hirohiro

Page 27

Zgadza się. Przez to, że dzieciństwo spędziłam w hotelach, zawsze czuje się w nich jak w domu. Życie w drodze jest dla mnie naturalne, nie znam po prostu niczego innego, nie mam takiego jednego miejsca, w którym są wszyscy ludzie, których kocham. Wszystko, co kocham, jest ze mną. W swoim pokoju mam walizkę, a w niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Aby wyjechać, potrzebuję tylko kilku minut, by dopakować to, czego używam na co dzień, i jestem gotowa! Dla mnie to normalka. A jak było z muzycznymi inspiracjami, czego słuchali twoi rodzice, co towarzyszyło ci w pierwszych latach życia? Chociaż moja mama całe życie pracowała na scenie, w naszym domu niemal nie było muzyki. Moja mama jest bardziej szołmenką niż muzykiem, natomiast ojciec jest inżynierem, kompletnie bez słuchu (śmiech). Myślę, że to, że nie było wokół mnie tej muzycznej rodziny i środowiska artystów, miało na mnie dobry wpływ o tyle, że mogłam znaleźć własną drogę i siebie, nie było mi nic narzucane. Często widzę, że ludzie w moim wieku czują presję otoczenia na to jak mają nie grać, jak nie powinni brzmieć, czego nie mogą słuchać. Ja wychowywałam się nawet na takiej wsi, gdzie nikt nie miał zainteresowań kulturalnych, więc wszystkie dźwięki brały się ze sklepu z płytami… Pamiętasz w takim razie pierwsze świadome muzyczne fascynacje? Jako mała dziewczynka śpiewałam piosenki Abby i Whitney Houston, pierwsze świadome spotkania były z muzyką afroamerykańską, od Arethy Franklin po Dr. Dre. Do dziś mam do niego stosunek bardzo sentymentalny, to były takie czasy, że Dr. Dre był ważny, wyszła płyta „All Eyez on Me” 2Paka, istniał Wu Tang Clan, a Ol’ Dirty Bastard żył. I to wszystko na wsi, tam gdzie nikt w zasadzie nie miał pojęcia, co to hip-hop, co to R&B. Kiedy miałam 13 lat, nadszedł przełom, zaczęłam odkrywać Beatlesów, Stonesów, Kate Bush, Velvet Underground, potem przyszedł czas słuchania Sonic Youth. Każda z tych faz zostawiała coś. Na dziś najbliższy stosunek mam do muzyki afroamerykańskiej. A po gitarę basową sięgnęłaś dzięki Kim Gordon? Nie, w zasadzie na początku nie wiedziałam nawet, kto gra na czym, moim dojściem do Sonic Youth był bardziej głos Kim, ekspresja. Gry na basie uczyłaś się ze słuchu? To było tak, że gdy tylko odkryłam, że chciałabym grać na gitarze basowej i sięgnęłam po ten instrument, naturalnie poczułam, jak mam to robić. Na palcach jednej ręki mogę policzyć lekcje, na których byłam. Jak już tylko złapałam podstawy, pisanie piosenek i śpiew przyszły do mnie same. No właśnie, piszesz teksty, ale nie ma w nich motylków, serduszek, ptaszków… Może dlatego, że w moim życiu tego nie było. Ja wierzę, że są ludzie, którzy mieli życie pełne sielanki, ja nie… No wiesz? „Dorastała w Schwarzwaldzie” brzmi jak z bajki… A było przerażająco. Piekło to jest to miejsce,

w którym czujemy się najbardziej samotni i niezrozumiani. Dla Arcade Fire piekło to przedmieścia, dla innych będzie to getto w Nowym Jorku, a dla mnie piekiełkiem był Schwarzwald. Owszem, jest tam pięknie… na urlop (śmiech). Tło powstawania twoich tekstów to jedno, ale cały album „The Name Of This Girl Is…” opowiada pewną historię. Piosenki od początku układały ci się w spójną całość? Zwykle zaczynam od jakiegoś zdania. „Tel Aviv” powstało od słów „Satan is 33 and lives in Tel Aviv” – to powiedział jeden z sąsiadów mojej matce. Zapytałam się, czy może on wie pod jakim adresem, ale niestety nie wiedział. Zapamiętałam to zdanie i wokół niego narosła cała piosenka. Ja zwykle zaczynam od różnych nonsensów, które potem dopiero nabierają sensu, pojawia się wokół nich melodia. Można to nazwać strumieniem świadomości, dla mnie to bardzo naturalna droga. I co więcej, ja nie mam takich tekstów, które istniałyby bez muzyki, tak jak nie mam w swoim dorobku utworów, które istniałyby bez tekstu. U mnie wszystko się ze sobą łączy. Jesteś straszną samosią – sama sobie wszystko piszesz, komponujesz, sama to wydałaś we własnej wytwórni. Lubisz to uczucie, że wszystko jest twoim dziełem? I tak, i nie. Z jednej strony to jest bardzo wycieńczający fizycznie i psychicznie proces, bo nie ma po prostu kogoś, od kogo odbijałyby się moje pomysły. Drugiej głowy, która patrzy na moją pracę obiektywnie. Z drugiej strony jest ogromna satysfakcja w chwili, gdy zdajesz sobie sprawę, że potrafisz ogarnąć taki ogrom spraw, szczególnie gdy jesteś dziewczyną żyjącą w społeczeństwie, które z góry zakłada, że kobiety nie potrafią pewnych rzeczy zrobić. Ja często musiałam różne rzeczy udowadniać. Dla mnie ta płyta była takim świadectwem, ale takie rzeczy można zrobić tylko raz w życiu! Teraz twój debiut ukazuje się po raz drugi, tym razem już w oficjalnym obiegu, przy wsparciu dużej wytwórni. Nie bałaś się utraty niezależności? Ucieszyłam się przede wszystkim, że znalazł się ktoś, kto zgodził się na moje warunki, bo jak to się mówi, pocałowałam wiele żab zanim znalazłam królewicza (śmiech). No dobrze, ty dyktowałaś warunki, ale czy miałaś przy okazji pokusy, by pomajstrować trochę przy tych nagranych już przecież kilkanaście miesięcy temu piosenkach? Zawsze jest pokusa, zwłaszcza kiedy od początku miało się ograniczone środki. Pojawiają się jakieś techniczne rzeczy, które by człowiek poprawił. Z drugiej strony sama to finansuję, postanowiłam więc, że zamiast poprawiać stare piosenki, dołożę nowe. Myślisz już o następnej płycie? Mam w głowie pomysły, rodzą się nowe piosenki, wiem już, jaki będzie tytuł i nawet mam pomysł na wygląd okładki, ale to jeszcze musi potrwać. Póki co przecież nawet temat „The Name Of This Girl Is…” jest wciąż otwarty!


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.