i.Pewu #60

Page 1

#60

grudzień

ISSN 1732-9302 www.ipewu.pl

w num

erze:

CORA Z BLIŻE J ŚW IĘTA MODY FIKAC JE CIA ŁA


1500 m2 zaprasza Dekadencki i mroczny queer-electro-pop z Kanady czyli koncerty Trust w Poznaniu (09.01) i Warszawie (10.01)! „Trust to mroczne opary pożądania, erotomanii, speedu i łez” - mówią o sobie. Po świetnych polskich występach Austry i Crystal Castles koncert Trust to kolejna gratka dla fanów mrocznego i zarazem zmysłowego electro z Toronto. Kanadyjczycy zagrają 9 stycznia w poznańskim klubie „Spot” i 10 stycznia w stołecznym „1500m2”. Trust to projekt stworzony przez Mayę Postepski - znaną dobrze z grupy Austra oraz wokalistę i performera Roberta Alfonsa. To właśnie dzięki koncertom u boku Austry i Crystal Castles, a także Hercules And Love Affair zespół zdobył większy rozgłos. Ich płytowy debiut zatytułowany “Trust” wydała ceniona oficyna Arts&Crafts, z którą związana jest m.in. Feist, dla której młodzi Kanadyjczycy stworzyli znakomity remix kawałka “Graveyard”. Krążek Trust przez wielu krytyków uznawany jest za jedną z najlepszych pozycji 2012 roku. W pełni zasłużenie, Alfons wraz z Postepski nagrali bowiem doskonałe piosenki mocno osadzone w tradycji nowej fali i electro z lat 80-tych, równocześnie jednak zadbali o unikalność i rozpoznawalność własnego stylu. Barytonowy timbre Roberta przywodzić może na myśl głos Paula Banksa z Interpolu jednak Trust, w przeciwieństwie do Nowojorczyków, nad gitary przekładają „ejtisowy“ sound syntezatorów i uwielbiają taneczne beaty. Już po premierze płyty Postepsky zdecydowała się poświęcić wyłącznie pracy z Austrą, jednak charyzma seksownego Alfonsa oraz doskonałe koncerty grupy utrzymane w konwencji “non-stop erotic cabaret” przysporzyły Trust niemałej popularności, szczególnie w Nowym Jorku i w Europie. Grupa wyprzedała m.in. koncert w najbardziej kultowym klubie Starego Kontynentu - berlińskim Berghain. Dla fanów electro, nowej fali, gotyckich mroków i takich formacji jak Crystal Castles czy Austra, styczniowe koncerty Kanadyjczyków to wymarzony początek szalonego karnawału.

Tytuł: bshosa’s b’day: BEN KLOCK, RAY OKPARA, MIDLAND, PANGAEA Tradycyjnie po 12 grudnia - czas na urodziny bshosy ;) Ta impreza to już taka mała tradycja - zestawienie gwiazd światowej elektroniki i tuzów polskiej sceny. Po Simian Mobile Disco, DJ Koze, Robag Wruhme, Joris Voorn, 2000 and one, Ion Ludwig & Lando Kal nadszedł czas na prawdziwą unifikację berlińskiej i londyńskiej sceny techno ! WYSTAPIĄ : BEN KLOCK ( Ostgut Ton / Berghain // Berlin DE ) MIDLAND ( Aus Music / Sheworks // London UK ) PANGAEA ( Hessle Audio // London UK ) RAY OKPARA ( Mobilee / Oslo // Berlin DE ) BLCKSHP ( bshosa & Janusz // 1500m2 PL )

Limitowa edycja biletów - 33 PLN w przedsprzedaży Bilety do nabycia w stałych punktach sprzedaży (Salony EMPiK, Saturn, MediaMarkt i inne punkty Ticketpro w całej Polsce).


Spis Treści Jestem kitesurferką Jak się zmotywować... Stacja IMPROwizacja Modyfikacje ciała Niewidzialna wystawa Świąteczny PR Aukcja fotografii Greene’a To tylko koniec świata Jestem kitesurferką

str. 4

Coraz bliżej Święta

strona 6 strona 8 strona 10 strona 12 strona 13 strona 14 strona 16 strona 18

Gdzie wyjechać na Sylwestra? Biografia Muranowa To ja to dla Ciebie gram

Redaktor Naczelny:  Damian Drewulski

strona 4

Recenzje

strona 19 strona 20 strona 21 strona 22

Redaktorzy prowadzący nr:  Damian Drewulski Redaktorzy:  Damian Drewulski, Jacek Kułak, Martyna Bąk,

Ariana Stelęgowska, Katarzyna Zając, Katarzyna Szczepaniak, Justyna Czerwieniec, Monika Borowik, Agata Bartoszewicz, Natalia Ułańska, Magdalena Kozułko

Dział graficzny:  Karol Dreszer, Ada Graszka, Łukasz Bieliński

Fotografia:  K. Ulańska, Anna Zakrzewska, Dominika Sawicka Korekta:  Katarzyna Szczepaniak, Aleksandra Lech Administrator strony www:  Michał Tryniecki

Polecamy w numerze:

Jak się zmotywować, by nie zrezygnować – str. 6

Wydawca:  Samorząd Studentów Politechniki Warszawskiej Druk: dbPrint Polska www.dbprint.pl

Adres korespondencyjny: Centrum Ruchu Studenckiego ul. Waryńskiego 12, 00-631 Warszawa, z dopiskiem „i.pewu” tel/fax: (022) 234 91 05

e-mail: redakcja@ipewu.pw.edu.pl www.ipewu.pl

To tylko kolejny koniec świata – str. 16


studenci

Jestem

kitesurferką KATARZYNA ZAJĄC

Zimno, praca, śnieg, szkoła, ciemno, święta, śnieg, śnieg. Zimowa monotonia. Jeśli dopada Was zniechęcenie, brak energii, a motywacja do działania zbliża się do niebezpiecznego poziomu 0, może czas pomyśleć o kursie kitesurfingu? Albo przynajmniej posurfowaniu w Cumbuco w Brazylii w Sylwestra?

K

Kwiecień – Egipt, Lipiec – Rodos, Listopad– Brazylia, Grudzień – RPA. Tak wygląda kalendarz najlepszej polskiej kitesurferki Karoliny Winkowskiej. Jej pracą, oprócz treningów, jest poszukiwanie dobrego wiatru w wyżej wymienionych miejscach. Można powiedzieć, że ma nieustanne wakacje, a Karolina z pewnością nie zaprzeczy. Można ją za to znienawidzić. a czy można rzucić wszystko i choć przez tydzień poczuć się tak samo? Mnie się udało.

4

UCZ SIĘ, UCZ… Pomysł na kurs kitesurfingu narodził się w zeszłą zimę podczas niemiłosiernie dłużącej się sesji. Nie ukrywam, że był to najlepszy efekt zmagań z obszernym materiałem naukowym. Zaczęło się oszczędzanie, dodatkowe prace i wyrzeczenia. Czy było warto? Aby nauczyć się pływać na kajcie, nie trzeba wyjeżdżać do RPA. Można to zrobić na naszym, polskim Helu. Szkółek jest tak wiele, że trzeba się dobrze zastanowić, którą wybrać (i oczywiście przeliczyć ilość godzin kursu w stosunku do ceny). Kurs składa się z trzech poziomów (każdy trwa około 4,5 godziny). Poziom IKO i - uczysz się sterować latawcem(bez deski). IKO II (4,5h) – nauka startu z deską i podstawowych zasad halsowania. IKO III – pływasz pod wiatr, robisz zwroty i swój pierwszy skok! Na początek zdecydowałam się na pakiet IKO i + IKO II. BAR Kitesurfing, poza mocnymi wrażeniami i dużą dawką adrenaliny, jest sportem wymagającym koncentracji, koordynacji oraz dużego dystansu do siebie, który przydaje się podczas wielu godzin nieudolnych prób wystartowania z wody. Większość z nich kończyło się wystrzeleniem w powietrze i spektakularnym upadkiem do wody (ku uciesze plażowiczów). Bar, latawiec, trapez, de-

ska. To niezbędny sprzęt, którego wcześniejsze przygotowanie ma duże znaczenie. Ale po kolei. Bar jest to element w kształcie drążka, który wraz z linkami pozwala na sterowanie latawcem. Do baru podpinamy linki (mają od 20 do 27 metrów). Taka konstrukcja wygląda jak lejce, którymi sterujemy latawcem przyczepionym na samej górze. Deska ma od 1 do 2 metrów długości i dobiera się ją do wagi oraz umiejętności kitesurfera. Trapez – uprząż wokół bioder i pasa z hakiem – do niego kitesurfer przypina linki z latawcem. Dzięki temu prawie w ogóle nie trzeba używać siły rąk! Skomplikowane? Już wiecie, jak się czułam po pierwszej lekcji. To w drogę. POD FALĄ Wysiadam o 7:45 z pociągu w Chałupach z plecakiem, namiotem i karimatą; na horyzoncie widać dziesiątki latawców. Zastanawiam się, czy jest możliwie zderzenie się dwóch kitesurferów (biorąc pod uwagę prędkości jakie rozwijają oraz podniebne triki, którym towarzyszą okrzyki

żeńskiej części plaży). Zdecydowanie tak. Czym prędzej udaję się do szkółki. Opaleni kitesurferzy, biegający boso po plaży, roześmiane dziewczęta, palmy przy wypożyczalni sprzętu (co prawda sztuczne, ale czemu nie?), muzyka w tle oraz zaraźliwy stan błogości. Ot, wakacje nad polskim morzem. Jeszcze tego samego dnia rozpoczynam naukę. Piotr, instruktor, mówi, że pogoda dziś jak na Hawajach, dużo słońca i silny wiatr, to w końcu środek lata! Mój zapał zostaje szybko ostudzony przez teorię pływania, która składa się z ogromu nowych słów jak: chicken loop, depower, power zone, dokney dick (dlaczego wszystko w języku angielskim? Nie mogłoby być „pętla kurczaka”?). Okazuje się, że dziś nawet nie wejdę do wody. Ćwiczymy tylko na plaży. Opanowanie łopoczącego bez przerwy latawca okazuje się o wiele trudniejsze niż wydawało się na filmikach w Internecie. Po moich ćwiczeniach Piotr musi poświęcić, dłuższą niż zwykle, chwilę na otrzepanie latawca z piachu. Na koniec


studenci

nauka składania i rozkładania sprzętu oraz łączenie linek. To wszystko ze względów bezpieczeństwa, abym nie wylądowała następnym razem w skałach, sterczących z brzegu. Niefart chciał, że następnego dnia nie wiało. Nawet lekki podmuch. Nic nie zawiało już do końca wyjazdu. Wracam do domu. Pogoda na Helu ma to do siebie, że w wakacje wieje stosunkowo mało. Paradoks, bo na pogodę sprzyjającą kitesurferom można trafić na jesieni, kiedy Bałtyk pustoszeje ze względu na niskie temperatury. To mnie nie zniechęciło. Wracam we wrześniu. Szkoły przewidziały takie sytuacje, w związku z czym bez problemu można dokończyć kurs nawet rok później.

a Kacper krzyczy, abym odpuściła bar. Dzięki temu latawiec staje w zenicie, a sytuacja wydaje się opanowana. Zdecydowanie mi się podoba. Po oswojeniu się z kajtem w wodzie czas na ćwiczenie: body dragi (wszystko na razie odbywa się bez deski). Łapiesz bar (drążek) i na brzuchu ślizgasz się po tafli wody (dokładnie tak jak panowie, którzy wdarli się na murawę stadionu narodowego podczas mokrego meczu Polska-Anglia). Frajda na 100%. Według mnie body dragi powinny być osobną dyscypliną sportową. Kacper z lekkim zażenowaniem przygląda się mojej dzikiej radości. Bezczelnie przerywa zabawę i każe sterować jedną ręką. Kite z hukiem ląduje w wodzie. Po zmaganiach w wodzie powinien przyjść czas na odpoczynek, ale jak to zrobić, skoro cały półwysep tętni życiem i roi się od beach barów? Cóż, tego baru nie odpuszczam. NA FALI Wysiadam w Chałupach z pociągu o 7:45 zaopatrzona tym razem w polar, kurtkę i czapkę. Nowy instruktor, Kacper, w trakcie pierwszych zajęć stwierdza, że latawiec mam opanowany i czas na wejście do wody. Na zewnątrz temperatura powietrza wynosi 16 stopni, woda jest cieplejsza. Ochoczo więc, w dwóch warstwach pianki i kamizelce, zanurzam się w Bałtyku. Pierwsze zetknięcie z wodą nie należy do najprzyjemniejszych doznań, wyjście także nie. Widzę, że moje palce u stóp są fioletowo – zielone z zimna. Ale ile zabawy! Modląc się o wiatr, trochę przesadziłam. Kite miota mną zawzięcie,

WIATR w LATAWCE Najważniejszą częścią mojego kursu jest stanięcie na desce przy jednoczesnym sterowaniu latawcem, czyli tak, aby wreszcie przypominało to pływanie na kajcie. Gdyby moje próby wystartowania zostały sfilmowane – jestem pewna, że rolę kaskaderki dostałabym od ręki. Polega to na tym, że, będąc w wodzie, zakłada się deskę, jednocześnie utrzymując latawiec w zenicie; następnie wykonuje się dynamiczny ruch w prawo i zaciąga bar, w tym czasie należy wstać i skontrować latawiec tak, by nie wpadł do wody. Manewr trwa około 5 sekund. Nie potrafię zliczyć, ile razy uderzyłam twarzą o taflę wody oraz ile litrów słonej wody pływało w moim organizmie. To nie miało znaczenia, gdy ostatniego dnia, mając 45 minut do odjazdu pociągu, udało mi się przepłynąć 30 metrów. Dziki okrzyk zwycięstwa oraz uczucie, że gdy się chce – można wszystko – bezcenne. Tydzień intensywnego wysiłku gwarantuje przywrócenie sił witalnych, umysłowych i całej reszty. Co teraz? To proste. Zbieramy środki finansowe, zapisujemy się na kurs i widzimy się na wodzie w następnym sezonie! POLSKO, NA DESKI! Na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016r kitesurfing zastąpi żeglarską klasę RS:X (windsurfing). Dość kontrowersyjne, lecz jak bardzo ekscytujące dla zapaleńców kajta. Trzymamy kciuki za Polską reprezentację kitesurferską, a może ktoś z Was znajdzie się wśród niej? Silnych wiatrów!

5


studenci

Jak się zmotywować, MARTYNA BĄK Każdy zna chyba pojęcie „słomiany zapał”. Ile to razy postanawialiśmy, że od dziś zaczniemy przykładać się do nauki albo zapalaliśmy się do nowej pasji tylko po to, by kilka dni później odpuścić? Ostatnio w Internecie popularne stało się słowo prokrastynacja, oznaczające chorobę objawiającą się notorycznym przekładaniem obowiązków na później. Oczywiście, można sobie pożartować, że lenistwo to schorzenie, jednak dla wielu ludzi problem braku motywacji jest ogromnym ciężarem. Brak wytrwałości nie tylko denerwuje, ale też wydaje się całkowicie nie do pokonania. Jednakże jest jeszcze nadzieja — istnieje kilka sposobów, aby skutecznie zmotywować się do diety, ćwiczeń czy obowiązków.

6

Po pierwsze - świadomość Najlepszą drogą motywującą do działania, jest uzmysłowienie sobie i swojej podświadomości, jak wiele korzyści może płynąć z działania. Rada wydaje się banalna, jednak jej zastosowanie wcale nie takie proste. Gdy mamy coś do zrobienia, często nie do końca zdajemy sobie sprawę z nieoczywistych zysków, jakie możemy osiągnąć. Oto prosty przykładt - nie chcemy tracić nadmiaru czasu przeglądając strony internetowe i portale społecznościowe. Dość jasną korzyścią z ograniczenia tego działania wydaje się zaoszczędzenie wielu godzin na inne przyjemności. Ale to, że minimalizacja kontaktu internetowego zmusza do zwiększenia tego realnego, nie jest już oczywiste. Im więcej takich bezpośrednich i po-

średnich korzyści sobie uświadomimy, tym bardziej będziemy zmotywowani do działania. Wystarczy zadać sobie kilka pytań: co mi to da? co będę z tego mieć? i do każdego działania wymyśleć co najmniej dwadzieścia odpowiedzi. Spisana lista takich korzyści odczytywana w chwilach motywacyjnego dołka pomóc może w wytrwaniu w postanowieniu czy wypełnieniu obowiązków. Kara czy nagroda? Dość przyjemnym sposobem motywacji jest system nagród, wręczanych za każde wykonane zadanie. Nienawidzisz sprzątać? Zamiast w myślach piętnować się za lenistwo, wymyśl coś przyjemnego, co możesz sobie zafundować po porządkach. Może to być

pachnąca kąpiel, uczta z pizzą i piwem w roli głównej, albo odcinek ulubionego serialu, na którego obejrzenie brakło ci ostatnio czasu. Myśl o nagrodzie sprawi, że każdą czynność, nawet najnudniejszą, wykonana zostanie szybciej i z większą motywacją. Pozytywne spojrzenie To prawda, czasem trudno jest patrzeć na świat pozytywnie. Szczególnie gdy za oknem szaro, zbliża się sesja, a na głowie mamy mnóstwo obowiązków. Jednak trzeba się przemóc i postarać dostrzec w tym, co jest dookoła, coś dobrego. Zamiast myśleć o nieprzyjemnym kierowcy autobusu, pomyśl o ładnej dziewczynie, która się do ciebie uśmiechnęła. Zamiast deszczu dostrzeż wspaniały zapach ozonu


studenci

by nie zrezygnować ?

7

i ożywioną zieloność dookoła. Wyłapuj to, co może nastroić cię pozytywnie, stosuj afirmacje, załóż różowe okulary. Im więcej dobrych, ciekawych rzeczy dostrzeżesz, tym bardziej będziesz wobec świata „na tak!”. a wtedy żadne zadanie nie będzie stanowić trudności: każde „o nie, muszę to zrobić” zmieni się w „tak, chcę i mam do tego energię!”. Przeramowanie Co jednak, gdy zadanie postawione przed nami jest tak nudne, że ani pozytywne nastawienie, ani uświadomienie sobie korzyści nie pomaga? Warto wtedy sięgnąć po technikę przeramowania. Polega ona na tym, by zmienić postrzeganie nudnej czynności, poprzez wyobrażenie jej sobie jako coś ciekaw-

szego. Naukę formułek potraktuj jako pracę genialnego naukowca, sprzątanie podłogi jako trening karate, a odwiedziny u nudnych znajomych jako bitwę do wygraniaJ Możliwości przeramowania jest mnóstwo; to, co dostrzeżemy w nielubianej czynności zależy tylko od naszej wyobraźni. Nawet jeśli ta technika wydaje się dziecinna, warto spróbować. Pamiętaj: nikt nie musi wiedzieć, że np. porządkując pokój wyobrażasz sobie, że ogarniasz wszystkie niepoukładane sprawy w swoim życiu. Wytwórz nawyk Naukowcy udowodnili, że aby czynność stała się nawykiem, potrzeba zaledwie 21 dni. Jako dziecko rodzice wpoili ci nawyk mycia zębów, teraz ty możesz wyrobić w sobie inne przyzwyczajenie. Chciałbyś nauczyć się języka

obcego albo popracować nad kondycją? Wystarczy, że przez trzy tygodnie będziesz się motywował różnymi technikami do np. codziennego biegania czy powtarzania słówek. Po tym czasie umysł i ciało popadną w korzystną rutynę - ćwiczenia staną się automatyczne i naturalne. Nie będzie mowy o braku motywacji - działanie będzie dla ciebie po prostu oczywiste. A przede wszystkim… Można pomyśleć, że kilka sztuczek nie są w stanie zmienić czegokolwiek, a już na pewno nie ogromnego braku motywacji. Jednak w niczym nie ryzykujesz, próbując coś zmienić. Lepiej spróbować iść naprzód, niż stać w miejscu. Po zrobieniu pierwszego kroku na drodze do swoich postanowień i celów, może być tylko lepiej.


studenci

Stacja

IMPROwizacja

MAGDALENA KOZUŁKO

8

Siedmioro ludzi na scenie. Hasło rzucone z widowni i parę sekund na wymyślenie koncepcji. Oto sedno improwizacji kabaretowo-teatralnej. Polskie grupy impro to nie tylko pojedyncze, tajemne zjawisko, dostępne dla hermetycznej widowni i tak zwanych ,,wybrańców”. Każdy może być improwizatorem! Każdy może zobaczyć, uczestniczyć i przy okazji pękać ze śmiechu. Tu liczy się zabawa! Kabaret od lat ma ugruntowaną pozycję w polskiej telewizji i kulturze. Ostatnio wyjątkowo dużo mówiło się o stand-upie czy o improwizacji w serialu komediowym Spadkobiercy, jednak samo zjawisko grup impro jest naprawdę mało znane. W telewizji trąbi się tylko o Moralnym Niepokoju, Skeczach Męczących czy Ani Mru-Mru. Wciąż widzimy te same twarze, słyszymy skrupulatnie wyćwiczone kwestie i ogląda-

my znajome, powtarzające się skecze. Tymczasem tuż pod naszymi nosami, w cieniu nagłośnionych medialnie kabaretowych wydarzeń, rozrasta się fenomen improwizacji. Ad Hoc, Klancyk!, W Gorącej Wodzie Kompani, No Potatoes, Siedem Razy Jeden, Narwani z Kontekstu, Trupa Bez Zwłoki, LUBIETO, Afront − to tylko początek długiej listy polskich improwizatorów. W samej Warszawie jest ponad dziesięć grup tego typu. Wszystkie występują, prowadzą warsztaty i są obecne nie tylko na warszawskich scenach. Dlaczego więc jeszcze o nich nie słyszałeś? Nie wiesz, gdzie można ich zobaczyć? Klub Komediowy Chłodna to jedno z centrów warszawskiej improwizacji. Kilka razy w miesiącu na scenie Chłodnej 25 odbywają się spektakle impro. Wstęp raczej nie przekracza trzech dych, a jeśli dla kogoś to i tak za drogo, zawsze może wziąć udział w comiesięcznym Dżemie − za darmo lub za jakieś śmieszne pieniądze. Czym jest Dżem Impro? Wbrew nazwie, to nie słodka mazia wyjadana ze słoika paluchem. To doświadczenie, jakiego jeszcze nie mieliście. Spektakl inny niż wszystkie, bo niepowtarzalny. Nie ma dwóch takich samych skeczów, nic nie jest dopracowane. Wszystko rodzi się na scenie i jest dzieckiem improwizacji osób, które często nawet się nie znają. A ty? Wchodzisz, rozsiadasz się na krześle w miejscu dla widowni i naiwnie myślisz, że nic już od ciebie nie zechcą? Błąd! Nie ma tak łatwo! Widz jest takim samym uczestni-


studenci Dżemu będziesz siedział przestraszony, skupiony na obgryzaniu paznokci czy przyglądaniu się swoim stopom, to gwarantuję, że już w połowie spektaklu wyrwiesz się z korporacyjno-szkolnej mentalności i będziesz krzyczeć najgłośniej ze wszystkich. Może nawet wyjdziesz na scenę? Boisz się, że zrobisz z siebie idiotę? Niepotrzebnie. Improwizacja wymaga nie tylko poznania technik, czy wprawy, ale przede wszystkim pewności siebie. Każdy w końcu ma jakieś poczucie humoru. A jeśli chcesz zainwestować we własne zdolności i otworzyć się jeszcze bardziej, to warszawskie grupy takie jak Klancyk!, Teatr improwizacji Anima, czy Grupa Improwizacyjna ParanØja organizują warsztaty, na które zapisać może kiem zabawy jak improwizatorzy! Nie tylko siedzi gdzieś z tyłu i patrzy. Nie tylko śmieje się, ocenia lub mamrocze pod nosem, że nuda, i że on by to zrobił lepiej. W Dżemie każdy może wyjść na scenę, nawet ten, kto jest w tym zupełnie niedoświadczony. Widownia nie jest tylko biernym tłumem, tłem dla spektaklu i szarą masą, która raz na jakiś czas zaszczyci występujących śmiechem. Tu odbiorca jest przede wszystkim inspiracją i członkiem zabawy. Na hura widzowie krzyczą słowo, które jako pierwsze przychodzi im do głowy. To, które udaje się wyłowić z hałasu, staje się podstawą całego spektaklu. Potem między kolejnymi scenami widownia jest także wciągana w najróżniejsze zabawy dla rozgrzewki.Czemu to właściwie służy? Wyciągnięciu cię z twojej strefy komfortu! Otworzeniu ludzi na zabawę i drugiego człowieka. Nawet jeśli na początku się każdy.Środowisko warszawskiej improwizacji rozrasta się bardzo szybko. W tym roku, po raz drugi organizowany był festiwal 123Impro, gdzie zadebiutowali między innymi: LUBIETO, Paranoja, So Close, Hofesinka czy Afront. Pod koniec listopada impreza w Konstancinie-Jeziornej gościła nawet kanadyjską grupę Uncalled For, która nie tylko, jak przed rokiem, pokazała wysoki poziom improwizacji, ale i zaprosiła na warsztaty. Pozostaje tylko wyrazić nadzieję, że impro nie przestanie się rozwijać i to oryginalne zjawisko będzie mieć coraz więcej fanów w Warszawie i całej Polsce. Podobno Polacy są najrzadziej śmiejącym się narodem Europy. Może czas wreszcie pokazać, że śmiejemy się jak należy.

9


studenci

Modyfikacje ciała, KATARZYNA SZCZEPANIAK

czyli nie rób tego w domu

10

Wyraz buntu, mody, chęć podkreślenia indywidualności czy rytuał, mający na celu okiełznanie własnego ciała? O piercingu i tatuażach powiedziano już wiele, często niepochlebnych słów. Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że szeroko pojęte modyfikacje ciała stały się nieodłącznym elementem naszej kultury. Początki

Pierwsze wzmianki o modyfikacjach ciała pochodzą z neolitu i są ściśle związane z kulturą plemienną. Praktyki te często mają charakter religijny i stanowią część złożonych rytuałów. Tatuaże, kolczyki i skaryfikacje początkowo nie są jedynie ozdobą, lecz również symblem statusu społecznego. W starożytnym Rzymie za pomocą tatuażu naznacza się przestępców, w Grecji – szpiegów. Afrykańskie plemiona upiększają się za pomocą skomplikowanych wzorów na skórze; niekiedy wzory te okazują się mieć równie dużą wagę przy wyborze kandydatki na żonę jak… posag panny młodej. Bliznami i tatuażami pokrywa się ciała młodych wojowników, aby wykazać ich męstwo. Tego typu modyfikacje traktuje się także jako część rytuałów inicjacyjnych. Co ciekawe – tatuują się też… pierwsi chrześcijanie, postrzegając to jako sposób na zasygnalizowanie swojej wiary. Kolczykami z kolei ozdabiają swoje ciała członkowie rodu egipskiego faraona, bogaci starożytni rzymianie oraz wojownicy z wielu plemion. Dla wyższych rangą kapłanów

i szamanów ma to być również sposób na osiągnięcie stanu oświecenia lub zyskanie możliwości komunikowania się z bogami.

Modyfikacje dziś

Przez długi czas kolczyki i tatuaże kojarzone są przede wszystkim z marginesem społecznym – narkomanami, przestępcami, członkami sekt, a także z marynarzami i przedstawicielami subkultur. Dziś jednak coraz częściej postrzega się je jako formę artystyczną czy też rodzaj autoekspresji. W ten sposób ozdabiają ciała celebryci oraz „zwykli” ludzie, mijani każdego dnia na ulicy. Człowieka z kolczykiem lub tatuażem spotkać można zarówno za barem lub w sklepie z odzieżą alternatywną, jak i w urzędzie czy szkole. Wiele osób wciąż deklaruje, że nie zatrudniłoby kogoś o ekscentrycznym wyglądzie, wszystko wskazuje jednak na to, że poglądy dotyczące modyfikacji coraz bardziej liberalizują się.

Trendy

Najpopularniejsze miejsca przekłuwania ciała to oczywiście uszy, a także język, warga, nos, pępek. W przypadku tatuażu ciężko określić ulubione miejsca, w tym przypadku


studenci moda dotyczy bowiem przede wszystkim wzorów. Jeszcze kilka lat temu dominowały gwiazdki, obecnie coraz popularniejsze, zwłaszcza u pań, są kompozycje kwiatowe. W rzeczywistości jednak nie ma praktycznie miejsca na ludzkim ciele, którego nie dałoby się upiększyć przy pomocy skalpela, igły z tuszem lub kolczyka. Na popularności zyskują skaryfikacje, polegające na wycięciu lub wypaleniu skóry w taki sposób, by powstała blizna o określonym kształcie. Do bardziej wyszukanych modyfikacji należą implanty podskórne, rozcięcie języka, a nawet tatuaż gałki ocznej (jest to zabieg bardzo ryzykowny, w Polsce wykonywany tylko przez jedną osobę). – Dużo osób upiera się na kolczyk pod kością obojczykową. Nie zdają sobie sprawy z tego, że takie przekłucie może goić się nie tyle miesiącami, co latami, a czasem w ogóle nie chce się wygoić. Co więcej – istnieje duże zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia. Przebiegają tam bowiem tętnice – mówi Artur „Morbid” Czapliński, piercer ze studia Street Tatoo w Warszawie.

Nie rób tego w domu

Modyfikacje pod różnymi postaciami zyskują na popularności, nie należy jednak zapominać, że każda, nawet najmniejsza ingerencja w ludzkie ciało powinna zostać wykonana odpowiednio przeszkolonymi rękami. Nawet tak pozornie banalną sprawą, jak przekłucie płatka ucha, można zrobić poważną krzywdę, jeśli przekłucie to jest wykonane nieprawidłowo i w niehigienicznych warunkach. – Wszystkie narzędzia, wykorzystywane przy wykonywaniu jakiejkolwiek modyfikacji powinny być jednorazowe lub sterylizowane w autoklawie. – wyjaśnia Artur. Aż chce się powiedzieć: higiena, higiena i jeszcze raz higiena. Tylko profesjonalne studio jest w stanie zapewnić takie warunki. – Wbicie igły w ciało to nie tylko wbicie igły, ale przede wszystkim umiejętność i wiedza medyczna – tłumaczy dalej Artur. Ogromne znaczenie ma znajomość ludzkiej anatomii. Tymczasem za wykonywanie przekłuć i tatuaży zaczyna brać się wiele niewyszkolonych osób. Na YouTube obejrzeć

11 można dziesiątki, jeśli nie setki filmików, na których widać, jak ciało przekłuwane jest brudną agrafką lub zaostrzonym kolczykiem gdzieś na przystanku autobusowym, w publicznej toalecie czy na ławce w parku. Jest to najlepszy sposób na złapanie paskudnej infekcji, takiej jak żółtaczka typu C, lub zafundowanie sobie urazu i nieestetycznych blizn. Dramatycznie może skończyć się również robienie piercingu u kosmetyczki, zwłaszcza, jeśli niewyszkolona osoba zabiera się do tego przy pomocy pistoletu, który nadaje się (od biedy) jedynie do przekłucia płatka ucha. - Na dobrą sprawę w Polsce nie istnieje zawód piercera czy tatuatora i każde studio tatuażu rejestrowane jest pod branżą „fryzjerstwo i inne usługi kosmetyczne” – mówi Artur. Piercer zdradza również, że miał wątpliwą przyjemność naprawiania cudzych błędów – wycinania skalpelem wrośniętego kolczyka z górnej wargi (wykonanego przez kosmetyczkę) czy też doradzania, jak pozbyć się zrostu, powstałego przez kilkakrotne przekłuwanie pępka w zaciszu własnego domu. Modyfikacje ciała są zjawiskiem, za którym stoi ogromne zaplecze kulturowe, ale również zjawiskiem, wokół którego narosło wiele krzywdzących stereotypów. Warto jednak spojrzeć na nie jak na rodzaj sztuki – sztuki kontrowersyjnej, niekiedy ryzykownej, ale efektownej i dającej duże pole do popisu. A przede wszystkim – przed wykonaniem każdej modyfikacji warto dokładnie przemyśleć swoją decyzję i wybrać budzącego zaufanie profesjonalistę, niekoniecznie sugerując się ceną lub dziesiątkami bliżej niezidentyfikowanych certyfikatów na ścianach. Internet oraz opinie znajomych to w tym przypadku prawdziwe kopalnie wiedzy.


studenci

Niewidzialna MARTYNA BĄK

wystawa

Chyba możemy przyznać, że świat ludzi niepełnosprawnych jest dla ludzi zdrowych nie do wyobrażenia. Czasem wydawać się może, że pojmujemy niektóre z problemów na jakie natrafiają w swoim codziennym życiu chorzy, jednak nie jest to prawdą, dopóki sami nie doświadczymy podobnych ograniczeń.

12

Taką możliwość daje nam „Niewidzialna Wystawa”, projekt, mający na celu uświadomienie ludziom posiadającym sprawny zmysł wzroku jak funkcjonują osoby go pozbawione. Odwiedziny podzielone są na dwie części. w ciągu jednej z nich możemy posłuchać o alfabecie Braille’a oraz zobaczyć pozornie zwyczajne przedmioty codziennego użytku. Trzymając w ręku niektóre z nich uświadomić sobie można, jak bardzo niewidomi potrzebują pomocy innych czy specjalnych gadżetów stworzonych do robienia rzeczy, z którymi widząca osoba nie miałaby żadnego problemu. Druga część „Niewidzialnej Wystawy” jest o wiele bardziej szokująca i godna zapamiętania. Podczas niej wchodzimy bowiem do idealnie zaciemnionych pomieszczeń, przez które przedzieramy się po omacku z pomocą przewodnika. Wyostrzenie wszystkich pozostałych zmysłów na nic się zdaje – absolutna ciemność może przytłaczać, powodować zawroty głowy czy histerię, kiedy my błądzimy wśród znanych, ale w tej chwili zupełnie obcych przedmiotów. Gdy po około godzinie wychodzimy na światło dzienne jesteśmy rozemocjonowani – ta godzina w ciemności naprawdę potrafi dostarczyć interesujących i nowych przeżyć. Jednak po jakimś czasie przestajemy się uśmiechać, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że gdy staliśmy bezbronni w obcym miejscu, czekając na pomocną dłoń przewodnika, wiedzieliśmy, że za chwilę wyjdziemy na słońce i odetchniemy. Są jednak ludzie, dla których ciemność nigdy się nie kończy, muszą sobie z nią radzić na co dzień. „Niewidzialna Wystawa” daje nam namiastkę tego, z czym na co dzień walczą niewidomi. Warto ją odwiedzić, by zrozumieć, jak wiele mamy szczęścia w porównaniu z innymi i by zrozumieć tych, którzy go tak dużo nie mieli. (Mniejszą czcionką pod tekstem:) Godziny otwarcia „Niewidzialnej Wystawy”, ceny biletów oraz inne szczegóły na stronie www.niewidzialna.pl


studenci

Świąteczny

PR

JUSTYNA CZERWIENIEC

Wszyscy mamy świadomość tego, że reklama jest dźwignią handlu. Wie o tym każda firma, każdy prezes liczący całoroczne zyski, każdy konsument nabierający się mniej lub bardziej świadomie na „przeceny”, lecz najboleśniej odczuwają to hasło copywriterzy. Rudolfa, sanie… a żółty? No cóż, zobaczcie sami… Reklama z pomysłem i dawką czarnego humoru. Przywołuje świąteczne skojarzenia bez pokazywania żadnego ze świątecznych atrybutów. Bardzo pocieszająca w czasach kultury obrazkowej i krótkich wiadomości. Po raz kolejny okazuje się, że dobry pomysł nie musi wymagać wielkich funduszy.

4. Bądźcie grzeczni, najlepsze prezenty na Allegro.pl (2008)

T

To oni męczą się, wymyślając hasła reklamowe i kampanie, które często już po jednym sezonie odchodzą w zapomnienie. To im świąteczni sceptycy mogą oddawać pokłony, bo dla nich praca nad „świętami” zaczyna się już latem. Chcąc umilić konsumentom zimowe dni (i przynieść zyski reklamodawcom), dwoją się i troją, by ze znanej wszystkim materii wycisnąć coś nowego i świeżego. Niektórzy twierdzą, że z ulubionymi reklamami jest jak z „Kevinem…” – bez nich święta nie są takie same i dopiero ich wyemitowanie w TV jest wyznacznikiem zbliżającego się Bożego Narodzenia. To one pozwalają nam poczuć klimat i zapomnieć o powszechnej komercjalizacji „świąt” przez duże S. Oto bardzo subiektywny ranking reklam świątecznych, doceniający pracę tych, którym udało się stworzyć coś oryginalnego i przywołać, choć na chwilę, magię świąt:

1. Coraz bliżej święta (2006) Bezapelacyjnie wygrywa kultowy już spot Coca-Coli z konwojem rozświetlonych czerwonych ciężarówek i piosenką, która zapada w pamięć. Twórcy wykorzystali wiele świątecznych motywów i zrobili to tak sprawnie, że całość nie jest pretensjonalna. Mroźny, zimowy wieczór, pędzące przez mrok

świątecznie przybrane ciężarówki, Mikołaj z butelką Coli, do tego ciepły głos Ani Szarmach… Jak widać, prosty przekaz = najlepszy przekaz. Od kilku lat koncern „ulepsza” starą wersję, lecz nowe spoty nie cieszą się już tak wielką popularnością (patrz: Facebook, „Święta bez świecącej ciężarówki Coca-Coli to nie Święta [protest]”).

2. Colę dawanie, czyli Hooptymistyczny ośrodek otwierania Polaków (2009) Reklama walcząca ze stereotypem Polaka-marudy. Jak się okazuje, jesteśmy narodem, który lubi się bawić i dba o tradycję (picia Coli), tylko trzeba stworzyć mu do tego warunki. w całość wplątana zabawa słowami i gra w skojarzenia (kto odgadnie do kogo podobni są kolędnicy?), a gdy dodamy jeszcze góralską muzykę i zabawne słowa, powstaje hit na miarę „White Christmas”. Jednym słowem – marka przekonuje, że kolędowanie wraca do łask i łączy pokolenia.

3. Żółty śnieg nie leci w kulki (2010) Dwa sympatyczne, znane wszystkim M&M’sy biorą udział w castingu na Świętego Mikołaja. Kto wygra? Czerwony ma lepszą argumentację – bo płaszcz, spodnie, czapka Mikołaja, nos

Reklama dla wszystkich niedowiarków: święty Mikołaj istnieje i w dodatku pracuje na poczcie. Tu pytanie o to, kto był grzeczny, jest codziennością. Wyjaśnia to też specyfikę działania tego urzędu – paczki idą aż z Laponii, wiec proszę cierpliwie stać w kolejce. Wielki plus za kreację „Pani z okienka”. Uwaga: oprócz salw śmiechu reklama może wywołać skutki uboczne, tj. chęć częstszego przebywania na poczcie. Po kupieniu na serwisie aukcyjnym (nie) tylko dla grzecznych dzieci, rzecz jasna.

5. Takie rzeczy tylko w ERZE (2008) Mikołaj z XXI wieku różni się od swojego zwyczajnego poprzednika. Nie ma już pomyłek adresatów czy prezentów, pytań „grzeczny czy niegrzeczny?”, a Rudolf zawsze trafi we właściwe miejsce. Brzmi idealnie? W święta każdy odnajdzie drogę, wystarczy mieć GPS w telefonie. Dziś może już nikogo to nie dziwi i reklama ERY straciła nieco na aktualności, ale nie da się tego powiedzieć o rockowym „Jingle Bells” w wykonaniu Adama Burzyńskiego i Sylwii Wiśniewskiej. A Ty, czy wiesz, w jakiej sieci jest Twój Mikołaj? Wszystkim – tym lubiącym święta i tym, którzy je tylko „spędzają” – polecam spektakl telewizyjny „Ketchup Shroedera” (reż. Filip Zylber, 1997) o trudach pracy w agencji reklamy. z przymrużeniem oka.

13


studenci

Aukcja fotografii

Miltona Greene’a MONIKA BOROWIK

Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy. Niewyobrażalna jest dla mnie zatem radość, jaką odczuli ludzie, którzy w listopadową, zimną noc zabrali ze sobą do domu Marilyn Monroe za prawie 2,5 miliona złotych.

C 14

Czy euforia właściciela baletnicy za 60 tysięcy była proporcjonalnie większa niż nabywcy czarnych pończoch za 50 i mandoliny za 42? Blisko 500 osób wzięło udział w kulturalnej, ponad 5 godzinnej walce o 238 odbitek, z czego tylko jedna – kolorowy wizerunek amerykańskiego projektanta mody Normana Norella z modelkami, nie znalazła swojego właściciela. Być może jego dopasowane garnitury nie przypadły do gustu polskim koneserom. Z fenomenem Marilyn Monroe trudno walczyć. Obalanie jej pozycji ikony byłoby zupełnie bezsensowne. Ale zainteresowanie, żeby nie powiedzieć po prostu szał, jakie wzbudziła wisząc na granatowych ścianach Desy, przeszło najśmielsze oczekiwania. Frekwencja zarówno podczas wystawy, jak i już na samej aukcji z pewnością nie różniła się od liczby pasażerów na stacji metro Centrum w poniedziałek o 9 rano. Jest to dla mnie trochę jednak dziwne, szczególnie, że sierpniowa wystawa w Starej Galerii ZPAF Hollywood Marilyn Monroe wg Miltona Greene’a przeszła niestety raczej bez echa. a to ona, po raz pierwszy w Polsce, prezentowała kolekcję i archiwum tych fotografii. Tak dobrze znanych nam z kina, plakatów czy zeszytów. Tu Marilyn zabrała całe show. Nawet ja pisząc

2

w założeniu o Greene’ie i jego fotografiach, cały czas koncentruję się na niej, słowem nie wspominając o innych gwiazdach, również oprawionych w białe i czarne ramki, patrzących zza przybrudzonego szkła. Wiszących już piętro niżej. Frank Sinatra, Grace Kelly, Marlene Dietrich, Audrey Hepburn, Nellie Nyad, Jimmy Durante, Alberto Giacometti. Zdjęcia „cudownego chłopca fotografii kolorowej”, Miltona Greene’a, to rewolucja w fotografii mody, która dzięki jego twórczości urosła do rangi sztuki. Aktywny przez ponad cztery dekady fotograf publikował na łamach Harper’s Bazaar, Life, Look, Vogue, Town & Country. Sławę zyskał jednak przede wszystkim jako portrecista artystów, muzyków, filmowców, gwiazd teatru, filmu i telewizji. Czy w osiągnięciu sukcesu pomogła mu Marilyn Monroe? Poznali się przy realizacji zlecenia dla magazynu Look w 1949 r. Bliższa znajomość rozwinęła się cztery lata później, kiedy Greene stał się fotografem, doradcą artystycznym i wspólnikiem w interesach Marilyn. To on pomógł jej zakończyć niekorzystny kontrakt z 20th Centruy Fox i założyć własną, niezależną firmę Marilyn Monroe Productions Inc. Zażyłość pomiędzy artystą a blond pięknością okazała się niezwykle owocna. Milton zrobił kilka tysięcy portretów Monroe. Niezliczona ilość sesji. w Laurel Canyon. z mandoliną. w sukni balo-


studenci wej. z dyskobolem. Rustykalna. Uliczna. w futrze. Czarna sesja. w końcu romans. Współpraca została zerwana w 1957r. Urażony Greene zakazał publikacji fotografii, które przez wiele lat nie były dostępne poza archiwum rodzinnym. w dużej mierze światło dzienne ujrzały dopiero po jego śmierci w 1985 r., budząc z letargu legendę Marilyn Monroe. Czemu Hollywood pojawiło się akurat przy Marszałkowskiej? Wszystkie zdjęcia Miltona Greene’a ze słynnej kolekcji należącej do Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego wystawił na aukcję likwidator FOZZ. Fundusz był w jej posiadaniu od połowy lat 90. Po śmierci fotografa kolekcję za długi przejął City National Bank, skąd wykupił ją finansista Dino Matingas, który robił interesy z FOZZ. Gdy wybuchła afera likwidator zażądał spłaty zadłużenia przez Matingasa. Część długu odzyskano w postaci kolekcji zdjęć, którą wystawiono w Warszawie. Fotografie w większości licytowali mężczyźni. No tak, w końcu kobiety wolą diamenty.

„ˮ M M

15 1

Spis ilustracji:

1. Milton H. Greene, Marilyn Monroe, czarna sesja, fotografia czarno-biała/ papier barytowy, 40,5 x 50,5 cm, life time print, data naświetlenia negatywu: 1956 r., data wykopiowania odbitki: 1973 r., CENA WYWOŁAWCZA 4 000 zł, CENA WYLICYTOWANA 50 000 zł 2. Milton H. Greene, Marilyn Monroe, fotografia barwna, C-Print/papier archiwalny matowy, 44,5 x 43,5 cm (arkusz), 39 x 39 cm (zadruk), Data wydruku: 1998 r. ed. 12/24, CENA WYWOŁAWCZA 1000 zł, CENA WYLICYTOWANA 16000 zł

Reprodukcje zdjęć pochodzą z katalogu wydanego przez dom aukcyjny DESA UNICUM Sp. z o.o w Warszawie Aukcja fotografii Miltona H. Greena’a z kolekcji FOZZ, nakładem 2500 egzemplarzy.

KIEDY: 8 listopada 2012 GDZIE: Dom aukcyjny Desa Unicum


studenci

To tylko

kolejny koniec świata MARTYNA BĄK

„Czy wiesz już, gdzie ukryjesz się, gdy nadejdzie koniec świata przewidywany na 21.12.2012? Jak wykorzystasz te dni, które jeszcze pozostały?”

16 16

T

Takie pytanie coraz częściej pojawiają się w Internecie, nie tylko w formie żartu. Niektórzy, zafascynowani kalendarzem Majów, który podobno wieszczy grudniową apokalipsę, śmiałoaprzewidują nieodwołalny Armagedon. Choć niektórzy wzruszają ramionami, istnieją ludzie poddający się szaleństwu przygotowań na koniec świata. Być może nie zdają sobie sprawy z tego, jak chwytliwy i jak głęboko zakorzeniony w historii to temat. Koniec świata powinien bowiem nadejść już dawno i to co najmniej kilkukrotnie.

się w roku 999. Popularna opowieść, mówiąca, że na przełomie tysiąclecia zbudzi się Lewiatan, mityczny potwór, który zniszczy całkowicie ziemię, była tak popularna, że wywołała zbiorową histerię. Ludzie żyli w strachu i odprawiali pokuty, przeświadczeni o końcu… który nie nadszedł. Legenda mówi, że huczne świętowanie z tej okazji oraz błogosławieństwo papieża Sylwestra II dało fundamenty pod znaną nam dziś wszystkim zabawę sylwestrową.

Apokalipsa na koniec wieku

Rok 1666 z powodu trzech szóstek silnie kojarzył się z szatanem. Był to pierwszy, ale nie najważniejszy powód, dla którego wielu ludzi wierzyło, że koniec świata nadejdzie właśnie w tym roku. Dużą rolę odegrały w tym proroctwa Żyda o nazwisku Sabbataj Cewi. Kontrowersyjny prorok, nielubiany przez wyznawców judaizmu (porzucił judaizm na rzecz islamu), głosił, że w roku 1666 zostanie objawiona ludzkości prawda ważniejsza niż Koran czy Tora. Niepokój wzbudzały także przepowiednie Nostradamusa, znanego

Trudno się dziwić, że wraz z końcem pewnej epoki, takiej jak tysiąclecie, nastroje społeczne stają się cokolwiek niewesołe. Przeświadczenie o zamknięciu okresu w historii, data sugerująca odcięcie się od przeszłości… Większość z nas pamięta panikę w 1999 roku, gdy miało się zacząć nowe milenium. Mówiono o globalnej awarii komputerów, masowych wypadkach... Panowało poczucie zagrożenia i niepewności. Coś podobnego wydarzyło

Rok szatana


studenci

francuskiego jasnowidza, który utrzymywał, że w tym roku w Londynie wybuchnie wielki pożar. Faktycznie, ogień strawił wtedy ponad połowę miasta, a ponadto poprzedzony był Wielką Zarazą, epidemią dżumy, która przypadła na lata 1665-1666. Wszystkie przesłanki mówiły, że koniec świata jest blisko. Jednak ten znów nie nadszedł.

na niebie”, który niektórzy interpretują jako wejście Słońca w okres hiperaktywności, co ma się stać w 2012 roku. Nostradamus jako przyczynę końca świata określa trzecią wojnę światową. Jeśli przyjąć, że byłaby to wojna atomowa, totalna, przepowiednia wydawać się może całkiem sensowna.

zderzenia Ziemi z planetoidą 99942 Apophis w roku 2029 wynosi według NASA około 1,6%. Jednak nawet gdyby do niego doszło, zniszczenia dotyczyłyby tylko części powierzchni naszej planety, bez długotrwałych skutków w skali globalnej. Jednak kto, wie, może byłoby o wiele gorzej i nie warto tracić nadziei.

Prorok też człowiek W historii wielu było samozwańczych jasnowidzów, którzy zdołali przekonać ludzi, że są w stanie określić datę końca świata. Wśród nich byli naukowcy, tacy jak Johannes Stöffler, stawiający na rok 1524, czy William Whitson, przekonany, ze w 1736 nadejdzie potop na miarę tego z Biblii. John Gribben i Stephen Plageman, astrofizycy, utrzymywali, że specyficzny układ planet spowoduje zmianę pola magnetycznego, a w konsekwencji szereg zjawisk niszczących ziemię. Miałoby się to stać w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pytanie o apokalipsę łączy się nie tylko z nauką, ale również religią, więc prorokami często byli przywódcy duchowi. Warto tu wspomnieć o Joannie Southcott, brytyjskiej mistyczce, która przewidziała datę końca świata na 19 października 1814 roku, a sama zmarła dwa miesiące później. Ellen White, jednej z założycieli Kościoła Adwentystów Dnia siódmego, anioł podobno objawił, że koniec świata nastąpi w 1850 roku. Na koniec wieku XIX Armagedon przewidywał Joseph Smith, założyciel kościoła mormonów. Proroków takich było jednak o wiele więcej — jak widać, wszyscy się mylili.

Głos Nostradamusa Być może największe emocje budzą przepowiednie Michela de Nostradame, zwanego Nostradamusem. Francuz, mistrz wielu sztuk, przepowiedział wiele katastrof, jak chociażby opisany wcześniej pożar Londynu. Ciekawe, że spisywał je w formie wierszowanej, a metoda ich uporządkowania przez wielu badaczy uważana jest za klucz do zrozumienia proroctw. Jedno z nich, silnie związane z końcem świata, przewiduje jako jego zwiastuny wybranie „papieża o oliwkowej skórze” czy „ogień

Przyszłość w ciemnych barwach Końców świata było już wiele i jak na razie żaden nie nastąpił. i nawet jeśli 21 grudnia tego roku nic ciekawego się nie wydarzy, to nie warto tracić nadziei. Bowiem istnieje jeszcze kilka okazji, kiedy Armagedon może jednak nastąpić. Pierwszą z nich przewidział na rok 2060 nie kto inny, jak Isaac Newton. Słynny naukowiec, opierając się na Biblii oraz własnych założeniach, wyliczył drobiazgowo wiele ważnych dla historii dat, a wśród nich także datę Armagedonu. Inną propozycję końca świata wysnuli współcześni naukowcy – prawdopodobieństwo

Komu wierzyć? Komu mamy wierzyć w sprawie końca świata? Tego jednoznacznie stwierdzić nie można. Patrząc na liczbę apokalips, które się nie pojawiły, czy na te, które podobno jeszcze nadejdą, można chyba się rozluźnić i dla własnej wygody przyjąć przepowiednię, która nam najbardziej odpowiada. Jak chociażby tę, wygłoszoną przez znanego polskiego jasnowidza, ojca Czesława Klimuszko, który prorokował, że „koniec świata nie nastąpi, ale od Polski zacznie się odrodzenie świata”. i na tym poprzestańmy.

17


studenci

Coraz bliżej agata bartoszewicz

18

‚‚Święta”

Suto zastawiony stół, pięknie przystrojona choinka, za oknem biało. Wszyscy czekają na pierwszą gwiazdkę. W tle pobrzmiewają najbardziej znane kolędy. Jest opłatek, sianko pod obrusem i puste miejsce dla zbłąkanego wędrowca. Tak wyglądają już tylko święta na ekranie telewizora. fot. K. Ulańska

Przykry obowiązek?

W tradycji chrześcijańskiej Boże Narodzenie to święto upamiętniające narodziny Jezusa Chrystusa, przypadające na 25 grudnia. Poprzedzone jest trzytygodniowym okresem adwentu oraz Wigilią – taką definicję świąt zna każdy. o ile znajomość podstaw nie jest wielkim problemem, o tyle połowa naszego społeczeństwa miałaby kłopot z wymienieniem chociażby pięciu świątecznych tradycji (oglądanie „Kevina samego w domu” nie jest jedną z nich). Studenci wracają do domów, uczniowie cieszą się z długiej przerwy od szkoły, natomiast dorosłym święta kojarzą się już tylko z wielkimi porządkami, ze spędzeniem kilku dni w kuchni, z przykrym obowiązkiem, który powtarza się rokrocznie. Każdy ma ochotę usiąść w fotelu, zjeść pieroga i ponarzekać na to, że w telewizji nie ma nic ciekawego, a od tego jedzenia rośnie brzuch.

Przeceno-szaleństwo!

Już w połowie października, kiedy jeszcze liście z drzew nie opadły, w wielkich centrach handlowych pojawiają się

kolorowe światełka, małe choineczki, a zwykłe sklepowe wystawy przemieniają się w repliki domu Świętego Mikołaja. Wszystko to przyciąga uwagę i kusi. Nie obejdzie się bez słynnej reklamy Coca-Coli, przy której wszyscy zgodnie śpiewają „Coraz bliżej Święta”. Wybranie prezentu ukochanej osobie nie wydaje się już takie łatwe, kiedy oferta artykułów w atrakcyjnych cenach zwiększa się w zastraszającym tempie. Może te perfumy będą lepsze od tamtej koszuli? Ale tu są takie piękne buty, przecenione o 40%! Boże Narodzenie stało się chwytem marketingowym, przyciągającym masy. Może niedługo nie będziemy już obchodzić świąt, a Wielkie Zimowe Wyprzedaże?

Nie- świąteczna rzeczywistość

Jak wygląda więc Wigilia w przeciętnej rodzinie? Pracujący rodzice, dwójka dzieci. Matka spędza swój najlepszy czas w kuchni, jedną ręką przygotowując karpia, a drugą mieszając barszcz (z proszku oczywiście). Na sztuczną choinkę wiesza się bombki – niebieskie, bo te były na przecenie. Pod biały obrus plamoodporny nie kładzie się nic. Skąd

wziąć prawdziwe sianko w samym centrum dużego miasta? Inna sprawa, gdyby było gdzieś na przecenie. Ale nie było. Wyciąga się więc odświętną, zakurzoną zastawę. a potem na salony wchodzi taka ilość świątecznego jedzenia, dzięki której można byłoby nakarmić całą afrykańską wioskę. To nic, że połowa zmarnuje się i wyląduje w koszu (w najlepszym przypadku). Wtedy zbiera się cała rodzina. Matka w fartuchu, ojciec w rozpiętej koszuli, a dzieci w dresach, bo w końcu cały dzień sprzątały. Cztery głosy wymruczą modlitwę, a przy dzieleniu się opłatkiem najpiękniejszymi życzeniami jakie można usłyszeć są słowa „wszystkiego dobrego”, przy czym każdy zmuszony jest odpowiedzieć „nawzajem”. Potem zostaje już tylko uporać się ze śledzikami, uszkami i barszczem, rozpakować prezenty, obejrzeć coś w telewizji. Et voilà , Święta można uznać za zakończone.

To wszystko jest passé

Dlaczego tak się dzieje? Czy to Święta przestały już roztaczać swoją magię, czy może jednak my, zmieniliśmy się tak bardzo, że nie potrzebujemy już obcho-


studenci dzić ich w sposób należyty, według tradycji? i najważniejsze – co zrobić, by te magiczne Święta znów powróciły? Niestety, nie dowiemy się tego z telewizji czy internetu. Dzisiejsze media nastawione są na komercjalizację Świąt i wykorzystywanie ich jako kolejnego sposobu na zwiększenie oglądalności. Włączając czarne pudełko zobaczymy reklamy drogich zabawek oraz cały świąteczny blok, traktujący o krasnoludach, elfach i Mikołaju, który zawsze ma kłopoty z doręczeniem prezentów na czas. Internet aż kipi od artykułów czy grafik, które w prześmiewczy sposób obrazują nam „magię świąt”. Jedynie w radio przez cały ten czas można posłuchać polskich kolęd. Szkoda tylko, że nikt już tego nie robi (nie wspominając już o śpiewaniu!), uważając to za staroświecki, nikomu niepotrzebny zwyczaj.

Nie bądź Grinchem

Boże Narodzenie to okres, kiedy trzeba pokazać, że jest się idealnym Polakiem, który wierzy w idee narodzin Chrystusa oraz kultywuje świąteczne tradycje. Niewielu jednak pamięta o Pasterce czy kolędowaniu. Najgorsze jest jednak to, że okres świąteczny powinien być czasem poświęconym najbliższym, spędzonym w rodzinnym gronie. Zza drzwi niekoniecznie musi wybrzmiewać „Cicha noc” – o wiele przyjemniejszym dźwiękiem byłby gwar rodzinnych rozmów i śmiechu. Niech te Święta nie będą tylko chwytem marketingowym, który ogłupia społeczeństwo. Niech to będzie czas ludzkiego zjednoczenia.

fot. K. Ulańska

Gdzie wyjechać na Sylwestra? Natalia Ułańska

Sylwester to wyjątkowy czas. Odchodzi Stary Rok i nastaje Nowy. Z tego powodu tę noc chcemy spędzić inaczej, lepiej i na pewno z większą pompą. Z zapałem planujemy formy spędzenia Sylwestra. Wiele miesięcy wcześniej wiemy, co będziemy robić, gdzie i z kim. Wypady w góry, wyjazdy zagraniczne, bale, imprezy, domówki. Pojawia się jednak jedno pytanie: co z tymi, którzy odkładali tę decyzję na potem, teraz zostało niewiele czasu, a pomysłu brak? Spokojnie, żyjemy w czasach, w których nie ma rzeczy niemożliwych, a są jedynie trud. Organizatorzy imprez prześcigają się w ofertach, dotyczących najhuczniej obchodzonej nocy w roku. Naprawdę trzeba się postarać, żeby nie znaleźć absolutnie nic, co by nas zainteresowało. Z każdej strony, za każdym rogiem i niemal na każdym słupie czai się ogłoszenie, ulotka czy plakat o wydarzeniu, które odbędzie się właśnie w Sylwestra. Tej nocy nikt nie chce być sam, mamy się bawić i cieszyć nadchodzącym rokiem. Stajemy przed szansą zaczęcia wszystkiego od nowa, a przynajmniej możemy sobie wyobrazić, że teraz będzie lepiej. Mamy masę postanowień, ale o tym, czy w nich wytrwamy, decyduje jedynie nasza silna wola. Poszukując czegoś w połowie grudnia najlepiej i najprościej jest po prostu usiąść przed komputerem i poszperać w Internecie. Na stronie internetowej http://www.e-sylwester.pl/ znajdziemy masę ofert.

Musimy jedynie określić, ile chcemy wydać i gdzie się udać. Propozycji jest naprawdę wiele. Góry, SPA, Paryż, Wiedeń… Pojawia się nawet urocza zakładka „Sylwester dla Studentów”. Ceny są przystępne, gdy mniej więcej wiemy, czego oczekujemy. Jeżeli jednak interesuje nas Sylwester wyłącznie w Warszawie, nie chce się nam nigdzie podróżować, a jedynie dobrze bawić – można zerknąć na tę stronkę: http://www.sylwestrowy.pl/sylwester/warszawa. Znajduje się tam bardzo pomocna zakładka „Multizapytanie”, gdzie uzupełnia się odpowiednie rubryczki i dostaje konkretne propozycje na maila. Wygodne i szybkie. Do tego mnóstwo rabatów i ofert promocyjnych. Są jednak pośród nas tacy, których nie interesują takie formy spędzenia tej wyjątkowej nocy. Często o wyborze decydują kwestie finansowe. Stacje telewizyjne wychodzą naprzeciw takim ludziom. Corocznie w większych miastach organizowane są wielkie imprezy sylwestrowe pod gołym niebem. Wystarczy sprawdzić w sieci, gdzie odbywa się dany koncert, kupić szampana, ciepło się ubrać, zabrać dobre towarzystwo i w drogę! Można też urządzić domówkę i bawić się równie dobrze przy swojej ulubionej muzyce, w ciepłym pomieszczeniu ze znajomymi. Ewentualnie wybrać opcję najprostszą, nie wymagającą żadnego wysiłku… Pójść spać i obudzić się w Nowym Roku 2013.

19


studenci

Biografia DAMIAN DREWULSKI

Muranowa

Genius loci – tak zwykło się określać miejsca, które wyrastają poza zwykłe określenie geograficzne, które mają swoją tożsamość. Tytułowe osiedle z najnowszej książki Beaty Chomątowskiej „Stacja Muranów” to znacznie więcej. Podróż przez kilka stuleci, setki historii, sporo nostalgii i nie mało systematycznego, quasi-naukowego podejścia – wszystko z miłości do jednego miejsca. Choć nie pochodzi z Muranowa, a nawet nie jest Warszawianką Beata Chomątowska zakochała się w tym osiedlu z ciekawości. Czar zamkniętych podwórek, bram prowadzących donikąd stały się fundamentami głębokiego studium na temat tożsamości Muranowa. W opowieści splata się wiele wątków.

20

dzi wzywani są uczniowie okolicznych szkół, ale też ich nauczyciele. Pracownicy sklepów w tej okolicy, jej mieszkańcy, a również ci, którzy wracają by szukać miejsca swoich przodków.

Mimo, że czasem zbyt chaotycznie napisana, „Stacja Muranów” daleka jest od zamkniętego języka publikacji naukowych. Zamiast tego staHistoryczny, który dotyka bodaj najboleśniej- nowi wyjątkową kronikę miejsca. Lektura książszej historii – Holocaustu, getta . Zamiast sku- ki pozwala zamiast nudnego, szarego osiedla zopiać się na zadrach autorka próbuje wyciągnąć baczyć miejsce bogate w historie. z nich wnioski co do żywotności i charakteru miejsca. Obok historii zmarłych znajdziemy wiele historii tych, którzy przeżyli lub pomagal i pomogli przeżyć. „Stacja Muranów” to też świetne studium wojny, która na tym terenie rozegrała się w planach zagospodarowania osiedla. Pierwszymi żołnierzami w owej tej walce są architekci, którzy na wyjałowionej przestrzeni w centrum miasta chcą stworzyć osiedle idealne. Zbudowane na fundamencie idei Le Corbusiera i oprawione polskim duchem . Ich przeciwnikiem jest pragmatyzm i trudna sytuacja powojennego kraju. Beata Chomątowska oceniając rezultat tego starcia nie feruje jednoznacznych wyroków. Choć blokom z gruzobetonu o przytłaczającej kolorystyce daleko do ich pierwotnych wzorców Autorka uduchowiając ich historie nadaje im wymiar niemal ludzki. W ten sposób wypełniona zostaje luka w świadomości pomiędzy obrazem Muranowa znanym z pierwszych fotografii po wojnie przedstawiających krajobraz księżycowy, a obecnym osiedlem. Jest też w książce próba oceny świadomości i tożsamości miejsca. Czy ktoś uczący się w budynku, w którym w trakcie wojny mieściła się katownia jest tego świadom? Czy ktoś przechadzający się obok Pomnika Bohaterów Getta jest w stanie wyobrazić sobie Muranów pełen kamienic, czynszówek, gęstej zabudowy i zupełnie klimatu „Małej Jerozolimy”? Do odpowie-


studenci

To Ja, to ARIANA STELĘGOWSKA

dla Ciebie gram

gram

„Powiedz czego słuchasz, a powiem ci kim jesteś”- takie stwierdzenie często pojawia się w dyskusjach o gustach muzycznych. Nie chcemy dywagować o jego prawdziwości, chcemy tylko zapytać: czy w świadomy sposób kształtujemy nasze muzyczne upodobania? Bo przecież słuchanie muzyki z komercyjnego radia to nie to samo, co wybór tego, co nam odpowiada. Jak zwykle trzeba trochę poszukać, by znaleźć to, czego potrzebujemy. Oto ranking niszowych internetowych stacji radiowych i stron z muzyką.

1. www.stereomood.com To strona, na której dosłownie każdy może znaleźć coś dla siebie. Podstawową zaletą jest możliwość wyboru muzyki na podstawie nastroju, czy wykonywanej czynności. Jest tu około 100 kategorii muzycznych. Jeżeli wejdziemy w jakikolwiek nastrój, konkretną piosenkę możemy dodać do własnej listy ulubionych. Ogromnym plusem jest również to, że rzadko kiedy można tu spotkać popularne utwory, które królują na listach przebojów, jest tu natomiast ogromny wybór anglojęzycznych piosenek, wykonywanych przez mało znanych artystów. To najbardziej zróżnicowana stacja - zarówno pod względem kategorii muzycznych, jaki i wszystkich utworów (to tu znajduje się najwięcej piosenek spośród wszystkich prezentowanych stacji). Dostęp do radia można uzyskać także poprzez ściągnięcie aplikacji na telefon.

2. www.radiotuna.com To serwis próbujący bardzo dokładnie wpasować się w nasz gust muzyczny. Wybierając rodzaj interesującej nas

muzyki, wybieramy także precyzujące podgrupy. Na początku bywa to trochę uciążliwe, ale po chwili widzimy efekty. Najpierw strona wyszukuje stacje radiowe, które odpowiadają naszemu wyborowi. w kolejnym kroku po prawej stronie pokazuje, w jakim stopniu wyniki pasują do podkategorii; tak więc decydując się na rock, mamy do wyboru kolejne cztery podkategorie (classic rock, art& prog rock, rock& roll, soft rock) itd. Jeżeli klikniemy w soft rock, wyskoczą nam kolejne podgrupy. Można również wpisać własną kategorię, wtedy otrzymamy możliwość wyboru podgatunku, artysty lub konkretnej stacji radiowej, prezentującej dany rodzaj muzyki. Aplikacja dostępna również na iPhone’a.

3. www.hitlantis.com W tym radiu jest ponad sześć tysięcy zespołów, które zostały uszeregowane na podstawie kategorii muzyki, jaką prezentują. Imponujący układ graficzny strony sprawia, że muzyki słucha się jeszcze przyjemniej. Dodatkową opcją jest to, że, gdy podczas odtwarzania konkretnej piosenki, najedziemy kursorem na jej wykonawcę – kółko

z jego profilem zacznie się wyróżniać. Możemy wtedy łatwo uzyskać informacje na temat artysty. Wielkość kółeczek zależy od popularności danego wykonawcy – im większe, tym dany wokalista lub grupa mają więcej fanów. Możemy wybrać również gatunek muzyki, której chcemy słuchać lub doprecyzować, jakiej narodowości ma być wykonawca. Strona promuje artystów mało znanych, niszowych, którzy dzielą się swoją muzyką w sieci.

4. www.jamendo.com Serwis ten można znaleźć wśród polecanych na stronie www.legalnakultura.pl, razem z innymi legalnymi źródłami. Utwory można odkrywać poprzez wykaz najpopularniejszych lub najczęściej słuchanych piosenek. Również tu możemy utworzyć swoją własną playlistę. Dodatkową opcją strony jest możliwość wykupienia usług Jamendo, tzn. licencji na odtwarzanie ich muzyki w sklepach lub innych miejscach publicznych. Warto tu zajrzeć, może właśnie tu znajdziecie zasłyszaną gdzieś piosenkę?

21


studenci KATARZYNA SZCZEPANIAK

Recenzje

Mo Hayder – „Skóra”

22

Mo Hayder nie jest w naszym kraju aż tak popularna, jak Harlan Coben, Dean Koontz czy Dan Brown. A szkoda, bo najnowsza powieść Hayder wydana w Polsce – „Skóra” – ma szansę wstrząsnąć niejednym miłośnikiem literackich wrażeń. Zaginiona celebrytka, której poszukiwania zakrojone są na szeroką skalę i zwłoki kobiety znalezione na obrzeżach miasta - dwie ofiary, dwa śledztwa, wiele niewyjaśnionych wątków. Patolog orzeka o samobójstwie, jednak pewne poszlaki pozwalają wątpić w taką wersję wydarzeń. Gdzieś poza granicą wzroku czai się zło. Nie wiadomo, jaką dokładnie ma postać. Czy jest zdeformowanym karłem, który wykorzystuje części ludzkiego ciała do pseudo-magicznych rytuałów? Czy też człowiekiem, po którym nikt nie spodziewałby się zbrodniczych skłonności? Jedno jest pewne – ma obsesję na punkcie skóry i żadnych oporów przed popełnieniem morderstwa. „Skóra” kryje w sobie wszystko to, co najlepsze w powieści kryminalnej. Szczelnie otula makabryczną zagadkę, nie szczędząc przy tym mrożących krew w żyłach szczegółów. Powoli odkrywa kolejne karty, wikłając bohaterów w coraz bardziej skomplikowaną sieć wzajemnych zależności. Hayder tworzy układankę, której elementów nie da się dopasować do siebie bez niebezpiecznego śledztwa. Kunsztownie łączy wszystkie wątki w spójną całość. Bez owijania w bawełnę, bez ugrzeczniania i sztuczności. Za to z ogromną literacką i psychologiczną intuicją. Prawdziwą siłą „Skóry” nie jest jednak misterna intryga, lecz wyraziści bohaterowie, (znani z powieści „Rytuał”) których wybory i działania, nie zawsze moralnie jednoznaczne, nadają całej historii niebywałej pikanterii. Phoebe „Pchła” Marley, szefowa policyjnego oddziału płetwonurków, oraz inspektor Jeff Caffery muszą zmierzyć się nie tylko z zagadkami kryminalnymi, ale również, a może przede wszystkim – z własnymi demonami. Na Cafferym ciąży widmo nie do końca rozwiązanej sprawy, Pchle natomiast przychodzi uporać się z problemem przypadkowej śmierci, którą spowodował jej brat… „Skóra” z każdą stroną wciąga coraz mocniej i z każdą stroną upewnia, że Mo Hayder powinna być stawiana w jednym szeregu z najpopularniejszymi pisarzami, parającymi się takimi gatunkami jak thriller i powieść kryminalna.

Autor: Mo Hayder Tytuł: „Skóra” Wydawnictwo: Sonia Draga Rok wydania: 2009 (polskie wydanie: 2011)

Andrzej Ziemiański „Pomnik Cesarzowej Achai - t. 1” Trylogia „Achaja” Andrzeja Ziemiańskiego okazała się dużym sukcesem i przebojem wdarła się do swoistego kanonu polskich współczesnych powieści fantastycznych. Nic dziwnego, że historia potężnego cesarstwa doczekała się swojej kontynuacji. Zawiłe losy kontrowersyjnej władczyni-wojowniczki stały się początkiem i symbolem nowej epoki. Po wielu latach po Achai pozostał jednak już tylko okazały pomnik. Nadszedł czas na nową epokę i… nową trylogię. Ową nową epokę wyznacza spotkanie dwóch światów, rozdzielanych do tej pory przez Góry Pierścienia. Ogromna siła technologiczna, jaką dysponuje Rzeczpospolita, wdziera się do przestrzeni, w której główną rolę odgrywają magia oraz poświęcenie nie do końca wyszkolonych kobiet-żołnierzy. Żołnierzy, będących jedynie pionkami w grze, której nie mają prawa rozumieć. Muszą tylko pokornie ginąć za cesarstwo. Po nich przyjdą przecież kolejne wojowniczki. Czy nowa epoka będzie jednocześnie nowym przymierzem, zawartym pomiędzy nierównorzędnymi partnerami? Czy też stanie się początkiem jeszcze krwawszych starć? Do walki przyłącza się przecież gracz, którego siły żołnierze cesarstwa nie mogą nawet oszacować. Nie rozumieją jej, bo jest zupełnie obca ich systemowi wartości. Nie sposób uniknąć porównania z „Achają”. Porównanie to wypada jednak zdecydowanie niekorzystnie dla „Pomnika…”. Pierwszy tom nowej trylogii Ziemiańskiego traci dużo ze swej świeżości, nie mogę też pozbyć się wrażenia pewnego… zbrukania. Tak - literacki świat krwawego cesarstwa zostaje zbrukany przez wtargnięcie do niego pierwiastka boleśnie rzeczywistego i zupełnie nieprzystającego do magicznej i, jak na fantastykę przystało, odrobinę naiwnej rzeczywistości. „Pomnik cesarzowej Achai” wciąż jest jednak książką, którą czyta się z przyjemnością i pewnym zaciekawieniem. Nie trafi raczej na półkę z arcydziełami literatury fantastycznej, może nawet kilka osób poczuje się zawiedzionych jej zawartością. Znajdzie jednak swoich zwolenników, którzy z zapartym tchem czekać będą na rozwój wypadków. Autor: Andrzej Ziemiański Tytuł: „Pomnik Cesarzowej Achai - Tom 1” Wydawnictwo: Fabryka Słów Rok wydania: 2012


Studencie, zaprogramuj swoje zdrowie! Zgłoś się do jednej z placówek CenterMed (sprawdź na www.centermed.pl), odbierz swoją kartę Programu ZdrowJa i korzystaj ze zniżek! Program ZdrowJa to wyjątkowy program rabatowy, który daje Ci: • Zniżki na produkty i usługi związane z aktywnym trybem życia; • Zniżki na usługi medyczne; • Dedykowane programy profilaktyczne; • Zaangażowanych lekarzy; • Bezpłatne internetowe Indywidualne Konto Zdrowotne – po aktywowaniu konta m.in. uzyskasz dostęp do informacji o własnych wizytach u lekarza, znajdziesz aptekę, gdzie najtaniej kupisz potrzebny lek. Wśród naszych partnerów znajdują się m.in. Teatr Capitol, Pub Student, Klub Remont, Medyk, Ferment, Multipub, Lookart Studio. Więcej informacji na www.programzdrowja.pl. Zapraszamy także na oficjalny fanpage programu: www.facebook.com/ program.zdrowja – gdzie na bieżąco będziesz informowany o nowych partnerach programu, będziesz mieć możliwość wygrania darmowych biletów na koncerty, mecze AZS PW, do teatru itd.


e-K<30 <3zero prasa A4P 1

12-05-11 17:06


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.