KORNIK 03/2019 - PAŹDZIERNIK

Page 1


W TYM NUMERZE KO[…]RNIKA KORNIK SZKOLNY I LO WYPISZ, WYMALUJ! – co o Jedynkowiczach na mieście mówią…………………………………….6 STEREOTYPOWY NAUCZYCIEL – zawód nauczyciela w krzywym zwierciadle………………………...13

KORNIK INSPIRUJĄCY WPROWADZENIE DO ŚWIATA STREETWEARU – wywiad z Nicolasem Nowickim……………………4 ODNALEŹĆ SIĘ NA NOWO – o pogodzeniu się ze stratą……………………………………………….7 POCIĄGIEM PRZEZ EUROPĘ – od Wenecji po Budapeszt z Wojciechem Szymczakiem………………14

KORNIK FASCYNUJĄCY HISTORIA NEKTARU BOGÓW – czyli o kawie słów kilka………………………………………………8 POTWORY I ROZCZAROWANIA – o wampirach, wilkołakach i innych stworach……………………..17 KĄCIK KRYMINALNY – sekrety głośnej sprawy Dee Dee i Gypsy Rose Blanchard…………………….18

KORNIK KULTURALNY SHUFFLE ALONG – o wielkich marzeniach, Nowym Jorku i latach 20. ………………………………….9 KORNIK ROZRYWKOWY……………………………………………………………………...20 KALENDARIUM PAŹDZIERNIKA……………………………………………………………………22

HALO REDAKCJA REDAKTOR NACZELNA: Joanna Teysler ZASTĘPCA: Emilia Polanowska OPIEKUN: prof. Anna Przystańska REDAKTORZY: Eryk Wałowski Julia Szczepańska Wojciech Król Róża Graf Wojciech Szymczak Filip Cielak Zuzanna Kasprzak Piotr Matusiak Paweł Masiarek

2|Strona

SEKCJA TECHNICZNA: Maciej Marchwicki Jakub Babaniuk Bartek Gryglik DTP: Emilia Polanowska KOREKTA: prof. Anna Przystańska Joanna Teysler RYSOWNICY: Weronika Mączyńska @dustvalleys Natalia Bednarek Paulina Jóźwiak OKŁADKA: Maciej Marchwicki


Z

a oknem – zawierucha, po jego drugiej stronie – przykurczona postać ubrana w cień i za duży sweter koloru brąz. Leniwym gestem można oderwać pożółkłe jak jesienne liście kartki z kalendarza i wyrzucić je do kosza wraz z dodatnimi temperaturami. Robi się coraz zimniej, a każdy Jedynkowicz wie, że niewiele rzeczy będzie teraz w stanie rozgrzać jego obolałe serce. W ostateczności mogłaby to zrobić herbata od pani Wiesi, odwołany poranny blok niemieckiego albo… najnowszy numer Kornika! I oczywiście, również tym razem wychodzimy Wam naprzeciw, spełniamy marzenia, przywodzimy uśmiechy na zamyślone twarze. W tym numerze dowiecie się, jak o streetwearze mówi sam Nicolas Nowicki, jakie stereotypy chodzą o nas po mieście i na jakie podgatunki dzieli się grono pedagogiczne. Dowiecie się o psychologii koloru, spróbujecie odnaleźć na nowo, wytropicie groźnego przestępcę… A na sam koniec, uważnie wertując strony przy kolejnej kawie, robiąc sobie przerwę między nauką na jeden a drugi sprawdzian, dumni z zakupu nowego „Kornika”, być może znajdziecie w nim niepozornego Jokera! Listopada pełnego ciepła i koloru! Redaktor naczelna,

Joanna Teysler

3|Strona


WPROWADZENIE DO ŚWIATA STREETWEARU Joanna Teysler Miliony różnorakich osobowości codziennie przecinają nasze ścieżki – mijamy ich na ulicy, roztargnionych, spóźnionych i z krzywo zapiętymi koszulami, spotykamy w tramwaju, gdy kończą dopijać poranną kawę. Niekiedy rzucają nam rozeźlone spojrzenia, które sprawiają, że przerywamy wieczorny spacer i decydujemy się wybrać inną drogę… Wychodzą na ulice z kotkami na smyczy, pakują ciepłe bułeczki, uczą, dostarczają pocztę. Miliony osobowości patrzą na nas z billboardów, wielobarwnych reklam, ekranów telewizorów i pierwszych stron gazet. A gdy zatrzymamy się na chwilę i przyjrzymy im dokładniej, nie trudno dostrzec, że cała ta feeria charakterów bardzo łatwo, niemal samoistnie ulega uzewnętrznieniu. I oczywiście narzędziem tym, umożliwiającym pokazanie własnego, odmiennego „ja” od wieków jest moda. Ubiorem możemy wywołać określone wrażenie, wywrzeć nacisk na społeczeństwo, zasugerować nasz sposób bycia, zainteresowania czy właśnie cechy charakteru. W dobie świata pędzącego nieustannie do przodu, sieciówek wyrastających na każdym kroku jak grzyby po deszczu i fabryk wysyłających tysiące produktów dziennie do wszystkich krajów, w opozycji, cichym akcie sprzeciwu wykształciło się zupełnie nowe podejście do mody. Streetwear to styl czerpiący pełnymi garściami z pomysłów lat sześćdziesiątych i mody skate lat osiemdziesiątych. Jego głównym założeniem jest skupienie się na jakości i ponadczasowości ubrań, a nie podążanie za nowymi trendami. A jak o nim mówią bliżej zainteresowani? Przedstawiamy Wam rozmowę z Nicolasem Nowickim (IIIA), prawdziwym rekinem biznesu, który o fenomenie streetwearu opowie jako o pasji, która przerodziła się w coś więcej. I stale rośnie!

Joanna Teysler: Skąd się wzięło twoje zainteresowanie streetwearem i jak się ono rozwijało? Nicolas Nowicki: Na przełomie 1 i 2 klasy gimnazjum kolega zaczął chodzić w Jordanach. Zaczęliśmy o tym gadać i to był początek mojego zainteresowania. Chodziłem do różnych sklepów typu Wordlbox, czytałem artykuły w Internecie i potem poznałem kolegę, 4|Strona

który już mocno siedział na grupach streetwearowych i właśnie on wszystko mi pokazał. To było około 2016 roku – wtedy już na grupach zaczynałem komunikować się z ludźmi. Takim przełomem był dla mnie na pewno wrzesień 2016 roku, kiedy pojechałem do Warszawy na mój pierwszy event streetwearowy, kupiłem pierwszą koszulkę i tak właściwie wszystko się zaczęło. Zacząłem bardziej udzielać się na grupach i mogę powiedzieć, że teraz to są prawie 4 lata, gdy angażuję się w to, interesuję się tym bardzo, oglądam też filmiki na YouTube. JT: Czyli to się stało taką dużą pasją…? NN: Taką też rutyną, prawda. Na Facebooku mam same grupy o modzie, o butach i w sumie piszę z ludźmi tylko o tym właśnie. JT: Bo chyba też przekształciłeś to w pewnego rodzaju biznes? NN: Też tak można powiedzieć. Pod koniec listopada, na przełomie grudnia 2017 powiedziałem sobie, że widzę w tym potencjał. Udało mi się wtedy kupić buty za cenę retailową, czyli ustaloną przez producenta i uznałem, że mogę na tym zarobić – sprzedałem je i później zacząłem kupować właśnie różne ubrania. W miarę się na tym znałem, więc nie było dla mnie problemem oszacowanie cen czy znalezienie rzeczy. Łatwo znajdowałem to, co mnie interesowało. JT: W takim razie jaki był twój najgorszy zakup? NN: Tak naprawdę na żadnym itemie nie straciłem jeszcze (odpukać) nic. A najgorszy to… mogę powiedzieć, że trzymałem jakąś bluzę pół roku i zarobiłem 5 dych na niej. JT: Wspomniałeś wcześniej o eventach streetwearowych – co to właściwie jest i jak wygląda, na czym polega? NN: Są sprzedawcy i kupujący. Na eventach ludzie wystawiają się ze swoimi towarami, są różnego rodzaju sklepy streetwearowe, restauracje i w ciągu 1 albo 2 dni możemy się spotkać. Dużo jest osób z innych miast – mam kolegów z Wrocławia, Poznania, Warszawy i na tych eventach możemy porozmawiać, co mi się mega podoba. Na pierwszym evencie byłem na targach jako osoba, która po prostu chodziła i rozmawiała z ludźmi, natomiast już jako sprzedawca wybrałem się w


maju 2018 roku. Pojechaliśmy właśnie z kolegami, mieliśmy parę rzeczy, własne stoisko – tak wszystko się zaczęło. Teraz na początku listopada jadę do Kolonii, do Niemiec na targi międzynarodowe Sneakerness. Sneakerness też był już raz w Polsce. Są to największe targi europejskie. W Ameryce jest Sneakercon, ale z krajów europejskich tylko w Anglii go organizują. Sneakerness ma jednak bardzo dużo prestiżu, można powiedzieć, że to najbardziej prestiżowe targi w Europie. JT: I pewnie będzie można tam spotkać różnego rodzaju unikaty? Jak zdobyć takie limitowane rzeczy? NN: Limitowane np. buty wyróżniają się tym, że są na stronie adidasa czy innych sklepów tydzień – dwa i wychodzą w małych ilościach, ale ludzie mogą kupić je właśnie poprzez stronę. Gdy to zrobią i widzą, że ceny idą do góry, mogą sprzedać je innym, którzy czekają na kolejny odpowiedni moment, żeby sprzedać je dalej. Ten cały hype generowany jest przez influencerów, takich jak ludzie z Instagrama czy piosenkarzy noszących te ubrania. Ludzie, którzy ich oglądają, chcą być jak swoi idole. JT: Czyli tworzycie raczej zamkniętą społeczność? NN: No nie, ta społeczność jest bardzo otwarta. Kiedyś była bardzo zamknięta, należała do mainstreamu, nawet spotykała się z niezrozumieniem. Teraz ludzie widzą w tym biznes i ci, którzy parę lat temu mówili mi, że jestem idiotą, że to robię, często proszą mnie o pomoc. Staje się to bardzo powszechne, więcej osób o tym wie. Nawet na ulicach coraz częściej widać Supreme, Yeezy i to się staje takim widokiem codziennym. JT: To w takim razie jak patrzysz na ludzi noszących ubrania z logo Croppa na przykład? NN: Ja nie jestem osobą, która się śmieje. Jeśli ktoś lubi taką markę, to ją nosi, prawda? Ja

jestem tolerancyjny. Lubisz różowe buty – fajnie – kup różowe buty. Nie patrzę za bardzo na hype generowany, to jest fajne, ale lubię też buty albo ubrania historyczne, różne smaczki, kolaboracje. Jestem bardziej sneakerheadem, niż typowym resellerem albo hypebestią. Mówię ci, tak 3 – 4 lata jestem w tym środowisku i umiem odróżnić rzeczy fajne od mocno średnich. JT: A więc jak zdefiniować hypebestię? Użyłeś takiego słowa w znaczeniu negatywnym, a to jednak dość popularne określenie. NN: Hypebestia to osoba, która nosi rzeczy aktualnie popularne. Załóżmy: teraz popularne są Jordany Off-White bądź Yeezy. Osoby, które tylko kierują się hypem, koncentrują się na najbardziej gorącym, pożądanym przedmiocie, a kiedy spada hype, sprzedają to ubranie i kupują nowe, też bardzo hype’owe. Tylko to się dla nich liczy. Mogą się ubrać brzydko, ale drogo i też im się podoba. JT: Masz jakieś porady dla osób dopiero wchodzących w to środowisko? NN: Generalnie, jeżeli chcesz w to wejść, nie możesz powiedzieć, że to tylko zarobek. Dla fot. Nicolas Nowicki mnie to była i nadal jest czysta zajawka. Jak ci się podobają jakieś buty – vansy czy zwykłe pumy, moda, to fajnie. Nie musisz mieć najdroższych rzeczy, po prostu jak się tym interesujesz i masz coś ciekawego do powiedzenia, to oczywiście możesz w to wejść. Kiedyś było dużo fajnych forów, które teraz umierają trochę, ale są fajne strony typu Hypebeast, Highsnobiety czy grupy na Facebooku, odgrywające największą rolę teraz. Jest Hypestack, Hypetalk, Legit Check & Trade. Akurat w Polsce grupy społecznościowe o tej tematyce są przeogromne, naprawdę. Mamy po 100 tysięcy osób na tych grupach. To jest gigantyczna liczba, która stale rośnie. 5|Strona


I LO WYPISZ, WYMALUJ! Eryk Wałowski

T

am, gdzie wielu ludzi, tam pojawiają się pewne „przekonania” – prościej rzecz ujmując stereotypy. Dzięki nim ułatwiamy sobie sposób patrzenia na świat. Ludziom doklejamy łatki, które „pomagają” nam w zrozumieniu pewnych rzeczy. Francuzi dla nas to lewackie żabojady, które wywieszają białą flagę jeszcze przed początkiem jakiejkolwiek ostrzejszej sprzeczki; wśród Niemców nadal wyczujemy Blut der Hitlerjungen1 (niem krew hitlerowców) i usłyszymy bogaty stukot kufli, na które nie boją się wydawać swoich łatwo zdobytych „Ojro”; Żydzi jedyne co od nas by chcieli to kamienice, którym i tak bliżej do wpół zapadłemu Partenonu niż budynków mieszkalnych; Rosjanie to nasi bracia ze Wschodu, co mają równie silne głowy co Polacy. A o tych ostatnich już lepiej nie pisać – są wszędzie. Polacy – robacy: nawet się sprawdza. Na plaży, nieważne na którym końcu świata, każdy nas rozpozna – głównie to my mamy tak nieodpartą chęć posiadania; w tym przypadku kilku metrów kwadratowych na piasku dobitnie oznaczonych porządnie wbitym parawanem otaczającym „stadko”. W samolotach tak samo – gdy lądujemy, przeżegnamy się dwa razy i w fascynacji jak na widok jakiego cudu, klaszczemy z zachwytu. W hotelach tę nację goszczących natomiast montuje się specjalne dystrybutory, by nie można było wynosić piwa w butelkach. Gdzieniegdzie chodzą też słuchy, iż dobrzy z nas złodzieje; chytrzy i zwinni jak lisy. Jednak by było ciekawiej, tworzymy też stereotypy dotyczące mieszkańców miast lub pewnych obszarów w Polsce; „Na warszawiaka nie ma cwaniaka”, w Krakowie ulubionym zajęciem jest berek z maczetą, a zgierzanie (jeśli można zaliczyć to jako miasto) dopiero co odkryli magiczne świecidełko – ogień. W naszej brudnej, śmierdzącej, szarej Łodzi, która jeszcze jakimś sposobem nie 1

niem. krew hitlerowców

6|Strona

skończyła jak Titanic, jesteśmy i my – uczniowie „elitarnej” Jedynki. My jednak również jesteśmy pewnego rodzaju społecznością – niedużą, ale społecznością. Dlaczego więc nie miałoby też powstać o nas choć kilka mitów i legend? Z perspektywy trzeciej osoby usłyszelibyśmy naprawdę wymyślne o nas fantazje. Oczywiście z powodu, iż uczęszcza tutaj mądra młodzież, która jakimś sposobem musiała się tu dostać, nie opuszcza swoich i tak już choro zawyżonych ambicji i w głównej mierze niezależnie od tego, co robi w wolnym czasie, to się uczy. I uczy. I uczy. I tak w koło Macieju…? Jasne, że nie! Od czasu do czasu, dobrą imprezę to tu trzeba zrobić – to tak dla rozluźnienia i… zapomnienia po niektórych spraw. Ponoć w kwestii „kulturalnych zabaw” jednak konkurując z Politechniką plasujemy się na miejscu drugim. Po udanym weekendzie spotykamy się w szkole z kolejnymi falami ciężkiego materiału, który udźwignąć można jedynie z kilkugodzinnymi korepetycjami w domu albo różnymi dodatkowymi środkami wspomagającymi. A na jedno i drugie potrzeba pewnej sumy pieniędzy…, więc do Jedyneczki chodzą w większości bananowe dzieci, co nie wiedzą czym jest praca, a życie traktuje ich od początku za lekko, bo mama – lekarz i tata – prawnik zawsze wspomogą jakąś tam… gotóweczką.

Natalia Bednarek Podsumowując – jesteśmy bandą snobów, co potrafi się dobrze bawić, brać z życia tylko dobre, patrzeć przez różowe okulary, a jednocześnie nadal pamiętać, by raz na ruski rok


zajrzeć do książki lub być z nią przywiązanym jak alkoholik do flaszki. Doprawdy zabawnym jest śmianie się z tego rodzaju stereotypów, a jeszcze zabawniejszym jest fakt, iż w każdym stereotypie, jak w legendzie, zawsze znajdzie się ziarnko prawdy.

ODNALEŹĆ SIĘ NA NOWO Julia Szczepańska

C

hyba każdy wyczuwa już zapach tlących się świeczek, podmuchu grozy oraz spojrzenia wyżłobionej dyni, zerkającej z okna sąsiada. Tak, to właśnie Halloween najbardziej kojarzy się z jesienią, lecz warto pamiętać również o, odbywającym się jedynie dzień później, Święcie Zmarłych. Niektórzy zapominają, dlaczego właściwie obchodzimy to wszystko, myśląc w tym dniu jedynie, aby jak najszybciej wrócić do domu. Inni natomiast pamiętają o tym aż zanadto, ponieważ coroczne święto przypomina im to, o czym tak bardzo chcieliby zapomnieć – o utracie bliskich. Niestety, ale jest to element naszego życia i, prędzej czy później, będziemy musieli się z nim zmierzyć. I chociaż ból związany ze stratą nigdy nie minie, nie oznacza to, że nie zmaleje i nie będziemy mogli znowu żyć pełnią życia. Trzeba wiedzieć tylko jak poprawnie przejść przez okres żałoby. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę, że każdy przeżywa trudne sytuacje w inny sposób, niektórzy po paru tygodniach wstaną na nogi i ruszą dalej, a reszta będzie wypłakiwać oczy przez długie miesiące. Najważniejsze to wiedzieć, że żaden ze sposobów nie jest zły, ani nie pokazuje naszej słabości! Nigdy nie warto porównywać się do innych, ponieważ to nie zależy nawet od nas samych, a np. od osobowości czy przyzwyczajeń. Mimo różnorodności naszych reakcji, żałoba jest dzielona na taką, która przebiega poprawnie oraz taką, która nie pozwala nam się uwolnić od bólu. Źle przeżyta żałoba może doprowadzić do poważniejszych problemów, w tym także do depresji, dlatego tak bardzo ważne jest, aby

wiedzieć jak sobie z nią poradzić. Po stracie ukochanej osoby możemy czuć żal oraz złość na cały świat. Będziemy nosić w sobie pustkę oraz samotność, jednak są to naturalne reakcje, które są potrzebne, zanim dojdziemy do siebie i same w sobie nie są problemem. Kłopot pojawia się dopiero, gdy nie dajemy ujścia swoim emocjom, ukrywamy je głęboko w sobie, marnie licząc, że w taki sposób zdusimy wszystko, co negatywne. Niestety, daje to zupełnie odwrotny efekt. Dlatego oto parę porad jak nie zagubić się w tym wszystkim: Po pierwsze: Musimy dać sobie czas. Dużo czasu. Często ludzie myślą, że ból minie szybko i łatwo, czym jeszcze bardziej go potęgują, oczekując nagłej poprawy. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że potrzebujemy chwili na przystosowanie się do nowych warunków i zaakceptowania całej sytuacji. Może to być okres paru tygodni, miesięcy czy nawet lat, ale nie będzie trwało to wiecznie. Po drugie: Nie jesteśmy sami. Chociaż tacy się czujemy, mamy wokoło pełno ludzi, którzy nam pozostali oraz którzy nas rozumieją i mogą przeżywać podobne chwile. Osoba, którą utraciliśmy na pewno była wyjątkowa i niepowtarzalna, ale skupiając się jedynie na tym, że jej już nie ma, zaprzepaścimy mnóstwo znajomości, z tymi, którzy są. Po trzecie: Uzewnętrzniajmy swoje emocje. Duszenie w sobie bólu nie sprawi, że jakimś cudem znajdzie ujście w inny sposób. To my musimy dać mu szansę na uwolnienie się. Ludzie mają potrzebę dzielenia się swoimi przeżyciami i nie powinniśmy wstydzić się tego, tylko działać według naturalnej kolei rzeczy. Po czwarte: Przestańmy być dla siebie tacy surowi. Nie wypominajmy sobie złych momentów, kłótni i wypowiedzianych słów w stronę utraconej osoby, których żałujemy. Każdy popełnia błędy, a czasu się nie cofnie. Choć sądzimy, że potrzebujemy wybaczenia od bliskiego, tak naprawdę to musimy wybaczyć sami sobie. Po piąte: Nie bójmy się. Strach przed „nowym” życiem, przed tym, że nie poradzimy sobie sami, może być blokadą przed ruszeniem dalej. Na pewno czekać będzie na nas wielka zmiana, jednak nie oznacza to od razu, że będzie ona zła. Kiedyś będzie trzeba 7|Strona


wykonać ten pierwszy krok, i mimo początkowych trudności, gdy już go wykonamy, poczujemy ulgę oraz, tak długo wyczekiwaną, nadzieję na lepsze jutro. Prośmy o pomoc. Gdy czujemy, że nie dajemy sobie już rady, a nasza rozpacz ciągnie się w nieskończoność, warto o tym pogadać czy skorzystać z profesjonalnej pomocy. Nikt nas nie będzie wyśmiewał, ani uznawał za słabego – żałoba to ciężki i bolesny proces, który potrafi złamać nawet najbardziej odpornych. Z utratami spotykamy się o wiele częściej, niż sądzimy i te rady nie odnoszą się jedynie do zmarłych. Stracić można również żyjące osoby i na pogodzenie się z tym też potrzeba czasu. Pamiętajmy, że nikt nie powinien nas w tym pospieszać, a nasza droga do poprawy jest niesamowicie ważna. Trzymajcie się, jesteście silni! Porada miesiąca: Nie tłum w sobie emocji, bo inaczej wrócą ze zdwojoną siłą.

HISTORIA NEKTARU BOGÓW CZYLI O KAWIE SŁÓW KILKA Wojciech Król

Z

apewne siedząc rano z kubkiem czarnego, gorącego i niezwykle aromatycznego napoju, nie zastanawiasz się, w jaki sposób trafił on w twoje ręce i jak długą drogę musiał on przejść, by stać się ratunkiem poranka. Historia kawy, bo o niej jest mowa, sięga pierwszego tysiąclecia przed naszą erą, kiedy to mieszkańcy dzisiejszej Etiopii pili napój z ziaren kawowca doprawionych masłem i solą. Dopiero na przełomie XIII i XIV w. kawa trafiła na Bliski Wschód. Dzięki Beduinom, którzy opracowali metodę prażenia ziaren, napój zaczął zyskiwać na popularności i znaczeniu. Początkowo kawa była przyjmowana z niechęcią oraz z pewnym brakiem zaufania, z tego powodu picia jej zakazano m.in. w Kairze czy Mekce. Pierwsza kawiarnia na świecie pojawiła się dopiero w 1554r. w Stambule, a na powstanie pierwszej kawiarni w 8|Strona

Europie musieliśmy czekać prawie 100 lat, na rok 1650r. – wtedy to pojawiła się w Oxfordzie. Jednak do XVII w., kiedy Portugalczycy zaczęli zakładać pierwsze plantacje w Brazylii, był to jedynie napój dla elit. To kawa brazylijska zyskała popularność na całym świecie i od tej pory stała się napojem dostępnym niemalże dla wszystkich. Dlaczego kawa nas pobudza? Po wzięciu łyka kawy czujesz niezwykły przypływ energii i siły, odpowiedzialna jest za to kofeina. To ona pobudza nasz organizm do działania. Zaliczana jest do środków stymulujących, łatwo przekracza barierę krew-mózg. Po dotarciu do niego działa jako antagonista receptorów adenozynowych. Wynika to z podobieństwa cząsteczki kofeiny do cząsteczki adenozyny. Wpływa ona na działanie serca, przyspieszając tętno, dzięki temu nasze komórki są lepiej dotlenione i efektywniej pracują. Jednocześnie oddziałuje na wątrobę, dzięki czemu uwalnia się glukagon, będący energetycznym materiałem zapasowym. Spożywanie codziennie umiarkowanych ilości polepsza nastrój i koncentracje, wyostrza również m.in. funkcje kognitywne tj. pamięć roboczą. Badania ukazują również, że w pewnym stopniu wpływa na pamięć długotrwałą, dlatego może zapobiegać demencji oraz prawdopodobnie chorobie Alzheimera. Wg. badań picie dwóch filiżanek kawy dziennie zmniejsza ryzyko przedwczesnej śmierci spowodowanej chorobami serca, płuc czy udarem. Działaniem niepożądanym jest m.in. zwiększenie uczucia

Rys. Weronika Mączyńska


niepokoju i lęku. Niestety, pomimo swoich zalet, kofeina wykazuje działanie uzależniające. Objawami świadczącymi o uzależnieniu psychicznym są m.in. pogorszenie nastroju, koncentracji i uwagi. Przyjmowanie większych ilości powoduje działanie odwrotne do zamierzonego, człowiek może czuć pogłębienie niepokoju czy też pogorszenie nastroju. Mimo że kofeina kojarzy się nam głównie z kawą, dość duże ilości tego alkaloidu purynowego znajdują się również w wielu innych produktach, często w większych ilościach. Przyjrzyjcie się spisowi poniżej! Ilości kofeiny w wybranych pokarmach: 1) Filiżanka Espresso – 100mg 2) Kubek kawy Arabica/Robusta – 240mg 3) Herbata zielona – 30 – 81mg 4) Coca Cola – 34mg 5) Red Bull 250ml – 80mg Kawowy gigant Pewnie każdy z nas kojarzy zielonkawe logo z syreną w środku. Mowa tutaj o kawowym gigancie, jakim jest sieć kawiarni Starbucks. Początki firmy to przełom lat 60 i 70 XX w., kiedy to w Stanach Zjednoczonych rozpoczęła się rewolucja kulinarna. Pomysł na kawowy biznes zrodził się w głowie Zeva Siegla oraz jego dwóch kolegów: Gordona Bowkera i Jerry’ego Baldwina przy filiżance kawy. Rozmyślali oni bowiem nad rozkręceniem własnego biznesu. Ich wybór padł na kawę. Swoje całe oszczędności w kwocie 9 tysięcy dolarów zainwestowali w nowe przedsięwzięcie i w 1971r. otworzyli swój pierwszy lokal. Początkowo zajmowali się sprzedażą ziaren kawy, przyrządów do jej parzenia, jak również liści herbaty i przypraw. Ich sklep wyróżniał się bardzo dobrze przeszkolonym personelem, który umiał odpowiedzieć niemalże na każde pytanie klienta dotyczące ich produktów. W ten sposób firma zaczęła się rozrastać, a co najważniejsze udało się im wśród Amerykanów zaszczepić pasję do aromatycznego napoju. Po kilku latach swojej działalności zrezygnowali ze sprzedaży herbaty i przypraw, gdyż nie przynosiły one takiego zysku, jakiego spodziewali się właściciele. Całkowita metamorfoza firmy i początek jej wielkiego wzrostu wiąże się z początkiem lat 80, kiedy to Howard Schultz

podczas wizyty we Włoszech odkrył, że ludzie tak naprawdę nie przepadają za samodzielnym przyrządzaniem kawy, gdyż zdecydowanie bardziej wolą pić już gotowy napój. Wizja Schultza na rozwój Starbucksa spełniła się w 1986r., kiedy to z grupą inwestorów odkupił on udziały od właścicieli firmę, a sam został jej prezesem. Od tego momentu sklepy z kawą zaczęły stawać się coraz bardziej zyskującymi na popularności kawiarniami, a z biegiem czasu firma rozrosła się do światowego giganta w branży kawowej.

SHUFFLE ALONG CZĘŚĆ II

T

o jakieś nieporozumienie, to niemożliwe. – Ależ możliwe, moje dziecko. Akurat Sarah nie potrzebowała nikogo, by stwierdzić, że nie była dzieckiem od długiego czasu, a już na pewno nie tego gada. Nadal jednak pozostawała w beznadziejnej sytuacji. Podjęła rozpaczliwą próbę jej ratowania. Prawie podbiegła do mężczyzny, kierującego próbą tancerek. Jego twarz z bliska okazała się być siatką zmarszczek. – Przepraszam, że przeszkodziłam – skierował na nią zaskoczone spojrzenie – Pani Lizzard twierdzi, że nie macie państwo żadnej wolnej posady, a ja zostałam powiadomiona, że mam się tu dzisiaj zjawić – była pewna, że na jej twarzy maluje się wyraz desperacji, ale wcale ją to nie obchodziło. Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza kopertę i drżącą ręką podała ją stojącemu przed nią człowiekowi. Mężczyzna machnął ręką na tancerki, które rozproszyły się po pomieszczeniu i zaczęły narzekać na obolałe stopy. Wyjął zgięty wpół arkusz papieru z koperty i zaczął czytać. Sarah prawie połknęła serce. – Dorothy – zawołał – ma świstek, na pewno niczego nie mamy? – mężczyzna nie wyglądał na przykład silnej osobowości. Świetnie. Jaszczurka spojrzała na niego, potem przelotnie na Sarah, choć nawet ten krótki gest zdążyła nasączyć pogardą, i wyszła, 9|Strona


mamrocząc coś o zacofanych farmerach. Ażurowa twarz odprowadziła wzrokiem kołyszącą się, jak kaczkę Dorothy, a gdy ta zniknęła całkowicie z pola widzenia, mężczyzna spojrzał na Sarah i pokręcił głową. Ku jej zaskoczeniu, na jego twarzy rozciągnął się współczujący uśmiech. No tak, była godna politowania. – Co robisz w tym mieście, mała? Nie lepiej było zostać na Południu? – w jego głosie nie było drwiny. Zagotowało się w niej. Czy ten człowiek cokolwiek wiedział? – Właściwie też się nad tym zastanawiam. – skłamała, z trudem panując nad emocjami. – I co? Sarah w odpowiedzi spojrzała w bok i wzruszyła ramionami. Długo by opowiadać. – Mam nadzieję, że znajdziemy Ci coś. – tu nastąpiła pełna nadziei pauza – Przez to zamieszanie z imigrantami sprawy papierkowe trochę zeszły na drugi plan. – Znów się do niej uśmiechnął, ale tym razem Sarah odwzajemniła gest. Nie mogła się obrazić na jej jedynego, jak do tej pory, prawdopodobnego sojusznika. Wróciła Jaszczurka by znowu wywołać u niej atak gęsiej skórki. – Przykro mi – mina Dorothy mówiła coś zupełnie innego – twoje miejsce zostało zajęte dwie godziny temu, trzeba się było pospieszyć. Wszyscy jesteście do siebie tacy podobni, że widocznie nie zauważyłam różnicy – wzruszyła ramionami, a jej biała skóra zabłyszczała wyższością. Tego było za wiele. Co ona teraz zrobi?! Nie wiedziała czy się złościć, czy załamać swoim położeniem. Krew zawrzała w jej głowie Zdecydowała się zrobić obie te rzeczy na raz. – Nie mogą państwo załatwić mi innego miejsca? – szukała wzrokiem kierownika próby, ale on już ulotnił się razem z tancerkami. – Co ja takiego pani zrobiłam?! – czuła, że już jest na straconej pozycji, ale mogła przynajmniej nawtykać tej wstrętnej Yankee. – Jedno głupie miejsce ma takie znaczenie? Będę pracować prawie za darmo, potrzebne mi tylko tyle, żeby przeżyć… – Myślisz, że specjalnie dla Ciebie będziemy przewracać teatr do góry nogami? 10 | S t r o n a

Zabieraj stąd swoje czarne dupsko albo ja to zrobię! – siłą wypchnęła Sarę z teatru i zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Nawet nie zdążyła się odgryźć Jaszczurce. Gdzie, do cholery, podziewa się ten choreograf?! Mógłby wykazać efektywniejszą od biernego współczucia solidarność nacji. Musi go odnaleźć. Musi tam wrócić i go odnaleźć. On jej pomoże. To jest ostatnia szansa. Albo wyląduje na ulicy. Byłą teraz jedynym gorącym od wściekłości i żalu punktem na Amsterdam Ave, pełnej rozdeptanego śniegu. Poprawiła kapelusz i z determinacją stanęła przed ciężkimi drzwiami. Głęboki oddech. Zbliżyła rękę i aż zabolały ją kostki palców, gdy dłoń obiła się z łoskotem o mosiądz. Otworzyła jej rozwścieczona twarz. – Czego tu jeszcze chcesz? Nigdy nie sądziła, że zniży się do tego poziomu. Przysięgała sobie, że nie będzie włazić w tyłek białym. Boże, przebacz mi to, bo wiem, co czynię. – Przeprosić…i porozmawiać – ledwo przeszło jej to przez gardło. Ale podziałało, pomyślała, gdy dostrzegła triumfalny uśmieszek na twarzy gada. – Nie mamy o czym – już widziała swoja wygraną w oczach Lizzard. – To zajmie tylko chwilkę. – postawiła nogę na progu i wcisnęła się do środka. Jaszczurka nie zdążyła się nawet obkręcić wokół własnej osi, by ją dogonić, gdy Sarah już sunęła przez pomieszczenie. Nie zważając na znużone narzekania Dorothy, ponownie przerwała próbę. Wrzeszcząc, wparowała na choreografa. – Niech mi pan pomoże! – Jack, nie zawracaj sobie nią głowy, nie ma miejsc – wtrąciła się Jaszczurka. Jack się wahał, ale w końcu na jego twarz wpełznął prawie niezauważalny, zdradziecki rumieniec wstydu. Sarah go zauważyła. Już wiedziała co powie. Jeszcze przez chwilę milczał. W końcu z westchnieniem wyrzucił z siebie ciężar słów. – W takim razie przykro mi, ale nie mogę pani pomóc – był wyraźnie zakłopotany. Tancerki raz po raz rzucały Sarze zniecierpliwione spojrzenia. Były też te gorsze, z wymalowaną na twarzy litością.


Sarah złapała zszokowanego Jacka za poły koszuli. – Nie mam dokąd iść! – Niestety… – zaczął znów Jack, ale Sarah przestała słuchać. Powoli puściła zszarganą koszulę mężczyzny. To koniec. Zrozumiała, że to już koniec. Jest bezdomna i umrze z głodu. Nie, wcześniej zamarznie całkiem sama w tym wielkim mieście. W tym właśnie momencie powinna była się wycofać, ale tego nie zrobiła. W jej głowie błysnęła myśl, zajaśniała jak czerwona lampka. Nie, to nie koniec. Odwróciła się tyłem do choreografa i z wykorzystaniem całej swojej wieloletniej techniki napluła Jaszczurce w twarz. Przyniosło jej to chwilową satysfakcję, ale także szybką reakcję grubej Lizzard. Kobieta złapała ją za ramiona i pociągnęła na dwór. Zatrzymała się dopiero na topniejącym od złości śniegu. – Z tą twoją piękniusią twarzyczką możesz iść pracować pod latarnię! – i jakby chcąc by komplement przestał być prawdą, wymierzyła jej cios prosto w twarz. Sarah zamroczyło, więc nie słyszała dźwięku zatrzaskujących się drzwi do jej ostatniej życiowej perspektywy. Doigrała się. Poczuła ściekającą po nosie krew, która mieszała się ze łzami. Spróbowała wstać, ale zakręciło się jej w głowie. Jak na złość, nikogo nie było w pobliżu. W przeklętym Nowym Jorku było pusto, jak na luizjańskiej wsi. Zresztą, jeśli uprzejmość nowojorczyków jest porównywalna z tą, z jaką się przed chwilą spotkała, to z pewnością podziękowałaby za towarzystwo. Leżała tak, sama nie wiedząc jak długo. Była zszokowana i wściekła. Kiedy doszedł do niej w końcu ból, zaklęła. Zamknęła oczy i czekała nie wiadomo na co. Bo gdzie mogła pójść? No tak, Dorothy Lizzard znała jedno miejsce. O, zgrozo. Przywykła do pogardliwego traktowania ze strony białych, ale nigdy nie dostała tak mocno, i to w twarz. Nigdy nie była zupełnie sama. Pociągnęła kapelusz w dół, gdy zapiekły ją łzy pod powiekami. Wybrały sobie najgorszy możliwy moment. Nie będzie tu płakać. Będzie zła, będzie wściekła

na Jaszczurkę. Nie stanie się od tego mniej bezdomna, ale może przynajmniej jej ulży. Sarah miała szczere chęci, by zaplanować, jakie ma w obecnej sytuacji perspektywy. Na początku wydawało się jej, że to ból głowy rozprasza jej myśli, ale potem uświadomiła sobie, że tak naprawdę w istocie to wina samego problemu. A konkretnie tego, że nie miał wielu akceptowalnych rozwiązań. Frustracja narastała w niej z każdą sekundą, tak jak z każdą sekundą jej pięść uderzała w chodnik. Nie miało to absolutnie żadnego sensu, ale Sara nie przychodziło do głowy lepsze zajęcie. Kiedy zabolała ją pięść, przyłożyła rękę do ust. Nie była w stanie się podnieść, więc stwierdziła, że po prostu poczeka. Nie wiedziała jeszcze dokładnie na co, ale taki plan wydawał się być lepszy, niż żaden, jeśli w ogóle czekanie na cudowne ocalenie na dworze w mroźny dzień można było nazwać planem. Kątem oka Sarah uchwyciła wychylająca się zza rogu postać. Wysoki mężczyzna z lekko zarysowanym brzuszkiem zbliżał się do zwiniętej pod harlemskim teatrem kupki nieszczęścia. Widok zdezorientowanej Afroamerykanki w zakrwawionym płaszczu musiał go zdziwić. Ku zaskoczeniu kobiety, podszedł do Sarah i zadał pytanie, które z pewnością było nietaktowne. – Czy wszystko w porządku, proszę pani? – Proszę pani…, pomyślała Sarah, Proszę pani?! Z pewnością natknęła się na jakiego wariata. Ewentualnie ktoś sobie z niej drwi albo chce ją zwabić uprzejmością i zadźgać w piwnicy. O nie, nie ma mowy. Musi się pozbyć tego przerażającego człowieka. – Niezupełnie, miło że pan pyta, ale poradzę sobie. – otrzepała spódnicę – Właśnie miałam wstawać – przetarła załzawione oczy i wymusiła uśmiech. No idź już sobie, błagam, więcej problemów nie potrzebuję. – Może powinienem panią zabrać do szpitala, to nie wygląda najlepiej. – starszy mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku. Świetnie, teraz jeszcze przyczepił się do niej jakiś obłąkaniec. A może i zboczeniec. – Nie, dziękuję, poradzę sobie, to tylko siniak. – stwierdziła rzeczowo – Nos nie jest

11 | S t r o n a


złamany, ta krew…to z nerwów, zawsze się tak dzieje. Świetnie zdawała sobie sprawę, że sobie nie poradzi. Tak naprawdę, gdyby chodziło tylko o wątpliwe zamiary mężczyzny, przyjęłaby pomoc bez wahania. Gorzej już raczej być nie mogło, przynajmniej miałaby przytulną piwnicę. Problem polegał na tym, że nie chciała zdawać się na niczyją łaskę. Dziś już raz spróbowała i przez to właśnie siedzi teraz na chodniku z rozkwaszoną twarzą. Wystarczy. – Proszę podać mi rękę, pomogę pani – Sarah się nie poruszyła. – No dalej, proszę. Nie ma powodu do obaw. – spojrzał na nią zachęcająco i wyciągnął dłoń. „Nie wstanę, pse pani!” – Upór godny dziecka. Sarah nieco zbyt energicznie pociągnęła za wyciągniętą dłoń. Mężczyzna był zaskoczony, ale zachował fason i próbował pomóc. Zakręciło jej się w głowie, kiedy podniosła się do pozycji pionowej, ale przytrzymała się męskiego ramienia odzianego w matowy materiał płaszcza. Na głowie mężczyzny zauważyła elegancki kapelusz. Drogo, przynajmniej dla niej. – Dziękuję – kiedy odzyskała równowagę, zaczęła ścierać czerwoną smugę krwi spod nosa własną dłonią, ale dżentelmen był przygotowany. – Proszę mi wybaczyć – podał jej chusteczkę. Sarah z zaskoczeniem ją przyjęła, chociaż wcześniej wcale nie przyszło jej do głowy, że powinna się obrazić. Otarła twarz miękkim materiałem i zwróciła ją w wątpliwym stanie właścicielowi. Było jej z tego powodu dość głupio, ale nic nie mogła poradzić. – Jeszcze raz dziękuję, ale myślę, że powinnam już iść – skłoniła się i już miała odejść, gdy głos mężczyzny ją zatrzymał. – A mógłbym spytać, gdzie? – wiedział jakie pytanie zadać. Przebiegły człowiek. Sarah była pewna, że mina ją zdradza, więc stwierdziła, że już i tak wszystko jedno. – Ja…właściwie, proszę pana, miałam zamiar skierować się pod latarnię – rzekła z całą swoją rzeczowością.

Dżentelmen pobladł, ale Sarah rozszerzyła usta w uśmiechu, dając do zrozumienia, by nie brał na poważnie jej niestosownych żartów. A przynajmniej lepiej, żeby ten elegancki człowiek myślał, że to jedynie jeden z nich. Otóż, wbrew zamiarom, Sarah nie pozbyła się swojego jedynego ratunku. Mężczyzna jeszcze co najmniej pięć razy spytał, czy dama źle się nie czuje, co lekko ją przeraziło. Za każdym razem odpowiedź była rzecz jasna przecząca. Nie obyło się i bez pytań o sytuację Sarah. Młoda kobieta opowiedziała ogólnikowo o tym, co się wydarzyło, nie uwzględniając plucia w twarz i innych okoliczności ubarwiających jej życiową sytuację. Okazało się, że tajemniczy wybawiciel nazywa się James Hannover („Och, proszę mi wybaczyć, nazywam się James Hannover”). Kobieta nie wiedziała wiele o nowojorskich grubych rybach, ale fakt, że nazwisko pana Jamesa znała, mówi sam za siebie. To nawet brzmiało luksusowo. Stał przed nią właściciel jednej z największych sieci restauracji w Nowym Jorku. Wcale jej to jednak nie speszyło. Można jej było nadać mnóstwo epitetów, lecz nikt nie nazwałby jej z pewnością nieśmiałą . Co to, to nie. Obracając się w tak światowym towarzystwie, prawie zapomniała o swoim beznadziejnym położeniu. Przypomniała sobie o nim dopiero, gdy Hannover przyszedł z rozwiązaniem. – Biorąc pod uwagę, że aktualnie nie posiada pani stałego zajęcia – niezwykle dyplomatycznie to ujął, Sarah była pod wrażeniem – pomyślałem, że może zechciałaby pani podjąć się pracy u mnie, jako pomoc domowa. Oczywiście umówimy się co do pensji i zakwaterowania – spojrzał na Sarah z wyczekiwaniem. – Słodki Boże, zechciałaby pani? Myśl, że towarzyszący jej człowiek mógł być mordercą, psychopatą, członkiem mafii albo wszystkim na raz zdusiła w zarodku, a w każdym razie zignorowała. Ktoś w jej położeniu nie może przebierać w ofertach pracy. Decyzja nie była specjalnie trudna. – Będzie mi bardzo miło. – i dzisiaj już po raz kolejny uśmiechnęła się po tym, jak gruba Yankee zakrwawiła jej twarz.

Ciąg dalszy nastąpi… 12 | S t r o n a


STEREOTYPOWY NAUCZYCIEL Róşa Graf Polonista zwraca siÄ™ do swojej Ĺźony. – Czy mnie kochasz, najdroĹźsza? – OczywiĹ›cie! – PeĹ‚nym zdaniem, proszÄ™!

J

akiś czas temu obchodziliśmy Dzień Nauczyciela. Natrafiłam wówczas w Internecie na ciekawe nagranie, które w şartobliwy sposób opisywało typowych pedagogów. Takich materiałów jest mnóstwo, bardzo często mamy z nimi do czynienia. Są to krótkie filmiki, anegdoty, dowcipy. Widząc je, zadaję sobie pytanie: Jaki jest stereotypowy nauczyciel? Oczywiście trzeba pamiętać, şe kaşda osoba jest inna. Mimo to w naszej kulturze w masowych ilościach kwitną stereotypy. W tym artykule przyjrzę się tym dotyczącym tej konkretnej grupy ludzi.** Polonista Ten rodzaj charakteryzuje się grubymi goglami, rodem z Harry’ego Pottera, wiecznie owłosionymi nogami oraz dość marną spostrzegawczością. Bardzo wraşliwy na pónkće błenduw ortograficznyh. Wuefista Nazywany równieş „magistrem od fikołków�, niezaprzeczalny mistrz kaşdej dyscypliny sportowej. Większość z nich czuje się, jakby była w wojsku, dając uczniom niewyobraşalny wycisk. Posiadają wyjątkowe uprawnienia, takie jak uşywanie gwizdka na apelach lub zamiana zastępstwa w obóz pracy.

Matematyk Człowiek o umyśle tak analitycznym, şe podczas podlewania kwiatów ustawia konewkę pod optymalnym kątem, tworząc parabolę o największym zasięgu. Wiesza na ścianach dywany Sierpińskiego, jego nastrój jest istną sinusoidą Informatyk Coraz częściej spotykany gatunek, charakteryzujący się flanelową koszulą w kratę, często wciągniętą w spodnie. Nosi okulary w grubej oprawce, najczęściej sklejone taśmą. Zazwyczaj typ samotnika, partnerki szuka tylko wówczas, gdy nie ma kto ugotować obiadu. Chemik Z całą pewnością chemik jest osobą, która w şyciu kieruje się zasadami. Zawsze nosi biały fartuch i pije z erlenmajerki, probówki i zlewki. Ma dobre kontakty z biologami. Często spotyka się z nimi podziwiać mole, które przy odrobinie szczęścia potrafią wylecieć z układu. Matematycy takşe uwielbiają chemików. Zwykle ich spotkania wiąşą się z zamienianiem procentów na promile przy udziale dehydrogenazy. Stereotypy rządzą światem. Na nasze szczęście są one dalekie od rzeczywistości.

*ArtykuĹ‚ powstaĹ‚ w celach humorystycznych i nie ma na celu nikogo urazić. đ&#x;˜Š

13 | S t r o n a


POCIĄGIEM PRZEZ EUROPĘ Wojciech Szymczak

P

rzełom października i listopada to okres, w którym powoli opada nasza szkolna euforia. Nasze myśli coraz częściej kierują swój bieg w stronę ferii zimowych, a u niektórych nawet w stronę wakacji. Doskonale pamiętam ten czas maturalnej klasy, kiedy dzięki niesamowitej inicjatywie Parlamentu Europejskiego moje życie skupiło się na planowaniu nadchodzących wakacji, na czym niestety ucierpiały moje szkolne obowiązki. Chciałbym opowiedzieć właśnie wam – moim młodszych kolegom o swoich przeżyciach, aby zachęcić was do udziału w tymże programie. Jak to się zaczęło? Pewnego dnia kiedy siedziałem rano w Harcówce, usłyszałem pewną rozmowę. Dwóch chłopaków rozmawiało o pewnym programie, który uprawniał wygranych do podróżowania pociągiem po całej Europie za darmo. Na początku wydało mi się to dość absurdalne. To tak jak te wszystkie smsy, informujące o wygranej kolekcji garnków czy innego odkurzacza. Tak jak zrobiłaby to pewnie większość z nas – nie chciałem w to uwierzyć. Przez resztę dnia myślałem dużo o tym i uznałem, że właściwie to mogę spróbować swoich sił. Wieczorem uruchomiłem swój komputer, aby rozpocząć proces aplikacji. Jak bardzo byłem zdziwiony, gdy dowiedziałem się, że termin rekrutacji kończy się za dwie godziny! Przez najbliższe tygodnie zdążyłem zapomnieć o #DiscoverEU. Pewnego dnia podczas mojej codziennej jazdy autobusem, zobaczyłem, że ktoś z moich znajomych opublikował na Instagramie informacje o zakwalifikowaniu się do programu. Pomyślałem wtedy, że wszystko stracone – nie dostałem maila z potwierdzeniem. Ostatnie resztki nadziei doprowadziły mnie na stronę programu. Po wpisaniu swojego numeru dostałem informacje. Congratulations, you have been selected. Nigdy wcześniej nic nie wygrałem, dlatego zaraz zacząłem dzwonić do wszystkich znajomych 14 | S t r o n a

aby się pochwalić. (Co swoją drogą na pewno musiało zdenerwować pozostałych pasażerów autobusu). Od tego momentu pochodne, układy równań zeszły na bok. To właśnie wtedy rozpoczęła się moja podróż, dzięki której poznałem nasz piękny kontynent. No i co dalej? Większość moich znajomych zareagowała entuzjastycznie. Niestety wiele z nich miało już plany i nie mogło jechać ze mną. Stanąłem przed trudna decyzją. Na początku o tym nie pomyślałem, ale podczas podróży czekało na mnie wiele niebezpieczeństw. Większość z nich dało się uniknąć. Niestety, ale jestem osobą, u której są widoczne objawy narkolepsji (potrafię zasnąć bez kontroli nagle; zdarzyło mi się nawet podczas rozmowy). Finalnie udało mi się przekonać dwóch najbliższych przyjaciół na wyjazd. Skoro już wiedziałem, że nie prześpię stacji końcowej swojego wyjazdu, byłem gotowy do rozpoczęcia planowania. Gdzie jechać? Od zawsze chciałem zwiedzić państwa bałtyckie. Niestety, te państwa mają bardzo słabe połączenia komunikacyjne. Zazwyczaj wolałem zwiedzać miasta niżeli zabytki przyrody. Kamil – jeden z moich towarzyszy – nalegał aby uwzględnić przyrodę. Na grupie na

fot. Wojciech Szymczak


Facebooku przeczytałem o kilku naprawdę interesujących miejscach. Moja wiedza geograficzna kończyła się na stolicach państw europejskich. Oczywiście znałem sporo jezior czy pasm gór europejskich, ale nigdy bym nie zgadł, że jedyna wyspa w Słowenii leży wewnątrz państwa! (Jezioro Bled). Mniej więcej w styczniu nasza trasa była gotowa. Pozostało nam przerwać do maja, napisać maturę i szykować się na wyjazd, którego mieliśmy nie zapomnieć do końca naszego życia. Krótko o każdym z miejsc • Bergamo – urokliwa miejscowość na północ od Mediolanu. Poza cudownym wzgórzem i ucieczką od turystyki, miasto oferuje jedne z piękniejszych (oraz pustych!) kościołów na terenie Włoch. To tutaj zauważyliśmy, że Włosi zamiast parkować – włączają światła awaryjne… • Mediolan – mówi się że to stolica mody, a dla nas to była bardziej stolica ciepła. Miasto, które oferuje więcej, niż mogłoby się wydawać. Od tanich i interesujących muzeów przez kojące parki, końcach na cudownej architekturze. • Jezioro Garda – to największe jezioro Włoch, a mimo to wszyscy wolą wybrać pobliskie jezioro Como. Miejsce wyjątkowo różnorodne. Znane ze swojej czystej wody, chociaż jak się okazuje nie wszędzie. Idealne miejsce do posłuchania soundtracku z Tamte dni, tamte noce, czy po

prostu rozmarzenie się w błękitnej wodzie jeziora. Wenecja – nasz pobyt w Wenecji idealnie opisuje sytuacja, której doświadczyliśmy na Placu św. Marka. Kiedy szliśmy, zauważyliśmy ogrom ptaków zabawiających się z turystami. Ponieważ Kamil był głodny, postanowił wyjąć i zjeść kanapkę. Zanim się obejrzał kanapka leżała na ziemi i została rozszarpana przez bandę dzikich mew. Podobnie czuliśmy się my – rozszarpani przez masę turystów… Jezioro Bled – miejsce nieodkryte. Owszem są tu turyści, ale są to głównie spokojni Anglicy. Miejsce wciąż dzikie, zachwycające za każdym krokiem. Inna, ale wciąż interesująca kultura. To właśnie tu znajduje się jedyna słoweńska wyspa! Hallstatt – o tym miejscu mówi się wiele w Austrii. Kiedy czekaliśmy na nasz pociąg w Staainach-Irding pewien pan określił to miejsce jako fucking shit, jednakże nam bardzo przypadło do gustu. W końcu nic tak nie zachwyca jak tajemniczy widok na jezioro z gór o wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza! Wiedeń – po przejechaniu do tego miasta, czuliśmy, że jest to coś zupełnie innego. Miasto o niesamowitych zbiorach muzealnych. Udało nam się nawet wejść na wystawę nowego artysty. Szkoda, że byliśmy tam jedynymi osobami zainteresowanymi dziełami sztuki, kiedy inni zajadali się

fot. Wojciech Szymczak

15 | S t r o n a


smakołykami i pili dużo wina. To chyba dużo mówi o naszym społeczeństwie. Budapeszt – na to miasto czekaliśmy dość mocno, w końcu przez całe 21 dni słyszeliśmy jak jest tam pięknie. Owszem cudowne miasto – szkoda, że tak cudownie już nie pachnie. Uważam, że nie istnieje równie pięknie oświetlone miasto w nocy.

Pociągiem przez Europę Wszystkie wyżej wymienione miejsca były przepełnione atrakcjami. Wjazdy na górę, długie spacery, zwiedzanie muzeów czy innego rodzaju wycieczki nie mogły równać się z pięknymi widokami widzianymi z pociągu. Dzięki #DiscoverEu odkryliśmy, jak duża satysfakcję daje jeżdżenie pociągiem. Co więcej jazda pociągiem nie jest tylko komfortowa i zajmująca, ale jest również świetna alternatywą dla lotów. Nie wiem, jak duża cześć z was zdaje sobie sprawę, z tego, że każdy lot ma bardzo zły wpływ na środowisko naturalne. Wydziela się wtedy niezwykle dużo gazów. W dobie dzisiejszych zmian klimatycznych, może to jazda pociągiem będzie sposobem na uratowanie naszej planety?

Ciekawe sytuacje • Podczas całego pobytu we Włoszech nasze bilety zostały sprawdzone chyba dwa razy • Podczas naszego pobytu w Wenecji byliśmy na festiwalu filmowym, o którym dowiedzieliśmy się przez przypadek. Trzy godziny więcej, a autograf Timothee Chalment byłby mój! • W Wenecji poznaliśmy dziewczynę, która również uczestniczyła w takim programie. Co ciekawe była ona z… Łodzi • Podczas naszego pobytu w Słowenii, reprezentacja Polski grała mecz z Słowenią, również podczas naszego pobytu w Austrii, Polacy zmierzyli się z Austriakami • Podczas podróży z Jeziora Bled nad Hallstatt, nie mieliśmy miejsc siedzących w pociągu. Na szczęście rodzina niemiecka wynajęła cały przedział i zaoferowała nam miejsce. • W Wiedniu na przejściach dla pieszych znajdują się światła pokazujące trzymające się za ręce pary homoseksualne • W Budapeszcie poza najstarszym metrem w Europie centralnej, znajdują się równie stare…trolejbusy. Generalne odczucia Od mojego wyjazdu minął równo miesiąc. Z tej perspektywy czuje ogromną wdzięczność. Zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę musiałem włożyć dużo własnego kapitału, aby tę podróż zrealizować (PE finansuje tylko bilety, nocleg we własnym zakresie). Patrząc jednak z perspektywy czasu, nie miało to znaczenia. #DiscoverEu dało mi mobilizację do działania i poznawania naszego kontynentu. Pewnie wiele z was podejdzie do tego sceptycznie, jednakże nie bójcie się. Inni będą wam wielokrotnie odradzać i straszyć konsekwencjami zdecydowania się na ten wyjazd. Uwierzcie mi, że warto podjąć ryzyko i uwierzyć w swoje możliwości. Zachęcam was do poznawania Europy po swojemu i do wzięcia udziału w nadchodzącej aplikacji programu. Jeśli macie jakieś pytania, nie bójcie się do mnie napisać na Facebooku czy Instagramie.

fot. Wojciech Szymczak

16 | S t r o n a


POTWORY I ROZCZAROWANIA Filip Cielak

H

orrory, potwory, słodycze, odwiedzania domów obcych ludzi oraz niewątpliwy sukces komercyjny - do tych kilku słów można sprowadzić Halloween, które obchodziliśmy w ostatni czwartek. Z dawnego celtyckiego święta zimy pozostała jedynie barwna wydmuszka, a przebieranki i zbieranie łakoci zastąpiły tańce i składanie ofiar (tak, z ludzi też… więc chyba dobrze się stało). Podobny los czekał potwory, nieodzownie z Halloween kojarzone. Jeżeli porównamy oryginały, wersje z ludowych podań z tymi wykreowanymi przez kulturę popularną, możemy się nieźle zdziwić! Wystarczy spojrzeć na uosobienie seksapilu wśród potworów. Wampir – wytworny hrabia odziany w pelerynę, ewentualnie nieprzeciętnie przystojny nastolatek o błyszczącej skórze. Chyba nikogo jednak nie zdziwi, że wampiry z dawnych wyobrażeń nie miały modelowych rysów twarzy Roberta Patisona z sagi Zmierzch, Brada Pitta w Wywiadzie z Wampirem czy innego olśniewająco pięknego młodego mężczyzny. Sama wizja eterycznego arystokraty pochodzi z powieści Drakula Brama Stockera z 1897, ale jak to już z facetami i fantazjami literackimi bywa – również i tym razem można się zawieść. Zgodnie z ludowymi wierzeniami, wampir to nic innego jak zwłoki, nad którymi przed pochówkiem przeskoczyło zwierzę, (tak, brzmi to dziwnie, ale nie dziwniej, niż inne starosłowiańskie legendy) co umożliwiało demonowi wzięcie ich w posiadanie. Owszem, istoty te cechowały długie kły, lęk przed światłem słonecznym i konieczność picia krwi, ale cóż, ożywiony, gnijący trup wieśniaka nie łączy się za bardzo z dzisiejszym romantycznym wyobrażeniem. A skoro już o zwłokach mowa, to przyszedł czas na zombie - żywe trupy, powstające z grobów, by pożywić się ludzkimi móz… No właśnie nie do końca. Takie wyobrażenie jest z nami od niedawna, bo od

1968 r., gdy wyszedł jeden z najbardziej przełomowych dla kina grozy filmów – Noc żywych trupów. Jednakże, samo pojęcie zombie wywodzi się z kultu voodoo, istniejącego od końca XVII w. Takiego pół-żywego, półmartwego delikwenta mógł stworzyć kapłan kilka dni po pogrzebie, ale nie czuł on żądzy pożarcia każdego na swojej drodze, a służył najczęściej jako tania siła robocza, pracował w polu lub w gospodarstwie, posłusznie wykonując rozkazy swego stwórcy. Pozbycie się go też przebiegało w milszej atmosferze. Szczypta soli wystarczała, by uświadomić truposzowi jego własną śmierć, co nakłaniało go do grzeczniutkiego powrotu do grobu – żadnych salw z karabinu ani strzałów w tył głowy. Jednak miłośnicy broni nie mają się czym smucić, bo historia strzelania srebrnymi kulami do wilkołaków sięga kilka wieków wstecz i w tej kwestii niewiele się zmieniło. Natomiast z resztą faktów już różnie bywało. Starożytne mity różnych kultur europejskich traktują przemianę w wilka jako formę kary bożej, ale o rozpowszechnieniu takich transformacji w folklorze możemy mówić od XIV w. (chociaż zdarzały się też wcześniej np. w poemacie Bisclavret z wieku XII), a łączyło się to dość ściśle z początkiem polowań na czarownice. Mimo wszystko, wciąż były tylko wilki. Antropomorficzne futrzaki zdobyły popularność w wieku XIX, ale istotny dla obecnego popkulturowego wyobrażenia jest film Wilkołak z Londynu z 1935 r. Wróćmy na chwilę do tych czarownic. Tu sprawa robi się ciut bardziej skomplikowana, bo magię samą w sobie spotykamy w wierzeniach już w czasach, gdy przedmiotem kultu otaczano kamienie. Dlatego nie ma co się rozdrabniać, to nie czas i miejsce - po prostu rzucimy okiem na nasze rodzime podwórko. Podania ludowe przekazują, że w Górach Świętokrzyskich od dawien dawna zamieszkiwały czarownice, które różne czary czynić umiały. Najważniejsza była Łysa Góra, gdzie urządzały sobie dzikie imprezy z diabłami i kotami, czyli sabaty. Zajmowały się rzucaniem uroków oraz zielarstwem, co sprawiało, że krowom kwaśniało mleko, pozwalało zmniejszać chłopom plony i powodować inne równie złowieszcze niegodziwości. Latały też 17 | S t r o n a


miotłach, ale nie mogły tak zwyczajnie sobie na nie wsiąść, oj nie, to zbyt proste. Należało przygotować specjalną(czyli zrobioną z jaszczurek, żabiego skrzeku i innych świństw) maść, a następnie dokładnie natrzeć się nią pod pachami, bez tego z latania nici. Niestety, takie wiedźmy – wiedźmy prawdziwe – już odeszły daleko, w zapomnienie, wraz z innymi stworzeniami ze słowiańskich podań. To by było na tyle, chociaż pominąłem najbardziej plugawe, bezduszne kreatury. Ale o ludziach już tyle bajek natworzono, że nawet ja nie wiem, od czego musiałbym zacząć…

KĄCIK KRYMINALNY Zuzanna Kasprzak

M

am przyjemność ogłosić wielkie otwarcie kącika kryminalnego „Kornika” (trwa plebiscyt na lepszą nazwę). Jest to miejsce zarówno dla zaciętych poszukiwaczy prawdy, którzy są na bieżąco z popularnymi sprawami kryminalnymi, jak i zainteresowanych zagadkami, od czasu do czasu zagłębiających się w tę tematykę. Chociaż w naszej szkole również mają miejsce tajemnicze wydarzenia (takie jak zaginięcia mundurków w szatni czy niepokojące stado gołębi przy ulicy Żeromskiego widoczne z okna korytarza na trzecim piętrze o każdej porze dnia i nocy), mam nadzieję, że i te artykuły okażą się dla Was ciekawe. Serdecznie zapraszam. Kto jest ofiarą? Pierwszy artykuł chciałabym poświęcić dość głośnej sprawie z 2015 roku, z pewnością znanej tym z Was, którzy interesują się wątkami kryminalnymi – sprawa Dee Dee i Gypsy Rose Blanchard. Jest to jedna z najbardziej szokujących spraw XXI wieku. Morderstwo, w którym trudno jednoznacznie określić, kto jest ofiarą, a kto sprawcą. Historia ta opowiada o Dee Dee – samotnej matce, wzorze troskliwości i dobroci – oraz jej skrzywdzonej przez życie córce – 18 | S t r o n a

Gypsy Rose –, która cierpiała m.in. na ataki padaczki, bezdech senny, dystrofię mięśniową, białaczkę, zmagała się z problemami ze słuchem i wzrokiem, była także niedorozwinięta umysłowo. Ale zacznijmy od początku. Dee Dee urodziła się w 1967 roku w Luizjanie, gdzie wychowywała się z piątką rodzeństwa. Już jako nastolatka miała na swoim koncie drobne kradzieże i wykroczenia. Jednocześnie jednak, opiekowała się stale swoją ciężko chorą matką aż do jej śmierci w 1997 roku. Mówi się, że Dee Dee zabiła swoją matkę, ale nigdy nie zostało to udowodnione. W wieku dwudziestu czterech lat Dee Dee zaszła w ciążę z Rodem Blanchardem (wtedy siedemnastoletnim). Para wzięła ślub i rozstała się krótko przed narodzinami ich córki – Gipsy Rose. Ponieważ to Rod zażądał rozwodu, Dee Dee skrupulatnie utrudniała mu kontakt z dzieckiem. Gdy Gipsy miała kilka miesięcy, Dee Dee zaczęła się niepokoić, że jej córka może nie rozwijać się prawidłowo. Ponieważ spędzała ona z dziewczynką najwięcej czasu, większość ludzi wierzyła jej i była po jej stronie, gdy oskarżała lekarzy o niedokładne przeprowadzenie badań. Matka i córka zamieszkały w domu ojca Dee Dee oraz jego partnerki. W tym czasie stan zdrowotny jej macochy znacznie się pogorszył. Zaczęto podejrzewać Dee Dee o podtruwanie kobiety środkami na chwasty. W czasie konfrontacji ze swoim ojcem wszystkiemu zaprzeczyła i natychmiast wyniosła się z domu. Dziwnym trafem, kiedy macocha Dee Dee przestała jeść przygotowane przez nią posiłki, nagle wróciła do zdrowia. Dee Dee i jej ciężko chora córka zamieszkały w mieszkaniu komunalnym. Kobieta nie pracowała, a większość jej czasu pochłaniała opieka nad Gypsy. Utrzymywały się z datków, wsparcia finansowego dla dziewczynki oraz alimentów przesyłanych przez Roda. W 2005 roku przez Nowy Orlean przeszedł Huragan Katarina, niosąc ze sobą olbrzymie zniszczenia. Ofiarami padły m.in. Dee Dee i Gypsy Blanchard. Jak utrzymywała później Dee Dee, wszystkie dokumenty jej córki zostały stracone w powodzi, w tym akt urodzenia i historia choroby.


Po tym zdarzeniu Dee Dee i Gypsy przeniosły się do stanu Missouri, gdzie zamieszkały w ufundowanym przez organizację Habitat for Humanity, dostosowanym do potrzeb Gypsy, domu. Ponieważ cała dokumentacja została zniszczona, odtwarzając historię choroby Gypsy polegano głównie na pamięci Dee Dee. Kobieta jeszcze raz mogła opowiedzieć ich historię, przedstawiając przy okazji byłego męża jako agresywnego alkoholika, który nigdy nie wysłał im żadnych pieniędzy. Gypsy korzystała z przelotów do szpitali, brała udział w wycieczkach do Disneylandu i koncertach charytatywnych. Gypsy miała także swój profil na GoFundMe – stronie, na której można opisać swoją historię i kwestować oraz stronę na Facebooku. I tu dochodzimy do naszej sprawy. 15 czerwca 2015 roku z konta na Facebooku opublikowany został niecenzuralny post: That bitch is dead!, a po chwili komentarz, mówiący, że Dee Dee została zadźgana nożem, natomiast jej córka zgwałcona. Zaniepokojeni obserwatorzy powiadomili policję, a po przeszukaniu domu Blanchardów, znaleziono ciało Dee Dee leżące w sypialni od kilku dni. Gypsy nie znaleziono w budynku. Uznano ją za zaginioną i wszczęto poszukiwania. Dziewczynie nie dawano dużych szans na przeżycie – wszystkie potrzebne jej do życia urządzenia (wózek, rurka do karmienia, butla tlenowa) zostały w domu. Po sprawdzeniu IP komputera, z którego opublikowano post, policja dotarła do domu dwudziestoczteroletniego Nicholasa Godejohna. Chłopak natychmiast przyznał się do morderstwa. Jednak nie tylko on znajdował się w budynku. Była tam również Gypsy Rose – poruszająca się bez wózka, jedząca bez rurki i oddychająca bez butli tlenowej. Wszystkie choroby dziewczyny okazały się kłamstwem, łącznie z jej wiekiem (nie miała dziewiętnastu lat, jak utrzymywała jej matka, ale dwadzieścia trzy). Wiadomość ta wywołała burzę, a ludzie wspierający Blanchardów domagali się zwrotu pieniędzy. Ale po kolei. Jak się okazało Nicholas był chłopakiem Gypsy, którego poznała na stronie randkowej. Pierwszy raz miała się z nim spotkać w kinie, jednak nie przedstawiła go wtedy matce. Gypsy zaplanowała zbrodnię, a Nicholas

zabił Dee Dee. Razem uciekli do domu chłopaka. Pewnie już się domyślacie, jaki był motyw zbrodni. Dee Dee cierpiała na przeniesiony zespół Münchhausena. Polega on na wywoływaniu u innej osoby objawów chorobowych i opiekowaniu się nią. Z biegiem lat Gypsy zaczęła zdawać sobie sprawę, że choroby przypisywane jej przez matkę nie są prawdziwe, jednak Dee Dee nie pozwalała córce w jakikolwiek sposób tego pokazać. Dziewczyna przez całe życie była terroryzowana przez matkę. W trakcie wywiadów kobieta zawsze trzymała dłoń na dłoni córki. Gdy tylko Gypsy zrobiła lub powiedziała coś, co mogłoby wskazywać na to, że nie jest ciężko chora albo nie jest niepełnosprawna umysłowo, Dee Dee ściskała jej rękę. Dziewczyna wiedziała wtedy, że w domu czeka ją kara. Nawet Rod nie miał pojęcia, że Gypsy jest tak naprawdę zdrowa. Gdy zadzwonił do niej w dzień jej osiemnastych urodzin, Dee Dee poleciła, aby złożył zwykłe życzenia. Utrzymywała, iż dziewczynka jest pewna, że skończyła czternaście lat i byłby to dla niej zbyt duży szok. Rod oczywiście uwierzył. Co ciekawe, jeden z neurologów badających Gypsy, Bernardo Flasterstein, podejrzewał, że dziewczyna nie ma dystrofii mięśniowej, jednak zarówno Dee Dee, jak i inni lekarze zabronili mu tego ujawniać. Byłby to zbyt duży skandal, a szpital mógłby zostać oskarżony o kłamstwo. Po uwzględnieniu okoliczności łagodzących Gypsy Rose Blanchard została skazana za morderstwo drugiego stopnia na dziesięć lat pozbawienia wolności, natomiast Nicholas Godejohn spędzi dożywocie w więzieniu. Trwa dyskusja, czy wyrok, jaki otrzymała Gypsy Rose, jest adekwatny do jej zbrodni. Biorąc pod uwagę traumę, jaką przeżyła i cierpienie, przez które przeszła, można powiedzieć, że odpokutowała morderstwo z nadwyżką. Czy życie z Dee Dee nie było wystarczającą karą? I kto tu jest ofiarą?

19 | S t r o n a




14 X 1773 roku – 246 lat temu w obliczu pierwszego rozbioru, sejm podjął wysiłek reformy państwa, obejmujący również zmianę systemu kształcenia. Do realizacji tego celu powołano Komisję Edukacji Narodowej. Była to jedna z pierwszych w Europie państwowa instytucja oświatowa.

4 X 1673 roku – 346 lat temu miało miejsce zwycięstwo wojsk polskich nad siłami mołdawskimi w bitwie pod Chocimiem. Polaków do boju poprowadził hetman Mikołaj Kamieniecki. Polska jazda niepostrzeżenie zaatakowała Mołdawian od tyłu, zmuszając ich do ucieczki.

7 X 1571 roku – 448 lat temu miała miejsce bitwa pod Lepanto. Wojska chrześcijańskiej Ligi Świętej pokonały Imperium Osmańskie. Bój należał do jednej z najkrwawszych walk morskich w dziejach świata.

27 X 1939 roku – 80 lat temu Stefan Starzyński został aresztowany. Kiedy we wrześniu 1939 roku, ogłoszono ewakuację stolicy, pozostał w mieście i pomagał ludności, organizował obronę miasta, a przede wszystkim podtrzymywał na duchu mieszkańców przemówieniami radiowymi.

73 X 1996 roku – 23 lata temu polska poetka, Wisława Szymborska, została uhonorowana Literacką Nagrodą Nobla. Przyznano Jej to wyróżnienie za całokształt twórczości, a zwłaszcza "za poezję, która z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości" — jak w uzasadnieniu przyznania nagrody stwierdzał Komitet Noblowski.

16 X 1978 roku – 41 lat temu kardynał Karol Wojtyła został wybrany następcą św. Piotra. Polak był pierwszym papieżem nie pochodzącym z Włoch od 455 lat! W trakcie swojego pontyfikatu Jan Paweł II pragnął być blisko ludzi. Odbył wiele zagranicznych pielgrzymek, odwiedzał więźniów, pocieszał chorych, należał do ludzi pełnych miłości i miłosierdzia.

19 X 1984 roku – 35 lat temu ksiądz Jerzy Popiełuszko został brutalnie uprowadzony przez funkcjonariuszy Departamentu IV MSW. Kapłan związany był z "Solidarnością", przez co stał się celem ataków komunistycznej propagandy. 30 października, z zalewu na Wiśle koło Włocławka wyłowiono Jego ciało. Sekcja wykazała, że zadano Mu okrutną śmierć.

2 X 1944 roku – 75 lat temu Powstańcy Warszawscy, po 63. dniach heroicznej i samotnej walki przeciw wojskom niemieckim, zaprzestali działań wojennych. Wobec braku perspektyw do dalszego starcia byli zmuszeni do takiej właśnie decyzji. Dzisiaj podziwiamy Ich bohaterską postawę i to, że rzucili swe młode życie na szale za Ojczyznę!

24 X 1795 roku – 224 lata temu dokonano III rozbioru Polski. Miał on miejsce niecały rok po upadku Insurekcji kościuszkowskiej. Już w czasie jej trwania poseł pruski w Petersburgu Leopold Heinrich von Goltz pisał w swym raporcie, że cała Rosja domaga się wymazania imienia polskiego..

5 X 1939 roku – 80 lat temu stoczona została bitwa pod Kockiem – bitwa kampanii wrześniowej, pomiędzy oddziałami polskiej Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" gen. Kleeberga, a niemieckimi wojskami. Taktycznie z walki zwycięsko wyszli Polacy, jednak strategicznie Niemcy wzięli górę.

17 X 1863 roku – 156 lat temu Romuald Traugutt został ostatnim dyktatorem Powstania Styczniowego. Dowodząc bitwom dał się poznać jako utalentowany taktyk i organizator, odważny przywódca. Wiosną 1864 roku został aresztowany, a 5 sierpnia stracony na stokach warszawskiej cytadeli.

KALEN

DARIUM

PAŹDZIER NIKA PAWEŁ MASIAREK

OPRACOWANE NA PODSTAWIE: HTTPS://MUZHP.PL/


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.