HMP 64

Page 158

unowocześnionej wersji, ale też i gitarowymi partiami granymi slide. Nie ma co, całkiem ładny prezent sprawił sobie i nam Vincent na obchodzone w tym roku 30-lecie! Nakład płyty jest limitowany, tak więc warto pospieszyć się z decyzją o jej zakupie, żeby później nie żałować. (5) Wojciech Chamryk Tygers Of Pan Tang - Tygers Of Pan Tang 2016 Mighty Music

Tak jak darzę ten zespół wielką estymą za pierwsze płyty z początku lat 80. (raptem w 14 miesięcy, od sierpnia 1980 do października 1981, wyszły świetne LP's "Wild Cat", "Spellbound" i "Crazy Nights"), to później nigdy nie było już tak dobrze, zespół nawet rozpadł się na kilkanaście lat. Po reaktywacji w 1999 roku też było raczej nijako: seria przeciętnych płyt z "Noises From The Cathouse" na czele, nagrywanie na nowo starych numerów, kompilacje... Światełko w tunelu pojawiło się przy okazji premiery "Ambush" przed czterema laty, ale to nie było jeszcze do końca to. Resztki wątpliwości rozwiał nowy singlowy numer "Only The Brave" - Tygrysy dawno nie grały z taką energią i tak stylowo. Co prawda więcej słychać tu hard rocka niż NWOBHM, pojawiają się też akcenty bluesowe ("Glad Rags"), czy rockowe (ballada "Praying For A Miracle"), ale przeważają konkretne, dynamiczne utwory. Najlepsze z nich są bez wątpienia archetypowe dla lat 80. "Do It Again", "Never Give In" i "The Devil You Know", z kolei bardziej przebojową stronę swej twórczości zespół Robba Weira prezentuje w "The Reason Why" oraz "Blood Red Sky", mamy też niezgorszy "I Got The Music In Me", czyli cover "I've Got The Music In Me" The Kiki Dee Band. Tak więc może to i weterani, ale wyraźnie przeżywający drugą młodość. (5)

Vanexa - Too Heavy To Fly 2016 Punishment 18

Vanexa to prekursorzy tradycyjnego heavy metalu we Włoszech, ale jak to zwykle z pionierami bywa, częściej mieli pod górkę i w latach 1983-94 wydali zaledwie trzy płyty, by w końcu zawiesić działaność. Po 10 latach wrócili w zreformowanym składzie - nowi gitarzyści i wokalista - a "Too Heavy To Fly" jest jego premierowym studyjnym dokonaniem. Jednak jak pierwsze płyty Vanexa brzmiały może niezbyt odkrywczo i surowo, ale ciekawie, szczególnie na tle innych włoskich zespołów, to jednak "Too Heavy To Fly" za bardzo nie zachwyca. Co dziwne nie brakuje na tej płycie konkrentych, naprawdę robiacych wrażenie utworów, jak: dynamiczny, typowy dla lat 80. "It's Illusion", czerpiący z bluesa "Kiss In The Dark" czy "Traveller" z gościnnym udziałem dawnego klawiszowca Uriah Heep Kena Hensley'a, ale te bardziej udane kompozycje giną w natłoku znacznie słabszych sąsiadów. Szczególnie rozczarowuje mnie początek płyty, bo począwszy od nijakiego, tytułowego openera aż do czwartego w kolejności "Rain" dzieje się naprawdę niewiele - od zespołu z takim stażem i umiejętnościami mozna i trzeba wymagać więcej. (3) Wojciech Chamryk

Violent Revolution - State of Unrest 2016 Iron Shield

Violent Revolution to wręcz podręcznikowy przykład thrash metalu. Brzmienie, które aż wręcz zionie garażem (perkusja). Tematyka, obrana już tyle razy przez zespoły tego nurtu czy riffy, które przywołują Nuclear Assault, Xentrix bądź Testament, Exodus oraz Vio-Lence. Tak, czuć tu sztampę. Brzmienie jest trochę nieczytelne, kompozycje dość ubogo rozbudowane, jednak na pewno nie brakuje tutaj wczucia się w klimat staro-szkolnego thrashu, w prędkość i solówki. Zespół bowiem przez większość czasu szaleńczo repetuje pojedyncze motywy. Czasami pozwala sobie zwolnić (by potem znowu przyspieszyć), jak w "Sudden Death", które jest zainspirowane D.R.I i S.O.D. W natłoku dźwięków tworzonych przez zespół prym wiodą gitary oraz wokal, o jednostajnej manierze. Specjalnie złe to nie jest, jednakowoż ani to przełomowe, ani techniczne. Dobra rzemieślnicza robota. Polecam ludziom, którzy mają ochotę na porcję US Thrash. (3,5). Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Wojciech Chamryk

Vincent - Infinity 2016 Self-Released

Unhoped - Sonic Violence 2016 EBM

Nowy album finlandzkiego zespołu Unhoped, "Sonic Violence" to bardzo przyjemne 40 minut nowofalowego, lekko melodyjnego wpierdolu. Utwory na płycie są różnorodne, potrafią też zaskakiwać, co jest dodatkowym plusem. Nie jest to może najbardziej oryginalny album na świecie, czuć w nim inspiracje np. Deicide czy Morbid Angel, ale nadal jest on miły dla ucha i przede wszystkim nie męczy jak większość jebanych, współczesnych gniotów. Kolejną rzeczą na plus dla owego tworu jest jego mix i mastering - nagrania są równe, bardzo dobrze wytonowane, każdy dźwięk jest słyszalny, bas mocny, lecz nie powodujący skurczu jelit. Serdecznie polecam ten album, jak i pozostałą twórczość Unhoped każdemu, kto lubi death/thrashowe klimaty, a akurat nie ma czego słuchać - pasuje jak znalazł! (5) Lavish

158

RECENZJE

Wrocławski Vincent powrócił do pełnej aktywności 2,5 roku temu albumem "Aura" i był to kawał niezgorszego hard 'n' heavy, ale "Infinity" to materiał pod każdym względem lepszy i ciekawszy. Co ciekawe zespołowi ta trudna sztuka udała się mimo rozstania z jednym z jego filarów, gitarzystą Waldemarem Mleczką i licznych zmian na stanowisku perkusisty. Już na wstępie mamy dobitną deklarację, że klasyczny nie jest w żadnym razie tożsamy z rachitycznymi, niezbyt mocnymi i wtórnymi numerami, bowiem Vincent uderza "Nocnym śpiewem" i "Tylko twoje usta", a szczególnie ten drugi utwór charakteryzuje się bardzo konkretnym ciosem. Dalej też nie brakuje konkretnych riffów i mocarnej sekcji ("Dziewczyna", dynamiczny "98 ran"), Boogie Skiedrzyński wycina efektowne solówki ("Czego chcesz"), a gitarowe struktury kilku utworów dopełniają partie instrumentów klawiszowych i mroczna, nowocześnie brzmiąca elektronika ("Taka gra", "Iracki"). Nie mogło też zabraknąć ballady z fortepianowym wstępem i emocjonalnym śpiewem Piotra Sonnenberga ("Jesteś sam"), nie brakuje też smaczków w postaci partii flamenco w "Do rana", smyków w balladowym "Taki świat" czy przeróbki "20th Century Boy'' T. Rex w

Vörgus - White Thrash Hellraisers 2016 Inferno

"White Thrash Hellraisers" od pierwszych chwil epatuje swoistym laniem moczu na wszystkie konwenanse. Zresztą mówi to sama okładka, która wyniosła turpizm na nowy poziom (ma pewien urok, nie powiem). Już nie wspominając o trackliście, z tytułami takimi jak "Sado Zombies", "Exterminator" czy "Hellfuck 2015". A wstęp do muzyki, którą zgotowali nam ci Szwedzi, całkowicie pasuje do jej charakteru. Kilka dźwięków zupełnie nie zespalających się w jedną całość, brzmiących trochę jak jakiś motyw z filmu grozy klasy B. Następnie parę warknięć trochę w stylu Tomka Wojownika (a trochę jednak nie). Potem dalej jazda na pełnej kurwie, eskapada wśród crossoverowych i speed metalowych motywów, granych w prędkich tempach. No okazyjnie redukują bieg w swoim nietoperzwagonie (czy czym tam jeżdżą po zmroku księżyca) na "Raising Hell". No i potem znowu szybciej. Czym oni się inspirują podczas tworzenia swoich tekstów? Cholera, wydaje mi się że lubią "Dod

sno", ogólnie pewnie zapaleni fani horrorów spod ręki Petera Jacksona. Brzmieniowo? Stara szkoła obecna w każdej frazie, w każdym riffie. Perkusja i gitary wraz z wokalami odstawiają lekko w tył bas, aczkolwiek czasami dają mu wyjść naprzód słuchacza. Kompozycyjnie? Prosto, bez wodotrysków, brak solówek. Riffy zaczerpnięte z Exodusa, Razora i Metalliki. Ogólnie? Jest przaśnie, jest staroszkolnie, jest prosto, a czasami nawet prostacko, oraz jest to coś, co zadowoli każdego niepatyczkującego się metala, który znudził się dopieszczonymi do perfekcji i zeszklonymi riffami jakże brutalnych kapel thrash metalowych, próbujących ukryć fakt, że są odtwórcze. Oni tego nie kryją, są po prostu szczerzy i zapewne grają to bo lubią. A że nie mam nic przeciwko takim kwadratom, poza faktem że są na jedno posiedzenie, to wystawiam (3,6). Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Vultures Vengeance - Where The Time Dwelt In 2016 Gates Of Hell

Na swym debiutanckim MLP "Where The Time Dwelt In" młodzi Włosi z Vultures Vengeance hołdują starej szkole tradycyjnego i epickiego metalu. Słychać w tych czterech kompozycjach echa dokonań Attacker, Liege Lord, Omen, Steel Assassin czy Mercyful Fate - to mroczny i surowy heavy zakorzeniony wręcz w latach 80. ubiegłego wieku, ale w żadnym razie nie brzmiący niczym jakieś archeologiczne wykopalisko. Chłopaki łoją konkretnie, sound jest surowy, ale jak na podziemne w sumie nagranie całkiem "zjadliwy", a wokalista Tony T. Steele też dobrze odnajduje się w takim graniu ze swym niskim, czasem też wyższym, głosem. Momentami ma to wszystko delikatny posmak black metalu, jak choćby w zwolnieniu "A Curse From Obsidian Realm", ale reszta to już tradycyjne granie, z popisowym - kłania się Mercyful w połączeniu z Manilla Road - ośmiominutowym "On A Prisoner's Tale" na czele. Niezgorszy jest też instrumentalny utwór tytułowy, tak więc wygląda na to, że warto czekać na longplaya Vultures Vengeance. (5) Wojciech Chamryk

Winterstorm - Cube Of Infinity 2016 NoiseArt

Niemcy zawsze mieli coś takiego, że obok wręcz fenomenalnych zespołów hołubili też jakieś dziwolągi typu piąta woda po kisielu czy tribute band coverowego zespołu znanej niegdyś grupy. Winterstorm w tym towarzystwie nie jest może ostatni, ale i jakiejś większej kariery temu sekstetowi z Bawarii nie wróżę. Power metal z elementami folk


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.