tu bowiem w pewnym sensie do korzeni, jeszcze śmielej czerpiąc z klasycznego hard rocka z Black Sabbath na czele ("Moontiger"), wplatają w miarowe struktury swych monumentalnych kompozycji stricte heavy metalowe patenty czy przyspieszenia ("Shelter Of The Beast"), a do tego są nadal niezrównani w patetycznych i pełnych epickiego rozmachu kolosach. Najlepszym tego przykładem jest trwający blisko 11 minut "Witchburn Road", ale opener "Celtic Glasgow Frost", "Third From Inferno" czy "Shipwrecked At Doom Bar" są równie udane. (5) Wojciech Chamryk
Dragonheart - The Battle Sanctuary 2015 Pitch Black
Nazwa brazylijskiego Dragonheart jest mi znana od dłuższego czasu, lecz okazuje się, że prawdopodobnie albumów z początku nowego milenium tej kapeli nie słyszałem. Może jedynie drugi krążek "Throne Of The Alliance", ale szczerze, nie pamiętam tego. Amnezja. Prawdopodobnie mam czego żałować, bo "The Battle Sanctuary" prezentuje się co najmniej solidnie. Muzycznie Brazylijczycy sięgają po heavy/power metal w stylu Grave Digger, speed/power inspirowany Paragon czy heavy metal, który znamy m.in. z Hazy Hamlet. Ogólnie jest ostro, dynamicznie, z pewną dozą rycerskości, wręcz toporności. Są oczywiście fragmenty bardziej melodyjne, wtedy można odnaleźć podobieństwa do Gamma Ray, HammerFall czy Blind Guardian, którego inspiracje najjaskrawiej wyłapiemy w wolnym, bardowskim songu "Marching Under The Stars". Sporą rolę odgrywa tu pomysł na wyważenie mocy i melodyjności. Muzycznych wzorów można odnaleźć zdecydowanie więcej, jednak nie o to chodzi. Bowiem ogólnie Brazylijczycy muzycznie umiejscowieni się w niemieckim speed/power/heavy metalu z lat osiemdziesiątych - z pewnymi odchyłami - o brzmieniu i produkcji, jakie można uzyskać w współczesnych studiach. Nie silą się całkowicie na oldschool. Kompozycje są dość bezpośrednie, jednak zbudowano je ciekawie i gęsto w strukturach. Muzycy raz mocniejszy akcent kładą na riffy, innym razem na melodie, czy ciekawy klimat. Ze względu na preferencje, każdy może znaleźć coś dla siebie. Świadczy to o sporej wyobraźni i talencie muzyków, choć z pewnością w ich propozycjach sporo jest ograniczeń wynikających z ich priorytetu stylów czy środków wyrazu. Ciekawie jest z manierą wokalisty, głównie słyszymy coś z Chrisa Boltendahla czy Andreasa Babuschkina ale chwilami robi się zagadkowo, gdy wokal popada w coś, co przypomina Marka Sheltona. Ogólnie wokal dość często wspomagany jest innym głosem czy też wielogłosowymi chórkami, co jeszcze mocniej wzbogaca propozycję Dragonheart nie tylko w sferze wokalnej ale także w i tak dość bogatą w aranżacje, pomysły i melodie ich muzykę. "The Battle Sanctuary" to bardziej niż solidny krążek, dla fanów starego niemieckiego power metalu z akcentami, bardziej współczesnej odmiany melodyjnego power metalu. (3,7) \m/\m/
130
RECENZJE
Drastic Solution - Thrashers
Trudno powiedzieć, że mamy do czynienie z progresywnym metalem. Raczej powinno się powiedzieć, że Eldrich na "Underlying Issues" to nowoczesny power metal z pewnym progresywnym podejściem. No i bez wokalu Terence'a Holler'a ciężko byłoby znieść ten album, a tak można pokusić się, że mamy do czynienia z czymś intrygującym i ciekawy. Choć jestem pewien, że wcześniejsze oblicza Eldrich były dla mnie ciekawsze. (3,7)
Empheris - Ye Olde Varsovia Live 2015 2015 Bestial Invasion
2014 Wine Blood
Tytuł debiutanckiej płyty tego włoskiego kwartetu jest chyba wystarczającą wskazówką co do jej zawartości. Wydany przez niewielką, podziemną firmę Wine Blood Records album to niespełna pół godziny siarczystego łojenia na najwyższych obrotach. 2-3 minuty w zupełności wystarczają Drastic Solution, aby pokazać jak sprawnie przyswoili sobie szaleńcze granie spod znaku Nuclear Assault czy S.O.D. Dochodzi do tego histeryczny wrzask Marco Lecce, często wspieranego przez kolegów w chóralnych czy skandowanych refrenach, ale pomimo tak skumulowanej w krótkich utworach agresji nie brakuje w nich też melodii ("Die Beatle Die") czy całkiem sprawnie odegranych solówek ("Silent Fart"). Plusem jest też naturalne, potężne brzmienie bębnów - taki "Iron Cop" pewnie przez osiem na dziesięć młodych kapel zostałby pod tym względem spartolony, a tu mamy uderzenie pełne nieokiełznanej mocy, tak więc i nota będzie ciut wyższa: (4,5) Wojciech Chamryk
Eldritch - Underlying Issues 2015 Scarlet
Pierwsze to co rzuca sie w uszy to nowoczesne brzmienie gitar. Riffy są muskularne, potężne, industrialne, bezlitosne, grane gęsto i zadziornie. Przez nie robi się duszno i mrocznie. Człowiek zaczyna myśleć, że słucha czegoś z nu-metalu albo innego groove metalu, ba gitarzyści czasami przemycają zagrywki, które kojarzą się z tymi stylami a nawet z djentem. Całe szczęście to tylko część arsenału gitarzystów, bo trochę thrashu i power metalu też odnajdziemy. A co najważniejsze normalne, klasyczne solówki, które panowie grają jak z nut. Do gitar dopasowana jest sekcja rytmiczna, ociężała, prosta ale też zagrana z wyczuciem. Klawisze też są, ale gdzieś w oddali, bardzo rzadko wysuwają się do przodu, dodając w ten sposób pewnego kolorytu i luzu. Nie jest to żadna symfonika, ale nowoczesne klawisze zagrane z pazurem. Power metalu trochę juz odnaleźliśmy. Jednak głównie odnajdziemy go w śpiewie Terence'a Holler'a. Melodie i harmonie, które wyśpiewuje bardzo kojarzą się z tym nurtem. Są dużym kontrastem do ostrej muzyki, a są tak melodyjne, że czasami zastanawiam się czy przez cały kawałek Terence śpiewa refren. Utwory są bardzo zwarte, intensywne, co przy mocarnych gitarach wywołuje, pierwsze wrażenie, że kawałki są takie same lub zlewają się w jedną całość. Trzeba się wsłuchać aby wyłowić oczywiste różnice, nie mówiąc o tym, że każda ma swoje tempo. Przeważają te w średnich prędkościach ale są też wolniejsze i bardzo szybkie fragmenty. Muzycy grają perfekcyjnie z technicznym zacięciem, co może być tym pierwiastkiem progresywnym.
\m/\m/
Elvenpath - Pieces Of Fate 2015 Self-Released
Gdy słyszycie termin melodyjny power metal z Europy to o czym myślicie? Sonata Arctica, Freedom Call, Stratovarius, Nightwish, Epica i cała masa podobnych kapel. Prawda? Na Encyclopeia Metallum właśnie w taki sposób określono niemiecki Elvenpath. Co bardzo myli, bowiem ten zespół zdecydowanie opiera się o heavy metal - wpływy NWOB HM z Iron Maiden na czele oraz trochę na europejskim power metalu - ale tym z początków lat osiemdziesiątych reprezentowanym przez wczesne Helloween czy Running Wild. Owszem są i inne inspiracje, chociażby dość dobrze słyszalna epickość w stylu Majesty czy Stormwarrior, jednak to klasyczny heavy metal jest tym co napędza muzykę Elvenpath na "Pieces Of Fate". Kompozycje Niemców są dość typowe jak na ten rodzaj heavy metalu, lecz nader pomysłowe, ciekawe zaaranżowane i bardzo długie. Ich czas mieścił się gdzieś pomiędzy pięcioma minutami a grubo ponad trzynastoma minutami. Najkrótszym kawałkiem jest instrumentalny, na poły akustyczny "Coming Home", który pełni coś w rodzaju przerywnika między kompozycjami. W sumie dziesięć utworów daje blisko siedemdziesiąt minut. Z początku stanowi to problem, bo muzyka w takiej ilości przytłacza. Jednak z czasem, im dłużej słucha się całego "Pieces Of Fate", to ten problem rozmywa się. Świadczy to jedynie, że Niemcy postarali się i przygotowali nam ciekawą muzycznie propozycję. Wykonanie też wydaje się na poziomie, choć instrumentaliści nie kandydują do miana wirtuozów. Dość ciekawa jest sytuacja wokalisty. Jego maniera rozkłada się pomiędzy Dickinsonem a Bayleyem (jednak bliżej mu do tego drugiego), głosem operuje bardzo swobodnie, zaś jego melodie są dość zgrabne i wpadają w ucho. Największą ciekawostką tego krążka jest to, że w kliku momentach zespół wspiera sam Uwe Lulis. Niemniej zaskoczenie mija gdy okazuje się, że Lulis zajął się również produkcją, miksem i masteringiem. Ogólnie Uwe trzeba pochwalić, bo brzmienie "Pieces Of Fate" jest takie jakiego oczekiwałem, ani nie za szorstkie, ani nie wypolerowane, przesiąknięte oldschoolem ale na siłę nie ucieka od możliwości współczesnego studia. Na koniec wrócę do utworów, wypełnia ich treść, która porusza różne tematy. Nie są to jakieś naukowe rozważania, ale na pewno nic błahego i dotyczą konkretnych tematów, a także książek czy filmów. Elvenpath jest doświadczony, undergrundowym zespołem i dużo włożył w serca aby nagrać "Pieces Of Fate". Powinniśmy to docenić (4,5) \m/\m/
Dyskografia necro black / thrash metalowego Empheris rozrasta się w tempie godnym podziwu, ale brakowało w niej oficjalnego albumu koncertowego. Aż dziwne, że taka płyta pojawiła się dopiero teraz, tym bardziej, że zespół Adriana na żywo wymiata. W całej okazałości potwierdza to również niniejsza płyta, będąca zapisem koncertu z 29 maja tego roku, kiedy to Empheris poprzedzali Varathron i Rotting Christ w warszawskiej Progresji, dopełnionym dwoma utworami zarejestrowanymi 24 lipca w Rock Side 99, gdzie dzielili scenę z Relentless, Ferosity i Hell Patrol. "Ye Olde Varsovia Live 2015" to nie tylko pierwsza płyta live Empheris, ale wydawnictwo szczególne, dokumentujące dojście do składu grupy argentyńskiego perkusisty kryjącego się pod pseudonimem Burner Of The Cross oraz jedyną pamiątką po bytności w zespole gitarzysty Krakusa, zastąpionego niedawno przez Tomasza Dobrzenieckiego (Hazael, Alastor, Nightmare). Mając jako support mało czasu do dyspozycji Empheris nie marnował czasu, prezentując przekrojowy set utworów z albumów "Ancient Necrostroms" oraz "Regain Heaven", dorzucając to i owo z demówek oraz EP-ek oraz dwa nowe utwory: "Hellish Crusade" i "Screams From Hell". Dźwięk jest trochę bootlegowy, ale konkretny, tak więc jest czego posłuchać, chociaż przerwy pomiędzy poszczególnymi utworami nieco irytują. Na koniec dostajemy brzmiące bardziej surowo "Black Pyramid" i "Blasphemous Possession", a jeśli ktoś nie miał dotąd okazji być na koncercie tych warszawskich szaleńców, zyskał ich doskonałą wizytówkę 100 % live - rzecz nie do pogardzenia w sytuacji, gdy Empheris koncertuje coraz częściej. (5) Wojciech Chamryk
Eradicator - Madness is My Name 2012 Yonah
"Madness is My Name" jest syntezą kilkunastu składników. Rozkładając ten album na części pierwsze otrzymujemy dość dobre, klarowne, aczkolwiek old schoolowe brzmienie, wiele riffów inspirujących się klasykami thrashu, kilka świetnych solówek gitarowych, dobrą sekcje instrumentalną oraz dość pesymistyczną tematykę. Ale od początku. Eradicator to niemiecki thrash metalowy zespół, który zadebiutował albumem "The Atomic Blast", poprzedzającym recenzowany album. "Madness is My Name" to thrashowa petarda zawierająca w sobie masę bombowych, jakkolwiek sprawdzonych patentów sporządzonych na ich własny styl. Są odniesienia m.in do Destruction ("Nuclear Overkill", "Parasite"), do Metallica ("At The Brink of Dead") i Vendetta ("Judgment Day"). Ogółem zespół czerpie całymi garściami z