Marian Gołogórski 40/30

Page 1

MARIAN GOŁOGÓRSKI 40/30


Album ten dedykuję: Moim rodzicom, mamie, Emilii z Bohosiewiczów–Gołogórskiej, i tacie, Przemysławowi Gołogórskiemu, z podziękowaniem za dar życia i troskę o mój kręgosłup moralny. Mojej siostrze, Marcie, za to, że jest i czuwa nade mną i moją rodziną. Mojej żonie, Małgorzacie, za to, że razem spędziliśmy szampańską młodość i że urodziła mi wspaniałe dzieci. Córce, Aleksandrze, za to, że wspiera mnie w moich artystycznych powikłaniach i za to, że dała mi wraz z Kamilem, moim wspaniałym i utalentowanym zięciem, kochanego wnuka, Ksawerego Rocha. Synowi, Karolowi, za to, że jest, że stoi za mną murem i mam nadzieję, że będzie kontynuował sagę rodu Gołogórskich. Panu Janowi Okońskiemu specjalne podziękowanie za to, że w imieniu Pana Prezydenta Profesora Jacka Majchrowskiego, jako jego pełnomocnik, wspiera z pełnym zaangażowaniem moje starania o otwarcie galerii Fundacji „Bulwary Sztuki” przy Bulwarze Kurlandzkim w Krakowie nad Wisłą. Specjalne i ciepłe podziękowania moim modelkom i modelom, którzy użyczyli swego nagiego i pięknego ciała do mojej pracy twórczej. Często bezinteresownie i z pełnym oddaniem. Wielkie dzięki! Dziękuję moim wszystkim klientom galeryjnym, entuzjastom mojego talentu i szeroko pojętej twórczości artystycznej, że pomimo wielu zakrętów i kłopotów galerii towarzyszą mi od 30 lat i dzięki nim galeria wciąż istnieje! Gminie Miasta Krakowa podziękowanie za pomoc finansową w wydaniu tego skromnego albumu.


MARIAN GOŁOGÓRSKI 40/30 Fundacja „Bulwary Sztuki”

Kraków 2013


Tekst: Projekt graficzny:

Marian Gołogórski Kamil Kamysz |

|  www.theverydesign.com

Współpraca merytoryczna, przygotowanie materiałów, retusz fotografii: Fotografie:

Aleksandra Gołogórska-Kamysz Małgorzata Bundzewicz, Aleksandra Gołogórska-Kamysz, Marian Gołogórski, Kamil Kamysz, Jan Krzyszkowski, Stanisław Markowski, Zbigniew Skotniczny, Wojciech Sosenko

Korekta:

Mateusz Czarnecki, Jakub Łobocki, Krzysztof Wąchal

Publikacja została złożona krojami: Wydawca: Wydawnictwo i drukarnia:

Skolar i Bauer Bodoni Fundacja „Bulwary Sztuki”, Kraków 2013 Drukarnia Towarzystwa Słowaków w Polsce ul. Św. Filipa 7, Kraków

ISBN: Współpraca:

978–83–7490–665–4 Galeria Autorska Marian Gołogórski ul. Grodzka 29 31-001 Kraków © 2013, Marian Gołogórski www.gologorski.com gologorskigallery.blogspot.com

Projekt jest współfinansowany ze środków Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl


Najtrudniej jest mi pisać o sobie. Mój przyjaciel – Kuba – powiedział kiedyś do mnie: „jesteś próżny”. Czy rzeczywiście tak jest? Wydaje mi się, że człowiek próżny nie ma dystansu do siebie, do tego, co robi, co mówi, a będąc artystą, nie ma dystansu do własnej twórczości. Tymczasem prowadzenie galerii sztuki współczesnej przez 30 lat nauczyło mnie dystansu, tak do siebie, jak i do tego, co robię. Zbyt długo obcuję z twórczością innych artystów, by nie nabyć skromności i by na tle ich dzieł nie potrafić rozpoznać wartości tego, co sam robię. Nie znaczy to bynajmniej, że utraciłem pewność siebie, że nie doceniam własnych umiejętności ani tego, co stworzyłem w swoim życiu… a było tego dużo, oj, bardzo dużo.

5


Rozpocznę od ostatnich wydarzeń, aby zaznaczyć, w jakiej kondycji zasiadam do zbierania okruchów wspomnień z mojego życia, związanych z moją działalnością artystyczną. Mam 65 lat, a na koncie 40 lat pracy twórczej i 30 lat pracy w roli „galernika”. Jak się czuje ktoś taki, jak ja, w tej nowej, „europejskiej” rzeczywistości? Jak się może czuć artysta, animator życia artystycznego w czasach, w których polityka całkowicie zdominowała nasze życie? To, co robią politycy, posiadający w większości wąskie horyzonty intelektualne, nie niesie ze sobą nic dobrego dla środowiska artystycznego. Artyści zostali zepchnięci na margines. Żyją w skandalicznie złych warunkach socjalnych. Miasto proponuje im pracownie w zawilgoconych suterenach, bez żadnych wygód. Często bez toalety, ogrzewania i światła dziennego, tak potrzebnego im do pracy.   Gdzie są czasy pięknych dziewiętnastowiecznych pracowni, czy też czasy pracowni budowanych specjalnie dla artystów plastyków, zrzeszonych w Związku Polskich Artystów Plastyków, przez Zarząd Rewaloryzacji Zabytków Krakowa, na strychach wielu kamienic, w ramach remontów generalnych? Wszechwładna PZPR wiedziała, że musi „kokietować” środowisko artystyczne, bo bez artystów wszystko jej się rozsypie!   Nie ma już takich działaczy związkowych, jak Ewa Żygulska czy prof. Antoni Hajdecki, którzy walczyli o każdy centymetr

6


powierzchni pracownianej dla członków ZPAP. Dzisiaj

Kiedy politycy różnych opcji zrozumieją, że popełniają

ruguje się artystów z tych pracowni. Wrócili „właściciele”

niewybaczalny grzech zaniechania? Przypomina mi się wy-

i roszczą sobie prawa do tego, co powstało w PRL-u za

powiedź Tadeusza Kantora: „Pytam się kiedy z ich ust usłyszę

pieniądze społeczeństwa polskiego, w tym w dużej mierze

słowo SZTUKA, no kiedy? Nigdy, nigdy!”. To wstrząsająca

za fundusze środowiska twórczego, gdyż pracownie budo-

wypowiedź! Niedługo po niej Kantor zmarł nie usłyszaw-

wano częściowo ze środków generowanych przez ZPAP

szy owego upragnionego słowa z ust „władzy”. Gdyby dożył

(Fundusz Rozwoju Twórczości) – 2% od każdego honora-

naszych czasów, pewnie umarłby z rozpaczy, widząc, jaki los

rium artystów plastyków odprowadzano na w/w Fundusz.

zgotowała polskim artystom obecna władza. Na pewno nie

Artyści zaangażowali się w przewrót solidarnościowy

wytrzymałby tego koszmaru. Mnie też trudno jest go wytrzy-

i zapłacili za to odsunięciem na rubieże „spraw ważniej-

mać i trzymam się wyłącznie siłą woli i rozpędu sprzed lat.

szych”. Jako działacz ZPAP w czasach „Solidarności” na-

Szczycimy się kilkoma nazwiskami artystów polskich,

mawiałem kolegów, zgromadzonych na Walnym Zebraniu

funkcjonujących na rynku światowym, ale jaka jest w tym

po reaktywacji Związku po stanie wojennym, żebyśmy

zasługa polskich instytucji wspierających kulturę i sztukę?

wystawili naszych kandydatów na posłów i senatorów

Żadna! Gdyby artyści liczyli na ich pomoc, to już dawno

RP. Mówiłem, że jest nas dużo, że możemy stanowić

poumieraliby z głodu. Musimy radzić sobie sami, ale jak,

realną siłę polityczną, że mamy szanse stanowić o sobie,

skoro państwo zapomniało o nas, zapomniało o potrzebach

a w każdym razie być obecnymi w polityce, bo bez tego

kulturalnych społeczeństwa?! Związki twórcze zostały

skażą nas na banicję. Wyśmiano mnie wówczas.

zmanipulowane i praktycznie już nie istnieją, w każdym

I co się stało? Nie ma nas. Posłowie rodem z Solidarności

razie nie mają żadnego znaczenia i nikt się z nimi nie liczy.

obrośli w piórka i dbają wyłącznie o własne „bebechy”,

Te mało optymistyczne konstatacje nie wydają się może

artyści nie są im potrzebni do niczego! Państwo i spo-

najlepszym początkiem wspomnień o sobie samym jako arty-

łeczeństwo bez artystów degraduje się z dnia na dzień.

ście. Spoglądając wstecz, nie mogę jednak zapomnieć

I jeśli tak dalej pójdzie, przestanie istnieć w ogóle.

o czarnej dziurze nicości, która rozwiera się przede mną

7


był zdany wyłącznie sam na siebie, ale żeby rządzący stworzyli mechanizmy/ustawy, które wspierałyby funkcjonowanie artysty w obecnej rzeczywistości.   Pokładając nadzieję w samych artystach, w ich wewnętrznej sile, głęboko wierząc w ich przeznaczenie, wracam do przeszłości, która naznaczona była entuzjazmem i wiarą, że mnie na pewno się uda. Udało się? Pewnie tak. Wielu uważa, że jestem człowiekiem sukcesu, ale ja niestety tak nie uważam. Jak na moje możliwości, mój talent dany mi od Boga, mogłem osiągnąć znacznie więcej.   Bardzo wcześnie uświadomiłem sobie posiadany talent – już w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Moi rodzice mieli w Piotrkowie Trybunalskim – gdzie wywiał nas wiatr historii – znajomą, panią Eugenię Hejmanową-Olejnik: Żydówkę, nauczycielkę fortepianu, której jakimś cudem udało się uniknąć Holokaustu. Pani Eugenia umożliwiała nam cza-sem kupno dobrej angielskiej herbaty i częstowała mnie łakociami w postaci bakalii, które po wojnie w Polsce stanowiły prawdziwy rarytas. Jej mieszkający w Londynie syn, stale utrzymujący z nią kontakt listowny, przysyłał wprawdzie matce ekskluzywne paczki, ale zobaczyć mogli się dopiero po wielu latach, tuż przed jej śmiercią. Pani Eugenia pojechała do Londynu i niedługo potem wróciła do domu rodzinnego, niewiele opowiadając o swej wizycie. Jej pobyt w Londynie nie należał do najmilszych, co wnoszę po tym, że zaraz po powrocie moja nauczycielka muzyki dostała takiego zaparcia, „Człowiek-słońce”

że wylądowała w szpitalu, gdzie musiano interwenio-

1971

wać chirurgicznie, żeby nie dostała skrętu kiszek.

rzeźba, stal spawana

Chodziłem do pani Eugenii na lekcje fortepianu, gdyż

wysokość: 300 cm Praca została wykonana podczas konkursowego pleneru studenckiego w Legnicy (II nagroda)

mama nie miała cierpliwości uczyć mnie sama, a uważała, że mam słuch absolutny i powinienem uczyć się grać. Byłem leniwy i nie chciało mi się ćwiczyć pasaży, ale lubiłem chodzić na te lekcje, ponieważ dom mojej nauczycielki

i przed innymi polskimi artystami. Nie godzę się na

przylegał do starej, tajemniczej drukarni, której rodzice

taki los i nie chcę na niego pozwolić! Niedoczekanie

pani Eugenii byli przed wojną właścicielami. Któregoś dnia

wasze, panowie „władcy”! Artyści są namaszczeni

przyniosłem na lekcję muzyki małe figurki z plasteliny, żeby

i obdarowani przez Boga i od Niego pochodzi ich talent.

pokazać je mojej nauczycielce; jej reakcja całkowicie mnie

Nie po to obdarzeni zostali przez Stwórcę, żeby poddać

zaskoczyła. Była nimi zachwycona i spytała się, czy może

się byle jakiej władzy – nie dadzą się! Byliśmy, jeste-

je zawieźć do Warszawy, żeby je komuś pokazać. Oczywi-

śmy i będziemy, nawet wtedy, kiedy będzie już bardzo

ście, zgodziłem się i natychmiast o nich zapomniałem.

źle. Artyści tworzyli nawet w sowieckich i niemieckich

W tamtych czasach we wszystkich salach szkoły podsta-

obozach zagłady, bo sztuka jest silniejsza od strachu!

wowej wisiały tak zwane kołchoźniki, czyli głośniki służące

Jednak zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby artysta nie

do indoktrynacji dzieci przez komunistyczną propagandę.

8


„Przeistaczanie”

żankę, która na imię miała – o ile jeszcze dobrze pamiętam –

1972

Fredzia. We Fredzi podkochiwali się wszyscy chłopcy,

Fragment rzeźby dyplomowej wykonanej w Akademii Sztuk

w tym również i ja. Ta młodzieńcza miłość pozostała

Pięknych w Krakowie. W punkcie centralnym rzeźby znajdował się silnik małego samolotu.

jednak wyłącznie w sferze platonicznej, choć pewnie próbowałem ciągnąć ją za chude, ciemne warkoczyki czy odprowadzać do domu po lekcjach. Ten spacer musiał

Kołchoźniki służyły też do słuchania audycji dla dzieci

jednak być bardzo krótki, ponieważ Fredzia mieszkała tuż

pt. „Plastusiowy pamiętnik”. Plastusiem była Irena

koło szkoły. Moje akcje przez krótki moment stały bardzo

Kwiatkowska. Któregoś dnia słuchałem z całą klasą

wysoko, bo „Plastuś” przecież mówił o mnie w Polskim

jej programu i nagle na koniec usłyszałem: „Drogie

Radio i to miało swoją wartość, jednak po pewnym czasie

dzieci, Plastuś dziękuje Mariankowi Gołogórskiemu

to ci, którzy grali w nogę i prężyli muskuły, skupili na sobie

za piękne figurki z plasteliny i życzy mu nowych wspa-

tęskne spojrzenia dziewcząt, a zainteresowanie mną,

niałych pomysłów twórczych”. Jak się okazało, Pani

który do wysportowanej grupy nie należał i uchodził za

Eugenia Hejmanowa-Olejnik była korespondentką Pol-

„grubasa”, spadło do zera. Przynajmniej ja tak myślałem.

skiego Radia i stąd to całe wydarzenie. Zapomniałem

Zaprzyjaźniłem się z Tadzikiem, który potrzebował

o tym fakcie z dzieciństwa i dopiero w klasie matu-

pomocy, ponieważ przeszedł porażenie mózgowe i był

ralnej, gdy musiałem zdecydować, co chcę studiować,

niepełnosprawny. Więcej czasu spędzał na rehabilitacji

przypomniałem sobie, że mam talent plastyczny.

w Busku-Zdroju niż w szkole. Gdy już jednak pojawiał

Okres szkoły podstawowej to czas mojego dzieciństwa,

się na lekcjach, to potrzebował pomocy. W pierwszej

to czas podwórka, kolegów z kamienicy, koleżanek i ko-

klasie nie był w stanie samodzielnie przyjść do szkoły

legów ze szkoły. Tak naprawdę nie lubiłem nigdy szkoły

i wrócić do domu. Z czasem, kiedy rehabilitacja zaczęła

i jedyne pozytywne wspomnienia, jakie mam, związane

przynosić efekty, próbował sam dotrzeć do szkoły, co częs-

są z kolegami, i to z nielicznymi. Miałem w klasie kole-

to kończyło się poobijaniem kolan do krwi. Mieszkaliśmy

9


„Jagna” 1991 rzeźba, brąz 23 × 23 × 12 cm kolekcja prywatna, Francja

z Tadzikiem w niedalekim sąsiedztwie i gdy szedłem do szkoły, przechodziłem koło jego domu. Któregoś dnia spotkaliśmy się pod jego domem i już od tego dnia zawsze razem wędrowaliśmy. Często lądowałem u niego, żeby się pobawić i spędzić razem czas. Tadzik, pomimo swojej ułomności, był niesłychanie radosnym i uroczym kumplem. Pamiętam przykre wydarzenie związane

nego darcia się i walenia uczniów drewnianym piórni-

z wycieczką szkolną, a właściwie klasową, do lasu wol-

kiem po głowie, oskarżyła mnie, że celowo opóźniłem

bromskiego. Pani od polskiego, wyjątkowo tępa i prymi-

dotarcie do autobusu, żeby jej dokuczyć. Mój tata został

tywna osoba, w któryś ładny dzień zabrała całą klasę na

natychmiast wezwany do szkoły i zanim się stawił ze mną

spacer po lesie. Trzeba było tam dojechać podmiejskim

w gabinecie dyrektorki, poprosił, żebym szczegółowo

autobusem, który kursował bardzo rzadko. Czas na takich

opisał zdarzenie. Po wysłuchaniu mojej relacji i wersji

eskapadach mija szybko, zwłaszcza że w lesie było pełno

nauczycielki tata stwierdził jednoznacznie, że ktoś tutaj

atrakcji, takich jak na przykład obóz cygański – wielkie

kłamie i że tym kimś na pewno nie jestem ja. Wiedział,

wydarzenie dla dzieci, które po raz pierwszy w życiu

że zawsze mówię prawdę i nie pozwolił mnie niezasłuże-

spotkały Cyganów. Nasza pani zagapiła się na tych Cy-

nie ukarać, za co byłem mu ogromnie wdzięczny.

ganów i musieliśmy biegiem lecieć do autobusu. Przez

Od tego dnia, pani od polskiego została przeniesiona do

chwilę miałem dylemat, czy towarzyszyć Tadzikowi,

innej klasy i mieliśmy ją z głowy, czym – broń Boże – nikt

który miał kłopoty z bieganiem, czy go zostawić i biec

się nie zmartwił. Tadzik wyrósł na niesłychanie pięknego

ze wszystkimi. Postanowiłem towarzyszyć mojemu nie-

mężczyznę, z falującą grzywą przepięknych bujnych

pełnosprawnemu koledze i na kompletnym odludziu go-

włosów. Jak już zaczęły nam buzować hormony, Tadzik

dzinę czekaliśmy na następny autobus. W szkole zrobiła

stał się strasznym kobieciarzem i o niczym innym nie

się afera i pani nauczycielka, specjalistka od bezsensow-

myślał, jak tylko o seksie. Ponieważ jednak wraz z rodzi-

10


„Nosorożec” 1991 rzeźba, brąz 20 × 30 × 13 cm Rzeźba skradziona z wystawy zbiorowej środowiska krakowskiego ZPAP w Niemczech

cami wyprowadził się z Piotrkowa Trybunalskiego, nie

choć próbował kontaktować się z moimi rodzicami

miałem już możliwości towarzyszyć mu w jego podbojach

telefonicznie. Raz jeden jedyny dodzwonił się do mnie,

erotycznych (jeżeli takie w ogóle były, a nie była to jego

do Krakowa, ale rozmowa jakoś się nie kleiła i więcej

bujna wyobraźnia). Nasze drogi się rozeszły. Po latach

ze sobą nie rozmawialiśmy. Bardzo żałuję, że nasze

Tadzik odwiedził mnie w Sulejowie, gdzie przebywałem

ostatnie spotkanie miało taki przebieg i że nie znaleźli-

z rodzicami na wakacjach, pławiąc się w najpiękniejszej

śmy płaszczyzny porozumienia, oraz że nigdy więcej

z polskich rzek: Pilicy. Nasze krótkie spotkanie było zdo-

się nie zobaczyliśmy. Próbowałem ostatnio nostalgicznie

minowane przez pytania Tadzika oscylujące wokół seksu –

Tadzika odnaleźć przez Internet, ale bezskutecznie.

a więc: ile razy, z kim i jak często. Byłem w tamtym czasie

Sulejów to najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Rzeka

wyłącznie teoretykiem-prawiczkiem, więc temat mnie

Pilica, w której mama uczyła mnie pływać, przy któ-

szybko przerósł. Tadzik zniesmaczony moim brakiem

rej spędzaliśmy całe dnie, od wczesnego rana po późny

zainteresowania tematem, z johimbiną w butonierce,

wieczór. Nocne eskapady nastolatków, pierwsze miłości

wsiadł do taksówki i odjechał. Zastanawiałem się: po co

i westchnienia przy odurzającym zapachu macierzanki.

mu ta johimbina, bo w mojej wyobraźni funkcjonował

Gwiazdorem kilku kolejnych wakacji był Adam Staro-

jako okaz mężczyzny, z pięknym obliczem, ale pewnie

sielec, student ASP w Warszawie, syn przyjaciela mojego

jego fizyczność była niezupełnie przygotowana na po-

ojca. Moja siostra Marta zakochała się w Adamie

trzeby umysłu. Już nigdy więcej mnie nie odwiedził,

na śmierć i życie, a on pewnie też – troszeczkę.

11


Adam był już starym koniem na drugim roku studiów i potrzebował baby do łóżka, a Marta miała dopiero 15 lat i nie nadawała się jeszcze do tych rzeczy. W tamtych

Archiwalny zbiór mojego szkła

zamierzchłych czasach piętnastolatki były jeszcze dzie-

w pracowni. W ręku trzymam

wicami. Adam był przystojnym, szczupłym mężczyzną,

rzeźbę „Rosyjski tancerz”.

z włosami zaczesanymi do tyłu, przypominał nieco Jamesa Deana – amerykańskiego aktora, w którym kochały się wszystkie dziewczyny. Wspaniale tańczył i grał na fortepianie, pomimo że był kompletnie głuchy, gdyż w czasie wojny, będąc jeszcze dzieckiem, stracił słuch podczas wybuchu bomby. Adam na tyle zawirował w głowie Marcie, że tak naprawdę już nigdy nie potrafiła ułożyć sobie życia z żadnym innym mężczyzną, bo wszystkich porównywała do niego. Szkoda, że tak wyszło, że się nie związali ze sobą, bo pewnie byliby szczęśliwi, aż do dzisiaj. Zazdrościłem Adamowi wszystkiego, a to że taki zgrabny, wysportowany, a to że już dorosły i że wszystkie dziewczyny kochają się w nim. Rzeka Pilica dostarczała nam wszelakich atrakcji. Pływaliśmy wpław, robiliśmy kajakowe wycieczki, łowiliśmy ryby i raki, zrywaliśmy przepiękne nenufary dla mam i dziewczyn. Adam wraz ze swoimi rówieśnikami czarował panienki grą w siatkówkę plażową, a ja – jako dużo młodszy smarkacz – byłem niestety tylko zazdrosnym obserwatorem. Pilica była zjawiskową rzeką, ze swoimi rozlewiskami, piaszczystą plażą i ruinami klasztoru czy kościołem cystersów usytuowanymi tuż nad jej brzegiem. Rzeka wiła się jak wstążka na piaszczystym podłożu, wśród sosnowych lasów. Zapachu tamtego lasu nie zapomnę do końca swego życia.   Podwórko przy kamienicy, w której mieszkaliśmy w Piotrkowie Trybunalskim, z ogromnym klonem na środku, to oddzielny temat. Podwórko z przyległościami, to jest pięknym ogrodem za oficyną, a w dalszym planie z „Budkami” – tak się nazywała aleja kasztanowa, którą wzdłuż torów kolejowych chodziliśmy nad „Cyklodrom” i dalej w okolice huty szkła „Hortensja”, a jeszcze dalej do lasu. Podwórko to było miejsce, w którym spędzałem całe dnie, do późnej nocy. Grałem tam z kumplami z kamienicy w piłkę, bawiliśmy się w podchody na torach kolejowych, jeździliśmy na rowerach, a w zimie zjeżdżaliśmy na sankach z „Cyklodromu”. Życie na podwórku było piękne i na dodatek ze szkołą, której nie lubiłem, nie miało nic wspólnego. Nasza banda podwórkowa to jedna dziewczyna – Aśka, która nam, chłopakom, służyła jako

12


13


eksponat inicjacji seksualnej i różnych niebezpiecznych eksperymentów, z cyklu „toto w toto” oraz banda różnego rodzaju łobuzów, synów naszych proletariackich sąsiadów. To właśnie z Aśką w roli głównej bawiliśmy się w doktora i poznawaliśmy tajniki budowy kobiety. To ona dostarczała nam pierwszych emocji młodzieńczej seksualności. Innych emocji, i to bardzo traumatycznych, dostarczał całej grupie Stasiek – syn przygłupawego sąsiada z ostatniego piętra naszej kamienicy. A właściwie z przestrzeni strychowej, będącej jedną długą izbą, z jednym maleńkim oknem

14


„Sen” rzeźba, brąz 25 × 70 × 52 cm Kolekcja prywatna, Włochy

15


„Amonit”

na końcu, mieszczącej zarazem kuchnię, sypialnię i pokój

1994

dziecięcy. (Wychodek był na podwórku. Tylko w naszym

rzeźba, brąz

mieszkaniu była łazienka i toaleta, bo rodzice, którzy

40 × 30 × 15 cm Kolekcja prywatna, Francja

nie wyobrażali sobie korzystania ze wspólnej toalety z dołem na fekalia, w którym można było się z łatwością utopić, jak najszybciej, na własny koszt, zainstalowali w naszym mieszkaniu ten luksus). To właśnie on – Stasiek – korzystając z doświadczeń domowych, których dostarczało mu conocne obserwowanie i przysłuchiwanie się rodzicom, postanowił młodszych kolegów uświadomić. Wziął nas, niedorostków, na „Budki” i w piękny słoneczny dzień, pod tunelem kolejowym nad rzeką, a raczej nad miejskim ściekiem – Strawą, po której kiedyś podobno Królowa Bona pływała gondolą, pokazał nam, jak „to” się robi. Z wytrzeszczonymi oczami gapiliśmy się na ten spektakl i myślę, że na każdym z nas zrobiło to piorunu-

16


„Dziki pies”

i scenograf wpadli na taki pomysł, wyciągnięty prosto

1991

z mojej młodzieńczej pamięci. Żaden z nas, piotrkowskich

rzeźba, brąz

kumpli z podwórka, nie wykazywał w tamtym czasie

23 × 33 × 12 cm Kolekcja prywatna, Polska

inklinacji do jakiejkolwiek literatury, a tym bardziej do pisania scenariuszy, choć kto wie, może jednak tak było. Straciłem z moimi kolegami kontakt jakieś 50 lat

jące wrażenie, zwłaszcza że jeszcze żaden z nas nie miał

temu, a nuż któryś został wielkim scenarzystą?

o tym zielonego pojęcia. Gdyby moi rodzice wiedzieli, jak

Moja siostra Marta, jako starsza, czuła się w obowiązku

wyglądała moja edukacja seksualna, to by się załamali

czuwać nade mną. Ilekroć jakiś starszy chłopak usiłował

i zabronili mi kontaktowania się ze Staśkiem, Aśką i całą

mi dokuczyć, to Marta choć była drobna i niewielkiej po-

resztą kompanów. Ja jednak nie żałuję, że wyglądało to

stury, natychmiast brała delikwenta za kudły i wybuchała

właśnie tak. Dzięki temu moje dzieciństwo było frapu-

awantura na całe podwórko. Później, kiedy dorosłem,

jące i dzisiaj pozbawiony jestem zbędnych zahamowań

radziłem sobie sam. Niemniej, wiele było wypadków

i pruderii. Opisana scena, jak z psychologicznego doku-

przy „pracy”, które kończyły się opatrunkami w pobli-

mentu, po raz wtóry pojawiła mi się znowu, po latach,

skiej przychodni zdrowia, tak zwanej Ubezpieczalni,

w jakimś polskim filmie fabularnym. Siedziałem przed

czy wręcz szyciem wargi przez doktora Tazbira w miej-

ekranem telewizora i nie wierząc własnym oczom, oglą-

scowym szpitalu. Zabawa trwała nadal i do dzisiaj wspomi-

dałem to, co mi się wydarzyło przed laty. To samo miej-

nam te czasy jako te najpiękniejsze i niesłychanie radosne.

sce, omszały, ociekający wodą, chłodny tunel, pod torami

Tam, na tym podwórku, nauczyłem się być człowie-

kolejowymi, rzeczka. Jedyną różnicą było to, że uczestni-

kiem wolnym! Moje pierwsze spotkanie ze „Śniadaniem

czyła w tym wydarzeniu również dziewczyna. Do dzisiaj

na trawie” to nie była kontemplacja wspaniałego obrazu

zastanawia mnie, jak to było możliwe, że jakiś scenarzysta

Maneta, ale obserwacja mieszanej grupki pijaczków, którzy

17


„Paweł” 2000 rzeźba, brąz 15 × 12 × 9 cm (bez cokołu)

na „Budkach”, nad rzeką Strawą, w jakimś opuszczonym ogrodzie, zrobili sobie piknik mocno zakrapiany alkoho-

Plenerowy pokaz mody, podczas którego

lem i seksem, a w nas urwisów, którzy ich podglądaliśmy

po raz pierwszy w historii użyto aktu męskiego

i wyśmiewaliśmy, biesiadnicy rzucali marynowanymi

w kontekście pokazu strojów kobiecych.

śledziami, żebyśmy sobie czym prędzej poszli. To była dopiero zabawa. Piotrków dzisiaj kojarzy mi się ze swobodą

piersi. Wacek był fajnym kumplem i gdyby nie zawiro-

i wolnością. Lubiłem wycieczki rowerowe, a później moto-

wania pomiędzy naszymi rodzicami, to pewnie do dzi-

cyklowe. Robiliśmy z ferajną podwórkową wypady piesze

siaj bylibyśmy przyjaciółmi. Zawirowania były na tyle

i rowerowe do lasu i na cmentarz. Cmentarze były pięk-

poważne, że chcąc być lojalnym wobec rodziców, mu-

nym i magicznym miejscem. Stary cmentarz, tajemniczy

siałem zerwać znajomość z Wackiem. Miałem wtedy żal

i mroczny, z pięknymi rzeźbionymi nagrobkami, gdzie

do życia, że postawiło mnie w takiej sytuacji. Jak byłem

zza każdego z nich obserwowały nas duchy i zjawy. Nowy

chory, a zdarzało się to często, ponieważ od dzieciństwa

cmentarz, słoneczny, pachnący fiołkami, które zarastały

zapadałem na zapalenie ucha środkowego, Wacek przy-

niezagospodarowane jeszcze fragmenty ziemi niczyjej.

chodził do mnie, żeby umilić mi czas choroby. Nie wiem,

Do dzisiaj pamiętam ten słodki, przesycony słońcem zapach.

jak to się stało, że choć był dobrym i łagodnym chłopcem,

Bardzo lubiłem Wacka, płowowłosego kolegę z naprze-

to wylądował w więzieniu i mój tata jako adwokat poma-

ciwka. Jego matką była ładna, seksowna Rosjanka. Lubi-

gał mu wydostać się zza krat. Mówiło się na podwórku,

łem, jak mnie przytulała do swoich dużych, mlecznych

że były to jakieś sprawy polityczne. Mój tata nic nam,

18


i Stefana. Może się mylę, może złe doświadczenia z ostatnich lat wypaczyły mój prawidłowy obraz moich przyjaźni? Może ich niesprawiedliwie oceniam? Ci, którzy jeszcze niedawno deklarowali swoje oddanie, gdzieś przepadli w kazamatach uzależnień od kariery, pieniędzy i Bóg jeden wie, czego jeszcze. Kilka razy w imię przyjaźni okradziono mnie z mojego talentu, umiejętności zawodowych, kontaktów. Jak już zdjęto ze mnie ostatnią „koszulę”, jaką miałem, pokazano mi drzwi wyjściowe.   Szkoła średnia, to nic godnego uwagi. Nie znosiłem Gimnazjum im. Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim. Miałem okropnych i głupich nauczycieli. Oczywiście, jest to moje bardzo subiektywne zdanie, ponieważ moi koledzy z klasy pieją z zachwytu, jacy tamci nauczyciele byli wspaniali. Dam przykład. Miałem ogromne kłopoty z ortografią, ponieważ byłem dysgrafikiem i dyslektykiem. W tamtych czasach w Piotrkowie Trybunalskim nikt nie słyszał o czymś takim, więc regularnie miałem tróję na szynach z polskiego, bo fatalnie pisałem dyktanda i wypracowania. W związku z tym wydawało mi się, że jestem jakimś niegramotnym tumanem. Jakież było moje zdziwienie na egzaminie z historii sztuki na ASP w Krakowie, gdy pani profesor Maria Rzepińska dała mi piątkę z plusem (najwyższa ocena w tamtych czasach) za pracę, którą napisałem. Zapewne pełno było tam błędów ortograficznych, ale Pani profesor nie zwracała na nie uwagi. Chodziło o treść, a ta była, jak się okazało, znakodzieciom, na ten temat nie mówił, bo sprawy sądowe były

mita. Nie lubiłem tamtej szkoły, gdyż moje zainteresowa-

w domu tajemnicą. Pamiętam jednak, że zanim Wacka

nia były zlokalizowane zupełnie gdzie indziej. Dopiero

zamknięto, tata zabronił mi kontaktowania się z nim,

w klasie maturalnej uświadomiłem sobie, co chcę robić

bo mogło to być dla mnie niebezpieczne. Nie mogłem zro-

w życiu, ale o tym pisałem już wcześniej. Przyjaźniłem

zumieć dlaczego. Ostatnio próbowałem i Wacka odnaleźć

się w liceum z Jackiem. Siedzieliśmy w jednej ławce. Jacek

przez Internet, ale również mi się to nie udało. Pewnie

był bardzo miły, zdolny i niestety nie dostał się na studia.

nie jest nikim ważnym i nie istnieje na forach interne-

Ratował się ucieczką przed wojskiem przy pomocy Stu-

towych, a może już go nie ma wśród nas? Jestem coraz

dium Nauczycielskiego i tu zaczął się jego dramat. Został

starszy i pewnie dlatego zaczynam wracać myślami do

nauczycielem i nie cierpiał tego, co robi. Dzieci doprowa-

tych miejsc i ludzi, o których dawno zapomniałem. Nowi

dzały go do szału i zaczął pić. Umarł młodo na zawał serca.

przyjaciele z ostatnich lat to nie to, co tamci sprzed lat.

Jego organizm nie wytrzymał stresu, w jakim przyszło

Może dlatego, że dosyć szybko zaginęli, gdzieś we mgle

mu żyć. Na myśl o tym jest mi bardzo, ale to bardzo przy-

i nie pokazali swojego prawdziwego oblicza. Niestety

kro, bo Jacka bardzo lubiłem i myślę, że w innych wa-

coraz częściej mam wrażenie, że przyjaźń to stan uczuć,

runkach życiowych byłby szczęśliwym człowiekiem.

który jest najtrudniejszą miłością w życiu człowieka.

Wspomnienia o pierwszych naszych randkach z dziew-

Do niedawna wydawało mi się, że mam wielu przyjaciół,

czynami wywołują u mnie dzisiaj uśmiech na twarzy.

ale dzisiaj wydaje mi się, że mam tylko Staszka, Marysię

Jakże inaczej wyglądało to wówczas, a jak inaczej wygląda

19


dzisiaj. Na peryferiach piotrkowskiej Starówki znajdował

dopiero przed nami, z tym, co dobre, i tym, co złe. Praw-

się nieduży park ze stawem i dwoma pływającymi po nim

dziwą inicjację seksualną przeżyłem w czasie wakacji,

łabędziami. To tam chodziliśmy na podryw licealistek

przed rozpoczęciem studiów. Któryś raz z rzędu spę-

z żeńskiego liceum im. Emilii Plater. One chodziły wolnym

dzałem wakacje z rodzicami i siostrą nad morzem. Na

krokiem po nielicznych alejkach, chichrając się idiotycz-

pięknej, piaszczystej i szerokiej plaży w okolicach Karwi

nie, a my za nimi, udając, że niby nic i że wcale nas nie in-

obserwowałem ładnie opaloną dziewczynę, z krótkimi

teresują. To tam pierwszy raz zobaczyłem Hanię, z którą

kręcącymi się w pierścionki blond włosami, mięsistymi

później poszedłem na bal maturalny. Hania podobno była

ustami i jędrnym, małym biustem. Ten biust to były

we mnie bardzo zakochana, ale ja po wyjeździe na studia

soczyste dojrzałe brzoskwinie. Dziewczyna niespecjalnie

jakoś o niej zapomniałem. Niedawno dowiedziałem się

zwracała na mnie uwagę, a w każdym razie mnie tak się

drogą okrężną, że bardzo miło mnie wspomina. Piotrkow-

wydawało. W jej tle znajdował się zawsze przystojny,

skie miłości to była dziewicza niewinność. Ukradkiem

wysoki, choć nieco otłuszczony, brunet o jasnej karna-

skradzione pocałunki, spacery aleją Słowackiego, dysku-

cji – kuzyn jej męża: Jurek. Miejscowość, w której spę-

sje na temat planów na przyszłość. Całe dorosłe życie było

dzaliśmy wakacje, była niewielka, a więc wcześniej

20


21


„Rowerzysta” rzeźba, siatka stalowa, tworzywo sztuczne, skóra wielkość naturalna

łem się we wrześniu z Magdą w Zakopanem. Ten tydzień z Magdą spędzony w zimnym góralskim pokoju, to było istne szaleństwo. Praktycznie nie wychodziliśmy z łóżka. Wyrywałem się czasami na chwilkę, żeby doprowadzić się do pionu i szedłem do mojej matki chrzestnej, cioci Mani, która dokarmiała mnie, żebym nie żył tylko miłością. Do dzisiaj nie wiem, co to było i czego Magda ode mnie, oprócz seksu, oczekiwała. Próbowała jeszcze później odwiedzać mnie w Krakowie i w Piotrkowie, robiąc niedwuznaczne sugestie, że może jest w ciąży, ale dała sobie wreszcie spokój i podobno związała się z kuzynem męża, Jurkiem. Ten epizod o jednoznacznie seksualnym podłożu wspominam bardzo mile i nostalgicznie. Jednak wakacje się skończyły, przygoda z ładną dziewczyną również i należało zająć się tym, co było ważniejsze – studiami.   Studiowałem na ASP w Krakowie na Wydziale Rzeźby i wreszcie poczułem się szczęśliwy, gdyż robiłem to, co od dziecka lubię najbardziej. Pierwszy rok studiów był czymś niezwykłym. Rzeźbę miałem z profesorem Marianem Koniecznym. Rysunek wieczorny z profesorem Henrykiem Wójcikiem. Lubiłem ich obu i mam wrażenie, że obaj mieli nadzieję, że coś ze mnie będzie. Zmorą pierwszego roku studiów było wojsko, które mieliśmy, raz w tygodniu, przez cztery lata. Galopujący kretynizm okraszony sześciotygodniowym poligonem w Lidzbarku Warmińskim. Gdyby nie fakt, że w grupie aktorów, polonistów, śpiewaków i innej maści „wariatów”, jak nas nazywano, mimo wszystko bawiliśmy się dobrze, to co słabsi psychicznie mogli popełnić samobójstwo, przy pomocy jakiegoś tępego narzędzia, żeby cierpieć jeszcze dłużej. Stało się jednak odwrotnie, bo to dowódca batalionu nie wytrzymał przy nas, zwariował i wylądował w szpitalu psychiatrycznym, a większość podczy później wszyscy młodzi spotykali się na plaży i na

oficerów z Podchorążówki, którzy zajmowali się nami,

dansingach w pobliskiej Jastrzębiej Górze i tam zawierali

zrezygnowała z wojska zawodowego. Wojsko mieliśmy

znajomości. Romans Magdy i Jurka skończył się awan-

razem z aktorami, polonistami i muzykami. To w wojsku

turą małżeńską, kiedy mąż zastał Magdę in flagranti ze

poznałem Tadeusza Huka, Leszka Piskorza, Krzysztofa

swoim kuzynem w sytuacji jednoznacznej. Magda wyszła

Nazara i wiele innych krakowskich znakomitości.

z tego ze złamanym nosem, który trzeba było nastawiać

Pierwszy rok studiów był dla mnie samą przyjem-

chirurgicznie. Nie pamiętam, jak to się stało, że umówi-

nością, z wyjątkiem wspomnianego wcześniej wojska.

22


Profesor Marian Konieczny lubił mnie i widział we mnie

„Drzewo polskie”

zadatek na ciekawego artystę. Kazał mi odlać pierwszą

1972

głowę/portret starego „Parasolnika”, żebym wiedział,

rzeźba, gips patynowany Praca powstała tuż po ukończeniu przeze mnie

jak nie należy rzeźbić. Mam tę rzeźbę do dzisiaj. Prawdę

studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie

mówiąc, gdy przyglądam się portretowi po latach, niezupełnie przyznaję rację profesorowi Koniecznemu. Wydaje mi się, że się pomylił, bo rzeźba, choć może niewiele ma wspólnego ze studium, jest wrażliwie rzeźbiona i oddaje charakter modela. Jednakże dolce vita skończyła się i na drugim roku znalazłem się w pracowni profesora Jacka Pugeta. Jacek nie zwracał na mnie w ogóle uwagi. Pomijał moje rzeźby milczeniem, ponieważ miał taki zwyczaj, że interesował się najwyżej jedną, dwoma osobami w pracowni, a resztę obserwował z daleka. W tym czasie zapewne obserwował i kontemplował rzeźby Marysi Dżugały, Zbysia Beca, a może Helenki Łyżwy. Nie wiedziałem, jakie ma zwyczaje i popadłem we frustrację, na tyle silną, że chciałem się przenieść na ASP do Warszawy. Czas jednak płynął szybciej niż moje myśli i już na trzecim roku studiów profesor Puget upodobał sobie moją osobę i ku mojej rozpaczy codziennie siadał, wraz z panią profesor Wandą Ślędzińską, na ławeczce, tuż koło mojego stanowiska pracy. Siedzieli zwykle tak dwie lub trzy godziny i komentowali to, co ja robię. Chciałem zainteresowania, no to je miałem. Zmęczony, pojechałem na Święta Bożego Narodzenia do domu i dostałem grypy. Musiałem przedłużyć pobyt w Piotrkowie Trybunalskim i wróciłem na studia tydzień spóźniony. Profesor szalał z wściekłości, zwłaszcza że rzeźba aktu męskiego, którą tak skrzętnie obserwował, niestety nieskrapiana wodą, częściowo wyschła, przez co odpadła jedna noga. W dziekanacie odbyła się awantura i groziło mi, że nie dostanę zaliczenia semestru. Na szczęście, miałem zwolnienie lekarskie i profesor dał się ubłagać pani Irenie, sekretarce dziekanatu, i dał mi jednak zaliczenie, choć z naganą za lekceważący stosunek do pracy. Odetchnąłem i już w drugim semestrze miałem piątkę z plusem. Czwarty rok rozpoczął się dramatycznie. Pierwszego października przyszedłem na rozpoczęcie roku akademickiego i co zobaczyłem: na parterze budynku ASP przy Placu Matejki, na schodach siedział płaczący profesor Jacek Puget, obok niego leżała otwarta skórzana teczka (nieodłączny rekwizyt), z której wypadły jakieś dokumenty i to, co zwykle w niej było, czyli kawałek starego wyschniętego chleba, ołówek stolarski, dłuto

23


„Zakwitanie I” rzeźba, żywica epoksydowa 186 × 60 × 26 cm (z lewej) 160 × 63 × 26 cm (z prawej)

24


„Motyl” 2000

Po drugim roku studiów pojechałem nad morze, szukać

rzeźba, brąz

miejsca na wakacje dla rodziców, mojej siostry i dla siebie.

75 × 46 × 25 cm Rzeźba dedykowana mojemu tragicznie zmarłemu przyjacielowi, Mirkowi.

Wędrując wzdłuż polskiego wybrzeża, najpiękniejszych piaszczystych plaż na Świecie, wylądowałem wreszcie w Łebie. Był koniec czerwca. Jeszcze nie było zbyt dużo wczasowiczów i mogłem napawać się urokiem pięknej

i młotek. Zafrasowani studenci zatrzymywali się, patrząc

plaży, wody i słońca. Całymi godzinami wylegiwałem się

na ten smutny obrazek i nie wiedzieli, co się stało. Stało

w słońcu i cuciłem rozpalone ciało chłodną, morską wodą.

się to, co najgorsze. Profesor przyszedł na inaugurację

Niezdrowe, ale jakże przyjemne. Któregoś dnia poznałem

roku akademickiego i dowiedział się, że już nie jest pro-

pięknie opaloną, pięknowłosą i błękitnooką dziewczynę

fesorem i nie ma pracowni na ASP w Krakowie. Decyzją

i od razu się zakochałem. Ola jednak była strzeżona przez

ówczesnego rektora, profesora Mieczysława Wejmana,

„bulteriera” w postaci swojej śląskiej mamusi. Robiłem,

Jacka Pugeta wysłano na obowiązkową emeryturę. Jak

co mogłem, ale nic z tego nie wychodziło, bo mamusia nie

to się stało, że profesor dowiedział się o tym fakcie w tak

pozwalała Oli na byle jaki romans, z niepewnym kandyda-

okrutny sposób? Tak czy inaczej, studiowałem dalej

tem do ręki, czyli studentem ASP. Z czego ty będziesz żyła

i znalazłem się ponownie pod opieką profesora Mariana

Olu, jak się zwiążesz z takim frajerem? W tym samym

Koniecznego. Cokolwiek by o nim powiedzieć, był on dla

sezonie spotkaliśmy się znowu w Zakopanem. Zawsze,

mnie najwspanialszym nauczycielem, jaki mógł mi się

odkąd rozpocząłem studia w Krakowie, jeździłem tam we

trafić. Byłem traktowany wyjątkowo i nieliczni mieli tyle

wrześniu, żeby odwiedzić kuzynów, babcię Jankę i moją

swobody twórczej co ja. Konieczny wyczuwał, że cenię

ukochaną matkę chrzestną: ciocię Manię. Niestety, ciocia

sobie wolność i nie zmuszał mnie do swojej koncepcji

zobaczyła moją wymarzoną odaliskę i obrzydziła mi ją

bryły rzeźbiarskiej. Rzeźbiłem tak, jak czułem, a profe-

skutecznie – a to, że ma za krótkie nogi, że krowie oczy

sor korygował to w oszczędny sposób. Dzięki mu za to!

i że w ogóle zasłużyłem na kogoś lepszego. Po latach,

25


wielu latach, Ola odszukała mnie w mojej galerii w Krakowie

„Wędrowny przyjaciel L. R.”

i przez trzy godziny wspominaliśmy naszą nieskonsumowa-

2010

ną przygodę. Z żalem myślę, że inaczej potoczyło nam się

rzeźba, brąz 30 × 10 × 7 cm

życie. Oli na pewno, bo ma nieszczęśliwe małżeństwo i kolo-

Kolekcja prywatna, Polska

salne kłopoty z dziećmi. Patrzyłem w te piękne, ogromne, ale już trochę przygaszone troskami oczy, błękitne jak dwa górskie, krystaliczne stawy i było mi smutno, że Oli w życiu się nie powiodło. Wyszła za mąż za tego, którego zaakceptowała mamusia – bogacza, który po kryjomu oddawał się alkoholizmowi i doprowadził rodzinę do ruiny psychicznej. „Olu, czemu go nie zostawisz?” – zapytałem. „Bo wszyscy znajomi nie wybaczą mi tego” – odpowiedziała. – „Nikt nie wie o jego uzależnieniu od alkoholu, bo robi to tylko w domu, gdy nikt tego nie widzi. Nie mogę go zostawić” – powiedziała Ola i wyszła ode mnie z galerii. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem.   Przed chwilą wspomniałem o cioci Mani i babci Jance – mojej ormiańskiej rodzinie. Już dosyć dawno temu, najpierw zmarła wiekowa babcia, a później ciocia. Byłem na pogrzebie obu i z ciężkim sercem przekraczałem próg domu „Kujawianka”, w którym dawniej tak chętnie i często bywałem. Na stypie, w trakcie wspomnień, wśród rodziny, która zjechała, żeby pożegnać moją ciocię, powiedziałem nagle, że dom już nie pachnie babcią Janką. Jakież było zdziwienie, graniczące z oburzeniem, wujka Stacha (syna babci): „Co ty pleciesz Marian, jaki zapach?” Pamiętam dobrze każdy swój przyjazd do Zakopanego, od najwcześniejszych lat dziecięcych, aż po ten związany z pogrzebem cioci. Z rodzicami jechaliśmy wiele godzin pociągiem z lokomotywą parową, zwykle na korytarzu, pod klozetem, bo miejscówek dawniej nie było. W Chabówce wsiadali górale cuchnący machorką i zjełczałym masłem, którym dawniej podobno nacierali sobie piękne czarne włosy. Nam, dzieciom, było cały czas niedobrze od zapachu spalin lokomotywy i wyziewów z toalety. Marta często wymiotowała. Te wyprawy na wakacje do Zakopanego, to był koszmar, ale jak już wreszcie dojechaliśmy, to odurzało nas rześkie, górskie, poranne powietrze i o całym wielogodzinnym trudzie podróżowania natychmiast zapominaliśmy. Tata po długim targowaniu się brał fiakra i jechaliśmy przez Krupówki i Zamoyskiego do „Kujawianki”, gdzie czekała na nas cała familia. babcia Janka, ciocia Mania, mój ukochany brat cioteczny Witek i jego siostra Basia. Wujka Janusza zwykle nie było, bo jako trener narciarskiej kadry Polski, gdzieś w świecie dobrze się bawił. Nikt z nas, prawdę mówiąc, nie tęsknił za jego widokiem. Był mocno stuknięty. Jako młody panicz

26


„Pocałunek” 2000 rzeźba, brąz 32 × 12 × 8 cm Kolekcja prywatna, Polska

z dobrego hrabiowskiego domu kształcił się w Kolegium

„Paweł zawiązujący sandał”

Pijarów w Belgii, gdzie nauczył się różnych bezeceństw

2000

i próbował je realizować w dorosłym życiu. Moja ciotka

rzeźba, brąz

stała się jego ofiarą. Na koniec ją porzucił i związał się z żoną swojego siostrzeńca. Nie skończyło się to dla niego

29 × 11 × 13 cm Kolekcja prywatna, Polska

zbyt dobrze. Myśmy za nim nie przepadali, a i on nie znosił rodziny swojej żony. Uganiał się za różnej maści

Na pierwszym piętrze, w dużym hallu, znajdowała się spi-

babami po całym świecie. Kiedy fiakier został usatysfak-

żarnia, w której babcia przechowywała zapasy spożywcze,

cjonowany odpowiednią zapłatą za kurs, a my przekra-

zioła i konfitury. Po śmierci babci zapach zniknął i już nie

czaliśmy próg „Kujawianki” (przedwojenny pensjonat),

miałem ochoty na wizyty w Zakopanem, w „Kujawiance”.

odurzał mnie specyficzny zapach ogarniający klatkę

Zniknęła babcia, zniknęły zapachy mojej młodości, coś

schodową tego drewnianego domu. Był to zapach ziół,

ważnego w moim życiu zostało bezpowrotnie zamknięte.

kminku zbieranego przez babcię pod reglami, konfitur

Mój kuzyn Wituś był urodziwym, wysportowanym

morelowych, bryndzy i smolnego drewna na podpałkę.

i stale opalonym młodzieńcem. Pięknie do dzisiaj jeździ

27


na nartach, uwielbia motory i szybką jazdę. Dziewczyny

siostrą mojej mamy. Były takie podobne i takie różne.

sikały po nogach na jego widok. Jednak życie doświad-

Lubiłem z mamą w Piotrkowie i z ciocią w Zakopanem

czyło go najtrudniejszym losem, z nas wszystkich –

chodzić na zakupy, na targ, na który chłopi przywozili

w ormiańskiej rodzinie – najgorszym. Nigdy nie przy-

płody rolne, jaja, nabiał i drób. Kupowaliśmy młode kur-

puszczałem, że Pan Bóg może tak bardzo doświadczać

czaki, które później mama i ciocia nadziewały farszem

dobrego, bardzo dobrego człowieka. Czemu tak jest?

z dużą ilością siekanej natki zielonej pietruszki i piekły

Nie wiem. Widać Bóg wie lepiej, kto może sobie poradzić

w szabaśniku. Smaku tych kurczaków nigdy nie zapomnę,

z wszelkiego rodzaju nieszczęściem, a kto nie. Wituś,

tak jak zapachu spiżarni mojej babci. Moja siostra tych kur-

kocham Cię i trzymam kciuki, żebyś sobie poradził

czaków nigdy nie jadła, bo nie jada drobiu. W czasie, kiedy

i wytrwał do końca. Twoja mama bardzo Cię kochała,

mieszkaliśmy w Zakopanem, mama kupiła na targu ko-

a ja kochałem ją. Była moją matką chrzestną i bliźnią

gutka, a ponieważ był bardzo ładny, więc stał się ulubień-

28


„Ptaki” 2010 cykl rzeźb, brąz 18 × 20 × 17 cm (pierwsza z lewej) 30 × 27 × 15 cm (druga z lewej) Rzeźby z prawej strony znajdują się w kolekcjach prywatnych w Niemczech i Szwajcarii.

cem całej rodziny i wyrósł na ogromnego pięknego ko-

Chodziliśmy razem do PEPISU na dansingi i na wódeczkę.

guta, z czerwonym grzebieniem i czerwonymi koralami.

Miło z nią spędzałem czas, było cudownie. Zakopane od

Był tak oswojony, że chodził za nami jak pies. Któregoś

śmierci babci Janki i cioci Mani już dla mnie nie istnieje.

dnia mama przyniosła z targu małego, młodego kogutka

Zaraz po studiach na ASP w Krakowie wyjechałem

na obiad i poleciła służącej, żeby go zabiła i przygotowała

do Włoch, bez grosza przy duszy, jak mały kamikadze,

do pieczenia. Służąca nie należała do błyskotliwych osób

i otrzymałem tam szansę dostać się pod opiekę znanej

i zabiła naszego przyjaciela „Koguta”. Ja miałem wtedy

rzymskiej marszand, która wylansowała kilku najwybit-

jakieś półtora roku, więc nie zdawałem sobie sprawy

niejszych artystów włoskich. Zaproponowała, że zajmie

z tego, co się stało, ale moja siostra od tamtego dnia nie

się wypromowaniem mojej skromnej, ale uzdolnionej,

jada drobiu! Ciocia Mania była dla mnie kumplem i jedno-

jak stwierdziła, osoby. We Włoszech bardzo mi pomogła

cześnie wspaniałą powiernicą młodzieńczych sekretów.

Fundacja Margrabiny Umiastowskiej, której prezesem

29


„Wielkie żerowanie”

był hrabia Emeryk Hutten Czapski, posiadacz kolekcji

2010

map historycznych, wybitny kolekcjoner i wspaniały

rzeźba, brąz

człowiek. Gdyby nie on i hrabia Tyszkiewicz – którego

60 × 33 × 30 cm

poznałem przez uprzejmość krakowskiego poety Tadeusza Nowaka, bawiącego właśnie w Rzymie – to pewnie nie miałbym pieniędzy na bilet powrotny do Polski, nie mówiąc już o możliwości trzymiesięcznego pobytu we Włoszech i możliwości zwiedzenia całego kraju, jego skarbów muzealnych, sztuki dawnej oraz współczesnej.   Hrabia Emeryk Hutten-Czapski mieszkał na ostatnim piętrze eleganckiej kamienicy na Monte Verde w Rzymie. Było to ogromne, piękne mieszkanie, utrzymane w stylu starych, dziewiętnastowiecznych mieszkań krakowskich. Jednym z ważniejszych elementów tego mieszkania był wielki taras, po którym pomiędzy antycznymi rzeźbami a naczyniami spacerowały małe żółwie. Z tarasu można było obejrzeć najpiękniejszy ze znanych mi widoków, panoramę całego Rzymu. Mieszkanie kawalerskie, urządzone z wyszukaną ascezą, bez zbędnych przedmiotów. Dziesiątki półek, szaf kartograficznych, wszędzie książki i mapy. Mapy stare i najstarsze, niesłychanie cenne. (O ile się nie mylę, Muzeum im. Czapskich w Krakowie po śmierci Emeryka Czapskiego otrzymało duży zbiór tych rarytasów). Zanim hrabia Czapski spotkał się ze mną, najpierw sprawdził, kim jestem i z jakiej rodziny pochodzę. Pierwszym pytaniem, które mi zadał, było to, czy Generał Emil Gołogórski był moim krewnym. Potwierdziłem tę informację, choć tak naprawdę wtedy jeszcze niewiele na ten temat wiedziałem. W moim domu rodzinnym niewiele mówiło się o naszym pochodzeniu, ponieważ w epoce jedynie słusznej doktryny marksistowsko-leninowskiej pochodzenie szlacheckie nie należało do najbardziej pożądanych. Moja mama, Emilia z Bohosiewiczów Gołogórska, w ankiecie Szkoły Muzycznej w Piotrkowie Trybunalskim, w rubryce pochodzenie społeczne pisała: „córka młynarza”. Mój dziadek Romuald Bohosiewicz był szlachcicem pochodzenia ormiańskiego i posiadał niewielki majątek ziemski w Harasymowie. W ramach tego majątku był i młyn!   Gdy już było wiadomo, kim jestem, pan hrabia Emeryk uśmiechnął się do mnie i powiedział: „Pomogę ci, ale najpierw musisz ściąć nieco te długie włosy, bo Ci nie przystoją”. Prawie z płaczem, nie tyle o włosy, co o stan mojego portfela, poszedłem do najbliższego fryzjera i ku mojej roz-

30


„Zniewolony”

„Wyzwolony”

1994

1994

rzeźba, brąz

rzeźba, brąz

55 × 37 × 26 cm

56 × 40 × 30 cm

Kolekcja prywatna, USA

paczy podciąłem moje płowiejące na słońcu długie włosy.

Z Eleną, jej córkami i coraz to nowymi adoratorami

Znajome Włoszki, którym podobał się płowy młodzie-

tychże chadzałem na wieczorne spacery po Rzymie.

niec z Polski, nie mogły zrozumieć tej decyzji, ale co

To były piękne czasy. Elena cały dzień przygotowywała

było robić, musiałem się poddać nożyczkom pierwszego

się do wyjścia na miasto. Papiloty, maseczki, drzemka

lepszego rzymskiego cyrulika. W takim wydaniu mo-

poobiednia i tak gdzieś około 21, ubrana w długą błękitną

głem się już ponownie pokazać hrabiemu, choć i tym

suknię z wielkim dekoltem, lądowała w otoczeniu osób

razem mój wygląd zupełnie go nie zadowolił, ponieważ

towarzyszących na Piazza Navona, żeby przespacerować

jego zdaniem włosy były dalej zbyt ekstrawaganckie.

się wśród równie pięknie wystrojonych Rzymianek

Elena, urocza i śliczna matka dwóch już dorosłych

i jeszcze bardziej wypomadowanych i obwieszonych zło-

córek, żyjąca w separacji z urzędnikiem watykańskim,

tem rzymskich młodzieńców, spotkać znajomych, napić

miała na mnie wielką ochotę i była jeszcze całkiem na

się lemoniady, zjeść lody pistacjowe i posmakować grappy

fleku. Przypominała bardzo Ginę Lolobrigidę. W obec-

lub anyżówki. Po dwóch godzinach była już znudzona

ności swoich córek i – pożal się Boże – męża powiedziała

i zmęczona nadmiarem wrażeń. Dostawała migreny

mi, że największą miłością jej życia był Polak, który

i trzeba było się rozstać. Wracała z córkami do nowocze-

z armią Andersa dotarł do Włoch. Uważała, że Polacy

snego mieszkania, gdzieś w niedalekich okolicach stacji

to prawdziwi mężczyźni, nie to, co Włosi. Pewnie z tego

kolejowej Roma Termini, a ja na piechotę na Zatybrze,

powodu miała dla mnie sporo miejsca w swoim sercu.

do Hospicjum Maltańskiego, gdzie hrabia Emeryk załatwił

31


„Zgubiłem Ikara” 2007 rzeźba, brąz 70 × 100 cm Rzeźba dedykowana Dominikowi Rostworowskiemu. Kolekcja prywatna, Polska

mi kwaterę. Najzabawniejsze były niedzielne obiadki, na które Elena zapraszała mnie, głodomora z Polski. Nie wiedziałem, że obiady te polegały na tym, że jej małżonek, z którym była w separacji, przynosił je – objuczony siatami pełnymi frykasów – z eleganckiej restauracji. Byłem mocno skrępowany tą sytuacją, zwłaszcza że Elena jadła to coś, tak jakby jej śmierdziało. Nie znosiła tego swojego Włocha i wyżywała się na nim, ile wlezie.   Pewnego razu Elena i mój znajomy z pociągu namówili

a ja głupi tak ją narysowałem. Zrobiłem tak, jak mnie

mnie na rysowanie portretów na Piazza Navona. Niestety,

uczono na ASP w Krakowie. Solidny, wrażeniowy

dałem się namówić. Znaleźliśmy dwie skrzynki po poma-

rysunek portretowy. Włochom się to nie podobało,

rańczach, kupiłem blok rysunkowy i trochę węgla rysun-

bo wokół mnie rysowali głównie Japończycy i ich

kowego i się zaczęło… Znajomy Włoch – Gianni – przy-

rysunki nic nie miały wspólnego ze sztuką. Były to

prowadził przypadkową dziewczynę na wabia i tortura

ręcznie narysowane fotografie. Niemniej jednak uzy-

na żywym organizmie rozpoczęła się. Dziewczyna była

skałem jedną klientkę z Australii czy Kanady. Zała-

w tak niesamowitym makijażu, że nie było jej spod niego

many poprzednią modelką i rysunkiem, usiłowałem

widać. Oczy miała wysmarowane totalnie na czarno,

naśladować Japończyków. Wyszło jeszcze gorzej niż

góra–dół. Z pięknej dziewczyny zrobiła z siebie maszkarę,

poprzednio, pomimo że modelka

32


„Drugi upadek Ikara” 2010 rzeźba, brąz 110 × 120 cm Kolekcja prywatna, Szkocja

33


Akt kobiecy 2010 rzeźba (zawieszka), brąz 5 × 3 cm

była zadowolona, a jej partner zapłacił mi za moje

niemu mogłem sportretować księcia Romanowskiego

wysiłki – to był ostatni mój wyczyn na Piazza Navona.

i zarobić parę groszy na skromny pobyt w Rzymie.

Po wyjeździe z Włoch już nigdy więcej Eleny nie zoba-

W rewanżu za udany wizerunek książę Siergiej Roma-

czyłem i do dzisiaj mam wyrzuty sumienia, że utraciłem

nowski zaprosił mnie do małej knajpki wraz z moimi

kontakt z tą tak bardzo włoską i uroczą kobietą. Ostatnio

przyjaciółmi i moją siostrą Martą, którą ściągnąłem na

moja córka Aleksandra wygrzebała gdzieś zaszparowane

tygodniowy pobyt we Włoszech. Pod hospicjum, w któ-

złote drobiazgi, które dostałem od Eleny w prezencie.

rym mieszkał książę, przyjechałem taksówką, żeby jego

Przedmioty przetrwały, a Elena już pewnie jest u Pana

stare sztywne nogi nie sfatygowały się pieszą wycieczką.

Boga. Była ode mnie starsza co najmniej 30 lat, a więc

Wszedłem na piętro, żeby księcia zabrać do taksówki

dzisiaj miałaby 95 lat. Mam ją głęboko w mojej pamięci!

i obraz, który zobaczyłem, całkowicie mnie powalił.

Dzięki Emerykowi Czapskiemu nawiązałem kontakty

Książę Romanowski był już całkowicie gotów do wyjścia,

w Rzymie i mogłem zarobić na pobyt. Hrabia polecił mnie

tyle że oprócz eleganckiej panamy na głowie, białej

znanemu rzymskiemu adwokatowi, któremu wykonałem

koszuli z czarną muszką, wytwornej laseczki ze srebrną

portret. Drugi portret wykonałem dziewięćdziesięcio-

rękojeścią miał na sobie górę od piżamy. Takiej zwykłej,

paroletniemu rosyjskiemu księciu, Siergiejowi Roma-

nawet nie jedwabnej, w niebiesko-białe paski. Zapytał

nowskiemu, spokrewnionemu z rodziną Romanowów –

mnie, co sądzę o jego marynarce, którą dostał od swo-

ostatnią rodziną carów Rosji; uroczemu staruszkowi

jej kuzynki, hrabianki Tyszkiewiczównej. Zrobiłem

o słusznej postawie i pięknej głowie. Siergiej był praw-

dobrą minę do złej gry i powiedziałem, że jest piękna

dziwym arystokratą, a do tego oficerem marynarki

i tak pojechaliśmy do restauracji, gdzie czekali na nas

wojennej Imperium Rosyjskiego. Tuż przed wybuchem

znani księciu kelnerzy, wcale nie zdziwieni jego stro-

rewolucji okręt wojenny, na którym pełnił obowiązki

jem. Skomplementowali księcia za wyszukaną elegancję

pierwszego oficera, opuścił terytorium Rosji, dzięki

i zaczęliśmy biesiadować. Biesiada była bardzo udana,

czemu książę uniknął tragicznego losu, który spotkał jego

wspaniałe włoskie przysmaki i abstrakcyjne opowieści

bliskich. Mimo to marzył o powrocie do rodzinnego kraju

hrabianki Tyszkiewiczównej. Hrabianka uraczyła nas

i liczył na to, że lada dzień będzie to możliwe. Piękny

opowieścią o swoich zaręczynach z księciem hiszpań-

portret został sfinansowany przez hrabiego Tyszkiewi-

skim oraz ostrzegła nas przed tymi „sprytnymi” Wło-

cza, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. To dzięki

chami, którzy wkładają do bułek dynamit, żeby były

34


2010 rzeźby z ruchomymi pierścieniami, brąz Wymiary (od lewej): 18 × 7 × 5 cm 23 × 9 × 6 cm 22 × 10 × 6 cm

puste w środku. Nie mogła się zdecydować na wyjazd

Zdecydowałem się wrócić do Krakowa i udowodnić sobie,

do Hiszpanii do swojego ukochanego, bo słyszała, że

że tutaj też dam sobie radę. Z ciężkim sercem i tęsknotą

mają tam być takie upały, że morze będzie się gotować.

za utraconym „rajem” wróciłem do Krakowa i Polski.

W ten oto sposób jej mariaż z księciem hiszpańskim

Igor Mitoraj, kolega z ASP, po drugim roku studiów

nie doszedł do skutku i została wieczną panienką.

wyjechał do Paryża w poszukiwaniu swoich korzeni

Rok 1972 to w Polsce jeszcze głęboka komuna, ogra-

rodzinnych i już tam został. Nie wiem, kto i jak mu po-

niczenia wyjazdowe na zachód Europy. Gdybym wtedy

mógł, ale pomimo że mógłby pucować mi „rzeźbiarskie”

zdecydował się na pozostanie we Włoszech, musiałbym

buty, zrobił ogromną karierę międzynarodową. Roz-

pozostać tam na zawsze albo już nigdy nie wyjechać

mawiałem z nim kiedyś, gdy ukradkiem w mojej galerii

z Polski. Tak było i dlatego ta decyzja była trudna.

przy Sławkowskiej z podziwem podglądał moje rzeźby,

35


„Nadzieja Ikara” 2010 rzeźba, brąz 36 × 22 × 5 cm

udając, że mnie oczywiście nie zna. Zaczepiony przeze mnie pytaniem, jak się czuje z tą sławą i niewątpliwym sukcesem, odpowiedział, że „za wszystko w życiu płaci się wysoką cenę”. Mogę się tylko domyślać, jak dużo go to kosztowało. Ale ile i w jakiej formie? Tego nie wiem na pewno i nie chcę wiedzieć, ponieważ dla mnie to już nie ma żadnego znaczenia! Nie chciałem tej wysokiej ceny zapłacić i jestem teraz tu gdzie jestem! Gdybym wtedy został we Włoszech, w ukochanym Rzymie, co by było? Może byłbym na miejscu Mitoraja, a może grzebałbym w śmietnikach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Spotkałem we Włoszech wielu uszkodzonych Polaków. Uszkodzonych tęsknotą za ojczyzną, utraconą tożsamością, prawem do swojego miejsca na Ziemi. Nie chciałem zostać jednym z nich, samotnym człowiekiem znikąd!   Pierwsza moja ważna rzeźba/instalacja – „Czerwone Maki” – Rzeźba Roku 1975, zrobiła sporo zamieszania w BWA w Krakowie. Oczywiście, niezauważona przez komisję jurorów, została jednak zauważona przez publiczność i dostała nagrodę publiczności. Historia tej rzeźby jest ogromnie interesująca, ponieważ była wzięta prosto ze „śmietnika” historii. Pracowałem wówczas w Pracowni Konserwacji Zabytków i choć miałem – od mojego ukochanego profesora Mariana Koniecznego – propozycję asystentury w Jego pracowni na ASP w Krakowie, to brak czerwonej książeczki sprawił, że w Ministerstwie Kultury i Sztuki nie znaleziono dla mnie etatu. Na piątym roku studiów jeden z panów profesorów z ASP wezwał mnie na rozmowę i powiedział: „Panie Marianie, rozmawialiśmy na egzekutywie PZPR na pana temat i mamy propozycję”. Zapytałem: „Jaką?” „Jest pan bardzo zdolnym rzeźbiarzem i kariera stoi przed panem otwarta. Mógłby pan zostać na uczelni i rozwijać się naukowo”. „Na jakich warunkach?” – zapytałem. „Warunków nie stawiamy żadnych, ale byłoby dobrze, gdyby wstąpił pan w nasze szeregi”. Odmówiłem i nie wstąpiłem! Jakoś niedługo po nieudanej próbie zaangażowania mnie przez profesora Mariana Koniecznego na stanowisko Jego asystenta, najbardziej mierny ze znanych mi rzeźbiarzy został asystentem na Wydziale Rzeźby

36


„Motocyklistka”

i niestety nie mają ambicji intelektualnych. Ich potrzeby

2000

estetyczne zatrzymały się w większości na „drewnianej

rzeźba, brąz

boazerii”. Miejmy nadzieję, że kiedyś to się zmieni i zerwą

36 × 32 × 12 cm Kolekcja prywatna, Polska

ze ścian boazerie i zaczną się uczyć. Robiłem odkrywki w krakowskich zaniedbanych, zimnych kamienicach i kościołach. Byłem „robolem”, który jak trzeba, to zatuszuje

i dzisiaj jest tam profesorem „dekorującym” polski pejzaż

nieudolności plastyczne pań konserwatorek i dorysuje

niezliczonymi pomnikami swojego autorstwa. Wydział

brakujące elementy w polichromii czy obrazie, ale na co

Rzeźby w tamtych czasach był najbardziej „zabarwionym

dzień spędza mozolny czas na rusztowaniu w zimnie

na czerwono” wydziałem na ASP. Nie mam pretensji do

i brudzie, za uposażenie niższe niż pracownik techniczny.

artysty, bo przecież ma prawo rzeźbić tak, jak potrafi, ale

Odkrywki przy ulicy Floriańskiej 3, śniadanie, chwila

mam pretensje do jego inwestorów, że tak niefrasobliwie

przerwy w pracy, relaks w przysiadzie na oknie od strony

wydają pieniądze społeczne. Dawniej inwestorami, mece-

podwórca, w towarzystwie takich samych „fizycznych”

nasami sztuki byli arystokraci, Medyceusze, a dzisiaj? Do

jak ja, czyli Zbysława Maciejewskiego – wybitnego mala-

niedawna byli to aparatczycy PZPR, a teraz w dużej mie-

rza i później profesora ASP oraz Ewy Kremer-Verisimo –

rze kler (z małymi wyjątkami). Zarówno jedni, jak i dru-

rzeźbiarki, niesłychanie dowcipno-złośliwej osoby. Duet

dzy wywodzą się z tego samego środowiska społecznego

Maciejewski–Verissimo był w stanie wykończyć każdą

37


konserwatorkę z PKZ-etów w tempie presto. Herbatka, drożdżówka kupiona w pobliskiej cukierni u świetnego „Scherharda”, gdzie były najlepsze na świecie nugaty (mój tata je uwielbiał, bo były takie, jak we Lwowie).   Zabawne złośliwości Zbysława pod adresem koleżanek konserwatorek, których notabene nie znosił i wytykał im słabości zawodowe i osobowe ułomności. Rysował znakomite, złośliwe rysunki. Bohaterkami tych mikroskopijnych dzieł były oczywiście panie konserwatorki. Nie wiem, czy przetrwały i pewnie już się nie dowiem, bo niedawno zmarł Krzysztof Kamiński, ówczesny partner i przyjaciel Zbysława i nie wiadomo, co się stało z kolekcją dzieł, które Krzysztof posiadał. Dzięki Krzysztofowi pamięć o Maciejewskim jakoś przetrwała, ponieważ razem z nim zrobiliśmy u mnie w galerii dwie znakomite wystawy ze zbiorów, które zgromadził Krzysztof. Jedna wystawa autoportretów Maciejewskiego odbyła się w mojej galerii przy Sławkowskiej, a druga, erotyków, przy Grodzkiej.   Wracam do mojej rzeźby/instalacji „Czerwone Maki”. W pewnym momencie ktoś z lokatorów kamienicy wyniósł

Przez następny przypadek dostałem się do tego zakładu w ra-

do kubła na podwórcu śmieci, wśród których był bukiet

mach akcji artystycznych w zakładach pracy. Pomysł Jacka

sztucznych, czerwonych maków. Zatkało mnie. Zobaczy-

Szmuca i Włodka Kamińskiego. Mieliśmy robić tam jakąś

łem dramatyzm tej sytuacji i natychmiast zbiegłem na dół

akcję plastyczno-muzyczną. Nic z tego nie wyszło, ale ja

i zabrałem bukiet kwiatów. Ta sytuacja męczyła mój umysł

zdobyłem beczkę lateksu i mogłem zacząć działanie twórcze.

przez kilka kolejnych dni. Czerwone maki, skojarzenia

Gdzie jednak mam to wykonać i kto posłuży mi jako „dawca

z przemijającym czasem, Monte Casino, Holokaust, czło-

ciała” do tego przedsięwzięcia? Nie miałem jeszcze w tym

wiek wyrzucany na śmietnik. Ogarnęło mnie szaleństwo

czasie pracowni, ale udało mi się przy pomocy ZPAP jakoś

myśli. Co z tą obsesją zrobić? Postanowiłem zrobić instala-

wcisnąć do Krakowskich Zakładów Betoniarskich w Czyży-

cję. Ale jak przekazać w sposób plastyczny i lapidarny moje

nach, i już miałem gdzie, ale nie miałem modela. Zapropo-

myśli? Po paru tygodniach już wiedziałem: zrobię instala-

nowałem mojemu ówczesnemu przyjacielowi, Dominikowi,

cję, w której znajdą się trzy metalowe pojemniki na śmieci,

żeby zgodził się na odlew swojego młodego, pięknego ciała.

„skóry” zdarte z człowieka wypełniające bidony, natura-

Udało się! Zgodził się bez zmrużenia oka, wyraził chęć pozo-

listyczne, drżące pod wpływem ruchu powietrza, i bukiet

wania i przystąpiliśmy do akcji stworzenia formy na „skóry”.

czerwonych maków, przytrzaśnięty klapą pojemnika.

Pomimo już sporego doświadczenia odlewniczego na ASP

Śmietnik ludzki, nieludzki, okrutny, bezkompromisowy.

nigdy nie robiłem odlewu z ciała całej sylwetki aktu mężczy-

Jak wykonać „skóry”, żeby osiągnąć efekt prawdziwej

zny i z niepokojem zabrałem się do pracy, tak żeby mój model

skóry ludzkiej? Zima, przypadkowe spotkanie z chemikiem

wyszedł z tego cało i zdrowo. Zrobiłem odlew frontalny.

z AGH podczas sylwestra w Zakopanem. Jedna wódka,

Forma była bardzo ciężka i model o mały włos nie udusił się

druga wódka, sylwestrowy rosyjski szampan. Zebrałem się

pod ciężarem gipsu. Był wtedy na moje szczęście młodym,

na odwagę i opowiedziałem o moim projekcie:

wytrzymałym mężczyzną, więc udało się. Forma powstała,

„Chłopie, chemiku z AGH, wymyśl, jak zrobić sugestywne

choć chłopak wyszedł z tego mocno poturbowany, bo mimo

skóry?”. Burzliwa dyskusja i wreszcie jest – lateks. Skąd

zastosowania dużej ilości wazeliny sporo włosów z jego ciała

go jednak wziąć? Pada hasło „Stomil”, to tam, gdzie robią

dostało się do gipsu i model wyszedł z formy drastycznie wy-

dętki do rowerów, rękawiczki chirurgiczne, prezerwatywy.

depilowany. Nie narzekał jednak, bo był wtedy „samurajem”,

38


lateks jest mleczkiem, które ma tendencje do spływania po ściankach, trzeba więc było zastosować lampy grzewcze i wentylatory, żeby jakoś przyśpieszyć wysychanie. Odurzony oparami amoniaku, mocno zatruty, wykonałem kilka „skór”. W szkole byłem słaby z chemii i nie wiedziałem, że opary amoniaku są bardzo toksyczne. Na ASP nie mieliśmy technologii różnych materiałów, z którymi możemy spotkać się w naszej pracy zawodowej. Nikt o tym nie pomyślał i tak to trwa do dzisiaj.   Metalowe pojemniki z napisem „Kruszywo” wypożyczyłem z Zakładów Betoniarskich i byłem gotowy do zmontowania instalacji na wystawie „Rzeźba Roku 1975”. Rano w przeddzień wernisażu wyeksponowałem instalację i poszedłem do domu, żeby coś wreszcie zjeść i odpocząć po karkołomnym wyczynie fizycznym i artystycznym, ale pod wieczór z ciekawością zajrzałem do „Bunkra”, żeby zobaczyć, co moi koledzy rzeźbiarze przygotowali na wystawę i ku mojemu przerażeniu stwierdziłem, że moja instalacja została zniszczona. „Upadły Ikar”

Jakiś osobnik wydarł ze „skór” genitalia. Wpadłem

2008

w panikę i rozpacz, że cały mój trud poszedł na marne,

rzeźba, brąz

ale ponieważ nigdy się nie poddaję, wsiadłem w taksów-

7,5 × 21 × 10 cm

kę, pojechałem do pracowni i w ciągu jednej nocy wykonałem to, co przez kilka dni mozolnie odlewałem, czyli

więc nawet nie wypadało narzekać. Wziął prysznic w ob-

nowe „skóry”. Instalacja została uratowana. Przestrzeg-

skurnej zakładowej łaźni i poszedł do domu, a ja zostałem

łem obsługę „Bunkra”, że sytuacja może się powtórzyć,

z formą z jego ciała w oparach betonu, z którego za siatką

żeby uważali na potencjalnego szaleńca, który kocha lub

robotnicy właśnie odlewali pustaki, oparach mdłego zapa-

nienawidzi męskie genitalia.

chu wazeliny i ciała modela. Od tego wszystkiego, od nad-

„Czerwone Maki” to był mój manifest, start artystyczny,

miaru wrażeń, dostałem gorączki i w malignie musiałem

dzieło, które narobiło sporo zamieszania w Krakowie i do

jak najszybciej opuścić pracownię, żeby nie stracić przy-

dzisiaj co poniektórzy o nim pamiętają, oczywiście z wyłą-

tomności i nie zwariować. Z jednej strony rozpierała

czeniem tych, którzy z racji pełnionych funkcji powinni

mnie radość, że udało się, a z drugiej miałem wrażenie,

o nim pamiętać. Na przykład Muzeum Narodowe w Krako-

że uczestniczę w jakimś niesłychanie dramatycznym wy-

wie zakupiło dzieła moich plagiatorów, ale nie zauważono

darzeniu. Chciało mi się wymiotować i uciekać najdalej,

„Czerwonych Maków”. Tak na marginesie, to kulisy zaku-

jak to możliwe. Wiedziałem jednak, że moja instalacja po-

pów muzealnych są tajemnicą poliszynela i w związku z tym

wstanie i będzie tym, o co mi chodzi. Manifestem człowie-

moich dzieł: rzeźb, szkieł, biżuterii, w tym muzeum nie ma!

czeństwa! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak będzie

„Czerwone Maki” zostały po latach zakupione przez pa-

za każdym razem, kiedy będę przystępować do realizacji

nią Medę Mladek, marszanda z Waszyngtonu, do Muzeum

nowego dzieła. Każdorazowo popadam w czasie pracy

Sztuki Europy Środkowej, które miało powstać w Wiedniu.

w trans, polegający na oddzieleniu mojego ciała od duszy.

Co się stało dalej z tym projektem, do dzisiaj nie wiadomo!

Metafizyczne rozdwojenie jaźni?

Śp. redaktor Jerzy Madejski, dyżurny krytyk w czasach

Dopiero wtedy, gdy forma gipsowa wyschła, mogłem

komuny, pisał o mojej instalacji w sposób niesłychanie iro-

przystąpić do formowania „skór”. Masa pracy, ponieważ

niczno-krytyczny, niczego nie zrozumiał z przekazu tego

39


„Czerwone Maki” to był mój manifest, start artystyczny, d zieło, które narobiło sporo zamieszania w Krakowie (...)

40


„Czerwone maki” 1975 Instalacja naturalnej wielkości, wykonana z lateksu, sztucznych kwiatów i autentycznych pojemników na śmieci. Znajduje się w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Została zakupiona przez panią Medę Mladek do kolekcji Muzeum Sztuki Środkowej Europy.

41


dzieła, jednak publiczność zrozumiała i dała mi nagrodę.

spotkanie dwóch dłoni, męskiej (Andrzeja) i kobiecej.

Zawsze miałem dobre notowania u publiczności. Kry-

Dłonie można było zobaczyć w dużym szkle powiększającym.

tycy albo udawali, że mnie nie ma, albo krytykowali to,

Jedna z pań jurorów „Rzeźby Roku”, znana i wpływowa

co pokazywałem publicznie. Wadą Jerzego Madejskiego

osoba, zaprzyjaźniona z gronem profesorskim ASP w Krako-

było to, że sam mało myślał, ale za to uwielbiał wszystko

wie, zapytana przez Leszka Dutkę – znakomitego malarza, ce-

porównywać do dzieł uznanych mistrzów. To zwykle

ramika i mojego przyjaciela – czemu jury znowu nie przyznało

był zarzut! Największy błąd, jaki może popełnić krytyk,

mi nagrody za tę znakomitą rzeźbę, podobno powiedziała: „On

bo przecież nic nie powstaje z niczego. Artyści samo-

jest jeszcze młody, może poczekać na nagrody”. Nigdy ich nie

czynnie czerpią z wiedzy o tym, co znają i już widzieli,

otrzymałem, bo też przestałem pokazywać swoje rzeźby na tej

co w najmniejszym stopniu nie dezawuuje ich koncepcji

mocno „czerwonej” imprezie artystycznej! Rzeźba – notabene

artystycznej. Problem polega na tym żeby nie kopiować,

– została zakupiona przez Muzeum Narodowe w Poznaniu!

ale rozwijać swoją koncepcję na bazie kultury, w której

Akt Andrzeja został pokazany na wystawie w Turynie we

się wyrosło, oczywiście w sensie artystycznym. Czemu

Włoszech. Mieliśmy ze Staszkiem Moskałą wystawę w gale-

nie dostałem nagrody na „Rzeźbie Roku 1975”? To tylko

rii „L' Arcipelago”. Do Turynu zaprosił nas przyjaciel Staszka,

jeden Pan Bóg wie! No, może jeszcze ówcześni „czerwoni”

Renato Alpegiiani. Wystawa byłaby zapewne sukcesem, ale wy-

wiedzieli, czemu Gołogórskiego nie należy zauważać!

darzył się bardzo dla nas niekorzystny incydent. Mianowicie,

Na jednej z późniejszych wystaw „Rzeźba Roku”

do ostatniej chwili z pomocą Marysi Roskosz – która przyjechała

pokazałem rzeźbę wykonaną z żywicy epoksydowej,

z Francji, żeby nam pomóc i pobyć z nami choć przez chwilę –

przepiękny akt Andrzeja Włodarczyka, znakomitego

przygotowywaliśmy ekspozycję. Na godzinę przed wernisażem

rzeźbiarza i scenografa z Krakowa, który to w przerwie

pobiegliśmy do domu Renato, żeby wziąć prysznic i przebrać

pomiędzy jednym a drugim pobytem w Meksyku zde-

się odpowiednio do uroczystego otwarcia. Renato na 15 minut

cydował się mi pozować. Wykonałem kilka rzeźb z jego

przed otwarciem zawiózł nas samochodem pod galerię i co

aktu, ale ta była najważniejsza. Aktem tym była skorupa

tam zastaliśmy? Pod galerią stał tłum wystrojonych i wyper-

frontalnej części, ułożona w poziomie, a na wysokości wy-

fumowanych gości, a galeria była zamknięta na cztery spusty.

datnego Andrzejowego penisa, na udzie, znajdowało się

Pracownik galerii też poszedł się przebrać i niestety utknął

42


w korku. Na gwałt musieliśmy ściągać właściciela, który

„Szkło powiększające”

był uprzejmy również się spóźnić jakieś 45 minut. Na na-

rzeźba naturalnej wielkości,

szych oczach tłum zniecierpliwionych wernisażowiczów

żywica epoksydowa i szkło optyczne

topniał i w momencie, gdy dotarły wreszcie klucze do galerii, pozostali już tylko najwytrwalsi. Wielkie bum mie-

Praca znajduje się w kolekcji Muzeum Narodowego w Poznaniu

liśmy zatem z głowy, niemniej wernisaż okazał się bardzo udany, ponieważ na szczęście wśród wytrwałych byli ci

a gdy już przyjechałem, to okazało się, że w moje skrzy-

najciekawsi. Jednak klienci z wypchanymi portfelami nie-

nie władowała się ogromna obrabiarka (fura żelastwa),

stety odeszli. Staszek Moskała pokazał na wystawie swoje

która nie przymocowana do podłogi jeździła w tę i we

monotypie, o których publiczność żywo dyskutowała i za-

w tę po całym wagonie, rozbijając pozostałe przesyłki.

dawała pytania związane z nieznaną większości techniką

Mało, że oddano mi porozbijane rzeźby, to jeszcze ka-

graficzną, a ja pokazałem kilka rzeźb, wśród których była

zano mi zapłacić cło i składowe. Prawdziwy horror.

rzeźba „Po sezonie”, wykonana na plenerze w stoczni

Rzeźby pokleiłem, bo były wykonane z żywicy epoksy-

w Ustce, oraz akt Andrzeja „Szkło powiększające”.

dowej, a jedna z nich – „Po sezonie” (półakt kobiecy wysta-

Ta druga z wymienionych rzeźb wzbudziła ogromne emo-

wiony w pleksiglasowym oknie) – stoi, a raczej wisi w mojej

cje i wywołała burzliwą dyskusję wśród koneserów i kry-

pracowni, w takim stanie, jaki jej tytuł! Akt Andrzeja

tyków. Bardzo ekscentryczna przedstawicielka bohemy

został zakupiony przez Muzeum w Poznaniu. Andrzej

turyńskiej, znana krytyk sztuki, była zachwycona rzeźbą,

zmarł przedwcześnie w Meksyku, a właścicielka damskiej

choć odczuwała niedosyt, ponieważ uważała, że penis

ręki jest w stanie ogólnego rozklekotania wewnętrznego.

Andrzeja powinien być w stanie pełnego wzwodu. Moje

Jakoś nie miałem szczęścia do wystaw we Włoszech, bo

tłumaczenia, że nie o to chodziło, że rzeźba byłaby prze-

następna, też organizowana przez Renato Alpegiianiego po

gadana i zbyt dosłowna, jakoś jej nie usatysfakcjonowały.

kilku latach w Turynie, również dostarczyła mi wielu kło-

Po wystawie rzeźby wracały w skrzyniach drogą kole-

potów. Wysłałem kilka rzeźb z brązu drogą lotniczą dzięki

jową (takie to były czasy). Gdy już dotarły do Warszawy,

temu, że otrzymałem pomoc finansową od zaprzyjaźnionej

dostałem wiadomość, że mam sobie przyjechać po odbiór,

firmy prowadzonej przez Karola Rostworowskiego.

43


Nie pojechałem do Włoch, bo moje zobowiązania gale-

„Po sezonie”

ryjne w Krakowie na to mi nie pozwalały i liczyłem na

rzeźba naturalnej wielkości,

to, że mój przyjaciel Staszek wszystkim się zajmie. Oka-

laminat polimerowy

zało się, że to, co tam się stało, przekroczyło jego możliwości, a Renato też nie stanął na wysokości zadania. Rzeźby

Praca powstała podczas pleneru rzeźbiarskiego w Stoczni Jednostek Pomocniczych w Ustce

utknęły na lotnisku, bo przewoźnik nie dokonał prawidłowej odprawy w Polsce i Włosi żądali ogromnego cła.

PKZ-ety… zakwitałem tam, jak lodowa róża na kil-

Jak się sprawa skończyła? Ano tak, że rzeźby nie ujrzaw-

kupiętrowych rusztowaniach, odrzucony ze stanowiska

szy światła dziennego, przeleciały się tam i z powrotem.

asystenta Mariana Koniecznego na ASP z powodu braku

Na szczęście, miałem we Włoszech dwie rzeźby w kolekcji

„czerwieni” w moim życiorysie. I tak sobie myślałem:

Pana Carlo Eduardo Vaglli, który wypożyczył je na wy-

„Idioto, czemu nie zostałeś we Włoszech? Pewnie już byłbyś

stawę, i w ten sposób wszystko skończyło się pozytywnie.

kimś znanym, a tak wycierasz krakowskie zapyziałe

44


wcześniej z Jerzym Orkuszem. Jednym słowem: uczyliśmy się posługiwania materiałem, którym jest gorące, płynne szkło. Powoli nabieraliśmy wyobrażenia, co można, a czego nie można zaprojektować w tym fantastycznym materiale. Jak się później okazało, jednym z nielicznych plusów pracy w Instytucie Szkła i Ceramiki było miłe towarzystwo Basi Nowakowskiej-Świstackiej, z którą świetnie spędzaliśmy czas w naszej pracowni, sąsiadującej z wzorcownią. Żeby nie umrzeć z nudów przez obowiązkowe osiem godzin codziennej pracy (rzeczywista praca zajmowała nam najwyżej dwie godziny), postanowiłem rzeźbić w godzinach nudy i w ten sposób powstały projekty na konkurs rzeźby plenerowej dla Nowej Huty. Nagrodą miała być realizacja w skali 1:1. Wygrałem ten konkurs, ale rzeźby ani fontanny w skali 1:1 nie wykonałem, bo okazało się, że nie ma na to pieniędzy. Projekt rzeźby ofiarowałem Dominikowi Rostworowskiemu. Wtedy podobał mu się, a co dzieje się z nim dzisiaj, nie wiem zupełnie, tak jak nie wiem, co dzieje się z samym Dominikiem. Nasze drogi całkowicie się rozeszły w dwie różne strony świata.   Pracą w Instytucie Szkła i Ceramiki rozpocząłem mój wieloletni romans ze szkłem. Pokochałem tę dyscyplinę sztuki, a pierwsze ważne dzieła powstały już w Instytucie. Zdjęcie z wystawy w Galleria L' Arcipelago

Zaprojektowałem owoce nadnaturalnej wielkości. Jabłko

Turyn, Włochy

o średnicy około 25 cm. Ręcznie wykonane, z dmuchanego kolorowego szkła, a później gruszkę, ogórek, śliwkę. Te

kamienice i nic z tego nie wynika”. Pan Bóg zawsze jednak

projekty podbiły rynek w salonach Desy, jedynej oprócz

nade mną czuwał i któregoś dnia, wracając z PKZ-etowskiej

salonów ZPAP instytucji zajmującej się sztuką współcze-

szychty, spotkałem na rogu Dietla i Starowiślnej przyja-

sną. Paweł Banaś, w książce pt. „Polskie Szkło i Ceramika”,

ciółkę mojej siostry z czasów licealnych z Piotrkowa

pisał o moich owocach jako o czymś wyjątkowym! Nie-

Trybunalskiego – Elżbietę Kozioł. „Co u ciebie słychać, co

stety, jedna z warszawskich, prywatnych hut ukradła mi

robisz?”. „Ano tyram w PKZ-etach i nie mam żadnych per-

te wzory i zbijała na nich kasę przez wiele lat, nie płacąc

spektyw na najbliższą przyszłość”. Elżbieta na to:

mi tantiemy. Myślałem o wszczęciu procesu sądowego,

„Mam dla ciebie propozycję, Zakład Doświadczalny Insty-

jednak w komunistycznych czasach nie miałbym szans

tutu Szkła i Ceramiki szuka projektanta szkła ręcznie for-

na wygraną, zwłaszcza że musiałbym ponieść wysokie

mowanego; odchodzi Jerzy Słuczan Orkusz i jest wakat na

koszty sądowe, na co absolutnie nie było mnie stać.

jego stanowisko”. Szybka decyzja, zawarta umowa i prze-

Praca w Instytucie trwała jednak krótko, gdyż oka-

nosiny z PKZ-etów do Instytutu.

zało się, że jest to zakład opanowany przez klikę „czer-

Nie wdając się w szczegóły – a byłoby o czym opowiadać –

wonych” kolesiów i młodzi projektanci nie mają tu nic

streszczam: wraz z Basią Nowakowską-Świstacką, kole-

do powiedzenia. Szkłem artystycznym zarządzała pani

żanką z Wydziału Rzeźby, pełni zapału podjęliśmy pracę,

inżynier-technolog Zakładu Doświadczalnego. Znała się

o której nie mieliśmy żadnego pojęcia, gdyż oboje byliśmy

na wszystkim najlepiej, oczywiście oprócz tego, co do

rzeźbiarzami, a nie projektantami. Na początku korzysta-

niej należało, czyli topienia szkła. Była technologiem, ale

liśmy z doświadczeń hutników, którzy współpracowali

nigdy nie udawało jej się wytopić takiego szkła, jakie było

45


Moje szkła były dmuchane i ręcznie formowane, charakteryzowało je to, że były bard ziej rzeźbą, niż przedmiotem użytkowym.

46


„Martwa natura” 1974 szkło autorskie „Jabłko” – 25 × 25 × 25 cm „Gruszka” – 45 × 25 × 25 cm Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie

47


„Łabędzi śpiew...”

„Płonące kwiaty fioletu” – świeczniki i butle

1984

1974

szkło ręcznie formowane

szkło ręcznie formowane

54 × 26 cm (z lewej)

Masa szklana wyprodukowana w Instytucie

55 × 25 cm (z prawej)

Szkła i Ceramiki w Krakowie

Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie

potrzebne do naszych projektów. Raz, dwa razy w tygodniu

Cały czas wmawiano nam, że nasze projekty nie będą

mieliśmy zagwarantowany trzygodzinny seans z hutnikami

się sprzedawać, i produkowano wykoślawione projekty

do wykonania naszych projektów. Uprzedzaliśmy parę dni

Jerzego Słuczana Orkusza. Piszę „wykoślawione”, ponie-

wcześniej panią technolog, że potrzebujemy na przykład

waż szkła ręcznie formowanego nie można produkować

szkła czerwonego, transparentnego, a otrzymywaliśmy

bez nadzoru autorskiego. Przekonałem się o tym ostat-

żółte, częściowo transparentne, częściowo zamącone.

nio, gdy zobaczyłem w depozycie Muzeum Narodowego

48


to, co pozostało po moim projektowaniu w Instytucie.

produkcyjnym był osobą zbędną. Wzory albo się „kradło”,

Oryginalne szkła mojego projektu zostały potłuczone lub

albo projektowali je przypadkowi, przyuczeni amatorzy.

upłynnione, a na ich miejsce wprowadzono falsyfikaty,

Wszyscy na wszystkim się znali i wiedzieli lepiej. Pewnie

wykonane bez nadzoru autorskiego, przez przypadko-

z tego powodu po kilku latach szkło ręcznie formowane

wych hutników. Jeden wielki koszmar, z którym nie chcę

w Instytucie przeszło do historii totalnego zaniechania

mieć nic wspólnego. Zostawiłem tam około 70 projektów

i wandalizmu wobec wybitnych hutników, takich jak:

i większość gdzieś przepadła, a inne zostały „wykośla-

Rudek Mikuliszyn, Piotr Dziedzic, Adam Stój, Krzysztof

wione”. Myślę, że ocena tego, co tam się stało, jest zada-

Chyczyński, Andrzej Czaja czy wreszcie najlepszy z nich,

niem dla prokuratora. Na moich oczach to samo zrobiono

legendarny Franek Biela.

z dorobkiem Jerzego Słuczana Orkusza, który odszedł

Franek Biela – kawał przystojnego chłopa z ręką jak boche-

z Instytutu, ponieważ miał dosyć braku profesjonalizmu

nek chleba – w Zakładzie Doświadczalnym był kimś waż-

pani technolog i permanentnych konfliktów na płasz-

nym, krążyły o nim legendy różnego rodzaju. Był wybitnym

czyźnie kompetencji oraz niezdrowych ambicji tej pani!

hutnikiem z dużym wyczuciem, zmysłem i tak zwaną łapą.

Były to czasy, gdy w Polsce projektant w zakładzie

Potrafił wydmuchać kilkukilogramowe szkło z wolnej ręki,

49


co jest fenomenem, jeżeli chodzi o szkło ręcznie formowane.

„Meduzy”

Uwielbiałem z nim pracować, o ile oczywiście był w for-

1985

mie. Franek miał syna Zbyszka, który uczył się na hutnika

szkło ręcznie formowane

i miał wrodzony talent, ale nie doceniono go i chłopak odszedł do jakiejś pośledniej roboty i ślad po nim zaginął.

40 × 15 × 10 cm (z lewej) 50 × 15 × 15 cm (z prawej)

Ostatnio odwiedziliśmy z Basią Instytut, żeby zidentyfikować nasze wzory pozostawione tam po dwóch aktyw-

Projektowałem i wykonywałem z moimi ulubionymi

nych latach pracy. Blisko 40 lat temu, w pięknie zaprojek-

hutnikami szkło przez wiele lat! Byliśmy tak zgranym

towanej przeze mnie wzorcowni, pozostawiłem około 70

zespołem, że porozumiewaliśmy się prawie bez słów.

wzorów szkieł. Basia trochę mniej. Niedawno odszukałem

W całej mojej „karierze” artystycznej najlepsze relacje

niewiele ponad 20. Co najgorsze, oryginalne projekty wy-

miałem zawsze z ludźmi ciężkiej pracy – profesjonali-

konane przez nas osobiście z wybranym zespołem hutni-

stami. Nigdy mnie nie zawiedli i mam nadzieję – ja ich też

ków gdzieś poznikały, a na półkach pod naszymi nazwi-

nie zawiodłem. Któregoś dnia mieliśmy oboje z Basią dość

skami stoją podróbki. Taki widok dla projektanta, który

i odeszliśmy z Instytutu, po to żeby działać z wolnej stopy.

włożył cały swój talent w projektowanie i natchnął „duszą”

Nasze miejsce zajęli nieprofesjonaliści, którzy ulegli

każdy z wzorów, jest jak nóż prosto w plecy, serce i umysł.

autorytarnym rządom pani technolog. Zanim jednak to

Byliśmy z Basią załamani tym widokiem i gdybym miał

nastąpiło, mieliśmy jedną z pierwszych wystaw w naszym

siły i pieniądze, to wystąpiłbym do sądu o odszkodowanie

życiu – w Muzeum Teatralnym przy ul. Szpitalnej. Po raz

za zniszczenie efektów naszej ciężkiej pracy, zniszcze-

pierwszy mieliśmy okazję zobaczyć nasze szkła w innym

nie naszych dzieł. Zostały naruszone w znacznym stop-

anturażu niż wzorcownia Instytutu Szkła i Ceramiki.

niu nasze prawa autorskie. Dziki kraj i dzicy ludzie!

Żeby oddać sprawiedliwość faktom, zatrzymać je w pa-

50


czekają na nas – osamotnionych – z lampką czerwonego „Erotyczna symbioza” (z lewej)

wina i nowymi projektami artystycznymi. Entuzjaści

„Forma biologiczno-industrialna” (z prawej)

sztuki oraz życia artystycznego, i życia w ogóle!

szkło ręcznie formowane

Udało mi się zaistnieć na wolnym rynku i przez wiele

Masa szklana wyprodukowana w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle

lat robiłem szkło w prywatnych hutach, a później z wolnej stopy w Instytucie. Wynajmowałem stanowisko pracy przy piecu na parę godzin, gdzie z fantastycznymi hutnikami,

mięci i wyrazić wdzięczność dla drogiej mi osoby, muszę

których już wymieniłem, tworzyłem swoje szkła. Basia

wspomnieć o pierwszej wystawie indywidualnej szkła.

z powodów zdrowotnych zaniechała projektowania szkła.

Był ktoś taki, jak Maria Balewiczowa. W tamtym czasie

Pierwszą prywatną hutą, z którą miałem kontakt, była

prowadziła salon desowski w Kramach Dominikańskich

maleńka huta w Nawojowej Górze pod Krzeszowicami.

w Krakowie. Tej barwnej pani bardzo dużo zawdzię-

Koszmarna masa szklana, pełna kamieni i zanieczysz-

czam; to ona zrobiła mi wystawę. Jej śp. mąż, Stanisław

czeń. Zawiózł mnie tam Andrzej Pollo – historyk sztuki.

Balewicz – admirator Tadeusza Kantora i jego „prawa

Byłem mu bardzo wdzięczny, bo miałem szansę na rozwi-

ręka” w Krzysztoforach – był jedną z najbardziej rozpo-

janie drogi twórczej. Jednak za wszystko się w życiu płaci.

znawalnych postaci krakowskiego świata kultury. Jakże

Okazało się, że moja obecność w tej hucie miała służyć

dzisiaj brak takich ludzi. Mam nadzieję, że na zielonych

uruchomieniu ambicji syna właścicieli huty. Te ambicje

łąkach u Pana Boga, wraz z artystami, którzy tam odeszli

uruchomiłem tak skutecznie, że skądinąd uroczy, ale

zbyt wcześnie: Zbysławem Maciejewskim, Geniem Mu-

mało utalentowany chłopiec, nakłaniany przez swoją żonę

chą, Jurkiem Pankiem, Krzysztofem Wejmanem, Adzi-

„klapserkę” z warszawskich sfer filmowych, zaczął robić

kiem Włodarczykiem, Witoldem Damasiewiczem, Stani-

szkło z moimi hutnikami i moimi wzorami. Jaki był tego

sławem Wójtowiczem i Ryszardem Kwietniem,

koniec? Ano, trudno się nie domyślić. Mój plagiator i tak

51


„Rozkwitanie o poranku” (z lewej)

były zbyt skomplikowane jak na warunki techniczne

„Dumne jednojajowce” (z prawej)

tej huty. Drogie są mi również wspomnienia związane

1982

z hutą szkła witrażowego w Jaśle. Szkło niezłej jakości,

szkło ręcznie formowane

ale tragiczne warunki do odprężania takich szkieł, jak

Masa szklana wyprodukowana w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle

moje. Przeżywałem tam straszliwe frustracje, ponieważ piec do odprężania miał niezmiernie krótki cykl i szkła często pękały z powodu zbyt szybkiego wyziębienia.

nie został artystą, a ja musiałem opuścić hutę i zostałem

Szkło ręcznie formowane ma to do siebie, że ścianki

bez warsztatu pracy. Wielka szkoda, bo gdy mnie zabra-

wyrobów ręcznie formowanych mają nierówną grubość,

kło, młody playboy dosyć szybko stracił zainteresowanie

a to wymaga znakomitego odprężenia szkła, żeby w wy-

projektowaniem szkła, a mogliśmy być przyjaciółmi

niku napięć wewnętrznych nie pękało. Niewielu to wie

i współpracować do dzisiaj. Może huta nie padłaby tak,

i często posiadacze takich szkieł myją szkło gorącą wodą,

jak to się stało z Instytutem Szkła i Prądniczanką.

a to prawie zawsze kończy się tragicznie – szkło pęka!

Kiedy my, Polacy, nauczymy się tego, że talenty nie

Jednakże atmosfera, jaką stwarzali w Jaśle ludzie pracu-

rodzą się na kamieniu i gdy natrafia się na brylant, to trze-

jący w hucie, rekompensowała mi niepowodzenia tech-

ba na niego chuchać i dmuchać? Jestem takim brylantem,

nologiczne. Niesłychanie przyjaźni, życzliwi ludzie –

ale szkoda, że tylko ja o tym wiem!

jak to na wschodzie bywa. Miło ich wspominam.

Poważny epizod szklarski łączył mnie z hutą szkła

Romans ze szkłem otworzył mi wiele furtek. Między

w Tarnowie, w której współpracowałem z panem Piotrem

innymi dzięki udziałowi w Targach Szkła organizowanych

Ostafilem. Uroczy i uczciwy człowiek. Stworzył mi bardzo

przez krakowską „Desę” w kantorowskiej piwnicy w Pałacu

przyjazne warunki do pracy, choć projekty mojego szkła

Krzysztofory. W tamtym czasie współpracowałem z Hutą

52


„Zachęta” (z lewej)

ani ja już nic z tego nie mieliśmy. Gdybym był projek-

„Rozmowy o...” (z prawej)

tantem w Kosta Boda, to pewnie byłbym szanowanym

1985

i bogatym człowiekiem, a ponieważ zachciało mi się

szkło ręcznie formowane

romansu z Prądniczanką i Desą, to zostałem z gołą d…

Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie

Do dyrektora Desy miałem pecha. Trzy razy się przymierzył do mojej twórczości i za każdym razem był to niewypał. Oprócz szkieł z Prądniczanki, którymi za-

Szkła Prądniczanka. Polubiłem prezesa i technologa

mierzał handlować za pośrednictwem Desy, niestety,

Prądniczanki za jego otwartość i inteligencję. Szkło, które

zaproponował mi wystawę szkła w Polskim Instytucie

projektowałem dla tej huty, oraz to, które wykonywałem

Kultury w Wiedniu. Totalny niewypał. Przygotowałem

tam ze swoimi hutnikami, podbijało Kraków i Warszawę.

około 60 szkieł. Obiecano mi, że Instytut, a w szczegól-

Kobaltowe słoje z kulistym korkiem, patery i butle robiły

ności jego dyrektor, zadba o zaproszenie gości na werni-

furorę. Rekwizytornie filmowe i telewizyjne kupowały te

saż, zapewni mi warunki ekspozycji. To miał być sukces!

szkła do aranżacji scenograficznych produkcji filmowych.

Desa Zagraniczna, która miała w sąsiednim budynku

Do dzisiaj widuję szkła własnego projektu w starych

salon handlowy, miała zająć się sprzedażą szkła.

polskich filmach fabularnych (np. „Kogel-mogel”).

Jak było? Po przyjeździe do Wiednia okazało się,

Niestety – jak to w Polsce bywa – nic na dłużej. Sympa-

że zamiast pokoju dwuosobowego dostałem jednoosobowy

tyczny prezes zaczął dogadywać się z dyrektorem Desy za

i cisnęliśmy się z żoną na pojedynczym wąskim łóżeczku.

moimi plecami. Bez honorowania moich praw autorskich

Goście na wernisaż nie zostali przez Instytut Kultury

chcieli handlować moimi projektami. Tak jak zwykle u nas

Polskiej zaproszeni, bo panu dyrektorowi Instytutu

w Polsce bywa, panowie „zjedli własny ogon”. Ani oni,

szkoda było pieniędzy na znaczki. Nie było podestów

53


„Rozmowa łabędzi” (z lewej)

po pierwsze – nie było komu sprzedawać, bo nikt o wysta-

„Jednojajowce w akcji” (z prawej)

wie w Wiedniu nie wiedział, a po drugie Desa Zagraniczna

1982

odmówiła sprzedaży mojego szkła, gdyż – jak sądzę –

szkło ręcznie formowane

pani, która tam pracowała, wolała przysypiać w wyciem-

Masa szklana wyprodukowana w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle

nionej i na wpół zamkniętej galerii niż robić cokolwiek.   Za trzecim razem w/w pan przyprowadził mi wspaniałego klienta/kolekcjonera ze Szwajcarii, który kupił

do ekspozycji szkła, więc musiałem je przynieść na wła-

kilka moich rzeźb, w tym „Indyjską Narzeczoną”. Spra-

snym grzbiecie z galerii Desy Zagranicznej, która mieściła

wami finansowymi miał zająć się były dyrektor desow-

się jakieś 200 metrów dalej. Profesjonalne oświetlenie ga-

ski, a ówczesny właściciel galerii. Przez długi, bardzo

lerii było zdezelowane i osobiście musiałem je naprawiać.

długi czas nie mogłem doprosić się o wypłatę należności,

Nikt, ale to nikt mi nie pomagał. Jak już miałem komplet-

wreszcie ją dostałem i to już był mój ostatni kontakt z tym

nie dość i poszedłem do pana dyrektora z pretensjami, to

powszechnie szanowanym panem. Jedynym pożytkiem

usłyszałem: „Jak już będzie pan w Krakowie, to niech pan

mojego romansu z Desą i Prądniczanką była propozycja

idzie do tej waszej Solidarności i poskarży się na mnie,

Franciszka Dąbrowskiego – sekretarza do spraw kultury

a ja i tak będę miał to w głębokim poważaniu. Ja tutaj

Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie – otwarcia

mam synekurę i nie zamierzam nic, ale to nic robić. Jest

autorskiej galerii. Był to taki moment w polityce, że uru-

mi wygodnie tak jak jest”. Nie było pieniędzy na znaczki,

chomiano wentyle bezpieczeństwa dla ówczesnej władzy.

ale alkohol na wernisaż sprowadzono całymi kontene-

Niech artystom wydaje się, że ktoś o nich myśli i że mogą

rami, żeby było co pić przez następny miesiąc, aż do

oddychać pełną piersią. Nie pamiętam tego dokładnie,

następnej wystawy. Sprzedaży też nie było, ponieważ –

ale był to pewnie koniec lat siedemdziesiątych i początek

54


„Czerwone ukwiały”

Ja jednak połknąłem haczyk i dałem się wkręcić. Efekt

1984

był taki, że po otrzymaniu jednej z pierwszych koncesji

szkło ręcznie formowane

na prowadzenie galerii prywatnej z Ministerstwa Kultury

wysokości (od lewej): 30 cm, 25 cm, 20 cm

i Sztuki w 1981 roku, przez trzy lata trwała kołomyja

Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie

lokalowa. Cały ciężar zabiegów o otwarcie galerii spadł na mnie. Dziesiątki spotkań z urzędnikami władnymi i bezwładnymi. Trzy lata udręki! Wreszcie w 1983 roku

osiemdziesiątych. Władza, a do tej niewątpliwie nale-

otrzymałem lokal przy ul. Grodzkiej 58 i tam otworzyłem

żała PZPR, próbowała podeprzeć się kontaktem ze sztuką

Galerię Autorską Mariana Gołogórskiego. Cokolwiek by

i artystami. To poprawiało wizerunek.

jednak powiedzieć, jestem wdzięczny Panu Franciszkowi

Byłem kiedyś świadkiem rozmowy dwóch działaczy

Dąbrowskiemu, że uruchomił we mnie potrzebę posiada-

Komitetu Wojewódzkiego PZPR, którzy w sarkastyczny

nia galerii. Niezależnie od jego faktycznych intencji, miło

sposób rozmawiali o Ewie Demarczyk. Był to czas, gdy

go wspominam i żałuję, że od dawna nie żyje.

Ewa chciała na Kanoniczej otworzyć własną piwnicę,

Był to czas z jednej strony niefortunny, z drugiej zaś

gdzie można by napić się piwa i posłuchać jej wspania-

bardzo atrakcyjny i produktywny. Pustynia kulturalna

łego głosu. Panowie wyśmiali jej oczekiwania co do

po stanie wojennym, wprowadzonym przez generała

wyszynku i jak wiadomo piwnica nie powstała. Ewę

Ślepowrona. Bojkot oficjalnych salonów wystawienni-

Demarczyk komuna wykończyła, przez co ten największy

czych. Artyści stojący w opozycji do „władzy” gromadzą

talent, który pojawił się na polskim rynku muzycznym,

się wokół Kościoła katolickiego i w prywatnych galeriach.

odszedł do lamusa. Demarczyk w końcu nie wytrzymała

Galerię otworzyłem wraz z Dominikiem Rostworowskim,

i schowała się przed oczami złośliwców.

moim przyjacielem. Własnymi rękami wyremontowaliśmy

55


Szkła, tak jak i moja rzeźba w brązie, były mocno organiczne, biologiczne, a nawet erotyczne. Masa szklana wymaga natychmiastowej decyzji, błyskawicznego działania i daje natychmiastowy efekt plastyczny. Jestem artystą niecierpliwym i dlatego projektowanie szkła ręcznie formowanego było jakby dla mnie stworzone. 99,9% szkieł rozpełzło się po całym świecie, a było ich bardzo, bardzo dużo. Tak samo jak w rzeźbie, główną inspiracją dla mnie jako twórcy był i jest człowiek. Jego ciało, dusza i seksualność jako motoryka życia i istnienia.   Wokół galerii zgromadziłem najlepszych artystów z różnych pokoleń. Na początku nie robiliśmy wystaw. Kalendarz wystawowy rozpoczęliśmy wystawą Jerzego Panka (wtedy gdy minął bojkot po stanie wojennym). Obrazy i deski drzeworytnicze nigdy nie drukowane. Długo nie widziany Panek wywołał poruszenie w środowisku artystycznym Krakowa. „Jak wam się udało namówić Jurka na wystawę?” – pytali koledzy artyści. Było oczywistym, że to urok osobisty Dominika i mój spowodował skruszenie oporu Jurka. Niezliczone spotkania w mojej zastępczej pracowni przy ulicy Miodowej 24, nasza postawa polityczna i artystyczna upewniły Jurka, że warto zrobić na nowo ten krok, przy naszej „W kierunku słońca”

pomocy. Jurek cenił mnie jako rzeźbiarza, a Dominika

1985

jako samorodnego artystę malarza i bratanka Marka Ro-

szkło ręcznie formowane

stworowskiego – historyka sztuki, którego bardzo sobie

Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie

cenił (byli kolegami z czasów studiów na ASP w Krakowie).   Na kilka poprzednich lat Jurek wycofał się całkowicie z życia wystawienniczego. Przyjaźniłem się z Jurkiem od

lokal przydzielony mi przez miasto i zbudowaliśmy

dawna. Poznałem go przez Leszka Dutkę w jego pracowni

skomplikowaną antresolę. Wnętrze galerii pięknie

przy ul. Kościuszki, gdzie raz w tygodniu spotykali się

zaprojektowała Ewa Barańska-Jamrozik i Aciu Jamrozik.

przyjaciele Halszki i Leszka, na posiadach przy wódeczce

Górna część lokalu i antresola była czarna, dół biały.

(podawanej w małych kieliszeczkach różnej maści) i tym,

Dziewiętnastowieczne metalowe schody przeniesione

co akurat udało się zdobyć (oczywiście, poza octem, który

z rozebranej oficyny na Kazimierzu pomalowaliśmy na

królował na półkach sklepów spożywczych). Bywalcami

czarno. Było pięknie i funkcjonalnie.

wieczorów u Leszka byli poeci, artyści malarze, dzienni-

Szkło dało mi nazwisko i popularność medialną.

karze, muzycy i inni mili ludzie. Rozmawiało się o sztuce

Sprzedawało się. Zdarzało mi się wysyłać klientom galerii

i różnych zabawnych, intelektualnie rzecz biorąc, wydarze-

po 70 szkieł do USA. Byłem zapraszany na imprezy szklarskie

niach. Bywał tam Witold Damasiewicz – malarz/intelektu-

w Polsce i za granicą. Zostałem wymieniony w wydaniu

alista, Jurek Panek – najwybitniejszy polski grafik, Stanisław

encyklopedycznym Waldrich Verlag poświęconym projek-

Wójtowicz – wybitny grafik i malarz (Panek i Wójtowicz

tantom szkła. Moje szkła były dmuchane i ręcznie formo-

to jedyni polscy artyści, którzy wystawiali swoje dzieła

wane, charakteryzowało je to, że były bardziej rzeźbą niż

w towarzystwie Pabla Picassa), Józef Baran – poeta, Andrzej

przedmiotem użytkowym (z wyjątkiem tych, które projek-

Warzecha – poeta/dziennikarz, Zbysław Maciejewski –

towałem dla Prądniczanki).

malarz, Eugeniusz Mucha – malarz, Lucynka Szczepańska –

56


skrzypaczka, ze swoim mężem Wieśkiem Janeczkiem –

żeby pociągiem wrócić do miejskiej rzeczywistości. Panie

perkusistą, czasami Dominik Rostworowski i wreszcie ja –

wracały obarczone bukietami bzów, a panowie im grzecz-

rzeźbiarz, z żoną Małgorzatą Muzyką – altowiolistką.

nie towarzyszyli, wietrząc czupryny z nadmiaru napitku.

Jeśli mowa o Leszku Dutce, to muszę wspomnieć

Jurek bywał gościem mojej żony Małgorzaty i moim,

o „Lamusie”. Leszek słynął w środowisku artystycznym

w maleńkiej pracowni na Kazimierzu, gdzie zamieszkali-

Krakowa ze swoich potrzeb animatora kultury. Był świet-

śmy w 1977 roku, zaraz po najbardziej ekscentrycznym

nym organizatorem różnego rodzaju wydarzeń artystycz-

ślubie, jaki widział Kraków, który odbył się w Kościele

nych. W jemu tylko wiadomy sposób wszedł w posiadanie

Świętych Apostołów Piotra i Pawła.

pięknego budynku w Pisarach (parafia Rudawa), który był

Miodowa 24, lokal po sklepie sprzedaży mięsa koszer-

przydworskim lamusem. Dwór gdzieś zniknął, a może go

nego (jak okazało się po roku, gdy zaczął odpadać tynk nad

tam w ogóle nie było, a lamus został i w nim Leszek orga-

oknem). Magiczne miejsce, tłumy gości, biało-czerwona

nizował fantastyczne pikniki artystyczne, na które przy-

tkanina w kratkę w oknach, lampa też biało-czerwona,

jeżdżali artyści różnej maści, ale też tak zwani normalni

wykonana z dwóch plastikowych miednic, wisząca nad

obywatele Krakowa i okolic, po to żeby przebywać ze sobą,

malutkim kuchennym stołem, przyklejonym do parapetu

odbywać zakrapianą winkiem i wódeczką kontemplację

okiennego. Fantastyczni sąsiedzi, pani profesor geografii

sztuki. Nikt się nie upijał i po udanym pobycie u Leszka

(nie pamiętam nazwiska) i aktorka Teatru Starego –

wszyscy goście maszerowali na stację kolejową Rudawa,

Halina Gryglaszewska. Sąsiedzi tolerancyjni wobec głośnego i uznanego powszechnie za wulgarne zachowania Jurka Panka zaakceptowali nas i naszych gości, nawet

„Martwa natura”

takich, jak Pimpek, pies Panka. Upiorne psisko. Szcze-

1987

kające bez ustanku z powodu pijaństwa swojego pana.

szkło ręcznie formowane

Mieszkaliśmy tam dwa lata, ale były to lata wyjątkowe,

Butla – 55 × 23 cm „Gruszka” – 40 × 25 cm „Śliwka” – 17 × 20 cm Masa szklana wyprodukowana

choćby z powodu wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Zrobiłem szybki portret Jana Pawła II na kawałku prześcieradła i powiesiłem na kratach naszego

w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle

57


Plenerowy pokaz mody

Moja pracownia przy ulicy Miodowej 24 to było wyjąt-

Za kamerą stoi red. Maciej Szumowski. Niestety,

kowe miejsce. Już w momencie, kiedy po remoncie zapy-

film zaginął bezpowrotnie natychmiast po powstaniu

ziałego i zrujnowanego wnętrza miałem spędzić tam pierwszą noc, wszyscy znajomi mówili mi: „Zapamiętaj,

okna, okna, za którym żyliśmy szczęśliwie chronieni

co ci się będzie śniło”. Nie mogłem zasnąć, a kiedy już mi

przez duchy ludzi, którzy kiedyś tam żyli, handlo-

się to udało, to popadłem raczej w coś w rodzaju maligny

wali i w końcu prawdopodobnie zginęli w Auschwitz

niż snu. Rano obudziłem się z natrętnym głosem w mojej

lub w innym miejscu hitlerowskiej zagłady. Uznali

głowie: „Żyd Sumaher i jego żona Żydówka Sumaherowa”.

widać, że wnosimy w dawne progi szczęście, któ-

Otworzyłem oczy i zobaczyłem za oknem, które było na

rego im odmówiono zaznać. Duch w kształcie wielkiej

poziomie ulicy, grupę ortodoksyjnych Żydów w jarmuł-

ważki latał niegroźnie po naszej pracowni, aż do mo-

kach, lisiurach i chałatach, przechodzących „gęsiego”

mentu, gdy się wyprowadziliśmy. Został na swoim

pod moim oknem. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem taki

miejscu, czy też zagubił się w mieście, zrażony naszą

widok i ostatni. Nigdy więcej niczego takiego nie widzia-

wieczną tułaczką? Nigdy już o ważce nie słyszałem!

łem. Pół roku później, kiedy zaczęły się zimne dni i trzeba

W trakcie remontu lokalu przy Miodowej odkry-

było ogrzewać pracownię, bo bardzo było w niej zimno,

łem zamurowane drzwiczki o wymiarach 30 × 30 cm.

nad jednym oknem od strony ulicy zaczął odpadać tynk

Nigdy tego miejsca nie ruszyliśmy, uznaliśmy, że skoro

i pojawił się napis/szyld: „Sprzedaż mięsa koszernego,

ktoś coś tam zamurował, to powinno to coś na niego

Sumaher”. To mi się wyśniło w pierwszy dzień pobytu

poczekać, aż się znowu pojawi. Nie wiem, czy nasi na-

w tym miejscu. Miodowa 24 sąsiadowała z czynną syna-

stępcy je otworzyli. Jeżeli tak, to na pewno im to się

gogą i co piątek widzieliśmy Żydów, zmierzających na

nie przysłuży do wiecznej szczęśliwości.

uroczystości religijne. Któregoś piątku, z moimi piątko-

58


Moja żona, Małgorzata, w kreacji

Zawsze byłem niespokojnym duchem

wieczorowej wykonanej z żakardu brokatowego.

i nie wystarczało mi to, co mam. (...) Nauczyłem się od mojej mamy, Ormianki z pochod zenia, szyć na maszynie do szycia Singer.

wymi gośćmi, poszliśmy do synagogi, zobaczyć jak wygląda żydowski obrządek religijny. To, co zobaczyliśmy, zrobiło na nas niesłychane wrażenie, bo było tak bardzo różne od mszy katolickiej, do której wszyscy byliśmy przyzwyczajeni.   Nasz pobyt na Kazimierzu (zamieszkaliśmy z żoną w pracowni) był dla nas szalenie atrakcyjny. Prowadziliśmy bujne życie towarzyskie i zawodowe. Cały czas coś się działo. Odwiedzało nas mnóstwo ludzi. Parapetówka zgromadziła masę naszych przyjaciół i znajomych, nie było gdzie wsadzić szpilki, ponieważ wnętrze miało niespełna 32 metry kwadratowe, wraz z mini-łazienką i oddzielną toaletą. Któregoś dnia przyjechał z Francji Stefek Stałanowski i – jak to on – z pełną ekspresją pokazywał nam swoje nowe, kosztowne i wspaniałe skrzypce, które zakupił, żeby mieć większy komfort i efekt grania. Była godzina 16, słońce zaglądało przez okno. Nad skrzypcami stało pięć, sześć osób i w skupieniu podziwiało ten drogocenny przedmiot. W pewnym momencie wszyscy podnieśli spojrzenie w górę pod sufit, bo usłyszeli głośny szelest, jakby wielkich przezroczystych skrzydeł. To przeleciał duch wielkiej ważki, która nawiedzała czasami naszą pracownię. Ważka nagle zniknęła za obrazem Dominika Rostworowskiego (w okolicach zamurowanego schowka),

59


Pokaz kolekcji mody mojego autorstwa

w kościele. Wnętrze było zawieszone obrazami na

w galerii „Plastyka” w Krakowie

płótnie, na blejtramach byle jak skleconych, na kocach i prześcieradłach zamalowanych na dziko, bezkompromi-

który mi namalował w prezencie. Obraz był duży – for-

sowo z szaleństwem artysty i jego modeli.

matu 2 × 2 metry, stał oparty o ścianę i wypełniał całą

Obrzydowski, od wystawy w Galerii Autorskiej Mariana

przestrzeń, od podłogi, do antresoli. Zebrani goście nie

Gołogórskiego, stał się gwiazdorem na skalę Polski i świata.

mogli uwierzyć w to, w czym brali udział. Loty ważki

Gdyby nie jego poważne błędy marketingowe i bezsensow-

powtarzały się wielokrotnie i było to osobliwe i – o dziwo –

ne obrażalstwo na tych, którzy mu pomogli, miałby szansę

przyjemne doznanie. Po wyprowadzeniu się z pracowni

odciąć kupony od tej wystawy. Niestety, pogubił się i nigdy

nigdy więcej podobne zjawisko nam się nie przydarzyło.

nie odciął kuponu od tego, że – jak się okazało – był pre-

Wracając jednak do Galerii przy ul. Grodzkiej 58, to

kursorem Nowych Dzikich na skalę światową – ale kto

oprócz mojej ogromnej aktywności artystycznej na polu

o tym dzisiaj wie? Po latach współpracy nasze drogi się

projektowania szkła artystycznego, biżuterii srebrnej,

rozeszły, ale o tym później!

mody i rzeźby, galeria pokazała plejadę najwybitniej-

W mojej twórczości nastał czas na modę i biżuterię.

szych artystów starego, średniego i młodego pokolenia.

Zawsze byłem niespokojnym duchem i nie wystarczało

Wystawiał u nas Eugeniusz Mucha, Jerzy Panek, Danuta

mi to, co mam. Od dziecka miałem manualne uzdolnie-

Leszczyńska-Kluzowa, Ania Sobol-Wejman, Staszek

nia. Nauczyłem się od mojej mamy, Ormianki z pocho-

Wejman, Lucjan Lutomski, Jacek Sroka, Andrzej Folfas

dzenia, szyć na maszynie do szycia Singer. Na początku

i gwiazdor wszechczasów: Wiesław Obrzydowski.

łamałem igłę za igłą, aż wreszcie posiadłem sztukę

Wiesiek miał u nas swoje pięć minut. Zrobiliśmy mu

szycia, a później kroju. Ormianie mają wiele talentów

wystawę od sufitu, przez ściany, po podłogę. Było jak

manualnych, a jak się okazało w moim wypadku, rów-

60


Po wyjściu z kościoła słyszałem głosy przechodniów: „Podobno kręcą tu jakiś nowy film” – mówili.   Flirt z modą rozpocząłem od własnej galerii, a później były różne pokazy mody, tj. w Piwnicy pod Baranami, w Barbakanie, w Galerii Plastyka przy Placu Szczepańskim w Krakowie, aż wreszcie w Towarzystwie Lekarskim w Warszawie – półtoragodzinny pokaz zorganizowany przez znaną warszawską projektantkę mody i właścicielkę galerii Grażynę Hase. Nadęta warszawska publiczność po pierwszym kwadransie zaczęła się odmrażać, a gdy zobaczyli „Wielki Bal”, wspaniałe krynoliny ze złotych brokatów i złotogłowia, płaszcze suto marszczone z ogromnymi kryzami, słychać było pomruk zachwytu i wreszcie otrzymałem owacje na stojąco.   Zmęczeni ciężką pracą i emocjami, liczyliśmy z żoną, że tak, jak to bywało u mnie w galerii krakowskiej, po udanej imprezie pójdziemy razem z panią Grażyną i jej przyjaciółmi gdzieś na wino (wtedy piło się wino, nie tak jak dzisiaj piwo), żeby łagodnie przejść do codzienności. Jakież było nasze rozczarowanie na wiadomość, że oni, owszem, gdzieś idą, ale my tam nie jesteśmy zaproszeni. Było nam przykro i straszliwie głupio. Poszliśmy sami do jedynej wtedy chińskiej knajpy, w której spędziliśmy miły wieczór. Kora Jackowska przymierza

Biżuteria srebrna była następną moją chwilową fascy-

płaszcz mojego autorstwa

nacją. Ta chwila trwała kilka lat i tak naprawdę to były ekscentryczne rzeźby z kamieniami półszlachetnymi.

nież artystycznych. W czasie studiów szyłem dla siebie

Duże, przestrzenne, prowokacyjne. Miałem kiedyś klienta,

różne dziwne rzeczy. Zdarzało mi się też szyć spodnie

Turka z Holandii, który zamówił u mnie dziewięć kom-

dla kolegów z ASP. Po ślubie z Małgorzatą szyłem dla niej

pletów biżuterii. Turek przywiózł piękne, stare, arabskie

różne odjazdowe kreacje, z futrem włącznie.

kamienie, które miałem wmontować w swoje projekty.

To były inne niż obecnie czasy. W sklepach nic nie było.

Powstała całkowicie niebanalna i ekscentryczna kolek-

Do ślubu poszliśmy w strojach zaprojektowanych przez nas

cja kolii, bransolet i kolczyków dla dziewięciu tureckich

i częściowo uszytych przeze mnie. Małgosia była w prze-

żon. Czy żony Turka nosiły tę biżuterię, czy Turek trzyma

pięknej ciemnozielonej sukni w stylu starej Hiszpanii,

ją do dzisiaj w sejfie? Nie wiem, bo nigdy więcej się nie

uszytej z farbowanej przeze mnie w pralce tetry (baweł-

pojawił, może dlatego, że nie miał już więcej żon, a może

niany materiał na pieluchy). Na ciemnozieloną suknię

zrażony tym, że krakowski Rynek Główny jest zdomino

miała narzuconą białą, długą pelerynę z kapturem. Ja by-

wany przez byle jakie sklepy z majtkami. Nie mógł zro-

łem ubrany w czarne spodnie, białą obfitą batystową ko-

zumieć tego, jak Kraków stać na takie marnotrawstwo

szulę i czarną mickiewiczowską pelerynę. Pusty Kościół

lokalowe. Powinny być tam galerie, antykwariaty, księ-

Św. Piotra i Pawła wypełnił się niespodziewanie tłumem

garnie, eleganckie restauracje, a nie to badziewie rodem

ludzi. Ślub miał być kameralny i cichy, a trwał półtorej go-

z tureckiego bazaru – mówił oburzony Turek.

dziny. Błyskały flesze Japończyków i turystów wszelkiej

Galeria przy Grodzkiej 58 kipiała od wystaw i spotkań

maści, a z organów Capella Cracoviensis (koledzy mojej

towarzyskich. Na wernisaże przychodziły tłumy. Ponieważ

żony) zaserwowała nam „Cztery pory roku” Vivaldiego.

galeria była mała, goście stali na chodniku i do połowy

61


Biżuteria srebrna była następną moją chwilową fascynacją. Ta „chwila” trwała kilka lat i – tak naprawdę – to były ekscentryczne rzeźby z kamieniami półszlachetnymi. Duże, przestrzenne, prowokacyjne.

jezdni. Popijali winko i gwarzyli o tym, co widać, i o tym, czego nie widać. Kora Jackowska przymierzała moje futra i kupowała u nas biżuterię. Było wiele znakomitych wystaw promujących młodych artystów. Wystawa Jacka Sroki była jedną z pierwszych jego wystaw w Krakowie. O tej wystawie mówił „Kraków”! Od tej wystawy zaczęła się kariera Sroki. Goście wernisażowi z pełnymi kieliszkami wina maszerowali wszyscy razem z galerii do tramwaju, żeby pojechać do mnie na Biskupią czy do Dominika na Salwator, gdzie wernisaż był kontynuowany, często do późnych godzin nocnych.   Gdzie podział się ten entuzjazm bycia razem, potrzeby świętowania czyjegoś sukcesu? W ramach „demokracji” odeszło wszystko w niepamięć, w siną dal. Wiesława Obrzydowskiego spotkałem kiedyś na bulwarach wiślanych. Byłem na spacerze z moją malutką córką, Aleksandrą. Świeciło słoneczko i gawędziliśmy z Wiesiem o jego sztuce. Widziałem przykłady jego malarstwa w galerii

Bransolety: z rubinem (z lewej), z malachitem (z prawej) unikatowa biżuteria autorska, srebro

62


63


„Plastyka” przy Placu Szczepańskim i bardzo mnie zain-

do pracowni przy ul. Szewskiej. Wspinałem się metalowymi,

teresowały. Obskurne, bez dbałości o jakość przedmioty,

krętymi i nad wyraz niebezpiecznymi schodkami, zawieszo-

pełne ekspresji szare postaci, wykrzywione blejtramy, kro-

nymi wśród latających gołębi. Jestem pewien, że któregoś

sna ze starych prześcieradeł, zero kokieterii, nieokiełznany

dnia te schodki poleciały razem z gołębiami, tyle że raczej

seks. Autentyzm emocji, pośpiech wykonawcy dzieła, tak

w dół niż do nieba. Pracownia malusieńka, ale za to duży

żeby myśl nie uciekła i żeby modelka i model nie zwiali, gdy

dach, na którym Wiesiek rozkładał wielkie płachty, zama-

zobaczą swój obskurny wizerunek. Bez upiększeń – sama

lowane ognistymi kolorami i scenami. Wyuzdane, cycate

prawda. To wówczas nie mogło się podobać, ale na mnie te

kobiety, podniecony artysta, grunt spływający „spermą”.

obrazy zrobiły kolosalne wrażenie. Zaproponowałem

Nie mogłem uwierzyć, że w centrum starego Krakowa hoduje

Wieśkowi wystawę w mojej i Dominika galerii. Poszedłem

się w gołębniku taki artysta. Artysta na miarę największych.

64


Bransoleta z koralem unikatowa biżuteria autorska, srebro

po drodze do tego świata gdzieś się pogubił i nie odciął kuponów od swojej wielkości. Popełnił wiele błędów marketingowych, poobrażał się na tych, którzy byli mu życzliwi, poszedł tam, gdzie – jak mu się wydawało – leżały pieniądze i kariera na ulicy. To go zwiodło i rozmydliło jego karierę. Dziś możemy tego tylko żałować, ale jutro świat na pewno upomni się o prawdę i obrazy z tamtych lat i znowu zaczną krzyczeć tak, jak krzyczały w galerii Mariana Gołogórskiego i Dominika Rostworowskiego. Maleńka galeria obwieszona była obrazami Obrzydowskiego od sufitu po podłogę. Płótna zwisały jak feretrony. Krzyczały: „On jest najlepszy. Patrzcie ludzie, bo już nigdy wam się to nie zdarzy”. Takiej wystawy nikt nigdy nie miał i już nie będzie miał. Zwłaszcza, że Grodzka 58 od dawna nie istnieje, ale o tym za chwilę.   Tę wystawę można porównać tylko do wystawy śp. Genia Kolie i kolczyki: z kamieniami półszlachetnymi (z lewej),

Muchy, która również narobiła w Krakowie wiele zamiesza-

z kryształem górskim (z prawej)

nia. Obrazy Gienka rozwalały mury naszej galerii. Ładunek

unikatowa biżuteria autorska, srebro

emocjonalny, religijny i erotyczny nie był w stanie pomieścić się w skromnych gabarytach galerii przy ul. Grodzkiej.

Wystawa przy Grodzkiej 58 zrobiła sporo zamieszania

Obrazy Gienka były dla mnie jedną wielką sprzecznością

w Krakowie. Spokojnie można było uznać ją za ogromny

kanonów artystycznych i czysto formalnych. Niby artysta

sukces artysty i galerii. To było dawno i już nikt o tym

profesjonalny, ale jakby prymitywny. Mały, skromny, reli-

nie pamięta, bo w Krakowie nie pamięta się i nie doce-

gijny człowiek, a podszyty szaleństwem nieopanowanego

nia ludzi wybitnych. Obrzydowski był wtedy wybitnym

erotyzmu i jakiejś tajemnicy. Tematy pozornie sprzeczne,

artystą i przed nim „świat” stał otworem. Niestety, artysta

bo z jednej strony Ukrzyżowany Chrystus, Chusta świętej

65


Weroniki, a z drugiej naga kobieta z kieliszkiem wina,

mite, abstrakcyjne obrazy. Fajerwerki koloru, ekspresji

siedząca na nagich kolanach swojego kochanka. Twarz ko-

i faktur. Mucha nie wytrzymał i pomimo wieku i cięż-

biety odwrócona od mężczyzny, prowokująca tego, który

kiego stanu zdrowia, tak się zachwycił Jadzią i jej obra-

patrzy na nią z zewnątrz obrazu. Taki był Geniu Mucha,

zami, że zaczął krzyczeć. Na początku obrażał Jadzię,

jak dwie strony księżyca.

a później składał hołdy malarstwu i urodzie autorki. Zagra-

Ciekaw jestem, czy tam, gdzie teraz jest, u Pana Boga,

ły te same emocje, z którymi zmagał się całe życie. Byliśmy

dalej zmaga się z tym, co jest ważniejsze i piękniejsze, czy

z Jadzią przestraszeni, czy takie wrażenia Gienkowi nie

maluje anioły, czy też marzy za pomocą pędzla o wielkiej,

zaszkodzą, ale wszystko dobrze się skończyło. Napiliśmy

wspaniałej miłości.

się odrobinę koniaczku, porozmawialiśmy o sztuce i każdy

Jakieś dwa lata temu Geniu, już poważnie schorowany,

poszedł w swoją stronę. Wspaniałą cechą Muchy był jego

odwiedził mnie w górnej galerii przy ul. Grodzkiej 29,

obiektywizm i szacunek dla twórczości innych artystów.

gdzie piłem kawę i rozmawiałem z Jadzią Żołyniak, wy-

Lubił oglądać dzieła kolegów, a zwłaszcza młodych twór-

bitną malarką. Na ścianach wisiały jej ogromne, znako-

ców, dopiero zaczynających karierę, takich jak np. Lola Fischer. Mucha podziwiał ją za odwagę w użyciu koloru, za formę i bezkompromisowość w podejściu do tematu.

Kolia z bransoletą

Galeria Gołogórskiego i Rostworowskiego przy Grodzkiej

unikatowa biżuteria autorska, srebro

zaczęła być duszna i za ciasna na potrzeby rozwijającego się rynku. Miałem świadomość, że lada dzień, któryś z nas nie wytrzyma. Wpadłem na pomysł, żeby zaproponować Bogusiowi Rostworowskiemu – właścicielowi pałacu przy ul. św. Jana – otwarcie nowej galerii w piwnicach tego budynku. Boguś z entuzjazmem przyjął propozycję i za pieniądze ze sprzedaży kilkunastu obrazów do Francji rozpoczęliśmy z Dominikiem remont lokalu.   Między nami już było nie najlepiej. Byłem zmęczony tym, że Dominik i nasi krzykliwi, pewni siebie znajomi tępią moje potrzeby ekspresji artystycznej przy pomocy różnych, coraz to nowszych pomysłów na moją własną twórczość. Tępiono mnie za to, że sprzedajemy biżuterię artystyczną, że zajmuję się modą i szkłem artystycznym, że Dominik jest biedny, bo od tego wszystkiego uzależniony i musi pomagać spoconym klientkom w przymierzaniu tych przedmiotów. Nikt nie myślał o tym, że była to w końcu moja autorska galeria i miałem prawo robić tam, co chcę, i że było to też konieczne z przyczyn czysto przyziemnych, czyli finansowych. Jedynym lekarstwem było przeniesienie galerii w inne, nowe, większe miejsce. Dominik dzień i noc tyrał w piwnicy i 90% procent remontu wykonał własnymi rękoma, a ja zarabiałem przy Grodzkiej na sfinansowanie kosztownych pomysłów.   W niespełna rok galeria była gotowa. Mieliśmy różne koncepcje jej otwarcia. Był taki pomysł (oczywiście mój), żeby nagi Paweł pomalowany wraz ze swoją wiolonczelą na złoto, siedział na podeście jako żywa rzeźba i grał,

66


grał, grał!, aż spadnie z podestu z przemęczenia i opicia

w koronkowe zbroje. Piękna rzeźba powędrowała dosyć

wernisażowym winem. Niestety, okazało się, że za moimi

szybko w świat i nie zagrzała miejsca przy św. Jana.

plecami przygotowywana jest wystawa amerykańskiego

Zresztą, tak jak jej autor. Tak na marginesie, to moja mo-

grafika. Znajomy znajomych, nic nie mający z naszą ga-

delka po latach zoperowała sobie ten piękny biust i stała

lerią wspólnego. Po wielkiej awanturze powstał kompro-

się przeciętną „zgrabną”, chudą kobietą. Gdy ją zobaczy-

mis, Amerykanin w jednej sali, a w dwóch pozostałych

łem po operacji, to chciało mi się płakać z żalu za jej utra-

„Stajnia Gołogórski–Rostworowski”.

conymi kształtami.

O ile dobrze pamiętam, na tej wystawie pojawiło się

Dolce vita na św. Jana trwała około roku, w atmosferze

kilka moich nowych rzeźb i ta najważniejsza – „Indyjska

narastającego konfliktu interesów. Po roku zwinąłem ma-

narzeczona”. Rzeźba, do której pozowali mi: pięknobiusta

natki i z opuszczonymi uszami wróciłem na Grodzką 58.

młoda kobieta i Paweł. Dwa zespolone torsy, obleczone

Galeria Gołogórski–Rostworowski była jedną z najważniejszych na rynku sztuki. Rozwalenie tej galerii było grzechem niewybaczalnym. Przestała istnieć galeria, a i o przyjaźni

„Indyjska narzeczona”

też niestety trzeba było zapomnieć. To dosyć ciekawe zja-

1994

wisko w moim życiu zawodowo-artystycznym: zaczynam

rzeźba, brąz

jakieś nowe przedsięwzięcie z ludźmi, którym ufam, których

68 × 92 × 50 cm Kolekcja prywatna, Francja

kocham i po pewnym czasie, kiedy przedsięwzięcie odnosi sukces, osobą, która musi odejść, jestem właśnie ja.

67


„Ewa i Adam”

artystów, zamiast promocją własnej kariery artystycznej.

1997

Niektórym, których sztukę promowałem, tym, którzy

rzeźba, srebro

u mnie zaczynali, udało się odbić od mojej galerii i zabłys-

14 × 9 cm („Ewa”) 8 × 10 cm („Adam”) Kolekcja prywatna, Polska

nąć na firmamencie gwiazd. Niestety, dzisiaj nie pamiętają o tym, który im podał pomocną dłoń i dzisiaj nie ma ich dzieł w mojej galerii. Nie podaję nazwisk. Żartobliwie mówiąc: niech będzie to temat dla biografów i historyków sztuki.

Czy to jest we mnie? Czy może jestem jakimś niepo-

Na szczęście, w międzyczasie myślałem jednak również

prawnym naiwniakiem, który nie potrafi rozdzielić

i o własnej twórczości. Do galerii przy Grodzkiej, jeszcze

emocji od biznesu?!

za czasów mojej spółki z Dominikiem, przykleił się Pan Janek.

Zacząłem nowy, samotny etap w życiu mojej galerii.

Młody, przystojny mężczyzna, który otarł się o handel sztuką.

Byłem na szczęście jeszcze stosunkowo młody i jeszcze

Sprowadzał obrazy z Ukrainy czy z Rosji, ale jakoś to mu nie

pełen energii. Niemniej nieudana spółka z Dominikiem

wyszło. Z czasem okazało się, że był bratem uczennicy mojej

i koniec naszej przyjaźni w znacznym stopniu zaciążyły

żony. Efektem tej znajomości była rzeźba „Wiesiołowskiemu”,

na moim dalszym życiu. Większość naszych/moich

do której pozował Pan Janek. Oglądałem kiedyś w telewizji

artystów pozostała na św. Jana przy Dominiku. Czemu?

dokumentalny film o słynnym tancerzu polskim, Wiesiołow-

Ano, pewno dlatego, że tam była świetna powierzchnia

skim. Patrzyłem urzeczony na jego taniec i zapamiętałem

wystawiennicza, a Grodzka 58 miała niewiele możliwo-

jeden numer choreograficzny, który postanowiłem uwiecznić

ści wystawienniczych ze względu na gabaryty lokalu.

w mojej rzeźbie, po to żeby oddać hołd wielkiemu artyście.

Cechą paskudną większości artystów jest egocentryzm

Powstała piękna postać młodzieńca, owiniętego w biodrach

i nielojalność wobec tych, którym coś zawdzięczają.

kawałkiem rozwijającej i zwijającej się tkaniny. Gmina

Czubek ich własnego nosa jest najważniejszy. Nie-

Miasta Krakowa dała mi pieniądze na odlew w brązie, a Pan

trudno było mi to dostrzec jako właścicielowi galerii.

Janek przez kilka lat przyprowadzał do galerii panienki,

Lata temu otworzyłem galerię, żeby uniezależnić

żeby pokazać im, jaki był piękny jeszcze nie tak dawno temu.

się od oficjalnych salonów wystawowych i być u siebie,

Trudno było uwierzyć, że to jest jego akt, bo z upływającym

jednak popełniłem błąd, zajmując się twórczością innych

czasem gabaryty Pana Janka były coraz to większe i większe.

68


„Wiesiołowskiemu” 1996 rzeźba, brąz 100 × 80 × 35 cm Rzeźba dedykowana wielkiemu polskiemu tancerzowi

69


„Narodziny hybrydy” 2000 rzeźba, brąz 108 × 100 × 95 cm

70


Niektórzy po przeczytaniu moich intymnych wspomnień

wernisaż o godzinę za wcześnie. Nie wytrzymał napięcia

powiedzą, że Gołogórski jest zgorzkniałym starcem i nie

sprzedaży mojej rzeźby i „gała” tak mu urosła, że obraził

może pogodzić się z porażką. Tak, macie rację. Nie mogę

się na mnie i galerię. Biegał po mieście z katalogiem, który

pogodzić się ze świństwem ludzkim i nigdy do tego nie

samodzielnie wydałem, i opowiadał, że „wiozę” się na jego

przywyknę. Taki już jestem i niestety wiem również,

talencie i jego kosztem robię karierę. Ostatecznie, pomimo

że jestem uważany przez wielu za próżnego bażanta. Oczy-

że sprzedałem mu trzy prace z tej wystawy, wycofał po

wiście, jestem bażantem z silnym ego i poczuciem własnej

wystawie wszystkie swoje obrazy i już nigdy współpracy

wartości. Jestem próżny? Nie, ponieważ mam świadomość

z moją galerią nie podjął. Wpada czasami pogadać, ale

tego, co otrzymałem w darze od Pana Boga i byłoby grze-

obrazów nie przynosi. Mam wrażenie, że tak zaczął się

chem nie podjąć i nie rozwijać otrzymanego talentu.

koniec jego kariery. Nie poczuwam się do jakiejkolwiek

Postaram się, żeby ten album pokazał czytelnikom i oglą-

winy wobec Wieśka. Jego zachowanie było na tyle ab-

daczom, że nie zmarnotrawiłem daru, który otrzymałem.

surdalne, że pozostawiam je bez dalszego komentarza.

Wracam do galerii przy Grodzkiej 58. Po porażce

Galeria przy Grodzkiej 29 istnieje od tamtego czasu do

z Dominikiem spadłem z pieca na łeb. Ponad 100 metrów

dzisiaj, ale po drodze był jeszcze Dom Polonii, gdzie przez

kwadratowych przy św. Jana, a tu znowu maleństwo

niedługi czas prowadziłem w piwnicach galerię Polonii

na Grodzkiej, a okazało się, że będzie jeszcze gorzej, bo

i swoją. Pierwszy raz miałem ogromną przestrzeń do

podniesiono mi czynsz, którego nie byłem w stanie pła-

zagospodarowania i zorganizowania kilku wystaw. Nie

cić i musiałem gwałtownie szukać innego rozwiązania

trwało to jednak długo, bo zupełnie nie mogłem dogadać

lokalowego. Na szczęście, miasto postanowiło uruchomić

się z panią dyrektor tej instytucji i z hukiem z tych śmier-

program ochrony i mecenatu kilku krakowskich galerii.

dzących kanalizacją piwnic wyleciałem. Wykonałem

Pan prezydent Józef Lasota zapisał się złotymi zgłoskami

kilka świetnych wystaw i koncertów w tych wnętrzach,

w historii miasta i podpisał Uchwałę Rady Miasta o czyn-

pomimo zapachu rozkładających się zwłok. Najciekawszą

szu preferencyjnym dla wiodących galerii w Krakowie.

wystawą, którą zapamiętałem z tego czasu, była wystawa

I w ten sposób otrzymałem korytarz do galerii, bo w os-

„Erotyków” Andrzeja Folfasa. Andrzeja holowałem od

tatniej chwili pan prezydent Żółtek wycofał się z przy-

lat. Wystawiał jeszcze przy Grodzkiej 58, później przy

działu dla mojej galerii, lokalu składającego się z dwóch

Grodzkiej 29 i wreszcie w Domu Polonii. Świetna wystawa

pomieszczeń przy Grodzkiej 29. Dostałem tylko korytarz

kilkunastu kolaży na papierze. Duże formaty, mocna

o powierzchni 23 metrów kwadratowych, a zasadnicze

tematyka, mocny kolor, mocna forma. Wystawa wywo-

pomieszczenie o powierzchni 34 metrów na galerię po-

ływała pozytywne i negatywne reakcje widzów. Myślę,

zostało we władaniu szewca, i tak już zostało. Szewc nie

że już nigdy Folfasowi nie udało się osiągnąć takiego

chciał za żadne skarby przenieść się na sąsiednią ulicę,

efektu wystawienniczego. To była dobra, bardzo dobra

a ja pozostałem na długie lata w przedpokoju.

wystawa, bez kompleksów i zażenowania tematem!

Grodzką 29 otworzyłem wystawą pasteli

Po Domu Polonii przyszedł czas na Sławkowską 14,

Wiesława Obrzydowskiego i kilkoma najnow-

pierwsze piętro. Wspaniała sala, którą wynająłem dzięki

szymi moimi rzeźbami. W tym zestawie była

pani Barbarze Wojcickiej, która była kuratorem tego

rzeźba pt. „Spętany”. „Spętany” leżał w witry-

budynku. Czas Sławkowskiej był niesłychanie produk-

nie i zanim przyszli zaproszeni goście, turyści

tywny. Wspaniałe wystawy w świetnej przestrzeni.

z Niemiec postanowili tę rzeźbę kupić. Zapytali,

Był to również czas rozkwitu mojej twórczości rzeźbiar-

ile kosztować będzie odlew w brązie (rzeźba

skiej. To tam pierwszy raz i ostatni pokazałem rzeźbę pt.

była z gipsu) i na kiedy jestem w stanie ją odlać

„Narodziny Hybrydy”. Duża rzeźba, trzypostaciowa. Po-

i wysłać do Niemiec. Ustaliliśmy miesięczny

zowali mi znani, światowej sławy muzycy. Dwoje skrzyp-

termin. Klienci zapłacili za rzeźbę i transport

ków, więcej niż słusznej postawy, i Paweł. Postać Pawła

i poszli sobie. Niestety, świadkiem transakcji

była tą, narodzoną z tych dwojga, hybrydą. Piękna rzeźba,

był Wiesiek Obrzydowski, który przyszedł na

pomimo pozornie nieatrakcyjnych modeli. Nikt nie odwa-

71


„Zakwitanie rybami”

„Zakwitanie kobietą”

2002

2002

rzeźba, brąz

rzeźba, brąz

180 × 60 × 50 cm

150 × 50 ×40 cm

żył się jej zakupić, a niestety w czasie jakichś porządków

Tu muszę przerwać, gdyż jestem zmęczony i muszę iść do

i przekładania obrazów mój pracownik Tomasz niezu-

domu coś zjeść i odpocząć. Gwoli wyjaśnienia: tekst, który

pełnie rozumnie opierał kolejne obrazy o stojącą rzeźbę

znalazł się w albumie i trafił przed Państwa oczy, pisałem

i w pewnym momencie pryzma obrazów była już na

w czasie moich dyżurów w galerii przy Grodzkiej 29.

tyle ciężka, że wywróciła rzeźbę. Górna jej część spa-

Okres pracy w galeriach przy Sławkowskiej i Grodzkiej był

dła na „hybrydę” i wszystko potłukło się w drobny mak.

artystycznie i życiowo bardzo atrakcyjny, ale – niestety – bar-

Na szczęście gips był zbrojony siatką, dzięki czemu

dzo krótki. Tak jak to w życiu bywa, to, co piękne, staje się

po latach postanowiłem uratować tę rzeźbę i właśnie

często tragiczne. Niemniej jednak w galerii przy Sławkowskiej

kończę jej naprawę, z całkiem udanym skutkiem.

zorganizowałem wiele wspaniałych wystaw. Jedną z najzna-

72


Szkice rzeźbiarskie

Po euforii sukcesów artystycznych przyszedł czas na

2005

porażki. Popadłem najpierw w całkowicie niezawiniony

brąz

przeze mnie konflikt z Leszkiem Dutką, który miał pracow-

„Zakwitanie rybami” 39 × 16 × 7 cm „Zakwitanie geometrią” 38 × 13 × 7 cm „Zakwitanie kobietą” 41 × 14 × 7 cm

nię dwa piętra wyżej. Konflikt zakończył się procesem Sądu Koleżeńskiego w ZPAP i do niedawna pomimo upływu wielu lat nie kontaktowałem się z Leszkiem, wspaniałym artystą i moim przyjacielem. Dopiero w zeszłym roku Leszek zadzwonił do mnie z życzeniami świątecznymi. Było mi bardzo miło, że postanowił zapomnieć o tamtej idiotycznej sprawie i jestem mu wdzięczny, że wreszcie pozbył

komitszych była pośmiertna wystawa autoportretów

się nieuzasadnionej złości. Sławkowską jednak opuściłem

Zbysława Maciejewskiego. Przy Sławkowskiej rozpo-

nie przez Leszka, ale dlatego, że przy Grodzkiej otworzyła

cząłem też cykl wystaw zbiorowych, na których artyści

się szansa na wynajem sali wystawowej na pierwszym

pokazywali obrazy i rzeźby o tematycznie wspólnym

piętrze nad moją już tam istniejącą galerią. Lokal został

mianowniku. Ten cykl kontynuowałem jeszcze do nie-

wystawiony na przetarg przez Gminę Miasta Krakowa.

dawna w galerii przy Grodzkiej, ale względy finansowe

Poszedłem na licytację, wspierany przez ówczesnego mo-

niestety przerwały ten projekt. Galerii bez wsparcia

jego pracownika Tomasza Guzika, wylicytowałem w miarę

z zewnątrz nie stać na takie przedsięwzięcia. Wielka

przyzwoitą stawkę i tak zaczął się nowy etap mojej galerii.

szkoda, bo te wystawy zgromadziły znakomite dzieła

Lokal przy Sławkowskiej opuszczałem z atakami worecz-

takich artystów, jak: Eugeniusz Mucha, Andrzej Folfas,

ka żółciowego, który zareagował na dźwiganie i stres. W tym

Jacek Sroka, Remigiusz Dulko, Bogusław Bachorczyk,

samym czasie, gdy opuszczałem Sławkowską, opuszczałem

Ewa Bajek, Lola Fischer, Witold Pałka, Zbysław Macie-

z rodziną również mieszkanie przy ul. Biskupiej, w któ-

jewski, Edyta Sobieraj, Stanisław Moskała oraz moje.

rym mieszkaliśmy przez 20 lat. W ramach zmiany systemu

Jedną z ciekawszych wystaw była wystawa rzeźb i ob-

politycznego w Polsce szeregowi obywatele zostali niespra-

razów Jacka Waltosia i obrazów Zbigniewa Cebuli.

wiedliwym prawem pozbawieni dachu nad głową. Ci sami

73


„Spętany I” 1994 rzeźba, brąz 85 × 45 × 45 cm Kolekcje prywatne: Polska, Niemcy, Włochy

ludzie, którzy legitymizowali się solidarnościową walką

i powinienem się z tego cieszyć? Pierwsze 10 000 PLN

o demokrację, teraz stali się okrutnymi właścicielami ka-

na zakup domu pożyczył mi Tomek i powiedział: „Marian,

mienic i bezlitośnie opróżniali lokale zajęte przez komu-

poradzisz sobie”. Nie mając pieniędzy, poradziłem sobie

nalnych lokatorów. Nikt nie upomniał się o nasz los.

i kupiłem połowę domu w Bronowicach, a przy Grodzkiej

Kiedyś, w majestacie prawa, za mieszkanie przy Biskupiej,

rozpocząłem nowe życie artystyczne. Zrobiłem fantastycz-

w ramach zamiany mieszkań, oddałem dwa mieszkania

ne rysunki/projekty, a w końcu rzeźby, z cyklu „Zakwitanie”.

spółdzielcze. Mieliśmy z żoną pecha, że okazało się, iż ko-

Pozowali mi moi galeryjni pracownicy, z którymi coraz bar-

munalna kamienica ma prywatnego właściciela. Wszyscy

dziej byłem zaprzyjaźniony. Najpierw powstało „Zakwitanie

umyli ręce i słyszałem wyłącznie: „Przecież oni mają prawo”,

rybami”. Rzeźba naturalnej wielkości oparta na odlewie

„Radź sobie teraz sam”, „Chciałeś demokracji, to ją masz!”.

z natury, czyli z nagiego modela oraz dorzeźbionych detali

„Gruba kreska” takich, jak my, wyrzuciła na śmietnik

(w tym wypadku były to wielkie ryby). Dlaczego ryby?

historii. Kamienicznicy jako jedni z nielicznych odzyskali

Dlatego, że cykl „Zakwitanie” to rzeźby ściśle erotyczne.

to, co mieli przed drugą wojną światową. Ja, jako spadko-

Mój model miał zupełnego bzika na punkcie ryb, a dla

bierca mienia zabużańskiego, otrzymałem po 20 latach

mnie jako twórcy ryba jest w swoim jestestwie osobni-

starań tylko 20% wartości majątku moich dziadków –

kiem mocno erotycznym. Zapłodniona postać mężczyzny

74


„Spętany II”

z penisem podniesionym do góry eksploduje rybami, które

2000

wypływają z niego, by zapłodnić pozytywną energią cały świat.

rzeźba, brąz

Drugi mój model, choć wcześniej odmówił mi pozowania,

95 × 50 × 40 cm

gdy zobaczył gotową rzeźbę „Zakwitanie rybami”, tak się zachwycił efektem, że odrzucił swoje fobie w kąt i dzięki temu powstało „Zakwitanie kobietą”. Obsesyjny erotoman, kochający coraz to inne kobiety, po skutecznym zapłodnieniu jego umysłu przez wyobrażenie kobiety, eksplodował piersiami tych wszystkich kobiet, które były w jego umyśle i będą w nim w przyszłości. Jego zużyty penis zwisa jak zdechła glista.   Trzecia rzeźba, „Zakwitanie geometrią”, w dużym formacie nie powstała, bo model skrewił z powodów jemu tylko wiadomych i nie chciał pozować. Powstały tylko: rysunek na podstawie jego aktu i miniaturowy szkic w brązie. Miało być tak: najważniejsza jest geometria, sztuczny ład i brak emocji, a więc maleńki, bezładny penis, niezdolny do zapłodnienia, i eksplozja tego, co da się policzyć i zmierzyć. Na bazie rysunków pt. „Zakwitanie” powstał ogromny obraz, pierwszy obraz w moim życiu, i – o ironio losu! – został on uznany przez Art & Business za jeden ze 100 najlepszych obrazów roku.   Cała moja twórczość jest niesłychanie emocjonalna i nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek kalkulacją. Nigdy nie ulegałem żadnym modom, tak jak to teraz robią młodzi artyści. Wyrosłem w czasach, w których najważniejsza była osobowość, a osobowość to przeżywanie, autentyczność uczuć. Nieważne jest to, czy forma jest modna, czy nie. Ważne jest, żeby to, co mówię, było autentyczne, osobiste. Taki był Kantor, Bereś, Pinińska-Beresiowa, Leszczyńska-Kluzowa, Panek, Damasiewicz. To ich obserwowałem i to oni dali mi prawo do takiego patrzenia na sztukę.   Mieliśmy kiedyś na wsi sąsiada, z którym byliśmy zaprzyjaźnieni. Bardzo interesujący i piękny człowiek. Piękny duchowo i fizycznie. Długowłosy, wysoki, żylasty, przystojny brunet o jasnej karnacji. Samotnik. Domorosły artysta. Dobry człowiek, wspierający wielu nieudaczników i ludzi w potrzebie. Bywał w naszej wiejskiej chałupie na kolacyjkach, obiadach i często na małej czarnej. Jego osobowość zainspirowała mnie do stworzenia kilku rzeźb z jego aktu. Dwie najważniejsze to: rzeźba powstała za życia Mirka – „Spętany II” i druga – „Ciężko mi”, którą wyrzeźbiłem po jego tragicznej śmierci.   „Spętany II” to tors (część biodrowo-genitalna) spętany grubym sznurem. Mirek był obdarzony przez Stwórcę wydatną „męskością” i pewnie to pokierowało jego tragicznym życiem. Nieudane małżeństwo. Żona puszczała się z policjantem,

75


po latach odważyłem się naprawić rzeźbę dla uczczenia jego pamięci, człowieka spętanego aż do końca.   Druga rzeźba poświęcona Mirkowi, o której chcę napisać, to „Ciężko mi”. Mirkowi było ciężko, że był, a mnie jest ciężko, że go nie ma między nami. Rzeźbę wykonałem tuż przed operacją na raka, którego lekarze odkryli w moim kroczu. Mój mózg dał mi sygnał, że coś z tym moim kroczem jest nie tak i być może stąd pomysł na rzeźbę. Bardzo ciężko przeżyłem ten fakt i pewnie też dlatego zrobiłem rzeźbę o dwóch traumach. O śmierci Mirka i śmierci mojej męskości! W centrum uwagi jest autentyczny penis Mirka. Duży, taki, jakiego miał i jaki mu ciążył. Penis, który nie był dla niego, penis, który nie był dopasowany do jego osobowości, obcy, za duży. Sprawca wielu kłopotów. Zauważyłem to i dlatego zrobiłem odlew z natury. Ten wielki fallus dzisiaj, w mojej rzeźbie, zawładnął całą jego smutną postacią. Równocześnie nawiązuje on do mojej traumy, którą przeżyłem w tamtym okresie swojego życia. Ilekroć idę na okresowe badania na onkologię i widzę tłum chorych oczekujących na wyrok, rak czy może nic takiego, to mam dość. Ludzie, którzy tego nie przeżyli, nie mają pojęcia, o czym jest mowa. Często narzekamy, że jest nam źle i mamy depresję z byle powodu. Doradzam: pójdźcie „Anielskie ptaszki”

raz do poczekalni na onkologii, posiedźcie tam parę minut

2010

i od razu wszelkie wasze problemy staną się nieważne.

rzeźba, brąz (miniatura)

Mirku, przepraszam, że nie zareagowałem w porę, żeby

Kolekcja prywatna, Polska

Ci jakoś pomóc. Modlę się czasami za Ciebie i proszę Pana Boga, żeby Ci wybaczył i przyjął do swojego serca.

aż w końcu wyjechała do Niemiec, podobno do burdelu.

Mój sąsiad ze wsi uwielbiał burzę. Nazywał to zjawisko

Mirek cierpiał i wdał się w jakieś dziwne układy z po-

„dyskoteką u Pana Boga”. Tam, gdzie mieszkał, burze trwają

dejrzaną grupą religijną. Doprowadziło go to do samo-

zwykle długo i piorunami niebo wali wkoło, ponieważ

bójstwa w wieku czterdziestu paru lat. W przeddzień

wieś leży jakby w dolinie, a naokoło są wzgórza. Mirek

jego samobójstwa przez Kraków przeleciała wichura,

w czasie nocnej burzy siadał sobie na najwyższym pagórku,

która strąciła attykę w Sukiennicach, a u mnie w galerii

niedaleko jego domu i obserwował te boskie fajerwerki.

przy Sławkowskiej runęła rzeźba, porwana podmuchem

Właśnie sobie uświadomiłem, że w momencie, gdy za-

wiatru, który wpadł przez okno. Rzeźba została powa-

cząłem pisać o Mirku, o „Ciężko mi”, nad Krakowem nagle

lona na podłogę i rozbiła się w drobny mak. Bardzo się

zawaliło się niebo. Walą pioruny, woda leje się strumie-

wtedy przestraszyłem, że mojemu modelowi coś zagraża.

niami, wali gradem. Jest godzina 18, 10 czerwca 2013 roku.

Za parę dni dowiedziałem się, że powiesił się na „Krzyżu

Mirek dał mi znać, że jest tuż koło mnie. Pamiętam o Tobie,

Papieskim” w sąsiedniej miejscowości i to tak, żeby rano

Mirku i modlę się za Twoją skołataną duszę.

było go widać z pobliskiego poniedziałkowego jarmarku.

Obecna pogoda, ciągłe zmiany aury z deszczu w upał

Mam sobie za złe, że nie zauważyłem jego ciężkiej de-

i znowu pod rynnę, a mamy 13 czerwca 2013 roku, nie

presji. Od tamtego czasu zawsze reaguję, jeżeli widzę,

sprzyjają dobremu samopoczuciu i cały czas od kilku dni

że ktoś ma problem ze swoją psychiką. Dopiero teraz

boli mnie głowa. Był u mnie dzisiaj mój dawny model Piotr P.,

76


który przed laty pozował mi do kilku rzeźb. Był wtedy młody i miał ładne ciało. Wykonałem z jego aktu kilka odlewów z natury. Jeden z nich posłużył mi do wykonania rzeźby pt. „Spętany I”. To ta rzeźba, o której już pisałem w związku z wystawą i otwarciem galerii przy ul. Grodzkiej 29. Piotr niestety nic nie pamięta z tamtych czasów, bo w wyniku udaru mózgu utracił większość wspomnień i musi się wszystkiego uczyć na nowo. Rzeźba jest niewielkich rozmiarów pomimo faktu, że fragment aktu jest naturalnej wielkości, ponieważ Piotr jest dosyć filigranowym mężczyzną. Muszę przyznać, że był to pewien problem dla moich klientów – większość z nich uważała, że jest to akt kobiecy.

„Ciężko mi” 2009 rzeźba, brąz 30 × 13 × 30 cm

77


„Ukrzesłowiona”

„Ukrzesłowiony”

Rzeźba była wmontowana na stałe w filar wnętrza ga-

2010

2010

lerii i była kolażem różnych rekwizytów. Jednym z nich

rzeźba, brąz

rzeźba, brąz

30 × 13 × 13 cm

34 × 14 × 14 cm

była ogromna czaszka konia, innym sfera genitalna

Kolekcja prywatna, Norwegia

Kolekcja prywatna, Francja

modela. Tak się składa, że penis był na wysokości łokcia mojej pracownicy Marzenki S., która to, rozmawiając z klientami galerii, bezwiednie opierała łokieć

Może też dlatego, że ciało związane sznurem bardzo się

na tym wygodnym oparciu i z tego też powodu był on

zaokrągla. Ten ogląd przedmiotu zaburzał zrozumienie

najbardziej wypolerowanym elementem rzeźby.

treści mojego dzieła, więc musiałem dorobić widoczny

Mam minorowy nastrój także z innego powodu. Właśnie

fragment genitaliów męskich, żeby nie było wątpliwości.

dzwonił Witold Wnuk – brat Joanki Wnuk-Nazarowej,

Sprzedałem trzy egzemplarze tej rzeźby. Oryginał, czyli

byłej Minister Kultury, dyrektor Filharmonii Krakowskiej

gips, jest u mnie. Jeden egzemplarz w brązie jest u kolek-

i Katowickiej, mojej przyjaciółki jeszcze z lat studenc-

cjonera we Włoszech, drugi w Niemczech, a trzeci był

kich – żeby zamówić u mnie „Baranka Jazzowego 2013”

w Polsce, ale z tego, co wiem, został skradziony właści-

(trofeum Festiwalu Jazzowego Piwnicy pod Baranami)

cielowi i pewnie zasilił jakieś złomowisko metali koloro-

dla Jarosława Śmietany. Jarek jest jednym z najwybit-

wych. Gdyby to jeszcze ktoś ukradł z powodu nieodpartej

niejszych muzyków Jazzowych na świecie, wybitnym

chęci posiadania mojego dzieła, ale znając polskie realia,

gitarzystą i wspaniałym człowiekiem. Smutne będzie

na pewno chodziło o środki na zakup butelki wódki!

to wręczanie „Baranka”, ponieważ Jarek właśnie wal-

Druga rzeźba, do której posłużyły mi fragmenty aktu

czy z ciężką chorobą nowotworową. Miejmy jednak

Piotra, stanowiła wystrój galerii przy Grodzkiej 58.

nadzieję, że jakimś cudem wygra tę walkę o życie!

78


„Ukrzesłowiona”

śledzie), choć to ryba solona, ale zobacz, jaka piękna, nie

2013

byłam w stanie się oprzeć”. Piękne matiasy pozostały na

rzeźba, wosk

półmisku i zdobiły środek stołu, a my zadowoliliśmy się ziemniaczkami i jarzynkami. Śmiechu było co niemiara!   Innego dnia po powrocie z pracy zastaliśmy bibliotekę całkowicie poprzestawianą. Wszystkie książki zmieniły swoje położenie. Joanka przerażona powiedziała: „Mamo, coś ty zrobiła, przecież nikt teraz nie znajdzie swoich ulubionych książek”. Pani Wnukowa z uśmiechem na twarzy milczała i Joanka postanowiła dojść, o co właściwie chodzi. Zaczęła kolejno czytać tytuły umieszczone na grzbietach książek i okazało się, że jej mama z tych tytułów ułożyła całkiem zgrabnie rymowane dzieło poetyckie.   Mój nastrój dzisiaj jest również nie najlepszy, ponieważ dzieło ostatnich sześciu lat być może runie dzisiaj w gruzach.

U Państwa Wnuków, rodziców Joanki i Witka, spędzi-

„Ukrzesłowiony”

łem zaraz po studiach wspaniałe trzy miesiące. Nie miałem

2013

gdzie mieszkać i Państwo Wnukowie przygarnęli mnie na

rzeźba, wosk

czas poszukiwania mieszkania. Przeżyłem w ich domu mnóstwo niesamowitych i pięknych momentów. Pracowałem wówczas w PKZT-ach i po pracy zmęczony wracałem na obiad do domu Państwa Wnuków. Któregoś dnia, a zawsze zasiadaliśmy wspólnie do obiadu, zastaliśmy pięknie nakryty stół. Białe talerze, srebrne sztućce, kryształowe szklanki, a na środku stołu wielki biały półmisek, na którym leżały ogromne, przepięknie parujące ryby, ugarnirowane jarzynami. Ten smakowity widok pobudził nasze ślinianki i ochoczo zasiedliśmy do posiłku. Pan Włodzimierz jako pierwszy – w końcu pan domu – nabił na widelec kawałek ryby i ku zaskoczeniu pozostałych uczestników biesiady nie przełknął kęsa i z okropnym wyrazem twarzy wycofał go z ust, mówiąc do żony: „Kochanie, przecież tego nie da się jeść, jest tak piekielnie słone, że aż pali usta”. Pani domu niezrażona tą reakcją stwierdziła: „Ależ Włodku, matiasy (duże solone

79


„Baranek jazzowy”

którym „półgębkiem” siedzę. Jakoś się tak dzieje, że choć

rzeźba, brąz

to ja jestem filarem tej budowli, to współbudowniczowie

Statuetka dla najlepszego jazzmana polskiego. Nagroda

prowokują bezkompromisowe usunięcie tego filaru. Co się

Festiwalu Jazzowego Piwnicy pod Baranami w Krakowie

stanie? Nietrudno przewidzieć. Wystarczy obejrzeć się za siebie i zobaczyć, co stało się w podobnych przypadkach. Misterne budowle bez tego zasadniczego filaru niestety muszą runąć. Myślałem, że inżynier budowlany o tym wie, ale pomyliłem się. Polacy często nie doceniają filarów kultury narodowej i to jest ich poważny problem i grzech. Niektórych ludzi nie da się zastąpić. Artyści to przecież indywidualiści i należy ich za to cenić i szanować! Być może jednak tym razem będzie inaczej i Fundacja po moim odejściu rozkwitnie i będzie służyć młodym artystom?   Jestem już po kluczowej rozmowie z moimi partnerami i jednak zdecydowałem się odejść z Fundacji jako członek Zarządu, dyrektor artystyczny i kurator wystaw. Pozostanę już tylko jako honorowy prezes tej instytucji i członek założyciel Fundacji „Bulwary Sztuki”. Wielka szkoda, bo liczyłem na to, że uda mi się przy pomocy Tomka i Kuby rozwinąć skrzydła, ale niestety zawsze znajdzie się jakiś podpalacz, który te moje skrzydła stara się podpalić. Nie wiem, kto tym razem był piromanem. Sprawa zakończona, mam jednak nadzieję, że nasze dzieło będzie kontynuowane przez moich byłych partnerów.   Przypomina mi się teraz inna sytuacja, ale jakże podobna. Jakieś sześć lat temu pewien architekt zaproponował mi wspólne stworzenie projektu Pomnika Ofiar Katynia. Trzy lata pracowaliśmy (bez żadnej gratyfikacji finansowej) nad projektem. Wykonałem kilka miniaturowych rzeźb, na podstawie których został sporządzony animowany film, przedstawiający niesłychanie sugestywnie i plastycznie całe przedsięwzięcie. Do dzisiaj w Internecie hula wiatr wokół gigantycznego projektu, którego byłem współautorem. Znając wcześniej sąsiada, architekta, obawiałem się jego nadmiernej „ekspresji” i niestety nie omyliłem się. Moja żona Małgorzata przekonywała mnie

Postanowiłem wycofać się z członkostwa w Zarządzie

do pracy z pomysłodawcą pomnika, „bo on taki religijny

Fundacji „Bulwary Sztuki”, ponieważ mam dość utar-

i porządny”. Tak jak to w życiu bywa, jakieś trzy lata

czek z moimi młodymi przyjaciółmi i partnerami w za-

temu dowiedziałem się, że jestem chory na raka i że czeka

rządzie tej fundacji. Notabene – fundacji, która jest

mnie operacja onkologiczna ze wszystkimi konsekwen-

wydawcą tejże publikacji. Nie wiem, jak to się dzieje, ale

cjami tejże. Powiadomiłem pomnikowego partnera o mojej

ilekroć rozpoczynam współpracę partnersko-zawodową,

sytuacji, licząc na to, że po rekonwalescencji powrócę do

która opiera się na moich dokonaniach artystycznych,

pracy nad pomnikiem. Ku mojemu zaskoczeniu okazało

talencie i wiedzy, zawsze ktoś chce wydrzeć mi stołek, na

się to niemożliwe, bo pan architekt oczekiwał ode mnie

80


„Anielica”

wany przez moich wspaniałych rodziców i pomimo,

2010

że wielokrotnie pośliznąłem się na „skórce banana”, jestem

rzeźba, brąz

mamie i tacie wdzięczny, że dali mi silny moralny kręgo-

21 × 17 × 8 cm

słup. Moi rodzice nie nauczyli mnie jednak jednej ważnej rzeczy, a mianowicie tego, że im bardziej jesteś widoczny, to tym więcej masz wrogów. Moja aktywność zawodowa i galeryjna spowodowała niechęć wielu osób i niestety odbiło się to na mojej rodzinie. Parę lat temu moja córka Aleksandra zdawała egzamin na studia stacjonarne na jednej z uczelni artystycznych. Pomimo wielkiego talentu nie dostała się i musieliśmy płacić za studia. Jeden z panów profesorów, od którego tak naprawdę zależał egzamin, powiedział publicznie przy całej komisji egzaminacyjnej: „Gołogórska nie musi studiować na naszej uczelni, ma wystarczające warunki (duże niebieskie oczy) i to jej powinno wystarczyć”. Czemu tak powiedział? Pewnie dlatego, że parę lat wcześniej, gdy chciał się dostać do mojej galerii, usłyszał: „Jeszcze jest za wcześnie, trzeba poczekać, musisz się rozwinąć i może wtedy zrobię ci wystawę”. Zapamiętał coś, co było powiedziane bez złej intencji, i zemścił się na moim dziecku. Aleksandra jednak skończyła studia i dzisiaj odnosi sukcesy w szerokim świecie. Tyle tylko, że nikt w krakowskim grajdołku o tym nie wie, bo gdyby wiedział, to usiłowałby temu przeszkodzić.   Wracając do mojej twórczości, to – pomijając wiele wydarzeń artystycznych z mojego życia – muszę wspo-

natychmiastowego działania nad stworzeniem kilku

mnieć, co aktualnie robię od kilku lat. W jakimś sensie

rzeźb w formacie 1 do 1, i to na mój koszt. Ponieważ

zaniechałem większych rzeźb na bazie odlewów z natury

w mojej sytuacji było to absolutnie niemożliwe, musiałem

i zajmuję się rzeźbą kameralną. Na przestrzeni ostatnich

pożegnać się z projektem, oskarżony jednocześnie, że je-

lat powstało kilka ważnych rzeźb, takich, jak wcześniej

stem pazerny i nie chcę już więcej pracować za darmo.

wymienione „Ciężko mi”, a także „Ukrzesłowienie kobiety”,

Chory, przerażony tym, co mnie czeka, nie mogłem

„Ukrzesłowienie mężczyzny”, „Paweł zawiązujący sandał”,

uwierzyć w to, co mnie spotkało ze strony współtwórcy

„Wędrowny przyjaciel L. R.” i cała seria aniołów, aniołów

projektu. A tak na marginesie, to pomimo zaangażowa-

mężczyzn i kobiet. Moi aniołowie mają płeć widoczną

nia nowego rzeźbiarza, pomnik do dzisiaj nie powstał

i wyraźnie określoną. Najnowszym dziełem z roku ubie-

i już pewnie nie powstanie. Dobra, którym miał być ten

głego i roku 2013 jest seria około 80 akwareli, które

największy pomnik na świecie, nie da się zbudować na

wykonałem na biurku w mojej galerii. Seria akwareli

nieszczęściu i zgliszczach. Pan Bóg na to nie pozwoli!

o wyraźnie erotycznym i bezkompromisowym charak-

Wczoraj usłyszałem, że jestem wrogiem samego siebie.

terze. Po raz pierwszy w życiu zacząłem malować i odkry-

Może tak rzeczywiście jest, ale zbytnio mi to przypomina

łem swoją własną technikę akwarelową, która wychodzi

„Folwark Zwierzęcy” Orwella, żebym mógł uwierzyć,

z kolorowego rysunku i zamienia się w prawdziwe,

że to ja sam stworzyłem to całe zło, które mnie spotkało

wrażeniowe i mocno emocjonalne malarstwo. Jestem

po drodze do „kariery” zawodowej. Niewątpliwie jestem

urzeczony tym, że odkryłem w sobie na stare lata jeszcze

artystą rogatym i mam swój honor. Tak zostałem wycho-

jeden nowy talent. Talent do posługiwania się kolorem.

81


Talent do rzeźby odkryła u mnie pani Eugenia Hejmanowa-Olejnik, gdy miałem 7 lat. Wszystkie pozostałe powstały w ramach mojego konsekwentnego rozwoju artystycznego. Wreszcie mam coś, co pozwala mi na szybkie zanotowanie myśli i emocji obserwowanej prawdy o człowieku, bez ponoszenia ogromnych kosztów wytworzenia dzieła. Rzeźba w brązie, szkło, biżuteria – to są spore pieniądze, które trzeba wydać, zanim wrócą do autora, a akwarela to tylko trochę papieru, tanich farbek i kredek.   Dwa lata temu wraz z Lolą Fischer miałem we Francji dwie znakomite wystawy. Lola pokazała swoje malarstwo i odniosła komercyjny sukces, ponieważ udało się jej sprzedać kilka obrazów, a ja miałem okazję wreszcie zobaczyć swoje rzeźby i rysunki w znakomitej przestrzeni wystawienniczej, w starej kaplicy przyklasztornej (przerobionej na salę wystawienniczą miasta Douai-Salled’Anchin, której organizatorem było Association Culturelle Franco-Polonaise) oraz w starej stolarni La Menuiserie w Villeneuved’Ascq, przerobionej na niewielką galerię sztuki współczesnej. Bardzo kameralne i urocze wnętrza, gdzie świetnie prezentowały się obrazy Loli oraz moje rysunki i rzeźby. Obrazom Loli było trochę za ciasno, bo dwa z nich miały wymiar 2 na 3 metry, ale wyglądały na tyle pięknie, że jeden z nich, „Miłość w żółtej rękawiczce”, został sprzedany. Kupiło go młode małżeństwo i muszę przyznać, że z przyjemnością patrzyłem na ich zachwyt przy transakcji kupna. Byli najzwyczajniej szczęśliwi. Z takim samym zachwytem dwóch panów kupowało mój rysunek pt. „Ptasiek”. Nagi mężczyzna klęczący na podłodze z wyciągniętymi do góry rękami, które mają zamienić się w skrzydła. Mój model niestety tych skrzydeł nie rozwinął, ale to już nie moja wina! Tak go wtedy widziałem, a stało się jak zwykle. Ikary zwykle spadają na ziemię z wielkim hukiem.

Po raz pierwszy w życiu zacząłem malować i odkryłem swoją własną technikę akwarelową, która wychodzi z kolorowego rysunku i zamienia się w prawdziwe, wrażeniowe i mocno emocjonalne malarstwo. 82


83


Na poprzedniej stronie: „Motocyklista” 2012 akwarela na papierze 24 × 31 cm

Do Francji zaprosił mnie Stefan Stałanowski, wybitny skrzypek, uczeń Eugenii Umińskiej, mój przyjaciel. Gdy Stefan dowiedział się, że jestem chory na raka, dzwonił regularnie i wspierał mnie w mojej traumie. Jak już było po wszystkim, uznał, że muszę przyjechać do niego, żeby odreagować, wypocząć i pokazać Francuzom swoje dzieła. Pojechałem i pomimo że jeszcze nie byłem super sprawny, to jednak sobie poradziłem, a Stefek i jego cudowna żona Nelly gościli mnie jak króla. Stefan jest wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Był kiedyś mężem mojej przyjaciółki z czasów studiów na ASP – Marysi Roskosz. Już od dawna nie są małżeństwem, bo im się nie ułożyło, ale pozostali oboje moimi przyjaciółmi. Marysia przyprowadziła na wernisaż kilkanaście pań, które były jej uczennicami. Dorosłe panie, które w drugiej połowie życia postanowiły zrealizować swoje pasje artystyczne, których nie chciały zaniechać. Te panie na wernisażu Loli i moim były bardzo zainteresowane tym, co widzą i chciały poznać warsztat od podszewki. Słuchały moich wyjaśnień, jak urzeczone.

„Dotyk sukcesu”

Stefek – jako znany wielbiciel dobrych smaków – przy-

2011

gotował na oba wernisaże poczęstunek, a więc fantastyczne

akwarela na papierze

nalewki owocowe oraz ciasta. W dniu wernisażu, zanim

40 × 30 cm

zdążyłem się obudzić, upiekł trzy albo cztery różne pyszne ciasta, czym zapewnił gościom wernisażową ucztę dla ich

i wcale bym się nie zdziwił, gdybym zobaczył jego rysunki/

podniebień. Stefan zaskakuje Francuzów, którzy są prze-

obrazy na poważnej, profesjonalnej wystawie. Ciekawe, czy

konani, że to właśnie oni znają się na kuchni najlepiej.

będzie się rozwijał i czy rodzice wiedzą, że mają małego geniu-

Różnica w wernisażach u nas w Krakowie i we Francji,

sza. Marysiu, moje gratulacje. Szkoda, że nie prowadzisz

w Niemczech czy we Włoszech polega na tym, że tam publi-

takich maluchów u nas w Krakowie. Może kiedyś wrócisz do

czność stoi twarzą do prezentowanych dzieł, a w Krakowie

nas i spróbujesz zorganizować pracownię twórczą dla utalen-

goście wernisażowi stoją tyłem do obrazów i rzeźb, czeka-

towanych krakowskich dzieci?

jąc na lampkę wina i, nie daj Boże, czegoś do przekąszenia.

Przypomniała mi się teraz, gdy pisałem o Marysi Roskosz-

Marysia prowadzi w Lille lekcje malarstwa i kompozy-

-Stałanowskiej, nasza wspólna przyjaciółka, Marta Fijałkowska.

cji dla małych dzieci i dorosłych osób, które chcą obcować

Uwielbiałem rozmowy z Martą, te wprost, pełne humoru i ra-

ze sztuką. Mają czas i chcą go spożytkować na rozwój

dości, u niej w domu, w towarzystwie wspólnych przyjaciół:

osobowości. Byłem w pracowni, w której Marysia prowa-

Staszka Moskały, Małgosi Fałkównej, Ewy Kwaśniewskiej,

dzi zajęcia z dziećmi, i z otwartą buzią oglądałem wspa-

czy te u mnie, w moim pokoiku u Państwa Sendorów przy

niałe dzieła wykonane przez małe dzieci. Jest tam jeden

ul. Olszańskiej – wujostwa Maryśki. Bardzo lubiłem Martę

chłopczyk, który jest już doskonałym, dojrzałym artystą

i do dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że popełniła

84


„Przestroga” 2011 akwarela na papierze 40 × 30 cm

samobójstwo. W jakimś momencie nasze kontakty urwały

darować, że nie miałem dla Marty czasu i że nie poroz-

się. Rozmawialiśmy od czasu do czasu przez telefon, ale

mawiałem z nią o jej koszmarnym związku ze schizofre-

z tych rozmów nie wynikało, że Marta ma jakieś problemy.

nikiem, który ją okradł z duszy i ciała i doprowadził do

Dopiero po jej śmierci dotarło do mnie, że w przeddzień

tego desperackiego czynu. Nie wiedziałem, jak wyglądało

wypadku przyszła do mnie do galerii na Grodzką 58 i chciała

jej życie, bo jej partner zabronił Marcie kontaktować się

porozmawiać. Przyszła po pomoc. Niestety, miałem urwa-

ze mną. O jej traumatycznym życiu dowiedziałem się

nie głowy, pełno klientów, każdy coś ode mnie chciał.

dopiero po jej śmierci. Trzeba było być niegrzecznym

Przeprosiłem Martę, że nie mam dla niej czasu i obieca-

dla klientów galerii i zająć się przyjaciółką! Jak to jest

łem, że zadzwonię. Już nie zdążyłem, bo Marta skoczyła

możliwe, że ludzie, którzy przez trzy dni obserwowali

następnego dnia z balkonu ostatniego piętra „Akropolu”

przymiarki Marty do skoku w przepaść, nie zareago-

w miasteczku akademickim. Do dzisiaj nie mogę sobie

wali i nie przeszkodzili jej w tym szaleństwie?

85


pomysłu, jak je zdobyć, a same nie chciały do nas przyjść. Powstała natomiast galeria z kawiarnią przy Mostowej 8 i jest swojego rodzaju hitem sezonu. Kawiarnia jest jednym z ulubionych lokali młodzieży krakowskiej, a galeria pod moim kierownictwem jako dyrektora artystycznego i kuratora wystaw zorganizowała już 15 wystaw twórczości młodych artystów. W ciągu dwóch lat zrobiliśmy kolekcję świetnych wystaw. Jedna z nich, „Komiks Białe haribo” Malwiny Niespodziewanej, została uznana przez dziennikarkę Dziennika Polskiego, Jolantę Antecką, za najlepszą wystawę roku 2012. Jako dyrektor artystyczny i kurator zaprezentowałem różnorodne postawy twórcze. Jedne bardzo się podobały publice „Mostowa Artcafe”, inne mniej. Generalnie jednak galeria ma dobre notowania w środowisku młodzieży artystycznej i wśród publiczności.   Z tych bardzo dobrych 15 wystaw wyróżniłbym wystawę Ol Skoczylas z Warszawy, ponieważ takich zdjęć, jak jej, jeszcze nigdy nie widziałem. Wystawa Ol wzbudziła wiele kontrowersji. Środowisko homoseksualne, które „Mostową Artcafe” bardzo polubiło, było zbulwersowane tą wystawą. Zastanawiałem się dlaczego? Być może dlatego, że mężczyzna na zdjęciach Ol, choć nagi, jest delikatnym, zwiewnym efebem, a nie silnym umięśnionym i spoconym samcem, „W jedności siła”

a może dlatego, że u Ol tak naprawdę nie wiadomo, kto jest

2012

kim. Facet facetem, czy też kobietą. Dla mnie jest to nieważne.

akwarela na papierze

Zdjęcia są piękne, bardzo osobiste i świetnie wykreowane.

40 × 30 cm

Uważam, że galeria plenerowa na Bulwarach Kurlandzkich to był genialny pomysł. Niestety, członkowie Zarządu Fundacji

Marta pięknie się śmiała, śmiechem zaraźliwym,

„Bulwary Sztuki” gdzieś się pogubili, a ja już nie mam czasu

aż do samych trzewi. Życie z chorym i strasznym czło-

ani siły na czekanie, więc odchodzę. Życie jest zbyt krótkie,

wiekiem oduczyło ją tego pięknego śmiechu i popchnęło

żeby z byle powodu zwlekać i czekać na cud! Mam pewnie

w przepaść. Po wypadku z Mirkiem i Martą jestem teraz

trudny charakter dla ludzi, którzy mają czas i nie spieszą się

bardzo czujny na podejrzane zachowania moich przy-

z realizacją zamierzeń i marzeń, jeżeli je w ogóle mają.

jaciół i wydaje mi się, że choć raz udało mi się zapobiec

Wszystko to, co w swoim życiu artystycznym wymyśliłem,

tragedii. Przyjaciel nie jest już przyjacielem, ale żyje!

starałem się natychmiast realizować i zwykle mi się to uda-

Sześć lat temu zostałem zarażony przez moich przy-

wało, ale byłem sam sobie żeglarzem, sterem i okrętem.

jaciół – Tomka i Jakuba – pomysłem otwarcia galerii na

Tym razem okręt dryfuje i pomysł już dawno wypadł za

bulwarach wiślanych. Przygoda okazała się z początku

burtę. Straciłem entuzjazm. Nie udało się i dlatego odcho-

fascynująca, z czasem zaś coraz bardziej traumatyczna.

dzę z Fundacji. Gdy „balast” zniknie za horyzontem, to może

Założyliśmy Fundację, żeby to, co zamierzamy robić,

wtedy „Bulwary Sztuki” ruszą pełną parą.

było jak najłatwiejsze w realizacji i żeby służyło młodym

Jeszcze niedawno rozmawiałem z Geniem Muchą o jego

artystom. Miała powstać galeria na bulwarach, która nie

obrazach i niedosycie, jaki miał, że za mało, że nie najle-

powstała do dzisiaj. Podobno z powodu braku środków

piej, że chciałby jeszcze, ale już brak sił. Dzisiaj już go nie

finansowych. Ci, którzy mieli się tym zająć, nie mieli

ma wśród nas, a i obrazy gdzieś się rozeszły po ludziach

86


„Co ja na to poradzę?”

Maciejewskiemu, przykładając kadr z dłoni do jego

2012

wielkiego obrazu: „Zbysiu, po co malujesz te ogromne

akwarela na papierze

fototapety, skoro w tym małym kadrze jest tyle wspania-

30 × 40 cm

łego malarstwa”. Byłem wraz z Leszkiem Dutką świadkiem tej rozmowy i muszę przyznać, że pani profesor Cybisowa

i trudno stwierdzić, czy jego obawy były słuszne,

miała stuprocentową rację. W malarstwie nieważne jest,

czy też nie. Każde, choćby najdłuższe życie artysty

co jest na obrazie i jaki ma on rozmiar, ale ważne jest to,

jest za krótkie, a zwłaszcza artysty znakomitego.

jak jest namalowany. Na tym małym wycinku z dużego

Witold Pałka, który współpracował z moją galerią od

obrazu Maciejewskiego było widać, w jaki sposób umiał

samego początku i do niedawna, pomimo że namalował

operować kolorem i formą. Był znakomity! Maciejewski

ogromną liczbę wspaniałych obrazów, dzisiaj ciężko

i Pałka malowali zupełnie inaczej, ale jeśli przyjrzeć się

chory na raka budzi zatroskanie tych, którzy chcieliby

z bliska ich obrazom, to jedno mieli wspólne: wyszukany

kupić sobie jego obraz. Obraz nasycony wspaniałym kolo-

kolor, formę i materię malarską.

rem, intensywną, pałkowską czerwienią i nietuzinkowym

Muszę bardzo subiektywnie stwierdzić, że mam nie-

gestem malarskim. Każdy chciałby taki energetyczny

słychanie ciekawe życie, naszpikowane tym, co przykre,

obraz posiadać i nie każdy malarz potrafi tak jak Pałka

niesprawiedliwe i nieuczciwe, ale też z dużą dozą różnych

malować. Pozornie banalne tematy, ale jakie malarstwo!

wspaniałych doświadczeń z ludźmi i ze sztuką. Bywam nie-

Profesor Wanda Cybisowa powiedziała kiedyś Zbyszkowi

szczęśliwy, gdy zostanę oszukany i porzucony, ale zdarza

87


„Sfora” 2013 akwarela na papierze 50 × 60 cm

mi się żyć w euforii piękna i przyjaźni. Szkoda tylko, że piękno trwa zbyt krótko i często zamienia się w brzydotę, która ściąga mnie w dół. Od każdego dna, choćby najgłębszego, można się jednak odbić, jeżeli oczywiście umie się pływać, a ja umiem!   Umiem, ale czy na pewno to wystarczy? Trauma związana z przebytą chorobą, a właściwie konsekwencje międzyludzkie, których mam okazję doświadczać, to nowa jakość, nieznana mi do „wczoraj”. Z początku, gdy rozeszła się wieść, że Gołogórski jest chory, wszyscy znajomi, przyjaciele interesowali się, co mi jest i czy wyjdę z tego. Teraz, gdy już udało się, a przynajmniej nie ma nawrotów raka, to najpierw co poniektórzy rzucili mi się do gardła, a inni po prostu o mnie zapomnieli. Jeden z moich byłych przyjaciół, gdy dowiedział się, co przeszedłem, skwitował to jednym zdaniem: „Wiesz, ja nigdy nie czułem się lepiej, jestem zdrowy i silny, jak nigdy dotąd”. Opadła mi „szczena” i do dzisiaj nie mogę jej zamknąć. Inny znowu na początku wpadł w histerię, martwił się, był z pięciominutowymi odwiedzinami w szpitalu, odwiedzał mnie prawie codziennie w czasie domowo-tarasowej rekonwalescencji, aż któregoś dnia zaczął sobie pozwalać na coraz bardziej agresywne dowcipy. Wreszcie poczuł się silny, bo przestałem w jego mniemaniu być samcem alfa. Zapomniał o tym, że ładunek samca alfa nie znajduje się w prostacie, ale w mózgu. Byłem, jestem i zawsze będę samcem alfa, bo taki już mój los. Nawet wtedy, gdy straciłbym jaja, będę tym, kim jestem.   Ilekroć spotykam znajomych, którzy zapomnieli mojego numeru telefonu i nie reagują na zaproszenia wernisażowe, to patrzą na mnie, jak na eksponat muzeum anatomii Akademii Medycznej i zdziwieni mówią: „Ale ty świetnie wyglądasz”. A jak mam wyglądać, skoro żyję i wracam dzięki Bogu do zdrowia?   Mój ojciec, Przemysław Gołogórski, był adwokatem (bronił skutecznie jednego z oskarżonych w tzw. aferze mięsnej), znakomitym adwokatem, tak zresztą, jak jego ojciec, a mój dziadek, Eugeniusz. Pamiętam mojego

88


89


dziadka z okresu, gdy byłem bardzo mały. Przyjechaliśmy

„W kolejce po szczęście”

z tatą do Krakowa i po raz pierwszy i ostatni widziałem

2011

dziadzia Genka. Przyjął nas w swoim gabinecie, gdzie na

akwarela na papierze

ścianach wisiały wspaniałe obrazy. Zapamiętałem duży

30 × 40 cm

portret Żyda z misą wypełnioną złotymi dukatami, bardzo cenny obraz ze szkoły włoskiej, który mój tato otrzymał

pieczątki herbowej nie mam żadnej pamiątki po moim

w prezencie od ojca chrzestnego oraz dwie podłużne pas-

dziadku Eugeniuszu. Większość obrazów podobno zabrał

tele Wojtkiewicza, przedstawiające klaunów w dużych

lekarz, który leczył moją babcię Jadwigę. Babcia cierpiała

muchach w kropki. Mój tato nie upomniał się o obraz „Żyda”

na wiele chorób, a przede wszystkim na demencję starczą.

po śmierci swojego ojca, ponieważ nigdy nie przywiązywał

Rozdawała cenne przedmioty różnym domokrążcom,

wagi do sfery materialnej. Uznał sprawę za zakończoną

Cygankom. Jednak najgorszym łupieżcą był pan doktor,

i już nigdy nie rozmawialiśmy w domu na ten temat.

który wynosił cenne dzieła sztuki w zamian za receptę

Jedno jest pewne: że pomimo, iż mój dziadek miał

na jakąś nieskuteczną miksturę. Mąż pewnej znanej kardio-

piękną kolekcję obrazów, żaden z nich nie dostał mi się

chirurg powiedział mi kiedyś przy okazji wizyty w mojej

w spadku, choć ja i mój syn Karol jesteśmy ostatnimi z rodu

galerii, że takie obrazy, jak Eugeniusza Muchy, to u niego

Gołogórskich. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że oprócz

wiszą w piwnicy. „Moja żona dostaje tyle tego śmiecia od

90


artystów, których leczy, że nie ma co z tym robić”. Spytałem go: „Co wisi u państwa w salonie?”. „Jak to co? Malczewski i Kossak oczywiście”.   Moi rodzice pozostali również w pamięci moich kolegów i koleżanek mojej siostry jako ludzie o niesłychanej kulturze i dobroci. Uczniowie mojej mamy do dzisiaj, choć upłynęło od jej śmierci wiele lat, pamiętają swoją ulubioną nauczycielkę fortepianu i w czasie wizyt w Krakowie składają kwiaty na grobie mojej mamy i odwiedzają mnie w galerii, żeby o niej porozmawiać. Tato, gdy był już bardzo schorowany i musiał wraz z moją mamą, w stanie wojennym, przeprowadzić się z Piotrkowa Trybunalskiego do Krakowa, bardzo martwił się, że już nie będzie występował jako obrońca w sądzie. Namawiałem go wtedy, żeby zaczął pisać. Niestety, zanim zaczął, to umarł i zostałem pozbawiony jego wspomnień o czasach, gdy był młody, studiował na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie i kochał się w chórzystce, studentce Konserwatorium im. Kasparkównej, która parę lat później została moją ukochaną mamą.   Oboje rodzice pięknie śpiewali. Tata miał wspaniały bas i pamiętam, gdy w czasie Świąt Bożego Narodzenia mama siadała do fortepianu i całą rodziną – wraz z moją starszą siostrą Martą, która miała piękny sopran koloraturowy – śpiewaliśmy kolędy przy smacznie, choć

„Jestem piękny”

skromnie zastawionym stole. Mama oprócz tego, że była

2011

wspaniałą pianistką, świetnie gotowała i piekła pyszne

akwarela na papierze

makowniki. Zawsze był tort orzechowy i kutia, ale naj-

40 × 30 r.

ważniejsza była miłość naszych rodziców do nas, dzieci, i nasza do nich. W domu rodzinnym czułem się zawsze

wypijałem zimną i bardzo słodką herbatę mojego taty,

bezpieczny, choć nie zawsze było tak kolorowo, jak to

który siedział z książką w ręku na fotelu, w jadalni przy

zapamiętałem. Gdy rodzice zmarli, po raz pierwszy, choć

oknie z widokiem na przepiękny, ogromny klon, który

byłem już bardzo dorosły i miałem już własny dom, żonę

rósł na środku podworca i dawał przyjemny cień w upalne

i córkę, poczułem strach, że nie ma już na horyzoncie

dni lata. Lubiłem patrzeć na tatę zaczytanego, uśmiech-

mamy i taty. To oni dawali mi poczucie bezpieczeństwa,

niętego, z nieodzownym papierosem w dłoni i zawsze mi

a od dnia ich śmierci to ja musiałem przejąć ich rolę

przyjaznego. Często w nocy, gdy zasypiam, pojawiają

w życiu moich bliskich, tak na poważnie, i od tej pory

się mi przed oczami twarze moich rodziców i wiem,

na zawsze przestałem być dzieckiem. Dzisiaj, gdy mam

że to jest moment, w którym oni nade mną czuwają, już

65 lat i czasami nie radzę sobie z rzeczywistością, tak

tam, z nieba, i mówią mi: „Nie bój się, synku, wszystko

bardzo bym chciał, żeby znowu byli tata i mama i żebym

będzie dobrze, musisz wytrwać, my ci pomożemy”.

mógł się schować w ich ramionach i poczuć ich bliskość.

Bardzo żałuję, że z moimi rodzicami tak mało roz-

Czasami przypomina mi się obraz, który bardzo lubi-

mawiałem o ich dzieciństwie i przeszłości. Tak mało

łem: wpadałem często w czasie zabawy na podwórku

o nich wiem, może dlatego, że nie lubili wspominać tych

do domu, żeby szybko się czegoś napić i najczęściej

czasów, gdy im zabrano młodość, szansę na normalne

91


życie i tego, że musieli ukrywać swoje szlacheckie pochodzenie, żeby jakoś egzystować. Czas wojny był dla nich bardzo traumatyczny i nie chcieli o tym rozmawiać. Ojciec, z tego, co wiem, dzięki przebiegłemu i odważnemu „baciarowi” lwowskiemu uciekł z transportu sowieckiego na syberyjską zsyłkę, a mama jakimś cudem uniknęła transportu do Auschwitz. Była wtedy w ciąży, gdy do naszego mieszkania we Lwowie wkroczyli niemieccy żandarmi z gestapo i chcieli mamę aresztować, bo ktoś doniósł, że jest Żydówką. Na szczęście mój tata znał język niemiecki i udało mu się przekonać gestapowców, że jego żona jest Ormianką, a – jak wiadomo – Ormianie, choć podobni do Żydów, to jednak katolicy, i ten potwór Hitler nie przeznaczył ich do eksterminacji. Gdyby nie ten pozornie nieistotny dla normalnych ludzi drobiazg, którym jest pochodzenie etniczne człowieka, to pewnie nigdy bym się nie urodził.   Postanowiłem nie popełnić błędu mojego ojca i zacząłem wspomnienia o swoim niewątpliwie atrakcyjnym życiu już teraz, gdy jeszcze coś pamiętam i mogę to przenieść na papier. Robię to dla moich dzieci: Aleksandry, Karola, dla Kamila, mojego wspaniałego zięcia, oraz mojego pierwszego wnuka, Ksawerego Rocha, żeby mógł kiedyś przeczytać tych kilka stron o swoim dziadku artyście. Mam nadzieję, że wyrośnie na wspaniałego mężczyznę i będzie wiedział, po co żyje. Że żyje się nie po to, żeby jeść i przechwalać się, gdzie spędziło się ostatnie wakacje, ale po to, żeby żyć dla innych i coś po sobie pożytecznego zostawić. Robię to też po to, żeby na chwilę zatrzymać czas i uświadomić sobie, kim tak naprawę jestem i co osiągnąłem – mimo wszystko.   20 lipca 2013 roku odbył się ostatni „mój” wernisaż na

Ilekroć ktoś usiłował mi tę wolność odebrać, przechodził

Mostowej. Mam go już za sobą. Poinformowałem publikę

natychmiast na pozycje stracone. Myślałem, że Tomek

„mostowiaków” (tak „barmański gwiazdor” nazywa

i Kuba to rozumieją, gdyż znają mnie już kilkanaście lat,

publiczność Mostowej Artcafe), że już nie jestem człon-

ale widać myliłem się. Forsowali materiał, a wiadomo,

kiem Zarządu Fundacji „Bulwary Sztuki” i automatycznie

że mistrz japońskiego kowalstwa nie może forsować

przestałem być dyrektorem artystycznym i kuratorem

stali przeznaczonej na miecz samuraja, ponieważ broń

wystaw. Zgodnie z moim odczuciem uzasadniłem swoje

na zawsze traci swoją sprężystość i nadaje się tylko do

odejście z Fundacji poczuciem wszechogarniającego

wyrzucenia. Postanowiłem, że zanim stracę na sprę-

zniewolenia i całkowitej utraty wolności osobistej, któ-

żystości, muszę przerwać forsowanie mojego jestestwa

rej to jestem orędownikiem od lat najmłodszych. Tego

i wysiadłem z pociągu zwanego Fundacją „Bulwary

nauczyli mnie moi rodzice: „Nigdy nie uzależniaj się

Sztuki”. Mam świadomość, co straciłem, ale też – co odzy-

od nikogo ani niczego, bo stracisz siebie, bądź zawsze

skałem. Kiedyś, przed laty, miecz samurajski nazywany

wolnym człowiekiem, mów zawsze prawdę” – mówili.

„Marian Gołogórski” był już forsowany przez Dominika

92


to nie mogłem zawieść Pauliny Maksjan, bohaterki tego wieczoru, i jako kurator otworzyłem wystawę. Ktoś po raz pierwszy w historii galerii nagrywał moją przemowę telefonem komórkowym. Po co? Pewnie po to, żeby mnie z tego, co mówiłem, rozliczyć. Pewnie spodziewał się jakichś oskarżeń z mojej strony czy inwektyw? Ciszę po zakończonej mowie przerwały nieśmiałe oklaski zainicjowane przez moją córkę Aleksandrę. Nikt nie podszedł do mnie, nie podziękował mi za sześć lat trudu, za pracę, którą włożyłem w to kolosalne przedsięwzięcie, jakim były, są i będą Bulwary Sztuki. Zrobiłeś człowieku swoje, no to teraz spadaj! Otoczony skromną rodzinną gromadką: córką, kuzynką Elżbietą, Joanną i Maćkiem z żoną (nikt z moich licznych znajomych pomimo zaproszenia nie zaszczycił tej stypy swoją obecnością, tak zresztą, jak i narodzin Mostowa Artcafe), próbowałem mocniej stanąć na nogi. Błyskawicznie stwierdziłem, że nie ma na co czekać, i szybkim krokiem poszedłem z Aleksandrą do samochodu i odjechałem na zawsze, z miejsca, które mnie nie zaakceptowało. Miejsca, w którym „gwiazdor” z przyjaciółkami, dyletant zza baru, był wyrocznią: co jest dobre, a co nie. Miejsca, w którym nikt nie doceniał tego, co robię. Miejsca, w którym mnie użyto i odstawiono, jak stare, zużyte rękawiczki. Przyszedł nowy sezon i uznano, że czerwień, którą lubię, nie jest modna. Od dzisiaj modny jest szary, tak szeptano wśród „znawców” kolorów. Gołogórski jest passé. On jest „czarny”, podobno jakiś tam Ormianin, chichocząc szeptano w tłumie. Zrobimy po nim porządki! „Gwiazdor” zaintonował poloneza i rozpoczęto chocholi taniec. Korowód zmierzał przez ulicę Mostową w kierunku Bulwarów Kurlandzkich. Lustro Wisły odbijało „Pełzająca glista”

w zachodzącym słońcu podrygi tańczących. „Gwiazdor”

2011

przeglądał się w tym zwierciadle, żeby sprawdzić swoją

akwarela na papierze

grzywkę, czy dalej stoi na żelu i czy nadmiernie nie

30 × 40 cm

sfilcowała się w wieczornej wilgoci. Zbyt gorliwie się na-chylił i zgubił w nurcie Wisły powierzony mu „Złoty

(znawcę sztuki wytwarzania samurajskich mieczy),

Róg”. I choć nigdy go nie odnajdzie, to nikt się tym nie

na św. Jana 20. Skończyło się tak samo jak na Mostowej.

przejmie, bo zawsze będzie można go zastąpić polakiero-

Po zakończeniu mojej mowy wernisażowej zapadła

wanym złotolem, rogiem z papier-mâché. Może tak było,

cisza. Moi fundacyjni partnerzy, pomimo mojego zapro-

a może nie? Nie wiem i nie chcę już nic wiedzieć.

szenia do uczestnictwa w otwarciu, schowali się w tłumie

Z wielkiego zdziwienia nie mogę wciąż zamknąć ust, ale

gości. Któryś z nich powinien był otwierać wystawę, bo

włóżmy ten epizod między bajki. „Mostowiacy”, pomimo

ja byłem już na Mostowej tylko gościem (tak mi się przy-

że Mostowa to był mój pomysł, zostawiam Wam ją, życząc

najmniej wydawało), ale ponieważ nikt się nie kwapił,

powodzenia przy zacieraniu śladów i zamiataniu po…!

93


Wczoraj, a może przedwczoraj, w „Dzienniku Polskim”

„Oni są gotowi”

pojawił się artykuł krytyczny autorstwa pana Łukasza

2011

Gazura, dotyczący wystawy Pauliny Maksjan w Galerii

akwarela na papierze

Mostowa Artcafe, ostatniej wystawy mojego kuratorstwa.

30 × 40 cm

Tuż obok artykułu jest coś w rodzaju nekrologu, brakuje tylko Ś+P nad nazwiskiem, napisanym moim „ulubio-

oddałem sześć lat, najcenniejszych lat mojego życia

nym” kolorem, szaro-niebieskim. Tak „nowy” Zarząd

i odszedłem niezauważony, z nekrologiem w gazecie.

Fundacji (bez imienia i nazwiska) złożył hołd Marianowi

Staszek, który teraz bawi w Meksyku, napisał mi

Gołogórskiemu za to, co dla tej Fundacji zrobił. Żałość

w mailu: „Marian, będzie dobrze, musi być dobrze, jak

dupę ściska. Niby nie ma do czego się przyczepić, ale

zwykle pozbierasz się i pójdziesz do przodu”. Oby miał

odebrałem kilka telefonów przerażonych znajomych,

rację! Jak często jednak można zaczynać od początku?

którzy myśleli po przeczytaniu tej „reklamy”, że pewni-

Przysłał mi też modlitwę, którą jego zdaniem powinie-

kiem umarłem. Student pierwszego roku projektowania

nem odmawiać codziennie, cytuję: „Boże, użycz mi po-

graficznego na ASP wie, że tak się projektuje nekrologi.

gody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę

Podobno jeśli się przeczyta swój nekrolog przed śmiercią,

zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,

to będzie się długo żyło. Mam nadzieję, że tak będzie,

i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. Pozwól

że długo i szczęśliwie. Najgorsze jest to, że Fundacji

mi co dzień żyć tylko jednym dniem i czerpać radość

94


która od ponad dziewięćdziesięciu lat, na wpół amatorsko, zajmuje się twórczością. Nie przyjechała na wernisaż, bo to już w jej wypadku zbyt duży wysiłek. Widziałem kilka niezłych obrazów na tej wystawie. Gdyby pani R. miała sprzyjające warunki do twórczości, to może rozwinęłaby artystyczne skrzydła, ale w środowisku, w którym żyła, nie było sprzyjającej aury dla jej pasji, więc ukryła się ze swoją twórczością za szafą i dopiero teraz jej syn postanowił staruszce zrobić prezent w postaci wystawy w nieistniejącej galerii przy ul. św. Jana. Na wernisaż zbiegła się śmietanka arystokracji krakowskiej, crème de la crème. Te wszystkie paniusie w pretensjach intelektualnych, te dąsy i pląsy. Nikt się tam nie zna na sztuce, a wszyscy udają znawców, nie tak jak ich przodkowie, którzy kształcili swoje dzieci do konsumpcji dóbr kultury. Guwernantki, lekcje fortepianu i rysunku, wyjazdy do Paryża na „Salon jesienny”. Dzisiaj pozostał już tylko snobizm nie poparty niczym więcej. Zbiegli się, żeby się pokazać i wymienić poglądy na temat ubiegłych wakacji i tych właśnie planowanych. Gdzie tym razem jedziecie? Polinezja, a może Transylwania? Wow, ależ ty dzisiaj pięknie wyglądasz, gdzie kupiłaś tą apaszkę, w Mediolanie czy Londynie, ależ ci w niej do twarzy, wyglądasz wspaniale, a jaką masz figurę, do którego trenera chodzisz teraz na gimnastykę itp. itd. Wiesz, w salonie Guerlaina, piętro wyżej, jest nowy krem na zmarszczki, znakomity. I tak bez końca. Pewna hrabina była tak „Jabłka anioła”

zajęta plotami, że aż mnie nie dostrzegła, przepychając

2012

się, na różowo przyodzianymi gabarytami, w zachwyco-

akwarela na papierze

nym tłumie „koneserów sztuki”. Później usłyszałem jej

60 × 50 cm

teatralny szept do uszka jakiegoś dobrze urodzonego, podstarzałego znawcy tematu: „Widziałeś tego Gołogórskiego,

z chwili, która trwa; i w trudnych doświadczeniach losu

co on tu robi, słyszałam, że podobno jest gejem. Widzia-

ujrzeć drogę wiodącą do spokoju; i przyjąć – jak Ty to

łeś jego rzeźby i akwarele”? To prawdziwy skandal, że ta-

uczyniłeś – ten grzeszny świat takim, jakim on naprawdę

kich ludzi zaprasza się do towarzystwa. Całe szczęście,

jest, a nie takim, jakim ja chciałbym go widzieć”... itd.

że to towarzystwo nie zaszczyciło mnie swoją obecno-

Mój tata, za swoim pradziadkiem, mawiał: „Gołogórscy

ścią na Mostowej. Dobrze, że nie przyszli, bo i tak prze-

są stworzeni przez Boga do tułaczego kija i torby”. Przez

konałbym się, że to niepotrzebna i nieszczera wizyta!

swoje 65 lat życia próbowałem udowodnić, że to nieprawda,

Bardzo żałuję, że już nie ma w moim najbliższym

ale czy mi się udało? Czy tata miał rację? Popatrzcie

gronie tych, którzy byli kiedyś, tych z „mięsa i kości”,

Państwo na wycinek tego, co w swoim artystycznym

tych, którzy wiedzieli, o czym mówią, i nie były to

życiu zrobiłem do tej pory i osądźcie sami, jak jest.

wspomnienia z plaży w San-coś tam! Co z nimi, co z nami

Byłem niedawno na wernisażu malarstwa mocno starszej

się stało? Schowali się za szafę, bo wstydzą się swojej

pani z Londynu. Ormianki z pochodzenia, uroczej osoby,

biedy i kłopotów egzystencjalnych, a może już ich nie

95


ma, bo poumierali, tak jak jeden z ostatnich intelektuali-

PS. W międzyczasie Jarek Śmietana niestety zmarł,

stów krakowskich, nieodżałowany śp. Krzysiu Nazar?

tak zresztą, jak Witold Pałka. Nigdy już nie usłyszymy

Na koniec miła wiadomość. Sprzedałem najnowszą

na żywo pięknej gitary Jarka i nigdy już nie wypiję

wersję rzeźby „Anioł zawiązujący sandał”. Od kilku lat

z Witoldem świątecznego kieliszka Stocka. Będzie

pewna pani z wybrzeża od czasu do czasu zaglądała do

mi brakować tych dwóch wielkich artystów!

mnie, do galerii, żeby popatrzeć na tę rzeźbę. Rok czy dwa lata temu rzeźby już nie było, ktoś ją kupił. Zafrasowana wyszła, a parę dni temu jej kochający mąż napisał do mnie, że chciałby żonie zrobić prezent urodzinowy, z tej właśnie rzeźby. Tak się składa, że właśnie skończyłem najnowszą wersję tego anioła i wczoraj rzeźba została wyekspediowana nad polski Bałtyk! Urodziny będą świętowane wraz z moim „Aniołem zawiązującym sandał”.   Te dość luźne i niechronologiczne wspomnienia z mojego życia, ocierającego się stale o różne wydarzenia artystyczne, traktuję jako zaczyn czegoś, co będzie kontynuowane. Mam nadzieję żyć długo, tworzyć często i bogato i kochać ludzi, jeżeli oczywiście mi na to pozwolą. Dalszy ciąg, jeżeli nastąpi, postaram się tworzyć przy pomocy wirtualnych mediów. Marian Gołogórski

96


97


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.