MARIAN GOŁOGÓRSKI 40/30
Album ten dedykuję: Moim rodzicom, mamie, Emilii z Bohosiewiczów–Gołogórskiej, i tacie, Przemysławowi Gołogórskiemu, z podziękowaniem za dar życia i troskę o mój kręgosłup moralny. Mojej siostrze, Marcie, za to, że jest i czuwa nade mną i moją rodziną. Mojej żonie, Małgorzacie, za to, że razem spędziliśmy szampańską młodość i że urodziła mi wspaniałe dzieci. Córce, Aleksandrze, za to, że wspiera mnie w moich artystycznych powikłaniach i za to, że dała mi wraz z Kamilem, moim wspaniałym i utalentowanym zięciem, kochanego wnuka, Ksawerego Rocha. Synowi, Karolowi, za to, że jest, że stoi za mną murem i mam nadzieję, że będzie kontynuował sagę rodu Gołogórskich. Panu Janowi Okońskiemu specjalne podziękowanie za to, że w imieniu Pana Prezydenta Profesora Jacka Majchrowskiego, jako jego pełnomocnik, wspiera z pełnym zaangażowaniem moje starania o otwarcie galerii Fundacji „Bulwary Sztuki” przy Bulwarze Kurlandzkim w Krakowie nad Wisłą. Specjalne i ciepłe podziękowania moim modelkom i modelom, którzy użyczyli swego nagiego i pięknego ciała do mojej pracy twórczej. Często bezinteresownie i z pełnym oddaniem. Wielkie dzięki! Dziękuję moim wszystkim klientom galeryjnym, entuzjastom mojego talentu i szeroko pojętej twórczości artystycznej, że pomimo wielu zakrętów i kłopotów galerii towarzyszą mi od 30 lat i dzięki nim galeria wciąż istnieje! Gminie Miasta Krakowa podziękowanie za pomoc finansową w wydaniu tego skromnego albumu.
MARIAN GOŁOGÓRSKI 40/30 Fundacja „Bulwary Sztuki”
Kraków 2013
Tekst: Projekt graficzny:
Marian Gołogórski Kamil Kamysz |
| www.theverydesign.com
Współpraca merytoryczna, przygotowanie materiałów, retusz fotografii: Fotografie:
Aleksandra Gołogórska-Kamysz Małgorzata Bundzewicz, Aleksandra Gołogórska-Kamysz, Marian Gołogórski, Kamil Kamysz, Jan Krzyszkowski, Stanisław Markowski, Zbigniew Skotniczny, Wojciech Sosenko
Korekta:
Mateusz Czarnecki, Jakub Łobocki, Krzysztof Wąchal
Publikacja została złożona krojami: Wydawca: Wydawnictwo i drukarnia:
Skolar i Bauer Bodoni Fundacja „Bulwary Sztuki”, Kraków 2013 Drukarnia Towarzystwa Słowaków w Polsce ul. Św. Filipa 7, Kraków
ISBN: Współpraca:
978–83–7490–665–4 Galeria Autorska Marian Gołogórski ul. Grodzka 29 31-001 Kraków © 2013, Marian Gołogórski www.gologorski.com gologorskigallery.blogspot.com
Projekt jest współfinansowany ze środków Gminy Miejskiej Kraków www.krakow.pl
Najtrudniej jest mi pisać o sobie. Mój przyjaciel – Kuba – powiedział kiedyś do mnie: „jesteś próżny”. Czy rzeczywiście tak jest? Wydaje mi się, że człowiek próżny nie ma dystansu do siebie, do tego, co robi, co mówi, a będąc artystą, nie ma dystansu do własnej twórczości. Tymczasem prowadzenie galerii sztuki współczesnej przez 30 lat nauczyło mnie dystansu, tak do siebie, jak i do tego, co robię. Zbyt długo obcuję z twórczością innych artystów, by nie nabyć skromności i by na tle ich dzieł nie potrafić rozpoznać wartości tego, co sam robię. Nie znaczy to bynajmniej, że utraciłem pewność siebie, że nie doceniam własnych umiejętności ani tego, co stworzyłem w swoim życiu… a było tego dużo, oj, bardzo dużo.
5
Rozpocznę od ostatnich wydarzeń, aby zaznaczyć, w jakiej kondycji zasiadam do zbierania okruchów wspomnień z mojego życia, związanych z moją działalnością artystyczną. Mam 65 lat, a na koncie 40 lat pracy twórczej i 30 lat pracy w roli „galernika”. Jak się czuje ktoś taki, jak ja, w tej nowej, „europejskiej” rzeczywistości? Jak się może czuć artysta, animator życia artystycznego w czasach, w których polityka całkowicie zdominowała nasze życie? To, co robią politycy, posiadający w większości wąskie horyzonty intelektualne, nie niesie ze sobą nic dobrego dla środowiska artystycznego. Artyści zostali zepchnięci na margines. Żyją w skandalicznie złych warunkach socjalnych. Miasto proponuje im pracownie w zawilgoconych suterenach, bez żadnych wygód. Często bez toalety, ogrzewania i światła dziennego, tak potrzebnego im do pracy. Gdzie są czasy pięknych dziewiętnastowiecznych pracowni, czy też czasy pracowni budowanych specjalnie dla artystów plastyków, zrzeszonych w Związku Polskich Artystów Plastyków, przez Zarząd Rewaloryzacji Zabytków Krakowa, na strychach wielu kamienic, w ramach remontów generalnych? Wszechwładna PZPR wiedziała, że musi „kokietować” środowisko artystyczne, bo bez artystów wszystko jej się rozsypie! Nie ma już takich działaczy związkowych, jak Ewa Żygulska czy prof. Antoni Hajdecki, którzy walczyli o każdy centymetr
6
powierzchni pracownianej dla członków ZPAP. Dzisiaj
Kiedy politycy różnych opcji zrozumieją, że popełniają
ruguje się artystów z tych pracowni. Wrócili „właściciele”
niewybaczalny grzech zaniechania? Przypomina mi się wy-
i roszczą sobie prawa do tego, co powstało w PRL-u za
powiedź Tadeusza Kantora: „Pytam się kiedy z ich ust usłyszę
pieniądze społeczeństwa polskiego, w tym w dużej mierze
słowo SZTUKA, no kiedy? Nigdy, nigdy!”. To wstrząsająca
za fundusze środowiska twórczego, gdyż pracownie budo-
wypowiedź! Niedługo po niej Kantor zmarł nie usłyszaw-
wano częściowo ze środków generowanych przez ZPAP
szy owego upragnionego słowa z ust „władzy”. Gdyby dożył
(Fundusz Rozwoju Twórczości) – 2% od każdego honora-
naszych czasów, pewnie umarłby z rozpaczy, widząc, jaki los
rium artystów plastyków odprowadzano na w/w Fundusz.
zgotowała polskim artystom obecna władza. Na pewno nie
Artyści zaangażowali się w przewrót solidarnościowy
wytrzymałby tego koszmaru. Mnie też trudno jest go wytrzy-
i zapłacili za to odsunięciem na rubieże „spraw ważniej-
mać i trzymam się wyłącznie siłą woli i rozpędu sprzed lat.
szych”. Jako działacz ZPAP w czasach „Solidarności” na-
Szczycimy się kilkoma nazwiskami artystów polskich,
mawiałem kolegów, zgromadzonych na Walnym Zebraniu
funkcjonujących na rynku światowym, ale jaka jest w tym
po reaktywacji Związku po stanie wojennym, żebyśmy
zasługa polskich instytucji wspierających kulturę i sztukę?
wystawili naszych kandydatów na posłów i senatorów
Żadna! Gdyby artyści liczyli na ich pomoc, to już dawno
RP. Mówiłem, że jest nas dużo, że możemy stanowić
poumieraliby z głodu. Musimy radzić sobie sami, ale jak,
realną siłę polityczną, że mamy szanse stanowić o sobie,
skoro państwo zapomniało o nas, zapomniało o potrzebach
a w każdym razie być obecnymi w polityce, bo bez tego
kulturalnych społeczeństwa?! Związki twórcze zostały
skażą nas na banicję. Wyśmiano mnie wówczas.
zmanipulowane i praktycznie już nie istnieją, w każdym
I co się stało? Nie ma nas. Posłowie rodem z Solidarności
razie nie mają żadnego znaczenia i nikt się z nimi nie liczy.
obrośli w piórka i dbają wyłącznie o własne „bebechy”,
Te mało optymistyczne konstatacje nie wydają się może
artyści nie są im potrzebni do niczego! Państwo i spo-
najlepszym początkiem wspomnień o sobie samym jako arty-
łeczeństwo bez artystów degraduje się z dnia na dzień.
ście. Spoglądając wstecz, nie mogę jednak zapomnieć
I jeśli tak dalej pójdzie, przestanie istnieć w ogóle.
o czarnej dziurze nicości, która rozwiera się przede mną
7
był zdany wyłącznie sam na siebie, ale żeby rządzący stworzyli mechanizmy/ustawy, które wspierałyby funkcjonowanie artysty w obecnej rzeczywistości. Pokładając nadzieję w samych artystach, w ich wewnętrznej sile, głęboko wierząc w ich przeznaczenie, wracam do przeszłości, która naznaczona była entuzjazmem i wiarą, że mnie na pewno się uda. Udało się? Pewnie tak. Wielu uważa, że jestem człowiekiem sukcesu, ale ja niestety tak nie uważam. Jak na moje możliwości, mój talent dany mi od Boga, mogłem osiągnąć znacznie więcej. Bardzo wcześnie uświadomiłem sobie posiadany talent – już w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Moi rodzice mieli w Piotrkowie Trybunalskim – gdzie wywiał nas wiatr historii – znajomą, panią Eugenię Hejmanową-Olejnik: Żydówkę, nauczycielkę fortepianu, której jakimś cudem udało się uniknąć Holokaustu. Pani Eugenia umożliwiała nam cza-sem kupno dobrej angielskiej herbaty i częstowała mnie łakociami w postaci bakalii, które po wojnie w Polsce stanowiły prawdziwy rarytas. Jej mieszkający w Londynie syn, stale utrzymujący z nią kontakt listowny, przysyłał wprawdzie matce ekskluzywne paczki, ale zobaczyć mogli się dopiero po wielu latach, tuż przed jej śmiercią. Pani Eugenia pojechała do Londynu i niedługo potem wróciła do domu rodzinnego, niewiele opowiadając o swej wizycie. Jej pobyt w Londynie nie należał do najmilszych, co wnoszę po tym, że zaraz po powrocie moja nauczycielka muzyki dostała takiego zaparcia, „Człowiek-słońce”
że wylądowała w szpitalu, gdzie musiano interwenio-
1971
wać chirurgicznie, żeby nie dostała skrętu kiszek.
rzeźba, stal spawana
Chodziłem do pani Eugenii na lekcje fortepianu, gdyż
wysokość: 300 cm Praca została wykonana podczas konkursowego pleneru studenckiego w Legnicy (II nagroda)
mama nie miała cierpliwości uczyć mnie sama, a uważała, że mam słuch absolutny i powinienem uczyć się grać. Byłem leniwy i nie chciało mi się ćwiczyć pasaży, ale lubiłem chodzić na te lekcje, ponieważ dom mojej nauczycielki
i przed innymi polskimi artystami. Nie godzę się na
przylegał do starej, tajemniczej drukarni, której rodzice
taki los i nie chcę na niego pozwolić! Niedoczekanie
pani Eugenii byli przed wojną właścicielami. Któregoś dnia
wasze, panowie „władcy”! Artyści są namaszczeni
przyniosłem na lekcję muzyki małe figurki z plasteliny, żeby
i obdarowani przez Boga i od Niego pochodzi ich talent.
pokazać je mojej nauczycielce; jej reakcja całkowicie mnie
Nie po to obdarzeni zostali przez Stwórcę, żeby poddać
zaskoczyła. Była nimi zachwycona i spytała się, czy może
się byle jakiej władzy – nie dadzą się! Byliśmy, jeste-
je zawieźć do Warszawy, żeby je komuś pokazać. Oczywi-
śmy i będziemy, nawet wtedy, kiedy będzie już bardzo
ście, zgodziłem się i natychmiast o nich zapomniałem.
źle. Artyści tworzyli nawet w sowieckich i niemieckich
W tamtych czasach we wszystkich salach szkoły podsta-
obozach zagłady, bo sztuka jest silniejsza od strachu!
wowej wisiały tak zwane kołchoźniki, czyli głośniki służące
Jednak zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby artysta nie
do indoktrynacji dzieci przez komunistyczną propagandę.
8
„Przeistaczanie”
żankę, która na imię miała – o ile jeszcze dobrze pamiętam –
1972
Fredzia. We Fredzi podkochiwali się wszyscy chłopcy,
Fragment rzeźby dyplomowej wykonanej w Akademii Sztuk
w tym również i ja. Ta młodzieńcza miłość pozostała
Pięknych w Krakowie. W punkcie centralnym rzeźby znajdował się silnik małego samolotu.
jednak wyłącznie w sferze platonicznej, choć pewnie próbowałem ciągnąć ją za chude, ciemne warkoczyki czy odprowadzać do domu po lekcjach. Ten spacer musiał
Kołchoźniki służyły też do słuchania audycji dla dzieci
jednak być bardzo krótki, ponieważ Fredzia mieszkała tuż
pt. „Plastusiowy pamiętnik”. Plastusiem była Irena
koło szkoły. Moje akcje przez krótki moment stały bardzo
Kwiatkowska. Któregoś dnia słuchałem z całą klasą
wysoko, bo „Plastuś” przecież mówił o mnie w Polskim
jej programu i nagle na koniec usłyszałem: „Drogie
Radio i to miało swoją wartość, jednak po pewnym czasie
dzieci, Plastuś dziękuje Mariankowi Gołogórskiemu
to ci, którzy grali w nogę i prężyli muskuły, skupili na sobie
za piękne figurki z plasteliny i życzy mu nowych wspa-
tęskne spojrzenia dziewcząt, a zainteresowanie mną,
niałych pomysłów twórczych”. Jak się okazało, Pani
który do wysportowanej grupy nie należał i uchodził za
Eugenia Hejmanowa-Olejnik była korespondentką Pol-
„grubasa”, spadło do zera. Przynajmniej ja tak myślałem.
skiego Radia i stąd to całe wydarzenie. Zapomniałem
Zaprzyjaźniłem się z Tadzikiem, który potrzebował
o tym fakcie z dzieciństwa i dopiero w klasie matu-
pomocy, ponieważ przeszedł porażenie mózgowe i był
ralnej, gdy musiałem zdecydować, co chcę studiować,
niepełnosprawny. Więcej czasu spędzał na rehabilitacji
przypomniałem sobie, że mam talent plastyczny.
w Busku-Zdroju niż w szkole. Gdy już jednak pojawiał
Okres szkoły podstawowej to czas mojego dzieciństwa,
się na lekcjach, to potrzebował pomocy. W pierwszej
to czas podwórka, kolegów z kamienicy, koleżanek i ko-
klasie nie był w stanie samodzielnie przyjść do szkoły
legów ze szkoły. Tak naprawdę nie lubiłem nigdy szkoły
i wrócić do domu. Z czasem, kiedy rehabilitacja zaczęła
i jedyne pozytywne wspomnienia, jakie mam, związane
przynosić efekty, próbował sam dotrzeć do szkoły, co częs-
są z kolegami, i to z nielicznymi. Miałem w klasie kole-
to kończyło się poobijaniem kolan do krwi. Mieszkaliśmy
9
„Jagna” 1991 rzeźba, brąz 23 × 23 × 12 cm kolekcja prywatna, Francja
z Tadzikiem w niedalekim sąsiedztwie i gdy szedłem do szkoły, przechodziłem koło jego domu. Któregoś dnia spotkaliśmy się pod jego domem i już od tego dnia zawsze razem wędrowaliśmy. Często lądowałem u niego, żeby się pobawić i spędzić razem czas. Tadzik, pomimo swojej ułomności, był niesłychanie radosnym i uroczym kumplem. Pamiętam przykre wydarzenie związane
nego darcia się i walenia uczniów drewnianym piórni-
z wycieczką szkolną, a właściwie klasową, do lasu wol-
kiem po głowie, oskarżyła mnie, że celowo opóźniłem
bromskiego. Pani od polskiego, wyjątkowo tępa i prymi-
dotarcie do autobusu, żeby jej dokuczyć. Mój tata został
tywna osoba, w któryś ładny dzień zabrała całą klasę na
natychmiast wezwany do szkoły i zanim się stawił ze mną
spacer po lesie. Trzeba było tam dojechać podmiejskim
w gabinecie dyrektorki, poprosił, żebym szczegółowo
autobusem, który kursował bardzo rzadko. Czas na takich
opisał zdarzenie. Po wysłuchaniu mojej relacji i wersji
eskapadach mija szybko, zwłaszcza że w lesie było pełno
nauczycielki tata stwierdził jednoznacznie, że ktoś tutaj
atrakcji, takich jak na przykład obóz cygański – wielkie
kłamie i że tym kimś na pewno nie jestem ja. Wiedział,
wydarzenie dla dzieci, które po raz pierwszy w życiu
że zawsze mówię prawdę i nie pozwolił mnie niezasłuże-
spotkały Cyganów. Nasza pani zagapiła się na tych Cy-
nie ukarać, za co byłem mu ogromnie wdzięczny.
ganów i musieliśmy biegiem lecieć do autobusu. Przez
Od tego dnia, pani od polskiego została przeniesiona do
chwilę miałem dylemat, czy towarzyszyć Tadzikowi,
innej klasy i mieliśmy ją z głowy, czym – broń Boże – nikt
który miał kłopoty z bieganiem, czy go zostawić i biec
się nie zmartwił. Tadzik wyrósł na niesłychanie pięknego
ze wszystkimi. Postanowiłem towarzyszyć mojemu nie-
mężczyznę, z falującą grzywą przepięknych bujnych
pełnosprawnemu koledze i na kompletnym odludziu go-
włosów. Jak już zaczęły nam buzować hormony, Tadzik
dzinę czekaliśmy na następny autobus. W szkole zrobiła
stał się strasznym kobieciarzem i o niczym innym nie
się afera i pani nauczycielka, specjalistka od bezsensow-
myślał, jak tylko o seksie. Ponieważ jednak wraz z rodzi-
10
„Nosorożec” 1991 rzeźba, brąz 20 × 30 × 13 cm Rzeźba skradziona z wystawy zbiorowej środowiska krakowskiego ZPAP w Niemczech
cami wyprowadził się z Piotrkowa Trybunalskiego, nie
choć próbował kontaktować się z moimi rodzicami
miałem już możliwości towarzyszyć mu w jego podbojach
telefonicznie. Raz jeden jedyny dodzwonił się do mnie,
erotycznych (jeżeli takie w ogóle były, a nie była to jego
do Krakowa, ale rozmowa jakoś się nie kleiła i więcej
bujna wyobraźnia). Nasze drogi się rozeszły. Po latach
ze sobą nie rozmawialiśmy. Bardzo żałuję, że nasze
Tadzik odwiedził mnie w Sulejowie, gdzie przebywałem
ostatnie spotkanie miało taki przebieg i że nie znaleźli-
z rodzicami na wakacjach, pławiąc się w najpiękniejszej
śmy płaszczyzny porozumienia, oraz że nigdy więcej
z polskich rzek: Pilicy. Nasze krótkie spotkanie było zdo-
się nie zobaczyliśmy. Próbowałem ostatnio nostalgicznie
minowane przez pytania Tadzika oscylujące wokół seksu –
Tadzika odnaleźć przez Internet, ale bezskutecznie.
a więc: ile razy, z kim i jak często. Byłem w tamtym czasie
Sulejów to najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Rzeka
wyłącznie teoretykiem-prawiczkiem, więc temat mnie
Pilica, w której mama uczyła mnie pływać, przy któ-
szybko przerósł. Tadzik zniesmaczony moim brakiem
rej spędzaliśmy całe dnie, od wczesnego rana po późny
zainteresowania tematem, z johimbiną w butonierce,
wieczór. Nocne eskapady nastolatków, pierwsze miłości
wsiadł do taksówki i odjechał. Zastanawiałem się: po co
i westchnienia przy odurzającym zapachu macierzanki.
mu ta johimbina, bo w mojej wyobraźni funkcjonował
Gwiazdorem kilku kolejnych wakacji był Adam Staro-
jako okaz mężczyzny, z pięknym obliczem, ale pewnie
sielec, student ASP w Warszawie, syn przyjaciela mojego
jego fizyczność była niezupełnie przygotowana na po-
ojca. Moja siostra Marta zakochała się w Adamie
trzeby umysłu. Już nigdy więcej mnie nie odwiedził,
na śmierć i życie, a on pewnie też – troszeczkę.
11
Adam był już starym koniem na drugim roku studiów i potrzebował baby do łóżka, a Marta miała dopiero 15 lat i nie nadawała się jeszcze do tych rzeczy. W tamtych
Archiwalny zbiór mojego szkła
zamierzchłych czasach piętnastolatki były jeszcze dzie-
w pracowni. W ręku trzymam
wicami. Adam był przystojnym, szczupłym mężczyzną,
rzeźbę „Rosyjski tancerz”.
z włosami zaczesanymi do tyłu, przypominał nieco Jamesa Deana – amerykańskiego aktora, w którym kochały się wszystkie dziewczyny. Wspaniale tańczył i grał na fortepianie, pomimo że był kompletnie głuchy, gdyż w czasie wojny, będąc jeszcze dzieckiem, stracił słuch podczas wybuchu bomby. Adam na tyle zawirował w głowie Marcie, że tak naprawdę już nigdy nie potrafiła ułożyć sobie życia z żadnym innym mężczyzną, bo wszystkich porównywała do niego. Szkoda, że tak wyszło, że się nie związali ze sobą, bo pewnie byliby szczęśliwi, aż do dzisiaj. Zazdrościłem Adamowi wszystkiego, a to że taki zgrabny, wysportowany, a to że już dorosły i że wszystkie dziewczyny kochają się w nim. Rzeka Pilica dostarczała nam wszelakich atrakcji. Pływaliśmy wpław, robiliśmy kajakowe wycieczki, łowiliśmy ryby i raki, zrywaliśmy przepiękne nenufary dla mam i dziewczyn. Adam wraz ze swoimi rówieśnikami czarował panienki grą w siatkówkę plażową, a ja – jako dużo młodszy smarkacz – byłem niestety tylko zazdrosnym obserwatorem. Pilica była zjawiskową rzeką, ze swoimi rozlewiskami, piaszczystą plażą i ruinami klasztoru czy kościołem cystersów usytuowanymi tuż nad jej brzegiem. Rzeka wiła się jak wstążka na piaszczystym podłożu, wśród sosnowych lasów. Zapachu tamtego lasu nie zapomnę do końca swego życia. Podwórko przy kamienicy, w której mieszkaliśmy w Piotrkowie Trybunalskim, z ogromnym klonem na środku, to oddzielny temat. Podwórko z przyległościami, to jest pięknym ogrodem za oficyną, a w dalszym planie z „Budkami” – tak się nazywała aleja kasztanowa, którą wzdłuż torów kolejowych chodziliśmy nad „Cyklodrom” i dalej w okolice huty szkła „Hortensja”, a jeszcze dalej do lasu. Podwórko to było miejsce, w którym spędzałem całe dnie, do późnej nocy. Grałem tam z kumplami z kamienicy w piłkę, bawiliśmy się w podchody na torach kolejowych, jeździliśmy na rowerach, a w zimie zjeżdżaliśmy na sankach z „Cyklodromu”. Życie na podwórku było piękne i na dodatek ze szkołą, której nie lubiłem, nie miało nic wspólnego. Nasza banda podwórkowa to jedna dziewczyna – Aśka, która nam, chłopakom, służyła jako
12
13
eksponat inicjacji seksualnej i różnych niebezpiecznych eksperymentów, z cyklu „toto w toto” oraz banda różnego rodzaju łobuzów, synów naszych proletariackich sąsiadów. To właśnie z Aśką w roli głównej bawiliśmy się w doktora i poznawaliśmy tajniki budowy kobiety. To ona dostarczała nam pierwszych emocji młodzieńczej seksualności. Innych emocji, i to bardzo traumatycznych, dostarczał całej grupie Stasiek – syn przygłupawego sąsiada z ostatniego piętra naszej kamienicy. A właściwie z przestrzeni strychowej, będącej jedną długą izbą, z jednym maleńkim oknem
14
„Sen” rzeźba, brąz 25 × 70 × 52 cm Kolekcja prywatna, Włochy
15
„Amonit”
na końcu, mieszczącej zarazem kuchnię, sypialnię i pokój
1994
dziecięcy. (Wychodek był na podwórku. Tylko w naszym
rzeźba, brąz
mieszkaniu była łazienka i toaleta, bo rodzice, którzy
40 × 30 × 15 cm Kolekcja prywatna, Francja
nie wyobrażali sobie korzystania ze wspólnej toalety z dołem na fekalia, w którym można było się z łatwością utopić, jak najszybciej, na własny koszt, zainstalowali w naszym mieszkaniu ten luksus). To właśnie on – Stasiek – korzystając z doświadczeń domowych, których dostarczało mu conocne obserwowanie i przysłuchiwanie się rodzicom, postanowił młodszych kolegów uświadomić. Wziął nas, niedorostków, na „Budki” i w piękny słoneczny dzień, pod tunelem kolejowym nad rzeką, a raczej nad miejskim ściekiem – Strawą, po której kiedyś podobno Królowa Bona pływała gondolą, pokazał nam, jak „to” się robi. Z wytrzeszczonymi oczami gapiliśmy się na ten spektakl i myślę, że na każdym z nas zrobiło to piorunu-
16
„Dziki pies”
i scenograf wpadli na taki pomysł, wyciągnięty prosto
1991
z mojej młodzieńczej pamięci. Żaden z nas, piotrkowskich
rzeźba, brąz
kumpli z podwórka, nie wykazywał w tamtym czasie
23 × 33 × 12 cm Kolekcja prywatna, Polska
inklinacji do jakiejkolwiek literatury, a tym bardziej do pisania scenariuszy, choć kto wie, może jednak tak było. Straciłem z moimi kolegami kontakt jakieś 50 lat
jące wrażenie, zwłaszcza że jeszcze żaden z nas nie miał
temu, a nuż któryś został wielkim scenarzystą?
o tym zielonego pojęcia. Gdyby moi rodzice wiedzieli, jak
Moja siostra Marta, jako starsza, czuła się w obowiązku
wyglądała moja edukacja seksualna, to by się załamali
czuwać nade mną. Ilekroć jakiś starszy chłopak usiłował
i zabronili mi kontaktowania się ze Staśkiem, Aśką i całą
mi dokuczyć, to Marta choć była drobna i niewielkiej po-
resztą kompanów. Ja jednak nie żałuję, że wyglądało to
stury, natychmiast brała delikwenta za kudły i wybuchała
właśnie tak. Dzięki temu moje dzieciństwo było frapu-
awantura na całe podwórko. Później, kiedy dorosłem,
jące i dzisiaj pozbawiony jestem zbędnych zahamowań
radziłem sobie sam. Niemniej, wiele było wypadków
i pruderii. Opisana scena, jak z psychologicznego doku-
przy „pracy”, które kończyły się opatrunkami w pobli-
mentu, po raz wtóry pojawiła mi się znowu, po latach,
skiej przychodni zdrowia, tak zwanej Ubezpieczalni,
w jakimś polskim filmie fabularnym. Siedziałem przed
czy wręcz szyciem wargi przez doktora Tazbira w miej-
ekranem telewizora i nie wierząc własnym oczom, oglą-
scowym szpitalu. Zabawa trwała nadal i do dzisiaj wspomi-
dałem to, co mi się wydarzyło przed laty. To samo miej-
nam te czasy jako te najpiękniejsze i niesłychanie radosne.
sce, omszały, ociekający wodą, chłodny tunel, pod torami
Tam, na tym podwórku, nauczyłem się być człowie-
kolejowymi, rzeczka. Jedyną różnicą było to, że uczestni-
kiem wolnym! Moje pierwsze spotkanie ze „Śniadaniem
czyła w tym wydarzeniu również dziewczyna. Do dzisiaj
na trawie” to nie była kontemplacja wspaniałego obrazu
zastanawia mnie, jak to było możliwe, że jakiś scenarzysta
Maneta, ale obserwacja mieszanej grupki pijaczków, którzy
17
„Paweł” 2000 rzeźba, brąz 15 × 12 × 9 cm (bez cokołu)
na „Budkach”, nad rzeką Strawą, w jakimś opuszczonym ogrodzie, zrobili sobie piknik mocno zakrapiany alkoho-
Plenerowy pokaz mody, podczas którego
lem i seksem, a w nas urwisów, którzy ich podglądaliśmy
po raz pierwszy w historii użyto aktu męskiego
i wyśmiewaliśmy, biesiadnicy rzucali marynowanymi
w kontekście pokazu strojów kobiecych.
śledziami, żebyśmy sobie czym prędzej poszli. To była dopiero zabawa. Piotrków dzisiaj kojarzy mi się ze swobodą
piersi. Wacek był fajnym kumplem i gdyby nie zawiro-
i wolnością. Lubiłem wycieczki rowerowe, a później moto-
wania pomiędzy naszymi rodzicami, to pewnie do dzi-
cyklowe. Robiliśmy z ferajną podwórkową wypady piesze
siaj bylibyśmy przyjaciółmi. Zawirowania były na tyle
i rowerowe do lasu i na cmentarz. Cmentarze były pięk-
poważne, że chcąc być lojalnym wobec rodziców, mu-
nym i magicznym miejscem. Stary cmentarz, tajemniczy
siałem zerwać znajomość z Wackiem. Miałem wtedy żal
i mroczny, z pięknymi rzeźbionymi nagrobkami, gdzie
do życia, że postawiło mnie w takiej sytuacji. Jak byłem
zza każdego z nich obserwowały nas duchy i zjawy. Nowy
chory, a zdarzało się to często, ponieważ od dzieciństwa
cmentarz, słoneczny, pachnący fiołkami, które zarastały
zapadałem na zapalenie ucha środkowego, Wacek przy-
niezagospodarowane jeszcze fragmenty ziemi niczyjej.
chodził do mnie, żeby umilić mi czas choroby. Nie wiem,
Do dzisiaj pamiętam ten słodki, przesycony słońcem zapach.
jak to się stało, że choć był dobrym i łagodnym chłopcem,
Bardzo lubiłem Wacka, płowowłosego kolegę z naprze-
to wylądował w więzieniu i mój tata jako adwokat poma-
ciwka. Jego matką była ładna, seksowna Rosjanka. Lubi-
gał mu wydostać się zza krat. Mówiło się na podwórku,
łem, jak mnie przytulała do swoich dużych, mlecznych
że były to jakieś sprawy polityczne. Mój tata nic nam,
18
i Stefana. Może się mylę, może złe doświadczenia z ostatnich lat wypaczyły mój prawidłowy obraz moich przyjaźni? Może ich niesprawiedliwie oceniam? Ci, którzy jeszcze niedawno deklarowali swoje oddanie, gdzieś przepadli w kazamatach uzależnień od kariery, pieniędzy i Bóg jeden wie, czego jeszcze. Kilka razy w imię przyjaźni okradziono mnie z mojego talentu, umiejętności zawodowych, kontaktów. Jak już zdjęto ze mnie ostatnią „koszulę”, jaką miałem, pokazano mi drzwi wyjściowe. Szkoła średnia, to nic godnego uwagi. Nie znosiłem Gimnazjum im. Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim. Miałem okropnych i głupich nauczycieli. Oczywiście, jest to moje bardzo subiektywne zdanie, ponieważ moi koledzy z klasy pieją z zachwytu, jacy tamci nauczyciele byli wspaniali. Dam przykład. Miałem ogromne kłopoty z ortografią, ponieważ byłem dysgrafikiem i dyslektykiem. W tamtych czasach w Piotrkowie Trybunalskim nikt nie słyszał o czymś takim, więc regularnie miałem tróję na szynach z polskiego, bo fatalnie pisałem dyktanda i wypracowania. W związku z tym wydawało mi się, że jestem jakimś niegramotnym tumanem. Jakież było moje zdziwienie na egzaminie z historii sztuki na ASP w Krakowie, gdy pani profesor Maria Rzepińska dała mi piątkę z plusem (najwyższa ocena w tamtych czasach) za pracę, którą napisałem. Zapewne pełno było tam błędów ortograficznych, ale Pani profesor nie zwracała na nie uwagi. Chodziło o treść, a ta była, jak się okazało, znakodzieciom, na ten temat nie mówił, bo sprawy sądowe były
mita. Nie lubiłem tamtej szkoły, gdyż moje zainteresowa-
w domu tajemnicą. Pamiętam jednak, że zanim Wacka
nia były zlokalizowane zupełnie gdzie indziej. Dopiero
zamknięto, tata zabronił mi kontaktowania się z nim,
w klasie maturalnej uświadomiłem sobie, co chcę robić
bo mogło to być dla mnie niebezpieczne. Nie mogłem zro-
w życiu, ale o tym pisałem już wcześniej. Przyjaźniłem
zumieć dlaczego. Ostatnio próbowałem i Wacka odnaleźć
się w liceum z Jackiem. Siedzieliśmy w jednej ławce. Jacek
przez Internet, ale również mi się to nie udało. Pewnie
był bardzo miły, zdolny i niestety nie dostał się na studia.
nie jest nikim ważnym i nie istnieje na forach interne-
Ratował się ucieczką przed wojskiem przy pomocy Stu-
towych, a może już go nie ma wśród nas? Jestem coraz
dium Nauczycielskiego i tu zaczął się jego dramat. Został
starszy i pewnie dlatego zaczynam wracać myślami do
nauczycielem i nie cierpiał tego, co robi. Dzieci doprowa-
tych miejsc i ludzi, o których dawno zapomniałem. Nowi
dzały go do szału i zaczął pić. Umarł młodo na zawał serca.
przyjaciele z ostatnich lat to nie to, co tamci sprzed lat.
Jego organizm nie wytrzymał stresu, w jakim przyszło
Może dlatego, że dosyć szybko zaginęli, gdzieś we mgle
mu żyć. Na myśl o tym jest mi bardzo, ale to bardzo przy-
i nie pokazali swojego prawdziwego oblicza. Niestety
kro, bo Jacka bardzo lubiłem i myślę, że w innych wa-
coraz częściej mam wrażenie, że przyjaźń to stan uczuć,
runkach życiowych byłby szczęśliwym człowiekiem.
który jest najtrudniejszą miłością w życiu człowieka.
Wspomnienia o pierwszych naszych randkach z dziew-
Do niedawna wydawało mi się, że mam wielu przyjaciół,
czynami wywołują u mnie dzisiaj uśmiech na twarzy.
ale dzisiaj wydaje mi się, że mam tylko Staszka, Marysię
Jakże inaczej wyglądało to wówczas, a jak inaczej wygląda
19
dzisiaj. Na peryferiach piotrkowskiej Starówki znajdował
dopiero przed nami, z tym, co dobre, i tym, co złe. Praw-
się nieduży park ze stawem i dwoma pływającymi po nim
dziwą inicjację seksualną przeżyłem w czasie wakacji,
łabędziami. To tam chodziliśmy na podryw licealistek
przed rozpoczęciem studiów. Któryś raz z rzędu spę-
z żeńskiego liceum im. Emilii Plater. One chodziły wolnym
dzałem wakacje z rodzicami i siostrą nad morzem. Na
krokiem po nielicznych alejkach, chichrając się idiotycz-
pięknej, piaszczystej i szerokiej plaży w okolicach Karwi
nie, a my za nimi, udając, że niby nic i że wcale nas nie in-
obserwowałem ładnie opaloną dziewczynę, z krótkimi
teresują. To tam pierwszy raz zobaczyłem Hanię, z którą
kręcącymi się w pierścionki blond włosami, mięsistymi
później poszedłem na bal maturalny. Hania podobno była
ustami i jędrnym, małym biustem. Ten biust to były
we mnie bardzo zakochana, ale ja po wyjeździe na studia
soczyste dojrzałe brzoskwinie. Dziewczyna niespecjalnie
jakoś o niej zapomniałem. Niedawno dowiedziałem się
zwracała na mnie uwagę, a w każdym razie mnie tak się
drogą okrężną, że bardzo miło mnie wspomina. Piotrkow-
wydawało. W jej tle znajdował się zawsze przystojny,
skie miłości to była dziewicza niewinność. Ukradkiem
wysoki, choć nieco otłuszczony, brunet o jasnej karna-
skradzione pocałunki, spacery aleją Słowackiego, dysku-
cji – kuzyn jej męża: Jurek. Miejscowość, w której spę-
sje na temat planów na przyszłość. Całe dorosłe życie było
dzaliśmy wakacje, była niewielka, a więc wcześniej
20
21
„Rowerzysta” rzeźba, siatka stalowa, tworzywo sztuczne, skóra wielkość naturalna
łem się we wrześniu z Magdą w Zakopanem. Ten tydzień z Magdą spędzony w zimnym góralskim pokoju, to było istne szaleństwo. Praktycznie nie wychodziliśmy z łóżka. Wyrywałem się czasami na chwilkę, żeby doprowadzić się do pionu i szedłem do mojej matki chrzestnej, cioci Mani, która dokarmiała mnie, żebym nie żył tylko miłością. Do dzisiaj nie wiem, co to było i czego Magda ode mnie, oprócz seksu, oczekiwała. Próbowała jeszcze później odwiedzać mnie w Krakowie i w Piotrkowie, robiąc niedwuznaczne sugestie, że może jest w ciąży, ale dała sobie wreszcie spokój i podobno związała się z kuzynem męża, Jurkiem. Ten epizod o jednoznacznie seksualnym podłożu wspominam bardzo mile i nostalgicznie. Jednak wakacje się skończyły, przygoda z ładną dziewczyną również i należało zająć się tym, co było ważniejsze – studiami. Studiowałem na ASP w Krakowie na Wydziale Rzeźby i wreszcie poczułem się szczęśliwy, gdyż robiłem to, co od dziecka lubię najbardziej. Pierwszy rok studiów był czymś niezwykłym. Rzeźbę miałem z profesorem Marianem Koniecznym. Rysunek wieczorny z profesorem Henrykiem Wójcikiem. Lubiłem ich obu i mam wrażenie, że obaj mieli nadzieję, że coś ze mnie będzie. Zmorą pierwszego roku studiów było wojsko, które mieliśmy, raz w tygodniu, przez cztery lata. Galopujący kretynizm okraszony sześciotygodniowym poligonem w Lidzbarku Warmińskim. Gdyby nie fakt, że w grupie aktorów, polonistów, śpiewaków i innej maści „wariatów”, jak nas nazywano, mimo wszystko bawiliśmy się dobrze, to co słabsi psychicznie mogli popełnić samobójstwo, przy pomocy jakiegoś tępego narzędzia, żeby cierpieć jeszcze dłużej. Stało się jednak odwrotnie, bo to dowódca batalionu nie wytrzymał przy nas, zwariował i wylądował w szpitalu psychiatrycznym, a większość podczy później wszyscy młodzi spotykali się na plaży i na
oficerów z Podchorążówki, którzy zajmowali się nami,
dansingach w pobliskiej Jastrzębiej Górze i tam zawierali
zrezygnowała z wojska zawodowego. Wojsko mieliśmy
znajomości. Romans Magdy i Jurka skończył się awan-
razem z aktorami, polonistami i muzykami. To w wojsku
turą małżeńską, kiedy mąż zastał Magdę in flagranti ze
poznałem Tadeusza Huka, Leszka Piskorza, Krzysztofa
swoim kuzynem w sytuacji jednoznacznej. Magda wyszła
Nazara i wiele innych krakowskich znakomitości.
z tego ze złamanym nosem, który trzeba było nastawiać
Pierwszy rok studiów był dla mnie samą przyjem-
chirurgicznie. Nie pamiętam, jak to się stało, że umówi-
nością, z wyjątkiem wspomnianego wcześniej wojska.
22
Profesor Marian Konieczny lubił mnie i widział we mnie
„Drzewo polskie”
zadatek na ciekawego artystę. Kazał mi odlać pierwszą
1972
głowę/portret starego „Parasolnika”, żebym wiedział,
rzeźba, gips patynowany Praca powstała tuż po ukończeniu przeze mnie
jak nie należy rzeźbić. Mam tę rzeźbę do dzisiaj. Prawdę
studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie
mówiąc, gdy przyglądam się portretowi po latach, niezupełnie przyznaję rację profesorowi Koniecznemu. Wydaje mi się, że się pomylił, bo rzeźba, choć może niewiele ma wspólnego ze studium, jest wrażliwie rzeźbiona i oddaje charakter modela. Jednakże dolce vita skończyła się i na drugim roku znalazłem się w pracowni profesora Jacka Pugeta. Jacek nie zwracał na mnie w ogóle uwagi. Pomijał moje rzeźby milczeniem, ponieważ miał taki zwyczaj, że interesował się najwyżej jedną, dwoma osobami w pracowni, a resztę obserwował z daleka. W tym czasie zapewne obserwował i kontemplował rzeźby Marysi Dżugały, Zbysia Beca, a może Helenki Łyżwy. Nie wiedziałem, jakie ma zwyczaje i popadłem we frustrację, na tyle silną, że chciałem się przenieść na ASP do Warszawy. Czas jednak płynął szybciej niż moje myśli i już na trzecim roku studiów profesor Puget upodobał sobie moją osobę i ku mojej rozpaczy codziennie siadał, wraz z panią profesor Wandą Ślędzińską, na ławeczce, tuż koło mojego stanowiska pracy. Siedzieli zwykle tak dwie lub trzy godziny i komentowali to, co ja robię. Chciałem zainteresowania, no to je miałem. Zmęczony, pojechałem na Święta Bożego Narodzenia do domu i dostałem grypy. Musiałem przedłużyć pobyt w Piotrkowie Trybunalskim i wróciłem na studia tydzień spóźniony. Profesor szalał z wściekłości, zwłaszcza że rzeźba aktu męskiego, którą tak skrzętnie obserwował, niestety nieskrapiana wodą, częściowo wyschła, przez co odpadła jedna noga. W dziekanacie odbyła się awantura i groziło mi, że nie dostanę zaliczenia semestru. Na szczęście, miałem zwolnienie lekarskie i profesor dał się ubłagać pani Irenie, sekretarce dziekanatu, i dał mi jednak zaliczenie, choć z naganą za lekceważący stosunek do pracy. Odetchnąłem i już w drugim semestrze miałem piątkę z plusem. Czwarty rok rozpoczął się dramatycznie. Pierwszego października przyszedłem na rozpoczęcie roku akademickiego i co zobaczyłem: na parterze budynku ASP przy Placu Matejki, na schodach siedział płaczący profesor Jacek Puget, obok niego leżała otwarta skórzana teczka (nieodłączny rekwizyt), z której wypadły jakieś dokumenty i to, co zwykle w niej było, czyli kawałek starego wyschniętego chleba, ołówek stolarski, dłuto
23
„Zakwitanie I” rzeźba, żywica epoksydowa 186 × 60 × 26 cm (z lewej) 160 × 63 × 26 cm (z prawej)
24
„Motyl” 2000
Po drugim roku studiów pojechałem nad morze, szukać
rzeźba, brąz
miejsca na wakacje dla rodziców, mojej siostry i dla siebie.
75 × 46 × 25 cm Rzeźba dedykowana mojemu tragicznie zmarłemu przyjacielowi, Mirkowi.
Wędrując wzdłuż polskiego wybrzeża, najpiękniejszych piaszczystych plaż na Świecie, wylądowałem wreszcie w Łebie. Był koniec czerwca. Jeszcze nie było zbyt dużo wczasowiczów i mogłem napawać się urokiem pięknej
i młotek. Zafrasowani studenci zatrzymywali się, patrząc
plaży, wody i słońca. Całymi godzinami wylegiwałem się
na ten smutny obrazek i nie wiedzieli, co się stało. Stało
w słońcu i cuciłem rozpalone ciało chłodną, morską wodą.
się to, co najgorsze. Profesor przyszedł na inaugurację
Niezdrowe, ale jakże przyjemne. Któregoś dnia poznałem
roku akademickiego i dowiedział się, że już nie jest pro-
pięknie opaloną, pięknowłosą i błękitnooką dziewczynę
fesorem i nie ma pracowni na ASP w Krakowie. Decyzją
i od razu się zakochałem. Ola jednak była strzeżona przez
ówczesnego rektora, profesora Mieczysława Wejmana,
„bulteriera” w postaci swojej śląskiej mamusi. Robiłem,
Jacka Pugeta wysłano na obowiązkową emeryturę. Jak
co mogłem, ale nic z tego nie wychodziło, bo mamusia nie
to się stało, że profesor dowiedział się o tym fakcie w tak
pozwalała Oli na byle jaki romans, z niepewnym kandyda-
okrutny sposób? Tak czy inaczej, studiowałem dalej
tem do ręki, czyli studentem ASP. Z czego ty będziesz żyła
i znalazłem się ponownie pod opieką profesora Mariana
Olu, jak się zwiążesz z takim frajerem? W tym samym
Koniecznego. Cokolwiek by o nim powiedzieć, był on dla
sezonie spotkaliśmy się znowu w Zakopanem. Zawsze,
mnie najwspanialszym nauczycielem, jaki mógł mi się
odkąd rozpocząłem studia w Krakowie, jeździłem tam we
trafić. Byłem traktowany wyjątkowo i nieliczni mieli tyle
wrześniu, żeby odwiedzić kuzynów, babcię Jankę i moją
swobody twórczej co ja. Konieczny wyczuwał, że cenię
ukochaną matkę chrzestną: ciocię Manię. Niestety, ciocia
sobie wolność i nie zmuszał mnie do swojej koncepcji
zobaczyła moją wymarzoną odaliskę i obrzydziła mi ją
bryły rzeźbiarskiej. Rzeźbiłem tak, jak czułem, a profe-
skutecznie – a to, że ma za krótkie nogi, że krowie oczy
sor korygował to w oszczędny sposób. Dzięki mu za to!
i że w ogóle zasłużyłem na kogoś lepszego. Po latach,
25
wielu latach, Ola odszukała mnie w mojej galerii w Krakowie
„Wędrowny przyjaciel L. R.”
i przez trzy godziny wspominaliśmy naszą nieskonsumowa-
2010
ną przygodę. Z żalem myślę, że inaczej potoczyło nam się
rzeźba, brąz 30 × 10 × 7 cm
życie. Oli na pewno, bo ma nieszczęśliwe małżeństwo i kolo-
Kolekcja prywatna, Polska
salne kłopoty z dziećmi. Patrzyłem w te piękne, ogromne, ale już trochę przygaszone troskami oczy, błękitne jak dwa górskie, krystaliczne stawy i było mi smutno, że Oli w życiu się nie powiodło. Wyszła za mąż za tego, którego zaakceptowała mamusia – bogacza, który po kryjomu oddawał się alkoholizmowi i doprowadził rodzinę do ruiny psychicznej. „Olu, czemu go nie zostawisz?” – zapytałem. „Bo wszyscy znajomi nie wybaczą mi tego” – odpowiedziała. – „Nikt nie wie o jego uzależnieniu od alkoholu, bo robi to tylko w domu, gdy nikt tego nie widzi. Nie mogę go zostawić” – powiedziała Ola i wyszła ode mnie z galerii. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Przed chwilą wspomniałem o cioci Mani i babci Jance – mojej ormiańskiej rodzinie. Już dosyć dawno temu, najpierw zmarła wiekowa babcia, a później ciocia. Byłem na pogrzebie obu i z ciężkim sercem przekraczałem próg domu „Kujawianka”, w którym dawniej tak chętnie i często bywałem. Na stypie, w trakcie wspomnień, wśród rodziny, która zjechała, żeby pożegnać moją ciocię, powiedziałem nagle, że dom już nie pachnie babcią Janką. Jakież było zdziwienie, graniczące z oburzeniem, wujka Stacha (syna babci): „Co ty pleciesz Marian, jaki zapach?” Pamiętam dobrze każdy swój przyjazd do Zakopanego, od najwcześniejszych lat dziecięcych, aż po ten związany z pogrzebem cioci. Z rodzicami jechaliśmy wiele godzin pociągiem z lokomotywą parową, zwykle na korytarzu, pod klozetem, bo miejscówek dawniej nie było. W Chabówce wsiadali górale cuchnący machorką i zjełczałym masłem, którym dawniej podobno nacierali sobie piękne czarne włosy. Nam, dzieciom, było cały czas niedobrze od zapachu spalin lokomotywy i wyziewów z toalety. Marta często wymiotowała. Te wyprawy na wakacje do Zakopanego, to był koszmar, ale jak już wreszcie dojechaliśmy, to odurzało nas rześkie, górskie, poranne powietrze i o całym wielogodzinnym trudzie podróżowania natychmiast zapominaliśmy. Tata po długim targowaniu się brał fiakra i jechaliśmy przez Krupówki i Zamoyskiego do „Kujawianki”, gdzie czekała na nas cała familia. babcia Janka, ciocia Mania, mój ukochany brat cioteczny Witek i jego siostra Basia. Wujka Janusza zwykle nie było, bo jako trener narciarskiej kadry Polski, gdzieś w świecie dobrze się bawił. Nikt z nas, prawdę mówiąc, nie tęsknił za jego widokiem. Był mocno stuknięty. Jako młody panicz
26
„Pocałunek” 2000 rzeźba, brąz 32 × 12 × 8 cm Kolekcja prywatna, Polska
z dobrego hrabiowskiego domu kształcił się w Kolegium
„Paweł zawiązujący sandał”
Pijarów w Belgii, gdzie nauczył się różnych bezeceństw
2000
i próbował je realizować w dorosłym życiu. Moja ciotka
rzeźba, brąz
stała się jego ofiarą. Na koniec ją porzucił i związał się z żoną swojego siostrzeńca. Nie skończyło się to dla niego
29 × 11 × 13 cm Kolekcja prywatna, Polska
zbyt dobrze. Myśmy za nim nie przepadali, a i on nie znosił rodziny swojej żony. Uganiał się za różnej maści
Na pierwszym piętrze, w dużym hallu, znajdowała się spi-
babami po całym świecie. Kiedy fiakier został usatysfak-
żarnia, w której babcia przechowywała zapasy spożywcze,
cjonowany odpowiednią zapłatą za kurs, a my przekra-
zioła i konfitury. Po śmierci babci zapach zniknął i już nie
czaliśmy próg „Kujawianki” (przedwojenny pensjonat),
miałem ochoty na wizyty w Zakopanem, w „Kujawiance”.
odurzał mnie specyficzny zapach ogarniający klatkę
Zniknęła babcia, zniknęły zapachy mojej młodości, coś
schodową tego drewnianego domu. Był to zapach ziół,
ważnego w moim życiu zostało bezpowrotnie zamknięte.
kminku zbieranego przez babcię pod reglami, konfitur
Mój kuzyn Wituś był urodziwym, wysportowanym
morelowych, bryndzy i smolnego drewna na podpałkę.
i stale opalonym młodzieńcem. Pięknie do dzisiaj jeździ
27
na nartach, uwielbia motory i szybką jazdę. Dziewczyny
siostrą mojej mamy. Były takie podobne i takie różne.
sikały po nogach na jego widok. Jednak życie doświad-
Lubiłem z mamą w Piotrkowie i z ciocią w Zakopanem
czyło go najtrudniejszym losem, z nas wszystkich –
chodzić na zakupy, na targ, na który chłopi przywozili
w ormiańskiej rodzinie – najgorszym. Nigdy nie przy-
płody rolne, jaja, nabiał i drób. Kupowaliśmy młode kur-
puszczałem, że Pan Bóg może tak bardzo doświadczać
czaki, które później mama i ciocia nadziewały farszem
dobrego, bardzo dobrego człowieka. Czemu tak jest?
z dużą ilością siekanej natki zielonej pietruszki i piekły
Nie wiem. Widać Bóg wie lepiej, kto może sobie poradzić
w szabaśniku. Smaku tych kurczaków nigdy nie zapomnę,
z wszelkiego rodzaju nieszczęściem, a kto nie. Wituś,
tak jak zapachu spiżarni mojej babci. Moja siostra tych kur-
kocham Cię i trzymam kciuki, żebyś sobie poradził
czaków nigdy nie jadła, bo nie jada drobiu. W czasie, kiedy
i wytrwał do końca. Twoja mama bardzo Cię kochała,
mieszkaliśmy w Zakopanem, mama kupiła na targu ko-
a ja kochałem ją. Była moją matką chrzestną i bliźnią
gutka, a ponieważ był bardzo ładny, więc stał się ulubień-
28
„Ptaki” 2010 cykl rzeźb, brąz 18 × 20 × 17 cm (pierwsza z lewej) 30 × 27 × 15 cm (druga z lewej) Rzeźby z prawej strony znajdują się w kolekcjach prywatnych w Niemczech i Szwajcarii.
cem całej rodziny i wyrósł na ogromnego pięknego ko-
Chodziliśmy razem do PEPISU na dansingi i na wódeczkę.
guta, z czerwonym grzebieniem i czerwonymi koralami.
Miło z nią spędzałem czas, było cudownie. Zakopane od
Był tak oswojony, że chodził za nami jak pies. Któregoś
śmierci babci Janki i cioci Mani już dla mnie nie istnieje.
dnia mama przyniosła z targu małego, młodego kogutka
Zaraz po studiach na ASP w Krakowie wyjechałem
na obiad i poleciła służącej, żeby go zabiła i przygotowała
do Włoch, bez grosza przy duszy, jak mały kamikadze,
do pieczenia. Służąca nie należała do błyskotliwych osób
i otrzymałem tam szansę dostać się pod opiekę znanej
i zabiła naszego przyjaciela „Koguta”. Ja miałem wtedy
rzymskiej marszand, która wylansowała kilku najwybit-
jakieś półtora roku, więc nie zdawałem sobie sprawy
niejszych artystów włoskich. Zaproponowała, że zajmie
z tego, co się stało, ale moja siostra od tamtego dnia nie
się wypromowaniem mojej skromnej, ale uzdolnionej,
jada drobiu! Ciocia Mania była dla mnie kumplem i jedno-
jak stwierdziła, osoby. We Włoszech bardzo mi pomogła
cześnie wspaniałą powiernicą młodzieńczych sekretów.
Fundacja Margrabiny Umiastowskiej, której prezesem
29
„Wielkie żerowanie”
był hrabia Emeryk Hutten Czapski, posiadacz kolekcji
2010
map historycznych, wybitny kolekcjoner i wspaniały
rzeźba, brąz
człowiek. Gdyby nie on i hrabia Tyszkiewicz – którego
60 × 33 × 30 cm
poznałem przez uprzejmość krakowskiego poety Tadeusza Nowaka, bawiącego właśnie w Rzymie – to pewnie nie miałbym pieniędzy na bilet powrotny do Polski, nie mówiąc już o możliwości trzymiesięcznego pobytu we Włoszech i możliwości zwiedzenia całego kraju, jego skarbów muzealnych, sztuki dawnej oraz współczesnej. Hrabia Emeryk Hutten-Czapski mieszkał na ostatnim piętrze eleganckiej kamienicy na Monte Verde w Rzymie. Było to ogromne, piękne mieszkanie, utrzymane w stylu starych, dziewiętnastowiecznych mieszkań krakowskich. Jednym z ważniejszych elementów tego mieszkania był wielki taras, po którym pomiędzy antycznymi rzeźbami a naczyniami spacerowały małe żółwie. Z tarasu można było obejrzeć najpiękniejszy ze znanych mi widoków, panoramę całego Rzymu. Mieszkanie kawalerskie, urządzone z wyszukaną ascezą, bez zbędnych przedmiotów. Dziesiątki półek, szaf kartograficznych, wszędzie książki i mapy. Mapy stare i najstarsze, niesłychanie cenne. (O ile się nie mylę, Muzeum im. Czapskich w Krakowie po śmierci Emeryka Czapskiego otrzymało duży zbiór tych rarytasów). Zanim hrabia Czapski spotkał się ze mną, najpierw sprawdził, kim jestem i z jakiej rodziny pochodzę. Pierwszym pytaniem, które mi zadał, było to, czy Generał Emil Gołogórski był moim krewnym. Potwierdziłem tę informację, choć tak naprawdę wtedy jeszcze niewiele na ten temat wiedziałem. W moim domu rodzinnym niewiele mówiło się o naszym pochodzeniu, ponieważ w epoce jedynie słusznej doktryny marksistowsko-leninowskiej pochodzenie szlacheckie nie należało do najbardziej pożądanych. Moja mama, Emilia z Bohosiewiczów Gołogórska, w ankiecie Szkoły Muzycznej w Piotrkowie Trybunalskim, w rubryce pochodzenie społeczne pisała: „córka młynarza”. Mój dziadek Romuald Bohosiewicz był szlachcicem pochodzenia ormiańskiego i posiadał niewielki majątek ziemski w Harasymowie. W ramach tego majątku był i młyn! Gdy już było wiadomo, kim jestem, pan hrabia Emeryk uśmiechnął się do mnie i powiedział: „Pomogę ci, ale najpierw musisz ściąć nieco te długie włosy, bo Ci nie przystoją”. Prawie z płaczem, nie tyle o włosy, co o stan mojego portfela, poszedłem do najbliższego fryzjera i ku mojej roz-
30
„Zniewolony”
„Wyzwolony”
1994
1994
rzeźba, brąz
rzeźba, brąz
55 × 37 × 26 cm
56 × 40 × 30 cm
Kolekcja prywatna, USA
paczy podciąłem moje płowiejące na słońcu długie włosy.
Z Eleną, jej córkami i coraz to nowymi adoratorami
Znajome Włoszki, którym podobał się płowy młodzie-
tychże chadzałem na wieczorne spacery po Rzymie.
niec z Polski, nie mogły zrozumieć tej decyzji, ale co
To były piękne czasy. Elena cały dzień przygotowywała
było robić, musiałem się poddać nożyczkom pierwszego
się do wyjścia na miasto. Papiloty, maseczki, drzemka
lepszego rzymskiego cyrulika. W takim wydaniu mo-
poobiednia i tak gdzieś około 21, ubrana w długą błękitną
głem się już ponownie pokazać hrabiemu, choć i tym
suknię z wielkim dekoltem, lądowała w otoczeniu osób
razem mój wygląd zupełnie go nie zadowolił, ponieważ
towarzyszących na Piazza Navona, żeby przespacerować
jego zdaniem włosy były dalej zbyt ekstrawaganckie.
się wśród równie pięknie wystrojonych Rzymianek
Elena, urocza i śliczna matka dwóch już dorosłych
i jeszcze bardziej wypomadowanych i obwieszonych zło-
córek, żyjąca w separacji z urzędnikiem watykańskim,
tem rzymskich młodzieńców, spotkać znajomych, napić
miała na mnie wielką ochotę i była jeszcze całkiem na
się lemoniady, zjeść lody pistacjowe i posmakować grappy
fleku. Przypominała bardzo Ginę Lolobrigidę. W obec-
lub anyżówki. Po dwóch godzinach była już znudzona
ności swoich córek i – pożal się Boże – męża powiedziała
i zmęczona nadmiarem wrażeń. Dostawała migreny
mi, że największą miłością jej życia był Polak, który
i trzeba było się rozstać. Wracała z córkami do nowocze-
z armią Andersa dotarł do Włoch. Uważała, że Polacy
snego mieszkania, gdzieś w niedalekich okolicach stacji
to prawdziwi mężczyźni, nie to, co Włosi. Pewnie z tego
kolejowej Roma Termini, a ja na piechotę na Zatybrze,
powodu miała dla mnie sporo miejsca w swoim sercu.
do Hospicjum Maltańskiego, gdzie hrabia Emeryk załatwił
31
„Zgubiłem Ikara” 2007 rzeźba, brąz 70 × 100 cm Rzeźba dedykowana Dominikowi Rostworowskiemu. Kolekcja prywatna, Polska
mi kwaterę. Najzabawniejsze były niedzielne obiadki, na które Elena zapraszała mnie, głodomora z Polski. Nie wiedziałem, że obiady te polegały na tym, że jej małżonek, z którym była w separacji, przynosił je – objuczony siatami pełnymi frykasów – z eleganckiej restauracji. Byłem mocno skrępowany tą sytuacją, zwłaszcza że Elena jadła to coś, tak jakby jej śmierdziało. Nie znosiła tego swojego Włocha i wyżywała się na nim, ile wlezie. Pewnego razu Elena i mój znajomy z pociągu namówili
a ja głupi tak ją narysowałem. Zrobiłem tak, jak mnie
mnie na rysowanie portretów na Piazza Navona. Niestety,
uczono na ASP w Krakowie. Solidny, wrażeniowy
dałem się namówić. Znaleźliśmy dwie skrzynki po poma-
rysunek portretowy. Włochom się to nie podobało,
rańczach, kupiłem blok rysunkowy i trochę węgla rysun-
bo wokół mnie rysowali głównie Japończycy i ich
kowego i się zaczęło… Znajomy Włoch – Gianni – przy-
rysunki nic nie miały wspólnego ze sztuką. Były to
prowadził przypadkową dziewczynę na wabia i tortura
ręcznie narysowane fotografie. Niemniej jednak uzy-
na żywym organizmie rozpoczęła się. Dziewczyna była
skałem jedną klientkę z Australii czy Kanady. Zała-
w tak niesamowitym makijażu, że nie było jej spod niego
many poprzednią modelką i rysunkiem, usiłowałem
widać. Oczy miała wysmarowane totalnie na czarno,
naśladować Japończyków. Wyszło jeszcze gorzej niż
góra–dół. Z pięknej dziewczyny zrobiła z siebie maszkarę,
poprzednio, pomimo że modelka
32
„Drugi upadek Ikara” 2010 rzeźba, brąz 110 × 120 cm Kolekcja prywatna, Szkocja
33
Akt kobiecy 2010 rzeźba (zawieszka), brąz 5 × 3 cm
była zadowolona, a jej partner zapłacił mi za moje
niemu mogłem sportretować księcia Romanowskiego
wysiłki – to był ostatni mój wyczyn na Piazza Navona.
i zarobić parę groszy na skromny pobyt w Rzymie.
Po wyjeździe z Włoch już nigdy więcej Eleny nie zoba-
W rewanżu za udany wizerunek książę Siergiej Roma-
czyłem i do dzisiaj mam wyrzuty sumienia, że utraciłem
nowski zaprosił mnie do małej knajpki wraz z moimi
kontakt z tą tak bardzo włoską i uroczą kobietą. Ostatnio
przyjaciółmi i moją siostrą Martą, którą ściągnąłem na
moja córka Aleksandra wygrzebała gdzieś zaszparowane
tygodniowy pobyt we Włoszech. Pod hospicjum, w któ-
złote drobiazgi, które dostałem od Eleny w prezencie.
rym mieszkał książę, przyjechałem taksówką, żeby jego
Przedmioty przetrwały, a Elena już pewnie jest u Pana
stare sztywne nogi nie sfatygowały się pieszą wycieczką.
Boga. Była ode mnie starsza co najmniej 30 lat, a więc
Wszedłem na piętro, żeby księcia zabrać do taksówki
dzisiaj miałaby 95 lat. Mam ją głęboko w mojej pamięci!
i obraz, który zobaczyłem, całkowicie mnie powalił.
Dzięki Emerykowi Czapskiemu nawiązałem kontakty
Książę Romanowski był już całkowicie gotów do wyjścia,
w Rzymie i mogłem zarobić na pobyt. Hrabia polecił mnie
tyle że oprócz eleganckiej panamy na głowie, białej
znanemu rzymskiemu adwokatowi, któremu wykonałem
koszuli z czarną muszką, wytwornej laseczki ze srebrną
portret. Drugi portret wykonałem dziewięćdziesięcio-
rękojeścią miał na sobie górę od piżamy. Takiej zwykłej,
paroletniemu rosyjskiemu księciu, Siergiejowi Roma-
nawet nie jedwabnej, w niebiesko-białe paski. Zapytał
nowskiemu, spokrewnionemu z rodziną Romanowów –
mnie, co sądzę o jego marynarce, którą dostał od swo-
ostatnią rodziną carów Rosji; uroczemu staruszkowi
jej kuzynki, hrabianki Tyszkiewiczównej. Zrobiłem
o słusznej postawie i pięknej głowie. Siergiej był praw-
dobrą minę do złej gry i powiedziałem, że jest piękna
dziwym arystokratą, a do tego oficerem marynarki
i tak pojechaliśmy do restauracji, gdzie czekali na nas
wojennej Imperium Rosyjskiego. Tuż przed wybuchem
znani księciu kelnerzy, wcale nie zdziwieni jego stro-
rewolucji okręt wojenny, na którym pełnił obowiązki
jem. Skomplementowali księcia za wyszukaną elegancję
pierwszego oficera, opuścił terytorium Rosji, dzięki
i zaczęliśmy biesiadować. Biesiada była bardzo udana,
czemu książę uniknął tragicznego losu, który spotkał jego
wspaniałe włoskie przysmaki i abstrakcyjne opowieści
bliskich. Mimo to marzył o powrocie do rodzinnego kraju
hrabianki Tyszkiewiczównej. Hrabianka uraczyła nas
i liczył na to, że lada dzień będzie to możliwe. Piękny
opowieścią o swoich zaręczynach z księciem hiszpań-
portret został sfinansowany przez hrabiego Tyszkiewi-
skim oraz ostrzegła nas przed tymi „sprytnymi” Wło-
cza, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. To dzięki
chami, którzy wkładają do bułek dynamit, żeby były
34
2010 rzeźby z ruchomymi pierścieniami, brąz Wymiary (od lewej): 18 × 7 × 5 cm 23 × 9 × 6 cm 22 × 10 × 6 cm
puste w środku. Nie mogła się zdecydować na wyjazd
Zdecydowałem się wrócić do Krakowa i udowodnić sobie,
do Hiszpanii do swojego ukochanego, bo słyszała, że
że tutaj też dam sobie radę. Z ciężkim sercem i tęsknotą
mają tam być takie upały, że morze będzie się gotować.
za utraconym „rajem” wróciłem do Krakowa i Polski.
W ten oto sposób jej mariaż z księciem hiszpańskim
Igor Mitoraj, kolega z ASP, po drugim roku studiów
nie doszedł do skutku i została wieczną panienką.
wyjechał do Paryża w poszukiwaniu swoich korzeni
Rok 1972 to w Polsce jeszcze głęboka komuna, ogra-
rodzinnych i już tam został. Nie wiem, kto i jak mu po-
niczenia wyjazdowe na zachód Europy. Gdybym wtedy
mógł, ale pomimo że mógłby pucować mi „rzeźbiarskie”
zdecydował się na pozostanie we Włoszech, musiałbym
buty, zrobił ogromną karierę międzynarodową. Roz-
pozostać tam na zawsze albo już nigdy nie wyjechać
mawiałem z nim kiedyś, gdy ukradkiem w mojej galerii
z Polski. Tak było i dlatego ta decyzja była trudna.
przy Sławkowskiej z podziwem podglądał moje rzeźby,
35
„Nadzieja Ikara” 2010 rzeźba, brąz 36 × 22 × 5 cm
udając, że mnie oczywiście nie zna. Zaczepiony przeze mnie pytaniem, jak się czuje z tą sławą i niewątpliwym sukcesem, odpowiedział, że „za wszystko w życiu płaci się wysoką cenę”. Mogę się tylko domyślać, jak dużo go to kosztowało. Ale ile i w jakiej formie? Tego nie wiem na pewno i nie chcę wiedzieć, ponieważ dla mnie to już nie ma żadnego znaczenia! Nie chciałem tej wysokiej ceny zapłacić i jestem teraz tu gdzie jestem! Gdybym wtedy został we Włoszech, w ukochanym Rzymie, co by było? Może byłbym na miejscu Mitoraja, a może grzebałbym w śmietnikach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Spotkałem we Włoszech wielu uszkodzonych Polaków. Uszkodzonych tęsknotą za ojczyzną, utraconą tożsamością, prawem do swojego miejsca na Ziemi. Nie chciałem zostać jednym z nich, samotnym człowiekiem znikąd! Pierwsza moja ważna rzeźba/instalacja – „Czerwone Maki” – Rzeźba Roku 1975, zrobiła sporo zamieszania w BWA w Krakowie. Oczywiście, niezauważona przez komisję jurorów, została jednak zauważona przez publiczność i dostała nagrodę publiczności. Historia tej rzeźby jest ogromnie interesująca, ponieważ była wzięta prosto ze „śmietnika” historii. Pracowałem wówczas w Pracowni Konserwacji Zabytków i choć miałem – od mojego ukochanego profesora Mariana Koniecznego – propozycję asystentury w Jego pracowni na ASP w Krakowie, to brak czerwonej książeczki sprawił, że w Ministerstwie Kultury i Sztuki nie znaleziono dla mnie etatu. Na piątym roku studiów jeden z panów profesorów z ASP wezwał mnie na rozmowę i powiedział: „Panie Marianie, rozmawialiśmy na egzekutywie PZPR na pana temat i mamy propozycję”. Zapytałem: „Jaką?” „Jest pan bardzo zdolnym rzeźbiarzem i kariera stoi przed panem otwarta. Mógłby pan zostać na uczelni i rozwijać się naukowo”. „Na jakich warunkach?” – zapytałem. „Warunków nie stawiamy żadnych, ale byłoby dobrze, gdyby wstąpił pan w nasze szeregi”. Odmówiłem i nie wstąpiłem! Jakoś niedługo po nieudanej próbie zaangażowania mnie przez profesora Mariana Koniecznego na stanowisko Jego asystenta, najbardziej mierny ze znanych mi rzeźbiarzy został asystentem na Wydziale Rzeźby
36
„Motocyklistka”
i niestety nie mają ambicji intelektualnych. Ich potrzeby
2000
estetyczne zatrzymały się w większości na „drewnianej
rzeźba, brąz
boazerii”. Miejmy nadzieję, że kiedyś to się zmieni i zerwą
36 × 32 × 12 cm Kolekcja prywatna, Polska
ze ścian boazerie i zaczną się uczyć. Robiłem odkrywki w krakowskich zaniedbanych, zimnych kamienicach i kościołach. Byłem „robolem”, który jak trzeba, to zatuszuje
i dzisiaj jest tam profesorem „dekorującym” polski pejzaż
nieudolności plastyczne pań konserwatorek i dorysuje
niezliczonymi pomnikami swojego autorstwa. Wydział
brakujące elementy w polichromii czy obrazie, ale na co
Rzeźby w tamtych czasach był najbardziej „zabarwionym
dzień spędza mozolny czas na rusztowaniu w zimnie
na czerwono” wydziałem na ASP. Nie mam pretensji do
i brudzie, za uposażenie niższe niż pracownik techniczny.
artysty, bo przecież ma prawo rzeźbić tak, jak potrafi, ale
Odkrywki przy ulicy Floriańskiej 3, śniadanie, chwila
mam pretensje do jego inwestorów, że tak niefrasobliwie
przerwy w pracy, relaks w przysiadzie na oknie od strony
wydają pieniądze społeczne. Dawniej inwestorami, mece-
podwórca, w towarzystwie takich samych „fizycznych”
nasami sztuki byli arystokraci, Medyceusze, a dzisiaj? Do
jak ja, czyli Zbysława Maciejewskiego – wybitnego mala-
niedawna byli to aparatczycy PZPR, a teraz w dużej mie-
rza i później profesora ASP oraz Ewy Kremer-Verisimo –
rze kler (z małymi wyjątkami). Zarówno jedni, jak i dru-
rzeźbiarki, niesłychanie dowcipno-złośliwej osoby. Duet
dzy wywodzą się z tego samego środowiska społecznego
Maciejewski–Verissimo był w stanie wykończyć każdą
37
konserwatorkę z PKZ-etów w tempie presto. Herbatka, drożdżówka kupiona w pobliskiej cukierni u świetnego „Scherharda”, gdzie były najlepsze na świecie nugaty (mój tata je uwielbiał, bo były takie, jak we Lwowie). Zabawne złośliwości Zbysława pod adresem koleżanek konserwatorek, których notabene nie znosił i wytykał im słabości zawodowe i osobowe ułomności. Rysował znakomite, złośliwe rysunki. Bohaterkami tych mikroskopijnych dzieł były oczywiście panie konserwatorki. Nie wiem, czy przetrwały i pewnie już się nie dowiem, bo niedawno zmarł Krzysztof Kamiński, ówczesny partner i przyjaciel Zbysława i nie wiadomo, co się stało z kolekcją dzieł, które Krzysztof posiadał. Dzięki Krzysztofowi pamięć o Maciejewskim jakoś przetrwała, ponieważ razem z nim zrobiliśmy u mnie w galerii dwie znakomite wystawy ze zbiorów, które zgromadził Krzysztof. Jedna wystawa autoportretów Maciejewskiego odbyła się w mojej galerii przy Sławkowskiej, a druga, erotyków, przy Grodzkiej. Wracam do mojej rzeźby/instalacji „Czerwone Maki”. W pewnym momencie ktoś z lokatorów kamienicy wyniósł
Przez następny przypadek dostałem się do tego zakładu w ra-
do kubła na podwórcu śmieci, wśród których był bukiet
mach akcji artystycznych w zakładach pracy. Pomysł Jacka
sztucznych, czerwonych maków. Zatkało mnie. Zobaczy-
Szmuca i Włodka Kamińskiego. Mieliśmy robić tam jakąś
łem dramatyzm tej sytuacji i natychmiast zbiegłem na dół
akcję plastyczno-muzyczną. Nic z tego nie wyszło, ale ja
i zabrałem bukiet kwiatów. Ta sytuacja męczyła mój umysł
zdobyłem beczkę lateksu i mogłem zacząć działanie twórcze.
przez kilka kolejnych dni. Czerwone maki, skojarzenia
Gdzie jednak mam to wykonać i kto posłuży mi jako „dawca
z przemijającym czasem, Monte Casino, Holokaust, czło-
ciała” do tego przedsięwzięcia? Nie miałem jeszcze w tym
wiek wyrzucany na śmietnik. Ogarnęło mnie szaleństwo
czasie pracowni, ale udało mi się przy pomocy ZPAP jakoś
myśli. Co z tą obsesją zrobić? Postanowiłem zrobić instala-
wcisnąć do Krakowskich Zakładów Betoniarskich w Czyży-
cję. Ale jak przekazać w sposób plastyczny i lapidarny moje
nach, i już miałem gdzie, ale nie miałem modela. Zapropo-
myśli? Po paru tygodniach już wiedziałem: zrobię instala-
nowałem mojemu ówczesnemu przyjacielowi, Dominikowi,
cję, w której znajdą się trzy metalowe pojemniki na śmieci,
żeby zgodził się na odlew swojego młodego, pięknego ciała.
„skóry” zdarte z człowieka wypełniające bidony, natura-
Udało się! Zgodził się bez zmrużenia oka, wyraził chęć pozo-
listyczne, drżące pod wpływem ruchu powietrza, i bukiet
wania i przystąpiliśmy do akcji stworzenia formy na „skóry”.
czerwonych maków, przytrzaśnięty klapą pojemnika.
Pomimo już sporego doświadczenia odlewniczego na ASP
Śmietnik ludzki, nieludzki, okrutny, bezkompromisowy.
nigdy nie robiłem odlewu z ciała całej sylwetki aktu mężczy-
Jak wykonać „skóry”, żeby osiągnąć efekt prawdziwej
zny i z niepokojem zabrałem się do pracy, tak żeby mój model
skóry ludzkiej? Zima, przypadkowe spotkanie z chemikiem
wyszedł z tego cało i zdrowo. Zrobiłem odlew frontalny.
z AGH podczas sylwestra w Zakopanem. Jedna wódka,
Forma była bardzo ciężka i model o mały włos nie udusił się
druga wódka, sylwestrowy rosyjski szampan. Zebrałem się
pod ciężarem gipsu. Był wtedy na moje szczęście młodym,
na odwagę i opowiedziałem o moim projekcie:
wytrzymałym mężczyzną, więc udało się. Forma powstała,
„Chłopie, chemiku z AGH, wymyśl, jak zrobić sugestywne
choć chłopak wyszedł z tego mocno poturbowany, bo mimo
skóry?”. Burzliwa dyskusja i wreszcie jest – lateks. Skąd
zastosowania dużej ilości wazeliny sporo włosów z jego ciała
go jednak wziąć? Pada hasło „Stomil”, to tam, gdzie robią
dostało się do gipsu i model wyszedł z formy drastycznie wy-
dętki do rowerów, rękawiczki chirurgiczne, prezerwatywy.
depilowany. Nie narzekał jednak, bo był wtedy „samurajem”,
38
lateks jest mleczkiem, które ma tendencje do spływania po ściankach, trzeba więc było zastosować lampy grzewcze i wentylatory, żeby jakoś przyśpieszyć wysychanie. Odurzony oparami amoniaku, mocno zatruty, wykonałem kilka „skór”. W szkole byłem słaby z chemii i nie wiedziałem, że opary amoniaku są bardzo toksyczne. Na ASP nie mieliśmy technologii różnych materiałów, z którymi możemy spotkać się w naszej pracy zawodowej. Nikt o tym nie pomyślał i tak to trwa do dzisiaj. Metalowe pojemniki z napisem „Kruszywo” wypożyczyłem z Zakładów Betoniarskich i byłem gotowy do zmontowania instalacji na wystawie „Rzeźba Roku 1975”. Rano w przeddzień wernisażu wyeksponowałem instalację i poszedłem do domu, żeby coś wreszcie zjeść i odpocząć po karkołomnym wyczynie fizycznym i artystycznym, ale pod wieczór z ciekawością zajrzałem do „Bunkra”, żeby zobaczyć, co moi koledzy rzeźbiarze przygotowali na wystawę i ku mojemu przerażeniu stwierdziłem, że moja instalacja została zniszczona. „Upadły Ikar”
Jakiś osobnik wydarł ze „skór” genitalia. Wpadłem
2008
w panikę i rozpacz, że cały mój trud poszedł na marne,
rzeźba, brąz
ale ponieważ nigdy się nie poddaję, wsiadłem w taksów-
7,5 × 21 × 10 cm
kę, pojechałem do pracowni i w ciągu jednej nocy wykonałem to, co przez kilka dni mozolnie odlewałem, czyli
więc nawet nie wypadało narzekać. Wziął prysznic w ob-
nowe „skóry”. Instalacja została uratowana. Przestrzeg-
skurnej zakładowej łaźni i poszedł do domu, a ja zostałem
łem obsługę „Bunkra”, że sytuacja może się powtórzyć,
z formą z jego ciała w oparach betonu, z którego za siatką
żeby uważali na potencjalnego szaleńca, który kocha lub
robotnicy właśnie odlewali pustaki, oparach mdłego zapa-
nienawidzi męskie genitalia.
chu wazeliny i ciała modela. Od tego wszystkiego, od nad-
„Czerwone Maki” to był mój manifest, start artystyczny,
miaru wrażeń, dostałem gorączki i w malignie musiałem
dzieło, które narobiło sporo zamieszania w Krakowie i do
jak najszybciej opuścić pracownię, żeby nie stracić przy-
dzisiaj co poniektórzy o nim pamiętają, oczywiście z wyłą-
tomności i nie zwariować. Z jednej strony rozpierała
czeniem tych, którzy z racji pełnionych funkcji powinni
mnie radość, że udało się, a z drugiej miałem wrażenie,
o nim pamiętać. Na przykład Muzeum Narodowe w Krako-
że uczestniczę w jakimś niesłychanie dramatycznym wy-
wie zakupiło dzieła moich plagiatorów, ale nie zauważono
darzeniu. Chciało mi się wymiotować i uciekać najdalej,
„Czerwonych Maków”. Tak na marginesie, to kulisy zaku-
jak to możliwe. Wiedziałem jednak, że moja instalacja po-
pów muzealnych są tajemnicą poliszynela i w związku z tym
wstanie i będzie tym, o co mi chodzi. Manifestem człowie-
moich dzieł: rzeźb, szkieł, biżuterii, w tym muzeum nie ma!
czeństwa! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak będzie
„Czerwone Maki” zostały po latach zakupione przez pa-
za każdym razem, kiedy będę przystępować do realizacji
nią Medę Mladek, marszanda z Waszyngtonu, do Muzeum
nowego dzieła. Każdorazowo popadam w czasie pracy
Sztuki Europy Środkowej, które miało powstać w Wiedniu.
w trans, polegający na oddzieleniu mojego ciała od duszy.
Co się stało dalej z tym projektem, do dzisiaj nie wiadomo!
Metafizyczne rozdwojenie jaźni?
Śp. redaktor Jerzy Madejski, dyżurny krytyk w czasach
Dopiero wtedy, gdy forma gipsowa wyschła, mogłem
komuny, pisał o mojej instalacji w sposób niesłychanie iro-
przystąpić do formowania „skór”. Masa pracy, ponieważ
niczno-krytyczny, niczego nie zrozumiał z przekazu tego
39
„Czerwone Maki” to był mój manifest, start artystyczny, d zieło, które narobiło sporo zamieszania w Krakowie (...)
40
„Czerwone maki” 1975 Instalacja naturalnej wielkości, wykonana z lateksu, sztucznych kwiatów i autentycznych pojemników na śmieci. Znajduje się w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Została zakupiona przez panią Medę Mladek do kolekcji Muzeum Sztuki Środkowej Europy.
41
dzieła, jednak publiczność zrozumiała i dała mi nagrodę.
spotkanie dwóch dłoni, męskiej (Andrzeja) i kobiecej.
Zawsze miałem dobre notowania u publiczności. Kry-
Dłonie można było zobaczyć w dużym szkle powiększającym.
tycy albo udawali, że mnie nie ma, albo krytykowali to,
Jedna z pań jurorów „Rzeźby Roku”, znana i wpływowa
co pokazywałem publicznie. Wadą Jerzego Madejskiego
osoba, zaprzyjaźniona z gronem profesorskim ASP w Krako-
było to, że sam mało myślał, ale za to uwielbiał wszystko
wie, zapytana przez Leszka Dutkę – znakomitego malarza, ce-
porównywać do dzieł uznanych mistrzów. To zwykle
ramika i mojego przyjaciela – czemu jury znowu nie przyznało
był zarzut! Największy błąd, jaki może popełnić krytyk,
mi nagrody za tę znakomitą rzeźbę, podobno powiedziała: „On
bo przecież nic nie powstaje z niczego. Artyści samo-
jest jeszcze młody, może poczekać na nagrody”. Nigdy ich nie
czynnie czerpią z wiedzy o tym, co znają i już widzieli,
otrzymałem, bo też przestałem pokazywać swoje rzeźby na tej
co w najmniejszym stopniu nie dezawuuje ich koncepcji
mocno „czerwonej” imprezie artystycznej! Rzeźba – notabene
artystycznej. Problem polega na tym żeby nie kopiować,
– została zakupiona przez Muzeum Narodowe w Poznaniu!
ale rozwijać swoją koncepcję na bazie kultury, w której
Akt Andrzeja został pokazany na wystawie w Turynie we
się wyrosło, oczywiście w sensie artystycznym. Czemu
Włoszech. Mieliśmy ze Staszkiem Moskałą wystawę w gale-
nie dostałem nagrody na „Rzeźbie Roku 1975”? To tylko
rii „L' Arcipelago”. Do Turynu zaprosił nas przyjaciel Staszka,
jeden Pan Bóg wie! No, może jeszcze ówcześni „czerwoni”
Renato Alpegiiani. Wystawa byłaby zapewne sukcesem, ale wy-
wiedzieli, czemu Gołogórskiego nie należy zauważać!
darzył się bardzo dla nas niekorzystny incydent. Mianowicie,
Na jednej z późniejszych wystaw „Rzeźba Roku”
do ostatniej chwili z pomocą Marysi Roskosz – która przyjechała
pokazałem rzeźbę wykonaną z żywicy epoksydowej,
z Francji, żeby nam pomóc i pobyć z nami choć przez chwilę –
przepiękny akt Andrzeja Włodarczyka, znakomitego
przygotowywaliśmy ekspozycję. Na godzinę przed wernisażem
rzeźbiarza i scenografa z Krakowa, który to w przerwie
pobiegliśmy do domu Renato, żeby wziąć prysznic i przebrać
pomiędzy jednym a drugim pobytem w Meksyku zde-
się odpowiednio do uroczystego otwarcia. Renato na 15 minut
cydował się mi pozować. Wykonałem kilka rzeźb z jego
przed otwarciem zawiózł nas samochodem pod galerię i co
aktu, ale ta była najważniejsza. Aktem tym była skorupa
tam zastaliśmy? Pod galerią stał tłum wystrojonych i wyper-
frontalnej części, ułożona w poziomie, a na wysokości wy-
fumowanych gości, a galeria była zamknięta na cztery spusty.
datnego Andrzejowego penisa, na udzie, znajdowało się
Pracownik galerii też poszedł się przebrać i niestety utknął
42
w korku. Na gwałt musieliśmy ściągać właściciela, który
„Szkło powiększające”
był uprzejmy również się spóźnić jakieś 45 minut. Na na-
rzeźba naturalnej wielkości,
szych oczach tłum zniecierpliwionych wernisażowiczów
żywica epoksydowa i szkło optyczne
topniał i w momencie, gdy dotarły wreszcie klucze do galerii, pozostali już tylko najwytrwalsi. Wielkie bum mie-
Praca znajduje się w kolekcji Muzeum Narodowego w Poznaniu
liśmy zatem z głowy, niemniej wernisaż okazał się bardzo udany, ponieważ na szczęście wśród wytrwałych byli ci
a gdy już przyjechałem, to okazało się, że w moje skrzy-
najciekawsi. Jednak klienci z wypchanymi portfelami nie-
nie władowała się ogromna obrabiarka (fura żelastwa),
stety odeszli. Staszek Moskała pokazał na wystawie swoje
która nie przymocowana do podłogi jeździła w tę i we
monotypie, o których publiczność żywo dyskutowała i za-
w tę po całym wagonie, rozbijając pozostałe przesyłki.
dawała pytania związane z nieznaną większości techniką
Mało, że oddano mi porozbijane rzeźby, to jeszcze ka-
graficzną, a ja pokazałem kilka rzeźb, wśród których była
zano mi zapłacić cło i składowe. Prawdziwy horror.
rzeźba „Po sezonie”, wykonana na plenerze w stoczni
Rzeźby pokleiłem, bo były wykonane z żywicy epoksy-
w Ustce, oraz akt Andrzeja „Szkło powiększające”.
dowej, a jedna z nich – „Po sezonie” (półakt kobiecy wysta-
Ta druga z wymienionych rzeźb wzbudziła ogromne emo-
wiony w pleksiglasowym oknie) – stoi, a raczej wisi w mojej
cje i wywołała burzliwą dyskusję wśród koneserów i kry-
pracowni, w takim stanie, jaki jej tytuł! Akt Andrzeja
tyków. Bardzo ekscentryczna przedstawicielka bohemy
został zakupiony przez Muzeum w Poznaniu. Andrzej
turyńskiej, znana krytyk sztuki, była zachwycona rzeźbą,
zmarł przedwcześnie w Meksyku, a właścicielka damskiej
choć odczuwała niedosyt, ponieważ uważała, że penis
ręki jest w stanie ogólnego rozklekotania wewnętrznego.
Andrzeja powinien być w stanie pełnego wzwodu. Moje
Jakoś nie miałem szczęścia do wystaw we Włoszech, bo
tłumaczenia, że nie o to chodziło, że rzeźba byłaby prze-
następna, też organizowana przez Renato Alpegiianiego po
gadana i zbyt dosłowna, jakoś jej nie usatysfakcjonowały.
kilku latach w Turynie, również dostarczyła mi wielu kło-
Po wystawie rzeźby wracały w skrzyniach drogą kole-
potów. Wysłałem kilka rzeźb z brązu drogą lotniczą dzięki
jową (takie to były czasy). Gdy już dotarły do Warszawy,
temu, że otrzymałem pomoc finansową od zaprzyjaźnionej
dostałem wiadomość, że mam sobie przyjechać po odbiór,
firmy prowadzonej przez Karola Rostworowskiego.
43
Nie pojechałem do Włoch, bo moje zobowiązania gale-
„Po sezonie”
ryjne w Krakowie na to mi nie pozwalały i liczyłem na
rzeźba naturalnej wielkości,
to, że mój przyjaciel Staszek wszystkim się zajmie. Oka-
laminat polimerowy
zało się, że to, co tam się stało, przekroczyło jego możliwości, a Renato też nie stanął na wysokości zadania. Rzeźby
Praca powstała podczas pleneru rzeźbiarskiego w Stoczni Jednostek Pomocniczych w Ustce
utknęły na lotnisku, bo przewoźnik nie dokonał prawidłowej odprawy w Polsce i Włosi żądali ogromnego cła.
PKZ-ety… zakwitałem tam, jak lodowa róża na kil-
Jak się sprawa skończyła? Ano tak, że rzeźby nie ujrzaw-
kupiętrowych rusztowaniach, odrzucony ze stanowiska
szy światła dziennego, przeleciały się tam i z powrotem.
asystenta Mariana Koniecznego na ASP z powodu braku
Na szczęście, miałem we Włoszech dwie rzeźby w kolekcji
„czerwieni” w moim życiorysie. I tak sobie myślałem:
Pana Carlo Eduardo Vaglli, który wypożyczył je na wy-
„Idioto, czemu nie zostałeś we Włoszech? Pewnie już byłbyś
stawę, i w ten sposób wszystko skończyło się pozytywnie.
kimś znanym, a tak wycierasz krakowskie zapyziałe
44
wcześniej z Jerzym Orkuszem. Jednym słowem: uczyliśmy się posługiwania materiałem, którym jest gorące, płynne szkło. Powoli nabieraliśmy wyobrażenia, co można, a czego nie można zaprojektować w tym fantastycznym materiale. Jak się później okazało, jednym z nielicznych plusów pracy w Instytucie Szkła i Ceramiki było miłe towarzystwo Basi Nowakowskiej-Świstackiej, z którą świetnie spędzaliśmy czas w naszej pracowni, sąsiadującej z wzorcownią. Żeby nie umrzeć z nudów przez obowiązkowe osiem godzin codziennej pracy (rzeczywista praca zajmowała nam najwyżej dwie godziny), postanowiłem rzeźbić w godzinach nudy i w ten sposób powstały projekty na konkurs rzeźby plenerowej dla Nowej Huty. Nagrodą miała być realizacja w skali 1:1. Wygrałem ten konkurs, ale rzeźby ani fontanny w skali 1:1 nie wykonałem, bo okazało się, że nie ma na to pieniędzy. Projekt rzeźby ofiarowałem Dominikowi Rostworowskiemu. Wtedy podobał mu się, a co dzieje się z nim dzisiaj, nie wiem zupełnie, tak jak nie wiem, co dzieje się z samym Dominikiem. Nasze drogi całkowicie się rozeszły w dwie różne strony świata. Pracą w Instytucie Szkła i Ceramiki rozpocząłem mój wieloletni romans ze szkłem. Pokochałem tę dyscyplinę sztuki, a pierwsze ważne dzieła powstały już w Instytucie. Zdjęcie z wystawy w Galleria L' Arcipelago
Zaprojektowałem owoce nadnaturalnej wielkości. Jabłko
Turyn, Włochy
o średnicy około 25 cm. Ręcznie wykonane, z dmuchanego kolorowego szkła, a później gruszkę, ogórek, śliwkę. Te
kamienice i nic z tego nie wynika”. Pan Bóg zawsze jednak
projekty podbiły rynek w salonach Desy, jedynej oprócz
nade mną czuwał i któregoś dnia, wracając z PKZ-etowskiej
salonów ZPAP instytucji zajmującej się sztuką współcze-
szychty, spotkałem na rogu Dietla i Starowiślnej przyja-
sną. Paweł Banaś, w książce pt. „Polskie Szkło i Ceramika”,
ciółkę mojej siostry z czasów licealnych z Piotrkowa
pisał o moich owocach jako o czymś wyjątkowym! Nie-
Trybunalskiego – Elżbietę Kozioł. „Co u ciebie słychać, co
stety, jedna z warszawskich, prywatnych hut ukradła mi
robisz?”. „Ano tyram w PKZ-etach i nie mam żadnych per-
te wzory i zbijała na nich kasę przez wiele lat, nie płacąc
spektyw na najbliższą przyszłość”. Elżbieta na to:
mi tantiemy. Myślałem o wszczęciu procesu sądowego,
„Mam dla ciebie propozycję, Zakład Doświadczalny Insty-
jednak w komunistycznych czasach nie miałbym szans
tutu Szkła i Ceramiki szuka projektanta szkła ręcznie for-
na wygraną, zwłaszcza że musiałbym ponieść wysokie
mowanego; odchodzi Jerzy Słuczan Orkusz i jest wakat na
koszty sądowe, na co absolutnie nie było mnie stać.
jego stanowisko”. Szybka decyzja, zawarta umowa i prze-
Praca w Instytucie trwała jednak krótko, gdyż oka-
nosiny z PKZ-etów do Instytutu.
zało się, że jest to zakład opanowany przez klikę „czer-
Nie wdając się w szczegóły – a byłoby o czym opowiadać –
wonych” kolesiów i młodzi projektanci nie mają tu nic
streszczam: wraz z Basią Nowakowską-Świstacką, kole-
do powiedzenia. Szkłem artystycznym zarządzała pani
żanką z Wydziału Rzeźby, pełni zapału podjęliśmy pracę,
inżynier-technolog Zakładu Doświadczalnego. Znała się
o której nie mieliśmy żadnego pojęcia, gdyż oboje byliśmy
na wszystkim najlepiej, oczywiście oprócz tego, co do
rzeźbiarzami, a nie projektantami. Na początku korzysta-
niej należało, czyli topienia szkła. Była technologiem, ale
liśmy z doświadczeń hutników, którzy współpracowali
nigdy nie udawało jej się wytopić takiego szkła, jakie było
45
Moje szkła były dmuchane i ręcznie formowane, charakteryzowało je to, że były bard ziej rzeźbą, niż przedmiotem użytkowym.
46
„Martwa natura” 1974 szkło autorskie „Jabłko” – 25 × 25 × 25 cm „Gruszka” – 45 × 25 × 25 cm Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie
47
„Łabędzi śpiew...”
„Płonące kwiaty fioletu” – świeczniki i butle
1984
1974
szkło ręcznie formowane
szkło ręcznie formowane
54 × 26 cm (z lewej)
Masa szklana wyprodukowana w Instytucie
55 × 25 cm (z prawej)
Szkła i Ceramiki w Krakowie
Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie
potrzebne do naszych projektów. Raz, dwa razy w tygodniu
Cały czas wmawiano nam, że nasze projekty nie będą
mieliśmy zagwarantowany trzygodzinny seans z hutnikami
się sprzedawać, i produkowano wykoślawione projekty
do wykonania naszych projektów. Uprzedzaliśmy parę dni
Jerzego Słuczana Orkusza. Piszę „wykoślawione”, ponie-
wcześniej panią technolog, że potrzebujemy na przykład
waż szkła ręcznie formowanego nie można produkować
szkła czerwonego, transparentnego, a otrzymywaliśmy
bez nadzoru autorskiego. Przekonałem się o tym ostat-
żółte, częściowo transparentne, częściowo zamącone.
nio, gdy zobaczyłem w depozycie Muzeum Narodowego
48
to, co pozostało po moim projektowaniu w Instytucie.
produkcyjnym był osobą zbędną. Wzory albo się „kradło”,
Oryginalne szkła mojego projektu zostały potłuczone lub
albo projektowali je przypadkowi, przyuczeni amatorzy.
upłynnione, a na ich miejsce wprowadzono falsyfikaty,
Wszyscy na wszystkim się znali i wiedzieli lepiej. Pewnie
wykonane bez nadzoru autorskiego, przez przypadko-
z tego powodu po kilku latach szkło ręcznie formowane
wych hutników. Jeden wielki koszmar, z którym nie chcę
w Instytucie przeszło do historii totalnego zaniechania
mieć nic wspólnego. Zostawiłem tam około 70 projektów
i wandalizmu wobec wybitnych hutników, takich jak:
i większość gdzieś przepadła, a inne zostały „wykośla-
Rudek Mikuliszyn, Piotr Dziedzic, Adam Stój, Krzysztof
wione”. Myślę, że ocena tego, co tam się stało, jest zada-
Chyczyński, Andrzej Czaja czy wreszcie najlepszy z nich,
niem dla prokuratora. Na moich oczach to samo zrobiono
legendarny Franek Biela.
z dorobkiem Jerzego Słuczana Orkusza, który odszedł
Franek Biela – kawał przystojnego chłopa z ręką jak boche-
z Instytutu, ponieważ miał dosyć braku profesjonalizmu
nek chleba – w Zakładzie Doświadczalnym był kimś waż-
pani technolog i permanentnych konfliktów na płasz-
nym, krążyły o nim legendy różnego rodzaju. Był wybitnym
czyźnie kompetencji oraz niezdrowych ambicji tej pani!
hutnikiem z dużym wyczuciem, zmysłem i tak zwaną łapą.
Były to czasy, gdy w Polsce projektant w zakładzie
Potrafił wydmuchać kilkukilogramowe szkło z wolnej ręki,
49
co jest fenomenem, jeżeli chodzi o szkło ręcznie formowane.
„Meduzy”
Uwielbiałem z nim pracować, o ile oczywiście był w for-
1985
mie. Franek miał syna Zbyszka, który uczył się na hutnika
szkło ręcznie formowane
i miał wrodzony talent, ale nie doceniono go i chłopak odszedł do jakiejś pośledniej roboty i ślad po nim zaginął.
40 × 15 × 10 cm (z lewej) 50 × 15 × 15 cm (z prawej)
Ostatnio odwiedziliśmy z Basią Instytut, żeby zidentyfikować nasze wzory pozostawione tam po dwóch aktyw-
Projektowałem i wykonywałem z moimi ulubionymi
nych latach pracy. Blisko 40 lat temu, w pięknie zaprojek-
hutnikami szkło przez wiele lat! Byliśmy tak zgranym
towanej przeze mnie wzorcowni, pozostawiłem około 70
zespołem, że porozumiewaliśmy się prawie bez słów.
wzorów szkieł. Basia trochę mniej. Niedawno odszukałem
W całej mojej „karierze” artystycznej najlepsze relacje
niewiele ponad 20. Co najgorsze, oryginalne projekty wy-
miałem zawsze z ludźmi ciężkiej pracy – profesjonali-
konane przez nas osobiście z wybranym zespołem hutni-
stami. Nigdy mnie nie zawiedli i mam nadzieję – ja ich też
ków gdzieś poznikały, a na półkach pod naszymi nazwi-
nie zawiodłem. Któregoś dnia mieliśmy oboje z Basią dość
skami stoją podróbki. Taki widok dla projektanta, który
i odeszliśmy z Instytutu, po to żeby działać z wolnej stopy.
włożył cały swój talent w projektowanie i natchnął „duszą”
Nasze miejsce zajęli nieprofesjonaliści, którzy ulegli
każdy z wzorów, jest jak nóż prosto w plecy, serce i umysł.
autorytarnym rządom pani technolog. Zanim jednak to
Byliśmy z Basią załamani tym widokiem i gdybym miał
nastąpiło, mieliśmy jedną z pierwszych wystaw w naszym
siły i pieniądze, to wystąpiłbym do sądu o odszkodowanie
życiu – w Muzeum Teatralnym przy ul. Szpitalnej. Po raz
za zniszczenie efektów naszej ciężkiej pracy, zniszcze-
pierwszy mieliśmy okazję zobaczyć nasze szkła w innym
nie naszych dzieł. Zostały naruszone w znacznym stop-
anturażu niż wzorcownia Instytutu Szkła i Ceramiki.
niu nasze prawa autorskie. Dziki kraj i dzicy ludzie!
Żeby oddać sprawiedliwość faktom, zatrzymać je w pa-
50
czekają na nas – osamotnionych – z lampką czerwonego „Erotyczna symbioza” (z lewej)
wina i nowymi projektami artystycznymi. Entuzjaści
„Forma biologiczno-industrialna” (z prawej)
sztuki oraz życia artystycznego, i życia w ogóle!
szkło ręcznie formowane
Udało mi się zaistnieć na wolnym rynku i przez wiele
Masa szklana wyprodukowana w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle
lat robiłem szkło w prywatnych hutach, a później z wolnej stopy w Instytucie. Wynajmowałem stanowisko pracy przy piecu na parę godzin, gdzie z fantastycznymi hutnikami,
mięci i wyrazić wdzięczność dla drogiej mi osoby, muszę
których już wymieniłem, tworzyłem swoje szkła. Basia
wspomnieć o pierwszej wystawie indywidualnej szkła.
z powodów zdrowotnych zaniechała projektowania szkła.
Był ktoś taki, jak Maria Balewiczowa. W tamtym czasie
Pierwszą prywatną hutą, z którą miałem kontakt, była
prowadziła salon desowski w Kramach Dominikańskich
maleńka huta w Nawojowej Górze pod Krzeszowicami.
w Krakowie. Tej barwnej pani bardzo dużo zawdzię-
Koszmarna masa szklana, pełna kamieni i zanieczysz-
czam; to ona zrobiła mi wystawę. Jej śp. mąż, Stanisław
czeń. Zawiózł mnie tam Andrzej Pollo – historyk sztuki.
Balewicz – admirator Tadeusza Kantora i jego „prawa
Byłem mu bardzo wdzięczny, bo miałem szansę na rozwi-
ręka” w Krzysztoforach – był jedną z najbardziej rozpo-
janie drogi twórczej. Jednak za wszystko się w życiu płaci.
znawalnych postaci krakowskiego świata kultury. Jakże
Okazało się, że moja obecność w tej hucie miała służyć
dzisiaj brak takich ludzi. Mam nadzieję, że na zielonych
uruchomieniu ambicji syna właścicieli huty. Te ambicje
łąkach u Pana Boga, wraz z artystami, którzy tam odeszli
uruchomiłem tak skutecznie, że skądinąd uroczy, ale
zbyt wcześnie: Zbysławem Maciejewskim, Geniem Mu-
mało utalentowany chłopiec, nakłaniany przez swoją żonę
chą, Jurkiem Pankiem, Krzysztofem Wejmanem, Adzi-
„klapserkę” z warszawskich sfer filmowych, zaczął robić
kiem Włodarczykiem, Witoldem Damasiewiczem, Stani-
szkło z moimi hutnikami i moimi wzorami. Jaki był tego
sławem Wójtowiczem i Ryszardem Kwietniem,
koniec? Ano, trudno się nie domyślić. Mój plagiator i tak
51
„Rozkwitanie o poranku” (z lewej)
były zbyt skomplikowane jak na warunki techniczne
„Dumne jednojajowce” (z prawej)
tej huty. Drogie są mi również wspomnienia związane
1982
z hutą szkła witrażowego w Jaśle. Szkło niezłej jakości,
szkło ręcznie formowane
ale tragiczne warunki do odprężania takich szkieł, jak
Masa szklana wyprodukowana w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle
moje. Przeżywałem tam straszliwe frustracje, ponieważ piec do odprężania miał niezmiernie krótki cykl i szkła często pękały z powodu zbyt szybkiego wyziębienia.
nie został artystą, a ja musiałem opuścić hutę i zostałem
Szkło ręcznie formowane ma to do siebie, że ścianki
bez warsztatu pracy. Wielka szkoda, bo gdy mnie zabra-
wyrobów ręcznie formowanych mają nierówną grubość,
kło, młody playboy dosyć szybko stracił zainteresowanie
a to wymaga znakomitego odprężenia szkła, żeby w wy-
projektowaniem szkła, a mogliśmy być przyjaciółmi
niku napięć wewnętrznych nie pękało. Niewielu to wie
i współpracować do dzisiaj. Może huta nie padłaby tak,
i często posiadacze takich szkieł myją szkło gorącą wodą,
jak to się stało z Instytutem Szkła i Prądniczanką.
a to prawie zawsze kończy się tragicznie – szkło pęka!
Kiedy my, Polacy, nauczymy się tego, że talenty nie
Jednakże atmosfera, jaką stwarzali w Jaśle ludzie pracu-
rodzą się na kamieniu i gdy natrafia się na brylant, to trze-
jący w hucie, rekompensowała mi niepowodzenia tech-
ba na niego chuchać i dmuchać? Jestem takim brylantem,
nologiczne. Niesłychanie przyjaźni, życzliwi ludzie –
ale szkoda, że tylko ja o tym wiem!
jak to na wschodzie bywa. Miło ich wspominam.
Poważny epizod szklarski łączył mnie z hutą szkła
Romans ze szkłem otworzył mi wiele furtek. Między
w Tarnowie, w której współpracowałem z panem Piotrem
innymi dzięki udziałowi w Targach Szkła organizowanych
Ostafilem. Uroczy i uczciwy człowiek. Stworzył mi bardzo
przez krakowską „Desę” w kantorowskiej piwnicy w Pałacu
przyjazne warunki do pracy, choć projekty mojego szkła
Krzysztofory. W tamtym czasie współpracowałem z Hutą
52
„Zachęta” (z lewej)
ani ja już nic z tego nie mieliśmy. Gdybym był projek-
„Rozmowy o...” (z prawej)
tantem w Kosta Boda, to pewnie byłbym szanowanym
1985
i bogatym człowiekiem, a ponieważ zachciało mi się
szkło ręcznie formowane
romansu z Prądniczanką i Desą, to zostałem z gołą d…
Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie
Do dyrektora Desy miałem pecha. Trzy razy się przymierzył do mojej twórczości i za każdym razem był to niewypał. Oprócz szkieł z Prądniczanki, którymi za-
Szkła Prądniczanka. Polubiłem prezesa i technologa
mierzał handlować za pośrednictwem Desy, niestety,
Prądniczanki za jego otwartość i inteligencję. Szkło, które
zaproponował mi wystawę szkła w Polskim Instytucie
projektowałem dla tej huty, oraz to, które wykonywałem
Kultury w Wiedniu. Totalny niewypał. Przygotowałem
tam ze swoimi hutnikami, podbijało Kraków i Warszawę.
około 60 szkieł. Obiecano mi, że Instytut, a w szczegól-
Kobaltowe słoje z kulistym korkiem, patery i butle robiły
ności jego dyrektor, zadba o zaproszenie gości na werni-
furorę. Rekwizytornie filmowe i telewizyjne kupowały te
saż, zapewni mi warunki ekspozycji. To miał być sukces!
szkła do aranżacji scenograficznych produkcji filmowych.
Desa Zagraniczna, która miała w sąsiednim budynku
Do dzisiaj widuję szkła własnego projektu w starych
salon handlowy, miała zająć się sprzedażą szkła.
polskich filmach fabularnych (np. „Kogel-mogel”).
Jak było? Po przyjeździe do Wiednia okazało się,
Niestety – jak to w Polsce bywa – nic na dłużej. Sympa-
że zamiast pokoju dwuosobowego dostałem jednoosobowy
tyczny prezes zaczął dogadywać się z dyrektorem Desy za
i cisnęliśmy się z żoną na pojedynczym wąskim łóżeczku.
moimi plecami. Bez honorowania moich praw autorskich
Goście na wernisaż nie zostali przez Instytut Kultury
chcieli handlować moimi projektami. Tak jak zwykle u nas
Polskiej zaproszeni, bo panu dyrektorowi Instytutu
w Polsce bywa, panowie „zjedli własny ogon”. Ani oni,
szkoda było pieniędzy na znaczki. Nie było podestów
53
„Rozmowa łabędzi” (z lewej)
po pierwsze – nie było komu sprzedawać, bo nikt o wysta-
„Jednojajowce w akcji” (z prawej)
wie w Wiedniu nie wiedział, a po drugie Desa Zagraniczna
1982
odmówiła sprzedaży mojego szkła, gdyż – jak sądzę –
szkło ręcznie formowane
pani, która tam pracowała, wolała przysypiać w wyciem-
Masa szklana wyprodukowana w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle
nionej i na wpół zamkniętej galerii niż robić cokolwiek. Za trzecim razem w/w pan przyprowadził mi wspaniałego klienta/kolekcjonera ze Szwajcarii, który kupił
do ekspozycji szkła, więc musiałem je przynieść na wła-
kilka moich rzeźb, w tym „Indyjską Narzeczoną”. Spra-
snym grzbiecie z galerii Desy Zagranicznej, która mieściła
wami finansowymi miał zająć się były dyrektor desow-
się jakieś 200 metrów dalej. Profesjonalne oświetlenie ga-
ski, a ówczesny właściciel galerii. Przez długi, bardzo
lerii było zdezelowane i osobiście musiałem je naprawiać.
długi czas nie mogłem doprosić się o wypłatę należności,
Nikt, ale to nikt mi nie pomagał. Jak już miałem komplet-
wreszcie ją dostałem i to już był mój ostatni kontakt z tym
nie dość i poszedłem do pana dyrektora z pretensjami, to
powszechnie szanowanym panem. Jedynym pożytkiem
usłyszałem: „Jak już będzie pan w Krakowie, to niech pan
mojego romansu z Desą i Prądniczanką była propozycja
idzie do tej waszej Solidarności i poskarży się na mnie,
Franciszka Dąbrowskiego – sekretarza do spraw kultury
a ja i tak będę miał to w głębokim poważaniu. Ja tutaj
Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie – otwarcia
mam synekurę i nie zamierzam nic, ale to nic robić. Jest
autorskiej galerii. Był to taki moment w polityce, że uru-
mi wygodnie tak jak jest”. Nie było pieniędzy na znaczki,
chomiano wentyle bezpieczeństwa dla ówczesnej władzy.
ale alkohol na wernisaż sprowadzono całymi kontene-
Niech artystom wydaje się, że ktoś o nich myśli i że mogą
rami, żeby było co pić przez następny miesiąc, aż do
oddychać pełną piersią. Nie pamiętam tego dokładnie,
następnej wystawy. Sprzedaży też nie było, ponieważ –
ale był to pewnie koniec lat siedemdziesiątych i początek
54
„Czerwone ukwiały”
Ja jednak połknąłem haczyk i dałem się wkręcić. Efekt
1984
był taki, że po otrzymaniu jednej z pierwszych koncesji
szkło ręcznie formowane
na prowadzenie galerii prywatnej z Ministerstwa Kultury
wysokości (od lewej): 30 cm, 25 cm, 20 cm
i Sztuki w 1981 roku, przez trzy lata trwała kołomyja
Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie
lokalowa. Cały ciężar zabiegów o otwarcie galerii spadł na mnie. Dziesiątki spotkań z urzędnikami władnymi i bezwładnymi. Trzy lata udręki! Wreszcie w 1983 roku
osiemdziesiątych. Władza, a do tej niewątpliwie nale-
otrzymałem lokal przy ul. Grodzkiej 58 i tam otworzyłem
żała PZPR, próbowała podeprzeć się kontaktem ze sztuką
Galerię Autorską Mariana Gołogórskiego. Cokolwiek by
i artystami. To poprawiało wizerunek.
jednak powiedzieć, jestem wdzięczny Panu Franciszkowi
Byłem kiedyś świadkiem rozmowy dwóch działaczy
Dąbrowskiemu, że uruchomił we mnie potrzebę posiada-
Komitetu Wojewódzkiego PZPR, którzy w sarkastyczny
nia galerii. Niezależnie od jego faktycznych intencji, miło
sposób rozmawiali o Ewie Demarczyk. Był to czas, gdy
go wspominam i żałuję, że od dawna nie żyje.
Ewa chciała na Kanoniczej otworzyć własną piwnicę,
Był to czas z jednej strony niefortunny, z drugiej zaś
gdzie można by napić się piwa i posłuchać jej wspania-
bardzo atrakcyjny i produktywny. Pustynia kulturalna
łego głosu. Panowie wyśmiali jej oczekiwania co do
po stanie wojennym, wprowadzonym przez generała
wyszynku i jak wiadomo piwnica nie powstała. Ewę
Ślepowrona. Bojkot oficjalnych salonów wystawienni-
Demarczyk komuna wykończyła, przez co ten największy
czych. Artyści stojący w opozycji do „władzy” gromadzą
talent, który pojawił się na polskim rynku muzycznym,
się wokół Kościoła katolickiego i w prywatnych galeriach.
odszedł do lamusa. Demarczyk w końcu nie wytrzymała
Galerię otworzyłem wraz z Dominikiem Rostworowskim,
i schowała się przed oczami złośliwców.
moim przyjacielem. Własnymi rękami wyremontowaliśmy
55
Szkła, tak jak i moja rzeźba w brązie, były mocno organiczne, biologiczne, a nawet erotyczne. Masa szklana wymaga natychmiastowej decyzji, błyskawicznego działania i daje natychmiastowy efekt plastyczny. Jestem artystą niecierpliwym i dlatego projektowanie szkła ręcznie formowanego było jakby dla mnie stworzone. 99,9% szkieł rozpełzło się po całym świecie, a było ich bardzo, bardzo dużo. Tak samo jak w rzeźbie, główną inspiracją dla mnie jako twórcy był i jest człowiek. Jego ciało, dusza i seksualność jako motoryka życia i istnienia. Wokół galerii zgromadziłem najlepszych artystów z różnych pokoleń. Na początku nie robiliśmy wystaw. Kalendarz wystawowy rozpoczęliśmy wystawą Jerzego Panka (wtedy gdy minął bojkot po stanie wojennym). Obrazy i deski drzeworytnicze nigdy nie drukowane. Długo nie widziany Panek wywołał poruszenie w środowisku artystycznym Krakowa. „Jak wam się udało namówić Jurka na wystawę?” – pytali koledzy artyści. Było oczywistym, że to urok osobisty Dominika i mój spowodował skruszenie oporu Jurka. Niezliczone spotkania w mojej zastępczej pracowni przy ulicy Miodowej 24, nasza postawa polityczna i artystyczna upewniły Jurka, że warto zrobić na nowo ten krok, przy naszej „W kierunku słońca”
pomocy. Jurek cenił mnie jako rzeźbiarza, a Dominika
1985
jako samorodnego artystę malarza i bratanka Marka Ro-
szkło ręcznie formowane
stworowskiego – historyka sztuki, którego bardzo sobie
Masa szklana wyprodukowana w Instytucie Szkła i Ceramiki w Krakowie
cenił (byli kolegami z czasów studiów na ASP w Krakowie). Na kilka poprzednich lat Jurek wycofał się całkowicie z życia wystawienniczego. Przyjaźniłem się z Jurkiem od
lokal przydzielony mi przez miasto i zbudowaliśmy
dawna. Poznałem go przez Leszka Dutkę w jego pracowni
skomplikowaną antresolę. Wnętrze galerii pięknie
przy ul. Kościuszki, gdzie raz w tygodniu spotykali się
zaprojektowała Ewa Barańska-Jamrozik i Aciu Jamrozik.
przyjaciele Halszki i Leszka, na posiadach przy wódeczce
Górna część lokalu i antresola była czarna, dół biały.
(podawanej w małych kieliszeczkach różnej maści) i tym,
Dziewiętnastowieczne metalowe schody przeniesione
co akurat udało się zdobyć (oczywiście, poza octem, który
z rozebranej oficyny na Kazimierzu pomalowaliśmy na
królował na półkach sklepów spożywczych). Bywalcami
czarno. Było pięknie i funkcjonalnie.
wieczorów u Leszka byli poeci, artyści malarze, dzienni-
Szkło dało mi nazwisko i popularność medialną.
karze, muzycy i inni mili ludzie. Rozmawiało się o sztuce
Sprzedawało się. Zdarzało mi się wysyłać klientom galerii
i różnych zabawnych, intelektualnie rzecz biorąc, wydarze-
po 70 szkieł do USA. Byłem zapraszany na imprezy szklarskie
niach. Bywał tam Witold Damasiewicz – malarz/intelektu-
w Polsce i za granicą. Zostałem wymieniony w wydaniu
alista, Jurek Panek – najwybitniejszy polski grafik, Stanisław
encyklopedycznym Waldrich Verlag poświęconym projek-
Wójtowicz – wybitny grafik i malarz (Panek i Wójtowicz
tantom szkła. Moje szkła były dmuchane i ręcznie formo-
to jedyni polscy artyści, którzy wystawiali swoje dzieła
wane, charakteryzowało je to, że były bardziej rzeźbą niż
w towarzystwie Pabla Picassa), Józef Baran – poeta, Andrzej
przedmiotem użytkowym (z wyjątkiem tych, które projek-
Warzecha – poeta/dziennikarz, Zbysław Maciejewski –
towałem dla Prądniczanki).
malarz, Eugeniusz Mucha – malarz, Lucynka Szczepańska –
56
skrzypaczka, ze swoim mężem Wieśkiem Janeczkiem –
żeby pociągiem wrócić do miejskiej rzeczywistości. Panie
perkusistą, czasami Dominik Rostworowski i wreszcie ja –
wracały obarczone bukietami bzów, a panowie im grzecz-
rzeźbiarz, z żoną Małgorzatą Muzyką – altowiolistką.
nie towarzyszyli, wietrząc czupryny z nadmiaru napitku.
Jeśli mowa o Leszku Dutce, to muszę wspomnieć
Jurek bywał gościem mojej żony Małgorzaty i moim,
o „Lamusie”. Leszek słynął w środowisku artystycznym
w maleńkiej pracowni na Kazimierzu, gdzie zamieszkali-
Krakowa ze swoich potrzeb animatora kultury. Był świet-
śmy w 1977 roku, zaraz po najbardziej ekscentrycznym
nym organizatorem różnego rodzaju wydarzeń artystycz-
ślubie, jaki widział Kraków, który odbył się w Kościele
nych. W jemu tylko wiadomy sposób wszedł w posiadanie
Świętych Apostołów Piotra i Pawła.
pięknego budynku w Pisarach (parafia Rudawa), który był
Miodowa 24, lokal po sklepie sprzedaży mięsa koszer-
przydworskim lamusem. Dwór gdzieś zniknął, a może go
nego (jak okazało się po roku, gdy zaczął odpadać tynk nad
tam w ogóle nie było, a lamus został i w nim Leszek orga-
oknem). Magiczne miejsce, tłumy gości, biało-czerwona
nizował fantastyczne pikniki artystyczne, na które przy-
tkanina w kratkę w oknach, lampa też biało-czerwona,
jeżdżali artyści różnej maści, ale też tak zwani normalni
wykonana z dwóch plastikowych miednic, wisząca nad
obywatele Krakowa i okolic, po to żeby przebywać ze sobą,
malutkim kuchennym stołem, przyklejonym do parapetu
odbywać zakrapianą winkiem i wódeczką kontemplację
okiennego. Fantastyczni sąsiedzi, pani profesor geografii
sztuki. Nikt się nie upijał i po udanym pobycie u Leszka
(nie pamiętam nazwiska) i aktorka Teatru Starego –
wszyscy goście maszerowali na stację kolejową Rudawa,
Halina Gryglaszewska. Sąsiedzi tolerancyjni wobec głośnego i uznanego powszechnie za wulgarne zachowania Jurka Panka zaakceptowali nas i naszych gości, nawet
„Martwa natura”
takich, jak Pimpek, pies Panka. Upiorne psisko. Szcze-
1987
kające bez ustanku z powodu pijaństwa swojego pana.
szkło ręcznie formowane
Mieszkaliśmy tam dwa lata, ale były to lata wyjątkowe,
Butla – 55 × 23 cm „Gruszka” – 40 × 25 cm „Śliwka” – 17 × 20 cm Masa szklana wyprodukowana
choćby z powodu wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Zrobiłem szybki portret Jana Pawła II na kawałku prześcieradła i powiesiłem na kratach naszego
w Hucie Szkła Witrażowego w Jaśle
57
Plenerowy pokaz mody
Moja pracownia przy ulicy Miodowej 24 to było wyjąt-
Za kamerą stoi red. Maciej Szumowski. Niestety,
kowe miejsce. Już w momencie, kiedy po remoncie zapy-
film zaginął bezpowrotnie natychmiast po powstaniu
ziałego i zrujnowanego wnętrza miałem spędzić tam pierwszą noc, wszyscy znajomi mówili mi: „Zapamiętaj,
okna, okna, za którym żyliśmy szczęśliwie chronieni
co ci się będzie śniło”. Nie mogłem zasnąć, a kiedy już mi
przez duchy ludzi, którzy kiedyś tam żyli, handlo-
się to udało, to popadłem raczej w coś w rodzaju maligny
wali i w końcu prawdopodobnie zginęli w Auschwitz
niż snu. Rano obudziłem się z natrętnym głosem w mojej
lub w innym miejscu hitlerowskiej zagłady. Uznali
głowie: „Żyd Sumaher i jego żona Żydówka Sumaherowa”.
widać, że wnosimy w dawne progi szczęście, któ-
Otworzyłem oczy i zobaczyłem za oknem, które było na
rego im odmówiono zaznać. Duch w kształcie wielkiej
poziomie ulicy, grupę ortodoksyjnych Żydów w jarmuł-
ważki latał niegroźnie po naszej pracowni, aż do mo-
kach, lisiurach i chałatach, przechodzących „gęsiego”
mentu, gdy się wyprowadziliśmy. Został na swoim
pod moim oknem. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem taki
miejscu, czy też zagubił się w mieście, zrażony naszą
widok i ostatni. Nigdy więcej niczego takiego nie widzia-
wieczną tułaczką? Nigdy już o ważce nie słyszałem!
łem. Pół roku później, kiedy zaczęły się zimne dni i trzeba
W trakcie remontu lokalu przy Miodowej odkry-
było ogrzewać pracownię, bo bardzo było w niej zimno,
łem zamurowane drzwiczki o wymiarach 30 × 30 cm.
nad jednym oknem od strony ulicy zaczął odpadać tynk
Nigdy tego miejsca nie ruszyliśmy, uznaliśmy, że skoro
i pojawił się napis/szyld: „Sprzedaż mięsa koszernego,
ktoś coś tam zamurował, to powinno to coś na niego
Sumaher”. To mi się wyśniło w pierwszy dzień pobytu
poczekać, aż się znowu pojawi. Nie wiem, czy nasi na-
w tym miejscu. Miodowa 24 sąsiadowała z czynną syna-
stępcy je otworzyli. Jeżeli tak, to na pewno im to się
gogą i co piątek widzieliśmy Żydów, zmierzających na
nie przysłuży do wiecznej szczęśliwości.
uroczystości religijne. Któregoś piątku, z moimi piątko-
58
Moja żona, Małgorzata, w kreacji
Zawsze byłem niespokojnym duchem
wieczorowej wykonanej z żakardu brokatowego.
i nie wystarczało mi to, co mam. (...) Nauczyłem się od mojej mamy, Ormianki z pochod zenia, szyć na maszynie do szycia Singer.
wymi gośćmi, poszliśmy do synagogi, zobaczyć jak wygląda żydowski obrządek religijny. To, co zobaczyliśmy, zrobiło na nas niesłychane wrażenie, bo było tak bardzo różne od mszy katolickiej, do której wszyscy byliśmy przyzwyczajeni. Nasz pobyt na Kazimierzu (zamieszkaliśmy z żoną w pracowni) był dla nas szalenie atrakcyjny. Prowadziliśmy bujne życie towarzyskie i zawodowe. Cały czas coś się działo. Odwiedzało nas mnóstwo ludzi. Parapetówka zgromadziła masę naszych przyjaciół i znajomych, nie było gdzie wsadzić szpilki, ponieważ wnętrze miało niespełna 32 metry kwadratowe, wraz z mini-łazienką i oddzielną toaletą. Któregoś dnia przyjechał z Francji Stefek Stałanowski i – jak to on – z pełną ekspresją pokazywał nam swoje nowe, kosztowne i wspaniałe skrzypce, które zakupił, żeby mieć większy komfort i efekt grania. Była godzina 16, słońce zaglądało przez okno. Nad skrzypcami stało pięć, sześć osób i w skupieniu podziwiało ten drogocenny przedmiot. W pewnym momencie wszyscy podnieśli spojrzenie w górę pod sufit, bo usłyszeli głośny szelest, jakby wielkich przezroczystych skrzydeł. To przeleciał duch wielkiej ważki, która nawiedzała czasami naszą pracownię. Ważka nagle zniknęła za obrazem Dominika Rostworowskiego (w okolicach zamurowanego schowka),
59
Pokaz kolekcji mody mojego autorstwa
w kościele. Wnętrze było zawieszone obrazami na
w galerii „Plastyka” w Krakowie
płótnie, na blejtramach byle jak skleconych, na kocach i prześcieradłach zamalowanych na dziko, bezkompromi-
który mi namalował w prezencie. Obraz był duży – for-
sowo z szaleństwem artysty i jego modeli.
matu 2 × 2 metry, stał oparty o ścianę i wypełniał całą
Obrzydowski, od wystawy w Galerii Autorskiej Mariana
przestrzeń, od podłogi, do antresoli. Zebrani goście nie
Gołogórskiego, stał się gwiazdorem na skalę Polski i świata.
mogli uwierzyć w to, w czym brali udział. Loty ważki
Gdyby nie jego poważne błędy marketingowe i bezsensow-
powtarzały się wielokrotnie i było to osobliwe i – o dziwo –
ne obrażalstwo na tych, którzy mu pomogli, miałby szansę
przyjemne doznanie. Po wyprowadzeniu się z pracowni
odciąć kupony od tej wystawy. Niestety, pogubił się i nigdy
nigdy więcej podobne zjawisko nam się nie przydarzyło.
nie odciął kuponu od tego, że – jak się okazało – był pre-
Wracając jednak do Galerii przy ul. Grodzkiej 58, to
kursorem Nowych Dzikich na skalę światową – ale kto
oprócz mojej ogromnej aktywności artystycznej na polu
o tym dzisiaj wie? Po latach współpracy nasze drogi się
projektowania szkła artystycznego, biżuterii srebrnej,
rozeszły, ale o tym później!
mody i rzeźby, galeria pokazała plejadę najwybitniej-
W mojej twórczości nastał czas na modę i biżuterię.
szych artystów starego, średniego i młodego pokolenia.
Zawsze byłem niespokojnym duchem i nie wystarczało
Wystawiał u nas Eugeniusz Mucha, Jerzy Panek, Danuta
mi to, co mam. Od dziecka miałem manualne uzdolnie-
Leszczyńska-Kluzowa, Ania Sobol-Wejman, Staszek
nia. Nauczyłem się od mojej mamy, Ormianki z pocho-
Wejman, Lucjan Lutomski, Jacek Sroka, Andrzej Folfas
dzenia, szyć na maszynie do szycia Singer. Na początku
i gwiazdor wszechczasów: Wiesław Obrzydowski.
łamałem igłę za igłą, aż wreszcie posiadłem sztukę
Wiesiek miał u nas swoje pięć minut. Zrobiliśmy mu
szycia, a później kroju. Ormianie mają wiele talentów
wystawę od sufitu, przez ściany, po podłogę. Było jak
manualnych, a jak się okazało w moim wypadku, rów-
60
Po wyjściu z kościoła słyszałem głosy przechodniów: „Podobno kręcą tu jakiś nowy film” – mówili. Flirt z modą rozpocząłem od własnej galerii, a później były różne pokazy mody, tj. w Piwnicy pod Baranami, w Barbakanie, w Galerii Plastyka przy Placu Szczepańskim w Krakowie, aż wreszcie w Towarzystwie Lekarskim w Warszawie – półtoragodzinny pokaz zorganizowany przez znaną warszawską projektantkę mody i właścicielkę galerii Grażynę Hase. Nadęta warszawska publiczność po pierwszym kwadransie zaczęła się odmrażać, a gdy zobaczyli „Wielki Bal”, wspaniałe krynoliny ze złotych brokatów i złotogłowia, płaszcze suto marszczone z ogromnymi kryzami, słychać było pomruk zachwytu i wreszcie otrzymałem owacje na stojąco. Zmęczeni ciężką pracą i emocjami, liczyliśmy z żoną, że tak, jak to bywało u mnie w galerii krakowskiej, po udanej imprezie pójdziemy razem z panią Grażyną i jej przyjaciółmi gdzieś na wino (wtedy piło się wino, nie tak jak dzisiaj piwo), żeby łagodnie przejść do codzienności. Jakież było nasze rozczarowanie na wiadomość, że oni, owszem, gdzieś idą, ale my tam nie jesteśmy zaproszeni. Było nam przykro i straszliwie głupio. Poszliśmy sami do jedynej wtedy chińskiej knajpy, w której spędziliśmy miły wieczór. Kora Jackowska przymierza
Biżuteria srebrna była następną moją chwilową fascy-
płaszcz mojego autorstwa
nacją. Ta chwila trwała kilka lat i tak naprawdę to były ekscentryczne rzeźby z kamieniami półszlachetnymi.
nież artystycznych. W czasie studiów szyłem dla siebie
Duże, przestrzenne, prowokacyjne. Miałem kiedyś klienta,
różne dziwne rzeczy. Zdarzało mi się też szyć spodnie
Turka z Holandii, który zamówił u mnie dziewięć kom-
dla kolegów z ASP. Po ślubie z Małgorzatą szyłem dla niej
pletów biżuterii. Turek przywiózł piękne, stare, arabskie
różne odjazdowe kreacje, z futrem włącznie.
kamienie, które miałem wmontować w swoje projekty.
To były inne niż obecnie czasy. W sklepach nic nie było.
Powstała całkowicie niebanalna i ekscentryczna kolek-
Do ślubu poszliśmy w strojach zaprojektowanych przez nas
cja kolii, bransolet i kolczyków dla dziewięciu tureckich
i częściowo uszytych przeze mnie. Małgosia była w prze-
żon. Czy żony Turka nosiły tę biżuterię, czy Turek trzyma
pięknej ciemnozielonej sukni w stylu starej Hiszpanii,
ją do dzisiaj w sejfie? Nie wiem, bo nigdy więcej się nie
uszytej z farbowanej przeze mnie w pralce tetry (baweł-
pojawił, może dlatego, że nie miał już więcej żon, a może
niany materiał na pieluchy). Na ciemnozieloną suknię
zrażony tym, że krakowski Rynek Główny jest zdomino
miała narzuconą białą, długą pelerynę z kapturem. Ja by-
wany przez byle jakie sklepy z majtkami. Nie mógł zro-
łem ubrany w czarne spodnie, białą obfitą batystową ko-
zumieć tego, jak Kraków stać na takie marnotrawstwo
szulę i czarną mickiewiczowską pelerynę. Pusty Kościół
lokalowe. Powinny być tam galerie, antykwariaty, księ-
Św. Piotra i Pawła wypełnił się niespodziewanie tłumem
garnie, eleganckie restauracje, a nie to badziewie rodem
ludzi. Ślub miał być kameralny i cichy, a trwał półtorej go-
z tureckiego bazaru – mówił oburzony Turek.
dziny. Błyskały flesze Japończyków i turystów wszelkiej
Galeria przy Grodzkiej 58 kipiała od wystaw i spotkań
maści, a z organów Capella Cracoviensis (koledzy mojej
towarzyskich. Na wernisaże przychodziły tłumy. Ponieważ
żony) zaserwowała nam „Cztery pory roku” Vivaldiego.
galeria była mała, goście stali na chodniku i do połowy
61
Biżuteria srebrna była następną moją chwilową fascynacją. Ta „chwila” trwała kilka lat i – tak naprawdę – to były ekscentryczne rzeźby z kamieniami półszlachetnymi. Duże, przestrzenne, prowokacyjne.
jezdni. Popijali winko i gwarzyli o tym, co widać, i o tym, czego nie widać. Kora Jackowska przymierzała moje futra i kupowała u nas biżuterię. Było wiele znakomitych wystaw promujących młodych artystów. Wystawa Jacka Sroki była jedną z pierwszych jego wystaw w Krakowie. O tej wystawie mówił „Kraków”! Od tej wystawy zaczęła się kariera Sroki. Goście wernisażowi z pełnymi kieliszkami wina maszerowali wszyscy razem z galerii do tramwaju, żeby pojechać do mnie na Biskupią czy do Dominika na Salwator, gdzie wernisaż był kontynuowany, często do późnych godzin nocnych. Gdzie podział się ten entuzjazm bycia razem, potrzeby świętowania czyjegoś sukcesu? W ramach „demokracji” odeszło wszystko w niepamięć, w siną dal. Wiesława Obrzydowskiego spotkałem kiedyś na bulwarach wiślanych. Byłem na spacerze z moją malutką córką, Aleksandrą. Świeciło słoneczko i gawędziliśmy z Wiesiem o jego sztuce. Widziałem przykłady jego malarstwa w galerii
Bransolety: z rubinem (z lewej), z malachitem (z prawej) unikatowa biżuteria autorska, srebro
62
63
„Plastyka” przy Placu Szczepańskim i bardzo mnie zain-
do pracowni przy ul. Szewskiej. Wspinałem się metalowymi,
teresowały. Obskurne, bez dbałości o jakość przedmioty,
krętymi i nad wyraz niebezpiecznymi schodkami, zawieszo-
pełne ekspresji szare postaci, wykrzywione blejtramy, kro-
nymi wśród latających gołębi. Jestem pewien, że któregoś
sna ze starych prześcieradeł, zero kokieterii, nieokiełznany
dnia te schodki poleciały razem z gołębiami, tyle że raczej
seks. Autentyzm emocji, pośpiech wykonawcy dzieła, tak
w dół niż do nieba. Pracownia malusieńka, ale za to duży
żeby myśl nie uciekła i żeby modelka i model nie zwiali, gdy
dach, na którym Wiesiek rozkładał wielkie płachty, zama-
zobaczą swój obskurny wizerunek. Bez upiększeń – sama
lowane ognistymi kolorami i scenami. Wyuzdane, cycate
prawda. To wówczas nie mogło się podobać, ale na mnie te
kobiety, podniecony artysta, grunt spływający „spermą”.
obrazy zrobiły kolosalne wrażenie. Zaproponowałem
Nie mogłem uwierzyć, że w centrum starego Krakowa hoduje
Wieśkowi wystawę w mojej i Dominika galerii. Poszedłem
się w gołębniku taki artysta. Artysta na miarę największych.
64
Bransoleta z koralem unikatowa biżuteria autorska, srebro
po drodze do tego świata gdzieś się pogubił i nie odciął kuponów od swojej wielkości. Popełnił wiele błędów marketingowych, poobrażał się na tych, którzy byli mu życzliwi, poszedł tam, gdzie – jak mu się wydawało – leżały pieniądze i kariera na ulicy. To go zwiodło i rozmydliło jego karierę. Dziś możemy tego tylko żałować, ale jutro świat na pewno upomni się o prawdę i obrazy z tamtych lat i znowu zaczną krzyczeć tak, jak krzyczały w galerii Mariana Gołogórskiego i Dominika Rostworowskiego. Maleńka galeria obwieszona była obrazami Obrzydowskiego od sufitu po podłogę. Płótna zwisały jak feretrony. Krzyczały: „On jest najlepszy. Patrzcie ludzie, bo już nigdy wam się to nie zdarzy”. Takiej wystawy nikt nigdy nie miał i już nie będzie miał. Zwłaszcza, że Grodzka 58 od dawna nie istnieje, ale o tym za chwilę. Tę wystawę można porównać tylko do wystawy śp. Genia Kolie i kolczyki: z kamieniami półszlachetnymi (z lewej),
Muchy, która również narobiła w Krakowie wiele zamiesza-
z kryształem górskim (z prawej)
nia. Obrazy Gienka rozwalały mury naszej galerii. Ładunek
unikatowa biżuteria autorska, srebro
emocjonalny, religijny i erotyczny nie był w stanie pomieścić się w skromnych gabarytach galerii przy ul. Grodzkiej.
Wystawa przy Grodzkiej 58 zrobiła sporo zamieszania
Obrazy Gienka były dla mnie jedną wielką sprzecznością
w Krakowie. Spokojnie można było uznać ją za ogromny
kanonów artystycznych i czysto formalnych. Niby artysta
sukces artysty i galerii. To było dawno i już nikt o tym
profesjonalny, ale jakby prymitywny. Mały, skromny, reli-
nie pamięta, bo w Krakowie nie pamięta się i nie doce-
gijny człowiek, a podszyty szaleństwem nieopanowanego
nia ludzi wybitnych. Obrzydowski był wtedy wybitnym
erotyzmu i jakiejś tajemnicy. Tematy pozornie sprzeczne,
artystą i przed nim „świat” stał otworem. Niestety, artysta
bo z jednej strony Ukrzyżowany Chrystus, Chusta świętej
65
Weroniki, a z drugiej naga kobieta z kieliszkiem wina,
mite, abstrakcyjne obrazy. Fajerwerki koloru, ekspresji
siedząca na nagich kolanach swojego kochanka. Twarz ko-
i faktur. Mucha nie wytrzymał i pomimo wieku i cięż-
biety odwrócona od mężczyzny, prowokująca tego, który
kiego stanu zdrowia, tak się zachwycił Jadzią i jej obra-
patrzy na nią z zewnątrz obrazu. Taki był Geniu Mucha,
zami, że zaczął krzyczeć. Na początku obrażał Jadzię,
jak dwie strony księżyca.
a później składał hołdy malarstwu i urodzie autorki. Zagra-
Ciekaw jestem, czy tam, gdzie teraz jest, u Pana Boga,
ły te same emocje, z którymi zmagał się całe życie. Byliśmy
dalej zmaga się z tym, co jest ważniejsze i piękniejsze, czy
z Jadzią przestraszeni, czy takie wrażenia Gienkowi nie
maluje anioły, czy też marzy za pomocą pędzla o wielkiej,
zaszkodzą, ale wszystko dobrze się skończyło. Napiliśmy
wspaniałej miłości.
się odrobinę koniaczku, porozmawialiśmy o sztuce i każdy
Jakieś dwa lata temu Geniu, już poważnie schorowany,
poszedł w swoją stronę. Wspaniałą cechą Muchy był jego
odwiedził mnie w górnej galerii przy ul. Grodzkiej 29,
obiektywizm i szacunek dla twórczości innych artystów.
gdzie piłem kawę i rozmawiałem z Jadzią Żołyniak, wy-
Lubił oglądać dzieła kolegów, a zwłaszcza młodych twór-
bitną malarką. Na ścianach wisiały jej ogromne, znako-
ców, dopiero zaczynających karierę, takich jak np. Lola Fischer. Mucha podziwiał ją za odwagę w użyciu koloru, za formę i bezkompromisowość w podejściu do tematu.
Kolia z bransoletą
Galeria Gołogórskiego i Rostworowskiego przy Grodzkiej
unikatowa biżuteria autorska, srebro
zaczęła być duszna i za ciasna na potrzeby rozwijającego się rynku. Miałem świadomość, że lada dzień, któryś z nas nie wytrzyma. Wpadłem na pomysł, żeby zaproponować Bogusiowi Rostworowskiemu – właścicielowi pałacu przy ul. św. Jana – otwarcie nowej galerii w piwnicach tego budynku. Boguś z entuzjazmem przyjął propozycję i za pieniądze ze sprzedaży kilkunastu obrazów do Francji rozpoczęliśmy z Dominikiem remont lokalu. Między nami już było nie najlepiej. Byłem zmęczony tym, że Dominik i nasi krzykliwi, pewni siebie znajomi tępią moje potrzeby ekspresji artystycznej przy pomocy różnych, coraz to nowszych pomysłów na moją własną twórczość. Tępiono mnie za to, że sprzedajemy biżuterię artystyczną, że zajmuję się modą i szkłem artystycznym, że Dominik jest biedny, bo od tego wszystkiego uzależniony i musi pomagać spoconym klientkom w przymierzaniu tych przedmiotów. Nikt nie myślał o tym, że była to w końcu moja autorska galeria i miałem prawo robić tam, co chcę, i że było to też konieczne z przyczyn czysto przyziemnych, czyli finansowych. Jedynym lekarstwem było przeniesienie galerii w inne, nowe, większe miejsce. Dominik dzień i noc tyrał w piwnicy i 90% procent remontu wykonał własnymi rękoma, a ja zarabiałem przy Grodzkiej na sfinansowanie kosztownych pomysłów. W niespełna rok galeria była gotowa. Mieliśmy różne koncepcje jej otwarcia. Był taki pomysł (oczywiście mój), żeby nagi Paweł pomalowany wraz ze swoją wiolonczelą na złoto, siedział na podeście jako żywa rzeźba i grał,
66
grał, grał!, aż spadnie z podestu z przemęczenia i opicia
w koronkowe zbroje. Piękna rzeźba powędrowała dosyć
wernisażowym winem. Niestety, okazało się, że za moimi
szybko w świat i nie zagrzała miejsca przy św. Jana.
plecami przygotowywana jest wystawa amerykańskiego
Zresztą, tak jak jej autor. Tak na marginesie, to moja mo-
grafika. Znajomy znajomych, nic nie mający z naszą ga-
delka po latach zoperowała sobie ten piękny biust i stała
lerią wspólnego. Po wielkiej awanturze powstał kompro-
się przeciętną „zgrabną”, chudą kobietą. Gdy ją zobaczy-
mis, Amerykanin w jednej sali, a w dwóch pozostałych
łem po operacji, to chciało mi się płakać z żalu za jej utra-
„Stajnia Gołogórski–Rostworowski”.
conymi kształtami.
O ile dobrze pamiętam, na tej wystawie pojawiło się
Dolce vita na św. Jana trwała około roku, w atmosferze
kilka moich nowych rzeźb i ta najważniejsza – „Indyjska
narastającego konfliktu interesów. Po roku zwinąłem ma-
narzeczona”. Rzeźba, do której pozowali mi: pięknobiusta
natki i z opuszczonymi uszami wróciłem na Grodzką 58.
młoda kobieta i Paweł. Dwa zespolone torsy, obleczone
Galeria Gołogórski–Rostworowski była jedną z najważniejszych na rynku sztuki. Rozwalenie tej galerii było grzechem niewybaczalnym. Przestała istnieć galeria, a i o przyjaźni
„Indyjska narzeczona”
też niestety trzeba było zapomnieć. To dosyć ciekawe zja-
1994
wisko w moim życiu zawodowo-artystycznym: zaczynam
rzeźba, brąz
jakieś nowe przedsięwzięcie z ludźmi, którym ufam, których
68 × 92 × 50 cm Kolekcja prywatna, Francja
kocham i po pewnym czasie, kiedy przedsięwzięcie odnosi sukces, osobą, która musi odejść, jestem właśnie ja.
67
„Ewa i Adam”
artystów, zamiast promocją własnej kariery artystycznej.
1997
Niektórym, których sztukę promowałem, tym, którzy
rzeźba, srebro
u mnie zaczynali, udało się odbić od mojej galerii i zabłys-
14 × 9 cm („Ewa”) 8 × 10 cm („Adam”) Kolekcja prywatna, Polska
nąć na firmamencie gwiazd. Niestety, dzisiaj nie pamiętają o tym, który im podał pomocną dłoń i dzisiaj nie ma ich dzieł w mojej galerii. Nie podaję nazwisk. Żartobliwie mówiąc: niech będzie to temat dla biografów i historyków sztuki.
Czy to jest we mnie? Czy może jestem jakimś niepo-
Na szczęście, w międzyczasie myślałem jednak również
prawnym naiwniakiem, który nie potrafi rozdzielić
i o własnej twórczości. Do galerii przy Grodzkiej, jeszcze
emocji od biznesu?!
za czasów mojej spółki z Dominikiem, przykleił się Pan Janek.
Zacząłem nowy, samotny etap w życiu mojej galerii.
Młody, przystojny mężczyzna, który otarł się o handel sztuką.
Byłem na szczęście jeszcze stosunkowo młody i jeszcze
Sprowadzał obrazy z Ukrainy czy z Rosji, ale jakoś to mu nie
pełen energii. Niemniej nieudana spółka z Dominikiem
wyszło. Z czasem okazało się, że był bratem uczennicy mojej
i koniec naszej przyjaźni w znacznym stopniu zaciążyły
żony. Efektem tej znajomości była rzeźba „Wiesiołowskiemu”,
na moim dalszym życiu. Większość naszych/moich
do której pozował Pan Janek. Oglądałem kiedyś w telewizji
artystów pozostała na św. Jana przy Dominiku. Czemu?
dokumentalny film o słynnym tancerzu polskim, Wiesiołow-
Ano, pewno dlatego, że tam była świetna powierzchnia
skim. Patrzyłem urzeczony na jego taniec i zapamiętałem
wystawiennicza, a Grodzka 58 miała niewiele możliwo-
jeden numer choreograficzny, który postanowiłem uwiecznić
ści wystawienniczych ze względu na gabaryty lokalu.
w mojej rzeźbie, po to żeby oddać hołd wielkiemu artyście.
Cechą paskudną większości artystów jest egocentryzm
Powstała piękna postać młodzieńca, owiniętego w biodrach
i nielojalność wobec tych, którym coś zawdzięczają.
kawałkiem rozwijającej i zwijającej się tkaniny. Gmina
Czubek ich własnego nosa jest najważniejszy. Nie-
Miasta Krakowa dała mi pieniądze na odlew w brązie, a Pan
trudno było mi to dostrzec jako właścicielowi galerii.
Janek przez kilka lat przyprowadzał do galerii panienki,
Lata temu otworzyłem galerię, żeby uniezależnić
żeby pokazać im, jaki był piękny jeszcze nie tak dawno temu.
się od oficjalnych salonów wystawowych i być u siebie,
Trudno było uwierzyć, że to jest jego akt, bo z upływającym
jednak popełniłem błąd, zajmując się twórczością innych
czasem gabaryty Pana Janka były coraz to większe i większe.
68
„Wiesiołowskiemu” 1996 rzeźba, brąz 100 × 80 × 35 cm Rzeźba dedykowana wielkiemu polskiemu tancerzowi
69
„Narodziny hybrydy” 2000 rzeźba, brąz 108 × 100 × 95 cm
70
Niektórzy po przeczytaniu moich intymnych wspomnień
wernisaż o godzinę za wcześnie. Nie wytrzymał napięcia
powiedzą, że Gołogórski jest zgorzkniałym starcem i nie
sprzedaży mojej rzeźby i „gała” tak mu urosła, że obraził
może pogodzić się z porażką. Tak, macie rację. Nie mogę
się na mnie i galerię. Biegał po mieście z katalogiem, który
pogodzić się ze świństwem ludzkim i nigdy do tego nie
samodzielnie wydałem, i opowiadał, że „wiozę” się na jego
przywyknę. Taki już jestem i niestety wiem również,
talencie i jego kosztem robię karierę. Ostatecznie, pomimo
że jestem uważany przez wielu za próżnego bażanta. Oczy-
że sprzedałem mu trzy prace z tej wystawy, wycofał po
wiście, jestem bażantem z silnym ego i poczuciem własnej
wystawie wszystkie swoje obrazy i już nigdy współpracy
wartości. Jestem próżny? Nie, ponieważ mam świadomość
z moją galerią nie podjął. Wpada czasami pogadać, ale
tego, co otrzymałem w darze od Pana Boga i byłoby grze-
obrazów nie przynosi. Mam wrażenie, że tak zaczął się
chem nie podjąć i nie rozwijać otrzymanego talentu.
koniec jego kariery. Nie poczuwam się do jakiejkolwiek
Postaram się, żeby ten album pokazał czytelnikom i oglą-
winy wobec Wieśka. Jego zachowanie było na tyle ab-
daczom, że nie zmarnotrawiłem daru, który otrzymałem.
surdalne, że pozostawiam je bez dalszego komentarza.
Wracam do galerii przy Grodzkiej 58. Po porażce
Galeria przy Grodzkiej 29 istnieje od tamtego czasu do
z Dominikiem spadłem z pieca na łeb. Ponad 100 metrów
dzisiaj, ale po drodze był jeszcze Dom Polonii, gdzie przez
kwadratowych przy św. Jana, a tu znowu maleństwo
niedługi czas prowadziłem w piwnicach galerię Polonii
na Grodzkiej, a okazało się, że będzie jeszcze gorzej, bo
i swoją. Pierwszy raz miałem ogromną przestrzeń do
podniesiono mi czynsz, którego nie byłem w stanie pła-
zagospodarowania i zorganizowania kilku wystaw. Nie
cić i musiałem gwałtownie szukać innego rozwiązania
trwało to jednak długo, bo zupełnie nie mogłem dogadać
lokalowego. Na szczęście, miasto postanowiło uruchomić
się z panią dyrektor tej instytucji i z hukiem z tych śmier-
program ochrony i mecenatu kilku krakowskich galerii.
dzących kanalizacją piwnic wyleciałem. Wykonałem
Pan prezydent Józef Lasota zapisał się złotymi zgłoskami
kilka świetnych wystaw i koncertów w tych wnętrzach,
w historii miasta i podpisał Uchwałę Rady Miasta o czyn-
pomimo zapachu rozkładających się zwłok. Najciekawszą
szu preferencyjnym dla wiodących galerii w Krakowie.
wystawą, którą zapamiętałem z tego czasu, była wystawa
I w ten sposób otrzymałem korytarz do galerii, bo w os-
„Erotyków” Andrzeja Folfasa. Andrzeja holowałem od
tatniej chwili pan prezydent Żółtek wycofał się z przy-
lat. Wystawiał jeszcze przy Grodzkiej 58, później przy
działu dla mojej galerii, lokalu składającego się z dwóch
Grodzkiej 29 i wreszcie w Domu Polonii. Świetna wystawa
pomieszczeń przy Grodzkiej 29. Dostałem tylko korytarz
kilkunastu kolaży na papierze. Duże formaty, mocna
o powierzchni 23 metrów kwadratowych, a zasadnicze
tematyka, mocny kolor, mocna forma. Wystawa wywo-
pomieszczenie o powierzchni 34 metrów na galerię po-
ływała pozytywne i negatywne reakcje widzów. Myślę,
zostało we władaniu szewca, i tak już zostało. Szewc nie
że już nigdy Folfasowi nie udało się osiągnąć takiego
chciał za żadne skarby przenieść się na sąsiednią ulicę,
efektu wystawienniczego. To była dobra, bardzo dobra
a ja pozostałem na długie lata w przedpokoju.
wystawa, bez kompleksów i zażenowania tematem!
Grodzką 29 otworzyłem wystawą pasteli
Po Domu Polonii przyszedł czas na Sławkowską 14,
Wiesława Obrzydowskiego i kilkoma najnow-
pierwsze piętro. Wspaniała sala, którą wynająłem dzięki
szymi moimi rzeźbami. W tym zestawie była
pani Barbarze Wojcickiej, która była kuratorem tego
rzeźba pt. „Spętany”. „Spętany” leżał w witry-
budynku. Czas Sławkowskiej był niesłychanie produk-
nie i zanim przyszli zaproszeni goście, turyści
tywny. Wspaniałe wystawy w świetnej przestrzeni.
z Niemiec postanowili tę rzeźbę kupić. Zapytali,
Był to również czas rozkwitu mojej twórczości rzeźbiar-
ile kosztować będzie odlew w brązie (rzeźba
skiej. To tam pierwszy raz i ostatni pokazałem rzeźbę pt.
była z gipsu) i na kiedy jestem w stanie ją odlać
„Narodziny Hybrydy”. Duża rzeźba, trzypostaciowa. Po-
i wysłać do Niemiec. Ustaliliśmy miesięczny
zowali mi znani, światowej sławy muzycy. Dwoje skrzyp-
termin. Klienci zapłacili za rzeźbę i transport
ków, więcej niż słusznej postawy, i Paweł. Postać Pawła
i poszli sobie. Niestety, świadkiem transakcji
była tą, narodzoną z tych dwojga, hybrydą. Piękna rzeźba,
był Wiesiek Obrzydowski, który przyszedł na
pomimo pozornie nieatrakcyjnych modeli. Nikt nie odwa-
71
„Zakwitanie rybami”
„Zakwitanie kobietą”
2002
2002
rzeźba, brąz
rzeźba, brąz
180 × 60 × 50 cm
150 × 50 ×40 cm
żył się jej zakupić, a niestety w czasie jakichś porządków
Tu muszę przerwać, gdyż jestem zmęczony i muszę iść do
i przekładania obrazów mój pracownik Tomasz niezu-
domu coś zjeść i odpocząć. Gwoli wyjaśnienia: tekst, który
pełnie rozumnie opierał kolejne obrazy o stojącą rzeźbę
znalazł się w albumie i trafił przed Państwa oczy, pisałem
i w pewnym momencie pryzma obrazów była już na
w czasie moich dyżurów w galerii przy Grodzkiej 29.
tyle ciężka, że wywróciła rzeźbę. Górna jej część spa-
Okres pracy w galeriach przy Sławkowskiej i Grodzkiej był
dła na „hybrydę” i wszystko potłukło się w drobny mak.
artystycznie i życiowo bardzo atrakcyjny, ale – niestety – bar-
Na szczęście gips był zbrojony siatką, dzięki czemu
dzo krótki. Tak jak to w życiu bywa, to, co piękne, staje się
po latach postanowiłem uratować tę rzeźbę i właśnie
często tragiczne. Niemniej jednak w galerii przy Sławkowskiej
kończę jej naprawę, z całkiem udanym skutkiem.
zorganizowałem wiele wspaniałych wystaw. Jedną z najzna-
72
Szkice rzeźbiarskie
Po euforii sukcesów artystycznych przyszedł czas na
2005
porażki. Popadłem najpierw w całkowicie niezawiniony
brąz
przeze mnie konflikt z Leszkiem Dutką, który miał pracow-
„Zakwitanie rybami” 39 × 16 × 7 cm „Zakwitanie geometrią” 38 × 13 × 7 cm „Zakwitanie kobietą” 41 × 14 × 7 cm
nię dwa piętra wyżej. Konflikt zakończył się procesem Sądu Koleżeńskiego w ZPAP i do niedawna pomimo upływu wielu lat nie kontaktowałem się z Leszkiem, wspaniałym artystą i moim przyjacielem. Dopiero w zeszłym roku Leszek zadzwonił do mnie z życzeniami świątecznymi. Było mi bardzo miło, że postanowił zapomnieć o tamtej idiotycznej sprawie i jestem mu wdzięczny, że wreszcie pozbył
komitszych była pośmiertna wystawa autoportretów
się nieuzasadnionej złości. Sławkowską jednak opuściłem
Zbysława Maciejewskiego. Przy Sławkowskiej rozpo-
nie przez Leszka, ale dlatego, że przy Grodzkiej otworzyła
cząłem też cykl wystaw zbiorowych, na których artyści
się szansa na wynajem sali wystawowej na pierwszym
pokazywali obrazy i rzeźby o tematycznie wspólnym
piętrze nad moją już tam istniejącą galerią. Lokal został
mianowniku. Ten cykl kontynuowałem jeszcze do nie-
wystawiony na przetarg przez Gminę Miasta Krakowa.
dawna w galerii przy Grodzkiej, ale względy finansowe
Poszedłem na licytację, wspierany przez ówczesnego mo-
niestety przerwały ten projekt. Galerii bez wsparcia
jego pracownika Tomasza Guzika, wylicytowałem w miarę
z zewnątrz nie stać na takie przedsięwzięcia. Wielka
przyzwoitą stawkę i tak zaczął się nowy etap mojej galerii.
szkoda, bo te wystawy zgromadziły znakomite dzieła
Lokal przy Sławkowskiej opuszczałem z atakami worecz-
takich artystów, jak: Eugeniusz Mucha, Andrzej Folfas,
ka żółciowego, który zareagował na dźwiganie i stres. W tym
Jacek Sroka, Remigiusz Dulko, Bogusław Bachorczyk,
samym czasie, gdy opuszczałem Sławkowską, opuszczałem
Ewa Bajek, Lola Fischer, Witold Pałka, Zbysław Macie-
z rodziną również mieszkanie przy ul. Biskupiej, w któ-
jewski, Edyta Sobieraj, Stanisław Moskała oraz moje.
rym mieszkaliśmy przez 20 lat. W ramach zmiany systemu
Jedną z ciekawszych wystaw była wystawa rzeźb i ob-
politycznego w Polsce szeregowi obywatele zostali niespra-
razów Jacka Waltosia i obrazów Zbigniewa Cebuli.
wiedliwym prawem pozbawieni dachu nad głową. Ci sami
73
„Spętany I” 1994 rzeźba, brąz 85 × 45 × 45 cm Kolekcje prywatne: Polska, Niemcy, Włochy
ludzie, którzy legitymizowali się solidarnościową walką
i powinienem się z tego cieszyć? Pierwsze 10 000 PLN
o demokrację, teraz stali się okrutnymi właścicielami ka-
na zakup domu pożyczył mi Tomek i powiedział: „Marian,
mienic i bezlitośnie opróżniali lokale zajęte przez komu-
poradzisz sobie”. Nie mając pieniędzy, poradziłem sobie
nalnych lokatorów. Nikt nie upomniał się o nasz los.
i kupiłem połowę domu w Bronowicach, a przy Grodzkiej
Kiedyś, w majestacie prawa, za mieszkanie przy Biskupiej,
rozpocząłem nowe życie artystyczne. Zrobiłem fantastycz-
w ramach zamiany mieszkań, oddałem dwa mieszkania
ne rysunki/projekty, a w końcu rzeźby, z cyklu „Zakwitanie”.
spółdzielcze. Mieliśmy z żoną pecha, że okazało się, iż ko-
Pozowali mi moi galeryjni pracownicy, z którymi coraz bar-
munalna kamienica ma prywatnego właściciela. Wszyscy
dziej byłem zaprzyjaźniony. Najpierw powstało „Zakwitanie
umyli ręce i słyszałem wyłącznie: „Przecież oni mają prawo”,
rybami”. Rzeźba naturalnej wielkości oparta na odlewie
„Radź sobie teraz sam”, „Chciałeś demokracji, to ją masz!”.
z natury, czyli z nagiego modela oraz dorzeźbionych detali
„Gruba kreska” takich, jak my, wyrzuciła na śmietnik
(w tym wypadku były to wielkie ryby). Dlaczego ryby?
historii. Kamienicznicy jako jedni z nielicznych odzyskali
Dlatego, że cykl „Zakwitanie” to rzeźby ściśle erotyczne.
to, co mieli przed drugą wojną światową. Ja, jako spadko-
Mój model miał zupełnego bzika na punkcie ryb, a dla
bierca mienia zabużańskiego, otrzymałem po 20 latach
mnie jako twórcy ryba jest w swoim jestestwie osobni-
starań tylko 20% wartości majątku moich dziadków –
kiem mocno erotycznym. Zapłodniona postać mężczyzny
74
„Spętany II”
z penisem podniesionym do góry eksploduje rybami, które
2000
wypływają z niego, by zapłodnić pozytywną energią cały świat.
rzeźba, brąz
Drugi mój model, choć wcześniej odmówił mi pozowania,
95 × 50 × 40 cm
gdy zobaczył gotową rzeźbę „Zakwitanie rybami”, tak się zachwycił efektem, że odrzucił swoje fobie w kąt i dzięki temu powstało „Zakwitanie kobietą”. Obsesyjny erotoman, kochający coraz to inne kobiety, po skutecznym zapłodnieniu jego umysłu przez wyobrażenie kobiety, eksplodował piersiami tych wszystkich kobiet, które były w jego umyśle i będą w nim w przyszłości. Jego zużyty penis zwisa jak zdechła glista. Trzecia rzeźba, „Zakwitanie geometrią”, w dużym formacie nie powstała, bo model skrewił z powodów jemu tylko wiadomych i nie chciał pozować. Powstały tylko: rysunek na podstawie jego aktu i miniaturowy szkic w brązie. Miało być tak: najważniejsza jest geometria, sztuczny ład i brak emocji, a więc maleńki, bezładny penis, niezdolny do zapłodnienia, i eksplozja tego, co da się policzyć i zmierzyć. Na bazie rysunków pt. „Zakwitanie” powstał ogromny obraz, pierwszy obraz w moim życiu, i – o ironio losu! – został on uznany przez Art & Business za jeden ze 100 najlepszych obrazów roku. Cała moja twórczość jest niesłychanie emocjonalna i nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek kalkulacją. Nigdy nie ulegałem żadnym modom, tak jak to teraz robią młodzi artyści. Wyrosłem w czasach, w których najważniejsza była osobowość, a osobowość to przeżywanie, autentyczność uczuć. Nieważne jest to, czy forma jest modna, czy nie. Ważne jest, żeby to, co mówię, było autentyczne, osobiste. Taki był Kantor, Bereś, Pinińska-Beresiowa, Leszczyńska-Kluzowa, Panek, Damasiewicz. To ich obserwowałem i to oni dali mi prawo do takiego patrzenia na sztukę. Mieliśmy kiedyś na wsi sąsiada, z którym byliśmy zaprzyjaźnieni. Bardzo interesujący i piękny człowiek. Piękny duchowo i fizycznie. Długowłosy, wysoki, żylasty, przystojny brunet o jasnej karnacji. Samotnik. Domorosły artysta. Dobry człowiek, wspierający wielu nieudaczników i ludzi w potrzebie. Bywał w naszej wiejskiej chałupie na kolacyjkach, obiadach i często na małej czarnej. Jego osobowość zainspirowała mnie do stworzenia kilku rzeźb z jego aktu. Dwie najważniejsze to: rzeźba powstała za życia Mirka – „Spętany II” i druga – „Ciężko mi”, którą wyrzeźbiłem po jego tragicznej śmierci. „Spętany II” to tors (część biodrowo-genitalna) spętany grubym sznurem. Mirek był obdarzony przez Stwórcę wydatną „męskością” i pewnie to pokierowało jego tragicznym życiem. Nieudane małżeństwo. Żona puszczała się z policjantem,
75
po latach odważyłem się naprawić rzeźbę dla uczczenia jego pamięci, człowieka spętanego aż do końca. Druga rzeźba poświęcona Mirkowi, o której chcę napisać, to „Ciężko mi”. Mirkowi było ciężko, że był, a mnie jest ciężko, że go nie ma między nami. Rzeźbę wykonałem tuż przed operacją na raka, którego lekarze odkryli w moim kroczu. Mój mózg dał mi sygnał, że coś z tym moim kroczem jest nie tak i być może stąd pomysł na rzeźbę. Bardzo ciężko przeżyłem ten fakt i pewnie też dlatego zrobiłem rzeźbę o dwóch traumach. O śmierci Mirka i śmierci mojej męskości! W centrum uwagi jest autentyczny penis Mirka. Duży, taki, jakiego miał i jaki mu ciążył. Penis, który nie był dla niego, penis, który nie był dopasowany do jego osobowości, obcy, za duży. Sprawca wielu kłopotów. Zauważyłem to i dlatego zrobiłem odlew z natury. Ten wielki fallus dzisiaj, w mojej rzeźbie, zawładnął całą jego smutną postacią. Równocześnie nawiązuje on do mojej traumy, którą przeżyłem w tamtym okresie swojego życia. Ilekroć idę na okresowe badania na onkologię i widzę tłum chorych oczekujących na wyrok, rak czy może nic takiego, to mam dość. Ludzie, którzy tego nie przeżyli, nie mają pojęcia, o czym jest mowa. Często narzekamy, że jest nam źle i mamy depresję z byle powodu. Doradzam: pójdźcie „Anielskie ptaszki”
raz do poczekalni na onkologii, posiedźcie tam parę minut
2010
i od razu wszelkie wasze problemy staną się nieważne.
rzeźba, brąz (miniatura)
Mirku, przepraszam, że nie zareagowałem w porę, żeby
Kolekcja prywatna, Polska
Ci jakoś pomóc. Modlę się czasami za Ciebie i proszę Pana Boga, żeby Ci wybaczył i przyjął do swojego serca.
aż w końcu wyjechała do Niemiec, podobno do burdelu.
Mój sąsiad ze wsi uwielbiał burzę. Nazywał to zjawisko
Mirek cierpiał i wdał się w jakieś dziwne układy z po-
„dyskoteką u Pana Boga”. Tam, gdzie mieszkał, burze trwają
dejrzaną grupą religijną. Doprowadziło go to do samo-
zwykle długo i piorunami niebo wali wkoło, ponieważ
bójstwa w wieku czterdziestu paru lat. W przeddzień
wieś leży jakby w dolinie, a naokoło są wzgórza. Mirek
jego samobójstwa przez Kraków przeleciała wichura,
w czasie nocnej burzy siadał sobie na najwyższym pagórku,
która strąciła attykę w Sukiennicach, a u mnie w galerii
niedaleko jego domu i obserwował te boskie fajerwerki.
przy Sławkowskiej runęła rzeźba, porwana podmuchem
Właśnie sobie uświadomiłem, że w momencie, gdy za-
wiatru, który wpadł przez okno. Rzeźba została powa-
cząłem pisać o Mirku, o „Ciężko mi”, nad Krakowem nagle
lona na podłogę i rozbiła się w drobny mak. Bardzo się
zawaliło się niebo. Walą pioruny, woda leje się strumie-
wtedy przestraszyłem, że mojemu modelowi coś zagraża.
niami, wali gradem. Jest godzina 18, 10 czerwca 2013 roku.
Za parę dni dowiedziałem się, że powiesił się na „Krzyżu
Mirek dał mi znać, że jest tuż koło mnie. Pamiętam o Tobie,
Papieskim” w sąsiedniej miejscowości i to tak, żeby rano
Mirku i modlę się za Twoją skołataną duszę.
było go widać z pobliskiego poniedziałkowego jarmarku.
Obecna pogoda, ciągłe zmiany aury z deszczu w upał
Mam sobie za złe, że nie zauważyłem jego ciężkiej de-
i znowu pod rynnę, a mamy 13 czerwca 2013 roku, nie
presji. Od tamtego czasu zawsze reaguję, jeżeli widzę,
sprzyjają dobremu samopoczuciu i cały czas od kilku dni
że ktoś ma problem ze swoją psychiką. Dopiero teraz
boli mnie głowa. Był u mnie dzisiaj mój dawny model Piotr P.,
76
który przed laty pozował mi do kilku rzeźb. Był wtedy młody i miał ładne ciało. Wykonałem z jego aktu kilka odlewów z natury. Jeden z nich posłużył mi do wykonania rzeźby pt. „Spętany I”. To ta rzeźba, o której już pisałem w związku z wystawą i otwarciem galerii przy ul. Grodzkiej 29. Piotr niestety nic nie pamięta z tamtych czasów, bo w wyniku udaru mózgu utracił większość wspomnień i musi się wszystkiego uczyć na nowo. Rzeźba jest niewielkich rozmiarów pomimo faktu, że fragment aktu jest naturalnej wielkości, ponieważ Piotr jest dosyć filigranowym mężczyzną. Muszę przyznać, że był to pewien problem dla moich klientów – większość z nich uważała, że jest to akt kobiecy.
„Ciężko mi” 2009 rzeźba, brąz 30 × 13 × 30 cm
77
„Ukrzesłowiona”
„Ukrzesłowiony”
Rzeźba była wmontowana na stałe w filar wnętrza ga-
2010
2010
lerii i była kolażem różnych rekwizytów. Jednym z nich
rzeźba, brąz
rzeźba, brąz
30 × 13 × 13 cm
34 × 14 × 14 cm
była ogromna czaszka konia, innym sfera genitalna
Kolekcja prywatna, Norwegia
Kolekcja prywatna, Francja
modela. Tak się składa, że penis był na wysokości łokcia mojej pracownicy Marzenki S., która to, rozmawiając z klientami galerii, bezwiednie opierała łokieć
Może też dlatego, że ciało związane sznurem bardzo się
na tym wygodnym oparciu i z tego też powodu był on
zaokrągla. Ten ogląd przedmiotu zaburzał zrozumienie
najbardziej wypolerowanym elementem rzeźby.
treści mojego dzieła, więc musiałem dorobić widoczny
Mam minorowy nastrój także z innego powodu. Właśnie
fragment genitaliów męskich, żeby nie było wątpliwości.
dzwonił Witold Wnuk – brat Joanki Wnuk-Nazarowej,
Sprzedałem trzy egzemplarze tej rzeźby. Oryginał, czyli
byłej Minister Kultury, dyrektor Filharmonii Krakowskiej
gips, jest u mnie. Jeden egzemplarz w brązie jest u kolek-
i Katowickiej, mojej przyjaciółki jeszcze z lat studenc-
cjonera we Włoszech, drugi w Niemczech, a trzeci był
kich – żeby zamówić u mnie „Baranka Jazzowego 2013”
w Polsce, ale z tego, co wiem, został skradziony właści-
(trofeum Festiwalu Jazzowego Piwnicy pod Baranami)
cielowi i pewnie zasilił jakieś złomowisko metali koloro-
dla Jarosława Śmietany. Jarek jest jednym z najwybit-
wych. Gdyby to jeszcze ktoś ukradł z powodu nieodpartej
niejszych muzyków Jazzowych na świecie, wybitnym
chęci posiadania mojego dzieła, ale znając polskie realia,
gitarzystą i wspaniałym człowiekiem. Smutne będzie
na pewno chodziło o środki na zakup butelki wódki!
to wręczanie „Baranka”, ponieważ Jarek właśnie wal-
Druga rzeźba, do której posłużyły mi fragmenty aktu
czy z ciężką chorobą nowotworową. Miejmy jednak
Piotra, stanowiła wystrój galerii przy Grodzkiej 58.
nadzieję, że jakimś cudem wygra tę walkę o życie!
78
„Ukrzesłowiona”
śledzie), choć to ryba solona, ale zobacz, jaka piękna, nie
2013
byłam w stanie się oprzeć”. Piękne matiasy pozostały na
rzeźba, wosk
półmisku i zdobiły środek stołu, a my zadowoliliśmy się ziemniaczkami i jarzynkami. Śmiechu było co niemiara! Innego dnia po powrocie z pracy zastaliśmy bibliotekę całkowicie poprzestawianą. Wszystkie książki zmieniły swoje położenie. Joanka przerażona powiedziała: „Mamo, coś ty zrobiła, przecież nikt teraz nie znajdzie swoich ulubionych książek”. Pani Wnukowa z uśmiechem na twarzy milczała i Joanka postanowiła dojść, o co właściwie chodzi. Zaczęła kolejno czytać tytuły umieszczone na grzbietach książek i okazało się, że jej mama z tych tytułów ułożyła całkiem zgrabnie rymowane dzieło poetyckie. Mój nastrój dzisiaj jest również nie najlepszy, ponieważ dzieło ostatnich sześciu lat być może runie dzisiaj w gruzach.
U Państwa Wnuków, rodziców Joanki i Witka, spędzi-
„Ukrzesłowiony”
łem zaraz po studiach wspaniałe trzy miesiące. Nie miałem
2013
gdzie mieszkać i Państwo Wnukowie przygarnęli mnie na
rzeźba, wosk
czas poszukiwania mieszkania. Przeżyłem w ich domu mnóstwo niesamowitych i pięknych momentów. Pracowałem wówczas w PKZT-ach i po pracy zmęczony wracałem na obiad do domu Państwa Wnuków. Któregoś dnia, a zawsze zasiadaliśmy wspólnie do obiadu, zastaliśmy pięknie nakryty stół. Białe talerze, srebrne sztućce, kryształowe szklanki, a na środku stołu wielki biały półmisek, na którym leżały ogromne, przepięknie parujące ryby, ugarnirowane jarzynami. Ten smakowity widok pobudził nasze ślinianki i ochoczo zasiedliśmy do posiłku. Pan Włodzimierz jako pierwszy – w końcu pan domu – nabił na widelec kawałek ryby i ku zaskoczeniu pozostałych uczestników biesiady nie przełknął kęsa i z okropnym wyrazem twarzy wycofał go z ust, mówiąc do żony: „Kochanie, przecież tego nie da się jeść, jest tak piekielnie słone, że aż pali usta”. Pani domu niezrażona tą reakcją stwierdziła: „Ależ Włodku, matiasy (duże solone
79
„Baranek jazzowy”
którym „półgębkiem” siedzę. Jakoś się tak dzieje, że choć
rzeźba, brąz
to ja jestem filarem tej budowli, to współbudowniczowie
Statuetka dla najlepszego jazzmana polskiego. Nagroda
prowokują bezkompromisowe usunięcie tego filaru. Co się
Festiwalu Jazzowego Piwnicy pod Baranami w Krakowie
stanie? Nietrudno przewidzieć. Wystarczy obejrzeć się za siebie i zobaczyć, co stało się w podobnych przypadkach. Misterne budowle bez tego zasadniczego filaru niestety muszą runąć. Myślałem, że inżynier budowlany o tym wie, ale pomyliłem się. Polacy często nie doceniają filarów kultury narodowej i to jest ich poważny problem i grzech. Niektórych ludzi nie da się zastąpić. Artyści to przecież indywidualiści i należy ich za to cenić i szanować! Być może jednak tym razem będzie inaczej i Fundacja po moim odejściu rozkwitnie i będzie służyć młodym artystom? Jestem już po kluczowej rozmowie z moimi partnerami i jednak zdecydowałem się odejść z Fundacji jako członek Zarządu, dyrektor artystyczny i kurator wystaw. Pozostanę już tylko jako honorowy prezes tej instytucji i członek założyciel Fundacji „Bulwary Sztuki”. Wielka szkoda, bo liczyłem na to, że uda mi się przy pomocy Tomka i Kuby rozwinąć skrzydła, ale niestety zawsze znajdzie się jakiś podpalacz, który te moje skrzydła stara się podpalić. Nie wiem, kto tym razem był piromanem. Sprawa zakończona, mam jednak nadzieję, że nasze dzieło będzie kontynuowane przez moich byłych partnerów. Przypomina mi się teraz inna sytuacja, ale jakże podobna. Jakieś sześć lat temu pewien architekt zaproponował mi wspólne stworzenie projektu Pomnika Ofiar Katynia. Trzy lata pracowaliśmy (bez żadnej gratyfikacji finansowej) nad projektem. Wykonałem kilka miniaturowych rzeźb, na podstawie których został sporządzony animowany film, przedstawiający niesłychanie sugestywnie i plastycznie całe przedsięwzięcie. Do dzisiaj w Internecie hula wiatr wokół gigantycznego projektu, którego byłem współautorem. Znając wcześniej sąsiada, architekta, obawiałem się jego nadmiernej „ekspresji” i niestety nie omyliłem się. Moja żona Małgorzata przekonywała mnie
Postanowiłem wycofać się z członkostwa w Zarządzie
do pracy z pomysłodawcą pomnika, „bo on taki religijny
Fundacji „Bulwary Sztuki”, ponieważ mam dość utar-
i porządny”. Tak jak to w życiu bywa, jakieś trzy lata
czek z moimi młodymi przyjaciółmi i partnerami w za-
temu dowiedziałem się, że jestem chory na raka i że czeka
rządzie tej fundacji. Notabene – fundacji, która jest
mnie operacja onkologiczna ze wszystkimi konsekwen-
wydawcą tejże publikacji. Nie wiem, jak to się dzieje, ale
cjami tejże. Powiadomiłem pomnikowego partnera o mojej
ilekroć rozpoczynam współpracę partnersko-zawodową,
sytuacji, licząc na to, że po rekonwalescencji powrócę do
która opiera się na moich dokonaniach artystycznych,
pracy nad pomnikiem. Ku mojemu zaskoczeniu okazało
talencie i wiedzy, zawsze ktoś chce wydrzeć mi stołek, na
się to niemożliwe, bo pan architekt oczekiwał ode mnie
80
„Anielica”
wany przez moich wspaniałych rodziców i pomimo,
2010
że wielokrotnie pośliznąłem się na „skórce banana”, jestem
rzeźba, brąz
mamie i tacie wdzięczny, że dali mi silny moralny kręgo-
21 × 17 × 8 cm
słup. Moi rodzice nie nauczyli mnie jednak jednej ważnej rzeczy, a mianowicie tego, że im bardziej jesteś widoczny, to tym więcej masz wrogów. Moja aktywność zawodowa i galeryjna spowodowała niechęć wielu osób i niestety odbiło się to na mojej rodzinie. Parę lat temu moja córka Aleksandra zdawała egzamin na studia stacjonarne na jednej z uczelni artystycznych. Pomimo wielkiego talentu nie dostała się i musieliśmy płacić za studia. Jeden z panów profesorów, od którego tak naprawdę zależał egzamin, powiedział publicznie przy całej komisji egzaminacyjnej: „Gołogórska nie musi studiować na naszej uczelni, ma wystarczające warunki (duże niebieskie oczy) i to jej powinno wystarczyć”. Czemu tak powiedział? Pewnie dlatego, że parę lat wcześniej, gdy chciał się dostać do mojej galerii, usłyszał: „Jeszcze jest za wcześnie, trzeba poczekać, musisz się rozwinąć i może wtedy zrobię ci wystawę”. Zapamiętał coś, co było powiedziane bez złej intencji, i zemścił się na moim dziecku. Aleksandra jednak skończyła studia i dzisiaj odnosi sukcesy w szerokim świecie. Tyle tylko, że nikt w krakowskim grajdołku o tym nie wie, bo gdyby wiedział, to usiłowałby temu przeszkodzić. Wracając do mojej twórczości, to – pomijając wiele wydarzeń artystycznych z mojego życia – muszę wspo-
natychmiastowego działania nad stworzeniem kilku
mnieć, co aktualnie robię od kilku lat. W jakimś sensie
rzeźb w formacie 1 do 1, i to na mój koszt. Ponieważ
zaniechałem większych rzeźb na bazie odlewów z natury
w mojej sytuacji było to absolutnie niemożliwe, musiałem
i zajmuję się rzeźbą kameralną. Na przestrzeni ostatnich
pożegnać się z projektem, oskarżony jednocześnie, że je-
lat powstało kilka ważnych rzeźb, takich, jak wcześniej
stem pazerny i nie chcę już więcej pracować za darmo.
wymienione „Ciężko mi”, a także „Ukrzesłowienie kobiety”,
Chory, przerażony tym, co mnie czeka, nie mogłem
„Ukrzesłowienie mężczyzny”, „Paweł zawiązujący sandał”,
uwierzyć w to, co mnie spotkało ze strony współtwórcy
„Wędrowny przyjaciel L. R.” i cała seria aniołów, aniołów
projektu. A tak na marginesie, to pomimo zaangażowa-
mężczyzn i kobiet. Moi aniołowie mają płeć widoczną
nia nowego rzeźbiarza, pomnik do dzisiaj nie powstał
i wyraźnie określoną. Najnowszym dziełem z roku ubie-
i już pewnie nie powstanie. Dobra, którym miał być ten
głego i roku 2013 jest seria około 80 akwareli, które
największy pomnik na świecie, nie da się zbudować na
wykonałem na biurku w mojej galerii. Seria akwareli
nieszczęściu i zgliszczach. Pan Bóg na to nie pozwoli!
o wyraźnie erotycznym i bezkompromisowym charak-
Wczoraj usłyszałem, że jestem wrogiem samego siebie.
terze. Po raz pierwszy w życiu zacząłem malować i odkry-
Może tak rzeczywiście jest, ale zbytnio mi to przypomina
łem swoją własną technikę akwarelową, która wychodzi
„Folwark Zwierzęcy” Orwella, żebym mógł uwierzyć,
z kolorowego rysunku i zamienia się w prawdziwe,
że to ja sam stworzyłem to całe zło, które mnie spotkało
wrażeniowe i mocno emocjonalne malarstwo. Jestem
po drodze do „kariery” zawodowej. Niewątpliwie jestem
urzeczony tym, że odkryłem w sobie na stare lata jeszcze
artystą rogatym i mam swój honor. Tak zostałem wycho-
jeden nowy talent. Talent do posługiwania się kolorem.
81
Talent do rzeźby odkryła u mnie pani Eugenia Hejmanowa-Olejnik, gdy miałem 7 lat. Wszystkie pozostałe powstały w ramach mojego konsekwentnego rozwoju artystycznego. Wreszcie mam coś, co pozwala mi na szybkie zanotowanie myśli i emocji obserwowanej prawdy o człowieku, bez ponoszenia ogromnych kosztów wytworzenia dzieła. Rzeźba w brązie, szkło, biżuteria – to są spore pieniądze, które trzeba wydać, zanim wrócą do autora, a akwarela to tylko trochę papieru, tanich farbek i kredek. Dwa lata temu wraz z Lolą Fischer miałem we Francji dwie znakomite wystawy. Lola pokazała swoje malarstwo i odniosła komercyjny sukces, ponieważ udało się jej sprzedać kilka obrazów, a ja miałem okazję wreszcie zobaczyć swoje rzeźby i rysunki w znakomitej przestrzeni wystawienniczej, w starej kaplicy przyklasztornej (przerobionej na salę wystawienniczą miasta Douai-Salled’Anchin, której organizatorem było Association Culturelle Franco-Polonaise) oraz w starej stolarni La Menuiserie w Villeneuved’Ascq, przerobionej na niewielką galerię sztuki współczesnej. Bardzo kameralne i urocze wnętrza, gdzie świetnie prezentowały się obrazy Loli oraz moje rysunki i rzeźby. Obrazom Loli było trochę za ciasno, bo dwa z nich miały wymiar 2 na 3 metry, ale wyglądały na tyle pięknie, że jeden z nich, „Miłość w żółtej rękawiczce”, został sprzedany. Kupiło go młode małżeństwo i muszę przyznać, że z przyjemnością patrzyłem na ich zachwyt przy transakcji kupna. Byli najzwyczajniej szczęśliwi. Z takim samym zachwytem dwóch panów kupowało mój rysunek pt. „Ptasiek”. Nagi mężczyzna klęczący na podłodze z wyciągniętymi do góry rękami, które mają zamienić się w skrzydła. Mój model niestety tych skrzydeł nie rozwinął, ale to już nie moja wina! Tak go wtedy widziałem, a stało się jak zwykle. Ikary zwykle spadają na ziemię z wielkim hukiem.
Po raz pierwszy w życiu zacząłem malować i odkryłem swoją własną technikę akwarelową, która wychodzi z kolorowego rysunku i zamienia się w prawdziwe, wrażeniowe i mocno emocjonalne malarstwo. 82
83
Na poprzedniej stronie: „Motocyklista” 2012 akwarela na papierze 24 × 31 cm
Do Francji zaprosił mnie Stefan Stałanowski, wybitny skrzypek, uczeń Eugenii Umińskiej, mój przyjaciel. Gdy Stefan dowiedział się, że jestem chory na raka, dzwonił regularnie i wspierał mnie w mojej traumie. Jak już było po wszystkim, uznał, że muszę przyjechać do niego, żeby odreagować, wypocząć i pokazać Francuzom swoje dzieła. Pojechałem i pomimo że jeszcze nie byłem super sprawny, to jednak sobie poradziłem, a Stefek i jego cudowna żona Nelly gościli mnie jak króla. Stefan jest wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Był kiedyś mężem mojej przyjaciółki z czasów studiów na ASP – Marysi Roskosz. Już od dawna nie są małżeństwem, bo im się nie ułożyło, ale pozostali oboje moimi przyjaciółmi. Marysia przyprowadziła na wernisaż kilkanaście pań, które były jej uczennicami. Dorosłe panie, które w drugiej połowie życia postanowiły zrealizować swoje pasje artystyczne, których nie chciały zaniechać. Te panie na wernisażu Loli i moim były bardzo zainteresowane tym, co widzą i chciały poznać warsztat od podszewki. Słuchały moich wyjaśnień, jak urzeczone.
„Dotyk sukcesu”
Stefek – jako znany wielbiciel dobrych smaków – przy-
2011
gotował na oba wernisaże poczęstunek, a więc fantastyczne
akwarela na papierze
nalewki owocowe oraz ciasta. W dniu wernisażu, zanim
40 × 30 cm
zdążyłem się obudzić, upiekł trzy albo cztery różne pyszne ciasta, czym zapewnił gościom wernisażową ucztę dla ich
i wcale bym się nie zdziwił, gdybym zobaczył jego rysunki/
podniebień. Stefan zaskakuje Francuzów, którzy są prze-
obrazy na poważnej, profesjonalnej wystawie. Ciekawe, czy
konani, że to właśnie oni znają się na kuchni najlepiej.
będzie się rozwijał i czy rodzice wiedzą, że mają małego geniu-
Różnica w wernisażach u nas w Krakowie i we Francji,
sza. Marysiu, moje gratulacje. Szkoda, że nie prowadzisz
w Niemczech czy we Włoszech polega na tym, że tam publi-
takich maluchów u nas w Krakowie. Może kiedyś wrócisz do
czność stoi twarzą do prezentowanych dzieł, a w Krakowie
nas i spróbujesz zorganizować pracownię twórczą dla utalen-
goście wernisażowi stoją tyłem do obrazów i rzeźb, czeka-
towanych krakowskich dzieci?
jąc na lampkę wina i, nie daj Boże, czegoś do przekąszenia.
Przypomniała mi się teraz, gdy pisałem o Marysi Roskosz-
Marysia prowadzi w Lille lekcje malarstwa i kompozy-
-Stałanowskiej, nasza wspólna przyjaciółka, Marta Fijałkowska.
cji dla małych dzieci i dorosłych osób, które chcą obcować
Uwielbiałem rozmowy z Martą, te wprost, pełne humoru i ra-
ze sztuką. Mają czas i chcą go spożytkować na rozwój
dości, u niej w domu, w towarzystwie wspólnych przyjaciół:
osobowości. Byłem w pracowni, w której Marysia prowa-
Staszka Moskały, Małgosi Fałkównej, Ewy Kwaśniewskiej,
dzi zajęcia z dziećmi, i z otwartą buzią oglądałem wspa-
czy te u mnie, w moim pokoiku u Państwa Sendorów przy
niałe dzieła wykonane przez małe dzieci. Jest tam jeden
ul. Olszańskiej – wujostwa Maryśki. Bardzo lubiłem Martę
chłopczyk, który jest już doskonałym, dojrzałym artystą
i do dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że popełniła
84
„Przestroga” 2011 akwarela na papierze 40 × 30 cm
samobójstwo. W jakimś momencie nasze kontakty urwały
darować, że nie miałem dla Marty czasu i że nie poroz-
się. Rozmawialiśmy od czasu do czasu przez telefon, ale
mawiałem z nią o jej koszmarnym związku ze schizofre-
z tych rozmów nie wynikało, że Marta ma jakieś problemy.
nikiem, który ją okradł z duszy i ciała i doprowadził do
Dopiero po jej śmierci dotarło do mnie, że w przeddzień
tego desperackiego czynu. Nie wiedziałem, jak wyglądało
wypadku przyszła do mnie do galerii na Grodzką 58 i chciała
jej życie, bo jej partner zabronił Marcie kontaktować się
porozmawiać. Przyszła po pomoc. Niestety, miałem urwa-
ze mną. O jej traumatycznym życiu dowiedziałem się
nie głowy, pełno klientów, każdy coś ode mnie chciał.
dopiero po jej śmierci. Trzeba było być niegrzecznym
Przeprosiłem Martę, że nie mam dla niej czasu i obieca-
dla klientów galerii i zająć się przyjaciółką! Jak to jest
łem, że zadzwonię. Już nie zdążyłem, bo Marta skoczyła
możliwe, że ludzie, którzy przez trzy dni obserwowali
następnego dnia z balkonu ostatniego piętra „Akropolu”
przymiarki Marty do skoku w przepaść, nie zareago-
w miasteczku akademickim. Do dzisiaj nie mogę sobie
wali i nie przeszkodzili jej w tym szaleństwie?
85
pomysłu, jak je zdobyć, a same nie chciały do nas przyjść. Powstała natomiast galeria z kawiarnią przy Mostowej 8 i jest swojego rodzaju hitem sezonu. Kawiarnia jest jednym z ulubionych lokali młodzieży krakowskiej, a galeria pod moim kierownictwem jako dyrektora artystycznego i kuratora wystaw zorganizowała już 15 wystaw twórczości młodych artystów. W ciągu dwóch lat zrobiliśmy kolekcję świetnych wystaw. Jedna z nich, „Komiks Białe haribo” Malwiny Niespodziewanej, została uznana przez dziennikarkę Dziennika Polskiego, Jolantę Antecką, za najlepszą wystawę roku 2012. Jako dyrektor artystyczny i kurator zaprezentowałem różnorodne postawy twórcze. Jedne bardzo się podobały publice „Mostowa Artcafe”, inne mniej. Generalnie jednak galeria ma dobre notowania w środowisku młodzieży artystycznej i wśród publiczności. Z tych bardzo dobrych 15 wystaw wyróżniłbym wystawę Ol Skoczylas z Warszawy, ponieważ takich zdjęć, jak jej, jeszcze nigdy nie widziałem. Wystawa Ol wzbudziła wiele kontrowersji. Środowisko homoseksualne, które „Mostową Artcafe” bardzo polubiło, było zbulwersowane tą wystawą. Zastanawiałem się dlaczego? Być może dlatego, że mężczyzna na zdjęciach Ol, choć nagi, jest delikatnym, zwiewnym efebem, a nie silnym umięśnionym i spoconym samcem, „W jedności siła”
a może dlatego, że u Ol tak naprawdę nie wiadomo, kto jest
2012
kim. Facet facetem, czy też kobietą. Dla mnie jest to nieważne.
akwarela na papierze
Zdjęcia są piękne, bardzo osobiste i świetnie wykreowane.
40 × 30 cm
Uważam, że galeria plenerowa na Bulwarach Kurlandzkich to był genialny pomysł. Niestety, członkowie Zarządu Fundacji
Marta pięknie się śmiała, śmiechem zaraźliwym,
„Bulwary Sztuki” gdzieś się pogubili, a ja już nie mam czasu
aż do samych trzewi. Życie z chorym i strasznym czło-
ani siły na czekanie, więc odchodzę. Życie jest zbyt krótkie,
wiekiem oduczyło ją tego pięknego śmiechu i popchnęło
żeby z byle powodu zwlekać i czekać na cud! Mam pewnie
w przepaść. Po wypadku z Mirkiem i Martą jestem teraz
trudny charakter dla ludzi, którzy mają czas i nie spieszą się
bardzo czujny na podejrzane zachowania moich przy-
z realizacją zamierzeń i marzeń, jeżeli je w ogóle mają.
jaciół i wydaje mi się, że choć raz udało mi się zapobiec
Wszystko to, co w swoim życiu artystycznym wymyśliłem,
tragedii. Przyjaciel nie jest już przyjacielem, ale żyje!
starałem się natychmiast realizować i zwykle mi się to uda-
Sześć lat temu zostałem zarażony przez moich przy-
wało, ale byłem sam sobie żeglarzem, sterem i okrętem.
jaciół – Tomka i Jakuba – pomysłem otwarcia galerii na
Tym razem okręt dryfuje i pomysł już dawno wypadł za
bulwarach wiślanych. Przygoda okazała się z początku
burtę. Straciłem entuzjazm. Nie udało się i dlatego odcho-
fascynująca, z czasem zaś coraz bardziej traumatyczna.
dzę z Fundacji. Gdy „balast” zniknie za horyzontem, to może
Założyliśmy Fundację, żeby to, co zamierzamy robić,
wtedy „Bulwary Sztuki” ruszą pełną parą.
było jak najłatwiejsze w realizacji i żeby służyło młodym
Jeszcze niedawno rozmawiałem z Geniem Muchą o jego
artystom. Miała powstać galeria na bulwarach, która nie
obrazach i niedosycie, jaki miał, że za mało, że nie najle-
powstała do dzisiaj. Podobno z powodu braku środków
piej, że chciałby jeszcze, ale już brak sił. Dzisiaj już go nie
finansowych. Ci, którzy mieli się tym zająć, nie mieli
ma wśród nas, a i obrazy gdzieś się rozeszły po ludziach
86
„Co ja na to poradzę?”
Maciejewskiemu, przykładając kadr z dłoni do jego
2012
wielkiego obrazu: „Zbysiu, po co malujesz te ogromne
akwarela na papierze
fototapety, skoro w tym małym kadrze jest tyle wspania-
30 × 40 cm
łego malarstwa”. Byłem wraz z Leszkiem Dutką świadkiem tej rozmowy i muszę przyznać, że pani profesor Cybisowa
i trudno stwierdzić, czy jego obawy były słuszne,
miała stuprocentową rację. W malarstwie nieważne jest,
czy też nie. Każde, choćby najdłuższe życie artysty
co jest na obrazie i jaki ma on rozmiar, ale ważne jest to,
jest za krótkie, a zwłaszcza artysty znakomitego.
jak jest namalowany. Na tym małym wycinku z dużego
Witold Pałka, który współpracował z moją galerią od
obrazu Maciejewskiego było widać, w jaki sposób umiał
samego początku i do niedawna, pomimo że namalował
operować kolorem i formą. Był znakomity! Maciejewski
ogromną liczbę wspaniałych obrazów, dzisiaj ciężko
i Pałka malowali zupełnie inaczej, ale jeśli przyjrzeć się
chory na raka budzi zatroskanie tych, którzy chcieliby
z bliska ich obrazom, to jedno mieli wspólne: wyszukany
kupić sobie jego obraz. Obraz nasycony wspaniałym kolo-
kolor, formę i materię malarską.
rem, intensywną, pałkowską czerwienią i nietuzinkowym
Muszę bardzo subiektywnie stwierdzić, że mam nie-
gestem malarskim. Każdy chciałby taki energetyczny
słychanie ciekawe życie, naszpikowane tym, co przykre,
obraz posiadać i nie każdy malarz potrafi tak jak Pałka
niesprawiedliwe i nieuczciwe, ale też z dużą dozą różnych
malować. Pozornie banalne tematy, ale jakie malarstwo!
wspaniałych doświadczeń z ludźmi i ze sztuką. Bywam nie-
Profesor Wanda Cybisowa powiedziała kiedyś Zbyszkowi
szczęśliwy, gdy zostanę oszukany i porzucony, ale zdarza
87
„Sfora” 2013 akwarela na papierze 50 × 60 cm
mi się żyć w euforii piękna i przyjaźni. Szkoda tylko, że piękno trwa zbyt krótko i często zamienia się w brzydotę, która ściąga mnie w dół. Od każdego dna, choćby najgłębszego, można się jednak odbić, jeżeli oczywiście umie się pływać, a ja umiem! Umiem, ale czy na pewno to wystarczy? Trauma związana z przebytą chorobą, a właściwie konsekwencje międzyludzkie, których mam okazję doświadczać, to nowa jakość, nieznana mi do „wczoraj”. Z początku, gdy rozeszła się wieść, że Gołogórski jest chory, wszyscy znajomi, przyjaciele interesowali się, co mi jest i czy wyjdę z tego. Teraz, gdy już udało się, a przynajmniej nie ma nawrotów raka, to najpierw co poniektórzy rzucili mi się do gardła, a inni po prostu o mnie zapomnieli. Jeden z moich byłych przyjaciół, gdy dowiedział się, co przeszedłem, skwitował to jednym zdaniem: „Wiesz, ja nigdy nie czułem się lepiej, jestem zdrowy i silny, jak nigdy dotąd”. Opadła mi „szczena” i do dzisiaj nie mogę jej zamknąć. Inny znowu na początku wpadł w histerię, martwił się, był z pięciominutowymi odwiedzinami w szpitalu, odwiedzał mnie prawie codziennie w czasie domowo-tarasowej rekonwalescencji, aż któregoś dnia zaczął sobie pozwalać na coraz bardziej agresywne dowcipy. Wreszcie poczuł się silny, bo przestałem w jego mniemaniu być samcem alfa. Zapomniał o tym, że ładunek samca alfa nie znajduje się w prostacie, ale w mózgu. Byłem, jestem i zawsze będę samcem alfa, bo taki już mój los. Nawet wtedy, gdy straciłbym jaja, będę tym, kim jestem. Ilekroć spotykam znajomych, którzy zapomnieli mojego numeru telefonu i nie reagują na zaproszenia wernisażowe, to patrzą na mnie, jak na eksponat muzeum anatomii Akademii Medycznej i zdziwieni mówią: „Ale ty świetnie wyglądasz”. A jak mam wyglądać, skoro żyję i wracam dzięki Bogu do zdrowia? Mój ojciec, Przemysław Gołogórski, był adwokatem (bronił skutecznie jednego z oskarżonych w tzw. aferze mięsnej), znakomitym adwokatem, tak zresztą, jak jego ojciec, a mój dziadek, Eugeniusz. Pamiętam mojego
88
89
dziadka z okresu, gdy byłem bardzo mały. Przyjechaliśmy
„W kolejce po szczęście”
z tatą do Krakowa i po raz pierwszy i ostatni widziałem
2011
dziadzia Genka. Przyjął nas w swoim gabinecie, gdzie na
akwarela na papierze
ścianach wisiały wspaniałe obrazy. Zapamiętałem duży
30 × 40 cm
portret Żyda z misą wypełnioną złotymi dukatami, bardzo cenny obraz ze szkoły włoskiej, który mój tato otrzymał
pieczątki herbowej nie mam żadnej pamiątki po moim
w prezencie od ojca chrzestnego oraz dwie podłużne pas-
dziadku Eugeniuszu. Większość obrazów podobno zabrał
tele Wojtkiewicza, przedstawiające klaunów w dużych
lekarz, który leczył moją babcię Jadwigę. Babcia cierpiała
muchach w kropki. Mój tato nie upomniał się o obraz „Żyda”
na wiele chorób, a przede wszystkim na demencję starczą.
po śmierci swojego ojca, ponieważ nigdy nie przywiązywał
Rozdawała cenne przedmioty różnym domokrążcom,
wagi do sfery materialnej. Uznał sprawę za zakończoną
Cygankom. Jednak najgorszym łupieżcą był pan doktor,
i już nigdy nie rozmawialiśmy w domu na ten temat.
który wynosił cenne dzieła sztuki w zamian za receptę
Jedno jest pewne: że pomimo, iż mój dziadek miał
na jakąś nieskuteczną miksturę. Mąż pewnej znanej kardio-
piękną kolekcję obrazów, żaden z nich nie dostał mi się
chirurg powiedział mi kiedyś przy okazji wizyty w mojej
w spadku, choć ja i mój syn Karol jesteśmy ostatnimi z rodu
galerii, że takie obrazy, jak Eugeniusza Muchy, to u niego
Gołogórskich. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że oprócz
wiszą w piwnicy. „Moja żona dostaje tyle tego śmiecia od
90
artystów, których leczy, że nie ma co z tym robić”. Spytałem go: „Co wisi u państwa w salonie?”. „Jak to co? Malczewski i Kossak oczywiście”. Moi rodzice pozostali również w pamięci moich kolegów i koleżanek mojej siostry jako ludzie o niesłychanej kulturze i dobroci. Uczniowie mojej mamy do dzisiaj, choć upłynęło od jej śmierci wiele lat, pamiętają swoją ulubioną nauczycielkę fortepianu i w czasie wizyt w Krakowie składają kwiaty na grobie mojej mamy i odwiedzają mnie w galerii, żeby o niej porozmawiać. Tato, gdy był już bardzo schorowany i musiał wraz z moją mamą, w stanie wojennym, przeprowadzić się z Piotrkowa Trybunalskiego do Krakowa, bardzo martwił się, że już nie będzie występował jako obrońca w sądzie. Namawiałem go wtedy, żeby zaczął pisać. Niestety, zanim zaczął, to umarł i zostałem pozbawiony jego wspomnień o czasach, gdy był młody, studiował na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie i kochał się w chórzystce, studentce Konserwatorium im. Kasparkównej, która parę lat później została moją ukochaną mamą. Oboje rodzice pięknie śpiewali. Tata miał wspaniały bas i pamiętam, gdy w czasie Świąt Bożego Narodzenia mama siadała do fortepianu i całą rodziną – wraz z moją starszą siostrą Martą, która miała piękny sopran koloraturowy – śpiewaliśmy kolędy przy smacznie, choć
„Jestem piękny”
skromnie zastawionym stole. Mama oprócz tego, że była
2011
wspaniałą pianistką, świetnie gotowała i piekła pyszne
akwarela na papierze
makowniki. Zawsze był tort orzechowy i kutia, ale naj-
40 × 30 r.
ważniejsza była miłość naszych rodziców do nas, dzieci, i nasza do nich. W domu rodzinnym czułem się zawsze
wypijałem zimną i bardzo słodką herbatę mojego taty,
bezpieczny, choć nie zawsze było tak kolorowo, jak to
który siedział z książką w ręku na fotelu, w jadalni przy
zapamiętałem. Gdy rodzice zmarli, po raz pierwszy, choć
oknie z widokiem na przepiękny, ogromny klon, który
byłem już bardzo dorosły i miałem już własny dom, żonę
rósł na środku podworca i dawał przyjemny cień w upalne
i córkę, poczułem strach, że nie ma już na horyzoncie
dni lata. Lubiłem patrzeć na tatę zaczytanego, uśmiech-
mamy i taty. To oni dawali mi poczucie bezpieczeństwa,
niętego, z nieodzownym papierosem w dłoni i zawsze mi
a od dnia ich śmierci to ja musiałem przejąć ich rolę
przyjaznego. Często w nocy, gdy zasypiam, pojawiają
w życiu moich bliskich, tak na poważnie, i od tej pory
się mi przed oczami twarze moich rodziców i wiem,
na zawsze przestałem być dzieckiem. Dzisiaj, gdy mam
że to jest moment, w którym oni nade mną czuwają, już
65 lat i czasami nie radzę sobie z rzeczywistością, tak
tam, z nieba, i mówią mi: „Nie bój się, synku, wszystko
bardzo bym chciał, żeby znowu byli tata i mama i żebym
będzie dobrze, musisz wytrwać, my ci pomożemy”.
mógł się schować w ich ramionach i poczuć ich bliskość.
Bardzo żałuję, że z moimi rodzicami tak mało roz-
Czasami przypomina mi się obraz, który bardzo lubi-
mawiałem o ich dzieciństwie i przeszłości. Tak mało
łem: wpadałem często w czasie zabawy na podwórku
o nich wiem, może dlatego, że nie lubili wspominać tych
do domu, żeby szybko się czegoś napić i najczęściej
czasów, gdy im zabrano młodość, szansę na normalne
91
życie i tego, że musieli ukrywać swoje szlacheckie pochodzenie, żeby jakoś egzystować. Czas wojny był dla nich bardzo traumatyczny i nie chcieli o tym rozmawiać. Ojciec, z tego, co wiem, dzięki przebiegłemu i odważnemu „baciarowi” lwowskiemu uciekł z transportu sowieckiego na syberyjską zsyłkę, a mama jakimś cudem uniknęła transportu do Auschwitz. Była wtedy w ciąży, gdy do naszego mieszkania we Lwowie wkroczyli niemieccy żandarmi z gestapo i chcieli mamę aresztować, bo ktoś doniósł, że jest Żydówką. Na szczęście mój tata znał język niemiecki i udało mu się przekonać gestapowców, że jego żona jest Ormianką, a – jak wiadomo – Ormianie, choć podobni do Żydów, to jednak katolicy, i ten potwór Hitler nie przeznaczył ich do eksterminacji. Gdyby nie ten pozornie nieistotny dla normalnych ludzi drobiazg, którym jest pochodzenie etniczne człowieka, to pewnie nigdy bym się nie urodził. Postanowiłem nie popełnić błędu mojego ojca i zacząłem wspomnienia o swoim niewątpliwie atrakcyjnym życiu już teraz, gdy jeszcze coś pamiętam i mogę to przenieść na papier. Robię to dla moich dzieci: Aleksandry, Karola, dla Kamila, mojego wspaniałego zięcia, oraz mojego pierwszego wnuka, Ksawerego Rocha, żeby mógł kiedyś przeczytać tych kilka stron o swoim dziadku artyście. Mam nadzieję, że wyrośnie na wspaniałego mężczyznę i będzie wiedział, po co żyje. Że żyje się nie po to, żeby jeść i przechwalać się, gdzie spędziło się ostatnie wakacje, ale po to, żeby żyć dla innych i coś po sobie pożytecznego zostawić. Robię to też po to, żeby na chwilę zatrzymać czas i uświadomić sobie, kim tak naprawę jestem i co osiągnąłem – mimo wszystko. 20 lipca 2013 roku odbył się ostatni „mój” wernisaż na
Ilekroć ktoś usiłował mi tę wolność odebrać, przechodził
Mostowej. Mam go już za sobą. Poinformowałem publikę
natychmiast na pozycje stracone. Myślałem, że Tomek
„mostowiaków” (tak „barmański gwiazdor” nazywa
i Kuba to rozumieją, gdyż znają mnie już kilkanaście lat,
publiczność Mostowej Artcafe), że już nie jestem człon-
ale widać myliłem się. Forsowali materiał, a wiadomo,
kiem Zarządu Fundacji „Bulwary Sztuki” i automatycznie
że mistrz japońskiego kowalstwa nie może forsować
przestałem być dyrektorem artystycznym i kuratorem
stali przeznaczonej na miecz samuraja, ponieważ broń
wystaw. Zgodnie z moim odczuciem uzasadniłem swoje
na zawsze traci swoją sprężystość i nadaje się tylko do
odejście z Fundacji poczuciem wszechogarniającego
wyrzucenia. Postanowiłem, że zanim stracę na sprę-
zniewolenia i całkowitej utraty wolności osobistej, któ-
żystości, muszę przerwać forsowanie mojego jestestwa
rej to jestem orędownikiem od lat najmłodszych. Tego
i wysiadłem z pociągu zwanego Fundacją „Bulwary
nauczyli mnie moi rodzice: „Nigdy nie uzależniaj się
Sztuki”. Mam świadomość, co straciłem, ale też – co odzy-
od nikogo ani niczego, bo stracisz siebie, bądź zawsze
skałem. Kiedyś, przed laty, miecz samurajski nazywany
wolnym człowiekiem, mów zawsze prawdę” – mówili.
„Marian Gołogórski” był już forsowany przez Dominika
92
to nie mogłem zawieść Pauliny Maksjan, bohaterki tego wieczoru, i jako kurator otworzyłem wystawę. Ktoś po raz pierwszy w historii galerii nagrywał moją przemowę telefonem komórkowym. Po co? Pewnie po to, żeby mnie z tego, co mówiłem, rozliczyć. Pewnie spodziewał się jakichś oskarżeń z mojej strony czy inwektyw? Ciszę po zakończonej mowie przerwały nieśmiałe oklaski zainicjowane przez moją córkę Aleksandrę. Nikt nie podszedł do mnie, nie podziękował mi za sześć lat trudu, za pracę, którą włożyłem w to kolosalne przedsięwzięcie, jakim były, są i będą Bulwary Sztuki. Zrobiłeś człowieku swoje, no to teraz spadaj! Otoczony skromną rodzinną gromadką: córką, kuzynką Elżbietą, Joanną i Maćkiem z żoną (nikt z moich licznych znajomych pomimo zaproszenia nie zaszczycił tej stypy swoją obecnością, tak zresztą, jak i narodzin Mostowa Artcafe), próbowałem mocniej stanąć na nogi. Błyskawicznie stwierdziłem, że nie ma na co czekać, i szybkim krokiem poszedłem z Aleksandrą do samochodu i odjechałem na zawsze, z miejsca, które mnie nie zaakceptowało. Miejsca, w którym „gwiazdor” z przyjaciółkami, dyletant zza baru, był wyrocznią: co jest dobre, a co nie. Miejsca, w którym nikt nie doceniał tego, co robię. Miejsca, w którym mnie użyto i odstawiono, jak stare, zużyte rękawiczki. Przyszedł nowy sezon i uznano, że czerwień, którą lubię, nie jest modna. Od dzisiaj modny jest szary, tak szeptano wśród „znawców” kolorów. Gołogórski jest passé. On jest „czarny”, podobno jakiś tam Ormianin, chichocząc szeptano w tłumie. Zrobimy po nim porządki! „Gwiazdor” zaintonował poloneza i rozpoczęto chocholi taniec. Korowód zmierzał przez ulicę Mostową w kierunku Bulwarów Kurlandzkich. Lustro Wisły odbijało „Pełzająca glista”
w zachodzącym słońcu podrygi tańczących. „Gwiazdor”
2011
przeglądał się w tym zwierciadle, żeby sprawdzić swoją
akwarela na papierze
grzywkę, czy dalej stoi na żelu i czy nadmiernie nie
30 × 40 cm
sfilcowała się w wieczornej wilgoci. Zbyt gorliwie się na-chylił i zgubił w nurcie Wisły powierzony mu „Złoty
(znawcę sztuki wytwarzania samurajskich mieczy),
Róg”. I choć nigdy go nie odnajdzie, to nikt się tym nie
na św. Jana 20. Skończyło się tak samo jak na Mostowej.
przejmie, bo zawsze będzie można go zastąpić polakiero-
Po zakończeniu mojej mowy wernisażowej zapadła
wanym złotolem, rogiem z papier-mâché. Może tak było,
cisza. Moi fundacyjni partnerzy, pomimo mojego zapro-
a może nie? Nie wiem i nie chcę już nic wiedzieć.
szenia do uczestnictwa w otwarciu, schowali się w tłumie
Z wielkiego zdziwienia nie mogę wciąż zamknąć ust, ale
gości. Któryś z nich powinien był otwierać wystawę, bo
włóżmy ten epizod między bajki. „Mostowiacy”, pomimo
ja byłem już na Mostowej tylko gościem (tak mi się przy-
że Mostowa to był mój pomysł, zostawiam Wam ją, życząc
najmniej wydawało), ale ponieważ nikt się nie kwapił,
powodzenia przy zacieraniu śladów i zamiataniu po…!
93
Wczoraj, a może przedwczoraj, w „Dzienniku Polskim”
„Oni są gotowi”
pojawił się artykuł krytyczny autorstwa pana Łukasza
2011
Gazura, dotyczący wystawy Pauliny Maksjan w Galerii
akwarela na papierze
Mostowa Artcafe, ostatniej wystawy mojego kuratorstwa.
30 × 40 cm
Tuż obok artykułu jest coś w rodzaju nekrologu, brakuje tylko Ś+P nad nazwiskiem, napisanym moim „ulubio-
oddałem sześć lat, najcenniejszych lat mojego życia
nym” kolorem, szaro-niebieskim. Tak „nowy” Zarząd
i odszedłem niezauważony, z nekrologiem w gazecie.
Fundacji (bez imienia i nazwiska) złożył hołd Marianowi
Staszek, który teraz bawi w Meksyku, napisał mi
Gołogórskiemu za to, co dla tej Fundacji zrobił. Żałość
w mailu: „Marian, będzie dobrze, musi być dobrze, jak
dupę ściska. Niby nie ma do czego się przyczepić, ale
zwykle pozbierasz się i pójdziesz do przodu”. Oby miał
odebrałem kilka telefonów przerażonych znajomych,
rację! Jak często jednak można zaczynać od początku?
którzy myśleli po przeczytaniu tej „reklamy”, że pewni-
Przysłał mi też modlitwę, którą jego zdaniem powinie-
kiem umarłem. Student pierwszego roku projektowania
nem odmawiać codziennie, cytuję: „Boże, użycz mi po-
graficznego na ASP wie, że tak się projektuje nekrologi.
gody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę
Podobno jeśli się przeczyta swój nekrolog przed śmiercią,
zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
to będzie się długo żyło. Mam nadzieję, że tak będzie,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. Pozwól
że długo i szczęśliwie. Najgorsze jest to, że Fundacji
mi co dzień żyć tylko jednym dniem i czerpać radość
94
która od ponad dziewięćdziesięciu lat, na wpół amatorsko, zajmuje się twórczością. Nie przyjechała na wernisaż, bo to już w jej wypadku zbyt duży wysiłek. Widziałem kilka niezłych obrazów na tej wystawie. Gdyby pani R. miała sprzyjające warunki do twórczości, to może rozwinęłaby artystyczne skrzydła, ale w środowisku, w którym żyła, nie było sprzyjającej aury dla jej pasji, więc ukryła się ze swoją twórczością za szafą i dopiero teraz jej syn postanowił staruszce zrobić prezent w postaci wystawy w nieistniejącej galerii przy ul. św. Jana. Na wernisaż zbiegła się śmietanka arystokracji krakowskiej, crème de la crème. Te wszystkie paniusie w pretensjach intelektualnych, te dąsy i pląsy. Nikt się tam nie zna na sztuce, a wszyscy udają znawców, nie tak jak ich przodkowie, którzy kształcili swoje dzieci do konsumpcji dóbr kultury. Guwernantki, lekcje fortepianu i rysunku, wyjazdy do Paryża na „Salon jesienny”. Dzisiaj pozostał już tylko snobizm nie poparty niczym więcej. Zbiegli się, żeby się pokazać i wymienić poglądy na temat ubiegłych wakacji i tych właśnie planowanych. Gdzie tym razem jedziecie? Polinezja, a może Transylwania? Wow, ależ ty dzisiaj pięknie wyglądasz, gdzie kupiłaś tą apaszkę, w Mediolanie czy Londynie, ależ ci w niej do twarzy, wyglądasz wspaniale, a jaką masz figurę, do którego trenera chodzisz teraz na gimnastykę itp. itd. Wiesz, w salonie Guerlaina, piętro wyżej, jest nowy krem na zmarszczki, znakomity. I tak bez końca. Pewna hrabina była tak „Jabłka anioła”
zajęta plotami, że aż mnie nie dostrzegła, przepychając
2012
się, na różowo przyodzianymi gabarytami, w zachwyco-
akwarela na papierze
nym tłumie „koneserów sztuki”. Później usłyszałem jej
60 × 50 cm
teatralny szept do uszka jakiegoś dobrze urodzonego, podstarzałego znawcy tematu: „Widziałeś tego Gołogórskiego,
z chwili, która trwa; i w trudnych doświadczeniach losu
co on tu robi, słyszałam, że podobno jest gejem. Widzia-
ujrzeć drogę wiodącą do spokoju; i przyjąć – jak Ty to
łeś jego rzeźby i akwarele”? To prawdziwy skandal, że ta-
uczyniłeś – ten grzeszny świat takim, jakim on naprawdę
kich ludzi zaprasza się do towarzystwa. Całe szczęście,
jest, a nie takim, jakim ja chciałbym go widzieć”... itd.
że to towarzystwo nie zaszczyciło mnie swoją obecno-
Mój tata, za swoim pradziadkiem, mawiał: „Gołogórscy
ścią na Mostowej. Dobrze, że nie przyszli, bo i tak prze-
są stworzeni przez Boga do tułaczego kija i torby”. Przez
konałbym się, że to niepotrzebna i nieszczera wizyta!
swoje 65 lat życia próbowałem udowodnić, że to nieprawda,
Bardzo żałuję, że już nie ma w moim najbliższym
ale czy mi się udało? Czy tata miał rację? Popatrzcie
gronie tych, którzy byli kiedyś, tych z „mięsa i kości”,
Państwo na wycinek tego, co w swoim artystycznym
tych, którzy wiedzieli, o czym mówią, i nie były to
życiu zrobiłem do tej pory i osądźcie sami, jak jest.
wspomnienia z plaży w San-coś tam! Co z nimi, co z nami
Byłem niedawno na wernisażu malarstwa mocno starszej
się stało? Schowali się za szafę, bo wstydzą się swojej
pani z Londynu. Ormianki z pochodzenia, uroczej osoby,
biedy i kłopotów egzystencjalnych, a może już ich nie
95
ma, bo poumierali, tak jak jeden z ostatnich intelektuali-
PS. W międzyczasie Jarek Śmietana niestety zmarł,
stów krakowskich, nieodżałowany śp. Krzysiu Nazar?
tak zresztą, jak Witold Pałka. Nigdy już nie usłyszymy
Na koniec miła wiadomość. Sprzedałem najnowszą
na żywo pięknej gitary Jarka i nigdy już nie wypiję
wersję rzeźby „Anioł zawiązujący sandał”. Od kilku lat
z Witoldem świątecznego kieliszka Stocka. Będzie
pewna pani z wybrzeża od czasu do czasu zaglądała do
mi brakować tych dwóch wielkich artystów!
mnie, do galerii, żeby popatrzeć na tę rzeźbę. Rok czy dwa lata temu rzeźby już nie było, ktoś ją kupił. Zafrasowana wyszła, a parę dni temu jej kochający mąż napisał do mnie, że chciałby żonie zrobić prezent urodzinowy, z tej właśnie rzeźby. Tak się składa, że właśnie skończyłem najnowszą wersję tego anioła i wczoraj rzeźba została wyekspediowana nad polski Bałtyk! Urodziny będą świętowane wraz z moim „Aniołem zawiązującym sandał”. Te dość luźne i niechronologiczne wspomnienia z mojego życia, ocierającego się stale o różne wydarzenia artystyczne, traktuję jako zaczyn czegoś, co będzie kontynuowane. Mam nadzieję żyć długo, tworzyć często i bogato i kochać ludzi, jeżeli oczywiście mi na to pozwolą. Dalszy ciąg, jeżeli nastąpi, postaram się tworzyć przy pomocy wirtualnych mediów. Marian Gołogórski
96
97