16 minute read

Choroba jest faktem społecznym” Z Barbarą Porwoł rozmawia Zofia nierodzińska

CHOROBA JEST Z PREZESKĄ STOWARZYSZENIA KOBIET Z PROBLEMEM ONKOLOGICZNYM FAKTEM W ŁOMŻY BARBARĄ PORWOŁ ROZMAWIA ZOFIA NIERODZIŃSKA SPOŁECZNYM01

ZDJĘCIA Z KRONIK STOWARZYSZENIA KOBIET Z PROBLEMEM ONKOLOGICZNYM W ŁOMŻY

Advertisement

Przez ostatnie dwa lata w związku z wystawą Kreatywne Stany Chorobowe: AIDS, HIV, RAK oraz publikacją o tym samym tytule badałam działania stowarzyszeń Amazonek, spotykałam się z działaczkami i liderkami, rozmawiałam, przeprowadzałam wywiady, zbierałam zdjęcia, studiowałam kroniki, bywałam w klubach. Chciałam poznać osoby odpowiedzialne za działalność największego ruchu pacjenckiego w Polsce, dowiedzieć się, jakie były początki Amazonek, dlaczego to akurat kobiety z rakiem piersi już w późnych latach 80. ubiegłego wieku zaczęły się samoorganizować oraz skąd bierze się ich nieustająca popularność. Według prezeski Federacji Stowarzyszeń Krystyny Wechmann w 201 klubach w całej Polsce zrzeszonych jest ponad 20 tysięcy członkiń, przeważają jednak osoby starsze, na co zwracają uwagę głównie stowarzyszenia w mniejszych miejscowościach, jak na przykład w Łomży.

Amazonki początkowo były grupą wsparcia, dbały o zdrowie fizyczne i psychiczne swoich członkiń i ich rodzin, przejmowały obowiązki niewydolnej służby zdrowia, między innymi organizując rehabilitację, której brakowało i wciąż brakuje w wielu miejscach w Polsce. Następnie zaczęły zajmować się edukacją i profilaktyką chorób nowotworowych oraz lobbować na rzecz pacjentek onkologicznych, co z biernych pacjentek uczyniło je partnerkami lekarzy, a z czasem – biologicznymi obywatelkami świadomymi swoich praw. Choć według niektórych badaczek tematu Amazonki wciąż zbyt skromnie korzystają ze swojej liczebności i za mało angażują się politycznie, ich społeczne oddziaływanie jest nie do przeoczenia, na przykład poprzez fakt detabuizacji raka, uczynienia go tematem wręcz mainstreamowym, szczególnie w październiku, kiedy to obchodzony jest Miesiąc Świadomości Raka Piersi. Wiele Amazonek, mimo wykonywania codziennej pracy na rzecz kobiet, nie określa siebie jako feministki. Być może dlatego, że trudno jest im pogodzić wartości związane z tradycyjnym pojmowaniem roli kobiety w społeczeństwie,

jako matki i opiekunki, z medialnym obrazem niezależnej kobiety sukcesu promowanym na początku wieku przez neoliberalny nurt feminizmu. Etyka troski praktykowana przez Amazonki łączy się raczej z feminizmem drugiej fali nastawionym na emancypację poprzez budowanie relacji. Współcześnie ponownie zyskuje on na znaczeniu w kontekście krytyki neoliberalnego kapitalizmu, szczególnie w grupach osób strukturalnie wykluczanych i słabszych, do których należą zarówno kobiety, osoby nienormatywne, jak i chorzy. Z Amazonkami łączą mnie wspomnienia z dzieciństwa, przyjaciółka mojej mamy lekarka i Amazonka Ewa Iwanowska była założycielką i prezeską Stowarzyszenia Kobiet z Problemem Onkologicznym w Łomży. Pamiętam, że noworoczne bale i wiosenne koncerty organizowane przez Amazonki były miejską atrakcją, która przyciągała mieszkańców bez względu na to, czy mieli bezpośrednią styczność z chorobą, czy też nie. Dochód z biletów i dobrowolnych datków był przekazywany na działalność klubu, głównie na rehabilitację, ale spotkania miały jeszcze inną funkcję: uspołeczniały raka, pokazywały, że z chorobą można, a nawet trzeba żyć, że wsparcie i troska okazywana przez osoby niedotknięte rakiem są wyrazem solidarności ze słabszymi. Amazonki z pacjentek stały się lokalnymi aktywistkami animującymi społeczności do wspólnego spędzania czasu i zdobywania wiedzy. Powodem organizacji spotkań, w których uczestniczyli lokalni działacze, polityczki, księża, nauczycielki i lekarze, nie była rocznica któregoś z powstań lub innych ważnych historycznych czy religijnych wydarzeń, ale choroba, rak piersi, który dotyczy głównie kobiet. Podczas wystawy Kreatywne Stany Chorobowe: AIDS, HIV, RAK naszym celem jako grupy badawczej było zawiązanie inkluzywnej wspólnoty osób chorych – w przeciwieństwie do zabarwionych nacjonalistycznie, ekskluzywnych klubów opartych na ideale zdrowia. Wspólnota zapewniająca opiekę osobom słabszym, nie zostawiając nikogo w tyle, jest spełnieniem zasad demokracji, w której aktywnie tworzone są miejsca dla różnych potrzeb. Do społeczności chorych należy lub należeć będzie większość ludzi żyjących na ziemi – co aktualna sytuacja pandemii jedynie potwierdza – nie tylko tych żyjących z rakiem czy wirusem HIV. Ten drugi wciąż jest w Polsce tematem tabu, a osoby otwarcie mówiące o tym, że żyją z HIV, często spotykają się ze stygmatyzacją. W Polsce istnieją organizacje pozarządowe zajmujące się HIV i prawami osób żyjących z wirusem, takie jak na przykład Zjednoczenie Pozytywni w Tęczy, Fundacja Edukacji Społecznej czy Sieć Plus, jednak ich działalność w porównaniu do Amazonek wciąż pozostaje niszowa, co staramy się

zmieniać między innymi wystawą, spotkaniami oraz tą publikacją. To, co łączy wirusa z rakiem, to codzienność połączona ze świadomością choroby oraz aktywizm polegający na solidarności i wzajemnym wsparciu w obliczu zagrożenia, z którym trzeba nauczyć się żyć, co dziś wydaje się aktualniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

W miesiąc po ogłoszeniu lockdownu związanego z pandemią COVID-19 spotykam się na Skypie z Barbarą Porwoł, aktualną prezeską Stowarzyszenia Kobiet z Problemem Onkologicznym w Łomży, aby porozmawiać o tym, jak wygląda działalność klubu w czasie pandemii, ale również dowiedzieć się z jej ust o początkach aktywizmu pacjenckiego w tej części Polski.

BARBARA PORWOŁ

Zofia nierodzińska: Jak wygląda sytuacja Amazonek podczas pandemii i związanych z nią restrykcji?

Barbara Porwoł: Nasza działalność jest zawieszona. Mamy biuro w hotelu pielęgniarskim przy szpitalu w Łomży. Dostałyśmy ten lokal dzięki życzliwości marszałka województwa. Mamy do dyspozycji również salę gimnastyczną, gdzie zazwyczaj odbywa się rehabilitacja, ale teraz, nawet kiedy mamy zamknięte, szpital każe nam płacić czynsz za wynajmowane lokale. Dużym problemem jest zawieszenie rehabilitacji dla pań z obrzękiem limfatycznym. Mam wrażenie, że aktualnie nikt nie zaprząta sobie głowy tym, jak pomóc ludziom dotkniętym chorobą nowotworową.

Przykład Amazonek daje nadzieję, że można się oddolnie organizować, szczególnie w aktualnej sytuacji, w której wszyscy widzimy niewydolność służby zdrowia.

Przed dwudziestoma laty, kiedy powstawały Amazonki, mogę powiedzieć, że czas był bardziej sprzyjający. Bardzo dobra była współpraca ze strony szpitala, dyrekcji szpitala, ze strony lekarzy onkologów. W tej chwili nie ma prawie żadnej współpracy, przynajmniej u nas, w Łomży, być może w innych miastach jest inaczej. Na początku, kiedy zaczynałyśmy, co miesiąc, co dwa przychodziły nowe koleżanki. Było bardzo dużo zachorowań, a lekarze kierowali kobiety od razu do nas, szczególnie świetna pani doktor Bogumiła Czartoryska-Arłukowicz. Ona sobie nie wyobrażała, jak może nie współpracować z Amazonkami, przychodziła nawet do nas na spotkania. Pytała, w czym może nam pomóc. I wtedy nasza działalność się rozszerzała, tak wszystko szybko szło. Organizowałyśmy koncerty na Czerwcowe Dni Walki z Rakiem. Od jakiegoś czasu już tego nie robimy, bo przynosiły straty, za które musiałyśmy dopłacać ze środków stowarzyszenia. Teraz zostałyśmy przy tych rzeczach, które są pewne. Bywały takie okresy, że szło nam bardzo słabo, że nie widziałam żadnego pola do działania. Mało osób przychodziło na zebrania.

Wtedy dostałyśmy to biuro w hotelu pielęgniarskim i zaczęłyśmy organizować regularne dyżury, od godziny 10 do 13. Udało nam się też zorganizować rehabilitację, wychodził regularnie biuletyn łomżyńskich Amazonek, nieżyjąca już przewodnicząca klubu Anna Dąbrowska zainicjowała Dzień Drzwi Otwartych w onkologii, kiedy to lekarze za darmo badali kobiety pod kątem raka piersi. Wtedy wszystko rozwijało się bardzo fajnie, a potem przyszła stagnacja. Wiele koleżanek umarło, być może to była przyczyna impasu. Ja otrzymałam funkcję prezesa stowarzyszenia w spadku po koleżance. Kiedy rozejrzałam się wokoło, nie wiedziałam, z kim mogłabym dzielić obowiązki, bo po prostu ubyło tyle osób. Jednak te ostatnie lata, trzy, cztery, są lepsze, przybywa coraz więcej członkiń. Jest nas teraz pięć w zarządzie i ja nie jestem za wszystko odpowiedzialna, tutaj panuje odpowiedzialność zbiorowa. Każda z nas odpowiada za wszystko, co dzieje się w Stowarzyszeniu, jakiekolwiek byłyby to rzeczy. Podejmujemy również wspólnie decyzje. Tak robimy ze wszystkim. Chciałabym również, aby po mojej kadencji ktoś przejął funkcję liderki.

To jest zupełnie inny model niż ten poznański z silną postacią liderki Krystyny Wechmann, która prowadzi stowarzyszenie i federację niezmiennie od ponad dwudziestu lat.

Kiedy kierownictwo było w Warszawie, to nam z Łomży łatwiej było tam dojechać, bo w centrum, wszystkie środki transportu były dostępne. Teraz, gdy federacja jest w Poznaniu, ta wschodnia, południowo-wschodnia Polska została zapomniana, jest nam po prostu za daleko. Rzadko odbywają się spotkania w Warszawie, Krysia Wechmann rządzi z Poznania. Poza tym jestem przez te całe dwadzieścia lat choroby czynna zawodowo, pracuję w szkole, dlatego działalność w Amazonkach jest tą dodatkową. Krysia ma inną sytuację, bo głównie zajmuje się stowarzyszeniem. Ma czas na szukanie i zbieranie środków, ja tego czasu nie mam, poza tym Poznań to duże miasto w przeciwieństwie do Łomży.

Mimo to bardzo mi się podoba Pani podejście do prowadzenia stowarzyszenia, dzielenia obowiązków bez zachowywania wyraźnych hierarchii, ze stanowiskami podlegającymi zmianie…

Moje poprzedniczki, Ewa Iwanowska i Ania Dąbrowska, były świetnymi organizatorkami. Ewa, kiedy leczyła się w Warszawie, zobaczyła, jak tam funkcjonują Amazonki, i postanowiła założyć podobny klub w Łomży. Miała też dobry pomysł z nazwą, gdyż słusznie zauważyła, że kobiety chorują nie tylko na nowotwory piersi, ale też na różne ich odmiany, dlatego postanowiła nazwać stowarzyszenie najpierw Stowarzyszeniem Kobiet z Chorobą Onkologiczną, a potem wspólnie z innymi Amazonkami doszły do wniosku, że to nie tylko choroba, ale również problem bardziej złożony, dla całej rodziny, dla wszystkich bliskich; to jest problem dotyczący wielu różnych sfer życia, wszystkiego, dlatego wymyśliły Stowarzyszenie Kobiet z Problemem Onkologicznym. Wtedy w stowarzyszeniu było piętnaście osób, bo też tyle było wymagane, aby zarejestrować je w sądzie. Na początku nie miałyśmy jeszcze siedziby, Ewa Iwanowska (pierwsza przewodnicząca) kończyła wówczas kurs rehabilitacji jako lekarka i do niej przychodziły panie po operacji, które nie mogły ruszać ręką, miały opuchliznę. To tam, w miejscu, w którym odbywała się rehabilitacja – to nawet nie był oddział – spotykały się Amazonki. Potem, po wielu miesiącach załatwiania i chodzenia dostałyśmy jakąś małą przestrzeń, a potem tę większą, którą mamy teraz. Niektóre koleżanki po rozpoznaniu i operacji szły na rentę, ale ja zachorowałam, kiedy miałam trzydzieści dwa lata i dla mnie było priorytetem, żeby wrócić do pracy. Dlatego, gdy zostałam prezeską, siłą rzeczy musiałam podzielić się obowiązkami z innymi koleżankami, bo tego wszystkiego było po prostu za dużo! Cały zarząd, który został wraz ze mną wybrany, nie miał być tylko ozdobą, ale faktyczną pomocą. Na każdej z nas ciąży taka sama odpowiedzialność. Trochę brakuje mi młodszych pań w zarządzie, ale pracuję nad tym. Ja zresztą też jestem już panią w podeszłym wieku, może nie rocznikowo, ale ze względu na to, że jestem dwadzieścia dwa lata po operacji.

A jak to wygląda w całym stowarzyszeniu, czy jest dużo młodych członkiń?

Jest coraz większa liczba zachorowań wśród młodych osób… Ale tak, w Łomży zamiast oddziału jest tylko dział na piętnaście łóżek! Jeśli jakaś młoda kobieta zachoruje, to nie leczy się w Łomży, tylko wyjeżdża do większego ośrodka, gdyż tutaj nie wykonuje się żadnych operacji. W tym innym ośrodku, czy to jest Białystok, czy Warszawa, też są kluby Amazonek, i te starają się zwerbować kobiety po operacji. To wszystko tylko po to, aby pochwalić się dużą liczbą członkiń na papierze, bo przecież wiadomo, że taka osoba z Łomży nie będzie aktywnie działać w Warszawie czy Białymstoku. Ciężko jest nam dotrzeć do nowych członkiń, lekarze nie bardzo chcą z nami teraz współpracować. Kiedyś, jak pojawiła się kobieta z rozpoznaniem nowotworu, od razu był telefon do nas od lekarki i my wysyłałyśmy kogoś do szpitala, żeby z nią porozmawiał. Czasem też dzwoniły oddziałowe, że leży pani, która czeka na operację, i że trzeba do niej przyjść. Raz miałam taki sympatyczny przypadek: na spotkanie Amazonek przyszła para młodych ludzi i powiedzieli, że mama mężczyzny będzie miała operację w Łomży, a jest z Giżycka i oni chcą, żeby z ktoś od nas przyszedł i z nią porozmawiał. To było takie troskliwe, czułe i fajne. Pamiętam też, że właśnie tej pani z Giżycka jedna z koleżanek pokazała bliznę po operacji, ona pokiwała głową i powiedziała, że myślała, że będzie gorzej, i się roześmiała. Teraz lekarze w ogóle do nas nie dzwonią, mimo że siedzibę klubu mamy przecież tuż przy szpitalu. Myślę, że lekarzom po prostu się nie chce.

Jak powstały Amazonki w Łomży?

Pamiętam, że pojechałam z Ewą Iwanowską na spotkanie do Warszawy – ona wtedy miała nogę w gipsie i ja miałam jej asystować; wtedy opowiedziała mi o początkach klubu. O nazwie już mówiłam. Ja dołączyłam w 1997 roku. Kiedy robię pogadanki w szkołach o raku piersi, zawsze opowiadam dziewczynom, że w marcu 1997 roku zupełnie przypadkiem odkryłam w swojej prawej piersi guzek, nieduży, do dwóch centymetrów. I wtedy dobrze zrobiłam, bo nie czekałam, ale od razu poszłam do lekarza. Wówczas jeszcze nie było najmniejszego problemu z dostaniem się do lekarza onkologa. Usłyszałam od pani doktor, że muszę się dalej leczyć, że poda mi kontakt do bardzo dobrego

lekarza z Białegostoku. Mimo tego, że była ona bardzo miła, dla mnie to był koniec świata. Po prostu byłam za młoda, nie rozumiałam tego. Teraz leczy się dużo cięższe przypadki nowotworów, na które wcześniej machano ręką.

Jednocześnie mówiła Pani, że łatwiejszy był dostęp do lekarzy i wykazywali się oni/one większą empatią – teraz być może technologicznie medycyna jest bardziej zaawansowana, ale kolejki coraz dłuższe, a pacjenci zmienili się w klientów.

Tak, teraz z dostępnością jest naprawdę wielki problem, nie pamiętam, żeby wcześniej były aż takie trudności. W każdym razie po otrzymaniu rozpoznania, jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do mnie Ewa Iwanowska, wtedy szefowa stowarzyszenia, a ja nie byłam w stanie z nią rozmawiać, byłam tak zdruzgotana, chyba w ogóle nic nie powiedziałam. Bardzo pomogło mi wsparcie moich sióstr, które powiedziały, że wszystkim się zajmą, również moimi dziećmi, a ja mam się tylko leczyć. Bardzo szybko miałam przeprowadzoną operację, ale potem pojawiły się przerzuty i musiała być amputowana cała pierś. Po operacji potrzebowałam rehabilitacji ręki, którą nie mogłam prawie ruszać ze względu na wycięcie węzłów limfatycznych. I wtedy po raz drugi miałam kontakt, już na żywo, z Ewą, która prowadziła rehabilitację. Ewa zaprosiła mnie na zebranie. Poszłam na nie z koleżanką, którą poznałam na oddziale po operacji. Spotkanie odbywało się w udostępnianej Amazonkom raz w miesiącu sali konferencyjnej szpitala. Tam siadałyśmy naprzeciwko siebie, w okręgu, żeby móc patrzeć sobie w oczy. Zaczynało się od tego, że każda z nas musiała się przedstawić, powiedzieć swoje imię oraz ile lat jest po operacji. Ja wtedy byłam trzy tygodnie po, któraś z pań była dwa lata, inna pięć, a taka starsza pani, nie pamiętam już, jak miała na imię, powiedziała, że ona jest trzydzieści sześć lat po operacji! Nie mogłam uwierzyć, że z tą chorobą można tyle lat przeżyć! Okazało się, że Ewa, wiedząc, że na spotkanie przyjdą dwie nowe, młode osoby, specjalnie zaprosiła panią z dłuższym stażem chorobowym, aby pokazać, że z rakiem można żyć. Ta starsza pani zachorowała, gdy miała dziewiętnaście lat, po operacji wyszła za mąż i miała dwoje dzieci. Byłam

bardzo podniesiona na duchu po tym pierwszym spotkaniu, ale nie od razu zaczęłam regularnie chodzić na spotkania. Dopiero po jakimś czasie, kiedy relacje stały się bliższe poprzez wymianę doświadczeń, zrozumienie słownictwa, które w tym gronie było oczywiste, dopiero wtedy przekonałam się, że chcę zostać w stowarzyszeniu. Poczułam się jak u siebie.

Z jaką regularnością odbywały się spotkania?

Co miesiąc, a gdy udało nam się pozyskać biuro przy szpitalu, ustaliłyśmy dyżury codziennie, po trzy godziny, zawsze któraś z nas tam była. Mnie po dołączeniu do stowarzyszenia dziewczyny wciągnęły w to, żebym pisała protokoły ze spotkań, gdyż razem z mężem mieliśmy w domu komputer i drukarkę. Przy kolejnych wyborach zarządu mianowały mnie sekretarzem. To, co ja napisałam, było sprawdzane przez Anię Dąbrowską, polonistkę. Dzięki jej uwagom nauczyłam się

bezbłędnego pisania z przecinkami na właściwych miejscach i składu bez pojedynczych literek na końcu linijek. (śmiech)

Kiedy została Pani przewodniczącą stowarzyszenia?

Ewa i Ania chorowały bardzo długo, miały nawroty choroby i bardzo cierpiały. Po dwunastu latach Ewa zmarła, miała wtedy czterdzieści osiem lat. Jej miejsce zajęła Ania i mianowała mnie swoją zastępczynią. Ona zawsze miała dużo pomysłów na stowarzyszenie, umiała rozmawiać z ludźmi, w Łomży chyba nie było człowieka, który by jej nie lubił, ze wszystkimi była po imieniu. To dzięki Ani Amazonki stały się organizacją pożytku publicznego. Cała procedura, przygotowanie do niej zajęło nam pół roku. Kiedy myślałyśmy, że mamy wszystko zgromadzone, odsyłano nam dokumenty, bo nagle czegoś zabrakło. W międzyczasie Ania miała nawroty choroby, przerzuty, nie było nam lekko. Wtedy nie wiedziałyśmy jeszcze, co się dokładnie wiąże z funkcjonowaniem jako organizacja pożytku publicznego. Po pewnym czasie przekonałyśmy się, ile to jest pracy, rozliczeń, pisania sprawozdań…

Dobrze, że jedna z koleżanek, Maria, znała się na księgowości, przez siedemnaście lat prowadziła nam wszystkie księgi i wysyłała rozliczenia. Przez pierwszy rok czy półtora dostawałyśmy całkiem sporo pieniędzy z rozliczeń podatków, nawet z drugiego końca Polski, ale to dlatego, że wtedy to była nowość, dopiero zaczęły się pojawiać takie organizacje jak nasza.

Jak działalność Amazonek zmieniła postrzeganie raka w społeczeństwie?

Wcześniej rak to była straszna choroba, o której nie należało w ogóle mówić. Często chorzy byli zwalniani z pracy, jeśli się przyznali do tego, że mają nowotwór. Tylko wśród Amazonek można było poczuć się swobodnie. W mniejszych miejscowościach, kiedy ktoś zachorował na raka, mówił, że to coś innego, nie przyznawał się ze strachu przed stygmatyzacją. To zmieniły Amazonki i inne organizacje, które z nich wyrosły, jak na przykład Rak’n’Roll. Amazonki były prekursorkami, musiały zaczynać od zera, ze wszystkim walczyć. Zaczynało się od otwartego mówienia o tym, że jest się osobą chorą na raka. Mnie na początku przychodziło to z wielkim trudem. Odważyłam się dopiero po śmierci Ewy i Ani, kiedy wiedziałam, że nie ma już nikogo, kto będzie mówił za mnie. Pomaga mi to, że jestem nauczycielką i jestem przyzwyczajona do tego, żeby stać i mówić przed pełną klasą. Kiedyś organizowałyśmy też konferencje, zapraszałyśmy specjalistów i specjalistki z całej Polski, miałyśmy więcej środków na organizację takich wydarzeń. Dziś z naszej działalności zostały te skierowane do osób zdrowych, takie jak: Dni Otwarte Onkologii, wykłady oraz spotkania z uczniami i uczennicami szkół średnich, działalność medialna w lokalnej prasie i radiu, a dla Amazonek działalność biura, rehabilitacja, comiesięczne spotkania członkiń oraz okazjonalne spotkania imieninowe, świąteczne i Karnawałowy Bal Przyjaciół Amazonek dedykowany osobom, które nas wspierają. Choroba to jest problem społeczny, mój, mojej rodziny, moich bliskich, opieki zdrowotnej. Coraz więcej osób choruje na nowotwory, coraz częściej młodzi.

A jak jest z dostępnością leków, jak wygląda leczenie w Polsce?

Czasem aż przykro patrzeć na ludzi, którzy mogliby żyć, gdyby tylko mieli dostęp do odpowiednich leków. Osobiście przechodziłam „tylko” chemioterapię, nie musiałam brać leków. Problem dostępności leczenia jest związany z brakami w finansowaniu służby zdrowia, pieniądze idą nie tam, gdzie trzeba, zamiast na opiekę – na telewizję. Zastanawiam się czasem, czy osoby, które o tym decydują, nie mają w rodzinie kogoś chorego na nowotwór. Gdyby miały, wiedziałyby, gdzie skierować środki. Dopóki samemu nie odczuje się strachu związanego z chorobą, dopóty problem pozostanie abstrakcyjny, daleki. Z chorobą onkologiczną ciężko się umiera; kiedy rak atakuje płuca, chory się dusi; kiedy podawane są leki przeciwbólowe, to takie, że najczęściej traci się świadomość. Bycie w stowarzyszeniu daje pewność, że ktoś przy tobie będzie, gdy się to zacznie. Sama towarzyszyłam już wielu koleżankom, które odeszły. Osobiście nie byłam najciężej doświadczona chorobą, nawet włosy mi do końca nie wypadły. Kupiłam sobie perukę, której nigdy nie założyłam, teraz wypożyczam ją uczniom na jasełka. (śmiech)

Mam wrażenie, że przykład Amazonek, dla których choroba jest powodem do samoorganizacji, jest szczególnie ważny teraz, w czasie pandemii, kiedy widzimy, jak przeciążona jest służba zdrowia i jak bardzo musimy polegać na sobie nawzajem, poza systemem instytucjonalnym.

Amazonki w Polsce często wykonują pracę w innych krajach zapewnianą przez służbę zdrowia, taką jak na przykład rehabilitacja. Wydawany przez łomżyńskie Amazonki od ponad dwudziestu lat biuletyn jest jedynym pismem o tematyce onkologicznej, które ukazuje się w naszym regionie, dlatego tak ważne jest, abyśmy kontynuowały naszą działalność. Doświadczenie Amazonek, a także czas pandemii pokazują nam, jak krusi jesteśmy jako ludzie i jak bardzo potrzebujemy solidarności; że tak ważne jest to, abyśmy byli razem.

PHOTOGRAPHS FROM THE CHRONICLES OF THE ASSOCIATION OF WOMEN WITH ONCOLOGICAL PROBLEMS IN ŁOMŻA

This article is from: