Fakty Białystok 012

Page 1

ISSN 2299-4580

bezpłatny magazyn mieszkańców

NR 12

Białystok fakty.bialystok.pl

CZERWCOWA FETA




spis treści

6

24

40

5 6 8 10 12 14 16 17 20 22 24 26 27 28 30 32 33 34 36 38 40 42 44

JUWENALIA 2013 – FOTORELACJA

nr 12 CZERWIEC 2013 ISSN 2299-4580

Adres redakcji ul. Ciepła 1 lok. 16, 15-472 Białystok, tel. 85 87 121 80 www.fakty.bialystok.pl Sekretarz redakcji Paweł Waliński

Dni Białegostoku tylko z orkiestrą dętą

FOTO Piotr Narewski, Maciej Słupski

Białystok przyszłości

SKŁAD SOBO Paweł Sobolewski biuro@sobo.pl

Powrót do przeszłości Restauracyjna mamma mia WOLNY FAST FOOD CZYLI SZYBKI SLOW FOOD lokal z inicjatywą i dla inicjatyw Manchester Północy, Hilton Wschodu SZTUKA PRZETWARZANIA Namaluj sobie miasto MUZYKA TYLKO DLA PRAWDZIWYCH DAJ SIĘ USŁYSZEć Kawiarnia muzyczna z duszą

ONLINE Ewelina Oszmian online@fakty.bialystok.pl ZESPÓŁ Iwona i Rafał Bortniczukowie (Mr & Mrs Sandman), Grzegorz Chlebowicz, Grzegorz Grzybek, Radosław Puśko, Karol Rutkowski, Agnieszka Sienkiewicz (aga’s stuff), Krzysztof Szubzda, Paweł Waliński REKLAMA reklama@grupa-optima.pl Maria Snarska Marketing Maciej Słupski BIURO Magdalena Różycka biuro@grupa-optima.pl druk: Buniak Druk

ROWER NA STOJAKA

Redakcja nie odpowiada za treść publikowanych reklam. Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania oraz redakcyjnego opracowania tekstów przyjętych do druku. Opinie i poglądy autorów nie zawsze są zbieżne z opiniami i poglądami Redakcji. Copyright © Grupa Optima Sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone Przedruk materiałów w jakiejkolwiek formie i w jakimkolwiek języku bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabroniony.

Kolekcja pełna słońca ilatlii

Foto na okładce: BI-FOTO

teatr, w którym straszy

Reklamy nieoznaczone w numerze na str: 2, 3, 19, 30, 31, 45, 47, 48

W KOńcu nadążamy MIEJSKA DYNAMIKA W JAPOŃSKIM STYLU

pamiętajcie o ogrodach tribute to stage managers śladami hardstok.pl

WYDAWCA Grupa Optima Sp. z o.o. ul. Ciepła 1 lok. 16 15-472 Białystok

FELIETONY SHORTlist REK L A M A

AutoPROMOCJA

faktyBiałystok


F O T OR E L AC JA

Juwenalia 2013


F ETA

tylko z orkiestrą dętą TEKST Radek Puśko FOTO BI-FOTO „Jest w orkiestrach dętych jakaś siła”… Kto z was drodzy czytelnicy pamięta słowa tej, klasycznej już, piosenki Haliny Kunickiej? Czasy to dawne, nieśmiertelny przebój artystki ukazał się w roku 1970. Od tamtego czasu tekst utworu nie stracił swego niewątpliwego uroku, ani się również specjalnie nie zdezaktualizował. Podobnie zresztą jak wspomniane orkiestry dęte, które po dziś dzień stanowią nie lada atrakcję.

W

ielu z Was z pewnością miało okazję i przyjemność uczestniczyć w obchodach wielkich państwowych świąt takich jak Narodowe Święto Niepodległości, Święto Wojska Polskiego, czy Konstytucji 3 maja. Nieodłączną częścią każdych uroczystości są występy, przeważnie połączone z paradą orkiestr dętych właśnie. Zaryzykować można tezę, że znaczna część czynnych uczestników państwowych obchodów, niejednokrotnie całymi rodzinami przychodzi na oficjalne uroczystości właśnie po to, aby te orkiestry obejrzeć.

Pod znakiem Zielonej Liry i Czerwieni Pogoni Historia białostockich orkiestr dętych sięga czasów zamierzchłych. Pierwsza z orkiestr powstała przy Antoniuku Fabrycznym 1 jeszcze przed II wojną światową. Jak to bywa z początkami, także tutaj historia zaczyna się całkiem banalnie. W 1925 roku pod wspomnianym adresem rezydowała Szkoła Rzemieślniczo-Przemysłowa. Dyrektor tej placówki Stanisław Bischof, postanowił zatrudnić nauczyciela śpiewu i muzyki Józefa Rejszela, którego głównym zadaniem było prowadzenie orkiestry. Tak oto powstała i rozwijała się orkiestra, której zadaniem, było czynne uczestnictwo w bogatym życiu kulturalnym przedwojennego Białegostoku. 6 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Dodatkowo zespół miał uatrakcyjniać święta szkolne. Dobrze zapowiadającą się muzyczną karierę naszej, pierwszej lokalnej orkiestry, przerwał niestety wybuch wojny… Zawierucha wojenna sprawiła, że kolejne próby reaktywowania muzycznej działalności podjęto dopiero pod koniec lat 60, a dokładnie w roku 1967, kiedy ówczesna dyrektor szkoły przy Antoniuku Fabrycznym zadecydowała o utworzeniu kolejnego zespołu muzycznego. Wiele osób kandydowało na stanowisko głównego dyrygenta – ostatecznie przypadło ono wybitnej osobistości, Władysławowi Łomasko. Funkcję tę pełnił do roku 1979, kiedy ster przejął jego podopieczny Franciszek Mocarski. Ten, swoją misję z wielkimi sukcesami pełni do dnia dzisiejszego. Z upływem lat i powiększającym się zbiorem nagród, które pod batutą dyrygenta zdobyła orkiestra, pan Franciszek z pewnością zapracował na to, w jaki sposób się o nim mówi.

Ojciec białostockiej orkiestry Na ten znakomity pseudonim dyrygent niewątpliwie sobie zasłużył – dzięki zdobytemu, ogromnemu doświadczeniu i jeszcze większym osiągnięciom. Jak wyznaje Anna Domańska z Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Technicznych, dyrygent Mocarski stał się przy tym niemalże drugim ojcem, opiekunem młodych ludzi występujących

w orkiestrze. Młodzież darzy go takim szacunkiem, że niejednokrotnie w czasie wspólnych, dalekich wyjazdów pojawiają się ze strony członków orkiestry pytania o pozwolenie na najmniejszą nawet błahostkę. Bez wiedzy i zgody dyrygenta w orkiestrze nie dzieje się absolutnie nic. W trakcie swej wieloletniej pracy, nasz bohater wprowadził szereg zmian, zarówno w stylu zarządzania orkiestrą, jak i w jej strukturze organizacyjnej oraz w repertuarze. Od czasu kiedy do Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Technicznych zaczęto przyjmować dziewczęta, pojawiły się one niemal natychmiast w orkiestrze - jako doboszki.

Miejska orkiestra reprezentacyjna W przeciągu czterech ostatnich dekad, nazwa szkoły przy Antoniuku Fabrycznym zmieniała się kilkakrotnie. Szkoła przechodziła różne procesy związane z reorganizacją polskiego systemu edukacji, ale ciągle są tam dwa, stałe elementy, które ją wyróżniają. Są nimi wspomniany dyrygent Mocarski i oczywiście jego orkiestra która – mimo, że w szkole od lat nie ma kierunku melioracji – nadal nazywana jest przez białostoczan po prostu „szczurami”. W 2006 roku pojawił się pomysł, by na bazie orkiestr szkolnych, powstała jedna, reprezentacyjna orkiestra miejska. Dotąd działały dwie: Zespołu Szkół

w artykule wykorzystano materiały z książki „Z biegiem lat z biegiem dni – Historii Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Technicznych w Białymstoku”, Białystok 2008 oraz ze stron


FETA

muzyka & film

licznych festiwalach, w tym zagranicznych. Koncertował w Rosji, Czechach, Słowacji, Holandii, czy we Włoszech. Ostatnim wyjazdem był występ w białoruskim Mińsku. Z większości zmagań konkursowych popularne „szczury” wracają z bagażem nagród i wyróżnień. Oprócz występów gościnnych orkiestra uświetnia lokalne imprezy organizowane przez władze miasta, czy województwa. Głównym, wypracowanym stylem jest marching bandowy. Muzycznie, w zależności od okoliczności, orkiestra prezentuje przemarsze, musztrę paradną, czy estradę.

łącz płyty CD i DVD dowolnie*

Orkiestra jak jedna rodzina Członkowie zespołu, tak obecni, jak i emerytowani, po zakończeniu wspólnej nauki w Zespole Szkół Ogólnokształcących i Technicznych utrzymują ze sobą kontakt. Dzięki niezwykle przyjaznej atmosferze, jaka panuje wewnątrz orkiestry podczas wspólnego grania, na całe życie zawiązują się przyjaźnie, a nawet miłości. Zdarzały się już śluby byłych członków orkiestry, którym patronował oczywiście dyrygent Mocarski. Halina Kunicka, która swoim wielkim przebojem wylansowała orkiestry dęte miała stuprocentową rację. W orkiestrach dętych naprawdę jest jakaś siła. C

M

Y

MY

Ogólnokształcących i Technicznych oraz Zespołu Szkół Mechanicznych. Pomysł zyskał akceptację i tak też się stało. I oto mamy w Białymstoku orkiestrę miejską. Nastąpiła też zmiana umundurowania. Obecnie strój orkiestry nawiązuje do barw i symboli Białegostoku. Zespół pod dyrygenturą Franciszka Mocarskiego na przestrzeni lat wielokrotnie reprezentował nasze miasto i swoją szkołę na

REK L A M A

CM

CY

CMY

K

Wybierz 3 dowolne i zapłać

19

99

za każdą z nich!

łącz do woli! *Szczegóły i regulamin promocji dostepne w punkcie info i na www.empik.com/regulaminy-empiku

http://www.zsoit.bialystok.pl/o-szkole/orkiestra i https://www.facebook.com/pages/Miejska-Orkiestra-D%C4%99ta-Miasta-Bia%C5%82ystok/286875944655898?fref=ts)

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 7


ARCHITEKTUR A

Białystok przyszłości oczami młodych architektów

Na Placu Katyńskim stanęłaby wysoka wieża, w pobliżu Centralu – małe kino, obok Politechniki Białostockiej – interaktywne muzeum, a w postindustrialnych pomieszczeniach przy ul. Częstochowskiej – Fabryka Sztuki. Takie wizje na „Białystok przyszłości” mają świeżo upieczeni architekci. Gdyby dać im trochę poszaleć, nasze miasto zmieniłoby się nie do poznania.

TEKST Krzysztof Romaniuk

K

rzysztof Butrym na projekt wieży widokowej wpadł już w zeszłym roku. Jego praca była na tyle wizjonerska, że zdobyła nagrodę w dorocznym konkursie białostockiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich „Nowa myśl w architekturze”. – Wieża stanęłaby na Placu Katyńskim, obok filharmonii. Budowla miałaby 96 metrów – mówi autor projektu. Lokalizacja wieży jest miejscem gdzie przecina się pięć osi kompozycyjnych miasta: Plant, Zwierzyńca, ul. 11 Listopada, ul. Skłodowskiej i Świętojańskiej. Z wieży widoki byłyby pewnie wspaniałe. Wtedy dopiero moglibyśmy podziwiać miasto w całej jego okazałości. Wieża byłaby otoczona zielenią. Architekt proponuje bowiem likwidację istniejącego tu ronda oraz połączenie ze sobą Plant i Zwierzyńca. – Na wierzchołek wieży wjechalibyśmy dwiema przeszklonymi windami – mówi młody architekt. 8 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Co ciekawe, windy jeździłyby na okrętkę. Wieża przypomina bowiem gigantyczną śrubę. Kolejnym ciekawym pomysłem na zmianę przestrzeni miejskiej jest budowa kina, które – niczym te w filmie „Cinema Paradiso” – stałoby się ostoją X Muzy. – Czym jest małe kino? Gdyby zadać to pytanie przeciętnej osobie na ulicy, odpowiedzi najpewniej nie byłyby zaskakujące. Zapewne ktoś powiedziałby, że to po prostu budynek, gdzie można obejrzeć film, ktoś inny może by dodał, że to kino w „starym stylu” – z jedną salą i niewygodnymi fotelami, a jeszcze ktoś być może opisałby duży ekran i głośny dźwięk – mówi Kuba Puchnowski, który architekturę skończył w tym roku. Według niego, kameralne kino musi być przede wszystkim inne od powszechnych dziś multipleksów. – Przede wszystkim kino nie może być uzupełnieniem dla wielkiego sklepu – tłumaczy. Ambitne filmy białostoczanie mogliby oglądać przy ul. Marjańskiego. Kino stanę-

łoby w miejscu niezbyt estetycznych kiosków przy Parku Centralnym, obok pierwszej kamienicy otwierającej ulicę Młynową. Jako, że niedaleko jest Opera Podlaska i Białostocki Teatr Lalek, powstałby tu swego rodzaju „trójkąt sztuki”. – A dziś okolice ul. Marjańskiego, chociaż stanowią ścisłe centrum Białegostoku, nie są jednak zbyt często odwiedzane przez mieszkańców. Tereny wokół parku są dosyć puste i zaniedbane, tak samo okolice Siennego Rynku. Place zamieniane są na prowizoryczne parkingi – uważa młody projektant. Zaprojektowany przez niego budynek idealnie wpisałby się w otoczenie. Zostałby umiejscowiony w taki sposób, żeby stworzyć optycznie jedną całość z sąsiednią kamienicą. Jedna ze ścian ma być niemal całkowicie przeszklona. – Zachęca to do wejścia, a także odkrywa to, co dzieje się w środku – wyjaśnia Puchnowski.


ARCHITEKTUR A

Co ciekawe, filmy moglibyśmy oglądać także w plenerze. Na ścianie frontowej zostałby zawieszony rozwijany ekran. – Dodatkowo na drugim piętrze znajduje się wyjście na podest, który służy latem jako swoista „reżyserka” podczas imprez plenerowych, które mogą rozgrywać się za kinem – mówi architekt. Równie pomysłowa jak on jest też Anna Hahn. Wzięła na warsztat teren przy siedzibie Politechniki Białostockiej u zbiegu ul. Wiejskiej i Zwierzynieckiej. – Chciałabym stworzyć miejsce integrujące środowisko naukowe z przeciętnym, „szarym” człowiekiem. Osiągnięcia naukowe uczelni mogłyby być prezentowane w taki sposób, by zaciekawić wiedzą i nauką – mówi młoda pani architekt. Proponuje więc powstanie interaktywnego muzeum o nazwie Eksploratorium Naukowe. Budynek wyglądałby jakby nie z tej Ziemi. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jak widzimy na wizualizacji, królowałyby tu trójkąty, a cały obiekt po-

wstałby na planie zbliżonym do tejże figury. – Najbardziej charakterystycznym elementem bryły są pęknięcia w elewacji, w których umieszczone zostały wejścia – podkreśla Hahn. Proponuje też, by jej budynek został podniesiony do poziomu terenu, na którym znajduje się kampus PB. Dzięki temu powstałyby tu reprezentacyjne schody, które jakby „wyniosą” obiekt do góry, co sprawi, że jeszcze bardziej będzie on zauważalny przez przechodniów. – W środku mogłyby się odbywać różnego rodzaju wystawy. Przestrzeń byłaby jednak na tyle uniwersalna, że wykorzystywałoby się ją w zależności od potrzeb. Inwencja twórcza nie znałaby granic. Mogłaby wyjść poza ściany budynku i być kontynuowana na okolicznych terenach zielonych – tłumaczy Hahn. Również na inwencję twórczą stawia w swej pracy Wojciech Rogowski. Proponuje ciekawie zagospodarować budynki wchodzące w skład zespołu dawnej fabryki Wolfa Zilberblatta i Chany Marejn przy ulicy Częstochowskiej 14/2. Chciałby tu stworzyć Fabrykę Sztuki, czyli swego rodzaju centrum kultury. – Przemawia za tym fakt, że to właśnie tutaj, przez 5 lat grupa squottersów wykorzystywała jeden z budynków jako miejsce spotkań. Organizowano tu koncerty i wystawy. Poza tym, adaptacja obiektów pofabrycz-

nych to okazja do pokazania jak wielkie walory estetyczne mają stare budynki – mówi architekt. Chodzi mu o stworzenie miejsca, które zainspiruje młodzież do twórczego spędzania czasu, a pozostałych nakłoni do przyjścia np. na wernisaż wystawy. Jeden z budynków zostałby zaadaptowany na muzeum włókiennictwa. – W muzeum powinno znaleźć się miejsce na ekspozycję stałą, czasową, oraz na część edukacyjną. Zgodnie z hasłem „nauka przez zabawę”, osoby zainteresowane powinny mieć możliwość samodzielnego pofarbowania nitek oraz wprowadzenia wątku tkackiego w osnowę – tłumaczy Rogowski.

W pozostałych dwóch budynkach urzędowaliby lokalni artyści. Ich pracownie były otwarte dla zwiedzających. Każdy mógłby przynieść tu swoje prace i np. zorganizować wystawę. Według architekta, w Fabryce Sztuki mogłyby się odbywać koncerty, czy przedstawienia teatralne. Jako, że postindustrialne budynki z założenia mają swój specyficzny charakter, same w sobie są ciekawe. A takie jak te przy ul. Częstochowskiej, w szczególności. Króluje tu czerwona cegła i wielkie okna. Dlatego, aby miejsce to zmieniło się w Fabrykę Sztuki nie powinno się zbyt wiele zmieniać. Trzeba oczywiście oczyścić cegły i uzupełnić ubytki w zaprawie, ale np. o okładaniu ścian styropianem nie może tu być mowy. – Zakładam, że jedynym materiałem użytym do stworzenia nowoprojektowanych detali byłoby szkło – podkreśla architekt.

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 9


Powrót do przeszłości WSPOMNIENIA

TEKST i FOTO Ewelina Oszmian

Będzie fajnie, zobaczysz. Znalazłem w internecie świetną kwaterę. Na zdjęciach trochę wieje PRL-em, ale tanio jest. Jeść dają. Jedziemy!

T

ym właśnie sposobem, razem z grupką znajomych znaleźliśmy się w ośrodku „Bieszczadzki” nad samą Soliną. Przyjechaliśmy późnym wieczorem. Naszą uwagę od razu przykuły oldschoolowe drewniane domki i pomalowane na biało krawężniki jaśniejące w świetle oszczędnie włączonych latarni. – Śniadanie o 9.00, obiad o 14.00, kolacja o 19.00 – zwięźle poinstruował nas pan kierownik. – Woda ciepła tylko wieczorem, ale teraz już nie ma, skończyła się. – Osłupiali staliśmy ściskając dyndające na drewnianym breloczku klucze do pokoju. Poczucie podróży w czasie nie minęło po przekroczeniu progu „apartamentu”. Wyposażenie było zjawiskowe – trzy wersalki, stolik, dwa krzesła, lampa bez abażuru i radio „Unitra”. Nie było natomiast zasięgu w telefonie ani internetu. Zaplecze sanitarne sta-

10 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

nowił sedes z umywalką i miednica. Prysznice były w oddzielnym budynku. Rano pokornie zerwaliśmy się o 9.00 – choć na urlopie jednak fajnie by było pospać dłużej. Po oszczędnych zabiegach higienicznych w umywalce i miednicy poszliśmy do stołówki. Jadłospis na śniadanie: chleb, zupa mleczna z kaszą jęczmienną, ser żółty, herbata, dżem, masło. Wszystko podane na stylowych talerzach „Społem”. Do tego – a jakże – aluminiowe sztućce. – Jezu... idę na zaporę na gofry – jęknął kolega Piotruś po pierwszym łyku płynu, który wedle nazwy miał być herbatą.

My - obiekty masowej rekreacji wakacyjnej Kiedy już nad kuflem kontemplowaliśmy piękno krajobrazu, postanowiliśmy zgłębić historię „Bieszczadzkiego”. Jak się okazało, to jeden z ośrodków, które w latach 60 masowo powstawały w Bieszczadach, Beskidach i nad morzem. Każdy z zakładów pracy miał własny ośrodek, do którego wysyłał pracowników na dobrze zasłużone wczasy. Nasz powstał dla górników. Masowa rekreacja wakacyjna należała do arsenału ofensywy ideologicznej i propagandowej od początków Polski Ludowej. W 1975 roku, najlepszym z klasowego punktu widzenia, z wczasów socjalnych skorzystało 65 procent pracowników umysłowych, 46 procent robotników wykwalifikowanych i 38 procent robotników niewykwalifikowanych. Historyk Paweł Sowiński, autor książki o wakacjach w Polsce Ludowej, przytoczył wytyczne z końca lat czterdziestych dla Funduszu Wczasów Pracowniczych. „Pierwszeństwo w ubieganiu się o wczasy mają przodownicy pracy, racjonalizatorzy, mistrzowie oszczędności oraz robotnicy i pracownicy umysłowi zasłużeni w produkcji”. To nie tylko nagroda, ale i wzór dla innych. „Pracownik wyjeżdżający na wczasy pisze list na adres Rady Zakładowej, opisując swoje życie i rozrywki. List jest później odczytywany na zebraniu, przez co zwiększa zainteresowanie wczasami wypoczynkowymi”. Tyle dowiedzieliśmy się z sieci. Ale do licha! Mamy 2013 rok. Od pracowniczych wczasów dzieli nas bez mała 40 lat. A jednak „Bieszczadzki” trwa w niezmienionej formie. Delikatnie wychodzi nawet na spotkanie nowoczesności – znaleźliśmy go przecież w sieci. - Musieliśmy dać ogłoszenie do internetu, bo gości było coraz mniej – wyjaśnił pan Bronek, właściciel i kierownik. - Ale teraz przyjeżdżają. Mamy też oferty w spółdzielniach turystycznych. Spółdzielniach turystycznych?


WSPOMNIENIA

To jeszcze takie coś istnieje? – Spółdzielni turystycznych nie znajdziecie w internecie – mówi pan Marian, weteran wczasów pracowniczych. – Razem z żoną zapisaliśmy się do takiej spółdzielni u nas, w Wałbrzychu, po tych wszystkich przemianach ustrojowych. Takie wczasy to było coś. Człowiek wyjechał z domu, o nic się nie musiał martwić przez dwa tygodnie, zawsze kogoś nowego poznał. Pana Mariana poznaliśmy w ośrodkowej świetlicy, gdzie przed kilkoma rządkami ceratowych krzesełek dumnie stał lekko śnieżący telewizor. Tu mieszały się dwa światy, bo oprócz telewizora Unitra był tu także internet. – Kiedyś to było inaczej – rozmarzył się Marian. – Od rana po górach chodziliśmy, czasem plaża nad zalewem, w karty graliśmy do białego rana. Czy kogoś znałem? To nieważne było, wspólne wczasy robiły z nas niemal jedną rodzinę. Czasem po obiedzie udawało się wyłudzić od kucharki jakąś kanapkę albo kawę zrobiła, porządną, w szklance, z fusami, nie żadne tam wynalazki. A to człowiek leżaczek wziął, radia posłuchał... Teraz to wszyscy jakoś tak szybko żyją, nikt z nikim nie gada. Siedzą z nosem w tych monitorach – kwitował smutno. Obiad. Tym razem mieliśmy czas podziwiać stylonowe, nieplamiące się obrusy oraz pyszniące się na stołach sztuczne kwiaty. Na obiad pomidorowa, tłuczone ziemniaki, mielony kotlet, kapusta zasmażana. Kompot. Jak u mamy. Nie – jak u babci. Moja mama już jednak kombinuje z jakąś rukolą, makaronami, różnymi rodzajami mięs. Ciekawe, czy tutejsza pani kucharka wie, co to rukola? Brudne talerze oddaliśmy do okienka podawczego, skąd zabrała je ręka odziana w biały fartuch i gumowe rękawice.

Łazienkowy survival Po kolacji biegiem się kąpać. Jest ciepła woda. Kąpiel co prawda reglamentowana – 5 minut na osobę, prysznice bez drzwiczek, tylko z ceratowymi zasłonkami. Na podłodze lastryko. Ale to nie ma znaczenia, byliśmy w końcu umyci! Nie sądziliśmy, że w 5 min. da się namydlić i spłukać porządnie. A jednak. Umyci i pachnący poszliśmy do świetlicy. Marian obiecał nauczyć nas grać w brydża. Internetu i tak nie było. Zresztą, po co nam internet, kiedy przenieśliśmy się w czasie o 40 lat. Zastanawiamy się czy to miejsce istnieje naprawdę. Czy kiedy stąd wyjedziemy, będzie nadal istniało? Być może zniknie tak samo jak minione czasy.

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 11


MIEJSCE

Restauracyjna mamma mia

TEKST Iwona i Rafał Bortniczukowie/Mr. & Mrs. Sandman FOTO Karol Rutkowski

J

uż dawno temu rzuciliśmy w niepamięć obraz poświęcającej się matki-polki, opanowującej domowy nieład w ponadwiekowej podomce i wałkach na głowie, w nocy z zapałem prasującej niemowlęce body i mężowskie koszule. Współczesna mama bierze dziecko pod pachę i idzie ćwiczyć jogę do parku, spotyka się z innymi mamami, chodzi na wystawy, uczy się języków, skacze na bungee i pisze wiersze. Uważa, że mały człowiek jest członkiem społeczeństwa, któremu należą się takie same prawa do uczestniczenia w życiu publicznym, kulturalnym czy towarzyskim jak jej. Jak chociażby prawo do chodzenia do restauracji czy kawiarni. I tu zaczynają się schody. Często równie rzeczywiste, co metaforyczne. Niejednokrotnie bowiem lokale nie są przystosowane do przyjęcia małego gościa – od schodów, których nie da się pokonać wózkiem poczynając, na wyposażeniu czy nawet podejściu obsługi kończąc. Kąciki dla maluchów w takich miejscach przedstawiają raczej smutny widok – mały plastikowy stolik z krzesełkami, kilka kolorowanek i drewniana ciuchcia to najwięcej na ile mogą liczyć rodzice. Czasami jednak tak, wydawałoby się, nieznaczące detale, zaważają o wyborze lokalu przez klienta z dzieckiem.

fot. ISTOCKPHOTO.COM

Jest nadzieja?

Obawiając się hałasu, zgiełku i chaosu, nie siadasz obok niej w autobusie, omijasz szerokim łukiem w parku, nie wybierasz stolika obok w restauracji. Czy nieśmiało kiełkująca moda na lokale dla mam z dziećmi zmieni nieco restauracyjny krajobraz naszego miasta?

12 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

W naszym mieście (wreszcie!) rodzi się zwyczaj wychodzenia do restauracji, szczególnie na niedzielne, rodzinne obiady. Czym kieruje się rodzic, wybierając lokal? Nie myśli o cichej knajpce w centrum, nie idzie do fastfoodowej budki, swoje kroki kieruje do miejsca, które jest choć w minimalnym stopniu dostosowane do potrzeb rodzin z dziećmi. – Wiele lokali, do których z chęcią poszłabym sama z mężem, odpada w przypadku, gdy zabieram na obiad małe dziecko – tłumaczy Tamara, mama dwuletniego Mikołaja. – Wybieramy restauracje, które zapewnią nam chociażby niezbędne minimum, jak zabawki, kredki czy tablica do rysowania. Ale spektrum potrzeb jest o wiele szersze, choć tak naprawdę niezwykle proste do zrealizowania: – Restauracja, która chciałaby uchodzić za miejsce przyjazne dzieciom wcale nie musi narażać się na duże koszty w związku z przystosowaniem lokalu. Pomysłem, który z powodzeniem sprawdza się w Warszawie, jest animator zajmujący się maluchami. Oprócz odizolowanego miejsca zabaw, paru kolorowanek i gier, przydałby się także prosty parawanik dla karmiącej mamy i zawieszany przewijak. O zapewnieniu przyborów higienicznych, takich jak choć-


MIEJSCE

Dziecko – nowy target – Wbrew stereotypowej opinii rodzice z dziećmi to doskonali klienci – podkreśla Tamara. Zwykle wychodzimy z restauracji po 45 minutach, czasami godzinie.

Nowa moda. Dobra moda Jest i dla nas nadzieja. Z Zachodu, czyli ze stolicy, przyszła do nas moda na klimatyczne klubokawiarnie, które bardzo dobrze się przyjęły na Podlasiu, kanapkarnie i piekarnie, które dopiero co otwierają swoje podwoje, można więc snuć śmiałe przypuszczenia, że wkrótce restauratorzy otworzą się również na tematykę parentingową, stworzą miejsce przyjazne maluchom, zainwestują w pokoje zabaw i zatrudnią animatorów. Oferta dla rodziców to w naszym mieście wciąż niewypełnione, puste miejsce, kulturalno-gastronomiczna dziura i nisza, w której z powodzeniem odnalazłyby się niektóre restauracje czy kawiarnie. Na koniec warto postawić dość kontrowersyjne pytanie. Czy wszystkie lokale powinny być „child friendly”, nastawiać się na rodzica wraz z małym klientem, oferować zabawki, plastikowe stoliki i kredki? Krępującą ciszę przerywają same mamy: – Kiedy wychodzę z koleżanką na kawę, płacz dziecka to ostatnie, czego chciałabym słuchać – mówi Kasia, mama dwójki dzieci. Rodzice także są świadomi, że lokale „dla każdego” są miejscami tak naprawdę „dla nikogo”. Potrzeba sprofilowania niektórych restauracji i zdefiniowania pod szyldem „rodzinne” oraz rozgraniczenie pomiędzy nimi a miejscami „dla dorosłych” jest bardzo wyraźna. Chociażby po to, aby mama po godzinach mogła w spokoju wypić kawę.

REK L A M A

by najtańsze pieluchy już nawet nie wspominam, choć stanowi to standard w krajach europejskich. W restauracjach brakuje również menu dziecięcego – wylicza. Wciąż panuje bowiem przekonanie, że to, co zjada każde polskie dziecko na obiad, to frytki, pulpeciki, zupy na kostce rosołowej oraz kurczakowe nuggetsy w panierce. Rodzic pragnący przyzwyczaić malucha do pełnowartościowej kuchni może co najwyżej zamówić pół „dorosłej” porcji.

Kilkulatek rzadko usiedzi w jednym miejscu dłużej, co jest ogromnym plusem dla restauratorów i umożliwia większą rotację klientów w ciągu dnia. Nastawienie na specyficznego odbiorcę, czyli rodzinę, może dać firmie wymierne korzyści. Co jednak na to restauracje? Białostockim lokalom niejednokrotnie brak jasno zdefiniowanego targetu, do którego miałyby trafić ze swoją ofertą. Jednocześnie są to miejsca dla dorosłych pragnących wypić kawę w miłym towarzystwie, jak i dla rodzin z dziećmi. Uniwersalizm nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. – Klient z dzieckiem jest bardzo dobrym klientem – mówi właściciel jednego z białostockich lokali gastronomicznych. Relacja pomiędzy nim a restauracją opiera się na wierności. Rodziny z dziećmi bardzo często wracają do lokalu, w którym spotkali się już z wyrozumiałym stosunkiem obsługi i gości. Świetnie byłoby, gdyby niektóre restauracje zdecydowały się ukierunkować tylko i wyłącznie na rodziny, zamiast działać na pograniczu dwóch dziedzin. Bycie uniwersalnym, czyli tworzenie miejsca dla każdego, jest bowiem naprawdę trudne.

ul.1000-lecia PP 8b Tel: 85 653 99 55 Godziny otwarcia:

pon-pt:6.30-22.30 sob: 8.00-20.00 nd: 10.00-20.00 silownia@magic-gym.pl www.magic-gym.pl

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 13


NA TA L E R Z U

Kiełbaski na ziemniaczanym purée z sosem cebulowym WOLNY FAST FOOD CZYLI SZYBKI SLOW FOOD TEKST i FOTO Grzegorz Chlebowicz, szef kuchni Trattorii „Czarna Owca”

R

ynek gastronomiczny, profile i standard restauracji, nieustannie dostosowują się do oczekiwań klientów. W dzisiejszych czasach ta branża szczególnie odczuwa koniunkturę w światowej gospodarce. Oszczędzanie na przyjemnościach wydaje się logiczne i często konieczne. Przecież zamiast kolacji z przyjaciółmi w restauracji, można zrobić kanapki i pooglądać telewizję, a portfel nie straci na grubości. Nie dziwi więc widoczny w światowej gastronomii trend przechodzenia restauracji „z drogości w taniość”. Zamykane są lokale posiadające gwiazdki Michelina, a w ich miejsce powstają bistra, bary tapas i lokale obwoźne. Często jednak te tanie z definicji przybytki serwują kuchnię na wysokim poziomie. Dzięki wykorzystywaniu sezonowych (czyli znów: tanich) składników i uzależnieniu oferty od lokalnie dostępnych produktów, restauratorzy zmniejszają koszty a dzięki temu mogą zmniejszyć ceny. W Stanach Zjednoczonych panuje moda na slow „foodowe” jedzenie uliczne. Młodzi ambitni kucharze kupują przyczepy i serwują w nich wymyślne dania, na które nie trzeba długo czekać i które są tanie. Ta moda powoli wkracza także do Europy, a nawet Warszawy. Menu obwoźnych restauracji bywa różne: od kanapek, prawdziwych hamburgerów i kiełbasek własnego wyrobu, po dania rybne i wegańskie. Przyznam, że kiełbaski dobrej jakości, w kilku wariantach, to mój ulubiony slow fast food. Cały świat zazdrości nam pysznych kiełbas. No, może trochę się zagalopowałem – duża część świata nam zazdrości. I wiecie co? Mają rację.

14 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl


składniki

przygotowanie

Przepis na 2 osoby:

Zaczynamy od wstawienia ziemniaków, następnie zabieramy się za sos. Kroimy cebulę w piórka i podsmażamy na średnim ogniu z dodatkiem oliwy i masła. W momencie gdy cebula zmięknie i lekko się zarumieni, dodajemy miód i musztardę, a po chwili zalewamy winem i wywarem. Gotujemy, aż sos się zredukuje i zagęści, przyprawiamy solą i pieprzem. Tuż przed podaniem wtłaczamy zimne masło.

• 4 surowe kiełbaski z rodzinnej masarni Jana Ustymowicza • 500 g skrobiowych (żółtych) ziemniaków • 4 cebule • łyżeczka miodu gryczanego • łyżeczka musztardy francuskiej • 600 ml wywaru mięsnego (może być rosół) • 100 ml białego wytrawnego wina • 50 ml mleka • 60 g masła • sól, pieprz • natka pietruszki • koperek

REK L A M A

NA TA L E R Z U

Gdy ziemniaki się ugotują odlewamy je i trzymamy jeszcze przez chwilę na gazie w celu odparowania. Ugotowane ziemniaki przeciskamy przez praskę, lub przecieramy przez sito. Do purée dodajemy 30 g masła i mleko. Purée doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy pietruszkę i koperek. Kiełbaski należy gotować na dużym ogniu, około 10 minut. Po obgotowaniu wstawiamy je do mocno rozgrzanego piekarnika, aż się zarumienią (można obsmażyć lub zgrillować). Wykładamy na środek talerza purée, na którym układamy kiełbaski, polewamy wszystko sosem i szybki domowy obiad gotowy! fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 15


LOKAL

Spółdzielnia: lokal z inicjatywą i dla inicjatyw TEKST Paweł Waliński FOTO Karol Rutkowski Coraz więcej na mapie naszego miasta lokali, które wymykają się tradycyjnemu pojęciu pubu, kawiarni, czy knajpy. Niedawno otwarta Spółdzielnia to jedno z nich.

P

omysł na Spółdzielnię powstał w Fundacji Forum Inicjatyw Rozwojowych. Od początku nie miała być po prostu zwykłą knajpą. Celem przyświecającym jej powstaniu było stworzenie miejsca, w którym różne inicjatywy, organizacje pozarządowe, czy wreszcie szary człowiek mogliby podyskutować na temat miasta – jego przestrzeni, kultury, albo pochwalić się swoją działalnością artystyczną. W końcu, jak mawiał Kantor: „Wszelką rewolucję kulturalną wywołują kawiarnie”. W Spółdzielni jest więc miejsce na organizację debaty, wystawy, koncertu, czy performance’u. Dla przykładu – niedługo goście lokalu będą mogli głośno pozastanawiać się nad przyszłym kształtem centrum kulturalnego na Węglówce. Zasadniczo wystarczy przyjść i się dogadać – choć lokal z zasady nie płaci wykonawcom i wystawcom, za to z chęcią udostępnia swoją przestrzeń. A przestrzeń owa jest wyjątkowo miła. Nowoczesna, ale ciepła, a gości od wejścia witają świeże jogurtowe koktajle. W przeciwległym kącie kawiarni buszuje właśnie jakiś berbeć, bo właściciele pomyśleli o kąciku dla najmłodszych, by mieli czym się zająć, kiedy ich mamy relaksują się przy kawie i rozmowie. – Ważnym elementem naszej działaności jest wspieranie i aktywizacja bezrobotnych, niepełnosprawnych. Mamy w pełni przystosowany dla nich budynek i chcemy takim ludziom oferować możliwość rozwinięcia kwalifikacji i pójścia dalej. Ideałem byłoby zatrudnienie rotacyjne, aby móc uczyć jak najwięcej ludzi – mówi nam manager lokalu, Sławomir Sidoruk. Ale Spółdzielnia to nie tylko miejsce, w którym uprawia się działalność 16 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

społeczną. Jeśli ta tematyka jest nam obca, możemy zagościć tam tylko po to, by wziąć coś słodkiego na ząb i wysłuchać koncertu – a te bywają w Spółdzielni przeróżne: od operowych, po eksperymentalne; grała tu choćby Natasza Topor. W najbliższym czasie planowane jest też otwarcie pracowni fotograficznej. To duże ułatwienie w miejscu, gdzie odbywają się wystawy zdjęć. Spółdzielnia jest też księgarnią, choć w ograniczonym zakresie – tytuły są wyselekcjonowane. Ale to nie wszystko. – Organizujemy strefę wolnej książki, co znaczy, że organizujemy wymianę. Książka za książkę. Sztuka za sztukę. Nie prowadzimy żadnych list, panuje zupełna swoboda. Za zamysłem stoi refleksja, że książka naprawdę ma wartość dopiero wtedy, kiedy zostaje przeczytana – tłumaczy Sidoruk. Ale Spółdzielnia – co widać gołym okiem – poza ambitnymi celami społecznymi i artystycznymi, pełni też bardziej niepozorną, ale nie mniej ważną funkcję: stanowi fajny przyczółek, w którym oddech mogą złapać czy to zabiegani studenci wracający z pobliskiej uniwersyteckiej biblioteki, czy to starsze panie, które właśnie spenetrowały okoliczne warzywniaki. Wstęp ma tu każdy i każdy jest mile widziany. Szczególnie ci, którzy nie boją się wykazać inicjatywy i być twórczy. – Spółdzielnia jest, można powiedzieć, platformą dla realizacji marzeń – zachwala Sidoruk. I dobrze. Oby więcej miejsc, w których myśli się w ten sposób, a nie tylko ślepo goni za zyskiem. Kufel piwa i drewniana ława, jako standard spędzania wolnego czasu w lokalu, odchodzi w naszym mieście do lamusa. I miejmy nadzieję, że tego akurat lamusa nikt w przyszłości nie zechce otwierać.


HISTORIA

Hotel Ritz, Białystok

Manchester Północy, Hilton Wschodu TEKST Iwona i Rafał Bortniczukowie/Mr. & Mrs. Sandman

Na parkiet porywały gości urocze fordanserki, piękne dziewczęta tańczyły kankana, zamożni tracili swoje fortuny w kasynie, a przejezdni zachwycali się pierwszą w regionie windą. Hotel Ritz obchodziłby właśnie swoje 100-lecie

P

od koniec XIX wieku Białystok wskutek dynamicznego rozwoju przemysłu (nazywany był nawet „Manchesterem Północy”) zatracił swoją prowincjonalną atmosferę i aż do wybuchu II wojny światowej uchodził za wielkomiejskie centrum wszelkich rozrywek, sztuk i uciech. Młodzieniec mógł zabrać pannę do cukierni, kawiarni czy restauracji, które błyskawicznie ubarwiły mapę miasta. Do dziś przetrwały legendy o dwóch konkurujących o palmę pierwszeństwa lokalach, Renaissance i Ermitażu – finałem zaciekłej walki o klienta i miano „najlepszej w mieście restauracji” było podpalenie jednej z nich. Właśnie z myślą o kupcach i przemysłowcach pośredniczących w handlu między Zachodem a Dalekim Wschodem i odwiedzających w interesach Białystok, rosyjsko-francuskie Towarzystwo Akcyjne „Ritz” zbudowało w 1913 r. legendarny hotel. Przesadnie monumentalny i okazały z zewnątrz, intrygujący neobarokowym szykiem, trzypiętrowy budynek szybko stał się wizytówką regionu i rozsławił go na całą Polskę, nie mając dla siebie konkurencji wśród trzynastu pozostałych hoteli w mieście.

fot. Piotr Sawicki

Jak w Białymstoku, to do Ritza

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 17


HISTORIA

Podróż windą Do hotelu warto było zajrzeć chociażby po to, by udać się na piętro pięknymi, bogato zdobionymi marmurowymi schodami lub przejechać się pierwszą w mieście windą. Czy w windach pary wymieniały pierwsze, nieśmiałe jeszcze pocałunki, krępując się obecnością hotelowego boya, nie wiadomo. Oczywistym jest jednak, że niejedna panna dałaby sobie skraść całusa, aby obejrzeć wnętrze jednego z 50 pokojów w hotelu Ritz, puścić z kranu gorącą wodę, odkręcić zawór przy kaloryferze czy zadzwonić do recepcji, zamawiając drinki. A gdy damy znudziły się już towarzystwem skradających całusy kawalerów, mogły zejść do restauracji serwującej znakomite dania kuchni „polsko-rosyjsko-francuskiej na wzór zachodnio-europejski”, kawiarni, banku czy nawet fryzjera. A na koniec także do sali balowej.

Co to był za bal!

Iwona i Rafał Bortniczukowie Mr. & Mrs. Sandman Autorzy prowadzą blog lifestylowo - kulinarny pod adresem www.mrmrssandman.blogspot.com Wielbiciele książek, nieznający się na literaturze. Teoretycy biegania, piszący o bieganiu. Praktycy gotowania, nieumiejący gotować. Miłośnicy kina, wybierający tylko nudne filmy. Połączyła nas nieumiejętność skupienia się na jednym, intelektualne ADHD i akceptacja tego, że lepiej nie zjeść lodów wcale, niż zjeść niesmaczne. Piszemy więc, żeby skatalogować, zatrzymać to, co nas zainteresowało, zaciekawiło, zainspirowało.

18 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Sala balowa również nie miała sobie równych. Przyjęcia sylwestrowe, bale pożegnalne na cześć wojewodów i dygnitarzy, rewie, zachwycające „Ritz girls”, zespół „The Original Sextet Ritz Jazz-Band” przygrywający podczas dansingów, występy światowej sławy szansonistek – Ritz tętnił życiem i przyciągał zamożną, żądną rozrywki klientelę. Przez salę balową przewinął się tłum wąsów i meloników, koronkowych podwiązek i pióropuszy, szarmanccy bon vivanci porywali tu do tańca piękne kobiety, wymieniano uprzejmości, częstowano się najdroższymi cygarami, podrygiwano w rytm modnych standardów, wymachiwano kolanami tańcząc kankana, popijano szampana, nie bacząc na to, że wylewał się z kieliszków na podłogę. I o tym, co wydarzyło się w „tym Ritzie” plotkowano później przez długie tygodnie. Z języków całego miasta z pewnością nie schodził występ człowieka-błyskawicy, O. Marconiego. Sala wypełniała się po brzegi, gdy z idealną wiernością odtwarzał grę Chopina, Mozarta czy Czajkowskiego. Czy wśród bawiących się w sali balowej gości można było spotkać piękną Hankę Ordonównę i intrygującą Polę Negri? Bardzo prawdopodobne. Czy nad sekretarzykiem w jednym z hotelowych pokojów pochylał się Stanisław Przybyszewski, pisząc kolejne słowa swoich powieści? Niewykluczone. Czy to w restauracji na piętrze podejmowano śniadaniem Józefa Piłsudskiego, który siadał w głębokim fotelu i w zamyśleniu podkręcał sumiastego wąsa? Jak najbardziej. W hotelu Ritz własny apartament miał również pułkownik armii carskiej Mikołaj Kawelin, słynący ze swej wątpliwej urody i bezwarunkowego powodzenia u dam. Choć wykwintny przepych hotelowych wnętrz w większości zdawał się trafiać w gusta „gwiazd” dwudziestolecia międzywojennego, pisarka Maria Dąbrowska ostro skrytykowała go za pstrokatość i zbytnie nawiązywanie do wschodniego stylu, a sam Białystok określiła jako miasto szare i brzydkie. Doceniła jednak zarówno czystą pościel, jak i centralne ogrzewanie. Każdy, kto zatrzymywał się w Białymstoku, zmierzał do hotelu Ritz. Ostatnie strony pięknej i barwnej historii hotelu Ritz zapisano w 1944 r., kiedy to wycofujące się wojska niemieckie podpaliły budynek. Pieczątkę na zakończenie niesamowitej epoki w dziejach Białegostoku przybiła kontrowersyjna decyzja o zburzeniu w 1946 r. nadającego się do odbudowania hotelu. W czerwcu tego roku białostocki Ritz obchodziłby swoje 100-lecie.


fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 19


R O Z M O WA

Sztuka przetwarzania TEKST Agnieszka Sienkiewicz

Karolina Maksimowicz ożywia przedmioty, które większość uznałaby za śmieci. Miała wystarczająco dużo odwagi by ukochane zajęcie uczynić sposobem na życie. Agnieszce Sienkiewicz opowiedziała o zamiłowaniu do gratów i o swoim najnowszym projekcie - Przetwórni Meblowej Białystok.

20 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Przetwórnia Meblowa Białystok – to pełna nazwa realizowanego przez Ciebie przedsięwzięcia. Skrót PMB wywołuje skojarzenia ze znanym przedsiębiorstwem, czy to celowe? Karolina Maksimowicz: Ludzie często mnie o to pytają (śmiech). Rzeczywiście, skrót PMB kojarzy się ze znanym przedsiębiorstwem mięsnym, nie było to jednak zamierzone. Wymyślając nazwę mojej marki, chciałam by pojawił się w niej element wskazujący na Białystok. Czuję się bardzo związana z naszym miastem i zależało mi na tym, by zakomunikować odbiorcom skąd pochodzą moje produkty. Nie przeszkadza mi to, że skrót jest taki sam. Myślę że dzięki temu ludzie łatwiej zapamiętują całą nazwę mojej marki. Poza tym, logo oraz tematyka przedsięwzięcia zupełnie odbiegają od siebie. Chociaż nikt nie powinien pomylić jednego z drugim, to miałam jeden zabawny przypadek – w zakładzie szklarskim, pan z obsługi widząc wyfrezowane w blacie mego stołu logo, zapytał czy teraz robimy także meble, bo myślał że tylko wędliny... Jak wpadłaś na to, by w stare i niepotrzebne przedmioty tchnąć ducha na nowo? KM: Od zawsze fascynowały mnie stare meble, graty. W wygrzebanych na strychu, niepotrzebnych przedmiotach widziałam potencjał. Pamiętam stary motor – jeszcze po dziadku – który stał na podwórzu i rdzewiał. Marzyłam by go jakoś przerobić, zrobić z niego siedzisko do pokoju. Wtedy nie wiedziałam jak się do tego zabrać i niestety motor poszedł na złom. Nie mogłam tego

odżałować! Wynajdywałam stare krzesła, kufry i w warsztacie taty odnawiałam je, szlifowałam, lakierowałam. Przerabiałam swoje ciuchy. To były początki zabawy z upcyklingiem [tworzenie rzeczy wysokiej jakości z surowców niskiej jakości – przyp. red.] i recyklingiem. W starych przedmiotach drzemie zawsze jakaś historia, którą można odkryć w innej odsłonie. Uwielbiam zdobywanie starych rzeczy, niekiedy bardzo wartościowych za bezcen, czasem za przysłowiową „flachę” czy za inny, nowszy przedmiot. Udało mi się zdobyć kilka pięknych mebli, postmodernistycznych smaczków. Chyba za bardzo przywiązuję się do niektórych z nich. Najchętniej trzymałabym je wszystkie u siebie w domu i z nich korzystała. Jak przebiega proces tworzenia? Szczegółowo planujesz projekt czy dajesz się ponieść fantazji i improwizujesz? KM: Większość projektów tworzę zupełnie spontanicznie. „Instaluję się” przed blatem roboczym: planuję wielkość, funkcję i działam. Rezultaty niekiedy zaskakują nawet mnie (śmiech). Często zdarzają się klienci, którzy całkowicie mi ufają, wiedzą że wykonam coś specjalnie dla nich, nie chcą znać efektu z góry. Jaką najdziwniejszą rzecz wykorzystałaś do swoich „przetworów”? KM: Nie wiem który mogę określić jako „najdziwniejszy”. Żadne przeróbki już potencjalnych użytkowników nie dziwią... Dość specyficznym materiałem, którego użyłam do zrobienia torebki jest kopolimer winylu – stosowany w przemyśle do


R O Z M O WA

Tworzysz nie tylko meble, ale i torebki. Większość z nich wykonujesz z filcu, który według wielu osób nadaje się jedynie na „gumiaki”... KM: Kiedyś filc znajdował przemysłowe zastosowanie, a od kilku lat ukazuje nam zupełnie nowe oblicze, wspaniale nadaje się do stworzenia ciekawych form wnętrzarskich, torebek. Niezależnie od wcześniejszego przeznaczenia, każdy materiał w naszych rękach może stać się tym, czym zechcemy. Moja praca z filcem rozpoczęła się przypadkowo. Młodszy brat potrzebował wkładów do wędkarskich butów. Kupiłam filc i w ramach prezentu zrobiłam mu pewnego rodzaju skarpety. Z reszty materiału uszyłam siostrze torbę, która zrobiła furorę wśród jej koleżanek. Tak pojawiły się pierwsze zamówienia. Filc jest gruby i sztywny, co daje duże możliwości modelowania cieka-

wych kształtów i brył. Teraz już nikogo nie dziwi stosowanie go w modzie, designie, wnętrzach. Czy na pracy twórczej da się zarobić? KM: Powoli mi się udaje. Dużo czasu poświęcam festiwalowi Up To Date. Pracuję tu nad scenografiami, wnętrzem budynku, oprawą wizualną, wearem, instalacjami reklamowymi. Poza tym, projektuję wnętrza, meble oraz torby, robię projekty graficzne, prowadzę warsztaty. Teraz zaczynam pracę nad scenografią do spektaklu Michała Stankiewicza w ramach projektu „Mieszkam w Białymstoku” [premiera 29 czerwca w Białostockim Teatrze Lalek – przyp. red.]. Dzięki szerokiemu zakresowi mojej działalności zawsze mam zajęcie, a doświadczenie warsztatowe daje mi dużą niezależność. Praca twórcza ma to do siebie, że nie od razu owocuje. Wiele osób mówiło mi bym szukała pracy w biurze architektonicznym, bo na własną rękę nic nie osiągnę, ale ja wiedziałam co chcę robić i na razie mi się to udaje.

REK L A M A

wygłuszeń, tłumiący drgania. Największy sentyment mam do scenografii festiwalu Original Source Up To Date 2012. Jak to w kulturze bywa, nie za bogaty budżet festiwalu wymusił na mnie dużą kreatywność i powstała mini-kuchnia z dymiącym piekarnikiem, okapem, pralką wytwarzającą bąbelki, wszelkimi kuchennymi akcesoriami – wszystko skąpane w różowym kolorze. Wisienką na torcie był Fiat 126p kupiony za grosze. Całość powstała spontanicznie i w ostatniej chwili. Wykańczaliśmy scenę w zamkniętej hali gdy impreza już trwała. Współpraca z festiwalem Original Source Up To Date zapowiada się na długoletnią, co mnie bardzo cieszy.

Gdzie zainteresowane osoby mogą obejrzeć i zakupić Twoje projekty? KM: Strona internetowa wraz ze sklepem są w trakcie realizacji i niedługo zainteresowani będą mogli kupować przez internet. Nowe kolekcje torebek oraz siedzisk są w produkcji, wkrótce ujrzą światło dzienne i zakorzenią się na stronie. Produkty PMB pojawią się także w kilku sklepach w Polsce, skupiających polskich designerów. Póki co, zapraszam na profil Przetwórni Meblowej Białystok na Facebooku. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 21


STREET ART

Namaluj sobie miasto Przestań gadać, że nie umiesz

TEKST Grzegorz Grzybek citybranding.natemat.pl FOTO Piotr Narewski Kilka tygodni temu starałem się namówić kilkoro ważnych miejskich urzędników do zaakceptowania wizji Białegostoku jako miasta przyjaznego rowerom. Błąd. Przyjaznego rowerzystom.

N

a tym etapie mogę tylko powiedzieć, że komentarze o tym, że miasto nie jest otwarte na to by słuchać, są mocno przesadzone. Wystarczyło by zwykły obywatel zaprosił do współpracy kilkoro zdolnych białostoczan, zamknął to w przystępnej formie i doszło do spotkania z kluczowymi miejskimi urzędnikami. To dowód na to, że miasto można sobie namalować przy odrobinie dobrej woli, pokory i nieskończenie dobrych chęciach. Na tym etapie wiemy w jakim stylu malować, ale nie mamy wspólnego stanowiska jak i za ile kupić farby. Kiedy czytacie ten artykuł jestem już po seminarium „Komunikacja rowerowa w mieście” zorganizowanym przez Ambasadę Danii. Będę tam z bardzo ważnym miejskim urzędnikiem. Trzymajcie kciuki. Po 22 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl


STREET ART

szczegóły zajrzyjcie na portal Tomasza Lisa i Tomasz Machały, na którym piszę o marketingu miast – www. citybranding.natemat.pl. Cieszę się, że chętnych do malowania miasta jest więcej. Za sprawą East Side Street Art (w ramach „XX8 Dni Sztuki Współczesnej”) zrobili to dosłownie. W przestrzeni Białegostoku powstały wielkie obrazy (murale) stworzone przez zdolne dłonie i umysły artystów z Polski i gości zaproszonych z zagranicy. Od dłuższego czasu z zachwytem patrzyłem na to, co robi w tym temacie Łódź. Zniszczone i mocno doświadczone miasto robiło kilka lat temu wrażenie szarego, smutnego, opuszczonego. Wkrótce pojawiły się pomysły by odbudować włókienniczą tożsamość, docenić industrialny, postfabryczny charakter architektury. Tak Łódź stała się stolicą polskiego designu i mody. Łódzkie Muzeum Sztuki Współczesnej uznawane jest za najlepsze na świecie zaraz po nowojorskim. Zapomniani mistrzowie produkcji filmowych znowu znajdują tu swoje miejsce, a mieszkańcy coraz poważniej myślą o tym, by odtworzyć polską stolicę filmu. Pomysł wspiera swoim nazwiskiem międzynarodowa gwiazda – David Lynch (niestety będący w sporze z prezydentem miasta). Miejsca, które wielu uznało za brzydkie zostały odkryte przez twórców murali. I tak fundacje takie, jak Urban Forms i jej dyrektor artystyczny Michał Bieżyński odczarowali brzydkie kaczątko. Propagujemy wszelką działalność w ikonosferze miejskiej, która jest przejawem artystycznej kreatywności, ale też narzędziem rewitalizacji społecznej. Naszą podstawową misją jest nasycenie łódzkiej tkanki miejskiej, kreatywną, wielowymiarową, nowoczesną sztuką, która pozwoliłaby znacznie poprawić obecny wizerunek Łodzi, nadając jej prawdziwie artystyczny i oryginalny walor. Głównym narzędziem do realizacji tego celu jest wielkoformatowe malarstwo, tworzone bezpośrednio na elewacjach budynków, które w permanentny sposób zmienia oblicze danej przestrzeni – mówi Bieżyński. Takie arcydzieła możecie zobaczyć również w Białymstoku. Na zdjęciach po lewej pokazujemy jak wyglądają.

Piotr Luterewicz i Grzegorz Grzybek

Czy w ramach ESSA „młodzi”, którzy dziś dewastują budynki mogą wziąć udział w jakichś warsztatach? Nie, przyjeło się, że jak ktoś chce to przychodzi i obserwuje lepszych. Poza tym napisy na ścianach to zwykła dewastacja architektury. Czy ja wiem? Znam wielu fantastycznych grafików, którzy zaczynali od malowania na ostatniej stronie w zeszycie dostając uwagi do dziennika od nauczycieli. Może te wszystkie bahomazy to początek takich murali, prawdziwej sztuki. Coś w tym jest. Sam kiedyś coś takiego robiłem. Jak miałem 11 lat zacząłem robić graffiti. Dzisiaj - 18 lat później - jestem architektem.

Organizator East Side Street Art. obiecał mi, że za rok w Białymstoku pojawi się street art. W wersji 3D. Już teraz możecie wesprzeć podobne inicjatywy przyznając im środki w ramach budżetu obywatelskiego naszego miasta. W ramach programu „Kultura dla obywateli” miasto rozdysponuje 200 000 złotych. Zagłosować na murale możecie uzupełniając ankietę na stronie miasta www.bialystok.pl

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 23


MUZYKA

NON Koneksja Muzyka tylko dla prawdziwych TEKST Karol Rutkowski FOTO Piotr Świderski

Niebawem minie rok od premiery albumu „Czas Vendetty”. Kiedy możemy się spodziewać waszych nowych produkcji? Egon: Nowa płyta ukaże się już w lipcu. Teraz zamykamy sprawy związane z miksem i masteringiem. Lukasyno: Myślę, że nagraliśmy najbardziej spójny lirycznie i muzycznie album. Nie będzie tu już wypadów w reggaeton. Przygotowaliśmy 16 kawałków. Znajdzie się wśród nich sporo brzmień opartych na żywych instrumentach, zaczerpniętych bezpośrednio z naszej kultury. Wielu zalicza was do pionierów hip-hopu. Jak postrzegacie próby mieszania rapu z elektronicznymi brzmieniami? Kriso: Czasy się zmieniają. Teraz łatwiej wyprodukować syntetyczne dźwięki, niż dobrać żywych muzyków. Wszyscy inspirują się trendami zza oceanu. Powoli nadchodzi fala elektroniki połączonej z muzyką klubową. Nam się to nie podoba. Są jednak produkcje, gdzie takie połączenie fajnie wygląda. Najlepszy przykład to rap francuski czy niemiecki. Podczas prac nad „Tylko dla prawdziwych” staraliśmy się zachować pewne proporcje. Słuchacze w poszczególnych utworach na pewno dostrzegą zarówno warstwę syntetyczną, jak i żywe instrumenty. Na poprzednich albumach mogliśmy usłyszeć reggaetony, gitarowe riffy, biały śpiew czy chicano rap. Co was inspirowało w poszukiwaniu nowych brzmień na nadchodzący album? 24 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

L: Osobiście bardzo cenię i rozumiem artystów, którzy cały czas poszukują nowych dróg i form wyrazu, a nie odcinają każdą kolejną płytą kupony. Dobrym przykładem jest Pezet i jego ostatnia produkcja z Sidneyem Polakiem. Wiele osób uważało, że album jest de facto elektroniczny. Skoro jako raper czuje się w tym dobrze, niech nikt mu nie zabrania robienia muzyki w taki sposób. Prawdziwi fani powinni uszanować jego wolę. Chociaż nie słucham Pawła, sprawdzam i szanuję jego muzyczne podróże. E: Nie ukrywamy, że na płycie znalazło się kilka utworów w starym „koneksjowym” klimacie. Zrobiliśmy też kilka zupełnie nowych rzeczy, m.in. z udziałem żeńskiego kwartetu oraz wokalisty. Szykujemy również jeden singiel z mocnym regionalnym akcentem. Na pewno zadziwi wielu słuchaczy. Generalnie ten krążek będzie najdojrzalszy spośród wszystkich, jakie nagraliśmy. L: Nie chcieliśmy robić nic pod publikę. Może na koncertach nie porywamy tłumów, z uwagi na ich wiek, ale mamy wierne grono słuchaczy, często nawet starszych od nas. Jesteście widoczni na scenie już od 15 lat. Jak oceniacie zmiany, które przez ten czas zaszły w hip-hopie? K: Zmiany zaszły na każdej płaszczyźnie. Od bitów przez techniki rapowania po brzmienie czy flow. Niestety w sieci pojawia się

Twórczość Lukasyno, Egona i Kriso rozwija się konsekwentnie od 15 lat. Nie zmienia się natomiast sentyment do Białegostoku, który często zaznaczają w swoich utworach. Z członkami grupy NON Koneksja rozmawiał Karol Rutkowski


MUZYKA

też dużo słabych rzeczy. Wielu myśli, że są raperami i wrzuca swój materiał do sieci. E: Ja zaczynałem w 1998 roku. Już wtedy mieliśmy nagrane demo. Od tamtego momentu wiele się zmieniło. Kiedyś wszystko się samplowało. Ciężko też było wydać płytę. Teraz może zrobić to prawie każdy. L: Mamy kolejną falę hip-hopu. My jesteśmy jak skała, od której te fale się odbijają. Na scenie znajdujemy się w tym samym miejscu. Ale muzycznie cały czas się rozwijamy. Chcemy być oceniani przez naszą muzykę. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy celebrytami. Każdy z nas ma swoje rodziny i inne zajęcia na co dzień. Fajne jest to, że przemysłem muzycznym zajmują się ludzie, którzy kiedyś sami zajmowali się muzyką. Podczas pierwszej fali mieliśmy wysyp hip-hopowców, którzy zniknęli i teraz powracają. Ulica zweryfikowała kto jest autentyczny, kto robi to z pasji i kto jest wiarygodny. Jak dobieracie sobie ludzi do współpracy? E: Często są to nasi znajomi i koledzy, ale często współpracujemy też z ludźmi, którzy przypadkowo pojawili się w naszym życiu. Nigdy nie chcemy robić utworów z kimś tylko dlatego, że akurat jest znany i modny. L: Takie spontaniczne spotkania są najfajniejsze. Staramy się również, by goście się nie powtarzali. Wielu artystów nas lubi i szanuje, ale to nie zobowiązuje nas, aby zapraszać kogoś na każdy album.

REK L A M A

Często w tekstach zaznaczacie przywiązanie do rodzinnego miasta. Czuć w nich jednak tęsknotę za czasami, w których przyszło wam dorastać. Czy Białystok rozwija się na pewno w dobrą stronę? L: Z jednej strony widać, że infrastruktura się poprawia, ale nie idzie to w parze ze wzrostem poziomu życia. Z drugiej brakuje mi klimatu starych dzielnic, czy ulicy Lipowej i Rynku Kościuszki. Zanika naturalna tkanka nawiązująca do rodowodu Białegostoku. Chciałbym, aby wokół klimatycznych miejsc, jak na przykład ulica Młynowa, powstała „dzielnica artystów” z klubami muzycznymi, przestrzenią wystawową, teatrem. E: Niestety handel ucieka z centrum do galerii handlowych. Teraz drobni przedsiębiorcy bankrutują albo zostają zepchnięci na margines. To smutne, bo ci ludzie tworzyli atmosferę tego miasta. Niejednokrotnie opuszczaliście Białystok. Co sprawia, że zawsze tu wracacie? L: Jeśli wyjeżdżaliśmy to tylko w celach zarobkowych. Nigdy z zamysłem, aby stąd uciec. Bóg sprawił, że urodziliśmy się tu nie bez celu. Wielu wyjeżdża mówiąc, że Podlasie to cmentarz talentów. My chcemy udowodnić, ze można coś osiągnąć, trzymając się własnej tożsamości i czerpiąc z niej inspirację. E: Właśnie tu mamy swoje korzenie. Wszyscy czujemy ogromny sentyment do tego miejsca. Różne miasta i kraje się widziało, ale zawsze tęskni się za tym jednym.

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 25


5 MUZYKA

Daj się usłyszeć!

e

TEKST Konrad Sikora, dyrektor muzyczny Radia Akadera

Pamiętacie płyty „Białystok Muzyczny”? W tym roku ukaże się kolejna składanka prezentująca dokonania zespołów z naszego miasta. Na antenie radia Akadera ruszy również lista przebojów złożona z piosenek nadesłanych przez debiutujących twórców.

C

ałość, pod nazwą „Bez hologramu / Białystok Muzyczny” oficjalnie ruszy przed wakacjami. W lipcu i sierpniu na antenie Akadery prezentowane będą nadsyłane piosenki, a pierwszego notowania listy przebojów możemy spodziewać się we wrześniu. Lista skierowana jest do wszystkich zespołów i muzyków, którzy chcą podzielić się ze słuchaczami swoją twórczością. Są tylko dwa warunki: muszą to być własne kompozycje i powinny zostać nagrane po 1 stycznia 2013 roku. W przypadku listy przebojów oczekujemy zgłoszeń zespołów z całej Polski. Natomiast na składance pojawią się wyłącznie kompozycje naszych lokalnych grup. Choć są również pomysły na to aby nadać całemu przedsięwzięciu również charakter międzynarodowy. Wszystko zależy jednak od tego jak dużo napłynie zgłoszeń. Im więcej ich będzie, tym większa szansa, że nie skończy się tylko na jednej płycie. Zgodnie z tradycją projektu „Białystok Muzyczny” nie mają znaczenia gatunek, wiek czy język. Ważne jedynie to, aby jakość nadesłanej propozycji była wystarczająca, by wyemitować piosenkę, czy też utwór instrumentalny w radiu lub umieścić na płycie. Nieważne więc czy gracie rocka, jazz, hip-hop, reggae, czy muzykę klezmerską – możecie wziąć udział w projekcie. Jego wartością przy poprzednich edycjach było właśnie to, że na jednym albumie znajdowały się kompozycje mniej i bardziej doświadczonych twórców z czasami bardzo odległych od siebie muzycznie światów. Płyta „Bez hologramu / Białystok Muzyczny” trafi do słuchaczy pod koniec tego roku. Najlepsze piosenki zostaną wybrane przez

26 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

jury składające się z białostockich dziennikarzy. Swój typ będą mogli również wskazać słuchacze Akadery. Zgodnie z tradycją ogłoszony zostanie również konkurs na zaprojektowanie okładki albumu. Ze strony radia za realizację całości przedsięwzięcia odpowiadać będą Sylwia Łuniewska i moja skromna osoba. Audycji „Bez hologramu” można słuchać w każdy czwartek od godz. 18 na antenie radia Akadera 87,7 FM oraz w internecie. Prezentowane są tam już pierwsze zgłoszenia. Całość ma być narzędziem promowania zdolnych zespołów, które będą miały okazję prezentować swoją twórczość na antenie, jak również pojawić się w studiu by na żywo opowiedzieć o swojej muzyce i działalności. Organizatorzy konkursu mają też nadzieję, że uda się stworzyć pod tym szyldem cykl koncertów w białostockich klubach. Wreszcie – informacje o zespołach pojawią się również na stronach partnerów i patronów medialnych, w tym oczywiście „faktów Białystok”. Bez dwóch zdań warto więc zgłosić swoje piosenki do projektu. Wszelkie informacje na temat całego przedsięwzięcia oraz formularz zgłoszeniowy znajdziecie na stronie www.akadera.bialystok.pl oraz tradycyjnie, na Facebooku. A tak na marginesie. Wraca nie tylko „Białystok Muzyczny”. Wszyscy miłośnicy poezji powinni w każdą niedzielę słuchać audycji „Między wierszami” prowadzonej przez Michała Czarneckiego. Zaprasza tam osoby, które piszą wiersze, by się nimi podzieliły w ramach projektu „Białystok Poetycki”. Więcej o tej inicjatywie w kolejnym numerze „Faktów Białystok”.


5

K U LT U R A

Fama – Kawiarnia

ul.

muzyczna z duszą TEKST Urszula Kochanowska FOTO Andrzej Szulski

Niewiele jest miejsc w Białymstoku, które od lat noszą tę samą nazwę, zachowały ten sam klimat i znajdują się dokładnie w tym samym miejscu co dziesiątki lat wcześniej. Jednym z nich jest kawiarnia Fama, która niezmiennie jest muzyczna, wystawowa i skupia najlepsze inicjatywy kulturalne.

C

hoć budynek przy ulicy Legionowej nie przypomina nowoczesnych brył architektonicznych, znajduje się w świetnym miejscu. Praktycznie w ścisłym centrum Białegostoku, niedaleko parku, tuż obok ruchliwego skrzyżowania, a jednak w zaciszu, gdzie miło można odpocząć od codziennego zgiełku. Ogromny parking i schodki prowadzące do lokalu są niczym czerwony dywan w naszym zatłoczonym mieście. Do tego, po wejściu, zaraz wita nas przyjemny w upalne dni chłodek. Obecnie wnętrze Famy nie przypomina już zamierzchłych czasów PRL-u, kiedy panował tam zaduch zmurszałego drewna zmieszany z niezbyt przyjemną wonią wydobywającą się z toalet. Dziś Fama to doskonałe miejsce do tego by w spokoju wypić kawę, czy zimne piwo, a podczas lunchu przekąsić sałatkę.

Poczuj to Fama to miejsce z duchem, doskonałą akustyką, nowoczesną sceną, światłami, przyjemnym barem i powierzchniami do wystaw fotografii, czy prezentacji krótkich filmów. Niegdyś był to klub, w którym odbywały się koncerty Białostockiej Wiosny Muzycznej, czy Jesień z Bluesem. Dziś można tam zaaranżować niemal każdą imprezę, bo w naszym 300-tysięcznym mieście jest to właściwie jedyne miejsce, gdzie można zorganizować w miarę przyzwoity koncert, turniej karaoke, czy potańcówkę w rytmach

latynoskich. Zupełnie nie pasuje tu klimat popularnego u nas nurtu disco polo, czy dyskoteki w stylu disco bango – nieopodal są lokale, w których można podrygiwać w klubowych lub typowo dyskotekowych rytmach. Profil Famy jest inny. Póki co, jej możliwości zdecydowanie nie są w pełni wykorzystane, a potencjał ma ogromny. A co najważniejsze – wciąż zachowuje nieśmiertelnego ducha kawiarni muzycznej.

Spróbuj i ty Niejeden artysta wystawiał tu swoje prace fotograficzne, malarskie, dawał z siebie ile mógł na scenie, spotykał się z innymi twórcami filmowymi, wymieniał się doświadczeniami. Fama pozostała taka sama do dziś. Z zewnątrz może i niewiele się zmieniło, ale wystarczy zajrzeć do środka, a świat z lat 70. czy początku 80. zmienia się w XXI wiek. Nowoczesny wystrój, idealne światła, gustowne fotele i kanapy, tworzą klimat nowoczesnego miejsca, w którym każdy może poczuć się jak u siebie. Poza tym w ścisłym centrum Białegostoku to Fama okazuje się być oazą spokoju, gdzie nie tłucze głośna muzyka podczas popijania kawy, czy mojito. Może to kwestia tego, że lokal znajduje się praktycznie w jednym kompleksie wraz z Białostockim Ośrodkiem Kultury, gdzie przynajmniej z racji nazwy instytucji, czuć ducha kultury przez duże „K”.

Idzie nowe Kawiarnia Muzyczna Fama ostatnimi czasy nie miała specjalnie szczęścia do tego, by na dłużej zagościł tam jeden właściciel, a już na pewno nie do tego, by umiał on sprostać historii tego miejsca. Obecnie wydaje się, że w końcu wraca to co dobre i sprawdzone. Kilka świetnych imprez w zupełnie różnych klimatach potwierdziło fenomen klubu, miejsca, lokalizacji i tradycji, starej, ale zupełnie odnowionej Kawiarni Muzycznej Fama. My tam będziemy często zaglądać, bo warto. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 27

Le

g

o io n

wa

5


K U LT U R A L N E M I A S T O

W końcu nadążamy! TEKST Paweł Waliński Halfway Festival to dowód, że ktoś w tym mieście w końcu poszedł po rozum do głowy i nie jesteśmy skazani na topienie pieniędzy w przebrzmiałych gwiazdach grających muzykę kotletową. Druga edycja już 28-30 czerwca.

fot. z Arch. organizatora

R

ok temu, na łamach Faktów Białystok, utyskiwałem nad poziomem lokalnych festiwali, jednocześnie chwaląc ideę Halfwaya. Zdania nie zmieniłem. Nawet, jeśli pierwsza edycja nie spełniła oczekiwań frekwencyjnych i komercyjnych, taki już los beniaminka. Sama zaś idea, jeśli będzie konsekwentnie realizowana, może owocować tym, że w końcu będziemy mieć w mieście imprezę na miarę takich marek, jak OFF, czy Wrocław Industrial Festival. O co chodzi? O to, że zamiast wydawać ciężkie – i zazwyczaj publiczne – pieniądze, na brane z łapanki gwiazdy – często przypadkowe i przebrzmiałe (co nie znaczy, że tanie), jak to było choćby w przypadku Pozytywnych Wibracji, organizatorzy Halfwaya stawiają na czytelną identyfikację i spójność. Trafiając dodatkowo w pewną lukę na polskim festiwalowym rynku. Słuchacie muzyki industrialnej? Jedziecie do Wrocławia. Elektroniki? Macie Audiorivera w Płocku. Kręci Was nowy niezależny rock – Artur Rojek zaprasza na OFF Festival. A co, jeśli zasłuchujecie się w muzyce folkowej, albo z gatunku singer-songwriter (jeśli znacie polski

28 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

odpowiednik – dajcie znać, bo „muzyka autorska” niekoniecznie chwyta temat). Jeśli bardziej od słuchania multiplatynowych przebojów zajmuje Was poszukiwanie w muzyce czegoś nowego to Halfway jest właśnie dla Was. Rok temu goście festiwalu byli znakomici: najlepszy polski tekściarz Lech Janerka, niesamowity Martin Hall z Holandii, rewelacja programu „Must Be the Music” – Chłopcy Kontra Basia, Amerykanie z The Mountain Goats, czy mroczni folkowcy z Wovenhand. Wszystko to (i więcej) w ramach jednego festiwalu. Jak na Białystok, to bardzo dużo. I bardzo na bieżąco. W tym roku, choć festiwal zwężono z pięciu, do trzech dni, line up wcale nie przedstawia się gorzej. Headlinerem jest pochodząca z Islandii, przesympatyczna Emiliana Torrini, którą – jeśli nie z jej własnej twórczości – możecie znać z „Gollum’s Song”, motywu przewodniego jacksonowskiego „Władcy Pierścieni: Dwóch Wież”. Poza nią wystąpi choćby francuska aktorka i piosenkarka SoKo, wokalistka formacji Seabear - Sóley, porównywani do Arcade Fire, Fleet Foxes, czy Grizzly Bear Amerykanie z Local Natives, czy duńscy

postrockmani z Under Byen, którzy pokażą białostockiej publiczności, jak zamiast na gitarze, rocka grać na wiolonczeli i pile. Grobowym nastrojem oczaruje, albo przestraszy też Anna von Hausswolff, którą nie bez powodu nazywa się mroczną Kate Bush. Jest też reprezentacja lokalna i okoliczna: Markas Palubenka z Litwy, czy młodzi białostoczanie z Wilhelm Jerusalem, którzy jeszcze nie skończyli liceum, a już zdążyli pokazać się z dobrej strony w niejednym klubie w naszym mieście. To obiecująca nowa jakość w miejscu, gdzie jeszcze niedawno jedyną większą imprezą muzyczną było „Raz do roku w Białymstoku” (już sama nazwa winna być dla miasta wstydliwa), gdzie scenę wycierali „artyści” najgorszego dansingowego autoramentu. Tym bardziej, że przy konkretnej i czytelnej orientacji na folk i gatunek singer-songwriter, można się spodziewać, że Halfway przyciągnie także gości spoza naszego miasta. Dowody na to mam z pierwszej ręki – w postaci znajomych, którzy już zapowiedzieli potrzebę noclegu. A to znów niebagatelna rzecz – tak w kwestii promocji naszego miasta, jak i mozolnego odrywania łatki prowincji, Polski B,


K U LT U R A L N E M I A S TO

jaka – nie bez przyczyny – do Białegostoku przylgnęła. Bo czy naprawdę jesteśmy gorsi od innych polskich miast i nie zasługujemy na rozpoznawalną w kraju muzyczną wizytówkę? No i pokazać się możemy też od strony wizualnej, bo cała impreza odbędzie się w Amfiteatrze Opery i Filharmonii Podlaskiej. To miejsce eleganckie i z klasą, do którego nie wstyd zaprowadzić gości z większych polskich miast. A nie po to szły na nią tak potężne pieniądze, żeby teraz organizować tam jedynie wieczory operetkowe, czy chałtury

Harmonogram Halway Festival 2013

w wykonaniu artystów z Teatru Roma. Dowiedźmy, że po naszym mieście naprawdę wieczorami nie grasują białe niedźwiedzie, które polują na kozy i owych kóz pasterzy, ale że potrafimy być w regionie prawdziwym centrum kultury. Także muzycznej. Pokażmy, że w stolicy disco polo są też ludzie, którzy mają większe ambicje; od życia i kultury chcą więcej niż refrenów wyśpiewywanych po kilku głębszych ustami ociekającymi kiełbasianym tłuszczem. Pokażmy, że nie jesteśmy skansenem i w końcu naprawdę nadążamy!

28 czerwca 2013 Wilhelm Jerusalem Anna von Hausswolff Under Byen

Miejmy nadzieję, że w tym roku frekwencja będzie co najmniej zadowalająca i Halfway faktycznie wyrośnie na brand, którego kolejnych edycji wyczekiwać będzie pół Polski. W końcu nie od razu Kraków zbudowano i OFFy, Open’ery, czy inne Castle Party też początkowo jakieś problemy miały. To, czy damy Halfwayowi szansę dołączenia do owych, zależy już tylko od nas. Stówa za trzydniową imprezę ze śmietanką niezależnych artystów, to doprawdy niewiele.

29 czerwca 2013 Bobby The Unicorn HandmadE Sóley SoKo Sivert Høyem

30 czerwca 2013 Markas Palubenka Gin Ga Domowe Melodie Local Natives Emilíana Torrini

REKLAMA

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 29


Auris

moto

T

miejska dynamika w japońskim stylu TEKST Karol Rutkowski FOTO Piotr Narewski Druga generacja hatchback’a z kraju kwitnącej wiśni dla wielu konkurencyjnych producentów powinna być wyznacznikiem nowych trendów. Auris jak mało które z dostępnych obecnie aut łączy w sobie komfort klasycznego kompaktu z nowoczesnymi rozwiązaniami i futurystyczną linią nadwozia.

Godny następca Corolli

30 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

ym co już na samym początku odróżnia Toyotę Auris od jej poprzedniczki, jest nowocześniejszy design. Nie brak tu odważnych kształtów i nutki drapieżnego akcentu. O ile przy pierwszych próbach zastąpienia legendarnej Corolli projektanci postawili na skromność, to w przypadku najnowszego modelu pozwolili popuścić wodzę fantazji. Bryła auta, podobnie jak perfekcyjnie opracowane wnętrze, zachwyca nawet motoryzacyjnych laików. Chociaż Auris to typowe auto codziennego użytku, już na pierwszy rzut oka widać, że pośród teamu konstruktorów znaleźli się ci sami ludzie, którzy stworzyli sportową GT86. W największym stopniu oba modele łączy kokpit. Stylistyka zegarów wyraźnie nawiązuje do sportowych tradycji koncernu. Inspiracje te jednak w żaden sposób nie wpływają na niewygodę użytkownika. Uwagę zwracają też wysokiej jakości materiały użyte przy wykończeniu. Doskonale wyprofilowane fotele zaskakują swoją delikatnością. Całości dzieła dopełnia skórzana kierownica spotykana tylko w o wiele droższych modelach Lexusa. Aby usprawnić poruszanie się po zatłoczonych ulicach, samochód wyposażono w cały pakiet dodatkowych funkcji. Bardzo przydatny może okazać się system „Toyota Touch&Go”. Pozwala on kierowcy zaprojektować trasę podróży na mapie Google, a następnie wgrać ją do nawigacji przy pomocy łącza USB. Z kolei „SIPA” ułatwi życie wszystkim, którzy muszą na co dzień zmagać się z brakiem miejsc parkingowych. Dzięki nowatorskiemu rozwiązaniu, auto samodzielnie zaparkuje nawet w wąskiej zatoczce. Japończycy niejednokrotnie pokazali, że są mistrzami w wykorzystywaniu wolnych, aczkolwiek niewielkich przestrzeni. Z pozoru dość skromny wymiarami hatchback śmiało pozwoli wygodnie podróżować nawet piątce dosyć rosłych mężczyzn. Dzięki płaskiej podłodze pasażerowie tylnej kanapy mogą się swobodnie rozsiąść. Na komfort jazdy pozytywnie wpływa też dobre wyciszenie całej kabiny. Jedynym problemem jest niezbyt duża pojemność bagażnika. Co prawda zakupy zmieszczą się tam bez problemu, jednak transport przedmiotów o większych gabarytach może być już problemem. Samochody z kraju kwitnącej wiśni od wielu lat słyną z precyzyjnego zawieszenia. Konstruktorzy nie zapomnieli o legendarnej jakości również przy pracach nad drugą generacją Auris. Samochód dobrze radzi sobie zarówno na krętych podmiejskich drogach, jak i ciasnych osiedlowych uliczkach. Przejazdów po

wszechobecnych wybojach czy wystających studzienkach kanalizacyjnych praktycznie nie da się odczuć.

Mocne serce Mimo rewolucji w designie i nadaniu autu sportowego charakteru, wachlarz dostępnych jednostek napędowych nie uległ dużym zmianom. Toyota postanowiła w tym przypadku oprzeć się na dobrze sprawdzonych konstrukcjach. Pod maską w zależności od potrzeb klientów mogą znaleźć się zarówno silniki diesla jak i benzynowe. W ofercie nie mogło zabraknąć niezwykle popularnego motoru 2.0 D-4D 126 KM napędzanego olejem napędowym. Na rynku pojawiła się również wersja hybrydowa z akumulatorami umieszczonymi pod siedzeniem. Bez względu na moc, każda z jednostek wyróżnia się w swojej klasie ekonomią. Aby ograniczyć spalanie nie tracąc nic z komfortu, masę auta zmniejszono o przeszło 40 kg. Hatchback dostępny jest w wersjach: Live, Active, Premium, Dynamic oraz Prestige. Już w najsłabszej wersji samochód został wyposażony w siedem poduszek powietrznych, ABS+EBD+BA, system stabilizacji toru jazdy i kontroli trakcji VSC+TRC, światła do jazdy dziennej typu LED, kierunkowskazy wbudowane w lusterkach, centralny zamek sterowany pilotem, elektrycznie regulowane i podgrzewane lusterka zewnętrzne, wspomaganie kierownicy z możliwością regulacji czy dzieloną tylną kanapę.

Godny następca Corolli Auris bierze udział w niezwykle trudnym pojedynku. W swojej klasie dość młody samuraj musi konkurować z o wiele bardziej doświadczonymi modelami europejskich czy koreańskich producentów. Toyota musi też udowodnić wiernym fanom Corroli, że Auris godnie ją zastąpi. Trzeba jednak przyznać, że od momentu premiery drugiej generacji japoński koncern dokonał wszelkich starań, aby nowy model dobrze przyjął się również w Europie. Efekty wysiłków już są widoczne. Wyniki sprzedaży z pierwszego kwartału 2013 roku wyraźnie pokazują, że miejski hatchback szybko pnie się w górę. Czy to wystarczy, aby auto łączyło w sobie elementy miejskiego kompaktu i sportowej legendy świat motoryzacji? Wszystko wskazuje na to, że futurystyczny Auris ma na to szansę.


moto

REKLAMA

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 31


pora d nik

ROWER NA STOJAKA: REK L A M A

TEKST Grzegorz Grzybek

gdzie i jaki stojak rowerowy kupić?

Wystarczy zgłosić wspólnocie lub spółdzielni Gdy metr kwadratowy mieszkania kosztuje 4000 zł szaleństwem jest zajmować dwa metry kwadratowe naszym rowerem. Ustawiając go na balkonie, musimy przenosić ubrudzony przez mieszkanie, a przecież wiadomo, że nie zawsze jest czysty. Rower przed drzwiami wejściowymi do mieszkania? Mało bezpieczne, a i wnoszenie na piętro nie należy do naszych ulubionych obowiązków. Piwnica? To z niej najczęściej rower „znika”. Można go jeszcze postawić pod tzw. „oknem”. Tylko czy rower to prezent? Złodziej tylko na to czeka. Mało kto wie, że wystarczy zgłosić chęć instalacji stojaka rowerowego wspólnocie lub spółdzielni, a te najpewniej nie będą miały nic przeciwko.

32 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Przy bloku lub szkole Porządny, pięciostanowiskowy stojak rowerowy można kupić już za ok. 300 zł. Biorąc pod uwagę, że koszt rozdzielany jest na kilkadziesiąt mieszkań wydatek wydaje się śmiesznie mały. Warto sprawdzić czy firma oferująca parking rowerowy świadczy usługę montażu. Stojak zabezpieczy rower, uporządkuje przestrzeń nieruchomości, pozwoli zapomnieć o wnoszeniu jednośladu na piętro.

Firmy Przedsiębiorcy zatrudniający wielu pracowników często mają problem z zapewnieniem miejsc parkingowych. Stojak rowerowy może rozwiązać ten problem. Dojeżdżanie do pracy rowerem sprawia, że mamy więcej pozytywnej energii, jesteśmy zdrowsi i skutecznie omijamy korki zyskując cenne minuty. Sprawdź na www.nastojaka.com.pl


Kolekcja pełna słońca Italii

STYL

TEKST Urszula Kochanowska FOTO Aleksandra Dargiewicz

Każda kobieta lubi podobać się mężczyznom, ale jeszcze bardziej lubi, kiedy inne kobiety patrząc na nią, zazdroszczą, podziwiają i znów zazdroszczą. Można rzec, że jesteśmy próżne, ale w końcu taka jest kobieca natura.

B

iałystok to może nie Paryż, czy Mediolan, ale pomału i skutecznie jako miasto zaznacza się na modowej scenie europejskiej. Dzięki utalentowanym projektantom i projektantkom kolekcje stają się coraz bardziej efektowne, wzbudzają coraz większe zainteresowanie. Okazuje się, że kryzys nie straszny branży, w której dominuje talent i pasja. Niedawno odbyła się sesja zdjęciowa najnowszej kolekcji rodzimej firmy MO.YA fashion. „Dolce far niente” to kolekcja inspirowana słoneczną Italią – obfitą we wspaniałe kolory, zapachy – cudowną, pełną radosnych i uśmiechniętych ludzi. W skład kolekcji wchodzą zwiewne sukienki, suknie wieczorowe, kombinezony, bluzki i spódniczki – wszystko bardzo kobiece i nasycone kolorami aż po same brzegi tkaniny. Materiały w większości sprowadzane były z Włoch. – Trzy sukienki z tej kolekcji „wystąpią” w najnowszej polskiej produkcji filmowej „Ostatni Klaps”, której premiera kinowa zapowiadana jest na początek przyszłego roku. Zagrają w niej między innymi Piotr Zelt, Mariusz Pujszo, Marek Włodarczyk, Maja Frykowska i wielu innych znanych polskich aktorów – mówi Barbara Augustyniak, projektantka marki, w jakiej pokażą się postacie filmowe. Jedna z sukni wieczorowych z najnowszej kolekcji zagościła nawet na czerwonym dywanie podczas tegorocznego festiwalu filmowego – założyła ją Maja Frykowska, która poprowadziła Polską Noc w Cannes. Od samego początku MO.YA fashion postawiła sobie za cel uszczęśliwianie kobiet i może w tym właśnie tkwi sukces projektantki. W końcu każda z nas lubi odrobinę luksusu. A ostatnia kolekcja Barbary Augustyniak jest przesycona atmosferą słońca, zapachu i delikatności Italii. Jest też esencjonalna, barwna, wprost idealna na letnie dni.

Skierowana do kobiet lubiących być w centrum uwagi, celebrujących piękno bycia kobietą. Sama projektantka mówi: – Swoje projekty tworzę z myślą o kobietach, umiejących się cieszyć swoją kobiecością i jej doświadczaniem. Kobietom kochającym „wstrzymane oddechy” i iskierkę zachwytu w oczach, gdy wchodzą na przyjęcie. Kobietom z duszą romantyczną, bo to, co najlepsze powstaje zawsze z miłości, miłości do piękna, elegancji i luksusu... To właśnie ta miłość ciągle na nowo inspiruje nas, by nasze kreacje ożywały na naszych klientkach i by dzięki nim ...zachwycały – to motto, które towarzyszy Augustyniak każdego dnia pracy. Projektowanie sukienki, czy bluzki to nie tylko pomysł i wykrój, ale coś więcej. To spełnienie marzeń i oczekiwań osób, które będą ją nosić. Kobieta odziana w to co lubi, w czym dobrze się czuje, automatycznie staje się radośniejsza, piękniejsza, elegancka i – nie ma co kryć – inni patrzą na nią z zazdrością. Ostatnia kolekcja Barbary Augustyniak bardzo przypadła do gustu kobietom. Także tym ze szklanego ekranu. Piękne zdjęcia wykonane przez Aleksandrę Dargiewicz zachęciły klientki z całej Polski do zwiększenia zamówień. – Zupełnie nie spodziewałam się, że zainteresowanie będzie tak duże. Przed sesją zdjęciową kolekcja miała swoją premierę podczas tegorocznej edycji „Mielec Fashion Week”, gdzie nasz pokaz zainaugurował całe wydarzenie. Odzew przerósł nasze oczekiwania, tym bardziej, że mamy coraz więcej klientek z Białorusi, Rosji i Czech – powiedziała nam białostocka projektantka. Niekiedy – panowie – nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak ważne jest, by odpowiednio dobrać strój do wyjścia na kolację, czy na przyjęcie. To podstawa, by czuć się spełnioną, uśmiechniętą i przez to atrakcyjną również dla was. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 33


K U LT U R A L N E M I A S T O

Teatr, w którym straszy TEKST Paweł Waliński

Jest na białostockiej kulturalnej mapie miejsce nietypowe. N iepozorne, a dzieje się w nim wiele ciekawego. Fakty Białystok postanowiły popytać u źródła o działalność i sekrety domu przy Młynowej 19.

M

łynowa 19 to siedziba niezależnego Teatru TrzyRzecze. Niezależnego, ale nie amatorskiego. W ciągu dwóch z nakładem lat, TrzyRzecze stało się bardzo ważnym ośrodkiem kulturalnym naszego miasta. I nie tylko, bo to co dzieje się na jego scenie jest zauważane poza Białymstokiem. – Jesteśmy nastawieni na współczesną dramaturgię. Pierwszą produkcją, jaką wystawiliśmy było „4:48 Psychosis” Sarah Kane, dramat o depresji zrobiony w nowoczesnej formie. Muzykę do przedstawienia na żywo grał zespół Pokrak. Dlatego spektakl nazywano najgłośniejszym w mieście, w przenośni i dosłownie – mówi dyrektor artystyczny TrzyRzecza, Konrad Dulkowski.

Teatr właśnie!

Po „4:48” na ich scenie gościła „Piaskownica” Michała Walczaka adaptowana tak, by opowiadała o pokoleniu współczesnych trzydziestolatków: singli, pracoholików, emocjonalnie pogubionych i zachowujących się jak dzieci na placu zabaw. Tu też wykorzystano muzykę na żywo. W spektaklu grała i śpiewała Miss God. Potem „Blackbird” Davida Harrowera, kolejny odważny tekst, reprezentujący nowy brutalizm, opowiadający o erotycznej relacji dorosłego mężczyzny z dwunastolatką. Osią fabularną sztuki jest moment kiedy Una, po latach, jako dojrzała już kobieta odszukuje Raya. Po co wróciła? Czego chce? Przedstawienie zostało docenione przez widzów i krytykę. – TrzyRzecze owacjami przyjęto na Festiwalu Teatralnym w Rybniku, a grająca Unę, Dagmara Bąk dostała nagrodę dla najlepszej aktorki. Przedstawienie wędruje po kolejnych festiwalach – od Olecka po 34 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Pszczynę, było wystawiane na scenach Teatru Jaracza, a w czerwcu Tadeusz Słobodzianek zaprosił ekipę na Scenę Przodownik Teatru Dramatycznego w Warszawie. - Idziemy w kierunku teatru autorskiego. Nie zatrudniamy reżyserów z zewnątrz, tworzymy własny styl – kontynuuje Dulkowski. Spektakle TrzyRzecza są mocne, emocjonalne. Stawiają pytania, ale nie dają prostych odpowiedzi. To teatr dla wymagającego widza. Z „Blackbird” widzowie wychodzą w ciszy, dziewczyny ocierają łzy. Po premierze osadzonej w środowisku dresiarzy „Dziesiony” jeden z widzów stwierdził, że „został skopany tą sztuką”. – Człowiek chce obcować z czymś większym od siebie. Jedni w tym celu idą do kościoła, inni do teatru. Ale w obu przypadkach, by doznać katharsis trzeba stanąć wobec sytuacji i emocji skrajnych. Dlatego nasze spektakle mówią o odrzuceniu, lęku, samotności – mówi Dulkowski. TrzyRzecze nie ma stałego zespołu aktorskiego, do każdej realizacji ogłaszany jest oddzielny casting. Dlatego w „Dziesionie” spotyka się Krzysztof Ławniczak z białostockiego Dramatycznego z Karolem Smacznym związanym z Wierszalinem i Michałem Kitlińskim z krakowskiej „Bagateli”. Aktorów grających w „Blackbird” publiczność rozpoznaje z telewizyjnych seriali, a w najnowszym spektaklu „Błazenada” gra i śpiewa Beata Kacprzyk, z zespołu DeSu. – O pozycji teatru świadczy, że na pierwszy casting do „Psychosis” przyszło 8 osób, na ogłoszenie o roli w „Błazenadzie” dostaliśmy ponad sto profesjonalnych CV – mówi Dulkowski.


TrzyRzecze pełni też inną funkcję. Wychowawczą. Co roku odbywają się warsztaty dla młodych. Teatr jest medium do opowiadania o ich problemach. W takich ramach rozważano już temat: przemocy wśród dziewcząt; jak być gejem w Białymstoku i przeżyć, jak być ateistą w państwie prawie wyznaniowym; nowe narkotyki, bezrobocie wśród absolwentów wyższych szkół. – W tym roku planujemy warsztaty wokół reinterpretacji schematów myślowych wpajanych przez baśnie. Punktem wyjścia było pytanie, dlaczego książę Kopciuszka wziął jak swoją. Nawet jej nie zapytał. W ten sam sposób z młodzieżą zastanawiamy się nad ukrytym przekazem bajek. I jak to funkcjonuje w dzisiejszych czasach – zachęca nasz rozmówca. Jest też akcja „Nienawiść na deskach” – niezgoda na wzrastającą falę nienawiści rasowej i narodowej w Białymstoku. Akcja obejmuje stronę internetową www.zamalujzlo.pl, gdzie można zgłaszać znaki nienawiści w przestrzeni publicznej. Kolejne etapy to ulotki namawiające do reagowania na

K U LT U R A L N E M I A S TO

rasizm. Od wrzucania dzieci imigrantów do śmietników przez rówieśników, po podpalanie drzwi mieszkań osób o innym kolorze skóry. Wreszcie debaty, podczas których reprezentanci mniejszości spotkają się z władzami miasta i rzecznikami prasowymi organów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w naszym mieście. – Zaczyna się od tego, że przyzwalamy na opowiadanie rasistowskich dowcipów. Później nie zauważamy swastyki wymalowanej na naszym bloku i uznajemy to za normalne. Potem nie reagujemy na napisy „White Power” na koszulkach. A kiedy kogoś pobiją uważamy, że nic się nie stało. Jak w Berlinie w latach 30 XX wieku – wybijano szyby w żydowskich sklepach, a opinii publicznej mydlono oczy, że to zwykłe incydenty chuligańskie. Że młodzież musi się wyszumieć. A kiedy sytuacja stała się już jasna, było za późno. Tu też podchodzi się do problemu w ten sposób i my się na to nie zgadzamy – komentuje akcję Rafał Gaweł, prezes Teatru TrzyRzecze.

Po prostu stary dom

W momencie, kiedy TrzyRzecze powstawało, budynek przy Młynowej 19 – dom przedwojennego żydowskiego przedsiębiorcy produkującego jadalny olej, Jakuba Flikiera – był w opłakanym stanie. Zdemolowany przez wynajmujących budynek rosyjskich robotników. Rosyjskie malunki na ścianach, podłoga oblana farbą. Najpierw miała tu być kawiarnia. Potem padł pomysł postawienia sceny. W końcu ktoś zapytał: „A czemu nie teatr?”. W czasie wojny rodzinę Flikierów wypędzono, większość zginęła. Po wojnie Michał, jedyny ocalały członek rodziny sprzedał budynek i wyjechał do Izraela, gdzie przez lata szefował Związkowi Białostoczan w Izraelu. – Podobno są tu duchy – mówi nasz rozmówca z tajemniczą miną. – Już dwie aktorki chciały sprowadzać egzorcystów, żeby je wygonili. Najpierw ze śmiechem, potem poważnie mówiłem, że absolutnie nie, bo tych Żydów już raz ktoś stąd wypędził i nie pozwolę, żeby to się powtórzyło. Więcej informacji o TrzyRzeczu znajdziecie pod adresem: www.trzyrzecze.pl

fot. z arch. teatru TRZYrzecze

Właśnie nie teatr!

REK L A M A

Wielka promocja

na

strzyżenia

i koloryzacje

tylko w Amadeusz Studio Fryzur Przyjdź lub zadzwoń ul. Warszawska 55 lok.1 tel. 517 941 260

S T U DfaktyBiałystok I O F R Y35 Z U R

fakty.bialystok.pl


HOBBY

Pamiętajcie o ogrodach! TEKST i FOTO Agnieszka Sienkiewicz Ogrody działkowe - dla jednych ostoja PRL, dla innych sposób na życie. Dziś działkowcy to już nie tylko emeryci. Wśród zwolenników miejskich rabatek, przybywa młodych ludzi poszukujących odskoczni od codziennego zgiełku.

D

ziałkowicze mówią o sobie: „jesteśmy ludźmi, których ciężka praca zamienia nieużytki w oazy zieleni”. Faktycznie zieleni działkom odmówić nie można, jednak wspomnianymi „nieużytkami” z chęcią zająłby się niejeden deweloper. W Białymstoku i okolicach jest dużo ogrodów działkowych, m.in. przy ulicy Hetmańskiej, Ciołkowskiego, Mickiewicza i Wysockiego. Działkowe eldorado od ruchliwych ulic oddzielają siatki, często wykończone drutem kolczastym. Kiedyś do ogrodów mógł wejść każdy, dziś często bramki zamykane są na kłódki. Wszystko to w obawie przed złodziejami i innymi nieproszonymi gośćmi. – Zdarzają się kradzieże, dlatego staramy się nie przechowywać wartościowych rzeczy w domkach – mówi pani Teresa, którą spotkałam w jednym z ogrodów. Mimo drobnych przeciwności, działki cieszą się dużą popularnością. Jeżeli ktoś decyduje się na sprzedaż swojego ogródka, najczęściej jest to uzasadnione przeprowadzką do innego miasta lub nadmiarem obowiązków.

Od szopy do galerii sztuki Za czasów Polski Ludowej ogródki działkowe były trzymane w ryzach i wszystkie wyglądały podobnie. Każdy metr był cenny a w związku z tym, działki służyły głównie uprawie warzyw i owoców. Jedyne szaleństwo architektoniczne na jakie obywatele mogli sobie pozwolić to postawienie skromnej szopy, pełniącej rolę składziku. Dzisiejsze działki, choć często przypominają te z lat 80., są bardziej fantazyjne i często przyozdobione najróżniejszymi gadżetami. Kolorowe płotki, huśtawki, gipsowe bociany i krasnoludki to tylko niektóre działkowe dekoracje. Pośród jarmarcznych cudów można też napotkać działkowiczów minimalistów. Drewniany domek, zielona trawka i wiata z miejscem na grilla to coraz częściej spotyka36 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

ny widok. Stare przeplata się z nowym, działki są urządzane według uznania właścicieli. Wszystko to sprawia, że w ogrodach działkowych panuje, przywołując słowa Piotra Sarzyńskiego, „niczym nieskrępowana wolność ekspresji estetycznej”. Ten działkowy chaos ma swój urok i zainspirował niejednego artystę. Jan Bujnowski, Andrzej Ślusarczyk czy Jan Zegalski to tylko niektórzy fotografowie, którzy z pasją utrwalali na zdjęciach zielone gaje betonowych miast. Z kolei latem 2009 roku, jeden z warszawskich ogrodów działkowych gościł galerię sztuki współczesnej Le Guern. Wdrażano tam najróżniejsze przedsięwzięcia, m.in. projekt Joanny Warszy, która przeobraziła działki w wenecki park Giardini, gdzie rokrocznie odbywa się słynne Biennale. W 49 altankach zaaranżowano narodowe pawilony wystawowe i oznaczono je flagami państw z całego świata. Działkowicze, choć z początku sceptyczni, ostatecznie przystali na realizację artystycznego eventu.

Marchewki, pomidory i piwonie Działkowicze są bardzo dumni ze swojego dobytku i chętnie chwalą się grządkami. W ogrodzie przy ulicy Hetmańskiej spotykam pana Mikołaja. Mężczyzna ma 85 lat i jak mówi, połowę swego życia uprawia działkę. – O Pani! – wykrzykuje – dziś ta działka jest dla mnie całym światem, jak się popracuje to od razu zdrowie lepsze! Pan Mikołaj, mimo swojego wieku, wygląda naprawdę dobrze. Na działce, oprócz drzewek owocowych i grządek z warzywami, ma także szklarnię w której hoduje pomidory. Zapytany o to, czy uprawianie swoich jarzyn się opłaca, odpowiada – Opłaca, nie opłaca, nie o to chodzi. To jest przyjemność, przyjść tutaj i pielęgnować rośliny. Opinię pana Mikołaja podzielają Martyna i Przemek, którzy kupili działkę 3 lata temu, zaraz po tym jak przyszła na świat ich druga córka.


HOBBY

– Nasz ogródek to idealne miejsce na spędzanie czasu z dziećmi i spotkania ze znajomymi. Mieszkamy w bloku, a działka jest odskocznią od betonowych murów – mówi Przemek. Jego żona jest pasjonatką ogrodnictwa i mnóstwo przyjemności przynosi jej gmeranie przy grządkach. – Z roku na rok moja uprawa się powiększa. Sieję sałatę, marchew, trochę ogórków. Bardzo lubię kwiaty, niebawem zakwitną piwonie – mówi rozmarzona.

Działkowicz może więcej Jak mówi stare porzekadło, każdy mężczyzna powinien w swoim życiu spłodzić syna, zasadzić drzewo i wybudować dom. Na działce w zasadzie można zrealizować ten plan (choć pokaźnej willi tu się nie postawi). A tak całkiem serio, kto z nas nie ma czasem ochoty usiąść na leżaku z kubkiem kawy lub przysiąść pod gruszą sącząc chłodne piwko?

Dla tych, którzy nie mają rodziny na wsi, ogródek działkowy jest najłatwiejszym sposobem na relaks na zielonej trawce. Jeżeli marzy się komuś taka zielona oaza, musi się liczyć z wydatkiem rzędu kilku a czasami kilkudziesięciu tysięcy złotych. Ceny ogródków uzależnione są nie tylko od metrażu i zabudowy, która się na nich znajduje. O wartości decyduje też to, czy do posesji doprowadzone są prąd i woda. Im więcej dobrodziejstw, tym wyższa cena. Choć działki wzbudzają rozmaite emocje, to z pewnością dla wielu osób są sposobem na życie. W całej Polsce istnieje blisko 5 tysięcy ogrodów działkowych, które są zagospodarowywane przez ponad milion użytkowników. To rzesza ludzi ceniąca ekologiczne wartości i wolniejsze tempo życia. Może warto się do nich przyłączyć, nieco zwolnić, docenić to co daje nam natura i delektować się czasem spędzonym na świeżym powietrzu? REK L A M A

TNE BEZPŁA ERENIE T A ZY N DOWO STOKU PRZY O BIAŁEG MÓWIENIU A Z . IN M

30 ZŁ

...Odrobina sake, nietuzinkowy smak oraz doznania estetyczne towarzyszące degustacji tworzą niepowtarzalną atmosferę...

Pragniesz nowych doznań kulinarnych? W FUTU SUSHI zasmakuj niebagatelnej przyjemności i poznaj piękno smaku tradycyjnej kuchni japońskiej! Zapraszamy, Zespół FUTU SUSHI Białystok, ul. Lipowa 12, www.futusushi.pl tel. 690 990 212 fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 37


Na DRUGI M PL A N IE

Współpraca za, przed, nad, pod… czyli słów kilka o najlepszym przyjacielu konferansjera.

TRIBUTE TO STAGE MANAGERS TEKST Grzegorz Pilat

Bardzo rzadko próbuję kleić słowa pisane, częściej mówione, więc szału nie będzie. Jednak jestem winny to tym wszystkim którzy imprezy, zwłaszcza te plenerowe, trzymają w całości. To ONI decydują kiedy jeden zespół kończy, a drugi zaczyna. ONI dają znać prowadzącym ile czasu jeszcze muszą biadolić na scenie, przez co z minuty na minutę są coraz bardziej nienawidzeni (prowadzący) przez Szanowną Publiczność. Są absolutnie podstawowym „wyposażeniem” każdej poważnej imprezy, koncertu, eventu. Stage managerzy…

W

edług internetowego mega słownika, stage manager to pomocnik, osoba odpowiadająca za działalność pozasceniczną. Jednak z mojego punktu widzenia, gdy na wydarzeniu, najczęściej artystycznym, nie ma głównego reżysera, to właśnie całość obowiązków związanych z powodzeniem imprezy spada na barki, nazwijmy ich na potrzeby artykułu, „ogarniaczy potwornego zamieszania”. Mało to profesjonalne określenie, ale chciałem jak najdokładniej oddać ich rolę przy tworzeniu dla Was dobrej imprezy czy koncertu. No tak - powie ktoś – ale to zadanie dla organizatorów! Zgoda – odpowiadam – ale w trakcie nawet najlepiej przygotowanej i dopiętej na ostatni guzik imprezy, czasami zdarzają się sytuację, których nie można przewidzieć.

38 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Oczekuj nieoczekiwanego Zespół się spóźnia, ktoś zapomniał perkusji, gitary nie stroją, światła nie świecą, zespół nie chce wyjść na scenę, bo „za jasno”, ”bo za ciemno”, „bo scena za mała” (a w zespole trzy osoby…), „bo nie było kanapek”. Ot, takie codziennie, zasceniczne problemy, których można byłoby wypisać co najmniej na 20 stron (z chęcią kiedyś opisałbym kilka takich sytuacji, w które aż trudno uwierzyć). Tylko dzięki owocnej współpracy prowadzącego i stage managera można takie problemy minimalizować. Nie muszę chyba dodawać, że wypadałoby, aby między nimi też istniała swoista „chemia”. Idealne rozwiązanie to takie, w którym prowadzący z „ogarniaczem zamieszania” lubią się, ale też szanują wzajemnie swoją pracę i rozumieją problemy jakie mogą pojawić się w trakcie imprezy. Z perspektywy prowadzącego czasami trze-

ba działać szybko i reagować na wszystko dookoła. Podobnie jest ze stage managerem. W mojej karierze wielokrotnie zdarzało się tak, że choć scenariusz był dopięty co do minuty, przed imprezą odbyły się dwie czy nawet trzy próby, to i tak zawsze w ostatniej chwili pojawiało się „coś”. Co wtedy? Wtedy pojawia się duet: prowadzący – stage manager. Ten pierwszy stara się opanować sytuację na linii scena – publiczność, ten drugi (czy też druga) biega za sceną i robi wszystko, aby impreza – koncert wróciły na właściwe tory. Nie będę dokładnie opisywał jak to wygląda od kuchni, bo te wydanie nie ma tylu stron, zresztą nie wszystko nadaje się do opisania, ale uwierzcie mi, wtedy działania stage managera ocierają się, prawdopodobnie, o czarną magię.

Porządek musi być Dobry stage manager, to taki człowiek, który do perfekcji ma opanowaną szeroko pojętą umiejętność zarządzania zasobami ludzkimi. Myślę, że w razie konfliktu zbrojnego, to spośród nich można byłoby wybierać dowódców! Oni po prostu (prawie) zawsze wiedzą co czynić, gdy wszystkim dookoła kończą się pomysły. Może to schematy, może doświadczenie? Nie wiem. Wiem natomiast, że ich praca bardzo usprawnia przebieg całej imprezy. Wyobraźmy sobie taką hipotetyczną sytuację: jest godzina 20.50, na scenie zespół z czołówki polskiej sceny rockowej, o 21.05 powinien rozpocząć się koncert kolejnego zespołu. Czyli czas jest w sumie sprzyjający, bo 15 minut na zgarnięcie jednego składu i rozłożenie drugiego


NA DRUGIM PL A N IE

– pod warunkiem, że są już po próbie – jest jak najbardziej do zrobienia. Nagle okazuje się, że ten pierwszy zespół gra jeszcze trzy bisy… Co wtedy? Wtedy do akcji wkracza stage manager. Osoba, która nie wie co to kompromis. Do prowadzącego idzie krótka informacja: „do wypełnienia masz 10-12 minut”. Przyznam, że to i tak niezła sytuacja. Bywało i więcej. Nim prowadzący zdąży się „rozkręcić”, od stage managera dostaje konkretną informację: „zaczynamy!”. Wszyst-

ko gotowe, impreza trwa dalej. To właśnie zasługa „ogarniaczy potwornego zamieszania”. Zasługa, ale zarazem ich rola. Przypomnijcie sobie takie koncerty, gdy przerwy między kolejnymi zespołami trwały po 25-30 minut… zgroza! Oczywiście, to nie tak, że za sceną jest tylko jeden człowiek. Na ogólny „sukces” imprezy pracuje cały sztab ludzi: technicy, wolontariusze... Jednak oni wszyscy potrzebują pewnego harmonogramu prac, to także zadanie stage managera.

Bohater drugiego planu Po co to wszystko? Po co komukolwiek z tych, którzy stoją pod sceną, jakiś tam stage manager? Wydaje się, że to marnotrawienie kasy, która nierzadko pochodzi z publicznej puli. Może faktycznie z Waszej perspektywy to nie do końca zrozumiała sprawa, ale wierzcie mi, że taka osoba bardzo usprawnia wydarzenie, czasami nawet artystyczne. Takich osób prawie nigdy nie widać, nie słychać, ale to właśnie Ich praca sprawia, że koncerty

przebiegają sprawnie i bez zakłóceń. Przynajmniej w okolicach sceny. Myślę, że wszystkie koleżanki i koledzy po fachu w pewnym stopniu podzielają moje zdanie. O ile łatwiejsze byłoby nasze konferansjerskie życie, gdyby na każdym koncercie, festynie, wydarzeniu (niekiedy artystycznym) były osoby odpowiedzialne za pilnowanie dyscypliny przy scenie. Niestety, często możemy o kimś takim tylko pomarzyć…

REK L A M A

H A R MON I A SM A KÓW

BARMANI LITTLE HELL POLECAJĄ Kanadyjski Liść Wszystkie składniki wykłócamy w szejkerze i przelewamy do wcześniej schłodzonej i odymionej gałązką rozmarynu koktajlówki. Dekorujemy świeżą bazylią. Cocktail przygotowany specjalnie dla pewnej damy chcącej skosztować kanadyjskiej whisky w nietuzinkowym i nowatorskim wydaniu... Jak wyszło oceńcie sami... Wspaniałe drinki, fantastyczną obsługę, wsparcie merytoryczne i pomoc w realizacji zapewnił

LITTLE HELL Pub & Coctail Bar

ul. Lipowa 4, tel. 881 694 441

OBEJRZYJ PROCES POWSTAWANIA http://youtu.be/lFkcGKh0Xp4

• Kanadyjska whisky 3cl • Martini Rossato 2cl • Świeże truskawki 5szt • Świeży rozmaryn 1 gałązka • Syrop cukrowy 5cl • Sok z limonki 1cl

GRZEGORZ SŁABY Barman od 10 lat. Kocha to co robi i uważa barmaństwo za swoją największą pasję. Niesamowitą satysfakcję daje mu uśmiech i zadowolenie gości, kiedy piją przyrządzone przez niego drinki. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 39


INTERNET

Śladami TEKST Karol Rutkowski FOTO Piotr Narewski

Każde miasto ma swoich tajemniczych bohaterów. Mroczne ulice Gotham City przemierzał Batman, a nad Metropolis szybował Superman. Białystok też ma swoją drużynę, na której każdy ruch nieustannie czekają zainteresowani. Grupa ta niemalże do perfekcji wykorzystuje najpotężniejszą broń naszych czasów – internet.

W

Białymstoku wiele się dzieje. Nie brak tu aktywnych ludzi i ciekawych przedsięwzięć, o których co rusz robi się głośno na mieście. Jak grzyby po deszczu pojawiają się również nowe blogi, fan page’e, czy inne, całkiem poważne platformy medialne. Niektóre funkcjonują dopiero kilka miesięcy, inne mają już ugruntowaną pozycję na rynku. Jednak żadne informacje i felietony nie wzbudzają większego zainteresowania niż nowe wpisy na „Hardstoku”. W czym tkwi fenomen projektu zapoczątkowanego nieco ponad rok temu przez grupę anonimowych komentatorów? Jak uważa socjolog Damian Dworakowski: – Poczytność tego profilu i bloga jest związana z anonimowością autorów. Piszą o rzeczach, o których w zasadzie wiedzą wszyscy, ale nie wypada o nich mówić publicznie pod 40 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

własnym nazwiskiem – ze względu na brak dowodów czy dosadne sformułowania. Anonimowość powoduje również to, że nie są im przypisywane żadne powiązania personalne, nie są wyciągane życiorysy, dokonania i porażki. Ich odbiorcy skupiają się na treści. Można powiedzieć, że Hardstok to obywatelski watchdog [ang. pies stróż – red.] – znajduje, piętnuje, poleca, krytykuje, ale nie uprawia hejtingu. Informacje które prezentują, to także plotki, które nie pojawiają się w oficjalnych mediach. Ostatnio „redakcja” strony wyszła z nową inicjatywą o nazwie „Prześwietleni”. Zamiast snuć domysły i opierać się na internetowych newsach, Noe i spółka postanowili trudne pytania skierować bezpośrednio do znanych osób. Pomysł rodzi pewną wątpliwość – ilu z naszych VIP-ów będzie chciało udzielić odpowiedzi?


INTERNET

Marka tajemniczych muszkieterów w ciągu kilku miesięcy zyskała popularność, której mógłby pozazdrościć im niejeden bloger czy publicysta. Zapewne nie tylko ja miałem wielokrotnie okazję rozpocząć rozmowę pytaniem: – A czytałeś nowy tekst na hardstok.pl? Kiedyś nawet niektórzy znajomi snuli podejrzenia co do mego udziału w prowadzeniu kontrowersyjnej strony. Oświadczam jednak, że moja rola w tym wypadku sprowadza się tylko do lektury nowych treści. Trzeba przyznać, że ekipa Hardstoku jak mało kto potrafi przyciągnąć zainteresowanie. Panowie używając celnych ripost i bezpośrednich uwag nieustannie komentują wydarzenia w naszym regionie. Nie boją się pisać tego, co myślą. Każdy z nich w wirtualnej rzeczywistości stworzył sobie alter ego, które zaczęło żyć własną legendą. Ich teksty rodzą ciekawość. Chyba nie ma czytelnika, który chociaż raz nie zastanawiał się kim tak na prawdę jest „Noe” bądź „Albert Potiomkin”. Panowie (a może panie? ) dbają jednak o swoją anonimowość. Trudno się temu dziwić. Niejednokrotnie ich słowa w sposób inteligentny, ale też zabawny, krytykowały działania władz czy bohaterów z pierwszych stron gazet. Na blogu pojawiło się również wiele artykułów mówiących o kulturze w Białymstoku. Można śmiało stwierdzić, że Hardstok jest esencją kontrowersyjnego dziennikarstwa miejskiego. Poszczególni członkowie teamu pojawiają się na wielu miejskich wydarzeniach. Nikt jednak nie wie jak wyglądają. Mogą to być zarówno nasi dobrzy znajomi, z którymi widzimy się na co dzień, jak i zupełnie anonimowi goście siedzący w ciemnym kącie sali. O ideę przyświecającą wirtualnej loży szyderców zapytaliśmy samych twórców. Jak uważa Albert Potomkin – Hardstok to ekipa ogarniętych gości z tytułami naukowymi i sukcesami w biznesie (tak w wielkim

skrócie). Zaczęliśmy z myślą, że będziemy pisać o tym co nas wkurza, cieszy lub śmieszy, tak po prostu. Okazało się, że już ponad tysiąc osób myśli jak my. A liczba fanów na Facebooku ciągle rośnie. Po ponad roku możemy twórczo rozwinąć główną ideę i cel. Korzystając z myśli dwóch wielkich Polaków: „chcemy bić k…y i złodziei Panie Hrabio” – bo warto być przyzwoitym. Wielu chciałoby się dowiedzieć, co kryje się za awatarami każdego z krytyków. Trudno się temu dziwić. Kapitan Monastario też chorobliwie pragnął zdemaskowania Zorro. Chociaż postać wykreowana przez Johnstona McCulleya żyła ponad dwa wieku temu, ma wiele wspólnego z naszymi śmiałkami. Społeczeństwo ich niemalże kocha, czego nie można już często powiedzieć o bohaterach tekstów publikowanych na kontrowersyjnej stronie. Zapewne po ujawnieniu swojej tożsamości podzieliliby los legendarnego banity – Robin Hooda z Sherwood.

Sprzedawca Sprzedawcaproduktów produktów firmy firmyApple Appleoraz orazakcesoriów akcesoriów do dourządzeń urządzeńmobilnych mobilnych

Mniej wiesz, lepiej śpisz Musimy się jednak zastanowić, czy w ogóle chcemy dowiedzieć się kim są w rzeczywistości? Jaki pożytek mieszkańcom Metropolis przyniosłaby wiadomość, że Clark Kent po godzinach pracy zmienia się w Supermana. Nawet Joker odzwierciedlający esencję nieobliczalnego zła w „Mrocznym Rycerzu” nie chciał poznać prawdziwej twarzy Batmana. Co więcej, postanowił na swój szalony sposób chronić Bruce’a Wayne’a. Myślę, że wielu fanów street art’owych dzieł Banksy’ego również czułoby się zawiedzionych ujawnieniem tożsamości najpopularniejszego ulicznego artysty na świecie. Tajemnica Hardstoku połączona z ciętym piórem drużyny blogerów dodaje bez wątpienia barwy naszemu miastu. Dlatego chyba lepiej będzie, gdy skupimy się bardziej na czytaniu nowych tekstów Noego, niż poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie – kim jest?

REK L A M A

Czy Noe to Ty?

sspp rr ooffee aawwddźź rrttęę !!

Znajdź Znajdźnas nasna: na: manzano.sklep manzano.sklep www.manzano.pl www.manzano.pl

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 41


FELIETON

MAM KILKA PYTAŃ

SZANUJMY ETNICZNE DZIEDZICTWO

TEKST Krzysztof Szubzda

M

oże ktoś zna odpowiedzi. Doda powiedziała kiedyś, że prorok Jeremiasz, Mojżesz i kilkudziesięciu innych raczej przyzwoitych ludzi, autorów Biblii było „naprutych winem”. Sąd pierwszej instancji wycenił to na pięć tysięcy złotych. Mieszko Sybilski nazwał Dodę blacharą i sąd wycenił to na milion złotych. Generał Kiszczak wprowadził stan wojenny i dostał za to dwa lata w zawieszeniu. Pijany mieszkaniec Krakowa za sikanie w miejscu publicznym dostał miesiąc ograniczenia wolności i trzydzieści godzin prac społecznych w szpitalu. Szara betoniarka albo czarna jest betoniarką i kosztuje zwykle drożej. Betoniarka przemalowana na pomarańczowo staje się mieszalnikiem rolniczym i od razu tanieje o 15%, bo ma bardziej preferencyjny VAT. Impotent, który czuje powołanie nie może zgodnie z prawem kanonicznym zostać księdzem. Seksoholik, który nie czuje powołania, nie ma ku temu kanonicznych przeszkód. Żeby stać się właścicielem piętnastoletniego opla z Niemiec, wartego cztery tysiące złotych, trzeba opłacić cło, podatek, podpisać osiem papierów i przez trzy dni ganiać po różnych urzędach, stojąc w niemałych kolejkach. Żeby stać się właścicielem stu tysięcy akcji Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa wystarczy kliknąć „kupuj” i wpisać hasło z esemesa. Mam też pytanie: do czego służy NIP? Tylko proszę mi nie mówić, że do identyfikacji podatkowej, bo to implikuje pytanie, do czego służy identyfikacja, zwłaszcza w czasach, gdy nawet urzędy skarbowe pozwalają nam identyfikować się PESEL-em. Przy okazji chciałbym się dowiedzieć, do czego służy dowód rejestracyjny, bo gdy sam go kiedyś bardzo potrzebowałem i z przyczyn skomplikowanych nie mogłem go dostać, kazano mi się posługiwać zaświadczeniem o braku dowodu rejestracyjnego. Może można by prowadzić samochód na podstawie zaświadczenia o braku prawa jazdy, to mocno ułatwiłoby sytuację tym wszystkim, którzy i tak jeżdżą bez „prawka”, bo nie mieli: a) determinacji (by zdawać szesnasty egzamin), b) na łapówki (by nie zdawać szesnastego egzaminu), c) szczęścia (i zostali przyłapani na jeździe rowerem po piwie w czasach polowania na przymusowych mecenasów polskiej kultury, sztuki, nauki i innych dziur budżetowych) I najdziwniejsze pytanie: Mam telefon zarejestrowany na bratową. Więc jeśli ja chcę coś załatwić z operatorem to nasza rozmowa wygląda tak: – Dzień dobry tu Anna Szubzda. – Niestety nie jest pan Anną Szubzdą – mówi mi Shrelock Holmes z drugiej strony. Kiedy oni chcą coś załatwić ze mną rozmowa wygląda tak: – Dzień dobry – zagaja konsultant. – Dzień dobry – odpowiadam barytonem. – Czy pani Anna Szubzda? – Tak. Słucham. I rozmowa toczy się w najlepsze.

42 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

TEKST Paweł Waliński

S

ezon letni, to sezon festynów. Czyli piwsko się leje, tłuszcz w kiełbasach syczy, jak teściowa ze złości. Nogi moczymy w jeziorze i tną nas swołocze komarowie. Czasem wszystkie te hece dzieją się w intencji: a to ziemniaka, którego dzień organizuje jakiś powiat, a to kury, której godność świętym świętem świętuje jakiś zakład masarski. Na takich imprezach dochodzi do sytuacji wszelakich. Czasem jest rodzinnie, sympatycznie, atmosfera, że serce roście. Czasem samo piekło. Ale się dzieje, nudy nie ma. Z pierwszej ręki znam historię o tym, jak pewien polski rockowy zespół, w którym udziela się znany serialowy aktor, supportował Boysów na dniu celebracji drobiu i miał czasową obsuwę, bo na scenę wdarła się ponadprzepisowa ilość pierza. Tak. Tam naprawdę się dzieje. Jedni się tego wstydzą, jak na Podlasiu, inni chełpią, jak mieszkańcy góralszczyzny. W sumie nie wiadomo czemu. Bo czy świnia, lub brojler od owcy gorsze? Czy góralska muzyka w wydaniu choćby Golców, tak inna od naszego disco polo? U nich „kupuje się lornetkę, by podglądać Bernadetkę”, u nas Marcin Miller „bierze co się da i na drzewo nie ucieka”. No jaka różnica? Taka chyba, że podglądaczowi Bernadetki grozi jeszcze powtórka z grzechu Onana, nasz gieroj natomiast ma już na koncie konkret. Swój chłop jednym słowem, jak mawiał Putin, zupełnie nie ma powodu do wstydu. Prędzej do zazdrości. Dlaczego więc się wstydzimy, miast pełną piersią wyśpiewywać pieśni o erotycznych sukcesach naszych ziomków? Dlatego, że wychodzimy z błędnego założenia. Założenia, że disco polo to muzyka chodnikowa, więc – jak dyskurs pod budką z piwem – z definicji gorsza. A dlaczego? Przez lata ukształtowała się nam solidna scena, mocno zanurzona w brzmienia pogranicza, to jest w gruncie rzeczy etniczna. Czyli zupełnie taka, jaką stacje telewizyjne proponują pod hasłem promocji kultury Tatr. Prosta, wpadająca w ucho, raczej niestrawna przed spożyciem, za to bardzo wdzięczna po spożyciu (szczególnie nieumiarkowanym). Tekstowo niewyszukana, ale za to tworząca pewną wspólnotę doświadczenia. Bo któż nie ukochał sobie kiedyś „nieznajomej dziewczyny z klubu disco”, co miała kocie oczy? Kto wzorem Maxela, nie odbył (z rzeczoną, lub inną) „Lekcji miłości”? Kto jak Blady z Casanovy nie miał w życiu okresu, kiedy „ciągle nic i zero”? Nie ma co się oszukiwać. Disco polo jest dla Polaka równie istotne, co dzieła wieszczów, rodowód powstańczy, czy podskórne przekonanie, że każdy z niemieckobrzmiącym nazwiskiem, to w głębi duszy krzyżak. Zamiast więc odżegnywać się od własnej tradycji, należałoby raczej się nad disco polo pochylić. Uszanować. Postawić w jednym rzędzie z Chełmońskim, Gierymskim, Kossakiem, postawić w stolicy gatunku – Białymstoku – muzeum i ściągać wycieczki z całego kraju, jak ściąga Witkacówka, czy Oblęgorek. I hajs tłusty tłuc. Chłopomania końca XIX wieku powinna być restaurowana, etos wiejski wprowadzony na salony, a Ernesto „Che” Guevarrę na młodzieżowych koszulkach należałoby zastąpić wizerunkiem Jakuba Szeli. Słuchajcie więc diso polo i głośno o tym mówcie. Szczególnie jeśli powyższy felieton wzięliście serio. Wtedy wszak nie jesteście kimś, kto disco polo słucha tylko ironicznie...


FELIETON

PRAWDZIWE EUROPEJSKIE, CYWILIZOWANE MIASTO TEKST Radek Oryszczyszyn

W

natłoku sprzecznych opinii na temat Białegostoku można dosłownie oszaleć. Dziennikarze i politycy roztaczają przed społeczeństwem kasandryczne wizje miasta owładniętego epidemią nazizmu i nieuzasadnionej przemocy, Białegostoku staczającego się z pomocą zepsutej i zmęczonej rządzeniem władzy w otchłanie bezrobocia, marazmu i wieloletniego kryzysu na wszystkich polach. Według ich wizji po ulicach miasta krążą faszystowskie bojówki polujące na wszystko, co inne. Prywatyzacja komunalnej spółki spowodować ma załamanie budżetów gospodarstw domowych, które już teraz podkopywane są kolosalnymi stawkami opłat za wywóz śmieci i inne usługi. Nic, tylko uciekać, gdzie pieprz rośnie, bo niczego dobrego zaznać w Białymstoku nie można – zdaje się odczytywać

z nagłówków tekstów wielu publicystów i ogłoszeń polityków. Tak zwana naoczność (moja osobista, subiektywna, wybiórcza i autorska) przeczy tym mrocznym wizjom. Jako wieloletni mieszkaniec Białegostoku obserwuję z radością zachodzenie procesów sprawiających, że żyje się w mieście po prostu przyjemniej. Ludzie coraz częściej uśmiechają się do siebie na ulicy, sklepowe w sklepach i urzędniczki w urzędach są coraz bardziej uczynne, a w mieście jest bezpiecznie. Pod tym ostatnim względem Białystok jest również obiektywnie jednym z liderów w Polsce. Potwierdzają to goście, odwiedzający miasto. Mówią o mieście pogodnym, czystym, wygodnym do życia, a jednocześnie relatywnie tanim. Ostatnia Noc Muzeów sprawiła, że nawet w późnych godzinach nocnych centrum miasta było zatłoczone. W kawiarnianych ogródkach nie dało się znaleźć wolnego miejsca, więc wielu białostoczan porozsiadało się po prostu na krawężnikach, schodkach, parapetach. Nie dostrzegłem agresji. Wręcz przeciwnie – setki uprzejmych, nawet jeśli już „po jednym”, z reguły dobrze ubranych i czystych ludzi. Sporo dzieci. Przepuszczających się uprzejmie, nie wpychających się do kolejki, zostawiających kelnerom napiwki. Wszystko tak, jak trzeba. Na Lipowej co chwilę słychać obce języki: norweski, turecki, angielski, rosyjski, białoruski, niemiecki. Obcokrajowcy wyglądający na wyluzowanych i czujących się bezpiecznie. Tysiące polskich złotych pozostawiają w restauracjach i klubach. Prawdziwe, europejskie, cywilizowane miasto. Białystok.

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 43


SHORTLIST DZIEJE SIĘ W MIEŚCIE

III PODLASKIE TARGI WYPOSAŻENIA I ARANŻACJI WNĘTRZ Klub Rozrywki Krąg, ul. Wierzbowa 6

16 czerwca, godz. 11-17. Wstęp wolny. Targi to

największa tego typu impreza w północno-wschodniej Polsce. Poza prezentacją nowinek i trendów w aranżacji wnętrz, wystawcy zapewnią też dużą ofertę sprzedażową, obejmującą wszystko, czego potrzeba Wam, by Wasze mieszkanie stało się cacanym cudeńkiem i powodem do chluby wśród znajomych i rodziny. Planujecie remont? To tych targów nie możecie przegapić.

KONCERT Y’AKOTO

KONCERT HEY

Kino Forum, ul. Legionowa 5. 21 czerwca, godz. 21. Bilety: 40-60 zł.

Rynek Kościuszki 22 czerwca, godz. 21. Wstęp wolny.

Jennifer Yaa Akoto urodziła się w Hamburgu, ale mieszkała w Ghanie, Kamerunie, Togo, Czadzie i Francji. Prowadzi życie wagabundy, stąd jej muzyka pełna jest odległych od siebie inspiracji. Porównuje się ją do Billie Holiday, Niny Simone, czy Erykah Badu. Białystok w rytmie reggae, soulu, funku, hip-hopu i muzyki afrykańskiej? Głupio przegapić.

RZECZY I LUDZIE

Zespół Hey to na polskim rynku prawdziwa instytucja, a jednocześnie dowód, że można na nim funkcjonować godząc wysoką wartość artystyczną, ciągły rozwój i dobre wyniki komercyjne. Ostatnią płytę, „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan” Hey wydał w ubiegłym roku. Teraz macie okazję przekonać się, jaka jest koncertowa kondycja zespołu. Warto. Jako support zagra grupa Fonovel.

PÓŁKOLONIE MUZYCZNE „ROCKOWE WAKACJE” Akademia Rock&Rolla, al. 1000-lecia PP 6 . 1 lipca - 30 sierpnia. Cena za turnus: 325 zł (ilość miejsc ograniczona).

Galeria Arsenał, ul. A. Mickiewicza 2 21 czerwca - 29 sierpnia

JUBILEUSZOWY SPEKTAKL TANECZNY „RE-WIZJE” Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki, ul. Elektryczna 12 18 czerwca, godz. 19. Bilety: 20 zł.

Teatr Tańca i Improwizacji obchodzi właśnie 15-lecie istnienia. Z tej okazji przygotowano spektakl, w którym wezmą udział najlepsi stepujący tancerze teatru oraz Studium Wokalno-Aktorskiego w Białymstoku. „Re-wizje” poprzez taniec opowiedzą o uczuciach, które dotykają każdego z nas: pasji, miłości, bólu, nienawiści, nadziei. Będzie też opowieścią o ludziach – tych, których się kocha i których się nienawidzi. Życie w rytmie tańca? Dlaczego nie?

44 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Często nie zdajemy sobie sprawy z wagi otaczających nas przedmiotów. Sentymentalnym więziom rodzącym się między przedmiotami, a ich właścicielami poświęcona będzie wystawa „Rzeczy i ludzie”. W ramach projektu zaprezentowane zostaną dzieła dziewięciu artystów. Niektóre z nich stworzono specjalnie na okoliczność ekspozycji. Twórcy poprzez swoje prace pragną przedstawić na pozór zwykłe rzeczy, jako element dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.

Mocniejsze brzmienie niejednokrotnie pokazało że niesie za sobą ponadczasowy przekaz. Aby zadbać o edukację muzyczną najmłodszych melomanów Akademia Rock & Rolla przygotowała ofertę wakacyjnego turnusu. Od początku lipca do końca wakacji odbywać się będą zajęcia, podczas których uczestnicy doszlifują swoje umiejętności i nauczą się pracować zespołowo. Na koniec projektu młodzi rockmani zagrają swój pierwszy profesjonalny koncert. W rolę muzycznych mentorów wcielą się najlepsi w swoim fachu.


W WĘGIERCE

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 45


TU NAS ZNAJDZIESZ

SZKOŁA JĘZYKÓW OBCYCH

ABC szkoła języków obcych

PRUSZYNKA

Białówny 4, lok. 19 Białówny 5, lok. 11 Malmeda 13, lok. 25

KEN 52, lok. 2

Św. Rocha 14a, lok. 11 Lipowa 37

AKCENT

FUKS PIZZERIA

KAWELIN

QMEDICA

Rynek Kościuszki 17

Grochowa 3

Legionowa 10

Waszyngtona 30/1U

FUTU SUSHI

KLUB ROTUNDA

Lipowa 12

Żelazna 9

QUATTRO PIZZERIA

Trattoria Czarna owca

GOSPODA PODLASKA

KPKM

SFERA TAŃCA

Lipowa 24

Żelazna 9

Składowa 11

Jurowiecka 52

Białostocki Teatr Lalek

GRAM OFF ON

KSIĄŻNICA PODLASKA

SPONTI

alfa centrum GUNGA CAFE p. 0, lok. 13 ESPRESSO BAR p. 2, lok. 27

BTL

KAMELEON

FREE – WAY

Kalinowskiego 1

Malmeda 17

SZKOŁA JĘZYKÓW OBCYCH

BTL

Grochowa 3 Berlinga 17a

Wysoki Stoczek 54

Alfa Centrum

Kilińskiego 16

BIERHALLE

GRAN VIA

KULA HULA

STUDIO LINE

Rynek Kościuszki 11

Lipowa 6

Jurowiecka 31

Słonimska 12

SUPERNOVA DENTAL CLINIC

BOK

GRODNO

LABALBAL

Legionowa 5

Sienkiewicza 28

Warszawska 21, lok. 3

Centrum zdrowia

GRYFAN

LATIN STUDIO

TAKE2GO

Lipowa 6

Choroszczańska 33

Atrium Biała

TEATR DRAMATYCZNY

KEN 50/U4 Mickiewicza 39/U7

GUSTO ITA LIANO

TCHIBO

Kopernika 5

Starobojarska 12, lok. 8u

Alfa Centrum, parter, lok. 24

COLOSSEUM

Warszawska 39, lok. 8

Elektryczna 12

Country Avenue

HIALURON

LITTLE HELL

TOKAJ

Malmeda 29

Słonimska 2

Lipowa 4

Malmeda 7

CZARCI PUB&JADŁO

HOMESCHOOL

LONDON ACADEMY

TOTEM STUDIO

Skłodowskiej-Curie 3

Żelazna 9, lok. 12a

Hetmańska 8

42. Pułku Piechoty 30 TOTEM STUDIO

D3 STUDIO

HOTEL 3 TRIO

MANIAC GYM

VILLA TRADYCJA

Jaroszówka 63

Hurtowa 3

Warszawska 79a

Włókiennicza 5

Efekt Proffessional

HOTEL BRANICKI

INSTYTUT ZDROWEGO ODŻYWIANIA

VOC SZKOŁA DŹWIĘKÓW

Częstochowska 3 Św. Mikołaja 1, lok. 7

Zamenhofa 25

EMPIK Sienkiewicza 3 Świętojańska 15 Miłosza 2 Hetmańska 16

HOTEL POD HERBEM

ENERGY ZONE

HOTEL PODLASIE

Kawaleryjska 22a

27 Lipca 24/1

Wiejska 49

Częstochowska 18, lok U1

OPERA I FILHARMONIA PODLASKA

Elektryczna 1

WARSZAWSKA 39 Warszawska 39

Odeska 1

OPRAWA OBRAZÓW RAMKO

WILLA PASTEL Waszyngtona 24a

Ciepła 1

ESKULAP Nowy Świat 11c Malmeda 6 Białówny 9/1

FITNESS PLACE PEJO Leszczynowa 25

46 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

INSTYTUT URODY

PIZZA SAVONA

WINOTEKA SAMI SWOI

Warszawska 57, lok. 4

Rynek Kościuszki 8 Pogodna 11F Legionowa 9/1

JUBILECH

POLIKLINIKA ARCISZEWSCY

ZDROWA SPIŻARNIA

Zamenhofa 19

Świętojańska 8

Słonecznikowa 21

Alfa Centrum


fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 47


48 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.