Dan Brown
—
Dziewiętnasta
Zwodniczy punkt
pięćdziesiąt
jeden
czasu
wschodnioamerykańskiego.
Jesteśmy z Norfolk. Mój Boże! Dopiero za dziewięć ósma? Miała wrażenie, że od chwili utraty przytomności minęły godziny. Jeszcze nie minęła ósma? Prezydent nie może ogłosić odkrycia meteorytu! Jeszcze mogę go powstrzymać! Natychmiast zsunęła się z łóżka i okręciła kocem. Nogi jej drżały. — Muszę natychmiast porozmawiać z prezydentem. Kapitan był wyraźnie zmieszany. — Z prezydentem czego? — Stanów Zjednoczonych! — Sądziłem, że chce pani skontaktować się z Williamem Pickeringiem. — Nie ma na to czasu. Muszę rozmawiać z prezydentem. Kapitan nie poruszył się, zagradzając jej drogę. — O ile wiem, prezydent zaraz wystąpi na bardzo ważnej konferencji prasowej. Wątpię, czy odbiera prywatne telefony. Rachel stanęła niepewnie na drżących nogach i wbiła w niego wzrok. — Panie kapitanie, nie mogę wyjaśnić panu sytuacji, ale prezydent za parę minut popełni straszliwy błąd. Posiadam informacje, które
musi usłyszeć.
Natychmiast. Proszę mi zaufać. Kapitan patrzył na nią przez długą chwilę. — Dziewięć minut? Nie jestem w stanie zapewnić bezpiecznego połączenia z Białym Domem w tak krótkim czasie. Mogę tylko zaproponować rozmowę przez radiotelefon. To otwarta linia. Musimy podnieść się na głębokość peryskopową, co zajmie parę... — Proszę to zrobić! Natychmiast!
- 250 -