DW Reset

Page 1


L

u

b

l

i

n

wydawca: Dworzec Wschodni Lublin, Polska kontakt: dworzecwschodni@gmail.com

redakcja: Ewelina Kurylek ewelina.kurylek@gmail.com Malgorzata Peron margolcia33@op.pl Ewa Solska emurska@gmail.com Grzegorz Jedrek grzegorzjedrek@gmail.com oprawa typograficzna / korekta: Michal Rozmysl m.rozmysl@gmail.com wspolpraca z redakcja: Kamil Brewinski kam.brew@tlen.pl Kasper Pfeifer http://dworzecwschodni.pl/ oprawa graficzna: m:i:r:o�n*t*e^e: mirontee@gmail.com

/

0


4

/

2

0

1

2

ISSN 2084 - 6878

Andrzej Niewiadomski - wiersze Bartosz Konstrat - wiersze18 12 Wojciech Kopek - tekst 28 46 Ilona Witkowska - wiersze 60

6

68,100

72

Krzysztof Szeremeta - wiersze 8086,122 Kasper Pfeifer - tekst, wiersze Dawid Kasiarz - wiersze 10094 Karol Grzechnik - tekst 116 Lukasz W. Sliwa - tekst 126 Ninette Nerval - wiersze 142148 Aleksandra Pawlik - tekst Agata Ptak - tekst 156 162 Ewa Solska - wiersze 168

Maria Cyranowicz - wywiad

182 194

212 tekst 216224 komiks

Urszula Pawlicka Piotr Szreniawski Marcin Sendecki - wiersz 228

202,208


4

Pod koniec filmu Andrieja Tarkowskiego Ofiarowanie przydarza się nic, które przywraca wszystko. Cała wcześniejsza konstrukcja filmu, cały jego wewnętrzny świat, zdaje się zmierzać do tego krytycznego punktu. Kolory blakną, fabuła strzępi się i rozrywa. Coraz więcej niewiadomych, coraz mniej oczywistych, przyczynowo-skutkowych procesów. Jednocześnie coś poza logicznego – z punktu widzenia bohaterów – zdaje się przejmować kontrolę. Tragiczny obraz świata pędzącego szybciej i szybciej, ku nieuchronnej zagładzie. Pomoc przychodzi w absurdzie, w najmniej oczekiwanej postaci. Listonosz Oskar, który jest poszukiwaczem błędów, niemożliwych zdarzeń, które błędy tropi, udowadnia i kolekcjonuje każe profesorowi – Aleksandrowi – udać się w tajemnicy, rowerem [sic!] do swojej służącej [sic!] Marii, i prosić ją, by ocaliła świat [sic!], aby przywróciła jego normalny bieg. Aleksander jest ateistą, a jednak wobec kryzysu świata – którego oczekiwał przez całe życie – składa ofiarę Bogu. Później wszystko, łącznie z kolorami, zostaje przywrócone. Istnienie zostaje odnowione w granicach realności i snu. Być może nic się nie wydarzyło. Być może wydarzyło się wszystko. Aleksander dobrowolnie opuszcza świat, ale jego istnienie kontynuuje jego mały, ukochany syn – Mały Człowiek. I zadaje pytanie: „Na początku było słowo. Ale co to znaczy, tato?” Tak właśnie chciałbym widzieć reset – podtytuł tego numeru. Reset jest nowym otwarciem, odnową. Być może nie wszystko można przywrócić do stanu sprzed kryzysu, być może coś, pewne dane świata – podążając za metaforą komputerową – muszą zostać usunięte. Być może reset jest wydarzeniem niezauważalnym, na granicy istotności i nieistnienia. A jednak stwarza na nowo. Poetyka końca jest poetyką, którą zauważyć można dopiero z perspektywy odnowionego-starego świata. Wielkie i małe kryzysy. Nie jest rzeczą tak oczywistą, jak się z pozoru wydaje, co jest małe, a co wielkie – kryzys człowieka, czy


5

kryzys społeczeństwa. Kryzys systemu, czy kryzys twórczy? Tu należy wstawić czarny ekran. Koniec. Początek. I jeszcze błąd. Co tak istotnego jest w niewielkim błędzie, w małej epifanii absurdu? To może być ostrzeżenie – wskazanie, że coś jest nie-normalnie, nie-dobrze, nie-w-zgodzie-z-istnieniem. Przynajmniej takim istnieniem, jakie znamy, jakie jest nam dostępne. Nieoczywista oczywistość: błąd jest brzemienny w konsekwencje. I jest jeszcze druga strona błędu – błąd jako mała epifania absurdu, jako objawienie, jako déjà vu – przypomnienie, że żaden porządek nie jest tak ostateczny jak nam się wydawało. Przynajmniej w tym systemie, na tej, tak nam znanej nieznanej ziemi. Przedstawiam drugi numer Dworca Wschodniego. Reset, kryzys, poetyka końca, błąd – to były kategorie, z którymi zmierzyć musieli się autorzy tekstów, i wobec których szukaliśmy twórców. Jako pismo rozrastamy się. Miło jest myśleć, że w tym numerze jest prawie trzydzieści pozycji. Wiersze, felietony, szkice, recenzje, wywiady a teraz także komiks eksperymentalny i zdjęcia. Wielu twórców – niektóre nazwiska już łatwo rozpoznać, inne niedługo będzie można. Małe ofiarowanie. Ja jestem raczej zwolennikiem ekspresji nonsensu, anomalii i urazu sensów, tam gdzie tkwi błąd, tam jest myślowe dobro. – to słowa Mirona Tee, grafika tego pisma. Jedna z nielicznych deklaracji twórczych jakie u niego wytropiłem. Niech będzie pointą i otwarciem.


6

Urodzony w 1965. Debiutował w roku 1988. Autor sześciu książek poetyckich: Panopticum (Lublin 1992), Niebylec (Warszawa 1994), Prewentorium (Lublin 1997), Kruszywo (Legnica 2001), Locja (Kraków 2005), Tremo (Lublin, 2010). Współzałożyciel i redaktor Kwartalnika Literackiego „Kresy” w latach 1989 – 2010. Publikował m. in. w „Kresach”, „Twórczości”, „Odrze”, „Pograniczach”, „Znaku”, „Toposie”, „FA-arcie”, „Pamiętniku Literackim”, „Tekstach Drugich”. Jego wiersze tłumaczone były na języki: angielski, niemiecki, rosyjski, słowacki, słoweński i bułgarski i umieszczane w antologiach nowej poezji polskiej na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. W druku najnowsza książka poetycka Dzikie lilie (Poznań, 2012). Mieszka w Lublinie.


7


8 Z kró!tkiej historii Z krótkiej historii zwierząt (i roślin), które chciały być ludźmi, wycofajmy czas przyszły. Presupozycje nie mieszczą się pośród potrzeb. Było. Niejasne jest, czy bujali w obłokach, bujali siebie, bujają się łodygi, kołyszą się ciała na gibkich łapach. Po meteorologii znów bierze górę fizjologia (i fotosynteza). Pozostały zapiski, nieco smętne: niczego o nas nie ma w laboratorium


9 W tle Dzień jest muzyczny i toczy kulę rytmu, przed nim i za nim kręgi tych samych dźwięków, ptasie radio, radio gwiazd, wierszy z gazet, ciepłych szeptów, sensacyjnych interwałów, wiotkich strun, elastycznych, które się nie rwą. I tak to idzie; wieczorem zapomnieliśmy o kąpieli, rano pamiętamy o wszystkim, co trzeba i poruszamy się na palcach, lawirując zgrabnie po domu i okolicy; w tym kolistym obszarze słuch nas nie myli, my – bezgłośni, eksplozywne szmery dźwięków, a w tle toczą dialog: siódme pokolenie modernistów i trzecie – postmodernistów


10 Biedny poeta patrzy na rzekę

Każdego dnia słyszy: nie mam nic prócz swojego dzieciństwa, słyszy: nie mam nic prócz śmiesznych idei, słyszy jeszcze: nie mam nic prócz czystego języka, następnego dnia: nie mam nic oprócz krzyku, słyszy: nie mam nic, mam tylko Nic. Szósty dzień spędza nad rzeką, odetchnął, tu panuje cisza. Prawie cisza: szumy, szepty, skrzeki. Zapomniał o wszystkim, co przeczytał u filozofów, zapomniał wszystkiego, czego nauczył się od pragmatyków. Nikt nie pyta, czego nie ma, nikt wie, że nie warto pytać, rzeka płynie, jest czysta, przezroczysta, niczego nie niesie, biedny poeta patrzy na rzekę


11

Ziemia listopadowa Śnieg stopniał i, błyszcząc kolorami, do ofensywy przeszła późna jesień. O, chwała, chwała temu, co tak różne. Bo przecież: „Podnosimy jakość, obniżamy ceny. To jest nasz sport”. I wszyscy wiemy, że „króliki w telewizji nie rżną głupa”, a świat jest pełen równych szans „Made in Women”. Chwała i cześć tej różnicy budzącej niewcześnie ze snu korzonki, suche kłącza, szykującej się na festiwal tylko podobnych skojarzeń. Słońce ochoczo praży, mróz to był na naszej ziemi drobny, nic nieznaczący epizod. Podniosłem jakość. Obniżyłem ceny. Uprawiam sporty, gadam w telewizji i staram się już nie rżnąć, a szczególnie głupa; manifestuję kobiecą wrażliwość. A jednak coś tu nie gra, mimo że mam duże szanse, by stać się „nowym dorosłym”, tak głośno nawołują mnie do tego filozofowie. O, chwała, sława im za to, tym wszystkim, którzy wojowali z apokalipsą, wreszcie przezwyciężyli nasz wieczny kryzys. Przeminą cyniczne i przejmujące wiersze. Na pustym polu pozostanie język, na drugim planie, za porażonym późnymi kolorami okiem, rozwinie swoją woń niepasteryzowana ciemność


12

2.

Bartosz Konstrat

Urodzony w 1977. Z wykształcenia animator i menedżer kultury. W 2005 roku zadebiutował książką thanatos jeans.

wiersze


13


14

uni holenderskie ciasteczka i to miękkie futro, oh, jakże zabawne, gdy topisz w herbacie osę i mówisz: jutro zabiorę cię na statek, popłyniemy razem w kierunku kontynentów, w towarzystwo planet, obejmiemy ustami ich smaczne orbity, spożyjemy ich w lukier ubrane królestwa, to będzie trwało długo, los to dzień polarny ciągnący się jak krówka, niesłychanie słodki, idiotyczny jak polityczne porno i właściwie nieskończony, przerywany tylko od czasu do czasu krótkim oddechem śmierci, tej stęchłej koleżanki twojej głupawej matki, kolekcjonerki bogów i potłuczonej służby, dla niej nawet pierwszy lepszy kapłan wystarczy, nie wybrzydza i kiedy może, karmi go własnym mlekiem, kokosową substancją, nieznanym pierwiastkiem. czy ona nam zazdrości? czy przebija szpileczką nasze małe serduszka? kiedy nikt nie widzi, płaczemy sobie i wygrywamy wyścig do jej starczych nóżek, w innych przypadkach wolimy grilla i liczbę pojedynczą, cudowny wynalazek przynajmniej na chwilę sprowadzający na nas nieśmiertelność.


15

holenderskie ciasteczka i taktyczne cięcie, którym reżyser kończy bergmanowski rausz: wchodziłem do pokoi i na ślicznych ścianach widziałem wszędzie siebie, cóż za smutny znak, myślałem, że to mądrość, a to było sidło, to był żołądek ptaka zamieniony zw schron, przemieszczałem się w poprzek, rozrywając błony, naśmiewając się z książąt, z przysiądniętych fałd, lecz wciąż wierzyłem w ciebie i to też był błąd, zaczepiałem języczkiem o materię piękną i myślałem o jutrze, co jak zdarty małż wciąż próbuje się wykpić, choć już jest sprzedany, już jest przeznaczony na pokarm, lecz ma argumenty, też ma swoje uczucia i ma własny styl. to zupełnie jak ludzkość. cóż za brak szacunku. lecz nie lubimy starców i no cóż tu kryć, tańce, srańce, hulanki kręcą nas i seks. i przed zmierzchem telefon, zagraniczny sztych: osioł, który odpędza muchy nie swoim ogonem.


16 jadłodania to śmiertelny zastrzyk …moim celem jest rozkosz, chcę dosiadać pustki i naklejać na nią metki, kody kreskowe, płaskich bohaterów kreskówek, chcę zmywać z siebie świadomość i kaleczyć pamięć, chcę być eksperymentem, który przerwie uderzenie obcego kosmosu, pragnę nie istniejąc przyglądać się narodzinom i śmierci i beztrosko szastać gatunkami, rodzajami i klasami roślin i zwierząt, chcę zaliczyć siebie do klasy przegranych, klasy poddanych, klasy nieobecnych, gatunku zamienionych w kamień, pragnę nie istnieć, tym, czego chcę jest stroma nieśmiertelność, przypominająca do złudzenia rozgrzaną spiralę, jeśli nie jestem torturą, jeśli nie zjadam, to zapadam w sen, nie zabijając – staję się rzemieślnikiem, chcę być artystą, moim celem jest rozkosz, pragnę zniszczenia, opowiadam się za nieistnieniem, moim celem jest odstęp czasu, chcę być prądem, on jest pokarmem w moich tłustych piersiach.



18

Urodzona w 1983. Absolwentka Filologii Polskiej i Historii Sztuki KUL, asystentka w Katedrze Krytyki Literackiej KUL, pisze doktorat o twórczości ks. Janusza st. Pasierba.

M W a sl y Od 1892 do roz obokpocszieac bieswoj prz s A mebyewajra na y Ellis pokladowIsylamnd –c to

M a l W s y Od 1892 rozpoczac swodoj obok siebie przebywaja na s A m e r Ellis Islandy pokladowym to


g o r s t e m z a t i e E l la i s o 1954 roku je I s l a swoiczychie blipraktyczkniliekanascie milion n ( 1 8 9P e r Ellis Islansdkich, rodzindoe, poczatku. ówW ludzi, glów d 2 - 1 9 o n . To osta znajomyc n c e . ie n o w z y m 5 4 ) – wysepka O d tni punkt, kth. Wszyscy, miejscu, wEuropy Wsch dzis najwiek w porcie z u p e órl y dzieli ich kilka godzin, nowym jezyokdniej postan sza kopaln od rozpocz albo dni, u. Rzadko owilo ia wNieodwzyy Jornk, i epu m e o przeszlo nkt knonotrow e cgia ozupelnie ncozwaseegmo miesieacjyac sci mieszka li imigra z y nców Amery cyjnej, s dtz a r tciau w. ki. Dla bl ieki karto g o r z a t a s t e m i e P e r om n E l l i s I s l a n d ( 1 8 9 2 - 1 9 5 4 ) o 1954 roku kilkanascie milionów ludz i, gl ó w nie je zycie praktycznie do poczatku. W now z Europy Wschodniej postanowilo swoich bliskich, rodzine, znajomych. Wsz ym miejscu, w now ym jezyku. Rzadko majac ysc Ellis Island. To ostatni punkt, który dzie y, kilka godzin, albo czasem siecy li ich od rozpoczecia zupeldni, c e . nie nowego zymie cia l n i e n – wysepka Ow d porciez uNowp y e Jor o w g o s t a r t u w. k, punkt kontroli e imig o dzis najwieksza kopalnia wiedzy o prz rac yjne j, eszlosci mieszkanców Ameryki. Dla bldzieki kartom

19


20 W syste Od 1892 do 1954 roku kilkanaście milionów ludzi, głównie z Europy Wschodniej postanowiło rozpocząć swoje życie praktycznie do początku. W nowym miejscu, w nowym języku. Rzadko mając obok siebie swoich bliskich, rodzinę, znajomych. Wszyscy, kilka godzin albo dni, czasem miesięcy, przebywają na Ellis Island. To ostatni punkt, który dzieli ich od rozpoczęcia zupełnie nowego życia w Ameryce. Od zupełnie nowego startu. Ellis Island – wysepka w porcie Nowy Jork, punkt kontroli imigracyjnej, dzięki kartom pokładowym to dziś największa kopalnia wiedzy o przeszłości mieszkańców Ameryki. Dla bliskich, którzy pozostali w Europie, jedyna szansa na odnalezienie jakichkolwiek informacji o swoich krewnych. W tym miejscu podaje się pracownikowi stacji miejsce urodzenia i miejsce docelowe. Ellis jest więc ciągłym zawieszeniem pomiędzy, kiedy zostawia się za sobą przeszłość, z datą i miejscem urodzenia. Można jeszcze podać stan cywilny. Reszta jest już teraźniejszością: kolor oczu, włosów, znaki szczególne; i tym, co będzie: nowe miejsce pobytu. Przecież to oznacza nowy dom, z każdym nowym sprzętem, meblami i łyżkami. Najczęściej gdzieś w okolicach Chicago, Detroit, Pittsburgha, albo dalej: Kansas, Nebraska, Dakota, Kalifornia. Ta ostania kusiła przybyszów tak: „Miejsce dla milionów imigrantów. 43 miliony 795 tysięcy akrów nietkniętej ziemi rządowej. Kolej i prywatne grunty dla milionów farmerów. Klimat dla zdrowia i bogactwa, bez cyklonów i śnieżyc”. Dzisiaj największe skupiska Polaków w USA znajdują się w Chicago, Denver, Detroit, Los Angeles, Nowym Jorku i Seattle.


21 Kazimierz Libicki (nr 13 na karcie pokładowej z 1920 roku) jako miejsce urodzenia podał Krempiec, miejsce pobytu zaś Detroit. Krempiec, pisane fonetycznie tą samą ręką, która uzupełniała dane także dwunastu innym Polakom (m.in. z Białej, Łabunia, Białegostoku) to Krępiec – wieś, kilkanaście kilometrów od Lublina, przy trasie w stronę Chełma i Zamościa. Kazimierz zmienia swoje życie tak, jak na Ellis zmieniona jest pisownia jego imienia: Casimer. Kolor oczu: brązowe, włosy ciemne. Do portu Nowy Jork wpływa 6 czerwca 1920 roku. Początkiem podróży i miejscem, w którym ostatni raz dotyka stopą swojej ziemi jest Danzig (Gdańsk). Statek ma piękną nazwę Pocahontas i zbudowany został w 1900 roku. Zanim kupiła go flota amerykańska pływał pod flagą niemiecką jako Prinnzess Irene. Należał do Północnoniemieckiego Lloyd, obok Cunard i Hamburg-American, największej linii kursującej między Stanami a Europą. Dziesięć lat przed końcem swojej służby powrócił do macierzystego portu z napisem Bremen. Ostatni napis na burcie brzmiał jednak: Karlsruhe. Cudzoziemcy zazwyczaj płyną trzecią klasą. Ta nazwa kusi tylko w folderach, w rzeczywistości bowiem steerage, jak pisał na początku XX wieku Edward A. Steiner powinno być zakazane przez prawo, ponieważ „ traktowanie go [imigranta] jak zwierzęcia, gdy do nas przybywa, jest złym wprowadzeniem w nasze życie”. W ciasnych, dusznych i ciemnych pomieszczeniach pod pokładem, dusiło się i kotłowało jednorazowo nawet tysiąc czterysta osób (statek Scandia, ze szczecińskiej stoczni Vulcan). Nic dziwnego, że wielotygodniowa podróż, podczas której 200-osobowe pomieszczenia służyły jednocześnie za sypialnie, jadalnie i świetlice, sprzyjała wielu chorobom. Dlatego tuż po opuszczeniu statku pasażerowie poddawani byli wstępnej ocenie zdrowia. W apogeum dziennego przyjmowania cudzoziemców (5 tys. osób w ciągu dnia) lekarz musiał ocenić w ciągu 6 sekund stan zdrowia imigranta. Jeśli pomyślnie przeszło się to badanie, pozo-


22 stawało czekać na wydanie potrzebnych dokumentów, umożliwiających wejście na ląd. Jeśli jednak lekarz zauważył oznaki choroby lub inne defekty, zobowiązany był do zaznaczenia (najczęściej kredą na ubraniu) swojego rozpoznania. Litera E oznaczała chorobę oczu (eyes), H – problemy z sercem (heart), K – przepuklina (hergnancy). X ujęty w kółko oznaczał prawdopodobny defekt psychiczny. Takich liter było wiele, a osoby, które zostały nimi tak oznaczone kierowane były na dalsze, bardziej szczegółowe badania. I tu następował pierwszy moment bolesnego dramatu. Często zdarzało się, że rozdzieleniu musiało ulec wiele rodzin. Jak podają źródła, nie zdarzyło się, by osoby odesłane po pierwszej selekcji, powróciły jako uznane za zdrowe jeszcze tego samego dnia. Lekarze mieli jednak fachowe oko. Chorych umieszczano w szpitalnych pomieszczeniach, udzielano pomocy lekarskiej i jeśli tylko pacjent wyzdrowiał, uzyskiwał prawo pobytu w Stanach. Podczas pobytu dbano o jego zdrowie i dobre samopoczucie. Kroniki notują, że jeden z pracowników został upomniany pisemną naganą za to, że obudził pacjenta na śniadanie uderzając w jego metalowe łóżko, w skutek czego chory się wystraszył. Jeszcze inny dostał upomnienie za to, że obiecał jednemu z cudzoziemców wysłanie telegramu do jego rodziny, ale obietnicy nie dotrzymał. Jako system, rozbudowywana ciągle wyspa Ellis, była zorganizowana niezwykle przemyślnie. Wszystko regulowały przepisy, które były przyjazne dla imigrantów. Ich pierwszy kontakt z Ameryką musiał dostarczać przybyszom pozytywne skojarzenia. Funkcjonowały stołówka, kantor, telegraf, bagażownia, szpital, można też było kupić bilet na podróż koleją po kraju. Dla dzieci wydzielono specjalne miejsce, w którym mogły się pobawić. Na wyspie oprócz służby celnej, lekarzy i pielęgniarek, strażników i bagażowych zatrudniano także tłumaczy. W 1903 roku było ich trzydziestu dwóch. Mówili także po polsku. Kazimierz/Casimer Libicki odpowiadał na pytania do karty pokładowej, a następnie do dokumentów imigracyjnych w swoim ojczystym języku.


23 Nie wiemy, co przywiózł ze sobą, bo przecież przywieźć coś musiał, jak każdy. Start w nowe życie nie był chyba możliwy bez choćby najmniejszej rzeczy, która łączyła z przyszłością. Nieludzkie wydaje się całkowite odcięcie do tego, co było, co określało człowieka, tego kim był, czym się zajmował. Bagażowy Peter McDonald (ur. 1849), po dwudziestu latach pracy potrafił rozpoznać po bagażu, z jakiego kraju pochodzi jego właściciel. Wszyscy, niezależnie od miejsca urodzenia, traktowali swoje rzeczy jak najcenniejszy skarb. Małgorzata Szejnert w książce o Ellis Wyspa klucz pisze: Bagaże Duńczyków, Szwedów i Norwegów są upchane najbardziej. Według Petera ci ludzie biorą ze sobą więcej niż ktokolwiek inny: materace, piernaty, łóżka, szuflady, krzesła kuchenne, i choćby im się tłumaczyło, że zapłacą krocie za ich transport do miejsca przeznaczenia, nie chcą się z tym rozstać, jak z życiem. Walizki Anglików i Francuzów są w lepszym stanie niż inne i zdecydowanie najbardziej nowoczesne. Grecy i Arabowie mają toboły wielkie jak góry, zbierają pięćset lub sześćset funtów rozmaitych rzeczy, ugniatają i zawijają w dywany i chusty. Taką sztukę musi nieść czasem sześciu mężczyzn. (…) ludzie, którzy mówią po polsku nie lubią zdawać bagaży na przechowanie i taszczą je wszędzie ze sobą. Największą wagę przywiązują do pierzyn. Niosą je nieraz na głowie albo ramieniu i podtrzymują jedną ręką, podczas gdy drugą ciągną kufer z uczepionymi do niego dziećmi.

M. Szejnert, Wyspa klucz, Kraków 2009. Cytaty w tekście, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z tej książki.


24 W eseju Ekspozycja z tomu Nieobliczalne Michała Pawła Markowskiego czytam o jego wrażeniach podczas oglądania zdjęć imigrantów z lat 1905-1911: […] patrzyły na mnie oczy ludzi, którzy porzuciwszy swoje miejsca i swoje rodziny, wywłaszczeni w sensie najdosłowniejszym, całkowicie wykorzenieni postanowili żyć na nowo. Rodzina włoskich uchodźców: otoczona walizkami niemłoda kobieta, trzymająca na rękach córkę, obok dwoje młodszych dzieci, wszyscy wpatrzeni w obiektyw aparatu z mieszaniną nadziei i przerażenia, młoda Żydówka rosyjska, melancholijnie patrząca ogromnymi oczami ponad kamerę; zrezygnowane dzieci czekające na swoją kolej w ogonku do badania lekarskiego, wycieńczone długą podróżą przez ocean, wszyscy oni patrzyli na mnie, jakby czekając na to, co powiem. Czy na nieco późniejszych zdjęciach Augustusa Francisa Shermana (1865–1925) uwieczniona została twarz Kazimierza? Miał wówczas 34 lata i 3 miesiące. Było lato, miesiąc temu w maju wypłynął z Gdańska. W dokumentach pokładowych jako stan cywilny podał: wdowiec. Więcej informacji o nim z Ellis nie mamy. Ellis to miejsce przejścia, z jednej rzeczywistości do drugiej. Wyjście z jednego systemu w inny. To także możliwość rozpoczęcia wszystkiego radykalnie od nowa. Kazimierz przypłynął do Ameryki zapewne w tym samym celu, jaki mieli wszyscy: by było lepiej. Kiedy opuścił wyspę, czy dotarł do Detroit, co się z nim dalej działo - już nie wiemy. Dla tych, którzy zostali w małej, choć dawniej królewskiej wsi na Lubelszczyźnie, przez lata był tym, który

M. P. Markowski, Ekspozycja, [w tegoż:] Nieobliczalne. Eseje, Kraków 2007, s. 19-28.


25 „uciekł do Ameryki”. Zostawił żonę Franciszkę (zm. 1960) i dwójkę dzieci: Józefa (ur. 1906) i Zofię (ur. 1908)*. Na Ellis rozszczepiła się historia tej rodziny. Czy Kazimierz postanowił rozpocząć wszystko od nowa (podał się jako wdowiec), całkowicie zapomnieć o przeszłości? Czy mu się to udało? Przecież nieprawdopodobnym jest odciąć się od wszystkiego. Ale chciał tego nowego życia spróbować. Jego żona żyła przecież w Polsce jeszcze dokładnie czterdzieści lat. Dzisiaj jego wnukom i prawnukom pozostaje być wdzięcznym za Ellis, która stworzyła system zapisu każdego cudzoziemca. W wyszukiwarce Muzeum Imigracji na Ellis można znaleźć dowód na to, że Kazimierz przypłynął do Nowego Jorku. Został po nim ten drobny ślad: imię, nazwisko, miejsce urodzenia, wiek, miejsce pobytu, stan cywilny, znaki szczególne (brak), kolor oczu, kolor włosów i nr karty pokładowej. Uciekł nie tylko do Ameryki, ale wymknął się naszym wspomnieniom.

* Kazimierz Libicki (ur. 1886 – zm. ?), mąż Franciszki (1893 -1960), ojciec Józefa (1906 -1990), dziadek Zofii Libickiej-Peroń, pradziadek Małgorzaty Peroń.


26

e


27


28

4.

tekst

Wojciech Kopek

Urodzony w 1986 – studiuje Filologię Filologię klasyczną Klasyczną na KUL-u. naGłówne KUL-u. Główne zainteresowania zainteresowania kultura toantyczna kultura Urodzony w 1986to– studiuje Filologię antyczna oraz translatoryka. oraz translatoryka. Klasyczną na KUL-u. Główne zainteresowania to kultura antyczna oraz translatoryka.


29


30 „Ludzki gatunek jest śmiertelny i ulegający zniszczeniu. Jest zatem rzeczą naturalną, że dzieła ludzkie są zniszczalne, że ulegają zmianie i w różne sposoby przechodzą z jednego stanu w drugi. Ale skoro Bóg jest wieczny, podobnie i wypada, aby Jego prawa były wieczne”1.

Rese „Trzeba posługiwać się świadectwami przeszłości odnośnie do tego, co ma się stać”, twierdził Andokides, chociaż Izokrates mówił, że „o tym, co ma się stać można wnioskować z prognostyków”. Sybilla, antyczny Nostradamus, prorocy Starego i Nowego Testamentu, prorocy z apokryfów, wróżbici, wieszczki zawsze mieli pewność, że nadejdzie czas… Czas, owszem, może i nadejdzie, ale tymczasem ciekawie byłoby przyjrzeć się jak w praktyce tworzy się przyszłość, a najlepiej ogląda się takie sprawy z perspektywy, kiedy, znając „świadectwa przeszłości”, rozróżniamy prognostyki… Świt Nowego Przymierza jest niechybnie zmierzchem starego świata, Nowa Pieśń2 może zabrzmieć, gdy stara cichnie… Takie przynajmniej jest założenie. A jak wyglądało to w rzeczywistości? Cóż było to… skomplikowane. Żeby opowieść miała jakieś, zarysowane chociażby, tło, trzeba zacząć od daty. Rok 313 naszej ery, liczony od narodzin Jezu1 Cytat jest jednym z fragmentów dzieła Flawiusza Juliana Przeciw Chrześcijanom, który zachował się w polemice Cyryla Aleksandryjskiego (Cyryl 143 C). Cytat za: http://pantheion.pl/?art=080506_Przeciw_galilejczykom. 2 Tak nazywał chrześcijaństwo Klemens z Aleksandrii.


31 sa z Nazaretu, Mediolan. Po trzech wiekach mniej lub bardziej intensywnych prześladowań, dysput teologicznych i filozoficznych, które niejednego myśliciela zwiodły na manowce herezji i skazały na wieczne potępienie, edykt współcesarzy Imperium, Konstantyna i Lyciniusza, zagwarantował wolność wyznania, nie tylko zresztą chrześcijanom. Był to wielki akt dokonanej rewolucji. Niech więc to będzie punkt odniesienia dla opowieści. A co było wcześniej? Nie trzeba wszakże przypominać, jak to Sprawiedliwy doznał niesprawiedliwości, po trzech dniach, jak przepowiedział, wypełnił słowa Pisma, jak posłał tych, którzy uwierzyli, przekonał niedowiarków, jak rozeszli się, by głosić i dawać świadectwo, jedni na zachód, inni na wschód, aż dotarli do Indii, tych zabraknie w opowieści. Natomiast z tych, którzy poszli na zachód, jedni osiadli w Helladzie, inni podążyli na południe do Egiptu, a może nawet i dalej w krainy czarnej Etiopii i wieść o nich zaginęła… Byli także i tacy, którzy, Opatrzności ręką prowadzeni, osiedli w Rzymie, stolicy świata. Trzy były wówczas Miasta. Rzym w Italii, Aleksandria w Egipcie i Ateny w Helladzie3. W Atenach, z całym dorobkiem, historią i kulturą mieszkańców, nie mógł zrobić furory wędrowny myśliciel, żebrak niemalże, znali tam takich i świetnie bawiono się ich zapalczywymi dysputami, jak we współczesnym Hyde Parku. Aleksandria, od czasów Filona, a zapewne jeszcze wcześniej, była ośrodkiem, pominąwszy oczywiście środowisko Muzejonu, filozofii i teologii żydowskiej uprawianej przez, co prawda Żydów zhellenizowanych, ale nie mniej przez to, na swój sposób, ortodoksyjnych, więc nie ma właściwie o czym mówić4. Ale Rzym? To miasto chłonęło wszystko. Nie zawsze co prawda tak było, bo czym innym był za Republiki, czym innym za Cesarstwa, ale właśnie o Rzymie cesarzy będzie 3 Wkrótce miał nadejść czas Konstantynopola. 4 Aczkolwiek już w drugim wieku działała tam Szkoła Katechetyczna, Didaskaleion, w której wykładali jedni z najważniejszych ówcześnie myślicieli chrześcijańskich, Klemens z Aleksandrii i jego uczeń Orygenes. Szkoła miała już wtedy swoją tradycję.


32 mowa. Przede wszystkim charakteryzował go pewien głód religijny5. Z otwartymi ramionami przyjmowano platonizm, który powoli ewoluował, poprzez medio- w kierunku neoplatonizmu, właściwie religii przesyconej mistycyzmem. Są dowody na istnienie orfizmu w Rzymie, skąpe i trudne do interpretacji, ale jednak… A wszystko to wśród przepychu kultów wschodnich takich, jak kult Kybele, matki bogów. Cóż więc dziwnego, że i chrześcijaństwo znalazło wyznawców? Może i nic w tym niezwyczajnego, ale w końcu chrześcijaństwo okazało się dziwne. Okazało się inne. Problem, pomijając wiele, wiele kwestii, stanowiła wiara w jednego Boga. Wiara, która nie pozwalała na kult cesarzy, powszechny wówczas i stanowiący główną siłę jednoczącą państwo, którego krańce, a nawet sąsiadujące ze sobą tereny, nie miały poza tym ze sobą wiele wspólnego. Problem był tym poważniejszy im słabsze stawało się Imperium. Barbarzyńcy na zewnątrz, chrześcijanie wewnątrz, bogowie odwrócili się plecami. A już w dwójnasób problemem stawali się chrześcijanie w armii! Stąd nakazy składania ofiar bogom z rzymskiego panteonu, ubóstwionym cezarom. Ale zmiany były już głębokie i żadne edykty nie mogły tego zmienić, a wydaje się nawet, że to właśnie prześladowania umocniły nową wiarę, powstały legendy, hagiografia, nowy typ mędrca-ascety… słowem wszystko to, co porusza serca, porywa dusze. Skrót, tych doskonale znanych wydarzeń, pozwala zakorzenić się opowieści w historii. Jest zatem rok 313. Zmiana dokonała się, ale czy coś naprawdę się zmieniło? Edykt mediolański gwarantował wolność religijną, ale sam Konstantyn wyraźnie faworyzował chrześcijaństwo. To on ogłosił niedzielę urzędowo dniem wolnym od pracy, budował świątynie, rozszerzał uprawnienia biskupów, za jego sprawą odbył się pierwszy sobór po5 Pomijam fascynacje wyścigami rydwanów, walkami gladiatorów, pomijam też to, że Rzymianie zdolni byli do wywołania rozruchów z powodu problemów z dostawą wina.


33 wszechny w Nicei6 w Azji Mniejszej, któremu nawet sam przewodził, wreszcie, pod koniec życia, co nie było wówczas rzadkością, przyjął chrzest. Polityka Konstantyna, niezwykła pod wieloma względami, prowadziła do tego samego celu co zawsze: do władzy, kontroli, jednolitości; można powiedzieć za Aleksandrem Krawczukiem7, że jej istota zawierała się w haśle: „Jedno imperium, jedna wiara, jeden cesarz”. O tym zamyśle świadczy doskonale miejsce, jakie wybrał sobie na wieczny spoczynek, a mianowicie kościół Świętych Apostołów, gdzie znajdowało się dwanaście symbolicznych sarkofagów. Konstantyna był trzynasty… Przekaz zatem wydaje się oczywisty: jestem – mówił zza grobu – równy Apostołom! Krawczuk twierdzi8, iż było to nawiązanie wprost do pogańskiej tradycji wprowadzania zmarłych władców w panteon bóstw, a wiadomość była podwójna. Dla chrześcijan urastał do rangi świętego, dla pogan stawał się bogiem, a państwo miało zyskać kolejny spajający element. Nowa wiara przejmowała zatem funkcje starej, w zmienionej z wierzchu oprawie. Problem w tym, że Konstantyn został zamordowany. Legenda głosi, że jeden z jego synów, Konstancjusz, znalazł pergamin, w którym sam cesarz napisał, że umiera otruty przez braci i polecił jednocześnie pomścić swoją śmierć. Konstancjusz wypełnił testament. Z pałacowej rzezi ocalało dwóch chłopców. Dwunastoletni Gallus i siedmioletni Julian, przyrodni bracia, synowie różnych matek. Fakt tym bardziej zdumiewający, iż mordy, jak się szacuje, musiały trwać nawet kilka tygodni9. Pierwszego uratowała choroba, drugiego wiek. Jak na obu chłopców wpłynęły te wydarzenia nie trudno przewidzieć. Po latach Grzegorz 6 To właśnie nicejskie wyznanie wiary stało się wyznacznikiem herezji, to według stopnia rozbieżności z tym wyznaniem osądzano herezjarchów. 7 A. Krawczuk, Ród Konstantyna, dz. cyt., s. 9. 8 Tamże, s. 8. 9 Tamże, s. 18.


34 z Nazjanzu, kolega Juliana ze studiów w Atenach, opisywał go tak:„[…] kark słabowity, barki chwiejne niby szale u wagi, oczy podniecone i rozbiegane, wzrok obłąkanego, chód nerwowy i niepewny, nos prychający arogancją i pychą, zawsze ten sam wyraz twarzy o błazeńskich rysach, śmiech wybuchający niespodziewanie i bełkotliwie, ruchy głowy niespokojne, mowa wciąż przerywana przez brak tchu, pytania bezładne i przypadkowe, podobne odpowiedzi – chaotyczne i nieprzemyślane […]”. Wziąwszy poprawkę na to, że Grzegorz pisał inwektywę na Juliana, do czego jeszcze powrócę, nawet bez znajomości psychologii da się rozpoznać w tym opisie charakterystyczne tiki nerwowe i zachowanie mocno znerwicowanego człowieka… Pewne wydarzenia pozostawiają niezatarte piętno. W tym miejscu, po raz kolejny, przyjdzie pominąć pewne sprawy. Pomijam więc rządy Konstancjusza, jego bezdzietność10 i niezbyt pomyślne potyczki z Partami, pomijam stopniowe dzielenie Imperium, rządy najpierw dwóch, później czterech władców, samowolę obierającej cesarzy armii. Ale trzeba wspomnieć o kilku sprawach. Po pierwsze w owym czasie, czyli na początku czwartego wieku, struktury kościelne coraz ściślej łączą się ze strukturami administracji Imperium. Można nawet zaryzykować sąd, że był to jeden z elementów, które przesądziły o przetrwaniu Kościoła w „czystej formie”, bo – i to jest druga sprawa − był to też czas szerzenia się niezliczonej ilości herezji, w pismach podaje się ich kilkadziesiąt. Wielkie marzenie Konstantyna rozpada się wówczas w pył, coraz jaśniej widać, że nie będzie jednego Imperium z jednym władcą i jedną religią… Ani żelazne rządy, pełne mściwości i okrucieństwa, w którym, jak podaje Ammian Marcelinus, historyk tamtych czasów, przewyższył Kaligulę i Domicjana, ani aparat „policji politycznej”11 nie mogły zapewnić Konstan10 Bezdzietność władcy, jak wiadomo, stanowi zawsze problem dla państwa. Sam władca uznał to za karę boską za wymordowanie rodziny, być może ocaliło to życie braci w późniejszych czasach. 11 A. Krawczuk, Ród Konstantyna, dz, cyt, s. 33.


35 cjuszowi pokoju i trwałości państwa. Dotykamy tu bardzo śliskiej sprawy, a mianowicie relacji Kościół – państwo. Z jednej strony, owszem, cesarz dbał o chrześcijaństwo… edyktami, jak na przykład tym z roku 341, w którym całkowicie zakazał składania ofiar, a więc de facto religii pogańskiej, mówi się także, iż wiele jego postanowień wynikało „z ducha nowej moralności”12, ale faktem jest, że Konstancjusz chciał kontrolować Kościół, zarządzając nim poprzez inspirowane przez siebie synody. I tu pojawia się w opowieści Euzebiusz, krewny Juliana, właściwy autor kościelnej polityki cesarza. Zamieszany był już w konflikt z Atanazjuszem, biskupem Aleksandrii, na początku lat trzydziestych czwartego wieku, jeszcze za panowania Konstantyna Wielkiego. Oficjalnie chodziło o różnice dogmatyczne; ortodoksyjny Atanazjusz oskarżał o spisek przeciw sobie środowisko biskupów o poglądach ariańskich, za których przywódcę uznawał właśnie Euzebiusza, natomiast sam oskarżany był o to, że wspomniane sprawy dogmatu są jedynie zasłoną dla niszczenia jakiejkolwiek niezależności w Egipcie, którym Atanazjusz, mówiono, władał, jak sam faraon13. W końcu Atanazjusz znalazł się na wygnaniu. Nie pomogło mu nawet wstawiennictwo żyjącego wówczas świętego Antoniego, który wsławił się szczególnie walkami z powszechnie wówczas jeszcze spotykanymi demonami. Po śmierci Konstantyna w roku 337, odwołany z wygnania na Zachód, powrócił na Wschód, gdzie spotkał się z Konstancjuszem, oko w oko stanęli wówczas przed sobą ludzie, którzy mieli walczyć aż do śmierci. Kolejny personalny konflikt, tym razem o stanowisko biskupa Konstantynopola wybuchł jakoś na przełomie roku 338 i 339. Nie wiadomo do końca, jak wyglądała ta walka, lecz ostatecznie Euzebiusz uzyskał stanowisko, a zwołany przez cesarza synod nie tylko odwołał Pawła, ówczesnego biskupa, ze stanowiska, ale w dodatku skazał go na wygnanie. Atanazjusz zaś, swoim zwyczajem, oskarżył o wszystko Arian. 12 13

Tamże, s. 37. Tamże, s. 21.


36 Kilka powyższych rysów musi wystarczyć, a myślę, że wystarczy z nawiązką, jako charakterystyka starości nowego świata. Lata następne to z jednej strony nieprzerwane zmagania z herezjami wszelkiej maści, nieraz tak subtelnymi, że nawet wielcy ortodoksyjni myśliciele musieli się gęsto tłumaczyć14, a z drugiej bezpardonowa walka o władzę, dzisiaj powiedzielibyśmy o stołki, w tworzącej się administracji kościelnej. Oprócz tego czasy owe charakteryzuje ograniczanie, a nawet zwalczanie starodawnych kultów pogańskich. Kolejni władcy zarówno Zachodu, jak i Wschodu, w tworzącym się dopiero podziale, zabraniali składania ofiar, fundowali kościoły… Przemiana dokonała się. Przynajmniej nieoficjalnie. W praktyce natomiast wciąż działała Akademia, prowadzona przez przychylnych religii przodków Neoplatoników15, wciąż pisali i oddzia 14 Kilkanaście lat później spotkało to św. Grzegorza z Nazjanzu, który w listach 101 i 102, uważanych za minitraktaty teologiczne, tłumaczył się z różnic między jego poglądami, a tezami głoszonymi przez apolinarystów. Główne kwestie dotyczyły wcielenia i pełnego zespolenia pierwiastka boskiego i ludzkiego w Jezusie Chrystusie, przy czym apolinarysci (w dużym uproszczeniu) twierdzili, że w Chrystusie nie było rozumnej części ludzkiej duszy, nous, którą zastąpił pierwiastek boski. 15 Pisałem o tym w poprzednim numerze, natomiast warto dodać, że ówczesny medio-, a jeszcze bardziej, neoplatonizm mocno wpływały na chrześcijaństwo , szczególnie poprzez Orygenesa, który (o ile te osoby są tożsame) studiował w neoplatońskiej szkole Ammoniusza Sakkasa. Nie do przecenienia jest usługa, jaką nowej religii oddało słownictwo tworzone dla starej, szczególnie to związane z Wielkimi Misteriami w Eleuzis. Doskonałą orientację w słownictwie i kultach pogańskich wykazuje Orygenes w dziele Przeciw Celsusowi, w którym stosuje właśnie starą terminologię do nowych treści, duchem neoplatońskim tchnie teoria apokatastazy, czyli, w dużym uproszczeniu, zarys wędrówki bytów od i do swojego pierwotnego kształtu, czyli „ognia”, poprzez upadek i oczyszczenie, z uwzględnieniem stworzenia świata, dzieła zbawienia i ponownego przyjścia. W zarysie teoria ta przypomina nieco neoplatońskie wędrówki dusz, czy też wędrówkę dusz u Platona w Państwie, aczkolwiek różni się ona tym, że nie ma u Orygenesa determinizmu, to znaczy, że każdy cykl zawarty w apokatastazie, która obejmuje te cykle, jest wiec pojęciem szerszym, może różnić się od poprzedniego. Sam Orygenes pisał, że ani Ewa nie musi popełnić grzechu pierworodnego, ani Adam dać się skusić, ani nawet Zbawiciel nie musi w danym cyklu przybyć. Nawiasem mówiąc ta teoria stała się przyczyną wiecznego potępienia na Soborze Konstantynopolitańskim II w 553. A wracając do terminologii misteryjnej w chrześcijaństwie, to podobnie czynił jego nauczyciel


37 ływali myśliciele wrogo odnoszący się do nowej wiary, wciąż, ukryci w lasach, jaskiniach i głuszach żyli kapłani dawnych bogów, wieszczki i wróżbici, którzy przepowiadali, że kiedyś los się odwróci, że znowu zapłoną ołtarze ofiarne. Tymczasem, nieświadom jeszcze roli, jaką przyjdzie mu odegrać na scenie theatrum mundi, Julian znosił niewolę, w złotej, co prawda, ale wciąż klatce cesarskiej posiadłości w Macellum, w Kapadocji, przeżuwając krzywdy wyrządzone przez krewniaka jego rodzinie, bo, że dobrze pamiętał mordy, świadczą doskonale jego pisma. Wówczas, jak twierdził, izolacja spotęgowała dzikość usposobienia jego brata Gallusa, który zasłynął później, jako cezar, z okrucieństw. Pobyt w Macellum16 uprzyjemniała braciom nauka, Klemens Aleksandryjski, który wprost napisał, że chce przekazać nową treść w dobrze znanych obrazach. Nie byli oni prekursorami tej praktyki, bowiem środowisko zhellenizowanych Żydów aleksandryjskich posługiwało się tym słownictwem od wieków, a na pewno od czasów Filona, w egzegezie Starego Testamentu. Dlaczego jest to aż tak ważne? Bo jest to najistotniejsza cecha rewolucji, która nie potrafi obejść się bez dorobku systemu, który chce zniszczyć. Nikt, absolutnie nikt nie potrafi, choćby i deklarował taką chęć, zapomnieć o przeszłości, wymazać wszystko i stworzyć z niczego coś na tyle doskonałego, żeby zastąpiło wszystko to, co zniszczył, a przy tym nie było tym, co było po drobnym jedynie i tylko naiwnych zdolnym nabrać retuszu. Grecka terminologia misteryjna była doskonała, mogła oddać wszystkie subtelności skomplikowanej myśli religijnej, była, co więcej, powszechnie znana, a to pozwalało na przekazanie prostym ludziom trudnej treści. Wyobraźmy sobie bowiem kogoś usiłującego w prostych słowach opowiedzieć o dziele zbawienia, wcieleniu i połączeniu wszystkich elementów trójdzielnej duszy, o zjednoczeniu człowieka z Bogiem, i o temu podobnych sprawach… Właściwie to dosyć łatwo sobie to wyobrazić. Bo my już znamy slogany, znamy hasła, jesteśmy od dzieciństwa oswajani z pewnymi obrazami, skrótami myślowymi, lecz wówczas, osiemnaście, siedemnaście wieków temu… Pierwsi myśliciele chrześcijaństwa zdawali sobie z tego sprawę, stąd taka walka o adaptację kultury pogańskiej w nowych warunkach, stąd próba przeformułowania starych słów, starych obrazów na nowe treści. Do kwestii kultury jeszcze powrócę, bo nie tylko myśliciele chrześcijańscy zdawali sobie sprawę z jej wagi, o niebezpieczeństwie jej wykorzystania wiedzieli także filozofowie pogańscy… 16 W szerokim świecie dzieją się wówczas ważne rzeczy, o których nie sposób nie wspomnieć choćby. Po pierwsze utwierdza się podział na cesarstwo Zachodnie i Wschodnie, aczkolwiek wciąż utrzymywana jest iluzja łączności dzięki zwierzchnictwu jednego władcy nad drugim i traktowania


38 w tym nauka chrześcijańska. Grzegorz z Nazjanzu17 poświadcza, że obaj pełnili jakieś funkcje w tamtejszym kościele, przypuszczalnie lektorów18, a zatem musieli przyjąć chrzest19. Mało tego, Grzegorz wspomina nawet o budowie świątyni ich fundacji, o innych zbożnych dziełach… Izolacja dobiegła końca w roku 348. Gallus trafił na dwór, Julian na studia do Konstantynopola. Zetknął się tam z twórczością Libaniusza, studiował w Nikomedii, aż w końcu zawędrował do Pergamonu, wciąż jeszcze jako gorliwy chrześcijanin20. W tym miejscu należy wspomnieć o spepodziału jako bardziej wewnętrznego, dzielnicowego. Druga kwestia to coraz bardziej widoczny rozłam w kościele, który można traktować jako prognostyk Wielkiej Schizmy. Doskonale widoczne było to w roku 343 podczas synodu w Serdice. Pokazał on, ze nie ma możliwości porozumienia miedzy biskupami Wschodu i Zachodu, a wzajemne oskarżenia o herezje i obarczanie winą o rozłam w Kościele nie sprzyjały zgodzie. Podobnie prognostykiem można uznać brak odpowiedzi na listy św. Bazylego, słane kilkanaście lat później, do biskupów Zachodu w sprawie wspólnego frontu antyariańskiego. Podział Imperium, podział administracyjny, nakładał się na głębszy podział intelektualny, który opierał się na przeświadczeniu, że są nasze sprawy i ich sprawy, i że te sprawy każdy musi załatwić sam. 17 Osobną kwestią, choć istotną, jest znajomość Juliana z dwoma najstarszymi Ojcami Kapadockimi, św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem z Nazjanzu. Obydwaj zaczynali studia w Cezarei Kapadockiej, oddalonej o kilka godzin jazdy konnej od Macellum, wiedzieli więc o pobycie członków rodziny cesarskiej, zapewne także widywali braci, albowiem niewola nie była całkowita i mogli się oni poruszać po okolicy, choć nie całkowicie swobodnie i nie ze wszystkimi mogli rozmawiać. Lepiej zaznajomili się z Julianem podczas studiów w Atenach u znakomitego retora tamtych czasów Himeriusza. Obaj pobierali też nauki u Libaniusza, retora działającego w Konstantynopolu. Nienawiść Ojców Kapadockich do Juliana jest wręcz legendarna, wybory życiowe rozdzieliły ich drogi na zawsze, choć początkowo wydawały się splatać, dlatego też należy ostrożnie podchodzić do ich świadectw, które pochodzą przecież z inwektyw i pism polemicznych skierowanych przeciw Julianowi. Na szczęście mamy także pochwałę Juliana pióra wspomnianego Libaniusza, nie mówiąc już o pismach samego Juliana, więc można się tej postaci przyjrzeć z trzech stron. 18 Św. Grzegorz z Nazjanzu pisał w czwartej mowie przeciw Julianowi: „Zapisali się nawet do kleru [Julian i Gallus], aby mogli czytać ludowi także boskie księgi i uważali to za zaszczyt nie mniejszy od innych, ale przeciwnie – pobożność była dla nich przedmiotem najwyższej chluby”. 19 A. Krawczuk, Ród Konstantyna, dz. cyt., s. 73. 20 Zmieniało się już wówczas samo chrześcijaństwo. Z religii walczącej o przetrwanie stawało się religią panującą. Oprócz dawnych poglądów, że


39 cyfice ówczesnych studiów. Uczono się bowiem retoryki, lecz pod tą nazwą rozumieć należy nie tylko umiejętność pięknego wysłowienia, ale też znajomość literatury, sztuki, filozofii, słowem tego wszystkiego, z czego w przemowie można czerpać. Oznaczało to znajomość twórczości przede wszystkim pogańskiej. Poganinem był Libaniusz, pogańska była szkoła pergamońska. Wykładano tam naukę Platona i neoplatonizm, szczególnie zaś Plotyna i Jamblicha. To właśnie w Pergamonie miał nastąpić zwrot21. Jedyne bardziej szczegółowe informacje o tamtym okresie pochodzą z Żywotów sofistów retora Eunapiusza. Otóż w Pergamonie zetknął się Julian z dialektyką neoplatońską wywodzącą się wprost z nieodpartej logiki pytań i odpowiedzi stosowanej przez Sokratesa, a zatem, by tak rzec, z platonizmem racjonalnym. Ale, jak się okazało, nie tego szukał. W końcu trafił na wykłady Euzebiusza22, ów zwykł był kwitować każdy wykład słowami: „Prawdziwie istnieje tylko to, co jest przedmiotem dialektyki. Natomiast sztuczki magiczne, zwodzące zmysły, są dziełem kuglarzy i szaleńców, którzy oszukują wyzyskując siły materii”. Zaciekawiony, Julian zapytał któregoś razu, co te słowa oznaczają? W odpowiedzi usłyszał nieprawdopodobną historię. Otóż – opowiadał Euzebiusz – jeden z uczniów tamtejszej szkoły, imieniem Maksymus, zaprosił pewnego razu swoich mistrzów do Efezu, do świątyni bogini Hekate23. Poprosił, by rozsiedli się wygodnie i patrzyli z uwagą. Następnie, według relacji filozofa, zapalił kadzidło i wyrecytował hymn. nie można nikogo do określonej wiary przymusić, gdyż taka wiara nie znajduje w oczach Boga uznania, zaczęły pojawiać się poglądy przeciwne, jak na przykład te prezentowane przez Firmikusa Maternusa, twierdzącego, że pogan, dla dobra ich nieśmiertelnej duszy należy siłą zmusić do wyznawania nowej wiary. Nie brakowało także ludzi pokroju pierwszego nauczyciela Juliana, niejakiego Hekeboliosa, którego można uznać za doskonały miernik kalejdoskopu nastrojów społecznych i religijnych poglądów zmieniającej się władzy (Por. A. Krawczuk, Ród Konstantyna, dz. cyt., s. 92 nn.). 21 A. Krawczuk, Ród Konstantyna, dz. cyt., s. 160. 22 Nie mylić z biskupem Euzebiuszem, chrześcijaninem. 23 Nieomylnie wskazuje to na powiązanie myśliciela z Orfizmem i praktykami teurgicznymi.


40 Zebrani ze zdziwieniem spostrzegli, że oto posąg bogini uśmiechnął się, a po chwili wręcz wybuchnął śmiechem na cały głos, a z trzymanych przezeń pochodni buchnęły płomienie. Na co Julian miał odpowiedzieć: „Bądź zdrów i zajmuj się swoimi książkami! Pokazałeś mi właśnie to czego szukałem”24. Jak wyjaśnić tę nagłą zmianę? Czego Julian poszukiwał? Neoplatońska teurgia, czyli współdziałanie, a nawet wpływanie na bogów, była pojmowana wówczas jako kolejny stopień teologii, jako wiedza teologiczna w praktyce. Aleksander Krawczuk stawia tezę, iż Julian mógł zobaczyć w niej alternatywę dla chrześcijańskiego cudotwórstwa25. I znowuż trzeba odwołać się do specyfiki czasów, do sposobu myślenia ówczesnych ludzi, aczkolwiek często jest to sposób myślenia ludzi w ogóle. Trudno dokładnie określić kiedy rodzi się hagiografia, ale już Żywot świętego Antoniego, żyjącego w latach 251 – 356, datowany na lata 356 – 362 jest przykładem tego gatunku, w którym ważne, jeżeli nie najważniejsze miejsce zajmują czyny, cuda i walka z demonami świętego chrześcijańskiego26. Niewątpliwie hagiograficznym źródłem jest Biblia, a szczególnie Nowy Testament, czy mówiąc ogólnie literatura początków Chrześcijaństwa, bo wypadałoby wliczyć tu apokryfy Ojców Apostolskich, itp. Pomimo więc, że filozofia pogańska mogła śmiało konkurować z chrześcijańską, a bądźmy szczerzy, niebotycznie ją przewyższała w owych czasach, to na gruncie cudotwórstwa nie wiele miała jej do przeciwstawienia. Braki te nadrabiał neoplatonizm. Dzieła aretalogiczne takie jak Żywot Apoloniosa z Tyany, dokonania 24 A. Krawczuk, Ród Konstantyna, dz. cyt., s. 163-164. 25 Tamże, s. 168. 26 Z cudotwórstwem sprawa jest jeszcze ciekawsza, albowiem o tym, jak mocno było zakorzenione w ówczesnym myśleniu, świadczą nieco późniejsze pisma ascetyczne, które zajmują się też grzechem pychy. Otóż słabym mnichom demon pychy podsuwa obrazy czynionych przezeń cudów, pokazuje im wiwatujący tłum po wypędzeniu demona, ukazuje im wdzięczność uzdrowionych z ciężkich chorób i tym podobne sprawy. Wszelki bowiem nadprzyrodzony pierwiastek działa na mistycznie nastawiony umysł.


41 kolejnych diadochów Akademii Platońskiej (magiczne czy teurgiczne)27, miały pokazać pogańskiemu światu, że nie pozostaje w tyle za chrześcijańskim i także ma swoich cudotwórców. Julian – według Krawczuka – zrozumiał to przesłanie, które trafiło doń poprzez opowieść o wyczynie Maksymusa i dlatego właśnie podążył do niego na naukę czynienia cudów. Tymczasem Imperium wstrząsały kolejne wojny na frontach tak wschodnich, jak i zachodnich. Kolejni dostojnicy dochodzili do władzy, inni tracili stołki, życie nawet. Wtedy to, w roku 354, zginął Gallus, za zbrodnie zapłacił śmiercią łotrzyka, skrępowanemu odcięto bowiem głowę. Julian został jedynym legalnym potomkiem cesarza. W tym samym więc roku został wezwany na dwór władcy, podróżując nieśpiesznie zdążył jeszcze zwiedzić Troję, znaną z poematów Homera, i zaiste, jak przebiegły Odyseusz, zdołał uśpić czujność tamtejszego biskupa i swoich opiekunów, ukrywając przed nimi duchową przemianę. Podczas pobytu na dworze Julian oczyścił się z oskarżeń o wyimaginowane spiskowanie z bratem i uzyskał zgodę na studia w Atenach. Ale studia nie trwały długo. W październiku 355 ponownie wezwano go na dwór. Sytuacja była dramatyczna, kolejne wieści zastraszające: Galia stracona. Najazd Germanów osiągnął apogeum. Purpura i godność Cezara napawały Juliana wstrętem28. Nominacja nie oznaczała jeszcze zaufania podejrzliwego z natury władcy, nie oznaczało go także wysłanie do wstrząsanej rozruchami Galii. Kilka sukcesów militarnych, zdolności administracyjne, zmniejszenie podatków przyczyniły się do wzrostu znaczenia młodego Cezara. W roku 360, w miejscowości Lutetia Parisiorum, wojsko obwołało Juliana Augustem. Konfrontacja z Konstancjuszem stała się nieunikniona. Chcąc nie chcąc nowy władca szykował się do wojny. Szczęśliwie 27 Opisywałem to w poprzednim artykule. 28 Miał on skwitować zaszczyt cytatem z Iliady: „Zabrała go śmierć purpurowa i los potężny”. Cytat tym bardziej wymowny, że jeszcze kilka lat temu „zaszczytu” owego dostąpił Gallus.


42 Konstancjusz zmarł i już w roku 361 Konstantynopol przywitał nowego władcę, wymienionego w pozostawionym przez poprzednika testamencie. I tak oto rozpoczęła się całkiem inna epoka29. Po kilkudziesięciu latach chrystianizacji Julian restytuował stare kulty. Przede wszystkim zażądano zwrotu zagrabionych dawnym świątyniom bogactw, odnowiono zniszczone, pobudowano nowe przybytki. Co charakterystyczne władca nie odwoływał się do przemocy. Julian bowiem dobrze orientował się w mentalności ówczesnych chrześcijan i wiedział, że przemoc czyni ich silniejszymi jeszcze. Niszczył więc chrześcijaństwo finansowo. Mistrzowskim posunięciem, zorientowanego w filozofii chrześcijańskiej, cesarza był edykt tolerancyjny z 362 roku, w którym, oprócz zapisu o równouprawnieniu każdej religii, nakazywał powrót z wygnania wszystkich skazanych, zatwierdzonym przez swojego poprzednika wyrokiem kościelnym, biskupów. W praktyce równało się to powrotowi wszystkich heretyków. Osłabienie Kościoła było tylko kwestią czasu, wszelkie rozłamy wisiały na włosku. Ostatecznym ciosem miał być zakaz nauczania retoryki wydany chrześcijanom30, wiążący się z zakazem korzystania przez chrześcijan w nauczaniu z dzieł autorów pogańskich, czyli w praktyce zakaz korzystania z dorobku ówczesnej kultury. Religia odcięta od dochodów z jednej strony, od zaplecza filozoficznego, istotnego przecież w prowadzeniu polemik, z drugiej, a ponadto skazana na wewnętrzna walkę z herezjami, znalazła się w położeniu, w jakim nie znajdowała się od lat. Można więc uznać, że reset dokonał się… Doskonale opisują to słowa Libaniusza: „Najpierw przywrócił, jakby z wygnania przywołując, kult bogów, niektóre świątynie budował, inne odnawiał, do innych zaś wprowadzał posągi bogów. 29 Pomijam politykę zewnętrzną, reformy administracji, ogólne usprawnianie Imperium. 30 Nie był to zakaz wymierzony bezpośrednio w chrześcijan. Rozkaz cesarski był ogólniejszej natury, znaczy to, iż każdy, kto chciał nauczać retoryki helleńskiej, musiał zdobyć na to pozwolenie z kancelarii cesarza, która wszakże wydawała je wyłącznie poganom.


43 Pieniądze płacili na to ci, którzy z kamieni świątynnych wznieśli sobie domy [tzn. chrześcijanie]. Można było widzieć, jak wieziono to na okrętach, to na wozach kolumny ograbionym bogom, a wszędzie ołtarze, ogień, krew, woń ofiar, dymy, obrzędy kultowe, wieszczbiarze wolni od strachu, a na szczytach gór flety, uroczyste procesje i byk, jednocześnie dostateczna ofiara dla bogów i uczta dla ludzi”. Ale tak samo, jak rewolucja była krucha i od poprzedniego systemu zależna, tak i reset nie mógł być doskonałą repliką czasów minionych. Julian bowiem wiele się od chrześcijan nauczył. Po pierwsze imponowała mu ich polityka społeczna, kazał więc naśladować pogańskim kapłanom akcje charytatywne, usiłował całą czeredę kapłanów najprzeróżniejszych kultów nagiąć do wzorowanej na chrześcijańskiej hierarchii kleru, zalecał także, z naciskiem, odpowiedni styl życia pogańskim duchownym, a więc modlitwę oraz lekturę dzieł filozoficznych31. Wszystko to pokazuje, jak wysokie w istocie miał mniemanie o swoich wrogach ideowych. Julian, zwany później Apostatą, zmarł w roku 363, podczas wyprawy na Persów, od rany zadanej włócznią. Początkowo sądzono, rozpowszechniano nawet tę wersję, że zabił go chrześcijanin, jeden z żołnierzy. Jednakże typ rany wskazywał wyraźnie na broń używaną przez nieprzyjaciela. W piątym wieku powstała inna jeszcze wersja, apokryficzna, śmierci cesarza. Otóż zabić miał go św. Merkuriusz, a umierając Julian rzec miał Vicisti, Galilaee!, co znaczy: „Galilejczyku, zwyciężyłeś”. Aczkolwiek, jak się rzekło, jest to tylko, wiele mówiąca, legenda. Wraz ze śmiercią Juliana skończyła się restytucja pogaństwa w Imperium. Bez jego charyzmy i woli nikomu już aż tak na tym nie zależało, tym bardziej, że cesarz śmieszył swoich podwładnych raz stylem życia, filozoficznym, 31 Nie trzeba tez nadmieniać, że był to ideał życia samego Juliana, który pokazywał przede wszystkim, iż wysokie standardy moralne nie są przypisane do konkretnej religii, a ich uzasadnienie może tak samo, jak z Nowego Testamentu, wypływać z etyki filozofii greckiej (pogańskiej).


44 skupionym na lekturze, gdy tłum wiwatował na cześć zwycięzców w igrzyskach, skromnym tam, gdzie oczekiwano władczości i przepychu, dwa bawił wyglądem, bo nosił brodę (symbol mędrca), podczas, gdy cesarz winien być ogolony (jak wojownik), ale nade wszystko neoficką gorliwością, gdy pod nóż szły setki wołów na krwawe ofiary, przez co zwano go obraźliwie „Rzeźnikiem”… Jak w tym wszystkim dostrzec granicę między zmianą a powrotem? Nie wydaje się to całkowicie możliwe, nawet potrzebne właściwie. Ostatecznie trzeba po prostu zwrócić uwagę, że nie ma kategorycznych podziałów na dobre i złe systemy, nie ma błędu systemu, nawet system nie istnieje… To zawsze byli – zawsze są – po prostu ludzie. Bez człowieka nie istnieje władza, zbrodnia, błąd bez człowieka także zaistnieć nie może. Powiadają, że rewolucja zjada własne dzieci, z pewnością tak jest, ale płodzi następne, które patrzą na niegdysiejsze rewolucyjne hasła jak na truizmy, zmiana dla jednych staje się oczywistością dla innych. Wtedy wyłażą brudy. Jaki morał z opowieści? Rewolucja, nigdy w pełni nie wyzwolona z tradycji, ma już w sobie zalążek resetu, reset, zawsze modyfikowany przez novum, nigdy nie odtworzy idealnie świata sprzed rewolucji, para reset i rewolucja płodzą ewolucję, dziecko z trudnym dzieciństwem.



46 Miłość do teatru i literatury porzucił na rzecz parzenia kawy. Prawie ideał. gra na klarnecie miksuje na Miłość doRekreacyjnie teatru i literatury porzucił nai rzecz parzenia kawy. magnetofonie szpulowym. W wolnych chwilach zdjęcianai je Prawie na rzeczideał. parzenia Rekreacyjnie kawy. Prawie gra naideał. klarnecierobi i miksuje manipuluje (lub nimi). Wielbiciel dobrego tytoniu. Absolwent Filologii magnetofonie Rekreacyjnie gra szpulowym. na klarnecie W wolnych chwilach robi zdjęcia i je Polskiej. Mistrz Monopolu. imanipuluje miksuje na(lub magnetofonie nimi). Wielbiciel szpulowym. dobrego tytoniu. Absolwent Filologii Polskiej. W wolnych Mistrz chwilach Monopolu. robi zdjęcia i je manipuluje (lub nimi). Wielbiciel dobrego tytoniu. Absolwent Filologii Polskiej. Mistrz Monopolu.

„Wielkie niebezpieczeństwo jest w poddaniu się jednej idei”. André Gide


47

Dualizm


"atwie e coraz j 48

y pprz c hodzi ow i ed z i e , Z e snu si b u d z c:

" Wr my zn w

do snu."C. K. Norwid


i

49


50

Reduce me


51


Prawdziwi . . podroznicy to ci 52

tylko, .

ktorzy wyruszaja,.

aby . wyruszyc

Charles Baudelaire


i y

53

y

Glambnig, Gods and LSD


54

Utled-1


55

Un5


56


57


58


59


6. 60

Ilona

Witkowska

wiersze

Urodzona w 1987. Laureatka nagrody specjalnej jury w XVI OKP im. Jacka Bierezina; niebawem, nakładem WBPiCAK w Poznaniu, ukaże się jej debiutancka książka splendida realta; studiuje kulturoznawstwo, mieszka we Wrocławiu.


61


62

dziecko w jest kapliczka, jest orzech. rzeki biegną żlebami i są czyste. ludzie biją zwierzęta w milczeniu.


63

Laura znalazła w encyklopedii informację na temat wygięcia powierzchni jeziora Ontario. zdruzgotana, milczy. jedzie w takie miejsce, gdzie plamkę światła na dłoni czuje jak rozgrzany pieniążek.


64 z tego będą chciałbym mieć jakieś dzieci, coś. e tam, posłuchaj, w radio leci piosenka, jaka fajna.


65

dlaczego kobiety, mimo tego, że im puchną nogi, kupują cieliste cienkie skarpetki na mocnej gumce, które im się wrzynają, co sprawia wrażenie, jakby miały odkręcane stopy?


66 jeszcze nowszy ład zjem te resztki, przysięgam. tylko nie patrz na mnie.



7.

68 Marcin

Twardzik

Urodzony w 1987. Bielszczanin. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, publikował poezję w zinach (m.in. „o co chodzi?”) i prace historycznoliterackie w wydawnictwach akademickich („Konteksty Kultury”), ostatnio widziany na Poetyckich Derbach Krakowa, hobbistycznie fotograf i gitarzysta, niegdyś karateka, entuzjasta UFC.

wiersze


69


70 (. gdy rzeka wkroczyła do miasta w nas wysychała rzeka nieudana transfuzja – obraz odmówił transpozycji do wnętrza – milczeliśmy całymi dniami wygłodniali pukaliśmy do automatycznych drzwi wszystkich stacji chrypiąc fuel petrol oil s ł ow a n i e c h c i a ł y s i ę p a l i ć starczyłby drink – mexican bay (transmisja szalała w oceanie za oceanem) nasze usta nie chciały się rozszczelnić


71 po nazostaną otwarte blur effect przelewa się kanałem źrenic gorączkowy chillout krępuje reakcję

od kiedy ruch zaatakował przestrzeń zamarł ruch we mnie – spokój ociera się o histerię świateł zalane ciągi neonów stoję f2f patrząc w oko tramwaju droga mną wędruje


72

Urodzony w 1990 roku. Studiuje Filologię Polską i MISH KUL. Współtworzy „Dworzec Wschodni” oraz pismo „Myszliciel”. Interesuje się literaturą romantyczną, demonologią, ezoteryzmem oraz edytorstwem, zwłaszcza jego liberackim aspektem. W wolnych chwilach zajmuje się typografią i projektowaniem książek, chciałby kiedyś na tym zarabiać.


73


74

Pożądane jest przenoszenie pewnych pojęć, funkcjonujących w ramach jednej z dziedzin ludzkiego działania, na grunt drugiej. Przeszczepienia takie stają się czasem żywotne, w innych wypadkach wydają się być jedynie marnymi ekwiwalentami jakichś znaczeń. Dominującym źródłem pojęć jest z pewnością dziedzina informatyki oraz technologii informacyjnej – w świecie oplecionym przez technikę (niekoniecznie dosłownie – przy pomocy kabli), nieznajomość prawideł technologicznych może prowadzić do poważnych problemów w życiu codziennym. Przykładem realizacji pozytywnej, wspomnianej transgresji pojęć informatycznych, jest z pewnością kategoria hipertekstowości czy hipertekstualności, przeniesiona na grunt nauk o literaturze – medium Internetu umożliwiło bowiem taką budowę dzieła literackiego, która odwołuje się w swej strukturze do konstrukcji i zależności odsyłaczy oraz linków, jak w poezji cybernetycznej. Czy istnieje realna możliwość wdrożenia pojęcia „resetu” w dziedzinę literaturoznawstwa? Chciałbym tym tekstem odpowiedzieć twierdząco


75

na zadane pytanie, przynajmniej w interesującym mnie kontekście. Reset, jak mówi najpopularniejsza polska skarbnica wiedzy, to „zakończenie pracy dowolnego urządzenia elektronicznego lub cyfrowego w celu załadowania od nowa systemu operacyjnego, sterowników lub innego oprogramowania”*. Przekształcając tę definicję na potrzeby humanistyki, można powiedzieć, iż reset, to czynność, która jest zatrzymaniem i przerwaniem jakiegoś procesu, czy zmiany określonego stałego stanu rzeczy, w celu ponownego rozpoczęcia go w tożsamym lub odmiennym kształcie. Właśnie takie rozpoznanie jest podstawą do rozważań – wszczynanie na nowo pewnego procesu i aktualizacja go w inny, choć nie odrębny sposób. Moje intencje chcę zobrazować na przykładzie książki, która jest również egzemplifikacją literatury hipertekstowej, a mianowicie: Gry w klasy Julio Cortázara. Autor pisze we wstępie: „Na swój sposób książka ta zawiera w sobie wiele książek, przede wszystkim zaś dwie książki”** . Pierwszą z nich Cortázar zaleca czytać „normalnie”, to znaczy liniowo – od rozdziału 1 do 56. Drugą proponuje natomiast rozpocząć od rozdziału 76, po czym podążać wedle, podanego dalej przez autora, schematu, z którego można wywnioskować, iż książka liczy grubo ponad sto rozdziałów. Dlaczego tak to

*

Restart, [hasło w:] Wikipedia. Wolna encyklopedia, [on-line:] http:// pl.wikipedia.org/ wiki/Restart.

**

J. Cortázar, Gra w klasy, Kraków 2005, s. 5.


76

wygląda? Pierwszy sposób odczytania wiąże się jedynie z I częścią książki, część II i III są to fragmenty dodatkowe o charakterze fabularnym, eseistycznym, filozoficznym. Często nie mają najmniejszego związku z historią z części pierwszej, jednak przez Cortázara zostały uznane za składowe elementy książki w rozumieniu pluralnym. Zaproponowany schemat nie jest oczywiście zobowiązujący, kolejność wyboru rozdziałów, a zatem i proces „budowy” książki może opierać się na metodzie „chybił-trafił”. Co ma do tego reset? Załóżmy, iż ktoś Grę w klasy przeczytał podaną przez autora metodą. Po jakimś czasie postanawia wrócić jednak do książki, wybierając inną ścieżkę. Tutaj właśnie następuje reset – mając już jakiś obraz, treści i wnioski wyniesione z lektury, podchodzi czytelnik do niej ponownie, inaczej kształtując jej strukturę. To umożliwia mu wyciągnięcie nowych wniosków i rozpoznań, inaczej ułożone fragmenty będą prowadzić do nowych asocjacji, zwłaszcza, iż między powtórnym odczytaniem utworu czytelnik wzbogacił się o nowe wrażenia i doświadczenia* . Cortázarowa Gra w klasy nie jest oczywiście jedynym przykładem. Szukałem ich więcej, by móc zweryfikować i potwierdzić tezę o resecie. Inne przykłady, jakie przychodzą mi na myśl, to Pałuba Karola Irzykowskiego, zapomniana, pionierska powieść z początku wieku XX, operująca podobnym schematem – zastosowano w niej podział na części, a w treść wpleciono odwołania między nimi. Czytelnik wybiera – czy chce się odwołać do innych miejsc, czy nie. Taka decyzja może czasem zaważyć na jakości zrozumienia pewnych fragmentów. Kolejnym przykładem może być liberacka powieść Nieszczęśni autorstwa Bryana Stanleya Johnsona. W strukturze został zawarty ten sam klucz – podział na rozdziały i pewna dowolność w ich odczytaniu, jedynie pierwszy i ostatni rozdział muszą znaleźć się w tradycyjnych dla siebie miejscach. Cała reszta, jak na liberaturę przystało*,

*

Resetem jest w jakimś sensie każde powtórne przeczytanie pewnego utworu, wszczęcie nowego procesu, po uprzednim zamknięciu go, czy to przy pojawieniu się błędu (niezrozumienia) czy zwyczajnym „zakończeniu”.


77 *

Więcej o zjawisku liberatury:

nie ma z tradycją wiele wspólnego – książka jest pudełkiem, w którym na luźnych składkach wydrukowano poszczególne rozdziały. Pomijając pierwszy i ostatni, pozostałe można układać dowolnie, resetować strukturę książki w nieskończoność. Warto opisać najciekawszą z metod odczytania tej książki: wyjęcie składek z pudełka, podrzucenie i rozpoczęcie czytania tej, która upadła najbliżej (lub najdalej – zależne od woli czytelnika). Tożsame cechy uwidaczniają się w powieściach hipertekstowych, takich, których przestrzenia nie jest materialna, fizyczna forma książki, a strona internetowa. Podczas czytania można natknąć się na łącza, linki, które wiodą do fragmentów rozrzuconych w toku fabularnym, które spełniają podobnie resetującą i asocjującą funkcję. Przykładem takiego utworu może być utwór Blok – pierwsza polska powieść hipertekstowa – której autorem jest Sławomir Shuty** . Oprócz prozy istnieją też przykłady z poezji – tomik sonetów Raymonda Queneau – Sto tysięcy miliardów wierszy. Pisałem już o tym dziele w innym artykule, dlatego przytoczę swoją wypowiedź: „Wydaje się, że zamieszczenie takiej liczby utworów w jednym zbiorze byłoby niemożliwe, nawet gdyby zapełnić go dystychami czy haiku. Queneau zawarł w swoim dziele nawet większą ilość wierszy. Jak to możliwe? Po otwarciu jego książki, wszystko wygląda jak najnormalniej – strony tytułowe, strona metryczkowa. Dalej zaczynają się tzw. schody. Każda ze stron pocięta jest na kilkanaście pasków. Każdy z pasków zawiera linijkę tekstu. Odpowiednio manipulując stronami, zaginając paski, można ułożyć z pojedynczych wersów niemalże nieskończoną, a przynajmniej fizycznie trudną do policzenia liczbę utworów”*** – a co za tym idzie – wielokrotną możliwość resetowania treści, układów i skojarzeń, przez co niemożebna staje się odpowiedź na pytanie z tytułu artykułu – ile tekstów?

K. Bazarnik, Co to jest liberatura, Kraków 2008 lub w serwisie internetowym poświęconym temu zjawisku: http://www. liberatura.pl/coto-jest-liberatura. html.

**

Powieść dostępna jest pod adresem: http://www.blok. art.pl/.

***

M. Rozmysł, Liberatura, „Myszliciel” 2011, nr 3.


78 Jeżeli rację ma Cortázar, mówiąc: „W ciemnościach przestrzeń i pozycje zmieniają się i człowiek jest niezdarny jak dziecko”* , tak w literaturze poddanej resetowi przestrzeń i pozycje zmieniają się, jednak człowiek urasta do kształciciela porządku wewnętrznej struktury książki, niemal na równi z autorem. Reset tworzy i aktualizuje dzieło literackie, nie pozwala mu skostnieć w niewzruszonych ramach, będąc źródłem kolejnych poziomów znaczeń i metatreści.

*

J. Cortázar, Szyja czarnego kociaka, [w tegoż] Ośmiościan, Warszawa 1977, s. 164.



80

9.

Krzysztof

Szeremeta

Urodzony w 1990. Studiuje edytorstwo na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor tomu Nowy dokument tekstowy („Zeszyty Poetyckie”, Gniezno 2011). Publikował wiersze w prasie literackiej w kraju i zagranicą (m.in. w „Odrze”, „Arkadii”, „Portrecie”, "Ricie Baum"). Wybrany w akcji „Połów 2010”, autor arkusza Długi dystans. Partycypował w antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010. Tłumaczony na język angielski, opublikował kilka wierszy w Anthologia 2. New polish poets series wydawnictwa Off_Press/Zeszyty Poetyckie w Londynie.


wiersze

81


82

Historia użycia pamięci fizycznej: przestrzeń, marginalne proste, skazy na przestrzeni, której wspomożenie tkwi w imieniu Pana. W grę wchodzą arkana, antywirus, protekcja systemu. Za rzekomym wątkiem, w krainie solucji, wydarzył się człowiek: znalazłem w nim rękę i papieską flagę, ślady białej farby, całą białą farbę. Ustawiłem zdarzenie dla pełnej głośności. Format ligi mistrzów, faza półfinału, dwa zespoły z ciemności przekraczają linie. Mają srebrne krążki przed ostatnim spotkaniem. Więc podania do przodu. Do tyłu tak samo. Człowiekowi w arbitrze zbiera się na wpierdol, są w nim koła, mięśnie, okręgowa klasa, realizator omdlewa przy analizatorze. Trwa wielki wybuch, kamera opada i gdzie jest Arkona? I kim Arcywirus? Na twarz nałożyłem projekcję systemu. Zagrożony człowiek za maseczką tlenu musi się odwołać do wyższej jednostki. Zajmuję się również przemocą.


83

niech każdy powie: cracovia rządzi w krakowie, w łacinie ksiądz baka. w pustej twojej starej (grodzka 42) dopadła nas radziecka inwersja. piwo żywe. nadeszła postać, która baka księdza. radykalny nurt wisły dominowałby, gdybyśmy umieli docenić powagę.


84 u Posiedzimy chwilę, tylko sprawdzę; położyłem monetę na torach. Awers się rozpadnie, rewers dotknie ziemi. Poniemiecki budynek z czerwonej cegły wpycha mnie do jej płaszcza. Na dworcowym zegarze dwudziesta. Widzę latarnie na końcach rzęs. Napisałbym coś na powiekach, to byłoby lepsze od jej oczu, jak mapa wyspy skarbów na skórze martwego pirata. Na odwrocie krzyżyk. Ona nie ma imienia. Udałbym się, gdybym miał dokąd.



R r e p 86 Ee r R

10. Kasper Pfeifer

tekst

Studiuje Filologię Polską KUL. Kiedyś boksował. Publikował w prasie, m. in. W „Kresach”, „Portrecie” i kilku innych pismach. Książki nikt mu wydać nie pozwolił, ale miło, gdyby się to zmieniło. Lubi Gwiezdne wojny i Arsenal z Londynu. Ma nawet kubek z armatką i koszulkę z Sokołem Millenium. Ostatnio czytał francuską poezję, Rogera McGougha i Briana Pattena. Ma kota Bożydara.


87


88

Można się siędosiąść? dosiąść? Pierwsze spotkanie z wierszami. Kruszone szkło, / mięso abstrakcji – twoje plecy, naturalna ściana. / W ciemni zostaje abstrakcja. Miasto spływa / z wodą, metale ciężkie, błyskawice w trakcjach. Gęsto i hałaśliwie. Pojawiają się coraz to nowe obrazy, trwają przez ułamek sekundy i znikają. Odchodzą w nieokreśloną dal, są zastępowane przez następne. To świat widziany bez okularów, świat, w którym jako czytelnik jestem zagubiony, a autor zostaje moim przewodnikiem. Wybiera miejsca, dźwięki i osoby. Niektóre tylko zaznacza, inne specjalnie pogrubia. Wyostrza je, a ja zaczynam zwracać na nie uwagę. Zwracam, bo on zawraca mi głowę. Ma do tego talent i robi to w uroczy sposób. To ciche wiersze. Mówią o tym, co sam chciałbym wykrzyczeć, ale nie potrafię. Nie na głos, tylko cichutko. Najciszej, jak się da pokazują, co boli i zastanawia autora, który snuje gdzieś pod nosem nieco zgorzkniałą melodię, skierowaną mimo wszystko do ludzi. Do nas. Do mnie. Nie jest to jednak reguła i bezproduktywna obserwacja. Niektóre wiersze wołają o zmianę miejsca. W Ringu wolnym świat jest ciasny, uwiera, prosi, żeby rozpiąć przestrzeń. Rozciąć, pozwolić, by rozpadł się i rozpierzchł. Może zostanie po nim pustka? Może w jego miejscu pojawi się zupełnie nowy świat? Nie wiem. Odnalazłem w nim szczególną nutkę wspomnień – i może za sprawą osoby autora – wróciło to, co zgubiłem. Czytając te wiersze, odnoszę wrażenie powrotu do miejsc wiecznie utraconych, takich, do których chciałbym wrócić. Kajam się. Czasami przeklinam stratę i jednocześnie jestem z niej dumny. Pod wpływem tych wierszy nachodzą mnie sprzeczne myśli. Rozstaję się z miastem, drogowskaz kieruje na kilka końców świata. Jako czytelnik wkraczam w osobisty świat autora, obserwuję naprzemiennie jego scalanie i rozkład. Wiwisekcję, przenikanie się płaszczyzn. Posiedzimy chwilkę, tylko sprawdzę; położyłem monetę / na torach. Awers się rozpadnie, rewers dotknie ziemi. Jestem


89

jego częścią. Świadkiem tygla, w którym mieszają się sfery sacrum i profanum. I tu odkrywam nowość – przestrzeń autora pozbawiona jest wykluczeń. Sacrum i profanum nie ścierają się, lecz uzupełniają, tworząc świat niesamowicie jednolity, będący jednorodną całością. Marginalne proste, skazy / na przestrzeni, której wspomożenie / tkwi w imieniu Pana. Sport (potraktowany nieco jak u Podsiadły), relacje damsko-męskie i sfera stricte religijna snują wspólnie wielobarwną opowieść, odautorski komentarz do rzeczywistości, didaskalia do życia. Jest miło, dopóki nie pojawi się niepokój. W pierwszym odruchu odebrałem ten świat jako chaotyczny i niepoukładany, ale to tylko złudzenie. Chłonę go, staję się w nim, dostrzegam pewien porządek. Moc kreującą. Boga, towarzyszącego autorowi, bezdyskusyjnego bohatera tej książki. Bohatera drugoplanowego, tła, które wraca jak echo i sprawia, że zostaje zapamiętane. Rozwiewa ten straszny niepokój. Otóż to. Zostaje zapamiętane. Są w tym tomie wiersze, których nie da się zapomnieć. Mamy do czynienia ze zdolnym, nieco nachalnym autorem, który z rozbrajającą szczerością mówi o swoim życiu i wątpliwościach. Zadaje pytania, ale tylko po to, żeby zaraz udzielić na nie odpowiedzi. Przedstawia czytelnikowi całą gamę codziennych sytuacji, różnobarwnych i wieloznacznych, następujących po sobie w zaskakującej kolejności. Czytelnik ma przed sobą świat chaosu, który został uporządkowany. Ale nie przez autora, on jest tylko komentatorem. Komentuje. Real znów przegrał. Facet od refrenu zagubił się w tekście. czy real / ma szanse strzelić dzisiaj gola? Wydaje się, że długo nie wygra. Krzysiek Szeremeta zdobywa hat tricka. Wiersze cytowane za: Krzysztof Szeremeta, Nowy dokument tekstowy, Wydawnictwo „Zeszyty Poetyckie”, Gniezno 2011. Pełne tekty na następnych stronach.


90 uja śniłem o wspólnych gran derbi europa, o dymie z kadzidła w rudych włosach magdy, zastygłym na ustach pytaniu o wynik. auditorium maximum było pełne ludzi, rzędy siedzeń zastawiały wszystkie drogi wyjścia, więc – by się wydostać – musiałbym skakać ludziom nad głowami. miałem do dyspozycji mało czasu, bramka była strzeżona. po usłyszeniu pytań z sali, z obu stron gra otwarła się jak oczy: ofiara spełniona? chwyciłem dłoń magdy jako auto-da-fé, chłód przypominał trybularz. facet od refrenu zagubił się w tekście. czy real ma szanse strzelić dzisiaj gola? usnąłbym w fotelu, lecz ktoś mnie potrącił.


91 Lewi Czy kiedyś przyjedziesz; ponieważ przytyłem. Znowu byłem ciałem. Najwyższy wysiłek wkładałem w jako tako pewne utrzymanie szklanki. Jest Kraków ciemny, są nasze banie i ich rychły zanik, kobiety, religia i boks, ciągle czekam, gryzę rozpieprzone wargi. Jeszcze siedzimy, jakoś rozmawiamy, od nadmiaru wrażeń Bogo i Adamus biją mnie po twarzy jakby okładali wór treningu; nuda. Już się nie udało. Jeszcze się nie uda. Na rynku, pamiętam, nie mogłem cię słuchać (usta jak rymy były blisko ucha), liczyłem linie dzielące płytę, każdy włos policzony, każdy głód. Głos. Cały napięty, łuk brwiowy, przygryzałem wargi. Byłem swoim bratem, który na mnie patrzy.


92

Przeciąg uchwyciłem w przedziale: syn klęczy, bije się w czoło, mówi – moja bardzo wielka wina. matka odpowiada: w piersi (czytam piłkę nożną).


93

Confiteor Zimne powietrze, sprawdź to, bolesna zadyszka. Narracja prowadzi pomiar czasu. Łączy nas każdy zakręt. Niby mam jakieś wahania, ale tracąc równowagę, określam cię jako głos bez dźwięku. Wszechobecna powtarzalność nazywa cię głosem bez dźwięku, bliska obca kobieta obraca wilgotny papierek i też cię tak nazywa. Maszynista nie otwiera drzwi. Papierek osuwa się, bezgłośne usta. Sprawdź to: przystanek cracovia, czynię całopalenie, dotykając śniegu, moja wielka wina w płucach, narracja prowadzi do złego. Oddech boli, bo z ciebie nie zdaje sobie sprawy. W części pierwszej nie widzę wyciągniętej ręki.


94

11.

Dawid

Kasiarz wiersze

Urodzony w 1986. Barista w kultowym krakowskim lokalu o profilu barowym. Wokalista i gitarzysta, nazywanego "polskim Bon Jovi", zespołu The Stillers. Zwolennik brody i Żołądkowej Gorzkiej z Miętą. Wierszy raczej nie publikuje, bo nie czuje takiej potrzeby. Figuruje na liście studentów Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Lubi czerwone samochody i smutne piosenki. Czerwone, bo są najszybsze.


95


96 Py (Gdybym spojrzał pod powieki, gdy źrenice gasną, nie zaufałbym oku i nie szukał znaczeń - był chłopcem płaczącym pod kością pamięci, wpatrzonym, jak w księżyc, w kołysanie obrazów. Nie patrzyłbym w słońce, by źrenice gasły, by widzieć znaczenia, których wcale nie ma, gdy otwieram oczy, tło jest tymczasowe: sypie śnieg i wszystkie drogi sypią solą)


97

Widziałem, jak bezdomny na Moście Dębnickim rozkłada ręce w geście oranta, czekając na to, co ma się ziścić. Spacerowałem po bulwarach i rozpoznałem miejsce, w którym Wisła wyrzuciła na brzeg dwa martwe łabędzie. Raz do roku składałem ofiarę w postaci choroby, najczęściej w listopadzie, dla świętego spokoju. Słyszałem jak gawron modli się na Plantach, a wiosenne wietrzenie kamienic, przyjmowałem jako dowód zmian. I nadal patrzę jak intensywna nieobecność dyktuje tętno.


98

Oceany I staniesz nad brzegiem i nie zobaczysz brzegu. Ten przypływ – on przyśni ci się tylko.



100

12. KarolGrzechnik

tekst

Urodził się w 1989 roku w Lublinie, gdzie również mieszka. Obecnie student Filologii Polskiej KUL. Interesuje się literaturą, historią i geografią.

Z góry pro Bialoszewskim, d W sumie Niedlugo juz naw szacunkiem do i cuchnaca cie pokarmow Dobrze, a


101

Synteza i rozpad, czyli cos ze swiata Teorii

osze o wyrozumialosc. Wiem, plaskie to i nieciekawe, milion osób pisalo juz o drugi milion o Borowskim. Wiem, o konstrukcji swiata pisal juz chyba kazdy, kto otarl sie o polonistyke. móglbym zrobic rzecz jeszcze gorsza i zaczac pisac poezje. Prawdziwa plaga. wet szesciolatki zaczna pisac wiersze, ledwo co naucza sie stawiac litery (z calym dobrych poetów, którzy ciagle jeszcze istnieja). Krytyka przelknie to bez problemu, jak pijak, który wezmie do ust najbardziej ohydna ecz, byle tylko zawierala etanol. Chyba juz lepiej stanac wyzej w tym lancuchu wych ludzi zerujacych na literaturze i zajac sie problematyka teorii literatury. ale cóz to ma wspólnego z resetem”? Zanim odpowiem, wyjasniam juz jedna rzecz. Otóz


102 S cz Z góry proszę o wyrozumiałość. Wiem, płaskie to i nieciekawe, milion osób pisało już o Białoszewskim, drugi milion o Borowskim. Wiem, o konstrukcji świata pisał już chyba każdy, kto otarł się o polonistykę. W sumie mógłbym zrobić rzecz jeszcze gorszą i zacząć pisać poezję. Prawdziwa plaga. Niedługo już nawet sześciolatki zaczną pisać wiersze, ledwo co nauczą się stawiać litery (z całym szacunkiem do dobrych poetów, którzy ciągle jeszcze istnieją). Krytyka przełknie to bez problemu, jak pijak, który weźmie do ust najbardziej ohydną i cuchnącą ciecz, byle tylko zawierała etanol. Chyba już lepiej stanąć wyżej w tym łańcuchu pokarmowych ludzi żerujących na literaturze i zająć się problematyką teorii literatury. Dobrze, ale cóż to ma wspólnego z „resetem”? Zanim odpowiem, wyjaśniam jedną rzecz: otóż „reset” pojmowany przez mnie jako kryzys pewnej świadomości, ogólnospołeczne poczucie końca czasów (jakże nieprecyzyjne są te pojęcia!...) istnieje jedynie jako złudzenie. Takie pojęcia jak „koniec pewnej epoki”, „kryzys świadomości”, są pojęciami istniejącymi tylko w ludzkiej psychice. Historia jako ciągły strumień zdarzeń nie mieści w sobie żadnej periodyzacji. Nie jest odkrywcze stwierdzenie, że epoki literackie są bytami czysto umownymi, w dodatku o dość słabo umotywowanym istnieniu. Na takiej samej podstawie można określić i epoki w historii w ogóle. Tylko z punktu widzenia jednostki da się wyróżnić jakieś okresy, i tylko


103 z jej punktu widzenia można mówić o jakimkolwiek końcu epoki, lub kryzysie wartości. Jeżeli by przyjąć jego obiektywne istnienie, musielibyśmy siłą rzeczy przyjąć, że trwa on cały czas. System „psuje się” cały czas, bo zawsze się zmienia. Z tego też powodu pojawiają się opinie w stylu „stary świat wartości zanika, pojawia się nowy”, „kiedyś było inaczej”, „zbliża się koniec pewnej epoki”. Mają one źródło w poczuciu przemijania, upływie czasu. W momencie, gdy człowiek uświadamia sobie jego istnienie – na przykład obserwując nietrwałość tego, co do tej pory uważał za trwałe – pojawia się poczucie zagrożenia i końca. Przeczucie to, jest zdarzeniem punktowym, które to jest przenoszone w świadomości człowieka na całość otaczających go procesów. Powodem przeczucia końca może być na przykład wojna, niszcząca dotychczasowy świat jednostki. Zmiany zachodzące w świecie są tak gwałtowne, że niemożliwe do zrozumienia, i tak straszne, że niemożliwe jest pogodzić się z nimi. Nie krytykuję poczucia kryzysu jako „błędnego”, ale określam go jedynie jako subiektywny. Wojna rzeczywiście jest swego rodzaju „końcem świata”, nawet jeżeli nie jest to prawda naukowa. Prawda ludzka, jak sądzę, jest równie uprawniona do oglądu świata. Taki to ogląd świata pogrążonego w wojnie przynoszą ze sobą opowiadania Tadeusza Borowskiego (w tym tekście uwagę skupię na U nas, w Auschwitzu…) oraz Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego. Czemu wybrałem tych dwóch autorów? O wojnie pisało mnóstwo innych. A wytypowałem tych autorów dlatego, że moim zdaniem w tych dwóch tekstach kreowane są biegunowo zróżnicowane wizje świata, pomimo tego, że przedmiot utworu – wojna – jest taki sam. Na ich literackich przykładach chciałbym poruszyć problem dekonstrukcji i antykonstrukcji w tekście literackim. Rozumiem przez te pojęcia pewien rodzaj odniesienia budowy świata tekstu do świata rzeczywistego. Nie wiem, czy ktoś


104 już używał tych pojęć w takim znaczeniu jak ja, niewykluczone, że tak. Właściwie raczej jestem za tym, że ktoś już ich użył. Termin „dekonstrukcja” nie odnosi się w zupełności do Derridy. Rozumiem to pojęcie przez swego rodzaju rozluźnienie związków pomiędzy poszczególnymi wątkami fabularnymi, lukami w opisie świata przedstawionego, rezygnację ze spójności czasowej oraz wszelkie inne zjawiska negujące spójność tekstu prozatorskiego. Ogólniej mówiąc: mam tu na myśli pewną szkicowość dzieła, odczuwanie go jako „twórczego nieładu”. To byłby według mnie wzorzec. Białoszewski trochę od niego odchodzi – a tak, prawie zapomniałbym, że do dekonstrukcyjnych utworów miałem właśnie przypisać Pamiętnik z powstania warszawskiego. Próba oddania chaosu wojennego jest skutkiem takiej a nie innej metody artystycznej, czyli dekonstrukcji – taką tezę chciałbym postawić. Wydaje się to bardzo oczywiste, tym bardziej, że Pamiętnik…, który bazuje na zapisie monologu autora z dyktafonu, jest jednym z bardziej osobistych tekstów, a więc trudniej o rygor kompozycyjny. Jednak nie jest to jedyna przyczyna swobodnego toku tekstu. Najważniejsza – jak mi się wydaje – to odniesienie jej do rzeczywistości wojennej Warszawy. Mówiąc bardziej poetycko, tak jak miasto rozpada się pod bombami i pociskami, tak samo i język wypowiedzi rozpada się na drobne fragmenty. Nie brak zdań złożonych z samego czasownika, w formie osobowej lub bezosobowej. Odnosi się też wrażenie, jakby dłuższe zdania złożone były podzielone na krótsze, co sugeruje rozpoczynanie krótkich zdań bądź ich równoważników od spójników. Innym świadectwem dekonstrukcji tego tekstu jest subiektywizacja wrażeń zmysłowych i przestrzeni. Tekst roi się od pojedynczych impresji słuchowych, dźwiękowych, zapachów, opisów drobnych, ulotnych odczuć sensualnych. Także przestrzeń postrzegana jest często fragmentarycznie, szczególnie w miejscach zgęszczenia akcji – jakby narracja prowadzona była (bo w pewien sposób jest) z punktu wi-


105 dzenia biegnącego – lub uciekającego – człowieka. Oczywiście, pojawiają się opisy o szerszej perspektywie, gdy wymieniane są zburzone dzielnice lub zrujnowane ulice. Jednak wydaje się, że w sposobie opisywania przestrzeni dominuje poetyka detalu – postrzegana jest ona głównie jako zespół małych pomieszczeń, przejść, piwnic, kanałów. Z jednej strony jest to wynik specyfiki tekstu – świadectwa naocznego świadka, który po prostu przekazuje swoje doznania i wspomnienia. Jak wiadomo z własnego doświadczenia, nie wiążą się one zazwyczaj w spójną całość, przybierają raczej postać zespołu rozmaitych wrażeń, pojedynczych przebłysków, obrazów, dźwięków, etc. Jednak, z punktu widzenia literaturoznawcy, taka budowa tekstu może być ściśle powiązana z przedmiotem narracji – czyli z rzeczywistością powstaniowej Warszawy. Jak powiedziałem na początku, poczucie rozpadu świata projektowane jest na tekst, oddziałując na jego kształt dekonstrukcyjnie. Pojawia się zatem poetyka detalu i specyficzny, poszarpany tok zdania, czyli, w wypadku tego tekstu, najważniejsze wyznaczniki cechy, którą pozwoliłem sobie nazwać „dekonstrukcyjnością”. Inną strategią pisarską oddającą wojenną rzeczywistość, jest antykonstrukcja. Traktuję ją jako przeciwieństwo poprzednio omawianej kategorii. Jest to nic innego, jak konstrukcja „świata na opak”, czyli odwrócenie hierarchii wartości. W przeciwieństwie do dekonstrukcji tworzy ona wewnętrznie spójny tekst, z całościową wizją świata przedstawionego, bez pęknięć w warstwie opisowej, fabularnej bądź też czasowej. Jako pole działania takiej metody wybrałem opowiadanie U nas, w Auschwitzu…. Jest ono prawie w całości opisem warunków i specyfiki życia w obozie koncentracyjnym. Tworzy bardzo syntetyczny i spójny obraz, prowadzony jednak ze szczególnej perspektywy pierwszoosobowego narratora, która stanowi o sile tego tekstu. Właśnie narrator nadaje językowy kształt wypowiedzi, tworząc groteskę.


106 Punkt widzenia należy do osoby dobrze zaznajomionej z życiem w obozie, o czym świadczy używanie obozowego żargonu, co nieco utrudnia odczytanie tekstu. Nie jest tworzony szczegółowy opis życia w obozie, odnosi się raczej wrażenie, że z zespołu znanych sobie faktów wybierane są akurat te, które potrzebne są w określonej sytuacji komunikacyjnej (forma listu). Z listów wyłania się zaskakujący obraz obozu jako karykatury normalnego życia i społeczeństwa. Pomaga w tym groteskowy język, eufemizujący różne zdarzenia: śmierć, absurdalność przepisów, bezwzględną walkę o byt. Przedstawia je w sposób pozbawiony emocji, suchy i dokumentalny, niepozbawiony cynizmu. Dla porównania, jako bardzo emocjonalny naturalizm, mogę polecić krótkie opowiadanie Józefa Mackiewicza Ponary-Baza. Obóz widziany z zewnątrz – przynajmniej gdyby sugerować się niektórymi partiami tekstu – wygląda jak względnie normalne miejsce, opisane są schludne, czyste budynki, żwirowane alejki obsadzone drzewkami. Przedstawiony jest mechanizm działania obozu, w którym zaczyna się ujawniać prawdziwy charakter miejsca. Groteskowy jest nie tylko język, ale także i niektóre epizody, jak na przykład szubienice w sąsiedztwie bożonarodzeniowej choinki lub obozowa ceremonia ślubu, zatwierdzona przez samego Hitlera. Efekt groteskowy istnieje nie wewnątrz tekstu, ponieważ z punktu widzenia narratora jest to zupełnie inaczej wartościowane. Przykładowo, epizod ze ślubem traktowany jest jako dowód wyższości kulturalnej obozu Auschwitz nad sąsiednim Birkenau. Groteska pojawia się dopiero przy odniesieniu danego wydarzenia czy epizodu do rzeczywistości pozatekstowej. Wewnątrz tworzona jest nowa moralność, nowe wartościowanie i ocena zjawisk, z punktu widzenia której groteska nie działa. Świat obozu jest względem rzeczywistego lustrzanym odbiciem, tak jak już powiedziałem – karykaturą.


107 Zbliżam się już na szczęście do końca. Jeżeli miałbym coś jeszcze dodać co do tak zwanej antykonstrukcji, to chciałbym też zwrócić uwagę że jest to typowy sposób na tworzenie antyutopii. Dekonstrukcja i antykonstrukcja wykorzystywane do konstruowania rzeczywistości w stanie rozkładu, są w pewien sposób odbiciem świadomości piszącego. Przynajmniej tak można przypuszczać.


108


109


110


111


112


113


114


115


116

Poeta, doktor nauk politycznych, redaktor „Odry”, stały współpracownik „Ha!artu” i „Krytyki Politycznej”; wydał arkusz Lekkie czasy ciężkich chorób (2009) i książkę poetycką Preparaty (2010).


117

a biznes i karm zê i rosnê, ic w æ i, c œ ê z c golê œledzi³em, , a m byæ, ona u bêdê, i teraz w koñc ch.

nie ma lepszy

ch pêkniêæ.

nie ma ¿adny

h

c

e

c


118

Oy Jagodzie kiedy rodzice kładli mnie spać, ja przy zgaszonym świetle, wstawałam, ubierałam się, ścieliłam łóżko. siadałam na krześle i myślałam, ale ja im pokazałam, teraz to zobaczą.


119

nie bać się fali i podnosić ręce. mieć motor, potem go podpalić. pokazać palcem (uciekaj króliku, uciekaj panie ministrze) i iść w tym kierunku. robić to codziennie.


120 biznes i karma golę części, ćwiczę i rosnę, chce być, ona ma, śledziłem, i teraz w końcu będę, nie ma lepszych. nie ma żadnych pęknięć.



15.

122 Kasper Pfeifer

wiersze

Studiuje Filologię Polską KUL. Kiedyś boksował. Publikował w prasie, m. in. W „Kresach”, „Portrecie” i kilku innych pismach. Książki nikt mu wydać nie pozwolił, ale miło, gdyby się to zmieniło. Lubi Gwiezdne wojny i Arsenal z Londynu. Ma nawet kubek z armatką i koszulkę z Sokołem Millenium. Ostatnio czytał francuską poezję, Rogera McGougha i Briana Pattena. Ma kota Bożydara.

plama ziemia nie boję się w swojej dłoni mogę ścisną tylko dłoń twardą i lepką jak plac broni złamaliśmy ją nieogolone nogi ciastka spalone herbata zamieszkałem nad wąwozem legowiskiem węża lub psa jak kto woli mieszkam nad światem który ginie ale nie mogę powiedzieć niczego oprócz ja golę się jestem nieopierzony rano plama światła na moich dłoniach jestem przebity jaskrawie przybity do pionu jej ciało niszczy doskonałość śniegu pod oknem


123


124

nie. powinieneś to zrobić wcześniej. wybrałeś czas. kulka, szklana kula wciśnięta do ust. zimna, odbijająca się od zębów. przesuwana językiem. zabawa. mały wybiłem ci pierwszego zęba, pierwszy raz złamałeś mi nos. pobiłeś mnie, nie będzie rewanżu, bo się zabiłeś. już nigdy nie będzie rewanżu, bo mój kolega zabił się na poligonie. wojtek się zabił.


125 ie lubartowska jem ciastko z moją dziewczyną mróz parzy mnie w dłonie gdy splatam je ze sobą kostnieją jakby chciały się ze sobą zestarzeć najpierw było tu życie później posadzili drzewa wąską linię rozdzielającą tłum bicie serca tłum pamięta tylko kustosz mówi że okolica wymarła gdy zamyka oczy widzi płomień kruszymy


126 Lukasz W Urodzony w 1988. Czasem malarz, czasem poeta, czasem filozof, czasem żeglarz, czasem też coś zaśpiewa. Dość często pijak. Studiował politologię, prawo i filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wspólnie z Krzystofem Szeremetą, Kacprem Adamusem, Mateuszem Kasiarzem i Jędrzejem Cyganikiem współtworzy krakowską grupę „O co chodzi?”. Zajmuje się poszukiwaniem nagich kobiet w mokrych płaszczach przeciwdeszczowych. Nie lubi dzieci, lekarzy, kotów, marchwi i pisania o sobie. Jego aktualne motto życiowe to: „Mieć jeden cel: być bardziej bezużytecznym niż muzyka!”.


127


128 Errata Errata do zagubionegoCzłowieczeńdo zagubionego stwa.

Człowieczeństwa. Alexandre’a Alexandre’a Kojève’a Kojève’a myślenie myślenie Hegla. Hegla. Błąd uczynił zwierzę człowiekiem. Czyżby prawda miała zrobić z człowieka zwierzę?

– Nietzsche Bez Ojca ja i bez Matki, bez Boga i Ojczystej Ziemi, bez nagrobka i bez kołysanki, bez pocałunków i bez kochanki …1 pisał w 1925 roku węgierski poeta Attila Jószef w swym utworze Tiszta Szívvel (Z czystym sercem). To jego „czyste serce” złożone zostało w 1937 roku pod kołami pociągu niedaleko Balatonszárszó, co stanowi zwieńczenie wielu podobnych biogramów tamtego czasu marnego. Bo, że był to czas marny, wciśnięty między kataklizmy dwóch wojen światowych, nie trzeba przekonywać. Słowa Jószefa stanowią w moim przekonaniu memento tamtego okresu, doskonale wyrażając nastrój utraty pewnych, zdawałoby się, niezbywalnych wartości. Był to nastrój, jakiego doświadczać musieli ludzie skazani na przebywanie w cieniu i przeczuciu zbliżającej się katastrofy. Lecz słowa tego Żebraka piękna (Szépség koldusa)2 stają na powrót przed nami, tutaj, teraz, w tej dziwnej schizoidalnej epoce, która miota się przed nami niczym pacjent w gorączce, broniąc się przed wszelkimi próbami diagnozy i – co najdziwniejsze – słowa te nie tracą wiele ze swej mocy. 1 W oryginale: Nincsen apám, se anyám, / se istenem, se hazám,/se bölcsőm, se szemfedőm,/se csókom, se szeretőm… „Prowizoryczne” tłumaczenie własne na podstawie wersji węgierskiej i przekładu angielskiego Thomasa Kabebdo. 2 Tytuł pierwszego tomu wierszy z 1922 roku.


129 Od mniej więcej 1968 roku, kiedy to masy paryskich, rzymskich i amerykańskich studentów wylały się na ulicę, trwamy w bezustannym tańcu, doświadczając cudu bycia częścią misterium, błogiego czasu, „żyjąc w tej cudownej epoce między oparami skrętów, a legalnym kwasem”, by przytoczyć (nieprecyzyjnie) słowa Huntera S. Thompsona. Tak! Mieliśmy swój własny Renesans! Tyle, że zamiast Leonarda da Vinci i Michała Anioła dostaliśmy Hendrixa i Morrisona. To był Cudowny czas! Masy rozpolitykowanych, „anielowłosych hipsterów”3 na permanentnym haju postanowiły zmienić Świat i – do cholery – skoro wciąż tęsknimy do tamtego dymku znad łąk Woodstock, chyba im to się udało. Przyjmijmy, że ostatnie dwie dekady toczą się też siłą rozpędu, jaką dostaliśmy w spadku po sześćdziesiątym ósmym. Tego kopniaka „Wolności”, jakiego zarobiliśmy wtedy w tył głowy. Inna rzecz, że nasi bohaterowie nie tarzają się już w błocie, lecz przyodziawszy białe kołnierzyki z nabożnością obserwują wahania indeksów na Wall Street, albo prowadzą uczone debaty nad kształtem ogórka w Brukseli. Panowie odbyli już marsz przez instytucje więc mają prawo uważać się za zwycięzców, skoro budzą w nas tylko zawiść i nostalgię za tym, czego dane im było zaznać. Nasza epoka, wzorem „radosnego schizoida”, spreparowała sobie mnogość alternatywnych osobowości, które zestawia ze sobą mocą swej własnej logiki. W naszym makroświecie mamy do dyspozycji wszystkie epoki zredukowane do poziomu mikroświata. Jakbyśmy przeczuwali, że epoka ta zawiera w sobie wszystkie inne, jest ich syntezą czy zwieńczeniem (co typowe dla tak zwanego nowego czasu, przynajmniej na początku). Prędzej jednak zrepostuje się niczym samobieżny plac zabaw, gdzie każdy może być kim chce: mistykiem, wojownikiem, księciem, wagabundą czy po prostu najzwyklejszą gnidą. Więc tak samo jak mieliśmy swój renesans, mieliśmy (i mamy) swoje oświecenie. Pierwotnie, renesans XV wieku4 stanowił w świadomości 3 Zob. A. Ginsberg, Skowyt. 4 Vadim Rossman nazywa postmodernizm „Oświeceniem, które oszalało”. Na tej podstawie zbudowałem swoją dychotomię Renesans – Oświecenie. Renesans ma u mnie wymiar „metaforyczny”, nie zupełnie chodziło mi o przywoływanie oryginalnej epoki. Renesansem jest to, co wydarzyło się w okolicach ‘68 roku w kulturze ( istny boom kreatywności – w tym, jedynie szukam analogii do oryginału, który niekoniecznie był bar-


130 jego „programistów” formę rozpoznania wolności jako wakującego elementu, którego brakowało medium aevum, skrępowanego „nieznośnym towarzystwem Boga”5, będącego wielką i ociężałą metanarracją. Oświecenie byłoby z kolei praktyczną realizacją tego rozpoznania. Wcielaniem słowa w życie Jego gentia specifica to kierowanie się zasadą racjonalności, potrzebę wolności uznaje ono za przejaw rozumnej części ludzkiej natury i za jako tako możliwą do realizacji, a więc w jakiś sposób słuszną. Wszak rozumna rzeczy-wistość, którą postuluje oświecenie bezopornie6 zweryfikuje każdą potrzebę z supozycją racjonalności. Celem Oświecenia jest „wygładzenie” rzeczywistości, uczynienie jej przejrzystą i przewidywalną, przez niwelację różnic i sprzeczności, budowę systemu, w którym przewidziany jest każdy „zgrzyt”. To dlatego właśnie niektóre dzisiejsze państwa, kierując się oświeceniowym paradygmatem, przyzwoliły na depenalizacje pewnych form narkomanii czy legalizacje homoseksualnych małżeństw, za czym tęskniły długowłose tłumy. Chodzi nie tylko o to, by nie powtórzyć już tamtej furii muzyki, dragów, wolnego seksu i maoistowskich ulotek. Nowy Wspaniały Świat ma być gładki, piękny i czysty. Oświeceniowy umysł napędza wiara, że tylko w takich warunkach, zachłysnąwszy się swoją wolnością, nieprzewidywalne bydle, jakim jest człowiek, w końcu się uspokoi, a na świecie zapanuje wzajemny pokój, miłość i empatia. dziej twórczy od średniowiecza, – co by na to Huizinga powiedział? – to raczej powierzchowne i pospolite wyobrażenie Renesansu) Media Aeva zaś wtedy byłby po prostu tym wszystkim, co było wcześniej, jako okres „bez wolności”, której brak rozpoznano w ‘68, tym co skrępowane meta narracjami różnego rodzaju (Lyotard) marksizmem, nazizmem, kapitalizmem, ale też epoką sprzed rewolucji seksualnej, bez łatwo dostępnych dragów, epoką nudy… 5 Zob. S.I. Witkiewicz, Janulka, córka Fizdejki. 6 Nasuwa się tutaj skojarzenie, z prasymbolem zachodniej kultury, który Oswald Spengler w swym Der Untergang des Abendlandes, zobaczył w postaci Fausta Goethego. Wiecznie nienasycony i niespokojny duch faustowski przenika dzieje zachodu. Jego swoistą arche jest wyobrażenie nieskończonej przestrzeni, niezmąconej głębi, przestrzeni bez granic (czyli w jakiś sposób nieskażonej czystej, a przez to może „pierwotnie świętej?”) Faust uosabia tego ducha zachodu, który poprzez swą sztukę, matematykę (np. pojęcie funkcji), fizykę (np. teoria kwantów) czy politykę (ot, np. Schengen) prowadzi do znoszenia wszystkiego, co stawia opór, tak, aby ujrzeć nieskończoność, która go nasyci i uspokoi.


131 To w jakimś stopniu paradoksalne, że narzędziem do budowy oświeceniowego szklanego pałacu był „długowłosy dzikus z błota” Paradoks ten, daje się jednak z łatwością wyeksplikować. W takim samym stopniu jak dla oświecenia człowiek postaje rationale jest też wciąż animal. Cała sztuka polega na tym, by jego zwierzęcość spokorniała i poddała się rozumności, lecz to możliwe jest tylko wtedy, gdy zwierzę wypuszczone zostanie z klatki na wolność, wtedy wreszcie zobaczy niezakłóconą dla siebie przestrzeń, na której jego dzikość się wypasie i rozpłynie. Pojęcie wolności jest tutaj kluczowe; oświecenie obdarowuje człowieka wolnością, której jemu brakowało we wcześniejszych epokach, posuwa mu ją do „powąchania”, w efekcie czego ten zaczyna jej łaknąć i miota się w swej klatce. Uspokoi się tylko wtedy, gdy pochwyci swą zdobycz, na co mu się w końcu pozwala (tą zdobyczą może być cokolwiek: prawa pracownicze, miękkie narkotyki, tanie kredyty, świadczenia zdrowotne). Lecz wolność ta została wcześniej dla niego spreparowana ze szczątków oryginału, który się nigdy nie zachował w pełni. Oświeceniowa wolność to imitacja prawdziwej wolności; to wolność „bez ceny”, wolność gratisowa, efekt produkcyjnej nadwyżki. To bezpieczna wolność, a więc nieprawdziwa. Tyle, że „inteligentne bydle” nie wie jak smakuje prawdziwa wolność, która zawsze obciążona jest odpowiedzialnością i ryzykiem. Dopóki bydlęciu pozostawi się złudzenie decydowania o sobie pozostanie spokojne7, bo za-spokojone. Racje te pozwoliły niektórym długowłosym przebrać się w garnitury (wszak ich walka została wygrana). Zostali przebrani, wchłonięci i włączeni do projektu. To chyba najlepsza metafora tego jak działa oświeceniowy system. „Za darmo nie ma nic pięknego” pisał Andrzej Bursa i myślę, że tę prawdę doskonale przyswoił sobie Alexander Władymiro7 Przypomina się w tym miejscu pewien epizod z trylogii Matrix, kiedy to w drugiej jej części, główny bohater staje przed Architektem Matrixa ( czyli właściwe przed samym systemem, spersonalizowanym jako biały gentelman – znowu garnitur!). Dowiaduje się tam, że pierwotnie Matix miał być systemem „doskonałym”, bez dysharmonii , bez zła, lecz „ograniczony ludzki umysł” nie potrafił wytrzymać bez możliwości wyboru ( która w jakiś sposób jest źródłem dysharmonii). Otwarto, więc furtkę dla wolności tworząc Wybrańca, z wrodzonym „błędem”, który pozwala mu decydować, a nawet bawić się rzeczywistością Matrixa. Tyle, że zgodnie ze swym przeznaczeniem Neo-Wybraniec staje przed Architektem, by wybrać współpracę z systemem lub doprowadzić do zgłady ludzkości…


132 wicz Kożewnikow (1902-1968). Bolszewik i arystokrata, marksista i faszysta, Rosjanin w Paryżu, biogram tak sprzeczny i zaskakujący jak jego myśl. Człowiek, który podobno pod koniec życia nakazywał swej sekretarce zwracać się do siebie per mon Dieu. Urodzony w rodzinie rosyjskich książąt, w 1917 poparł ruch rewolucyjny. Za handel mydłem znalazł się przed plutonem egzekucyjnym, sprzed którego wybawiły go gotówka i rodzinne kontakty. Uciekając z Rosji w 1920 roku znalazł się w Polsce, gdzie zatrzymano go z powodu podejrzeń o szpiegostwo. W Warszawie, pisze swój pierwszy traktat filozoficzny, będący dialogiem portretów Kartezjusza i Buddy (wiszących w sali biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego). Po wyjeździe do Niemiec znajduje się w opiece wuja Wasila Kandinskiego. Studiując w Heidelbergu, styka się z Heideggerem, Jaspersem i poznaje Leo Straussa, z którym połączy go wieloletnia przyjaźń. Wreszcie w latach trzydziestych, już jako Alexandre Kojève, trafia do Paryża, powodując swym przybyciem pierwsze z wielu tąpnięć. Oto Francja poznaje Hegla! Wcześniejsze próby Jean Wahla czy Aleksandra Koyrègo wprowadzenia heglizmu na grunt francuski nie cieszyły się takim powodzeniem. Dopiero Kojève i prowadzone przez niego w latach 1933-38 seminaria École Practique des Hautes Études przynoszą szczególne zainteresowanie Heglem we Francji. Tamte seminaria tak wspomina po latach Raymond Aron: „Kojève tłumaczył kilka linijek Fenomenologii (sylabizując pewne słowa, potem mówił bez spoglądania do notatek, bez jednego bodaj potknięcia, nieskazitelną francuszczyzną, której słowiański akcent dodawał oryginalności i uroku […]. Przedmiotem była zarazem historia powszechna i Fenomenologia ducha, przy czym druga rozjaśniała pierwszą. Wszystko nabierało sensu”. O tak! Wszystko nabiera sensu, gdy przyjrzymy się plejadzie nazwisk, jakie te seminaria gromadziły. Cała śmietanka ówczesnego Paryża: Sartre, Camus, Bataille, Merlau-Ponty, Breton, Lacan, Althusser i wspomniany już Aron. Prawie oni wszyscy, trzydzieści lat później, stworzą intelektualną awangardę przemian towarzyszących wydarzeniom sześćdziesiątego ósmego. Bez Kojève’a nie byłoby również dialektyki płci u Simone de Beauvoir, derridiańskiej différance, końca człowieka wg Foucault czy jej ekwiwalentu jaką


133 jest koncept śmierci autora u Barthesa. Zaprawdę; nic nie pozostawiono przypadkowi. Co takiego jest w Heglu według Kojève’a, że francuskie elity będą ponad trzydzieści lat leczyć się z niego z pomocą „mistrzów podejrzeń” jak Nietzsche, Freud czy Marks? Kojève dokonuje częściowo antropologizacji heglizmu z pomocą Heideggera. Jego Hegel to ten, którego spojrzenie zbiegło się ze spojrzeniem samego Napoleona w 1802 po bitwie pod Jeną. W swoistym Augenblücku Hegel zobaczył dzięki Napoleonowi – owemu Raison en Cheval – absolutną i całkowicie sensowną wykładnie dziejów powszechnych i uznał się za jedynego jej pośrednika i tłumacza. W tym miejscu swój bieg rozpoczynają dzieje szaleństwa prowadzące nas w końcu ku Nowemu. Absolutny system Hegla zawiera jednak w sobie błąd, error, robaka, który przeoczony i zahibernowany w końcu zainfekował cały program. Tym błędem, słabym ogniwem jest sam Hegel – a ściślej: to, co w Heglu ludzkie Kluczowym elementem kojèviańskiej interpretacji Hegla jest dialektyka Pana i Niewolnika, w tym miejscu właśnie historia powszechna ulega „uczłowieczeniu”, stając się historią samego człowieka. Ten punkt przeoczył sam Hegel, dopiero Kojève rzuca nań światło dzienne. Kojève pozwala sobie zastąpić heglowską „Samowiedzę” przez „Człowieka”, który jako pojęcie dla Hegla samego, nie posiadało filozoficznej wartości. Tym samym walka dwóch samowiedz staje się walką dwóch (typów) ludzi. Na samym początku w człowieku dominuje to, co w nim najbardziej zwierzęce, a więc pożądanie, przejawiające się głównie pod postacią głodu. Pożądanie jest zawsze brakiem jakiejś wartości, zaś na poziomie zwierzęcia jest to imprimis, pragnienie zachowania życia, zatem człowiek staje się ludzki, gdy niejako rezygnując z tego typu pragnienia, gotów jest narazić swe życie w imię Pożądania ludzkiego. Człowiek staje się w pełni człowiekiem, gdy jego ludzkie Pożądanie bierze górę nad Pożądaniem zwierzęcym. Domaga się człowiek, by inny rozpoznał jego ludzką wartość, albowiem „pożądać Pożądania to chcieć samemu zająć miejsce wartości pożądanej przez to Pożądanie. […] Pożądać Pożądania ze strony innego to w ostatecznym rezultacie pragnąć, by wartość, którą jestem […], była wartością pożądaną przez tego innego: chcę żeby „uznał” on


134 moją wartość jako swoją wartość, chce żeby uznał mnie za wartość samoistną. A zatem mówić o „początku” Samowiedzy, to mówić o walce na śmierć i życie w imię uznania”8. W tej walce o uznanie, zwycięzcą zostanie ten, kto jest w stanie posunąć się najdalej w ryzykowaniu swym życiem. Lecz, jeśli zwyciężony nie ginie, to z wolna konstytuuje się rzeczywistość „uznana”: zwycięzca-Pan jest uznany przez tego, u którego zwyciężył strach przed śmiercią, która jest „Panem absolutnym”9 W konsekwencji rodząca się rzeczywistość ludzka musi już od samego swego początku zawierać panowanie i niewolę. Człowiek zaś pojmowany jako stawanie się, proces, („Człowiek nigdy nie rodzi się człowiekiem – człowiekiem dopiero się staje”10) objawia sobą swoją ludzką rzeczywistość, którą jest historia, będąca opisem wzajemnej relacji Pana i Niewolnika. Proces ten rozgrywa się w sposób następujący: Pan pozostaje niezaspokojony, bowiem uznanie jakie udało mu się wywalczyć płynie od istoty, której ten nie jest w stanie uznać za równą sobie (i.e. za Człowieka) a więc za kogoś, na czyje uznanie zasługiwałby w pełni. Odmawiając uznania Niewolnikowi, Pan znalazł się w „egzystencjalnej ślepej uliczce”; impasie, z którego nie może się wydostać, gdyż nawet ewentualna śmierć Niewolnika również nie stanowi zadowalającego rozwiązania, albowiem staje się on in consequentio „pewną nieświadomą rzeczą, od której żyjący odwraca się z obojętnością”11. Jak pisze Kojève w innym miejscu: „Pan faktycznie urzeczywistnił swoją wolność, wznosząc się w Walce ponad własny instynkt życia. Otóż pracując dla innego, również Niewolnik przezwycięża swe instynkty i – wznosząc się dzięki temu do myślenia, do nauki, do techniki, przeobrażając Przyrodę pod wpływem pewnej idei – również on osiąga panowanie nad Naturą i swoją Naturą, tzn. nad tą samą Naturą, która zapanowała nad nim 8 9 10 11

A. Kojève, Wstęp do wykładów o Heglu, s.12. P. Armada, A. Górnisiewicz, Leo Strauss i Alexandre Kojève. Wprowadzenie do… P. Nowak, Ontologia sukcesu, s. 20. A. Kojève, dz. cyt., s. 19.


135 w trakcie Walki. Uświadamiając sobie ten fakt, uświadamia więc sobie swoją wolność (Freiheit), swoją swoistość (Selbständigkeit). I posługując się myśleniem […] rodzi abstrakcyjne pojęcie Wolności”12. Niewolnik w rezultacie jako pierwszy odkrywa, że Wolność osiągnąć można tylko w tym, co Hegel nazywa „sferą ducha”. Będąc zmuszonym pracować na rzecz Pana, z wolna uwalnia się tym samym od Natury, gdyż nie jest już więcej zmuszony zmagać się z nią. „W panowaniu swym, Pan pozostaje nieaktywny. Ogranicza się jedynie do konsumpcji wytworów pracy Niewolnika i nie będąc w stanie siebie przekroczyć, może jedynie swoje panowanie starać się utrzymać albo zginąć. Niewolnik zaś, gotów jest do przekraczania siebie, gotów jest do zmiany „warunków gry”13. Nіe chce, bowiem pozostać tym, czym jest; nie akceptuje kondycji, na jaką został skazany w toku walki o uznanie. Odkrywa przy tym nowy pozytywny ideał, jakim jest pojęcie Wolności. Wolność ma potencjał indywidualizujący, ale tylko przez zwrócenie uwagi na perspektywę nieuchronnego końca – śmierci. Jej stały i pewny horyzont ujrzeć można tylko w toku zmagań z Naturą. Okazuje się, zatem, że praca będąca sama procesem zmagania się z Naturą posiada w sobie humanizujący potencjał. To tutaj Niewolnik, oswajając poprzez prace świat przyrodniczy, staje się z wolna jego Panem. Jest w stanie wyzwolić się od zwierzęcego strachu, który wcześniej zmusił go do uległości względem Pana. To niewolnik tworząc świat techniczny będący ubocznym efektem procesu ujarzmiania, zyskuje dla siebie zwierciadło, w którym ujrzeć może on swoje nowo rodzące się Człowieczeństwo. To w naturze dostrzec może swoją śmiertelność i oswoić się z nią, by wrócić tym samym do gry. „Historia jest przeto historią wyzwalającego się z opresji konieczności Niewolnika”14, a ściślej: niewolnika-pracownika. Uczucie dyssatysfakcji z zastanego Świata, będącego we władzy Pana, penetruje Niewolnika i rodzi z wolna jego negację. Pro12 13 14

Tamże, s. 181-199. P. Armada, A. Górnisiewcz, dz. cyt. P. Nowak, dz. cyt., s 22.


136 wadzi ta negacja wprost „do rewolucyjnego zniesienia rzeczywistości zastanej”15. Jako że „Pan nie może nigdy oderwać się od Świata, w którym żyje, a jeśli ten Świat ginie – ginie razem z nim Tylko niewolnik może przeobrazić zastany Świat (podporządkowany Panu) i nie zginąć”16. Niewolnik, przeobrażając siebie, stworzył nieświadomie jedynie warunki, w których na nowo może podjąć walkę o uznanie. Historia powszechna dobiega końca w momencie, gdy uznanie przestaje być czymś ekskluzywnym, elitarnym, jako wyznacznik „pańskości”, a staje się powszechne. Jak ujmował to Hegel, a za nim Kojève, kres historii ma mieć miejsce w postrewolucyjnym świecie państwa napoleońskiego. W państwie tym nie ma już Panów i Niewolników. Nie jest to jednak zasługa samej tylko rewolucji i Napoleona – niewątpliwie coś musiało wydarzyć się wcześniej. Jak piszą Paweł Armada i Arkadiusz Górnisiewicz, tym czymś miały być narodziny i historyczny sukces chrześcijaństwa, jako „ugruntowanego przez dogmat stanowiskiem niewolniczym (strachem przed śmiercią, który stał się aspiracją do nieśmiertelności)17”. W tym aspekcie chrześcijaństwo wnosi zasadę indywidualności (oznaczającej tutaj prymat powszechnej godności każdego człowieka, który, odnosząc się indywidualnie do Boga, jest przez Niego programowo niejako „uznawany”18). Zdaniem samego Kojève’a „narodziny chrześcijaństwa zawierają w sobie rewolucje 1789 roku”19, zaś zwieńczeniem tego dziejowego procesu jest powstanie nowej kategorii człowieka – porewolucyjnego citoyen – obywatela, stanowiącego in sui generis syntezę Pana i Niewolnika. Obywatel jawi się tedy jako pracujący żołnierz i walczący pracownik20. Zryw rewolucyjny realizujący sobą hasła Liberté, Egalité, Fraternité, to zatem nic innego jak nastanie powszechnego uznania, przynoszącego człowiekowi zaspokojenie jakiego szukał poprzez swoje dzieje. Człowiek „urzeczywistnia swoją Indywidualność, syntezę tego, co jednostkowe, i tego, co Ogólne, będąc uznawanym ogólnie w swojej niepowtarzalnej i „je15 16 17 18 19 20

P. Armada, A. Górnisiewicz, dz. cyt. A. Kojeve, dz. cyt., s 31. P. Armada, A. Górnisiewcz, dz. cyt. Tamże. A. Kojève, dz. cyt., s.147. Tamże.


137 dynej w świecie” jednostkowości. Historia zatrzymuje się, nie jest więc dalej możliwa”21. Koniec historii jest końcem Człowieka i tego, co ludzkie. Pierwotny ruch płynący z dialektyki panowania i niewoli, mający na celu przekroczenie tego, co dane bezpośrednio, czyli ową przyrodniczą tożsamość Człowieka, ulega wygaśnięciu. Zwieńczeniem tego procesu ma być ponowna reanimalizacja Człowieka, jego zezwierzęcenie, którego pierwszym przejawem ma być stan powszechnego samo-zadowolenia ludzkości. Człowiek (a raczej to, co w jego miejsce wstępuje u kresu dziejów) jest w sposób prawdziwy i pełny zadowolony z tego, co istnieje. Wygaśnięciu ulega pragnienie tego, co rzeczywiste, co stać może ponad nim (tego, co metafizyczne niejako. gdzie prefiks μετα oznacza „poza”), a światem w jakim dokonuje swej biologicznej egzystencji (bo nie życia już – w szerokim tego słowa znaczeniu). Dlatego też wstrzymując napędzające go pragnienie przemiany rzeczywistości, zaprzestaje też samoprzemiany. Człowiek traci horyzont, w którym dotychczas wzrastał. Nie jest już w stanie prawdziwie i autentycznie odczuwać siebie i świata, nie cierpi i próbuje oswoić się z widem śmierci ciążącej nad nim. Traci w ten sposób możliwość odniesienia się do tych wartości, tym samym tracąc szanse zyskania jedynego godnego dlań wymiaru wolności (samo to słowo pozostaje już tylko dźwiękiem pozbawionym znaczenia w odniesieniu do życia). Nic bowiem nie indywidualizuje tak jak cierpienie i śmierć22, które zawsze są w jakiś sposób „moje”. 21 Tamże, s. 142. 22 Ilustracją tych konsekwencji może być miejsce tego, co zwierzęce w filozofii Heideggera. Stwierdza on, że życie naturalne rozpatrywać należy nie w obrębie dyskursu biologicznego, lecz z perspektywy Dasein. To, co zwierzęce jest bowiem in sui generis „zaledwie życiem” (Nur-noch-Leben), rezultatem swoistej operacji odejmowania, pozbawiania horyzontu Dasein tego, co dla niego specyficzne: Życie jest pewnym swoistym sposobem bycia, lecz z istoty dostępnym tylko w jestestwie. Ontologia życia realizuje się na drodze prywatnej interpretacji; określa ona, co musi być, aby mogło być coś takiego jak zaledwie-tylko-życie (Nur-noch-leben). [M. Heidegger, Bycie i czas, s. 70]. Heidegger stwierdza, że zwierzęta, w odróżnieniu od człowieka, który ma świat, mają tylko otoczenie. Nie oznacza to jednak, że zwierzęta są świata pozbawione, a jedynie. że ich perspektywa jest po prostu perspektywą radykalnie od ludzkiej odmienną. Zwierzę, zdaniem Heideggera, określa się jako „ubogie w świat” (Weltarm) – jego odmienność jest odmiennością braku, pozbawienia – tak charakterystycznego dla Dasein dostępu do źródłowej nieskrytości bytu. Heidegger nazywa ten sposób bycia oszołomieniem (Benommenheit). Zwierzę ma z jednej strony najbardziej bezpośredni kontakt z byciem, jednocześnie jed-


138 Taką mądrość objawia nam choćby bohater Notatek z podziemia Fiodora Dostojewskiego, gdy z przekorą odpowiada czytelnikowi: wątróbka boli? Niech boli!... *** Nie aniołowie, nie ludzie, a zmyślne zwierzęta spostrzegają już, że nie czujemy się pewni w objaśnianym nam świecie… jak pisze Rilke. My, „zmyślne zwierzęta”, tracimy pewność z chwilą, gdy w architekturze kojèviańskiego świata dostrzegamy swój własny. Wątpliwości muszą się pojawić, gdy porównamy te dwa światy i zobaczymy, że zachodzi między nimi istotna zgodność. Okazać się, bowiem może, że 1968 rok daje się opisać w kategoriach cyrku czy folwarku, w którym ludzkie stadko zostało wytrenowane do wznoszenia wzniosłych haseł, analogicznych do tych z rewolucji 1789 roku, a które okazały się wołaniem o pokoleniowy dostęp do koryta (czytaj – Instytucji). Czy w obecnej tak zwanej post-oświeceniowej epoce nie o to właśnie chodzi? Choć wciąż słychać wołanie do Wolności, nie chcemy rezygnować dla niej z „darmowej” edukacji, służby zdrowia, społecznej sprawiedliwości, emancypacji płci, etc. Czy masy studentów na współczesnych uniwersytetach nie znalazły się tam, kuszone obietnicą lepszego, dostatniejszego życia? Czy rzeszom intelektualistów, pisarzy czy artystów chodzi jeszcze po głowie jakaś walka o lepsze jutro dla Człowieka i Świata czy walczą oni już tylko o uznanie, gdy popełniają swoje dzieła? Czy gdzieś jeszcze słychać człowieka w jego czystej postaci; gdy włączasz swój telewizor, słyszysz: „klienci”, „pacjenci”, „wyborcy”, „obywatele”, „ chorzy”, etc. A co z „człowiekiem”? Kojève mówi o końcu historii, ktoś mógłby mu odpowiedzieć: „no dobra, a «arabska wiosna»?”. Świetnie, tylko, że czy przypadkiem we wszystkich tego typu rewolucjach nie chodzi „przypadkiem” o pełniejsze uczestnictwo w globalnej wiosce, globalnych rynku, słowem: o miejsce przy globalnym korycie nak pozostaje na nie jakby niewrażliwe; jego relacja z byciem to zamknięcie– w– otwartości. Z tego też względu w przeciwieństwie do człowieka zwierze nie jest w stanie działać, a jedynie zachowywać się. Upodabniając się do zwierzęcia, przez zaniechanie napędzającej człowieka walki o przekroczenie siebie i zyskanie uznania, potwierdzenia, człowiek upada (Verfallen) niejako w zwierzęcość. Pozwala się zamknąć (schlossenheit vs Ent-schlossenheit) jako niewłaściwe Dasein w niewłaściwej egzystencji. [na podst. J. Bednarek, Maszyna antropologiczna-instrukcja demontażu, „Nowa Krytyka”, 18.09.2008].


139

Nie mamy problemu ze współczesnym państwem. Nie przejmujemy się zbytnio, gdy w imię „walki o nasze zdrowie” zakazuje nam palenia, gdy „w obronie przed terroryzmem” zawiesza konstytucyjne prawa, gdy w ramach „społecznej sprawiedliwości równości” podnoszą nam podatki. Nie mamy z tym problemu, skoro regularnie z obawy o utratę świętego spokoju legitymizujemy tego typu działania przy wyborczej urnie. To wszystko jest obecne u Kojève’a. „Zielona Wyspa”, „Najlepszy z możliwych światów” rodzi się z chwilą, gdy konstytuuje się rzeczywistość Pana i Niewolnika. Państwo homogeniczne, państwo totalne, które niweluje sprzeczności, sprawiedliwą ręką wygładza powierzchnie społecznego życia, zajmuje kolejne obszary i wszędzie wprowadza jednakowy, „racjonalny” porządek rzeczy. Świat, bez białych plam, bez dziewiczych puszcz i pustyń, bez interwałów i stref buforowych, gdzie każdy może być kim chce, pod warunkiem, że będzie „szczęśliwy”; świat, w którym każdy znajdzie pokarm, odzienie, zostanie wysłuchany i uznany, gdzie na każdego czeka czyste źródło i zacienione miejsce pod sosną. Marzenie pokoleń kojèviańskich niewolników jest na wyciągnięcie ręki już teraz, tutaj! W głosie nad duchową sterylnością nadchodzącej epoki odzywa się u Kojève’a rosyjski pierwiastek jego myśli, ze swą przepastnością i bezkompromisowym pragnieniem „zbawienia całego Świata”. W samym omówieniu dialektyki panowania i niewoli znaleźć można wiele rosyjskich elementów, wszak Kojève urodził się w kraju, który Lermontow nazwał „krajem niewolników, krajem panów”23. Myśl o końcu dziejów stanowi bezpośrednią kontynuacje apokaliptycznej tradycji rosyjskiej filozofii i literatury. Sam Kojève obronił w roku 1929, pod okiem Jaspersa, doktorat o Władymirze Sołowiowie. W Krótkiej przypowieści o Antychryście z 1899 roku, Sołowiow opisuje ostatni akt historycznej tragedii ludzkości, jako nadejście Antychrysta – będącego syntezą władcy, mędrca i ascety. Antychryst uwodzi ludzkość obrazem powszechnego pokoju i dobrobytu, ten obraz Kojève ujrzy następnie w po23

Cyt. za: V. Rossman, Alexandre Kojève i jego trzy wieloryby, Europa, nr. 94.


140 staci Stalina, jako genialnego architekta powojennej rzeczywistości; jej nowego Napoleona. Wtedy byłby to Stalin, dziś równie dobrze Antychrystem może być dla nas każdy Obama, Sarkozy, Tusk, Putin, Merkel, czy inny Chavez… Nie pytajcie mnie, co ja na to. Nie męczcie mnie w ten sposób. Dzisiaj jestem tam, gdzie słychać słowa Jószefa. Dla takich jak on i ja, Kojève też przewidział miejsce, lecz nie, ja tam się prędko nie udam. Możecie dzisiaj wszystko. Możecie iść w góry, wypłynąć w szare morze, napisać poemat, upić się, miedzy kolejnymi zaciągnięciami papierosa rozważać istotę wszechrzeczy. Możecie, i chyba powinniście, kochać, nienawidzić, cierpieć i śmiać się, zasadzić drzewo, wziąć kredyt i kupić samochód, ożenić się, zbudować dom, zasypiać i budzić się jak długo będzie to tylko możliwe. Będzie to słuszne i dobre dla was tak długo jak się w tym wszystkim nie pogubicie i będziecie to robić na serio. Może, gdy tak będziecie czynić jest dla nas jeszcze ratunek. Jak się nie zgubić? Skąd wiedzieć, co jest słuszne? Dam wam może jedną tylko radę: to obojętne, byleby kopało!...



142

17. Ninette

Nerval

Urodzona w 1983 roku. Poetka. Publikowała m.in. w: „Kwartalniku Filozoficznym”, „Odrze”, „Toposie”, „FA-arcie”, „Sztuce i Filozofii”, „Zeszytach Poetyckich”, „Exklusivie”, „Estetyce i Krytyce”, „Nowej Krytyce”, „Kresach”, „Pograniczach”. Mieszka w Krakowie.


143 wiersze


144

Que Mowa jest źródłem nieporozumień. żeby zaistnieć, mówisz: Nie! Zaczyna się w wieku trzech lat, gdy odmawiasz zjedzenia zupki. Są słowa wymazane z mojego słownika. Na przykład "tęsknię". W moim śnie wciąż łapiesz mnie instynktownie na pasach za rękę . Wychodzisz na nocne zdjęcia, zostawiając gotową do snu, a potem zastajesz nad ranem siedzącą w recepcji. Pamiętaj czekam tam teraz na Ciebie, hotelową pieczątką stemplując ostatnie arkusze papieru.


145

Jesteś już duża, dorosła? czy za bardzo wymalowana? wiesz jak poprawnie wymawiać Nietzsche w sześciu językach śpiewająco zaliczać sprawdziany zagrożonych reagować na płatne komendy: Ciągnij! Pchaj! Wypluj!Połknij! wracać po nocach przez ponure osiedla kierowana zapachem banknotów i kolorami strzałek w pięć sekund przygotować striptease ze śniadaniem Już wiesz, nie istnieje terapiasensu ani terapiasensem Nogi na górze, na dole, pod sobą, przed sobą, zgięte, rozsunięte, skurczone – ich pozycja [wygodna] resztki slajdów, skóry, to utrapienie czekania kiedy w Twojej łazience wciąż jego maszynka, pianka i szczoteczka do zębów uczysz się zdychać w miłosnym głodzie brać swoją trutkę na okoliczność przerwy w dostawie uczuć


146

Psychole z Lower East Side To było zeszłe j wiosny [wew nętrznie pękn Teraz wszystk o podejrzane ięty heretyk]. p o Nie było żadn nieważ trochę yc s zaskakująco s h śladów paniki, wszystko ię rżnęliśmy. pokojnie, zbił o się parę szkla wyglądało nek w kawiarn i, butelka whisk y, to wszystko . porysowane nadgarstki, na Zostały mi po Tobie których hodo młode, zamoż w ne, heterosek sualne hieny, ałam piękne, z Grand Ecole polecające lis , ucieczka w m ty etasztukę, pu bliczne zniesławienia u i cuchnące ska brane w pozory literatury, fałdy tłuszczu rp A teraz jestem etki, z powodu których sy pia tu myśli, zaciągn , na Place de Grève, próbu liśmy osobno. ję zebrać ąć zasłony, sił ą woli zagłus zyć hałasując e naczynia. Bud uję w Twoim po na lewą stron ę pończochy i koju szklarnię, zakładam za oczy śliniącyc h się na mój w krótkie spódniczki, ciesząc e id zwykłe trzęsie nie ziemi. Nik ok psycholi. Między nami t nie biegnie, nie krzyczy. Leżymy obok siebie w odleg łości jednego języka.



148

18.

Aleksandra

Urodzona w 1988 Urodzona w 1988 1988. Studiuje Urodzona w 1988 – studiuje Filologię –Filologię studiujepolską. Filologię Główne – studiuje Filologię Polską. Główne zainteresowania Polską. Główne to krytyka Polską. Główne zainteresowania feministyczna zainteresowania to i kategoria to zainteresowania to krytyka feministyczna cielesności krytyka feministyczna w poezji krytyka feministyczna i kategoria cielesności iwspółczesnej. kategoria cielesności i kategoria cielesności w poezji współczesnej. w poezji współczesnej. w poezji współczesnej.

Pawlik


tekst

149


150

Szor czy Ann To, co w systemie nowe, inne, a nie daj Boże wstydliwe, najczęściej zostaje pominięte milczeniem lub z góry nazwane błędem i wyciszone. Myśląc o zjawisku, jakim była Anna Świrszczyńska, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że lata nieobecności jej, jakże onieśmielającej i „niewłaściwej”, poezji to konsekwencja bezradności osób, które swego czasu tworzyły kanon tego, co w ich mniemaniu odpowiednie i „stosowne”. Świrszczyńska gorszyła. Nobilitowała to, co „babskie”, plugawe i wyrzucone poza nawias przyjętych konwenansów. Jeśli pisała o spotkaniu, to z „wariatkami”, z którymi opowiadała „swoje życie od dołu, od człowieczego dna”. Jeżeli jej bohaterka miała wybór między „ucztą miłosną” a rozmową ze „starą żebraczką”, to zawsze wybierała „taką samą w środku”, bo „człowiekowi potrzebny przecież ktoś bliski”. W poezji Świrszczyńskiej często pojawiają się kobiety, których obecność wywołuje niechęć i zakłopotanie. Ale to właśnie one były szczególnie bliskie poetce. W przedmowie do Poezji wybranych z 1973 roku Świrszczyńska zaznaczyła, że „pisarz powinien być gardłem tych, którzy sami nie umieją mówić, których głos zbyt rzadko


151 słychać w gwarze świata”. W tytułach jej utworów można spotkać praczkę, która „pierze brudy swego chłopa”, jednak sama jest „nieludzko czysta jak zbite życie”, czy salową, która „dniem i nocą wynosi mocz, krew i kał człowieczy”, a jej sposobem na oswojenie ciężkiej pracy jest śmiech z rubasznych dowcipów. Głęboki realizm tych tekstów, bezkompromisowość i swoista wzniosłość prowokują, stanowią wyzwanie. Tak w twórczości Świrszczyńskiej, jak i w jej deklaracjach nie ma fałszu. Sama doświadczyła biedy, głodu, upokorzenia. Urodziła się w 1909 roku w Warszawie, jeszcze w czasie zaborów. Była jedynym dzieckiem Jana i Anny Świerczyńskich. Ojciec, malarz, nie potrafił zapewnić rodzinie godziwego bytu. Wspominając wczesne lata młodości, poetka wyznała we wstępie do Poezji wybranych: „Matka prowadziła gospodarstwo, które mieściło się w mikroskopijnej alkowie, a raczej wnęce bez okna, odgrodzonej od pracowni [ojca] kilimem kurpiowskim. Alkowa zastępowała kuchnię, tam też spaliśmy. Odrabiałam lekcje, siedząc po turecku na podłodze, na kolanach trzymałam deskę rysowniczą, która zastępowała stół. Żarówka świeciła wysoko pod sufitem, obok haka, na którym poprzedni lokator malarz powiesił się z nędzy. […] Co jakiś czas [matka] przedłużała mój odwieczny szary mundurek, doszywając u dołu nowy szary pasek. Było ich chyba ze sześć. Ten mundurek, w którym musiałam przez długie lata siadywać w szkolnej ławce obok eleganckich córek fabrykantów i dyrektorów, wpłynął na mój młodociany światopogląd, wyznaczając mi na


152 świecie miejsce wśród tych, którzy się wstydzą, że żyją. Później jeszcze wiele razy miałam powody tego się wstydzić”. W poezji Anny Świrszczyńskiej stale obecna jest również refleksja nad życiem kobiet na wsi, ich zmaganiem z ciężką pracą i położeniem w patriarchalnej rzeczywistości. W Życiorysie wiejskiej baby pisała: „Dysząc / dźwiga na brzuchu cebry. / Dysząc / dźwiga na plecach wory. / Dysząc / ciągnie ze studni wiadra. / Dysząc / rodzi owoce męskiej żądzy. / Dysząc / umiera”. Nie ma tu zalotności, egzaltacji ani patosu. Pięć lapidarnych zdań, wyrażających całą rozpacz kobiecej egzystencji. W 1964 roku została opublikowana rozmowa z Wiesławem Pawłem Szymańskim, podczas której poetka mówiła: „Kiedy wzięłam wreszcie pióro do ręki zaczęłam początkowo pisać o sprawach płci, ponieważ mężczyzna ograniczył jej [kobiety] rolę życiową do roli żony, kochanki i rodzicielki. Obecnie kobiety zabierają głos we wszystkich sprawach, ale dotąd jeszcze nie zyskały pełnej samodzielności duchowej, ponieważ umysł ich jest ukształtowany na literaturze, sztuce, obyczajowości i filozofii stworzonej przez mężczyzn”. Męski świat był dla bohaterek Świrszczyńskiej jedynie tłem. Kobietę z kochankiem „dzieliła miłość”, ponieważ ciało mężczyzny było dla niej „tylko narzędziem rozkoszy”. W wielu tekstach bohaterki ustanawiają wyraźną hierarchię, która zarysowuje się podczas aktu miłosnego. To kobieta jest na jej szczycie, mężczyzna może być jedynie świadkiem rozkoszy. Chociaż był jej sprawcą, nie może w niej uczestniczyć. Jest to wynikiem antagonizmu, wpisanego w naturę obu płci, gdyż jak mówi jedna z podmiotek: „W innych językach śpiewamy nasze pieśni miłosne, / cudzoziemcy, wrogowie”. Co więcej, w cyklu Trzech poematów wydanym w 1973 roku jedna z bohaterek przyznaje: „Największym szczęściem, które mi dajesz,


153 / to szczęście, że cię nie kocham. / Wolność”. I dalej możemy przeczytać: „W każdym moim przytuleniu / jest gotowość odejścia. / Jak w ciele lekkoatlety / przyszły skok”. Takie podejście burzy przyjęte standardy myślowe i może budzić niezgodę. Świrszczyńska na tle innych piszących kobiet wyróżniała się nie tyle tym, co pisała, ale przede wszystkim w jaki sposób. Większość współczesnych jej poetek temat erotyki realizowała, posługując się głęboką metaforyką i subtelnym liryzmem, zaznaczając jedynie pewne wstydliwe kwestie. Świrszczyńska nie kokietowała. Często dosłownie i nieprzejednanie podkreślała to, co wywoływało rumieniec i nakazywało spuszczać wzrok. Zaznaczała jak ważną rolę odgrywa w przeżyciu erotycznym fizjologia. Jej nieprzejednana szczerość była powodem oburzenia i raziła czytelników. Wynikało to z naruszania ustanowionych schematów i konwencji, które opisywały miłosne przeżycie. Bohaterka wiersza Zgrzebło z żelaza zastrzegała: „Dziś nie przychodź do mnie. / (…) Zgrzebłem z żelaza/ szoruję ciało aż do kości. / Zdjęłam z kości skórę, wisi obok, / gołe wnętrzności dymią, drgają gołe żebra, / (…) O, ciężko się dzisiaj trudzę, / zgrzebłem z żelaza / szoruję ciało aż do kości, kość aż do szpiku. / Chcę być czystsza niż kość. / Chcę być czysta / jak nicość. / […] Więc nie przychodź dziś do mnie. / Nie kupuj kwiatów. Szkoda forsy”. Niewątpliwie głównym zagadnieniem twórczości Świrszczyńskiej jest cielesność. Jednak cielesność ambiwalentna. Dzięki ciału bohaterki wierszy z jednej strony przeżywają rozkosz, ale z drugiej za jego sprawą poznają cierpienie. Pojawia się tu również kwestia dualizmu duszy i ciała, która jednak nie do końca zostaje rozstrzygnięta. W wierszu Grube jelito czytamy: „Spójrz w lustro, spojrzyjmy oboje. / To moje nagie ciało. / Ty je podobno lubisz, / ja nie mam powodu. / […] Zostawię was razem, / moje kolano i ciebie. / Nie krzyw się, zostawię ci całe ciało / do zabawy. / A ja pójdę”. Widoczny jest tu swego rodzaju masochizm, niezgoda na łatwe zadowolenie z siebie i z tego, co wpisane w życie. Świrszczyńska z


154 właściwą sobie śmiałością, ale też z dystansem pisała o radości bycia kobietą, jak i o bólu, który jest konsekwencją doświadczenia własnej kobiecości. Podkreślała, że w każdym aspekcie życia można doszukać się tak wartości, jak i antywartości. Bohaterka wiersza Macierzyństwo wyznaje: „Urodziłam życie. / wyszło krzycząc z moich wnętrzności / i żąda ode mnie ofiary z mojego życia / […] – Nie zwyciężysz mnie – mówię. / Nie będę jajkiem, które rozbijesz wybiegając na świat, / kładką, po której przejdziesz do własnego życia./ Będę się bronić./ […] I oto zalewa mnie / wysoka, jasna fala / pokory / Bezsilna, tonę”. Miłość macierzyńska u Świrszczyńskiej ostatecznie nigdy nie jest gloryfikowana, ponieważ kobieta rodząc, kreuje świat, ale też skazuje nowonarodzone na śmierć. Czesław Miłosz, w przedmowie do zbioru poezji Świrszczyńskiej, zaznaczył, że mimo, iż była bez wątpienia ,,największą indywidualnością poetycką w dziejach polskiej literatury”, to nie została doceniona. Powodów takiego stanu może być wiele, jednak faktem jest, że przez długie lata pozostawała poetką nieznaną. Każdy system, żeby mógł funkcjonować posługuje się mechanizmem wyparcia i zasłania się hipokryzją. Gdy wystąpi w nim błąd, pojawia się niemal natychmiastowa chęć ukrycia go. Schowania w głąb, pod powierzchnię. Takim błędem, pewną kłopotliwością dla literatury polskiej była właśnie Świrszczyńska ze swoją dosadnością i prawdą poetycką, która momentami przechodziła w ekshibicjonizm. Ukryć, schować można każdą niezręczność, jednak nigdy nie jest to równoznaczne ze zniszczeniem, unicestwieniem. Tym bardziej nie jest to możliwe, gdy w grę wchodzi człowiek lub dzieło, które nie może pozostawić obojętnym. Ostatecznie od zapomnienia ocalił Świrszczyńską Czesław Miłosz, a później feministki. Jej poezja przeciążyła system, po którego resecie okazało się, że powstał nowy algorytm w patrzeniu na szeroko pojętą kobiecość.



19. 156

Agata Ptak Urodzona Urodzona w 1985, doktorantka Urodzonaw w1985, 1985. doktorantka Doktorantka w i i Edytorstwa KUL. w Katedrze Katedrze Tekstologii Tekstologii literaturoznawstwa Edytorstwa w wKUL. KUL. literaturoznawstwa w

NieNiezaluje samotnyyyyy ch zwatpie (Oak(Oak Park ////Puszczykowo // o


tekst

157

en... O ksiazce dwiedwie rozmowy ooo/oooOak o Park)))))))


158

Ni O

(Oak Opublikowany w zeszłym roku zbiór korespondencji Tymoteusza Karpowicza z Andrzejem Falkiewiczem i Krystyną Miłobędzką nie jest jednolitym dziełem* . Poza tym, że dialog między twórcami odbywa się na kilku różnych płaszczyznach (część listów autora Odwróconego światła adresowana jest do Falkiewicza i Miłobędzkiej, osobny zbiór stanowią listy kierowane do samego Falkiewicza oraz do autorki Anaglifów), w zapisie tej korespondencji wybrzmiewa osobność głosów i dykcji – właściwych dla trzech wielkich indywidualności twórczych. Na początku jednak warto zapytać, co spowodowało, że te światy się spotkały? W jednym z listów do Falkiewicza Karpowicz napisał: Mój „software” i „hardware” mówiły mi, że chce Pan pobyć z moimi tekstami sam na sam. I wiedziałem, że je Pan „rozczyta” lepiej ode mnie. Pewność ta płynęła z poznania Pańskich narzędzi analitycznych, aparatury egzegetycznej, arsenału (olśniewającego) pojęć z dziedziny

*

dwie rozmowy. (Oak Park / Puszczykowo / Oak Park), wybór listów i ilustracji oraz wprowadzenia K. Miłobędzka, oprac. J. Borowiec, Wrocław 2011.


159 *

A. Falkiewicz,

wiedzy przyrodniczej i filozoficznej (s. 8). Karpowicz dobrze zapoznał się z tekstami listowego rozmówcy i poznał jego pogląd na temat swojej strategii pisarskiej. Do zbioru wierszy Karpowicza Słoje zadrzewne został włączony esej Falkiewicza, w którym autor jasno określił swoje stanowisko, stając po stronie poety-lingwisty i jego „mowy niejasnej”* . Wielokrotnie, także w listach, dawał wyraz niechęci wobec panującej w minionej epoce mody na poezję klasyczną. W późniejszych wspomnieniach o Karpowiczu mówił o nim jako odbiorcy swoich tekstów w kontekście twórczości znanych, współczesnych poetów: „Mnie jednak nie interesował ich [Herberta i Miłosza – przyp. A.P.] namaszczony, uroczysty ton poezji. Karpowicz był dla mnie ważny nie tylko jako poeta i dramaturg, ale również jako ten przynajmniej jeden czytelnik, dla którego na pewno warto było pisać, który przejmował się moim pisaniem”** . Relacja między obu literatami była oparta na wzajemnym zrozumieniu. Karpowicz twierdził, że „powołaniem twórców jest urażanie starych przyzwyczajeń”, Falkiewicz zaś w utworze „Takim ściegiem” wypowiadał się o próbie zaintrygowania czytelnika, „udzielenia mu nieufności do tego, co nas otacza, a co mogłoby być inne”. Obaj pozostawali poza „głównym nurtem”. Połączył ich los twórców niezrozumiałych, w rzeczywistości przecież Słoje zadrzewne Karpowicza nie spotkały się ze zbyt wielkim zainteresowaniem krytyki literackiej w Polsce, podobnie było z dziełami Falkiewicza. Dzieliły ich granice i kilometry, łączyły upór, podobne usposobienia pisarskie, które realizowały się w założeniu łamania utartych schematów interpretacyjnych, wzbudzaniu w czytelniku nieufności, w poszukiwaniu własnego języka, formy, która u Karpowicza zyskała miano „sztuki niemożliwej”. Wśród jego listów znajdują się również adresowane osobno do Krystyny Miłobędzkiej. Dla poetki Karpowicz był „alchemikiem”, „mistrzem”, w listach zaskakiwał ją nazwami roślin ze swojego ogrodu. Pisząc do autorki Imiesłowów, wszedł także w rolę wnikliwego czytelnika i krytyka jej twórczości. Zadając trudne, przenikliwe i celne pytania, dotyczące projektu poetyckiego Miłobędzkiej, przygotowywał esej o jej poezji*** . We wspomnianych pytaniach

„Dlaczego uparłeś się mówić ze mną tak niejasno”. Posłowie [w:] T. Karpowicz, Słoje zadrzewne, Wrocław 1999, s. 334-342.

**

Zob. szare światło. Rozmowy z Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Wrocław 2009, s. 131. Rozmowa W cieniu czarnoksiężnika została umieszczona także w książce dwie rozmowy, wspomniany fragment jest na s. 21.

***

„Metafora otwarta” O poezji Krystyny Miłobędzkiej. Tekst eseju w dwóch rozmowach, s. 192-232.


160 Karpowicz odsłonił własne analityczne narzędzia, starając się ująć istotę przeczytanych zapisów, w rzeczywistości dotykał spraw, które ważne były dla niego samego – pytał o awangardę, lingwizm, konteksty filozoficzne, Leśmiana, redukcję i ruch w poezji adresatki swoich listów. Autorka Po krzyku odnajdowała w tych pytaniach siebie: Cieszę się, że Pan mówi «ze skrawków», «ziemski szczegół», «nobilitacja codzienności». I cieszę się, kiedy Pan mówi o redukcji.[...] Jeżeli udają mi się zapisy redukcyjne, to ze wściekłości na własną i cudzą gadaninę (s. 147). Na pytanie dotyczące granic języka, części mowy, które wprawiają słowa w ruch, Miłobędzka odpowiadała: „Nie ma nic ważniejszego, bardziej czułego i tajemniczego od przyimków. To nie rzeczowniki i nie czasowniki wprawiają w ruch tekst (świat), tylko przyimki” (s. 153). W rozmowie poetów–lingwistów pytania mnożyły się. Karpowicz przypominał w ten sposób o wspólnej, nieustającej walce z językiem. Wyjmował wtedy z wierszy Miłobędzkiej obrazy, którymi poetce „myśli się świat”, z niepokojem pytał o nietrwałość „domu ze słów”. Miłobędzka zaś notowała: „Czy Pan nie marzy? [...] Próba zrobienia z języka czegoś mocniejszego niż język – ma odrobinę trwałości” (s. 155). Według niej tym, co łączy trzech rozmówców w książce, jest „przekonanie o nieskończonych możliwościach Istnienia”* . Prezentowany zbiór składa się z 56 listów powstałych w latach 1973-2000. Korespondencja rozpoczęła się tuż po wyjeździe Karpowicza za granicę. Zawarte w niej informacje mogą być traktowane jako uzupełnienie nierozpoznanej jeszcze do końca biografii twórczej autora „Odwróconego światła”. Głosy z Puszczykowa przybliżały mu kraj, stwarzały namiastkę obecności w nim. W listach adresowanych do obojga odbiorców pisał o lekturach, fascy-

*

K. Miłobędzka, To bardzo mało [w:] dwie rozmowy, s. 9.


161 nacjach muzycznych, pracy na uniwersytecie, przybliżał im swoje otoczenie — dom w Oak Park i położony w jego sąsiedztwie ogród. Karpowicz stawał się kolejno dla nich partnerem do dyskusji, czytelnikiem, twórcą, przyjacielem, powiernikiem. Przesyłał im swoje utwory, projekty, czekał z niecierpliwością na ich głosy krytyki i książki. Te listy to również zapis intelektualnej przyjaźni. Możliwość rozmowy z Miłobędzką Karpowicz nazwał „ozdrowieńczą akupunkturą intelektualną”. Przygotowując wspominany już zbiór Słoje zadrzewne, który był jego ostatnim projektem poetyckim, zwierzał się ze swoich prac, z trudu zapisu: Oddala mi się wszystko. Pierwsze krokusy, które właśnie ukazują się, wydają mi się ważniejsze niż cała sztuka świata. One są świadkami pierworództwa, w nieśmiertelnej materii człowieka. Ale i to przezwyciężę. Proszę mi wierzyć – przede wszystkim dla Państwa (s. 55). Rozmowy między trojgiem twórców pozostały niedokończone, tak jak całe dzieło Karpowicza. Odbywały się mimo nieobecności tych autorów w krytycznoliterackich dyskursach. Szansą odczytania Karpowicza na nowo jest bez wątpienia projekt wydania Dzieł zebranych, realizowany od 2011 we Wrocławiu. Krystyna Miłobędzka już w latach dziewięćdziesiątych upominała się o tę twórczość, uznając ją za punkt odniesienia dla młodych piszących. W jednym z esejów pisała: „[...] być może ominie kogoś olśnienie tą poezją. Być może dlatego ten ktoś słowami, które doskonale znamy z kieszonkowego słownika, i nienaganną składnią powtórzy to, co wiemy, widzimy, czujemy – i w ten sposób zdobędzie świat uniwersalnie obojętnym, niczyim językiem”* . Może warto przystąpić do trudnej lektury? Od nowa stać się czytelnikiem uważnym i nieufnym wobec dominujących systemów myślowych, panujących trendów, zacząć poddawać je w wątpliwość, sięgać po to, co zostało odrzucone, jeszcze raz zdecydować się na literacki „reset”?

*

K. Miłobędzka, Leśmian, Białoszewski, Karpowicz, „Czas Kultury” 1997, nr 1, s. 5-6.


162 Ewa Solska 20. Nauczycielka Nauczycielka Nauczycielka akademicka. akademicka. akademicka. Mieszka w Lublinie. Mieszka Mieszka ww Lublinie. Lublinie.

wiersze


163


164

Słoniowe pola Wrócą. Osrebrzeni ćwierćcieniem. Definicje sumienne trzeba dobrać jutro. Wzniećcie znak Otwarcia. Zrazu nadzór (dyskretny), przejrzyste strukturyzacje, w razie spięcia instrukcje nieużycia. Snobują się na sad? – a to już umowa, wedle okoliczności, skoryguje przez końcowe. Wszystko ma mieć rytm, zwłaszcza te końcowe momenty; reset map, narzuty za kości, nowe definicje (e.g. sad = pola, wiśniowy = słoniowe); umowa przewiduje czasowość nieużycia. Wszelki znak jasności doręczyć przykluczowym – instrukcje bezczasowo mają być przejrzyste, niczym oczy księgowych! Na wybitnie przejrzyste nowy ryt. Snobują się na wiśniowy? To końcowe pętle złudy; rozejdzie się po kościach. Instrukcje otrzymają w trybach przejścia, zarząd wystosuje definicje odwołań. Wszystko się wyrówna. Odkąd znak równania symuluje szyny, tam umowa zakłada trwałą kolej rzeczy. Choć umowa umową, ważniejszy koszto-rys (twarz przejrzysta łatwiej absorbuje znaki). Co do rzeczy: pierwszy znak określi je w dystansie lokat, zaś końcowe klauzule ustalą granice. Jeszcze definicje nowych legend map, zaś instrukcje


165

wystosuje się w tabelach rozsadu (instrukcje na niezbędne środki przejrzystości, by umowa (…)że uchowaj nie wyszła poza definicje). Jutro wstępny obchód – mapy mają być przejrzyste jak sny szlifierza Łopachino! Wezmą kości, przed końcowe będą rzucać początkowe, idąc za legendą, która kryje Znak. Po kolei, jak w syntezie kwaśnych mów o zasadach, znak pierwszego udziału (dać skrzydłowym instrukcje). Wcześniej niech pokręcą się w kółko, aż końcowe zmapują początkowym. I jak wiąże umowa: rzeczy trwałe zamienić im na lokaty i przejrzyste beztermi-nowe definicje. A gdy przejdą w przejrzyste, złamiecie definicje, lecz żadnego wglądu w końcowe! Mają wierzyć, że umowa była o wiśniowy sad; w jego rycie szyfrować instrukcje na Znak.


166

. a t s m e Z e i n z c y r o kateg ść nia w celowo (zamilknąć)

nie z wyłomu tch

antor skrzydłowy k tę Ogrodu ły p w łą ig je dziób – słowo ia celu w ia z d z ro ia nan gromofon poz łowo stało się S – rz a tw w jak bije w ziemię wymowne i cierpcy a my (c)hoży milczenia odgromnikiem w tunel repryz je zakrzywiamy ch zębach ny licząc na włas -tonacja jak pęka mu in się jak / przerywa pełne cofnięć nierozegrane



21.

168

Urodzony w 1979. Poeta i krytyk literacki, Urodzony Urodzony Urodzony w 1979. w w1979. 1979. Poeta i krytyk literacki, związany z warzwiązany z warszawskim szawskim Poeta Poetai iStaromiejskim krytyk krytykliteracki, literacki, Domem Kultury[. Współredaktor Staromiejskim Domem kwartalnika związany związanyliterackiego zzwarszawskim warszawskim „Wakat”, doktor nauk humaniKultury. Współredaktor stycznych. Staromiejskim Staromiejskim Mieszka Domem Domem w Warszawie. kwartalnika literackiego Kultury. Kultury.Współredaktor Współredaktor Wakat, doktor nauk kwartalnika kwartalnikaliterackiego literackiego humanistycznych. Mieszka Wakat, Wakat, doktor doktornauk nauk w Warszawie. humanistycznych. humanistycznych.Mieszka Mieszka w wWarszawie. Warszawie.


169


170 cia chrom zardzewiał i wszystko poszło na marne

Jarosław Lipszyc, Poczytalnia,

Z neolingwizmem, jak również z pokrewnymi, ogólniejszymi w zamyśle określeniami, takimi jak „poezja językowa” jest pewien kłopot. Wynika on stąd, iż gołym okiem widać, że określana w ten sposób poetyka stanowi świetne narzędzie – tyle, że jakoś trudno o rezultaty, potwierdzające tę oczekiwaną świetność. Wobec faktu, że wzmiankowane terminy stały się jedynie pustymi, choć kulturowo pożytecznymi hasłami, nie wypełnianymi treścią nawet przez sygnatariuszy wiadomego manifestu, tak już zapewne zostanie. Będzie nazwa, wciąż co jakiś czas powtarzana, i nadal kojarzona z poetyką drastycznie odmienną od potocznych oczekiwań (co prawda neolingwistów przelicytowali w tym względzie tzw. poeci cybernetyczni, lecz wokół tego hasła nie wytworzyła się analogiczna aura skandalu). Będzie jeszcze swego rodzaju legenda, o dość dwuznacznym co prawda charakterze, jako że często wykorzystywana w charakterze negatywnego punktu odniesienia. I nie tłumaczy tego faktu wyłącznie wywiad z Jarosławem Lipszycem, zamieszczony w którymś z numerów „Ha!artu”. Pytany, poeta powiedział, że z neolingwizmem jest tak, jak z Młodą Polską: w zamyśle twórców miał on odświeżyć język poezji, a w zamian wyprodukował manierę, kanon kiczu. O wiele ważniejsza zdaje się następująca kwestia: neolingwizm padł, natomiast została sprowokowana przez niego reakcja przeciw nowoczesności w poezji, która się do tej pory odbija dość intensywną czkawką.

Warszawa 2000, s. 20


171 Miała ta czkawka swoje aspekty humorystyczne: zbitkę clubbing, chillout i neolingwizm z kryminału Marcina Świetlickiego oraz pojawiającą się w Pawiu Królowej Doroty Masłowskiej groteskową postać poetki neolingwistki znanej i snute przy okazji opowieści o nadinterpretacjach jej utworów, które były krótkie takie, ciekawe, choć może niezrozumiałe:

Człowiek – wiersz o człowieczeństwa

zagadnieniach i człowieka wewnętrznej prawdzie, Grał – wiersz o kaprysach losu ludzkiego i życia hazardzie, Głazy – ten poruszający jednowyrazowy utwór refleksję nad kamieniami wyraża, liczba mnoga użytego w nim wyrazu symbolizuje duże ich ilości na terenie świata. Powyższy fragment można przeczytać także poza przestrzenią żartu i parodii niezręcznego polonistycznego żargonu, a wówczas pokazuje on sprawę całkiem poważną. Otóż w okołoliterackim dyskursie istnieje wprawdzie neolingwizm, ale pisane w tej poetyce wiersze już nie. Z punktu widzenia teoretycznej świadomości, która zakładała, że wiersz powinien wyglądać nieco inaczej niż to, co pod tą nazwą zazwyczaj funkcjonuje, trudno o bardziej dojmującą przegraną. Tymczasem skojarzenia popkulturowe – nie przeczę, że w neolingwizmie obecne – nie były jego wynalazkiem, o czym zaświadcza choćby twórczość Marty Podgórnik, „własne” zaś realizacje były przeważnie zbyt niejednoznaczne, ażeby tylko autoprezentację w nich widzieć. Za przykład może posłużyć następujący fragment, gdzie „rozklejenie” jest tyleż obecnością na plakatach, ile dość niejednoznacznym, sentymentalizowanym stanem psychicznym: są takie dni

Dorota Masłowska, Paw Królowej, Warszawa 2005, s. 75


172 kiedy trudno odlepić od powiek resztki snu sentymentalnego dotknięcia światła nie rażą nie palą i taka nie sparzona rozlepiona na wszystkich plakatach stolicy choć gotowana do chodzenia do kina do teatru na spacer za rączkę Media, lans i zbliżone kwestie istniały w omawianej poetyce raczej jako temat niż tendencja, choć nie przeszkodziło im to stanowić pożywki dla żartów Masłowskiej i Świetlickiego. Paradoks stanowi jednak fakt, że najlepsza analiza języka nowych mediów, jakiej dokonał autor identyfikowany z neolingwizmem – analiza zawarta w książce Jarosława Lipszyca Mnemotechniki – obyła się zupełnie bez stosowania neolingwistycznych chwytów, które przecież ten autor wypracowywał jako jeden z pierwszych. Figura logorei, słowotoku opartego na luźnych skojarzeniach, została potraktowana jako niefortunna w momencie, gdy wypowiedź zaczęła dotyczyć prawnych (copyleft) oraz strukturalnych (układ i zalecenia stylistyczne Wikipedii) aspektów korzystania z języka. Dlaczego jednak rozszerzenie zakresu poruszanych tematów poskutkowało wymianą środków wyrazu? Odnoszę wrażenie, że neolingwizm – w przeciwieństwie do lingwizmu Nowej Fali – cechował swoisty niedowład, wyrażający się w braku wyobrażenia języka jako systemu. Można to dostrzec nawet na poziomie zdania, które u Barańczaka czy nawet u Krynickiego było z reguły wielokrotnie złożone, rozbudowane, uwikłane w różnorakie symetrie. Neolingwiści zdają się preferować parataktyczne, addytywne składnie, znamionujące wyliczankę bądź słowotok. Może się to, co prawda, wiązać z niemożliwością przeładowania kanału komunikacyjnego, jaki stano-

Katarzyna Hagmajer, Fuga, Warszawa 2004


173 wi tekst, w ten sposób, by komplikacje składniowe pojawiły się dodatkowo obok tego wszystkiego, co działo się w tych wierszach na poziomie pojedynczych słów – jednak preferencja dla rozwiązań w mikroskali, brak w niektórych utworach siły, która gramatycznie je scalała, nadal pozostaje kwestią istotną. Przypomina ona nieco obiekcje, jakie wysuwał Tadeusz Peiper przeciw koncepcji „słów na wolności” – o ile tylko pod „świat” z jego rozważań podstawimy rzeczywistość języka: bez składni możemy co najwyżej sporządzić inwentarz świata, ale nigdy nie zdołamy oddać życia świata. Składnia jest aparatem notującym związki zachodzące między zjawiskami, jest ich językowym odbiciem. Bez niej nie ma związku zjawisk. Bez niej rzeczywistość rozpada się na przedmioty i zdarzenia, dla których jedynym orzeczeniem może być tylko pojęcie „jest” lub „są”. Wybór słowotwórstwa kosztem składni, jakiego w większości dokonywali neolingwiści, sytuuje ich raczej po asystemowej stronie Białoszewskiego. Ujmując zaś kwestię w porządku historycznym, bliżej im z jednej strony do dadaistów czy wczesnego futuryzmu (który promował to, co Aleksander Wat nazywał „radosnym tańcem na ruinach”), a z drugiej do nastrojowej „drugiej awangardy” – co dałoby się udowodnić wskazując na kilka Czechowiczowskich z ducha stylizacji u Joanny Mueller. Tak samo dobrze, jak w warstwie formalnej wierszy, widać wspomniane zjawisko na poziomie deklaracji. Wywołana tu już autorka pisała parafrazując Lenartowicza (a parafrazę wkładając pod pióro Norwida):

Tadeusz Peiper, Tędy [w tegoż:] Pisma wybrane, Warszawa 1979, s. 114-117


174 Złotniczeńku zrób mi kubek ale proszę zrób mi ład nie ładu nie ma Była to chyba najbardziej samoświadoma (obok pojawiającego się już na następnej stronie pytania jak liryzm z lingwizmu / wybić) spośród jej autoteoretycznych deklaracji. Pozostałe spośród nich ubrane są w metafory: język jako śmiertelna zabawka, publiczne czytanie wierszy jako podlizywanie się językowi (SF 43), łączenie ironii z ciałem. O tej najczęściej w jej wierszach nazywanej figurze retorycznej Joanna Mueller pisze na przykład tak:

Joanna Mueller, Somnambóle fantomowe, Kraków 2003, s. 16

ironia nie wynika ona się roni ze zranień […] wypić ją przyjdzie z dna kubków smakowych języka i pola ze znaczeń ustąpić pod popis jałowych nieupraw Jest to ironia podwójna, bo skierowana również przeciw językowi, przeciwko własnej poetyce (być może fragment traktujący o kubkach smakowych należy czytać łącznie z parafrazą Złotniczeńka, w której prawem coveru i kontrastu pojawia się również pole, tyle że złote). Widzę w niej również przejaw ogólniejszego trendu. Czytana po kilku latach od swojego mocnego wejścia poezja neolingwistów zwraca uwagę ilością zawartych w niej deklaracji słabości. Szczególnie interesujące są te wypowiadane w liczbie mnogiej: my / błędnie złożeni do świata drżący / nieśpiewni niepewni (SF 42) albo bo historia się nie da

Joanna Mueller, dz. cyt., s. 16


175 namówić bo historia się nami wymawia bo takie jej seplenienie

Michał Kasprzak, bo on to zgubi, Warszawa 2003, s. 31.

Jeżeli zaś już jesteśmy przy tym autorze, to Maria Cyranowicz żartobliwie napomknęła kiedyś o nieco młodzieńczym charakterze rekwizytów pojawiających się w jego wierszach, za przykład podając fragment jak er jeden próbowany / palić bez filtra (BOTZ, 37), w którym wspomniany jest papieros o niskiej zawartości nikotyny. Sama w tomiku i magii nacje (Kraków 2001) uskuteczniała natomiast autoumniejszenie do pozycji dziecka, które nie potrzebowało żadnego ironicznego dointerpretowania. Ironiczny natomiast jest fakt, że Maria Cyranowicz posługiwała się w tym tomiku właśnie rozbudowanym, „konstrukcyjnym” tokiem zdania, nie zaś typową dla pozostałych lingwistów „składnią dekonstrukcyjną”. Zupełnie inaczej ten efekt słabości rozgrywał w dwóch pierwszych tomikach Jarosław Lipszyc. Tworzył obraz podmiotu mówiącego, który wydawał się silny i zdecydowany – tyle, że dziwnym trafem mówił wciąż o remoncie, przebudowie, wypadku bądź spadaniu, względnie pocieszał, że sytuacja obroni się sama (Jarosław Lipszyc, Poczytalnia, Warszawa 2000, s. 24). Mieszankę haseł rewolucyjnych (z którymi kojarzy się nawiązanie do przedwojennego utworu Tram wpopszek ulicy Jerzego Jankowskiego) oraz sygnałów zagrożenia zawiera również utwór getto/głowa: tramwajem przez tę ulicę nawet w popszek kiedy z góry atakuje niebo skłon wyprost ręce zaciskają się w pięści i myśl intensywnie o emigracji wewnętrznej cyt. za: http://www.nieszuflada.pl/_ artykuly/lipszyc_wiersze.html


176 Dalej pojawia się informacja o napięciu czy dyskomforcie odczuwanym z powodu przemieszczania się w pobliżu dawnego getta, przez te ulice / gdzie od dołu słychać głosy w języku który mógł być ale nie jest. Obraz ten oczywiście doskonale tłumaczy się w kontekście sytuacji lirycznej (więc sytuacja broni się sama), lecz jednocześnie doskonale ukazuje nastawienie przede wszystkim na nasłuch i odbiór językowych danych. Gdy połączymy to z postmodernistycznymi z ducha wypowiedziami o niezależności języka (który np. sam zwija się w wersy – Katarzyna Hagmajer, Fuga, Warszawa 2004), wówczas można zaryzykować stwierdzenie, że język był w poetyce neolingwistycznej stroną aktywną, natomiast autorowi pozostawała samodzielnie wybrana rola narzędzia, a także cały związany z nią mistycyzm. Droga od potocznego obrazu neolingwizmu – cokolwiek w przypadku poezji miałoby to znaczyć –do zaprezentowanego powyżej opisu jest, jak widać, dość długa. Zastanawiające jest również to, że nawet na poziomie, na którym mówi się o twórczości, i to ze znaczną dozą zrozumienia, cech wyróżniających poetykę lingwistyczną, daje się wyróżnić zaskakująco niewiele. Można ten stan rzeczy określić również inaczej – że aktualnie premiowane są mocno ogólne interpretacje lingwizmu, podobne do poniższej: Tak klasyfikowany był na przykład Białoszewski, tak też funkcjonują w krytycznoliterackim obiegu młodzi poeci, którzy po prostu nie godzą się na językowo-poetyckie klisze, na formułę „przekazu”. Byłżeby zatem neolingwizm nie tyle ruchem z gruntu nowym, ile po prostu radykalną ekstrapolacją tego, co wybija poezję polską z jej nieciekawych skądinąd kolein? Wypowiedzi Bartczaka nie należy być może traktować jako głosu

Kacper Bartczak, Świat nie scalony, Wrocław 2009, s. 32


177 na zapowiedziany temat (pochodzi ona z eseju, gdzie lingwistów wraz z Sosnowskim ustawia się naprzeciw amerykańskiej tradycji nazwanej emersonowsko-pragmatyczną, w której język i przedmioty traktowane są podobnie: jako znaki czy byty, których wartość, a więc znaczenie, pochodzi z czystej relacyjności – dz. cyt., s. 38, i którą miałby cechować antyseptyczny minimalizm – dz. cyt., s. 57). Trudno również o precyzyjne rozgraniczenie, co było treścią przez neolingwizm wchłoniętą z kulturowego „zewnątrz”, co zaś faktycznie dodaną. Pewne są wszakże dwie kwestie: fakt, że właśnie neolingwizm stał się rytualnym obiektem ataku dla poetów i krytyków zorientowanych bardziej tradycyjnie, oraz jego konwergencja z paroma innymi nurtami (sosnowszczyzna, poezja drukowana przez Instytut Mikołowski, wreszcie mgławicowa formacja melancholików, na którą od jakiegoś czasu intensywnie wyrzekam). Wspomniana konwergencja oznacza de facto niekonieczność istnienia neolingwizmu jako nurtu (zaznaczam: nurtu, nie poetyki). Jego cele realizowane są po prostu gdzie indziej, o czym świadczy choćby następująca wypowiedź o poezji Krzysztofa Siwczyka. wśród młodego pokolenia bodaj najodważniej i najbardziej konsekwentnie, na przekór dużej części krytyków, realizującym przewrót językowy w poezji polskiej, otwierając wiersz na język jako ośrodek, który nie służy do reprezentacji rzeczywistości, tylko rzeczywistość w sobie niesie. Ciekawa rzecz zostaje powiedziana dwa zdania dalej, gdzie Bartczak stara się zdać sprawę również z ograniczeń poetyki Siwczyka: rozpleniony język tego poety nie jest w stanie powrócić do ciała, ponieważ cielesność jest podejrzewana o naiwny przemyt idei bezpośredniości znaczeń. Ciekawa,

Kacper Bartczak, dz. cyt, s. 9


178 ponieważ neolingwiści nie stronili od pisania o ciele i – pomimo wyrażanej w wielu tekstach świadomości iluś tam rozziewów i paradoksów – fakt ten skutkował coraz większą tradycjonalizacją założeń, coraz większym zbliżaniem się do niezbyt szczęśliwych zdań Klejnockiego. Byłby to zatem rzadki przypadek krytyki profetycznej, nieprawdziwej w momencie formułowania sądu, za to uprawomocniającej się z czasem? Można oczywiście nadawać temu przejściu cechy pewnego dramatyzmu (skoro to już tylko noc łamie szyfry – BOTZ 12), niemniej jednak sytuuje ono neolingwizm w dość nieciekawej roli awangardy obecnej, ironicznie nazwanej, poezji somatycznej (w rodzaju Joanny Lech, nie Aleksandra Wata). Tak wygląda moja glosa do ironicznej uwagi Lipszyca na temat „kanonu kiczu”: ustanawia go nie tylko to, co z neolingwizmem bezpośrednio kojarzone, ale też „niekanoniczne” zdawałoby się, indywidualne praktyki poszczególnych autorów. Pomimo tych czy innych, niekoniecznie pozytywnych przejawów asymilacji neolingwizm nadal jest najczęściej postrzegany jako niechciana osobliwość. Siła wciąż aktualnego sprzeciwu wobec zjawiska, które w praktyce już nie istnieje, siła strachu, który jeszcze i do tej pory napędza różne krytyczne reakcje, najlepiej pokazuje, że był w tym nurcie prawdziwy potencjał literackiej przemiany. Niestety zjadł się on niejako od środka, przez wprowadzanie coraz większej liczby elementów zwyczajnej (to jest po prostu: nieszkodliwej dla historii literatury) poezji. Opowieść o tym najlepiej jest przedstawiać w skrócie i po nazwiskach. Kiedy wyszedł tomik Michała Kasprzaka, na końcu znajdowało się posłowie Jarosława Klejnockiego, który z biednego poety robił niemalże romantyka – zarówno w osobistym wymiarze młodości, jak i w sensie osobliwego wskazania antecedencji:


179 to właśnie Romantycy ogłosili wcześniej wielką krucjatę nieufności przeciw przekonaniu o omnipotencji języka i sile artystycznej wyobraźni przełożonej na słowa. […] Młodzi lingwiści podążają właśnie szlakiem owej nieufności wobec języka – czy może lepiej: języków. One bowiem raczej tworzą nas, organizują naszą wyobraźnię, pozwalają się nam porozumiewać – ale też są źródłem naszych nieporozumień – niż stanowią uległe nam narzędzie, którym możemy swobodnie manipulować zarówno w codziennych sytuacjach, jak i w twórczości literackiej.

Jarosław Klejnocki, Język: takt i wędzidło [w:] Michał Kasprzak, dz. cyt, s. 41

Uśmiałem się z tego setnie, Joanna Mueller najprawdopodobniej też. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda z perspektywy roku 2008, kiedy to wyszły Zagniazdowniki. W tej książce Joanny Mueller tożsamościowe, romantyczne tropy zintensyfikowały się do absurdu, a cały realizowany tam pomysł na archeolingwizm wygląda trochę jak ilustracja do Niesamowitej Słowiańszczyzny Marii Janion. Nie jest to zresztą jedyny przejaw tradycjonalizacji przedstawicieli tego nurtu. Marcin Cecko w „nielingwistycznym” już tomiku mów odwoływał się z kolei do retoryki epifanii oraz uniemożliwiającego ją języka: w tłumaczeniu to będzie że: twoje teksty to firanki które nie pozwalają światłu wejść przez okno Zatem albo Klejnocki miał rację, albo też neolingwiści dali ją sobie wmówić, podejmując w efekcie grę tekstową, która nie obiecuje jakichś nieprawdopodobnych zwycięstw. Najwyższe trofeum stanowi w niej chyba efekt obcości,

Marcin Cecko, Mów, Kraków 2006, s. 26


180 podobny do tego z wierszy E.E. Cummingsa, brawurowo kaleczącego język angielski tylko po to, by, jak rasowy romantyk, mnożyć kolejne opisy przyrody, miłosne eksklamacje, protesty polityczne. Nazwać to niespełnienie – to jedna sprawa. Drugą powinno być naświetlenie jego mechanizmu, czego spróbuję dokonać za pomocą sloganu, którego informatycy używają, aby przekonać się do nauki jakichś niezmiernie rzadko używanych języków programowania. Brzmi on tak: „kiedy masz tylko młotek, każdy problem wygląda jak gwóźdź”. Tyle, że możliwości interpretacji rozdwajają się tutaj (a z ducha omawianego w tym fragmencie nurtu z łatwością można wywieść metaforę „rozdwojonego języka”). Alternatywy przedstawiają się bowiem następująco: albo rzeczywiście poezja językowa to młotek, za pomocą którego można głównie młotkować, albo z uporem godnym lepszej sprawy większość użytkowników stara się tego narzędzia używać tak, jak gdyby było tylko młotkiem. Powiedzmy to wprost: potrzebne jest utrzymanie rozróżnienia między poezją językową a poezją o języku. Neolingwizm, czy jakakolwiek inna inkarnacja poezji językowej, traci sens w momencie zamknięcia się z swojej własnej przestrzeni. Natomiast obszar, w który trzeba wówczas wyjść, i tak jest pełen agresywnych wirusów, memów czy jak je zwał. I chodzi o to, że jak się przestaje pisać o języku, a zaczyna o czymkolwiek innym – wszystko jedno, o miłości czy o technologii – wówczas trzeba mieć pewną odporność, aby tych memów za dużo nie nałapać i nie powtarzać. Bo wtedy mamy przesłanie na poziomie: miłość → uszlachetnia, przeciwności → hartują, technologia → dehumanizuje. To pisze się łatwo. Ale ażeby było o miłości, która osłabia wrażliwość, o zaangażowaniu, które w trakcie skutecznej praktycznej realizacji psuje charakter, o sensownym wysiłku, który aktywnego człowieka niezauważalnie łamie, albo o technologii, z którą negocjuje


181 się swoje miejsce, potrzeba rzeczywiście dobrych młotków do rozbijania podstawowych skojarzeń. Tego prawdopodobnie zabrakło neolingwistom. Tamci autorzy albo już nie piszą, albo zmieniają skrzynki z narzędziami, co pewnie da się wyjaśnić jako przejście bądź nie pewnego progu, koniecznego etapu autoagresji względem własnej twórczości. Sytuacja wyjściowa była bowiem pełną autoafirmacją, hodowlą wirusów, innego rodzaju żerowiskiem memów. A to jest niebezpieczny punkt wyjścia niezależnie od tego, czy afirmuje się kulturę, czy język, czy cokolwiek innego.


182 22. Urodzony Urodzony w 1975. w 1975. Poeta, Poeta, byłybyły dziennikarz dziennikarz „Aktivista” „Aktivista” i „Życia i „Życia Warszawy” Warszawy” orazoraz działacz działacz na rzecz na rzecz wolnej wolnej kultury. kultury. Sygnatariusz Sygnatariusz Manifestu Manifestu Neolingwistycznego Neolingwistycznego . Członek . Członek zespołu zespołu „Krytyki „Krytyki Politycznej”, Politycznej”, prezes prezes Fundacji Fundacji Nowoczesna Nowoczesna Polska. Polska.


183


184 Grzegorz Jędrek: W wywiadzie dla Piotra Mareckiego i Igora Stokfiszewskiego z 2003 roku mówisz: „Mam gdzieś tam głębokie przekonanie, że słowa stwarzają światy […]. Przy czym ja mam przekonanie, że ontologiczny status tych światów jest dokładnie taki sam, jak każdego innego świata, włącznie z tym, który nazywamy rzeczywistym […]”. W manifeście pojawia się bardziej radykalna teza: „Nie ma innych tekstów niż językowe, nie ma innego świata niż językowy. Rzeczywistość jest konstruktem intelektualnym, co nie znaczy że jej nie ma”. Jakby świat przynależał tylko do człowieka, który jako jedyny jest w stanie posłużyć się słowem, jakby był narracją, którą należy opowiedzieć. Nie sądzisz, że prowadzi to do skrajnej subiektywizacji rzeczywistości? Jarosław tak.

Lipszyc: Sądzę, że

Nasuwa mi się tutaj stanowisko Derridy: „nie istnieje poza-tekst”. Jak silny wpływ na to, co napisaliście miała koncepcja dekonstrukcji? Silny wpływ miało bardzo wiele różnych rzeczy, które pracowicie wkładali nam wykładowcy polonistyki, wiedzy o kulturze, socjologii czy filozofii. Mieliśmy po dwadzieścia parę lat i mieliśmy w głowach

wszystko. I mieliśmy także ogromną dumę, której świat jeszcze nie zdążył utemperować. Jak tak na nas patrzę dzisiaj, to widzę, że nadal jej jeszcze nie utemperował, co chyba całkiem nieźle o nas świadczy. Nie da się więc wyróżnić tego, co oddziałało najsilniej? Wszystkie z tych wpływów były „młodzieńcze”? Myślę że nie, szczególnie że ten tekst daje się poddawać interpretacjom. On zupełnie celowo jest tekstem literackim, literackim także w tym znaczeniu, że żyje własnym życiem. A ponieważ najczęściej spotykaną taktyką czytelnika jest szukanie w tekstach tego, co się już samemu ma w głowie, to bardzo często każdy znajduje w nim to, co chce. Masz w głowie Derridę i znajdujesz Derridę. Igor czytał manifest jako krytykę społeczno-polityczną z równie dużym sukcesem. Kto wie, jaki jeszcze w tym manifeście potencjał drzemie? Cóż, to nie do końca to „co mam w głowie”. Raczej to, co czytałem o neolingwistach. Do Stokfiszewskiego jeszcze wrócimy. Więc nie istnieje jedna interpretacja, to czytelnik nadaje ostateczny sens? Czy to nie asekuracja? Ucieczka od tego, że nie byliście wtedy pewni, co ostatecznie chcecie przekazać?


185 Wręcz przeciwnie. To celowa polityka oddawania władzy nad tekstem czytelnikowi. Zresztą piszemy o tym wprost, zachęcając do najdzikszych swawoli na tekstach. Wierzyliśmy, a ja do dziś wierzę, że to użytkownik informacji powinien sprawować kontrolę nad nią. W procesie komunikacyjnym, który jest zapośredniczony przez media i odłożony w czasie, autor liczy się jakby mniej. To nie jest rozmowa dwóch równorzędnych partnerów. Skoro to, co ważne dzieje się między czytelnikiem a informacją, to wyciągnijmy z tego wnioski. Natomiast co do zawartości tekstu to był on efektem „burzy mózgów” i twórczej współpracy, jest zlepkiem sensów i treści, jakie chciała w nim zmieścić grupa. Myślę, że ten „społecznościowy” – jakbyśmy dziś powiedzieli – kolektywny tryb pracy nad tekstem był bardzo ciekawy sam w sobie. Stokfiszewski w Zwrocie politycznym poświęca ci cały rozdział. Manifest wspomina tylko raz, w kontekście copyleftu. Ostatecznie „uwolnienie słów” sprowadza się jedynie do pozbawienia autora władzy nad nimi? Nie, nie sprowadza się jedynie do pozbawienia autora władzy nad tekstem. Tam jest także wiele innych rzeczy, na przykład krytyka stanu

życia literackiego drugiej połowy lat 90. albo określenie naszego projektu wobec języka. Zresztą różnych rzeczy nie zauważyliśmy, na przykład Kasia Bratkowska zaatakowała mnie mocno, że manifest jest szowinistyczny. Bo „nie będziemy się pastwić nad językiem. Będziemy się nim paść, będziemy się z nim kochać i brać go od tyłu”. Wtedy jeszcze byliśmy mało wyczuleni na ten aspekt języka, to przyszło później. Jak widać, da się czytać manifest na różne sposoby i zapewne wszystkie albo większość jest uprawniona. Bo był efektem pracy kolektywu, który to kolektyw nie był przecież monolitem, raczej luźnym aliansem zawiązanym w określonym momencie i w określonym celu. Jak wyglądały prace nad manifestem? Ostatecznie podpisało się pod nim pięć osób. Dochodziło do sporów o jego ostateczny wydźwięk? Tak, nie, nie wiem? To jest pytanie w ogóle o to, czym jest lub był neolingwizm. Kłóciliśmy się często. Ale pisaliśmy to razem, w klubie Aurora Zbyszka Libery, pijąc piwo i notując pilnie wszystkie słowotoki na kartkach. Wtedy jeszcze nie mieliśmy laptopów :-) Chyba ja z Marcinem robiliśmy ostateczną redakcję. Natomiast nie dawaliśmy manifestu nikomu do podpisu z zewnątrz.


186 W pięcioro napisaliśmy, w pięcioro podpisaliśmy. Jeden wieczór notowania plus drugi na redakcję. Szybko. Wtedy wszystko się szybko działo, toczyliśmy bardzo intensywne życie – i literackie, i na uczelni, i osobiste. Czy wtedy albo później czuliście się zwartą grupą jako sygnatariusze? W pewnym sensie byliśmy zwartą grupą, robiliśmy co tydzień wieczory literackie w Aurorze, na które przychodziło mnóstwo ludzi. Naszym gościom robiliśmy formalne przesłuchania, ostre i wnikliwe, a publiczność gorliwie nam w tym pomagała, więc temperatura spotkań była wysoka. Mirek Pęczak z „Polityki” wyszedł z jednego takiego spotkania wstrząśnięty, standardem były miłe wieczorki przy piwku, z grzecznym prowadzącym zadającym pytania typu „soft ball”. U nas było inaczej i w dużej mierze pomogło nam to uzyskać jakąś tam własną tożsamość. Z drugiej strony, jak tylko zaczęliśmy używać nazwy „neolingwiści”, to Joasia Mueller opublikowała dystansujący się tekst. Nic dziwnego, chyba byliśmy łataniną indywidualistów i jak widać, nawet taka nieformalna i swobodna forma grupy niektórych uwierała. Natomiast niewątpliwie neolingwizm zaważył na na-

szych losach, każdego z nas gdzieś tam wyrzuciło w świat, czasami w dość nieoczekiwanych kierunkach – Marcina Cecko do teatru, mnie do działalności społecznej i tak dalej. Po manifeście opublikowałeś tylko Mnemotechniki i to po sześciu latach ciszy. Może było tak, że „wygadałeś się” w zaproponowanym przez was typie pisania tekstu literackiego? Nie wiem. Właśnie mam kolejny moment literackiego kryzysu. Jeszcze kilka tygodni temu bym powiedział, że ta maniera się wyczerpała. Ale może nie? Zobaczymy. Niektóre teksty odnoszące się do waszego manifestu podkreślają, że to projekt warszawski. Widać to w samym manifeście: „Komunikacja jest miejska, Centrum to stacja metra”. A to akurat ślepy trop. Metaforykę braliśmy z miasta, które nas otaczało, ale nie sensy. Choć... Jedno w tym może być prawdziwe: nie wiem, czy taki projekt mógłby się wtedy urodzić gdzieś indziej niż w Warszawie, bo jednak mieliśmy tutaj trochę łatwiej. Internet był już powszechny. Oferta intelektualna bardzo szeroka. Życie literac-


187 kie, dzięki centralnej pozycji miasta, kwitło. Więc było w pewnym sensie z górki. Sprzyjało. Jesteś uważany za inicjatora prac nad manifestem, ile w tym prawdy? Dużo :-) Porozmawiajmy o początkach. Skąd pomysł? Czy w 2002 roku istniała jakaś alternatywna droga ogłoszenia waszego rozumienia literatury? Jak wtedy wyglądała scena literacka, przecież to tylko trzy lata po ostatecznym upadku „Brulionu”? Manifest wydawał się dobrym pomysłem, bo mamy bardzo mocną tradycję manifestu literackiego. Bardzo mocną i jednocześnie kompletnie zarzuconą; w drugiej połowie XX wieku więcej manifestów napisali malarze niż poeci. „Brulion” nigdy nie dopracował się manifestu. Było to dobrym pomysłem marketingowo, dzięki temu mocno zaznaczyliśmy się w życiu literackim, wszyscy to czytali, musieli się jakoś odnieść. Było także dobrym pomysłem wewnętrznie, pomogło nam się określić, zawiązać chwiejny i chwilowy – ale jednak – sojusz. Oczywiście, ten manifest to była hucpa. Ale awangarda zawsze stała na hucpie, więc nie jest to zarzut.

Manifest pomógł chyba naszym wierszom zostać zauważonymi. Główny nurt literacki w roku 2000 to byli albo pogrobowcy brulionu, których bardzo nisko ceniliśmy, albo klasycyści, których ceniliśmy jeszcze niżej, albo poezja śląska, której nie ceniliśmy w ogóle. Na nurty literackie zakorzenione w tradycji awangardy nie było miejsca w ogóle. Neolingwizm wyłupał wielką dziurę w murze, do dziś ogromna część młodej produkcji literackiej przez tę dziurę przełazi. W tym sensie to było bardzo ważne, odzyskaliśmy terytorium dla pewnego stylu myślenia o literaturze i dla konkretnej tradycji rzemiosła literackiego osadzonego w słowie. „Zsyłamy do piekła wiersze różniące się od życia tylko biegunką enterów, wiersze pamiętniki i wiersze piosenki” – polemika z etosem brulionowców? Wystąpienie przeciwko „ja” lirycznemu opisanemu przez Stokfiszewskiego jako: „silna jednostka o klarownej tożsamości […]; funkcjonująca w opozycji do wspólnoty; skupiona na własnej egzystencji; poruszająca się po niewielkiej przestrzeni (najczęściej miasta); postrzegająca czas w kategoriach teraźniejszości; w sporze między naturą a kulturą stawiająca się po stronie zwierzęcego atawizmu; dysponująca paradoksalną wiarą


188 w sens rzeczywistości i życia; operująca prostym, transparentnym językiem”? Tak, to był nasz sprzeciw. I to był sprzeciw przede wszystkim estetyczny. Jeśli uczy się poetyki u Tadeusza Komendanta czy Danuty Ulickiej, to potem czytanie wierszy brulionowców staje się przykrością. Jak można wykorzystać swój krytycznoliteracki warsztat, jeśli te wiersze rzemieślniczo są łupane siekierą? W jaki sposób czerpać przyjemność z lektury brulionowych tekstów, jeśli ich drugie i trzecie dno nie istnieje? To są teksty pisane niemalże prozą, bez wykorzystywania funkcji poetyckiej języka. Idźmy dalej tropem Zwrotu politycznego. Przywołana jest tam wypowiedź Jacka Gutorowa: „zaangażować się to najpierw wyciągnąć rękę, odpowiedzieć, zareagować – a dopiero potem zastanawiać się nad kosztami takiego gestu”. Czy manifest jest „zaangażowany”? Zaliczasz go do nurtów awangardowych. Twoje rozumienie awangardy jest bliskie temu, co napisał Stokfiszewski? Nie wiem, czy dobrze rozumiem wypowiedź Gutorowa. Chodzi o to, że najpierw jest działanie, działanie w przestrzeni społecznej, a potem

racjonalizacja? Oderwanie od racjonalności? Jeśli tak to rozumie Gutorow, to ja awangardę rozumiem jednak trochę inaczej. Być awangardą nie jest łatwo, to wymaga świadomej decyzji, zresztą każda dobra literatura wymaga świadomych decyzji. Jak ponoć powiedział Słowacki: „Wielka improwizacja? Czemu nie, jeśli jest dobrze przygotowana”. Byliście przygotowani? Oczywiście. Bardzo dobrze. Jestem przekonany, że to, co zrobiliśmy w 2001, 2002 roku było doskonale zrobioną, kolektywną akcją. Pięć tomików, w zasadzie jeden po drugim. Pismo. I manifest. Lepiej się chyba nie dało. Stokfiszewski kładzie nacisk na społeczne zaangażowanie awangardy, zaangażowanie, które w przypadku poezji ma charakter językowy, to zmiana w języku opisu świata pozwala na pojawienie się pożądanej zmiany w przestrzeni idei. Podpisujesz się? No i co z zaangażowaniem manifestu? (Muszę jeszcze wyjaśnić, że to częste powoływanie się na Stokfiszewskiego jest objawem mojego niepokoju wobec jego narracji – próby zawładnięcia ruchami awangardowymi na potrzeby „Krytyki Politycznej”).


189 Zaangażowanie oczywiście tak. Jako jeden z elementów. Nie czytałbym tego, co robiłem literacko tylko w ten sposób. Rozbierając język na części pierwsze, siłą rzeczy musimy uderzyć w rzeczywistość, jaka by ona nie była. Nie wynika z tego chyba jednoznacznie społeczne zaangażowanie, choć akurat w moim przypadku wynikło. Pracuję w fundacji, która stara się naprawiać świat, kawałek po kawałku. Ale wcześniej pracowałem jako redaktor w prasie komercyjnej lub bardzo komercyjnej, moja biografia nie jest linearna. Z pozostałymi neolingwistami jest chyba podobnie. Marcin tworzył stowarzyszenie, Marysia uczy w szkole, Joasia pracuje w organizacji pozarządowej. Ale czy to oznacza, że są zaangażowani społecznie? Że to jest główny element ich tożsamości? Moim zdaniem – nie. Każdy z nas ma wiele tożsamości publicznych i prywatnych i siłą rzeczy część z nich jest zaangażowana i część naszej produkcji literackiej jest zaangażowana. Ale nie jest to dominanta. W Internecie manifest istnieje na zasadach Licencji GNU Wolnej Dokumentacji. Ma też dość szczególny tytuł: „MANIFEST NEOLINGWISTYCZNY V. 1.1” – zakładaliście istnienie innych jego wersji?

Zakładaliśmy. I one powstały. Są dostępne pod adresem: <http:// kumple.blog.pl/archiwum/index. php?nid=2894940>. Wersja 1.0 to te kartki, na których notowaliśmy pomysły, zresztą one chyba nie przetrwały. Wersja 1.1 to ta po ostatecznej redakcji. Natomiast kolejne wersje mieli pisać inni. Manifest Protodupistyczny był parodią naszego i szczerze nas uradował. Zostawiamy tę możliwość otwartą. Manifest jest na otwartej licencji, każdy może go sobie wziąć. Cóż, niestety nikt nie wziął manifestu, by dostosować go do swoich potrzeb. Bardzo byłbym ciekaw, co by z nim zrobił np. Paweł Kozioł. Albo wziął, ale my nic o tym nie wiemy. „Teksty umierają tak samo jak ludzie” – przyznam się, że jest to najbardziej, jak dla mnie, niezrozumiała część manifestu. Dalej piszecie: „[…] ciągi zer i jedynek roztopią się w magnetycznym szumie”; „Wiemy za dużo”. S. Lem pod koniec swojego życia argumentował rezygnację z pisania powieści i publikowanie jedynie esejów nadmiarem informacji. Czy właśnie ten nadmiar ogłaszają przywołane zdania? Tak, mamy obecnie ogromną nadprodukcję informacji. To zjawisko społeczne wynikające ze zmian w technologiach komunikacyjnych.


190 W czasach analogowych pojemność kanałów komunikacyjnych była mocno ograniczona własnościami fizycznymi medium: fale radiowe mają określony zakres i pozwalają na jednoczesne nadawanie stosunkowo niewielkiej ilości stacji. Gazeta ma ograniczoną ilość stron. Tylko stosunkowo niewielka ilość książek drukowanych na papierze może być dostępna na rynku z powodów logistycznych. Komputery i sieci cyfrowe to wszystko zmieniły, nie ma ograniczeń. W efekcie każda informacja, która powstała automatycznie jest dostępna. Człowiek ma ograniczone możliwości poznawcze i dlatego dziś naszą podstawową kompetencją komunikacyjną nie jest zdobywanie informacji, ale ich filtrowanie. Natomiast zdanie o tekstach umierających jak ludzie jest refleksją nad fundamentalnym zdaniem Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa: „Rękopisy nie płoną”. Czy rękopisy płoną? Czy Mesjasz Schulza istnieje? Obecnie Michał Zadara wystawia spektakl na bazie Mesjasza Schulza. Czyli Bułhakow w pewnym sensie miał rację. Z drugiej strony... z drugiej strony w Bibliotece Narodowej są książki, które obecnie przy digitalizacji trzeba rozcinać. Trzeba rozcinać ich karty. To znaczy, że przez te sto lat, przez które leżały na półkach w bibliotece, nie znalazła się ani

jedna osoba, która by je przeczytała. Czy można powiedzieć, że taki tekst żyje? Jeśli założymy, że tekst dzieje się między informacją a jej użytkownikiem, to nie. Bez odbiorcy informacja jest martwa. Jeszcze jedno: przykład Zadary pokazuje, że informację zawsze można odtworzyć, estymować, projektować. Ale życie uzyskuje wyłącznie w interakcji. „Oryginał nie istnieje. Są tylko kopie" – przywołuję z pamięci. Tak, to też efekt rewolucji cyfryzacji procesów komunikacyjnych. Gdzie jest oryginał tego wywiadu? W mojej głowie? Pod moimi palcami? Przecież nie na ekranie, bo odłączę wtyczkę z prądu i to zniknie. Proponujecie istnienie tylko jednego gatunku literackiego: twórczości słownej. W prowadzonych przez ciebie „Meblach” głównym tematem był styk literatury i innych sztuk, kładliście nacisk na nowe media. Czy język w waszym rozumieniu obejmuje całość ludzkiej ekspresji? Czy o kulturze można mówić tylko jako całości, bez wyróżnień? Moim zdaniem – tak. W tym sensie zawsze wolałem antropologię kulturową, która przynajmniej miała ambicję obejmować wszelkie pro-


191 cesy informacyjne, od polonistyki czy historii sztuki, bo one na kulturę patrzyły zawsze przez bardzo wąskie okno. Język – to trzeba dobrze zdefiniować. Język naturalny oczywiście nie obejmuje całości ludzkiej ekspresji, bo istnieje bardzo wiele aktów komunikacyjnych, które dzieją się poza językiem naturalnym. Architektura też mówi, ciało mówi, kolor mówi. Jeśli przyjmiemy definicję, że język jest systemem znaków, to oczywiście to nam się bardzo ładnie zmieści. Brodski mówił, że kolumna dorycka nad Bałtykiem to przekład. Gdzieś indziej, że cywilizacja istnieje w przypisach. To oczywiście klasycysta. Co z tymi zmarłymi, dla których znaleźliście miejsce w manifeście? No, jak to co?! Wszystko! Dialog zamiast nekrologu! Nie chcieliśmy nigdy odcinać się od tradycji. Wręcz przeciwnie. Domagaliśmy się prawa do obcowania z nią, do obcowania z nią na własnych warunkach. „Należy skracać i dopisywać słowa Kochanowskim, Mickiewiczom, Miłoszom”. W innym miejscu znów: „Żaden z naszych języków nie jest przekładalny”. Skracanie i dopisywanie. Z drugiej strony o nieprze-

kładalność waszych dykcji. Och, domagamy się tego prawa nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Nie tylko my mamy prawo obcować z informacją na własnych warunkach. Inni też. Nasze języki należy interpretować, a nie przekładać. Wiem, że miał powstać numer „Mebli” o neolingwistach? Dlaczego ostatecznie ten projekt nie doszedł do skutku? Bo „Meble” zbankrutowały. As simple as that. Ostatnio zastanawialiśmy się z Agnieszką Słodownik, czy są jeszcze gdzieś PDF-y „Mebli”, ale chyba nie ma... Minęło już osiem lat. Jak z tej perspektywy patrzysz na gest, którego jesteś współwykonawcą? Oj, nie wiem. Rzadko patrzę, chyba że mnie ktoś zmusi. Na ogłoszenie manifestu wybraliście Manifestacje poetyckie. Jaki był odbiór słuchaczy? Pierwsza większa impreza, jaka była. Odbioru, szczerze mówiąc, nie pamiętam. Śledziłeś to, jak krytyka odnosi się do tekstów neolingwistycznych?


192 Masz poczucie, że wasza droga była rozumiana i interpretowana właściwie? Myślę, że tak. W każdym razie, na ile się dało. Teraz jest lepiej, bo czas pozwala ocenić rzeczy z właściwej perspektywy. Powoli trafiamy do historii. Czas na młodych. Chciałbym, by ktoś nam ostro przywalił za program. I pokazał swój. Ale na to chyba trzeba jeszcze chwilę poczekać. Czy Lipszyc chciałby coś jeszcze powiedzieć o manifeście, coś od siebie? Czy Lipszyca ciśnie jakaś niewyartykułowana myśl, jakieś zdanie, które powinno podsumować taką rozmowę? Nie. To o młodych, co mają nam dowalić programowo, jest OK na koniec.



23. 194

Maria

Cyranowicz

wywiad

Urodzona w 1974. Poetka i krytyk literacki, inicjatorka powstania i redaktor antologii Gada !zabić?. Pa]n[tologia neolingwizmu. Wiersze i artykuły krytyczne publikowała m.in. w „Studium”, „Czasie Kultury”, „Fa-Arcie”, „Twórczości”, „Ha!arcie”, „Tekstach Drugich” oraz prasie codziennej.


195


196 Grzegorz Jędrek: Zacznijmy od początku, tzn. od liceum. Już wtedy znałaś Lipszyca i Ceckę? Maria Cyranowicz: Marcina Ceckę poznałam, jak on był w liceum, a ja na studiach. Mój ko lega ze studiów uczył go polskiego w liceum, zresztą uczył też Mich ała Kasprzaka i Katarzynę Hagmajer. Poprosił mnie o przeczyta nie wierszy Marcina i rozmowę z nim na ten temat. Marcin wt edy kończył chyba trzecią klasę [liceum było czteroletnie]. Część tych wierszy ukazała się potem w debiutanckim tomiku Cecki. Natomiast Jarka Lipszyca poznałam już na studiach, gdy jako stu dent MISH-u przychodził na zajęcia na polonistykę. Później ty prowadziłaś zajęcia na uniwersytecie i tak poznałyście się z Joasią Mueller. Z tego, co wiem , twoje relacje z uniwersytetem nie należały do najlepszych. Tak, Joanna chodziła do mnie na zajęcia z literatury lat 90. oraz warsztaty krytyczne. Na zajęcia z literatury chodził do mnie też Michał Kasprzak. Prowadziłam też wa rsztaty w SDK-u i tam też Mueller, Hagmajer i Kasprzak chodzil i. Cóż, takie relacje, jaki uniwersytet, ale były w miarę zwyczajne (ni e chcę tu teraz rozwodzić się nad tym). Zajrzałem dzisiaj z ciekawości do wikipedyjnej definicji awangardy. Zainteresowały mnie wypisan e tam cechy (Wikipedia rozróżnia dwa typy): *ludyczne, prowokując e, destrukcyjne; **poważne, konstruktywistyczne, progresywisty czne, zaangażowane w tworzenie nowego ładu. Neolingwizm jest z pewnością nurtem awangardowym, ale co to za typ awangardy ? Czy nie jest tak, że wszystkie wa sze postulaty są po prostu związan e z rozwojem technologii? Napisałaś w artykule dla „Tygodnika Powszechnego”: „Przede wszystkim zmieniła się kondycja druku poetyckiego. Komputer używany jako supernowoczesna maszyna do pisania spowodował, że poeta ma większą świadomość typografi i”*. Pytasz, czy neolingwizm to awan garda w wersji ludycznej czy poważnej?

*

M. Cyranowicz, Zmieniła się struktura tekstu [on-line:] http://tygodnik20032007.onet pl/1548, 1401409, 2 dzial.html.


197 Zgadza się, ale pytam też o to, jak silny jest związek neolingwizmu z nowymi technologiami. Czy warto w ogóle rozważać, jak im „typem” awangardy jest neolingwizm? Awangarda tzw. stara również narodziła się z przemiany technologicznej – ja nawiązuję do tego w tym tekście w TP. Niestety w Twoim pytaniu kryje się pułap ka – pułapka zastawiona na akademickie klasyfikacje. Ponieważ ja uważam, że neolingwizm jest zjawiskiem tekstowym, a nie perso nalnym, a z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że neolingwizm był próbą zwrócenia uwagi na inną koncepcję poezji i niczym wi ęcej (taki sam gest powtórzyli poeci cybernetyczni). A w ogóle to ma m wrażenie, że tylko ja uważam się za neolingwistkę dziś i nikt wi ęcej. Wszyscy inni się wymiksowali bardzo szybciutko. Albo zap rzeczyli, albo unikają tego słowa. Odeszłam od pytania. Wszyscy sygnatariusze manifestu neolingwistycznego to pokolenie przeło mu politycznego w Polsce, który był też przełomem cywilizacy jnym. Wchodząc w dorosłe życie, poznawaliśmy nowe technologie – komputer, komórka, aparat cyfrowy, płyta CD itd. Nie chcę powt arzać tego, co już powiedziałam w TP, ale te wynalazki, nowe sprz ęty, które gładko weszły w życie codzienne, zmieniły ludzi, bo mu siały zmienić – a my to zauważaliśmy i daliśmy temu wyraz w jęz yku, który też przechodził zmianę bardzo znaczną – m.in. zmiany zachodziły na poziomie różnych dyskursów. Dzisiaj te zmiany są subtelniejsze. Wtedy w latach 90 . były skokowe. Neolingwizm jedna k nie jest technofilski (jak poezja cybernetyczna) – tu chodzi bardz iej o zmiany w relacjach ludzkich , co odzwierciedla się w języku. W poezji cybernetycznej jest chyba odwrotnie – tam wychodzi się od maszyny, ona dyktuje język człowiekowi, który tworzy maszynę, która dyktuje język człowiekowi, itd. Chyba nie jest tak źle, jeśli chodzi o pozostałości po neolingwizmie. Marcin Cecko przyznał mi się, że „praktykuje manifest”, a wspomnieni wyżej cybernetycy są chy ba naturalną konsekwencją waszych dokonań. Takim radykalnym rozszerzeniem. No to mnie zaskoczyłeś. Cybernetyc y chyba tak. Chociaż bez nas też chyba by się pojawili. Mieliby na wet bez nas lepsze wejście.


198 Ale teraz już nie unikną porówna ń. Cybernetycy nawet realizują to, o czym ja mówiłam wielokrotnie, gdy mnie pytano, jak widzę rozwó j poezji w kulturze. Skupmy się na autorze. Na jego pra wach do napisanego tekstu. Copyleft umożliwia modyfikację tek stu. Interakcja czytelnika może polegać na kompletnym przepisa niu wiersza. Wciąż podpisujesz się pod uwolnieniem tekstów? Jesteś gotowa poddać swoje teksty takim modyfikacjom? Ale tylko przepisanie wiersza nie jest modyfikacją. Zresztą copyleft niczego nie zabiera autorowi – czy telnik może dodać do mego wiersza jedno słowo, ale musi powołać się na moje wcześniejsze autorstwo. Dziś w kulturze odbywa się to powszechnie: w sztuce, muzyce (zwłaszcza), teatrze itd. To w zas adzie wolny obieg tekstowy. Nie muszę pod niczym się podpisywa ć. Teksty już są uwolnione. Sądzę, że najbardziej boją się nowe j cywilizacji (cywilizacji wolnego tworzenia, czyli interakcji totaln ej) autorzy przywiązani do własnych pomysłów jak rodzice do sw ych dzieci, które przecież nie są ich własnością. A Mickiewicz przeci eż chciał, by jego wiersze „zbłądziły pod strzechy”. Trzymamy się kurczowo prawa autorskiego, a sami nakradliśmy garściami z teg o, co przeczytaliśmy, a co później w głowie się nam przetworzyło. Więc odpowiadam, że tak; jestem gotowa poddać wiersze modyfik acjom wszelkim. Trudne słowo: entropia. Czytając manifest cisnęło mi się na usta. Wiele z waszych tez aż się prosił o, żeby użyć w nich tego słówka. Jednak nie zrobiliście tego. To prz eoczenie czy zamysł? Tak, rzeczywiście, entropia to dobre słowo, pasowałoby. Umknęło nam pewnie. Pogadajmy o Zabić Gada. Ułoży liście z Pawłem Kozłem w SDK antologię neolingwizmu (a raczej pa]n[tologię). To była próba popularyzacji, chęć zapisu, a może nowa wykładnia, podręcznik dla adeptów?


199

Najpierw chodziło o stworzenie an tologii wierszy „neolingwistycznych”, cokolwiek ktokolwiek wted y o tym myślał. Potem doszliśmy do wniosku z redaktorką prowadz ącą Beatą Gulą, że dołączymy tek sty kontekstowe, czyli manifest, rec enzje itp. A potem zrozumiałam, że to jedyna szansa zapisania tego, co było, bo pamięć nasza ulotna bardzo jest. Starałam się zatem wy korzystać maksymalnie tę szansę, czyli stworzyć archiwum, a jed nocześnie opowieść o tekstach neolingwistycznych i ich twórcach , czyli o środowisku i ludziach je tworzących, a także spróbować wy jaśnić raz na zawsze, o co chodziło z tym neolingwizmem. Czyta się jak powieść. Jeżeli czyta się jak powieść, to zn akomicie. Bo ma się czytać jak cokolwiek, tylko nie antologia... Opowiedz o roli SDK w kształt owaniu się waszego środowiska . Gula jest chyba jedną z najważniej szych promotorek młodej poezji.

Neolingwizm powstawał w zasad zie na styku dwóch środowisk: SDK-u i uniwersytetu (polonistyk i zwłaszcza). Ważną rolę odegrało pismo „Meble”, które robiliśmy z Lipszycem – tam promowaliśmy młodych neolingwistów. Duże znaczenie miała też współpr aca z Aurorą – knajpą artystyczną , prowadzoną przez Zbigniewa Lib erę. SDK też był ważny, bo tam na warsztaty chodzili Joanna Muelle r, Paweł Kozioł, Michał Kasprzak i wiele innych obecnych w antol ogii, którzy zarazili się trochę neolingwizmem. Obecnie rzeczywiście Beacie Guli udaje się promować wielu młodych poetów, pomagamy ludzio m po prostu wystartować – taka jest rola domu kultury zresztą. „Meble” ostatecznie nie stały się nowym „bruLionem”, ale to był odważny projekt. Swoim zwyczaje m postawiliście na bogatą szatę graficzną. To was zgubiło? Pieniądze. To one decydują o ist nieniu pisma. Byliśmy zupełnie niedotowani, bo mieliśmy na szt andarze wypisaną niezależność...


200 Redaktorzy więc wykładali własn ą kasę na pismo. Było, dopóki była kasa. Poza tym współpraca się potem posypała (jak przy wielu projektach, do pewnego czasu się współpracuje, a potem już nie , z różnych powodów). Szata graficz na nie mogła nas zgubić, bo ona mogła tylko pomóc. Przecież żadne pismo literacko-artystyczne nie funkcjonuje bez dotacji. A my pró bowaliśmy. I to wszystko. Chcieliśmy zaproponować zupełnie inne pismo literacko-artystyczne i zaproponowaliśmy. A potem prz yszedł Internet i tak jak „Meble”, pisma funkcjonują dziś w necie. O! Nigdy nie myślałam, że „Meble” staną się nowym „bruLionem”. Chyba tylko Lipszyc tak myślał. Ale mnie o tym nigdy nie mówi ł. Nie pamiętam nic takiego. No i doszło do „Meblo-Lampy”. Pis aliście tam nekrologi neolingwistów. Wiem, że to pomysł Lipszy ca, ale powiedz, jakie było założe nie? Chcieliście się odciąć? Skończy ć neolingwistyczną przygodę? Nie, to Lipszyc wpadł na pomysł, że ponieważ wszystko się odbywa dziś sto razy szybciej niż kiedy ś, to w zasadzie czas na ogłoszenie końca. Aby być sławnym, na jlepiej spektakularnie umrzeć. Ten pomysł wynikł też z tego, że mi eliśmy sporo materiału na temat śmierci w kulturze, który miał pó jść w numerze „Mebli”, ale już się nie ukazał. Oczywiście chodziło też o krytykę, która jeździła po neolingwizmie, ile się dało. Spełniliśmy po prostu jej życzenie... A samo pisanie nekrologów było okazją do weryfikacji manifestu i pojęcia neolingwizmu, z czego wszyscy chy ba skorzystali. Ale się nie skończyło. Jesteś filolog iem. Wyjaśnij te zasadnicze różnice między neolingwizmem a lingw izmem czy poezją lingwistyczną. Tak jak lingwiści nowofalowi czy Białoszewski piszemy o najważniejszym doświadczeniu poety ckim, jakim jest doświadczenie fundowane nam za darmo przez język. Ponieważ język istotnie się zmienił na przełomie lat 80. i 90 . XX wieku, nasze doświadczenie też było inne niż dawnych lingw istów. Poza tym lingwistą był też niewątpliwie na przykład Norwid. Neolingwizm to tak jak neoromantyzm, to samo, ale w innych okolicznościach. Prowadziłaś wiele spotkań w Au rorze. Lipszyc twierdzi, że wszyst-


201 kich było około setki. Jaki klucz sto sowaliście? Kogo zapraszaliście? No i jak wspominasz cza sy Aurory? To pytanie o klimat, o atmosferę. Lipszyc przesadza, że tych spotkań było około sto. Zapraszaliśmy do rozmowy wszystkich, któ rzy nam nie odmówili. Poetów i prozaików, którzy wyda li jakąś książkę. pokolenie brulionowców i młodsze rocz niki. Najciekawsze było uczestniczenie w tym Zbigniewa Libery. Myślę, że gdyby nie było Aurory, nie zrobiłby z Fo ksem książki Co robi łączniczka, a szkoda byłaby wielka, bo to najlepsza poetycka książka Foksa. Najczęściej Aurora pękała w szwach i dyskusje były bardzo gorące. Studenci ch ętnie przychodzili – i to tłumnie! Ostatni raz tak jak w Au rorze, czułam się na promocji antologii Solistki – trochę jak na wiecu czy strajku, a trochę jak na wernisażu. Było też wiele spotkań bardziej kameralnych (gdy twórca nie by ł jeszcze znany, na przykład debiutant) i one miały swój intrygujący urok. Ludzie wtedy się ośmielali nie tylko dy skutować, ale po prostu rozmawiać o literaturze. Jeszcze pytanie w trakcie kołowan ia samolotu. Czy chciałabyś coś powiedzieć od siebie na zasadzie pointy? Może językiem neolingwizmu? A może cytatem? Cały czas tu mówię od siebie. Al e mogę dodać, że „przeciwstawiam się rozumieniu lingw izmu jako czemuś monolitycznemu” i skończonemu raz na zawsze. I pozdrawiam tych, którzy czują podobnie.


202

Urodzony 1988 w Warszawie. Poeta oraz muzyk. Absolwent Kulturoznawstwa oraz student V roku Filologii Polskiej KUL. Publikował w „Odrze”, „Akcencie”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Cogito” oraz lokalnych pismach. Zwycięzca wielu konkursów jednego wiersza oraz autor piosenek, które prezentuje na koncertach. Obecnie mieszka w Lublinie


203


204 Kołowrót Obca stanęła na dachu jej ciało to rodowód wcieleń powoli zalewa włosami budynek aby zasiać swoje nowe imię otworzyłem okno wspinałem się na górę splątałem jej włosy w wielki węzeł odciąłem od głowy przyczepiłem sznurek i powiedziałem tak się odrodzicie ona wzięła go do ręki, poprawiła kapelusz wyświetliła na nim film o wszystkich w niej ludziach zapięła płaszcz, zdjęła buty, powiedziała że śmierć jest nie raz.


205 Lumpeks Każdej nocy w ulubionym lumpeksie mojej matki stróż wpuszcza odrobinę powietrza aby popatrzeć na resztki ludzi ukrytych w ubraniach. Po pierwszych godzinach tańca wychodzą sami z rękoma podniesionymi do góry jakby byli w obozie koncentracyjnym ale nie ma powodu do strachu stróż zbiera ich do oddzielnych słoików ustawia na dawnych murach klasztorów i strzela z wiatrówki. Kiedy słoik pęknie, resztka wraca do właściciela bądź ulatuje wysoko w górę.


206 Perpetuum mobile Powietrze zabija równie ostro jak ziemia a ja jestem tylko zupełnym chodzeniem twoim rodzonym nocnym bratem całością o której wybrakowaniu zapomniałeś przecież w telewizji pełno takich sytuacji w których tak niewiele brakowało do karnawału dróg sztucznych świateł i aktów moich kompleksów pisania wśród czerni las i pustynia to Perpetuum mobile żaden mój twój nie jesteś konkurencją tylko list wypuszczony na koniec czasu może nas uratować od wiatru



208


209


210 Rezerwat czasu Ukończenie świata spowodowało odwrócenie wcześniejszego porządku. Moment wygnania człowieka z Raju stał się strąceniem w materialny świat. W ten sposób jest on czasowy i, przemijając, podlega stopniowej degradacji. Wcześniej istota ludzka była złączona z wyobraźnią stworzyciela, nieskończona przemierzała tamtejsze przestrzenie. Strącenie spowodowało skończenie świata, rozkład materii i jej przemijalność, jest to świadectwem naszego odchodzenia. Od naszych narodzin oraz pierwszego pojawiania się ducha ludzkiego na ziemi, spadamy w nicość, krusząc się z każdą chwilą w popiół. Przedstawienie alegorii o takim stanie rzeczy musiałoby oddawać i ukazywać proces postępowania ciemności, która najczęściej kojarzy się z nicością. Ja jednak chciałbym pokazać ją bliżej, z perspektywy nie tyle życia po śmierci, co życia na ziemi. Podleganie czasowi oraz jego możliwości rzeźbiarskie niekiedy bywają bardzo ciekawe i bezwzględnie wywołują w człowieku wstrząs taki, iż zastanawia się on nad sobą w inny niż dotychczas sposób. Skoro cały świat jest rzeźbą, moment jej ukończenia równoznaczny będzie z naszą śmiercią, kiedy to dłuto czasu przestanie nas tworzyć. Tymczasem świadomość takiego porządku pozwala nam obrazować to i tworzyć swoje rzeźby. Elementem, który może spoić pewnego rodzaju artefakty mroku, z elementami kojarzącymi się z życiem, jest roślinność. W naturze obecne są martwe i żywe elementy, z czasem żywe elementy stają się martwymi utrwalając się tym samym w czasie. Pozostawiają w niej subtelny ślad, który trwa bardzo długo, a czasem nie jest w ogóle czytelny. W każdym razie pro-


211 ces przechodzenia w kamień jest na tyle długi, iż pozostawia nam całą paletę kolorów, odcieni, dzięki którym możemy próbować uchwycić ten porządek życia. Mój pomysł na scenograficzną alegorię zawiera właśnie ten element roślinności oraz element natury nieżywotnej, mianowicie śladów ludzkiej obecności. Zostaje ona po naszym odejściu w pustych domach, zakurzonych piwnicach i strychach. Właśnie dlatego chciałbym taką opuszczoną przestrzeń ukazać w późniejszej wizji rozkładu, kiedy to dach przestaje istnieć a ściany, kruszejąc, otwierają się na roślinność. Ten etap jest bardzo ciekawy, kiedy to ziemia potrafi zmienić stany chemiczne naszych dawnych przedmiotów. Najważniejszym elementem jest umiejscowienie pokoju w ogrodzie, pokazuje to sytuacje kiedy dom został przejęty przez naturę i stopniowo jest przez nią trawiony. Wtedy możemy widzieć jak przez okres wiosny oraz lata, porośnięte miejsce jest rozkładane. Kojarzy się nam wtedy z przyjemnymi obrazami, w porośniętych stołach, krzesłach czy framugach drzwi nie ma nic niepokojącego. To jest pierwszy etap spektaklu, symbolizujący taki sam kosmos w jaki my jesteśmy wtrąceni. Kolejną sceną spektaklu jest moment jesieni, kiedy deszcz oraz powolne gnicie liści zmieniają nasze artefakty, a przede wszystkim psują je. Wtedy zaczyna pojawiać się niepokój skłaniający nas do przemyśleń. Najciekawszym i finalnym elementem mojej wizji jest moment, kiedy jesień zaczyna być sucha. Wszelkie życie zasypia, a przed naszymi oczami zostaje to, co jeszcze nie zostało strawione, to jest właściwy obraz stanu rzeczy, czyli stanu erozji naszych śladów. Pomysł realizacji mojego pomysłu jest dosyć trudny do wykonania, wymaga czasu gdyż cały seans trwa rok. Każdy miesiąc pod innym układem gwiazd i erozja owa inaczej postępuje. Niemniej jednak uważam ten pomysł za ciekawy i być może ktoś po jego realizacji zastanowi się nad swoją sytuacją i zmieni swoje życie.


26.

212

Poeta, slamer, mieszkał w Lublinie, mieszka w Krakowie, Poeta, slamer, gra w teatrze. mieszkał w Lublinie, mieszka w Krakowie, gra w teatrze.


213


214 SZKOŁA sumienie różniczki na tablicy czystej odbija się pani światło takie gęste skarby kleiste piórnik nowe dżinsy obcy chłopcy "co się stało z naszą szkapą"? pierwszy dzień w pierwszej klasie jak w pociągu zmuszeni do siebie siedzimy po trzech na dużych ławach Iza ma okulary i piegi Olka znam z piaskownicy ma kolorową koparkę dzień do bry pa ni! uczymy się nowych zwrotów akacji po ostatnich niekończących się wakacjach przychodzą po nas rodzice czar pryska domowe ogniska zupa i wieczorynka a tu czacha dymi Aladynem z tornistra a po studiach wracamy do punktu wyjścia bawimy się w chowanego z pracodawcami


215

POD CHOINKĄ "...błogosławieni Ci, którzy siedzą..." Roy Andersson prezentacja czyli odpakowanie chwili okno ma każdy, swoje pod moim mkną (pod choinką) wiatrem pędzone mokre zapałki i stare folie pot, woli koc nie łam się opłat kłem co kieszeń kłuje zaś piej aj waj chowaj w ciszy pod koc złorzeczenie tych co przy chwili pilnym kole z siankiem w butach na stole butnie leją wodę na jedną modłę wszy z tego na lep przegoń wszy z tego na lep przegoń


27. Urszula Pawlicka 216

tekst

Urodzona w 1987. Doktorantka w dziedzinie literaturoznawstwa na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Współpracuje z Korporacją Ha!art, na ich stronie zamieszcza felietony dotyczące literatury nowych mediów. Należy do Fundacji Liternet. Publikowała m.in. w „Magazynie Techstów”, „Niedoczytaniach.pl” „Czasie Kultury”, „artPapierze”, „Wakacie online”, „Pograniczach”, „Kofeinie art-zin”, „Rozdzielczości Chleba” „Antologii (online), „Portrecie” oraz w książce Hiperteksty literackie. Literatura i nowe media. Obecnie współtworzy Słownik Gatunków Literatury Cyfrowej.

Izm

bedzie

neo, post


t

217

jest takze pre


218

Izo, po Nie ma poezji końca. Bo czymże mogłaby być? Poezja końca wieku? Poezja końca pewnego paradygmatu literackiego? Ale czymże jest „koniec”? I tak na zasadzie asocjacyjnych pytań możemy poprowadzić tautologiczny, modny dyskurs o dyskursie. Nie ma poezji końca. Można powiedzieć o chwilowym wyczerpaniu się pewnych metod, o zmęczeniu językiem czy o znużeniu tematyką. Można zatem mówić o kryzysie w poezji, który z natury jest ograniczony w czasie – kryzys się opisuje, z kryzysem się walczy, kryzys się pokonuje. Kryzys w poezji oznaczałby moment przesilenia, ale nie końca. Moment poszukiwania nowych dróg, ale nie odrzucanie starych. Kryzys w literaturze to także moment, w którym to, co ma być końcem stanie się początkiem. Izm będzie neo, post jest także pre. W historii literatury wyznacza się tyle kryzysów ile epok. Reguła ta jest jednak zbyt naiwna, aby można ją było zaakceptować. Burzliwy XX wiek pokazał, że literatura kryzysu się nie boi, literatura w kryzysie się lubuje. Reklama, kino, telewizja, popkultura, nowe media – ich frywolne związki z literaturą każdorazowo


219

wyznaczały jej kryzys. To nie kryzys to romans. Flirt namieszał, pomieszał, wymieszał słowo, obraz i dźwięk. Taktylność, totalna bliskość, frywolne „pole ludzkiej egzystencji”. Początek XX wieku to czas batalii o nową formę literatury i sztuki, adekwatnej do nowej rzeczywistości. Ferment artystycznych „izmów” miał całkowicie odciąć od przeszłości, oswobodzić literaturę z „okowów tradycji”, jak mawiał Marinetti. „Jednym z postulatów nowej sztuki było przełożenie na język artystyczny ruchomej wielopoziomowości rzeczywistości nowych czasów, symultaniczne przedstawienie zjawisk chaotycznego i zmechanizowanego świata. Potrzeba skrótu i szybkiego strumienia słownego rugowała rygory składni, nadmiar przymiotników”1. Kaligramy Guillaume’a Apollinaire’a czy poematy ikoniczne Stéphane’a Mallarmégo nobilitowały przestrzeń i podkreślały wartości typograficzne. Treść i forma; słowo i obraz; znaki i ich układ. Związek z reklamą odebrany został przez krytyków za mezalians. Młodopolskie obrazy „dzikiej róży”, „ryczącej burzy” czy „w ciemności toni bezdennej” nie pozwoliły na rubaszne portrety „nóg Izoldy Morgan” czy na trywialne opisy „buta w butonierce”. Stwierdzono wówczas, że „pisarzom eksperymentującym z formą albo przyszło żyć w czasach ubogich w wyobraźnię, albo też sami są jej pozbawieni” (François Rigolot)2. O braku wyobraźni świadczyć miały „przypadkowe relacje między znakami”, ale czy Aleksander Kruczonych nie miał bujnej fantazji tworząc język zaumny, a Aleksander Wat namopaniki?


220

Kolejny kryzys znaku wyznacza poezja konkretna, która w swej rozwiązłości podąża jeszcze dalej, uprzywilejowując formę kosztem treści. Narcystycznie przeglądała się w lustrze, głosząc autonomiczność i samoświadomość. Rebeliancko dokonywała zwrotu znaku przeciwko samemu sobie. Wywołała niemały skandal i konsternację krytyków, którzy zastanawiali się czy to jeszcze literatura, czy już plastyka. „Czy tekst powiewający wysoko na niebie, lub umieszczony na wielkich płachtach rozlepionych na domach jest jeszcze literaturą?”3. Kryzys nowoczesności i przedstawienia połączył się z kolejnym kryzysem, dotyczącym tym razem powieści – wywołanym przez postmodernizm. Eksperymenty językowe, mające na celu udźwiękowienie słowa, imitującego głos z radia oraz wizualizację słowa na wzór obrazu telewizyjnego, za każdym razem walczyły o przekroczenie granicy pisma drukowanego. Poezja ikoniczna kojarzona była zatem z momentem schyłkowym, a nie z tym, który miał nastąpić. Druga połowa XX wieku to już bujny rozwój komunikacji wizualnej, literatura nie mogła już dłużej przyjmować wyrachowanej pozy á la Izabela Łęcka, której jednorazowe „wybryki” nazywano „kryzysem”. Nie było końca, to był początek (pop)literatury. „Już nie ręka jest znakiem ludzkim, ale palce wydające dyspozycje, słowo zaś nie jest słowem ludzkim, lecz jedynie informacją”4 – romans z komputerem wywołał kolejną burzę krytyki i taką samą falę


221

entuzjazmu. Konstelacja taktylności, czyli zmysłowa jedność dłoni i narzędzia; wzroku i słuchu; słowa, dźwięku i obrazu. William Blake i Marshall McLuhan przekonywali wręcz o opresyjności druku, o zaburzeniu równowagi między zmysłami, które prowadzić miało wręcz do utraty wyobraźni. „Zniewolenie wzroku przez technikę druku oddaje ludzka duszę we władanie „rozumu”, który niszczy „wyobraźnię”, ów bardziej pierwotny i autentyczny status egzystencji”5. Kultura druku miała prowadzić do „egzystencjalnej redukcji”, zatrzymanej ostatecznie przez media elektroniczne, oferujące doświadczenie synestezyjne i mozaikowe. Sensualny związek literatury z nowymi mediami trwa, rozwija się i wzbogaca o coraz to nowe doznania. Hipertekst, interaktywność, algorytm, remiks, screen dopieszczają literaturę, a mimo to pojawiają się głosy o bibliocauście, gettoizacji czy pytania o to, co dalej z literaturą. Czyżby ponownie literatura wizualna kojarzona była z momentem schyłkowym? Nie ma końca, bo nie ma już granic. Parafrazując Dicka Higginsa: „Literatura nie jest martwa; ona jedynie zmienia skórę”6. „Za każdym razem, jak podkreśla Geoffrey Cook, rozwojowi owego gatunku [poezji wizualnej przyp. aut.] towarzyszyła śmierć jednej epoki kulturowej i narodziny kolejnej”7. Koniec XX wieku i początek XXI to rozwój literatury w Internecie, przyjmującej charakter ikoniczny – oznaczałoby to zatem jednoznacznie śmierć druku i narodziny cyberkultury. Kryzys jest momentem przejściowym, kumulacją różnych technik, nasyceniem wielu metod, pomieszaniem języków. Przejście dokonuje się i dokona,


222

a wyznaczone jest/będzie odwrotnie do poprzednich sytuacji w historii – tekst wizualny nie będzie już schyłkiem, lecz początkiem, uwodzicielskim interfejsem wciągającym w przestrzeń cybernetyczną. Nawiązywanie do literatury i sztuki XX wieku świadczy o historii sinusoidalnej i (pozornie) resetowanej. Poezja wizualna czy konkretna nie były końcem, lecz esencją kultury ikonicznej i zapowiedzią jej dominacji. Odwołania do futuryzmu, lettryzmu czy op-artu są niczym innym jak korzystaniem i przerabianiem tradycji. Literatury nie ma końca, żyjemy przecież w kulturze kopii i remiksu.

1

P. Rypson, Obraz słowa. Historia poezji wizualnej, Warszawa 1989, s. 256.

2

W. Bohn, Kryzys znaku, „Literatura na świecie” 2006, nr 11/12, s. 7.

3

P. Rypson, dz. cyt., s. 330.

4

N. Bolz, Rozstanie z galaktyką Gutenberga, [w:] Po kinie?... Audiowizualność w epo-

ce przekaźników elektronicznych, s. 45. 5

Z. Suszczyński, Hipertekst, a „galaktyka Gutenberga”, [w:] Nowe media w ko-

munikacji społecznej w XX wieku. Antologia, pod red. M. Hopfinger, Warszawa 2005, s. 522. 6

Cyt. za: P. Rypson, dz. cyt., s. 353. Oryginale stwierdzenie Higginsa brzmiało: „The word is not dead. It’s merely changing it’s skin” (Słowo nie jest martwe; ono jedynie zmienia skórę). 7

W. Bohn, dz. cyt., s. 7.



28.Piotr Szreniawski 224

Urodzony Urodzony Urodzony w 1976. w 1976. 1976 Zajmuje roku. się się w 1976. Zajmuje Zajmuje komiksem Zajmuje się komiksem eksperymentalnym, sięeksperymentalnym, komiksem komiksem eksperymentalnym, według eksperymentalnym, portalu społecznościowego według portalu społecznościowego według Facebook: portalu według artysta, portalu filozof, poeta.poeta. Facebook: artysta, filozof, społecznościowego społecznościowego Facebook: facebook: artysta,artysta, filozof, poeta. filozof, poeta.


komiks

225

Piotr Szreniawski - pasek komiksowy


226


227


29.Marcin Sendecki 228

wiersz

Urodzony 27 listopada 1967. Poeta, dziennikarz. W latach 80. i 90. związany z pismem „brulion”. Za tomy Trap i 22 był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius.


229

[Reset] Przygoda: zgubiłem ramkę. Każdej należy się numer, pod który można zadzwonić, gdy się zawieruszy w pobliżu i dystynktywny dzwonek. Tak tropi się komórkę, napierając ze stacjonarnego. W przyszłości także satelity rajów podatkowych (pod nadzorem agencji) zapewnią lokalizację wedle uczciwej taryfy. Blisko: znalazłem ją w koszu na śmieci, gdy wyrzucałem tamtą, co się nie zgubiła. Wrzucasz pustą, masz pełną, zapieczętowaną. No? Jakoś tak to szło: w lansadach, niczym sprawdzony towarzysz. Z lekka zakłopotany, strojnie podniecony pierwszym referatem szuka ognia w antrakcie, przypala, krąży po foyer i gubi się jak ogar w przerębli. Okrucieństwa mrozu zasługują na osobny rekord. Kosz był ciepły. Telefon nie polubi niczego, co zna.


230


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.