Andrew j hartley maska atreusza

Page 173

kował gdzieś na poboczu i ruszył jej śladem piechotą, wówczas zobaczyłby ją jak na dłoni, zanim ona zdołałaby go dostrzec. CóŜ, nie ma sensu teraz o tym myśleć. Po kilku minutach szybkiego marszu w dół zbocza Debora dojrzała betonowe obrzeŜe kanału odpływowego, oddalone o jakieś dwadzieścia metrów. To tam właśnie będzie musiała po raz kolejny przeciąć drogę. JeŜeli jednak na chybcika zaczęłaby się gramolić na drugą stronę, byłaby widoczna z wielu punktów, połoŜyła się więc na brzuchu i czołgała przez ostatnie dziesięć metrów, aŜ do skraju obrzeŜa, skąd wyraźnie widziała biegnącą dwa metry niŜej asfaltową szosę oraz połoŜony za nią kolejny oliwny gaj. Szybko się rozejrzała dookoła, nasłuchując i wyglądając jakichkolwiek śladów motoru lub motocyklisty. Droga wolna. Podciągnęła się ku górze. W nadgarstku i udzie odezwał się przeszywający ból, który natychmiast zignorowała, po czym przełoŜyła najpierw jedną, potem drugą nogę przez chropowaty beton obrzeŜa, tak Ŝe w końcu wisiała tylko na czubkach palców. Po momencie wahania puściła się i wpadła do kanału odpływowego, paskudnie rozdrapując przy tym łokieć i policzek. Było to mało eleganckie lądowanie, chociaŜ próbowała amortyzować zeskok kolanami, zaraz jednak poderwała się na nogi i czujnie się rozglądając na boki, wygramoliła się na drogę. Nadal ani śladu prześladowcy. Szybkimi szusami pokonała rozgrzany asfalt i wpadła pomiędzy drzewa następnego gaju, kuląc się mocno, bo rwanie w nodze nasilało się coraz bardziej. Potykając się i stąpając ocięŜale, dotarła do kolejnej krzyŜówki z drogą. Wszystko wskazywało na to, Ŝe napastnik dał za wygraną. Debora znalazła się juŜ teraz niemal u stóp góry, na łagodnie opadającym terenie. Gołym okiem widziała zabudowania gospodarskie, okalające granice staroŜytnego miasta, sklepiki z pamiątkami i kafejki stojące po obu stronach ulic wiodących ku rzymskim ruinom. Tam juŜ z pewnością strzelec nie odwaŜy się zaatakować. Zrozumiał, Ŝe zaprzepaścił swoją szansę, i odjechał, Ŝeby złoŜyć sprawozdanie temu, kto go tu przysłał. Ponownie drzewa oliwne ustąpiły miejsca czystemu, niczym niezmąconemu błękitowi nieba. Na horyzoncie majaczyły wyraźnie kontury dachów i pięć monolitycznych kolumn archaicznej świątyni Apollina. Podobnie jak poprzednio, ostatnich dziesięć metrów dzielących ją od obrzeŜa rowu odpływowego Debora pokonała, pełznąc powoli, aŜ w końcu zostawiła za sobą drzewa. Jeszcze tylko kilka minut, a będzie wolna i bezpiecz176


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.