Brohoof 8 (sierpień 2013)

Page 1


Drodzy Czytelnicy! Wakacje, wakacje i po wakacjach. Teraz przyszedł czas na szkołę / pracę, ewentualnie na dalsze wakacje jeśli jesteście studentami. Numer ten składany był w bólu i cierpieniu ­ stąd też opóźnienie w jego wydaniu. Mam nadzieję, że nie będziecie go mieli nam za złe. By wam to zrekompensować specjalnie dla was Proenix przygotował 6 planów lekcji do samodzielnego wydrukowania i powieszenia na ścianie. W tym miesiącu specjalnie dla was przygotowaliśmy dwa ciekawe wywiady. Jeden ze znanym polskim brony'm sz6stym, a drugi z twórcą Ponyhoofa (nie każcie mi przypominać sobie jak się on nazywał). Ponadto w moich oczach kontrowersyjny artykuł pod tytułem "Parszywa trzynastka sezonu trzeciego." W numerze znajdziecie również artykuł z nowej serii pod tytułem "Historia Equestri" oraz kontynuację serii "Najbardziej zużyte pomysły w fanfikach". Wytrawni czytelnicy zauważą również to, że Brohoof po raz pierwszy był składany w innym programie. Mam nadzieję, że przyspieszy on prace nad składaniem numeru, a w przyszłości wpłynie na poziom szaty graficznej Brohoofa. Ci co śledzą nasz fanpage na fb, wiedzą natomiast, że szykujemy nową stronę www. Mam nadzieję, że bedzie o wiele bardziej funkcjonalna od obecnej. Ostatni akapit chciałbym poświęcić na sprostowania, gdyż jak każdy numer Brohoofa i ten ostatni to jest lipcowy nie był bez skazy. Po pierwsze, chciałbym przeprosić black_scrolla, który napisał dla nas artykuł o Spike'u, a który ja przypisałem autorstwo tego tekstu Myhellowi (gdyż artykuł nie był podpisany). Po drugie, w poprzednim numerze "zjadło" lead do wywiadu Salmonelli z ShadowSquirelem. W sumie nie wiem jak to możliwe, ale jak widać to przeoczyliśmy. Po trzecie, w numerze zamieszczona została recenzja fanfika, który wcześniej był recenzowany i tutaj pozostaje mi przeprosić w imieniu mało ogarniętego redaktora. Miłej lektury życzy bobule

Redakcja Redaktor naczelny: Sowa Człowiek orkiestra: bobule Współtwórcy: aTOM, bobule, Matyas Corra, Myhell Salmonella, Scootaller, SPIDIvonMARDER, Sowa, Verlax Korekta: DiscorsBass, Emronn, Magenta, solaris Skład: bobule Okładka: KP­ShadowSquirrel, Stabi Kontakt Strona internetowa: brohoof.pl Uwagi i sugestie: kontakt@brohoof.pl Facebook: fb.com/GazetkaBrohoof Dział na forum: mlppolska.pl/Dzial­Gazeta­Brohoof Wydania: issuu.com/brohoof/docs <dać link do google docs> My Little Pony: Friendship is Magic is © Hasbro



Spis treści

Wieści ze świata............................................................................... 6 Fanfic Ostatnia rzecz jaką zrobi [Crossover]...................................... 10 Fanfic Żelazny Księżyc [Crossover][Violence].................................... 12 Fanfic Po pierwsze: nie szkodzić [Slice of Life].................................. 14 Fanfic Fluttershy Bad Hare Day [Comedy][Adventure][Slice of life]..... 15 Fanfic Rainbow Typhoon [Adventure]............................................... 16 Fanfic One More Shot [Sad].............................................................17 My Little Munchkin.......................................................................... 18 Parszywa trzynastka III sezonu........................................................20 Wywiad z sz6stym...........................................................................26 Relacja z Galaconu..........................................................................31 Historia Equestrii. Part I.................................................................. 34 Najbardziej zużyte pomysły w fanfikach. Część II.............................. 36 Wywiad z twórcą Ng Yik Phangiem. Twórcą Ponyhoofa......................38 Dylematy językowe bronies............................................................. 41 Czy fandom się zmniejsza?.............................................................. 42 Bronies a związki............................................................................ 44 Kącik literacki. Doktor Bluthgeld ­ Philip K.Dick..................................46 Kącik literacki. Trucizna ­ Andrzej Pilipiuk..........................................48 Kącik filmowy. Skyfall...................................................................... 49 Kącik filmowy. Alone in the zone...................................................... 50 W świecie kwadratów. Recenzja Minecrafta...................................... 52 Znajdź 10 różnic............................................................................. 55



Fandom

Wieści ze świata

4 sierpnia 2013 Soundtrack Equestria Girls w solidnej jakości

jej wstępna wersja została zaprezentowana na Gen­Conie. Oprócz wersji podstawowej kupić będzie można równiej opcjonalne zestawy dodatkowe. Jeśli gra będzie dobra, jestem pewien, że zrobi furorę na ponymeetach. Na pewno za oceanem. Naszych rodaków może "nieco" odstraszyć cena. Jeśli ktoś chce zainwestować w ten biznes, to zestaw 36 paczek po 12 kart każda kosztuje 100$. Doliczmy dostawę i mamy całkiem niezłą sumkę. Aczkolwiek, jeśli mimo to ktoś chce zakupić te karty, to droga wolna.

Wprawdzie pojedyncze piosenki wyciągnięte z Blu­Raya krążą już w nieprzebranych odmętach Internetów, ale mimo tego postanowiłem sam wyciąć, otagować i wrzucić wszystkie piosenki z EQG. Lepszej jakości chyba się nie da, źródłem była wersja Blu­Ray z dźwiękiem 48kHz/24bit ­ link do dropboxa. 4 sierpnia 2013 Kucykowa karcianka Hasbro przygotowuje dla nas oficjalną grę karcianą. Według podanych informacji, ma być wydana w listopadzie, ale już 15 sierpnia

18 sierpnia 2013 Ponywatory Czyli kolejna strona w fandomie z memami. Cóż, jeśli się wam do tej pory one nie znudziły to zapraszamy.

6


18 sierpnia 2013 Grupa muzyczna A­capella

28 lipca 2013 Kucykowa gra na Windows 8

Fandom Marek podesłał na FGE kolejną, napisaną przez siebie grę ­ klasyczne dobieranie par w Cutie Markowej odsłonie. Grę znaleźć możecie tutaj. Cała reszta wszechświata nieposiadająca Windows 8 musi obejść się smakiem. 28 lipca 2013 Powstał pomysł stworzenia grupy, która tworzyłaby oraz śpiewała utwory a­capella. Organizatorką tego projektu jest Iluzja, jednak, co oczywiste potrzebuje bronies ­ ochotników, którzy mogą i chcą śpiewać. Zapraszamy do zapoznania się ze szczegółami projektu. Trzymamy kciuki! Link do tematu na mlppolska.pl 11 sierpnia 2013 Gra "Twilight Wing"

Latacie w górę i dół jedyną słuszną księżniczką Twilight Sparkle i staracie się unikać niebezpieczeństw. Jednocześnie strzelając do nadciągajacych kwadratów i trójkątów, a także innych form geometrycznych. Po drodze zbieracie wypadające z nich monety.

Kucykowy Mod King Artur's Gold Skoro już jesteśmy w temacie gier, warto wspomnieć, że ta całkiem niezła gra autorstwa Polaków (m.in. Michała Marcinkowskiego, twórcy prześwietnego Soldata), za sprawą twórców MLP Online, stała się właśnie o 20% fajniejsza. Sam mod możecie znaleźć tutaj. Natomias tutaj link do krótkiego gameplay'a. 11 sierpnia 2013 YouTube kucykową stroną mocy

Jeśli nie orientujecie się w internetach, to podobnie jak ja, dowiecie się, że YouTube zawiera ciekawego easter egga. A mianowicie, jeśli wpiszecie w pasek wyszukiwarki filmików imię kucyka np. Derpy lub Rainbow Dash, to pasek YT zmieni kolor na kolor odpowiadający wpisanemu kucykowi.

7


Fandom

22 sierpnia 2013 (Ponowna) Premiera MLPFiction

Jak zapewnia autor tym razem strona jest w pełni działająca. Pozostaje trzymać kopytka za ten projekt. 4 sierpnia 2013 Button's Adventures ­ Odcinek pilotażowy

Wypuszczony parę miesięcy temu trailer został bardzo dobrze przyjęty, a dziś w końcu światło dzienne ujrzała pełna wersja produkcji. Oczekiwania były z pewnością wysokie, ale moim zdaniem twórcy z nadmiarem im sprostali. 15 sierpnia 2013 Premiera Polskiej wersji Equestria Girls

Znamy datę premiery Equestria Girls w Polskiej wersji językowej! 14 września 2013 roku o godzinie 9:30 Film zostanie puszczony na kanale TeleTOON+ (dostępny min w: UPC, Vectra, Toya) A dla spóźnialskich: druga data emisji: 28 września 2013 roku o godzinie 9:30 8

4 sierpnia 2013 Polski Pony Swag Megamix 2 ­ info od Loska

Siema! W powyższym filmiku zamieszczam informacje dotyczące dwóch nadchodzących projektów ­ muzycznego oraz animacji. Myślę, że wszystko jest w nim wytłumaczone na tyle jasno, że nikt nie będzie się zastanawiał "o co chodzi". Mam także nadzieję, że sporo osób będzie zainteresowanych i wyrazi swoją chęć wzięcia w choćby jednym z nich udziału. W razie potrzeby, pytań lub wątpliwości zachęcam do pisania wiadomości na kanale YouTube bądź DeviantARTcie do mnie, lub do Kyssa.S (linki do kont w opisie filmu). Zapraszam do oglądania i angażowania się w przedsięwzięcia. Brohoof! Losek 19 sierpnia 2013 Journey of The Spark?

To projekt fanowskiego filmu opartego na My Little Pony: Friendship is Magic. Film ma opowiadać historię Twilight Sparkle, która spowodowawszy rozłam wśród swych przyjaciółek, wybiera ucieczkę, będąc przekonana ze żadna z nich jej nigdy tego nie wybaczy. Rozłam ten powoduje uwolnienie Discorda i umożliwia mu zniszczenie harmonii. Twilight, czując się winna wszystkiemu, zgadza się na propozycję Discorda by ten na zawsze oddzielił ją od wszystkiego co kochała. Teraz, gdy nastała ciemność i chaos, reszta Mane6 postanawia odnaleźć Twilight i spróbować odnowić przyjaźń i przywrócić moc Elementom Harmonii.


Czy i ty marzyłes kiedyś o przeczytaniu Crisis: Equestria w wersji polskiej ale nie masz czytnika e­book, nie chcesz psuć sobie oczu przed ekranem telefonu albo monitora i/lub chciałbyś postawić na półcę z duma Książkę z uniwersum MLP? Ta oferta jest właśnie dla Ciebie! Jesteśmy osobami, które drukują fanfici kucykowego fandomu i zajmują sie dystrybucja w Całej Polsce! Teraz na nasz typ trafił Crisis: Equestria, więc jeśli chcesz to napisz do nas, a dogadamy się z tobą w sprawie reszty! <mlp.naklejki@gmail.com>

Chciałbyś powiesić kucykowy plakat na swojej ścianie ale nie wiesz jak go wydrukować? Napisz do nas! Zajmujemy się drukowaniem kucykowych plakatów i z chęcią pomożemy Tobie wydrukować własny! Nasze starannie wytresowane szympansy pomogą ci w doborze wielkości i starannie wycenią ile będziesz musiał zapłacić! Po więcej informacji zapraszamy na <mlp.naklejki@gmail.com> <http://www.facebook.com/Pantera.BlackStar>

Posiadacie odrobinę pustej przestrzeni na telefonie, laptopie, teczce, gitarze, drzwiach lub innych gładkich miejscach? Znamy sposób aby wypełnić je czyms kolorowym. Posiadamy różnego rodzaju i wymiaru samoprzylepne naklejki właśnie dla ciebie. Jesli chcecie naklejkę z wybraną przez siebie grafiką piszcie na <mlp.naklejki@gmail.com> <http://www.facebook.com/Pantera.BlackStar>


Recenzje

Ostatnia rzecz jaką zrobi

10

[Crossover] Autor: Thar Scootaller Czasami mówi się, że dla książki czy filmu gorsze od bycia złą jest bycie nijaką, oznaczające skazanie danej pozycji na powszechne zapomnienie. Podobne przemyślenia naszły również i mnie po lekturze fanfika o dość oryginalnym tytule Ostatnia rzecz jaką zrobi. Fanów wymienionej publikacji, o ile jacyś mnie teraz czytają, uspokajam – utwór ten, w ostatecznym rozrachunku, nie popełnia grzechu bezbarwności, a przynajmniej nie do końca. Stanowi raczej dowód, jak doskonały pomysł wyjściowy może stracić na jakości bez odpowiedniego, przemyślanego rozwinięcia.

Dla porządku, lepiej zacznę po kolei: historia ta rozgrywa się w ostatnio bardzo popularnym uniwersum Biur Adaptacyjnych. Postatomowy świat ludzi musi mierzyć się z anomaliami pogodowymi i atakami grup ekstremistów, gdy tymczasem nieoczekiwany sąsiad w postaci Equestrii pod rządami Księżniczki Celestii oferuje chętnym do jego zasiedlenia dach nad głową, zatrudnienie i piękną pastelową pogodę na każdy dzień.

Oczywiście, jedynie pod pewnymi warunkami, jak fizyczna przemiana delikwenta w kucyka i wyrzeczenie się swojego poprzed­niego życia, łącznie z imieniem. Pomoc w przejściu – dosłownym i przenośnym – na „tamtą stronę” mają nieść wspomniane Biura Adaptacyjne, a więc specjalistyczne ośrodki wznoszone tylko w tym jednym celu. Omawiana rzeczywistość, niezbyt zachęcająca do spoglądania w przyszłość z optymizmem, jest areną codziennych zmagań głównego bohatera, charakternego mieszkańca Białegostoku imieniem Tomek, który pewnego dnia przypadkowo napotka na swej drodze kucyka, przybysza z Equestrii zatrudnionego w pobliskim Biurze. Tak zarysowana relacja na linii człowiek­Equestrianin znajdzie nie zawsze proste i nie zawsze przyjemne rozwinięcie w kolejnych rozdziałach fanfika. Ostatnia rzecz jaką zrobi to lektura bardzo nierówna, w zasadzie składająca się z dwóch niepodobnych do siebie części. W pierwszej nie skupiającej się wyłącznie na jednym wątku fabularnym, poznajemy od podstaw zasady działania szeregowego Biura – jego pracowników, zwyczaje, codzienne i niecodzienne problemy. Na tym etapie historia wciąga, odkrywając przed czytelnikiem wiele ciekawych informacji o konstrukcji opisywanego świata oraz dylematach z jakimi mierzą się główni bohaterowie. Ci zaś, co warto pochwalić, nie dość że budzą sympatię, to jeszcze odznaczają się wyraźnym zróżnicowaniem charakterów i postaw. Wszystko zmienia się diametralnie gdzieś w połowie tekstu za sprawą pewnego zwrotu fabularnego możliwego do przewidzenia już na pierwszych stronach fanfika. Zmienia się wówczas nie tylko myśl przewodnia i miejsce akcji, lecz następuje też bezceremonialne odrzucenie na bok większości postaci (niektóre naprawdę zasłużyły sobie na lepsze dopełnienie swych wątków).


losy i tło psychologiczne nowych bohaterów. Podsumowując, fanfic Ostatnia rzecz jaką zrobi oceniam jako pozycję zmarnowanej szansy – dobrą, lecz mającą zadatki do bycia wybitną, gdyby autor więcej czasu poświęcił sposobowi prowadzenia fabuły i zniwelowaniu jej niedociągnięć. Sam tekst zaliczyć można do średnio­długich (niecałe 100 stron), więc możliwych do przeczytania w kilka godzin, także za sprawą dobrego języka i do pewnego stopnia wzmagającej zainteresowanie historii. Niestety, tylko do pewnego stopnia. Jako ocenę końcową wystawić mogę max. 7/10, czyli 9/10 za pierwszą i 5/10 za drugą połowę tekstu. Mam nadzieję, że nasz rodzimy autor weźmie sobie powyższe uwagi do namysłu, traktując je jako konstruktywną opinię, a niebawem będziemy mogli liczyć na kolejne, coraz lepsze pozycje w jego wydaniu. Czego i sam mu serdecznie życzę.

Recenzje

Sama historia również zmienia oblicze, skupiając się odtąd niemal wyłącznie na osobie Tomka, dodatkowo stając się rwana i chaotyczna. Może ten zabieg miał służyć zaakcentowaniu zmian w życiu bohaterów zasiedlających karty lektury, jednak jak dla mnie świadczy o niekonsekwencji artystycznej autora. Im bliżej końca, tym bardziej kierunek w jakim rozwija się cała opowieść budzi rozczarowanie, aż do niezłego finału, pozostającego mimo wszystko w wyraźnym oderwaniu od reszty tekstu. Jest to przykre, tym bardziej, iż trudno czymkolwiek wytłumaczyć przyczyny tak drastycznego zaniżenia poziomu drugiej części fanfika, miejscami funkcjonującej wyraźnie na zasadzie „deus ex machina” jedynie w celu dalszego prowadzenia akcji zupełnie nie obliczonej na ostateczne dzie­ sięć rozdziałów. Momentami lekko irytuje też błahość niektórych dialogów, jednak nie jest to błąd częsty ani rzutujący na opinię o całości tekstu. Co dobrego można powiedzieć o ostatnich kilkudziesięciu stronach opowieści, to to, że do pewnego stopnia oszczędzono na nich dotychczasową wizję świata przed­stawionego, z jego bogactwem, kontrastami oraz dbałością o szczegóły takie jak ciekawie zarysowane

11


Recenzje

Żelazny Księżyc

12

[Crossover][Violence] Autor: SPIDIvonMARDER Foley Dobry fanfic to taki, który czyta się z zapartym tchem. Taki, od którego nie można się oderwać. Taki jak Żelazny Księżyc. Jest to opowieść o czasach wojny Equestrii z Sombrią, jednak zamiast armii w zbrojach i z włóczniami, tutaj mamy do czynienia z Tygrysami, T­ 34, Junkers’ami i Focke­Wulf’ami. Fanfic jest w zasadzie wstępem do powieści Kryształowe Oblężenie. Opowiada o jednym epizodzie wojny z Sombrią. Do stacjonującego w Kryształowym Imperium skrzydła myśliwskiego przybywa nowa pilot, szeregowa Scootaloo. Pragnie ona spotkać się ze swoją przyjaciółką z dzieciństwa, a obecnie dowódcą elitarnego „Tęczowego Skrzydła”, major Rainbow Dash. Jednak wojna zmienia. Błękitna pegaz nie jest już taka jak dawniej. Na dodatek teraz jej głównym dążeniem jest zdobycie najwyższego odznaczenia, nadawanego przez Księżniczkę Lunę ­ Żelaznego Księżyca.

Scootaloo, trafiając do elitarnej jednostki, musi zmierzyć się nie tylko z charyzmatyczną major Rainbow, która mimo pozorów nadal jednak pamięta o swojej przyjaciółce. Na wojnie nie wolno obawiać się tylko wroga, trzeba pamiętać też o kucykach wyższych stopniem czy takich, które nie są zbyt przyjaźnie nastawione do nowych rekrutów. Jak Scootaloo poradzi sobie w nowym, nie do końca bezpiecznym miejscu? Kryształowe Imperium jest otoczone przez wojska Sombry, które mają dość dużą przewagę liczebną. Wojska Equestrii borykają się z problemami z zaopatrzeniem i uzupełnianiem strat. „Tęczowe Skrzydło” mimo kłopotów z maszynami oraz paliwem, nie mogące liczyć na posiłki, dzielnie broni miasta przed nalotami wroga.


Recenzje

Całość jest stylizowana na czasy II wojny światowej, dokładnie konfliktu pomiędzy ZSRR a Niemcami. I tak Rainbow Dash pilotuje Focke­Wulf’a, walcząc z sombryjskimi Iliuszynami, a pod nimi equestriańskie Tygrysy bronią Kryształowego Imperium przed nacierającymi T­34. Do tego dochodzą inne historyczne rodzaje uzbrojenia, które będą wielkim plusem w oczach pasjonatów militariów. Widać, że autor zna się na rzeczy. Dla jak zwykle zdeterminowanej major Rainbow Dash najważniejszym celem jest zaliczenie pięćsetnego trafienia i otrzymanie Żelaznego Księżyca. Będzie starała się tego dokonać za wszelką cenę, nie zważając na nic innego. Czym zakończą się dążenia błękitnej pegaz? Czy na pewno było warto…? Oprócz całej gamy serialowych postaci, mamy do czynienia z dużą ilością świetnie przedstawionych OC. I tak w „Tęczowym Skrzydle” pod wodzą major Rainbow Dash służy m.in. porucznik Brave Wing i kapitan Dornier Flieger, oficerowie i znakomici piloci, którzy świetnie wzbogacają całe opowiadanie. Fanfik mimo, iż jest jednym epizodem z czasów wojny, nie jest wcale krótki. Napisany jest bardzo dobrze i rzecz jasna, ciekawie. Mamy do czynienia z pełnokrwistymi bohaterami, których charaktery, zachowania i dążenia są często zupełnie inne. Na uwagę zasługują przede wszystkim opisy uzbrojenia i starć powietrznych.

Do tego dochodzą nam bardzo dobre ilustracje autorstwa Ruhisu, wspaniale urozmaicające tekst. Prezentują bardzo wysoki poziom, co zresztą doskonale widać już od pierwszej strony. Po prostu trzeba to przeczytać! Ocena: bardzo zasłużone 9,5/10

13


Recenzje

Po pierwsze: nie szkodzić

14

[Slice of Life] Autor: Bester Foley Zadaniem lekarza jest ratowanie życia kucyka. Zarówno skomplikowane operacje, jak i zwykłe przepisanie leków jest po prostu pomocą, którą lekarz niesie innym. Czasami się udaje, czasami nie, jak to w życiu bywa. Ale co jeśli lekarz stanie przed trudnym wyborem? Czy działać zgodnie z tym co jest wpajane? Czy może zrobić coś w imię wyższych wartości…? Ten krótki fanfic opowiada o pewnym doświadczonym chirurgu. Doktor Markus Heartswan, ceniony lekarz, pretendent do objęcia stanowiska ordynatora oddziału. Odnosił wiele sukcesów, niedawno prze­ prowadził nadzwyczaj skomplikowany za­ bieg. Przez siedemnaście godzin operował kucyka. Pacjentowi nie dawano szans, jednak Heartswan uratował nie tylko życie, ale też i sprawność kucyka. Akcja opowiadania dzieje się w gabi­necie doktora Markusa. Jest już po dyżurze, może sobie popić. Ostatnia operacja zakończyła się dwie godziny temu. Lekarz ogląda swój gabinet, przypominając sobie niektóre zabiegi, obserwując dyplomy i wyróżnienia. Jego wzrok przykuwa pewna książka ­ Etyka Lekarska. Wtedy wróciły do niego wspomnienia wydarzeń ostatnich godzin. Dwójka pacjentów, prowadzących tak różne

od siebie życie… Opowiadanie jest napisane ciekawie i sprawnie. Skłania do przemyśleń, czytelnik zastanawia się przede wszystkim nad kwestią, jak on sam postąpiłby na miejscu przedstawionego w opowiadaniu lekarza. Dodatkowo autor daje nam trzy pytania, na które dobrze jest sobie odpowiedzieć po przeczytaniu tekstu. Im bardziej zasta­ nawiamy się nad poprawną odpowiedzią, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że żadna nie jest do końca pewna. Fanfic spodobał mi się, ponieważ trochę przypominał mi nawet serialowy odcinek. Czemu? To proste, bo można było coś z niego wynieść. Widać też w nim fachowe podejście do medycyny, sam pomysł i forma zaciekawiły mnie na samym początku. Po pierwsze: nie szkodzić polecam tak naprawdę każdemu. Nawet jeśli ktoś nie jest wielbicielem [Slice of Life], to warto przeczytać i zastanowić się chwilę. Przede wszystkim powinno się zadać sobie pytanie: „Jak ja postąpiłbym na miejscu tego lekarza?” Tak więc, jeśli masz chwilę czasu zerknij na to opowiadanie i pomyśl nad podanymi przez autora pytaniami. Krotki, ciekawy i skłaniający do przemyśleń fanfic, aż się prosi, żeby go przeczytać. Moja ocena: 8,5/10


[Comedy][Adventure][Slice of life] Autor: Pegasus Rescue Brigade aTOM Gdy zapytacie kogoś, co najbardziej ceni sobie w fanowskich opowiadaniach, często otrzymacie odpowiedź “oryginalność oraz pomysł”. Oba te rzeczowniki pasują do niniejszego fanfika, który wyróżnia się z tłumu innych dzięki zastosowaniu prostego zabiegu: przedstawia on znane nam Ponyville z perspektywy zamieszkujących je oraz jego okolice... zwierząt. Nie licząc pierwszego rozdziału, występowanie kucyków jest w związku z tym dość ograniczone. Jeśli jednak ten mały szczegół wam nie przeszkadza, zapraszam do przeczytania poniższej recenzji. Na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności z udziałem Rainbow Dash oraz ziołowej herbatki, Fluttershy zmienia się w królika. Z pomocą Angela musi teraz znaleźć sposób na powrót do swej zwyczajnej postaci, w międzyczasie poznając swoje ukochane zwierzęta z nowej perspektywy. O niektórych z nich dowie się naprawdę ciekawych i zaskakujących rzeczy... Tak w skrócie przedstawia się fabuła tego dość niedługiego (dziewięć rozdziałów) fanfika, napisanego przez Pegasus Rescue Brigade oraz otagowanego jako [comedy], [adventure], oraz [slice of life]. Choć bez problemu można by zastąpić te wszystkie tagi jednym: [normal]. Dlaczego? Ponieważ jeśli kiedyś powstanie pełnometrażowy film animowany o Fluttershy (no co? Ja cały czas na to liczę!) to fanfik ten stanowi właściwie gotowy scenariusz. Wszystkie elementy, jak przemiana Fluttershy, tajemnica Angela, czy skrywany przed kucykami świat zwierząt dobrze wpasowują się w realia Equestrii. Autor w dość ciekawy sposób uzasadnił też, dlaczego zwierzęta rozumieją mowę kucy­ ków, oraz czemu nie działa to w drugą stronę.

Dwójka królików podczas swojej przygody spotyka także inne zwierzaki, w tym oczywiście te należące do przyjaciół Fluttershy. Każde z przedstawionych stwo­ rzeń ma odmienny, dobrze oddany charak­ ter. Część z nich obrazuje zasadę “jaki pies, taki właściciel” (albo na odwrót?): Owloysius spędza noce na badaniach i czytaniu książek, Winone cechuje wierność oraz pracowitość, a o Gummy’m nawet nie wspominam (bezzębny aligator należący do najbardziej szalonej klaczy w mieście? To musiało się na nim odbić). Autor wprowadził nawet do opowiadania niemal zapomnianego przez wszystkich feniksa przygarniętego przez Spike’a. Humor w fanfiku także jest dość “serialowy”, gagi nie są wciskane na siłę, i nieraz zdarzyło mi się uśmiechnąć podczas czytania. Już zresztą sam tytuł jest żartem słownym. Zdecydowanie jednak królują w tej kategorii rozmowy między Angelem a Opalesence, zwłaszcza, że ta dwójka... niezbyt za sobą przepada, powiedzmy. O Gummy’m znowu nie wspomnę, poza tym, że to do niego należy najlepsze zdanie w całym fanfiku. Jest oczywiście też kilka minusów. Wspominałem, że historia mogłaby właści­ wie bez większych modyfikacji stać się podstawą filmu w stylu MLP. Pojawia się tu więc ten sam problem, co przy większości odcinków: dość przewidywalne zakończenie, opatrzone w dodatku nieco wciśniętym na siłę dramatyzmem. To samo cechuje (niewielką, na szczęście) część dialogów. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności z czytania. Podsumowując: jeśli ktoś zna angielski i ma ochotę na odskocznię od wszelkiego rodzaju epickich czy smutnych historyjek, jakimi przepełnione jest EQD czy FimFiction, to z całego serca mogę mu polecić “Fluttershy’s Bad Hare Day”. So read, everybunny!

Recenzje

Fluttershy’s Bad Hare Day

15


Recenzje

Rainbow Typhoon

16

[Adventure] Autor: Nonsanity Verlax Rainbow Dash jest co raz bliżej spełnienia swych marzeń. Tym razem dano jej szansę zostania Wonderbolt na jeden dzień. Jednak w tym samym czasie w Manehattan uderza straszliwy huragan... Ech, ileż to mamy tych fanfików o Rainbow Dash aspirującej do roli Wonderbolt! To, co jednak sugeruje nam zarówno cover­art, jak i opis opowiadania, nie jest główną osią opowiadania. Mimo braku tagu [Slice of Life] to jeden z bardziej dorosłych fanfików, opowieść o pokonywaniu swoich własnych wad, o wewnętrznym doskonaleniu i sprostaniu gigantycznym przeciwnościom. Panie i panowie, przed wami Rainbow Typhoon! Rainbow Dash ma naprawdę unikatowe „szczęście” jeśli chodzi o Wonderbolts. Dostała niespotykaną szansę by dołączyć do nich na dosłownie jeden dzień. Akurat jednak tego dnia zdarza się kataklizm. W nadbrzeżne miasto Manehattan uderza straszliwy huragan. Wonderbolts rezygnują z show, zamiast tego są zobligowani by wesprzeć władze miasta w ratowaniu ludności cywilnej. Szybko jednak cała akcja zamienia się w desperacką walkę o przetrwanie. To opowiadanie na swój sposób piękne. Świetnie jest tutaj pokazywane jak Rainbow Dash „dorasta”. Najładniej odwzorowuje to scena, w której nasza bohaterka chce się zapytać o drogę. Jest to scena niezręczna, wręcz naiwna, lecz równocześnie tak dająca do myślenia, że wiele fanfików „Slice of Life” taką by się nie pochwaliło. Traktowanie tego opowiadania jako zwykłego, typowego „Adventure” jest naprawdę nie na miejscu. Ale w końcu tagi do czegoś zobowiązują. Oczywiście, mamy tu również bardzo szybką i wartką akcję, ciągłe pościgi, walki na śmierć i życie z niszczycielskim żywiołem. Nie jest to może coś równie perfekcyjnego jak w „Innavedr”, lecz naprawdę to opowiadanie nie ma się czego wstydzić w tym zakresie.

Poza Rainbow Dash, mamy oczywiście doskonale odwzorowanych Wonderbolts oraz resztę Mane Six. Postacie są naprawdę wspaniale stworzone, każda linia dialogu jest naturalna, każda interakcja pomiędzy bohaterami jest prawdziwie żywa. Cieszy również motyw „huraganu”, który szczęśliwie unika tandety i jest naprawdę oryginalny. W tym opowiadaniu naprawdę czuć złowieszczą moc natury, straszliwą siłę żywiołów, która może zniszczyć całe miasto. Jedyną prawdziwą wadą tego opowiadania jest zakończenie. Mam wrażenie, że autor próbował tutaj wprowadzić nutę filozofii oraz ciężkiego stężenia Slice of Life, co nieco mu wyszło bokiem. Epilog daję do myślenia, co nie zmienia faktu, że nie ma on zbytnio sensu (najlepiej to widać w interakcjach z Wonderbolts w ostatnim rozdziale). Podsumowując jest to jednak opowia­ danie piękne, prawdziwa perełka oraz jed­ nocześnie dowód, że „Adventure” nie musi być płytkie bądź tandetne. Szkoda, że tak mało autorów potrafi przekazać poważną treść w tym gatunku.


[Sad] Autor: Rated PonyStar Verlax Minęło siedem miesięcy od czasu kiedy Lightning Dust opuściła Akademię. Jej marzenia zostały zniszczone, jej idole czują do niej nienawiść. Nie ma pracy, a każdy dzień spędza upijając się. Czasem jednak życie daje jeszcze jedną szansę... Lightning Dust to jedna z mniej popular­ nych postaci w pisarskim fandomie. Wzbu­ dziła wpierw szczery entuzjazm, mówiono wręcz o „drugiej Trixie”. Jednak okazało się, że sława tej postaci aż tak długa nie będzie. Jednym z dzieł tegoż krótkiego podniecenia jest bardzo krótki fanfik „One More Shot”. Narratorem jest anonimowy karczmarz, którego ciągłą klientką jest Lightning Dust. W stanie alkoholowego upojenia czasem bąknie, że „to wszystko wina Spitfire” i że „Rainbow Dash ją zdradziła”. Sytuacja po­wtarza się kilkakrotnie, aż pewnego dnia do tej samej karczmy przybywa Rainbow Dash we własnej osobie. Następuje bezpośrednia konfrontacja dwóch osobistości. Co od razu się rzuca w oczy: jest opowiadanie bardzo, ale to bardzo krótkie. Zaledwie 2500 słów to zdecydowanie za mało by przedstawić całą sytuację ze wszystkich perspektyw. Szkoda, bo cały fanfik ma gigantyczny potencjał i można byłoby się tu rozpisać co nie miara.

Tagi są tu trochę mylące, ponieważ nie jest to zbyt „smutne” opowiadanie, lecz bardziej dające do myślenia, bliżej kategorii „Slice of Life”. Poznajemy tutaj co było przyczyną porażki Lightning Dust oraz dlaczego Rainbow Dash wyszła z Wonderbolts Academy zwycięsko. Kreacja postaci oraz ich kwestii stoi naprawdę na wysokim poziomie. Niewyko­ rzystano jednak potencjału postaci Lightning Dust, której kwestie są dość... trywialne. Może wynika to z faktu, że ma już sporą liczbę promili? Szkoda tylko, że jest to opowiadanie bardzo jednostronne (nie dziwota, Lightning Dust była już pijana w trakcie rozmowy) i jest wręcz zatrważająco płytkie. Wnioski jakie możemy wyciągnąć z konwersacji między Rainbow Dash a Lightning Dust większość wyciągnęła po obejrzeniu odcinka bądź po przeczytaniu pierwszej lepszej dyskusji na ten temat. Autor nie jest tutaj nowatorski w żaden sposób, odpowiedzi jakie daje do problemu są wręcz trywialne. Tym bardziej szkoda, ponieważ Lightning Dust jest naprawdę ciekawą postacią, jej podo­ bieństwo do Rainbow Dash daje naprawdę gigantyczne pole do popisu twórcom. Na osłodę, jest to na pewno dobry fanfik do szybkiego przeczytania i zapo­mnienia. Wspomniana wcześniej wada w postaci żałosnej liczby słów pozwala na błyskawiczne przyswojenie go i szybkie wyrzucenie na śmietnik historii. W kategoriach „szybkiego czytadła” to bardzo dobre opowiadanie, jednak jeśli spodziewacie się czegoś naprawdę głębokiego bądź nowatorskiego, odradzam.

Recenzje

One More Shot

17


Recenzje 18

My Little Munchkin Pierwsza w polskim fandomie gra karciana bobule Jedna z niepisanych zasad naszego fandomu brzmi: przerabiamy na kucyki wszystko to, co wpadnie nam w ręce/kopytka. Jeśli wiec słyszeliście o grze Munchkin, to dobrze. Jeśli natomiast o niej nie słyszeliście, to zaraz się o niej nieco dowiecie. Munchkin jest popularną grą karcianą. Jego fabuła jest niezwykle prosta. Za zadanie masz eksplorację lochów (czy czego tam sobie dusza zapragnie), zabijanie potworów i zdobywanie złota. Oczywiście, żeby nie było za prosto to współgracze mogą wam w tym pomóc, bądź też przeszkodzić, co też niezwykle uatrakcyjnia zabawę. Ponadto Munchkin zaopatrzony jest w niezwykle specyficzny humor co dodatkowo jest plusem tej gry. Jak możecie się domyślić My Little Munchkin jest kucykową odpowiedzią na klasycznego Munchkina. Cóż, więc jeśli zawsze pragnęliście pod postacią kucyka eksploatować lochy/podziemia/Celestia jedna wie co. To ta gra jest dla was. Jeśli natomiast tego nie pragnęliście, to być może ta gra jest również dla was. Dobra, zacznijmy może od początku. Chcę mieć własną talię. Co powinienem zrobić? Już na samym początku czekają na nas schody. Po pierwsze talię trzeba ściągnąć stąd. Następnie powinniśmy zaopatrzyć się w papier o dobrej gramaturze (ja kupiłem trzy bloki techniczne, karty może nie są mega twarde, ale powinny wytrzymać, no chyba, że ktoś będzie je sobie wsadzał do ust). Gdy już macie papier, powinniście wydrukować talię, która oczywiście jest w mega jaskrawych kolorach i wydruk jej będzie kosztował was majątek. No, ale czego nie robi się dla kucyków, prawda? Aha i przygotujcie się na naprawdę dużo wycinania. Jeśli macie młodsze rodzeństwo to zatrudnijcie je do wycinania talii (nie wcale nie insynuuję, byście ich wykorzystywali).

Yay, mam już talię. Co dalej? Jeśli myślicie, że najtrudniejsze macie za sobą, to jesteście w błędzie. Teraz trzeba przeczytać instrukcję i spróbować ją zrozumieć. Przed rozegraniem pierwszej partii dobrze zaprosić kogoś, kto Munchkina zna i pomoże rozstrzygnąć wszelkie spory (na swoją korzyść). No więc mamy dwie kupki (kart). Karty drzwi i skarby, najpierw z każdej kupki gracz bierze po trzy. Dzięki nim swojej przygody nie zaczyna od totalnego zera. Celem gry jest zdobycie 10­tego poziomu. Wszyscy gracze zaczynają z poziomem pierwszym. Poziom otrzymuje się w wyniku pokonania potwora, kupienia poziomu za karty, bądź też w wyniku wylosowania odpowiedniej karty. Gracz może przydzielić odpowiednie przedmioty swojemu kucykowi. Może on też nieść część nieużywanych przedmiotów, reszta kart pozostaje w ręce gracza (chyba) że je wykorzystuje w inny sposób). Zgodnie z wcześniej ustaloną kolejką każdy z graczy po kolei ciągnie kartę drzwi i w zależności od tego, co wyciągnie płacze bądź rozpacza.


Recenzje

Trafiam na potwora. O mamo, co robić? I w tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa. Mam niestety mało pozytywne wieści, jeśli jesteście kucykiem 1­go poziomu bez żadnych fajnych przedmiotów. Na 40 kart potworów tylko 15 z nich ma poziom niższy od 10­go, pozostałe mają poziomy od 10­ tego do 20­tego. Jak więc wobec tego macie je pokonać? Otóż są dwie szkoły. Pierwsza mówi, że gramy na zasady mało­ munchkinowe (tak, te z instrukcji), czyli rzucamy kostką by zwiększyć swój potencjał bojowy (suma poziomu i przedmiotów noszonych na sobie). Druga szkoła mówi o tym, że nie używamy kostki do gry i żeby na początku cokolwiek ugrać jesteśmy zdani na łaskę, bądź nie łaskę osób, którym bardziej poszczęściło się przy losowaniu kart.

Inne uwagi Cóż, poza potworami mamy też sporą ilość klątw (dużo czytania). Podział na klasy i rasy. Ponadto są elementy harmonii, które dodatkowo urozmaicają rozgrywkę. Jeśli chodzi o karty, mam obecnie uwagę co do jednej, która wydaje mi się mocno naciągnięta i mogąca łatwo ułatwiać wygranie gry (chodzi o kartę „Poprawka w spisie ludności”). Ponadto klasa medyka również wydaje się nieco łatwiejsza (szczególnie wraz z kartą „Interwencja NFZ­tu”, dzięki której można „dostać” zwycięski poziom). Mimo wszystko sądzę, że grze warto dać szanse. Na pewno po kilku(nastu?) partiach dobrze poznacie jej plusy i minusy i będziecie wiedzieli jak w nią grać, tak aby gra sprawiła jak najwięcej radości naszym bronies. Z racji tego, że nie wspomniałem tego wcześniej to informuję, że na niektórych kartach brak polskich znaków, ale poza tym większych tego typu wad nie zauważyłem.

Zabiłem potwora, ale jestem fajny. Gratuluję, nie zapomnij wziąć skarbów pilnowanych przez niego (bądź podzielić się ze znajomymi, którzy uratowali Ci skórę) a także dodać sobie kolejnego poziomu. W ferworze walki łatwo o tym zapomnieć . 19


Publicystyka 20

Parszywa trzynastka III sezonu

SPIDIvonMARDER Premiera polskiego dubbingu dla trzeciego sezonu My Little Pony to do­ bry pretekst, by jeszcze raz zastanowić się: jaki ten sezon był? Bo to, że nieco różnił się od pozostałych, to widać od razu. Ale na dobre czy na złe? We wciąż żywej dyskusji, która aktual­nie toczy się w fandomie można generalnie usłyszeć narzekania. Kaliber różny: od zwykłego „trzeci sezon był be bo Twilicorn i patykowilki”, aż po bardzo konkretnie sformułowane zarzuty. Pogrupowałem je w trzynaście punktów, „Parszywą Trzynastkę”, co jest oczywistym nawiązaniem do ilości odcinków. Z niektórymi się zgodzę, inne postaram zbić kontrargumentami. By nie przedłużać, zaczynajmy:

1. Pinkie Pie została zniszczona. Zarzut: Pinkie jest w trzecim sezonie klaunem. Jej rola została zredukowana do wygłupiania się i zadowalania widzów kiep­ skimi żartami. Pozbawiono ją inteligencji i mądrości, jaką wykazała się w Swarm of the Century czy Baby Cakes. Odpowiedź: Sprzeciw! Po pierwsze, Pinkie Pie, czy tego chcemy czy nie, rolę „klauna” miała od początku serialu. Można wymienić tutaj całą serię sytuacji, gdzie ona robi z siebie pośmiewisko... zupełnie bezsensownie.

Bridle Gossip – napędza panikę wbrew wszelkim zapewnieniom Twilight. Baby Cakes – nie przyjmuje pomocy Twilight... rozumiem, że jej wymądrzanie się może być trudne do zniesienia, ale w krytycznej sytuacji byłoby to wskazane. Mysterious Mare do Well/Bridle Gossip – panika na słowo pająk/zombie. A Friend in Deed – cały proces z osłem to jedno wielkie szaleństwo. It’s About Time – tutaj też nie brakuje głupich zachowań Pinkie, tak samo w Feeling Pinkie Keen, a Party for One to kolejna seria niezbyt inteligentnych popisów. Parokrotnie jest podkreślone, że przyjaciółki nie traktują jej poważnie (np. Twilight podczas odprawy u Celestii w The Return of Harmony, próbował to też wykorzystać Discord. Z kolei w trzecim sezonie mamy tak naprawdę jedno prawdziwie idiotyczne zachowanie z jej strony, czyli motyw z wąsami w Spike at Your Service. Gdzie indziej jej zachowania nie wykraczają swoją spontaniczną niefrasobliwością poza przypadki znane z pozostałych sezonów. Nawet wyczekiwania na list w Wonderbolts Academy to nic straszniejszego od usilnego zaprzyjaźniania się z Crankym Doodlem. Tutaj mała uwaga: powyższe przykłady nie miały w żaden sposób sklasyfikować Pinkie Pie jako idiotki. O nie... one miały jedynie w trochę taki brutalny sposób zderzyć się z postawionym zarzutem. Pomimo tych niemądrych zachowań, Pinkie, jak dobrze wiemy, bywa czasami zaskakująco inteligentna i przede wszystkim kochana. No ale w The Crystal Empire przebrała się za klauna! Zgadza się. Została trefnisiem, by swoją misją ratować Królestwo przed zagładą. Czy może być coś bardziej chwalebnego? Ze względu na osobowość i talent jak nikt inny nadawała się do rozmieszania kryształowych kucyków. Ponadto, jak wiemy z kart historii, trefnisie nierzadko bywali inteligentniejsi od samych władców, których parodiowali.


2. Przesyt epickości na niekorzyść „slice of life”. Zarzut: W trzecim sezonie jesteśmy bombardowani przygodami, a brakuje odcinków „obyczajowych”, które odsłaniałyby życie codzienne kucyków, poszerzały naszą wiedzę o Equestrii i pozwalałyby lepiej poznać osobowości bohaterów. Odpowiedź: Sprzeciw! Policzmy to procentowo (odcinki „slice of life” na wszystkie): Sezon 1: 9/26=35% (Applebuck Sea­son, Look Before You Sleep, Call of Cutie, Fall Weather Friends, Suited for Succes, The Show Stoppers, A Bird in the Hoof, Owl’s Well that Ends Well, Party of One); Sezon 2: 8/26=31% (Sisterhooves So­cial, May the Best Pet Win!, Sweet and Elite, Family Appreciation Day, Baby Cakes, Hearts anf Hooves Day, A Friend in Deed, Ponyville Confidential); Sezon 3: 4/13=31% (One Bad Apple, Apple Family Reunion, Just fo Sidekicks, Spike at Your Service). Oczywiście mój wybór jest w pełni su­ biektywny i każdy mógłby coś do niego dodać lub coś odjąć. Kierowałem się założeniem, że odcinek nie powinien zawierać szczególnych przygód lub magicznych procesów. Winien

skupiać się na obyczajowości, zwyczajach. Dlatego wyłączyłem z tego zbioru Winter Wrap Up, to spora dawka sytuacji, szczególnych dla jednego, jedynego momentu w roku, a Sleepless in Ponyville to z kolei niby problem obyczajowy, ale udział Luny w tym wszystkim czyni go zdecydowanie wy­jątkowym. Dlatego to też nie jest typowe „slice of life”. Zresztą... nie jest to istotne, czy to bę­dzie 30, czy 40%. Powyższe zestawienie ukazuje, że we wszystkich trzech sezonach ilość odcinków obyczajowych jest zbliżona. Początkowe wrażenie może być jednak inne, gdyż zarówno One Bad Apple, jak i Apple Family Reunion to spora dawka akcji i nowych bohaterów. 3. Odcinki robione pod fandom. Zarzut: Trzeci sezon definitywnie został zrobiony, aby podlizać się fandomowi. Są tutaj wątki, o które dopraszali się fani. Jak dobrze wiadomo, słuchanie fanów zazwyczaj doprowadza do spłycenia jakości dzieła i utraty jest świeżości. Odpowiedź: Sprzeciw (choć niepewny). Podobny zarzut pojawia się przy każdej okazji, kiedy jakiś artysta wydaje swój któryś z kolei album. Część odbiorców będzie nim rozczarowana i oskarży twórcę albo o autoplagiat, albo o ślepe słuchanie fanów, którzy nie wiedzą sami, czego chcą. Cóż... to prawda, że fandom nie wie, czego chce. Z jednej strony narzeka, że Hasbro wspiera dający mu spore zyski interes w sposób zdecydo­wanie niewystarczający, ale miałby pójść na rękę w tak ważnej kwestii, jak fabuła całego sezonu? To bardzo odważna hipoteza i moim zdaniem niepoparta dowodami, które po­ winny być widoczne na ekranie. Bardziej widziałbym tutaj pewne drobne ukłony w stronę fandomu... takie jak mówiąca Derpy z Last Roundap. Tutaj mamy w końcu jakąkolwiek „wzmiankę” o rodzicach Applejack i Rainbow Dash, „adopcję” Scootaloo, można pod to też podciągnąć Lunę w Sleepless in Ponyville. Jednak takie detale pojawiały się w całej serii i nie sposób ich uznać za wiodącą politykę Hasbro w konstruowaniu całego sezonu.

Publicystyka

Trzeci sezon twierdzi, że głównym za­ daniem Pinkie w społeczności jest rozbawiać innych! Ona jest błaznem! Czy to oznacza, że jest „tylko klaunem”, a jeśli już jest, to w negatywnym znaczeniu? Kto kiedykolwiek poznał zawodowego klauna ten wie, jaka to trudna i odpowiedzialna praca, wymagająca olbrzymiego talentu. Kto nie chce bawić się w szukanie poważnych źródeł, niech chociaż przeczyta Trzy Wiedźmy Terrego Pratchetta i motyw z błaznem Verencem. No i proszę posłuchać piosenki Smile Song z II sezonu. Tam Pinkie dokonuje samodefinicji swojej życiowej misji, tak samo jak w The Cutie Marks Chronicles. Bycie tym znienawidzonym powszechnie „klaunem” to nie wynalazek III sezonu.

21


Publicystyka 22

Dlatego podsumowując: pojedyncze motywy są robione pod fandom, ale całe odcinki... nie. Tutaj pojawia się sugestia, że Too Many Pinkie Pies to pomysł pochodzący z 4chana. Cóż, byłoby ryzykowne umieszczać w bajce dla dzieci treści pochodzące z takiego miejsca. Dlatego wciąż pozostawałbym przy swojej opinii, że fabuła nie jest układana pod fandom. Szczególnie, że mamy na końcu sezonu Twilicorna, który niemalże jednogłośnie został przez fandom skrytykowany.

4. Spike do usług niedźwiedzich. Zarzut: Odcinek Spike at Your Service jest do bólu niekonsekwentny. Spike, który normalnie bezproblemowo radzi sobie z pracami domowymi, cechuje się bystrością jak na swój wiek, a także umie porządnie gotować, na ten jeden odcinek staje się bezmyślną ofermą. Odpowiedź: Zgoda, ale... Ale brak konsekwencji w fabule jest konsekwentny wobec polityki serialu. My Little Pony jako serial dydaktyczno­ edukacyjny ma za zadanie uczyć młodych odbiorców właściwych postaw życiowych. To oczywiste. Jedną z lekcji jest refleksja nad pomaganiem wbrew czyjejś woli. Wybór padł na Spike’a... czy słusznie? Spike jako chciwa i epizodycznie leniwa bestia faktycznie średnio pasuje na kogoś, kto nagle postanawia uszczęśliwiać innych na siłę. Tak samo jego nagłe „ogłupienie” również nie pasuje. Identycznie sprawa ma się z wieloma detalami, które tutaj się pojawiają, jak jakiś Smoczy Kodeks, a także robienie z siebie błazna. Zgadzam się zatem, że Spike w tym odcinku to inna postać niż w każdym innym.

Równocześnie chciałbym zwrócić uwagę, że brak fabularnej konsekwencji powinien być znany wszystkim bronies, gdyż pojawia się z przykrą, wysoką częstotliwością. Sweetie Belle potrafi uszyć ładne pelerynki z herbem, a nie umie policzyć nóg u kucyka. Twilight jest w stanie naprawić tamę, a nie posiada umiejętności zamiany jabłka w pomarańczę (to akurat me pewne wytłumaczenie fabularne). Pierwsze wykonane Sonic Rainboom ma miejsce o różnej porze dnia w retrospekcjach Mane 6.

5. Sombra i Kryształowa Klapa. Zarzut: Sombra jest niedopracowaną postacią, niemalże bez kwestii dialogowych, charyzmy, historii i w dodatku nie wiemy o nim niemalże niczego. Samo The Crystal Empire to odcinek zrobiony tylko po to, aby nabić kasę na nowej serii zabawek, gdyż fabularnie nic tam nie trzyma się kupy. Odpowiedź: Zgoda i sprzeciw! Nie sposób się nie zgodzić, że w porównaniu z Discordem, Sombra jest postacią absolutnie niedopracowaną. Przyznają to też jego nieliczni (niestety) fani. O ile w przypadku Chrysalis też nie możemy pochwalić się szczególnie bogatą kwerendą źródłową, o tyle królowa ma zdecydowanie więcej do zaprezentowania w swoim czasie antenowym. Dlatego zgadzam się, że potencjał Sombry (pierwszy serialowy zły ogier!) został niewykorzystany. Jednak drugi zarzut, czyli odrzucenie Crystal Empire to już moim zdaniem nieporozumienie. Serial wyjątkowo hojnie obda­rzył nas informacjami o całkowicie nowej lokacji w Equestrii. W ciągu dwóch krótkich odcinków dowiadujemy się sporo, widzimy też niemało, a ponadto Crystal Empire cy­klicznie powraca, czyli twórcy nie zapomnieli o swoim dziecku, tak jak to niejako miało miejsce z Chrysalis – Podmieńcy póki co ponownie się nie pokazali.


6. Niewidzialna Rarity Zarzut: Rarity w trzecim sezonie nie ma swojego odcinka, jest traktowana po macoszemu, nie ma ani razu kluczowej roli fabularnej, nie mówiąc już o piosence. Odpowiedź: Zgoda! Zgadzam się w ca­łej rozciągłości, że z całej Mane 6 ta klacz otrzymała najmniejszą dolę, co wymiernie przekłada się na jej popularność. Jedyne dwa odcinki, gdzie ma role większą od ja­ kiejkolwiek innej przyjaciółki, to: ­Sleepless in Ponyville. Pinkie Pie i Twi­ light nie odgrywają tutaj roli fabularnej, jednak Rarity równocześnie nie gra pierwszych skrzypiec, a wraz z Applejack jedynie drugie. ­Games Ponies Play. Można zaryzyko­wać stwierdzenie, że tworzenie fryzury dla Cadence to sprawa fabularnie pierwszopla­ nowa, ale skutkuje to brakiem Rarity na ekranie przez większość odcinka. 7. Powtórka – Just for Sidekicks oraz Games Ponies Play. Zarzut: Z jednego pomysłu ukręcono dwa odcinki. Czysta oszczędność czasu i wysiłku.

Odpowiedź: Zgoda, ale... co w tym złego, skoro te odcinki mają absolutnie różną fabułę? To, że każde posiadają wspólne elementy i nawet lokacje, to nic szczególnego. Koncepty i akcja toczą się na zupełnie innej płaszczyźnie. 8. Games Ponies Play – odcinek z jednym gagiem. Zarzut: W przeciwieństwie do innych odcinków, tutaj mamy jeden motyw przewodni (pomyłkę na stacji), wokół której dzieje się seria innych pomniejszych gagów. Jeden pomysł na fabułę całego odcinka to mało. Odpowiedź: Sprzeciw, ale... po kolei. Owszem, zadanie było pojedyncze: zaimponować. Popełniono też jeden błąd. Ale czy to jedyny taki odcinek? Cieplej oceniany epizod One Bad Apple brzmi podobnie. Widzimy pomyłkę na początku, czyli Babs wybiera „ciemną stronę mocy”, a dziewczynki nie pytają o radę Applejack. Jeden z bardziej popularnych Luna Eclipsed miał to samo rozwiązanie, czyli błędnie zinterpretowane zachowanie Pinkie. Secret of My Excess – identycznie, jeden pomysł na cały odcinek, czyli niekontrolowane dorastanie Spike’a. Przy okazji, nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ten odcinek dotyczył tylko jednej, jedynej rzeczy. Może i obracał się wokół jednego gagu, ale wniósł wiele informacji o uniwersum My Little Pony. Mamy tutaj ciekawą chorobę (zaburzenie) psychiczną, mnóstwo detali o Crystal Empire i rodzinie książęcej. No i to jest jedyny odcinek sezonu, gdzie Rarity ma coś poważnego do roboty. Jednak uczciwie przyznam, że nie zaszkodziłoby dodać czegoś więcej.

Publicystyka

Może nie powiedziano wszystkiego (skąd wzięły się kryształowe kucyki?), ale w żaden sposób nie wykracza to poza standardową politykę serialu: o Canterlot też na dobrą sprawę mało wiemy, a pojawia się przecież o nim wzmianka w co trzecim odcinku. Co do nowej serii zabawek... a co w My Little Pony nie powstało w tym celu? Sam serial od pierwszej generacji to żywa reklama figurek i innych pierdółek.

9. Discord stał się przytulanką. Zarzut: Przedwieczny demon chaosu, o praktycznie nieograniczonej władzy nad materią, staje się miłym starszym panem w ciągu 20 minutowego spojrzenia Fluttershy. 23


Publicystyka 24

Odpowiedź: Zgoda! Faktycznie, sprawa trochę śmierdzi. Mi również ciężko uwierzyć, że tak potężny szwarccharakter zmienił swoje postępowanie o 180 stopni przez kilka miłych gestów ze strony Fluttershy. Ponadto sama przemiana następuje w sposób nienaturalny Ot, Discord cieszy się ze zwycięstwa nad Flutterką i nagle robi mu się przykro! Nie wierzę. Trochę to wygląda, jakby faktycznie twórcy na siłę chcieli przypodobać się fandomowi, robiąc odcinek z Discordem, ale nie mając na niego pomysłu. Równocześnie można odnieść wrażenie, że w ten sposób chciano ostatecznie zamknąć wątek Discorda. To oczywiście tylko dywagacje. Czekamy na IV sezon. 10. Brak listów. Zarzut: Nie ma prawie ani jednego listu do Księżniczki. Czyżby to był wstęp do Twilicorna? Skąd ona miałaby o tym wiedzieć? Odpowiedź: Zgoda! Faktycznie, to zagadka, czemu Twilight i reszta przestała nagle pisywać do Księżniczki. Czy to wada, każdemu pozostawiam do subiektywnej oceny. Niektórzy lubili te listy, inni nie.

11. Cutie Mark Crusaders wciąż bez znaczków. Zarzut: Ten motyw robi się nudny. Kiedy w końcu dziewczynki dostaną swoje znaczki? Jak można wywnioskować z biologii kucyków, to w ich wieku na mur beton powinny już być. Odpowiedź: Zgoda! Też gorąco kibicuję klaczkom, aby odkryły to swoje przeklęte przeznaczenie. Z jednej strony zakończy to bardzo romantyczną część ich życia, ale rozpocznie kolejną. To trochę jak z Twilicornem – coś się kończy, coś się zaczyna. Zgodzę się też, że ich usilne poszukiwania tożsamości robią się monotonne. Szczególnie, że w odcinku The Show Stoppers były tak bliskie rozwiązania problemu.

12. Spike – na siłę wszędzie. Zarzut: Spike dostał aż 2 osobiste odcinki. Ponadto otrzymał swój witraż pomimo, że to Twilight odnalazła Kryształowe Serce. Odpowiedź: Sprzeciw! Sprzeciw jest zapewne oczywisty dla fanów małego smoka, ale ja muszę się wypowiedzieć. Otóż faktycznie, bilans dla smoka jest wyjątkowo korzystny, szczególnie, jakby porównać go z Rarity. Jednakże w pozostałych odcinkach nie ma zbyt wielu zadań. Ponadto wiele osób czekało, aż ciężko pracujący miotłą asystent dostanie trochę chwały. Ta chwila nadeszła. Ja jedynie jestem ciekaw, kiedy on zacznie dorastać i co stanie się potem.

13. Twilicorn i Magical Mystery Cure. Zarzut: Twilicorn jest wzięty z kosmosu, zaburza równowagę serialu. Czysty, komercyjny chwyt. Odpowiedź: Zgoda! Motyw Twilicorna został już chyba przedyskutowany na wszelkich płaszczyznach, więc nie będę tego powielał. Chciałbym za to skupić się na samym odcinku. Wszelkie jego problemy biorą się z tego, że jest za krótki. Po prostu w 20 minutowym materiale zmieszczono pomysły na 90 minutowy film pełnometrażowy. Jakby Twilicorn wziął się z takiej ogromnej przygody, zdecydowana większość (w tym ja) popatrzyłaby na niego przychylniej. A tak jesteśmy zniechęceni, bo zaskoczeni. Jednak Twilicorn, jak niektórzy mądrze przyznają, to zupełnie nowe możliwości dla serialu. Nowy wymiar przygód i problematyka. Kto wie? Może wyniknie z tego więcej dobrego, niż nasz sceptycyzm dopuszcza? Jednak chciałbym skrytykować zaburzenia równowagi magii w tym odcinku.


Publicystyka

Znaczki. Znaczki są powiązane z bliżej nie wyjaśnionymi procesami magicznymi sprzężonymi z przeznaczeniem. Jak mówiła Twilight, nie da się ich stworzyć sztucznie, więc jak możemy się domyślić, ogólnie czarowanie znaczków to trudny i zły pomysł, o czym boleśnie przekonała się Apple Bloom. Jednak tutaj mamy pewne zaklęcie, rzucone w sumie nieświadomie przez Twilight, które czyni ogromne spustoszenie. Absolutna amnezja, pomylenie osobowości i pomylenie mocy. Wychodzi na to, że istnieją (proste) zaklęcia, dzięki którym można kontrolować wszelki kucyki! Rzuca się takie coś i doprowadza do katastrofy. Cóż, dotychczas w serialu wszystko co magiczne posiadało pewną oprawę. Magiczne efekty świetlne, skupienie rzucającego, rozbłysk rogu i tak dalej. Tutaj tego wyraźnie zabrakło.

Dlaczego? Bo zabrakło czasu. To jest genialny motyw na film pełnometrażowy. Tylko wyobraźcie sobie produkcję kinową, gdzie jakiś zły charakter pomieszał Mane 6 znaczki ze sobą. Pinkie stałą się czarodziejką, Rarity uprawia pole i tak dalej. Mamy świetnie rozbudowane detale konsekwencji tych zamian, a także mozolną drogę do zwycięstwa i normalności. Dałbym dużo, aby to zobaczyć w kinach. Summa summarum, trzeci sezon jest w wielu kwestiach średnio uczciwie oceniany. Postarałem się przedstawić kontrargumenty sprzeciwiające się wielu problemom, a tam, gdzie się zgodziłem, to postarałem też umotywować. Trzeci sezon odstaje w kilku miejscach charakterem od pozostałych dwóch, ale... Mamy tylko trzy sezony. Czym są trzy sezony w Doktorze House? Bądźmy szczerzy: trzy sezony, a w sumie dwa i pół, to mało, aby je ze sobą porównywać i tworzyć typologie. Poczekajmy, aż będzie ich co najmniej kilka.

25


Publicystyka

Wywiad z sz6stym Wywiad z prezesem Fundacji „Canterlot” Sowa O tym, jak poznał fandom jeden z najbardziej rozpoznawalnych ludzi w fandomie, o pierwszych meetach w Krakowie i Fundacji „Canterlot” od pomysłu założenia stowarzyszenia, po stan obecny. Sowa: Witaj Łukaszu. sz6sty. Cześć. S: Jak zaczęła się twoja przygoda z kucykami i fandomem? 6: Moja pierwsza styczność z gadającymi kabanosami była to galeria Jaya Naylora, jednego z artystów rysujących futrzaste rzeczy. Na stronę wstawił rysunek przedstawiający shumanizowane Mane 6. Co prawda, wcześniej umieścił tam Zecorę, też w formie człowieka, ale nie wiedziałem wtedy że chodzi o MLP, bo podpisał ją tylko imieniem. Sądziłem, że jest to po prostu jakaś jego nowa postać. Dopiero po ujrzeniu schumanizowanego Mane 6 w podpisie dał informację, że jest to w związku z rosnącą popularnością My Little Pony: Friendship is Magic w Internecie. Zdziwiłem się, wpisałem „MLP” w słowa kluczowe wyszukiwarki, znalazło wtedy trochę w większości bezpiecznych do przeglądania rysunków (nie było jeszcze tak dużo niegrzecznych grafik). Zobaczyłem kucyki. „Aha, to jakaś nowa bajka, która cieszy się popularnością. Ok, ja lubię bajki, anime dawno nie oglądałem” — stwierdziłem. Myślałem, że to coś w stylu anime. Znalazłem w serwisie YouTube pierwszy odcinek — fajny. Drugi też fajny. Zdecydowanie nie było to anime. Przypomniałem sobie, że kiedyś ten serial oglądałem, a nawet miałem na kasecie VHS jakiś film pełnometrażowy, gdzie były czarownice oraz Smooze, a te kucyki tak fajnie chodziły i śpiewały.

26

Obejrzałem wtedy wszystkie odcinki dostępne w Internecie, to było do odcinka bodajże 13. albo 14. Nie wciągnąłem się jednak od razu. Pamiętałem, że to jest, ale nie czekałem na kolejne. Dopiero później trafiło to kręgu moich zainteresowań. Wyszukiwałem grafiki, komiksy na deviantArcie, ale odcinki oglądałem z pewnym opóźnieniem, albo po kilka na raz, a oglądałem regularnie od Over a Barrell, śledziłem livestreamy i począłem głęboko wchodzić w fandom. S: Jaka jest twoja ulubiona postać z MLP: FiM i dlaczego jest to Spike? 6: Spike’a lubię, choć przedstawiony w trzecim sezonie mi się zupełnie nie podoba, został bardzo spłaszczony. Co prawda częściej pojawia się na ekranie, ale w gorszym świetle. Na przykład Spike at Your Service uważam za ogromne nieporozumienie i przedstawienie tam tej postaci, jako totalną porażkę. W pierwszych dwóch sezonach jest znacznie lepiej ukazany. Jest to postać, która ma cięty żart, potrafi dopiec komuś rzucając ciętą ripostę, a przy tym jest to również trochę niewinna, nieświadomy wszystkiego bohater, który przez to jest na swój sposób słodki, mając charakterek. Podoba mi się też trochę jego samolubność. Dlatego też podoba mi się połączenie Spike’a z Rarity, która niby jest szczodra dla swoich przyjaciółek, jednak zawsze dba o to, by być „pony everypony should know”. Zawsze też szukamy w postaciach z filmów i bajek osób, które odzwierciedlają w jakiś sposób nas. Spike czasem przypomina mi mnie.


Pierwszy meet, 15. października. Wtedy poznałem właśnie Lionblau, Mere (nie wiedząc, że to on) i kilka innych osób. Rasiak wtedy też co prawda był. Nie poznałem go jednak osobiście. Najwięcej wtedy czasu poświęciłem na rozmowę z Poldkiem i Hasuke. Zapomniałem wtedy zapytać skąd są, więc nie wiedziałem, że pochodzą z Wrocławia. Spotkanie było bardzo przyjemne i wciągnąłem się w polski fandom — wszystko to wywołało u mnie wybuch optymizmu. Pojawili się nowi ludzie, nowe rzeczy, wspaniała perspektywa rozwoju — można zrobić coś nowego, co będzie się innym podobać. Wcześniej działałem w innych fandomach, starych i mocno zakorzenionych w kulturze i tam, żeby się wybić, jest ciężko. Coś, co dla ciebie jest nowego, co odkrywasz, dla innych jest już od dawna znane i nie zrobi się żadnej sensacji tym odkryciem. Coś, co zauważam w tej chwili w fandomie kucyków — osoby, które niedawno dołączyły do fandomu zaczynają mieć jakieś swoje rozważania i często trafiają na mur oporu, gdzie ktoś im odpowiada, że to już było i były na ten temat prowadzone dyskusje. To mi się trochę nie podoba i uważam, że trzeba do tych nowych osób być otwartym i wychodzić, cieszyć się tym, że są zainteresowani i że ten temat ciągle żyje. S: Jak dalej potoczyła się twoja historia z meetami? 6: W listopadzie miałem mały przypływ gotówki, więc 5. listopada byłem na meecie w Gdańsku, później pojechałem na meeta do Wrocławia, tydzień później, w sobotę, do Warszawy, w niedzielę na drugi krakowski (najmniejszy do tej pory meet w tym mieście — było nas wtedy 9 osób) i tydzień później był trzeci krakowski — spory, bo dwudniowy. Później pojechałem na drugi wrocławski i czwarty krakowski.

Publicystyka

S: Czy miałeś jakiś wkład w twórczość fandomu? 6: Gdy fandom polski się rodził, brałem w tym dosyć czynny udział. Miałem doświadczenie z przeróbkami z Alvina, które się cieszyły chyba największą popularnością ze wszystkich przeze mnie podesłanych do czasu, kiedy ich nie usunięto ze względu na premierę wersji kinowej — miałem wtedy łącznie około miliona wyświetleń, ale wszystko zniknęło i już nikt o tym nie pamięta. Zacząłem też robić przeróbki kucykowe. Pierwsze to były bardzo toporne, ale ludziom się nawet podobały, trafiłem nawet na EqD. Dzięki temu nawiązałem kontakt mailowy z Sethisto. Można było wtedy z nim pisać bez problemu, bo nie był jeszcze tak zawalony pracą. Niestety później kontakt się urwał. W Święta zrobiłem konkurs cukierniczy na FGE, który niestety nie cieszył się zbyt dużą popularnością, ale panowie chyba po prostu bali się piec, brały w nim udział same dziewczyny (i Frey), ale wypieki jakie zostały zgłoszony były na naprawdę wysokim poziomie. Wtedy też pierwszy raz zetknąłem się z ro­ ro, która nie była jeszcze znana tak szerokiej publice jak teraz. Znali ją tylko nieliczni, którzy mocno siedzieli w fandomie zagranicznym. Na polskiej scenie mało kto wtedy o niej słyszał, ale później na szczęście to się zmieniło. S: Jak wyglądał twój pierwszy ponymeet? 6: Sezon się skończył, przyszły wakacje, odkryłem Equestria Daily, zacząłem co nieco tam wysyłać, nastąpiły też pierwsze próby zrobienia czegoś od siebie i mniej więcej we wrześniu 2011 roku natrafiłem na stronę For Glorious Equestria, administrowaną przez naszego kolegę Mere Jumpa. Jednym z pierwszych postów jaki zobaczyłem był Pierwszy Ponymeet w Krakowie. Łał! Fajnie, właśnie dowiaduję się, że w Polsce też jest fandom, że działa i w dodatku chcą się spotkać u mnie, w Krakowie. Akurat byłem w takim okresie, że potrzebowałem trochę kontaktu z innymi ludźmi, więc postanowiłem pójść i zobaczyć, co to jest za grupa. Stwierdziłem, że jak nie będzie mi się podobać to po prostu pójdę na przystanek i wrócę do domu.

27


Publicystyka 28

S: Co zmieniło się w twoim życiu po dołączeniu do fandomu? 6: Żartując: Założyłem fundację i mam pieczątkę ze swoim imieniem i nazwiskiem oraz podpisem „Prezes Zarządu”. A tak na serio, to dzięki fandomowi poznałem wielu nowych, ciekawych ludzi z naprawdę różnych środowisk, mających naprawdę przeróżne, czasem rzadko spotykane zainteresowania. Gdyby nie ten serial nie poznałbym 80% typów, jakie poznałem, środowisko fandomu bronies jest bardzo zróżnicowane. Jeżeli żyłbym normalnie, czyli jako szeregowy pracownik, w swoim wieku, nie zadawałbym się także z ludźmi młodszymi od siebie, a tak dzięki fandomowi mogę czuć się trochę młodszy. S: Jak wyglądała historia zorganizowanych ponymeetów w Krakowie? 6: Odbył się trzeci wrocławski, który był ewenementem w skali kraju, gdyż był to pierwszy w Polsce ponymeet, na który wynajęto salę. W dodatku stawiło się na nim około 60 osób. Nie chcieliśmy, aby Kraków prezentował się gorzej. Piąty krakowski był ostatnim meetem, który odbył się w Plazie i był niezorganizowany (bez wynajmowania sali, itd.). Wtedy też powstała idea pierwszego zorganizowanego meetu — Szósty Krakowski Ponymeet. Na początku w ekipie organizatorskiej byliśmy tylko ja, Rasiak i Lionblau. Dosyć szybko dołączyli do tej grupy Dragon i Gannet, na końcu zaś Samanta, która na dobrą sprawę dopiero w lutym dołączyła do fandomu, ale szybko zasymilowała się. Szósty Krakowski Ponymeet zaskoczył nas ogromnie, bo salę wynajęliśmy na 4 godziny licząc na to, że przyjedzie maksymalnie 50–60 osób. Wzięliśmy salę na 50, gdyż uznaliśmy, że nie ma sensu zakładać maksymalnych wartości. Jednak tydzień przed meetem zarządca budynku powiadomił nas, że nastąpiła pomyłka, gdyż koleżanka nie zauważyła, że on zarezerwował salę dla kogoś innego, więc dostaliśmy salę na 90 osób przy takiej samej cenie, co nas potem uratowało. Była rejestracja, aby każdy miał swój identyfikator — to też była nowość z naszej strony, ponieważ każdy miał spersonifikowany identyfikator. Sprawdziliśmy koszty sali, oraz wydruku identyfikatorów i wyszło nam wtedy, że trzeba będzie wziąć

jakieś składki organizacyjne, bo się nie wypłacimy. Braliśmy około 5–6 zł za wejście. Rejestracje szły bardzo powoli. Na meecie, 14. kwietnia (rocznica pierwszej emisji pierwszego odcinka My Little Pony pt. Rescue From Midnight Castle), pojawiło się jednak znacznie więcej osób, łącznie sto sześć z tego, co pamiętam. Wtedy już przygotowaliśmy pierwsze panele z rozpiską. Odbyło się też pierwsze liczenie pieniędzy po meecie i okazało się, że mamy nadwyżkę pieniędzy, którą postanowiliśmy przekazać na cele charytatywne. S: A co z pierwszym konwentem kucykowym w Polsce, My Little Konwent? Nie byłeś pierwotnie organizatorem, jak dowiedziałeś się o tym wydarzeniu i jak dalej się to potoczyło? 6: Siedzieliśmy wtedy z Rasiakiem na cotygodniowej babeczce w Cupcake Corner, gdy zadzwonił do mnie Dragon. Poprosił, abym sprawdził Facebooka, bo „jakaś dziwna strona się pojawiła” i żebym powiedział czy coś o tym wiem. Spełniliśmy jego prośbę i wtedy właśnie wybuchła bomba o nazwie My Little Konwent. Niemałe było nasze zdziwienie. Odbyła się konferencja ludzi z fandomu z organizatorami konwentu. Współpraca z R­Squadem jakoś się potoczyła, poznałem Pomyloną i zorganizowaliśmy MLK.


sama kwota to dla niektórych praktycznie jedna czwarta wypłaty. Do tego oczywiście doliczyć dojazd, hotel i wyżywienie. W Polsce zaś wejściówki na konwenty przeważnie kosztują około 40 złotych. Na zachodzie istnieje też takie przeświadczenie, że wszelkie gadżety kupisz tylko na konwencie. Ludzie nie są nauczeni zamawiać drobnych gadżetów przez Internet, wysyłkowo. Jak ktoś chce przypinkę, to kupi ją na konwencie, a nie zamówi go od producenta. Z jednej strony jest to dobre dla wystawców, bo towar zawsze zejdzie, ale biorąc pod uwagę zwykłych uczestników, to z ich perspektywy nie jest to już tak dobre, bo przez to ceny są wyższe. Na przykład na GalaConie przypinki, które w Polsce dostać można za 4–5 zł, sprzedawane były za około 4 €. S: Kogo najmilej wspominasz ze swoich wypraw na konwenty za granicę? 6: Zdecydowanie Peter New, z którym miałem okazję spotkać się podczas BronyConu (Brohoof 5/2012). Był bardzo miły, otwarty i ciepły. Jego najmilej wspominam z osób, z którymi miałem kontakt. Oczywiście też Lauren Faust wydała mi się też bardzo przyjemną osobą, jednak z nią rozmawiałem zaledwie pięć minut, co jest naprawdę krótko, więc nie mogę się obiektywnie wypowiedzieć. Poza tym wszystkie osoby z fandomu, z którymi miałem styczność pozostawiły bardzo pozytywne wrażenie i były bardzo przyjaźnie nastawione. Na przykład Dustykatt (wywiad: Brohoof 4/2012), który z każdym bez grymasu pozował do zdjęcia i mimo tego, że na BronyConie był zwykłym uczestnikiem, pomagał wszystkim. The Living Tombstone, który biegał z tą swoją wspaniałą mordką i rozśmieszał wszystkich wokół. Mic The Microphone, który robił śmieszne psikusy. Na GalaConie miałem okazję porozmawiać także z JanAnimations, to również bardzo przyjemny i ciepły człowiek. Cieszyło go bardzo, że innym ludziom podoba się jego praca, czuł się poruszony tym faktem. Największy kontakt miałem z Braeburnedem, który jest naprawdę świetną osobą.

Publicystyka

S: Byłeś parę razy na konwentach za granicą. Czym one różnią się od polskich? Czy ludzie w innych krajach zachowują się inaczej niż u nas? 6: Za granicą, jak wywnioskowałem głównie z rozmów, meety są przede wszystkim rzadsze niż u nas i są mniejsze. Polega to głównie na tym, że grupa spotyka się na piwie lub wspólnym obiedzie, trochę porozmawiają o serialu, śpiewają. Szczególną różnicą dotyczącą konwentów jest to, że w innych niż Polska krajach noclegi nie są na terenie konwentu, co moim zdaniem jest pozytywne. Na zachodzie nie ma szkół konwentowych. Jest mocne rozgraniczenie: konwent to konwent, odbywają się tam panele, wystawy i inne atrakcje, a nocleg jest w gestii samych uczestników. Śpi się w hotelu, ewentualnie bursie lub namiocie. Organizatorzy oczywiście mogą załatwić zniżkę lub za odpowiednią dopłatą do biletu zapewnić nocleg w hotelu. Jest to podejście znacznie bardziej cywilizowane, a przede wszystkim ogromne ułatwienie dla organizatorów, którzy nie muszą się martwić o warunki sanitarne w miejscu wydarzenia. Ludzie tam są również znacznie bardziej otwarci. Nie wiem czy to wynika z tego, że na co dzień nie są tak mocno związani ze sobą. W Polsce ten fandom trzyma się dosyć mocno, cały czas interakcja między ludźmi zachodzi — na grupach Facebookowych, forum czy TeamSpeaku. Ludzie praktycznie cały czas mają ze sobą kontakt i jak spotykają się ze sobą na żywo, nie jest to dla nich żadnego zaskoczenia, często nie ma już o czym rozmawiać. W innych krajach wygląda to zupełnie inaczej. Tam nie ma tak dużej interakcji przez Internet, przez co przy spotkaniu się z innymi osobami jest dużo tematów do rozmów. Wszystko jest skupione bardziej wokół serialu, a nie na relacjach międzyludzkich. Czy to jest dobrze, czy złe? To już sobie każdy oceni, według mnie jest to dobre, bo zauważyłem, że na niektórych meetach kucyki to tylko taki pretekst, przykrywka, czasem nawet niechciany dodatek do meetu. Z drugiej zaś strony ceny konwentów na zachodzie są znacznie wyższe. Porównując zarobki w Unii Europejskiej lub w Stanach Zjednoczonych do tych w Polsce — dla przykładowego Niemca wydać 70 € na wejściówkę to nie jest wielki wydatek, wystarczy małe wyrzeczenie. W Polsce zaś ta

29


Publicystyka

S: A jak wyglądały początki Fundacji?

30

6: Pod koniec października, jeszcze przed meetem w Gdańsku, zrobiłem sobie taką nockę z kucykami — puściłem sobie w kinie z laptopa kucyki na ekranie kinowym i wtedy wpadł mi do głowy pomysł (co było spowodowane dużą ilością kofeiny i napojów energetycznych), aby zrobić meeta w kinie, aby ludzie mogli obejrzeć odcinek tak jak ja wtedy. Wymyśliłem Kucykowe Ferie w Krakowie. Do tej akcji przyłączył się, jak pamiętam, Rasiak. Pamiętając czasy liceum, kiedy to założyliśmy stowarzyszenie, aby Unia Europejska dofinansowała nam rejs po Zatoce Gdańskiej, uznałem, że dla kucyków też można by coś takiego zrobić — na pewno ułatwiłoby to wiele rzeczy. Powstała więc idea stowarzyszenia bronies. Na czwartym krakowskim, 18. grudnia, miałem już gotowy statut, oraz inne potrzebne dokumenty i zbierałem podpisy na liście członków założycieli. Niestety nie udało się wtedy zebrać wymaganej 15­osobowej grupy, więc gdy w styczniu był meet we Wrocławiu dogadałem się z ludźmi i zebrałem od nich podpisy. Idea Kucykowych Ferii niestety upadła ze względu na zbyt małą ilość chętnych, bo wynajem sali kosztowało, a nikt nie myślał, by płacić za uczestnictwo w meecie i robić zorganizowane w ten sposób meety. W końcu fandom był wtedy w powijakach. Zrobiliśmy po prostu mały falstart z wydarzeniem, ale idea stowarzyszenia sobie żyła. W końcu udało mi się zebrać wymaganą ilość podpisów. Droga urzędowa, aby założyć stowarzyszenie, jest skomplikowana i mimo mojego doświadczenia z poprzednich działalności (poprzednio nie byłem jednak założycielem a zwykłym członkiem). Wiedziałem jednak tylko jak to wygląda od strony formalnej, zaś o aspekcie na styku linii sąd­założyciel niewiele. Niestety było to dość skomplikowane, a do tego natrafiłem na opór krakowskich sądów — wyłącznie sędzia decyduje czy stowarzyszenie zostanie zarejestrowane, wszystko zależy od jego widzimisię. Jest też taka nieformalna zasada, że nigdy stowarzyszenia za pierwszym razem nie zakładają, muszą dać przynajmniej dwa lub trzy odrzucenia.

S: Czym się zajmuje Fundacja? Jakie są plany na przyszłość? 6: Celem Fundacji jest działalność oświatowo­kulturalna, zwłaszcza popularyzacja sztuki filmu animowanego, propagowanie wartości przyjaźni i tolerancji, działanie na rzecz zwiększenia udziału obywateli w życiu publicznym oraz propagowanie postaw świadomego uczestnictwa w działalności społecznej, promowanie młodych twórców, idei społeczeństwa obywatelskiego oraz ochrony środowiska. Zależy nam na aktywizowaniu fandomu, żeby nie tylko spotykać się na piwie i rozmawiać o kolorowych kabanosach, ale też coś zrobić, żeby członkowie tego fandomu mogli zrobić coś dla innych —niekoniecznie charytatywnie, ale także przez organizację warsztatów, pomoc w znalezieniu osób chętnych do pomocy i wsparcia. Poza tym także promocja fandomu, wychodzenie naprzeciw mediom i ludzi, pokazanie, że nie jesteśmy jakimiś dziwnymi pedofilami, którzy fascynują się kucykami, ale normalnymi osobami, które mają trochę nietypowe zainteresowania i nie należy się nas bać, a współpracować z nami. Główny cel to jednak organizacja imprez i meetów, a także pomoc przy tym. Największy priorytet dla Fundacji mają więc teraz My Little Konwent 2 w Krakowie, Szósty Wrocławski Ponymeet oraz Berrymeet w Szczecinie. S: Chcesz może coś przekazać naszym Czytelnikom? 6: Kwiatek mi usycha i nie wiem, z jakiego powodu. Jeżeli ktoś ma jakiś pomysł niech napisze do mnie maila na adres: fundacja@canterlot.pl S: Dziękuję ci serdecznie za wywiad i do zobaczenia na najbliższym ponymeecie! 6: Do zobaczenia.


Suchy Godzina piąta to świetna godzina dla ludu pracującego, dla ludzi mających problem ze spaniem, ale także wszelkich konwentowiczów dla których czas nie ma znaczenia, a liczne konwenty to coś dla czego żyją. Czekając na lokalnym przystanku autobusowym w koszulce z kucykami sam prosiłem się o kłopoty, ale kolejny raz moje miasto srogo mnie zawiodło, o godzinie siódmej zauważyłem znajome twarze w postaci Adona i Szóstego oraz nową osobę, Netaro, który tak jak my pałał chęcią poznania zagranicznego fandomu. Nie myśląc długo spakowałem swoje rzeczy na tył samochodu, a swój tyłek na miejsce środkowe. Auto zaprowadziło nas do miejsca którego długo nie zapomnimy... Podróż przebiegała bez większych kłopotów, czas poświecaliśmy to na spanie, to na rozmowy. Pierwszy przystanek przypadł na Wrocław, gdzie zaoptrzyliśmy się w lokalnym

sklepie, zjedliśmy pożywne śniadanko, wypiliśmy świetną kawę zrobioną przez Szóstego(tylko 1,5 łyżeczki na 1,5 litra wody). Potem osięgnęliśmy kolejny cel na naszej drodze ­ Drezno, miasto przygraniczne. Po spożyciu czegoś ciepłego (bo KFC jest wszędzie!) opuściliśmy polską ziemię, tak bliską naszym sercom. Oczywiście w momencie przekroczenia granicy ruszył za nami niemiecki radiowióz skuszony naszą egzotyczną tablicą rejestracyjną, co nasz kierowca skwitował tylko kilkoma celnymi ripostami (bynajmniej bez przekleństw), a po sprawdzeniu naszego auta mogliśmy ruszyć w kierunku Ludwigsburga znajdującego się na południu Niemiec (to tam odbył się konwent). Do miejscowosci dotarliśmy w godzinach wieczornych i pierwsze co zauważyliśmy to ogromna cisza i spokój jak na miasto 70 tysięczne. Zakwaterowalismy się w hotelu Złoty Pług, ogarnęliśmy i ruszyliśmy na miejsce konwentu w celu sprawdzenia „z czym to się je”.

Publicystyka

Relacja z Galaconu

31


Publicystyka 32

W dotarciu pomogła nam mapka, którą posiadał Szósty, oraz świetnie oznakowanie miasta. Na miejscu zauważyliśmy mnóstwo bronies, którzy już zbierali się wokół obiektu. Pragnąc dostać się wcześniej do środka należało uiścić opłatę w wysokośći 10 euro. Stwierdziliśmy że to nie ma sensu, wszak konwent rozpoczynał się jutro, w sobotę. Smutni wróciliśmy do hotelu zaopatrując się po drodze w lokalnym Kauflandzie. Trzeba było przygotować się na atrakcje, które miały już niebawem mieć miejsce. SOBOTA Wielki dzień, początek konwentu. Miarowym krokiem oraz z pełnymi żołądkami doszliśmy na miejsce. W tym momencie można było zauważyć ogromną ilość bronies którzy czekali z niecierpliwością w kolejce, która ciągła się już na zewnatrz. Wszędzie paradowali cosplayerzy, bardziej lub mniej udani. Pośród tego tłumu dało się zauważyć liczne cosplayerki płci żenskiej, wyglądajace ładnie i w pełni profesjnonalnie. Naszą szczególną uwagę przyciągnęła panna przebrana za Queen Chrysalis, miała ona nawet odpowiednie soczewki od których nie można było oderwać wzroku . Można było także zauważyć mnóstwo mane 6 – w wersji żenskiej, jak i męskiej. Dużo czasu zajeło nam rozmowa z jednym z takich męskich

Twlight, który pochodził z Austrii. Dowiedzieliśmy się m.in. że bronies za granicą oznacza bardzo wykstrzałconą i "kasiastą" osobę, można było zauważyć to po cenach pluszaków, które osiągały 300 euro a mimo to ludzie z chęcią je kupowali. Nie czekająć na dalszy rozwój wydarzeń ruszyłem w stronę ubikacji, by wejść do kabiny jako zwykły człowiek, a wyjść niczym superbohater, Shadowbolt, podany wielu przeróbkom które powodowały że jego odbiór przez innych ludzi był 20% fajniejszy. Wychodząc skierowałem swoje kroki na oficjalne otwarcie konwentu, gdzie zostali pokazani goście Galaconu oraz pełen plan imprezy. Następna atrakcją wartą poświęcenia czasu był panel aktorów podkładjących głos bohaterom z serialu w wersji angielskiej, niemieckiej, francuskiej oraz innych językach. Oczywiście jedyne osoby, które nas interesowały to Peter New (Big Macintosh) oraz Andrea Libman (Fluttershy oraz Pinkie Pie). Oboje okazali się bardzo sympatycznymi osobami, szczególnie Peter, który odpowiadał na robienie zdjęć przez fanów wyciągnieciem swojego aparatu i robienie im tego samego, odpowiadał na pytania w stylu Big Maca oraz śpiewał Final Countdown w wersji YUP.


Niedziela Przychodząc na miejsce bez zbędnej zwłoki udaliśmy się na panel JanAnimations, animatora odpowiedzialnego m.in. za animację promującą Galacon oraz Picture Perfect Pony. Nie zawiedliśmy się jego występem, pokazał on świetny filmik odpowiadający na liczne pytania oraz premierowo Button Adventures, który został bardzo ciepło przyjęty, a John obiecał kolejne części. Odbyła się także loteria której niestety nie wygrałem, a nagrody były zacne, oraz aukcja charytatywna, którą ze względu na zasobność naszych portfeli musieliśmy opuśćić. Innymi wartymi do odnotowania atrakcjami było karaoke do którego przychodziły i odchodziły kolejne osoby oraz sala z grami, której wolę nie komentować. Większa atrakcją cieszył się laptop T_K z odpalonym FIM na głównym korytarzu. Jedno jest pewne, na drugi rok na pewno wrócę na kolejną edycją Galaconu, mimo ogromnej odległośći która nas dzieliła wrażenia na długo pozostaną w mojej głowie.

Publicystyka

Wychodząc mieliśmy świadomosć upływającego czasu oraz zbliżania się wydarzenia, na które czekaliśmy z niecierpliwością ­ wielkiej Galę, na której miał zagrać AcousticBrony. Po otwarciu drzwi nasza grupka zajęła odpowiedni stolik i czekała na rozwój wydarzeń. Muzyka popłynęła z głośników, a na parkiecie zaczeły pojawiać się kolejne pary. Nie myśląc zbyt dużo porwałem do tańca Krysię, a nasi rodacy kolejno Vinyl, Rainbow, Flutterkę oraz inne dziewczyny ubrane w stylu kucykowym. Wszystko co dobre szybko się kończy, spokojne tańce zostały zastąpione dyskoteką na której straciłem co najmniej 5 kilo. Zmęczeni oraz zadowoleni ruszyliśmy w stronę hotelu żeby przygotować się na ostatni dzień.

33


Publicystyka 34

Historia Equestrii cz.1 – Zamierzchłe czasy

Scootaller Jak każde rozbudowane uniwersum fantasy, świat kucyków posiada własną, unikatową historię i przeszłość. Wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni lat, na długo przed lub po przygodach zaprezentowanych w serialu My Little Pony: Friendship is Magic, należy podzielić na kilka kategorii, by podjąć próbę stworzenia kompletnego źródła wiedzy na temat historii Equestrii i zamieszkujących ją stworzeń. Przede wszystkim, konieczne jest oddzielenie informacji serwowanych przez twórców marki (serial + Equestria Girls, wypowiedzi pracowników Hasbro, komiksy IDW) od wszelkiego typu produkcji fanowskich, również w znacznym stopniu wzbogacających ten świat, jednakże funkcjonujących poza oficjalnym kanonem. Mając to już za sobą, możemy rozpatrzyć pierwsze zagadnienie: gdzie leży chronologiczny początek? Na początku był chaos… Tym zdaniem powinna rozpoczynać się każda poważna

publikacja skupiająca się na narodzinach uniwersum wywodzącego się w prostej linii ze starych baśni, mitów i legend. Później z chaosu wyłoniły się pierwsze stworzenia. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie „Jak powstała Equestria?”, musimy przenieść się do najodleglejszej przeszłości, konkretnie roku 7000 P.C. (przed Celestią). Wtedy to, jak można dowiedzieć się z historii komiksowej zaprezentowanej na Tumblrze ask­jappleack, świat został stworzony przez szóstkę Świętych Tytanów Harmonii. Stworzenia te, dysponujące potężną mocą zawartą w przymiotach reprezentowanych „obecnie” przez główne bohaterki serialu, opiekowały się żyjącą w powszechnej szczęśliwości rasą kucyków aż do momentu buntu jednego z boskiego rodzeństwa. Jest to (niestety) produkcja amatorska nienależąca do żadnego potwierdzonego kanonu. Tak naprawdę nie wiemy nic o początkach i samym fizycznym powstaniu planety, na której wiele lat później utworzono potężne i prawe państwo Equestria. Nie jest także potwierdzone, by w procesie jej tworzenia maczała kopytka któraś z księżniczek­alikornów.


Publicystyka

W serialu nigdy nie podano również żadnych konkretnych informacji o długości czy charakterystyce pierwszego nazwanego okresu historycznego tegoż uniwersum. Odnosząc się do nazw znanych z naszego świata, za najstarszą należy uznać erę paleokucykową (ang. paleopony), o której wiemy jedynie, iż w trakcie jej trwania kucyki nękały pierwsze opisane przypadki znaczkowej ospy (odcinek 6 sezonu 2, The Cutie Pox). Z ilustracji zamieszczonych w tym odcinku w jednej spośród książek Twilight wynika, że istniały już wówczas nowoczesne przedmioty takie jak narty z kijkami czy gogle i rurki do nurkowania ­ choć oczywiście uznać można to za uproszczenie dokonane przez autora tomu żyjącego już w późniejszej epoce. Odrzucenie tej teorii sugerowałoby jednak, iż okres paleokucykowy nie był świadkiem pierwszych przejawów zorganizowanej działalności rasy kucyków. Jako że są one istotami przepełnionymi magią pomagającą im w codziennym życiu, niewykluczone, że od początku posiadały też zdolność logicznego myślenia i świadomego przekształcania rzeczywistości wokół siebie, niezbędną do wykształcenia kultury oraz cywilizacji. Wynikałoby z tego, iż wszelkie opowieści o kucykach jaskiniowych wyprawiających się na polowanie na smoki za pomocą patyków i kamieni, należy włożyć między bajki nawet w domowej biblioteczce u Pinkie Pie.

Kolejnym wyszczególnionym okresem w historii kucyków jest era przedklasyczna, słynąca z dokonań wybitnych jednostek, takich jak mag Star Swirl Brodaty czy jego uczennica Clover the Clever (odc. 40 Hearts Warming Eve). O czasach tych możemy powiedzieć już znacznie więcej, jako że znalazły one konkretne umocowanie w fabule jednego z odcinków serialu. Wiadomo bez cienia wątpliwości, iż u kucyków istniało już wtedy zorganizowane społeczeństwo, jak byśmy to dziś po ludzku nazwali, „obywatelskie”, oraz że reguły sprawowania rządów i życia codziennego przypominały nieco znane nam skądinąd średniowiecze (lub starożytność w przypadku pegazów). Wówczas to każde plemię składające się na jedną kucykową rasę – jednorożce, pegazy i kuce ziemne – żyły ze sobą w symbiozie nacechowanej umiarkowaną wrogością, polegając na sobie wyłącznie w przypadku korzystania z wyjątkowego talentu jednej rasy przez drugą. O tym, jak funkcjonowało to w praktyce oraz jakie miało to konsekwencje dla dziejów Equestrii, opowiem jednak bardziej szczegółowo w kolejnym numerze pisma.

35


Publicystyka 36

Najbardziej zużyte pomysły w fanfikach Epizod II ­ Atak klonów Verlax Czyli najbardziej mainstreamowe, po­ pularne i przez to zupełnie zużyte idee. W pełni oryginalnym być się nie da, ale czasem granica zostaje zwyczajnie przekroczona. Oto przed Wami następny epizod listy najbardziej zużytych pomysłów na fabuły opowiadań o kucykach. Zacznijmy od...

Commander Hurricane Odcinek „Hearth Warming Eve” jest jednym z najważniejszych w historii całego pisarskiego fandomu. Dał on bardzo duże pole do popisu, dużo nowych postaci oraz zarysował nam także tło historyczne. Można wyróżnić sześć całkowicie nowych postaci, jednak jedna z nich całkowicie przyćmiła resztę. Jest nim osławiony/a Commander Hurricane, przywódca plemienia pegazów. Powody jego/jej popularności są wbrew pozorom dość oczywiste. W tym odcinku Hurricane ma najbardziej charakterystyczny wygląd (inspirowany historią starożytnej Grecji ), jest najbardziej „militarnym” kucem oraz jest grana przez Rainbow Dash. Szczególnie właśnie „militarność” tej postaci została przyjęta z radością przez pisarski fandom.

Z tych też powodów, popularność Commander Hurricane jest znacznie większa niż Kanclerz Puddinghead czy Księżniczki Platinum. O ile Hurricane może się pochwalić całą masą wspaniałych opowiadań (z „The Skies Long Forgotten” na czele ), o tyle reszta postaci, właściwie w ogóle. Najbardziej zapomnianymi postaciami są tutaj przede wszystkim grane przez Applejack i Pinkie Pie, czyli odpowiednio Smart Cookie oraz Kanclerz Puddinghead. Być może były za płaskie albo po prostu nie dawały wiele do myślenia. Ciekawą odskocznią od tego jest fanfik „Upheaval” gdzie o dziwo, rola Commander Hurricane jest znikoma, zaś znacznie ważniejszymi postaciami są Księżniczka Platinum oraz Private Pansy. Z drugiej strony, nawet w tym opowiadaniu znowu nie pojawia się ani Kanclerz Puddinghead, ani Smart Cookie. Gryfy jako Agresorzy Wojenni Wojenne fanfiki to zupełnie osobna para kaloszy. To gatunek rządzący się swoimi prawami, mający kilka charakterystycznych cech. Niestety, ma również swoje przywary oraz czasem zaśmierdzi typową tandetą. Tą „tandetą” jest ciągłe umieszczanie gryfów jako agresorów w konfliktach zbrojnych. Jest to grzech nagminny, wręcz porażająco popularny. Z czego to wynika? Tak naprawdę z całkowitego braku gryfów w serialu. Kiedy ta moda się pojawiła, znaliśmy tylko jednego gryfa, to jest Gildę. Jej agresywność i nieprzyjazność zostały niestety wziętę jako „narodowe” cechy tej rasy. Niedługo potem pojawił się „Equestria: Total War”, jeden z najsłynniejszych fanfików wojennych, który oczywiście, stawia gryfy jako agresorów w tym konflikcie. Potem już było po prostu szaleństwo, dziesiątki wojennych artów przedstawiających walczące gryfy i kucyki, dziesiątki kolejnych, nowych opowiadań z gryfami, jak np. wspomniane wcześniej „Of Skies Long Forgotten”.


Pojawia się pytanie dlaczego w takim razie Fluttershy nie jest problemem i jej też nie łamią skrzydeł? Prosta sprawa. Fluttershy po prostu słabo lata i jest naturalne, że trzyma się ziemi co nie grozi zaburzeniem przebiegu opowiadania. W teorii podobny problem mogłaby stanowić Twilight Sparkle, gdyż zna zbyt potężne zaklęcia. Tutaj jednak nie ma jakiejś mody na „łamanie jej rogu”, zwykle po prostu Twilight „zapomina”, że może odwrócić grawitację.

Publicystyka

Rainbow Dash ciągle łamie sobie skrzydła O nie, znowu Rainbow Dash potknęła się o kamyk i tak nieszczęśliwie wylądowała, że sobie skrzydło złamała... Autorzy nagminnie stosują ten manewr. Ale właściwie dlaczego? Wbrew pozorom, to nie jest wpływ odcinka „Read It and Weep”, wręcz przeciwnie. Problem polega na tym, że umiejętność latania Rainbow Dash często zaburza akcję powieści oraz wywołuje liczne ataki braku logiki. Przedstawiając to na przykładzie, pamiętacie Państwo scenę w odcinku „Crystal Empire” gdzie Mane Six wraz Shining Armorem uciekają przed wielkim, złym duchem Sombry? Otóż dlaczego Rainbow Dash, chociaż jest znacznie i to znacznie szybsza zawsze porusza się dokładnie z taką samą prędkością jak reszta? To samo widać gdy Mane Six biegnie by zdobyć Elementy Harmonii w odcinku „Canterlot Wedding”. Autor fanfika zwykle ściera się z taką sytuacją: „Dobra... teraz zrobię wyścig na czas, Mane Six musi na czas dostać się do tego przycisku by wszystko nie eksplodowało... zaraz... „Cholerna Rainbow Dash” Otóż o ile w serialu po prostu widać tu nielogiczność, autorzy fanfików rozwiązują ten problem poprzez łamanie naszemu cyjanowemu pegazowi skrzydeł. Czasem są ambitniejsi i naprzykład zakuwają Rainbow Dash w pancerz za ciężki by móc było latać, wszystko byle tylko ją uziemić, bądź spowolnić.

37


Publicystyka

Wywiad z Ng Yik Phangiem There’s a pony for Facebook too Salmonella Rozmawiam dziś z Ng, twórcą Po­ nyhoofa – nakładki, która zmienia nudnego, niebieskiego Facebooka w portal pełen tęczy, kręcących się Apple Bloom i Pinkie Pie łamiących czwartą ścianę na każdym kroku. Salmonella: Skąd właściwie pomysł na stworzenie Ponyhoofa? Słyszałam, że było to jakoś związane z reklamą There’s a Pony For That. Ng: Zacząłem oglądać MLP:FiM 21 grudnia 2011 ­ szybko wkręciłem się w serial i zacząłem poznawać fandom oraz jego dowcipy hermetyczne. Jedną z rzeczy, które zauważyłem, była skłonność bronych do ponyfikacji… wszystkiego. To trochę jak z R34 – jeśli coś istnieje, to możesz być pewny, że ma swoją kucykową wersję. Jakiś czas wcześniej miałem własny projekt, Monochrome Facebook Theme ­ zresztą wciąż o nim pamiętam, używa go wiele osób i obecnie jest on oparty na kodzie

38

źródłowym Ponyhoofa. Zmienia on oryginalne, niebieskie kolory Facebooka na czarno­białe. Pracując nad Monochrome, zdobyłem dużo wiedzy na temat działania kodu źró­dłowego portalu Zuckerberga i pomyślałem, że przecież mógłbym to wykorzystać, aby stworzyć coś dla naszego fandomu! Najpierw upewniłem się, że nikt jeszcze nie wpadł na taki pomysł, ale znalazłem tylko jedną bardzo przestarzałą skórkę na stronie userstyles.org. Mając tę wiedzę, zacząłem w końcu tworzyć – 5 stycznia 2012. Skończyłem dwa miesiące później. S: Czyli zajmowałeś się tworzeniem nowych motywów i, um, zabawą z kodami już wcześniej? Jak zaczęła się Twoja przygoda z informatyką? N: Właściwie to nie wiem. Może mój nadmierny kontakt z komputerami, kiedy byłem mały odegrał w tym jakąś rolę? Zacząłem programować mając 13­14 lat. S: …a teraz masz? N: Osiemnaście.


Publicystyka

S: Ile osób jest zaangażowanych w tworzenie Ponyhoofa? N: Na początku była nas dwójka – de­ weloper, czyli ja, oraz James, administrator serwera. Obecnie dołączyła do nas trzecia osoba, która zajmuje się grafiką i tworzy dodatkowe wektory, jeśli jakichś potrzebu­ jemy. Podsumowując, na chwilę obecną w projekt są zaangażowane trzy osoby, ale tylko ja zajmuję się programowaniem – od pierwszego dnia aż do teraz. S: Brzmi jak dużo pracy. Ile czasu dziennie poświęcasz Ponyhoofowi? N: Prawdopodobnie zbyt dużo. To jak praca przed komputerem na pełen etat. S: Skąd wzięła się nazwa Waszego rozszerzenia? N: Na początku chcieliśmy je nazwać Ponybook, jak we wspomnianej reklamie, co wydawało nam się najsensowniejsze. Zorientowaliśmy się jednak, że twórcy wielu projektów tego typu (Facebook Photo Zoom, Better Facebook, Facebook Purity…) otrzymywali od Facebooka maile o naruszeniu znaku towarowego. Wszyscy ostatecznie decydowali się na zmianę nazwy (Photo Zoom for Facebook, Social Fixer, FB Purity). My nie chcieliśmy marnować czasu na takie działania, więc zdecydowaliśmy się nie używać słów „face” ani „book” w naszej nazwie. Zmieniliśmy więc dwie litery i Ponybook przemienił się w Ponyhoofa.

S: Wiemy już, kiedy dołączyłeś do fandomu. Powiesz coś więcej na ten temat? N: Znajomy z Internetu wysłał mi link do pierwszego odcinka i kazał mi go obej­rzeć. Wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy – w różnych miejscach zaczęły się nagle pojawiać kucyki. Z jakichś powodów kilka miesięcy wcześniej polubiłem ten obrazek. Nie wiem dlaczego, po prostu wydał mi się niesamowity. S: Ulubiony kucyk? N: Oczywiście Pinkie Pie! S: A jednak używasz motywu z Twilight – przynajmniej korzystałeś z niego pół roku temu. N: Właściwie to wciąż zmieniam skórkę, której używam. Nie ustawiam tylko niebieskich kucyków – potrzebuję odmiany od klasycznego wyglądu Facebooka, wybaczcie, Rainbow Dash i Luno. Wciąż przeskakuję więc między pozostałą piątką głównych bohaterek. Myślę, że najczęściej korzystam z Fluttershy ze względu na to, że ma dwa kolory – różowy nagłówek i żółtą resztę strony. Uważam, że najlepszym sposobem na przetestowanie swojego produktu jest używanie go.

39


Publicystyka 40

S: Dobrze powiedziane! Kiedy by­łam w grupie dla bronies z Malezji, zauważyłam, że wszystkie polecenia są napisane po malajsku. Czy Ponyhoof zawiera jakieś inne niespodzianki tego typu? N: Tak – ale jest ich zbyt wiele, aby je teraz wymieniać. S: Jakie są Twoje plany na przy­ szłość związane z rozwojem Ponyhoo­ fa? Po pierwsze oczywiście naprawianie błędów. Facebook ma mnóstwo naprawdę zwariowanego kodowania i zawsze są jakieś rzeczy, które możemy poprawić. Wciąż dodajemy nowe postaci. Ich ilość zależy od tego, jak wiele dobrych wektorów uda nam się znaleźć. Planujemy także stworzyć kreator mo­ tywów, który pozwoliłby każdemu wybrać własne kolory i obrazki. Wciąż próbujemy ustalić pewne szczegóły, na przykład to, jak powinien działać interfejs i jak ma przebiegać przesyłanie plików. S: Z mojej strony to wszystko. Chciałbyś coś dodać? N: Mógłbym opowiedzieć o trudnościach, które spotykają nas podczas pracy nad Ponyhoofem – o ile nie jest to zbyt nudne. S: Mów, chętnie posłucham. N: Dobrze.

Największym wyzwaniem jest dla nas sam Facebook. Chodzi o to, że jest on u każdego trochę inny – twórcy uwielbiają wysyłać całkiem różne kody źródłowe do losowych osób, nie da się tego przewidzieć. Te zmiany są bardzo różne – od dużych, jak wyszukiwarka graficzna, do niewielkich, na przykład dodania jakiegoś okna czy zmiany działania przycisku. Dla przykładu: tutaj zmieniali coś z chatem, a tu Szukaj przyjaciół w prawym górnym rogu zostało zastąpione Sugerowanymi stronami. Jeśli nie wyłapiemy tych zmian, to takie osoby w najlepszym wypadku zostaną zmuszone do używania zwykłego, niebieskiego Facebooka, co może i wygląda dziwnie, ale jest nieszkodliwe. Gorszą możliwością są trudności z odczytaniem tekstu – na przykład umieszczenie białej czcionki na żółtym tle – albo nawet zupełne uniemożliwienie korzystania z Facebooka. Ze względu na te różnice między po­ szczególnymi kontami praktycznie niemożliwe jest, aby napisać kod raz i być w stu procentach pewnym, że będzie on działał wszędzie. S: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia z dalszym rozwojem Po­ nyhoofa.


Dylematy językowe bronies

Salmonella Nasz fandom oparty jest o serial amerykański, więc naturalnym jest, że często mamy do czynienia z anglicyzmami. Naturalny nie jest za to sposób, w jaki usiłujemy sobie z nimi radzić. Spróbuję dziś rozwiać chociaż część wątpliwości.

Człowiek człowiekowi wilkiem, a brony… Są dwa rodzaje błędów: takie, na które da się patrzeć przez palce oraz te robione we własnej nazwie. Krótko i na temat: w dopełniaczu, celowniku oraz bierniku po brony stawiamy apostrof i dołączamy zwyczajną końcówkę (­ego, ­emu, ­ego). Narzędnik i miejscownik przyjmują formę bronym. Tak, apostrof – a nie żadne „i”. Kreseczki u góry nie stawiamy za to przy odmianie słowa ponymeet – jak i każdego innego wyrazu mającego na końcu spółgłoskę, którą wymawiamy. Odmienimy go po prostu jak każdy inny wyraz o takiej końcówce – choćby identycznie brzmiący mit. Canterlotopolitańczyko­wianeczka Kiedyś nie było problemu. Wszyscy mówili, że Twilight mieszkała w Canterlot, Canterlot opuściła i do Canterlot udała na Wielką Galę. Potem jednak pojawił się polski dubbing i zaczął nazwę stolicy odmieniać. Rozwiązanie to zyskało wśród bronies zarówno zwolenników, jak i przeciwników.

Konkretne zasady dotyczące odmian nazw miejscowości nie istnieją – a nawet jeśli, to od każdej z nich można znaleźć jakiś wyjątek. Zresztą mniej znane miasta państw anglojęzycznych w przytłaczającej większości przypadków pozostają bez odmiany. Przez chwilę byłam skołowana, ale zaraz mnie olśniło. Phillydelphia to przecież Filadelfia, Manehattan – Manhattan, a Canterlot – Camelot z historii o rycerzach Okrągłego Stołu! Po przejrzeniu pięciu czy sześciu książek o królu Arturze doszłam do kilku wniosków. Pierwszy – tłumacze chyba mieli podobny problem, co my, bo zamiast pisać o Camelot (lub Camelocie) kurczowo trzymali się dodawania przed nim słowa zamek. My niestety nie możemy uciec się do tego fortelu. Z rzeczy, które bardziej nas interesują ­ wygląda na to, że obie formy są poprawne. Odmieniona forma występowała jednak znacznie częściej – z tym, że zazwyczaj początkowe „c” zastępowano „k”. Nie zachęcam – broń Boże! – do pisania o Kanterlocie. Ja osobiście wolę zostać przy nieodmienianiu tej nazwy, ale język polski najwyraźniej pozostawia nam wolną rękę w tej kwestii. A może jednorożec też była kobietą? Do tego sporu podchodzę jednoznacznie – zupełnie nie akceptuję formy niebieska pegaz podeszła do białej alicorn. Spójrzmy na to tak: potraktujmy jednorożec jako nazwę gatunku – taką, jak koń. Samica konia to klacz i tylko wobec niej używamy żeńskiej formy przymiotników oraz czasowników. Nikomu chyba nie przyszłoby do głowy pisać, że brązowa koń wygrała zawody – może nie licząc pewnej ministry sportu. Analogicznie traktowałabym sytuację z pegazami oraz jednorożcami.

Publicystyka

What are you? A dictionary?

41


Publicystyka 42

Czy fandom się zmniejsza?

Myhell W ostatnim czasie, w naszych umysłach coraz częściej pojawia się niepokojąca myśl, że nasz fandom, ten, do którego należymy, po prostu zanika. Czy nasz czas już nadszedł? Czy to może tylko zbędny strach, który koniecznie chce przerodzić się w prawdę? Powróćmy najpierw do 10 października 2010, czyli do dnia, w którym wyemitowano pierwszy odcinek My Little Pony: Friendship is Magic na kanale The Hub. Tego dnia nikt jeszcze nie wiedział, że te małe, kolorowe kucyki stworzą wokół siebie ogromną grupę fanów, która trwa przy nich do dzisiejszego dnia. W niemalże każdym kraju powstawała większa bądź mniejsza grupa, która bez wstydu ogląda ten kolorowy serial dla dzieci. Fala nie ominęła również naszej ojczyzny, która może, przynajmniej według mnie, pochwalić się naprawdę ogromną liczbą ludzi, które mają tę bajkę głęboko w sercu.

Jednak w ostatnim czasie coraz więcej osób ma dziwne przeczucie, że więź, która łączyła ich z fandomem, zanika… Czy mamy się czego obawiać? Większość z nas rozpoczęła przygodę z kucykami w następujący sposób: obejrzała jakąś przeróbkę w Internecie albo był już znajomy zafascynowany kucami który nas w to wtajemniczył. Śmieszne, prawda? Ale jednak tak jest. Zaczynaliśmy z myślą ,,Boże, co ja oglądam”. Potem dochodziło do nas ,,To jest całkiem fajne. Obejrzę jeszcze”, aż w końcu powiedzieliśmy sobie ,,Kocham to!”. Właśnie w tym momencie stawaliśmy się Bronies. Grupą, która łączy ludzi o różnych poglądach w jedną całość. Czas spędzony w fandomie nas kształtował. Niektórych zmienił, zaś na innych zbytnio to nie wpływało. Wielu z nas poznało wspaniałych ludzi, którzy tak samo jak my uwielbiają kucyki. Stąd narodziło się wiele przyjaźni, które, mam taką nadzieję, trwają nadal.


jeszcze nie nadszedł. Insieme Amici!

Publicystyka

Jednak wraz z czasem nadchodzą zmiany. Zmiany, o których na początku nie myślimy lub nie chcemy, aby do nas dotarły. Dotyczą one naszego uczestnictwa w życiu fandomu, czyli przestajemy interesować się kucykami, opowiadaniami, w których pełnią one główną rolę. Nawet oglądanie obrazków, które tworzą wspaniali artyści, nie wzmaga w nas już takiego entuzjazmu, co kiedyś. Muzyka staje się dla nas coraz bardziej nudna, aż w końcu przestajemy jej słuchać. Uważamy to za początek końca, mimo tego, iż może to być przelotne uczucie, które każdy musi przeżyć i sam przez nie przejść. Bardzo często ogarnia nas strach, który wcale nie jest potrzebny. Jest on tylko nieodłączną rzeczą każdego wydarzenia, jakie przewija się przez nasze życie. Również i nasze kryzysy są przypieczętowane przez jego obecność. Wraz z czasem zanika. Jednak koniec nie zawsze jest tym, czym powinien być. Co mam takiego na myśli? Właśnie to, że my nie odchodzimy wtedy z fandomu, ale zapadamy w pewien rodzaju sen. Brzmi to dość osobliwie, nieprawdaż? Ale właśnie tak jest. Zdarza się, że niemalże całkowicie zapomnimy o tym, czego byliśmy świadkami, ale gdy do naszych uszu wpada jakaś informacja, która rozpala w naszym sercu iskrę nadziei, to najczęściej ją wykorzystamy i rozpoczniemy naszą drogę ponownie, ale od nowa i jako zupełnie inna osoba. Osoba, która może się już uważać za doświadczoną na tyle, aby inni Bronies i Pegasisters brali z niej przykład. Takie wzorce są nam potrzebne, gdyż często sami potrafimy zagubić się we własnych myślach i chcąc nie chcąc, podejmujemy głupie i nierozważne decyzje. Zatem moi drodzy, czy nasza grupa się zmniejsza? Nie, to można ująć inaczej. Ona… zasypia. Czemu tak twierdzę? Nawet jeśli ktoś powie sobie ,,odchodzę”, tak naprawdę tego nie zrobi. To, co mógł przeżyć, już zdążyło zakotwiczyć się w jego umyśle. Nadal wiele rzeczy będzie porównywał do MLP, a jeśli zobaczy jakąś nową rzecz z nim związaną, wkrótce znów może się rzucić w wir fandomowego życia. Nie znikniemy, dopóki nie zostaną wymazane po nas wszystkie ślady. Tak samo jest z całym naszym życiem, jak i z samymi Bronies. Teraz gdy podtrzymujemy swoje racje, nic nie jest w stanie nas zniszczyć, a tym bardziej zapomnienie. Tak więc, moi drodzy przyjaciele, śpijmy spokojnie. Nasz czas

43


Publicystyka 44

Miłość rośnie wokół nas Bronies a związki bobule Jak powszechnie wiadomo, większa część bronies woli związki z płcią przeciwną. Może pomińmy fakt, że większość z nich jest notorycznymi samotnikami. Od reguł przecież istnieją wyjątki. Tekst ten powstał dzięki wnikliwej analizie pewnego tematu na forum MLPPolska, za co wszystkim uczestnikom tej dyskusji bardzo dziękuję. Wolny/a czy zajęty/a? Jeśli nie jesteś Tutsi ani Hutu wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. No właśnie, jak to w końcu jest. Lepiej jest być w związku czy w nim nie być? Po wielomiesięcznych obserwacjach bronies stwierdzam, że nie każda jednostka jest gotowa do bycia w związku. To jest jak z owocami, niektóre muszą dojrzeć. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli ktoś bardzo się będzie przejmował tym, że w związku nie jest, to niestety, ale samo przejmowanie się nie zwiększy jego prawdopodobieństwa na bycie w nim. Po prostu trzeba umieć pogodzić się z losem (to samo dotyczy kryzysowych sytuacji pozwiązkowych i innych). Tak więc nie bójcie się, nawet jeśli Rysiek śpiewał „samotność to taka straszna trwoga”, to na pewno nie miał na myśli kwesti bycia w związku bądź nie. My Little Date: Love is Magic SPIDIvonMARDER napisał: “Ciekawie by było być w związku z kimś z fandomu xD Na pierwszej randce pierwszy temat: och! Ja też uwielbiam Twilight! Pierwszy prezent: o właśnie takiego pluszaka mi brakowało do kolekcji! To co chcesz obejrzeć w TV dziś, kochanie? Może sezon III od tyłu?” W sumie bardzo interesujące pytanie. Dobrze pamiętam, że po paru spotkaniach z miejscowymi bronies utwierdziłem się w przekonaniu, że ja nie chcę być z kimś z fandomu. Wydawało mi się to takie strasznie

infantylne. O czym z taką osobą mogę rozmawiać poza różowymi gadającymi osiołkami? Wtedy nie wiedziałem, że bardzo dużo zależy od charakteru drugiej osoby. „Może sezon III od tyłu?” dobra, to zabrzmiało perwersyjnie. Tak więc, jeśli poznacie jakąś pegasis i poczujecie, że się dogadujecie, to czemu by nie zaryzykować? Gorzej jeśli dostępu do zastępu okolicznych bronies i pegasis nie macie. Losse napisała: “Chodzenie" przez internet to czysta głupota ._. „ Kolejna ciekawa kwestia. Czy poznanie kogoś przez internet to dobre rozwiązanie. Cóż wydaje mi się, że związek, który zaczął się w internecie ma niezwykle małe szanse na rozwinięcie, aczkolwiek znam taki jeden przypadek w którym się powiodło. Mimo wszystko odradzamy, prawdziwi mężczyźni jakimi są niewątpliwie bronies podchodzą do kobiety frontalnie i pytają ­ Chcesz, mała, zobaczyć mojego kucyka? – Podobno 9 na 10 kobiet po usłyszeniu tego zdania mdleje. W 10 na 10 przypadkach mdleje również brony.


Cóż, chyba popularny problem wśród bronies i pegasis nieśmiałość i brak pewnośći siebie (syndrom Fluttershy). Co na to mogę poradzić? Jeśli macie dobrych przyjaciół, a wierzę w to, że takich macie, to słuchajcie czasami ich dobrych rad, co wam szkodzi? SPIDIvonMARDER napisał: “Znalezienie dziewczyny jakiejkolwiek to nie jest problem, wystarczy pójść na dowolną imprezę z dużą ilością alkoholu Sztuką jest znaleźć TĘ dziewczynę. Odcinek "Dzień Serc i Podków" <Hearts and hooves day> jednoznacznie i w dość delikatny sposób pokazuje, że nie wolno tego robić na siłę. To nie jest jak nauczenie do egzaminu, że trzeba po prostu się za to wziąć. Ilość czynników niezależnych od nas, albo zależnych w sposób nieprzewidywalny, jest ogromna i dla wielu osób wykracza poza ich możliwości. W wielu procentach tekst słuszny. Jednak nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że znalezienie dziewczyny/chłopaka może wykraczać poza czyjeś możliwości. Jeśli się jest wystarczająco ogarniętą osobą (jak napisał Bartis) to jest to możliwe. Zagadką pozostaje czy jest możliwe znalezienie tej właściwej dziewczyny. No, ale cóż, nie zapominajmy, że jeśli kogoś poznaliście to wcale nie musicie się od razu z tą osobą żenić. Solaris napisał: “(…) mnie rodzina pyta przy okazji jakichś imprez typu ślub/chrzciny/pogrzeb itp. czy nie jestem czasami gejem Na zakończenie, a zarazem podsumowanie tekst z piosenki Grammatika, mam nadzieję, że rozjaśni on niektórym drogę. „Kumple mówią, znajdź niunię z wielką klasą Ja mówię znajdę, ale taką z czymś pod czaszką Presje przyjaciół, rodziny od małego Wiem, że chcą dla mnie dobrego, mówią mi Podczas gdy ja słucham siebie, tylko siebie By móc powiedzieć kiedyś, że znalazłem szczęście”

Publicystyka

Chudy napisał: „Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, choć szczerze... nie wiem czy byłbym wstanie się zapytać dziewczyny z poza fandomu, o MLP” Tutaj natomiast inna kwestia. Co jeżeli wy jesteście w fandomie, a on/ona nie? Cóż tutaj chyba nie pozostaje nic innego jak do kolorowych osiołków się przyznać (choć może nie na pierwszej randce). W myśl zasady „jak kocha to nie będzie ich może nienawidzić”. Trahall napisał “Wkońcu Wolny! Tyle pieniędzy poszło....sobię.” Cóż, nie jest to odosobniona wypowiedź. Z ust kilku moich znajomych po zakończeniu nieudanych związków mogłem usłyszeć podobne teksty dotyczące tego, ile to nie wydali oni kasy na ten związek. Co mogę na to odpowiedzieć. Zawsze wydawało mi się, że jest się z kimś to nie liczą się pieniądze, tylko to czy się z tą osobą dobrze czuję czy nie. Mam też takie dziwne wrażenie, że jeżeli te osoby tak wysoko na piedestale stawiają pieniądze „włożone w kobietę” (jakby to był jakiś towar, nie wiem, jak hamburger w mcdonaldzie) to będą szczęśliwi tylko z osobą o podobnym systemie wartości. Pozostawiam jako otwarte pytanie, czy na pewno będą szczęśliwi. Bartis napisał: “Swoją drogą boli mnie fakt, że ludzie nie potrafią sobie kogoś znaleźć, albo patrząc od strony chłopaków, że ich dziewczyny nie chcą. Serio robi mi się robi przykro jak na to patrzę. Jeśli ktoś chciałby usłyszeć moją rade to: Spiąć poślady i ogarnąć się.”

45


Różności 46

Kącik literacki Twilight Sparkle Doktor Bluthgeld ­ Philip K. Dick Salmonella W roku 1964 Philip Kindred Dick, kultowy dziś pisarz science­fiction, „ciągle patrzył na zegarek” spodziewając się końca świata. Pod wpływem tych przemyśleń napisał bodaj najbardziej optymistyczną ze swoich powieści. Co ludzie mogą zrobić po wojnie ato­ mowej? Mogą stworzyć podziemne miasto w tunelach metra. Mogą schować się w schronach i wychodzić z nich tylko, kiedy zepsuje się filtr do wody… przepraszam, hydroprocesor. Mogą wszyscy zginąć, ustę­ pując miejsca wampirom, elastycznym żółtym psom i humanoidalnym słodyczom. Koniec końców mogą też wyjść z niej prawie bez szwanku i dać się dalej trawić codziennej melancholii. Tak właśnie robią bohaterowie Dicka – zakładają niewielkie, kilkudziesięcioosobowe społeczności, z gruzów starych domów budują nowe budowle, naprawiają radia, a potem żyją tak, jakby nic się nie stało – i można odnieść wrażenie, że faktycznie tak jest. Dzieci chodzą do szkoły, ludzie pracują, są obwoźni sprzedawcy, redaktor gazety chcący uzyskać chwytliwe nagłówki i właściciel fabryki papierosów powoli rozwijający swój biznes. Te ostatnie stały się jednym z najcenniejszych towarów – nie, nie czysta woda czy nienapromienio­wane jedzenie, ale papierosy i whisky. Lu­dzie ogólnie rzecz biorąc mało się przejmują – bo i czym? Świat wykreowany przez Dicka nie jest postapokaliptyczny, nie jest tym, co zwykle wyobrażamy sobie słysząc to słowo. Fakt, jest choroba popromienna, mało które domy mogą poszczycić się oknami, technika poszła mocno w tył, a gdzieniegdzie można zauważyć podejrzanie inteligentne zmuto­ wane zwierzęta. To wszystko.

Zmieniło się za to społeczeństwo. Ludzie przedtem szanowani, intelektualiści, zeszli teraz na dalszy plan ustępując miejsca pogardzanym wcześniej rzemieślnikom oraz osobom o odpowiednich cechach charakteru, które ukazały się dopiero w ekstremalnej sytuacji. Opis tej ostatniej jest zresztą jedną z najciekawszych części książki – bomby spadają, a ludzie na chwilę przestają się zastanawiać i reagują skrajnie, skrajnie do tego stopnia, że wręcz nienaturalnie. Można w tym momencie zarzucić Dickowi brak realizmu. Powiedzieć, że ludzie powinni bardziej panikować, a globalny kataklizm – wywrzeć jakiś wpływ na ich psychikę. Tymczasem mamy prowincjonalne miasteczko i osoby, które o dniu Katastrofy mówią z równym przejęciem, co my o dniu, kiedy cena benzyny przekroczyła pięć złotych. Tego rodzaju zmianą jest wojna atomowa – traktuje się ją jak kryzys ekonomiczny. Takie tło stworzył sobie Dick do prze­ prowadzenia analizy psychologicznej ocala­ łych – w większości po prostu ludzi z kryzysem wieku średniego, lecz przeplatanych bardziej oryginalnymi. Taką jest tytułowy Bruno Bluthgeld – sprawca całego kataklizmu, a przynajmniej za takiego się uważający. Sama mam wątpliwości co do jego siły sprawczej – dla mnie bliżej mu do szaleńca z jakąś dziwną formą megalomanii. Zresztą która z postaci taka nie jest? Najdalej do tego chyba Dangerfieldowi, jednemu z najciekawszych bohaterów powieści ­ czło­ wiekowi uwięzionemu samotnie w statku kosmicznym, ofierze nieudanego lotu na Marsa krążącej po orbicie w towarzystwie nadajnika radiowego, przez który puszcza mieszkańcom Ziemi stare piosenki i czyta powieści. On mógłby popaść w megalomanię i zostałoby mu to wybaczone – ale nie popada, bo nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważny jest dla ludzi na dole.


Powinnam może powiedzieć, że każdy znajdzie w Doktorze Bluthgeldzie coś dla siebie. Uwierzcie, od kilku godzin zastana­ wiam się nad zakończeniem tej recenzji i chciałabym uciec się do tego, szablonowego bo szablonowego, ale zgrabnego zdania. Nie zrobię tego jednak, bo skłamałabym. Szanse, że książka przypadnie Wam do gustu nie są może znikome, ale nie sięgają pięćdziesięciu procent. Mimo to warto dać jej szansę, bo jeśli jednak się spodoba, to będzie naprawdę świetnym doświadczeniem.

Różności

Kinematografia uczyniła twórczości Dic­ kowi ogromną krzywdę przemieniając jego historie w pełne akcji filmy sensacyjne. Po obejrzeniu choćby takiego Łowcy androidów – dzieła świetnego, ale z papierową wersją mającego wspólnego naprawdę niewiele ­ ludzie przeważnie są dość zawiedzeni czytając oryginał. Doktorowi Bluthgeldowi udało się uniknąć sfilmowania – zresztą o ile reszta twórczości pisarza miewała jakieś zadatki na wspomniany wcześniej typ kina, to doszukanie się ich w omawianej książce jest praktycznie niemożliwe. Zabierając się za How We Got Along After the Bomb – bo tak brzmi drugi tytuł powieści – nie powinno się spodziewać takich elementów. Polecam raczej nastawić się na sielankową opowieść o dusznej, amerykańskiej prowincji z napiętymi, jeśli nie toksycznymi, relacjami peryferyjnej społeczności. To je najbardziej zapamiętałam i je uważam za najlepszą część powieści. Je i może jeszcze wspo­mniany już chaos tuż po wybuchu. Jako dodatek traktuję fragmenty bardziej paranormalne – ale może kogoś właśnie one zainteresują.

47


Różności 48

Kącik literacki Twilight Sparkle Trucizna – Andrzej Pilipiuk Verlax Jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów polskiej literatury ostatnich lat, bezczelny dziadyga, terminator napędzany samogonem, człowiek który nie przepuści ni martwemu, ni żywemu, wraca w kolejnym zbiorze opowiadań Pilipiuka. Kim jest Jakub Wędrowycz? Główny bohater opowiadań Andrzeja Pilipiuka to przerażający wiekowy ochlapus, wiejski egzorcysta, bimbrownik i kłusownik, porażający otoczenie wyglądem, zapachem i

kulturą osobistą – a raczej jej brakiem. W towarzystwie równie odrażających kumpli pije, produkuje samogon, wdaje się w awantury oraz wypełniając wolę przodków regularnie likwiduje przedstawicieli wrogiego rodu – Bardaków. Z racji posiadania pewnych nadnaturalnych zdolności dokonuje też eksterminacji duchów, wampirów, utopców, zombiaków oraz wszelakiej innej „paranormalnej gadziny”. W wolnych chwilach odczynia uroki, zdejmuje klątwy, a nawet kilka razy podejmuje się ratowania ludzkości. Wszystkie zadania wykonuje pod wpływem alkoholu, przedkładając prymitywną siłę fizyczną i cwaniactwo nad subtelniejsze metody rozwiązania konfliktów. To bardzo dobry powrót Andrzeja Pilipiuka do opowiadań o naszym narodowym dziadydze. Wcześniejszy tom, „Homo Bimbrownikus” był po prostu słaby, tutaj jest po prostu znacznie lepiej. „Trucizna” to po prostu seria krótkich opowiadań które łączy kilka rzeczy. Wszędzie ujawniająca się stereotypowa „polskość” i „wiejskość”, oraz pokłady absurdu i braku logiki doprowadzające do eksplozji śmiechu. Pomysły jakimi zarzuca nas Pilipiuk są często kompletnie z kosmosu, jak np. „Chłopołaki”, transformacja diabła w anioła dzięki płynu do kibla i litrowi samogonu czy legendarna i niespotykana „flaszka niewypijka” (nie mylić z niewypitką). Autor nie boi się zalewać opowiadania licznymi nawiązaniami. Tylko w tym krótkim tomie można znaleźć nawiązania do „Kopuły” Stephena Kinga, „Operacji: Dzień Wskrzeszenia” Pilipiuka, polskiego systemu wyborczego, do islamskiego kodeksu oraz... do My Little Pony. Nie będę zdradzał gdzie, szukajcie a znajdziecie. Podsumowując, „Trucizna” to jeden z najlepszych tomów opowiadań o Wędrowyczu, jeśli wręcz nie najlepszy. Szczerze polecam fanom polskiej literatury.


Skyfall okiem brony'ego

Foley Nigdy nie byłem fanem Bonda. Najnowszy z serii filmów o agencie 007 postanowiłem więc obejrzeć bez żadnych szczególnych oczekiwań. Z jednej strony miażdżony przez wielu widzów i krytyków, z drugiej nagrodzony dwoma Oscarami („Najlepszy montaż dźwięku” i ,,Najlepsza piosenka”), uważam za wart obejrzenia z kilku powodów. Niestety, nie zalicza się do nich scenariusz, który nie powala na kolana. Fabuła jest raczej typowa i dość schematyczna. Niemal na samym początku filmu Bond uznaje zostaje uznany za zmarłego. Oczywiście widz od razu zdaje sobie sprawę, że uśmiercenie głównego bohatera już po kilku minutach musi być blagą. Rzeczywiście, 007 powraca zza grobu tuż po nagłośnieniu niezwykle dopracowanego ataku na MI6. Jako oddany as służb specjalnych Jej Królewskiej Mości wraca by ratować ,,M”, wywiad brytyjski, a przy okazji i świat. Najmocniejszym fragmentem scenariusza jest pomysł ataku na MI6 od wewnątrz. Psychopatyczny były agent Raoul Silva (genialna rola Javiera Bardema) zdaje się znać każdą słabą stronę organizacji i nie przebiera w środkach, by zrealizować swój szalony plan. Motywem jego działań okazują się wydarzenia z przeszłości, łączące go z „Matką”, która staje się jego głównym celem. Oklaski należą się również Judi Dech, która wykreowała postać „M”­ kobiety władczej, zdecydowanej i twardszej, niż niejeden mężczyzna. Z kolei grający główną rolę Daniel Craig, moim zdaniem obdarzony niezwykłym talentem aktorskim, w tej części przygód Bonda wypada po prostu poprawnie, ale nic ponadto. Jednym z ciekawszych wątków jest nawiązanie do przeszłości agenta, o której (pomimo nakręcenia 20 filmów serii) nie wiemy zbyt wiele. Agent 007 nie urzeka, zniknął gdzieś magnetyzm i urok słynnego uwodziciela. Jego

atrybuty: martini (wstrząśnięte, nie zmieszane!), Aston Martin i piękne kobiety wciśnięto w scenariusz jakby na siłę. W moim odczuciu Bondowi brakuje również technologicznych gadżetów, a i postać „Q” została dodana jakby mimochodem. W przypadku tej części serii o agencie 007 największe brawa należą się ekipie zdjęciowej, która wykonała kawał naprawdę dobrej roboty. Chociaż scenom pościgów, strzelanin i wybuchów brakuje rozmachu, kadry są naprawdę urzekające, a ujęcia ciekawe i nietuzinkowe. Ukłony składam również w stronę montażystów i dźwiękowców ­ wspomniane wyżej Oscary są jak najbardziej zasłużone. Niech niebo runie ­ śpiewa Adele w tytułowym utworze. Moim zdaniem niebo owszem, upada ­ na głowę widza, który wobec Skyfall ma zbyt wysokie wymagania. Zmartwychwstanie? Być może, ale jak dla mnie mocno naciągane.

Różności

Kącik filmowy

49


Różności 50

Kącik filmowy Kinematografia okiem brony’ego Foley Z kamerą na kasku i aparatem fotograficznym w ręku Arkadiusz Podniesiński samotnie przemierza zamkniętą strefę wokół elektrowni atomowej w Czarnobylu. Opuszczone miasta i wioski oraz tragedia setek tysięcy ludzi, to najbardziej wymowny przykład nieostrożnego obchodzenia się z energią atomową. Czy warto ryzykować?

Film zaczyna się, kiedy Arkadiusz Pod­ niesiński wjeżdża do Prypeci, jednego z większych miast, które zostały opuszczone po katastrofie z 26 kwietnia 1986 roku. Tutaj promieniowanie jest niewielkie, waha się od 0.5 do 1.5, czyli nie jest aż tak szkodliwe dla człowieka. Autor udaje się najpierw do opuszczo­nego szpitala w Prypeci. Obserwuje tu zniszczone pomieszczenia lekarskie, magazyny leków czy gabinety. Część rzeczy jest w dobrym stanie, resztę zniszczył upływ czasu. Panuje tu duży bałagan, budynek był opuszczany w pośpiechu. Wkrótce A. Podniesiński schodzi do podziemi szpitala. Tu promieniowanie jest już kilkakrotnie większe. Zwiedza stare magazyny pełne sprzętu czy

niezidentyfikowanych substancji. Autor trafia do pewnego pomieszczenia, gdzie na podłodze walają się strażackie hełmy, mundury i sprzęt. To pozostałości po ludziach, którzy działali tu po katastrofie. Promieniowanie skacze niebezpiecznie wysoko, gdy Arkadiusz Podniesiński zbliża licznik Geigera do jednego z kombinezonów, ten pokazuje zaskakująco duże promieniowanie (330 uSv/h). Przebywanie tu dłużej byłoby zabójcze.

Następnie autor udaje się do znajdują­ cego się w Prypeci Pałacu Kultury. Przed­ stawia on również obraz zniszczenia i chao­ su, wszędzie walają się dokumenty i różne przedmioty. Spowodowała to pospieszna ewakuacja oraz późniejsi złodzieje. Niedaleko znajduje się wesołe miasteczko, które zostało tu ustawione w 1986 roku z okazji święta 1. maja. Wszystko jest przerdzewiałe i nadaje temu miejscu mroczny klimat. Dalej autor zwiedza i fotografuje basen, który jak cała reszta jest mocno zniszczony, a dookoła panuje bałagan. Kolejnym miejscem było przedszkole i szkoła. W standardowym bałaganie można było znaleźć wiele zeszytów i podręczników szkolnych, pełnych fotografii przywódców ZSRR, głównie Lenina i Stalina. Te postacie były wpajane dzieciom od najmłodszych lat. Ciekawą rzeczą znalezioną w szkole było pomieszczenie pełne masek przeciwgazowych, które musiały być tu obowiązkowo na wypadek ataku jądrowego. Większość z nich jest zniszczonych przez czas, ale te znajdowane w zamkniętych pudełkach, zdają się być w dobrym stanie.


Po uzyskaniu niezbędnych pozwoleń reszta poszła już szybko. Przepustka w ręku, kilka bramek, wykrywaczy metali, czytników linii papilarnych, kodów dostępu, kluczy, kamer i telefonów. Po drodze jeszcze obowiązkowe przebranie się w biały fartuch i czapeczkę. Długi korytarz a na końcu drzwi po których nikt by się nie domyślał, że prowadzą do sterowni jednego za bloków elektrowni atomowej. Na drzwiach kolejny telefon, tym razem do naczelnika bloku, który siedząc wewnątrz jako jedyny może otworzyć drzwi. Wnętrze, gdyby nie znajdujące się tam urządzenia, nie przypominałoby sterowni elektrowni atomowej. Drewniana boazeria, drewniane biurka. Nic się tutaj nie zmieniło od czasu wyłączenia reaktora (1997). I tylko jedna osoba wewnątrz. Naczelnik bloku, który z chęcią objaśnił mi, co do czego służy i odpowiedział na wszystkie moje pytania.” Wisienką na torcie całego filmu był oczywiście sam Czarnobyl. Arkadiusz Podniesiński w jednej z opuszczonych wiosek znalazł… zamieszkane gospodarstwo. Długo rozmawiał z jego mieszkańcami, którzy mimo niebezpieczeństwa powrócili tu tuż po katastrofie, twierdząc, że to ich dom i tu

zostaną. Sama końcówka filmu była utrzymana w mrocznym klimacie. Autor udał się do Czarnobyla w nocy, z latarką chodząc wśród opuszczonych zabudowań, aby w okolicach północy udać się na stary cmentarz… Zniszczone groby i krzyże, pośród mroku nocy wyglądały naprawdę fascynująco. Cały film jest zrobiony bardzo dobrze, ciągle towarzyszy nam komentarz autora, w formie napisów. Opowiada o miejscach, które zwiedza, mówiąc o ludziach, którzy tu żyli, czy o samej historii. Do tego dochodzi bardzo pasujący podkład muzyczny w niektórych miejscach. Dla osób zainteresowane tematyką Czarnobyla, ten film jest niczym wspaniała wycieczka, bez ruszania się z domu. W końcu nie każdy może wejść do zamkniętej strefy.

Różności

Po krótkim zwiedzeniu innej szkoły, autor udał się do „Oka Moskwy”, czyli słynnego radaru. Była to najbardziej metalowa konstrukcja w promieniu wielu kilometrów. Jednak prawdziwą perełką była wizyta we wnętrzu nieczynnego reaktora numer 5. W mrocznym labiryncie pomieszczeń, pośród skomplikowanych maszyn i różnorakich technicznych elementów. Mi osobiście kojarzyło się z Rainbow Factory. Dalsze zwiedzanie było w zasadzie powtórką z początku mimo nowych miejsc, ponieważ wszędzie widoczne były zniszczenia dokonane przez czas i ogromy chaos pozostawiony przez ewakuujących się ludzi oraz późniejszych złodziei. I tak autor przebywał w fabryce Jupiter, zwiedzając hale produkcyjne, magazyny pełne rupieci czy laboratoria przepełnione różnorakimi chemikaliami. Oddalając się od Prypeci, Arkadiusz Podniesiński sfotografował jeszcze komisariat policji, z którego widocznie władze rosyjskie zdołały po katastrofie wywieźć ważne dokumenty i tym podobne rzeczy. Ciekawym punktem było też ogromne cmentarzysko pojazdów. Od zwykłych samochodów po wojskowe ciężarówki i śmigłowce. Wszystkie były tutaj pozostawione, część rozgrabiona przez złodziei, których pełno grasowało tu od czasów katastrofy. Nieco dalej znajdował się skład pociągów, gdzie na torach stały wagony i lokomotywy, mające już nigdy nie wyruszyć w trasę. Później autor zwiedził reaktor numer 1. Sam pisał, że to „najważniejszy cel tej wyprawy. Była nim oczywiście elektrownia atomowa. Najbardziej strzeżone i niedostępne miejsce w strefie. A bardziej pompatycznie: tam gdzie historia zmieniła swój bieg albo jak kto woli, miejsce od którego wszystko się zaczęło.

51


Różności 52

W świecie kwadratów Czyli minecraft z Cygnusem i Matyas z Corrą Cygnus, Matyas Corra Pytanie za pełen milion punktów: kto nie słyszał o Minecrafcie? Grze, której grafika wraca nas do końca lat 90., a której wymagania wymuszają lagi nawet na najbardziej potężnych komputerach? Sądzę, że takiego tu nie uświadczę (może Matyas takiego napotka, technikalia idą zawsze po "fabule"), choć nie obrażę się, jeśli pewnego dnia dostanę maila z pełną dokumentacją i dowodami, że dany delikwent, czy delikwentka (a co, odmienię sobie!) nie miał(a) styczności z Minecraftem. Wracając jednak do tematu. Ta gra, jak i poprzednia recenzowana (Tibia), mają jedną wspólną cechę, oprócz grafiki z zeszłego tysiąclecia. Te gry można kochać lub nienawidzić. Ewentualnie po prostu ignorować fakt ich istnienia, ale nie o to tu chodzi. Minecraft może i nie jest aż tak hejcony jak poprzedniczka, jednak zbiera dość dużo ocen negatywnych i to na dobrze znanej zasadzie oceniania książki po okładce; co w sumie nie jest sprawiedliwe. Dlaczego? Już pokazuję. Minecraft klockami stoi. I tego nie zmieni żaden mod, czy "szprytny chakier"; Minecraft to po prostu sześciany w świecie z sześcianu. "Co w tym takiego ciekawego?" zapyta się pewnie ktoś odważniejszy. Ano cała zabawa polega na tym, że jest mnóstwo rodzajów klocków. Aby bardziej obrazowo to wyjaśnić, powiem tak: instalując Minecrafta, instalujesz sobie od groma zestawów klocków LEGO, które tylko czekają, aż je poskładasz. Dodatkowo, takich klocków jest nieskończenie wiele, więc twoje najśmielsze marzenia mogą się ziścić! A do tego wszystkiego są mody, które sprawiają, że oprócz podstawowych, "mojangowych" bloków, ma się do dyspozycji jeszcze więcej klocków, budulca, czego tylko zapragniesz! Nie dotyczy kół.

Historia Minecrafta zaczyna się w maju 2009 roku. Wtedy to pierwsza wersja, zwana później "Classic", ujrzała światło dzienne. Niepozorny z początku program autorstwa Markusa Perssona (przesławny Notch) oraz Jensa Bergensterna (mniej sławny Jeb) stawał się coraz bardziej popularny. Zaowocowało to utworzeniem w listopadzie tego samego roku firmy skupiającej się głównie wydawaniem coraz to nowszych aktualizacji do gry. Firma ta zwie się Mojang AB i do dziś spełnia swoją funkcję. Podobno będzie ją spełniać dopóki istnieć będą aktywni gracze, co mnie bardzo, ale to bardzo cieszy. Po chwilowych kłopotach z DDoS atakującym namiętnie stronę Minecrafta, nic już nie przeszkodziło w dalszym rozwoju. Dziś gra ta osiągnęła ponad 18 milionów sprzedanych kopii. Należy jednak uzupełnić ilość graczy o "niechlubnych" piratów, którym cena 14,59€ nie przypadła do gustu. Ile ich jest? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gra jest cholernie grywalna, popularna i lubiana.


I jak zwykle jestem i chyba zdążyłem na czas. Zatem, panie i panowie, co mogę wam powiedzieć o tej grze... Sporo, ponieważ sam miałem okazje ją wypróbować i naprawdę jest co z nią robić. Ale zacznijmy od początku. Oficjalna, pełna wersja wyszła 18 listopada 2011, co czyni z niej dosyć młodą grę. A jednak sama budowa, pomysł, czy po prostu pikselowy świat rzuca nas w o wiele dalsze lata. Inspiracją do jej stworzenia, były słynne Dungeon Keeper i Dwarf Fortress. Jak widać, są to produkcje, które zupełnie inaczej podchodzą do stylu zabawy. To, co zadecydowało o tym, że świat będzie widoczny z oczu bohatera i stworzony z klocków, była gra pod tytułem Infiniminer. To ona wpłynęła na Markusa w taki sposób, że od razu zdecydował jak dokładnie ma wyglądać świat jego gry. Ale gwoli wyjaśnienia, co różniło przede wszystkim Dungeon Keeper'a i Infiniminer? Mianowicie Dungeon Keeper była prostą w grą, w której jako demoniczny władca tworzyliśmy własną armię potworów mającą obalić siły dobra. Widok z góry i typowa rozgrywka polegająca na tworzeniu własnej bazy i wojsk nieco różni się od tego, czego dziś doświadczamy w Minecrafcie, co nie? I tu na scenę wchodzi Infiniminer. Tak naprawdę nie różnił on się wiele od tego czego dziś doświadczamy w Minecrafcie. Ogólne założenie, rozgrywka i cel gracza jest ten sam. O popularności jaką gra zyskała może świadczyć fakt, że została wydana nawet na Androida i Xbox'a 360 oraz oczywiście liczba sprzedanych kopii, nie mówiąc już o tym, że każdy torrent Minecrafta na The Pirate Bay ma nieraz po kilku tysięcy seedów. Same liczby mogą świadczyć o tym, jak gra rozwija się w świecie. Zabawki, pluszaki, animacje fanów i wiele, wiele innych rzeczy. Ale jak ogólnie wyglądają fani Minecrafta w większości? No cóż, zdecydowanie inaczej niż w przypadku Tibii. Choć nie jest ona oblegana przez niesamowitą ilość fanów, zdecydowanie teraz jest odbierana lepiej niż kilka lat temu. Natomiast Minecraft, mimo, iż oczywiście nic nie broni grać samemu, zawsze grozi tym, że spotkamy jakiegoś "młodego gracza", który będzie mieć spore problemy emocjonalne.

Różności

Tylko co może być fajnego w stawianiu klocków? Znaczy, no wiecie, tych minecraftowych. Jaki jest jej sens? Odpowiedź jest prosta: stawianie klocków. Te sześciany są tylko po to by je stawiać. Od Ciebie zależy już, jak je postawisz ­ czy będzie to domek z dyrtu (kilku bloków ziemi), czy szałas z drabinkami, czy może drugi Wersal. Jedynym ograniczeniem jest tu Twoja wyobraźnia, bowiem o klocki nie trzeba się martwić. Są w nieskończonej ilości, więc jeśli ktoś chciałby wybudować dom z diamentu ­ droga wolna! Żeby było śmieszniej, to tylko jeden z trybów gry zwany "creative". Obok niego występują jeszcze trzy: "survival", czyli tryb w którym bloki mają już ograniczenie ilościowe, sam zdobywasz wszystko, wyrabiasz wszystko i przeżywasz do następnego dnia. Chyba że spotkasz creepera to w sumie nie przeżywasz, dodatkowo tracąc swój ekwipunek. Smutne. Jest też "hardcore", który jest bardzo podobny do poprzedniego trybu, z tą różnicą, że gdy umieramy, nie odradzamy się w punkcie spawnu, a umieramy na dobre; sam zaś świat jest kasowany. W sumie jak w prawdziwym życiu. I śmierci. Jeszcze bardziej smutno. Za to ostatni tryb, "adventure", polega głównie na przechodzeniu plansz za pomocą naciskania guzików i pociągania przycisków. Możliwość niszczenia bloków jest ograniczona. Co jest też dobre, to to, że gra wspiera mody, a tych jest sporo, w tym także kilka "naszych", fandomowych. Dzięki Minecraftowi możecie nareszcie stać się waszym ulubionym kucykiem, zamieszkać w domku wyglądającym na kucykowy, czy nawet zjeść zzap babeczki. Jest tylko jeden mały szczegół, pewna wada, która czasem może denerwować ­ brak kół, kolistości i okrągłości. Oczywiście możemy tu "stworzyć" koło, czy okrąg, jednak najprawdopodobniej będzie ono takie same jak w Paint'cie. Halo, halo, dobry, zastałem Matyasa?

53


Różności 54

Ale jak z samym gameplayem? No cóż, tu zaczyna się już dłuższa opowieść. Niezależnie jaki tryb gry wolimy czy z wyzwaniem i walką z potworami, czy też z kompletną wolnością i możliwością tworzenia tego co chcemy, nasza zabawa rozpoczyna się od nazwania naszego świata. Kiedy już to zrobimy, zostajemy wyrzuceni w środku pola i... tyle. Nic więcej się nie stanie, nie dostaniemy zadania, nie podbiegnie ktoś do nas i nie krzyknie, by za nim podążać. Zostajemy kompletnie sami i możemy robić co chcemy. Możemy się przejść i obejrzeć jak gra wygenerowała nam naszą własną planetę, możemy szukać zwierzątek, możemy robić to, co nam się żywnie podoba. Jedyne ograniczenie jakie na nas czeka, to nasza wyobraźnia. Ale powiedzmy, że postanowimy zbudować domek. Prosta rzecz, prawda? Ot, zbudujmy sobie miejsce, w którym nie dopadną nas potwory. I znów wcale nie jest łatwo, teraz pada pytanie, z czego go zrobimy? Piasek? Ziemia? Drewno? Szkło? Setki możliwości, a tak naprawdę minęło dopiero 5 minut gry. To jest właśnie to co mnie, starego wyjadacza gier najbardziej w Minecrafcie zadowoliło, niczym nie ograniczona wolność wyboru. Robisz to i tylko to, na co masz ochotę. Możesz nawet bawić się w typowego górnika i po prostu zacząć kopać pod sobą, by gdzieś dojść.

A jak wygląda z życiem w grze? Oczywiście, nie jesteśmy w niej sami. Istoty jakie spotkamy w świecie Minecrafta można podzielić na 3 grupy: ­ NPC, czyli inni ludzie w grze, często żyją w wioskach które zbudujemy, widać, że nie mają większych problemów z graczem. ­ Zwierzęta, czyli bardzo liczna grupa różnych zwierzątek, które można trzymać, poznać lub np. zabić dla jedzenia. ­ Potwory, według mnie najliczniejsza i najciekawsza grupa. Są to wszystkie istoty, które pragną zobaczyć gracza martwego, a należą do nich zarówno zwykłe szkielety i zombie, poprzez słynne "bombowe" creepery, na zadziwiających i zabójczych smokach i endermanach kończąc. Jak widać, jest w czym dobierać. Ale na dziś będę musiał już kończyć. Świat Minecrafta jest tak zbudowany, że można by o nim opowiadać godzinami, a i tak w 100% nigdy nie da się tego opowiedzieć. Wszystko co przyjdzie wam do głowy w Minecrafcie może mieć w końcu nadany kształt. Można powiedzieć, że jeżeli nie macie talentu do rysowania, pisania lub śpiewania, a chcecie się jakoś wyrazić, Minecraft to dla was świetna opcja. Moja ocena to 10/10. Nic dodać, nic ująć. Pozdrawiam, a w następnym numerze... niespodzianka, zaskoczymy was.


Tric

Różności

Znajdź 10 różnic!

55








Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.