6 minute read

SMAK ADRENALINY

SMAK ADRENALINY

Żyje szybko, ale smakuje życie powoli. Maciej Lubiak – rajdowiec, twórca i współwłaściciel Maczfit oraz właściciel restauracji Milanovo udowadnia, że adrenalina i harmonia mogą iść w parze. W rozmowie opowiada o sile pasji, lekcjach wyniesionych z toru i o tym, dlaczego największym luksusem pozostaje prostota codzienności.

MALWINA KOWSZEWICZ: Jakie uczucie towarzyszy Ci tuż przed startem?

MACIEJ LUBIAK: To niezwykle intensywny moment –mieszanka ekscytacji, skupienia i poczucia, że wchodzę w strefę, w której liczy się tylko tu i teraz. Ciało jest gotowe, umysł wyostrzony, a adrenalina działa jak dodatkowe paliwo. To stan porównywalny z chwilą, w której czekasz na pierwszy kęs ulubionego dania – wiesz, że zaraz nastąpi coś wyjątkowego, coś, co może zostać w pamięci na zawsze.

M.K.: Jak radzisz sobie z presją w kluczowych momentach rajdu?

M.L.: Presja towarzyszy każdej rywalizacji. Jest nieunikniona, ale można ją oswoić. Najlepszym sposobem jest sprowadzenie wszystkiego do takich prostych czynności jak głęboki oddech, koncentracja na procedurze, skupienie na zadaniu. Gdy umysł w pełni zanurza się w chwili obecnej, presja znika – zostaje czysta koncentracja i działanie.

M.K.: Skąd czerpiesz motywację do codziennych treningów?

M.L.: Motywację odnajduję w samej istocie rywalizacji –w potrzebie bycia lepszym, niż byłem dzień wcześniej. Sport daje mi siłę i energię, które przenoszę później do biznesu i życia prywatnego. To nie tylko trening ciała, ale i ducha, codzienne przypomnienie, że rozwój jest nieskończoną podróżą. Motywacja to nic innego jak codzienna decyzja, by być lepszą wersją siebie.

M.K.: Czy widzisz zmiany w sobie dzięki sportowi?

M.L.: Zdecydowanie tak. Stałem się bardziej cierpliwy, odporny i świadomy siebie. Sport uczy pokory, bo pokazuje, że sukces i porażka są dwiema stronami tej samej monety. Dzięki niemu wiem, że nawet jeśli upadniesz, zawsze możesz wstać i ruszyć dalej, silniejszy niż wcześniej.

M.K.: Jaka była najtrudniejsza lekcja, którą dał Ci sport?

M.L.: Najtrudniejsza lekcja to zrozumienie, że nawet perfekcyjne przygotowanie nie gwarantuje zwycięstwa. Możesz mieć najlepszy plan, świetną formę i doskonały sprzęt, a i tak zdarzy się coś, czego nie przewidzisz. Trzeba umieć przyjąć niepewność jako element gry.

M.K.: Czy jest jakiś moment na trasie, który szczególnie zapadł Ci w pamięć?

M.L.: Pierwszy start w Rajdzie Kormoran w 1998 roku –niezwykła sceneria, ogromne emocje i świadomość, że właśnie zaczynam pisać własną rajdową historię. Pamię- tam, jak na pierwszym odcinku jechałem tak intensywnie, że… zgubiłem rękawiczkę. Było w tym coś zabawnego, ale i symbolicznego – znak, że naprawdę wpadłem w wir tej pasji.

M.K.: Czy doświadczenie z rajdów pomaga w biznesie?

M.L.: Bez wątpienia. Rajdy uczą pracy zespołowej, planowania i odpowiedzialności. Ale – co najważniejsze –pokazują także, że nawet najlepsza strategia wymaga elastyczności, bo zapewne nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. To podejście przenoszę do biznesu, gdzie zgrany zespół i szybka reakcja decydują o sukcesie.

M.K.: Skąd pomysł, by otworzyć restaurację?

M.L.: Z marzenia o miejscu, które łączy jakość kuchni, ciepło atmosfery i emocje, bo gastronomia to również gra na wysokich obrotach. Restauracja, podobnie jak rajd, wymaga pasji, wytrwałości i zespołu ludzi, którzy wierzą w jeden cel.

M.K.: Co jeszcze łączy gotowanie i rajdy?

M.L.: Wymagają one oprócz pasji, doskonałego timingu i absolutnej precyzji. W kuchni liczy się sekunda, by danie było idealne, na trasie – ułamek sekundy, by wejść w zakręt w punkt. I w jednym, i w drugim przypadku najmniejsze niedociągnięcie zmienia wszystko.

M.K.: Czy sam układasz menu?

M.L.: Tak, ale zawsze w dialogu z szefem kuchni i naszym general managerem. To wspólna podróż – degustujemy, testujemy, szukamy rozwiązań, które najlepiej oddadzą charakter Milanovo. W kuchni, podobnie jak w rajdzie, nie ma miejsca na przypadek.

M.K.: Jakie jest Twoje ulubione danie w karcie?

M.L.: Każde. Nie ma tam niczego, co znalazłoby się przypadkiem – każde danie ma swoją historię i znaczenie. Kocham prostotę, ale tylko tę, która opiera się na najwyższej jakości składnikach.

M.K.: Co jest trudniejsze: szutrowy zakręt czy sobotni wieczór w restauracji?

M.L.: Sobotni wieczór w restauracji. Na trasie kontroluję tylko siebie i samochód, w restauracji – kilkanaście różnych osobowości, które muszą zagrać jednym rytmem. To inny rodzaj adrenaliny, ale równie wymagający.

M.K.: Jaki zapach wolisz: spalonej gumy czy chleba?

M.L.: Oba są piękne, każdy na swój sposób. Spalona guma to zapach wolności i adrenaliny, świeży chleb –domu i wspólnoty. Przyznam jednak, że chleb pachnie dłużej i bardziej otula.

M.K.: Kto lepiej radzi sobie z presją: kucharz czy kierowca w deszczu?

M.L.: To dwa różne światy, ale o podobnym ładunku emocji. Kierowca ma pasy i klatkę bezpieczeństwa. Kucharz – tylko swoje ręce i doświadczenie.

M.K.: Czy restauracja działa jak rajdowy samochód?

M.L.: Taki jest nasz cel – żeby każdy element pracował w harmonii z innymi, żeby zespół był jak dobrze zestrojona maszyna. Wtedy efekt końcowy staje się naturalną konsekwencją.

M.K.: Jak się ma styl gotowania do stylu jazdy?

M.L.: Mój styl to nowoczesność oparta na klasyce. Sza- nuję fundamenty, ale lubię zaskakiwać świeżym pomysłem, detalem, kontrastem. Tak samo na trasie: kontrola i tradycja, ale ze szczyptą brawury.

M.K.: Kiedy ostatni raz się bałeś?

M.L.: Na trasie strach nie istnieje – tam dominuje skupienie. Strach przychodzi raczej w życiu prywatnym, w momentach, które są poza moją kontrolą.

M.K.: Pięć minut dla siebie?

M.L.: Świeżo zaparzona kawa, taras, rozmowy z dziećmi i cisza. To najprostsza, a jednocześnie najcenniejsza forma luksusu.

M.K.: Czy goście często pytają o rajdy?

M.L.: Bardzo często – i to mnie cieszy. Rajdy i gastronomia wydają się odległe, ale rozmowa o nich łączy emocje. To świetny punkt wyjścia do budowania więzi z gośćmi.

M.K.: Szybka jazda, szybkie gotowanie czy wolne śniadanie?

M.L.: Wolne śniadanie – najlepiej po szybkim dniu. To chwila równowagi, której każdy potrzebuje, nawet najbardziej zapracowany człowiek.

M.K.: Michelin czy Monte Carlo?

M.L.: To jak pytanie o wybór między sercem a duszą. Michelin jest wieczny, Monte Carlo – magiczne. Gdybym musiał wybierać, serce skłania się ku Monte Carlo.

M.K.: Jak odpoczywasz?

M.L.: Najczęściej aktywnie: tenis, padel, bieganie. Ale też poprzez wyjazdy w miejsca, w których mogę wyłączyć telefon i być w pełni obecny z dziećmi. To równowaga, której potrzebuję.

M.K.: Czym jest luksus?

M.L.: Dla mnie luksus to czas, możliwość decydowania, jak go spędzę i z kim. Żadne dobra materialne nie zastąpią tych chwil.

M.K.: Czy luksus zawsze oznacza wysoką cenę?

M.L.: Nie. Luksus może kryć się w prostocie: w dobrym posiłku, rozmowie, zapierającym dech w piersiach widoku. Często jest w tym, co dostępne od ręki, ale niedoceniane.

Mawiają, że największy luksus to zobaczyć niezwykłość w tym, co codzienne. I tego się trzymam.

This article is from: