6 minute read

GDY OPADNĄ MASKI

GDY OPADNĄ MASKI

Wyobraźcie sobie miasto, w którym czas cofa się o kilka wieków, a każdy zakamarek zostaje rozświetlony przez blask masek, kostiumów i lampionów. Tutaj, wśród malowniczych kanałów i wspaniałej architektury, historia splata się z zabawą, tworząc widowisko, które na zawsze zapisuje się w pamięci.

Karnawał narodził się w Wenecji w XI wieku i stanowił okazję do świętowania przed Wielkim Postem. Największą popularność osiągnął w okresie baroku, kiedy to maski i kostiumy pozwalały mieszkańcom zapomnieć o codziennych troskach i statusie społecznym. W tamtych czasach karnawał trwał nawet kilka miesięcy, a jego przepych przyciągał arystokrację z całej Europy. Dziś, po stuleciach przerwy, karnawał znów rozświetla Wenecję, przenosząc wprost do złotej epoki Republiki Weneckiej.

Podróż do Wenecji nie była spontaniczna. Została zaplanowana niczym misterna układanka, w której każdy element musiał współgrać z resztą. Jako projektant mody spędziłem długie miesiące na tworzeniu kostiumów, które miały połączyć barokowy przepych z polskim folklorem. Towarzyszyła mi grupa przyjaciół zafascynowanych karnawałem i gotowych zanurzyć się w magii tego wydarzenia. Z lotniska elegancka limuzyna zawiozła nas nad lagunę, gdzie wsiedliśmy na jacht motorowy. W trakcie rejsu rozkoszowaliśmy się drinkami Bellini. Jest to mieszanka prosecco i purée z błyszczących, dojrzałych brzoskwiń. Ten subtelny smak idealnie wkomponował się w atmosferę wyczekiwania. Wenecja powoli budziła się do nocnego życia. Pałace odbijały się w wodzie, a latarnie rzucały ciepły blask na kamienne nabrzeża. Każdy zakręt kanału przynosił nową perspektywę i urzekał pięknymi obrazami architektury. Czuliśmy się, jakbyśmy przekraczali granicę rzeczywistości.

Dotarliśmy do hotelu The Gritti Palace, perły weneckiego gotyku, w którym miało zacząć się nasze karnawałowe szaleństwo. Lobby hotelu zachwycało freskami przedstawiającymi sceny mitologiczne. Apartament udekorowany był jedwabnymi tkaninami i antycznymi meblami. Każdy detal zdawał się szeptać: „Przygotuj się na coś niezwykłego”. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Jedna z walizek – ta najważniejsza, zawierająca nasze unikatowe stroje –została na jachcie, który odpłynął do Mestre. Za godzinę miał rozpocząć się bal w historycznym Palazzo Pisani Moretta, a my nie mieliśmy co na siebie włożyć. Na szczęście obsługa hotelu szybko znalazła rozwiązanie. Zaproponowano nam kolorowe stroje z charakterystycznymi rombami Arlekina, ikonicznej postaci weneckiego karnawału. To barwna mozaika trójkątnych lub rombowych wzorów w żywych kolorach, takich jak czerwony, zielony, niebieski czy żółty. Kostium uzupełnia przylegająca maska o zadziornym wyrazie i charakterystyczna czarna czapka, często ozdobiona dzwoneczkami. Kostium symbolizuje figlarność i spryt, odzwierciedlając wesołą i przebiegłą naturę tej postaci rodem z commedii dell’arte. Mogliśmy też wybrać batutę, elegancki kostium składający się z czarnego płaszcza, trójkątnego kapelusza i charakterystycznej białej maski zakrywającej całą twarz, która w dawnych czasach pozwalała mieszkańcom Wenecji na anonimowość, niezależnie od statusu społecznego. Jednak tego wieczoru postanowiliśmy być arlekinami.

Po kilku chwilach znaleźliśmy się na placu Świętego Marka, gdzie od pierwszej chwili poczuliśmy się tak, jakbyśmy grali w sztuce. Wenecja w karnawale to coś więcej niż miasto – to ogromny teatr na otwartym powietrzu. Spacerując po wąskich uliczkach i rozległych placach Wenecji można poczuć się jak bohater opowieści z przeszłości, a złote hafty połyskujące w świetle lamp dodatkowo tworzą atmosferę pełną elegancji i tajemnicy. Ulice pełne są artystów w różnorakich strojach, odgrywających sceny z dawnych epok, oraz muzyków grających na skrzypcach, fletach czy lutniach. Nie można przegapić „parady masek i kostiumów”, w trakcie której każdy uczestnik staje się żywym dziełem sztuki. Tym razem i my nim byliśmy.

Palazzo Pisani Moretta, w którym odbywał się bal Il Ballo del Doge, to clou weneckiego przepychu –pełen blasku świec, przepięknych dekoracji i muzyki klasycznej. Był niczym z baśni. Ogromne kryształowe żyrandole rzucały blask na bogato zdobione sufity, a dźwięki muzyki wypełniały każdy zakątek sali. Stroje gości olśniewały – koronki, hafty, płaszcze, maski… wszystko przypominało spektakl, w którym każdy uczestnik odgrywał swoją rolę. Szczególnie zachwycały stroje dam w stylu barokowym lub rokokowym, które są diamentem weneckiego karnawału. Suknie z gorsetami, rozszerzanymi spódnicami na stelażu, ozdobione piórami, perełkami i jedwabiem, tworzyły obraz wytworności i elegancji. Na dłoniach obowiązkowo pojawiły się koronkowe rękawiczki, a w dłoni wachlarz, którym subtelnie zasłania się twarz, dodając nutkę tajemnicy. Każdy element stroju kryje w sobie magiczną opowieść, odzwierciedlającą ducha epoki pełnej przepychu.

W takt walca, trochę speszeni, weszliśmy do cudownie zdobionej sali, w której na środku wielobarwny tłum wirował w tańcu, a stroje, ozdobione złotem, koronkami, kolorowymi haftami, błyszczały tęczą barw. Nagle naprzeciwko nas stanął inny arlekin, kłaniając się z wytworną elegancją. Zatrzymaliśmy się i przez chwilę patrzyliśmy na niego w niemym zaskoczeniu. Postać pochyliła się i szepnęła tajemniczo po włosku „nie jesteśmy tu sami”. Rozejrzałem się i w tłumie dostrzegłem kolejne osoby ubrane w niemal identyczne stroje błaznów. Utworzyliśmy kilkunastoosobową grupę i zaczęliśmy spacerować po sali. Kłanialiśmy się licznie przybyłym królom, księżniczkom, damom dworu, a nawet kilku biskupom. Zauważyła nas orkiestra. Po chwili zaczęli grać Taniec błaznów Czajkowskiego, a my, tworząc pary, w sposób komiczny tańczyliśmy na środku sali. Na naszą cześć zaczęły się wiwaty, a czcigodni szlachetnie urodzeni kłaniali nam się w pas. Dużą grupą dworzan, na której czele szła gromada roztańczonych arlekinów, wyszliśmy ponownie na plac Świętego Marka, aby być świadkami lotu anioła (Volo dell’Angelo).

Wśród wiwatującego tłumu i przy akompaniamencie muzyki z dzwonnicy kościoła zjeżdżał po linie nie kto inny jak kolejny arlekin. Musiał nas dojrzeć już z góry, gdyż niezwłocznie po dotknięciu bruku dołączył do naszego orszaku.

Gdy słońce zaczęło zachodzić nad laguną, a miasto pulsować światłami balów i dźwiękiem muzyki, łatwo było uwierzyć, że Wenecja to miejsce, w którym spełniają się marzenia i w którym choć przez chwilę warto zapomnieć o rzeczywistości, pozwalając się uwodzić magii masek i weneckiego przepychu.

Nad ranem, jak nakazuje tradycja, poszliśmy na kawę do Caffé Florian na placu Świętego Marka. Ta kawiarnia to perełka Wenecji z ponad 300-letnią tradycją. Kawa podana na srebrnych tacach z pięknymi przekąskami typu frittelle, małe pączki wypełnione kremem lub rodzynkami czy sarde in saor – smażone sardynki w słodko-kwaśnym sosie z cebulą i octem –sprawiają, że chce się być w tym miejscu jak najdłużej.

Caffé Florian to nie tylko zapach kawy, ale także miejsce spotkań i słuchania muzyki granej na żywo przez kilkuosobową orkiestrę. Kiedyś bywali tu Goethe, Giacomo Casanova, Giuseppe Verdi. Nie mogło tego ranka zabraknąć nas. Na koniec otrzymaliśmy rachunek z napisem: „Neel salotto piu bello del mondo”, co oznacza: „w najpiękniejszym salonie na świecie”. Jest to parafraza słów Napoleona Bonaparte który, zachwycając się placem Świętego Marka, nazwał to miejsce najpiękniejszym salonem Europy.

Wenecja nie tylko w czasie karnawału ma coś, co powoduje, że chce się do niej powracać. A gdy opadną maski… normalne życie zaczyna się na nowo.

Benvenuti al carnevale di Venezia!

Tekst: Robert Wist Biznesmen, reżyser, scenopisarz

This article is from: