
38 minute read
TRZECI ODDECH
Numer Xlviii
W TYM NUMERZE…
Advertisement
Znajdziesz Czytelniku jak zwykle teksty bardzo różne. Zaczniemy od dwóch artykułów dotyczących historii dużej i małej. Ta duża to okolicznościowy tekst Grzegorza Świetlika przypominający mało znane fakty z przebiegu Powstania Styczniowego. W powszechnej świadomości to Powstanie kojarzy się z ziemiami polskimi pozostającym pod zaborem rosyjskim, z Królestwem Polskim i częścią wschodnich kresów dawnej Rzeczypospolitej. Czytając szkolne podręczniki można odnieść wrażenie, że działania powstańcze toczyły się tylko tam, w okolicach Warszawy, koła Radomia i Kielc, na Litwie i Żmudzi. I tak rzeczywiście było, ale od zasady zawsze są wyjątki. I o takim wyjątku pisze u nas
Grzegorz Świetlik. Historię trochę mniejszą opisuje dr Małgorzata Kaganiec przybliżając postać Leona Malhomme de la Roche – francuskiego arystokraty i polskiego konsula w niemieckim, przed II wojną światowa, Bytomiu. Historia tragiczna to przypomnienie stycznia 1945 roku i wkroczenia do niemieckich Miechowic armii czerwonej. O tym pisze Elżbieta Jabłońska-Bielińska. Także jej autorstwa jest przejmujące pożegnanie Grażyny Wołowiec – zawsze uśmiechniętej naszej bytomskiej smerfetki.
Jak zwykle Bożena Miś przybliży Czytelnikowi kolejne wspaniałe obrazy – opisane w kolejnym odcinku z cyklu „Dzieła mówią”. Tym razem, z okazji przypadającego na początku marca Międzynarodowego Dnia Kobiet tematem obrazów: Artemisii Gentileschi, Claude’a Moneta i Amadea Modiglianiego, jest kobieta – według poety puch marny i wietrzna istota.
Jak się już chyba czytelniku zdążyłeś zorientować wróciła do nas EJB, czyli Elżbieta Jabłońska-Bielińska a z nią zachęty do sięgnięcia po dobrą książkę („Wymyślone Mia- sto Lwów” Ziemowita Szczerka oraz „Muzyka Nocy” Jojo
Moyes) i wybrania się do kina na dobry film („Każdy wie lepiej” Michała Rogalskiego).
Na koniec będą relacje z wybranych wydarzeń z życia naszego Uniwersytetu. Wyboru dokonała tak jak Totolotku maszyna losująca, więc prosimy do nas nie zgłaszać pretensji dlaczego jest akurat to, a nie ma tego.
Na okładce wróciliśmy jeszcze na chwilę do minionego roku i do Świątecznego Jarmarku w świerklanieckim Pałacu Kawalera, na którym nasze słuchaczki zaprezentowały świąteczne ozdoby i nawiązujące do Świąt obrazy. Jest też opis zabawy na Karnawałowym Balu i krótka relacja z wyjazdu do Krakowa, do Muzeum Narodowego, na wystawę Tamary Łempickiej.
Życzymy przyjemnej lektury. Redakcja
Historia Du A I Ma A
Francuski arystokrata konsulem polskim w Bytomiu - Leon Malhomme de la Roche (1881-1940)
Pochodził z francuskiej rodziny arystokratycznej osiadłej w okolicach Metzu, która w czasie Rewolucji Francuskiej w obawie przed represjami w 1791 roku opuściła ojczyznę i przeniosła się do Rzeczypospolitej szybko ulegając polonizacji. Przodkowie Leona brali udział w powstaniach listopadowym i styczniowym, niektórzy z nich przypłacili to zsyłką na Sybir.
Sam Leon urodził się w Petersburgu 4 stycznia 1881 roku, tam też ukończył gimnazjum klasyczne i studia prawnicze, uzupełnione na uniwersytecie w Dorpacie. Po od- zyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku wstąpił do polskiej służby dyplomatycznej. Z uwagi na doskonałą znajomość rosyjskiego pracował w rozmaitych komisjach zajmujących się uregulowaniem trudnych stosunków z ZSRR. W 1928 roku został mianowany konsulem Konsulatu Polskiego w Bytomiu, najpierw jako zastępca ówcze- snego konsula Aleksandra Szczepańskiego, a od 1929 jako konsul generalny. Jego głównym zadaniem było wspieranie działalności polskich organizacji mniejszościowych. W gmachu konsulatu (dawny Hotel Lomnitz przy Gliwickiej) organizował liczne spotkania z polskimi działaczami, brał udział w rozmaitych uroczystościach organizowanych przez towarzystwa polskie, m.innymi wraz z małżonką uczestniczył w uroczystościach ku czci Matki Boskiej Częstochowskiej, które odbyły się w 1930 roku w kościele św. Jacka na Rozbarku.
Kiedy w 1931 roku Konsulat Polski został przeniesiony do Opola Leon Malhomme kontynuował tam swą propolską działalność. Szczególną niechęć władz budziły jego przejażdżki konne po podopolskich wioskach, w czasie których spotykał się z ludnością polską, poznawał jej problemy. Niemcy szczerze go nienawidzili, nazywali Bauerfanger (łowca chłopów) i w końcu uznali za persona non grata, zmuszając tym władze polskie do jego odwołania z końcem 1932 roku.
Po opuszczeniu Opola Malhomme pozostał w służbie dyplomatycznej. W 1933 roku został mianowany radcą ambasady polskiej w Paryżu, rok później, w 1934 roku stanął na czele placówki konsularnej w Morawskiej Ostrawie, której głównym zadaniem była opieka nad miejscowymi Polakami, zamieszkującymi zachodnia część Śląska Cie- szyńskiego, po 1920 roku przyznanego Czechosłowacji.
Podobnie jak wcześniej w Bytomiu i Opolu wspierał działalność społeczno-kulturalną polskiej mniejszości, co po raz kolejny naraziło go na wydalenie z placówki.
W maju 1935 roku został mianowany drugim wicewojewodą śląskim. Urząd ten piastował aż do wybuchu II wojny światowej. W październiku 1938, kiedy wojsko polskie zajęło Zaolzie, Malhommowi powierzono władzę cywilną na tym obszarze, aż do jego formalnej inkorporacji do Polski.
IV Zjazd Związku Polskich kół śpiewaczych Śląska Opolskiego, w defiladzie uczestniczy L.Malhomme.
Zdjęcie zrobione na Rozbarku.
Z chwilą wybuchu wojny opuścił Katowice i schronił się w swym majątku Tatarszczyzna koło Mołodeczna na dr Małgorzata Kaganiec

Wileńszczyźnie. Po zajęciu przez Sowietów ziem wschodnich, już 23 IX 1939 roku, został aresztowany przez NKWD i wywieziony w głąb ZSRR. Przetrzymywany w obozach w Mińsku, Starobielsku i Kozielsku wiosną 1940 roku został zamordowany wraz z polskimi oficerami w Katyniu.
Zagłębie i Śląsk w okresie Powstania Styczniowego
Powszechnie przyjmuje się w polskiej historiografii, iż epoka powstań niepodległościowych zapoczątkowana została przez powstanie Kościuszkowskie w roku 1794. Kolejne powstanie, już po trzecim rozbiorze, zorganizowane zostało w Wielkopolsce w roku 1806, tuż przed wkroczeniem do Poznania wojsk polskich pod dowództwem generała Jana H.Dąbrowskiego. Następnym było powstanie listopadowe 1830-31. Czwarte objęło Rzeczpospolitą Krakowską w roku 1846. Po raz piąty powstanie niepodległościowe miało miejsce w Wielkopolsce w roku 1848, kolejnym zrywem niepodległościowym było powstanie styczniowe 1863-64/5. U progu niepodległości powstania wybuchły w Wielkopolsce - 1918/19 oraz na Śląsku - 1919-1920-1921.
W roku 1863 w nocy z 22/23 stycznia na obszarze Królestwa Polskiego rozpoczyna się zbrojne powstanie przeciwko Rosji. W dniu 1 lutego rozpoczyna się powstanie na tzw. „ziemiach włączonych” do Rosji. Dnia 6 lutego została ustanowiona administracja powstańcza Zagłębia Dąbrowskiego. Pomimo niesprzyjającego momentu wybuchu i słabego uzbrojenia powstańcy skutecznie organizują walkę zbrojną i wiążą walką przeważające siły wojskowe armii rosyjskiej.
Powstanie miało kilka ważnych aspektów charaktery- stycznych jedynie dla tego zrywu niepodległościowego.
Specyfiką Powstania Styczniowego był partyzancki charak- ter organizacji sił zbrojnych. Jego wyróżnikiem był także dość liczny (jedyny w dziejach polskich powstań niepodległościowych) udział ochotników z wielu krajów Europy. Kolejnym elementem wyróżniającym to powstanie był wymiar gospodarczy – po zakończeniu walk zbrojnych, pomimo klęski politycznej i militarnej, zapoczątkowane zostały przemiany ustrojowe w Królestwie Polskim kończące epokę szlachecko-feudalną i zapoczątkowujące kapitalistyczny rozwój gospodarki1 .
Wybuch Powstania Styczniowego nie mógł pozostać bez echa na terenach graniczących z Królestwem Polskim. Najaktywniej wspierała ruch powstańczy konspiracja polska w Małopolsce Wschodniej. Pomimo znaczących obostrzeń militarnych udało się zorganizować również pomoc dla powstańców w Wielkopolsce i na Pomorzu. Swoje związki z Powstaniem Styczniowym miał również Śląsk.
Przechodząc do charakterystyki tematu należy na wstępie zaznaczyć, iż Śląsk przez wieki zachowywał znaczącą odmienność od pozostałych ziem polskich graniczących z objętym powstaniem Królestwem Polskim. Szczególnie należy nadmienić, że spośród ziem graniczących z Królestwem Śląsk był jedynym obszarem, który nie był w składzie przedrozbiorowej I Rzeczypospolitej a jego związki z Polską wygasły w praktyce już w XVII wieku2 .
1 Wprawdzie początki kapitalizmu na ziemiach polskich występują już w okresie panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, system kapitalistyczny rozwija się także w czasach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego (szczególnie w epoce działalności polityczno-gospodarczej Xawerego Druckiego-Lubeckiego i Stanisława Staszica). Jednakże aż do czasów Postania Styczniowego dominującą w gospodarce jest forma folwarczno-pańszczyźniana.
2 Po rozbiciu dzielnicowym na Śląsku pozostały księstwa Piastów Śląskich jednak większość z nich uznawała zwierzchnictwo czeskie a następnie austriackie. Po raz ostatni nominalną kontrolę nad niektórymi dzielnicami Śląska przejęli Wazowie w XVII stuleciu, w latach następnych utrwaliły się na Śląsku wpływy Habsburgów, w roku 1742 po klęsce Austrii w wojnie z Prusami obszar prawie całego Śląska przechodzi pod
W okresie, gdy Królestwo Polskie objęte zostało ruchem powstańczym, na Śląsku w pełni dokonywały się już przemiany gospodarcze, jakie na terenie Królestwa miały dopiero nastąpić po powstaniu. Reforma uwłaszczenia objęła ziemie zaboru pruskiego oraz Śląsk po roku 1848, po Wiośnie Ludów, co zapoczątkowało dynamiczny rozwój systemu kapitalistycznego, w tym i kapitalizmu państwowego – zwłaszcza na ziemiach Górnego Śląska. Przemiany ustrojowe na Śląsku wiązały się też ze zmianami w świadomości miejscowej ludności.
Dynamicznie rozwijający się kapitalizm sprzyjał przede wszystkim właścicielom kapitału, a szczególnie dominującym w warstwach posiadających Niemcom. Śląska ludność słowiańska coraz bardziej podlegała procesom emancypacji wraz z następującym po Wiośnie Ludów w Europie przebudzeniem narodowym. Rozwojowi kapitalizmu towarzyszył również proces wzmocnienia tendencji germanizacyjnych. Z drugiej strony śląskie słowiańskie środowiska kulturalne i oświatowe zaczynały wolno ale systematycznie kierować się ku polskości. Najbardziej konsekwentny i wytrwały w krzewieniu tradycji słowiańskich i upowszechnianiu języka polskiego był Józef Lompa. Trwałym elementem wpisanym w życie społeczne Ślązaków po Wiośnie Ludów stały się górnośląskie szkoły ludowe z polskim językiem wykładowym. Na przełomie lat 40/50-tych XIX wieku przebudzenie świadomości Ślązaków i powrót do tradycji słowiańskich były obecne także w działalności wydawniczej.
W latach 1848-49 ukazywał się w Piekarach Śląskich i w Bytomiu „Dziennik Górnośląski”. W następnych latach ukazują się kolejne wydawnictwa w języku polskim „Po- panowanie Prus. Jedynie w przypadku gmin Chełm Śląski i Imielin Śląski można mówić o „zaborze pruskim/niemieckim” gdyż obie miejscowości formalnie do roku 1795 pozostawały w jurysdykcji biskupów krakowskich. radnik dla Ludu Śląskiego” (wydawany w latach 1851-53) i „Zwiastun Górnośląski” oraz rozwijają swą działalność organizacje kulturalne Towarzystwo Nauczycieli Polaków oraz Towarzystwo Pracujących dla Oświaty Ludu Górnośląskiego i Liga Polska. Głównym ośrodkiem ruchu słowiańskiego i upowszechniania języka polskiego był w tym czasie Bytom.
Jak z tego wynika w chwili wybuchu Powstania Styczniowego polski ruch narodowy na Śląsku (a zwłaszcza na Górnym Śląsku i na Śląsku Cieszyńskim) był już dość powszechny. Wydarzenia związane z powstaniem nie mogły ominąć i Śląska. Po raz pierwszy mieszkańcy Górnego Śląska zetknęli się z wydarzeniami powstańczymi w dniach 6-7 lutego 1863 roku podczas akcji generała Mariana Langiewicza na stację kolejową w Sosnowcu. Oddział został sformowany na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. Jego dowódcą był Apolinary Kurowski, natomiast kapelanemksiądz bernardyn Serafin Szulc.
6 lutego 1863 Apolinary Kurowski na czele swojego oddziału, liczącego wówczas 150 osób, wraz z 50 kosynierami Teodora Cieszkowskiego, wyruszył ze Sławkowa do Maczek. Rosyjska załoga dworca w Maczkach, jak tylko dowiedziała się o wymarszu powstańców, uciekła już dzień wcześniej.
Zdobycznym pociągiem składającym się z 2 lokomotyw i 10 wagonów, powstańcy przejechali przez Ząbkowice i Dąbrowę do Sosnowca. Po zdobyciu Sosnowca, bez walki zajęte zostały kolejne miasta: Będzin, Dąbrowa Górnicza, Czeladź, Siewierz. Nadejście powstańców obwieszczały kościelne dzwony. Rosjanie zabarykadowali się w budynku dworca kolejowego, lecz zostali otoczeni przez oddziały powstańczej piechoty.
Po długim ostrzale do ataku przystąpili kosynierzy, wskutek czego dworzec został zdobyty. W walkach tych ranny został jeden z dowódców powstańczych – Teodor Cieszkowski. Powstańcy zabrali duże ilości składowanych tam tytoniu i ołowiu, a także znaczną kwotę rubli w srebrze.
Oddział Kurowskiego (na fot. obok) wrócił po akcji do Dąbrowy, gdzie urządzono kwaterę w mieszkaniu Józefa Patrycego Cieszkowskiego. Po 10 dniach, 17 lutego powstańcy wyparci zostali z obszaru Zagłębia. Niektórzy przedarli się przez pruską granicę, gdzie znaleźli schronienie wśród mieszkańców Śląska.
Mieszkańcy przyległych miejscowości tłumnie przybyli nad Brynicę kierowani ciekawością wobec mających przy granicy wydarzeń. W kolejnych miesiącach 1863 roku na całym obszarze Górnego Śląska trwała zorganizowana działalność wspierająca powstanie. Ludność Śląska uczest- niczyła w zbieraniu i przerzucaniu do Królestwa uzbrojenia i umundurowania. Pomimo zaostrzenia kontroli granicznych i wprowadzenia różnorodnych nakazów nadzwyczajnych nie udało się władzom pruskim zlikwidować szlaków przerzutowych do oddziałów powstańczych w Królestwie3 .

Niezależnie od wsparcia technicznego ze Śląska podążali także ochotnicy do oddziałów powstańczych. Najwięcej ochotników pochodziło z ówczesnego powiatu bytomskiego, w tym licznie z osady w Piekarach4 oraz z samego
3 E. Odorkiewicz „Śląsk a Powstanie Styczniowe”, Katowice 2003 s.12-13
4 Piekary nie miały wtedy statusu miasta, ale w połowie XIX wieku były jedną z największych miejscowości w powiecie bytomskim, licząc ponad 1500 mieszkańców.
Tablica w Sosnowcu upamiętniająca bitwę z 6 na 7 lutego 1863 r.
Bytomia5. Wśród ochotników ze Śląska najliczniejszą grupę stanowili rzemieślnicy i młodzież akademicka6. W jednostkach dowodzonych przez Józefa Oxińskiego7 był cały oddział składający się z ochotników ze Śląska8. Ponadto ochotnicy ze Śląska walczyli pod komendą wspomnianych już Apolinarego Kurowskiego i Teodora Cieszkowskiego. W działalność przerzutową broni dla oddziałów powstańczych na Śląsku angażowała się również śląska konspiracja, szczególnie zaangażowani w akcję przerzutową byli S. Majewski i B. Ostrzycki. Gdy obostrzenia w zakresie ochrony granic wprowadzone w Wielkopolsce znacznie utrudniły przerzut zaopatrzenia przez tę granice nowy szlak przerzutowy organizowany był przez Katowice9.

5 tamże s. 26-27
6 S.Kieniewicz (red) Historia Polski PWN Warszawa 1959 T.II 1764-1864 cz. III 1831-1864 s.497-98
7 major wojsk polskich w powstaniu styczniowym, naczelnik wojenny powiatu piotrkowskiego, inżynier
8 tamże s. 498
9 Lech Trzeciakowski „Pod pruskim zaborem 1850-1918”, Warszawa 1973 s.65
Spektakularna akcja związana z przygotowaniem uzbrojenia dla oddziałów powstańczych miała miejsce w Bytomiu. Miejscowi kupcy zgromadzili ok. 10 000 sztuk karabinów, które miały być przekazane do oddziału Apolinarego Kurowskiego, ten jednak zlekceważył nadarzająca się możliwość, co niewątpliwie wpłynęło na przegraną jego oddziału pod Miechowem10.
Omawiając udział Śląska w Powstaniu Styczniowym należy także wspomnieć o ochotnikach czeskich i rodowitych Niemcach, którzy także zasilali oddziały powstańcze.
Wśród Niemców - uczestników powstania najwięcej było ochotników z Bielska-Białej, miasta które w połowie XIX wieku mało wyraźnie dwunarodowy charakter.
Po klęsce Powstania Styczniowego uczestnicy walk chronili się również na Śląsku, gdzie byli życzliwie przyjmowani, niektórzy natomiast uczestnicy powstania wywodzący się z ziem śląskich podzielili losy innych pojmanych powstańców i wywiezieni zostali na Syberię.
W podsumowaniu warto przeanalizować kilka kwestii poruszonych w opracowaniu. Po pierwsze kontrowersyjna teza dotycząca nie zorganizowania powstania na Śląsku.
Wprawdzie rzeczywiście Śląsk nie został objęty działaniami zbrojnymi, ale – należy to jednoznacznie podkreślić – żaden z pozostałych zaborów, poza zaborem rosyjskim, także nie był objęty walką czynną. Organizacja konspiracyjna nie istniała ani w Galicji, ani w Wielkopolsce, ani na Pomorzu, w żadnej z tych prowincji działań zbrojnych nie było. Podobnie też było na Śląsku. Odnosząc się z kolei do liczby ochotników w oddziałach powstańczych w praktyce udział
Ślązaków był zbliżony do liczby ochotników z Pomorza czy
Wielkopolski, regionów w których znacznie większy odsetek niż na Śląsku stanowili Polacy. Po drugie – jak już wcześniej wspomniano – Śląsk był już na innym, wyższym etapie rozwoju gospodarczego niż ziemie Królestwa Polskiego, fakt ten nie sprzyjał również rozwojowi ruchu powstańczego w takim charakterze w jakim ogarnął ziemie zaboru rosyjskiego. Po trzecie, świadomość walki narodowowyzwoleńczej na etapie Powstania Styczniowego nie była jeszcze na Śląsku na tyle rozwinięta, by stanowiła bazę do wybuchu zbrojnej insurekcji. Po czwarte - organizacja i siła militarna państwa pruskiego, które istniało tuż przed rozpoczęciem wojen o zjednoczenie Niemiec nie dawały żadnej realnej szansy na zorganizowanie skutecznej walki zbrojnej w oparciu o konspiracje i ruch partyzancki. Niewątpliwie natomiast związki Śląska z wydarzeniami Powstania Stycz- niowego przyczyniły się do wzmocnienia poczucia odrębności Ślązaków i poczucia ich bliższych związków z Polakami w oparciu o wspólną słowiańską tradycję. Pośrednio powstanie miało też wpływ na pogłębianie słowiańskiej tożsamości śląskiej i otwierało perspektywę do zjednoczenia w przyszłości z polską państwowością.
Grzegorz Świetlik
Pami I Przestroga
Wtedy umarł Śląsk taki, jakim był przez setki lat: dwujęzyczny, międzynarodowy, budujący dobre sąsiedztwo to słowa niegdyś wypowiedziane przez nieżyjącego już europosła Marka Plury. Represje określane przez historyków mianem Tragedii Górnośląskiej rozpoczęły się wraz z wkroczeniem, pod koniec stycznia 1945 roku, na tereny Górnego Śląska Armii Czerwonej. Akty terroru wobec
Górnoślązaków - aresztowania, internowania, egzekucje i wywózki do niewolniczej pracy na Wschód, trwały przez kilka miesięcy. Według szacunków, wywieziono ok. 40-60 tys. mieszkańców regionu. Część z nich zginęła. Według nie- których źródeł, różnego typu represje mogły dotknąć nawet 90 tys. osób. W wielu miastach Górnego Śląska
Armia Czerwona pokazywała, na co ją stać. Tragedia Miechowicka to jedno z takich wydarzeń. Rozegrała się ona w dniach 26 - 28 stycznia 1945 roku. W wielu śląskich miastach trwają obchody 78. rocznicy tamtych krwawych dni.

78 lat temu w piątek 26 stycznia w całej Polsce było wyjątkowo mroźnie, a po nocnych opadach ulice i podwórka przykryte były głębokim, świeżym śniegiem. Choć rozpoczynał się kolejny rok II wojny światowej, w niewielkim Mechtalu11 (obecnie zwanym Miechowice), położonym tuż obok Bytomia nic nie zapowiadało tragedii, która miała się tutaj wydarzyć. Była to jedna z pierwszych miejscowości w okręgu przemysłowym, należących przed 1939 r. do Niemiec, a zajętych w styczniu 1945 r. przez Armię Czerwoną.
11 Według niemieckiego nauczyciela Heinricha Adamy’ego nazwa miejscowości Miechowice pochodzi od staropolskiej nazwy "miecha” dawnego ręcznego urządzenia służącego do rozdmuchiwania paleniska w kuźniach. W swoim dziele o nazwach miejscowych na Śląsku wydanym w 1888 roku we Wrocławiu (…) wymienia on nazwę w obecnej polskiej formie - Miechowice podając jej znaczenie "Sackdorf (Blasbalg)" czyli po polsku "Wieś miechów". Niemcy zgermanizowali nazwę na Miechowitz w wyniku czego utraciła ona swoje pierwotne znaczenie. W 1936 roku nazistowska administracja III Rzeszy ze względu na polskie pochodzenie nazwy zmieniła ją na nową, całkowicie niemiecką Mechta Obecną nazwę oficjalnie zatwierdzono 7 maja 1946. (https:// pl.wikipedia.org)
Żołnierze sowieccy szli ku Miechowicom ławą przez otwarte pole od strony lasu, kryjąc się za czołgami. Weszli do gminy ulicami Fasaneriestrasse (ul. Daleka), Kubothstrasse (ul. Styczyńskiego) i Wikarekstrasse (ul. Jaskółcza). Runęły wtedy wszelkie ograniczenia. Czerwonoarmiści dopuszczali się wobec ludności cywilnej zabójstw, gwałtów, rabunków i nie dotyczyło to tylko Niemców, ale również Ślązaków, bez względu na ich tożsamość narodową. Miechowice to symbol tragedii, która oznaczała dla mieszkańców śląskich miejscowości egzekucje, gwałty, kradzieże i wandalizm.
To było coś gorszego niż pacyfikacja, to była rzeź. Z domów i piwnic wyciągano mężczyzn i na miejscu lub pod lasem, gdzie ich odprowadzano, strzelano do nich lub czasami mordowano wielokrotnymi uderzeniami kolb karabinów po całym ciele. Wiele rannych osób zmarło wskutek obrażeń kilka dni później, niewielu przeżyło. Nie sposób dzisiaj odtworzyć dokładny przebieg tej masowej zbrodni, bowiem tylko w części przypadków zachowały się relacje i zeznania bezpośrednich świadków. „Wyzwoliciele” przeczesali dokładnie miejscowość, wybierając wszędzie swoje ofiary. (...) Żołnierze sowieccy nie tylko mordowali, ale także plądrowali domy i sklepy, kradnąc i niszcząc, z upodobaniem zakładając na ręce po kilka zegarków. Dramatem kobiet były gwałty, często zbiorowe, a ich liczba i rozmiar nigdy chyba nie zostaną wyjaśnione. (...) Z zeznań świadków wynika, iż przypadki zgwałcenia kobiet, w ich domach, a nawet w miejscach dostępnych dla oczu innych mieszkańców zdarzały się często. Jednak był to temat tabu, bo upokorzona była i kobieta i jej rodzina, zwłaszcza, jak później rodziły się z tych gwałtów niechciane dzieci. - czytamy w śledczych dokumentach IPN.
Czerwonoarmiści traktowali całą tamtejszą ludność jako niemiecką. Tego typu zachowania jak nieograniczone niczym zabijanie ludzi, kradzieże i niszczenie mienia, gwał- cenie kobiet wynikały właśnie z tego faktu. Tragedia Miechowicka to jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń, jakie miało miejsce w trakcie wkroczenia Armii Czerwonej na Śląsk w styczniu 1945 roku. Z rąk Sowietów w Miechowicach mogło zginąć nawet 380 osób Zginął m.in ksiądz Jan Frenzel, wikary z parafii Bożego Ciała. Dziś jego nazwisko nosi główna ulica Miechowic.
Za PRL-u temat krwawych wydarzeń w Miechowicach podejmowano niechętnie, a jeżeli już, to w przekłamanej wersji niemającej wiele wspólnego z rzeczywistością. Dziś o tamtych dniach możemy mówić głośno. Mieszkańcy Miechowic i Bytomia pamiętają o tragedii i jej ofiarach. W ramach obchodów rocznicy wydarzeń, w bytomskiej dzielnicy organizowana jest coroczna inscenizacja historyczna. Tegoroczna edycja była już siódmą, jaką przygotowano.
Widowisko odbyło się w sobotę, 28 stycznia, a zostało zorganizowane przez Stowarzyszenie Pro Fortalicium, Miasto Bytom, Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego i Muzeum Górnośląskie. „Walki o Miechowice” to jedno z największych wydarzeń związanych z rekonstrukcją historyczną w naszym kraju.12
12 Zamieszczone w tekście zdjęcia pochodzą z zasobów Archiwum Urzędu Miejskiego w Bytomiu i zostały pobrane ze strony https://www.bytom.pl/aktualnosci

W tegorocznej inscenizacji wzięło udział ok. 200 rekonstruktorów z Polski i Czech, a do obsługi technicznej konieczna była pomoc blisko 100 osób. By jak najwierniej odtworzyć wydarzenia sprzed lat, do Bytomia został nawet przywieziony śnieg. A przygotowania – stroje, scenariusz, rekwizyty – trwały od wielu miesięcy. Do udziału w spektaklu zaproszono już po raz trzeci aktora i pieśniarza Lecha Dyblika, a także aktorów Henryka Gołębiewskiego i Marka Pysia.
W przeddzień rekonstrukcji wydarzeń wykład na temat działań wojennych prowadzonych na terenie Miechowic wygłosił Dariusz Pietrucha, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Zabytków Fortyfikacji Pro Fortalicium. Nakreślił temat na szerokim tle, zarówno wojskowych operacji, których były częścią, jak i mentalnych uwarunkowań, które doprowadziły do brutalnego, zbrodniczego postępowania żołnierzy sowieckich wobec ludności cywilnej. Pietrucha przywoływał też analogie historyczne i współczesne, podając szereg przykładów zbrodni na cywilnych mieszkańcach, od starożytności i średniowiecza, aż po rosyjską agresję na Ukrainę. Następnie odbyło się spotkanie z biorącymi udział w inscenizacji - Lechem Dyblikiem i Henrykiem Gołębiewskim. Wieczór zakończył koncert Lecha Dyblika.
Wydarzenia nazywane Tragedią Miechowicką rozegrały się w przeciągu zaledwie 4 dni. Masowe aresztowania, wszechobecna przemoc i gwałty oraz deportacje do pracy przymusowej – to brutalna rzeczywistość na Górnym Śląsku zimą 1945 r. po zajęciu tego regionu przez Armię Czerwoną.
Słowa odnoszące się do pamiętnej masakry na Śląsku znajdują niestety zastosowanie do rosyjskich ekscesów na Ukrainie. Na czele ze zbrodnią w Buczy (odkrytą wiosną 2022 roku) czy miejscowości Izium, przy której w pobliskim lesie naliczono 460 świeżych grobów. To niesłychane, że po upływie ponad trzech czwartych wieku żołnierze rosyjscy nadal zdolni są do najgorszych, niewyobrażalnych we współczesnej kulturze Zachodu zachowań.
Sowiecki terror na Górnym Śląsku w 1945 roku był oparty na dowolności, na spuszczeniu z cugli najgorszych instynktów wśród żołnierzy, przyzwoleniu na przemoc, mordy, gwałty, rabunek. Pamięć o Tragedii Miechowickiej, o Tragedii Górnośląskiej - pozostałych wydarzeniach tego okresu to pamięć o Ślązakach, których zmiotły wiatry historii. O Śląsku, którego już nie ma. Ale to też przestroga. Bo korzenie tej Tragedii nie wyrosły dopiero w styczniu 1945 roku.
DZIEŁA MÓWIĄ, CZYLI OPOWIEŚCI
O OBRAZACH –
„Kobieto, puchu marny, ty wietrzna istoto!” Adam Mickiewicz
Nasz wieszcz nie traktował kobiet ze zbytnią atencją. Czy miał rację? W związku ze świętem Dnia Kobiet chcę Państwu przedstawić trzy niezwykłe kobiety. Z różnych czasów, z różnych epok, żadne feministki, a jednak...
Państwo pozwolą: Artemisia Gentileschi, córka XVII-wiecznego malarza Orazia Gentileschiego, sama znana malarka w czasach, kiedy kobiety nie mogły się uczyć malarstwa. Na swoim autoportrecie przedstawia nam się jako „Alegoria malarstwa”. Była jedną z pierwszych kobiet, które podejmowały w swojej twórczości tematykę religijną i historyczną, uznawaną za niedostępną dla kobiet. Malowała w pracowni ojca, wykazując znacznie większy talent niż jej bracia. Ujawniła go już jako 13-letnia dziewczynka, malując swój pierwszy obraz Matki Boskiej. Ojciec, carravaggionista, postanowił córkę kształcić i oddał ją na naukę do malarza, z którym współpracował, Agostino Tassiego.
Ten najpierw ją kilkakrotnie zgwałcił a potem odmówił małżeństwa. Orazio Gentileschi wytoczył mu proces, ale ponieważ były to straszne czasy, Artemisia została poddana torturom, aby potwierdzić prawdziwość jej zeznań. Tortury były dla malarki bardzo niebezpieczne, bo mogły zagrozić sprawności jej ręki, co dla malarza oznacza koniec kariery.

Jak pisze Karolina Janowska na portalu Lente: „Malarka zosta- ła trzykrotnie poddana torturze miażdżenia palców, polegającej na włożeniu sznurka między palce i zaciśnięciu go kołowrotkiem”. Na szczęście dla naszej artystki, wszystko skończyło się dobrze, Tassi dostał nawet jakiś śmieszny wyrok, ale trauma pozostała. Jej dowodem jest kilka wersji obrazu „Judyta zabijająca Holofernesa”, który to temat jako pierwszy namalował Carravaggio, ale na obrazach Gentileschi Judyta ma jej rysy, a Holofernes – Tassiego. Pomijając ten fakt, kariera Artemisii była oszałamiająca, jak na tamte czasy. Jako pierwsza kobieta została przyjęta do florenckiej Accademia del Disegno, gdzie kształciła się w rysunku. Edukacja na tym prestiżowym uniwersytecie dała jej niezależność – mogła zarządzać własnymi aktywami, wynajmować służących, utrzymywać się i zarządzać swoimi pieniędzmi. Mówimy tu o XVII wieku. Była wtedy żoną Pietra Antonia di Vincenzo Stiattesiego, florenckiego malarza, którego zresztą porzuciła w 1620 i wróciła do Rzymu.
W 1638 roku Artemisia dołącza do ojca, który pracuje jako malarz na dworze króla Karola I w Londynie i obok portretów na zamówienie, które nie przetrwały, maluje „Autoportret jako alegoria malarstwa”. To olej na płótnie o wymiarach 98,6x75,2 - obecnie znajduje się w Royal Collection Trust w Londynie. Trzymając pędzel w jednej ręce, a paletę w drugiej przedstawia personifikację malarstwa zgodną z konwencją ustaloną przez ikonografa Cesarego Ripę, który w swojej „Ikonologii” z 1593 opisał bardzo szczegółowo postacie alegoryczne wraz z ich wszystkimi atrybutami: Niewiasta urodziwa, o włosach czarnych, obfitych i rozpuszczonych i poskręcanych rozmaicie. Brwi ma wygięte, co świadczy o fantazyjnych pomysłach, usta ma przewiązane przepaską spiętą za uszami, na szyi wisi jej złoty łańcuch z przywieszoną do niego maską, na czole ma wypisane >> imitatio<<. W jednej dłoni trzyma pędzel, w drugiej deskę, odziana jest w szaty mieniące się barwami i zakrywające jej stopy. U stóp można jej umieścić przybory malarskie na znak, że malarstwo to zajęcie szlachetne, wymagające znacznego zatrudnienia umysłu. Artemisia zastosowała się w większej części do wskazówek Ripy – w brązowym fartuchu założonym na zieloną suknię opiera się o kamienną płytę służącą do proszkowania pigmentów, w której widzimy odbicie jej lewego ramienia. Szybkiemu pociągnięciu pędzla towarzyszy wyraźny ruch ręki, a płynne linie bieli wyznaczają brzeg rękawa. Na obrazie Artemisii Gentileschi kobieta patrzy uważnie, zapewne w lustro, w którym odbija się jej wizerunek pochodzący z innego zwierciadła, bo tylko tak, dzięki systemowi odbić mogła przedstawić się z profilu, a „Alegoria malarstwa” to jej autoportret, chociaż rysy twarzy nie oddają wieku kobiety. W 1638 Artemisia zbliżała się już do pięćdziesiątki, a rysy postaci na obrazie zdecydowanie przypominają wizerunki artystki z młodości. Na sobie ma lśniącą, atłasową suknie w odcieniu morskiej zieleni, na szyi wisi złoty łańcuch z wisiorem w kształcie maski (widoczne są oczy i nos), zaś przedmioty malarskie ma w rękach – pędzle, paletę założona na kciuk. Włosy istotnie ma czarne jak to rodowita Włoszka, ale ma je związane na karku, aby nie przeszkadzały, nie zasłaniały oczu.
W 1640 lub 1641 roku Artemisia wróciła do Neapolu (dlatego tak wiele jej obrazów ma Museo di Capodimonte) i podobno pracowała jako malarka do końca swoich dni, których pewnej daty nie znamy. Jedni twierdzą, że zmarła w 1654, inni, że zabiła ją zaraza, która spadła na miasto w 1666. Niewątpliwie była kobietą utalentowaną, sławną, spełnioną i niezależną, choć żyła w XVII wieku.

Inną niezwykłą kobietą jest Olimpia, której wizerunek wykonany przez Maneta i wystawiony w Salonie Paryskim w 1865 roku wywołał skandal nie tyle obyczajowyw ówczesnym Paryżu prostytutki miały się całkiem nieźle - ale towarzyski, bo do prostytutek można chodzić, ale nie wolno malować ich portretów czy traktować jako temat!
A jeszcze ta poza!
Olimpia jest upozowana na wzór „Wenus z Urbino” Tycjana – skandal! Olimpia szokuje, budzi święty ogień oburzenia, imponuje i triumfuje. Jest skandalem i idolem.tak poeta Paul Valery pisał o obrazie Maneta. Krytycy byli mniej eleganccy niż Valery. Kpiny czy parodia chciałbym wiedzieć? Co znaczy ta odaliska o żółtym brzuchu, bezecny model wzięty nie wiadomo skąd, który wyobraża Olimpię? cytuje Julesa Claretie’a z „L’artiste” Daina Kolbuszewska w „Najsłynniejsze obrazy. Malarstwo europejskie”. Oglądających obraz szokowała nie nagość modelki, ale jej wyzywający wzrok i detale, które sugerowały, że Manet namalował prostytutkę: orchidea we włosach, perłowe kolczyki, zsunięte pantofelki symbolizujące zepsucie, orientalny szal, na którym spoczywa modelka i kwiaty trzymane przez czarną służącą, prawdopodobnie dar od klienta. Jednak ta Olimpia, którą możemy podziwiać w Musee d’Orsay, obraz olejny o wymiarach 130,5x190, nie była prostytutką. Victorine Meurent, przedstawiona na obrazie Maneta, chociaż pochodziła z nizin społecznych, była bardzo ambitna. Po- zowała malarzom – Manetowi i Degasowi oraz studentom Thomasa Couture’a, ale marzyła się jej niezależność finansowa, którą zamierzała osiągnąć, uprawiając malarstwo.
W latach siedemdziesiątych pobierała lekcje malarstwa, osiągając poziom pozwalający na wystawianie swoich prac na paryskich Salonach w latach 1876, 1879, 1885 i 1904.
W 1903 osiągnęła sukces, otrzymując członkostwo Stowarzyszenia Artystów Francuskich. Jedyny jej zachowany obraz zatytułowany „Niedziela palmowa” dowodzi, że Victorine była wytrawną i wrażliwą artystką.
Szkoda, że zapamiętano ją jako wyuzdaną kurtyzanę z obrazu Maneta, ale udało się im obojgu dokonać ważnej rzeczy – obnażyli straszną mieszczańską hipokryzję. Ma- net, malując Wenus upozowaną na kurtyzanę lub kurtyzanę upozowaną na boginię miłości, nieświadomie wymierzył policzek mieszczańskiej podwójnej moralności, a Victorine pozując, mu to umożliwiła. Tchnące zmysłowością akty, były powszechnie akceptowane, jeśli nadawano im kontekst mitologiczny, biblijny lub historyczny. Manet namalował ją bez mitologicznego kontekstu. Samo takie ukazanie nagiej kobiety było wystarczająco gorszące dla widzów. A do tego bohaterka dzieła, czyli pozująca Victorine wpatruje się wprost na widza, tak jakby patrzyła na... swojego klienta, który właśnie przybył. „Olimpia” jest wyzywająca, siła i pewność siebie tkwią w jej spojrzeniu – ona doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego erotyzmu, nagiego ciała, które przyciąga wzrok. Nie jest ucieleśnieniem klasycznego i zmysłowego piękna. Jest rzeczywistą kobietą, kurtyzaną, która czeka na klienta, a jej wyzywające spojrzenie jest tego poświadczeniem.
Manet nie znosił sztywnych akademickich reguł i historycznej tematyki w malarstwie. Fascynował go świat współczesny i taki chciał malować. Zgadzał się ze swoim przyjacielem, francuskim poetą Charlesem Baudelairem, którego zdaniem: Ten jest malarzem, kto potrafi wydobyć z życia współczesnego jego stronę epicką, ukazać nam i dać pojąć, jacy wielcy jesteśmy i poetyczni w naszych lakierkach i krawatach. Malarz sięgnął do form klasycznych, jak Wenus z Urbino, ale dał im kształt i wyraz współczesny. Na jego obrazie widniała paryska, luksusowa kokota, przybierająca pozę tycjanowskiej Wenus. Czarna aksamitka na szyi i bransoleta jeszcze bardziej uwydatniają jej nagość. Już samo imię sugerowało, że jest przedstawicielką najstarszego zawodu świata. O tym, że przedstawiona na płótnie kobieta, utrzymuje się, świadcząc usługi erotyczne bogatym klientom, świadczyło też luksusowe otoczenie oraz obecna na obrazie czarna służąca z bukietem kwiatów od klienta. Poza tym Manet zastąpił pieska z obrazu Tycjana czarnym kotem i to z prowokacyjnie postawionym ogonem. Tymczasem – jak twierdzi Iwona Kienzler, znana popularyzatorka historii w swojej książce „Kobiety ze słyn- nych obrazów” - w wulgarnej francuszczyźnie le chat oznacza nie tylko sympatyczne zwierzątko domowe, ale także waginę. Można się dziwić, że „Olimpia” wywołała skandal w Paryżu, w którym według źródeł, przytoczonych przez panią Kienzler było 5 tysięcy legalnych i około 30 tysięcy nielegalnych prostytutek, ale o słynnej mieszczańskiej hipokryzji była już mowa, a obraz Maneta wraz z pozującą do niego Victorine Meurent jest mocnym na nią atakiem. Czy Victorine jest „puchem marnym”? Raczej nie, jest kobietą, która przeszła do historii malarstwa!
Kolejna kobieca postać w historii malarstwa to Jeanne
Hebuterne, która pokochała na życie i śmierć. Dosłownie, to nie jest przenośnia!
Urodziła się 6 kwietnia 1898 roku w Meaux w konserwatywnej katolickiej rodzinie. Starszy brat Andre i rodzice zachęcali ją do studiowania malarstwa. Swego czasu rodzice byli dumni z plastycznych talentów obojga dzieci, zachęcali je do rysowania, uważali nawet, że sztuka może im przysporzyć sławy i pieniędzy. Gdy pozna- ła włoskiego malarza Amadeo Modiglianiego, od dwóch lat studiowała sztukę, uczyła się rysunku w Ecole des Arts Decoratifs i w Academie Caloros- si. W tej akademii mogły studiować kobiety i tam zobaczyła po raz pierwszy pięknego Włocha. Przedstawiła jej go wcze- sną wiosną 1917 r. ukraińska rzeźbiarka Hannah Orlova i od tej pory Jeanne i Amadeo stali się nierozłączni. Małgo- rzata Czyńska w swojej książce „Kobiety z obrazów” pisze: … Jeanne namalował przynajmniej dwadzieścia pięć razy. Jeśli mierzyć znaczenie związku liczbą portretów, to Jeanne Hebuterne była największą miłością Amadea Modiglianiego. Przesiadywali w modnej wśród paryskiej bohemy kawiarni „La Rotonde”, gdzie można było spotkać Picassa, Kislinga, Soutine, Cocteau czy Diego Riverę. Dziwna to była para. Ona, milcząca, wpatrzona tylko w swojego Modiglianiego, który za kolejne kieliszki wermutu rozdawał rysunki przygodnym klientom. Czekała cierpliwie, aż Modi przysiądzie obok niej. Potrafili siedzieć tak, ramię w ramię godzinami, bez słów. Ładna, spokojna dziewczyna, zamknięta w bańce melancholii i temperamentny, wiecznie pijany Włoch, który nagle milkł obok kochanki. - pisze Małgorzata Czyńska w „Kobietach z obrazów”. Jeanne miała wtedy 19 lat, Modigliani 33. Z tego i wielu innych powodów rodzina nie tolerowała tego związku. Nie pomogło też pochodzenie artysty, jego swawolny tryb życia i nieustanne sięganie po alkohol. Na wieść o bliskich kontaktach z dużo starszym Żydem, w dodatku bankrutem i heroinistą, zrywają z nią wszelkie kontakty. Dziewczyna jednak nie pragnęła nawrócić kochanka na zdrowy tryb życia, pragnęła tylko kochać i być kochana. Akceptowała go takim, jakim był. Była pod jego wielkim wrażeniem i poświęciła mu się bez reszty.

Jak wyglądała? Na zaprezentowanym powyżej obrazie z 1918 pozostającym w kolekcji prywatnej w Paryżu (dlatego nie odnalazłam informacji o wymiarach) chyba najbardziej przypomina samą siebie, bo sam Modigliani stworzył swój ideał piękna – symetryczna, owalna pociągła twarz i równie długa szyja, duże oczy w kształcie migdałów i niewielkie usta. Zachowały się jednak zdjęcia młodej kobiety.
Na większości fotografii nosi czarną suknię z prostokątnym wycięciem pod szyją, jej długie ciemne włosy są rozdzielone równym przedziałkiem i spływają falami po obu stronach ramion (jak na obrazie). Czasami zdobią je duże spinki, innym razem zakrywa je jedwabną lekką chustą. Jeanne śmiało spogląda w obiektyw aparatu, nie uśmiecha się, lekko spuszcza wzrok. Wydaje się być pewna siebie, dumna, ale też lekko obojętna, zdystansowana. Kiedy zaczęła być postrzegana jako partnerka Modiglianiego (nigdy nie wzięli ślubu, choć malarz zobowiązał się do tego na piśmie, kiedy Jeanne była w drugiej ciąży) uznano, że jest ładna, ale nudna. Najpiękniejsze miała włosy – pisze Małgorzata Czyńska w cytowanym już dziele. Gęste, ciemnokasztanowe, sięgające za pas były jej powodem do dumy. W połączeniu z bardzo jasną karnacją skóry stanowiły charakterystyczny kontrast. Czesała się z przedziałkiem po- środku głowy, włosy układała nisko na czole, robiła ozdobne sploty. W późniejszych latach nosiła grzywkę i kok, ale Amadeo Modigliani woli Jeanne z odsłoniętym czołem”. Modigliani widzi ją jako osobę kruchą i łagodną, ale już na swoich autoportretach jest buntowniczką o zaciśniętych ustach i groźnym spojrzeniu. I coś chyba w tym było, bo nie ugięła się, nie wróciła do rodziny i tkwiła przy Modim niewinna i kochająca, prawdziwa madonna obok swojego boga... jak wspominał rzeźbiarz Leon Indenbaum.
Życie u boku Modiglianiego było trudne. Liczne nałogi artysty sprawiają, że para nie ma grosza przy duszy – malarz przepija każde wynagrodzenie, zarówno za sprzedane dzieła (nie był wtedy artystą znanym, sławę zdobył dopiero po śmierci), jak i zaliczki na poczet tych, które dopiero miały powstać, czynsz za mieszkanie płaci marszand malarza Leopold Zborowski. Narodziny córki w listopadzie
1918 nie zmieniają jego zachowania. Ani jego, ani jej. Jak dawniej wędruje po nocnym Paryżu i jego knajpach w po- szukiwaniu ukochanego, by go bezpiecznie odprowadzić do domu. Wszyscy wspólni znajomi przywoływali obraz tych dwojga przytulonych na ławce pod knajpą, w której udało się jej odnaleźć ukochanego, zaś córeczka, też Jeanne, czy jak mówił na nią ojciec Giovanna, przebywała pod opieką mniej lub bardziej przypadkowych opiekunów. Modigliani nigdy zresztą oficjalnie nie uznał swoich dzieci, a dziadkowie ze strony matki nie chcieli żadnych z nimi kontaktów.
Stan zdrowia Modiglianiego stale się pogarsza – niedojadanie, alkohol i narkotyki pogłębiają gruźlicę, na którą choruje od kilku lat. Jeanne troskliwie się nim opiekuje – tak to wygląda zimą 1919 roku: W małym mieszkaniu o wielkich, nieszczelnych oknach jest lodowato zimno, zrozpaczona Jeanne nie odstępuje Amadea na krok, trzyma go w ramionach. Zamawia tylko u sklepikarza puszki sardynek i wino, których domaga się Modigliani - wspomina Lunia Czechowska, polska muza artysty. Amadeo Modigliani umiera 24 stycznia 1920 roku na gruźlicze zapaleni opon mózgowych. Jeanne odcina sobie kosmyk swoich pięknych włosów i kładzie na piersi zmarłego kochanka. Nie widać po niej rozpaczy, pozwala się nawet zabrać do rodzinnego domu, ale kiedy pilnujący jej brat zapada w drzemkę, 21-letnia Jeanne, będąca w drugiej ciąży wyskakuje z piątego piętra na ulicę. O świcie znajdzie ją przypadkowy przechodzień. „Puch marny”? Czyżby?
Przedstawiłam Państwu tylko trzy z kobiet niezwykłych, a jest ich Legion, w każdych czasach, w każdej epoce. Władczynie, kochanki, zmuszające władców do czynów – czasem dobrych, czasem złych. Wykształcone, przebiegłe, niezależne, mimo czasów, w których żyły. Poszukajcie ich sami, a jeśli nie znajdziecie, poznam Państwa z nimi przy innej okazji.
Wszystkim Paniom życzę dużo radości w Dniu Kobiet i w każdym innym dniu.
Bożena Miś
Odesz A Razem Ze Swoim U Miechem
Już się nie uśmiechnie do przechodniów. Już nam nie zaśpiewa... Już nie zobaczymy jej piszczącej kaczuszki, z którą przemierzała ulice… Odeszła Bytomska Smerfetka. Miała 55 lat, nazywała się Grażyna Wołowiec, zmarła w szpitalu i to są suche fakty. Ale Smerfetka od wielu już lat stała się swoistym symbolem naszego miasta. Jak to zrobiła? Nie mam pojęcia... Ale wiem, że nie było bytomianina –a i turyści bywali zainteresowani – który by się nie zatrzymał, a przynajmniej nie obejrzał za jej uśmiechem. Spacerowała po mieście, śpiewała i rozmawiała z ludźmi, bez których nie umiała funkcjonować. Niezupełnie sprawna, wychowanka domu dziecka, zawsze sama, ale nigdy nie samotna. Ludzie wokół byli. Bez nich nie umiała żyć, radosna ufna i sympatyczna.

Nie była z tych, co narzekają. Latem podróżowała po sanktuariach, ale naprawdę najbardziej kochała Bytom. Zaczepiała wszystkie psy i koty, które musiała pogłaskać W 2015 roku, 26 lutego - bytomianie wyprawili jej wielkie urodziny na Rynku - było przyjęcie, gromkie 100 lat, maskotki. Tegorocznych urodzin już nie doczekała…
Kiedy kilka lat temu jej losem zainteresowały się media i społecznicy, stała się naprawdę popularna. To, że dorosła kobieta z maskotką w dłoni wędruje przez bytomskie ulice, śpiewa piosenki i i do wszystkich się uśmiecha, przestało budzić politowanie czy kpinę. Wręcz przeciwnie - bytomia- nie zaczęli być dumni, że ich miasto ma taką sympatyczną bohaterkę. To, że ma mentalność dziecka, jest prostolinijna, naturalna, szczera i do wszystkich się uśmiecha, zaczęło wzbudzać pozytywne reakcje...
W 2015 roku powstał profil „Pomoc dla bytomskiej Smerfetki”. Wielu bytomian postanowiło wesprzeć ją także materialnie.
A na wiadomość o Jej śmierci prezydent Bytomia Mariusz Wołosz zamieścił na swoim profilu facebookowym wpis: Odeszła najradośniejsza mieszkanka Bytomia – pani Grażyna Wołowiec, przez bytomian nazywana Smerfetką. Pogodna, zawsze zarażała wszystkich optymizmem. Będzie nam jej bardzo brakowało.
KARTY LUDZKIEJ PAMIĘCI: ZIEMOWIT SZCZEREK, WYMYŚLONE MIASTO LWÓW, WYDAWNICTWO CZARNE, WARSZAWA 2022
„Gdy na Lwów spadły bomby – czułem wściekłość. Zbombardowano miasto, które do jakiegoś stopnia uważałem za swoje. Byłem i jestem z nim związany, wcale mi nie przeszkadza, że nie panuje nad nim Polska. Polska nie musi panować nad wszystkim, z czym czuję się związany. Co to by było za dziwne myślenie. Czuję się związany również z Berlinem, Skopjem czy Sarajewem i mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Na tym polega Europa. Na tym, że jest przepuszczająca i upłynniająca wszystkie granice, sympatie i antypatie. Że nie jest zero-jedynkowa. Tak, byłem wściekły. Lwów jest jakoś tam moim miastem, ale niekoniecznie moim jako Polaka, tylko moim jako Ziemowita Szczerka. Który, tak to wygląda, jest Polakiem, bo socjalizował się w polskiej kulturze i uważa ją za swoją. I raz ma ochotę szukać we Lwowie polskich śladów, raz – austriackich, żydowskich, ormiańskich, a innym razem delektować się jego ukraińskością.” (Ziemowit

Szczerek „Wymyślone miasto Lwów”)
Dziwna to książka. Dla nas, dzieci, wnucząt i prawnucząt lwowiaków, wreszcie dla samych niegdysiejszych, a jeszcze żyjących mieszkańców Lwowa trudna na początku do przełknięcia. Ale im dłużej czytasz – tym bardziej jawi się swoja, własna, cieplejsza.
Ziemowit Szczerek patrzy na Lwów uważnie i wnikliwie. Pisze o mieście dawnym, cesarskim i królewskim, galicyjsko-habsburskim, o wielonarodowej perle zachodniego świata, wysuniętej daleko na wschód. O Lwowie polskim, sowieckim i ukraińskim, poturbowanym, lecz nie tak bardzo, by nie mógł wstać i pięknieć. Lwów – ukraiński, polski, galicyjski, austriacki, austro-węgierski, żydowski, europejski, poradziecki. Ale dla Ziemowita Szczerka Lwów to po prostu jego miasto. Miejsce, które zna od lat iw którym czuje się u siebie. Pisze o jego historii, bolączkach, zmianach, bohaterach pierwszego, drugiego i trzeciego planu.
Reportaż o Lwowie zaczynamy od... gościa chodzącego po ulicy i przebranego za maskotkę miasta. Później jest o turystyce, krótka rozmowa z merem miasta, historia Lwowa i pokrewne tematy. Jest również poruszony wątek tego, co dzieje się we Lwowie po 24.02.2022 r.
Przywykliśmy pisać i czytać o Lwowie jak o utraconej Arkadii, jak o polskim Wiedniu, jak o mieście uśmiechniętym, bohaterskim, zawsze wiernym - semper fidelis.
To przecież Lwów jest jednym z trzech miast (pozostałe to Verdun i Warszawa) odznaczonych orderem Virtuti Militari. Lwów bywa czczony i idealizowany, jak batiary; jego sentymentalną legendę podsycały po upadku komuny m.in. przypominane filmy ze Szczepciem i Tońciem.
I to wszystko jest prawda, Najprawdziwsza z prawdziwych prawda. Ale Szczerek poprzez bardzo osobistą narrację potrafi nakreślić obiektywny portret miasta.
Pisze o Lwowie z perspektywy ulicznej, kawiarnianej, artystowskiej. Przez osobistą narracje kreśli portret obiektywny. Wracają do planu miasta zniesione przez Poradziecję (autorska nazwa) dawne nazwy ulic, parków i placów, zyskują blask stare kamienice, miasto upodabnia się do takiego, jakim niegdyś było. Pójdziemy i szlakiem lwowskich spacerów urodzonego tu Stanisława Lema i mitycznych już Szczepcia i Tońcia,
Ciekawie pisze Szczerek o losach Lwowa po 1945 roku. Oto Polacy i Żydzi, którzy stanowili zdecydowaną większość populacji, zniknęli z miasta: Gdy Sowieci weszli do miasta, w którym hitlerowcy wymordowali już za czasów okupacji Żydów, zaczęła się z kolei gehenna Polaków. Wywózki, terror. Dokwaterowywanie ludzi, wyrzucanie z domów, groźby, zesłania, chaos, agresja. Na ulicach słychać było coraz mniej polskiego, a coraz więcej: „Jeszcze tu jesteście, polskie bydlaki?”. Miasto zasiedlili Ukraińcy ze wschodu i Rosjanie, na długie lata językiem dominującym stał się rosyjski.
Miasto, którego duch umarł za radzieckich czasów, ale teraz rodzi się na nowo. Do czytelniczej wyobraźni przemawia obrazowa metafora, której użyto porównując tamten i współczesny Lwów: w czasie drugiej wojny światowej Lwów stracił około 80% ludności, a po wojnie został zasiedlony Ukraińcami z podlwowskich wsi i Rosjanami. I zmienił się diametralnie. Choć architektura pozostała ta sama – to tak jakby na scenie pozostawiono dekoracje, ale weszła inna trupa aktorów, i zaczęła grać inną sztukę. Ale – rzecz przedziwna – po pewnym czasie ci nowi aktorzy zaczęli się czuć jak u siebie, jakby mieszkali tu od zawsze… i zaczęli grać tę starą sztukę!
Pytano mnie kiedyś na spotkaniu autorskim w Brukseli, czy we Lwowie słychać strzały. Bo w sumie ciekawie by się było wybrać, ceny zachęcające, ale czy to nie zbyt blisko linii frontu? Wtedy jeszcze nie było słychać. I nikomu do głowy nie przychodziło, że kiedyś będzie. A przecież szli Moskale. To było jeszcze przed masakrą w Buczy, ale już wtedy się dużo pisało o tym, jacy są ci Moskale. I co robią. Tak naprawdę –zawsze się to mówiło. A Rosja robiła wiele, żeby miały czym się żywić demony.
Ziemowit Szczerek jest pisarzem, dziennikarzem i publicystą urodzonym w 1978 roku w Radomiu. Jest absolwentem prawa oraz nauk politycznych. Jego książki zebrały liczne pochwalne recenzje i są cenione przez Czytelników.
Pewnie i ta znajdzie zwolenników. Jej autor mówi: Cywilizacje inspirują się nawzajem. Jeśli zaczniemy szukać wartości tylko w tym, co „nasze”, wcześniej czy później zamienimy się w skansen.
Weźmy do ręki tę książkę. Jednym się ona spodoba, innym nie, ale wszystkich zainteresuje.
COŚ DO OBEJRZENIA: KAŻDY WIE LEPIEJ, REŻYSERIA MICHAŁ ROGALSKI, Polska 2022
Interesującą definicję pojęcia: „patchwork” znalazłam w opisie gry planszowej. Piszą tam: Patchwork to metoda szycia, w której łączy się małe kawałki materiału w większą całość, tworząc nowy wzór. W przeszłości wykorzystywano ją, żeby zagospodarować niechciane ścinki i skrawki.
Dziś jest formą sztuki – z cennych tkanin projektan- ci wyczarowują cudowne włókiennicze kreacje. Największe arcydzieła powstają z nierównych kawałków materiału, dlatego tę właśnie technikę przyjęła większość artystycznego światka.13
Ciekawe, prawda? Każde słowo ma znaczenie. Zwłaszcza „nowy wzór”, „niechciane ścinki i skrawki”, „największe arcydzieła”... Dlatego też tak istotne bywa pojęcie rodziny patchworkowej. Cóż to bowiem znaczy? Otóż Rodzina patchworkowa (ang. blended family) – jest nazywana również rodziną zrekonstruowaną lub wielorodzinną. Powstaje w wyniku ponownego zakładania rodzin przez jednego lub oboje rodziców, którzy owdowieli lub się rozwiedli. Składa się z dwojga partnerów posiadających dzieci ze swoich poprzednich związków i często posiadających dziecko z nowego związku.14
Nie bez znaczenia jest fakt, że funkcjonowanie w takiej rodzinie bywa trudne dla wszystkich jej członków, a także i to, że na ogół nie jest ona akceptowana przez członków rodzin rdzennych. Jeszcze w dodatku, jeżeli w ten cały niełatwy układ usiłują się włączyć ze swoimi poglądami inni... Uff… łatwo powiedzieć, trudniej żyć...
Rodzina patchworkowa, w której spotykają się obecni i byli partnerzy, teściowie i byli teściowie, dzieci własne i nowej miłości, stała się tak powszechnym elementem partnerskiego krajobrazu współczesnego świata, że dziwi, iż dopiero teraz po temat sięgnęli filmowcy. „Lepiej późno niż wcale” głosi jednak stara prawda - a taka mieszanka to kopalnia dramatu i komedii, tragedii i farsy. I pewne elementy tych gatunków pojawiają się w filmie „Każdy wie lepiej”.
Zauroczona partnerem psycholog Ania i równie nią za-
13 https://www.rebel.pl/gry-planszowe/patchwork-edycja-polska-99279.html
14 https://pl.wikipedia.org/wiki/Rodzina_patchworkowa fascynowany informatyk Krzysiek postanawiają być razem, tworząc nową rodzinę, w której skład wejdą dzieci z poprzednich związków. Para próbuje stworzyć wspólnotę z połączenia dwóch odmiennych. Mógłby to być wspaniały początek etapu „żyli długo i szczęśliwie”... ale... Związek zostaje wystawiony na próbę, gdy zaczynają się do niego wtrącać pozostali... rodzina. Nastoletnie dzieci kapryszą, nie czują się pewnie w nowej sytuacji. Gorsi są rodzice, tudzież teściowie. W sprawę angażują się nawet rodzice byłego męża Ani. Mają wspólny cel: nie dopuścić do ślubu, wrócić do niegdysiejszych układów
Autor skupia się na pokazaniu pary, która walczy o szczęście mimo przykrych wspomnień związanych z byłymi partnerami. Oboje ilustrują znany z życia, filmów, książek i piosenek schemat „kobiety po przejściach, mężczyzny z przeszłością”. Jakiś czas temu związali się z ludźmi, z którymi relacja okazała się niemożliwa. Teraz chcą po raz wtóry założyć rodzinę i wieść normalne życie wraz z dziećmi „moimi i twoimi”. Niby to banalne, a jednak reżyser wyciąga z tej opowieści coś nieoczywistego łącznie z wieloma naszymi narodowymi problemami. Rodzice głównych bohaterów reprezentują różne klasy społeczne wraz z ich wadami. Jedni - to zamożna para, którą mierzi zacofanie rodaków i ich konserwatywne podejście do wielu tematów. To postępowi obywatele świata,na przyjęciu podają sushi, są wyzwoleni, także obyczajowo.
Gdy jednak widzą, że ich syn chce się drugi raz ożenić, okazuje się, że owa nowoczesność była na pokaz, bo są zatwardziałymi konserwatystami w tej kwestii. Andrzej

Seweryn i Grażyna Szapołowska dają tu koncert gry. Matkę Ani – z kolei radykalną katoliczkę - gra Ewa Wencel. Ignoruje ona fakt, że zięć zdradzał jej ukochaną córkę i powodował tym samym, że była nieszczęśliwa. Bóg nie uznaje rozwodów i kropka. Według niej, partnera wybiera się na całe życie. Obrazu dopełniają prości, serwujący gołąbki jako przeciwieństwo sushi eks-teściowie Ani oraz byli małżonkowie obojga głównych bohaterów.
Mocną stroną filmu jest wmontowanie doń – jako komentarzy - wypowiedzi występujących w nim postaci, a także utrzymane na wręcz światowym poziomie zdjęcia
Mariana Prokopa.
Kilka miesięcy temu pisaliśmy o filmie „Zupa nic”. „Każdy wie lepiej” wpisuje się w ten nurt – pokazania dwóch twarzy tego samego kraju. Niemniej jednak jest to „feel good movie” – lekka produkcja na poprawę humoru. W dzisiejszych niełatwych czasach – miła.Autorem scenariusza filmu jest Krzysztof Rak, w rolach głównych zobaczyć można: Joannę Kulig, Michała Czarneckiego, Andrzeja
Seweryna, Grażynę Szapołowską, Macieja Musiałowskiego, Ewę Wencel, Marię Maj, Jerzego Janeczka.
COŚ DO POCZYTANIA: JOJO MOYES, MUZYKA
NOCY, TŁUMACZENIE MONIKA BUKOWSKA, WY-
DAWNICTWO ZNAK, JEDNYM SŁOWEM, KRAKÓW 11 STYCZNIA 2023.
W tej rubryce zamieszczamy zwykle pozycje lekkie, relaksujące. Czasem sensacyjne, a czasem takie, które wyszły spod pióra autorów znanych, popularnych, lubianych. Nie inaczej jest i tym razem.
„Muzyka nocy” to refleksyjny melodramat rodzinny o sekretach, trójkącie miłosnym, stracie, żalu, zazdrości, ludzkiej chciwości, manipulacji i zemście. Stawia pytania: czy główna bohaterka w końcu nauczy się życia? Dzięki swojemu prostemu stylowi autorka wie, jak poruszyć czu- łe struny ludzkiego serca. To także powieść nostalgiczna o trudnych wyborach, przywracająca wiarę w niemożliwe.
Brytyjska dziennikarka i pisarka Jojo Moyes (właśc. Pauline Sara Jo Moyes) po okresie obojętności zdobyła już serce i upodobanie Czytelniczek na całym świecie, Napisała wiele powieści obyczajowych, niektóre stały się kanwą scenariuszy filmowych.

„Muzyka nocy” to jedna z pierwszych powieści Jojo Moyes, pojawiła się w druku (Night Music) w 2008 roku. Ale dopiero obecnie, w 2023 roku ukazało się pierwsze polskie wydanie. Książka zyskała dziesiątki tysięcy pozytywnych recenzji na Goodreads, największym portalu czytelniczym na świecie. Goodreads to amerykańska sieć społecznościowa dla czytelników książek. Projekt został zapoczątkowany w 2006 roku, a jego założycielem jest Otis Chandler. Serwis umożliwia prowadzenie dyskusji na temat książek, udostępnianie recenzji oraz tworzenie własnych katalogów. ”Muzyka nocy” otrzymała w tym serwisie 24770 ocen i 1519 recenzji.
Autorka stworzyła dynamiczną kobiecą postać, która przechodzi wewnętrzną przemianę – odkrywa w sobie siłę i determinację. W powieści znajdziemy klimat angielskiej wsi, naturalne dialogi, ciekawych bohaterów pierwszoi drugoplanowych, sporo wzlotów i upadków, przeróżnych emocji – i znacznie więcej.
„Muzyka nocy” jest opowieścią o mierzeniu się ze stratą, macierzyństwie, miłości, samotności, obsesji i zdradzie.
O zderzeniu pasji z prozą życia, bolesnej prawdzie, nowych początkach, o walce o szczęście swoje i bliskich.
Isabel właśnie straciła męża, a jej dzieci - ojca. Jakby tego było mało, właśnie się okazało, że nie stać ich na mieszkanie w ich dotychczasowym domu. Ale jest rozwiązanie. Isabel Delancey, pierwsza skrzypaczka w orkiestrze, po śmierci męża popada w kłopoty finansowe, z których wybawieniem ma być przeprowadzka na wieś do odziedziczonego starego domostwa. Kobieta wraz z dziećmi opuszcza Londyn i wyrusza na wieś, by tam rozpocząć życie na nowo. Jednak nie wszyscy mieszkańcy małej społeczności witają ich z otwartymi ramionami. Są tacy, którym ich obecność nowych sąsiadów psuje plany na przyszłość. Stary dom wymaga remontu, którego podejmuje się Matt McCarthy, sąsiad od dawna marzący o przejęciu budynku. Jego żona Laura od ponad dziewięciu lat zajmuje się wrednym staruszkiem z nadzieją, że ten w spadku podaruje jej rodzinie swój rozpadający się dom, położony na niezwykle malowniczym i rozległym terenie. Oczywiście starszy człowiek wykorzystuje tę sytuację do granic możliwości, a kobieta zgadza się na to podłe traktowanie. Jednak czeka ją szok, gdyż ziemię dziedziczy ktoś zupełnie niespodziewany.
Isabel wciąż przeżywa żałobę po ukochanym mężu, jest artystką — skrzypaczką bujającą w obłokach, nie dla niej przyziemne sprawy, gotowanie, rachunki, opieka nad dziećmi... Ta życiowa nieporadność powoduje, że jej piętnastoletnia córka musi w ekspresowym tempie dojrzeć i stać się tą dorosłą. Na dodatek dziewięcioletni syn po śmierci ojca przestał się odzywać.Znajdziemy tu motyw obsesji na punkcie posiadania; domu w jego dosłownym znaczeniu, jak i tym metaforycznym; radzenia sobie z żałobą; życia na wsi ze wszystkimi jego urokami. Jest i miłość do muzyki, która pozwala zachować zdrowe zmysły, gdy nic nie idzie po myśli Isabel. Autorka ciekawie spla- ta losy dwóch rodzin, przy okazji nienachalnie pokazując minusy, ale także i plusy życia w małej miejscowości.
A w małej miejscowości ludzie sporo o sobie wiedzą, choć nie zawsze chcą się tą wiedzą podzielić.
Na głównym planie mamy bohaterkę, której los nie oszczędza. Jej życie ulega dramatycznej zmianie, Staje się ona pretekstem do zawalczenia o własne szczęście. Przeciwności losu stają się przyczynkiem do odnalezienia spokoju, równowagi wewnętrznej i ukochanego miejsca na ziemi. Nie przychodzi to jednak łatwo i bezproblemowo. Akceptacja niespodziewanych zmian wymaga czasu i zrozumienia, również siebie. To opowieść o sile kobiety, pełna ciepła i optymizmu.
Nie śledzimy tu jednak perypetii jednej osoby. Losy kilku postaci, z których każda musi zmierzyć się ze swoimi traumami, splatają się w naturalny sposób. Wielowątkowość tylko dodaje smaku tej historii. Hiszpański Dom, znany miejscowym jako architektoniczne szaleństwo, teraz jest prawie opuszczony. Kiedy jego samotny właściciel umiera bez pozostawienia testamentu, Dom Hiszpański zostaje pozostawiony jego mieszkającej w mieście siostrzenicy. Dla niedawno owdowiałej Isabel jest to potencjalna lina ratunkowa. Dla jej sąsiada, Matta McCarthy’ego, dom to zemsta. Sytuacja rodzi konflikt oraz dramat.
Może nie jest to wielka literatura ale i taką się częstokroć czyta….
POLKA, ROCK ‘N’ ROLL i WIEDEŃSKI WALC
Kończący się czas karnawału został świetnie wykorzystany przez słuchaczy Uniwersytetu, którzy w czwartek 16 lutego spotkali się w Restauracji „Biesiadnik”. Pierwsi „balowicze” zaczęli się schodzić już o godzinie 16:00, a ostatecznie bawiło się na Karnawałowym Balu ponad 100 osób.
O godzinie 17:00 razem Irena Ołówka i Jan Cieplinski przywitali wszystkich przybyłych i zaprosili ich do pierwszego tańca, który poprowadził muzyk-wodzirej pan Robert. Przygotowane przez niego rytmy bardzo przypadły do gustu obecnym, bo od początku zabawy aż do jej zakończenia, o godzinie 22-giej, parkiet był oblegany. Przerwy na odsapnięcie i złapanie oddechu były wykorzystywane na rozmowy przy obficie zastawionych stołach. Ja zwykle, oprócz zabawy na parkiecie, organizatorzy przygotowali kilka konkursów. Wszyscy odważni, którzy w nich wzięli udział otrzymali drobne prezenty. W każdym z rozegranych konkursów dla zwycięzców był szampan a dla wszystkich uczestników słodycze.
Pierwszym wyzwaniem był wybór Króla i Królowej Balu. Zgłosiło się siedem par a zwycięzców wybrano głosując dłońmi, intensywnością i długością braw. Za pomysłowe kolorowe przebranie, szampana oraz korony Królowej i Króla Balu otrzymało małżeństwo Teresa Winnicka i Stanisław Świecik.

Kolejnym wyzwaniem przed jakim stanęło 5-ciu odważnych, był konkurs wiedzy o Bytomskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku, w którym trzeba było odpowiedzieć na pięć trudnych pytań. Po podliczeniu punktów wyłoniono zwycięzców. Najlepszą okazała się Jolanta Tarnowska, a kolejne miejsca zajęli: Henryk Ołówka, Weronika Drewniak, Danuta Koczwara i Bogusław Zagała.
Ostatnim wyzwaniem był konkursu tańca, do którego zgłosiło się pięć par. Tancerze musieli zatańczyć na rozłożonych na parkiecie matach. Przy pierwszym tańcu maty miały wymiar 1 x 1 metr, przy każdym następnym były składane na pół i przy ostatnim było już tylko 25 x 25 cm.
Jurorzy oceniali zachowanie rytmu, styl tańca oraz pomysłowość tańczących (odejmowali punkty za wypadnięcie poza matę). Pierwszym tańcem było tango, ostatnim był rock and roll, przy którym trzeba było znaleźć sposób jak go zatańczyć na tak małej powierzchni. Okazało się, że można. Wygrali zdobywając najwięcej punktów Janina Szczepska i Andrzej Prończuk, a za nimi uplasowali się: Renata Tunkiel i Leopold Kamiński, Teresa Winnicka i Stanisław Świecik oraz Krystyna Wyderka z koleżanką.


Znowu mogliśmy razem poszaleć w rytm naszych ulubionych melodii.
Jan Cieplinski
Tamara Empicka W Krakowie
Pomimo niesprzyjającej pogody, w sobotę 25 lutego, grupa słuchaczek uczestniczących w wykładach Bożeny Miś „Dzieła mówią” postanowiła obejrzeć wystawę obrazów Tamary Łempickiej w Muzeum Narodowym w Krakowie. Ponieważ wieści rozchodzą się szybko i szeroko, dołączyli do nich także inni słuchacze Uniwersytetu lubiący dobre malarstwo i wspaniały, nawet zimą, Kraków. W sumie pojechało do Królewskiego Miasta 45 osób.
Bilety, dzięki zaradności słuchaczek Kazimiery Wojtowicz i Barbary Bej, zostały zakupione wcześniej przez Internet, ale nie uchroniło to grupy od stania w długiej kolejce do wejścia do Muzeum. W planie, po zwiedzeniu wystawy, miała być kawa i zakupy w muzealnym sklepiku. Zamiast tego były trzy godziny oczekiwania i pilnowania, na zmianę, miejsca w kolejce przed Muzeum.
Sama wystawa nie jest duża, ale dzieła są świetnie wyeksponowane i obejmują zarów- no okres przed wybuchem II wojny światowej, jak i poszukiwania malarki już po jej wyjeździe do Stanów Zjedno- czonych. Wystawione obrazy pochodzą głównie z kolekcji prywatnych i pewnie nieprędko będzie je można zobaczyć ponownie. O niektórych dziełach i biografii wybitnej Polki - Bożena Miś opowiadała uczestnikom na miejscu w czasie zwiedzania. Wystawa będzie jeszcze czynna do 12 marca 2023 i tych, którzy jeszcze nie byli serdecznie zachęcam do obejrzenia.
Dzia O Si
12 grudnia 2022 – gala wręczenia w Bytomskim Centrum Kultury statuetek Anioła Wolontariatu za rok 2022 (jedną z nominacji w kategorii grupa wolontariatu otrzymał Bytomski Telefon Seniora „obsługiwany” przez słuchaczki i słuchaczy Uniwersytetu)
14 grudnia 2022 – opłatkowe spotkanie grupy „Literatura i teksty kultury bez tajemnic” w bibliotece Centrum Kształcenia Ustawicznego
15 grudnia 2022 – udział delegacji Zarządu Samorządu Słuchaczy Uniwersytetu w opłatkowym spotkaniu Piekarskiego Stowarzyszenia Uniwersytet Trzeciego Wieku
16 grudnia 2022– wykład otwarty Grzegorza Świetlika
„Gabriel Narutowicz - pierwszy prezydent odrodzonej Polski” w auli Centrum Kształcenia Ustawicznego
17 grudnia 2022 – udział plastyczek i rękodzielniczek
Uniwersytetu w Świątecznym Jarmarku zorganizowanym w świerklanieckim Pałacu Kawalera przez Stowarzyszenie
WRAZIDLOK
17 grudnia 2022 – występ Studia Piosenki „60-tka” w Bytomiu-Szombierkach w Teatrze Górnośląskim w Byto- miu na „Wigilii” zorganizowanej przez społeczność Aktyw- ne Łagiewnki
19 grudnia 2022 – odebranie w Miejskim Domu Kultury w Kielcach nagrody dla Sportowej Organizacji Seniorskiej
Roku przyznanej Uniwersytetowi w ogólnopolskim konkursie „Senior w ruchu”
10 stycznia 2023 – Koncert Noworoczny Uniwersytetu w Bytomskim Centrum Kultury
19 stycznia 2023 – „Świąteczno-Noworoczne” spotkanie Klubu „Liryczna Nuta” w Śląskiej Pracowni Artystyczno
Kulturalnej
14 lutego 2023 – „Walentynkowe” spotkanie Klubu „Liryczna Nuta” w Śląskiej Pracowni Artystyczno Kulturalnej
16 lutego 2023 – występ Studia Piosenki „60-tka” w Bytomiu-Szombierkach w Klubie RELAX Bytomskiej
Spółdzielni Mieszkaniowej
16 lutego 2023 – Bal Karnawałowy Uniwersytetu w Karczmie „Biesiadnik” w Bytomiu-Stroszku
15 lutego 2023 – wyjazd grupy słuchaczy do Muzeum Narodowego w Krakowie na wystawę obrazów Tamary Łempickiej
27 – 28 lutego 2023 – udział reprezentacji Uniwersytetu w X Ogólnopolskiej Zimowej Senioriadzie w Rabce
28 lutego 2023 – spotkanie słuchaczy Uniwersytetu w Pałacu Tiele-Winkclerów w Bytomiu-Miechowicach z Piotrem Fuglewiczem autorem książki „Cokoły przechodnie. Życiorysy z pogranicza”
W Nast Pnym Numerze
Na pewno więcej, niż w ostatnich kilku numerach kwartalnika, będzie o tym, co się na Uniwersytecie działo. Liczba przedsięwzięć, wykładów, spotkań i innych wydarzeń zaplanowanych na marzec i kwiecień jest bardzo duża, więc na pewno tematów nie zabraknie. Napiszemy też co się dzieje w chórze „Wrzosy Jesieni” i Studiu piosenki „60tka” i jak zwykle zaproponujemy coś do poczytania i coś do obejrzenia.