3 minute read

Wkrótce święto Uniwersytetu Opolskiego. Honory dla wybitnych humanistów

66 ///INDEKS nr 1-2 (221-222) / Publicystyka, sztuka /

W 2002 r. doktorem honoris causa Uniwersytetu Opolskiego został ks. kard. prof. Karl Lehmann – na zdjęciu z ks. prof. Helmutem Sobeczką i rektorem prof. Stanisławem Nicieją (fot. Roman Kwaśniewski) Podczas wizyty ówczesnego ministra kultury Andrzeja Celińskiego w Collegium Maius UO (30 maja 2002 r.). Na zdjęciu, od lewej: ks. prof. Piotr Maniurka, ks. prof. Helmut Sobeczko, Andrzej Celiński, rektor prof. Stanisław S. Nicieja

Advertisement

Warszawie i Wrocławiu. Działalność tego zespołu – jak już wspomniałem – wymaga specjalnego opracowania i czeka na swojego dziejopisa. Po powstaniu Uniwersytetu Opolskiego w 1994 r. ks. Helmut Sobeczko był już po habilitacji i jako profesor został wybrany pierwszym dziekanem Wydziału Teologicznego i senatorem Uniwersytetu Opolskiego.

Nie miejsce tu, aby omówić cały bogaty dorobek twórczy ks. prof. Helmuta Sobeczki. Dla ilustracji przytoczę kilka liczb: jest autorem ok. 150 publikacji, w tym 15 zwartych (książek). Są to głównie prace z zakresu recepcji reformy liturgicznej II Soboru Watykańskiego w Polsce, dziejów liturgii na Śląsku oraz dziejów kultu świętych dawniej i obecnie. Przez wiele lat ks. Helmut Sobeczko był sekretarzem Rady Naukowej Episkopatu Polski i redaktorem „Studiów Liturgiczno-Pastoralnych”. Jego pasją było zbieranie książek. Posiadał świetną prywatną bibliotekę, w której przeważały prace na temat liturgii. Zgromadził również bardzo wartościowy zbiór prac na temat historii Kościoła i dziejów Śląska, w tym liczne białe kruki w języku polskim i niemieckim. Był namiętnym zbieraczem i znawcą grzybów. Z jego sposobu bycia emanował zawsze wielki spokój, co było specjalną zaletą, zwłaszcza podczas nerwowych prac organizacyjnych. Był mistrzem mediacji. Miał w sobie mocny gen kompromisu. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak dyplomatycznie i miękko umiał gasić spory i kontrowersje.

Ks. Helmut Sobeczko wrósł głęboko w pejzaż Opola, w którym mieszkał przy ul. B. Kominka. Cieszył się, widząc, jak rozrasta się i nabiera patyny Uniwersytet Opolski. Był zawsze przekonany, że uniwersytet daje miastu prestiż i sławę. Znał wartość przyjaźni i umiał ją budować z wielu współpracownikami. Doświadczyłem tego bardzo osobiście, szczególnie w momencie, kiedy w 1999 r. ówczesny wojewoda opolski, Adam Pęzioł – przysłany do Opola z Bieszczad przez premiera Jerzego Buzka z AWS, aby zlikwidować nasze województwo – poczynał sobie dość bezpardonowo, zwalniając ludzi z różnych stano-

67 /// INDEKS nr 1-2 (221-222) / Publicystyka, sztuka /

wisk. Mówiło się nawet, że ma łatwość dymisjonowania.

Jedną z osób, która niespodziewanie znalazła się na jego celowniku byłem ja, pełniący wówczas funkcję rektora. Rozpętano wówczas, wspólnie z opolską redakcją „Gazety Wyborczej”, akcję skierowaną przeciwko mnie o niemieckie pomniki, które wydobyłem z różnych zagajników, rowów i zarośli, tworząc małe lapidarium przy moim dworku w Pępicach. Przez kilka miesięcy trwał w Polsce wielki rwetes wokół tej sprawy. Trafiłem na czołówki ogólnopolskich gazet – z „Rzeczpospolitą” i „Polityką” na czele. Adam Pęzioł zgłosił tę sprawę do prokuratury. Zawisła wówczas nade mną, jako rektorem, groźba usunięcia ze stanowiska, a może i areszt. Środowisko przyglądało się raczej z dystansem, obserwując, jak sobie poradzę z zarzutami. Tylko niekiedy odezwał się jakiś głos, który próbował usprawiedliwiać stworzone przez mnie lapidarium w Pępicach.

Jeden z moich – wydawało mi się – bliskich kolegów z uniwersytetu był wówczas doradcą politycznym wojewody Adama Pęzioła. Gdy poprosiłem go, aby wyjaśnił swojemu pryncypałowi, z czego zbudowałem lapidarium w Pępicach, odpowiedział: „Nawarzyłeś sobie piwa, to je wypij, a mnie w to nie mieszaj”. W okresie największej nagonki i histerycznej wrzawy o pępickie lapidarium, gdy ani jednym słowem nie zająknęła się w mojej obronie mniejszość niemiecka, z posłem Henrykiem Krollem i senatorem Gerhardem Bartodziejem, a przecież uratowałem niemieckie nagrobki sprofanowane przez wandali, Helmut Sobeczko podjął decyzję o udaniu się do wojewody i przedstawieniu swojej opinii o lapidarium pępickim, które widział, bo bywał na wsi w moim dworku. Nic nie wiedziałem wówczas o tej jego prywatnej inicjatywie.

Przebieg jego wyprawy nabrał charakteru dramatyczno-komediowego. Zmierzając do sekretariatu wojewody, Helmut Sobeczko widział z pewnej odległości wojewodę wchodzącego do swego gabinetu. Podążył za nim, ale ku zdziwieniu – po ustaleniu, że nie był umó-