
7 minute read
Zrobiłem lampy
TEKST I ZDJĘCIA PAWEŁ MACHOMET
Niespełna dwa lata temu, w 2019 roku, opublikowałem na swoim blogu wpis pt. „Dekoracje ze starego drewna”, ukazujący mój pobyt w pałacu Kamieniec w Kotlinie Kłodzkiej. Razem z Kasią, współwłaścicielką tego zachwycającego obiektu, przez tydzień przerabialiśmy stare, zastąpione obecnie mistrzowsko wykonanymi kopiami elementy pałacowej stolarki, tak by nadać im nowe funkcje użytkowe i dekoracyjne. Wymyśliliśmy wtedy, że króle, czyli słupki pochodzące z dawnych schodów, świetnie sprawdzą się jako... podstawy lamp. Oczyściliśmy je z olejnej farby, zatruliśmy i nieco przetarliśmy białymi i szarymi odcieniami. Zupełnie niedawno Kasia pochwaliła się w sieci ukończonym projektem. I wiecie co? Nie mogłem oderwać wzroku! Choć lamp z przerobionymi na podstawy starymi elementami drewnianymi widziałem sporo, te zrobiły na mnie szczególne wrażenie – w końcu byłem świadkiem kilku pierwszych etapów ich przygotowywania od momentu wyciągnięcia króli z przypałacowego magazynku. Zainspirowany, niemal natychmiast postanowiłem przejrzeć zakamarki swojej pracowni, by znaleźć coś odpowiedniego i samemu spróbować zrobić takie „stare” lampy.
Advertisement





Przypomniałem sobie, że lata temu, jeszcze przed założeniem bloga, ale już wtedy, gdy publikowałem w sieci swoje pierwsze „wielkie dzieła”, dziadek dał mi dwa wytoczone własnoręcznie z dębu fragmenty słupków. Każdy z nich składał się z dwóch części łączonych ze sobą na kołek i klej. Jedna część w każdym ze słupków była w środku pusta – zobaczycie to na zdjęciach. Wtedy, czyli najprawdopodobniej w 2011 lub 2012 roku, pomalowałem słupki na biało, a na ich szczytach przykleiłem (bo nie umiałem wtedy znaleźć na to innego rozwiązania) cynowe talerzyki, na których ustawiłem świeczki. Na czas budowy nowego domu wrzuciłem świeczniki na strych u babci i... zdjąłem je z niego dopiero latem ubiegłego roku. Natychmiast trafiły za szafę w pracowni i przez ostatnie dwanaście miesięcy przeleżały właśnie tam. Jak zapewne się domyślacie, uznałem, że będą świetnym materiałem do realizacji mojego nowego pomysłu.
W trakcie pracy, a właściwie niemal pod koniec przerabiania słupków na lampy, kupiłem okazyjnie potężne lustro z konsolą. Lustro bez najmniejszego problemu ustawiłem w salonie, ale konsola – mimo moich najszczerszych chęci i podjętych prób ratunku – z uwagi na swój stan chyba już nigdy nie zostanie złożona. Drewnojady stoczyły ją tak, że jej większość to wydmuszka wypełniona wewnątrz mączką i siecią korytarzy, tworzącą z drewna strukturę przypominającą gąbkę. Nie miałem jednak serca, by zutylizować nawet tak zjedzoną rzecz, więc zatrułem kawałki konsoli i spakowałem do pudła – może kiedyś do czegoś mi się przydadzą. W stanie w miarę dobrym zachowały się ze wspomnianego mebla dwie niewysokie przednie nóżki. Postanowiłem i z nich zrobić lampy. Przerabiając dziesięć lat temu słupki na świeczniki, pomalowałem ich powierzchnie białą farbą tak, że dąb stał się niemal niewidoczny. Pozbycie się – ale nie całkowite! – białej warstwy było moim pierwszym zadaniem. Trochę spękane tu i ówdzie drewno podpowiedziało mojej wyobraźni, że mogłoby całkiem nieźle wypaść w nieco rustykalnym wydaniu. Powierzchnie słupków pokryłem cieniutko żelem do usuwania starych powłok. Ten zaczął reagować natychmiast – na jednym ze zdjęć dostrzec można, że końcówka pędzla, którym rozprowadzam preparat, jest biała od farby.
Nie czekając, aż minie zalecane przez producenta żelu kilkanaście (czy nawet kilkadziesiąt) minut, przygotowałem sobie wiadro z letnią wodą i... trawę morską, która posłużyła mi do zmywania żelowych resztek. Tak, tak! Nieregularna struktura jej splątanych mniejszych i większych, twardych i miękkich włókien, spowodowała, że biała farba zachowała się tu i ówdzie, tworząc efekt wizualnego postarzenia drewna. Gdybym zmywał żel szmatką czy gąbką, mógłbym usunąć białą powłokę całkowicie i spowodować powstanie zupełnie czystych obszarów, a tego nie chciałem. Wykorzystanie trawy morskiej wpadło mi do głowy w sekundę, podczas nalewania wody do wiadra. I wiecie co? Przyjmuję ją na stałe do zestawu swoich narzędzi postarzających. Spróbujcie kiedyś koniecznie! Drewno gotowe do dalszych prac wyglądało jak misternie malowane i przecierane, a zostało po prostu powleczone cieniutko żelem i przetarte garścią morskiej trawy. Od nałożenia żelu na całkowicie białe powierzchnie do uzyskania efektu, który widać na zdjęciu, minęło może niecałe dwadzieścia minut.






Trochę bałem się kolejnego zadania z uwagi na fakt, że nie mam w pracowni wiertarki na statywie, która pewnie trochę ułatwiłaby mi operację przewiercania wzdłuż powierzchni twardych dębowych słupków. Musiałem wiercić „z ręki”. W markecie budowlanym zaopatrzyłem się w zestawik mierzących ponad trzydzieści centymetrów wierteł do drewna. Była to długość idealna, by wykonać tunel na kabel w połowie wysokości słupka (druga część, druga jego połowa – jak wspomniałem na początku – była już wydrążona wewnątrz). Otwór poszerzyłem dodatkowo od góry na głębokość kilku centymetrów. Posłużyłem się wiertłem łopatkowym. Stworzyłem w ten sposób przestrzeń do wpuszczenia i ukrycia elementów niezbędnych do tego, by moje lampy mogły działać.
Otwory na przewód – tym razem biegnące nie wzdłuż słupków, a w poprzek – potrzebne mi były także u dołu każdej z podstaw, by następnie przeciągnąć i wyprowadzić je z tyłu podstaw moich przyszłych lamp. Na końcach przewodów założyłem nowe, ale wyglądające jak stare wtyczki. Na tym etapie prac stałem się posiadaczem lustra z totalnie zjedzoną przez owady konsolą…
Zanim zabrałem się do przerabiania odzyskanych z konsoli nóżek, pokryłem je preparatem owadobójczym, który przez kilka dni wnikał w drewno i zabezpieczał je. Prostopadłościenne podstawy obu nóg wydały mi się zdecydowanie zbyt małe, by zapewnić gotowym lampom stabilność. Postanowiłem je nieco powiększyć.
Z odcinków dębowej kantówki zrobiłem dwie ramki i połączyłem ze starymi elementami za pomocą kleju stolarskiego. Całość chwyciłem na czas wiązania ściskami taśmowymi. Surowe drewno kantówek zabarwiłem gotową czarną politurą. Nie czekając, aż jej świeżo nałożona warstwa wyschnie, przetarłem ją szmatką nasączoną spirytusem, by kolorystycznie dopasować ramki do przyszłych podstaw lamp.


Nóżki, podobnie jak słupki, przewierciłem przez niemal całą wysokość. Bałem się tego momentu, widząc, jak zniszczona jest reszta konsoli, jednak wewnątrz drewno było zachowane naprawdę nieźle. Wióry wylatujące ze środka pachniały jeszcze preparatem biobójczym – to znak, że choć pokryłem nim powierzchnię elementów (bez wstrzykiwania w korytarze), płyn bez problemu wniknął w głąb drewna.
Przeprowadzenie przewodu nie udałoby mi się bez kawałka lnianej dratwy, kawałeczka taśmy izolacyjnej i igły. Koniec kabla owinąłem taśmą po to, by oplot nie zsunął się w czasie przeciągania go przez tunel wewnątrz drewnianej nóżki. Igła posłużyła mi do przebicia zataśmowanej końcówki i przeprowadzenia przez nią dratwy, którą po zawiązaniu przełożyłem przez tunel. Później wystarczyło już tylko pociągnąć – przewód przeszedł przez nóżkę bez żadnego problemu. Realizując jedną i drugą parę, wykorzystałem okrągły kabel w lnianym oplocie.
Do wyższych, białych lamp przygotowałem oprawki z dużym gwintem i z wyłącznikiem. Lampy powstałe z nóżek z konsoli – czyli mniejsze – otrzymały oprawki na żarówkę z gwintem E14, odzyskane ze zdemontowanych jakiś czas temu nieciekawych kinkietów. Wymyśliłem, że do ustawienia oprawek na nogach wykorzystam tłoczone z blachy rozetki. Każdą z rozet przewierciłem cieniutkim wiertłem w trzech miejscach po obwodzie (czyli krótko mówiąc, przewierciłem co czwarty listek tuż przy zewnętrznej krawędzi). Do montażu oprawek użyłem też metalowych muf, nakrętek i karbowanych podkładek. Na jednym ze zdjęć pokazałem, jak wygląda kombinacja z wykorzystaniem wspomnianych przed chwilą elementów. Na kabel nałożyłem mufę – odcinek gwintowanej rurki, na której znalazły się kolejno (od dołu) nakrętka, karbowana podkładka, rozeta i oprawka żarówki z wewnętrznym gwintem u dołu. Otwory w rozetkach posłużyły mi do ustawienia i unieruchomienia oprawek na drewnianych podstawach. Wykorzystałem w tym celu stare, odzyskane tapicerskie gwoździki o kwadratowym przekroju. Średnica rozet, które wybrałem, była na tyle duża, że wbijając gwoździki, miałem pewność tego, że w żaden sposób nie będą one mogły dotknąć lub, co gorsza, przebić poprowadzonych wewnątrz drewnianych elementów przewodów. Na przewodach lamp z nóżek od konsoli zainstalowałem wyłączniki.
Pamiętajcie o tym, że jeśli nie macie wiedzy na temat tego, jak zakładać włączniki, wtyczki czy oprawki, nie eksperymentujcie i poproście o pomoc. Ja, choć wszystkie części lamp założyłem samodzielnie, konsultowałem swoje zamiary z elektrykiem, by mieć pewność, że połączę je prawidłowo. To nic trudnego, ale ze względu na to, że nie robię podobnych rzeczy zbyt często, wolałem zasięgnąć porady.
Później wystarczyło już tylko zabrać się za montaż abażurów i… gotowe! Lampy, które zrobiłem, ozdobią i rozświetlą ciemne, ciężkie kredensy stojące w salonie i jadalni. Mam świadomość tego, że jeśli zechcielibyście wykonać dla siebie podobne lampy, mój opis mógłby stanowić dla was jedynie inspirację i podpowiedź, a nie precyzyjny przepis – w końcu podstawami waszych projektów mogą stać się inne elementy unikatowe, części rozmaitych obiektów, które w zależności od tego, skąd pochodzą, jaki mają kształt i w jakim są stanie, mogą wymagać zupełnie innego niż moje opracowania. W telegraficznym skrócie swoją pracę podsumować mogę tak: element adaptowany na podstawę lampy musi zostać nawleczony na przewód, który z jednej strony ma wtyczkę, a z drugiej oprawkę. Brzmi banalnie, prawda? ●
Więcej na blogu autora: RzucPanOkiem.pl
