7 minute read

Dominik Gac On [Teatr Chorea, ja, bóg

Dominik Gac

On

Advertisement

Teatr Chorea, ja, bóg, reż. Tomasz Rodowicz, Joanna Chmielecka

Chciałbym zacząć w Opolu, w restauracji „Maska”. Kiedyś był tu Teatr 13 Rzędów, a dziś można zjeść obiad. Nie pamiętam, co mi zaserwowano, ale machając łyżką, ponad wszelką wątpliwość myślałem o sile, z jaką działa na mnie to nazwisko. O wrażeniu, które znam z podróży na południe kraju, z przejazdów – po drodze do Rzeszowa – przez Nienadówkę i ze spacerów po wrocławskim rynku. Jeszcze mocniejsze, pomyślałem, musi być w Brzezince, ale zamiast tam pojechać, poszedłem na przedstawienie do opolskiego Teatru im. Jana Kochanowskiego.

Wyszedłem z silnym przeświadczeniem, że dzisiejszy teatr krytyczny jest wobec Jerzego Grotowskiego i jego artystycznego dziedzictwa bezradny. Grotowski non-fiction w reżyserii Katarzyny Kalwat obiecywał pewnego rodzaju odsłonięcie. Tymczasem z założenia krytyczne odczytanie spuścizny szefa Teatru Laboratorium, ubrane w parodię naukowej dyskusji, powiedziało mi właściwie jedno: Grotowski jest teflonowy. Można o nim mówić, można go interpretacyjnie i dyskursywnie aktualizować, lecz na nim nie robi to żadnego wrażenia, nie ujawnia niczego, czego byśmy już nie wiedzieli. Byłem rozczarowany, ale i uspokojony.

Rozczarowany i niespokojny, a właściwie wściekły, byłem z kolei jakiś czas później, wychodząc ze Sceny Przodownik w Warszawie. W głowie brzęczały mi Tajemne słowa – spektakl przywieziony z Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards w reżyserii Maria Biaginiego. I tylko charyzma jego autora pozwalała ocalić nadzieję, że to, co robili z Grotowskim, musiało być inne, diametralnie inne, bo przecież niemożliwe, że ostatnią bazą, do której dotarł założyciel Teatru Laboratorium i którą kontynuują jego uczniowie, jest tego rodzaju wyrafinowane gospel.

Kilka miesięcy później pojechałem do Łodzi, aby obejrzeć przedstawienie ja, bóg Teatru Chorea w reżyserii Tomasza Rodowicza, któremu na scenie towarzyszy Joanna Chmielecka. Nareszcie – pomyślałem wychodząc – oto dowód na żywotność Grotowskiego we współczesnym teatrze. Okazuje się, że nadal można z nim – po partnersku – rozmawiać.

„(…) wprost nie mogę się nadziwić, że od jakiegoś czasu wszyscy pytają mnie o Grotowskiego” – mówił Rodowicz w wywiadzie z 2016 roku. Co w tym dziwnego? Grotowski rozpala wyobraźnię i zainteresowanie kolejnych pokoleń badaczy i praktyków teatru. Z poświęconych mu książek można ułożyć wcale niemałą biblioteczkę. A z jej lektury niejako samoczynnie wyłania się postać Grota mistycznego, nieosiągalnego Mistrza i przez swoją niedostępność niezwykle pociągającego. Sam Rodowicz podsumował to zresztą najlepiej: „Nie chodzi więc tu o żadnego Grotowskiego, tylko o to, co się w ludziach odzywa na taką figurę, na takie hasło, na taki znak”. Istnieje więc absolutnie zrozumiały głód bezpośrednich relacji z pracy z Grotowskim, a Rodowicz współpracował z nim w okresie parateatralnym. To byłoby pewnie za mało, ale później przez wiele lat współtworzył zbudowane na kontrze wobec Grota Gardzienice, założył wreszcie własny teatr, łódzką Choreę, gdzie zdarzało mu się do Grotowskiego wracać. Nawiązywał do niego w Studium o Hamletach, przedstawieniu z 2017 roku, ale już w 2010 roku przygotował spektakl Grotowski – próba odwrotu, stworzony we współpracy z młodymi artystami (grała w nim także Chmielecka), osadzony na ich świeżości, niewiedzy, niedoświadczeniu

(Grotowskiego). Rodowicz pisał o tym przedstawieniu: „pytam, czy w jego spuściźnie zostało cokolwiek, co ma znaczenie dla tych młodych ludzi?”. Spektakl ja, bóg odbieram jako inne pytanie: co w jego spuściźnie ma znaczenie dla mnie? Dla mnie, czyli dla dojrzałego artysty, który już dawno wybił się na autonomię, który zaznacza: „nie jestem i nie będę nośnikiem metody Grotowskiego”, bo przecież posługuje się własną metodą, a o praktyce dawnego mistrza wie, iż „jest dziś nie do powtórzenia”. Nie może być więc mowy o żadnej rekonstrukcji. „Nie mam zamiaru zgadzać się z Grotowskim we wszystkim, chcę z nim rozmawiać” – pisał Rodowicz, wyjaśniając, że można to robić jedynie w działaniu. Co więc wydarza się na scenie w łódzkiej Fabryce Sztuki? Rozmowa? Z kim? Aktorzy mówią do siebie, ale mówią Grotowskim właśnie. Przeglądają się w swoim działaniu choreograficznym, sprowokowanym tym, co wypowiadają, ale i przesłuchują w przywoływanych cytatach, na których zbudowano całe przedstawienie. Czy wywołują Grotowskiego? Możemy mówić o spotkaniu? A jeśli tak, to z kim? Z poznanym kiedyś człowiekiem czy już z bogiem? A może z Bogiem pisanym wielką literą, do którego dostęp skrył się gdzieś w pismach artysty? To właśnie te pytania wydają się najważniejsze.

ja, bóg, fot. An ia Waligóra Fotografia

Słowa rozpływają się w sobie. Im jest ich więcej, tym trudniej trzymać się linii sensów, wszystko mętnieje. Rodowicz i Chmielecka nie szukają oczywistych ilustracji do tekstu, które pomogłyby go porządkować. Przestrzeń scenograficzna i choreograficzna służą poszerzeniu zbioru odniesień i metafor. Przykładem choćby jabłka, bez wątpienia rajskie, które jedzą i rozrzucają po scenie – ale i drewniany stół oraz krzesła, które z biegiem akcji zostają rozmontowane, a właściwie transformują się w inne figury – podest oraz łódź. Znaczące jest też światło. Raz zamienia ciała w cienie, raz z nich wypływa. Częste przebieranki podpowiadały, że nie powinniśmy szukać w aktorach konkretnych postaci, a raczej zbiorowości. Ludzi, którzy przejmują tematy i wątki rozmowy zostawione przez poprzedników i prowadzą ją dalej. Rozmawiają ze sobą również ruchem. Wzajemnym oparciem, bliskim kontaktem, podnoszeniem i przytrzymaniem – asekuracją, ale i pojedynkiem. Spokojnym doświadczeniem starszego mężczyzny i – kiedy trzeba – uwodzicielską energią młodszej kobiety. „(…) w relacji z czyimś ciałem poznaję również swoje ciało. Uczę się siebie poprzez innych” – pisał Rodowicz o treningu, który uprawia Chorea. „Poprzez innych” nie musi oznaczać kontaktu fizycznego, bo też nie tylko o poznanie ciała tu chodzi. To może być rozmowa, ale i milczące spotkanie – doświadczenie obecności. Zdarza nam się przecież siedzieć obok siebie, po przecinku. Człowiek, człowiek. Ja, ty, on, ona, bóg. Cytaty z Grotowskiego przepływają gdzieś obok głowy, choć wypowiadane są w sposób niepozostawiający złudzeń – to do ciebie, widzu. Ile z tych słów może do mnie trafić? To pytanie o zdolność percepcji. Artyści mają jednakowoż instrumenty do hierarchizowania treści. Przykładem śpiewany fragment: „Dzięki ci, świecie, że jesteś. Dzięki ci (…) że tańczysz swój chaos”. Starczyłoby tych słów na kilka godzin rozmyślań, a są przecież ledwie kroplą w morzu. Co więcej – wszystkie te krople zdają się fundamentalne. To ani przez moment nie jest rozmowa o błahostkach. Kategorie zbawienia, biblijne metafory, odwołania do dziecięcych wspomnień Grotowskiego, które zdają się ujawniać podstawę jego duchowych poszukiwań – rozpiętych od chrześcijaństwa po religie Dalekiego Wschodu. Wszystko to dochodzi do widza naprzemiennie męskim i żeńskim głosem. Fundamentalną kwestią wydaje się pytanie, co widz może z tym zrobić? Co ja mogę z tym zrobić?

Grotowski cytowany staje się – chcąc nie chcąc – nauczycielem. Możemy z tej lekcji wyjść z twardymi informacjami. Choćby tymi dotyczącymi jakości dźwiękowych, które odpowiednio wydobyte (w śpiewie) stają się ważniejsze niż tekst pieśni, niosą prawdziwy sens, a więc i uruchamiają jej funkcje. Aby zbudować w sztucę Drabinę Jakubową, „wszystko musi być wykonane z rze

ja, bóg, fot. An ia Waligóra Fotografia

mieślniczą dokładnością i precyzją” – mówi Rodowicz, myląc słowa. Ta drobna, zaraz poprawiona niedoskonałość nabiera ogromnej wagi. Pokazuje, że po tylu latach na scenie cały czas mamy do czynienia z ciągłą walką bez rozstrzygnięcia. I o ile te zmagania performera są oczywiste i zrozumiałe, o tyle pozycja widza wobec nich już niekoniecznie. Czy naprawdę po to tu jestem, aby patrzeć na wysiłek innych ludzi, po to by słuchać ich rad – dotyczących przecież konkretnych, praktycznych aktywności, których sam nie podejmuję? Co więc powinienem zrobić, uznawszy ich słuszność? Wyjść z teatru, kupić podręcznik do treningu fizycznego (Chorea taki zresztą wydała) i zacząć ćwiczyć? Grotowski może być drogowskazem na drodze do transgresji osiąganej za pośrednictwem praktykowania sztuki. Ale Chorea zaprasza nas do teatru. Nie znosi podziału na widownię i scenę. Jedyne, co możemy zrobić, to oglądać i słuchać. Czy to wystarczy? Oczywiście nie do transgresji, ale do udziału w ich rozmowie z Mistrzem?

O dziwo – tak. Pomimo biernej postawy widza i pewnej hermetyczności tekstu, poczułem, jakby artyści wtrącili się do moich wewnętrznych rozmów i poruszając niemal wszystkie istotne tematy, pozwolili sobie na komentarz, polemikę, porady. Było to poczucie na tyle silne, że rozstrajające. Umykały gdzieś pozostałe elementy spektaklu, a wraz z nimi nieodczytane sensy – nie mniej przecież ważne. Rejestrowałem je machinalnie. Teraz wracają, jak choćby cytat z Popiołu i diamentu Andrzeja Wajdy. Rodowicz podpala kieliszki-znicze – ku pamięci zmarłych aktorów Teatru Laboratorium. „My żyjemy!” – mówił filmowy Andrzej grany przez Adama Pawlikowskiego. Żyjemy i tworzymy – zdaje się mówić Rodowicz i nikt się nie śmieje, tak jak robił to Zbigniew Cybulski w roli Maćka Chełmickiego. Była w jego reakcji radość przywołanych wspomnień, ale kwaśna, jakby sfermentowana – pachnąca szaleństwem. Tymczasem na scenie Chorei jest spokój. Nie martwota, nie spiż – ż y w e wspomnienie.

Teatr Chorea ja, bóg na podstawie tekstów Jerzego Grotowskiego reżyseria: Tomasz Rodowicz, Joanna Chmielecka opracowanie tekstów i scenariusz: Dariusz Kosiński, Tomasz Rodowicz, Joanna Chmielecka konsultacje reżyserskie: Waldemar Raźniak muzyka: Tomasz Krzyżanowski ruch sceniczny: Joanna Jaworska-Maciaszek scenografia: Andrzej Dworakowski, Tomasz Rodowicz światło: Tomasz Krukowski obsada: Tomasz Rodowicz, Joanna Chmielecka premiera: 23.08.2019, scena Art_Inkubatora w Fabryce Sztuki w Łodzi, Międzynarodowy Festiwal Teatralny Retroperspektywy 2019