7 minute read

Karolina Wycisk Aktorzy nieuchwytni, czyli poezja sceny

Aktorzy nieuchwytni, czyli poezja sceny Karolina Wycisk

W teatrze, w którym główne role grają łyżki i widelce (a właściwie ich cienie), nie może być mowy o dosłowności i realizmie. Zapach słonipo deszczu Krakowskiego Teatru Figur to spektakl dla widzów najmłodszych, zachwyconych grą kuchennych rekwizytów, jak również tych dorosłych, którzy nie wierzą w powagę teatru cieni. To świetna okazja do rewizji własnych poglądów.

Advertisement

Całymi dniami człowiek wędruje wśród drzew i kamieni. Z rzadka oko zatrzymuje się na jakimś przedmiocie, a dzieje się to wówczas, kiedy rozpoznaje w nim znak innej rzeczy: ślad na piasku mówi o przejściu tygrysa, mokradła zapowiadają podziemne źródło, a kwiat chińskiej róży zwiastuje koniec zimy. Wszystko inne jest milczące i wymienne, drzewa i kamienie są tylko drzewami i kamieniami 1 .

To jedna z poetyckich relacji podróży Marco Polo, weneckiego kupca, który z polecenia Kubłuj-Chana zwiedził wiele miast na obszarze chińskiego imperium, a potem opowiadał władcy wrażenia z dalekich wędrówek. Proza Italo Calvino, włoskiego pisarza i eseisty, stała się źródłem inspiracji dla twórców Krakowskiego Teatru Figur. Przywołany fragment z książki pt. Niewidzialne miasta akcentuje wartość przedmiotu jako symbolu obecności, co wykorzystują i interpretują aktorzy w swojej nietypowej adaptacji. Sceniczna realizacja – o ile w wypadku gry cieni można posługiwać się podobnymi kategoriami – to próba przeniesienia poetyckiego eseju o relacjach w y m i a r ó w m i a s t z ich historią i przyszłością na język figur, kształtów, światła i dźwięku. Forma i dobór teatralnego sztafażu wydają się uzasadnione. O misjach jednego z pierwszych, światowej sławy turystów opowiada się językiem cieni i przedmiotów, podkreślając tym samym ulotność wrażeń podróżnika i to, co z nich zostaje – niewiele, nawet nie rzeczy, ale ich cienie. Te zaś są symboliczną zapowiedzią własnego źródła, są z n a k i e m i n n e j r z e c z y , przykuwają uwagę, bo – tak jak w przypadku kwiatu chińskiej róży czy śladu na piasku – coś lub ktoś się za nimi kryje. Wyjątkowe storytelling w w ykonaniu

weneckiego podróżnika w przedstawie - niu odbywa się niemal bez słów. To ukłon w stronę książkowego bohatera, który częściej niż opisem posługuje się gestem, pantomimą, o k r z y k i e m z a c h w y t u i z g r o z y , spojrzeniem i grymasem, wreszcie – konkretnością przywiezionych przedmiotów (faktura, kształt, kolor są bardziej istotne niż sam język). W pewnym momencie mówi nawet, że „obrazy pamięci zacierają się, skoro tylko zastygną w słowa” i dlatego nie chce wspominać o ukochanym mieście – Wenecji, by nie rozpuścić jej esencji w niepełnych opisach. Zgodnie z sugestią Marco Polo, twórcy Zapachu słoni po deszczu wystrzegają się nazw, dialogów, słownych partytur wprowadzających widzów w akcję, a jednocześnie ograniczających możliwości interpretacji. Zamiast tego stosują technikę do-it-yourself – przed spektaklem każdy ma okazję stworzyć własne miasto, oryginalny kształt, dziwaczny kontur odbity na ścianie. Instruktorzy przekonują, że cienie nie lubią nadmiaru dekoracji (wystarczy światło, kawałek papieru lub jakiś przedmiot i nożyczki). Same są niewyczerpalnym źródłem opowieści, które – niewypowiedziane na głos – dla każdego mogą być historią o innym tytule. Dlatego taką popularnością cieszy się performans poprzedzający występ, kiedy wychodzą na jaw wspomnienia z dzieciństwa, z zabaw w domowy teatrzyk cieni. Uczestnicy zabawy kreują własne, „zacieniowane” światy, nadają wartość figurom, które tylko na pozór wydają się pozbawione znaczenia. „Co kryje się pomiędzy promieniem światła a smugą cienia? Ile barw mają cienie? Czy rzeczywiście są płaskie?” – na te pytania inicjatorzy warsztatów szukają odpowiedzi wraz z uczestnikami, podsuwając im przepis na cienie-symbole powstające ze splotu dłoni.

Teatr Cieni

Zapach słoni po deszczu, fot. Przemysław Sieraczyński

Historię cieni czas zacząć. To przedmioty codziennego (kuchennego) użytku są punktem wyjścia dla teatralnych eksperymentów z halogenowym oświetleniem, polaryzacją czy światłocieniem. Korkociąg, zabawnie wzruszający metalowymi ramionami, obsadzony jest w roli wędrowca i narratora półgodzinnej opowieści. Nie można jednak dać się zwieść tej „niepoważnej” stronie przedstawienia. Aktorzy – drewniane łyżki, metalowy korkociąg, czajnik do kawy, sitko, druciane szczotki, widelce, nożyczki – to nie śmiechu warte charaktery z dziecinnych zabaw w świat dorosłych, których kuchenny rodowód szufladkuje (sic!) do zbioru rzeczy zwykłych, niegodnych metaforycznych znaczeń. Przeciwnie. To przedmioty zyskujące aktorską tożsamość, performing objects, które za sprawą animacji stają się pełnoprawnymi wykonawcami przedstawienia. Twórcy Zapachu słoni… zderzają ze sobą realne narzędzia – które odtąd przestają pełnić funkcję domowych sprzętów – z ich nowym znaczeniem w surrealistycznym otoczeniu. Podobnie jak Kantorowski „biedny przedmiot” traci swą wartość użyteczną, by zyskać nowy status (kiedy „ZACZYNA DZIAŁAĆ WYOBRAŹNIA”, wówczas „PRZEDMIOT MOŻE FUNKCJONOWAĆ INACZEJ, JAKO AUTONOMICZNE DZIEŁO SZTUKI” 2 ), tak w teatrze cieni rzecz (precyzując: jej odbicie na płótnie) działa jako aktor, „aktor nieuchwytny”.

W krakowskiej wersji teatru cieni fascynuje i urzeka sposób, w jaki zostaje wykorzystany sceniczny potencjał tkwiący w rzeczach typowych, nieatrakcyjnych, codziennych. Przedmiot banalny i niepozorny skupia jak soczewka sensy zbudowane wokół przedstawienia i staje się ich głównym wyrazicielem. Cienie mają tu zdecydowaną przewagę nad ludźmi i przedmiotami, prowadzą narrację, budują dekoracje, grają między sobą. Aktorzy udowadniają, że granica między teatrem a codziennością ulega zatarciu, tworząc jeden z możliwych światów na pograniczu fantazji i rzeczywistości. Nieożywiony przedmiot – dzięki grze świateł i cieni – urasta do rangi postaci-symbolu, „nieuchwytnego aktora” w poetyckim obrazie scenicznym.

Widz nie ma tu za zadanie rozpoznać fragment z książki Calvino. Nie chodzi o dosłowność przytaczanych cytatów, raczej o ich

2 T. Kantor, Przedmiot biedny, [w:] idem, Pisma, t. 2: Teatr śmierci. Teksty z lat 1975–1984, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław–Kaków 2004, s. 415.

swobodną kompilację i impresje na temat. Dlatego też warunek czytelności sensów zostaje usunięty na dalszy plan. Pomysł na przedstawienie, którego publikę w 90% stanowią dzieci poniżej 5 roku życia, wydaje się co najmniej zadziwiający. Brawa należą się realizatorom przedsięwzięcia, którzy poważnie traktują nawet najmłodszych widzów, zostawiając szerokie pole do popisu ich wyobraźni. W powieści Calvino trasa Marco Polo wygląda mniej więcej tak: Diomira – Izydora – Doroteja – Anastazja – Tamara i dalej, aż do Trudy, Andrii i Bereniki. Etymologia nazw miejscowych to słownik imion kobiecych, przez co historia podróży zyskuje dodatkowy wymiar zmysłowości i tajemniczej aury (jakby każde „ukryte miasto”, jak je określa narrator, kryło w sobie zagadkę, a jej strażniczką była Despina czy Maurilia). Nic dziwnego, że na scenie teatru cieni gubią się kontury i wyraźne granice następujących po sobie kadrów. Plastyczne metafory, proste i niejednoznaczne zarazem, są teatralną odpowiedzią na powieściowe relacje weneckiego kupca, w których – jak stwierdza narrator – „udało się dojrzeć, poprzez mury i wieże chylące się nieuchronnie do upadku, filigranowy rysunek tak subtelny…”

Na płótnie można prześledzić drogę podróżnika: od spaceru przez prerie zarośnięte drucianymi szczotkami (w roli głównej: ten sam metalowy korkociąg i jego towarzysz, stara szkapa z patyka i kawałka materiału), poprzez pogoń za czasem w spiekocie pustynnego słońca-sitka, aż po odpoczynek w cieniu drzew podczas księżycowych nocy. Fatamorganą są miejsca, które przerywają ciągłość podróżniczej narracji, przenosząc widzów w abstrakcyjny świat butelkowych osiedli, futurystycznych miast przypominających „las rur, zakończony kranami, prysznicami, syfonami, przelewami” (tu: cytat z opisu Armilli). Na sceniczną dekorację Miast znaków – przywołuję tu tytuł jednego z rozdziałów książki – składają się kolorowe szkiełka i patyki (uliczne lampy?), sznurki (druty wysokiego napięcia?), wycięte z papieru wagoniki kolejki górskiej, drabiny zawieszone na nitkach, hamaki, drzewa z barwnych tworzyw. Na niebie widać ptaki, balony, latawce, chmury. Historie pokazywane są w różnych perspektywach – szerokiej lub wąskiej wiązce światła – jakby widz zaglądał do krainy przedmiotów przez dziurkę od klucza lub wizjer w drzwiach.

Na tle tak pomyślanej „zacieniowanej” scenografii dłonie aktorów plotą pajęczyny z włóczki, podrzucają krążek światła-piłkę, spierają się między sobą (figa!), w końcu dochodzą do porozumienia (kciuk uniesiony w górę), innym razem toczą intymny dialog gestów. Motywy te pełnią funkcję antraktów między kolejnymi scenami z wypraw podróżnika, a równocześnie są metateatralnymi przerywnikami, kiedy „prawdziwi” aktorzy ujawniają swoją obecność.

W aktorów-cienie i ich zmyślne, choć niewyszukane historie można nie uwierzyć, tak jak „nie jest powiedziane, że Kubłuj-Chan wierzy we wszystko, co opowiada mu Marco Polo”, ale nie można pozostać obojętnym na precyzję i kunszt aktorów Teatru Figur. Jest to teatr doznań zmysłowych – tego, co widzialne (cienie aktorów i przedmiotów) i słyszalne (grana na żywo muzyka dobywająca się zza kulis).

Krakowski Teatr Figur Zapach słoni po deszczu Premiera: 11 lipca 2007 r. Konsultacje reżyserskie: Filip Budweil Obsada: Piotr Idziak, Alla Maslovskaya, Agnieszka Polańska, Kinga Wilczyńska/Marta Hankus

This article is from: