7 minute read

Ezo-aktywizm

Według Wróżbity Macieja Era Wodnika rozpoczęła się 21 grudnia 2020 roku, choć tacy na przykład hippisi w latach sześćdziesiątych XX wieku mieli na ten temat inne zdanie. Zresztą nie tylko oni – konsensus dotyczy właściwie tylko tego, że nasz przełom tysiącleci przynosi zarazem przełom astrologicznego paradygmatu. Hieratyczna i patriarchalna (patriarchat to źródłowo „władza kapłanów“) Era Ryb kończy się, a zaczyna Era Wodnika – indywidualistyczna, innowacyjna, równościowa i pozbawiona „wielkich narracji“. Wynika to z wielkich planetarnych przebiegunowań albo po prostu z heglowskiej dialektyki dziejów (to raczej stanowisko feministyczne). Pękanie struktur, które istniały od zawsze i miały być na zawsze, odczuwamy chyba wszyscy. Idzie za tym kryzys zbiorowych tożsamości i bankructwo ready-made projektów na życie. Tym bardziej, wydaje się, potrzebujemy ezo-aktywizmu i wszystkiego, co się z nim wiąże – innego spojrzenia na samego siebie, robienia miejsca na zgodne współistnienie odmienności, rozwiązania polityczne oparte na ciekawości innego.

TEKST: AGATA CZARNACKA

Advertisement

Astro Content

Blogi, strony, a ostatnio astrologiczne apki, podbijają miliony serc na wszystkich kontynentach. Zwykle część treści jest darmowych, a część można pobierać za abonamentem; w rytmie dziennym, tygodniowym, miesięcznym, a nawet rocznym udostępniają horoskopy. Ezo-aktywistyczne horoskopy skupiają się nie na ostrzeżeniach i przepowiedniach, ale na optymalizacji procesów rozwojowych, dzięki nałożeniu na tzw. wykres urodzeniowy aktualnej mapy istotnych dla astrologii ciał niebieskich. System tak zwanych domów astrologicznych przypisuje tematykę do każdej jednej dwunastej nieba. Takich systemów jest kilka, część pierwszy dom umieszcza w znaku słonecznym, część w ascendencie, część liczy je zgodnie z ruchem wskazówek zegara, część wręcz przeciwnie… Ostatecznie liczy się i tak to, co „rezonuje“ z osobistymi odczuciami właściciela apki. Dzięki codziennym dawkom contentu mamy wrażenie, że prowadzimy długą i wielowątkową rozmowę z kosmosem, w dodatku rozwojową. Czego tu nie kochać?

Cykl Lunarny

Życie w zgodzie z cyklem księżyca dł ugo zarezerwowane było dla miesiączkujących kobiet, a tym samym uznane za gorsze czy po prostu złe. Luna mens, mówili średniowieczni mnisi, księżyc kłamie. Głównie dlatego, że kiedy rośnie, rysuje świetlistą kreską jakby literkę „D“, a kiedy ubywa – literkę „C“. „D“ miało tymczasem oznaczać decrescens, zmniejsza się, a „C“ – crescens, czyli rośnie, nabiera mocy. Czyli wszystko na odwrót: niezbity dowód, że księżyc to wielka zwodnica. W rezultacie może znamy nów i pełnię, a nawet pierwszą i trzecią kwadrę, ale mało kto pamięta o księżycu garbatym, sierpie ubywającym czy księżycu balsamicznym (kiedy na niebie widać tylko cieniutką linię światła tuż przed nowiem). Cykl księżycowy zaczyna się od nowiu, kiedy warto siać lub robić postanowienia, osiąga kulminację w pełni (kiedy można odpocząć) i znów dąży do zera, by odbić się od dna (wtedy warto posprzątać, żeby uwolnić przestrzeń na nowy start). Patrząc na księżyc, uczymy się też patrzeć na cykle przyrody, przypominamy sobie, że jesteśmy jej częścią. Mała wielka lekcja ekologii.

Czytanie Duszy

Kto z nas nie czuł się zagubiony pod warstwami nałożonych na nas oczekiwań – od pokręconych rodzinnych ambicji przez „jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie“ po nasze własne życiowe cele, które po latach nie mają już grama sensu? Kto nie miał nigdy wrażenia, że choć z zewnątrz niby wszystko gra, tak naprawdę kręci się w kółko? Albo ta relacja, która w ogóle nie powinna się zdarzyć, powtarza się oto w tysięcznej odsłonie? Czytanie Duszy (pisze się to od wielkiej litery, bo dla odróżnienia od chrześcijańskiej duszy dążącej do zbawienia po śmierci chodzi o Duszę w ścisłej relacji z życiem i kształtem, jaki mu nadajemy) to oparta między innymi na szamańskich technikach transowych praktyka odnajdywania tej najgłębszej warstwy siebie. Osoba czytająca Duszę staje się przewodniczką po naszym wewnętrznym świecie i pomaga zbudować łączność z tym, co nazywa się naszym „najlepszym potencjałem“ – w życiu osobistym, duchowym, profesjonalnym i uczuciowym.

EZO-AKTYWIZM

To słowo nie istnieje albo raczej nie istniało jeszcze do niedawna, kiedy to pewna moja znajoma, słuchając o tym, co nas ostatnio kręci i podnieca, wykrzyknęła je, syntetyzując, co tu się właściwie dzieje. Znajoma zawodowo zajmuje się finansowaniem inicjatyw społecznych, więc wierzę jej profesjonalnej opinii, że to aktywizm. Ezo, wiadomo: z jednej strony pochodzi od ezoteryki, a z drugiej to anagram OZE, czyli odnawialnych źródeł energii.

Ezo-aktywizm opiera się na założeniu, że każde z nas jest takim odnawialnym źródłem energii i każde na swój sposób. Wiele naszych problemów ma brać się z tego, że robimy coś wbrew sobie. Ale skąd mamy wiedzieć, co jest w zgodzie z nami, a co wbrew nam, skoro każde z nas jest inne? Całe życie uczymy się siebie, obijając się i rozwijając. Literatura trochę pomaga, ale wszyscy wiemy, że na cudzym przykładzie uczymy się tylko do pewnego stopnia. Ezoteryka podsuwa nam kompasy i wyznacza na nich „północ“, formułując przynajmniej wstępne teorie na temat tego, jak kombinacja żywiołów, suma cyfr w dacie urodzenia czy pozycje planet mogą nam podpowiedzieć najmniej kolizyjny i najciekawszy kierunek rozwoju. Jednak nawet mając podstawową instrukcję obsługi znaku Lwa, numerologicznej szóstki czy co tam jeszcze, nie wiemy o sobie wszystkiego. Żyjąc, ruszamy w nieznane.

W tym sensie ezo-aktywizm jest nową, dialektyczną odpowiedzią na wytropiony przez Foucaulta, zapoczątkowany przez stoicyzm i wczesne chrześcijaństwo paradygmat „technik siebie“. Foucaultowskie techniki siebie zakładały maksymalizację własnej wydajności, należały do nich, między innymi: rachunek sumienia, asceza, podporządkowanie seksu prokreacji i unikanie przyjemności (a wręcz zarządzanie poczuciem winy, że się ich nie udało uniknąć – specjalność społeczeństwa wiktoriańskiego). Ich dopełnieniem (dla klas ludowych, od których nie oczekiwano samodyscypliny) była musztra i maksymalizacja wydajności przez standaryzację oczekiwań, a także szpital psychiatryczny – miejsce, w którym lądowali wszyscy ci, którzy nie umieli się do tego dostosować.

Paradygmat ezo-aktywistyczny nie narzuca standardów i nie ma oczekiwań innych niż to, żeby każde z nas żyło najlepszym możliwym życiem i było najbardziej nieskrępowaną i twórczą wersją siebie. Produktywność ustępuje miejsca kreatywności i zwykle oznacza, że robimy coś dobrze i w zgodzie z własnym potencjałem. Inaczej niż pod rządami konsumpcji, nie wspominając już o Foucaultowskich wiktorianach, przyjemność łączy się albo z twórczością (flow), albo z dobrą, nieprzemocową więzią, w której nic nie musimy udawać. Techniki siebie zostają zastąpione przez troskę o – jakby to ująć? – „sobość”. Aktywizm tkwiący w ezo-aktywizmie walczy natomiast o świat, w którym ta różnorodność nie tylko jest możliwa i ma dla siebie miejsce, ale jest źródłem bogactwa, spełnienia i wszystkiego najlepszego. Politycznie łączyć się będzie z ideą dóbr wspólnych: commons, i demontażem świata opartego na konkurencji, rywalizacji i wykluczeniach. Ezo-aktywizm idzie ręka w rękę z walką o miejsce dla osób z niepełnosprawnościami, neuronietypowych, nieheteronormatywnych, mniejszości narodowych i etnicznych itd. To również radykalna zmiana podejścia do przyrody –zwierzęta to „osoby nie-ludzkie“, ekosystemy uzyskują osobowość prawną, a przyrodobójstwo krok po kroku zaczyna się porównywać ze zbrodnią przeciwko ludzkości. Biała heteromusztra i wyzysk odchodzą do zasłużonego lamusa. Na scenę wchodzi radykalna samoakceptacja.

Teoretyczka i praktyczka intersekcjonalnego aktywizmu adrienne maree brown (od małych liter, jak bell hooks) nazywa to, co się dzieje, „wyłaniającą się strategią“ (emergent strategy) – prawdziwą zmianę społeczną osiąga się, pracując nad samymi sobą. Odkryte przez Michela Foucaulta historyczne „techniki siebie“, ukryte w fundamentach patriarchatu rozumianego jako ustrój społeczny, najlepiej zaświadczają o skuteczności takiego podejścia – jednak w miejsce samodyscypliny i mikroopresji nowe podejście zachęca do stawiania na rozwój, oryginalność i przyjemność. Im więcej w tym duchowości, rozbudzających wyobraźnię ezoterycznych treści, tym lepiej.

Kr Gi

Są kręgi kobiece, kręgi mężczyzn, kręgi snów, kręgi naprawcze… Najkrócej rzecz ujmując, krąg to niewielka, dobrowolna, doraźna lub rozwijająca się w czasie społeczność nastawiona na dobro (rozumiane przede wszystkim jako rozwój) jej członkiń i/lub członków. Kręgi opierają się na wymianie doświadczeń, snów, frustracji. Mają za zadanie pogłębić nasze rozumienie tego, co nam się przytrafia: zmian w ciele dojrzewających dziewczyn i kobiet, proroczych snów, wybuchów agresji, goryczy dyskryminacji. Dzieje się to dzięki temu, że spotkanie, czasem nazywane ceremonią w kręgu, „otwiera pole“, czyli specyficzne dla danego miejsca, czasu i stawek boisko, na którym lepiej niż zwykle widzimy reguły i regularności w tym, co nam się przydarza. Krąg zazwyczaj jest także przestrzenią wsparcia i wzmocnienia, walidacji doświadczenia jednostki. Ty przechodzisz to tak, moje doświadczenie było nieco inne, ale przecież w tym i tym podobne. Usłyszenie, że się nie zwariowało, bywa cenniejsze niż złoto.

Mindfullness

Może najlepiej znana współczesna praktyka troski o siebie to trening uważności, czyli mindfullness. Terapeutyczna skuteczność wyzwolenia się z kojarzonych z nadmierną racjonalnością ruminacji (trudnych do odegnania natarczywych przemyśleń na temat wszystkiego, nierzadko podszytych lękiem i pesymizmem) została potwierdzona naukowo. „Bycie w tu i teraz“ jest też po prostu przyjemne.

Prawo Przyci Gania

„Amerykańscy badacze nie mają wątpliwości: świat zawsze spełnia nasze życzenia!“ To nie jest zmyślony cytat. Dotyczy „prawa przyciągania“, czyli przekonania, że pragnienia i oczekiwania kształtują naszą rzeczywistość. W wersji mainstreamowej, z którą trudno dyskutować, to filar wielu metod terapeutycznych (nieprzepracowana trauma „chce się” przepracować, więc każe nam odtwarzać warunki, w których doszło do traumatycznego zdarzenia; nadmiarowe poczucie winy ściąga na nas „karę“; chcieć to móc). W wersji ezo-aktywistycznej prawo przyciągania każe uważnie dobierać słowa, bo w każdej chwili może okazać się, że rozmawiamy z kosmosem czy inną siłą niepozbawioną poczucia humoru. Wiedźmy i czarownice wykorzystują prawo przyciągania do tak zwanych manifestacji splecionych z cyklem lunarnym (w nowiu „programuje się“ życzenia, które pełnia przyciąga niczym przypływ). Czasem nie zaszkodzi nam także jakiś drobny rytuał, dzięki któremu nasz cel stanie się wyraźniejszy i łatwiej będzie po niego sięgnąć.

Tarot Wsparcia

Na 78 kart tarota składają się 22 wielkie arkana, z grubsza dające się porównać do jungowskich archetypów, i 56 małych arkanów, które bardziej konkretnie wskazują na określone „węzły życia“ – by zapożyczyć sformułowanie od Zofii Nałkowskiej. Istnieje sporo teorii na temat, dlaczego opowieści wyłaniające się z kombinacji kart w mikropolu wyłaniającym się między tarocistą/tarocistką, pytającą osobą a samym tarotem działają i pozwalają obejrzeć własne życie z nowych, więcej wnoszących punktów widzenia. Jung nazywał to „synchronicznością“ lub „serendipity“, czyli darem dokonywania przypadkowych odkryć. W Tarocie Wsparcia, który stawiam, przypadek zamienia się w świadome otwarcie na informację zwrotną od kosmosu. Zakładamy przy tym, że kosmos chce dla nas dobrze i skoro już eony synchroniczności doprowadziły nas do miejsca, w którym zapanowała taka rozmaitość istnień i przekonań, to niech będą one najlepszą wersją każdego siebie, niech im się dobrze w tym żyje i niech się dobrze mają. Co przy okazji jest również klasyczną definicją szczęścia podaną przez Arystotelesa.

Witch Hunt

Polskie „polowanie na czarownice“ nie ma w sobie, niestety, uroczej gramatycznej dwuznaczności anglojęzycznego witch hunt. Kiedy były prezydent Stanów Zjednoczonych mówi dziś o witch hunt, nie ma wcale na myśli, że poluje na czarownice ani tym bardziej, że sam został jedną z nich, tylko że to czarownice polują dziś na niego. Pewnie ma rację: w końcu jesteśmy prawnuczkami kobiet, których jego dziadkowie nie zdołali spalić na stosie. Postać czarownicy jest ściśle związana z tradycjami ezo-aktywistycznymi – podważaniem oficjalnej władzy, odzyskiwaniem tego, co wykluczone, odwracaniem opresyjnych znaczeń, społecznym i społecznościowym wymiarem terapii. Do wielkich teoretyków i teoretyczek współczesnego czarownictwa należy zaliczyć Silvię Federici, włosko-amerykańską ekonomistkę, która pokazała, jak polowania na czarownice i epoka stosów łączyły się z kładzeniem fundamentów pod nowoczesny drapieżny kapitalizm, czy Terry’ego Pratchetta –Babcia Weatherwax i Niania Ogg rzadko sięgają po magię, najczęściej wystarcza im „głowologia” i „psycholologia“. Oddolnie leczą swoje społeczności i rozprawiają się z patriarchalną przemocą, butą, chciwością i niszczeniem środowiska. Okazuje się, że tęsknimy za czarownicami, co by tłumaczyło zawrotny sukces książki Mony Chollet Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet. A niektóre i niektórzy z nas po prostu nimi zostają.

Zodiakara

Kandydatka do tytułu Młodzieżowe Słowo Roku 2021: „zodiakara”, oficjalnie oznacza „dziewczynę, która wierzy w moc znaków zodiaku i często o tym mówi“. Zodiakara stała się też bohaterką hiphopowego szlagiera, w którym jako partnerka bohatera lirycznego rozczarowała go, bo jej „czytanie gwiazd“ wyprowadziło ich związek na manowce, a on by chciał mieć święty spokój. Trochę jak ezo-aktywizm i odmóżdżony patriarchat na kanapie.