
5 minute read
Brewiarz miłości”. Zofia Romanowiczowa jako tłumaczka | Karol Alichnowicz
by AgaMor
„Brewiarz miłości”. Zofia Romanowiczowa jako tłumaczka
Karol Alichnowicz
Advertisement
Zofia Romanowiczowa, Jours, Francja, sierpień 1987 r. https://en.wikipedia.org/wiki/Zofia_Romanowicz
1Józef wittlin, znakomity polski prozaik, poeta i tłumacz, tak pisał o urodzonej w 1922 roku w Radomiu, a zamieszkałej po wojnie we Francji, Zofii Romanowiczowej (właściwie Felicji Zofii Romanowicz z domu Górskiej): Romanowiczowa urosła nie tylko na wielką damę polskiej literatury, dziś można chyba nazwać ją pierwszą damą, first lady, naszej beletrystyki i nie tylko emigracyjnej1 . w opinii tej nie było przesady, mimo że wygłosił ją admirator twórczości pisarki
1 Tekst wystąpienia Wittlina podczas wieczoru autorskiego Romanowiczowej w Polskim Instytucie Naukowym w Nowym Jorku zatytułowany był Sono felice… i odnosił się do niewydanej jeszcze powieści pisarki pod takim tytułem; ukazał się na łamach zasłużonych dla rozwoju kultury na obczyźnie londyńskich „Wiadomości” w 1975 r., nr 22. (niekłamany zachwyt był uzasadniony i wynikał z innego źródła niż jedynie emocjonalne). Rzeczywiście, w roku 1975 autorka miała w swoim dorobku z reguły wysoko oceniane przez krytyków powieści: „Baśka i Barbara” (1956), „przejście przez Morze Czerwone” (1960), „słońce dziesięciu linii” (1963), „szklana kula” (1964), „Łagodne oko błękitu” (1968) i „Groby Napoleona” (1972). Do listy tych publikacji należałoby jeszcze dodać wydany w 1965 roku zbiór opowiadań „próby i zamiary”, również doceniony przez krytykę. później opublikowane zostały inne utwory: „sono felice” (1977), „skrytki” (1980), „Na wyspie” (1984), „Ruchome schody” (1995) i „trybulacje proboszcza p.” (2001).
Recepcja twórczości Romanowiczowej, świadcząca o rosnącej z latami randze autorki „szklanej kuli” (nawiasem mówiąc powieści, której akcja toczy się w Radomiu, wznowionej nie tak dawno – po raz pierwszy w polsce – przez państwowy Instytut wydawniczy), potwierdzała opinię wittlina. Rezonans, jaki wywoływały utwory pisarki, nie ograniczał się jedynie do kręgu emigracyjnego. Na przykład dwie pierwsze powieści ukazały się w polsce stosunkowo niedługo po swej premierze na obczyźnie, a tłumaczenia na języki obce „przejścia przez Morze Czerwone” i „Łagodnego oka błękitu” zostały nad wyraz dobrze przyjęte przez zagranicznych krytyków2 . w ich wypowiedziach pojawiały się chociażby takie określenia, jak małe arcydzieło (o „przejściu…”); pisano też o wielkiej lekcji szlachetności i pisarskiego kunsztu (o „Łagodnym oku…”). Oczywiście wysoka z reguły ocena twórczości pisarki niekiedy była tonowana głosami mniej przychylnymi,
2 Informacje te przytacza Arkadiusz Morawiec w książce Zofia Romanowiczowa. Pisarka nie tylko emigracyjna (Łódź 2016), przybliżającej biografię i recepcję twórczości pisarki.
ale trudno sobie wyobrazić, by jej dorobek literacki mógł być przyjmowany bez jakichkolwiek zastrzeżeń.
2Ocena wittlina dotyczyła dokonań powieściowych Romanowiczowej, jednak należy pamiętać, że mniej znane, a równie istotne są jej osiągnięcia translatorskie. Jak zauważa Arkadiusz Morawiec: Zofia Romanowiczowa ma w swoim dorobku pewną liczbę przekładów z języka polskiego oraz na język polski. Są wśród nich zarówno teksty drobne, jak i obszerne, zarówno literackie, jak i nieliterackie, takie, które powstały na zamówienie, i takie, które powstały z jej własnej inicjatywy. I jeszcze: są wśród przekładów takie, które wymagają od tłumacza oprócz kompetencji językowych również talentu literackiego3 . pisarka była współautorką tłumaczenia na język francuski „Łagodnego oka błękitu” oraz fragmentu „skrytek”. Bez wątpienia specjalizowała się w przekładach z języków francuskiego, staroprowansalskiego oraz prowansalskiego, a najwcześniejsze przykłady jej działalności translatorskiej można odnaleźć na łamach paryskiej „Kultury” i londyńskiego „Życia. Katolickiego tygodnika religijnokulturalnego” (lata 1952–1954).
Do najważniejszych przedsięwzięć Zofii Romanowiczowej należy zaliczyć tłumaczone z języka francuskiego „Apokryfy Nowego testamentu”4 oraz wydane dwa lata później Dzieje duszy teresy od Dzieciątka Jezus. Niemniej poczesne miejsce w twórczości translatorskiej pisarki zajmuje „Brewiarz miłości. Antologia liryki staroprowansalskiej”5. Zainteresowanie poezją prowansalską sięgało okresu studiów romanistycznych na sorbonie, gdzie Zofia Romanowiczowa uzyskała w 1949 roku dyplom licenciée es lettres ze specjalnością prowansalistyka na podstawie pracy Les troubadours dans l’oeuvre des félibres, des origines (1850) a 1900. profesor Jean Boutiere (jego żona też była radomianką) wróżył przyszłej pisarce karierę akademicką i chciał ją zatrudnić na uniwersytecie, ale się
3 Tamże. 4 Apokryfy Nowego Testamentu, wybór i oprac. Daniel-Rops i François Amiot, 1955. 5 Brewiarz miłości. Antologia liryki staroprowansalskiej, Wrocław 1963, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Biblioteka Narodowa, seria 2, nr 137.
wybitni radomianie | MIASTOTWÓRCZOŚĆ na to nie zdecydowała. Miłość do prowansalskiej poezji pozostała i pierwszy przekład Romanowiczowej, pieśń trubadura Guillaume’a IX „A że mnie naszła chęć do pienia…”, ukazał się na łamach wspomnianego „Życia” (1954, nr 43/383), opatrzony krótką notą o autorze. Rok później, w 9. numerze paryskiej „Kultury”, opublikowany został znacznie obszerniejszy blok tłumaczeń, poprzedzony komentarzem autorki. w liście skierowanym do Jerzego Giedroycia pisała: Zbieram się na odwagę, aby przesłać Panu mały wybór tłumaczonych przeze mnie wierszy staroprowansalskich. Po namyśle dokładam do nich mały wstęp. Chodziłoby mi o to, aby mogły ukazać się razem, gdyby o ukazaniu się była mowa6 .
Arkadiusz Morawiec wspominał o połączeniu kompetencji językowych i talentu literackiego w odniesieniu do translatorskich umiejętności Romanowiczowej, co zaowocowało w tym przypadku i przyswojonymi polszczyźnie utworami, i napisanym ze swadą wstępem. przytoczę zaledwie fragment, chociaż dość obszerny, który wiele mówi o artystycznych walorach komentarza (w wydanej przez „Bibliotekę Narodową” antologii wstęp również utrzymany był w takiej literackiej konwencji, a dodatkowo pozbawiony został przypisów, które są z zasady nieodzownym elementem innych publikacji w tej serii):
Alfred Jeanroy, prowansalista, przyrównał tę poezję liryczną trubadurów do kwiatu, co rozkwitł niespodzianie, obywając się bez korzeni i łodygi. Istotnie, pierwszy z nich, Guillaume de Poitiers, stoi na wysuniętym cyplu średniowiecza samotnie, a pieśni jego, doskonałe w formie, nie znają precedensu w żadnym języku nowożytnym. Do dziś specjaliści trudzą się, by sfabrykować rodowód tym poetom – jedni wywodzą ich z łacińskiej poezji postklasycznej, z ludowych kantyczek i legend rymowanych i sylabicznych, a nie skandowanych. Drudzy dogrzebują się substratowych tradycji etnicznych, przytaczają pieśni na cześć maja i wiosennej ponowy życia. Inni widzą przyczynę wyklucia się tak pięknego kwiatu w wyjątkowych
6 Faksymilia listu dostępna jest na stronie kulturaparyska.com; zachowano pisownię oryginalną.
warunkach klimatycznych, w pięknie ziemi Południa, we wczesnym złagodzeniu i wyrafinowaniu się życia na feudalnych dworach, nie nękanych wojnami, gdy tymczasem Rolandy z Północy szczerbiły miecze i uderzały w pierwsze tony rycerskiej epopei. Jeszcze inni chcą widzieć w niej dzieło jednego człowieka: owego Guillaume’a de Poitiers, który pasowany byłby w ten sposób na najpotężniejszego prekursora w historii literatury, co nader z jego birbanckim i rubasznym obliczem, znanym z historii, się kłóci. Najbardziej w modzie obecnie jest ostatnia hipoteza, arabska, która wiąże najstarszą strofę trubadurów z popularną pieśnią arabskiej Andaluzji. Tak więc, Ibn Guzman z Kordoby byłby dziadem Jaufre Rudela, a sylabiczny i rytmiczny Zajal prototypem prowansalskiej canzo (s. 69). powstała później antologia, w której znalazły się również tłumaczenia publikowane na łamach prasy, uczyniła z Romanowiczowej prowansalistkę. Jej talent został wkrótce doceniony, o czym przekonywały pochlebne recenzje (wittlin w przywołanej na początku wypowiedzi nazwał „Brewiarz…” przepiękną antologią). w jednej z nich znakomity romanista Mieczysław Brahmer, profesor Uniwersytetu warszawskiego, tak komplementował jakość przekładu: Od razu stwierdźmy, że próba powiodła się doskonale. Antologia Zofii Romanowiczowej ma te samy rozmiary, co florilegium jej poprzednika [mowa o Edwardzie porębowiczu – K.A.]. Wybór z obfitego materiału dokonany został trafnie, objął wszystkich najwybitniejszych poetów i wiele najbardziej głośnych ich pieśni. trudno o lepszą rekomendację.
3Jeśli wspominam skrótowo o dokonaniach translatorskich Zofii Romanowiczowej, czynię to dlatego, że są one wciąż zbyt mało znane. wypada żałować, bo jest to bez wątpienia ważny aspekt dorobku literackiego pisarki.
Karol Alichnowicz
fot. s tanisław Zbigniew Kamieński Karol Alichnowicz Ur. w wąbrzeźnie, 1974 r. pracę doktorską („Miejsce dla kpiarza”. Satyra w latach 1948-1955, Universitas, Kraków 2006) obronił w Instytucie Badań Literackich pAN w warszawie. publikował m.in. w „pamiętniku Literackim” i „tekstach Drugich”. Jako recenzent współpracuje z „Akcentem”, „Odrą”, „toposem” i „twórczością”. Ostatnio ukazała się jego książka „Nieosiągalne? Realizm – wyobraźnia – pamięć” (sopot 2020). Od trzech lat mieszka w Radomiu, pracuje w sieci Badawczej Łukasiewicz – Instytucie technologii Eksploatacji.
