Suplement - październik/listopad 2022

Page 1

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego MAGAZYN BEZPŁATNY październik/listopad 2022 ISSN 1739 -1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”

Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice

Nakład: 1000 egzemplarzy

Redaktor Naczelny: Robert Jakubczak (r.jakubczak97@gmail.com)

Zastępca Redaktora Naczelnego: Magdalena Faryniak (mfaryniak@us.edu.pl)

Sekretarz redakcji: Dawid Hornik (dawidhornik@yahoo.pl)

Skład graficzny: Grzegorz Izdebski (izdebski.grzegorz@wp.pl)

Zespół korektorski: Katarzyna Grzelińska, Katarzyna Konieczna, Anna Wach, Magdalena Faryniak, Agnieszka Dziendziel, Tymoteusz Stefański, Kinga Richter

Ilustracje: Martyna „TishBlack” Brzóska, Kinga Janota

Grafika na okładce: Grzegorz Chudy (www.grzegorzchudy.pl)

Zdjęcia wizerunkowe: Matylda Klos (matyldaklos@us.edu.pl)

Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, unsplash.com, domena publiczna

Zespół redakcyjny:

Robert Jakubczak Paweł Zberecki Anna Wach Katarzyna Grzelińska Martyna Brzóska Bartosz Leszczyna Katarzyna Konieczna Adam Posmyk Edyta Sztwiorok Katarzyna Kulyk Sara Galeja Magdalena Faryniak Agnieszka Dziendziel Kinga Richter Tymoteusz Stefański Patryk Jarmuła Emilia Sorota Julia Nita Klaudia Borowiecka Dawid Hornik Aleksandra Krupa Patrycja Czyżowska Anastasiia Hudym Małgorzata Otorowska Bartosz Galas Martyna Grysla Angelika Nowak Kamil Kołacz Magdalena Lupa

Namiastka Zachodu za żelazną kurtyną, czyli komiks w służbie partii! | Tymoteusz Stefański

Uczyć bawiąc, czyli jak komunistyczny rząd PRL-u próbował kreować umysły młodych obywateli przez „produkt zgniłego Zachodu”

Jak spędzić wakacje w Rumunii? | Aleksandra Krupa Przewodnik po najpiękniejszych miejscach w Rumunii, które warto samodzielnie odkryć!

Landlord też nie człowiek | Kinga Richter

Wielcy zwycięzcy i wielcy przegrani. O stanie rynku mieszkaniowego w Polsce

Lustro | Julia Nita

Irytuje Cię twój znajomy czy irytujesz siebie sam?

Na ile współczesny Lwów przypomina polską stolicę kulturalną? | Anastasiia Hudym Lwów – wielokulturowy portret miasta. Jakie są różnice i podobieństwa pomiędzy starym polskim miastem a współczesnym Lwowem?

Proszę, nie tłumacz mi świata | Patryk Jarmuła Czyli skąd się wziął mansplaining i jak go uniknąć.

Seks i przemoc na ekranie? Jak najbardziej. Jeszcze jak! | Katarzyna Grzelińska Kino klasy „B” w pigułce.

Śmiertelna pogoń za pięknem | Patrycja Czyżowska

Toksyczne kosmetyki, niebezpieczne kroje, szkodliwe substancje i bezlitosna tradycja.

W poszukiwaniu tlenu | K amil Kołacz

Wywiad z Anną Borkowską – założycielką Latającego Teatru Szybko

Twórca kontra fan | Tymoteusz Stefański

Wojna i pokój, czyli jak fandom wywiera nacisk na autora i odwrotnie

Wiersze zebrane | Anastasiia Hudym, Robert Jakubczak, Patryk Jarmuła, Natalia Kubicius Chwila wytchnienia dla każdego miłośnika liryki i nie tylko

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Bartosz Leszczyna, Kamil Kołacz, Magdalena Faryniak, Robert Jakubczak Zmierz się z wyzwaniami, które dla ciebie przygotowaliśmy!

6 10 12 14 16 18 20 22 24 28 30 34

Odwiedź nas:

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt współfinansowany ze środków przyznanych przez Uczelnianą Radę Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego

Nowa wspaniała przygoda

Nowy rok akademicki to nowe cele i nowe wyzwania. Nowy rok akademicki to dla wielu studentów czas na pierwsze samodzielne i poważne decyzje, otwarcie się na wielki świat i „dorosłe” życie, a także spotkanie się z przeróżnymi, fascynującymi ludźmi. To również doskonała okazja, aby dowiedzieć się więcej o sobie, spróbować nowych aktywności i odkryć, co ciekawego można robić na uczelni poza chodzeniem na zajęcia.

Może masz jakieś kompetencje, które chcesz rozwinąć, aby zrealizować swoje marzenia? Może chcesz nauczyć się nowego języka lub poprawić swoje umiejętności komunikacyjne? Może chcesz poznać nowych przyjaciół? A może po prostu chcesz spróbować czegoś nowego? Niezależnie od tego, jakie są Twoje cele i plany, na Uniwersytecie znajdziesz wiele możliwości, a także przestrzeń na realizowanie siebie i swoich zainteresowań.

Istnieje wiele kół naukowych i organizacji, które mogą Ci pomóc w spełnianiu Twoich ambicji. Jeśli na przykład interesuje Cię piłka nożna lub siatkówka, na uczelni znajdziesz sekcje sportowe, w których studenci mogą razem trenować i rywalizować z innymi drużynami. Jeśli chcesz poprawić swoje umiejętności językowe lub nauczyć się nowego języka, możesz zapisać się na wybrany kurs językowy, a także (w szczególności) otworzyć się na integrację i komunikację ze studentami z zagranicy. Jeśli natomiast chcesz realizować się jako przyszły dziennikarz/arka lub redaktor/ka, na Uniwersytecie Śląskim znajdziesz radio, telewizję i (przede wszystkim!) redakcję Magazynu Studentów UŚ „Suplement”, której owoc pracy właśnie trzymasz w ręku!

Rozpocznij nowy rok akademicki z ekscytacją i determinacją. Niech to będzie wspaniały czas, pełen przygód, projektów i nowych znajomości. Ja zachęcam, abyś tę akademicką podróż rozpoczął/a z nowym numerem Magazynu „Suplement”, na który właśnie spoglądasz!

Redaktor Naczelny

Namiastka Zachodu za żelazną kurtyną, czyli komiks w służbie partii!

Kilkanaście lub kilkadziesiąt kartek zespolonych w formie zeszytu, na każdej z nich znajduje się parę prostokątów, pomiędzy którymi przemieszczają się barwne postacie, przeżywając szalone przygody –ach, znowu ten zgniły Zachód próbuje wnieść w nasze życie trochę kolorytu!

Rok 1985. Na polskim rynku pojawia się publikacja Sztuka komiksu. Próba definicji nowego gatunku artystycznego badacza kultury popularnej Krzysztofa Teodora Toeplitza. Choć można dyskutować na temat nowości medium, które swoje korzenie w Polsce ma już w 1919 roku (w postaci pasków komiksowych Przygody Szalonego Grzesia, czyli ogniem i mieczem z lwowskiego czasopisma „Szczutek”), czy popełnionych przez autora poważniejszych błędów w treści swojej książki, to nie można mu odmówić, że przetarł szlaki dla kolejnych teoretyków. Sztuka komiksu jako pierwsze obszerniejsze opracowanie w całości poświęcone historiom obrazkowym, było pewnego rodzaju głosem uznania po prawie 30 latach narracji, gdzie raz komiks stanowił straszak przed zepsuciem, jakie panowało na Zachodzie, a kiedy indziej bywał „ciekawym przejawem kultury popularnej”.

Jak zatem prezentował się komiks w tym niewdzięcznym dla niego okresie od początku Polski Ludowej aż do połowy lat siedemdziesiątych?

Mroczne lata

W powojennych gazetach publikowano wiele pasków komiksowych, przede wszystkim satyrycznych. Były to historie proste, powstające z dnia na dzień i stanowiące dodatek do wiadomości prasowych. Komiks, tworzony na wzór amerykański, był przedstawiany przez krytykę jako szkodliwa ramotka. W 1952 roku na łamach „Nowej Kultury” ukazał się artykuł Superman i powrotny analfabetyzm Stefana Arskiego, który powtarzał tezy zachodnich przeciwników komiksu, w tym Fredrica Werthama, psychiatry, którego działalność doprowadziła do wprowadzenia w 1954 roku

s.6

Comics Code Authority – swoistej cenzury tego typu publikacji w USA. Ich zdaniem czytanie historii obrazkowych, czyli po prostu utworów bez treści, doprowadzało dzieci do analfabetyzmu, a prezentowane w nich zachowania normalizowały samosądy, chuligaństwo, a nawet morderstwa. Arski poza przywołaniem tych wniosków pokusił się o połączenie sztandarowej postaci Supermana z ideą nadczłowieka, pokazując, że po wojnie faszyzm przyczaił się na Zachodzie i ogłupia najmłodszych poprzez niepozorne, ale jakże niebezpieczne zeszyciki. Narracja ta była korzystna dla komunistycznej władzy, która nie pozwalała na wydawanie historii obrazkowych poza prasą z uwagi na skojarzenia z kapitalistyczną Ameryką.

Sytuacja uległa jednak zmianie wraz z okresem odwilży po 1956 roku. Ukazała się wtedy 22-stronicowa broszura Kapitan Gleb opowiada cz. 1: Stary zegar autorstwa Andrzeja Piwowarczyka i Szymona Kobylińskiego. Całość była oparta na powieści kryminalnej o tym samym tytule i przedstawiała śledztwo tytułowego milicjanta w sprawie morderstwa pracownika Ministerstwa Skarbu. Mimo zapowiedzi kontynuacji, była to jedyna przygoda Gleba. Co ciekawe, w komiksie użyto charakterystycznych dymków tekstowych – teraz jest to oczywiście norma, lecz do połowy XX w. w polskim komiksie narrację głównie umieszczano pod ilustracjami.

Mundury zielone, niebieskie i szare

Czas na oddzielne publikacje komiksowe miał dopiero nadejść – na łamach kolejnych gazet debiutowali następni bohaterowie komiksów doby PRL-u. W 1957 roku, w 85. numerze „Świata Młodych” z okazji wystrzelenia satelity Sputnik opublikowano historyjkę Henryka Jerzego Chmielewskiego pt. W kosmosie. Jej bohaterami była małpka imieniem Tytus oraz jego ludzcy przyjaciele: Romek i A’Tomek, którzy od tej pory regularnie pojawiali się na kartach czasopisma.

Z kolei w jednym z kwietniowych wydań dziennika „Wieczór Wybrzeża” z 1958 roku na świat przyszedł Kajtek-Majtek. W latach 60. dokooptowano do niego też postać Koka, tworząc z nich duet na wzór Flipa i Flapa. Redakcji dziennika, która zleciła Januszowi Chriście stworzenie Niezwykłych przygód Kajtka-Majtka, następnie przekształconych w Przygody Kajtka i Koka, zależało, aby w centrum akcji był marynarz – przedstawiciel klasy robotniczej. Sam autor jednak niewiele wiedział o trudach pracy na statku, dlatego rzucił swoich bohaterów w wir zagadek kryminalnych, baśni, aż w końcu eksploracji kosmosu. Wśród ukazujących się w ciągu 14 lat ok. 2000 odcinków znalazł się specjalny komiks Na morze ze scenariuszem Agnieszki Osieckiej.

Rok 1966. Odpowiedzialne za „Świat Młodych” Wydawnictwo Harcerskie zleca Papciowi Chmielowi realizację oddzielnego zeszytu o przygodach Tytusa i jego przyjaciół. Jako że oficyna mogła wydawać tylko książki o tematyce harcerskiej, a sama „amerykańska” forma komiksu była nieakceptowalna dla władzy, dlatego właśnie postacie uczyniono zuchami. Nowe opowieści, przy zachowaniu absurdu i komizmu, zostały wzbogacone o dydaktyczno-moralizatorski charakter w ramach prób uczłowieczenia Tytusa przez Romka i A’Tomka.

W 1967 roku komendant Milicji Obywatelskiej dochodzi z kolei do wniosku, że młodzież powinna wiedzieć, jak wygląda codzienna praca funkcjonariuszy. W ten sposób pałeczkę po

s.7
‖→
ilustracje pochodzą ze strony www.komiksy-retro.prv.pl

kapitanie Glebie przejmuje kapitan Żbik, który debiutuje na początku 1968 roku na łamach „Wieczoru Poznania”. Po ukazaniu się dwóch historii w gazecie zdecydowano się zmienić formę wydania na zeszytową.

Co dalej, kapitanie?

Kolejne odcinki Tytusa, Romka i A’Tomka oraz Kapitana Żbika były wydawane w kilkudziesięciotysięcznych nakładach i doczekały się licznych wznowień na parę lat po ich publikacji. Łączny nakład serii Chmielewskiego do jego śmierci wynosił 11 milionów egzemplarzy, a przygody milicjanta z Warszawy już w latach 1968–1982 przebiły ten pułap. Choć partia była niechętna wobec komiksów, to nie mogła odmówić im potencjału w kształtowaniu młodych obywateli. Z tego względu bardzo często prezentowały konkretne wzorce osobowe (np. nietolerujący przekleństw i działający dla dobra obywateli Żbik). Przy tak ogromnej popularności próbowano też unikać wyrażenia „komiks”, posługując się nowomową w postaci określeń „kolorowe zeszyty” lub „historie obrazkowe”.

Sam Kapitan Żbik utorował drogę dla innych komiksów zeszytowych. W latach 70. wiele z nich stanowiło adaptacje telewizyjnych hitów takich jak Podziemny Front, Przygody pancernych i psa Szarika czy Kapitan Kloss – ten ostatni został stworzony na zlecenie Szwedów – była to wtedy popularna praktyka, polegająca na tym, że zagraniczne wydawnictwa niskim kosztem zamawiały u nas produkcje komiksów, a rząd zyskiwał w ten sposób walutę zagraniczną.

W drugiej połowie lat 70. zmienił się też odbiór gatunku w oczach krytyki. Norbert Honsza w Nobilitacji komiksu próbował wyłamać się z głosu diabolizującego medium, zastanawiając się, czy nie rodzi się w nim coś „artystycznie ciekawego i nowatorskiego”. Z kolei na łamach „Kultury” (kontynuacji wspomnianej już „Nowej Kultury”) o komiksach rozprawiał np. przywołany na samym początku Toeplitz, wskazując na statyczną dynamiczność kadru komiksowego. Co jednak najciekawsze, przez te 20 lat w samym gatunku doszło do przesunięć w stronę komiksu amerykańskiego (dymki, forma zeszytowa, a nawet sam Żbik był na pewien sposób postacią posągową, prawie jak ten zły faszystowski Superman!) i, o ironio, stało się to pod czujnym okiem cenzury oraz redaktorów, którzy pilnowali, żeby dzieci za swoich idolów miały postacie odpowiednie pod względem ideowym –żołnierzy, harcerzy, robotników oraz milicjantów.

Źródła:

D. Koziarski, W. Obremski: Od Nerwosolka do Yansa;

K. T. Toeplitz: Spacer Walentyny, czyli zaproszenie do komiksu, „Kultura”, nr 52, 1977;

K. T. Toeplitz: Sztuka komiksu;

J. Szyłak: Komiks w czasach niekoniecznie normalnych, „Teksty Drugie”, nr 5, 2017;

N. Honsza: Nobilitacja komiksu, „Życie Literackie”, nr 15, 1976;

P. Zwierzchowski: „Comicsy” w służbie imperializmu, „Kultura Popularna”, nr 1, 2004;

S. Arski: Superman i powrotny analfabetyzm, „Nowa Kultura”, nr 2, 1952;

W. Obremski: Krótka historia sztuki komiksu w Polsce (1945–2003)

s.8
‖↘
s.9
ilustracje pochodzą ze strony www.komiksy-retro.prv.pl

Jak spędzić wakacje w Rumunii?

Gdzie wybrać się na wakacje ze studenckim budżetem w obrębie Unii Europejskiej, aby jak najwięcej doświadczyć? Odkryć kraj z interesującą kulturą, zwiedzić różnorodne zabytki i spędzić czas w pięknych miejscach pośród przyrody? W czasie wakacji wyruszyłam z przyjaciółmi na dziesięciodniowy wyjazd do Rumunii, aby na własną rękę poznać jej rozmaite zakątki i podzielić się z wami swoimi wrażeniami.

Fascynujący język rumuński

Historia Rumunii to skomplikowany obraz krzyżowania się różnorodnych europejskich sił jak Cesarstwo Rzymskie, średniowieczna kultura łacińska, słowiańszczyzna oraz rywalizacji Cesarstwa Rosyjskiego, Imperium Osmańskiego i Cesarstwa Habsburgów. Tak barwne dzieje ukształtowały kulturowe dziedzictwo kraju, dzięki czemu odkrywając Rumunię możemy zwiedzać zabytki różnego typu: rzymskie ruiny, średniowieczne zamki, wiejskie skanseny, pięknie malowane cerkwie.

Sam język rumuński odzwierciedla burzliwą historię swojego kraju. Jako mowa mieszkańców dawnej krainy Imperium Rzymskiego jest językiem romańskim tak samo jak francuski, włoski czy hiszpański, jednak z silnym wpływem słowiańszczyzny, który czyni go niepowtarzalnym. Lucian Boia w Dlaczego Rumunia jest inna? przywołuje przykład, że Rumun słysząc włoski będzie mógł trochę wywnioskować sens, ale dla Włocha rumuński poprzez swoje naleciałości słowiańskie i orientalne będzie niezrozumiały. Dodatkowo stwierdza, że Włoch pomimo przynależności obu języków do wspólnej rodziny romańskiej będzie miał duży problem z perfekcyjną nauką rumuńskiego, zaś Bułgarowi język rumuński nie sprawi tak wielkich kłopotów. Często podróżując po Europie, udaje mi się wydedukować najprostsze słowa w miejscowym języku. Zauważyłam jednak, że rumuński jest językiem tak oryginalnym, że nie można liczyć na prostą intuicję. Ten zaskakujący i niepowtarzalny język idealnie odzwierciedla naturę kraju, którego odkrywanie jest fascynującą przygodą.

Historia zapisana pięknem

Swoją podróż po Rumunii rozpoczęłam od północy kraju i jednego z najbardziej rozpoznawalnych zabytków, czyli Wesołego Cmentarza w miejscowości Săpânța. Miejscowy artysta w latach 30. zapoczątkował tradycję rzeźbienia nagrobków obrazujących najbardziej charakterystyczne cechy zmarłego. Płaskorzeźby pomalowane w jaskrawe kolory przedstawiają wizerunki nieboszczyków – kobiety pogrążone w modlitwie, rolników, leśniczych, nauczycieli, młodych mężczyzn opartych o samochód. Zmarli nie pozbawieni są również swoich życiowych wad i znajdziemy tam portrety z butelkami alkoholu. Uwagę szczególnie zwracają te nagrobki, które w swojej wesołej stylistyce przedstawiają nawet sceny śmierci np. potrącenia przez samochód. Warto odwiedzić również dwa przepiękne kompleksy klasztorne Mănăstirea Huta oraz Bârsana. Znajdująca się tam sztuka sakralna oszałamia swoich pięknem i niezwykłym klimatem. Rumunia najczęściej kojarzy się z najsłynniejszym mieszkańcem Transylwanii, czyli Drakulą – literacką wizją Brama Stokera

swobodnie interpretującą legendę o Władzie Palowniku. Miejscowością, która może poszczycić się domem narodzin wspomnianego hospodara wołowskiego jest Sighișoara. Jest to piękne miasteczko z zachwycającą średniowieczną starówką, klimatycznymi uliczkami oraz zachowanymi zabytkami, m.in. imponującą wieżą zegarową i renesansowymi schodami. Zamek słynący na wyrost jako zamek Palownika znajduje się zaś w miejscowości Bran i jest atrakcją zdecydowanie przereklamowaną oraz zatłoczoną turystami. Jest to jednak dla większości osób punkt obowiązkowy zwiedzania Rumunii i sama też nie mogłam z niego zrezygnować, szczególnie podziwiając wcześniej na zdjęciach jego piękno. Jeśli uodpornimy się na tłum turystów, możemy poznać prawdziwą i równie interesującą historię mieszkańców zamku, czyli rodziny królewskiej z wyróżniającą się charyzmatyczną królową. Maria Koburg była wyjątkową kobietą w historii Rumunii w szczególnym czasie kształtowania się losów kraju podczas I wojny światowej. Wierzyła w zwycięstwo kraju, jako pielęgniarka odwiedzała szpitale, ale też linie frontu. Realizowała swoje cele, wjeżdżając do stolicy podczas obchodów zwycięstwa konno i w mundurze, ubierała majestatyczne szaty na czas koronacji oraz podróżowała po kraju i pozowała do fotografii w stroju ludowym. Jej historia oraz dramatyczne losy córki, które przypadły na czas kolejnej wielkiej wojny zdecydowanie rekompensują popkulturowy wydźwięk i tłumy podczas zwiedzania. Fani wampirów też nie będą zawiedzeni, bo po zwiedzaniu wystawy o rodzinie królewskiej odnajdą część poświęconą mitologii rumuńskiej i fenomenowi Drakuli.

Kolejny piękny zamek, który możemy zwiedzać w spokojniejszej atmosferze znajduje się w Hunedoarze. Jest to ogromny, iście bajkowy zamek, którego wielkość imponuje tak jak architektura, w której przeplatają się style średniowieczne, renesansowe i barokowe. Jeśli wybierzemy się nad morze warto zatrzymać się na chwilę w Istrii, gdzie możemy zwiedzić antyczne ruiny. W pobliskiej kurortowej Konstancy zobaczymy zaś pomnik poety Owidiusza, który wygnany z Rzymu przebywał w rejonie Dacji, czyli współczesnej Rumunii.

Oszałamiająca natura

Zabytki opowiadają nam poprzez swoje piękno o kulturze kraju i jego skomplikowanej historii. O tytuł skarbu Rumunii niepodzielnie ubiegać się może jednak natura. Zachwycająca i pociągająca, zachęca do dalszych wędrówek oraz odkrywania uroku tej krainy. Za jeden z najważniejszych punktów zwiedzania uważam przejazd słynną Trasą Transfogarską. Jest to kręta droga, która przecina pasmo rumuńskich Karpat i wznosi się

s.10

na same szczyty, dzięki czemu jadąc, możemy obserwować niezwykłe widoki. Pamiętać należy, że jest nieprzejezdna od października do czerwca, a w jej pobliżu widywane są regularnie niedźwiedzie, co sama mogę potwierdzić. Zwierzętom w Rumunii należy się szacunek oraz wynikające z niego respekt i rozwaga, dzięki którym unikniecie nieprzyjemnych sytuacji, a stereotyp o niedźwiedziach czy dzikich psach nie będzie was niepokoił, zaś zachwyci imponująca mnogość bocianów w północnych wsiach czy wszechobecne stada owiec.

Zaskakującą atrakcją są błotne wulkany w Berce, których obserwowanie sprawiło nam niezwykłą radość. Po intensywnych wrażeniach dla wytchnienia oraz dla fanów spokojnego wypoczynku obowiązkowe jest spotkanie z Morzem Czarnym. Ciepło wody oraz silne pływy będą miłą odmianą od Bałtyku i zachęcą do kilku dni regeneracji. Nieprzekonanych jeszcze opisem zabytków i przyrody postaram się zachęcić jeszcze jedną ważną zaletą podróżowania po Rumunii. Jako studenci możemy

korzystać za okazaniem legitymacji z niezwykle hojnych zniżek, często mogąc zwiedzać nawet za połowę ceny normalnego biletu, dzięki czemu nawet drogie atrakcje jak zamek w Branie, są optymalne dla studenckich funduszy. Rumunia to piękny kraj, który ma równie dużo do zaoferowania, co popularne kierunki podróży, a nie jest nadmiernie oblegany turystycznie, co sprzyja komfortowi zwiedzania i naszym portfelom.

Wyjazd do Rumunii był wspaniałą decyzją. Spędziłam niepowtarzalne chwile z przyjaciółmi odwiedzając opisane miejsca i jeszcze bardziej zainteresowałam się zwiedzanym krajem! Zachęcam was też do sięgnięcia po wymienione poniżej książki, aby jeszcze lepiej poznać Rumunię i wyruszyć później we własną podróż.

Źródła:

L. Boia: Dlaczego Rumunia jest inna?;

A. Krawczyk: Rumunia. Albastru, ciorba i wino.

s.11

Lord też nie człowiek

Trudności na rynku mieszkaniowym to temat spędzający sen z powiek wszystkim tym, którzy chcą pójść na swoje albo, marząc o swoim, wybierają wynajem mieszkania lub pokoju w mieszkaniach wieloosobowych. Rozpoczynając studia, pracę, nowy etap w życiu, w nowym mieście, bez wielkich oszczędności, z kiepską pracą, poszukiwanie mieszkania jest tym, czego obawiamy się najbardziej. Niestety obawiamy się słusznie. Kiedy dla jednych kwestia mieszkania to koszmar, inni na samą myśl zacierają ręce. Landlordowie – inaczej właściciele mieszkań – to dla nich bardzo intratny biznes.

Landlordowie to tylko jeden klocek w układance pod nazwą „obraz rynku mieszkaniowego w Polsce”. Pośród innych winnych dramatycznej sytuacji są chociażby polscy rządzący, podejmujący po zmianach ustrojowych szereg nieudolnych decyzji (obecny deficyt mieszkań szacuje się na jeden do nawet trzech milionów), deweloperzy, którzy agresywne weszli na rynek, za nic mając społeczne koszty inwestycji (np. wykupywanie terenów zielonych czy części placów zabaw pod swoje projekty), a także media głównego nurtu, które chcą przekonywać, że mieszkanie na 9 m² to kwestia indywidualnego wyboru i mody na minimalizm. Nie trzeba chyba dodawać, że głównym odpowiedzialnym jest szalejący kapitalizm, ojcujący wszystkim pozostałym elementom układanki.

Wróćmy jednak do landlordów i deweloperów, a nawet patodeweloperów, których wkład w rynek najmu wbrew pozorom jest całkiem spory. To o nich jest ta historia.

Patorozwiązania

Choć patodeweloperka to stosunkowo nowe słowo w języku polskim, bo powstałe w 2020 roku, to samo zjawisko jest o przynajmniej dwie dekady starsze i z każdym rokiem przybiera na sile. Patodeweloperka zbiorczo opisuje dysfunkcyjność mieszkalnictwa i działania deweloperów, które są sprzeczne z dobrymi praktykami, a także są efektem kreatywnej interpretacji przepisów prawnych, co prowadzi do negatywnych skutków. Pojęcie powstało w odniesieniu do samowolki na rynku inwestycji deweloperskich, zwłaszcza na rynku mieszkaniowym. Działaniami patodeweloperskimi będzie np. stosowanie najmniejszych dozwolonych odległości pomiędzy blokami, powodując brak światła słonecznego i intymności mieszkańców, zabieranie terenów zielonych pod inwestycje, a także tworzenie mikroskopijnych ogródków czy placów zabaw przed budynkami. Innym przykładem jest zastępowanie nazwy „mieszkanie”, które musi mieć przynajmniej 25 m², nazwą „lokal usługowy”, którego metraż nie został określony przez ustawodawcę.

Patodeweloperkę można też rozumieć szerzej – i tu dochodzimy do wspomnianych w tytule landlordów – czy naprawdę taki diabeł straszny? Na rynku wtórnym królują landlordowie –mogą to być prywatni właściciele mieszkań lub pośrednicy zajmujący się wynajmem. Skoro landlordowie to najczęściej już kolejne ogniwo w łańcuchu związanym z mieszkalnictwem, to dlaczego ciągle możemy nazywać to patodeweloperką? Z prostej przyczyny – ma z nią bardzo wiele wspólnego. W celu

osiągnięcia większego zysku wynajmujący mieszkanie często zmieniają dwupokojowe lokale w sześciopokojowe, dzieląc pomieszczenia na mikroskopijne „cele”. Zdarza się, że proponują wówczas pokoje bez okna lub z podziałem w połowie. Kuszą najemców takimi sformułowaniami jak „nowoczesny apartament w stylu glamour” lub „mikrokawalerka wykończona w wysokim standardzie”. Proponowane w ogłoszeniach ceny w żaden sposób nie przystają do średnich zarobków Polaków. Horrendalnie wysokie kwoty składają się z czynszu do spółdzielni i często nawet trzykrotnie wyższego czynszu do właściciela. Oznacza to, że landlordowie z mieszkań tworzą inwestycje, sposób na życie – kolejną (lub jedyną) pensję.

Z życia najemcy

Niestety najem mieszkania to wyboista droga i problemy, które zaczynają się w momencie poszukiwania odpowiedniego lokum i wynajęcia go, mogą się nie kończyć wcale: kwestia umowy – często zbyt lakonicznej, ale częściej zbyt ingerującej w prywatność lokatorów, problem z kontaktem z właścicielem mieszkania, problem z usterkami i awariami – mieszkania wykańczane są najczęściej najmniejszym sumptem.

Zebrane historie przybliżają, jak wygląda rzeczywistość najemców:

ᴥ  Właściciel wszystkie naprawy w mieszkaniu zrzucał na mnie i moje współlokatorki, miał pretensje (wręcz podnosił głos w telefonie), że fachmani brali za to pieniądze (a rzekomo „nic nie zrobili”). Musiałyśmy się przenieść do innego mieszkania, bo na poważniejsze naprawy i remonty się nie doczekałyśmy. Nie mogłyśmy się też doprosić o rachunek za wodę, aż dostałyśmy go po chyba roku przed samymi świętami, kiedy jest najwięcej wydatków…

Problem z kontaktem z wynajmującym i odraczanie jakiejkolwiek reakcji należy do powszechniejszych problemów.

ᴥ  Brak ciepłej wody, słabe ciśnienie zimnej, aż w końcu BRAK WODY przez trzy dni. Dopiero jak napisałyśmy do właściciela w trójkę tego samego maila (po wcześniejszych smsach i telefonach), odpowiedział na drugi dzień i zaczęły się „prace remontowe”.

ᴥ  Poinformowałyśmy właściciela o zepsutej mikrofalówce z zatrzaśniętym podgrzanym obiadem w środku. Niestety właściciel, choć mieszkał piętro wyżej, przez kilka dni nie reagował na nasze zgłoszenia.

s.12

Pomogło dopiero wtedy, kiedy wystawiłyśmy mikrofalówkę z „bombą biologiczną” w środku na klatkę schodową, którą, chcąc nie chcąc, musiał codziennie przechodzić. Zabrał sprzęt łącznie z zawartością…

ᴥ  Zanim wynająłem mieszkanie, w łazience ze względu na wymianę pionów były kute ściany. Wprowadzając się, landlordowie obiecali, że w najbliższym czasie zostaną tam położone kafle. Musiałem na to czekać trzy lata, bo rzekomo był problem ze znalezieniem kafelkarza. Ciekawe, bo w momencie, kiedy mieszkanie piętro niżej zostało dwukrotnie zalane (ze względu na brak kafelek wystarczyło niewiele, żeby sąsiedzi z dołu byli zalani), kafelkarz znalazł się z dnia na dzień.

Właściciele często traktują wynajmowane przez siebie mieszkania jako składzik zbędnych rzeczy z własnego domu – montują stare urządzenia, przenoszą meble. Mieszkanie, za które pobierają horrendalne pieniądze i którego lokatorów traktują jak zło konieczne.

ᴥ  Większość sprzętów AGD była stara i właściwie nie do użytku, w mikrofali pod talerzem była dziura, co przecież jest bardzo niebezpieczne, do tego spleśniała pralka (nie dało się wyprać ciuchów, bo miały zapach pralki), bardzo mała lodówka (zdecydowanie za mała na sześć osób), niedziałający zamrażalnik, Junkers, który nie grzał wody (pod prysznicem była loteria – albo woda lodowata, albo chwilę gorąca – przeważnie myłam się w zimnej), w pokojach pouszkadzane meble i farba odchodząca z biurek, choć to właściciel sam pomalował biurka nieadekwatną do tego farbą.

ᴥ  Właściciel obiecał przyjście ekipy sprzątającej przed wprowadzeniem. Ekipa nigdy się nie pojawiła. Umowa zawierała sformułowanie ,,wszystkie sprzęty w stanie bardzo dobrym”, a piekarnik nie działał, pralkę włączało się, wciskając zapałką guzik przez otwór w obudowie. Plus stół, który na miejscu okazał się stołkiem.

ᴥ  W grudniu zepsuł się piec, nie było ciepłej wody, dostałyśmy nowy, który był „stary” z olx, nie było pokręteł do regulowania temperatury. Pan majster przyniósł swoje własne od innego pieca, oczywiście NIE DZIAŁAŁY, odstawały od pieca.

Jest aż tak źle?

Przedstawione historie opisują oczywiście wyłącznie dysfunkcyjność rynku mieszkaniowego. Nie zaprzeczam, że mogą istnieć dobrzy deweloperzy i wspaniali landlordowie, dbający zarówno o mieszkanie, jak i jego lokatorów. Nie zmienia to jednak faktu, że to chlubne wyjątki.

Liczba problemów zniechęca do podejmowania jakichkolwiek kroków w kierunku wynajmu lub zakupu mieszkań, jednak mimo to, jesteśmy zmuszeni je wykonać. Rada o byciu ostrożnym nie zawsze wystarczy, choć warto o niej pamiętać. Warto też uczyć się na cudzych błędach, by nie popełniać własnych. Zachęcam też do śledzenia prolokatorskich treści w sieci, promujących to, co powinno być normą i naświetlających absurdy i zagrożenia czyhające na nas w konfrontacji z rynkiem mieszkaniowym.

Tylko zyskując świadomość obrazu rynku mieszkaniowego, jesteśmy w stanie przestać milcząco przyklaskiwać jego patologiom. Choć deweloperzy i landlordowie jawią się w tej historii jako potężny Goliat, to my już wiemy, jak ta opowieść się kiedyś skończyła.

Źródła:

W. Mierczak: Co to patodeweloperka? (www.pewnylokal.pl);

J. Śpiewak: Mikrokawalerki – chów klatkowy Polaków. Patodeweloperka #1 (www.youtube.com);

Seria artykułów: #NaWynajmie (www.noizz.pl).

s.13

Lustro – czyli jak relacje odzwierciedlają

twoje wewnętrzne konflikty

Z wielu znanych i nieznanych powodów każdy z nas wypiera się jakiejś części siebie. Zazwyczaj jest to podświadome, dotyczy cech i tendencji, które raczej nie przynoszą nam dumy. Czy jest możliwość, abyśmy dostrzegali w drugim człowieku to, co sami wypieramy?

Wrażliwość na tę a nie inną cechę czy emocję zazwyczaj wywołana jest negatywnym doświadczeniem z wczesnego dzieciństwa, które było formotwórcze dla jakiegoś przekonania. Hiperbolizowanie cechy drugiej osoby często może świadczyć o tym, że sami ją posiadamy, ale ze względu na to, że jest ona trudna i wstydliwa, odrzucamy ją. Chodzi o mechanizm projekcji psychologicznej, na której skupię się w tym artykule. Według definicji jest to: „W psychoanalizie: jeden z mechanizmów obronnych Ego, polegający na przypisywaniu innym ludziom

własnych negatywnych uczuć, cech lub motywów postępowania, które zostały wyparte do podświadomości, ponieważ budziły lęk bądź też z innych względów nie mogły być przez jednostkę zaakceptowane; wg założeń psychoanalizy treści wyparte ze świadomości funkcjonują dalej w podświadomych warstwach osobowości; w przypadku projekcji ujawniają się one w postaci nadmiernego uwrażliwienia na dostrzeganie nie akceptowanych u siebie cech w zachowaniu innych osób, prowadząc do nieadekwatnej interpretacji tych zachowań”.

s.14
Julia Nita julia.nita@wp.pl

Historia pewnego skąpca

Istnieje kilka typów projekcji. Mnie interesuje projekcja podobieństwa, która zbliżona jest do konceptu projekcji Zygmunta Freuda – twórcy tego pojęcia. Aby zobrazować to zjawisko, posłużę się przykładem skąpstwa. Jeśli w domu, w którym dorastaliśmy, rodzice nieumiejętnie zarządzali pieniędzmi i oszczędzali na potrzebach dziecka, mogło w nim wykształcić się przekonanie typu: „Pieniędzy jest mało. Za mało. Muszę oszczędzać, żeby starczyło mi na podstawowe rzeczy”. Do pewnego momentu w życiu jest to podświadome i człowiek nie wie, skąd jest w nim właśnie taka cecha charakteru. Będę operować przykładem skąpca (myślę, że w naszej szerokości geograficznej bardzo wiele osób doświadczyło słabego wzorca dysponowania pieniędzmi – rozmowy o tym, że pieniądze nie rosną na drzewach lub że na pieniądze trzeba bardzo ciężko pracować były w wielu domach chlebem powszednim).

Dlaczego ten artykuł nosi nazwę „Lustro”? U części osób, które tłumiły emocje stworzył się osobliwy mechanizm obronny – projekcja. Aby nie doszło do niekomfortowego dysonansu poznawczego, człowiek zaczyna przypisywać swoje nieprzepracowane przekonania innym. Dążymy do tego, aby czuć się dobrze, mieć poczucie, że wszystko z nami w porządku, że mamy życie w miarę pod kontrolą. Jeśli w życiu człowieka, który tworzy projekcje (a w rzeczywistości jest to każdy z nas), nie dojdzie do pewnego przełomu i uświadomienia sobie własnych słabości, do końca życia może powtarzać on charakterystyczne dla siebie schematy i… nie wiedzieć, dlaczego jest nieszczęśliwy. Osoby, które tworzą projekcje, nie widzą problemu w sobie, a w innych i to ich obwiniają o różne niepowodzenia. Skąpiec będzie okrzykiwał skąpą swoją partnerkę, która w rzeczywistości wcale tej cechy nie posiada. Stwierdzi: „te kobiety są okropne, materialistki, wszystkie skąpe, chcą tylko jednego”. W rzeczywistości: „to ja muszę pilnować finansów i rzeczy, bo może ich zabraknąć, nie chcę, aby ktoś odebrał mi moje pieniądze, chciałbym mieć ich więcej i nie martwić się o finanse”. Jeśli człowiek ten będzie „ślepy” na swoje nieuświadomione skąpstwo, może wchodzić w coraz to nowe związki, a każdy z nich będzie rozpadał się z tego samego powodu. Jednocześnie, cały czas będzie widział winę we wszystkich kobietach świata, nie w sobie. Będzie niszczył swoje związki w przekonaniu, że wszystko z nim w porządku i miał wyjątkowego pecha, że trafiał na chciwe kobiety. Właśnie ta cecha, nie inna, będzie wywoływała w nim gwałtowne emocje. Skąpiec może obojętnie czy nawet z miłością reagować na złość lub lenistwo partnerki. Będzie natomiast wyczulony na każdy przejaw „skąpstwa”. Uświadomienie sobie swoich projekcji i dotarcie do tego, kto i jakim „lustrem” jest dla mnie, to szansa na rozwój i lepszą jakość życia. Człowiek dojrzewa i rozwija się tylko w relacji z drugim człowiekiem.

Jak sobie pomóc?

Przypisywanie innym swoich własnych, wypartych cech, dotyczy każdego z nas. Aby sprawdzić, jaka jest twoja historia, przyjrzyj się relacjom w swoim życiu. Chodzi zarówno o relacje rodzinne, romantyczne, jak i przyjacielskie i te bardziej powierzchowne. Jeśli istnieje coś, co szczególnie denerwuje cię w twojej mamie, siostrze lub koleżance z pracy, warto zastanowić się: w jakim stopniu to dotyczy mnie? Jeśli uważasz, że koleżanka w pracy się leni i nie pracuje tak ciężko jak ty, pomyśl: w jakim obszarze mojego

życia ja się lenię? Gdzie w moim życiu brakuje działania? Gdzie prokrastynuję? Bardzo możliwe, że twoja przykładność w pracy jest przykrywką dla jej braku w innych obszarach życia i pracujesz tak ciężko, aby uciszyć inny głos w tobie. W rzeczywistości praca może cię frustrować i wypalać. Być może będzie to bierność w rozwoju zawodowym lub prywatnym, którą podświadomie masz sobie za złe i nie wiesz, jak sobie z tym poradzić. A może nie rozwijasz swojej pasji i nie dbasz o zdrowe odżywianie się? Te i inne frustracje, aby nie zwariować, możesz widzieć praktycznie w każdym. Odkrycie tego wcale nie jest łatwe i nie każdy dokona tego sam – w takim przypadku pomocna może być konsultacja z psychologiem. Identyfikacja twojego problemu to już połowa sukcesu. Jakie jeszcze są objawy projekcji? Poirytowanie, złość, zdenerwowanie, kiedy widzisz kogoś, kto robi czy mówi coś, z czym się nie zgadzasz. Dodatkowo: jesteśmy pewni, że to nas nie dotyczy – nie utożsamiamy się z danym problemem. Czujemy się niekomfortowo, kiedy ktoś porusza jakiś temat. Irytuje nas określony rodzaj uwag i pytań. To niektóre z sygnałów, że ten problem trzeba rozpatrzeć. W tym celu warto usiąść z długopisem i zeszytem, i po prostu wypisać pytania, odpowiedzieć na nie, nie zastanawiając się przy tym za długo (aby krytyk wewnętrzny nie miał czasu na przeinaczanie prawdy o tobie).

Świat to gabinet luster

Wszystko to, co jest wokół nas, to odbicie naszych decyzji, pragnień, przekonań: tych uświadomionych i nieuświadomionych. Dzięki temu, że mamy różnorakie relacje z ludźmi, możemy „przeglądać się” w nich jak w lustrach. Dzięki uważnej obserwacji i działaniu, możemy zmienić życie na lepsze. Często, kiedy czujemy, że czegoś w życiu brakuje, że „coś nie działa”, zaczyna się frustracja i poczucie braku spełnienia. To dobry moment na przyjrzenie się sobie w relacji z drugim człowiekiem. W ten sposób możemy odkryć to, co w nas ukryte, schowane, nieuświadomione, zakryte płaszczykiem dumy i braku pokory. Potrzeba czasu, aby uwolnić się od starego sposobu myślenia i działania. Potrzeba odwagi, aby zmierzyć się z własnym strachem, wstydem i rozpaczą. Jednak wolność, wynikająca z uniezależnienia się od własnych „obciążeń”, jest wyzwalająca.

Źródło: S. Reber: Słownik psychologii.

s.15

Na ile współczesny Lwów przypomina polską stolicę kulturalną?

Lwów – miasto lwa, deszczu, czekolady i kawy, w którym można spotkać unikatowe połączenie różnych kultur z całego świata. Miasto, które kryje w sobie wieloletnią historię i co roku jak magnes przyciąga tysiące turystów. Wielu Polaków odwiedza Lwów przynajmniej raz w życiu. Jedni mówią, że to „drugi Kraków”, inni – że Lwów jest jeszcze piękniejszy niż polskie miasto królów. Chwalą atmosferę, niepowtarzalny klimat, gościnność Ukraińców. Czy jednak Lwów zachował do dziś swoją polską tożsamość?

Lwów – miasto lwa

Jeżeli wybieracie się do Lwowa, to powinniście wiedzieć, że oprócz oficjalnej nazwy miasto opisuje się przy pomocy wielu innych określeń, które bardzo jasno przybliżają jego charakterystyczne cechy: „miasto lwa”, „miasto królów”, „perła europejskiej korony”, „stolica Galicji”, „miasto muzeów”, „mały Paryż”, „Banderstadt”, „mały Wiedeń”, „Lemberg” „kulturowa stolica Ukrainy”. Większość ludzi uważa, że miasto otrzymało swoją nazwę ze względu na liczbę kamiennych posągów lwów pilnujących porządku w mieście, które można spotkać w każdym zakątku Lwowa. Czy rzeczywiście na tych terytoriach mieszkały kiedyś prawdziwe lwy? Oczywiście, to tylko wymysł, bo miasto zostało założone w 1250 r. przez władcę Rusi Halicko-Włodzimierskiej Danyła Halickiego, który nazwał go Lwowem na cześć swojego syna Lwa.

Jednak z postacią tego królewskiej krwi zwierzęcia jest związana niejedna legenda i historia o powstaniu słynnego miasta i jego nazwy. Najbardziej popularna historia mówi o tym, że kiedyś na terytorium współczesnego Lwowa, a dawniej małej wioski ukrytej za wysokimi górami i gęstymi lasami, mieszkał lew, który porywał samotnych przechodniów do swej jaskini. Na pomoc ludziom przyszedł młody rycerz. Po rozmowie ze starym wędrowcem w karczmie przy kolacji młody chłopak dowiedział się, że do pokonania drapieżnika będzie potrzebował miecza i zbroi o niewiarygodnej sile. W tym celu wszystkie młode dziewczyny z wioski musiały upuścić kilka kropli krwi do wielkiego cebra, w którym zanurzona została zbroja chłopaka. W walce lew poniósł śmierć i tym samym mieszkańcy nie byli już więcej prześladowani przez wielkie zwierzę. Według tej legendy wioska została nazwana Lwowem na pamiątkę tych wydarzeń.

Nuta historii – wielokulturowy portret miasta

Lwów został założony w XIII wieku przez księcia Danyła Halickiego. Jednak już w połowie XIV wieku miasto zostało zdobyte przez Kazimierza III, więc Lwów przez ponad 400 kolejnych lat znajdował się w granicach Królestwa Polskiego (później Rzeczypospolitej Obojga Narodów). Lwów jako miasto wieloetniczne rozwijał się do wybuchu II wojny światowej we współistnieniu wielu różnych narodowości. Oprócz dominujących liczebnie Polaków, Lwów zamieszkiwali m.in. Żydzi, Ukraińcy, Ormianie,

Niemcy, Czesi i Rosjanie. Obecnie, w wyniku powojennych przesiedleń ludności i zmiany granic państwowych, przeważa odsetek ludności ukraińskiej. Co ciekawe, historyczne centrum miasta zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1998 roku.

O mitach i tożsamości

Lwów jest dla Polaków wielkim mitycznym symbolem. Jest jednym z założycielskich miast Polski, ośrodkiem kultury, historii i nauki. We Lwowie rozpoczęły działalność dziesiątki polskich towarzystw naukowych, m.in. Lwowska Szkoła Matematyczna działająca w dwudziestoleciu międzywojennym skupiona wokół Stefana Banacha i Hugona Steinhausa oraz lwowsko-warszawska szkoła filozofii zapoczątkowana przez Kazimierza Twardowskiego pod koniec XIX wieku.

Polaków przyciąga także wspaniała architektura, która nigdy nie powstałaby, gdyby nie wpływ różnych kultur narodowych –turyści zachwycają się Lwowem i jego atmosferą. Wielu Polaków twierdzi, że jest to polskie miasto, co wynika najpewniej z poczucia utraty i nostalgii za Lwowem, problemu przesiedlenia ludności polskiej po wojnie do Polski z nowymi granicami.

Oczywiście trudno zapomnieć o takiej historii. W Polakach narastała tęsknota zarówno za dawnymi granicami, jak i za Lwowem oraz Wilnem, a władze komunistyczne nie pozwalały mówić o tym mieście. Przez prawie pół wieku, aż do 1989 roku, zabronione było wymienianie nazwy Lwowa i tzw. Kresów Południowo-Wschodnich, czyli ziem odebranych Polsce po wojnie. Komuniści chcieli, aby Polacy całkowicie zapomnieli o Lwowie. Dlatego wśród polskich turystów często pojawiają się słowa o „naszym Lwowie”. Natomiast np. Niemcy, którzy przyjeżdżają do Wrocławia, zachowują się w podobny sposób wobec terytorium Śląska. Co było, tego nie można teraz zmienić. Nikt nie myśli teraz o zmianie granic. To tylko próba reinterpretacji nieprzyjemnego fragmentu ukraińsko-polskiej historii.

Do porozumienia można dojść tylko w zakresie współpracy kulturalnej. Na przykład przy współpracy Lwowskiej Narodowej Naukowej Biblioteki Ukrainy im. Wasyla Stefanyka w 2017 roku stworzono wystawę „Muzeum Książąt Lubomirskich. Nie/ zapomniana historia” we Lwowskiej Galerii Sztuki im. Borysa Woźnickiego na dwusetną rocznicę Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (Ossolineum).

Nie mniej ciekawa jest inna inicjatywa dwóch mieszkanek Lwowa. Ksenia Borodin i Ivanka Honak stworzyły całą serię niewielkich książeczek o polskim Lwowie. Dziewczyny szukały napisów w języku polskim spacerując ulicami miasta i zdecydowały

przenieść znalezione ciekawostki ze swoich notatek na strony kilku książek pod tytułem Lwów po polsku. Miejskie życie na co dzień. W ten sposób Ksenia i Ivanka zbierają ślady polskiego Lwowa, chociaż same są Ukrainkami.

Obecnie Polacy, którzy przyjeżdżają do Lwowa, widzą przede wszystkim to, że miasto rozwija się dynamicznie jako miasto ukraińskie. To najlepszy znak, że Lwów nie jest już polski.

Lwów współczesny – kulturowa stolica

Współczesny Lwów jest różnorodny, jednak moim zdaniem bardzo komfortowy w wielu aspektach, jednocześnie dla mieszkańców i dla turystów. Znajduje się w równej odległości 500 km od trzech stolic – Warszawy, Kijowa i Budapesztu. Na podstawie danych z obiektów noclegowych Lwów odwiedziło w 2021 roku 1,5 mln turystów, czyli dwukrotnie więcej niż w 2020 r., ale o 40% mniej niż przed wiosną 2019 r.

Większość podróżujących zachwyca fakt, że 55% wszystkich historycznych zabytków Ukrainy zlokalizowanych jest właśnie we Lwowie (2500 pomników i ponad 60 muzeów). W mieście znajduje się około 120 świątyń należących do 20 różnych wiar i narodowości. Także każdego roku odbywa się tutaj ponad 100 festiwali, najsłynniejsze z nich są festiwale muzyki klasycznej, jazzu, teatru ulicznego, kawy, pączka i czekolady. To właśnie we Lwowie powstały efekty specjalne do wielu hollywoodzkich filmów: na przykład do Spidermana, Harry’ego Pottera, Hulka i innych.

W 2012 roku Lwów był jednym z miast, które gościły mistrzostwa w piłce nożnej Euro 2012. Dało to potężny impuls do rozwoju w sferze turystycznej, biznesowej i inwestycyjnej. W ciągu 10 dni Mistrzostw Europy miasto lwa odwiedziło 150 000 turystów z ponad 30 krajów.

Dziś Lwów pozostaje ważnym węzłem komunikacyjnym. Przez miasto przebiegają szlaki drogowe i kolejowe o znaczeniu europejskim. Lotnisko „Lwów” im. Danyła Halickiego co roku otwiera nowe kierunki i zwiększa przepływ pasażerów, jest też największym lotniskiem zachodniej Ukrainy.

Lwów to także ważny ośrodek przemysłowy. To właśnie tutaj koncern budowy maszyn Electron zapewnia transport elektryczny dla całego kraju, a lwowskie browary i fabryki czekolady kontynuują wielowiekowe tradycje. Branża IT, która dziś jest integralną częścią gospodarki, rozwija się tutaj bardzo dynamicznie. We Lwowie znajdują się biura ponad 200 firm informatycznych, w których pracuje około 20 000 specjalistów. W mieście funkcjonuje klaster IT, kilka lwowskich uczelni technicznych proponuje innowacyjne kierunki kształcenia związane z naukami komputerowymi. Obroty lwowskiej branży IT stanowią 14,4% GRP miasta Lwowa.

Od 24 lutego 2022 roku z powodu wojennej agresji Rosji na Ukrainę Lwów zamienił się w wielki ośrodek przyjmowania Ukraińców z różnych części kraju uciekających przed bombardowaniami.

Źródła:

Комплекси історії: про Львів, поляків та ідентичність (life. pravda com ua);

Коротка історія Львова (lviv travel);

Легенди Львова (www touristinfo lviv ua)

Proszę, nie tłumacz mi świata

Spokojny letni wieczór. Impreza. Pisarka Rebecca Solnit wraz ze swoją koleżanką powoli opuszczają zabawę. Przed wyjściem gospodarz jednak zagaduje. Pyta o książki. Kobieta zaczyna opowiadać o swojej najnowszej książce River of Shadows: Eadweard Muybridge and the Technological Wild West. Gospodarz jednak szybko przerywa i pyta, czy Rebecca zna najnowszą pozycję dotyczącą Eadwearda Muybrdige’a.

Autorka chwilę się zastanawia, czy przypadkiem nie pominęła jakiejś ważnej premiery książki, o której mężczyzna właśnie wspomina. Zaczyna on powoli tłumaczyć, o czym jest książka, i że jest to bardzo ważna pozycja, którą koniecznie musi przeczytać. Sam jej jednak nie przeczytał, a jedynie dowiedział się o niej z New York Times Book Review. Książka była autorstwa kobiety, przed którą właśnie siedział. Kiedy się o tym dowiedział, niezmiennie kontynuował swój wywód na temat książki, którą Solnit sama napisała.

Pochodzenie terminu

Sięgając po definicję słownika oksfordzkiego, jest to tłumaczenie czegoś przez mężczyznę, najczęściej kobiecie w protekcjonalny sposób. Lub w sposób dający do zrozumienia, iż to on rozumie i wie więcej od kobiety. Termin pochodzi z eseju pisarki

Rebecki Solnit Men Explain Things to Me

Tłumaczenie może przybrać formę nadmiernego uproszczenia, o ile rozmówca zakłada, że druga strona nie zrozumie zbyt skomplikowanych procesów, czym jednocześnie ją obraża. Zazwyczaj osoba tłumacząca zachowuje się niegrzecznie, przerywa wypowiedzi, nie daje dojść do słowa, nie uwzględnia tego, że jego wiedza na dany temat nie jest wystarczająca i nie powinien zajmować w dyskusji pozycji eksperta. Zjawisko jest odbierane negatywnie: jako przejaw agresji, dyskryminacji i braku kultury. Mansplaining to połączenie dwóch członów z języka angielskiego: man – mężczyzna i explain – tłumaczenie. Z całej nazwy powstał osobny temat słowa – splaining, do którego część osób dokłada inne słowa, tworząc na przykład womansplaining (powstałe słowo w kontrze do mansplainingu). Autorka jednak tłumaczy, że mansplaining to znacznie więcej niż tylko mężczyźni. To arogancja, wychowanie w patriarchacie, przekonanie

s.18

o swojej wyższości. Pokazanie kobietom, że prawda nie należy się im w żadnym wypadku i to mężczyźni dyktują warunki.

Krytyka terminu

Meghan Daum skrytykowała termin, sugerując, że kobiety również mogą zachowywać się w ten sposób i tym samym wskazała na jego seksistowski charakter. Sugeruje ona, że splaining nie jest zależny od płci, ponieważ jest też gymsplainer,

przerywający trening, aby zaoferować niechciane wskazówki dotyczące prawidłowego korzystania z maszyn czy momspliner, która zakłada, że jej konkretne strategie rodzicielskie są tak wyjątkowo skuteczne, że byłoby nieuprzejmym nie przekazywać ich na placu zabaw innym mamom. Daum wskazuje, że termin zaczął być nadużywany w wielu przypadkach. I zamiast skupiać się na pełnym aspekcie terminu, rozpoczął się pewnego rodzaju lincz na mężczyznach, którzy niezależnie od intencji i sposobu prowadzenia rozmowy są uznawani za mansplainerów, pomimo niespełniania ważnego aspektu – arogancji swojej wypowiedzi. Czy w takim razie jest to niepotrzebny termin, który, tak szybko jak się pojawił, tak szybko stracił na znaczeniu? Nie. To bardzo precyzyjny termin – należy jedynie w pełni go zrozumieć, aby móc rozróżnić osobę mansplainującą od osoby, która nie zgadza się z naszym zdaniem lub nam je narzuca. Samo wskazanie, iż jest to domena mężczyzn powinno jedynie wzbudzać niepokój i kierować naszą uwagę na szersze zjawisko, jakim jest patriarchat oraz na to, jak bardzo wpływa on na postrzeganie świata.

Jak uniknąć mansplainingu?

Zanim przystąpimy do dyskusji na jakikolwiek temat, powinniśmy zadać sobie pytanie, czy dana osoba zapytała nas o zdanie lub poprosiła o pomoc w sprawie, o której chcemy się wypowiedzieć? Jeśli nie, to nie powinniśmy dawać rad, których nikt od nas nie oczekuje. Kolejną istotną sprawą jest zakładanie z góry kompetencji rozmówcy – najczęściej niewielkich, nie zapoznając się wcześniej z jej rzeczywistymi zdolnościami i wiedzą. Fakt przeczytania jednego artykułu naukowego, czy, co gorsza, wzmianki nie czyni nikogo ekspertem w dziedzinie. Ważne jest podejście do drugiego rozmówcy – z szacunkiem i respektem, niezależnie od płci.

Źródło:

M. Kuszewska: Mansplaining, czyli protekcjonalne „tłumaczenie rzeczywistości” kobietom przez mężczyzn, ma się dobrze (www.forbes.pl);

R. Solnit: Mężczyźni objaśniają mi świat;

R. Solnit: Men who explain things (www .latimes.com);

O. Gersz: Oto najgorsza cecha u facetów. Jeszcze raz któryś zacznie tłumaczyć mi świat, a za siebie nie ręczę (www.natemat.pl).

s.19

Seks i przemoc na ekranie? Jak najbardziej. Jeszcze jak!

Zamierzony kicz, okrucieństwo, kanibalizm czy dewiacje seksualne – to wszystko i wiele więcej „atrakcji” cieszyło oczy widzów spragnionych wrażeń w latach 60. i 70., kiedy panował wszechobecny boom na kino eksploatacji. Pobudzające najniższe instynkty obrazy, dalekie od artyzmu, dziś często mają status kultowych i inspirują współczesnych twórców.

Sięgając do początków zjawiska filmowego, jakim jest exploitation, musimy cofnąć się do Stanów Zjednoczonych lat 50., kiedy zaczęły powstawać grindhouse, czyli kina samochodowe. To tam emitowano niskobudżetowe, często amatorskie filmy, pełne prymitywnych, wulgarnych scen, które nie miały racji bytu w produkcjach głównego obiegu.

Zakazany owoc

Kino eksploatacji to nie jeden konkretny gatunek, a zjawisko, nurt i sposób tworzenia produkcji filmowych. Chcąc zarobić duże pieniądze niewielkim kosztem, początkujący filmowcy dotykali tematów kontrowersyjnych, ale jednocześnie pociągających i wzbudzających dreszczyk emocji, dlatego exploitation oferowało odbiorcom erotykę, wyścigi, sztuki walki, kanibalizm, wynaturzenia, hektolitry krwi i zewsząd czyhające niebezpieczeństwo. Ludzka fascynacja strachem, przemocą oraz seksualnością zachęcała widzów do sięgania po ekstremalne i coraz bardziej absurdalne tytuły. Z racji, że grindhouse obejmowało szeroką tematykę, z czasem wyłoniło się kilka podgatunków, m.in. nazi exploitation (filmy o tematyce nazistowskiej, pokazujące m.in. tortury w obozach koncentracyjnych, np. Elza – Wilczyca z SS), sexploitation (miękkie porno, np. Caligula), kino kanibalistyczne (np. Cannibal Holocaust), horror zombie (np. Noc żywych trupów), splatter films (pierwowzór filmów gore, np. Martwe zło), blaxploitation (filmy z udziałem czarnoskórych aktorów, np. Foxy Brown), slasher (filmy o psychopatycznych mordercach, np. Teksańska masakra piłą mechaniczną), rape and revenge (filmy o gwałcie i zemście na oprawcach, np. Pluję na twój grób) czy filmy motocyklowe (np. Motorpsycho). Wszystkie tego typu produkcje omijały szerokim łukiem zasady zapisane w Kodeksie Haysa, który obejmował restrykcyjne standardy moralne, jakim kierowali się reżyserzy, tworzący obrazy głównego nurtu. Wzbudzało to zainteresowanie i spowodowało coraz większą popularność kina klasy „B”, powstającego w „podziemiu”.

s.20

Piękne dziewczyny, szybkie samochody

Każdy z nas ma swoje guilty pleasure. Nierzadko celowo sięgamy po coś tak złego, że aż śmiesznego. Obecnie filmy exploitation, mimo bijącej obrzydliwości, przemocy i wynaturzeń, częściej wywołują uśmiech na twarzy niż przerażenie. Część z nich na stałe zapisała się w historii kina i chętnie do nich wracamy. Kino klasy „B”, nastawione przede wszystkim na zapewnienie rozrywki, przeważnie niedorzeczną tematyką i komicznie słabym wykonaniem dostarcza nie lada frajdy. Zwłaszcza jeżeli na ekranie pojawiają się wszystkie elementy gwarantujące to, czego nie mogły zapewnić widzom hollywoodzkie produkcje. Niekwestionowanym królem exploitation, który nie szczędził widzom seksu, przemocy i szybkich samochodów był Russ Meyer. Charakterystycznym szczegółem jego twórczości są kobiety hojnie obdarzone przez naturę. Jednym z jego bardziej znanych filmów jest Szybciej, koteczku! Zabij! Zabij! – klasyk, noszący znamiona kampu. Produkcje mające początkowo zapewnić jedynie rozrywkę w późniejszych latach stały się inspiracją dla innych twórców i zostały uznane za prekursorów niektórych gatunków.

Powrót do przeszłości

Kiedy w latach 80. zaczęła wzrastać popularność wypożyczalni kaset VHS, kino klasy „B” odżyło. W kolejnych latach stało się inspiracją dla wielu młodych twórców, m.in. Quentina Tarantino, który nie ukrywa swojego zamiłowania do exploitation. W swoich filmach często wykorzystuje estetykę i tematykę z nim związaną. Mając jednak dużo większy budżet i więcej możliwości niż reżyserzy z lat 60/70., tworzy niepowtarzalne kino klasy „A”, jedynie stylizowane i oparte na podobnych motywach, co produkcje znane z kina samochodowego, m.in. Jackie Brown inspirowane filmami blaxploitation w reżyserii Jacka Hilla. Warto wspomnieć również wspólny projekt Tarantina z Robertem Rodriguezem Grindhouse, który ostatecznie okazał się klapą, ale miał być swoistym hołdem dla exploitation. Podobnych inspiracji można doszukać się w filmach Roba Zombiego czy Jasona Eisenera – znanych twórców filmów grozy.

Źródła:

A. Mazur: Kino eksploatacji – seks i przemoc w absurdalnych dawkach. Historia, podgatunki i przykłady filmów eksploatacyjnych (www.filmi.pl);

B. Szukiel: Najlepsze z najgorszych. Grindhouse, kino eksploatacji oraz najśmieszniejsze tytuły kina klasy B (www.naekranie.pl);

O. Dziki: Przemoc, seks i ciągłe kombinacje – o kinie eksploatacji słów kilka (www.wildweekly.pl).

s.21

Śmiertelna pogoń za pięknem

„Chcesz być piękna? Cierp!” – ile z nas słyszało to okropne powiedzenie? Okazuje się, że na przestrzeni wieków moda wymagała od ludzi jeszcze więcej poświęceń niż obecnie od nas, niezależnie od płci. Makijaż z niebezpiecznymi pierwiastkami nosili przecież i mężczyźni, i kobiety, a niepraktyczny krój ubrań mógł występować w każdej garderobie.

Moda to jedna z tych rzeczy, które zmieniają się bardzo szybko. Trendy bywają zdradzieckie, a ślepe podążanie za nimi może przynieść naprawdę nieprzyjemne konsekwencje. Bycie modnym w przeszłości mogło kosztować nas nawet życie…

Arsen, rtęć, ołów i rad Zacznijmy od arszeniku. „Paryską zielenią” w XIX wieku barwiono wszystko. Tapety, obicia mebli, a co nas bardziej interesuje – różne elementy garderoby. Pigment, który odpowiadał za ten szalenie modny kolor, pod wpływem ciepła i potu uwalniał toksyczne substancje, które wnikały do ciała i powodowały otwarte rany, chemiczne poparzenia oraz otrucia.

Tlenki arsenu znajdowały się także w kosmetykach do twarzy – odpowiadały za piękne rumieńce, które symbolizowały zdrowie i witalność, a w rzeczywistości powodowały pękanie podskórnych naczynek krwionośnych, co objawiało się trwałym zaczerwienieniem policzków. W podobnym okresie pudry i róże zawierały biały ołów, kredę oraz rtęć. Powodowały nie tylko problemy z cerą, ale także utratę włosów, a nawet śmierć.

Szalony Kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów miał prawo być szalony, gdyż do produkcji kapeluszy i cylindrów powszechnie używano azotanu rtęci. Opary tego związku chemicznego powodowały utratę włosów oraz zaburzenia neurologiczne, np. drgawki i stany psychotyczne. Do dziś jest w angielskim powiedzenie: mad as hatter (szalony jak kapelusznik).

Innym przypadkiem użycia rtęci jest malowanie ust, które stało się popularne dzięki brytyjskiej królowej Elżbiecie I. W XVI wieku kobiety stosowały mieszaninę pszczelego wosku z cynobrem –trującym siarczkiem rtęci. Podtruwało to organizm, wpływało na m.in. układ nerwowy i nerki. Ta sama królowa z rodu Tudorów stosowała liczne warstwy pudru zawierające ołów i kwas octowy – biel ołowianą. Przyczyniało się to do utraty włosów i zębów, bólów głowy, mięśni i stawów, nudności, krwawienia z nosa, kłopotów z płodnością, uszkodzeń narządów wewnętrznych i wzrostu ciśnienia krwi.

W starożytnej Grecji włosy kręcono rozgrzanymi do czerwoności prętami, farbowano natomiast mieszankami ziół i minerałów, które były w stanie albo ufarbować włosy na lśniący kolor, albo wypalić je całkowicie i poparzyć skórę głowy. W XIV wieku wynaleziono czarny barwnik, w którego skład wchodziły łupiny orzecha włoskiego, dębowe galasy, tlenek ołowiu i siarczan miedzi. Włosy można było też przyciemniać, dzięki czesaniu się ołowianym grzebieniem. Pierwiastek osadzał się na włosach, reagując z zawartą w nich siarką i wytwarzał czarne siarczki,

które nadawały ciemny kolor i – nic szczególnie zaskakującego –zatruwały organizm.

Na początku XX wieku rad, pierwiastek odkryty przez Marię Skłodowską-Curie, stał się popularnym składnikiem kosmetyków. Cudownie rozświetlał, odmładzał i odżywiał skórę – tak twierdzili producenci. Z obecną wiedzą nietrudno domyślić się, że przyczyniał się do chorób nowotworowych i śmierci. Radem bielono też zęby. Warto wspomnieć o Radowych Dziewczynach –pracownicach U.S. Radium Corporation, firmy tworzącej zegarki. Ich praca polegała m.in. na nakładaniu radioaktywnej farby na elementy zegarków za pomocą pędzelków. Kobiety dla ułatwienia pracy czasem oblizywały narzędzia, by je oczyścić, połykając przy tym mikroskopijne ilości promieniotwórczego pierwiastka. Wiele z nich zmarło w wyniku chorób popromiennych.

Śmiercionośne ubrania i nie tylko

Wcześniej już pojawił się kapelusz, ale w przypadku ubrań nie tylko chemia odpowiada za opłakane skutki.

Zacznijmy od krynolin. Początkowo były jedynie usztywnionymi halkami, ale z czasem wzmacniano je trzcinowymi obręczami i fiszbinami. Pod koniec XIX wieku w użytku była metalowa konstrukcja przypominająca wyglądem klatkę dla kanarka. Można było nadać sukni kształt stożka, kielicha czy dzwonu za cenę utrudnionego poruszania się, urazów i narażenia na spalenie się żywcem. Wystarczyła iskra, żeby liczne warstwy miały szansę zapłonąć. W ten sposób zginęły dwie siostry Oscara Wilde’a.

Na dworze króla Ludwika XIV królowały fryzury zwane fontaziami (fr. fontange), czyli konstrukcje z muślinu, koronek, wstążek i włosów na drucianym stelażu. Z upływem czasu stawały się coraz większe – problemem był nie tylko ich ciężar i rozmiar, ale także podpalenia od świec.

Na przełomie XVIII i XIX wieku uwielbiano muślinowe suknie przypominające greckie togi, które podkreślały kobiecą sylwetkę. Damy dodatkowo zwilżały materiał… co prowadziło do częstych infekcji górnych dróg oddechowych. Lekarze łączyli je z epidemią grypy nawiedzającą Paryż w 1803 roku.

Przed I wojną światową modne były „kuśtykające spódnice” (ang. hobble skirts). Ich krój był długi do kostek i bardzo wąski –pozwalał na stawianie tylko drobnych kroczków. Przyczynił się do wielu wypadków, nawet ze skutkiem śmiertelnym.

Powiedzmy coś również o panach. Średniowieczne ciżemki z absurdalnie długim, wychudzonym noskiem, które często widzimy na obrazach, pochodzą z Krakowa. Nazywano je „ciżmy na modłę polską” (fr. souliers à la poulaine) albo cracoves. Ich noszenie

s.22

wiązało się z licznymi upadkami i złamaniami. Potępiał je nawet Kościół, ale z innych przyczyn – uważał, że mają motyw falliczny.

W XIX wieku pojawiły się odpinane kołnierze – wysokie i wykrochmalone. Sztywność kojarzono z męską seksualnością. Poza tym nie trzeba było codziennie zmieniać koszul. Zdarzało się jednak, że ludzie się w nich dusili, np. podczas zaśnięcia po wypiciu mocnego trunku.

Tradycyjne relikty pogoni za pięknem Zakazany dopiero w 1912 roku chiński zwyczaj krępowania stóp sięga X wieku. Poddawano mu już dziewczynki między 5 a 12 rokiem życia. Stopniowe i ciasne bandażowanie skutkowało złamaniem stóp. Stopy miały być małe, 7–10 cm, żeby wymusić u kobiet „zmysłowy” chód. Zwano je „złotymi lotosami”. W wyniku zakażeń spowodowanych tymi praktykami umierało nawet 10 procent dziewczynek. Po utworzeniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 roku zwyczaj całkowicie zanikł.

Na pograniczu Birmy i Tajlandii żyją kobiety z ludu Kayan, które stały się żywą atrakcją turystyczną. Ich długie szyje są dla nich symbolem piękna i szansą na zarobek. Spiralne obręcze mogą ważyć od 5 do 10 kg i to ich ciężar odpowiada za zgniecenie obojczyków, ściśnięcie klatki piersiowej w dół oraz deformację żeber – dlatego optycznie wydłuża się szyja. Wbrew niektórym opiniom, zdjęcie obręczy nie powoduje śmierci – kobiety ściągają je np. do mycia i zakładają nowe.

A współcześnie?

Wydaje nam się, że głupota modowa to domena poprzednich stuleci, a my już sobie nie szkodzimy. Przeciwnie – też się katu-

jemy, na przykład butami na wysokich obcasach, które często noszone, bezpowrotnie deformują stopy i prowadzą do powstania tzw. haluksów, odpowiadają za bóle kręgosłupa, a także kontuzje i choroby stawów.

Pomijając już często szkodliwe składniki wielu kosmetyków, które szybko wycofują się z rynku, powszechna jest niewiedza dotycząca szkodliwości promieni UV pochodzących z lamp utwardzających paznokcie żelowe i hybrydowe czy już mniej popularne chodzenie na solarium – mogą one prowadzić do rozwoju czerniaka złośliwego, a poza tym przyspieszają proces starzenia się skóry. Nieprawidłowe stosowanie zabiegów kosmetycznych (np. peelingu kawitacyjnego) także nie przynosi najlepszych skutków. Innym przykładem może być branie sterydów, żeby szybciej osiągnąć pożądany efekt ćwiczeń.

To oczywiście nie wszystko. Warto by wspomnieć jeszcze o zielu na świetliste oczy – belladonnie czy starożytnych, często powiązanych z ołowiem kosmetykach, noszeniu na włosach martwych zwierząt i wielu innych niebezpiecznych trendach. Obawiam się jednak, że ich wymienianie trwałoby w nieskończoność.

Źródła:

R. Makówka: Radowe dziewczyny i ich mroczna historia. Kim były amerykańskie Radium Girls? (www.antyradio.pl);

A. Zimny-Zając: Nie ma rzeczy, których kobiety nie byłyby w stanie zrobić dla poprawy urody. (www.kobieta.onet.pl);

Puder z arszenikiem, kremy z rtęcią… czyli zabójcza cena piękna (www.klubafera.pl);

@chowansky (Instagram).

s.23

W poszukiwaniu tlenu

Rozmowa Kamila Kołacza z Anną Borkowską o tym, czym artystka oddycha na co dzień, co ją inspiruje, jak patrzy na świat i którędy wiedzie droga, którą idzie. O spektaklu Odpowiedź: Tlen i labiryncie kontekstów – zarówno scenicznych, jak i życiowych.

Anna Borkowska – scenarzystka spektaklu Tlen oraz założycielka Latającego Teatru Szybko. Artystka udzielała się także w wielu innych ciekawych projektach. Współpracowała, chociażby z Michałem Piotrowskim podczas pracy nad sztuką Chefec. Komedia Okrutna, wystawianej na deskach Teatru Śląskiego. Rozmowa z nią była czystą przyjemnością

KK: Bazując na twoim wewnętrznym kompasie życiowym oraz oczywiście w odniesieniu do sztuki: jak określiłabyś tytułowy Tlen? Czym on jest dla ciebie?

AB: To bardzo często poruszany temat w dyskusjach. Właściwie na każdym spotkaniu wymienialiśmy spostrzeżenia, pokazując, czym dla kogoś może być to pojęcie. Z czasem koncepcja ewoluowała i zmienił się nasz pogląd na istotę tlenu. Jeżeli ktoś zapyta mnie, odpowiem, że to parafraza uczucia braku bądź stanu przytłoczenia i właśnie na tej tezie chciałam się skupić. Gdy patrzyłam na głównych bohaterów: Saszę, Sanieka i Loę, starałam się oscylować wokół ich osobistych relacji „co kto komu daje, co kogo przytłacza”. Jak już mówiłam, pojęcie ewoluowało i myślę, że spokojnie mogę posłużyć się lekko prozaicznym stwierdzeniem: „dla każdego tlen jest czymś innym”. Nadal obstaję wokół jego korelacji z przygnębieniem i smut-

kiem, ale myślę, że możemy mu przypisać etykietkę synonimu każdego możliwego uczucia – miłości, radości, bezpieczeństwa – a my, jako ludzie, czasem nie jesteśmy w stanie żyć bez nich, jak nie możemy przetrwać bez tlenu. To spektakl o błędach w społeczeństwie.

W występie najmocniej zaintrygowała mnie koncepcja rozwijania charakterów, pewna doza introspekcji w rysach psychologicznych. Jak mówi przewodnie zdanie: „każdy może być biorcą tlenu, ale nie każdy może być jego dawcą”.

To publiczność ocenia, kto jest biorcą, a kto jest dawcą.

Bardzo często postacie z dzieł kultury przemawiają do naszych serc i dusz, czasem się z nimi utożsamiamy, czasem im współczujemy, czasem po prostu ich polubimy. Który bohater sztuki jest Ci najbardziej bliski?

Jest taki monolog Saszy, która opowiada o relacji z ojcem i jego złamanych obietnicach, gdy mówił, że o 18:00 będzie przyjeżdżał do domu, a ostatecznie pojawiał się o 20:00, albo całkowicie nie odwiedzał córki. Ze względu na wspomniany fragment to będzie ona, chociaż kobieca wrażliwość Loy też przemawiała do mnie i z początku czułam jej emocje.

s.24

Przejdźmy do samej fabuły. Spektakl ukazał nam wiele fascynujących i niejednoznacznych w ocenie postaci. Skupmy się na chwilę na Sanieku. Czy uważasz, że przechodzi on wewnętrzną przemianę, a może raczej jest głuchy na wszelkie głosy sumienia?

Myślę, że żadna z postaci nie przechodzi przemiany. Cały Odpowiedź: Tlen ma być symbolem naszego społeczeństwa, ale nie jako jednostki, tylko całości. Spotykają nas różne zdarzenia, jednakże mało z nich wyciągamy. Mamy jakieś refleksje, ale niewiele działania. Saniek jest stosunkowo prostym człowiekiem, którego dotykają różne sytuacje życiowe, ale nie za bardzo wie, jak na to zareagować. Tak właściwie, to wchodzi w to, co mu się podsunie. Spotyka Saszę, ale to ona ma władzę nad całą relacją. Równie skomplikowana jest relacja z Loą. Oni są w tym małżeństwie, ale w zasadzie prawie każdy odbiorca spektaklu zastanawia się dlaczego. W trzecim akcie, kiedy Saniek śpi i przychodzą do niego trzy odpowiedniki duszków z Opo-

wieści Wigilijnej – nie zdradzę, jakie to postacie – jedna mówi: „Saniek, gdybyś tylko mi powiedział, jak bardzo się boisz, to wszystko byśmy ułożyli”. To znak, że osoby dają mu drugą, trzecią szansę, ale on sam jest głuchy na zmianę, pozostaje statyczny.

Mówi się, że w trakcie pisania scenariusza wiele elementów zostaje przeniesionych z wewnętrznych refleksji –myśli życia scenarzysty, z wyzwań. Jak bardzo czujesz w tym siebie, a w jakim stopniu twórczość Iwana Wyrypajewa?

Z początku chciałam skupić się na ośrodku jego twórczości i dodać jakieś drobinki od siebie, ale im więcej czytałam, im więcej pracowałam z aktorami, pomysł się zmieniał. Odpowiedź: Tlen to owoc trzyletniej pracy scenariuszowej. Przez ten czas robiliśmy wiele etiud, widziałam sporo ćwiczeń aktorów, co zainspirowało mnie do finalnego projektu. Nagle wybuchła pandemia, co w ogólnym rozrachunku jest bardzo negatywnym i smutnym zjawiskiem,

ale dla naszego teatru był to czas, kiedy wszystko mogło się rozwijać. W tej samotności reflektowaliśmy się nad istotą spektaklu podczas spotkań na Teamsie i Discordzie. Wtedy właśnie poszukiwałam tlenu. Gdyby porównać, jak w pierwotnej fazie miał wyglądać scenariusz, a jak wyglądał w efekcie końcowym, to dwa różne światy. Sama się nie spodziewałam, że tyle moich osobistych odczuć przeniknie do dzieła. Od Iwana Wyrypajewa wzięłam najwięcej rozważań nad istotą grzechu i przykazań. Czy są one ratunkiem dla naszego społeczeństwa, czy czynnikiem uciskającym, a może jednym i drugim?

Kultura w sposób niezwykle intensywny potrafi przemawiać do kontekstów życiowych odbiorcy. Czy zgadzasz się z tezą, że sztuka potrafi zaktywizować naszą empatię, wskazać inną drogę postępowania w pewnych sytuacjach?

Myślę, że w pewien sposób tak, chociaż odpowiadając na twoje pytanie w odniesieniu do moich przeżyć, żadna sztuka nie wskazała mi drogi, aczkolwiek miałam wiele takich sytuacji, kiedy, oglądając spektakl teatralny, myślałam: „Hej! Na scenie dzieje się coś, co też mi się zdarzyło, coś, co również czułam”. Z pewnością dużo jest tej dozy empatii, ale żeby tak na stałe dokonać przemiany, zaktywizować, nie wiem. Myślę, że do mnie o wiele bardziej przemawia jednak tekst pisany, ale niewykluczone, że są ludzie, dla których dane dzieło staje się przełomem w życiu.

Iwan Wyrypajew jest niezwykle płodnym dramatopisarzem oraz reżyserem. Które dzieło najmocniej zapadło ci w pamięć z całego kanonu jego twórczości?

Jest niezwykle ambitnym dramatopisarzem i reżyserem, ale właściwie coś, co mnie zaintrygowało najmocniej, to prowadzone przez niego studia w kierunku reżyserii pod nazwą „Projekt Vega”. Trwają one bodajże dziesięć miesięcy w Warszawie. Jest coś w tym interesującego, bo mimo bycia płodnym artystą ma czas na

s.25
‖→
na zdj. Anna Borkowska

poznawanie innych twórców. Mogę zwierzyć się ze stosunkowo miłej sytuacji. Żeby wystawić Odpowiedź: Tlen, potrzebowaliśmy zgody Iwana Wyrypajewa. Z góry założyłam: „Nie uda się, na pewno się nie uda”, tymczasem on przeczytał mój scenariusz i dał nam zezwolenie na wykorzystanie fragmentów. Jest niezwykle otwarty na młodych twórców i nie gasi ich, co ludzie sukcesu często robią. Wracając do twojego pytania – myślę, że to będą Osy wystawiane dwa/trzy lata temu w Teatrze Śląskim. To było coś niesamowitego.

Skąd zrodziła się twoja pasja do teatru?

Od dziecka chodziłam na zajęcia teatralne organizowane w domach kultury, więc tam nauczyłam się dykcji i, że tak to ujmę, „aktorzenia”. Jestem również po szkole muzycznej im. Fryderyka Chopina w Bytomiu. Spędziłam tam dziewięć lat w klasie fortepianu i klawesynu. Już od dziecka bywałam na scenie, grając jakieś koncerty i egzaminy, ale z czasem zrozumiałam, że moja droga do tego miejsca nie jest utorowana przez muzykę. Poszłam do liceum z klasą teatralną, gdzie pod okiem Beaty Błońskiej brałam udział w różnych spektaklach i zajęciach. To właśnie wtedy założyłam teatr „Wam” (śmiech) z moimi ówczesnymi koleżankami: Wiktorią i Mają, stąd nazwa od inicjałów. Coś ćwiczyłyśmy, ale dużo nie osiągnęłyśmy. Może to była kwestia młodego wieku. Później grałam w Teatrze Edukacji, mimo to wybrałam drogę dziennikarstwa. Chciałam zobaczyć, czy na pewno nadaję się do teatru i gdzie jest moje miejsce. Nie wiedziałam, czy chcę być aktorką, czy scenarzystką. Myślę, że to również geny, bo i moja babcia i mój tata

byli aktorami. Kiedyś tata bardzo dużo grywał w m.in. w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.

Jakie kluczowe elementy czynią spektakl dobrym?

Bardzo wiele czynników się na to składa: scenariusz, reżyseria, aktorzy, wszystko, co właściwie pomaga skonstruować atmosferę występu, w tym światło. Publiczność także – bardzo wiele zależy od jej postawy, czy jest statyczna, czy angażuje się w pokaz. Najważniejsza jest współpraca pomiędzy reżyserem a aktorami. U nas działało to bardzo różnie, bo wszyscy mamy indywidualistyczne charaktery, aczkolwiek udało nam się coś stworzyć, więc w efekcie końcowym porozumieliśmy się. Komunikacja na różnych szczeblach i poziomach między zespołami to klucz do sukcesu.

Gdybyś mogła zaprosić do spektaklu dwóch znanych aktorów, kogo byś wybrała?

Myślę, że byliby to Adam Driver i Joanna Kulig. Adam Driver jest niezwykle zaangażowanym, ujmującym aktorem, pięknie prowadzi swoje role. Joanna Kulig zaimponowała mi w Zimnej Wojnie. Mogłabym ewentualnie dodać Cezarego Pazurę, jakoś wydaje mi się, że gdybyśmy się spotkali, to dogadalibyśmy się.

Początki na pewno nie były łatwe. Jak wspominasz pierwszy rok Latającego Teatru Szybko, kiedy cała organizacyjna strona dopiero stawiała pierwsze kroki?

Oj… nie były łatwe. Udostępniłam post na naszym Facebooku łączącym studentów UŚ, w którym napisałam: „Słuchajcie,

mam taki pomysł, chciałabym wyreżyserować to i to, i szukam członków zespołu”. Zgłosiła się niesamowita liczba osób, zresztą do dzisiaj przychodzą nowi ludzie. Jak już wyselekcjonowałam osoby, z którymi chciałabym współpracować, to było w miarę dobrze, tylko że później przyszła pandemia, co zmusiło nas do modyfikacji, pewnych zmian w składzie. Przez bardzo długi czas nie miałam też asystentki. W Teatrze Śląskim podczas pracy przy dziele zatytułowanym Chefec. Komedia Okrutna w reżyserii Michała Piotrowskiego nauczyłam się, co może zabrzmi egoistycznie (śmiech), że asystentka jest niezastąpiona, tak samo jak inspicjent na premierze. Są to osoby, które bardzo dbają o organizację i połączenie wszystkich poziomów razem. Ale aktorzy i wszyscy biorący udział w projekcie pomagali mi, jak mogli.

Jak wszyscy wiemy, Iwan Wyrypajew jest z pochodzenia Rosjaninem. Czy uważasz, że wybuch wojny na Ukrainie negatywnie wpłynął na odbiór sztuki Odpowiedź: Tlen?

Odnośnie całej wojny na Ukrainie. Zaczynając prace nad tekstem Wyrypajewa, nie przypuszczałam, jaka będzie sytuacja na wschodzie Europy. Wiedząc, że będę chciała wystawić sztukę, bacznie słuchałam jego wypowiedzi i wypowiadał się z ogromnym sensem, rozumiejąc całą sytuację, a tydzień przed naszą premierą przyjął polskie obywatelstwo.

To pokazuje jak empatia i inteligencja twórcy potrafi przełożyć się na realne życie. Zdecydowanie!

s.26
‖↘
s.27

Twórca kontra fan

Fandom zbudowany wokół danego dzieła to najlepsza rzecz, jaka może się przydarzyć jego autorowi. Fani swoją aktywnością utrzymują przy życiu markę, kiedy autor dopiero pracuje nad kolejną odsłoną przygód ukochanych bohaterów. Istnienie fandomu stanowi dla twórcy także spełnienie potrzeby uznania, gdyż często traktowany jest w nim jak guru – jako kreator świata, w końcu ma w nim najwięcej do powiedzenia. Prawda?

W grudniu 1893 roku stała się rzecz niesłychana. Geniusz przestępczego półświatka tamtych czasów oraz wybitny matematyk, profesor James Moriarty, zakończył życie słynnego detektywa, a prywatnie swojego największego rywala, Sherlocka Holmesa. Choć sprawca tragicznego wydarzenia przy wodospadzie Reichenbach wydawał się oczywisty, to opinia publiczna nie dała się zwieść i za winnego uznała prawdziwą szarą eminencję stojącą za planem Napoleona zbrodni – Arthura Conana Doyle’a. Miał on wyraźny motyw – uważał, że pan Holmes natarczywie nachodzi go, nie pozwalając na tworzenie prawdziwej literatury, wskutek czego pisarz uznał, że najlepiej dla własnego dobra będzie pozbyć się natręta. Doyle wszystko skrzętnie zaplanował oraz znalazł idealnego kozła ofiarnego, lecz nie przewidział jednego – oddania czytelników.

Po publikacji Ostatniej zagadki na łamach „The Strand”, magazynu, w którym ukazywały się wszystkie przygody Holmesa, ponad dwadzieścia tysięcy prenumeratorów odwołało swoją subskrypcję, doprowadzając czasopismo niemal do bankructwa. Redakcja była bombardowana listami wyrażającymi niezadowolenie odbiorców, powstawały nawet ruchy walczące o życie ukochanego miłośnika fajki (np. amerykański klub Let’s Keep Holmes Alive). Wszystko to łączyło się w jeden z pierwszych przejawów buntu wobec decyzji, wróć, zbrodniczego czynu twórcy. Obecnie bojkot stanowi jeden z podstawowych mechanizmów reakcji fandomów. Związki z dziełem adorowanym są w tych środowiskach do tego stopnia bliskie, iż staje się ono częścią życia jego miłośników. W takim wypadku odebranie możliwości (a nawet konieczności!) poznania dalszych losów świata

s.28
Tymoteusz Stefański tymoteusz.stefanski3@gmail.com

przedstawionego nie może się skończyć postawą obojętną, lecz wymaga działania – przejścia do partyzantki.

Groźbą i prośbą

Można wyróżnić dwa sposoby walki fandomów z niesubordynacją twórców i pozostałych osób decyzyjnych. Nazwijmy je „taktykami groźby i prośby”. Groźbę należy rozumieć tutaj jako wspomniane już słowa krytyki fanów w stronę autora, które są reakcją na jego kontrowersyjne decyzje. Z tym rodzajem walki mamy do czynienia tak naprawdę na co dzień, co pokazuje, że wyjątek z czasów Arthura Conana Doyle’a na dobrą sprawę stał się teraz zwyczajem.

Drugi sposób, czyli prośba właśnie, to różnego rodzaju akcje mające pokazać zainteresowanie dziełem oraz petycje internetowe, które masowo podpisywane są przez fanów, a następnie wysyłane do decydentów. Taktyka prośby jest o tyle ciekawa, że często jednoczy członków fandomu oraz autora, ponieważ w sytuacji z góry narzucanych drastycznych zmian, jak chociażby decyzja o skasowaniu projektu, razem stanowią ofiarę zbiorową. Jako przykład wspólnego działania na rzecz utworu można tutaj przytoczyć sytuację, w której znalazł się pod koniec ubiegłej dekady Zack Snyder. Dzięki mocnemu odzewowi swoich miłośników reżyserowi udało się powrócić do prac nad Ligą Sprawiedliwości i stworzyć wersję filmu, zgoła odmienną od wersji kinowej pod względem fabuły, montażu czy też efektów specjalnych.

Wizja zwycięskiego buntu wobec szeroko pojętej „góry” brzmi niezwykle romantycznie, ale warto mieć na uwadze, że bojkot czy też apel bardzo rzadko wpływają na ostateczny kształt dzieła. Zdarzają się takie przypadki jak ten wymieniony wyżej, ale są to jednak wyjątki, bo petycje czy krytyczne komentarze fanów budzą zazwyczaj tylko śmiech.

Fan dopieszczony

W 1901 roku dochodzi do przełomu w sprawie miłośników najsłynniejszego detektywa na świecie. Arthur Conan Doyle próbuje się zrehabilitować po swoim haniebnym czynie – na stronach „The Strand” w odcinkach zaczyna pojawiać się Pies Baskerville’ów. Nowa powieść przedstawia przygodę sprzed wydarzeń przy wodospadzie Reichenbach, co formalnie wciąż czyni detektywa martwym. Dopiero w 1903 roku Doyle przywraca do życia swoją ofiarę, kiedy to Holmes zjawia się w domu swojego przyjaciela Watsona i obwieszcza, że jego śmierć była jedną wielką mistyfikacją, mającą go uchronić przed członkami gangu nieboszczyka Moriarty’ego.

Na początku XX wieku serca fanów zdecydowanie biją szybciej. Po prawie dziesięciu latach walki o utrzymanie ukochanej postaci przy życiu w końcu wywarli na pisarzu presję, aby zawiesił broń z czytelnikami. No, oni i odczuwalny brak gotówki towarzyszący autorowi. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że ponowne odwiedzenie progów Baker Street przez cudownie ocalałego detektywa można uznać za jeden z pierwszych przykładów czegoś, co w przyszłości zostanie nazwane fanserwisem.

Termin ten pochodzi z Japonii, gdzie głównie jest wykorzystywany w kontekście przyciągających uwagę odbiorcy scen o nacechowaniu erotycznym z udziałem bohaterów i bohaterek w mandze czy anime. Pojęcie szybko zostało przyjęte przez zachodnich krytyków jako określenie elementów utworu, które

mają zaspokoić oczekiwania fanów i spełnić ich najskrytsze marzenia wobec dzieła. Idealnym przykładem wykorzystywania fanserwisu są produkcje z Marvel Cinematic Universe. Wystarczy przytoczyć takie filmowe wydarzenia jak Avengers: Koniec gry lub Spider-Man: Bez drogi do domu. W pierwszym np. występuje słynna „scena z portalami”, gdzie kolejni bohaterowie, którzy byli widzom prezentowani przez lata, wchodzą na scenę i jednoczą się do walki ze wspólnym zagrożeniem – czy może istnieć większa forma pójścia na rękę fanom niż zebranie w jednym kadrze wszystkich postaci, które tak uwielbiają?

Pan tu nie stał!

Tak jak „scena z portalami” stanowiła naturalną kolej rzeczy, gdyż czwarta część Avengers miała być zwieńczeniem jedenastoletniej przygody z MCU, a więc owo spotkanie herosów stanowiło formę jej celebracji, tak należy zwrócić uwagę, iż nierzadko fanserwis jest wrogiem fabuły. Niewiele jest przypadków, w których stanowi on punkt narracji gładko wpisany w większą całość, ponieważ zwyczajnie odciąga uwagę widza. Z tego powodu twórcy często stosują fanserwis jako swoisty przerywnik. I tak we wspomnianej zeszłorocznej odsłonie przygód Spider-Mana, tuż przed ostateczną walką i finałem filmu, otrzymujemy scenę luźnej rozmowy trzech kinowych inkarnacji Petera Parkera, w której to bohaterowie dzielą się swoim doświadczeniem, a Peter-Andrew Garfield rozwiązuje problemy z kręgosłupem Petera-Tobeya Maguire’a. Konwersacja jest tak dobrze rozpisana oraz pełna takiego ciepła i miłości do postaci, że w tej konkretnej chwili widz po prostu może zapomnieć, iż w tym samym czasie w kierunku naszych protagonistów leci pięciu groźnych superzłoczyńców, a na szali nie ważą się tylko losy jednego świata, a całego multiwersum.

Arthurowi Conanowi Doyle’owi może i udało się przywróceniem Sherlocka Holmesa uciszyć gniew czytelników, jednak fanserwis w żadnym stopniu nie stanowi przeciwwagi autora na „groźbę i prośbę” fanów, ani nie zasłoni wad produkcji. Jest to bardziej wisienka na torcie – zabieg, dzięki któremu dzieło niecierpiące na szczególne skazy nabiera dodatkowych walorów rozrywkowych. Istnieje w tym wszystkim jednak ryzyko, że w zalewie krytyki twórcy u sterów długoletnich franczyz częściej będą próbować swoich sił w stosowaniu fanserwisu. I w tym momencie należałoby się zastanowić, czy to nie droga na skróty do serca fanów? Czy twórca powinien dawać odbiorcy to, czego ten dokładnie chce? Czy raczej próbować przekonać go do swojej wizji? A może my też staliśmy się sprawcami zbrodniczego czynu, tylko że nad oryginalnością?

Źródła:

C. McGrath: Sherlock Holmes’s eternal appeal (nytimes.com);

J. K. Armstrong: How Sherlock Holmes changed the world (bbc.com);

R. Newby: ‘Sonic’ and the Cost of Fan Anger (hollywoodreporter .com);

T. Brown: Timeline: How ‘Zack Snyder’s Justice League’ happened (latimes.com);

T. Pindel: Historie fandomowe

s.29
Artykuł jest skróconą wersją tekstu, który w pełnej formie ukazał się na blogu Suplementu.

Wiersz

Dzień. Noc. Jesteś człowiekiem?

Ja – cień. Twój. Chodzę zawsze w ślad za tobą. Biegnę.

Nie prześladuję. Kocham cię. Każdego dnia jestem dumny z ciebie. Minęło dwa dziesiątki lat. Nieobecność spokoju i spowolnienia rytmu życia. Nieobecność snu i dnia wolnego.

Są jedynie tysiące pytań bez odpowiedzi.

Kogo mam znaleźć, żeby uzyskać odpowiedź? Siebie?

A może niebo?

*

– Dlaczego żyję?

– Żyj.

– Dlaczego nie żałuję własnych sił?

– Żyj.

– Dlaczego świat jest taki wielki?

– Trawa rośnie i słońce świeci.

– Dlaczego już straciłem cel?

– Pewność siebie i wiara we własne siły.

– Jestem tobą? Co mam wybrać?

– Czas zatrzymał się w sekundę.

– Gdzie jest prawdziwy powód?

– Myśli cicho krążą w głowie.

– Chcę przeczytać między wierszami ukryty sens.

– Światło. Cisza. Ciepłe wspomnienia.

– To jest mój niewidzialny bohater!

s.30

W betoniarce życia codziennego

Zawsze lubiłem patrzeć na świecące miasta, Jadąc nocą autobusem, wracając do domu. Zapalone okna trzydziestopiętrowych wieżowców.

Cały zgiełk, ten hałas, burza myśli i ambicji, I chociaż pojazd pędzi, to wokół cisza. Wyłania się z ciemności, z cienia drzew odosobnionych, niezatrutych nadgorliwością.

Opakowany w opakowanie, przyodziany w jad.

W betoniarce życia codziennego.

Z ohydą. Wznosi się kolejny wieżowiec.

A później ulega autodestrukcji.

Świat szuka potępienia. I stawia wyzwania.

A czarny łabędź śmieje się w twarz.

s.31

Ulotne myśli

Plączą się i plączą Myśli zbłąkane

Powoli uciekają Słowa tak bardzo chciane

Pajęczy dom powstaje Ze słów które nie mogą

Jedno krótkie zdanie Bardzo pożądane

s.32

[W tym miejscu miał powstać wiersz, w którym płaczę nad światem bez miłości i współczucia. Ale nie powstanie, bo to banał, przecież każdy wie, nie trzeba przypominać.

W tym miejscu miałam wymienić, za co potępiam ludzi, jak wiele są winni: Bogu (tu wpisz imię), Ziemi, Sobie. Ale nie wymienię, ktoś już zrobił to za mnie, chcesz, to sobie wygoogluj.

W tym miejscu miałam zawrzeć puentę o tym, że znam na to wszystko sposób, że trzeba z tym skończyć, miałam wykrzyczeć kilka niewybrednych słów, ale nie zawrę, nie krzyknę.

Bo tańczę w rytm ciszy, śpiewam bez słów, wdycham przez nos wszystko to, o czym nie miał być ten wiersz.]

s.33
[W tym miejscu byłby tytuł wiersza]

Włącz myślenie – czas na łamigłówki!

Wszystko, co dobre szybko się kończy i wraz z nadejściem jesieni my, studenci, wracamy do uczelnianej rzeczywistości.

Dla niektórych to będzie pierwsze spotkanie z codziennością uniwersytetu, inni pojawią się tutaj po raz kolejny i być może ostatni. Niezależnie od momentu studiów start roku akademickiego nie wszyscy członkowie studenckiej społeczności przywitają tryskając z radością.

W teorii czas wakacji powinien dostarczyć nam jak najwięcej odpoczynku po trudach minionego roku akademickiego i wesprzeć jak najpłynniejszy powrót do żakowskich obowiązków. W praktyce jednak bywa zgoła odmiennie. Wypoczynek często utrudniają inne okoliczności – praca, sprawy rodzinne, losowe sytuacje. A gdy za oknem złota polska jesień odejdzie w niebyt, tylko nieliczni będą w stanie oprzeć się jesiennej chandrze.

Prędzej czy później przyjdą momenty zniechęcenia, spadku motywacji warto je wtedy zaakceptować, ale jednocześnie nie dać im zawładnąć swoim nastawieniem do studiowania. Choć zabrzmi to sztampowo – doceniajmy piękny czas akademickiej przygody. Życzymy wszystkim studentom wytrwałości i odpoczynku w gonitwie studenckiego życia, niech przygotowane przez nas łamigłówki będą mini-rozgrzewką przed wyzwaniami jakie na nas czekają.

WYKREŚLANKA

Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie i na ukos.

z m s j r c y u s w t m i n p g w y h s u o g c e w i w o h t w p h u n e d o a r a i f o z t w r p e e k s p l o a t a c j a s u w o w s k l e h u m m s m m t k e u w u r w p t l e n j c i u m a t o a z y p c r a c o v e s o a r e c u e o p y e a z n k e o a w h r t o l k u l t u r a n k a n t s d s a l u s t r o u y w a p g w r e d a m c w a m p p n f e u i i w e z t k c i l y l j r i b j r w d l i w u g y t a l o h u r a n z a e i o w f a a w a e p y w e p r j u i k s y b a c o u b g u n i ż i j s l f a n d o m s c e w n p j d s r c a t g b n t r e o e u d i g t r m y b o e e z w e s i m i i u y t j l o k a t o r w n u t l c m y o u n t k n w s i g h i s o a r a u y m o r i w c p i o r e g a r w b o i u g r i n d h o u s e n k a j t e k b e l l a d o n n a a c t p e t y c j a z y k l t

HASŁA:

scenariusz, nostalgia, Hunedoara, kultura, legenda, historia, lustro, projekcja, relacje, Sighisoara, teatr, empatia, tlen, eksploatacja, grindhouse, Tarantino, najemca, mieszkanie, lokator, cracoves, belladonna, krynolina, Holmes, fandom, petycja, Tytus, Żbik, Kajtek, Mansplaining, esej, droga

s.34
Autorzy łamigłówek

KRZYŻÓWKA

Zapraszamy do rozwiązania fantastycznej, studenckiej krzyżówki! Podpowiedzi znajdziecie w naszych artykułach. Nie czekaj, staw czoło wyzwaniu!

1. Poeta, który swoje wygnanie spędzał w Rumunii.

2. Magazyn, na łamach którego w odcinkach ukazywały się przygody Sherlocka Holmesa.

3. Kto jest autorem terminu „projekcja”?

4. Słynna trasa w Rumunii przecinająca pasmo górskie.

5. Kto skrytykował pojęcie mansplainingu?

6. Działania deweloperów budowlanych sprzeczne z dobrymi praktykami.

7. Materiał, z którego sukienki są powiązane z epidemią grypy nawiedzającą Paryż w 1803 r.

8. Jak nazywa się lwowski koncern budowy maszyn, który tworzy transport elektryczny dla całej Ukrainy?

9. Jaki cmentarz jest słynną atrakcją w Rumunii?

10. Inaczej właściciel mieszkania.

11. Czyj kodeks określa dopuszczalność scen w produkcjach filmowych?

HASŁO: Jesień to _____________________, kiedy każdy liść jest kwiatem — Albert Camus

s.35
październik /listopad 2022
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.