Goniec Mazurski 373

Page 1


2

PEREŁKI

MAZURSKI GONIEC

GMINNEJ BANDYTERKI CIĄG DALSZY

Maj 2015 roku, z gminnej działki 866/2 znikają kolejne drzewa. Nie są to 10 centymetrowe samosiejki, te mają w pniu 2,45 metra. Przyczyna? Chęć „prześwietlenia” swojej działki, czyli mienia radnego gminnego Trykacza. Drzewa przeszkadzają w przyszłościowych planach radnego, widzi mu się prywatna plaża, to nic, że na terenie Gminy Giżycko. Radny czuje się panem i władcą terenu, jaśnie pan na włościach jak mawiali nasi dziadkowie. Do jeziora Niegocin ma 20 metrów, przeszkadzają mu drzewa i trzcina, ta uniemożliwia montaż ewentualnego pomostu dla jachtów. Jak można pozwolić, by nie korzystać z tak łakomego kąska jakim jest dostęp do tak pięknego jeziora. Cichutko, bez rozgłosu likwiduje kolejne drzewa, przecież nikt nie zwraca na ten proceder uwagi. Jaśnie pan na włościach! Niestety, nie udało się ukryć lokalnej bandyterki. Zwracam na to uwagę w swojej gazecie, jestem straszony i w nadzwyczajnym tempie pozwany do Sądu. Zdziwiło mnie to, że nie widziałem reakcji wójta Gminy Giżycko – Jasudowicza. Jak się później okazało, stanął on po stronie lokalnego przyrodniczego barbarzyńcy, „śpiewał” uzgodnione teksty o prawidłowościach w zezwoleniach itp. Do nich dołączyli pracownicy Starostwa, Bujno i Kozak w biurowym zaciszu wypichcili potrzebną dokumentację legalizacyjną. Wszystko to robiono w nadzwyczajnym pośpiechu. Dokumenty z Gminy docierały do Starostwa w nadzwyczaj ekspresowym tempie, 1-2 dni i wracała decyzja, uzgodniona, z opiniami „specjalisty”. Niestety nie ustrzeżono się licznych błędów, mylono daty, przekręcano fakty i po prostu powstał koszmarek urzędniczego fałszerstwa. Do tej grupy oszustów (Trykacz, Buj-

no, Kozak, Jasudowicz) dołączył ostatnio Bogu ducha winny, choć nie koniecznie, Starosta Strażewicz. Tak wkręcili koledzy jegomościa, że zatracił on wiarę w inną prawdę. Dostałem pisemną „zjebę” od pana Wacława z żądaniem zamieszczenia sprostowania, pełną zamieszczonych przekrętów i fałszu dostarczonych zapewne z Wydziału Ochrony Środowiska od Jerzego Bujny. Jeśli podobnie Starosta postępował przygotowując się do podpisania słynnego połączenia naszego szpitala z GNS to tylko pozostaje splunąć na odległość. Kłamstwo, łgarstwo, oszustwo w progach Ratusza i Gminy Giżycko. Banda urzędasów która powinna dbać o porządek w mieście i terenie robi sobie prywatny folwark. Co najgorsze w tym jest, że wielu z nich wybieraliśmy osobiście, a ja promowałem ich na stronach „Mazurskiego Gońca” za co mam jeszcze spore nieprzyjemności. Rozwój sytuacji w ostatnim tygodniu jest zaskakujący. Za wycinkę drzew w Wilkasach zostało wypichcone doniesienie do prokuratury. Trykacz i Jasudowicz są jego „bohaterami”. Kilka dni wstecz dostałem informację o wszczęciu dochodzenia przeciwko wysokiemu urzędnikowi Gminy Giżycko o fałszerstwie jakiego się dopuścił składając oświadczenia majątkowe za lata 2014 – 15. I proszę, kiedy ty chłopie zamieścisz niepochlebny materiał o urzędnikach stajesz się zwierzyną łowną czyli idziesz do odstrzału. Bandyterki w Gminie i Strostwie zapewne będzie ciąg dalszy bo walka o przestrzeganie prawa trwa. Część winnych zobaczycie na zdjęciu, a gdy spotkacie ich na przedwyborczym spotkaniu przypomnijcie jak lawirowali w okresie swoich rządów. CDN

Caritas w Giżycku, znana i „szanowana” instytucja „chartytatywna” dała w naszym mieście przykład doskonałego wyczucia sytuacji i doskonałej organizacji w celu przejęcia części budynku i załapania się na niezłą kasę. Dostali jedno i drugie, za 4000 PLN połowę doskonale usytuowanego obiektu i 2,1 miliona złotych na remont i zamontowanie 8 paneli słonecznych na jego dachu. A jak działali w tej materii na terenie Polski? Za „FiM”: „Prawicowa Rada Miasta Raciborza żąda rozwiązania umowy z opolskim Caritasem na prowadzenie ośrodka dla niepełnosprawnych. Na otarcie łez kościelna instytucja może łyknąć gminny budynek, w którym działa placówka. Dziesięć lat temu gmina dała Caritasowi Diecezji Opolskiej budynek i pieniądze na funkcjonowanie Centrum Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (CRON). Już wówczas wywoływało to opór i tarcia wśród radnych. Wątpliwości budził zwłaszcza fakt, że miasto nie miało żadnych możliwości skontrolowania kościelnej instytucji, np. tego, w jaki sposób wydatkowane są przez nią publiczne pieniądze. Przez 10 lat Centrum funkcjonowało dzięki środkom z budżetu miasta (rocznie ok. 600 tys. zł), dotacjom z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych i kontraktom z Narodowym Funduszem Zdrowia. Chodziły co prawda słuchy, że księża „srają kasą”, to znaczy nie wiedzą, co z nią robić, ale nikt nie śmiał ich o to zapytać. Mózgiem i dyrektorem CRON-u była Maria Wiecha – wiceprzewodnicząca w większości prawicowej Rady Miasta – zaś dyrektorem diecezjalnym Caritasu – ks. Arnold Dreschler, któremu w ciągu ostatniej dziesięciolatki zdarzyło się nawet kilkakrotnie gościć w swoim miejscu pracy. Afera finansowa W ubiegłym roku wyszło na jaw, że ośrodek Caritasu zawyżył o 312 tysięcy złotych koszty remontu, co potwierdziła w końcu kontrola PFRON-u. Przedsięwzięcie miało kosztować 644 tys. zł, w tym państwowy fundusz miał dofinansować roboty kwotą 536 tys. zł. Niezbędny był jednak wkład własny Caritasu w wysokości 108 tys. zł. Gdyby Centrum ujawniło, że koszty zmalały o ponad 300 tys. zł, kasa musiałaby wrócić do PFRON-u, więc obrotni księża zawyżyli rachunki. Prokuratura, najwidoczniej zażenowana przesłuchiwaniem świętych osób, umorzyła jednak śledztwo, a PFRON… wycofał się z żądań zwrotu pieniędzy. Ks. Dreschler przez kilka miesięcy myślał, na kogo zwalić cały smród, aż w końcu wymyślił – zwolnił szefową ośrodka – radną Wiechę. W marcu dał jej wypowiedzenie, po miesiącu cofnął peł-

Z CARITASEM DOŻYJESZ 100 LAT! CZ. 8

nomocnictwa i zablokował konta ośrodka, na których była kasa z miasta i PFRON-u. Tymczasem – według ustaleń między gminą a Caritasem – to właśnie dyrektorka mogła gospodarować miejską dotacją i władze miasta powinny być poinformowane o zmianach. „Poza tym była radną i to Rada Miasta powinna zgodzić się na rozwiązanie z nią umowy” – twierdzą miejscy rajcy. Oko za oko O posunięciach „władcy w sutannie” Maria Wiecha powiadomiła przewodniczącego rady, Tadeusza Wojnara. Oboje nakłonili prezydenta do wypowiedzenia umowy Caritasowi oraz wstrzymania dotowania placówki. Rozeźlony klecha w odwecie zwolnił Wiechę dyscyplinarnie za działanie na szkodę firmy. W obronie radnej, a zarazem pracownicy Centrum, napisali list do arcybiskupa Alfonsa Nossola. Natomiast radni Raciborza 25 maja podjęli uchwałę o wypowiedzeniu Caritasowi umowy na współfinansowanie ośrodka dla niepełnosprawnych. Wezwali też prezydenta, żeby zabezpieczył nieruchomość do czasu przejęcia przez gminę oraz zapewnił funkcjonowanie Polskiemu Komitetowi Zwalczania Raka i raciborskiemu Funduszowi Lokalnemu, które mają tam siedzibę. Radni nie zgodzili się też na zwolnienie Marii Wiechy. Aktualnie, na prośbę miasta, Caritas dokonuje inwentaryzacji swojego wkładu materialnego w ośrodek. Odzyskanie budynku przy złej woli Kościoła może okazać się jednak bardzo trudne, bo dwustronna umowa została sporządzona skandalicznie i Caritas mógłby gmach przejąć. Prowadzimy jednak rozmowy z ks. Dreschlerem i mam nadzieję, że dojdziemy do jakiegoś konsensusu – powiedział nam odpowiedzialny za sprawę wiceprezydent Mirosław Szypowski.” Rozwiązanie Miasto nie chce likwidacji Centrum, które ma pod opieką ponad 100 osób niepełnosprawnych. Do października musi jednak rozwiązać konflikt z Caritasem. Zdaniem Szypowskiego, wyjścia z sytuacji są dwa. Albo Centrum zostanie całkowicie zamienione w jednostkę budżetową miasta i gmina przejmie cały ośrodek, przy czym Caritasowi będzie zlecać niektóre zadania, albo trzeba będzie renegocjować umowę z opolskim Caritasem – z zastrzeżeniem, że dyrektor placówki będzie wybierany za obopólną zgodą. Naszym zdaniem, jest jeszcze trzecie wyjście: gmina dostaje cały ośrodek, a Caritas – zakaz zbliżania się do niego. I ani grosza więcej! Jak ten temat ma się do nas? Podobnie i na tym koniec? Wygląda na to, że ten drażliwy temat jest już u nas zamknięty. Na moje pytanie zadane giżyckiemu burmistrzowi, a dotyczące dalszych działań związanych z próbą odzyskania naszego mienia usłyszałem lakoniczną odpowiedź. Komentowałem ją cichutko tak – z koniem kopać się nie będę. Obecny burmistrz ma w dupie próbę zorganizowania oporu względem cwaniaków z Caritasu. Tak jak jego poprzedniczce, tak i jemu zależy na głosach „ludu pracującego i kościelnego” w przyszłych wyborach. Widoczne jest to w trakcie wszelkiej maści kościelnych uroczystości, a przegięciem było założenie szat i korony króla na wiadomej imprezie. Tu jednak wypada zerknąć na wyniki poparcia dla „księżulków” – są niskie jak licho i elektoratu może zabraknąć! CDN

reklama


MAZURSKI GONIEC

PEREŁKI

SZPITAL - CZY NIE CZAS ODDAĆ WŁADZĘ MYŚLĄCYM!? INFORMACJA STAROSTY GIŻYCKIEGO W SPRAWIE AKTUALNEJ SYTUACJI W „SZPITALU GIŻYCKIM” SP. Z O.O. z dnia 04.04.2016 Justyna Sakowska W marcu 2015 r. mając poważne zarzuty do sposobu wykonywania zadań przez Grupę Nowy Szpital (GNS) ze Szczecina, pełniącą funkcję zarządzającego w Szpitalu Giżyckim, postanowiliśmy tę umowę rozwiązać. W konsekwencji GNS wystąpiła do Sądu w Szczecinie o ustanowienie zarządu przymusowego nad naszą spółką. W maju ub. roku, na mocy postanowienia sądu, na zarządcę przymusowego powołana została Elżbieta Bartniczak – z listy syndyków szczecińskiego sądu. Pani Bartniczak od samego początku sprawowania swej funkcji postanowiła pozbawić właściciela Szpitala – Powiat Giżycki, dostępu do informacji o sytuacji w szpitalu, jego kondycji finansowej, o problemach z jakimi boryka się placówka. Odmawiała również udziału w posiedzeniach organów spółki i Powiatu. Pani Zarządca, jako osoba nie posiadająca żadnego doświadczenia w prowadzeniu jednostek służby zdrowia, będąca według relacji lekarzy szpitala giżyckiego, pod dużym wpływem zastępcy ds. lecznictwa Izabeli Walasek, podjęła szereg niekorzystnych dla funkcjonowania szpitala decyzji. Pod koniec ubiegłego roku wypowiedziała umowę dwójce dobrze zapowiadającym się lekarzom rezydentom na oddziale urazowo-ortopedycznym (pła-

ce rezydentów pokrywa Minister Zdrowia), drastycznie podniosła ceny usług świadczonych innym podmiotom leczniczym, pozbawiając w ten sposób szpital znacznych dochodów, z powodu rezygnacji podmiotów z tychże usług. Największym jej błędem, mającym wpływ na obecną sytuację, było wypowiedzenie warunków kontraktu dr Franciszkowi Szwabowiczowi, koordynatorowi pododdziału noworodkowego. Ta decyzja spowodowała pozbawienie szpitala możliwości przyjmowania porodów, jak również lekarze oddziału dziecięcego odmówili wykonywania dyżurów na pododdziale noworodkowym. W efekcie nastąpiła groźba zawieszenia możliwości świadczenia przez Szpital usług przyjmowania porodów. Moje wielokrotne próby nawiązania kontaktu, uzyskania jakiejkolwiek informacji czy wsparcia bieżących działań szpitala spotykały się z całkowitą ignorancją i odmową ze strony zarządcy przymusowego. W tej sytuacji o możliwości popełnienia przestępstwa działania na szkodę szpitala przez Panią Elżbietę Bartniczak powiadomiłem Prokuraturę Okręgową, która wszczęła postępowanie w tej sprawie. Od 3 tygodni funkcję zarządcy przymusowego pełni Jerzy Bogacz z listy syndyków Olsztyńskiego Sądu Okręgowego, z którym współpraca jak dotychczas układa się dobrze. Pani Izabela Walasek przestała pełnić funkcję zastępcy ds. lecznictwa. Z nowym kierownictwem od pierwszych chwil czynimy wszystko, w celu za-

trudnienia w naszym szpitalu neonatologa lub pediatry na stanowisko koordynatora pododdziału noworodkowego, aby umożliwić ponownie przyjmowanie porodów w naszym szpitalu. Przeprowadziliśmy kilka rozmów z dr Szwabowiczem, który jednak zdecydowanie odmówił powrotu do szpitala. W dniu dzisiejszym (tj. poniedziałek 04.04.2016) spotykam się z lekarzami oddziałów dziecięcego i ginekologiczno-położniczego w celu wypracowania szybkiego i skutecznego rozwiązania problemu w pododdziale noworodków. Jutro wyjeżdżamy do naszego przygranicznego partnera na Litwie, do Alytusa. Spotykamy się tam z kadrą i lekarzami miejscowego szpitala, aby rozmawiać o wspólnych projektach zakupów sprzętu do szpitali oraz w poszukiwaniu lekarzy do pracy w giżyckiej placówce. Specjalistów z różnych dziedzin medycyny poszukujemy oczywiście na terenie kraju. Zabiegamy również w sądzie o ostateczne zniesienie zarządu przymusowego i bezpośrednie przejęcie pełnego nadzoru nad giżyckim szpitalem. Regularnie spotykam się również z zespołem doradczym ds. szpitala giżyckiego, w którym zajmujemy się problemami związanymi ze szpitalem i jego zarządzaniem. Choć nie mieliśmy żadnego wpływu na podjęte decyzje przez ówczesnego zarządcę za wszelkie obawy i niepokoje potencjalnych pacjentów naszego szpitala gorąco przepraszam.

Ostatnio otrzymałem korespondencję od Starosty dotyczącą pamiętnych drzew w Wilkasach. Stek bzdur podanych „na tacy” swojemu przełożonemu przez pracownika Ochrony Środowiska Jerzego Bujno. Czyli brak wiedzy o sytuacji w terenie i niechęć weryfikacji u źródła. Czy podobnie było przed przekazaniem szpitala Firmie GNS? Czy nie słuchano informacji z zewnątrz? W dobie obecnej opinii takich czy innych w internecie nie brakuje, wynajęcie firmy konsultingowej kosztuje mniej niż późniejsze sądowe boje. Dziś, kiedy sprawa naszego szpitala wisi na „cienkiej niteczce” zrzuca się całą winę na zarządcę przymusowego, przyczyna, nie może się bronić gdyż jej życie jest podobne do sytuacji giżyckiego szpitala. Starosta Strażewicz wciska przysłowiowy kit mieszkańcom Giżycka twierdząc że syndyk Bartniczak działała pod dużym wpływem zastępcy ds. lecznictwa Izabeli Walasek. Kto zatrudnił ponownie zwolnioną wcześniej (wraz z H. Sarul) osobę która dała się we znaki swoim kolegom lekarzom. Cofnijcie się do bajki o rudym kocie którą zamieściłem kilka lat wstecz, tam pokazany był rokosz lekarzy w giżyckim szpitalu i przyczyna ucieczki Saruminy (H. Sarul) i łasiczki Iziuminki (I. Walasek). Pan Strażewicz pokazuje największy błąd którym było zwolnienie dr. F.

Szwabowicza z funkcji koordynatora pododdziału noworodkowego. Gdzie byliście zarządcy kiedy obcinano kasę temu szanowanemu lekarzowi, człowiekowi oddanemu sprawie leczenia dzieci jak mało kto. Gdzie byliście kiedy chciano tegoż doktora podporządkować „koledze” z którym nadzwyczaj się nie lubili. Byliście ślepi?! Dziś na potęgę szukacie zmiennika na miejsce dr. Szwabowicza, ci którzy złożyli papiery szybko się wycofali, poznali giżyckie szpitalne piekiełko. Dopiero dziś szukacie obsady na to stanowisko a przecież wymówienie było trzymiesięczne, był czas na spokojne działania w tej materii, a nie na hypcika. Zerknijmy do internetu jak widzą sytuację w szpitalu giżycczanie:”sytuacja szpitala w Giżycku jest zasługą działań zarówno ze strony Zarządu Powiatu, jak i Rady Powiatu od kilku już kadencji tych organów. Od lat szpital ten nie miał "szczęścia" do zarządzających, którzy po prostu nie potrafili doprowadzić aby szpital był rentowny. Czy to się komuś podoba czy nie szpital jest podmiotem komercyjnym, musi osiągać zysk przy całej swoje misji jaką jest opieka nad zdrowiem mieszkańców powiatu. Inaczej nie będzie w stanie płacić za dostarczone leki, wynagrodzenia pracownicze, zakupy urządzeń medycznych, itp. I tutaj nie chodzi o politykę tylko o

stwierdzenie faktów, a one są potwierdzeniem, że organy powiatu nie umiały zagwarantować należytego nadzory właścicielskiego w umowie z GNS. Czy to trudno zobligować zarząd szpitala do cyklicznego raportowania o sytuacji szpitala giżyckiego (w tym o transakcjach pomiędzy podmiotami powiązanym czyli GNS a szpitalem giżyckim - transfer dochodów za konsultingi, doradztwo to nie jedyne występujące w praktyce gospodarczej mechanizmy transferów dochodów, są też inne). Przecież powiat ustanowił swoich reprezentantów w Radzie Nadzorczej szpitala. Wniosek może być tylko jeden i Pani Halina powiedziała to w wypowiedzi zamieszczonej powyżej: "GNS wyprzedzał ich o dwa kroki"… a to oznacza że Ci co mogą to zmienić i kierują powiatem nie umieją tego dokonać, i konieczna staje się zmiana u sterów władzy powiatu. Władze powiatu muszą służyć lokalnej społeczności po to kandydowali, a jak nie potrafisz to nie pchaj się na afisz…” - Arek301. W Giżycku brakuje dębowego pieńka na Placu Grunwaldzkim, etatu kata w Ratuszu i ostrego miecza z czasów chrztu Polski oraz szybkiego sądu. Dziś ratuszowy urzędas czuje się bezpiecznie i prawo go omija, może nadejdą inne czasy kiedy łeb spadnie za dokonane przekręty?

Starosta Giżycki Wacław Strażewicz

3


4

ZNANE I NIEZNANE

MAZURSKI GONIEC

„BYŁEM KSIĘDZEM” CZ.5

JAN XII (CD)

Na stronnikach cesarza Ottona i Leona VIII dopuszczał się barbarzyńskich gwałtów. Kardynałowi Janowi kazał obciąć rękę, kanclerzowi Azzanowi uciąć język, nos i dwa palce, a biskupa Spiwy skazał na chłostę. Na dworze Jana XII roiło się od kobiet. Pałac jego był jednym wielkim domem publicznym. Zginął zabity przez pewnego rzymianina, który zastał papieża na gorącym uczynku, gwałcącego jego żonę. WITALIAN

Papież Witalian (657-672) ekskomunikował (wykluczył z Kościoła) arcybiskupa Ravenny, a ten znów ekskomunikował papieża. Od roku 638 do 701 rządy papieży trwały bardzo krotko. Po śmierci Honoriusza (638) rządził kuria Seweryn, ale po dwóch latach został zabity przez swego brata Jana, który zajął jego miejsce. W roku 642 na miejsce Jana nastąpił Teodor, po Teodorze, w roku 649, nastąpił Marcin, po nim w roku 655 Eugeniusz, po Eugeniuszu, w roku 676, Donus, w roku 678 Agaton, w roku 682 Leon, w 684 Benedykt, w 685 Jan, w 686 Konon, w 687 Sergiusz i w 701 Jan VI. Zdumiewający jest dla nieuprzedzonego czytelnika ten długi szereg papieży następujących po sobie w tak krótkich odstępach czasu. Ale fakt ten objaśnia się tym, że kuria rzymska zawsze miała w ręku nie krzyż i Ewangelię, lecz sztylet i truciznę, za pomocą których głosiła wyroki boskie w celu gromadzenia bogactw potrzebnych do wystawnego życia. W owych czasach do skromnych dawniej gmin chrześcijańskich zaczęły się wkradać takie zbytki, że przepych dworów biskupich budził podziw nawet wśród ludzi oswojonych z dworem cesarskim. Szczególnie wychwalano piękne orszaki i wspaniałe uczty w pałacach biskupich. Weszło też w zwyczaj, że duchowni, którym nie wolno było wstępować w związki małżeńskie, żyli z "kobietami ubocznie wprowadzonymi" - jak je nazywano. Uchodziły one za siostry lub kuzynki kapłanów. Dzieci pochodzące z takich związków nie wywoływały żadnego nadzwyczajnego zgorszenia. Takie niemoralne stosunki wśród duchowieństwa panują jeszcze dotąd. Wielu księży utrzymuje nałożnice w plebaniach, a ludek potulny wcale się tym nie gorszy, bo to rzekomo maja być gospodynie. Prześladowanie oświaty przez kurie rzymska doprowadziło do tego, że żaden z ówczesnych znaczniejszych pisarzy nie był rzymianinem, wszyscy pochodzili z prowincji. Podstawa literatury było Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, zaś obrazowanie poetyckie zapożyczano po większej części od proroków. W dziełach historycznych ujawnił się niepojęty dla nas brak sumienności i prawdy. Euzebiusz wyznaje prostodusznie, że "w historii swojej będzie opuszczał to, co mogłoby zmierzać do poniżenia Kościoła, a wychwalać będzie to wszystko, co może przyczynić się do jego sławy". Dlatereklama

go pisarze klerykalni najczęściej powołują się na Euzebiusza, zwłaszcza w kwestii biskupstwa św. Piotra w Rzymie, a nie na listy św. Pawła, z których wynika, że Piotr nigdy nawet w Rzymie nie był. Widocznym jest zbyt jasno, że pisarze klerykalni na każdym kroku oszukują czytelników. Historycy polscy, jezuici, hołdowali tej samej zasadzie, ale nie przyznawali się do tego otwarcie. W ich ślady, z bardzo małymi wyjątkami, wstępowali inni pisarze i tak urobili społeczeństwo polskie, ze kto by poważył się obrazić zamiłowanie do tych lichych baśni, ściągnąłby na siebie gniew ogółu i zostałby napiętnowany mianem niedowiarka i bezbożnika, a za panowania inkwizycji poniósłby śmierć na stosie. Od czasów Jana VI kroniki papieskie są tak zafałszowane przez kurie, która starała się zatuszować historię Kościoła, że najbardziej uczeni i najsumienniejsi historycy nie są w stanie dokładnie określić porządku następstwa papieży do drugiej polowy IX wieku. JAN VII

Papież Jan VII (705-707) miał być według niektórych historyków papieżycą, lecz inni miarodajni uczeni dowodzą, że papieżyca rządziła pod imieniem Benedykta III w latach 855-858. Encyklopedia Kościelna nie ma o tym papieżu nic szczególnego do powiedzenia z wyjątkiem tego, że miał on być inteligentnym, doskonałym mówcą. GRZEGORZ II

Podczas panowania papieża Grzegorza II (715-731) wybuchł w Kościele słynny spór z powodu obrazów. Duchowieństwo robiło na obrazkach świętych znakomity interes, wmawiając w wiernych, jakoby obrazy święte były błogosławieństwem dla domu. Przeciw tym oszukańczym metodom i wyzyskiwaniu ciemnego ludu przez kler wystąpił cesarz Leon z Konstantynopola człowiek uświadomiony, przeciwnik kościelnych metod oszukańczych i ikonoklasta, to znaczy przeciwnik oddawania czci świętym obrazom. Papież Grzegorz II nakłonił mnichów, żeby podjudzali poddanych przeciw cesarzowi, który jakoby był kacerzem. Uwolnił on wiernych od posłuszeństwa cesarzowi i razem z mnichami przekonywał ich, aby nie płacili podatku państwowego. Rzucił on również klątwę na patriarchę Konstantynopola. Polecił Bonifacemu, żeby nawracał Niemców, jednak pod warunkiem, że będzie szerzył wśród Niemców naukę o równości Jezusa z Bogiem, że będzie uczył tylko według życzeń papieża i że w wypadkach wątpliwych zwróci się do papieża po radę. W owych czasach w Niemczech było już dosyć księży, lecz nauczali oni wiernych według poglądów arian, a wiec głosili, że Jezus był człowiekiem i bogiem i nie uznawali wyższości papieża. W roku 723 Bonifacy znów został wezwany do Rzymu w celu złożenia ponownej uroczystej przysięgi na wierność papieżowi. CDN

Stopniowo wciągałem się w wir seminaryjnego życia: pobudka o 5.30, pół godziny tzw. rozmyślania w ciszy, Msza Święta, śniadanie, pięć godzin wykładów, obiad. Po obiedzie, w zależności od dnia tygodnia, w różny sposób spędzaliśmy czas wolny tzw. rekreację. W czwartki było święto – długi, 4-godzinny spacer po mieście. Zawsze, nawet w nagłych przypadkach innego dnia tygodnia, można było wychodzić tylko po dwóch. Przełożeni tłumaczyli to względami bezpieczeństwa, ale wszyscy wiedzieliśmy, że chodzi o wzajemną opiekę lub jeśli kto woli szpiegowanie. Najczęściej w czwartki wychodziłem na basen, a później na duże lody w kawiarni obok. Krótki – godzinny spacer mieliśmy również w soboty. W inne dni pozostawały przechadzki po małym seminaryjnym parku, otoczonym wysokimi murami z drutem kolczastym; gra w bilard albo czytelnia. Seminarium posiadało także dwa ceglaste korty tenisowe – niestety na zapisy i dla nielicznych. Po rekreacji była nauka modo privato w pokojach, z półgodzinną przerwą na wspólne nieszpory. Kolacja o 18-tej, prywatne czytanie Pisma Świętego, modlitwy wieczorne, mycie i cisza nocna o 21.30. Praktycznie wszędzie na terenie seminarium, oprócz łazienek i jadłodajni, towarzyszyli nam przełożeni. Mieli swoje dyżury na korytarzach i w kaplicy. O każdej porze dnia i nocy każdy z nich mógł wejść do dowolnego pokoju, aby sprawdzić co się dzieje. Jeśli ktoś, np. w czasie nauki prywatnej, spał lub robił cokolwiek innego – zawsze „zaliczał dywanik” i ostrą reprymendę. Regulamin był w seminarium najważniejszy. Zgodnie z nim toczyło się całe nasze życie. Na poszczególne zajęcia wzywał nas przenikliwy dźwięk dzwonka. Regulamin był uciążliwy, ale konieczny. Trudno byłoby inaczej wyobrazić sobie wspólne życie dwustu mężczyzn pod jednym dachem, zwłaszcza jeśli to życie tutaj miało czemuś służyć. Szybko przyzwyczaiłem się robić wszystko „na dzwonek”. Najbardziej nie szło mi tylko ranne wstawanie, zwłaszcza zimą. Naszymi przełożonymi byli: profesorowie, z którymi praktycznie spotykaliśmy się tylko na wykładach oraz tzw. moderatorzy, od których zależało nasze być albo nie być w seminarium. Do nich należały ewentualne zmiany uświęconego porządku określonego regulaminem. Moderatorami byli: rektor Marian Gołębiewski, prorektor Stanisław Gębicki i wspomniany wcześniej prefekt Krzysztof Konecki. Zwłaszcza ci dwaj ostatni niestrudzenie przemierzali seminaryjne korytarze i pokoje, a przede wszystkim wyznaczali kary dla tych, którzy zaliczyli wpadkę. Do najcięższych przewinień należało: posiadanie w pokoju radia lub magnetofonu, nieobecność na modlitwach i wykładach, wandalizm, spożywanie posiłków w pokoju. Karalne było również spóźnienie ze spaceru, zakłócenie ciszy nocnej, reklama

wyjście do miasta bez koloratki itd. Gdy byłem na pierwszym roku, w seminarium obowiązywał bezwzględny zakaz palenia papierosów. Nieliczni nałogowcy odpalali się w najbardziej niedostępnych zakamarkach. Po roku zakaz ten formalnie zniesiono. Przeznaczono jedno pomieszczenie piwniczne na palarnię. Palacze musieli jednak zapisywać się na listę „słabych ludzi” w gabinecie rektora. Ja osobiście wtedy jeszcze nie paliłem. Osobną kategorią przewinień były te, które popełniało się poza uczelnią, podczas spacerów lub też nielicznych przepustek do rodzinnych parafii. O nadużyciach sygnalizowali księża albo usłużni parafianie. Dotyczyły one najczęściej kontaktów z płcią odmienną. Seminarium było przepełnione. Diecezja Włocławska pozbawiona dużych aglomeracji (po-

za samym Włocławkiem, Koninem i Kaliszem), nie potrzebowała aż tylu księży. W związku z tym cała machina ciała profesorskiego i moderatorów pod patronatem biskupa ordynariusza była nastawiona na duży przesiew i odstrzał mniej wartościowej „zwierzyny”. Niemal każde zebranie profesorów po sesji egzaminacyjnej albo spotkanie moderatorów – kończyło się wieścią o kolejnych ofiarach. Wylecieć z seminarium można było najczęściej za „całokształt”, gdy delikwentowi zebrało się więcej grzechów lekkich. Nieraz w takich wypadkach odsyłano studenta do domu na urlop roczny lub nieograniczony – bez gwarancji powrotu. Starsi – sutannowi byli często w czasie urlopu zatrudniani jako katecheci, wtedy jeszcze przy parafiach. Kiedy jednak w grę wchodziła sprawa gardłowa typu: udowodniona znajomość z dziewczyną, kradzież, picie alkoholu czy też współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa – decyzja była zawsze taka sama – dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie seminarium. CDN


8

MAZURSKI GONIEC

IMPREZY

POLSKA i GI¯YCKO NA NIEBIESKO 2 KWIETNIA 2016 r. ŒWIATOWY DZIEÑ ŒWIADOMOŒCI AUTYZMU Teg o dn ia w ka ¿d ym za k¹ tk u Po ls ki or ga ni zo wa ne zo st a³ y ró ¿n e im pr ez y, konferencje, biegi, a przede wszystkim akcja “Polska Na Niebiesko". Burmistrz Gi¿ycka i ca³y Urz¹d Miejski oczywiœcie zg³osi³ siê do tej szlachetnej akcji, która ma na celu

PORANEK PRZY CAFE CREMA

OGNISKO NA WZG. BRUNONA

uœwiadomienie, czym tak na prawdê jest autyzm. Autyzm jest ca³oœciowym zaburzeniem rozwoju dziecka o pod³o¿u neurologicznym. To ogromny problem spo³eczny. Diagnozowany ju¿ u 1 dziecka na 100 dotyka tysi¹ce dzieci w ca³ej P ol sc e. Dzieci z autyzmem s¹ czêsto niesprawiedliwie oceniane. S¹ ludzie, którzy nie akceptuj¹ ich zachowañ, nie potrafi¹ ich zrozumieæ, odrzucaj¹ je. Robi¹ to, bo nie znaj¹ naszych dzieci. Razem mo¿emy to zmieniæ i powiedzieæ: Poznaj, zanim ocenisz... Mój fotoreporta¿ z imprez w Gi¿ycku.


NASZE MIASTO

MAZURSKI GONIEC

17

Claudia Schiffer będzie uczestniczyć w kampanii promującej modele Mokka oraz Meriva. Co ciekawe jednak, będzie twarzą Opla w całej Europie poza Niemcami oraz Wielką Brytanią.

BEZ CLAUDII ALE ZA TO

OPLEM MOKKA JEDZIEMY W TEREN Kilka lat wstecz testowałem Opla Mokka na naszych drogach. Samo auto mogło się podobać, walory, w szczególności w terenie już mniej. Niski przód i niezbyt miłe zachowanie Mokki na wybojach nie zachęcało do zjazdu na gorszy trakt. Po tych kilku latach ponownie usiadłem za kierownicą tego modelu. Widać było wprowadzone zmiany. Przód podniesiono, wnętrze jest jakby odrobinę szersze. Choć Mokka ma rozstaw osi zbliżony do Corsy, to kiedy widzimy ją na ulicy mamy wrażenie kontaktu z prestiżowym wozem. Opel Mokka łączy cechy miejskiego malucha z vanem i samochodem terenowym. Do tego wyżej zawieszonego samochodu łatwiej się wsiada. Kolejna zaleta Mokki, ujawnia się w mieście. Wyższa pozycja za kierownicą daje nie tylko lepszą widoczność, lecz także poczucie bezpieczeństwa. Zawieszenie jest dość komfortowe, dość twarde, jednak z drobnymi nierównościami daje sobie nieźle radę. Kultura pracy silnika nie jest doskonała, wkręcając się na wyższe obroty jest dość głośny, co do zużycia paliwa nie odpowiem, zbyt mało kilometrów nim przejechałem. W sobotni poranek pojechałem w „odwiedziny” do dawnej niemieckiej kwatery wojennej do Mamerek. We wrześniu 1940r. grupa oficerów OKH rozpoznaje teren, a szef Sztabu Generalnego OKH gen. Franz Halder zatwierdza. Prace budowlane kwatery zostały powierzone Organizacji Todt, która siłami około 2000 robotników pod przykrywką firmy Chemische Werke „Askania” w terminie do.01.05.1941r. miała wybudować kwaterę główną dla OKH. Na tere-

nie ok.250 ha wybudowano ponad 200 różnego rodzaju obiektów, w tym 34 obiekty żelbetowe, dwa ciężkie schrony przeciwlotnicze oraz wiele murowanych i drewnianych. Cała kwatera została rozmieszczona w lesie między jeziorem Mamry, a linią kolejową Kętrzyn – Węgorzewo i została podzielona na trzy strefy bez jakiejkolwiek granicy podziału. Występowała pod ogólnym kryptonimem „Anna”. Z lewej strony od szosy Kętrzyn – Węgorzewo rozmieszczony był Sztab Generalny Wojsk Lądowych (OKH) pod kryptonimem „Fritz” (Fryderyk). Kryptonim „Fritz” nadano dla upamiętnienia Fryderyka II Hohenzollerna (17121786), króla pruskiego zwanego Fryderykiem Wielkim. W tej strefie mieszkał feldmarszałek Walther von Brauchitsch, który w dniu 19.12. 1941r. został zdjęty ze stanowiska za klęskę pod Moskwą,

a wtedy Hitler osobiście obejmuje dowództwo nad wojskami lądowymi. Mieszkali tu również: gen. płk Franz Halder – szef Sztabu Generalnego OKH (24.09.1942 r. pozbawiony stanowiska w Winnicy na Ukrainie), gen. płk Friedrich Paulus – I zastępca szefa Sztabu Generalnego d/s dowodzenia operacyjnego (do 4.02.1942), gen. Adolf Heusinger szef Oddziału Operacyjnego Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych (20.07.1944 ranny podczas zamachu na Hitlera) i inni. Wyjazd mój miał konkretny cel, był nim lot nad dawną kwaterą i wykonanie filmu z powietrza oraz sporej serii zdjęć terenu ze schronami w tle. Opel Mokka sprawił mi niezłą przyjemność w tej wyprawie, za udostępnienie samochodu dziękuję pracownikom Autosalonu Opla i Chevroleta i właścicielowi Dariuszowi Pindurowi.


MOTORYZACJA

MAZURSKI GONIEC

21

CZY SAMOCHÓD MOŻE NIEŚĆ W SOBIE ENERGIĘ ŚMIERCI INNEJ OSOBY? Po naszych drogach jeździ ok. 15 mi lio nów (!) sa mo cho dów. Niestety niektóre zawierają w sobie dramatyczne ludzkie historie, o których nie są świadomi ich obecni właściciele. Dość osobliwa relacja trafiła na nasz pokład od mieszkańca Krakowa. Oto jej fragment: Chciałem opowiedzieć bardzo dziwne zdarzenie, które miałem okazję przeżyć kilka lat temu. Wszystko zaczęło się od tego, że kupiłem samochód w internecie, jak się potem okazało od zawodowe go han dla rza sa mo cho dów. Uprzedzał mnie, że samochód jest po wypadku, ale cena była tak atrakcyjna, że nie mogłem się powstrzymać przed jego zakupem. To stało się ok. tydzień po zakupie tego auta. Miałem przerażający sen, że jestem w saStarosta nie może żądać zwrotu prawa jazdy, by je zatrzymać na 3 miesiące! Dostajemy od Was wiele zapytań, w których piszecie o problemie zwrotu prawa jazdy na żądanie starosty i postępowaniu z nim związanym. Odpowiadamy Nie trzeba zwracać prawa jazdy. Zgodnie z obowiązującymi przepisami Starosta nie może w powyższym przypadku zatrzymać prawa jazdy, jeśli zatrzymanie dokumentu nie odbyło się na miejscu zdarzenia. W świetle noweli Prawa o ruchu drogowym podstawą do wydania takiej decyzji byłoby po pierwsze faktyczne zatrzymanie dokumentu prawa jazdy za pokwitowaniem plus prawomocne orzeczenie sądu o zatrzymaniu po OBOWIĄZKOWYM przekazaniu do sądu tego zatrzymanego dokumentu. Fakt obowiązku przekazania nie wynika co prawda wprost z tego przepisu o zatrzymaniu na 3 miesiące, ale wynika z innych oraz z art. 7, art. 8, art. 45 i art. 77 Konstytucji RP. Musimy więc pamiętać, że Starosta posiada uprawnienia do wydania decyzji administracyjnej w przedmiocie zatrzymania upraw-

mochodzie z jakąś kobietą i małym dzieckiem, a samochód zalewa krew na podobnej zasadzie, jak samochód zalewany przez powódź. Obudziłem się zlany potem! Pamiętam, że kobieta patrzyła się na mnie, kiedy ja próbowałem się z tego auta uwolnić, ale nie mogłem otworzyć okna. Każdego dnia w samochodzie czułem potworny zapach gnijącego mięsa. Mycie, szczotkowanie, najlepsze środki chemicznie – nic nie dawało. Minęło pół roku, a ja byłem już na takim etapie, że dosłownie nie chciałem wsiadać do własnego samochodu. Postanowiłem się skontaktować z tym mężczyzną, który sprzedał mi au to. Dłu go się opie rał, ale wreszcie ujawnił mi niezwykłą informację. Wreszcie poznałem prawdę o historii tego samocho-

du! Nie uwierzycie, ale samochód miał dramatyczną historię. Został sprowadzony do Polski z Danii, gdzie miał fatalny wypadek. Po uderzeniu w drzewo stoczył się do zbiornika na wodę (dla straży pożarnej), a wewnątrz utopiła się matka z dzieckiem! Han dlarz nie znał wie ku dziecka, ale ja wiedziałem, że było to 1-3 letnie dziecko, bo widziałem je w swoim śnie. Tego samego dnia sprzedałem samochód dosłownie za połowę tego, za ile go kupiłem. Od tego czasu nie mam żadnych snów. Powziąłem sobie także postanowienie, że już nigdy nie kupię żadnego auta po wypadku! Świadkiem tego, co mówię, może być moja dziewczyna i brat, choć oni nie czuli tego potwornego zapachu gnijącego mięsa.

NASZE PRAWO JAZDY nień, jednakże dopiero w sytuacji gdy zostanie zawiadomiony przez organ który wydał prawomocne rozstrzygnięcie w sprawie (zgodnie z art. 7 ustawy z dnia 20 marca 2015 o zmianie ustawy kodeks karny i niektórych innych ustaw). Aby jednak mieć szczególne argumenty dla Starosty, który niehonorując obowiązujących przepisów wszczął postępowanie mimo faktycznego braku zatrzymania prawa jazdy lub – co częstsze – wszczął postępowanie administracyjne po faktycznym zatrzymaniu ale bez wyroku sądu należy od razu bezwzględnie ODMÓWIĆ PRZYJĘCIA MANDATU OD POLICJI lub WNIOSKOWAĆ W CIĄGU 7 DNI DO SĄDU O UCHYLENIE NIEOPATRZNIE PRZYJĘTEGO MANDATU, a potem złożyć do Starosty dobrze uzasadniony wniosek o zawieszenie postępowania administracyjnego do czasu zapadnięcia w Sądzie rozstrzygnięcia w tej sprawie. To ważne, bo do czasu wydania decyzji przez Starostę o zatrzymaniu prawa jazdy wciąż mamy czynne

uprawnienia do kierowania pojazdami i możemy dalej jeździć – czy z blankietem czy bez blankietu (w tym drugim przypadku grozi nam co najwyżej 50 zł mandatu za brak dokumentu). Dodatkowo należy wiedzieć, że przekazanie sprawy do Starosty przez Policjanta i wprowadzenie do systemu CEPIK informacji o zatrzymaniu prawa jazdy bez fizycznego zatrzymania dokumentu wraz z wydaniem pokwitowania albo wydanie pokwitowania bez zatrzymania blankietu jest przestępstwem. Wtedy natychmiast możemy złożyć do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa urzędowego poświadczenia nieprawdy przez funkcjonariusza na szkodę kierowcy! Możemy również zdecydować się na oddanie prawa jazdy w momencie podejrzenia o popełnienie wykroczeń, wówczas czas będzie działał na naszą korzyść, ponieważ terminy będą liczone od dnia faktycznego oddania przez nas prawo jazdy i w momencie upływu trzymiesięcznego terminu zatrzyma-

nia prawa jazdy, możemy ubiegać się o zwrot prawa jazdy. Procedura odwoławcza zazwyczaj może być dłuższa niż 3 miesiące, a my dalej możemy jeździć bez wpisu o systemu CEPIK. Ale NIE PRZYJMUJMY wtedy mandatu, by ktoś nie uznał, że przyjęcie mandatu to przyznanie się do winy i od razu rozstrzygnięcie. Lepiej jednak zawsze walczyć o swoje gdy jednocześnie nie musimy odkręcać popełnionych przez nas błędów. Po pierwsze, jeżeli chcemy zakwestionować nasze wykroczenia (a w zasadzie zaistnienie czynu), musimy wiedzieć, że decyzja o zatrzymaniu nie należy tylko do policjanta i starosty, ale też musi wypowiedzieć się sąd. Według przepisów prawa Policjant powinien w ciągu 7 dni przekazać sprawę do sądu wraz z zatrzymanym prawem jazdy. Ten

NASZA MOTO DZIEWCZYNA przepis nie podlega żadnej dyskusji zwłaszcza, gdy jednocześnie kierowca nie zgodził się na przyjęcie mandatu lub przyjęty mandat skutecznie uchylił (drugi przypadek jest o wiele trudniejszy). Dopiero sąd po uznaniu winy przekazuję sprawę Staroście, który może wydać decyzję o zatrzymaniu naszego prawa jazdy. Kontrola sądowa decyzji Policjanta wynika wprost z art. 45 i 77 w zw. z art. 8 Konstytucji RP, które dają nam

prawo do odwołania się do sądu, w przypadku kiedy nasze prawa zostaną naruszone. Jeżeli starosta wyda decyzję o zatrzymaniu prawa jazdy możemy odwołać się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w celu uchylenia zaskarżonej decyzji i przekazania sprawy do ponownego rozpatrzenia, które powinno nastąpić dopiero po ustaleniu przez sąd czy zarzucane wykroczenia miały miejsce.


22

HUMOR

MAZURSKI GONIEC

CZASAMI GOŁO ALE NA WESOŁO

n OGŁOSZENIA DROBNE

Druga faza: Nie widzi, gdy stoi Trzecia faza: Nie widzi, kto ciągnie Nie rozumiem kobiet: przekłuwają sobie uszy, nosy, pępki, brodawki, rodzą dzieci, często mają cesarkę, wstrzykują silikon w różne części ciała, depilują gorącym woskiem włosy na nogach, pod nosem, na wzgórkach łonowych; robią sobie lifting, tatuaże, odsysają sobie tłuszcz, zmniejszają pośladki; usuwają żebra, operują biusty, usuwają skórki na palcach i robią mnóstwo innych bolesnych rzeczy... A nie można ich bzyknąć,... bo je, k**wa, głowa boli! Trzech gości popiło i postanowili iść się zabawić. Poszli do agencji. Na wejściu „szefowa” mówi: – Dzisiaj taki ruch, jak nigdy... niestety mam tylko dwie panie. Goście myślą: – Dobra, to my sobie weźmiemy po jednej, a dla Staśka zamówimy dmuchaną lalkę, on jest tak pijany, że pewnie nawet nie zauważy. Mija jakiś czas, spotykają się i oczywiście pytanie: jak było?? Jeden mówi: – No, moja była niezła. Drugi: – Moja rewelacyjna, full serwis po prostu. A Twoja Stasiek? – Kurde, ledwo zdążyłem ugryźć ją w cycuszka, zasyczała i wyleciała przez okno! Niedźwiedź z wilkiem spotkali się w lesie. Niedźwiedź: – A ty co taki rozradowany skaczesz po lesie? – Bo wiesz, tam na polance, lisica utknęła w rozgałezionym pniu drzewa. To zasunąłem jej drąga raz i drugi... – O! To pójdę i ja! Też zasunę... Minęła godzina, znów się spotykają: – No i jak tam, misiu, zasunąłeś? – Ty wiesz, żadnego drąga na polanie nie znalazłem, to jej całą dupę szyszek napchałem... Idzie ksiądz drogą i widzi, że w rowie siedzi mała dziewczynka... Żal mu się jej zrobiło, więc wyciągnął ją z tego rowu i pyta: -Dziewczynko kochana, może chcesz na pączka? -A jak to jest „na pączka”? Polak Rusek i Amerykanin przy wódce spierają się jakie ich kraje mają największe osiągnięcia. Pierwszy mówi Rusek – Wiecie my mamy takie łodzie podwodne które pływają nie tylko pod wodą i na wodzie ale nawet pod dnem. – To jeszcze nic – mówi Amerykanin – My mamy takie windy które jeżdżą we wszystkich kierunkach a nawet w kosmos. A my – mówi Polak mamy w Nowym Targu takiego bacę co mu 12 wróbelków siada na penisie. Jak znów trochę wypili to im się głupio zrobiło. – Wiecie – mówi Rusek te nasze łodzie podwodne nie pływają pod dnem. – A nasze windy nie jeżdżą w kosmos – mówi Amerykanin Polak na to: Powiem wam temu 12 wróbelkowi się nóżka ześlizguje. Po następnej kolejce: Rusek: Wiecie te nasze łodzie podwodne są dodupy jak się zanurzą to często już nie wypływają

Amerykanin: Te nasze windy często się blokują a nawet potrafią się czasami urwać Polak: Jak wy jesteście tacy szczerzy to ja wam też powiem: Ten baca nie był z Nowego Targu ale z Nowego Sącza. Przychodzi 90 letnia staruszka do sex-shopu i mówi: – Poproszę ten wibrator! – Proszę pani – odpowiada sprzedawca – lepiej by babcia do kościółka poszła, pomodlić się... – Ale ja chodzę, chodzę, synku! Tylko już nie mam się z czego spowiadać! Para zakochanych spaceruje po parku: – Kochany, pocałuj mnie jak Romeo piękną Julię! – To znaczy? – Hmm, a może przytul jak Abelard swa Heloizę... – Czyli jak? – Jak?! Jak?! Srak! Czytałeś k*rwa coś w życiu? – Tak! Naszą Szkapę. Ugryźć cię w dupę? W murzyńskiej wiosce rodzi się białe dziecko. Poruszenie, konsternacja, rodzice idą do szamana. – Szamanie, jesteśmy oboje czarni, a dziecko się urodziło białe, jak to może być? – A robiliście to po murzyńsku? – Tak, tak, po murzyńsku! – Od tyłu po murzyńsku? – Od tyłu po murzyńsku! – A palec w dupie był? – Nie było. – No to tędy się światło dostało! Dżepetto przychodzi do domu i widzi onanizującego się Pinokia: – Dziecko przestań! Co ci przyszło do głowy?! Mogłeś spalić siebie i chałupę! Są trzy fazy otyłości u mężczyzn: Pierwsza faza: Nie widzi, gdy leży

Programista skończył jakąś dużą robotę i postanowił się rozerwać. Poszedł na dyskotekę, poznał jakąś panienkę, przyprowadził ją do domu, poszli do łóżka i... w newralgicznym momencie panienka dostała ataku padaczki. Programista przestraszony dzwoni na pogotowie. – A co się dzieje? – pyta dyżurny z pogotowia. Programista patrzy na dziewczynę i mówi: – No nie wiem, chyba orgazm się jej zawiesił... – Pani sobie przedstawi, madamme – zabawia porucznik Rżewski swoją towarzyszkę na balu – nie dalej jak pozawczoraj wyszedłem wieczorem na spacer, patrzę, a tu generał Nikołow na ławeczce stojąc klaczkę jebie. Podkradłem się cichcem, jak nie gwizdnę, to po klaczce tylko kurz został! – Fuj, ordynus!! – oburzona dama oddaliła się pośpiesznie. Po chwili na balu pojawił się generał Nikołow. Dama podeszła do niego by się pożalić: – Ten pański porucznik Rżewski to straszny ordynus! – A i podlec niepospolity – przytaknął generał. – Pani sobie przedstawi, madamme, onegdaj stoję sobie na ławeczce, spokojnie klaczkę jebię, a ten swołocz Rżewski jak nie gwizdnie! Kolega do kolegi: – Jechałem na przepustkę do domu. Wchodzę do przedziału a tam – przecudnej urody blondynka. Biust – duża „trójka”, nogi do samej ziemi. Jedziemy tak sami w przedziale. W końcu wyjąłem flaszkę, zagrychę, wypiliśmy, zapoznaliśmy się, od słowa do słowa... W każdym razie sex z nią był wspaniały. I nagle ona zaczyna płakać! I mówi mi, że ma męża, przystojnego, wiernego, bogatego, i że go kocha i nigdy nie zdradziła, a tu diabeł jakiś ją podkusił... I tak płacze... tak płacze, że aż ja się rozpłakałem... – I co później? – Później? No i tak całą drogę już jechaliśmy – beczenie, ruchanko, beczenie, ruchanko...

n NASZA WALENTYNKA


GIŻYCKO ZE STARYCH ZDJĘĆ

MAZURSKI GONIEC

400 LAT

23

MIASTA

PLAC PRZED HOTELEM WODNIK

NASZE MIASTO


24

MAZURSKI GONIEC


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.