Goniec Mazurski 372

Page 1

Nr 6(371) rok XV marzec 2016 r.


2

PEREŁKI

MAZURSKI GONIEC

BANDYTERKA W GMINIE GIŻYCKO

Minister Jan Szyszko przeprowadził audyt w resorcie środowiska. Bilans otwarcia ujawnia potężne zaniedbania w czasie rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Znaleziono „45 przykładów nieracjonalnych działań w sprawach ochrony środowiska, które negatywie wpłynęły na polską gospodarkę i przyrodę”. Bilans otwarcia przedstawia gigantyczne zaniedbania rządu PO-PSL w następujących obszarach: geologia i gospodarka zasobami naturalnymi, gospodarka wodna, leśnictwo i ochrona przyrody, ochrona powietrza i zrównoważony rozwój, gospodarka odpadami i ochrona środowiska, Narodowy fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Zaniedbania poprzedniego rządu są wielopoziomowe. W raporcie resort wskazuje m.in. na plagę nielegalnej eksploatacji kruszywa, torfu i kamieni ozdobnych, brak polityki surowcowej, fiskalizm państwa, zmuszający do rabunkowej eksploatacji złóż. Poważnym zarzutem jest także chaos i pole do miliardowych korupcji w działalności geologiczno-górniczej. Ponadto nie przeprowadzono reformy gospodarki wodnej, wprowadzono szkodliwe zmiany w ustawie o lasach państwowych, niszczono bezpieczeństwo energetyczne kraju. A co słychać w tej materii na naszym podwórku? Na urzędowych stołkach Starostwa bez zmian, jak na zachodnim froncie. Strażewicz zmienia fotel z Drzaż dżewskim i od wrot nie, a na ostatnim piętrze, w znanym nam Wydziale Ochrony Środowiska także kadrowy zastój, działają tam dwie persony, naczelnik Jerzy Bujno i jego prawa ręka Kazimierz Kozak. Dwaj genialni stratedzy rozwoju biurokracji w giżyckim urzędzie. Jeżeli do nich dołączymy, w interesującej nas strefie czyli Wilkasach, radnego Gminy Giżycko Waldemara Trykacza, to mamy już prawie pełny komplet osób od powie dzial nych za łamanie prawa związanego z ochroną naszych dóbr przyrody oraz fałszowania dokumentacji związanej z zalegalizowaniem bezprawnej wycinki drzew. Nie mogę zapomnieć też o Wójcie Jasudowiczu, który to, po objęciu zaszczytnego stanowiska mógł stać się zalążkiem przykładu praworządności w Gminie Giżycko. Tak niestety nie stało się. Po ponad rocznym jego działaniu stwierdzam, że dostał się w układy i urzędnicze tryby, by wykazać się brakiem poczucia odpowiedzialności i spostrzegawczości między innymi po ukazaniu się materiału, który zamieściłem w maju 2015 roku dotyczącym dewastacji drze-

wostanu w Wilkasach przy działce radnego Trykacza, nad brzegiem je zio ra Nie go cin. Za miesz czo ny materiał wywołał fale oburzenia w Gminie Giżycko. Wójt Gminy Gi życ ko w pi śmie RRG.6131.3.100.2015.2 odpowiada na zarzuty cyt.: „Wniosek o wydanie zezwolenia na usunięcie drzew z terenu przedmiotowej nieruchomo ści zło ży ła Gmi na Gi życ ko do Starosty Powiatu Gizyckiego”. Wójt Jasudowicz niestety zapomniał treści pisma (wniosku) jakie wystosowano do Powiatu. W treści tego wniosku RRG.6131.3.100.2015 czytamy cyt.:” Zwracam się z prośbą o wydanie zezwolenia na usunięcie drzew rosnących na terenie nieruchomości stanowiących własność Gminy Giżycko. Pkt. 3 – działka ozn. nr geod.866/2, obręb Wilkasy … zagrożenie bezpieczeństwa ludzi i mienia (sic! – przyp. redakcji) cięcia sanitarno – pielęgnacyjne, obumarcie (jesion)”. Czy zapomniał pan Wójcie jak wygląda ło wa sze pi smo – wnio sek do Starostwa?! Łagarstwa Wójta idą dalej cyt.: „Wycinka przedmiotowych drzew prowadzona była w dniu 24.06.2015”. Materiał o waszym procederze pisałem w maju, więc wójt Ja su dowicz prze spał prawie miesiąc, udając, że nic nie dzieje się na wspomnianej działce z drzewami, które to radny Trykacz wyci nał bez ze zwo le nia. A wręcz Wójt był oburzony pisząc cyt.: „Po ukazaniu się artykułu pan Starosta osobiście interesował się tym tematem. Zatem nie może być mowy o nielegalnej wycince, o której mowa w Pańskim piśmie. Po powzięciu informacji o przekłamaniach w artykule zamieszczonym w „Mazurskim Gońcu” do redaktora zostało wysłane sprostowanie”. Panie Jasudowicz pan łżesz! Wasza bandyterka daje przykład ślepoty i głupoty, wkręcacie i robicie idiotę ze Starosty Strażewicza podkładając mu fałszywe papiery. Robicie z siebie bara na twierdząc że wysła li ście do mnie sprostowanie, że nierzetel nie na pi sa łem za miesz czo ny materiał o nielegalnym działaniu radnego Trykacza, który to nie ma potwierdzenia z prawdą obiektywną. Tak oto, po ponad rocznym rządzeniu Gminą Giżycko zachowuje się w mia rę nowy Wójt, w którym widzieliśmy nadzieję na więk sze zmia ny, otwar tość i szacunek. Co mamy w zamian? Bylejakość, łgarstwo, wiernopoddaństwo starym układom, korupcję i kpinę z prawa. Ładne perspektywy! CDN

Z CARITASEM DOŻYJESZ 100 LAT! CZ. 7 Historia giżyckiego hospicjum, podległego Caritasowi, nigdy nie urzała by światła dziennego gdyby nie działania kilku osób, w tym wąskiego grona miejskich radnych. Cofnijmy się 10 lat wstecz. W Giżycku trwa nakręcana przez lokalną władzę milenijna gorączka. Władza, wspomagana siłami kościelnymi, dąży do nadymania coraz większego balona informacyjnego o kształcie Millenium św. Brunona z Kwerfurtu. Najprościej mówiąc, robi się wszystko, by zorganizować imperzę kościelną rękoma i kasą mieszkańców Giżycka. Czy ten jegomość z Kwerfurtu kończył żywot w rejonie Giżycka, czy też w rejonie Królewca, a może gdzieś na Białorusi, tego oficjalnie nie wiadomo. Ważne jest lokalnym kościelnym władcom by przedsięwzięcie zorganizować tu, a nie gdzieś indziej, zapewne szła za tym niezła kasa (nie dla miasta!). Rozpoczęto prace drogowe na niespotykaną skalę, na wzgórzu Brunona ekipy działały od rana do wieczora. W tym też czasie, rok 2006, rządząca miastem ekipa, burmistrz Piotrowska i jej zastępca Czacharowski plus Rada Miasta wpadła na koncept założenia w Giżycku hospicjum. Patrząc okiem postronnego obywatela pomysł wart działania, solidna kościelna Firma Caritas daje gwarancję wykonania przedsięwzięcia, a jaki poklask usłyszy władza za kilka lat przy kolejnych wyborach. Jak zaplanowali, tak też wykonali. Księżulków z Ełku nie trzeba było długo namawiać, sam wódz Caritasu ks. Kruczyński zawitał w progi Ratusza by podpisać i odebrać kwity nadaniowe do części budynku usytuowanego w pobliżu giżyckiego szpitala. Oporu ze strony mieszkańców miasta nie było, w końcu część budynku została przekazana na szczytny cel. Przyznam, że gdy podczas wspólnego spotkania z władzami miasta i ekipą kościelną, zadałem pytanie – kto partycypuje w kosztach milenijnego przedsięwzięcia, ile da Kościół, niemiecka organizacja i miasto, to mało mnie nie zlinczowano. Co do hospicjum mało się o tym mówiło. Faktycznie Caritas bardzo energicznie zabrał się do działania. Remont budynku przebiegał do pewnego momentu bardzo sprawnie. W międzyczasie księżul-

kowie nawiązali nadzwyczaj owocną współpracę z Johannitami. Na mocy podpisanej umowy pracownice, dostępny, przesłany sprzęt z Niemiec i samochód przeszedł w ręce Caritasu. Jak wspominają etatowe pracownice Johannitów, początek wspólnych działań był zachęcający. Nawet ks. Kruczyński zaproponował i przydzielił podwyżkę ich pensji, było tego coś około 500 PLN. Radość pań i zaskoczenie było spore, nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. Przeniosły się do nowo wyremontowanego budynku, chwaliły sobie nowe warunki pracy, choć obowiązków przybyło sporo, przede wszystkim rejon „odpowiedzialności” był rozległy. Wspomniany, przekazany Caritasowi za symboliczną odpłatnością (4 tys. PLN) budynek otrzymał z Ochrony Środowiska dotację w wysokości ponad dwóch milionów złotych na docieplenie i termomodernizację. Faktycznie, podjęto działania, budynek ocieplono i zamontowano 8 paneli słonecznych na dachu. Jak pamiętacie, hucznie otwarto nieistniejące jeszcze hospicjum, władze miasta, biskup z Ełku, cała błazenada z wielką pompą, by pokazać działanie którego miało wcale nie być. Przez 6 lat budynek stał niewykorzystany. Z zebranych w terenie informacji wynika, że mieszkańcy Giżycka i okolic zadowoleni byli z usług pracownic Caritasu (Johannitów). Trwało to około 4 lat do chwili, gdy ojczulkowie w Ełku stwierdzili, że ponoszone koszty na obsługę swoich podopiecznych są zbyt wysokie. I tak, nasze wspaniałe panie, zostały zmuszone do pracy za prawie „Bóg zapłać”. Pensja pozwalała na opłacenie ZUS i drobne kieszonkowe na paliwo. Księżulkowie odwdzięczyli się im za dobrą pracę. Reakcja ze strony pokrzywdzonych była szybka i tak w 2010 roku Johannici w Giżycku odrywają się od Caritasu, niestety tracąc przekazany sprzęt oraz służbowy samochód. I tak do 2015 roku temat hospicjum, Caritasu i podłego oszustwa pozostawał tajemnicą. Bomba pękła, gdy jedna z giżyckich radnych zadała pytanie podczas posiedzenia Rady Miejskiej – czy powstanie w mieście hospicjum? To w tym momencie przypomnieliśmy sobie o szwindlu władz miasta, księżulków z Caritasu i nadęta oszukańcza bańka pękła z wielkim hukiem. CDN


PEREŁKI ilkudziesięciu śmiałków uczciło Lany Poniedziałek skacząc z mostów do Kanału Giżyckiego. Nurkowy Śmigus-Dyngus odbył się w grodzie nad Niegocinem już po raz 25. Co roku udział w imprezie biorą m.in. żeglarze, ratownicy MOPR i strażacy. – Wszystkich łączy pasja do nurkowania – mówi Michał Warchoł, członek zarządu Klub Płetwonurków „Płetwal” w Giżycku, który był organizatorem wydarzenia.

K

reklama

MAZURSKI GONIEC

3


4

ZNANE I NIEZNANE

MAZURSKI GONIEC

„BYŁEM KSIĘDZEM” CZ.4

WIGILIUSZ

Krętactwo papieża oburzyło cesarza Justyniana. Przedłożył on synodowi tajne zobowiązanie Wigiliusza dalszego potępiania sprzecznych poglądów i na jego wniosek większość członków synodu wykreśliła imię papieża z ksiąg kościelnych. Starokatolicki proboszcz Riecks w „Historii kościoła chrześcijańskiego”, wydanej w Laho w roku 1882, stwierdza, ze na podstawie powyższych zdarzeń o nieomylności papieskiej mówić można tylko z ironia. GRZEGORZ I

Papież Grzegorz, zwany Wielkim (590-604), był wielkim przyjacielem mnichów i klasztorów, widząc w nich doskonale narzędzia papiestwa. Uwolnił on zakonników od dozoru biskupiego, uznał ostatnią wieczerzę za powtórzenie ofiary Chrystusa na krzyżu (!), zaprowadził nauczanie o czyśćcu, wymyślił również odprawianie mszy za dusze i mszy żałobnych za zmarłych i kilka innych nowości, które przynosiły duchowieństwu ogromne dochody. Zalecał również modlenie się do obrazów jako doskonały środek pomocniczy dla podtrzymania fanatyzmu religijnego wśród ciemnego motłochu. Nazwał siebie servus servorum dei, to znaczy: sługa sług bożych. Przez wstrętne pochlebstwo pozyskał sobie względy Phokasa, który zamordował szlachetnego Maurycjusza, jego żonę, pięciu synów i trzy córki, by ogłosić się cesarzem Konstantynopola. Podczas kiedy patriarcha Konstantynopola potępił mordercę za popełnione zbrodnie, papież Grzegorz wysłał temu potworowi serdeczne gratulacje rozpoczynające się następującymi słowami: „Chwała Bogu na wysokości, który czasy zmienia i zmiany wprowadza na tronach.” W ten sposób pozyskał sobie Grzegorz laski Phokasa i nie musiał się obawiać swego przeciwnika. Za czasów papieża Grzegorza wprowadzono dla księży czarne sutanny i tonsure, która ma być symbolem pokory duchowieństwa. SABINIAN

Papież Sabinian (604-606) znany jest w historii jako niesłychany skąpiec, który szczególnie dał się ludności we znaki podczas głodu panującego w Rzymie. Z tego też powodu zwłok jego nie przenoszono przez miasto z obawy przed zemstą oburzonych mieszkańców. HONORIUSZ I

Papież Honoriusz I (625-638) znany jest jako papież-heretyk. Z powodu jego poglądów odnośnie do natury Chrystusa uznano go na soborze w Konstantynopolu za kacerza i rzucono nań klątwę Kościoła. Klątwę te powtórzył papież Leon II i inni późniejsi papieże. TEODOR I

Papież Teodor I (642-649), syn biskupa Teodorusa, na synodzie odbytym w Rzymie rzucił klątwę na pareklama

triarchę Konstantynopola z powodu jego odmiennego poglądu odnośnie do natury Chrystusa. MARCIN I

Papież Marcin I (649-655) rzucił klątwę na wszystkich, którzy wierzyli tylko w jedną naturę Chrystusa i dlatego został pojmany na rozkaz cesarza Konstantego i odwieziony do Konstantynopola. Tam miał być stracony, lecz patriarcha Paweł, którego Marcin i jego poprzednik przeklął, leżąc na łożu śmiertelnym, uprosił cesarza o darowanie papieżowi życia. Marcin I umarł na wygnaniu. JAN XII

Alberyk, który kultywował tradycje swojej matki Marozji i strącił z tronu Agapita, uczynił papieżem swego 16-letniego syna, który nawet nie był księdzem. Młodzik ten panował od 955 do 964 r. jako Jan XII. Był on pierwszym z papieży, który imię chrzestne (Oktawian) zmienił na pontyfikalne (Jan). Historyk kościelny kardynał Baroniusz nazywa Jana XII największym łajdakiem ze wszystkich papieży. Papież ten lubił polowanie i konie, których miał wiele. Karmił je migdałami i figami moczonymi w winie. W kościele urządzał wesołe śpiewy, tańce i hulanki. Zaspokajał wszelkie swe lubieżne zachcianki nawet na ulicy, nie bacząc na nic. Każdą kobietę, która mu się podobała, czy to młodą dziewczynę, czy mężatkę, czy wdowę gwałcił na miejscu i biada tej osobie, która by mu się sprzeciwiła. Często gwałcił kobiety nawet na grobach świętych apostołów. W ten sposób pisze o nim Luitprand, biskup kremonski, który oskarża go, że zgwałcił nawet własną matkę. Kobiety, które ceniły swoją cześć, nie chciały wówczas urządzać pielgrzymek do Rzymu, by nie paść ofiarą rozpasanego zwyrodnialca. Cesarz niemiecki Otton I zwołał synod, na którym kazał usunąć z urzędu tego rozpustnika. Na synodzie oskarżono papieża Jana XII, że pił wino na zdrowie diabła, że zaklinał się na Wenerę i Jowisza (pogańskich bogów rzymskich), że pieniądze kościelne rozdawał prostytutkom, że sprzedawał biskupstwa, że utrzymywał kazirodcze stosunki z własną matka, że jednego księdza wyświęcił w swojej stajni i że jednego z biskupów kazał wykastrować. Cesarz Otton osadził na stolicy papieskiej Niemca Leona VIII. Leona uważano jednak w Rzymie za intruza i gdy tylko cesarz niemiecki opuścił Rzym, Jan XII uknuł spisek przeciw nowemu papieżowi, uwięził go, kazał rozebrać z szat pontyfikalnych i wyklął go z Kościoła. Złożył przysięgę na wierność cesarzowi Ottonowi, a tymczasem w rok później złożył taką samą przysięgę jego przeciwnikowi margrabiemu Adalbertowi. CDN

Sielanka skończyła się wraz z potężną burzą, która zastała nas daleko od brzegu jeziora. Wypełniony bagażami kajak zaczął nabierać wody. Wzburzone bałwany przelewały się ponad naszymi głowami. Jakimś cudem, trzymając się kurczowo kajaka, dobrnęliśmy do brzegu, a raczej zostaliśmy wyrzuceni przez ogromne fale. Jak przystało na rozbitków, zbudowaliśmy prowizoryczny szałas i trzęsąc się z zimna siedzieliśmy w nim skuleni i głodni przez trzy dni i noce. Przez cały ten czas padał deszcz, wiał porywisty wiatr, a temperatura spadła chyba do zera. Kiedy tylko wyjrzało słońce zebraliśmy to, co z nas zostało i wsiedliśmy do kajaka, aby dotrzeć jakoś w cywilizowane strony. Pierwszym autobusem, bez biletu (nie mieliśmy już żadnych pieniędzy), pojechaliśmy do Giżycka, a stamtąd – nie bez przygód, pierwszym pociągiem do domu. Było co wspominać za seminaryjnymi murami! Przyszedł wreszcie dzień poprzedzający mój wyjazd do seminarium. Od rana napięta atmosfera, pakowanie, a później wspólna modlitwa z rodzicami. Tego dnia byłem u spowiedzi i Komunii Świętej. Po Mszy Świętej wieczornej długo modliłem się przed Najświętszym Sakramentem. Postanowiłem w głębi serca skończyć seminarium i być świętym kapłanem. Dzień odjazdu powitał mnie załzawionymi oczami mamy. Płakała tak do ostatniej chwili, kiedy zniknęła mi z oczu machając na pożegnanie ręką za odjeżdżającym samochodem. Oddając syna Kościołowi myślała zapewne, że go straci. Tego też dnia, chyba po raz pierwszy w życiu, widziałem jak płacze mój ojciec. Tak bardzo mnie wzruszył ten widok, że i mnie poleciały łzy. Zarówno jednak dla mnie, jak i dla moich rodziców były to łzy szczęścia, że oto spełnia się moje i ich pragnienie. Smutkiem napawało nas jedynie samo rozstanie i niepewność. Nigdy was nie opuszczę kochani rodzice! Zawsze możecie na mnie liczyć! Obierając dla siebie nową drogę życia wiedziałem, że jeśli na niej nie wytrwam, sprawię rodzicom wielki zawód. Przez kilka wcześniejszych lat ciężko borykali się z moim, o jedenaście lat starszym bratem, który – choć bardzo zdolny i pilny- nie potrafił znaleźć sobie miejsca – najpierw w szkole, a później w życiu. Dobrze rozumiałem ich obawy. Kiedy głośno je wyrażali powiedziałem rezolutnie, ale i z głębokim przekonaniem, że mogą mi napluć w twarz, gdyby się okazało, iż nie wytrwam i zrezygnuję. Głupio wtedy powiedziałem. Tłumaczę to sobie tym, że chciałem ich wtedy uspokoić, pocieszyć. Nigdy nie skorzystali z danego im prawa. ROZDZIAŁ II Wyższe Seminarium Duchowne we Włocławku

Włocławek to miasto, w którym jeszcze przed wojną krzyżowały się wpływy komunistów z wpływami władz kościelnych. Po wojnie naturalnie proces ten się zaostrzył. Widocznym tego symbolem było usytuowanie wojewódzkiej komendy milicji (w dawnym budynku należącym do Kościoła) – na przeciwko seminarium duchownego i katedry. Parę kilometrów od tego miejsca, rok wcześniej, zoreklama

stał zamordowany ksiądz Jerzy Popiełuszko. Miasto to należało do pierwszych ostoi chrześcijaństwa. XV-to wieczna katedra, kościółek w seminarium z XIII-go wieku, a sam gmach – niewiele młodszy. To dziedzictwo przeszłości zobowiązywało młodych kandydatów do kapłaństwa, ale też mobilizowało. Było ciepłe, wrześniowe popołudnie 1986 r. kiedy, obładowany walizkami, przekroczyłem seminaryjną furtę. Po raz drugi w życiu (pierwszy raz podczas wycieczki ministranckiej) zobaczyłem seminarium tętniące życiem. Młodzi chłopcy nadawali tym wiekowym murom zupełnie innego wyrazu. Wszędzie panowała atmosfera radosnego podniecenia. Uściskom, przywitaniom, spontanicznym wybuchom radości nie było końca. To byli normalni, weseli młodzi ludzie, tak inni od utartego wizerunku kleryka – mruka z no-

sem w Biblii. Biegali po schodach unosząc do góry sutanny, ślizgali się po korytarzach zjeżdżali na poręczach. Opaleni, pełni życia i radości opowiadali o wakacyjnych przeżyciach. Wszędzie było ich pełno, bo i liczba pokaźna – bez mała dwustu. Tylko czasami, pomiędzy nimi przeszedł kontemplacyjnie schylony tzw. „duchacz” lub „nawiedzony”. Fajne chłopaki – pomyślałem, nabrałem otuchy i poszedłem z tobołami do wyznaczonego pokoju. Mieliśmy tam mieszkać we czterech: starszy (superior) z III – roku i trzej „pierwszoklasiści”. Superior – najstarszy kleryk w pokoju, odpowiedzialny za pozostałych współmieszkańców. Moi współmieszkańcy od początku wydawali się być „w dechę”. Każdy z nas miał swoje łóżko i biurko, aż dziwne, że pomieściliśmy się w pokoiku nie większym niż 25 m. Wkrótce poznałem wszystkich kolegów z mojego rocznika. Było nas trzydziestu sześciu. Później dowiedziałem się, że do święceń dotrwało trzynastu. We Włocławku nigdy nie było to więcej niż połowa pierwotnego składu. CDN


8

MAZURSKI GONIEC

IMPREZY

ŚMIAŁE WIZJE I... CO Z TEGO WYNIKNIE?! Mały felieton gospodarczy czyli XXI sesja RM i gospodarka w Giżycku. Restauracja na wodzie, MBSW w Ekomarinie. To dwa tematy, które przemkneły przez dzisiejszą sesję Rady Miejskiej. Warto pochylić się nad każdym z nch bo zmieniają całkowicie obraz i funkcję naszej giżyckiej plaży. Prawie rok temu otwarto „pływającą restaurację” w Mikołajkach. Byłem na jej otwarciu i widziałem tam gości z całej Polski. Co ich przyciąga? Z pewnością nie ceny, bo te niskie nie były. Wszyscy chwalili jakość, styl i menu. Taka restauracja (kolejna) powstanie w Giżycku. Radnym podobała się wizja i zaakceptowali lokalizację. Restauracja ma powstać na stałej platformie o rozmiarach 30 x 30 m zlokalizowanej w jeziorze Niegocin tuż obok mola, To pierwszy tak poważny krok zmieniający całkowicie obraz plaży miejskiej. Trochę obawiałem się decyzji radnych, kiedy burmistrz prezentował projekt uchwały na komisjach wczoraj. Radni jednak przyjęli pomysł i koncepcję, zaakcepto-

wali ją a jeden z radnych poradził burmistrzowi odwagę w podejmowaniu takich decyzji. Moje obawy zniknęły i dziś projekt stał się uchwałą Rady Miejskiej. MBSW to szkoła. Jej zadaniem jest szkolenie młodych żeglarzy. Od dłuższego jednak czasu MBSW boryka się z szeregiem problemów: lokalowych, sprzętowych i innych. „Baza” położona jest na gruncie miejskim a zarządzana i finansowana ze środków Powiatu Giżyckiego. Przyszedł czas aby zrobić porządek i dlatego odbyło się spotkanie z władzami powiatu. Ustalono, że baza mogłaby zostać przeniesiona do Ekomariny a zarządzanie tą szkołą powierzone władzom miejskim. Ustalenia te to dopiero wstęp do całego szeregu działań, więc za wcześnie jeszcze aby mówić o przeniesieniu. Możemy jedynie potwierdzić, że taki plan istnieje oraz, że podjęto rozmowy. Zawsze możemy jednak powiedzieć, że pierwszy krok za nami. ŹRÓDŁO: ROMAN ŁOŻYŃSKI WIZJA RESTAURACJI AUTORSTWA FIRMY „CHILI ART”.

PORT MBSW DZIŚ


NASZE MIASTO

MAZURSKI GONIEC

17

LUDZIE OD ZAWSZE ZADAJĄ SOBIE PYTANIE CZY ISTNIEJE ŻYCIE PO ŚMIERCI? Gdy miał pół roku, opuścił własne ciało i znalazł się "po tamtej stronie". Potem wszystko opisał. Często trudniej jest im wyartykułować to, co mają do powiedzenia na ten temat. Ale w ich relacjach znaleźć można te same elementy, które charakterystyczne są dla opowieści dorosłych. Naukowcy analizują opowieści dzieci, dotyczące podróży "na drugą stronę". Zdaniem ekspertów, doświadczenia maluchów, związane ze śmiercią kliniczną, odmieniają najmłodszych na zawsze, mając wpływ na ich dorosłe życie. Doświadczenie śmierci, które określane jest też powszechnie mianem NDE (skrót od: Near De-

umarł. W czasie, gdy lekarze toczyli bój o jego życie, półroczny chłopczyk miał znaleźć się "po tamtej stronie". Trzy lata po tych wydarzeniach opowiedział swoim rodzicom, a potem lekarzom o tym, co go spotkało. Stało się to po tym, gdy jego opiekunowie powiedzieli, że jego babcia umiera. Maluch zadał im wówczas pytanie, czy będzie ona przechodzić przez ten sam tunel, przez który on się przemieszczał i czy spotka Boga, Rodzice byli zdumieni. Okazało się, że chłopiec nawiązuje do wydarzeń, których - w teorii - nie miał prawa pamiętać. Inny przypadek, na który badacze zwrócili uwagę, dotyczy pochodzącego z Wielkiej Brytanii

zgromadził do tej pory setki podobnych relacji dzieci, przyznał, że pragnienie powrotu do krainy szczęścia jest u niektórych dzieci tak silne, że próbują one potem targnąć się na swoje życie, by znaleźć się tam jak najprędzej - poinformował dziennik "Daily Mail". Przeprowadzone w latach 80. ub. wieku badania pod kierunkiem doktora Melvina Morse'a pokazały, że dorosłe życie osób, które w dzieciństwie przeżyły śmierć kliniczną, podczas której pojawiły się charakterystyczne dla tego stanu wizje, różni się znacząco od egzystencji, jaką wiodą ich "zwyczajni" rówieśnicy. Wyniki doświadczenia były zdumiewające. Naukowiec po zbadaniu 30 przypadków

ath Experience), to zagadnienie, które od dawna fascynuje naukowców. Stało się ono udziałem osób, które w sytuacji zagrożenia, znalazły się na granicy życia i śmierci. Wielu takich ludzi, które mają za sobą śmierć kliniczną, opowiada potem o niezwykłych wizjach, których udało im się doświadczyć - bardzo intensywne światło, przechodzenie przez tunel czy uczucie ciepła - to tylko niektóre z elementów, które pojawiają się w czasie takich niezwykłych podróży. Ciekawy wydaje się fakt, że o fenomenie tym opowiadają wszyscy ludzie mający za sobą NDE - bez względu na płeć, pochodzenie czy wyznawaną wiarę. O niezwykłych atrybutach związanych z doświadczeniem śmierci opowiadają też dzieci. Ich historie są przejmujące i stanowią przedmiot badań wielu ośrodków naukowych na całym świecie. Do tej pory wydawało się, że w sprawie NDE głos mogą zabierać jedynie ludzie, którzy posiedli już umiejętność mówienia. Teraz okazuje się jednak, że motyw przejścia na drugą stronę pojawia się w doświadczeniach bardzo małych dzieci, które nie potrafią jeszcze nawet mówić. W artykule, który pojawił się w czasopiśmie "Critical Care Medicine", naukowcy opisali przypadek sześciomiesięcznego chłopca, który omal nie

Toma, który w wieku czterech lat, gdy przebywał w Berlinie wraz ze swoim ojcem pracującym w wojsku, otarł się o śmierć. Maluch uskarżał się na ostry ból brzucha i znalazł się w stanie agonalnym. Lekarzom w końcu udało się postawić właściwą diagnozę i uratować życie chłopcu. Kilka miesięcy później chłopiec powiedział, że chciałby iść do "tego parku". Gdy ojciec zapytał się go, o które miejsce dokładnie mu chodzi, czterolatek wyznał, że pragnie wybrać się do parku, który znajdował się za tunelem, przez który przechodził, gdy znajdował się w szpitalu. W miejscu tym było wiele rozbawionych dzieci, a cały plac otoczony był białym płotem. Tom powiedział, że chciał przez niego przejść, ale wtedy jakiś głos kazał mu się cofnąć. Wkrótce znalazł się on z powrotem w szpitalu. Naukowcy twierdzą, że w wizjach dzieci, które mają za sobą doświadczenie śmierci, pojawiają się zwykle te same elementy co u dorosłych - intensywne światło, przechodzenie przez tunel, spotkanie ze zmarłymi bliskimi. Większość z nich mówi też o przepełniającym je bezmiarze szczęścia. Naukowcy przyznają, że intensywne wizje, które towarzyszą małym dzieciom, mogą mieć na nie destrukcyjny wpływ. Doktor Phyllis Marie Atwater, który

osób, których serce w dzieciństwie na chwilę się zatrzymało, ustalił, że prowadzą one bardzo szczęśliwe życie, charakteryzują się wyższym poziomem empatii, nie są skłonne do nadużywania alkoholu, a ich stan psychiczny jest stabilny. Co ciekawe, wyniki ujawniły również, że mają one niższe ciśnienie krwi i wykazują wyższą wrażliwość na światło oraz dźwięk. Są też bardziej uduchowione, choć niekoniecznie religijne. Ta wrażliwość na światło oraz dźwięk nie powinny dziwić w kontekście innych badań. Już wcześniej brytyjski dziennik "The Independent" opublikował wyniki sondażu przeprowadzonego wśród pacjentów, którzy doświadczyli śmierci klinicznej. Pokazują one częstotliwość występowania poszczególnych zjawisk u osób, które otarły się o śmierć. Okazało się, że występuje u nich: nadnaturalne zjawisko jaskrawego światła (86,3 % przypadków), uczucie przechodzenia przez tunel (5,9 %), uczucie radości (58,8 %), świadomość bycia martwym (3,9 %), uczucie nagłego zrozumienia (35,3%), przegląd zdarzeń z życia (19,6 %), wyczucie istnienia mistycznego bytu (33,3 %), uczucie spokoju (74,5 %), zatracenie poczucia czasu (41,2 %), doświadczenie związane z "opuszczeniem" ciała (51 %).


MOTORYZACJA

MAZURSKI GONIEC

21

DUCHY NA DRODZE? MOŻLIWE! Kobieta w długiej sukni, zakrwawiona dziewczynka prosząca o pomoc, żołnierz Armii Czerwonej - historie o duchach pojawiających się na drodze znane są na całym świecie. Polska też ma swoich widmowych "autostopowiczów". Jedziecie samochodem na wakacje na Mazury. Jest noc, środek lasu, mało aut na drodze. Po lewej stronie drogi widzicie dziwny widok - idzie kobieta ubrana w długą suknię, taką, jak w dawnych latach zakładały kobiety idąc spać... jeszcze jedna ciekawa rzecz - ta dziewczyna idzie boso! Co ona tu robi o tej porze? Może potrzebuje pomocy? Mija cie ją, ale wi dok tak was za cie kawił, że za trzy muje cie sa mo chód. I na gle nie spo dzian ka na dro dze ni ko go nie ma. Aku rat ma cie la tarkę, więc oświetla cie po bo cze, na któ rym przed chwi lą szła dziw na po stać. Czy to moż li we, że ta ko bieta we szła do la su? Je śli tak, to... po co? Jest śro dek no cy, wo kół dzi ka głu sza... Wo ła cie przez chwi lę "ha lo, pro szę pa ni... gdzie pa ni jest? Pod wio zę pa nią!" Ale nikt nie od powia da. I na gle przez głowę prze la tuje myśl: "Bo że, a mo że to był..." Wsia da cie do sa mo cho du i z pi skiem opon ru sza cie da lej. Myślicie, że taka historia to bajeczka dla małych dzieci? Nie, to fragment opisu autentycznego wydarzenia sprzed kilku dni, które zostało szczegółowo opisane przez dwójkę świadków. Zdarzenie miało miejsce na Mazurach, a samochodem podróżowała dwójka młodych ludzi z Warszawy. Są gotowi potwierdzić jej prawdziwość nawet przed sądem, choć zastrzegają anonimowość. Historia typowa dla ludzi, którzy przeżyli spotkanie z autostopowiczem-widmem. W 2010 roku na naszych łamach została opisana historia, która potem sprawiła, że ekipa FN spędziła noc na drodze, gdzie pojawia się postać małej dziewczynki w Przyłęku. Przypomnijmy tę historię. Zjawa na drodze Miejscowa policja otrzymała wtedy dziwne zgłoszenia: "przerażeni kierowcy obserwują dziwną postać przebiegającą drogę przed

au tem, któ ra na stęp nie zni ka". Noc z niedzieli na poniedziałek (19.10/2010) ekipa Fundacji Nautilus spędziła na drodze w Przyłęku. Zanim opiszemy przebieg naszego pobytu na tej upiornej drodze w 2010 roku, warto wspomnieć o intrygującym incydencie. Konwój Fundacji Nautilus formował się "po drodze" i w Kolbuszowej miał do nas dołączyć kolejny samochód, tym razem Witka Sebastyańskiego z Sanoka. Był już wieczór, kiedy zjechaliśmy w złym miejscu z trasy i musieliśmy zawrócić samochody na małym placyku przed sklepem. Do Przyłęku (gdzie planowaliśmy rozbić obóz) z tamtego miej-

moment w sklepie, kiedy trwała oży wio na dysku sja o wy da rze niach na drodze w Przyłęku... W 2010 roku mieliśmy się wybrać na miejsce tego zdarzenia, ale zniechęcała nas przede wszystkim jesienna deszczowa aura. Nasza najlepsza kamera pracująca w podczerwieni nie jest przystosowana do pracy w dużej wilgoci, jaka towarzyszy zwłaszcza nocnym obserwacjom w październiku lub listopadzie. Kilka miesięcy wcześniej obiecaliśmy jednak dziennikarzom tego regionu, że kiedyś pojawi się na miejscu nasz NAUT-MOBILE wraz z ludź mi, któ rych bę dzie można zapytać o sprawę pojawia-

sca było ok. 10 kilometrów. Korzystając z okazji uczestnik naszej eskapady, jeden z naszych kolegów, po sta nowił na chwi lę wejść do miejscowego sklepu i kupić coś na kolację. Dlaczego warto wspomnieć o tym pozornie błahym wydarzeniu? Powodem jest to, że od razu po wejściu do sklepu zorientował się, że trwa tam ożywiona rozmowa na temat... niezwykłych wydarzeń, które wręcz sparaliżowały strachem okoliczną ludność. Ludzie czekający w kolejce rozmawiali o Przyłęku i drodze przebiegającej przez tę małą miejscowość, serii tajemniczych wypadków i pojawiających się tam zjawach! Mieszkańcy okolicznych miejscowości, którzy akurat znaleźli się w sklepie nie mieli pojęcia, że tuż obok sklepu właśnie zatrzymał się konwój Nautilusa, a niezwykłym zbiegiem okoliczności kolega przypadkiem trafił akurat na taki

nia się owego widma na drodze. Wreszcie dotarła do nas wiadomość, że zjawa była nie tylko obserwowana na tej drodze, ale kierowca obserwujący dziwną postać zdecydował się złożyć relacje na policji. To sprawiło, że na zebraniu FN w październiku 2010 roku podjęliśmy decyzję o spędzeniu nocy na miejscu, mimo trudnych warunków atmosferycznych. Znów stra szy na dro dze do Rzeszowa Za krwawio na dziewczyn ka, wyglądająca jak ofiara wypadku, pojawia się kierowcom w Biesiadce. Kil ka ki lo metrów wcze śniej kierowcy spotykali na poboczu żołnierza-widmo. Trasa Mielec - Rzeszów zamienia się w drogę strachu. Kolejna nieprawdopodobna, a za ra zem prze ra ża ją ca hi sto ria obiegła Mielec. W lecie pisaliśmy o duchu żołnierza Armii Czerwonej, który rzekomo straszy w pobliżu

NASZA MOTO DZIEWCZYNA kapliczki, na granicy Mielca, przy drodze z Mielca do Rzeszowa. Teraz, na tym samym odcinku drogi ma pojawiać się inna zjawa. Historyczna droga Droga z Mielca do Kolbuszowej i dalej do Leżajska lub Rzeszowa ma bogatą historię, a szczególnie jej 10-kilometrowy odcinek z Mielca do Przyłęku, przez Lasy Cyranowskie i tak zwane Góry Biesiadczańskie. To teren działań wojennych, frontu, obozów pracy i poligonów. Teren obfitujący w różne hi sto rie i le gen dy, o czę sto smutnych czy tragicznych historiach. A teraz miejsce, które najczęściej słynie z… tragicznych wypadków drogowych. Głośno o tej drodze zrobiło się latem 2010 roku. Postać przebiega przez drogę Jeden z naszych czytelników opowiada o dziwnym spotkaniu, gdy wracał nocą do Mielca z wy-

prawy w góry. Mówił, że zaczynało świtać. - Dojeżdżałem do kapliczki. Ktoś przy niej musiał być wie czo rem, bo pa li ła się ja kaś świe ca. Na dro dze by ło pu sto, więc jechałem na długich światłach. Nagle słup światła został przerwany. Wyglądało to tak, jakby ktoś mi przebiegł przez drogę. Zatrzymałem się, rozglądałem, ale nikogo nie było - relacjonuje mężczyzna. Inne relacje mówią o szarych lub czarnych postaciach wyłaniających się na poboczu. Jednak gdy kierowcy dojeżdżają do miejsc, gdzie widzą te tajemnicze osoby… ich tam nie ma. Postacią, która przebiegła przez drogę, miał być duch żołnierza Armii Czer wonej, który chciał, strzelając z pistoletu, zniszczyć kapliczkę. Kula odbita od budowli zraniła strzelca, który prawdopodobnie pozostawiony na drodze zmarł.


22

HUMOR

MAZURSKI GONIEC

CZASAMI GOŁO ALE NA WESOŁO

n OGŁOSZENIA DROBNE

– Wyakstrowano? Jest pan pewny? – Tak, jestem pewny. Na drugi dzień odbył się zabieg, wszystko poszło dobrze. Lekarz będąc ciekawy przyczyny, z jakiej pacjent chciał się wykastrować, pyta: – Dlaczego chciał się pan wykastrować? – Wie pan, moja narzeczona jest ortodoksyjną żydówką i powiedziała, że jak tego nie zrobię, to nie wyjdzie za mnie. – To może pan się chciał obrzezać? – A co ja powiedziałem?

Para wybrała się na zimowe ferie do małego, romantycznego domku gdzieś w górach. On od razu poszedł do drewutni po drwa do kominka. Po powrocie krzyczy: – Kochanie, jak strasznie zmarzły mi ręce! – Włóż je między moje uda i ogrzej – odpowiada ona czule. Jak powiedziała, tak zrobił i to go rozgrzało. Zjedli obiad i on poszedł narąbać jeszcze trochę drewna. Po powrocie woła: – Kochanie, ależ mi zimno w ręce! – Włóż je między moje uda i ogrzej – odpowiada ponownie dziewczyna. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Po kolacji chłopak udał się po zapas drewna na całą noc. Ledwo wrócił, od razu woła: – Jejku, jejku, kochanie, jak mi zimno w ręce! – Ręce, ręce! – nie wytrzymuje dziewczyna. – A uszy to ci nie marzną? – Czy możemy chwilę porozmawiać? Dziewczyna popatrzyła na niego i wrzasnęła: – Nie! Chce się z Tobą przespać! Wszyscy w knajpie zamilkli, chłopak spiekł buraka, i wrócił chyłkiem do stolika. Po jakimś czasie dziewczyna podchodzi do niego i przeprasza: – Jestem studentką psychologii i badam jak ludzie zachowują się w kłopotliwych sytuacjach. Na to chłopak ile sił w płucach: – Dwie stówy Ci wystarczą? Facet podrywa w barze dziewczynę: – Czy chciałabyś się pobawić w czarodzieja? – A na czym ta zabawa miałaby polegać? – Pójdziemy do mnie do domu. Będziemy kochać się całą noc, a ty rano znikniesz. Na lekcji polskiego: – Jasiu, jakiego rodzaju jest słowo „budżet”? – pyta nauczycielka. – Żeńskiego, proszę pani. – Jesteś pewien?! – Tak, bo ma dziurę! Stoi Jasiu na holu i powtarza: to bez sensu, bez sensu! Podchodzi sprzątaczka i pyta: – O co Ci chodzi Jasiu? Jasiu na to: – Jak byłem w klasie puściłem bąka i pani kazała mi wyjść z klasy a sami siedzą w tym smrodzie. Kobieta urodziła chłopczyka, bardzo rudego. I w płacz. Lekarz z porodówki pyta, co się stało. – A bo panie doktorze, ja brunetka, mąż brunet, a dziecko sam pan widzi. Już data porodu coś się staremu nie podobała. – Niech się pani nie martwi, ja to załatwię.

Podszedł doktor do męża na korytarzu i zaczyna go wypytywać. – Jak często współżyjecie? – Z pięć razy na tydzień. – Co pan tu opowiadasz, jestem lekarzem i znam się na tym. – No panie doktorze, tak z cztery razy na miesiąc. – Nie opowiadaj pan mi tu bzdur. – Przyznam się, raz na pól roku. Na to lekarz ciągnie go na porodówkę i mówi: – I patrz pan, coś pan narobił tym zardzewiałym sprzętem! Blokowisko, niedzielne popołudnie. Mąż do żony posłał znaczące spojrzenie, żona wzruszając ramionami wskazała małego Jasia. -Jasiu, dziecko kochane posłuchaj tatusia i idź do kuchni, powyglądaj sobie przez okno. Jasiu posłuchał, ale po chwili krzyczy z kuchni. – Tato, tato! – Co, syneczku? – U Kowalskich też się bzykają, bo Arek w oknie stoi! Dwóch facetów łowi ryby. Jednemu z nich biorą co chwile, a drugi tylko moczy kije w wodzie. Ten pechowy wreszcie nie wytrzymał: – Proszę mi powiedzieć, na jaką przynętę pan łowi? – Łapię na pastylki na syfilis – zadrwił ten drugi. Pechowy zostawia sprzęt na brzegu i pędzi do apteki. – Poproszę 4 opakowania pastylek na syfilis. – A co, złapał pan? – zainteresował się życzliwie aptekarz. – Jeszcze nie, ale znam super miejsce! Przychodzi facet do szpitala i mówi: – Chciałbym, żeby mnie wykastrowano.

Pani Wiśniewska, czy pani wie, że w nocy na pani polu wylądowali komandosi? – Kto wylądował? – No... komandosi! Takie, co to atakują od tylu... – Patrzaj pani, ja ze swoim chłopem już tyle lat żyje i nie wiedziałam, że on komandos... Maż i żona kładą się spać. – Dobranoc matko sześciorga dzieci – mówi mąż. Na co żona: – Dobranoc ojcze jednego. – Ach, czuję się jak bateryjka – żartuje po stosunku kochanek. Jestem do cna wyczerpany! – Ech wy, faceci, a potem się dziwicie, że się was wymienia... Pewnego dnia spotyka miś zajączka, który ma na uszach prezerwatywy. – Te, zając, co jest grane, po co ci te prezerwatywy na uszach?! – Bo jestem smutny, mam kiepski humor i w ogóle... – No dobra ale po co Ci te prezerwatywy na uszach?!!! – Bo podkreślają mój ch..owy nastrój. Maryśka pisze list do przyjaciółki: „...Mój Stasiek to chyba jakiś zboczeniec. Ciągle chce mnie pieprzyć! Wystarczy że się schylę on mnie bierze od tyłu. Zaczynam prać – bierze mnie od tyłu zamiatam podłogę – bierze mnie od tyłu zmywam naczynia – bierze mnie od tyłu! Mówię ci koszmar. Całuję – Maryśka. P.S. Przepraszam za niewyraźne pismo bo Stasiek...” Zaczaił się wilk na czerwonego kapturka. Gdy dziewczynka nadeszła wilk rzucił się na nią.... i ją zgwałcił. Spodobało mu się, to ją zgwałcił jeszcze raz, i jeszcze raz. Po kilku następnych razach pada wycieńczony obok Kapturka. Czerwony Kapturek unosi się na łokciach i spokojnie pyta: – Wilku, masz ty chociaż zaświadczenie, że nie jesteś chory na aids? – Pewnie, że mam! – No to możesz je podrzeć...

n NASZA WALENTYNKA


NASZE MIASTO

GIŻYCKO ZE STARYCH ZDJĘĆ

MAZURSKI GONIEC

400 LAT

23

MIASTA


24

MAZURSKI GONIEC


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.