Linia #32 2018

Page 1

ZASI AN E NIE

I

ZEBRAN E

PLON Y

C ZEKAJ

D O PI ERWSZEG O MOJA PODKOWA • PSZC ZELI Ń SKI EPI ZO D M ALAR ZA • SĄSI EDZKI PREZEN T • KSI ĄŻKA „ TWAR D Y"

M I STRZ ZAPAŁA O M AZOWSZU


2

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

3

Autor: Tomasz S. Róg

Zasiane - Zebrane

ybraliśmy lokalnych przedstawicieli. Niektórzy się smucą, a inni z wyborów są zadowoleni. Burze przebrzmiały, głosy przeliczono i wrócono do swoich zajęć. Pozostały tylko ulotki w skrzynkach niezamieszkanych domów, a wiszące jeszcze banery szybko jednak zniknęły, po upomnieniach mieszkańców. No właśnie, kandydaci zobowiązani są usunąć w terminie 30 dni po dniu wyborów swoje materiały promocyjne. Ostatnio trafiłem na związaną z tym tematem ciekawostkę. W niewyczerpanym źródle archeologicznych skarbów, jakim są Pompeje, kilka dni temu odkryto nic innego jak starożytne ogłoszenie wyborcze. Na kamiennych płytach, starannie wykaligra-

W

w doskonałym stanie. Były to hasła wyborcze ówczesnej kampanii. Popiół wulkaniczny, który zasypał Pompeje, doskonale zakonserwował budowle i przedmioty, co pozwala poznać nam dość dokładnie wygląd rzymskiego miasta średniej wielkości i życie jego mieszkańców. Trudno sobie wyobrazić, jaką karę zapłaciłby wymieniony wyżej budowniczy gdyby obowiązywały go takie same regulacje, jak naszych kandydatów.

decznie dziękuję, tak jak i za Wasz czas, poświęcony na czytanie miesięcznika kulturalno-społecznego LINIA. Chciałoby się powiedzieć: kto sieje wiatr, zbiera burzę, ale jest to nacechowane negatywnie. W naszej przygodzie natomiast wiele było dobrego. Jak chociażby plony, jakie przyszło nam zebrać po trzech latach wydawania periodyku o nazwie LINIA. Umieszczony w pierwszym numerze „Linii” artykuł p.t. „Twardy” doprowadził ostatecznie do powstania książki, nie tylko opowiadającej losy tej postaci, ale także wiele mówiącej o życiu ówczesnej Podkowy Leśnej. Książkę tę będzie można dostać już na przełomie stycznia i lutego. Natomiast cykl „Rozmowy z mistrzem Zapałą” był swoistą zapowiedzią kalendarium, szczegółowo opisującego kolejne lata działalności Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Pierwszy tom tego kalendarium miał swoją premierę 30 listopada. Tymi pozytywnymi akcentami pragnę się z Wami pożegnać, do następnego przeczytania :)

Czas końcoworoczny to okres podsumowań. W tym przypadku chciałbym, aby były krótkie, bo spieszno mi do życzeń. Gdy usiedliśmy z małą grupką mieszkańców Otrębus i okolic przy stole, równo trzy lata temu, wpadliśmy na pomysł, aby założyć lokalną gazetkę. Dlaczego nie? Najwyżej zbankrutujemy. Tak też się stało, przynajmniej w aspekcie ekonomicznym. Nawiązane kontakty, rozwinięte socjalne nici - „linie", dały nam wiele bezcennej wiedzy i przeżyć. Od początku naszym celem nie było informowanie o działalności władz, a bardziej relacjonowanie życia Tomasz S. Róg wspólnoty lokalnej, motywacja do rozwijania aktywności społecznej oraz upowszechnianie lokalnej kultury i historii. 1 M. Gierula, Polska prasa lokalna Według szacunków medioznawców jedynie 1989–2000. Typologia ispołeczne funkcjo9,4% pism lokalnych uzyskuje dochód i jest nowanie, Katowice 2005, s. 180. fowano „ Proszę was, wybierzcie Elvio Sabi- w stanie utrzymać się na rynku1 . Udawało no, budowniczego godnego państwa, dobrego nam się to dzięki pomocy reklamodawców człowieka". Napisy zachowały się niemal oraz radnego Jacka Pachnika. Za to ser-

STOPKA REDAKCYJNA REDAKTOR NUMERU: TOMASZ S. RÓG | TEL: 72322721 1 | redakcja.linia@gmail.com | facebook.com/miesieczniklinia REDAKCJA I SKŁAD: TOMASZ S. RÓG SKŁAD PRZY UŻYCIU: SCRIBUS, OPEN SOURCE DESKTOP PUBLISHING

NAKŁAD: 1 000 EGZEMPLARZY

ADRES REDAKCYJNY: MIESIĘCZNIK LINIA, RADZIWIE 7/423 01 -1 64 WARSZAWA

WYDAWCA: FLEMINGWAY - TOMASZ RÓG, RADZIWIE 7/423 01 -1 64 WARSZAWA

DYSTRYBUCJA: Miesięcznik dostępny w wybranych sklepach oraz bibliotekach w obrębie Brwinowa, Podkowy Leśnej, Kań oraz Otrębus. PODZIĘKOWANIA DLA AUTORÓW TEKSTÓW: ANDRZEJ MĄCZKOWSKI, JAN SADOWSKI, JACEK PACHNIK, B. R. UTTO, WALDEMAR MATUSZEWSKI I INNI PODZIĘKOWANIA ZA POMOC PRZY REDAGOWANIU: ANDRZEJ MĄCZKOWSKI, GRZEGORZ PRZYBYSZ, ANNA SZMULEWICZ, KAROLINA ZALEWSKA, PORTAL OTREBUSY.PL ORAZ PODKOWA LEŚNA - MIASTO OGRÓD. PODZIĘKOWANIA ZA POMOC PRZY DYSTRYBUCJI: JACEK PACHNIK, ADAM FEDOROWICZ, PAWEŁ KOMENDER, PIOTR I JUSTYNA KOWALCZYK, AGATA I RYSZARD PUCHALSCY I INNI.

Redakcja miesięcznika LINIA nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam oraz listów do redakcji.


4

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Brwinów | Autorka: Iwona Cichocka

Nie czekaj do pierwszego d jutra, od poniedziałku (którego to już), od nowego roku (to samo mówiłam rok temu) - pułapka okrągłych dat, symbolicznych cyfr, bilans zysków i strat. Zmienię się, a najlepiej Ciebie. Zrobię to i tamto. Będę to i owo. Wszystko na raz. Schudnę, rzucę palenie, zacznę biegać, nauczę się angielskiego, zmienię pracę. Chciałabym, ale się boję. Chciałabym, ale mi się nie chce. Lista chceń się wydłuża, a punktów zrealizowanych nie ubywa. Na co czekam? Na lepsze kiedyś? Że zacznie mi się chcieć tak, jak mi się nie chce? Że jutro będę bała się mniej? Znasz to?

O

Od dawna myślałam, by zmienić pracę. Rozum mówił: przecież nie masz co narzekać. Miałam fajną szefową, lubiłam ludzi, z którymi pracowałam i to, co robiłam. Obaw miałam więcej niż motywacji, by szukać swojego nowego, zawodowego miejsca. Ale czułam, że potrzebuję zmiany, nowych wyzwań, spróbowania czegoś, czego może do tej pory jeszcze nie robiłam. Bo kiedy, jak nie teraz? Metryka jest nieubłagana i nie ma co się czarować. Do młodzieży świat należy. Według pracodawców najlepiej 25-letniej z 10-letnim doświadczeniem zawodowym. Powiedziałam sobie, że to jest ten czas, to jest ten moment i po konsultacji rozumu z sercem poszłam za głosem serca. Zaryzykowałam. Otworzyłam się na nowe, nieznane. Obawiałam się, bo ktoś mądry powiedział kiedyś, że zmiany przestawiają nas z pozycji mistrza na pozycję ucznia. Popełniam błędy. Uczę się. Pilnie. Dobrze mi z tym.

Pamiętam, jak po urodzeniu drugiego dziecka chciałam zadbać o siebie. O swoje zdrowie i kondycję. Po babsku mówiąc schudnąć. Ale nie katując się dietami, bo ja lubię jeść, a owoce kakaowca to moja cicha słabość. Chciałam lepiej czuć się we własnym ciele, bo kto wie, ile jeszcze lat będzie mi ono służyć za zbroję. Tylko jak ściągnąć z fotela leniwca umieszczonego wygodnie z ulubioną książką i gorącym kakao? Kto by mi kazał? Miewałam sezonowe zrywy. Biegałam. Codziennie. Regularnie. Rano lub wieczorem. Polubiłam to. Widziałam i czułam efekty. Motywowało. Ale po pewnym czasie zarzucałam to i wracałam do starych, złych nawyków. Znów rdzewiałam. Wzloty i upadki. Bo stres, bo męczący dzień w pracy, bo potrzeba snu była silniejsza, bo ktoś nadepnął na odcisk, a czekolada szybciej koiła troski, niż bieg w pocie czoła o jakiejś nieludzkiej porze lub przy pogodzie pod psem. Wtedy szła w ruch Chodakowska w zaciszu domowym. Na maksa, bo ja nie lubię na pół gwizdka. Szybko mnie to jednak nudziło. Koleżanka wyciągała mnie na nordic walking. Fajnie, bo dotlenić się można i pogadać, ale ja potrzebowałam się zmęczyć, spocić, umordować wręcz, czuć, że moje ciało pracuje od stóp do głów. Inna zabierała na basen, ale wodnik szuwarek ze mnie żaden, chyba, że latem nad morzem. Z jeszcze inną fikałam na zumbie. Ale wciąż szukałam czegoś odpowiedniego dla siebie. Swojej niszy. I wtedy trafiłam na samoobronę w ramach sztuki walki jujitsu. I wpadłam jak śliwka w kompot. To było to. Mam tu wszystko, czego szukałam. Robię coś, czego nigdy wcześniej nie

robiłam i o co nigdy wcześniej sama bym się nie podejrzewała, że jestem w stanie. Mimo regularności treningów nie ma tu miejsca na znudzenie. Jest za to miejsce na pot, na doskonalenie samego siebie bez względu na wiek, wzrost czy wagę, na samodyscyplinę i co dla mnie najważniejsze na przełamywanie własnych słabości tkwiących gdzieś z tyłu głowy. Na przyjaźń, wzajemną pomoc i szarlotkę z lodami zajadaną bez wyrzutów sumienia. Dziś nie patrzę, jaką liczbę wskazuje moja łazienkowa waga. I bez niej wiem, że filigranowa nie byłam i nie będę. Lubię swoją zbroję. I wiem, że lęk waży dużo więcej. Przydeptuje nasze skrzydła niczym głaz. A ja chcę latać, choć niekoniecznie samolotem. Jeszcze chwila i przywitamy nowy rok. Nie czekaj do pierwszego. Chyba, że na wypłatę. Pomyśl, co możesz zrobić dzisiaj, by jutro być o krok bliżej tego, co ważne dla Ciebie. I podnieś rękawicę, którą rzuca Ci życie.

Piszą dla nas:

Iwona Cichocka - Wieloletnia mieszkanka Brwinowa. Energiczna, z entuzjazmem podchodzącą do życia. Lubi działać na rzecz drugiego człowieka oraz dzielić się swoimi przemyśleniami.


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

5

Podkowa Leśna | Autor: Karol Kühn

„Moja Podkowa” P

odkowa Leśna towarzyszy mi od pierwszych dni spędzonych na świecie. W parafii pw. Św. Krzysztofa zostałem ochrzczony przez wspaniałego człowieka, księdza Leona Kantorskiego. To w Podkowie Leśnej spędziłem pierwsze lata edukacji szkolnej, najpierw w szkole przy ulicy Lipowej, potem w tzw. dużej szkole przy obecnej ul. Jana Pawła II. Z dużym sentymentem wspominam olbrzymi gmach tej szkoły, salę gimnastyczną i ogrom dzieciaków. Pamiętam pierwsze lekcje matematyki z Panią Padee. To w Podkowiańskiej podstawówce chodziło się na pierwsze „solówki” kolegów, pierwsze w życiu wagary, a także pierwsze randki.

partyjkę kart i lampkę koniaku. Potrafili siedzieć przy kartach godzinami i dyskutować. Dopiero wiele lat po śmierci Dziadka Tadzia dowiedziałem się o jego wojennych, skomplikowanych losach. Według dokumentów, po wyruszeniu z garnizonu w Równe i wzięciu do niewoli po kampanii wrześniowej, prawie całą wojnę spędził w Oflagach. Tymczasem różne dokumenty z IPN i zdjęcia z domowego archiwum mówią co innego. Choćby zdjęcie ze ślubu Dziadka, na którym jest jego dowódca gen. Stanisław Maczek. Podkowę opuściłem na kilka lat. Przeniosłem się do nowej podstawówki w Otrębusach prowadzonej przez wspaniałą dr Joannę Jabłońską. Do Podkowy Leśnej wróciłem w latach licealnych i znowu spotkałem się z dr Jabłońską. Zaskakująca była zmiana podejścia do nas, uczniów liceum. Przez dr Jabłońską byliśmy traktowani jak „dorośli”. W Liceum na Wiewiórek uczono nas jak myśleć samodzielnie, jak patrzeć na świat poza ramką, jak wybierać to co dla nas jest najlepsze. Wspaniałe lekcje filozofii z Markiem Wichrowskim, prawdziwe zajęcia z biologii w „piwnicznym laboratorium”, czy piątkowe lekcje angielskiego. Dodatkowe zajęcia, o których mogli marzyć uczniowie innych szkół, historia sztuki, rosyjski, francuski, niemiecki czy nietuzinkowe zajęcia z plastyki z Jakubem Ćwieczkowskim. Cały ten rozgardiasz szkolny, wojny na szyszki, „boisko” do kosza czy magiczne oczko wodne wspaniale ogarniała dyrektor Izabela Olędzka.

Każdą wolną chwilę spędzało się w Podkowie Leśnej, tam mieszkała większość znajomych. To w Podkowie jeździliśmy na rowerach na diabelską górkę, żeby po rozpędzeniu się wskakiwać do wyschniętego stawu. Jak człowiek się zmęczył i pragnienie przycisnęło, wtedy jeździliśmy do księdza Leona Kantorskiego. Zawsze miał dla nas zimną wodę, a jak skończyła się w Polsce komuna, pojawiała się także magiczna Coca-Cola. Wtedy, w połowie lat 90-tych xx wieku nikt z nas nie przypuszczał z jak wielkim bohaterem mamy kontakt. W szkole nikt nie uczył o opozycji antykomunistycznej, o poświęceniu duchownych w walce z komuną czy mszach beatowych organizowanych przez księdza Leona. Ksiądz Leon był częstym gościem w moim Podkowiańskie Liceum Ogólnokształcące domu. Przychodził do Dziadka Tadzia na nr 60 przy ulicy Wiewiórek było dla mnie

miejscem magicznym. Tam poznałem wielu wspaniałych ludzi, zarówno uczniów jak i pedagogów. Niektóre z tych znajomości trwają do dzisiaj. Liceum w Podkowie nie ukończyłem, los rzucił mnie do Pruszkowa ale do Podkowy zawsze wracałem. Później w życiu zawodowym spotkałem się z dawnymi nauczycielami z Wiewiórek, dr Jabłońską, prof Markiem Wichrowskim czy Panią Ziembą, która uczyła nas historii sztuki. Podkowa Leśna zawsze była dla mnie miejscem niemal baśniowym, pełnym zagadek, wspaniałej architektury i nietuzinkowych ludzi. W Podkowie Leśnej spędziłem dużą część wolnego czasu i żadnej chwili nie żałuję.

Piszą dla nas: Stanisław Kühn Mieszkaniec Otrębus. Działa społecznie w organizacjach pozarządowych oraz w Radzie Gminy, jest sekretarzem Rady Społecznej Funduszu Zasłużonych Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Współpracuje z Urzędem ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, Instytutem Pamięci Narodowej, Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Kancelarią Premiera i Kancelarią Prezydenta RP. Karol


6

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Pszczelin | Autor: dr inż. Jan Sadowski

Pszczeliński epizod malarza Czesław Kowalski-Wierusz mieszkał w Brwinowie- Pszczelinie ponad 1 0 lat.

zesław Kowalski-Wierusz urodził się w 1882r, był synem Alfreda właściciela ziemskiego, wybitnego malarza. Czesław edukację rozpoczął w Warszawie. Od 1904 r. studiował architekturę w Wyższej Szkole Technicznej w Monachium. Malarstwa uczył się w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Na dalsze studia wyjechał do Paryża, a w latach 1909 - 1914 uczył się w pracowni ojca Alfreda. Czesław był uczestnikiem wojny w 1920 roku. Mieszkał wtedy w Wilnie , gdzie w 1930 roku urodziła mu się córka Joanna, która również była bardzo uzdolniona. Po studiach artystycznych została profesorem malarstwa na paryskim uniwersytecie Sorbona. Czesław Kowalski Wierusz malował głównie pejzaże i portre-

C

ty. Przed drugą wojną światową odbyła się jego wystawa malarstwa w warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Po II wojnie światowej zamieszkał w Gdańsku, a następnie w 1957 roku przeprowadził się z żoną do Pszczelina. Żona została zatrudniona w Krajowym Centrum Doskonalenia Kadr i Upowszechniania Postępu w Rolnictwie Brwinów Pszczelin. Czesław natomiast malował i organizował wystawy trzech pokoleń Wieruszów-Kowalskich: ojca, córki i swoje. Przyjaciele z Pszczelina byli zapraszani na te wystawy. Mnie przypomina się najbardziej wystawa trzech pokoleń Wieruszów -Kowalskich w pięknym Muzeum w Ciechanowcu. Pamiętam z tej wystawy obraz ojca Alfreda pt. „Przeprawa przez rzekę” (przedstawiający ludzi w pięknych powozach ciągnionych przez dorodne konie). W odróżnieniu do swego ojca, który malował głównie pejzaże przedstawiające krajobrazy przyrodnicze i portrety mężczyzn, córka Joanna Wierusz– Kowalska przedstawiała sztukę nowoczesną. „Człowiek rodzi się, rośnie, zaczyna czytać, pisać i rysować" - mówiła Joanna Wierusz-Kowalska , chcąc wytłumaczyć, w jak naturalny sposób wybrała sobie zawód.

Czesław Kowalski-Wierusz, źródło: wikipedia

wraz z żoną od 1967 roku mieszkał w Warszawie, a żona przyjeżdżała do pracy w Pszczelinie. Zmarł na zapalenie płuc w 1984 roku, a więc przeżył 102 lata i był bardzo sprawny umysłowo i fizycznie. Grób Czesława Kowalskiego-Wierusza znajduje się na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Piszą dla nas:

- ur. w Kazimierzy Małej 6 stycznia 1932 roku. Od 1975 r. mieszka w brwinowskim Pszczelinie, gdzie był dyrektorem Technikum Rolniczego oraz kierownikiem Zakładu Doskonalenia Szkół Rolniczych przez ponad 30 lat. Autor Spora część prac Czesława Kowalskiego– artykułów około-pszczelińskich oraz Wierusza znajduje się obecnie w Muzeum wspomnień.

Podlaskim w Białymstoku, a także w suwalskim Muzeum Okręgowym. Czesław

Reklama bezpłatna

dr. inż. Jan Sadowski

Kowalski-Wierusz Czeslaw „Na Polowanie", 1 949 Wilno fot. internet


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

7

Brwinów, Otrębusy, Karolin

Kalendarium „Mazowsza” – sąsiedzki prezent listopada 2018 roku w Domu Polonii przy Krakowskim Przedmieściu 64 w Warszawie, miał miejsce uroczysty wieczór promocyjny wydawnictwa jubileuszowego związanego z 70. rocznicą powołania do życia PZLPiT „Mazowsze” im. Tadeusza Sygietyńskiego. Światło dzienne ujrzał długo oczekiwany pierwszy tom kalendarium Zespołu z Karolina za lata 1948 – 1973, zatytułowany „Czas narodzin i rozkwitu”. Honorowym gościem wydarzenia był wieloletni tancerz i choreograf „Mazowsza” - Witold Zapała. Obecni byli liczni „Mazowszanie” – ci najstarsi (z okresu, który obejmuje ten pierwszy tom) i ci młodsi (z tomów drugiego i trzeciego). Wieczór prowadzili pani Lidia Giersberg („mazowszanka” z drugiej połowy lat 50.) oraz Jacek Zienkiewicz (aktor scen warszawskich i Teatru Na Pustej Podłodze).

30

Autor kalendarium Waldemar Matuszewski postawił sobie za cel odnotowanie wszystkich (!) koncertów, podróży krajowych i zagranicznych oraz regionów etnograficznych kolejno wzbogacających program koncertowy tej instytucji artystycznej, która w krótkim czasie zyskała światową rangę i renomę. Nic też dziwnego, że ten pierwszy tom ma 440 stron! To wydawnictwo jest rodzajem sąsiedzkiego prezentu dla legendarnego „Ambasadora kultury polskiej” – zarówno bowiem autor, jak i wydawcy: Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Podłodze pamięci Tadeusza Łomnickiego (TNPP) oraz miesięcznik kulturalno-społeczny „Linia”, są ściśle związani z gminą Brwinów, w której „Mazowsze” ma siedzibę od początku swego istnienia. Wydawca miesięcznika – Jacek Pachnik, mieszkaniec Otrębus, najbliższy sąsiad kompleksu parkowo-pałacowego Karolin – przyjął także obowiązki menadżera całego wydawniczego przedsięwzięcia. Zaś redaktor naczelny „Linii” Tomasz Róg, od dwóch lat zamieszcza na łamach pisma zapowiadający wydawnictwo cykl wywiadów zatytułowany „Z rozmów z Mistrzem Zapałą o <Mazowszu>”. Tych „sąsiedzkich” tropów jest znacznie więcej – autorowi pomagali m.in. brwinowianie: Adam Gzyra (filmowe wywiady z Mistrzem) i Zbigniew Kret (przeszukiwanie archiwalnej prasy piszącej o „Mazowszu”, pani Katarzyna Klepacz – mieszkanka Otrębus (a więc gminy Brwinów) – czuwająca przez blisko 60 lat nad „mazowszańskimi” kostiumami. Cały zespół współpracowników, któremu ze sceny podczas uroczystości autor dziękował z imienia i na-

zwiska, uwieczniony został w wydawnictwie.) i cały zespół współpracowników (wśród nich Michał Pachnik – autor tłumaczenia na język Prowadzący uroczystość podkreślili symboli- angielski) pracowali „con amore”, czyli spokę miejsca wybranego na promocję „mazow- łecznie. szańskiego” wydawnictwa: dokładnie Wydawnictwo nie mogłoby powstać bez nanaprzeciwko mieszkała Mira Zimińska-Sygie- szych darczyńców i bez sponsora strategicztyńska, a goszczące promocyjny wieczór Sto- nego - Centrum Technologii Płatniczych IT warzyszenie „Wspólnota Polska”, ma za CARD oraz bez wsparcia ze strony Fundacji podmiot swojej działalności tych, do których Juana Soriano, Banku Spółdzielczego w Białej jeździło ze swymi koncertami „Mazowsze” – Rawskiej i zaprzyjaźnionego z brwinowskim środowiska polonijne rozsiane na całym światem kultury Miejskiego Domu Kultury świecie. w Lubaniu Zaraz na początku wieczoru, symbolicznego „odsłonięcia” okładki kalendarium dokonały autorki wspaniałego opracowania plastycznego i składu graficznego, panie Małgorzata Pawłowska i Gabriela Szpot (prywatnie: mama i córka). Pierwszy egzemplarz powędrował (oczywiście!) do rąk Mistrza Zapały. Kolejne do rąk: pana Włodzimierza Sandeckiego - dyrektora „Mazowsza” w latach 90. XX wieku, pana Henryka Gazdy - wieloletniego kostiumologa Zespołu i wielu innych zasłużonych dla Zespołu z Karolina osób. Egzemplarzami zostali obdarowani – zgodnie z wcześniejszą umową – darczyńcy Stowarzyszenia TNPP. Śpieszymy donieść, że niski nakład wydawnictwa (wydawców stać było jedynie na 500 egzemplarzy) rozchodzi się wśród naszych dotychczasowych darczyńców w błyskawicznym tempie i jeżeli jeszcze (z obowiązku) podajemy numer konta Stowarzyszenia TNPP (Bank Spółdzielczy w Białej Rawskiej, rachunek nr: 04 9291 0001 0099 7254 2000 0010, tytułem: „na działalność statutową Stowarzyszenia”), to już z obawą, że egzemplarzy może nie starczyć dla spóźnionych darczyńców. Kontakt mailowy: stowarzyszenietnpp@gmail.com. Warto dodać, że zarówno autor kalendarium, jak

Kalendarium „Mazowsza” to kolejny - obok filmów o aktorze Wacławie Kowalskim i kpt. Henryku Walickim ps. „Twardy”, jak i książki o tym bohaterskim dowódcy, autorstwa pani Barbary Walickiej – przykład trwałego efektu działalności kulturotwórczej miesięcznika „Linia” i osób współpracujących z jego redakcją


8

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Podkowa Leśna, Brwinów, Otrębusy | Autor: Barbara Walicka

W domu nie rozmawiało się o wojnie Z

amieszczony w pierwszym numerze „Linii” artykuł p. Waldemara Matuszewskiego o dowódcy kompanii „Brzezinka” wywołał istotne następstwa – przyczynił się do powstania filmu dokumentalnego o kpt. Henryku Walickim ps. „Twardy” (premierowa projekcja odbyła się 30 września 2017 w Podkowie Leśnej). Nie wszystkie cenne materiały zgromadzone podczas prac nad filmem zostały wykorzystane, toteż powstał pomysł, aby zachować je w formie książki. Z radością i satysfakcją informujemy naszych Czytelników, że pod koniec grudnia 2018 ukaże się Mała historia Podkowy Leśnej; „Twardy”. Opinia mieszkanki Podkowy Leśnej, p. Heleny Sarny, zajmującej się historią II wojny światowej, która w liście do autorki Barbary Walickiej pisze: S zanowna Pani,

Poniżej przedstawiam swoje wrażenia i uwagi dotyczące Pani książki. Pod względem zgodności informacji zawartych w książce z innymi źródłami wiedzy, nie znalazłam żadnych sprzeczności. W szczególności informacje w niej zawarte pokrywają się z tymi, jakie zawarte są w książkach Lecha Dzikiewicza (, , Kompania Brzezinka”, , , Szczęście tylko na wirażach”). Nie znajduję również żadnych sprzeczności z dostępną mi dokumentacją archiwalną - dotyczącą działalności zbrojnej w okolicach Podkowy Leśnej, w czasie okupacji hitlerowskiej, a znajdującą się w zasobach archiwalnych zgromadzonych w podkowiańskiej bibliotece. /…/ Generalnie książkę /…/ oceniam bardzo pozytywnie. Zwraca uwagę bardzo staranne przygotowanie książki pod względem wykorzystanych źródeł. , ,Twardy, czyli mała historia Podkowy Leśnej'' przybliża nam postać bohatera okresu walki z okupantem - najbardziej rozpoznawalnego na terenie Podkowy Leśnej i okolic dowódcy. Jest równocześnie źródłem informacji na temat Podkowy Leśnej okresu okupacji. Z wielką przyjemnością przyjmuję książkę - jako źródło wiedzy o historii naszego miasta. Pozostaje mieć nadzieję, że ta bardzo udana praca zostanie ciepło przyjęta przez czytelników/…/. Z wyrazami szacunku, Helena Sarna

Książka o dowódcy kompanii „Brzezinka” zaczyna się słowami: W domu nie rozmawiało się o wojnie. Zresztą pod tym względem nie byliśmy wyjątkiem. Ci, co przeżyli okupację, nie kwapili się, by przywoływać temat. Pamiętam, że kiedy w 1956 roku pewna znajoma zachęcała nas do obejrzenia „Kanału" Wajdy, bowiem – jak podkreślała z entuzjazmem – w filmie nareszcie został pokazany dramat tamtych czasów, nasza matka podziękowała jej krótko: – Droga pani, widziałam na własne oczy. I to mi najzupełniej wystarczy. Matka i starsze rodzeństwo nie poruszali tych Spraw. A ja nie zadawałam pytań; najpierw byłam za mała i po prostu nie umiałam mówić. Umiejętności przemilczania uczyłam się od najwcześniejszego dzieciństwa. Od samego początku wiedziałam, gdzie przebiega granica, znałam miejsca niedostępne dla słów. Milczenie schroniło godność i pozwalało zachować obraz ojca nienaruszony. Za-

równo w pierwszych latach po wojnie, gdy na wszechobecnym plakacie Włodzimierza Zakrzewskiego żołnierz Armii Krajowej był przedstawiany jako „zapluty karzeł reakcji” i potem, gdy sytuacja stopniowo ewoluowała, a zastępy członków różnych organizacji odwołujących się do działalności konspiracyjnej rosły. Upływ czasu zakonserwował w naszej rodzinnej pamięci portret, którego nie zachlapały odpryski zmieniających się ideologii. Jednakże stwierdzenie, że jestem autorką tej książki, byłoby z mojej strony nadużyciem; napisała ją pamięć naszej rodziny i podkowian bezpośrednio lub pośrednio zaangażowanych w konspirację na terenie Podkowy Leśnej, powstała z materiałów dotyczących kompanii „Brzezinka”, której mój ojciec kpt. Henryk Walicki „Twardy” był organizatorem i pierwszym dowódcą, z różnych odszukanych w archiwach dokumentów. Wojna nie skończyła się ze śmiercią bohaterów. W roku 1945 działania ustały, lecz nie był to kres ścierania się nurtów, które doprowadziły do wybuchu światowego konfliktu. Echa i skutki sprzecznych ideologii i postaw dawały o sobie znać, kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, a także później i jeszcze później. Psychologowie i genetycy są zdania, że dziedziczymy po przodkach nie tylko cechy fizyczne, lecz także sposób myślenia; w części dotyczącej Podkowy Leśnej czasów powojennych starałam się ukazać i ten aspekt. Barbara Walicka


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

9

Podkowa Leśna | Autor: Barbara Walicka

Pani Jadwiga Jaroszowa C

hodnik na ulicy Modrzewiowej, gdzie najczęściej widywałam panią Jaroszową, był miejscami nierówny; zwykle szła tamtędy uważnie, żeby się nie potknąć, mocno trzymając w rękach dużą skórzaną torbę, w której grzechotały bańki z grubego szkła, płaskie metalowe pudełka do sterylizacji. W środku znajdowały się igły, strzykawki, gumowe gruszki do lewatywy, gaza, bandaże, szpatułki, a także inny sprzęt potrzebny do wykonywanej przez nią pracy. W tamtych czasach była jedyną w Podkowie pielęgniarką i masażystką. Przemierzała na piechotę cały teren, wykonując zlecone przez lekarza zabiegi. Z racji uprawianej profesji znali ją wszyscy. A ona znała wszystkich i, jak mówiliśmy żartem, w niektórych przypadkach wiedziała o mieszkańcach Podkowy znacznie więcej niż bohaterowie jej opowieści. Doskonale pamiętam, jak przychodziła robić mojej mamie masaż, a potem zasiadała w fotelu, aby wypić szklankę herbaty, i oznajmiała: - Pani Heleno, to wielki temat, ale ja opowiem w skrócie… Te „skróty”, zdobione licznymi dygresjami, bywały znacznie obszerniejsze od komunikatu podstawowego. A przy tym wątki ocierające się wręcz o skandale, w jej opowieściach zyskiwały inny, bardziej uniwersalny wymiar. Panią Jaroszową cechowała wielka ciekawość świata, tak więc ani losy ludzkie, ani wydarzenia stanowiące ich tło nie były jej obojętne. Miała też dar epicki. Relacjonowane przez nią nowinki, często bardzo soczyste, były - stosownie do prezentowanego wątku - tragiczne, skandaliczne, zdumiewające… Stanowiły jaskrawy kontrast z wiadomościami, jakich dostarczała ówczesna prasa, zapełniona długimi, nudnymi jak flaki z olejem artykułami dotyczącymi ekonomii, polityki, naszpikowanymi drętwą terminologią, przemówieniami działaczy różnego szczebla podawanymi in extenso, opatrywanymi usypiającymi umysł komentarzami. Zafascynowana tym, co widziała i słyszała, dzieliła się swymi obserwacjami i przemyśleniami. W tamtych czasach żadna z burych, szczelnie pokrytych drobnym druczkiem gazet nie była w stanie zaspokoić potrzeby zerknięcia na stronę życia, gdzie dramat – nieoficjalnie, poza dozwolonym urzędowo schematem - splata się z komedią, a wady i przywary z wielkimi zaletami. Opowieści pani Jaroszowej – a była znakomitym obserwatorem - cechowała niezwykła świeżość, a przy tym nie miały w sobie nic z prymitywnej, brukowej plotki. I nie z każdą

pacjentką dzieliła się swymi spostrzeżeniami. Wiedziała, co komu może powierzyć, komu zaufać na tyle, aby przekazywane dalej łańcuszkiem informacje nie naruszyły granic przyzwoitości. Ta niewysoka, dość przysadzista kobieta była naprawdę zapracowana – oprócz bieganiny po rozległej przecież Podkowie, miała na głowie dom, czworo dzieci, a więc pranie, prasowanie, gotowanie. W tamtych czasach wieczory spędzało się nie przed telewizorem, lecz na cerowaniu skarpetek i robieniu na drutach swetrów. Państwo Jaroszowie mieszkali przy Modrzewiowej na parterze domu, gdzie przedtem znajdowała się szkoła przełożonej pani Marii Knoff. Przenieśli się tam ze „Stasinka” - nieruchomości na rogu Topolowej i Bukowej, należącej do zamożnych fabrykantów, państwa Bauerertzów. Na tamtej posesji, oprócz willi właścicieli, stał domek przeznaczony dla ogrodnika i jego rodziny. Tym ogrodnikiem był pan Jarosz, który przed przyjazdem do Podkowy pracował u hrabiego Tarnowskiego. Otoczony białym płotkiem ogród na Topolowej, jedyny w swoim rodzaju, odznaczał się niezwykłą urodą. Można było w nim podziwiać i rzadkie, i dość pospolite rośliny skomponowane z niezwykłym smakiem. W ogrodzie na Topolowej w czerwcu pachniały poziomki i truskawki – każdy krzaczek otaczał upleciony ze słomy kołnierzyk, chroniący przed ziarenkami piasku, jakie z kropli deszczu, odbijając się od podłoża, mogły nanieść na owoce. Pamiętam również tamtejszy okazały czerwony dąb - Quercus rubra. Znane mi z podkowiańskiego lasu dęby nie dawały takich owoców – żołędzie z dębu na Topolowej miały płytsze, gęsto pokryte gruzełkami miseczki, czerwono-brązowe orzechy były krótsze, jakby trochę przysadziste. W moich zbiorach stanowiły prawdziwy skarb. O ile dziś jeszcze niektórzy z mieszkańców Podkowy pamiętają panią Jaroszową i jej domowe wizyty, mało kto wie, że miała swoją wielką miłość: muzykę Fryderyka Chopina. Komentowała wykonania pianistów na wszystkich etapach Konkursów Chopinowskich. Z przejęciem słuchała preludiów, nokturnów, polonezów. W 1955 roku, podczas V Konkursu Chopi-

nowskiego, pani Jaroszowa prawie nie odchodziła od radia. W tym czasie bywała jednak u nas w domu; konkurs trwał od 22 lutego do 21 marca, czyli w okresie związanych z zimą dolegliwości. Kaszlałam i miałam gorączkę, doktor Stefan Purski zaordynował bańki. Kto z mojego pokolenia nie pamięta towarzyszących temu zabiegowi szczegółów: zapachu unoszącego się z nasączonej denaturatem waty, błysku ognia, dotyku rozgrzanego szkła na skórze pleców… Z tym zabiegiem mam zupełnie inne skojarzenia. Otóż w 1955 roku III miejsce w konkursie oraz specjalną nagrodę Polskiego Radia za wykonanie mazurków otrzymał chiński pianista Fou Ts’ong. Pamiętam tę scenę doskonale, ponieważ pani Jaroszowa odwiedziła nas akurat kilka dni po ogłoszeniu wyników konkursu. Czekając, aż bańki przywarte do moich pleców „naciągną”, wdała się w pogawędkę z moją matką. Oczywiście tematem był werdykt jury. - Pani Heleno, niech pani nie myśli, że ten Fou Ts’ong dostał nagrodę za mazurki, ot tak sobie. Że zagrał i już… On przyjechał pół roku wcześniej do Polski, aby nabrać… – Tu pani Jaroszowa sięgnęła po herbatę, robiąc wymowną przerwę dla podkreślenia doniosłości tego, co zamierza powiedzieć. W tym momencie zaniosła się kaszlem, a pragnąc skończyć myśl, wykrztusiła coś, co zabrzmiało jak: - … fiorkoru. Rzecz jasna, chodziło o folklor. Ale od tego czasu forma „fiorkor” zagnieździła się na dobre w naszym języku rodzinnym, zmieniając nieco pierwotne znaczenie i określając „niezbędny dodatek, bez którego żadna potrawa, żadne dzieło nie zyska odpowiedniego efektu”. Ile razy słucham mazurków Chopina, wspominam panią Jaroszową. Nie ma drugiej osoby, która tak od podszewki znała Podkowę. I która z taką swadą opowiadała o tym, co się w życiu jej mieszkańców dzieje


XIX

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK LINIA

REGIONY ETNOGRAFICZNE PAŃSTWOWEGO ZESPOŁU LUDOWEGO PIEŚNI I TAŃCA „MAZOWSZE”

WALDEMAR MATUSZEWSKI

Z ROZMÓW Z MISTRZEM ZAPAŁĄ O „MAZOWSZU” Wieloletni tancerz i choreograf „Mazowsza” mówi o kolejnym regionie etnograficznym, który wzbogacił program Zespołu z Karolina: Limanowa, 1 980, oprac. muzyczne: Ludwik Mordarski, choreografia: Witold Zapała.

Z

aczęło się od kostiumu. Zaczęło się sztuk. A te naślinione słomki psuły się. Wró- nie widno, ino dzwonki zwyrcom” i wtedy

od tego, że Mira myślała o kostiumie, mówiła: „kapelusze piękne, bo kogucie pióra mają na sobie” i to jest na rycinach u nas w Karolinie, gdzie chłopcy siedzą w tych kostiumach. Mira zamówiła w fabryce Struga w Łodzi 8 kolorów spódnic w kwiatki. Fabryka mogła wyprodukować na zamówienie minimum100 metrów materiału w jednym kolorze, a ona potrzebowała na jedną spódnicę 4 metry plus 4 m na zapasy. Zaczęła więc tym materiałem „handlować”. (1 VI 2017)

ciliśmy z Ameryki i nie mogliśmy z tym już dalej występować. To ja mówię do Ludwika Mordarskiego: niech pan przyjedzie, ja mam pomysł na to, żeby zrobić Limanową. (16 V 2017) Skąd dzwonki w Limanowej? Poprosiłem go, żebyśmy zlikwidowali to i wstawili co innego, no i wstawiliśmy dzwonki pasterskie, żeby było ciekawiej. (16 V 2017) Na koniec Jurgowa (1968) graliśmy na dzwonkach pasterskich i śpiewaliśmy „Zielony mosteczek”. Podobała mi się melodia „Idziemy idziemy, Pani Mira przekupiła Ludwika Mordar- drózecki nie wiemy” i jest ona na początku skiego… W Limanowej działał pan Mor- tańca. Był też śpiew dziewcząt „idą se łodarski – prowadził tam Zespół wiecki ku Stawińskim Pyrciom, ej juhasów „Limanowianie”, skontaktowała się z nim, on tu przyjechał, ona kazała Kasi Klepacz odciąć po 4 metry materiału z każdego koloru i mu dać; powiedziała: „ubierze pan swoje dziewczyny i będą ślicznie wyglądać”, bo Mordarski jeździł ze swoim zespołem za granicę. Mieli bardzo dobrą kapelę. (1 VI 2017) Przyjechali „Limanowianie”. Ludwik Mordarski i jego zespół pieśni i tańca „Limanowianie” przyjechali do Karolina, grali na oryginalnych instrumentach, z kapelą. Pięknie grała jego kapela, ale tańce to takie sobie, ale jak byli, to on tu nas uczył kroczków. Od tego wyszliśmy. Pierwszą Limanową trochę z nim układałem, ale trzeba było wszystko skracać, bo w zespołach amatorskich nie liczą się z czasem i mają długie wiązanki naćkane melodiami. (1 VI 2017) Początkowo grali w Limanowej na słomkach . Były tam takie trąbki zwijane z rze-

myków paska i tak jak czasem z żyta się robi ustnik jak do oboju; były maselnice, które się ciągnie w środku i wydają dźwięki jak burczybasy z Kaszub; grali na grzebieniach i to robił Mordarski. Kupili z żyta słomki takie, co się na nich bzykało, suszone, 300

Kontakt z redakcją wydawnictwa jubileuszowego Kalendarium „Mazowsza”: mazowsze70lat@gmail.com Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Podłodze, przygotowujące je wspólnie z miesięcznikiem "Linia", ogłasza społeczną zbiórkę - wpłat można dokonywać na konto nr 04 9291 0001 0099 7254 2000 001 0, tytułem: „na działalność statutową Stowarzyszenia”). Wśród naszych darczyńców zostaną rozlosowane egzemplarze kalendarium. Fot. R. Mościcki, na zdjęciach: Barbara Rzeźniczak

dzwoniły dzwonkami i wpadali pasterze. Mordarski przyjechał, zinstrumentował i to jest ta wersja ostateczna, która idzie do dziś. (1 VI 2017). (Tekst pochodzi z wywiadów filmowych przeprowadzonych i zarejestrowanych przez Adama Gzyrę i Waldemara Matuszewskiego; spisał tancerz „Mazowsza” Adam Woszczyna, który przez wiele lat pracował z Mistrzem Zapałą.)


LINIA

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

11



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.