SportNews Magazine 6 2015

Page 1


Kolejne sportowe dwa tygodnie za nami. Wszystkie wydarzenia tego okresu zostały w cieniu jednego niesamowitego meczu rozgrywanego w stolicy Gruzji – Tbilisi. Barcelona po fenomenalnym spotkaniu ograła po dogrywce Sevillę. Ekipa z południa Półwyspu Iberyjskiego spisała się jednak nadwyraz dobrze. Pomimo porażki, do historii przejdzie przepiękna pogoń Krychowiaka i spółki od wyniku 1:4 do 4:4. U nas, na www.sportnews24.net, emocjonujemy się ostatnio także Mistrzostwami Ameryk koszykarek. W tym turnieju warto zwrócić uwagę choćby na zespół z... Wysp Dziewiczych, który co prawda nie należy do potentatów i zapewne zajmie ostatnie miejsce w swojej grupie, ale łatwo skóry nie sprzedaje i bije się jak może o każdy punkt. Poza tym staramy się uporządkować naszą stronę internetową. Tak, żeby była ona jak najbardziej przyjazna dla Czytelnika. Tak, aby każdym mógł znaleźć na niej to, czego szuka. Obiecujemy, że szybko i rzetelnie opisywać będziemy każde ważne wydarzenie sportowe, z korzyścią dla wszystkich tych, którzy godzinami szukają informacji o jakiejś „bardziej egzotycznej” rozgrywce. U nas znajdziecie wszystkie najważniejsze informacje. Zapraszamy na www. sportnews24.net. Ale... nie tylko strona jest ważna i ciekawa. Równie ciekawy wydaję się być dzisiejszy numer Magazynu, który przygotowaliśmy. Znajdziecie w nim artykuły na temat rozgrywek ligowych, które właśnie się rozpoczęły, a także o... ciemnej stronie sportu – dopingu. Zapraszam do lektury! Redaktor Naczelny SportNews

2


3


Pokonać dominatora 53 sezon Bundesligi może przejść do historii, jeśli tylko Bayern Monachium zdobędzie Mistrzostwo Niemiec. Bawarczycy zdobyli najwięcej Mistrzostw kraju, ale nigdy nikomu nie udało się wygrać rozgrywek cztery razy z rzędu. Czy ktoś przerwie dominację Bayernu? Kto powalczy o puchary? Kto spadnie? Kto może zaskoczyć? Co można oczekiwać od Polaków? Patrząc na poprzednie 52 sezony Bundesligi łatwo można zobaczyć, że po trzech wygranych z rzędu Bayernu zawsze pojawiała się jakaś drużyna przerywająca passę Bawarczyków. Tym razem historia może się nie powtórzyć. Sami rywale wypowiadają się na temat Bayernu jako o drużynie niepokonanej. Niepokonanej w sensie, że nie powinien nikt zagrozić Mistrzowi w zdobyciu kolejnej Patery. Joachim Watzke poszedł dalej mówiąc nawet i o możliwym piątym z rzędu Mistrzostwie. W przerwie między sezonowej często w wiadomościach sportowych na pierwszy plan wchodzi kolarstwo, więc porównam poszczególne drużyny w najbliższym sezonie do wyścigu kolarskiego. Mistrzostwo to za mało Od kilku sezonów Bayern jest budowany z myślą o dominacji nie tylko rodzimych rozgrywek, ale też europejskich pucharów. Możliwości finansowe Bawarczyków są znacznie większe od innych klubów z Bundesligi, a także niewiele w Europie może konkurować z Mistrzem Niemiec. Bayern będzie liderem w Bundeslidze i bardzo ciężko sobie wyobrazić inny rozwiązanie. Jedyną szansą na powalczenie z Bawarczykami jest cały czas trzymanie się blisko nich w tabeli. Patrząc na dwa ostatnie sezony z Guardiolą na pokładzie w drugiej części sezonu w Monachium pojawiała się zadyszka i jest to jedyna szansa na sprzątnięcie Mistrzostwa z tacy. Problemem u Pepa są kontuzje. Od kiedy Katalończyk jest za sterami Bayernu to nie miał jeszcze nigdy wszystkich zdrowych piłkarzy. Nie było to dużym problemem (Bayern dysponuje szerokim składem) do póki nie zaczęły się problemy ze skrzydłowymi. W tym sezonie rozwiązaniem ma być ściągnięty z Szachtaru Donieck Douglas Costa. W meczach sparingowych prezentował się dobrze, głównie szukał partnerów w polu karnym co będzie tylko na plus dla Lewego. W środku pola Mistrzowie stracili Bastiana Schweinsteigera, który chciał spróbować nowych wyzwań w innej lidze. Bayern zareagował odpowiednio sprowadzając w miejsce Niemca zwycięzcę Copa America Arturo Vidala. Cel na ten sezon - potrójna korona. Umożliwić ma to zdrowy Arjen Robben, Thiago Alcantara, David Alaba czy Robert Lewandowski.

4

Pierwszą zagadką na ten sezon jest powrót na boisko Francka Ribery’ego. Francuz wciąż odczuwa skutki kontuzji, a jego powrót teoretycznie będzie we wrześniu. Już raz był przekładany. Cel: Liga Mistrzów Za Bayernem można sformować „grupę pościgową”. Drużyny, które będą chciały zakwalifikować się bezpośrednio do Ligi Mistrzów. Wśród nich jest jedna będąca aktualnie „zmorą” Mistrza Niemiec. Jest to Wolfsburg. Już na starcie zeszłego sezonu widać było problemy Bayernu z Wilkami. Co prawda wygrali to spotkanie, ale mieli wiele szczęścia. W rewanżu Wilki nie zostawiły już żadnych złudzeń, a na otwarcie tego sezonu w Superpucharze Niemiec kolejny raz pokonali Bayern. W najbliższym sezonie celem minimum jest podium. Udało się w składzie zatrzymać Kevina De Bruyne, co tylko pomoże w walce o Mistrzostwo. Wolfsburg nie osłabił się, a dodatkowo zakupiono na szpicę reprezentanta Niemiec Maxa Kruse. Wolfsburg stara się jeszcze o pozyskanie z Stuttgartu Antonio Rüdigera. Inne ewentualne transfery są w zasadzie tylko zależne od tego czy ktoś zostanie sprzedany. Jeżeli Wilki pogodą grę w Lidze Mistrzów i mecze Bundesligi to będą najgroźniejszym rywalem Bayernu. Walki o podium nie odpuści Bayer Leverkusen. W zeszłym sezonie zajęli czwarte miejsce i w tym roku będą celować w pozycję numer 2. Apte-

karze przede wszystkim wzmocnili środek pola (m.in. powrót z wypożyczenia Kramera), niemal dogadani są z Charlesem Aranguizem oraz pozyskali z Freiburga Admira Mehmediego. Dobrą wiadomością jest forma Stefana Kießlinga. Były reprezentant Niemiec dobrze wyglądał w sparingach i trzykrotnie znajdywał drogę do siatki rywali. Głównym problemem dla Bayeru jest kontuzja Omera Topraka. Jeden z najlepszych obrońców w lidze naderwał więzadła i raczej nie zobaczymy go w rundzie jesiennej. Najprawdopodobniej jeszcze przed startem ligi lub w pierwszych kolejkach Aptekarze zatrudnią nowego środkowego obrońcę. Drugą opcją jest stawianie na to co mamy, czyli wtedy w miejsce Turka grać powinien sprowadzony z HSV Jonathan Tah lub opcja z Benderem (został nowym kapitanem Bayeru). Jeżeli rozwiążą problem ze środkiem obrony to spokojnie powalczą o czołówkę. Siłę ataku mają bardzo dużą dzięki Hakanowi Calhanoglu, Karimiemu Bellarabiemu czy Sonowi Heung-Min. O powrocie do czołówki i zmazaniu plamy z poprzedniego sezonu marzy BVB. Jeszcze sezon się nie zaczął, a Borussia już osiągnęła sukces. Wydawało się, że po rezygnacji Jürgena Kloppa z klubu odejdą m.in. Hummels i Gundogan. Nowy trener Thomas Tuchel na tyle „sprawnie” przekazał swoją wizję drużynie, że w szeregach BVB nie doszło do wielkich zmian. Karierę skończył Sebastian Kehl, a sprzedano


ostatnich latach Schalke miało mnóstwo problemów z kontuzjami przez co tracili szansę walki o Mistrzostwo. Teraz jeśli chcą powalczyć o miejsce w LM muszą dbać o swoich piłkarzy.

niepotrzebnych Langeraka, Jojica i Immobile. Skład mądrze uzupełniono zwiększając rywalizację w drużynie. Na bramce pojawi się Roman Burki, w obronie i w pomocy może grać Gonzalo Castro, z wypożyczenia wrócili Moritz Leitner i Jonas Hofmann, a jeszcze w obwodzie jest młody niemiecki gracz pozyskany z TSV Julian Weigl. Tuchel rozgląda się jeszcze za skrzydłowym pomocnikiem i wg niemieckich mediów najbliżej Dortmundu jest Xherdan Shaqiri. Problemem Borussii może być atak. W poprzednim sezonie na szpicy świetnie sobie radził Aubameyang, ale jest on jedyną opcją. W obwodzie jest jeszcze Adrian Ramos, ale jak do tej pory nie spisywał się dobrze. O wysoką lokatę będzie łatwiej jeśli kontuzje nie złapie Marco Reus. Brak lidera w poprzednim sezonie skutkował nawet miejscem w strefie spadkowej BVB. W zeszłym sezonie bardzo dobrze radziła sobie Borussia Mönchengladbach. Źrebaki wywalczyły 3 miejsce i zagrają w Lidze Mistrzów. W nowym sezonie celem jest powtórzenie tego osiągnięcia. Udało się utrzymać skład z poprzedniego sezonu, poza sprzedażą do Wolfsburga Maxa Kruse. W jego miejsce sprowadzono Josipa Drmicia z Leverkusen. Szwajcar szybko wkomponował się w skład BMG i już w sparingach prezentował dobrą skuteczność (niczym za czasów gry w Norymbergi). Poza wspomnianym Drmiciem pozyskano jeszcze młodego Nico Elvediego, Larsa Stindla, wypożyczono z Chelsea Andreasa Christensena i wykupiono także z Chelsea Thorgana Hazarda. Skład został odpowiednio poszerzony z myślą o walce na trzech frontach. W sparingach przed sezonem Źrebaki nie przegrały żadnego spotkania. Postaciami wiodącymi wciąż będą najlepszy bramkarz Bundesligi

Yann Sommer, królujący w środku pola Granit Xhaka i pukający do drzwi reprezentacji Niemiec Patrick Hermann. Ostatnią drużyną w „grupie pościgowej” jest Schalke 04. W zasadzie Königsblauen powinno stać max na zajęcie 4 pozycji dającej eliminacje do Ligi Mistrzów. Największą zagadką w Gelsenkirchen jest nowy trener - Andre Breitenreiter. Do tej pory jego największym sukcesem był awans do Bundesligi z Paderbornem. Teraz dostał znacznie trudniejsze zadanie, czyli powrócić z Schalke do LM. Jeśli chodzi o transfery to S04 najgłośniejszą sprzedażą był Jefferson Farfan, który będzie grać w Al-Jazirze. Z pozyskanych graczy Schalke udało się uprzedzić Borussię Dortmund kupując z Mainz Johannesa Geisa. Nowy pomocnik Königsblauen już popisał się golem w ostatnim meczu eliminacji Ligi Europy z Twente. Poza tym defensywę wzmocniono wykupionym z Manchesteru City Matiją Nastasiciem, sprowadzonym z Ludogoretsa Juniorem Caicarą oraz wolnym transferem w postaci Saschy Riethera. A najważniejszą informacją jest zatrzymanie w klubie Juliana Draxlera, który już niemal jedną nogą był w Juventusie. Przedstawiciele Starej Damy dawali znacznie mniej pieniędzy niż oczekiwano w Gelsenkirchen. Podobno Juve chce złożyć drugie podejście, ale Horst Heldt zapowiedział już pozostanie na najbliższy sezon wychowanka Schalke. W rundzie rewanżowej zeszłego sezonu S04 grało bardzo słabo, szczególnie przez zacięcie się celowników Huntelaara i Choupo -Motinga. Aby zapobiec powtórzeniu tego „zjawiska” ściągnięto z Werderu Franco Di Santo. Na razie zadziałało to dobrze na Holendra, który prawie w każdym sparingu strzelał gola. W

Spokojnie po swoje Za „grupą pościgową” zostanie jeszcze jedno miejsce na eliminacje do Ligi Europy. O nie będą walczyć drużyny z „peletonu”, czyli takie które mogą być spokojne o swój byt w Bundeslidze i spróbować powalczyć o ostatnie miejsce w europejskich pucharach. Do tej grupy zaliczam FC Augsburg, Eintracht Frankfurt, Herthę BSC, TSG 1899 Hoffenheim, 1.FC Köln oraz Werder Bremę. Z roku na rok w Bundeslidze coraz wyżej lokuje się FC Augsburg. Drużyna kilkukrotnie skazywana co najwyżej na środek tabeli w tym roku zagra w Lidze Europy. Patrząc na rozsądną politykę transferową klubu trzeba szanować Augsburg. Scouting działa u nich bardzo dobrze. Jedną nogą w Chelsea jest ich lewy obrońca Abdul Rahman Baba, a klub już zatrudnił następcę. Oprócz praktycznie nieuniknionego transferu Ghańczyka udało się utrzymać skład i oczywiści odpowiednio wzmocniono poszczególne pozycje nowymi graczami. W tym sezonie podobnie jak w zeszłych dwóch będą się „kręcić” koło miejsca dającego LE. W zeszłym sezonie Eintracht miał dużą szansę na załapanie się do Ligi Europy. Niestety Alex Meier złapał kontuzje, co mocno zwolniło partnerów Króla Strzelców. W tym sezonie Meier na początku będzie się jeszcze przyglądać kolegom, ale w sparingach koledzy z ataku pokazywali dobrą skuteczność. Ciekawą postacią jest nowy nabytek Luc Castaignos. Holender w przeszłości zapowiadał się na bardzo dobrego gracza, co zaowocowało transferem do Interu Mediolan. Młodzian nie poradził sobie we Włoszech i swojej formy szukał w Eredivisie. Jedyną mocną stratą było sprzedanie Kevina Trappa do PSG, ale udało się w jego miejsce pozyskać Lukasa Hradecky’ego z Brondby. W Frankfurcie szukają jeszcze wzmocnień na pozycji skrzydłowego, ale już można śmiało myśleć o walce o 7 miejsce. W Berlinie będą bardziej myśleć o środku tabeli niż o europejskich pucharach, co na pewno byłoby ładnym prezentem dla kibiców. Hertha przez przerwę zimową nie osłabiła się za mocno i jednocześnie nie poszalała z transferami. Mówi się jeszcze o możliwym ściągnięciu do Berlina Balazsa Dzsudzsaka, ale transfer utknął w martwym punkcie. Podobnie jak w stolicy Niemiec także w Kolonii raczej będą myśleć o spokojnym bycie. Kozły dokonały ciekawych transferów. Najpierw sprzedano do Werde

5


ru Anthonny’ego Ujaha, a później Kevina Wimmera do Tottenhamu. Władze klubu w miejsce Nigeryjczyka sprowadziły Anthony’ego Modeste’a oraz wzmocniły środek pola transferami Jojicia z BVB, Sorensena z Juventusu i Heintza z K’lautern. Pozyskano jeszcze z Hannoveru skrzydłowego Leonardo Bittencourta. Z takimi wzmocnieniami Köln może być pewne utrzymania, a nawet spróbować „zahaczyć” o ostatnie miejsce do europejskich pucharów. Ostatnie dwie ekipy to drużyny będące walczyć o europejskie puchary, ale w zasadzie wszystko zależy od startu tych drużyn. Pierwsza z nich, czyli Werder Brema powoli powraca do dawnej „mocy”. Trzeba było trochę czasu, żeby przebudować klub z północnych Niemiec. Sytuacja w Bremie się uspokoiła, ale największą bolączką jest odejście Franco Di Santo. Argentyńczyk robił różnicę, a teraz jego zadanie przejmie sprowadzony z AZ Alkmaar Aron Johannsson. Razem z Ujahem będą odpowiedzialni za zdobywanie goli. Do pierwszej drużyny dołączyło także 5 wychowanków. W sparingach przed sezonem Werder pokazywał się naprawdę z bardzo dobrej strony i jeśli uda się im przenieść tę dyspozycję na Bundesligę to będą czarnym koniem rozgrywek. Podobnie jak w Bremie, także w Hoffenheim doszło do sporego osłabienia. Za 41 mln euro do Liverpoolu został sprzedany Roberto Firmino. Brazylijczyk był jednym z najlepszych piłkarzy w Bundeslidze, a obecnie jest piłkarzem pierwszego składu w reprezentacji Brazylii. Z graczy ofensywnych ubył jeszcze Sven Schipplock, który wolał grać w Hamburgu. Teraz niemal cała odpowiedzialność za tworzenie akcji ofensywnych będzie na barkach Kevina Vollanda. Reprezentant Niemiec wciąż zapowiada się na bardzo ciekawego gracza, choć jego forma nie osiągnęła takiego progresu jakiego oczekiwano. Z ciekawych nabytków na obronie nową postacią będzie ściągnięty z Basel Fabian Schär oraz wracający do Bundesligi po 5 latach Kevin Kuranyi. Podobnie jak Werder, także Wieśniaki w sparingach prezentowali się bardzo dobrze. Jak wejdą dobrze w sezon to wspomnienia po Firmino szybko zaczną znikać. Walka o byt Do ostatniej grupy walczącej o utrzymanie w Bundeslidze przypisuję Hamburger SV, Hannover 96, 1.FSV Mainz 05, VfB Stuttgart oraz beniaminków FC Ingolstadt 04 i SV Darmstadt 98. W pierwszej kolejności należy zacząć od HSV i Stuttgartu. Obie te drużyny mogą zająć każdą pozycję w lidze. Na papierze obie drużyny mają mocny skład. W ostatnich dwóch sezonach

6

pokazały dobitnie, że „papier nie gra”. Chyba do dziś każdy kibic Bundesligi pamięta jak w ostatniej kolejce niemal co kwadrans zmieniały się końcowe lokaty Bundesligi. Rzutem na taśmę Stuttgart wpadł na bezpieczną pozycję, a Hamburg musiał kolejny raz zmierzyć się w barażach o utrzymanie. Stuttgart oprócz straty Ulreicha utrzymał najważniejsze ogniwa z poprzednich rozgrywek. Nowymi bramkarzami VfB zostali Przemysław Tytoń i Mitchell Langerak. Obronę wzmocniono pozyskanym za darmo Emiliano Insuą z Atletico Madryt oraz Philipem Heise z Heidenheim. Linię pomocy wzmocnił Lukas Rupp z Paderbornu, a na atak sprowadzono młodego Czecha Jana Klimenta z Jihlavy. Skład uzupełniono jeszcze kilkoma wychowankami. Pozostałe ruchy transferowe są zależne od sprzedaży Antonio Rüdigera. Reprezentant Niemiec jest łakomym kąskiem na rynku transferowym, a chcieliby mieć go u siebie w Wolfsburgu oraz kluby z Anglii i Hiszpanii. Dobrym znakiem dla kibiców jest przyzwoita forma w sparingach. W Hamburgu przede wszystkim postanowiono „odkurzyć” szatnię i wstrząsnąć zespołem. Pozbyto się piłkarzy mających duże kontrakty oraz niewnoszących nic do gry, ale też kilku mających do tej pory pewne miejsce w drużynie. Valon Behrami odszedł do Warfordu, Rafael Van Der Vaart i Heiko Westermann do Betisu, Maximilian Beister do Mainz, Slobodan Rajković szuka klubu, a Marcel Jansen skończył karierę (nie przedłużono z nim kontraktu). W HSV znowu przewinie się sporo nowych nazwisk. Wykupiono z Tottenhamu Lewisa Holtby’ego, kupiono z Cagliari Albina Ekdala, młodego Mitchella Gregoritscha z Bochum, Svena Schipplocka z Hoffenheim, Gotoku Sakaia z Stuttgartu oraz dano szansę na odbudowanie swojej pozycji w Bundeslidzie Emirowi Spahiciowi. Takie nazwiska powinny dać gwarancję co najmniej na zajęcie miejsca w środku tabeli. Przeszłość uczy, że jeśli zacznie się dziać źle z początkiem sezonu to staje cała drużyna zaczynając „spacer” w dół tabeli. Do tej pory spokojni o swój los swoich drużyn mogli być kibice w Hanowerze i Moguncji. W tym roku prawdopodobnie mocno się to zmieni. W pierwszej ekipie odeszło trzech ważnych graczy odpowiedzialnych za ofensywę H96. Joselu przeszedł do Stoke City, Lars Stindl wolał spróbować powalczyć o LM z Borussią M’Gladbach, a Leonardo Bittencourt wzmocni 1.FC Köln. Władze Hannoveru nie próżnowali i dokonali transferów w postaci Olivera Sorga i Felixa Klausa z Freiburga, Mevluta Erdinca z Saint-Etienne, Uffe Becha z Nordsjaelland oraz Charlisona Benschopa z Dusseldorfu. Nowi gracze nie zgrali się

jeszcze dobrze z drużyną, a patrząc na to co działo się w sparingach przed sezonem kibice mogą mieć obawy o postawę swoich ulubieńców. W siedmiu meczach towarzyskich Hannover strzelił tylko 3 bramki. W Moguncji sprzedano najlepszych graczy. Do Leicesteru powędrował Shinji Okazaki, a do Schalke Johannes Geis. W grę wchodzi jeszcze sprzedaż Lorisa Karsiusa do Benfici Lizbona. W miejsce Geisa był przygotowany transfer Fabiana Freia z Basel. Poza tym w Mainz pojawili się jeszcze Henrique Soreno z Kayserispor, Danny Latza z Bochum, Yoshinori Muto z FC Tokyo, Maximilian Beister z HSV, Florian Niederlechner z Heidenheim oraz wypożyczony z Schalke Christian Clemens. Na ten moment problemem jest obsada „szpicy”. Podobnie jak Hannoverowi tak i Mainz nie wiodło się najlepiej w sparingach. W ostatnim sezonie mieszali mecze dobre ze słabymi i w tym sezonie jeśli nie znajdą kogoś na atak mogą mieć problemy w lidze. Sama druga linia meczów nie wygra. Jasnym światełkiem dla kibiców Mainz jest pojawienie się informacji o nowym potencjalnym sponsorze, który może włożyć 260 mln euro w ciągu 10 lat. Jeżeli dojdą szybko do porozumienia to mocno prawdopodobne jest pojawienie się „nowych twarzy” pod koniec okienka transferowego. Beniaminkowie zazwyczaj od początku są traktowani jako drużyny walczące o utrzymanie. W tym roku też tak będzie. Zwycięzca 2.Bundesligi Ingolstadt postanowił utrzymać skład z zeszłego sezonu uzupełniając go tylko transferami Eliasa Kachungi z Paderbornu, Orjana Nylanda z Molde, Markusa Suttnera z Austrii Wiedeń oraz Romaina Bregerie z Darmstadt. Beniaminek z miasta Audi w sparingach przedsezonowych wyglądał przyzwoicie. Trochę może niepokoić kibiców postawienie na ryzyko zarządu i spróbowanie walczenia o byt „starym składem”. W przeszłości kilka beniaminków przekonało się szybko, że samo postawienie na zgranie nie jest najlepszym pomysłem. W meczach z Ingolstadt należy zwrócić uwagę na Pascala Großa. Środkowy pomocnik jest ważną elementem układanki w drodze do utrzymania. Drugi z beniaminków Darmstadt postawił na drogę podobną do Paderbornu z zeszłego sezonu. Kadrę wzmocniono piłkarzami skreślonymi w swoich dotychczasowych klubach w Bundeslidze. W porównaniu do Paderbornu w Darmstadzie postawiono na „głośniejsze” nazwiska. I tak do Wicemistrza 2.Bundesligi sprowadzono z Werderu Lucę Caldirolę, Juniora Diaza z Mainz, Fabiana Hollanda, Petera Niemeyera i Sandro Wagnera z Herthy, Mario Vrancica z Paderbornu, Konstantina


Rauscha z Stuttgartu oraz Jana Rosenthala z Eintrachtu Frankfurt. Bardzo możliwy jest scenariusz, w którym nowe drużyny w Bundeslidze na początku zaskoczą rywali. Jak każdy rozpracuje rywala to zacznie się obniżanie lokaty w tabeli.Polacy w nowym sezonie Od wielu lat możemy oglądać Polaków na boiskach Bundesligi. W sezon 2015/16 szansę na pojawienie się w grze będzie miało jedenastu rodaków. W porównaniu do zeszłego sezonu nie zobaczymy już w Bundeslidze Adama Matuszczyka, który przeszedł z Köln do Eintrachtu Brunszwik. Jego miejsce zajmie Przemysław Tytoń, nowy bramkarz VfB Stuttgartu. Reprezentant Polski powinien zająć miejsce w pierwszym składzie. Jeżeli kolegom z drużyny będzie wiodło się nie za dobrze, a Polakowi przytrafi się jakiś słabszy mecz to jego miejsce może zająć Mitchell Langerak. O miejsce w składzie nie musi się obawiać kapitan reprezentacji Polski Robert Lewandowski. Napastnik Bayernu jest bardzo bliski liczby 100 goli w Bundeslidze. Tylko kontuzja jest w stanie odebrać mu miejsce w składzie. Na pewno Guardiola w Bundeslidze w kilku meczach postanowi dać odpocząć Polakowi z uwagi na grę na trzech frontach Bawarczyków. Na prawej obronie Borussii Dortmund będziemy oglądali Łukasza Piszczka, który zaleczył już wszystkie urazy. Większe problemy z regularną grą będzie mieć Jakub Błaszczykowski. Skrzydłowy BVB w ostatnim czasie zrobił się mocno kontuzjogenny, a w dodatku nowy trener Borussii planuje ściągnąć nowe-

go skrzydłowego. Kuba w rozmowie z Kickerem podkreśla, że nigdzie się nie wybiera a nowy gracz na jego pozycji spowoduje tylko mocniejszą pracę Polaka na treningach i walkę o pierwszy skład. Na środku pomocy Hoffenheim pojawi się Eugen Polanski. Defensywny pomocnik Wieśniaków ma pewne miejsce w pierwszym składzie. Na pierwszy skład w Köln może liczyć Paweł Olkowski. Prawy obrońca w poprzednim sezonie zaliczył istne „wejście smoka” do Bundesligi jednocześnie udowodniając, że czuje się też dobrze jako prawy pomocnik. Pozycja Olkowskiego po pierwszym sezonie w Niemczech wzmocniła się na tyle, że po latach gry z zespołu Kozłów odszedł kapitan Miso Brecko. Słoweniec nie widział szans na wybicie Polaka ze składu. W Köln w roli jokera może będzie pojawiać się Sławek Peszko. Skrzydłowy reprezentacji Polski w tym sezonie będzie zmuszony do zwiększenia wysiłków na treningu, jeśli będzie chciał pojawić się w wyjściowym składzie. W Kolonii dokonano kilku ciekawych wzmocnień i na początku sezonu Polaka na 100% będzie można oglądać tylko na ławce rezerwowych. W Leverkusen wciąż gra Sebastian Boenisch. Lewy obrońca Aptekarzy kolejny sezon będzie zmiennikiem Wendella. Na boisku będzie pojawiać się sporadycznie w momentach gdy pierwszy skład będzie odpoczywać lub pojawią się kontuzje. W Hannoverze kolejny sezon w kadrze widnieje Artur Sobiech. Dla Polaka może być on przełomowy na dwa sposoby. Pierwszy to zostanie w

H96 i podjęcie walki o pierwszy skład. W tym roku Polak nie ma tak mocnych rywali w miejsce o skład, ale już w przeszłości nawet jak wskakiwał do pierwszej jedenastki to po czasie zawodził. Druga opcja to przejście do TSV 1860 Monachium. Zarówno Hannover jak i Sobiech mogą być wzajemnie sobą wypaleni, a dla Polaka TSV mogłoby być dobrym miejscem na odbudowanie formy i sprawdzenie się czy da radę jeszcze grać na wysokim poziomie. Monachijskie Lwy są jeszcze zainteresowane kupieniem z Werderu Brema Ludovica Obraniaka. Były reprezentant Polski w Bremie został skreślony już zimą tego roku, a teraz Werder szuka sposobu na pozbycie się go. Aktualnie został przywrócony do treningów, ale bez perspektyw na grę. Ostatnim Polakiem, który może pojawić się na boiskach Bundesligi jest napastnik Wolfsburga Oskar Zawada. Władze Wicemistrza Niemiec czy też sam sztab trenerski podkreślali nie raz, że widzą w Zawadzie dobrego gracza mogącego w przyszłości być potencjalnym wzmocnieniem. Starają się młodego Polaka wprowadzać powoli w zespół, ma możliwości trenowania z pierwszą drużyną. Pojawienie się nawet na 5 min Zawady w lidze w tym sezonie będzie sporym zaskoczeniem. Dla Wilków jest on melodią przyszłości i jeżeli ma dostać jakieś szansę na grę to w momencie, gdzie Wolfsburg będzie mieć jasną sytuację w tabeli pod koniec sezonu.

Michał Krzeszowski 7


Premier League na start! 8 sierpnia, od hitowego starcia Manchesteru United z Tottenhamem rozpocznie się tegoroczny sezon Premier League. Jak zwykle, Premier League na początku sezonu wydaje się być niezwykle wyrównana. Silna Chelsea jako obrońca tytułu, Arsenal jako pogromca The Blues już na początku sezonu w meczu o Tarczę Wspólnoty, Manchester United, poważnie przebudowany wg. koncepcji Van Galla, odmieniony Manchester City, chcący zmazać plamę z poprzedniego sezonu Liverpool, a poza tym zawsze groźne inne ekipy takie jak Tottenham, Southampton czy Everton. Warto również pamiętać, że jakaś drużyna może wskoczyć do czołówki jak królik z kapelusza. Zwykle co dwa lata udaje się to ekipie Newcastle, więc w tym roku wypada ten lepszy sezon Srok. Ale po kolei…

Chelsea dokonała dość kosmetycznych zmian. Do klubu w miejsce sprzedanego Cecha przyszedł solidny zmiennik dla Courtouis’a – Asmir Begovic. Ponadto udało się wypożyczyć jednego z ulubieńców The Special One – Radamela Falcao, którego bez żalu oddało po Monaco, które nie chciało Kolumbijczyka powracającego z wypożyczenia do Manchesteru United. Po stronie poważniejszych strat można odnotować Filipe Luiza, Petra Cecha i Didiera Drogbę. Ponadto z klubu wypożyczono również Christiana Atsu, który wydawało się, że będzie odgrywać znaczniejszą rolę w Chelsea w tym sezonie. Jednakże nic takiego nie będzie mieć miejsca. Bilans zysków i strat mistrza wychodzi mniej więcej na zero. Można więc uznać, że Mourinho uznał, że lepszej drużyny nie potrzebuje, a taka jaką ma mu wystarczy. Wicemistrzowie Anglii dokonali jednego znaczącego wzmocnienia. Z Liverpoolu przybył kapryśny Raheem Sterling. Młody Anglik tak głośno domagał się odejścia z drużyny Brendana Rodgersa, że w końcu Liverpool zgodził się na transfer za 44 miliony funtów plus dodatkowe 5 jako bonusy. Pytanie tylko, czy Sterlingowi będzie odpowiadać rola „jednego z wielu”, a zapewne taką będzie pełnić w układance „The Citizens”. Poza reprezentantem Anglii, pozostałe transfery nie powalają na kolana. Solidni na angielskich boiskach

8

Fabian Delph czy Patrick Roberts to raczej nie są wzmocnienia pierwszej jedenastki drużyny z Manchesteru. Po stronie strat nie ma gwiazd, ale są solidni zawodnicy tacy jak James Milner, Jovetić, Boyata czy Micah Richards. Mimo wszystko wydaje mi się, że transfery w Manchesterze City należy ocenić na minus. Chyba oddalili się od mistrzostwa, nie wzmacniając się typową 9-tką na wypadek urazu Aguero oraz nie pozyskali dobrych obrońców, a to defensywa wymagała remontu w City. W trzeciej sile z ubiegłego sezonu, czyli Asenalu postawiono na stabilizację. Przybył tylko nowy nr 1 w bramce – Petr Cech. Zachowano również najważniejszych piłkarzy, zaś z klubu na wypożyczenie bądź definitywnie odeszli Diaby, Jenkinson, Szczęsny czy Podolski. Nie da się jednak ukryć, że żaden z nich nie był ojcem trzeciego miejsca z poprzedniego sezonu, a temu że Wenger nie potrzebuje więcej wzmocnień dowiódł mecz otwierający sezon z Chelsea. Austrii Wiedeń oraz Romaina Bregerie z Darmstadt. Beniaminek z miasta Audi w sparingach przedsezonowych wyglądał przyzwoicie. Trochę może niepokoić kibiców postawienie na ryzyko zarządu i spróbowanie walczenia o byt „starym składem”. W przeszłości kilka beniaminków przekonało się szybko, że samo postawienie na zgranie nie jest najlepszym pomysłem. W

meczach z Ingolstadt należy zwrócić uwagę na Pascala Großa. Środkowy pomocnik jest ważną elementem układanki w drodze do utrzymania. Drugi z beniaminków Darmstadt postawił na drogę podobną do Paderbornu z zeszłego sezonu. Kadrę wzmocniono piłkarzami skreślonymi w swoich dotychczasowych klubach w Bundeslidze. W porównaniu do Paderbornu w Darmstadzie postawiono na „głośniejsze” nazwiska. I tak do Wicemistrza 2.Bundesligi sprowadzono z Werderu Lucę Caldirolę, Juniora Diaza z Mainz, Fabiana Hollanda, Petera Niemeyera i Sandro Wagnera z Herthy, Mario Vrancica z Paderbornu, Konstantina Rauscha z Stuttgartu oraz Jana Rosenthala z Eintrachtu Frankfurt. Bardzo możliwy jest scenariusz, w którym nowe drużyny w Bundeslidze na początku zaskoczą rywali. Jak każdy rozpracuje rywala to zacznie się obniżanie lokaty w tabeli. W czwartym Manchesterze United dzieją się cuda. Obecnie w klubie nie wiadomo kto stanie w bramce, gdyż do rezerw przeniesiony został Valdes, a de Gea również ostatnio nie ma najwyższych notowań u Louisa van Gaala. Pozostaje więc nowy nabytek Romero. Wygląda to dość dziwnie. Ponadto w United, które udało się poukładać koło listopada, wszystko znów przypomina plac budowy i wielką niewiadomą. Z klubu odeszli DI Maria czy też Cleverly. Nie wykupiono rów-


nież Falcao, a za drobne oddano van Persiego i Naniego. Do klubu przybyli zaśDepay, Dermian, Schweinsteinger, Schneiderlin i Sergio Romero. Rzuca się również w oczy brak typowego środkowego napastnika. Jeden Wayne Rooney to jednak trochę mało… United obecnie chyba bliżej do drużyny prowadzonej przez Moyesa niż do ekipy sprzed roku. Problemy mogą pojawić się już w eliminacjach do Ligi Mistrzów, jeśli losowanie nie ułoży się po myśli ekipy z Old Trafford. Z reprezentantów Anglii w Lidze Europy, największe trzęsienie ziemi miało miejsce w Liverpoolu. Po wielu nietrafionych transferach, tym razem Brendan Rodgers dokonał mniej wzmocnień. Z klubem pożegnał się Sterling, ale z niewolnika nie ma pracownika. Największym problemem może być odejście Gerrarda do MLS. Poza wspomnianą dwójką z klubu odeszli również niewypał transferowy Rickie Lambert, Coates czy Glen Johnson. Ponadto The Reds na siłę szukają nowego chlebodawcy dla Mario Balotelliego. Nie da się jednak ukryć, że w zamian Liverpool dokonał ciekawych wzmocnień. W mieście beatlesów pojawili się napastnik Benteke,, James Milner, okrzyknięty jako wielki talent Firminho oraz Nathaniel Clyne. Uzupełnieniem tej układanki mają być Adam Bogdan (pozyskany za odchodzącego Brada Jonesa) i duży talent Ings. Ponadto wreszcie do Liverpoolu po rocznym wypożyczeniu do Lille przybywa Divock Origi. Czy taka ekipa pozwoli zagrać lepszy sezon niż przed rokiem? Kibice Liverpoolu mogą żyć nadzieją, że wyrwy załatają nowi piłkarze, że jest życie po Gerrardzie i że wreszcie została załatana dziura w ataku, a kontuzje Sturridge należy pozostawić tylko na kartach historii.Falcao, a za drobne oddano van Persiego i Naniego. Do klubu przybyli zaśDepay, Dermian, Schweinsteinger, Schneiderlin i Sergio

Romero. Rzuca się również w oczy brak typowego środkowego napastnika. Jeden Wayne Rooney to jednak trochę mało… United obecnie chyba bliżej do drużyny prowadzonej przez Moyesa niż do ekipy sprzed roku. Problemy mogą pojawić się już w eliminacjach do Ligi Mistrzów, jeśli losowanie nie ułoży się po myśli ekipy z Old Trafford. Z reprezentantów Anglii w Lidze Europy, największe trzęsienie ziemi miało miejsce w Liverpoolu. Po wielu nietrafionych transferach, tym razem Brendan Rodgers dokonał mniej wzmocnień. Z klubem pożegnał się Sterling, ale z niewolnika nie ma pracownika. Największym problemem może być odejście Gerrarda do MLS. Poza wspomnianą dwójką z klubu odeszli również niewypał transferowy Rickie Lambert, Coates czy Glen Johnson. Ponadto The Reds na siłę szukają nowego chlebodawcy dla Mario Balotelliego. Nie da się jednak ukryć, że w zamian Liverpool dokonał ciekawych wzmocnień. W mieście beatlesów pojawili się napastnik Benteke,, James Milner, okrzyknięty jako wielki talent Firminho oraz Nathaniel Clyne. Uzupełnieniem tej układanki mają być Adam Bogdan (pozyskany za odchodzącego Brada Jonesa) i duży talent Ings. Ponadto wreszcie do Liverpoolu po rocznym wypożyczeniu do Lille przybywa Divock Origi. Czy taka ekipa pozwoli zagrać lepszy sezon niż przed rokiem? Kibice Liverpoolu mogą żyć nadzieją, że wyrwy załatają nowi piłkarze, że jest życie po Gerrardzie i że wreszcie została załatana dziura w ataku, a kontuzje Sturridge należy pozostawić tylko na kartach historii. Niewiele mniej zmian nastąpiło w Southampton. Tutaj znów odeszli kluczowi zawodnicy tacy jak Clyne czy Schneiderlin. Wiele można się jednak spodziewać po kilku nowych zawodnikach. Bramki bronić ma niespełniony

talent Stekelenburg. Ponadto przybyli tacy zawodnicy jak Juanmi, Soares czy Coulker. Jednakże znów Święci uchodzą za wielką niewiadomą, niczym ekipa sprzed roku. Czy znów uda im się bardzo pozytywnie zaskoczyć i awansować do pucharów? Ostatni pucharowi czy Tottenham nie dokonał spektakularnych zmian. Najważniejszym nowym nabytkiem jest były gracz Atletico – Anderweireld. Klub opuścili zaś Paulinho, Kaboul, Holtby czy Capoue. Mimo to wydaje się, że szkielet Kogutów pozostał sprzed roku. Wśród pozostałych ekip na plus okienko transferowe można zapisać takim ekipom jak West Ham (Payet, Ogbonna czy Jankinson), Sunderland (Coates, Matthiews,Kaboul, Lens czy M’Vila) czy Stoke (Affelay, Given,Glen Johnson, Joselu czy van Ginkel). Wśród beniaminków ciekawych wzmocnień dokonał zespół Artura Boruca. Bourenemouth pozyskało takich zawodników jak Federici, Atsu, Max Gradel czy Distin. Mogą to być zawodnicy, którzy pomogą utrzymać się w lidze. Zaskakuje spokój w Newcastle czy Evertonie, gdzie postanowiono unikać nerwowych ruchów. Zapewne nowy sezon będzie bardzo ciekawy zwłaszcza, że znów najsilniejsze 7-8 ekip wydaje się być bardzo równych. W ostatnich latach ta równowaga w lidze działała In minus w pucharach. Czy ten sezon, przed którym nie dokonano wielu nadzwyczajnych i drogich transferów sprawi, że stabilizacja wyjdzie najlepszym klubom na dobre? Jeśli tak, to obalony zostanie mit o najdroższej i przereklamowanej sile ligi angielskiej. Premier League wraca do walki o miano najsilniejszej ligi świata, które w ostatnich dwóch latach chyba powoli przejmowała La Liga…

Michał Skrzypski

9


Primera Division – liga dwóch klubów? Mówiąc o La Liga każdy ma na myśli głównie dwa zespoły. Zespoły, które rządzą w Hiszpanii i które od wielu lat (z nielicznymi wyjątkami) wymieniają się mistrzostwami kraju. Zespoły, których potyczki śledzi cały piłkarski świat, nawet jeśli na co dzień nie pasjonuje się rozgrywkami Primera Division. Mowa oczywiście o Realu Madryt i FC Barcelonie. Jakie cele mają oba te kluby na nadchodzący sezon? W jakim nastawieniu go rozpoczną? Kto tym razem będzie decydował o ostatecznych rozstrzygnięciach? Real Madryt. Królewscy z dużym niedosytem zakończyli sezon 2014/15. Nie udało zdobyć się im żadnego z trzech najważniejszych trofeów, kibice narzekali na decyzje trenera Carlo Ancelottiego oraz zarzucali samym piłkarzom różnorakie błędy czy też wkład i zaangażowanie w grę drużyny. Real zmagania ligowe zakończył za plecami największego rywala, w Lidze Mistrzów odpadł w półfinale z niespodzianka rozgrywek – Juventusem Turyn, a w Pucharze Króla musiał uznać wyższość lokalnego przeciwnika – Atletico już w ćwierćfinale. Nawet Superpuchar Europy, Klubowe Mistrzostwo Świata, korona Króla Strzelców dla Cristiano Ronaldo i atak na rekord Guinnessa pod względem liczby zwycięskich spotkań z rzędu nie wynagrodziły fanom słabej wiosny w wykonaniu swoich pupili. Zawodnicy zmagali się dodatkowo z częstymi kontuzjami i urazami, co wszyscy zainteresowani tłumaczyli brakiem stosowania rotacji przez włoskiego szkoleniowca. Powyższe powody skłoniły prezydenta Florentino Pereza do zmiany tego ostatniego. Po burzliwych analizach i typowaniach, w których pojawiało się chociażby nazwisko Jurgena Kloppa, ostatecznie najważniejszym człowiekiem na ławce wybrany został Rafael Benitez. Hiszpan - wychowanek Realu - wrócił do Madrytu po dwudziestu latach i przyjęty został z bardzo mieszanymi nastrojami. Jednak to nie odejście Ancelottiego było tym najgłośniejszym tego lata. Z klubem pożegnał się bowiem również El Capitano, prawdziwa ikona i legenda klubu – Iker Casillas. Bramkarz, który w barwach Los Blancos spędził 25. lat, przeszedł wszystkie grupy młodzieżowe i od 2002 roku był podstawowym zawodnikiem pierwszej drużyny, odszedł do FC Porto. W przeciwnym kierunku udali się z kolei Casemiro (który wrócił z wypożyczenia do portugal-

10

skiego klubu) oraz Danilo, za którego Real zapłacił „Smokom” ponad 30 milionów euro. Innymi piłkarzami, którzy powrócili z wypożyczenia są: Denis Czeryszew oraz Lucas Vazquez. Ten pierwszy w poprzednim sezonie był jednym z napędzających ataki Villarealu, drugi rozgrywki 2014/15 spędził w Espanyolu. Po odejściu Casillasa, trzeba było znaleźć również godnego rywala dla Keylora Navasa w bramce. Klub zdecydował się zakontraktować Kiko Casille, który również przywędrował z Espanyolu. Cały czas głośno jest również o ewentualnym transferze Davida De Gei z Manchesteru United. Czerwone Diabły nie chcą jednak łatwo oddać swojej gwiazdy i tak naprawdę nikt nie wie jak zakończy się ta historia. Z klubem pożegnał się natomiast Sami Khedira, który na zasadzie wolnego transferu związał się z Juventusem. Wypożyczenie zakończył dodatkowo Chicharito. Poza nowymi nabytkami, Królewscy dysponują oczywiście wieloma gwiazdami, z którymi związane są bardzo różne historie. Cristiano Ronaldo mimo faktu, że został najlepszym strzelcem ligi, wielu zarzuca coraz mniejszy wkład w grę zespołu oraz bardzo niską skuteczność z rzutów wolnych. Jeszcze więcej kontrowersji pojawia się wokół Garetha Bale’a, który zdaniem wielu nie prezentuje w najmniejszym stopniu dyspozycji wystarczającej jak na piłkarza, który kosztował tak dużo. Mimo tego ciężko wyobrazić sobie, żeby któryś z nich mógł oglądać me-

cze z ławki rezerwowych. Przy nienaruszalnych pozycjach w środku pola Toniego Kroosa i Luki Modrica pojawia się więc jedna niesamowicie ciekawa rywalizacja. O miejsce w wyjściowej jedenastce muszą bowiem walczyć Isco i James Rodriguez. Obaj są w świetnej formie, obaj potrafią wyczyniać z piłką nieprawdopodobne rzeczy, obaj mają ogromną rzeszę zwolenników, ale.. wszystko wskazuje na to, że obaj nie będą mogli występować na boisku w tym samym czasie. Jedyną opcją, aby było to możliwe, jest przesunięcie Ronaldo do ataku. Wtedy na ławce musiałby usiąść jednak Karim Benzema, którego z kolei ze składu próbuje wygryźć Jese. Równie pasjonująco zapowiada się rywalizacja pomiędzy Danim Carvajalem i Danilo na prawej stronie obrony, Keylorem Navasem i Kiko Casillą w bramce oraz Sergio Ramosa, Raphaela Varane’a i Pepe o dwa miejsca w środku defensywy. Optymizmem napawać mogą mecze sparingowe Królewskich. W spotkaniach przeciwko AS Romie, Manchesterowi City, Interowi Mediolan, AC Milan, Tottenhamowi i Bayernowi Monachium stracili oni bowiem tylko dwa gole (w tym jeden po niesłusznie podyktowanym rzucie karnym). Wiadomo jednak, że mecze towarzyskie rządzą się swoimi prawami. Prawdziwą siłę drużyny poznamy dopiero w pierwszej kolejce, w której Real zmierzy się z beniaminkiem Sportingiem Gijon, a przede wszystkim, dopiero w pojedynkach z największymi rywalami. Jedno


jest pewne – Real Madryt jest głodny tytułów, a osobą odpowiedzialną za ich zdobywanie ma być Rafa Benitez. FC Barcelona Zupełnie inne nastroje po zakończeniu zeszłego sezonu mają zawodnicy i fani klubu ze stolicy Katalonii. Barcelona zdobyła potrójną koronę dzięki lepszej drugiej części sezonu ligowego niż Real, dzięki zwycięstwu w finale Champions League z Juventusem oraz dzięki pokonaniu Atleticu Bilbao w finale Pucharu Króla. Swoja grą zachwycali Leo Messi, Neymar i Luis Suarez. Ciężko było wyobrazić sobie drużynę, która potrafiłaby zatrzymać na wiosnę ekipę Blaugrany. Wystarczy wspomnieć, że w półfinale Ligi Mistrzów ograła ona łatwo i bez najmniejszych problemów bardzo mocny przecież Bayern Monachium. Sukcesy w zakończonym sezonie sprawiły, że trener Luis Enrique niespecjalnie musiał martwić się o operacje na rynku transferowym – zwycięskiego składu się przecież nie zmienia. Szkoleniowiec prosił jedynie o wzmocnienie dwóch pozycji. Przy przewidywanym odejściu z klubu Daniego Alvesa trzeba było pomyśleć o nowym piłkarzu, który miałby grać na prawej obronie. W tym celu na Camp Nou sprowadzony został Aleix Vidal z Sevilli. Jak się jednak

okazało, Dani Alves zdecydował się przedłużyć kontrakt i obecnie rywalizacja na prawej defensywie zapowiada się pasjonująco. Jednym z najważniejszych momentów poprzednich rozgrywek było odejście z drużyny legendy – Xaviego Hernandeza, który zdecydował się spędzić końcówkę swojej kariery w Stanach Zjednoczonych. Sytuacja ta zmusiła władze klubu do sprowadzenia odpowiedniego następcy do środka pola. Wybór padł na reprezentanta Turcji – Arde Turana, który przywędrował z Atletico Madryt. Z powodu zakazu transferowego piłkarze ci dołączą jednak do drużyny dopiero na początku przyszłego roku. Z tego powodu kluczowe było również zatrzymanie w zespole wszystkich piłkarzy, którzy w mniejszym lub większym stopniu przyczynili się do ostatnich sukcesów. Dzięki odpowiednim negocjacjom, udało się to przypadku takich zawodników jak: Adriano, Marc Bartra, Sergi Roberto czy Douglas. Mimo, że do zamknięcia letniego okienka transferowego pozostało jeszcze trochę czasu, nie wydaje się by w kadrze Barcelony zmieniło się już zbyt wiele. Aktualny skład rozpoczął wspólnie przygotowania od meczów towarzyskich rozgrywanych w Stanach Zjednoczonych w ramach International Champions Cup. Wyniki tam

osiągane były dalekie od oczekiwań fanów. Udało się co prawda pokonać w pierwszym spotkaniu LA Galaxy, ale potem w pojedynkach z Manchesterem United, Chelsea Londyn i Fiorentiną Katalończycy nie potrafili zejść z boiska ze zwycięstwem. Trzeba zaznaczyć jednak, że w meczach tych brakowało samego Leo Messiego, który zdecydował się na samodzielny trening przygotowujący go do startu sezonu. Argentyńczyk zagrał za to w ostatnim sparingu – wygranym 3:0 z AS Romą, w którym zdobył bramkę. Zanim na poważnie rozkręcą się emocje w La Liga, Barcelona być może będzie cieszyła się już z dwóch zdobytych tytułów. W sierpniu podopiecznych Enriqe czekają bowiem dwa Superpuchary: Europy (przeciwko Sevilli) oraz Hiszpanii (przeciwko Athletic Bibao). Oczywiście Katalończycy są faworytami obu. Co ciekawe w pierwszej kolejce ligowej przyjdzie zmierzyć im się ponownie z klubem z Bilbao, a już w trzeciej zapowiadają się ogromne emocje na Estadio Vicente Calderon – przeciwko Atletico Madryt. Konia z rzędem tym, którzy potrafią wytypować Mistrza Hiszpanii 2015/16. Rywalizacja jak zwykle jest otwarta i jak zwykle zapowiada się bardzo pasjonująco. Barcelona zrobi wszystko

11


by obronić tytuł, postara się również jako pierwszy zespół w historii wygrać po raz drugi z rzędu Ligę Mistrzów. Real ma jednak zupełnie inne plany. Atletico Madryt. Za plecami dwóch gigantów jak zwykle czai się drugi klub z Madrytu. Fani wciąż żyją mistrzostwem kraju, które udało się zdobyć przed dwoma laty. Kluczową postacią w tym zespole jest oczywiście Diego Simeone, szkoleniowiec, który przerwał hegemonię Barcelony i Realu i który był o włos od zdobycia Pucharu Europy. W drużynie Los Colchoneros w ostatnim czasie pojawiło się kilka nowych postaci. Na Vicente Calderon trafili tacy piłkarze jak Jackson Martinez z FC Porto czy Luciano Vietto z Villareal. Obaj zawodnicy decydowali o sile ofensywnej swoich poprzednich klubów i niewątpliwie tak może być również w Madrycie. Jeśli dodamy do tego aktualnych piłkarzy zespołu takich jak: Antoine Griezmann, Fernando Torres czy Raul Jimenez, to bez większego ryzyka można stwierdzić, że atak Atletico prezentuje się najlepiej od wielu lat. Linię pomocy wzmocnił z kolei były piłkarz AS Monaco – Yannick Carrasco. W tej formacji towarzyszyć mu będą również znakomici piłkarze jakimi są chociażby: Gabi, Koke czy Raul Garcia. Wzmocnień nie zabrakło również w defensywie. Do drużyny Rojiblancos trafił bowiem Stefan Savić, który przyszedł z Fiorentiny, a wcześniej zaliczył również epizod w Manchesterze City czy Filipe, który powrócił po rocznym pobycie w Chelsea Londyn. Niestety kilku świetnych piłkarzy pożegnało się również z drużyną. Wymieniając tylko najważniejszych z nich: Arda Turan odszedł do Barcelony, Mario Mandżukić do Juventusu, Mario Suarez do Fiorentiny, Miranda do Interu Mediolan. Atletico Madryt pod względem personalnym będzie się wiec mocno różniło w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami. Nie będzie się jednak różniło pod względem walki na boisku o każdy metr i każdy punkt. Diego Simeone potrafi wykrzesać z każdego zawodnika wszystko co najlepsze, a to pozwala przynajmniej podjąć rywalizację z najlepszymi w La Liga. Valencia i Sevilla Walka o ostatnie miejsce dające szansę gry w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów jak zazwyczaj stoczy się pewnie po-

12

między piłkarzami z Estadio Mestalla i z Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. Są to również zespoły, które uzupełniają stawkę hiszpańskich ekip walczących w tegorocznej Champions League. Valencia w trwającym okienku transferowym wykupiła przede wszystkim skrzydłowego Rodrigo z Benfici, który wcześniej grał na Mestalla na zasadzie wypożyczenia. Identycznie postąpiono z Alvaro Negredo, który również trafił do zespołu Nuno Espirito Santo z Manchesteru City, po tym jak wcześniej reprezentował barwy „Nietoperzy” jako piłkarz wypożyczony. Oboje kosztowali 30 milionów euro. Połowę tej kwoty zapłaciła Valencia za dwóch innych zawodników sprowadzonych z Benfici: Andre Gomesa i Joao Cancelo. Tak więc podstawowymi celami osób zarządzających w klubie było wykupienie czterech zawodników uprzednio wypożyczanych. O ile z Valencii nie odszedł jak do tej pory żaden kluczowy piłkarz, o tyle Sevilla pożegnała się z dwoma ogniwami, które nadawały ton jej grze w zeszłym sezonie. Mowa tutaj o Alexie Vidalu, który za 17 milionów euro trafił do FC Barcelony i przede wszystkim Carlosie Bacca, za którego Milan zapłacił Sevilli 30 milionów euro. Kolumbijczyk zdobył w sezonie 2014/15 aż 20 bramek w La Liga i dorzucił do tego 7 trafień w Lidze Europejskiej. Jego odejście z pewnością stawia duży znak zapytania co do obsady ataku. Na Ramon Sanchez Pizjuan trafiło więc kilku nowych ofensywnych zawodników. Z Chelsea Londyn za 6 milionów euro wykupiony został Gael Kakuta, z Borussi Dortmund wypożyczono Ciro Immobile, a z Dnipro Dniepropietrowsk zakontraktowano Evgena Konoplyanke, który niedawno grał przeciwko drużynie Unaia Emerego w finale Ligi Europy. Dodatkowo prawie 10 milionów euro Sevilla zapłaciła za Stevena N’Zonziego, który przywędrował ze Stoke City.

Valencia postawiła na sprawdzonych zawodników, zostawiając jednocześnie w drużynie największe gwiazdy. Sevilla nieco pozmieniała piłkarzy, którzy będą mieli stanowić o jej sile w sezonie 2015/16. Kto na tym wyjdzie lepiej? Beniaminki Dzięki dobrym występom w Segunda Division w zeszłym sezonie, do La Liga awansowały: Betis, Sporting Gijon i Las Palmas. Wydaje się, że największe szanse na zajęcie dobrego miejsca ma ta pierwsza drużyna. Betis wygrał rozgrywki zaplecza Primera Division dosyć spokojnie. Dodatkowo wzmocnił się nieco w przerwie letniej. Na Estadio Benito Villamarin trafiła chociażby dwójka doświadczonych niemieckich zawodników z HSV Hamburg: Heiko Westermann i przede wszystkim Rafael van der Vaart, na którym będzie spoczywał obowiązek kreowania gry drużyny. Pozostali beniaminkowie raczej do końca będą toczyć zażartą walkę o utrzymanie. Podsumowanie Liga Hiszpańska cały czas rośnie w siłę. Dwa ostatnie sezony, to pełna dominacja klubów z La Liga w europejskich pucharach. Coraz więcej ekspertów i kibiców zaczyna uznawać Primera Division za najmocniejszą ligę na świecie. Zbliżający się sezon z pewnością dostarczy nam po raz kolejny wielu emocji i wspaniałych meczu. Pytań jest wiele, łącznie z najważniejszym: kto tym razem będzie górą – Barcelona czy Real Madryt. Nie ma chyba w tym momencie osoby, która postawiłaby wszystkie swoje pieniądze na jeden z tych klubów. O tym jak zakończą się te pasjonujące rozgrywki przekonamy się jednak dopiero w maju 2016 roku.

Szymon Ruszkowicz


Podsumowanie francuskiej zabawy Alberto Contador, Vincenzo Nibali, Nairo Quintana i Christopher Froome - ta czwórka przed wyścigiem była typowana do zwycięstwa w tegorocznym Tour de France. Po raz drugi w karierze „Wielką Pętlę” wygrał Brytyjczyk Froome z zespołu Sky. Jak do tego doszło? Zapraszamy na podsumowanie tegorocznego wyścigu dookoła Francji. Ogólny przebieg Tour de France Tegoroczny wyścig Tour de France rozpoczął się indywidualną czasówką po holenderskim Utrechcie. Na holenderskich szosach najszybszy okazał się Australijczyk Rohan Dennis (BMC Racing Team) i to on założył jako pierwszy żółtą koszulkę lidera klasyfikacji generalnej. Drugi etap był ułożony typowo dla sprinterów. Mimo to peleton porwał się na kilka grupek, a w pierwszej z nich znalazła się większość sprinterów. Triumfował Greipel (Lotto-Soudal) przed Peterem Saganem (Tinkoff-Saxo) i Fabianem Cancellarą (Trek). Trzeci Cancellara został nowym liderem wyścigu. Czerwony numer najaktywniejszego kolarza etapu dostał Michał Kwiatkowski. Dzień później, na etapie trzecim doszło do ogromnej kraksy. Wypadek spowodował spore zamieszanie w peletonie. Przez część etapu, dyrektor wyścigu wprowadził neutralizację, aby poczekać na dojeżdżające ambulansy. Fabian Cancellara przez kontuzję stracił aż 12 minut, i po dojechaniu na metę wycofał się. Najlepszy na podjeździe Mur de Huy (znanym z Walońskiej Strzały) okazał się Purito Rodriguez. Tuż za nim dojechał Chris Froome, który został liderem wyścigu, z przewagą jednej sekundy nad Tony Martinem. Czwarty etap przebiegał pod znakiem bruków znanych z Paris-Roubaix. Był to też najdłuższy etap tegorocznego TdF - liczył 223.5 km. Na brukach peleton znacznie się podzielił, a w końcówce zaatakował Martin. Trzy sekundy przewagi na mecie nad Froomem + dziesięciosekundowa bonifikata dały mu żółty trykot lidera. Na piątym etapie, 25 km przed metą po raz kolejny doszło do groźnej kraksy. Sprinterski finisz w Amiens wygrał Andre Greipel. Szósty etap kończył się małym podjazdem w Le Havre. Tam swój dramat przeżył Tony Martin. Sam był sobie winny, przewrócił się i nabawił się kontuzji. Do mety odholowywali go kolarze Etixxu. Pocieszeniem dla drużyny Etixx -Quickstep był fakt, że Zdenek Stybar wygrał ten etap. Siódmy etap, można nazwać trochę „dziwnym” etapem. Tego dnia bowiem na trasie nie było żółtej koszulki, która jeszcze oficjalnie nie została przyznana Froome’owi. Kolejny sprinterski etap = kolejne zwycięstwo sprintera. Etixx znów miał powody do radości, ponieważ tym razem wygrał Mark Cavendish, a Greipel był drugi. Wtedy nowym oficjalnym liderem ponownie został Froome. Ósmy

etap kończył się podjazdem na Mur de Bretagne. Na początku w ucieczce dnia jechał Bartosz Huzarski (Bora-Argon 18). Potem, gdy ucieczka została wchłonięta przez peleton, Huzar zaatakował jeszcze raz, tym razem z Michałem Gołasiem (Etixx-Quickstep) i Duńczykiem Bakiem. Osiem kilometrów przed metą ich przygoda się zakończyła, a Huzarski został najaktywniejszym zawodnikiem etapu. Podjazd najlepiej przejechał Alexis Vuillermoz (AG2R) i wygrał etap. Etap dziewiąty to jazda drużynowa na czas. Na trasie Vannes-Plumelec najszybsi byli zawodnicy BMC Racing Team. Wygrali minimalnie, jedną sekundą nad Sky i czterema nad Movistarem. Etap dziesiąty - można powiedzieć, że przesądził o losach klasyfikacji generalnej tego wyścigu. Podjazd na Col de Soudet najlepiej pokonał Christopher Froome, zostawiając w tyle swoich rywali. Drugi był Richie Porte (również Sky), a trzeci, pierwszy z rywali Froome’a Nairo Quintana, ze stratą ponad minuty. W klasyfikacji generalnej miał prawie trzy minuty przewagi nad Tejayem Van Garderenem. Jedenasty etap, o nim można powiedzieć, że był najlepszym etapem dla Polaków na TdF. Może inaczej, dla jednego Polaka. Dla Rafała Majki! Zawodnik Tinkoff-Saxo zabrał się na tym etapie w ucieczkę, i samotnie dojechał do mety, z minutą przewagi nad drugim Danielem Martinem, i z ponad pięcioma minutami przewagi nad liderem Froomem. Etap nr 12 to kolejne polskie nadzieje na sukces. Przez większą część górzystego etapu uciekał Mi-

chał Kwiatkowski i został złapany dopiero siedem kilometrów przed metą. Został złapany, a razej wyprzedzony przez Purito Rodrigueza, który wygrał etap z metą na podjeździe Plateau de Beille. Na pocieszenie mistrz świata dostał czerwony numer najaktywniejszego zawodnika na etapie. Kolejny etap wygrał Greg van Avermaet. Trzecia sobota TdF kończyła się podjazdem na Cote de la Croix Neuve i finiszem w Mende. Dosyć długo czarowali się tam Romain Bardet i Thibaut Pinot, a całą tą sytuację wykorzystał Steven Cummings (MTN-Qhubeka) i był najszybszy w Mende. W ucieczce dnia ponownie znalazł się Michał Gołaś. Polak był bardzo aktywny na etapie, ale niestety to nie wystarczyło. Trzeci weekend lipca kończył się sprinterskim etapem. Na mecie w Valence najszybszy był ponownie Andre Greipel. Następny dzień był bardzo ciekawy. Podjazd pod Col de Manse i zjazd do Gap. Najlepiej na zjeździe spisał się Ruben Plaza Molina (Lampre-Merida). Drugi był Peter Sagan. Znów uciekał Michał Gołaś, ale zajął czternaste miejsce. Wtorek dniem przerwy, a środa to kolejny górski etap z metą na Pra Loup. Po drodze kolarze mijali najwyższy podjazd tegorocznej „Wielkiej Pętli” czyli Col d’Allos (2 250 m n.p.m.). Uciekał Rafał Majka, ale najlepszym zawodnikiem na tym etapie okazał się Simon Geschke (Giant-Alpecin). Etap osiemnasty wygrał Romain Bardet, a dziewiętnasty Vincenzo Nibali (Astana). Dwudziesty etap był uważany za najtrudniejszy etap na tegorocznej „Wielkiej Pętli”. Kończył

13


się słynnym podjazdem Alpe d’Huez. Wygrał Thibaut Pinot, przed Nairo Quintaną. Kolumbijczyk nadrobił nad Froomem minutę, ale to nie wystarczyło, aby odebrać Brytyjczykowi zwycięstwo. W ostatnią niedzielę lipca był ostatni etap tegorocznego wyścigu Tour de France. Etap składał się głównie z picia szampana i świętowania zwycięstwa Christophera Froome’a. Mało co, a doszłoby do kraksy, przy celebrowaniu triumfu przez Team Sky. Jednemu z kolarzy wyślizgnął się rower, ale sytuacja została szybko opanowana. Na mecie na paryskich Polach Elizejskich najszybszy był Andre Greipel. Potem była już tylko wielka feta. czyk nadrobił nad Froomem minutę, ale to nie wystarczyło, aby odebrać Brytyjczykowi zwycięstwo. W ostatnią niedzielę lipca był ostatni etap tegorocznego wyścigu Tour de France. Etap składał się głównie z picia szampana i świętowania zwycięstwa Christophera Froome’a. Mało co, a doszłoby do kraksy, przy celebrowaniu triumfu przez Team Sky. Jednemu z kolarzy wyślizgnął się rower, ale sytuacja została szybko opanowana. Na mecie na paryskich Polach Elizejskich najszybszy był Andre Greipel. Potem była już tylko wielka feta. Klątwa Sagana Nie ma chyba nic bardziej frustrującego od dojechania na metę prestiżowego Touru jako drugi, mając świadomość że wypuściło się wygraną z rąk. Zapewne z takimi myślami bije się Peter Sagan który w tegorocznym Tour de France aż pięć razy (odpowiednio w drugim, piatym, szóstym, trzynastym i szesnastym etapie) zajmował to jakże niefortunne miejsce. Stawiany jako

14

jeden z faworytów, notorycznie dawał sobie wydzierać zwycięstwo z rąk. W drugim etapie przegrał wyścig sprinterski z Andre Greipelem, któremu uległ również po grupowym finiszu piątego etapu. Podczas szóstego etapu główną rolę na końcowych metrach odegrała kraksa, w której ucierpieli między innymi Tony Martin i Vincenzo Nibali. Słowak nie najlepiej wykorzystał powstałe zamieszanie i na metę dojechał drugi tuż za Czechem Zdenkiem Stybarem. Na trzynastym etapie pech znowu zapukał do drzwi Sagana. Lider klasyfikacji punktowej sam przyznał, że popełnił błąd siadając na kole Gregowi Van Avermaetowi i czekając zbyt długo z atakiem. Skończyło się to wygraną Belga i tradycyjnym już drugim miejscem Słowaka. Również na szesnastym etapie Saganowi nie udało się sięgnąć po etapowe zwycięstwo Tour de France. Od samego początku prowadził ucieczkę i być może przez to zabrakło mu sił na decydujących kilometrach. Na podjeździe pod Col de Manse zaatakował Ruben Plaza Molina i to on wygrał szesnasty etap. Sagan rozpaczliwie rzucił się w pogoń za Hiszpanem, ryzykował, usiłował nadrobić jak najwięcej na zjazdach jednak nie udało mu się i chcąc nie chcąc musiał zadowolić się kolejnym drugim miejscem. Nie da się ukryć że Saganowi towarzyszy swego rodzaju klątwa. W całej swojej karierze aż szesnaście razy zajmował drugi szczebel podium na Tour de France i w ciągu ostatnich dwóch lat nie zdołał wygrać ani jednego etapu. Nie ma wątpliwości, że jest kolarzem wszechstronnym. Nie tylko sprawdza się w sprintach, ale także w górach, gdzie już niejednokrotnie atakował i uciekał rywalom.

Nie da się ukryć, że ma wielkiego ducha walki i nie boi się wszelkich przeciwności. Bądź co bądź może cieszyć się z zielonej koszulki lidera klasyfikacji punktowej i liczyć na to, że w końcu jego przysłowiowa klątwa się skończy. Kraksa goni kraksę Mówiąc o Wielkich Tourach, nie można pominąć też jednego z ważniejszych tematów jakimi są kraksy. Inaczej nazywane karambolami, wywrotkami czy kolizjami, są tu częstym obrazkiem. Zwłaszcza kiedy rozpędzeni, niekiedy do 70 km/h, kolarze wjeżdżają w ostry zakręt lub tracą panowanie nad rowerem. Nie da się ukryć, że wywołują niemałe zamieszanie, często powodują różne złamania, urazy, kontuzje, niekiedy prowadząc do poważnych komplikacji. Na tegorocznym Tour de France również nie zabrakło emocji związanych z kraksami, zwłaszcza że te największe wydarzyły się już na pierwszych etapach Wielkiej Pętli, powodując wycofanie się wielu czołowych kolarzy. Do pierwszej kraksy doszło już na drugim etapie TDF. Brzydka pogoda, ulewa oraz ostry, porywisty wiatr sprawił że w peletonie wywróciło się sporo zawodników w tym Johan Vansummeren, Laurent Didier czy Adam Hansen. Większości nic się jednak nie stało. Kolejna kraksa nie wyglądała już tak kolorowo. Na trzecim etapie wyścigu, po którym wycofało się sporo znaczących kolarzy w tym i lider Fabian Cancellara. Doszło tam do kolizji na ok. 60km przed metą, gdzie jeden z kolarzy drużyny FDJ - William Bonnet przewrócił się, doprowadzając do efektu domina – kolejni kolarze zaczęli na siebie wpadać, powodując poważny karambol. Z tego powodu wyścig wstrzymano, ogło-


szono neutralizację i ponownie wznowiono etap dopiero po dwudziestu minutach. W sumie po trzecim etapie wycofało się sześciu kolarzy. Oprócz Cancellary również Tom Dumoulin oraz sam sprawca kraksy William Bonnet. Piąty i szósty etap również obfitował w kolarskie zderzenia. Nacer Bouhanni kilkanaście kilometrów po starcie zderzył się ze swoimi kolegami z drużyny przez co nie ukończył etapu i był zmuszony wycofać się z Wielkiej Pętli. O swoistym pechu może mówić również Tony Martin, który po piątym etapie jechał z koszulce lidera, a tuż przed metą szóstego spowodował kraksę łamiąc dwa obojczyki. Na metę dojechał holowany przez swoich kolegów z drużyny, jednak po diagnozie w szpitalu musiał zrezygnować z dalszej rywalizacji w Tour de France. Oprócz niego w kraksie leżeli również Vincenzo Nibali oraz Kolumbijczyk Nairo Quintana, którzy nie odnieśli poważniejszych obrażeń i co najważniejsze nie stracili cennych sekund do lidera. Licznych upadków nie zabrakło także i w późniejszych etapach. Podczas szesnaste-

go leżeli między innymi Rafał Majka, w wyniku czego doznał urazu lewego kolana, oraz jeden z kolarzy drużyny Sky - Geraint Thomas, który podczas

zjazdu na jednym z ostrych zakrętów został zepchnięty z trasy przez Warrena Barguila i uderzył głową w stojący nieopodal słup. Groźnie wyglądający wypadek na szczęście nie zakończył się tragicznie - Brytyjczyk pozbierał się i o własnych siłach dojechał do mety. Tegoroczny Tour de France dostarczył niemałych wrażeń związanych z różnymi wypadkami i kraksami. Rzadko się jednak zdarza, żeby były wywoływane specjalnie. Ot zwykła przypadłość i ,,urok’’ tego sportu. Wystarczy bowiem małe zetknięcie z innym kolarzem czy silniejszy podmuch wiatru, aby wywołać potężny karambol. Nie wszystkim wypadkom da się zapobiec. Na szczęście kolarze są nie w ciemię bici i wraz z ilością przejechanych kilometrów i wzrostem doświadczenia uczą się nie tylko ścigania

ale także upadania. Kimże byłby bowiem kolarz bez zgrabnego upadku? Skandal na TdF, Froome oblany moczem Do niezbyt przyjemnego wydarzenia i swego rodzaju skandalu doszło w trakcie trwania czternastego etapu tegorocznego Tour de France, kiedy to lider klasyfikacji generalnej został oblany moczem. Przyznał to sam Brytyjczyk, który opowiedział o całym zdarzeniu na mecie etapu. Do zajścia doszło na ok. 60 km od startu. Jeden z „kibiców” stojących na trasie wyścigu rzucił w stronę Froome’a pojemnik z moczem wykrzykując przy tym francuskie słowo ,,doper” co oznacza doping. Zapewne było to nawiązanie do ukazanych się uprzednio artykułów oskarżających drużynę Sky o nieczystą jazdę i branie dopingu. Brytyjczyk po dojechaniu na metę atakował francuskie media o ich nieodpowiedzialności i pisanie nieprawdy o jego drużynie. Wiadomo nie od dzisiaj, że takie opinie oraz przesada panująca w dziennikarskim światku nie bywa sprzymierzeńcem kibiców, którzy zaczynają wątpić w swoich idoli i sami starają się wymierzyć im sprawiedliwość. W tym przypadku francuskie media nakreśliły niezbyt pochlebną historię o kolarzach brytyjskiego zespołu, co wywołało burzę w kolarskim środowisku. Zespół Sky doświadczył bowiem jeszcze więcej przykrości – w końcówce dziesiątego etapu Richie Porte oberwał w żebra, a wcześniej ktoś wykradł dane na temat lidera z drużynowych komputerów. Na „Wielkiej Pętli” dochodziło już do różnych zdarzeń – mniej lub bardziej poważnych. Jednak takie zachowania „kibiców” jak rzucanie w nich przeróżnymi przedmiotami, przeszkadzanie im w jeździe czy co gorsza bicie ich nie powinny być tolerowane. Wiadomo, że czasami ciężko jest zapanować nad tłumem fanów, którzy oczekują na kolarzy całymi dniami, często w słońcu i pod wpływem alkoholu, ale powinno się podejmować kroki do eliminowania takich nieprzyjemnych sytuacji. Tym razem był to „tylko” pojemnik z moczem ale kto wie co może się stać następnym razem. .Olek

Sieradzki

i

Paweł

Ścierka

15


Czarna strona sportu Od zakończenia Tour de France minęło już kilka dni. Wystarczająco dużo, by media (nawet te branżowe) przeszły do innych, bardziej aktualnych tematów, zamiast po raz kolejny pochylać się nad podejrzeniami o doping w drużynie Sky. Jednak zbyt mało, by wnikliwy kibic kolarstwa mógł teraz oglądać Mistrzostwa Świata w pływaniu wierząc w czystość najlepszych zawodników.

Na pierwszym górskim etapie tegorocznego Touru Chris Froome zdystansował rywali, pokonując trzeciego na tym etapie Nairo Quintanę o ponad minutę. Drugi był kolega Froome’a z ekipy, Richie Porte, który 2 miesiące wcześniej wycofał się po 2 tygodniach rywalizacji w Giro d’Italia. Zaczęły się spekulacje. Czy tak duża przewaga Brytyjczyka z Kenii nad rywalami jest możliwa bez stosowania niedozwolonych środków? Czy Porte, po tak intensywnej pierwszej części sezonu, może na czysto pokonywać najlepszych górali na świecie? W końcu, czy Sky jest kolejnym US Postal? Po kolejnych etapach (gdzie Sky już wcale nie dominowało) dziennikarze, przede wszystkim francuscy, do tego stopnia wzbudzili podejrzenia w kierunku „niebiańskich”, że jeden z „kibiców” oblał Froome’a moczem, inny go opluł, a jeszcze inny uderzył. Przyjrzyjmy się jednak faktom. Czasy podjazdów Froome’a i spółki wciąż są wyraźnie gorsze niż herosów sprzed 10 czy 15 lat – Pantaniego, Armstronga czy Ullricha, którzy dzięki EPO, transfuzjom krwi, hormonowi wzrostu i kilku innym niedozwolonym środkom potrafili osiągać niesamowite rezultaty, generować moc wykraczającą poza ludzkie możliwości. Minęło jednak trochę czasu od tamtych wydarzeń, doping w kolarstwie z pewnością wciąż jest, ale po pierwsze stosuje go dużo mniejszy procent

16

zawodników niż na przełomie wieków, a po drugie dzięki coraz dokładniejszym testom i paszportom biologicznym nie daje on już tak dużej przewagi i, według ekspertów w tej kwestii, można wygrywać największe wyścigi na czysto. Mimo dużego postępu w sprawie treningu (chociażby pomiar mocy) czy technologii (słynne marginal gains) kolarze wciąż nie są w stanie poprawić rekordu wjazdu na Alpe d’Huez czy inne słynne przełęcze Wielkiej Pętli. Moc, którą potrafią obecnie generować czołowi zawodnicy jest uznawana za możliwą do osiągnięcia bez dopingu lub, rzadziej, za podejrzaną, chociaż nie wskazującą jednoznacznie na stosowanie niedozwolonego wspomagania. Mimo to systematyczna poprawa osiągów

przez kolarzy budzi wątpliwości. EPOka Armstronga i innych sprawiła, że prawdopodobnie jeszcze przez wiele lat najlepsi kolarze nie będą oceniani jako wielcy mistrzowie, lecz jako potencjalni doperzy.

Spójrzmy teraz na sytuację w pływaniu, najpierw cofając się kilka lat wstecz. Wszyscy, którzy chociaż trochę interesowali się tą dyscypliną, pamiętają słynne poliuretanowe stroje. Dzięki mniejszemu tarciu ich powierzchni z wodą, zawodnicy byli w stanie osiągać dużo lepsze rezultaty niż w tradycyjnych kostiumach. Rekordy Świata czy kontynentów na najważniejszych imprezach padały seryjnie, kilka razy dziennie, zdarzało się nawet, że jeden zawodnik/zawodniczka ustanawiał rekord świata w eliminacjach, by później poprawić go w półfinale i finale! Na początku 2010 roku zakazano jednak ich używania, bowiem biedniejsze federacje nie miały do nich dostępu, przez co jeszcze powiększała się różnica między czołówką, a zawodnikami z Afryki czy Azji (poza Chinami i Japonią, które od lat należą do najmocniejszych nacji w tym sporcie). Dodatkowo warto odnotować, że do 2011 roku w pływaniu nie przeprowadzano testów krwi, przez co wykrycie niektórych środków dopingujących było niemożliwe, a innych (chociażby EPO) możliwe tylko w teorii, bowiem w praktyce zawodowi portowcy i ich lekarze bez trudu oszukają badanie moczu. Podsumowując, przez kilka lat zawodnicy stosowali doping technologiczny


(legalnie), a znaczna część sięgała prawdopodobnie również po doping krwi, bowiem był praktycznie niewykrywalny.

niewykluczone, że wśród rekordów świata kobiet te mające więcej niż 5 lat będzie można policzyć na palcach jednej ręki.

Wydawało się, że przez następnych kilka lat rekordy świata będą padały bardzo rzadko – raz, może dwa razy w roku, tak jak w lekkiej atletyce. Jeśli jesteśmy przy królowej sportu, to chociażby rekord Michaela Johnsona (oficjalnie nie miał żadnej wpadki dopingowej, ale nie ma większych wątpliwości, że zażywał doping, bowiem 1999 rok to złoty czas niedozwolonego wspomagania, a przede wszystkim EPO) na 400 metrów utrzymuje się do dziś, czyli już 16 lat. Można było oczekiwać, że niektóre wyniki w poliuretanowych strojach będą widniały na liście rekordów równie długo.

Jaka jest reakcja kibiców czy komentatorów na te niesamowite wyniki? Absolutny mistrz, niesamowita moc, nadludzka siła, cudowne dziecko i inne tego typu epitety padają w stronę bijących rekordy świata zawodniczek i zawodników. Nikt nie wspomina o dopingu, tymczasem na naszych oczach niektórzy dokonują rzeczy absolutnie niemożliwych. W kolarstwie bez chwili zastanowienia nazwano by Sarę Sjostrom doperką. W pływaniu nie. Czasy, które dawały awans do półfinałów poszczególnych konkurencji 2 lata temu są średnio o 0,5-0,7 sekundy na każde 100 metrów gorsze niż w tym roku. To jest olbrzymi postęp, który, jak widać, poczyniła cała, również ta szeroko rozumiana czołówka. Prawie wszyscy Polacy, którzy do tej pory wystartowali pobili swoje rekordy życiowe na którymś z dystansów. Wszyscy idealnie trafili z formą? To nie jest możliwe. To, co dzieje się na tych mistrzostwach zdecydowanie nie jest możliwe bez dopingu. Ale rzadko się o tym głośno mówi.

Faktycznie, pierwsze lata po przejściu do strojów tekstylnych potwierdzały tę tezę. W 2010 i 2011 roku padł tylko jeden rekord, autorstwa Ryana Lochte. Teraz, 5 lat po wycofaniu tych cudownych strojów sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Na Mistrzostwach Świata w Kazaniu Katie Ledecky bije rekord świata na 1500 metrów w eliminacjach. Również w eliminacjach, na 50 metrów żabką mężczyzn, pada rekord świata, a także trzeci i czwarty wynik w historii. Hosszu ustanawia nowy najlepszy wynik na 200 metrów stylem zmiennym, do którego jeszcze niedawno nikt nie potrafił się zbliżyć. A piszę ten tekst w 3. dniu Mistrzostw, więc

Właściwie nie wiadomo dlaczego, ponieważ są wszelkie powody, by nazwać pływanie jednym z najbrudniejszych, ba, nawet najbardziej skażonym dopingiem sportem na świecie. Mimo siatki antydopingowej działającej dużo gorzej niż

w kolarstwie czy nawet lekkiej atletyce, w ostatnich latach wpadki zanotowali m. in. Efimova, Cielo, Hardy czy Sun Yang. To wszystko zawodnicy ze ścisłej czołówki. Również w Polsce nie brakowało pozytywnych wyników testów. Po krótkim zapoznaniu się z wypowiedziami ekspertów od pływania o dopingu miałem wrażenie, że cofnąłem się o jakieś 10 lat. „Nie da się stosować EPO, testy moczu muszą wykryć ten środek” – niedawne badania pokazały, że mikrodawki są bardzo trudne do wykrycia nawet w testach krwi, nie mówiąc o moczu. „Nie opłaca się stosować dopingu, kary są zbyt wysokie” – takie banały w kolarstwie mówiono 5 lat temu, przed aferą z Armstrongiem, teraz nikt w to nie uwierzy, poza tym 16 miesięcy zawieszenia Efimovej to wcale nie taki długi okres. Tymczasem inne źródła mówiły o tym, że niektórzy trenerzy faszerują zawodników sterydami już od 12. roku życia, a pływacy mają nienaturalnie duże stopy przez zażywanie hormonu wzrostu… Daleki jestem od pochwalania sytuacji, którą obecnie mamy w kolarstwie, gdzie zwycięzca uznawany jest za dopera tylko z tego powodu, że… wygrał. Tak nie powinno być, o czym przekonaliśmy się w tym roku. Pokazuje to jednak, że w sporcie rowerowym nie ma pozwolenia na doping, że obecnie każdy ze światowej czołówki, kto zaliczy wpadkę, musi liczyć się z tym, że zostanie zlinczowany przez fanów i nie będzie mu łatwo wrócić po zawieszeniu. W pływaniu jest zupełnie inaczej – wyniki jawnie wskazują na to, że większość startujących jest na dopingu. Ale nikt nie drąży tego tematu, rzadko padają pytania o doping. Ewentualne zawieszenia trwają zbyt krótko, w dodatku są słabo nagłaśniane. Hosszu zdobywająca 2 tytuły mistrzyni świata w ciągu 30 minut jest uznawana za nadczłowieka, ale nikt nie mówi tego w kontekście dopingu. Katie Ledecky, bijąca w wieku 18 lat rekordy świata na najdłuższych dystansach na pływalni (co dla tak młodej zawodniczki jest dużo trudniejsze niż dla pływaczek kilka lat starszych) to niesamowity talent, Michael Phelps, zdobywający 8 złotych krążków na Igrzyskach w Pekinie to najwybitniejszy sportowiec na świecie. Gdy Meilutyte mówi, że jest oburzona stosowaniem dopingu przez Efimovą to większość jej wierzy. Tymczasem skrupulatnie testowany Froome, który krótki podjazd w Mende wjeżdża 35 sekund gorzej niż Pantani czy Armstrong kilkanaście lat temu, to bezwzględny oszust.

JAKUB KOMCZYŃSKI

17


Transferowe zawirowania w NBA cz.2

Dwa tygodnie temu pisaliśmy o zawodnikach, którzy zostali w swoich dotychczasowych klubach. Jednak nie wszyscy się na taki ruch zdecydowali. Znaleźli się również tacy, którzy chcieli spróbować czegoś nowego (bądź wrócić na stare śmieci). Powodów zmian było tyle, ilu zawodników zmieniało zespoły. Jedne zaskakujące, drugie mniej, trzecich byliśmy pewni. Przyjrzyjmy zawodnikom, którzy zdecydowali się zmienić zespoły.

Monta Ellis Indiana Pacers O tym, że Ellis wyląduje w Indianopolis, mówiło się od początku okienka transferowego. Zdecydował się on podpisać z włodarzami Pacers, w którym przez cztery lata zarobi 44 mln $. Do wyboru miał też ofertę z Sacramento Kings, w której za cztery lata gry zarobiłby 48 mln $. Wybrał on jednak pewniejszą szansę na walkę w play-offach. Monta do drużyny Larrego Birda może

się idealnie wpasować. Celem właściciela Indiany chce obniżyć skład, by móc grać szybszą koszykówkę. Pozwala ona na więcej taktycznych rozwiązań. Ellis będzie tworzył teraz trio, w którego skład wchodzą jeszcze George Hill i Paul George. Z tymi zawodnikami będzie mógł pokazywać na parkiecie to, co potrafi i lubi najbardziej. Jest to głównie gra z piłką, zastępowanie rozgrywającego oraz gra na zasłonach. Kłopotem Ellisa zawsze były rzuty za trzy punkty. Teraz nie będzie musiał ich oddawać, wobec lepszych graczy w tym aspekcie w drużynie.

Paul Pierce Los Angeles Clippers Washington Wizards jeszcze nie tak dawno temu było pewne, że Pierce podpisze umowę i zostanie na co najmniej rok. Paul wybrał jednak inną opcję. Podpisał on trzyletnią umowę, a w trakcie trwania kontraktu zarobi 10 mln $. Można z tego wnioskować, że nie poszedł tutaj zarabiać. Zadecydowały o tym dwie zupełnie inne rzeczy. Po pierwsze trener. Ponowne spotkanie z Dociem Riversem może być mo-

Greg Monroe Milwaukee Bucks Greg w Bucks to dość spore zaskoczenie. Wiadomo było, że Monroe klub zmieni, jednak nikt się nie spodziewał, że wybierze on Milwaukee. Miał oferty też od m.in. Los Angeles Lakers czy New York Knicks. Dostał maksymalny kontrakt, czyli 50 mln $ zapłaconych w ciągu trzech lat. Zawodnik ma jednak możliwość zrezygnować z ostatniego sezonu kontraktu. Greg jest koszykarzem, który zapewnia koło 15 punktów

18

tywujące. Razem z nim Paul odnosił największe sukcesy i przy aktualnym składzie Clippers jest szansa na powtórkę tego sukcesu. Drugim powodem jest miasto. Zawodnik pochodzi z Los Angeles. Pod koniec kontraktu będzie miał 40 lat i na 100% zakończy karierę. A jak kończyć coś tak udanego to najlepiej w miejscu, gdzie się to rozpoczęło. W Clippers, Paul będzie bardzo pomocny. Stworzyli oni bardzo dobrą, ale raczej młodą i niedoświadczoną w najważniejszych bojach ekipę, więc Pierce będzie też pełnił zapewne rolę lidera w szatni drużyny z Los Angeles.

na mecz oraz 9 zbiórek. Będzie on zatem idealnym wzmocnieniem, ponieważ Bucks cierpią na brak klasowych wysokich zawodników. Dzięki Monroe otworzą się przed nimi drzwi z możliwościami rozgrywania ataku. Będzie to bardzo potrzebne, ponieważ Bucks w minionym sezonie byli 25 atakiem ligi Dla drużyny walczącej o play-offy to zdecydowanie za słabo. W tym sezonie cele na pewno będą inne i ma w tym pomóc właśnie Monroe. W Milwaukee wiedzieli doskonale, że bez personalnych zmian, faza play-off nie mają prawa stać się rzeczywistością.


La Marcus Aldridge San Antonio Spurs Śmiało można mówić, że był to najważniejszy ruch na tegorocznym rynku wolnych agentów. Ruch, który sporo zmieni nie tylko w kadrze Spurs i Trail Blazers, ale również w końcowych tabelach. Aldridge’a kusiło wiele innych zespołów. Mówił on jednak od początku, że chciałby grać w swoich rodzinnych stronach, czyli w Teksasie. Dodatkowo skusiła go szansa na zdobycie pierścienia mistrzowskiego. Ko-

szykarz dostał kontrakt na cztery lata. Zarobi w tym czasie 80 mln $, jednak ma możliwość zrezygnować z ostatniego roku kontraktu. Wątpliwe jednak, by do tego doszło. Trafił on tutaj, by zostać liderem drużyny zastępując Tima Duncana, który po sezonie odchodzi na emeryturę. LaMarcus poniżej pewnego poziomu nie schodzi oraz jest graczem, która nie dba za wszelką cenę o statystyki indywidualne. Będzie więc on idealnym dopełnieniem planu trenera Gregga Popovicha. Z nim drużyna Spurs znowu może wrócić na najwyższe szczyty w NBA.

Rajon Rondo Sacramento Kings Zmiana klubu przez Rondo była tylko kwestią czasu. Przechodząc w minionym sezonie do Mavs przedstawiane były wielkie plany i ambicje drużyny z Markiem Cubanem na czele. Sprawdziły się jednak głosy krytyki, że Rajon do Dallas kompletnie nie pasuje. Problemy z dzieleniem się piłką, nie akceptowanie trenera. Doszło do kłótni i obrażony Rondo odszedł. Przygarnęło go Sacramento. Sam wybór gracza

Ty Lawson Houston Rockets Lawson co prawda nie był wolnym agentem, ale nie tylko tacy zmieniają teraz zespoły. Wymiany również trwają i to właśnie jedna z nich. Wymiana bardzo dobra dla Rockets oraz Lawsona, ale od początku. W momencie, gdy Nuggets wybrali w tegorocznym drafcie Emmanuela Mudiaya, ówczesny rozgrywający ekipy z Denver napisał, że niedługo będzie graczem Sacramento Kings. Tam jednak nie trafił, ale z Nuggets i tak odszedł. Za bardzo małą cenę. Kostas Papanikalou, Joey Dorseya Pablo Prigioni, Nick

nie zaskakuje, bo jego wartość po epizodzie w Mavs spadła. Na razie obie strony związały się jednoroczną umową. W jej trakcie rozgrywający zarobi 10 mln $. Wydaje się, że do zespołu Kings ten gracz pasuje. Powinien dogadać się z Georgem Karlem, który lubi rozgrywających, którzy potrafią zagrać jakieś nietuzinkowe i niespodziewane podanie, obsługując lepiej ustawionych kolegów. To Rondo potrafi. Ciekawe tylko, czy będzie potrafił związać się na dłużej z drużyną, która nie ma zbyt dużych szans nawet na grę w play-offach, a co dopiero na walkę o mistrzowskie pierścienie. Johnson i chroniony wybór w pierwszej rundzie draftu powędrowali w zamian do Denver. Daryl Morey znów wygrał i pokazał, że potrafi wykorzystywać okazje. Co jest powodem tak niskiej ceny? Najprawdopodobniej kłopoty, które przez Lawsona pojawiły się w szatni. Dlatego sam transfer jest dość ryzykowny, ale w Houston wierzą, że poradzą sobie z naturą Lawsona. Jeśli tak, to Rockets z miejsca stają się jednymi z głównych faworytów do zwycięstwa na Zachodzie, ponieważ jest to gracz, którego w Houston brakowało. Może on nie tylko zagrać obok Patricka Beverley’a, ale przede wszystkim będzie liderem ataku, gdy na ławce zasiądzie James Harden.

Inni zawodnicy, którzy zmienili swoje kluby: Richard Jefferson i Mo Williams (Cleveland Cavaliers), Amir Johnson (Boston Celtics), Wesley Johnson, Josh Smith i Pablo Prigioni (Los Angeles Clippers), Matt Barnes (Memphis Grizzlies), Amar’e Stoudemire (Miami Heat), Jeremy Lin (Charlotte Hornets), Kosta Koufos, Marco Belinelli i Quincy Acy (Sacramento Kings), Derrick Williams, Arron Afflalo i Robin Lopez (New York Knicks), Brandon Bass i Roy Hibbert (Los Angeles Lakers), Deron Williams (Dallas Mavericks), Steve Blake i Andrea Bargnani (Brooklyn Nets), Chase Budinger (Indiana Pacers), Kendrick Perkins (New Orleans Pelicans), Cory Joseph, Luis Scola i DeMare Carroll (Toronto Raptors), David West (San Antonio Spurs), Mirza Teletović i Tsyon Chandler (Phoenix Suns), Andre Miller (Minnesota Timberwolves), Ed Davis i Al-Farouq Aminu (Portland Trail Blazers), Gary Neal (Washington Wizards)

MACIEJ JANKOWSKI 19


Atak po czesku - Vaclav Milik Wrocławski sen o fazie Play-Off jest bliski urzeczywistnienia. Sparta, nie patrząc na rywali sama może sobie zapewnić bezpośrednią walkę o medale. Drużyna jeździ równo, a zwłaszcza u siebie stanowi prawdziwy monolit. Monolit, w którym trudno znaleźć słabe punkty. Moim zdaniem, to własnie Vaclav Milik jest prawdziwym bohaterem. coś ponad. Nie Woffinden, który regularnie udowadnia swoją wielkość, nie Janowski, który ma już uznanie całej polski, ale własnie wciąż nie najbardziej popularny Czech. Trzeba zauważyć, że w kraju zza naszej południowej granicy żużel ma się bardzo źle. Młodzi zdolni wybierają hokej oraz piłkę nożną. Czarny sport boryka się z problemami nawet w Parudobicach. Milik, wbrem panującym trendom, zdecydował sie podążyć śladem Vaclava seniora i to na żużlowych owalach chce udowadniać swój talent. Robi systematyczne, zauważalne postępy, które czas udowodnić statystykami.

Piotr Baron ma do dyspozycji naprawdę niezłą śmietanką z wybitnym Woffindenem na czele. I choć generalnie każdego, poza Jepsenem Jensenem, można chwalić, to dobrej jazdy poszczególnych zawodników mogliśmy się spodziewać. Z indywidualnym mistrzem Czech, klub oczywiście wiązał spore nadzieje i liczył na to, że nie będzie zwyczajną zapchaj dziurą, jednak Vaclav poszedł krok dalej. Postanowił nie zacierać świetnego wrażenia po ojcu, który także regularnie walczył dla kibiców na stadionie olimpijskim. Stał się ważnym ogniwem, które pozwoliło na zdobycie wielu małych, ale przede wszystkim, kilku dużych punktów do tabeli PGE Ekstraligi. To on zrobił

20

Występując w 7 spotkaniach Nice Polskiej Ligi Żużlowej ukończył sezon ze średnią biegopunktową wynoszącą 1,871. Korzystając z oferty wrocławskiej Sparty, przeniósł się więc szczebel, a może nawet całą drabinę wyżej, patrząc przez pryzmat różnicy jakości dwóch sąsiednich lig. I tu, jak dotąd notuje, moim zdaniem bardzo dobrą średnią 1,400. Kiedy jednak bierzemy tę liczbę pod lupę, znajdujemy absolutnie kluczowy i najważniejszy aspekt tej średniej. Vaclav Milik w parze jeździ z najlepszym zawodnikiem PGE Ekstraligi! Już pod taśmą startową niemal jasne jest, że to Brytyjczyk będzie przed 22-letnim zawodnikiem i nie będzie to najmniejszą ujmą. Co więcej, Czech aż 11 razy finiszował na pozycji nr 2, pokonując teoretycznie najlepszego jeźdźca drużyny przeciwnej i 21 razy

triumfował dodatkowo przed odpowiednikiem jego roli, z ekipy rywala. Tylko 9 razy przyjechał na ostatniej lokacie. Szacunek dla czeskiego wojownika jest tym większy, że włożone w sprzęt pieniądze wydają się być śmieszne, w porównaniu z resztą stawki. Póki co, Vaszek nie mógł sobie pozwolić na rozmyślne zakupy, ale nie przeszkodziło mu to w Indywidualnych Mistrzostwach Europy Juniorów, gdzie z kompletem punktów stanął na najwyższym stopniu podium, zostawiając za swoimi plecami talenty, wśród których występowali Andrzej Lebiediew, Kasper Lykke Nielsen czy Paweł Przedpełski. Słowa „Wojownik” użyłem nieprzypadkowo. Vaclav Milik nie raz podkreślał, że uwielbia jazdę Petera Kildemanda, znanego z nieprawdopodobnej brawury i widowiskowości. Naszemu bohaterowi do Duńczyka w tych elementach jeszcze sporo brakuje, ale „torowy” charakter udowadniał już wiele razy. Choćby w walce podczas ubiegłorocznych IMŚJ, w których rzutem na taśmę, w trzecim finale stracił jednak medal. Vaclav pewnie nigdy nie osiągnie sławy swoich idoli, Grega Hancocka czy Leigh Adamsa, ale w przyszłości, kto wie, może będzie kręcił się w pobliżu towarzystwa najlepszych zawodników w stawce? Póki co, marzy o stałym uczestnictwie w cyklu Grand Prix. Przy odrobinie szczęścia i nabyciu nieco więcej doświadczenia - bo chyba jego brak na najwyższym poziomie odróżnia go jeszcze wśród reszty żużlowych rówieśników - ma na to spore szanse.

MAREK PERNAL


Krajobraz przed Pekinem Cały lekkoatletyczny świat szlifuje formę na główną imprezę sezonu, jaką są oczywiście Mistrzostwa Świata, które w dniach od 22 do 30 sierpnia odbędą się w chińskim Pekinie. Jak wyglądają polskie nadzieje na medale w stolicy Chin? Nietrudno zgadnąć, że głównymi biało-czerwonymi faworytami do medali są przedstawiciele konkurencji rzutowych.

Polska rzutami stoi Na konferencji prasowej, która odbyła się podczas 91. Mistrzostw Polski w Lekkiej Atletyce, prezes PZLA prof. Jerzy Skucha zaprezentował krótką listę polskich nadziei medalowych na docelową imprezę sezonu. Jest na niej pięciu zawodników i wszyscy reprezentują konkurencje techniczne. Najbardziej liczyć można na nasze trio w konkurencjach rzutowych Włodarczyk-Fajdek-Małachowski. Ich określa się wręcz jako pewniaków do medali. Nasza znakomita młociarka pokazała kilka dni temu nieprawdopodobną formę, gdy jako pierwsza kobieta w historii posłała młot poza granicę 80 metrów (81,08), bijąc o ponad dwa metry swój dotychczasowy rekord globu.

Również i Paweł Fajdek nie ma w tym sezonie wielkiej konkurencji. Gdy spojrzy się na listę najlepszych rezultatów sezonu, na szczycie można zobaczyć … osiem najlepszych wyników Fajdka. Najmniej pewną pozycję wśród wyżej wymienionych ma chyba Piotr Małachowski, ale i tu niekoniecznie musimy się przejmować, bo wysoką formę prezentuje nasz drugi dyskobol Robert Urbanek, któremu nawet udało się w tym sezonie dwukrotnie pokonać Małachowskiego. W Pekinie możemy nawet zakładać bardzo optymistyczny scenariusz w postaci dwóch medali w rzucie dyskiem mężczyzn. Nie bez szans jest też w tej samej konkurencji u kobiet Żaneta Glanc, która będąc w bardzo ciężkim treningu wygrała Mistrzostwa Polski i szlifuje solidną formę.

- Jestem dobrej myśli przed Mistrzostwami Świata w Pekinie, ale wiadomo, że przebieg konkursu na najważniejszych imprezach jest niewiadomą. Może się wszystko utrzymać na poziomie 65 metrów, a może też pójść dwa metry w górę. Będę na pewno przygotowany na 67 metrów i jestem pewny, że to da wysokie miejsce – powiedział naszej redakcji po zdobyciu 10. tytułu mistrza Polski, Piotr Małachowski. Listę nadziei uzupełnia skacząca wzwyż Kamila Lićwinko i mistrz Świata w skoku o tyczce z 2011 roku – Paweł Wojciechowski. Obaj są w wysokiej formie i w ich skakaniu widać stabilność i powtarzalność. Na miejscu polskich kibiców królowej sportu, już dziś zaznaczyłbym w kalendarzu czerwonym kolorem daty startów wyżej wymienionej piątki, bo tam bez medalu raczej się nie obejdzie. Martwić może słabsza forma Tomasza Majewskiego, który od jakiegoś czasu nie może znaleźć w kole kulomiotów przysłowiowego „powera”, by odpalić jakiś lepszy rezultat, a czołówka – na czele z genialną amerykańsko-niemiecką koalicją Joe Kovacs i David Storl – rządzi na tegorocznej liście najlepszych wyników twardą ręką. Szanse na bieżni Na polskiej bieżni pora na rewolucję. Młodzi zawodnicy szturmem podbijają międzynarodowe areny juniorskie, ale jest to też w dużej części grupa sportowców walcząca w grupie seniorów. Największymi polskimi talentami wydają się być:

21


Ewa Swoboda, Sofia Ennaoui, Joanna Jóźwik, czy Patryk Dobek. Wszyscy oni mają już wypełnione minima na MŚ i warto będzie sprawdzić, na jakim etapie rozwoju znajdują się nasze „diamenty”. „Wszyscy wyżej wymienieni to dzieciaki po 20 – 21 lat. Młode pokolenie pokazało, że jest utalentowane, zdolne, chce pracować. Z tego pieca będzie chleb.” – tak o tych talentach wypowiada się komentator lekkoatletyki w Telewizji Polskiej, Marek Jóźwik. O ile większość młodych zawodników pojedzie do stolicy

1999 rok i kapitalny bieg czwórki Tomasz Czubak, Robert Maćkowiak, Jacek Bocian i Piotr Haczek, który początkowo dał srebro, a po dyskwalifikacji sztafety USA krążek z najcenniejszego kruszcu. To była wielka drużyna, która w całej swojej karierze dała Polsce worek medali. Tradycje na chwile powróciły w 2007 roku wraz z brązowym medalem w Osace kompletnie odmienionej sztafety w składzie: Marek Plawgo, Daniel Dąbrowski, Marcin Marciniszyn i Kacper Kozłowski. Od tego czasu zbyt oszałamiających wyników

kapitalny występ Artura Nogi. Młody Polak wchodził wtedy do reprezentacji i z rezultatem 13,34 zajął 5. miejsce. Pekiński klimat mu służy, więc może i tym razem płotkarz pokusi się o niespodziankę, choć w tym roku prawdopodobnie trzeba będzie biegać dużo szybciej. Polakowi udało się osiągnąć minimum dopiero 21 lipca na mistrzostwach Polski. To oznacza, że forma stale rośnie i znajduje się teraz w bardzo dobrym punkcie – dającym szansę na kontratak.

Chin po naukę, o tyle z dużą nadzieją na świetne wyniki możemy spoglądać na dystans 800 metrów panów, gdzie nasi czołowi zawodnicy – Adam Kszczot i Marcin Lewandowski – jak zwykle stoczą walkę z resztą egzotycznego towarzystwa – Nijelem Amosem z Botswany, czy Etiopczykiem Mohammedem Amanem. Szczególnie powinniśmy liczyć na Mistrza Polski z Krakowa, który w Monako pobiegł ten dystans w rewelacyjnym czasie 1,43,45, co jest czasem ledwie 0,23 s gorszym od rekordu Polski, Pawła Czapiewskiego z 2001 roku.

na otwartym stadionie nie notowano, a 10. miejsce na świecie w tym sezonie nie może być brane jako dobra moneta przed startem w Pekinie. Nie ma już w składzie zawodników, którzy byliby tak przystosowani do biegania w sztafecie, jak złote pokolenie, które rządziło na bieżni na przełomie XX i XXI wieku. O innych sztafetach trudno wspominać, bo jeśli nie widzimy perspektyw tam, gdzie powinny one być, spojrzenie na wyniki sprinterów przyprawi nas tylko o ból głowy.

Prognoza medalowa

Poszukiwanie tradycji

Pekin po raz pierwszy gości czempionat globu w lekkoatletyce, jednak należy cofnąć się wstecz o 7 lat i przypomnieć sobie starty Polaków w Igrzyskach Olimpijskich, które odbyły się w stolicy Państwa Środka. Ówczesny dorobek Biało-Czerwonych nie był zbyt okazały. Pierwsze swoje olimpijskie złoto rezultatem 21,51 zdobywał wtedy Tomasz Majewski, a srebrny krążek wywalczył Piotr Małachowski, który tylko o metr przegrał z Estończykiem Gerdem Kanterem. Zwrócić uwagę należy na wynik na

22

Wspomnień czar

Bawiąc się w jasnowidza należy stwierdzić, że pięć medali to wynik bardzo możliwy do osiągnięcia. Wspomniani już wiele razy w tym tekście przedstawiciele konkurencji rzutowych nie powinni nas zawieść i w ciemno można stwierdzić, że medale Anity Włodarczyk, Pawła Fajdka i Piotra Małachowskiego powinny zdobić ich szyje. Dwójka Kamila Lićwinko i Paweł Wojciechowski też może dać nam radość z medalu, choć nie można wykluczyć tylko połowicznego sukcesu. Ponadto liczymy na niespodzianki, bo w innych konkurencjach ścisłe grono faworytów nie zawiera już nazwisk reprezentantów Polski. Czym jednak byłby sport bez wielu niespodzianek? Liczymy na udane występy lekkoatletów, którzy na pewno postarają się o zafundowanie wspaniałych emocji.

RADOSŁAW KĘPYS


23



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.