SportNews Magazine 2 2015

Page 1


2


Drogi Czytelniku! W kolejnym wydaniu SportNews Magazine zajmiemy się tematyką Igrzysk Europejskich. Przeanalizujemy sobie czym są, po co zostały wymyślone, czemu kraje z Azji chcą brać w nich udział oraz... co musi się wydarzyć, aby z jak na razie dość marnego turnieju, powstało wielkie święto sportu. Ten numer to jednak nie tylko igrzyska. Przejdziemy w nim również do ciemnej strony sportu i wytkniemy Seppowi Blatterowi jego błędy. Dodatkowo podsumujemy sezon NBA względem dwóch kolejnych drużyn, patrząc na najlepszą ligę świata przez pryzmat polskiego akcentu – Marcina Gortata. Drugi numer SportNews Magazine nie jest jednak przeznaczony wyłącznie dla fanów futbolu i koszykówki. Coś dla siebie znajdą również kibice siatkówki, a także... tenisa ziemnego, o którym w tym numerze jest na prawdę dużo. Cóż... koniec dalszego recenzowania! Sprawdźcie to sami! Miłego czytania! Redaktor Naczelny SportNews, Dawid Brilowski

Całodzienne relacje z Igrzysk Europejskich tylko na igrzyska24.pl

3


Róbmy Igrzyska!

Swoje igrzyska mają Azjaci i Amerykanie. Są nawet igrzyska Królestwa Brytyjskiego... W każdym razie świat roi się od różnorakich tego typu zawodów. Bo człowiek taki jest - potrzebuje emocji związanych ze sportem. Taką imprezę chcieli więc także i Europejczycy. I są w jej posiadaniu... W Baku, stolicy Azerbejdżanu, rozpoczęły się właśnie Igrzyska Europejskie. Piękne święto sportu, które ma zintegrować cały kontynent i przysporzyć Europejczykom emocji. Emocji, których na co dzień nie mają... N o właś n i e - „Star y m Kontynentem” rządzi, n i e oszukujmy s i ę , futbol i piłka ręczn a , czyli sporty, k t ó rych... na Igrzyskach Europejskich nie ma z przyczyn jasnych i powszechnie zrozumiałych – po prostu zbytni ścisk w kalendarzu nie pozwala sportowcom na rozgrywanie kolejnych spotkań o stawkę. I... może to i lepiej? To jest właśnie zdecydowany plus tych Igrzysk. To przecież najbardziej lubimy na czempionacie – właśnie oglądanie takich perełek jak wioślarstwo czy łucznictwo, których nigdy nie zobaczymy w dzień powszedni. Tylko na igrzyskach mamy okazję doświadczyć emocji niezwiązanych z mainstreamowymi sportami. Mamy szansę zasmakować czegoś „nowego”, niezwykłego. Emocjonujemy się wówczas rywalizacją sportowców, których nazwiska często słyszymy po raz dziesiąty czy dwudziesty w życiu. In plus działa też fakt, że atmosfera wytworzona w Baku jest naprawdę świetna, a święto sportu czuć w powietrzu.

4

Mimo to, Igrzyska Europejskie mają także swoje minusy. A raczej pewne kwestie, których przyszłe rozwiązanie zadecyduje prawdopodobnie o tym, czy będzie to wielka, mocno prestiżowa impreza, czy też malutki,

niemal towarzyski turniej, który miałby zatracić swoją wartość, a być może i całkowicie zniknąć ze sportowego terminarza. Problem w tym, iż tak naprawdę nikt nie jest przekonany, czy IE są imprezą dużą i poważaną czy też kiepską, co doskonale obrazuje już pierwsza edycja. Wystarczy spojrzeć na obsadę. Na rywalizację w kolarstwie górskim, czy w sportach walki do Baku przyjechała cała europejska czołówka. Takim powodzeniem nie cieszy się już za to chociażby lekka atletyka, gdyż zobaczymy tylko rywalizację... europejskich trzecioligowców. Nierówne kadry widoczne są również w siatkówce. Sama reprezentacja Polski wystawiła pełną załogę kobiet, która będzie mogła walczyć o medale i, obok nich, drugi (jeśli nie trzeci) garnitur reprezentacji mężczyzn. Wiąże się to z inną bardzo ważną kwestią. I to, moim zdaniem, prawdopodobnie wpłynie na

przyszły wygląd Igrzysk Europejskich. Jak na razie w repertuarze mamy 30 dyscyplin, z czego nie wszystkie są konkurencjami olimpijskimi. A nawet jeżeli jakiś sport ma tę rangę, to na IE tylko z niektórych można zdobyć bezpośrednią kwalifikację do przyszłych Igrzysk Olimpijskich. Moim zdaniem turniej byłby dużo ciekawszy i przyciągnąłby znacznie więcej kibiców, gdyby miał formę wspomnianych przeze mnie eliminacji. Czemu by nie rozegrać turniejów w każdym ze sportów olimpijskich i wyznaczyć, że na przykład pierwsza dziesiątka zawodników ma zapewniony start w następnych Igrzyskach Olimpijskich? Myślę, że w takim przypadku na Igrzyska Europejskie pojechaliby wszyscy najlepsi zawodnicy po to, aby walczyć nie tylko o medale, ale także o kwalifikację olimpijską, która sprawiłaby, że nie musieliby przebijać się przez inne, często mozolne, systemy. Jeżeli natomiast na Igrzyska Europejskie zawitałaby odpowiednia liczba zawodników najwyższej półki, zaczęliby dołączać do nich kolejni, czując po prostu, że ranga imprezy jest naprawdę wysoka. To z kolei przyciągnęłoby zainteresowanie fanów nie tylko z Europy, ale i z całego świata. Jest też druga opcja. Jeżeli organizatorzy nie chcą robić z Igrzysk Europejskich wielkich kwalifikacji olimpijskich albo jeśli MKOl na takowe nie pozwala... można


by zaryzykować i dokooptować więcej sportów, których nie ma w programie igrzysk, a były kiedyś w programie albo są rozważane do przyłączenia. Wówczas przedstawiciele takich dyscyplin również chcieliby za wszelką cenę pokazać się szerszej publiczności. I z tego powodu moglibyśmy oglądać najlepszych z najlepszych. Igrzyska Europejskie mają zatem jeden problem, z którym muszą sobie poradzić – ustalić rangę zawodów. I albo za kilka edycji będziemy mieli fantastyczny turniej, równy emocjom być może nawet z samych Igrzysk Olimpijskich

albo... w pesymistycznej wersji, za kilka edycji czeka nas znużenie, nudna gra i brak zainteresowania, a być może i porzucenie tego, bądź co bądź, świetnego pomysłu na turniej. Jak wyjdzie? Zobaczymy. Musimy jednak ściskać mocno kciuki – nie tylko za naszych sportowców w Baku, ale za całą ideę.

Dawid Brilowski

5


Igrzyska (nie)europejskie

Wiedza o tym, że Azjaci są członkami europejskich federacji jest powszechna. Ot, najlepszym przykładem sobotni mecz Polaków z Gruzją czy „pasjonujące” pojedynki polskich klubów piłkarskich z Karabachem Agdam lub Hapoelem Telv Aviv, które wszyscy pamiętamy. Dlaczego tak się jednak dzieje? Na jakiej podstawie Izrael albo Armenia są traktowane na równi z leżącą w sercu Europy Polską, nie mając nawet skrawka terytorium leżącego na Starym Kontynencie?

Zacznijmy od przypomnienia umownej granicy pomiędzy Europą a Azją, którą katowali nas nauczyciele na lekcjach geografii w szkole podstawowej. Nie zagłębiając się w większe szczegóły, oba kontynenty oddzielają od siebie: Morze Karskie na północy, dalej wzdłuż pasma gór Ural, korytem rzeki Emby, wpadającej do Morza Kaspijskiego, poprzez góry Kaukaz i Morze Azowskie do Morza Czarnego, łączącego się z Morzem Marmara przez cieśninę Bosfor, które przez cieśninę Dardanele styka się z Morzem Egejskim, a to jak wiemy, swobodnie miesza się z Morzem Śródziemnym. Tyle geografii, na podstawie której można stwierdzić, że pośród uczestników Igrzysk Europejskich obecne są reprezentacje państw nieleżących w Europie wcale lub posiadające tylko niewielki procent takiego terytorium w stosunku do całości kraju. Owa grupa liczy co najmniej pięciu członków

6

(Armenia, Azerbejdżan, Gruzja, Izrael oraz Turcja), a chciałbym do nich dodać także nieobecny akurat na tej imprezie, ale uczestniczący w całym szeregu europejskich zawodów Kazachstan. Na początek przyjrzyjmy się tzw. grupie kaukaskiej na czele z gospodarzem zbliżających się Igrzysk - Azerbejdżanem oraz Armenią i Gruzją. Żaden z tych krajów nie leży oczywiście w Europie, choć kaukaskie terytorium Gruzji mogłoby do tego pretendować. Nie to jest jednak istotne, a czynniki kulturowo-historyczne. Przed rokiem 1990 wszystkie wspomniane państwa były częścią Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i jako wchodzące w jego skład, brały udział w rozgrywkach europejskich na płaszczyźnie wszystkich dyscyplin sportowych. Przez okres około 70 lat wmawiano mieszkającej tam ludności, że są obywatelami radzieckimi, a przede wszystkim - Europejczykami. Nic więc

dziwnego, że po odzyskaniu niepodległości do głowy im nawet nie przyszło, aby składać akces do AFC, czyli Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej. Od razu wyrazili chęć przystąpienia do UEFA, która przyjęła ich z otwartymi ramionami. A dlaczego? Powód jest prosty - Europie zależało i nadal zależy na zachowaniu niezależności były republik radzieckich od polityki rosyjskiej i stara się to manifestować na każdej płaszczyźnie. Podobnie wygląda przypadek Kazachstanu, kolejnej postradzieckiej republiki. W tym przypadku jednak istniały poważne przesłanki odtrącające Kazachów od europejskich federacji - odległość. Z Paryża do Astany, czyli stolicy tego kraju jest ponad pięć tysięcy kilometrów, a z Madrytu prawie siedem. Prawdopodobnie dlatego Kazachowie od 1994 do 2002 roku należeli jednak do AFC. Szalę na korzyść tego ogromnego kraju przeważyło jego bogactwo surowcowe, m.in. złoża


ropy czy gazu ziemnego, pokłady węgla kamiennego, miedzi, żelaza oraz złota i srebra. Europa ciągnie ich do siebie, ze względu na możliwe korzyści gospodarcze Unii Europejskiej, wypierając stamtąd Rosjan, Turków czy Irańczyków. Zupełnie inaczej wygląda sprawa w przypadku Turcji. To państwo mocno kulturowo i historycznie związane z Europą. Największe tureckie miasto - Stambuł - leży na obu brzegach cieśniny Bosfor, a więc po części na Starym Kontynencie. Łączy je z tym regionem historia - uczestnictwo w życiu politycznym Europy od setek lat, udział w I wojnie światowej oraz wstąpienie do NATO, a przede wszystkim - chęć wstąpienia do Unii Europejskiej, częściowo zaakceptowana przez Brukselę. Problemem pozostaje jednak peryferyjność kraju w stosunku do centrum Europy - Paryża czy Londynu oraz dominująca rola islamu. Mimo to, Turcja już od roku 1962 należy do UEFA, odgrywa także dużą rolę w CEV, czyli Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej. Wpływ na takie rozwinięcie tego przypadku, którego brakowało w tzw. grupie kaukaskiej, może mieć też poziom reprezentacji Turcji w piłce nożnej czy żeńskiej kadry w siatkówce - stanowią oni liczącą się siłę w Europie i stanowią atrakcyjne partnerstwo do współpracy. Najwięcej kontrowersji wzbudza przypadek Izraela - kraju, któremu do Europy brakuje setek, a nawet tysięcy kilometrów w sensie geograficznym, ale… który związany jest ze Starym Kontynentem polityką, kulturą i historią. Powstanie swojego państwa Izraelczycy w dużej mierze zawdzięczają Brytyjczykom, którzy utworzyli z pomocą Ligi Narodów (odpowiednik ONZ z okresu dwudziestolecia międzywojennego) Brytyjski Mandat Palestyny w 1922 roku, w którym mogli

osiedlać się Żydzi pozostający w diasporze na całym świecie. Notabene wielu Żydów przyjechało wtedy z Polski do Palestyny. Po zakończeniu drugiej wojny światowej ONZ usankcjonowało powstanie Izraela, pomimo konfliku z krajami arabskimi, a samą niepodległość ogłoszono w 1948 roku. Początko-

wo Żydzi próbowali włączyć się w orbitę sportu arabskiego, przystąpili np. do AFC w 1954 roku. Jednak na skutek złych stosunków z krajami arabskimi, które wyrażały się również w bojkotach sportu izraelskiego, w 1974 roku Żydzi wystąpili z AFC i przez dwadzieścia lat nie należeli do żadnej organizacji. W 1994 roku pomocną dłoń wyciągnęła do nich UEFA i od tej pory zawodnicy izraelscy uczestniczą w zawodach europejskich, także w innych dyscyplinach sportu. Dlaczego tak się stało? Bardzo mocno zaważyły na tym stosunki polityczne, m.in. status najwyższego sojusznika NATO, ale także oczywiste związki z większością krajów europejskich, w których pozostawała diaspora żydowska. Problemu nie tworzy także wiara, wywodząca się ze wspólnego judeochrześcijańskiego pnia oraz kultura, zbliżona do europejskiej w dużo większym stopniu niż do arabskiej. Pewne względy miały prawdopodobnie finanse - powszechnie uważa się, że żydowskie federacje sportowe nie skąpią grosza na utrzymanie dobrych kontaktów z Europą. To wszystko złożyło się na to, że po upadku ZSRR i konsolidacji Unii Europejskiej, Stary Konty-

nent z otwartymi ramionami przyjął do siebie Żydów, tak agresywnie zwalczanych przez Bliski Wschód. Z geograficznego punktu widzenia do europejskich federacji sportowych nie powinna należeć także Rosja, której tylko ok. 25% terytorium znajduje się na zachód od gór Ural. Mieszka na nich jednak dużo więcej mieszkańców niż po azjatyckiej stronie kraju. Poza tym, podobnie jak w przypadku Turcji, uwarunkowania kulturowo-historyczne nie mogłyby zabronić Rosji uczestnictwa w życiu sportowym Europy. Każdy przypadek kraju, który uczestnicy w europejskich rozgrywkach, pomimo że nie leży w jej granicach da się logicznie i jasno wytłumaczyć, przede wszystkim historią i związkami danego państwa ze Starym Kontynentem. Jak widać - nie zawsze muszą to być związki geograficzne.

Wojciech Cywiński

7


Upadek ze szczytu Alp - co za uszami ma Sepp Blatter?

Sekret, spokój, solidarność – takimi trzema sloganami lubiła się reklamować Światowa Federacja Piłkarska. Niby nie było o niej ani za cicho, ani za głośno. Jeśli zachodziła potrzeba, głos zabierał „Wielki Brat” światowego futbolu i prezes FIFA, Sepp Blatter, by uspokoić piłkarskie społeczeństwo, że światowa centrala czuwa nad wszystkimi ważnymi wydarzeniami w wielkim futbolu. Zawsze jednak coś odbijało się echem w mediach i zawsze chodziło o pieniądze. Od samego początku rządów Szwajcara ciągle trzymały się pewne ciemne sprawy, aż przyszedł czas zakończenia. 2 czerwca 2015 roku, kilka dni po kolejnych wygranych wyborach, Sepp Blatter podał się do dymisji. To nie będzie artykuł o pięknie i tera sprawiły, że szybko zaczę- jego najbliższy współpracownik, magii futbolu. Grzechów głów- to się z nim liczyć. W 1981 roku Michael Zen-Ruffinen, zarzucanych siejąc, że szef próbuje demnazniszczyć zarzuty sostoletnich malijskiego sędziego rządów Faraha Adda, który Blattera twierdził, iż wybór Blatjest wiele, tera w 1998 roku był a jako sweefektem darowizny go rodzaju kilkunastu tysięcy do„wyborcy” larów dla afrykańskich musimy działaczy, w zamian, rozliczyć oczywiście, za głosy. SzwajcaJak się skończyło? Zen ra z jego -Ruffinen został zdywszystkich misjonowany, Blatter poczynań odpuścił winy Somalij— zarówczykowi, powołał pięno pozytywnych, jak i negatyw- został ponownie sekretarzem cioosobowy audyt, który nie wynych. Niestety tych drugich było generalnym organizacji. Przez kazał w sprawie absolutnie nic, a znacznie więcej. Blatter to typ 17 lat był prawą ręką ówczesne- w międzyczasie został po raz drutwardego polityka, który zrobi go słynnego szefa Joao Have- gi szefem światowej federacji. bardzo wiele, by utrzymać się lange’a. To właśnie Brazylijczyk Takie podejrzane przypadki na stanowisku bez względu na wypuścił na świat piłkę i wielkie działalności Blattera to w trakcie to, jakie podejmuje kroki oraz pieniądze, ale też — prowadząc jego kariery chleb powszedni. jak go widzą inni. W ostatnich handel głosami przy wyborach Jednak odpowiednie „zamiatalatach wizerunek prezesa, a prezesa federacji z przedsta- nie pod dywan”, rozwiązywanie co za tym idzie całej federacji, wicielami krajowych organów problemów i kreowanie się w był bliższy dna morza niż szczy- — wprowadził jeszcze jeden, mediach na szefa rządzącego tu Alp Szwajcarskich, w okoli- nowy aspekt działalności – afery twardą ręką, likwidując najmniejcach których urodził się słynny i skandale korupcyjne, które na sze przejawy jakiegokolwiek bezdziałacz. Ale wszystko miało jaw wyszły dużo, dużo później. prawnego działania, tworzyły z swój początek już wcześniej. piłkarskiej centrali organizację Sepp Blatter to jednak mądra stabilną i odporną na naciski. Blatter, zanim zrobił błyskotliwą i głowa i patrząc na 17 lat rządów Sam Szwajcar – oprócz nielegalbogatą karierę w FIFA, chwytał poprzednika, szybko nauczył się nych praktyk handlu głosami, się profesji bardzo różnych. Mało sposobu jego postępowania. które prowadził – hojnie obdarokto wie, że w młodości ten wiel- Media były czujne. Co jakiś czas wywał dotacjami „słabiej rozwiki karierowicz śpiewał i jodłował słyszeliśmy o nowych ciekawost- nięte regiony piłkarskiego świana weselach, próbował swych kach wypływających z centrali ta”, za co oczywiście oczekiwał sił jako dziennikarz sportowy, a w światowej piłki. Kreatywna księ- hojności przy wyborach i spokopóźniejszym okresie był sekreta- gowość, kontrakty z firmą współ- ju, jeśli chodzi o trwałość jego rzem generalnym Szwajcarskie- pracującą z bratankiem preze- stanowiska. Wszystko przebiego Związku Hokeja na Lodzie, czy sa, a do tego nawet korzystanie gało zatem wzorowo. Do czasu. też przewodniczącym… Świa- z usług człowieka powiązanego towego Stowarzyszenia Miłośni- finansowo z Al-Kaidą. Czego się ków Podwiązek. Gdy jednak do- nie zrobi dla luksusu i pieniędzy? stał się do FIFA, sprawy przybrały W 2002 roku – niedługo przed dynamiczny obrót. Zdolności, kolejnymi wyborami - wojnę ze błyskotliwość i elokwencja Blat- Szwajcarem próbował toczyć

8


Zaczęło się od przyznania w grudniu 2010 roku organizacji dwóch czempionatów globu – w 2018 i 2022 roku – odpowiednio Rosji i Katarowi. Pierwsza kandydatura była już kontrowersyjna z racji wątpliwości dotyczących sposobu rządzenia państwem, a stała się jeszcze bardziej wątpliwa, gdy pod koniec 2013 roku rozpętał się konflikt na Ukrainie, w którym główną rolę gra właśnie Federacja Rosyjska. Katar to potęga gospodarcza i finansowa bez większych piłkarskich aspiracji, więc w pamięci wielu bardziej doświadczonych kibiców od razu pojawiły się wątpliwości, podsycane wyżej wymienionymi aferami korupcyjnymi. Było wiadomo, że w obu przypadkach w grę musiały wchodzić spore pieniądze. Sam Blatter ostro odżegnywał się od tych podejrzeń i był stałym orędownikiem takiego sposobu przeprowadzenia dwóch turniejów mistrzowskiej rangi. W kolejnych miesiącach burza wokół sprawy narastała i nie wiadomo było, co przyniosą kolejne dni. Zapewne już wtedy sternik FIFA nie mógł przesypianych nocy zaliczyć do szczególnie spokojnych. Kolejnym kamyczkiem do ogródka stał się raport Komisji Etyki FIFA, której przewodniczył Hans-Joachim Eckert. W dokumencie stwierdzono, że nieprawidłowości przy

działaniu dwóch kontrowersyjnych kandydatów w sprawie przyznania imprez nie było. Co jednak bardziej zabawne, główne zarzuty korupcyjne dotyczyły przedstawicieli Anglii i Australii, którzy całą sprawę wykryli. Problem był jeszcze jeden - zupełnie innego zdania na temat dokumentu był główny śledczy Michael Garcia, który uważał dokument za „sfabrykowany z licznymi nieścisłościami i niewłaściwą interpretacją faktów”. Po całym wydarzeniu Hiszpan zrezygnował z pełnienia jakiejkolwiek funkcji dla Światowej Federacji Piłkarskiej. Dobre przedstawienie tła sprawy rzuca wiele światła na działania przedstawicieli Rosji, Kataru, FIFA oraz oczywiście samego Seppa Blattera. Pora więc przejść do ostatnich wydarzeń. 27 maja szwajcarska policja na zlecenie służb amerykańskich zatrzymała siedmiu działaczy, którzy przyjechali na kongres w Zurychu, by wybrać „nowego” szefa piłkarskiej centrali. Oczywiście zarzuty mają charakter typowo korupcyjny. Szwajcar opowiedział potem, że nic nie wiedział o postępowaniu działaczy i jest zupełnie „czysty”. Dwa dni później, mimo wykrytej afery, sporą przewagą wygrywa wybory, po czym jednak już 5 czerwca podaje się do dymisji na specjalnie zwołanej konferencji prasowej.

Pojawiają się nowe pytania i nieścisłości. Dlaczego Blatter startował w wyborach, skoro kilka dni później zrezygnował z posady? Można by uznać jego działania za ucieczkę, ktoś mógłby się też domyślić, że dwa dni po spektakularnych zatrzymaniach Blatter, odchodząc ze stanowiska, przyznaje się, że wiedział o, a może nawet sam uczestniczył w jakichś niejasnych procederach. Bardziej przekonujące jednak wydaje się być inny tok wydarzeń. Mimo zatrzymań śledztwo nadal trwało, a jednym z wziętych pod lupę był właśnie Szwajcar. Kto wie, czy w kolejnych dniach, miesiącach, a może i latach nie zaleją nas nowe, spektakularne wyniki śledztwa wskazujące jasno: Blatter wiedział o bezprawnych postępowaniach i brał w nich udział. Może właśnie w obawie przed tego rodzaju wydarzeniami po 17 latach rządów ten wielki karierowicz zdecydował się na odejście, rzucenie białego ręcznika na ring, który pełen jest jeszcze niejasnych i nie do końca wyjaśnionych okoliczności. To zdecydowanie nie koniec… a kto wie, czy nie dopiero początek?

Radosław Kępys

9


Doczłapaliśmy do końca sezonu... Wreszcie doczłapaliśmy do końca sezonu 2014/15 w T-Mobile Ekstraklasie. Po podziale na grupy (mistrzowską i spadkową) miałem wrażenie, że po początkowym zainteresowaniu rozgrywkami, później było tylko gorzej i wręcz oczekiwano na ostatni gwizdek. Ostatni gwizdek, który przyniósł dość zaskakujące rozstrzygnięcia, patrząc na to, czego spodziewaliśmy się przed sezonem. Zawisza jeszcze w maju świętował zdobycie Pucharu Polski, a w lipcu niespodziewanie celebrował wygraną w Superpucharze Polski na Łazienkowskiej w meczu z samą Legią Warszawa. To powodowało, że apetyty w Bydgoszczy były spore. Sezon zakończył się jednak katastrofą i nawet Mariusz Rumak nie uratował drużyny przed spadkiem, mimo iż jeszcze na początku fazy „play-off” istniało małe światełko w tunelu. Jednak Zawisza spadł do I ligi, podobnie zresztą jak powracający tam GKS Bełchatów. To niesamowite, że po tym jak Kamil Kiereś awansował z GKSem do Ekstraklasy, później został zwolniony i zastąpiony przez Marka Zuba, a koniec końców po raz trzeci (!) objął bełchatowian. Teraz Kiereś ma zadanie podobne jak sprzed roku – awans do Ekstraklasy. Zobaczymy, czy później koło znowu zawróci… Po tym jak Puchar Polski wygrała Legia Warszawa pewne było, że także czwarta drużyna w tabeli Ekstraklasy zawalczy w kwalifikacjach Ligi Europy w następnym sezonie. Niemal do końca między Śląskiem Wrocław a Lechią Gdańsk trwała walka o tę pozycję. Ostatecznie to Wrocławianie mogą się cieszyć z powrotu do europejskich rozgrywek. Tego zaszczytu dostąpi także Jagiellonia Białystok. Michał Probierz powtórzył swój sukces, a nawet poprawił wynik sprzed czterech lat. Wtedy w sezonie 2010/11 „Jaga” zajęła najlepsze miejsce w historii swoich występów – czwarte. Teraz sezon skończyła na podium, mimo iż jego końcówka była pełna nerwów. Nie muszę chyba wspominać o tym, co działo się w meczu z Legią na Łazienkowskiej. Ostatecznie okazało się, że Probierz może raz jeszcze uraczyć się whisky — tym razem z radości. Zapewne 7 czerwca lała się zresztą nie tylko whisky… We wstępie narzekałem na to, że końcówka sezonu była miałka, niewyraźna. Jednak walka na samej górze trwała do samego końca. Legia skomplikowała sobie

10

sytuację remisem z Lechią, ale wciąż miała matematyczne szanse na obronę mistrzostwa. I choć matematyka niekiedy pozostaje tylko matematyką, emocje na stadionach w Poznaniu i w Warszawie sięgnęły zenitu. Po nim na jednym była radość, na drugim zaś — smutek i złość. Lech po pięciu latach wreszcie mógł się cieszyć z odzyskania mistrzostwa. Feta na mieście trwała w najlepsze. A w Warszawie… czas jakby na chwilę się zatrzymał i wszyscy rozpamiętywali zgubione po drodze punkty. Jeśli natomiast chodzi o sam sezon, Trener Górnika Zabrze Robert Warzycha stwierdził, że nie był specjalnie udany i nie powinno się kontynuować systemu z podziałem na grupy. Zgadzam się z jego zdaniem. O ile rok temu można się było jeszcze zastanawiać, czy ma to sens, z logicznego punktu widzenia obecny system kompletnie się nie nadaje. Frekwencja pokazuje, iż zainteresowanie meczami wyraźnie spadło, tak samo jak ich poziom. Dodatkowo opcja podzielenia punktów może spowodować, iż przeciętny kibic piłki, nie obserwujący na co dzień ligi, w pewnym momencie może pogubić się z sytuacją w tabeli. Co przyniesie nowy sezon? W Legii już próbują wyciągać wnioski. W ciągu trzech dni od ostatniego meczu z drużyny odeszło trzech piłkarzy: Helio Pinto, Dossa Junior i Inaki Astiz. Z kolei Lech od razu rozpoczął dozbrojenie, ściągając

Marcina Robaka z Pogoni Szczecin. To pokazuje, iż letnie okienko transferowe może być naprawdę ciekawe i ta drużyna, która lepiej je wykorzysta, w następnym sezonie będzie rozdawać karty.

Kamil Gieroba


TAK LECH POZNAŃ ŚWIĘTOWAŁ MISTRZOSTWO POLSKI!

11


Skąd się wziął Mateusz Bieniek? Pojawił się nagle - dostał szansę, wykorzystał ją i stał się podstawowym zawodnikiem naszej reprezentacji. Bez lęku, bez stresu, jakby robił to od wielu lat. W swoim debiucie został rzucony od razu na najgłębszą wodę w meczu przeciwko Mistrzom Olimpijskim. Zaskoczył nas wszystkich swoją rewelacyjną postawą, zdobył statuetkę najlepszego gracza spotkania i szybko zyskał rzeszę fanów w całym kraju. Mateusz Bieniek - bo nim mowa - okazał się największym odkryciem pierwszych kolejek Ligi Światowej. Ale kim jest ten siatkarz? Gdzie został zauważony przez Stephana Antigę? Takie pytania same nasuwają się na myśl, kiedy oglądamy kolejne pewnie zdobywane punkty przez 21-latka. tkaniu 14 oczek. Dostał do ataku siedem piłek i wszystkie zakończyły się zdobyciem punktu. Do tego dorzucił cztery asy serwisowe i trzy bloki. Polacy pokonali Sborną 3:0, a 21-latek został wybrany MVP tego pojedynku.

Mateusz Bieniek (mający 201 centymetrów wzrostu) urodził się 5 kwietnia 1994 roku w Blachowni niedaleko Częstochowy. Swoją karierę rozpoczął w AZS Politechnice Częstochowa, potem grał w Exact Systems Norwid Częstochowa. Tam został zauważony i zakontraktowany w 2013 roku przez Effectora Kielce, w którym w końcu mógł poczuć smak Plus Ligi. W swoim pierwszym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej nie miał okazji prezentować się na parkiecie zbyt często, gdyż pojawiał się na nim sporadycznie, głównie na zagrywkę. Za to już w kolejnym, zakończonym niedawno sezonie 2014/15 grał w kieleckim klubie pierwsze skrzypce, zdobywając w całych rozgrywkach 301 punktów (9,7 na mecz). Był to 35. wynik w lidze, a trzeba przecież pamiętać, że Bieniek występuje na pozycji środkowego bloku. Przed rokiem młody zawodnik zaczął ogrywać się w narodowych barwach, a dokładniej w kadrze B, z którą walczył między innymi w Lidze Europejskiej 2014. Nieco ponad dwa miesiące temu Bieniek doczekał się tego, na co liczą wszyscy sportowcy. Stephane Antiga powołał go do pierwszej reprezentacji. Reprezentacji aktualnych Mistrzów Świata. - Miałem dzisiaj dzień konia. Będę opowiadał o tym dzieciom i wnukom. – tak Mateusz Bieniek podsumował swój debiut w meczu przeciwko Rosji. Rzeczywiście jest o czym opowiadać. Nikomu nieznany siatkarz zdobył w tym spo-

14

Jak się później okazało, nie był to jednak jego ostatni świetny występ w tegorocznych rozgrywkach siatkarskiej elity. W drugim meczu z Rosjanami zdobył o cztery punkty mniej, a tydzień później w Częstochowie dorzucił do swojego konta kolejne 24 oczka (11 w pierwszym i 13 w drugim spotkaniu z reprezentacją Iranu). Łączny dorobek plasował go po tych pojedynkach na pierwszej pozycji wśród środkowych Ligi Światowej. Co ciekawe, francuski trener Biało -Czerwonych powołał na początkowe kolejki czterech zawodników grających na tej pozycji. Podczas gdy Piotr Nowakowski, Andrzej Wrona i Marcin Możdżonek wchodzili i schodzili z parkietu zastępując siebie nawzajem, Bieniek każdego seta rozpoczynał w podstawowym składzie. Sam zainteresowany uważa, że czeka go jeszcze sporo pracy, zanim ugruntuje sobie stałą pozycję w kadrze. Z całą pewnością można jednak stwierdzić, że ma potencjał pozwalający mu na najśmielsze marzenia. Jego dużym atutem jest wszechstronność, z jaką punktuje. Bardzo dobrą skuteczność w ataku (zaledwie trzy błędy w dotychczasowych występach) łączy z niesamowicie nieprzyjemną dla rywali zagrywką (siedem asów i bardzo mało zepsutych serwisów) oraz blokiem, w którym osiąga zasięg 326 centymetrów. Ten ostatni element uważa za swoją najsłabszą stronę. W moim debiucie cała presja ze mnie zeszła właśnie po tym, jak udało mi się zablokować Rosjanina, bo najbardziej mnie stresowała myśl, że nie uda mi się ani razu przez

cały mecz – mówił. Do tego wszystkiego dokłada zadziwiająco dobrą jak na jego warunki fizyczne koordynację ruchową, która pozwala mu często na świetne obrony. Już teraz, bez większego ryzyka można pokusić się o stwierdzenie, że Effectorowi Kielce bardzo ciężko będzie utrzymać nowego kadrowicza w swoim składzie. Można jedynie się dziwić, że czołowe kluby Plus Ligi wcześniej nie zauważyły jego potencjału. W pewnym sensie należy jednak uznać jego karierę za swojego rodzaju wskazówkę dla młodych siatkarzy. Czasem lepiej jest zadomowić się w nieco słabszym zespole i dzięki temu mieć szansę na regularne występy. Oczywiście tylko podczas gry można pokazać swoje umiejętności i dać sobie okazję zaprezentowania się z jak najlepszej strony i zauważenia przez największych potentatów tej dyscypliny oraz sztab szkoleniowy reprezentacji narodowej. Wszyscy utalentowani zawodnicy młodego pokolenia powinni przemyśleć sobie, czy nie warto na początku swojej kariery zgodzić się na nieco niższe wynagrodzenia, ale w zamian systematycznie pojawiać się na parkiecie. A potem.. być podziwianym przez wszystkich kibiców siatkówki w kraju. Tak jak Mateusz Bieniek.

Szymon Ruszkowicz


Podsumowanie NBA: Washington Wizards Tegoroczne zmagania zakoń czyli na takim samym poziomie jak rok temu, znowu przegrywając rywalizację 4-2 — wtedy z Indianą Pacers, zaś w tym roku z Atlantą Hawks, chociaż w ostatnim spotkaniu przeszli z nieba do piekła. Na tablicy wyników 94-91 dla Hawks, podanie do boku, Paul Pierce oddaje celny rzut za trzy punkty równo z syreną końcową. Jednak po dokładnym przyjrzeniu się powtórkom, sędziowie ogłaszają, że rzut został oddany za późno. Trzy punkty zostają co fnięte, a Atlanta wygrywa i przechodzi do finałów. Zadecydowały ułamki sekund, by Pierce po raz drugi rzutem w ostatniej chwili uratował Wizards, tak jak w meczu numer 3. Znów zabrakło bardzo mało, ale jednocześnie znów drużyna pokazała na parkiecie, że za rok może wrócić silnie jsza. Tylko czy uda się zatrzymać Paula Pierce’a? Na najbliższe 12 miesięcy ma on opcję zawodnika, czyli może, ale nie musi podpisać kontraktu. Znowu jest w takim razie głośno o jego powrocie do Los Angeles Clippers, gdzie swoją karierę zaczynał. Dodatkową zachętę dla The Truth stanowi na pewno fakt, iż trenerem jest tam Doc Rivers, a to właśnie z nim odnosił w Bostonie największe sukcesy. Dokładniej pisał o tym Ben Standing z CSN Washington: „Here we go again. Rumors suggesting Paul Pierce to the Los Angeles Clippers have resurfaced. ... the idea that the Wizards forward could join the Clippers now surfaces every year. ... Free

agency officially opens July 1. Presumably, Pierce would let the Wizards know whether he intends to opt into or out of his contract days before. As of last week, the organization hadn’t heard anything specific. ... None of this is to suggest that the idea of Pierce

signing with the Clippers is without merit. ...The belief around the league last year had this marriage taking place. Ultimately, the Clippers spent their dowry dollars elsewhere and Pierce hooked up with the Wizards.” Znowu drużynę prowadzili John Wall z Bradleyem Bealem. Widać, że doskonale się rozumieją i nic dziwnego, że to właśnie na nich opierana jest prawie cała gra Wizards. Wall zaliczył sezon na poziomie 17.6 PPG z 44.5% skutecznością, 4.6 RPG, 1.7 SPG. Co prawda nie jest to zbyt dobry gracz w rzutach zza łuku, ponieważ trafiał w tym sezonie jedynie 30% takich prób, ale nadrabia to bardzo udanymi wejściami pod kosz i umiejętnością rozgrywania, dostrzegania innych zawodników z drużyny i różnymi genialnymi podaniami. W tym roku po-

zwoliło mu to zdobywać średnio 10 asyst na mecz. Ten jeden problem rozgrywającego dobrze tuszuje właśnie Bradley Beal. W swoim trzecim sezonie w NBA rzucał za trzy punkty z celnością wynoszącą 40.9%. Ogólnie jego skuteczność rzutowa wynosiła 42.7 % i zdobywał średnio 15.3 PPG. Dołożył do tego 1.2 SPG, 3.8 RPG oraz 3.1 APG. Mówiąc o ekipie Wizards, trzeba wspomnieć o Maricinie Gortacie. Co prawda w porównaniu z poprzednim sezonem osłabił się z 13.2 PPG na 12.2 PPG, ale jego skuteczność wyniosła 56.6%, czyli o 2,4% więcej. W innych statystykach niestety również zaliczył spadek. Najbardziej widoczny jest on w zbiórkach — z 9.5 RPG na 8.7 RPG. Powodem tego jednak nie jest gorsza gra Polaka, ale to, że dostał od Randego Wittmana mniej minut. W trakcie sezonu doszło tylko do jednej i w gruncie rzeczy nic nieznaczącej dla składu wymiany. Z klubu odszedł Andre Miller, a w jego miejsce z Sacramento Kings przyszedł Ramon Sessions, który stanowił dobre wzmocnienie. Idealnie wkomponował się w drużynę jako zamiennik Johna Walla.

Maciej Jankowski

13


Podsumowanie NBA: Chicago Bulls Bulls przyzwyczaili nas już do tego, że do sezonu wchodzą z wielkim ambicjami. W tym roku mieli ułatwione zadanie – rozbicie składu Miami i w zasadzie brak lepszej drużyny na papierze pozwalał im, by stawiać siebie jako faworyta do (przynajmniej) finałów Konferencji Wschodniej. Z ważniejszych posunięć przed sezonem należy wspomnieć o zwolnieniu Carlosa Boozera, który od lat był problemem Bulls, i podpisanie Aarona Brooksa. Oczywiście bardzo ważnym ruchem było także pozyskanie Pau Gasola, który zgodził na niezbyt wysoki w stosunku do jego wymagań kontrakt o wartości nieznacznie przekraczającej 22 miliony dolarów w skali 3 lat.

Dalej Bulls radzili sobie nieco lepiej. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj Nikola Mirotić, który pomimo tego, że był to jego pierwszy sezon w NBA, zaprezentował naprawdę wysoki poziom gry w ofensywie. Co prawda nie należy do zawodników najmłodszych (ma 23 lata), jednak pokazał, że jest wartościowym graczem. Dodatkowo Butler, w dalszym ciągu przechodzący samego siebie, notujący spotkania, w których zaliczał nawet ponad 30 punktów, nie schodząc poniżej wysokiej skuteczności.

Jednak już przed sezonem wiadome było, iż bardzo wiele zależeć może od formy i zdrowia Derricka Rose’a. Po każdej kolejnej kontuzji pojawiało się coraz więcej powodów ku temu, by nie wierzyć w jego powrót do formy z poprzedniego (MVP) sezonu. Start sezonu nie okazał się być zbyt dobry dla Byków. Zaliczyli oni kilka zaskakujących porażek z drużynami takimi jak Celtics, Kings czy Nuggets. Nie było tragicznie, jednak wydawało się, że zaprezentują się z lepszej strony. Co prawda Jimmy Butler nie zagrał w dwóch pierwszych spotkaniach, ale od czasu swojego pierwszego meczu udowadniał, że zdecydowanie poprawił swoją grę, zwłaszcza ofensywę.

12

W ciągu sezonu Rose ponownie złapał kontuzję i na boisko wrócił dopiero na początku kwietnia. Jednak nawet mimo problemów z kolanami, dalej był w stanie (od czasu do czasu) zabłysnąć formą. Zdobywał średnio 17.7 PPG oraz 4.9 APG.

Mimo to bez niego drużyna radziła sobie całkiem nieźle. Ofensywnie działali wspomniani wcześniej Butler i Mirotić. Defensywnie, mimo iż Bulls jako całość zaliczyli pewien regres względem poprzedniego sezonu, to w dalszym ciągu byli w lepszej połowie ligi i pozwoliło im to utrzymać wysokie miejsce wśród drużyn Konferencji Wschodniej. Jimmy Butler za tak olbrzymi progres względem poprzedniego sezonu został uznany Most Improved Player sezonu 2014/15. Największy postęp zaliczył on pod względem ofensywy, gdzie w poprzednim sezonie, przy niemal takim samym czasie gry, Butler rzucał 13.1 PPG. W tym sezonie było to aż 20 PPG. Jego skuteczność wzrosła wprost proporcjonalnie – z 39.7% i 28.3% zza linii do 46.2% i 37.8%. Poprawił także rzuty wolne – 76.9% na 83.4%. Przy takich statystykach , które przekładały się na rzeczywistą grę, trudno dziwić się takiemu wyborowi. Bulls ostatecznie zakończyli sezon z bilansem 50-32, zajmując 3. miejsce w Konferencji Wschodniej 2. miejsce w Dywizji Centralnej, plasując się za Cleveland Cavaliers.


Faza Play - Off W pierwszej rundzie przeciwnikiem Chicago Bulls byli Milwaukee Bucks. Byki, do których na kilka spotkań przed startem fazy Play-off wrócił Derrick Rose, byli zdecydowanymi faworytami. Ekipa Bucks nie podchodziła do serii ze zbyt wielkimi ambicjami, a raczej z radością, że w ogóle udało im się w tym roku dotrzeć tak daleko. Mimo nienajlepszej formy Rose’a w pierw-

szych grach, bardzo dobrze sprawował się Jimmy Butler i to on, zaliczając ponad 30 punktów podczas Game 1 oraz 2, poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa. Rose natomiast zagrał świetny ofensywnie mecz podczas Game 3 i doprowadził do zasadniczo skreślającego już Bucks wyniku 3-0 w serii. Niespodziewanie, Bucks byli w stanie ugrać Game 4 oraz 5. W 4. spotkaniu problem Bulls stanowili TO, w tym spotkaniu zaliczyli rekordowe 26 strat. Bulls ostatecznie zamknęli serię podczas Game

6, w którym zmiażdżyli wręcz przeciwników, dominując ich zupełnie i wygrywając 120-66. W drugiej rundzie Bulls mierzyli się z Cavs. Tutaj przed serią ciężko było o faworyta – z jednej strony LeBron, co prawda z nową i nieco ograniczoną przez kontuzje ekipą, z drugiej Bulls, którzy jednak dość regularnie zawodzili w PO. Cavaliers musiało sobie radzić bez J.R. Smitha w pierwszych dwóch spotkaniach i bez Kevina Love’a w całej serii. Z Game 1 zwycięsko wyszli Bulls, wygrywając 99-92. W następnym spotkaniu Cavaliers odegrali się, wygrywając 106-91. Dodatkowo Noah został obarczony karą pieniężną w wysokości 25 tysięcy dolarów za pchnięcie fana podczas schodzenia do szatni. Generalnie wynik 1-1 na wyjeździe można uznać za powód do radości Bulls, mając 1-1 oraz HCA sprawa wydaje się prostsza. Wygrali oni zacięty trzeci mecz, który zakończył buzzer-beater zza linii, ustalając wynik 99-96 i dając im prowadzenie w serii 2-1. Pomimo świetnej trzeciej kwarty, Bulls przegrali czwarte spotkanie wynikiem 86-84, gdzie nie potrafili odnaleźć się w ostatniej kwarcie. Podczas Game 5 Byki miały niemały problem z defensywą, a właściwie z kryciem Jamesa, i pozwoliły na to, by Cavs rzucali im z pięćdziesięcioprocentową skutecznością, co dopro-

wadziło do przegranej 106-101. Game 6 było dość jednostronne pod każdym względem dla Cavs i zakończyli oni serię na wyjeździe, wygrywając 94-73. Jedynym winowajcą tylko przeciętnych wyników tak utalentowanego rosteru wydaje się Tom Thibodeau. Mając na pokładzie Rose’a powoli wracającego do formy sprzed kontuzji, Butlera, który wygrał MIP i grał naprawdę niesamowitą koszykówkę przez cały sezon, Miroticia, rewelacyjnego debiutanta oraz dwóch bardzo mocnych „dużych” w postaci Pau Gasola oraz Noaha, można spodziewać się czegoś więcej aniżeli drugiej rundy i słabej jak prawie nigdy Konferencji Wschodniej. Ostatecznie Bulls zdecydowali się zwolnić Thibodeau.

Marcin Kierznowski

15


16


17


18


19


20


21


Konflikt w Mercedesie: Hamilton vs. Rosberg Gdy po zmianie przepisów przed sezonem 2014 okazało się, że bolid Mercedesa stał się bolidem mistrzowskim, wręcz oczywisty stał się fakt, że dojdzie do konfliktu między kierowcami tego zespołu. Lewis Hamilton i Nico Rosberg stanęli do „bratobójczej” bitwy o tytuł Mistrza Świata. Zespół dość długo pozwalał na otwartą walkę na torze zespołowych kolegów, a media tylko czekały na choćby jedno słowo zawodników, które podgrzewałoby atmosferę. Ale tak właściwie to walka toczy się na torze, czy jedynie w mediach? Wielu zgodzi się, że media podniosły temperaturę do nieprawdopodobnych wartości. Każde zdanie Hamiltona czy Rosberga było rozkładane na czynniki pierwsze. Ich konta na Facebooku i Instagramie były oblegane zarówno przez rzesze dziennikarzy, jak i przez fanów. Nie da się ukryć, że gdyby nie ta potężna „szopka” medialna, sami kierowcy podchodziliby do wyścigów ze zdecydowanie większym spokojem i opanowaniem. „Szopka” jednak zrobiła swoje. Wszystko zaczęło się już podczas GP Bahrajnu, gdy Brytyjczyk wielokrotnie bardzo agresywnie bronił się przed Niemcem, o mało nie doprowadzając do kolizji. Rosberg po zakończeniu rywalizacji otwarcie wyrażał swoje niezadowolenie, jednak to Mistrz Świata z 2008 roku wygrał swój 3. wyścig w sezonie (zawodnik z Wiesbaden zwyciężał do tego momentu tylko raz),

22

zbliżając się do Niemca na 4 punkty w klasyfikacji kierowców. Na kolejną sprzeczkę nie trzeba było długo czekać. Podczas ostatniej części kwalifikacji przed wyścigiem o GP Monako Nico Rosberg popełnił błąd w zakręcie Mirabeau, blokując przednie prawe koło podczas hamowania i wypadając z toru. Niemiec spowodował tym samym żółtą flagę, przez co jadący za nim Lewis Hamilton nie miał możliwości poprawić swojego czasu. Mniej utytułowany zawodnik Mercedesa zdobył w ten sposób pole position, zamieniając

je w niedzielę na zwycięstwo. Wrócił on tym samym na pozycję lidera klasyfikacji kierowców, którą stracił w Hiszpanii na rzecz Brytyjczyka. Wielu znawców świata F1 zarzucało Niemcowi celowość tego manewru, jednak badania FIA nie wykazały żadnego oszustwa z jego strony. Po nieudanym dla zespołu GP Kanady (obydwa bolidy miały potężne problemy z autami, a do mety dojechał tylko Rosberg), szefowie postanowili ukrócić pojedynki między kierowcami. I faktycznie, aż do GP Belgii był spokój, chociaż w GP Wę-

gier Brytyjczyk zlekceważył polecenie zespołowe, nakazujące przepuszczenia swojego kolegi z zespołu. Niemiec jechał na szybszej mieszance i miał zupełnie inną strategię, a po wyścigu bardzo mocno ubolewał, że Mistrz Świata 2008 nie chciał mu ustąpić, chociaż różnica między nimi nie stopniała nawet poniżej jednej sekundy. Jednak tego, co stało się na torze Spa-Francorchamps nie spodziewał się nikt. Hamilton wygrał start, jednak na drugim okrążeniu jego partner z teamu próbował ataku przed zakrętem Les Combes. Pech chciał, że Brytyjczyk zamknął drzwi Niemcowi, a przednie skrzydło Rosberga zetknęło się z tylnym kołem Hamiltona. Lider klasyfikacji kierowców stracił przeszło minutę z powodu przebitej opony, co spowodowało również uszkodzenia zawieszenia i dodatkową wizytę u mechaników. Niemiec był za to zmuszony do wymiany przedniego skrzydła. W ostatecznym rozrachunku Rosberg zakończył wyścig na 2. miejscu, a Hamilton, który przez cały wyścig nie mógł znaleźć tempa i bardzo otwarcie narzekał na prowadzenie się bolidu, wycofał się z rywalizacji po 38. okrążeniach. Niesamowita fala krytyki spadła na Nico Rosberga, choć trzeba dodać, że sędziowie uznali tę kolizję za incydent wyścigowy, nie nakładając kary na żadnego z kierowców. Obiektywnie rzecz ujmując, ciężko nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że obaj kierowcy nie byli bez winy. Do końca sezonu było już zdecydowanie spokojniej, choć w Japonii pomiędzy kierowcami doszło do


starcia. Tym razem Lewis Hamilton popisał się bardzo czystym manewrem wyprzedzania i wygrał wyścig, który z powodu fatalnej pogody i tragicznego w skutkach wypadku Julesa Bianchiego został zapamiętany na długo. Tytuł zdobył Brytyjczyk, a Rosberg zakończył rok z awarią bolidu. Obecny sezon rozpoczął się ponowną dominacją Mercedesa, gdzie pierwsze skrzypce zdecydowanie grał Hamilton. Wszystko wskazywało na to, że już nie będzie tak gorącej atmosfery wśród partnerów, ale sam zespół zadbał o to, aby w mediach ponownie wrzało. Już wcześniej media próbowały rozbudzić konflikt, jednak dopiero błąd zespołu w GP Monako sprawił, że przelała się czara goryczy. Dziś jednak wydaje się, że Hamilton wrócił już na właściwe tory. Pozostaje tylko pytanie, czy Rosberg będzie jeszcze w stanie odnaleźć się w rywalizacji o tytuł, czy będzie już jedynie liczył na błędy zespołu i obecnego Mistrza Świata.

Karol Górka

23


French Open 2015 - deja vu W dniach 24 maja – 7 czerwca odbyła się 114. edycja wielkoszlemowego turnieju French Open na kortach im. Rolanda Garrosa w Paryżu. Były to dwa tygodnie niesamowitych sportowych emocji, które przyniosły wielkich zwycięzców, niespodzianki i, jak zwykle, przegranych. Przeżyjmy ten turniej jeszcze raz. Serena Williams po raz kolejny najlepsza wśród pań Liderka światowego rankingu zdobyła swój 20. wielkoszlemowy tytuł, w tym trzeci na paryskich kortach. Do finału amerykanka wkraczała w bólach, gdyż chorowała i musiała nawet odpuszczać treningi i konferencje prasowe. W kolejnych rundach wygrywała mecze po długiej walce, odrabiając straty poniesione w pierwszej partii. Nie inaczej było w finale, gdzie rywalką była Czeszka Lucie Safarova. Pierwsza odsłona była jednostronnym widowiskiem na korzyść turniejowej jedynki. W drugim secie nastąpiły zwroty akcji i zrobiło się 1-1 w setach. W decydującej odsłonie Amerykanka zwyciężyła 6-2 i mogła świętować swój tytuł. I tak, mimo problemów i niepełnej dyspozycji udowodniła, że jest obecnie najlepszą tenisistką na świecie. Stan Wawrinka najlepszy na paryskiej mączce Szwajcar Stanislas Wawrinka wygrał turniej mężczyzn po wielkim triumfie nad Novakiem Djokoviciem. Walka na korcie składa-

24

ła się z czterech setów i trwała ponad 3 godziny, po których mała niespodzianka stała się faktem, gdyż zdecydowana większość stawiała na lidera ATP. Jednak to Szwajcar trafił idealnie z formą i zdominował mistrza. Tym samym Serb musi czekać przynajmniej kolejny rok na swój pierwszy tytuł we French Open, którego jeszcze nigdy nie zdobył. Stan udowodnił, że jeżeli już dochodzi do finału, to wygrywa. Był to drugi mecz o mistrzostwo wielkoszlemowego turnieju i drugi wygrany - wcześniej zwyciężył Australian Open

W grze podwójnej zawodniczki nie miały problemu z rywalkami i po ciekawym finale pokonały parę Dellacqua/Szwiedowa 2-1. Co prawda początek decydującego starcia był ciężki, ale potem mistrzynie tegorocznego Australian Open rozkręciły się i zwyciężyły. Jak wcześniej wspomniałem, Lucie Safarova doszła także do finału singla, pokonując po drodze takie rakiety, jak Maria Sharapova czy Ana Ivanovic i musiała uznać dopiero wyższość Amerykanki. Natomiast deblowa partnerka Czeszki, Bethanie Mattek-Sands, wygrała dwa turnieje. W parze z Mike Bryanem zwyciężyła także grę mieszaną. Polski finalista

2014. Dzięki zwycięstwu awansował na 4. miejsce w rankingu. Deblowe niespodzianki Ivan Dodig i Marcelo Melo w finale męskiego debla pokonali wielkich faworytów, czyli braci Bryan. Po zaciętym meczu zwyciężyli 2-1 (6-7, 7-6, 7-5). Z kolei u pan, Lucie Safarova i Bethanie Mattek-Sands okazały się wielkimi wygranymi. Znakomita czesko-amerykańska para deblowa, ale nie tylko tak należy nazwać obie panie.

Marcin Matkowski wraz ze swoją partnerką Lucie Hradecką zagrał w finale gry mieszanej. Niestety nie udało się wygrać. Polsko -czeski duet po zaciętym pierwszym secie i szybkiej porażce w drugim musiał uznać wyższość Mike Bryana i Bethanie MattekSands. Choć już sam występ w takim meczu był dla Polaka ważnym dokonaniem i cennym doświadczeniem na przyszłość. Warto dodać, że Marcin był także w ćwierćfinale debla. Polak w parze w Nenadem Zimonjiciem musiał uznać wyższość braci Bryan. Jak widać, nasz znakomity deblista miał pecha do amerykańskich braci. Jak spisali się inni Polacy? Gra singlowa naszych reprezentantów okazała się dużą porażką. Magda Linette i niespodzie-


wanie Agnieszka Radwańska odpadły już w pierwszej rundzie. Natomiast Paula Kania i Jerzy Janowicz zostali odesłani z Paryża po drugim spotkaniu. Zapewne nie tak to miało wyglądać. W grze deblowej Paula Kania w parze z Jeanette Husarovą i Łukasz Kubot z Jeremy Chardym odpadli dopiero w 3. rundzie, co było przyzwoitym osiągnięciem. Już po pierwszym meczu deblowym odpadł Jerzy Janowicz i Klaudia Jans-Ignacik. Na szczęście honor Polaków ratował Marcin Matkowski, o którym była już mowa. Jak przebiegał turniej, czyli pogoda i inne przeszkody Tegoroczny impreza była dosyć sprawnie przeprowadzona. Deszcz, który zazwyczaj był zmorą organizatorów, tym razem nie przeszkadzał. Zaledwie plan jednego dnia był pokrzyżowany przez opady atmosferyczne. Poza tym mieliśmy tradycyjne problemy z oświetleniem, którego… ciągle na kortach w Paryżu brakuje. Jednorazowa i niespodziewana przygoda spotkała wszystkich podczas meczu Tsongi z Nishikorim. Wówczas na kibiców spadła blacha osłaniająca kort i raniła kilka osób. Gra na korcie była wstrzymana na ponad godzinę.

A teraz pora na naj… Największe zaskoczenia in minus: porażka Grigora Dimitrova w 1.

Rundzie oraz szybkie odpadnięcie Marii Sharapovej i Simony Halep. Największe zaskoczenia in plus: świetny występ Lucie Safarovej. Najlepsze mecze: finał turnieju męskiego (Wawrinka vs Djoković) i mecz pań (Kuznietsova vs Schiavone).

Największy zwrot akcji: dokonał się w meczu pierwszej rundy panów między Andreasem Arnaboldim i Jamesem Duckworthem. Australijczyk prowadził w meczu 2-0 i przy stanie 5-4 w trzecim secie miał piłkę meczową. Jednak przegrał tą odsłonę 6-7, podobnie było w czwartym secie. Natomiast w partii decydującej uległ 0-6 i w całym meczu 2-3. I tak włoski bohater najdłuższego meczu był również aktorem w największym zwrocie sytuacji. I tak w wielkim skrócie wyglądały wydarzenia na kortach im. Rolanda Garrosa w Paryżu. French Open zaprasza za rok, ale wcześniej, bo już pod koniec czerwca kolejny wielkoszlemowy turniej. Tym razem najlepsi tenisiści i tenisistki zawitają do Londynu. I tam walczyć będą na zielonej trawie w białych kostiumach.

Tomasz Górski

Najdłuższe mecz co ciekawe odbył się on w 2. rundzie kwalifikacji, kiedy 4,5 godziny walczyli P.H. Herbert i A. Arnaboldi. Sam decydujący set trwał ponad 3 godziny i skończył się wynikiem 27-25.

25


Statystyka: Igrzyska Europejskie Zdecydowanie najważniejszym sportowym wydarzeniem w czerwcu tego roku są Igrzyska Europejskie w Baku, o których więcej można było przeczytać na poprzednich stronach. Teraz czas na przedstawienie kilku liczb dotyczących rywalizacji sportowców (i nie tylko) w stolicy Azerbejdżanu! Oto one:

17 – tyle dni będzie trwała rywalizacja na sportowych arenach w Azerbejdżanie;

20 – liczba dyscyplin rozgrywanych na Igrzyskach, 16 z nich to sporty olimpijskie;

50 – tyle krajów wystawiło swoich przedstawicieli, których będziemy mogli oglądać w Baku;

• 59 – tylu mistrzów olimpijskich wystartuje w Igrzyskach Europejskich; medalistów olimpijskich będzie 150, a mistrzów świata (byłych lub obecnych) ponad 200, • 140 – w tylu krajach będzie można obejrzeć transmisje z Baku, wśród nich również znajduje się Polska (Polsat Sport, Polsat Sport Extra, Polsat Sport News); • 214 – tyle osób liczy reprezentacja Polski, co ciekawe dokładnie taką samą liczbę zawodników wystawią Hiszpanie; •

253 – tyle kompletów medali zostanie rozdanych w Baku;

400 – tyle godzin wyniesie łączna długość transmisji telewizyjnych;

1920 – tyle metrów kwadratowych miał największy baner reklamujący Igrzyska w Baku;

6000 – mniej więcej tylu zawodników będzie tworzyło sportową stronę zawodów;

68 000 – tyle osób usiądzie na trybunach podczas ceremonii otwarcia Igrzysk;

• 182 000 000 € – taki był przewidywany początkowy koszt całej imprezy, jednak ostatecznie będzie on wyższy, gdyż podjęto decyzję o wydłużeniu jej z 14 do 17 dni.

Jakub Komczyński

26


„Diva” Ciężko jest pisać obiektywnie o kimś, kto jest dla ciebie pewnego rodzaju sportowym i życiowym autorytetem. Kto był już na pograniczu życia i śmierci, ale dzięki niesamowitej woli walki wrócił do gry i to w stylu nieosiągalnym dla innych osób. Stylu, który wynosi na piedestał i sprawia, że stał się jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą, tenisistką wszech czasów. Tytułową „divą” walczącą z przeciwnościami losu – rywalkami, chorobą. Jednak nikt i nic nie jest w stanie przeciwstawić się jej, żadna grypa jej nie złamie. Ona brnie dalej – mimo prawie 34 lat na karku rozbija kolejne mury, zdobywa kolejne szczyty i bije rekordy. Jest jak rozpędzony bolid w wyścigu Formuły 1, który zdobył dwudziesty wielkoszlemowy tytuł i ma w baku jeszcze mnóstwo paliwa. Na horyzoncie nie widać końca dominacji. Wręcz przeciwnie, to może być jej królewski sezon. Jedyną rywalką jest ona sama – Serena Williams. Amerykanka podczas niedawno zakończonego wielkoszlemowego turnieju French Open miała mnóstwo wzlotów i upadków. Pierwszy „dołek” przydarzył się już podczas drugiej rundy, w meczu z Niemką Anną-Leną Friedsam. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, patrząc przez pewien czas na tablicę wyników. Niektórzy, bardziej obeznani, zastanawiali się nad pewnym fatum, który być może mógł ciążyć nad liderką rankingu. Chyba nie ma sympatyka tenisa, który nie pamięta jej ubiegłorocznej

porażki z Garbine Muguruzą. Ale czy każdy kojarzył, że ten mecz to także druga runda i kort Suzanne Lenglen, jak w tym roku? Nie jestem jednak specem od teorii spiskowych. Ważne dla mnie było to, że wyciągnęła wnioski, odrobiła lekcje i otworzyła drzwi z napisem „trzecia runda”. A tam czekała już Victoria Azarenka… Mecze tych pań elektryzują środowisko tenisowe jak żadne inne, teraz natomiast do boksu Biało-

rusinki doszedł wieloletni sparingpartner… Sereny, Sascha Bajin, z którym mogła konie kraść. Za ogrodzeniem „czwarta runda” stała Sloane Stephens, młoda gniewna, która lubi usuwać skłóconych z nią ludzi z portali społecznościowych. Gdy wydawało się, że ćwierćfinał z Sarą Errani był odbiciem się od dna i początkiem tej prawdziwej, niedoścignionej Sereny, tuż przed półfinałem z Timeą Bacsinszky doszły do nas wiadomości o fatalnym

samopoczuciu wielkiej faworytki. Nawet finał, początkowo toczący się pod jej dyktando, musiała siłą i determinacją wyrwać leworęcznej Lucie Safarovej. Z jednej strony kibice cieszą się i gratulują jej tak fantastycznego rezultatu, z drugiej wypominają i zarzucają nieodpowiednie, by nie powiedzieć — karygodne zachowanie podczas spotkań…

Nie od dziś wiadomo, że Serena Williams jest nazywana „królową powrotów”. Nawet jeśli prowadzisz z nią 4:0 w decydującym secie, bądź pewien, że będziesz musiał przyjmować taką torpedę z drugiej strony, że w pewnym momencie poddasz się, wywiesisz białą flagę i schowasz się w szatni jako przegrany. Do tego dochodzą bojowe okrzyki „Come on!”, które mogą obudzić umarłego, i przepis na triumf gotowy. I w zdecydowanej większości pretensje są o te wrzaski. Samą zainteresowaną te gesty mobilizują do walki i wzięcia się w garść (z jakim skutkiem — tego nie trzeba przytaczać), z kolei rywalki mogą poczuć się przez to przygniecione, przybite do muru. Czasem sytuacja wygląda w ten sposób. Gdy tylko do głosu (dosłownie) dojdzie Amerykanka, przeciwniczka z każdym kolejnym uderzeniem jest spychana do defensywy. Niektórym to przeszkadza, jednak czy rzeczywiście tego typu zachowanie należy traktować z dezaprobatą? Liderka rankingu ma już za sobą niechlubne epizody z tymi okrzykami, sędzinami głównymi i liniowymi (zwłaszcza Evą Asderaki i Shino Tsurubuchi, słynną Japonką od „foot fault”

27


podczas półfinału US Open 2009). Wiele razy dostawała też ostrzeżenie za tzw. „hindrance”, czyli przeszkadzanie okrzykiem rywalce w uderzeniu. Ja, jeśli o tym problemie mowa, najlepiej pamiętam finał US Open 2011 i mecz pierwszej rundy Roland Garros z Virginie Razzano rok później. Zgadnijcie, kto sędziował te dwa wspomniane pojedynki? Serena Williams dojrzała niesamowicie. Już nie prowokuje na korcie swoim zachowaniem, niepotrzebnymi wybuchami złości i „wyciem”. Jej „Come on!” przeszło do historii i zwiastuje nagłą zmianę sytuacji na korcie. Kompletnie mnie to nie odrzuca i nie mam do niej o to żadnych pretensji. Nie przeszkadzają mi jej niektóre inne „scenki”, jak chociażby przeklinanie na siebie samą w finale RG. Kompletnie nie rozumiem osób, które wspominają i wypisują, że jej zachowanie z półfinału z Bacsinszky było „teatrem”. Bezustannie pojawiały się wypowiedzi, że coś tu śmierdzi, że nie powinna tak grać chora zawodniczka. Bo przecież nie jest normalne, gdy

28

między punktami słania się na nogach i ledwo idzie z jednej strony na drugą, a w trakcie wymiany biega do skrótów niczym sarna po polu. Ale nie każdy nazywany jest mistrzynią. Nie każdy

nie dopuszczają do siebie myśli o porażce. Ale jeśli już do tego dojdzie, jak podczas madryckiego półfinału z Kvitovą, nie usprawiedliwiają się na prawo i lewo, tylko widzą potencjał i jakość gry rywalki. Może przez tych, którzy szukają zaczepek, przemawia zazdrość? Nie ma na to chyba innego wytłumaczenia. Jej się po prostu udało. Nie wygrała tych wszystkich tytułów na loterii. Nie miała przez całe życie drogi usłanej różami. A może i miała, tylko często wchodziła na kolce i zbaczała z trasy. Teraz już widać, że idzie prosto, zmierza autostradą do tenisowego raju. Ona już jest legendą. Mistrzynią. Divą. A nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

może zostać najlepszą tenisistką wszech czasów. Właśnie takie zachowanie, taka wola walki i taka determinacja cechuje tych najlepszych. Tych, którzy walczą do upadłego. Dla takich sportowców liczy się tylko wygrana,

Mateusz

Sosiński


Droga do... Ligi Mistrzów Trudna i wyboista droga czeka tegorocznego mistrza Polski do wyśnionej Ligi Mistrzów. Lech Poznań, ze współczynnikiem 17,3 pkt, będzie rozstawiony tylko w drugiej rundzie kwalifikacyjnej, od której rozpocznie rywalizację. Jak wobec tego mogą wyglądać całe eliminacje i o co grają zawodnicy Macieja Skorży? Pierwsza sprawa to prestiż. Od niepamiętnych czasów czekamy na awans polskiego klubu do elitarnej Champions League. Kiedyś odliczaliśmy szesnaście lat oczekiwań na piłkarski mundial (teraz już mamy minimum 12 lat przerwy), teraz z roku na rok odliczamy Ligę Mistrzów, która przekroczyła już jakiś czas temu oczekiwania mundialowe. Ponadto UEFA znacząco podniosła bonusy za grę w pucharach od sezonu 2015/16. W tym roku za sam awans do fazy grupowej LM drużyna otrzymywała 8 mln euro, zaś za LE — 1 milion. Od przyszłego roku kwoty te wzrosną do odpowiednio 12 i 2,5 miliona euro za sam udział w fazie grupowej, nie licząc wpływów z telewizji, biletów i premii za zdobyte punkty. Stawka więc rośnie i trzeba chyba zacząć gonić czołówkę, która zaczyna uciekać nam na skutek wiecznych profitów zapewnianych przez Ligę Mistrzów. Jak będzie wyglądać ewentualna droga mistrza Polski? Lech Poznań pierwsze mecze eliminacyjn rozegra w dniach 14-15 i 21-22 lipca. W tej fazie drużyna z Poznania będzie rozstawiona, zatem wśród potencjalnych rywali pojawią się takie drużyny jak The New Saints (Niedawny rywal Legii Warszawa), Levadia Tallin (rywal Wisły Kraków w el. LM) czy znani przez kibiców Lecha Stjarnan

lub Żalgiris Wilno. Być może okaże się to okazją do rewanżu na wyżej wymienionych drużynach? Jeśli Lech myśli o Champions League, w tej rundzie powinien bez większych problemów pokonać rywali. Jednakże w ostatnich sezonach ta właśnie runda potrafiła polskim drużynom przynieść więcej problemów niż następna. Miejmy nadzieję, że tym razem nie będziemy głupio tracić punktów rankingowych z tak nisko notowanymi rywalami.

łych rywali. Nie dotyczy to tylko pierwszych trzech drużyn, gdyż one startują od trzeciej rundy.

W trzeciej rundzie kwalifikacyjnej może być zdecydowanie ciężej. Lech bowiem nie posiada

Czwarta runda to wróżenie z fusów. Losowanie odbywa się już po rozegraniu spotkań trzeciej rundy. Rozstawionych będzie 5 najsilniejszych drużyn wg rankingu klubowego, pozostałe 5 dolosowanych zostanie do swoich rywali. Tutaj należy jednak zachować realizm — jeśli Lech awansuje, prawie na pewno nie będzie rozstawiony, musiałoby bowiem odpaść minimum 8 wyżej rozstawionych drużyn we wcześniejszych rundach kwalifikacyjnych.

wystarczającego współczynnika (który przez ostatnie 3 lata tracił konsekwentnie, poczynając od 25 punktów), aby zostać rozstawionym w tej rundzie eliminacji. Rywalami Legii mogą zostać odpowiednio: FC Basel, Salzburg, Vicktoria Pilzno, Steaua, Celtic, APOEL Nikozja, BATE Borysow, Ludogorets Razgrad, Dinamo Zagrzeb i NK Maribor. Nie jest jednak jednoznacznie powiedziane, że któraś z powyższych drużyn będzie ewentualnym rywalem Polaków z trzeciej rundzie. Losowanie tej fazy odbywa się bowiem jeszcze przez zakończeniem meczów drugiej rundy kwalifikacyjnej, zatem rywale są losowani wg współczynników „lepszego” zespołu. Taka sytuacja sprawia, że przeciwnikiem Lecha okazać może się teoretycznie słabsza drużyna, jeśli w drugiej rundzie wyeliminuje jednego z pozosta-

Jak widać droga mistrza Polski wygląda na dość wyboistą. Nie należy jednak załamywać rąk. Właściwie, poza FC Basel, żaden z rywali nie odnosi regularnych, stabilnych wyników na arenie międzynarodowej. Co prawda rywale grywali w Lidze Mistrzów, ale zdarzały im się równie spektakularne wpadki w pucharach, jak reprezentującym Polskę klubom w ostatnich latach. Dla niedowiarków — warto przypomnieć, że Salzburg potrafił odpaść w drugiej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów, Pilzno z roku na rok wygląda słabiej, Celtic Legia straciła swoją dawną, „niszczycielską” siłę, zaś z BATE grającego regularnie w Lidze Mistrzów została nazwa. Drużyna nadal jest silna, ale nie aż tak jak 3-4 sezony wstecz. Rzecz jasna lekceważyć nie należy nikogo, jednak nie róbmy z uczestników eliminacji grupy mistrzowskiej tytanów światowego futbolu. W naszej opinii każda drużyna (poza FC Basel) jest w zasięgu normalnie grającego Lecha. Nie da się ukryć, że chęć awansu do Ligi Mistrzów powinna być poparta konkretnymi działaniami. Należałoby przekonać Kaspara

29


Hamalainena do podpisania nowego kontraktu (sprawa ma się wyjaśnić do końca czerwca, a obecna umowa Fina obowiązuje do końca grudnia bieżącego roku). Celem numer dwa jest zatrzymanie Karola Linettego. Młody pomocnik Lecha również sam coraz częściej ma ochotę odłożyć jeszcze o rok wyjazd do Europy, by powalczyć z mistrzem Polski o udział w Lidze Mistrzów. Nie mówi się nic o wyprzedaży zespołu. Z grona bardziej zasłużonych klubowych piłkarzy odchodzi tylko Panamczyk Luis Henriquez, co wiąże się m.in. z wprowadzanym limitem graczy spoza Unii Europejskiej, którzy będą mogli przebywać jednocześnie na murawie boisk ekstraklasy od przyszłego sezonu.

W toku są natomiast poważne rozmowy transferowe z różnymi zawodnikami, którzy mieliby bezpośrednio po zakończeniu urlopów dołączyć do kadry Lecha. Póki co poznaniacy stawiają na doświadczenie. Potwierdzony został już transfer Marcina Ro-

30

baka. Doświadczony napastnik, który niegdyś w barwach Pogoni Szczecin strzelił Lechowi 5 goli w jednym meczu, podpisał kontrakt z mistrzem Polski, w którego składzie na nowy sezon zostawał póki co tylko jeden napastnik (i to częściej występujący na skrzydle), czyli Dawid Kownacki. Z klubem żegna się bowiem Vojo Ubiparip (włodarze kolejorza mówią nieoficjalnie o tym, że za zaoszczędzone wynagrodzenie dla Serba mogą ściągnąć dwóch niezgorszych napastników). Trwają również rozmowy z Marco Paixao, któremu kończy się kontrakt ze Śląskiem. Drugim transferem dążącym do finalizacji jest pozyskanie Dariusza Dudki, doświadczonego pomocnika, którego trener Skorża zna ze wspólnej współpracy klubowej i reprezentacyjnej. Dudka wniósłby zapewne do drużyny niebagatelne doświadczenie, a jego dodatkowym atutem jest wszechstronność. Może grać w środku pomocy i na każdej pozycji w obronie. Mówi się również o obserwowanym napastniku z Bałkanów. Jego nazwiska nie podano do publicznej wiadomości. Jeśli nie uda się pozyskać drugiego napastnika, włodarze Lecha mają jeszcze negocjować możliwość transferu Zaura Sadajewa. Nie da się ukryć, że dla mistrza Polski

dwóch równorzędnych napastników stanowi absolutne minimum. Poza tym krążą informacje o pozyskaniu jednego lewego i prawego obrońcy. Ważne jednak, że mistrzowie Polski mają świadomość, iż czasu do startu nowego sezonu nie pozostało zbyt wiele i już teraz nie próżnują na rynku transferowym. Dzięki temu możemy liczyć, że transfery nie będą przeprowadzone na „za pięć dwunasta”, czego skutkiem mogłoby okazać się wydłużenie drogi do Ligi Mistrzów. Wydłużenie, to znaczy zagranie 6 meczów w eliminacjach, co oznaczałoby (minimum) grę w fazie grupowej Ligi Europejskiej, czego zawodnikom Macieja Skorży życzymy.

Michał Skrzypski


31


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.