lounge | No. 114 | September '19 | Less

Page 1

#

M N I E J

LOUNGE #114

|

WRZESIEŃ’ 2019

|

|

WWW.LOUNGEMAGAZYN.PL

B E Z C E N N Y

ISSN: 1899-1262




#

mn i e j

STACY MARTIN & VINCENT LACOSTE

NA TA S Z A SK OC Z

M A T E U S Z Z A B I E GA J

Para francuskich aktorów opowiada nam, jak gra się w filmie o zamachu terror ystycznym, któr y porusz ył całym światem.

Stworzyła markę kosmetyków La-Le, by pomóc chorej mamie i osiągnęła olbrzymi sukces.

Niedawno porzucił pracę dla wielkiej firmy, by związać się z mało znaną w Polsce gorzelnią, prowadzoną przez geeków whisky.

S T R .

S T R .

S T R .

1 4

7 8

8 8

REDAKCJA :

redaktor naczelny

zastępca redaktora naczelnego

red. działu Uroda

M A R CI N L E W I C K I marcin@loungemagazyn.pl

RAF AŁ STA NOWSKI rafal.stanowski@loungemagazyn.pl

A DRIA NA GOŁ ĘB IOWSKA adriana@loungemagazyn.pl

WSPÓŁPRACA:

Kuba Armata, Elena Ciuprina, Luiza Dorosz, Paweł Gzyl, Anna Górska-Micorek, Harel, Natalia Jeziorek, Alicja Kubów, Karolina Kowalewska, Katarzyna Kwiecień, Mateusz Lubczański, Michał Massa Mąsior, Julka Michalczyk, Daria Rogowska, Rafał Urbanowicz, Artur Wabik, Malwa Wawrzynek, Aga Żelazko

OKŁADKA: fot: Agnieszka Wojtuń / @agawojtun

Wydawca: MADMEN Sp. z o. o. Redakcja Lounge Magazyn ul. Lipowa 7, 30-702 Kraków tel. (12) 633 77 33 info@loungemagazyn.p Drogi Czytelniku, jeśli zdecydujesz się na kontakt z redakcją Lounge, Administratorem Twoich danych będzie wydawca: spółka MADMEN sp. z o.o. z siedzibą w Krakowie przy ul. Lipowej 7, 30-704 Kraków, wpisana do rejestru przedsiębiorców pod numerem KRS 0000567296, posiadająca numer NIP: 6793113681, REGON: 3620577320, z którym możesz skontaktować się pod podanymi wyżej adresami, mailem i numerem telefonu. Twoje dane będą przetwarzane wyłącznie w celu komunikacji, a podstawą prawną będzie prawnie uzasadniony interes Administratora (art. 6 ust. 1 lit. f RODO).

Poglądy zawarte w artykułach i felietonach są osobistymi przekonaniami ich autorów i nie zawsze pokrywają się z przekonaniami redakcji Lounge. Redakcja nie odpowiada za treść reklam i ogłoszeń. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i przeredagowywania tekstów. Publikowanie zamieszczonych tekstów i zdjęć bez zgody redakcji jest niezgodne z prawem.

Dane, które nam podasz mogą zostać przekazane jedynie podmiotom, za pośrednictwem których odbywa się komunikacja jak np. Poczta Polska lub podmiotom, które obsługują nasz system informatyczne lub pocztowy, a przechowywać będziemy je tylko na czas korespondencji z Tobą. Przetwarzanie danych osobowych ma charakter dobrowolny, ale jest nam niezbędne do udzielnie Ci odpowiedzi. Masz prawo do żądania dostępu do nich, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia ich przetwarzania, do wniesienia sprzeciwu, przenoszenia ich. Możesz także wnieść skargę do organu nadzorczego.

Skład graficzny: Filip Łyszczek Całostronicowe reklamy na stronach: 1, 3, 5, 7, 29, 31, 35, 39, 57, 71, 78, 79, 80, 81, 82, 89, 91, 95, okł. II, III, IV

2



felieton

OD EKONOMICZNEGO PRZYMUSU DO EKOLOGICZNEJ ŚWIADOMOŚCI

KRÓTKA HISTORIA ŚWIATOWEGO DNIA BEZ SAMOCHODU 15 lat po pierwszych w Polsce obchodach Dnia Bez Samochodu, nasze zrozumienie potrzeby zrównoważenia transportu ciągle jest niewystarczające. Być może warto sięgnąć do korzeni tego pomysłu i pokazać, że odstawienie auta może przynieść poważne konsekwencje ekonomiczne. stawach ropy naftowej. Przez kilka tygodni co niedziela mieszkańcy wzywani byli, by znaleźć inny środek transportu. Podobne akcje pojawiły się również w 1973 r., gdy na skutek bojkotu zachodu przez państwa arabskie cena ropy poszybowała w krótkim czasie o kilkaset procent.

Już wtedy USA były krajem zmotoryzowanym, w którym posiadanie własnego wozu było synonimem spełnionego „Amerykańskiego Snu”.

W 1958 r. dziennikarka J. Jacobs wydała głośną książkę, The Death and Life of Great American Cities, gdzie krytycznie oceniała wpływ wielopasmowych autostrad

Wojna brutalnie jednak obeszła się z tym motoryzacyjnym szałem. Każdy litr paliwa spalony w Nowym Jorku, to litr mniej w bakach czołgów czy wojskowych jeepów. Każda zniszczona opona to kilka potencjalnych par butów, które mogli nosić żołnierze. W odpowiedzi na permanentne braki, rząd nie tylko wprowadził kartki na paliwo, ale również rozpoczął masową akcję propagandową. Miała ona uświadomić Amerykanom jak ich beztroski i konsumpcyjny styl życia, w tym zbyteczne przejażdżki samochodem osłabiają USA w starciu z Niemcami i Japonią. Przykładem jest jeden z najsłynniejszych plakatów propagandowych, na którym samotny kierowca wiezie ducha Hitlera. Propagowano zresztą nie tylko wspólną jazdę, ale też ekonomiczną – płynną i niezbyt szybką. Wtedy jeszcze nikomu nie przyszło do głowy, żeby w ogóle samochód odstawić. Ten pomysł narodził się kilkanaście lat później w Holandii Pierwsze „dni bez samochodu” ogłoszono w tym kraju w 1956 roku. Przyczyny znowu były ekonomiczne – kryzys wokół Kanału Sueskiego spowodował problemy w do4

Wszystkie te wydarzenia poprzedziły inne powody, dla których dziś krytykowane są samochody

na tkankę miejską. Równocześnie pojawiły się pierwsze protesty przeciwko poszerzaniu ulic w centrach. I choć dosyć szybko pomysł ograniczenia ruchu samochodów w miastach nabrał też ekologicznego znaczenia w związku z zagrożeniami jakie niesie skażenie powietrza i ocieplenia klimatu, ciągle świadomość w tym temacie jest niewystarczająca, a jeden dzień akcji w roku to zdecydowanie za mało. Może więc zamiast uciekać się ciągle do retoryki „patrzcie, jak bardzo samochody szkodzą?” warto wrócić do korzeni i mówić „patrzcie, ile to kosztuje!”? R A FA Ł U R B A N O W I C Z

Jadąc samemu, jedziesz z Hitlerem! - amerykański plakat propagandowy z czasów IIWŚ, zachęcający do zabierania pasażerów

300 litrów. Tyle mniej więcej na sto kilometrów zużywał podstawowy czołg US Army czasów II Wojny Światowej. A takich czołgów walczyły tysiące. Potężny konflikt zbrojny, dla Europy kontynentalnej kojarzący się przede wszystkim ze strasznymi zbrodniami, z punktu widzenia zwykłych Amerykanów był olbrzymim wysiłkiem ekonomicznym całego narodu, który miał niebagatelny wpływ na ich styl codziennego życia, w tym na sposób komunikacji.



foto felieton

APARAT W TYM MIESIĄCU ZAWISŁ NA KOŁKU Świat krok po kroku zmierza do zagłady. Świat poza Polską, rzecz jasna. Tutaj, w przeciwieństwie do reszty globu, przyzwyczailiśmy się do smogu, zimowej, brunatnej czapy ochronnej, którą sami umiemy stworzyć. Procedura jest dość prosta, do specjalnych pieców wrzucamy wszystko, czego nie potrzebujemy. To pozwala nam się ogrzewać, a przy okazji pozostać niewidzialnymi z kosmosu. Kiedy cały świat próbuje idiotycznie wykorzystać energię wiatrową i słoneczną, my awaryjnie skupujemy węgiel od przyjaciół. Płacimy dobrze i potem go spalamy, żeby w niedalekiej przyszłości smog ograniczył też widzenie spoza granic kraju.

MICHAŁ MASSA MĄSIOR Fotograf mody i reklamy. Technikę szlifował w International Center of Photography w Nowym Jorku, a także pod okiem Bruce’a Gildena i Wojciecha Plewińskiego. Na co dzień pracuje w Krakowie. Specjalizuje się w nietypowych portretach i koncepcyjnych sesjach. Nie rozstaje się z aparatem fotograficznym, co można obserwować na jego stronach madmassa.com krakowtumieszkam.pl

Mamy tu tyle dóbr, że musimy je chronić. Niewidzialność zapewnia nam lepszą osłonę przed wrogiem, który, jak dobrze wiemy, czyha na nas tuż przy zachodniej granicy. A Bóg raczy wiedzieć, czy tylko tam. Mamy na przykład arcybiskupa Jędraszewskiego. Wybitnego mówcę, mędrca, który leczy nasz naród z wszelkiego rodzaju zaraz. Ulecza słowem, którym z chirurgiczną precyzją trafia w sam środek ogniska zapalnego. Mamy tutaj powietrzne taksówki. Aktualnie są po fazie testów u marszałka sejmu. Drastycznie spadł już koszt ich eksploatacji. Mówi się też, że kiedy wejdą do powszechnego użytku, nie będziemy musieli za nie płacić, podobnie jak marszałek. Zwyczajowo raz na czas będziemy tylko wpłacać symboliczną kwotę na Caritas. Nie mogę się doczekać, nawet mimo że taksówki te nie są jeszcze elektryczne. No... elektryczność też wchodzi wielkimi krokami. Premier obiecał ją nam, a jak on coś mówi, to na pewno jest to sama prawda. Wielokrotnie tego dowiódł. Zatem niebawem będziemy jeździć najnowocześniejszymi samochodami elektrycznymi. Będą najlepsze, bo polskie. W końcu kraj pochodzenia jest najważniejszym parametrem technicznym. Nie mamy jeszcze sieci stacji ładowania, niedawno niemiecki koncern zrezygnował z jej budowy w naszym kraju. Pewnie w obawie, że mógłby nie sprostać wymogom jakościowym. Wracając jednak do naszych dóbr. Mamy premier Beatę Szydło, która zasłynęła z wprowadzenia fantastycznych reform aktywizujących ludzi do pracy. Za to słusznie wy-

6

płaciła wszystkim zasłużonym nagrody, które się im należały. Nieżyczliwi rzucali jej za to kłody pod nogi. Ale Pani Premier umiejętnie się obroniła. Wyjechała do Brukseli załatwiać polskie sprawy w Unii Europejskiej. Ktoś zarzucił, że nie zna języków obcych, niesłusznie twierdząc, że biznesy to się załatwia w kuluarach. Ale to nie jest przecież prawda. Nieznajomość języków nie może być przeszkodą. Kiedy Polka chce się dogadać, to wszyscy chcą się z nią porozumieć. Generalnie widać nas wszędzie. Kiedy w dzieciństwie oglądałem w Telewizji Polskiej naszych sportowców podczas igrzysk olimpijskich, widziałem tam potęgę. W prawie każdym przekazie ze stadionów, ringów i innych aren sportowych występował jakiś wybitny polski olimpijczyk. Na olimpiadzie przecież nie liczy się miejsce, a sam udział. Potem moi rodzice kupili antenę satelitarną, oglądałem więc igrzyska w programach europejskich. Obce stacje telewizyjne potrafiły skutecznie i złośliwie tak omijać polskich atletów, że przez cały dzień udawało im się nie pokazać ani jednego. Byłem wtedy małym chłopcem i już zrozumiałem, że cały świat jest przeciwko nam. Jakiś czas temu pisałem o eksportowych drużynach piłkarskich, które z ósmej najbogatszej ligi w Europie – Ekstraklasy – awansowały do rund przedwstępnych do rund wstępnych do europejskich pucharów. Napisałem wówczas niesłusznie – odszczekuję HAU HAU HAU – że po pierwszym meczu wszystkie odpadną. Myliłem się bardzo. Wszystkie poza jedną poległy na pierwszym przeciwniku. Legia uporała się z bardzo mocnymi amatorami, a potem półamatorami,

którzy robili co mogli, żeby najlepsza polska drużyna eksportowa ostatnich lat jednak awansowała do kolejnej rundy kwalifikacyjnej. To dowodzi, że upór naszych władz w twardych kontaktach ze wszystkimi wrogami działa. Zaczynamy mieć przyjaciół. Nie należy do nich oczywiście środowisko LGBT, które próbuje deptać nasze podstawy państwowości, ufundowanej na etyce i zasadach chrześcijaństwa. Niektórzy twierdzą, że świat poszedł do przodu, że liberalne, demokratyczne państwo polega na tym, żeby każdy mógł czuć się swobodnie i wyrażać swoją opinię. Ale bez przesady, nie będzie mojego dziecka molestował jeden z drugim.... Że nie mam dzieci? Nie mam, ale ksiądz też teoretycznie nie ma, a księdza trzeba słuchać... Posłuchajcie zatem i mnie... Kocham mój kraj szorstką miłością. Z jednej strony uwielbiam patrzeć jak się rozwija, ilu fantastycznych ludzi w nim mieszka, jak nasza kreatywność pozwala przeskakiwać bariery. Miło patrzeć jak zmieniają się miasta, miasteczka i wsie. Nie mogę patrzeć jednak, jak próbuje się demontować państwo, cynicznie niszczy sądownictwo i demokrację, jak w imię chrześcijańskiej miłości bez konsekwencji kopie się niewinnych ludzi. Jak jedynym sposobem na wygranie wyborów jest pobudzić w rodakach najniższe instynkty. Jak w politykę bezpardonowo miesza się kler, który zamiast zająć się swoimi gigantycznymi problemami, myśli że dalej trzyma społeczeństwo w ciemnogrodzie. Nie mogę! I tak bardzo nie chcę, że w tym miesiącu nie napisałem nic o fotografii, do czego obliguje mnie rubryka w Lounge. Ludzie, nie dajmy się!



imprezy

Disclosure, fot. Zuzanna Sosnowska

Albo Inaczej, fot. Zuzanna Sosnowska

zdj. mat. prasowe

Klimat, fot. Radosław Kaźmierczak

Alan Walker, fot. Zuzanna Sosnowska

Schoolboy

Sevdaliza, fot. Krzysztof Szlęzak

PIERWSZA EDYCJA FEST FESTIVALU ZA NAMI! W dniach 23-24 sierpnia w Parku Śląskim odbyła się pierwsza edycja Fest Festivalu. W ciągu 2 dni festiwal odwiedziło 30 tysięcy osób, wydarzenie trwało nieprzerwanie ponad 50 godzin, a na 8 scenach wystąpiło w sumie ponad 90 artystów z 20 krajów świata.

Piękna pogoda i ogromny, zielony teren parku, zaaranżowany na klimatyczne miasteczko festiwalowe. Instalacje artystyczne przygotowane we współpracy z Akademią Sztuk Pięknych, strefy chillout’u, wake park, foodtrucki z kuchniami całego świata i strefa fashion - tak właśnie wyglądał Fest Festival. Na festiwalu wystąpiły największe gwiazdy z całego świata. W piątek można było

8

Daria Zawiałow, fot. Zuzanna Sosnowska

zobaczyć: projekt Albo Inaczej, w składzie Piotr Zioła, Miuosh, Ten Typ Mes, Natalia Nykiel czy Paulina Przybysz; polskiego rock’owego artystę, Organka; reprezentanta kalifornijskiej rapowej sceny - Schoolboya Q; obchodzącego swoje 22. urodziny Alana Walkera; kilkunastoosobową elektroniczną orkiestrę Meute; wokalistę i producenta JMSN czy zespół Little Dragon, tworzący muzykę w klimacie synth pop.

W sobotę natomiast wystąpili tacy artyści jak: Jaden Smith (po raz pierwszy w Polsce); elektroniczny duet Disclosure; polscy artyści z gatunku hip-hop: Sokół czy Bedoes; autorka hitów: Szarówka i Malinowy Chruśniak - Daria Zawiałow; amerykański duet r’n’b Lion Babe oraz Roisin Murphy, znana szerokiemu gronu jako założycielka kultowego zespołu Moloko.



felieton fo

HYGGE TO SPORT DRUŻYNOWY t

ili p .F

z Łys

cze k

RAFAŁ STANOWSKI Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO Kultura jest czymś, co nierozerwalnie wiąże społeczeństwo. Dlatego nie można jej rozcinać na wysoką i niską, na sacrum i profanum, na art i pop. Wszystko łączy się w jeden kanał komunikacyjny, w którym przenikają się dźwięki Madonny i Karlheinza Stockhausena, malarstwo Leonarda Da Vinci i szablony Banksy’ego, kino Murnaua i wizualne eposy Petera Jacksona. Moda, design, grafika dopełniają przekaz nadawany przez dźwięk, obraz czy ruch. Wszystko płynie, a my jesteśmy głęboko zanurzeni w kulturalnym nurcie.

Po dwóch tygodniach wakacji wracamy z Danii do Polski. Mijamy granicę, na powitanie wychodzi nam las znaków drogowych, ograniczających prędkość do 80, 50, 30, a zaraz potem do 40 km/h. Z lewej i prawej w objęcia rzucają się tablice reklamowe, przesłaniając trzy stacje benzynowe, jedna za drugą, tak jakby przez następne tysiąc kilometrów nie było gdzie zatankować. Zza nich wyłania się charakterystyczna, eklektyczna architektura, lepiąca nie zawsze pasujące do siebie elementy w jedną całość, określaną mianem słowiańskiej fantazji.

Otwieramy okna i nagle zalatuje czymś bardzo niefajnym, jakimś chemicznym smrodkiem, który przypomina, że ekologia jest u nas tematem na dorobku. Asfalt zamienia się chwilami w kostkę, dziury zaczynają testować zawieszenie naszego Saaba, a na przystanku autobusowym jakiś facet łoi bez żenady małpkę. Przyjeżdżamy do miejsca noclegu, typowe polskie osiedle – wielkie bloki, mało zieleni, jeszcze mniej miejsc parkingowych. Właścicielka apartamentu mówi: - Niech Pan się nie przejmuje i parkuje na zakazie, bo stąd nie mogą odholować auta. Trzeba sobie jakoś radzić. Po dwóch tygodniach spędzonych w Danii czujesz szok, zwany naukowo dysonansem poznawczym. Dopiero co zdążyłeś się od tego wszystkiego odzwyczaić, a zacząłeś doceniać życie w rytm filozofii hygge, ciesząc się, że autostrada nie służy do prężenia muskułów i pompowania ego, otaczają cię domy zbudowane wedle jednej, spójnej myśli architektonicznej, wszędzie prowadzi labirynt ścieżek rowerowych, na których ruch bywa większy niż na ulicach, w sklepach większość produktów ma oznaczenie „økologisk”, obcy ludzie uśmiechają się do ciebie, zwłaszcza gdy idziesz na spacer z psami (autentycznie!), a w największym mieście Danii,

10

czyli Kopenhadze, nie czuje się smogu, a jeśli coś zawiewa, jest to orzeźwiająca, morska bryza. Wiem, dwa tygodnie to krótko, pewnie gdybym mieszkał tam dłużej, odnalazłbym więcej minusów. Ale trzeba przyznać, że duńskie podejście do życia potrafi uwieść, a spokój który tam panuje, zapewnia relaks idealny. Może to na dłuższą metę kogoś nudzić, tym bardziej że Duńczycy zgodnie z filozofią Jante nie lubią się wyróżniać, więc ubierają się, budują i zachowują podobnie, ale też trudno oprzeć się wrażeniu, że mieszka się tam z przyjemnością, głównie dlatego, że wszyscy traktują życie jako sport drużynowy, a nie indywidualną szarżę. Cudownie to widać na przykładzie architektury. Tradycyjne, kryte strzechą domy nie stanowią wcale muzealnych znalezisk. Stosowane od wieków formy i materiały wykorzystuje się do dzisiaj, czego przykładem może być niesamowity, nowoczesny budynek Centrum Morza Wattowego w Ribe. Minimalistyczne, geometryczne kształty oddają hołd zarówno współczesnym trendom, jak i tradycyjnej architekturze, którą spotkamy w zachodniej Jutlandii. Buduje się tu z umiarem i poszanowaniem przeszłości oraz przyrody, wpisując w pewien ustalony od wieków kanon estetyczny. Jeśli

powstają futurystyczne budynki, w których dominują beton i szkło, nie dochodzi do kolizji z lokalnym otoczeniem. Mam wrażenie, że piękne otoczenie, o którego wygląd i kondycję bardzo się tu dba (spróbujcie znaleźć wysypisko śmieci w lesie!), sprawia że w umysłach mieszkańców panuje spokój i harmonia. Siła filozofii hygge nie kryje się wyłącznie w bogactwie kraju i mieszkańców, lecz w ich spójności z otoczeniem. W podejściu do życia i świata, które opiera się na symbiozie, a nie na walce. Doskonale obrazują to słowa premier Danii, jednego z najbardziej liberalnych krajów Europy (obejrzyjcie film Kochanek królowej), wypowiedziane niedawno w kontekście propozycji sprzedaży Grenlandii Stanom Zjednoczonym: Grenlandia nie jest duńska. Grenlandia należy do Grenlandii.


wydarzenia

fot. Rafał Stanowski

SKOK TO TOKIO Z KRZYSZTOFEM GONCIARZEM Trafił na okładkę magazynu Press, dwukrotnie przebiegł londyński maraton, napisał trzy książki, odebrał cztery nagrody Grand Video Awards, a pięć lat temu zamieszkał na stałe w Tokio.

Zebrał niemal 900 tysięcy subskrybentów i ponad 200 milionów odsłon w serwisie YouTube. Krzysztof Gonciarz jest znany z tego, że żyje szybko, nagrywa dużo i trzyma wysoki poziom. Zmienia także zasady dystrybucji treści kultury i przesuwa granice naszych wyobrażeń o roli artysty we współczesnym świecie. W lipcu tego roku przebił kolejny szklany sufit, wchodząc ze swoim filmem do Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Tokio 24, to pierwsza w Polsce wystawa youtubera w państwowym muzeum – instytucje te od niedawna dopiero eksperymentują z nowymi mediami. Wystawy Teraz Komiks! w Muzeum Narodowym w Krakowie i Zajawka w Muzeum Śląskim pokazały, że opłaca się opowiadać w przystępny

sposób o aktualnej tematyce. Naturalnym, kolejnym krokiem jest więc wystawa zanurzona w kulturze internetu, której Gonciarz jest jedną z najważniejszych twarzy. Eksperyment się powiódł: w ciągu pierwszych sześciu tygodni wystawę odwiedziło ponad dziesięć tysięcy osób. Głównym elementem wystawy jest dwudziestominutowy film pokazujący życie miasta w cyklu dobowym. Tokio budzi się wcześnie, a do snu kładzie nad ranem kolejnego dnia. Pierwsi tokijczycy wychodzący rankiem do pracy spotykają się w metrze z ostatnimi wracającymi do domów. Gonciarz pokazuje Tokio w nieoczywisty sposób, unikając wyświechtanych na Instagramie i pocztówkach obrazów, w zamian zaś skupiając się na detalach; architekturze,

naturze, przypadkowych odbiciach, twarzach i gestach. Projekcji towarzyszy interaktywna, zachęcająca do zabawy aranżacja przestrzeni wystawy. Naszą intencją było poprowadzenie narracji tak, by stwarzała pretekst do innego, kreatywnego patrzenia, pozwalała dostrzegać niuanse. Słowem-kluczem stało się tu wymyślone przez Krzysztofa pojęcie: „mikrozachwyt”. – mówi jedna z kuratorek wystawy, Monika Pawłowska. Wygląda na to, ze się udało, ponieważ zwiedzający chętnie fotografują się na wystawie, a hasztag #tokio24 daje na Instagramie ponad 1800 wyników. Wystawę można oglądać do 29 września. A R T U R WA B I K

fot. mat. promocyjne

TEATR IM. JULIUSZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE, SMOK! - BAŚŃ W REŻ. JAKUBA ROSZKOWSKIEGO. Zafascynowani historiami Hobbita, Harrego Pottera czy Gry o tron zapominamy o naszej rodzimej mitologii: o naszych prasłowiańskich bogach, bohaterach i bestiach. Żyją oni w naszej świadomości najczęściej tylko w zinfantylizowanej, odpustowej formie. A gdyby spróbować na nowo wybrać się do tamtego świata?

IX wiek. Początki państwa polskiego. Prastarym grodem Krakowem rządzi król Krak. Mądry i dobry władca powoli przekazuje władzę swoim synom: Lechowi i Krakowi. Za sprawą ich poczynań łąki zamieniają się w pastwiska, lasy w pola uprawne. Prastare siły natury z bólem znoszą te zmiany. Kiedy wycinka drzew dociera do świętego gaju, nad Krakowem pojawia się… smok. Pustoszy ziemie, zabija zwierzęta i ludzi. Przerażony lud zaczyna składać bestii

ofiary. A rządzący szukają sposobu, jak ją pokonać. W tej walce największą odwagę i roztropność wykazuje najmłodsza córka Kraka Wanda. Dzięki jej wysiłkom udaje się ocalić gród i jego mieszkańców. W tej roli świetna Agnieszka Kościelniak. Szacunek dla natury, różnorodność ludzkich postaw świetnie oddana przez zespół aktorów i plastyka to główne atuty tego widowiska. Spektakl jest kolejną po m.in. Kwiecie Paproci czy Bajkach Robotów propozycją

tego krakowskiego teatru dedykowaną zarówno dziecięcej , jak i dorosłej widowni. Pokazuje mądry teatr dla młodego widza, w którym także dorośli znajdą dla siebie wiele interesujących treści. Swoją premierę spektakl miał w czerwcu na dziedzińcu Zamku Królewskiego na Wawelu, w sezonie 2019/2020, 4 października będzie miał drugą premierę na Dużej Scenie Teatru przy Pl. św. Ducha 1 w Krakowie.

11


zapowiedzi

21.09

WARSZAWA

Fani grozy dla fanów grozy: WARSAW HORRORCON ’19

„Każdy się czegoś boi, ale my to robimy z pasji” - tak piszą o sobie organizatorzy WARSAW HORRORCON ’19. Już 21 września w klubie Pogłos przy ul. Burakowskiej 12 w Warszawie odbędzie się zlot miłośników kinowej grozy. Horrorcon będzie pierwszym w Polsce tak dużym konwentem, którego ideą jest stworzenie przestrzeni do integracji i wspólnej zabawy dla amato-

27.09-4.10 KRAKÓW

rów, miłośników i pasjonatów kina i literatury grozy. - Z pomysłem zorganizowania podobnej imprezy nosiliśmy się ostatnie kilka lat i w końcu zdecydowaliśmy, że 2019 rok i stołeczny Pogłos to miejsce i czas, żeby w końcu wcielić ideę w życie. Ideą Horrorconu jest zebranie w jednym miejscu entuzjastów i twórców gatunku, wspólna wymiana myśli i umiejętności, oraz zastanowienie się dlaczego termin „polski horror” wciąż budzi raczej śmiech niż grozę. Spotkajmy się, pogadajmy o horrorach

i stwórzmy własną przestrzeń nie tylko do dyskusji ale też do tworzenia tego pomijanego w oficjalnych nurtach sztuki gatunku. Od fanów dla fanów – mówi Piotr Maciukiewicz, pomysłodawca i główny organizator imprezy, na co dzień również operator, muzyk i montażysta, popularyzator kina i muzyki grozy. W programie m.in. giełda gadżetów, dyskusje, projekcje filmów, interaktywny dom strachów, pokaz charakteryzacji czy strasznie dobre jedzenie.

Dźwiękowe halucynacje

Festiwal Sacrum Profanum to wiele wydarzeń pokazujących tętno muzyki współczesnej. Usłyszymy w sumie 14 prapremier oraz 29 premier polskich.

Nawiązując do idei sąsiedztwa festiwal chce w najbliższych latach przybliżyć muzykę państw Europy Wschodniej. W programie tegorocznej edycji znalazło się sześć koncertów prezentu-

jących dokonania litewskich kompozytorów (wśród nich: Egidija Medekšaitė, Justė Janulytė i Rytis Mažulis). Cztery z programów powstają w ramach rezydencji wybitnego wiolonczelisty – Antona Lukoszevieze, który zaprezentuje się w roli solisty, dyrygenta, muzyka i kierownika artystycznego. Nie zabraknie przedstawicieli Fluxusu czy awangardy, kompozytorów czerpiących z różnych źródeł i niedających się sklasyfikować. W programie nie zabraknie również amerykańskiego minimalizmu. Po sukcesie obszernej prezentacji twórczości

12

Juliusa Eastmana w 2017 roku, raz jeszcze wysłuchamy jego zadziornych kompozycji, w wykonaniach przygotowanych na fali powrotu do jego twórczości. Poznamy również autorską muzykę wielu nietuzinkowych artystów: Tanya Tagaq – innuickiej wokalistki gardłowej, tworzącej niespotykany pop, Anthony Pateras – Australijczyk z grupą muzyków zaprezentuje utwór wywołujący halucynacje dźwiękowe; wystąpi również Okkyung Lee – wiolonczelistka, improwizatorka i kompozytorka, która współpracowała z Arcą, Jenny Hval czy Johnem Zornem.


Unsound łączy

KRAKÓW

700 Bliss fot. Unsound

Krakowska edycja festiwalu Unsound odbędzie się pod hasłem Solidarity. Przed nami wydarzenia muzyczne, pokazy filmowe oraz inspirujące dyskusje, w czasie których będziemy mogli zastanowić się nad kondycją współczesnego, rozedrganego między być a mieć świata. - W tych niepewnych czasach, w jakich żyjemy, każdy ma prawo posługiwać się pojęciem „solidarność”. Dlatego w 30. rocznicę

demokratycznych wyborów w Polsce sięgamy właśnie po to pojęcie. Wspólnie w trakcie festiwalu będziemy się bowiem zastanawiać nad tym, co dzisiaj oznacza solidarność, zarówno w kontekście walki o wolność w wielu miejscach na świecie, jak i w odniesieniu do wydarzeń w samej branży muzycznej. Czy optymizm jest dzisiaj najbardziej radykalną formą oporu? Gdzie szukać pozytywnych wizji przyszłości? Jak walczyć z poczuciem alienacji, kiedy wszystko wydaje się pozostawać w kryzysie, ekologicznym, społecznym i ekonomicznym? Jak solidaryzować się ze środowiskiem naturalnym i okazywać wsparcie zamieszkującym je istotom? I wreszcie, jak rozumieć historię, jeśli ta (wbrew przewidywaniom Fukuyamy) wcale się nie skończyła? Solidarność to dla nas wielowymiarowa kategoria - piszą organizatorzy.

W Krakowie wystąpią m.in. Hildur Gudnadóttir - islandzka kompozytorka i wiolonczelistka, która zaprezentuje ścieżkę dźwiękową z bijącego rekordy popularności serialu Czarnobyl; Klein - brytyjska artystka,której towarzyszyć będą jazzowi muzycy zaprezentuje widowisko Lifetime; Uwalmassa - indonezyjska grupa, która łączy minimalistyczną elektronikę z tradycyjnymi brzmieniami z Javy, ZAMILSKA - znana z zamiłowania do ciężkiego brzmienia artystka zaprezentuje swoje najnowsze wydawnictwo; Roly Porter & MFO pokażą audiowizualne widowisko Kristvaen, łączące w jedność to, co pierwotne i tajemnicze z najnowszą technologią. Widowisko powstało na zamówienie Unsoundu, a część materiałów nakręcono w Puszczy Białowieskiej.

zapowiedzi

6-13.10

11.10

Breaking Bad powraca! Niedługo czeka nas oczekiwana produkcja Netflixa, El Camino. Film Breaking Bad. W roli głównej - zdobywca nagrody Emmy, Aaron Paul, który w serialu grał postać Jessego Pinkmana.

TV

łatwe, tym bardziej, że ścigać go będą bezlitośni oprawcy.

fot. Netflix

Za scenariusz i reżyserię tego trzymającego w napięciu thrillera odpowiada Vince Gilligan - twórca Breaking Bad. Fabuła rozgrywa się po dramatycznych wydarzeniach kończących serial, kiedy Jesse odjechał tytułowym Chevroletem El Camino. Bohater będzie musiał uwolnić się od demonów z przeszłości, by zacząć nowe życie. Nie będzie to

13


rozmowa

KRAJOBRAZ PO ZAMACHU Ona ma na koncie współpracę z Larsem von Trierem, Matteo Garrone czy Ridleyem Scottem. On jest wschodzącą gwiazdą francuskiego kina. Choć żadne z nich nie ma jeszcze trzydziestu lat, razem na koncie mają blisko pięćdziesiąt ról. Łączy ich to, że oboje są piekielnie zdolni, uchodząc za wielkie nadzieje europejskiego (i nie tylko) kina. Stacy Martin i Vincent Lacoste spotkali się na planie u Mikhaëla Hersa. Na zawsze razem, to pierwszy film fabularny, mierzący się z problemem ataku terrorystycznego, do którego doszło 23 listopada 2015 roku w Paryżu. Film w kinach od 30 sierpnia.

Jak zmienił się Par yż po ataku terrorystycznym? Vincent Lacoste: - Mieszkam niedaleko miejsca, gdzie to wszystko się wydarzyło, więc słyszałem nawet wystrzały. Wszyscy na ulicy byli przerażeni i zdezorientowani. To był ogromny szok. Ludzie bardzo mocno

14

przeżyli te wydarzenia. Całe miasto ogarnęła trauma. Moje sąsiedztwo w pierwszych dniach przypominało cmentarz, ulice były puste, każdy bał się wyjść z domu. To było bardzo dziwne, trudne do opisania uczucie. Bardzo przygnębiająca, a jednocześnie stresująca jest świadomość, że możesz zostać zastrzelony na środku ulicy bez żadnego

powodu. Kompletnie zmienia to twoje postrzeganie. Po jakimś czasie wciąż masz tę myśl z tyłu głowy, ale starasz się, żeby cię ona nie paraliżowała. Musiało minąć sporo czasu, bym chodząc ulicami Paryża, nie myślał o ataku terrorystycznym. Pewnie było mi nieco łatwiej, bo nie straciłem w nim nikogo bliskiego. Inaczej jest z ludźmi, którzy


Obecność w mieście w trakcie tych wydarzeń sprawiła, że film Na zawsze razem był dla Ciebie w jakimś sensie wyjątkowy? V.L.: - Siłą rzeczy jest mi bardzo bliski w wymiarze osobistym. Pewnie zresztą jak większości paryżan. Bo to przede wszystkim opowieść o mieście po wielkiej traumie, o dzisiejszym Paryżu, który jest głównym bohaterem filmu. To też historia o tym, czym jest młodość w wielkim mieście i w ekstremalnej sytuacji. Stacy Martin: - Zamach terrorystyczny to coś, obok czego po prostu nie da się przejść obojętnie. Ten moment diametralnie zmienił życiową sytuację wielu ludzi, podobnie jak wpłynął na losy bohaterów w filmie. To intrygujące obserwować, jak oni, będąc młodymi jeszcze osobami, muszą mierzyć się ze sprawami, które w ich wieku nie powinny ich dotyczyć. Dziesięcioletnia Amanda, podopieczna bohatera granego przez Vincenta, traci w zamachu matkę, a on siostrę. W jednej chwili dziewczynka, która powinna spędzać dni na beztroskich zabawach, musi dorosnąć. Ta historia zafascynowała mnie w dużej mierze za sprawą dynamiki relacji pomiędzy Amandą i Davidem. Urzekło mnie to, jak budowali więź

V.L.: - Bohaterowie, w postaci których wcielamy się ze Stacy, są tuż po dwudziestce. Wydaje mi się, że żyjemy w takich czasach, iż w tym wieku nie wiemy jeszcze, co oznacza bycie ojcem. Ze mną na planie było trochę podobnie, na początku nie wiedziałem za bardzo, jak się mam zachowywać. Dopiero z czasem moja więź z ekranową Amandą się zacieśniała i wiedzieliśmy o sobie coraz więcej. Pokolenie dwudziestolatków żyje dzisiaj na kocią łapę. Często nie ma dalekosiężnych planów, stałej prac y, z wiązku. Ta p o z o r n a b e z t r o s k a n a z n a czona jest jednak przemocą i poczuciem, że Europa nie jest już tak bezpieczna jak kiedyś. S.M.: - Nasi bohaterowie znajdują się w takim momencie, gdy z jednej strony możliwe jest wszystko, z drugiej strony nic. Ich codzienność wiąże się z dużą niepewnością. Sama też ją odczuwałam, bo przez pewien czas nie wiedziałam, co chcę w życiu robić. Podoba mi się jednak to, że choć i oni nie mają pojęcia, nie pozostają bierni. Cały czas poszukują, są aktywni. To ważne w kontekście dzisiejszych dwudziestolatków i dlatego uważam, że Na zawsze razem jest bardzo aktualny. Filmy Mikhaëla mają to do siebie, że mierzą się z bardzo

Zamach terrorystyczny to coś, obok czego po prostu nie da się przejść obojętnie. Ten moment diametralnie zmienił życiową sytuację wielu ludzi, podobnie jak wpłynął na losy bohaterów w filmie. poważnymi problemami, takimi jak śmierć, strata, przemoc. Jednak ta niepewność, ale i ciekawość stają się katalizatorem do tego, by jakoś sobie z tym poradzić, znaleźć rozwiązanie i ruszyć dalej z własnym życiem.

rozmowa

w ekstremalnej sytuacji i uczyli się od siebie nawzajem kolejnych rzeczy,

zdjęcia: mat. prasowe

nie mieli tyle szczęścia. Moje życie zatem aż tak się przez te tragiczne wydarzenia nie zmieniło. Wiem jednak, że jest to coś, co będę pamiętał do końca życia.

15


rozmowa Lęk towarzyszy nam przecież każdego dnia. Może nie mamy takich mocy, żeby od razu zmienić świat, ale na pewno możemy zrobić coś z dniem dzisiejszym. Czy takie sytuacje zdarzały się i Wam? Wnieśliście wiele osobistej historii do tych bohaterów? S.M.: Nie chciałam z tego robić swojej biografii. Zresztą nie było chyba aż tak wielu rzeczy, które łączyły mnie z moją bohaterką. W przeciwieństwie do niej sama wychowałam się w mieście. To, co mamy wspólnego, to na pewno empatia i ciekawość świata. Wydaje mi się zatem, że rozumiem, dlaczego zdecydowała się przenieść do Paryża, a przede wszystkim bliska mi jest jej reakcja na atak terrorystyczny. To coś bardzo ludzkiego. W kwestiach osobistych starałam się jednak zachować pewien dystans. Powtarzające się ataki terrorystyczne łączą dziś w bólu całą Europę. Próbujemy poradzić sobie z tą traumą coraz więcej o tym mówiąc, także poprzez sztukę. V.L.: - To bardzo bolesna i delikatna kwestia, ale nie powinna być tabu. S.M.: - Ataki terrorystyczne to coś, czemu wszyscy dziś musimy stawić czoła i próbować z tym żyć. Ten film do tego zagadnienia podchodzi jednak inaczej. Nie koncentruje

16

Lars von Trier to człowiek z ogromnym poczuciem odpowiedzialności, co jest bardzo ważne w kontekście tematów, jakie podejmuje w swoich filmach. Lars daje każdemu na planie, a dotyczy to zarówno aktorów, jak i ekipy, poczucie, że jest potrzebny. Dla niego kręcenie filmu jest pracą zbiorową.

się na samym zamachu czy napastnikach. Obrazuje to, co wydarzyło się później – scenę po koszmarze, atmosferę straumatyzowanego miasta. Stac y, zagrałaś już w filmie podejmującym problem atak u t e r r o r y s t y c z n e g o . Ta d ż Mahal, Nicolasa Saady, opo wiadał o zamachu na hotel w Mumbaju, do którego doszło w 2008 roku. Wspominałaś wtedy, że prz ygotowania, zwłaszcza od strony emocjonalnej, były dla Ciebie niezwykle trudne. Czy tamto doświadczenie pomogło w pracy nad tą rolą? S.M.: - Na pewno miałam już to zagadnienie nieco oswojone. Nie była to nieznana materia. Choć samo doświadczenie okazało się nieco inne. Tamten film bardziej był skupiony na konkretnej przestrzeni. Nie ma też co ukrywać, że paryskie ataki dużo bardziej przebiły się do naszej świadomości. Tadż Mahal pokazywał sam barbarzyński akt, podczas gdy Na zawsze razem mówi raczej o jego konsekwencjach i wpływie na nasze życie. Często jesteśmy nieświadomi naszych wyborów, życia, płynącego czasu. W momencie ataku czas staje w miejscu. Mam wrażenie, że to doświadczenie w tym samym czasie było inne i podobne. Na pewno mocno wpłynęło na moją podświadomość.


V.L.: - Rzeczywiście, do tej pory pracowałem głównie przy komediach, zatem było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Ta rola wymagała ode mnie realizmu, emocji, pokazania swej wrażliwej strony, co wcale nie było takie łatwe. Starałem się przede wszystkim dobrze zrozumieć bohatera, jego zachowanie, motywacje. Chciałem poczuć, przez co przechodzi w danym momencie. Wydaje mi się, że silnych emocji nie da się wykreować. To musi przyjść naturalnie. W tym przypadku wiele zależało od atmosfery w trakcie zdjęć. Kluczowa w tym rola reżysera. Mikhaël bardzo mnie wspierał, czułem, że mogę na niego liczyć i w pełni mu zaufać. Nie zawsze tak jest, bo czasami trafiają się naprawdę wredni reżyserzy (śmiech). Jaka jest definicja wrednego reżysera? V.L.: - Tylko bez nazwisk (śmiech). Oni są zazwyczaj krzykliwi i kompletnie nie mają pojęcia, jak rozmawiać z aktorem. Sprawiają wręcz swoim zachowaniem, że czujesz się znacznie mniej pewnie na planie, a to najgorsze, co może być dla aktora. Trudno się od tego odciąć, bo zaczynasz myśleć, że z tobą coś nie tak i może jesteś naprawdę słaby. To potrafi zablokować, chociażby w kontekście emocji. Próbujesz się rozpłakać na potrzeby sceny, reżyser się na ciebie

wydziera, że nie tak, tobie dalej nie wychodzi. Błędne koło. Niektórzy twórcy nie wiedzą, jak reżyserować aktorów. A przecież zawsze chodzi o dialog pomiędzy dwiema osobami. Lars von Tr ier, z któr ym pracowałaś przy Nimfomance, jest wrednym reżyserem, Stacy? S.M.: - Wręcz przeciwnie, jest fantastyczny. To człowiek z ogromnym poczuciem odpowiedzialności, co jest bardzo ważne w kontekście tematów, jakie podejmuje w swoich filmach. Lars daje każdemu na planie, a dotyczy to zarówno aktorów, jak i ekipy, poczucie, że jest potrzebny. Dla niego kręcenie filmu jest pracą zbiorową. Chętnie słucha naszych uwag, jest niezwykle wrażliwy na aktora. Pamiętam, jak powiedział mi, żebym natychmiast dała mu znać, gdy tylko poczuję się z czymś niekomfortowo. A przy tym zostawia nam sporo wolności. Możliwość współpracy z nim była dla mnie wspaniałą, rozwijającą lekcją.

prostego może urosnąć do rangi dużego problemu. Dla mnie najtrudniejsze, ale i najbardziej ekscytujące, są sceny przedstawiające ekstremalne emocje.

rozmowa

Vincent, ty z kolei kojarzony byłeś do tej pory przede wszystkim z lżejszymi, komediowymi rolami.

S.M.: - Myślę, że to zależy od sytuacji. Paradoksalnie za bardzo trudne sceny uważam takie, gdzie mam tylko iść i się uśmiechać. Niby nic, a wcale nie jest to takie oczywiste. Z drugiej strony są i takie, gdzie muszę krzyczeć czy płakać. Zdaję sobie sprawę, że one ode mnie będą wymagały dużego skupienia i pokładów emocji. Jak wspominał Vincent, bardzo dużo zależy od reżysera i więzi, jaką uda się z nim zbudować. Jeśli ufam twórcy oraz jego wizji, jestem w stanie zrobić dla niego wszystko. Jeśli nie, mamy problem i bardzo trudno mi wtedy przełamać pewną granicę. Wiele miałaś takich sytuacji?

Sensem pracy aktora jest umiejętność wcielania się w innych ludzi, pokazywania ich emocji. Zakładam, że nie wszystkie oddaje się z równą łatwością?

S.M.: - Na szczęście nie tak dużo jak moi przyjaciele aktorzy. Oczywiście zdarzają się na planach sytuacje, gdy się z czymś nie zgadzam i staram się rozmawiać na ten temat. Po Nimfomance wielu reżyserów miało przekonanie, że w „pakiecie” ze mną jest nagość na ekranie. Otóż nie, nic nie jest w pakiecie. O wszystkim trzeba rozmawiać. Zwłaszcza z aktorkami. Nie zdarza mi się jednak zrywać planów, więc chyba nie jest tak źle (śmiech).

V.L.: - Bardzo dużo zależy od sceny. To zabawne, bo nigdy tak naprawdę nie wiemy, czy dana scena będzie łatwa do nakręcenia, czy też nie. Czasami coś z pozoru bardzo

R o z m a w i a ł K U B A A R M ATA

17


film

FILMOWE STRZAŁY KUBY ARMATY MOWA PTAKÓW reż. Xawery Żuławski Polska 2019 138’

KWIATY MIŁOŚCI

zdj. mat. prasowe

reż. David Stubbs Nowa Zelandia 2019 93’

Co prawda egzotyczna nieco kinematografia, ale bardzo klasyczny, wręcz retro film. Reżyser David Stubbs w Kwiatach miłości zdecydował się połączyć dwa gatunki, których za często we współczesnym kinie w takiej konfiguracji nie oglądamy. Mowa o komedii romantycznej i musicalu. Zresztą duch przeszłości cały czas jest tu obecny, gdyż właściwa akcja rozgrywa się w połowie lat 60., a zatem w czasach zupełnie nieprzystających do dzisiejszej rzeczywistości. Właśnie wtedy rozkwitło uczucie pomiędzy Rose i Erikiem, o którym w muzycznej konwencji opowiada ich córka Maisie (w tej roli popularna piosenkarka Kimbra). Nostalgia miesza się z poczuciem humoru, a romantyzm z czułym nierozgarnięciem głównych bohaterów. Reżyser co prawda Ameryki nie odkrywa, ale jest w filmie Stubbsa dużo uroku, który chwilami jednak niebezpiecznie ociera się o granicę infantylności. Lekkie, „weekendowe” kino dla miłośników romantyzmu sprzed ery nowych technologii.

Premiera: 6 września Ocena: �����

18

O nowym filmie Xawerego Żuławskiego głośno było na długo przed jego premierą, i to bynajmniej nie ze względów stricte artystycznych. Pomimo rekomendacji członków Zespołu Selekcyjnego gdyńskiego festiwalu, Mowa ptaków początkowo nie znalazła się w gronie tytułów zakwalifikowanych do konkursu głównego. Trafiła tam dopiero po nagłośnieniu sprawy przez media, fali protestów i niemałym środowiskowym skandalu. I całe szczęście, bo to film, niezależnie od tego, czy przypadnie do gustu, czy nie - o którym warto rozmawiać. Nie mam wątpliwości, że Mowa ptaków spolaryzuje publiczność. Niektórzy tę chwilami trudną do zrozumienia i pozornie chaotyczną opowieść o dzisiejszej Polsce odrzucą. Inni się nią zachwycą. Xawery Żuławski nakręcił film na podstawie scenariusza ojca, zmarłego przed trzema laty wybitnego polskiego reżysera, i z udziałem jego współpracowników – operatora Andrzeja Jaroszewicza czy kompozytora Andrzeja Korzyńskiego. Świetny w tym filmie jest Sebastian Fabijański, który po rolach twardych gości pokazuje duży dramatyczny potencjał. Czuć w Mowie ptaków duszę Andrzeja Żuławskiego, który – jak przekonuje jego syn – właśnie tym scenariuszem sprawił mu ostatni prezent.

Premiera: 27 września Ocena: �����


PARASITE reż. Bong Joon-ho Korea Południowa 2019 132’

Ten film ma wszystko. Pomysł, wartko poprowadzoną narrację, efektowne zwroty akcji, świetne aktorstwo, społeczno-polityczny kontekst, wreszcie mocne satyryczne zacięcie. Nic więc dziwnego, że od pierwszej projekcji na festiwalu filmowym w Cannes to właśnie reżyser z Korei Południowej, Bong Joon-ho, uchodził za murowanego faworyta do Złotej Palmy. Niespodzianki nie było, a w pokonanym polu pozostawił nie byle kogo, bo samego Quentina Tarantino czy Pedro Almodóvara. W odniesieniu do Parasite, która jest przewrotną opowieścią o społecznych nierównościach, krytycy przerzucają się gatunkowymi określeniami. Od czarnej komedii, społecznej satyry przez rodzinny dramat aż po film akcji. Sam reżyser podchodzi do tego z uśmiechem, przekonując, że najbardziej podobało mu się określenie, jakie przeczytał w jednej z recenzji: „gatunek Bong Joon-ho”. Dla niego Parasite był rodzajem powrotu do korzeni. Po zdecydowanie większych produkcjach, takich jak Snowpiercer: Arka przyszłości czy zrealizowana dla Netfliksa Okja, pracował w nieco skromniejszych warunkach i z mniejszym budżetem. Co, jak wspominał w jednym z wywiadów, dało mu spokojną głowę oraz możliwość większego skupienia się na detalach. A Parasite dopracowany jest w najmniejszym szczególe, będąc jedną z najciekawszych kinowych propozycji tego roku.

Premiera: 2 września Ocena: �����


książka

MIUOSH PUDLE Nigdy nie kręcił mnie tani, zakompleksiony, celebrycki blichtr obyczajowy w polskim wydaniu. Nawet najmniejsze przejawy gwiazdorstwa, bufonady czy innych gównianych postaw mocno mnie żenowały i wkurwiały jednocześnie. Zwłaszcza jeśli trafiałem na nie w świecie rapu, tak kiedyś przeze mnie kochanym, zupełnie nie potrafiłem ich zrozumieć. A trafiałem. Do czasu projektu, który współtworzyłem z, jak się potem okazało, ulubionym kompozytorem polskich celebrytów, nikt w zasadzie nie miał bladego pojęcia, kim jestem. Miałem święty spokój. I dobrze to wspominam.

20


Jednym z najbardziej budujących ego doświadczeń, jakie zdobyłem, jest wprowadzenie zamieszania w ten sprawny mechanizm. Gala Bestsellerów. Transmitowana na żywo w telewizji. Zostałem zaproszony, ponieważ nominowano nas z Radzimirem Dębskim w kategorii Wydarzenie roku, ponoć najważniejszej... Nie wygrałem. Byłem oczywiście z żoną. Nie wiedziałem, że na takich imprezach selekcjonerzy odbierający zaproszenia przy wejściu sprawdzają listę nazwisk i wybierają osoby, które są godne zaistnienia w tej układance. Nieoczekiwanie zostaję wepchnięty na pieprzoną ściankę, a masa gości z aparatami zaczyna krzyczeć, że mam na nich spojrzeć, że w lewo, że w bok... Kończą. Omiatam wzrokiem kolejkę, widzę osoby, które dopiero przygotowują się do swoich chwil sławy w tym chlewie. Nagle wyłapuję poruszenie wśród paparuchów. Nerwowo pytają siebie nawzajem: Kto to, kurwa, jest? Jak on się nazywa? Jak się to pisze? Kto? Ktooooo? Kolejka chwały wkurwia się nie na żarty, że musi czekać przez bezimiennego. Pudle z aparatami skonsternowane. Ja jak zwycięzca... Zanim gala się zacznie, wszyscy kombinują, gdzie dorwać alkohol. Ten darmowy, oczywiście. Jak już go namierzą, to tam się gromadzą. Uśmiechają do siebie, nie uśmiechają. Nie wiadomo, co bardziej szczere. Chuj ich tam wie. Zaczyna się gala, więc zajmujemy miejsca. Siedzę ponoć obok producenta filmowego. Tak mówi Sandra. Nie znam gościa. Odbiera

chyba dwie statuetki, a gdy na ekranie pokazują naszą nominację, mówi do swoich wspólasów: Zajebista rzecz, widziałem/byłem, słucham. Naprawdę zajebiste. Za chwilę trąca mnie łokciem. Ja w nerwach, bo już węszę biznes. Sorry, ciasno trochę. Może i słuchał, ale też nie kojarzy... Trochę szkoda. Do końca wieczoru, czyli ogłoszenia, że sukces gry Wiedźmin jest większym wydarzeniem niż moje muzyczne kolaboracje z Jimkiem i NOSPR-em, rozglądam się i staram rozeznać w sytuacji. Trochę już nawet wiem. Coś kojarzę. Dużo mylę.

książka

Żeby być na bieżąco, wystarczała mi telewizja. Lekka dawka tej całej groteski, twarze, z których kojarzyłem może dwie na dziesięć. Zawsze znalazł się ktoś życzliwy, kto podpowiedział mi, kogo mam przyjemność oglądać, czyją jest córką, czyją siostrą, czyim był facetem... Na szczegółowe pytania odpowiedzi często nie dostawałem. Jaki kraj, takie Hollywood. Zresztą o Hollywood też niewiele wiem. Moja ignorancja to pewnego rodzaju błogosławieństwo. Większości tych naprawdę znanych ludzi nie poznałbym na ulicy. W 2015 roku sytuacja miała się jednak zmienić. Lekko, bo przecież nie jestem na warszawskim etacie. Do stolicy mam daleko, moje wizyty są sporadyczne, a oni wszyscy chyba wiedzą, że tam nie pasuję. Ale moja ulica zahaczyła o ich pełne uśmiechu, miłości i splendoru salony. Matko Boska...

Koniec. Spodziewam się dyskusji. Rozmów, wywiadów, atrakcji, zajęć w podgrupach. Nic z tego. Wjeżdża catering! Szał... Ludzie warci ponoć masę hajsu dostają jakiegoś poważnego pierdolca na widok darmowego żarcia i chlania. Kurczak, ryż, jakaś sałatka, stare pieczywo, wino z kartonu, soki z promocji... Amok. Przepychają się jeden przez drugiego. My uciekamy. Do domu. Jeszcze cztery godziny. Przy wyjściu mijam człowieka, jednego z niewielu, którego rozpoznałem. Smutnego jak skurwysyn, wręcz samotnego. Odbił kartę, skończył robotę w tym pierdolniku i wraca do domu. Tylko że jego w ciągu najbliższych dni czeka jeszcze kilka takich „zmian”. Ja nie mam zamiaru szybko tego powtarzać. Bogu dzięki, nie muszę.

*** Te k s t p o c h o d z i z n o w e j k s i ą ż ki Miuosh. Wszystkie ulice bogów, wydanej przez Znak. Jest to połączenie wywiadu z Miłoszem Boryckim i felietonów, w któr ych autor mówi pierwszy raz szczerze o sobie, o tym, co go boli, czego nienawidzi, za czym tęsk ni, o cz ym marz y. Dzieli się spostrzeżeniami o Polsce, muzyce, rodzinie, show-biznesie. Rysuje też obraz Śląska, który jest jego miejscem na ziemi i pewnego rodzaju „ s t a n e m u m y s ł u ”.

21


muzyka fot. Universal

Lana Del Rey

MIĘDZY PRAWDĄ A MITEM Kiedy kilkanaście dni temu media doniosły o strzelaninach w El Paso i Dayton, Lana Del Rey nagrała nową piosenkę. Nadal szukam własnej wersji Ameryki/ Takiej bez broni, gdzie flaga może spokojnie powiewać/ Żadnych bomb, tylko fajerwerki, ja i ty – zaśpiewała w Looking For America. Czy podobny wyraz będą miały nagrania gwiazdy, które trafią na jej szósty album, Norman Fucking Rockwell? BAJECZKA O KOPCIUSZKU Dowiedzieliśmy się o jej istnieniu w 2011 roku, kiedy internetowym viralem stał się teledysk do utworu Video Games. Czarno-białe kadry niczym z dawnych kaset VHS, układające się w historię umierającej miłości, wyróżniały się na tle wysokobudżetowych produkcji promujących piosenki Beyoncé czy Madonny. Równie oryginalnie prezentowała się autorka piosenki i klipu: wystylizowana na gwiazdę kina z lat 50., uwodziła erotycznym niedopowiedzeniem i dwuznacznym mrokiem. Ciekawa

22

była także historia stojąca za wokalistką. W kolejnych wywiadach opowiadała ona, że pochodzi z ubogiej rodziny, że mieszkała w przyczepie kampingowej i przymierała głodem na ulicach Nowego Jorku. Wszystko miało się odmienić za sprawą wielkiego sukcesu Video Games. Dziennikarze wyniuchali jednak w tym fałsz: szybkie śledztwo ujawniło, że dotychczasowa biografia piosenkarki jest nieprawdziwa. Historia o Kopciuszku, który spełnia swój „amerykański sen” okazała się bajeczką wy-

ssaną z palca, w niezwykłej urodzie młodej gwiazdki zaczęto doszukiwać się śladów skalpela chirurga plastycznego, a w oryginalnym charakterze klipu do Video Games – ręki profesjonalnego reżysera. Oliwy do ognia dolał jej występ w telewizyjnym programie Saturday Night Live. Trema sprawiła, że piosenkarka fałszowała – nic więc dziwnego, że od razu w mediach pojawiło się oskarżenie: Ona nie umie śpiewać. Skandal za skandalem nie zaszkodził jednak Lanie Del Rey – a wręcz przeciwnie: usłyszał o niej cały świat.


Z drugiej strony pochłaniała ona amerykańską popkulturę: komiksy, kreskówki i filmy. Szczególnie trafiały do niej obrazy gloryfikujący mityczny dla Ameryki czas lat 50. Marilyn Monroe, Elvis Presley, James Dean, Frank Sinatra, Lana Turner. - To, co było lepsze w latach 50. i 60. to to, że ludzie byli podekscytowani życiem. Byli szczęśliwi, że są wolni po wojnie. Wszystko było nowe - domy, samochody. Szybko brali śluby, odkrywali rock’n’roll. Wszyscy wyglądali na mniej zblazowanych niż dziś. Kiedyś marzeniem była szczęśliwa rodzina. Dzisiaj amerykańskim marzeniem jest sława – wyjaśnia w serwisie Electronic Beats. W PRZYCZEPIE CAMPINGOWEJ Kiedy wychowana w katolickim duchu Lizzie stała się nastolatką, odkryła nowy dla niej świat imprez i używek. Wkręciła się weń dosyć mocno – całe szczęście rodzice byli czujni i kiedy zauważyli, że córka przekracza dopuszczalne granice, zabrali ją ze szkoły i wysłali do Nowego Jorku. Tam Lizzie sama zajęła się opieką nad bezdomnymi i uzależnionymi. Mieszkała wtedy w przyczepie samochodowej i naprawdę jej się nie przelewało. Być może dlatego chwyciła za gitarę – i zaczęła występować w lokalnych klubach, grając i śpiewając folkowe piosenki. Kilka z nich nagrała na taśmę demo i zaniosła do wytwórni płytowych. Trafiła wtedy na bogatego sponsora – i wdała się z nim w długotrwały romans. Dzięki jego wpływom w show-biznesie wydała pierwszą płytę pod swym własnym imieniem i nazwiskiem. Album przeszedł bez echa, co sprawiło że postanowiła wycofać się z branży i przemyśleć na nowo swój medialny wizerunek. Wtedy właśnie wpadła na pomysł, by na cześć swej ulubionej aktorki Lany Turner przybrać pseudonim Lana Del Rey i wystylizować się na lata 50. Pierwszym tego zwiastunek okazał się te-

muzyka ledysk do Video Games. Jego sukces okazał się wręcz oszałamiający: do dziś obejrzało go ponad 250 milionów widzów. OD EKSTAZY DO BÓLU W 2012 roku ukazał się pierwszy album piosenkarki, firmowany przybranym pseudonimem. Krążek sprawił, że amerykańscy dziennikarze zapomnieli o tym, że Lana mijała się czasem z prawdą, opowiadając o swym życiu. Born To Die zawierał niezwykłą jak na swój czas muzykę: tęskne i mroczne ballady rodem z lat 50., podszyte nowoczesnymi bitami wywiedzionymi z hip-hopu. - Smutek w moich piosenkach wyłania się z uczucia bycia odmienną od większości osób, które napotykam. Jestem odizolowana przez mój sposób doświadczania świata. Czuję się dosyć samotna. Sama nie wiem, nie sama, ale samotna – wyznaje w magazynie Neon. Born To Die uczynił z Lany Del Rey wielką gwiazdę w ciągu jednego sezonu. Piosenkarka zaczęła sypać przebojami jak z rękawa – niebawem jej nagrania zaczęły ozdabiać hollywoodzkie blockbustery, a specyficzny wizerunek stał się marketingowym towarem, o który zaczęły toczyć ze sobą boje najpopularniejsze modowe marki z H&M na czele. Nie brakowało również kontrowersji: przy okazji premiery drugiej płyty

wokalistki – Ultraviolence – głos podniosły feministki, sugerując, że Lana popiera... przemoc domową. Stało się tak, ponieważ gwiazda opisywała w swych piosenkach miłość w najjaskrawszych kolorach, balansując od ekstazy do bólu.

fot. Pamela Cochrane

NA POPKULTUROWEJ DIECIE Naprawdę nazywa się Lizzie Grant i pochodzi z Lake Placid. Jej mama jest nauczycielką, a tata – prywatnym przedsiębiorcą. Oboje są katolikami, stąd posłali córkę do szkoły, prowadzonej przez Kościół. To właśnie w jej chórze zaśpiewała po raz pierwszy. Ponieważ dziewczyna dobrze czuła się w takim środowisku, po podstawówce trafiła do jezuickiego kolegium. Filozoficzne rozmowy o sensie życia i śmierci, obrazy świętych, oglądających w duchowej ekstazie Boga, biblijne opowieści o dobru i złu – wszystko to ukształtowało „gotycką” wyobraźnię Lizzie.

* Dziś amerykańska piosenkarka ma na swym koncie kilkanaście wielkich przebojów i pięć albumów. Właściwie każdy z nich zawiera podobną muzykę – mniej lub bardziej eteryczne ballady, zaśpiewane głębokim głosem i utrzymane w niemal gotyckim nastroju. Coraz ciekawsze są za to teksty pisane przez Lanę: jej ostatni album, Lust For Life, który ukazał się tuż po wygraniu wyborów prezydenckich w USA przez Donalda Trumpa, zawierał zaskakująco wnikliwą analizę stanu ducha amerykańskich trzydziestolatków, którzy pogrążają się w hedonistycznym trybie życia, zapominając, że za wszystkie wyskoki życie kiedyś wystawi im rachunek. - Powiedziałabym, że mam tendencje konserwatywne z lewicowymi odchyleniami. Posiadam tradycyjne wartości moralne, ale prowadzę niezbyt tradycyjny styl życia. Czuję się jakby pośrodku – podsumowuje w magazynie Neon.

PA W E Ł G Z Y L

23


artysta

ALEKSANDER MAŁACHOWSKI lubi zakrzywiać przestrzeń Dzięki Instagramowi zdjęcia Aleksandra Małachowskiego podziwia cały świat. Pokazuje na nich, jaka siła drzemie w wywrotowym, artystycznym spojrzeniu na przestrzeń i architekturę. Znacie go pewnie jako @hashtagalek.

24


artysta Alek ma oko do podglądania przestrzeni, która nas otacza. Na jego kadrach, robionych smartfonem albo lustrzanką - sprzęt zdaje się mieć drugorzędne znaczenie wertykalno-horyzontalna rzeczywistość zamienia się w minimalnistyczną, nieco futurystyczną fantasmagorię. Nowoczesna architektura, jak najbardziej realna, ta którą znamy choćby z warszawskich, wypełnio-

nych betonem i szkłem plenerów, przybiera nową, niezwykłą postać. Fotograf potrafi spojrzeć na świat w taki sposób, jak nikt przed nim, zakrzywiając przestrzeń i szukając dla niej nowej formy. Czasami tylko podpatruje świat, a czasami wręcz go wywraca, kadrując w sposób wymykający się schematom.

Spójrzcie na zdjęcie wieżowa, tego trochę banalnego, niebieskiego klocka, z pojedynczym obłokiem na górze – wygląda jakby został przeniesiony z futurystycznej wizji jakiegoś azjatyckiego autora mangi. Albo wisząca na żółtym tle postać, która wzburza nasze poczucie równowagi i każe zastanowić się, jak to możliwe, by człowiek wisiał (a może wcale nie?) trzymając się ściany

25


tylko jedną ręką. Czy odbicie Pałacu Kultury i fragmentu roweru w kałuży – zdradza niezwykłą umiejętność spoglądania w punkty, które inni często omijają wzrokiem. To cecha najlepszych fotografów.

26

Alek należy do grupy, która podnosi smartfon do rangi pełnoprawnego narzędzia służącego do utrwalania kadrów z naszej pamięci. Pod każdym ze zdjęć na Instagramie umieszcza zresztą informację, czym zostało wykonane, pokazując jak wiele można wycisnąć z obiektywów montowanych

w wielofunkcyjnych telefonach. Nie da się ukryć, że bez nich nie powstałaby pewnie dużą część zdjęć, których istnienie zależało nie tylko od koncepcji autora, ale też od jego refleksu, pozwalając na zatrzymanie pędzącej niczym Pendolino rzeczywistości.


Zdjęcia Aleksandra Małachowskiego obiegły świat, nie tylko dzięki Instagramowi. Na swoim koncie ma liczne publikacje oraz udział w fotograficznych (i nie tylko) wydarzeniach, a także wystawę Atypical, współorganizowaną z Fundacją Artystycznej Podróży ERGO Hestia. Był ambasado-

rem Polski w międzynarodowym projekcie “PROJECT 195 By #theforgottensolution” organizowanym przez międzynarodową organizację pozarządową Nature4Climate na rzecz ochrony środowiska. Realizował projekty dla największych światowych

marek, prowadzi największy portal na Instagramie o Warszawie @NowaWarszawa. I jeszcze ma czas, by tworzyć niezwykłe zdjęcia. R A FA Ł S TA N O W S K I

27


prawo

LOGO ODWROTNIE PROPORCJONALNE Każdy z nas zna takie loga, które potrafi bezbłędnie odtworzyć w wyobraźni, słysząc zaledwie nazwę marki. Dla mnie są to na przykład Coca-Cola, Chanel czy Disney. Są też takie symbole, na którymi muszę pomyśleć. Wiem, że Empik ma w znaku graficznym jakiś przecinek, ale w którym miejscu? Nie mam pojęcia, chociaż potrafię przypomnieć sobie nawet specyficzną czcionkę.

W przypadku tych znaków, jestem dość mocno przywiązana do szaty graficznej. Gdyby Empik postanowił przenieść przecinek znad „i” (przypomniałam sobie), wzbudziłoby to we mnie niepokój, porównywalny z tym, który czułam, gdy moja mama zmieniła Vegetę na inną przyprawę. Być może znacie to uczucie – wiecie, że coś jest inaczej, ale nie do końca potraficie zlokalizować o co chodzi. Można by więc pomyśleć, że dla osób takich jak ja rebranding marki będzie wizualną traumą. Okazuje się jednak, że nie zawsze. Ostatnio głośno zrobiło się o nowej identyfikacji wizualnej marki Kazar. Widząc odświeżone logo, pomyślałam: „No fajne, ale właściwie jak wyglądało stare?”. Musiałam je sobie „wygooglać”. Zmiana jest istotnie wyraźna, chociaż niedrastyczna - sama nazwa została graficznie uproszczona, a znak – litera K - zyskał zupełnie nowy, fantazyjny kształt, splecionych ze sobą dwóch liter (warto tu jednak zauważyć, że i ten symbol ma de facto prostszą w odbiorze formę, składającą się z mniejszej ilości elementów). Dobrze jest, gdy za rebrandingiem marki stoją faktyczne argumenty. Najczęściej chodzi o to, że stare logo się przeterminowało, a nowe ma odświeżyć markę. Może być też jednak tak, że producent chce objąć znakiem inne towary lub usługi. Dla już zarejestrowanego znaku towarowego takie rozszerzenie byłoby niedopuszczalne, rebranding jest więc dobrą okazją, żeby na przykład producent kaloszy „rozszerzył” zakres ochrony znaku towarowego na awionetki (chociaż może nie być to najlepszy pomysł). Rebranding może także coś

28

komunikować odbiorcom – w przypadku Kazara chodziło o to, aby podkreślić bliską relację marki z konsumentami, relację, której symbolem mają być właśnie splecione litery K. Cały proces aktualizacji identyfikacji wizualnej marek zdaje się w ostatnich latach funkcjonować w myśl zasady: „mniej znaczy więcej”. Loga poddawane są znacznym uproszczeniom, czcionki stają się bardziej surowe, proste. Warto przyjrzeć się na przykład znakom Balmain, Burberry czy Balenciagi, które to marki rebranding mają już za sobą. Nie można nie zauważyć, że w gruncie rzeczy, wszystkie nowe znaki wyglądają dość podobnie, z uwagi na użycie czcionek bezszeryfowych w każdym z wymienionych przypadków. Tego wzoru chciała chyba uniknąć Zara, ale pech (?) chciał, że grafik projektujący nowy znak wybrał dokładnie tą samą czcionkę co designerzy Harper’s Bazaar. Zdarzają się też przykłady rebrandingu radykalnego, jak w przypadku YSL, czy raczej SLP (śmiem twierdzić, że skrót się nie przyjął – po jego wpisaniu w wyszukiwarce pierwsze wyniki to Systemy Logistyczne Przedsiębiorstw i Strażacka Liga Piłkarska). Hedi Slimane uznał jednak, że zmiana Yves Saint Laurent na Saint Laurent Paris odświeży wizerunek marki i unowocześni jej estetykę (monsieur Yves robił to wprowadzając na salony garnitury dla kobiet, Slimane wyprowadził z logo szeryfy). Wierni fani marki oczywiście oburzyli się, nie bardziej jednak niż wtedy, gdy Slimane zrezygnował z akcentu w nazwie marki Celine (a teraz

niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który pamięta, czy znak akcentu był pochylony w prawo czy w lewo). Ostatnio, im bardziej fantazyjna i „wypasiona” jest sama marka, tym prostszy wybiera znak towarowy. Taka innowacja nie pozostaje jednak bez konsekwencji w sferze prawnej. O ile w przypadku słownych znaków, zmiana wyłącznie sposobu ich zapisu, czcionki, koloru nie ma żadnego znaczenia, ponieważ sama warstwa słowna nie ulega zmianie, o tyle, w przypadku znaków graficznych, nowe logo oznacza konieczność zgłoszenia go, jeśli chcemy, aby faktycznie był on chroniony. Wyobraźcie sobie na przykład, że Ralph Lauren zamiast gracza polo umieściłby na koszulkach gracza quidditcha – nowy znak nie miałby ochrony na podstawie udzielenia prawa na stary. Rejestracja daje bowiem tę ochronę w zakresie wyznaczonym zgłoszeniem. Co dzieje się z poprzednim logo? Znak nieużywany przez okres 5 lat może stracić ochronę (nie spotka to starego dobrego YSL, które wciąż jeszcze można zobaczyć na kosmetykach czy torebkach). Mniej znaczy naprawdę więcej, w co najmniej więcej niż jednym znaczeniu. Nowe, „skromniejsze” logo to także więcej papierkowej roboty. Nie opłaca się jej jednak zaniechać, szczególnie w przypadku marek renomowanych. Jeśli ktoś ubiegnie nas w rejestracji znaku towarowego, którego chcemy używać, może nas czekać kolejny rebranding – tym razem przymusowy. ANNA GÓRSKA-MICOREK


Refined taste of elegance

G AV I R E S T A U R A N T Plac Kossaka 6 31-106 Krakรณw

WWW.GAVIRESTAURANT.PL

+48 12 424 11 11

gavi@bachledaluxury.pl


fot. pexels.com

eco life

LESS IS MORE - TREND NA MINIMALIZM

DARIA ROGOWSKA EKOCENTRYCZKA.PL

Minimalizm jest ciekawym nurtem, który pomaga zapanować nad chaosem, który sami stworzyliśmy. Jest stosowany jako filozofia życiowa, ale też w estetyce- w modzie, wnętrzach, sztuce. Każdy może przyjąć go na własnych zasadach, ważne żeby zrozumieć jego istotę. Pozornie reguły minimalizmu są bardzo surowe, proste formy, brak kolorów, niewiele ubrań w szafie. Można być jednak minimalistą lubiącym wzorzyste rzeczy i ubrania. Najważniejsze jest stworzenie przestrzeni/ szafy, w której dobrze się odnajdujemy i mamy rzeczy których rzeczywiście używamy i potrzebujemy.

i wiem gdzie coś znaleźć jest dla mnie bardzo kojąca. Nie znoszę tracić czasu na szukanie rzeczy, których akurat potrzebuję. Minimalizm to dla mnie świadome wybieranie przedmiotów, którymi się otaczam. Nie pozbywanie na siłę. Bez sensu wyrzucać coś co za jakiś czas może mi się przydać.

Prawda jest taka, że większość z nas żyje nakręcając się na konsumpcjonizm. Kupujemy na zapas, bo jest akurat wyprzedaż, zbieramy i gromadzimy rzeczy. To nas przytłacza. Zdarzyło ci się kiedyś kupić coś z zamiarem założenia, a po jakimś czasie oddałaś to komuś z metką? Właśnie. To wyrzucone pieniądze, które mógałbyś odłożyć, albo kupić coś przydatnego. O ile nie przytłacza cię ilość rzeczy w domu i w szafie nie masz się czego obawiać, ale warto zastanowić się czy nie idziesz w niebezpiecznym kierunku.

Minimalizm pozwala z dłuższej perspektywie zaoszczędzić pieniądze, które można przeznaczyć na podróże, kursy, książki, na które może do tej pory nie mieliśmy pieniędzy. Minimalista ma większą świadomość wartości pieniądza, wie że bardziej opłaca kupić się droższą rzecz, która zostanie z nami na dłużej. A przed zakupem przemyśli czy dana rzecz jest mu niezbędna. Do stania się minimalistą nie potrzeba pieniędzy, można nawet zarobić sprzedając swoje stare, niepotrzebne rzeczy.

PRZEJDŹ DO DZIAŁANIA Generalne sprzątanie przestrzeni może być bardzo przyjemnym procesem. Znajdziesz rzeczy, o których istnieniu zdążyłaś już zapomnieć, może coś się przyda, a inne rzeczy chętnie oddasz. Zacznij od małych rzeczy - jednej szuflady, potem porządkuj kolejne. Świadomość, że wszystko w domu ma swoje miejsce

30

Jeśli czujesz, że nadmiar rzeczy cię uwiera, spędzasz sporo czasu na przenoszeniu rzeczy z kąta w kąt i za często chodzisz na zakupy, spróbuj coś zmienić. Zacznij od razu, nie zaśmiecaj swojej przestrzeni i głowy rzeczami, których nie do końca potrzebujesz. Nie będzie cię to odciągać od rzeczy ważnych. O wiele lepiej jest żyć świadomie, tak żeby przedmioty nie miały nad nami kontroli.


Lato na Tarasie Widokowym

Odwiedź letni Taras Widokowy & Lounge Bar i delektuj się orzeźwiającymi koktajlami oraz menu stworzonym z myślą o upalnych popołudniach. Obserwuj tętniący życiem Kraków, a wieczorem celebruj romantyczne zachody słońca z najlepszym widokiem na miasto. W każdy piątek spróbuj też doskonałego sushi serwowanego przez utalentowanych sushi masterów! Codziennie od 12:00 do 24:00 sheraton.grand.krakow

Zarezerwuj stolik M gsc.krakow@sheraton.com T +48 12 622 1000

Sheraton Grand Krakow Powiśle 7, 31-101 Kraków T +48 12 622 1000

sheratongrandkrakow

©2019 Marriott International, Inc. All Rights Reserved. All names, marks and logos are the trademarks of Marriott International, Inc., or its affiliates.


moto

MINIMUM FORMY, MAKSIMUM TREŚCI

MAVERICK XRC TURBO R Szczawnica zwana była przed wojną polską Szwajcarią i „królową wód”. Gdy znalazłam się wiosną w tym uroczym miejscu, uległam swoistej fascynacji. Pomógł mi w tym zresztą kontakt ze specyficznym pojazdem pochodzący z równie atrakcyjnego miejsca - dalekiej Kanady. W erze SUV-ów i Crossover-ów udających pojazdy terenowe przesiadka do prawdziwej „terenówki”, jaką jest niewątpliwie Maverick XRC Turbo R, okazuje się wręcz szokującym doświadczeniem.

32


moto Wszystko, do czego jesteśmy przyzwyczajeni we współczesnych samochodach, począwszy od drzwi i szyb, nie występuje tu lub pojawia się w szczątkowej, minimalistycznej formie. Ale też wszystkie pamiętane choć w minimalnym zakresie prawa fizyki ruchu zostają natychmiast po ruszeniu tym buggy poddane prawdziwej weryfikacji. Szczególne wrażenie dotyczy „lądowania” po wyskoku na terenowych wertepach - w odróżnieniu od innych pojazdów, spotkanie z podłożem w Mavericku jest całkowicie pozbawione konsekwencji. Dbają o to długoskokowe amortyzatory z zewnętrznym zbiornikiem i regulacją wstępnego obciążenia, zaopatrzone dodatkowo w możliwość indywidualnego strojenia. Względnie długi i szeroki Maverick XRC Turbo R, z nisko umieszczonymi siedzeniami zaopatrzonymi w szelkowe pasy bezpieczeństwa zakotwiczonymi w rurowym stalowym podwoziu, daje kierowcy poczucie pewności. A ta jest bardzo potrzebna. Turbodoładowany trzycylindrowy silnik Rotax o pojemności 899 cm3 osiąga ponad 170 koni mechanicznych i „sprzęga” je z automatyczną skrzynią CVT. To potężne połączenie zapewniające zarówno szybką reakcję, jak

i nieprzerwany ciąg. W Mavericku nie ma tylnego mechanizmu różnicowego, co zapewnia, że tylne koła pracują synchronicznie i czasem próbują wyprzedzić te przednie. Jeśli chcemy uspokoić jego naturę lub przemierzamy trudniejszy teren, jedno kliknięcie przełącznika montowanego na desce rozdzielczej wysyła moment obrotowy do przodu w stałym stosunku

1:1 z tylną osią. Dodatkowo hydraulicznie uruchamiane sprzęgło różnicowe ogranicza poślizg między przednimi kołami. Tak „spięty” samochód przypomina konia uderzonego ostrogami - pochyla się się do tyłu i lekko „tańczy”, ale trakcja wynikająca z napędu 4x4 jest bezbłędna. W niespełna 5 sekund można osiągnąć trzycyfrową

33


moto

trzem. W odpowiednich „okolicznościach przyrody” mogą też liczyć na swoiste SPA - wyjątkowe błotne kąpiele spotęgowane dodatkowo działaniem adrenaliny. Myślicie, że to tylko literacka fantazja ? Nie. Możecie to poczuć sami przyjeżdżając do Portu Pienin w Szczawnicy. Na własne oczy, prowadząc Mavericka XRC Turbo R - terenowego „osiłka” o zdolnościach bliskich kozicy, zobaczycie górskie hale i dzikie, leśne ostępy. Z pewnością zrobicie też wrażenie przejeżdżając spacerowym tempem przez miasto. Na własnej skórze poczujecie wtedy jak czują się celebryci, na których skupia się uwaga przechodniów.

LUIZA DOROSZ heelsonwheels.pl prędkość i to na luźnej, terenowej nawierzchni. O naturze Mavericka XRC Turbo R świadczy zresztą już sama jego powierzchowność: gołe rury podwozia i klatki bezpieczeństwa, nieosłonięte mechanizmy, ostre krawędzie szczątkowego nadwozia poprzecinane diodami LED. Pełen minimalizm podporządkowany treści. Pozostaje jeszcze potrzeba fizycznego wyrzeczenia

34

ze strony kierowcy i pasażera - nie uświadczą tu oni klimatyzacji ani ogrzewania. Wciśnięci pomiędzy mechanizmy napędu i zawieszenia, z silnikiem „na plecach” mogą gnać ku przeznaczeniu korzystając z przyjemności jazdy w stylu cross country. Widzą niebieskie niebo wokół siebie (i nad sobą jeśli nie założą aluminiowego dachu) i oddychają dzikim niefiltrowanym powie-

*** Foto: Bar tosz Winiarsk i Edycja: Michał Ścigniejew Sukienka: Gio Di Mare Czapka: Aeronautica Buty: Richmond Okulary: Dita



moto

WRAK, KTÓRY ROZRUSZAŁ AMERYKĘ WARTA ZAPAMIĘTANIA HISTORIA GARBUSA Historia VW Garbusa dobiegła końca. Ostatnia sztuka tego modelu zjechała z linii montażowej w Meksyku. Garbus nie tylko zmienił sytuację Volkswagena w Stanach Zjednoczonych. Zrewolucjonizował też rynek reklamowy. Wyobraź sobie, że reklamujesz samochód słowem wrak. Albo, że pod jego zdjęciem umieszczasz hasło: Jedną z przyjemniejszych rzeczy jest jego sprzedanie. Albo, że w jego reklamie żartujesz: Przynajmniej będzie ci łatwiej go pchać, gdy skończy się paliwo… Brzmi ryzykownie? Wymaga niezmierzonych pokładów dystansu do promowanej marki? Ale tę cechę przy okazji VW Garbusa do mistrzostwa opanował Bill Bernbach, z agencji Doyle Dane Bernbach (DDB). I przy okazji zmienił postrzeganie reklamy. PRESTIŻ NA CZTERECH KOŁACH W gruncie rzeczy Bernbach stał przed zadaniem prawie niemożliwym do zrealizowania. Amerykańskie drogi były szerokie, samochody olbrzymie. Tak jak i ich silniki, które pochłaniały gigantyczne ilości paliwa, choć mocy miały tyle, co dzisiejsze małe, dwulitrowe jednostki. Królował chrom. Ameryka powoli wchodziła w stan fascynacji kosmosem i rakietami, co znajdowało odzwierciedlenie w designie aut. Rynek reklamy samochodowej był dość konserwatywny. Wartościami, na których się opierał, były status i indywidualizm. W reklamach stale podkreślano, że sprawienie sobie nowych czterech kółek to wręcz obowiązek. Nic dziwnego, skoro producenci co roku wprowadzali dość znaczące poprawki do swoich produktów. W kreacji można było dać się ponieść fantazji. Wykorzystywano jeszcze ręcznie malowane grafiki, a nie zdjęcia. Pojazdy były szersze, niższe, wyidealizowane… NO I BYŁ GARBUS W świecie, gdzie benzyna była (niemal) za darmo, a każdy chciał mieć jak największe auto, DBB musiało wypromować coś takiego. Samochód, który był mały, niewiele palił i był niezwykle prosty w konstrukcji. W dodatku nie prezentował się zbyt rewelacyjnie, a jego historia była mocno powiązana z nazistowskimi Niemcami. Wszystko to piętnaście lat po wojnie. Super. THINK SMALL, W CZASACH KRĄŻOWNIKÓW SZOS

36

Garbus, w przeciwieństwie do Fiata 500, będącego hitem we Włoszech, nie miał zmotoryzować całej nacji. Ale można powiedzieć, że trafił na dobre dla siebie czasy – czasy baby boomersów. Urodzeni po wojnie buntowali się przeciwko poprzedniemu pokoleniu, słuchali rock & rolla i dystansowali się wobec rodziców. Wymyślili, że nie chcą już jeździć dużymi limuzynami. Wtedy pojawiła się reklama zmieniająca wszystko – Think small, czyli po prostu: Myśl oszczędnie. Choć sama struktura reklamy (grafika + tekst) była znana i rozpowszechniona przez agencję Ogilvy, wszystko inne było na odwrót. Małe zdjęcie skupiające uwagę czytelnika. Kropka po tytule, wymuszająca zatrzymanie i skupienie. Tekst napisany bezszeryfowym fontem, pocięty tak, że pełny był błędów wynikających z łamania tekstu. No i strona była czarno-biała, przez co od razu wyróżniała się w kolorowych magazynach. Helmut Krone, dyrektor artystyczny pracujący nad kampanią, tak jej nie lubił, że wyjechał, gdy miała zostać opublikowana. Przyjęła się jednak świetnie i rozmawiali o niej nawet ludzie, którzy nie interesowali się samochodami. Czy to dlatego, że po raz pierwszy ktoś był szczery w kwestii swojego produktu? Czy może dlatego, że konsument sam miał wyciągnąć wnioski co do Garbusa? Powodów może być wiele. MA RYSĘ NA SCHOWKU NA RĘKAWICZKI. NO, PO PROSTU WRAK Think small wykreowało format, który można było kontynuować. Volkswagen pokazywał, że przez dziesięć lat jego samochód się nie zmienił. Tym razem nie chodziło więc o to, by klient co chwila wymieniał model na nowszy. Podkreślał też niskie koszty eksploatacji, co trafiało do młodych. Bezproblemowa sprzedaż miała być jedną z przyjemniejszych rzeczy związanych z małym Volkswagenem. A ten żarcik – „wrak” (ang. lemon)? Cóż, kontrola jakości była ponoć tak surowa, że auto odpadło przez źle naklejony pasek na schowku przed pasażerem. Znaczenie kulturowe było olbrzymie. Nawet dziś słowo „lemon” jest kojarzone

w Stanach z niesprawnym, zaniedbanym autem. Format stał się tak popularny, że Volkswagen nie musiał nawet umieszczać w reklamie wizerunku samochodu. Poważnie – wystarczyło zdjęcie lądownika księżycowego z podpisem: Jest brzydki, ale dowiezie cię na miejsce. GARBUS ZAJECHAŁ DALEKO Pod koniec lat 60. agencja DBB zwiększyła wartość obsługiwanych budżetów z 25 mln do 270 mln dolarów. Branża otworzyła się na odważniejsze pomysły. Bo to się liczyło – Volkswagen przeznaczył na obsługę reklamową mniej niż milion dolarów, podczas gdy Chevrolet wydawał na to trzydzieści milionów. Bernbach stał się najważniejszą postacią światka reklamy. A tymczasem Garbus sprzedawał się świetnie. W liczbie wyprodukowanych egzemplarzy zdążył pobić Forda T. Niemiecki samochód stał się w pewnym sensie symbolem hipisowskiej Ameryki. M AT E U S Z LU B C Z A Ń S K I Artykuł pierwotnie opublikowany w Marketingu przy Kawie www.marketingprz ykawie.pl



felieton

KO L O RYST YCZNA D OMINACJA PŁC I Ostatnio miałam przyjemność prowadzić szkolenie dla osób, które z modą nie mają na co dzień wiele wspólnego. Szkolenie miało na celu zmotywować uczestników do podjęcia aktywizacji zawodowej i dać im proste, nieraz bardzo proste, narzędzia do tego, aby podnieść własną samoocenę i lepiej poczuć się we własnym ciele. Stąd też jednym z dużych bloków szkolenia była kwestia wizerunku. W jego skład wchodziła stylizacja, makijaż oraz kolor. Z racji doświadczenia zajęłam się tą ostatnią kwestią, która jak się okazało, była wielką niespodzianką zarówno dla uczestników, jak i dla mnie samej.

MALWA WAWRZYNEK

O kolorach rozmawia się rzadko. Zazwyczaj wtedy, kiedy kobiety dobierają dodatki do stroju, a panowie zakładają krawaty na większe wyjścia. Z takim też nastawieniem podeszli do szkolenia wspomniani uczestnicy — panie z dreszczykiem emocji, bo w końcu sprawdzą swoje umiejętności w tym, w czym od zawsze czują się dobrze, a panowie z mocnym dystansem, żeby nie powiedzieć, z niechęcią, podsumowaną słowami: „a na co mi tyle kolorów w szafie” oraz „ja odróżniam tylko 3 kolory, bo jestem prawdziwym mężczyzną”. Kwestię męskości definiowanej znajomością palety barw zostawiłam bez komentarza, ale chcąc nie chcąc musiałam przeprowadzić z panami kilkugodzinne szkolenie o kolorach właśnie. Obie strony, czyli ja i panowie, były już więc nastawione dosyć negatywnie i obie strony miały początkowo trudności ze skupieniem się na zadaniu, bo w głowie kołatała się jedna irytująca nuta: „co ja robię tu…”. Jednak już po kilku minutach pojawiły się pierwsze symptomy miłego, również obustronnego zaskoczenia spowodowanym nagłym zaciekawieniem tematem. Szkolenie zaczęłam od psychologii koloru, czyli tego, jak każdy z nas odbiera działanie danej barwy. Skupiłam się na ubraniu i żeby było ciekawiej — na płci przeciwnej. Pomysł trafiony, bo panowie chętnie

38

wyobrażali sobie swoje (lub nie swoje — tego na szczęście nie wiem) partnerki i żony w danym kolorze. I co się okazało? Okazało się, że my kobiety o działaniu kolorów na mężczyzn nie wiemy nic. Weźmy na przykład taką czerwień — piękną, klasyczną, może być szminka jak u Diora, albo sukienka jak u Valentino. „Strzał w dziesiątkę”, myślimy, kiedy zakładamy czerwoną kreację na pierwszą randkę, na weselę, albo na inną okazję, gdzie występują damsko-męskie relacje. Tymczasem panowie mówią na to „nie”. Jak to „nie”? „Po prostu nie. Ja nie lubię kobiet w czerwieni, zwłaszcza jeśli jest to nowo poznana kobieta. Wydaje mi się agresywna, zbyt stanowcza i pewna siebie. Na pewno będzie chciała dominować i pokazywać swoją dominację w najgorszy sposób”. Cóż, gdy kilka godzin wcześniej rozmawiałam z paniami, wszystkie miałyśmy nieco inny pogląd na czerwoną kreację. Przecież wiadomo, że seksi, kobieco, zmysłowo, sensualnie i tak dalej. Dominacja? Agresja? Straszak na mężczyzn? Nie tak pisali w magazynowych poradach dla kobiet! A jednak, sukienka w mocnej czerwieni nie na każdego mężczyznę zadziała jak wabik. Panowie zgodnie jednak stwierdzili, że czerwony akcent, na przykład w postaci ust, to już dużo ciekawszy element kolorystyczny, który owszem, trafia prosto w ich gusta.

(...) panowie chętnie wyobrażali sobie swoje partnerki i żony w danym kolorze. (...) Okazało się, że my kobiety o działaniu kolorów na mężczyzn nie wiemy nic. Jeśli więc czerwień straciła swoją magiczną moc, co pozostaje nam kobietom, kiedy chcemy podrasować efekt „wow”? Drogie panie, róż lub biel, czyli czysto, niewinnie, dziewczęco i subtelnie. Tak panowie w różnym wieku widzą nas najchętniej. Dorzucili do tego jeszcze czerń, głównie ku mojej uciesze, która jak zawsze pojawiłam się na kolorystycznym szkoleniu ubrana w czerń od stóp do głów. Mężczyźni przytaknęli, pochwalili i powiedzieli, że czerń też jest okej. Ostra żółć, soczysta zieleń i neonowy pomarańcz już niekoniecznie. Najwidoczniej panowie nie przepadają za mocnymi, „dominującymi” kolorami. Powinno być delikatnie, harmonijnie i z opanowaniem, czyli tak jak na szczęście nie jest w żadnej kobiecej szafie.



newsy zdjęcia: Julia Kalita

ZŁOTA JESIEŃ LIDII KALITY

40

Jesień według Lidii Kality przesycona będzie odcieniami złota, żółtego i brązu, skontrastowanymi z monochromatycznością dnia i nocy. Kolekcja SCARF PRINT Pre-FALL 2019 przenosi na nasze ulice powiew mediolańskiego szyku.

czerń i biel. Całość jest niezwykle gustowna, założyć ją można z powodzeniem na wieczorne wyjście, jak i elegancki lunch. Sprawdzi się zarówno na ulicach Warszawy, w restauracjach Krakowa, jak i na spacerze po Mediolanie.

Od pierwszego spojrzenia uwagę zwracają wzorzyste materiały wykorzystane przez projektantkę. Tym razem w gustownych deseniach kryje się powiew włoskiego stylu, wpisanego w motywy floralne, które spoglądają śmiało w stronę antyku i klasycyzmu. Swobodnie rozrastają się po materiale, spotykając na swojej drodze kontrastową

Uwagę zwracają niezwykle modne w tym sezonie total looki, tutaj w kolorze ciepłej żółci, przywodzącej na myśl blask zachodzącego słońca. Miękkie materiały swetra i płaszcza otulają modelki, przypominając że jesienne wieczory potrafią zaskoczyć chłodem. Całość dopełniają utrzymane w podobnym odcieniu opaski, szerokie

koła kolczyków oraz łańcuszki pełniące rolę ozdobnego paska. Do tych stylizacji Lidia Kalita proponuje czarne szpilki i botki Hogl, obowiązkowo w szpic, ozdobione złotą broszką. W takiej stylizacji nadchodząca jesień będzie bardzo hot.


newsy zdjęcia: Szymon Kos

MODA, DESIGN I SZTUKA W WARSZAWIE U zbiegu ul. Mokotowskiej i Wilczej w Warszawie pojawiło się nowe miejsce dla fanów mody, designu i sztuki. W Wilcza Store znajdziecie m.in. autorską selekcją ubrań high fashion od światowych projektantów. W otoczeniu zieleni palm i bananowców dyskretnie prezentują się kolekcje światowych projektantów mody, takich jak: COMME des GARÇONS, Play CDG, Rick Owens, Ilaria Nistri czy zupełne nowe wybory Laury Budzyk – Marni, Thom Krom (marka z Niemiec), Ivan Grundahl z Kopenhagi czy P4 Parts of Four (amerykański projektant mieszkający na Bali). Proponowane przez

właścicielkę conceptu ubrania i akcesoria często występują w pojedynczych egzemplarzach. Ideą Wilcza Store jest także promowanie zdolnych, polskich artystów, takich jak Robert Kuta, który przetwarza ubrania, dekonstruując ich formy lub kreuje nowe, niepowtarzalne kroje. Właścicielka WILCZA STORE Laura Budzyk to pasjonatka mody i trendsetterka. Od 20 lat z sukcesami działa na polskim rynku mody. W 2000 roku zaczynała jako asystentka słynnego projektanta Arkadiusa, by potem stać się jego managerką, uczestnicząc w budowaniu wizerunku marki i pokazów

na świecie. W 2007 roku otworzyła autorski Laura Boutique przy ul. Mokotowskiej, która z czasem stała się modową ulicą Warszawy. Gośćmi otwarcia byli m.in. Anna Męczyńska – stylistka, Tobiasz Kujawa - krytyk mody, Karolina Limbach – stylistka Elle, Magda Jagnicka – stylistka Glamour, Alicja Napiórkowska, czy Michał Zaczyński. Wśród gości byli m.in. Malwina Wędzikowska, Tomasz Jacyków, Ciocia Liestyle i Jakob Kosel.

41


newsy zdjęcia: mat. organizatora

#KUPUJLEPSZEUBRANIA W PAŹDZIERNIKU! Nadchodzi 14. edycja targów Slow Fashion, która zwiastuje premierowe kolekcje rodzimych twórców na nadchodzącą jesień i zimę. 5 i 6 października Centrum Praskie Koneser w Warszawie stanie się miejscem spotkań z najlepszymi polskimi projektantami mody, biżuterii, akcesoriów i dodatków. Święto niezależnej polskiej mody i designu skupi 250 twórców z całej Polski, tworzących w zgodzie z nurtem „slow”. Na odwiedzających targi Slow Fashion będą czekać starannie wyselekcjonowane marki, a zgodne z zasadą #KupujLepszeUbrania klienci będą mogli nabyć autorską odzież,

42

oryginalną biżuterię i nietypowe akcesoria. Targom towarzyszyć będą prelekcje dotyczące m.in. lepszej mody, odpowiedzialnych wyborów i świadomej konsumpcji oraz warsztaty w rytmie #slow. Nie zabraknie również lokalnych wytwórców jedzenia w strefie slow food oraz food trucków. Osoby, które będą chciały dać upust swojej kreatywności, powinny wpaść do Warsztatowni. W tej części targów wystawione będą maszyny do szycia Juki, na których chętni będą mogli uszyć własny worek wykorzystując do tego niepotrzebne już

tekstylia. Florystyki z Amarantu poprowadzą zajęcia z wicia wianków. Odbędą się też warsztaty z projektowania nadruków na torby i t-shirty z Bazgrołakami oraz warsztaty dla nieco młodszych z Wydawnictwem TASHKA.

Centrum Praskie Koneser (wejście z Pasażu Konesera) Godziny: 11.00 – 19.00 (sobota i niedziela) Wstęp 10 zł/2 dni (bezpłatny dla dzieci i młodzieży do 12 roku)


newsy zdjęcia: Łukasz Pukowiec

NOSTALGICZNY POWRÓT DO BLOKOWISKA Kampania BIZUU na sezon jesień/zima 2019/20 odbyła się w scenerii PRL-owskich blokowisk . W tych codziennych okolicznościach fotograf Łukasz Pukowiec przenosi nas do lat 80., gdzie dominują stonowane, lecz odważne kolory oraz autorskie, kwiatowe printy. Kobieta BIZUU tej jesieni będzie zmysłowa i romantyczna, dzięki modelom podkreślającym biodra i talię, które po raz kolejny udowadniają swoją ponadczasowość. W kolekcji znajdziemy dłuższe sukienki, które znakomicie sprawdzą się w jesiennych stylizacjach z cieplejszym swetrem.

Nie zabraknie też modeli z koronki, która obok falban definiuje prawie każdą kolekcję BIZUU. Kolekcję sukienek dopełniają charakterystyczne dla marki dziewczęce mini, wzbogacone falbaną czy szerszym, bufiastym rękawem. Ogromny wybór sprawia, że każda kobieta znajdzie coś wyjątkowego dla siebie. Printy z kolekcji jesień/zima 2019/20 stworzone przez BIZUU to w dalszym ciągu hołd wielobarwnym florystycznym zestawieniom. Ciemne, wyraziste kwiaty, które tworzą malarskie obrazy na każdej z sukienek czy plisowanych spódnic, przenoszą

nas do wspomnianych lat 80. Grochy, kraty, drobne pnącza i bukiety tworzą jesienną odsłonę BIZUU. Nostalgiczny klimat kolekcji w połączeniu z subtelnymi detalami to niejako powrót do przeszłości w zupełnie nowym, świeżym wydaniu. Blanka Jordan i Zuzanna Wachowiak jak zawsze postawiły na wysoką jakość wykonania swoich projektów, używając do ich stworzenia tkanin pochodzących z Włoch i Francji, wśród których znajdziemy żorżetę, jedwabie czy delikatne koronki, jak również jeans, moher czy autorskie printy na szlachetnych podkładach.

43


ŻYJEMY W ŚWIECIE, W KTÓRYM WSZYSTKIEGO JEST ZA DUŻO I WSZYSTKO TRACI NA ZNACZENIU. DOPIERO KIEDY POZBĘDZIEMY SIĘ MATERIALNEGO BALASTU, POCZUJEMY TO, CO NAS ŁĄCZY - PRAWDZIWE EMOCJE. NIE ZGASI ICH ANI GLOBALNE OCIEPLENIE, ANI PUSTYNNY KRAJOBRAZ, ANI BRAK PALIWA W NASZYM JEEPIE. IM MNIEJ PRZEDMIOTÓW, TYM WIĘCEJ TEGO, CO ISTOTNE, NAS SAMYCH.

Bluzka: Poca&Poca Sukienka: Poca&Poca Torebka: Reserved Buty: Mohito

44


LESS IS MORE

Fotograf: AGA WOJTUŃ / @agawojtun Stylista: BJORN SVENSON / @by_bjorn Modeka: ANIA / Mango Models // @_orman.anna @mangomodels Make up: KATARZYNA SPORYSZ / @studio.moodboard Fryzjer: ANNA ŚWIERCZYŃSKA / @anna_swierczynska_ Produkcja: GREEN CARROT / @greencarrotphoto, MAD MEN Specjalne podziękowania dla Kopalni Kruszywa w Cholerzynie, Studia Unique, AMA Film Academy/ rekwizytornia, a także dla Przemka Kozaka oraz dla Olgierda Anioła za wypożyczenie pięknego samochodu. 45


Futro: Reserved Sukienka: Poca&Poca Buty: House Okulary: Reserved

46


Futro: Reserved Sukienka: Poca&Poca Buty: Sinsay

47


Futro: Reserved Sukienka: Poca&Poca Buty: Sinsay

48


Kurtka: Medicine Szal: Medicine Czapka: Medicine Koszula: Reserved Spรณdnica: Reserved Buty: House

49


Kurtka: Medicine Szal: Medicine Czapka: Medicine Koszula: Reserved Spódnica: Reserved Buty: House rzeczy leżące: Beret: Mohito Spódnica: Reserved Sweter: Reserved Nerki Bastet: Fashion

50


Kamizelka: Cropp Sukienka: House Bluzka: House Okulary: Reserved Buty: Reserved

51


Kurtka: Bjorn Svenson By Bjorn & Magdalena Borowicz Ogrodniczki: Bjorn Svenson By Bjorn & Magdalena Borowicz Buty: Emu Australia 52


Torebka: Parafois Sukienka: Bjorn Svenson By Bjorn & Magdalena Borowicz Kurtka: Bjorn Svenson By Bjorn & Magdalena Borowicz Buty: Reserved

53


slow fashion

MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ OPRÓŻNIAJĄC SZAFY DBAMY O LEPSZĄ JAKOŚĆ ŻYCIA

Każdy z nas z pewnością nie raz zdał sobie sprawę z tego, jak wiele rzeczy, które posiada są mu całkowicie zbędne. Kupujemy i wyrzucamy. Często kupujemy kompulsywnie lub w przekonaniu, że dana rzecz jest nam potrzebna. Nierzadko po takich zakupach pełnych wrażeń i po serii spontanicznych wyborów orientujemy się, że nabyty towar cieszy tylko przez chwilę, a pusty portfel boli dwa razy bardziej. Żyjemy w czasach, w których na każdym kroku wmawia nam się, że potrzebujemy kolejnych ubrań, gadżetów czy sprzętu. Że kolejne samochody i mieszkania choć trochę przybliżają nas do sukcesu życiowego, którego jednak nie potrafi zdefiniować większość z nas. Ślepo wierzymy, że sukienka podniesie nam samoocenę, a drogie buty sprawią, że otrzymamy upragnioną posadę. Uzależniamy swoje dobre samopoczucie od przedmiotów, którymi się otaczamy i utożsamiamy spełnienie z osiągnięciami materialnymi.

54

W szaleństwie życia od wypłaty do wypłaty ukazuje się smutna pustka, która towarzyszy wielu z nas. Wyobrażenie o idealnym życiu kreowane przez producentów we współpracy z ludźmi instagrama i czasopismami nierzadko jest przyczyną zniechęcenia, pogorszenia samooceny czy nawet depresji. Brak refleksji na temat własnych potrzeb i dążeń sprawia, że gubimy gdzieś w tym wszystkim siebie, swoje ideały i wartości oraz zwykłą radość z małych chwil. Czy istnieje zatem metoda, która pomoże pozbyć się bezrefleksyjnie zgromadzonych dóbr? Czy jest sposób na opróżnienie

szafy i głowy oraz zbudowanie garderoby od podstaw? W moim życiu dużą rolę odegrał film Minimalizm, wyprodukowany przez Netflixa. Kiedy zapominam, co tak naprawdę było dla mnie ważne i wpadam w wir tymczasowego „szczęścia”, powodowanego kolejną torebką, włączam historie minimalistów, którzy po wielu przejściach odnaleźli sens życia w małych rzeczach, i to nie tych materialnych. Życie w zgodzie ze sobą i uświadomienie sobie swoich potrzeb to klucz do szczęścia. Warto zwrócić uwagę


NIE KUPUJ PRZEZ ROK W opozycji do nadmiernie konsumpcyjnego stylu życia zgromadziła się społeczność ludzi zaangażowanych w budowanie lepszego świata. Zarówno dla przyszłych pokoleń, jak i siebie samych. Osoby takie podejmują decyzję o tym, że wezmą udział w różnego rodzaju wyzwaniach zakupowych, a może bardziej: „nie - zakupowych”. To taki test, sprawdzenie siebie, nadanie sobie przestrzeni do namysłu nad decyzją zakupową oraz ograniczenie produkcji odpadów. To pożyteczne działanie z pozytywnym skutkiem dla wszystkich. Takie wyzwanie obrazuje też, jak często sprzedawane są nam słabej jakości rzeczy w nieadekwatnej cenie. To zwiększenie świadomości siebie i mechanizmów rządzących przemysłem mody. Co jeśli zakupoholizm to nasza największa słabość i nie potrafimy opanować potrzeby kupowania,

Popularne staje się wyzwanie „buy nothing year” - w którym blogerki i influencerki podejmują decyzję o nie kupowaniu ubrań co najmniej przez rok. Działają według ustalonych zasad, a rezultatami dzielą się w postach i na relacjach. To trudne zadanie, ale uświadamia jak wiele rzeczy mamy w szafie, jak wielu z nich nie nosimy, a jak wiele może nam się przydać, bo do tej pory nie wiedzieliśmy o jej istnieniu. Takie wyzwanie pomaga też zredukować swoje potrzeby do minimum i uczy czerpać radość z tego, co już w szafie mamy. Skupiamy się wtedy na innych aspektach naszego życia niż mania zakupowa.

ZBUDUJ GARDEROBĘ OD NOWA Redukcja ilości posiadanych rzeczy i zbudowanie garderoby od podstaw to dobra droga do odnalezienia równowagi, a także swojego stylu. Dobrą metodą może być „szafa kapsułowa”. Czym jest? To nic innego jak garderoba minimalistyczna, czyli zestaw określonej liczby elementów, które do sie-

bie pasują i pozwalają na stworzenie wielu różnych zestawów miksując je ze sobą. To tak zwana baza szafy pozwalająca na ograniczenie liczby rzeczy, a postawienie na ich jakość. Budując taką garderobę wystarczy, że wybierzemy kilka kolorów podstawowych, które pasują do siebie i umożliwią nam miksowanie ubrań między sobą. Intensywniej używana garderoba wymaga częstszego prania, dlatego też jakość jest kluczowa dla utrzymania przez dłuższy czas wartości użytkowej poszczególnych elementów. - Inwestując czas i pieniądze na dobór ponadczasowej garderoby, znacznie przyspieszy i ułatwi codzienne przygotowania. Nic nie dodaje elegancji tak bardzo, jak dobrej jakości tkaniny idealnie dopasowane do sylwetki. Jeśli chcemy wyglądać modnie lub oryginalnie wystarczą odpowiednio dobrane dodatki: apaszka w kropki czy perłowa spinka. Sprawiają one, że wygląda się stylowo, wyróżniamy się z tłumu, więc nie musimy wymieniać całej szafy co sezon - twierdzi stylistka i personal shopper Justyna VOP. Taka garderoba z pewnością zredukuje ilość rzeczy, które mamy w szafie oraz zbuduje bazę, do której później będziemy dobierać mniej klasyczne elementy. Najważniejsze, by zakupy były przemyślane i pasowały do

slow fashion

a każda kolejna wyprzedaż to nasza płachta na byka?

zdjęcia: unsplash.com

na to, czy przedmioty, które posiadamy naprawdę nas cieszą. Czy sprawiają nam radość i czy są użyteczne? Jeśli posiadamy ubrania, których nie nosimy - nie warto ich gromadzić. Z pewnością znajdzie się ktoś, komu się przydadzą.

55


slow fashion

całości. - To, jak wyglądamy, wpływa na naszą samoocenę, samopoczucie i pewność siebie. Wygląd, jakże ważny, a jednak często odkładany na drugi plan. Nie ma nic bardziej błędnego! Nasz wygląd powinien wyrażać to, kim jesteśmy, to niema komunikacja z otaczającym nas światem. Warto upewnić się, że nasza szafa wyraża właśnie to, co chcemy przekazać - dodaje Justyna.

WYMIEŃ LUB SPRZEDAJ Co zrobić z rzeczami, które nie są nam potrzebne i z których „odchudziliśmy” naszą szafę? Idealną okazją mogą być zorganizowane swapy ubraniowe, czyli wymiany rzeczy, których już nie chcemy. To dobra metoda na odświeżenie swojej szafy oraz uniknięcie kolejnego zakupu. To metoda na nadanie drugiego życia rzeczom, które już nas znudziły lub nie pasują do aktualnych zainteresowań czy stylu, bez konieczności wyrzucania do śmieci. To sposób na integrację i poznanie ciekawych osób zaangażowanych w podobne tematy. Jak piszą organizatorzy eventu na stronie: Imprezy SWAP to doskonała forma spędzenia wolnego czasu, zawarcia nowych znajomości. Cykl wymian SWAP gromadzi dziewczyny o podobnych zainteresowaniach. Spotykając się regularnie na wymianach, można się poznać lepiej i poszerzyć grono znajomych. Każda z nas ma w szafie całą masę zalegających w niej ubrań, które są nieudanymi prezentami, które się nam znudziły, albo z których „wyrosłyśmy” lub schudłyśmy i teraz wiszą. Ubrań w dobrym stanie się nie wyrzuci, bo szkoda. Oddać też szkoda, dlatego SWAP jest na takie bolączki idealną odpowiedzią. SWAPy odbywają się w większych miastach np. w Warszawie, Krakowie, we Wrocławiu i Szczecinie.

WYPOŻYCZ I ODDAJ Inną możliwością jest skorzystanie z wypożyczalni ubrań. Nie są to już miejsca, w których wypożyczymy kostiumy na imprezy czy bale karnawałowe. Teraz znajdziemy tam ubrania na każdy dzień, również od projektantów i luksusowych marek. Jest to zgodne z ideą dzielenia się z innymi oraz ogranicza zakupowy konsumpcjonizm. To również szansa dla tych, którzy marzą, aby ubrać coś wyjątkowego i luksusowego, a niekoniecznie posiadają na to środki. To też odpowiedź na standardowe stwierdze-

56

nie wielu z nas: „Mam szafę pełną ubrań, ale nie mam się w co ubrać”. Jak stwierdziły w jednym z wywiadów założycielki Biblioteki Ubrań, czyli jednej z najbardziej znanych wypożyczalni ubrań w Polsce: W tym wypadku, jedynym wyjściem było udanie się do centrum handlowego i zakup czegokolwiek bez zastanowienia. To nie jest nowoczesne podejście do mody. Wtedy narodziła się myśl: Jak fajnie byłoby, gdyby istniało coś w rodzaju biblioteki ubrań. Idea dzielenia się ubraniami znana jest każdej z nas. Nie raz pożyczałyśmy bluzkę od mamy, siostry czy znajomej, dzieliłyśmy szafę ze współlokatorką. Jak głosi hasło Biblioteki: „Kolekcjonuj przyjaźnie, emocje, a nie rzeczy”. To wzmacnia więzi między nami, a zmniejsza przywiązanie do przedmiotów. Nie ma już znaczenia, czy posiadamy kolejne ubranie, czy ubieramy je na konkretne wyjście, a może będziemy nosić przez miesiąc. - Zależy nam na tym, aby zmienić podejście Polek do konsumpcji mody. Chcemy, aby pożyczanie stało się codziennością, stąd miesięczny pakiet. Nie zapominamy jednak o tych, którzy potrzebują konkretnych ubrań tylko na jedną okazję. Po co kupować sukienkę, którą założymy tylko raz? Dlatego opcja weekendowa będzie idealna na szczególne okazje - podkreślają pomysłodawczynie projektu. Warto pamiętać, że Biblioteka Ubrań to okazja do integracji. W swojej ofercie proponują udział w wydarzeniach związanych z modą odpowiedzialną, ideą życia slow oraz ubraniami z drugiej ręki. Więcej informacji na w w w . b i b l i o t e kaubran.pl.

PRZERÓB TO SAM Opcją dla cierpliwych może być udział w warsztatach „Do it yourself” lub warsztatach krawieckich, na których uczestnicy odkrywają swój styl i wyzwalają drzemiące w nich pokłady kreatywności. To sposób

na poznanie nowych osób i integrację z ludźmi o podobnych zainteresowaniach. - Rynek zalewany jest obecnie ubraniami z sieciówek, ubraniami kiepskiej jakości. Wszędzie widzimy ubrania jednakowe, dostępne praktycznie na każdą kieszeń. Ideą warsztatów jest m.in. chęć wyróżnienia się z tłumu. Nie chcemy być jednakowi. Chcemy nosić rzeczy unikatowe - mówi Magdalena Kruczek, projektantka i organizatorka warsztatów „Kreatywna Szwalnia”. Takie warsztaty, to idealna opcja dla osób, które chciałyby nie tylko stworzyć coś nowego, ale również przerobić stare ubrania. - Czasem wystarczy przyszyć jakąś taśmę, koronkę, wypruć rękaw, doszyć falbanę i ubranie zyskuje zupełnie nowe życie - dodaje Magdalena. Warsztaty organizowane są w duchu „slow”, ponieważ skłaniają do zastanowienia nad tym, czego tak naprawdę potrzebuje nasza szafa i czy rzeczywiście warto inwestować w wiele ubrań niskiej jakości. Może warto spędzić czas kreatywnie i produktywnie, a zaowocuje to stworzeniem nowej, oryginalnej garderoby. - Zależy nam również na pokazaniu tego, ile czasu i pracy wymaga uszycie danej rzeczy. To wyraz sprzeciwu wobec wielkich koncernów odzieżowych wykorzystujących tanią siłę roboczą. Wobec zalewaniu rynku tanimi i słabej jakości ubraniami produkowanymi na masową skalę w nieekologicznych warunkach - komentuje Magdalena. Co jeśli nadal nie umiemy odnaleźć się w szale zakupoholizmu? Z pomocą przychodzą nam specjaliści z różnych dziedzin. Specjalistka od sprzątania Mary Kondo pisze w swojej książce „Magia sprzątania” o sposobie na redukcję rzeczy, które nie są nam potrzebne. Twierdzi, że należy przy każdej rzeczy wziąć pod uwagę to, czy daje nam ona radość i szczęście. Jeśli coś jest nam obojętne - bez skrupułów możemy pozbyć się takiego przedmiotu. Zgodnie z ideą - mniej, znaczy więcej.

ALICJA KUBÓW



TOO MUCH ORANGE Fotograf: NATALIA MROWIEC Modelka: MAJA C Make up: OLGA WOLSKA-JERZAK Włosy: JAGODA MALINOWSKA Stylista: KATARZYNA DŁUGOSZ Projektant: KINGA KOSOŃ

58


PĹ‚aszcz: Zara Szpilki: Mango Spodnie: Zara Bluzka: Stradivarius

59


Okulary: H&M Top: Zara Spodnie: Zara ŝakiet: Kinga Kosoń Buty: Stradivarius Skarpety: H&M

60


Top: Zara Spodnie: Zara Buty: Stradivarius Skarpety: H&M ŝakiet: Kinga Kosoń

61


Okulary: H&M Top: Zara Spodnie: Zara ŝakiet: Kinga Kosoń Buty: Stradivarius Skarpety: H&M

62


Buty: Reserved Okulary: Zara Body: Zara Kurtka: H&M

63


Płaszcz: Zara Body: Zara Spódnica: Kinga Kosoń Szpilki: Mango

64


Sweter: Stradivarius Spodnie: vintage Buty: Reserved

65


Spodnie: Katarzyna DĹ‚ugosz Body: Zara Torebka: Reserved Buty: Mango

66


PĹ‚aszcz: Zara Szpilki: Mango Spodnie: Zara Bluzka: Stradivarius

67


shopping

fot. pexels.com

PEREŁKI SPRZED LAT

CZYLI NAJLEPSZE EUROPEJSKIE BUTIKI Z MODĄ VINTAGE Fakty są bezlitosne – Ziemia jest w dramatycznej kondycji, a winę za ten stan ponosi w dużej mierze świat mody i nadprodukcja ubrań. Co za tym idzie, każdy z nas ma coś na sumieniu. Ale, czy żeby budzić się rano bez poczucia winy, powinniśmy zupełnie zrezygnować z odzieżowych zakupów? Tak byłoby najlepiej, jednak możliwy jest pewien kompromis. Jeśli musimy kupić coś do ubrania, niech będzie to rzecz z drugiej ręki. Kupowanie używanych ubrań wcale nie musi oznaczać czasochłonnego polowania w second handach. Choć takie zakupy mają coraz więcej zwolenników i są dziś modne, nie wszyscy je lubią. Na szczęście używane ubrania można też znaleźć w sklepach z modą vintage. Takie butiki oferują często starannie wyselekcjonowane perełki, wśród

68

których można znaleźć min. archiwalne projekty Christiana Diora, Yves Saint Laurenta czy Coco Chanel. I choć wiele z nich wcale nie jest tania, takie zakupy mają sporą przewagę nad zaopatrywaniem się w najnowsze kolekcje. Po pierwsze, możemy być niemal pewni, że takiej samej sukienki czy torebki nie będzie miał nikt inny. Nie do

przecenienia jest też fakt, że kupując rzeczy z drugiej ręki, jesteśmy bardziej eko, bo przyczyniamy się do ograniczenia nadprodukcji ubrań. W dodatku moda sprzed lat ma duszę i niepowtarzalny urok. Wszystko to sprawia, że moda vintage ma wiele fanek i fanów wśród gwiazd, a oferujące ją butiki mają sporą reprezentację w więk-


William Vintage

Groupies

One of a kind

Thanx God I’m a VIP

szości miast na całym świecie. Podróżując, warto do nich zajrzeć. A nuż uda się wam kupić coś wyjątkowego?

WILLIAM VINTAGE MARYLEBONE STREET, LONDYN William Blake, właściciel butiku William Vintage, jest w Londynie znany jako król mody vintage. I nic dziwnego, bo zakupy u niego

robią gwiazdy takie jak Lady Gaga, Victoria Beckham czy Amal Clooney. Butik skrywa haute couture sprzed lat. Znaleźć w nim można prawdziwe modowe perełki, takie jak futurystyczne projekty Andrè Courrèges’a z lat 60-tych, czy pełne przepychu i szalonych printów ubrania od Gianniego Versacego z lat 80-tych i 90-tych. Wszystkie w nienagannym stanie, pieczołowicie wyselekcjonowane. Jedyny minus to ceny ubrań, które często przewyższają te z naj-

nowszych kolekcji domów mody. William Vintage to adres dla modowych koneserów.

ONE OF A KIND PORTOBELLO ROAD, LONDYN Położony w sercu londyńskiej dzielnicy Notting Hill Portobello Market to mekka miłośników antyków i mody vintage. Można tam godzinami krążyć wśród stoisk, ale

69


shopping oprócz nich przy Portobello Road znajduje się też sporo wartych uwagi sklepów. Jednym z nich jest One of a kind – maleńki butik pełen modowych skarbów sprzed lat. Najlepszą rekomendacją tego miejsca jest fakt, że jego regularnymi klientkami są znane ze świetnego gustu it girls - Kate Moss i Sienna Miller. Choć miejsce jest maleńkie i ciasne, a od przesuwania wieszaków mogą rozboleć ręce, trud jest wart swej ceny, bo można tu znaleźć prawdziwe unikaty z metkami światowej sławy projektantów.

GROUPIES VINTAGE, VIA GIAN GIACOMO MORA, MEDIOLAN Moda vintage wielu kojarzy się z sukniami przypominającymi te wyjęte z babcinej garderoby. Tymczasem tym określeniem nazywamy już ubrania z lat 80-tych czy 90-tych. Właśnie rzeczy z tej, powracającej triumfalnie do łask epoki można znaleźć w mediolańskim butiku Groupies Vintage. Głowę stracą w nim z pewnością fani steetwearu, bo można tu znaleźć rzeczy min. od marek takich jak Kappa, Fila czy Champion. A oprócz tego aksamitne i skórzane spódniczki, jeansy, Martensy, wyszywane koralikami topy i spory wybór akcesoriów, takich jak torby czy okulary słoneczne.

70

TWICE VINTAGE SHOP, VIA SAN FRANCESCO A RIPA, RZYM Stolica Włoch to nie tylko ogromne muzeum pod gołym niebem, gdzie na każdym kroku można natknąć się na wiekowy zabytek. Rzym to też znakomite miejsce na zakupy, również te vintage. Przy malowniczych uliczkach dzielnic takich jak Monti czy Zatybrze znajduje się wiele butików z pieczołowicie wyselekcjonowaną modą sprzed lat. Jednym z nich jest Twice Vintage Shop. Można tu znaleźć ekscentryczne elementy garderoby, przywodzące na myśl bohaterów filmów Federico Felliniego. Większość z nich pochodzi z kolekcji topowych włoskich i francuskich projektantów, a coś dla siebie znajdą tu przedstawiciele obu płci. Ceny nie należą do najniższych, ale warto tu zajrzeć nawet celem znalezienia inspiracji.

THANX GOD I’M A V.I.P, RUE DE LANCRY, PARYŻ Jedna z najsłynniejszych stolic mody to miejsce, gdzie zakupy możemy zrobić w historycznych butikach Chanel czy Diora. Ale nie tylko, bo Paryż to również raj dla miłośników mody vintage. Thanx God I’m a V.I.P prowadzi były właściciel paryskich nocnych klubów. Dzięki temu sklep ma niepowtarzalną atmosferę, którą czuć natych-

miast po przekroczeniu progu. Ale butik nie ma nic wspólnego z klubowym chaosem, wręcz przeciwnie, wszystkie ubrania są rozmieszczone według kolorystycznego klucza. Można tu znaleźć prawdziwe unikaty, nie tylko od francuskich projektantów, a ceny zaczynają się od ok 100 euro.

TIME’S UP VINTAGE, KRYSTALGADE, KOPENHAGA Kopenhaga to miejsce, które jeszcze niedawno wcale nie kojarzyło się z modą, tymczasem dziś depcze po piętach miastom takim jak Londyn czy Berlin. Dzieje się tak nie tylko za sprawą tamtejszego, przyciągającego gwiazdy świata mody fashion weeka, ale też bijącym rekordy popularności duńskim markom, takim jak Ganni i wyrastającym jak grzyby po deszczu oferującym starannie wyselekcjonowane ubrania i akcesoria butikom. Jednym z nich jest Time’s up Vintage, oferujący najwyższej klasy modę sprzed lat. Można tu znaleźć koszule Fendi z lat 90-tych, apaszki od Yves Saint Laurenta, biżuterię od Diora i Chanel czy okulary słoneczne od Prady. Wszystko to sprawia, że Time’s up Vintage to obowiązkowy punkt wizyty w Kopenhadze dla wszystkich fashionistów. N ATA L I A J E Z I O R E K


Marzysz o zmianie swojego życia? Po latach wykonywania pracy, która nie daje do końca satysfakcji, chcesz pójść za głosem swojego serca? Nie obawiaj się! Historie absolwentek i absolwentów Krakowskich Szkół Artystycznych pokazują, że nigdy nie jest za późno na to, by zająć się swoimi pasjami. - To były najlepsze dwa lata mojego życia mówi absolwentka projektowania mody w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru SAPU (należy do Krakowskich Szkół Artystycznych). Takich historii jest wiele, o czym wspomina Joanna Gaweł, dyrektor SAPU. Kogo ma na myśli? Na przykład Joannę Organiściak, absolwentkę Szkoły, która jest dziś laureatką prestiżowych nagród Złotej Nitki oraz Srebrnej Pętelki. Zanim zajęła się modą, przed długi czas była związana z farmacją. - Warto podążać za swoimi marzeniami, bez względu na wiek i wykształcenie. Moda nie jest wyłączenie domeną młodych ludzi, wiele znakomitych kolekcji tworzą osoby, które ukończyły już inne studia - dodaje Joanna Gaweł.

Absolwenci KSA mówią, że ujęła ich niezwykła atmosfera panująca w szkole, odmienna od tego, co spotyka się często w szkołach czy na uczelniach. - Większość zajęć nastawiona jest na praktykę, a nie teorię - mówi absolwentka SAPU Anna Nowak-Curyło, która niedawno wróciła

ze stypendium mody z Szanghaju. - Dzięki temu można doświadczyć, jak naprawdę wygląda projektowanie mody i nabyć wiedzę potrzebną do tego, by tworzyć własny biznes lub pracować w dużych firmach. Wykładowcy są dla studentów mentorami, którzy pomagają w zdobyciu kontaktów i otwierają na to co najważniejsze - radość tworzenia. Dzięki temu nauka sprawia

przyjemność, a czas spędzony w Szkole jest niezapomnianym przeżyciem. Zapraszamy na wystawę mody, ilustracji, biżuterii oraz projektów wnętrz, ul. Zamoyskiego 52 w Krakowie. Poznaj więcej historii z KSA na blogu www.ksa.edu.pl KSAVERY SAPOWSKI

art. promocyjny

W Krakowskich Szkołach Artystycznych można spotkać fascynujące osoby z całego świata (jest możliwość nauki po angielsku). W Szkole można także studiować projektowanie wnętrz, artystyczną fotografię, aktorstwo, choreografię i modny teraz visual merchandising. Dzięki fascynującym osobowościom w KSA nawiązuje się kreatywne znajomości, które często owocują interdyscyplinarnymi projektami. Początkiem wielu przyjaźni był szkolny ogródek, na tyłach zabytkowego budynku przy ul. Zamoyskiego 52 w Krakowie, gdzie mieści się Szkoła.

71


design

ZIARNKO DO ZIARNKA Jakiś czas temu zapanowała moda na kubek z kawą. Najlepiej ze Starbucksa, z Twoimi imieniem na froncie. To był najważniejszy dodatek! Tuż obok shopper bag Michaela Korsa czy popularnej torebki z Zary. Minęła chwila i zamiast tego odmawiamy plastikowej słomki, a do kawiarni przychodzimy z własnym kubkiem.

W projektowaniu lepszego jutra kawa zaczyna mieć znaczenie i nie ma tu mowy tylko o pobudzaniu kreatywnego myślenia!

Przepis na obuwie w duchu zrównoważonej mody? Fusy z kawy + plastik z recyklingu = wodoodporne sneakersy. A dokładniej 21 kubków kawy i 6 plastikowych butelek. Dlatego nadają się na każdą pogodę, są bardzo lekkie, całkowicie oddychające i niwelują zapachy (to zasługa kawy oczywiście). Twórcy Rens, pierwszych kawowych butów na świecie, projektują produkty gotowe na nowe pokolenia, które nie chcą marnotrawić dóbr natury, które wiedzą dokąd i po co zmierzają. Ciekawostka: zbiórka na Kickstarterze na sfinansowanie produkcji była zdecydowanie powyżej oczekiwań. Jej autorom udało się przekroczyć pożądaną kwotę o ponad 2000%.

Źródła:rensoriginal.com

|

www.k affeeform.com/en

|

huskee.co

BUTY Z FUSÓW

STOLIK Z KAWY Raj dla kawoszy! Choć ten projekt nie przetrwał próby czasu, warto poczekać na kolejne odsłony. Meble Re-Worked w 60% składały się z fusów. Autor konceptu, Adam Fairweather, zastanawiał się, w jaki sposób wykorzystać ponownie odpady z kawy. Te myśli najpierw doprowadziły go do dostarczania biurowcom kawy fairtrade pod szyldem Greencup i odbierania jej fusów, aby zastosować je jako nawóz, a następnie do dalszych eksperymentów z tym surowcem. Niestety zainteresowanie meblami było zbyt małe, żeby biznes był rentowny, dlatego dziś mówimy o nim w czasie przeszłym.

KUBEK W KUBEK Co roku na całym świecie zużywamy ponad 500 miliardów kubków na wynos. Tę liczbę trudno sobie wyobrazić! Stąd gadżet idealny dla kawowego maniaka. Kubek i filiżanka powstałe z pozostałości po zmie-

72

lonych ziarnach kawy, naturalnego kleju i drewna! Masa, którą formują te składniki może być dowolnie kształtowana, zatem jest wielokrotnego użytku! Wytworzone produkty można myć w zmywarce - to na pewno dla wielu z Was atut. Tego typu przedmioty znajdziecie m.in. we wrocławskiej kawiarni Petits Fours. Kubek możecie kupić na własność i przychodzić z nim po ulubioną kawę! Choć kawowa rewolucja powoli nabiera rozpędu (pierwsze zwiastuny bardziej ekologicznej mody sięgają 2008 roku i taj-

wańskiej firmy mody sportowej Sundried), coraz lepsza technologia, zminimalizowanie zużycia energii i współczesny wygląd, pozwalają sądzić, że to dopiero początek rewolucji. Fusów z kawy nie wykorzystujesz już tylko do peelingu ciała, walki z cellulitem i nawożenia roślin, stają się one elementem rozwoju techniki i świadomości społeczeństwa. A każda nasza mała decyzja jest jak ziarnko do ziarnka - początkiem budowania czegoś wielkiego. K ATA R Z Y N A K W I E C I E Ń www.fashionbranding.pl



uroda

KOSMETYCZNE TRENDY Uroda lubi mniej. Mniej chemii, mniej makijażu, mniej stresu, mniej słońca. Zastąp kilka kosmetyków jednym, zwracaj uwagę na składy i opakowania produktów. Polub się z produktami wegańskimi i naturalnymi. Czerp z natury i dbaj o nią, a nie tylko Twoja uroda będzie Ci za to wdzięczna!

@ADRIANAGOLEBIOWSKA

1

fot. mat. promocyjne

1.KEVIN MURPHY, TOUCHABLE suchy wosk w sprayu Kevin Murphy postanowił stylizację włosów połączyć z pielęgnacji i bez wątpienia zna się na tym jak nikt. Wosk świetnie utrwala i pozostawia satynowe wykończenie, nie sklejając przy tym włosów, a za sprawą oleju z nasion marchwi, ekstraktu z kwiatu hibiskusa, ostropestu plamistego i lawendy morskiej włosy są dodatkowo odżywione. Na uwagę zasługuje też fakt, że część dochodu ze sprzedaży tego produktu przekazywana jest na działanie wspierające redukcję światowej emisji dwutlenku węgla!

4

Pojemność: 250 ml. Cena: 125 zł.

2. ALKEMIE, HUSH, NOW! Krem do cery naczynkowej i wrażliwej

2

Krem od Alkemie jest pełen super składników. Główny to ekstrakt z mięty meksykańskiej, który wspomaga skórę w walce z nadwrażliwością i neurogennym (wywołanym stresem psychologicznym) zapaleniem skóry. Dodatkowo relaksuje skórę ,zwiększa jej odporność na stres i chroni ją przed uszkodzeniami, wywołanymi tym zjawiskiem. Zmniejsza ryzyko nasilenia się objawów trądziku różowatego, atopowego zapalenia skóry, egzemy czy łuszczycy. Natychmiastowo redukuje zaczerwienienie i uczucie pieczenia oraz skłonność skóry do przesuszenia i podrażnień.Oprócz mięty w składzie znajdują się też oleje: arganowy, jojoba, nasion chia, sok z kiwi i masło shea. Twoja skóra go pokocha! Pojemność: 50 ml. Cena: ok 140 zł.

3. BENEFIT COSMETICS Galfornia, róż do policzków Ten koralowy odcień różu połączony z odrobiną złota tworzy słoneczny kalifornijski look. To świetna propozycja dla miłośniczek muśniętych słońcem, ale naturalnych makijaży, a także dla zwolenników wielofunkcyjnych produktów typu 2w1. Nieziemsko pachnie grejpfrutem i wanilią! Pojemność: 5 g. Cena: ok 115 zł.

74

8


uroda

4. GLOV rękawica do demakijażu Zamiast kupować kolejną paczkę trudnych do recyklingu płatków kosmetycznych, zainwestuj w te wielokrotnego użytku, lub w rękawicę do demakijażu od polskiej marki Glov. Z jej pomocą cały makijaż zniknie jedynie za sprawą wody. Wolisz używanie specjalistycznych preparatów? Je również możesz nałożyć na tę rękawicę. Po demakijażu wystarczy ją umyć za pomocą mydła i wysuszyć.

5

1 szt. ok 40zł.

5. MILK Róż w sztyfcie do ust i policzków

6

Marka Milk nieśmiało wkroczyła na polski rynek, ale ma już swoich oddanych fanów. Ten sztyft świetnie sprawdza się zarówno jako szminka jak i róż. Ma w składzie olej z awocado i mango, więc dodatkowo świetnie nawilża skórę. Kolor można pogłębiać dodatkowymi warstwami produktu, dlatego będzie odpowiedni dla codziennego jak i wieczorowego makijażu. Stick ma sporą pojemność, jest wegański i cruelty free! Pojemność: 28 g. Cena: 99 zł.

6. ZAO Tusz do rzęs z wymienianymi wkładami

7

W składzie tego tuszu znajdują się tylko naturalne składniki, więc będzie odpowiedni dla alergików, oraz osób, których oczy mają tendencję do zaczerwienienia i łzawienia. Opakowanie wykonano z lakierowanego bambusa, z możliwością wymiany samego wkładu, bez konieczności kupowania kolejnego tuszu. Pojemność: 9 ml. Cena: od 55 zł.

7. MYDLARNIA CZTERY SZPAKI Mydło słona lawenda z solą himalajską

3

Już Fasolki nas przekonywały, że “mydło wszystko umyje” i miały absolutną rację! Przeżywamy aktualnie wielki coming back mydeł, które wspaniale dbają o skórę! Nie tylko świetnie ją umyją ale też nie przesuszają. Mydło z solą himalajską i niebieską glinką od Czterech Szpaków ma również właściwości relaksacyjne, antyseptyczne, przeciwbólowe, pobudza krążenie, uspokaja i usypia. Taką moc ma ta mała kostka dobra! Pojemność: 100 g. Cena: 19 zł.

8. MAKE UP REVOLUTION Kompaktowa kredka do oczu i ust. Nawet jeśli szkolna ława już dawno za Tobą, możesz przywołać szkolne wspomnienia tym wyjątkowo przydatnym gadżetem. Długopis od Make up Revolution skrywa 2 konturówki do oczu (brązową i beżową), czarny eyeliner i różową kredkę do ust. Kompaktowe rozwiązanie zajmie mniej miejsca w torebce! W sam raz na imprezę czy wyjazd. Pojemność: 0,4 g. Cena: ok 20 zł.

75


Moje włosy to istne pole bitwy. Przesuszone do granic możliwości, rozjaśniane i farbowane co trzy tygodnie, puszące się, bardzo delikatne, nadwrażliwe, naturalnie kręcone. Do tego z ultra wrażliwym, skalpem, reagującym alergią na niemal każdy kosmetyk, który się z nim styka - istna orka na ugorze! Do tej pory żaden z produktów do włosów nie spełnił większości moich oczekiwań, a idealny wydaje się nie istnieć. Z doświadczenia wiem też, że moje włosy, niestety, od czasu do czasu potrzebują silnej dawki silikonów, bo jedynie one są w stanie je okiełznać. Dlatego też wybór serii Super foods for hair Smooth operator, czyli kolekcji naturalnych kosmetyków od marki Petal Fres,h wydawał się być szaleństwem. Ale kto wie, może w tym szaleństwie jest metoda?

fot. mat. promocyjne

testujemy kosmetyki

Petal Fresh, Super foods for hair Smooth operator

WYGLĄD I APLIKACJA Szampon: ����� O d ż y w k a : � � � � � Serum: ����� Wszystkie produkty zamknięto w białych, nieprzezroczystych, opakowaniach z grubego plastiku. Szampon i odżywka wyglą-

76

dają identycznie, różni je jedynie niewielki napis, dlatego o pomyłkę nietrudno - wiem z własnego doświadczenia! Bardzo podoba mi się szata graficzna, jest czytelna, spójna i podkreśla to, co najważniejsze dla tej serii, czyli naturalne składniki. Ze względu na gruby plastik, którego użyto w opakowaniach, a zarazem mały otwór z którego wychodzi produkt, już na początku stosowania pojawia się problem z dozowaniem

kosmetyków. Bardzo ciężko wydobyć ze środka odżywkę czy szampon, ułatwić sobie to możemy stawiając buteleczki do góry nogami lub ściągając zakrętkę, ale wtedy łatwo wylać go za dużo. Podczas wyciskania kosmetyków z opakowań, etykieta marszczy się i odpada, co może nie jest dla mnie jakimś wielkim problemem, ale nim całkowicie zniknie z opakowań i nie będziemy wiedzieć co jest czym, polecam


KONSYSTENCJA, ZAPACH I KOLOR Szampon: ����� Odżywka: ����� Serum: ����� To, co jako pierwsze odróżnia te produkty od innych tego typu, to gęstość. Szampon jest przezroczysty, o konsystencji bardzo zbitego żelu, nie byłam w stanie nanieść go bezpośrednio na całe włosy, bez uprzedniego rozcieńczenia z wodą na dłoniach. Nakładany w ten sposób jest mało wydajny, bo do umycia włosów potrzebujemy go conajmniej dwukrotnie więcej niż innego takiego kosmetyku, ale inaczej nie umiałam go stosować. Właściwie zupełnie się nie pieni, co akurat jest dość powszechne wśród naturalnych produktów do włosów, niestety mnie to zniechęca do używania organicznych szamponów. Zawsze mam wrażenie, że nie wypłukuję ich dokładnie, a włosy nie są odpowiednio oczyszczone. U mnie piana musi być, tak mam i już. Zapach całej serii jest boski, przypadnie do gustu miłośniczkom kokosowych nut. Ja do nich nie należę, ale kokos w tym wydaniu bardzo mi się podoba! Odżywka też jest dość zbita, ale w tym przypadku bardzo mi to odpowiadało, ponieważ podczas stosowania nie spływała i już niewielka ilość wystarczyła, żeby pokryć nią włosy. Mam wrażenie, że pachnie niemal identycznie jak szampon, co fajnie podbija zapach, który postaje na włosach. W odróżnieniu od poprzednika, ma lekko białawy kolor. Serum również nie ma lekkiej konsystencji, ale i w tym wypadku jest to zaleta. Żelowy, odrobinę lepki olejek, świetnie rozprowadza się na dłoniach, przez co możemy go potem równomiernie nanieść na włosy. Jest zupełnie przezroczysty, zapachem nawiązuje do całej serii, ale w moim odczuciu zapach jest najbardziej intensywny z całej serii i ma wyczuwalne waniliowe nuty.

SKŁAD

STOSUNEK CENY DO JAKOŚCI

Szampon: ����� Odżywka: ����� Serum: �����

Szampon: ����� Odżywka: ����� Serum: �����

Wszystkie kosmetyki z tej serii są wegańskie, nie zawierają parabenów, sulfatów i nie były testowane na zwierzętach. Wszystkie również posiadają w składzie masło shea, witaminę B6 i olej arganowy. Szampon zawiera też olej kokosowy i z avocado. Skład odżywki jest bardzo podobny do poprzednika, wzbogacony ekstraktami kwiatowymi. Serum wypełniono olejkami: arganowym, makadamia, kokosowym, ze słodkich migdałów, krokosza i winogron!

Szampon i odżywka mają 355 ml pojemności każde i obydwa produkty kupiłam w cenie 30 zł za sztukę. W moim odczuciu to bardzo dobra cena jak za tej klasy odżywkę i nieco zbyt dużo jak za szampon, którego nie umiałam używać, nawet jeśli jego działanie było niezłe. Serum kosztuje ok 35 zł i ma pojemność 60 ml. Dla mnie to genialny produkt do ekstremalnie trudnych i wymagających włosów, w bardzo korzystnej cenie.

testujemy kosmetyki

oznaczyć buteleczki, inaczej będziecie nakładać szampon zamiast odżywki! Serum natomiast ma bardzo fajną pompkę, która dozuje raczej mniej, niż więcej produktu, co w przypadku olejków jest zdecydowanie na plus. Ma zatyczkę, więc bez obaw - możemy je zabrać gdzie chcemy. Co bardzo ważne, wszystkie opakowania nadają się do recyklingu.

DZIAŁANIE Szampon: ����� Odżywka: ����� Serum: ����� Szampon, pomimo słabego pienienia się, bardzo dobrze mył włosy i faktycznie pozostawiał je wygładzone, sypkie, przygotowane do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Niestety powodował u mnie swędzenie głowy. W moim przypadku nie jest to nic dziwnego i zdarza się to nawet całkiem często. Skład jest świetny i nie widzę tu żadnego winowajcy, który powodował tę alergię. Wydaje mi się, że to kwestia niedokładnego wypłukania go ze skóry głowy, właśnie ze względu na tę trudną do współpracy konsystencję. Mniej wrażliwe skóry głowy będą jednak zadowolone z jego działania. Odżywka bardzo mi odpowiada. Już podczas nakładania czuć jak wygładza włosy, producent zaleca trzymać ją na włosach tak długo jak tego potrzebujemy. Ja testowałam ją pod prysznicem, trzymając przez ok 5 minut i pod czepkiem, zostawiając na około pół godziny. Świetnie radzi sobie nawet kiedy czas nas goni, ale jeśli damy jej więcej czasu - efekty będą rewelacyjne! Odżywka zmiękcza włosy i dodaje blasku, polubią się z nią farbowane głowy. Serum, to mały geniusz, którego używałam na mokro przed suszeniem włosów oraz na sucho, po to by wykończyć fryzurę. Przepięknie wygładza, nabłyszcza i po dłuższym stosowaniu zdecydowanie poprawia kondycję i elastyczność włosów. Są sypkie, grube, mięsiste - tak, serum daje ten efekt „włosów jak z reklamy”! Do tego jeszcze dodajmy obłędny zapach i mamy serum idealne.

OCENA KOŃCOWA Szampon: ����� Odżywka: ����� Serum: ����� Trudno mi ocenić ten szampon. Musiałam zrezygnować z jego używania ze względu na alergię skórną, ale jak wspominałam, mój skalp jest niezwykle wrażliwy i mam wrażenie, że dla większości ten szampon będzie delikatny i nie wywoła żadnego swędzenia. Jeśli chodzi o jego wygładzające i pielęgnacyjne działanie, jestem pozytywnie zaskoczona, a dobry skład zasługuje na pochwałę. Myślę, że warto dać mu szansę! Odżywka jest bardzo dobra i pomimo moich obaw jej naturalne składniki poradziły sobie z przesuszeniem i puszeniem. Swietnie dociążała, ale nie obciążała! Wydobywa blask z nawet najbardziej matowych, szorstkich i farbowanych włosów, ale to serum skradło moje serce. Aktualnie to mój numer jeden wśród tego typu produktów. Nie wyobrażam sobie teraz pielęgnacji bez niego. Ma jakąś magiczną moc szybkiego naprawiania bałaganu na głowie. Jeśli trzeba, wygładzi odstające kosmyki, może też podkreślić spuszone fale i nadać im retro look; jest też niezrównane w scalaniu zniszczonych końcówek. Zdecydowanie polecam kupić od razu dwa! Jedno do łazienki, drugie do torebki, żeby ciągle je mieć przy sobie!

77


Natasza Skocz - sama o sobie mówi typowa zodiakalna lwica. Kobieta pełna pasji, mądrości i niezwykłej siły. Stworzyła La-Le, by pomóc w cierpieniu mamie, okazało się, że uleczyła w ten sposób siebie. Kiedy pytam producentów kosmetyków naturalnych skąd pomysł na ten biznes, często okazuje się, że wspólnym mianownikiem była praca w korporacji, a właściwie porzucenie jej i chęć rozpoczęcia zupełnie innego życia. U Ciebie też tak było? - Ja też pracowałam w korporacjach, ale moim katalizatorem był rak mojej mamy, który spowodował, że zarówno moje życie bardzo się zmieniło, jak i samo pojmowanie życia uległo zmianie. Studiowałam na wydziale Prawa i administracji UJ, miałam zajmować się stosunkami międzynarodowymi i dyplomacją, ale marzeniem mojej mamy było, abym została dziennikarzem. I tak życie się potoczyło, że zaczęłam zajmować się mediami - moje początki, to wspaniałe lata w RMFie. Pracowałam wtedy z wyjątkowymi ludźmi! Ze Stasiem Styczyńskim, Ewką Miszczak; na kopcu spędziłam prawie pięć lat i to był piękny czas. Potem był okres, kiedy pracowałam przez pół roku w Esce, ale nie dałam rady, zupełnie się nie zaklimatyzowałam w Warszawie. Po pracy w RMFie byłam też freelancerem, pr-owcem, dużo działałam w branży motoryzacyjnej. Z Rafałem Sonikiem razem zaczynaliśmy jego karierę dakarowską. To

78

była praca na pełnych obrotach, wiecznie na walizkach, mnóstwo spotkań, wywiadów, ciągłe wyjazdy. Po tych kilku latach byłam już mocno zmęczona i nasze drogi się rozeszły, ale zawdzięczam mu bardzo wiele. Mnóstwo wyciągnęłam z tej relacji, Rafał wiele mnie nauczył, powiedział mi kiedyś: Semper in altum (ciągle wzwyż). To hasło wyryte jest teraz nad moim biurkiem i towarzyszy mi ciągle. A jak wtedy wyglądało Twoje życie rodzinne? - Był to czas, kiedy wszyscy mieszkaliśmy w jednym wielkim domu, jak typowa wielopokoleniowa włoska rodzina, na której czele stała moja mama. Prowadziła dom, bardzo mi pomagała z dziećmi, ale przyszedł rak i choć wyzdrowiała, to po kilku latach był nawrót. Radioterapia, chemioterapia, jej cierpienie, problemy ze skórą i moja chęć pomocy i ulżenia jej w bólu. Zaczęłam robić kremy, mydła, masła do ciała, które choć trochę by jej pomogły. To, co było wtedy dostępne na rynku, było przepełnione parafiną, mikroplastikiem. Rozpoczęłam równolegle pierwsze dokumenty u asesora, zastanawiając się, czy może uda się tym pomóc też innym. W tym czasie straciłam

również moją stałą pracę, zostałam bez pieniędzy i z chorą matką. Maciek, mój partner, był przerażony, co my z tym wszystkim zrobimy. Powiedziałam mu wtedy, żeby spakował wszystkie mydła, które ukręciłam, a była ich cała ściana, bo robiłam je żeby odreagować, żeby ręce czymś zająć, siedziałam i kręciłam te mydła. Kazałam mu iść na plac Imbramowski i sprzedać wszystkie. Tak zarobiliśmy pierwsze 150 zł na kosmetykach. Zgłosiliśmy się na EKOTYKI - targi kosmetyczne - i tak poszło, tak się zaczęło. Nie, właściwie to zaczęło się w szafie! W szafie? - Moja mama miała taki salon, gdzie odbywały się wszystkie imprezy. I tam była taka śmieszna, socjalistyczna szafa, którą się otwierało, a w środku była działająca umywalka. W tej szafie powstawały pierwsze kremy, czy raczej ich próby. Pierwszy krem wylądował oczywiście w toalecie, potwornie się zważył, nie miałam wtedy pojęcia o temperaturach, proporcjach. Z mydłami nie było lepiej, one są bardzo kapryśne. Potem dzięki pomocy pani z Sanepidu udało się zmienić tę szafę w legalną pracownię.

for. Filip Łyszczek | Lounge

rozmowa

POMAGA Ć JE ST PI ĘKNI E


La-Le coś oznacza? - Kiedy zostaliśmy na totalnym finansowym dnie, przypomniałam sobie, że kiedyś kupiłam domenę. Moją pasją było robienie lalek i postanowiłam, że nazwa naszej firmy musi się jakoś wpasować w tę domenę,

bo zwyczajnie jej szkoda. I tak powstało La passion de l’eau, czyli La-Le w skrócie. To podróże Was inspirują? - Zdecydowanie! Niedawno byliśmy w Norwegii, właśnie wróciliśmy z Prowansji, zakochaliśmy się w Sycylii, w tych małych wioskach. Ja kocham jeść. Nasze podróże opierają się na smakach i zapachach. Mam absolutnego bzika na tym punkcie. Pamiętam jak pachniały sery i szynki w Hiszpanii, kiedy miałam sześć lat. Zapachy przypominają mi nie tylko miejsca, ale i ludzi. Z mamą zawsze będzie kojarzył mi się zapach jaśminu i piwonii. Dlatego też mam w swoim portfolio kremy o tych zapachach, to takie moje wspomnienia zamknięte w słoiczkach. Czy to prawda, że wasze kosmetyki „kupuje się nosem”? - O tak! Jestem bardzo wrażliwa na zapachy i nasze kosmetyki nie będą nigdy tylko i włącznie z olejków eterycznych, bo olejków eterycznych w naturze jest określona liczba. Współpracuję z producentami syntetycznych zapachów, pochodzących z natury, a to dlatego, że nie jesteśmy w stanie pozyskać naturalnych olejków z niektórych kwiatów, bo na przykład nie

mają tyle substancji, żeby ten zapach się utrzymał. Wtedy korzystam z naturalnych syntetyków. Na początku chciałam robić super hipoalergiczne kosmetyki, ale one w ogóle nie pachniały (śmiech)! Niech inni idą drogą bezzapachową, my idziemy drogą zapachów.

rozmowa

Czy odejście mamy zmieniło Twoje priorytety? - Mama była osobą majętną, zwracała uwagę na strój, na modę, ale mogłam ją pochować tylko w jednych spodniach, jednych butach; nie mogła ze sobą zabrać nic. Chociaż nie do końca, bo do trumny wsadziłam jej Chanel 5, paczkę lubianych czekoladek, książkę o sułtance Sulejman, ukochaną Kadarkę. Facet w tym zakładzie patrzył na mnie jak na wariatkę! Przyszła baba z reklamówką i wpycha rzeczy do trumny. Nic mnie to nie obchodziło, ja chciałam się z nią pożegnać, a że jestem osobą ekspresyjną, ekstrawertykiem, to pożegnałam się tak. Śmierć mamy była tąpnięciem i teraz wiem, że te przyziemne sprawy nie są nic warte. Co zarobimy, wydajemy na podróże. Ja nie chcę się nachapać, nie spadło mi to z nieba, nikt mi niczego nie dał, sama to zbudowałam od początku. Nie kupiłam działającej już firmy, a bywają i tacy, sami dostajemy propozycje kupna La-Le.

Czy dobre, naturalne kosmetyki muszą być drogie? - My mamy niskie ceny, ale nie oszukujemy klientów, nie staramy się z 1kg masła shea ukręcić 100 kremów. Nie muszę płacić za wynajem lokalu, bo mamy własny, a ja i Maciek jesteśmy tanią siłą roboczą. Szukam relatywnie tańszych laboratoriów w kraju i za granicą, dzięki temu mogę mieć niskie ceny, bez szkody na jakości produktów. Lubię współpracować ze stałymi dostawcami, budować długotrwałe relacje - to też wpływa korzystnie na ceny. Pracuję tylko z polskimi kontrahentami, mam do nich zaufanie, no i pełną dokumentację, a to daje mi poczucie bezpieczeństwa. Opakowania również mamy polskie, głównie szklane, a te które mamy z plastiku można do nas odesłać, bo współpracujemy z firmą, która je dla nas recyklinguje. Szklane opakowania odpowiednio sterylizujemy i możemy je ponownie użyć.

79


rozmowa Nie jest łatwo być małym producentem? - Ja malutka muszę się pilnować, bo do mnie mogą przyjść na kontrolę w każdej chwili. Interpretacja przepisów dyrektywy unijnej w kosmetykach, w każdym kraju jest inna - jak się możesz domyślać w Polsce najłatwiej nie jest. Cieszę się, że Sanepid znalazł się na mojej drodze życia, bo te panie bardzo mi pomogły! Przed pierwszą kontrolą nie spałam przez tydzień, teraz jak czegoś nie wiem, jak się waham - od razu dzwonię do nich, do źródła. Zresztą w 2019 roku nasza firma została zarejestrowana pod pierwszym numerem, jako producent wytwarzający produkty kosmetyczne w województwie małopolskim. To są właśnie te pozostałości korporacji we mnie, na wszystko musi być papier. Jaka była reakcja innych producentów, kiedy pojawiliście się na rynku? - Myślę że koledzy po fachu już się do nas przyzwyczaili, ale na początku łatwo nie było, bo u nas się dużo działo, na imprezach były do nas kolejki. Spotkaliśmy się z falą hejtu, a dotyczyła ona rzekomego braku dokumentacji. Można mi wiele zarzucić, ale nie tego, że nie mam dokumentów (śmiech). Ja jestem przepisowa, tego się nauczyłam pracując w korporacjach i dobrze mi z tym! A jak ta branża wygląda od środka? - Nazwałabym to zdrową konkurencją. Oczywiście są różne kasty, jedni się przyjaźnią, inni nie. Mobilizujemy się wzajemnie, inspirujemy. Moim guru w branży jest Asia z Iossi, czyli właśnie dziewczyna z branży; zresztą bardzo często nasze marki spoty-

80

kają się na różnych targach. Fajny człowiek z ogromną wiedzą i doświadczeniem.

moje kosmetyki. Mają mieć krótkie, przejrzyste składy i mają działać.

Mówi się teraz, że aby nie wypaść z rynku, trzeba produkować choćby kilka kosmetyków naturalnych. - Kosmetyki naturalne jeszcze niedawno były niszą, używała ich garstka osób, nazywano ich wtedy freakami. Teraz są bardzo popularne i niezwykle modne. Na targach spotykamy mnóstwo osób, które świetnie orientują się w temacie, są bardzo świadomi, zaciekawieni procesem produkcji, tym skąd pozyskujemy składniki. Oczywiście nie każdy kosmetyk naturalny jest naturalny. Jest dużo osób, które nie mają bladego pojęcia o tych wyrobach, jedynie ślepo podążają za modą, więc są i tacy producenci, którzy tą niewiedzę wykorzystują. Targów jest sporo, w trakcie sezonu jest ich około 30, co roku coraz więcej, bo jest ogromne zapotrzebowanie na takie imprezy i to nie tylko w dużych miastach.

Czy łatwo pracuje się w domu, do tego z życiowym partnerem? - Teraz wszystko jest na wariackich papierach. Właśnie jesteśmy na etapie przeprowadzki, jest straszny bałagan, wszystko jest pomieszane: dom z pracą, praca z domem. W pracowni brakuje miejsca, więc cześć naszego salonu zajmują kartony. Docelowo będziemy żyć na piętrze, a pracownia będzie na parterze. To trudny czas dla mnie, bo sprzątam pamiątki po mojej mamie. Moja mama była zbieraczem, miała mnóstwo bibelotów, kochała pchle targi, trudno się z niektórymi rzeczami pożegnać. Maciek i ja, to związek lwa z bykiem, związek bardzo dynamiczny, ciągle się spieramy! Ja jestem tą, która trzyma kasę, bo Maciek uwielbia wydawać pieniądze - głównie na buty! To fenomen, bo ten gość, ma więcej butów niż ja (śmiech). Ma niesamowitą pamięć, wszystko go ciekawi. Jego nową pasja jest tenis i choć dopiero zaczął, świetnie mu idzie! Ma też całą rzeszę fanek! Ma swoje stałe klientki, które specjalnie dla niego przychodzą na targi kosmetyczne!

Skąd wiedza o kosmetykach? Dochodziłaś do receptur sama? Metodą prób i błędów? - Skończyłam studia podyplomowe z chemii kosmetycznej. To tam wróciłam do podstaw chemii organicznej, uczyłam się co to jest emolient, humektant emulgator, uczyłam się o procesach chemicznych bez tego ani rusz! Nasze składy są bardzo, bardzo proste, ograniczone do absolutnego minimum. Jeden krem ma jeden składnik aktywny. Widzisz, czasem jest tak, że składniki chemiczne i biochemiczne mogę się wzajemnie wykluczać i na przykład w kremie masz 4 składniki aktywne, ale żaden nie działa. Ja jestem konkretna i takie też są

Jacy ludzie teraz są przy Tobie? - Otaczam się mężczyznami, albo kobietami z jajami. Dziewczyny, które z nami są, to heroski! Po tragedii, która mnie spotkała, nagle okazało się, że ściągam do siebie ludzi, których los również nie oszczędzał. W naszym zespole niemal wszystkie dziewczyny są mamami dzieci z problemami, albo mają problemy własne, rodzinne.To są moje bohaterki. Wspaniałe kobiety, niesamowite matki, w pełni oddane swojej rodzinie. Ta


włosy: Tomsz Marut / Barbara Książek / Klaudia Matysiak stylizacja: Wojciech Skulski mua: Barbara Rębiś foto: Łukasz Sokół modelki: Luiza Osam-Gyaabin,Martyna Klich,Anna Stańczyk

Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl


rozmowa

- nierzadko bardzo bogatych, kochających luksus, kosmetyki i nowinki. To jest świetny rynek, tylko do tego trzeba podejść mądrze, trzeba się przeformatować i nie chodzi tu o składy, ale właśnie też o zapachy. Zupełnie inne, ciężkie, korzenne, takie do których my nie jesteśmy przyzwyczajeni - myślę, że z lawendą nie podbiłabym Dubaju. Żeby się wstrzelić w nowy rynek, trzeba najpierw dobrze go poznać, jego kulturę, zapotrzebowanie i oczywiście zapachy.

firma, to terapia, nie tylko dla mnie. La-Le, to dla nas miejsce spotkań, gdzie pomagamy nie tylko klientom, ale także sobie samym; to taka trochę terapia grupowa. Stanowimy bandę szalonych, bardzo silnych bab. Mamy różne osobowości, często inne zdanie, to wybuchowa mieszanka! Bardzo im ufam i nie wyobrażam sobie, jakby to wszystko bez nich wyglądało. Te nasze wyjazdy na targi traktuję zazwyczaj jako pretekst, żeby pojechać z nimi z dala od naszych domów, zmartwień, obowiązków. Chcę, żeby to był czas w którym pomyślą jedynie o sobie. Idziemy wtedy na fajną kolację, do kina, teatru, spa. Przy niepełnosprawnych dzieciach i innych codziennych problemach, to luksus. Każdego dnia dziękuję Bogu, że moje dzieci są zdrowe. Mam trzech wspaniałych synów. Teraz otaczam się takimi ludźmi, na których naprawdę mogę liczyć. Przyznam, że choroba mamy przesiała wiele znajomości. Kiedy stanęłam na nogi, kiedy firma zaczęła dobrze prosperować, część z tych znajomych wróciła, ale ja już miałam do tego odpowiedni dystans. Za sukcesem La-Le stoi cały zespół, który dla mnie jest rodziną. Jak powstają nowe kosmetyki? - Receptury powstają najczęściej pod prysznicem - wypadam spod niego, notuję, potem siadamy nad tym wspólnie i się zastanawiamy. Ja sobie coś wymyślę, a potem trzeba kombinować. Kiedy produkuję, myślę o mojej mamie. Ona ciągle jest przy mnie obecna. Myślę, czy by jej się podobało, jak by zareagowała. Ona, jak anioł, gdzieś nade mną krąży, gdzieś tam czuwa i ja czuję tą obecność - ciągle tu jest i ma nad tym swoją pieczę.Gdyby słuchała lekarzy, ciągle byłaby przy mnie. Z któregoś produktu jesteś najbardziej dumna? - Najbardziej dumna jestem z kremu ONKO, on został stworzony po to, by pomagać

82

ludziom po chemioterapii i radioterapii. Wzruszam się, kiedy dostaję wiadomości, że komuś ulżył w cierpieniu; chciałabym go rozdać każdemu, kto go potrzebuje. Większą przyjemność sprawia mi robienie kosmetyków uzdrawiających niż upiększających. Trzeba ludziom pomagać, bo dobro wraca. La-Le powstało z myślą o pomocy i właśnie w tym upatruję nasz sukces. Ja lubię ludziom pomagać, dlatego też jestem pewna, że seria ONKO będzie się rozrastać. Myślałaś o współpracy z fundacjami? - Uderzyłam do czterech fundacji, dwóch dużych i dwóch mniejszych. Zupełnie mnie olały. Chciałam im oddać złotówkę ze sprzedaży każdego kremu Onko. Spotkałam się z murem i brakiem chęci współpracy; z ludźmi, dla których temat raka jest obcy i mówią o tym wprost. Dzisiaj przeszła mi przez głowę taka myśl, żeby stworzyć fundację i pomagać, objąć współpracą dwie, trzy osoby i realnie im pomóc. Czy w jakiś sposób zmieniło się Twoje postrzeganie urody, odkąd zaczęłaś produkować kosmetyki? - Starzejemy się i to normalne, tych procesów nie zatrzymamy, czasu nie oszukamy. Kiedy Panie pytają mnie co mam na zmarszczki - odpowiadam, że mam Photoshopa. Mamy problem z tym, żeby się starzeć z godnością. Kobiety często stosują bardzo bolesne, ekstremalne środki, żeby tę młodość zatrzymać; nie potrafią się pogodzić z mijającym czasem. Ja mam to szczęście, że od liceum wyglądam tak samo! Tak się do tego przyzwyczaiłam, że gdybym była szczuplejsza, to chyba nie umiałabym tego zaakceptować (śmiech). Jakie są Twoje zawodowe marzenia? - Chciałabym znaleźć się na targach w Dubaju. Dzięki Rafałowi Sonikowi zjechałam całe Emiraty Arabskie, znam ten kraj, także od strony kobiet, które tam mieszkają

Jakie są wasze najbliższe plany? - Przygotowujemy się do targów, mamy już zakontraktowane dwie tony masła Shea. W Krakowie czekają nas EKOTYKI (21-22 września); równolegle pracujemy nad nowymi produktami, a będzie ich co najmniej siedem; no i zaczynają się warszawskie EKOCUDA (16-17 listopada). To dla nas bardzo ważna impreza, bardzo wymagająca. Fala ludzi wlewa się o 11 i tak jest do samego końca. Tam przychodzi grupa stałych klientów, czasem już przyjaciół marki, to specyficzny, wymagający rynek. Szybko się nudzą i potrzebują nowych bodźców, nowych produktów. Codziennie obsługujemy też dziesiątki zamówień, zgłaszają się nowe sklepy, które chcą z nami współpracować. Może kiedyś otworzymy jakiś mały stacjonarny sklepik, kto wie. Narazie mamy swoje stałe stanowisko w starym hotelu Cracovia w Forum Dizajnu, taki trochę nasz show room. Natasza, ja czuję, że La-Le już niedługo podbije świat! - Nie czuję się gotowa na to, żeby jeździć na targi poza Polskę; trzeba być przygotowanym, żeby zrobić to dobrze, także ze strony finansowej, bo to nie są tanie rzeczy. Ja muszę mieć wszystko ugruntowane, to musi mieć twarde nogi. Chciałbym poszerzyć linię chemii domowej, to są moje plany. Jak będę mieć silną pozycję, będę oferować szeroki wachlarz produktów, wtedy będę chciała wyjść na zewnątrz. Życie jest tak krótkie, że jak mam wieczorem siedzieć i zastanawiać się nad eksportem, to wolę wziąć syna i psa i iść w pola. Ja zresztą mam problem ze sprzedażą moich produktów, bo to wszystko są moje dzieci - ja kocham jak mam pełne półki (śmiech), ale czuję się jednak spełniona i zadowolona, kiedy się rozchodzą. Niech idą w świat i cieszą ludzi, właśnie o to chodzi, żeby ludzi cieszyły. Rozmawiała ADRIANA GOŁĘBIOWSKA


mysł z y m za pobud

y

Galeria Krakowska, I piętro ul. Pawia 5, 31-154 Kraków tel. 12 628 72 52 restauracja@miyakosushi.pl www.miyakosushi.pl dołącz do nas


fot. facebook/parmairukola

newsy

DZIECI I RYBY WSTĘPU NIE MAJĄ dzieciom do 6. roku życia. Na ich decyzję wpłynęła wizyta rodziny, po której sprzątanie zajęło kilka godzin. Z jednej strony, trudno się dziwić. Brak dzieci w lokalu, to mniej sprzątania, mniej hałasu, mniej problemów, więcej miejsca - same korzyści. Z drugiej swoją decyzją właściciele wywołali burzę w mediach społecznościowych. - Właśnie wprowadziliście selekcję. Szkoda, bo rozumiem, że ze swoją czterolatką zostanę wypro-

szona? Myślę, że warto wierzyć w rodziców. Taki incydent powinno się załatwić na bieżąco z rodzicami, którzy regulują rachunek, a nie karać wszystkich po jednej linii – argumentuje Maria Lisiecka-Pawełczak, radna Platformy Obywatelskiej. Bez względu na to, czy więcej jest zwolenników, czy przeciwników takiej decyzji, jedno jest pewne - Parma i Rukola nie będzie w najbliższym czasie narzekać na brak zainteresowania.

fot. www.atomik vodk a.com

Dziecko też człowiek, tylko działa na trochę innych zasadach - wiadomo nie od dziś. Najmłodsi krzyczą, biegają, bałaganią, nic im nie straszne, żadne miejsce, żadne okoliczności. Zwłaszcza dzisiaj, w czasach bezstresowego wychowania, można im właściwie wszystko. Nie wszystkim to jednak odpowiada. Poznańska restauracja Parma i Rukola Caffe&Ristorante zakazała ostatnio wstępu

WÓDKA PROSTO Z CZARNOBYLA Serial Czarnobyl, zyskał na całym świecie naprawdę ogromną popularność. Niesie to za sobą pewne oczywiste skutki. Po pierwsze, znaczny wzrost zainteresowania katastrofą na Ukrainie; po drugie - swoistą modę na Czarnobyl. Opuszczone tereny elektrowni i pobliskiego miasta są coraz częściej odwiedzane przez turystów, a ciekawostki związane z tragicznym wybuchem - chętnie przyswajane. Po-

84

sunięto się więc o krok dalej i tak powstał „Atomik”. Jest to wódka destylowana z żyta, uprawianego na opuszczonych terenach w Czarnobylu. Pierwsza butelka wódki została potrójnie destylowana, a następnie rozcieńczona do 40% przy użyciu niezanieczyszczonych wód gruntowych, pobranych z warstwy wodonośnej w mieście Czarnobyl, zaledwie 10 kilometrów na południe od nieczynnej już elektrowni jądrowej.

Alkohol poddano rygorystyznym testom na obeność jakichkolwiek substancji promieniujących. Producenci mają nadzieję, że uda im się przekonać konsumentów, że wódka z Czarnobyla może być nieszkodliwa, a tym samym pomóc lokalnym producentom żywności. Czy przyszła pora, by miasto umarłych wróciło do żywch? Wkrótce się okaże…


newsy fot. www.k affeeform.com

KUBEK ZROBIONY ZE ŚMIECI Czym jest miesiąc bez nowinek z królestwa zero waste? No właśnie. Wydaje się, że naukowcy, projektancji, studenci już o niczym innym nie myślą, tylko o nowych pomysłach wprowadzenia świata w nowe, ekologiczne realia. Dzisiaj pod lupę idą kubeczki na wynos - wynalazek, jak wiadomo, konieczny do

przetrwania większości mieszkańców miejskiej dżungi. Dla tych, którym nie wystarcza zamiana jednorazówki na keepcup - Berliński start-up Kaffeeform prezentuje kubki na wynos, zrobione z fusów po kawie. Fusy zbierane są po berlińskich kawiarniach, a następnie przetwarzane na masę z dodatkiem specjalnych klejów.

Kubeczki są podobno wielokrotnego użytku, a wyglądem nie odbiegają od klasycznych opakowań. Wygodnie, modnie, eco-friendly - tak jak lubimy w XXI wieku.

Restauracja Taco Mexicano Kraków , ul. Poselska 20 tel.: 12 421 54 41 www.tacomexicano.pl

MEKSYKAŃSKA LEGENDA W CENTRUM KRAKOWA.... ZAPRASZAMY DO SPRÓBOWANIA NOWYCH DAŃ IDEALNYCH NA CHŁODNE DNI... Choriqueso z salsą blanca o dowolnej ostrości Ognisty Fajitas Monterrey z kurczakiem i grillowaną papryczką jalapeńo A na deser oryginalny meksykański sernik z polewą truskawkowo-pomarańczową

OD PONIEDZIAŁKU DO PIĄTKU W GODZINACH OD 12 DO 18 ZAPRASZAMY NA HAPPY HOURS!

85


WĘCH I SMAK – ZMYSŁY ROZKOSZY Czy samopoczucie jest zależne od tego co jemy? Czy istnieje przepis na idealne kochanie? Co zrobić aby nie przypalić naszego związku? W jaki sposób wpłynąć na związek poprzez kulinaria? Dlaczego Afrodyzjaki? Siła zmysłów jest nieoceniona. Bez nich życie nie miałoby najmniejszego sensu. Jednak nie u każdego z nas zmysł pracuje tak samo. Nasze systemy są dominujące we wzrok, słuch, dotyk, zapach czy też smak. Każdy z nas choć odbiera tak samo to jednak widzi, słyszy, czuje inaczej. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wpływają na nas czynniki zewnętrzne kierujące naszym poczuciem i funkcjonowaniem. Dla przykładu percepcja naszego oka wraz z mózgiem potrafią odebrać tysiące informacji na sekundę, z czego świadomość rejestruje i nazywa tylko kilka. Inaczej jest z nosem i językiem. Ich nie da się oszukać czy pominąć cennych informacji dla umysłu niesionych poprzez węch oraz smak. To właśnie dzięki nim potrafimy wpłynąć na lepsze postrzeganie tego co nas ekscytuje – dobra kuchnia.

86

Jednak u niektórych z nas są to zmysły uśpione i aby je rozbudzić, powinniśmy zdecydowanie zwolnić tempo jedzenia a rozkoszować się każdym jego kęsem. Koncentracja na jedzeniu to nie tylko możliwość interpretacji smaku, ale przede wszystkim odpowiednia dieta dla umysłu. Pamiętaj, że nie tylko jesteś tym co jesz ale też w jaki sposób to robisz. Rozkoszuj się jedzeniem na nowo!

Tempo w dzisiejszym życiu nie jest łaskawe by spędzać czas w beztrosce. Są w nim ważne sektory, które jeśli zaniedbamy, przełożą się negatywnie na jakość naszego życia. Zarówno sen, aktywność fizyczna a przede wszystkim odżywianie warunkują nasze samopoczucie. Sami każdego dnia decydujemy jak będziemy się czuć niestety jednak często zapominamy, od czego to zależy. Pamiętaj, że skłonności do depresji mają ogromny związek ze sposobem odżywiania.

NAKARM NASTRÓJ Często narzekasz na skutki codziennego pędu w pracy, w domu, nadpobudliwość, niepowodzenia, brak czasu dla siebie a w końcu zły nastrój? Czy nie jest tak, że dotyka cię co raz częściej nadmierna nerwowość brak motywacji czy spadek libido?

Nie bez kozery dużo prawdy kryje się w znanym powiedzeniu „powiedz mi co jesz a powiem Ci kim jesteś”. Twórzmy zatem swoją dietę rożważnie, biorąc pod uwagę jej wpływ na nasze poczucie i zachowania. Moje artykuły postarają Ci się w tym pomóc.


Jasne, że NIE! Najlepszym sposobem na wprowadzenie pikanterii i pobudzenie na nowo pożądania jest zgłębianie wiedzy na temat magicznych właściwości poszczególnych składników w kuchni. Lekarstwem z pewnością staną się małe i lekkie porcje wyszukanych dań a bezapelacyjnie substancją czynną, wzniecającą płomień miłości są afrodyzjaki.

WZBUDŹ APETYT NA MIŁOŚĆ Osobiście jestem pasjonatką afrodyzjaków, którymi również wpływam na swój związek. Fakt, mój facet jest królikiem doświadczalnym jednak dostrzegłam, że to co tworzę i w jaki sposób to robię, działa. Na nudę w sypialni nie mogę narzekać. Ponad to czuję się dla niego kimś niezwykle ważnym. Szanuje mnie i wspiera we wszystkim. Wiem co robić, żeby tak było. Dosięgam

apetyt, uwodzę wzrokiem, wprowadzam lekki uśmiech. Topię usta w lampce Prosecco i zapraszam go do stołu. Zapalamy świece i zaczynamy naszą miłosną ucztę. Rozmawiamy. Patrzę z satysfakcją gdyż wiem, że podałam odpowiednie porcje, by tuż po kolacji znaleźć miejsce na miłosny deser. Wyrachowanie zamykam drzwi. Już niebawem śniadanie…

Lubię oblizywać palce, to pobudza zmysły. Zawsze gotuję na oko, tanecznym suwem przemieszczam się po kuchni, odpowiednio dobieram strój, chwytam otwartą dłonią szyję, wolno opuszczając w dół, wyciągam garnek z dolnej szafki na prostych kolanach – to mój teatr – on patrzy... Od czasu do czas daję mu spróbować lub powąchać, stawiając go w obliczu najważniejszego krytyka. Doceniam. Dam mu buziaka, ale nagle skracam czas pocałunku, kierując się do kuchni i zostawiając mu niedosyt. W tle gra muzyka... Zwiększam nieco głośność i dokładam rytmu swojej pracy. W rytm wchodzi również moje ciało. Nucę pod nosem… Właśnie w refren wrzucam kolejną szczyptę chilli, kiedy on podchodzi ja z premedytacją wgryzam się w zielonego szparaga. Wciąż czuję, że wzbudzam w nim

KAROLINA KOWALEWSKA

lifestyle

Spadek libido to problem wielu par, nie tylko u tych z długim stażem. Codzienne problemy, rutyna, życie w biegu oraz najadanie się do syta najczęściej skutecznie zmniejszają ochotę na miłosne figle i igraszki. Czy powinniśmy zatem się z tym pogodzić i uznać to jako normalny stan naszego, codziennego życia?

wiedzą idei wielu znanych w świecie autorytetów kulinarnych. Wciąż zdobywam wiedzę, stale się uczę i dojrzewam w sztuce kulinarnej. Według mnie jest w niej dużo finezji, namiętności, sensualności, a także seksu. Kulinaria to my – razem, gwarantuję. Zgotuj miłość wyjątkową, a obliżesz palce po każdym, wspólnym posiłku – tym motto przekonam Was, że zarówno wspólne przyrządzanie potraw, ich konsumpcja oraz klimat jaki przy tym stworzycie będzie miało kluczowy wpływ na Waszą miłosną relację i stosunek do wspólnego gotowania.

K A R O L I N A K O WA L E W S K A

Uczestniczka finałowej 14. programu MasterChef 7. Jej największym atutem jest zmysłowość oraz inteligencja kulinarna. Ma szczególną orientację w wyważaniu składników i umiejętności w ukazaniu głębi smaku każdej tworzonej potrawy. Zakochana w afrodyzjakach. Kulinarna Afrodyta. Uwodzi nie tylko swoim kobiecym pięknem, ale też wprowadzi każdy żołądek w nieziemskie podniecenie. Prowadzi profil kulinarny Szpilki w Kuchni na Instagramie.

zdjęcia: archiwum autorki

PRZYPRAWA MIŁOŚCI

87


świat whisky

MATEUSZ ZABIEGAJ: KARIERA MARZEŃ?

fot. gromysz.com

Trudno rozmawiać w Polsce o whisky, nie biorąc pod uwagę jego osoby i doświadczenia. Historia objęcia przez niego pierwszej posady ambasadora jednej z największych marek whisky single malt na świecie sprawdziłaby się jako scenariusz filmowy. Zawodowa wolta, której niedawno dokonał, zmieszała, ale i zaintrygowała środowisko. Warto śledzić karierę Mateusza Zabiegaja, bo w szybkim tempie, mimo młodego wieku, rośnie nam w kraju własna, obiecująca kariera świata alkoholi.

88

Pytanie o początek Twojej pierwszej pracy ambasadora padło już pewnie wielokrotnie. Nie może Cię to jednak dziwić, ta narracja się podoba, chcemy i lubimy słuchać takich historii. Dokończ proszę: Pewnego dnia, zmęczony wielodniową pracą za barem, zupełnie przypadkowo, wziąłem zmianę za kolegę… - (śmiech) Myślę, że wszyscy zainteresowani znają już tę historię, powtarzałem ją przecież wielokrotnie i przy wielu okazjach – nie chcę nikogo zanudzić! Ale dokładnie tak było. Maciek, który pracował wtedy ze mną za barem, poprosił mnie o zastępstwo. Był akurat w przerwie pomiędzy wyjazdami na konkursy flairowe, a to był jedyny dzień, kiedy mógł zobaczyć się ze swoją dziewczyną. W pierwszym momencie zagroziłem mu pobiciem, w drugim czymś jeszcze gorszym, ale w trzecim – pomimo ciężkiego maratonu w pracy, około jedenastu dni pod rząd – zgodziłem się. Są takie dni, kiedy wszystko dzieje się dokładnie tak, jak sobie wymarzyłeś. Jestem pewien, że znasz to uczucie. Natychmiast po wejściu do pracy zostałem uraczony przez szefa kuchni, który testował nowego dostawcę mięsa – burgerem, bar był już przygotowany, a pierwsi goście już po kilku minutach usiedli przy

nim, nie na kawę, a do zestawu klasycznych koktajli, o przygotowywaniu których marzy każdy barman. Po przeglądzie Daiquiri, Corpse Reviver w różnych wersjach i Sazerac, przemili państwo podziękowali i wtedy przy barze usiedli oni… Trzech panów, jeden mówiący w tzw. frenglish, tj. mieszance angielskiego i francuskiego, drugi po polsku z wyraźnym czeskim akcentem i trzeci, idealnie mówiący po polsku. Po kilku rundkach koktajli, przy płaceniu, okazało się, że wszyscy panowie pracują w William Grant & Sons, a kilka dni później zaproponowali mi pracę, natomiast jeden z nich – Xavier Padovani – stał się moim mentorem i bliskim kolegą do dzisiaj. Tak po prostu? Musiałeś przecież czymś ich urzec, sprowokować, zatrzymać? Podobno po wizycie w barze, który obsługiwałeś, wyrzucili do kosza listę kolejnych lokali, które mieli zamiar odwiedzić tego wieczoru… - Nie wiedziałem wtedy o tym, ale tak było. Panowie mieli przygotowaną listę barmanów i lokali, które mieli odwiedzić tego wieczoru w poszukiwaniu kandydata na brand ambasadora. Co jednak jest najciekawsze, ani lokalu, w którym pra-

cowałem, ani mnie nie było na tej liście. Wylądowali przy naszym barze, bo byliśmy dość modnym lokalem, wówczas jednym z dosłownie kilku koktajl barów w Warszawie. Po wyjściu z niego lista faktycznie wylądowała w koszu. Co o tym zadecydowało? Chyba pierwsze zamówienie – dwa razy whisky sour i koktajl na ginie. Jako że whisky sour to mój konik, zaproponowałem dwie wersje, oparte na dwóch różnych edycjach Grant’sa i moją wersję Gin Basil Smash, czyli koktajlu autorstwa właśnie, między innymi, Xaviera. Kiedy usiadł przy barze, nie rozpoznałem go, mimo że wiedziałem, kim jest. Koktajl jego autorstwa opisałem jako płaski, lekko nudny, właściwie taki, który udało mi się naprawić… Jak widać, czasami nutka bezczelności może pomóc! Ciekawi mnie wolta, której dokonałeś niedawno w swojej karierze. Porzuciłeś stanowisko ambasadora jednej z najbardziej rozpoznawanych i docenionych na świecie marek whisky i zacząłeś pracować dla szkockiej gorzelni, która nie jest w Polsce szeroko znana. Dlaczego? - To z pewnością była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu, ale była to też decyzja z gatunku tych nie do odrzucenia.


PROSECCO

IS ALWAYS THE ANSWER AND WE HAVE GOT PROSECCO!

ZAPRASZAMY CIĘ DO WYPRÓBOWANIA NASZEJ NOWEJ LINII PIW I WIN


świat whisky

Spełniłem swoje marzenie, pracując dla Glenfiddich i WG&S przez prawie 9 lat i nie sądziłem, że kiedykolwiek będę pracował gdziekolwiek indziej. Ale życie uwielbia być przewrotne… W 2012 roku po raz pierwszy byłem na szkockiej wyspie Islay i miałem okazję wtedy zwiedzić wszystkie destylarnie, które się na niej znajdują, ale to w Bruichladdich zostawiłem serce. Dla równowagi w zamian zabrałem butelkę Bruichladdich Valinche 23YO finiszowaną w beczkach po Chateau La Tour z autografem Allana Logana, ówczesnego szefa przewodników i visitor center, a obecnie managera destylarni. Kiedy odebrałem telefon z zaproszeniem do nowej pracy, nie wiedziałem, co powiedzieć, po prostu poprosiłem o czas do przemyślenia. Zadzwoniłem wtedy do Xaviera i Iana Millar’a, byłego globalnego ambasadora Glenfiddich, a mojego whisky-taty, i poprosiłem obu o radę. Po długich rozmowach i jeszcze dłuższym czasie przemyśleń, nie mogłem zrobić nic innego niż „przeprowadzić się” na Islay i pracować dla destylarni, która jest odpowiedzią na pytanie, co się stanie, kiedy ta dostanie się w ręce „geeków” whisky. Geeków whisky? - Tak! Oryginalny zarząd destylarni, obecny jej zarząd, a także wszyscy jej pracownicy są potwornymi geekami. Whisky to nie tylko ich praca, ale przede wszystkim całe ich życie, hobby, pasja. Podam tylko przykład… Weź do ręki jakąkolwiek butelkę Bruichladdich, z tyłu znajdziesz wypalone laserem ciągi cyfr. Mają format: „xx/xxx”. Potem dzięki nim na stronie Bruichladdich. com będziesz mógł sprawdzić wszystkie informacje dotyczące tego konkretnego rozlania. Tak, wszystkie informacje, czyli liczbę beczek, typ beczek, wiek whisky, a nawet dane, z jakim konkretnie jęczmieniem masz do czynienia… Cały proces powstawania waszej whisky wraz z jej butelkowaniem odbywa się na miejscu w destylarni, na wspomnianej wyspie Islay. Używacie słodu z jęczmienia zakupionego od lokalnych farmerów. Nie barwicie chemią i nie rozcieńczacie alkoholu. To ostatnio modne. - A dla nas po prostu prawdziwe. Destylarnia, choć jej możliwościami produkcyjnymi ciężko komuś zaimponować, jest największym prywatnym pracodawcą na wyspie. Zgodnie z marzeniem naszego wieloletniego master distiller’a Jima McEwana ponad 42% jęczmienia używanego przez nas w ciągu roku pochodzi z Islay. Kiedy

90

panowie przejmowali destylarnię, nikt nie uprawiał na wyspie jęczmienia. Wszystkie nasze whisky są leżakowane i butelkowane wyłącznie na miejscu. Dalej, nie filtrujemy naszego alkoholu, zachowując jego pełny aromat. Nie barwimy go. Często powtarzamy „terroir, people, time”, Francuzi jako terroir rozumieją glebę, na której rośnie winorośl. Dla nas terroir to Islay. Oddając whisky tak blisko beczki, jak tylko jest to możliwe, chcemy pokazać właśnie „terroir, people, time”. Dla nas to coś więcej niż moda i nawet kiedy moda przeminie, Bruichladdich nadal będzie stał tam, gdzie stoi. Bardzo popularne stały się mocno torfowe whisky. Wspominając o waszym różnorodnym portfolio, trudno nie przywołać Octomore. Wywindowaliście w tej odsłonie wskaźnik fenoli odpowiedzialny za „torfowość smaku” na skalę do tej pory nieosiągalną dla żadnej innej gorzelni. Najciekawsze jest to, że ten eksperyment miał nie ujrzeć światła dziennego… - To prawda! Octomore przede wszystkim nie nazywał się Octomore. Po prostu był eksperymentem prowadzonym przez naszego poprzedniego master distillera – Jima McEwana i jego ówczesnego asystenta, a obecnego szefa destylacji, Adama Hannetta. Panowie zastanawiali się, co się stanie, kiedy whisky będzie ekstremalnie torfowa. Nikt wcześniej nie próbował tego zrobić, wszyscy mieli opinię, nikt nie był w stanie przytoczyć faktów. Dlatego powstał ten projekt. Po kilku latach leżakowania okazało się, że whisky przekroczyła oczekiwania wszystkich osób zaangażowanych w ten projekt. I wtedy pojawił się kolejny problem… Jak ją nazwać? Jim McEwan był wielokrotnie nazywany heretykiem świata whisky i jest z tego dumny, ale tak naprawdę, w głębi serca, jest tradycjonalistą. Dlatego właśnie Octomore – żeby uhonorować Jima Brown’a, pierwszego rolnika, który zdecydował się na współpracę z destylarnią i zaczął uprawiać dla nas, na wyspie Islay, jęczmień. Ale też, a może przede wszystkim dlatego, że na jego farmie istniała destylarnia, która została zamknięta w 1839 roku. Jesteś młodą osobą, jednak większość osób z branży alkoholowej, z którymi miałem możliwość rozmawiać, wypowiada się o Tobie jako o znawcy i autorytecie. Czy to duża odpowiedzialność? - Wow! Przede wszystkim jest mi strasznie miło. Poza tym bardzo dziękuję za komplement na temat bycia „młodą osobą”,

zwłaszcza że za kilka miesięcy będę świętował dekadę w świecie whisky. Czy to jest duża odpowiedzialność? Tak, na pewno, ale jednak przede wszystkim ogromna radość, że ludzie chcą ze mną rozmawiać, a ja uwielbiam dzielić się tym, co wiem na ten temat, uwielbiam zarażać ludzi swoją miłością do whisky. Znasz osobiście Szymona Witkowskiego, w tym momencie największego kolekcjonera whisky Grant’s na świecie. Wiesz, że to po degustacji u mnie zaczął szukać Grant’sa 25YO i kolejnych whisky Grant’s, kolejnych, kolejnych… To chyba jest najfajniejsza część tego wszystkiego. Ta jedna, wielka, mocno dysfunkcyjna, ale jednak whisky-rodzina. Odnoszę wrażenie, że dla wielu osób to, co robisz, to praca marzeń. Płacą ci za to, że podróżujesz, pijesz whisky i o niej opowiadasz. Wiele razy zastanawiałem się jednak, czy to nie wizja tabloidowa? Nie czujesz się zmęczony ciągłym życiem na walizkach? - Wiem, że odwołujesz się tutaj do jednego z moich typowych żartów z degustacji, tak że czuję się pokonany swoją własną bronią! Oczywiście, że to wizja po założeniu różowych okularów… Nie potrafię się doliczyć kilometrów spędzonych w trasie w ciągu jednego roku, a co dopiero gdybym chciał zacząć liczyć kilometry, od kiedy pracuję. Pokoje w zaprzyjaźnionych hotelach znam czasami lepiej od własnego mieszkania, zdarzyło mi się też nowemu recepcjoniście wyjaśniać, gdzie znajduje się pralnia. W przedpokoju stoi wiecznie spakowana, przygotowana, rezerwowa walizka – gdyby nagle się okazało, że pilnie muszę gdzieś wyjechać. To trudne, nawet bardzo trudne, ale pozwala mi zajmować się zawodowo swoją pasją. No to już klasycznie na koniec – ostatnio miałeś łzy w oczach, próbując…? Pozostańmy oczywiście w tematyce wiodącej, dla utrudnienia, nie może to być żadna edycja Bruichladdich. - Compass Box „This is not a luxury whisky” – mniej niż pięć tysięcy butelek wydane globalnie, butelkowana w mocy beczki, nie filtrowana, nie barwiona. Dzięki koleżance, która pracuje w ich blending room w Londynie, dostaję od niej czasami małe prezenty… Rozmawiał: SZYMON BIRA Rozszerzoną wersję rozmowy znajdziecie na loungemagazyn.pl



żelazko w kuchni

PIANKA MONTERSKA Z PATELNI I ZUPA GRZYBOWA Z OGNISKA Słyszeliście o żółciaku siarkowym? To grzyb, który wygląda jak resztki… żółtej pianki monterskiej. Rośnie na pniach drzew liściastych i mimo odstręczającego wyglądu jest jadalny (młode owocniki) i całkiem smaczny. Można go panierować albo po prostu smażyć, z dodatkiem masła i przypraw. Niezły jest też siedzuń sosnowy: żółtawy, pomarszczony, wyglądający jak wielka gąbka. Idealny na przykład jako dodatek do jajecznicy. W Polsce jest mnóstwo grzybów jadalnych, a ich nazwy można wymieniać bez końca. Dla własnego bezpieczeństwa warto je zbierać z dobrym znawcą. Najlepiej skupiać się na borowikach, kurkach, kaniach, rydzach, podgrzybkach, opieńkach i gąskach. Ależ to jest uczta! Grzybiarze starej daty twierdzą, że grzybobranie o poranku… jest niezłym żartem. Dziadek mówił, że najlepiej ruszać, gdy słońce jeszcze nie wzejdzie. Gdy weźmiecie sobie jego słowa do serca, lepiej

92

się nie kładźcie spać, bo po co się kłaść, skoro trzeba wcześnie wstawać (haha). Zjedzcie porządne śniadanie, załóżcie kalosze, weźcie kawę do termosu i ruszajcie… Wschód słońca w lesie jest niesamowitym przeżyciem. Drzewa stoją majestatycznie w delikatnej mgle i poświacie: dumne, ciche, spokojne. Gdzieś przemknie zwierzak, gdzieś trzaśnie gałązka, czas zatrzymuje się w miejscu. A później pojawiają się pierwsze promienie słońca i wiecie, że wszystko zaczyna się od nowa: jasność wygrywa z mrokiem, dzień z nocą, a dobro ze złem. Trwacie w tym początku „wszystkiego”, mimo że to „tylko” początek nowego dnia.

Uwielbiam końcówkę lata i początek jesieni. Uczty na pomoście smakują coraz lepiej, słońce odpuszcza, powietrze pachnie żywicą. Przygotowuję proste sałatki, owoce, zabieram książkę i idę nad jezioro. Później robię grzybową. Ożeszkurdewmordę jeża, jak ja nienawidzę obierać nóżek! Mogłabym robić potrawy z samych kapeluszy, ale to byłoby marnotrawstwo. Najlepsza jest zupa grzybowa z kociołka ustawionego nad ogniskiem. To musi być maleńki ogień lub żar. Do środka wrzucamy przeróżne grzyby, a do tego ziemniaki, warzywa, rozmaryn… zresztą, sami zobaczcie. Przepis znajdziecie na sąsiedniej stronie.


żelazko w kuchni

ZUPA GRZYBOWA Z ZIEMNIAKAMI I ROZMARYNEM Tę zupę można zrobić w kociołku nad ogniem, albo w zwykłym garze na kuchence. Jest gęsta, pożywna, ma dużo pora, rozmarynu, masła i oczywiście… grzybów. Ważny element stanowią ziemniaki. W wersji „kociołkowej” dodaję je od razu, bo szybko się rozpadają i ładnie zagęszczają. W wersji zwykłej, robionej na kuchence, gotuję je oddzielnie, ubijam, a dopiero później dodaję do zupy. SKŁADNIKI: • Mały koszyczek przeróżnych grzybów (borowików, maślaków etc.) • 6 dużych ziemniaków • 2 pory • 1 marchewka • 2 pietruszki • 1 seler • 2 cebule • 5 ząbków czosnku • Kilka gałązek świeżego rozmarynu (ja daję 4) • ¼ kostki masła • ½ szklanki białego wina (półsłodkiego)

• 2 listki laurowe, 3 ziela angielskie • Sól, pieprz do smaku (najlepiej świeżo zmielony) P R Z YG OTO WA N I E: W garze nastawiamy wodę, wrzucamy liście laurowe i ziele angielskie. Kroimy dwa pory i dodajemy. Marchewkę, pietruszkę i selera trzeba utrzeć na tarce (duże oczka), a następnie dodać do zupy. Jedną cebulę opalamy nad ogniem i dodajemy. Drugą kroimy w kostkę i razem z pokrojonym czosnkiem podsmażamy na maśle. Po jakimś czasie dodajemy grzyby i smażymy, aż ca-

łość się przyrumieni. Warzywa gotujemy około 20 min., później dodajemy grzyby i całe masło, które nam zostało ze smażenia (oraz to, którego nie wykorzystaliśmy). Dorzucamy 2 gałązki rozmarynu, dolewamy wina, gotujemy całość ok. 40 min. W tym czasie nastawiamy do gotowania 6 ziemniaków w mundurkach. Gdy będą miękkie odcedzamy, obieramy i ubijamy. Na końcu dodajemy je do zupy i dolewamy wody w zależności od tego jaką chcemy mieć konsystencję. Dopiero wtedy doprawiamy całość solą, pieprzem i ulubionymi przyprawami.

93


przetwory dżem marchewkowy, marynowany czosnek | zdjęcia: Małgorzata Augustyniak

PRZETWORY Z POMYSŁEM We wrześniu, a przy dobrej pogodzie aż do końca października, dojrzewają jabłka, gruszki, pigwy i śliwki. To czas powideł, octu i nalewek – będziesz więc potrzebowała większych słojów. Dorzuć też ostatnie warstwy owoców do ratafii.

Właśnie dojrzały rajskie jabłuszka, a owoce jarzębiny są już intensywnie czerwone. Zbierz je, przemroź i nastaw nalewkę lub przesmaż z cukrem i sokiem z cytryny – przyda się późną jesienią do rozgrzewającej herbatki. We wrześniu znajdziesz też żurawinę. Jak tylko się pojawi, możesz zacząć smażyć z niej konfitury – nie ma na co czekać, bo żurawinę zbiera się tylko przez kilka tygodni. Koniec września i październik stoją pod znakiem dyń. Marynuj, smaż z cukrem, gotuj kompoty i pasteryzuj dyniowe purée. To również dobry czas dla buraków, choć oczywiście te masz szansę przetwarzać przez cały rok. W kuchni może się zrobić krwistoczerwona hekatomba, ale zaprawy będą tego warte, więc mimo że aura powoli zaczyna skłaniać raczej do hibernacji pod kocem, nie chowaj swoich przyborów do przetwarzania. Możesz w końcu zlać swoją ratafię. Już raczej nie będzie niczego do dodania, no i po całym lecie przegryzania się owoców pewnie nie będzie już jej niczego brakowało. W listopadzie przetwórcze szaleństwo znacznie przyhamuje, ale to nie znaczy,

94

że nie mamy już nic do zrobienia. To dobry moment na przygotowanie kompotów dyniowych – odstoją swoje w spiżarni i do świąt idealnie się przegryzą z przyprawami korzennymi. Koniec jesieni stoi też pod znakiem orzechów włoskich i laskowych. Tych raczej nie przetwarzamy, ale jeśli masz ich większą ilość, przygotuj z nich granolę: wymieszaj płatki owsiane, siemię lniane, orzechy, pestki dyni i słonecznika, wiórki kokosowe i kilka łyżek miodu. Rozłóż cienką warstwą na blaszce i piecz w piekarniku przez kilkanaście minut, mieszając kilkakrotnie. Kiedy wszystkie składniki porządnie się przyrumienią, granola jest gotowa – idealna do zimowych śniadań z dodatkiem domowych konfitur, które przygotowałaś latem. Grudzień stoi pod znakiem witaminy C. To najlepszy czas na zaopatrzenie się w cytrusy – są po prostu w najniższych cenach. Smaż marmolady i konfitury pomarańczowe, nastaw słoik syropu z mandarynek i koniecznie przygotuj nalewkę cytrynową z imbirem i miodem. To bardzo szybka nalewka – jeśli nastawisz ją na początku grudnia, na święta i sylwestra będzie jak znalazł. Zrób też małpie masło – to dobry moment na przygotowanie pysznych przetworów z ananasem.

Nie składaj jeszcze broni i nastaw słoik z kiszonymi buraczkami. Nie tylko przydają się do świątecznego barszczu, ale też do… picia. Domowe kiszonki bardzo korzystnie wpływają na funkcjonowanie flory bakteryjnej naszych organizmów, a to z kolei jest jednym z filarów odporności. Dlatego trzyj buraki i kiś je w zalewie z czosnkiem, a już po kilku dniach będziesz mogła wypić słodko-kwaśny, mocno burakowy zakwas. W grudniu warto też przygotować kilka słoików marynowanej cebuli. To jedno z warzyw dostępnych przez cały rok i możesz je oczywiście przygotować w każdej chwili, ale w grudniu szczególnie warto odświeżyć zawartość spiżarni – przecież zbliża się karnawał! Tak więc 15 minut poświęcone na marynowanie cebuli w grudniu znacząco podniesie twoje szanse na zostanie królową zakąsek. PAT R Y C J A M A C H A Ł E K

*** Tekst pochodzi z książki Przetwory z pomysłem. 100 prostych przepisów na klasykę i ekstrawagancję w spiżarni, wydanej przez Znak



na koniec

BAGAŻ PODRĘCZNY Mało co mnie tak stresuje, jak pakowanie. Nie zliczę, ile razy w życiu przechodziłam przez ten proces, by u celu podróży odkryć, że połowy potrzebnych rzeczy brak, za to te niepotrzebne ledwo się mieszczą w walizce. Nawet w etapie wczesnej młodości, gdy człowieka ciągnie na samotną górską wędrówkę, przytłaczałam się zbędnymi kilogramami plecaka, który przewyższał mnie o głowę.

HAREL Kr ytyk mody, autorka bloga HARELBLOG.PL

Połowa mojej szafy przemierzała beskidzkie szlaki, by nietknięta wrócić do domu nocnym pociągiem (wraz z wyczerpaną dźwiganiem właścicielką). Ile płacimy za nadbagaż na lotnisku? Swego czasu byłam ekspertką. Nie zdołałam odkryć, dlaczego tak jest, zauważyłam tylko, że nie jestem osamotniona. Pakowanie to klęska na starcie. Nerwy i rozczarowanie. Do ostatnich godzin przed wyjazdem - temat tabu. Lecz nagle, niespodziewanie, zła passa została przerwana. Bo pojawił się taki plan wakacyjny, który naprawdę zbyt dużo miejsca nie uwzględniał. I nie ma, że dopłata, nie ma, że walizka na kółeczkach. Co się nie zmieści, to nie pojedzie. Koniec dyskusji. Postanowiłam skomponować prawdziwą kapsułową garderobę, która będzie mi służyć przez dwa tygodnie i która, w razie potrzeby, będzie dała się szybko wyprać. Na szczęście było lato, a prognozy w miarę optymistyczne, więc wełniany sweter czy ocieplana kurtka mi nie groziły. Pewna dobra dusza, która mi w niedoli miała towarzyszyć, podzieliła się odkryciem fantastycznym. Otóż japońska marka Uniqlo ma w ofercie linię Airism - przewiewne i szybko schnące ubrania, zajmujące bardzo mało miejsca. Tylko czy aby na pewno potrzebuję kolejnych ciuchów, żeby zabrać jak najmniej? Kuszenie podziałało, pocztą przybyły czarny i biały t-shirt, czarna bluza z kapturem i czarne legginsy. Już na etapie odbioru przesyłki coś się nie zgadzało. Bo jej waga sugerowała, że w kopercie nie ma nic oprócz powietrza. Oka-

96

zało się jednak, że wszystko gra i powietrzne słowotwórstwo ma fizyczne uzasadnienie. Gdy dodałam do plecaka dwie sukienki, top na ramiączkach, lekką czarną spódnicę, szorty, bluzkę w paski, kostium kąpielowy, bieliznę, piżamę i japonki, została jeszcze do wypełnienia cała druga połowa. A mówimy o plecaku z liskiem, klasycznym Kankenie, który szwedzkie dzieci od lat siedemdziesiątych noszą do szkoły, a który kilka lat temu podbił serca już wcale nie szwedzkich i wcale nie dzieci na całym świecie. Na sobie zostawiłam czarne dżinsy i białą bawełnianą koszulę, trampki, apaszkę oraz małą torebkę na telefon i dokumenty. Na doczepkę spakowany na płasko w specjalnym etui płaszcz przeciwdeszczowy (tu podziękowania dla kolejnej japońskiej marki, Muji - w ogóle Japonia mnie podczas tej podróży uratowała w pewnym sensie). Kluczem do sukcesu była wąska paleta kolorów, minimum wzorów i kroje tak proste, aby wszystko do siebie w miarę pasowało. Tak, by nosić warstwowo w razie potrzeby. Owszem, trochę poćwiczyłam przed lustrem. Ale popłaciło. Kosmetyczka usatysfakcjonowałaby niejednego „lesswaste’owca”. Szampon w kostce. Do demakijażu jeden wacik wielorazowego użytku. Jeden krem na dzień i na noc. Puder, tusz i szminka, która świetnie się sprawdzała w roli różu. Mały dezodorant, pasta i szczoteczka. Przyznaję, ze względu na ograniczenia samolotowe, krem do opalania kupiłam na miejscu. Przydał się jako krem do ciała

przy okazji. Czy było mi źle? Ani przez chwilę. A ponieważ udało się jeszcze wcisnąć prostownicę, nawet fryzura pozostawała w miarę ogarnięta. Przy tej okazji odkryłam, jak mało kosmetyków potrzebuję. Resztkę pustego miejsca w plecaku wypełniło piętnaście książek, które miałam w planie przeczytać. Oczywiście na Kindle’u, bez którego nie wyobrażam sobie podróży, choć jeszcze parę lat temu upierałam się, że akt czytania musi pachnieć papierem i kropka. Przeczytałam zaledwie cztery (polecam Państwu nowego Houellebecqa - wcale nie jest aż tak smutny, jak mówią), ale może dlatego, że przez większość czasu napawałam się satysfakcją z logistycznego sukcesu. A poważnie: nie spodziewałam się, że przez dwa tygodnie odpocznę od… myślenia o ubraniach. Jakimś cudem codziennie wyglądałam inaczej, w pewnym momencie rozkręciłam się i zaczęłam szukać nowych zastosowań spakowanych przedmiotów (tak, t-shirt Airism może być turbanem, a w szortach od piżamy da się opalać). Wiadomo, byłam na wakacjach, wtedy zawsze jest większy luz z wyglądem. Ale po raz pierwszy w życiu przekonałam się, że naprawdę im mniej ciuchów, tym łatwiej. Czy z doświadczenia skorzystam? Na kolejnych wakacjach na sto procent! P.S. Tekst tym razem bardzo egoistyczny, bo jak już będzie wydrukowany, wyrwę sobie tę kartkę i zachowam na kolejne podróże. Chociaż może i Wam się przyda?




Apartamenty w Śródmieściu

58 785 11 11 hossa.gda.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.