Herbasencja - Wrzesień 2017

Page 1


Stopka redakcyjna Skład i projekt graficzny: Agata Sienkiewicz Ilustracja na okładce: Grandville, J.-J., Les loups ne se mangent pas., z: James Achard, Amédée, Delord, Taxile, Frémy, Arnould, Old Nick (Émile Forgues) „Cent proverbes“. Paryż, Henri Fournier, 1845. Wydawca: Pracownia literacko-artystyczna „Herbatka u Heleny“ Agata Sienkiewicz Piotrowice 1 55-311 Kostomłoty Kontakt: helenachaos@o2.pl Wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw uzyskać zgodę autora. Wszystkie ilustracje zawarte w tej publikacji należą do domeny publicznej i pochodzą ze strony oldbookillustrations.com. „Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl. Możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

2


Marudzenie Helli Co prawda zapowiedziałam, że przyspieszymy tempo, ale przy tym numerze też było trochę więcej pracy, stąd lekkie opóźnienie. Wzięłam sobie do serca głosy na temat braku publicystyki i voila! Jest publicystyka! Zapewni nam ją zaprzyjaźnione Gniazdo Szeptunów, którego prowodyrem i twórcą jest dobrze herbatkowiczom znany Szeptun. Szeptuni będą się z nami dzielić recenzjami książek i komiksów, a może wpadnie nam w ręce i jakiś felieton albo esej na tematy literackie? Czas pokaże. Ogromnie cieszę się na tę współpracę i przy okazji napomknę, że w miesiącu publikacji tego numeru (czyli maj 2020) Gniazdu stuknęły dwa lata! Wszystkiego najlepszego, mnóstwa świetnych tekstów, sukcesywnego rozwoju i tego, co nas wszystkich napędza – aktywnych użytkowników! Jak pewnie widzicie, numer jest dużo skromniejszy od poprzedniego i to już będzie stała tendencja, z małymi wahaniami. Ale patrzę na to pozytywnie: mniej materiału – mniej pracy – szybsza publikacja! Być może przydarzą nam się numery łączone, ale to jeszcze nie teraz.

Zapraszam do lektury! Helena Chaos


Spis treści POEZJA Błażej Jacek Klajza jego mała apokalipsa ..... 7 Marcin Sztelak Dzień czarnego kota ..... 8 Szymon Florczyk brakująca część garderoby ..... 10 Gala Kalemba Bujająca ..... 11 Małgorzata Wójtowicz Ciocia Hela ..... 12 Artur Michał Kibiłda awaria ..... 13 Dorota Czerwińska Siłaczka ..... 14 Drewniak ..... 15


Ewa Kłobuch wołania coraz mniej czy nie widzisz ..... 16 Izabela Trojanowska Perspektywa ..... 17 PROZA Przemek Morawski Evil Ltd. ..... 19 HERBATA SZEPTUNÓW Recenzja: Wolski / Sienicki / Mazur / Spell Rycerz Janek / Kultura Gniewu ..... 31 Recenzja: Stephane Fert Skóra z tysiąca bestii / Timof Comics ..... 33 Recenzja: Ayroles / Guarnido Indyjska włóczęga / Egmont ..... 36


Poezja Słowo od recenzentów „Ten wiersz żyje. Ma kolory, zapach. Nawet smak. Jest chwilą, która trwa. Historią, która toczy się dalej. A wszystko to dzięki temu, że autorka w kończącym wiersz dwuwersie, przechodzi z czasu przeszłego w teraźniejszy. (...)“ Toya - Dorota Czerwińska, drewniak

„Bardzo dobry, rozliczeniowy i gorzki wiersz, o końcu, zapewne nie tylko związku. Dość dług, ale z każdym słowem niezbędnym.(...)“ Marcin Sz - Ewa Kłobuch, wołania coraz mniej czy nie widzisz

„Piękny wiersz, spójny, obrazowy, wypełniony emocjami. Zachęca do kolejnych odczytań i przemyśleń, zostawia niedosyt, jakby było go za mało. Brawo, Autorze!“ MWojtowicz - Izabela Trojanowska, Perspektywa


Błażej Jacek Klajza (BJKlajza)

Urodzony przez przypadek w Częstochowie, a wychowany w mieście Tadeusza Różewicza. Za młodu jak spuszczał wodę to się śmiał . Autor tomików: „Poetica Nervosa“ Serwis literacki 2007 (e book) i Miniatura 2016 (druk) oraz „Rozdarty“ Miniatura 2016.

jego mała apokalipsa wtem rozszczepiła się na molekuły przede mną helisa kwasu dezoksyrybonukleinowego padłem na kolana bijąc pokłony nieistniejącemu jego mała apokalipsa opowiadał bajki o niegrzecznych dziewczętach o rozbłyskach supernowych a w powietrzu było czuć próżnię kosmosu w oczach kwarc w ustach żelazo jego grzechy odcisnęły piętna na moje zabrakło miejsca

7


Marcin Sztelak (Marcin Sz)

Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we Wrocławiu. Interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną. Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około pięć lat temu. Członek Grupy Poetyckiej Wars, uczestnik II Warsztatów Poetyckich Salonu Literackiego w Turowie oraz XVIII Warsztatów Literackich Biura Literackiego we Wrocławiu. Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVII Konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej i VI Ogólnopolskim Konkursie „O Wawrzyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyc-kim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O Kwiat Azalii”, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Zdzisława Morawskiego, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Władysława Sebyły. Wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Lampę Ignacego Łukasiewicza” oraz IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Czarno na biały”, III nagroda w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXI Otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach. W grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „Nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).

8


Dzień czarnego kota Plamy źrenic uparcie wypatrują podróżnych z piątego wymiaru. Gdzieś u zbiegu ulic, tuż przy koślawym horyzoncie. W tym punkcie zbiegają się okoliczności łagodzące wpływ księżyca. Chociaż pływy mają się dobrze, wciąż słychać tętent życia. Co prawda noga za nogą na dziurawej drodze, ale zawsze do przodu. Siłą rzeczy ze zwieszoną głową aby zapobiec wywrotkom. Bo tylko koty spadają zawsze na cztery. Zresztą w tej chwili są zajęte. Kolacją. I roznoszeniem przesądów, pomiędzy klatką numer siedem a trzynaście.

9


Szymon Florczyk (Simon Alexander)

Rocznik 1986, urodziłem się, mieszkam i pracuję w Krakowie. Jak dotąd publikowałem wiersze w magazynach sieciowych (Herbasencja, Nowe Myśli, Pisarze.pl, Obszary Przepisane, Helikopter) i Toposie, Akancie, Odrze, eleWatorze oraz w zbiorze pokonkursowym Taniec do skrzypiącej płyty (TAWA, 2018), wyróżniono mnie w V OKP Erotyk na krechę im. T. Stirmera i w XIII OKP Struna Orficka im. W. Bąka. Próbuję sił również w rysunku i muzyce.

brakująca część garderoby światło rozkłada się na posadzce, tynk osypuje w szarość. zrostami ścian pełznie . . nic w sugestywny deseń. . para butów – otwory na cień, pnący pod żebrowania sufitu; skądś płynie miękkość, głuchota mchu obtulającego mury.

10


Gala Kalemba (Galina)

Rodowita rzeszowianka z kresowymi korzeniami. Od dziecka zafascynowana słowem pisanym. Lubi językowe łamańce i wyrazy z literą r w środku. Debiutowała w 1996 r. w Almanachu poetyckim „Zatrzymać chwilę”, co zaowocowało zapchaniem szuflady mniej lub bardziej radosną twórczością. Obecnie pisanie traktuje jako dobry sposób na pobudzenie szarych komórek. Stale doskonali warsztat, ale jak już się zdążyła przekonać, przejście w młodości infantylizmu, zaimkozy i innych zaraz, nie uodparnia na całe życie.

Bujająca Lubię obserwować, jak bezczelnie wyłapujesz promienie spomiędzy chmur i z gołębnika ciemnych blondów wypuszczasz tresowane championy, by utworzyły zgrabną aureolę. Nie zmylą mnie. Wiem, na różki nakładasz listki laurowe po jednym za każdy mój błąd wychowawczy.

11


Małgorzata Wójtowicz (MWojtowicz)

Autorka tomu poezji „Jeszcze” wydanego przez Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu. Publikowała m.in. na łamach „Mojej Przestrzeni Kultury, w „Babińcu Literackim”, „Śląskiej Strefie Gender”. Jej utwory znajdują się w kilku antologiach, m.in.w „111. Antologii Babińca Literackiego” i „Ogrodowych spotkaniach”.

Ciocia Hela Po raz pierwszy miała umrzeć przed narodzeniem, w cieple oddechu, tam gdzie jedyną świątynią jest ciało, które staje się początkiem i końcem wszystkiego. Nie wypłynęła przez otwarte okno, przespała wojnę pod pierzyną. Potem otworzył się świat, wysypała samotność i oczy nabrały blasku. Kusiła ciałem, a ono głupie spływało potem. Głowa pękała od wizji. Rzeczywistość w stu dwudziestu wersjach kładła się do łóżka obok niej, teściowej i dwóch kruszynek. Bóg nie oszczędził strachu pracowicie wrabianego w koronki ani schizofrenii, która gnała piękną Helę przez ulice, by znieruchomieć na kilka lat nad łóżkiem. Stamtąd przyszedł ostatni oddech.

12


Artur Michał Kibiłda (aklark)

Urodzony w Toruniu w 1972 roku. Laureat XI-ej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O Granitową Strzałę”, X-ej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Refleksy” oraz III-ej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Fotografia“ (Fundacja Otwartych na Twórczość). Publikował w Obszarach Przepisanych oraz w Helikopterze. Mieszka w Krakowie.

awaria poszukujemy szczęścia osobno. nie mówmy więc o tym czego nie ma między nami. jest awaria systemu, dlatego piję wodę i jem zimne. zostawiam cię na pastwę dawców spermy. w parku ciepło rozbiera czyjeś ciało. korpo i porno w jednym. ślina nie kłamie. bez wątpliwości oswaja mnie jak zwierzę. nie wie, że mój obcy język czuje się najpewniej przy tobie, dlatego wracam lekko wcięty. ten wers mi wszedł między wilgoć na brzuchu a twoją bieliznę na haku, który przybił pan marek. on nigdy nie zawodzi.

13


Dorota Czerwińska (szara)

Urodzona pod koniec lat 60 ubiegłego wieku. Nauczyciel i terapeuta. Poezją interesuje się od zawsze. Woli komentować, niż pisać, prowadzić dialog z autorem. Związana z portalami literackimi – nieistniejącymi już Wrzeszczami, Herbatką u Heleny, Ósmym piętrem. Jej wiersze ukazały się w kilku Herbasencjach, Nowych Myślach oraz w ogólnopolskich pismach literackich eleWator i AKANT.

Siłaczka Julietta pcha swój balkonik, za nim garb wielki i nóżki jak nitki się poplątały. Zerka na słońce, lecz oczy już nie chcą przyjmować światła, zdominowały je cienie. Tutaj kruchość jest siłą, a desperacja metodą, by hardą ziemię przetoczyć, póki wciąż żywy Romeo dryfuje w żyłach nabrzmiałych.

14


Drewniak Pamiętam dom rodzinny: z drewna były ściany rozmiękczone wilgocią, gdy szło ku jesieni, kręgosłup mojej babki bardzo długo prosty, a u gęsi wygięty żarem przed świętami. W gąsiorze bulgotało, może i złowrogo, bo zalane maliny nabierały mocy jak głos dziadka, gdy uczył: nie jesteś na dworzu, uciekniesz ze stolicy, będą cię prostować. A mnie przyszło prostować najpierw nogi siostry. Słów na wiatr nie rzucała, miewała wisielczy humor, nastrój i pomysł na drzwi zamykanie. Zawsze była uparta, zbyt harda by klęczeć. Teraz, kiedy próbuję wymienić swój zamek, powracam do tematu wolnej fermentacji.

15


Ewa Kłobuch (Toya)

Rocznik 1982. Mieszkanka niewielkiej wsi niedaleko Ostrzeszowa (woj. wlkp.), niewyobrażająca sobie życia w mieście. Niepoprawna pesymistka, która mimo wszystko, ciągle się uśmiecha. W poezji stawia pierwsze kroki - nieporadnie i bez przekonania, wciąż jeszcze potykając się o własne nogi.

wołania coraz mniej czy nie widzisz od snu do snu coraz płyciej wszystko bez wchodzenia w szczegóły dzień kończy się w zaciśniętych palcach dwa metry od wspólnego parapetu za oknem niż za niżem i pada nawet światło odbite w kroplach bezdźwięcznych i pustych tym rodzajem braku który wypełniając nas po brzegi przelewa się do jutra i kiedy tak spadam z deszczem czuję w sobie skrzydła odrastają tylko czy zdążą dojrzeć do łopotu pierwszych nieśmiałych skojarzeń ze śmiercią by nagle centymetr nad ziemią bezczelnie unieść mój ciężar

16


Izabela Trojanowska (IzaT)

Od urodzenia mieszkam na wsi, na południu kraju, w województwie podkarpackim. Unikam wielkomiejskiego zgiełku, bo cenię ciszę i bliskość przyrody. Z wykształcenia jestem prawnikiem i pracuję w swoim zawodzie. Piszę od niedawna, więc cały czas szukam swojej ścieżki poetyckiej i właściwego sposobu na wyrażenie siebie. Poza poezją najbardziej zajmuje mnie muzyka, która jest ze mną prawie zawsze i wszędzie.

Perspektywa „Był taki młody nie rozumiał że skrzydła są tylko przenośnią trochę wosku i piór i pogarda dla praw grawitacji” Zbigniew Herbert, “Dedal i Ikar”

Mamy coraz lżejszą krew i puste kości. Możemy wbić się w chmury, zmącić ich bajkowe kształty, a one głupie, niczego nieświadome będą sunąć dalej, leniwie niczym ogromne powietrzne ryby, zupełnie jak tysiące lat wstecz. Teraz łatwo mieć stalowe ramiona i mięśnie, które nie znają zmęczenia, nie słabną w locie. Doskonałe ciała nie czują gorąca, mierzymy się więc z ptakiem na szybkość, zwinność, wolność. A świat wciąż jakby słabnie, maleje. Wciska się w nasz kontur. Zabiera sercom powietrze.

17


Proza Słowo od recenzentów „To jest bardzo dobrze napisany tekst - przeczytałem z przyjemnością. Technicznie bez zarzutu. Skojarzenia z solidną prozą amerykańską nasuwają się niejako automatycznie. (...)“ aklark - Przemek Morawski, Evil Ltd.

„Sprawnie napisane opowiadanie z bardzo ciekawym pomysłem, zwłaszcza na początku i w zakończeniu; ogólnie dużo się dzieje. (...)“ Simon Alexander - Przemek Morawski, Evil Ltd.

„(...)Początek dosyć mnie zaintrygował, bo nie wiedziałam, co mnie w tym tekście czeka. Sterylne polskie korpo mało kojarzy się z azjatyckimi demonami (choć jakby popatrzeć bardziej światowo, to nie jest to jakieś niespotykane połączenie). (...)“ Helena Chaos - Przemek Morawski, Evil Ltd.


Przemek Morawski (podstuwak)

Rocznik ‘85. Jego teksty ukazały się m.in. w kwartalniku “ha!art” i magazynie “Histeria”, a także w antologiach: “Nowe Marzy” i “Fantazje Zielonogórskie 7”. Przed Powodzią Tysiąclecia uważał jeszcze, że interpunkcja jest prosta. Obecnie ma inne zdanie.

horror

Evil Ltd. I To była krew. Zwyczajna, w odcieniu ciemnej czerwieni. Żylna. Nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wylewała się z klawiatury komputera Rafała. Pojawiła się między klawiszami „shift” i „b”, po czym przelała na biurko i teraz rozlewała się ospale po blacie, jak herbata, którą Rafał rozlał dziś rano. Pozornie nie było między tymi wydarzeniami niczego wspólnego, jednak paranoiczny umysł mógł doszukać się w nich dowolnych analogii. I niektóre mogłyby nawet być realnymi. Dla Rafała jasne było jedno - pierwszy dzień w pracy nie zaczął się dla niego najlepiej. Wpatrzony w rosnącą plamę siedział bez ruchu. Ktoś przyglądający się mu mógłby pomyśleć, że pracuje. Nie był tutaj jedynym, którego wygląd nasuwał skojarzenia z katatonią. Obszerny openspace zajmowało dwadzieścia osób siedzących przy biurkach ustawionych w czterech rzędach. Rafał zajmował miejsce na końcu drugiego, licząc od wejścia. Po prawej miał okno, przysłonięte roletą do połowy. Po lewej faceta, który grał właśnie w jakąś grę na komórce, pozostając w ciągłej gotowości, by przesunąć wzrok na ekran komputera i na powrót zająć się przerzucaniem danych w arkuszu kalkulacyjnym. Przez okno wpadały promienie wiosennego słońca. Roleta chroniła przed nimi monitory pełne tabel i programów do zarządzania projektami. Marzec w tym roku był wyjątkowo ładny, a pierwszy dzień wiosny spełnił oczekiwania. Wszyscy zerkali ukradkiem za okna, myśląc tylko o tym, by znaleźć się po drugiej stronie. Może dlatego krew na biurku nie przeraziła Rafała tak, jak można by się spodziewać? Sprawiał wrażenie spokojnego. Sięgnął po tekturowe pudełko chusteczek higienicznych, jakie stało na każdym biurku, wyjął kilka z nich i zaczął wycierać blat. Facet po jego lewej nadal grał. Trudno było określić, czy ciągłe wibracje aparatu świadczą o wygranej czy przegranej. Dopiero gdy drzwi biura otworzyły się, przesunął wystudiowanym ruchem telefon pod kuwetę z papierami i zaczął z nienaturalnym pośpiechem wstukiwać liczby w komórki formularza widoczne na ekranie jego komputera.

19


Rafał rozpoznał wchodzącego po krokach. Wystarczyło raz usłyszeć ten charakterystyczny chód, by go zapamiętać. Sprężysty stukot skórzanych obcasów, przełamany nonszalancją, której poziom proporcjonalny jest do zasobności portfela. Marek Biernat przeszedł przez całą salę i stanął przed pracownikami biura. Układ pomieszczenia celowo został zaprojektowany tak, by osoba wchodząca nie była widziana a sama mogła dojrzeć to, co aktualnie wyświetlają ekrany komputerów. To dlatego sprawna umiejętność korzystania z kombinacji klawiszy „Alt + Tab” stawała się jedną z głównych kompetencji, jaką należało jak najszybciej tutaj nabyć. Biernat nie musiał prosić o uwagę. Od razu skupiał ją na sobie. Teraz uśmiechał się w wyuczony sposób, uśmiechem podobnym do tych, jakie możemy znaleźć na okładkach książek motywacyjnych. - Dziś morning będzie krótki – powiedział, wkładając prawą dłoń do kieszeni spodni. Rozpięta marynarka leżała na nim idealnie. Błękitna koszula pod nią pozostawała w lekkim nieładzie, takim, który kosztuje sporo pracy przy sesjach zdjęciowych dla magazynów mody. – Podobają mi się wyniki – kontynuował. Jego głos był słodki. Rafałowi kojarzył się z rośliną wabiącą swym atrakcyjnym wyglądem owady, by później je pożreć. Nie słuchał tego, co tamten mówi. Wciąż ścierał krew z blatu. Ta już przestała sączyć się z klawiatury i Rafał wyrzucał właśnie chusteczkę, którą starł ostatnie zabrudzenia, gdy Biernat stanął nad nim. - Świeża krew na pokładzie! – powiedział życzliwie, kładąc Rafałowi rękę na ramieniu. – Witamy. Rafał ukradkiem zerknął na blat swojego biurka. Nawet jeśli okleina w kolorze ciemnego dębu nie została starta należycie, nie było tego widać. Czarna klawiatura wyglądała jednak jak oblana kawą. Dłoń Rafała mimowolnie powędrowała do skórzanego woreczka, który nosił zawieszony na szyi, jedynego odstępstwa od obowiązującego tutaj dress code, jakby talizman ten miał ochronić go przed wszelkimi nieprzyjemnościami. - Cieszę się, że mogłem dołączyć do zespołu – powiedział wstając, z dłonią wciąż na wystającej spod koszuli zawieszce. Potem oderwał ją od niej i uścisnął rękę prezesa. - My bardziej – odparł Biernat. – Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna. - Oczywiście – zapewnił Rafał. Biernat zaprezentował mu kolejny ze swoich uśmiechów, po czym pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł. Rafał usiadł. Spojrzał na ekran i poczuł, że słabnie. Z krwią sobie poradził. Jest wiosna, wiosną łatwiej radzić sobie z różnymi rzeczami. Ale teraz uścisk w gardle sprawił, że z trudem łapał oddech. Wciąż śledził wzrokiem litery na monitorze. Czy wcisnął je, kiedy czyścił klawiaturę? Było to mało prawdopodobne. Ale czy krew, która z niej wyciekła nie była bardziej niemożliwa? Chyba tak. Litery układały się w jedno zdanie. Tym razem cię dopadnę.

20


II - Podobno podciął sobie żyły. - I nie był to zwykły samobój. - Czyli co? - Słyszałem, że mu odbiło. Znaleźli go gołego. Na podłodze wydrapane były jakieś znaki. Kaśka z haeru mówiła, że… Gdy Rafał pojawił się w kantynie rozmowa umilkła tak szybko, jakby ktoś wcisnął „mute” na pilocie telewizora. Nie patrzyli na niego. Dwóch mężczyzn i kobieta. Jeden z nich rzucił tylko: - Szybko znaleźli kogoś na jego miejsce. - Nie ma ludzi niezastąpionych – dodała ona. Jedli na stojąco. W pojemnikach próżniowych mieli sałatkę z ciecierzycą i słonecznikiem. Wyglądała jak przygotowana w jednej kuchni, ale każde z nich zrobiło ją samo w swojej. Na przyrządzanie własnych posiłków zawsze powinien znaleźć się czas. Nawet jeśli pracujesz po dwanaście godzin. Co innego z bieganiem. Wtedy wystarczy powiedzieć tylko, że tu wiosna, a tobie znów nie udało się pobiegać. Tak, jak zrobił jeden z nich dziś rano. Rafał podszedł do lodówki i zajrzał do środka. Na drzwiach naklejono kartkę z napisem: Zabierz stąd swoje jedzenie, zanim samo wyjdzie. Sentencja podkreślona została czarnobiałym zdjęciem mięsożernej rośliny z filmu „Sklepik z horrorami”. Odszukanie właściwego pojemnika zajęło mu chwilę. W tym czasie pozostali opuścili pomieszczenie. Brudne pojemniki zabrali ze sobą. Nie myli ich. W budynku już od kilku dni szwankowało coś z wodą i teraz w ogóle jej nie było. Słyszał, że kiedy wyszli, znów zaczęli żywiołowo plotkować. Wiedział, o czym mówią. Marcin Lichota. To na jego miejsce został zatrudniony. Jego samobójstwo niecałe dwa tygodnie temu wciąż było żywiołowo komentowane. Nie pamiętał, kto powiedział mu o nim jako pierwszy. Położył pojemnik na stole i wyjął z szuflady widelec. Gdy chciał usiąść, nagły ból głowy sparaliżował jego ciało. Widelec upadł z brzdękiem na kafelki podłogi. Dziś atak powtórzył się już drugi raz. Trwał krócej niż poprzedni. Pulsujący ucisk w okolicy czoła ustępował z wolna. Rafał opadł na krzesło i tkwił tak chwilę, z twarzą schowaną w dłoniach. - Ciężki dzień? – Usłyszał, gdy ból ustał już niemal zupełnie. - Z pewnością nie najlepszy – odparł. Rozmasował czoło i spojrzał na rozmówcę. Przy zmywarce klęczał pracownik techniczny. Obok stała skrzynka z narzędziami. Rafał widział go już wcześniej. Zapomniał jego imienia. Ale teraz zdał sobie sprawę, że to od niego usłyszał o samobójstwie Lichoty. – Rozmawialiśmy już dzisiaj – bardziej stwierdził, niż zapytał. - Pamięta pan. To nie częste tutaj. Pan jest pierwszy dzień. Ja też jestem tu nowy. Pracuję dopiero kilka tygodni. - Ciężko? - Nie narzekam.

21


Mężczyzna wysunął zmywarkę, odkręcił jej osłonę i zaczął grzebać w środku. - Jest wiosna – dodał. – Wiosną wszystko idzie łatwiej. Rafał uśmiechnął się, choć tamten go nie widział. Może facet ma rację? Wystarczy, że będzie robił swoje i wszystko się ułoży. - Nieczystości – powiedział konserwator. - Słucham? - Nieczystości. Zatykają filtr i zmywarka wysiada. Im więcej jest ich już w środku, tym więcej osadza się ich przy kolejnych zmywaniach. Postęp geometryczny. Tak to się chyba nazywa. Rafał nie odpowiedział. Nie bardzo mógł się skupić. Choć ból minął, wciąż nieprzyjemnie ćmiło mu pod czaszką. Otworzył pojemnik i nabrał pierwszy kęs. Przełknął i powąchał zawartość. Risotto nie było zepsute. Wyraźnie czuł zapach suszonych pomidorów, kaparów i duszonej wieprzowiny. Aromat był apetyczny. Z rezerwą nabrał kolejną porcję i skierował widelec do ust. Ryż i sos miały smak nawozu. Smak, jaki czasami można poczuć na wsiach, gdy wiatr zawieje ze strony nawożonych pól. Wstrząsnęły nim torsje. Zerwał się z miejsca i podbiegł do zlewu. Zwymiotował żółcią zmieszaną z krwią. III Kończył pracę o szesnastej. Jednak jeszcze po siedemnastej wciąż siedział w biurze. Wiedział, że nie musi. W końcu to pierwszy dzień. Już od kilku godzin nie miał nic do roboty. Ale siedzieli też inni. Facet obok znów grał na komórce. Reszta przeglądała w Internecie niezablokowane jeszcze strony i tylko kilka osób kończyło zaległe raporty. Rafał czyścił klawiaturę. Zakrzepła krew kruszyła się jak wyschnięte ciastko. Drobne strupy opadały na blat i Rafał zgarniał je ręką do kosza pod biurkiem. Przez na wpół zasłonięte okno wpadały promienie zachodzącego słońca. Pierwszy wiosenny wieczorów wdzięczył się jak dziewczyna na balu maturalnym, które właśnie tego dnia chce się komuś oddać. Choć wszyscy mogli już iść do domu, przedłużali moment wyjścia, odnajdując w tym perwersyjną przyjemność, jak w czasie masochistycznej sesji, gdy chwila spełnienia odwlekana jest do granic bólu. Dopiero gdy za oknem pociemniało, pierwsze osoby zaczęły się przełamywać. Rafał wciąż siedział na swoim miejscu. Wychodzili kolejni. Facet obok schował telefon do kieszeni, wyłączył komputer, poczym opuścił salę, nie żegnając się z nikim. Powoli jedynym światłem w biurze stawała się mętna poświata bijąca z niewyłączonych jeszcze monitorów. Torsje zaatakowały nagle. Zaraz potem pojawił się ucisk, jak przy silnym bólu zatok. Zupełnie, jakby pod czaszkę Rafała ktoś wepchnął tenisową piłkę. Wstał i chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Szedł niczym w pijackim widzie. Przed oczami wirowały mu czarne plamy. Nie od razu odnalazł toaletę. Gdy zwymiotował, czerń całkiem zasnuła mu widok. Po zaschniętych wymiocinach poznał, że musiał stracić przytomność. Ile przeleżał na brudnych kaflach podłogi? Równie dobrze mogło to być kilkadziesiąt minut co kilka godzin. Podniósł się z trudem.

22


Biuro było już puste. Jednak ekrany wszystkich komputerów świeciły się teraz, choć wcześniej większość została wyłączona. Liczby w wyświetlanych na nich tabelach przeskakiwały z jednej komórki na drugą. W raportach pojawiały się kolejne dane. Rafał obserwował to z niedowierzaniem. Nie podszedł do swojego biurka. Stał przy otwartych drzwiach, zauroczony, jak świadkowie makabrycznych wypadków stojący za policyjną taśmą. Z amoku wyrwało go dopiero trzaśnięcie drzwi. Odwrócił się i pociągnął za klamkę. Zamknięte. Powoli zaczął kroczyć w głąb pomieszczenia. Ostrożnie, jakby obawiał się, że budynek w każdej chwili może się zawalić. Każdy dźwięk przyprawiał go o dreszcze. Każdy szmer stawał się nieznośnie głośny. Wyciągnął rękę i wsparł się na jednym z biurek. Było mokre. Dłoń przylepiła się, jakby ktoś oblał blat nektarem z owoców. Krew. Wylewała się spomiędzy klawiszy wszystkich klawiatur. W świetle ekranów nabierała jaśniejszego odcienia. Rafał otarł ze wstrętem ręce o nogawki spodni. Potem zobaczył pętlę. Zwisała zaraz przed nim. Misternie związana z komputerowych kabli. Od myszek. Od zasilania. Poczuł chłód na dłoni. Zupełnie, jakby ktoś ujął go za rękę. Ekrany monitorów zaczęły wyświetlać napis: Myślałeś, że ci się uda? Chłodny ucisk, jaki czuł na ręce stał się mocniejszy, choć wciąż pozostawał delikatny. Przypominał dotyk kobiety ciągnącej do łóżka swojego kochanka. Rafał postąpił krok i wszedł na biurko. Powolnym ruchem, bezwiednym, włożył głowę między sporządzoną z kabli pętlę. Zacisnął ją. Monitory wyświetlały teraz jedno słowo. Skacz. Stanął na krawędzi biurka i zrobił kolejny krok. Krtań eksplodowała falą bólu. Skóra twarzy poczerwieniała. Z wytrzeszczonych oczu powoli zaczęły ściekać łzy. Unosił się tylko kilka centymetrów nad podłogą. Chwycił dłońmi oplątany wokół szyi kabel, ale umocnił tym jedynie uścisk. Słyszał swój płytki oddech. Dobywające się z ust rzężenie. Po brodzie zaczęła ściekać mu ślina. Naczynka oczu popękały, zmieniając kolor białek na postrzępioną czerwień. Nie widział już niczego. Przed oczami falowały mu ciemne plamy, jak po zbyt długim patrzeniu na słońce. W uszach narastał huk. Naraz wszystko urwało się. Jakby ktoś odciął zewnętrzne bodźce. IV Techniczny zapalił papierosa i podał go Rafałowi. Miał na imię Jakub, ten przypomniał sobie teraz. Odruchowo przyjął poczęstunek. Chciał powiedzieć, że nie pali, jednak ból w krtani uniemożliwiał mu wypowiedzenie choćby słowa. I przypomniał o tym, co się stało. Kiedy? Jak długo był nieprzytomny? Jak się uratował? Byli w kantynie. Po kablu pozostał tylko piekący ślad na jego szyi. Rafał nie mógł go zobaczyć. Pod palcami wyczuwał opuchliznę. W końcu włożył papierosa do ust i zaciągnął się. Zaczął kaszleć. Ból w krtani się nasilił. Wrzucił papierosa do szklanki stojącej na stole. Miał jednak wrażenie, że nikotyna uspokoiła go.

23


- Nie powinno cię tutaj być – stwierdził Jakub. – Szczególnie dzisiaj. Rafał spojrzał pytająco. - Dlaczego to zrobiłeś? – spytał techniczny, wskazując na szyję. - To… nie… - Głos Rafała był ochrypły. Ledwo słyszalny. - Rozumiem. Nie musisz nic mówić – odparł tamten. Milczał chwilę. Zapalił kolejnego papierosa, zostawił go jednak dla siebie. Zaciągnął się i odezwał znowu: - Wiesz, co się tutaj dzieje? Rafał nie odpowiedział. - Nie jestem panem złota rączka. Pracuję jako detektyw. Rafał mimowolnie uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. - Detektywem od spraw, powiedzmy, szczególnych. – Żar na końcówce jego papierosa pojaśniał. – Wynajęli mnie rodzice Piotra Kowalczyka. Był tutaj administratorem sieci. Gdy zaczął tu pracę jego stan psychiczny pogorszył się. W końcu trafił do zakładu zamkniętego, a wkrótce po tym popełnił samobójstwo. To niejedyne samobójstwo osób związanych z tym miejscem. Wiesz przecież, że przyjęli cię za człowieka, który podciął sobie żyły w zeszłym tygodniu. Jego rodzice sądzą, że firma jest winna. I mają rację. Zaciągnął się. - Nie wiedzieli jeszcze dlaczego, ale byli pewni, że musiało to mieć związek z jego pracą. Nie od razu trafili do mnie. Ale to ja odkryłem, jak to się stało. Jakub spojrzał na Rafała. - Wpadłeś jak śliwka w gówno, wiesz? – powiedział mu. – Dziś jest pierwszy dzień wiosny. Jedyny dzień, kiedy można ich pokonać. Trzeba było wyjść ze wszystkimi. - Ko… Kogo… Poko… - To nie jest zwykła firma. Choć może nie różni się wiele od innych korporacji. Maksymalizacja zysku. Marek Biernat znalazł sobie tylko ciekawy sposób na jej realizację. Jakub dopalił papierosa i wrzucił go do tej samej szklanki, do której Rafał wcześniej wrzucił swój niedopałek. - Cały wic polega na zaprzęgnięciu do pracy dusz. Brzmi absurdalnie, ale nie jest to takie trudne. Siedzicie tutaj po kilkanaście godzin dziennie, wpatrzeni w te monitory. A przecież to oczy są oknami duszy. Przez okno łatwo wypaść. Biernat raczej sam tego nie wymyślił. Potrzebował pomocy kogoś z tamtej strony. Demona. Jakub przerwał, by sprawdzić, jak Rafał reaguje na informacje, które mu podaje. Po jego rozmówcy trudno było poznać, czy w nie wierzy czy nie. - Kajifa. Azjatycki demon. Jego kult, choć niejawny, był kiedyś popularny wśród nadzorców pól, farbiarni i manufaktur. Wykryłem tu jego obecność. Dusze pracowników muszą trafiać do niego w niewolę. Pętane przez monitory komputerów. Każdego dnia po kawałku. Każdego dnia każdy z was traci tutaj część swojego życia, opuszcza to miejsce tylko ciałem. Umysł zostaje.

24


Wychodzicie stąd bez duszy. Kaijfa zgodził się pewnie, by przez jakiś czas dusze, które dostanie, mogły tu zostać i pracować. Później przypadają jemu. Kowalczyk musiał coś zwietrzyć. - Co… Co chcesz zrobić? – Rafał odezwał się w końcu. Mówił już lżej. - Wypędzę demona. Pierwszy dzień wiosny to najlepszy dzień, by to zrobić. W końcu co roku tego dnia wypędzamy zło. Marzanna to nie żadna zima, która musi odejść. To zasiedziałe zło, którego trzeba się pozbyć. Dlatego topi się ją lub pali. I tutaj trzeba zrobić to samo. - To chy… chyba nie jest pro… ste. Jakub uśmiechnął się. - Nie jest też takie trudne. Jest tylko jedno ale. Brwi Rafała znów powędrowały w górę. - Pianju. Brat Kaifa. Po twarzy Rafała przemknął grymas. Jakub dostrzegł go, nie potrafił go jednak zdefiniować - Nie wyczuwam tu jeszcze jego emanacji, jednak zawsze pojawia się tam, gdzie Kaifa i chce pokrzyżować mu szyki. Bracia się nie lubią, jak pewnie się domyśliłeś. Ale w końcu Pianju się pojawi. - Czemu więc… nie dać im… zwal… czyć się naw… nawzajem? Jakub pokręcił głową. - Nie gasi się ognia ogniem – stwierdził. Wstał i stuknął dłonią w blat. – Dobra, musimy iść. Nie zostało nam wiele czasu. - Nam? - Nie wyjdziesz stąd. Kajifa mnie zna. Wie, że tu jestem. Nikt teraz nie opuści tego budynku. V Jarzeniówka zamigotała ponownie. Nie była to jej zwykła przypadłość. Piwnica wyglądała na nową. Korytarz ciągnął się na wprost, drzwi do pomieszczeń znajdowały się po obu jego stronach i na końcu. Światło słabło i mrugało z nierówną częstotliwością, jakby ktoś w losowych odstępach czasu zmieniał poziom oporu elektrycznego całej instalacji. - Weź to – Jakub podał Rafałowi wypchaną, wojskową torbę. - Co to jest? - Semtex. - Co? - Później ci wyjaśnię. Torba była ciężka. Rafał założył ją na ramię i starał się dorównać kroku detektywowi. Ten w tym czasie wygrzebywał coś z przytroczonej do pasa kabury. Prócz niej, tuż obok, wpięte miał trzy flary i nóż. - Sól – pokazał Rafałowi garść krystalicznych grudek. – Nie tylko na co dzień niszczy ci serce i nerki. Dobrze sprawdza się też na demony. Byli w połowie drogi, gdy mijane przez nich drzwi wypadły z futryny i wbiły się w przeciwległą ścianę.

25


- Zaczyna się – ostrzegł Jakub. Stanęli. Kolejne drzwi wyleciały tuż przed nimi. Z otwartych pomieszczeń zionęły powiewy mroźnego wiatru. Jakub bezgłośnie poruszył ustami, po czym sypnął solą przed siebie i za plecy Rafała. Podmuch przycisnął ich do ściany. Skulili się pod naporem uderzającego powietrza. Detektyw wciąż sypał sól. Mamrotał przy tym niezrozumiałe słowa. Wydawało się to jedynie rozjuszać atakujące ich siły. - Co chcesz zrobić?! – wykrzyczał Rafał, próbując przebić się przez narastający huk. - Na końcu tego korytarza jest serwerownia. Zalejemy ją wodą z kotłowni. Wśród cieni i w gęstniejącym powietrzu Rafałowi zdawało się, że dostrzega kontury twarzy. Po pewnym czasie twarze stały się wyraźniejsze, kiedy byli już niemal u celu. Po kolejnej porcji soli wyodrębniły się w zarysy ludzkich sylwetek, rzucając się z furią na intruzów. Przenikliwe zimno sprawiało, że skóra na odsłoniętych partiach ich ciała zaczęła pękać. Raz po raz wstrząsały nimi mimowolne dreszcze. Jakub zrezygnował z soli, zza pasa wydobył racę i odpalił. Otoczył ich gryzący dym. Temperatura wzrosła. Powiewy ustały. - Święcony wawrzyn – wyjaśnił detektyw. – Powinno wystarczyć, by je odstraszyć. Naparł na drzwi serwerowni. Były zamknięte. - Podaj mi torbę – nakazał. Rafał wykonał polecenie. Jakub pogrzebał w niej chwilę, wydobył ze środka przypominającą kawałek surowej gliny kostkę, z której wystawało kilka kabelków i prosty zapalnik, wyglądający jak wymontowany z kuchennej zapalarki. Oddał torbę Rafałowi i przymocował grudkę do drzwi, na wysokości zamka. - Odsuń się – polecił. Odeszli tylko kilka kroków, gdy nastąpiła eksplozja. Syntetyczny dym zmieszał się z zapachem ziela. Drzwi stanęły przed nimi otworem. Pomieszczenie było spore, w kształcie prostokąta. Pomimo włączonych świateł panował w nim półmrok. Od wejścia ciągnęło się pięć rzędów serwerów, z umieszczonymi nad nimi wiatrakami klimatyzacji. Przypominały szafki ustawiane w szatniach na basenie. Okablowanie niknęło pod podłogą i tylko w niektórych miejscach wystawały jego grube pnącza. - Ładunki w kotłowni już są założone – wyjaśnił Jakub. – Teraz trzeba tylko przebić ścianę i poczekać. Wrzucił racę do środka i odpalił kolejną. Z pomieszczenia dobiegł ich świdrujący uszy ryk, dźwięk podobny do tego, jaki można usłyszeć w rzeźniach. Jakub ruszył do środka. Przed sobą trzymał dymiącą racę. Rafał szedł tuż za nim. Dopiero, gdy weszli, dostrzegli symbole wyrysowane na skrzynkach serwerów. Przypominały chińskie litery. Część wyglądała jak figury z horoskopów. Widziane na zdjęciu lub w jakimś filmie mogłyby wydać się groteskowe. Na ich widok jednak Jakub i Rafał poczuli dreszcz, przebiegający chłodno wzdłuż kręgosłupa.

26


- Szybko – polecił Jakub. – Potrzymaj to i daj torbę! Rafał wziął do ręki racę i oddał mu pakunek. Cały czas trzymał się blisko. Jakub wyciągał z torby grudy podobne do tej, której użył przed wejściem i przyklejał je na wybranym fragmencie ściany na prawo od wejścia. - Skąd wiesz, że to zadziała? – zapytał Rafał. – Skoro wystarczy zniszczyć serwery, nie można ich po prostu wysadzić? - Woda jest święcona – odparł Jakub, nie przerywając pracy. - W kotłowni? - Sam ją święciłem. Mam uprawnienia – dodał po chwili, nie wiadomo, czy poważnie czy w żartach. Jednak nawet, jeśli Jakub żartował, nikt się nie uśmiechnął. Cały czas czuli zbierającą się wokół nich obecność czegoś nieokreślonego. Poczucie to gęstniało w powietrzu, napełniając je aurą wrogości. - Gotowe. Zbierajmy się stąd! – powiedział w końcu Jakub. Ruszyli do wyjścia. Tuż przy drzwiach detektyw padł na podłogę, ściągnięty niewidzialną siłą. Rafał poczuł chłodny dotyk, po czym wyleciał na ścianę, jakby właśnie uderzył w niego samochód. Przed oczami mu poczerniało. Kątem oka dostrzegł, że Jakub podnosi się i wykonuje jakieś gesty. Nie widział dokładnie, bo krew z rozciętego czoła wlała mu się pod powieki. Słyszał tylko niezrozumiałe słowa. Nienaturalny pisk, jakby wielu, niezgranych ze sobą głosów. Stłumione jęki. Potem go zobaczył. Koszula nie leżała na nim już tak dobrze. Naparł na Jakuba, obalając go. Kafle podłogi pękły pod siłą upadku. Marek Biernat był blady. Po jego uśmiechu nie zostało śladu. W otoczonych ciemną obwódką oczach płonął błysk, upodobniając je do błyszczących oczu trupa. Ściskał szyję Jakuba, a wirujące powietrze zdawało się go w tym wspierać. Nagle całym pomieszczeniem wstrząsnął potężny huk. Biernat spojrzał w stronę, z której dobiegał. Jakub potrzebował tylko chwili. Wyjął nóż zza pasa i wbił go w czoło Marka. Ostrze było srebrne. Gdy tylko zagłębiło się w czaszce, wokół rozległ się swąd palonej skóry. Twarz Biernata ścięła się w bolesnym grymasie. Jakub zrzucił go z siebie i zwrócił się do Rafała: - Musimy uciekać. Ładunki w kotłowni wybuchły. Jeśli woda wleje się tutaj, prąd nas zabije! Rafał wstał i otarł krew z twarzy. W serwerowni było prawie ciemno. Wokół Jakuba wirował czarny dym, zwijający się w fantazyjne wzory. Wyglądał, jakby chciał go spętać. - Szybko – krzyknął detektyw. – Uciekaj! Rafał wybiegł na korytarz, zatrzymał się jednak po kilku metrach. Czekał. Kolejna eksplozja nastąpiła chwilę po tym. Chlust wody wlał się do serwerowni wzniecając iskry wyładowań elektrycznych. Jakub starał się biec, ale trzymająca go siła sprawiała, że poruszał się bardzo powoli.

27


Rafał wciąż stał w korytarzu. Zdjął z czyi skórzany woreczek i wydobył z niego metalowy sześcian, nie większy niż kostka do gry. Na jego widok Jakubowi rozszerzyły się oczy. - Lichota! – krzyknął. – Dałem się podejść jak uczniak. Rafał wyrzucił kostkę w kierunku serwerowni. Jakubowi nie udało mu się jej złapać. Gdy wpadła w wodę pojaśniała tak, że było widać, jak opada na podłogę. Potem zaczęła się w nią wżerać, niczym rozżarzony węgiel, przepalający wełniany sweter. Z otworu, który powstał zaczął wydobywać się cień, w wodzie podobny do rozlanego atramentu. Po woli ogarniał otoczenie, przyciągając je do siebie. Pomieszczenie zaczęło przypominać woskowy model, topiący się w ogniu. Woda stanęła w korytarzu, po czym zaczęła się cofać. - Marcin Lichota! – krzyczał Jakub. – Dlatego popełniłeś samobójstwo. Co obiecał ci Pianju? Że odda ci duszę? Głupcze! Z demonami nie ubija się targów. Rafał nie odzywał się. Oglądał wszystko z opętańczą fascynacją. Oglądał, jak serwery kurczą się i zapadają. Jak woda ścieka w powstałą w podłodze dziurę. Jak gęsty cień spowija w końcu Jakuba i Biernata i ciągnie ich w tę samą stronę. Już kiedy nie było widać tam niczego, słyszał jeszcze krzyk detektywa: - Nie ugrasz niczego! Potem nastała cisza, mącona tylko dźwiękiem migotającej co jakiś czas jarzeniówki. Rafał postąpił kilka kroków. Widział teraz pomieszczenie, z którego jeszcze przed chwilą uciekał. Teraz było puste. Nagie ściany niknęły w cieniu. Bez oświetlenia trudno było oszacować, jak duża jest sala. Kostkę, leżącą teraz na betonowej posadzce, Rafał widział jednak dokładnie. Połyskiwała, jakby sama emanowała delikatnym światłem. Podszedł do niej, podniósł i schował do kieszeni. VI Słońce świeciło mu w twarz. Grzał się w nim, jak jaszczurka. Jakby mogło wypalić to, co w tkwiło jego głowie. Siedział na ławce, w parku nieopodal domu. Nie miał już przy sobie kostki. Układ był prosty. Ma zamknąć w niej to, co znajdzie w piwnicach, oddać, a w zamian odzyska część duszy, którą już stracił. Bez której po śmierci stałby się niewolnikiem Kaifa. Wtedy brzmiało to dobrze. Nawet, jeśli musiał zabić swoje ciało i przyjąć nowe. Nie miał wyboru. Teraz siedział na ławce w parku i wciąż odtwarzał w głowie rozmowę, którą tego ranka odbył z lekarzem. Diagnoza była jak wyrok. Rak. - Trudno powiedzieć, ile panu zostało – mówił lekarz, unikając jego wzroku. – Medycyna to nie nauka ścisła. Guz jednak jest w bardzo zaawansowanym stanie. To może być miesiąc, może być rok, ale musi pan być gotowy na najgorsze.

28


Nie podobało mu się to, co słyszał. Nic jednak nie powiedział. W końcu to nie była negocjacja niewygodnej dla niego umowy. Ta została podpisana już wcześniej i za późno było, by doczytać fragmenty napisane małym druczkiem. - Objawy będą nasilać się. Szczególnie bóle głowy, zawroty głowy. Proszę zrezygnować z prowadzenia samochodu. Teraz może to być niebezpieczne. Nie tylko dla pana. Przeniósł wzrok na podłogę i patrzył w nią tępo, jakby we wzorach na terakocie miało leżeć rozwiązanie jego problemów. Czuł się, jak ktoś, komu wytyka się błędy w wykonanej właśnie pracy. - Może pan inaczej odczuwać smak i zapach. Nie rozpoznawać niektórych dźwięków. Nie słuchał już. Czekał, aż wizyta się skończy. Myślał tylko o tym, by wyjść jak najprędzej. Aż w końcu mógł to zrobić. Dzień był słoneczny. Chłodny, marcowy wiatr przypominał jednak, że wiosna dopiero co się zaczęła. Rafał szedł przed siebie, wpatrzony w odradzającą się roślinność. Zapomniał już, że to miało być także jego odrodzenie. W parku, do którego wkrótce doszedł, było już zielono. Usiadł na jednej z ławek i zamarł w bezruchu. Nie myślał o tym, co miało się z nim stać. Myślał o wiosennym słońcu.

29


Herbata Szeptunów

Zaczęło się od pomysłu, marzenia. Pragnąłem zgromadzić grupę znajomych i przyjaciół, utalentowanych i czujących popkulturę - każde na swój unikalny sposób. I chciałem byśmy pisali o książkach, komiksach, filmach i serialach, o wszelakich grach i popkulturowych zjawiskach. Następnie starałem się stworzyć szansę na dzielenie się naszymi spojrzeniami... Potrzebna była wyjątkowa, unikalna i żądna wrażeń społeczność. Nie fani, nie odbiorcy, nie internauci - ale ludzie po prostu lubiący być z nami, poświęcający cenny czas na wizyty w Gnieździe. I wiecie co? Udało się. Gniazdo Szeptunów to drużyna - redaktorzy i wielu współpracowników. Recenzujemy, dzielimy się żartami, tworzymy cykle tematyczne, organizujemy konkursy i rywalizacje. A dzięki wyjątkowej społeczności - czujemy Moc. Wsparcie i feedback to podstawa, a my je otrzymujemy. Działamy na facebooku i na blogu. Teraz zaś otworzyła się przed Gniazdem Szeptunów kolejna szansa - będziemy, „przy herbatce“, na łamach Herbatki u Heleny podrzucać Wam nasze pomysły. Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. https://www.facebook.com/gniazdoszeptunow/ https://gniazdoszeptunow.pl/


Recenzja Wolski / Sienicki / Mazur / Spell - Rycerz Janek / Kultura Gniewu

Ależ jestem rad, żem poznał tak wspaniałego rycerza. Albowiem, przygoda zwalistego, ale zarazem gibkiego, silnego, ale i także delikatnego Janka - napełniła me serce dumą, mą duszę ogniem, mój brzuch bólem (ze śmiechu, co oczywiste). Ale - przede wszystkim - opowieść ta wyzuła mózg mój z czaszki, spaliła go na popiół i wtłoczyła z powrotem. Totalna Miazga mieszczanki, mieszczanie, chłopki i chłopy, mości szlachcianki i szlachcice. No. Już możecie przestać czytać - odpalajcie sklep internetowy na czym tam tylko możecie i kupujcie „Rycerza Janka“, bo nie wiem, jak z nakładem - ale na bank rozchodzi się właśnie (nie liczę tych, którzy już dawno zamówili przed premierą - znając nazwiska autorów). Bie-gu-siem!!! Dla prostych ludzi, takich jak ja, co to na komiksach się niekoniecznie znają, ale potrafią docenić, to i owo - proste zdanie. Ten komiks to pełnoprawna komedia fantasy, błyskotliwie napisana i obłędnie narysowana, bajerancko pokolorowana i - dzięki braku barier i oporów u twórców - nadająca słowu „epickość“ nowego wymiaru. Gdyby Śledziu chciał przenieść bohaterów „Osiedla Swoboda“ w świat fantasy - prawdopodobnie wyglądałoby to dokładnie tak. Hełmy z głów - takiego komiksu żeśmy potrzebowali.

31


Napiszę w ten sposób - to jest tak bardzo mangowe, jak tylko się da. W sensie konceptu na kolejne kadry, w sensie „otwartej głowy“ twórców - którzy musieli się bardzo dobrze bawić podczas procesu twórczego - co widać i co daje się wyczuć. Perfekcyjny humor sytuacyjny, świeżutkie patenty, genialne odniesienia i odwołania. To wszystko tworzy jakość - podczas lektury bawiłem się wyśmienicie, ale jeszcze częściej otwierałem oczy ze zdumienia, mając na myśli kolejne pomysły i sekwencje zdarzeń. I wzdychałem, pod nosem mrucząc: „To nie może być, aż tak dobre!“. Nie znam się na „komiksowie“, nie śledzę zinow, nie bywam na konwentach (wszystko to być może z dopiskiem „póki co“) - po prostu czytam komiksy. Spośród twórców „Rycerza Janka“ znam jeno Jana Mazura (zbieżność imienia, ponoć przypadkowa) - i wiem na co go stać. Ale, po lekturze omawianego komiksu doskonale rozumiem zachwyty przedpremierowe - pisało się wszak o autorskim dream teamie. Cóż. Wszystko się zgadza. Jan Mazur i Robert Sienicki napisali leciutką, ale pełną detali historię, osadzili ją w pasjonującym świecie quasi fantasy, na pierwszy i drugi plan wstawili interesujące i autentycznie dowcipne figury. Zadbali także o odpowiednią ilość zwrotów akcji. Jest honor, niewinność, pradawne bóstwa, demony (?), krew, walka, miecze, zamki i model samolotu oraz kot na drzewku. Się czyta! Skoro o detalach mowa - rysownik - Igor Wolski idzie tym samym tropem. Świat i postacie wyglądają czadowo, umownie, słodko lub głupawo, a humor rysunkowy albo dorównuje temu pisanemu, albo idealnie go uzupełnia, współgrają. Aaa… miałem o detalach. Nie pozbawię Was tej przyjemności - sami wbijcie oczy w poszczególne kadry - znajdziecie olbrzymią ilość ukrytych smaczków, przedmiotów i dobrze znanych stąd i zowąd postaci. No i te obłędne barwy od Tomasza „Spella“ Grądzieli - piękna rzecz, a zabawa światłem - cudna. Wydanie - cacko. Gigantyczny format, w twardej okładce - która bardzo dobrze koresponduje z zawartością, na wstępie wprowadzając klimat komiksu. No - podobało mi się. Szkoda, w sumie, że takie to krótkie, ale ponoć w planach znajdują się kontynuacje. Rozumiem, że już zakupiliście. Tak trzymać! Serdeczne dzięki dla wydawnictwa Kultura Gniewu za sposobność obcowania z tym komiksem. Szczegóły techniczne: https://www.kultura.com.pl/komiks/341/rycerz-janek.html / #Szeptun_XIII

32


Recenzja Stephane Fert - Skóra z tysiąca bestii / Timof Comics

Istnieją komiksy bardzo dobre, piękne, technicznie wysmakowane, mądre i pouczające, zdarzają się również takie, które zaskakują na każdym kroku. A czasami trafiają się takie jak dzieło Stephane Ferta - zaczarowane. W obcowaniu z nimi nie ma znaczenia nic poza tym, że czuć odeń magię, tę niezwykłą moc oddziaływania na czytelnika. Ta siła zabiera nas w głąb historii opowiadanej słowami i obrazami. Chwyta nas i nie puszcza aż do ostatniej stronicy, po drodze (bo to podróż) doświadcza emocjami, daje dotknąć tajemnicy, puszcza oko (bo to, co znane, a przetworzone przez filtr wrażliwości - smakuje najlepiej) i zostawia z ogromem uczuć. Przy okazji okazuje się, że choć (powtórzę) nie ma to znaczenia - dzieło jest i dobre, i pełne piękna, i technicznie wysmakowane, zawiera sporo mądrych rad i obserwacji. A od niespodzianek nie stroni. Komiks idealny? Cóż - ja pokochałem „Skórę z tysiąca bestii“. Pełnym sercem. Chuderlawy chłopiec zagłębia się w mroczny las, w poszukiwaniu księżniczki. Widzieli się już wcześniej i obiecali sobie powtórne spotkanie - ale młodzieniec nie może odnaleźć wybranki. Pojawiają się przerażające bestie oraz czarodziejska wrona… Wiecie pewnie, tak jak i dla mnie jest to oczywiste, że baśni wcale, ale to wcale nie pisze się dla dzieci. To zawoalowane opowieści dla dorosłych, pełne przemocy, mroku, okrucieństwa…

33


Baśnie bowiem, odzwierciedlają rzeczywistość - choć operują bogactwem środków i trików, znanych z pogranicza - z miejsc gdzie nasz świat traci kontury i staje się nadnaturalny. Jest więc komiks Stephane Ferta przewrotną baśnią o poszukiwaniu siebie, o miłości i o igraniu z zasadami. Czerpie pełnymi garściami z tradycji, podań i wierzeń - „Skóra…“ to bardzo swobodna wersja jednej z baśni braci Grimm. Spotkamy w tej opowieści wszystko to, za co lubimy klasyczne baśnie, uśmiechniemy się podczas lektury - bo natkniemy się na znane nam motywy, na stereotypowe postacie. Ale uwaga - to nie jest zwykła baśń. I to - rzecz jasna najlepsze, co mogło nas spotkać. Po pierwsze, autor igra z nami, bawi się nawiązaniami, puszcza oko (powtórzę) - nawet lekko wyśmiewa zasady wprowadzone przez braci Grimm, używa zabawnego, na poły nowoczesnego języka, pozornie nieprzystającego do opowieści. Bohaterowie uciekają z narzuconych ram, buntują się i piszą własną wersję. Ale przez cały ten czas nie próbują niszczyć baśniowego klimatu, nie wędrują w pastisz, w śmieszność. Humor jest tutaj bardzo ważnym elementem, ale zastosowany umiejętnie - po prostu urzeka. Te radosne momenty równoważone są przez umiejętnie zastosowane okrucieństwo i sugestywny mrok. Po drugie - „Skóra…“ to jeden z najbardziej zmysłowych komiksów jakie dane mi było czytać, pięknie ukazujących cielesność, operujących niedopowiedzeniami i poetyką. I oczywiście, ślicznie narysowany. Trudno mi wyrazić to słowami (prawdopodobnie nie da się) - po prostu musicie obejrzeć te strony, doświadczyć tego w jaki sposób autor operuje kształtami, barwami. Nieoczywistość i symbolika to najsilniejszy element narracji. Sekwencja pewnego pocałunku który ma uratować bohatera od „śmierci“ zaczyna się od słów (cytowanych na okładce): Chyba, że zgodzisz się coś mi dać. Oczywiście. Co tylko zechcesz! Bardzo dobrze… Więc to będzie pocałunek. Pocałunek?! Dlaczego?! Ponieważ mam na niego ochotę. A później obcujemy graficznie z czymś, co zostaje przez księżniczkę określone jako „obleśne i słodkie jednocześnie“. Niezwykły pomysł, zachwycające wykonanie. Rysunki to prawdziwe obrazy, sama kreska nosi w sobie niezwykłą elegancję, na którą Stephane Fert nałożył baśniową, nieco dziecięcą stylizację. Za kompozycje kadrów i pomysłowość, autorowi należy się kolejny plus - świetne sekwencje przemieszczania się podziemnymi tunelami - mniam! No i po trzecie - dialogi i język zastosowany w albumie. Wspomniane już, nieco nowoczesne elementy zupełnie nie wybijają z rytmu, nadając opowieści oryginalności i lekkości - w pewien sposób uwypuklają te pozostałe, eleganckie i szykowne. Zabawy słowem, poetyckie opisy, ekspresyjne, silnie pobudzające wyobraźnię - zapewniają wielka satysfakcję. Jak we fragmencie,

43 34


gdy pewna wróżka rzecze: „Mój zamek zbudowany jest z oksymoronów i starych kotłów“. Albo w imieniu księżniczki - „Jeżynki“ (jej ukochany jest z zamiłowania badaczem roślin). Nie wspominając już nawet o cytatach z Boudelaire‘a, czy nagłym przejściu z prozy w lirykę. Wow. I jeszcze jeden cytat - jakże celny, ukazujący kolejną płaszczyznę komiksu. Między innymi przez te słowa, można by zastanawiać się, czy aby autor nie jest kobietą. „Znam mężczyzn. Mogą sobie wyśpiewywać słodycz blond księżniczek całymi dniami... A kiedy noc nadchodzi, marzy im się zasnąć pomiędzy udami pięknej ogrzycy“. „Skóra z tysiąca bestii“ to niezwykła baśń graficzna. Koniecznie musicie ją poznać, nawet jeśli na co dzień zaczytujecie się w historiach innego rodzaju. Podana przystępnie, mądrze i pięknie. Polecamy! Wydanie - miodzio. Gruba okładka, z ozdobnym, perforowanym tytułem, solidny kredowy papier, schludne, eleganckie liternictwo. A jakby mało Wam było ślicznych ilustracji, na końcu dołożono ich jeszcze kilka. Cóż. Zakochałem się i mam nadzieję, że i Was ta miłość ogarnie. Komiks otrzymaliśmy do recenzji od przyjaznego, polskiego wydawnictwa Timof Comics (pozdrawiamy!) Szczegóły techniczne: https://timof.pl/katalog/Skóra+z+tysiąca+bestii/pokaz.html /#Szeptun_XIII

35


Recenzja Ayroles / Guarnido - Indyjska włóczęga / Egmont

To nie jest tak, że moja „komiksiarska“ droga wiodła absolutnie wedle wzorca „najsampierw superhero“ (latami namiętnie czytałem „Yansy“ i „Thorgale“, na równi ze Spideyami), ale fakt - raczej niekoniecznie doceniałem komiks europejski. W ciągu ostatniego pół roku hasło „jak najbardziej różnorodnie“ w odniesieniu do komiksów - jest dla mnie wyznacznikiem. A ukoronowaniem tego procederu była lektura „Indyjskiej włóczęgi“. Zakochałem się w tym albumie i uznajcie to za konkret - musicie go przeczytać i, nade wszystko, musicie go posiadać w swojej kolekcji. Dlaczego „musicie przeczytać“? Bo to kapitalna opowieść, stylizowana (będąca nią w istocie?) na powieść łotrzykowską - czyli totalną, zawadiacką, okraszoną nieskrępowanym humorem przygodówkę. W centrum

3663


- jako głównego aktora - scenarzysta Alain Ayroles umieścił niejakiego Pablosa. A sceną jest życie tego człeka „niepoczciwego“. Tak, tak - Pablos to łgarz, kombinator, łotrzyk, dziecię szczęścia, sługa, wędrowiec, pływak, bogacz… Chciałbym także napisać, że główny bohater ma serce ze złota, ale… No cóż, złoto pełni w tej historii ważną rolę, ale raczej zupełnie inną. Baczcie na powyższe - gdy będziecie raczyć się opowieściami Pablosa. Wydarzenie goni wydarzenie, kolejny zwrot akcji zawstydza poprzednie, a do tego wszystko w konwencji „opowieść w opowieści“ i retrospekcja w retrospekcji. Należy być uważnym - ale scenariusz skomponowano tak, że „płyniemy“ i podziwiamy kolejne strony. Pomimo wszystkiego, czego dowiadujemy się o nim samym - Pablos to złodziej totalny - kradnie także naszą sympatię - ale, jak wiadomo, bardzo często kochamy takich łotrzyków. Historia została napisana jako kontynuacja prawdziwej siedemnastowiecznej powieści (u nas wydanej w roku 1978). Chyba sięgnę po „prequel“. A propos podziwiania kolejnych stron, udzielę Wam odpowiedzi na drugie pytanie, czyli czemu uważam, że „musicie mieć ten album na półce“? Raz - to obłędnie wielki format wydania (24.5x33.2cm), zamknięty w solidnej, grubej i pięknie zdobionej okładce. Dwa - „Indyjska włóczęga“ jest prześlicznie, dowcipnie, brawurowo narysowana przez Juanjo Guarnido (znawcy komiksu wiedzą, kto zacz). Kreska jest drobiazgowa, stylowa, dynamiczna, a postacie łączą w sobie naturalizm i pastisz. Rysownik nie ucieka od okrucieństwa i ukazywania kobiecych wdzięków - to ostatnie jednak z wyczuciem i smakiem. Plus do tego, dostajemy piękne tła i wspaniale pokolorowane pejzaże. Uczta dla oczu - szczególnie na tych gigantycznych stronach. Zachwycające - wiem, że będę wracał do tych rysunków wielokrotnie. Dlatego polecam posiadanie tego albumu we własnej kolekcji. Pora wrócić do włóczęgi - i Wam mocno polecam. Szczegóły techniczne: https://egmont.pl/Indyjska-wloczega,25426960,p.html Dziękujemy wydawnictwu #Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji. /#Szeptun_XIII

37



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.