Herbasencja - Czerwiec 2017

Page 1


Spis treści Marudzenie Helli 3 Poezja

Artur Michał Kibiłda strzępy 5 Marcin Sztelak Kiksy 6 Przepis na wodę w proszku 7 Ewa Kłobuch graj Basziro 8 Małgorzata Wójtowicz czytałam w nocy twoje wiersze 9 Ptasi widnokrąg 10 Szymon Florczyk mała Monet 11 czy tamten mężczyzna czyta twoje wiersze 11 Dorota Czerwińska Chudoba 12 Mariola Grabowska Nie dzisiaj 13

2

Proza

Lucyna Bełtowska Fen 14 Grzegorz Patroń Płytka drukowana z chłopcem w tle 15

Stopka Redakcyjna 19

Herbasencja


Marudzenie Helli Nie zdążyłam z czerwcem na czerwiec, ale może jeszcze zdążę z lipcem na lipiec… Tak mi się przynajmniej marzy. Kiedy składałam ten numer, było dla mnie jasne, że maj 2017, bo z tego czasu pochodzą teksty z obecnego numeru, spędziłam z dala od Herbatki. Poznałam to po tym, że niewiele z publikowanych tu tekstów kojarzyłam. Za wyjątkiem dwóch. Pierwszy z nich to „Płytka drukowana z chłopcem w tle” Grzegorza Patronia. Dosyć klasyczne science fiction eksploracyjne, a jednak z podmuchem świeżości, w postaci tytułowego chłopca, który wyróżnia się spośród ekspedycji, ale nie powiem czym. I myślę, że ile byście nie próbowali, to nie zgadniecie. Opowiadanie nie jest lekkie, ale warte lektury. Ma w sobie to coś, co sprawia, że dwa lata później nadal się je pamięta. Drugi tekst to „Nie dzisiaj” Marioli Grabowskiej. I myślę, że w tym wypadku nie trzeba wiele opowiadać, ani zachęcać. Powiem jedno – jest to zdobywca Srebrnej Łyżeczki 2017. Czyli zdaniem Herbatkowiczów - najlepszy wiersz 2017 roku. To jest taki wiersz o nas wszystkich. Wiersz, który zostaje w czytelniku. We mnie najbardziej utknął wers „Nie mogę tego znieść, mamo.”, który wydaje mi się esencją utworu. Jeśli jeszcze go nie znacie – przeczytajcie i oceńcie sami. A na okładce tym razem ręcznie zdobione kubeczki od Sary Żurakowskiej z Pracowni Artystycznej „Sajo”. Kto mnie zna, wie, że wszędzie można się u mnie na dzieła Sary natknąć, od lodówki po ściany, dlatego i Was zapraszam na jej stronę sajoartpracownia.wixsite.com i na fanpage facebook.com/sajo.pracownia.artystyczna! Zapraszam do lektury! Helena Chaos

Czerwiec 2017

3



Artur Michał Kibiłda (aklark) Urodzony w Toruniu w 1972 roku. Absolwent University of London (kierunek: Metodyka Badań Historycznych). Wyjechał za granicę, aby wyrwać się z bloku, choć tęskni do Krakowa.

strzępy nie mogę trafić do mojego dzieciństwa sprowadzonego do trzech ulic, sklepu i widoku dziadka umierajacego na białaczkę. potem sprowadzono czarny worek. betoniarki poszły w ruch przynosząc nowe ulice i supermarkety. w międzyczasie nauka fizyki z pierwszej ręki; ciężkiej grawitacji skórzanego paska, jeszcze cięższych worków pod oczami matki. doświadczyłem przeprowadzki w dorosłość. prawda powszechna jak zapach naftaliny w kościach. czuć zmęczenie mapy w mojej głowie, która pokazuje gdzie był przystanek. i tego jej nie wybaczę.

betoniarki poszły w ruch przynosząc nowe ulice i supermarkety. w międzyczasie nauka fizyki z pierwszej ręki; ciężkiej grawitacji skórzanego paska

Czerwiec 2017

5


Marcin Sztelak (Marcin Sz) Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we Wrocławiu. Interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną. Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około pięć lat temu. Członek Grupy Poetyckiej Wars, uczestnik II Warsztatów Poetyckich Salonu Literackiego w Turowie oraz XVIII Warsztatów Literackich Biura Literackiego we Wrocławiu. Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVII Konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej i VI Ogólnopolskim Konkursie „O Wawrzyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyc-kim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O Kwiat Azalii”, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Zdzisława Morawskiego, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Władysława Sebyły. Wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Lampę Ignacego Łukasiewicza” oraz IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Czarno na biały”, III nagroda w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXI Otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach. W grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „ Nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).

Kiksy Przysypiam w uspokajającym stukocie klawiatury. A na zewnątrz nieładne prośby uderzają o bruk, krzesząc iskry. Może jednak to tramwaje, zaklęte w przestrzeń conocnie zdychającego miasta. Z nudną pewnością zmartwychwstania. Jałowa reinkarnacja, ziemia mogłaby być równie dobrze płaska. Jak przypalony naleśnik. W końcu i tak pozostanie po nas ledwie kilka garści bajtów, cholernie wirtualny testament. A tramwaje dojadą do złomowisk, gdy miasto przykryje warstwa wyschłych modlitw. Na razie tylko szeleszczą pod nogami, zapowiadając wszystkie ciekawe aspekty zanikania.

6

Herbasencja


Przepis na wodę w proszku Ballada o wojence nucona do poduszki — miłych snów o leju po wybuchu bomby. Zresztą po przebudzeniu też zgliszcza, więc to tylko kwestia pory dnia. Zielono mi — uparcie mruczysz pod nosem, usilnie nie zwracają uwagi na wszechobecną rdzę, chociaż chrzęści pod stopami, zatyka usta. Plując udajesz uśmiech: dzień dobry pani, piękny dzień, bo pod chmurami świeci słońce. Najprawdopodobniej. W końcu czas przepłukać gardło, zalewasz starannie odmierzoną porcję. Orzeźwienie, dreszcze i dobranoc. Śpij w pokoju. Nic innego nie pozostało.

dzień dobry pani, piękny dzień, bo pod chmurami świeci słońce. Najprawdopodobniej.

Czerwiec 2017

7


Ewa Kłobuch (Toya) Rocznik 1982. Mieszkanka niewielkiej wsi niedaleko Ostrzeszowa (woj. wlkp.), niewyobrażająca sobie życia w mieście. Niepoprawna pesymistka, która mimo wszystko, ciągle się uśmiecha. W poezji stawia pierwsze kroki - nieporadnie i bez przekonania, wciąż jeszcze potykając się o własne nogi.

graj Basziro graj nawet jeśli palce nie trafiają już w dźwięki a bomby wybuchają częściej niż brawa oktawa po oktawie pośród salw z nieruchomych ust otwartych jak do śpiewu aż po zmierzch purpurowy i ciężki od znaczeń dla jeszcze jednej łuny na horyzoncie tam gdzie brzmienia mimochodem przenikają przez wymiary i mury burzonych świątyń śpi Bóg

oktawa po oktawie pośród salw z nieruchomych ust otwartych jak do śpiewu

8

Herbasencja


Małgorzata Wójtowicz (MWojtowicz) Urodziła się na Śląsku, w Cieszynie, obecnie mieszka na Podkarpaciu. Debiutowała w „Miesięczniku Literackim”, jej wiersze prezentowano w Polskim Radiu Rzeszów, „Nowych Myślach” i „Babińcu Literackim”. Publikowała też felietony, artykuły i recenzje na łamach „Super Nowości” i kwartalnika dla nauczycieli „W kręgu Mieleckich Humanistów”.

czytałam w nocy twoje wiersze J.K. ból ścinał mi serce, jakbym je jeszcze miała na tę krótką chwilę, na twoją czułość, kiedy ktoś na naszych oczach wymiotuje do miednicy pod szpitalnym łóżkiem i umiera dosłownie, bez przenośni. nigdy nie szukałam Boga, najpierw było go za dużo w drewnianej kołysce, a potem nie mieścił się na cieszyńskich uliczkach, za wąskich na wiarę. szukałam przyjaźni, także w domu parafialnym i dojrzewałam do rozstania. może gdybym umiała oswajać przestrzeń, dotykać zmarszczek, zatrzymałabym na chwilę siebie na brzegu Olzy, do której spływał słowami twój Bóg. usłyszałabym śmierć. bez niej jestem dzisiaj jak poganka.

nigdy nie szukałam Boga, najpierw było go za dużo w drewnianej kołysce, a potem nie mieścił się na cieszyńskich uliczkach

Czerwiec 2017

9


Ptasi widnokrąg Sen przychodzi za późno. W ciemności rosną pisklęta, dźwięk z trudem przebija się przez ścianę. Poranek jest pełen obsesji, natura pośpiesznie usuwa rekwizyty, aż w końcu pozostaje płachta błękitu bez szarego wzoru skrzydeł. Lubię minimalizm, proste kształty, wystarcza mi żarówka zamiast żyrandola, milczenie pożółkłych zdjęć, ale teraz modlę się o ptaki. Niech mnożą się, mieszają horyzonty, wyprężone jak strzały, odprawiają jarmarczne nabożeństwo, aż ich obraz zetnie mnie z nóg. I pozwoli w dłoni uwięzić niepokój.

Poranek jest pełen obsesji, natura pośpiesznie usuwa rekwizyty, aż w końcu pozostaje płachta błękitu bez szarego wzoru skrzydeł.

10

Herbasencja


Szymon Florczyk (Simon Alexander) Rocznik 1986, urodziłem się, mieszkam i pracuję w Krakowie. Jak dotąd publikowałem wiersze w magazynach sieciowych (Herbasencja, Nowe Myśli, Pisarze.pl, Obszary Przepisane, Helikopter) i Toposie oraz w zbiorze pokonkursowym OKP im. W. Iwaniuka 2018 „Taniec do skrzypiącej płyty“; wyróżniony w V OKP „Erotyk na krechę“ im. T. Stirmera i w XIII OKP „Struna Orficka“ im. W. Bąka. Próbuję sił również w muzyce i grafice.

mała Monet łukiem ramienia zakreślasz kontur mojej skroni

czy tamten mężczyzna czyta twoje wiersze i znowu czuję że mi potrzeba wiedzieć czy tamten mężczyzna (tylko nie wypowiadaj imienia) zaczytuje się w twoich wierszach do porannej kawy a na czubku języka mrowi go przekład zapachu na lirykę czy rozmyśla o twoich wierszach wtulony w zagłębienie obojczyka rozplata włosy tak jak wersy a kiedy płaczesz to czy w nich szuka wytrwale odpowiedzi na nigdy nie zadane pytania i gestem skreślone strofy czy by je czytał gdyby nie posiadały twarzy i tylko nawoływały w tę niemożliwie zimną pustkę zwąchując się po najcichszym echu wydobywanym ze sztolni nocy bo w taką właśnie noc chciałbym mieć pewność że tamten mężczyzna czyta ciebie dokładnie jak ja kiedy choć odrobinę mniej zachłannie kocham się z twoim wierszem

Czerwiec 2017

11


Dorota Czerwińska (szara) Mieszkam i pracuję w Warszawie, moje miasto jest dla mnie ważne. Wiersze piszę od dziecka, ale kontakt z innymi twórcami nawiązałam całkiem niedawno, w necie. Tu też wypracowałam własny styl. Spełniam się w utworach zwięzłych, krótkich, wieloznacznych. Uwielbiam bawić się słowami. Mam duży szacunek do Ojczyzny, jestem zaciętym kibicem sportowym. Interesuje mnie każda dyscyplina, w której spełniają się nasi.

Chudoba Białe kości pod krzyżem schowane, nie czekają na panów psie cienie, pająk wplótł się w sieć żółtych firanek, pusto w starym, zziębniętym kościele. W martwym niebie odbija się głucho klucz zgubiony, bo gniazdo zmurszałe. Wyszedł chłop z pochylonej chałupy. Usiadł sam, liczy ślady na trawie.

W martwym niebie odbija się głucho klucz zgubiony, bo gniazdo zmurszałe.

12

Herbasencja


Mariola Grabowska (Ania Ostrowska) Urodziła się na Podlasiu w rodzinie o pochodzeniu ani chłopskim, ani robotniczym, ani inteligenckim - w czasach, gdy było to dość niefortunne. Od trzydziestu lat mieszka w Warszawie. Zawodowo związana z sektorem finansowym. Prywatnie matka dwóch dorosłych synów, sporo czyta, lubi mocną kawę i kolor zielony, nie znosi hałasu. Spontaniczna. Niecierpliwa. Od kiedy w 2007 roku odkryła w sieci portale literackie, stała się Anią Ostrowską. Próbuje sił w różnych formach, ale wyłącznie krótkich. Spektakularnych osiągnięć brak.

Nie dzisiaj Powątpiewałam, kiedy mówiłaś, że stary człowiek nie potrzebuje wiele snu i czeka, wsłuchując się w oddech, nierówny jak zreumatyzowane palce. Pod kołdrą i kocem, a i tak zimno. Majaczą kontury. Szafa, stół, komoda, w pluszowych objęciach ramek utknęli ukochani zmarli. Pomiędzy niedosunięte zasłony wsącza się pierwsze Ojcze nasz. Nie mogę tego znieść, mamo. Z uporem godnym lepszej sprawy, szczerzy się z lustra w łazience siwa ścieżka na przedziałku. Myślę droga i mimowolnie wykrzywiam usta w żałosnym grymasie. Są czasowniki, które nie mają czasu teraźniejszego.

Czerwiec 2017

13


Lucyna Bełtowska (nebbia) Mieszkam w Krakowie, jestem kustoszem muzealnym, przez wiele lat (praktycznie całe dorosłe życie) pracującym w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius. Na swoim koncie mam kilkadziesiąt muzealnych wystaw, krajowych i zagranicznych. Jedna z nich nagrodzona została przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Sybillą“, czyli ważnym wyróżnieniem w świecie kultury. Kilka lat temu „udekorowana“ zostałam Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP, za zasługi w dziedzinie kultury i nauki, a obecnie cieszę się tytułem „Twórca Roku 2018“ przyznanym mi przez Radę Dzielnicy XI Miasta Krakowa.

Fen

miniatura

Lekko i chmurnie stąpam po ścieżce ze splecionych rąk moich sług. Nikt nie wie, że nadchodzę. Jestem niezauważalna, nie: niewidzialna, ale właśnie niezauważalna. To dobrze. Taką chciałam być. Uroda mnie zmęczyła. Teraz mogę wszystko. Unoszę się, lecę i wiem, że zaraz, za moment odzyskam, co mi skradziono. Lekka półprzeźroczystość moich nabrzmiewających piersi jest piękna. Ale tylko na razie. Kiedy nabiorą mocy, zmaterializuję się w wyniosły cumulonimbus capillatus. Wtedy, w błyskach - rozbłyskach ogarniającego mnie szału – białego szkwału, władza i przynależny jej strach na zawsze będą moje. Nie dotarłam do celu. Halny - wiatr katabatyczny - mój wróg? Przyjaciel? Przedwcześnie ściągnął mnie w dół.

Unoszę się, lecę i wiem, że zaraz, za moment odzyskam, co mi skradziono.

14

Herbasencja


Grzegorz Patroń (GaPa) Urodzony w 1975 r. w Krasnymstawie wyznawca Philipa Kindreda Dicka. Adres email: gpgapa@gmail.com

Płytka drukowana z chłopcem w tle

science fiction

Niewielkie stworzenie, przypominające ziemskiego żuka, wytrwale zmierzało w stronę Ricka. Umościło się wygodnie na niewysokim źdźble i zastygło. Mężczyzna obojętnie czekał. Wiedział, co będzie dalej. Po chwili zwierzątko zaczęło się wiercić i spojrzało na niego z w y r z u t e m. Tak to przynajmniej odbierał. Pokręcił głową i skupił się na Annie. Bawił się kosmykami jej łagodnie falujących włosów, boleśnie świadomy, że kobieta nie zdaje sobie z tego sprawy. Skoncentrowana patrzyła na małego, umęczonego chłopca. Gdzieś złamała się gałązka. Twarz chłopca poszarzała i skurczyła się w grymasie bólu. Cierpiał i nikt nie umiał mu pomóc. Anna wstała zrezygnowana. Podeszła do malca, każdym krokiem wzbudzając u niego mgnienia udręki. Delikatnie dotknęła filigranowych pleców, co uspokoiło oddech dziecka. Po chwili chłopiec zaczął okazywać oznaki zniecierpliwienia. Z westchnieniem powróciła. Nieoczekiwanie przemówiła sztucznym, starczym tonem, z celową egzaltacją, bez trudu zapraszając Ricka do zabawy. Oto dobiegali swoich dni i ktoś przeprowadzał z nimi w telewizji śniadaniowej wywiad z pierwszych chwil na nowym globie. – Byliśmy tacy młodzi, pełni nadziei. A pamiętasz „naszego” kapitana? Jak nie mógł się doczekać, kiedy opuścimy pokład? I te dumne przemowy, wygłaszane obojętnym tonem? Jakbyśmy byli hałaśliwymi intruzami, których w końcu może się pozbyć. – A jakże. I gdy okazało się, że planeta jest niezagospodarowana, jak dobrotliwie zaproponował nam za symboliczną opłatę „upgrade”, dzięki czemu zamiast wylądować moglibyśmy kontynuować podróż w nienastręczającej mu problemów postaci. – Och tak, zdumienie nie poruszyło ani jednego mięśnia na jego twarzy, ton wypowiedzi nie zmienił się ani na jotę. To ci kapitan. Przebierał tylko nóżkami, żeby ruszyć w podróż. Ja myślę, że już w pobliżu planety czuł się nieswojo. Na myśl o postawieniu na niej stopy chyba by zemdlał. – Może trzeba było zaproponować. On traci przytomność, wtedy robimy mu „upgrade”, niepotrzebna biologiczna powłoka spala się w atmosferze, na planecie osiada mały lądownik z komputerem, mieszczącym poszatkowaną jaźń. I czeka iks lat na rozwiązanie zagadki. „Naprawdę nie umiem odpowiedzieć, dlaczego nie ma tu obiecanej państwu kolonii”. W co trudno uwierzyć… – Bo gdy statek wyruszył, to ponoć istniała już od trzydziestu lat. Trzy razy tyle, co lot. Musiał wiedzieć. – Ale czemu mielibyśmy narzekać? Przecież to raj, przez duże „r”, nie mniejsze „a” oraz niewiadomego rozmiaru „j”.

Czerwiec 2017

15


– A w istocie, tak. W moim mniemaniu doszło do niefortunnej pomyłki – odparła, naśladując głos kapitana. Roześmieli się szczerze, choć w nieco wymuszony sposób, zatrzymawszy się o ćwierć skurczu przepony od goryczy. Tak dobrze się rozumieli. Czasami żałował, że dziecko nie jest jego. W oddali szumiał las, oświetlany promieniami dwóch słońc. Siedzieli na otaczającym wioskę wale, którego nie wzniosły ludzkie ręce. Po prostu tam był, czekając. Boris, zwany „Łowcą wiecznie w ruchu”, twierdził, że podczas swoich wędrówek odnalazł wiele bliźniaczo podobnych lokalizacji. Cóż za wygodna planeta. Brakowało tylko klucza, wyjaśniającego wszystkie fenomeny. – I prądu – dodał głośno. – Ile byśmy mogli… – Odruchowo spojrzał na chłopca. Gdyby tylko mieli zasilanie… Czekała cała fura urządzeń. Można by było zbadać malca. Z zaawansowanym sprzętem nawet pozbawiony podstawowej wiedzy medycznej człowiek stawał się niemal równy lekarzowi. A wśród kolonistów brakowało wysokiej klasy specjalistów. Byli zwykłymi obywatelami, skuszonymi wizją życia na innej planecie. Gdzie, zgodnie z wysokobudżetowymi reklamami, rozwojem mieli zarządzać światli mężowie, mądrze wykorzystując zdobycze techniki. Zamiast tego zostali wysadzeni z paroma kontenerami sprzętu pośród mchu i paproci, jak zjadliwie mawiali. Okazało się, że nie mają ani jednego generatora, ani jednego ogniwa słonecznego, więc gdy wyczerpały się ostatnie baterie gwałtownie zmienił się ich poziom cywilizacyjnego zaawansowania. Na szczęście niektórzy odkryli w sobie zdumiewający talent w dziedzinach potrzebnych do przetrwania, nawet na tak łagodnym świecie. – Symptomatycznym obrazkiem stopnia naszego rozwoju jest kobieta, kopiąca odwadniający rów przy pomocy obudowy komputerowej. – No i okazało się, że da się wypróżnić bez telefonu w ręku – zawtórowała Anna. Wskazała ręką. Na horyzoncie widać było delikatne migotanie. – Nadchodzą – potwierdził. Zabrała chłopca do wioski. Rick zapadł w leniwą drzemkę. Gdy się przebudził, były już niemal na miejscu. Przezroczyste twory, tylko kątem oka czasem dało się uchwycić zarys olbrzymich cielsk, dźwiganych na czterech potężnych nogach. Przemarszowi towarzyszyło wrażenie ogromnej masy, chociaż istoty nie zostawiały śladów, jakby lewitowały lub ziemia obawiała się ich dotyku. Gdy znieruchomiały trudno było ustalić, gdzie się znajdują, jedynie poruszając głową można było zauważyć mikroskopijne zniekształcenia przestrzeni, które wywoływały. Posiedział jeszcze trochę, próbując wyobrazić sobie dokładny kształt stworzeń, po czym wrócił do pełnej koślawych domków wioski. Jak zwykle zasnął bez problemów pod rozgwieżdżonym niebem, wypełnionym rojem konstelacji, których rozmieszczenie już dawno przestało wyglądać obco. Rejwach był niesamowity. Jeszcze przez chwilę mózg próbował wtłoczyć dźwięki w senną ułudę, jednak poddał się, pozwoliwszy wygrać hałasowi. Zaspany Rick wyjrzał przez okno. Sądząc po położeniu księżyców noc powinna być w pełni rozkwitu, ale przestrzeń wydawała się kipieć od rozgorączkowanych głosów. Na pewno cofnęli się właśnie do słodkich czasów pogańskich rytuałów. Męczące orgie, składanie ofiar, mamrotanie, wspólne lepienie glinianych posążków. Mierzwiąc włosy wyszedł z chatki. Fiesta trwała w najlepsze. Dudniła muzyka, błyskały światła. Mieszkańcy wioski z animuszem tańczyli w stylu dowolnym: ze śmiechem wpadali na siebie, pokrzykując przyjaźnie i poklepując się nawzajem po plecach. Dopiero po chwili do niego dotarło. – Jak, skąd? – zapytał Sandersa. – Czło-wie-ku! – zagrzmiał olbrzym. – Oto patrz, a stanie się elektronarzędzie posłuszne człowiekowi! Postawił na ziemi ciężki, wypełniony sprzętem plecak. Niczym magik zaprezentował wiertarkę. Przewód zasilający przyłożył do zgrubienia łodygi jednego z mięsistych kwiatów, porastających teren wioski. Po chwili osiadł na nim „żuk”. W nieuchwytny sposób wtyczka złączyła się z rośliną.

16

Herbasencja


– Wrrrr – obwieścił Sanders, plując. Nacisnął przycisk, z którego wystrzelił snop iskier. Instynktownie puścił narzędzie, zarechotał szczęśliwy i wielkimi dłońmi rozgonił smugę śmierdzącego dymu. – Trzeba uważać, nie zawsze dobrze działa! Wracamy do gry! – huknął podniecony. W wielkim uniesieniu uściskał z całych sił Ricka. Dobiegł ich dźwięk elektrycznego depilatora i obaj wybuchnęli śmiechem. – Bardziej cywilizowani już być nie możemy! – krzyknął Rick, zdając sobie sprawę, że płacze. Kolonizatorzy odmłodnieli, ich oczy błyszczały. W radosnych pląsach wyciągali z kontenerów martwe do tej pory, niemal już zapomniane urządzenia i gadżety, wsłuchując się w szmer silników, melodyjną pracę kuchenki mikrofalowej. Wirujący bęben pralki automatycznej hipnotyzował. Urodzone na planecie dzieci z szeroko otwartymi ustami obserwowały spektakl. Nigdy nie widziały sztucznego oświetlenia, nie słyszały płynącej z głośników muzyki, prawdziwe zastosowanie prezentowanych mechanizmów miało dla nich moc legend. Serca biły tak mocno, jakby chciały dorównać mocy basów odtwarzanych jednocześnie przebojów. Między roślinami tworzyły się fosforyzujące szlaki, kreśląc fantazyjne wzory. – Zupełnie jak w bajce – szepnął wprost do ucha zachwycony głos. – Co cenniejszych przyrządów na razie nie ruszać! – zarządził Buczkowski, którego jakiś czas temu wybrali na przywódcę wioski. Sam w jednym ręku trzymał elektryczną szczoteczkę do zębów, w drugim mikser kuchenny. Świętowali do rana, jakby bojąc się, że w każdej chwili cud elektryczności może minąć. Z niewyspania dokuczała mu głowa, ale Rick był szczęśliwy. Wesoło migały diody sprzętu. Włączył czajnik elektryczny, z czułością głaszcząc przyjemny w dotyku plastik. Nieoczywiste dźwięki perkusji pradawnego hymnu wypełniły pomieszczenie. Nie zważając na pulsujący ból, pełnym pasji głosem razem z wokalistą Judas Priest śpiewał refren „Exiled”. Co za uczucie! Ktoś krzyczał. Anna! Bez trudu odnalazł ją przy wałach. Przed nią z zaciętym wyrazem twarzy tkwił pełny determinacji Buczkowski. – Chodzi o nas wszystkich. Nie wiemy co się stanie, gdy… Może cały prąd zniknie? – dyszał, gubiąc litery. W ręku dzierżył paralizator. Nie zauważyła broni, albo nie bacząc na to odepchnęła mężczyznę, ale Sanders i inni zagrodzili jej drogę, przekrzykując się nawzajem. – To mój syn! Mój syn! – szlochała. Rick nie potrafił sobie wyobrazić, ile zła i wstydu by zasiano, gdyby w samą porę nie pojawił się Boris. Łowca zazwyczaj krążył poza wioską, cichy, żylasty, sprawny i niezależny. Aż trudno było uwierzyć, że na Ziemi był pracownikiem biurowym, witającym z wbitym w ziemię wzrokiem klientów podrzędnego zakładu wytwarzającego repliki zwierząt domowych. Teraz stał dumny, niemal nagi, z połyskującym ciałem. Przez jego twarz przebiegł znajomy grymas i nagle Rick zdał sobie sprawę, kto jest ojcem dziecka Anny. Łowca odsunął gapiów, podał rękę płaczącej kobiecie, skinął na Ricka i popatrzył wprost w oczy Buczkowskiego, bez słowa zmuszając go do opuszczenia głowy i odsunięcia się. W trójkę przekroczyli kordon mieszkańców. W głębokim cieniu wałów wciąż przebywały niemal niewidoczne stwory. Wydawały się ciasno zbite w grupę, której granicę wyznaczały zbiegające się tutaj, lekko fosforyzujące szlaki. Efekt nie był tak widoczny jak nocą, jednak w swej masie i półmroku wzniesienia zauważalny. Wokół pracowicie unosiły się „żuki”, a w samym centrum… chociaż precyzyjniej ujmując we w n ę t r z u stada, zawieszony nad ziemią, tkwił chłopiec, którego trudno było pomylić z innym dzieciakiem z wioski. Łowca powstrzymał Annę. – Nie widzisz? Jest szczęśliwy – wyrzekł poruszająco miękkim głosem. Rick dopiero wtedy zdał sobie sprawę, czemu rysy chłopca wydawały się odmienione. Malec był spokojny, lekko uśmiechnięty, jakby po raz pierwszy w życiu nic go nie dręczyło.

Czerwiec 2017

17


– Mój syn – powtórzyła Anna. Przyłożyła dłonie do ust, zamknęła oczy. Zamrugała szybko, jakby z nadzieją, że obraz ulegnie zmianie, ale tak się nie stało. – Jak to możliwe? – zapytała Łowcę. Ten wzruszył bezradnie ramionami i spojrzał na Ricka. – Nie wiem, ale… Przecież wydawało nam się, że planeta nie jest „dzika”. Jakbyś urządził dom i na chwilę gdzieś wyskoczył. Wszystko na ciebie czeka, musisz tylko umieć z tego skorzystać. Teorii mogę mieć multum. Proszę bardzo. Jak jesteś dobrym muzykiem, nie zastanawiasz się jak, tylko jaki dźwięk wydobyć. Może byli na tak wielkim poziomie rozwoju, że gdy potrzebowali czegoś, to tak po prostu się działo? Prąd? Oto stworzenie, które generuje energię. Żywy ruchomy reaktor. Za pomocą specjalnie przystosowanych roślin energia dostarczana jest w wymagane miejsce. Żadnych przewodów, maszyn, zanieczyszczania krajobrazu. Eleganckie rozwiązanie. Czemu twój syn? Nie wiem, jak patrzyli na świat. Może gdy rodził się ktoś „inny”, to znajdowano mu odpowiadające jego potrzebom miejsce? Może posiada specjalny zmysł, który dopiero musimy odkryć? Może, może. A może jest zupełnie inaczej? Nie było żadnej inteligencji, cywilizacji, tylko tak się ten świat rozwinął, i kiedyś wpadniemy na to, jak w pełni wykorzystać te nieznane siły natury? Tak jak na Ziemi ujarzmiono potoki, spalano węgiel, rozbito atom. Jedno wiem. Twojemu synowi nie stanie się krzywda. Jest zbyt ważny. Będziemy o niego dbać i ostrożnie badać. Bo gdy spotkam boga, chciałbym umieć się podpisać – dodał Rick w zamyśleniu. Zaświtała mu myśl, że może dlatego dziecko urodziło się właśnie takie. By nam pokazać, czym jest to miejsce. A może Starożytni – jak ich zaczął nazywać – tak wytwarzali pracowników? Czy w ogóle kiedykolwiek otrzymamy odpowiedź na pytania, których wciąż przybywało? Niechaj pradawni władcy planety okażą się dobrzy, miłościwi. I szczęście dla każdego! Raz jeszcze spojrzał na chłopca, który… …jeszcze nigdy nie czuł takiego spokoju. Był wolny. Wolny od udręk, potrzeb, irytujących dźwięków, impulsów, które wciąż go rozpraszały, nie dając wytchnienia. Widział wyłącznie białą przestrzeń, na której czasami pojawiały się czarne kropki. Łączył je z centrum obrazu, uważając, by odpowiednio dobrać grubość linii. Czasami – ale coraz rzadziej – linia była nieodpowiednia i kropka znikała, czyniąc mu przykrość. Teraz jednak był zrelaksowany, czarno-biały wzór kojąco wypełniał świat. Nie potrzebował niczego więcej. Ani nikogo. Żeby mu tylko nie przeszkadzano.

Gdy się przebudził, były już niemal na miejscu. Przezroczyste twory, tylko kątem oka czasem dało się uchwycić zarys olbrzymich cielsk, dźwiganych na czterech potężnych nogach.

18

Herbasencja


Stopka redakcyjna Profile autorów:

Aklark http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=853 Ania Ostrowska http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=403 gapa http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=86 Marcin sz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70 mwojtowicz http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=852 nebbia http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=801 Simon Alexander http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=613 szara http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=602 Toya http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=833

Skład:

Agata Sienkiewicz

Fotografia na okładce:

Sara Żurakowska sajoartpracownia.wixsite.com facebook.com/sajo.pracownia.artystyczna

Wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę. „Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl, możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

www . h e r batkau h ele n y . pl

Czerwiec 2017

19



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.