Buster Time Lord Rozdział IV Kasztelanka

Page 1

Rozdział IV

Kasztelanka


13 październik 2013 (czas ziemski współczesny) 3 dzień ucieczki - TARDIS!!! - Krzyknąłem na głos, kiedy czytałem jedną z książek o technologii Władców Czasu. Wtedy przybiegła do mnie Monika trochę przestraszona no i oczywiście zaspana, gdyż dopiero co niedawno położyła się spać. - Co się stało? - Zapytała z gniewem, a to było trochę dziwne, gdyż jest spokojną osobą. Zresztą każdy, kto jest doświadczony w małżeństwach wie, że jak się obudzi kobietę w środku nocy to mogą się przydarzyć różne złe rzeczy. Mimo to ja powtórzyłem na głos słowo, po czym wyjaśniłem co on oznaczało. - TARDIS! - Tak się ona nazywa. - Ale musiałeś tak krzyczeć!? - Spytała z oburzeniem Spojrzałem na nią i rzekłem: - Nie, ale przepraszam Panno M, idź spać dalej, okej? - Nic innego nie mam zamiaru robić. - Wypowiedziała te słowa ziewając po czym poszła spać. Przypomniało mi się, że Feyedort, kiedy jeszcze nim nie był powiedział te magiczne słowo TARDIS z wytłumaczeniem. Myślałem, że to tylko była nazwa wehikułu Doktora, a inne nazywały się inaczej. (Czyli Doktor też na swój wehikuł mówi TARDIS. Wszyscy Władcy tak na nie mówią. Ach... Doktor! Potrzebuję go! On by mi powiedział wszystko o władcach i może mi pomógł, bo sam nie wiem co zrobić!) Kiedy o tym wtedy myślałem znowu zaczęło towarzyszyć mi to uczucie. Ta dziwna wciekłość wewnątrz mnie. Wielki ciężar skóry spoczywa na moich ramionach. Dziewczyna, która potrzebuje mojej pomocy... ach. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłem radosnym, trochę śmiesznym nastolatkiem, a teraz przez to, że z problemami taki zły, nudny i wkurzający. Postanowiłem trochę przeczytać o Prawach Władców Czasu. Za mało o nich wiedziałem... i wiem nadal. Musiałem sobie jakąś utożsamić wszystko o władcach, co wolno czego nie. Usiadłem i oparłem głowę o maszynę. Zacząłem czytać o tym wszystkim. Sam byłem zmęczony, więc zamykały mi się co chwilę oczy, w końcu zasnąłem. Miałem sen, widziałem ją, Monikę. Samą i bezbronną pośród drzew, wszędzie dookoła była mgła i ciemne mroczne drzewa. Za nimi czaiła się ona, Wielka Inteligencja. Krzyczałem do niej. - Zostaw ją! Ona sama przestraszona uciekała. Nagle znikła, a niej miejscu pokazała się Inteligencja. - Nie możesz uciekać w nieskończoność! Obudziłem się cały spocony i przestraszony, obok mnie była Monika, która spoglądała się na mnie trochę zaniepokojona. - To był tylko zły sen. - Oznajmiła spokojnie. Ja wstałem, rzuciłem książkę, którą czytałem na ziemię i podszedłem do drzwi mówiąc do Panny: - Muszę wyjść!


Pomyślałem sobie, że już chyba już nigdy nie zasnę, bo zawsze będzie mnie nawiedzać ona. Kiedy otworzyłem drzwi omal nie dostałem zawału. Byliśmy w... Kosmosie. Tak, to było niesamowite. Monika podeszła obok mnie i spoglądała z podziwem. - To jest Ziemia! Pokiwałem głową. Była to błękitna planeta. Sam byłem pełen podziwu. Ten widok był niesamowity, nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek w życiu ujrzę coś takiego na żywo. - Ale jak my oddychamy? - Spytała się spoglądając na mnie. Cóż, akurat pamiętałem jak czytałem o tym. - To tak zwany bąbel czasowy. Znaczy chyba, może pomyliłem nazwy. Dzięki niemu mogliśmy oddychać, temperatura w pomieszczeniu była stabilna, a nas nie wyrzuciło na zewnątrz. Jednak nie miałem pojęcia jak to wszystko było możliwe. - To może lecimy w końcu tam, gdzie mieliśmy? - Zapytała Monika. - Tak. - Zatwierdziłem. Tylko... Nie chcesz chyba tak wyjść, kiedy tam będziemy? Spojrzała się na siebie po czym spytała z irytacją. - A, co? Sądzisz, że źle wyglądam? Sądzisz, że jestem gruba? Zaśmiałem się. - Nie, twoje biodra są szerokie! Widziałem jak zaczęła jej drgać powieka, więc wytłumaczyłem o co mi chodziło. - Nie, we średniowieczu tak się ludzie nie ubierali. - Oznajmiłem jej. - No tak... Tylko skąd ja wezmę ubranie? W domu nie mam nic staroświeckiego. Długo nie musiałem myśleć, nie wiedziałem skąd, ale wewnątrz TARDIS była garderoba. Wskazując jej drogę nakazałem ubrać się jej podczas, gdy ja postanowiłem na tablecie przeczytać trochę o miejscu, gdzie polecimy. Po około dwudziestu minutach, nie ukrywałem, że to było długo Panna przyszła do mnie gotowa do podróży. Miała czerwoną sukienkę w różne białe wzorki. - Jestem gotowa, a ty? - Zapytała widząc, że nie zmieniłem ubrania. - Ja jestem kosmitą. Zrobiła krzywą minę po czym spokojnie, z sarkazmem rzekła. - Czyli ja nie mogłam zostać kosmitą? - Może mogłaś, ale chciałem cię zobaczyć w sukience. Zaśmiała się po czym zapytała.


- Podoba ci się? - Wolę, kiedy kobiety ubierają się w spodnie. - Odpowiedziałem nie wyrażając jakiś większych emocji. - Aha. - Odpowiedziała krótko. Odłożyłem tablet, po czym podszedłem do maszyny wpisując odpowiednią datę. - Zaraz polecimy, więc przygotuj się, Panno. - To my jeszcze nie polecieliśmy!? - Spytała z oburzeniem. - Nie chciałem, aby trzęsło, kiedy się ubierałaś. - Oznajmiłem. - Więc jeszcze nie umiesz go prowadzić? - Spytała irytującym tonem. Zakręciłem głową. Trochę ogarnąłem obsługę wehikułu, więc wiedziałem, że nie będzie aż tak źle. Nacisnąłem za spust. Panna M sama chwyciła się poręczy, nie czekając, aż sam jej to zaproponuję. Trochę zaczęło trząść pomieszczeniem. Spojrzeliśmy się na siebie. Dziewczyna była trochę zdezorientowana. Nie wiedziała czy przytrzymać się poręczy, czy swojej sukienki, która się unosiła pod wpływem trzęsień i mogłem przez to zobaczyć jej... nieważne. Poszedłem do garderoby, by znaleźć coś dla siebie. W Końcu wylądowaliśmy. Przyjrzałem się szybko pewnemu trenczowi, który nawet mi się spodobał. Ubrałem na siebie czarny płaszcz do kolan, zapiąłem pasem. Monika przyjrzała się mi. Nic nie powiedziała, ale widać było, że podobał się jej mój płaszcz. Postanowiłem, że będę go nosić cały czas. Podeszliśmy do drzwi, ja je otworzyłem i pozwoliłem Monice wyjść prędzej. Za nią wyszedłem ja. Spojrzałem na budkę.

Wyglądała jak typowa średniowieczna budka, gdzie załatwiało się swoje sprawy. Nie zareagowałem na to agresywnie. Nie postanowiłem tracić nerwów. Byliśmy na lesie, obok widzieliśmy małą osadę, gdzie też tam się udaliśmy. Natrafiliśmy na rynek. Postanowiliśmy pospacerować i porozglądać się dookoła patrząc na życie w tym średniowiecznym miasteczku. Ludzie trochę dziwnie się na nas patrzeli. Szczególnie na mnie. Wyglądałem jak... kosmita. Wiedziałem, że tak będzie. Przynajmniej moja towarzyszka wyglądała inaczej, a przynajmniej tak sądziłem. - Hej, wy! - Krzyknął obcy głos.


Odwróciliśmy się do osoby za nami i równym czasie wypowiedzieliśmy słowo: - My? Trochę otyły facet, biegł do nas. Bardzo się zmęczył, kiedy udawał się do nas. - Błazny mają się udać do drugą ulicę. Trochę się oboje zdziwiliśmy. - Nie jestem błaznem! - Powiedziałem stanowczo. Facet się zaśmiał, po czym spojrzał na nasze ubrania. - Skąd wzięliście takie stroje? - Jak to my!? Ja wyglądam pięknie! - Oburzyła się Monika. Facet śmiał się. Monika chciała mu przyłożyć, ale powstrzymałem ją. Postanowiłem wyciągnąć z kieszeni soniczny śrubokręt i odstraszyć tego starego, grubego i spoconego pajaca. - Odejdź od nas, albo zamienię ciebie w żabę. - Zalśnił śliwkowy promień na moim urządzeniu. Facetowi zbladła mina i zrobiła się przestraszona, tak jak chciałem. Nachylił się i drgając prosił mnie. - Nie, nie rób tego, już sobie idę. - Zatem uciekaj stąd, dziadu! Cofnął się i zaczął uciekać. - I żebyśmy nie musieli już ciebie widzieć! - Krzyknęła na niego Panna. Spojrzeliśmy się na siebie, po czym zaczęliśmy się głośno śmiać. Nie mogłem uwierzyć, że ten stary facet uwierzył, że mój MARIES to różdżka. Postanowiliśmy iść dalej zmierzając do zamku gołanieckiego. Po drodze postanowiłem towarzyszkę trochę wprowadzić w okres historyczny, mówiąc jej to co zapamiętałem z tabletu, kiedy czytałem. - Teraz są ciężkie czasy dla całej Polski. - Potop szwedzki? - Zapytała. - Skąd wiesz? - Zapytałem ze zdziwieniem. Zaśmiała się po cichu i z radością na twarzy powiedziała. - Akurat na historii o tym miałam. Jesteśmy w 1656 roku, tak? Przytaknąłem głową, po czym napomknęliśmy się na osobę, która leżała ze skrzyżowanymi nogami na ziemi. Był to stary facet, nieogolony, ubrany był w stare, brązowe ubrania. - Strzeżcie się!


Zatrzymaliśmy się przy nim, chcąc zobaczyć co powie. - Demon nadejdzie i nikt go nie powstrzyma. Podszedłem do niego, uklęknąłem przed nim po czym zapytałem go. - O jakim Demonie mówisz? - Spytałem, gdyż chciałem mieć pewność, że nie mówi o mnie. Tak jak już dwie osoby mi o tym wspominały. - Wielkim, strasznym, zabije nas wszystkich! Kiedy to powiedział byłem pół metra przed nim. Omal nie puściłem pawia, gdy poczułem jego śmierdzący oddech. Postanowiłem go zignorować i pójść dalej z towarzyszką do Zamku. Po kilku minutach byliśmy zaledwie sto metrów u bram.

Spoglądaliśmy się na budowlę zamku. Miała ona wielkie białe okna, zdobione ściany. Nie było jednak wielkiego pół owalnego okna, które istnieje w czasach współczesnych. - Za kilka dni będą tutaj Prusy. Dowódca wojska będzie chciał poślubić córkę starosty Hannę, która się zabiję, bo nie będzie chciała za niego wyjść. Zniszczą oni wtedy całą twierdzę, zginie wtedy wielu ludzi, którzy mężnie będą bronić tego miasta. - Zatem... Uratuj ich. - Zaproponowała. - Nie mogę. - Odpowiedziałem szybko. Ona na moją odpowiedź zrobiła krzywą minę jakby niedowierzała w to co usłyszała ode mnie, ale się nie przesłyszała. Postanowiłem jej to wyjaśnić. - Władcy Czasu mają wiele praw, które muszą przestrzegać. - Odwróciłem głowę w bok po czym kontynuowałem. - Wielu sam nie znam... - Zastanowiłem się przez chwilę, nad tym co usłyszałem od Wielkiej Inteligencji. - Nie mogę zmieniać przeszłości, ani przyszłości.


Cały czas miałem w myślach scenę, gdy ta kobieta mi to mówiła, że nie będę mógł się cofnąć i sprawić, by rytuał nie został rzucony. Ręce zaczęły mi się trząść z nerwów. Zamyśliłem się na chwilę, a Panna próbowała przywrócić mnie na "ziemię" potrząsając mnie za rękawy. Spojrzałem się na nią. - Rozumiem. -Odpowiedziała krótko. Spoglądaliśmy się przez kilka minut na Zamek. - Co teraz zrobimy? - Zapytała. - Chcę się dowiedzieć, czy Kasztelanka istniała na prawdę. - Więc jak chcesz się tego dowiedzieć? - Spytała Monika. - Nie mam pojęcia. Udajmy się na rynek. Może wypytamy kogoś o coś? Monika zgodziła się przytaknięciem głowy. Poszliśmy do miasta. Kiedy byliśmy na miejscu, pełno mieszkańców zeszło się w krąg spoglądając na coś lub na kogoś. Pomyślałem sobie, że może kogoś wieszali. Oby nie. Przecisnęliśmy się przez mały tłum, żeby zobaczyć co takiego się działo. To była kobieta. Mówiła do zgromadzonego ludu. - Musimy być przygotowani na ratunek miasta! Po tych słowach było słychać głośny okrzyk. - Nie możemy tak po prostu się poddać! Znowu było słychać głośny okrzyk tutejszego tłumu. Byłem pod małym zdziwieniem, że zwykła, młoda kobieta potrafiła tak przemówić do tłumu. - Niech każdy stanie w obronie naszego miasta choćby miał ponieść śmierć! Po tych słowach okrzyk tłumu opadł. Ktoś z otoczenia krzyknął. Był to męski głos osoby w podeszłym wieku. - Jeżeli na nas napadną, zginiemy! Część ludzi się z nim zgodziła. Część jednak nie miała swego zdania i była zakłopotana. Kilku ludzi zaczęło odchodzić od kobiety. Głównie ci, co zgodzili się z facetem. - Więc wolicie czekać na śmierć aniżeli walczyć!? - Krzyknęła do odchodzących, których było coraz więcej. - Jak myślisz, co to za kobieta? - Spytała się mnie Monika. - Nie mam pojęcia, ale widać waleczna... i piękna. Była ładna, blondynka z długimi włosami zaplecionymi w warkocz, blada skóra, szczupłej budowy. Hmm... Powiedziałem do Moniki, że była ona piękna. Zrobiła złowrogą minę jakby uznawała mnie za zboczeńca. Ja na jej widok spytałem niewinnie.


- Co? Ona na to nic nie odrzekła. Spoglądała się razem ze mną na odchodzących ludzi, których było coraz więcej. W końcu wszyscy rozproszyli się po całym rynku. Podeszliśmy do kobiety chcąc przeprowadzić z nią jakąś rozmowę. - Witam, Madam. - Rzekłem do niej po czym pocałowałem ją w dłoń, a Monika uderzyła mnie lekko łokciem żebro. - Au! - Zawyłem w myślach z bólu. Po czym powiedziałem jej po cichu do ucha. - Co!? Tak się witało kiedyś z kobietami. - Mogę wiedzieć kim jesteście? - Jam jest Bartosz z Gołańczowa. - Odpowiedziałem. - A ja Monika... z Wągrowczan. - Odpowiedziała z lekkim zastanowieniem. - Zatem miło was poznać. Jestem Hanna. Zatem to była ta kobieta. Widać było, że istniała, tylko nie wiedziałem ile będzie prawdy w legendzie, którą nieraz słyszałem. Uśmiechnęła się po czym z wielkim entuzjazmem powiedziała do nas. - Witajcie w Golancza. Pomyślałem sobie, czy nie pomyliliśmy miast, ale to było niemożliwe, bo w końcu widzieliśmy gołaniecki zamek. Najwyraźniej tak się nazywało miasto w tych czasach. - Widzę, że honorowe z ciebie dziewczę. - Rzekłem z pochlebieniem kobiecie, a Monika cały czas wyglądała na zazdrosną. - Dziękuję ci za te słowa, jednakże nic one nie znaczą dla nich... - Kiedy mówiła rozmowę przerwał jej jakiś facet około pięćdziesiątki. - Hanno! - Ojcze...! - Powiedziała jakby była zawiedziona. - Wracaj do Zamku! - Rozkazał jej po czym spojrzał się na naszą dwójkę. - Kim oni są!? - Spytał. Oczywiście przedstawiliśmy się też tej osobie, bo ten facet... był właścicielem zamku! - Jesteś młoda, piękna, powinnaś mizdrzyć się do kawalerów, nie udawać wielką wojowniczkę! - Chcę, aby ludzie byli waleczni i honorowi! - Ja też, ale nic na to nie poradzisz! - Jeszcze się przekonamy. - Spojrzała na ojca groźnym spojrzeniem po czym odeszła od nas wszystkich.


Facet patrzył się na nas przez kilka sekund chcąc jakby coś powiedzieć, cofnął się i udał za swoją córką prawdopodobnie do domu. My sami zastanawialiśmy się co teraz zrobić, czy udać się, gdzie indziej czy może pozostać dłużej. - Powinniśmy wracać stąd. Sami wiemy, że niedługo zaatakują nas Szwedzi. - Oznajmiła Panna. - Wiem. - Odpowiedziałem zgadzając się z jej tezą, choć chciałem zostać dłużej. - Może jeszcze zostaniemy. Kiedy miasto zostanie zaatakowane wtedy uciekniemy. Choć obaj wiedzieliśmy, że to dobry pomysł, to myśleliśmy też, że może to się źle skończyć. Jednak aż tak bardzo się nie baliśmy. Przechadzaliśmy się jeszcze po mieście. Spoglądaliśmy się na Klasztor Benedyktynów, znajdował się blisko miejsca, gdzie była TARDIS. Spotkaliśmy tego faceta, co na początku. Gdy tylko nas zauważył zaczął uciekać. Na prawdę się nas bał. My mimo to śmialiśmy się z niego. Zbliżał się wieczór. Wielu mieszkańców udawało się do karczmy. Postanowiliśmy tam też zagościć, ale tylko siedząc, gdzieś pod kątem. Każdy wiedział, że chłopi spotykali się codziennie wieczorem w karczmie by pić, a potem robili tylko przysłowiowy dym. Usiedliśmy w boku, zaraz obok wejścia, by nikt na nas nie zwrócił wielkiej uwagi. Nam obojgu burczało w brzuchach. Byliśmy głodni czego nie dało się ukryć. Wehikuł mimo iż tłumaczył napisy manipulował też niektórymi rzeczami, bowiem, gdy spojrzałem na kilka złotówek mających w spodniach wyglądały one inaczej, tak jak srebrniki. Mogliśmy za nie coś kupić. Tak też zrobiliśmy. Kupiłem sobie i Monice coś do jedzenia, byśmy nie umarli z głodu. Kiedy jedliśmy ktoś się na nas spojrzał. Towarzyszka wskazała na niego palcem nic nie mówiąc. On do nas podszedł. - Witajcie, jesteście nowi w mieście? - Spytał nas. - Tak. - Nie zaprzeczyłem. - Widziałem jak rozmawialiście z Hanną Starościanką. - Powiedział zmartwionym, nie wiedziałem dlaczego głosem. - Tak, rozmawialiśmy z nią. - Rzekła Panna. - Jest silna, ma honor, wie o co walczyć. Chciałbym prosić ją o rękę. - Więc to zrób. - Powiedziała Monika, która wyglądała na bardzo szczęśliwą, słysząc jak on to powiedział. - Nie mogę. W końcu ja jestem chłopem, a ona... ach! - Wziął łyk piwa, które przyniósł tutaj ze sobą. Ja jak i też Monika wiedliśmy co to oznaczało. Zwykły chłop nie mógł poślubić kogoś wyższej klasy. Ona była starościanką, czyli stała wysoko. - To smutne. - Rzekła Monika, a jej słowa pokazywał jej wyraz twarzy, który się zmienił. - Będziesz mógł razem z nią walczyć przeciwko wrogom. - Pocieszyłem go, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo pocieszeniem nie mogło być to, że zginie z nią w walce. - Skąd to wiesz? - Zapytał. - Cóż... Szwedzi najeżdżają całą Polskę, w końcu natrafią na te małe miasteczko...


- Będę zatem walczyć, aż do śmierci! - Krzyknął z dumą przy tym rzucając do tyłu kufel piwa, który trafił jakiegoś typa. Wtedy się zaczęło. W karczmie, gdzie jeszcze przed kilkoma sekundami było głośno nastała cisza. Facet wstał. - Będziesz walczyć, aż do śmierci!? - Spytał pijanym głosem jakiś typ trochę starszy od naszego rozmówcy. Podszedł blisko faceta, z którym rozmawialiśmy. Sam miał napite. Wiedzieliśmy, że nie wyjdzie z tego nic ciekawego. - Masz jakiś problem? - Spytał się go. Wtedy się zaczęło. Pierwszy uderzył agresor, czyli facet, który dostał w łeb z kufla od piwa. Zaczęła się wtedy walka. Ja z Moniką postanowiliśmy stąd wyjść, podczas, gdy inni, którzy byli wewnątrz zaczęli kibicować któremuś z dwójki bijących się. Wyszliśmy na zewnątrz i nic się nam nie stało. - Właśnie dlatego jestem abstynentem. - Oznajmiłem Pannie. - Tak... na pewno. Udaliśmy się do wehikułu. Monika była zmęczona. Postanowiłem, więc nie przemęczać jej. Poszła spać. Sam trochę się bałem zasnąć, bo znowu mogłem mieć ten sen. Powstrzymywałem się od zaśnięcia, ale oczy same mi się zamykały. W końcu nie wiedziałem kiedy po prostu zasnąłem. Obudziłem się po kilku godzinach. Na szczęście nie miałem żadnego strasznego snu. Nastał nowy dzień. Wyszliśmy razem na zewnątrz. Nie zapowiadał się piękny, średniowieczny dzień. Miasto spowiła mgła. Ktoś z oddali jechał na koniu. Od razu pobiegł z nim do nas. Zatrzymał się. Krew ciekła z lewego boku, prawdopodobnie od strzału. Spadł z konia. Pobiegliśmy do niego. - Nic ci nie jest? - Spytałem, choć to było pytanie retoryczne. Nie odpowiedział. Wyciągnął z kieszeni ostatkiem sił list i rzekł. - Dajcie go staroście. Oni już niedługo tu będą. - Skonał. Spojrzałem się na list. Musieliśmy go zanieść do zamku, lecz nie mogliśmy go tutaj tak zostawić. Krzyknąłem do kogoś, kto przechodził obok i nakazałem mu pomóc. My udaliśmy się do starosty wiedząc, że nie tak łatwo tam wejdziemy. Zbliżaliśmy się powoli do bramy zamkowej, która była strzeżona przez dwóch strażników. - Witajcie, chcemy wejść. - Powiedziałem na początek, gdyż na tym by się rozmowa nie skończyła. Jeden z nich oznajmił nam. - Odkąd grozi nam wojna, nikt nieupoważniony tutaj nie wejdzie! - Mam list, który musi dostać... - Nie! - przerwał mi.


Drugi na to. - Wiesz, ilu było takich, co próbowali nas tak oszukać? - Ilu? - Spytała Monika. - No, cóż... - To ilu ich było? - Spytał po cichu drugi. - Wielu! - Odpowiedział. Spojrzeliśmy się na siebie nikczemnym wzrokiem, po czym razem z towarzyszką poszliśmy w stronę miasta. Zastanawialiśmy się jak dostarczyć wiadomość. Na szczęście udało nam się natrafić na Hannę, która po raz kolejny mówiła do zgromadzonego ludu. Chciałem się do niej dostać, więc przecisnąłem się przez lud i podbiegłem do Kasztelanki. - Hej, mam list, który musi trafić do starosty. Wypowiadając te słowa dałem jest list, który od razu otworzyła i szybko go przeczytała i była bardzo zaniepokojona tym co się w nim doczytała. - Niedobrze! Niedługo będą tutaj szwedzkie wojska. Powiedziała to najpierw do naszej dwójki po cichu, a potem powtórzyła to zgromadzonej ludności. Jej słowa wywołały panikę. Mimo to nie wszyscy wierzyli w jej słowa. Machnęli ręką i odeszli od niej. - Musimy oznajmić te wieści mojemu ojcu! - Wyrzekła te słowa z całkowitą powagą. Nie pozostało nam nic innego jak uczynić to co mieliśmy. Z daleka strażnicy patrzeli się na mnie jakby chcieli mi wbić szable w plecy. Kiedy byliśmy obok nich Hanna pośpiesznie rzekła: - Oni są ze mną. Cieszyliśmy się, że wejdziemy tutaj, ale przed wejściem zatrzymał mnie jeden ze strażników trzymając za ramię i mówiąc po cichu. - Jeżeli się dowiem, że sprawialiście problemy, powierzę twoje jaja przy bramie wejściowej, a twoja dziewka zostanie... sam wiesz! Zignorowałem go. Udaliśmy się z Kasztelanką do Zamku, gdzie przebywał król... zapędziłem się. Właściciel zamku. Tutaj króla niebyło. Weszliśmy do środka. Szczerze powiedziawszy miejsce te szału nie robiło. Wyglądało tutaj, zwyczajnie. Co prawda wisiały tutaj różnie obrazy, które dodawały temu pomieszczeniu klimatu. Poniżej w piwnicach znajdowało się więzienie, byłem tam ale w czasach współczesnych. Spotkaliśmy się z jegomościem. Spoglądał się z okna na jezioro. - Ojcze... - Powiedziała Hanna pełna presji. Facet odwrócił się i spojrzał na nas. - Co oni tutaj robią!?


- Spokojnie. Mają wiadomość do ciebie. Hanna dała swojemu ojcu wiadomość, ten bezzwłocznie ją przeczytał. Jego mina zrobiła się ponura. - Zatem to już koniec. - Rzekł zawiedziony. - Co tam jest napisane!? - Spytałem. - Nie lada będą tutaj wojska szwedzkie. Już koniec... Hanna się zdenerwowała, po czym zaczęła wyżywać się na ojcu. - Nie ma końca. Możemy walczyć! - Córko, rozumiem ciebie, ale nie mamy szans. Nas jest niewielu. Zmiotą nas w moment. Kiedy to mówił, Hanna niedowierzała mu i kręciła głową. -To niemożliwe! Ja możesz taki być! Chcesz, aby wszyscy zginęli nawet się nie broniąc!? Nic nie odpowiedział. Po chwili, kiedy spojrzał się przez okno rzekł do strażnika. - Ostrzeż miasto o niebezpieczeństwie. - Rozkaz! - Oznajmił po czym poszedł czynić powierzone mu zadanie. - Więc, co my zrobimy!? - Zapytała zaniepokojona Monika. - Wracamy do TARDIS. - Oznajmiłem jej. - Więc nic się nie da zrobić!? - Spytała smutnym tonem. - Władcy Czasu nie są wszechmocni. Mają swoje prawa. -Rozumiem. - Odpowiedziała zawiedziona. Udaliśmy się bezzwłocznie do wehikułu spoglądając jak mężczyźni, kobiety w panice i dzieci nie wiedzące jaki los ich czeka udawali się do zamku. Pobiegliśmy do TARDIS. Chcieliśmy wejść, ale... nie mogliśmy! - Kurczę, co jest!? - Czemu nie możesz otworzyć, zacięły się? - Zapytała Panna. Nie wiedziałem o co chodziło, ale sądziłem, że to coś czego jeszcze nie wiedziałem. - Najwyraźniej jesteśmy wplątani w czas. - Co to oznacza!? - Spytała się Monika. - Musimy zostać tak długo, aż to się skończy. - Czyli zginiemy? - Zapytała z niepokojem.


- Nie, możemy poczekać, aż ich zabiją, ale... Legenda ma dwa zakończenia. - W jednym wszyscy giną. - Powiedziała, a ja się zgodziłem ze słowami. - A w drugim? - Zapytała. - Oszczędzili wszystkich, którzy się poddali, gdyż Szwed chciał ożenić się z ów Kasztelanką. - Możemy zatem liczyć, że drugie okaże się prawdziwe? - Tak. Chyba, że wrzuci się w toń morza... - Powiedziałem po cichu. - Idziemy! -Rzekła Monika. - Nie boisz się? - Zapytałem. - Jesteś kosmitą. Wiem, że coś wymyślisz. - Wypowiedziała te słowa z optymizmem. Cieszyłem się, że tak myślała. Większość mieszkańców skryła się w zamku. Część nie wierzyła słowom Starościanki, więc zapłacili tym... życiem. Szwedzi zaatakowali miasto, zaczęli palić budynki, stanęło ono w płomieniach. Było słychać krzyki ludzi, którym odchodziły resztki życia. Wrogowie nie szczędzili nikogo. Zmierzyli wzrokiem zamek, który był ostatnim bastionem dla mieszkańców. Zostaliśmy oblężeni i uwięzieni w środku. Sądziłem, że jakąś nam się uda przeżyć. Monika była trochę zdenerwowana. Rozejrzałem się dookoła. Niewielu było uzbrojonych. Zdecydowana większość to były kobiety i dzieci, więc oni byli bezbronni. Chłopi trzymali w rękach miecze, lub strzelby. Było widać, że nie umieli się nimi dobrze obsługiwać. Udało mi się spotkać tego faceta, co dzień wcześniej widziałem w karczmie. - Hej. - Rzekliśmy razem ja z Moniką. - Witajcie, przyjaciele. Będziecie walczyć razem z mami? - Spytał z zaciekawienia, gdyż po naszych ubiorach nie wyglądaliśmy na kogoś, kto by miał walczyć. - Tak, będziemy. - Powiedziałem, choć nie byłem pewny swoich słów. - Mogę wiedzieć jak się nazywacie? No tak, nie wiedzieliśmy jak się nazywaliśmy. Po raz drugi przedstawiliśmy się dopiero po jakimś czasie. - Bartosz z Gołańczowa. - Monika z Wągrowczan... - Jam jest Ronald. Syn ubogiego rolnika... Syn rolnika i to biednego. Trochę było mi go szkoda. Przyszła do nas Kasztelanka. Oznajmiła, to co powiedział do niej jej ojciec. - Musimy się dowiedzieć, jakie mają warunki. - Tak, jest. Wiedz, że będę walczyć aż do śmierci u twego boku. - Powiedział facet.


Ronald zachowywał się w śród niej dziwnie. Nie było w tym nic dziwnego. Poszliśmy w czwórkę na mury by sprawdzić, jak wielkie jest wojsko. Stanęliśmy na baszcie i obserwowaliśmy. Było to niewielkie wojsko, gdzie część żołnierzy trzymała strzelby. Część miała ze sobą szablę i byli w każdej chwili gotowi za nie chwycić i wyrżnąć każdego. Z murów zamkowych było można ujrzeć cztery katapulty, które mogły w chwilę zniszczyć mury zamkowe. Nie musiałem być czarodziejem, żeby wróżyć, bo wiedziałem, że nie będzie mogło z tego wyjść nic dobrego. Spoglądał się na nas jakiś facet w niebieskim płaszczu. To był przywódca tego oddziału. Zapewne było, aż czekał na naszą reakcję. - Musimy się dowiedzieć, jakie mają warunki! - Wypowiedziała z powagą Hanna. - Dowiem się czego chcą. - Powiedziałem poważnie. Monika się na mnie spojrzała proszącymi oczami abym tego nie robił. Mimo to postanowiłem tam się idąc, mówiąc jej, że wszystko będzie dobrze. - Nie martw się. Nic mi nie będzie. Zszedłem ze schodów murowych i udałem się do wyjścia. Strażnicy od razu mnie wypuścili. Szedłem przed siebie, naciągnąłem kaptur na głowę i udałem się w stronę dowódcy. Kiedy byłem tuż obok niego przedstawił się i od razu bez obijania w bawełnę oznajmił mi, jakie ma zamiary. - Me imię to Urlic i mam zamiar z rozkazu Arvida Wittenberga zrównać te miasto z ziemią. - Więc, co ciebie powstrzymuje? - Spytałem. - Chodziły słuchy o pewnej kobiecie, która ponoć oprócz swojej waleczności jest piękna. Byłem prawie stuprocentowo pewny, że chodziło mu o Hannę Kasztelankę, mimo to chciałem się upewnić. - Masz na myśli Hannę Starościankę? - Tak. Ujrzałem ją na tychże murach i naprawdę jest piękna. - Rzekł, po czym dał żądanie. - Jeżeli będzie chciała za mnie wyjść nikt nie zginie. Przytaknąłem głową, po czym oznajmiłem mu. - Dobrze, przekażę twoje żądania. Odchodziłem już od niego, ale zaczepił mnie grożąc. - Jeżeli w ciągu godziny nie ujrzę kobiety uznam to za odmowę. Udałem się z powrotem. Kiedy wpuścili mnie strażnicy. Monika pobiegła do mnie i się przytuliła ciesząc, że nic mi nie było. Podszedłem do Kasztelanki wiedząc, że nie miałem do niej dobrych nowin. - Urlic chce, abyś za niego wyszła. Słowa te były szokujące nie tylko dla niej, ale dla Ronalda. Panna akurat nie była zdziwiona, gdyż wiedziała, że tak się to wszystko potoczy. Wiedzieliśmy również co postanowi kobieta i że nie wyniknie z tego nic dobrego. Z oczu Hanny zaczęły płynąć łzy.


- Mój ojciec musi się o tym dowiedzieć. Udaliśmy się do jej ojca po drodze Monika mówiła do mnie co musimy zrobić w tej sytuacji. - Hej, Bartek. Wiemy jak się to skończy... - Tak. - Na prawdę nie możemy zmienić historii? Przewróciłem głową, co oznaczało, że nie mogliśmy ingerować w historię. - To co się wydarzy, to się wydarzy i nie mamy prawa tego zmieniać. Byliśmy u ojca Hanny. Z nim było kilku strażników, którzy razem planowali co zrobić w tejże sytuacji. - Wiecie, jakie mają plany? - Spytał się jej ojciec. Nie miałem okazji spytać się jakie on miał imię. Otarła łzę po czym poinformowała go. - Chcą, abym wyszła za Urlic'a! - Wykrzyknęła. Mina jej ojca była jeszcze bardziej skwaszona od tych, które widziałem wcześniej. Ktoś z obecnych tutaj powiedział. - Zatem musisz się poświęcić. - Nigdy! - Krzyknęła. - Na prawdę nie macie ani trochę odwagi, by walczyć chociażby do śmierci... Ojciec chwycił ją za ręce po czym rzekł całkiem spokojnym głosem. - Posłuchaj, Hanno. To dla nas jedyny ratunek. Kręciła głową nie wiedząc co ma powiedzieć. - Wilhelmie? - Spytał któryś z obecnych. Facet średniego wieku w długich blond włosach. Dzięki niemu dowiedziałem się, jak nazywał się ojciec Hanny. Wilhelm spojrzał na niego i przytaknął do faceta. Ten udał się do okna i krzyknął do zgromadzonych. - Wróg chce, abyśmy wydali mu córkę naszego starosty. Wszyscy obecni skuli uwagę na nim. - Kto jest za tym, aby oddać Hannę za żonę wrogu!? - Krzyknął. Okrzyk tłumu był jednoznaczny. Zgodzili się na to. Kasztelanka była zasmucona tym, że wszyscy chcieli aby wyszła za mąż za kogoś, kogo nie kochała. Ronald na widok tego wszystkiego był załamany. - Będę walczył za nią! - Powiedział. Wszyscy spojrzeli się na niego.


- Nie dam oddać jej za mąż wrogowi! Kasztelanka podeszła do niego i podziękowała mu ściskając go. - Doceniam to, jednak ty sam nic nie zdołasz. - Powiedziała to po czym uciekła na zewnątrz. Wszyscy zrobili ponure miny. Ronald schylił głowę ku ziemi. U Moniki łzy cisnęły się. Uderzyła mnie w bok, po czym rzekła. - Zrób coś! - Nie mogę. - Odpowiedziałem mimo to nie mając sił. Jednak postanowiłem zaradzić temu. Poniósłbym winę za siebie, gdybym coś namieszał w czasie. Wiedziałem, gdzie mogła być. - Musimy jej poszukać. - Rzekłem stanowczo. Ronald wybiegł na zewnątrz, my za nim. Ujrzeliśmy Hannę, która stała na baszcie ku jeziora. Ronald krzyknął do niej i pobiegł do góry do niej. Ja z Moniką też tam się udaliśmy. Weszliśmy schodami do góry. Byliśmy jakieś pięćdziesiąt metrów od niej. - Odejdźcie. - Krzyknęła. Wszyscy wiedzieliśmy, co chciała zrobić, nawet Ronald, który próbował ją zatrzymać. Kiedy spojrzałem się na okno zamkowe widziałem zakłopotanego jej ojca. - Nie rób tego. Ona na to, ze smutkiem powiedziała do niego. - Nie wyjdę za niego. Wolę już zginąć. To były jej słowa... ostatnie słowa. Odwróciła się w stronę jeziora i skoczyła. Ronald krzyknął na nią i pobiegł najszybciej jak mógł i skoczył za nią do wody. Była mgła, nie było jej dobrze widać. Ja z Moniką stanęliśmy przy baszcie spoglądając się, czy nie było widać kogoś z nich. Po chwili z wody wyłonił się facet razem z kobietą. Była ona nieprzytomna. Położył ją delikatnie na ziemi i próbował ją obudzić. Robił jej uściski na płucach, jednak nic to nie dawało. - Ona już nie żyje. - Rzekłem załamany. Monika zaczęła płakać. - A ja głupi mogłem coś zrobić, ale tego nie zrobiłem. Czułem w sobie naprawdę wielką wciekłość. Cały się wewnątrz gotowałem. Monika położyła głowę na moim ramieniu i patrzeliśmy się jak Ronald ze łzami w oczach niepotrzebnie próbuje ją ratować. Wszystko to widział nie tylko jej ojciec Wilhelm, który wszedł na mury zamku, ale także agresor Urlic. Podszedł on pod mury i krzyknął do starosty. - Okazała się ona bardzo honorowa.


- Wiem. - Potwierdził słowa jej ojciec. - Nie można tego powiedzieć za to o mieszkańcach! - Krzyknął i spojrzał się na lód, któremu było wstyd za to, że zwykłe, młode dziewczę oddało życie za nich. - Doceniam to i mimo iż nie będę mógł za nią wyjść postanowiłem, że wycofam się. Jak powiedział tak też zrobił. Żołnierze wycofywali się z zamku, mimo to mieszkańcy nie czuli ulgi. Poszedł do nich Ronald, który wypowiedział do nich przemowę. - Mieszkańcy Gołańcza. Czy nie jest wam wstyd!? Ludzie spoglądali się na siebie nic nie mówiąc. - Wstyd, że zwykła, młoda dziewczyna oddała za was życie! Spojrzał się na nas. Nie mieliśmy ani trochę radosnych min. To co powiedział było przytłaczające. - Jakimi ludźmi wy jesteście!? - Krzyknął z całej siły. - Idiotami, bez najmniejszego honoru! - Sam sobie odpowiedział. Spoglądnął wtedy na jej ojca, któremu łzy cisnęły się do oczu. Nic dziwnego, w końcu stracił córkę. - Pokażcie, że macie jeszcze trochę honoru chwytając za broń i próbując zabić wroga, choć szanse na to są niewielkie! Ludność przez kilka sekund stała bezczynnie. Spoglądali na siebie co jakiś czas. W końcu kilku chwyciło za broń. Potem kolejne kilka osób chwyciło jedni to za szable inni za strzelby. Byłem pod wrażeniem tego co widziałem, tak samo Monika. W końcu wszyscy mieli broń. - Teraz pokażmy my wszyscy, że mamy honor większy niż miała Hanna! Z tłumu wydobył się krzyk boju. Po kilku sekundach osoby z strzelbami ustawili się na murach zamkowych, a osoby trzymające szable pobiegli w stronę wroga. - Co robimy? - Spytała Monika. - Walczymy? - Spytałem niepewnie. Rozmowę naszą słyszał Wilhelm. - Nie! - Zaprzeczył. - To nie wasza wojna! - Zatem co proponujesz? - Spytałem. - Chodźcie za mną. - Oznajmił. Zrobiliśmy to co nam nakazał. Zeszliśmy na dół do zamku. Wilhelm podszedł do ściany i nacisnął jakiś przycisk, który praktycznie nie był widoczny. Otworzyły się tajemne drzwi. - Prowadzą one do klasztoru, a teraz... uciekajcie! - A pan? - Spytałem ja. - A kobiety i dzieci? - Spytała Monika.


- Kiedy wrogowie będą się zbliżać uciekniemy. Westchnął. - I tak odnajdą ten tunel i nas. Wy nie możecie zginąć! - Dziękujemy panu! - Powiedzieliśmy, po czym od razu weszliśmy do środka. Starosta zamknął za nami drzwi. Było ciemno. Jedynie pochodnie rozświetlały tunel, przez który przechodziliśmy. Byliśmy u jego końca. Trafiliśmy na klasztor, tak jak obiecał Wilhelm. Wyszliśmy na zewnątrz. Miasto jeszcze płonęło. Z daleka było słychać odgłosy walki. My najszybciej jak to było możliwe pobiegliśmy do wehikułu i weszliśmy do środka. Monika była bardzo zdołowana. - Co teraz będzie? - Spytała. - Wszyscy zginą, gdyż nie mieli szans. Mimo to Hanna zmotywowała ich i honorowo przegrali. Ustawiłem datę na 23 czerwca 1660 roku i polecieliśmy. - Gdzie lecimy. - Spytała, gdyż trzęsło. - Zobaczysz. Kiedy wylądowaliśmy wyszliśmy na zewnątrz. Była noc, a my staliśmy przed zamkiem i spoglądaliśmy się na to jak biała zjawa z wieńcem lilii na głowie wychodzi z jeziora i starego faceta, który stał przed zniszczonymi murami. - Od jej śmierci co rok w dzień nasilenia letniego czyli 23 czerwca Kasztelanka wyjawia się z wody i wędruje po ruinach zamku. - To smutne. - Rzekła jakże ze smutkiem. - A ten facet, po prawej? - Spytała. - To jej ojciec. Stoi przy murze i opłakuje jej śmierć. Oparła swoją głowę o moje ramię. Wtedy powiedziałem co stało się po tym wydarzeniu w Polsce. - Odnieśliśmy porażkę. Zamek został zniszczony jak widać, pozostali mieszkańcy... zginęli. Może niewielu przeżyło. Niech to pozostanie tajemnicą. - A potop szwedzki się skończył. - Tak. Zakończył się cztery lata później w Oliwie. Było zimno. Monika trzęsła się z zimna mimo iż miała ubraną kurtkę. Postanowiłem, więc że pójdziemy z powrotem do TARDIS. Udaliśmy się do niej. Przez jakiś czas odpoczywaliśmy spoglądając się na telefon lub tablet. Nagle rzekła. - Ale czegoś nie rozumiem... - Spojrzałem się na nią i czekałem, aż powie co ją gryzie. - Skoro ta legenda jest prawdziwa i Kasztelanka wyłania się co rok 23 czerwca to czemu nikt nie mówi o tym, że widział ją w czasach dzisiejszych? - Może boi się wyjść, bo wie, że dużo ludzi będzie ją widzieć? - Odpowiedziałem pytaniem śmiejąc się.


- A możemy udać się kilka lat do przodu by to zobaczyć? Podrapałem się po głowie. - A nie boisz się, że będziesz znów w niebezpieczeństwie? Przewróciła głową, co oznaczało, że nie. Postanowiłem, więc że sprawdzimy to. Monika poszła odpocząć, a ja zostałem obok kokpitu myśląc nad ucieczką. Naszła mnie myśl, że w sumie moglibyśmy nie uciekać. Gdyby tylko wiedziała prawdę zostawała by w domu i chodziła do szkoły. Chociaż... to i tak mogłoby być niebezpieczne. Postanowiłem, że zostanę przy swojej pierwszej myśli.

Zapraszam na: bartoszbuster.deviantart.com buster-timelord.blogspot.com


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.