Buster: Zmiana Przeznaczenia

Page 1

Zmiana Przeznaczenia

Rozdział I

Powrót do przeszłości


ok. 3000 r. n.e., Lizi Paisley i Na własnej skórze, na własnym umyśle i na własnym doświadczeniu przekonałem się o tym, że nie da się uniknąć przeznaczenia. Możesz przed nim uciekać, ale w końcu ciebie dopadnie! Skąd to wiem? Ona... miała cierpieć, miała zginąć. Nie chciałem na to pozwolić. Uciekłem razem z nią razem z uprzedzeniem od pewnej kobiety, że gdziekolwiek się udam i tak nie uda mi się zmienić tego, co jest zapisane na kartach świata. Nie, nie chciałem w to wierzyć. Zareagowałem tak jak każdy, ale musiałem sobie uświadomić jak najprędzej, że to prawda. W końcu wydarzenie, do którego nie chciałem dopuścić ziściło się. Teraz jej nie ma. *** Zwykły człowiek z góry jest skazany na porażkę, jeśli igra z przeznaczeniem. Lecz co jeśli jest się Władcą Czasu? Po zadaniu tego pytania moje myśli zalały się kolejnymi. Czy skoro mogę podróżować w czasie to mogę oszukać przeznaczenie? Czy mogę je choćby zmienić? Czy mogę stanąć do walki z tym wrogiem? Jeśli tak, to co muszę zrobić? Zmienić przeszłość? Zmienić przyszłość? Zmienić teraźniejszość? Mam nadzieję, że kiedyś się o tym dowiem. Choć w ciągu swoje władczo-czasowego życia nie znam odpowiedzi na wiele pytań. Ale w najbliższym czasie będę dążyć do poznania odpowiedzi na pytania zapisane wyżej, gdyż będę miał ku temu okazję. Wszystko zaczęło się od trafienia do pewnego miejsca. Była pochmurna, deszczowa noc, choć nie pamiętam jak dokładnie się tutaj znalazłem. Moje wspomnienia spowite są mgłą. Tylko gniew i pisk Tardis. Wiem, że byłem wtedy w strasznym stanie. Teraz jestem tutaj, w Lizi Paisley. Piękne miejsce, budzące w człowieku wenę twórczą. Wioska piętrząca się na klifach, o które obijają się fale południowego oceanu. Na szczycie wspomnianych klifów stoi wielki klasztor zamieszkany przez bardzo pobożnych duchowych. Może się wydawać, że znajduję się gdzieś w średniowieczu, ale to nie prawda. Ludzie podbili gwiazdy. Wiem, że to za sprawą Doktora. Zamieszkali różne planety, w tym tą piękną, nie opętaną współczesną technologią jak i nie ogarniętą wojną. Nie ma tutaj komputerów, telewizji, smart fonów. Są za to drewniane domy, farmy i ludzie chodzący w starych, czasem śmierdzących łachmanach. Na całe szczęście istnieje u nich pasta do mycia zębów. Choć unikam rozmów z tutejszymi ludźmi to dobrze, że taki "wynalazek" u nich istnieje. Ogólnie mieszkańcy są tutaj bardzo mili. Jednak zdarzył się przypadek osobnika dosyć upierdliwego. Mam tutaj na myśli 11 letnie dziecko zadające czasem zbyt dużo pytań, o którym się dowiecie później. Tak czy inaczej to właśnie tutaj poznałem tych, którzy mi pomogli. Zaopiekowali się mną, a nie porzucili na pastwę losu. Choć zaczynałem wątpić w siebie oni podnieśli mnie na duchu. Odzyskałem poczucie swojej wartości i w niedługim czasie mogłem podjąć walkę z przeznaczeniem. ii Pamiętam, jak nie mogłem wędrować w przeszłość po swojej linii czasu. Gdyby tak było to na pewno dałbym radę uratować Pannę. Dlatego by móc walczyć z przeznaczeniem, musiałem sprawić, bym mógł powrócić do przeszłości i zmienić swoją linię czasu. Mając bardzo dużo czasu postanowiłem zagłębić się w treść książek znajdujących się w bibliotece na mojej Tardis, by znaleźć sposób na usunięcie blokady z Tardis. Dowiedziałem się dosyć szybko, że była ona z góry nałożona w razie jakby taki amator jak ja wpadł w jej posiadanie i chciałby z samym sobą na przykład spotkać się i wypić


kawę. To byłoby wzbronione, bo jedna z zasad podróżowania w czasie zabrania spotykania siebie samego w przeszłości, gdyż może spowodować to paradoks i sporo namieszać w czasie. Miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć odpowiedź na to jak sprawić bym mógł z powrotem podróżować po rzekomej linii czasu. Którejś nocy skołowałem bujane, drewniane krzesło z klasztoru. (Oczywiście to nie była kradzież!) Choć do wnętrza mojego wehikułu stylistycznie nie pasował to uznałem, że super by się na nim bujało. Byleby tylko wtedy nie pić kakao bądź innego napoju. Można byłoby wtedy na przykład zalać i poplamić mój trencz, a wtedy musiałbym by go umyć. Koniec końców udało mi się znaleźć odpowiedź. Wiedziałem co było nie tak z moją Tardis, dlatego bezzwłocznie zabrałem się za jej naprawę, bo wiedziałem, że zajmie mi ona długie dni, a chciałem ruszyć na pomoc Pannie jak najszybciej. Tak więc zabawiłem się wtedy w mechanika. Pod głównym kokpitem skręcałem kable. Miałem co jakiś czas panikę, że porazi mnie prąd i przez ten głupi błąd musiałbym się zregenerować. W pewnym momencie musiałem skręcić bardzo małe pręciki. Na prawdę trzęsły mi się wtedy ręce. Wymagało to bardzo dużej cierpliwości i spokoju. Podczas, gdy prawie mi się udało je złączyć, coś, a raczej ktoś sprawił, że trafiłem do punktu wyjścia. - On jest większy w środku! - Odbił się po pomieszczeniu głos podniety pewnej, dosyć młodej osoby. Lekko zdenerwowany rzuciłem swoje narzędzia na ziemię i metalowymi, krętymi schodami wbiegłem na górny kokpit. Tuż przed drzwiami stał chłopiec mający około jedenaście lat. Szczerzył się widząc cuda architektoniczne wehikułu. Ubrany był w typowo średniowieczną odzież o szaroburych kolorach. Uwagę przykuwał mały, niebieski beret, który skrywał krótkie do szyi brązowe włosy. Znałem go wcześniej. To osoba nie mogąca usiedzieć na miejscu i interesująca się wszystkim. Tym razem obiektem zainteresowania trafiła mu się moja Tardis. - To twój statek? - Zadał pytania wlepiając się we mnie swymi zielonymi oczyma. - Tak. - Odpowiedziałem bez wahania. Wtedy zadał mi od razu drugie z ogromnej puli pytań. - Czy jest on magiczny? Wspominałem już o osobie upierdliwej, zadającej dużo pytań? Tak, dokładnie tak. To właśnie on. Paszcza się mu nie zamykała. Utrudniał i znacznie przedłużał moje prace nad naprawą. Z jego ust bezustannie wylewały się pytania, na które większość padała odpowiedź - Tak. O ile oczywiście jakakolwiek padała, bo czasami po prostu go ignorowałem. Chcąc się oderwać od jego pytań, gdy ten chciał zadać kolejne po prostu mu przerwałem. - Nie zadawaj co chwilę pytań jak mała dziewczynka! - Poinformowałem go donośnym głosem. - Dobrze, ale nie jestem dziewczynką! Tylko chłopcem! - Odparł. Trudno mi było uwierzyć w jego słowa. Mimo to zamilkł. Postanowiłem wygonić go stąd. Wskazując mu drogę wyjścia wyprosiłem go na zewnątrz. - Idź się pobaw w chowanego, czy w co wy się tam bawicie! - Może przyniosę tobie jedzenie? - Zapytał, chcąc zapewne tutaj wrócić. - Na pewno dużo pracujesz, to chyba muszę ci coś przynieść, nieprawda?


Zgodziłem się. Sądziłem, że da mi przynajmniej chwilę czasu spokoju na naprawę. Znowu zacząłem próbę złączenia dwóch metalowych prętów. Byłem bardzo skupiony przy tej czynności. Miałem już je prawie połączone. Moja pewność tego, że się uda mi to zrobić, była prawie stuprocentowa, ale to nadal było za mało. Będąc blisko finalizacji tej czynności znowu rozległ się głos. - Przyniosłem tobie obiad! Nie dość, że nie udało mi się zrobić tego co chciałem to jeszcze ze strachu za szybko próbowałem się podnieść uderzając tym samym głową o metalowy panel tak mocno, że po calutkim pomieszczeniu rozległ się dźwięk trzasku. To bardzo bolało! Trzymając się za głowę ten spoglądał na mnie. - Wszystko dobrze? - Zapytał. Byłem na niego bardzo wkurzony. Nie odpowiadając chwyciłem go za rękę i zaprowadziłem za drzwi. - Żebyś mi tu więcej nie przychodził, szczeniaku! - Wydarłem się na niego, po czym zamknąłem przed nim drzwi. Rozpoczęła się trzecia próba podłączenia tych chędożonych prętów! Byłem pewien, że tym razem uda mi się to ukończyć. Niestety. Słyszałem szlochanie tego dzieciaka za drzwiami. Z początku starałem się go ignorować, ponieważ bardzo mi podpadł i dostał nauczkę. A po za tym byłem na niego wciekły. Jednak jego odgłosy jak i moje wyrzuty sumienia nie pozwalały na to by się skupić przy pracy. Zostawiłem więc te dwa głupie pręty i poszedłem na górę by go przeprosić. Stanąłem u drzwi i otworzyłem je. Obok mojej budki siedział ten dzieciak łkając. Spojrzał się na mnie swymi załzawionymi oczami. - Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. - Powiedziałem bezuczuciowo nawet na niego nie spoglądając. Przytulił mnie i wytarł łzy o mój niedawno co wyprany od kakao trencz. Nie ukazywałem wtedy żadnych pozytywnych uczuć. Klepnąłem go kilka razy w plecy i odkleiłem ode mnie. Oddalając się o kilka kroków od niego postanowiłem dać mu pewną propozycję, która byłaby dla nas obu bardzo dobra. - Jeśli będziesz spokojny i nie będziesz zadawał tak dużo pytań, będziesz mógł tutaj zostać. Bardzo się ucieszył. - Na prawdę? - Spytał z uśmiechem na twarzy. Ja za to ze srogą miną, wiedząc, że to było pytanie i to bardzo głupie wziąłem głęboki oddech po czym uprzedziłem. - Powtarzam, żadnych głupich pytań. Przed kolejną i miałem nadzieję ostatnią próbą zrobienia tego co miałem postanowiłem poinformować o czymś mój wehikuł. - Dobrze, Tardis. Pilnuj, by ten szczeniak nie wysłał nas na przykład na Słońce, kiedy to ja zajmę się naprawą.


- Gadasz to tego statku? - Zadał pytanie, a kiedy ja złowrogo na niego spojrzałem ten od razu zrobiłem psią minę. - Przepraszam. Po raz czwarty zabrałem się za naprawę. Byłem pewny, że tym razem się już uda. Trzymałem w dłoniach dwa pręty. Były one bardzo cienkie i mocne, dlatego wymagało to trochę taktyki. Nie wiedziałem co robiło te dziecko, ale byłem pewny, że nic złego, ponieważ było cicho. Gdyby mi znowu przerwał pracę, chyba wysłałbym go na księżyc. Na całe szczęście... udało się! Złączyłem te dwa pręty(!), co zaczęło mnie napawać wielką radością. Wyrwałem się krzycząc na głos. - Tak, w końcu mi się udało! Bardzo przykułem uwagę tego dzieciaka. Podbiegł do mnie krzycząc - Jeju, jej! - babskim głosem. Spoglądając na niego z uśmiechem na twarzy postanowiłem podzielić się moim spostrzeżeniem. - Zabrzmiałeś jak dziewczynka! - Ale jestem chłopcem! - Odkrzyknął. Strzelił na mnie focha. Skrzywił brwi i złożył ręce spoglądając się w bok. Jego reakcja po raz kolejny wskazywała na to, że zachowywał się jak dziewczynka. Jednak postanowiłem go nie denerwować, wręcz przeciwnie pocieszyć, bo byłem w dobrym humorze. - Dobra, przepraszam. Będziesz mógł za to zadać mi 10 głupich pytań. Minęło kilka godzin, a mi jeszcze trzęsły się ręce od tej roboty. Postanowiłem trochę odpocząć na świeżym powietrzu. Wyszedłem na zewnątrz, trzymając w ręku kubek gorącego kakao. Za mną jak ćma podążyło dziecko. Był wieczór, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy jak i dwa księżyce tej planety. Udałem się na najwyższy punkt na klifach by mieć najlepszą miejscówkę do oglądania nocnego i pięknego nieba. Stanąwszy nabrałem świeżego, morskiego powietrza i zacząłem spoglądać się na kołyszące po oceanie fale błyszczące od białej poświaty księżyców. Te miejsce napawało mnie niesamowitą energią jak i weną co rysowania. Nigdy nie było mi dane widzieć na własne oczy lepszego miejsca. Razem z dzieckiem popijaliśmy wtedy kakao odprężając się i prowadząc małą rozmowę, którą rozpoczął mały. - Dlaczego chcesz naprawić twój statek? Chcesz wrócić do swojego domu? To nie był dobry powód. Mogłem w każdym czasie spokojnie wrócić do domu i zapewne prowadzić normalne życie Władcy Czasu, gdybym tylko zapomniał o tym złym wydarzeniu. Nie chciałem mu mówić całej prawdy, tylko tak jakby bajecznie i prosto by zrozumiał. - Nie, to nie przez to. Po prostu chcę uratować pewną pannę. - Ktoś ją uwięził?! - Zapytał bezzwłocznie. Nie chciałem mu po prostu powiedzieć, że zginęła. Nawet sam nie byłem do końca tego pewien. Czułem, że gdzieś ona jest w moich czasach uwięziona. Nie było wiadomo, co ta cała Wielka Inteligencja knuła i knuje nadal.


- Została ona uwięziona przez pewną wiedźmę. Bardzo złą kobietę! - Poinformowałem myśląc o sytuacji rodem z jakieś disnejowskiej bajki. - Więc chcesz ją uratować niczym książę księżniczkę uwięzioną w wieży? - Tak. Uśmiechał się przez chwilę do siebie i spoglądał w niebo. Po chwili wyrwał się i z radością oznajmił coś, co mu przyszło na myśl. - To cudowne. Chcę wiedzieć, jakie to będzie miało zakończenie! Spojrzałem na niego z ukosa. Po raz kolejny zachował się jak dziewczynka. Ten od razu o tym wiedział i poinformował mnie o tym. - Wiem, że znowu zabrzmiałem jak mała dziewczynka, ale nią nie jestem! Jestem chłopcem! Tylko po prostu czasem tak mam, że daje mi radość to samo, co dziewczyną. Przytaknąłem, po czym popijałem ostanie łyki swojego picia. Było już bardzo ciemno, ale za to gwiazdy jak i dwa duże księżyce nie skryte przez żadną chmurę rozjaśniały podłoże. Usiadłem razem z dzieckiem i zaciekawiło mnie, jak się on nazywał. (Mam nadzieję, że kiedyś się coś zmieni i jak zacznę poznawać osoby to pierwsze co się o nich dowiem, to właśnie to jak będzie miała na imię.) Postanowiłem oświecić się w tej sprawie. - Nie wiem, jak się nazywasz? - Jestem Balbin! - Radośnie wyrzekł. - A ja Bartek. - Odpowiedziałem. Bartek i Balbin. Obydwa imiona na tą samą literę. To nic nie znaczy, ale taka tylko uwaga. Siedząc razem i spoglądając się na sklepienie niebieskie chłopak zaczął zasypiać oparty o moje ramię. Jednak przed tym zdarzeniem zadał mi jeszcze kilka pytań. - Kochałeś ją? Zadał pytanie, które mnie trochę zamurowało. Nie potrafiłem od razu pewnie na nie odpowiedzieć, więc zacząłem trochę długo tłumaczyć. - Wiesz, Balbinie. Kiedyś sobie powiedziałem, że zakochać się będę mógł tylko w osobie, którą znałem od dawna. Po za tym musiałaby tak jak ja lubić grać w gry komputerowe, czytać mange, oglądać anime, lubić chodzić w kapturach i nie malować się i mizdrzyć jak jakieś pięknisie prostując włosy, wydłużając rzęsy i tak dalej, ale oczywiście dbać o siebie no i lubić zwierzęta. Ogólnie musiałaby mieć wspólne pasje. Jeśli jeszcze chodzi o wygląd to dobrze jakby była niższa ode mnie. Po prostu czułbym się wtedy męsko i wiedziałbym, że ona czułaby się przy mnie bezpiecznie. Spojrzałem się na niego na chwilkę, by sprawdzić czy mnie słuchał po czym kontynuowałem. - Wiem, że wielu z tych rzeczy nie rozumiesz. Jesteś za mały i w ogóle. Trochę za dużo od niej bym wymagał, ale gdyby lubiła rysować tak jak i ja, to by już było okej.


- Więc, jeśli będę lubić rysować, to zostaniesz moim chłopakiem? - Jeśli zamienisz się w dziewczynę, to czemu nie, tak czy inaczej chciałbym, żebyśmy mieli jakieś wspólne zainteresowania i pasje. Wtedy na pewno byśmy mogli ze sobą żyć długo i szczęśliwie tylko co jakiś czas się kłócąc jak to w każdym normalnym małżeństwie bywa. Widziałem jak zasnął przy mnie. Zapewne mnie nie słyszał, ale postanowiłem odpowiedzieć definitywnie na jego pytanie. - Zdałem sobie niedawno sprawę, że miłość, a pożądanie, to dwie różne rzeczy, ale Tak, kochałem ją. Wstałem biorąc go na ręce i dokończyłem spoglądając się zmyślnie w opokę księżyca. - Inaczej nie robiłbym tego, co teraz tylko żył dalej w moim współczesnym świecie. Zaniosłem go do jego domu, a po tym udałem się do swojej Tardis. Wolałem odpoczywać tam, niż w moim pokoju znajdującym się w klasztorze. iii Byłem w swoim wehikule. Siedziałem ze skrzyżowanymi nogami na kokpicie, obok bujanego krzesła. Nie spałem, to oczywiste, bo odkąd zostałem Władcą Czasu nie potrzebuję tyle snu. Cały czas moje myśli nawiedzało te wydarzenie. Cierpienia tej dziewczyny. Bardzo się bała, a to wszystko była wina tej kobiety. Nie mogę w ogóle zapomnieć o tym, jak bardzo byłem załamany, a Eizo i Bezimienny Ninja próbowali z nią walczyć. Teraz kiedy o tym myślę, to coś mi nie gra przy tym wydarzeniu. Te urządzenie, które dołącza się do mojego śrubokrętu sonicznego. Nazywa się "Urządzenie mentalne" W pewnej książce było napisane kilka zasad użytku, na które muszę zwrócić uwagę. I zasada działania urządzenie mentalnego brzmi: - Zamienia życie w cierpienie, a śmierć w życie. Jest to naprawdę potężny artefakt. Potrafi robić takie rzeczy, na które mógłby sobie pozwolić tylko Bóg. Po za tym... II zasada działania urządzenie mentalnego brzmi: - Działa tylko określoną ilość razy. Wiem, że można go używać 8 razy w celu ożywienia, tak jak wspominała Inteligencja. Tylko ile razy już zostało użyte? Mam nadzieję, że poznam odpowiedź na to pytanie. Z początku myślałem sobie, że jeśli już się przeniosę do przeszłości i nie uda się za pierwszy razem uratować dziewczyny to będę mógł to robić tak długo jak się uda. Niestety miliłem się. III zasada działania urządzenie mentalnego brzmi: - Zmiana przeszłości nie resetuje urządzenia. Z początku nie rozumiałem do końca o co w tym chodziło, ale się dowiedziałem. Jeżeli zmienię przeszłość i nie dopuszczę do wydarzenia, w którym wykorzystałem te urządzenie to i tak straci ono na użytku. W księdze było napisane o tym, że każda próba zmiany historii doprowadza do tworzenia


nowej linii czasu. Muszę liczyć się z tym, że za każdym razem, kiedy nie uda mi się jej uratować będą powstawać nowe rzeczywistości, w których poniosłem porażkę. Nawet jeśli sprawię, że to wydarzenie się nie zdarzy w mojej rzeczywistości to w innej będzie ono trwać. Ogólnie pisząc, będę mieć tylko ograniczoną ilość szans na uratowanie panny. To wszystko bardzo utrudnia. Tak czy inaczej nie chciałem za bardzo mącić w czasie by nie spowodować paradoksu. Liczyłem na to, że dowiem się od Moniki, kiedy pierwszy raz została zaatakowana przez Inteligencję i wtedy ją powstrzymać. Po za tym jest coś jeszcze co mnie dręczy. Tego pamiętnego dnia, Monika, a potem Inteligencja szybko zniknęły i powstała jakaś granatowa poświata. To nie tak powinno wyglądać działanie tego urządzenia. Czy to była jakaś inna sztuczka Pani Inteligencji? Może oni obaj żyją? Może, ale... sam nie wiem, co o tym myśleć. Żadna księga nie pomaga mi poznać na to odpowiedzi. Niestety nie dowiem się, dopóki jej nie spotkam, a to będzie mogło się stać tylko wtedy jeśli naprawię wehikuł mogąc cofać się w czasie do swej linii czasowej. Wiem, że to bardzo niebezpiecznie, ale zrobię wszystko, byle tylko Monika żyła i nie cierpiała. Uda mi się. Uda! Choć potrzebowałem kilka godzin snu, to nie mogłem spać przez noc, gdyż to czego się dowiedziałem z ksiąg niszczyło mnie. Zaczynałem powątpiewać w to, że mi się uda, biorąc pod uwagę, że zmiana rzeczywistości jest trudna do wykonania poprzez tak zwany stały punkt. Według niego, niektóre rzeczy muszą się zdarzyć bez względu na wszystko. A sama zmiana niesie za sobą konsekwencje, z którymi będzie trzeba się liczyć. iv Nastał kolejny dzień. Nie był taki słoneczny jak poprzedni, wręcz przeciwnie. Było pochmurno i nie zdziwiłbym się, gdyby w każdej chwili zaczęło padać. Mieszkańcy wioski byli już na nogach i powoli zaczynali zabierać się do wykonywania swoich obowiązków. Ja zanim zacząłbym kontynuować swoją robotę musiałem wpierw coś zjeść. Gdy zmierzałem do klasztoru jak zazwyczaj musiałem poczekać i odpocząć. Zaniedbałem siebie przez ostatnie miesiące, a do klasztoru miałem pod górkę i to dosłownie. Męczyłem się przy dojściu na szczyt górki. Postanowiłem sobie, że jak ją uratuję, zacznę o siebie dbać. Teraz nawet zaniedbywałem wygląd. Rosła mi kozia bródka, której nie goliłem. Uważam, że golenie się to strata czasu. No, ale nic. Będąc przy ścieszce prowadzącej na szczyt ktoś przykuł moją uwagę. Spoglądał się na mnie jakiś facet w czarnej szacie. Inni zakonnicy mieli je tutaj ubiory burobrązowe, więc ten od razu wydawał mi się podejrzany. Powoli zmierzałem w jego stronę myśląc, że chciałby ze mną pomówić. Po drodze spotkaliśmy się z Balbinem. Machnął do mnie ręką i coś krzyknął. Spojrzałem się na niego na chwilę. Jak zwykle bardzo cieszył się, że mnie widział, bo inni mimo iż byli dla mnie mili, to wiedziałem, że podświadomie nie byli wobec mnie ufni. Zapewne wszystko przez to, że chadzałem z kapturem na głowie no i byłem jedyną nową osobą w wiosce przez ostanie kilkanaście lat, nie licząc przychodnych. Nie zaczynałem z nim rozmawiać, bo po prostu wkułem swoje ślepia do faceta, skierowanego w moją stronę. Powoli zbliżałem się do niego razem z Balbinem, który nie był świadom tego co robiliśmy. - Gdzie idziemy? - Pytał zaciekawiony Balbin co jakiś czas.


Facet w czarnej szacie z początku nie zareagował na to, że się do niego zbliżałem jednak będąc już bardzo blisko jegomości odezwałem się do niego. - Hej, kim jesteś? Wtedy jak poparzony zerwał się i zaczął uciekać. Gdy począł to czynić wszystkie moje zmysły mówiły mi, żebym go gonił i tak też uczyniłem. Ruszyłem za tą istotą chcąc się dowiedzieć kim był i czemu się na mnie patrzał. Żartobliwie sobie mówiłem, że zmusił mnie do tego, bym zaczął biegać. Szybko się męczyłem, ale nie dawałem mu za wygraną. Ba! Doganiałem go, a Balbin był w tyle bardzo daleko za mną, choć nie zgubił mnie z pola widzenia. - Zatrzymaj się! - Wołałem do niego co jakiś czas. Przebiegaliśmy przez różne ścieszki omijając ludzi, zwierzęta czy różnorakie obiekty. Mieszkańcy zapewnie dziwili się, czemu takie dorosłe osoby jak my ściągaliśmy się. W Lizi Paisley od wieków nikt nic nikomu bardzo złego nie zrobił. Żadnych kradzieży, tym bardziej żadnego zabójstwa, a to było dla nich szczególnie dziwne i równie podejrzane. Wybiegliśmy za wioskę na łąki. Zmierzaliśmy ku olbrzymiemu głazu, w który miałem nadzieję go zwabić, by nie miał gdzie uciec. Byłem szybszy od niego, więc wiedziałem, że o ile mnie nie złapie kolka, to ja złapię go. Zapędziłem go w kozi róg. Wiedzieliśmy oboje, że nie ma gdzie uciec. Odwrócił się w moją stronę po czym przed rozmową razem wyłapywaliśmy powietrze. - Nie wiem, co to za zabawy, ale dziękuję za trochę ruchu, panie. - Oznajmiłem mu zaczynając rozmowę. Na moje zdanie nie zapodał kompletnie żadnej reakcji. Tak, więc chciałem przejść do sedna sprawy i prosto z mostu spytałem go o co chodzi. - Dlaczego przede mną uciekałeś i co takiego chciałeś? Nie raczył mi odpowiedzieć. Mnie zaczęło to bardzo irytować. Zbliżyłem się do niego i spytałem jeszcze raz. - Co takiego ode mnie chcesz? Znowu nie uraczył mnie odpowiedzią. Ręka mnie świerzbiła, by mu przywalić, ale powstrzymałem się. Uważając go za głupka, po prostu machnąłem ręką i odwróciwszy się od niego zacząłem zmierzać do wioski. Jednak robiąc kilka kroków sprawiłem, że otworzyła mu się jadaczka. - Czy wiesz, że Władcy Czasu mają miejsce, do którego nie mogą się udać? Skrzywiłem się. Zrozumiałem jego pytanie, lecz myślałem, że może się przesłyszałem. Dlatego powtórzył je, a mi się coś przypomniało. Każdy Władca Czasu ma miejsce, do którego nie może się udać. Tym miejscem jest jego grób. To zdanie wyczytałem już dawno temu. Podróżując jeszcze z Moniką. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że go nie znałem.


- Nie znam miejsca swojego pochówku. - Oznajmiłem mu. - Poznasz je, a wtedy będzie za późno. Bardzo się skrzywiłem, nie wiedząc o co mu chodziło. - Na co? - Zapytałem. Oderwałem od niego oczy dosłownie na chwilę, a kiedy nie zdążyłem powiedzieć - Skąd to wiesz? zobaczyłem, że go już nie było. Po prostu zniknął. Wtedy przybiegł do mnie mały Balbin cały zadyszany. - Dlaczego go goniłeś? - Zapytał ledwo łapiąc oddech. - Nieważne, wracajmy. - Odpowiedziałem, a następnie razem udaliśmy się do wioski. Jadłem śniadanie razem z Balbinem. Bardzo go ciekawiło to, dlaczego goniłem tego faceta. - Kim on był? - Pytał się mnie. Gdybym sam mógł to wiedzieć. Zamyślony zastanawiałem się kim mogła być ta osoba. Nie sądziłem, że mogłaby mieć ona jakiś związek z tym co zamierzałem zrobić. Tym samym postanowiłem sobie na jakiś czas darować poznanie odpowiedzi na to pytanie. Miałem przed sobą inne zadanie. Ważniejsze dla mnie w tamtej chwili. Spoglądałem na Balbina, który czaił się na piwo i chciał je wypić. Gdy już je chwytał palnąłem mu lekko w łeb i odebrałem je. - Masz tutaj kompot! - Donośnie rzekłem, gdy ten patrzał się na mnie z krzywym wyrazem twarzy. Po posiłku trochę siedziałem spoglądając na okolicznych zakonników, którzy rozmawiali między sobą. Będąc najedzonym i wypoczęty wstałem i rozciągnąłem się. - No to muszę dokończyć naprawę maszyny. - Oznajmiłem Balbinowi. - Mogę pomóc? - Zapytał mnie bez chwili wahania. Wiedziałem, że nie będę mieć od niego spokoju, bo przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona. - Tak, możesz. Myślałem sobie, że będzie mógł się przydać do naprawy. Nawet, gdyby siedział na krześle i nic nie robił. v Byliśmy już we wnętrzu Tardis. Wiedziałem, że jeszcze kupa roboty była przede mną. Napo tknąłem się na obwód kameleona. To dzięki niemu statek kamufluje się do otoczenia. Gdyby moja Tardis miała jakiś kamuflaż imponujący mi to mógłbym sobie specjalnie uszkodzić układ kamuflujący. Wtedy wszędzie wyglądałaby tak samo. Choć wolałem tego uniknąć. Z tego co się dowiedziałem sam Doktor


zepsuł ten obwód dlatego musi podróżować z budką policyjną. Dla mnie to plus, bo przynajmniej będę mieć większe szanse by go w przyszłości odnaleźć. *** Mijały dni przy naprawie wehikułu. Balbin co jakiś czas się przydawał. Nosił różne niezbyt ciężkie elementy. Często spoglądał jak coś naprawiałem, ale na szczęście nie zadawał aż tak dużo pytań. W końcu dla niego to wszystko było całkiem obce, jak i dla mnie, więc nie wiedział o co pytać. Nareszcie udało mi się odblokować blokadę. Mogłem już cofać się w przeszłość do swojej linii czasu. Podłączałem ostatni kabel i wpisywałem kod na tablicy. Zobaczywszy poprawnie działającą maszynę musiałem na to zareagować szczęściem. - Tak! Udało się! Balbin też pisnął szczęściem tak jak mała dziewczynka. Postanowiłem odpocząć i delektować się kakao. Razem z małym siedzieliśmy przy kokpicie rozmawiając sobie. - Jeśli ją uratujesz, to ożenisz się z nią? - Zapytał mamy Balbin. Odpowiedziałem mu po prostu. - Tak. Chociaż wiedziałem, że jeśli będziemy razem to różnie się sprawy będą mogły potoczyć i nie pobierzemy się. No ale nie chciałem być gburem i głupio odpowiadać. - A zostaniecie tutaj, czy wrócicie do siebie? - Spytał, ale tym razem mając smutną minę jakby się ze mną zżył. - Może zostanę. Tutaj jest inaczej niż w moim świecie, Balbinie. Tam ludzie potrafią się tylko kłócić. Szczeniaki takie jak ty, to już w tym wieku chleją, palą, słuchają rapu, gdzie tylko klną i w ogóle. A najlepsze jest to, że myślą wtedy iż są "cool". Zastanawiał się zapewne, co znaczyło te ostatnie słowo wypowiedziane przeze mnie. Wyręczając go z pytaniem poinformowałem go. - To znaczy fajnie lub super. - A jest to "cool"? To co oni robią? - Zapytał. - Nie! - Stanowczo zaprzeczyłem. - Po za tym tutaj mogę być tym kim chcę, a tutejsi ludzie za małą pomoc będą mogli mi na to pozwolić. Nie chcę pracy jak moi bliscy, przy których może i dobrze zarabiają, ale robią to, czego nie do końca lubią. Tak czy inaczej myślałem, że może tutaj na prawdę zostanę, gdy to wszystko się skończy. Wstałem i udałem się w stronę wyjścia, by odetchnąć świeżym powietrzem informując na głos Balbinowi co chodziło po mojej głowie. - Dzisiaj już sobie odpocznę, a jutro z samego rana na pomoc pannie! Powiedziałem sobie tak i do końca dnia zwiedzałem klify otoczenia podziwiając ładne widoki.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.