Stosunki Międzynarodowe nr 73-74/2012

Page 1

Czy będzie nowa wojna na Kaukazie?  Hitler w Indiach? Dyrektywa nr 32  Prezydent Czarnogóry dla SM

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE www.stosunki.pl

MAGAZYN POŚWIĘCONY POLITYCE ZAGRANICZNEJ I SYTUACJI MIĘDZYNARODOWEJ M

Nr

73–74 wrzesień – październik 2012

Przygotowując się na nowe nie zapominamy o starych zagrożeniach Rozmowa z Szefem Sztabu Generalnego

Militarny pigmej coraz słabszy Mechaniczne orły Amerykańska tożsamość narodowa

Cena 11 zł (w tym 5% VAT)



Drodzy Czytelnicy,

fot. Michał Sitarski

ARTYKUŁ WSTĘPNY

Z dużą przyjemnością po chwilowej przerwie, oddajemy w Wasze ręce kolejny numer naszego Magazynu „Stosunki Międzynarodowe”. Od czasu kiedy, ostatni raz trzymaliście Stosunki Międzynarodowe w rękach sytuacja międzynarodowa uległa dalszym coraz bardziej zachodzącym przemianom. Europa nieustannie boryka się kryzysem finansowym w strefie euro, a zeszłoroczna operacja libijska obnażyła tak naprawdę słabość, naszego kontynentu w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego. Dlatego też, w tym numerze postanowiliśmy przybliżyć nieco kwestie związane z bezpieczeństwem międzynarodowym i rozwojem nowego rodzaju uzbrojenia jakim są systemy bezzałogowe, zmieniające całkowicie dotychczasowy sposób prowadzenia walki. Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego Redaktor Naczelny Gen. Mieczysław Cieniuch w rozmowie z naszą Tomasz Badowski z nowym redakcją, przedstawia kierunki w jakich powinien polskim karabinem MSBS 5,56 podążać rozwój naszych Sił Zbrojnych, tak aby były One w stanie sprostać zarówno nowym rodzajom zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa jak również być gotowymi do obrony Ojczyzny. Jednym z nowych kierunków modernizacyjnych w Wojsku Polskim o jakim mówi Szef Sztabu Generalnego, mają być systemu bezzałogowe, o których możecie przeczytać w artykule Pawła Fleischera, który właśnie wrócił ze stażu w Najwyższym Dowództwie Sojuszniczych Sił NATO w Europie w Mons. Dr Robert Czulda natomiast w swoim artykule pt. „Militarny Pigmej coraz słabszy”, w kompleksowy sposób prezentuje iluzoryczność potencjału obronnego europejskich członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jednym z środków mających przeciwdziałać temu procesowi ma być liberalizacja europejskiego rynku zamówień obronnych. O tym czy proponowane „uwolnienie” konkurencji w obszarze zamówień na sprzęt wojskowy na terenie Unii Europejskiej faktycznie poprawi zdolności obronne członków Unii Europejskiej pisze debiutująca na naszych łamach Katarzyna Podejko doktorantka Uniwersytetu Gdańskiego i ekspertka od międzynarodowego rynku uzbrojenia. Pozostając w tematyce bezpieczeństwa, polecamy również lekturę analizy Płk Krzysztofa Surdyka na temat roli jaką wywiad wojskowy odgrywa w systemie bezpieczeństwa państwa. Jednak Europa to nie tylko kwestie bezpieczeństwa i wydatków na obronność. Prezydent Czarnogóry w specjalnym wywiadzie dla „Stosunków Międzynarodowych” przybliża historię oraz relacje z Polską, tego jednego z najmłodszych państw w Europie. Damian Wnukowski natomiast opisuje, kto tak naprawdę korzysta na kryzysie w strefie euro. Za oceanem natomiast, wrzesień i październik tego roku to gorący okres kampanii wyborczej przed wyborami prezydenckimi. Nie sposób obecnie przewidzieć czy wygra demokrata Obama czy republikanin Mit Roomney. Jednak Marta Dębska w swoim artykule „Fenomen the American’s Creed” przybliża istotę tego, co stanowi o tożsamości amerykańskiej i co może mieć wpływ na decyzje odnośnie wyboru 45. Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Tradycyjnie nie zapominamy również o dalszych regionach. Jan Wołowski nasz redakcyjny specjalista od spraw Azji pisze o skomplikowanej sytuacji międzynarodowej na Morzu Południowochińskim. W dziale azjatyckim możecie też znaleźć artykuł na temat zbrojeń jakie są prowadzone w Chińskiej Republice Ludowej, oraz analizę Andrzeja Bobera na temat sytuacji w Koreii Północnej po objęciu władzy przez Kim Dzong Una. Zapraszamy również do fotorelacji Andrzeja Leka z uroczystości jaka się odbyła w Ambasadzie Chorwacji z okazji Święta Narodowego tego bałkańskiego kraju. Natomiast czym była tajemnicza Dyrektywa nr 32 i jak mogłaby się potoczyć II Wojna Światowa gdyby Hitler wygrał ze Stalinem dowiecie się z artykułu Krzysztofa Zdulskiego.

Życzę miłej lektury,

Tomasz Badowski

Wspierają nas:

Założyciel

Michał Sikorski, m.sikorski@stosunki.pl

p.o. Redaktor Naczelny

Tomasz Badowski, t.badowski@stosunki.pl

Z-cy Redaktora Naczelnego:

Dr Robert Czulda, r.czulda@stosunki.pl Aleksandra Amal El-Maaytah – Bliski Wschód & Afryka Płn., a.amal@stosunki.pl

Sekretarz redakcji Agnieszka Siemieniuk, a.siemieniuk@stosunki.pl Szefowie działów Ameryka Północna: Robert Lubański, r.lubanski@stosunki.pl Azja: Jan Wołowski, j.wolowski@stosunki.pl Europa & Unia Europejska: Damian Wnukowski, d.wnukowski@stosunki.pl Rosja & WNP: Dr Olga Nadskakuła, o.nadskakula@stosunki.pl Australia & Oceania: Dorota Rajca, r.rajca@stosunki.pl Bezpieczeństwo Międzynarodowe: Michał Jarocki, m.jarocki@stosunki.pl Gospodarka Międzynarodowa: Grzegorz Kaliszuk, g.kaliszuk@stosunki.pl Prawo Międzynarodowe: Tomasz Lachowski, t.lachowski@stosunki.pl Historia: Jacek Jędrysiak, j.jedrysiak@stosunki.pl Kultura: Patrycja Kuciapska, p.kuciapska@stosunki.pl

Stali Współpracownicy Gniewomir Kuciapski (Warszawa),Filip Frąckowiak (Warszawa), Łukasz Dziekoński (Bruksela), dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj), Ryszard Zalski (Tajpej), Igor Joukovskii (Kaliningrad), Anna Bulanda (Lublin), dr Krzysztof Tokarz (Wrocław), dr Mariusz Affek (Warszawa), Juliusz Żebrowski (Warszawa), dr Piotr Kuspys (Kraków), kmdr. rez. Krzysztof Kubiak (Gdynia), prof. Janusz Symonides (Łódź), Dariusz Lasocki (Warszawa), Grzegorz Dacko (Wrocław), Maria Amiri (Warszawa / Kabul)

Szef sekcji foto

Grzegorz Krzyżewski: g.krzyzewski@stosunki.pl

Fotoreporterzy

Krzysztof Kamiński Łukasz Komorek

Reklama i Promocja Agnieszka Siemieniuk reklama@stosunki.pl

Korekta

Kamil Świątkowski

Adres redakcji

Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe” Ul. Krakowskie Przedmieście 19/6 00-071 Warszawa Telefon: 22-468-07-96 , Fax 22-468-17-10 e-mail: redakcja@stosunki.pl

Wydawca

Fundacja Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi Ul. Krakowskie Przedmieście 19/6 00-071 Warszawa Telefon/Fax.: 22-692-48-57 e-mail: instytut@stosunki.pl

Projekt graficzny, skład i łamanie:

KOMAR, (+48) 604 416 693 www.komar.com.pl, studio@komar.com.pl Nakład: 6000 egz. Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i redagowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów nie zamówionych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Opinie prezentowane w artykułach są prywatnymi opiniami autorów.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

3


SPIS TREŚCI

TEMAT NUMERU Przygotowując się na nowe nie zapominamy o starych zagrożeniach Czy Sojusz Północnoatlantycki to jeszcze sojusz obronny, czy tylko klub polityczny? O nowych zagrożeniach dla Sojuszu i Polski, o zdolnościach obronnych naszej armii, marynarce wojennej, dronach w polskiej armii i obronie przeciwrakietowej w ramach Smart Defence, a także celowości obecności w Afganistanie w rozmowie z Tomaszem Badowskim opowiada Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, Generał Mieczysław Cieniuch.

OD REDAKCJI | KOMENTARZ

AMERYKA PÓŁNOCNA

Polak potrafi... i swoją tarczę zbudować Tomasz Badowski ............. 5

Fenomen the American’s Creed Marta Dębska ............................... 36

TEMAT NUMERU

Polskie serce w polskim mundurze – rozmowa z generałem US Army Edwardem Równym Joanna Górska................................ 38

Przygotowując się na nowe nie zapominamy o starych zagrożeniach – rozmowa z szefem Sztabu Generalnego Tomasz Badowski/Dorota Rajca................................... 6

AZJA Odwilż, czy tylko jej pozory Andrzej Bober ..................................... 40

Militarny pigmej coraz słabszy Dr Robert Czulda ........................... 10 Węzeł gordyjski na Morzu Południowochińskim Jan Wołowski ....... 42 Mechaniczne orły Paweł Fleischer ................................................. 12 AZJA | CHINY Liberalizacja zamówien obronnych Katarzyna Podejko.................... 15 Chińska ekspansja w Afryce Łukasz Filipczak ................................ 44 Wpływ globalizacji na przemysł zbrojeniowy Paweł Fleisher ........... 16 AUSTRALIA I OCEANIA TEMAT NUMERU | AZJA Zbrojenia za Wielkim Murem Paweł Berhard .............................................................................. 18

Łatanie budżetu czy walka z zanieczyszczeniami? Agnieszka Kandzia ........................................................................ 46 Vanuatu dołacza do WTO Magdalena Rogowska ............................ 48

BEZPIECZEŃSTWO BEZPIECZEŃSTWO | ANALIZA Kolejna wojna na Kaukazie? Andrzej Kozłowski...............................20 Przemilczane bomby nuklearne Katarzyna Kubiak .......................... 22

Wywiad wojskowy jako narzędzie bezpieczeństwa państwa Płk Krzysztof Surdyk .............................. 50

UNIA EUROPEJSKA

BEZPIECZEŃSTWO | PRAWO

Beneficjenci euro(kryzysu) Damian Wnukowski ............................. 24

Nam strzelać nie zezwolono Paweł Szyszka ................................... 54

EUROPA | BAŁKANY

PRAWO MIĘDZYNARODOWE

Każdy naród ma prawo do państwa – wywiad z prezydentem Czarnogóry Waldemar Piasecki ............. 26

Prawa mniejszości narodowych Prof. Piotr Daranowski ................. 56 HISTORIA

ROSJA & WNP Śmiały plan Hitlera Krzysztof Zdulski ............................................. 58 Ojciec Azerbejdżanu Magdalena Lejman ....................................... 30 DYPLOMACJA Putin może odpocząć – wywiad z prof. Przebindą Dr Olga Nadskakuła ............................ 32

Ojciec święty Jan Paweł II jako dyplomata Dr Mariusz Affek ........... 60

Trudna kwestia naddniestrzańska Agnieszka Tomczyk .................... 35

W obiektywie Andrzeja Leka .......................................................... 64

4

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


O D R E D A K C J I | K O M E N TA R Z

Tydzień przed uroczystymi obchodami 92 rocznicy zwycięstwa Wojska Polskiego nad bolszewicką nawałą, w mediach podniosła się ogromna wrzawa po słowach Prezydenta Komorowskiego, że Polska powinna rozważyć możliwość zbudowania własnego systemu obrony przeciwrakietowej. Większość z nich starała się całą koncepcję naszego narodowego parasola ochronnego wykpić i udowodnić, że kto jak to, ale Polacy na pewno nie są w stanie zbudować systemu, który potrafiłby zapewnić nam bezpieczeństwo. Spróbujmy zatem zastanowić się na chłodno nad celowością całego przedsięwzięcia i spojrzeć realnie na koncepcję ogłoszoną przez Prezydenta.

Polak potrafi... i swoją tarczę zbudować

P

rzede wszystkim, wbrew sensacyjnym nagłówkom, Prezydent wcale nie postanowił zastąpić amerykańskiego projektu zwalczania strategicznych rakiet balistycznych naszym własnym projektem, a jedynie uzupełnić go o element bezpośredniej obrony, który i tak musiałby powstać. Choćby po to, aby silosy ewentualnych amerykańskich rakiet SM-3 w Redzikowie nie stały się celem niespodziewanego ataku przy użyciu rakiet taktycznych krótkiego i średniego zasięgu, o lotnictwie potencjalnego nieprzyjaciela nie wspominając. Prezydent Komorowski a także, w swoich późniejszych wypowiedziach, Szef BBN i Minister Obrony Narodowej, potwierdzili jedynie oczywisty fakt, jakim jest konieczność zbudowania nowoczesnego i kompleksowego systemu obrony przeciwlotniczej, który odpowiadałby polskim realiom. System ten, w związku z dynamicznym rozwojem środków do przeprowadzenia ataku z powietrza, powinien zostać wzbogacony również o możliwość niszczenia rakiet balistycznych o zasięgu do 100 km. Czyli takich które potencjalnie mogą najbardziej zagrażać naszemu krajowi.

US ARMY lekiem na całe zło Wbrew opiniom niektórych polityków, Warszawy, Śląska czy Gdańska nie będą broniły amerykańskie rakiety zdolne do niszczenia celów na odległość ponad 1000 km, które zresztą kosztują amerykańskiego podatnika setki milionów dolarów. Po pierwsze dlatego, że prawdopodobieństwo, że Polskę zaatakuje kraj odległy od nas o ponad 1000 km jest bliskie zeru. Po drugie w grę wchodzi zwykły czynnik ekonomiczny i nic nie przemawia za tym aby amerykańskie systemy powstałe z myślą o obronie terytorium Stanów Zjednoczonych, miały zostać użyte właśnie do obrony Warszawy czy Gdańska. Twierdzenie, że samo rozmieszczenie amerykańskich rakiet na terytorium Polski automatycznie zagwarantuje nam bezpieczeństwo, jest o tyle prawdziwie, o ile bezpieczeństwo polskich miast będzie miało bezpośredni związek z bezpieczeństwem amerykańskich podatników. Opieranie gwarancji bezpieczeństwa na deklaracjach o przyjaźni i szczególnych więziach z czasów Kościuszki i Pułaskiego jest naiwnością, która nie powinna mieć miejsca w kwestiach tak istotnych jak bezpieczeństwo narodowe państwa.

NATO nas obroni No tak, powiedzą niektórzy, skoro nie możemy liczyć na Amerykanów to przecież mamy jeszcze NATO, które właśnie ogłosiło, że sojuszniczy system antyrakietowy osiągnął wstępną gotowość operacyjną. w takim razie nie musimy już nic robić – w razie jakiegokolwiek zagrożenia, np. odpalenia rakiet Iskander, w ciągu dosłownie kilku minut zjawią się u nas doborowe oddziały NATO i… nas obronią. Jest jednak pewien problem – nie istnieje coś takiego jak jednolite oddziały NATO (poza eskadrą samolotów obserwacyjnych AWACS). Trzeba pamiętać, że siły NATO to siły wszystkich 28 państw członkowskich, w tym również siły Wojska Polskiego. w świetle coraz bardziej pojawiających się różnic w kwestii pojmowania

wspólnych interesów wśród poszczególnych członków Sojuszu, ryzykowne wydaje się stawianie bezpieczeństwa polskich obywateli tylko na jedną kartą – gwarancje sojusznicze i gotowość członków NATO do przyjścia nam z pomocą. Nie możemy również zapominać, że natowski system antyrakietowy to nic innego, jak integracja już istniejących systemów obrony przeciwlotniczej poszczególnych krajów członkowskich w jeden wspólny system obrony przeciwlotniczej z dowództwem w niemieckiej bazie Ramstein. Polska może obecnie wnieść do tego systemu jedynie stare poradzieckie systemy z lat 80-tych ubiegłego wieku.

Czy Polak potrafi? Co zatem możemy zaproponować i jaki może być nasz udział w tworzeniu nowoczesnego sojuszniczego systemu obrony przeciwrakietowej, który zapewniłby nam bezpieczeństwo? Wbrew powszechnym opiniom, Polska ma potencjał w zakresie budowy systemów obrony przeciwlotniczej. Jesteśmy jednym z nielicznych krajów, które nie tylko opracowały samodzielnie technologię radarową ale również z sukcesem ją rozwijają i to od ponad 50 lat. Przykładem skuteczności polskich rozwiązań w zakresie radiolokacji i systemów OPL mogą być chociażby polskie radary wchodzące w skład natowskiego systemu dalekiego ostrzegania BACKBONE, czy też nowoczesny system obrony przeciwlotniczej do 5 km KOBRA. W 1999 roku, po przystąpieniu do NATO, jedną z pierwszych inwestycji Sojuszu na terenie Polski była budowa systemów radarów dalekiego zasięgu, mających chronić wschodnią flankę NATO. Z sześciu stacji radiolokacyjnych dalekiego zasięgu – 3 polskiej produkcji w przeciwieństwie do zachodnich rozpoczęły pracę bez żadnych komplikacji technicznych. Z kolei przeciwlotniczy system rakietowo-artyleryjski KOBRA opracowany w warszawskich zakładach Bumaru - Radwar, nie tylko pokonał silną konkurencję na rynku azjatyckim, lecz także udowodnił swoją wartość podczas ochrony wizyty Prezydenta USA Barracka Obamy w jednym z krajów tego regionu. Często jest tak, zgodnie z zasadą, że u sąsiada trawa jest zawsze bardziej zielona, że zachwycając się osiągnięciami zachodniej konkurencji, nie doceniamy lub nie potrafimy dostrzec naszego własnego potencjału. Deklaracja Prezydenta Komorowskiego o konieczności zbudowania narodowego systemu obrony przeciwlotniczej zdolnego zwalczać taktyczne rakiety balistycznych nie jest kolejnym utopijnym, niemożliwym do zrealizowania projektem. Posiadamy w kraju zarówno wiedzę jak i technologię niezbędną do zbudowania serca takiego systemu, czyli stacje radiolokacyjne i dowodzenia. Jedyne, czego polskie zakłady nie są w stanie dostarczyć to rakiety o zasięgu 20 i więcej km. Tak naprawdę jest to jedyny element przyszłego nowoczesnego systemu obrony przeciwlotniczej Polski, który musimy pozyskać przy współpracy z partnerami zagranicznymi. Cały „kręgosłup” i serce tego systemu można zbudować angażując do tego polskie przedsiębiorstwa i to z korzyścią dla naszej gospodarki. Tomasz Badowski

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

5


T E M AT N U M E R U

Czy Sojusz Północnoatlantycki to jeszcze sojusz obronny, czy tylko klub polityczny? O nowych zagrożeniach dla Sojuszu i Polski, o zdolnościach obronnych naszej armii, marynarce wojennej, dronach w polskiej armii i obronie przeciwrakietowej w ramach Smart Defence, a także celowości obecności w Afganistanie w rozmowie z Tomaszem Badowskim opowiada Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, Generał Mieczysław Cieniuch.

„Przygotowując się na nowe nie zapominamy o starych zagrożeniach

Z Szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego rozmawia Tomasz Badowski

TB: W maju odbył się szczyt NATO w Chicago, a następnie warsztaty natowskie w Rzymie. Gdy obserwujemy kolejne szczyty NATO, nasuwa się pewne spostrzeżenie – że Pakt staje się powoli coraz bardziej instytucją bardziej polityczną, klubem państw rozwiniętych, a nie sojuszem stricte obronnym. Czy Pan Generał podziela te odczucia? Szef Sztabu Gen. Cieniuch: NATO zawsze było organizacją polityczno-militarną. Taki był jego początek. Od polityki się bowiem wszystko zaczyna, a funkcje militarne są jej pochodną. NATO jest organizacją, która się zmienia – byłoby bowiem źle, gdyby Sojusz Atlantycki, jako organizacja nie ulegał pewnym przeobrażeniom, bo taka przecież jest natura rzeczy – świat się zmienia, sytuacja geopolityczna jest również w ciągłym rozwoju, w związku z czym Sojusz też fluktuuje. W którą stronę? Bardziej ku polityce czy bezpieczeństwu? Wydaje się, że sytuacja różnie wyglądała na kolejnych etapach jego rozwoju oraz w zależności od położenia geograficznego jego poszczególnych członków. Czy z polskiego punktu widzenia Sojusz jest organizacją aktywną i pożyteczną? Odpowiedź jest definitywnie pozytywna, bo

6

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Sojusz nadal jest organizacją efektywną. Nie ma drugiej takiej polityczno-obronnej organizacji, która zapewniałaby swoim członkom dziesiątki lat stabilnego rozwoju, bezpieczeństwa, a Sojusz to robi. Dla Polski jest to już 13 rok, dla innych członków znacznie więcej. Pokazuje to, że NATO jest nadal potrzebne, liczące się w świecie, i daje dobre rezultaty. Wspomniał Pan o nowych zagrożeniach dla światowego bezpieczeństwa. Głównym celem NATO wobec każdego państwa była obrona przed radzieckimi dywizjami mającymi zmierzać w stronę Paryża i Atlantyku. Obecnie mamy do czynienia z terroryzmem, cyberterroryzmem, konfliktami o niskiej intensywności. Przykład Libii pokazał, że potencjał obronny NATO jest jednak zbyt mały – o czym może świadczyć choćby to, że po kilku dniach operacji, niektórym państwom zabrakło amunicji do wykonywania zadań. Taka jest rzeczywistość, taka jest właśnie aktywność na świecie. Nowa sytuacja w zakresie bezpieczeństwa pokazuje, że zagrożenia zmieniają swój charakter, ewoluują. Clausewitzowskie podejście zakładające, że siły zbrojne


T E M AT N U M E R U

najlepiej przygotowane są do wojny, która już się odbyła, nie przystaje do współczesnych realiów. Siły zbrojne muszą znacznie wybiegać w przyszłość i mieć na uwadze przede wszystkim nowe, często nie do końca zdefiniowane zagrożenia. Nie jest to łatwe. Ważne jest aby przygotowując się do nowego rodzaju zagrożeń, nie zapomnieć o starych, na które nadal przeznacza się środki finansowe. Co do operacji w Libii, to uważam, że z punktu widzenia Sojuszu, powinna być oceniana pozytywnie – rozpoczęła się jako operacja kilku koalicjantów. Po uruchomieniu procesu politycznego przekształciła się w małą operację połączona Sojuszu. Sprawa Libii pokazała, że Sojusz jest zdolny do takich działań. Prawdą jest, że nie wszyscy członkowie brali w niej udział, a niektórzy czynili to w wąskim zakresie. W drugim etapie tej operacji, z kierowania nią wycofały się Stany Zjednoczone, a zatem nasz zasadniczy partner w Sojuszu, a mimo to operacja zakończyła się sukcesem. Elementem, na który moim zdaniem warto zwrócić uwagę, jest fakt, że w operacji libijskiej po raz pierwszy na tak dużą skalę użyto broni precyzyjnego rażenia. Operacja z jej użyciem zakończyła się stosunkowo szybko i bez skutków ubocznych dla społeczeństwa. W podjętym działaniu istotne było bowiem zniwelowanie bad collateral damage – skutków ubocznych. Zasoby tego rodzaju amunicji niektórym państwom wyczerpały się szybciej, co wcale nie oznaczało, że nie posiadały one innych zasobów, choć w tym przypadku nie były one zaplanowane do użycia. Zatem, czy Sojusz jest przygotowany na to, by sprostać nowym zagrożeniom? Szczególnie w czasie kryzysu ekonomicznego i cięć w budżetach obronnych większości państw członkowskich? Nowe zagrożenia nie wyeliminują starych. W najbliższym czasie na pewno powstaną kolejne ogniska zapalne i konflikty, o których mówimy „asymetryczne”, „niemilitarne”, „niekonwencjonalne”. W rzeczywistości stają się one elementem, co do którego nie tylko siły zbrojne, lecz także całe państwa muszą się przygotować. Są to zagrożenia, które coraz bardziej angażować będą inne elementy czy organy państwowe aniżeli siły militarne, więc na to trzeba zwracać uwagę. Przygotowanie przeciwwagi dla rozwoju tych zagrożeń często natrafia na liczne bariery, chociażby ekonomiczne. W mediach, co jakiś czas, pojawiają sie komentarze wskazujące na to, że polska armia bardziej przygotowuje się do tych nowych zagrożeń i udziału w misjach, niż do swojego zasadniczego zadania, jakim jest obrona ojczyzny. Wobec tego, jak w tym zmieniającym się międzynarodowym środowisku bezpieczeństwa

i pojawianiu się nowego rodzaju zagrożeń odnajduje się Polskie Wojsko, które na tle innych państw nadal ma dobrą pozycję i stabilny budżet? Nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że zasadniczą misją Wojska Polskiego było, jest i będzie obrona własnego terytorium, a wszystko inne stanowi uzupełnienie i traktowane może być w drugiej czy trzeciej kolejności. Udział w operacjach poza granicami kraju, jeżeli służy pierwszej misji, powinien być postrzegany pozytywnie. Nie możemy go jednak wykluczyć. Jako wiarygodny i stabilny partner musimy realizować zobowiązania sojusznicze. To jest również w naszym długofalowym interesie. Zasadniczym pytaniem według mnie jest to, czy operacja w Afganistanie i wcześniej w Iraku służy tej pierwszej misji. Z pewnością służy, i chociaż pewne elementy, które są tam zastosowane nie mają odniesienia do podstawowej misji sił zbrojnych. Osobiście uważam, że zakończona misja w Iraku i trwająca jeszcze w Afganistanie wpisuje się w zasadniczą misję Wojska Polskiego. Wszystko to, co jest związane z udziałem naszych żołnierzy, logistyki, śmigłowców, systemu dowodzenia i rozpoznania – jest „po drodze z misją podstawową”. Nie uszczupla naszych zdolności, a wręcz powiem, że jest wartością dodaną dla Wojska Polskiego. Natomiast są i takie obszary działań, które nie mają wiele wspólnego z misją zasadniczą i wydawane na nie pieniądze faktycznie pomniejszają możliwości w zakresie realizo-

wania misji podstawowej. Wojsko zużywa zasoby finansowe państwa, które mogą być wykorzystane przecież w innych miejscach – potrzeb jest bowiem wiele. Dlatego musimy sami siebie też ograniczać. No właśnie, przypomniał Pan, że podstawowym celem wojska to obrona granic, jednocześnie misja w Afganistanie pochłania znaczne środki, które mogłyby być przeznaczane właśnie na modernizację techniczną naszych sił zbrojnych. Jednocześnie według różnych doniesień za parę lat polska marynarka wojenna ma przestać istnieć a obrona przeciwlotnicza staje sie coraz mniej efektywna w odniesieniu do współczesnego pola walki. Czy wobec tych znacznych braków w modernizacji, nasz udział w Afganistanie był konieczny i słuszny na tak dużym poziomie? Z mojego punktu widzenia, nie jest jednak najgorzej. Wiele programów modernizacyjnych jest realizowanych, a część jest już na ukończeniu. Kolejne programy zostaną uruchomione w niedalekiej przyszłości. Nasz potencjał nie spada, a w wielu obszarach nawet rośnie. Nie ma na świecie takiej armii, wliczając w to również Stany Zjednoczone, która dysponowałaby tylko i wyłącznie sprzętem najnowszej generacji. Państwo tych rozmiarów co Polska, położone w tym miejscu Europy musi dbać o to, by wszystkie komponenty sił zbrojnych były rozwijane równomiernie. Nie może ono wyspecjali-

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

7


T E M AT N U M E R U

zować się w jednej tylko dziedzinie. Nie da się mieć silnego lotnictwa, a nie posiadać wojsk lądowych. Źle sie stało, że przez wiele lat marynarka wojenna była zaniedbywana. Z pewnością łatwiej byłoby modernizować ją w perspektywie długofalowej, gdyż nawet posiadając środki finansowe na poziomie 900 mln złotych rocznie nie da się w krótkim czasie osiągnąć dobrych rezultatów. Zależy nam na tym, by podjąć decyzje szybkie i skuteczne. Marynarka Wojenna została solidnie zanalizowana i oceniona. Do końca września powinien powstać program i być może przed końcem roku uda się wydać część środków finansowych. Musimy rozsądnie ocenić nasze potrzeby i zaplanować wydatki. To jeden z naszych priorytetów. Tak od razu możemy pozyskać sprzęt używany, a tego akurat chcemy uniknąć. W takim razie mając zapewnione finanse może warto wrócić do programu GAWRON, z założeniem bardziej racjonalnych wymogów technicznych i finansowych i przy większej serii. Jednocześnie mówi się o planach rozwoju bezzałogowców w marynarce wojennej? w jaki sposób Pana zdaniem można by w sposób najbardziej racjonalny i efektywny zagospodarować dostępne fundusze na rozwój Marynarki Wojennej? W mojej ocenie wiele środków przeznaczonych na marynarkę może być wydanych w krajowym przemyśle. Dotyczy to przede wszystkim mniej skomplikowanych jednostek pływających, które są łatwiejsze do wykonania. Nie jestem jednak zwolennikiem tego, by te najbardziej skomplikowane jednostki budować za wszelka cenę w naszych stoczniach. Brak nam odpowiednich doświadczeń. Polski przemysł stoczniowy jeszcze nigdy w swojej historii nie wybudował okrętu podwodnego. ORP „Wilk”, „Ryś”, i „Żbik” powstały w stoczniach francuskich w latach 1926– –32, natomiast ORP „Orzeł” i „Sęp” w latach 1936-39 w stoczniach holenderskich. To nie najlepszy moment by eksperymentować, bo może się to zakończyć drugim Gawronem. W programie dla marynarki uwzględniono dużą liczbę okrętów logistycznych, wsparcia, pomocniczych jednostek pływających, na które również przeznaczono sporo pieniędzy. Te okręty z powodzeniem mogą powstać w polskim przemyśle stoczniowym. W budowie takich jednostek posiadamy bogate tradycje i doświadczenie. Połowa Układu Warszawskiego (i nie tylko) korzystała z naszych okrętów desantowych i jednostek pomocniczych, więc z tego nie możemy rezygnować. Według mnie lepszym rozwiązaniem będzie wybudowanie bardziej skomplikowanych jednostek poza granicami

8

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Polski z pełną możliwością serwisowania ich i prowadzenia remontów na terenie kraju. Co w zamian otrzyma polski przemysł jest kwestią do dyskusji: na razie nie chcę niczego przesądzać jednak jest sprawą oczywistą, że wyprowadzanie pieniędzy podatnika poza granice kraju musi wiązać się z jakimiś korzyściami dla Polski. A koncepcja dronów – morskich, lądowych, powietrznych? To jest nowy kierunek zdolności w Wojsku Polskim. Jakie są szanse ich wprowadzenia? W jakim kierunku zdaniem Pana Generała to powinno iść? Czy bardziej będziemy stawiali na amerykańskie predatory z biało-czerwony szachownicami, czy też będziemy się starali wykorzystać istniejący potencjał i możliwości krajowych firm, które mają już pewne doświadczenia w tym zakresie, np. WB Electronics czy ITWL, do konkretnych potrzeb operacyjnych naszych Sił Zbrojnych? Tym bar-

i wszystkie aspekty bierze pod uwagę. Chcielibyśmy aby jak najwięcej elementów było produkowanych w Polsce – czy to na zasadzie licencji, czy na bazie polonizacji lub kooperacji. Im więcej elementów powstanie w naszym kraju tym lepiej, tym większe będą korzyści dla naszej gospodarki. Chyba łatwiej jest wskazać polskim firmom jaka ma być konfiguracja i jakie zadania ma spełniać sprzęt, który potrzebuje Wojsko Polskie? Niekoniecznie. Nie jest to łatwe ani w relacjach z polskimi ani z zagranicznymi firmami. Czasem te drugie oferują korzystniejsze warunki, czy to w kwestii samego kontraktu, czy to ze względu na ich większe możliwości. Dyskusja jest trudna. Nam jednak chodzi o to, by podnieść poziom techniczny naszego przemysłu obronnego, bo to daje korzyści na przyszłość. i dlatego też chcemy postawić polski przemysł obronny na jak najwyższym poziomie technicznym. I to jest właśnie jedna z opcji.

Moim zdaniem trzeba kierować się ku obronie sojuszniczej, a nie ku sferze indywidualnej próby budowy ochrony przeciwrakietowej. Inną sprawą jest obrona przeciwlotnicza, której rozwiązania są łatwiejsze i tańsze. dziej, że dotychczasowe doświadczenia z izraelskimi Aeorostarami nie są najszczęśliwsze. Wszystkie pojazdy bezzałogowe (morskie, podwodne, powietrzne) stanowią przyszłość, która już kilka lat temu w ten sposób została zdefiniowana w Sztabie Generalnym. Natomiast od definicji do realizacji, droga jest daleka i skomplikowana. Wszyscy mamy świadomość potrzeby wprowadzenia do szyku bezpilotowych środków wszelkich typów. Zaakceptowany został program operacyjny środków bezpilotowych. Jego implementacja jest jednak poza kompetencjami Sztabu Generalnego, dlatego trudno jest nam rozważać na temat konkretnego typu: czy będzie to środek polski, amerykański, czy chiński. My wskazujemy jakie zdolności ma mieć dany środek latający, jakie wymagania wobec niego są sprecyzowane i jakie ma spełniać. Ważna jest przy tym późniejsza eksploatacja i serwis. Szybki dostęp do wszelkich części zamiennych aby wykluczyć sytuację, gdzie będzie nas stać na zakup ale nie na użytkowanie. Sztab Generalny patrzy na te kwestie kompleksowo

Nie tylko my chcemy rozwijać sprzęt bezzałogowy. Zapewne nasi potencjalni przeciwnicy też będą szli w tym kierunku. Nasz system obrony powietrznej w momencie wycofania starych systemów, jeszcze poradzieckich rakiet Kub, jest dziurawy. Jakie mamy możliwości by zapewnić to, by nasze niebo było z powrotem szczelnie chronione przed zagrożeniami nowego rodzaju? w latach 80. były inne zagrożenia, później miano u nas instalować amerykańskie Patrioty, Bumar od kilku lat promuje swój system antyrakietowy rozwijany wspólnie z europejskimi sojusznikami. NATO z kolei mówi o tarczy antyrakietowej. Jak to wszystkio można połaczyć, by uchronić kraj przed niebezpieczeństwami z powietrza? Mój punkt widzenia może być zbyt trudny do przyjęcia dla zwykłego obywatela, który zakłada, że system powinien być szczelny, a więc taki przez który pojedyncza awionetka, szybowiec, rakieta nie może się przecisnąć. Pod względem ekonomicznym, stworzenie takiego systemu nie jest zasadne, ponieważ mogłoby pochłonąć cały budżet Ministerstwa Obrony Naro-


T E M AT N U M E R U

dowej, a może i kilku innych ministerstw, a i tak nie można nigdy być pewnym, że będzie to ochrona w 100% i efekt będzie zadowalający. Minister Radosław Sikorski podczas debaty na temat obrony antyrakietowej, w Krakowie w maju tego roku powiedział, że warto jest się zastanowić czy zamiast budować systemy defensywne, przez które i tak rakiety mogą się przedrzeć, nie lepiej zacząć myśleć o systemach ofensywnych – aby potencjalny przeciwnik wiedział, że co prawda on może nam zniszczyć stolicę ale i my również mamy zdolności aby zniszczyć jego stolicę. Czy Pana zdaniem budowanie naszych zdolności „obronnych” może iść w takim właśnie kierunku? Jest to właśnie opcja deterrence – odstraszania – która funkcjonuje od długiego czasu na poziomie sojuszniczym w sensie strategicznym. Jest to tzw. odstraszanie nuklearne – wszyscy posiadacze broni nuklearnej wiedzą, że po użyciu przez nich takiej broni, ich żywot będzie krótki. Takie rozwiązanie na poziomie państwo – państwo działa. W konfiguracji Polska – jakieś inne państwo, którego jednak nie chciałbym jednoznacznie wskazywać, osiągnięcie takiej równowagi jest możliwe, ale czy celowe? Może bardziej powinniśmy liczyć na sojusznicze rozwiązanie, gdyż mam wątpliwości co do tego, czy jako pojedyncze państwo mamy możliwości zapewnienia sobie bezpieczeństwa w zakresie odstraszania. A w zakresie obronnym? Tutaj sytuacja może być jeszcze bardziej skomplikowana. To jest analogicznie jak wyścig pancerza z pociskiem. Czy pancerz jest w stanie zniszczyć pocisk? Czasem tak, ale rzadko, bo zbudowanie czołgu kosztuje 20 mln złotych, a budowa pocisku, który ten pancerz zniszczy, kosztuje zaledwie kilka, kilkanaście tysięcy złotych. i nawet jeśli czasem uda mu się obronić przed tym pociskiem, to zakładając 50% prawdopodobieństwo i tak wiadomo kto zwycięży w tym długim terminie budowy zdolności. Stany Zjednoczone są jedynym państwem, które posiada takie efektywne systemy. Wiemy, że są one kosztowne i nadal są rozwijane, bo wciąż nie są doskonałe. Moim zdaniem trzeba kierować się ku obronie sojuszniczej, a nie ku sferze indywidualnej próby budowy ochrony przeciwrakietowej. Inną sprawą jest obrona przeciwlotnicza, której rozwiązania są łatwiejsze i tańsze. Ona również wymaga doskonalenia i modernizacji, wprowadzenia nowego sprzętu. O ile obrona przeciwlotnicza częściowo spełnia zadania obrony przeciwrakietowej, to takie rozwiązanie jest akceptowalne. Ale żeby oddzielnie poświęcać środki na obronę przeciwrakietową, zaniedbując jednocześnie

obronę przeciwlotniczą, to takie rozwiązanie jest nieracjonalne. Doskonała obrona przeciwlotnicza i przciwrakietowa, marynarka wojenna i wojska lądowe, świetnie wyszkolona i wysoce uposażona armia – to sfera ku której powinniśmy zmierzać. Czyli podsumowując: obrona antyrakietowa w ramach Sojuszu, z naszym wkładem finansowo-sprzętowym. W jaki sposób możemy się zatem włączyć w ten system? Jak na razie mamy niewiele. Ale na dzień dzisiejszy na pewno radary Backbone, choć niektórzy mówią, że są to radary jednorazowego użycia, bo nie są przewidziane do stosowania w pełnej skali konfliktu zbrojnego. Pamiętajmy, że są to radary, które mogą z obroną przeciwrakietową sojuszniczą współpracować i z pewnością być przeznaczone i przydatne na pojedyncze, terrorystyczne ataki rakietowe. To, co prawda, nie jest dużo i chcielibyśmy móc zaoferować więcej. Możliwe, że tak się kiedyś stanie. Czy promowany przez Polskę i europejskich partnerów projekt Bumaru i konsorcjum MBDA kompleksowego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej może być takim wkładem? Idea ma duże znaczenie, ale to tylko idea. Problem polega na tym, kto za to zapłaci. Jeśli znajdzie się ktoś taki, to my się bardzo chętnie przyłączymy. Czyli projekt dobry ale jest za drogi? Trudno stwierdzić czy jest za drogi bo na razie jest tylko ideą. Tak naprawdę nie został jeszcze nigdy dokładnie wyceniony. Nikt nie oszacował, że projekt będzie kosztował miliard, dwa czy trzy miliardy. Idea jest cenna ale bezpłatna. Ale w jakiś sposób tę naszą obronę przeciwlotniczą musimy zbudować... Nie wiem czy powinno się mówić, że musimy ją budować od nowa, gdyż od nowa niczego nie musimy budować. Nie musimy budować systemu obrony przeciwlotniczej na spalonej ziemi. Mamy system, który może stać się zasadniczą częścią nowej obrony. Poruszył Pan kwestię obrony przeciwrakietowej w ramach Sojuszu NATO – to jest idea Smart Defence. Jak wyglądają konkretne działania związanie z tarczą antyrakietową i Smart Defence? Wiele skomplikowanych spraw naświetlanych jest w Polsce bardzo hasłowo. Najbardziej frustrujące jest to, że samo hasło może mieć całkowicie różny background. Sama Sojusznicza obrona przeciwrakietowa jest traktowana w kategorii Smart Defence. Misja Baltic Air Policing jest tego dobrym przykładem. Bałtowie nie mają swojego lotnictwa myśliw-

skiego więc inne państwa realizują zadania na ich rzecz. W zamian za to Bałtowie wykonują inne czynności na rzecz Sojuszu. Innym przykładem Smart Defence jest obrona przeciwrakietowa AWACS czy AGS. Pojedyncze państwa nie są w stanie robić tego same, w związku z czym grupa państw realizuje taką ideę. My popieramy takie rozwiązanie. Na koniec wróćmy jeszcze na chwilę do naszego zaangażowania w misje zagraniczne w ramach NATO. Jak Pan ocenia dotychczasowy przebieg polskiego udziału wojskowego w Afganistanie, z którego wycofujemy sie za 2 lata? Jeszcze 2 lata przed nami i wiele może się wydarzyć, dlatego moja ocena może być jedynie cząstkowa. Korzyści z udziału w misjach są dla polskich sił zbrojnych bezcenne. Ale są również straty o których musimy pamiętać. One również są bezcenne. Życia ludzkiego i doznanych ran nie da się przełożyć na pieniądze. Każdą stratę traktujemy inaczej, indywidualnie. Z drugiej strony doświadczenie – wiele tysięcy naszych żołnierzy znalazło się w innej sytuacji niż tylko na ćwiczeniach na terenie kraju, na manewrach, czy w trakcie niesienia pomocy poszkodowanym w klęskach żywiołowych. Trafili do środowiska naturalnego dla armii. Teraz ci żołnierze to zupełnie inni ludzie – ich mentalność, psychika, sposób postrzegania świata i pola walki jest totalnie odmieniony. Ich wpływ na pozostałych żołnierzy będziemy obserwować jeszcze przez wiele lat. Tych wartości i doświadczeń nie da się pozyskać za pieniądze ani zapewnić jedynie w wirtualnym świecie. Żołnierze okrzepli, obyli się z trudnymi sytuacjami, zdobyli zaufanie do sprzętu i dowódców odpowiedzialnych za wykonywane zadania. Tworzenie systemu targetingu, rozpoznania, wywiadu, realna współpraca z sojusznikami – to są kwestie, które jednoznacznie oceniamy jako korzyści. Ludzie patrzący na udział polskich żołnierzy w misjach przez wąski pryzmat mówią przede wszystkim o negatywach, bo są one bardziej uwidaczniane. My żołnierze postrzegamy nasze zaangażowanie znacznie szerzej i w ogólnym rozrachunku uważamy, że przyniosło nam dużo korzyści. Trzeba zadać pytanie – czy posiadanie sprzętu bez wykorzystywania go na polu walki przynosi korzyści? Czyli przeszliśmy chrzest bojowy, który stanowi wartość dodaną dla Wojska Polskiego? I będzie stanowił przez wiele kolejnych lat – tak długo, jak ci żołnierze będą pozostawać w szeregach armii, i oni oraz ich wpływ na następnych żołnierzy będzie widoczny. Dziękuję serdecznie za rozmowę. Współpraca: Dorota Rajca

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

9


T E M AT N U M E R U

Państwa europejskie z roku na rok ograniczają wydatki na obronność jednocześnie redukując siły zbrojne. Słabość militarna Europy oraz różnica względem Stanów Zjednoczonych postępuje.

P

atrząc na współczesną Europę trudno uwierzyć, że kiedyś narody tego niewielkiego kontynentu były w stanie panować nad niemal całym światem. Dzisiaj te same narody nie potrafią przeprowadzić samodzielnie ograniczonej operacji przeciwko nieprzyjacielowi z III świata. Pokonanie reżimu Muammara Kaddafiego niesłusznie poprawiło

O ile udział obrony to w Stanach Zjednoczonych 4,8 procent PKB (2010) i aż 11,2 procent wszystkich wydatków federalnych, to w Europie wskaźniki te kolejno kształtowały się na mizernym poziomie 1,6 i 3,2 procenta. Jeszcze bardziej szokujące są zestawienia na obywatela – w 2010 roku per capita w Stanach Zjednoczonych na obronę wydawano 2,222 dolara, podczas gdy na obszarze EDA raptem 550 dolarów. Pół biedy, gdyby pieniądze przeznaczano na badania i rozwój, a więc na ten element sektora obronnego, który często napędza całą gospodarkę – także jej sektor cywilny. Niestety, państwa należące do EDA połowę pieniędzy przeznaczają na personel – utrzymanie żołnierzy, a także armii urzędników cywilnych. Tylko około 1/5 ogólnej kwoty jest przeznaczana na zakup uzbrojenia i wyposażenia wojskowego oraz prace badawczo-rozwojowe.

Militarny pigmej humory europejskim decydentom i części komentatorów. Operację opinii publicznej sprzedano bowiem jako akcję Europejczyków i dowód na rosnące aspiracje i siłę Starego Kontynentu. Tak naprawdę akcja w Libii uświadomiła nam wszystkim, że kondycja europejskiej części Sojuszu Północnoatlantyckiego jest bardzo zła. Innymi słowy – Europejczycy są niezmiennie konsumentami bezpieczeństwa generowanego przez Stany Zjednoczone, a nie jego twórcami. Od wojny w Kosowie minęła grubo ponad dekada, która nie przyniosła żadnej pozytywnej zmiany. Tak jak na bałkańskim niebie, tak i na libijskim boleśnie wykazano, że Europejczycy są w dużym stopniu zależni od amerykańskiej amunicji, wywiadu satelitarnego, latających cystern, samolotów AWACS. Chociaż Unia Europejska tworzy kolejne dokumenty i deklaracje na temat własnej obronności, są to tylko groteskowe hasła, które warte są tyle, ile papier na którym są zapisywane. Jakże aktualne są, wypowiedziane kilka lat temu, słowa Lorda Robertsona, iż Europa jest „militarnym pigmejem”.

Garść statystyk Europa nie może nie być zapóźniona jeśli tak mocno oszczędza na sektorze obronnym. Ta niebezpieczna różnica potencjałów między Stanami Zjednoczonymi a Europą pogłębia się – od 11 września 2001 roku europejskie wydatki na obronność spadły o ponad 15 procent, a przecież po drodze była wojna w Iraku, a następnie interwencje w Afganistanie i Libii. W ciągu ostatnich lat europejskie wydatki spadły do mniej niż połowy tego, co wydają Stany Zjednoczone, które też przecież ograniczają koszty. Od 2008 roku aż dwie trzecie europejskich państw ograniczyło sumy przeznaczane na obronność. Na przeciwnym końcu jako wzór stawiana jest Polska, a także Norwegia i Turcja. To jednak za mało, by zmienić ogólny bilans. Z danych na rok 2010 jasno wynika, że 26 państw członkowskich Europejskiej Agencji Obrony (EDA – European Defense Agency) wydały 256,3 miliarda dolarów, a więc o 7 miliardów mniej niż w 2008 roku. Dane szwedzkiego SIPRI są podobne – w rankingu na region o najwyższym wzroście wydatków na obronę (2002 – 2011) Europę Zachodnią przegonili wszyscy – przede wszystkim Afryka Północna (109%), Europa Wschodnia (86%), Azja Wschodnia (69%), Azja Środkowa i Południowa (62%). Tylko jeden subregion zanotował spadek – Europa Zachodnia i Środkowa: 1,5%.

10

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Co dalej? Niestety bez najmniejszych wątpliwości można stwierdzić, że w nadchodzących latach trend minimalizowania wydatków na obronność w Europie będzie kontynuowany. Nie ma praktycznie żadnych szans, by to zmienić. Według uznanego instytutu badawczego, jakim jest International Institute for Strategic Studies, już w tym roku Azja wyprzedzi Europę w wydatkach na obronność. W 2011 roku, według danych IISS, państwa Azji wydały na obronę 262 miliardy dolarów, podczas gdy europejscy członkowie NATO 270 miliardów dolarów. Według analizy Jane’s, do 2015 roku Chiny – które generują 30 procent azjatyckich wydatków – wydadzą na wojsko więcej niż ośmiu największych (po Stanach Zjednoczonych) członków NATO: Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy, Turcja, Kanada, Hiszpania i Polska. Ma to oczywiste przełożenie geostrategiczne – zwiększające swoją potęgę Chiny są w ten sposób coraz większym wyzwaniem dla Stanów Zjednoczonych, które wycofują oddziały z coraz bardziej marginalnej Europy zwiększając obecność w Azji i Oceanii, chociażby w Australii czy Singapurze. Jednocześnie osłabienie zdolności obronnych Europy, w obliczu rosnących wydatków na zbrojenia ze strony Rosji i amerykańskiego odwrotu, nie generuje wśród europejskich decydentów poczucia, że należy zwiększyć finansowanie tego elementu aktywności państwa. O dziwo, jest całkowicie odwrotnie – dla wielu wyjazd Amerykanów to symbol ostatecznego zakończenia zimnej wojny i szansa na jeszcze większe odejście od zbrojeń. Europa nie szuka nowych rynków zbytu, lecz przede wszystkim oszczędności. Europejskie produkty często nie ustępują rozwiązaniom amerykańskim, ale nie mają tak dobrego marketingu, wsparcia politycznego (przykład Polski!), a także odpowiednio atrakcyjnej ceny. Dobrym przykładem są francuskie odrzutowce Rafale, których nikt nie chce, bo są po prostu za drogie. Nawet bajecznie bogate Zjednoczone Emiraty Arabskie odrzuciły francuską propozycję szukając tańszego rozwiązania. Koło się zamyka – niewielki rynek wewnętrzny sprawia, że nie można czerpać z dobrodziejstw korzyści skali. Gdyby bowiem udało się sprzedać kilkaset samolotów w Europie, cena jednostkowa byłaby niższa, a to mogłoby przyciągnąć dodatkowych klientów (abstrahując od dodatkowych miejsc pracy i inwestowania w nowe technologie). Skoro zamówień nie ma to cena rośnie, a wówczas tym bardziej produktu nikt nie chce kupić.


T E M AT N U M E R U

Jednym z przejawów szukania oszczędności jest narastająca konsolidacja przemysłów obronnych. W samej tylko Wielkiej Brytanii w latach pięćdziesiątych istniało 20 dużych firm lotniczych, które połączono w trzy: British Aircraft Corporation, Hawker Siddeley Group i Westland Helicopters. W latach siedemdziesiątych proces konsolidacji został wzmocniony w wyniku nacjonalizacji. British Aircraft Corporation, Scottish Aviation i Hawker Siddeley Group połączono tworząc British Aerospace (BAe). Westland Helicopters uchował się do 2001 roku, kiedy nastąpiło połączenie z włoską firmą Agusta. Nowa korporacja jest zależna od grupy Finmeccanica, która razem z BAe Systems przyczyniła się do tego, iż Alenia Marconi Systems połączyła się z innymi firmami tworząc MBDA. Finmeccanica kontroluje również włoską firmę Oto Melara. Konsolidacja następuje w Polce (Grupa Bumar) i w innych krajach, choćby w Niemczech, gdzie niepodzielnie rządzi Rheinmetall. Firma

Stany Zjednoczone oraz Holandia. Ostatecznie program zakończył się porażką, co wymusiło na Brytyjczykach dołączenie do projektu Horizon Common New Generation Frigate (pozostałe państwa to Włochy i Francja). Wielka Brytania miała jednak inne wymagania niż reszta uczestników. Nie inaczej wygląda kwestia utworzonej w latach osiemdziesiątych francusko – niemieckiej brygady, która pozostała bytem papierowym, jako że Berlin poróżnił się z Paryżem koncepcją jej wykorzystania. Równie ambitny, co problematyczny jest paneuropejski projekt transportowego samolotu A400M, który przekracza budżety i kolejne terminy. Za sukces koncepcji „smart defense” uznano natowski projekt systemu rozpoznania obiektów naziemnych z powietrza AGS (Alliance Ground Surveillance). Zapomina się, a właściwie ignoruje się fakt, że potrzeba było dwóch dekad, aby projekt zrealizować. Do-

coraz słabszy ta wchłonęła takie podmioty jak Henschel Wehrtechnik, KUKA, Mauser AG, STN ATLAS Elektronik GmbH, Oerlikon Contraves. Duże firmy przejął powołany w 2000 roku paneuropejski EADS, w tym francuską Aérospatiale-Matra (powołaną z kolei w wyniku fuzji Aérospatiale i Matra Haute Technologie), niemieckie Dornier Flugzeugwerke i DaimlerChrysler Aerospace AG (które z kolei wcześniej wchłonęło firmę powołaną w wyniku połączenia zakładów Messerschmitt, Bölkow i Blohm. Konsorcjum to wcześniej przejęło firmy Focke-Wulf, Focke-Achgelis, Weserflug oraz Entwicklungsring Nord) oraz hiszpańskie Construcciones Aeronáuticas SA (CASA). EADS, kontrolujące firmę Airbus i mające spore udziały w fińskich zakładach Patria, w porozumieniu z BAe Systems, a więc także i Finmeccanica, utworzyła wspomniane MBDA. Powody są oczywiste – mniejszy popyt to mniejsza podaż. Wewnętrzny rynek dostawców i odbiorców się kurczy. Nie potrzeba już tak dużej liczby firm. Niemniej jednak doszło do drastycznego ograniczenia niezależnych i konkurujących ze sobą firm, które zastąpiło kilka bardzo blisko powiązanych ze sobą podmiotów. Gdy nie ma wielu lub bardzo wielu firm nie można mówić o konkurencji, lecz o układzie i dzieleniu między sobą rynku. Nie zachęca to do innowacyjności. Drugą formą szukania oszczędności jest i bez wątpienia będzie umiędzynarodowianie projektów. Europejska współpraca już się rozwija – wystarczy wymienić coraz bliższe relacje francusko – brytyjskie, czy też pomysły integracji na forum Unii Europejskiej. W 2012 roku Niemcy oraz Francja podpisały list intencyjny w zakresie bliskiej współpracy nad nowymi technologiami wojskowymi i zakupami uzbrojenia. W założeniu umowa ma stanowić punkt wyjścia do szerszej, wielostronnej, współpracy. Na obecnym etapie Paryż i Berlin zakładają współpracę w kwestii systemów artyleryjskich, lekkich systemów bojowych, śmigłowców, obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, bezzałogowych systemów rozpoznania i potencjalnie współpracy logistycznej przy samolotach A400M. Rozwija się natowski program dzielonego transportu taktycznego i strategicznego, wczesnego ostrzegania (AWACS) czy przeciwrakietowy. Nie jest to jednak rozwiązanie idealne. Im więcej uczestników, tym więcej racji i interesów do pogodzenia. Czasem nie sposób przezwyciężyć problemów, czego przykładem jest los programu NATO Frigate Replacement (NFR-90), której celem było stworzenie nowej fregaty dla państw Sojuszu w latach dziewięćdziesiątych. W projekcie udział wzięły: Kanada, Francja, Niemcy, Włochy, Wielka Brytania, Holandia,

piero boleśnie wykazane niedostatki podczas wojny z Libią przekonały największy blok polityczno – militarny świata, aby wyasygnować 1,7 miliarda dolarów. Konsekwencje takiego stanu są bardzo poważne. W wymiarze gospodarczym innowacyjność europejskich produktów spada. Z perspektywy polityczno – militarnej Europa sama nie jest w stanie działać bez wyraźnego wsparcia Stanów Zjednoczonych, które muszą rozta-

Gdy nie ma wielu lub bardzo wielu firm nie można mówić o konkurencji, lecz o układzie i dzieleniu między sobą rynku. czać nad nią swój ochronny parasol. Staliśmy się młodszym bratem Ameryki. Co stanie się jeżeli Waszyngton w pewnym momencie dojdzie do wniosku - a powoli do tego wniosku dochodzi - że Europa jest tak słaba, iż nie warto się nią przejmować i złoży swój parasol? Co jeśli Europa będzie chciała przeprowadzić operację, w której udziału nie będą chcieli brać Amerykanie? Czy mająca neoimperialne aspiracje Rosja nadal będzie uznawała Europę za równego sobie partnera? Co stanie się jeśli Moskwa będzie próbowała sprawdzić siłę fasadowej Unii Europejskiej zwiększając presję na sojusznicze republiki nadbałtyckie? Fakt „rozchodzenia” się potencjałów wojskowych rodzi także negatywne konsekwencje dla samego NATO, które jest olbrzymią wartością. To Sojusz pozwolił Europie na przetrwanie w czasach zimnej wojny i do dziś stanowi filar architektury współczesnego bezpieczeństwa. To może się jednak wkrótce zmienić, ponieważ Amerykanie z coraz mniejszą ochotą angażują się w działania NATO. Po co bowiem wspierać partnerów, którzy z ich perspektywy nie są pomocni? Obecny kryzys gospodarczy jedynie zwiększa pokusę, by z NATO rezygnować. A Sojusz bez Stanów Zjednoczonych rozpadnie się lub w najlepszym wypadku zamieni się w nic nie znaczącą organizację fasadową. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że taki scenariusz nie leży w interesie Europy, ani tym bardziej Polski. dr Robert Czulda

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

11


T E M AT N U M E R U

P

rzedstawione sytuacje nie są wymysłem żadnego pisarza science-fiction, lecz obrazem niedalekiej przyszłości i możliwości wykorzystania bezzałogowych środków lotniczych w praktyczny sposób przez różne rodzaje służb ratowniczych i porządkowych w Polsce. Współczesne pole walki wyróżnia mniejsza ilość broni konwencjonalnej potrzebnej do utrzymania przewagi na danym obszarze. Do utrzymania terytorium w starożytności podczas kampanii wojennej było potrzebne około 500 dzielnych wojowników na obszarze wielkości boiska piłkarskiego. W poł. XIX wieku podczas zwycięskich kampanii jednoczącej się Rzeszy Niemieckiej wystarczyło 20 oddanych cesarzowi żołnierzy, żeby już podczas I wojny światowej zaledwie 2. Największa rewolucją w rozwoju zdolności wojskowych nastąpiła podczas II wojny światowej w momencie której pojedynczy żołnierz mógł strzec około 5 wielkości boisk piłkarskich, a obecnie żołnierz biorący udział w misji irackiej lub afgańskiej jest w stanie dzięki najnowszej technice kontrolować obszar 780 boisk piłkarskich.

Północna Polska – Duże miasto – Sierpień. Z powodu trąby powietrznej dochodzi do katastrofy budowlanej hali produkcyjnej. W miejsce zdarzenia przybywają służby ratownicze, które przed rozpoczęciem akcji wysyłają nad obszar katastrofy małe obiekty latające przypominające samoloty modelarskie dokonujące skanowania terenu w poszukiwaniu osób poszkodowanych. W miejsca, nad którymi pojazdy zawisły udają się zespoły ratunkowe i odnajdują rannych.

Mechaniczne

orły

Autonomiczni sprzymierzeńcy Przewaga pojedynczego żołnierza na polu walki nie mogłaby zostać osiągnięta bez rozbudowanych środków rozeznania i zastosowania bezzałogowych statków powietrznych (BSP). Termin wywodzący się od amerykańskiego słowa (unmanned aerial vehicle), kojarzy się najczęściej z marzeniem każdego małego chłopca, czyli zdalnie sterowanym modelem samolotu. Kategorie oraz wielkość bezzałogowych statków są obecnie dość szerokie i zależne od zadań oraz oprzyrządowania zamontowanego na pokładzie. Niektóre nie przekraczają wielkości ludzkich dłoni, natomiast inne są wielkości małego samolotu turystycznego. Pierwszy raz drony – potoczna nazwa dla BSP – zostały wykorzystane na dużą skalę podczas operacji nad Kosowem. Za ich pośrednictwem z bazy zlokalizowanej we Włoszech, śledzono startujące samoloty MiG 21 z lotniska w Prisztinie. Obecnie bezzałogowe statki powietrzne są wykorzystywane w większości punktów zapalnych na świecie, począwszy od Afganistanu, a kończąc na Zatoce Adeńskiej. Powszechne używanie dronów do dokonywania chirurgicznych uderzeń na pograniczu afgańsko-pakistańskim niejednokrotnie doprowadzało do zaognienia stosunków pomiędzy Waszyngtonem oraz Islamabadem, z powodu łamania przestrzeni powietrznej oraz błędnego wyznaczania celów powodujących śmierć niewinnych ludzi i żołnierzy.

12

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


T E M AT N U M E R U

Wkroczenie dronów na pole walki zmniejszyło straty w ludziach podczas wykonywania arcytrudnych operacji, ale również odmieniła ją pod względem psychologicznym. Atak następuje z nieokreślonego kierunku, lecz co jest bardziej istotne pilot wykonujący zadanie znajduje się na innym kontynencie niż cel. Sterowanie bsl przypomina grę w zaawansowany symulator lotów. Sylwetka pilota drona również się zmieniła. W sposób beztroski opuszcza swoje domowe zacisze gdzieś na przedmieściach amerykańskiego miasta, aby po 30 minutach jazdy samochodem zasiąść przed monitorem i wypełnić polecone zadanie kilka tysięcy kilometrów od swojego domu. Po ośmiu godzinach pracy, żołnierz bierze swoją teczkę i wraca do ukochanej rodziny. Wykorzystanie dronów wpływa na psychikę pilota, który w stopniu minimalnym doznaje kontaktu z celem. Kolejne roczniki młodych oficerów przychodzące i opuszające akademie sił powietrznych USA żywią obawę, że nigdy nie będą mieli okazji do

mu małego bsp. Istotnym elementem jest umożliwienie uczestnictwa w konkursie zespołów z całego świata. Podstawowymi wytycznymi konkursu są m.in. jest odbycie autonomicznego lotu na wysokości od 5 do 1000 stóp, prowadzonym od punktu do punktu oraz dokonywanie skanowania otoczenia i również autonomicznego śledzenia obiektu bez wyznaczania celu. Następujący ciągły rozwój technologiczny programów, może doprowadzić do tego, że naszych granic będą strzegły bsp, które zaprogramowane, bądź z polecenia, dokonają zatrzymania intruza. Mogą zostać wykonane ze specjalnych materiałów pozwalających na samoczynne naprawianie uszkodzeń lub rozpoznawania uszkodzeń. Nanotechnologia umożliwi używanie sensorów do oznaczania celów dla precyzyjnych ataków powietrznych oraz rozpoznania skażeń chemicznych, biologicznych oraz radiologicznych. Kolejnym elementem jest zapewnienie łączności telefonicznej na obszarze pola bitwy bądź katastrofy naturalnej. W 2006 roku firma Boeing zademonstrowała

Polski bezzałogowy system obserwacji z powietrza FlyEye opracowany przez WB Electronics poczucia metalu rumaków przestworzy. Natomiast powszechna robotyka i możliwość autonomicznego lotu doprowadza do wykluczenia najsłabszego połączenia w systemie obronnym – człowieka. Zwłaszcza, że człowiek nie przezwycięży słabości swojego organizmu i nie pozostanie powyżej 8 godzin w powietrzu w przeciwieństwie do bsp, które mogą pozostać do 24 godzin oraz więcej.

Bezzałogowa przyszłość Obecne programy rozwojowe na świecie mogę zrewolucjonizować projekty oraz aplikacje stosowane w UAV. Wykorzystywane i produkowane drony można porównać do pierwszych modeli samochodów, których nie było początkowo za wiele na drogach, aby w późniejszych dekadach doszczętnie opanować większości miast państw rozwiniętych. Tendencje następujące w rozwoju bsp można dostrzec na bazie ogłoszonego konkursu przez podległą Departamentowi Obrony USA Agencji Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych (DARPA – Defense Advanced Research Projects Agency) oraz Atlantyckiemu Centrum Systemów Walki Kosmicznej oraz Morskich (SPANWR – Space and Naval Warfare Systems Center Atlantic). Konkurs pod tytułem UAV forge jest otwarty dla wszystkich zespołów badawczych gotowych do zaprojektowania, zbudowania i wyprodukowania syste-

możliwość dokonania tankowania w powietrzu za pomocą UAV i należy się spodziewać, że w nadchodzącej przyszłości takie czynności będą mogły być wykonywane w sposób autonomiczny.

Polskie podejście Doświadczenia Polski w eksploatacji systemów bezzałogowych są skromne w porównaniu do Stanów Zjednoczonych, natomiast potencjał badawczo-produkcyjny ze względu na brak szczegółowych wymagań ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej w dużej części jest marnowany. Jak do tej pory w Siłach Zbrojnych są wykorzystywane dwa systemy bezzałogowych statków powietrznych: mini-bsl Orbiter pochodzące od izraelskiej firmy Aeronautics oraz mini bsp Fly Eye zakupione na rzecz Wojsk Specjalnych od polskiej firmy WB Electronics., krajowego lidera w obszarze rozwoju systemów bezzałogowych. Bezzałogowe statki powietrzne w większości są używane w jednostkach wojsk rakietowych i artylerii do przeprowadzenia rozpoznania i oznaczania celów. Oznaką zmian zachodzących w wykorzystaniu bsp przez Wojsko Polskie, są nie tylko deklaracje decydentów z Ministerstwa Obrony Narodowej, lecz także przedsięwzięcie przez Departament Polityki Zbrojeniowej opracowania raportu o posiadanych możliwościach i doświad-

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

13


T E M AT N U M E R U

czeniach w zakresie budowy systemów bezzałogowych przez polskie przedsiębiorstwa. Wyniki raportu zostaną przedstawione podczas Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach, który będzie zawierał możliwość opracowania systemów latających, lądowych, morskich oraz hybrydowych. Istotnym podmiotem produkującym bsp na rynku polskim jest firma WB Electronics S.A. z Ożarowa Mazowieckiego. Jej sztandarowym produktem jest bezzałogowy środek latający Fly Eye. Start Fly Eye następuje przez wypuszczenie samolotu z ręki, natomiast proces lądowanie odbywa się przez odrzucenie zasobnika z akumulatorami i głowicą obserwacyjną na spadochronie. Pozostała część środka latającego bezpiecznie opada na ziemię. Właściwości Fly Eye zaowocowały współpracą z wojskiem i integracją z systemem artyleryjskim Topaz lub moździerzy SKOM, umożliwiając szybkie przesłanie informacji oraz

Rozwiązania tworzone przez polską gospodarkę nie odstają od europejskiej lub światowej czołówki. Niestety pracom koncepcyjnym brakuje zdecydowanego wsparcia ze strony administracji publicznej oraz agencji przemysłowych mogących silniej wesprzeć młodych inżynierów kończących politechniki.

obrazu zespołowi prowadzącemu ogień. We Fly Eye zastosowano ciekawe rozwiązanie odrzucania zasobnika z głowicą obserwacyjną, która opada bezpiecznie na spadochronie przed lądowaniem statku powietrznego. Co ciekawe Fly Eye jest w stanie sprostać konkurencji na rynkach międzynarodowych, ponieważ nie odbiega od takich wyrobów jak RQ-11 Raven lub izraelski Bird Eye, które przewyższa np. pod względem zasięgu oraz czasu trwania lotu. WB Electronics obecnie przeprowadza prace projektowe nad wiropłatami Tarkus i Virtus. Opracowywane wiropłaty będą przygotowane do przeprowadzania rozpoznania na bliskie odległości, zwłaszcza w obszarze zabudowanym oraz wewnątrz pomieszczeń. Projektowane mini bsp mogą znaleźć zastosowanie dzięki cichemu działaniu w działaniach przeprowadzanych przez służby specjalne, policję i służby ratownicze. Wyposażenie mini bsp w odpowiednie głowice oraz czujniki może doprowadzić do stworzenia uniwersalnego środka latającego mogącego sprostać wymaganiom najbardziej wymagającego klienta. Polskie bezzałogowce, mogą się również znaleźć na wyposażeniu polskiego systemu żołnierza przyszłości TYTAN. W opracowywanym przez konsorcjum krajowych firm zbrojeniowych których liderem jest BUMAR programie indywidualnego systemu walki pod kryptonimem Tytan, firma WB Electronics jest odpowiedzialna za opracowanie Osobistego Komunikatora Żołnierza PSI, który ma za zadanie integrację

przenośnego komputera osobistego, radiostacji osobistej oraz telefonu komórkowego w jednym urządzeniu. Indywidualny Komunikator Żołnierza za pomocą interaktywnego wyświetlacza będzie w stanie przekazać żołnierzowi najważniejsze informacje pochodzące z różnych źródeł C4ISR (Command, Control, Communications, Computers, Intelligence, Surveillance and Reconnaissance) dokonując odpowiedniej obróbki i transmisji obrazu oraz danych. Interesującym rozwiązaniem jest wykorzystanie bezzałogowego środka latającego Fly Eye, który zapewnia rzeczywisty obraz z pola walki oraz autonomiczność w działaniu drużyny, która nie musiała polegać na obrazowaniu satelitarnym podatnym na zakłócenia przez wrogie systemy. Przewagą rozwiązań firmy z Ożarowa Mazowieckiego są nie tylko mini bsp, które mogą zostać wykorzystane na otwartej przestrzeni ale również w zamkniętych pomieszczeniach. Projekty rozwojowe mini bsp, umożliwią zaoferowanie szerokiej gamy bezzałogowych statków powietrznych mogących zostać wykorzystanych przez służby ratownicze oraz mundurowe. Poza przedsiębiorstwem WB Electronics polski przemysł zbrojeniowy nie może poszczycić się osiągnięciami w produkcji mini bsp. Projekty opracowane przez Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, Instytut Lotnictwa oraz inne podmioty znajdują się na razie w fazie prac koncepcyjnych i nie należy oczekiwać szybkiego wdrożenia do produkcji. Do dotychczas zaprezentowanych platform należy zaliczyć PW-141 Samonit, PW-151 Kusy oraz bezzałogowy śmigłowiec ILX-27. Projektowane samoloty bezzałogowe należą do klasy średniej i miałyby możliwość pozostawania w powietrzu przez całą dobę. Rewolucyjnym projektem na skalę ogólnopolską jest projekt ILX-27. Platforma byłaby przystosowana do operowania zarówno w środowisku morskim jak i lądowym. Operacyjnie bezzałogowy śmigłowiec mógłby zostać użyty do wykonywania misji bojowych, rozpoznawczych oraz ewakuacyjnych. Kolejną polską pracą koncepcyjną jest opracowany przez Instytut Lotnictwa bezzałogowy samolot Phoenix. Będzie to najprawdopodobniej pierwszy model na terenie polski zasilany energią słoneczną, pozwalając na lot wysokości 20 tysięcy metrów i będzie mógł przebywać w powietrzu przez 6 miesięcy. Ośrodki akademickie starają się stworzyć podwaliny pod opracowanie mini bsp, jednakże projekty pozostają w formie prac zaliczeniowych i nie zostają wykorzystywane. Kolejną interesującym podmiotem jest firma Trigger Composites z Grodziska Dolnego z mini UAV Pteryx. Zadaniem opracowanego bezzałogowego samolotu jest dokonywanie zdjęć oraz pomiarów lotniczych. Produkt jest przeznaczony głównie na rynek cywilny, zwłaszcza dla firm geodezyjnych oraz służb ratowniczych. Opracowana platforma jest doskonałym narzędziem dla przedsiębiorstw, nie posiadających wygórowanych wymagań, ponieważ samolot ma niski udźwig 1 kilograma. Niestety start odbywa się przy użyciu specjalnej katapulty, która zmniejsza mobilność samego zestawu, co wyklucza go z użycia przez wojsko. Rozwiązania tworzone przez polską gospodarkę nie odstają od europejskiej lub światowej czołówki. Niestety pracom koncepcyjnym brakuje zdecydowanego wsparcia ze strony administracji publicznej oraz agencji przemysłowych mogących silniej wesprzeć młodych inżynierów kończących politechniki. Przy opracowywaniu i wdrażaniu rodzimych rozwiązań w dziedzinie bsp, należy ostrożnie podchodzić do rozszerzania zastosowania tego typu urządzeń, które przez wyposażenie w dużą ilość sensorów – w celu przeprowadzenia większej liczby rodzajów misji nie jednokrotnie przekraczały budżet projektów jak i przepustowości transmisji danych, która musi przekazywać na bieżąco obraz z głowicy do zespołu operującego. Doświadczenia wyniesione z Afganistanu przez wojska NATO z użytkowania bsp dowiodły ich użyteczności i zalet. Rosnące koszty systemów bezzałogowych, związane z rosnącym skomplikowaniem technologicznym oraz powiązaną infrastrukturą, będą wymagały ścisłego powiązania z danym rodzajem sił zbrojnych i zamówieniami, które muszą być zgodne z wymaganiami operacyjnymi oraz strategicznymi. Paweł Fleischer

14

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


T E M AT N U M E R U

Liberalizacja

unijnego rynku produktów obronnych a sprawa polska Kraje Unii Europejskiej od lat 50. podejmowały działania na rzecz liberalizacji rynku produktów obronnych. Dotychczasowe inicjatywy unijne dotyczące tego tematu napotykały na wiele przeszkód, takich jak: niejednoznaczne przepisy wspólnotowe, niejednorodne ustawodawstwo krajowe i procedury negocjacyjne, ograniczony dostęp podmiotów zagranicznych do informacji o przetargach ogłaszanych w innych krajach oraz szczegółowe i nie zawsze oparte na jednorodnych normach specyfikacje techniczne. Przepisy przez lata pozwalały na stosowanie, przy wyborze dostawców produktów wojskowych, kryteriów odnoszących się do pochodzenia towarów lub narodowości dostawców.

N

owy rozdział współpracy w dziedzinie uzbrojenia w UE zapoczątkowało utworzenie Europejskiej Agencji Obrony, przed którą postawiono zadanie udzielania pomocy rządom w transformacji sił zbrojnych, promowania współpracy naukowo-badawczej w zakresie technologii strategicznych, rozwoju wojskowych zdolności operacyjnych w dziedzinie zarządzania kryzysowego. Do dorobku EDA zaliczyć można opracowanie dobrowolnego Kodeksu Postępowania w toku składania zamówień publicznych w dziedzinie obrony, zgodnie z którym uczestnicy zobowiązali się do podejmowania kroków w celu osiągnięcia przejrzystości i konkurencyjności w przypadku wszelkich przetargów dotyczących sprzętu obronnego o wartości nie mniejszej niż 1 mln Euro (bez VAT-u) oraz Kodeksu Najlepszych Praktyk w Łańcuchu Dostaw. w ramach EDA opracowany został także Międzyrządowy reżim stymulujący konkurencyjność Europejskiego Rynku Obronnego, do którego w roku 2006 przystąpiła Polska. Skuteczność wspomnianych dokumentów w praktyce okazała się niewielka ze względu na zachowanie pierwszeństwa przez przepisy krajowe. Sprawa wolnej konkurencji na rynku produktów obronnych nabrała na znaczeniu w roku 2007, kiedy Komisja Europejska opracowała Pakiet obronny określający strategię zwiększenia konkurencyjności europejskiego przemysłu obronnego oraz przygotowała projekty dwóch dyrektyw. Kwestia transferu produktów związanych z obronnością uregulowana została w Dyrektywie Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie uproszczenia warunków takich transferów pomiędzy krajami Unii Europejskiej. Polska, jako kraj członkowski UE, do 30 czerwca 2011 r. miała czas na implementację dyrektywy do przepi-

sów krajowych. Postanowienia dyrektywy zaczęły obowiązywać w krajach członkowskich Unii Europejskiej 30 czerwca 2012 r. Problemem dla Polski okazała się Dyrektywa 2009/81/WE dotycząca koordynacji procedur udzielania zamówień na roboty budowlane, dostawy i usługi przez instytucje i podmioty zamawiające w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa. Dyrektywa obronna, która weszła w życie 21 sierpnia 2009 r., nałożyła na państwa członkowskie obowiązek standaryzacji procedur udzielania zamówień na dostawy, usługi i roboty budowlane w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa państwa. Niestety Polska, jako jeden z czterech krajów unijnych, nie zdołała wdrożyć dyrektywy do krajowego porządku prawnego w wyznaczonym terminie. Jak ostrzega Dariusz Piasta, wiceprezes Urzędu Zamówień publicznych taka sytuacja grozi złożeniem przez Komisję Europejską skargi do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Opóźnienie w zakresie wdrożenia „dyrektywy obronnej” uzasadniane jest przez Urząd Zamówień Publicznych m.in. wątpliwościami polskiej zbrojeniówki związanymi z obawami przed wyparciem produktów krajowych przez zagraniczne. w znowelizowanej Ustawie Prawo Zamówień Publicznych znajdzie się nowy rozdział – Zamówienia w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa – nakładający na Wojsko Polskie obowiązek zakupu uzbrojenia w drodze przetargów otwartych dla przedsiębiorców z UE. Dyrektywa, w swym oryginalnym brzmieniu, pozwala na odejście od jej stosowania ze względu na podstawowy interes bezpieczeństwa państwa, o czym zgodnie ze znowelizowaną ustawą, w Polsce ma decydować rząd. Do tej pory państwa unijne dosyć często korzystały z tej możliwości, należy jednak pamiętać, że prawnie wią-

żący charakter dyrektywy obronnej znacznie utrudni takie zabiegi. Obawy europejskich firm zbrojeniowych oferujących produkty mniej zaawansowane technologicznie, których ceny często zniechęcają potencjalnych kupujących, z pewnością należy uznać za uzasadnione. Postępującego procesu liberalizacji rynku produktów obronnych w UE nie da się już zatrzymać, a polskim przedsiębiorcom pozostaje jedynie podejmowanie wzmożonych wysiłków na rzecz wzrostu konkurencyjności oferowanych produktów m.in. w drodze zagospodarowania nisz produktowych na europejskim rynku zbrojeniowym. Katarzyna Podejko Autorka jest doktorantką UG, specjalistką przemysłu obronnego.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

15


T E M AT N U M E R U

Wpływ globalizacji na przemiany w przemyśle zbrojeniowym Od zakończenia Zimnej Wojny przemysł zbrojeniowy przeszedł istotną transformację po obu brzegach Oceanu Atlantyckiego. Spadek popytu na sprzęt wojskowy i zmniejszenie wydatków na badania i rozwój doprowadziło do poszukiwania nowych rynków zbytu oraz stworzenia nowych sposobów zarządzania firmami zbrojeniowymi. Problemy finansowe państw Unii Europejskiej spowodowały spadek znaczenia rynku europejskiego w sektorze obronnym na rzecz rozwijającej się Azji Południowo--Wschodniej oraz Ameryki Południowej. Pojawia się zatem pytanie, jak w zglobalizowanym świecie poradzą sobie koncerny zbrojeniowe?

O

becnie przemysł zbrojeniowy znajduje się w fazie kolejnej rewolucji. Kryzys ekonomiczny zapoczątkowany w 2008 roku zmusił większość przedsiębiorstw z branży obronnej do rozpoczęcia procesu kolejnej konsolidacji swoich przedsiębiorstw oraz ekspansji na rynki dotychczas należące do drugiej ligi. Każdego dnia portale specjalistyczne informują o podpisaniu nowego kontraktu lub planowanych przejęciach firm. W wyniku kryzysu ekonomicznego w przeważającej ilości państw, ze względu na małą rentowność przedsiębiorstw sektora obronnego, wznowiono ich prywatyzację. Przyśpieszenie procesu globalizacji po upadku muru berlińskiego spowodowało tworzenie się międzynarodowych holdingów zbrojeniowych, tym samym przyczyniając się do zwiększenia współpracy transnarodowej w dziedzinie bezpieczeństwa i obronności, czego przykład stanowią zwłaszcza przedsiębiorstwa europejskie. Zarówno konsolidacja przemysłu zbrojeniowego w Stanach Zjednoczonych, jak i podążenie tym samym tropem przez Europę doprowadziło do większej otwartości i transparentności rynku zbrojeniowego. W obliczu stałego zmniejszania wydatków na cele obronne, nowy wymiar współpracy z przedsiębiorstwami przemysłu obronnego staje koniecznością. Przemysł zbrojeniowy w przeciwieństwie do innych gałęzi gospodarki państwa, wyróżnia się ze względu na charakter produkowanych wyrobów i znaczenia dla bezpieczeństwa narodowego. Tradycyjnie jest on definiowany jako część gospodarki narodowej oparta głównie na przedsiębiorstwach państwowych, których zadaniem jest wypełnienie wymagań stawianych przez ośrodki decyzyjne w celu ochrony interesów państwa, stanowiący w wielu przypadkach również istotne narzędzie polityki zagranicznej. W dzisiejszych czasach przemysł obronny jest instrumentem, w którym państwa odgrywają rolę klienta, dysponenta i głównego donatora, a aktorzy pozapaństwowi – operatora.

Zachodni giganci System międzynarodowy po rozpadzie Związku Radzieckiego najczęściej jest określany jako unipolarny, z dominującymi Stanami Zjednoczonymi zdolnymi do przeprowadzenia operacji wojskowej pod każdą szerokością geograficzną. Ten świat powoli odchodzi w zapomnienie, umożliwiając wkroczenie na arenę międzynarodową mocarstw regionalnych, które zaczynają dominować w sferze gospodarczej, politycznej oraz militarnej. Obserwując jednak globalny rynek zbrojeniowy należy stwierdzić, że w dalszym ciągu Stany Zjednoczone oraz Europa, poza drobnymi wyjątkami, należą do najważniejszych producentów uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Kompleks przemysłowo-zbrojeniowy USA zaczął wykształcać się podczas II wojny światowej, aby za prezydentury Dwighta D. Eisenhowera stać się najistotniejszą gałęzią gospodarki, która przyczyniła się do zwycięstwa USA nad komunizmem. Sytuacja zaczęła ulegać zmianie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy nastąpił wyraźny spadek zamówień ze strony Pentagonu. Data zamachów terrorystycznych na World Trade Center jest istotna nie tylko ze względu na rozpoczęcie globalnej wojny z terroryzmem, lecz również zapoczątkowania boomu w branży obron-

16

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

nej i powstania dużej ilości małych i średnich przedsiębiorstw. Nikogo w dalszym ciągu nie dziwi fakt, że Stany Zjednoczone zdominowały globalny przemysł zbrojeniowy. Na podstawie opublikowanej listy 100 największych przedsiębiorstw branży obronnej magazynu Defense News w 2011 roku, 44 miejsca zajmowały przedsiębiorstwa z USA, z czego w pierwszej dwudziestce znajdowało się 15 przedsiębiorstw. Jednak obserwując ogólnoświatową tendencję, należy zauważyć spadek udziałów USA w rynku. Zgodnie z raportem Military Balance 2010 opracowanym przez International Institute For Strategic Studies, w 2008 roku Rosja posiadała 17 % udziału w światowym handlu uzbrojeniem i sprzętem wojskowym, Stany Zjednoczone 38.4 %, Wielka Brytania 6.3 %, Francja 2.8 %, Niemcy 9.1 %, Włoch 1.3 %, Chiny 4.4 %. Do piątki największych firm należą koncerny: Lockheed Martin (USA), Boeing (USA), BAE Systems (UK) General Dynamics (USA), Raytheon (USA). W dalszej kolejności dopiero znajdują się przedsiębiorstwa europejskie EADS (Transeuropejska), i Finmeccanica (Włochy). Sytuację na globalnym rynku obronnym pokazuje wzrost wartości eksportu Stanów Zjednoczonych do kwoty 46.1 mld dolarów. W opinii ekspertów wzrost ten jest wynikiem zapotrzebowania kontyngentów wojskowych na uzbrojenie i sprzęt, a w przyszłości może być podyktowany uzupełnieniem zapasów bomb przez kraje europejskie po zakończonej operacji w Libii i przygotowywaniem do nowych działań.

Globalne czynniki Rosnąca konkurencyjność oraz wymagania rynków wschodzących w dziedzinie obronności prowadzą do pogłębienia procesu stworzenia globalnego przemysłu obronnego. Globalizacja zapewnia możliwości obniżenia kosztów produkcji zaawansowanej technologii, która może zostać wyprodukowana w dowolnym miejscu, czasie oraz wielkości. Klienci wojskowi oraz cywilni na całym świecie dokonują selekcji uzbrojenia i sprzętu wojskowego pod względem wartości offsetu oraz umieszczenia linii produkcyjnych w ich państwach. Wymieniona tendencja będzie się utrzymywać zwłaszcza w krajach nieposiadających rozwiniętej gospodarki i chcących tworzyć nowe miejsca pracy. Offset pomaga zaoszczędzić przedsiębiorstwu zbrojeniowemu na kosztach produkcji, ułatwia dostęp do rynku w danym regionie świata oraz niekiedy dodatkowo stymuluje rozwój technologii. Przemysł zbrojeniowy oraz branże powiązane – lotnicza, elektroniczna, technologii informatycznych są poddane wpływom kosztów, które determinują działalność przedsiębiorstw. Nikogo nie dziwi fakt, że podzespoły elektroniczne są produkowane w Chinach, natomiast samo oprogramowanie jest już produktem firmy izraelskiej. Współpraca międzynarodowa przemysłu zbrojeniowego rozpoczęta w latach 60’ z powodów politycznych jest obecnie ekonomiczną koniecznością. Kolejnym z pozytywnych aspektów globalizacji jest ułatwiona możliwość inwestycji w dowolne przedsiębiorstwo na świecie w szybkim tempie. Spośród pięciu największych amerykańskich przedsiębiorstw branży obronnej, Northrop Grumman posiada największą liczbę udziałów w rękach zagranicznych inwestorów – 7.5%. Następnie Lockheed


T E M AT N U M E R U

Martin 7.2 %, Raytheon 4.6%, General Dynamics 3.5%. Amerykańskie oraz europejskie koncerny pod względem inwestycji należą do światowej czołówki. Brytyjski koncern BAE Systems posiada akcje ulokowane w przedsiębiorstwach takich jak SAAB AB Group lub Airbus Integrated Company Ltd. Prezydent Putin w tym roku wyraził zgodę na dopuszczenie zagranicznych inwestycji w rosyjski przemysł zbrojeniowy pod warunkiem kontroli państwa oraz uniemożliwieniem ewentualnej prywatyzacji przedsiębiorstw strategicznych. Globalizacja pozwoliła przemysłowi zbrojeniowemu tak jak innym przedsiębiorstwom na uczestnictwo w rynku giełdowym. Do przykładów należy zaliczyć firmę BAE Systems oraz debiutującą w 2006 roku firmę EADS. Wejście na giełdę papierów wartościowych pozwala przedsiębiorstwom na zwiększenie jawności finansowej spółek oraz dokapitalizowanie, co przekłada się na ułatwienie działalności na międzynarodowym rynku.

Boom w sektorze prywatnym Słowo globalizacja najczęściej kojarzy się nam z takimi markami jak Coca-Cola, McDonald czy Microsoft. Ich cechą wspólną jest to, że znajdują się w prywatnych rękach. Jednak w przemyśle zbrojeniowym trend prywatyzacji nie jest tak dynamiczny. Powodem jest oczywiście samo znaczenie przemysłu obronnego dla bezpieczeństwa narodowego państwa. Rządy państw europejskich w połowie lat dziewięćdziesiątych rozpoczęły prywatyzację przemysłu zbrojeniowego w odpowiedzi m.in. na kryteria finansowe wspólnej waluty UE jak i rosnącą konkurencyjność na rynkach międzynarodowych. Stany Zjednoczone przyjęły inną drogę. Za prezydentury Regana rozpoczęto podpisywanie kontraktów z prywatnymi przedsiębiorstwami zajmującymi się serwisowaniem maszyn, dostarczaniem paliw czy usługami utylizacyjnymi. Zastosowanie outsourcingu pozwoliło na zaoszczędzenie pieniędzy oraz rozwój lokalnej ekonomii. Proces ten został pogłębiony podczas prezydentury Billa Clintona, natomiast kadencja George W. Busha, stanowiła swoistą eksplozję w tworzeniu prywatnych przedsiębiorstw wojskowych (Private Military Contractors – PMC), które objęły swoją działalnością głównie dostarczanie usług związanych z logistyką oraz ochroną mienia i osób. Do światowych liderów należy rosyjska Alpha założona przez byłych agentów KGB, Levdan w Izraelu oraz najbardziej znaną Blackwater (obecnie Xe) w USA. Obecnie na terenie Afganistanu działa 90 PMC z różnych zakątków świata oraz 20 regionalnych firm tego rodzaju. W 2007 roku, w samym Iraku było zatrudnionych 180 tysięcy kontraktorów, z czego 30 tysięcy stanowiło personel uzbrojony. Pracownicy należący do prywatnych firm dość często byli oskarżani o zabijanie niewinnych cywilów, brak dyscypliny, impulsywność, stosowanie tortur na więźniach oraz inne przestępstwa. Pomimo negatywnych opinii, będą w przyszłości stanowili istotne wsparcie dla sił zbrojnych podczas wykonywania operacji. Koszty ekonomiczne w dzisiejszym świecie decydują częściej o zwycięskiej wojnie niż koszty polityczne.

Ranking przedsiębiorstw Defence News 2011 Miejsce Nazwa w 2011 przedsiębiorstwa 1

Lockheed Martin

Państwo U.S.

Miejsce Dochód w 2010 z obronny 1

43,978.0 mln $

2

Boeing

U.S.

4

30,700.0 mln $

3

BAE Systems

U.K.

2

29,130.2 mln $

4

General Dynamics

U.S.

5

25,506.0 mln $

5

Raytheon

U.S.

6

23,055.6 mln $

6

Northrop Grumman

U.S.

3

21,400.0 mln $

7

EADS

Paneuropean

7

16,092.9 mln $

8

Finmeccanica

Italy

8

14,584.6 mln $

9

L-3 Communications

U.S.

9

12,521.0 mln $

10

United Technologies

U.S.

10

11,000.0 mln $

Quo vadis ? W przyszłości przedsiębiorstwa branży zbrojeniowej o zasięgu globalnym będą zachowywać się jak przedsiębiorstwa transnarodowe z innych sektorów gospodarki. Bezpieczeństwo narodowe nakłada pewne ograniczenia na transfer technologii, podstawowe techniki wytwarzania a zwłaszcza systemów integrujących wszystkie procesy. W innych aspektach inwestycje powinny być dokonywane na podstawie otwartego dostępu do rynku i efektywności przedsiębiorstw. Firmy branży obronnej nie mogą się zadowolić do bycia jedynie krajowym potentatem lecz także konkurować w skali globalnej. W najbliższych latach nastąpi pogłębianie tego procesu spowodowane nieustającą presją na podnoszenia wydatków na badania i rozwój oraz zwiększenie efektywności procesu produkcji. Rozwój większych, międzynarodowych przedsiębiorstw zwiększy w nich udział kapitału podmiotów prywatnych. Postawienie większych wymagań ze strony klientów na mobilność, elastyczność i wytrzymałość sprzętu obronnego, jak również precyzyjność broni, wymusza na wojskowych i prywatnych ośrodkach badań i rozwoju skupienie się na technologiach informacyjnych, które mają zastosowanie komercyjne na rynku cywilnym. Żołnierz na współczesnym polu walki musi posiadać niezbędne informacje do przedsięwzięcia działań. Systemy C4ISR (Command, Control, Communications, Computers, Intelligence, Surveillance and Reconnaissance) będą stanowiły szkielet każdego nowego powstającego sprzętu wojskowego. Występujące obecnie trendy w technologii i przemyśle zacierają różnice pomiędzy przemysłem obronnym i innymi gałęziami gospodarki w dziedzinie elektroniki i informatyki. W przyszłości będzie następowało więcej interakcji i synergii pomiędzy przemysłem obronnym a cywilnym oraz wystąpi większe powiązanie sektorów. Konkurencja pomiędzy firmami obszaru transatlantyckiego na rynkach światowych określi następną fazę rozwoju przemysłu obronnego. Obecnie Europejczycy nie nadążają za Stanami Zjednoczonymi w dwóch obszarach: technologicznym oraz konsolidacji przemysłu. Jeżeli wyzwaniem jest globalizacja, a nie tylko konsolidacja, opieszałość może okazać się zaletą Europy. Zarówno USA i Europa muszą sprostać spadkowi zamówień w sektorze obronnym i wewnętrznym ograniczeniom prawnym. Przewidywane dalsze cięcia w wydatkach na obronę w Stanach Zjednoczonych i Europie w przewidywalnej przyszłości zmuszą przedsiębiorstwa do większego skoncentrowania się na rynkach zewnętrznych, w Azji Południowo-Wschodniej oraz Ameryce Południowej. Rosnące obawy związane wyczerpywaniem się zasobów naturalnych i skuteczność w działaniu bezzałogowych środków lotniczych w Afganistanie oraz Iraku wskazuje na możliwość rozwoju nowych możliwości na rynku tego typu uzbrojenia. W odpowiedzi na występujące trendy na rynku, większość przedsiębiorstw podjęła się inwestycji oraz zakupu mniejszych firm posiadających niezbędne zdolności do stworzenia platform. Uzyskanie sukcesu w nowym segmencie przemysłu zbrojeniowego będzie wymagało zmiany modelu prowadzenia biznesu. Przedsiębiorstwa muszą bardziej dopasować oferowane produkty do potrzeb klientów oraz poddostawców. Ostatnie dwudziestolecie pokazuje na znaczący wkład przemysłu zbrojeniowego w opracowywaniu innowacyjnych technologii wykorzystywanych na rynku cywilnym. Samoloty odrzutowe, satelity komunikacyjne, Internet oraz GPS stanowią przykłady zastosowania technologii wojskowej w codziennym życiu. Przemysł zbrojeniowy jest odpowiedzialny za spadek rannych w konfliktach zbrojnych poprzez zastosowanie nowych technologii: bezzałogowych środków latających, środków nadzoru oraz pocisków samonaprowadzających. Globalna współpraca w dziedzinie zaawansowanych technologii umożliwi wykorzystanie w przyszłości broni wykorzystujących mikrofale elektryczne, naddźwiękowe rakiety, satelity wyposażone w kamery wysokiej rozdzielczości oraz oprogramowanie do śledzenia transakcji finansowych zorganizowanych grup przestępczych. Innowacyjne technologie zmienią nasze życie, podobnie jak miało to miejsce podczas rewolucji przemysłowej. W okresie krótkoterminowym zmiany dotkną nie tylko jedno państwo, lecz cały glob. Paweł Fleischer

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

17


T E M AT N U M E R U | A Z J A

Dynamiczne zmiany gospodarcze i społeczne, jakie zachodzą w Chińskiej Republice Ludowej od lat 80., uczyniły z Państwa Środka liczącego się gracza na arenie międzynarodowej. Manifestację chińskich możliwości można było podziwiać choćby w trakcie Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Gwałtownym zmianom podlega także Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza (ChALW). Efekty przemian zostały między innymi zademonstrowane 1 października 2009 r. na Placu Niebiańskiego Spokoju podczas defilady z okazji 60-lecia ChRL.

Zbrojenia

za Wielkim Murem

R

zetelne pisanie o chińskich siłach zbrojnych napotyka poważne problemy wywołane brakiem wiarygodnych informacji. Upowszechnienie się Internetu z jednej strony znacząco usprawniło zdobywanie informacji, z drugiej ułatwiło jednak działania manipulacyjne. Za każdym razem, kiedy publikowane są zdjęcia (najczęściej słabej jakości) nowego chińskiego uzbrojenia, pojawia się pytanie, czy mamy do czynienia z prawdziwym sprzętem, czy z fotomontażem spreparowanym przez służby wywiadowcze. Pomimo tych trudności mamy klarowny obraz systematycznie modernizujących się sił zbrojnych. Wprawdzie większość wyposażenia całej ChALW odpowiada poziomowi technicznemu lat 70. zwiększa się jednak udział nowoczesnego uzbrojenia na zachodnim poziomie, co więcej – również rodzimej produkcji. Procesy modernizacyjne przebiegają w całości chińskich sił zbrojnych trójtorowo. Po pierwsze: intensywnie modernizuje się część starszego sprzętu w oparciu o technologie rozwijane na potrzeby nowych projektów. Po drugie: zakup zagranicznego uzbrojenia, głównie w Rosji. Wreszcie po trzecie: Chińczycy sami starają się projektować i budować nowoczesne uzbrojenie i wyposażenie. Wprawdzie większość jednostek drugo- i trzeciorzutowych oraz terytorialnych jest wyposażona ciągle w sprzęt mający swoje korzenie w kopiach i klonach sowieckiego uzbrojenia z lat 60. i 70., są to jednak często dosyć udane próby sprostania wymogom nowoczesnego pola walki.

ma wejść do służby do końca roku. Admirał sugerował również, że jeszcze w tym roku okręt otrzyma nazwę. Nie uściślił jednak czy będzie to, jak podejrzewają zachodni analitycy, Shi Lang, na cześć dowódcy, który w XVII w. zdobył Tajwan dla dynastii Qing. Państwowa telewizja opublikowała z kolei pierwsze rysunki prezentujące koncepcję lotniskowcowej grupy bojowej. W jej skład, wzorowany wyraźnie na amerykańskich rozwiązaniach, wchodzić mają między innymi 2 fregaty typu 054, 2 okręty podwodne, 4–6 innych okrętów niesprecyzowanych typów oraz jednostki zaopatrzeniowe. Niejasny pozostaje ciągle przyszły status Wariaga. Dowództwo chińskiej MW samo podkreślało, że okręt nadaje się jedynie na jednostkę szkoleniową i ma posłużyć do opracowania procedur operacyjnych dla przyszłych lotniskowców, z których 2 znajdują się już w budowie. Aktualne plany Pekinu względem budowy floty lotniskowców pozostają ostrożne i niesprecyzowane – mówi się o budowie łącznie do 5 okrętów o wyporności standardowej do 60 tys. t. Pierwsza para ma wejść do służby między rokiem 2015 a 2020. Nie wiadomo czy chińskie jednostki będą kontynuacją radzieckiej linii rozwojowej, czy będą wzorowane na okrętach amerykańskich. Pojawiły się nawet doniesienia o futurystycznych projektach w układzie katamaranu.

Lotniskowce

Również w dziedzinie lotnictwa chiński przemysł zbrojeniowy poczynił spore postępy. Pierwszym był myśliwiec J-10. Oficjalnie został samodzielnie skonstruowany przez biuro konstrukcyjne w Chengdu, jednak do pomocy przy pracach nad nim przyznają się Rosjanie, a sam układ konstrukcyjny samolotu wykazuje bardzo duże podobieństwo do niezrealizowanego izraelskiego projektu Lavi. Obecnie w służbie znajduje się 260 J-10, przy czym 36 zamówił Pakistan z opcją na 150 następnych. Zamówienie to jest związane nie tylko z coraz bardziej zacieśniającą się współpracą wojskową pomiędzy obydwoma krajami, lecz także z prostym rachunkiem ekonomicznym. J-10 jest konstrukcją na dobrym poziomie z przyzwoitym wyposażeniem, a kosztuje przy tym zaledwie około 28 mln USD za sztukę. To zdecydowanie mniej niż za dowolny zachodni myśliwiec. Chiny już zmieniają się z importera w eksportera broni i także na tym polu osiągają duże sukcesy, zajmując już 6 miejsce w tej kategorii na świecie. Jeszcze większym zaskoczeniem były ujawnione pod koniec roku 2010 zdjęcia myśliwca J-20. Obecnie latają już 2 prototypy samolotu uznawanego za chińską odpowiedź na amerykański F-22. Zastrzegające sobie anonimowość źródło z chińskich sił powietrznych, do którego miał dotrzeć dziennik Global Times podaje, że badania prowadzone na pierwszych prototypach mają dotyczyć głównie konstrukcji płatowca

Całościowe przedstawienie gigantycznego procesu modernizacji chińskich sił zbrojnych jest niemożliwe w artykule o tak małej objętości. Dlatego też opisane zostaną tylko najbardziej spektakularne osiągnięcia chińskiego przemysłu zbrojeniowego. Na początku zostanie przedstawiona marynarka wojenna, najważniejsza z perspektywy globalnych aspiracji Pekinu. Źródła zbliżone do chińskich władz sugerują nawet możliwość zmian podziału budżetu pomiędzy armię, marynarkę wojenną i lotnictwo z obecnego 60:20:20 na 50:25:25. Sama marynarka intensywnie promuje wśród rządzących strategię yuanyang fangyu – dalekomorskiej defensywy, zakładającą rozwój floty oceanicznej, który ma się rozpocząć po roku 2020. Ażeby zapewnić sobie możliwość projekcji siły na odległych obszarach oraz niewątpliwy prestiż, Chiny potrzebują lotniskowca. Program wprowadzenia do służby takiego okrętu został zapoczątkowany jeszcze w połowie lat 80., a obecnie jest już bardzo bliski ukończenia. Od sierpnia ubiegłego roku trwają intensywne próby morskie eks-rosyjskiego Wariaga. Jak informują chińskie media, latem bieżącego roku na pokładzie okrętu przeprowadzono pierwsze starty i lądowania z udziałem myśliwców J-15 (prawdopodobnie bezlicencyjna kopia rosyjskiego Su-33). Według niezdementowanej wypowiedzi adm. Xu Hongmeng lotniskowiec

18

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Nowoczesne myśliwce


T E M AT N U M E R U | A Z J A

i napędu. Na następnych egzemplarzach ma być testowana awionika oraz „bardziej dojrzałe jednostki napędowe”. Potwierdza to, że Chiny nie są jeszcze w stanie produkować nowoczesnych silników lotniczych. „Jak do tej pory prototypy J-20 są bardziej demonstratorami technologii. Trudno powiedzieć, kiedy ten samolot wejdzie do służby” dodaje źródło. Eksperci przewidują jeszcze inny rozwój wydarzeń. Wedle dotychczasowych prognoz J-20 będzie od 50 do nawet 80% tańszy od analogicznych konstrukcji rosyjskich i amerykańskich, a to może wróżyć sukces eksportowy. Wśród potencjalnych klientów wymienia w pierwszym rzędzie Pakistan i kraje Bliskiego Wschodu – dalej zaś państwa Ameryki Łacińskiej, Azji Płd.-Wsch., a nawet bogatsze kraje afrykańskie. Konsekwencją takiego rozwoju wydarzeń byłoby kompletne zachwianie równowagi militarnej we wspomnianych regionach. Nie jest to koniec lotniczych nowości. We wrześniu 2011 r. zaprezentowano model samolotu określanego jako J-21. Podejrzewa się istnienie już 3 prototypów, a oblot spodziewany jest na wrzesień tego roku. Uważa się, że J-21 został zainspirowany amerykańskim F-35 i ma uzupełniać cięższe J-20. Dyskusyjną sprawą pozostaje typ zastosowanych silników, najprawdopodobniej prototyp i maszyny seryjne będą wyposażone w różne jednostki napędowe. Po rozpoczęciu produkcji seryjnej, J-21 będzie najprawdopodobniej agresywnie promowany jako tania alternatywa dla F-35.

Leopard 2. Ze względu na skomplikowanie i wysokie koszty (2-2,5 mln USD za sztukę) wyprodukowano ich jedynie 200 i skierowano do elitarnych jednostek stacjonujących pod Pekinem. Podobno kolejne wersje rozwojowe Typu-99 będą mogły być uzbrojone w armaty 140 i 155 mm chińskiej konstrukcji. Nie wiadomo jak potoczą się losy tej linii rozwojowej chińskich czołgów. Według ostatnich doniesień, następny chiński czołg, określany jako MBT-3000, ma być kontynuacją mniej zaawansowanej rodziny Typ-90/ 96/ Al-Chalid. Nowy wóz miałby wejść do służby już za 2 lata. Chiński przemysł odnotował, prawdopodobnie, sukcesy także na innych polach. Jedną z najbardziej elektryzujących wiadomości roku 2009 była publikacja zdjęć nowego rakietowego systemu obrony przeciwlotniczej. Szokująca była jego identyfikacja: albo Chińczycy weszli w posiadanie najnowszego rosyjskiego systemu S-400, który dopiero jest wprowadzany na wyposażenie sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, albo udało im się skopiować S-300, co biorąc pod uwagę jego zaawansowanie samo w sobie jest gigantycznym osiągnięciem. w obu wypadkach mamy do czynienia z olbrzymim przeskokiem w stosunku do stanu dotychczasowego.

Czołgi i rakiety

Chiński budżet wojskowy systematycznie rośnie. Planowane wydatki na obronę mają wynieść w roku fiskalnym 2012 670,27 mld juanów (106,39 mld USD). Stanowi to wzrost o 11,2% w stosunku do roku ubiegłego, kiedy to wydatki na obronę wyniosły 601 mld juanów (92 mld USD). Wprawdzie ciągle stanowi to zaledwie 1/5 budżetu Pentagonu, jednak już niedługo sytuacja ta może ulec zmianie. Trapione kryzysem USA zakładają drastyczną redukcję wydatków na zbrojenia z obecnych 645,7 mld USD do 386,7 mld USD w 2018 r. i do zaledwie 158,7 mld USD w roku 2023. Tym sposobem w ciągu następnej dekady chińskie wydatki na zbrojenia mogą przegonić amerykańskie. Pytanie czy będzie to też dotyczyć poziomu technicznego. Chińscy przywódcy przywiązują dużą wagę do nowoczesnych technologii. Bardzo dużo uwagi poświęca się wojnie cybernetycznej oraz kosmicznej. Głównym projektem są tutaj satelity przeznaczone do niszczenia satelitów przeciwnika, co budzi zrozumiały niepokój w Waszyngtonie. Wszystko wskazuje na to, że Chiny są coraz bliżej odzyskania pozycji „Państwa Środka”. Pytanie tylko, czy będzie to dotyczyć jedynie Azji Wschodniej, całej Azji, czy może świata?

Wojska lądowe również systematycznie modernizują swój potencjał. Chińczycy podchodzą do zagadnienia metodycznie, produkując najnowszy sprzęt w krótkich seriach, pozwalających z jednej strony systematycznie doganiać Zachód, a z drugiej przestawiać przemysł na produkcję coraz bardziej zaawansowanego uzbrojenia. Dobrym przykładem jest tutaj program budowy czołgu III generacji rozpoczęty jeszcze w latach 80-tych. Pojedyncze prototypy czołgu Typ-90 zapoczątkowały całkiem udaną linię rozwojową, która zaowocowała wozami Typ-90II i Typ-96. Obecnie na wyposażeniu ChALW znajduje się około 2,5 tys. tych czołgów, następnych 300 posiada Pakistan, a kolejnych 200 Sudan. Typ-90II dał także początek opracowanemu specjalnie dla Pakistanu czołgowi Al-Chalid. Wóz ten jest systematycznie udoskonalany, na wyposażeniu pakistańskiej armii jest już ich ponad 200, a kolejne 44 sztuki zamówił Bangladesz. Eksportowa wersja, znana jako MBT-2000, nie odniosła do tej pory sukcesów eksportowych. Rodzina zapoczątkowana przez Typ90 bazuje na ogólnych rozwiązaniach rosyjskich, jednak poszczególne elementy jak silnik, przekładnie, SKO są kopiami konstrukcji zachodnich. Najnowszym osiągnięciem chińskich inżynierów – do tej pory – jest Typ-99, na którego rozwój wpłynęły najbardziej radziecki T-80 i niemiecki

Prognozy na przyszłość

Paweł Behrendt ekspert Centrum Studiów Polska-Azja, absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Szczecińskim, publicysta, tłumacz, redaktor na portalu konflikty.pl.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

19


BEZPIECZEŃSTWO

Państwem, które z pewnością będzie chciało wykorzystać sytuację możliwą powstać w przypadku ataku na reżim Ajatollahów jest Rosja. Czy grozi nam powtórka z roku 2008 i czy Gruzja po raz kolejny stanie się celem agresji rosyjskiej?

Stosunki Gruzińsko-Rosyjskie po 2008 roku

Od czasów konfliktu w sierpniu 2008 roku obie strony nie utrzymują ze sobą stosunków dyplomatycznych. W relacjach między nimi nie brakuje poważnych napięć, które mogłyby przeistoczyć się w kolejny konflikt. Rosyjskie ćwiczenia w 2009 roku prawie doprowadziły do ko-

których przedłużenie Moskwa nie wyraziła zgody oraz ograniczenie zasięgu działania misji UE do terytorium Gruzji powoduje, że monitorowanie sytuacji na Kaukazie przed społeczność międzynarodową staję się bardzo utrudnione. Według opinii obserwatorów, przygotowania do ćwiczeń „Kaukaz 2012” zostały już rozpoczęte, a rozmieszczenie jednostek, które mają wziąć udział w tym przedsięwzięciu trwa. Pośpiech ten wynika z chęci przygotowania się na wypadek szybszego, niż przewidywany przez rosyjskich ekspertów, ataku Izraela na Iran. Moskwa zdecydowała się również na rozmieszczenie w regionie nowych systemów nawigacyjnych, które są w stanie korzystać z informacji przesyłanych przez rosyjski GLONASS (odpowiednik amerykańskiego GPS-u). Jeszcze w tym roku odbiorniki

Narastające napięcie wokół programu nuklearnego Iranu, powoduje coraz większe zaniepokojenie państw Kaukazu Południowego. Informacje prasowe o potencjalnym użyciu gruzińskich baz wojskowych przez amerykańskie wojska w planowanym ataku na irańskie instalacje jądrowe, czy też wykorzystanie przez siły izraelskie baz w Azerbejdżanie powoduje, że potencjalny konflikt wokół Iranu może przerodzić się w kolejną krwawą batalię w regionie. lejnej wojny na Kaukazie. W 2010 roku doszło do zamachów bombowych w Tbilisi, jeden z ładunków eksplodował w pobliżu amerykańskiej ambasady. Gruzini oskarżyli Rosjan o organizację ataków, a ich wersja została poparta przez wywiad amerykański. To tylko niektóre wydarzenia, które ukazują, że między Tbilisi, a Moskwą wciąż jest daleko do pokojowego współistnienia. Wprawdzie Gruzja zniosła weto wobec rosyjskiej akcesji do WTO, ale był to raczej efekt nacisku Amerykanów a nie dobrej woli ze strony prezydenta Saakaszwiliego.

Rosyjskie przygotowania Według źródeł w rosyjskim ministerstwie obrony, właśnie dobiegają końca prace nad scenariuszami działania w wypadku ataku na Iran. Zdaniem Moskwy, planowana akcja przeciwko Teheranowi będzie miała miejsce jesienią bieżącego roku. Przy czym rosyjscy planiści zakładają, że Izrael nie będzie w stanie przeprowadzić takiej operacji samodzielnie i uważają, że udział Amerykanów jest nie do uniknięcia. Rosyjskie przygotowania rozpoczęły się dwa lata temu. Duża część wojsk stacjonujących w Armenii została przetransportowana ze stolicy Erywania na północ do bazy Gyumri, położonej w pobliżu granicy z Gruzją. Co więcej w grudniu 2011 roku, rodziny wojskowych stacjonujących w Armenii zostały ewakuowane. Rosyjskie wojska stacjonują również w Południowej Osetii i Abchazji, prowincjach, które zostały oderwane od Gruzji po konflikcie z 2008 roku. Tbilisi zerwała jakiekolwiek stosunki z Moskwą i zablokowała trasę tranzytową do rosyjskiej bazy w Armenii. Jedyną drogą, którą mogą być dostarczane materiały z Rosji jest transport lotniczy. Paliwo oraz inne niezbędne surowce Erywań zakupuje w Iranie. W przypadku ataku na ten kraj, istnieje według rosyjskich wojskowych dość duże prawdopodobieństwo wstrzymania przesyłu. Emerytowany rosyjski generał Yury Netkachev uważa, że będzie potrzeba siły militarnej, żeby przełamać gruzińską blokadę i wytyczyć korytarz, który pozwoli na uzupełnienie zapasów. Jego trasa ma przebiegać przez stolicę Gruzji – Tbilisi. Innym dowodem świadczącym o rosyjskich przygotowaniach jest organizacja wielkich manewrów „Kaukaz 2012”, które zaplanowane zostały na wrzesień bieżącego roku. Ćwiczenia te będą miały charakter strategiczny, a nie jak wcześniej organizowane operacyjno-taktyczny. Co więcej wezmą w nich udział jednostki z Armenii, Osetii Południowej i Abchazji. Warto przypomnieć, że przed rozpoczęciem konfliktu z 2008 roku, Rosjanie także zorganizowali gry wojenne, po których jednostki nie wróciły do koszar, lecz zostały wykorzystane w późniejszym konflikcie z Gruzją. Nie jest wykluczone, że scenariusz ten powtórzy się i tym razem. Brak misji obserwacyjnych ONZ i OBWE w Gruzji, na

20

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

systemu znajdą się na wyposażeniu 60% jednostek polowych rozlokowanych w regionie, podczas gdy w innych jednostkach wskaźnik ten wynosi tylko 26 %. Co więcej rosyjskie siły powietrzne stacjonujące na Kaukazie Południowym, zostały przezbrojone w najnowsze rodzaje samolotów i śmigłowców. We wrześniu 2009 roku we wszystkich rosyjskich bryga-

Kolejna dach utworzono jednostki snajperów, ponad 1300 wytrenowanych w tej specjalności żołnierzy dołączyło do wojsk na Kaukazie Południowym. Co więcej odziały rosyjskie stacjonujące na tym obszarze zostały przezbrojone w czołgi T-90A i T-72 BM oraz najnowsze pojazdy opancerzone. Zmiany te są częścią reformy zainicjowanej przez rosyjskiego ministra obrony Anatolija Sierdiukowa, której głównym celem jest unowocześnienie rosyjskiej armii. Skala dozbrojenia tych jednostek, które stacjonują w rejonie Kaukazu Południowego sama w sobie mówi dużo. Takiemu procesowi zostało poddane ponad 70% oddziałów i pododdziałów, gdy w skali całego kraju odsetek ten wynosi zaledwie 16% W styczniu 2012 roku, nowy dowódca 58 armii ogłosił, że armia jest w pełnej gotowości do utrzymania pokoju w regionie. Niedługo potem, podczas inspekcji przeprowadzonej przez rosyjskiego ministra obrony ogłoszono, że nowe jednostki specjalne zostaną rozlokowane na Północnym Kaukazie w prowincjach Stawropol i Kislovodsk. Interesującym faktem jest to, że obie te prowincje nie są zagrożone przez islamski terroryzmem. W lutym 2012 na wybrzeżu Dagestanu rozmieszczono nowe jednostki z rakietami ziemia-morze. Fakt ten tłumaczy się tym, iż w przypadku agresji na Gruzję Rosja obawia się ewentualnej reakcji ze strony amerykańskich okrętów wojennych, które mogą zostać rozmieszczone na Morzu Kaspijskim. Co więcej rosyjskie siły otrzymały najnowsze wyrzutnie artylerii rakietowej BM-30 Smiercz, które zastąpiły przestarzałe już BM-21 Grad. Te ostatnie były wykorzystywane na masową skalę podczas wojny w 2008 roku. Według ekspertów nowa broń jest trzykrotnie skuteczniejsza niż jej poprzedniczka. Rosjanie zapowiedzieli również wzmocnienie swoich sił w Armenii. Moskwa planuje wysłać w tamten rejon jednostki spadochroniarzy oraz dodatkowe śmigłowce bojowe i transportowe. Podobne ruchy planowane są w stosunku do jednostek stacjonujących w Abchazji i Osetii Południowej.


BEZPIECZEŃSTWO

Gruzińska sytuacja wewnętrzna? Nie wydaje się aby wojska rosyjskie, przemieszczane w rejon Kaukazu, miały być szykowane do walki z islamskimi fundamentalistami w Dagestanie, Czeczenii czy Inguszetii. Trudno sobie wyobrazić, żeby Rosjanie wysyłali tak wielkie siły, w dodatku uzbrojone w najnowsze zdobycze rosyjskie techniki w celu zwalczania lekko uzbrojonych partyzantów. Takiego zdania są władze w Tbilisi. Sekretarz gruzińskiej Rady Bezpieczeństwa przestrzegł przed groźbą kolejnej wojny z Moskwą. Zwraca się w tym przypadku uwagę na wypowiedzi polityków w Moskwie, którzy deklarują, iż ich kraj nie pozostanie bierny na wypadek ataku na Iran.. Warto wspomnieć, że działania rosyjskie mają odniesienie do sytuacji wewnętrznej w Gruzji. Zbliżające się wybory parlamentarne w tym państwie, które odbędą się w październiku będą miały kluczowe znaczenie dla przyszłości kraju. Będzie to pierwsze głosowanie Gruzinów po wojnie z 2008 roku. Co więcej, nowo wybrany parlament będzie działał w oparciu o zapisy nowej konstytucji, która daje o wiele większe uprawienia premierowi, kosztem prezydenta. Sondaże wskazują na kolejne zdecydowane zwycięstwo partii skupionej wokół Michaiła Saakaszwiliego.

Szanse Gruzji W przypadku potencjalnego rosyjskiego ataku Gruzja może mieć spore problemy, aby skutecznie się mu przeciwstawić. Wprawdzie Saakaszwili odbudował armię po porażce z 2008 roku, ta pozostaje jednak w dalszym ciągu zbyt słaba w stosunku do tego, czym dysponują Rosjanie. Brak jest

2012 Cyprze. Kraj ten nie ma ambicji i środków do odgrywania znaczącej roli na arenie międzynarodowej i trudno sobie wyobrazić, żeby jego przedstawiciele podjęli się negocjacji z Moskwą. Czy w takim razie Gruzja ma jakiekolwiek szanse przetrwać w obecnym stanie bez siłowego narzucania jej władzy przez Moskwę? Najlepszym scenariuszem na pewno byłoby pokojowe rozwiązanie sporu wokół problemu nuklearnego Iranu. Jednak wydaje się to dość mało prawdopodobne. Jeżeli faktycznie miałoby dojść do ataku na instalacje tego kraju, to politycy zachodni powinni wyciągnąć wnioski z lekcji z 2008 roku. Wtedy najbardziej zawiedli przed konfliktem, lekceważąc narastające sygnały o niebezpieczeństwie. Obecne komunikaty i postępowanie strony rosyjskiej są podobne, jednak mimo to wciąż brakuje zdecydowanych zachodnich polityków. Ostra i twarda deklaracja polityczna może uchronić Gruzję od rosyjskiej inwazji nawet w przypadku ataku na Iran. W 2009 roku Rosja zorganizowała coroczne ćwiczenia wojskowe, które wzbudziły popłoch wśród Gruzinów, obawiających się powtórzenia scenariusza z 2008 roku. Według niektórych badaczy m.in. Svante E. Cornella – dyrektora Instytut Azji Środkowej i Kaukazu tylko zdecydowana postawa prezydenta Baracka Obamy na szczycie w Moskwie zapobiegła inwazji na Gruzję. Czy w obecnej sytuacji takie zachowanie amerykańskiego przywódcy może zostać powtórzone? Obama prawdopodobnie będzie zbyt zajęty problemem irańskim i kampanią wyborczą, żeby móc skutecznie oddziaływać na Rosję. Również jego partnerem w negocjacjach nie będzie Dmitrij Miedwiediew, z którym łączyły go dobre relacje na stopie prywatnej, ale Władimir Putin – polityk zdecydowanie ostrzejszy i agresywniejszy.

wojna na Kaukazie? przede wszystkim broni przeciwlotniczej i przeciwpancernej. Na sprzedaż tego typu uzbrojenia nie zgodziły się jednak Stany Zjednoczone, jeszcze do niedawna uchodzące za głównego sponsora gruzińskich sił zbrojnych. Jedyną bronią, która została sprzedana Gruzinom to karabiny M-4, które na pewno nie uchronią Tbilisi przed napaścią. Co gorsza Gruzini nie mogą liczyć na doraźną pomoc wojskową w chwili rosyjskiego ataku. Amerykańskie siły będą zbyt zajęte niedopuszczeniem do zablokowania cieśniny Ormuz przez Iran. Co więcej, Obama może nie chcieć antagonizować relacji z Moskwą, zwłaszcza w kontekście trwającej kampanii wyborczej. Taki scenariusz wpisuje się zresztą w ogólną zmianę amerykańskiej polityki w stosunku do Tbilisi. Gruzja i rejon Kaukazu mocno w ostatnich latach straciły na znaczeniu w polityce Waszyngtonu. Karta przetargowa Tbilisi w negocjacjach z USA, jaką z całą pewnością były gruzińskie siły wspierające natowską misję, przestaje być brana pod uwagę. Co więcej, wydobycie gazu i ropy z łupków oraz umowa amerykańskiej firmy ExxonMobil Rex z Rosnieftem dotycząca współpracy przy wydobyciu surowców w rejonie Arktyki powoduje dodatkowo, że spada amerykańskie zainteresowanie regionem kaspijskim, a wzrasta znaczenie utrzymywania poprawnych relacji z Rosją.. Trudno jest też oczekiwać na jakąś konkretną reakcję ze strony Unii Europejskiej na wypadek nowej wojny na Kaukazie Południowym. Teoretycznie reforma lizbońska miała spowodować, że organizacja ta zacznie się bardziej liczyć na arenie międzynarodowej, a jej polityka zagraniczna stanie się skuteczniejsza. Jak dotąd nic takiego nie miało miejsca. Dlatego też trudno sobie wyobrazić, żeby Catherine Ashton pełniąca rolę „ministra spraw zagranicznych” UE czy Herman van Rompuy zwany „prezydentem” tej organizacji, byli w stanie skutecznie negocjować z Rosją plan pokojowy dla Gruzji. Również niezbyt wiele można spodziewać się po pełniącym prezydencję w drugiej połowie

Przez Teheran do Tbilisi? Atak na Iran, czy to dokonany samodzielnie przez Izrael, czy też we współpracy z Waszyngtonem, da Rosji pretekst do wkroczenia na terytorium Gruzji. Media i amerykańscy politycy na pewno potępią taki ruch, jednak w momencie, kiedy ich siły bombardowałyby Iran ich głos ocierałby się o hipokryzję. Rosja poprzez wkroczenie na terytorium Gruzji osiągnie wiele swoich celów, które nie zostały zrealizowane podczas wojny w 2008 roku. Jako że potencjalny korytarz, którym rosyjskie wojska miałby by przetransportować niezbędne zaopatrzenie, przebiegać będzie przez Tbilisi , obalenie Saakaszwiliego wydaję się wielce prawdopodobne. Co więcej, Moskwa przejęłaby kontrolę nad gazociągami i rurociągami dostarczającymi surowce naturalne z regionu kaspijskiego na rynek europejski. To spowodowałoby, że najgroźniejsze zagrożenie dla rosyjskiego monopolu na gaz i ropę zostałoby zażegnane. Również rosyjska sytuacja geopolityczna na tym terytorium zdecydowanie by się poprawiła. Zostałby usunięty prozachodni reżim w Gruzji, a Azerbejdżan musiałby przedefiniować swoją politykę zagraniczną. Pozwoliłoby to odzyskać utracone wpływ w tak zwanej „bliskiej zagranicy”, co nie udało się Moskwie od upadku ZSRR. Potencjalny konflikt może mieć też pozytywny wpływ na sytuację wewnętrzną w Rosji, gdzie coraz więcej osób podważa zasadność sprawowania władzy przez Putina. Trudno sobie wyobrazić żeby społeczność międzynarodowa powstrzymała Rosjan przed zrealizowaniem ich planów. Z drugiej jednak strony istnieje też możliwość, że wszystkie te sygnały i przecieki na temat ewentualnego ataku na Gruzję są podsycane przez stronę rosyjską w celu zwiększenia napięcia wokół Iranu i związanego z tym wzrostu cen ropy naftowej. Andrzej Kozłowski

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

21


BEZPIECZEŃSTWO

Stany Zjednoczone, ponad 20 lat po zakończeniu Zimnej Wojny, nadal utrzymują w swoich europejskich bazach potencjał taktycznych bomb jądrowych B61, wzbudzając tym samym stopniowo coraz większe kontrowersje wśród coraz bardziej pacyfistycznie nastawionych społeczeństw zachodniej europy. Liderzy 28 państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego mieli szansę to zmienić na 25 szczycie NATO w Chicago w maju 2012 r. Niestety nie wykorzystali szansy i kontrowersyjne arsenały jądrowe pozostaną na europejskim terytorium.

O

ile kwestie rozbrojenia i kontroli zbrojeń nuklearnych na poziomie strategicznym są częstym tematem różnego rodzaju szczytów rozbrojeniowych, to temat taktycznej broni nuklearnej był dotychczas całkowicie pomijany w procesie rozbrojenia. w kwietniu 2010 r. prezydent Barack Obama obiecał podjęcie rozmów ze stroną rosyjską na temat ograniczenia arsenałów również taktycznej bronii jądrowej. Ze względu jednak na fakt, iż Stany Zjednoczone, znaczną część swojego taktycznego potencjału nuklearnego, umieściły w czasach zimnej wojny (zresztą na prośbę krajów europejskich) w Europie Waszyngton zdecydował poprzedzić dyskusję z Moskwą konsultacjami w ramach NATO. NATO, w kwestii przyszłości stacjonowania arsenałów taktycznej bronii jądrowej na kontynencie europejskim, podzieliło się na dwa obozy. Belgia, Holandia, Luksemburg, Niemcy i Norwegia postulują zakończenie obecności bronii jądrowej w Europie i wycofanie taktycznych arsenałów z ich terytoriów. Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Czechy, Węgry, Rumunia, Bułgaria oraz Francja postulują pozostawienie amerykańskiej broni w Europie. Prace nad „Przeglądem polityki obrony i odstraszania” miały umożliwić wypracowanie jednomyślnego stanowiska w sprawie broni nuklearnej sojuszu. Konsultacje nie przyniosły jednak przełomu.

Blok progresywny Taktyczne bomby jądrowe B61, które amerykańska armia przechowuje w Europie uważane są dziś z kilku względów za militarnie bezużyteczne. Po pierwsze, nuklearne “gwarancje bezpieczeństwa” zapewniają nam przede wszystkim strategiczne arsenały Stanów Zjednoczonych w postaci arsenału rakiet międzykontynentalnych. Po drugie, prawdopodobieństwo, ewentualnego konfliktu pomiędzy NATO i Rosją jest praktycznie wykluczone. Po trzecie, nowoczesne siły konwencjonalne są dzisiaj w stanie wykonać misje, które wcześniej przypisane taktycznym siłom nuklearnym. Również polityczne potencjał lotniczych bomb jądrowych stracił znacznie na znaczeniu w obliczu współczesnych potencjalnych konfliktów zbrojnych. Żadna ze stron nie wykorzystuje już taktycznych arsenałów jądrowych jako instrumentu wywierania nacisku politycznego, tak jak to miało miejsce w trakcie zimnej wojny.

22

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Przemilczane bomby nuklearne Sprawę dodatkowo komplikuje konieczność wymiany niektórych samolotów do przenoszenia B61. Koszty ich zakupu ponoszą poszczególne państwa członkowskie Sojuszu, więc i one podejmą decyzję o tym, czy ich siły lotnicze będą mogły przenosić amerykańskie taktyczne bomby jądrowe. Przewiduje się, iż część sojuszników szczególnie ze względów ekonomicznych wybierze samoloty bez zdolności do przenoszenia B61 i tym samym zakończy swój aktywny wkład w politykę nuklearnego odstraszania.

Blok „status quo” Państwa Europy Środkowej i Wschodniej postulują pozostawienie amerykańskiej broni w Europie, za dopuszczalne uznając jedynie ilościowe redukcje. B61 stanowi dla tych krajów symbol niepodzielności bezpieczeństwa Sojuszu oraz ciągłości amerykańskiego zaangażowania w bezpieczeństwo europejskie. Argument ten nabiera dodatkowego znaczenia w momencie przeniesienia punktu ciężkości amerykańskiej polityki bezpieczeństwa na region Azji i ze względu na kurczące się wydatki militarne Europy związane z kryzysem finansowym. Państwa Europy Środkowej i Wschodniej nie wymieniają konkretnego wroga przeciwko któremu utrzymywanie bomb nuklearnych jest niezbędne. Niemniej jednak dokładnie przyglądają się arsenałom, doktrynie militarnej, rozwojowi ambicji oraz ćwiczeniom wojskowym Rosji. Rosyjska wzajemność redukcji potencjału nuklearnego uważana jest za konieczną ze względu na liczbową przewagę naszego wschodniego sąsiada. Unilateralne wycofanie arsenałów roznieca obawę osłabienia pozycji negocjacyjnej NATO wobec Rosji. Taktyczna broń nuklearna uznawana jest za potencjalny

równoważnik gróźb, jakie Rosja może zastosować w odpowiedzi na rozlokowanie elementów tarczy antyrakietowej w Europie. Bułgaria i Rumunia argumentują również konieczność zachowania arsenałów taktycznej bronii jądrowej obawą, iż pozyskanie broni nuklearnej przez Iran może sprowokować efekt nuklearnego domina na południowej flance NATO. Amerykańskie arsenały jądrowe, jako instrument nieproliferacji, miałyby zapobiec ewentualnemu nuklearnemu apetytowi niektórych państw Sojuszu. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, iż jest to teza, która nie uległa dotychczas potwierdzenia w praktyce. Do grupy nawołującej do utrzymania status quo należy również Francja. w Paryżu dominuje obawa, iż rozbrojenie nuklearne NATO otworzy drogę do rozmów wychodzących poza ramy bilateralnych ustaleń między Rosją i Stanami Zjednoczonymi, i mogą również objąć francuskie arsenały nuklearne. Paryż podkreśla, iż NATO nie jest organizacją rozbrojeniową, ale obronną. Z tego powodu Francja uważa, iż ratyfikacja „Traktatu o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową”, negocjacje „Traktatu w sprawie wyodrębnienia materiałów rozszczepialnych” oraz dwustronne negocjacje rozbrojeniowe między obojgiem państw posiadających 90% światowych arsenałów nuklearnych powinny stanowić jedynie kolejne kroki w realizacji zobowiązań artykułu 6 “Układu o nieproliferacji broni jądrowej”. Jest to jednak jawne odsunięcie zasadniczej dyskusji, gdyż NATO nie ma bezpośredniego wpływu na zaproponowane przez Paryż tematy.

Stanowisko Polski Polska aktywnie zaangażowała się w sojusznicze konsultacje, głównie dzięki osobistemu zainteresowaniu ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Nasza


BEZPIECZEŃSTWO

pozycja – jakkolwiek bardzo postępowa na tle innych państw regionu – nacechowana jest wielką ostrożnością i obawą przed przełomowymi posunięciami. W 2010 r. minister Sikorski wezwał Waszyngton i Moskwę do rozpoczęcia rokowań w sprawie kontroli taktycznych arsenałów nuklearnych. Przygotowując się do konsultacji nad przeglądem, Polska wraz z Holandią, Niemcami i Norwegią przedstawiła w kwietniu 2011r. propozycję konkretnych zaleceń zmierzających do zwiększenia przejrzystości arsenałów oraz zbudowania zaufania między stronami jako nieodzownych składników przyszłych redukcji. Warszawa opowiada się zdecydowanie za obustronną likwidacją arsenałów taktycznej bronii jądrowej. Usunięcie takich arsenałów z Grecji w 2001r., Niemiec w 2005r. oraz z Wielkiej Brytanii w 2006r. miało charakter jednostronny i odbyło się bez sojuszniczych

Zadeklarowano, iż główne gwarancje bezpieczeństwa Sojuszu wypełniają strategiczne arsenały nuklearne Stanów Zjednoczonych, jak również – choć w innym zakresie – niezależne siły nuklearne Francji i Wielkiej Brytanii. Za sprawą Paryża nie sprecyzowano jednak funkcji militarnej ani politycznej przypisanej arsenałom nuklearnym. Oba punkty można pośrednio zinterpretować jako brak konieczności stacjonowania taktycznej broni nuklearnej w Europie. Uznano co prawda gotowość rozpoczęcia rozmów z Rosją, nie precyzując jednak pomysłów na zainteresowanie Kremla tym tematem. Przypomnijmy, że od lat 90. Moskwa domaga się wycofania amerykańskiej broni nuklearnej z terytorium Europy oraz demontażu infrastruktury nuklearnej jako warunku poprzedzającego rozmowy rozbrojeniowe. NATO nie dając Rosji jakiegokolwiek bodźca do redukcji, biernie przygląda się jak Moskwa rekompensuje arse-

25 szczyt NATO nie wprowadził znaczących zmian do polityki odstraszania Sojuszu. Mamy do czynienia z czysto polityczną debatą przypisującą taktycznym arsenałom nuklearnym symboliczne przymioty. Jednak utrzymywanie zmodernizowanej taktycznej broni nuklearnej w Europie” na wszelki wypadek” nie wydaje się być dalekosiężnym pomysłem. konsultacji. Właśnie to uważane jest nieoficjalnie przez polskich przedstawicieli rządowych za poważny błąd i niewykorzystaną szansę na zmniejszenie taktycznego potencjału nuklearnego również drugiej strony W przeddzień szczytu NATO w Chicago, minister Sikorski ponownie wezwał do zaangażowania Rosji w ramach konstruktywnego dialogu na temat taktycznych zbrojeń nuklearnych w Europie. Warszawa zdaje sobie sprawę, iż temat prędzej czy później musi zostać rozwiązany w ramach Sojuszu. Dlatego preferowane jest aktywne włączenie się w dyskusję w celu wypracowania rozwiązań służących również naszym interesom.

Mierny efekt konsultacji Ze względu na różnicę stanowisk „Przegląd polityki obrony i odstraszania” nie prezentuje innowacyjnego podejścia do polityki odstraszania uwalniającego Europę od broni nuklearnej. Oficjalnie nadal nie wiemy po co taktyczna broń nuklearna ma pozostać w Europie.

nałami jądrowymi przewagę konwencjonalną Sojuszu. Do tego na własną prośbę wpędziliśmy się w kozi róg po raz kolejny podkreślając konieczność wzajemnych redukcji ze strony Rosji. W celu wyjścia z patowej sytuacji podchwycono polską propozycję i zdecydowano zaproponować Moskwie wymianę pomysłów na poprawę przejrzystości oraz tworzenie narzędzi wzajemnego zaufania w ramach Rady NATO-Rosja. Poszczególne komitety NATO mają wypracować oczekiwania Sojuszu w stosunku do Rosji. Znów będziemy musieli zatem czekać na konkretne propozycje. Liderzy zdyskredytowali również próbę stworzenia warunków do ograniczenia misji odstraszania nuklearnego w ramach Sojuszu, przyzwalając na dalszą modernizację amerykańskich arsenałów jądrowych. Głównie ma ona dotyczyć wymiany floty powietrznej zdolnej przenosić ładunki nuklearne. Nie bez znaczenia jest jednak plan modernizacji samej bomby. Cztery modele B61 ulegną połączeniu i unowocześnieniu, którego efektem będzie od 2019 r. wersja B-61-12 – bomba zdolna do misji strategicznych. Płyną z tego

dwie poważne konsekwencje: po pierwsze, modernizacja osłabia wiarygodność postulatów o taktycznym rozbrojeniu nuklearnym. Po drugie, właściwości bojowe zmodernizowanej B-61-12 będą miały strategiczne implikacje dla bezpieczeństwa Rosji. Coraz mniej zatem przekonujący będzie argument o utrzymywaniu amerykańskich taktycznych arsenałów jądrowych w charakterze „karty przetargowej”. Wątłym światełkiem w tunelu jest powołanie do życia sojuszniczego komitetu konsultacyjno-doradczego w zakresie kontroli zbrojeń i rozbrojenia. Czy zajmie się taktyczną bronią nuklearną w Europie – nie wiadomo. Jego mandat zostanie wypracowany na przyszłych spotkaniach Rady Północnoatlantyckiej.

Więcej odwagi Oceniając szczyt w Chicago można śmiało mówić o zaprzepaszczonej szansie państw europejskich NATO. Była ona efektem nie tylko różnicy stanowisk, ale również braku inicjatywy włączenia Moskwy do dyskusji i wybadania szans negocjacyjnych. Odpowiedzialność bezpośrednich rozmów rozbrojeniowych z Rosją pozostawiliśmy Waszyngtonowi. Nie wydaje się jednak, aby do poważnych konsultacji mogło dojść jeszcze w tym roku. Stany Zjednoczone – przynajmniej do listopada – uwikłane są w kampanię prezydencką, co nie sprzyja podejmowaniu nowego pakietu rozmów. 25. szczyt NATO nie wprowadził znaczących zmian do polityki odstraszania Sojuszu. Mamy do czynienia z czysto polityczną debatą przypisującą taktycznym arsenałom nuklearnym symboliczne przymioty. Jednak utrzymywanie zmodernizowanej taktycznej broni nuklearnej w Europie „na wszelki wypadek” nie wydaje się być dalekosiężnym pomysłem. Nie tylko nie polepszy naszej pozycji negocjacyjnej wobec niewzruszonej i inwestującej w zbrojenia Rosji, ale osłabi ją również na forum „Układu o nieproliferacji broni jądrowej”. Europa nie zyska przy tym na bezpieczeństwie. Ciężko jest bowiem wyobrazić sobie jakiekolwiek korzyści z trzymania militarnie bezużytecznej taktycznej broni nuklearnej na własnym podwórku. Jeśli możemy natomiast zwiększyć nasze bezpieczeństwo oraz uznanie międzynarodowe wypełniając międzynarodowe zobowiązanie rozbrojeniowe powinniśmy prześcigać się dzisiaj w pomysłach wycofania taktycznych arsenałów bez uszczerbku na bezpieczeństwie. Katarzyna Kubiak Autorka jest doktorantką na Uniwersytecie w Hamburgu. Specjalizuje się w tematyce rozbrojenia nuklearnego, kontroli zbrojeń nuklearnych, nieproliferacji broni jądrowej, denuklearyzacji oraz koncepcji global zero.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

23


UNIA EUROPEJSKA

Euro lepsze niż marka Źródeł obecnych problemów w strefie euro należy szukać nie tylko w nieodpowiedzialnej polityce poszczególnych państw, ale też samej konstrukcji Eurolandu. Unia walutowa, zapowiedziana w Traktacie z Maastricht z 1992 r., a wcielona w życie na początku XXI w., miała być kolejnym krokiem integracji państw Unii Europejskiej i jednym z filarów funkcjonowania ich gospodarek. Była więc nie tylko projektem o charakterze ekonomicznym, ale również (a może przede wszystkim) politycznym. Jednak już w trakcie tworzenia wystąpiły czynniki, które mogły utrudniać jej właściwe funkcjonowanie. Jednym z najpoważniejszych mankamentów było skupienie w gronie państw używających wspólnej waluty – euro-podmiotów znajdujących się na różnych szczeblach rozwoju gospodarczego. Co więcej, niektóre kraje, jak np. Grecja, już na wstępie nie spełniały kryteriów konwergencji wymaganych przy wejściu do strefy (w przypadku Aten problem tkwił w, już wtedy za wysokim, poziomie długu publicznego). Niemniej w ciągu ponad dekady funkcjonowania, euro dało wymierne korzyści niektórym krajom. Wspomniana wcześniej Grecja mogła np. na atrakcyjnych warunkach zaciągać nowe kredyty, gdyż inwestorzy oczekiwali, że ich spłatę będzie gwarantowała cała strefa euro. z perspektywy czasu można jednak stwierdzić, iż największe korzyści

Niemcy

inwestycyjnych. Działalność ta zwiększała sprzedaż towarów „made in Germany”, jednak wpływała negatywnie na bilans handlowy i poziom zadłużenia słabszych gospodarczo państwach Unii. Wzrost konkurencyjności niemieckich produktów i zwiększenie się skali zamówień, w połączeniu z uelastycznieniem rynku pracy w okresie rządów Gerharda Schroedera, spowodowały także znaczny spadek bezrobocia. W 2011 r. osiągnęło ono rekordowo niski poziom 6%, co w porównaniu ze stopą bezrobocia w Hiszpanii rzędu 21,6% jest świetnym wynikiem. Ponadto boom przeżywa wiele sektorów niemieckiej gospodarki, w tym tak kluczowe, jak budownictwo (w 2011 r. wzrost wartości tego rynku wyniósł ponad 9% w porównaniu z poprzednim rokiem).

Na co stać Berlin? Wraz z nastaniem kryzysu gospodarczego, rozpoczął się okres testu dla Niemiec, mających, de facto, sprawować główną rolę w kształtowaniu kierunku rozwoju Wspólnoty, a w szczególności Eurolandu. Stworzono tandem niemiecko-francuski, dwóch największych gospodarek europejskich, w celu zwiększenia siły negocjacyjnej Berlina na forum UE, jak również rozłożenia ciężaru odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Faktycznie duża część decyzji podejmowanych na

Panujący w Europie od kilku już lat kryzys, rozwijający się głównie na bazie zadłużenia państw, podkopał pozycję gospodarczą, a tym samym polityczną, wcześniej wydawałoby się stabilnych krajów. Życie na kredyt okazało się, na dłuższą metę, brnięciem w ślepą uliczkę. Kryzys uwypuklił to, co było do tej pory skrywane lub pomijane – fatalną sytuację finansów części państw członkowskich europejskiej unii walutowej. Jak w sytuacji kryzysowej odnalazła się największa gospodarka Wspólnoty i w jaki sposób wydarzenia ostatnich 4 lat wpłynęły na pozycję Niemiec w Unii Europejskiej?

Beneficjenci euro(kryzysu)? z wprowadzenia wspólnej waluty uzyskały Niemcy. Jako kluczowy podaje się w tym kontekście rozwój niemieckiego eksportu, który przez ostatnie kilkanaście lat jest gł. motorem rozwoju naszego zachodniego sąsiada. Jeszcze w 2009 r., czyli 8 lat po rozpoczęciu funkcjonowania euro w pełnym zakresie, Niemcy były największym eksporterem świata (dopiero rok później zostały zdetronizowane przez obecnego lidera w tym rankingu – Chiny). Niemiecki eksport rozwinął się na tyle dobrze, iż nawet po wybuchu globalnego kryzysu gospodarczego utrzymał się w światowej czołówce, a w 2011 r. po raz pierwszy w historii jego wartość przekroczyła bilion euro. Większość produktów wytworzonych nad Renem trafiała na rynki unijne, co było spowodowane brakiem barier handlowych. Wprowadzenie wspólnej waluty spowodowało, iż w ramach Eurolandu zniknęło zagrożenie związane z ryzykiem kursowym. Niemieckie towary, będące często lepszej jakości niż np. państw z Europy Południowej, stały się relatywnie tańsze, a przez to bardziej konkurencyjne (wcześniej poprzez działania zmierzające do dewaluacji własnej waluty, wyroby portugalskie czy greckie mogły pozostawać tańsze od niemieckich). Generowało to dodatkowy popyt na dobra wytworzone nad Renem, zwiększając zyski eksporterów, szczególnie w zaawansowanych technologicznie dziedzinach, jak motoryzacja, elektronika czy chemikalia. Z drugiej strony obecne na rynkach europejskich niemieckie banki chętnie udzielały kredytów instytucjom greckim czy hiszpańskim, które później były spożytkowane m.in. na zakup maszyn czy innych dóbr

24

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

forum Rady Europejskiej była wcześniej konsultowana i aprobowana przez duet Merkel-Sarkozy, jak chociażby ustalenie założeń paktu fiskalnego, przyjętego przez 25 państw (bez Wielkiej Brytanii i Czech) w styczniu br., i mającego wymusić dyscyplinę budżetową uczestniczących w nim państw, co było jednym z celów kanclerz Merkel. Nie jest tajemnicą, iż w sojuszu niemiecko-francuskim pierwsze skrzypce grała kanclerz Merkel. Przemawiała za nią przede wszystkim siła niemieckiej gospodarki. Według danych MFW, PKB Niemiec w 2011 r. był o ok. 1/3 większy od francuskiego, a do tego niemiecka gospodarka rozwijała się w tempie ponad 3% rocznie, podczas gdy wskaźnik ten w odniesieniu do Francji wyniósł 1,7% (zdaniem ekspertów Funduszu, w 2012 r. tempo wzrostu zdecydowanie spadnie – do odpowiednio 0,6 oraz 0,4%). Ponadto system finansowy Niemiec wydaje się o wiele stabilniejszy od francuskiego, co jest efektem m.in. zaangażowania banków z nad Sekwany w państwach Europy Południowej (sam Credit Agricole zainwestował w papiery dłużne Aten aż 24,5 mld euro, z czego połowę już utracił przy restrukturyzacji greckiego długu). Wymienione powyżej elementy, świadczące o przewadze gospodarczej Berlina nad Paryżem, sprawiły, iż to Niemcy przejęły realne przywództwo w Unii Europejskiej i strefie euro, przez co inne państwa zaczęły je postrzegać jako odpowiedzialnych za rozwiązanie problemów Eurolandu. Dla Niemiec Unia miała być w założeniu wspólnotą wartości, służącą utrzymaniu pokoju poprzez zbliżenie wrogich wcześniej państw i realizacji ich wspólnych interesów. Nie da się ukryć, iż była również sposobem


UNIA EUROPEJSKA

realizacji własnych celów, w tym dynamicznego rozwoju gospodarczego m.in. poprzez zniesienie barier celnych. Od początku kryzysu, a szczególnie zatwierdzenia pierwszego bailoutu dla tonącej w długach Grecji, nad Renem coraz częstsze jest poczucie, iż niektóre kraje, gł. Europy Południowej, liczą jedynie na pomoc finansową bogatszej „Północy” i możliwość bezkarnego działania wobec wizji interwencji silniejszych gospodarek. Reakcją miało być skupienie większej uwagi na perspektywie niemieckiej kosztem ogólnej zasady „solidarności europejskiej”. Szkopuł tkwi jednak w tym, iż integracja w ramach Eurolandu posunęła się na tyle daleko, iż wszelkie zawirowania mające związek z którymkolwiek członkiem strefy mają pośredni wpływ na niemiecką gospodarkę. z uwagi na to rząd Angeli Merkel od mniej więcej dwóch lat, przy okazji dyskusji o udzieleniu pomocy kolejnym krajom dotkniętym kryzysem zadłużenia (Portugalii, Irlandii czy Grecji) odgrywa teatr dla niemieckich wyborców, w postaci wysuwania gróźb nieudzielenia wsparcia finansowego z budżetu federalnego, ostatecznie godząc się na kolejne transze pomocy. W rezultacie Niemcy mieli największy wkład materialny w dotychczasowe działania antykryzysowe podejmowane w ramach Unii. Wydaje się jednak, iż nastrój społeczny stał się na tyle niechętny kolejnym dopłatom dla ratowania podupadających państw strefy euro, że Berlin będzie musiał w końcu powiedzieć „stop”. Na niekorzyść prowadzeniu

ne stają się te inwestycje, które nie tyle nawet zapewniają zysk, co – przede wszystkim – gwarantują bezpieczeństwo (czytaj: zwrot) zaangażowanego kapitału. Jedną z nich okazują się niemieckie obligacje, które od początku 2012 r. były jednymi z najpopularniejszych wśród państw Eurolandu. Jak podaje Forsal, w latach 2000 – 2008 rentowność niemieckich papierów dłużnych wynosiła ok. 3,4% (obligacje dziesięcioletnie, uważane za najlepszy miernik zaufania rynków) i 4,2% (obligacje dwuletnie). w połowie lipca br. opłata za „dziesięciolatki” wyniosła zaledwie 1,16 proc. (znacznie poniżej poziomu inflacji w strefie euro), natomiast na początku roku rentowność obligacji dwuletnich osiągnęła rekordowo niskie minus 0,061 proc., co oznaczało niespotykaną w normalnych warunkach sytuację, iż inwestorzy płacili rządowi federalnemu za możliwość zakupu jego bonów skarbowych. Bardzo niska rentowność obligacji pozwoliła na znaczące obniżenie kosztów obsługi długu publicznego, co znajduje pozytywne odzwierciedlenie w stanie budżetu federalnego (może on zostać zrównoważony wcześniej niż w zapowiadanym 2016 r.). Według cytowanego przez „Dziennik Gazetę Prawną” eksperta Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii, Jensa Boysen-Hogrefe, dzięki popytowi na niemieckie bundy, będące efektem spadku zaufania do innych gospodarek europejskich, nasi zachodni sąsiedzi zaoszczędzili od początku kryzysu ok. 100 mld

polityki zaangażowania w bailouty działają także prognozy dotyczące finansów państw objętych wsparciem. Dla przykładu, Grecja do 2020 r., przy sprzyjających warunkach rynkowych i wprowadzeniu reform, może zbić dług z obecnych 160% do ok.120%, co i tak nie gwarantuje jej wypłacalności. Dotychczas niemieckie władze stały na stanowisku, iż ogłoszenie niewypłacalności Grecji i jej prawdopodobne wyjście z obszaru wspólnej waluty może doprowadzić do gwałtownej reakcji rynków finansowych, której konsekwencje są trudne do przewidzenia. Przy okazji akceptacji na początku br. w Bundestagu drugiego pakietu ratunkowego dla Hellady, kanclerz Merkel mówiła: „Po rozważeniu argumentów za i przeciw dochodzę do wniosku, że szanse, jakie daje nowy program pomocy dla Grecji, przeważają nad ryzykiem – szczególnie nad ryzykiem, które ponieślibyśmy odwracając się teraz od Grecji. Uważam, że to ryzyko jest nieprzewidywalne”. Jednak brak bliskich perspektyw na rozwiązane problemów Eurolandu negatywnie wpływa na opinie Niemców o polityce europejskiej rządu, co w kontekście przyszłorocznych wyborów do Bundestagu, w których kanclerz Merkel będzie musiała zaprezentować się jako strażniczka niemieckiego budżetu, musi wpłynąć na postawę rządu CDU-FDP.

euro, a biorąc pod uwagę koszty pozyskania funduszy na rynku przez poszczególne landy i miasta, kwota ta może sięgnąć nawet 150 mld euro. Chociaż całość dotychczasowego niemieckiego wkładu w ratowanie strefy euro szacuje się nawet na 400 mld euro, faktycznie do tej pory wydano w gotówce ok. 10% tej sumy – resztę stanowią federalne gwarancje kredytowe, m.in. w ramach Europejskiego Instrumentu Stabilizacji Finansowej (EFSF). Jak widać, na razie bilans kryzysu dla Berlina okazuje się nie najgorszy. Legendarny już kryzys gospodarczy przyniósł wielu państwom recesję i spadek poziomu bogactwa, których efekty będą widoczne jeszcze przez kilkanaście najbliższych lat. Nieliczni mogą cieszyć się z pewnych korzyści. W przypadku Berlina przejawiają się one m.in. we wzroście wpływów politycznych w UE czy zwiększeniu zaufania inwestorów do stabilności ich gospodarki. Pogłębiające się problemy strefy euro, konieczność szybkich działań w kwestii Hiszpanii czy Włoch oraz stworzenia stałych mechanizmów umożliwiających reagowanie na sytuacje kryzysowe, wymagające znacznego zaangażowania Berlina, mogą znacząco nadwerężyć budżet federalny. Saldo kryzysu dla RFN może wtedy okazać się znacznie gorsze, niż dotychczas. Tym bardziej że, jak pod koniec lipca przewidywał prestiżowy monachijski instytut gospodarczy Ifo, Niemcy czeka w najbliższych miesiącach recesja, spowodowana nie tyle kryzysem euro, ile... spadkiem dynamiki PKB Chin.

Rynki wciąż ufają Z perspektywy instytucji i inwestorów, tworzących zdobywające coraz większą sławę „rynki finansowe”, mające obecnie realny wpływ na działanie państw, w okresie zawirowań gospodarczych bezcen-

Damian Wnukowski

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

25


E U R O PA | B A Ł K A N Y

Każdy naród ma prawo do państwa

fot. www.njegos.org

Z FILIPEM VUJANOVICEM, Prezydentem Czarnogóry, rozmawia Waldemar Piasecki

Prezydent Czarnogóry Filip Vujanovic

26

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Panie Prezydencie, Czarnogóra jest jednym z najmłodszych państw europejskich, jednak jej tradycje suwerenności sięgają w odległe stulecia. Czy możemy zacząć od historii? Oczywiście, choć z konieczności skrótowo. Tradycja państwowości Czarnogóry jest bardzo długa. Państwo powstało już w XI wieku. W 1042 roku zostało uznane przez Wschodnie Cesarstwo Bizantyjskie, a w 1071 roku przez Watykan. Stało się to za czasów uważanego za ojca-złożyciela, księcia Vojisavljevicia, twórcę pierwszej dynastii na tych ziemiach. Niestety historia nie była dla nas łaskawa i nie cieszyliśmy się nazbyt długo państwowością. Renesans nastąpił w czasach ostatniej dynastii Petroviciów. Właśnie za czasów ostatniego władcy – księcia i króla Czarnogóry – Nikoli II Petrovicia Njegoša uzyskaliśmy niepodległość na Kongresie Berlińskim w 1878 roku, który formował nowy europejski porządek polityczny po upadku imperium otomańskiego przez stulecia panującego na Bałkanach i niewolącego tutejsze ludy. Niestety utraciliśmy państwowość w 1918 r., by w końcu odzyskać ją na nowo w demokratycznym referendum w 2006 r. Mamy więc nie tylko bogatą tradycję państwowości, ale równie długą i burzliwą historię walki o wolne i niezależne państwo.

chętnych do instrumentalnego wykorzystania Czarnogóry czy wręcz jej zagarnięcia. Rzadko zdarzało się, aby panowała zgoda wielkich mocarstw, czy naszych sąsiadów, co do tego, że własne państwo nam się po prostu należy. Bowiem każdy naród ma prawo do państwa. Myślę, że Polakom, mającym podobne doświadczenia, nie trzeba tłumaczyć, jak bolesna była to sytuacja. Pomimo różnicy w wielkości terytorium i ludności Polski i Czarnogóry, oba nasze kraje przez wieki walczyły o swoją wolność i niepodległość, a te zmagania są częścią naszej narodowej tradycji. A jak wyglądały aspiracje niepodległościowe podczas I i II wojny światowej? Po pierwszej wojnie światowej, wtedy, kiedy Polska odzyskała niepodległość, Czarnogóra ją utraciła stając się częścią Królestwa Jugosławii. Okrutną przemocą konstytucyjną została włączona do Serbii. W czasie drugiej wojny, Czarnogóra była antyfaszystowska i zaczęła odtwarzać swoją odrębność. Zdecydowana walka antyfaszystowska narodu czarnogórskiego przesądziła o tym, że po wojnie, co prawda niepodległości nie uzyskaliśmy, ale wewnątrz federacji związkowej Jugosławii, otrzymaliśmy status republiki, podobnie jak pięć innych. Cieszyliśmy się dużą autonomią, szacunkiem i sukcesami międzynarodowymi.

Czy równie syntetycznie da się powiedzieć, dlaczego Czarnogóra tak długo nie mogła wybić się na niepodległość? Czarnogóra dzięki swojemu położeniu geograficznemu była zawsze interesująca dla innych. Podczas długiej historii to rozdroże, na którym spotykają sie Wschód i Zachód, posiadające także bardzo ważne znaczenie strategiczne i handlowe, było obszarem wielkich wojen, a później także zaciętych walk dyplomatycznych. I w jednych i w drugich było wielu

Podczas II wojny Czarnogóra okupowana była przez Włochy Mussoliniego. Założyli oni nawet na waszej ziemi obóz koncentracyjny Campo Mamula. Tu znów historia Czarnogóry jest podobna do historii Polski. Cierpieliśmy okupację. Wolność okupiliśmy wieloma ofiarami. Oczywiście ich skala była inne niż w szczególnie doświadczonej przez wojnę Polsce, ale też tragiczna. Oczywiście takie podobieństwa zbliżają narody i skłaniają do przyjaźni.


E U R O PA | B A Ł K A N Y

fot. www.njegos.org

Pamiątkowa fotografia rodziny królewskiej Njegos Petrovicow z okazji proklamacji Czarnogóry królestwem 15 (28) sierpnia 1910 roku.

W pejzażu Bałkanów Czarnogóra posiadała zwykle bliskie związki z Serbią. Z czego to wynikało? W czym się przejawiało? Na przestrzeni dziejów Serbowie i Czarnogórcy, zarówno jako narody, jak i państwa, miały bardzo bliskie stosunki. Łączą je podobieństwa historii, podobne języki narodowe i ta sama wyznawana przez większość społeczeństw religia. To wszystko uczyniło nas tradycyjnymi sojusznikami. Oczywiście, jak to pomiędzy bliskimi krajami, zadrzały się również i takie okresy, w których nasze stosunki były – używając języka dyplomacji – na niskim poziomie. W historii współczesnej, szczególnie po Zgromadzeniu Parlamentu w Podgoricy w 1918 r., kiedy to Czarnogóra pod presją i gwałtem utraciła swoją niezależność i została przyłączona do Serbii. Również w czasach Slobodana Miloševicia, kiedy doszło do poważnego starcia rządów obu państw i Serbia zaregowała wieloletnimi sankcjami wobec Czarnogóry. Trudno o tym nie pamiętać. Jestem jednak przekonany iż, z pełnym uszanowaniem wzajmnej niepodległości i suwerenności, z Serbią powinniśmy budować przyjacielskie, bliskie i partnerskie relacje, gdyż jest to w oczywistym i najlepiej rozumianym interesie obywateli obu krajów. Jak wyglądała wasze relacje w warunkach federacyjnej Jugosławii? W byłej Jugosławii my byliśmy jedną z sześciu republik i budowaliśmy wizerunek wspólnego państwa. To były czasy w których imię i tożsamość Czarnogóry zostały przywrócone i uznano jej udział w walce z faszyzmem. W trudnych czasach po rozpadzie państwa jugosłowiańskiego, byliśmy jedyną republiką, w której nie było wojny i pomagaliśmy wszystkim uchodźcom, jacy do nas trafiali. W koszmarze wojennym, wysyłaliśmy przesłanie, iż przyszłość musi odnowić przyjacielskie relacje narodów byłej Jugosławii.

Stoją od lewej: wielki książę Piotr Nikolajewicz, księżna Franciszka Józefina von Battenberg, księżna Wera Petrovic Njegos, księżna Ksenia Petrovic Njegos, książę Danilo Petrovic Njegos, książę Mirko Petrovic Njegos, książę Petar Petrovic Njegos. Siedza od lewej: księżna Milica-Jutta von Mecklenburg, księżna Anna von Battenberg, królowa Włoch (córka czarnogóorskiej pary królewskiej) Helena, królowa Czarnogóry Milena Petrovic Njegos, król Czarnogóry Nikola Petrovic Njegos, wielka księżna Milica Nikolajewicz, król Włoch (zięć czarnogórskiej pary królewskiej) Wiktor Emmanuel, księżna Natlia Konstantinovic Siedza na dywanie od lewej: księżna Helena Karadjordjevic, córka wielkiego księcia Piotra, księżniczka Golycin, książe Serbii Aleksander Karadjordjevic.

W 1992 roku podczas rozpadu Jugosławii, Czarnogóra stała murem przy Serbii i zdecydowała w referendum ogromna większością (96%) o pozostaniu w strukturze jednego państwa? Czy z perspektywy czasu była to decyzja dobra? Jak mogłaby wyglądać dzisiejsza sytuacja Czarnogóry, gdyby wtedy zdecydowała się na niepodległość? Referendum z 1992 r. potwierdziło nadzieję i wiarę obywateli Czarnogóry, że będzie można stworzyć, wspólne z Serbią, państwo dwunarodowe. Wierzyliśmy wtedy, że wystarczającą gwarancją może być nasza bliskość historyczna, ale chcieliśmy także przekonać się czy istnieje możliwość równouprawnienia dwóch, zupełnie różnych pod względem terytorium, ludności i potencjału gospodarczego podmiotów tego samego państwa. Czas pokazał, że jest to niemożliwe. W mniejszej Czarnogórze zawsze odczuwaliśmy groźbę hegemonii serbskiej, a Serbia nie mogła się wyzbyć obawy o zagrożenie szantażu ze strony mniejszego partnera. Obiektywnie na to patrząc, federacje takie rzadko kiedy mogły przetrwać i zwykle kończyły rozpadem. My jeszcze spróbowaliśmy wariantu wspólnoty konfederacyjnej zwiększającej suwerenność obu partnerów, ale niebawem stało się oczywiste, że takie państwo nie utrzyma sie. Odwołaliśmy się więc do głosu społeczeństwa, które opowiedziało się za niepodległością Czarnogóry. W maju 2006 roku społeczeństwo Czarnogóry w 55.5% opowiedziało się za niepodległościa i secesją od Serbii. Limit większości głosów określony przez Unię Europejską na 55% został przekroczony tylko o pół procenta. Kontrowersje co do tego wyniku do dziś są tu i ówdzie żywe. Wielu Serbów uważa, że wynik referendum był taki, jakiego życzyła sobie Europa chcąc „ukarać” Serbię...

Rozstrzygnięcie mogło zapaść zwykłą większością głosów. Trzeba jednak zrozumieć Unię Europejską, która domagała się bardziej wyraźnej większości, jako gwarancji przyszłej stabilności państwa. Czarnogóra to zrozumiała i warunki przyjęła. W ogólnonarodowym referendum spełnilismy kryteria. Od razu po ogłoszeniu wyników i ogłoszeniu niepodległości zostaliśmy uznani przez świat, jako państwo oraz otrzymaliśmy członkostwo wszystkich najważniejszych organizacji międzynarodowych – globalnych i regionalnych. Można sobie wyobrazić, że w czasie, kiedy wy świętowaliście odzyskanie państwowości, u waszych sąsiadów festiwalu radości nie było. Dokonywał się ostatni akt rozpadu dawnej Jugosławii, w której Serbia odgrywała dominującą rolę. Tracili nie tylko 700 tysięcy obywateli, ważną część potencjału gospodarczego, ale także atrakcyjne terytorium w tym dostęp do Adriatyku. Jakie są dziś Wasze stosunki z Serbią? Czy pozostaje Waszym tradycyjnie najbliższym partnerem i przyjacielem? Mogę powiedzieć, iż te stosunki powinny być bardziej rzeczowe. Leży w tym wspólna korzyść obu państw i ich obywateli. Mamy wspólne, latami utrwalone inetersy gospodarcze, wspólne cele eurointegracyjne, ale przede wszystkim wielki obszar relacji międzyludzkich: potrzebę otwartej, intensywnej komunikacji naszych mieszkańców. Polityka polityką, a ludzie, rodziny, znajomi mieszkają i pracują po obu stronach granicy serbsko-czarnogórskiej. Szanując niepodległość i realia partnerstwa, uważam, że musimy przede wszystkim zapewnić takie własnie realacje. Czarnogóra szybko weszła do struktur organizacji międzynarodowych: ONZ i Rady Europy. Jak wygląda wasza obec-

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

27


E U R O PA | B A Ł K A N Y

ność w tych strukturach? Jak pomaga Waszemu Państwu? Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w regionalnych i globalnych organizacjach politycznych i ekonomicznych udowodniliśmy, iż jesteśmy ich pełnowartościowymi uczestnikami. Szanujemy zobowiązania członkowskie, jesteśmy odpowiedzialni za los i przyszłość organizacji. Jest to niezwykle istotnym elementem naszej polityki zagranicznej, niezmiernie ważnym dla międzynarodowego wizerunku Czarnogóry. Uważam to za obowiązek państwowy. Jesteście także kandydatem do NATO i Unii Europejskiej. Kiedy spodziewacie się pełnego członkostwa tych organizacji? Mamy do tego racjonalne podejście. Skupiamy się nie na prognozowaniu terminów naszej integracji europejskiej i euroatlantyckiej, a na osiąganiu standardów NATO i Unii Europejskiej oraz udowadnianiu, że zasługujemy na ich członkostwo. Dynamika prac nad wchodzeniem do Sojuszu Północnoatlantyckiego jest szybsza. Nasz udział w Membership Action Plan (MAP) i wypełnienie jego dorocznych planów wskazuje na to, iż możemy przyśpieszyć nasze wstąpienie i już w bliskiej przyszłości być w NATO. Co do UE, jest niezbędne wypełnienie warunków niezbędnych do rozpoczęcia negocjocji akcesyjnych. Jak skomplikowany jest to proces przekonała się także Polska. Wierzę, że teraz polska prezydencja w Radzie UE pomoże w ustaleniu terminu początku takich rozmów z Czarnogórą. Cieszę się, że jednym z priorytetów waszej prezydencji jest właśnie przyśpieszenie negocjacji członkowskich. Czarnogóra stała się pierwszym państwem prawosławnym, które zawarło umowę państwową z Watykanem. Stało się to nawet swego rodzaju sensacją międzynarodową. Co jest przedmiotem porozumienia? Jest ono dla nas bardzo ważne, podobnie jak najlepsze stosunki z Kościołem Rzymskokatolickim. Pierwszy konkordat z Watykanem zawarł już 1886 r. ówczesny książę Czarnogóry Nikola Petrowić-Niegoš, co miało wielkie znaczenie dla całego regionu Bałkanów. Był to wyraz szacunku dla Stolicy Apostolskiej, uznania obecności Kościoła w Czarnogórze i związanych z tym potrzeb jego wyznawców. W 2006 r. Watykan uznał naszą pańtwowość od razu po ogłoszeniu wyników referendum w sprawie niepodległości. Następnie nasze dyplomacje przystąpiły do pisania umowy. Jej uroczyste podpisanie odbyło się w czerwcu br. W Watykanie dokonali tego premier Czarnogóry Igor Luksić i watykański sekretarz stanu kard. Tarcisio Bertone. Wcześniej nasz premier został przyjęty na audiencji przez papieża Benedykta XVI. Umowa dotyczy m.in. uznania osobowości prawnej Kościoła i jego instytucji w Czarnogórze, jego

28

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

działalności w ramach społeczeństwa oraz eksponowania wspólnych wartości chrześcijaństwa. Dokument podpisany w tym roku w sposób od powiadający dzisejszym realiom zapewnia te same wartości potwierdzając kontynuację naszej przyjaźni z Watykanem. Być może warty przypomnienia jest fakt, iż archidiecezja w Barze istnieje od XI wieku i podległa zawsze bezpośrednio Watykanowi. Czyniąc ukłon w stronę Polski dodam, że w Budvie i kilku innych miejscowościach od paru lat prowadzą swą misję polscy Salwatorianie. Co jest kartą wizytową Czarnogóry? z czego jest najbardziej znana w Europie? Myślę, że jest to nasze przywiązanie do wolności i poszanowania dążenia do wolności innych. Szczególny wyraz znalazło to w naszej tradycji antyfaszystowskiej podczas II wojny światowej. Jesteśmy dumni z tego, że powstanie 13 lipca 1941 r. przemówiło do Europy i dowiodło, że faszyzm nie jest ani wieczny, ani niepokonany. Równie dumni jesteśmy z tego, że Czarnogóra nigdy nie była w czasach powojennych zagrożona neofaszyzmem. Inną wartością, bliską nam w sposób szczególny jest otwartość narodowościowa i religijna. Harmonia pomiędzy narodami i religiami jest powszechnie dostrzegana przez społeczność międzynarodową. Jesteśmy wskazywani, jako przykład dla całych Bałkanów i nie dla nszego regionu. To jest legitymacja współczesnej Czarnogóry. Zgoda pomiędzy narodami i religiami jest kapitałem, którego będziemy bezwzględnie strzec. To kapitał duchowy... Co jest podstawą Waszego dochodu narodowego? Przede wszystkim to sektor turystyczny, tak jak i usługi serwisowe. Czarnogóra została łaskawie obdarzona obdarzone przez naturę. Mamy przepiękne wybrzeże adriatyckie z wszystkim możliwymi atrakcjami i wspaniałe góry ze szlakami narciarskim. Świadczymy usługi portowe, na które zapotrzebowanie szybko rośnie. Szanse rozwojowe upatrujemy w budowie statków. Oczywiście tradycyjnie silna jest produkcja spożywcza. Znane są nasze wina, Dużą wagę zaczynamy przykładać do produkcji zdrowej żywności. Jakie są Wasze stosunki z najbliższymi sąsiadami bałkańskimi i innymi państwami europejskimi? z kim łączą Was najbliższe więzi? W sposób naturalny są to nasi bezpośredni sąsiedzi: Serbia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Albania i Kosowo oraz Włochy, z którymi graniczymy przez Adriatyk. Mamy z nimi bardzo dobre relacje, z żadnym nie mamy jakichkolwiek sytuacji konfliktowych czy nawet tylko otwartych kwestii do dysksji. Czyni nas to, pod tym względem, wyjątkiem regionalnym i jest podawane jako przykład. Jestesmy z tego dumni.

Oczywiście staramy się także być aktywnym uczestnikiem europejskich stosunków międzynarodowych, w tym z Europą Środkowo-Wschodnią i oczywiście Polską postrzeganą, jako naszego przyjaciela, sojusznika i partnera. Bałkany nie były spokojnym regionem Europy, stąd określenie „kotła bałkańskiego”. Czynnik etniczny zawsze odgrywał tu ważną rolę. Co powinno się stać, aby ten region stał się obszarem pokoju i spokoju europejskiego? Oczywiście nikt nie chce żyć w „kotle”. Dla Bałkanów integracja europejska i euroatlantycka to najlepsze remedium, nadzieja i perspektywa osiągniecia trwałego pokoju i stabilizacji. Do tego celu zmierzają wszystkie państwa bałkańskie i dziś nie widzę żadnych zagrożeń bezpieczeństwa w naszej części Starego Kontynentu. Nie tak dawne czasy konfliktów, wojen i tregadii są już – w co wierzę głęboko – poza nami, a szansa rozwoju jest oczywista i z tak utrwaloną perspektywą, że jakikolwiek inny wariant nie wchodzi w rachubę. Czy nie odnosi Pan wrażenia, że w opinii międzynarodowej wizerunek Serbii i Czarnogóry był często przesadnie krytyczny, podczas gdy często nadmiernie idealizowano innych uczestników konfliktów na Bałkanach? To rzeczywiście istotny problem. Jestem jednak przekonany, iż teraz najważniejsze jest zająć się przyszłością. Dezintegracja byłej Jugosławii na pewno będzie jeszcze długo podlegała analizom i różnym ocenom. To co jest bezdyskusyjne i niekwestionowane, to fakt, że w tym procesie rozpadu państwa jugosłowiańskiego Czarnogóra uniknęła wojny ze wszystkimi jej dramatami humanitarnym oraz zniszczeniami. Mało tego, staliśmy się także schroniskiem dla wielu uchodźców. Byliśmy w tym czasie ostoją nadziei, że pokój i porozumienie muszą okazać się silniejsze niż wojna i nienawiść. Nikt nam tego nie odbierze. Jakie racje stoją za tym, aby Albańczycy mieli na Bałkanach swoje dwa państwa? Czy poziom nacjonalizmu albańskiego nie jest zagrożeniem dla stabilizacji w Waszym regionie? Niewątpliwie kwestia albańska w Kosowie ma swoją długą i burzliwą historię, której początków należy szukać jeszcze w Królestwie Jugosławii. Kulminacja nastąpiła, jak wiadomo, w czasach rządów Miloševicia, a skutkiem jest niepodległe Kosowo. Czarnogóra jest przekonana, iż dialog pomiędzy Prištiną a Belgradem jest konieczny i nie ma dla niego alternatywy. Dla nas jest do zaakceptowania każdy wynik ich wspólnego porozumienia.


E U R O PA | B A Ł K A N Y

Zawsze popieraliśmy bezwzględną potrzebę intensywnego dialogu, aby jak najprędzej osiagnąć porozumienie serbsko-kosowskie. Nie muszę tłumaczyć, jak ważne jest ono dla całego regionu dla regionu bałkańskiego. Jaką rolę odgrywa w Waszych stosunkach międzynarodowych Polska? Bliskość czarnogórsko-polska jest tradycyjna i w naszym wspólnym interesie jest jej dalsza afirmacja. Polacy zawsze byli na naszej ziemi drogimi gośćmi, nawet kiedy nie było na niej niepodległego państwa. Te więzi międzyludzkie, podobna historia oraz przywiązanie do tych samych wartości, są znakomitą podstawą, dla dobrych relacji państwowych. Jesteśmy bardzo zainteresowani

znacznie silniejsżą niż dotąd współpracą gospodarczą. Bardzo zależy nam na promocji Czarnogóry w Polsce, zwłaszcza naszych atrakcji turystycznych. Chcemy, aby nasi polscy przyjaciele byli u nas powszechnie obecni nie tylko w okresie wakacyjnym. Chcemy aby Czarnogórcy znacznie częściej przybywali do Warszawy, Krakowa, Gdańska, a nasze wina stały się stałym uzupełnieniem polskiego stołu. Tematów jest wiele i bardzo chętnie o nich porozmawiamy o nich z panem prezydentem Bronisławem Komorowskim oczekiwanym niebawem w Podgoricy. W tym miejscu dodam, że krótko po uzyskaniu państwowości w 2006 roku, Polska była jednym z pierwszych państw, do których udałem się jako prezydent Czarnogóry i byłem w Warszawie serdecznie podejmowany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Niedawno, podczas wiosennego szczytu państw Europy Środkowej w Warszawie, miałem bardzo rzeczowe i przyjacielskie spotkanie z Bronisławem Komorowskim, podczas którego prezentowałem nasze priorytety europejskie oraz przekonanie, że podczas polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej Czarnogóra pozna termin rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych do UE. Co przeciętny mieszkaniec Czarnogóry wie o Polsce i Polakach? Mieszkańcy Czarnogóry odczuwają bliskość i przyjaźń wobec Polaków. Jak już wspominałem, niezwykle wysoko cenią was

za odwagę i poświęcenie w walce o wolność, w tym bohaterstwo czasu II wojny światowej. Wiedzą o tym bardzo dobrze. Znają też polskich bohaterów współczesnych czasów takich jak papież Jan Paweł II czy Lech Wałęsa. Jako zapaleni kibice futbolu znamy nazwiska polskich piłkarzy – Deyny, Tomaszewskiego, Bońka czy chociazby Dudka. Znane są polskie filmy i jego twórcy, jak choćby Wajda, Olbrychski czy serial „Czterej pancerni i pies”. Czy te relacje polsko – czarnogórskie nie mogłyby być lepsze? Jakie mogą być perspektywy rozwoju wzajemnych związków? Turystyka? Wymiana młodzieży? Ruch miast partnerskich? Sport?

Oczywiście, że mogą, a nawet powinny. We wszystkich obszarach, jakie pan wymienił, a zapewne wielu innych. W naszym wspólnym interesie jest wzmacnianie stosunków bilateralnych, a właśnie w wymienionych dziedzinach istnieje przestrzeń szybkiej realizacji. Rządy naszych państw powinny stworzyć ramy dla współpracy gospodarczej, dla budowania relacji przedsiębiorców, ale także dla szeroko rozumianych kontaktów kulturalnych i międzyludzkich... A propos sportu, w eliminacjach mistrzostw świata w futbolu Czarnogóra zagra w jednej grupie z Polska, Anglia, Ukraina, Mołdawia i San Marino. Jaki będzie ostateczny wynik tej rywalizacji? Oczywiście wiemy o tym w Czarnogórze i bardzo liczymy na wyjście z tej grupy. Najlepiej razem z wami! Teraz jednak koncentrujemy się na kwalifikacjach do Mistrzostw Europy na stadionach Polski i Ukrainy. W naszej grupie eliminacyjnej jesteśmy na drugim miejscu za Anglią i szansa na zakwalifikowanie się do Euro 2012 w barażach jest realna. Oczywiście nasz sukces w mistrzostwach Europy dodatkowo zmotywowałby nas do walki w kwalifikacjach mistrzostw świata. Nieskromnie dodam, że Czarnogóra systematycznie zajmuje na liście czołowych drużyn światowych FIFA miejsce w piewrszej dwudziestce. Nasi piłkarze grają w wielu ligach europejskich. Są też widoczni na polskich stadionach ligowych.

Czy był Pan kiedykolwiek w Polsce? Jacy Polacy są Panu najbardziej znani i cenieni? W Polsce byłem wielokrotnie. Sam nawet nie wiem ile razy. To długa historia sięgająca czasów, kiedy jeszcze nie zajmowałem się polityką. Jestem zachwycony Krakowem, który uważam za jedno z najpiękniejszych miast europejskich. Szczególny szacunek i podziw odczuwam dla wielkiego Polaka, papieża Jana Pawła II, który poświęcił swoje życie dla afirmacji podstawowych wartości wiary, ekumenizmu oraz konieczności dialogu i tolerancji. Oczywiście wspominam bardzo dobrze swoje oficjalne wizyty i spotkania z prezydentami Kaczyńskim i Komorowskim.

Czy mógłby Pan powiedzieć coś o sobie? Swojej karierze profesjonalnej i politycznej? O rodzinie? Hobby i zainteresowaniach? Mam 57 lat. Jestem z wykształcenia prawnikiem. Przez wiele lat prowadziłem prywatną praktykę. W 1993 roku zostałem ministrem sprawiedliwości Czarnogóry, które wchodziła skład Federalnej Republice Jugosławii wraz z Serbią. Od 1995 do 1998 roku byłem ministrem spraw wewnętrznych. Potem do listopada 2002 roku kierowałem rządem. Następnie, do maja 2003 roku przewodniczyłem parlamentowi, do czasu wyboru na prezydenta Czarnogóry. W 2008 roku wyborcy powierzyli mi ten zaszczytny obowiązek na drugą kadencję. Uczestniczyłem we wszystkich procesach demokratycznej odnowy państwa oraz administrowałem referendum w sprawie niezależności państwowej. W imieniu już niepodległej Czarnogóry wciągałem na maszt przed siedziba Organizacji Narodów Zjednoczonych nad East Rivere w Nowym Jorku flagę państwową. Jestem szczęśliwy, że mogłem w tym wszystkim brać udział i zrobić coś dla mej ojczyzny. Od 1985 roku mam kochającą żonę Swetlanę, też prawniczkę i sędzinę sądu. Mamy dwie córki Tatianę i Ninę i syna Daniło. Na hobby nie ma zbyt wiele czasu, ale na pewno jest to piłka nożna. Współpraca: Milica Šćepanović

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

29


ROSJA & WNP

H

ajdar Alijew – choć nie żyje od 2003 r., wciąż jest wodzem narodu, opatrznościowym mężem stanu, przewodnikiem, opiekunem. Po prostu ojcem, nie tylko obecnego prezydenta kraju Ilhama, ale wszystkich obywateli. Plakaty z jego wizerunkiem ozdabiają miasta i trasy szybkiego ruchu, na miejskich skwerach ustawiono popiersia i rzeźby. Azerom towarzyszą w życiu codziennym wypisane na murach miast cytaty z jego przemówień. Jego imię patronuje nazwom ulic, parków i obiektów sportowych. Przystojnego starszego pana widzimy w różnych ujęciach: na tle drzew i wśród dywanów, zamyślonego i roześmianego, pouczającego i pobłażliwego, wiosną i jesienią, najczęściej skupionego obok wizerunku narodowej flagi.

Ojciec Azerbejdżanu Ta twarz każdemu zapadnie w pamięć. Obecna na prawie każdym kroku: w mieście i na prowincji, na półpustynnej równinie i w trudno dostępnych górskich wioskach. Podróżującemu towarzyszy wspomnienie i obraz Hajdara Alijewa. Zbawienna zsyłka

Alik, emerytowany inżynier, dziś taksówkarz w Baku, zachwyca się byłym prezydentem: – Miał autorytet, poważanie, do ludzi umiał mówić. A przede wszystkim był mądry, umiał prowadzić kraj. Jego syn to już nie to samo – mówi Alik. Hamid, nauczyciel z górskiej wioski myśli inaczej. – Ech, stary, co on tam był – macha ręką Hamid. – Ilham dopiero ma klasę, prawdziwy nowoczesny prezydent, nie taki komunista. Hamid mówi jedno, robi drugie: portret Hajdara trzyma w gabinecie, gdzie odwiedzają go ludzie z wioski. Niewątpliwie Hajdar Alijew był zręcznym i umiejętnym politykiem. Karierę zawodową rozpoczął w nachiczewańskim oddziale NKWD. W 1969 roku został i Sekretarzem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Azerbejdżanu. W 1976 roku członkiem biura politycznego KC KPZR. W 1982 roku wreszcie mianowano go i Wicepremierem ZSRR. Żaden z jego rodaków nie zaszedł tak wysoko. Podczas gdy w okresie rządów Leonida Breżniewa wschodni gest i umiejętność prawienia wyszukanych komplementów pomagały Alijewowi w szybkim rozwoju kariery, okres pierestrojki przyniósł jej załamanie. Pod koniec lat osiemdziesiątych, za wyraźną sugestią Gorbaczowa, usunął się z wielkiej polityki, a w 1990 roku wrócił do rodzinnego Nachiczewania. Ta „zsyłka” okazała się dla niego zbawienna. W Nachiczewaniu przetrwał trudne czasy rozpadu ZSRR i wojny z Armenią o Górski Karabach. W 1993 roku, w obliczu kryzysu państwowego, na wezwanie sprawującego ówcześnie urząd prezydenta Abulfaza Elczibeja, wrócił do Baku. Wykorzystując brak doświadczenia politycznego organizatorów zamachu przejął w państwie władzę, by zachować ją do końca swoich dni. Wschodni spryt był jego asem w rękawie. Potrafił z gładkością rozgrywać jednych przeciw drugim, a w razie potrzeby zmieniać role na zawołanie. W okresie ZSRR bywał i generałem KGB i wierzącym komunistą, sowieckim silnym człowiekiem i lokalnym nacjonalistą, a po jego upadku – państwowcem i wolnorynkowcem. Niewątpliwie

30

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


ROSJA & WNP

Alijew był graczem wytrawnym, doświadczonym, obytym i z intuicją. Surata Husejnowa, zamachowca z 1993 roku, najpierw (pozbywając się Elczibeja) uczynił premierem, a już po roku oskarżył o zdradę ojczyzny. Zrobił to podczas wystąpienia publicznego, gdy zaskoczony Husejnow stał tuż obok niego. Umial zadbać o własne przetrwanie i utrzymać władzę korzystaąc z różnych politycznych środków. Był przy tym politykiem charyzmatycznym, potrafił skupić wokół siebie naród i zyskać jego poparcie dla podejmowanych przedsięwzięć. Dla mieszkańców Azerbejdżanu, zmęczonych wojną i niespokojnymi latami przeobrażeń, stanowił gwarancję upragnionego spokoju. Unikał otwartych sporów. Do zwalczania korupcji nawoływał poprzez społeczną odnowę moralną. Wzmacniając autorytet Azerbejdżanu w świecie rozwijał w mieszkańcach poczucie dumy z własnego kraju.

Azerbejdżan – rodzinny biznes W 1994 roku doprowadził do podpisania tzw. naftowego kontraktu stulecia o wartości kilku miliardów dolarów. Podjęta w jego ramach przez międzynarodowe konsorcjum (Wielka Brytania, Norwegia, USA, Turcja, Rosja i Azerbejdżan) eksploatacja dwóch największych złóż ropy naftowej położonych na szelfie Morza Kaspijskiego (Azeri i Czirag) oraz tak zwanego złoża głębokowodnego (Guneszli) zapewniła Azerbejdżanowi finansową niezależność i pozwoliła na szybki ekonomiczny rozwój. W 2003 roku chory Hajdar Alijew namaścił na swojego następcę syna Ilhama. Ten, zgodnie z przewidywaniami, wybory wygrał. Azerbejdżan zaczął stawać się „rodzinnym biznesem”. W 2009 roku Ilham Alijew powtórzył sukces i przy niemal 90% poparciu pozostał na urzędzie głowy państwa. Jego żona Mehriban jest szefową utworzonej w 2004 roku Fundacji Hajdara Alijewa, a jedenastoletni syn (nomen omen o imieniu Hajdar) wychowywany jest na spadkobiercę rodu. Hajdar senior tymczasem otaczany jest w kraju czymś więcej niż tylko szacunkiem i pamięcią. Pierwszy pomnik Alijewa powstał jeszcze za jego życia w rodzinnym Nichiczewaniu. Faktyczny kult Hajdara zaczął się jednak już po jego śmierci, pod koniec 2003 roku Były prezydent został ogłoszony właściwym twórcą niepodległej Republiki Azerbejdżanu, a wszystkie osiągnięcia współczesnego kraju zaczęto wiązać tylko z jego imieniem. Po wyborach parlamentarnych w 2005 roku ta polityka przybrała totalny charakter. W miastach, wioskach, lotniskach, urzędach, szkołach, na ulicach stawiane były pomniki i popiersia Alijewa, jego imieniem nazywano ulice, przedsiębiorstwa, parki, sale koncertowe i stadiony. W Azerbejdżanie do dziś powstało ponad pięćdziesiąt muzeów Hajdara Alijewa. Poświęcone mu „kąciki pamięci” funkcjonują nie tylko w szkołach i urzędach, ale nawet w meczetach.

Przyjaźń za pomnik Cześć jaką otaczany jest były prezydent zaczęła przeobrażać się w ideologię – „hajdaryzm”. Jego kult porównywany bywa do uwielbienia jakim w Turcji otaczana jest postać Kemala Paszy (Atatürka, ojca Turków, założyciela laickiego państwa muzułmanów) lub w okresie ZSRR Włodzimierza Lenina wraz z jego nauką leninizmu. Stanowiąca logo Fundacji Hajdara Alijewa ośmioramienna gwiazda z wpisanymi w nią inicjałami „HA”, według informacji na stronie internetowej organizacji, symbolizuje „zjednoczenie narodu azerskiego wokół jego genialnego syna Hajdara Alijewa”. Cytaty z jego wystąpień patronują zarówno stronie, jak i działaniom Fundacji, troszczącej się o popularyzację i rozwój studiów nad jego myślą w kraju i poza jego granicami. Hajdar Alijew staje się jednym z towarów eksportowych dzisiejszego Azerbejdżanu. Alijew junior podsyca kult ojca, stanowiący podstawę do legitymizacji jego własnej władzy. Brakuje mu tej magnetycznej osobowości,

która była właściwa seniorowi. Nie mogąc zaufać niepewnym w wynikach zasadom demokracji ani oprzeć się na własnej charyzmie, Ilham korzysta z aury otaczającej jego rodzica – budowniczego niepodległego Azerbejdżanu – i konstruuje władzę opartą na ciągłości i tradycji. Promocja osoby i idei „ojca narodu” wydaje się być wręcz jednym z kierunków obecnej polityki zagranicznej republiki. Pomniki Hajdara Alijewa stoją dziś już w Gruzji, Izraelu, Kazachstanie, Kirgistanie, Mołdawii, Rosji, Rumunii, Turcji i Ukrainie. Kraj, w którym taki pomnik się znajduje cieszy się zwykle opinią zaprzyjaźnionego z Azerbejdżanem. Wbrew pozorom taki status może mieć bardzo pragmatyczne konsekwencje dla relacji dwustronnych w postaci ułatwionych kontaktów gospodarczych. Należy pamiętać, że w grę wchodzą tu cenne azerbejdżańskie złoża ropy i gazu. Twarz Hajdara Alijewa jest marką dobrej jakości. Jego polityka przyniosła krajowi sukces gospodarczy i niezależność polityczną. Uratował kraj od wojny, przywrócił ład i spokój. Rządził twardą ręką, ale był też łaskawy. Zniósł cenzurę, pozwolił (choć w ograniczonym stopniu) na opozycję i krytykę. Od jego czasów Azerbejdżan bogaci się, umacnia i zbroi.

Wschodni spryt był jego asem w rękawie. Potrafił z gładkością rozgrywać jednych przeciw drugim, a w razie potrzeby zmieniać role na zawołanie. Tegoroczne wydatki państwa na zbrojenie wzrosną niemal dwukrotnie (do wartości 20% całego budżetu państwa) i przekroczą wartość całorocznego budżetu Armenii. Stopniowo zaostrza się także retoryka w sprawie konfliktu o Górski Karabach. Prowadzone od 1992 roku przez Mińską Grupę OBWE rokowania pokojowe nie przynoszą skutku, a Azerbejdżan ma coraz więcej argumentów siły. Wznowienie konfliktu, na którym w dużym stopniu ukształtowała się narodowa świadomość Azerów, zmobilizuje masy i zjednoczy naród. Jeśli Ilham Alijew zdecyduje się z kwestii karabaskiej zrobić swoją kampanię wyborczą, ludzkie oblicze nadawać jej będzie zapewne dobrotliwa twarz Hajdara. Wielu Azerów nie ma nic przeciwko rozwiniętemu kultowi Alijewa. Co więcej wielu nie myśli buntować się przeciw coraz bardziej autorytarnym rządom dynastii. Stabilna i przewidywalna władza Alijewów kontrastuje bowiem z chaosem i poniżeniem wypływającym z kolejnych klęsk na froncie karabaskim, których naród doświadczał w okresie rządów Frontu Ludowego na początku lat dziewięćdziesiątych. Niezmienna obecność jednej twarzy daje wreszcie przeciętnemu obywatelowi poczucie bezpieczeństwa i ciągłości. Dziś nieograniczona obecność starego wodza przyjeżdżających do Azerbejdżanu jeszcze dziwi, drażni lub śmieszy. Nie musi to przy tym mieć nic wspólnego z oceną jego dorobku jako polityka. Niezaprzeczalnie odegrał on istotną rolę w historii niepodległego Azerbejdżanu. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że utrzymywany przez państwową propagandę sztucznie przy życiu, do historii ciągle przejść nie może. Póki Azerowie nie będą bez obawy patrzeć w przyszłość, póty na lotnisku w Baku, imienia – oczywiście – Hajdara Alijewa, witać i żegnać będzie nas to samo nazwisko. Magdalena Lejman Autorka jest współpracowniczką Fundacji Kaukaz.net, doktorantką UPJP II w Krakowie, absolwentką Stosunków Międzynarodowych i Specjalistycznych Studiów Wschodnich Uniwersytetu Warszawskiego.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

31


ROSJA & WNP

Z prof. dr hab. Grzegorzem Przebindą, wykładowcą w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego i PWSZ im. Stanisława Pigonia w Krośnie, historykiem idei, kultury, znawcą dziejów Rosji i Ukrainy, autorem. książki „Większa Europa. Papież wobec Rosji i Ukrainy”, rozmawia dr Olga Nadskakuła

Putinmoże odpocząć  Panie Profesorze – od kilku miesięcy mamy okazję obserwować wiele ciekawych zjawisk, które określają jakość relacji polsko-rosyjskich. Z jednej strony mamy pozytywne deklaracje obu stron o konieczności przełamywania stereotypów, konieczności prowadzenia intensywnego dialogu, z drugiej kwestia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej każe nam ostrożnie podchodzić do tego nowego otwarcia? Jak Pan ocenia obecny stan stosunków polsko-rosyjskich? Z pewnością nasze stosunki wymagają dziś racjonalizacji. Nie powinny być oparte ani na fobiach, ani na sympatiach politycznych. Właściwym barometrem określającym te relacje winny być wzajemne interesy. Od tego jednak, jak należy te stosunki układać, aby uwzględniały nasze interesy, są już zawodowi politycy i dyplomaci. Gdy zaś obserwujemy polską scenę, nie tylko polityczną, ale przede wszystkim medialną, to można odnieść wrażenie, że na polskiej polityce w stosunku do Rosji wszyscy się u nas znają. Kiedyś Andrzej Drawicz zauważył pewną prawidłowość. Odnotował mianowicie, że w Polsce, aby móc pisać o Stanach Zjednoczonych, o Wielkiej Brytanii, wymagane jest posiadanie jakieś elementarnej wiedzy o tych krajach. O Rosji natomiast można pisać, nie mając pojęcia o przedmiocie opisu. Dopuszcza się formułowanie bardzo ostrych tez bez zdawania sobie sprawy z podstawowych problemów, z jakimi boryka się Rosja. Jeśli chodzi o nasze stosunki z tym krajem, to potrzebujemy na tym obszarze wielu rozróżnień i świadomości, że nie wszyscy winni się zajmować wszystkim. Nie powinno być tak, że wszelkie aspekty relacji z Rosją wrzucane są do jednego worka. Potrzebny jest zwyczajnie podział pracy. Środowiska uniwersyteckie, kulturalne, bez względu na to, jak układają się aktualnie stosunki polityczne z Rosją, powinny wykonywać konkretne zadania ze swojej dziedziny. Bardzo ważnym aspektem naszych relacji dwustronnych, na który ja, jako nauczyciel akademicki, historyk kultury, zwracam uwagę, jest właśnie kwestia porozumienia kultur, przekładanie dzieł z języka jednej kultury na drugą, a przede wszystkim – wymiana młodzieży.

32

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

 Czy zbliżenie z Rosją jest Polsce potrzebne i koresponduje z naszymi interesami politycznymi, ekonomicznymi? Tak. Mimo, że granicę mamy małą, to jednak jesteśmy sąsiadami i polepszenie stosunków polsko-rosyjskich na pewno byłoby dla Polski korzystne. Należy oczywiście pamiętać, że Polska i Rosja mają dzisiaj często odmienne interesy gospodarcze, np. Gazociąg Nordstream po dnie Morza Bałtyckiego... Wszelako, gdy działania Rosji w sferze gospodarczej nie są zbieżne z naszymi interesami, nie należy od razu bić z armat, wyciągać sprawy Katynia, Smoleńska, czy licznych krzywd, które nam Rosja wyrządziła. Trzeba naturalnie pisać ostro, jak brzytwa, ale kompetentnie i odpowiednio wcześniej, a nie dopiero post factum. Rosja ma swoje własne interesy, ale do nas należy staranie się, aby była ona zainteresowana – tam gdzie można – podpisywaniem korzystnych umów z Polską. Tym jednak muszą zajmować się fachowcy. Tu nie ma zasady „albo–albo” lub „non possumus”, a polscy publicyści lubują się w takich właśnie sformułowaniach.  W Polsce nie brakuje opinii, że w relacjach z Rosją należy odróżnić poziom sympatii do władzy rosyjskiej od sympatii do narodu rosyjskiego? Czy taki podział wyjaśnia w jakiś sposób charakter naszej polskiej rusofobii? Czesław Miłosz w 1980 roku, zaraz po otrzymaniu nagrody Nobla w wywiadzie dla rosyjskiego pisma „Kontinent” powiedział, że jest typowym Polakiem, bo lubi Rosjan, ale nie lubi Rosji. Pod koniec życia w kolejnym wywiadzie złagodził nieco opinię, stwierdzając, że lubi Rosjan, ale nie lubi Rosji imperialnej. Być może kryła się w tym teza, że Rosja, wbrew temu co sądzi znaczna cześć naszych wpływowych publicystów i historyków, ma jeszcze przed sobą inne drogi rozwoju aniżeli rozwój imperium. Wielu naszych historyków do opisu Rosji stosuje kategorie romantyczne, z XIX wieku, a więc dziś ahistoryczne, tak jakby kraj ten znajdował się nadal w XIX wieku lub jakby ZSRR nie upadł.


ROSJA & WNP

Warto dostrzec, z jednej strony, ogromną polską sympatię do niektórych Rosjan, zwłaszcza tych prześladowanych, z drugiej zaś dominuje wielka niechęć do zrozumienia historii tego kraju. Jest to podejście zgoła nieużyteczne. Co więcej, jestem przekonany, że każdy Rosjanin, który usłyszy od kogoś tezę „nie lubię Rosji”, bez względu na to, czy był on prześladowany przez własną władzę, czy też nie, może się łatwo obruszyć. Nawet jeśli sami wypowiadali lub wypowiadają bardzo surowe, skrajne niekiedy sądy o własnej ojczyźnie, to nie przyznają prawa do tej krytyki obcym. W tym miejscu należy zauważyć, że Polacy, którym zależy na dobrych relacjach z Rosja, albo chociaż na poprawie tych relacji powinni starać się rozmawiać o Rosji z Rosjanami. Tylko w ten sposób można dojść do porozumienia. Łatwo jest rozmawiać między sobą, ale żeby dyskutować z innymi trzeba już mieć elementarną przynajmniej wiedzę i trochę znać języki. Czasy ZSRR się skończyły, wtedy było łatwiej. Można było razem z dzielnymi Rosjanami „pluć” na ZSRR. Obecnie jest z gruntu inaczej. Rosja co prawda, nie wyrzekła się idei imperialnej, bo to nie jest takie automatyczne. Imperium nie upada przecież z dnia na dzień, zwłaszcza w obszarze mentalności. Jednak to nie oznacza, że Rosyjskie Imperium za naszych dni powróci. Bez względu na to co się dzieje na Ukrainie, na Białorusi, powrót tego imperium jest niemożliwy. To są już absolutnie różne struktury i obszary polityczne – Ukraina, Białoruś, Litwa. Wspólnota Niepodległych państw istnieje tylko na papierze. Działania Rosji należy oczywiście rozumieć w charakterze walki o wpływy, o interesy, a nie wszystko od razu należy tłumaczyć w kategoriach imperialnych, bo to do niczego nie prowadzi. I zwalnia od myślenia.  Jak należy walczyć z polskimi uprzedzeniami wobec Rosji? Mam wątpliwości, czy należy z nimi tak od razu walczyć. Należy pokazywać młodzieży to, co jest w Rosji, na Ukrainie interesujące. Trzeba pokazywać młodym Białoruś, Ukrainę i zapraszać do nas tamtejszą młodzież. Trzeba wozić naszych do Moskwy i Petersburga, a nawet do Karelii czy na Ural, a młodych Rosjan zapraszać do Krakowa, Warsza-

wy, Wrocławia. Po co zamykać się na Rosjan tylko dlatego, że mają inną wizję historii, że inaczej rozumieją drugą wojnę światową i oczywiście inaczej pojmują problemy Czeczenii, Gruzji i całego Kaukazu?. Przede wszystkim trzeba spotykać się i rozmawiać ze świadomością, że nie musimy zgadzać się w stu procentach, a ni nawet w osiemdziesięciu. Gdy zaś będziemy znać punkt widzenia drugiej strony, wysłuchamy jej sposobu argumentacji, to będziemy jednocześnie dysponować narzędziami, które pomogą nam zbudować nową przestrzeń dla porozumienia.  Czy polepszenie relacji z Rosją, grozi – jak sądzą niektórzy – ignorancją ukraińskiego kierunku naszej polityki zagranicznej? Polska i Rosja miały do tej pory odmienne wizje ładu w Europie Wschodniej. Czy dobre stosunki z obydwoma państwami są możliwe? Moim zdaniem możliwe są dobre lub przynajmniej poprawne stosunki zarówno z Rosją, jak i z Ukrainą. Musimy układać te relacje osobno z każdym z tych państw. Przestrzegał bym przed pokusą preferowania jednego z kierunków. A już na pewno nie powinniśmy być bardziej „ukraińscy” niż sami Ukraińcy. Ogromne znaczenie ma samodzielna polityka Polski w stosunku do Białorusi, czasy Łukaszenki za parę lat przeminą. Swego czasu elity odpowiedzialne za polską politykę wschodnią skoncentrowały się wyłącznie na kierunku ukraińskim, odcinając ideologicznie od Europy Rosję. Niech sobie idzie do Azji – tam są Chiny, Indie, niech sobie rozwiązuje kontakty z Japonią. A gdy ta znowu upomni się o część Wysp Kurylskich, to oczywiście polska publicystyka natychmiast poprze Tokio. Trzeba jednak pamiętać, że słynna, prorocza koncepcja Giedroycia i Mieroszewskiego odnosiła się, z jednej strony, do niepodległych ULB, czyli Ukrainy, Litwy i Białorusi. Z drugiej jednak strony nigdzie nie było tam mowy o wykluczania Rosji z demokratycznej Europy XXI wieku. A u nas wiele środowisk odpowiedzialnych za kształtowanie modelu polskiej polityki zagranicznej do dziś traktowało Rosję jakby była krajem azjatyckim, barbarzyńskim, mającym interesy daleko na Wschodzie.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

33


ROSJA & WNP

 W ostatnim czasie Rosja zbliża się do Zachodu (partnerstwo dla modernizacji, reset w stos. z USA). Czy ten nowy trend w stosunkach między Rosja a zachodnimi partnerami możemy uważać za trwały? To na razie tylko słowa. Teraz w samej Rosji popularne jest np. słowo „innowacja”, odmieniane prze wszystkie przypadki. A Rosja przecież w skali ogólnokrajowej nie ma dobrego zarządzania, brakuje rzeczywiście nowego podejścia, wyzwolonego z pozostałości sowieckich i jeszcze carskich. W tych kwestiach Zachód jest Rosji potrzebny, może i my. Niemniej jednak osobiście jestem sceptyczny, jeśli chodzi o szybką innowację Rosji. Stary świat mentalny jeszcze ma się tam dobrze. Nowa rzeczywistość z trudem się przebija. Faktem jest, że Rosjanie zaczęli jeździć na Zachód, interesują się Zachodem. Szkoda tylko, że jeżdżąc tam, omijają nasz kraj.  Przyjrzyjmy się sytuacji wewnętrznej w Rosji. Projekt modernizacyjny Dymitra Miedwiediewa nabiera konkretów, przynajmniej w sferze deklaracji. Co rusz nowe dokumenty antykorupcyjne, wypowiedzi mówiące o konieczności ukształtowania nowej kultury prawnej, podkreślanie roli opozycji w Rosji. Czy te wszystkie wypowiedzi i działania możemy odczytywać jako nową jakość w Rosji? Bez wątpienia tak. Gdyby ktoś mnie zapytał, co stanowi dzisiaj największy problem w Rosji, bez wahania wskazałbym nie na jakieś utopijne dążenia imperialne, lecz na wszechobecną korupcję. Dopiero dymisja Jurija Łużkowa, burmistrza Moskwy w okresie 1992–2010, pokazała, jak bardzo skorumpowana była przestrzeń zarządzania stolicą. Jak najpierw Jelcyn, a potem jak Putin i jego otoczenie godzili się z taką skandaliczną sytuacją. Miedwiediewa można dziś oczywiście przyrównać do Don Kichota, gdyż podjął się zadania zaiste karkołomnego. Walka z korupcja jest niezwykle trudna i na pewno nie zakończy się tak szybko. Mój znajomy Rosjanin powiedział, że rosyjska milicja, przemianowana ostatnio na policję, jest tak głęboko skorumpowana, że w rezultacie należałoby ją rozwiązać i stworzyć na nowo. Bez wątpienia jednak, bez likwidacji korupcji nie będzie modernizacji Rosji, pozostanie ona na „tamtym brzegu”, w starym świecie, z mrzonkami imperialnymi. I oczywiście nadal będzie źródłem zarobku dla lwiej części naszych publicystów. Warto tez dobitnie podkreślić, że Miedwiediew publicznie po raz pierwszy jako polityk wysokiej rangi skrytykował stalinizm i Stalina. Od tego momentu Putin też trochę przejął ten ton i wydaje się, że dziś nie jest już modne wypowiadać się z najwyższych trybun politycznych pozytywnie o Stalinie… Mam nadzieję, że nie powróci to za trzy lata, podczas obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej.

34

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

 Z jednej strony Miedwiediew mówi o konieczności rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, z drugiej część oddolnych działań obywateli rosyjskich jest przez władze torpedowana (np. bloger Aleksiej Nawalny). Czy widzimy tu rozmijanie się teorii, deklaracji od praktyki? Musimy pamiętać, że to nie sam Miedwiediew o wszystkim decydował. To właśnie ta korupcja, z którą on walczył, „aresztuje” osoby, które chcą ją zlikwidować. Wielu zwalczających opozycje chce się oczywiście przypodobać władzy – to jest w tradycji rosyjskiej być bardziej „putinowskim” niż sam Putin. Jak już wspominałem, z korupcją trzeba będzie walczyć jeszcze długo. Myślę, że potrzebna jest nawet wymiana całego pokolenia. Pytanie jednak jak zacząć? Właśnie od góry. Wszystkie reformy w Rosji, które się powiodły, pochodziły od góry, np. wielka reforma polityczna i włościańska cara Aleksandra II, kolejne Mikołaja II. Tymczasem wszystkie próby reform oddolnych, albo prowadziły w Rosji do klęski (dekabryści), albo do jeszcze większego reżimu , a nawet totalitaryzmu (rewolucje 1917). Mam nadzieję, że reformy zapoczątkowane przez Miedwiediewa nie tylko utrzymają proces modernizacji Rosji, ale i jej demokratyzacji oraz rezygnacji z idei imperium.  Czy siły opozycyjne wobec obecnej elity rządzącej, (np. nieparlamentarna nowa partia Wolności Narodowej) mają w ogóle szansę zaistnieć na rosyjskiej scenie politycznej? Nie – choć, zdaje sobie sprawę, że to brzmi brutalnie. Tego rodzaju ruchy mogą, w moim przekonaniu, sprawdzić się wyłącznie jako organizacje pozarządowe. Nie mają szans, aby stać się znaczącą wpływową siłą polityczną w parlamencie ani nawet poza nim.  Wielu zachodnich ekspertów przyznaje że gwarantem kontynuowania procesu modernizacji Rosji byłaby reelekcja Miedwiediewa. Jakie w związku z tym mogą być Pana zdaniem ewentualne zagrożenia związane z wyborem Putina na prezydenta, zarówno dla Europy jak i samej Rosji? Wybór Putina nie jest na dłuższą metę korzystny ani dla Rosji, ani oczywiście dla Europy i Polski. Czas Putina już się bowiem skończył. Nawet jeśli możemy – wraz z licznymi Rosjanami – dostrzec wiele pozytywnych stron prezydentury Putina, np. to, że scementował państwo, będące rzeczywiście w nieładzie i rozsypce, – to jednak bez wątpienia jest on już człowiekiem przeszłości. Człowiekiem „z tamtego brzegu”, jakby powiedział wielki Aleksander Hercen. I dobrze byłoby, gdyby znakomita większość Rosjan wreszcie sobie to uświadomiła.


ROSJA & WNP

Powstanie Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej (NRM, Naddniestrze) jako niepodległego, choć nie posiadającego uznania międzynarodowego, państwa nastąpiło 28 VIII 1991 r. W wyniku separatystycznych dążeń ówczesnych elit politycznych, którym towarzyszył proces rozpadu Związku Radzieckiego, pojawiło się kilka tworów pseudopaństwowych, wśród nich wspomniana NRM. Mimo dysponowania względnie efektywnym aparatem trójpodziału władzy oraz własnym terytorium i zamieszkującą je ludnością ta, określona mianem parapaństwa, jednostka terytorialna nie zyskała dotąd uznania międzynarodowego. Usytuowane na pograniczu Ukrainy i Mołdawii Naddniestrze, zajmuje dziś lewobrzeżną stronę Dniestru i dzieli się na pięć jednostek administracyjnych, Benderę oraz stolicę Tyraspol. Jest ono zamieszkałe w 1/3 przez Mołdawian a także Ukraińców i Rosjan, stanowiących około 57% populacji, nie licząc pozostałych nacji.

Trudna kwestia naddniestrzańska W

wyniku konfliktu, który wybuchł w grudniu 1991 r., NRM stała się niezależnym (od Mołdawii) bytem państwowym, posiadającym de facto wszystkie przymioty państwa. Jednocześnie zyskała miano tzw. „czarnej dziury” Europy, miotanej przez przestępczość i przemoc. Za złą kondycję tego regionu odpowiada przede wszystkim polityka Igora Smirnowa – prezydenta Naddniestrza, który nieprzerwanie od dwudziestu lat sprawuje w nim autorytarne rządy.

Rozstrzygnięcie kwestii naddniestrzańskiej…

Brak powszechnego uznania międzynarodowego skłonił elity tej separatystycznej jednostki do wysunięcia propozycji utworzenia wraz z państwem mołdawskim tzw. Federacji Mołdawskiej na zasadzie jednego państwa, ale odrębnych rządów, gospodarki i armii. Nie jest zamierzeniem Mołdawii uznanie Naddniestrza oraz jego władz za równy sobie byt. Jako alternatywę państwo to wysunęło w 1998 r. propozycję przyłączenia NRM do euroregionu (obok Ukrainy i Mołdawii). Mimo wielu koncepcji rozwiązania problemu Naddniestrza, nadal aktualna pozostaje kwestia pełnej samodzielności w ramach własnej państwowości narodu

naddniestrzańskiego bądź przyłączenia go do Federacji Rosyjskiej. Jedną z wielu propozycji rozwiązania kwestii naddniestrzańskiej jest obranie kursu promołdawskiego poprzez ponowne zjednoczenie z Mołdawią. Popierana przez część społeczeństwa Partia Odrodzenie wskazuje na płynące z przyłączenia polityczno-gospodarcze zyski. Czyni to jednak przy założeniu, że Naddniestrzu nigdy nie uda się zdobyć międzynarodowego uznania. Inny scenariusz – zmian – zakłada, że Rosjanie zrezygnują z dalszej pomocy finansowo-militarnej dla Naddniestrza. Paradoksalnie Rosja mogłaby w ten sposób z większą siłą oddziaływać na całą Mołdawię, a przez to Ukrainę, która w obawie o własną stabilność, aktywnie zabiega o rozstrzygnięcie kwestii naddniestrzańskiej. Niepokojem napawa ją bowiem wizja wybuchu konfliktu zbrojnego, który mógłby wzbudzić na Ukrainie tendencje odśrodkowe godzące w niezależność terytorialną państwa. Zarówno UE oraz Stany Zjednoczone, jak i OBWE podkreślają swe poparcie dla działań zmierzających do utrzymania jedności terytorialnej Mołdawii. W dalszej perspektywie wydaje się jednak, że poparcie to stanie się częścią polityki kontynuacji, której nie będzie towarzyszyć większa niż dotychczas aktywność tych podmiotów.

Stan obecny – wybory parlamentarne w Naddniestrzu – 12 XII 2010 Przeprowadzone u schyłku 2010 r. wybory do 43-osobowej Rady Najwyższej, są piątymi z kolei wyborami do najwyższego organu ustawodawczego Naddniestrza. Ich rotacyjność potwierdza zdolność władz NRM do sprawowania kontroli na tym obszarze. Grupa ponad 90 obserwatorów m.in. z Ukrainy, Francji, Rosji, Mołdawii oraz Czech uznała, że spełniają one międzynarodowe normy. O 43 miejsca w naddniestrzańskim parlamencie ubiegało się 125 kandydatów, zaś frekwencja wyniosła 42,6%. Zwycięska okazała się Partia Odrodzenie (Odnowienie), prócz niej miejsce na naddniestrzańskiej scenie politycznej zajmuje również Partia Republika oraz Ruch na Rzecz Odnowy. W systemie politycznym Naddniestrza nie ma instytucji premiera, a funkcję przewodniczącego unikameralnego parlamentu pełni Jewgienij Szwaczuk. Sekretarz Generalny OBWE Marc Perrin de Brichambaut upatrywał w listopadowych wyborach parlamentarnych w Mołdawii (28 XI 2010) szansy na wznowienie dyskursu politycznego, mogącego przyczynić się do rozwiązania napiętych relacji mołdawsko-naddniestrzańskich. Odwoływał się przy tym do stworzonego wcześniej modelu „5+2”, stanowiącego doskonałą płaszczyznę do wielostronnej dyskusji pomiędzy obiema stronami konfliktu, obserwatorami oraz mediatorami. M.P. de Brichambaut wskazał jednocześnie na trudne zadanie zażegnania długofalowego konfliktu w regionie, jakie wciąż stoi przed OBWE. Przywoływany przez władze Naddniestrza precedens kosowski potwierdza niesłabnącą chęć tego quasi-państwa do faktycznej secesji od Mołdawii. Dla elit kremlowskich terytorium NRM jest punktem strategicznym dla ich polityki, punktem umożliwiającym im kontrolę i uzależnienie od rosyjskiej pomocy. Taki stan rzeczy determinuje przyszłość Naddniestrza jako regionu, który pozostając pod wpływem Moskwy, nie zazna pełnej stabilizacji i faktycznej samodzielności, na której chyba nie do końca mu zależy. Uregulowanie konfliktu naddniestrzańskiego jest kwestią priorytetową przede wszystkim dla Mołdawii, która w perspektywie ewentualnego przystąpienia do UE, musi wykazać się umiejętnością kontroli całości swego terytorium.

Agnieszka Tomczyk

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

35


AMERYKA PÓŁNOCNA

Kim jestem? Gdzie należę? Dokąd zmierzam? – to ponadczasowe pytania nurtujące, szczególnie w wieloetnicznych społeczeństwach, każde pokolenie.

Fenomen the American’s istota tożsamości Creed amerykańskiej D

zieje każdego narodu, choć kryją w sobie blaski i cienie, decydują jednak o jego sile i przetrwaniu. Brak więzi etnicznej czy wspólnoty terytorium stanowią poważną przeszkodę w jego budowaniu. W przypadku narodu amerykańskiego, który jako jedyny – jak podkreśla Jacob Needleman - powstał jedynie w oparciu o filozoficzne idee, koniecznym czynnikiem spajającym i zapewniającym przetrwanie nowemu narodowi było wykreowanie silnej i unikalnej więzi, która z czasem przerodziła się w stabilną tożsamość narodową. Wyrosła ona na głębokim umiłowaniu wolności, niezależności, sprawiedliwości i po prostu ciężkiej pracy. Amerykańskie credo, przyjęte przez Izbę Reprezentantów 3 kwietnia 1918 roku, odzwierciedla istotę amerykańskości i należy do tych symboli politycznych, które narodziły się z ducha i do dziś pozostają żywe. Bez jego poznania i zrozumienia trudno odpowiedzieć na pytanie o wyjątkowość Stanów Zjednoczonych, przyczyny ich dominacji światowej, atrakcyjności dla młodych demokracji czy w końcu nawet o coraz bardziej widoczną utratę pozycji mocarstwa we współczesnym świecie.

Amerykańskie Credo – sposób na wzmocnienie lojalności The American’s Creed (Amerykańskie Credo) stanowi symboliczny zbiór fundamentalnych narodowych zasad i przekonań, które przyświecały powstaniu i funkcjonowaniu Stanów Zjednoczonych jako narodu i państwa. Czas, w którym Izba Reprezentantów przyjęła ten tekst jako narodowe credo nie jest przypadkowy. Po zarzuceniu zasady neutralności i przystąpieniu w kwietniu 1917 roku jako państwo stowarzyszone do I wojny światowej Ameryka potrzebowała wzmocnienia patrio-

36

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

tycznej i moralnej postawy swoich obywateli. Uczestnictwo w wojnie, w której ze względu na pochodzenie i koneksje rodzinne mogli być oni emocjonalnie związani z obydwoma stronami konfliktu, wymagało bezsprzecznej lojalności Amerykanów w stosunku do Stanów Zjednoczonych. To możliwe mogło być jedynie dzięki odczuwaniu przez nich mocnej tożsamości narodowej warunkującej stabilność i spójność społeczeństwa amerykańskiego. Co oczywiście, jak zobaczymy w dalszej części artykułu, jest procesem długotrwałym i złożonym. Samo wezwanie Amerykanów do zachowania bezstronności zarówno w myślach jak i czynach wygłoszone przez prezydenta Wilsona w orędziu już w pierwszych dniach I wojny światowej (19 sierpnia 1914 roku) mogło okazać się niewystarczające. Tym bardziej, że propagując w tym czasie wśród społeczeństwa amerykańskiego ideał stuprocentowego Amerykanina, pogardzano jednocześnie tak zwanymi hyphenated Americans (dosłownie Amerykanami z myślnikiem), czyli posiadających inne niż angielskie pochodzenie. Z inicjatywy władz ogłoszono więc w 1917 roku ogólnokrajowy konkurs na napisanie narodowego credo przedstawiającego w skrócie fundamentalne polityczne przekonania obecne w amerykańskiej historii i tradycji. Z pośród trzech tysięcy zgłoszeń wybrano tekst autorstwa Williama Tylera Page’a, odnoszący się do istotnych orędzi i najważniejszych politycznych dokumentów w historii Stanów Zjednoczonych – Deklaracji Niepodległości, preambuły do Konstytucji USA, Przemówienia Gettysburskiego prezydenta Abrahama Lincolna oraz mowy Daniela Webstera podczas debaty Webster – Hayne w senacie USA w styczniu 1830 roku. Credo to, nakreślając relacje między władzą a społeczeństwem i obywatelem a państwem, charakteryzuje tym samym amerykański typ kultury politycznej – uczestniczący. Według amerykańskich po-

litologów G.A. Almonda i S. Verby istnieją trzy aspekty poznania kultury politycznej – sfera: poznawcza, emocjonalna i oceniająca. W kontekście rozpatrywania unikalnego charakteru amerykańskiej tożsamości narodowej niezwykle istotny wydaje się aspekt emocjonalny. Bowiem charakter i jakość więzi społecznych są uzależnione również od sposobu samopostrzegania i samoświadomości każdej jednostki. Według P. Sztompki tożsamość jest indywidualnym refleksem więzi moralnej, czyli autodefinicją własnego miejsca w przestrzeni moralnej i zakreślenia jej granic, w ramach których jednostka określa poziom swojego zaufania, lojalności i solidarności w stosunku do innych. W ten sposób powstaje system odniesienia My – Inni. W przypadku tożsamości narodowej równie ważny jest kontekst historyczny – korzenie narodu, jego dzieje, pamięć narodowa. Nawet te elementy historyczne w formie baśniowej. Żaden naród, jak podkreśla L. Kołakowski, nie może przetrwać bez świadomości, że jego obecna egzystencja jest przedłużeniem istnienia w przeszłości. Tożsamość narodowa jest też ściśle związana z samym pojęciem narodu, które może być postrzegane w często przenikających się aspektach: politycznym – wspólne terytorium, instytucje, obywatelstwo; kulturowym – wspólna historia, tradycja, język czy narodowe wartości; etnicznym – biologiczny związek przez urodzenie i wspólnych przodków przypisany raz na zawsze. Oczywiście, jak pokazuje historia, może istnieć naród bez państwa i terytorium, choć jest to trudne i z reguły każdy naród dąży do ich posiadania. Jak możliwe jednak było powstanie i przetrwanie narodu, którego nie łączyły wcześniej żadne z powyższych więzi? Co więcej narodu, który wywalczył niezależność gospodarczą i polityczną, wykreował z czasem własną kulturę i stworzył strukturę państwową stanowiącą wzorzec dla innych?

Narodziny i ewolucja amerykańskiej tożsamości narodowej Jednym z pierwszych, który dostrzegł amerykańską wyjątkowość był Hector St John Crèvecoeur, który, w swoich Listach Amerykańskiego farmera zwrócił uwagę na m.in. brak zależności feudalnych i możliwość stworzenia na nowo swojej tożsamości przez osadników w osiemnastowiecznej Ameryce. Tu, w przeciwieństwie do Europy, mieli oni szansę na nadanie swojemu życiu wartości, postępowanie według nowych zasad i idei, wolność religijną oraz zachowanie pewnej odrębności w koloniach a później w niezależnych stanach. Dzięki temu mieli świadomość, że ich los leży faktycznie w ich rękach i to stanowiło siłę sprawczą ich rozwoju i wiary w to co budują. Peter Bender, porównując imperium Starożytnego Rzymu


AMERYKA PÓŁNOCNA

lejne pokolenia osadników, dla których Ameryka była miejscem urodzenia. Nie negowali oni kwestii wypełniania misji ale postrzegali ją raczej jako zdobycie i wykorzystanie potencjału, jaki skrywał Nowy Świat będący dla nich jedynym domem jaki znali. To poczucie bycia u siebie i cechy jakie wykształcili w trudnych warunkach życia od dzieciństwa, z czego byli bardzo dumni, dało im siłę i wiarę w swoją wyjątkowość i powstanie własnego wspaniałego społeczeństwa. Klasycznym przykładem takich dumnych, silnych, upartych, zdecydowanych sił oddolnych był tak zwany frontier man (człowiek pogranicza) czy self-made man budujący swoje szczęście i bogactwo ciężką pracą od podstaw. Ich identyfikacja ze zdobytym miejscem umożliwiającym sukces materialny i awans społeczny z biegiem lat i gromadzeniem wspólnych doświadczeń podobnym sobie ludziom przerodziła się w tożsamość z narodem, który sami wykreowali. Tworząc własną tożsamość i system wartości szybko zaczęli być postrzegani jako radykalne społeczeństwo, w którym nie ma miejsca na konserwatyzm ani tradycjonalizm. Sami mieli również głębokie poczucie swojej odrębności i indywidualizmu. Wszystkie te indywidualne cechy imigrantów i ich następców oraz nowo wykształcone więzi między trzynastoma koloniami umożliwiły połączenie ich w jeden organizm państwowy. Wraz z wojną kolonii o niepodległość ostatecznie narodziła się świadomość narodowej wspólnoty i postrzeganie siebie jako Amerykanów. Od Amerykańskiej Rewolucji, która przyniosła stanom niepodległość, polityczną strukturę i pogłębiła typowe amerykańskie cechy, można mówić o zmianie charakteru misji jaką Amerykanie mieli do spełnienia. Odtąd mieli prowadzić świat ku wolności i równości. Głęboka wiara w tak zwane objawione przeznaczenie oraz rozwój myśli społecznej w osiemnastym wieku wykrystalizowało poczucie narodowej więzi. Propagowane idee równości, demokracji czy

Amerykańskie credo (The American’s Creed) I believe in the United States of America as a government of the people by the people, for the people; Whose just powers are derived from the consent of the governed, A democracy in a republic, a sovereign Nation of many sovereign States; A perfect union, one and inseparable; established upon those principles of freedom, equality, justice, and humanity for which American patriots sacrificed their lives and fortunes. I therefore believe it is my duty to my Country to love it, to support its Constitution, to obey its laws, to respect its flag and to defend it against all enemies.

Wierzę w Stany Zjednoczone Ameryki Jako rząd ludzi, przez ludzi i dla ludzi, Których sprawiedliwa władza wywodzi się z aprobaty Narodu Demokrację w republice, suwerenny Naród składający się z wielu niezawisłych Stanów; Idealną unię, jedną i niepodzielną; Ustanowioną w oparciu o zasady wolności, równości, sprawiedliwości i człowieczeństwa Dla których amerykańscy patrioci poświęcili swoje życie i majątek. Dlatego też wierzę, że moim obowiązkiem w stosunku do mojego kraju Jest kochać go, popierać Konstytucję, Przestrzegać jego prawa, szanować flagę I bronić swojego kraju przed wszystkimi wrogami.

Źródło: http://www.ushistory.org/documents/creed.htm (tłum. własne)

z Ameryką, podkreśla że rozprzestrzenianie się Stanów Zjednoczonych na kontynencie było w większości zasługą nie mężów stanu ale właśnie zwykłych ludzi – farmerów, myśliwych, poszukiwaczy złota, handlarzy czy nawet awanturników. Respektowanie praw i swobód tych oddolnych sił zaowocowało później zbudowaniem stabilnego państwa federalnego, co stanowiło ogromny sukces polityczny. Prawo do szczęścia i godnego życia, do którego każdy człowiek w naturalny sposób dąży, przyniosło w tym przypadku zysk również wspólnocie. Nowa jakość w wielu aspektach życia i stopniowe odcinanie się od Europy, z którą w pierwszym okresie osadnictwa był bardzo mocny związek zarówno materialny jak i niematerialny, podyktowane były także koniecznością dostosowania się do bardzo trudnych nowych warunków życia, odległością od Starego Kontynentu czy polityką państw pochodzenia. W obliczu walki o przetrwanie, niepewnej przyszłości, nurtujących pytań o sens i celować życia w Ameryce nowy system odniesienia był koniecznością. Siedemnastowieczni osadnicy, pod wpływem pastorów, głęboko wierzyli w Boską opatrzność i przeznaczenie, które czyniły ich wybrańcami bożymi powołanymi do cywilizowania dzikiego kontynentu i zbudowania nowego porządku w Ameryce – mitycznego Królestwa Bożego na ziemi czy purytańskiej idealnej Ziemi Obiecanej. Również późniejszy ruch odrodzenia religijnego – Wielkie Przebudzenie – ugruntował w kulturze amerykańskiej zasadę ewangeliczną i charakterystyczny typ religijności. Sama religia zaś, jako jedna z najwyższych wartości w amerykańskim systemie, wpisała się w amerykańską tożsamość i do dziś postrzegana jest jako jeden z narodowych celów prowadzący do swoistego narodowego mesjanizmu. Wielkie Przebudzenie wraz z osiemnastowiecznymi ideami oświeceniowymi podkreślało znaczenie i prawo do indywidualnego podejmowania decyzji. Przeznaczenie było jednak nieco inaczej rozumiane przez ko-

niepodległości nie tylko pozwoliły przeciętnemu koloniście określić swoją narodową tożsamość ale także wpływały na każdy aspekt jego życia. Podstawowymi ideami kształtującymi rdzeń amerykańskości, nazwaną przez prezydenta T. Roosvelta kwestią ducha, był ideał: wolności, unii i demokracji. Początkowo ideał wolności miał uzasadnić polityczne i ekonomicznie przyczyny Rewolucji i nie odnosił się do kwestii kultury, religii czy spraw społecznych. Po powstaniu państwa skupił się raczej na wolności samej jednostki. Wcześniejszy ideał unii był ściśle związany z wewnętrznym konfliktem między liberalną Północą a konserwatywnym Południem oraz dążeniem do podporządkowania lokalnych władz centralnemu rządowi. Ideał demokracji oznaczał odpowiedzialność władzy centralnej przed jednostką. Dobrowolne obywatelstwo oraz zasady równości i wolności dla wszystkich stanowią do dziś jego istotę. Te trzy fundamentalne ideały wzajemnie się uzupełniające, choć ulegały z upływem czasu naturalnym zmianom, razem ukształtowały elementarną narodową świadomość wśród Amerykanów bez której tak młody naród nie przetrwałby. Tym samym ideały te stanowią fundamenty amerykańskiej ideologii – amerykanizmu – która w zasadzie stanowi rodzaj duchowego patriotyzmu i najlepiej jest wyrażona w tytułowym Amerykańskim Credo. Przepojone oświeceniowymi ideami wolności i równości, które uległy chrystianizacji bywa nazywane również Amerykańską Wiarą. Ta wiara w demokrację jako jedyny zgodny z naturą człowieka system społeczny odwołuje się niezmiennie do moralnego sumienia jednostki, które jest gwarantem demokratycznego i moralnego ładu w społeczeństwie, a tym samym szeroko pojmowanej sprawiedliwości. Kultywowanie takich zasad doprowadziło współcześnie do umocnienia powszechnego w USA religijnego systemu chrześcijańsko-katolicko-judaistycznego oraz pozwala obywatelom amerykańskim wierzyć w wyjątkowość własnego społeczeństwa i prawo do amerykanizowania innych w skali globalnej. Można więc powiedzieć, że Ameryka jest sumieniem świata stojącym na straży powszechnej sprawiedliwości oraz życia opartego na demokracji i gospodarce wolnorynkowej. Jak podkreślał prezydent Jimmy Carter w 1976 roku „Amerykanie to pierwszy naród, który poświęcił się realizacji podstawowych zasad moralnych i filozoficznych, według których wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi i wyposażeni w równe prawa do życia, wolności i dążenia do szczęścia”. W dobie nasilającego się terroryzmu i wieloaspektowej globalizacji wielu Amerykanów coraz częściej wątpi w słuszność tak pojmowanej misji. Niezmiennie jednak wyjątkowość amerykanizmu można postrzegać jako samorealizację przez samokontrolę i samodyscyplinę warunkujące się wzajemnie. Marta Dębska

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

37


AMERYKA PÓŁNOCNA

Polskie serce

w amerykańskim mundurze rozmowa z generałem US Army Edwardem Rownym

M

ieszkanie Generała Edwarda Rowny’ego w Waszyngtonie. Jesienny wieczór. Za oknem burza. Generał, niczym wojskowe komendy, wymienia rady dla Polski. Krytyki nie brakuje. Ale mówi: Kocham Polskę i wszystko, co z nią związane. Polska ma przed sobą świetlaną przyszłość. Polska będzie ważnym graczem. Żeby tak się stało, musimy jednak ciężko pracować. Zacząć pojmować krytykę nie w kategoriach ataku, lecz dobrze zrozumianej lekcji na przyszłość. Kim tak naprawdę jest Generał Edward Rowny? Niestety w Polsce wielu o nim nie słyszało. Urodził się w Ameryce, ale ma polskie pochodzenie. Twardy negocjator, szlachetny człowiek, człowiek z zasadami, który łatwo się nie poddaje. Ma za sobą niejedno wyzwanie, zarówno na polu bitwy, jak i na dyplomatycznych salonach. Walczył podczas II wojny światowej, w Korei, Wietnamie, potem zmagał się o losy świata, podczas gdy Amerykanie grali w szachy, a Rosjanie w pokera. Nieugięty w swych dążeniach, konsekwentny. Jego wiedzę oraz kompetencje zauważyło i doceniło pięciu prezydentów USA. Na dokuczliwą uwagę Breżniewa - A wie pan, generale, co Clemenceau powiedział na temat wojny? Że jest zbyt ważną rzeczą, by pozostawiać ją generałom - odpowiada: Wiem i właśnie dlatego jestem członkiem zespołów negocjatorów. Pokój jest zbyt ważny, by pozostawić go dyplomatom. O Rosji mówi: Trzeba wiedzieć, że nie można być miłym dla Rosjan. Z nimi należy grać twardo! Oni rozumieją tylko taką bezwzględność. Rosjanie są bezkompromisowi i jedyne, co znają, to brutalna siła. (…) Musimy więc stale pamiętać, że choć my tak nie uważamy, niektórzy nadal sądzą, iż „do tanga wystarczy jeden”.  Panie Generale, w Polsce mówi się o Panu: „polskie serce w amerykańskim mundurze”. Wynika to z faktu, iż pomimo, że urodził i wychował się Pan w Stanach Zjednoczonych ma Pan polskie pochodzenie… Mój ojciec urodził się w Polsce, w miejscowości Nagoszewo w roku 1895 i przyjechał do Ameryki jakieś 5 lat przed moimi narodzinami w 1912, kiedy miał 17 lat. Był czwartym dzieckiem w rodzinie, która miała małe gospodarstwo rolne o ubogiej, nieurodzajnej ziemi. Urodziłem się w 1917 i przez 9 lat mieszkałem u babci. Kiedy moi rodzice odzyskali zdrowie, po 4 latach, zabrali do siebie z powrotem mojego brata. Chcieli, żebym ja tez wrócił, ale powiedziałem: Lubię swoją szkołę, jest lepsza od poprzedniej i lubię babcię, dlatego zostanę. I zostałem z babcią do ukończenia szkoły średniej i potem wróciłem do rodziców.  Czy o Polsce możemy dzisiaj mówić jako o partnerze Stanów Zjednoczonych? Czy stosunki z nią leżą obecnie na liście priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej? Niekoniecznie. Polska nie była nigdy wrogiem Stanów Zjednoczonych, ale Stany zawsze utrzymywały najsilniejsze relacje z wielkimi potęgami, takimi jak Rosja. Niestety Amerykanie polskiego pochodzenia, którzy tu przybyli, nie starali się polepszyć tych stosunków, nie starali się umieścić w Kongresie swoich kandydatów. Dlatego nigdy nie było ze strony Kongresu szczególnie dużego nacisku na to, żeby zachować wobec Polski przyjazne stosunki. Amerykanie polskiego pochodzenia przyjechali tu w celach biznesowych i nie chcieli się bardziej angażować.

38

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

 Co mógłby Pan Generał doradzić obecnej Polsce, aby stała się silniejszym partnerem, z którym liczą się takie potęgi, jak USA? Po pierwsze, należy zrewidować system kształcenia. System nauczania w Polsce jest skorumpowany, dzieci oszukują i uchodzi im to na sucho, przechodzą dalej zarówno z dobrymi, jak i złymi ocenami. Polska ma bardzo dobrych naukowców, niedawno zdobyli w San Francisco tytuł najlepszych specjalistów komputerowych na świecie, ale nie uczyli się na polskich Uniwersytetach, tylko w innych miejscach. Tak więc po pierwsze: Polska musi powstrzymać korupcję w szkołach. Pod drugie musi powstrzymać korupcję w społeczeństwie, gdyż nadal jest jej zbyt dużo. Nie zawsze, ale ciągle jest wiele nieuczciwości. W Stanach Zjednoczonych jest podobnie, ale korupcji jest znacznie mniej. Mamy twarde, dobrze egzekwowane prawo. Jeśli w Stanach zrobisz coś takiego, pójdziesz do więzienia. Jeśli w Stanach nie płacisz podatków, idziesz siedzieć. Natomiast jeśli nie płacisz podatków w Polsce i masz przyjaciela, który pomoże ci się z tego wywinąć, nikogo to nie obchodzi. W Polsce potrzeba silnego prawa, tak aby społeczeństwo stało się bardziej uczciwe. Obecnie Polacy zaczynają sobie lepiej radzić, zaczynają pracować ciężej i mądrzej i możemy mieć tylko nadzieję, że postęp się utrzyma i za 5-10 lat Polska, szczególnie w świetle tego, że jest teraz jednym z liderów w UE, zdobędzie uznanie. Polska będzie ważnym graczem, teraz jej potęga jest umiarkowana, ale ma szansę stania się największą siłą w Europie, równą potędze Niemiec i Francji. Ważne, żeby nie stała się jak Hiszpania, Włochy czy Grecja, które wierzą, że praca nie jest ważna i liczą na pakiet pomocowy od innych krajów europejskich. Polska ma przed sobą świetlaną przyszłość.  Polskie wojska walczą razem z amerykańskimi w Afganistanie. Niektórzy porównują wojnę w Afganistanie do wojny w Wietnamie, jako przedłużającą się i niepopularną akcję. Czy wojna w Afganistanie w swych skutkach okaże się sukcesem w amerykańskiej polityce zagranicznej? Uważam, że lepiej stałoby się, gdyby rząd amerykański utrzymał twarde stanowisko, a sojusznicy, tacy jak Polska mu w tym pomogli. Obecnie Polska niestety wycofuje swoje wojska. Jestem w stanie to zrozumieć, gdyż pochłania to mnóstwo pieniędzy, a zwycięstwo jest niezwykle trudne, ale trzeba próbować. Wietnam i Afganistan to dwa zupełnie odmienne kraje. Walczyłem w Wietnamie, a mój wnuk walczył w Iraku i w Afganistanie. To dwa różne światy. W Wietnamie panuje tzw. system ‚grassroots’. Terroryści zmobilizowali ludzi do działania i przekonali ich, że ich sytuacja będzie lepsza pod rządami komunistów niż pod ówczesną władzą. Wymordowali wszystkich rządowych i miejscowych urzędników. Rząd w Wietnamie nie mógł dalej funkcjonować. Następnie doszło do kryzysu, Amerykanie wycofali swoje wojska. Tak naprawdę nie musieli tego robić, gdyż zaczęli odnosić zwycięstwo. Przegraliśmy Wietnam, choć mieliśmy zwycięstwo na wyciągnięcie ręki. Afganistan jest zupełnie inny. Nie ma tam inicjatyw oddolnych, systemu obywatelskiego, jest za to kilka silnych społeczności, takich jak Al-Kaida. Otrzymują one wsparcie od Syrii i Pakistanu. Stamtąd pochodzi większość broni. To inny rodzaj wojny, ale stopniowo wygrywamy. I wygramy, jeśli zostaniemy tam wystarczająco długo i jeśli pozyskamy więcej sojuszników.


AMERYKA PÓŁNOCNA

Beata i Krzysztof Debek

 A jakie mogą być konsekwencje tzw. globalnej wojny z terroryzmem? Konsekwencje możemy ponieść, jeśli nie będziemy walczyć. Obecnie obawiamy się zemsty, ponownego ataku. Wydaliśmy na ochronę miliardy dolarów. Wydaje się, że na razie jest ona skuteczna. W ciągu tych ponad dziesięciu lat nie było żadnego poważnego ataku na Stany Zjednoczone. A więc konsekwencje są takie, że wydaliśmy dużo pieniędzy na zapewnienie ochrony, co jest niezwykle trudnym i kosztownym zadaniem, ponieważ terroryści przyjeżdżają do Ameryki i rekrutują muzułmanów, a także niemuzułmanów z krajów wrogich Ameryce. Rezultat jest taki, że Amerykanie walczą przeciwko Amerykanom. Musimy to zatrzymać. Zbyt wielu Amerykanów dostało się w szeregi Al-Kaidy. To niezwykle skomplikowana sprawa.

Gen. Edward Rowny z Anna Walentynowicz 13 Grudnia, 2005 roku na uroczystosciach„Truman-Reagan Medal of Freedom” w ambasadzie RP  Dwa lata temu miała miejsce katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem, w której zginął polski Prezydent i wielu polskich osobistości. Opinia publiczna na temat tej tragedii jest bardzo podzielona, a dyskusja na ten temat jest żywa do dziś. Niektórzy uważają, że odpowiedzialność za tragedię ponoszą sami Polacy, inni obwiniają Rosję. Co Pan General sądzi o tej sytuacji? Krótko mówiąc, Rosjanie nie mieli z tym nic wspólnego. To była pomyłka, pogoda, piloci... Nie było w tym winy Rosjan. Wydaje mi się, że wielkim błędem niektórych polityków w Polsce jest mówienie, że to był spisek. Uważam, że nie było żadnego spisku i że Rosjanie nie mieli z tym nic wspólnego. I wielkim błędem jest ciągłe podnoszenie tej kwestii. Należy się nagana polskiej armii i dowództwu? Ta katastrofa ujawniła słabość armii, ujawniła błąd pilotów. Każde państwo popełnia błędy, ale tym samolotem leciało przecież 96 wysokiej rangi urzędników państwowych, co nigdy nie powinno się zdarzyć. W Ameryce nigdy nie pozwala się, żeby jednym samolotem podróżowało więcej niż 3-4 polityków wysokiej rangi. Rozdzielamy ich. Umieszczenie ważnych ludzi w jednym samolocie było błędem polskiego rządu. Pilot popełnia błąd, warunki pogodowe są złe i samolot się rozbija. Gdyby wszyscy mieli odpowiednie szkolenie byliby bardziej rozsądni i zdali sobie sprawę, że prędzej czy później skończy się to źle, to można było uniknąć tej tragedii. Wiedzieliby, że lepiej

nie umieszczać wszystkich 96 osób, w tym prezydenta i jego żony w jednym samolocie. Polacy powinni szukać winy w sobie samych, a nie obwiniać pilotów.  Generale, stał Pan na czele amerykańsko – sowieckich negocjacji rozbrojeniowych. Czy Rosja to łatwy partner do rozmowy? Jak powinno się rozmawiać z Rosją? Rosjan musisz się nauczyć i musisz ich rozumieć. Kiedy przyjąłem moją posadę, przez 20 lat uczyłem się o Rosjanach, czytałem ich literaturę, znałem ich jako naród, znałem ich mentalność. Ich mentalność jest inna od naszej i trzeba rozumieć jak bardzo i czemu jest aż tak różna. Kiedy prowadziłem negocjacje miałem w Stanach więcej wrogów niż przyjaciół. Dziennikarze pisali o mnie: Jesteś zbyt twardy wobec Rosjan, musisz nadstawić drugi policzek. Nawet prezydent Carter, dla którego wtedy pracowałem, powiedział: Rowny, jesteś zbyt twardy wobec Rosji, ja odpowiedziałem: Panie Prezydencie, oni rozumieją tylko taką bezwzględność. Jeśli nadstawi Pan drugi policzek, uznają Pana za słabeusza i wykorzystają to. Wytłumaczyłem Carterowi, który był zbyt miękki wobec Rosji, że Rosjanie są bezkompromisowi i jedyne, co znają, to brutalna siła. Nie wierzył w moje zapewnienia. Dlatego w ramach protestu zrezygnowałem z posady w momencie, gdy Carter podpisał z Sowietami niekorzystny traktat. Z kolei Reagan wysłuchał mojego stanowiska. Poszedłem do Senatu, gdzie udało mi się powstrzymać traktat przed ratyfikacją. Reagan powiedział: Podoba mi się to, co zrobiłeś, chcę, żebyś był moim doradcą i głównym negocjatorem. Zostałem więc głównym negocjatorem i nawet wówczas Reagan nie przestawał we mnie wierzyć i robił to, co mu doradzałem. Podczas moich negocjacji z Rosjanami w Stanach ukazało się 10 raportów. Siedem z nich opowiadało się przeciwko mnie, sugerowały, że jestem stuknięty, że zbyt twardo rozmawiam z Rosjanami. Że gdybym im trochę „posłodził”, zmieniliby stanowisko. Reagan wierzył we mnie, wspierał mnie i tak oto wygraliśmy. Wygraliśmy zimną wojnę bez oddania choćby jednego strzału.  Dyplomata negocjator musi być skuteczny. Pan Generał odniósł sukcesy na tym polu w niełatwym okresie, jakim była zimna wojna i z niełatwym partnerem, cyzli Rosją. Czy mógłby Pan podać receptę na osiągnięcie sukcesu w dyplomacji? Na pewno nie jest to łatwe. To ciężka praca. Przede wszystkim trzeba mieć szeroką wiedzę na temat osób, z którymi ma się do czynienia. Kiedy pracowałem dla prezydenta Cartera Rosjanie przychodzili do mnie i pytali: Czy ten człowiek wie, o czym mówi? Mówi od rzeczy, nie zrobimy tego tylko dlatego, że chce być dla nas miły. Tak więc przede wszystkim trzeba rozumieć innych ludzi. Należy również przeczytać historię świata, zacząć od starożytnych Greków i mieszkających przed nimi Frygów, trzeba przeczytać o wojnach perskich i przede wszystkim dowiedzieć się, jak narodziła się demokracja. Trzeba nauczyć się historii, tego, jak rozwinęła się Grecja i czemu upadła, poznać, jakie były początki Rzymu i czemu Imperium Rzymskie poniosło klęskę. Żeby być dobrym politykiem, należy znać historię. Czytając historię od początku, nabierzesz perspektywy i rozpoznasz podświadomie, co się dzieje. Rozmawiała Joanna Górska Pełna wersja rozmowy z Generałem Rownym od 15 września będzie dostępna w serwisie Stosunki.pl

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

39


AZJA

Od kilku tygodni eksperci ds. Korei próbują zinterpretować wydarzenia mające miejsce w reżimie Kim Dzong Una. Czy to, co obserwujemy, to odwilż i próba reformowania dysfunkcyjnego państwa, czy może jedynie sprytna próba budowania lepszego wizerunku przez lidera Korei Północnej?

Odwilż,

czy tylko jej pozory? R

eżim północnokoreański raz po raz przypomina opinii międzynarodowej o swoim istnieniu. W kwietniu br. Korea Północna hucznie świętowała obchody setnej rocznicy urodzin nieżyjącego założyciela kraju Kim Ir Sena. Był to czas zabawy, licznych prezentów oraz ciepłych gestów ze strony lidera kraju wobec narodu, ale i podsumowania „osiągnięć” autarkicznej gospodarki północnokoreańskiej, funkcjonującej w oparciu o politykę Dżucze. Zaledwie kilka dni wcześniej reżim Una przeprowadził nieudaną próbę wystrzelenia „satelity”, który był niczym innym jak rakietą balistyczną, znaną pod nazwą Unha3 i będącą udoskonaloną wersją Unha-2, nieudanie testowanej niemal dokładnie 3 lata wcześniej. Tym razem reżim pjongjański zaskakuje w zupełnie inny sposób i w odmiennym stylu. Zaskoczenie związane jest z wydarzeniami mającymi miejsce na płaszczyźnie kulturowej kraju, ale towarzyszy im także wyróżniająca się swoboda działania Kim Dzong Una oraz poważna zmiana na gruncie wojskowym, a więc w ścisłym aparacie decyzyjnym kraju. Już 8 lipca światowe media obiegły zdjęcia lidera reżimowej Korei w towarzystwie pięknej kobiety, a wraz z nimi pytania o to, kim owa postać jest, co łączy ją z osobą Kim Dzong Una. Niezwykła bowiem jest, w warunkach północnokoreańskich, obecność kobiety u boku lidera kraju, szczególnie publicznie. Dlaczego w ogóle eksperci wypowiadają się w zakresie tej, zdawałoby się, plotkarskiej tematyki? Mowa bowiem nie tylko o ciekawości związanej z nową osobą w najbliższym otoczeniu sukcesora, ile bardziej o jego wyłamaniu się z wcześniejszych zwyczajów, a może i nawet stylu rządzenia ojca i dziadka Una, którzy w towarzystwie kobiet niemal nigdy nie występowali, choć obaj słynęli ze słabości do kobiet i obaj posiadali, oprócz małżonek, cały zastęp nałożnic. Kim Ir Sen wstydził się swojej pierwszej żony Kim Dzong Suk, podobnie było z drugą Kim Song Ae. Niczym w tym zakresie nie różnił się Kim Dzong Il, a jedyna kobieta, którą rzekomo kochał nie była mile widziana przez ojca. W warunkach Północy oznaczało to oczywiście rozstanie. Nawet podczas wizyt na szczycie przywódców obu Korei w latach 2000 i 2007 zarówno odpowiednio Kim Dae-jung, jak i Roh Moo Hyun przybywali do KRL-D w towarzystwie żon, a Kim Dzong Il występował sam, choć protokół dyplomatyczny nie tylko przewiduje, lecz nawet wymaga w takiej sytuacji obecności żony lidera odwiedzanego kraju, która realizuje odrębny program wizyty w towarzystwie żony przybyłego gościa. Pokazując się publicznie w towarzystwie pięknej kobiety, która okazała się być żoną Una, lider KRL-D próbuje wyłamać się z dotychczasowych trendów i wzorów politycznych oraz pokazać, że ma silny charakter i że podąża swoją drogą, że to on rządzi, a nie jest kukiełką w czyichkolwiek rękach. Poza tym, obraz młodej, uroczej

40

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


AZJA

kobiety, trzymającej pod rękę najpotężniejszą osobę w północnokoreańskim aparacie władzy dodaje nowemu sukcesorowi więcej łagodności, zaś obecność w jego otoczeniu dzieci i czynienie w ich stronę ciepłych gestów dodaje dobroduszności i ludzkich cech człowiekowi, który kontroluje m.in. kilkanaście obozów koncentracyjnych czy pracy przymusowej oraz rządzi krajem, w którym występują wyraźne braki w zaopatrzeniu i który nadal boryka się z problemem głodu. Niewiele później zdziwienie obserwatorów wydarzeń na Półwyspie Koreańskim przykuł występ artystyczny grupy Disney’a. Symbol „zgniłego kapitalizmu” zawitał do „ostatniego raju robotniczego”, by dać pokaz w rytm koreańskiej muzyki. Spektakl wyszedł jednak poza tradycyjne ramy i lokalne standardy. Artystki nosiły krótkie spódniczki i z wdziękiem wykonywały muzyczne hity rodem ze znienawidzonych USA. Tak podczas tej imprezy, jak również w czasie kolejnej wizyty w stołecznym parku rozrywki, Kim Dzong Un nie szczędził ciepłych słów i uśmiechów wobec swoich rozmówców, wyraźnie promieniał i sprawiał wrażenie prawdziwego, zatroskanego gospodarza. Nie dziwią zatem pytania o to, czy wraz ze zmianą wizerunkową Una, w KRL-D nadszedł także czas odwilży, reform i topnienia komunistycznego lodu. Niewątpliwie Un odchodzi od wizerunku swojego dziadka – Kim Ir Sena czy ojca – Kim Dzong Ila i kreuje swój własny, wyrazisty image. Nie ma w sobie wprawdzie zbyt wiele charyzmy, ale brakowało jej także i jego ojcu, co wcale nie przesądzało o jego sile. Pewnym natomiast jest, że Un ma odwagę i zmysł polityczny. Odwagę, gdyż nie boi się ryzykownych działań, które mogłyby mu zaszkodzić. Ri Sol-ju, jak zapewnił mnie w rozmowie prof. Waldemar Jan Dziak z ISP PAN, już 2 tygodnie po śmierci Kim Dzong Ila wprowadziła się do rezydencji Una. To niesamowity wyłom i pewnego rodzaj demonstracja siły i niezależności, które Un próbuje pokazać tak światowej opinii, jak i na użytek wewnętrzny. Nie można mu także odmówić zmysłu i wyczucia politycznego, a wręcz zaryzykować stwierdzenie, że próbuje określić nową drogę dla Korei Północnej. Kim Ir Sen wprowadził politykę Dżucze w kraju, zakładającą niemal pełną autarkię w zakresie m.in. obronności, polityki oraz ekonomii krajowej. Kim Dzong Il postawił zaś po śmierci ojca na armię, którą w myśl nowej strategii politycznej Songun uczynił najważniejszą siłą w państwie. Własną wizję rozwoju i dalszej drogi dla swojego kraju próbuje zaproponować teraz i kolejny sukcesor z klanu dynastii Kimów. Pojawia się w tym miejscu uzasadnione pytanie, cóż to jest za droga? Czy stopniowych reform i otwarcia reżimu na kontakty ze światem zewnętrznym, czy jedynie droga pozorów i rozgrywania polityki śladem Kim Dzong Ila, ukutej na czerpanie korzyści na drodze na przemian występującego szantażu i gestów dobrej woli? Wiele wskazuje na to, że lider KRL-D próbuje reanimować swój aparat polityczno-decyzyjny, a więc i W jakimś zakresie go reformować. Czy Un ma dość siły, by sobie na te eksperymenty pozwolić? Zdaje się, że tak. Wydaje się także, że wydarzenia, których jesteśmy świadkami, z pozoru błahe i mało istotne stanowią nie tylko formę ocieplania swojego wizerunku, ale i przekaz, że oto powoli proces sukcesji, a tym samym konsolidacji władzy powoli dobiega końca. Jednym z ostatnich jego elementów było odsunięcie od władzy wicemarszałka Ri Yong Ho. Z dnia na dzień Ri pozbawiono wszelkich przywilejów i stanowisk oraz zdegradowano. Zadecydowano o tym na spotkaniu Biura Politycznego Komitetu Centralnego Partii Pracy Korei 15 lipca br., gdzie argumentowano, że „dżasu (kor. wicemarszałek) potrzebuje odpoczynku i należy go zwolnić z jego dotychczasowych, ciężkich i wymagających obowiązków”. Wcześniej założono mu podsłuchy na telefony, by móc w łatwy sposób pozbyć się niewygodnego i dość wpływowego wicemarszałka. Jeden z nich zarejestrował wypowiedź Ri, w której krytycznie wypowiadał się na temat Una i kierunku zmian w kraju. Więcej nie było potrzeba. Usunięto go nie tylko z Prezydium Biura Politycznego KC PPK, ale nawet pozbawiono zwykłego członkostwa w nim. Przestał być także wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej, a co ważniejsze przestał pełnić funkcję szefa sztabu generalnego armii. Mogłoby się wydawać, że zmiana na tym szczeblu jest kosmetyczna, bo w Korei Północnej mamy aż 5 wysokich oficerów w randze wicemarszałka. Pa-

miętać jednak należy, że Ri uchodził za twardogłowego i przeciwnika jakichkolwiek reform. W związku z tym stanowisko zwierzchnika armii przejął Hyon Yong-chol, postać zupełnie podległa woli Kim Dzong Una. Na uwagę zasługuje także fakt, że młody sukcesor w wieku zaledwie 28 lat mianował sam siebie marszałkiem. Działania te są nieprzypadkowe. Przejęcie kontroli nad armią jest jednym z ostatnich kroków do pełni kontroli nad najważniejszymi organami kraju. Armia dotychczas generowała nawet połowę PKB kraju w postaci nielegalnego handlu bronią, narkotykami, technologią wojskową, podróbkami, fałszywą walutą etc. Teraz już nic poważniejszego nie stoi na drodze Una. Mając kontrolę nad strukturami wojskowymi, gospodarką, partią i legitymację do rządzenia ze strony narodu, Un może poczuć się na tyle mocny, by rozpocząć etap reformowania kraju. Nie wiadomo jedynie jaki zakres owe reformy mogą mieć, ale pewnie wzorowane będą w znacznej mierze na krokach towarzyszy chińskich. Nie jest tajemnicą, że Pekinowi zależy na tym, by reżim pjongjański przetrwał, ale przede wszystkim reformował się i w procesie tym wzorował na działaniach Państwa Środka. Nie uprzedzając faktów, pozostaje mieć nadzieję, że to, czego jesteśmy obserwatorami od kilku tygodni w Korei Północnej nie jest jedynie markowaniem procesu zmian, a faktycznym działaniem zmierzającym do wprowadzenia niezbędnych reform. Nadchodzące miesiące z pewnością nie sprawią, że o Korei Północnej będzie się mówiło mniej. Już na jesieni br. w Korei Południowej zaplanowane są bowiem wybory prezydenckie. W związku z tym swoją aktywność musi utrzymać także i Korea Północna. Jako że wszyscy niemal spodziewają się, że nowy prezydent Południa odejdzie od twardej i nieustępliwej polityki wobec Pjongjangu wprowadzonej przez obecnego prezydenta Lee Myung Baka powracając do strategii „słonecznej polityki”, jeszcze wiele w relacjach obu Korei może się wydarzyć. Nie można wykluczyć prowokacji wojskowych, gdyż one stanowiły od zawsze formę komunikacji reżimu pjongjańskiego z Południem, USA i resztą świata, ale z pewną nadzieją można oczekiwać przełamania impasu we wzajemnych kontaktach obu Korei i powrotu do rozmów sześciostronnych, a po wyborze nowego prezydenta Korei Południowej być może także zaistnieją warunki do przeprowadzenia trzeciego spotkania na szczycie pomiędzy liderami obu Korei. Tym razem w roli tej pojawiłby się młodziutki Un. Niewątpliwie sytuacja robi się coraz bardziej ciekawa i napawa nadzieją na jej dalszy rozwój i wyczekiwane zmiany. Andrzej Bober (ur. 1984) – podróżnik, ekspert ds. Korei z Zakładu Azji Wschodniej Wydziału Studiów Międzynarodowych i politologicznych UŁ,

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

41


AZJA

Węzeł gordyjski

na Morzu Południowochińskim „Wolność żeglugi na Morzu Południowochińskim leży w interesie narodowym Stanów Zjednoczonych” Sekretarz Stanu USA Hillary Clinton

N

a przestrzeni ostatnich kilku lat doszło do wyraźnego wzrostu napięcia w regionie kluczowym dla światowej gospodarki i handlu. Chiny (zarówno Chińska Republika Ludowa, jak i Republika Chińska na Tajwanie), Wietnam, Filipiny, Malezja, Brunei – wszystkie te państwa zgłaszają pretensje do spornych obszarów Morza Południowochińskiego. Co leży u podstaw konfliktu i czy jest szansa na jego kompromisowe rozwiązanie? A może znajdzie się ktoś, kto jednym cięciem przetnie ten swoisty „węzeł gordyjski”?

O co toczy się gra? Morze Południowochińskie to niewątpliwie akwen o znaczeniu strategicznym, nie tylko dla państw nad nim położonych, lecz również dla wszystkich uczestników globalnej gospodarki. Panujący na nim ruch statków i okrętów wszelkiej maści można porównać do centrum zatłoczonej metropolii w godzinach szczytu. Każdy gdzieś się śpieszy, nerwowo zerka na zegarek, obmyśla plany biznesowe. Znajdującymi się tu szlakami transportowymi codziennie przewożone są gigantyczne ilości niemalże wszystkich produkowanych przez człowieka towarów. W jedną stronę (głównie do Chin i Japonii) płyną szerokim strumieniem surowce, niezbędne do sprawnego funkcjonowania tych dwóch wielkich „fabryk świata”. W drugą, równie obficie, płynie rzeka towarów dla klientów na całym globie. Kluczowe szlaki komunikacyjne współczesnej gospodarki to nie jedyny wyznacznik strategicznego charakteru tego akwenu. Równie ważnym jest rybołówstwo. Morze Południowochińskie to jedno z najzasobniejszych łowisk na naszej planecie, odpowiadające za około 10% całych światowych połowów. Nie dziwi zatem fakt, że uczestnikami niemalże każdego incydentu na spornych akwenach są kutry rybackie, oskarżane o naruszanie wód terytorialnych w pogoni za udanym połowem. Próba aresztowania chińskich rybaków przez filipiński okręt wojenny w kwietniu bieżącego roku, stała się przyczyną ostrego zatargu dyplomatycznego na linii Pekin-Manila.

42

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Jednak tym, co najbardziej rozpala wyobraźnię rządów państw w regionie są potencjalne zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego, ukryte pod morskim dnem. Niestety, z powodu nierozstrzygniętych sporów terytorialnych nie udało się do dziś rzetelnie oszacować zasobności złóż. Amerykańskie badania z początku lat 90. sugerują potencjał na poziomie 28 mld baryłek, podczas gdy niektóre chińskie analizy mówią o 105 mld, a nawet 213 mld. Przy dziennej konsumpcji ropy w Chinach na poziomie 9,5 mln baryłek w 2011 r., zasoby Morza Południowochińskiego mogą stać się kolejnym ważnym źródłem energii dla gospodarki Państwa Środka. Podobnie rzecz ma się ze złożami gazu ziemnego, które szacuje się na 900 bln m3. Mając na uwadze potencjalne zasoby surowcowe i korzyści płynące z ich eksploatacji, łatwo zrozumieć dlaczego państwa regionu z takim zdecydowaniem bronią swoich roszczeń terytorialnych na spornym akwenie. Nie tylko w Chinach rośnie zużycie energii. Rozwijające się gospodarki Wietnamu, Filipin, czy Malezji również notują każdego roku wzrost zapotrzebowania na surowce energetyczne. Wniosek wydaje się w tej sytuacji oczywisty – próżno oczekiwać szybkiego zakończenia sporów.

Niejasne stanowisko Chin Za podstawowe źródło konfliktu trzeba uznać chińskie roszczenia, obejmujące swym zasięgiem niemalże cały obszar Morza Południowochińskiego – wyraźnie widoczna na mapach linia w kształcie litery U. Żeby bardziej skomplikować sprawę dodajmy, że jest to linia uznawana zarówno przez rząd ChRL w Pekinie, jak i władze Republiki Chińskiej w Tajpej. Chińczycy powołują się na mapę opracowaną w 1947 r. jeszcze przez ówczesny republikański rząd Kuomintangu. Mapa ta była z kolei odzwierciedleniem tradycyjnych roszczeń Chin cesarskich, utrzymujących, że Morze Południowochińskie to historyczne, chińskie wody terytorialne. Kłopot w tym, że Pekin ratyfikował w 1996 r. oenzetowską Konwencję o Prawie Morza z 1982 r. (UNCLOS), która wprowadza podział obszarów morskich w taki sposób, że chińskie roszczenia są z nią jawnie sprzeczne.


AZJA

Zdając sobie z tego sprawę Chiny często deklarują, że wcale nie roszczą pretensji do całego obszaru Morza Południowochińskiego, a jedynie do znajdujących się na nim archipelagów, z których najważniejsze to Spratly i Wyspy Paracelskie, i przylegających do nich wód, zgodnie z przepisami UNCLOS. Jednak tłumaczenia te nie zmieniają istoty sporu, ponieważ do obu archipelagów roszczą sobie prawa także inne państwa regionu. I tak Wyspy Paracelskie, nad którymi Pekin sprawuje faktyczną kontrolę, to źródło sporu z Wietnamem i Tajwanem. Wszystkie te państwa oraz Filipiny spierają się również o poszczególne części bardzo rozległego Archipelagu Spratly. Malezja i Brunei pozostają niejako z boku głównych linii konfliktu, podkreślając jedynie swoje, zgodne z UNCLOS, prawo do poszanowania ich wyłącznych stref ekonomicznych. Cieniem na intencjach Pekinu kładzie się konsekwentnie podkreślany brak zgody na rozstrzygnięcie sporu przez instytucje międzynarodowe. a przecież zarówno Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, jak i mechanizmy zawarte w UNCLOS zapewniają taką możliwość. Chińskie władze uznają jednak, iż mają wystarczające dowody prawne swoich racji i nie muszą przystawać na orzeczenia „instytucji zdominowanych przez Zachód”. Wielu zdziwi zapewne, że wyraźnie widocznym problemem po stronie ChRL jest brak jednoznacznej, centralnie podjętej decyzji, jak traktować te spory terytorialne? Analitycy często zwracają uwagę na istnienie tzw. „dziewięciu smoków”, czyli dziewięciu państwowych instytucji, z których każda jest w jakiś sposób zaangażowana w tej dziedzinie, a wszystkie rywalizują ze sobą, walcząc o miano najważniejszej,

Reakcje w regionie Problemy Pekinu z ustaleniem metod rozwiązania sporów na Morzu Południowochińskim przyniosły Chinom w ostatnim czasie same szkody. Stosując na zmianę politykę siły i zachęty ekonomiczne, władze ChRL stawiają przede wszystkim na bilateralne rozstrzyganie konfliktów. Antagoniści Pekinu na spornym akwenie boją się, że wykorzystując presję ekonomiczną, Chińczycy prędzej czy później zmuszą inne państwa do zaakceptowania chińskiego zwierzchnictwa nad całością Morza Południowochińskiego. Aby temu zapobiec stosują bardzo skuteczną politykę internacjonalizacji konfliktu, przeciwko której głośno protestują władze w Pekinie. Dzięki tej polityce sprawa sporów terytorialnych na Morzu Południowochińskim znalazła się w programie obrad kolejnych szczytów państw Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), do której to organizacji należą wszystkie zainteresowane strony, z wyjątkiem ChRL i Tajwanu. Za pośrednictwem ASEAN, jeszcze w 2002 r. udało się wypracować Declaration of Conduct in the South China Sea (DOC), zawierającą zasady współpracy regionalnej. Jednakże ze względu na niechętną postawę Wietnamu i Chin, dopiero w 2011 r. wszystkie strony sporu zaakceptowały zasady jej implementacji. Pomimo tego, działania ASEAN, mające na celu poszukiwanie kompromisu, trzeba niewątpliwie docenić. Nie bez znaczenia dla rozwiązania sporów pozostaje zaangażowanie ważnych regionalnych potęg – Japonii, Indii i Indonezji. Szczególnie polityka Indii, wyraźnie wspierających rząd wietnamski, budzi niechęć Pekinu. New Delhi jest bowiem jednym z największych rywali Chin na arenie międzynarodowej i trudno się dziwić, że wietnamsko-indyjska współpraca w poszukiwaniu surowców na Morzu Południowochińskim spotyka się z wyraźną irytacją chińskiego rządu. Jednakże najważniejszym czynnikiem w całej tej skomplikowanej układance jest postawa Stanów Zjednoczonych. Czując na sobie rosnącą presję Chin, nie tylko, tradycyjnie przyjazne USA, Filipiny, lecz także wrogi do niedawna Wietnam, poszukują zbliżenia z Waszyngtonem. Administracja prezydenta Baracka Obamy mówiąc o USA jako „mocarstwie Pacyfiku”, bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, że wszystko co dzieje się na zachodnich wybrzeżach Oceanu Spokojnego stanowi priorytet amerykańskiej polityki zagranicznej. Widząc tak zdecydowane stanowisko Waszyngtonu, Pekin złagodził w ostatnim roku język swojej dyplomacji. Tym, co spędza sen z powiek chińskim władzom, jest wizja sojuszu państw Azji Południowej i Wschodniej wymierzonego w ChRL, a wspieranego przez Stany Zjednoczone. Stąd bardziej koncyliacyjna postawa rządu w Pekinie i szereg gestów dobrej woli poczynionych wobec Wietnamu i Filipin.

Wojny nie będzie

mogącej liczyć na największe środki budżetowe. Jest wśród nich także Marynarka Wojenna ChALW, którą niejednokrotnie oskarżano o prowokowanie incydentów na spornych akwenach, co miało być dowodem na potrzebę jej modernizacji. Są również władze lokalne, podejmujące często przedsięwzięcia gospodarcze mające jawnie konfrontacyjny charakter (np. wycieczki turystyczne na sporne archipelagi). Rząd centralny często musi odgrywać rolę strażaka, gaszącego wywoływane oddolnie konflikty. Nie oznacza to jednak, że w państwowych mediach i oficjalnych rządowych deklaracjach nie używa się ostrego języka. Wręcz przeciwnie, zawsze, kiedy dochodzi do nowych incydentów oświadczenia Pekinu są jednoznaczne i zdecydowane.

Często mówi się, że Azja jest kontynentem brzemiennym w konflikty. Wynika to między innymi z braku prawnie uregulowanego statusu wielu obszarów i granic, o czym dobitnie świadczy przykład Morza Południowochińskiego. Rozwijające się gospodarki państw regionu i bogacące się społeczeństwa wpływają również na wzrost nastrojów nacjonalistycznych, co nie pozostaje bez znaczenia przy poszukiwaniu kompromisowego rozstrzygnięcia sporów terytorialnych. Nie należy się jednak spodziewać, że konflikty te przerodzą się w otwar tą wojnę w przewidywalnej przyszłości. Wszyscy zainteresowani mają zbyt dużo do stracenia. Słynący z pragmatyzmu Chińczycy mawiają, że „kiedy jest się w jednej łodzi, trzeba wspólnie przepłynąć rzekę w pokoju”. W dobie globalizacji wszyscy płyniemy w tej samej łodzi. Nikomu nieśpieszno do jej rozhuśtania. Jan Wołowski

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

43


AZJA | CHINY

Skutki

chińskiej

ekspansji

w Afryce

oraz jej perspektywy na przyszłość

O

d momentu pojawienia się pierwszych chińskich inwestorów w krajach afrykańskich, mieszkańcy tych państw mogli zauważyć wiele zmian zachodzących w ich najbliższym otoczeniu. Dotyczy to zarówno sfery ekonomicznej, społecznej jak i kulturalnej. Trudno na dzień dzisiejszy jednoznacznie odpowiedzieć czy zmiany te odniosły pozytywne bądź negatywne rezultaty. Jedno jest pewne, ekspansja Chin w Afryce budzi wiele wątpliwości, jeśli brać pod uwagę takie czynniki jak ochrona środowiska naturalnego, poszanowanie prawa człowieka, przestrzeganie praw pracowniczych czy ochrona lokalnych rynków pracy. Działania władz chińskich na własnym terytorium dowodzą, że dążenie do utrzymania wzrostu gospodarczego jest sprawą priorytetową i przedkładane jest ponad wszelkie inne aspekty życia. Nic więc dziwnego, że polityka ChRL w krajach afrykańskich także nakierowana jest w dużej mierze na zysk, osiągany często kosztem środowiska i ludności Czarnego Kontynentu.

Chińskie koncerny zagrożeniem dla flory i fauny Afryki Inwestycje Chin w Afryce skoncentrowane są głównie w sektorach najbardziej wrażliwych środowiskowo. Wydobycie ropy naftowej, gazu ziemnego oraz górnictwo, wywierają ogromny wpływ na środowisko naturalne. Zachodnie koncerny działające w Afryce, korzystają z wytycznych i standardów międzynarodowych w celu zmniejszenia oddziaływania ich prac na przyrodę. Chińskie przedsiębiorstwa do tej pory nie przyjęły tych standardów, i korzystają z własnych, niekoniecznie zgodnych z wytycznymi międzynarodowymi. Dużo niższe normy środowiskowe zwiększają konkurencyjność chińskich firm na afrykańskim rynku, co stawia zachodnie koncerny z góry na przegranej pozycji w wyścigu o kontrakty. Istnieje wiele przykładów działalności chińczyków, ilustrujących jak duże zagrożenie dla afrykańskiej przyrody stanowią ich inwestycje. W Gabonie koncern Sinopec dokonywał odwiertów w Parku Narodowym Loango. Poszukiwania złóż na tym

44

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

W ostatnich latach wraz z szybkim wzrostem gospodarczym wzrosły także chińskie potrzeby surowcowe. Dzisiejsze Chiny desperacko potrzebują wielu zasobów naturalnych i paliw, a kraje rozwijające się (szczególnie Afryka), posiadają liczne bogactwa mineralne mogące te potrzeby skutecznie zaspokoić.

obszarze trwały do września 2006 r., kiedy to władze Parku zakazały pracownikom tej firmy jakiejkolwiek działalności na terenie rezerwatu. W niedługim czasie okazało się, że eksploracja złóż prowadzona przez Sinopec przyczyniła się do wyniszczenia kilku rzadkich gatunków roślin i zwierząt. W Nigerii chińskie przedsiębiorstwo WEMPCO oskarżane jest o wypuszczanie nieoczyszczonych ścieków do rzeki w południowo-wschodniej części kraju, co zniszczyło tereny od dawna wykorzystywane przez miejscowych rybaków. Także inna chińska firma o nazwie WAHUM, działająca w Lagos, od lat jest celem ataków organizacji pozarządowych, które zarzucają jej emitowanie do atmosfery bardzo wielu szkodliwych substancji. Inną działalnością firm z Państwa Środka, negatywnie oddziaływającą na środowisko naturalne jest także budowa tam i zapór wodnych. Na czwartej katarakcie Nilu w północnym Sudanie budowana jest olbrzymia tama (tzw. Projekt Merowe). Realizacja tego projektu, w który zaangażowane są w większości chińskie przedsiębiorstwa, wymagała przesiedlenia na przełomie 2007 i 2008 r. ponad 50 tys. osób mieszkających w pobliżu rzeki, gównie z grup etnicznych Amri i Manasri. Oprócz Projektu Merowe, warto w tym miejscu wymienić także zaporę na wodospadach Kongou w Gabonie, mającą zwiększyć moc huty żelaza w miejscowości Belinga, i której powstanie może mieć bardzo szkodliwy wpływ na Park Narodowy Ivindo. Z kolei w Ghanie, finansowane przez Exim Bank przedsiębiorstwo Sinohydro wykonuje tamę, której budowa spowoduje zalanie ¼ Parku Narodowego Bui. Nie tylko przemysł wydobywczy czy wielkie projekty infrastruktury stanowią ze strony chińczyków zagrożenie dla flory i fauny Afryki. Odkąd w 1998 r. wprowadzono

w Chinach ograniczenia w wycince starszych drzew, chińskie przedsiębiorstwa z tej branży przeniosły się za granicę, a w szczególności do państw znad Zatoki Gwinejskiej. Od tego czasu Chiny stały się największym importerem drewna na świecie. Niestety prawie 90% drewna importowanego z Kamerunu, Gabonu, Kongo i Gwinei Równikowej pochodzi z nielegalnej wycinki. Skutkiem tego procederu są wielomilionowe straty przedsiębiorstw z krajów eksportujących ten surowiec. Jednak jak zawsze, najboleśniej bezprawne postępowanie chińczyków odczuwają zwykli obywatele.

Praca? Tak – ale dla Chińczyków

Wielu bezrobotnych mieszkańców Afryki, winą za swoją ciężką sytuację obarcza ChRL. Afryka w ostatnich latach została zalana chińskimi towarami, znacznie tańszymi niż ich afrykańskie odpowiedniki. Wiele lokalnych przedsiębiorstw nie wytrzymało konkurencji, i w wyniku cięcia kosztów zwalniało część załogi lub całkowicie zamykało produkcję. Także olbrzymie inwestycje prowadzone przez chińczyków niewiele zmieniają na afrykańskim rynku pracy. Koncerny z Państwa Środka wolą sprowadzać swoich pracowników niż zatrudniać miejscowe osoby. Nic więc dziwnego, że nie wszyscy odnoszą się z entuzjazmem do obecności Chińczyków na Czarnym Lądzie. Nawet z ust głów państw krajów afrykańskich padały słowa ostro potępiające działania Pekinu. Prezydenci RPA – Thabo Mbeki, oraz Nigerii – Olusegun Obasanjo, ostro skrytykowali chińskie firmy za naruszanie przepisów oraz norm bezpieczeństwa pracy, a także ostrzegali mieszkańców Afryki przed „nowym chińskim kolonializmem. Państwem


AZJA | CHINY

najlepiej ilustrującym przypadki łamania praw pracowniczych jest Zambia. Firmy chińskie zaangażowane są w tym kraju przede wszystkim w przemysł wydobywczy. W kopalniach miedzi należących do Chińczyków bardzo często dochodziło do wypadków spowodowanych zaniżonymi normami bezpieczeństwa, stosowanymi w celu zwiększenia wydobycia. W stolicy tego kraju Lusace miały miejsce protesty pracowników kopalń, a ludność Zambii domagała się nawet deportacji chińskich obywateli i nawiązania współpracy z Tajwanem. W Malawi pracownicy chińskich przedsiębiorstw musieli pracować po dwanaście godzin bez żadnej przerwy. Chińskie firmy budowlane w Ghanie, Namibii i Angoli płaciły swoim pracownikom mniej niż inne lokalne firmy, a w niektórych przypadkach nawet poniżej najniższej pensji krajowej. Na tle tych krajów całkiem dobrze wypada Nigeria, w której niektórym chińskim koncernom udało się stworzyć stosunkowo dobre warunki pracy i płacy. Najprawdopodobniej spowodowane jest to faktem, że w tym kraju jeszcze mniej, niż Chińczycy, płacą firmy indyjskie, libańskie i izraelskie.

Wpływ ChRL na bezpieczeństwo krajów afrykańskich Rosnące niezadowolenie pracowników chińskich fabryk przekłada się na ogólny wizerunek Chin w oczach mieszkańców Afryki. Dla wielu Chińczycy są po prostu następcami zachodnich kolonizatorów wyzyskującymi miejscową ludność. Nie dziwią więc liczne doniesienia o wielu przypadkach przemocy i agresji skierowanych bezpośrednio w chińskie firmy i obywateli, inicjowanych

najczęściej przez grupy rebeliantów, dla których Chiny stanowią sojusznika lokalnego systemu represyjnego. Władze w Pekinie zaczynają zdawać sobie sprawę, że wspieranie afrykańskich reżimów i dyktatorów w dłuższym okresie czasu może nie przynieść zamierzonych rezultatów i wiązać się może z dużymi kosztami. Niestabilna sytuacja polityczna oraz konflikty zbrojne nie służą długoterminowym interesom ChRL w Afryce, dlatego Pekin w ostatnich latach zdecydował się aktywnie wspierać działania zmierzające do ustanowienia pokoju na tym kontynencie. Na koniec 2008 r. ChRL była czwartym pod względem wielkości kontyngentu krajem, biorącym udział w operacjach pokojowych ONZ, dostarczając więcej żołnierzy, policjantów i obserwatorów niż inne trzy kraje będące stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ: Rosja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Prawie ¾ chińskiego personelu operacji pokojowych stacjonuje w Afryce. We wrześniu 2004 r. Chiny przekazały pomoc materialną wartą 125 tys. USD na działania pokojowe prowadzone przez ECOWAS. Chiny wsparły również proces pokojowy w Somalii przekazując 100 tys. USD Rządowi Tymczasowemu w Mogadiszu, powstałemu w 2000 r. W lipcu 2006 r. premier Wen Jiabao zaoferował Unii Afrykańskiej 1 mln USD na działania pokojowe w Darfurze, oraz dodatkowe 5 mln USD na pomoc humanitarną dla tego regionu.

Prognoza na przyszłość Olbrzymi wkład ChRL w umacnianie procesów pokojowych to nie jedyny przykład korzyści, wynikających z zainteresowania Pekinu regionem Afryki. Od czasu gdy Chiny zaczęły inwestować w Afryce

Misje pokojowe ONZ na nontynencie afrykańskim, w których uczestniczy chiński personel (dane na dzień 31 grudnia 2006) Misja

Państwo

Żołnierze

Obserwatorzy wojskowi

Policjanci

Razem

MINURSO

Sahara Zachodnia

0

14

0

14

MONUC

Demokratyczna Republika Konga

218

12

0

230

UNMEE

Etiopia i Erytrea

0

9

0

9

UNMIL

Liberia

565

5

23

593

UNMIS

Sudan

446

14

9

469

UNOCI

Wybrzeże Kości Sloniowej

0

7

0

7

1290

61

32

1322

Razem

Źródło: He Y., China’s Changing Policy on UN Peacekeeping Operations, Institute for Security and Development Policy 2007, s. 39

na dużą skalę, w wielu państwach z tego kontynentu znacznie poprawiły się wskaźniki charakteryzujące wielkość wzrostu gospodarczego. Najbardziej widoczne jest to w krajach posiadających na swoim terytorium złoża ropy naftowej oraz gazu ziemnego, które w 2004 r. uzyskały 10 procentowy wzrost PKB na jednego mieszkańca. Nawet Nigeria mająca pewne problemy związane z wydobyciem, uzyskała w tym samym roku 6 % wzrostu. Rosnąca rola Chin w Afryce nie jest zjawiskiem przejściowym. Olbrzymia chińska gospodarka będzie potrzebować w przyszłości jeszcze więcej surowców naturalnych i pewnym jest, że współpraca ChRL z krajami afrykańskimi będzie rozwijać się coraz bardziej. Zmianie ulec może jedynie struktura relacji sino-afrykańskich, które w coraz większym stopniu zdominowane będą przez handel i inwestycje. W 2006 r. wielkość wymiany handlowej między Chinami, a państwami afrykańskimi wyniosła 55,5 mld USD, natomiast wartość umorzonych długów oraz przekazanej pomocy stanowiła 2,3 mld USD. Programy i środki pomocowe spadną na dalszy plan, ale nadal będą stanowić ważny element chińskiej polityki na Czarnym Lądzie,1 pod wieloma względami innej niż stosowanej przez państwa zachodnie. Oferta pomocy Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, skierowana do krajów afrykańskich nie jest dla nich aż tak atrakcyjna i wiąże się z wieloma obostrzeniami, warunkującymi podjęcie jakiejkolwiek współpracy. Mieszkańcy Afryki potrzebują partnera, który bez względu na warunki polityczne i społeczne, przeprowadzi inwestycje bezpośrednio wpływające na poprawę warunków ich życia. Jak na razie, zaspokajanie potrzeb Afrykanów najlepiej udaje się Chinom, których zachowanie trafnie opisują słowa ambasadora Sierra Leone w Pekinie: „Chińczycy robią więcej niż kraje G8, aby uczynić biedę w Afryce historią. Jeśli któreś z państw G8 chce wybudować stadion, wciąż organizuje się liczne spotkania w tej sprawie. Chińczycy po prostu przyjeżdżają, i robią to. Nie organizują spotkań, nie debatują nad wpływem inwestycji na środowisko, nie dyskutują o prawach człowieka czy o dobrym lub złym rządzie. Nie mówię, że to dobrze, ale właśnie dlatego chińskie inwestycje osiągają sukces”. Łukasz Filipczak Pekin wykorzystuje kredyty oraz dotacje udzielane państwom afrykańskim, aby uzyskać wyłączność na wydobycie surowców, a także aby wygrywać przetargi na inwestycje publiczne. W 2004 r. Chiny udzieliły Angoli pożyczki w wysokości 2 mld USD, dzięki czemu 70 % wszystkich kontraktów w tym kraju zarezerwowane było dla chińskich przedsiębiorstw.

1.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

45


AUSTRALIA I OCEANIA

Łatanie budżetu czy walka z zanieczyszczeniami? Klimatyczno-podatkowe zamieszanie w Australii

To, co wisiało w powietrzu już od kilku lat, 1 lipca stało się faktem. W Australii obowiązuje podatek od emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Największe koncerny w kraju – łącznie ok. 300 firm, spodziewają się wielomilionowych opłat, a niektórzy analitycy wieszczą potężne negatywne zmiany dla gospodarki.

46

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


AUSTRALIA I OCEANIA

Złamana obietnica Premier Julia Gillard przed wyborami w 2010 roku obiecywała, że podatku nie wprowadzi. Tą obietnicą usunęła z politycznej rywalizacji swojego największego partyjnego konkurenta, Kevina Rudda. Najwyraźniej jednak zmieniła zdanie i co ważniejsze, zdołała przekonać do niego posłów niezależnych i przedstawicieli Partii Zielonych. 12 października 2011 roku Izba Reprezentantów Australii przegłosowała Clean Energy Act. Debata parlamentarna w tej sprawie kilkakrotnie była przerywana przez krzyki i gwizdy. Ostatecznie, ustawa przeszła… dwoma głosami, co wywołało wokół niej jeszcze większe emocje. Niecały miesiąc później (8 listopada) w niezmienionym kształcie przyjął ją Senat. Australijska premier stwierdziła, że tą ustawą Australia postawiła kamień milowy w budowie ekologicznej przyszłości tego państwa. Najważniejszą, ale i najbardziej kontrowersyjną częścią tego dokumentu jest wspomniany „podatek węglowy” – podatek, który od 1 lipca 2012 roku będą płaciły przedsiębiorstwa zanieczyszczające środowisko poprzez wpuszczanie do atmosfery dużej ilości szkodliwych gazów cieplarnianych, w tym CO2. Podatek został ustalony w wysokości 23 dolarów australijskich za każdą wypuszczoną do atmosfery tonę dwutlenku węgla. Oszacowano wstępnie, że największe opłaty poniesie ok. 500 firm, jednak po dokładnym określeniu wielkości zanieczyszczeń sporządzono listę 294 najbardziej nieekologicznych firm, które ów podatek będą musiały zapłacić już w przyszłym roku. Opłata ta ma wzrastać o 2,5 proc. W ujęciu realnym do 2015 roku, kiedy wprowadzony zostanie system handlu emisjami gazów cieplarnianych. Z płacenia podatku zwolnione są firmy działające w branży rolniczej i leśnej.

Ekologia priorytetem Rząd i zwolennicy wprowadzenia opłat twierdzą, że Australia, która dzisiaj jest największym światowym trucicielem wśród państw wysokorozwiniętych, może dzięki tej ustawie zmniejszyć emisję szkodliwych gazów o 159 mln ton do 2020 roku. To tak, jakby z ulic miało zniknąć 45 mln samochodów. Don Henry z Australijskiej Fundacji Ochrony Przyrody stwierdził, że opłata stanowi solidną podstawę na której możemy budować niskowęglową gospodarkę. Poza tym, każde wysokorozwinięte państwo musi dzisiaj zmierzyć się z przemianami gospodarczymi, którym towarzyszy dbałość o środowisko naturalne. Zdaniem premier Gillard, Australia jest przygotowana na taką sytuację.

Gospodarczy kłopot Sceptycy sądzą jednak, że nowe prawo tylko pośrednio jest wyrazem troski o środowisko. W pierwszej kolejności jest ono spo-

sobem na łatwe wpływy do budżetu państwa. Przez kolejne trzy lata kasa państwa zyska łącznie około 50 mld dolarów australijskich. To może wypełnić dziurę, która powstała po wzmożonych wydatkach na pomoc powodzianom w zeszłym roku. Rosnące koszty produkcji wpłyną na wzrost opłat gospodarstw domowych. Cena energii elektrycznej wzrosnąć może nawet do 10 % rocznie. Rząd zapowiedział, że ponad połowa pieniędzy,

a kolejne 2 mld na utrzymanie miejsc pracy w najbardziej zagrożonych sektorach gospodarki. Większość firm, których opłaty byłyby największe, może skorzystać z tej pomocy i otrzymać ulgę sięgającą nawet 94,5 proc. Pozostałe przedsiębiorstwa będą musiały zapłacić 44 proc. szacowanej kwoty. Jeśli tak się stanie jest szansa, że zwolnienia pracowników nie będą tak radykalne, a wzrost cen będzie stosunkowo niewielki. Pierwszy rok

ACIL Tasman – jedna z wiodących australijskich firm consultingowych przygotowujących analizy i ekspertyzy ekonomiczne, ostrzega, że przez kolejne 9 lat zamkniętych może zostać nawet 18 kopalń. Czy uda się ograniczyć dodatkowe koszty zależy od tego, czy rząd utworzy, jak zapowiada, specjalny fundusz pomocowy.

które wpłyną do budżetu państwa z podatku węglowego zostanie przeznaczona na pomoc gospodarstwom domowym. Dziewięć na dziesięć rodzin będzie miało możliwość obniżenia podatków i opłat. Mało jednak prawdopodobne, aby proponowane ulgi zrównoważyły wzrost cen żywności i artykułów gospodarstwa domowego. Problemem może stać się również rosnące bezrobocie. Przedstawiciele Australijskiego Stowarzyszenia Węgla oszacowali, że redukcja zatrudnienia może osiągnąć w przemyśle wydobywczym nawet 4 proc. To wszystko spowoduje, że gospodarka australijska może nie być tak konkurencyjna jak do tej pory, a wzmożona konsumpcja, która była jednym z filarów dobrobytu gospodarczego, może zostać zahamowana.

Nieuniknione konsekwencje

podatkowy, kończący się 30 czerwca 2013 roku pokaże, jakie skutki dla gospodarki będzie miała złamana obietnica pani premier. Z całą pewnością będzie to miało swoje konsekwencje polityczne. Całe zamieszanie może sporo kosztować rządzącą obecnie Australijską Partię Pracy. Już raz Australijczycy zostali wprowadzeni w błąd, nie wiadomo, czy będą chcieli to powtórzyć. Tym bardziej, że konserwatywny lider opozycji, Tony Abott zapewnia, że podatek zniesie, gdy jego partia wygra wybory, a on zostanie premierem. Czy zrezygnuje jednak tak szybko z pewnej nadwyżki budżetowej? Agnieszka Kandzia Autorka jest doktorantką nauk o polityce na Uniwersytecie Śląskim i asystentem w Zakładzie Teorii Polityki Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Śląskiego.

Nie ma wątpliwości, że większość firm będzie musiała przeorganizować produkcję. A te, które ze zmianami sobie nie poradzą, będą musiały zakończyć działalność. ACIL Tasman – jedna z wiodących australijskich firm consultingowych przygotowujących analizy i ekspertyzy ekonomiczne, ostrzega, że przez kolejne 9 lat zamkniętych może zostać nawet 18 kopalń. Czy uda się ograniczyć dodatkowe koszty zależy od tego, czy rząd utworzy, jak zapowiada, specjalny fundusz pomocowy. Łącznie 10 mld dolarów zostanie przeznaczonych na dofinansowania dla firm,

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

47


AUSTRALIA I OCEANIA

Republika Vanuatu to państwo usytuowane na 83 wyspach Nowych Hebrydów na Oceanii, które poprzez ratyfikację umowy akcesyjnej, 24 sierpnia stanie się 157. członkiem Światowej Organizacji Handlu. Roy Mickey Joy, Ambasador Vanuatu przy Unii Europejskiej i Belgii, składając podpisany protokół przystąpienia do WTO w siedzibie tej organizacji w Genewie przyznał, że trwające 17 lat intensywne negocjacje były wyczerpujące, lecz doprowadziły do ważnego wydarzenia dla tego kraju. W ten sposób Vanuatu stało się 6. państwem z regionu Pacyfiku, które dołączyło do WTO po Fidżi, Papui-Nowej Gwinei, Samoa, Wyspach Salomona i Tonga.

Vanuatu dołącza

do Światowej Organizacji Handlu

17 lat intensywnych i długich negocjacji oraz konsultacji: tyle czasu było potrzebne, aby w końcu osiągnąć zamierzony cel – status członka WTO. Roy Mickey Joy stwierdził, że jest bardzo szczęśliwy i zadowolony, że konsultacje dobiegły końca i Vanuatu może zająć miejsce przy negocjacyjnym stole. Dzięki temu uzyskano zapewnienie, że jego prawa i obowiązki jako sygnatariusza mogą być wykonywane i stosowane. Oznacza to, że republika stała się rzeczywistym członkiem światowej gospodarki i zyskała możliwość posiadania głosu w politycznym procesie decyzyjnym, wpływając w ten sposób zarówno na nią samą, jak i na resztę świata.

Istnieją różne powody, dla których kraje decydują się przyłączyć do WTO

ale najważniejszym jest obniżanie m.in. podatkow importowych, co powinno zwiększyć poziom handlu. WTO ustanawia zasady światowego handlu i stanowi forum negocjacji handlowych. Globalne, potencjalne korzyści z cięcia taryf oraz z obniżenia barier handlowych są korzystne dla bogatych i rozwiniętych krajów jednak państwa, które są słabiej rozwinięte nie potrafią w pełni wykorzystać tych dobrodziejstw w drodze do poprawy sytuacji gospodarczej tych krajów.

Zobowiązania Vanuatu W wyniku negocjacji, Vanuatu zgodziło się podjąć szereg istotnych zobowiązań w zakresie dalszej liberalizacji swojego reżimu handlowego i przyspieszenia integracji w gospodarce światowej, oferując jednocześnie przejrzystość i przewidywalność warunków dla handlu i inwestycji zagranicznych. Vanuatu zastrzegło, że od dnia przystąpienia, będzie w pełni stosować wszystkie przepisy WTO i nie będzie uciekać się do okresu przejściowego z wyjątkiem tych praw, które dotyczą własności intelektualnej oraz publikowania informacji handlowej. W związku z tym państwo sto-

48

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

sować będzie Porozumienie w sprawie handlowych aspektów praw własności intelektualnej do 1 grudnia 2012. Vanuatu stworzy zatem dziennik urzędowy lub stronę internetową dostępną dla członków WTO oraz osób prywatnych i przedsiębiorstw, gdzie publikowane będą wszystkie regulacje związane z handlem. W chwili obecnej na Vanuatu nie mają zastosowania środki antydumpingowe, wyrównawcze lub ochronne, dopóki nie zostaną wdrożone odpowiednie przepisy prawa zgodne z Porozumieniem WTO.

Dostęp do rynku dla towarów i usług Vanuatu zastosuje ostatecznie średnią stawkę skonsolidowaną wynoszącą 39,7% (43,6% dla produktów rolnych i 39,1% dla produktów przemysłowych). Dla 98 linii taryfowych dotyczących produktów takich jak: wina, wódki, piwa, tytoń, śmigła i odrzutowce turbo, chemikalia, telefony komórkowe, telewizory, Vanuatu będzie stopniowo zwiększało swoją taryfę redukcji w okresie do roku 2015. By spostać wymogom WTO, które w swoim zamierzeniu mają również wpłynąć na rozwój kraju, Republika Vanuatu podjęła liczne zobowiązania co do 10 sektorów usług i na 72 podsektory, takie jak księgowość, usługi architektoniczne, inżynieryjne, telekomunikacja, usługi audio-wizualne, szpital, turystyka i podróże, transport lotniczy. Rozwijający się bowiem sektor usług stanowi obecnie 3/4 PKB kraju. Główne obszary wzrostu objęły sektor detaliczny, finansowy, turystykę, ubezpieczenia oraz budownictwo. Liberalizacja ograniczeń dotyczących inwestycji poczyniona została głównie ze względu na wspieranie małych lokalnych firm.

Kampanie przeciwko przystąpieniu Vanuatu do WTO

Organizacje obywatelskie protestowały przeciwko posunięciom rządu dotyczącym dołączenia do WTO. Krytycy twierdzili, że organizacja jest środkiem dla większych gospodarek do wykorzystania w subtelny sposób tych mniejszych. Silna opozycja ukształtowała się w ramach Rady Vanu-


Zagrożenie dla demokracji i praw człowieka

profesjon al n e w sparc ie s przedaży

atu na rzecz Kościołów i Narodowej Rady Wodzów (Vanuatu Council of Churches and the National Council of Chiefs), jak i grup społecznych, by wyrazić zaniepokojenie wobec rządu, który odmówił szerszych konsultacji z ludźmi. Jak zaznaczali, Vanuatu będzie musiało stosować się do zestawu sztywnych reguł handlowych, których nieprzestrzeganie może narazić kraj i doprowadzić do trudnej sytuacji finansowej. Pastor Allen Nafuki, przedstawiciel kościoła prezbiteriańskiego w Vanuatu, który jako pierwszy wyraził swój głos sprzeciwu wobec planów rządu stwierdził, że WTO jest to neokolonialne narzędzie do zniewalania narodów, ponieważ podważa suwerenność, która chroniona jest przez najwyższe prawo na ziemi, czyli Konstytucję. „Nie chcę, by moje dzieci i wnuki żyły w kraju, w którym duże przedsiębiorstwa i korporacje dyktują porządek dnia”, powiedział.

komu n ikac ja marketin g ow a

bran din g

AUSTRALIA I OCEANIA

Minister Spraw Wewnętrznych Vanuatu, George Wells mówił, że demonstracje, które miały miejsce na przełomie roku przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi nie będą tolerowane. PANG (The Pacific Network on Globalisation), stowarzyszenie reprezentujące szeroki wachlarz przedsiębiorstw, organizacji pozarządowych i grup społecznych było zdania, że rząd powinien szanować prawo społeczeństwa obywatelskiego do kwestionowania działań rządowych wskazując, że fundamentalną zasadą demokracji jest prawo do swobodnego wyrażania opinii, organizowanie oraz uczestniczenie w rozmowach zarówno bezpośrednio, jak i za pośrednictwem wybranych przedstawicieli. Pewnym jest, że przystąpienie Republiki Vanuatu do Światowej Organizacji Handlu otworzyło dla niej drogę rozwoju ekonomiczngo. Temu jednemu z czternastu wyspiarskich państw na Pacyfiku, WTO ma zagwarantować pozytywny i trwały wpływ na proces reform gospodarczych, zwłaszcza dotyczących zrównoważonego rozwoju kraju. Wicepremier i Minister Handlu, Przemysłu i Turystyki, Ham Lini Vanuaroroa, oświadczył, że to szczęśliwa chwila o historycznym znaczeniu dla Vanuatu i że to przystąpienie do WTO przyniesie istotne korzyści dla kraju. Jak więc będzie? Czas pokaże.

Magda Rogowska Autorka jest studentką Stosunków Międzynarodowych i Prawa na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Specjalizuje się w prawie publicznym i prywatnym międzynarodowym. zdjęcia: http://www.wto.org

tel . + 48 6 0 4 4 16 693 a g encj a @line-art.pl www.l ine -art.pl W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

49


BEZPIECZEŃSTWO | ANALIZA

O wywiadzie bez mitologii Potrzeba posiadania wiedzy niedostępnej dla ogółu, wiedzy o potencjalnym przeciwniku, wiedzy dającej władzę istniała od zawsze. Przez wieki proces jej zdobywania ulegał ciągłemu doskonaleniu, aż doprowadził do powstania współczesnych służb wywiadowczych. Z historii wojen, począwszy od starożytnych, a na II wojnie światowej

bezpieczeństwo i pomyślny rozwój swojego kraju, są zmuszone przy podejmowaniu ważnych decyzji politycznych korzystać z informacji wywiadu. Zdecydowana większość informacji gromadzonych przez współczesne służby wywiadowcze pochodzi z otwartych źródeł informacji (środki masowego przekazu, oficjalne przekazy, konferencje - tzw. biały wywiad), a także z wywiadu technicznego (wywiad radioelektroniczny, lotniczy, sateli-

Wywiad wojskowy jako narzędzie polityki bezpieczeństwa państwa skończywszy, wiemy jak wielkie znaczenie dla zwycięstwa miało wcześniejsze rozpoznanie potencjału militarnego wroga. Również obecnie rządy państw, które mają aspiracje odgrywania znaczącej roli w regionalnej, a nawet światowej polityce, albo po prostu, które wychodząc z właściwie pojmowanej racji stanu, pragną zagwarantować

Praktyka pokazuje, że współczesne państwa nie mogą obyć się bez wywiadu. W warunkach pokojowych istotną rolę w państwie odgrywają cywilne służby specjalne, a w tym wywiad cywilny (polityczny) zajmujący się zdobywaniem, opracowywaniem i dostarczaniem do kierownictwa państwa głównie informacji polityczno-ekonomicznych i naukowotechnicznych, a także wyprzedzających informacji dot. fizycznego bezpieczeństwa państwa i jego obywateli ze szczególnym uwzględnieniem zagrożenia terrorystycznego. 50

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

tarny itp.). Jednak do niektórych informacji nie sposób dotrzeć bez udziału człowieka, który je posiada lub ma do nich dostęp. Ta niewielka procentowo wiedza, oceniana na 2 do 5% ogółu zdobywanych przez wywiady informacji, często ma kluczowe znaczenie dla właściwego podejmowania decyzji przez kierownictwa państw. Służby wywiadowcze, które zajmują się uzyskiwaniem tego rodzaju informacji nazywane są wywiadem osobowym, z angielskiego HUMINT (human intelligence). Wiarygodność informacji wywiadowczych pochodzących z wywiadu osobowego ma znaczenie zasadnicze i jest pochodną profesjonalności służb wywiadowczych, które je zdobywają. W państwach odgrywających znaczącą rolę w światowej polityce do przygotowania kadr dla służb wywiadowczych przywiązuje się ogromną wagę. Istotny jest nie tyko ich odpowiedni dobór, ale również system szkolenia i przygotowania specjalistycznego. Przy czym, mówiąc o kadrach, mam na myśli kadrowy aparat wywiadowczy, a nie osoby współpracujące z wywiadem Mówiąc o poziomie profesjonalizmu służb wywiadowczych, nie można nie wspomnieć o żelaznych zasadach funkcjonowania wywiadu. Są to: ciągłość, planowość, perspektywiczność i systematyczność pracy wy-


BEZPIECZEŃSTWO | ANALIZA

wiadowczej. Zapoznają się z nimi kandydaci na oficerów wywiadu już na pierwszych zajęciach, ale dopiero po latach pracy, najczęściej wtedy, kiedy dochodzi do ich łamania, zaczynają rozumieć ich wagę i uniwersalność. Zasady te określają istotę operacyjnej pracy wywiadowczej. Wynika z nich m.in., że:  najważniejsze, kierunkowe zadania wywiadu nie mogą być zrealizowane natychmiast. Stawianie zadań musi odbywać się z odpowiednią perspektywą

 tworzenie struktur wywiadowczych, przygotowanie ich do pracy, szkolenie aparatu wywiadowczego i jego prawidłowe funkcjonowanie wymaga czasu, dużych nakładów pracy i środków finansowych. „Przyczółki” wywiadowcze zdobyte na określonych kierunkach wywiadowczego zainteresowania wymagają ciągłej pielęgnacji i rozbudowy proporcjonalnie do potrzeb zadaniowych i priorytetów politycznych państwa.

czasową, potrzebną do ich zaplanowania i realizacji. Niezbędny jest również perspektywiczny, z dużym wyprzedzeniem czasowym, wybór kierunków wywiadowczego zainteresowania, jak i przewidywanie oraz podejmowanie działań na tych kierunkach;  cała działalność wywiadu musi być realizowana planowo i wynikać z celów, jakie przed nim stawia kierownictwo państwa. Wszystkie operacje wywiadowcze muszą być starannie zaplanowane, a poszczególne plany uwzględniać całą posiadaną wiedzę, niezbędną do ich realizacji. Planowanie operacji wywiadowczych limitowane jest czasem pozyskania i sprawdzenia wiarygodności źródeł informacji;  na strukturę wywiadu składają się liczne elementy wzajemnie ze sobą połączone funkcjonalnie i informacyjnie. Budowa tego złożonego aparatu wywiadowczego, tak w tzw. Centrali, jak i w terenie, głównie za granicą, wymaga systematycznej wieloletniej pracy. Poszczególne elementy systemu, w tym przede wszystkim aparatu zdobywającego (źródła informacji, elementy łączności) wymagają ciągłej rozbudowy, aktualizacji, wymiany i dostosowania do zmieniających się potrzeb wynikających z nowych zadań;

Kwestią priorytetową jest utrzymanie ciągłości działań wywiadowczych na określonych kierunkach niezależnie od zmian politycznych, personalnych i innych w kierownictwie wywiadu i państwa. Raz utracone wpływy wywiadowcze mogą być nie do odbudowania. Ciągłość to także dotrzymywanie zobowiązań instytucjonalnych, to wywiązywanie się następców ze zobowiązań złożonych osobom ze składu aparatu wywiadowczego, przez poprzedników – oficerów wywiadu, którzy z różnych względów odchodzą ze służby. Z właściwego pojmowania ciągłości pracy wywiadowczej wynika również troska o bezpieczeństwo osób, które podjęły współpracę z wywiadem. Zaufanie do wywiadu, jako instytucji budowane jest przez lata, a pomoc osobom z aparatu wywiadowczego, które w związku z wykonywanymi zadaniami mogą znaleźć się w skrajnie trudnych sytuacjach jest fundamentem budowania jego dobrego imienia i autorytetu. Dlatego w strukturach poważnych organizacji wywiadowczych funkcjonują komórki, których wyłącznym zadaniem jest pomoc organizacyjno-prawna i finansowa zdekonspirowanym, uwięzionym lub chorym członkom aparatu wywiadowczego oraz ich rodzinom.

Wywiad dla resortu obrony Praktyka pokazuje, że współczesne państwa nie mogą obyć się bez wywiadu. W warunkach pokojowych istotną rolę w państwie odgrywają cywilne służby specjalne, a w tym wywiad cywilny (polityczny) zajmujący się zdobywaniem, opracowywaniem i dostarczaniem do kierownictwa państwa głównie informacji polityczno-ekonomicznych i naukowo-tech-

nicznych, a także wyprzedzających informacji dot. fizycznego bezpieczeństwa państwa i jego obywateli ze szczególnym uwzględnieniem zagrożenia terrorystycznego. Informacje te, aby mogły być właściwie wykorzystane, powinny docierać również do wybranych kręgów specjalistów z określonych branż, takich jak: kierownictwo resortu spraw zagranicznych, ekonomiści, naukowcy, kierownictwo służb bezpieczeństwa wewnętrznego i policji itp. Nieco inne potrzeby informacyjne mają struktury organizacyjne państwa odpowiadające za bezpieczeństwo zewnętrzne, czyli resort obrony i siły zbrojne. Dla tych struktur niezbędna jest przede wszystkim wiedza o potencjalnym przeciwniku militarnym, jego zamiarach polityczno-wojskowych, organizacji i wyposażeniu sił zbrojnych, stanu uzbrojenia, doktrynach, strategiach i planach wojennych (obronnych) itp. Wiedza ta jest niezbędna do budowy własnego potencjału wojskowego kraju, do opracowania własnych strategii obronnych i zawierania strategicznych sojuszy obronnych. Zdobywaniem tego rodzaju informacji w zdecydowanej większości państw zajmują się wywiady wojskowe. Niżej przedstawiono kilka dziedzin działalności obronnej państwa, dla których działania wywiadu, a szczególnie wywiadu wojskowego mają kluczowe znaczenie.

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

51


BEZPIECZEŃSTWO | ANALIZA

Kształtowanie doktryn i strategii obronnych i potencjału sił zbrojnych Jednym z ważniejszych zadań wywiadów wojskowych, wynikającym bezpośrednio z realizowanych zadań dla potrzeb obronności, jest ich rola w kształtowaniu doktryn i strategii obronnych państw. Doktryna obronna kraju, jak również najważniejsze strategie obronne zatwierdzane są przez kierownicze gremia polityczne każdego państwa. Jednak ich

z obronnością kraju z wyprzedzeniem wieloletnim. Kluczowym założeniem, jakie zwykle przyjmuje się we wstępie jest ocena stopnia, skali i rodzajów zagrożenia państwa w perspektywie kilku, a nawet kilkunastu lat. Zadanie wypracowania tej oceny należy do wywiadu, głównie wojskowego lub innego posiadającego specjalizację wojskową, jako że przy jej określeniu należy uwzględnić wszelkie elementy związane z potencjałem bojowym i polityką militarną potencjalnych przeciwników. Przy gromadzeniu danych niezbędnych dla opracowania doktryn

ty and Defence Policy), tzw. Biała Księga, zawierająca wytyczne dla najwyższych władz Finlandii, którymi te powinny kierować się w trosce o rozwój obronności kraju. Pierwsza Biała Księga wydana była w latach 90. ubiegłego wieku. Wytyczne zawarte w Białych Księgach przedstawiają rozwiązania perspektywiczne dotyczące obronności Finlandii z wyprzedzeniem ok. dziesięcioletnim. Bliższa analiza ich treści na przestrzeni czasu pozwala zauważyć, że wszelkie przemiany przeprowadzane w sferze obronności były pozbawione chaosu i prowadzone

opracowanie i przedstawienie konkretnych propozycji spoczywa najczęściej na resorcie obrony lub jest przez ten resort koordynowane. Doktryna obronna Rzeczypospolitej Polskiej, przyjęta przez Komitet Obrony Kraju 21 lutego 1990 r., jest dokumentem państwowym, którego celem było zarysowanie nowej polityki obronnej Polski w świetle przemian regionu Europy Środkowej w 1989 r. Już w momencie uchwalenia była ona nieaktualna. Obecnie zarówno doktryna obronna Polski, jak i założenia strategii obrony narodowej zostały zawarte w „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej”, która została przedstawiona 22 lipca 2003 roku. Strategią sektorową w stosunku do „Strategii Bezpieczeństwa Narodowego RP” jest „Strategia Obronności Rzeczypospolitej Polskiej” opracowana w MON i przyjęta przez Radę Ministrów w 2003 roku. Jest to jawny dokument strategiczny, określający podstawowe założenia obronności Polski oraz funkcjonowanie całego systemu obronnego państwa, w tym jego najważniejszego elementu – Sił Zbrojnych RP. Przygotowanie tych dokumentów nie jest sprawą prostą, ponieważ zwykle określają one wszelkie kwestie związane

i strategii obronnych w pełni sprawdzają się przedstawione wcześniej podstawowe zasady funkcjonowania każdego wywiadu, czyli planowość, systematyczność, perspektywiczność i ciągłość, bez uwzględnienia których nie byłaby możliwa realizacja długofalowych zadań wywiadowczych dostarczających kierownictwu państwa danych nt. potencjalnych przeciwników. Określenie stopnia zagrożenia państwa jest sprawą absolutnie kluczową. Pozwala bowiem na zmniejszenie jego potencjału obronnego w sytuacji odprężenia politycznego lub zmusza do wielkich nakładów na obronność (niekiedy kosztem licznych wyrzeczeń w polityce społecznej), kiedy sytuacja polityczna zmierza w kierunku ewentualnego konfliktu zbrojnego. Od instytucji i ludzi oceniających to zagrożenie wymaga się pełnego profesjonalizmu i najwyższych kwalifikacji. Błędna ocena może skutkować tragedią dla każdego narodu największą – utratą niepodległości. Dobrym przykładem właściwego wykorzystania wywiadu w ocenie zagrożeń bezpieczeństwa państwa jest Finlandia. W okresach czteroletnich wydawany jest tu Rządowy Raport o Polityce Obronnej i Bezpieczeństwa (Government Report on Securi-

w sposób racjonalny, dzięki czemu Finlandia była w stanie zachować swoją wiarygodność obronną. Istotną ze względu na zasadnicze zmiany w polityce obronnej Finlandii była Biała Księga wydana na przełomie XX i XXI wieku. W księdze tej, jak zresztą we wszystkich ją poprzedzających, w dziale dot. oceny zagrożeń, za głównego potencjalnego przeciwnika uważa się Federację Rosyjską (wcześniej ZSRR). W przytaczanym okresie uzyskano jednak potwierdzone informacje, że podczas ew. konfliktu zmieni się gruntownie strategia i taktyka działania przeciwnika. Zamiast masowego natarcia na całe terytorium kraju, w jego planach operacyjnych pojawiły się nowe sposoby prowadzenia walki polegające na „punktowych” atakach na najważniejsze fińskie ośrodki polityczne i przemysłowe oraz bazy wojskowe. Informacje te uzyskane i potwierdzone przez wywiad wojskowy spowodowały konkretne zmiany w organizacji obrony Finlandii. Zredukowano m.in. stan liczebny aktywnej rezerwy sił zbrojnych z 540 tys. do 450 tys. (a obecnie nawet do 350 tys.) żołnierzy. Dokonano za to szeregu zmian zapewniających skuteczną obronę najważniejszych ośrodków i rejonów przed nagłym atakiem i próbą przejęcia. Zakupiono m.in. śmigłowce transportowe

52

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


BEZPIECZEŃSTWO | ANALIZA

niezbędne do szybkiego przerzutu sił na trudnym – zalesionym i poprzecinanym jeziorami – terenie Finlandii. Ponadto zakupiono nowoczesne myśliwce F-18 dla lepszej kontroli przestrzeni powietrznej nad swoim terytorium, a także czołgi Leopard II i pociski ppanc Spike do obrony istotnych rejonów i obiektów.

System mobilizacyjny, zadania mobilizacyjne

Siły zbrojne są kosztownym elementem składowym każdego znaczącego organizmu państwowego. W dłuższych okresach pokoju i stabilnego rozwoju kraju często nawet ocenianym jako zbyt kosztowny. Jednak już samo posiadanie dobrze przygotowanej i wyposażonej armii jest znaczącym czynnikiem odstraszającym potencjalnych agresorów i swego rodzaju gwarancją pokoju. Podstawowym zadaniem wojska w okresie pokoju jest przygotowanie do ewentualnych działań wojennych, poprzez szkolenia i ćwiczenia wojskowe różnego szczebla, ale również opracowanie planów mobilizacyjnego rozwinięcia sił zbrojnych i ćwiczenie rezerw. Nie od dziś wiadomo, że w przypadku poważnego konfliktu zbrojnego siły zbrojne okresu pokoju nie będą w stanie powstrzymać potencjalnego agresora. Wywiady wojskowe w okresie wojny niezależnie od wcześniejszego podporządkowania, będą elementem składowym swoich sił zbrojnych. Dlatego, podobnie jak całe siły zbrojne, już w okresie pokoju powinny przygotowywać się do ew. konfliktu zbrojnego i być włączonymi w plany mobilizacyjnego systemu rozwinięcia wojsk. Dla wywiadu oznacza to nie tylko ogrom pracy planistycznej, skoordynowanej z planowaniem sztabu generalnego (sztabu obrony), ale przede wszystkim pracy operacyjnej, której efektem powinno być przygotowanie i przeszkolenie wywiadowcze i rozpoznawcze osób, które swoje faktyczne działania podejmą po ogłoszeniu mobilizacji. Innym ważnym zadaniem wywiadu na tzw. okres „W” (wojny) pozostaje pozyskanie źródeł informacji osobowych (agentów) z kraju ewentualnego agresora, które w warunkach wojennych mogłyby przekazywać niezbędne informacje wojskowe. Wywiady wojskowe pozyskują i przeszkalają agentów, a następnie ich „zamrażają”. Oznacza to, że przyszli agenci przez całe lata nie wykonują żadnych konkretnych zadań a dopiero po wybuchu konfliktu zbrojnego będą aktywowani i włączani do działań wywiadowczych.

Misje wojskowe poza granicami kraju

Trudno wyobrazić sobie zagraniczną misję wojskową bez zabezpieczenia wywiadowczego. Niezależnie od statusu misji (bojowa, stabilizacyjna, pokojowa) właściwe rozpozna-

nie wojskowe i wywiadowcze jest podstawą jej sukcesu, przez co należy rozumieć zrealizowanie postawionych zadań z minimalnymi stratami własnymi. Funkcje wywiadowczo-rozpoznawcze w misjach realizowanych przez ONZ, UE czy też NATO wykonywane są zarówno przez wyspecjalizowane pododdziały wojskowe (tzw. HUMINT), jak i przez delegowanych specjalnie do misji oficerów wywiadu. Pododdziały HUMINT (HUMan INTelligence) zdobywają informacje od człowieka przez człowieka (żołnierza), ale czynią to

zagrożeń militarnych i pozamilitarnych, religii wyznawanej przez społeczeństwo i jej wpływu na postawy i zachowania obywateli, historii regionu i jej wpływu na bieżące wydarzenia polityczne, charakterystyk przywódców ugrupowań zbrojnych i relacji pomiędzy nimi, ugrupowań polityczno-społecznych i religijnych, kultury regionu i tradycji, klimatu itp. Najważniejszym jest, aby działania wywiadu przygotowujące zagraniczną misję sił zbrojnych rozpoczęły się ze znacznym wyprzedzeniem czasowym. Czas ten potrzebny jest nie tylko na uzyskanie ww.

Nie od dziś wiadomo, że w przypadku poważnego konfliktu zbrojnego siły zbrojne okresu pokoju nie będą w stanie powstrzymać potencjalnego agresora. Wywiady wojskowe w okresie wojny niezależnie od wcześniejszego podporządkowania, będą elementem składowym swoich sił zbrojnych.

w sposób oficjalny. Umundurowani żołnierze tych jednostek wchodzą do miast czy wiosek w swoim rejonie działania. Rozmawiają z przedstawicielami władz, z mieszkańcami i z ich relacji, popartych własnymi obserwacjami sporządzają raporty przedstawiające sytuację wojskową w danym regionie. Jest to więc bardziej uwspółcześniona forma zwiadu lub rozpoznania wojskowego. Działania wywiadu wojskowego w misjach oparte są również o rozpoznanie osobowe (HUMINT), ale prowadzone są głównie z wykorzystaniem niejawnych źródeł informacji osobowej, czyli w oparciu o osoby pozyskane do współpracy z wywiadem na terenie działania kontyngentu narodowego. Działania te prowadzone są przede wszystkim w oparciu o Narodowe Komórki Wywiadowcze tzw. NIC (National Intelligence Cells). Kwestią odrębną pozostaje rola wywiadu wojskowego w przygotowaniu misji zagranicznej sił zbrojnych. Szanujące się państwa nigdy nie wysyłają swoich wojsk „w ciemno”, w nierozpoznany wcześniej rejon świata, nawet jeżeli działają już tam siły sojusznicze. Dowództwo kontyngentu powinno zostać wyposażone w szczegółową wiedzę dot. m.in.: sytuacji politycznej i wojskowej, charakterystyki ugrupowań zbrojnych, ich uzbrojenia i metod prowadzenia walki,

informacji o przyszłym rejonie działań, lecz także na podjęcie operacyjnych działań wywiadowczych. Ich celem będzie pozyskanie osobowych źródeł informacji lub przynajmniej ich wstępne rozpracowanie oraz, jeśli sytuacja na to pozwala, utworzenie nielegalnej bazy (rezydentury) z dostępem do informacji, których nie sposób uzyskać z pozycji wojskowej (NIC). Informacje te, dotyczące przede wszystkim różnego rodzaju zagrożeń, uzyskiwane będą w oparciu o działania agenturalne i przekazywane dowództwu kontyngentu. Autor: Krzysztof Surdyk płk rez. dr nauk technicznych, w latach 2003 - 2006 Szef Zarządu Wywiadu Wojskowego WSI

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

53


BEZPIECZEŃSTWO | PRAWO

Po incydencie w Nangar Khel, do debaty publicznej powrócił wątek dotyczący regulacji prawnych, które definiowałyby prawo użycia broni na misjach zagranicznych, przez polskich żołnierzy. Krajowa prasa cyklicznie przedstawiała zwykle anonimowe wypowiedzi żołnierzy wracających z misji zagranicznych. Według weteranów dochodziło do tak jowialnych sytuacji, w których żołnierz nie przyznawał się przed zwierzchnikami, o tym, że brał udział w wymianie ognia. Tylko po to, aby uniknąć spotkania z prokuraturą, która wszczynała dochodzenie w sprawie każdego otwarcia ognia przez polskich żołnierzy.

Nam strzelać nie zezwolono Prawo użycia broni na misjach zagranicznych

P

rzypomnijmy, że 16 sierpnia 2007 roku w wyniku wjechania na ładunek wybuchowy, unieruchomione zostały dwa wozy bojowe, którymi poruszali się polscy żołnierze z 18. Batalionu Desantowo – Szturmowego z Bielska Białej. Żołnierze, wchodzący w skład patrolu, twierdzili także, że zostali ostrzelani przez nieznanych sprawców, którzy po wymianie ognia mieli ukryć się w miejscowości Nangar Khel, znajdującej się nieopodal miejsca zasadzki. W związku z tym, polscy spadochroniarze przeprowadzili ostrzał okolic wioski z 60 milimetrowego moździerza i broni automatycznej. Cztery z wystrzelonych pocisków trafiły w zabudowania. Polska prokuratura stwierdziła, że w wyniku działań żołnierzy z Bielska, życie straciło sześciu cywilów. „Żołnierze z Nangar Khel” postawieni zostali w stan oskarżenia. Dopiero po czterech latach od wydarzeń z Nangar Khel szef MON Bogdan Klich powiedział: „Chodzi o to, żeby żołnierz czuł się pewnie, gdy musi oddać strzał. Żeby wiedział, że nie chodzi za nim krok w krok żandarm i prokurator”. Zaznaczyć należy, że z pewnością nie tylko, wydarzenia z Nanghar Khel, doprowadziły do zmian w polskim ustawodawstwie. Przyjrzyjmy się zatem zapisom ustawy z listopada 2010 roku, w której zapisano między innymi zasady użycia broni podczas misji poza granicami kraju i porównajmy rozwiązania polskiego ustawodawcy z zakresu „Rules Of Engagement” z regulacjami jakimi posługują się inni członkowie Traktatu Północnoatlantyckiego.

Czy możemy strzelać? Ustawa po raz pierwszy wskazała, że zasady użycia broni lub środków przymusu bezpośredniego, jakim podlegają polscy żołnierze na misjach zagranicznych odpowiadają tym obowiązującym w organizacji międzynarodowej, której dana jednostka wojskowa została podporządkowana. W praktyce oznacza to, że żołnierze wchodzący w skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie, mogą powoływać się na regulacje obowiązujące w ISAF. Ponadto nowe regulacje wskazują dziewięć konkretnych sytuacji, w której żołnierze mają prawo sięgnąć po broń. Po pierwsze w celu odparcia bezpośredniego ataku na życie lub zdrowie żołnierza i w celu udaremnienia czynnościom zmierzającym do takiego czynu. Siła może zostać użyta przeciwko osobie, która nie podporządkuje się wezwaniu do porzucenia broni lub innego niebezpiecznego narzędzia, którego

54

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


BEZPIECZEŃSTWO | PRAWO

użycie może zagrozić życiu lub zdrowiu żołnierzy. Trzecim przypadkiem, zezwalającym na stosowanie broni jest sytuacja, w której osoba bezprawnie usiłuje rozbroić żołnierza, lub inną osobę uprzywilejowaną do noszenia broni. Siła może zostać użyta, w celu odparcia zamachu na polską lub sojuszniczą jednostkę wojskową. Analogicznie w przypadku ataku na obiekty lub urządzenia, ważne dla działań Sił Zbrojnych. Tak samo w przypadku zamachu na mienie, stwarzające zagrożenie życia. Przykładowo oznacza to sytuacje, w której celem zamachu jest stacja benzynowa, skład chemikaliów lub materiałów wybuchowych. Ustawodawca zezwala na zastosowanie, środków przymusu bezpośredniego oraz broni w trakcie pościgu, za osobą usiłującą przeprowadzić zamach na zdrowie lub życie żołnierzy, której celem ataku było mienie lub jednostka wojskową, a także sprawcy, który usiłował odebrać broń, osobie upoważnionej do jej posiadania. Analogicznie żołnierze mają prawo użyć siły w celu ujęcia osoby, która dopuściła się wyżej wymienionych czynów, a ukryła się w terenie trudno dostępnym. W takiej sytuacji warunkiem, do użycia siły są przesłanki, że poszukiwana osoba może stwarzać dalsze zagrożenie. Ostatnią sytuacją, o której mówi ustawa jest ujęcie lub udaremnienie ucieczki zatrzymanej osoby. Jednak i tu postawione są pewne warunki. Po pierwsze wciąż musi istnieć uzasadnione podejrzenie, że zatrzymany może posłużyć się niebezpiecznymi narzędziami. Po drugie aresztant został zatrzymany z związku z podejrzeniem o popełnienie, lub popełnieniem czynów wcześniej wymienionych. Ustawa zastrzega jednak, że zasadniczo broni nie stosuje się w stosunku do kobiet w zaawansowanej ciąży oraz „osób, których wygląd wskazuje na wiek do 13 lat”. Także do starców i ludzi o widocznym poziomie kalectwa. Wyjątkiem są tylko sytuacje, w których okoliczności zmuszają do użycia siły do takich osób. Ustawa nie wyklucza zatem, że dziecko czy osoba w starczym wieku nie może stwarzać zagrożenia. Nowe regulacje dają też prawo żołnierzom do wyprzedzającego użycia siły, jeżeli zaistnieją wcześniej wymienione okoliczności. Taka regulacja dostarcza skuteczniejszych możliwości do obrony przed zamachami terrorystycznymi, gdyż daje personelowi wojskowemu prawo do działania przed, a nie tylko post factum. Najbardziej chybionym, artykułem jest zapis mówiący o tym, że siła może zostać użyta tylko na rozkaz dowódcy. Co zatem ma zrobić żołnierz, który wykonując zadania stanął sam w obliczu zagrożenia, a dowódca znajduje się zbyt daleko, aby podjąć decyzję i wydać rozkaz? Dodatkowo w ustawie zaznaczono, iż użycie broni lub innego rodzaju siły powinno następować w sposób adekwatny do zagrożenia, to jest wyrządzający możliwie najmniejszą szkodę. Żołnierze podczas stosowania środków bojowych mają nie narażać innych osób na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia (w szczególności osób cywilnych). Faktem jest, że ustawa regulująca tak ważną kwestię dla żołnierzy pełniących służbę poza granicami kraju, została stworzona zbyt późno. Polska wysyłała przecież swoich żołnierzy w ramach takich misji jak NATO KFOR do Kosowie, EUFOR do Bośni, czy w ramach ONZ do Syrii. Najbardziej rażące jest to, że polskie „Rules Of Engagement”, powstało po długotrwałym zaangażowaniu w misji w Iraku. Niepokój budzi również to, że po lekturze nowej ustawy odnosi się wrażenie, iż jest ona zmienionym duplikatem, prawa użycia broni dla służby wartowniczej, czy Żandarmerii Wojskowej, obowiązującego jeszcze w dobie istnienia powszechnego poboru do zasadniczej służby wojskowej. Większość artykułów ustawy zmieniło brzmienie słowa „wartownik”, „żołnierz wojskowych służb porządkowych”, na „osoba”, „żołnierz”, „siły polskie” lub „sojusznicze”. Ustawa zastrzega także, że rozporządzenie wyjaśniające zapisy dla poszczególnych rodzajów wojsk, zostanie wydane, lecz nie będzie podlegać publikacji. Każde merytorycznie stworzone „Rules Of Engagement” powinno być oddzielnym dokumentem i brać pod uwagę wiele czynników, charakterystycznych dla obszaru działań. Jest to jedna z najważniejszych regulacji dla żołnierzy, biorących udział w misji, stąd też nie może być dokumentem ogólnikowym. Czytając prawo użycia broni tworzone przez bardziej doświadczone państwa w zakresie prowadzenia działań pokojowych czy stabilizacyjnych, nasuwają się dwa zasadnicze wnioski. Po pierwsze, „Rules Of Engagement”, powinny być ustalone przed zaangażowaniem w konflikt. Przykładowo amerykańskie media, zaraz

przed przyłączeniem się Stanów Zjednoczonych do operacji wojskowej przeciwko somalijskim piratom, podały informację, że zaangażowanie się US Navy do akcji nastąpi zaraz po sprecyzowaniu zasad użycia siły przeciwko Somalijczykom. Po drugie zasady użycia broni muszą uwzględniać uwarunkowania kulturowe, geograficzne danego terenu, a także rzeczywistą skalę i źródła zagrożeń. Nierzadko proces tworzenia „Rules Of Engagement”, obejmować będzie konsultacje, ze specjalistami także z poza dziedzin wojskowości.

Jak się bronią inni Dobrym, praktycznym a zarazem zwięzłym przykładem takich regulacji, było prawo użycia siły dla żołnierzy wchodzących w skład operacji Restore Hope. Misja ta miała na celu łagodzenie skutków somalijskiej wojny domowej, oraz zapewnienie bezpieczeństwa działaniom humanitarnym. Rozpoczęła się na początku lat dziewięćdziesiątych. Ówczesne regulacje przede wszystkim zaznaczały, że żaden artykuł z obowiązujących „Rules Of Engagement”, nie narusza prawa żołnierza do podjęcia środków do obrony siebie i sojuszników. Żołnierz miał prawo do użycia siły w celu odparcia jakiegokolwiek ataku, lub zagrożenia. W razie użycia broni przez siły napastnicze, personel wojskowy posiadał prawo do skutecznego i natychmiastowego użycia broni, w celu przerwania wrogiej napaści. Natomiast w przypadku ataku ze strony nieuzbrojonego tłumu (protest, zamieszki), użyta siła powinna być minimalna, aczkolwiek odpowiednia do skali zagrożenia. Regulamin zabraniał przejmowania własności somalijskiej ludności cywilnej, w celu wykonania zadań wojskowych. Każde zatrzymanie osoby cywilnej było dozwolone, jeżeli przemawiały za tym względy bezpieczeństwa. Amerykańskie przepisy wskazywały żołnierzom wprost, że Stany Zjednoczone nie są w stanie wojny, a wszystkie napotkane osoby należy traktować z godnością i szacunkiem. Ponadto zalecały używać jak najmniej siły w celu wykonania misji. Ostatecznie jednak zawsze, do dnia dzisiejszego podkreślają, że żołnierz ma być zawsze gotowy do samoobrony. Brytyjskie przepisy dla żołnierzy pełniących służbę w Iraku, przybrały formę dwudziestu jeden punktów, które wprost opisują w jakich warunkach i jakie środki bojowe może użyć personel wojskowy. Podstawowe regulacje z oczywistych względów pokrywają się z amerykańską i polską ustawą. Jednak brytyjski legislator, nie ograniczył się tylko do ogólnych zasad ale określił też bardziej szczegółowe sytuacje, które upoważniają wojsko do użycia broni. Regulacje zezwalają na użycie środków bojowych, w stosunku do celu, który został oznaczony laserem. Broń może być użyta, w celu zapanowania nad tłumem, utrzymania kontroli nad więźniami i internowanymi, jeżeli jest to konieczne ze względów bezpieczeństwa. Zgodnie z „Rules Of Engagement” Brytyjczycy mają ograniczyć do niezbędnego minimum użycie siły w stosunku do osób które znalazły się w strefie zastrzeżonej dla wojska. Zakazane jest używanie min przeciwpiechotnych. Dozwolone jest natomiast stosowanie innych ładunków wybuchowych, jeżeli jest to potrzebne do wykonania zadania. Ustawa zezwala żołnierzom na przeprowadzanie zadań specjalnych, oraz na nieograniczone używanie urządzeń zakłócania radiolokacyjnego. Dobrze że polski ustawodawca, zwrócił w końcu uwagę na rolę jakie odgrywa prawo użycia broni dla żołnierzy stacjonujących poza granicami kraju. Nowa ustawa może stanowić osnowę do wprowadzania dalszych regulacji. Powinny one brać pod uwagę specyfikę działań konkretnych rodzajów wojsk, a przede wszystkim potencjalne źródła zagrożeń, które mogą wystąpić na danym obszarze. Skutkiem tego, że rozporządzenie nie będzie podlegało publikacji, pozostaje wyrazić tylko nadzieję, iż będzie zawierać zapis zezwalający każdemu żołnierzowi na użycie broni w sytuacji zagrożenia. Paweł Szyszka Instytut Polityki społecznej i Stosunków Międzynarodowych, Politechnika Koszalińska

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

55


PRAWO MIĘDZYNARODOWE

Ochrona etnicznych, religijnych i/lub językowych mniejszości w relacji do dominujących etnicznie, religijnie i/lub językowo większości w naznaczonej stygmatem suwerenności przestrzeni to jeden z najdawniejszych i niezmiennie aktualnych problemów prawa międzynarodowego. Kształtowanie się, czy też nieustanne poszukiwanie wzorca ochrony mniejszości, w prawie powszechnym przebiega przez wieki, począwszy przełomu XVI/XVII wieku. Nie jest procesem zakończonym. Obejmuje on personalnie, mając na uwadze kryterium obywatelstwa (począwszy od XIX w.): obywateli-cudzoziemców przebywających (stale lub czasowo) w obcej państwowo przestrzeni, a przede wszystkim obywateli państwa należących do etnicznej, religijnej i/lub językowej mniejszości. Wyraża ten obywatelski związek mniejszości z państwem, termin ”mniejszość narodowa„ – obejmujący etniczną, religijną i/lub językową mniejszość jego obywateli wobec obywatelskiej – etnicznej, religijnej i/lub językowej większości.

P

róba zarysowania bardzo ogólnie przebiegającego i ciągle trwającego procesu kształtowania się wzorca ochrony wskazuje na jego inicjację na przełomie XVI i XVII wieku, będącą następstwem potrzeby ochrony mniejszości religijnych. Zarówno w obrębie chrześcijańskich państw, jak i otomańskiej przestrzeni pojawiły się wówczas przypadki traktatowych bilateralnych gwarancji dotyczących zarówno peregrynujących cudzoziemców, jak i poddanych wyznających inną niż większość religię. Traktaty te były w swojej skali i formule jednostkowymi przypadkami i nie stanowiły żadnego systemu ochrony mniejszości we współczesnym tego rozumieniu. Kształtowanie się społeczności państw narodowych w wieku XIX wywołało, we współczesnym już wymiarze, problem praw i ochrony mniejszości narodowych (obywateli państwa) i ich ochrony w obrębie Macierzy, nie gubiąc z pola widzenia praw cudzoziemców – mniejszości – przebywających (stale lub czasowo) w jej obrębie. Przykładem takiej regulacji prawnej jest wielostronny traktat Mocarstw europejskich i Turcji przyjęty w Berlinie w 1878 roku normujący polityczną strukturę na Bałkanach. Świadczy on o tym, że przyjmowane w środowisku narodowych suwerenów klauzule traktatowe dotyczące mniejszości stają się bardziej szczegółowe i zróżnicowane. Następuje zatem przesunięcie akcentów z ochrony mniejszości religijnych na ochronę, w pierwszym planie, mniejszości narodowych. Wyrazem tego są stypulacje stwierdzające, że obywatele tych państw niezależnie od różnicy wierzeń korzystać będą na zasadzie równości z pełni „praw cywilnych i politycznych”. Z drugiej zaś, traktat nie gubi „przeszłych” wątków ochrony, przejawem czego są klauzule stanowiące, iż wolność i zewnętrzne wykonywanie wszystkich religii zostają zapewnione zarówno wszystkim obywatelom, jak i cudzoziemcom. Traktat berliński i inne podobne wielostronne „„mniejszościo-

56

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

lub wierzenia”, a także, gwarantując równość praw cywilnych i politycznych obywatelom (większości i mniejszości), wzorzec ochrony mniejszości utrwalały. Ustanawiając zaś i zapewniając prawa obywatelskiej mniejszości jako grupy, wzorzec ten rozwijały. Przykładem prawa mniejszości/grupy, obok innych, było „prawo do zakładania, prowadzenia i kontrolowania własnym kosztem instytucji dobroczynnych, religijnych lub społecznych, szkół i innych zakładów wychowawczych, oraz prawo do swobodnego używania w nich własnego języka i wykonywania w nich praktyk swojej religii”. Prawa grupy akcentują uznanie prawa mniejszości – jako grupy – do zachowania swej tożsamości, akcentują konieczność pozytywnej reakcji władzy państwowej w tej mierze, antycypują zatem akt współdziałania

Prawa

mniejszości narodowych we” traktaty XIX-wiecznej doby – niezależnie od szczegółowych regulacji – dawały wyraz temu, że problem ochrony mniejszości przestawał być przedmiotem bezpośrednio zainteresowanych stron, a stawał się przedmiotem wielostronnego zainteresowania. Mniejszość narodowa staje się z tej przyczyny i z tą chwilą naturalnym uczestnikiem międzynarodowego obrotu w skali powszechnej. Ten wymiar uczestnictwa mniejszości w obrocie akcentuje i rozbudowuje ukształtowany pod auspicjami Ligi Narodów, z udziałem 32 jej członków w 1919 roku, system ochrony mniejszości narodowych. Jakkolwiek próba ustanowienia powszechnego systemu ochrony mniejszości przez LN nie powiodła się, niemniej przyjęte regulacje (13 tzw. traktatów mniejszościowych) utrwalały i rozwijały XIX-wieczny wzorzec ochrony mniejszości. Akcentując bowiem zarówno obowiązek zapewnienia wszystkim mieszkańcom „zupełnej i całkowitej ochrony życia i wolności”, jak i „prawo swobodnego wykonywania praktyk, publicznie i prywatnie, każdej wiary, religii

– dialogu – władzy państwowej z wyłonioną w wiarygodny sposób, rzeczywistą reprezentacją mniejszości. Przyjęcie Karty Narodów Zjednoczonych i debata nad jej przyjęciem nie pozwala wnioskować, aby „prawa mniejszości” były istotne dla większości uczestników konferencji w San Francisco. Podkreślenie w Karcie roli „praw człowieka”, a następnie przyjęcie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948) sprawia, że strony z jednej strony skupiają swoją uwagę na człowieku, jednostce, jej indywidualnej społecznej roli, z drugiej zaś – z różnych przyczyn – na utrwalaniu dogmatu homogeniczności społeczności państwowej, co prowadzi do tego, iż bez trudu ignorują potrzebę zajmowania się problemami mniejszości w ogóle, a problemami mniejszości narodowych w szczególności. Treść inicjowanych w Komisji Praw Człowieka ONZ debat po 1946 roku daje temu wyraz. W konsekwencji utrwala się przekonanie, że ochrona mniejszości będzie spełniona poprzez gwarantowanie praw indywidualnych w całym ich bogactwie w połączeniu z zasadą


PRAWO MIĘDZYNARODOWE

nie dyskryminacyjnego traktowania. Prawa mniejszości sprowadzone zostają zatem do prawa osoby – obywatela państwa – dysponującego równymi w relacji wobec pozostałych osób – pozostałych obywateli – prawami. Próba całkowitego wyrugowania problemu praw mniejszości z debaty i prawa okazała się jednak niemożliwa. Świadectwem tego jest wprowadzenie do Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych z 1966 roku art. 27, który stanowi że „W Państwach, w których istnieją mniejszości etniczne, religijne lub językowe, osoby należące do tych mniejszości nie mogą być pozbawione prawa do własnego życia kulturalnego, wyznawania i praktykowania własnej religii oraz posługiwania się własnym językiem wraz z innymi członkami danej grupy”. Art. 27 Paktu, niezależnie od „determinacji” Paktu w indywidualizacji praw mniejszości, nie może zaprzeczyć faktom. Problem ochrony praw mniejszości jako grupy istnieje w jego tle. Każdy dyskurs o mniejszościach, o ich ochronie i prawach splata znane z okresu międzywojnia dwa równoległe wątki, a art. 27 paradoksalnie to potwierdza. Pierwszy jest pochodną prawa do nie dyskryminacyjnego traktowania (członków mniejszości w obrębie większości). Drugi zaś, zabezpieczania tożsamości jednostek, poprzez zabezpieczenie praw indywidualnych członków mniejszości, co artykuł sygnalizuje wprost, lecz także, co sygnalizuje pośrednio, zabezpieczenia tożsamości mniejszości jako grupy, a więc praw grupy. Eksplozja konfliktów etnicznych po 1989 roku, co praktyka bałkańska ze szczególną siłą potwierdza, grozi terytorialnej integralności państw. Ich niekontrolowany bieg zagraża zatem wiarygodności reguł normujących międzynarodowo-prawny porządek, godzi bowiem w przykazanie międzynarodowego „dekalogu”, jakim jest zasada poszanowania integralności terytorialnej i politycznej państw. Staje się zatem sprawą kluczową problem łagodzenia i tonowania konfliktów. Powraca z całą siłą problem gwarantowania praw mniejszości w ramach istniejących porządków państwowych w intencji uniknięcia zmiany terytorialnego status quo i dezawuowania podstawowych reguł istniejącego porządku. Wyrazem próby uczynienia tego jest przyjęcie (w drodze konsensusu) 10 grudnia 1992 roku przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Deklaracji Praw Osób Należących do Narodowych lub Etnicznych, Religijnych i Językowych Mniejszości (rezolucja 47/135). Deklaracja określa podstawowe standardy praw mniejszości i jest pierwszym dokumentem o powszechnym zasięgu poświęconym mniejszościom.. Dokonując rekonstrukcji katalogu praw w Deklaracji zawartych zauważymy, że są one splotem uprawnień znanych, odzwierciedlających co do zasady ukształtowany w przeszłości (stabilizowany traktatami mniejszościowymi) wzorzec. A więc wzorzec

łączący gwarancje równego, nie dyskryminacyjnego traktowania członków mniejszości (cudzoziemców i własnych obywateli), dzielone z członkami (obywatelskiej) większości, z indywidualnymi prawami członka mniejszości i prawami mniejszości jako grupy (mniejszości narodowej). Deklaracja bowiem, i to stanowi przełom w traktowaniu problemu praw mniejszości po 1945 roku, wskazuje na istnienie tych ostatnich. Należy do nich: „Prawo do skutecznego uczestnictwa – na szczeblu państwowym i, gdzie to jest właściwe, na szczeblu regionalnym – w decyzjach dotyczących mniejszości, do których one należą lub regionów, w których one zamieszkują, w sposób dający się pogodzić z ustawodawstwem państwowym”. Deklaracja nie określa formuł „skutecznego uczestnictwa”. Otwiera

nia znajomości historii, tradycji, języka kultury mniejszości (…)”. To prawo należy widzieć szerzej w kontekście przekazu stanowiącego, że „osoby należące do mniejszości mają prawo do efektywnego uczestniczenia w życiu kulturalnym, religijnym, społecznym, ekonomicznym i publicznym”. Efektywne uczestnictwo implikuje ustanawiania stowarzyszeń nie tylko o kulturalnym profilu. Prawo do „adekwatnych udogodnień służących nauce ich macierzystego języka lub pobierania nauki w ich języku macierzystym”. Sygnalizowane prawa i sama Deklaracja nie ustanawiają jednego wzorca praw mniejszości. Określają one jednak jasne i wyraziste przedmiotowo płaszczyzny koniecznej debaty oraz obowiązek jej podejmowania przez większość i uczestnictwa w niej przedstawicieli

„Prawo do skutecznego uczestnictwa – na szczeblu państwowym i, gdzie to jest właściwe, na szczeblu regionalnym – w decyzjach dotyczących mniejszości, do których one należą lub regionów, w których one zamieszkują, w sposób dający się pogodzić z ustawodawstwem państwowym”.

jednak pole debaty nad nimi. Ich spektrum daje się, w odwołaniu do praktycznych rozwiązań, które mają miejsce, dość wyraźnie zarysować. Przejawem „skutecznego uczestnictwa” w procesach dotyczących mniejszości mogą być formuły jej autonomii (funkcjonalnej lub terytorialnej), reprezentacji mniejszości w strukturach władzy wykonawczej i prawodawczej, sankcjonowania wyboru jej reprezentacji w procesach wyborczych na wskazanym szczeblu, uczestnictwa w organach konsultatywnych; uczestnictwa i obecności w mediach itp. W każdym jednak przypadku realizacji tego prawa, koniecznym jest akt działania grupy – praktyka podjęcia działań w jej imieniu wymaga wygenerowania reprezentacji mniejszości, która w jej imieniu właśnie prowadzić będzie „dialog” z większością „na szczeblu państwowym i regionalnym”. „Prawo do zakładania i utrzymywania swych własnych stowarzyszeń”; w najprostszym wymiarze chodzi o ustanawianie własnych, autonomicznych instytucji kulturalnych, w tym „w dziedzinie edukacji, celem wspiera-

obywatelskiej mniejszości z uszanowaniem, we wszelkich wymiarach, integralności państwa, w którym jest prowadzona. Pytanie o skalę problemu praw mniejszości na przełomie wieków, to pytanie zarówno o skłonność i gotowość prowadzenia takiej właśnie debaty przez potencjalne jego strony, jak i dotyczące formuł wspierania tego dialogu przez społeczność międzynarodową. Prof. dr hab. Piotr Daranowski Kierownik Katedry Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. W kadencji 1996-1999, prodziekan wydziału Prawa i Administracji UŁ; w kadencji 1999-2002 i 20022005 prorektor ds. współpracy z zagranicą UŁ. Aktywności poza UŁ – pracownik Komitetu Integracji Europejskiej (w strukturze Urzędu Rady Ministrów – dyrektor zespołu prawnego (1991-1992); uczestnik negocjacji nad Układem Europejskim (1991); członek delegacji RP w Komisji Praw Człowieka ONZ (1993) i pracach Światowej Konferencji Praw Człowieka (Wiedeń) – (1993).

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

57


HISTORIA

Z

akończenie kampanii na wschodzie miało umożliwić niemieckim siłom zbrojnym skoncentrowanie się na walce przeciwko Wielkiej Brytanii. Wyeliminowanie tego przeciwnika oznaczałoby zakończenie wojny i podyktowanie przez Niemców warunków pokojowych, co równałoby się stworzeniu nowego porządku europejskiego, w którym niezaprzeczalnym hegemonem zostałaby III Rzesza. Strategia mająca doprowadzić do zwycięstwa nad Wielką Brytanią została wyłożona w dyrektywie nr 32. W pierwszej kolejności zdecydowano się zintensyfikować wojnę podwodną oraz nasilić bombardowania miast brytyjskich. Z tego względu potrzeby Kriegsamarine oraz Luftwaffe miały otrzymać bezwzględny priorytet w niemieckim programie zbrojeniowym. Równocześnie miały zostać wznowione przygotowania do inwazji na Wyspy Brytyjskie. Były to jednak działania pozorowane, których celem było uniemożliwienie przerzutu dywizji brytyjskich do obrony terytoriów zamorskich. Na lądzie bowiem główny cios zamierzano zadać zupełnie w innym miejscu – na Bliskim Wchodzie.

Od Gibraltaru do Zatoki Perskiej Pierwszym celem niemieckiej ofensywy na obszarze bliskowschodnim miał być Kanał Sueski. Ze względu na fakt, że liczono się ze wzmocnieniem brytyjskiej obrony w Egipcie, zadanie to miało zostać zrealizowane nie tylko poprzez ofensywę ze wschodu, czyli z terenów włoskiej Libii, ale również dzięki natarciu z północy. To drugie ramię miały tworzyć wojska, które uderzyłyby z terenów Bułgarii przez Turcję na terytorium Syrii, Libanu, a następnie Palestyny. Ewentualnie cała operacja miała zostać wsparta przez wojska niemieckie nacierające z Kaukazu, które po opanowaniu północnej części Iraku i Iranu, w zależności od sytuacji kontynuowałyby

11 czerwca 1941 r., czyli w niepełne dwa tygodnie przed rozpoczęciem operacji „Barbarossa”, Adolf Hitler zaakceptował projekt dyrektywy nr 32. Dotyczyła ona przygotowań do dalszych działań wojennych, które miały zostać podjęte po pokonaniu Związku Sowieckiego.

Śmiały plan Hitlera

58

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

marsz przez Syrię do Palestyny lub ruszyłyby w kierunku irackiego portu w Al-Basrze. Pomimo, iż dyrektywa nr 32 nie precyzowała kolejnych celów niemieckiej ofensywy na Bliskim Wschodzie, to z jej treści można domniemywać, że dalsze działania skoncentrowane byłyby na opanowaniu terytoriów leżących nad Zatoką Perską. Świadczy o tym chociażby zamiar zdobycia jedynego portu irackiego oraz zapis o wywarciu presji na Iranie w celu przystąpienia tego państwa do wojny przeciwko Wielkiej Brytanii. Równocześnie z ofensywą na Bliskim Wschodzie zamierzano opanować brytyjską bazę morską w Gibraltarze. Tym samym odkurzono plany operacji „Felix”, która początkowo miała zostać przeprowadzona w styczniu 1941 r. Wówczas jednak w wyniku niechęci generała Francisco Franco do zaangażowania się Hiszpanii w wojnie po stronie państw Osi została ona zarzucona. W ocenie Berlina postawa caudillo miała ulec zmianie wraz z klęską Związku Sowieckiego. Gdyby jednak Madryt nadal mnożył przeszkody, Hitler był gotowy przeprowadzić zamach stanu i postawić na czele rządu hiszpańskiego zaufanego i lojalnego wobec niego przywódcę. Za takiego, chociaż nie do końca słusznie, uważał gen. Augustína Muñoza Grandesa, dowódcę walczącej na froncie wschodnim Błękitnej Dywizji. Opanowanie Cieśniny Gibraltarskiej, Kanału Sueskiego, arabskich terenów Bliskiego Wschodu oraz zwasalizowanie za pomocą środków dyplomatycznych, a w ostateczności wojskowych Hiszpanii, Iranu oraz Turcji przyniosłoby szereg korzyści dla III Rzeszy. Zamknięcie od wschodu i zachodu dostępu do Morza Śródziemnego dla Royal Navy oznaczałoby kres obecności brytyjskiej na tym akwenie. Bazy brytyjskie na Malcie oraz na Cyprze zostałyby zmuszone do kapitulacji. Tym samym zniknęłoby zagrożenie ataku w „miękkie podbrzusze Europy”. Zajęcie roponośnych pól Iraku, Iranu oraz Kuwejtu wyeliminowałoby ostatecznie problem dostaw paliw płynnych dla gospodarki i sił zbrojnych III Rzeszy, a równocześnie pozbawiłoby Brytyjczyków najważniejszego źródła tych surowców. Wreszcie opanowanie rejonu Zatoki Perskiej oraz okupacja Iranu umożliwiłaby kontynuowanie ofensywy niemieckiej w kierunku „perły w koronie brytyjskiej” – Indii.

Przez Afganistan do Indii Niemieckie czołgi nad Indusem i w Bombaju – brzmi to jak fragment żywcem wyjęty z powieści fantastycznej. Nie ulega jednak wątpliwości, że Hitler myślał o inwazji na Indie. 17 lutego 1941 r. – według dziennika wojennego naczelnego dowództwa Wehrmachtu – przywódca III Rzeszy nakazał opracowanie studium dotyczącego uderzenia przez terytorium Afganistanu na subkontynent indyjski. Tydzień później kwestia ta była dyskutowana podczas porannej narady u naczelnego dowódcy sił lądowych gen. Walthera von Brauchitscha, o czym wspomina w swoim dzienniku gen Franz von Halder. O tym, że pomysł ten nie został odłożony ad acta informują zapiski z tego samego źródła z 7 kwietnia 1941 r., dotyczące planowanego rozmieszczenia wojsk lądowych po zakończeniu operacji Barbarossa. Zgodnie z nimi do ofensywy przez terytorium


HISTORIA

Afganistanu przewidywano stworzenie grupy wojsk liczącej łącznie 17 dywizji, w tym 3 pancerne. Co prawda w dyrektywie nr 32 nie pojawiła się już żadna wzmianka o ataku na Indie, ale niczego to jeszcze nie przesądzało. W przypadku działań lądowych powyższa dyrektywa dotyczyła jedynie zadań, które miały zostać osiągnięte w pierwszej kolejności. Spodziewano się bowiem, że opanowanie całego basenu Morza Śródziemnego oraz Bliskiego Wschodu wystarczy, aby zmusić Brytyjczyków do podpisania pokoju. Gdyby jednak Wielka Brytania nie ugięła się, wówczas prawdopodobnie Hitler zdecydowałby się kontynuować ofensywę w kierunku południowo-wschodnim. O tym, że taki scenariusz był prawdopodobny, pośrednio świadczy fakt, iż w japońsko-niemiecko-włoskiej umowie wojskowej z 18 stycznia 1942 r. za linię rozgraniczenia wpływów III Rzeszy i Japonii uznano 70 południk długości geograficznej wschodniej (po stronie niemieckiej znalazła się zachodnia i środkowa część dzisiejszego Pakistanu oraz zachodnie terytorium prowincji Gujarat).

Przewidywane siły i termin ofensywy Po zakończeniu operacji „Barbarossa” zamierzano zmniejszyć liczebność wojsk lądowych. Rozwiązane miały zostać 34 dywizje piechoty. Do zadań okupacyjnych oraz zapewnienia bezpieczeństwa na wschodzie zadecydowano pozostawić 56 dywizji liniowych różnego typu. Reszta oddziałów miała zostać skoncentrowana na obszarach okupowanej Norwegii, Francji, krajów Beneluxu, Bałkanach oraz w samej Rzeszy. Tylko około 15% sił lądowych szykowano do nowej ofensywy na Bliskim Wschodzie. W ogóle nie przewidywano wzmocnienia dodatkowymi dywizjami Deutsches Afrika Korps. Wchodzące w jego skład dwie dywizje szybkie miały natomiast zostać uzupełnione do pełnych stanów osobowych i sprzętowych, przy czym 5 Dywizję Lekką planowano przekształcić w dywizję pancerną. Z kolei grupa operacyjna „Kaukaz- Iran” liczyć miała 2 dywizje pancerne, 1 zmotoryzowaną oraz 2 górskie. Największą siłą dysponowałaby armia, która wyprowadziłaby uderzenie z rejonu bałkańskiego przez Turcję w kierunku Syrii i Libanu. Składać się miała z 4 dywizji pancernych, 2 zmotoryzowanych, 5 piechoty oraz 3 górskich. Wynikało to m.in. z faktu, iż w Berlinie liczono się z oporem armii tureckiej, która mimo, że była słabo wyposażona to liczyła 34 dywizje piechoty, 3 kawalerii oraz 1 brygadę pancerną, z czego około 2/3 znajdowało się w zachodniej części Anatolii. W sumie do opanowania Bliskiego Wschodu dowództwo niemieckie zamierzało przeznaczyć 21 dywizji, z czego nieco ponad połowę stanowiłyby jednostki szybkie. W Afryce Północnej siły te zostałyby wzmocnione przez sojusznicze oddziały włoskie. Ponadto w Berlinie liczono, że ofensywa niemiecka zostanie wsparta przez działania dywersyjne oraz zbrojne wystąpienia organizowane przez ludność arabską. Świeże jeszcze było wspomnienie antybrytyjskiego powstania w Iraku z maja 1941 r. Zorganizowaniem akcji wśród Arabów zająć

się miał Sztab Specjalny F (nazwa pochodziła od nazwiska dowódcy, którym był gen Helmuth Felmy). Ponadto pod jego zwierzchnictwem znajdował się Niemiecko-Arabski Oddział Szkoleniowy, który z jednej strony miał służyć do szkolenia dywersantów, a z drugiej jako jednostka kadrowa stanowić miał zalążek przyszłej armii arabskiej walczącej po stronie III Rzeszy. Zadanie opanowania Gibraltaru w ramach operacji „Felix- Nowy” zamierzano powierzyć 1 Dywizji Górskiej, wzmocnionej dwoma batalionami saperów oraz potężnym wsparciem artyleryjskim (26 dywizjonów). Poza tymi jednostkami, na terytorium Półwyspu Iberyjskiego miało wkroczyć od 6 do 8 dywizji, w tym co najmniej 2 pancerne (plan Izabela), których celem miało być zabezpieczenie atlantyckiego wybrzeża Hiszpanii oraz ewentualne zajęcie Portugalii w przypadku desantowania w tym kraju wojsk brytyjskich. Naczelne Dowództwo Wehrmachtu zakładało, że operację na Bliskim Wschodzie będzie można rozpocząć już późną jesienią 1941 r. lub zimą z 1941 na 1942 r. Jeszcze wcześniej zamierzano przeprowadzić operację Felix-Nowy. Uważano, że będzie to możliwe jeszcze przed zakończeniem wojny ze Związkiem Sowieckim, a mianowicie w 88 dni po osiągnięciu przez Wehrmacht na froncie wschodnim linii Kijów-Smoleńsk-Opoczka. Te optymistyczne rachuby wynikały przede wszystkim z niedoceniania przez sztabowców niemieckich możliwości obronnych Związku Sowieckiego. W jednej z pierwszych wersji operacji „Barbarossy” von Brauchitsch zakładał, iż wystarczy zaledwie 80 dywizji niemieckich działających z zaskoczenia, aby pokonać Armię Czerwoną. Mimo, iż siły ostatecznie zaangażowane na Wschodzie były ponad dwukrotnie większe, to już w połowie lipca okazało się, że ze względu na problemy logistyczne oraz tężejący opór wojsk sowieckich, trzeba było zarządzić kilkutygodniową przerwę operacyjną. Co prawda, Niemcy w 1941 r. mieli odnieść jeszcze wiele spektakularnych sukcesów (m.in. pod Kijowem, czy Wiaźmą-Briańskiem) to odradzająca się niczym feniks z popiołów Armia Czerwona coraz bardziej drenowała siły niemieckie. Nie dość, że do końca 1941 r. Wehrmacht nie rzucił Związku Sowieckiego na kolana, to na dodatek w wyniku sowieckiej ofensywy zimowej poniósł pierwszą od agresji na Polskę dotkliwą klęskę. Zwycięstwo w wojnie zaczęło się wymykać Niemcom z rąk. Krzysztof Zdulski Autor jest doktorantem w Katedrze Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Interesuje się polityką zagraniczną i wojskową III Rzeszy, historią stosunków międzynarodowych na Bliskim Wschodzie w pierwszej połowie XX wieku oraz pozycją Turcji na arenie międzynarodowej od początków XIX wieku do dziś. Autor monografii „III Rzesza a świat islamu” (Ibidem 2009).

Ilustracje pochodzą z wyszukiwarki ilustracji Google, hasła: Barbarossa Hitler, operation Barbarossa

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

59


DY P LO M A C J A

Ojciec Święty

Jan Paweł II

jako dyplomata Bardzo trudno jest przedstawić działania dyplomatyczne podejmowane przez Ojca Świętego Jana Pawła II w latach Jego długiego, jakże bogatego w polityczne wydarzenia pontyfikatu. I nie chodzi tu jedynie o długi czasokres obejmujący prawie 27 lat, ale i o samą specyfikę watykańskiej służby dyplomatycznej oraz o doniosłość przełomowych wydarzeń, do jakich doszło wówczas na świecie.

N

ależy przecież pamiętać, że podczas gdy w 1978 r Jan Paweł II wstępował na tron Piotrowy, nic nie zapowiadało jeszcze zakończenia „zimnej wojny”, doktryna komunistyczna triumfowała w krajach Europy Środkowo-Wschodniej oraz w niektórych państwach na innych kontynentach, potęga ZSRR zdawała się mieć swoje apogeum (pomimo niepowodzeń w Afganistanie), trwał „wyścig zbrojeń”. Kiedy zaś Papież umierał w 2005 r., to zostawiał świat wolny od komunizmu (z wyjątkiem kilku enklaw na Kubie, w Korei Północnej, Wietnamie i w Chinach), ZSRR już nie istniał od dawna, na jego gruzach egzystowały niepodległe państwa, a znaczna część Europy została wchłonięta przez NATO i Unię Europejską. O wszystkim praktycznie zadecydowały lata 1985–1990, a w tamtych wydarzeniach miał swój bezprecedensowy udział właśnie Jan Paweł II. Oczywiście, sam Papież nie był w stanie angażować się osobiście we wszystkie misje, ale zawsze miał też wierną sobie służbę dyplomatyczną, która od stuleci nazywana była

60

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

„najcichszą dyplomacją świata”. Sprzyjał temu podwójny status Watykanu— zarówno jako siedziby głowy Kościoła katolickiego, jak i jako suwerennego państwa. Dawało to i nadal daje dość wygodną sytuację dla papieskich wysłanników, bo w krajach katolickich mogą oni występować po prostu jako reprezentanci Następcy św. Piotra, natomiast w państwach niekatolickich-jako przedstawiciele państwa watykańskiego. Tak postępowano również wtedy, gdy sam Ojciec Święty przybywał z wizytą duszpasterską do krajów, gdzie katolicy stanowili mniejszość. Tak było więc np. w Grecji, Turcji, Egipcie, Syrii, Izraelu itp., gdzie Jan Paweł II był oficjalnie goszczony jako głowa państwa. Zresztą bardzo wiele państw chętnie utrzymuje stosunki z Watykanem do dziś, bo dla krajów „Trzeciego Świata” stanowią one o prestiżu na arenie międzynarodowej i dodają im potężnego sojusznika w kontaktach z przodującymi gospodarczo i politycznie państwami; z kolei mocarstwa światowe postrzegają Watykan jako autorytet moralny i stronę zdolną do zakulisowego rozwiązywania trudnych problemów oraz do podejmowania się „cichych” mediacji. Ułatwia to zadanie także fakt, że watykańscy dyplomaci nie korzystają ze specjalnej ochrony przysługującej innym dyplomatom, a nuncjusze „cierpią wraz z mieszkańcami krajów, do których zostali delegowani”, co oznacza, iż nie są odwoływani nawet wtedy, gdy sytuacja staje się niebezpieczna. Dzięki takiemu właśnie zwyczajowi za pontyfikatu Jana Pawła II udało się wydatnie zwiększyć liczbę watykańskich placówek dyplomatycznych na świecie: z 85 w 1978 r. do 176 w 2005 r. Nawiązano też stosunki dyplomatyczne z takimi państwami,


DY P LO M A C J A

jak: ZSRR (w schyłkowym okresie istnienia tego tworu państwowego w 1990 r.) czy Izrael (w 1994 r.), a już swoistym „dziwadłem” stało się utrzymywanie przez Watykan nieoficjalnych stosunków z… Arabią Saudyjską (która-jak wiadomo-prześladuje chrześcijan na swoim terytorium) oraz z Chinami— pomimo tego, że państwo watykańskie nadal uznaje istnienie oddzielnego państwa chińskiego na Tajwanie. W przypadku samego Jana Pawła II jednym z najbardziej wartościowych „świadków” Jego działalności dyplomatycznej może być na pewno zbiór alokucji, wydany na ponad 500 stronach przez Papieską Radę „Iustitia et Pax”. Alokucje te stanowią dokumenty kierowane przez Papieża do przywódców państw, szefów rządów, ministrów spraw zagranicznych, ambasadorów i do wielu organizacji międzynarodowych. Z kart tych swoistych świadectw pontyfikatu przebija: jasne określanie dobra i zła (co w dyplomacji nie jest bynajmniej zbyt częste), prostolinijność, bezpretensjonalna otwartość na każdego człowieka, szacunek dla ludzkiej godności. Bez wątpienia w powstawaniu takich dokumentów miały też swój udział takie cechy papieskiej osobowości, jak: umiejętność szybkiego nawiązywania kontaktów czy zdolność do wnikliwego słuchania swojego rozmówcy. W każdym razie trudno byłoby wyobrazić sobie tak radykalne zmienianie oblicza świata bez posiadania wspomnianych wyżej cech. Owszem, w wielu przypadkach działania podejmowane przez Ojca Świętego przynosiły historyczne wręcz rezultaty— zwłaszcza w Polsce, podczas rozwiązywania rozmaitych problemów społeczno-politycz-

nych w Ameryce Łacińskiej albo w związku z wizytami na Kubie czy w Ziemi Świętej. Niestety, trzeba powiedzieć jednak i o porażkach poniesionych w Afryce, Chinach czy w Libanie – a szczególnie podczas wojen w Zatoce Perskiej, kiedy to partykularne interesy mocarstw wygrywały z papieskimi argumentami. Cenniejsze były tam surowce lub urażone ambicje przywódców niż zapewnienie trwałego pokoju w tych rejonach. Autor niniejszego artykułu nie pretenduje jednak bynajmniej do szczegółowego przedstawiania wszystkich akcji dyplomatycznych podejmowanych przez Jana Pawła II, a już na pewno nie w odniesieniu do Polski, bo stanowi to odrębny temat zasługujący na obszerną monografię i budzący ciągle jeszcze żywe emocje o charakterze bardziej politycznym niż religijnym. Zagadnienie to doczekało się już zresztą wielu polskich (i nie tylko polskich) opracowań i artykułów. Znacznie ciekawsze wydaje się być przedstawienie polskiemu Czytelnikowi niektórych tylko działań papieskich, ale za to uporządkowanych chronologicznie i geograficznie (tj. ze względu na poszczególne rejony świata i to te najbardziej strategiczne dla ogólnoświatowej polityki).

Papieski telefon do Buenos Aires

I tak w przypadku pierwszych lat pontyfikatu godzi się wspomnieć przede wszystkim absurdalny wręcz konflikt argentyńsko-chilijskim o trzy bezludne wysepki Lennox, Picton i Nueva leżące w kanale Beagle na samym południu obu państw. Konflikt zapoczątkował prawicowy

dyktator Argentyny gen. Jorge Rafael Videla, który w grudniu 1978 r. uznał nagle, że traktat z 1881 r. o przebiegu granicy jest źle interpretowany i postawił w stan najwyższej gotowości bojowej całą swoją armię. To samo uczyniła strona chilijska. Gen. Videla odrzucił przy tym arbitraż ONZ oraz propozycję mediacji zgłoszoną przez samego prezydenta USA Jimmy’ego Cartera. W tej sytuacji Carter postanowił zatelefonować do Jana Pawła II z prośbą o pomoc, bo wojna wisiała już w powietrzu. Papież zadziałał błyskawicznie: osobiście zadzwonił do gen. Videli i oznajmił, że w drodze do Buenos Aires jest już osobisty wysłannik papieski-włoski kardynał Antonio Samore oraz że światowe media wkrótce ogłoszą informację o początku tej misji. Było to posunięcie mistrzowskie, bo argentyński dyktator – jako zadeklarowany, gorliwy katolik – nie mógł już odmówić takiej mediacji. W rezultacie już 8 stycznia 1979 r podpisano tzw. Akt z Montevideo, w którym oba państwa zwracały się do Watykanu z prośbą o mediację i zobowiązywały się do uznania każdej decyzji Stolicy Świętej. Jeszcze tego samego dnia rozpoczęła się demobilizacja obu stojących naprzeciwko siebie armii. 2 maja 1985 r. nastąpiła zaś w Rzymie, w obecności Jana Pawła II, uroczystość podpisania przez szefów dyplomacji obu państw traktatu o pokoju i przyjaźni. Potwierdził on wprawdzie ważność postanowień traktatowych z 1881 r., w myśl których sporne wysepki miały pozostać już na zawsze po stronie chilijskiej, ale w zamian za to Argentyna uzyskała więcej wód terytorialnych w kanale Beagle. Na pamiątkę tak szczęśliwie zawartego pokoju pomiędzy zwaśnionymi państwami dwa lata później Papież udał się z pielgrzym-

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

61


DY P LO M A C J A

ką do obu tych krajów. Prawicowy dyktator Chile gen. Augusto Pinochet próbował wtedy wykorzystać tę wizytę do uwierzytelnienia swojej dyktatury i do rozprawienia się z komunistami, jednak nawet wspólne wyjście z Dostojnym Gościem na balkon Pałacu Prezydenckiego niewiele dało w sytuacji, gdy Ojciec Święty podczas pobytu w Chile nieustannie powtarzał, że „biedni nie mogą czekać”, spotykał się z nimi i podkreślał, że aż 40% mieszkańców tego kraju żyje w ubóstwie. Później te papieskie stwierdzenia wielokrotnie przypominali socjalistyczni opozycjoniści, co w konsekwencji mobilizowało całą chilijską opozycję. Często więc pielgrzymkę z 1987 r. interpretuje się jako zapoczątkowanie pokojowego procesu odchodzenia od wojskowej dyktatury w Chile.

Pielgrzymka ponad linią frontu

Niestety, aż tak dużej roli dyplomacja watykańska nie mogła już odegrać w przypadku słynnej wojny brytyjsko-argentyńskiej o wyspy Falklandy-Malwiny w 1982 r. – przede wszystkim dlatego, że z góry znany był zwycięzca tego zbrojnego konfliktu. W starciu z Brytyjczykami armia argentyńska nie miała przecież żadnych szans i to jeszcze wówczas, gdy trwały rządy „Żelaznej Damy”- Margaret Thatcher! Mimo to Jan Paweł II nie tylko nie zawahał się odbyć swojej oficjalnej, od dawna zapowiadanej pielgrzymki do Wlk. Brytanii pod koniec maja 1982 r., ale – dla przeciwwagi – udał się zaraz, po dosłownie kilku dniach, z niezaplanowaną pielgrzymką do Argentyny,

62

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

aby w ten sposób pokazać solidarność z cierpiącymi uczestnikami obu stron konfliktu. W dodatku jeszcze 22 maja 1982 r. Ojciec Święty wspólnie z biskupami brytyjskimi i argentyńskimi odprawił Mszę św. o pokój przed ołtarzem św. Piotra w bazylice watykańskiej.

Zatrzymana teologia wyzwolenia

Skoro już jesteśmy przy Ameryce Łacińskiej, to wypadałoby jeszcze koniecznie podkreślić faktyczne pokonanie jakże tam popularnej „teologii wyzwolenia” przez Jana Pawła II. Teologia ta rozprzestrzeniała się tam już od lat 60. XX w. i opowiadała się za tym, aby i sami księża angażowali się w walkę polityczną, wchodzili w skład rządów, a Ewangelię głosili wyłącznie ubogim, którzy stanowili zdecydowaną większość narodu i byli gnębieni przez garstkę uprzywilejowanej oligarchii powiązanej z prawicowymi dyktaturami wojskowymi. Tak głoszona teologia nie była wolna od silnych wpływów ideologii marksistowskiej, a zwykłych kapłanów najchętniej by tam widziano w opozycji do bogatej hierarchii kościelnej i to na wzór rzekomego „Chrystusa-rewolucjonisty”, co miałoby doprowadzić do powstania czegoś na kształt Kościoła „ludowego” podważającego często autorytet samych biskupów. Jan Paweł II wiedział o tym wszystkim bardzo dobrze i w obliczu zbliżającej się Konferencji Episkopatu Ameryki Łacińskiej w meksykańskim Puebla postanowił udać się ze swoją pierwszą pielgrzymką właśnie do Meksyku w 1979 r., aby przed tamtejszymi biskupami jasno i twardo wyłożyć stanowisko

Stolicy Piotrowej wobec „teologii wyzwolenia”. Papież nie zawahał się wówczas określić tę teologię jako wynik niewłaściwego odczytywania Ewangelii i „teoretycznych spekulacji”, które przedstawiają Chrystusa jako rewolucjonistę— angażującego się w politykę, zamieszanego w „walkę klas” i zwalczającego rzymską władzę. Tymczasem takie stanowisko nie jest zgodne z nauczaniem Kościoła, który akcentuje przede wszystkim zbawczą misję Chrystusa i Jego wolę ofiarowania się za grzechy całej ludzkości. Na koniec Ojciec Święty poprosił o utrzymanie jedności wśród wszystkich kapłanów i biskupów, a także stanowczo stwierdził, że „Kościół nie potrzebuje odwoływać się do systemów czy ideologii, żeby kochać, bronić człowieka i współdziałać dla jego wyzwolenia”. I chociaż w następnych latach trwały jeszcze spektakularne akcje ze strony „teologów wyzwolenia” (jak np. w Nikaragui, gdzie rządzili marksistowscy sandiniści z Danielem Ortegą Saavedra na czele, gdzie wielu księży zasiadało w jego rządzie i gdzie podczas Mszy papieskiej były wznoszone okrzyki o charakterze politycznym), to jednak słabły one systematycznie wraz z postępami „pierestrojki” w ZSRR. Rozumiał to doskonale Jan Paweł II, który już np. w czasie swojej pielgrzymki do Brazylii w 1991 r. stwierdził wprost, że „przewrotne rozwiązania marksistowskiego kolektywizmu” doznały spektakularnej porażki, a w ich miejsce wkracza Kościół wraz ze swoją katolicką nauką społeczną, która nie oferuje wprawdzie żadnego konkretnego modelu ustrojowego, lecz – w imię społecznej solidarności – sprzeciwia się również i tzw. „drapieżnemu kapitalizmowi”. Papież wielokrotnie nawiązywał też wówczas do swojej niedawno wydanej encykliki „Centesimus Annus” z tegoż 1991 r. Wreszcie w 1996 r., podczas lotu do Gwatemali, kategorycznie oznajmił dziennikarzom zgromadzonym na pokładzie papieskiego samolotu, że „teologia wyzwolenia” zmarła wraz ze śmiercią marksizmu”.

W karaibskim bastionie komunizmu

W tym miejscu nie można pominąć innego jeszcze, wręcz symbolicznego wydarzenia z dziejów pontyfikatu, a mianowicie wizyty papieskiej na Kubie w 1998 r. Wyspa ta od dawna uchodziła za ostatni bastion komunizmu w Ameryce Łacińskiej-przynajmniej do czasu, gdy w 1999 r. rządy w Wenezueli objął Hugo Chavez. Wspomniana zaś wizyta stała się możliwa na skutek działań ze strony watykańskiej dyplomacji, a czego rezultatem stało się m. in. przywrócenie na wyspie obchodów pierwszego dnia Świąt Bożego Narodzenia oraz zezwolenie na wizytę kardynała Rogera Etchegaraya. Wreszcie gazety na świecie zaczęły rozpisywać się o misji ówczesnego sekretarza ds. stosunków z państwami w wa-


DY P LO M A C J A

tykańskim Sekretariacie Stanu, którego zadaniem było zorganizowanie wizyty Ojca Świętego na Kubie. Pojawiły się symptomatyczne tytuły prasowe typu „Tauranem w Kubę” dla podkreślenia, że chodzi tu o osobę arcybiskupa Jeana Louisa Taurana. I rzeczywiście tak przygotowana pielgrzymka papieska stanowiła w istocie rzeczy swoisty „szturm” na komunistyczną enklawę. Nie bez znaczenia był też fakt, iż Fidel Castro uważał papieża za olbrzymi autorytet moralny, co sam wielokrotnie podkreślał. Łączyły się z tym bez wątpienia i pewne obawy, że wizyta tak Dostojnego Gościa spowoduje podobny przełom ideowy i ustrojowy, jak w Polsce czy w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, lecz z drugiej strony kubańskiemu dyktatorowi bardzo zależało wówczas na zakończeniu amerykańskiego embarga i międzynarodowej izolacji wyspy. Zresztą również i sam Ojciec Święty przybywał do Hawany z przesłaniem, aby zarówno Kuba otworzyła się na świat, jak i aby świat otworzył się na Kubę. Zadanie to udało się zrealizować w pełni: Jan Paweł II szybko nawiązał kontakt z kubańską młodzieżą i z całym narodem poprzez fakt transmitowania wszystkich uroczystości przez państwową telewizję. Przesłanie religijne i ideowe poszło do ludzi zmęczonych przedłużającą się izolacją, a już praktycznie zaraz po wyjeździe papieża rozpoczął się stopniowy proces zwalniania więźniów politycznych i przeprowadzania ostrożnych reform, który trwa do dzisiaj. USA wycofały się natomiast z embarga wobec Kuby, a społeczność międzynarodowa ponownie zaczęła dostrzegać to wyspiarskie państwo. Mówiło się, że wizyta papieska odbyta w okresie liturgicznego Adwentu zapoczątkowała równocześnie długi okres cierpliwego oczekiwania na stopniowe wyjście tego kraju z „komunistycznej niewoli”. Także i obecnie przeważa opinia, że transformacja ustrojowa dokonuje się nadal na drodze umiarkowanej ewolucji i że Pan Bóg zaoszczędza biednemu narodowi kolejnych nieszczęść i krwawych rewolucji- być może za wstawiennictwem samego Jana Pawła II.

Milenijna wizyta w Ziemi Świętej

Podobny proces powolnego dojrzewania do pozytywnych przemian obserwowaliśmy również na Bliskim Wschodzie, aczkolwiek w tym rejonie było to raczej stopniowe usuwanie przeszkód na drodze do zorganizowania upragnionej pielgrzymki papieskiej do Ziemi Świętej. Dyplomacja watykańska od wielu lat pracowała nad tym, aby do tego doniosłego wydarzenia mogło dojść w Roku Jubileuszowym 2000. Sam przecież Ojciec Święty publicznie wyraził pragnienie odbycia takiej podróży jeszcze w liście apostolskim „Tertio Millenio Adveniente” z 1994 r., kiedy już zo-

stała utworzona tzw. Autonomia Palestyńska, a tym samym nastąpiła tam względna tymczasowa stabilizacja. Watykan wykorzystał wtedy tę sprzyjającą sytuację do podpisania w dniu 30 grudnia 1993 r. w Jerozolimie porozumienia o nawiązaniu oficjalnych stosunków dyplomatycznych pomiędzy Stolicą Apostolską a Izraelem. Analogiczne porozumienie podpisano też w dniu 25 października 1994 r. pomiędzy Stolicą Apostolską a Organizacją Wyzwolenia Palestyny (OWP). Wszystkie te działania były zgodne ze stanowiskiem samego Jana Pawła II, który wielokrotnie podkreślał konieczność prowadzenia pokojowego dialogu pomiędzy wszystkimi stronami bliskowschodniego konfliktu. Potępiał więc zarówno arabski terroryzm, jak również i izraelskie akcje odwetowe czy interwencje zbrojne organizowane przez zachodnie mocarstwa w rejonie Zatoki Perskiej. W ślad za Pawłem VI opowiadał się za nadaniem Jerozolimie i Miejscom Świętym statusu uniwersalnego i międzynarodowego, a co miałoby w sposób pokojowy połączyć wyznawców chrześcijaństwa, judaizmu i islamu oraz przyczynić się do pogodzenia zwaśnionych narodów obecnie zamieszkujących ziemską ojczyznę Chrystusa.

Sprawiedliwa wojna Pełną kwintesencję poglądów Jana Pawła II na temat wojny zawierają szczególnie dwa papieskie wystąpienia publiczne. Pierwszym z nich jest noworoczne przemówienie z 1993 r. do korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej, gdzie czytamy takie oto słowa: „Społeczność międzynarodowa powinna bardziej zdecydowanie okazywać polityczną wolę potępienia agresji i zbrojnych podbojów terytorialnych, a także szaleńczego absurdu «czystek etnicznych». Dlatego uważam, że zgodnie ze swoją misją mam obowiązek zwrócić się do wszystkich rządzących państwami, które reprezentujecie, a także do tych, którzy w Europie i gdzie indziej atakują zbrojnie swych braci, i z całą powagą i zdecydowaniem przypomnieć im, że:  wojna zaczepna jest niegodna człowieka;  zniszczenie moralne lub fizyczne przeciwnika bądź cudzoziemca jest zbrodnią;  praktyczna obojętność wobec takich praktyk jest świadomym zaniedbaniem;  ten, kto dopuszcza się tych aktów przemocy, kto je toleruje lub usprawiedliwia, odpowie za to nie tylko przed społecznością międzynarodową, ale przede wszystkim przed Bogiem.”

bliźnich, przez ideologie władzy albo totalitarne utopie, przez chorobliwe nacjonalizmy lub zastarzałe nienawiści plemienne. Tej brutalnej i systematycznej przemocy, zmierzającej wręcz do totalnej zagłady lub zniewolenia całych narodów i regionów, trzeba było czasem stawić opór zbrojny.”[…] „Rzecz jasna, kiedy powstaje niebezpieczeństwo, że ludność cywilna padnie ofiarą niesprawiedliwego napastnika, oraz kiedy spełzną na niczym próby działania politycznego i obrony bez użycia przemocy, uprawnione jest – a nawet konieczne – podjęcie konkretnych kroków w celu rozbrojenia agresora. Tego typu działania winny jednak być ograniczone w czasie i mieć ściśle określone cele, należy je prowadzić z pełnym poszanowaniem prawa międzynarodowego i pod nadzorem uznanego organu władzy o charakterze ponadnarodowym, w żadnym zaś wypadku nie kierować się wyłącznie logiką militarną.” Tym zasadom w stosunkach międzynarodowych Ojciec Święty pozostał wierny w odniesieniu do wszelkich konfliktów na świecie- niezależnie od tego, czy chodziło o walki na Bliskim Wschodzie, czy o tragiczne zmagania się narodów bałkańskich, czy o konflikty plemienne w Czarnej Afryce. Nie wszędzie jego słowa o konieczności zawarcia sprawiedliwego pokoju docierały do serc walczących, nie wszędzie znajdowały zrozumienie ze strony przywódców, ale niewątpliwie zawsze wynikały z głębokiej troski o człowieka i o jego życie, a co Jan Paweł II nosił w swoim sercu. dr Mariusz Affek

W orędziu na Światowy Dzień Pokoju 1 stycznia 2000 r. czytamy natomiast o przyczynach biedy i cierpień narodów: „Źródłem tak wielkiego cierpienia jest logika przemocy, podsycana przez żądzę panowania i wyzysku

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

63


DY P LO M A C J A

21 lat niepodległości

Chorwacji

– fotorelacja z uroczystości

2

J.E ambasador Chorwacji w Polsce Ivan del Vechio, attaché obrony Chorwacji w Polsce oraz Komendant Akademii Obrony Narodowej gen. dyw. R. Ratajczak. podczas uroczystości z okazji Święta Narodowego Chorwacji.

J.E ambasador Niemiec w Polsce Rudiger Freiherr von Fritsch składa gratulacje ambasadorowi Chorwacji z okazji Święta Narodowego

64

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Premier Leszek Miller z małżonka oraz J .E. ambasador Chorwacji w Polsce Ivan Del Vechio

Foto: Andrzej Lek

lipca 2012 roku w Warszawie uroczyście obchodzono 21 Dzień Państwowości Republiki Chorwacji. W tym roku uroczystość odbyła się w Centrum Promocji Kultury w Dzielnicy Praga Południe, a zebrało się na niej około 300 zaproszonych gości. Gościem honorowym wydarzenia był Jorn Pederson, dyrektor Podravki do spraw rynków zagranicznych. W czasie uroczystości goście mogli obejrzeć wystąpienie chorwackiego Zespołu Pieśni i Tańca „LADO”. Ostatni raz zespół występował w Warszawie przed 56 laty. Na uroczystość przybyli zaproszeni przez J.E. ambasadora Chorwacji w Polsce Ivana del Vechio oraz attaché obrony Chorwacji w Polsce znamienici goście m.in.: Nuncjusz Apostolski w Polsce Abp. Celestino Migliore, minister w kancelarii Prezydenta RP Olgierd Dziekoński, ambasadorowie i attache obrony akredytowani w Polsce m.in.: Włoch, Austrii, Łotwy, Austrii, oraz osoby z kręgów kultury, sztuki oraz mediów. W uroczystych obchodach uczestniczył również wysłannik Redakcji Stosunków Międzynarodowych Andrzej Lek.


DY P LO M A C J A

Attaché Obrony Chorwacji z małżonką oraz attache obrony Japonii w Polsce płk. T. Mori z małżonką

Foto: Andrzej Lek

Minister Olgierd Dziekoński, J.E ambasador Austrii w Polsce dr. Herbert Krauss oraz J.E. ambasador Łotwy w Polsce Einars Semanis.

J.E ambasador Państwa Izrael w Polsce Zvi Rav-Ner składa gratulacje ambasadorowi Chorwacji w Polsce z okazji Święta Narodowego Chorwacji

Attache obrony Chorwacji w Polsce z małżonką, Elżbieta Kubuj, Ambasador Chorwacji w Polsce Ivan Del Vechio oraz Prezes SK Jan Bajno.

Generałowie – przedstawiciele Wojska Polskiego oraz minister Olgierd Dziekoński na uroczystości z okazji 21 Dnia Państwowości Republiki Chorwacji.

Nuncjusz Apostolski w Polsce Abp. Celetino Migliore oraz przedstawiciel Wojska Polskiego

W R Z E S I E Ń – PA Ź D Z I E R N I K 2 0 1 2

65


DY P LO M A C J A

J.E ambasador Belgii w Polsce składa gratulacje attaché obrony Chorwacji w Polsce z okazji Święta Narodowego Chorwacji.

66

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Konsulowie chorwaccy akredytowani w Polsce z Leszkiem Millerem.

Foto: Andrzej Lek

Występy chorwackiego Zespołu Pieśni i Tańca „LADO”, podczas uroczystości z okazji Święta Narodowego Chorwacji.


Pokazujemy prawdziwe oblicze wojska i przemysłu, kulisy służby, nowoczesne technologie, życie w jednostkach w każdą sobotę godz. 8.00 TVP 1 www.facebook.com/NaszaArmiapl



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.