Stosunki Międzynarodowe nr 67-68/2010

Page 1

#ENA ZÂ? W TYM 6!4

-IESIÇCZNIK POyWIÇCONY POLITYCE ZAGRANICZNEJ I SYTUACJI MIÇDZYNARODOWEJ

WWW STOSUNKI PL

.R LIPIEC SIERPIEĂŽ

Polska z tarczÄ… czy na tarczy?!

Militaryzacja pokoju Czy Chiny zostaną potęgą Polska dyplomacja wojskowa Rumunia nowy gracz na kontynencie

Globalne

zbrojenia



OD REDAKCJI

p. o. Redaktora Naczelnego: Tomasz Badowski t.badowski@stosunki.pl Redaktor Prowadzący/Sekretarz Redakcji: Konrad Rajca k.rajca@stosunki.pl

Szefowie działów: Europa: Adam Matusik, a.matusik@stosunki.pl Ameryka Północna: Filip Frąckowiak, f.frackowiak@stosunki.pl Azja: Sergiusz Prokurat, s.prokurat@stosunki.pl Bliski Wschód: Amal El-Maaytah, a.amal@stosunki.pl Ameryka Łacińska: Przemysław Henzel, p.henzel@stosunki.pl Australia&Oceania: Dorota Rajca, d.rajca@stosunki.pl Polska Polityka Zagraniczna: Paweł Jakubowski, p.jakubowski@stosunki.pl Bezpieczeństwo Międzynarodowe: Robert Czulda, r.czulda@stosunki.pl Gospodarka Międzynarodowa: Grzegorz Kaliszuk, g.kaliszuk@stosunki.pl Prawo Międzynarodowe: Dariusz Lasocki, d.lasocki@stosunki.pl Kultura: Patrycja Kuciapska, p.kuciapska@stosunki.pl

Stali współpracownicy: Gniewomir Kuciapski (Warszawa), Mariusz Kawnik (Łódź), Łukasz Dziekoński (Bruksela), dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj), Ryszard Zalski (Tajpej), Igor Joukovskii (Kaliningrad), Leszek Szymowski (Warszawa),

Drodzy Czytelnicy,

Anna Bulanda (Lublin), dr Krzysztof Tokarz (Wrocław), dr Mariusz Affek (Warszawa), Jan Wójcik (Londyn),

Temat przewodni niniejszego numeru, czyli przemysł obronny na świecie, na pierwszy rzut oka wydaje się mieć niewiele wspólnego z tematyką stosunków międzynarodowych. Jednakże wbrew pozorom, światowy rynek uzbrojenia jest, obok rynku surowców naturalnych, tą gałęzią przemysłu narodowego, która wywiera bardzo duży wpływ na pozycję państwa na arenie międzynarodowej, i wiele rządów świadomie wspiera ten sektor swoich gospodarek narodowych. W numerze, który trzymacie w rękach, możecie przeczytać o szczegółach największego projektu, przed którym stoi obecnie polski rząd, a mianowicie – stworzenia nowoczesnego narodowego systemu obrony przeciwlotniczej, nazwanego „Tarczą Polski”. W obliczu całkowitej degradacji dotychczasowego systemu opartego w znacznej mierze na starym sprzęcie poradzieckim, a także pojawieniu się nowego rodzaju zagrożeń z powietrza, powstanie nowoczesnego i efektywnego systemu zdolnego ochronić polskie niebo przed zróżnicowanym rodzajem zagrożeń, staje się koniecznością. Powstaje tylko pytanie, czy system ten, na uruchomienie którego zostaną wydane pieniądze polskiego podatnika, zostanie stworzony przy znacznym udziale krajowego przemysłu, czy też zostanie zakupiony za granicą, nie koniecznie dostosowany do lokalnych warunków, a miliardy złotych zamiast zasilić krajową gospodarkę trafią do pracowników zagranicznych przedsiębiorstw. O kondycji oraz roli, jaką odgrywa polski przemysł obronny na światowym rynku uzbrojenia opowiada w rozmowie z Redakcją SM Wiceprezes narodowego koncernu zbrojeniowego Bumar Sp. z o.o. Pan Dariusz Dębowczyk. Na temat niuansów amerykańskiego projektu Tarczy Antyrakietowej pisze w swoim artykule „Polska z tarczą czy na tarczy” Dariusz Krajewski. Dyplomacja w głównej mierze kojarzy się z eleganckimi Panami w smokingach. W artykule Pawła Fleischera pt. „Polska dyplomacja wojskowa” przeczytacie o dyplomatach w mundurach wojskowych i o roli, jaką odgrywają Polacy na forum NATO. Tradycyjnie nie zapominamy również o dalszych regionach. O polityce bezpieczeństwa Kataru pisze David B. Roberts w artykule „Bezpieczeństwo wielowymiarowe”, zaś „Militaryzacja pokoju” Michała Jarockiego przybliża nam tajniki tajwańskich zakupów uzbrojenia. W tym numerze znajdziecie również artykuły nie związane z problematyką obronności. O stosunkach ukraińsko – białoruskich pisze Rafał Czachor, a próby podsumowania hiszpańskiej prezydencji podjęła się Anna Dulska. Życzę miłej lektury, Tomasz Badowski

Michał Dzienio (Londyn), Leszek Żebrowski (Warszawa) Kmdr. rez. Krzysztof Kubiak (Gdynia), Piotr Kuspyś (Kraków), Krystyna Sprońska (Waszyngton)

Redaktor Techniczny:

Grzegorz Krzyżewski, g.krzyzewski@stosunki.pl

Marketing & Reklama:

Kierownik działu: Agnieszka Góra a.gora@stosunki.pl, marketing@stosunki.pl

Promocja & Patronaty:

Kierownik działu: Marlena Gabryszewska m.gabryszewska@stosunki.pl, marketing@stosunki.pl

Korekta:

Krystyna Stpicka

Adres korespondencyjny: Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe” ul. Księcia Janusza 23/74, 01-452 Warszawa Telefon: (22) 498 15 37, e-mail: redakcja@stosunki.pl Strona internetowa: www.stosunki.pl

Wydawca:

Fundacja „Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi” ul. Ordynacka 11/5, 00-364 Warszawa

Konto bankowe:

BPH-PBK SA 75 1060 0076 0000 3200 0086 4692

Prenumerata:

www.stosunki.pl/prenumerata Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i redagowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów nie zamówionych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Opinie prezentowane w artykułach są prywatnymi opiniami autorów.

Studio graficzne:

Zuzanna Lumanisha, 0 665 642 272 www.lumanisha.net, zuzanna@lumanisha.net Nakład: 6000 egz.

Druk:

ArtDruk ul. Napoleona 4, 05-230 Kobyłka www.artdruk.com

Zdjęcie na okładce:

System przeciwlotniczy KOBRA / CNPEP RADWAR SA

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

3


SPIS TREŚCI

Międzynarodowy rynek uzbrojenia, za sprawą głośnego filmu z Nicolasem Cage pt. „Pan i władca” oraz głośną sprawą międzynarodowego handlarza bronią Wiktora Buta, w powszechnej świadomości nie kojarzy się najlepiej. W rzeczywistości transakcje handlowe z branży zbrojeniowej stanowią w znacznym stopniu przedłużenie działań dyplomatycznych największych państw świata i często paradoksalnie przyczyniają się do zwiększenie bezpieczeństwa na świecie. Dlatego też, w tym numerze przybliżamy tematykę międzynarodowego rynku uzbrojenia oraz największego polskiego projektu obronnego o nazwie „Tarcza Polski”. TEMAT NUMERU Globalne zbrojenia Michał Jarocki....................................................6 Prymat polityki nad handlem Tomasz Badowski..........................8 Co z tą tarczą Tomasz Badowski.......................................................10 Kompleksowa ochrona Tomasz Badowski....................................12 Polska z tarczą czy na tarczy Dariusz Krajewski.........................14 Tarcza nie do obrony Bartosz Szyja................................................18 POLSKA BEZPIECZEŃSTWO Odwrót z Afganistanu Łukasz Smalec........................................... 20 ROZMOWY SM BEZPIECZEŃSTWO Odpowiedzialność i prewencja Paweł Luty............................... 22 BEZPIECZEŃSTWO DYPLOMACJA Dyplomacja w mundurach Paweł Fleischer.................................24 POLSKA OBRONNOŚĆ Polska armia 3D Jacek Jędrysiak....................................................... 28 Nowy polski czołg Jacek Jędrysiak.................................................. 30 BEZPIECZEŃSTWO NATO Godzenie interesów Robert Czulda................................................32 BLISKI WSCHÓD SIŁY ZBROJNE Zwyciężą tylko odważni Paweł Luty..............................................33 BLISKI WSCHÓD BEZPIECZEŃSTWO Bezpieczeństwo wielowymiarowe David B.Roberts............... 34 AZJA OBRONNOŚĆ Militaryzacja pokoju Michał Jarocki.............................................. 36 AMERYKA PŁN. OBRONNOŚĆ Nowoczesny transport Michał Jarocki......................................... 38 BEZPIECZEŃSTWO BIZNES Pracownicy czy przestępcy Bogusław Olszewski....................... 40 UNIA EUROPEJSKA OBRONNOŚĆ Europejska Agencja Obrony Marcin Wieczorek..........................42

EUROPA RUMUNIA Rumunia – nowy gracz na kontynencie Martyna Kośka........ 44 EUROPA HISZPANIA Innowacje dla Europy Anna Dulska.............................................. 46 AZJA CHINY Czy Chiny zostaną potęgą Sebastian Aulich............................... 48 PRAWO UKRAINA Mniejszość polska na Ukrainie Tatiana Dowganiuk................. 50 ROSJA & WNP PAŃSTWA Stosunki Ukraińsko-Białoruskie Rafał Czachor...........................52 GOSPODARKA SUROWCE Kto do kogo ma interes Grzegorz Kaliszuk..................................53 AUSTRALIA I OCEANIA POLITYKA Gdzie umieścić Uchodźców Bartłomiej Rękawek...................... 54 PODRÓŻE AFGANISTAN Kraina Hindukuszu Maria Amiri.....................................................55 HISTORIA Wielki eksperyment Robert Czulda............................................... 56 FOTOREPORTAŻ Zaprzysiężenie Prezydenta Grzegorz Krzyżewski..................... 58 KULTURA KSIĄŻKI Książki polecane Piotr Rotter........................................................... 60 KULTURA KUCHNIE ŚWIATA Polsko niepolska kuchnia Patrycja Kuciapska............................. 62 WIADOMOŚCI ŚWIAT Przegląd Afgański Katarzyna Javaherii......................................... 63 Wiadomości z końca świata Przemek Przybylski....................... 64

W poprzednim numerze kwiecień – czerwiec 2010, z powodu tzw. kaczki dziennikarskiej błędnie podaliśmy autora relacji z Akademickiego Forum Bezpieczeństwa, które odbyło się w Toruniu w dniach 27-28 maja 2010. Autorem relacji jest Maja Rogalska a nie jak zostało podpisane Maja Porowska. Autorkę relacji serdecznie przepraszamy.

4

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


SONDA

Jaką rolę powinien odgrywać

polski przemysł obronny w świecie? Nasz przemysł obronny musi mieć na tyle duży potencjał, żeby konkurować na rynkach zagranicznych. Jest to konieczne, ponieważ nie jest w stanie się utrzymać jedynie na zamówieniach krajowych. To jest zjawisko typowe i dotyczy wszystkich krajów świata (oprócz państw Trzeciego Świata, które to rynki są łatwiejsze). Powinniśmy walczyć także o rynki zachodnie i tam eksportować. W związku z tym musi być świadomość, że ze względu na skalę potrzeb i wymagań, trzeba się do tego przygotować pod względem jakości, a to wymaga pracy. Nie powinno funkcjonować przekonanie, które panuje obecnie -choć już coraz bardziej zanika - że polska armia ma obowiązek zakupu polskiego sprzętu bez względu na jego jakość i cenę. Polski przemysł obronny może się specjalizować w świecie w zaopatrzeniu technicznym takim jak broń strzelecka dla krajów, które nie szukają ogromnej jakości. Innymi kluczowymi polskimi towarami eksportowymi mogą być radary, czołgi i transportery opancerzone, wyposażenie żołnierzy, czy sprzęt kwatermistrzowski. W ich promocję musi się jednak zaangażować polska dyplomacja, w szczególności MSZ i MON. Janusz Onyszkiewicz (B. Szef MON, Przewodniczący Rady Stowarzyszenia Euro - Atlantyckiego) Przemysł obronny nie jest bytem samoistnym. Bardzo rzadko kraj eksportuje sprzęt obronny bez wsparcia politycznego. Jeżeli polski przemysł obronny ma zdobyć zagranicę to nie dokona tego bez wsparcia politycznego, bez niego wszystkie mrzonki na ten temat można włożyć między bajki. Brak wsparcia politycznego doprowadził do sytuacji, że kontrakty wojskowe np. w Malezji nie doczekały się kontynuacji. Jeżeli myślimy poważnie o promowaniu polskiej zbrojeniówki w świecie musi to być realizowane jako program polityki rządu, przy współpracy MSZ, MON i resortów gospodarczych. Należy stawiać na produkty, które są wytwarzane już obecnie np. sprzęt radiolokacyjny, optoelektronikę wojskową, usługi modernizacyjne, systemy przeciwlotnicze bliskiego zasięgu, a oprócz tego czołgi i bojowe wozy wsparcia. Sprzęt podstawowy, produkowany wielkoseryjnie powinien być polonizowany, tak jak stało się to z Rosomakiem. Złudzeniem jest, że polski przemysł obronny może egzystować, jedynie opierając się na zamówieniach polskich przy 100 tys. armii i 10 tys. rezerwach. Każdy przypadek zakupu sprzętu dla polskiej armii z zagranicy należy rozważać jednostkowo. Żaden kraj na świecie nie jest obecnie samowystarczalny w produkcji wojskowej. Autarkia już nie występuje, nawet Rosjanie negocjują z Francuzami zakup okrętu desantowego. Prof. dr hab. kom Krzysztof Kubiak (Ekspert ds. wojskowości, Dolnośląska Szkoła Wyższa) Musimy starać się, aby polski przemysł obronny odgrywał jak największą i adekwatną dla Polski rolę w świecie. Niestety bez przesady mogę powiedzieć, że przemysł obronny małych Czech jest znacznie bardziej znany w świecie niż przemysł Polski. Aby to zmienić musimy zwiększać eksport. Powinniśmy iść za tym co dyktuje rynek i dążyć do zmiany pozycji naszego kraju z producenta prostej broni strzeleckiej w kierunku producenta elektroniki, urządzeń obrony przeciwlotniczej (średniej półki), efektorów, wyrzutni rakiet , czy systemów artyleryjskich. Ważny jest też rynek specjalistycznych pojazdów wojskowych oraz modernizacji sprzętu o wyspecjalizowanej fakturze wojskowej i elektro-optycznego. Dobrą niszą jest tez sprzęt inżynieryjno-

saperski. Kluczem jest jednak współpraca międzynarodowa. Nasz przemysł nie ma większej szansy na przeżycie wyłącznie z zamówień MON. Musimy dążyć do tego, aby nasz przemysł obronny znalazł się w międzynarodowym systemie kooperacji. Nie produkcja na własne, krajowe potrzeby, ale międzynarodowa kooperacja gwarantuje zyski i możliwości eksportu na rynki trzecie. Polski przemysł obronny jest dobrze rozwinięty i tam , gdzie produkowany jest dobry sprzęt trzeba z niego korzystać z korzyścią dla naszej armii. Niektórych produktów, jak śmigłowce czy łodzie podwodne, u nas się jednak nie produkuje, więc trzeba je sprowadzać. Błędem jest inwestowanie w pewne obszary przemysłu od zera, gdy Zachód oferuje już gotowy np. transporter opancerzony. W Polsce dokonano polonizacji tych wyrobów. Nie powinniśmy kupować dla polskiej armii sprzętu tylko dlatego, że jest produkcji polskiej, ale interes polskich firm powinien być uwzględniany. Powinniśmy ubiegać się o rolę ko-partnera w produkcji sprzętu, czy o produkcję na podstawie współpracy licencyjnej. W przypadku np. zakupu samolotu F-16 nie do końca zadbano o tę rolę dla polskich zakładów. Obecnie mamy do czynienia z procesem restrukturyzacji i konsolidacji firm sektora obronnego, co doprowadziło do połączenia wielu przedsiębiorstw. Należy jednak w niektórych wypadkach poczekać z konsolidacją, bo nie zawsze jest ona korzystna i nie ułatwia wejścia na rynki trzecie. Przyszłość polskiego przemysłu obronnego jest w kooperacji z partnerami z NATO i UE. Trzeba prywatyzować ten sektor, przy zachowaniu produkcji i wchodzić w związki kapitałowe z zagranicznymi producentami. Przynosi to pozytywne rezultaty. Współpraca i kapitał są szansą na rozwój technologiczny. Andrzej Kiński (Redaktor Naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”) Przemysł obronny powinien być traktowany jak ważny obszar polskiej gospodarki, ponieważ jest to intratny interes, a od czasów poprzedniego systemu jesteśmy wyspecjalizowani w pewnych jego obszarach. Są jednak czasami pewne dylematy moralne. Polska np. eksportuje miny przeciwpiechotne i nie podpisała Konwencji Ottawskiej, która tego zakazuje. Moim zdaniem powinna to zrobić. Polska armia nie powinna kupować wyłącznie polskiego sprzętu, bo nawet Chinom czy Rosji to nie wychodzi. Są potrzebne zamówienie w przemyśle narodowym, ale jest wyposażenie, które musimy kupować zagranicą. Polski przemysł obronny jest w stanie zaspokoić zapotrzebowania polskiej armii może w 2/3. W niektórych dziedzinach mamy dobre tradycje. Eksportujemy czołgi, silniki do czołgów do Azji Południowo-Wschodniej, choć te transakcje nie zostały do końca sfinalizowane. Powinniśmy kontynuować tę tradycję relacji z krajami rozwijającymi się. Ciekawym polskim produktem są noktowizory. Trzeba śledzić rynek i technologię. Niezbędne jest przeznaczanie przez państwo więcej środków na badania i technologie. Wiele technologii wojskowych przechodzi potem do innych obszarów gospodarki, ja np. laser. Przy wydatkach rzędu 1,95 proc. PKB na obronności i 0,38 proc. na badania i rozwój nie jesteśmy w stanie stawić czoła wyzwaniom technologicznym. Trzeba rozwijać specjalizacje i wchodzić w nisze. Tadeusz Iwiński (Poseł SLD) Spisał Konrad Rajca

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

5


T E M AT N U M E R U

Globalne

Wzrost wydatków zbrojeniowych w skali globalnej może, ale nie musi doprowadzić do ryzyka wybuchu konfliktu zbrojnego.

ZBROJENIA

Nawet w czasach pokoju utrzymywanie odpowiednio licznej i dobrze uzbrojonej armii stanowi jeden z priorytetów niemalże każdego państwa na świecie. Oczywiście są kraje, które albo poprzez swoje położenie geograficzne, jak na przykład Islandia, albo poprzez historycznie neutralną politykę międzynarodową, jak Szwajcaria, nie muszą inwestować ogromnych sum pieniędzy na ciągłe udoskonalanie potęgi militarnej narodowych sił zbrojnych. Większość uczestników międzynarodowych stosunków politycznych jest jednak zmuszona do stałego utrzymywania odpowiednio wysokiego poziomu zdolności obronnych, a w przypadku niektórych krajów, również i interwencyjnych. Dla jednych państw takie działania podyktowane są względami obronnymi. Odpowiednio duża siła bojowa narodowych komponentów zbrojnych pozwala zmniejszyć zagrożenie napaści dokonanej przez państwa sąsiadujące. Bardzo często jest to również element budowy prestiżu na arenie międzynarodowej, gwarantującego zwiększone wpływy polityczne, a co za tym idzie, również i ekonomiczne. Inne państwa z kolei wykorzystują własne siły zbrojne jako środek realizacji podstawowych interesów narodowych wszędzie tam, gdzie tradycyjne metody tzw. soft power wydają się niewystarczające.

Światowa czołówka Krajem będącym najlepszym przykładem wykorzystywania sił zbrojnych poza własnymi granicami w celu realizacji interesów globalnych są Stany Zjednoczone. Od dziesięcioleci amerykański przemysł zbrojeniowy jest światowym liderem produkcji uzbrojenia, nie tylko na potrzeby rynku krajowego, ale również graniczna eksport. Już od wielu lat wielkość funduszy przeznaczanych przez Biały Dom na utrzymywanie oraz rozwój armii oscylują wokół połowy wydatków zbrojeniowych wszystkich państw świata. Szacuje się, że w tym roku USA przeznaczą środki stanowiące aż 54% 6

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

globalnych wydatków na ten cel, czyli ok. 700 miliardów dolarów. Osiągnięcie a następnie utrzymanie pozycji supermocarstwa wymaga ogromnych nakładów finansowych. Bez dwóch zdań. Potrzeba rozwoju nowoczesnych środków walki, a także stałej modernizacji wszystkich rodzajów sił zbrojnych, począwszy od wyszkolenia żołnierzy, na ich wyposażeniu kończąc, jest podstawą utrzymywania światowej supremacji militarnej. W przypadku Stanów Zjednoczonych w ogromne inwestycje wojskowe wliczone są także wszelkie koszty prowadzenia działań zbrojnych w innych regionach świata oraz wydatki związane z utrzymywaniem największej na świecie liczby zagranicznych baz wojskowych, rozsianych po całym świecie. Zwiększająca się z roku na rok intensyfikacja działań wojennych w Afganistanie, a także towarzysząca jej stała obecność sporego kontyngentu wojskowego w Iraku kosztują amerykańskiego podatnika ponad 100 miliardów dolarów rocznie. Są to koszty mniej lub bardziej udanych decyzji politycznych podjętych w Białym Domu w pierwszym dziesięcioleciu naszego stulecia. Drugim krajem wydającym na zbrojenia najwięcej w skali światowej są Chiny. Szacuje się, że w zeszłym roku Pekin wydał na ten cel blisko 100 miliardów dolarów, co, przy rokrocznie zwiększającym się budżecie zbrojeniowym Państwa Środka, pozwala sądzić, że chińskie wydatki zbrojeniowe w tym roku będą jeszcze większe. W przypadku tego kraju trudno jest o rzetelną ocenę rzeczywistej wielkości środków finansowych przeznaczanych na rozwój komponentów wojskowych. Amerykańskie agencje wywiadowcze, od lat zbierające dane na temat inwestycji zbrojeniowych poszczególnych państw, wskazują na tendencje do ukrywania części kwot, jakie Pekin przeznacza na rozwój narodowych sił zbrojnych. Rosnąca od prawie dwóch dekach pozycja międzynarodowa Chińskiej Republiki Ludowej dyktowana jest nieustającym wzrostem gospodarczym, a także ogromnymi inwestycjami finansowymi i infrastrukturalnymi tego państwa. Temu zjawisku towarzyszy również chęć szybkiej rozbudowy własnych zdolności wojskowych. Potężne państwa, jakim są Chiny, nie dyspo-


T E M AT N U M E R U

nując odpowiednio silną armią nie będą w stanie skutecznie oraz w pełni realizować wszystkich swoich celów. Wzrost globalnego znaczenia ChRL implikuje rozszerzenie się skali interesów daleko poza granice terytorialne państwa chińskiego. Nie bez znaczenia jest również chęć zdystansowania militarnego pozostałych graczy politycznych w obrębie już nie tylko Azji Południowo- Wschodniej, lecz także całego kontynentu. Niespodziewanie trzecim najbardziej zbrojącym się na krajem na świecie w ostatnich latach jest Francja. Wydając w zeszłym roku blisko 64 miliardy dolarów na unowocześnienie uzbrojenia narodowych komponentów wojskowych, Paryż stał się europejskim liderem pod względem zwiększania możliwości bojowych własnej armii. W przypadku tego kraju należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że w ramach walki z negatywnymi skutkami niedawnego kryzysu gospodarczego, władze podjęły decyzję o wyasygnowaniu dodatkowych środków wpompowanych w przemysł zbrojeniowy właśnie w postaci zamówień na nowoczesne uzbrojenie oraz modernizację dotychczasowo wykorzystywanej broni. Blado na tle Francji wypadają pozostałe dwa europejskie mocarstwa wojskowe, czyli Wielka Brytania i Niemcy. Obydwa kraje przyjęły odmienne niż Francuzi metody stymulacji krajowych gospodarek, których jednym z istotnych elementów było i jest cięcie wydatków zbrojeniowych. Dobrym tego przykładem są wypowiedzi przedstawicieli niedawno wybranych brytyjskich konserwatystów, którzy zapowiadają ograniczenie wydatków zbrojeniowych o 10 – 15%. Również niemiecki rząd planuje dokonanie cięć w budżecie wojskowym Bundeswehry na poziomie 9,3 miliardów euro. Polegać miałyby one na rezygnacji z części planowanych do kupienia zestawów bojowych w postaci helikopterów, samolotów lub fregat, czy też zmniejszeniu ich zakontraktowanej liczby. Analizując wydatki zbrojeniowe poszczególnych państw nie można nie wspomnieć o Rosji. Pomimo kryzysu ekonomicznego, który dotknął rosyjską gospodarkę z podwojoną siłą, zarówno ograniczając aktywność ekonomiczną przedsiębiorców, ale także zmniejszając ilości eksportowanych zagranicę surowców energetycznych, inwestycje w rozwój sił zbrojnych były kontynuowane. W 2009 roku Federacja Rosyjska przeznaczyła prawie 50 miliardów dolarów na rozwój i konserwację własnego sprzętu militarnego. Szacuje się, że w roku obecnym wydatki te wzrosną o kolejne 8%, co pokazuje, że pomimo trudności finansowych Rosja jest zdeterminowana do utrzymywania swojego potencjału bojowego przynajmniej na tym samym poziomie.

Świat zbrojny Pomimo światowego kryzysu ekonomicznego, globalny rozmiar inwestycji zbrojeniowych wzrósł w zeszłym roku o 5,9% do poziomu półtora biliona dolarów. Wielu ekspertów ocenia, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest tzw. efekt domina. Gdy najsilniejsze państwo na świecie stale zwiększa swój potencjał bojowy, bez względu na rzeczywisty cel takiego działania, podmioty toczące z nim rywalizację o globalne wpływy polityczne i ekonomiczne idą w jego ślady. W ten sposób wzrost wydatków zbrojeniowych Stanów Zjednoczonych pociąga za sobą zwiększenie sum przeznaczanych na zbrojenia przez państwa takie jak Federacja Rosyjska czy ChRL. Jest to typowy przykład samonapędzającego się wyścigu zbrojeń, który nie ma żadnej realnej podstawy, ale doprowadzić może do nieprzewidzianych konsekwencji. Dobrym przykładem jest tutaj Ameryka Łacińska. Od kilku już lat odnotowuje się na tym kontynencie rokroczny wzrost wydatków zbrojeniowych wszystkich niemalże podmiotów państwowych. Trzy najważniejsze, czyli Brazylia, Wenezuela i Chile, z roku na rok przeznaczają na ten cel coraz większe ilości pieniędzy. Każde z nich motywowane jest innymi celami. Jedne dąży do udoskonalenia

własnych sił zbrojnych w odpowiedzi na rosnące znaczenie polityczne i ekonomiczne w regionie. Inne z kolei widzi w tym element obrony ustroju przed wpływami państw demokratycznych, trzecie natomiast wykorzystuje wzrost gospodarczy do lepszego zabezpieczenia swoich długich granic przed sąsiadami. Bez względu na obiektywną ocenę motywacji każdego z trzech wymienionych podmiotów, ich działania zmuszają pozostałe państwa w regionie do przeznaczenia większej części narodowych budżetów na cele wojskowe. W tym przypadku jest to jednak próba zachowania pewnej proporcji siły bojowej w stosunku do liderów regionu, tak aby nieunikniona dysproporcja w potencjale militarnym pomiędzy największymi państwami, a ich sąsiadami nie doprowadziła do ryzyka wybuchu konfliktu zbrojnego. Taka tendencja w mniejszym lub większym stopniu widoczna jest na każdym kontynencie. Odnotowywany od wielu lat bezustanny wzrost globalnych wydatków zbrojeniowych powinien zwracać na siebie uwagę specjalistów w dziedzinie stosunków międzynarodowych, analityków oraz światowych przywódców. Szacuje się, że tylko w przeciągu dekady wzrost inwestycji na cele wojskowe na świecie wyniósł 50%. Kraje takie jak Czad (663%), Azerbejdżan (471%), czy Kazachstan (360%) należą co prawda do skrajnych wyjątków, niemniej jednak wzrost rzędu nawet kilku tylko procent może mieć nieprzewidywalne konsekwencje dla bezpieczeństwa międzynarodowego. Szacuje się, że obecny trend nie ulegnie zmianie i wydatki zbrojeniowe poszczególnych państw będą nadal rosły. Jednak wbrew opinii części społeczności międzynarodowej, wieszczącej nieunikniony konflikt zbrojnych, który z początkowego stadium regionalnego może przeistoczyć się w rywalizację światową, taki scenariusz wcale nie jest konieczny. Zwiększenie potencjałów bojowych większości państw świata może być bowiem jedynie próbą utrzymania odpowiedniej proporcji siły pomiędzy podmiotami toczącymi ze sobą rywalizacje w innym niż militarny wymiarze i wcale nie musi doprowadzić do rozpoczęcia konfliktu zbrojnego. Michał Jarocki

W 2009 roku globalne wydatki na zbrojenia wzrosły o 5,9 procent do poziomu półtora biliona dolarów. Odpowiada to średnio 2,7 procent PKB (224 dolary na osobę).

Pierwsza dziesiątka (SIPRI 2009r.): USA

663 mld $

ChRL

98 mld $

Wielka Brytania

69 mld $

Francja

67 mld $

Federacja Rosyjska

61 mld $

Niemcy

48 mld $

Japonia

46 mld $

Arabia Saudyjska

39 mld $

Włochy

37 mld $

Indie

36 mld $

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

7


T E M AT N U M E R U

Międzynarodowy rynek uzbrojenia, jak mało który, charakteryzuje się dużymi wpływami politycznymi. O specyfice tego rynku, a także o tym dlaczego polski czołg przegrał z chińskim oraz o przyszłości polskiego przemysłu obronnego na arenie międzynarodowej i jego „hitach eksportowych” w rozmowie z Redakcją SM, opowiada Wiceprezes polskiego koncernu zbrojeniowego Grupy Bumar Pan Dariusz Dębowczyk.

Prymat polityki nad handlem

Rozmowa z Wiceprezesem firmy Bumar Sp. z o.o. Panem Dariuszem Dębowczykiem Panie Prezesie, w jaki sposób scharakteryzowałby Pan obecnie międzynarodowy rynek uzbrojenia? Trudno jest wskazać jednoznacznie

czym cechuje się ten rynek, gdyż tematyka ta jest niezwykle skomplikowana. Handel uzbrojeniem na rynkach światowych, z samej swojej definicji, obciążony jest licznymi uwarunkowaniami politycznymi. Prymat wiedzie polityka a nie czysty handel. Zresztą dobrze to widać, gdy zwrócimy uwagę na to, kto jest największym graczem na rynku światowym – to przecież Stany Zjednoczone, Federacja Rosyjska, Francja, Wielka Brytania. W tej branży można zaobserwować wielkie wsparcie polityczne dla eksportu uzbrojenia, ponieważ jest to również sposób na określenie strefy wpływów danego kraju. Politycy oferują oprócz wsparcia politycznego, również wsparcie militarne, w tym dostawy uzbrojenia. Bumar jest obecny na tych rynkach, oczywiście przy wsparciu naszego rządu, ale szukamy również rynków neutralnych, czyli takich, które będą możliwe do zagospodarowania przez nas - właśnie przez ten przymiot neutralności, braku interesu strategicznego Polski w rejonie, w którym oferujemy uzbrojenie. Takimi regionami są przede wszystkim Azja PołudniowoWschodnia, subkontynent Indii. Obecnie działamy też intensywnie na terenie Ameryki Południowej i staramy się wejść na rynki afrykańskie. To są główne kierunki naszej ekspansji eksportowej. Co to są rynki neutralne? W jakim kontekście można je określić jako neutralne? Przede wszystkim w kontekście polskiej polityki zagranicz-

nej. Bumar utrzymuje przyjazne stosunki, ale nie prowadzi aktywnej działalności w stosunku do krajów sąsiadujących z Polską. Neutralnym kierunkiem eksportowym jest dla nas Azja Południowo-Wschodnia, Malezja, Indonezja czy Ameryka Południowa. Gdybyśmy wyobrazili sobie eksport uzbrojenia na Ukrainę, do Gruzji czy do Białorusi - bo w rzeczywistości jest to niemożliwe - czy generalnie do krajów kaukaskich, to w tych miejscach Polacy są zaangażowani politycznie. Co więcej są to regiony zapalne i tutaj zupełnie inaczej odbywa się sprzedaż broni. Bumar stara się unikać rynków upolitycznionych, wrażliwych. Działamy tam, gdzie jesteśmy dobrze postrzegani ze względu na odległość, naszą politykę zagraniczną - przyjazną wobec danego regionu, natomiast nie posiadamy tam globalnych interesów, które warunkowałyby koncesje na dostawy naszego sprzętu. Na rynkach, na których działa Bumar, obecni są także inni gracze – min.: Rosja i Francja. W jaki sposób wypadamy na ich tle? Jakie są szanse polskiego sprzętu w rywalizacji o rynki zbytu z tak dużymi graczami? Konkurencja na rynku zbrojeniowym jest niezwy-

kle duża. Te państwa korzystają z silnego wsparcia politycznego - szczególnie jest to widoczne na przykładzie eksportu Rosjan, gdzie polityka prowadzona jest właśnie w oparciu o dostawy sprzętu wojskowego. Przykładem może być 8

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

tez Wenezuela – gdzie przyjaźń polityczna związana jest z dumpingowymi cenami i dostawą technologii. Natomiast my proponujemy różne niekonwencjonalne metody współpracy – nie tylko dostawę gotowego sprzętu, ale oferujemy także przeniesienie technologii i naszego know how do produkcji na miejscu i w ten sposób pozyskujemy lokalnych partnerów. Bumar i polski rząd nie stawiają przy eksporcie uzbrojenia żadnych warunków politycznych, nie oczekujemy koncesji na poszukiwanie minerałów, czy wymiernych korzyści politycznych, nie liczymy na umocnienie się w danym regionie. Stosujemy zatem metody czysto komercyjne i przede wszystkim oferujemy długoletnią współpracę z partnerami lokalnymi. Chcemy, żeby oferowany przez nas produkt był nie tylko produktem polskim, ale też powodował generowanie miejsc pracy i korzystny transfer technologii przez co dany kraj tylko zyskuje – bo może wejść na wyższy szczebel rozwoju. Powiedział Pan, że Bumar wchodząc na nowy rynek nie stawia żądań politycznych. W jaki sposób w takim razie określiłby Pan miejsce Bumaru na tle firm zachodnich, rosyjskich, ale również i chińskich, za którymi idą konkretne decyzje polityczne?

Statystycznie Bumar postrzegany jest jako 18. koncern zbrojeniowy na świecie. Oferujemy produkty najnowocześniejsze z możliwych do zaproponowania. Standard naszych produktów w niektórych asortymentach jest rzeczywiście na najwyższym, światowym poziomie i jest to dostrzegane. Ale pamiętajmy, że dysponujemy również produktami o średnim standardzie światowym, który odpowiada naszym partnerom ze względu na cenę i możliwości implementacji tego wyrobu do lokalnej armii. W ten sposób jesteśmy postrzegani przez armie jako partner, który może dostarczyć uzbrojenie na pożądanym poziomie. Ważnym elementem jest lokalna konkurencja z tych krajów, gdzie chcemy prowadzić handel, ponieważ ona utrudnia nam działanie na tych rynkach. Sposobem wyjścia z tego impasu jest nasze głębokie zaangażowanie w transfer technologii i uruchamianie produkcji na miejscu. Budujemy zatem kompleksową ofertę dla naszego partnera: począwszy od zaproszenia do wspólnego zaprojektowania wyrobów pod konkretne potrzeby (koronnym przykładem jest Malezja, gdzie czołg został skonstruowany konkretnie pod potrzeby armii malezyjskiej), następnie proponujemy transfer technologii i wspólną produkcję, pracę nad modernizacją wyrobu, zaopatrzenie w części zamienne dla podtrzymania eksploatacji, aż do zakończenia cyklu życia danego produktu. Obserwując działanie konkurencji – koncerny z innych krajów nie stosują takich rozwiązań, a raczej próbują uzależnić od siebie partnera i jeżeli on staje się niepoprawny politycznie to np. blokują dostawę części zamiennych i wtedy jest on w sytuacji bez wyjścia. My tego unikamy, staramy się lokować nasze wyroby na rynkach, które nie są konfliktogenne, na których my nie mamy istotnych politycznych interesów, bo wówczas współpraca w dziedzinie zbrojeniowej układa się zupełnie inaczej. Wspomniał Pan o czołgu malezyjskim, jako modelowym przykładzie kompleksowej oferty. Faktycznie, był on szeroko opisywa-


T E M AT N U M E R U

procedurach przetargowych. Kolejnym eksportowanym systemem, którym możemy się pochwalić, jest system obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu Kobra, który konfigurowany jest pod potrzeby klienta. Może występować w wersji artyleryjsko-rakietowej, bądź samej rakietowej z modułem POPRAD. Jest to wyrób sprzedawany i dostarczany przez nas do Indonezji (teraz trwają próby odbiorcze drugiej dostawy) i oczekujemy, że po zakończeniu tych prób, podpisany zostanie kontrakt na trzecią dostawę. Niewątpliwie hitem eksportowym mogą być także wyroby optoelektroniczne, które są na najwyższym światowym poziomie, dorównują bowiem wyrobom amerykańskim. W tym roku zaprezentowaliśmy na targach Eurosatory nowy system o nazwie Fusion, który łączy elementy noktowizji z elementami termowizyjnymi. Póki co, są to prototypy, lecz jestem przekonany, że po wdrożeniu do produkcji, również te systemy będą cieszyły się dużym zainteresowaniem. A przyszłość? Czy pracujemy nad nowymi wyrobami, które mogłyby stać się następcami obecnych rozwiązań? W chwili obecnej ny w mediach, jako wielki polski sukces ostatnich lat. Pojawiały się później w prasie i telewizji informacje o możliwości powtórzenia tego sukcesu w Peru. Co się stało, że nie udało się zrealizować tego pomysłu? Dziękuję za to pytanie. Odpowiedź na nie pozwoli

pokazać, w jaki sposób polityka wpływa na dostawy sprzętu. Nasz czołg uznany został przez komisję techniczną armii peruwiańskiej za najlepszy produkt, natomiast poinformowano nas, że Komisja dokonuje jedynie rekomendacji, a ostateczna decyzja należy do polityków. I w tym przypadku wygrała właśnie polityka. Oto Chińczycy zaproponowali Peruwiańczykom 4mld dolarów kredytu pomocowego - na bardzo dobrych warunkach – z tym, że jednym z warunków był zakup ich czołgu. Rozpętała się tam duża burza medialna, bo ujawniono wyjątki z protokołów tejże komisji technicznej, w których informowano, że czołg chiński nie spełniał wymogów stawianych przez armię peruwiańską. Czołgi jednak przypłynęły do Peru, zostały zaprezentowane na defiladzie i wówczas poinformowano opinię publiczną, że dokonano wyboru czołgu chińskiego. Lecz na szczęście armia peruwiańska nie dopuściła do tego, żeby przyjąć to nowe, niesprawdzone uzbrojenie: chiński czołg poddano takim samym testom, jakie przeszedł polski sprzęt i jak się okazało czołgi chińskie zostały odesłane do Chin, a program czołgowy nie został dokończony. W tej chwili jest on zawieszony ze względu na pilne potrzeby operacyjne związane z walką z terroryzmem i z informacji, które posiadamy, zostanie on wznowiony w roku 2011. Wtedy ponownie do niego przystąpimy. My, jako jedyny kraj i jedyna firma, zdecydowaliśmy się podjąć ryzyko strzelania do naszego własnego czołgu z czołgu Leopard, na życzenie delegacji peruwiańskiej z pocisków podkalibrowych - czyli o największej przebijalności - i nasz czołg przeszedł pozytywnie to strzelanie. Czyli mamy dobry wyrób, ale nasz rząd nie może sobie pozwolić na wsparcie w wysokości 4 mld dolarów kredytu, w którym mieści się również dostawa naszych czołgów. Podobna sytuacja była również w Malezji, jeśli chodzi o transporter Rosomak. Wypadł najlepiej, jeśli chodzi o testy, ale… Faktycznie, program został

zawieszony, ale liczymy na wznowienie programu KTO (Kołowego Transportera Opancerzonego) we wrześniu tego roku. A zatem sprawa jest dalej aktualna. Próby odbyły się 2-3 lata temu, żaden pojazd, prócz naszego Rosomaka, nie przeszedł ich pozytywnie. I to jest nasz ogromny atut. W tym roku na wystawie w Malezji był on przez nas ponownie prezentowany, tak, by nasi partnerzy nie zapomnieli o nim i oczekujemy teraz ponownego zaproszenia do przetargu. Czym możemy jeszcze powalczyć na międzynarodowych rynkach oprócz czołgu i Rosomaków? Czy mamy jeszcze jakieś „eksportowe hity”? Czołg jest fenomenalny w swojej klasie, o czym przekonani

są nasi kontrahenci w Peru i Malezji. Rosomak to światowy hit, który sprawdził się w Afganistanie – ten transporter dostrzeżony został na świecie – stale napływają do nas liczne zapytania na jego temat, a obecnie bierzemy udział w kilku

nie jesteśmy w stanie przeznaczyć na badania i rozwój, takich funduszy jakimi dysponują inne koncerny światowe, które na ten cel przeznaczają powyżej 10% swojego dochodu, ale - co ważne - inwestujemy coraz więcej w tę dziedzinę. Pracujemy aktualnie nad nowym systemem uzbrojenia strzeleckiego. W ten projekt zaangażowana jest fabryka broni w Radomiu wraz z Wojskową Akademią Techniczną. Pracujemy także nad wielozadaniową platformą gąsienicową, której premiera odbędzie się na targach w Kielcach. Na tej platformie można posadowić: czołg, transporter opancerzony, bojowy wóz piechoty, wóz zabezpieczenia technicznego, niszczyciel czołgów, system przeciwlotniczy – a zatem paleta zastosowań jest ogromna. Co ważne, przy niewielkiej wadze w granicy 32-36 ton, która umożliwia transport. Rozwijamy również systemy radiolokacyjne i obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu, modernizujemy system obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu Grom do standardu Piorun, który pozwoli zwiększyć zasięg i pułap skuteczny tejże rakiety. Cały czas inwestujemy w rozwój optoelektroniki. Ponadto trwają prace nad nowymi rodzajami amunicji – szczególnie tej 30mm do Rosomaka. Prowadzone są również badania dotyczące rakiety ziemia-powietrze 70 mm. To zaledwie krótka lista badań, które są obecnie prowadzone i które są już na tyle zaawansowane, że już niedługo będziemy mogli przygotować konkretną ofertę i przedstawić ją i na międzynarodowych rynkach i dla naszego podstawowego klienta, czyli polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. O tych pracach badawczo-rozwojowych na bieżąco informujemy naszych potencjalnych kontrahentów, którzy oczekują z zainteresowaniem zakończenia pracy i obejrzenia jej efektów, by podjąć rozmowy handlowe i zacząć przeprowadzać testy. Mamy duży potencjał, perspektywy również są obiecujące. Jakie są wobec tego szanse, by Bumar znalazł się w pierwszej dziesiątce światowych koncernów zbrojeniowych? Zarząd Bumaru

oceania szanse może nie tyle jako ogromne, ale jako realnie istniejące. Upatrujemy ich w restrukturyzacji, jaką prowadzi Grupa Bumar, w unowocześnieniu naszych technologii, na które przeznaczamy coraz więcej środków. Mamy zamiar powołać w tym celu Polski Instytut Technologiczny, na bazie obecnego PITu, w którym będą się koncentrowały badania rozwojowe. A od naszych potencjalnych partnerów, którzy umożliwią nam wygenerowanie większych zamówień oczekujemy tego, że dostrzegą oni nasze wysiłki prowadzone w celu unowocześnienia sprzętu, który jesteśmy w stanie zaoferować i jego proporcjonalnej – do jakości i zaawansowania technologicznego – ceny. Myślę, że jesteśmy w stanie to osiągnąć. Naszym zamiarem jest to, by do roku 2013 50% przychodu Bumaru stanowił eksport. Jest to duże wyzwanie dla marketingu i naszych handlowców, ale oceniam je jako realne do zrealizowania. Życzę zatem wiele sukcesów i dalszego umacniania pozycji na rynkach międzynarodowych. Bardzo dziękuję w imieniu swoim

i całej naszej załogi. Rozmawiał Tomasz Badowski / Współpraca Dorota Rajca

Z uwagi na termin zamknięcia numeru, wywiad nie był autoryzowany. LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

9


T E M AT N U M E R U

Co z tą tarczą?

Polska opinia publiczna, od pewnego już czasu karmiona jest informacjami o wielkim projekcie instalacji elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w naszym kraju. Jednocześnie w pismach eksperckich oraz na zeszłorocznym Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach, pojawił się projekt o nazwie „Tarcza Polski” . Ile w końcu ma być tych tarcz, które w głównym założeniu miałyby chronić polskie niebo?

O amerykańskim projekcie rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w naszym kraju, napisano już wiele. Również na łamach naszego pisma temat tego projektu pojawiał się już kilkakrotnie. Jednakże w szumie informacyjnym, niejako w cieniu pozostał projekt, który może mieć dużo większe znaczenie dla bezpieczeństwa Polski w porównaniu z projektem amerykańskim. Mowa tutaj o projekcie kompleksowego systemu obrony polskiego nieba o nazwie „Tarcza Polski”, rozwijanym przez krajowy potencjał przemysłowy we współpracy z partnerami zagranicznymi.

Czy polskie niebo jest bezpieczne? Obecnie system obrony przeciwlotniczej (OPL), w większości opiera się na technologiach rodem z czasów Układu Warszawskiego. Dotyczy to przede wszystkim tzw. efektorów czyli środków do rażenia celu. Przez cały okres PRL polska armia, stanowiącą po Armii Czerwonej drugą siłę Układu Warszawskiego, dysponowała stosunkowo nowoczesnym sprzętem. Potencjał obrony przeciwlotniczej Ludowego Wojska Polskiego, pozwalał na zabezpieczenie zarówno zgrupowań wojsk własnych jak i znacznej liczby obiektów o znaczeniu strategicznym dla funkcjonowania państwa. Zadania te były, i obecnie również, realizowane są przede wszystkim w oparciu o sprzęt produkcji radzieckiej. Obecnie do obrony Polski służą systemy mające za zadanie likwidować zagrożenia z powietrza na różnych dystansach. I tak do obrony na dalekich dystansach od 100 do 240 km wykorzystywany jest system rakietowy S-200 WEGA, na średnich dystansach od 20 do 100 km systemy rakietowe S-125 NEWA oraz 2K11 KRUG, a na krótkich od 5 do 20 km 2K12 KUB oraz 9K33M2 OSA-AK. Do obrony na bardzo krótkich dystansach w odległości do 5 kilometrów wykorzystywane są systemy artyleryjskie typu S-60, ZU-23-2, ZSU-23-4, a także zestawy rakietowe STRZAŁA - 2 oraz system rakietowy GROM. Ten ostatni, wchodzący w skład systemu REGA jest jedynym systemem OPL będącym na wyposażeniu polskiej armii spełniającym wymagania współczesnego pola walki. 10

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Jak widać, większość z powyższych systemów swoim rodowodem sięga co najwyżej połowy lat 80. ubiegłego wieku i w związku z tym nie są w stanie skutecznie przeciwdziałać zagrożeniom jakie niesie ze sobą charakter współczesnego pola walki. Ich obecna skuteczność opiera się przede wszystkim na nowoczesnych systemach radiolokacyjnych, dowodzenia i zobrazowania pola walki opracowanych przez krajowe przedsiębiorstwa. Pierwsza wojna w zatoce na początku lat 90., oraz przede wszystkim kampania powietrzna na Bałkanach, wyraźnie pokazały jak duże znaczenie w przyszłych konfliktach zbrojnych będą odgrywały tzw. środki napadu powietrznego oraz sprawne systemy dowodzenia. Również gwałtowny rozwój technologii lotniczych od początku XXI wieku sprawia, że systemy obrony przeciwlotniczej znajdujące się obecnie na wyposażeniu polskiej armii nie koniecznie będą w stanie sprostać takiego rodzaju zagrożeniom z powietrzna jak np. rakiety manewrujące typu Cruise, taktyczne pociski balistyczne typu Iskander czy zaawansowane bezpilotowce. Nie wspominając już o „domowej roboty” rakietowych pociskach niekierowanych wykorzystywanych przez Hezbollah do rażenia celów cywilnych na terytorium Izraela. Powyższe przykłady wyraźnie pokazują, że polskie niebo jest obecnie chronione systemami z ubiegłej epoki niespełniającymi do końca wymogów współczesnego pola walki. Podobnie jak było w przypadku naszych sił powietrznych, coraz bardziej konieczna staje się kompleksowa wymiana polskiego systemu obrony przeciwlotniczej, tak jak to miało miejsce w przypadku zakupu myśliwców wielozadanianowych F-16.

Amerykanie nas obronią Podczas debaty o celowości instalacji elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej na terytorium Polski, jednym z argumentów jej zwolenników była opinia, że system ten zwiększy bezpieczeństwo Polski, gdyż niejako automatycznie będzie w stanie chronić polskie niebo przed atakiem rakietami balistycznymi.


T E M AT N U M E R U

Jest to opinia z gruntu nieprawdziwa i rozpowszechniania jedynie na użytek opinii publicznej. Dziesięć amerykańskich rakiet z bazy w Redzikowie nie byłoby w stanie skutecznie obronić polskiego nieba przed atakiem z powietrza z kilku co najmniej powodów. Po pierwsza Polska nie znajduje się i podejrzewam, że jeszcze długo się nie znajdzie na liście celów do przeprowadzenia przez tzw. „państwa zbójeckie” ataku rakietami balistycznymi. Zupełnie inną kwestią pozostaje przy tym techniczna możliwość przeprowadzenia obecnie takiego ataku przez Iran czy Koreę Północną. Dlatego też, zgodnie z intencją zbudowania amerykańskiego systemu antyrakietowego, pociski z bazy w Redzikowie miałyby służyć wyłącznie ochronie terytorium Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak pociski SM3 mające wchodzić w system obrony antyrakietowej według nowej koncepcji administracji Baracka Obamy, również nie będą w stanie zapewnić kompleksowej ochrony przed atakiem z powietrza na nasz kraj. Po drugie nie tylko międzykontynentalne rakiety balistyczne mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski. Rzekłbym nawet, że obecnie tego typu atak jest najmniej prawdopodobny. Dużo większym zagrożeniem dla Polski mógłby być atak taktycznymi pociskami balistycznymi o zasięgu do 300 km czy też zamach terrorystyczny z wykorzystaniem klasycznej awionetki lub zdalnie sterowanego bezpilotowca wyładowanego materiałem wybuchowym lub substancjami toksycznymi. A przed tego rodzaju zagrożeniami z powietrzna amerykański system już by nas nie ochronił. Skoro Polsce nie zagraża w przewidywalnej przyszłości bezpośredni atak rakietami balistycznymi z Korei Północnej czy Iranu, należy zastanowić się na jakiego typu zagrożenia z powietrza możemy być narażeni. Doświadczenia z ostatniej wojny w Gruzji, a także charakter współczesnych konfliktów zbrojnych oraz położenie geopolityczne naszego kraju wyraźnie pokazują, że głównego zagrożenia z powietrzna należy obecnie upatrywać w dużo mniej wyrafinowanych środkach napadu powietrznego, jakim są np. niekierowane pociski rakietowe często tzw. „domowej” produkcji, zdalnie sterowane bezpilotowce, taktyczne rakiety balistyczne, małe obiekty latające (np. awionetki), a także klasyczne środki napadu powietrznego jak nowoczesne myśliwce 4 i 5 generacji czy też klasyczne śmigłowce. W związku z tym, czy zamiast planować modernizację polskiego systemu OPL w oparciu o wątpliwej skuteczności amerykański system antyrakietowy polscy decydenci nie powinni się skoncentrować nad zaprojektowaniem i zbudowaniem narodowego systemu obrony przeciwlotniczej zdolnego sprostać wyzwaniom współczesnego pola walki, oraz przede wszystkim dostosowanego do polskich potrzeb?

„Tarcza Polski” Projektem który w znacznie części spełnia te wymagania jest, mało znany medialnie, projekt kompleksowego systemu obrony przed zagrożeniami z powietrza o nazwie „Tarcza Polski”. Jest to projekt polskich przedsiębiorstw rozwijany we współpracy z partnerami europejskimi i dostosowany do polskich i europejskich realiów. Za około 5 lat obecnie istniejący system obrony powietrznej naszego kraju wywodzący się - jak wspomniano powyżej - z czasów Układu Warszawskiego przestanie funkcjonować. Polskie niebo zostanie pozbawione jakiejkolwiek obrony. W dodatku już obecnie posiadana liczba zestawów rakiet przeciwlotniczych nie jest w stanie zapewnić osłony wszystkim strategicznie ważnym obiektom w kraju oraz oddziałom wojskowym. W związku z tym istnieje potrzeba głębokiej modernizacji systemu obrony powietrznej, w tym obrony przeciwlotniczej wojsk i obiektów strategicznych, w ciągu najbliższych kilku lat. Realizacja projektu „Tarcza Polski” byłaby podobnym skokiem jakościowym w naszym systemie obrony powietrznej jakim dla Sił Powietrznych był zakup myśliwców F-16.

Nowy system ochrony polskiego nieba będzie się składał z trzech „warstw”, zamiast obecnych czterech, i będzie w stanie sprostać wyzwaniom współczesnego pola walki. „Tarcza Polski” - opracowana wspólnie przez CNPEP RADWAR SA, Przemysłowy Instytut Telekomunikacji przy współpracy z europejskim konsorcjum rakietowym MBDA - ma chronić polskie niebo na trzech poziomach: 1 Warstwa MRAD ma stanowić obronę przeciwlotniczą średniego zasięgu - powyżej 50 km i pułapie powyżej 15 000 metrów. W jej skład mają wchodzić radary dalekiego zasięgu opracowane przez PIT, systemy automatyzacji dowodzenia produkcji CNPEP RADWAR oraz zestaw rakiet średniego i dalekiego zasięgu ASTER 30, z europejskiego koncernu MBDA. W zależności od rodzaju celu rakieta ASTER 30 może zwalczać cele powietrzne na odległościach do 100-120 km i wysokościach ponad 20 km. Pododdział stanowiący pierwszą warstwę systemu OPL, składać się będzie z : - Radiolokacyjnej Stacji Wykrywania i Wskazywania (RSWW) - Stanowiska dowodzenia - centrum operacji taktycznych (TOC) - oraz od 4 do 6 samobieżnych wyrzutni po 8 rakiet każda 2 Warstwa SHORAD ma zapewnić ochronę powietrzną na krótkim zasięgu od 5 do 20 km i pułapie nie przekraczającym 5 000 metrów. W jej skład mają wchodzić, podobnie jak w pierwszej warstwie, stacje radiolokacyjne i stanowiska dowodzenia polskiej produkcji oraz rakiety krótkiego zasięgu produkcji europejskiej MICA VL. W zależności od rodzaju celu rakieta MICA VL może zwalczać cele powietrzne na odległościach do 1520 km i wysokościach do 8-9 km. Na jednej mobilnej wyrzutni rakiet mogą się znajdować 4 rakiety w różnej konfiguracji. 3 Warstwa V-SHORAD System obrony przeciwlotniczej o bardzo krótkim zasięgu, do 5 km i wysokości celów do 4 000 m, stworzony ma być w oparciu o polskie technologie rozwijane od roku 1994 w ramach Strategicznego Programu Rządowego (SPR) pn. „Nowoczesne technologie dla potrzeb rozwoju systemu obrony przeciwlotniczej wojsk i obiektów”. W jego składać mają wchodzić przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe GROM, systemy artyleryjskie 23 mm, 35 mm, 57 mm oraz kompleksowe zestawy artyleryjsko-rakietowe z rakietą GROM. Przykład takiego systemu stanowi udany rakietowo-artyleryjski system przeciwlotniczy „KOBRA”, polskiej produkcji zakupiony min. przez indonezyjskie siły zbrojne.

Kto za to zapłaci? Zrealizowanie jednej z podstawowych funkcji państwa jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa swoim obywatelom, musi nieść ze sobą również pewne koszty. Pozostaje tylko kwestia jak te koszty zminimalizować i w jaki sposób, w możliwe jak największym stopniu, sprawić aby poniesione nakłady się zwróciły. Z pewnością dużo bardziej opłacalne dla polskiej gospodarki będzie złożenie zamówienia na wielomiliardowy kontakt (porównywalny z kontraktem na myśliwce F-16) w polskich przedsiębiorstwach, dzięki czemu zarobi polska firma i polski pracownik tu na miejscu, niż zamówienie gotowego systemu za granicą. Pozostaje pytanie czy modernizując nasze siły zbrojne będziemy przy tym dbać o to, by wydane na bezpieczeństwo środki wróciły do kasy państwa choćby w formie podatków czy zwiększonej konsumpcji pracowników polskich zakładów, czy też będziemy lekką ręką kupowali gotowe systemy za granicą nie zważając na stan krajowej gospodarki. Tomasz Badowski

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

11


T E M AT N U M E R U

O genezie powstania projektu „Tarcza Polski” oraz aktualnego stanu naszej obrony obrony powietrznej w rozmowie z redakcją SM opowiada Dyrektor ds. Marketingu CNPEP RADWAR SA Pan Marek Borejko.

KOMPLEKSOWA a ochron

Panie Dyrektorze, czym tak naprawdę jest Tarcza Polski i czemu ma slużyć?

MB: To inicjatywa przemysłowa polegająca na zbudowaniu nowoczesnego, kompleksowego systemu obrony przeciwlotniczej dla naszego kraju. Genezą powstania tego pomysłu jest aktualny stan systemów OPL, które stosowane są w naszym kraju, a które zakończą swój resurs, czyli czas swojego życia, już niebawem, w przedziale lat 2012 – 2018. Już dziś powinniśmy myśleć o tym, co je zastąpi, zmieniła się bowiem sytuacja polityczna naszego kraju – jesteśmy członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej – powinniśmy zatem pomyśleć o dostosowaniu standardów uzbrojenia do nowej sytuacji politycznej. Tarcza Polski wychodzi naprzeciw tym wyzwaniom, gdyż jest rozwiązaniem, które wykorzystuje w swych założeniach krajowy potencjał przemysłowy oraz krajowy dorobek w tej dziedzinie, a jest on spory, gdyż nasz przemysł radiolokacyjny i systemów dowodzenia ma już ponad 50 lat. Warto wiedzieć, że historia broni przeciwlotniczej w Polsce jest dużo dłuższa – w tym roku mija 92. rocznica funkcjonowania wojsk przeciwlotniczych. Jest to zatem spory dorobek, który daje nam między innymi asumpt do tego, by mysleć o obronie i o przyszłości swojego kraju, tak jak robili to nasi ojcowie i dziadowie.. Tym bardziej, że sytuacja jest obecnie zupełnie inna, jeśli chodzi o zagrożenia – pojawiają się nowe konflikty, a udział zagrożeń powietrznych jest w nich znaczący. Ale dlaczego ten projekt miałby być lepszy od szeroko omawianych w mediach amerykańskich rakiet Patriot, które mają być rozmieszczone na terenie naszego kraju? One przecież sprawdziły się już w trakcie konfliktów zbrojnych. Może właśnie na ich bazie powinniśmy budować system obrony powietrznej?

MB: System OPL jest sprawą złożoną. Nie można zbudować systemu w oparciu o jeden środek ogniowy – to tak, jakby chcieć budować polską motoryzację w oparciu o Wołgi czy Pabiedy, tak jak kiedyś próbowano zrobić… Parametry predysponują rakiety Patriot do określonego zakresu ich wykorzystania. System obrony przeciwlotniczej służy do bezpośredniej obrony obiektu oraz osłony wojsk, gdzie wymagany jest trochę inny sprzęt do spełnienia tych warunków bezpieczeństwa i do odpowiedniego zabezpieczenia. Należy tu wziąć pod uwagę kwestie mobilności przemieszczają12

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

cych się wojsk oraz odpowiedniego dostosowania rakiet i systemu obrony, które nadażą za poruszającymi się formacjami w momencie natychmiastowej dyslokacji – temu wszystkiemu musi sprostać odpowiednio szybki sprzęt. Owszem, rakiety Patriot mogą być jednym z elementów systemu obrony, nie stanowią jednak rozwiązania kompleksowej obrony powietrznej, polegającego na obronie przestrzeni powietrznej od najniższej warstwy, najniższego zasięgu, aż po zasięg operacyjny… A taka idea przyświeca naszemu systemowi i w związku z tym jest on właśnie rozwiązaniem kompleksowym. Czy jesteśmy w stanie opracować i zbudować taki kompleksowy system osłony przeciwlotniczej? Niszczenie z powietrza różnych celów, np. bezpilotowców czy rakiet taktycznych wymaga bardzo zaawansowanej technologii. Czy potencjał Polski jest w stanie udżwignąć taki projekt?

MB: Historia, zarówno wojska, broni, jak i radiolokacji polskiej jest dosyć długa i imponująca. Dużo rzeczy już zrobiliśmy; jeśli chodzi o obecny system obrony przeciwlotniczej, to bazuje on na polskich rozwiązaniach i osiągnięciach. Efektorami, czyli środkami wykonawczymi, są rakiety – co prawda, produkcji radzieckiej, ale wszystkie te systemy sa spięte w system narodowy, którego elementy dowodzenia i rozpoznania bazują na dokonaniach krajowych. Przez 50 lat zbudowaliśmy własny przemysł radiolokacyjny, własne systemy dowodzenia i kierowania obroną przeciwlotniczą, które wykorzystują systemy rakietowe do niszczenia celów. Pamiętajmy, że ten system to nie tylko rakiety, ale też artyleria lufowa, zestawy mobilne, przenośne, ręczne wyrzutnie rakietowe, które w polskim systemie dowodzenia mogą być dowodzone z jednego punktu, a stamtąd dane o pozycji celów oraz rozkazy i zadania przekazywane są do tychże elementów systemu drogą elektroniczną. Systemy, które oferujemy są na dobrym, europejskim, a w pewnych wybranych elementach nawet na światowym, poziomie. Moim zdaniem, nic nie stoi na przeszkodzie, by taki system budować – w oparciu o te doświadczenia. Potwierdzeniem tego niech będzie Strategiczny Program Rządowy „Nowoczesne technologie dla potrzeb rozwoju systemu obrony przeciwlotniczej wojsk i obiektów”, realizowany na przełomie XX i XXI wieku. Z efektów tego programu korzystamy do dzisiaj – na jego podstawie powstało wiele nowoczesnych rozwiązań eksportowych. Skoro


T E M AT N U M E R U

swoich krajowych kooperantów. Realizacja tak złożonego projektu w kraju sprzyja zatem ożywieniu sytuacji gospodarczej, a nie tylko poprawie obronności. Stąd też tak wielką wagę przykładamy do realizacji tej inicjatywy. Wspomniał Pan właśnie o możliwości zakupu takiego systemu za granicą. A jak to wygląda w innych krajach, które mają podobny potencjał ludnościowy jak Polska? Np. Francuzi albo Hiszpanie – jak oni podchodzą do tego zagadnienia? Wolą kupić gotowy system czy stworzyć go własnymi siłami? Jakie dominują tendencje w tym zakresie w innych krajach?

eksportujemy systemy OPL do innych krajów, to wydaje mi się, że nie możemy porzucić tych doswiadczeń dla potrzeb obronności własnego kraju! Wydaje się zatem, że mamy całą technologię, jeśli chodzi o wykrywanie i identyfikację zagrożeń, system dowodzenia i przekazywania informacji. Brakuje nam tylko rakiet, by te zagrożenia zniszczyć…

MB: Tak, brakuje rakiet - tych dalekiego i średniego zasięgu. Pamiętajmy, że w ramach wspomnianego Strategicznego Programu Rządowego, został zrealizowany program dotyczacy rakiety Grom, która obecnie jest podstawowym uzbrojeniem rakietowym bardzo krótkiego zasiegu. Brakuje nam rakiet o dalszym zasięgu, gdyż te technologie nie były nigdy w Polsce rozwijane na wiekszą, przemysłową skalę. Szukamy własnie partnera, czyli źródła właśnie tych rakiet, które mogłyby być wykorzystane w naszym systemie. W takim razie, dlaczego ten kompleksowy projekt nie jest tak publicznie znany jak choćby ten dotyczący zakupu samolotów F16? Obecnie media nie mówią o konieczności budowy nowoczesnego, polskiego systemu obrony przeciwlotniczej. Czy ma to związek tylko z zapowiadanymi oszczędnościami na bezpieczeństwo państwa?

MB: Myślę, że ta sprawa jeszcze dojrzeje. Cały czas istnieje bowiem perspektywa użytkowania dotychczas istniejących systemów jeszcze tylko przez najbliższe kilka lat (do roku 2018 – 2020). Zatem, drogą modernizacji aktualnie istniejących systemów będzie realizowane utrzymanie obrony przeciwlotniczej kraju, dlatego może ten problem nie jest jeszcze aż tak palący, ale z każdym rokiem winien budzić coraz większą troskę. Dlatego też zaproponowaliśmy naszą koncepcję przygotowania Tarczy Polski, zdajemy sobie przecież sprawę, że czas jest tutaj ważnym elementem i niczego nie da się zrobić z dnia na dzień. Nawet zakup tak zlożonego systemu, przeprowadzenie różnych procedur – jeśli zapadłaby decyzja, aby nie produkować go w kraju, tylko po prostu kupić –też trwa kilka lat. Ustalenie parametrów technicznych, negocjacje, sprawy finansowe, sprawy związane z dyslokacją… Z każdym dniem coraz głośniej będzie o tym projekcie. Wspomniał Pan Redaktor o projektach oszczędności w polskim budżecie – według mnie, plan Tarczy Polskiej doskonale się w te tendencje wpisuje. Pamiętajmy, że wszystko, co realizujemy w kraju, przynosi dochód do budżetu z tytułu podatków, które wpływają z powrotem, czyli można powiedzieć, że każda usługa, produkt krajowy wraca do budżetu – zwracają się zatem w pewnym sensie wydane pieniądze. Tak jak szacowałem – jeśli wydamy 100% na taki system za granicą – to właściwie wydamy te pieniądze bezpowrotnie. Jeżeli taką samą kwotę wydamy na system realizowany w kraju – ok. 30% pieniędzy powróci do budżetu państwa w postaci różnego rodzaju podatków, nawet w postaci podatków od płac pracowników, abstrahując od utworzenia i utrzymania kolejnych miejsc pracy, od poprawienia kondycji gospodarczej przedsiębiorstw całego sektora, który będzie te zadania realizował. Nie wspominając o ewentualnym eksporcie wyrobów opracownych przy okazji tego projektu. Bardzo rozbudowana jest w tym wypadku kooperacja sektora obronnego - wspomniany Strategiczny Program Rządowy skupiał w głównym nurcie 16 przedsiębiorstw krajowych, z których każde miało

MB: Tendencje są dosyć czytelne. Kraje, które posiadają własny przemysł, staraja się go wykorzystać maksymalnie. W Hiszpanii mają własne radary, we Francji – własne systemy. Oczywiście nie wszystkie kraje produkują swoje rakiety, bo ta technologia jest kapitałochłonna – w sensie inwestycji i rozmachu. Dla potrzeb pojedynczego państwa, które potrzebuje 300 – 500 sztuk rakiet (jak np. Polska), to właśnie jest dolna granica opłacalności uruchomienia produkcji przemysłowej. Natomiast każdy kraj stara się do takiego systemu dodać to, co może sam wyprodukować – np. systemy rozpoznania – by maksymalnie wykorzystać swój potencjał przemysłowy. My jesteśmy w trochę innej sytuacji, gdyż dużo już zbudowaliśmy w tym zakresie – użytkowane przez Polaków systemy rakietowe pochodzenia rosyjskiego spięte są systemami dowodzenia opracowanymi w naszym kraju. W związku z tym nie widzę przeszkód, by zastąpić efektory (rakiety i środki ogniowe) nowymi, które dopięte by zostały do naszego systemu. Można zatem powiedzieć, że nie będzie to bardzo skomplikowana i trudna operacja przezbrojenia starych rakiet poradzieckich w nowoczesne środki rażenia i wpięcia ich w aktualnie istniejący system rozpoznania i dowodzenia?

MB: Jest to zadanie jak najbardziej nadające się do zrealizowania siłami krajowego przemysłu i potencjału obronnego. Ciężko by było obalić tę tezę, szczególnie że możemy przedstawić sporo przykładów takich rozwiązań. Co więcej – rozwiązania, które chcemy zaproponować i zaaplikować do potrzeb projektu Tarcza Polski, są to wydatki, na które budżet już wydatkował pieniądze poprzez prace badawczo-rozwojowe zlecane przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Ich rezultatem są właśnie te wyroby, które chcemy wykorzystać w naszym systemie. W związku z czym, z gospodarczego punktu widzenia, marnotrawstem byłby zakup czegoś nowego, gdy wydatkowano już środki na sporą część proponowanego systemu i 60% jego elementów jest już dostępnych w kraju. Pozostaje w takim razie tylko żywić nadzieję, że za parę lat nasze państwo będzie chronione środkami ochrony przeciwlotniczej pochodzącymi z krajowej produkcji i opartymi na polskiej myśli technicznej.

MB: Pozostaje jeszcze jeden bardzo ważny aspekt tej sprawy – a mianowicie kwestia suwerenności. Myślę, że doświadczenia Polski, jej historia, nakazują mieć na uwadze to, kto kontroluje dany system i dążyć do pozostawienia sobie dużej niezależności w tym obszarze. Oczywiście, wpisując się jednocześnie w standardy unijne i natowskie. Tego śmiało możemy dokonać, bo dysponujemy doświadczeniem i dobrym przemysłem. Mamy rówież kadrę, która zdolna byłaby to zrealizować. Trzeba pamietać, że wiele elementów systemu jest już wprowadzonych, co może stanowić bazę do kolejnych wdrożeń. Sam program pomógłby rozwinąć nie tylko przemysł, ale też i technologie na rzecz sił zbrojnych. Jest to przedsięwzięcie, którego jestem dużym entuzjastą. Optymistycznie zakładam, że uda nam się przekonać polskich decydentów, by polskie niebo chronił polski system. Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Badowski

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

13


T E M AT N U M E R U

Amerykańska fascynacja bronią i zaawansowanymi technologiami - tak widoczna od czasów wojny w Zatoce - w połączeniu z wpływowym i prężnie działającym w Waszyngtonie lobby wojskowym, doprowadziła do wypaczenia pojęcia bezpieczeństwa narodowego, czego właśnie rozwijanie technologii antybalistycznych na taką skalę jest przejawem.

POLSKA z tarczą

czy na tarczy

„Tarcza antyrakietowa” - rzeczywista potrzeba czy droga zabawka?

T

rzeba przyznać, iż zamiary Stanów Zjednoczonych w kwestii NMD (National Missile Defense) są wątpliwe i niejasne. Owiana tajemnicą jest również skuteczność „tarczy antyrakietowej”. Podkreśla się między innymi - biorąc pod uwagę argumenty natury ideologicznej, którymi Waszyngton motywuje rozbudowę instalacji antyrakietowych, w tym planowanego umiejscowienia w naszym kraju kilkudziesięciu rakiet SM3, będących elementem systemu AEGIS BMD (Ballistic Missile Defense) - iż nieznane jest działanie elementów obrony przeciwbalistycznej w rzeczywistych warunkach bojowych, a co za tym idzie – ideologiczne motywy powodujące rozprzestrzenianie się instalacji NMD w różnych zakątkach globu zdają się być nawet nie przeważającymi, co jedynymi. Co się tyczy argumentów natury technicznej i instalacji fragmentów parasola atomowego Stanów Zjednoczonych w Polsce – warto podkreślić, że miejsce wybrane przez USA wydaje się zaskakujące.

14

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Administracja George`a W. Busha, na czele z nim samym, wielokrotnie argumentowała wszakże, iż rozmieszczenie w Europie elementów systemu NMD – tarczy śledzącej lot pocisków w Czechach i wyrzutni rakiet przechwytujących GBI (Ground-Based Interceptor) w Polsce – służyć ma wzmocnieniu bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i Europy poprzez możliwość zestrzelenia rakiet przeciwnika. Najczęściej w tym kontekście mówiono o neutralizacji rakiet irańskich i koreańskich. Tłumaczono ponadto, że konstrukcja będzie też zaporą przed „przypadkowo odpalonymi” rakietami. Brak tu jednak elementarnej logiki – nie bierze się pod uwagę trajektorii lotów pocisków balistycznych, które miałyby być wystrzelone przez wrogów USA, jak i zdrowego rozsądku przywódców państw, które miałyby te rakiety odpalać. Podobnie jest w przypadku projektu Baracka Obamy. Warto podkreślić, że zgodnie z podpisanym przez przedstawicieli USA i Polski w lipcu tego roku aneksem do umowy o „tarczy”, w Polsce mają znaleźć się rakiety SM3, które w zamierzeniu miałyby chronić przede wszystkim przed rakietami krótkiego i średniego zasięgu. Absurdalnym w tym kontekście wydaje się twierdzenie, że ma to być ochrona przed rakietami


T E M AT N U M E R U

irańskimi, bowiem pociski balistyczne średniego zasięgu wystrzelone z tej szyickiej republiki nie są nawet w stanie, ze względu na odległość, osiągnąć terytorium Polski. Warto zauważyć, że kraje niezaangażowane w powstawanie systemu amerykańskiej obrony przeciwbalistycznej, mają środki mogące zneutralizować mające zostać zainstalowane w Polsce fragmenty „tarczy antyrakietowej”. Na wyposażeniu armii rosyjskiej znajdują się choćby nowoczesne rakiety krótkiego zasięgu typu Iskander-M. Gdyby wyrzutnie tych pierwszych pocisków znalazłyby się w Obwodzie Kaliningradzkim, amerykańskie rakiety przechwytujące prawdopodobnie nie poradziłyby sobie z wystrzelonymi Iskanderami. Tarcza byłaby więc nieskuteczna jeśli chodzi o zapobieżenie rosyjskiemu pierwszemu natarciu, czy jak kto woli, „przypadkowe odpaleniu” pocisków.

stosunków między Unią Europejską a Rosją. Ci ostatni, czując się jak w oblężonej twierdzy - poprzez ekspansję NATO i działania Stanów Zjednoczonych w regionie - podkreślają dość racjonalnie, że taka polityka USA doprowadzić może tylko do nowego wyścigu zbrojeń. Rozbudowa „tarczy antyrakietowej” i podkreślanie na każdym kroku jak duże niebezpieczeństwo stanowi Teheran dla stabilności ładu światowego, może tylko sprowokować administrację Mahmuda Ahmadineżada i irańskich decydentów do prac nad rozwojem broni nuklearnej. Iran zdaje sobie bowiem sprawę, że jest to jeden z niewielu argumentów, które mogą skutecznie zniechęcić Waszyngton do interwencji militarnej. Wystarczy przypomnieć sobie ile razy grożono innemu państwu z „osi zła” – Korei Północnej, która posiada głowice nuklearne – podjęciem działań zbrojnych przeciwko niej.

Zamiast wspólnej obrony - wspólny handel

Rakiety SM3 obronią Polskę

P

J

ozimnowojenna polityka Stanów Zjednoczonych wobec krajów europejskich jest bezsprzecznie realizacją jednego z kluczowych celów dla amerykańskiej polityki zagranicznej – utrzymania hegemonicznej pozycji w ładzie światowym. Waszyngtonowi, a owszem, przydaje się podmiot, z którym może utrzymywać kontakty gospodarcze – stąd charakteryzująca się dużą dynamiką wymiana handlowa między USA a krajami Unii Europejskiej. Europa jest, co trzeba przyznać, dużym rynkiem zbytu i z tego powodu atrakcyjnym partnerem handlowym dla Białego Domu. Jednakże już niezależność militarna Starego Kontynentu niekoniecznie uśmiecha się amerykańskim decydentom. Im słabsza militarnie Europa, tym mniej Stany Zjednoczone mają konkurentów w wielobiegunowym świecie. Zdaje się, że państwa UE zrozumiały to dopiero po interwencji NATO w Jugosławii - gdzie gdyby nie USA, to siła militarna państw europejskich byłaby iluzoryczna - gdyż zaraz potem zabrały się do opracowywania i wprowadzania w życie założeń Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony. Stąd też między innymi niekorzystnym z punktu widzenia Unii Europejskiej wydają się instalacje systemu chroniącego terytorium USA na terytorium państw członkowskich, albowiem ograniczają one mozolnie wypracowywaną niezależność tego bytu na arenie międzynarodowej. Dodatkowym argumentem przeciwko montażowi elementów NMD jest sprawa decyzyjności – o wystrzeliwaniu rakiet przechwytujących nie będzie decydował kraj, w którym będą zlokalizowane wyrzutnie pocisków – czyli w tym przypadku Polska – lecz politycy amerykańscy. Nie ma co mieć złudzeń co do tego, gdzie w hierarchii interesów polityka amerykańskiego znajduję się interes polski czy szerzej, europejski, a gdzie interes jego ojczyzny. Nie powinno dziwić, rozpatrywane w kontekście powyższej argumentacji, stanowisko Moskwy, która od samego początku sprzeciwiała się planom rozmieszczenia elementów amerykańskiej „tarczy antyrakietowe”j w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Strona rosyjska wielokrotnie podkreślała, że byłaby zainteresowana budową wspólnych instalacji przeciwrakietowych, w których tworzenie zaangażowana byłaby Unia Europejska i Moskwa. Jeden z projektów zaproponowanych przez Kreml zakładał stworzenie wspólnego systemu z centrami dowodzenia w stolicy Rosji i w Brukseli. Propozycja rosyjska przeszła nieomalże bez echa. Rosjanie, nieco archaicznie patrzący na otaczający ich świat i wciąż operujący nieco archaicznym pojęciem sfery wpływów, za taką właśnie przestrzeń uznają terytoria swoich byłych krajów satelickich. Co oczywiste, podobnie jak Amerykanom, Europa nie powinna dać się rozgrywać również i rosyjskim strategom. Planowana instalacja amerykańskich rakiet SM3 w Polsce nie będzie wpływać pozytywnie ani na bezpieczeństwo Europy, ani na klimat

eśliby ktoś zastanawiał się nad wskazaniem jednej z głównych przywar polskiego życia politycznego, to można by pokusić się o uznanie za nią szczątkowej debaty na temat rzeczy ważnych. W Polsce albo w ogóle nie dyskutuje się o sprawach istotnych, albo dyskurs taki zawłaszczany jest przez środowiska skrajne i polega na wzajemnym obrzucaniu się błotem na forach prowincjonalnych rozgłośni, niskonakładowych pisemek lub przez nikogo nie oglądanych programów. Czasem, przelotnie, jakiś zalążek poważnego tematu pojawia się w popularnych środkach przekazu. Jednak miejsce racjonalnego dyskursu zajmuje częstokroć debata światopoglądowa, podczas której nie ma miejsca na merytoryczne argumenty. Przegrana jednej ze stron, jest automatycznym zwycięstwem drugiej i na odwrót. Podobnie rzecz się ma w kwestii bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej. O ile na przykład w Stanach Zjednoczonych różne środowiska spierały się o implikacje rozwijania konceptu NMD dla bezpieczeństwa USA, o tyle w Polsce debata taka praktycznie w ogóle nie miała miejsca. Oskarżani o proamerykańskość polscy politycy w dobie wojny z terroryzmem obruszali się i uznawali swoich interlokutorów za nieznających się na geopolityce ignorantów. Kiedy jednak po upływie kilku lat od rozpoczęcia operacji „Iracka Wolność” Amerykanie zaczęli rozliczać rządzących zarówno za kłamstwa, które legły u podstaw jej rozpoczęcia, jak i za błędy podczas niej popełnione, w Polsce nikt nie uderzył się w pierś, nie wziął na siebie politycznej odpowiedzialności za poparcie udzielone Waszyngtonowi. Co więcej, cały czas niektórzy starają się przekonać wątpiących w sensowność takiego działania, że decyzja o inwazji na Irak była racjonalna, a dzięki udzielonemu Bushowi poparciu staliśmy się strategicznym partnerem USA. Wydaje się, że mit o strategicznym partnerstwie zawładnął politykami zarówno lewicy, jak i prawicy. Niektórzy Polacy są przekonani, że uczestnictwo naszych żołnierzy w dwóch operacjach militarnych wespół z amerykańskimi wojskowymi, doprowadził to tego, że interesy Warszawy i Waszyngtonu stały się zbieżne i zawsze już, z wdzięczności za udzieloną pomoc, USA będą stały przy naszym boku, pozostając naszym opiekunem i przewodnikiem po Hobbesowskim świecie, pełnym okrucieństwa i przemocy. Takie myślenie, charakterystyczne dla polskich mężów stanu, świadczy o ignorancji i niezrozumieniu mechanizmów rządzących światową polityką. Legitymizując amerykańskie działania w Iraku, oprócz solennych zapewnień administracji Busha o dozgonnej wdzięczności, nie otrzymaliśmy nic. Raz po raz przekonywaliśmy się tylko, że jesteśmy co najwyżej jednym z wielu sojuszników Waszyngtonu, a strategiczne partnerstwo to tylko wyraz myślenia życzeniowego, i że istnieje wyłącznie w sferze deklaratywnej amerykańskiej polityki zagranicznej. LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

15


T E M AT N U M E R U

W przypadku „tarczy antyrakietowej” Polacy znów połknęli haczyk. Zamiast zastanawiać się nad wpływem takiej decyzji na politykę zewnętrzną kraju, bezpieczeństwo europejskie czy też – choć chyba tak daleko sięgać wzrokiem polska klasa polityczna nie potrafi – ład międzynarodowy, zadowoliliśmy się zapewnieniami o partnerstwie i obronie Polski w przypadku ataku na nasz kraj. Politycy zapomnieli chyba, że z racji przynależności do NATO i obowiązywania artykułu V Traktatu Północnoatlantyckiego, mamy wystarczające powody, aby czuć się bezpiecznie. Nie ma i nie było racjonalnych przesłanek, które pozwalałyby sądzić, że nasze bezpieczeństwo jest zagrożone. Instalacja na Pomorzu rakiet SM3 może tylko negatywnie wpłynąć na polskie interesy. Jeśliby zakładać, że wybuchnie konflikt zbrojny, którego jedną ze stron będą Stany Zjednoczone, to nikt nie powinien mieć wątpliwości, że w pierwszej kolejności rakiety wystrzeliwane będą w elementy amerykańskiego parasola ochronnego, a więc i w Polskę, bowiem pełni on również rolę neutralizatora potencjału przeciwnika. Zmiecenie z powierzchni ziemi polskich elementów amerykańskiej NMD zmniejszy natomiast możliwości obronne USA, co w przypadku potencjalnego ataku na Stany będzie zapewne priorytetem wroga. „Tarcza antyrakietowa” uzależnia również Polskę od kogoś, kto nie kieruje się naszym interesem, w tym wypadku od Amerykanów. Twierdzenie przeciwne – że USA będą troszczyły się o polską rację stanu, czego nie są w stanie zrobić sami Polacy, decydując się na pozwolenie na ulokowanie elementów obrony antyrakietowej w naszym kraju – jest absurdem. Interes polski będzie dla USA drugo-, bądź nawet trzeciorzędny. I nic w tym dziwnego. Trudno wymagać, by Amerykanin był bardziej polski niż Polak. Dobrowolne godzenie się na to, aby decyzje mające przełożenie na bezpieczeństwo państwa i obywateli były podejmowane setki kilometrów od Warszawy, nie wpisuje się jednak w pojęcie raison d`etat, którym polscy decydenci szafują na lewo i prawo. W interesie Warszawy powinno być dążenie do stworzenia silnej Polski w silnej Europie. „Tarcza antyrakietowa” prowadzi do tego, że poprzez uzależnienie od Stanów Zjednoczonych, Unia Europejska staje się słabsza. Również, co warte podkreślenia, przez samą możliwość rozgrywania sprawy rozmieszczenia elementów NMD przez Kreml. Naszej klasie politycznej winien przyświecać raczej cel budowy europejskiego systemu obronnego, a nie pomocy w rozwijaniu parasoli ochron16

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

nych krajów trzecich nad Wisłą. Myślenie, że kilkanaście czy kilkadziesiąt rakiet SM3 wpłynie na zacieśnienie sojuszu polsko- amerykańskiego i powtarzane przez polityków jak mantra twierdzenia o konieczności rozwoju bilateralnych stosunków między naszymi krajami jest słuszne tylko w części. Słuszne jest o tyle, o ile zasadnym jest twierdzenie o korzyściach płynących z posiadania przyjacielskich relacji z każdym innym podmiotem państwowym, w tym ze Stanami Zjednoczonymi. Stanowi jednak zarazem przykład nieracjonalnego myślenia, gdyż u podłoża takiej tezy leży przekonanie polskiej klasy politycznej, że przez rozkwaterowanie na północy kraju kilkudziesięciu amerykańskich żołnierzy i silosów z rakietami, wzmacniamy nasze bezpieczeństwo. Tymczasem polski fragment amerykańskiego systemu antyrakietowego stanowi w zamierzeniu jedno z wielu ogniw tegoż. Co więcej, USA mają bazy rozsiane na całym świecie, a głowy Amerykanów zaprzątają problemy o wiele większe niż bezpieczeństwo Polski. Przekonanie o automatycznym przełożeniu się instalacji „tarczy antyrakietowej” na wzrost bezpieczeństwa Polski jest wobec tego kuriozalny. Wątpliwym jest bowiem, żeby Amerykanie poświęcali swoje żywotne interesy w obronie rakiet przechwytujących.

R

***

akiety przechwytujące właśnie stały się natomiast substytutem polskiej racji stanu. Niektórym wydaje się, że wyrzutnia pocisków może zastąpić prowadzenie zdroworozsądkowej polityki zagranicznej. Nic bardziej mylnego. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości nasz establishment miast ułatwiać innym realizację swoich priorytetów narodowych związanych ze sferą bezpieczeństwa, zacznie najpierw dbać o nasze polskie interesy. Ale aby to było możliwe, konieczna jest poważna, merytoryczna debata na temat kondycji polskiej polityki zagranicznej, jej celów i założeń. Bez ideologicznych uproszczeń, obrażania się, szkalowania rozmówców i bez posądzania innych o zdradę interesów narodowych. Dariusz Krajewski



T E M AT N U M E R U

Oficjalne stanowisko administracji Baracka Obamy w sprawie tzw. tarczy antyrakietowej (a właściwie systemu Missile Defense) jest jednoznaczne: program zostaje zawieszony do czasu opracowania nowego, mniej kontrowersyjnego projektu. Stanowisko to ma przede wszystkim polityczny cel, którym jest uciszenie głosów niezadowolenia dobiegających z Kremla. Jednak czy nowy projekt tarczy antyrakietowej może obfitować w istotne zmiany w tymże systemie?

TARCZA nie do obrony Bardzo stara nowa tarcza System Missile Defense (MD lub Globalna Obrona Antybalistyczna) zakłada przechwytywanie rakiet balistycznych w każdym z trzech faz lotu – w fazie startu i wznoszenia, fazie środkowej i fazie końcowej (opadania). Obecnie wdrożone zdolności nie zapewniają jednak jak na razie szczelnej ochrony. Aktualnie na system składają się: naziemne rakiety przechwytujące, okręty typu AEGIS wyposażone w rakiety Missile-3 oraz trzy rodzaje radarów. Istotną częścią MD, z punktu widzenia Europy, miała być Europejska Inicjatywa Obronna, której elementy planowano wybudować w Polsce i Republice Czeskiej. W programie prócz USA, Polski i Czech uczestniczyć miały m.in.: Wielka Brytania, Dania, Niemcy, Włochy, Holandia, Norwegia, Japonia, Izrael oraz Tajwan. Ale ten projekt to już przeszłość. Przynajmniej oficjalnie. W opracowanie nowych planów budowy ma się zaangażować NATO, a więc system nie będzie już wyłącznie autorskim projektem Stanów Zjednoczonych. Część elementów ma być rozwijana w porozumieniu z Rosją. Pamiętać jednak należy, że „nowa” tarcza antyrakietowa nie może być niczym innym jak zmodyfikowanym systemem MD, który w zasadzie już funkcjonuje. W zasadzie… Modyfikacje te nie mogą jednak pójść za daleko – byłoby to zbyt kosztowne, choć koszty nie są tu podstawowym problemem. Powstaje pytanie, czy w ogóle możliwe jest z technologicznego punktu widzenia wprowadzanie znaczących zmian. Tarcza antyrakietowa to rozbudowany system o arcyskomplikowanej strukturze i choć jest majstersztykiem technologicznym, nie milkną głosy krytyki. W raportach dotyczących tarczy (np. raport Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego z 2003 r. czy raport waszyngtońskiego niezależnego think-tanku – The Institute for Foreign Policy Analysis z 2006 r.) wykazywane są dane świadczące o tym, że tarcza nigdy nie będzie zdolna pełnić funkcji obrony przeciwrakietowej ze względu na bariery techniczne. Wciąż koronnym argumentem są koszty budowy – zgodnie z przewidywaniami z połowy pierwszej dekady XXI wieku, do 2030 r. sięgnąć miały około 1 biliona dolarów. Idee budowy systemu obrony przeciwrakietowej, której zasięg obejmowałby terytorium Stanów Zjednoczonych, sięgają lat 50. XX wieku. Zainteresowanie nią było bezpośrednim następstwem proliferacji broni masowego rażenia, a dokładnie technologii nuklearnej, która przestała być wy18

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

łącznie domeną amerykańską. Projekty systemów przeciwrakietowych były wielokrotnie modyfikowane, ale wciąż borykano się z małą skutecznością systemu, a nakłady finansowe były na tyle duże, że zastanawiano się nad sensownością prowadzenia prac. Dlatego programy te naprzemian zawieszano i wznawiano w zależności od przychylności Kongresu i zewnętrznych uwarunkowań. Wątpliwości wzbudzała faktyczna defensywność tarczy, gdyż zdaniem wielu komentatorów defensywność i ofensywność prędzej czy później stają się trudne do rozróżnienia. Argument ten przywoływany jest przez stronę rosyjską do dzisiaj. W latach 80. poziom technologiczny projektowanej tarczy antyrakietowej był na znacznie niższym poziomie niż obecnie, niemniej argumenty przemawiające przeciwko budowie systemu są nadal aktualne. Po pierwsze – koszty. Dwudziestoletni cykl prac nad MD kosztować miał od 250 do 500 miliardów dolarów. Po drugie – 20 lat to wystarczający okres, aby opracować „antytarczę”, a tym samym nie ma sensu przeznaczać tak wielkich nakładów na system, którego 100% skuteczność będzie trudna do osiągnięcia. Po trzecie – obawiać się można nowego wyścigu zbrojeń. Mimo upadku bloku wschodniego ostatni argument jest wciąż aktualny. Wynika to ze wzrastającej pozycji autorytarnych Chin i ekspansjonistycznych zapędów Rosji. Nie można wykluczyć powrotu do wyścigu zbrojeń znanego z czasów zimnej wojny, ale nie jest to, rzecz jasna, pożądane; pożądana natomiast jest równowaga, a MD może ją zakłócać.

Temu przeszkadza kto jest zagrożeniem Jesienią 2000 roku Igor Ivanov, ówczesny Minister Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej, nakreślił pesymistyczny scenariusz następstw budowy tarczy antyrakietowej. MD łamie postanowienia traktatu ABM, co jest zdaniem Ministra rzeczą niepożądaną w pozimnowojennym świecie. Istotnie ów traktat blokował budowę tarczy antyrakietowej, dlatego USA wystąpiły z niego w grudniu 2001 roku, a sam traktat wygasł tym samym po sześciu miesiącach. Według Ivanova redukcja zbrojeń to jedyna droga do stabilizacji międzynarodowej. Minister przedstawia szereg argumentów usprawiedliwiających nieustępliwą politykę Moskwy wobec projektu tarczy antyrakietowej.


T E M AT N U M E R U

Twierdzi, że jej elementy można tak modernizować, aby stały się ofensywne, ale także że defensywność MD jest determinantą polityki Rosji. Ivanov uważa, że w sytuacji, gdy większość istotnych państw świata broniona będzie przez system MD, Rosja może stać się celem ataków rakietowych, a co za tym idzie, konieczna będzie taka modernizacja arsenałów, aby Rosja mogła odeprzeć atak. Minister podnosi, że nie tylko Rosja może czuć się zagrożona – także na przykład Chiny czy państwa Południowej Azji. Tym samym będziemy świadkami nowego wyścigu zbrojeń. Rosja ustami Ivanova opowiada się za stabilizacją i równowagą w duchu współpracy amerykańsko-rosyjskiej. Minister, wyrażając swój sprzeciw, pomija bardzo istotny fakt: od lat 60. rozlokowane są wokół Moskwy wyrzutnie rakiet z głowicami nuklearnymi tworzące tzw. Galsh System, którego zadaniem jest obrona miasta przed atakiem balistycznym. Rozmowy między USA a Rosją dotyczące tarczy antyrakietowej mimo głosów sprzeciwu będą kontynuowane. Administracja Baracka Obamy tym samym w pewnym sensie (choć należy zaznaczyć, że nie dosłownie) uznaje zasadność niepokojów Rosji. Także Chiny są negatywnie nastawione do systemu MD. ChRL podobnie jak Rosja postrzega tarczę jako zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego, co zmusza Pekin do prac nad systemem zdolnym „obejść” MD. W tej kwestii retoryka chińska jest bardzo podobna do tej płynącej z Kremla. Chiny obawiają się remilitaryzacji Japonii, utraty możliwości przyłączenia Tajwanu do ChRL, a w konsekwencji utrwalenia statusu quo USA w regionie. Potencjał militarny Chin jest trudny do określenia, ponieważ nie wszystkie informacje o zasobach wojskowych są przez Pekin potwierdzane. ChRL zależy na takim stanie rzeczy – niemożność precyzyjnego określenia siły wojskowej pozwala rozwijać doktrynę „odstraszania”. Warto zaznaczyć, że elementy MD rozmieszczane wokół Chin będą liczne (okręty AEGIS, wyrzutnie rakiet typu Patriot w Japonii i na Tajwanie, morski radar XBR). Rosja i Chiny mogą być współcześnie zagrożeniem dla świata wtedy, gdy znaczenie Stanów Zjednoczonych zmaleje, co już można zaobserwować. O tym, że Rosja chce na powrót stać się mocarstwem o ogólnoświatowym zasięgu, świadczyć może polityka FR wobec budowy elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, a także interwencja w Gruzji w sierpniu 2008 roku. Roman Kuźniar uważa budowę tarczy antyrakietowej za zbędną, ponieważ koronny argument zwolenników MD, że Stany Zjednoczone są zagrożone atakiem ze strony tzw. „państw zbójeckich” jest łatwy do obalenia. Otóż zdaniem tego politologa żadne z tych państw nie jest skłonne do „popełnienia samobójstwa”, czym de facto byłby atak na USA. Kuźniar wychodzi z założenia, że aktorzy na scenie międzynarodowej działają racjonalnie, jednak takie przeświadczenie może być błędne. Trudno jest zakładać, że państwa z ortodoksyjnymi reżimami islamskimi czy komunistyczna Korea Północna zawsze kierować się będą tylko i wyłącznie przesłankami racjonalnymi. Historia dostarcza przykłady przywódców, których działania były zgoła odległe od racjonalizmu.

Tarcza potrzebna. Ale jaka? Europa, podobnie jak Polska, podzielona jest na zwolenników i przeciwników budowy tarczy antyrakietowej. Wynika to z doświadczeń historycznych, a także z przeświadczenia, że MD nie jest dobrą odpowiedzią na współczesny, niestabilny świat. Głównym przeciwnikiem jest Francja, a także od pewnego czasu Niemcy, choć ci ostatni nie reprezentują jednolitego stanowiska. Oba państwa opowiadają się za zacieśnieniem współpracy z Rosją,

jednakże jednocześnie nie odrzucają całkowicie idei budowy MD, czego wyrazem jest uczestnictwo w natowskim systemie Ochrony Powietrznej Teatru Operacji (TMD). Wśród państw ściśle współpracujących z Waszyngtonem na rzecz MD jest Republika Czeska, Polska, Wielka Brytania, Dania i Norwegia. Do idei tarczy w Europie przychylnie odnosi się NATO. Zgodnie z obecnym stanowiskiem administracji B. Obamy Sojusz Północnoatlantycki odegrać ma dużą rolę w opracowaniu nowych planów systemu MD. Posiadanie systemu MD powinno zabezpieczyć przed nieprzewidzianym i nagłym atakiem ze strony „państw zbójeckich”, ale jednocześnie skuteczność tarczy jest kwestią sporną, ponieważ testy przeprowadzane były w kontrolowanych warunkach. Być może współczesny świat jest obecnie bardziej zagrożony wojną nuklearną niż był podczas „zimnej wojny” ze względu na proliferację broni masowego rażenia i w związku z tym każdy system obronny mógłby być przydatny. Potencjał ChRL jest co prawda bezsporny, podobnie jak bezsporna jest nieprzewidywalność działań Korei Północnej, ale jednocześnie zaznaczyć należy, że testy rakiet koreańskich zakończyły się porażką. Jeśli chodzi o Chiny, to ich nakłady na zbrojenia są zbyt małe, aby arsenał mógł zagrozić Stanom Zjednoczonym, ale montaż MD w pobliżu granic ChRL może wzbudzić poczucie potrzeby dozbrojenia się, co spowoduje chęć dozbrojenia się Indii, które będą obawiały się ataku ze strony Chin, a to z kolei spowoduje wzrost nakładów na zbrojenia ze strony Pakistanu. Tym samym będziemy świadkami samonapędzającej się spirali zbrojeń o negatywnych i nieprzewidywalnych skutkach. Większe zagrożenie płynie ze strony ugrupowań terrorystycznych będących w posiadaniu broni atomowej. Nie należy jednak obawiać się ataku za pomocą rakiet dalekiego zasięgu; zagrożeniem są rakiety średniego i krótkiego zasięgu wystrzeliwane z okrętów, gdyż są tańsze oraz łatwiejsze w użyciu. Tym samym zdyskredytować można niektóre z elementów tarczy antyrakietowej (w tym te, które planowano wybudować w Polsce i Czechach). Administracja Obamy zdaje się zauważać ten fakt, choć oficjalnym powodem zawieszenia programu jest rzekome uzyskanie informacji, z których wynika, że prace nad irańską bronią dalekiego zasięgu nie są tak zaawansowane jak wcześniej sądzono. Wybory prezydenckie jesienią 2008 roku zaowocowały przewartościowaniem w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych i w związku z tym budowa tarczy antyrakietowej odwlecze się w czasie. Jak bumerang wraca problem skuteczności systemu i kosztów jego budowy, co może być determinantą całkowitego zamrożenia projektu, szczególnie w obliczu kryzysu z jakiego Stany Zjednoczone z trudem wychodzą. W projekcie praktycznie nie można wprowadzić znaczących zmian, ponieważ jest on na tyle skomplikowany, że każde novum spowoduje dysfunkcjonalność tarczy. Można jedynie rezygnować z niektórych jej elementów – i to zaproponowała administracja Obamy, ale spowoduje to obniżenie szczelności MD. Wydaje się, że jest to uzasadniona decyzja, gdyż skuteczność systemu obrony przeciwko rakietom dalekiego zasięgu jest wielce wątpliwa. Trudno oprzeć się wrażeniu, że u podstaw nowego stanowiska USA ws. tarczy legły przede wszystkim względy polityczne. Amerykańska polityka zagraniczna wyraźnie idzie w kierunku podejmowania decyzji na bazie międzynarodowego konsensusu. Dlatego projekt ma być realizowany pod egidą NATO w ścisłym porozumieniu z Rosją. Tym samym Stany Zjednoczone miałby być tylko jednym z mocarstw. Ni więcej, ni mniej. Bartosz Szyja LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

19


P O LS KA B E Z P I E C Z E Ń S T W O

Odwrót z Afganistanu? Śmierć kolejnego, osiemnastego już polskiego żołnierza sprawiła, że coraz głośniej zaczęto mówić o „wyjściu” polskich żołnierzy z Afganistanu. Problem ten stał się, całkiem niespodziewanie, jednym z tematów kampanii wyborczej. Po tym jak minął już czas wyścigu prezydenckiego, możemy liczyć, że nadchodzące miesiące przyniosą rozwiązanie tego jakże skomplikowanego problemu, niemniej jednak trudno spodziewać się, że nastąpi to przed listopadowym szczytem NATO w Lizbonie.

Każda kolejna danina krwi polskiego żołnierza sprawia, że jak mantra powraca pytanie, jak długo jeszcze polski kontyngent wojskowy będzie obecny na niegościnnej ziemi afgańskiej. Pod wpływem chwili oraz wskutek chęci zapewnienia sobie pozytywnego PR, polscy politycy prześcigają się w obietnicach szybkiego zakończenia polskiej misji w Afganistanie. Co ostrożniejsi podkreślają, że rząd chce jak najszybciej zakończyć misję, a jednocześnie być lojalnym sojusznikiem w ramach NATO. Tuż przed wyborami Bronisław Komorowski złożył wizytę w Afganistanie, towarzyszyli mu m.in. minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i minister obrony Bogdan Klich oraz szef BBN Stanisław Koziej. Pełniący obowiązki prezydenta Komorowski zapewnił, że żadne przyspieszone decyzje w sprawie misji nie zostaną podjęte, oprócz wizyty w Ghazni marszałek rozmawiał o tej sprawie z prezydentem Afganistanu Hamidem Karzajem. Trudno nie ulec wrażeniu, że to właśnie wybory zmobilizowały polityków Platformy Obywatelskiej i nie tylko do takich zapowiedzi. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku szef MON Bogdan Klich wnioskował do prezydenta Lecha Kaczyńskiego o powiększenie polskiego kontyngentu z 20

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

2000 do 2600 żołnierzy. Było to związane z realizacją strategii gen. Stanleya McChrystala. Plan ten zakładał ona, że dzięki zwiększeniu obecności wojsk uda się opanować sytuację i w niedługim czasie rozpocząć redukcję sił i opuszczanie Afganistanu przez siły ISAF. MON opracował wówczas również dokument „Kierunki dalszego zaangażowania Polski w Afganistanie”, który wytycza pewien kalendarz działań polskiego kontyngentu w tym państwie. Rok 2010 to „zwiększenie swobody operacyjnej”, a więc powiększenie liczby polskiego kontyngentu i ofensywne działania w prowincji Ghazni. Od 2011 do 2012 roku ma trwać etap „stabilizacji prowincji” a w 2013 roku – „stopniowe przekazywanie odpowiedzialności i wycofywanie sił”.

Lojalność sojusznicza Należy pamiętać, że znaczący udział Polski w natowską operację w Afganistanie zapoczątkowano dopiero w 2006 r.(wcześniej zaangażowanie polskie można uznać za symboliczne) Wówczas wielonarodowe siły ISAF zostały zasilone przez liczący 1,2 tys. żołnierzy polski kontyngent (wówczas 8. co do wielkości wśród uczestników koalicji). Warto wspomnieć, że Polska


P O LS KA B E Z P I E C Z E Ń S T W O

oddała swój kontyngent bez większych ograniczeń co do jego użycia. Siły polskie były rozproszone, w większości walczyły pod komendą amerykańską. To wówczas miał miejsce niesławny incydent ostrzelania Nangar Khel. W następnym roku podjęto decyzję o wzięciu odpowiedzialności za jedną z prowincji, dzięki czemu udział Polski jest bardziej widoczny, niemniej jednak również bardziej kosztowny. 30 października 2008 roku Polska przejęła odpowiedzialność za prowincję Ghazni. O czym już zdążyliśmy się przekonać, przejęcie kontroli nad prowincją wiąże się również z podjęciem dodatkowych zadań stabilizacji i odbudowy kraju. Śmierć dwóch polskich żołnierzy w czerwcu bieżącego roku (notabene, był to najkrwawszy miesiąc od początku obecności sił ISAF w Iraku) wcale nie zakończyła fali ataków na naszych rodaków w Afganistanie. Początek lipca przyniósł kolejną falę agresji, niemniej jednak tym razem obyło się bez ofiar śmiertelnych. Wydaje się, że talibowie za wszelką cenę chcą przekonać świat, że pomimo usilnych starań wojsk koalicji, w tym oczywiście Polaków, sytuacja w Afganistanie wbrew ambitnym zapowiedziom nie uległa poprawie. Trudno zaprzeczyć, że tego typu demonstracje przynoszą właśnie taki skutek, gdyż coraz trudniej przekonać obserwatorów wydarzeń, że siły ISAF zachowują kontrolę nad terytorium Afganistanu. Podobna sytuacja ma miejsce również w prowincji Ghazni, za którą odpowiedzialność ponoszą polscy żołnierze. Należy podkreślić, że w ostatnim czasie aktywność talibów w tej prowincji wydatnie wzrosła. Wydaje się, że wynika to po pierwsze z tradycyjnego wzrostu aktywności bojowników w okresie letnim, a ponadto – z racji wyborów prezydenckich w Polsce. Być może poprzez działalność terrorystyczną talibowie chcieli wymóc decyzję o opuszczeniu terytorium Afganistanu. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że liczba zamachów na polskich żołnierzy w ubiegłym roku o tej porze była niższa. Jak wiemy, nie wywołało to jednak zamierzonego skutku w postaci decyzji o natychmiastowym opuszczeniu Afganistanu przez polskich żołnierzy. Jest jeszcze jeden problem, o którym nie powinniśmy zapominać, a mianowicie fakt, że Afganistan przygotowuje się do kolejnych wyborów, tym razem parlamentarnych. Talibowie podejmują więc próby destabilizacji sytuacji w tym państwie.

Strategiczny pat? Problem ewentualnego wycofania wojsk z Afganistanu wywołał falę dyskusji również w kręgach eksperckich. Burzę w szklance wody wywołały słowa szefa BBN gen. prof. Stanisława Kozieja, który stwierdził, że Polska podobnie jak cała koalicja znalazła się w strategicznym pacie w Afganistanie. Komentarz szefa BBN był oczywiście nie po myśli dowództwa polskich sił zbrojnych, nowy szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch ostro zaprotestował. Stwierdził, że polski kontyngent dobrze wywiązuje się z powierzonych zadań, które z całą pewnością nie przerastają jego możliwości. Nerwową atmosferę (wypowiedź Kozieja nie była wcześniej konsultowana) starał się uspokoić pełniący obowiązki prezydent marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który zapewnił, że rząd przygotuje polską strategię wyjścia z Afganistanu. Towarzyszyły temu zapewnienia, że polskie działania będą skoordynowane z NATO, decyzji sojuszu w tej sprawie należy spodziewać się dopiero jesienią– podczas listopadowego szczytu w Lizbonie. Mimo prób uspokojenia sytuacji, coraz trudniej nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że mamy tutaj do czynienia z ogromnym zamieszaniem, które w dużej mierze wynikało z okresu przedwyborczego. Polski plan wycofania żołnierzy z Afganistanu zakłada, że większość żołnierzy zostanie wycofanych w 2012 r. Rok później w prowincji ma zostać tylko nieduży polski kontyngent i grupa cywilów. W roku 2013

miasto Ghazni ma stać się azjatycką stolicą kultury islamu. Zarówno władzom lokalnym, jak i władzom polskim zależy, aby odbywające się wówczas uroczystości odbywały się pod miejscowym nadzorem. Zmniejszaniu obecności naszych żołnierzy ma towarzyszyć zwiększenie polskiego zaangażowania w działania nation building z udziałem polskich specjalistów. Wycofywanie żołnierzy ma się odbywać w kilku fazach – i tak już w nadchodzącym roku kontyngent ma być zredukowany do 1,8-2 tys. osób. Kolejny rok to dalsza redukcja naszej obecności w tym kraju. Optymistyczna wersja zakłada, że w 2012 r. zostanie zredukowany praktycznie do kilkuset osób, głównie doradców wojskowych i cywilnych.

Czas decyzji? Po tym jak opadły emocje wyborcze, należy na chłodno zastanowić się nad perspektywą opuszczenia Afganistanu przez polskich żołnierzy. Decyzja o ewentualnym odwrocie z Afganistanu może nadszarpnąć naszą wiarygodność sojuszniczą. Takie niebezpieczeństwo nie grozi Polsce w sytuacji, gdy nasze poczynania będą wpisane w szerszą strategię natowską, zwłaszcza że coraz więcej sojuszników poważnie myśli o opuszczeniu niegościnnej ziemi. Biorąc pod uwagę wypowiedzi najważniejszych polityków w naszym państwie, z całą pewnością nie będzie to „pospieszna ucieczka”, a wycofanie według wcześniej zaplanowanej strategii. Opinia publiczna powinna pamiętać, że podczas działań wojennych giną żołnierze – jak dotychczas zginęło ich osiemnastu. Warto porównać tę liczbę z 14 tysiącami Polaków, którzy jak dotychczas służyli w Afganistanie. Przyszłość misji ISAF w Afganistanie, a tym samym misji polskiej zdeterminowana jest wieloma czynnikami, a może zbyt wieloma, aby jednoznacznie ocenić, jak i kiedy się ona ostatecznie zakończy. Dla Polski misja w Afganistanie przynosi wymierne korzyści w sferze wojskowości, wszakże misja ta to niezastąpiony sposób wyszkolenia armii zdolnej do prowadzenia działań wojennych. Musimy być więc przygotowani na to, że w Afganistanie nadal będą ginąć nasi żołnierze. Wygląda na to, że weryfikacja tych zapowiedzi nastąpi dopiero jesienią na szczycie NATO w Lizbonie. Wówczas Polska ma postawić kwestię wyjścia polskich wojsk z Afganistanu. Krótko mówiąc, w sytuacji, gdy większość sojuszników sprzeciwi się szybkiemu wyjściu z Afganistanu, nie należy spodziewać się złamania przez Polskę solidarności sojuszniczej. Należy zdać sobie sprawę, że rząd będzie musiał zająć zdecydowane stanowisko w tej sprawie, zwłaszcza gdy uwzględnimy fakt, że w społeczeństwie z dnia na dzień spada liczba entuzjastów polskiej obecności w Afganistanie. Łukasz Smalec LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

21


ROZMOWY SM BEZPIECZEŃSTWO

Rozmowa z dr Ryszardem Machnikowskim

Odpowiedzialność Odpowiedzialność ja c n e w e r ip

W ostatnich tygodniach coraz więcej miejsca w polskich mediach zajmuje temat Afganistanu i polskiego zaangażowania w toczący się w tym kraju konflikt. Warto zatem przypomnieć, dlaczego polscy żołnierze biorą udział w misji ISAF? RM: Odpowiadając na to pytanie, należy rozróżnić dwie kwestie:

deklarowanych oficjalnie powodów utrzymywania przez Polskę kontyngentu w Afganistanie oraz rzeczywistych pobudek, jakie kierowały polskim rządem. Praprzyczyną rozpoczęcia misji w Afganistanie była inwazja wojsk amerykańskich na ten kraj z października 2001 roku, która stanowiła odpowiedź na ataki z 11 września. Amerykanie uznali, że talibowie ukrywają na terenie rządzonego przez siebie państwa przywódców Al- Kaidy odpowiedzialnych za zamachy z Nowego Jorku i Waszyngtonu. W wyniku zbrojnej interwencji Stanów Zjednoczonych Afganistan został wyzwolony spod władzy rządzących nim fundamentalistów. Według oficjalnych deklaracji składanych przez Sojusz Północnoatlantycki, jego wojska mają za zadanie „ustabilizować” sytuację w Afganistanie, jaka zaistniała w tym państwie po zakończeniu amerykańskiej inwazji. Pomimo początkowego zaniku aktywności, talibowie dokonali przegrupowania sił i zaczęli atakować wojska kolacyjne oraz współpracującą z nimi ludność cywilną, co wpłynęło na zaostrzenie konfliktu i pogłębienie destabilizacji kraju. Obecność polskich żołnierzy w tym kraju jest spowodowana czynnikami natury politycznej. Stacjonowanie polskiego kontyngentu w Afganistanie ma stanowić dowód na to, że jesteśmy aktywnym i wiarygodnym członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego. W ten sposób staramy się zagwarantować sobie, iż nasi sojusznicy, w sytuacji, gdy Polska byłaby zagrożona, udzielą nam niezbędnej pomocy. W czasie kampanii wyborczej mogliśmy usłyszeć wiele deklaracji dotyczących „wyjścia” naszych żołnierzy z Afganistanu, a nawet z NATO. Kiedy według Pana polski kontyngent powinien zostać wycofany?

RM: Błyskawiczne wycofanie się z Afganistanu byłoby błędem. Chciałbym przypomnieć sytuację, która miała miejsce w 2004 roku, kiedy to po 22

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

zamachach dokonanych w madryckim metrze Hiszpanie niemalże z dnia na dzień opuścili działającą w Iraku wielonarodową dywizję dowodzoną przez Polaków. Bardzo skomplikowało to sytuację oraz pokazało, że Hiszpania nie jest partnerem, na którym można bezgranicznie polegać. Polski nie stać na popełnienie takiego błędu. Skoro nasz kontyngent w Afganistanie ma stanowić dowód tego, że jesteśmy godnym zaufania sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i innych państw NATO, to jego wycofanie musi uwzględniać także to, co zrobią inne kraje biorące udział w misji ISAF. Prezydent Obama zadeklarował, że do lipca przyszłego roku opracowana zostanie strategia zakończenia amerykańskiej obecności w Afganistanie. Polski rząd powinien dokonać bilansu zysków i strat wynikających z partycypacji w misji afgańskiej. Jeśliby okazałoby się, że koszty finansowe i polityczne są dla nas już zbyt duże i nie możemy sobie dłużej pozwolić na to, aby kolejni polscy żołnierze ginęli w Afganistanie, to wtedy rzecz jasna należy zaplanować ewakuację naszych wojsk. Niemniej jednak musi ona uwzględniać plany całego Sojuszu i być przeprowadzona w sposób odpowiedzialny oraz odbyć się w odpowiednim czasie.

Zatem deklarowanie, że polski kontyngent zostanie w trybie przyspieszonym wycofany z Afganistanu, jest co najmniej nieodpowiedzialne.

RM: Tak. Trzeba pamiętać, że ta deklaracja padła ze względu na potrzeby wyborcze. Śmierć polskich żołnierzy w czasie rywalizacji przedwyborczej wprowadziła dopiero ten temat do dyskusji pomiędzy kandydatami. Wcześniej nie mówiono o Afganistanie i o wycofaniu się stamtąd naszych wojsk. Nikt nie lubi oglądać widoku trumien z polskimi żołnierzami i dlatego też złożono takie obietnice, licząc na zdobycie paru punktów procentowych poparcia więcej. Jak jednak już wiemy, po wyborach nastrojów nastroje się uspokoiły i rzecz rozpatruje się już w innych kategoriach. Czym różni się walka z terroryzmem prowadzona przez rząd Baracka Obamy od tej, z jaką mieliśmy do czynienia za czasów jego poprzednika?


ROZMOWY SM BEZPIECZEŃSTWO

RM: Należy zacząć od tego, że obecna administracja odeszła od stosowanej wcześniej frazeologii i terminu „Global War On Terror”. Uznano, że kojarzy on się w zbyt dużym stopniu z ekipą Busha. Dziś GWOT określa się enigmatycznym mianem „Overseas Contingency Operations”, gdyż walka z terroryzmem nie jest rodzajem klasycznego konfliktu w rozumieniu XXwiecznym. Ważniejsze jest jednak to, w jaki sposób obecna administracja stara się zwalczać zagrożenia związane z działalnością terrorystyczną. Jak na tym tle prezentuje się Irak i Afganistan?

RM: Sytuacja w tym państwie jest co prawda daleka od stanu idealnego czy pożądanego przez Waszyngton, niemniej jednak jest w jakimś stopniu ustabilizowana. Głównym problemem, przed jakim stanął prezydent Obama jest właśnie Afganistan. Nowa administracja zadecydowała o wysłaniu do tego kraju kolejnych 30 tysięcy żołnierzy, licząc, że model, który sprawdził się w Iraku, spełni się także w przypadku tego konfliktu. Należy pamiętać, że specyfika sytuacji w Iraku jest zupełnie odmienna od tego, co dzieje się w Afganistanie, czy to ze względu na ukształtowanie terenu, czy też na fakt większego zróżnicowania etnicznego Afgańczyków. Kolejna zmiana, się która nastąpiła od czasu, gdy swój urząd objął Barack Obama, polega na zintensyfikowaniu zastosowania w walce z terrorystami samolotów bezzałogowych oraz wystrzeliwanych za pomocą takich maszyn rakiet. Za czasów Busha takie środki służyły do fizycznej eliminacji konkretnych terrorystów, dzisiaj zaś za ich pomocą niszczone są całe obozy szkoleniowe, co uniemożliwia wyszkolenie nowych bojowników. Stało się to możliwe dzięki zintensyfikowaniu skutecznej działalności wywiadowczej. Co pozostało bez zmian?

RM: Niewiele zmieniło się w kwestii bazy w Guantanamo. Barack Obama w kampanii wyborczej obiecał, że zostanie ona zlikwidowana, lecz minęło już półtora roku, od kiedy obecny prezydent Stanów Zjednoczonych został zaprzysiężony, a amerykańskie więzienie na Kubie nadal funkcjonuje. Wierzę w szczerość intencji administracji Demokratów, ale obawiam się, że złożona obietnica okazała się trudniejsza do spełnienia niż wcześniej sądzono. Również w dalszym ciągu prowadzona jest walka z terrorystami na terenie Somalii. Niewiele osób wie, że także i to upadłe państwo znajduje się na linii antyterrorystycznego frontu, podobnie jak pobliski Jemen. Stany Zjednoczone nie angażują się w prowadzone tam działania w sposób bardzo widoczny, lecz dla specjalistów zajmujących się tą tematyką – zauważalny. Wielu badaczy stwierdza, że terroryzm to „wojna XXI wieku”. Czy w związku z tym siły zbrojne powinny odgrywać kluczową rolę w zwalczaniu tego zjawiska?

RM: Przy odpowiedzi na to pytanie warto zacząć od przybliżenia krótkiego rysu historycznego przedstawiającego podejście do terroryzmu. Zwykle to zjawisko było postrzegane przez aparat państwowy jako problem kryminalny, co przekładało się na prymat sił policyjnych oraz wymiaru sprawiedliwości w zwalczaniu terroru i miało na celu wykrycie sprawców już dokonanego przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Czynnik militarny był raczej pomijany przy opracowywaniu strategii antyterrorystycznych, chociaż w konfliktach o dużej intensywności, jak np. podczas wojny w Algierii (czy później w Irlandii Północnej), także żołnierze brali czynny udział w walce z, jak ich nazywano, „terrorystami” z podziemia niepodległościowego. Po 11 września 2001 roku Amerykanie przekonali się, że działanie służb policyjnych jest niewystarczające w zwalczaniu terroryzmu, gdyż podejmują one swoją pracę post factum. Zamach z 11 września 2001 r. dobitnie wykazał, że nie można wyczekiwać z podjęciem działań do mo-

mentu, gdy już dojdzie do zamachu, gdyż jest to równoznaczne ze zgodą na śmierć bardzo wielu ofiar. Głównym zadaniem stojącym przed osobami zwalczającymi terroryzm jest zatem niedopuszczenie do zaistnienia poważnego aktu terroru. Prewencja jest więc jedynym racjonalnym sposobem działania. Co wyróżnia współczesny terroryzm?

RM: Choćby to, że ma charakter w przeważającej mierze międzynarodowy. Obszar walki z organizacjami terrorystycznymi nie może być ograniczony do terytorium jednego, konkretnego państwa. Jeszcze nie tak dawno temu, szczególnie w USA, panowało przekonanie, że powinno się prowadzić regularne wojny, okupować kraje wspierające terrorystów. Dziś już wiemy, że ta koncepcja się nie sprawdza. Wojna z terrorem nie jest wojną sensu stricte. Nie można stosować w tym przypadku mechanizmu odpowiedzialności zbiorowej jak to miało miejsce w wypadku Afganistanu, gdyż prowadzi to do wspierania „terrorystów” przez ludność miejscową. Nie można przecież zakładać, że każdy Afgańczyk chowa u siebie w domu terrorystę. Według mnie efektywna i odpowiadająca dzisiejszym realiom strategia antyterrorystyczna musi być oparta na działaniach o charakterze wywiadowczym oraz na komponencie składającym się z sił specjalnych i powietrznych sił uderzeniowych opartych o samoloty bezpilotowe. Zadaniem służb zwalczających terroryzm powinno być przeprowadzenie jak najlepszego rozpoznania, uzyskanie precyzyjnych informacji dotyczących planów terrorystów, a następnie aresztowanie potencjalnych zamachowców. Jeśli zatrzymanie nie jest możliwe, należy dokonać fizycznej eliminacji terrorystów, aczkolwiek priorytetem dla służb specjalnych winno być ich pojmanie, przesłuchanie i osądzenie. Czy Polska ma się czego obawiać?

RM: Do tej pory nie mieliśmy w Polsce żadnych doświadczeń związanych z terroryzmem, choć jesteśmy zagrożeni jego wystąpieniem ze względu na nasze członkowstwo w Sojuszu Północnoatlantyckim czy Unii Europejskiej, aktywny udział w koalicji antyterrorystycznej oraz fakt bycia organizatorem EURO 2012. W odróżnieniu od takich krajów jak Niemcy czy Wielka Brytania to zagrożenie nie ma charakteru wewnętrznego i permanentnego, ale zewnętrzny i incydentalny. W Polsce nie ma znaczącej mniejszości muzułmańskiej, której nastroje mogłyby ulec radykalizacji, a skrajnie lewicowe i skrajnie prawicowe formacje nie uciekają się do użycia przemocy. Jeśli na terytorium naszego kraju dojdzie do aktu terroru to mogą go dziś dokonać terroryści pochodzący z zagranicy. Polskie władze powinny mieć to na uwadze. Czy można wygrać wojnę z terroryzmem?

RM: Zjawiska terroryzmu nie da się całkowicie wyeliminować, można jednak je w znacznym stopniu ograniczyć. Temat terroryzmu będzie nam towarzyszył jeszcze przez jakiś, gdyż jesteśmy dalecy od uzyskania decydującej przewagi nad terrorystami. Co prawda można dziś już powiedzieć, że prowadzimy w tej walce, lecz nie bezterminowo. We współczesnym świecie terroryzm jest niestety zagrożeniem o charakterze permanentnym. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Paweł Luty Doktor Ryszard Machnikowski - ekspert ds. terroryzmu, adiunkt na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Autor dwóch prac monograficznych oraz wielu artykułów naukowych.

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

23


B E Z P I E C Z E Ń S T W O DY P LO M A C J A

Bezpieczeństwo Od lat dziewięćdziesiątych siły zbrojne i ministerstwa obrony większości państw na świecie podjęły działania w dziedzinie wypełniania zadań w czasie pokoju. W Europie wieloletni członkowie NATO zaprzestali wspólnych ćwiczeń wymierzonych w ich byłych wrogów w Europie Wschodniej. Rozpoczął się proces wspierania tego obszaru w celu reformy i modernizacji armii byłych państw Układu Warszawskiego. W Azji Stany Zjednoczone rozwinęły nowe stosunki wojskowe z Chinami i Indiami. Dialog na temat bezpieczeństwa został zainicjowany w ramach organizacji ASEAN. W państwach upadłych takich jak Irak, Sierra Leone i Afganistan, siły zewnętrzne pomagają w wysiłkach rządów, aby odbudować i zreformować państwa oraz system bezpieczeństwa. Nastał czas dyplomacji, w tym również tej wojskowej.

DYPLOMACI

w mundurach

Podjęte działania pokazują znaczącą zmianę w kształtowaniu międzynarodowej współpracy wojskowej w czasie pokoju. Upadek Związku Radzieckiego spowodował bezprecedensową zmianę w położeniu Polski na arenie międzynarodowej. Rozwiązanie RWPG oraz Układu Warszawskiego w Europie Środkowo-Wschodniej doprowadziło nie tylko do powstania próżni w systemie bezpieczeństwa ówczesnego świata, ale również rozpoczęło proces poszukiwania nowej tożsamości. Pojęcie dyplomacji wojskowej zamyka tę listę działań. W pierwszej części niniejszego artykułu mam za zadanie przedstawić samą definicję dyplomacji wojskowej, natomiast w drugiej – rolę dyplomacji wojskowej w III RP. Rola sił zbrojnych została tradycyjnie zdefiniowana, jako imperatyw funkcjonalny użycia albo zagrożenia użyciem siły – to zarówno w celu obrony, jak i odstraszania, wymuszania czy interwencji. Dyplomacja wojskowa obejmuje użycie sił zbrojnych do współpracy w czasie pokoju, a elementy ich infrastruktury (głównie ministerstwa obrony) jako narzędzia polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Przez ostatnią dekadę wzrastały tendencje, zwłaszcza wśród demokracji zachodnich, do używania mini24

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

sterstw obrony i sił zbrojnych jako środków budowy współpracy z innymi państwami i wspierania państw w reformie wojsk. Zadaniem armii jest nie tylko wypełnianie tradycyjnych ról siły w dziedzinie obronności, lecz coraz bardziej, wraz z rozwojem nowej dyplomacji wojskowej – do zaangażowania się wraz z innymi państwami w pomoc w wymiarze niewojskowym. Wymaga to nie tylko wieloletniego przygotowania współpracy pomiędzy sojusznikami, ale również z nowymi partnerami. Dyplomacja wojskowa obejmuje szeroki zakres działań, które mogłyby być w przeszłości określone jako współpraca albo pomoc wojskowa. Niewiele tych działań jest w gruncie rzeczy nowatorskich.

Dyplomacja w mundurze Dyplomacja wojskowa jest terminem pojawiającym się głównie w literaturze anglosaskiej, ale ostatnio również rząd Chińskiej Republiki Ludowej odwołuje się do tego terminu. Występuje on najczęściej pod nazwą Defence Diplomacy oraz Military Diplomacy. W pracach powstających na


B E Z P I E C Z E Ń S T W O DY P LO M A C J A

akademiach wojskowych w Stanach Zjednoczonych termin dyplomacji wojskowej jest łączony z dyplomacją kanonierek oraz dyplomacją prewencyjną. Na podstawie dyskusji przeprowadzanych pośród kadry oficerskiej armii USA, można stwierdzić, że: Dyplomacja wojskowa jest wykorzystaniem siły wojskowej aktywnie, w służbie narodowi, z zamiarem wpłynięcia na sposób myślenia i działania zagranicznych decydentów. Może być praktykowana w łagodnej formie pomocy lub w przymusowej formie, wykluczając wojnę, w momencie, gdy siły zbrojne zostają użyte jako groźba albo narzucają sankcje bez kreacji siły wojskowej. Oficjalnie termin ten odnalazł swoje odzwierciedlenie w Strategicznym Przeglądzie Obronnym ministerstwa Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii z 1998 roku zainicjowanym przez Lorda Robertsona (Strategic Defence Review SDR), jako: Zapewnienie siłom zbrojnym instrumentu odpowiedzi na różne czynności przedsięwzięte przez Ministerstwo Obrony Narodowej w celu rozproszenia wrogości, budowania i utrzymania zaufania oraz wsparcia rozwoju odpowiedzialnych demokratycznych sił zbrojnych, tym samym czyniąc znaczący wkład w zapobieganie i rozwiązywanie konfliktów. Dyplomacja wojskowa obejmuje: - dwustronne i wielostronne kontakty pomiędzy wysoki rangą wojskowymi i cywilnymi urzędnikami obrony. - spotkania attache wojskowych. - dwustronne porozumienia o współpracy wojskowej. - szkolenie zagranicznych wojskowych i cywilnego personelu wojskowego. - zaopatrzenie w wiedzę specjalistyczną i doradztwo w kwestii demokratycznej kontroli nad siłami zbrojnymi, zarządzanie obroną i technicznym obszarem wojskowym. - kontakty i wymiana pomiędzy personelem wojskowym i jednostkami, wizyty okrętów. - rozmieszczenie wojskowego albo cywilnego personelu w krajach partnerskich. - rozmieszczanie zespołów szkoleniowych. - zaopatrzenie w wyposażenie wojskowe i inne środki pomocowe. - dwustronne albo wielostronne ćwiczenia wojskowe. Użycie dyplomacji wojskowej jako sposobu na zapobiegnięcie konfliktowi nie jest ograniczone do kluczowych państw na świecie. Kilka innych krajów obecnie aktywnie używa dyplomacji wojskowej w tym celu. Np. Japonia jest zaangażowana w dyplomację wojskową z jej historycznymi wrogami Chinami

i Koreą Południową w ramach sześciokątnych rozmów poświęconych programowi nuklearnemu Korei Północnej. W sytuacjach intensywnej wrogości albo konfliktu, tak jak to ma miejsce pomiędzy Izraelem i jego arabskimi sąsiadami, zaangażowanie dyplomacji wojskowej jest niemożliwe do zastosowania lub nieefektywne. Odwrotna sytuacja występuje tam, gdzie państwa mają stałe, pokojowe stosunki. Użycie dyplomacji wojskowej jako sposobu na zapobiegnięcie konfliktowi jest prawdopodobnie niepotrzebne (chociaż państwa mogą mieć inne powody do prowadzenia dyplomacji wojskowej, takie jak wspólne zewnętrzne interesy). Jako instrument budowania współpracy i zapobiegania konfliktom pomiędzy byłymi albo potencjalnymi przeciwnikami, dyplomacja wojskowa działa na kilku różnych płaszczyznach i operuje na różnych poziomach.

Rozbroić myślenie Po pierwsze współpraca wojskowa może spełniać rolę głównie polityczną, służąc jako znak gotowości do szerszej współpracy, budowania wzajemnego zaufania i zaangażowania, aby móc pracować dla przezwyciężania kryzysów albo zarządzania ryzykiem. W drugiej kolejności współpraca wojskowa może być sposobem na wprowadzanie przejrzystości w stosunkach międzynarodowych w dziedzinie obronności, ze szczególnym odniesieniem do polityki państw. Dyskusja na wysokim szczeblu urzędniczym w ramach polityki obronnej i doktryny wojskowej może użyta służyć temu, by pokazać, że państwo nie ma ofensywnych zamiarów i siły zbrojne mają głównie charakter obrony, tym samym budując zaufanie pomiędzy państwami sojuszniczymi. Dyplomacja wojskowa może być sposobem budowania albo wzmacniania wspólnej polityki państw w obszarze ich zainteresowań. Przykładowo – wysiłki państw zachodnich w zaangażowanie Rosji w praktyczną współpracę w tematach utrzymywania pokoju i zwalczania terroryzmu nie jest prostym zadaniem. Wymaga nie tylko wzmocnienia lub zreformowania rosyjskich siły zbrojnych i polityki bezpieczeństwa, ale także zmianę myślenia. Rosja i Zachód powinny brać udział we wspólnych działaniach, które powinny zostać skierowane w umacnianiu światowego ładu. Idąc dalej, można stwierdzić, że współpraca wojskowa jest również zmianą schematów myślowych na temat wojsk państw sojuszniczych. Zachodnia dyplomacja wojskowa jest ukierunkowana na Rosję i Chiny, przy czym umyślnie zmienia sposób postrzegania przez siły zbrojne tych krajów na Stany Zjednoczone oraz państwa Europy Zachodniej –

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

25


B E Z P I E C Z E Ń S T W O DY P LO M A C J A

przedstawiając je jako zagrożenia. Doskonałym przykładem jest jasne pokazanie zamiarów i potencjału państw NATO, przy jednoczesnym kładzeniu nacisku na ukazanie wspólnych problemów i zwracaniu uwagi na wyzwania wojskowych stawiane przed wojskowymi. Lord Robertson, architekt brytyjskiego pojęcia dyplomacji wojskowej, jako Sekretarz Stanu ds. Obrony Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii w Strategicznym Przeglądzie Obrony z 1998 roku opisał ten proces jako „rozbrajanie myśli”.

Budowanie zaufania Współpraca wojskowa może zostać użyta, w celu poparcia konkretnej reformy w dziedzinie obrony w państwie sojuszniczym. NATO, na przykład, ma znaczny wkład w zapewnianiu warunków mieszkaniowych wycofywanych w latach dziewięćdziesiątych oddziałów rosyjskich z terenów stacjonowania i przekwalifikowania zdemobilizowanych żołnierzy. Działania tego typu nie przyczyniają się bezpośrednio do celu reformy, ale pomagają w zmienianiu sposobu postrzegania w wojsku rosyjskim współpracy z Zachodem. A co za tym idzie, wsparcie wojskowe może też zostać użyte jako motywacja dla państw partnerskich do współpracy w innych obszarach. Na poziomie strategicznym wsparcie jest powiązane z obroną. Na początku lat dziewięćdziesiątych wsparcie USA dla Ukrainy było związane z procesem denuklearyzacji Kijowa. Na poziomie mikro nastąpiły wymiany w kadrze oficerów i uczestnictwo w szkoleniach i konferencjach w państwach NATO czasami wyśmiewanymi jako „turystyka wojskowa”, a przecież często umożliwiająca kadrze wojskowej i cywilnym urzędnikom wojskowym bezpośredni kontakt z ich odpowiednikami z innych państw. Archetypowym przykładem nowej dyplomacji wojskowej jest natowskie Partnerstwo dla Pokoju (PfP – Partnership for Peace). PfP zostało założone w 1994 roku, aby ułatwić polityczną i wojskową współpracę pomiędzy NATO i krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Oparte jest na dwustronnych porozumieniach pomiędzy NATO a każdym indywidualnym partnerem, pozwalając na współpracę dopasowaną do potrzeb i zainteresowań państw, chociaż duża ilość działań była i jest przeprowadzana wielostronnie. PfP jest oceniana jako historyczny sukcesu Paktu Północnoatlantyckiego. Pomogła przezwyciężyć zimnowojenny podział Europy, miała wkład do pełnego członkostwa w NATO dla niektórych państw, pobudziła współpracę pomiędzy państwami Europy Wschodniej, wsparła państwa w utrzymaniu demokratycznej kontroli nad armią i w jej przekształceniu, ułatwiła rozwój interoperatywności z NATO, przyczyniła się do utrzymywania pokoju na Bałkanach dzięki przeprowadzonym operacjom NATO. Użycie współpracy wojskowej jako narzędzia w budowaniu zaufania i rozwijania stosunków politycznych z potencjalnymi przeciwnikami niesie za sobą kilka problemów i dylematów. Poza kwestią „użycia” współpracy wojskowej jako sposobu strategicznego zaangażowania państw, powstaje pytanie o przyczyny międzynarodowych konfliktów i związku pomiędzy siłą militarną i polityczną w kształtowaniu relacji między państwami. Konflikty między państwami są skutkiem wzajemnych niepewności dotyczących polityki państw, mogącej zagrozić potencjałowi innych państw. Również historycznie zakorzeniona nieufność jest powodem napięć. Dyplomacja wojskowa w tych sytuacjach może odnieść sukces.

Polska dyplomacja wojskowa Przedstawiony powyżej krótki zarys dyplomacji wojskowej pokazuje jak szeroki jest ten termin. Polska w lat dziewięćdziesiątych przechodziła

26

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

reformy ustrojowe, umożliwiające dołączenie do grupy państw demokratycznych. Proces ten dotyczył również systemu bezpieczeństwa i obrony narodowej naszego kraju. Europa Środkowo-Wschodnia po rozwiązaniu Układu Warszawskiego de facto była problemem dla Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego. Wynikało to z różnic strukturalnych, technologicznych, a przede wszystkim ideologicznych sił zbrojnych. W łonie organizacji rozważano utworzenie odrębnego sojuszu wojskowego w Europie Środkowo-Wschodniej lub przypisanie państwom z tego obszaru podobnego statutu jak Finlandii i Szwecji. Równolegle do działań NATO w tej dziedzinie, także OBWE (wcześniejsze KBWE) prowadziło działania na polu dyplomacji wojskowej czego wynikiem był traktat o siłach konwencjonalnych w Europie, który ujawnił wiele spraw, które podczas Zimnej Wojny były tajemnicą. Węgry z Polską doprowadziły do rozgraniczenia stron w negocjacjach, oddzielając Europę Środkową od sojuszu z ZSRR. Zadaniem tego posunięcia było spowodowanie, aby negocjacje były prowadzone pomiędzy państwami NATO i pozostałymi państwami Światowej Organizacji Handlu, a nie blokami politycznomilitarnymi. Dużym sukcesem polskiej dyplomacji było wynegocjowanie większego limitu uzbrojenia niż nasza armia posiadała na stanie. W dokumencie stworzonym przez rząd pod nazwą „Podstawowe założenia polskiej polityki bezpieczeństwa” z 1992 roku, zdecydowanie ukierunkowano działania na dołączenie do struktur zachodnich i transatlantyckich. Przystąpienie do NATO i UE spowodowało wykorzystywanie dyplomacji wojskowej w dużej mierze wyłącznie w łonie tych organizacji. Spowodowane jest to przede wszystkim ograniczonymi zasobami finansowymi kraju, umożliwiającymi wydajną i efektywną współpracę z krajami trzecimi. Bilateralne stosunki wojskowe Polska prowadzi z Izraelem, Gruzją oraz Ukrainą. Kierunki działań polskiej dyplomacji wojskowej wynikają z ogólnych założeń polityki zagranicznej oraz interesów ad hoc (najczęściej w momencie kupna lub sprzedaży urządzeń i sprzętu wojskowego). Obecnie kształtująca się Europejska Polityka Bezpieczeństwa i Obronności (EPBiO) może spowodować powstanie nowego forum w dziedzinie bezpieczeństwa regionalnego i światowego. Wspólna polityka wojskowa w ramach UE może być jednym z priorytetów polskiej prezydencji w 2011 roku. Rozwinięcie tej koncepcji z innymi krajami mogłoby spowodować wzrost prestiżu Polski, ale również większe współdecydowanie kraju o losach regionu i innych miejscach na świecie. Podnoszony na arenie międzynarodowej problem próby „zdublowania” NATO przez EPBiO jest bezpodstawny. UE wypracowuje mechanizmy w zarządzaniu kryzysowym i niesieniu pomocy humanitarnej, nie w działaniach stricte militarnych. W ostatnim ważnym dokumencie państwowym dotyczącym bezpieczeństwa kraju Strategii Bezpieczeństwa Narodowego z 2007 roku termin „dyplomacja wojskowa” nie występuje. Słowo „dyplomacja” użyto tu w znaczeniu „środka zapewnienia bezpieczeństwa przy współpracy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych”.

Wojsko „narzędziem” MSZ Dyplomacja wojskowa ze związku na cele i zadania instytucji jest wykorzystywana przez Ministerstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Ministerstwo Obrony Narodowej obecnie posiada dwa departamenty zajmujące się dyplomacją wojskową: Department Wojskowych Spraw Zagranicznych (DWSZ) oraz Departament Polityki Bezpieczeństwa Międzynarodowego (DPBM). DWSZ jest odpowiedzialny za wojskową


B E Z P I E C Z E Ń S T W O DY P LO M A C J A

współpracę międzynarodową zarówno bilateralną jak i multilateralną. Realizuje zadania związane z udziałem przedstawicielstw resortu w misjach organizacji międzynarodowych oraz udziela wsparcia protokolarnego. Zajmuje się weryfikacją umów międzynarodowych dotyczących kontroli zbrojeń. W ramach Departamentu istnieje Oddział Ataszatów Wojskowych, który jest odpowiedzialny za organizowanie i kierowanie działalnością ataszatów oraz reprezentowanie resortu w stosunku do korpusu attache obrony. Istniejące wcześniej Biuro Ataszatów Wojskowych Inspektoratu Wojskowych Służb Informacyjnych odpowiedzialne za organizacje i prowadzenie przygotowań kandydatów do służby w ataszatach obrony, wraz z rozwiązaniem WSI przeszło pod kontrolę DWSZ. DPBM określa założenia, cele i zadania polskiej polityki obronnej i bezpieczeństwa w aspekcie międzynarodowym. Zajmuje się określaniem wytycznych, analiz, prognoz oraz planów. Oba Departamenty Ministerstwa Obrony współpracują z Departamentem Polityki Bezpieczeństwa MSZ, którego kompetencje i zadania są podobne do DPBM MON. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego jako organ doradczy Prezydenta RP ds. bezpieczeństwa, prowadzi ograniczoną działalność w dziedzinie dyplomacji wojskowej, głównie zajmuje się wymianą i kontaktami pomiędzy swoimi odpowiednikami w innych krajach.

W drodze do NATO Aby móc przystąpić do Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego Polska musiała spełnić szereg wymogów. Do najważniejszych należy zaliczyć umocnienie instytucji demokratycznych m.in.: przez powołanie cywilnego ministra obrony narodowej i sprawowanie cywilnej kontroli na Siłami Zbrojnymi RP. Działania w strukturach Sojuszu wymagają uczestnictwa polskich żołnierzy nie tylko w kraju, ale również za granicą. Zgodnie z NATO Annual Manpower Plan, w zeszłym roku w strukturach NATO pracowało 230 żołnierzy z 245 stanowisk możliwych do obsadzenia. W NATO możemy wyróżnić pięć rodzajów stanowisk: - quota posts (obsadzane przez państwa – stanowiska wynegocjowane przez dany kraj i obsadzone wyłącznie żołnierzami danego kraju, są one zapisane w Annual Manpower Plan), - non quota posts (stanowiska obsadzane w drodze konkursu), - voluntary national contribuition (stanowiska tzw. „dobrowolnego wkładu narodowego” – tymczasowe etaty obsadzane przez różne państwa), - posts in multinational corps (stanowiska w korpusach wielonarodowych) - national posts (przedstawicielstwa i zespoły łącznikowe danego kraju) Należy jeszcze wymienić stanowiska generalskie, w nomenklaturze NATO - Flags to posts. Są one przyznawane poszczególnym państwom w ramach Annual Manpower Plan. Polsce obecnie przysługują cztery stanowiska flagowe, z których jedno jest na przemian sprawowane z innym państwem Sojuszniczym. Niewielka liczba polskich oficerów służy także w tymczasowo ustanowionych kwaterach NATO kierujących operacjami w odpowiednich rejonach prowadzenia misji, do których możemy zaliczyć operację International Security Assistance Force w Afganistanie, czy misję monitorującą basen Morza Śródziemnego Active Endeavour. Istotnym zadaniem w ubiegłym roku było zarządzanie międzynarodowym lotniskiem w Kabulu przez polski personel. Żołnierze Wojska Polskiego są oddelegowywani na 3 letnią kadencję. Średnia wykorzystania stanowisk mogących być objętych przez państwo w Sojuszu utrzymuje się na poziomie 85 %, Polska natomiast utrzymuje poziom 95 %.

Nasi w strukturach sojuszu Stanowiska non quota posts obsadzane są w wyniku konkursu. Należy podkreślić, że wygranie takiego konkursu ukazuje siłę i jakość

żołnierzy danego państwa. Polskie doświadczenia w ramach wygrywania konkursów są skromne. W przeciągu kilku lat udało się wygrać zaledwie parę stanowisk. W latach 2002 – 2003 gen. Grzegorz Wiśniewski został dyrektorem ds. planowania i polityki akademickiej w NATO Defence College w Rzymie (obecnie attache w Moskwie), a gen. Julian Maj dyrektorem Agencji Standaryzacji NATO oraz gen. Bolesław Izydorczyk dyrektorem Zespołu ds. Koordynacji „Partnerstwa dla Pokoju”. Gen. Bryg. Marek Ojrzanowski w 2005 roku został zastępcą szefa zarządu ds. kontroli, współpracy i bezpieczeństwa w Międzynarodowym Sztabie Wojskowym, a dzisiaj sprawuje funkcję Narodowego Przedstawiciela Łącznikowego przy Strategicznym Dowództwie Transformacyjnym w Norfolk. Kontradmirał Marek Kurzyk został mianowany na zastępcę Szefa Sztabu ds. Wsparcia Dowództwa Komponentu Sił Morskich Północ IMCC w Northwood (Wielka Brytania), a kontradmirał Stefan Tandecki sprawuje urząd szefa Zarządu Logistyki Naczelnego Dowództwa Sił Sojuszniczych w Europie. Wymienione nazwiska generałów oraz ich stanowiska świadczą o znaczeniu Polski w Sojuszu, zwłaszcza w obszarze logistyki. Obecnie przedstawicielem wojskowym przy KW NATO i Unii Europejskiej jest gen. broni Mieczysław Bieniek. Polska posiadała również ważne stanowiska w pionie cywilnym NATO. Adam Kobieracki w latach 2003 – 2008 był asystentem sekretarza generalnego ds. operacyjnych, a obecnie jest dyrektorem Departamentu Polityki Bezpieczeństwa MSZ. W 2007 roku Zbigniew Rybacki został oficerem łącznikowym NATO na Kaukazie Południowym. Istotną rolę w NATO Public Diplomacy Division pełnił także Robert Pszczel, pracujący jako zastępca rzecznika prasowego NATO. W łonie Sojuszu trwają prace nad Nową Koncepcją Strategiczną, której zadaniem będzie redefinicja tożsamości NATO, aby mogło lepiej odpowiadać na zagrożenia XXI wieku. Należy podkreślić, że w „Grupie Mędrców”, powołanej przez sekretarza Rassmusena, znajduje się Polak – dr Adam Daniel Rotfeld. Każde państwo zgodnie z postanowieniami szczytu w Rydze w 2006 roku zobowiązało się do specjalizacji w danej dziedzinie bezpieczeństwa i obronności. Polska jednym z priorytetów uczyniła wojska specjalne. Dr Andrzej Karkoszka został członkiem Grupy Wysokiego Szczebla przy Komitecie Koordynacyjnym Wojsk Specjalnych NATO. Skuteczna dyplomacja wojskowa w ramach NATO spowodowała powstanie na terenie Polski Joint Force Training Center (Centrum Szkolenia Sił Połączonych) w Bydgoszczy. W Szczecinie funkcjonuje Wielonarodowy Korpus Północ-Wschód, ze wspólnym dowództwem Danii, Niemiec i Polski, który rotacyjnie funkcjonuje w ramach NATO Response Force (siły szybkiego reagowania). W łonie NATO są prowadzone prace nad umiejscowieniem batalionu łączności w Bydgoszczy na wzór korpusu w Szczecinie. Wszystkie wymienione osoby i instytucje świadczą o skuteczności polskiej dyplomacji wojskowej. Dyplomacja wojskowa jest dopiero rozwijającą się gałęzią dyplomacji. Proces profesjonalizacji i modernizacji wojska polskiego jest odpowiednim momentem na podjęcie odważnych kroków w kierunku poprawienia bezpieczeństwa narodowego. Dyplomacja wojskowa ma szanse stać się ważnym narzędziem w osiąganiu tego celu. Może również znaleźć zastosowanie we wspieraniu demokratyzacji państw, reform ich systemów bezpieczeństwa, a co najważniejsze – zapobieganiu napięciom politycznym. NATO oraz UE zapewniają silne polityczne i instytucjonalne fundamenty do budowania inicjatyw w regionie i na świecie. Pomimo wielu zadań dyplomacji wojskowej w dziedzinie działań w czasie pokoju, musimy pamiętać, że jej głównym zadaniem w dalszym ciągu jest zapewnianie bezpieczeństwa przed potencjalnymi agresorami. Paweł Fleischer Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu.

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

27


P O LS KA O B R O N N O Ś Ć

Amerykańska fascynacja bronią i zaawansowanymi technologiami - tak widoczna od czasów wojny w Zatoce - w połączeniu z wpływowym i prężnie działającym w Waszyngtonie lobby wojskowym, doprowadziła do wypaczenia pojęcia bezpieczeństwa narodowego, czego właśnie rozwijanie technologii antybalistycznych na taką skalę jest przejawem.

POLSKA ARMIA 3D F

akty jasno pokazują, że to, co wygląda obiecująco na etapie prezentacji multimedialnych i modeli 3D, często w niezrozumiały sposób traci szansę na wejście do aktywnej służby. Powstają modernizacje starego parku maszynowego, dochodzą do skutku zakupy zagraniczne, ale całkowicie zaprojektowany i produkowany przez polskie zakłady sprzęt napotyka wciąż na problemy uniemożliwiające lub opóźniające jego produkcję. Czasem wynika to z obiektywnych problemów, ale częściej jest to efekt dziwnych i niekonsekwentnych decyzji władz MON lub błędnych założeń produkcyjnych. Poniżej chciałbym przedstawić kilka najbardziej uderzających przypadków takiej polityki oraz pokazać realne zagrożenia dla właśnie inicjowanych lub trwających programów badawczo-rozwojowych.

Trudne życie prototypów Pierwszym z wielkich programów modernizacyjnych w XXI wieku były prace nad 155 mm armatohaubicą samobieżną Krab. Projekt był realizowany w drodze kooperacji między przemysłem krajowym i zagranicznym. Jego efektem miało być wyposażenie Wojsk Lądowych w nowoczesny sprzęt artyleryjski o dużym potencjale eksportowym. Prace studyjne ruszyły pełną parą jeszcze w 1994, i do czerwca 2001 roku gotowy był pierwszy prototyp. Już wtedy koncepcję mocno atakowano, co było efektem starć różnych grup lobbystów w MON. Plany były jednak ambitne. Produkcja seryjna miała być uruchomiona w 2004 roku, dostawy kompletnych modułów dywizjonowych – od 2007 roku. Do 2012 r. na składzie SZ miały się znaleźć 72 nowe haubice (4 dywizjony po 18 luf ) z docelowo planowanych 360 (20 dywizjonów)! Tymczasem już w 2001 roku nad realizacją pojawiły się czarne chmury. Do końca 2003 roku zakończono etap prac badawczo-rozwojowych i należało oczekiwać rozpoczęcia wdrażania modułów 28

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

dywizjonowych. Tymczasem Departament Polityki Zbrojeniowej zatwierdził wykonanie partii próbnej i na tym cała sprawa się zakończyła. Kosztem 85 mln złotych wykonano kompletnie niepotrzebne prace studyjne i produkcyjne. Ich efektem była koncepcja przekazania pierwszego prototypu Kraba do Muzeum Artylerii w Toruniu. W latach 2004-2006 program był zatem martwy, mimo szybko i sprawnie postępujących prac. Program nagle ożył w połowie roku 2008. 12 maja 2008 roku Departament Polityki Zbrojeniowej zawarł z Hutą Stalowa Wola trzyletnią umowę o wartości 223 mln złotych na prace wdrożeniowe 155-mm dywizjonowego modułu ogniowego. Trudno doszukać się logiki w nagłym przerwaniu dobrze rokującego programu i jego równie nagłej reaktywacji po latach. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, po 2011 r. powinniśmy się doczekać rozpoczęcia wdrażania modułów dywizjonowych. Zatem należy oczekiwać, że pełne wdrożenie całej partii zamówionych dział (których liczba spadła tymczasem do 48) potrwa do 2018 roku, co jest okresem imponującym. Na szczęście artyleria lufowa dość dobrze znosi upływ czasu. Podobną drogę przeszedł Przeciwlotniczy Zestaw Artyleryjski Loara. Niestety w tym wypadku jest to droga zakończona śmiercią programu. Realizowane przez Radwar przedsięwzięcie rozwijało się w sposób planowy do października zeszłego roku. Zawarto nawet umowę o integracji systemu lufowego z produkowanym przez europejskie konsorcjum MBDA rakietami Mistral, co miało zapewnić całej konstrukcji sukces w przetargu na prawie 100 zestawów dla Indii. Równoległe zamówienie planowanych 72 zestawów przez Polskę i Indie mogły być pokaźnym zastrzykiem finansowym dla polskiej zbrojeniówki. Tymczasem jesienią ubiegłego roku MON zawiesił dalsze prace nad systemem, który zdaniem włodarzy ministerstwa zdezaktualizował się. Jednocześnie podjęto decyzję dalszym zakupie holowanych systemów plot. ZUR-23-KG o niespotykanym w NATO kalibrze 23 mm, marnej w porównaniu z Loarą mobilności, o właściwościach


P O LS KA O B R O N N O Ś Ć

eksportowych nie wspominając. Trudno zrozumieć, co zdezaktualizowało się w koncepcji PZA Loara w przeciągu kilku ostatnich lat. Najwyraźniej Wojska Lądowe dopracowały się autorskiej doktryny bezpośredniej ochrony przeciwlotniczej swych oddziałów, nieznanej generalicji indyjskiej czy tureckiej zainteresowanej wciąż zbędnymi zdaniem polskiego MON systemami tego typu. Ciekawe, czy i tym razem MON nie zmieni za kilka lat zdania. Podobnie niekonsekwentnie realizowany jest od lat program modernizacji pojazdów BWP 1. Problemy z tym sprzętem przypominają niekończącą się epopeję, która najpewniej zakończy się wycofaniem wszystkich transporterów. Problemem w tym wypadku jest liczba (etatowo aż 1306) pojazdów tego typu pozostających na wyposażeniu Wojsk Lądowych oraz fakt, że proces ich wdrażania zakończył się dopiero w 1989 roku. Część z tych pojazdów jest zatem stosunkowo młoda i nie dziwią chęci do zatrzymania w służbie choć części z nich. Na przeszkodzie stoi całkowita anachroniczność pochodzącej z lat 60. konstrukcji, szczególnie jeśli chodzi o uzbrojenie główne. W różnych krajach (Słowacja, Białoruś, Ukraina) znaleziono stosunkowo proste rozwiązania tego problemu. Polski MON wbrew zdrowemu rozsądkowi chciał wyposażyć zmodernizowane BWP w nowoczesną wieżę, której wartość byłaby większa niż wartość podstawowej wersji transportera, argumentując, że taka sama bezzałogowa wieża będzie w przyszłości montowana na Rosomaku. W konkursowe szranki stanęły dwie izraelskie firmy – Rafael i Elbit. W obu wpadkach integracja wieży spowodowała kłopoty ze stabilnością pojazdu i obniżenie właściwości amfibijnych. W rezultacie, do końca roku, głównie pod wpływem światowego kryzysu MON odwołał cały program wart 40 mln złotych, uznając go odkrywczo za nieperspektywiczny. Jeżeli powyższe przykłady decyzji MON odnośnie do prac badawczo-rozwojowych uznamy za osobliwe, to budowa korwet Gawron (projektu 621) jest zwyczajnym skandalem. Stępkę pod budowę okrętu położono w roku 2001. Projekt był oparty na wzorze A-100 niemieckiej formy Meko. Jego powodzenie miało być kołem zamachowym dla całego polskiego przemysłu zbrojeniowego. Planowano budowę serii 7 korwet, które z pewnością mogły uratować polski przemysł stoczniowy. Snuto wizje kontraktów eksportowych. Tymczasem do 2005 r. finansowanie projektu było tak nikłe, że starczyło jedynie na dostosowanie linii produkcyjnej i podstawowe prace badawcze, projektowe i konstrukcyjne. Budowę rozpoczęto na dobre w 2006 roku, by… przerwać ją ponownie w 2007 r. z powodu problemów przetargowych. Łączenie sekcji kadłuba szło opornie. Ostatecznie został zwodowany 16.09.2009 roku, w samym środku kryzysu finansowego. MON zdecydował de facto o zamrożeniu projektu, i tak naprawdę nie wiadomo czy i kiedy budowany ORP Ślązak zostanie zakończony. Nie wspominając o drugiej jednostce tego typu, która miała wejść do służby po 2012 roku, a teraz wątpliwe jest, by pracę nad nim rozpoczęto przed 2018 rokiem. Kuriozalne w tej sytuacji jest marnotrawstwo wynikające z opóźniania przez MON produkcji okrętu. Do stycznia 2009 roku wydano na niego ponad 1200 mln złotych i jest to suma, za jaką można by nabyć trzy w pełni wyposażone okręty tej klasy. Tak zresztą doradzano polskim decydentom u źródeł programu – transfer technologii polegający na zakupieniu gotowej korwety i rozpoczęcie produkcji kolejnych w kraju. Brak wyobraźni spowodował, że chyba już tylko kierownictwo Marynarki Wojennej wierzy w jego sukces, planując w 2025 roku posiadanie 5 korwet tego typu. Mało zabawną puentą tego projektu jest zorganizowany z wielką pompą w styczniu 2009 roku pokaz modelu 3D Gawrona. Już wtedy był to najdroższy model 3D wszech czasów, i wiele wskazuje na to, że po ewentualnym wejściu do służby będzie absolutnym cenowym rekordzistą wśród okrętów tej klasy.

Nowe projekty, stare zagrożenia

Technicznej na lata 2009 – 2018 zawiera wiele interesujących projektów w tej materii. Jednym z nich są prace nad systemem klasy MLRS, które mają doprowadzić do powstania dywizjonowego modułu systemów rakietowych o zasięgu 300 km WR-300 Homar. Trudno pojąć, dlaczego polscy decydenci uparli się na samodzielny rozwój tego systemu, skoro tuż za granicą Słowacja z powodzeniem dostosowała dobrze znaną wyrzutnię RM 70 do rakiet MLRS w systemie Modular. Zamiast korzystać z doświadczeń sąsiadów, trwają jednak w dość dużej tajemnicy prace, które mogą się tak jak w przeszłości zakończyć nagłą zmianą koncepcji przez decydentów. Świetnie na etapie rysunków prezentują się modele pojazdów wsparcia na podwoziu Rosomaka. Zarówno pomysł zamontowania na nim 120-mm automatycznych moździerzy MAHSW(64 pojazdy), jak też instalacji nowego wielolufowego WKM dla pojazdów obrony PLOT brzmią interesująco, ale tak naprawdę są to inicjatywy stosunkowo młode i trudno ocenić jak potoczą się ich losy w perspektywie dalszych lat. Decyzje podejmowane bez należytego zastanowienia łatwo bowiem zmodyfikować na fali kolejnych zmian priorytetów SZ RP. Zadziwiające jest to, że z trudem prosperujący polski przemysł zbrojeniowy wciąż proponuje MON nowe modele pojazdów. Niestety ich produkcja często przekracza zdolności polskich zakładów. Przykładami tego rodzaju przedsięwzięć jest propozycja modernizacji śmigłowców W3 Sokół autorstwa zakładów PZL Świdnik oraz tegoroczna koncepcja budowy Polskiego Czołgu Lekkiego (PCL) przez gliwicki OBRUM. Przyjrzyjmy się pierwszemu przypadkowi. W maju 2009 roku Świdnik zaprezentował plany szerokiej modernizacji dobrze znanych w Polsce śmigłowców. Modele wiropłatów oznaczonych jako Sokół 2 (złośliwie ochrzczony przez internautów Sokołem 3D) świetnie się prezentują w formie dynamicznych grafik komputerowych. Faktyczna realizacja tych zamierzeń mogłaby być ciekawą ofertą dla polskiej armii, wzbogacając jej wyposażenie o krajowej produkcji śmigłowiec średni z możliwością uzbrojenia. Istnieją jednak zasadnicze przeszkody w realizacji projektu. Po pierwsze trudno pojąć, w jaki sposób zakłady w Świdniku miałyby w krótkim czasie dokonać znaczącego postępu technologicznego swych produktów, skoro na razie szczytem możliwości wydaje się zrodzony w bólach Głuszec. Odpowiedź na to pytanie jest dość prosta – władze zakładu liczyły na transfer technologii po przejęciu go przez firmę Augusta-Westland. Ciekawe tylko, dlaczego europejski potentat, dysponujący gamą maszyn różnych klas, miałby być zainteresowany produkcją zmodernizowanej wersji średnio udanej polskiej konstrukcji? Zapewne zatem nowe Sokoły pozostaną na papierze, powiększając tym samym zastępy polskiego sprzętu 3D.

Modernizacji ciąg dalszy Rozpoczęty jakiś czas temu proces profesjonalizacji i modernizacji technicznej SZ RP w obu aspektach przebiega z mozołem. Brak głębszej refleksji nad kierunkiem rozwoju armii skutkuje na polu zakupów sprzętu opóźnieniami, błędnymi decyzjami i ciągłymi zmianami koncepcji. Po wielu latach polscy decydenci wciąż nie rozumieją, że programy zbrojeniowe wymagają konsekwencji i długotrwałego, stabilnego finansowania. Tymczasem w naszym kraju dominuje niepewność, przerywana od czasu do czasu hurraoptymizmem przy okazji inauguracji kolejnych projektów. Kolejne programy modernizacyjne są ogłaszane jako punkt przełomowy dla polskich zakładów zbrojeniowych, częściej wpędzając je w kłopoty, niż przynosząc profity im i armii. Jest zatem oczywistym, że dopóki sytuacja będzie kształtować się w ten sposób, Wojsko Polskie będzie świetnie wyposażone jedynie na papierze. Jacek Jędrysiak

W przeciągu ostatnich dwóch lat zainicjowano wiele nowych programów mających podnieść możliwości Sił Zbrojnych. Program Modernizacji LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

29


G Ł O Z C i k s l o p y ow polski CZOŁG N Nowy Nowypolski CZOŁG ŚO P WLI A ST KA T AOJBLR AO NN DN I AO Ś Ć

J

edną z największych atrakcji tegorocznego Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego(6 – 9. września 2010 r.) w Kielcach będzie niewątpliwie prezentacja demonstratora technologii polskiej platformy pancernej XXI wieku. Będzie to pierwsza odsłona realizowanego przez gliwicki Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych (OBRUM) programu budowy wielozadaniowej platformy (UPG-NG), jako podstawy do opracowania modułowej rodziny pojazdów bojowych. Plany gliwickiej firmy są bardzo ambitne i zakładają stworzenie niezwykle licznego parku pojazdów: czołgu lekkiego, bojowego wozu piechoty, wozu dowodzenia i łączności, wozu zabezpieczenia technicznego, pojazdu saperskiego oraz platformy przeciwlotniczej. W ten sposób zaspokojone zostałyby potrzeby Wojska Polskiego na nowoczesny sprzęt na długie lata. Realizacja tego projektu to w tym momencie kwestia przyszłości. Nie dziwi zatem fakt, że największe emocje wśród ekspertów oraz komentatorów wzbudza zapowiadana prezentacja demonstratora technologii określanego jako projekt Polskiego Czołgu Lekkiego (PCL). Szybkość realizacji projektu jest zdumiewająca. Pierwsze pogłoski o istnieniu programu pojawiły się we wrześniu 2008 roku. W lutym 2010 r. media obiegła wiadomość o rozpoczęciu procesu cięcia stali pod w pełni mobilny prototyp, w maju zaś pojawiły się pierwsze zdjęcia pojazdu. Z miejsca rozgorzała dyskusja na temat celowości i użyteczności całej koncepcji. Eksperci i internauci postawili szereg interesujących pytań dotyczących projektu, z których wiele wyraża poważne wątpliwości co do jego sensowności. Warto przyjrzeć się tym argumentom, by choć częściowo odpowiedzieć na pytanie, czy Wojsko Polskie potrzebuje czołgu lekkiego?

Garść nadziei…

N

owy Polski Czołg Lekki jest projektowany z założenia jako panaceum na stałe niedobory siły ognia i opancerzenia pojazdów wykorzystywanych w konfliktach asymetrycznych w Iraku i Afganistanie. Nawet dopancerzone KTO Rosomak nigdy bowiem nie będą w stanie zapewnić ochrony balistycznej o stopniu porówny-

30

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

walnym z czołgami. A jest to element kluczowy wobec stale rosnącego zagrożenia różnego rodzaju minami-pułapkami w tych rejonach działań. Doświadczenia z działań dość szybko zweryfikowały tezę o zaniku użyteczności ciężkich, dobrze opancerzonych i uzbrojonych pojazdów w konflikcie asymetrycznym. Np. lekkie pojazdy przeciwminowe typu MRAP, będące hitem przed kilkoma laty, które miałybyć podstawowym sprzętem sił stabilizacyjnych, dziś coraz bardziej upodabniają się do transporterów opancerzonych. W tych warunkach do łask powróciły czołgi, będące najpewniejszym sposobem zabezpieczenia życia żołnierzy zarówno przeciw minom, jak też podczas ożywionej wymiany ogniowej. Mając na uwadze powyższe problemy, OBRUM rozpoczął prace nad projektem pojazdu o wadze co najmniej 33 ton. Jest to waga dająca możliwość zapewnienia pojazdowi solidnej ochrony przeciwminowej, a jednocześnie przy zachowaniu odpowiednich wymiarów, pozwalająca na łatwy przerzut drogą powietrzną. Nie są to jedyne zalety pojazdu. Większość systemów jest anonsowana jako supernowoczesne i awangardowe. Szczególnym uznaniem apologetów projektu cieszy się planowana bezzałogowa wieża mieszcząca działo 120 mm CTG szwajcarskiej korporacji RUAG. Jej konstrukcja ma zapewniać załodze maksimum bezpieczeństwa, także w razie wybuchu amunicji, co jest niezwykle istotne, wziąwszy pod uwagę umiejscowienie w wieży i kadłubie pojazdu amunicji 120 mm. Ochrona pojazdu ma być oparta w przeważającej mierze o system aktywnej samoobrony, co faktycznie będzie rozwiązaniem dość awangardowym dla pojazdu tej klasy. Jest to naturalnie związane z masą pojazdu, potężną jak pojazdu ekspedycyjnego, lecz niewystarczającą dla czołgu. Twórcy zapewniają jednak, że projektowany system ochronny uczyni z PCL skuteczny środek walki także na konwencjonalnym polu bitwy. Z koncepcją opancerzenia związana jest mobilność taktyczna pojazdu. Demonstrator ma być wyposażony w 8-cylindrowy 720-konny silnik turbodieslowski 8V199TE20 niemieckiej formy MTU. Wraz z konstrukcją podwozia ma on zapewnić pojazdowi przewagę mobilności nad czołgami przeciwnika.

Większość systemów powstaje przy współpracy z renomowanymi światowymi producentami, a także w oparciu doświadczenia z produkcji choćby KTO Rosomak. Część ekspertów na podstawie analizy zdjęć powstającego prototypu dostrzega w nim bowiem inspiracje słynnym KTO. Harmonogram prac z zeszłego roku przewidywał powstanie do 2011 r. pełnej dokumentacji wozu, pierwszego prototypu w 2012 r., a pierwszy czołg serii próbnej był planowany na rok 2014 r. Tempo planowanych prac jest zatem oszałamiające, zwłaszcza uwzględniając skalę wyzwań. Zwolennicy projektu wskazują na szereg korzyści płynących z jego realizacji. Efektem ma być integracja polskiego przemysły zbrojeniowego w celu wytworzenia najwyższej klasy wozu bojowego XXI wieku. Znamionami tego postępu mają być prace badawcze polskich konsorcjów i zainteresowanie postępami projektu twórców najbardziej awangardowych rozwiązań w tej dziedzinie. Sukces PCL i, docelowo, uniwersalnej platformy bojowej ma spełniać w zamierzeniach twórców rolę koła zamachowego polskiej zbrojeniówki, integrując ją, modernizując, zwiększając konkurencyjność na światowych rynkach. W tej roli projekt ma zastąpić pogrzebany już chyba w opinii niemal wszystkich projekt korwety 621 Gawron, którego stagnacja jest największa porażką polskiego przemysłu obronnego w XXI wieku.

…i worek wątpliwości

N

iewątpliwie na tak wczesnym etapie realizacji programu ciężko przesądzać o jego powodzeniu, jak również oceniać zastosowane w nim rozwiązania techniczne. Mimo to w kontekście samej koncepcji czołgu lekkiego pojawia się szereg poważnych pytań stawiających celowość projektu pod dużym znakiem zapytania. Po pierwsze pojawia się pytanie, czy Polska w ogóle potrzebuje czołgu lekkiego? Jak wspomniano już wyżej, pojazd ma być odpowiedzią na wyzwania misji stabilizacyjnych w różnych rejonach świata. Pytanie jednak brzmi, czy sensownym jest budowanie wyspecjalizowanego pojazdu w takim tylko celu, skoro siły pancerne w kraju cierpią na niedobór sprzętu najnowszej generacji? Starzejące się czołgi Leopard 2A4, PT-91 i T-72 wymagają


P O LS KA O B R O N N O Ś Ć

perspektywicznego następcy i trudno uznać, że czołg lekki ze wszystkimi swymi ograniczeniami będzie w stanie sprostać temu zadaniu. To, co jest atutem na misjach czy choćby w krajach o górskim, podmokłym czy wyspiarskim charakterze, niekoniecznie musi się sprawdzać w realiach Europy Środkowej. Ukształtowanie terytorium Rzeczypospolitej Polskiej czyni ją doskonałym terenem do manewrów dużych, klasycznych zgrupowań pancernych. Warto w tym miejscu przypomnieć, co na temat podstawowych obowiązków Wojska Polskiego mówi Konstytucja RP: „Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”. Misje stabilizacyjne naturalnie również przyczyniają się do podniesienia stanu bezpieczeństwa, ale w dłuższej perspektywie nie wolno zaniedbywać stanu sił zbrojnych w kraju. Powyższe stwierdzenie jest spowodowane wątpliwościami związanymi z oczywistymi ograniczeniami jakie musi posiadać czołg lekki. Pierwszą wątpliwością jest opancerzenie pojazdu. Jak już wspomniano, oparcie całości na systemie samoobrony aktywnej jest pomysłem całkowicie nowatorskim. I bardzo dyskusyjnym. Systemy takie są obecnie w fazie intensywnych testów i trudno określić, przeciwko jakim rodzajom zagrożeń ich skuteczność będzie największa. Z pewnością stanowi on skuteczną barierę przeciw pociskom kierowanym czy granatom przeciwpancernym, lecz brak jest pewności co do jego skuteczności w starciu z klasycznymi pociskami podkalibrowymi. Może się zatem okazać, że „ciężki” jak na warunki misyjne czołg, będzie w konfrontacji z klasycznym pojazdem raczej tankietką niż pełnowartościowym wozem bojowym. Kwestia opancerzenia pojazdu niepokoi tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę zapas potężnej amunicji do broni głównej przewożonej przez pojazd. Choć OBRUM stara się zapewnić załodze jak największy stopień bezpieczeństwa w wypadku eksplozji amunicji, trudno patrzeć spokojnie na ten aspekt projektu. Zwłaszcza, gdy uwzględnimy wątpliwości dotyczące największej anonsowanej zalety pojazdu, różniącej go od klasycznych czołgów, jaką miała być mobilność taktyczna. Płaskie ukształtowanie

terenu, jakie dominuje na terytorium RP, nie da raczej pojazdowi wykazać tej przewagi, a poza tym zapowiadana mobilność jest kwestionowana przez część komentatorów. Stosunek mocy do masy czołgu Leopard 2 A4 wypada bowiem już teraz zdecydowanie korzystniej niż ten w dopiero projektowanym PCL. Brak zapasu mocy do choćby wzmocnienia pancerza wydaje się być poważnym błędem, nakazującym sceptycznie patrzeć na przewagę mobilności polskiego pojazdu. Na marginesie należy zauważyć, że określana jako zaleta mobilność strategiczna jawi się jako pożyteczny detal wobec śladowych wręcz zdolności transportu strategicznego rodzimych Sił Zbrojnych. Kolejna wątpliwość dotyczy przeświadczenia twórców, że stworzą najnowocześniejszą platformę bojową XXI wieku. Z całym szacunkiem dla ich zaangażowania i nakładu pracy, ale trudno zrozumieć, w jaki sposób polski przemysł zbrojeniowy miałby nagle posiąść zdolność do produkcji maszyny tak zaawansowanej technologicznie, skoro nawet produkcja malajskiego wariantu PT-91, będącego jedynie modernizacją istniejącego wozu sprawiła producentowi olbrzymie problemy przy integracji rodzimej i zagranicznej technologii. Można oczywiście wskazywać na doświadczenia płynące z tej i innych produkcji (np. Rosomaka), ale wydaje się, że powstający wóz będzie raczej kompilacją dobrze znanej rodzimemu przemysłowi techniki z kilkoma nowinkami z zagranicy. Daleko tu zatem do pojazdu XXI wieku z prawdziwego zdarzenia. Ostania wątpliwość dotyczy niezgodności projektu ze światowymi trendami w produkcji pojazdów pancernych. Wprawdzie obecnie preferowane są rozwiązania modułowe, ale dotyczą one znacznie cięższych pojazdów. Najnowszy amerykański program GCV, mający na celu zastąpienie BWP Bradley rodziną pojazdów, zakłada powstanie pojazdów o masie od 44 do 71 ton (to znacznie więcej niż czołg Abrams!). Niemiecki BWP Puma ma mieć masę sięgającą 43 ton, a zatem większą niż polski czołg, przy większej mocy silnika. Ostatnia wystawa Eurosatory wyraźnie pokazuje, że preferowane są pojazdy cięższe, lepiej opancerzone. Do łask wracają czołgi, co jest efektem pozywanych doświadczeń różnych kon-

tyngentów z Afganistanu. Gdy zatem cały świat stawia na klasyczne pojazdy w wersji do działań asymetrycznych, polski przemysł zbrojeniowy oferuje Siłom Zbrojnym koncepcję pojazdu lekkiego. Trudno doszukać się w tym logiki.

Komu potrzebny jest PCL?

N

ie jest doprawdy sprawą łatwą uzasadnienie potrzeby wprowadzenia do służby pojazdu o klasie proponowanej przez OBRUM. Jego funkcje na misjach z łatwością mogłaby spełniać wersja wsparcia Rosomaka, w kraju natomiast bardziej przydatny byłby nowy Bojowy Wóz Piechoty. Powstaje zatem pytanie, kto forsuje pomysł czołgu lekkiego? Nie ulega wątpliwości, że projekt ma jakiś związek z pojawiającymi się w 2007 roku pomysłami wprowadzenia do służby pojazdu CV 90120P firmy BAE Haegglunds współpracującej z grupą Bumar. Pojazd ten był czołgiem lekkim o założeniach bardzo zbliżonych do PCL. Wyewoluował z dobrze znanego BWP CV 90. Postrzegano go jako przyszłość polskich wojsk pancernych, a Bumar liczył nawet na zamówienie rzędu 360 sztuk. Pomysł upadł mimo medialnych prób poligonowych i promocji na MSPO, ale koncepcja wróciła, wskazując na istnienie w MON lobby wspierającego takie rozwiązanie. Przeczyłoby temu nikłe dofinansowanie ze strony rządu dla projektu – MNiSW dofinansowuje prace badawcze kwotą zaledwie 17,1 mln złotych. Być może zatem to polska zbrojeniówka naciska na produkcję pojazdu. Niezależnie od tego, jak ocenimy na tym etapie pomysł OBRUM, należy pamiętać o jednym. Żaden kraj nie stał się do tej pory użytkownikiem pojazdu CV90120, a podobny koncepcyjnie pojazd ASCOD LT105 jest użytkowany w liczbie 15 sztuk przez tajlandzką piechotę morską. Jednakże jeśli potraktujemy projekt PCL, jako swoistego demonstratora technologii, dla rozwoju całej rodziny gąsienicowych pojazdów pancernych krajowej produkcji to z pewnością stanowi on krok w dobrym kierunku. Jacek Jędrysiak

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

31


B E Z P I E C Z E Ń S T W O N AT O

W dyskusjach nad nową koncepcją strategiczną NATO, która ma nadać sojuszowi kierunek na najbliższe lata, nie brakuje pytań o przyszłość artykułu V.

Godzenie interesów? Przypomnijmy – artykuł V podpisanego w 1949 roku traktatu waszyngtońskiego, będącego podstawą istnienia całego NATO, traktuje o zasadach udzielenia pomocy przez sojuszników napadniętemu. Mówi on, iż atak na jedno państwo należące do NATO to atak na wszystkich członków sojuszu. Każde z państw NATO jest wówczas zobowiązane podjąć taką akcję, „jaką uzna za konieczną, nie wyłączając użycia siły zbrojnej”. Póki co artykuł V znalazł zastosowanie raz – w odpowiedzi na zamach 11 września 2001 roku, niecałe 24 godziny po atakach terrorystycznych w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Chociaż traktat waszyngtoński nie będzie zmieniany przez nową koncepcję strategiczną, podejście do artykułu V wyraźnie ewoluuje. Faktem jest, że artykuł V ma obecnie znaczenie niemal jedynie dla państw zagrożonych agresją. Wśród niektórych państw członkowskich Sojuszu, głównie tych z Europy Środkowo-Wschodniej (Polska, Litwa, Łotwa, Estonia) istnieje obawa, że NATO, a przede wszystkim Stany Zjednoczone, odwracają się od tego artykułu i nie uznają obrony kolektywnej za priorytetową zasadę. Obawa taka jest zrozumiała, biorąc pod uwagę choćby politykę amerykańską. W 2008 roku prezydent Bush zaproponował, aby przemienić NATO z sojuszu skupionego na obronie własnego terytorium w tak zwany „sojusz ekspedycyjny”, a więc taki, który zamiast regionalnie, działa globalnie. „Stare” NATO nie jest zainteresowane obroną kolektywną. Sześć lat minęło od włączenia Łotwy, Litwy i Estonii w struktury sojuszu a mimo tego ciągle nie powstały plany obrony tych państw na wypadek wojny. Decydenci NATO wolą wstrzymywać się od podejmowania decyzji. A niecierpliwość republik rośnie – także i Polski, która prawdopodobnie ciągle nie ma pełnego i kompleksowego planu awaryjnego. Nowa koncepcja strategiczna to doskonała okazja, aby podkreślić fundamentalne przywiązanie do artykułu V. Państwa takie jak Stany Zjednoczone, Niemcy czy Wielka Brytania są zainteresowanie przekształceniem NATO w „sojusz ekspedycyjny”. Taka formuła jest całkowicie nieprzydatna dla naszej części Europy, która bardziej niż somalijskich piratów obawia się rosyjskiej agresji.

Ale tego rodzaju nowa formuła NATO, choć niezwykle atrakcyjna dla Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec, jest całkowicie nieprzydatna dla naszej części Europy, która bardziej niż somalijskich piratów obawia się rosyjskiej agresji. Odpowiednie zbalansowanie NATO jest więc koniecznością. Należy pogodzić podstawowe zadania wynikające z artykułu V (obrona obszaru państw sojuszu) z nowymi, globalnymi wyzwaniami. Tylko w ten sposób NATO w XXI wieku będzie atrakcyjne zarówno dla Europy Środkowo-Wschodniej, jak i Europy Zachodniej oraz Stanów Zjednoczonych. 32

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Zbrojna napaść na członka NATO w Europie lub Ameryce Północnej będzie uważana za napaść przeciwko wszystkim członkom NATO. Jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, każdy z członków, w wykonaniu prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego przez artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy podejmując natychmiast indywidualnie i w porozumieniu z innymi taką akcję, jaką uzna za konieczną, nie wyłączając użycia siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.

Nowe wyzwania Pojawia się drugi problem z artykułem V. Nie jest on już wystarczający, bo nie stanowi gwarancji przed współczesnymi zagrożeniami. W 1949 roku sytuacja była jasna – NATO było pewnym zabezpieczeniem przez agresją, a w tamtych czasach wojna była niemal wyłącznie jedynym wyzwaniem, przed jakim stały państwa. Współcześnie sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Europa Zachodnia obawia się zagrożeń niemilitarnych – proliferacji broni masowego rażenia, piractwa morskiego, terroryzmu, odcięcia od źródeł zaopatrzenia. Nowym zagrożeniem jest też cyberterroryzm. Atak internetowy został wymierzony w Estonię – członka NATO. Zgodnie z artykułem V żadnej agresji nie było. Przed tego rodzaju nowymi zagrożeniami NATO nie chroni. Wyłączenie dostaw gazu ziemnego nie jest przecież zbrojnym atakiem. Istnieje jednak coraz wyraźniejsze przeświadczenie, że aby NATO w XXI wieku było znaczącą organizacją, musi rozszerzyć zakres swojej solidarnej pomocy na współczesne zagrożenia. Tym bardziej, że tego rodzaju formy ataku są bardziej prawdopodobne niż klasyczna wojna, a do tego są często równie niszczycielskie. Głosy takie da się usłyszeć podczas dyskusji nad nową koncepcją strategiczną. Głównym orędownikiem rozszerzenia zasady solidarności jest Waszyngton – szczególnie w zakresie bezpieczeństwa energetycznego. Tylko czy wtedy NATO nadal będzie tym, czym jest teraz, czyli organizacją polityczno-wojskową? Co więcej, czy możliwe jest istnienie skutecznej organizacji, która broni przed wszystkim? Te pytania pozostają póki co bez odpowiedzi, ale jedno wydaje się pewne. Artykuł V pozostanie filarem NATO. Stany Zjednoczone, bo to one liderują sojuszowi, nie zamierzają z niego zrezygnować. „Zapewniam o przywiązaniu Stanów Zjednoczonych do artykułu V” – deklarowała niedawno amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton – „żaden sojusznik, ani nieprzyjaciel nie powinien wątpić w naszą determinację w tej kwestii. Artykuł V to podstawa całego sojuszu i jednocześnie zobowiązanie, które nie osłabnie”. Robert Czulda


B L I S K I W S C H Ó D S I ŁY Z B R O J N E

ą ż ę i c y w Z tylko odważni !!! „Who dares wins” (zwyciężą tylko odważni) - tak brzmi motto jednego z najbardziej elitarnych oraz najlepiej wyszklonych oddziałów specjalnych na świecie - Jednostki Rozpoznawczej Sztabu Generalnego izraelskiej armii, znanej lepiej jako Sayeret Mat’kal. Głównym zadaniem, jakie stoi dziś przed Sayeret Mat’kal jest zwalczanie terroryzmu. Cel ten realizowany jest poprzez podejmowanie przez jednostkę działań o charakterze kontrterrorystycznym, takich jak: odbijanie zakładników (poza granicami państwa, na terytorium Izraela tego typu operacje przeprowadza YA’MA’M – jednostka specjalna policji), aresztowanie lub eliminowanie przywódców grup terrorystycznych czy akcje sabotażowe. Trzon jednostki stanowią żołnierze poborowi, natomiast kadra dowódcza składa się wyłącznie z żołnierzy zawodowych. Aby dobrze wykonywać powierzone im zadania, żołnierze Sayeret Mat’kal są najpierw poddani rygorystycznej selekcji, która odbywa się podczas sześciodniowego obozu dla ochotników. Wybrańcy, którzy zdadzą wszystkie testy wytrzymałościowe, psychologiczne oraz medyczne zostają przyjęci do służby. Podczas dwudziestomiesięcznego szkolenia żołnierze ćwiczą się w zakresie posługiwania się bronią lekką oraz walki wręcz, przechodzą tradycyjne przeszkolenie dla spadochroniarzy, uczą się nawigacji, kamuflażu jak i różnych sztuk walki, np. wywodzącej się z Izraela Krav Magi. Ze względu na to, że Sayeret Mat’kal jest jednostką o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa Izraela, tylko niektóre informacje na jej temat są ogólnodostępne.

Najsłynniejsze operacje Jednostka Rozpoznawcza Sztabu Generalnego armii izraelskiej (Cahalu) została utworzona w 1957 roku. Na początku swego istnienia najsłynniejszy z sayeretów był głównie wykorzystywany do przeprowadzania operacji wywiadowczych – rekonesans i rozpoznanie na tyłach wroga. Żołnierzami tej jednostki byli weterani pamiętający czasy Palmachu czy Unit 101 – pierwszej jednostki specjalnej Izraela, której dowódcą był Ariel Szaron, ale także młodzi rekruci świetnie znający język arabski. W jej szeregach znajdowali się również Mizrachi – Żydzi, którzy wychowywali się w krajach arabskich. Podczas minionych ponad 40 lat swojego istnienia żołnierze Sayeret Mat’kal przeprowadzili wiele udanych misji i operacji. Tylko część z nich, z oczywistych przyczyn, jest szerzej znana. Najsłynniejszą akcją jednostki 269 (oznaczenie Sayeret Mat’kal) był bez wątpienia brawurowy rajd na ugandyjskie lotnisko w Entebbe (1976). Nie był to jedyny spektakularny sukces tego oddziału.

Śmierć Abu Dżihada 14 kwietnia 1988 roku grupa izraelskich komandosów z Sayeret Mat’kal zastrzeliła jednego z przywódców Organizacji Wyzwolenia Palestyny, bliskie-

go współpracownika Jasera Arafata, dowódcę militarnego skrzydła Fatahu, Khalila al Wazira, który był lepiej znany pod przydomkiem Abu Dżihad – Ojciec Świętej Wojny. Żołnierze izraelskich sił specjalnych wdarli się do domu Abu Dżihada w Tunisie i właśnie tam wykonali wyrok. Powodem zamachu była działalność al Wazira. Brał on udział w organizowaniu (początkowo chaotycznego) powstania antyizraelskiego w 1987 roku, zaplanował porwanie izraelskiego autobusu niedaleko ośrodka nuklearnego w Dimonie oraz najprawdopodobniej kilka innych zamachów terrorystycznych.

Operacja Baalbek 1 sierpnia 2006, podczas drugiej wojny w Libanie, żołnierze Jednostki Rozpoznawczej Sztabu Generalnego Cahalu przeprowadzili operację pod kryptonimem „Sharp and Smooth”. Celem akcji było opanowanie szpitala w miejscowości Baalbek (Liban), w którym ukrywali się terroryści z Hezbollahu. W wyniku działań żołnierzy z Sayeret Mat’kal pojmano kilkoro jeńców oraz zarekwirowano znaczną ilość broni. Po stronie izraelskiej nie było żadnych strat, natomiast życie straciło 19 terrorystów z Partii Boga. Do innych znaczących sukcesów jednostki 269 należą: odbicie samolotu linii Sabena (1972), operacja odwetowa na terrorystach z Czarnego Września ukrywających się w Bejrucie (1973) czy udział w Operacji Sad (rozpoznanie przed atakiem powietrznym na domniemany reaktor atomowy w Syrii, 2007).

Wyzwania współczesności Przez pierwsze 10 lat swojego istnienia Sayeret Mat’kal prowadził operację o charakterze wywiadowczym, jeśli dochodziło do wymiany ognia to brali w niej udział wyłącznie żołnierze. Sytuacja uległa drastycznej zmianie po wojnie sześciodniowej, gdy po raz pierwszy Izraelczycy musieli zmierzyć z zakrojonym na szeroką skalę terroryzmem palestyńskim. Wraz ze zmianą formy prowadzenia walki przewartościowano priorytety jednostki 269. Dziś Sayeret Mat’kal musi wykonywać zadania o charakterze ściśle kontrterrorystycznym. Na przestrzeni najbliższych lat w regionie Bliskiego Wschodu raczej nie dojdzie do konfliktu o dużej intensywności, w rodzaju klasycznej wojny międzypaństwowej. Zatem izraelskie jednostki specjalne dostosowały się do rzeczywistości konstytuowanej walką asymetryczną. Mając świadomość, że zwyciężą tylko odważni, żołnierze Sayeret Mat’kal podejmują się najtrudniejszych zadań, aby zapewnić swej ojczyźnie bezpieczeństwo. Paweł Luty

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

33


BLISKI WSCHÓD BEZPIECZEŃSTWO

Katar jest państwem prowadzącym niezwykle aktywną politykę na każdej możliwej płaszczyźnie: dyplomatycznej, gospodarczej, energetycznej i kulturalnej. Wszystkim tym działaniom przyświeca jeden cel strategiczny – zapewnienie sobie bezpieczeństwa.

Bezpieczeństwo Bezpieczeństwo

WIELOWYMIAROWE

K

ierując się rozważnością i pragmatyką w kierowaniu państwem, Katar musiał przystosować priorytety swojej polityki do obiektywnie istniejących zagrożeń. Przejawem takiej polityki było chociażby zaproszenie Stanów Zjednoczonej, jedynej na świecie superpotęgi, do wykorzystania obiektów wojskowych 30 km od stołecznej Dohy. Ponieważ jednak Katar nie chciał być zależny tylko od woli i interesów jednej potęgi, zawarto jednocześnie porozumienie dotyczące bezpieczeństwa z rządem indyjskim, w którym Indie zadeklarowały gotowość obrony Kataru, jeśli zajdzie taka potrzeba, a stosowna prośba zostanie złożona. Wybór takiego sojusznika nie jest przypadkowy, bowiem oba państwa współpracą w przemyśle gazowym. Wiąże je również długoletnia historia imigracji indyjskich pracowników do Kataru. Obecnie obywatele Indii stanowią dwukrotnie większą kategorię społeczną w Katarze niż sami Katarczycy.

Dyplomacja dolarowa

P

rócz zawarcia porozumień militarnych, Katar podjął szereg działań mających na celu wzmocnienie „miękkiego bezpieczeństwa”. Dywersyfikacja bezpieczeństwa to dowód wyciągnięcia wniosków ze swojej historii, która uczy, że opieranie się tylko na jednym gwarancie nie jest działaniem zbyt rozważnym. Zasada ta jest dużo ważniejsza obecnie niż kiedykolwiek wcześniej. Katar nie jest już bowiem surową, niezamieszkałą ziemią bez wartości, lecz stanowi jeden z najbogatszych krajów na świecie (per capita), który posiada olbrzymie zasoby surowców energetycznych. Dobrym przykładem na ilustrację tej polityki są inicjatywy humanitarne czy liberalna polityka inwestycyjna. Działania tego typu mają jednak często charakter ulotny i na ogół bardzo trudno jest dokładnie je zanalizować i ocenić ich efektywność. Można jednak stwierdzić, że ich głównym celem jest poprawienie pozycji Kataru w systemie międzynarodowym. Poprawienie „miękkiego bezpieczeństwa” może wywołać określone skutki, jak choćby zwiększenie atrakcyjności Kataru jako dobrego miejsca do bezpośrednich inwestycji zagranicznych. 34

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Prowadzona przez Katar polityka utrzymywania dobrych stosunków z możliwie dużą liczbą państw oraz prowadzenia współpracy handlowej z szeroką gamą partnerów ma na celu zwiększenie kręgu przyjaciół, których można byłoby poprosić o pomoc w przypadku kryzysu. Szczególnie państwa importujące z Kataru gaz ziemny lub ropę naftową będą żywotnie zainteresowane utrzymaniem status quo. Co więcej, na ogólne bezpieczeństwo wpływ będzie mieć zdolność zbudowania wizerunku kraju jako uznanego w społeczności międzynarodowej rozjemcy. Wizerunek taki działa jako swoisty system odstraszania. Agresja na państwo uznane za pacyfistyczne lub neutralne może z większym prawdopodobieństwem spotkać się z międzynarodowym potępieniem. Można wskazać kilka powodów, dla których mediacyjna polityka Kataru jest tak skuteczna. Katar jest postrzegany jako obiektywny mediator, który nie staje po żadnej ze stron. To z kolei wzbudza zaufanie wszystkich stron sporu. Swój obiektywizm traktuje ze śmiertelną powagą. Katar nie tylko zaprosił w 2007 r. Iran na posiedzenie Rady Współpracy Państw Zatoki (pierwszy raz w historii), ale również utrzymuje względnie dobre stosunki z Izraelem. Doha udziela też azylu kontrowersyjnym osobom, jak choćby byłej żonie Saddama Husajna, liderowi Hamasu, synowi Usamy Ibn Ladina czy byłemu czeczeńskimu terroryście. Każde negocjacje są wspierane pokaźnymi sumami pieniędzy. Znaczne sumy są przekazywane na pomoc bezpośrednią. Doha przekazała 100 mln USD Nowemu Orleanowi po huraganie Katrina, rzekomo zapłaciła około 460 mln USD ofiarom sagi z bułgarskimi pielęgniarkami. Przekazała co najmniej 50 mln USD Hamasowi, co ułatwiło zwycięstwo w wyborach z 2006 r., Ofiarowano też nowy samolot Airbus prezydentowi Asadowi z Syrii. Ponadto, Katar organizuje niezliczoną liczbę konferencji w Doha. Równie istotnym elementem budowania swojej pozycji w systemie międzynarodowym jest wykorzystanie stacji telewizyjnej al-Dżazira. To właśnie jej utworzenie sprawiło, że Katar stał się rozpoznawanym w świecie krajem. Wywołało to szereg sporów z takimi państwami jak Arabia Saudyjska, Kuwejt, Libia, Maroko, Algieria, Bahrajn, Jordania i Autonomia Palestyńska. W odpowiedzi na działalność al-Dżaziry


BLISKI WSCHÓD BEZPIECZEŃSTWO

składano pisemne protesty (do 2002 r. oficjalnie 450), zamykano biura stacji lub wycofywano ambasadorów. Czasem, jak choćby w Algierii w 1999 r., posuwano się nawet do wyłączania prądu w stolicy i największych miastach tylko po to, aby obywatele nie mogli obejrzeć w al-Dżazirze debaty z przedstawicielami opozycji. Działalność al-Dżaziry jest skierowana w stronę państw świata zachodniego. Gdyby Katar chciał poprawić stosunki z krajami arabskimi, z pewnością nie czyniłby tego poprzez liberalizację rynku medialnego. Katar wykorzystuje do zwiększenia swojej „miękkiej” siły także kulturę. W Doha otworzono jedno z najlepszych na świecie muzeów sztuki muzułmańskiej, zorganizowano nowojorski Tribeca Film Festival oraz otworzono dom aukcyjny Sotheby’s. Rozwija się także sport. Katar zorganizował azjatycką olimpiadę w 2006 r., oraz regularnie organizuje ważne wydarzenia tenisowe i golfowe. W 2011 r. będzie gościł olimpiadę halową. Doha planuje też zorganizowanie olimpiady w 2020 r. i mistrzostw świata w piłce nożnej w 2022 r. Goszczenie tak wielkich imprez kulturalnych i sportowych pozwala umocnić pozycję Kataru na mapie świata.

Gaz w służbie polityki

W

przypadku Kataru sprzedaż gazu to coś więcej niż zysk. Dotyczy to choćby projektu gazociągu „Dolphin”, który miałby transportować surowiec do państw sąsiednich. koncepcja ta nie jest kierowana jedynie kwestiami rachunku ekonomicznego, lecz przede wszystkim ma służyć realizacji szerokich celów polityki zagranicznej. Jak przekonuje Justin Dargin na łamach „Middle East Policy”, W odróżnieniu od większości projektów transnarodowych, „główny cel projektu Dolphin nie był wcale komercyjny. Katar od początku traktował projekt Dolphin jako sposób na zwiększenie politycznych związków ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Omanem. Jeśli projekt zostanie zrealizowany, zwiększona współpraca gospodarcza doprowadzi w konsekwencji do poprawy stosunków politycznych, a gazociąg wzmocni status Kataru w regionie”. Innymi słowy, według Dargina, projekt Dolphin był planowany jako środek do wzmocnienia soft power. Bogactwo Kataru w gaz ziemny to dobry sposób na poprawienie relacji z każdym krajem. Dobrym tego przykładem jest kwestia indyjska. Katar rozpoczął eksport LNG do Indii w 2006 r., a niecałe dwa lata później Indie zaoferowały Katarowi gwarancje bezpieczeństwa. Czy decyzja Kataru o sprzedaży gazu ziemnego do Indii była motywowana przede wszystkim chęcią osiągnięcia gwarancji „twardego” bezpieczeństwa w późniejszym okresie? Tego w żaden sposób nie można ustalić. Prawdopodobne jest jednak, że umowa na LNG z Indiami wzmocniła „miękkie” bezpieczeństwo Kataru, a konsekwencji w pewien sposób wpłynęła na umowę wojskową. Drugim narzędziem gospodarczym stanowiącym narzędzie polityki zagranicznej są inwestycje. Jak stwierdził Paul Melly na łamach „Middle East Economic Digest”, Katar ma „nienasycony apetyt inwestycyjny na Zachodzie”. Melly wymienia jednocześnie nabytki Kataru: 20% udziałów w londyńskim Chelsfield Partners, 8% w bankowym gigancie Barclays, udziały w amerykańskiej fabryce samochodów elektrycznych Fisker Automotive, udział w Credit Suisse Industrial, EADS oraz 20% akcji London Stock Exchange. Katar inwestuje nie tylko w Europie: 1 mld USD w inwestycje w różnych branżach w Indonezji; 820 mln USD w inwestycje w drugim co do wielkości operatorze sieci komórkowej w Indonezji, a także inwestycje w Commercial Bank of China. Do tego doliczyć należy również niezliczoną liczbę projektów budowlanych na Bliskim Wschodzie, na przykład w Syrii i Jordanii. Katar, jak każdy inwestor, liczy przede wszystkim na zwrot poniesionych kosztów. Nie ma co do tego najmniej wątpliwości. To jest główny

cel tych inwestycji. Nie można jednak zapominać o drugim celu, jakim jest zwiększenie soft power. Jeśli Katarczykom uda się zbudować swój wizerunek poważnych i profesjonalnych inwestorów, może to w przyszłości przynieść dodatkowe korzyści. Szczególnie, jeśli zostanie to połączone z innymi działaniami politycznymi.

Plan strategiczny

W

szystkie działania Kataru mają jeden cel - zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Strategiczny plan Kataru zakłada możliwie daleką orientację swojej własnej polityki w stronę Zachodu oraz coś, co można określić mianem „liberalizacji”, która czyniłaby z Kataru atrakcyjnego partnera dla krajów zachodnich. Katar stara się przy tym stworzyć swoją własną markę, która ułatwiłaby spopularyzowanie kraju na świecie. Wiele elementów polityki Kataru zawiera składniki, które pozwalają stwierdzić, że Katar kieruje się w stronę Zachodu. Katarskie starania o stworzenie wizerunku państwa neutralnego zdają się naśladować politykę Szwajcarii lub państw Skandynawii. Chociaż kraje te słyną ze swojej neutralności, to jednocześnie angażują się w stosunki międzynarodowe. W ich przypadku neutralność nie jest pretekstem do wyalienowania z systemu międzynarodowego, jak ma to miejsce choćby w przypadku Turkmenistanu lub Bhutanu. Mediacyjne wysiłki Kataru wpisują się w ogólnie przyjętą wśród zachodnich demokracji liberalnych ideę Kanta, wg której konflikty można wyeliminować i są one do uniknięcia. To, czy Katar faktycznie przyjmuje założenia tej koncepcji jest niemożliwe do ustalenia. Niemniej jednak dla zachodnich społeczeństw już sam fakt realizowania idei Kanta w tak dużym wymiarze i z tak wyraźnym zaangażowaniem jest powodem uznania, że łączy je z Katarem wspólny system wartości. Co więcej, zachodnie społeczności mogą łatwo dostrzec w Katarze elementy „liberalnej” lub „zachodniej” kultury, jeśli tylko będą one zajmowały ważne miejsce w katarskiej sztuce, kulturze, sporcie i edukacji. Jeśli Katar skutecznie stworzy swój obrazu kraju arabskiego, który naprawdę stara się liberalizować, to prawdopodobnie przełoży się to na wzrost wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych. Nie tylko Waszyngton będzie chciał wzmocnić demokratyczne tendencje w Katarze tworząc z tego kraju symbol i wzór dla całego świata arabskiego, ale również ułatwi to stacjonowanie sił amerykańskich, bowiem będzie miało to mniejszy koszt polityczny w samych Stanach Zjednoczonych. Amerykański elektorat wielokrotnie wyrażał niezadowolenie z utrzymywania bliskich stosunków z Arabią Saudyjską. To z kolei ułatwiłoby dłuższą obecność Amerykanów w Katarze. David B. Roberts Tekst stanowi uaktualniony fragment artykułu zawartego w książce „Państwo Katar. Gospodarka – polityka – kultura” pod red. K. Górak-Sosnowskiej i R. Czuldy, wyd. Ibidem 2009.

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

35


AZJA OBRONNOŚĆ

Wieloletni proces zakupów amerykańskiego uzbrojenia pozwala Tajwanowi zachować swoją suwerenność oraz trzymać na dystans ambicje władz w Pekinie.

Militaryzacja

POKOJU

Mając niedaleko siebie takiego sąsiada jakim jest Chińska Republika Ludowa, każde państwo starałoby się zwiększać własne zdolności obronne. Tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę jawnie wrogi stosunek Pekinu do nieuznawanej przez większą część świata Republiki Chińskiej. Określanie Tajpej „stolicą zbuntowanej prowincji” oraz wieloletnie deklaracje o gotowości do siłowego przyłączenia wyspy do macierzy, zmuszają tajwańskie władze do inwestowania ogromnych sum pieniędzy w nowoczesne i śmiercionośne uzbrojenie, które daje nadzieję na zachowanie swojej odrębności. Systematyczny rozwój tajwańskich systemów obronnych, następujący poprzez dozbrajanie narodowych sił zbrojnych w najnowocześniejszy sprzęt wojskowy, wzbudza niezadowolenie po stronie Pekinu. Wzrost militaryzacji regionu może w konsekwencji doprowadzić do wybuchu krwawego konfliktu zbrojnego, który pochłonie życie tysięcy żołnierzy i jeszcze większej liczby osób cywilnych. Z drugiej strony, czynione przez Tajwan zbrojenia mogą w konsekwencji skutkować porzuceniem przez ChRL terminologii wojennej obecnej w wypowiedziach jej przedstawicieli i implikować przestawienie się na próby nawiązania 36

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

stopniowej pokojowej współpracy. To jednak nie byłoby po myśli Stanów Zjednoczonych.

Amerykański interes Waszyngton stanowi główne źródło tajwańskich zbrojeń. Od lat władze w Tajpej zakupują amerykański sprzęt za wiele miliardów dolarów, mając tym samym nadzieję, że pomoże on chociaż w części na utrzymanie suwerenności wyspy oraz przybliży ją politycznie i ekonomicznie do Stanów Zjednoczonych. Ostatnią dużą partią zakupów dokonanych przez Tajpej była ogłoszona na początku bieżącego roku sprzedaż uzbrojenia o wartości ponad 6 miliardów dolarów. Amerykanie zgodzili się na zakup przez Tajwan 114 rakiet Patriot, 60 transportowych helikopterów Black Hawk, dwóch niszczycieli min typu Osprey, 12 przeciwokrętowych pocisków Harpoon oraz systemów komunikacji wewnętrznej dla załóg tajwańskich F-16. Co istotne, ogłoszona lista uzbrojenia nie zawiera w sobie dodatkowych maszyn F-16, na których Tajpej bardzo zależało. Jednak po co Tajwanowi aż tyle nowego uzbrojenia za niewyobrażalną z punktu widzenia

wielu państw sumę? Powodem jest trwający od lat proces dozbrajania jednostek wojskowych stacjonujących po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej. Pekin nie ukrywa, że rokrocznie zwiększa ilość sprzętu wojskowego znajdującego się w odległości umożliwiającej przeprowadzanie ewentualnego ataku na Wyspę. Ponad setka rakiet Patriot ma ochronić Tajwan przed ewentualnym atakiem rakietowym ze strony Chin. Amerykański wywiad szacuje, że w chwili obecnej Pekin rozlokował wzdłuż Cieśniny Tajwańskiej setki pocisków balistycznych krótkiego i średniego zasięgu. Jest to ilość wystarczająca do zniszczenia większości arsenału wojskowego zebranego przez Tajpej bez konieczności wystawiania własnych żołnierzy na zagrożenie. Stąd też ogromne zapotrzebowanie na nowoczesne i skuteczne systemy obrony przeciwrakietowej w postacie amerykańskich baterii Patriotów. Ocenia się, że nie będą one, co prawda, w stanie zneutralizować całości chińskiego ataku rakietowego, ale zlikwidują odpowiednio dużą liczbę pocisków przeciwnika, aby uchronić najważniejsze centra polityczne i militarne przed całkowitym zniszczeniem. Podobne zadanie ma spełnić reszta zadeklarowanego do kupna sprzętu. Helikoptery Black


AZJA OBRONNOŚĆ

Hawk odpowiadać będą zapewne za zwiększenie mobilności małych jednostek tajwańskich sił zbrojnych oraz ich szybki przerzut w miejsce zapotrzebowania. Z kolei pociski Harpoon mają stać się zmorą chińskich marynarzy i kierowanych przez nich okrętów, uniemożliwiając stronie atakującej rozwinięcie uderzenia na pełną skalę, poprzez niszczenie części jednostek nawodnych pierwszego rzutu. Problem stanowić może jedynie brak możliwości zakupienia ponad 50 samolotów F-16 w najnowszej wersji technologicznej, takich jakimi dysponują obecnie polskie siły powietrzne. Tajpej uważa ten krok za niezbędny w celu utrzymania równowagi sił w powietrzu pomiędzy Tajwanem i ChRL. Doskonale zdają sobie z tego sprawę władze w Waszyngtonie, jednak istnieje jeden dosyć istotny powód, dla którego nie zamierzają zgodzić się na sprzedaż Tajwanowi samolotów.

Chińskie obawy Tym powodem jest niechęć do jeszcze większego zaogniania relacji między Waszyngtonem i Pekinem. Wystarczy powiedzieć, że samo ogłoszenie decyzji o sprzedaży wspomnianego uzbrojenia Tajwanowi w styczniu, zbiegło się z okresem wzrostu napięcia pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Początek tego roku był bowiem momentem, gdy sprzeczności w związku ze sztucznym utrzymywaniem niskiego kursu juana, problemy z protekcjonizmem chińskich firm, a także afera z włamaniem się na konta e-mail użytkowników poczty gmail, należącej do popularnego amerykańskiego podmiotu, jakim jest firma Google, sprawiły, że relacje pomiędzy amerykańskimi i chińskimi politykami uległy widocznemu zadrażnieniu. Wobec niezadowolenia Waszyngtonu z powodu prowadzonej przez Pekin polityki, nie może dziwić fakt, że administracja prezydenta Baracka Obamy bez większych wahań zdecydowała się przystać na prośbę tajwańskiego rządu dotyczącą zakupu wspomnianej partii uzbrojenia. To musiało spowodować ogromne rozdrażnienie strony chińskiej. Nie ulega wątpliwości, że dozbrajanie się zbuntowanej Wyspy w nowoczesny sprzęt produkcji amerykańskiej nie jest na rękę władzom centralnym w Pekinie. I to co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, w przypadku zaistnienia czarnego scenariusza chińskiej inwazji zbrojnej na Tajwan i próby siłowego zakończenia trwającego od ponad 60 lat sporu, strona chińska będzie postawiona przed trudnym zadaniem. Każde bowiem wzmocnienie potencjału obronnego Tajwanu implikuje ryzyko wzrostu liczby ofiar ewentualnego konfliktu, a co za tym idzie, grozi przedłużającym się konfliktem, który

z pewnością odbije się echem wśród społeczności międzynarodowej bądź też na światowych rynkach finansowych. Drugi powód jest natury politycznej. Mianowicie, sprzedając od lat swoje uzbrojenie na Wyspę, Stany Zjednoczone dają tym samym do zrozumienia, że nie będą zadowolone z prób siłowego przejęcia kontroli nad nią przez chińskie władze. Sprzedaż uzbrojenia oraz deklaracje o staniu na straży suwerenności Tajwanu głoszone przez kolejnych amerykańskich polityków, wskazują na to, że pomimo kontynuacji rozpoczętej jeszcze w czasach zimnej wojny polityki uznawania Pekinu za prawowitego przedstawiciele Chin, Waszyngton po cichu wspiera politycznie władze w Tajpej. To z kolei niesie za sobą ryzyko, że w przypadku wybuchu konfliktu zbrojnego USA zdecydowanie opowiedziałyby się po stronie obrońców Wyspy. Trzecim powodem, dla którego amerykański handel bronią z Tajwanem jest nie na rękę Pekinowi, są zyski finansowe generowane przez amerykański przemysł zbrojeniowy. Z tego punktu widzenia utrzymanie obecnego status quo jest dla Waszyngtonu bardzo na rękę. Zagrożenie militarne jakie stanowią dla Tajwanu Chiny, zmusza Wyspę do kontynuacji zakupu amerykańskiego uzbrojenia. Napędza to koniunkturę wpływowej zbrojeniówki, która dodatkowo ma liczne powiązania z wieloma politykami w stolicy. Fakt ten może przekonywać władze w Pekinie, że Amerykanie nie zgodzą się na przejęcie kontroli nad Wyspą tak łatwo. Dla zachowania poprawności należałoby również dodać, że aspekt geopolityczny także odgrywa tutaj swoją rolę. Chiny i Stany Zjednoczone, pomimo deklaracji współpracy, pozostają rywalami na arenie międzynarodowej. Nawet w dzisiejszym, cywilizowanym świecie stosunków międzypaństwowych należy liczyć się z łagodniejszą bądź też ostrzejszą formą rywalizacji między poszczególnymi podmiotami państwowymi w sytuacji, gdy w grę wchodzą interesy narodowe. Utrzymywanie suwerenności Tajwanu, który dodatkowo połączony będzie ze Stanami bli-

skim, choć nieoficjalnym sojuszem polityczno – wojskowym, pozwala zachować Waszyngtonowi swoistego asa w rękawie. W przypadku, dokonując w tej chwili całkowitej imaginacji przyszłej sceny politycznej, zaostrzenia się relacji amerykańsko – chińskich do tego stopnia, że w grę zacznie wchodzić rozwiązanie militarne, wyspa znajdująca się tak blisko chińskiego wybrzeża może stanowić istotny argument w rozmowach politycznych pomiędzy Waszyngtonem i Pekinem. Chiny doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że w przypadku rozlokowania na Tajwanie amerykańskiego uzbrojenia, chociażby w postaci pocisków balistycznych uzbrojonych w głowice nuklearne, pole negocjacyjne strony chińskiej ulegnie znaczącemu osłabieniu. I fakt ten z pewnością jest jednym z powodów, dla których Pekin dąży do przejęcia kontroli nad sytuacją polityczną na Tajwanie. Jaki jednak powód do zbrojeń mają władze w Tajpej? Przewaga pod względem liczby żołnierzy i sprzętu wojskowego czy też siły ognia chińskich wojsk jest tak duża, że utrzymanie wyspy, jej obrona, jest praktycznie niemożliwe. Powody są dwa. Intensywny program militaryzacji pozwala zachować władzom nadzieję, że tajwańskie siły zbrojne będą w stanie zatrzymać chińskie wojska na długie miesiące bardzo często krwawych walk. To daje nadzieję, że przejawiająca skrajnie pacyfistyczne nastawienie społeczność międzynarodowa, zwłaszcza z krajów Zachodu, wymusi na Chinach zaprzestanie walk. Taki scenariusz nie sprawdzi się, jeżeli w momencie inwazji na Tajwan Pekin będzie wystarczająco silny ekonomicznie i politycznie, aby zignorować pokojowe naciski innych państw. A tylko w takiej sytuacji Chiny zdecydują się na uderzenie. Drugim powodem jest fakt, że sukcesywne zakupywanie amerykańskiego sprzętu wojskowego skutkuje swoistym zbliżeniem interesów Stanów Zjednoczonych i Tajwanu. Wydając pieniądze na uzbrojenie zakupywane w Waszyngtonie, Tajpej kupuje jednocześnie poparcie USA dla swojej suwerenności. Kolejna transza zakupów dokonywanych przez Tajwan w Stanach Zjednoczonych jest więc kontynuacją wieloletniej polityki mającej na celu podniesienie znaczenia zagrożonej chińską inwazją Wyspy w polityce zagranicznej Waszyngtonu. Wydaje się więc, że pomimo świadomości jaką posiadają amerykańscy politycy, że współpracując z Pekinem można osiągnąć więcej niż z nim walcząc, wsparcie militarne dla Tajpej będzie kontynuowane. Przemawia za tym chociażby czynnik finansowy. Ale nie tylko, również bowiem względy polityczne. A przede wszystkim - strategiczne. Michał Jarocki

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

37


AMERYKA PŁN. OBRONNOŚĆ

Nowoczesny TRANSPORT Wykorzystywany od półwiecza bojowy wóz piechoty M 113 zostanie niebawem wycofany ze służby w amerykańskiej armii. Już za parę lat Stany Zjednoczone mają wprowadzić do służby jego długo wyczekiwanego następcę.

S

tanowią podstawę wyposażenia sił lądowych każdej armii świata. Są wysyłane wszędzie tam, gdzie żołnierze mają wkroczyć do akcji. Towarzyszą im przed walką i zapewniają bezpieczny odwrót w razie niepowodzenia działań zbrojnych. O ich znaczeniu można się było przekonać w trakcie każdego niemalże konfliktu od zakończenia II wojny światowej. Mowa o bojowych wozach piechoty (bwp). Jednym z najpopularniejszych i najbardziej rozpowszechnionych na świecie wozów tego typu jest amerykański M 113. Wprowadzony do służby na początku lat 60. ubiegłego stulecia, doczekał się wielu modyfikacji oraz sporej rzeszy nabywców na całym świecie. Oczywiście M 113 stanowi też podstawę wyposażenia brygad piechoty armii Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie wojska dysponują aż sześcioma tysiącami tych wozów. Upływ czasu oraz diametralna zmiana charakteru współczesnego pola walki sprawia, że M 113 w coraz mniejszym stopniu nadaje się do realizowania podstawowych zadań stawianych przed pojazdami transportu piechoty. Pięćdziesięcioletnia konstrukcja, pomimo wielu procesów modernizacyjnych, staje się powoli archaiczna. Wymusza to na amerykańskich planistach

38

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

wojskowych podjęcie decyzji o stopniowym wycofywaniu ze służby zasłużonych maszyn. Zanim jednak do tego dojdzie, należy opracować oraz wprowadzić na wyposażenie pododdziałów następcę M 113, a to nie wydaje się łatwym zadaniem.

Chrzest w dżungli

B

ojowe wozy piechoty M 113 swój chrzest bojowy przeszły w trakcie konfliktu wietnamskiego. Te mające zastąpić wcześniejsze modele wozów (M 59 i M 75) maszyny okazały się udaną, w porównaniu do poprzedników, konstrukcją. Charakteryzowały się dwiema podstawowymi cechami, których do tej pory nie udało się amerykańskim konstruktorom skompilować w jedną całość. Mianowicie, odpowiednio dużą mobilnością połączoną z zapewnieniem należytej ochrony przewożonej piechocie. Dzięki zastosowaniu nowych materiałów, w M 113 udało się uzyskać pancerz na tyle lekki, aby wóz był zwinny i stosunkowo szybki. Jednocześnie był on na tyle gruby, aby powstrzymać pociski małokalibrowej broni przeciwnika. Poza zwrotnością i odpowiednim opancerzeniem, główną zaletą M 113 miała stać się jego przestronność. Wymagająca do swojej obsługi jedynie dwóch osób (kierowcy i dowódcy) maszyna, mogła pomieścić aż 11 żołnierzy w pełnym, bojowym rynsztunku. Pierwotnym błędem, który kosztował życie wielu ludzi była niedostateczna ochrona stanowiska dowódcy wozu, który jednocześnie pełnił rolę operatora działka M2 Browning kal. 12,7 mm. Po lawinowo rosnącej liczbie zabitych strzelców, konstruktorzy podjęli decyzję o większym zabezpieczeniu ich stanowisk. Pomimo pierwotnych trudności i niedociągnięć, M 113 zdał egzamin w Wietnamie. Dowództwo podjęło decyzję o rozpoczęciu procesu doposażenia wszystkich brygad piechoty w nowe wozy. Powoli zaczęło również rosnąć zainteresowanie nowym amerykańskim produktem wśród innych państw świata. W ciągu kilkudziesięciu lat od zaprojektowania M 113 znalazł się na wyposażeniu wielu armii. Z usług amerykańskiego wozu korzystało i korzysta nadal wiele państw należących do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Bwp znalazł również uznanie w krajach byłego bloku wschodniego. Blisko 40 sztuk M 113 jest w dalszym ciągu wykorzystywanych w Wojskach Lądowych RP, głównie jako wozy ewakuacji medycznej. Przez lata M 113 przeszedł również szereg modernizacji. Postęp techniczny oraz zmieniające się


AMERYKA PŁN. OBRONNOŚĆ

warunki bojowe wymusiły na konstruktorach stałe ulepszanie pojazdu. Już w połowie lat 60. ub. w. weszła do produkcji wersja M 113 A1, w której główną modyfikacją było zastąpienie paliwożernego silnika benzynowego bardziej oszczędnym dieslem. Pod koniec lat 70. wersję A1 zastąpiono A2, w której zastosowano nowocześniejsze systemy chłodzenia silnika oraz wnętrza kabiny. Jednocześnie wyposażono maszynę w podstawowe środki obronne w postaci granatów dymnych. Druga połowa lat 80. to z kolei czasy wersji A3, która obecnie razem z A2 stanowią jedyne wozy M113 w amerykańskiej armii. M 113 nie są wykorzystywane jedynie do transportu żołnierzy piechoty. Rodzina pojazdów bazujących na podłożu tego bwp jest bardzo bogata. Jedną z pierwszych maszyn jest M 58 Wolf służąca jako wóz osłony wizualnej, wypuszczający ze specjalnych zbiorników gaz, uniemożliwiający żołnierzom przeciwnika zorientowanie się w sytuacji na polu walki, przy jednoczesnym zakłóceniu sensorów podczerwieni. M 132 służy jako mobilny miotacz płomieni. Z kolei M 106 oraz jest udoskonalona wersja M 125 są wykorzystywane jako samobieżne moździerze, o wiele wygodniejsze niż te przenoszone ręcznie. Warto również zwrócić uwagę na M 163 i M 48 wyposażone w systemy obrony przeciwlotniczej oraz M 577 będący ruchomym centrum dowodzenia w trakcie działań zbrojnych. Jak można zauważyć, M 113 stał się podstawą do tworzenia wielu rodzajów lekkich pojazdów opancerzonych, których spektrum wykorzystania jest praktycznie rzecz biorąc nieograniczone. Nic więc dziwnego, że jest on szeroko wykorzystywanym narzędziem przez wojska lądowe Stanów Zjednoczonych. Towarzyszył żołnierzom podczas każdego konfliktu zbrojnego w drugiej połowie minionego stulecia, stając się jednym z symboli sił zbrojnych USA.

kładanymi na drodze. W tym celu jego podłoga ma przybierać kształt litery „V”. Jest to rozwiązanie stosowane w wielu obecnie wykorzystywanych przez armię wozach i wielokrotnie udowodniło swojej skuteczności, chroniąc życie żołnierzy znajdujących się wewnątrz pojazdu. Bwp ma być również o wiele bardziej zwrotny niż M 113 i powinien charakteryzować się zwiększoną siłą ognia. Jednocześnie musi też być o wiele lżejszy. Wymagania te to skutek zażaleń składanych przez żołnierzy służących w Iraku i Afganistanie. Okazało się, że ciężkie i trudne do manewrowania pojazdy nie nadają się do walk toczonych w miastach. Dodatkowo, zbyt mała siła ognia własnego uniemożliwia odpowiednią obronę przed przeciwnikiem. Następca M 113 ma pomieścić trzech członków załogi oraz dziewięciu żołnierzy desantu. Ma być wyposażony w działko małego kalibru oraz przeciwpancerny pocisk kierowany. Jednocześnie musi dysponować odpowiednio mocnym silnikiem, aby być w stanie zachować dostatecznie wysoką prędkość poruszania się w terenie. Dodając do powyższych wymagań mocne opancerzenie pojazdu nie tylko w części przedniej, ale również po bokach, szacuje się, że otrzymana maszyna będzie charakteryzowała się sporym ciężarem. Wielu ekspertów podejrzewa, że masa ostateczna wyniesie nawet 70 ton, a więc będzie równa niektórym rodzajom czołgów. Przedstawiciele sił zbrojnych zapewniają jednak, że ostateczna wersja pojazdu będzie lżejsza i nie powinna przekraczać 50 ton.

Następca poszukiwany

O

d wielu już lat aktualny jest temat unowocześnienia floty bojowych wozów piechoty armii Stanów Zjednoczonych. W zgodnej opinii fachowców, nie ma sensu dalsze unowocześnianie M 113 do kolejnych wersji rozwojowych. Archaiczna już na dzisiejsze czasy konstrukcja nie przystaje do wymagań stawianych obecnie tego typu pojazdom. Kilka lat temu dowództwo podjęło decyzję o zaprojektowaniu i budowie zupełnie nowego bwp. Rozpoczęty w 2003 roku program FCS (Future Combat Systems) miał za zadanie opracowanie serii nowych załogowych i bezzałogowych wozów transportu piechoty oraz wsparcia ogniowego. Program zaangażował we wspólne przedsięwzięcie ponad pół tysiąca amerykańskich firm, w tym największe, mające długą historię współpracy z armią, takie jak Boeing Company. Pomimo kilkuletnich prac rozwojowych, nie udało się ostatecznie uzyskać pożądanego rezultatu. Przeciągające się testy i badania oraz rosnąca kosztowność programu doprowadziły do jego ostatecznego niepowodzenia. W obliczu licznej krytyki jakiej poddawana była armia, administracja Baracka Obamy zdecydowała się w zeszłym roku na oficjalnie zakończenie całego przedsięwzięcia. Decyzja Białego Domu nie oznaczała jednak wstrzymania prac nad nowym bwp dla jednostek piechoty. W miejsce zakończonego FCS uruchomiono nowy, bardziej wydajny program GCV (Ground Combat Vehicle). Zgodnie z założeniami, do 2015 roku ma powstać prototyp nowego pojazdu. Przy założeniu, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, już dwa lata później pierwsze pododdziały wojsk lądowych mają zostać wyposażone w nowe bwp. Historia przekonuje jednak, że nie wszystko może pójść zgodnie z planem. Powodem mogą być spore wymagania stawiane przez armię firmom zainteresowanym przetargiem. Nowy wóz ma być przede wszystkim przystosowany do obrony przed nowoczesnymi środkami walki, przede wszystkim IED (Improvised Explosive Devise), czyli ładunkami wybuchowymi pod-

Bez względu na to, czym charakteryzować się będzie finalna wersja nowego bojowego wozu piechoty, jednostki polowe muszą zostać wyposażone w jak największą jego ilość. Współczesne pole walki to coraz częściej konflikt asymetryczny, w którym tradycyjne formacje wojskowe ścierają się w nieregularnymi oddziałami przeciwnika, który nie dysponuje ani ciężkim sprzętem, ani wyrafinowaną taktyką wojenną. Przyszłe konflikty zbrojne jakie toczyć będą Stany Zjednoczone zdają się wymagać zapewne zupełnie innych metod prowadzenia walki, a także, co jest tego bezpośrednim skutkiem, inwestowania w odmienne rodzaje uzbrojenia. W walce z rebeliantami potrzebne są m.in. nowoczesne oraz dobrze opancerzone i uzbrojone wozy transportu piechoty, które zapewniając możliwie największe bezpieczeństwo żołnierzom, szybko i sprawnie przetransportują ich w rejon starcia. Utrzymujące się zagrożenie terroryzmem oraz ryzyko destabilizacji kolejnych regionów świata zmusza do wnioskowania, że walka z ekstremizmem jeszcze się nie skończyła. A co za tym idzie, nie raz jeszcze Stany Zjednoczone będą musiały wykorzystać własne wojsko w obronie bezpieczeństwa kraju. Następca M 113 może więc bardzo szybko przejść swój chrzest bojowy. Oby był równie udanym rozwiązaniem, jak jego odchodzący na zasłużoną emeryturę poprzednik. Michał Jarocki LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

39


BEZPIECZEŃSTWO BIZNES

Pracownicy czy przestępcy Działania stabilizujące sytuację w zapalnych regionach świata są traktowane przez społeczność międzynarodową jako oczywisty dowód na to, że wzniosłe ideały i wrażliwość na ludzką krzywdę wciąż są jej nieobce. Jednak chwalebne zasady dają się łatwo naginać, jeśli na horyzoncie pojawią się duże pieniądze. Im częściej towarzyszy temu poczucie bezkarności i chaos, tym łatwiej zrezygnować z zasad. Jak powiedział Cyceron: „wśród szczęku oręża milczą prawa”.

Nie ulega wątpliwości, że podczas tzw. wojen mas, dla których cezurę stanowią wojny napoleońskie angażujące wielomilionowe armie pochodzące z poboru, dochodziło do gwałtów, grabieży i wywozu dóbr. Były to jednak „resztki z pańskiego stołu”, jako że żołnierz w stopniu szeregowca czy kaprala nie posiadał raczej możliwości technicznych pozwalających mu na grabież na szerszą skalę, a doraźne przywłaszczanie ruchomości na zdobytych terenach traktować mógł ewentualnie jako uzupełnienie żołdu, zdobycie środków do prowadzenia handlu wymiennego czy też, uzasadniając ideologicznie, jako wykorzystanie materialnych środków pozostawionych przez wroga dla pozbawienia go zaplecza ekonomicznego. Tak czy inaczej, była to po prostu zdobycz wojenna (do dnia dzisiejszego rabunek w czasie wojny jest uważany za przestępstwo). Przesuwając się w górę hierarchicznej piramidy, jest niemal pewne, że wielu oficerów różnych armii uwikłanych w wojnę wykorzystywało swoją pozycję do gromadzenia majątków (łapówki, większe możliwości organizacyjne i logistyczne), ale i tak gros środków materialnych przejmowało zwycięskie państwo (chociażby Rosjanie z terenów zaboru pruskiego podczas I wojny światowej). Wydaje się, że w porównaniu z profesjonalnymi działaniami PMC (Private Military Contractors) ww. praktyki można by uznać za relikt przeszłości, charakterystyczny dla 40

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

„wojen tłumów” prowadzonych przez hordy żołnierzy z poboru. Jednak jak ilustrują współczesne przykłady, ludzie nie zmieniają się tak szybko jak czasy, a pracownicy prywatnych firm militarnych mogą popełniać poważne czyny karalne, nie obawiając się odpowiedzialności i procesów.

Poza prawem Mogłoby się wydawać, że ingerująca wyłącznie za zgodą Stanów Zjednoczonych firma Blackwater występowała w jakiś sposób w charakterze przedstawiciela amerykańskiego rządu i kontrolowała swoje poczynania, lecz nic bardziej błędnego - tak naprawdę korzystała z parasola ochronnego swego mocodawcy. W 2007 roku ochroniarze z Blackwater źle ocenili sytuację i otworzyli ogień na placu Nissur w Bagdadzie, zabijając siedemnastu Irakijczyków, w tym kilkoro dzieci. Pięciu spośród jej pracowników kontraktowych zostało oskarżonych o zabójstwo z premedytacją. Finał – w lutym 2009 roku oczekiwali jeszcze na proces. Był to jeden z dziesiątków czy setek incydentów z udziałem tej firmy; ostatecznie presja opinii publicznej i żądania irackiego MSW doprowadziły do jej wycofania i dyskredytacji. Z kolei pracownicy firm CACI i Titan byli zamieszani w skandal w więzieniu Abu Ghraib w latach 2003/2004 - byli odpowiedzialni za 36% aktów


BEZPIECZEŃSTWO BIZNES

przemocy. DynCorp stała się „bohaterem” innego skandalu. Ben Johnston, były pracownik tej firmy zatrudniony w charakterze mechanika samolotowego, ujawnił, że podczas wojny w Bośni w latach 1992 – 1995 niektórzy pracownicy i członkowie kierownictwa komórki DynCorp prowadzili działalność przestępczą, m.in. kupowali kobiety, nielegalną broń i fałszywe paszporty. Kobiety w różnym wieku, również dwunastoczy piętnastolatki, były nabywane za 600 – 800 dolarów i wykorzystywane jako prywatne niewolnice pracowników kontraktowych lub odsprzedawane dalej. Po ujawnieniu skandalu Johnston został zwolniony. Nie powinno to dziwić, zwłaszcza że później dowodem rzeczowym w sprawie Johna Hirtza, przełożonego Johnstona, była taśma video z nagraniem stosunku płciowego z dwiema dziewczynami w wykonaniu Hirtza właśnie. Sam pion kierowniczy DynCorp w Bośni uwikłany był w interesy z serbską mafią, z którą razem prowadził handel kobietami właśnie, najczęściej Rosjankami i Rumunkami. Wszystko to mogło mieć miejsce, ponieważ kontraktowcy znajdowali się poza prawem;nie obejmowała ich bośniacka jurysdykcja ani nie istniały w USA żadne ustawy federalne, które w tej sytuacji miałyby wobec nich zastosowanie. Amerykański wojskowy kryminalny wydział śledczy (CID), który prowadził tę sprawę, powołał się jednak na § 5 natowskiej umowy z Republiką Bośni i Hercegowiny oraz Chorwacji, określającej status NATO, jego personelu i kontraktowych pracowników. Zgodnie z tym paragrafem pracownicy firm zagranicznych nie są wyłączeni z gestii lokalnej prokuratury, jeżeli ich działania wykraczają poza zakres obowiązków służbowych. W 2000 roku dochodzenie CID zostało zamknięte, zaś główni oskarżeni, po przeprowadzeniu wewnętrznego dochodzenia przez DynCorp, zostali zwolnieni z korporacji i wrócili do USA, gdzie nie ponieśli żadnych konsekwencji prawnych ponieważ eksperci ds. handlu ludźmi nie podzielali interpretacji prawa zaprezentowanej przez CID.

Wątpliwa renoma Aby przedstawić pełniejszy obraz problemu, warto odwołać się do jeszcze jednego przykładu. Amerykańska pani oficer policji Kathryn Bolkovac została wynajęta przez DynCorp Aerospace z Aldershot (Wielka Brytania) na stanowisko podległe ONZ, w ramach którego miała przeprowadzić rozpoznanie dotyczące problemu wykorzystywania seksualnego i przymusowej prostytucji w Bośni. Została zwolniona przez brytyjską spółkę pod pretekstem fałszowania kart czasu pracy wkrótce po zgromadzeniu dowodów na to, że oficerowie policji ONZ z kilku krajów brali udział w handlu młodymi kobietami z Europy Wschodniej, występującymi tu w charakterze niewolnic seksualnych. DynCorp wynajął Bolkovac w ramach umowy z policją międzynarodową dysponującą na terenie Bośni 2 tys. etatów w ramach operacji przywracania prawa i porządku po wojnie domowej. Sama Bolkovac zeznała, że wielu jej kolegów regularnie spędzało czas w domach publicznych, a także, że zbadała przypadek amerykańskiego policjanta zatrudnionego przez DynCorp, który kupił kobietę za tysiąc dolarów. Jeden z brytyjskich adwokatów Kathryn Bolkovac zaznaczył, że w świetle jej dowodów wśród 21 tys. żołnierzy sił pokojowych NATO w Bośni kwitnie podziemny handel usługami seksualnymi, przy aktywnym udziale międzynarodowych biurokratów i pracowników organizacji humanitarnych. Jego klientka zeznała też, że oficerowie ONZ fałszowali dokumenty zwabionych do domów publicznych Ukrainek i Rumunek, organizowali transport przez punkty kontrolne i ostrzegali właścicieli seks klubów o mających nastąpić tam kontrolach. Pisała o tym w mailach do ponad pięćdziesięciu osób, w tym Jacquesa Kleina, specjalnego przedstawiciela sekretarza generalnego ONZ na terenie Bośni. Interesujące, że po takim właśnie mailu kontraktowa pracownica DynCorp została przeniesiona. Między 1998 a 2001 rokiem ośmiu podejrzanych pracowników tej PMC zostało odesłanych z terytorium Bośni, nie ponosząc jakichkolwiek konsekwencji prawnych. Trudno nie zgodzić się z aktywistą politycznym Rickiem Jacobsem twierdzącym, że w przypadku prywatnych firm wojskowych mamy do czynienia z „kolejną organizacją o charakterze mafijnym”. Ciekawe, że takie samo zdanie ma o ONZ właściciel firmy Xe, Erik Prince: „(...) pokojowe siły zbrojne ONZ to przegniła od środka, skorumpowana organizacja, rodzaj mafii, która w rezultacie finansuje niezdyscyplinowane, źle wyszkolone i źle uzbrojone armie Trzeciego Świata”. Co prawda Prince mówi o tym w kontekście proponowanego wcielenia swojej prywatnej armii do sił zbrojnych ONZ, ale w powyższym świetle Narody Zjednoczone również pracują na swoją coraz bardziej wątpliwą renomę. Bogusław Olszewski LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

41


UNIA EUROPEJSKA OBRONNOŚĆ

EUROPEJSKA Agencja Obrony Obchodząca właśnie sześciolecie swojego istnienia Europejska Agencja Obrony (European Defence Agency) to jedna z najmniej znanych i medialnych instytucji Unii Europejskiej. Choć idea harmonizacji i konsolidacji europejskiego rynku zbrojeniowego nie jest nowa, bo sięga lat 50. ubiegłego wieku, to jednak do momentu powstania EDA nie było w historii Wspólnoty instytucji zajmującej się stricte tą materią. W 1998 roku sześciu głównych europejskich producentów uzbrojenia Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Francja, Hiszpania i Szwecja podpisało wstępne porozumienie dotyczące sposobów funkcjonowania międzynarodowych firm zbrojeniowych w państwach zainteresowanych. Dało to podstawy do rozwoju koncepcji, która zmaterializowała się sześć lat później w postaci Europejskiej Agencji Obrony mającej za cel wzmacniać europejskie zdolności obronne i zarządzania kryzysowego, promować współpracę w dziedzinie badań i rozwoju technologii wojskowych, a w długoterminowej perspektywie stworzyć wewnętrzny rynek obronności. O ile zacieśniona współpraca w tak newralgicznej dziedzinie jak bezpieczeństwo militarne już od momentu powstania drugiego filara Unii Europejskiej mocno dzieliła ekspertów zajmujących się tym tematem, to powołanie Agencji do życia zostało przyjęte z dużym sceptycyzmem nawet przez największych zwolenników CFSP (Common Foreign and Security Policy - Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony) i ówczesnej ESDP (dziś już CSDP; European/Common Security and Defence Policy - Europejska Polityka Bezpieczeństwa i Obrony). Pomimo sukcesywnie rosnącej aktywności Unii poza swoimi granicami, wewnętrzne tempo wypracowywania satysfakcjonujących rozwiązań w dziedzinie bezpieczeństwa i obrony było i nadal pozostaje co najwyżej powolne. EDA niejako wpisuje się w tą specyfikę, choć w przypadku ko42

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

ordynacji przemysłu obronnego państw Unii jest to w zasadzie normalne w dobie sukcesywnego zmniejszania wydatków na wojsko i naturalnych napięć między zwolennikami i przeciwnikami autonomizacji tzw. europejskiego filaru NATO (North Atlantic Treaty Organisation - Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego), pomiędzy ekspertami a politykami oraz między zwolennikami i przeciwnikami liberalizacji rynku uzbrojenia. Choć zdecydowana większość działań prowadzonych przez Agencję znajduje się poza zainteresowaniem mediów, a dostęp do bardziej szczegółowych informacji jest wyraźnie ograniczony, to nieco więcej światła na obraz funkcjonowania EDA rzuca jej pierwszy dostępny publicznie raport roczny (za rok 2009). Na jego podstawie można określić jak w praktyce wyglądają główne kierunki rozwoju zdolności obronnych państw europejskich na przełomie 2009 i 2010 roku.

Taktyczny transport powietrzny Państwa Unii Europejskiej mają w swoich zasobach blisko 2000 śmigłowców wojskowych, jednak wiele z nich nie jest przystosowanych do brania udziału w operacjach zarządzania kryzysowego poza granicami UE, zarówno pod względem wyposażenia, jak i wyszkolenia załóg. Rola Europejskiej Agencji Obrony sprowadza się w tym wypadku do przyspieszenia osiągnięcia przez nie zdolności do wykonywania pełnego zakresu zadań petersberskich. Służyć ma temu między innymi niedawno rozpoczęty program treningu taktycznego załóg śmigłowców, który docelowo poprawi umiejętności lotów w trudnych warunkach (np. pustynia, wysokie góry). Jednym z priorytetów ma być również unowocześnienie przestarzałych śmigłowców bojowo-transportowych Mi (rosyjskiej konstrukcji) będących na wyposaże-


UNIA EUROPEJSKA OBRONNOŚĆ

niu większości państw Europy Środkowo-Wschodniej i nacisk na obniżenie kosztów i dalszy rozwój programu Future Transport Helicopter zainicjowanego przez Francję i Niemcy.

Strategiczny transport powietrzny Drugim kluczowym działaniem EDA w tym obszarze ma być wzmocnienie zdolności strategicznego transportu wojsk, będącego chyba największą bolączką europejskich armii. Agencja ma za zadanie zmniejszenie przepaści pomiędzy USA a europejską częścią NATO poprzez współdzielenie i udostępnianie samolotów transportowych C-130 i flagowych A400M, co umożliwi redukcję kosztów i wspomoże interoperacyjność sił europejskich oraz przyspieszy dostawy kolejnych samolotów. Przedsięwzięcie ma być prowadzone w ramach utworzonej pod auspicjami EDA Europejskiej Floty Transportu Powietrznego (European Air Transport Fleet - EATF).

Bezpieczeństwo morskie EDA podjęła również działania w zakresie zdolności operowania na morzu i wzmocnienie bezpieczeństwa na wodach przybrzeżnych, głównie w związku z narastającym zjawiskiem piractwa. Kluczowe znaczenie w przeciwdziałaniu piractwu ma wczesne wykrywanie zagrożeń i tym samym możliwość szybszej i bardziej adekwatnej odpowiedzi. W tym celu Agencja wspiera między innymi rozwój floty bezzałogowych statków powietrznych (Unmanned Aerial System - UAV) a także - w dalszej perspektywie - bezzałogowych systemów nawodnych i podwodnych. Innym istotnym działaniem jest wymiana i unowocześnienie floty trałowców (okrętów przeciwminowych) oraz rozwój systemu monitorowania akwenów morskich MARSUR (Maritime Surveillance) integrującego narodowe sieci rozpoznania.

Satelity rozpoznawcze Po blisko dwudziestu latach żółwiego tempa rozwoju programu satelitów rozpoznawczych, wspierane przez EDA Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, Belgia i Grecja uzgodniły utworzenie satelitarnego systemu satelitów MUSIS (Multinational Space-based Imaging System). Fakt uruchomienia tego programu jest nie do przecenienia w kontekście prowadzenia przez UE operacji militarnych, choć należy zaznaczyć, że nie jest to pierwsze tego rodzaju przedsięwzięcie i, patrząc przez pryzmat ostatnich dziesięciu lat, ryzyko rozbicia się projektu o kwestie finansowe jest wysokie. Drugim, choć czasowo wstrzymanym planem, jest rozszerzenie użyteczności odziedziczonego po Unii Zachodnioeuropejskiej Centrum Satelitarnego w Torrejon poprzez współpracę z francuską konstelacją satelitów Helios, niemieckim systemem SAR-Lupe, włoskim Cosmo-Skymed oraz hiszpańskim Ingenio. W kolejnych latach swojego funkcjonowania EDA równolegle z Komisją Europejską przyspieszyła prace nad zwiększeniem konkurencji i przejrzystości funkcjonowania rynku zbrojeniowego i sukcesywnie przedstawiała zestawy nieobligatoryjnych zasad postępowania, między innymi The EDA

Code of Conduct on Defence Procurement (2005), The Code of Best Practices in the Supply Chain (2006) oraz The EDA Code of Conduct on Offsets (2008). Choć był to niewątpliwie krok we właściwym kierunku, to jednak ze względu na brak dogłębnych rozwiązań strukturalnych trudno jest się spodziewać, aby proponowane przez Agencję zasady były permanentnie stosowane i odstąpiono od praktyk protekcjonistycznych. Pomimo iż państwa europejskie są bliżej wspólnego rynku zbrojeniowego niż kiedykolwiek wcześniej, to jednak jest on wciąż tylko odległym punktem na horyzoncie. Nie jest to kwestia jedynie liberalizacji obecnych przepisów w tej dziedzinie, ale również integracji i harmonizacji przemysłu i badań naukowych w ogóle, a w tej materii EDA nie ma wiele do powiedzenia. Wprawdzie raison d’être Agencji jest wzmocnienie zdolności CSDP, to jednak należy pamiętać, że rola EDA wykracza w praktyce poza sferę wojskową. Wiele aspektów operacji zarządzania kryzysowego nie ma natury militarnej, podobnie jak znaczna ilość badań naukowych, które prowadzone są w ośrodkach cywilnych. Z drugiej strony odbiorcami nowych rozwiązań jest zarówno branża wojskowa, jak i cywilna. Mamy zatem do czynienia z nachodzeniem na siebie tych dwóch sfer. Nie jest to jednak wada lecz zaleta, dzięki której część przedsięwzięć harmonizowanych przez Europejską Agencję Obrony może być finansowana z różnych środków, jak np. system GMES (Global Monitoring for Environment and Security). Mimo to wydaje się, że Unia Europejska wciąż powtarza te same podstawowe błędy, które popełniała przy tworzeniu ESDP – chodzi o przerost oczekiwań nad rzeczywistymi możliwościami i rozdźwięk pomiędzy podejściem teoretycznym a praktyką. Choć dotychczasową rolę Europejskiej Agencji Obrony należy uznać za pozytywną, to jednak nie należy zapominać, że jest ona w pełni uzależniona od decyzji politycznych państw członkowskich. W tym kontekście stosowana przez nią strategia „krok po kroku“ wydaje się jedyną możliwą do efektywnego realizowania w obecnych warunkach. Nawet w przypadku otrzymania politycznego „zielonego światła“ i wystarczających środków finansowych (zarówno w budżecie EDA - który nota bene rośnie jak i budżetach państw członkowskich), nie ma co liczyć na nagły przełom w kwestii zdolności sił europejskich i zmniejszenia ogromnego dystansu dzielącego siły europejskie od US Army. Zamiast tego należy oczekiwać powolnej kontynuacji już rozpoczętych pod auspicjami EDA przedsięwzięć, jednocześnie licząc się z regularnymi cięciami wydatków i odkładaniem w czasie kolejnych projektów, co dla Unii Europejskiej jest niemal charakterystyczne. Co więcej, w dobie powolnego wychodzenia z kryzysu finansowego i widma jego tzw. drugiego dna, bez wątpienia należy się spodziewać bardziej samozachowawczego podejścia poszczególnych członków UE i ochrony własnych rynków uzbrojenia, co obok ograniczonych wydatków na zbrojenia przez najbliższe 10 lat pozostanie dla Agencji główną przeszkodą na drodze do szybszej modernizacji europejskich sił zbrojnych. Marcin Wieczorek Fundacja „Polska w Europie”.

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

43


E U R O PA R U M U N I A

Są kraje członkowskie Unii Europejskiej, których wejście do struktur nastąpiło praktycznie bez echa i których obecność zdaje się nie wpływać na rozwój spraw w Europie. Takim krajem jest Rumunia – powoli odkrywana przez turystów i biznes, próbująca udowodnić, że niczym się nie różni od pozostałych krajów kontynentu. Rumunia, która nam kojarzy się z biedą i zacofaniem – ma w rzeczywistości duży potencjał i niestety, niewiele pomysłów na jego zagospodarowanie.

z c a r g y w o n – a i n Rumu ? e i c n e na kontyn

N

a początek trochę statystyki: 22,2 miliona mieszkańców, PKB na osobę – 12 253 USD, powierzchnia – 238 391 km², co czyni ją drugim największym krajem w Europie Centralnej. Historia nie obeszła się z Rumunią łaskawie – ziemie leżące dziś w granicach republiki w kolejnych stuleciach znajdowały się pod różnym panowaniem (na przykład Siedmiogród, znany również jako Transylwania, w średniowieczu był zajęty przez Madziarów, w XV wieku zwierzchnictwo nad nią sprawowała Turcja, zaś na mocy pokoju z Karłowic w 1699 roku Turcja oddała Austrii Węgry wraz z Siedmiogrodem). Państwom, które przez wieków były podzielone, trudniej jest niż pozostałym budować sprawną administrację, wspomagać równomierny rozwój, realizować skuteczną politykę. Gdy dodać do tego jeszcze inne problemy, z którymi zmaga się dzisiejsza Rumunia – bieda, zróżnicowanie narodowościowe, fatalną gospodarkę odziedziczoną po ekipie Ceauşescu – należy docenić każdy sukces tego kraju.

Polityczna stabilizacja

P

o egzekucji prezydenta Nicolae Ceauşescu władzę objęli umiarkowani komuniści – przede wszystkim w osobie prezydenta Iona Iliescu. Iliescu, stojący na czele Narodowego Frontu Wyzwolenia, krytykował swego poprzednika za zniekształcenie socjalizmu i zbrodnie przeciw własnemu narodowi, brak właściwej reakcji w kryzysowych sytuacjach i doprowadzenie kraju na skraj gospodarczej ruiny. Narodowy Front Wyzwolenia pierwotnie powołany został do zorganizowania wyborów 20 mają 1990 roku, jednak gdy zdobył w nich ponad 70% głosów, o rozwiązaniu nie było już mowy. Iliescu sprawował urząd prezydenta przez trzy kadencje, w 2004 roku jego obowiązki przejął Traian Băsescu z Partii Demokratycznej (obecnie trwa jego druga kadencja). W 2007 roku parlament zarzucił mu łamanie konstytucji i przegłosował jego usunięcie z urzędu (impeachment), pomimo 44

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

słabych dowodów na udowodnienie niezgodnego z prawem działania. W majowym referendum w tym samym roku Rumuni nie podzielili zdania izb, w efekcie czego Băsescu zachował urząd. O zaufaniu, jakim darzą go obywatele, świadczy ponowny wybór na stanowisko w roku 2009. Wybory prezydenckie w grudniu ub. r. odbyły się w atmosferze kryzysu politycznego, który dodatkowo podsycony został wskutek rozpadu koalicji PSD (Parttia Socjaldemokratyczna) i PDL (Partia DemokratycznoLiberalna). Koalicja rozpadła się, gdyż liderzy obu partii byli głównymi rywalami. Od czasu wyborów powołanie rządu większościowego było niemożliwe; dziś rumuńska scena polityczna jest podzielona pomiędzy obóz prezydencki oraz antyprezydencki, do którego zaliczymy PSD, PNL (Partia Narodowo-Liberalna) oraz UDMR (Węgierska Unia Demokratyczna w Rumunii). Przyczyn wzajemnej niechęci należy doszukiwać się przede wszystkim w działaniach prezydenta skierowanych przeciwko parlamentowi jako takiemu. Z jego inicjatywy odbyło się referendum dotyczące likwidacji senatu oraz zmniejszenia liczby parlamentarzystów. Prezydent oskarża także swych kolegów z ław sądowych o korupcję i zbyt bliskie związki z wielkim biznesem. W takiej atmosferze trudno o efektywną pracę organów ustawodawczego i wykonawczego. Skutkiem tego jest choćby nieprzyjęcie w ustalonym terminie ustawy budżetowej.

Sprawy mają się nieźle

P

o 1989 roku celem polityki zagranicznej Bukaresztu stała się integracja Euroatlantycka. W pierwszych latach demokratyczne państwo borykało się jednak ze zbyt wieloma problemami polityki wewnętrznej, by móc skutecznie działać na arenie międzynarodowej. Dopiero po 1997 roku Rumunią zainteresowała się Europa Zachodnia i USA. Wyrazem tego było przystąpienie w 2004 roku do NATO i integracja europejska. Włączenie


E U R O PA R U M U N I A

Rumunii do struktur zjednoczonej Europy w styczniu 2007 roku zostało przez kraje tzw. starej Unii przyjęte z dużą rezerwą. Nie milkły pytania o faktyczny stopień przygotowania Rumunii i Bułgarii do wstąpienia. Tak czy inaczej, oba kraje od razu uplasowały się na niechlubnej pozycji najbiedniejszych krajów UE. Wskaźniki gospodarcze w latach 2000 – 2008 były w Rumunii niezłe: o ile w 2000 roku inflacja wyniosła 40% (!), to już 8 lat później wskaźnik wyniósł 6,3%. Bezrobocie w lutym 2010 roku wyniosło 8,3%. Problemem, wobec którego Rumunia wydaje się bezsilna – jest korupcja. Powody tego stanu rzeczy są różnorodne – od tradycji i społecznego przyzwolenia po brak przejrzystych regulacji prawnych i skutecznej egzekucji tych istniejących. Rumunia dostaje w ramach różnego rodzaju projektów dostęp do dużych środków finansowych – nie jest jednak tajemnicą, że rządowe agencje nie radzą sobie z pozyskiwaniem unijnych środków – do chwili obecnej kraj wykorzystał zaledwie 2,2% środków z funduszy europejskich przyznanych na lata 2007 – 2013. Poza tym w poprzednim roku – wg danych Eurostat Rumunia odnotowała roczną stopę wzrostu cen konsumpcyjnych rzędu 4,5 % (przed Węgrami i Polską). Średnie wynagrodzenie nominalne to 338 euro miesięcznie (4 lata temu – 246 euro). Do Rumunii coraz chętniej napływa zagraniczny kapitał i międzynarodowe korporacje, wprowadzając zachodnią kulturę pracy, procedury – i przede wszystkim, gwarantując napływ środków finansowych. Tym, co zachęca zagranicznych inwestorów do robienia biznesu w Rumunii, są stosunkowo niskie koszty pracy, atrakcyjny system podatkowy, dostęp do dużego rynku zbytu. To wszystko może sprawić, że w perspektywie najbliższych lat Rumunia może przestać być w niechlubnej parze najbiedniejszych krajów UE. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, trzeba wspomnieć, że kryzys surowo się z tym krajem obszedł – do tego stopnia, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy z najbardziej atrakcyjnego dla obcego kapitału kraju regionu, Rumunia stała się tym najbardziej dotkniętym przez recesję. Do walki z jej skutkami musiał włączyć się Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Rumunia otrzymała pomoc w wysokości 20 mld euro – pod warunkiem przyjęcia rygorystycznego planu oszczędnościowego. Prezydent Traian Basescu zapowiedział zmniejszenie zarobków w budżetówce (nawet o ¼), 15-procentową obniżkę emerytur i zasiłków dla bezrobotnych, W 2009 roku deficyt budżetowy Rumunii wyniósł 7,2%, rząd zobowiązał się zmniejszyć go do 5,9% w kolejnym. Ustawa budżetowa na bieżący rok spełniła wymogi MFW. Fundusz ponadto zobligował rząd do redukcji 100 tysięcy etatów w administracji państwowej, co zostało wykonane. W lipcu br. Sąd Konstytucyjny uznał, że niektóre postanowienia planu oszczędnościowego są niezgodne z Konstytucją (np. cięcia emerytur). Werdykt mógłby zagrozić realizacji porozumienia z MFW. Premier zapowiedział jednak, że zapowiedziane cięcia zostaną przeprowadzone – w związku z niemożliwością obniżenia emerytur, zostaną podniesione podatki.

Problematyczne sąsiedztwa

W

wyniku różnych zawirowań historycznych (wspomniane wcześniej podboje krajów ościennych, aneksje) Rumunia jest tyglem kulturowym, w którym obok siebie żyją Rumunii, Węgrzy, Romowie oraz przedstawiciele innych narodowości. Na linii Bukareszt-Budapeszt pojawiają się różnego rodzaju spięcia dotyczące praw ludności węgierskiej. Problem dotyczy przede wszystkim Szeklerów, czyli Węgrów transylwańskich. W niektórych miejscowościach jest ich więcej niż Rumunów – i to jest podstawą żądań takich organizacji jak Narodowa Rada Szeklerów uznania języka węgierskiego za drugi język urzędowy w takich okręgach, jak Covasna i Harghita. 15 marca jest obchodzony jako Światowy Dzień Szeklerów – z reguły odbywa się on w atmosferze walk między zamieszkującymi poszczególne regiony Rumunami a mniejszością węgierską. W zamieszkach w 1990 roku zginęło 5 osób, a ponad 300 zostało rannych. Kwestia szeklerskiej

autonomii powraca w dyskusjach publicznych coraz częściej. W 1952 roku komunistyczne władze ustanowiły na terenach zamieszkanych przez mniejszość Węgierski Okręg Autonomiczny, który w rzeczywistości miał charakter fasadowy. Autonomia ograniczyła się w praktyce do wieszania dwujęzycznych tabliczek na urzędach i dodatkowych godzinach nauki języka węgierskiego w szkole. Finalnie Autonomia została zniesiona w 1968 roku, a władze państwowe za cel postawiły sobie zamknąć Węgrom z Siedmiogrodu usta. Jednym z narzędzi dla osiągnięcia tego celu było zasiedlenie ludnością rumuńską obszaru zamieszkiwanego przez mniejszość węgierską, miało też miejsce zamykanie szkół i szykanowanie osób działających na rzecz rozwoju węgierskiej kultury i świadomości. Prezydent Băsescu rozwiał marzenia Szeklerów o autonomii – wykluczył przyznanie Szeklerszczyźnie więcej praw aniżeli mają inne regiony. W 2009 roku miał miejsce nieprzyjemny incydent. Prezydent Węgier Laszlo Solyom chciał przylecieć samolotem do Tirgu Mures na obchody węgierskiego święta, lecz rumuńskie władze odmówił prezydenckiemu samolotowi prawa do lądowania. Na obchody prezydent przyjechał samochodem, a szeklerska kwestia wciąż pozostaje otwarta, tyle że po każdym tego typu zdarzeniu rozmawiać o temacie, który jest nieunikniony - jest coraz trudniej. Kolejne rządzące krajem ekipy boją się, że w razie zgody na utworzenie autonomii – na tym się nie skończy i że Szeklerzy będą podnosili hasła całkowitego wyodrębnienia pewnych terenów i utworzenia „państwa w państwie” (co wydaje się zupełnie nierealne), lub przynajmniej możliwie szerokiej decentralizacji administracji. W ciekawy sposób potoczyły się losy innej mniejszości zamieszkującej Transylwanię, a mianowicie tzw. Sasów siedmiogrodzkich. Niemcy pojawili się na tych terenach w XII wieku. W doskonałej symbiozie z rdzenną ludnością żyli aż do II wojny światowej. Bez większych zawirowań przetrwali naciski nacjonalistów na przełomie XIX i XX wieku, nie garnęli się do służby w nazistowskich organizacjach powstających w Niemczech. Po II wojnie światowej część z nich wyjechała do ojczyzny przodków, w samym Siedmiogrodzie pozostało jednak około 100 tysięcy Sasów. Co ciekawe, Rumunia była jedynym krajem boku wschodniego, w którym nie było masowych i brutalnych wypędzeń ludności niemieckiej. Nie znaczy to, że reżim obchodził się z Sasami siedmiogrodzkimi szczególnie łaskawie – przez lata byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Natomiast w latach 50. ich status zmienił się na lepszy. Cieszyli się swobodami, o których inne narodowości mogły tylko marzyć – istniały niemieckojęzyczne szkoły, kolportowano niemieckojęzyczną literaturę. Krewni z zagranicy dbali o nieprzerwany strumień marek dla tych, którzy z jakichś powodów zdecydowali się pozostać w Rumunii, reżimowe władze chętnie patrzyły na dopływ dewiz. Sytuacja zmieniła się po 1989 roku - rząd niemiecki wręcz płacił rumuńskiemu za każdego przesiedlonego Niemca. Efekt jest taki, że na początku XXI wieku w całej Rumunii mieszkało około 60 tysięcy obywateli niemieckojęzycznych – to znikoma liczba w porównaniu z 745 tysiącami w latach 30. ubiegłego wieku. Jeśli istnieje jakiś stereotyp dotyczący Rumunii, to dziś nijak ma się on do rzeczywistości, o czym przekona się każdy, kto spędzi w tym kraju choćby kilka dni. Problemy poruszone w tym artykule istnieją i rzutują wprawdzie na rozwój Rumunii, ale mimo wszystko jest ona krajem, który nie tylko aspiruje do takiej pozycji, jaką ma choćby Polska. Rumunia rzeczywiście podejmuje działania, by tak być odbieraną i ocenianą. Chodząc po centrum Bukaresztu można odnieść wrażenie, że jest się w którejkolwiek ze stolic państw, które wstąpiły do UE w 2004 roku; gdy odrzucimy zasłyszane stereotypy, zobaczymy państwo, które ambitnie nadrabia lata komunistycznego zastoju i zawirowań lat 90. – dumny naród rumuński, który widzi, że do europejskich standardów mu coraz bliżej. Martyna Kośka LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

45


E U R O PA H I S Z PA N I A

Innowacje

Wewnętrzne i zewnętrzne uwarunkowania nie pozwoliły Hiszpanii na pełne zrealizowanie ambitnego planu prezydencji semestralnej.

DLA EUROPY W ciągu swego 25-letniego członkostwa w Unii Europejskiej, Hiszpania już kilkakrotnie prezydowała Radzie UE – w latach 1989, 1995 i 2002. Największym i najtrudniejszym zadaniem – pod względem zarówno organizacyjnym, jak i merytorycznym – okazała się jednak prezydencja tegoroczna. Wyzwania, przed jakimi Hiszpania stanęła w styczniu 2010 roku trafnie oddaje temat przewodni jej prezydencji: Innovando Europa/ Innovating Europe.

Implementacja Traktatu Lizbońskiego Nadrzędnym priorytetem hiszpańskiej prezydencji było sprawne wdrożenie postanowień Traktatu Lizbońskiego, który wszedł w życie 1 grudnia ub.r. Do głównych zadań należało uruchomienie nowych elementów unijnej architektury instytucjonalnej w postaci stanowisk przewodniczącego Rady Europejskiej i wysokiego przedstawiciela ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa oraz wypracowanie efektywnego modus vivendi między nimi a tracącą szereg prerogatyw prezydencją semestralną, reprezentowaną przez głowę państwa lub szefa rządu danego państwa członkowskiego. Ustanowienie tych urzędów ma na celu wzmocnienie spójności zewnętrznego wizerunku Unii, usprawnienie wewnątrzunijnej współpracy międzyrządowej oraz uniknięcie asymetrii, jakie wynikają z rotacji prezydencji między potęgami takimi jak Wielka Brytania czy Niemcy, a krajami znacznie mniejszymi, jak Malta czy Łotwa. Hiszpania dołożyła wszelkich starań, by mianowany przewodniczącym Rady Belg Herman Van Rompuy oraz Brytyjka Catherine Ashton, która objęła stanowisko wysokiego przedstawiciela ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, jak najprędzej mogli samodzielnie sprawować swe funkcje. Przedsięwzięte przez premiera José Luisa Rodrígueza Zapatero oraz ministra spraw zagranicznych Miguela Ángela Moratinosa środki – w postaci spotkań roboczych, wspólnych konferencji prasowych na posiedzeniach Rady UE i szczytach z państwami trzecimi oraz pośrednictwa w kontaktach z przywódcami państw, zarówno członkowskich jak i trzecich – by stworzyć pomost pomiędzy stałym a rotacyjnym kierownictwem Unii, położyły solidne podstawy pod instytucjonalne usamodzielnienie się Van Rompuya i Ashton. Poważną przeszkodą okazał się jednak brak klarownego 46

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

określenia funkcji i zakresu kompetencji nowych organów oraz całkowite zaangażowanie się wysokiej przedstawiciel w organizację Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych kosztem aktywnego uczestnictwa w bieżących sprawach unijnej polityki zagranicznej. Ashton dała temu wyraz m.in. enigmatycznym i niekonstruktywnym udziałem w szczytach międzynarodowych, by nie wspomnieć o jej nieobecności na pogrążonym kryzysem Haiti, którą tłumaczyła niechęcią do blokowania przestrzeni powietrznej (sic!). W tym kontekście jasne staje się, że to co media nazywały rywalizacją między Zapatero i Rompuyem czy Moratinosem i Ashton, było w rzeczywistości wsparciem, do jakiego zobowiązana słusznie poczuła się prezydencja hiszpańska. Drugim zadaniem prezydencji, które również zaliczyć można na poczet osiągnięć, było uruchomienie wspomnianej Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (EEAS). Negocjacje szefa hiszpańskiej dyplomacji i wysokiej przedstawiciel UE w imieniu Rady z głównymi grupami parlamentarnymi Parlamentu Europejskiego w kwestiach budżetowych, personalnych i kontroli polityczej pozwoliły na zawarcie pod koniec czerwca porozumienia w sprawie inauguracji operacyjnej działalności Służby w pierwszą rocznicę wejścia w życie Traktatu. Przewiduje się, że w ciągu pięciu kolejnych lat Służba będzie liczyć ok. 6 tys. pracowników w 138 przedstawcielstwach dyplomatycznych na całym świecie. Współpraca z wysoką przedstawiciel zawiązała się także w sprawie tzw. klauzuli solidarności, która przewiduje podjęcie wspólnych działań, także militarnych, przez UE i państwa członkowskie w przypadku ataku terrorystycznego lub katastrofy naturalnej na ich terytorium.

Przezwyciężenie kryzysu Kolejnym priorytetem było przeciwdziałanie skutkom kryzysu ekonomicznego. Fatalna sytuacja gospodarcza – naznaczona silną recesją, wysokim bezrobociem, głębokim deficytem budżetowym i gwałtownym wzrostem długu publicznego – w jakiej Hiszpania znajdowała się w chwili objęcia prezydencji, sprawiła, że jej autorytet w Radzie ds. Gospodarczych i Finansowych (ECOFIN) był niski i stale zagrożony niebezpiecznymi porównaniami z pogrążoną finansowo Grecją. W konsekwencji obiektywność


E U R O PA H I S Z PA N I A

proponowanych przez hiszpańskich ekonomistów rozwiązań była kwestionowana, a debata nad ich adekwatnością znacznie utrudniona. Pierwsze miesiące prezydencji charakteryzował brak zedcydowanych działań, zwłaszcza o orientacji krótkookresowej. Przełom nastapił w maju, gdy nadzwyczajne posiedzenie ECOFIN-u uchwaliło utworzenie wartego 750 mld euro pakietu pomocy na zaspokojenie potrzeb pożyczkowych krajów strefy euro, mających problemy z wypłacalnością oraz obronę euro przed spadkiem wartości. Co więcej, hiszpańska wicepremier oraz minister gospodarki i finansów, Elena Salgado zapowiedziała podjęcie działań zmierzających do przywrócenia równowagi fiskalnej, jak również przyspieszenie zmian w dziedzinie regulacji procesów zarządzania w sytuacjach kryzysowych oraz wspólnotowego systemu nadzoru finansowego. Powołanie trójwymiarowego (bankowego, giełdowego i ubezpieczeniowego) międzynarodowego organu nadzoru zaplanowano – mimo sprzeciwu Wielkiej Brytanii – na jesień b.r.

Rozszerzanie praw i wolności: Europa dla obywateli W programie prezydencji Hiszpania poświęciła sporo miejsca na inicjatywy związane ze społeczeństwem europejskim, dążące do wzmocnienia społeczno-politycznego uczestnictwa obywateli w sprawach Unii. Na pierwszym miejscu wymienić należy kwestię przyznania obywatelom UE inicjatywy ustawodawczej. Niewątpliwym sukcesem prezydencji było wywarcie skutecznej presji na Komisję Europejską, by przyspieszyła ona prace w tej materii. Już pod koniec marca przedstawiono Parlamentowi projekt rozporządzenia o europejskiej inicjatywie obywatelskiej, który będzie rozpatrywany w trybie normalnym. Odnośnie do praw człowieka i wymiaru sprawiedliwości, prezydencja zdołała przyjąć Plan Działania w ramach Programu Sztokholmskiego przewidzianego na lata 2010 – 2014, którego celem jest wspieranie praw obywatelskich, demokracji i bezpieczeństwa. Szczególną uwagę zwrócono też na walkę z terroryzmem oraz przystąpienie UE do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Zupełnie nowym i oryginalnym – ale i zrozumiałym, zważywszy na wagę, jaką hiszpański rząd przywiązuje do tego zagadnienia w polityce wewnętrznej – elementem programu prezydencji było przeciwdziałanie przemocy wobec płci przeciwnej. Sukcesem zakończyła się inicjatywa włączenia w struktury Europejskiego Instytutu ds. Równości Kobiet i Mężczyzn obserwatorium przeciwko przemocy i pomocy dla jej ofiar. Podjęto również decyzję o uruchomieniu ogólnoeuropejskiej linii telefonicznej dla poszkodowanych oraz wszczęto debatę nad wydaniem europejskiego nakazu ochrony kobiet, które padły ofiarą przemocy domowej.

Unia Europejska globalnym aktorem na arenie międzynarodowej W zakresie polityki zagranicznej, Hiszpania rozpoczęła swą prezydencję z dość ambiwalentnej pozycji. Z jednej strony, zawarła ona w swym programie szereg przedsięwzięć dyplomatycznych o kluczowym znaczeniu z punktu widzenia interesu samej Hiszpanii, jak m.in. ożywienie relacji UE z Ameryką Łacińską, intesnyfikacja prac nad projektem Unii dla Śródziemnomorza czy zacieśnienie współpracy z USA w obszarze walki z terroryzmem. Z drugiej strony natomiast, przypadła jej – jak już wspomniano – rola płynnego przekazania sterów unijnej polityki zagranicznej przewodniczącemu Rady i wysokiemu przedstawicielowi ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Wydaje się, że hiszpańskiej prezydencji udało się osiągnąć równowagę między czynnym zaangażowaniem w sprawy zagraniczne, a stopniowym oddelegowaniem kompetencji nowym organom.

Niestety bilans osiągnięć prezydencji na arenie międzynarodowej nie przedstawia się imponująco. Za swoisty policzek uznać można odwołanie przez administrację Baracka Obamy szczytu UE – USA, który miał odbyć się w marcu w Madrycie. Jako uzasadnienie podano, obok konieczności przedłożenia spraw wewnętrznych (kryzys gospodarczy, reforma służby zdrowia), niejasny i niezrozumiały dla Waszyngtonu dualizm przywódczy prezydencja – przewodniczący RE oraz brak konkretnej, wolnej od retoryki agendy. Drugim szczytem, który nie doszedł do skutku, tym razem z powodu eskalacji konfliktu arabsko – izraelskiego, był szczyt Unii dla Śródziemnomorza przewidziany na czerwiec w Barcelonie, na którym miano poruszyć istotne zagadnienia dotyczące śródziemnomorskich polityk sektorowych w obszarze zatrudnienia, turystyki, kultury, edukacji i energii. Udało się jednakże osiągnąć ważne porozumienie w sprawie mianowania jordańczyka Ahmada Masa’deha na stanowisko sekretarza generalnego UdŚ z siedzibą w Barcelonie. Sukcesem, choć połowicznym, zakończył się natomiast majowy szczyt UE – Ameryka Łacińska i Karaiby w Madrycie. Mimo że nie uczyniono postępów w zakresie międzyregionalnego partnerstwa strategicznego, za spore osiągnięcie dyplomacji hiszpańskiej można uznać samo odnowienie relacji między regionami, przypieczętowane porozumieniami z Ameryką Środkową, Peru, Kolumbią oraz wznowieniem negocjacji handlowych z MERCOSURem. Prezydencja hiszpańska zapisała się dość pozytywnie w kwestii procesu rozszerzenia UE. Zastój w negocjacjach z Turcją – któremu winna jest przede wszystkim postawa samej Turcji, szczególnie w sprawie Cypru – zrównoważony został przez zakończenie dwóch etapów negocjacyjnych z Chorwacją oraz konsktruktywną mediację Hiszpanii między Serbią i Kosowem w czerwcu w Sarajewie. Spośród innych przedsięwzięć, zasługujących na uwagę, wymienić należy inicjatywy w ramach Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony (ESDP): propozycja utworzenia unijnego sztabu generalnego, którego zadaniem byłoby planowanie i dowodzenie operacjami militarnymi podejmowanymi przez UE oraz opracowania wspólnotowej polityki bezpieczeństwa morskiego.

Mierzyć siły na zamiary Prezydencja hiszpańska, mimo niewątpliwego atutu, jakim była doskonała organizacja i koordynacja prac (tym bardziej godna uznania, że prezydencja dysponowała relatywnie niewielkimi zasobami – zespół organizacyjny liczył zaledwie 40 osób, a więc mniej niż połowę personelu zaangażowanego przez Szwecję w 2009 roku, a budżet w wysokości 55 mln euro stanowił trzecią część środków wydanych przez Francję w roku 2008), nie może poszczycić się medialnie spektakularnymi rezultatami. Z punktu widzenia instytucjonalnego, Hiszpania poprawnie wywiązała się ze swych zobowiązań wobec Rady UE i wyznaczyła konieczne do przeprowadzenia innowacje. Niekorzystna konfiguracja czynników politycznych i gospodarczych sprawiła jednak, że ten ambitny program okazał się niemożliwy do zrealizowania w całości. W konsekwencji, im większe nadzieje wzbudzały jego poszczególne punkty, tym silniejszy był zawód wywołany ich niepełnym wykonaniem. Negatywną ocenę prezydencji Hiszpania zawdzięcza w dużej mierze wysokości, na jakiej zawiesiła sobie poprzeczkę. Rozczarowaniu dosadnie dał wyraz przywódca librałów w PE, Alexander Lambsdorff, który hiszpańską prezydencję porównał do Fernando Torresa podczas Mundialu w RPA: „rokował wielkie nadzieje, ale potem trochę zawiódł”. Należy jednak pamiętać, że w wielu kwestiach odpowiedzialność Hiszpanii była tylko częściowa, toteż i tylko częściowa może być krytyka pod jej adresem. Anna Dulska

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

47


AZJA CHINY

Czy CHINY tęgą? o p ą n a t s zo

Bardzo często w prasie międzynarodowej oraz w kręgach intelektualnych dyskutuje się na temat ewentualnego zdetronizowania Stanów Zjednoczonych, jako największej światowej potęgi, przez rozwijające się Chiny. Niektórzy z analityków przewidują, że taki scenariusz zrealizuje się już w najbliższych dekadach, pozostali powątpiewają, czy w ogóle do tego dojdzie.

nich Bałkanów (jeżeli tylko byłaby do tego wystarczająca wola polityczna). Oczywiście Chiny nie borykają się z takimi samymi problemami jak Unia oraz nie są tak samo politycznie podzielone, niemniej jednak mają swoje własne poważne problemy, które mogą zniweczyć ich marsz po laur światowej potęgi.

Dla Polski takie pytanie ma duże znaczenie. Od 1989 roku Polska, z lepszym lub gorszym skutkiem, intensywnie inwestuje w zacieśnianie stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, które mają być gwarantem naszej suwerenności i bezpieczeństwa przeciwko potężnej militarnie Rosji. Gdyby jednak pozycja światowa Ameryki ulegała obecnie szybkiej korozji, to dalsze inwestycje Polski w umacnianie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi musiałyby stanąć pod znakiem zapytania, a w dłuższej perspektywie ulec rewizji.

Na dzień dzisiejszy Chiny to kraj „przednowoczesny”, który dopiero stosunkowo niedawno zaczął wychodzić ze skrajnej biedy i przekształcać się w lepiej zorganizowaną formę społeczno-ekonomiczną. Chiny nie są krajem rozwiniętym, ale stopniowo (i raczej dość wolno) rozwijającym się. Są jednocześnie krajem bardzo biednym. Dla wszystkich tych, którzy podróżują wyłącznie samolotami między największymi chińskimi miastami, rozwój tego kraju może wydawać się szybki i zaawansowany, bowiem takie miasta jak Pekin czy Szanghaj dorównują swoim poziomem najlepszym światowym metropoliom. Niemniej jednak już podroż pociągiem pomiędzy obydwoma tymi miastami ujawnia przerażającą biedę w obszarach pozamiejskich i ukazuje popadnięte w całkowitą ruinę mniejsze miasta i wsie. Wyznacznikiem rozwoju gospodarczego danego kraju jest nie tylko tempo wzrostu produktu krajowego, ale również – jak zabawnie mawiał jeden z moich amerykańskich wykładowców – to, jak daleko od stolicy kraju kończy się zapas papieru toaletowego i mydła. Niektórzy mówią, że w Rosji mydło i papier toaletowy kończą się 15 kilometrów od Moskwy, natomiast w Pekinie czy Szanghaju ciągle są miejsca gdzie papier toaletowy jeszcze nie dotarł.

Udzielenie odpowiedzi na pytanie o przyszłą pozycję Chin w porządku światowym oraz ich wpływu na sytuację Polski nie jest łatwe i przypuszczalnie na obecnym etapie rozwoju wydarzeń żadna odpowiedź nie może być ostateczna. Niemniej jednak jest wiele czynników, które należy przeanalizować w ramach planowania polskiej reakcji na ewentualną zmianę w światowym układzie sił. W pierwszej kolejności należy rozważyć, jak bardzo prawdopodobne jest, że Chiny rzeczywiście zostaną światową potęgą porównywalną do Stanów Zjednoczonych. Jeżeli bowiem przyjąć, że chińska gospodarka wcześniej czy później zostanie największą na świecie, to niekoniecznie będzie to równoznaczne z uzyskaniem statusu mocarstwa światowego. Weźmy dla przykładu Unię Europejską, która w chwili obecnej jest największą gospodarką świata. Jednak pomimo tego jej potęga gospodarcza nie przekłada się na pozostałe wymiary globalnej władzy. Unia Europejska jest słaba militarnie oraz głęboko podzielona politycznie, a jej wpływ na światowe wydarzenia jest ograniczony. Dodatkowo Europa może pozostać największym blokiem gospodarczym świata jeszcze przez wiele dekad, jeżeli nie poprzez generowanie własnego wewnętrznego wzrostu (który w chwili obecnej jest w głównej mierze napędzany przez kraje “Nowej Europy”), to poprzez przyjmowanie nowych członków do Wspólnoty, np. Turcji, Ukrainy czy krajów Zachod48

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

W maju bieżącego roku uczestniczyłem w spotkaniu z wiceministrem handlu Chin, Fu Ziying, na którym dyskutowana była sytuacja gospodarcza Chin oraz wyzwania stojące przed tym krajem. Minister Ziying nie tylko stwierdził, że walka z biedą to jeden z największych problemów obecnych Chin (pomimo tego, że chiński rząd może się już pochwalić widocznymi rezultatami w tym zakresie), ale dodał również, że rosnąca populacja kraju stawia przed rządem kolejne trudne zadania, np. konieczność tworzenia każdego roku setek tysięcy nowych miejsc pracy, chociażby tylko dla absolwentów opuszczających mury chińskich uczelni wyższych.


AZJA CHINY

Kolejnym ważkim problemem Chin jest to, że rząd zdaje się nie rozwiązywać najważniejszych problemów gospodarczych kraju, które w dłuższej perspektywie mogą stanowić poważne zagrożenie dla dalszego rozwoju. Dla przykładu porównajmy wielkość chińskiej gospodarki z wielkością populacji tego kraju oraz stopą bezrobocia. Nominalny PKB Chin jest mniejszy niż PKB Japonii, a pomimo tego stopa bezrobocia w Chinach wynosi jedynie 4.3%, podczas gdy w Japonii 5.1%. W rezultacie, chińska siła robocza wynosząca ponad 813 milionów pracowników wytwarza mniejszy produkt krajowy brutto niż japońska siła robocza w liczbie jedynie 65 milionów, a pomimo tego bezrobocie w Chinach jest mniejsze niż w Japonii. To zapewne nie jest żaden XXI-wieczny cud gospodarczy, ale wynik polityki polegającej na utrzymywaniu przerostu zatrudnienia w krajowych przedsiębiorstwach celem ukrycia realnego bezrobocia. Miałem okazję przyjrzeć się tej praktyce z bliska, wizytując fabrykę największego światowego producenta rowerów Giant Manufacturing Co. Ltd., niedaleko Szanghaju. Zainstalowane tam linie produkcyjne były dość prymitywne, zautomatyzowane wyłącznie w niewielkim zakresie, jednakże obsługiwane przez setki niskopłatnych chińskich pracowników, których średnie miesięczne wynagrodzenie oscylowało w granicach 2000-2200 RMB, czyli około jednego dolara dziennie. Polityka utrzymywania przerostu zatrudnienia w rodzimych przedsiębiorstwach może być wyłącznie lekarstwem doraźnym, a do tego krótkotrwałym, bowiem koszty pracy w Chinach rosną już każdego roku, o czym coraz częściej dyskutuje się publicznie. W związku z powyższym to jedynie kwestia czasu, kiedy realne bezrobocie stanie się w Chinach palącym problemem. Chiński rząd będzie musiał wtedy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kontynuować dotychczasową politykę przerostu zatrudnienia, a przez to obniżyć zyskowność i konkurencyjność rodzimych przedsiębiorstw względem ich amerykańskich oraz europejskich konkurentów, czy też zezwolić chińskim menedżerom na podejmowanie właściwych, racjonalnych decyzji biznesowych, ale wtedy pogodzić się z istnieniem wysokiego bezrobocia w kraju. Niestety żadna z tych opcji nie wydaje się szczególnie atrakcyjna. Pierwsza, czyli kontynuacja polityki przerostu zatrudnienia, zmniejszy w dłuższym zakresie konkurencyjność chińskiej gospodarki oraz możliwości krajowych przedsiębiorstw do konkurowania na światowych rynkach, podczas gdy druga opcja może zachwiać komunistycznymi rządami w kraju, w wypadku gdyby dziesiątki, a być może setki milionów bezrobotnych Chińczyków wyszło na ulice protestować i domagać się pracy. Weźmy również pod uwagę dużą niespójność systemu gospodarczego oraz politycznego Chin. Czy to w Pekinie, czy w Szanghaju można spotkać niezwykle bogatych Chińczyków jeżdżących samochodami najdroższych światowych marek, takich jak BMW, Mercedes Benz, Jaguar czy Porsche, posiadających swoje własne dochodowe przedsiębiorstwa. Jednocześnie w tych samych miastach można spotkać niezmiernie biednych ludzi, których nie stać na zakup własnego mieszkania, małego samochodu, a nawet przysłowiowego roweru – Chińczyków, którzy zarabiają na życie, sprzedając na chodniku podrabiane damskie torebki albo zbierając w śmietnikach puszki po napojach. Chińskie społeczeństwo podzieliło się wyraźnie na odrębne klasy społeczne akumulacji według poziomu posiadanego bogactwa – i chociaż nowo powstałe klasy średnie i wyższe nie są jeszcze liczne, to powiększają się każdego roku.

akceptowano i tworzono wyłącznie jedną klasę społeczną – proletariat. Niemniej jednak, z chwilą gdy chiński rząd zdecydował się na wprowadzenie w kraju elementów gospodarki rynkowej, co poskutkowało powstaniem oddzielnych klas, założenie, że jedna partia może reprezentować wszystkie grupy społeczne jest mało przekonujące i raczej niewykonalne w dłuższej perspektywie. Paradoks rozwoju Chin polega na tym, że reformy gospodarcze (które i tak są wprowadzane bardzo wolno), nie idą w parze z reformami systemu politycznego, a przez to cały mechanizm państwa staje się niespójny, niekompatybilny i źle zarządzany. Brak realnej reprezentacji politycznej i zabezpieczenia prawnego dla nowo powstałych klas średnich i wyższych może w przyszłości powodować poważne napięcia między tymi klasami a przestarzałą i niezreformowaną partią komunistyczną. W związku z powyższym, Chiny mogą stać się krajem politycznie niestabilnym w wyniku braku odpowiednich reform systemu politycznego, których jak na razie na horyzoncie nie widać. Podsumowując warto dodać, że Polskę i Chiny łączy wiele wspólnych doświadczeń, które mają potencjał politycznego zbliżenia tych krajów w przyszłości. Zarówno Polska, jak i Chiny, w pewnym momencie swojej historii uznały, że typowy system komunistyczny jest niewydolny, w związku z czym należało rozpocząć transformację ustrojową. Z wszystkich byłych krajów komunistycznych, które zdecydowały się na taki krok, są tylko dwa przypadki, które zakończyły się względnym sukcesem, i są to przykłady Polski oraz Chin (chociaż obydwa te kraje zdecydowały się kroczyć do sukcesu inną drogą). Z punktu widzenia najbliższych kilku lat, Polska powinna dołożyć szczególnych starań do pozyskania rosnących w Europie chińskich bezpośrednich inwestycji zagranicznych oraz zaproponować wzajemną wymianę doświadczeń we wdrażaniu reform rynkowych (szczególnie w rozumieniu konsultacji na szczeblu naukowym). Z uwagi na fakt, że nasze kraje mają podobne doświadczenia historyczne i ustrojowe, chińskim menedżerom może być dużo łatwiej zrozumieć polskie uwarunkowania gospodarcze oraz otoczenie biznesowe, w porównaniu do realiów typowo zachodnioeuropejskich. Dzięki temu Polska może stać się dla Chin naturalnym przyczółkiem do biznesowej ekspansji na rynkach Unii Europejskiej. Niemniej jednak realizacja takiego scenariusza wymagać musi większej aktywności ze strony Polskich władz, bowiem na dzień dzisiejszy większość ważnych decyzji biznesowych w Chinach jest ciągle podejmowana na szczeblu politycznym. Sebastian Aulich

Rożne klasy społeczne mają różne interesy, które bardzo często są ze sobą sprzeczne. Natomiast w Chinach jest tylko jedna partia komunistyczna (nie licząc pomniejszych partii-satelitów ściśle zależnych od partii rządzącej), która odważnie (choć raczej naiwnie) założyła, że będzie reprezentować interesy wszystkich grup społecznych. Być może w systemie typowo komunistycznym było to praktycznie wykonalne, bowiem wtedy LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

49


Ś PW RA IA WTOTU AK JL RAAN IN DA IA

Mniejszość polska na UKRAINIE

Problematyka mniejszości narodowych należy do zagadnień skomplikowanych, dyskusyjnych, a często i drażliwych. W tym obszarze kontrowersje dotyczą kwestii podstawowych, to znaczy definicji i typologii, kryteriów określania liczebności i stanu świadomości narodowej czy też istoty relacji między państwem a mniejszościami. Różnice w sytuacji i pozycji oraz charakterze poszczególnych grup powodują też, że nie można mówić o jednym problemie mniejszościowym. Każda mniejszość ma swoją historię, właściwe sobie problemy i aspiracje. Stąd też zagadnienia mniejszościowe muszą być traktowane w jak najszerszym kontekście, zarówno wewnętrznym, jak i międzynarodowym.

Ochrona praw mniejszości w świetle prawa europejskiego W latach 90. zarówno problemy ochrony praw człowieka, jak i mniejszości narodowych zajęły ważne miejsce w dyskusjach i pracach organizacji międzynarodowych (ONZ, Rady Europy, KBWE/OBWE). Przyjęty w ramach ONZ Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych (1976) i dopełniająca go Deklaracja Praw Osób Należących do Mniejszości Narodowych lub Etnicznych, Religijnych i Językowych (1992) stwierdzają, że w państwach, w których istnieją mniejszości narodowe, religijne lub językowe, osoby przynależne do tych mniejszości mają prawo do: 1) kultywowania własnej kultury, używania własnego języka prywatnie i publicznie, ustnie i na piśmie, w publikacjach i za pomocą środków audiowizualnych; 2) swobodnego wyznawania i praktykowania religii; 3) uczestnictwa w życiu społecznym, politycznym i gospodarczym kraju osiedlenia; 4) tworzenia i utrzymywania własnych stowarzyszeń, organizacji, z partiami politycznymi włącznie; 5) utrzymywania swobodnych kontaktów z obywatelami innych państw, którzy mają podobne cechy narodowe i kulturowe. Według S. Pawlaka, przytoczone wyżej dokumenty są dowodem na to, że uniwersalne akty prawne obowiązujące w systemie Narodów Zjednoczonych traktują mniejszości narodowe nie jako odrębny podmiot grupowy, jako narody, lecz jako osoby mogące występować o swe prawa indywidualnie albo wespół z innymi osobami należącymi do tej samej grupy narodowościowej. Również w systemie ochrony mniejszości narodowych, który funkcjonuje 50

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Gdziekolwiek znajdzie się Polak zawsze powinien pamiętać o tem, że jest synem wielkiego narodu, który ma odrębną swoją kulturę, swoje ideały i swoje przeznaczenie historyczne godne miłości wielkiego serca. [Rydz Śmigły - Marszałek Polski]

w ramach Rady Europy nacisk położony jest na indywidualną ochronę praw człowieka. Dowodem na to są dwa dokumenty, a mianowicie Karta Języków Regionalnych i Mniejszościowych (1992) oraz Konwencja Ramowa o Ochronie Mniejszości Narodowych (1995). Pierwszy z dokumentów wprowadza pojęcie języków regionalnych i mniejszościowych oraz wykaz zasad, które powinny być przestrzegane przez wszystkie państwa. Z kolei celem Konwencji Ramowej o Ochronie Mniejszości Narodowych jest stworzenie prawnych ram dla indywidualnej ochrony osób. Dlatego też skupia się na określeniu zasad, na których powinny być budowane relacje państwo – obywatel, należący do mniejszości. W wysiłkach służących przede wszystkim stworzeniu europejskiego systemu, w którym wszystkie państwa przestrzegałyby tych samych zasad w dziedzinie ochrony praw mniejszości, bierze udział również Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (do 1994 r. KBWE). Najważniejszym jej dokumentem, regulującym prawa mniejszości narodowych jest Dokument Spotkania Kopenhaskiego (1990). Przyjmuje on, że osoby należące do mniejszości mają takie samo prawo do korzystania z praw człowieka jak pozostali obywatele państwa. Nie mogą być zatem dyskryminowani. Co więcej, wbrew swojej woli, osoby takie nie mogą podlegać żadnym próbom asymilacji. Dokument podkreśla przy tym, że przynależność do mniejszości narodowej jest sprawą indywidualnego wyboru osoby. Prawo międzynarodowe stwierdza też, że w razie naruszenia wszystkich wyżej wymienionych praw, członkowie mniejszości narodowych lub ich organizacje mogą dochodzić swoich spraw przed odpowiednimi krajowymi władzami sądowniczymi oraz międzynarodowymi organizacjami (mają oni prawo kierowania skargi do Europejskiej Komisji Praw Człowieka i Trybunału w Strassburgu).

Ustawodawstwo Ukrainy wobec mniejszości polskiej Uchwalona 25 czerwca 1992 r. Ustawa o Mniejszościach Narodowych, regulującą prawa mniejszości narodowych, stanowi obecnie najważniejszą decyzję ustawodawczą Ukrainy. Ustawa zapewnia obywatelom republiki, niezależnie od ich pochodzenia narodowościowego, równe prawa i wolności


PRAWO UKRAINA

polityczne, socjalne, ekonomiczne oraz kulturalne, popiera rozwój świadomości narodowej i stwierdza, że zapewniając prawa osobom, które należą do mniejszości narodowych, państwo wychodzi z założenia, że są one nieodłączną częścią ogólnie uznanych praw człowieka. Prawo Ukrainy umożliwia mniejszościom narodowym używanie ich języka, obok języka państwowego, w działalności organów państwowych, a także zakładów, urzędów i organizacji, znajdujących się w miejscowościach, gdzie większość ludności stanowi dana mniejszość narodowa. Przedstawiciele mniejszości narodowych mają też równe prawa do wybrania ich lub mianowania na stanowiska do organów władzy ustawodawczej, wykonawczej, sądowej, w wojsku, zakładach pracy, urzędach i organizacjach. Zapis ten - jak podkreśla S. Pawlak - kładzie kres dotychczasowej dyskryminacji mniejszości polskiej. W momencie podpisania 18 maja 1992 roku Traktatu między Rzeczpospolitą Polską a Ukrainą o Dobrym Sąsiedztwie, Przyjaznych Stosunkach i Współpracy, strony zobowiązały się w zakresie ochrony mniejszości narodowych do poszanowania praw osób do nich należących oraz stworzenia warunków do zachowania, wyrażania i rozwijania ich tożsamości etnicznej, językowej i religijnej, bez jakiejkolwiek dyskryminacji i w warunkach pełnej równości wobec prawa. Jednym z najważniejszych postanowień Traktatu było potwierdzenie przez oba państwa, że przynależność do mniejszości narodowej jest sprawą indywidualnego wyboru osoby i że nie mogą z tego wynikać dla niej żadne niekorzystne następstwa. Każda ze stron będzie chroniła na swoim terytorium tożsamość narodową mniejszości drugiej strony przed jakimkolwiek działaniem zagrażającym tej tożsamości i tworzyła warunki do jej umacniania. Zapisy dotyczące praw mniejszości znajdują się także w ustawach szczegółowych, związanych z oświatą i kulturą. Tak więc, 20 maja 1997 roku, podpisano Porozumienie Wstępne między Rządem Rzeczypospolitej a Rządem Ukrainy w Sprawie Współpracy Kulturalnej i Naukowej. Jest to ważny dokument, w którym oba państwa zobowiązały się popierać działania, mające na celu zaspokajanie potrzeb kulturalnych i religijnych, a także zachowanie języka ojczystego i tożsamości narodowej Polaków, zamieszkałych na Ukrainie oraz Ukraińców zamieszkałych w Polsce. Wspierać będą też działania służące utrzymywaniu więzi etniczno-kulturowych członków mniejszości narodowych z krajem macierzystym. Poza tym, państwa będą stwarzać warunki do zapewnienia materialnego poparcia działalności organizacji społeczno-kulturalnych mniejszości narodowych, równocześnie dając im, zgodnie z obowiązującymi zasadami, prawo otrzymywania pomocy z kraju macierzystego.

Polityka państwa polskiego wobec Polaków na Wschodzie Państwo polskie także nie mogło pozostać obojętnym wobec swoich rodaków.. Biorąc pod uwagę ich sytuację na Wschodzie, uznano pomoc dla nich za jedno z najważniejszych swoich zadań. Jej zasady ujęto w dokumencie programowym pt. Cele i priorytety polityki rządu wobec Polonii, emigracji i Polaków za granicą, zatwierdzonym przez Radę Ministrów w listopadzie 1991 roku oraz w Rządowym Programie Współpracy z Polonią i Polakami za granicą, zatwierdzonym przez Radę Ministrów w grudniu 2002 roku. Dokumenty te - według M. Jagiełło- zawierają obowiązujący do dziś wykład zasad i sposobów działania, w tym cenną propozycję uwzględniania w działaniach rządu polskiego stanu stosunków międzypaństwowych Polski z krajami zamieszkania rodaków, co powinno się przyczynić do poprawy i rozwoju stosunków dwustronnych. Zgodnie z dokumentami, podstawowym zadaniem polityki państwa polskiego wobec Polaków za granicą jest „wspieranie rodaków w działaniach mających na celu kultywowanie języka, tradycji i kultury polskiej oraz podtrzymywanie więzi z Macierzą”. Wobec tego do najważniejszych zadań państwa polskiego w zakresie współpracy z Polakami na Wschodzie - zdaniem P. Kowala - należy: 1) zapewnienie im praw jako mniejszości narodowej i egzekwowanie ich, a także zapobieganie jakimkolwiek szerszym akcjom planowej

asymilacji; 2) dążenie do podniesienia rangi mniejszości polskich za granicą w życiu politycznym, społecznym, gospodarczym, naukowym, naukowotechnicznym i kulturalnym państw zamieszkania; 3) stwarzanie Polakom za granicą warunków do jak najszerszego dostępu do dóbr polskiej kultury narodowej; 4) rozszerzenie dostępu i możliwości Polaków za granicą do nauczania i doskonalenia znajomości języka polskiego; 5) pomoc w tworzeniu katedr języka polskiego i kultury polskiej; 6) zapewnienie Polakom za granicą rzetelnej informacji o Polsce; 7) rozwijanie kultury narodowej, kultywowanie tradycji jako elementu łączności z tradycją ziemi zamieszkania, łączności z ojczyzną oraz pełnego współistnienia w ramach kultury kraju zamieszkania. W realizację tych założeń zaangażowano dwa ministerstwa: Spraw Zagranicznych oraz Edukacji Narodowej. Ministerstwo Spraw Zagranicznych troszczy się przede wszystkim o zagwarantowanie polskim mniejszościom narodowym na Wschodzie praw zgodnych ze standardami międzynarodowymi, o zapewnienie właściwej opieki konsularnej, tworzenie warunków dla kultywowania języka polskiego i tradycji narodowych oraz promowania kultury polskiej. Z kolei Ministerstwo Edukacji Narodowej prowadzi szeroką działalność w zakresie oświaty polonijnej, wspomaga zwłaszcza nauczanie języka polskiego. MSZ i MEN nie są jedynymi instytucjami uczestniczącymi w zapewnieniu optymalnych praw mniejszościom polskim. Na początku 1989 roku, gdy już można było oficjalnie mówić o Polakach za wschodnią granicą, rozwinął się żywiołowy ruch organizacji pozarządowych oraz rządowych reagujących na akcję pomocy. Wśród nich D. Rzemieniewski proponuje wyróżnić: Międzyresortowy Zespół do spraw Polonii i Polaków za Granicą przy Gabinecie Wicepremiera RP, Wydział ds. Polonii i Promocji Języka Polskiego, Departament Współpracy z Zagranicą i Polonią Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Komisję Spraw Emigracji i Polaków za Granicą Senatu RP, Dział Polonijny Biura Informacji i Dokumentacji Senackiej Kancelarii Senatu RP; SejmowąKomisję Łączności z Polakami za Granicą, a także bardzo liczne organizacje społeczne, m.in. organizację „Wspólnota Polska”, fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie”, Fundację „Semper Polonia” i Kościół katolicki. Celem działania wszystkich wyżej wymienionych instytucji jest w pierwszej kolejności, zapewnienie podstawowych praw Polakom mieszkającym na Wschodzie, między innymi na Ukrainie. Poza tym – jak słusznie zauważa M. Szczerbiński - do swoich najważniejszych zadań zaliczają też „tworzenie takich form współpracy pomiędzy Wschodem a Polską, by służyły one rozwojowi postaw aktywnych, inicjatywie poznania kultury narodowej, szansie wejścia w żywy obieg wartości kultury współczesnej oraz kreowaniu jak najlepszego obrazu Polski na świecie. Obserwując podejmowane działania, można odnieść wrażenie, że instytucje chciałyby nie tylko zapewnić kontakt z Macierzą tym, którzy tego pragną, ale również rozbudzić polskość w tych, którzy obecnie nie przyznają się do niej, nie mówią w ojczystym języku, nie kultywują polskich tradycji”. Podsumowując powyższe rozważania należałoby stwierdzić, że prawa mniejszości polskiej na Ukrainie są regulowane na wielu płaszczyznach. Regulacje te dotyczą przyjętych wielostronnych zobowiązań międzynarodowych zarówno przez podpisywanie umów wielostronnych i dwustronnych między państwami, jak też przez modyfikację prawa wewnętrznego w kwestii obywatelstwa lub powrotu. Tak czy inaczej zagadnienie to dotyczy zjawiska dynamicznego. Wciąż bowiem rozwija się ustawodawstwo związane z ochroną mniejszości narodowej i zrozumieniem dla wagi tej problematyki. Duże nadzieje należy też wiązać z procesem jednoczenia się Europy, w której prawa mniejszości narodowych są powszechnie obowiązującym standardem. Jednak nie standardy, deklaracje i oficjalne dokumenty, a rzeczywiste działania rządu ukraińskiego są podstawą rozwoju praw polskiej mniejszości narodowej. Tatiana Dowganiuk Autorka jest doktorantką Instytutu Europeistyki Instytutu Jagiellońskiego.

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

51


R O S J A & W N P PA Ń S T W A

Stosunki ukraińsko-białoruskie mają długą historię – oba narody przez długie lata żyły w granicach jednego imperium, ich wspólne korzenie sięgają czasów Rusi. Od niemalże dwóch dekad Białoruś i Ukraina funkcjonują jako niepodległe państwa. Od około roku datuje się nowe otwarcie w bilateralnych relacjach, mogące stanowić szansę wzmocnienia obu państw w stosunkach z Federacją Rosyjską oraz Unią Europejską.

Stosunki

Ukraińsko - Białoruskie Analiza obiektywnych czynników wskazywałaby na liczne aspekty sprzyjające rozwojowi bilateralnej współpracy białorusko-ukraińskiej. Charakter pogranicza białorusko-ukraińskiego, jakim jest głównie bagniste, rzadko zaludnione Polesie, sprawia, że obszar ten nie stanowi w zasadzie terenu spornego. Brak tu znaczących skupisk mniejszości narodowej jednego czy drugiego kraju, konfliktów etnicznych, także z powodu kulturowej i etnicznej ukraińskości Polesia. Długa, bo ponad 1000 - kilometrowa granica białorusko-ukraińska powinna zatem być polem owocnej współpracy. Jest ku temu kilka powodów: a) wspomniany brak konfliktów terytorialnych i etnicznych; b) długa linia graniczna przecinana szlakami Północ-Południe, w tym najważniejszym: Sankt-Petersburg-Witebsk-Homel-Kijów-Odessa; c) tradycja kooperacji, sięgająca nie tylko czasów Związku Radzieckiego, ale i carskiej Rosji, gdy oba kraje należały do Imperium, kontynuowana w postaci struktur integracyjnych obszaru Wspólnoty Niepodległych Państw; d) podobne położenie i znaczenie geostrategiczne, jako obszaru pogranicza Wschód-Zachód. Uwzględniając powyższe elementy, dość dziwny wydaje się skromny dotychczasowy dorobek współpracy białorusko-ukraińskiej. Rozpatrując trójkąt rosyjsko-białorusko-ukraiński, należy zauważyć dużo większe rezultaty kontaktów rosyjsko-ukraińskich i rosyjsko-białoruskich, niż właśnie białorusko-ukraińskich.

Najnowsza historia stosunków bilateralnych Początek kontaktów niepodległej Ukrainy z Republiką Białorusi wydawał się dość obiecujący: Kijów jako pierwszy na świecie uznał niepodległość sąsiadów z północy. Stosunki dyplomatyczne między Mińskiem i Kijowem nawiązano w grudniu 1991 roku. W tym samym czasie żywa była przywoływana wcześniej koncepcja współpracy bałtycko-czarnomorskiej. Jako formę nowej współpracy postradzieckiej widziano „pas sanitarny” kooperujących ze sobą republik bałtyckich, Białorusi i Ukrainy, stanowiący jednocześnie zwarty blok, niepoddający się wpływom rosyjskim. Rozbieżne interesy poszczególnych państw uniemożliwiły materializację projektu. Podstawowe zagadnienia stosunków dwustronnych zostały uregulowane w lipcu 1995 roku - podpisano wówczas Umowę o przyjaźni, dobrosąsiedztwie i współpracy między Ukrainą i Republiką Białorusi. Mimo zawartego w artykule 1. Umowy potwierdzenia istniejącej granicy i braku problemów granicznych, to właśnie to zagadnienie stanowiło jeden z podstawowych problemów w stosunkach dwustronnych. Brak ratyfikacji przez Mińsk Umowy między Ukrainą i Republiką Białorusi o granicy państwowej z 1997 roku uniemożliwiał podjęcie czynności prawnych na rzecz ostatecznego uregulowania sprawy granicy białorusko-ukraińskiej. Problem ten – nieuregulowany do 2009 roku - stanowił jedno z ważniejszych wyzwań dla ukraińskiego bezpieczeństwa narodowego. Postępowanie władz Białorusi w tym zakresie należy odczytać jako działanie 52

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

polityczne, skierowane na osłabienie Ukrainy pod rządami obozu Wiktora Juszczenki, i środek nacisku co do wyboru orientacji geopolitycznej Kijowa. Polityka Białorusi w tym zakresie z pewnością przez lata nosiła piętno rosyjskiej racji stanu, w której interesie leży zachowanie status quo. Znamienne, iż przełom w omawianej kwestii nastąpił dopiero pod koniec 2009 roku. Ożywiły się wówczas polityczne kontakty na linii Mińsk-Kijów, co z pewnością należy wiązać z większą samodzielnością władz Białorusi w poczynaniach na arenie międzynarodowej oraz chęcią uregulowania zaległych problemów sąsiedztwa w obliczu możliwości korzystania z unijnego instrumentu współpracy w postaci Partnerstwa Wschodniego.

Perspektywy ożywienia współpracy Godny podkreślenia jest fakt, że po latach stosunkowo ograniczonej współpracy białorusko-ukraińskiej wydarzenia ostatniego roku wskazują na możliwość postępu i nowego otwarcia w relacjach między dwoma państwami. Silne podstawy do nowego otwarcia w stosunkach bilateralnych dał unijny projekt Partnerstwa Wschodniego. Ukraina była adwokatem włączenia Białorusi do tej inicjatywy. Latem 2009 roku przełamano impas w bardzo ważnej sprawie uregulowania granicy białorusko-ukraińskiej oraz doszło do pierwszej od 12 lat wizyty białoruskiego lidera na Ukrainie. Wybór Wiktora Janukowycza na prezydenta Ukrainy wydaje się stabilizować trend rozszerzania współpracy dwustronnej. Należy liczyć się z możliwością pewnej koordynacji polityk dwóch państw zarówno wobec Rosji jak i UE. Niewątpliwie, ponowne otwarcie „południowego wektora” białoruskiej polityki zagranicznej będzie ważnym elementem wzmacniającym Białoruś i temu państwu bardziej zależy na współpracy z Ukrainą. Współpraca taka może przynieść wymierne korzyści w polityce międzynarodowej na kierunku wschodnim, gdzie dwóm krajom będzie łatwiej negocjować z Moskwą, ale i na kierunku zachodnim, wpisując się w ideę kooperacji Partnerstwa Wschodniego, w ramach którego oba kraje są zainteresowane m.in. magistralą samochodową i korytarzem energetycznym Bałtyk-Morze Czarne, a także skoordynowaną polityką energetyczną. Ukraina jest zainteresowana sprzedażą energii elektrycznej Białorusi i krajom bałtyckim, a także uczestnictwem Mińska w działaniach zmierzających do stopniowego uniezależnienia się od dostaw gazu i ropy z Rosji. Niewątpliwie stosunki białorusko-ukraińskie w znacznym stopniu są pochodną relacji tych dwóch państw z Rosją. Perspektywy współpracy Mińsk-Kijów będą zatem zależały od atmosfery relacji obu republik z Kremlem. Niebagatelną rolę może odegrać UE, która oferując tym krajom interesujące formy współpracy może zneutralizować znaczenie „czynnika rosyjskiego” w politykach Białorusi i Ukrainy. Ocieplenie relacji białorusko-ukraińskich jest też korzystne dla Polski, gdyż zbliża naszych wschodnich partnerów, tworząc bardziej sprzyjającą atmosferę do współpracy obu państw zarówno z Warszawą, jak i Brukselą. Można ostrożnie prognozować, iż pozytywny trend w relacjach białoruskoukraińskich winien wpłynąć na zwiększenie bezpieczeństwa w regionie oraz zdynamizować wspólne projekty (którymi żywotnie zainteresowana jest także Polska), m.in. w zakresie polityki energetycznej. mgr Rafał Czachor Doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.


GOSPODARKA SUROWCE

KTO do KOGO ma interes? Rosjanie są świadomi konieczności modernizacji swojej gospodarki. Wiedzą również, że jest to zadanie nie możliwe do wykonania bez pomocy i wsparcia Unii Europejskiej. W Rosji już teraz trwa budowa wielkiego portu przeładunkowego w Ust-Łudze nad Bałtykiem skąd europejskie towary mogą być przewożone do Chin pociągiem. Na Kremlu podjęto także decyzję o budowie miasteczka naukowego, na kształt Doliny Krzemowej, w którym będą rozwijane takie dziedziny nauki jak informatyka oraz nanotechnologie. Na te ambitne plany nakłada się jednak rosyjska rzeczywistość, często skorumpowana i biurokratyczna. Przykładów, w których łapówkarstwo i przedłużające się procedury w rosyjskich urzędach odstraszają zagranicznych inwestorów jest wiele. Jednym z nich jest znana także z polskiego rynku sieć hipermarketów Carrefour, która zdecydowała się wycofać z Rosji. Powód – na wybudowanie piętrowego parkingu w Moskwie inwestor musiał uzyskać 314 dokumentów, których zgromadzenie zajęłoby, zdaniem przedstawicieli Transparency International, ponad 3 lata.

Korzystna wymiana i nowe rozdanie To nie jedyne problemy z jakimi mogą się spotkać zagraniczni inwestorzy w Rosji. Przeszkody czyhają na nich także w systemie bankowym oraz nieustannie zmieniającym się prawodawstwie. W opinii przedstawicieli największych moskiewskich banków, Rosji potrzebna jest unifikacja standardów rachunkowości oraz monitoringu informacji kredytowej z tymi obowiązującymi w Unii Europejskiej. Władze w moskiewskim Białym Domu z Władimirem Putinem na czele chcą ściągnąć do Rosji między innymi Fiata, Deutsche Bahn, Renault oraz Philipsa. Pytanie jak? Odpowiedź jest równie prosta jak i oczywista – technologie za surowce, mówi Jewgienij Morgunow z Rosyjskiej Akademii Nauk. W związku z koniecznością polepszenia stosunków z Brukselą, Moskwa przypomniała sobie o strategii polityki miłości, tym razem skierowanej do Europy. W ciągu zaledwie kwietnia i maja 2010 Rosja wyjaśniła najbardziej palące kwestie z Estonią, Danią oraz Norwegią. Kreml zdecydował się w tym czasie na ograniczenie wsparcia dla mniejszości rosyjskiej w krajach Bałtyckich w zamian za ich poparcie w procesie transferu europejskiej technologii do Moskwy. W Kopenhadze prezydent Dmitrij Miedwiediew podpisał deklarację o partnerstwie w imię modernizacji. Beneficjentem nowej strategii zagranicznej Moskwy staje się także Polska. Rosyjski minister sprawiedliwości udał się w czerwcu do Warszawy aby podpisać memorandum w sprawie

Tym kolokwialnym pytaniem można podsumować unijno-rosyjskie stosunki polityczno-gospodarcze. Ich obserwacja nie pozwala jednak w prosty sposób sformułować jednoznacznej odpowiedzi. W świecie otwartego handlu światowego to jednak nie powinno dziwić, bowiem korzyści i interesy są z natury rzeczy obu lub wielostronne. Relacje Unii Europejskiej z Rosją są jednak specyficzne, przypominają bowiem grę w podchody, w której jedna strona ucieka, zastawiając pułapki, a druga ją goni starając się przeszkody ominąć. Tylko kto jest kim w brukselsko-moskiewiskim duecie?

uproszczenia procedur o sporach cywilnych i gospodarczych. Nowe zasady mają ułatwić polskim przedsiębiorcom działalność na Wschodzie. Od lat broniony dostęp do szelfów kontynentalnych na morzu Barentsa, Karskim oraz Peczorskim w obliczu nowej strategii rozwoju gospodarczego Rosji staje przed zagranicznymi inwestorami otworem. Kreml nie miał innego wyjścia. Na eksploatację 4 mln m kw. ropy i gazu potrzeba aż 320 mld USD, których władze Rosji nie mają. Potencjał wydobywczy szelfu kontynentalnego Rosji jest olbrzymi. Ocenia się go na 90-100 mld ton, z czego aż 70% to gaz. Rosja kusząc zagraniczny kapitał obiecuje możliwość objęcia do 50 proc. udziałów w celowym konsorcjum wydobywczym.

W energetyce bez zmian Europa w tej grze nie jest jednak goniącym. Nie można tego przynajmniej stwierdzić z pełnym przekonaniem. Gazprom wciąż gra Brukseli na nosie. Szef rosyjskiego koncernu Aleksiej Miller nie pozostawia miejsca innym rozwiązaniom energetycznym dla Europy. Polski gaz łupkowy, który stał się przedmiotem wielu analiz i dyskusji w opinii Millera jest w stanie zaspokoić jedynie lokalne potrzeby rynku. W rosyjskiej krytyce nowego źródła dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych do Europy nie zabrakło również sporej dawki sarkazmu. Szef rosyjskiego giganta gazowego wyraził przekonanie, iż „jeśli polubisz foie gras, to nie znaczy, że dosmażone na maśle befsztyki są zbyteczne”. Nazywając rosyjski surowiec „dosmażonym” Miller chciał podkreślić wysoką jakość rosyjskiego gazu. W istocie zadłużony na 50 mld USD Gazprom trzyma wciąż Europę w szachu. Coroczne napięcia „gazowe” na linii Moskwa-Kijów oraz MoskwaMińsk stawiają nie tylko, nazywane przez Bartłomieja Sienkiewicza, kraje buforowe w trudnej sytuacji – również cała Europa odczuwa negatywne skutki energetycznej wojny. Zdaniem ekspertów rynku energetycznego, rola Gazpromu będzie jednak sukcesywnie malała. Według przedstawicieli Exxon Mobil do 2020 roku Gazprom będzie dostarczał jedynie 10% zapotrzebowania Starego Kontynentu. Piłka jest zatem wciąż w grze, a mecz jeszcze długo potrwa – no i wynik… na tym boisku nie ma miejsca dla wygranych i przegranych, mogą być tylko silniejsi i słabsi, ale jedni są potrzebni drugim. Grzegorz Kaliszuk LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

53


AUSTRALIA I OCEANIA POLITYKA

Gdzie umieścić Uchodźców? A

ustralijscy politycy zmagają się z niejasnym wynikiem wyborów parlamentarnych. Do utworzenia stabilnej koalicji brakuje wciąż kilku parlamentarzystów. Niezależnie od tego, kto ostatecznie obejmie tekę premiera, problem z napływem nielegalnych imigrantów pozostanie wciąż aktualny.

Pacific Solution Podobnie jak jej poprzednicy na stanowisku premiera Australii, Julia Gillard podczas krótkiego okresu sprawowania funkcji szefa rządu próbowała znaleźć skuteczne rozwiązanie problemu napływu imigrantów. Kilka miesięcy po objęciu urzędu, tuż przed wyborami, wyszła z propozycją zaskakująco przypominającą plan Johna Howarda z 2001 roku, określany mianem Pacific Solution (Rozwiązanie Pacyficzne). Choć Gillard uparcie podkreślała, że jej rozwiązanie ma charakter długoterminowy i nie stanowi jedynie doraźnego rozwiązania, skojarzenia z poprzednią polityką władz Australii są nieuniknione. W 2001 roku rząd Johna Howarda zdecydował się na drastyczny krok. Rzesze imigrantów pojawiające się na plażach Australii spędzały władzom sen z powiek. Najprostszym rozwiązaniem jawiło się blokowanie statków wypełnionych ludźmi spragnionymi azylu na australijskiej ziemi, zanim jeszcze ich stopy na tej ziemi stanęły. Pozostawał tylko jeden problem. Marynarka nie mogła wstrzymywać łodzi z imigrantami na pełnym morzu w nieskończoność. Konieczne było znalezienie przejściowego lokum poza kontynentem australijskim. Tak narodziła się idea Pacific Solution. Choć szeroko krytykowana przez obrońców praw człowieka, okazała się niezwykle skuteczna. O ile w 2001 roku do wybrzeży Australii dostało się około 5000 uchodźców, w następnym roku liczba ta zmniejszyła się do jednego śmiałka – pozostali zrezygnowali z próby przedostania się na kontynent. Ci, którzy zdecydowali się podjąć ryzyko, byli przechwytywani przez australijską marynarkę wojenną, a następnie umieszczani w jednym ze specjalnych ośrodków dla uchodźców – w Papui-Nowej Gwinei, na Wyspie Bożego Narodzenia oraz w Nauru. Wśród imigrantów dominowali obywatele krajów azjatyckich, Afganistanu, Sri Lanki, Chin i Wietnamu.

Co zrobić z imigrantami? Tuż po objęciu urzędu premiera przez Kevina Rudda w 2007 roku, zrezygnowano z Pacific Solution. Spośród zainteresowanych stron, 54

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

największe pretensje wyraziło Nauru. Wyspiarski kraj nie należy do najbogatszych, bezrobocie oscyluje w granicach 90%, a złoża fosfatów, główne źródło dochodów - wyczerpują się. Wpływy z kompleksu, w którym umieszczano uchodźców, stanowiły istotną pozycję w budżecie Nauru. Nie dziwi więc fakt, że po pojawieniu się głosów o ewentualnym powrocie władz Australii, przynajmniej w ograniczonym zakresie, do polityki odsyłania uchodźców w inne rejony Pacyfiku, Nauru zgłosiło swoją gotowość wznowienia współpracy. Obrońcy praw człowieka nie patrzą przychylnym okiem w kierunku Nauru. Choć opinie dotyczące warunków, w jakich mieszkali uchodźcy, były skrajnie różne, to negatywne pojawiały się zdecydowanie częściej. Według osób wizytujących obozy w Nauru, uchodźcy nie byli traktowani z należytym szacunkiem, lecz byli oni izolowani od lokalnej społeczności, często pozbawieni podstawowych udogodnień. Wielu z nich, po kilku latach rozpatrywania wniosków o azyl w Australii, podejmowało próby samobójcze. Deklaracja Gillard o zmianach w polityce imigracyjnej rządu wzbudziła dużo emocji, szczególnie w kontekście naruszania podstawowych praw uchodźców. Jako miejsce ewentualnego stworzenia obozu dla imigrantów wskazano co prawda Timor Wschodni, nie zmienia to jednak faktu, że zapowiedzi pani premier świadczą o bardzo prawdopodobnym powrocie do Pacific Solution, z nowym szyldem stworzonym przez Partię Pracy.

Co dalej? Sytuacja uchodźców poszukujących schronienia na australijskiej ziemi najprawdopodobniej nie ulegnie w najbliższym czasie poprawie. W przypadku zwycięstwa J. sGillard, w najgorszym wypadku imigranci będą musieli zmierzyć się z pobytem w specjalnym ośrodku, gdzie w oczekiwaniu na wydanie wizy, spędzą nawet kilka lat. Jeśli do władzy dojdzie koalicja liberalna z Tony’m Abbottem na czele, można spodziewać się zdecydowanego zaostrzenia polityki wobec uchodźców. Ewentualny kandydat na premiera Australii stwierdził w jednym z wywiadów, że „nawet Chrystus nie przyjąłby każdego uchodźcy poszukującego azylu”. Obok poszukujących azylu, trudna pozostanie sytuacja krajów wyspiarskich, które liczyły na dodatkowe wpływy budżetowe. Władze Nauru powinny już zacząć poszukiwania nowych źródeł finansowania. Bartłomiej Rękawek


P O D R Ó Ż E A F G A N I S TA N

KRAINA

u z s u k u d Hin Afganistan od wieków przyciąga podróżników z rożnych zakątków świata. Ściągały tu osoby poszukujące przygód, naukowcy, archeolodzy, misjonarze, szpiedzy czy handlowcy. Tędy przebiegał słynny jedwabny szlak. Historia tak, jak i charakter Afganów pełne są sprzeczności. Potrafią być niezmiernie gościnni, hojni i odważni, ale równocześnie działać zdradliwie i okrutnie, gdy uznają, że ich honor został urażony. Z pewnością przyjezdny powinien dostosować się do miejscowych obyczajów, a przynajmniej je uszanować, jeśli chce uzyskać przychylność oraz wsparcie mieszkańców. Oczekiwanie, natomiast, iż gospodarz dostosuje sie do niego, jest nieuzasadnione. Adaptacja do miejscowych obyczajów nie oznacza rezygnacji z własnych norm, jest to okazanie niezbędnego szacunku mieszkańcom ziemi, na której sie przebywa. Kabul to miasto dookoła którego roztacza sie malowniczy widok na olbrzymie, masywne góry. Latem w centrum miasta unosi się drobny pył. Mocno grzeje słońce, lecz upał nie jest męczący, ponieważ afgańskie powietrze jest dość suche. Miasto tętni życiem, na ulicach panuje spory ruch. Z tradycyjnych ulicznych herbaciarni dobiega głośna muzyka i unosi sie zapach grillowanych kebabów. W największym centrum handlowym City Center półki uginają się od rozmaitych towarów. Afganowie pędzą po ulicach za swoimi codziennymi obowiązkami. Z pozoru życie toczy się tu spokojnie. Jednak porównując sytuację sprzed czterech lat, kiedy talibowie wycofywali sie z Afganistanu, z dzisiejszą bezpieczeństwo pogorszyło się. Talibowie uciekli w stronę gór oraz do centrali w Pakistanie. Starali się nigdzie nie pokazywać, w szczególności w miejscach publicznych. Teraz natomiast liczne grupy talibów wzmacniają swoje siły. Są w większości województw, także w stolicy, przy czym w Kabulu dobrze sie ukrywają, ale są przygotowani do działania. Część talibów stanowią Afganowie, Pakistańczycy oraz Arabowie. Mają duże wsparcie i są kierowani z Pakistanu. Ich celem jest zdobycie większej władzy, żądają dla siebie więcej wyższych stanowisk w rządzie afgańskim, a także w kilku województwach, by mieć jak największą kontrolę nad krajem. Trudna sytuacja w kraju nie przeraża niektórych cudzoziemców, którzy przyjeżdżają m. in. do Kabulu w bardzo różnych celach. Jedni do pracy w różnego rodzaju organizacjach bądź firmach. Ale także trafiają się zapaleńcy, którzy przyjeżdżają tu w celach turystycznych. Trzeba przyznać, że obecnie sytuacja nie sprzyja turystom wybierającym się w góry Hindukuszu. Decydując się na taki wyjazd, sami ponosimy odpowiedzialność i ryzyko takiej

wyprawy. Niezalecane są też lądowe podróże po prowincjach Afganistanu. Natomiast cudzoziemkom odradza się samotnych podroży, ale jeśli zdecydują się na przyjazd do stolicy, zalecałabym ze względów kulturowych - korzystanie z opieki towarzystwa mężczyzn. Kobiety powinni unikać samotnej jazdy miejskimi taksówkami, ponieważ nigdy nie wiadomo do kogo tu się wsiada. Nie należy także samotnie wychodzić wieczorem, pomimo tego że na ulicach widać tłumy. Dla własnego bezpieczeństwa oraz poszanowania kultury, warto zarzucić na głowę chustę, zwłaszcza gdy będziemy poruszać się po centrum miasta czy jego obrzeżach. Jedna z polskich dziennikarek, która podróżuje po krajach muzułmańskich, zawitała do Kabulu i stwierdziła: Moim zdaniem to kobietom łatwiej podróżować, ponieważ każdy chętnie pomaga. Ponadto mieszkańcy Afganistanu ukazują cudzoziemcom ogromny szacunek. To prawda, ale z pewnością nie warto ryzykować z samotnymi podróżami w obecnej sytuacji – w powojennym Afganistanie. Cudzoziemiec przebywający w tym górzystym kraju znajdzie się w centrum uwagi. Afganowie chętnie nawiązują rozmowy, choćby po to, aby zaimponować i wykazać się swoją znajomością języków obcych. W razie potrzeby służą pomocą i wsparciem. Jednym z najbardziej znanych miejsc w Kabulu jest Kuczeje-morgho. Tutaj każdy znajdzie jakiś upominek charakterystyczny dla Afganistanu, zwłaszcza panie mają w czym wybierać: z pięknych wyrobów artystycznych z półszlachetnych kamieni np. lapis lazuli, czy też dla zasobniejszych portfeli - szlachetne kamienie np. zielone szmaragdy. Oczywiście można wybierać z innych dzieł rzemiosła artystycznego, choćby znanych na całym świecie afgańskich dywanów. Nie bez powodu Afganistan nazywany był przez podróżników krajem magicznym – gdy raz ujrzało się jego piękno, to zawsze chciało się tu powracać. Bez wątpienia wyróżniał się swoją wyjątkowością, były to lata rozkwitu. Pan Farahi, wiceminister kultury i turystyki zapewnia: Mamy projekty, które stopniowo będziemy wcielać w życie. W latach 60. i 70. Afganistan rocznie odwiedzało około 2 mln. turystów. Chcemy kraj znowu nastawić przede wszystkim na turystykę. Przed nami jeszcze dużo pracy, ale jesteśmy na dobrej drodze. Z Kabulu Maria Amiri LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

55


HISTORIA

Zanim alianci otworzyli drugi front latem 1944 roku, przeprowadzono śmiałą i jednocześnie kontrowersyjną operację lądowania wojsk w północnej Francji. Celem desantu było francuskie Dieppe.

WIELKI EKSPERYMENT Plan pod koniec kwietnia 1942 roku zatwierdził marszałek Bernard Montgomery. W zamyśle twórców operacja miała stanowić wielki eksperyment i próbę generalną przed właściwym desantem na Francję. Na znaczeniu bowiem traciła koncepcja wspierana przez Winstona Churchilla o uderzeniu w „miękkie podbrzusze Europy”, czyli Bałkany. Otwarcie drugiego frontu we Francji wymagało przeprowadzenia gigantycznej operacji powietrzno-desantowej, angażującej wszystkie dostępne siły i środki. Jej stawką było wyzwolenie Europy, a ceną za ewentualną porażkę – utrata jakichkolwiek szans na zwycięstwo. Po długich analizach wybrano ostatecznie miejsce lądowania. Wskazano na okupowany przez Niemców port Dieppe w Normandii, kilkadziesiąt kilometrów od granicy Anglii. Cały obszar był dość słabo broniony, jako że większość jednostek wysłano na front wschodni, gdzie Niemcom coraz gorzej szła walka z Armią Czerwoną. Rejonu broniły nieliczne oddziały w sile około 2 tysięcy żołnierzy. Znaczącym utrudnieniem dla sił desantowych była linia brzegowa, która w wielu miejscach przybierała formę pionowej ściany. Co gorsza, w rejonie znajdowały się dwie silnie umocnione baterie nadbrzeżne – niedaleko Varengeville i Berneval.

Ambitne zamierzenia Plan śmiałej operacji, której nadano kryptonim „Jubilee” zakładał równoczesny desant z morza na wszystkich szturmowanych odcinkach przy wsparciu komandosów, czołgów, lotnictwa oraz marynarki. Celem operacyjnym było wyeliminowanie wrogich baterii, zajęcie miasta, zniszczenie lotniska w Saint Aubin, zdobycie informacji o niemieckim radarze oraz wzięcie – w miarę możliwości – jeńców. Po wykonaniu misji siły inwazyjne miały zostać bezpieczne wycofane na okręty i odesłane do Wielkiej Brytanii. Cel strategiczny był oczywiście inny. Zaangażowanie dużych sił tylko po to, aby zniszczyć drugorzędne lotnisko czy złapać kilku Niemców, byłoby nonsensem. Dzięki tej operacji alianci chcieli zyskać informacje potrzebne 56

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

przed właściwym lądowaniem: wiedzę o własnych możliwościach (w tym zdolności współdziałania różnych sił na niewielkim obszarze) czy też o działaniach Niemców. Otwarcie drugiego frontu było bowiem zbyt poważną operacją, aby przeprowadzić ją bez wcześniejszych prób. Jak powiedział komentujący całą akcję premier Winston Churchill, „doświadczenie z desantu jest warte o wiele więcej niż całe lata ćwiczeń”. Do operacji wyznaczono znaczące siły. Marynarka przeznaczyła aż 237 jednostek pływających, w tym 8 niszczycieli oraz 9 dużych okrętów desantowych. Jednym z biorących udział w operacji okrętów był niszczyciel eskortowy ORP „Ślązak”. Podstawową siłą lądową była 2. kanadyjska dywizja piechoty. Prócz niej w operacji „Jubilee” brali udział Amerykanie z 1. batalionu Rangersów oraz brytyjscy komandosi. Siłę pancerną tworzyli Kanadyjczycy z 14. pułku pancernego, a powietrzną – 67 dywizjonów RAF, w tym 5 polskich. Nie zabrakło też żołnierzy „Wolnych Francuzów”, którzy pierwszy raz od 1940 roku mogli postawić nogę na ojczystej ziemi. Pierwotnie zakładano, iż operacja zostanie przeprowadzona na początku lipca, jednak niekorzystne warunki atmosferyczne torpedowały alianckie planu i to pomimo zgromadzenia żołnierzy w bazach i sprzętu na okrętach. Oczekiwania na kolejny korzystny dla desantu okres – wynikający z pomyślnych pływów i prądów – sprawiły, iż ostatecznie operacja została przeprowadzona dopiero w nocy z 18 na 19 sierpnia 1942 roku.

Masakra na plaży Już sam początek desantu przyniósł poważne rozczarowanie. Nie udało się bowiem zachować całej operacji w tajemnicy. Niemcy podejrzewając, że alianci szykują desant, przesunęli w rejon Dieppe dodatkowe siły. Co gorsza, zmierzająca w stronę wybrzeża armada wpadła na niemiecki konwój. Wywiązała się wymiana ognia, w której stłoczeni na barkach żołnierze nie mieli szans. Jedna z łodzi szybko poszła na dno, a kilka innych zostało uszkodzonych. Element zaskoczenia znikł.


HISTORIA

Trzon uderzenia stanowiły siły kanadyjskie, które nie dały rady wylądować w odpowiednim momencie. Kanadyjczycy szybko znaleźli się pod przygniatającym ogniem moździerzy i broni maszynowej. Wielu zginęło jeszcze na barkach. Silny ogień sprawiał, że nawet ci, którzy wyszli z plaży, nie byli w stanie kontynuować natarcia. Większość oficerów zginęła, a szturm na Puys załamał się. Gdy rozpoczął się główny etap desantu – pułków Essex i Royal Hamilton – okazało się, że nie wylądowały czołgi. Wsparcie pojawiło się dopiero wtedy, gdy zdziesiątkowana piechota zajęła już znajdujące się przy plaży budynki. Chociaż ostatecznie wylądowało aż 28 z 30 czołgów, wszystkie znalazły się pod niemieckim ostrzałem. Te nieliczne, które dotarły do miasta, zostały zniszczone. Zamiast planowanego wycofania się na barki, alianci doznali bolesnego deja vu – nastąpił chaotyczny odwrót, identyczny jak ten latem 1940 roku spod Dunkierki. Barki desantowe uwijały się, aby zabrać jak największą liczbę rannych, których następnie przerzucano na okręty. Straty były duże – na około 6 tysięcy żołnierzy biorących udział w desancie, zginęło ponad tysiąc, a kolejnych 2,4 tysiąca zostało wziętych do niewoli. Stracono wszystkie wysłane do operacji czołgi, ponad sto samolotów, jeden niszczyciel oraz ponad trzydzieści jednostek desantowych. „Ślązak był wówczas w akcji przez 22 godziny, z czego 15 godzin walki z brzegiem, samolotami i jednostkami pływającymi nieprzyjaciela. Ponad 30 razy otwierał ogień do samolotów, 10 razy do baterii nieprzyjacielskich na wybrzeżu, gonił ścigacze i okręty podwodne, wyciągnął z wody pięciu Niemców z zatopionego poławiacza min, uratował pilota angielskiego samolotu, oficera i 19 żołnierzy kanadyjskich, oficera marynarki, który zmarł na okręcie. W walce z lotnictwem Ślązak zestrzelił dwa Dorniery 217, Messerschmitta 109, Junkersa 88, co w następstwie przyczyniło się do przyznania Ślązakowi pierwszego miejsca – pospołu z kontrtorpedowcem brytyjskim – co do liczby zestrzelonych samolotów nieprzyjaciela w 1942 roku”. „Polska na morzach”, nr 12/1943

Nieliczne sukcesy

Mimo, że operacja zakończyła się porażką, odniesiono pewne sukcesy taktyczne. Nieco więcej szczęścia miały te siły kanadyjskie, którym powierzono zadanie zajęcia radaru niedaleko Pourville. Stanowił on dla Brytyjczyków niezwykle łakomy kąsek. Z komandosami wysłano nawet brytyjskiego eksperta, który miał zdobyć jak najwięcej szczegółów technicznych o niemieckiej konstrukcji. Ostatecznie udało mu się zabrać co cenniejsze przedmioty. Wraz z komandosami wycofał się na plażę, a następnie ewakuował barką. Drugi sukces zanotowała inna grupa komandosów, której powierzono zadanie zniszczenia baterii dział 155 mm tuż obok Varengeville na zachód od Dieppe. Komandosi mieli wspiąć się z plaży na klify i z lądu zaatakować baterie. Wyposażono ich w lekkie karabiny maszynowe, wyrzutnie granatów nasadkowych oraz jeden karabin przeciwpancerny Boys. Już na plaży komandosi wpadli prosto w ogień Niemców. „Bez względu na wszystko mieliśmy jak najszybciej zejść z plaży. Zostawiliśmy więc z rannymi tylko sanitariusza” – wspominał starszy sierżant J. Dunning. Komandosi przerzucili drucianą siatkę przez zasieki i usunięto przeszkody. Szturm na baterię przyspieszono, gdy w jej zasięgu znalazły się brytyjskie okręty. Komandosi zaskoczyli Niemców. Jeden z pocisków szczęśliwie trafił w zapas amunicji, która błyskawicznie eksplodowała. Mimo utraty dział, obrońcy nie poddawali się. Tylko nieliczni – głównie ci siłą wcieleni do niemieckiej armii (w tym pochodzący

z Polski) szybko skapitulowali. „Mieliśmy założone bagnety i strzelaliśmy ze wszystkich karabinów” – opowiadał po akcji sierżant J. Halliday. Po akcji, w osłonie postawionej zasłony dymnej, komandosi wycofali się na łodzie. Zadanie zostało wykonane. Na słowa pochwały zasłużył sobie ORP „Ślązak”, który przez cały czas wspierał walczących, zapewniając im przede wszystkim osłonę przeciwlotniczą. Ostrzeliwał również niemieckie pozycje oraz zbierał na pokład rannych żołnierzy. W całej operacji zestrzelił cztery samoloty, co dało mu drugie miejsce co do liczby zestrzelonych samolotów wroga we flocie brytyjskiej w 1942 roku..

Potrzebna porażka? Operacja lądowania w Dieppe jest jedną z bardziej kontrowersyjnych akcji II wojny światowej. Straty były duże. W operacji udział wzięło 6018 żołnierzy i marynarzy. Aż 3610 z nich zginęło, utonęło, zostało rannych lub wziętych do niewoli. Straty Royal Navy to kolejne 550 rannych i zabitych, RAF – 109 straconych pilotów. Stracono 106 samolotów, niszczyciela, 30 czołgów i 33 jednostki desantowe. Największe straty ponieśli Kanadyjczycy – 3367 zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Utracono 270 komandosów. Skalę klęski podkreśla fakt, iż przez dziewięć godzin bitwy zostało wziętych do niewoli więcej Kanadyjczyków niż podczas 20-miesięcznej kampanii włoskiej. Straty nieprzyjaciela to zaledwie 600 żołnierzy. Wehrmacht stracił 132 żołnierzy, Kriegsmarine – 78, a Luftwaffe – 104. Gdy do kanadyjskiej opinii publicznej dotarły pierwsze informacje o udziale ich żołnierzy w bitwie, wybuchła euforia. Kanadyjczycy biją się we Francji! Jako pierwsi! Gdy jednak zaczęły spływać informacje o olbrzymich stratach, pojawił się smutek, przygnębienie i żal. Zdaniem krytyków operacji, lądowanie było pozbawione jakiegokolwiek sensu militarnego i nie mogło się udać. Według niemieckiego generała Konrada Haase, „głównym powodem, dla którego Kanadyjczykom nie udało się osiągnąć dosłownie niczego, nie był brak odwagi, tylko skoncentrowany ogień”. Za niedorzeczny uznał pomysł wysyłania żołnierzy wprost na linie dobrze okopanego nieprzyjaciela i to bez przygniatającego wsparcia artylerii okrętowej i lotnictwa, które mogłoby przygnieść obrońców i dać szturmującym okazję do opuszczenia plaży. Zwolennicy, między innymi Lord Mountbatten uważali, że lądowanie w Dieppe umożliwiło lepsze przygotowanie inwazji w Normandii latem 1944 roku. Podobny pogląd prezentował generał Eisenhower. Premier Winston Churchill stwierdził 8 września 1942 roku: „Wyprawa na Dieppe powinna być traktowana jako sprawdzian sił. Była to próba ciężka i tragiczna, lecz na takie niespodzianki powinniśmy być z góry przygotowani w okresie, kiedy wojna wkroczy w swoją decydującą fazę. Osobiście uważam, że natarcie na Dieppe, na które wyraziłem swą całkowitą zgodę, jest koniecznym wstępem do przyszłych operacji desantowych na wielką skalę”. Robert Czulda

„Sądzę, że efekt końcowy w pełni usprawiedliwia duży koszt operacji. Naszym celem było sprawdzenie niemieckiej obrony na wybrzeżu oraz wzbić w niebo jak największą liczbę niemieckich samolotów. Oba te cele osiągnęliśmy. Około jedna czwarta, a może nawet i połowa niemieckich samolotów na froncie zachodnim została postawiona w stan gotowości bojowej”. Premier Winston Churchill

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

57


F O T O R E P O R TA Ż

Zaprzysiężeni

58

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


F O T O R E P O R TA Ż

ie Prezydenta Zdjęcia Grzegorz Krzyżewski

LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

59


K U LT U R A K S I Ą Ż K I

ROBYN MEREDITH „Chiny i Indie. Supermocarstwa XXI wieku” Wydawnictwo Media Lazar Warszawa 2009 „Chiny i Indie. Supermocarstwa XXI wieku” to pogłębione studium sukcesu gospodarczego Chin i Indii. Robyn Meredith, ekonomistka, była korespondentka takich pism jak Forbes i New York Times, krok po kroku przeprowadza przez kolejne etapy reform, które rozpoczęły bezprecedensowy okres rozkwitu obydwu krajów. Autorka próbuje odpowiedzieć na pytanie, jakie będzie miało to konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych. Zdaniem Meredith spektakularne sukcesy chińskiego smoka i indyjskiego słonia (angielski tytuł książki to „The Elephant and the Dragon: The Rise of India & China and What it Means for All of Us”) niekoniecznie są zagrożeniem dla prymatu gospodarczego USA, ale wręcz przeciwnie - szansą. „Ich sukces powinien stać się katalizatorem dla rozwoju amerykańskiej konkurencyjności (…) Jeżeli takiego spektakularnego zwrotu mogły dokonać zapatrzone w siebie Indie i komunistyczne Chiny, to Stany zjednoczone też są do tego zdolne” – pisze autorka. Jak sama jednak przyznaje trwający od kilkunastu lat proces pauperyzacji amerykańskiej klasy średniej, trącej miejsca pracy głównie z powodu przenoszenia produkcji przemysłowej do państw azjatyckich, jest trudny do zatrzymania. Jakich działań musi podjąć się Ameryka, by zachować prymat gospodarczy? Zdaniem autorki kluczowe są dwie kwestie: zwiększenie poziomu wykształcenia i rozwój innowacyjności. „Choć amerykańskie uniwersytety nadal osiągają najlepsze na świecie wyniki w międzynarodowych testach wiedzy, to już sytuacja w grupie wiekowej 15 lat jest znacznie gorsza. W rankingu OECD zajmują oni odległe, 21. miejsce” – pisze. Postawienie na innowacyjność może się jednak okazać niewystarczające. Jak podaje Business Week tylko w latach 2001 - 2006 pracę w sektorze informatycznym straciło 1,1 mln Amerykanów i nie miało na to wpływu brak kwalifikacji, lecz chęć przede wszystkim ucieczka rodzimych firm do Chin i Indii. Książka Meredith otrzymała wiele nagród, przez kilka miesięcy zajmowała czołowe miejsca na liście bestsellerów New York Timesa.

MARK LEONARD „Zrozumieć Chiny” Wydawnictwo Media Lazar Warszawa 2010 Podczas gdy Ameryka i Europa niemal całkowicie pochłonięta jest, trwającym już niemal dwa lata, kryzysem finansowym politycy i ekonomiści z Afryki, Ameryki Południowej, Azji Centralnej oraz Bliskiego Wschodu coraz baczniej obserwują Chiny, które nie tylko uniknęły kryzysu, ale wypracowały atrakcyjny, z punktu widzenia wielu tak zwanych państw rozwijających się, model ekonomiczny. Wydaje się on być wręcz idealny. Nie tylko ze względów czysto ekonomicznych - pozwala (zapewne do czasu) połączyć niezwykle dynamiczny rozwój z systemem auto-, czy quasi-autrorytarnym. Dodatkowym atutem, ułatwiającym „eksport” systemu Państwa Środka, jest to, że w przeszłości Chiny nie prowadziły polityki imperialnej poza kontynentem azjatyckim. Wciąż żywa pamięć o europejskich kolonizatorach, a także amerykańskich działaniach w czasach zimnej wojny sprawia, że elity państw rozwijających się z nieufnością odnoszą się do proponowanych 60

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

przez instytucje, takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, rozwiązań. Dodatkowo na korzyść Chin przemawia to, że same jeszcze niedawno były krajem zacofanym. Kto więc, jeśli nie one, wiedzą jak odnaleźć się w świecie globalnej gospodarki? Leonard wyciąga z tego wniosek, że już wkrótce Chiny zmienią Afrykę w takim stopniu, jak Unia Europejska zmieniła Europę Środkową. Czy jednak będzie to zmiana na lepsze? Fakty każą wątpić. Jest rok 2004. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, w zamian za udzielenie jednemu z afrykańskich bankrutów dwumiliardowej pożyczki, żąda wprowadzenia reform gospodarczych. Na kilka dni przed końcem negocjacji, gdy wszystko wskazuje na to, że reżim się ugnie, Angola niespodziewanie zrywa rozmowy. Wkrótce wychodzi na jaw, że Luanda otrzymała te pieniądze z Pekinu. Reform nie przeprowadzono do dziś. W podobny sposób Chiny postępują w Nigerii, Sudanie, Algierii oraz Zimbabwe. Politolog skupia się nie tylko na problemie „eksportu” chińskiego systemu gospodarczego. Usiłuje przewidzieć kierunek jego ewaluacji. Odsłania meandry dyskusji toczonych przez prawicowych i lewicowych ekonomistów. Leonard zafascynowany jest skalą tych dysput. W jednym z wywiadów, jakie udzielił amerykańskiej prasie, tak wspomina swoją wizytę w Chinach. „Ogromne wrażenie wywarło to, że Chińska Akademia Nauk Społecznych w Pekinie posiada ponad 50 ośrodków badawczych, w których zatrudnione jest przeszło cztery tysiące naukowców - to wynik doskonały nawet jak na warunki amerykańskie”. Oczywiście, jak przyznaje autor, ilość w żadnym razie nie idzie tutaj w parze z jakością. Jednak sam fakt zatrudnienia przez komunistyczne państwo takiej ilości naukowców oraz zezwolenie im na dyskusję świadczy o kierunku, w jakim zmierza partia.

Fareed Zakaria „Koniec hegemonii Ameryki” Wydawnictwo Media Lazar Warszawa 2009 Potęga Ameryki topnieje w oczach. O losach świata już wkrótce będą decydować także inne kraje takie jak: Chiny i Indie, Brazylia i Rosja - to główna teza książki politologa Fareeda Zakarii. Jego zdaniem dzieje się tak nie dlatego, że to Ameryka upada, ale dlatego, że reszta świata rozwija się w zawrotnym tempie. Według almanachu CIA Word Factbook w roku 2007 PKB Afryki subsaharyjskiej wzrosło o 6,1 proc., a w Ameryce Południowej o 5,6 proc.. W tym samym okresie gospodarka amerykańska rozwijała się w tempie mniejszym, niż 2 proc.. Wzrost powyżej 4 procent zanotowano niemalże w 130 krajach. Dane ekonomiczne to jednak nie wszystko. Dowodów na to, że Ameryka traci prymat jest znacznie więcej. Jak wylicza Zakaria: najwyższy budynek na świecie powstał w Tajpei, największa rafineria w Indiach a kasyno w Makao. Bollywood, w ilości produkowanych filmów, już dawno prześcignął Hollywood. Zdaniem politologa właśnie weszliśmy w trzeci okres przesunięcia się sił na arenie międzynarodowej w historii współczesnej. Pierwszym etapem był wzrost potęgi Zachodu w XV wieku, w XIX stuleciu na scenę międzynarodową weszły Stany Zjednoczone. Teraz nadszedł czas Azji. Piotr Rotter



K U LT U R A K U C H N I E Ś W I A T A

Jak świat światem stary kulinarne gusta ludzi są całkiem niezłym towarem eksportowym. Nie wierzę, że przeciętny turysta choć raz nie posmakuje lokalnego przysmaku podczas podróży; a potem już tylko wystarczy przywieźć smak jako pamiątkę z wycieczki, wdrożyć go do domowego menu, a za kilkadziesiąt (a może raczej kilkaset) lat stwierdzić, że to nasze tradycyjne rodzime danie…

POLSKO niepolska uchnia k

Tajemnicą nie jest, że od czasów, gdy człowiek zaczął pokonywać większe odległości, również i kuchnie świata rozpoczęły swoją kulinarną wędrówkę. Nie tylko warzywa, owoce i przyprawy znalazły się w centrum zainteresowania agresorów, podróżników, odkrywców czy zwykłych turystów, ale także lokalne specjały, niedostępne w rodzimych stronach. W efekcie - w zasadzie w przypadku każdej potrawy – nie mam stuprocentowej pewności, że spożywany przeze mnie specjał jest klasyczną potrawą danego regionu. Co więcej – patrząc na kuchnię polską zachodzę w głowę, czy istnieje chociaż jedna potrawa, której rodowód jest ściśle nasz. To, co uważałam za typowo polskie – polskie nie jest, a to co myślałam że jest daniem importowanym – głęboko zakorzenione jest w naszych lokalnych smakach. Każdy z nas doskonale zna rybę po grecku albo placek węgierski – każda z tych potraw nic wspólnego z krajami wymienianymi w nazwie nie ma… no może za wyjątkiem „sposobu doprawienia” – niemniej jednak ani Węgrzy, ani Grecy do wpływu na kształt potrawy się nie przyznają. Fasolki po bretońsku we Francji tez nie uraczymy – choć w świadomości większości Polaków to danie wybitnie importowane. A tak naprawdę to danie bardziej polskie niż np. kiełbasa, czy pierogi. Á propos pierogów – choć jeszcze do niedawna, wśród tradycyjnych polskich dań, wymieniałabym je na pierwszym miejscu, teraz zastanawiałabym się, czy na taki ich kształt mieliśmy jakikolwiek wpływ. Najprawdopodobniej genezy wszelkiej maści „klusek”, lepionych w różne kształty i nadziewanych wszelkimi dodatkami – od mięsa po owoce – należy szukać w krajach południowej Azji. Do Europy dotarły one wraz z erą wielkich odkryć geograficznych, by w końcu – po długich wędrówkach – przywędrować do nas od naszych wschodnich sąsiadów, w postaciach znanych nam po dziś dzień. Polacy w zasadzie mogli się wykazać jedynie różnorodnością farszu. Również wspomniana wcześniej kiełbasa – choć powszechnie uważana za specjał typowo polski (co więcej, zgodnie cały świat twierdzi, że nigdzie nie smakuje tak jak u nas) – przywędrowała do nas najprawdopodobniej z południowej europy już w czasach rzymskich. Polacy jednak mieli swój ogromny wpływ na współczesny jej kształt i smak. Dlatego też nieco zaskakujący może być fakt, że jej całkiem bliska kuzynka – parówka – także nie jest polskim rarytasem, a dziełem bawarskich rzeźników (pierwotnie znana jako kiełbaska wiedeńska). Skoro już szukamy genezy tradycyjnych – wydawać by się mogło – specjałów mięsnych warto przyjrzeć się klasycznemu „schabowemu”. I w tym przypadku (już może aż takiego zaskoczenia nie będzie) nie jesteśmy orygi62

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

nalni . Ojcem naszego „kotleta” jest austriacki sznycel – w wersji klasycznej to bardzo cienko rozbite mięso cielęce, otoczone w jajku i bułce tartej, usmażone koniecznie na maśle i podane z cytryną. Polacy wykazali się jednak nie lada wyobraźnią i na naszych współczesnych narodowych stołach gości nie tylko sznycel z cielęciny , ale także sznycel z indyka, z wieprzowiny, czy piersi kurczaka, które z oryginałem – w zasadzie poza panierką – nic wspólnego nie mają. Na deser może teraz pokuszę się na coś słodkiego. Dopiero wizyta we Francji uświadomiła mi, że jedno z moich ulubionych dań – a mianowicie bardzo popularne naleśniki – z polską tradycją niewiele mają wspólnego. W według mojego uznania najsmaczniejszej postaci – tj. z serem białym, cukrem i cynamonem – naleśniki przywędrowały do nas z południowo zachodniej Europy – mimo, iż to Włosi uparcie twierdzą, że to oni są autorem pierwszych przepisów na tą smaczną – aczkolwiek mało „treściwą” przekąskę. Jeśli wierzyć opiniom turystów, najlepsze naleśniki ponoć można zjeść w Austrii, gdzie danie to zyskało największe uznanie (oczywiście wśród krajów europejskich). Po naleśniku zapraszam na „wuzetkę”. Całe życie żyłam w przekonaniu, że ciastko to tradycja warszawska w czystej postaci, która swą nazwę zawdzięcza trasie W-Z. A tak naprawdę warstwy ciemnego ciasta przekładane jasnym kremem (stworzonym obowiązkowo na bazie bitej śmietany) na całym świecie znane są jako torcik szwarcwaldzki. Ciastko swe narodziny świętowało na początku XX wieku u naszych zachodnich sąsiadów. Polska nazwa powstała najprawdopodobniej na przełomie lat 40. I 50., choć inna teoria głosi, że to nie znana trasa, a skrót WZK – czyli „wypiek z kremem” – nadał temu najbardziej znanemu „przekładańcowi” niepowtarzalny charakter. Na koniec największy szok kulinarny, jaki kiedykolwiek przeżyłam. BIGOS NIE JEST NASZ!!! A przynajmniej jego pierwotna postać… Podobnie jak kapusta kiszona, z której jest robiony, przybył do nas z Litwy. Nie mniej jednak kulinarny import nastąpił na tyle dawno, że bigosem w obecnym kształcie uraczyć się można jedynie w Polsce. Zapewne z tego powodu z naszym krajem bigos się kojarzy i tylko w u nas – zdaniem turystów – smakuje najlepiej. Następnym razem, gdy ktoś z moich zagranicznych przyjaciół poprosi mnie o przygotowanie tradycyjnego polskiego dania, przygotuję rosół… ale do końca nie będę miała pewności czy dobrze robię… No bo skoro włoszczyzna przywędrowała do nas z południa, to… Smacznego! Patrycja Kuciapska


W I A D O M O Ś C I Ś W I AT

Przegląd Afgański Lipiec 2010 – Oświadczenie majątkowe Hamida Karzaja Afgański prezydent , Hamid Karzaj zarabia jedynie 525 dolarów miesięcznie, a na swoim koncie bankowym posiada mniej niż 20 tysięcy dolarów oszczędności. Prezydent nie ma prawa własności do żadnej nieruchomości, natomiast pierwsza dama posiada biżuterię o wartości 11 tysięcy dolarów. Na tym kończy się oświadczenie majątkowe Hamida Karzaja, sporządzone w związku z narodowym programem walki z korupcją. Oprócz prezydenta, podobne oświadczenie złożyło ponad dwa tysiące polityków, urzędników i pracowników afgańskiej administracji państwowej. Lipiec 2010 – Zużycie opium wzrosło dwukrotnie w ciągu ostatnich 5 lat Zużycie opium oraz heroiny w Afganistanie wzrosło dwukrotnie w ciągu pięciu ostatnich lat. W pułapkę narkotykową wpadło wielu Afgańczyków, traktując je jako ucieczkę od biedy i wojny. Najmłodsi uzależnieni mają zaledwie po kilka miesięcy, ponieważ opary opium stosowane są przez matki jako uniwersalny środek na uspokojenie dzieci. Według danych ONZ, około 3% afgańskiego społeczeństwa pomiędzy 15 a 64 rokiem życia, jest uzależnione od opium lub opioidów. Pomimo, iż w 2009 roku dwadzieścia z trzydziestu czterech afgańskich prowincji oficjalnie było wolne od upraw maku, Afganistan wciąż produkuje około 90% światowego opium, jest też światowym liderem w produkcji haszyszu. 11 lipca 2010 – Zarządca dystryktu zginął w zamachu W Afganistanie giną nie tylko żołnierze i cywile. 11 lipca 2010 w wybuchu przydrożnej miny zginął zarządca dystryktu Qala-i Zal (prowincja Kunduz), a dwie inne osoby zostały ranne. Talibowie zostali uznani za odpowiedzialnych za ten zamach. W ciągu ostatnich miesięcy zwiększyła się liczba ataków na afgańskich polityków i urzędników. 12 lipca 2010 – Usunięcie niektórych talibów z listy terrorystów Afgański prezydent próbuje przekonać ONZ do usunięcia 50 nazwisk byłych talibów z listy terrorystów. Jest to część planu Karzaja, który zmierza do podpisania porozumienia z rebeliantami i zakończenia trwającej już dziewięć lat wojny. Z kolei ONZ żąda więcej dowodów na to, że wspomniane osoby zerwały całkowicie stosunki z talibami i al-Kaidą. Na ONZ-towskiej liście terrorystów znajduje się obecnie 135 talibów, którzy pełnili kluczowe role w czasach Islamskiego Emiratu Afganistanu (1996-2001). Do prób Karzaja dołącza się również Richard Holbrooke – specjalny wysłannik USA do Afganistanu i Pakistanu. 15 lipca 2010 – Nowa afgańska policja Rząd afgański zdecydował się na utworzenie nowych oddziałów policji w niektórych, najbardziej niebezpiecznych rejonach kraju. Lokalne Siły Policyjne będą podlegały Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i będą działać niezależnie od Afgańskiej Policji Narodowej. 18 lipca 2010 – Zamach w Kabulu Dwa dni przed międzynarodową konferencją w afgańskiej stolicy doszło do zamachu. Rowerzysta zdetonował materiały wybuchowe w dzielnicy mieszkalnej. W wyniku wybuchu zginął zamachowiec oraz czterech cywili, w tym dziecko. 42 osoby zostały ranne. Prawdopodobnie celem mężczyzny był konwój sił NATO. W 2009 roku w Afganistanie śmierć poniosło ponad 2400 cywili, czyniąc 2009 najkrwawszym rokiem od rozpoczęcia interwencji w Afganistanie. 20 lipca 2010 – Międzynarodowa konferencja w Kabulu 20 lipca 2010 rozpoczęła się pierwsza międzynarodowa konferencja dotycząca przyszłości Afganistanu zorganizowana na terenie tego kraju. Głównym jej celem było znalezienie dodatkowego wsparcia od społeczności międzynarodowej w odbudowie Afganistanu oraz omówienie przebiegu negocjacji z talibami. Delegaci

z ponad 70 państw uczestniczyli w tej jednodniowej konferencji, był to m.in. sekretarz ONZ, Ban Ki-moon, szefowie dyplomacji Francji i Niemiec, a także amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton oraz minister Radosław Sikorski. 1 sierpnia 2010 – Wycofanie holenderskich wojsk 1 sierpnia 2010 r. holenderskie wojska zakończyły swoją czteroletnią misję w Afganistanie. Bilans strat wśród żołnierzy to 24 ofiar śmiertelnych i około 140 rannych. Holandia to pierwsze państwo należące do NATO, które wycofało swoje siły z Afganistanu. Holendrzy stacjonowali w prowincji Oruzgan, położonej w centrum kraju. 10 sierpnia 2010 – Zagraniczni ochroniarze znikną z Afganistanu Rzecznik prasowy Hamida Karzaja poinformował, iż w niedalekiej przyszłości zagraniczni ochroniarze zostaną zastąpieni przez lokalnych funkcjonariuszy. Zagraniczne firmy zarabiają na afgańskich kontraktach miliony dolarów, co wzmaga niezadowolenie w społeczeństwie, zwłaszcza po serii skandali wywołanych przez pracowników tych firm. Szacuje się, że w Afganistanie pracuje od 30 do 40 tysięcy zagranicznych ochroniarzy. 19 sierpnia 2010 – Dzień Niepodległości w Afganistanie 19 sierpnia 2010 r. Afganistan obchodził 91. Dzień Niepodległości. Przed 91 laty, Afganistan na mocy traktatu z Rawalpindi z 8 sierpnia 1919, uzyskał niepodległość od Wielkiej Brytanii. Traktat z Rawalpindi zakończył, trwającą kilka miesięcy, trzecią wojnę brytyjsko-afgańską. Brytyjczycy uznali niezawisłość Afganistanu w sprawach wewnętrznych i zagranicznych. Przy okazji rocznicy wielu Afgańczyków wypowiadało się negatywnie o sytuacji panującej w kraju, spotkać można było głosy, iż „nie ma czego świętować.” 21 sierpnia 2010 – Zbliżają się wybory parlamentarne Dnia 18 września 2010 r. w Afganistanie odbędą się drugie wybory parlamentarne od czasu upadku reżimu talibów. Z biernego prawa wyborczego skorzysta blisko 2500 osób, w tym około 400 kobiet. Jednakże, jak donosi Fundacja Wolnych i Uczciwych Wyborów (FEFA), Afgańczycy tracą wiarę w zgodny z prawem przebieg elekcji. Fundacja zarejestrowała ponad 160 skarg, w tym zastraszanie kandydatów. Kandydaci zastraszani są nie tylko przez rebeliantów, ale również przez innych nominowanych. Niektóre z kobiet otrzymują anonimowe listy z pogróżkami. 23 sierpnia 2010 – Kobiety nie ucierpią na negocjacjach z talibami Prezydent Hamid Karzaj zapewnił społeczeństwo, iż prawa kobiet w żaden sposób nie ucierpią na negocjacjach z talibami. Prawa kobiet nie są brane pod uwagę jako karta przetargowa w rozmowach z rebeliantami. Prezydent dodał również, że rola kobiet nie tylko nie będzie umniejszana, ale stopniowo umacniania. Reprezentantki afgańskich kobiet mają brać udział we wszystkich etapach negocjacji. 24 sierpnia 2010 – Ile kosztuje wojna? Amerykańskie koszty interwencji w Afganistanie na dzień 24 sierpnia 2010 sięgają 326 miliardów dolarów. Problemy finansowe zaczną być widoczne przy okazji wycofywania się sił międzynarodowych z tego kraju, gdy będzie konieczne przetransportowanie sprzętu oraz broni, gromadzonej w Afganistanie od dziewięciu lat. Według danych z początku sierpnia 2010, całkowita liczba ofiar śmiertelnych wśród żołnierzy ISAF i Enduring Freedom sięgała 1912 osób, z czego 1140 wśród żołnierzy amerykańskich. Od początku interwencji, w Afganistanie zginęło 20 Polaków, ostatni – st. szer. Dariusz Tylenda, zginął dnia 6 sierpnia 2010. Katarzyna Javaherii LIPIEC-SIERPIEŃ 2010

63


W I A D O M O Ś C I Ś W I AT

i c ś o m o Wiad z a t a i w ś końca 22.08. Ogromne żółwie zamieszkujące niegdyś wyspy Vanuatu, zostały 3 tys. lat temu wybite przez ludzi - donoszą naukowcy na łamach tygodnika „Proceedings of the National Academy of Sciences”. Zespół naukowców pod kierunkiem Matthew Spriggsa z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii odkrył na Vanuatu jamę wypełnioną żółwimi kośćmi. Kości datowano na około 3 tys. lat. Naukowcy podkreślają, że znaleziono wyłącznie kości nóg. Mięso wokół nóg to jedyny jadalny fragment żółwia. Żółwie należały do nieznanego wcześniej gatunku z rodzaju Meiolania. Osiągały 2,5 m długości, a ich głowy były zaopatrzone w rogi. Nieopodal znajduje się stanowisko archeologiczne, na którym odkrywane były wcześniej ślady kultury Lapita, reprezentowanej przez lud przybyły na Vanuatu z zewnątrz. Lud Lapita osiedlił się na wyspie około 200 lat przed datą ustaloną dla żółwich kości. Na tej podstawie naukowcy wnioskują, że to Lapici przyczynili się do zagłady żółwi. 21.08. Prawdopodobnie gorączka denga była przyczyną śmierci 17letniego chłopca, który zmarł w szpitalu w Apii. Chłopiec dwa tygodnie wcześniej poczuł się źle, dostał wysokiej temperatury i skarżył się na ból głowy. To pierwsza ofiara dengi w Samoa od pięciu lat. Jednak według Radia New Zeland International, od stycznia tego roku na tę chorobę zapadło już 78 osób. Denga jest zakaźną chorobą wirusową występującą w obszarach tropikalnych. Można się nią zarazić poprzez kontakt z chorym, przenoszą ją także komary. Śmiertelność wynosi od 6 do 10 proc. 20.08. Firma Digicel, prywatny operator telefonii komórkowej na Samoa, postanowiła sprzedawać karty SIM do swoich telefonów i karty doładowujące z automatów podobnych do tych, w których można kupić napoje. Pierwsza tego typu maszyna stanęła w hali przylotów międzynarodowego lotniska Faleolo, druga na ulicy w pobliżu ratusza w Apii. Automaty czynne są całą dobę i przyjmują płatności kartą lub banknotami. – Cieszymy się, że możemy coraz lepiej obsługiwać naszych klientów i dostarczać im to, czego potrzebują o każdej porze dnia i nocy – powiedział Pepe Christian Fruean, prezes Digicel.

19.08. Na atolu Tetiaroa w pobliżu Tahiti rozpoczęła się budowa luksusowego hotelu „The Brando”. Od listopada przyszłego roku ma przyjmować wycieczki bogatych turystów z USA, którzy chcieliby poczuć atmosferę miejsca w którym mieszkał Marlon Brando. Aktor kupił atol na własność w 1965 r. i do końca życia miał na nim dom. 17.08. Już 13 osób zmarło w Prowincji Zachodniej Papui-Nowej Gwinei na nieznaną chorobę. Epidemia wybuchła w kilku tubylczych wioskach w bardzo niedostępnym regionie. Przypadki zachorowań lokalni mieszkańcy obserwują od ponad miesiąca, jednak dopiero kilka dni temu powiadomio-

ne zostały władze prowincji. Na miejsce wysłana została ekipa lekarzy, ale dotarcie do zarażonych może potrwać wiele dni. Wioski z chorymi są praktycznie odcięte od świata – nie prowadzą do nich drogi, w pobliżu nie ma też żadnej rzeki ani lądowiska dla samolotów, podróżni muszą się przedzierać pieszo przez gęstą dżunglę.

16.08. Ostry konflikt na Wyspie Wielkanocnej. Ponad tysiąc rdzennych mieszkańców zajęło budynki publiczne i jedyny hotel na wyspie i odmówiło ich opuszczenia, dopóki przedstawiciele władz Chile (do tego kraju należy formalnie Wyspa Wielkanocna) nie podejmą z nimi poważnych rozmów na temat ograniczenia ruchu turystycznego i rosnącej imigracji. Protestujący twierdzą, że gwałtownie zwiększająca się liczba mieszkańców wyspy jest dla niej bardzo niebezpieczna i zagraża zniszczeniem środowiska naturalnego oraz lokalnej kultury. Rdzenni mieszkańcy przekonują, że nowi przybysze nielegalnie budują swoje domy zajmując grunty należące do nich. Pojawiają się także żądania oderwania wyspy od Chile i ogłoszenia niepodległości. Rząd w Santiago nie komentuje publicznie wydarzeń na wyspie, ale jak dowiedział się dziennik Santiago Times, zaproponowano powołanie komisji, która ma rozpatrzyć żądania protestujących mieszkańców i w ciągu 60 dni przedstawić rekomendacje rozwiązań. Równocześnie jednak na wyspę wysłana została grupa komandosów z zadaniem odbicia i zabezpieczenia zajętych budynków i lotniska. 12.08. Kryzys w samoańskim oddziale organizacji Czerwonego Krzyża. Nadzwyczajny Zjazd członków stowarzyszenia zdecydował w tajnym głosowaniu o odwołaniu dotychczasowego prezydenta i zarządu organizacji i powołał nowe, tymczasowe władze. Zjazd zwołany został po ujawnieniu w lokalnej prasie zarzutów wobec prezydenta Muagututagaty Petera Ah Hima i innych członków zarządu. Mieli oni defraudować środki stowarzyszenia, m.in. wydawać je na „prywatne przyjemności” i finansowanie działalności swoich firm. Odwołany prezydent nie przyjmuje zarzutów do wiadomości i nie uznaje decyzji Zjazdu. Wraz z kilkoma członkami odwołanego zarządu zabarykadował się w biurze i ogłosił wstrzymanie działalności Czerwonego Krzyża w Samoa. Nowy zarząd poprosił o interwencję premiera. 7.08. Tonga przygotowuje się do pierwszych w swojej historii wolnych wyborów. W listopadzie mieszkańcy kraju wybiorą nowy parlament, w którym większość miejsc obsadzanych będzie w powszechnym głosowaniu. Wcześniej wybieranych było tylko dziewięciu z 22 deputowanych, pozostałych mianował król spośród przedstawicieli możnych rodów i arystokracji. Do końca sierpnia wszyscy obywatele Tonga mają obowiązek zarejestrować się na listach wyborczych. Our constitution – witryna edukacji obywatelskiej dla mieszkańców Tonga https://www.pmo.gov.to/ourconstitution/ Przemek Przybylski

64

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.