Stosunki Międzynarodowe nr 62-63/2010

Page 1

Cena 5 zł (wydanie elektroniczne)

Miesięcznik poświęcony polityce zagranicznej i sytuacji międzynarodowej

www.stosunki.pl

Nr 62-63, luty-marzec 2010

Ukraina po wyborach

Azja poże gna dolar a? Sułtanat w centr um zainter esowania Mesjanizm w Ir anie Spór o indyjską Telanganę


Redakcja, korekta, skład i łamanie artykułów, książek, periodyków, prac (magisterskich, licencjackich itp.) i innych publikacji

Scriptoris http://scriptoris.pl biuro@scriptoris.pl


OD REDAKCJI

p.o. Redaktora Naczelnego: Tomasz Badowski t.badowski@stosunki.pl Redaktor Prowadzący / Sekretarz Redakcji: Konrad Rajca k.rajca@stosunki.pl Szefowie działów: Europa: Adam Matusik, a.matusik@stosunki.pl Ameryka Północna: Filip Frąckowiak, f.frackowiak@stosunki.pl Azja: Sergiusz Prokurat, s.prokurat@stosunki.pl Bliski Wschód: Amal El-Maaytah, a.amal@stosunki.pl Ameryka Łacińska: Przemysław Henzel, p.henzel@stosunki.pl Australia & Oceania: Dorota Rajca, d.rajca@stosunki.pl Polska polityka zagraniczna: Paweł Jakubowski, p.jakubowski@stosunki.pl Bezpieczeństwo międzynarodowe: Robert Czulda, r.czulda@stosunki.pl Gospodarka międzynarodowa: Grzegorz Kaliszuk, g.kaliszuk@stosunki.pl Prawo międzynarodowe: Dariusz Lasocki, d.lasocki@stosunki.pl Kultura: Patrycja Kuciapska, p.kuciapska@stosunki.pl Stali współpracownicy: Gniewomir Kuciapski (Warszawa), Mariusz Kawnik (Łódź), Łukasz Dziekoński (Bruksela), dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj), Ryszard Zalski (Tajpej), Igor Joukovskii (Kaliningrad), Leszek Szymowski (Warszawa), Anna Bulanda (Lublin), dr Krzysztof Tokarz (Wrocław), dr Mariusz Affek (Warszawa), Jan Wójcik (Londyn), Michał Dzienio (Londyn), Leszek Żebrowski (Warszawa) Kmdr. rez. Krzysztof Kubiak (Gdynia), Piotr Kuspys (Kraków) Redaktor techniczny: Grzegorz Krzyżewski, g.krzyzewski@stosunki.pl

Drodzy Czytelnicy!

Marketing: marketing@stosunki.pl

Ukraina zmieniła barwy. Jaskrawy pomarańcz został zastąpiony przez błękit. Nowym prezydentem Ukrainy został faworyt Moskwy, Wiktor Janukowycz. Co to oznacza dla tego kraju? Opinie są podzielone. Niektórzy wskazują na znaczącą przemianę tego polityka. Od czasu, gdy był uznawany za reprezentanta interesów rosyjskich na Ukrainie i marionetkę Kremla, polityk ten wykazuje się coraz większym umiarkowaniem, co zdaniem wielu komentatorów świadczy o jego postępującej „europeizacji”. Pozytywnym sygnałem dla naszego kraju po zwycięstwie lidera niebieskich jest na pewno polityka historyczna. Janukowycz nie jest fanem faszyzującej działalności Stepana Bandery, lidera Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, którego zbrojne ramię — UPA, odpowiada za rzezie setek tysięcy Polaków na Wołyniu w latach 40. Nowy ukraiński prezydent zapowiedział anulowanie dekretu byłego prezydenta Wiktora Juszczenki o przyznaniu Banderze, tak wynoszonemu na piedestały przez lidera „pomarańczowej rewolucji”, miana Narodowego Bohatera Ukrainy. Jak będzie wyglądała polityka Ukrainy wobec Polski i Zachodu? Jakie skutki będzie miała dla Polski? O tym piszą szeroko nasi publicyści. W numerze oprócz stałych przeglądów wydarzeń z całego świata — wywiady i analizy. Szczególnie polecamy rozmowę z prof. Januszem Symonidesem, światowej klasy ekspertem w dziedzinie prawa międzynarodowego, który w rozmowie z Robertem Czuldą porusza najważniejsze sporne i kontrowersyjne kwestie w obszarze rozwoju prawa międzynarodowego, starając się zarysować kierunek rozwoju tej dziedziny prawa w przyszłości. Piszemy także o idei i realizacji programu, który można niewątpliwie nazwać największym polskim sukcesem na arenie międzynarodowej w ostatnich latach — Partnerstwie Wschodnim. Poruszamy tematykę nieobecną w innych mediach, opisując m.in. sytuację polityczną w Omanie, gdzie o wpływy polityczno-wojskowe walczą Amerykanie i Brytyjczycy. Nie stronimy od tematyki afrykańskiej, wspominając o antagonizmach etniczno-plemiennych w Rwandzie i Burundi, które do dziś pamiętają krwawe starcia plemion Hutu i Tutsi z 1994 roku, ochrzczone mianem „ostatniego ludobójstwa XX wieku”.

Korekta: Anna Popis-Witkowska

Adres korespondencyjny: Miesięcznik „Stosunki Międzynarodowe” ul. Księcia Janusza 23/74, 01-452 Warszawa Telefon: (22) 498 15 37 E-mail: redakcja@stosunki.pl Strona internetowa: www.stosunki.pl Wydawca: Fundacja „Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi” ul. Ordynacka 11/5, 00-364 Warszawa Konto bankowe: BPH-PBK SA 75 1060 0076 0000 3200 0086 4692 Prenumerata: www.stosunki.pl/prenumerata Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i redagowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów niezamówionych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń. Skład i łamanie: SCRIPTORIS Anna Popis-Witkowska, 600 31 00 32 http://scriptoris.pl, biuro@scriptoris.pl Nakład: 6000 egz. Druk: Miller Druk Sp. z o.o. 03-301 Warszawa, ul. Jagiellońska 82 Tel. +48 (22) 614-17-67 www.mdruk.com Grafika na okładce: Grzegorz Krzyżewski

Życzymy miłej lektury! Konrad Rajca

LUTY-MARZEC 2010

3


SPIS TREŚCI

Temat numeru Gdy w grudniu 2004 roku Wiktor Juszczenko wygrał powtórzone wybory prezydenckie na Ukrainie, dystansując faworyta Moskwy, Wiktora Janukowycza — Rosja odebrała to jako siarczysty policzek. Tym razem Ukraińscy zdecydowali, że to lider prorosyjskiej Partii Regionów będzie następnym prezydentem Ukrainy. Jak daleko posuną się Janukowycz i nowy rząd, aby skrócić odległość między Kijowem a Moskwą? Jakie może to mieć konsekwencje dla Polski i prozachodnich aspiracji Ukrainy? Na te pytania starają się odpowiedzieć nasi publicyści. TEMAT NUMERU Ukraina po wyborach — nowe władze, nowe priorytety dr Piotr Kuspys …............................................................................................. 5 Demokracja pod okiem Moskwy Adam Matusik ..................................... 6 Rosja po ukraińskich wyborach Maurycy Witkowiak ........................................................................................ 8 ROZMOWA SM prof. Janusz Symonides: Koniec bezkarności Robert Czulda ................ 10 BEZPIECZEŃSTWO Wojna zamiast dzieciństwa Maciej Pawłowski ......................................... 12 GOSPODARKA

ROSJA & WNP: ROSJA Strategia Miedwiediewa Aneta Wilk ......................................................... 36 AZJA: GOSPODARKA Azja pożegna dolara? Sergiusz Prokurat .................................................... 38 AZJA: INDIE Spór o indyjską Telanganę Luiza Działowska ......................................... 40 AMERYKA ŁACIŃSKA: CHILE Chile — przełom w obliczu tragedii Przemysław Henzel ...................... 42 AMERYKA ŁACIŃSKA: PRZEGLĄD Przegląd latynoamerykański Przemysław Henzel ...................................... 43 AFRYKA: HISTORIA

Partnerstwo Wschodnie — idea czy rzeczywista współpraca?

Plemienno-etniczne antagonizmy w Rwandzie i Burundi

Grzegorz Kaliszuk ......................................................................................... 14

Aleksandra Ciopińśka ................................................................................... 44

BEZPIECZEŃSTWO: NATO Powtórka z rozrywki? Robert Czulda ........................................................ 16 BEZPIECZEŃSTWO: BLISKI WSCHÓD Sułtanat w centrum zainteresowania Robert Czulda ............................... 17 GOSPODARKA: ROSJA Rosyjski straszak Aneta Wilk .................................................................... 18 GOSPODARKA: FINANSE Kraje bałtyckie toną Karol Cienkus ........................................................... 20 UNIA EUROPEJSKA: DYPLOMACJA Bilans otwarcia: Van Rompuy i Ashton na czele Unii Damian Wnukowski ...................................................................................... 22 UNIA EUROPEJSKA: POLITYKA Nowa drużyna Barroso Damian Wnukowski ........................................... 24 EUROPA: WŁOCHY Włochy po ataku na Berlusconiego Tomasz Pawlicki .............................. 26 EUROPA: NORWEGIA Norwegia — raj na ziemi? Marcin Wasilewski .......................................... 28 BLISKI WSCHÓD: IRAN

AFRYKA: PRZEGLĄD Przegląd afrykański Luiza Działowska ..................................................... 48 AFGANISTAN I IRAN: PRZEGLĄD Przegląd afgański i irański Katarzyna Javaheri ........................................... 49 ŚWIAT Ruch niezaangażowania — międzynarodowa osobliwość Eligiusz Lelo .................................................................................................. 50 AUSTRALIA & OCEANIA: PRZEGLĄD Wiadomości z końca świata Dorota Rajca, Przemysław Przybylski .......... 52 DYPLOMACJA W OBIEKTYWIE ANDRZEJA LEKA Święto Narodowe Japonii Andrzej Lek .................................................... 54 KULTURA: FILM Dowżenko — pionier ukraińskiej kinematografii Marlena Gabryszewska .................................................................................. 56 KULTURA: KUCHNIE ŚWIATA Człowiek nie świnia — zje wszystko Patrycja Kuciapska ........................ 57 KSIĄŻKI: RECENZJE Bałkańskie upiory Marek Styrczula ............................................................ 58

Mesjanizm — religijna retoryka w świeckim państwie

Kulturalna Ameryka w oczach Europejczyka

Amal El-Maaytah ......................................................................................... 30

Anna Bertowska ............................................................................................. 58

BLISKI WSCHÓD: LUDZIE Powrót bohatera Amal El-Maaytah ........................................................... 32 ROSJA & WNP 20 lat WNP Maurycy Witkowiak ................................................................ 34

4

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

OSTATNIE STRONY Kalejdoskop ................................................................................................. 60 WŁADCY ŚWIATA Władcy Ukrainy Gniewomir Kuciapski ........................................................ 62


T E M AT N U M E R U

Ukr aina po wybor ach — nowe władze, nowe prior ytety Ukraina nieuchronnie zbacza z kursu, który wyznaczył jej Juszczenko i który tak gorąco popierała Polska. Priorytet zachodni ustąpił miejsca współpracy z Rosją. Jak daleko posuną się Janukowycz i nowy rząd, aby skrócić odległość między Kijowem a Moskwą?

G

dy w Kijowie zakończyła się „pomarańczowa rewolucja”, wydawało się, że nic lepszego nie mogło się przydarzyć Ukrainie. Wkrótce jednak okazało się, że była to jedna z wielu bitew o władzę i przyniosła rozczarowanie równie wielkie, jak emocje podczas „pomarańczowej rewolucji”. Po sześciu latach Ukraińcy wystawili swoją ocenę, nie dając Wiktorowi Juszczence szans na kierowanie państwem. W wyścigu o najważniejszy urząd nad Dnieprem zwyciężył Wiktor Janukowycz. Wraz z nowym prezydentem Ukraina otrzymała nowy rząd i nowe priorytety w polityce zagranicznej. Kryzys gospodarczy i spuścizna polityczna poprzedniej ekipy rządzącej są nie lada wyzwaniem dla Wiktora Janukowycza i rządu Mykoły Azarowa. Ukraińscy politycy muszą uporać się nie tylko z problemami wewnętrznymi, ale także jak najszybciej zająć się polityką zagraniczną. Wiktor Juszczenko doprowadził stosunki ukraińsko-rosyjskie do krytycznego minimum; współpracę polityczną z Unią Europejską utrzymano na bezpiecznym poziomie zerowym. Pod koniec swojej prezydentury Juszczenko postanowił jeszcze bardzie skomplikować życie swojemu następcy, mianując Stepana Banderę bohaterem narodowym Ukrainy. Ta decyzja była wymierzona przede wszystkim Moskwę; niespodziewanie także odbiła się echem w Brukseli. Właśnie te dwie stolicy będą oczkiem w głowie polityki zagranicznej prezydenta Wiktora Janukowycza i nowego rządu. Tuż po wyborach prasa ukraińska i światowa próbowała odgadnąć, dokąd z pierwszą wizytą zagraniczną uda się Janukowycz. Nieformalna informacja o tym, że prezydent Ukrainy pojedzie najpierw do Brukseli, została potwierdzona przez najbliższych współpracowników Janukowycza dopiero w ostatniej chwili. Udział w uroczystości inauguracyjnej nowego prezydenta odwołał Dmitrij Miedwiediew. Możemy zastanawiać się, czy prezydent Rosji obraził się na Janukowycza za to, że wybrał Unię Europejską. Wydaje się jednak, że był to przejaw ostrożności ze strony rosyjskich polityków. Na Ukrainie wciąż silną pozycję zajmowała Julia Tymoszenko. Po zmianach konstytucyjnych to właśnie szefowa rządu była odpowiedzialna za politykę zagraniczną. Niejasna sytuacja wokół koalicji była powodem do tego, aby nie okazywać zbyt dużego poparcia dla nowego prezydenta Ukrainy. Gdyby okazało się, że Julia Tymoszenko nadal będzie kierować pracami rządu, mogłoby to w przyszłości zaszkodzić planom Moskwy, gdyż Tymoszenko i Janukowycz są śmiertelnymi wrogami. Prezydent Ukrainy rozpoczął swoje urzędowanie od wizyty w Brukseli, a pierwszy tydzień pracy zakończył gościną na Kremlu. Po spotkaniu z Miedwiediewem i Putinem pytanie o to, który kierunek w ukraińskiej polityce zagranicznej będzie ważniejszy, nie wymaga komentarza. Doradcy prezydenta Ukrainy kilkakrotnie powtórzyli, że Bruksela była tylko roboczym przystankiem, zaś Moskwa — celem pierwszej oficjalnej wizyty. Podczas konferencji prasowej Janukowycz stwierdził, że kolejność jego podróży na dobrą sprawę jest bez znaczenia, gdyż wszystkie drogi prowadzą na Kreml. Niby proste słowa, a tak wiele znaczą. W przeciwieństwie do Juszczenki, dla którego integracja z UE była celem strategicznym, Janukowycz zapowiada instrumentalne podejście

do stosunków z Brukselą. Integracja ma bowiem stać się środkiem prowadzącym do celu, którym niekoniecznie musi być członkostwo. Obecnie politycy w Kijowie wyznaczyli sobie dwa zadania — utworzenie strefy wolnego handlu z UE oraz zniesienie wiz dla obywateli Ukrainy. Gdyby w najbliższych dniach na Ukrainie przeprowadzono referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej, mogłoby się okazać, że idea ta nie zdobyłaby wymaganej liczby głosów. Według badań socjologicznych, przeprowadzonych pod koniec ubiegłego roku przez Fundację Inicjatyw Demokratycznych, poparcie dla integracji z UE w ciągu trzech ostatnich lat spadło z 67 proc. do 51 proc. Jednocześnie coraz więcej Ukraińców opowiada się za przyłączeniem się ich kraju do Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej tworzonej przez Rosję, Białoruś i Kazachstan. Podczas gdy w 2003 roku integrację z państwami WNP popierało zaledwie 31 proc., obecnie jest to aż 58 proc. W kwestii członkostwa w NATO nic się nie zmieniło. Chociaż dziennikarze chętnie piszą o „pomarańczowej rewolucji” jako szansie na ostateczne wyrwanie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów, ukraińskie społeczeństwo nie chce integracji z Sojuszem Północnoatlantyckim. Pronatowskie deklaracje Wiktora Juszczenki sprawiły, że w niektórych stolicach europejskich błędnie przyjęto, że członkostwo w NATO jest dla Kijowa równie ważne, jak integracja z UE. Obecnie sprawa wydaje się jasna. Kijów nieuchronnie zbacza z kursu, który wyznaczył mu Juszczenko i który tak gorąco popierała Polska. Janukowycz otwarcie mówi o swoim „nie” dla Sojuszu. Również premier rządu podziela pogląd prezydenta: współpraca z NATO — owszem, członkostwo w Sojuszu — nie koniecznie. W pierwszych dniach swojego urzędowania Azarow zapowiedział, że jednym z celów jego pracy na tym stanowisku jest zamknięcie drogi do NATO poprzez przyjęcie specjalnej ustawy. Premier chce powrotu do polityki „pozablokowości” (neutralności militarnej) państwa ukraińskiego. W ten oto sposób wracamy do punktu wyjścia. Na początku lat dziewięćdziesiątych Kijów już miał strategię pozablokowości. Wizyta na Kremlu była w dużym stopniu spotkaniem kurtuazyjnym. Podobna atmosfera między prezydentami Ukrainy i Rosji po raz ostatni panowała sześć lat temu. Jest to zapowiedź ocieplenia politycznego i przełomu w stosunkach dwustronnych. Janukowycz idzie krok w krok śladami Leonida Kuczmy — flirtuje z Unią i uwodzi Rosję. Za jego prezydentury Ukraina będzie dążyć do pogłębienia współpracy i z Brukselą, i z Moskwą, z akcentem na tę ostatnią. dr Piotr Kuspys

LUTY-MARZEC 2010

5


T E M AT N U M E R U

Demokr acja pod okiem Moskwy Głos narodu ukraińskiego zdecydował, że to Wiktor Janukowycz będzie następnym prezydentem Ukrainy. Kandydat Partii Regionów otrzymał prawie 49% głosów, Julia Tymoszenko ponad 45% Druga tura przebiegła bez incydentów, nie licząc twardej walki politycznej pomiędzy dwójką kandydatów. Ukraińcy nie czuli jednak komfortu, idąc do urn. W opinii wielu zostali skazani na wybór pomiędzy złym a gorszym. Czy wynik wyborów oznacza koniec polskich marzeń o prozachodniej Ukrainie?

U

kraina to państwo, z którym Polska wiąże wielkie nadzieje. Większość polskich polityków zgodzi się z tezą, że silne państwo ukraińskie to wielka szansa na postawienie tamy rosyjskim ambicjom na terenie WNP i jedyna nadzieja na realizację odwiecznego polskiego marzenia — stabilnego obszaru buforowego, który oddzieli nas od Rosji. To dlatego Polska jest niezmiennym poplecznikiem aspiracji Ukrainy do NATO i UE, to dlatego tak silnie forsujemy Partnerstwo Wschodnie. Prozachodni kierunek Ukrainy jest historyczną szansą Polski na uwolnienie się od geopolitycznej pułapki, w której nasz kraj tkwi od setek lat. Pierwszy krok został już zrobiony — Polska jest częścią Unii Europejskiej, razem z Republiką Federalną Niemiec, naszym tradycyjnym rywalem na zachodzie, który obecnie stał się naszym największym partnerem gospodarczym. Zagrożenie z tej strony jest obecnie trudne do wyobrażenia. Na wschodzie od pewnego czasu jednak sytuacja zbacza z kierunku, na którym chcielibyśmy ją widzieć. Erozja „pomarańczowej rewolucji” Przenieśmy się 5 lat wstecz — 21 listopada 2004 r. po wyborach prezydenckich Centralna Komisja Wyborcza ogłasza, że wygrywa uważany za kandydata Rosji i następcę Leonida Kuczmy Wiktor Janukowycz, mimo że według przedwyborczych sondaży jego główny konkurent — prozachodni Wiktor Juszczenko, miał nad nim co najmniej kilkuprocentową przewagę. Pojawiają się informacje o licznych fałszerstwach wyborczych. Liderzy opozycji, Julia Tymoszenko i Juszczenko, wzywają Ukraińców do obywatelskiego nieposłuszeństwa, rozpoczynając falę masowych wieców i manifestacji, które w pewnym momencie wydawały się grozić nawet podziałem państwa. Dwudziestego szóstego grudnia 2004 r. w powtórzonych wyborach wygrywa Wiktor Juszczenko, który zostaje uznany przez całą Ukrainę za prawowitego prezydenta.

6

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Historia, wydawałoby się, z happy endem, stary reżim przegrał na rzecz sił demokratycznych, m.in. zwolenników integracji z Europą i większej niezależności Ukrainy od Rosji. Wygrani swoimi priorytetami ogłosili stymulację wzrostu gospodarczego i walkę z korupcją, więc wydawałoby się, że teraz wszystko już musi iść ku lepszemu. Przywódców „pomarańczowej rewolucji” szybko jednak wciągnęły wyniszczające cały obóz walki na szczycie. Nie potrafili się także uwolnić od wciąż istniejących starych lokalnych układów, od których byli zależni podobnie jak ich poprzednicy. To, co się wydarzyło po zwycięstwie Juszczenki, jest w pewien sposób dowodem na niedojrzałość demokracji na Ukrainie. Bardzo szybko po dojściu do władzy rozeszły się drogi dwójki liderów rewolucji. Intensywność konfliktu pomiędzy prezydentem Juszczenką a premier Tymoszenko i jego bezpardonowość uderzyła w filary zaufania ukraińskiego społeczeństwa do obozu „pomarańczowych”. Nie ukrócono korupcji, a w bieżącej polityce nadal mieli bardzo dużo do powiedzenia oligarchowie, którzy podzielili kraj na strefy wpływów. W momencie, kiedy przeciętny Ukrainiec przestał dostrzegać w sprawowaniu władzy różnicę między „nowymi” a „starymi” i nie widział żadnego postępu wokół siebie, rezultaty były łatwe do przewidzenia. Uprawnienia prezydenta są bardzo duże (m.in. weto, prawo do rozwiązania Rady Najwyższej, pierwszeństwo dla projektów ustaw jego autorstwa), ale pełnienie przez niego urzędu wymaga ścisłej kooperacji z Radą Najwyższą Ukrainy (parlament) i Gabinetem Ministrów. Wojna na górze pomiędzy prezydentem a panią premier całkowicie zdestabilizowała scenę polityczną na Ukrainie i odebrała gros społecznego poparcia „pomarańczowym”. Symbolem erozji nowej władzy stał się regularny spadek poparcia dla prezydenta Juszczenki. Prezydent, którego poparła w 2005 roku ponad połowa rodaków, nie potrafił rozegrać sporów z parlamentem na swoją korzyść i nieustannie tracił wizerunkowo. Ostatecznie Wiktor Juszczenko otrzymał w I rundzie 5,45% głosów, co wraz z porażką Julii Tymoszenko w drugiej turze zakończyło ostatecznie legendę „pomarańczowej rewolucji” i szansę na wyraźnie prozachodni kurs Ukrainy. Zwycięstwo Janukowycza W 2009 roku Ukraina osłabła. Cały rok upłynął na paraliżu Rady Najwyższej, non stop blokowanej w swoich decyzjach przez Blok Tymoszenko lub opozycję Janukowycza, co przełożyło się na całkowity paraliż ustawodawczy państwa. W połowie września premier Tymoszenko utworzyła rząd mniejszościowy. Ukrainie bardzo we znaki dał się kryzys — PKB spadł o 20%, wzrosły bezrobocie, deficyt finansów publicznych i inflacja. Decyzje gospodarcze często podejmowano na zasadzie gaszenia pożarów, nie wahano się przed populistycznymi obietnicami, by zjednać wyborców. Ludzie stali się sfrustrowani, zmęczeni kryzysem, brakiem pracy oraz awanturami na szczytach władzy. Wojny na górze spowodowały również rosnący spadek zaufania do władzy i instytucji państwa oraz rozczarowanie liderami politycznymi kraju. Wewnętrzny kryzys państwa przełożył się na marazm polityki zagranicznej Ukrainy. Kłótnie wewnątrz koalicji wokół interwencji Rosji w Gruzji sprawiły, że rząd reagował na wydarzenia z opóźnieniem, kierując się interesami poszczególnych polityków, a nie interesami państwa. Kaukaski kryzys mógł stać się dla Ukrainy okazją do znacznego przyśpieszenia jej drogi do UE i NATO, skupieni jednak na sobie ukraińscy liderzy w ogóle nie wykorzystali szansy. Słabość Ukrainy to nic innego, jak woda na młyn Rosji. Pod koniec 2009 roku wiadomo już było ostatecznie, że Juszczenko nie będzie się liczyć w nadchodzących wyborach prezydenckich. Stało się również jasne, że tylko dwóch zawodników tak naprawdę liczy się w wyścigu. Mieli oni za sobą silne i rozbudowane struktury swoich partii, wpływy, determinację, żeby wygrać, wsparcie oligarchów, a nawet swojego urzędu (Tymoszenko). Tuż przed pierwszą turą sondaże


T E M AT N U M E R U dawały Janukowyczowi 15% przewagi nad Julią Tymoszenko, skończyło się różnicą 35,39% do 24,97% i zażartą walką do samego końca w drugiej turze, dającą finalnie liderowi Partii Regionów przewagę zaledwie 3,5% głosów.

Janukowycz wygrał dzięki wsparciu licznych oligarchów sowicie finansujących kampanię, poparciu rosyjskich mediów, obietnicom Ukrainy rządzonej zdecydowanie, bezpiecznej, bez wojen na górze, z gwarancjami socjalnymi, większymi prawami regionów, zrównaniem w prawie języka rosyjskiego i końcem wychwalania Stepana Bandery i UPA. Wygrał mimo starych grzechów — udziału w rozboju i gwałcie przed laty. Większość wyborców nie miała wątpliwości co do charakteru kandydata, na którego głosuje, jednak image silnego człowieka z układami, który „zrobi porządek”, wystarczył, przede wszystkim na wschodzie Ukrainy. Można zakładać, że przy tak niewielkiej różnicy głosów, gdyby nie erozja legendy „pomarańczowej rewolucji” i głębokie rozczarowanie ostatnimi latami rządów, w tym działalnością Julii Tymoszenko, wzmocnione dodatkowo gospodarczym kryzysem, lider Partii Regionów na takie zwycięstwo nie miałby szans. Quo vadis, Ukraino? Janukowycz od początku deklarował zbliżenie z Rosją, choć wydaje się, że zachodni obserwatorzy przeceniają jego prorosyjskość. Należy oczekiwać, że przede wszystkim będzie on kalkulował, jakie posunięcie będzie się Ukrainie opłacać, a dopiero potem folgował swojej słabości do Rosji i nieufności do Zachodu. Zwiększenia integracji ekonomicznej z Europą oczekuje od niego ponadto większość oligarchów, dla których umowa stowarzyszeniowa Ukrainy z UE jest korzystna, otwierając unijny rynek na produkty ich firm. Zatrzymana zostanie na pewno integracja państwa z NATO, którą w sondażach popiera zaledwie 30% Ukraińców. Droga do Europy jest długa i trudna. Dobrobytu nie da się zbudować bez stabilizacji i niezbędnych dostosowań prawa wewnętrznego do standardów unijnych. Wiktor Janukowycz nie jest skłonny do modernizacji za wszelką cenę, dyskusyjne jest też, czy jest gotowy na trudny proces związany z integracją Ukrainy z UE. Trudno oczekiwać przełomu w myśleniu nowego prezydenta, należy oczekiwać raczej, że raczej będzie on pragnął zdobyć to, co może dostać małym nakładem sił. Po zeszłym roku budżet Ukrainy jest w opłakanym stanie, Janukowycz wprawdzie wkrótce uzyska swobodę w działaniu ustawodawczym — raczej na pewno należy się spodziewać rozwiązania Rady Najwyższej i nowych wyborów, co prawdopodobnie umożliwi nowemu prezy-

dentowi uzyskanie stabilnej koalicji w parlamencie — jest to jednak za mało. Zapał reformatorski Janukowycza jest niewielki, margines ruchu mały, a ograniczenia związane z gniewem ludu i oligarchów duże. Jedyny ratunek to pomoc zagraniczna — albo z Zachodu, albo z Międzynarodowego Funduszu Walut, albo z Rosji. MFW będzie chciał konkretnych reform, podobnie Zachód. Rosja będzie chciała ustępstw politycznych. Pojawiają się opinie, że Ukraina pod rządami Janukowycza wejdzie do strefy wolnego handlu z Rosją i innymi państwami WNP, ściśle od niej uzależnionymi, jak Białoruś i Kazachstan. Mówi się też powszechnie o możliwości przedłużenia umowy o stacjonowaniu floty rosyjskiej w Sewastopolu (wygasa w 2017 roku), niektórzy sugerują nawet, że pozostawione sobie siły prorosyjskie na Krymie mogą zagrozić secesją półwyspu. Pytanie, dlaczego Janukowycz miałby do tego dopuścić. Integracja gospodarcza Ukrainy z Rosją zamknęłaby temu państwu drogę do Unii Europejskiej. Odnowienie umowy dla floty czarnomorskiej miałoby sens tylko wobec bardzo dużych ustępstw Rosji na rzecz Ukrainy, inaczej pielęgnowanie takiego ośrodka secesjonistów na Krymie byłoby niezgodne z racją stanu. Rosja może być pewna lepszych stosunków z Ukrainą po wyborach prezydenckich 2010 roku, ale to nie oznacza, że uzyska konkretne ustępstwa w interesujących ją dziedzinach. Janukowycz obiecywał zrównanie w prawach języka rosyjskiego z ukraińskim i tak też pewnie się stanie, ale tylko regionalnie, co już zapowiada, w formie reformy samorządowej, nie konstytucyjnej. Równość na terenie całego państwa osłabiłaby bardzo język ukraiński, uderzając w interes narodowy. Prawdopodobnie dojdzie do kilku innych symbolicznych ustępstw na rzecz Rosjan. Silny urzędem prezydenta, stabilną większością w parlamencie oraz poparciem i środkami finansowymi oligarchów, nie będzie chciał ustępować Moskwie bardziej niż powinien, szczególnie w daleko idących kwestiach politycznych. Chyba że Rosjanie drogo kupią sobie poparcie. Pamiętajmy równocześnie, że Ukraina to jednak inne państwo niż przed pomarańczową rewolucją. Demokracja na stałe zapuszcza tu korzenie, wybory prezydenckie spełniły standardy OBWE. Naród jest w stanie wiele wybaczyć władzy, do której niskiej jakości jest przyzwyczajony, ale nie zdradę interesów narodowych. Janukowycz nie musi się już martwić o zagrożenie rozpadem na wschód i zachód — mimo animozji i prawdopodobnej batalii w są dzie, uznają go również zwolennicy Tymoszenko. Kontrola nad większością parlamentarną na pewno zwiększy poczucie stabilności w państwie, da również pewność władzy Partii Regionów. Wątpliwe, by jej lider chciał się dzielić wpływami z siłami z zewnątrz. Równocześnie wciąż będzie pod okiem oligarchów, od których jest uzależniony licznymi długami zaciągniętymi przed wyborami. Wbrew pozorom władza oligarchów daje Ukrainie pewność niezależności na przyszłość — to grupa przyzwyczajona do wolności i swobody działania, która ani myśli wpaść w zależność od Moskwy. Efektem prawdopodobnie będzie mniejsza prorosyjskość niż się wydaje nowego prezydenta i stały balans Ukrainy pomiędzy Wschodem a Zachodem. Adam Matusik LUTY-MARZEC 2010

7


T E M AT N U M E R U

Rosja po ukr aińskich wybor ach Gdy w grudniu 2004 roku Wiktor Juszczenko wygrał powtórzone wybory prezydenckie na Ukrainie, dystansując faworyta Moskwy, Wiktora Janukowycza — Rosja odebrała to jako siarczysty policzek. Pomarańczowa rewolucja oraz niespotykana aktywność samego społeczeństwa ukraińskiego, tłumnie uczestniczącego w wielodniowych demonstracjach, były dla rosyjskich elit politycznych szokiem, tak samo jak zaangażowanie Unii Europejskiej na tym naturalnym obszarze wpływów Federacji Rosyjskiej. „Zwyciężać potrafisz, Hannibalu, zwycięstwa wykorzystać nie umiesz”

P

o jakże malowniczym zwycięstwie obozu pomarańczowych przyszedł jednak czas na jego zdyskontowanie. Dwie wielkie postaci pomarańczowej rewolucji — Julia Tymoszenko i Wiktor Juszczenko — szybko okazały się bezradne wobec codziennej rzeczywistości Ukrainy, czego dowodem była porażka ich obozu w wyborach parlamentarnych (2006). Społeczeństwo zachodniej części kraju, śniące o Ukrainie jako części Zachodu, także doświadczyło twardego lądowania. Tzw. wojny gazowe (2006, 2008) dobitnie ukazały gospodarczą zależność Ukrainy od wschodniego sąsiada. Pomimo to Wiktor Juszczenko konsekwentnie toczył walkę o ukształtowanie ukraińskiej tożsamości, opartą na dowartościowaniu języka, kultury, ale przede wszystkim na stworzeniu własnej narodowej historii. Jednym z priorytetów polityki obozu Juszczenki było jak najszybsze wstąpienie do NATO i jak najbliższe relacje z Unią Europejską w ramach EPS. To wszystko doprowadziło do pewnego usztywnienia polityki Rosji, która uznała, że przystąpienie Ukrainy do Sojuszu Północnoatlantyckiego to punkt, z którego nie ma już powrotu. Oba kraje nie szczędziły sobie złośliwości. Postawa Ukrainy podczas konfliktu rosyjsko-gruzińskiego (VIII 2008), znaczona zdecydowanym poparciem dla prezydenta Saakaszwilego i dostarczaniem walczącym Gruzinom broni, jeszcze bardziej rozzłościła Moskwę. Rosja nie mogła wybaczyć tego, iż jeden z paradygmatów jej polityki zagranicznej, zakładający istnienie „strategicznych obszarów wpływu Federacji Rosyjskiej”, został boleśnie nadszarpnięty.

ne w liście Dmitrija Miedwiediewa do Juszczenki z sierpnia 2009. Miedwiediew wprost oskarżył Ukrainę o próbę zepsucia stosunków dwustronnych z Rosją i narażanie bezpieczeństwa dostaw gazu do Europy. Wypomniano też poparcie udzielone Gruzji. Całość działań Ukrainy rosyjski prezydent odczytał jako „odejście strony ukraińskiej od zasad przyjaźni i partnerstwa z Rosją, zapisanych w traktacie z 1997 roku”. Rosyjskie elity bacznie obserwowały ukraińską reakcję. Odpowiedź Juszczenki była dość anemiczna, natomiast sondaże w kraju od razu pokazały wzrost poparcia dla słabnącego lidera Ukrainy. Rosja, nadal posiadając w ręku wiele argumentów (skłócony obóz pomarańczowych, wysokie notowania Janukowycza, energetyczne uzależnienie Ukrainy, silny kryzys gospodarczy) postanowiła nieco zmienić front.

Cel uświęca środki W 2009 rok Rosja wkraczała, uważnie obserwując ukraińską scenę polityczną, z podstawowym celem — uniemożliwić Juszczence zwycięstwo w kolejnych wyborach. Wyrazem głębokiego napięcia we wzajemnych relacjach było odwołanie z Ukrainy ambasadora Wiktora Czernomyrdina z zaznaczaniem, że „Rosja nie wyśle do Kijowa nowego ambasadora, póki nie zmieni się tam władza”. Poglądy Federacji Rosyjskiej na temat stosunków z Ukrainą zostały dobitnie zaprezentowa-

8

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Gwiazda Wiktora Juszczenki wyraźnie zbladła od czasu pomarańczowej rewolucji. Według opinii wielu zdradził Wschód, a nie potrafił


T E M AT N U M E R U oczarować Zachodu, który już nie reagował na rosyjskie groźby pod jego adresem. Nie potrafił także zgromadzić wystarczających środków na kampanię wyborczą, odcięty od wielkiego kapitału z Doniecka czy Charkowa. Faworyt Moskwy Wiktor Janukowycz mógł się zatem obawiać tylko Julii Tymoszenko. Ta jednak doskonale rozumiała, że ideologia antyrosyjska, podobna do tej z czasów pomarańczowej rewolucji, w obecnej sytuacji jest już bezużyteczna. Jednakże, jak to trafnie określił Sacha Tessier-Stall, ekspert kijowskiego ośrodka studiów politycznych, „baza wyborcza Julii Tymoszenko jest ulokowana bardziej na zachodzie i w środkowej części kraju niż na wschodzie. Nie może więc ona wygłaszać przemówień na temat przyjaźni z Rosją; może tylko mówić o partnerstwie z Rosją. I to pomimo tego, że prowadzi politykę prorosyjską”. Pięknej Julii postało więc lawirowanie między dwoma biegunami, co w okresie przedwyborczym nie służyło wyrazistości jej wizerunku. Rosja starała się zwiększyć zamieszanie, komplementując ją ustami Władimira Putina na konferencji prasowej w Jałcie. Czy nie po to, aby zniechęcić do niej elektorat ze Lwowa czy Łucka? A może po to, aby jeszcze bardziej osłabić Juszczenkę?

pania pozwoliła mu wysunąć się na trzecie miejsce, z aspiracjami na drugą turę. W ostatnim tygodniu przed wyborami komentarze w Rosji były umiarkowane. Ustami przedstawicieli MID podkreślano, że „wybory na Ukrainie są suwerenną sprawą tego narodu”. Przedstawiciel Rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej, Władimir Czurow, nie otrzymał zaproszenia na pierwszą turę wyborów, ale wysłał na Ukrainę szereg swoich wysłanników jako obserwatorów. Rosja wyraziła także nadzieję, że nowy prezydent usunie „sztuczne problemy” w relacjach dwustronnych. Prasa rosyjska i serwisy internetowe poświęcały wyborom na Ukrainie niekiedy więcej miejsca niż doniesieniom z Haiti.

Wszystko pod kontrolą Rosja z tylnego siedzenia sterowała nastrojami społeczeństwa ukraińskiego nie tylko przez konkretne wypowiedzi polityków, ale także przez rosyjskojęzyczne media (o ich udziale w kampanii będzie jeszcze mowa). Jednym słowem, Rosja przejęła inicjatywę, a fakt, że postawa kandydatów do prezydentury wobec FR jest niemalże kluczowa dla zwycięstwa, najlepiej świadczy o wzroście jej wpływu na ukraińską scenę polityczną. Powtórka z roku 2004 nie była możliwa — to wiedzieli wszyscy. Teraz każdy z kandydatów miał swój własny majdan, gdzie gromadzili się zwolennicy. Społeczeństwo rozgoryczone szalejącym kryzysem gospodarczym pragnęło zmian. A Rosja nie zaniedbała niczego, aby wybory poszły po jej myśli. Pierwsze starcie

Pozostał jeszcze faworyt Moskwy — Wiktor Janukowycz, który aby skuteczniej walczyć w wyborach, potrzebował zmiany swojego wizerunku wysłannika Moskwy i rzecznika Donbasu. I oto w okresie przedwyborczym telewizja pokazywała go uczącego się angielskiego i zapowiadającego, że o kwestii przynależności Ukrainy do NATO zadecyduje referendum. Rosjanie znakomicie potrafili zastosować zasadę divide et impera i jeszcze bardziej pogmatwać skomplikowaną sytuację polityczną w okresie przedwyborczym. Na Ukrainie toczyła się zażarta kampania, plakaty z twarzami kandydatów straszyły na każdym rogu. Gdy nastąpiła cisza wyborcza i obozy Janukowycza, Tymoszenko i Juszczenki zwierały szyki, rosyjskie media (niezwykle popularne na Ukrainie) szumnie ogłosiły swoje sondaże, według których do drugiej tury przeszliby Janukowycz i... Sierhij Tihipko. Ten „czarny koń” wyborów w roku 2004 był szefem sztabu... Janukowycza, a po jego porażce czasowo wycofał się z życia politycznego, by pojawić się w nim krótko przed wyborami. Bardzo profesjonalnie poprowadzona kam-

Ponad 30 tysięcy obserwatorów miało zapewnić spokój i prawidłowość głosowania podczas pierwszej tury wyborów 17 stycznia. Rosja, mądrzejsza o doświadczenia sprzed pięciu lat, sama aktywnie uczestniczyła w nadzorowaniu przebiegu wyborów i zachęcała do niego obserwatorów z UE. I stało się to, czego należało się spodziewać — wygrał Janukowycz, z około dziesięcioprocentową przewagą nad Tymoszenko. Z walki o fotel prezydenta odpadł Juszczenko (ok. 5%) i tym samym zakończyła się burzliwa „pomarańczowa” epoka. Komentatorzy w Rosji podkreślali , że zwycięstwo Janukowycza jest jego własnym sukcesem, bowiem Moskwa właściwie nie wspomagała go w kampanii. Dominowały głosy zadowolenia, że wielki przegrany — Juszczenko, nie będzie już psuł wzajemnych relacji, i że obóz pomarańczowych rozpadł się nie z powodu działań Rosji, ale przez własną niewydolność. A druga tura? Obojętnie, czy wygra ją Janukowycz, czy Tymoszenko, Rosja będzie rozdawać karty. Po wyborach prezydenckich Rosja może znów szantażować Ukrainę. Kary za naruszenia kontraktów gazowych z lat poprzednich mogą bowiem spowodować, że Rosja zechce przejąć kontrolę nad liniami przesyłowymi biegnącymi przez Ukrainę. A okazją do tego będzie choćby planowane zwiększenie cen tego surowca, co spowoduje, że podłamana kryzysem Ukraina nie będzie już w stanie spłacić swoich zobowiązań. Cóż więc innego jej pozostaje, niż patrzeć na wschód, obojętnie, czy oczami Janukowycza, czy zalotnym spojrzeniem Pięknej Julii? Maurycy Witkowiak

LUTY-MARZEC 2010

9


R O Z M O WA S M

prof. Janusz Symonides dla „Stosunków Międzynar odowych”

Koniec bezkar ności Kiedy narodziła się idea sądownictwa międzynarodowego w sprawach karnych?

Sprawiedliwość dosięga jedynie tych najważniejszych, a nie bezpośrednich sprawców.

Zagadnienie pierwszy raz pojawiło w traktacie wersalskim, w którym przewidziano, że niemiecki cesarz Wilhelm II zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Do procesu ostatecznie nie doszło, bo cesarz schronił się w Holandii. Odbył się jednak proces lipski, w którym pierwszy raz sądzono niemieckich przestępców wojennych. Z kolei po II wojnie światowej powołano nie tylko Międzynarodowy Trybunał Norymberski, ale również mniej znany Trybunał Tokijski.

Nie do końca jest to prawda. Widać to choćby na przykładzie Rwandy, gdzie międzynarodowy trybunał zajął się wszystkimi sprawcami, tak decydentami, jak i wykonawcami. Mimo wszystkich zastrzeżeń rozwój międzynarodowego sądownictwa karnego to wielki krok naprzód, jakże widoczny w ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci. Wprawdzie nie wszyscy sprawcy zbrodni międzynarodowych zostali czy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności, jednak potencjalnie istnieje taka możliwość, choćby z uwagi na to, że zbrodnie te nie ulegają przedawnieniu.

Czy okres zimnej wojny wpłynął na rozwój sądownictwa międzynarodowego? Tak, jako że doszło do jego zamrożenia. Dopiero upadek świata dwubiegunowego doprowadził do odrodzenia koncepcji. W latach 90. Rada Bezpieczeństwa utworzyła Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii i Rwandy. W 2002 roku wszedł w życie Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego. Utworzono też szereg trybunałów mieszanych. Swego czasu powiedział Pan, że czas bezkarności już się skończył. Czy nie jest to zbyt optymistyczna teza? Obecnie można pociągać do odpowiedzialności za zbrodnie. Wyroki już zapadają. Nawet wysokie stanowisko nie chroni przed karą. Przed obliczem sprawiedliwości stają byli prezydenci, jak choćby Charles Taylor z Liberii czy Slobodan Milosevic z Serbii. Coraz mniejszą rolę odgrywa obywatelstwo zbrodniarza czy też miejsce popełnienia zbrodni. Jurysdykcja uniwersalna sprawia, że zbrodniarze mogą zostać zatrzymani i osądzeni nie tylko przez międzynarodowe trybunały, lecz również przez wewnętrzne trybunały karne poszczególnych państw. 10

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Co sprawiło, że sądownictwo międzynarodowe — i to nie tylko w sprawach karnych — rozwinęło się w tak znaczący sposób? W dużej mierze zmieniająca się świadomość społeczeństw. To ona sprawia, że prawo międzynarodowe ewoluuje. Jeszcze w XIX wieku kraje miały prawo do prowadzenia wojny. Użycie siły było dozwolone, ochrona ofiar była w stanie zalążkowym, a prawa człowieka nie istniały. Nikogo nie można było skazać za zbrodnie agresji. Dopiero w 1864 roku zawarto pierwszą konwencję o ochronie rannych i chorych. Powstanie międzynarodowego sądownictwa to w dużej mierze konsekwencja zakazu groźby i użycia siły, ale także zmiany mentalności. Zaczyna też funkcjonować coś, co nazwałbym sankcją socjologiczną, czyli reakcją światowej opinii publicznej. To właśnie ona w dużej mierze wpływa na poczynania rządów. O jakich faktycznych konsekwencjach decyzji sądu lub trybunału mówimy? Jeśli państwo przegrywa sprawę przed sądem, zobowiązane jest do wykonania jego orzeczenia. W prawie międzynarodowym nie ma jednak


R O Z M O WA S M sankcji karnych wobec państwa. Nie można go przecież zamknąć w więzieniu. Jest jednak odpowiedzialność cywilna, która sprowadza się na ogół do konieczności „reparacji” szkód niematerialnych i do wypłaty odszkodowania. Można natomiast ścigać konkretne osoby, które ponoszą odpowiedzialność karną za popełnienie zbrodni międzynarodowych. Meksyk pozwał Stany Zjednoczone, a Gruzja Rosję. Czy to nie dowód, iż rozwojem prawa międzynarodowego są zainteresowane głównie małe kraje, które widzą w nim środek wpływania na większe państwa? Niewątpliwie dla małych, ale i średniej wielkości państw prawo międzynarodowe odgrywa bardzo ważną rolę. Z tego też punktu widzenia Polska powinna aktywnie uczestniczyć w jego umacnianiu. Sądzę jednak, że również wielkie mocarstwa powinny być tym zainteresowane. Wynika to z faktu, że wielu spraw nie da się rozwiązać inaczej, jak tylko poprzez współpracę, koordynację i na gruncie prawa. Dobrym przykładem jest prawo morza. Gdyby swego czasu nie uregulowano kwestii szelfu i podziału dna, na świecie wybuchałoby dużo więcej konfliktów. Bez prawa międzynarodowego nie byłoby pokojowego podziału szelfu kontynentalnego Arktyki, lecz bezpardonowa walka o jej zasoby. W prawie istnieje zasada równości. Czy można ją odnosić także do państw? W prawie międzynarodowym mówi się o suwerennej równości wobec prawa. Obiektywnie patrząc, należy stwierdzić, że nie ma równości praw. Niektóre państwa mają większe prawa, czego dowodem jest choćby istnienie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Żadna decyzja nie może zostać powzięta bez zgody jej stałych członków. Raptem pięć państw ma klucz do decydowania o kierunkach zmiany i reformy ONZ, o operacjach pokojowych czy stosowanych sankcjach. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że silne i duże państwa negatywnie wpływają na upowszechnianie prawa międzynarodowego? Wielkie mocarstwa mają tendencje do uciekania się do siły wbrew prawu międzynarodowemu, jednak odgrywają szczególną rolę. Przecież każdy ład zapewniający stabilność systemu międzynarodowego powstał w wyniku ich działania. Wystarczy sięgnąć do okresu powojennego. System Narodów Zjednoczonych to owoc decyzji wielkich mocarstw. Zgodzę się jednak ze stwierdzeniem, że sankcje łatwiej zastosować wobec mniejszych państw. Nie ma możliwości odwołania się do sankcji wojskowych przeciwko Rosji czy Chinom. Czy to sprawiedliwe? Pamiętajmy, że kraje te mają największy wkład w działanie ONZ, także finansowy. Zdecydowana większość członków ONZ płaci symboliczne składki. Największe obciążenia ponoszą Stany Zjednoczone, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania czy Francja. Mówiąc o nierówności praw, pamiętajmy też o nierówności obowiązków. Niektórzy słusznie pytają, czy kraj, który ma kilkadziesiąt tysięcy obywateli, może wnosić taki sam wkład w tworzenie porządku międzynarodowego, jak wielkie mocarstwo. W stosunkach międzynarodowych absolutna równość nie może w pełni obowiązywać i w praktyce przegrywa z zasadą skuteczności, co widać choćby w tym, że w organizacjach ekonomicznych państwa mają różną liczbę głosów. Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że sprawiedliwość międzynarodowa to sądzenie przegranych. Takie zarzuty pojawiły się po II wojnie światowej i nie były pozbawione pewnych racji. Jeśli jednak chodzi o współczesne trybunały karne, to mówienie o nich jako o sądzie zwycięzców nad pokonanymi nie jest przekonujące. Dobrym przykładem jest Międzynarodowy Trybunał

Karny, który ma jurysdykcję komplementarną. Jeśli państwo nie karze za zbrodnie wojenne popełnione przez własnych żołnierzy, MTK może ich osądzić. Nie może być więc mowy o jakimś podziale na zwycięzców i pokonanych. Trybunał funkcjonuje w interesie całej społeczności międzynarodowej. Czy istnieje nadzieja, że przyszły system sądownictwa będzie mniej upolityczniony i podatny na narodowy egoizm? Jestem umiarkowanym optymistą. Uważam, że świat się internacjonalizuje. Chociaż nowo powstające państwa mają tendencje nacjonalistyczne, to kraje współżyjące ze sobą od wieków — a mam tu na myśli choćby europejskie demokracje — zaczynają inaczej patrzeć na pojęcie suwerenności. Daje ona nie tylko prawa, ale i nakłada obowiązki. Coraz większą rolę zaczyna odgrywać człowiek jako centralny podmiot, z pominięciem jego przynależności państwowej czy narodowości. Symptomatyczne jest, że coraz częściej mówimy o bezpieczeństwie i prawach człowieka, o odpowiedzialności społeczności międzynarodowej za ochronę przed ludobójstwem, zbrodniami wojennymi, czystkami etnicznymi, zbrodniami przeciwko ludzkości. Czy możliwe jest, aby obecny fakultatywny system sądowy zastąpić system obowiązkowym? Zdecydowanie. Taki system powstaje na naszych oczach. Już teraz obowiązkową jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości przyjęło ponad 60 państw. Istnieje też ponad 300 umów zawierających zgodę na odwołanie się do sądu w przypadku sporu. Ten proces postępuje — nie ma co do tego wątpliwości. Jest to widoczne szczególnie w Europie, która może posłużyć jako model do naśladowania. Jurysdykcja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości jest obowiązkowa dla wszystkich państw Unii Europejskiej. Europejski Trybunał Praw Człowieka wiąże wszystkie państwa Rady Europy. Czy obrany kierunek jest właściwy? Stoję na stanowisku, że świat zmierza w dobrą stronę. Jesteśmy po prostu skazani na współpracę i wspólne rozwiązywanie takich problemów, jak choćby ocieplanie klimatu, kryzys energetyczny czy brak wody. Na naszych oczach Stany Zjednoczone otrzymały lekcję, z której jasno wynika, że we współczesnym świecie działania jednostronne nie przynoszą spodziewanych efektów. Wiele jednak zależy od tego, czy pojawią się przywódcy z odpowiednią i odważną wizją. Stąd takie nadzieje wiązane z prezydentem Barackiem Obamą. Czy pomimo licznych zastrzeżeń możemy być zadowoleni z obecnego systemu? System międzynarodowy jest daleki od spełnienia wszystkich oczekiwań. ONZ wymaga głębokich reform. Państwa są podzielone, mają rozbieżne lub sprzeczne interesy. Jednak w świecie zaszło wiele pozytywnych zmian. Jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie uwierzyłby, że powstanie Międzynarodowy Trybunał Karny. Z drugiej jednak strony — należy mieć świadomość, że lista problemów jest bardzo długa. Przed ludzkością stoi wiele wyzwań i zagrożeń. Rozmawiał Robert Czulda Prof. zw. dr hab. Janusz Symonides — kierownik Zakładu Prawa i Instytucji Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego oraz Zakładu Prawa Międzynarodowego i Wspólnotowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, członek Doradczego Komitetu Prawnego przy MSZ, arbiter w Stałym Trybunale Arbitrażowym w Hadze. Przez wiele lat dyrektor Departamentu Praw Człowieka, Demokracji i Pokoju UNESCO w Paryżu.

LUTY-MARZEC 2010

11


BEZPIECZEŃSTWO

Wojna zamiast dzieciństwa Wojny i konflikty zbrojne przestały być już tylko domeną dorosłych. Coraz częściej dochodzi w nich do aktywnego udziału nieletnich kombatantów.

U

stanowiony w 1648 r. pokój westfalski usankcjonował przejrzyste zasady prowadzenia wojen. Były one suwerennym prawem każdego monarchy, który rozstrzygał spór militarny z równym sobie władcą przy wykorzystaniu własnego wojska i na ubitej ziemi. Kwestia ta dotyczyła głównie zainteresowanych stron, w znikomym stopniu angażując w konflikt ludność cywilną. Sytuacja zmieniła się wraz z nastaniem ery napoleońskiej, która rozpoczęła okres wojen narodów, włączających do walki całe rzesze społeczeństwa. Z czasem zaczęła zacierać się granica pomiędzy wojownikami (żołnierzami) a cywilami. Najlepszym tego przykładem były wojny XX wieku, w których cierpieli zarówno walczący, jak i niewalczący. Ci ostatni czasami nawet bardziej. Jednak prowadzenie działań zbrojnych związane było zawsze z udziałem dorosłych, pełnoletnich przedstawicieli skonfliktowanych państw czy nacji. Obecny trend wskazuje na to, iż wojny przestają być wyłączną domeną podmiotów państwowych, ale też dorosłych. Coraz częściej na polu bitwy strony walczące posługują się oddziałami złożonymi z osób nieletnich. Potocznie określa się ich mianem „dzieci-żołnierze”. Większość armii świata, jak na razie, bagatelizuje obecność dzieci w sferze aktywnych działań zbrojnych, czego efektem jest brak oficjalnej doktryny wojskowej traktującej o zachowaniach i strategii działania względem młodocianych kombatantów. Niepokojące trendy Fundusz Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci (UNICEF) definiuje dzieci-żołnierzy jako osoby poniżej 18 roku życia, które są aktywnymi członkami regularnych lub nieregularnych sił zbrojnych (bo12

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

jówek). Wystarczy, żeby dziecko pełniło rolę kucharza, kuriera czy tragarza w takiej formacji — zgodnie z definicją UNICEF-u będzie uznane za „żołnierza”. Dotyczy to również dziewczynek pełniących funkcje prostytutek. Liczba dzieci biorących udział w działaniach zbrojnych (osoby poniżej 18 roku życia) drastycznie wzrasta, szczególnie w przypadku konfliktów prowadzonych przez niepaństwowych aktorów: partyzantów, terrorystów, gangsterów czy watażków (warlordów). Nie są znane dokładne dane na temat liczby dzieci uczestniczących w konfliktach zbrojnych i wojnach, ale UNICEF szacuje ją na około pół miliona, z czego 250-300 tysięcy nie ma skończonego nawet dziesiątego roku życia (średnia wieku ma wynosić 13,3). Rekrutacja dzieci-żołnierzy najczęściej odbywa się poprzez masowe porwania, a następnie manipulacje, które mają obrócić „kandydatów” przeciwko społeczności, z której się wywodzą, a nawet ich własnej rodzinie. Dotyczy to nie tylko chłopców, ale również dziewczynek, które prócz funkcji militarnych często oferują świadczenia seksualne dla dowódców i pozostałych żołnierzy. Zakłada się, że około 50 państw na świecie rekrutuje do swoich struktur wojskowych osoby poniżej 18 roku życia, zazwyczaj z pogwałceniem prawa międzynarodowego i krajowego. Ustanowiona w 1989 roku Konwencja o prawach dziecka dopuszcza rekrutowanie do wojska osób powyżej 15 roku życia, jednak zapis ten często nie jest respektowany przez rządzących, w wyniku czego do oddziałów zbrojnych wciela się dzieci mające mniej niż 15 lat. Zgodnie z danymi na rok 2001 w 37 na 55 toczących się w tym czasie konfliktach zbrojnych i wojnach brały udział dzieci mające mniej niż 18 lat. W 80% wspomnianych konfliktów uczestniczący w nich nieletni nie ukończyli nawet 15 roku życia. W przeszłości do dziecięcych oddziałów rekrutowano zazwyczaj chłopców, głównie ze względu na większą wytrzymałość fizyczną względem dziewczynek. Obecnie również stanowią oni większość, ale proporcje uległy pewnym zmianom — 30% wszystkich dzieci-żołnierzy to dziewczynki. Największą liczbę stanowiły w oddziałach Tamilskich Tygrysów (Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu — LTTE) w połowie lat osiemdziesiątych. Walcząc o utworzenie w północnej części Sri Lanki państwa Ilamu, Tygrysy stworzyły specjalną grupę bojową składającą się głównie z dzieci poniżej 16 roku życia. Połowę z nich stanowiły dziewczynki, których zadaniem było przenoszenie ładunków wybuchowych przez punkty kontrolne — przepisy dotyczące przeszukiwania przechodzących przez nie cywilów były łaskawsze dla kobiet niż dla mężczyzn. Idealni żołnierze? Istnieje kilka obiektywnych przesłanek, dla których wciela się nieletnich do formacji militarnych. Dużo prościej je porwać, poddać procesowi manipulacji i indoktrynacji aniżeli osoby dorosłe. Szybko uczą się nowych rzeczy, np. obsługi broni, przez co skraca się czas przystosowywania ich pod względem militarnym. Dzięki swej zręczności i szybkości potrafią łatwiej przemieszczać się na polu walki, co przekłada się również na dużo chętniejsze podejmowanie ryzyka w trakcie bitwy, w przeciwieństwie do osoby ukształtowanej już emocjonalnie. Dzięki swojej niedojrzałości i brakowi wykształconej osobowości dzieci są bardziej uległe przywódcom i praktycznie nie negują ich decyzji. Często przydziela się im do zrealizowania na tyłach wroga zadania o charakterze szpiegowskim (nie przyciągają tyle uwagi co dorośli) lub wykorzystuje się je do przenoszenia bomb w samo centrum walki. Postrzega się je jako tanią siłę roboczą, która nie wymaga dużo nakładów w postaci jedzenia i zapłaty za służbę. Dzieci-żołnierze stawiają też swoich przeciwników przed dylematem moralnym — czy strzelać do kilkunastoletniego chłopca lub dziewczynki? Dlatego w Iraku grupy terrorystyczne chętnie angażują do swoich działań dzieci poniżej 10 roku życia. Służą one głównie do podtrzymywania sieci wywiadowczej i komunikacyjnej terrorystów. Większość rekrutów ma jednak od 15 do 17 lat. Ci z kolei zajmują się podkłada-


BEZPIECZEŃSTWO niem improwizowanych ładunków wybuchowych, porwaniami, a niekiedy też czynnym udziałem w starciach z siłami koalicji. Wyjątkowe jest, że w Iraku dzieci-żołnierze są opłacane za udzielaną bojownikom pomoc. Za podłożenie bomby inkasują od 200 do 300 dolarów, a jeżeli zamach powiedzie się, są gloryfikowane na stronach internetowych terrorystów. Niektórzy amerykańscy wojskowi podają, że liczba walczących nieletnich przewyższa liczbę wojsk stabilizujących Irak. Statystyki również nie napawają optymizmem. Kiedy w styczniu 2007 roku ujęto około setki dzieci-żołnierzy, to w grudniu wskaźnik ten wynosił już prawie tysiąc schwytanych.

Chociaż problem „dzieci wojny” dotyczy wielu krajów na świecie, m.in. Iraku, Afganistanu, Sri Lanki czy Birmy, to najczęściej problem ten problem wiąże się z państwami afrykańskimi, takimi jak Liberia czy Uganda. W wymienionych państwach rozgrywają się konflikty o niskiej intensywności, które generowane są przez dwa główne czynniki, umożliwiają rekrutację młodocianych żołnierzy do paramilitarnych bojówek i organizacji. Po pierwsze, niewielki koszt zakupu broni i możliwość prowadzenia działań zbrojnych w oparciu o lekki sprzęt. Ciężarówki zastępują wozy opancerzone i czołgi, a niska cena AK-47 pozwala łatwo i szybko dozbroić się. Dla przykładu: cena jednego AK-47 w Ugandzie oscyluje wokół wartości kury, z kolei w północnej Kenii można go kupić za cenę kozy. Po drugie, w żyjących tam społeczeństwach istnieje łatwy dostęp do „czynnika żywego” w postaci ludzi młodych (dzieci i młodzieży), którzy — pozbawieni perspektyw życiowych — poszukują w zbrojnych watahach stabilizacji i prestiżu. Służąc w militarnej bojówce, młodzi ludzie dowartościowują się i pożądają respektu od innych, co osiągają poprzez terroryzowanie bezbronnych mieszkańców niewielkich wiosek, w których niegdyś sami mogli żyć. Wymienione czynniki w znacznej mierze ułatwiają indoktrynowanie dzieci i manipulowanie nimi, których pojmowanie świata zaczyna ograniczać się wyłącznie do życia w zbrojnej grupie. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż w Afryce jedna trzecia dzieci jest niedożywiona, a w 2010 r. problem ten będzie dotyczył połowy wszystkich dzieci na kontynencie. Dlatego przyłączenie się do jakiejś bojówki dla wielu z nich jest jedyną szansą na przeżycie. Kwestia niedożywienia, oprócz zagrożenia dla życia, niesie ze sobą inną implikację — taki organizm jest uboższy w podstawowe mikroelementy i witaminy, które to czynniki wpływają na zdolność samodzielnego myślenia. Bez nich dużo łatwiej wpływać na sposób myślenia młodego człowieka, co w znaczniej mierze ułatwia proces jego rekrutacji. Najlepszym przykładem niskobudżetowego wojska sformowanego głównie z dziecięcych oddziałów jest Liberia z czasów Charlesa Taylora, który był jednym z największych afrykańskich warlordów, a potem piastował urząd prezydenta tego państwa w latach 1997-2003. Przed

objęciem władzy zdołał powołać pod broń ponad dwadzieścia tysięcy młodocianych żołnierzy, dzięki którym utworzył quasi-państwo — Taylor Land, będące enklawą Liberii. Taylor pokazał, jak łatwo zmobilizować (uprowadzić i zmanipulować) rzeszę dzieci, które z oddaniem poświęcą życie za sprawę przywódcy. Brutalna rekrutacja Niezależnie od szerokości geograficznej, pod którą toczy się konflikt, metody rekrutacji zdają się być te same. Czasem zbrojna grupa pojawia się w danej miejscowości, gdzie dokonuje masowych gwałtów i morderstw na jej mieszkańcach. Jeżeli znajdują się tam dzieci, są zabierane siłą z domów i wcielane do oddziałów. Zazwyczaj jednak niepełnoletni sami starają się przyłączyć do bojówek, bowiem dają one szansę „lepszego” życia. Proces manipulacji i indoktrynacji odbywa się jednocześnie. W międzyczasie dziecko jest bite, głodzone, przemieszczane z miejsca na miejsce. Podsyca się w nim agresję i chęć zemsty — wrogiem jest każdy spoza grupy. Etapem wieńczącym ten proces jest dokonanie rytualnego morderstwa albo egzekucji, nierzadko poprzedzonej długotrwałym znęcaniem się nad ofiarami. Okres przystosowawczy zazwyczaj doprowadza dzieci-żołnierzy do wyzbycia się uczuć wyższych, jak miłość czy współczucie. Stają się posłusznymi i pozbawionymi wolnej woli egzekutorami decyzji przywódcy grupy. W Sierra Leone dzieci-żołnierze jednej z bojówek miały określać się mianem „cyborgów”, co nadawało im status bezdusznych maszyn i zimnych morderców. Dzieci uczone są obsługi broni i prowadzenia pojazdów. Na pole bitwy posyłane są bez poczucia moralności i wyobrażenia o konsekwencjach własnych czynów. Często wysyłane są do walki po zażyciu narkotyków czy alkoholu, co ma podnieść ich zdolność bojową. Jako iż dzieci można łatwo werbować i przekształcać w tanią siłę roboczą, przeciwstawiane są nierzadko liczniejszym i lepiej uzbrojonym przeciwnikom. Tak „wyszkolona” i uzbrojona młodzież często podchodzi beztrosko do wszelkich zagrożeń, tym samym będąc jeszcze bardziej nieprzewidywalną i niebezpieczną. Dzieciom-żołnierzom brakuje oporów przed zadawaniem bólu i śmierci. Gdy ma dojść do walki pomiędzy oddziałami warlorda i podmiotu państwowego, warlord na pierwszą linię wyśle formacje dziecięce, bowiem ich utrata nie będzie dotkliwa, a przed swoim unicestwieniem zada nieprzyjacielowi dotkliwe straty. George Friedman w swojej prognozie na XXI wiek („Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek”) przyznał, że posiadanie dzieci przestało się opłacać, ponieważ generują duże koszty, w zamian niewiele oferując. W przypadku dzieci-żołnierzy tendencja jest odwrotna. Watażka (uzurpujący sobie stanowisko ojca) otaczając się dużą liczbą młodocianych wojowników, zapewnia sobie maksimum bezpieczeństwa przy minimalnych kosztach. Dlatego znamienny jest fakt, iż jak długo watażkowie mają dostęp do rzesz młodych, pozbawionych perspektyw i sfrustrowanych ludzi, tak długo będą dążyć do eskalacji przemocy, a także wywoływania nowych konfliktów. Wszelkie próby zaprowadzenia porządku są prawie zawsze skazane na porażkę, bowiem w miejscach takich jak Afryka Subsaharyjska prowadzenie wojen jest dużo tańsze niż utrzymanie pokoju. Maciej Pawłowski LUTY-MARZEC 2010

13


GOSPODARKA

Par tner stwo Wschodnie — idea czy rzeczywista współpraca? Unia Europejska coraz uważnej obserwuje swoich wschodnich sąsiadów, zachodnia granica Białorusi, Ukrainy oraz Mołdawii stanowi bowiem wschodnią granicą liczącej 27 krajów Unii. Co więcej, jest to praktycznie jedyny odcinek granicy UE przebiegający po lądzie. Partnerstwo Wschodnie obejmuje jednak zakresem przewidzianych działań 3 inne kraje Kaukazu Południowego. Są nimi Azerbejdżan, Gruzja oraz Armenia. Celem Partnerstwa jest integracja społecznogospodarcza 6 krajów Europy Wschodniej i Kaukazu ze strukturami Unii Europejskiej.

P

artnerstwo Wschodnie zostało ogłoszone w trakcie szczytu Unii Europejskiej, który odbył się 7 maja 2009 roku w Pradze. Jest to regionalny wymiar zainaugurowanego już w 2004 roku programu Europejskiej Polityki Sąsiedztwa (EPS). Inicjatywa Partnerstwa Wschodniego powstała jednak w okresie pomiędzy zapoczątkowaniem EPS a jej ogłoszeniem w stolicy Czech. Ministrowie Spraw Zagranicznych Polski oraz Szwecji, Radosław Sikorski i Carl Bilet, w trakcie spotkania Rady Unii Europejskiej ds. Ogólnych oraz Polityki Zagranicznej (ang. EU General Affairs and External Relations Council — GAERC), które odbyło się 26 maja 2008 roku w Brukseli, przedstawili inicjatywę utwo-

14

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

rzenia specjalnego programu wspierającego współpracę Unii Europejskiej z partnerami ze wschodu. Inicjatywa ta spotkała się z dużym uznaniem, bowiem już 20 czerwca 2008 r. Rada Europejska poleciła Komisji Europejskiej przygotowanie listy konkretnych działań, jakie powinny być podjęte w ramach takiego partnerstwa. Rodzi się jednak wątpliwość, czy Partnerstwo Wschodnie nie jest jedynie dodatkowym programem wprowadzonym w życie przez władze w Brukseli w celu mnożenia kosztów administracji. Na to pytanie będzie można odpowiedzieć za kilka lub kilkanaście lat. Tymczasem należy przyjąć, iż dodatkowe założenia odróżniające Partnerstwo od EPS rzeczywiście przybiorą praktyczny wymiar. Tymi założeniami są: wyodrębnienie wymienionych sześciu krajów od pozostałych objętych EPS, zwiększenie potencjalnych korzyści z bilateralnej współpracy oraz wprowadzenie elementów wielostronnej współpracy na obszarze wschodniego sąsiedztwa. Tym samym zakłada się stworzenie równoległej do Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP) przestrzeni współpracy gospodarczej. Wszystkie z krajów objętych Partnerstwem Wschodnim (oprócz Gruzji) należą bowiem do WNP. Unii Europejskiej zależy jednak na wprowadzeniu europejskich standardów współpracy w ramach quasi-ugrupowania gospodarczego.


GOSPODARKA Partnerstwo Wschodnie ma trzy główne cele, w ramach których zostały przewidziane praktyczne działania. Pierwszym z nich jest budowanie demokracji i uświadamianie konieczności przestrzegania praw człowieka. W ramach tego celu przewiduje się wymianę doświadczeń krajów europejskich, organizację sympozjów, konferencji oraz paneli dyskusyjnych. Ponadto zakłada się ścisłą współpracę z Radą Europy oraz Organizacją Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (ang. Organizsation for Economic Co-operation and Development — OECD). Zadania przewidziane w zakresie realizacji pierwszego celu Partnerstwa Wschodniego przewidują ponadto treningi i szkolenia dla lokalnych władz administracyjnych oraz zwiększanie kompetencji lokalnych urzędników. Drugim celem jest utrwalanie zasad prawa, wolności oraz bezpieczeństwa na terytoriach sześciu wskazanych krajów Europy Wschodniej oraz Kaukazu Południowego. Działania przewidziane w celu realizacji tego założenia to ustanowienie zintegrowanego systemu zarządzania ruchem na granicach państw oraz wymiana doświadczeń i najlepszych praktyk w zakresie polityki imigracyjnej. Docelowo planuje się również zniesienie wiz dla obywateli państw objętych Partnerstwem Wschodnim. W celu realizacji drugiego założenia Partnerstwa przewiduje się także międzynarodową współpracę w zakresie systemów sądownictwa i policji. Głównym celem tych działań jest walka ze zorganizowaną przestępczością oraz łamaniem praw człowieka. Trzecim celem Partnerstwa Wschodniego jest budowa i utrwalanie stabilności gospodarczej i bezpieczeństwa społecznego w regionie wschodniego sąsiedztwa Unii Europejskiej. W ramach działań, dzięki którym ten cel ma zostać zrealizowany, przewidziano wymianę informacji dotyczących przestępstw popełnionych na terenie UE oraz krajów objętych Partnerstwem, włączając wykorzystanie Mechanizmu Obrony Cywilnej Unii Europejskiej. Przewiduje się ponadto budowę systemów wczesnego ostrzegania przed ewentualnym zagrożeniem oraz wspieranie organizacji promujących ideę społeczeństwa obywatelskiego. Na początku września 2009 roku w Międzynarodowym Instytucie Badań nad Pokojem w Sztokholmie odbyło się seminarium organizowane przez szwedzką i polską stronę. W trakcie tego spotkania, poświęconego wyzwaniom i szansom wynikającym z Partnerstwa Wschodniego, przedstawionych zostało dziewięć głównych strategicznych zadań koniecznych do wykonania w ramach Partnerstwa. Zadania te wypełniają postulaty wyżej wymienionych celów. Znalazły się oprócz nich jednak bardziej precyzyjne sformułowania. W trakcie spotkania w Sztokholmie mówiono także o docelowym stworzeniu strefy wolnego handlu. Podniesiony został również problem bezpieczeństwa energetycznego w Europie oraz konieczności zabezpieczenia ciągłości dostaw surowców energetycznych także do krajów objętych Partnerstwem. W tym miejscu nasuwa się jednak bardzo sugestywna refleksja. Unii Europejskiej zależy przede wszystkim na bezpieczeństwie energetycznym jej państw członkowskich, które jest warunkowane nieprzerwanym tranzytem nośników energii przez terytorium Białorusi oraz Ukrainy. Praktyczny wymiar tego, mimo wszystko ogólnie sformułowanego, postulatu będzie z każdym rokiem tracił wartość. Tym bardziej, im mniej czasu pozostanie do uruchomienia Gazociągu Północnego. W trakcie sztokholmskiego spotkania podniesiono także kwestię spójnej polityki ochrony środowiska. Na realizację tych zadań Unia Europejska wyasygnowała łącznie 3,6 mld euro, z czego 600 mln już po uroczystym ogłoszeniu wprowadzenia w życie Partnerstwa Wschodniego. Czyżby władze w Brukseli tak szybko zreflektowały się, stwierdzając, że realizacja szeregu bardzo ważnych zadań wymaga odpowiedniego zaplecza finansowego? Odpowiedzi zapewne nie poznamy, najważniejsze jest jednak, iż budżet Partnerstwa został zwiększony o 20%. Aby nadać współpracy z partnerami ze wschodu bardziej rzeczywisty wymiar, postulowano także w stolicy Szwecji powołanie specjalnego komisarza unijnego, którego zadaniem byłoby czuwanie nad efektywnym przebiegiem procesów przewidzianych w ramach Partnerstwa Wschodniego. Inną propozycją instytucjo-

nalnej formy współpracy w ramach Partnerstwa jest powołanie specjalnego koordynatora ds. Partnerstwa Wschodniego oraz zwoływanie w przypadku rzeczywistej potrzeby grup roboczych. Ideą przyświecającą tej propozycji jest maksymalna redukcja liczby organów administracyjnych zaangażowanych w koordynację współpracy z partnerami z Europy Wschodniej i Kaukazu Południowego. Wychodzi się bowiem z założenia, iż ograniczone środki przeznaczone na wsparcie współpracy nie powinny być wydatkowane na utrzymanie administracji unijnej.

Zdaniem uprzedniego ministra spraw zagranicznych Niemiec, Franka Waltera-Steinmeiera, Partnerstwo Wschodnie jest „przykładem tego, jak wspólną pracą można popchnąć Europę do przodu”. Ze szczególnie ciepłym przyjęciem program Partnerstwa Wschodniego spotkał się w Czechach. Przypomnijmy jedynie, że Czechy sprawowały w pierwszej połowie 2009 roku prezydencję w Unii Europejskiej. Inicjatywa zbliżająca Unię do jej wschodnich sąsiadów musiała spotkać się z dużym zadowoleniem państwa przewodniczącego Unii. W przeciwnym bowiem razie oznaczałoby to izolacjonistyczną postawę wobec krajów trzecich. Tego opinia publiczna, szczególnie w nowych krajach Unii, nie przyjęłaby z aprobatą. Pojawiały się także głosy krytyczne wobec idei Partnerstwa Wschodniego. Ich głównym argumentem jest istnienie EPS. Partnerstwo zdaniem krytyków dubluje jedynie przewidziane w ramach EPS działania, niepotrzebnie mnożąc płaszczyzny współpracy. Inni krytycy podnosili argument, iż powołanie do życia programu Partnerstwa Wschodniego było wygraną Polski, a przegraną Francji w walce politycznej pomiędzy prezydentem Nicolasem Sarkozym a premierem Donaldem Tuskiem. Pojawiały się również głosy o swoistej rywalizacji „nowej” i „starej” Unii Europejskiej o przejęcie kontroli nad kształtowaniem rzeczywistego wymiaru polityki wschodniej. Partnerstwo Wschodnie zostało ogłoszone oficjalnie osiem miesięcy temu. Jest to zdecydowanie za krótki okres, aby móc ocenić efektywność działań podjętych w ramach tego programu. Pewna natomiast jest konieczność, aby Polska — z uwagi na geopolityczne położenie — odegrała kluczową roli w kształtowaniu polityki Unii Europejskiej w ramach Partnerstwa Wschodniego. Współpraca rozwiniętych krajów Unii Europejskiej z rozwijającymi się krajami byłego bloku sowieckiego jest o tyle ważna, o ile istotna jest konkurencyjność Europy na arenie światowego handlu oraz bezpieczeństwo mieszkańców Starego Kontynentu i południowego Kaukazu. Grzegorz Kaliszuk LUTY-MARZEC 2010

15


B E Z P I E C Z E Ń S T W O N ATO śledztwa i wyjaśnienia, dlaczego nikt nie ostrzegł cywilów przed atakiem. Jak stwierdzono, znaczną winę za incydent ponosi strona serbska oraz przełożeni stacji RTS, dla których atak i śmierć cywilów stały się ważnym orężem retoryki przeciwko NATO. Ofiary nigdy nie dostały żadnych rekompensat. Atak na stację RTS nie był jedynym kontrowersyjnym uderzeniem NATO podczas 78-dniowej ofensywy powietrznej. W pierwszym okresie atakowano siły serbskie w Kosowie, jednak operację szybko rozszerzono na cele podwójnego zastosowania w Serbii. To sprawiło, że ginąć zaczęli cywile. Pierwszy poważny błąd NATO zanotowało trzynastej nocy nalotów, kiedy to podczas ataku na wojskowe baraki bomba spadła na osiedle mieszkalne. Serbska telewizja podała wtedy, że życie straciło pięć osób, a trzydzieści zostało rannych. Później zaatakowano między innymi dzielnicę mieszkalną, obóz dla uchodźców, pociąg czy też autobus z cywilami. Bomby NATO spadły też na szpital w Belgradzie oraz ambasadę Chin, która została całkowicie zniszczona. Łącznie z rąk NATO zginął co najmniej tysiąc cywilów. Około stu osób zginęło w wyniku zastosowania amunicji kasetowej. Według strony serbskiej w nalotach Sojuszu zginęło ponad 5 tysięcy osób. Gdyby te dane były prawdziwe, oznaczałoby to, iż w wyniku akcji NATO zginęło więcej cywilów, niż zginąć miało w rzekomych masakrach Serbów na Albańczykach w Kosowie, co było powodem podjęcia interwencji. „Chociaż od wydarzeń minęło 10 lat, nikt nie przeprowadził żadnego śledztwa w tej sprawie” — alarmuje AI.

Powtór ka z r o zr ywki? Operacja zbrojna w Afganistanie to nie jedyna misja NATO, która rodzi krytykę. Choć od wojny powietrznej przeciwko Serbii minęło już 10 lat, operacja Allied Force nadal jest przedmiotem licznych kontrowersji.

O

akcji wymierzonej w Serbów (24 marca 1999 – 11 czerwca 1999) nie daje zapomnieć zajmująca się ochroną praw człowieka organizacja Amnesty International, która niezmiennie wzywa do odnalezienia i osądzenia winnych feralnego ataku na serbską telewizję i radio w Belgradzie. Dwudziestego trzeciego kwietnia 1999 roku rakieta wystrzelona przez samolot NATO zabiła 16 cywilnych pracowników stacji RTS (Radio Televizija Srbije). „Doszło wtedy do poważnego naruszenia międzynarodowego prawa humanitarnego”, ogłosiło Amnesty International, „wzywamy do przeprowadzenia niezależnego dochodzenia i zadośćuczynienia szkód rodzinom ofiar”. Umyślna zbrodnia? „Atak na siedzibę telewizji i radia był celowym i umyślnym działaniem i dlatego też uznać go należy za zbrodnię wojenną” — uważa Sian Jones z AI. Przypomina się, iż już w 2000 roku NATO przyznało się do świadomego wyboru celu ataku z powietrza. Zdaniem Sojuszu stacja RTS odgrywała rolę propagandową, a jej zniszczenie miało na celu podkopanie morale Serbów oraz serbskich sił zbrojnych. Wielkim zwolennikiem ataku był głównodowodzący sił Sojuszu, amerykański generał Wesley Clark. „Uznanie z tego powodu stacji telewizyjnej za obiekt wojskowy to jawne nadużycie” — ripostuje Sian Jones. Dokładnie w dziesiątą rocznicę tragicznego incydentu w Belgradzie zebrały się rodziny ofiar, otwarcie wzywając do przeprowadzenia

16

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Znowu to samo? Oskarżenia niemal natychmiast zostały odrzucane przez NATO. „Wszystkie te incydenty zostały zbadane przez międzynarodowy trybunał”, stwierdziła rzecznik prasowy Sojuszu, Carmen Romero, „NATO nie musiało się z niczego tłumaczyć”. Prokuratorzy Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii uznali swego czasu, iż ataki były uprawnione, bowiem były wymierzone w obiekty podwójnego zastosowania, a więc wykorzystywane również do celów wojskowych. Trybunał w Hadze stwierdził co prawda, że NATO dopuściło się pewnych uchybień, ale obiekty cywilne nie były umyślnie atakowane. Jak stwierdził ówczesny rzecznik prasowy NATO, Jamie Shea: „Pokonanie zła zawsze wymaga zapłacenia pewnej ceny”. Zdaniem Amnesty International wojna z Serbią nie przyczyniła się do żadnych zmian w polityce minimalizowania ofiar cywilnych i doboru celów przez Sojusz. „NATO zrobiło krok do tyłu w kwestii przejrzystości swoich działań. Obecnie podaje się mniej informacji na temat ataków w Afganistanie niż 10 lat temu w Serbii”, sądzi Sian Jones. „Najpotężniejsza siła militarna na świecie musi przyjąć standardy najwyższe z możliwych w zakresie międzynarodowego prawa humanitarnego”. Zarzuty te, przynajmniej w kontekście afgańskim, są w dużej mierze prawdziwe. Żołnierze ISAF wielokrotnie atakowali ludność cywilną. Od dawna zwraca na to uwagę dowódca sił NATO w Afganistanie, amerykański generał Stanley McChrystal. Dbanie o minimalizowanie ofiar — nawet jeśli utrudnia to nam działanie — jest kluczowe dla naszej wiarygodności w Afganistanie. Sukcesy w tym kraju mierzyć należy nie liczbą zabitych przeciwników, lecz liczbą ocalonych cywilów. Musimy zrozumieć, że z każdym zabitym cywilem tracimy Afgańczyków”, stwierdził. Jak na razie deklaracja nie zamieniła się w konkretne efekty, a czas ucieka — straty wśród Afgańczyków rosną, podobnie jak ich zniecierpliwienie. Bez poparcia mieszkańców siły Sojuszu będą skazane na porażkę. Maolawi Hezatullah, szef jednej z afgańskich prowincji, ostrzega NATO, aby w przyszłości baczniej wybierano cele ataków. „Przeprosiny za błąd to słuszny krok, ale Afgańczycy muszą przede wszystkim uwierzyć, że takie błędy już się nie powtórzą. Jeśli będzie inaczej, to żadne przeprosiny nie będą wystarczające”. Robert Czulda


BEZPIECZEŃSTWO BLISKI WSCHÓD

Sułtanat w centrum zainteresowania Oman to jedno z najsilniejszych i najważniejszych państw Zatoki Perskiej. Nic więc dziwnego, że to również miejsce rywalizacji o wpływy pomiędzy dawnym protektorem — Wielką Brytanią, a Stanami Zjednoczonymi.

P

olityka bezpieczeństwa Omanu nie różni się w diametralny sposób od koncepcji realizowanych przez sąsiadów i mniejszych członków Rady Współpracy Zatoki (GCC), takich jak Bahrajn czy Katar. Podobnie jak te państwa, także Oman zdaje sobie sprawę, że jedynie światowe mocarstwo jest w stanie zapewnić mu odpowiednie bezpieczeństwo. W przypadku Omanu przede wszystkim przed potężniejszą Arabią Saudyjską, ale także Jemenem, który jest wyzwaniem z powodów historycznych (liczne zatargi graniczne). Brytyjskie wpływy Wpływy Londynu widać choćby w wyposażeniu sił zbrojnych Omanu, które w większości pochodzi właśnie z Wielkiej Brytanii, dawnego hegemona w tym regionie. Powstanie, które wybuchło w 1957 roku, zostało stłumione jedynie dzięki wsparciu armii brytyjskiej. Dwa lata później brytyjscy komandosi raz jeszcze wsparli władze rządowe przeciwko rebeliantom. Do sił omańskich trafiało wielu żołnierzy i oficerów z brytyjskiej armii, a lotnictwo zasilano sprzętem brytyjskim. W 1981 roku sułtan uzgodnił z premier Margaret Thatcher mianowanie brytyjskiego generała, sir Timothy’ego Creaseya, szefem sztabu sił omańskich. W wyniku akcji „omanizacji” armii Brytyjczycy stracili większość swoich wpływów, ale dobre stosunki wojskowe są kontynuowane. Być może dlatego, że sułtan Kabus bin Said jest absolwentem brytyjskiej akademii wojskowej Sandhurst i byłym oficerem armii brytyjskiej. Sułtan ma powody do sympatii, bo to właśnie Brytyjczycy pomogli mu zasiąść na tronie w wyniku zamachu stanu w 1970 roku. Do tej pory Brytyjczycy (w tym członkowie SAS) pełnią funkcje doradcze, pomagając Omańczykom w szkoleniu. O skali współpracy świadczą wspólne manewry Saif Sareea II (2001) z udziałem 12,5 tysiąca żołnierzy omańskich i 23 tysięcy brytyjskich. W ćwiczeniach udział wzięło także lotnictwo, kilkaset pojazdów oraz marynarka wojenna, w tym lotniskowiec HMS Illustrious. Zmiana sojusznika Obecnie to Amerykanie zajmują pozycję dominującą. Oman jako pierwsze państwo regionu Zatoki Perskiej podpisało formalną umowę o współpracy wojskowej ze Stanami Zjednoczonymi — podczas gdy inne kraje podpisały stosowne umowy w latach dziewięćdziesiątych, Oman wszedł w porozumienie z Waszyngtonem już w 1980 roku. Na jego mocy Amerykanie uzyskali dostęp do kilku baz lotniczych i morskich. Z pieniędzy Pentagonu opłacono rozbudowę i unowocześnienie obiektów, co umożliwiło wykorzystywanie baz jako miejsc przystankowych dla lotnictwa, choćby podczas I wojny irackiej. Wojna z terroryzmem wzmacnia pozycję Omanu w amerykańskiej polityce bezpieczeństwa. Podczas operacji Enduring Freedom (2001) w Omanie znajdowały się ponad cztery tysiące amerykańskich żołnierzy. Część operacji bombowych z użyciem B-1 była prowadzona właś-

nie z tego kraju. Choć Oman formalnie sprzeciwiał się wojnie z Irakiem, to bez oporów zgodził się na obecność Amerykanów podczas operacji Iraqi Freedom (2003). Obecnie kwitnie współpraca wywiadowcza, a także w zakresie wykrywania i zwalczania przemytu materiałów radioaktywnych. W Pentagonie poważnie rozważa się nawet przerzucenie z Bahrajnu do Muskatu baz marynarki wojennej — dzięki temu duże statki nie musiałyby przeciskać się przez wąską Zatokę Perską. Oman aktywnie współdziała w walce z międzynarodowym terroryzmem. Władze wprowadziły specjalne prawo mające przeciwdziałać finansowaniu grup terrorystycznych. Zadeklarowano zamrożenie wszystkich kont osób podejrzanych o terroryzm i podpisano 10 z 12 podstawowych konwencji międzynarodowych z zakresu terroryzmu. Gdy Oman za ponad 800 milionów dolarów kupił F-16 (C/D), stało się oczywiste, że brytyjska dominacja w sułtanacie jest poważnie zagrożona. Był to największy kontrakt lotniczy w historii tego kraju. Sukces jest tym bardziej znaczący, że fiaskiem zakończą się wspierane przez Londyn negocjacje zakupu 24 samolotów Eurofighter. Tak jak Royal Navy skutecznie blokowała amerykański handel z Omanem w XIX wieku, tak teraz to Waszyngton wydaje się być górą. Robert Czulda Ropa naftowa stanowi podstawę gospodarki Omanu — 75% PKB pochodzi z jej sprzedaży. Zasoby Omanu są jednak niezwykle małe — raptem 5 miliardów baryłek. Według szacunków skończą się one za około 15 lat. Dlatego też Oman inwestuje w rozwój przemysłu gazowego, którego zasoby szacowane są na 30 trylionów stóp sześciennych. Armia Omanu stanowi trzecią siłę wśród państw Rady Współpracy Zatoki (Arabia Saudyjska, Bahrajn, Katar, Kuwejt, Oman, Zjednoczone Emiraty Arabskie). Choć w ostatnich latach zmniejszono wydatki na bezpieczeństwo kosztem programów socjalnych, to armia omańska uchodzi za dobrze wyszkoloną i całkiem nieźle wyposażoną w sprzęt brytyjski, a ostatnio amerykański. W 1996 roku Amerykanie przekazali pierwszą partię czołgów M-60A3 (razem jest ich w służbie 70). Oman poprosił stronę amerykańską także o pojazdy HMMWV oraz wozy M2 Bradley. Waszyngton zaproponował jedynie czołgi M1A1 Abrams, na co Oman ostatecznie nie przystał, preferując brytyjskie Challengery 2 (38 sztuk). Oman zakupił także kilkaset pojazdów Piranha oraz francuskich Panhardów VBL. W 2001 roku Oman kupił od Amerykanów 12 egzemplarzy samolotów F-16 (C/D), które dołączyły do brytyjskich Hawków 203 (12 sztuk). Amerykanie dostarczają też zestawy przeciwpancerne FGM-148 Javelin.

LUTY-MARZEC 2010

17


GOSPODARKA ROSJA Energetyczna strategia Dążąc do umiejętnego wykorzystania czynnika energetycznego jako jednego z elementów strategii polityki zagranicznej, Rosja celowo wybiera sobie na partnerów energetycznych określone państwa, nawiązując z nimi ścisłą współpracę w dziedzinie energetycznej, oraz poszerza i różnicuje szlaki przesyłu nośników energii. Fakt ten stał się szczególnie widoczny w ostatnich latach, gdy do rywalizacji z Rosją na rynku energetycznym przystąpiły dysponujące surowcami energetycznymi państwa obszaru WNP, szczególnie Turkmenistan (posiadający zasoby gazu), Kazachstan (na terenie którego znajdują się ropa i gaz) oraz Azerbejdżan (terytorium którego obfituje w złoża ropy i gazu). Ten ostatni ze wspomnianych krajów zdecydował się na prowadzenie całkowicie niezależnej od Rosji polityki energetycznej, efektem czego stała się jego partycypacja w budowie i eksploatacji ropociągu Baku – Tiblisi – Ceyhan oraz gazociągu Baku – Tiblisi – Erzurum. Istotne znaczenie ma fakt, iż obie te inwestycje powstały bez rosyjskich udziałów. Prozachodni zwrot Azerbejdżanu wywołał duże zaniepokojenie rosyjskiego establishmentu, który zintensyfikował swoje starania na rzecz utrzymania rosyjskich wpływów w Kazachstanie i Turkmenistanie. W tym celu w maju 2007 r. z inicjatywy strony rosyjskiej prezydenci Rosji, Kazachstanu i Turkmenistanu podpisali deklarację w sprawie budowy wzdłuż Morza Kaspijskiego gazociągu o przepustowości 10 mld m³ rocznie (z perspektywą jej zwiększenia do 30 mld m³), a także przyjęli decyzję o modernizacji istniejącego systemu gazociągów Azja Środkowa-Centrum. Porozumienie to stało się znaczącym sukcesem Rosji i w perspektywie ma stanowić poważną konkurencję wobec amerykańskiego projektu gazociągu przez Morze Kaspijskie. Rosji udało się również częściowo ograniczyć niezależność Turkmenistanu w sferze energetycznej dzięki zawarciu z tym krajem w 2005 roku porozumienia, na podstawie którego Rosja do roku 2028 będzie odbiorcą (i reeksporterem do Ukrainy) większości wydobytego w Turkmenistanie gazu.

Rosyjski straszak Rosyjskie zasoby surowców energetycznych, stanowiące około 30% światowych zapasów gazu oraz ponad 5,5% światowych pokładów ropy, pozwalają temu krajowi na odgrywanie roli globalnego potentata w dziedzinie energetycznej. Status ten Rosja coraz częściej wykorzystuje do wzmacniania swojej pozycji zarówno w wymiarze regionalnym, jak i międzykontynentalnym.

F

akt ten w pierwszym ze wspomnianych wymiarów uwidacznia się w próbach wywierania przez Rosję presji cenowych na niektóre państwa „bliskiej zagranicy”, szczególnie na te, które pozostając w kwestii importu surowców energetycznych uzależnione od Rosji, wyrażają jednocześnie prozachodnie sympatie (m.in. Ukraina i Gruzja). Z kolei w wymiarze międzykontynentalnym Rosja wykorzystuje surowiec energetyczny jako kartę przetargową w kształtowaniu swoich relacji z najważniejszymi biegunami współpracy, to jest Unią Europejską oraz krajami azjatyckimi.

18

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Karta przetargowa Jeśli chodzi o politykę energetyczną Rosji na kontynencie europejskim, sprowadza się ona głównie do zwiększania uzależnienia krajów Unii Europejskiej od dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Stale rosnące zapotrzebowanie w UE na węglowodory powoduje, iż Rosja wykorzystuje kwestię energetyczną jako kartę przetargową w kształtowaniu jej relacji z Unią. Przejawem tego faktu jest wybieranie przez Rosję na swoich partnerów energetycznych tych państw europejskich, które uważa ona za swoich strategicznych sojuszników, m.in. Niemiec, Włoch i Francji. Odzwierciedleniem tego stanu rzeczy stało się zawar-


GOSPODARKA ROSJA cie w 2005 r. pomiędzy Rosją a Niemcami umowy na budowę Gazociągu Północnego, którym gaz będzie płynął po dnie Morza Bałtyckiego z Rosji do Niemiec. Jego trasa przetnie również strefy ekonomiczne państw skandynawskich, tj. Danii, Finlandii i Szwecji. Gazociąg ominie natomiast państwa najbardziej zdystansowane wobec Rosji i prowadzące wyraźnie proatlantycką politykę, tj. Polskę oraz kraje nadbałtyckie. Państwa te obecnie obawiają się, iż gaz może być w przyszłości wykorzystany przez Rosję jako instrument presji politycznej, czego doświadczyła Ukraina w 2006 r., i w związku z tym ostrzegają przed konsekwencjami, jakie może przynieść jednostronne uzależnienie się Europy od importu gazu z Rosji. Mimo tych ostrzeżeń Europa nie ma dużego pola manewru w zakresie dywersyfikacji dostaw błękitnego paliwa. Przekonuje się o tym również Polska, która mimo pozyskiwania gazu ze źródeł norweskich i algierskich jest w przeważającej mierze uzależniona od importu surowca z Rosji. Fakt ten potwierdzają prowadzone pomiędzy rządami Polski i Rosji negocjacje w sprawie kontraktu gazowego, na podstawie którego Polska do 2037 r. znaczną część importu błękitnego paliwa (ok. 10,2 mld m³ rocznie) sprowadzać będzie właśnie z Rosji. Pierwsza runda negocjacji, która odbyła się 26 listopada bieżącego roku, nie przyniosła ostatecznego rozstrzygnięcia, w związku z tym dalsze dyskusje w tej sprawie strony przeniosły na okres po 5 grudnia.

czasowych krajów, grających rolę tzw. korytarzy przesyłowych, m.in. Białorusi i Ukrainy.

Podobną strategię energetyczną Rosja stosuje na obszarze azjatyckim, próbując wyeliminować alternatywnych dostawców węglowodorów na ten rynek, m.in. Turkmenistan i Azerbejdżan. W grudniu 2004 r. Rosja przystąpiła do prac nad budową ropociągu Tajszet – Nachodka. Rurociągiem tym rosyjska ropa na być eksportowana nie tylko do Chin, jak zakładał jego pierwotny projekt, ale również do Japonii, a w dalszej perspektywie również do Korei Południowej i USA. Z kolei w roku 2006 r. prezydent Putin podczas swojej wizyty w Chinach podpisał porozumienie w sprawie budowy gazociągu Ałtaj, którym — począwszy od 2011 roku — rosyjski gaz ma być dostarczany do Chin. Budowa gazociągu ma doprowadzić do osłabienia pozycji Turkmenistanu jako dostawcy gazu na rynek chiński. Dobre perspektywy

Umiejętne granie czynnikiem energetycznym niewątpliwie pozwala Rosji wygrywać na rozbieżności interesów reprezentowanych przez poszczególne państwa UE i przyczyniać się do ujawnienia braku spójności w polityce energetycznej Unii. Dowodem na to są między innymi działania Rosji, związane z jej planami budowy gazociągu South Stream, które mają tak znaczenie polityczne, jak i propagandowe. Dzięki podpisaniu umowy na budowę rurociągu South Stream z krajami, które mają partycypować również w budowie i eksploatacji gazociągu Nabucco (Bułgaria, Węgry), Rosji udało się podważyć sensowność projektu forsowanego przez Unię. Bezpośrednim celem, który Rosja chce osiągnąć poprzez budowę gazociągu South Stream, ma być poszerzenie jej szlaków przesyłowych oraz zmniejszenie znaczenia dotych-

Jak wynika z powyższego, Rosja umiejętne i racjonalnie kształtuje swoją politykę energetyczną, która w ostatnich latach stała się skutecznym elementem jej oddziaływania nie tylko w wymiarze regionalnym, lecz przede wszystkim międzykontynentalnym. Rosja celowo różnicuje szlaki transportu swoich nośników energii, co pozwala jej oddziaływać na wiele państw jednocześnie i chronić się przed koniecznością uzależniania się od jednego odbiorcy. Działając w ten sposób, Rosja może swobodnie dyktować politykę cenową eksportowanych przez siebie nośników energii. Strategia ta w okresie prezydentury Władimira Putina przyniosła bardzo pozytywne rezultaty. Dzięki dochodom uzyskanym ze sprzedaży ropy i gazu Rosja nie tylko przedterminowo spłaciła długi zachodnim wierzycielom, ale również wzmocniła swoją pozycję w sferze gospodarczej. Spektakularnym sukcesem Rosji osiągniętym w tej dziedzinie stało się jej włączenie na zasadach pełnoprawnego członkostwa do elitarnego klubu G-8 i przejęcie przez nią po raz pierwszy w roku 2006 r. rotacyjnego przywództwa w „ósemce”. Rosja jest świadoma, iż w warunkach dokonującego się rozwoju gospodarczego rynku azjatyckiego znaczenie czynnika energetycznego będzie nieustannie wzrastać. Ropa i gaz stają się dobrami szczególnie pożądanymi. Fakt ten wzmacnia pozycję Rosji na arenie międzynarodowej i tym samym staje się instrumentem pozwalającym jej oddziaływać na kształtowanie architektury współczesnego porządku międzynarodowego. Aneta Wilk

LUTY-MARZEC 2010

19


GOSPODARKA FINANSE

Kraje bałtyckie toną

wą. Według prognoz zmniejszyć ma się również deficyt na rachunku obrotów bieżących, na który największy wpływ ma mieć poprawa salda w handlu zagranicznym, a także salda dochodów. Sposobem na poprawę sytuacji byłaby dewaluacja waluty (lita), pobudzająca eksport. Państwa bałtyckie stosują jednak sztywny parytet wymiany waluty w stosunku do euro, a utrzymywania takiej polityki może zniweczyć perspektywy na ożywienie w gospodarce.

Jesienią 2008 roku, gdy Europa stanęła przed widmem kryzysu finansowego nadciągającego zza oceanu, niewielu spodziewało się, iż trzy niewielkie kraje bałtyckie — Litwa, Łotwa i Estonia — staną się niebawem jego głównymi ofiarami na Starym Kontynencie, absorbując uwagę nie tylko unijnego establishmentu, lecz również ekonomistów z całego świata.

Z

askoczenie było tym większe wśród tych, którzy przypisywali tym gospodarkom rolę swoistych „tygrysów” Europy. Spośród dziesiątki państw przyjętych do Unii Europejskiej w 2004 r. prezentowały one rzeczywiście imponujące tempo wzrostu gospodarczego, a wszystkie wskaźniki ekonomiczne pozwalały z dużym optymizmem patrzeć w przyszłość. Dlatego też warto przyjrzeć się specyfice problemów Litwy, Łotwy i Estonii i spróbować określić możliwości walki z kryzysem, jak również zaangażowanie środowiska międzynarodowego na rzecz poprawy sytuacji gospodarczej w omawianym regionie. Litwa Po wejściu do UE w 2004 r. Litwa, ze względu na specyficzne cechy swojej gospodarki, wraz z pozostałymi państwami bałtyckimi zaczęła stanowić konkurencję dla pozostałych, szczególnie nowych państw członkowskich. Już w 1994 r. wprowadzono w tym kraju podatek liniowy w wysokości 33%, co zostało przychylnie ocenione przez większość ekonomistów i przedsiębiorców. Tym drugim od lat starano się stwarzać dogodne warunki do prowadzenia działalności gospodarczej w tym kraju, co sprawiło, iż w 2004 r. wielkość bezpośrednich inwestycji zagranicznych (Foreign Direct Investment — FDI) wynosiła ok. 670 mln euro, a na początku 2008 r. sięgnęła ok. 10 mld euro. Wzrost PKB Litwy po wejściu do UE mógł sugerować, iż przyszłość kraju (przynajmniej pod względem ekonomicznym) jest niezagrożona. Wzrost PKB o 8,9% w 2007 r. napawał nadzieją, iż nakreślona Długoletnia strategia rozwoju gospodarki Litwy do 2015 r. — zakładająca niski poziom bezrobocia, stabilne ceny i szybki wzrost gospodarczy — zostanie bez problemu zrealizowana. Kryzys gospodarczy jak na ironię „wykorzystał” wszystkie pozytywne cechy litewskiej gospodarki, m.in. dużą otwartość na inwestycje zagraniczne oraz umiejętności absorpcji zagranicznych środków kapitałowych, przeciwko niej samej. Można jednak dostrzec wiele przyczyn słabości Litwy, które nie będąc bezpośrednimi powodami kryzysu, przyczyniły się do jego spotęgowania. Przede wszystkim kraj był i jest uzależniony handlowo od Rosji, a także Niemiec, które również doświadczyły negatywnych skutków spowolnienia gospodarczego. Członkostwo w UE sprawiło, iż problemem stała się emigracja zarobkowa oraz brak wykwalifikowanej siły roboczej. I choć gospodarka Litwy przez większość 2008 r. opierała się tak silnemu spowolnieniu gospodarczemu, jakie miało miejsce w pozostałych krajach bałtyckich (wzrost PKB o 3%), to już po ponad roku kurczyła się w zaskakującym tempie. Po trzecim kwartale 2009 r. spadek PKB wynosił już -14,2%, a prognozy na kolejne miesiące nie były zbyt optymistyczne. Bezrobocie osiągnęło poziom 12%, szczególnie zaś poszkodowany jest sektor budowlany, będący główną podporą litewskiej gospodarki. Sektor bankowy, zdominowany przez państwa zachodnie (szczególnie skandynawskie), wymaga również istotnej restrukturyzacji. Spadający popyt wewnętrzny, który w największym stopniu odpowiada za spadek PKB, jest również przyczyną obniżającej się inflacji (w listopadzie 2009 r. — 1,5%), która w najbliższych latach ma kontynuować tendencję spadko20

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Łotwa Bez wątpienia problem łotewski stał się szczególnie nagłośniony w mediach ze względu na jego gwałtowny i symptomatyczny przebieg. Łotwa (64,5 tys. km2 i ok. 2,2 mln mieszkańców) była państwem nieco bogatszym niż Litwa (ok. 17,3 tys. USD per capita w 2008 r.). Na Łotwie również przeprowadzono program radykalnej stabilizacji gospodarki. Po okresie zmian systemowych i przystosowań gospodarczych Łotwa w 1999 r. wstąpiła na ścieżkę przyspieszonego rozwoju. PKB w latach 1996-2003 wzrósł o ok. 55% (średnia roczna stopa wzrostu — ok. 6,9%). Prowadzono również restrykcyjną politykę fiskalną, mającą na celu redukcję deficytu budżetowego w latach 90. Łotwa przyjęła prawo bankowe najbardziej liberalne w Europie Środkowej, które było jednak niekorzystne dla rodzimego kapitału. Zezwalało na udzielanie bardzo wysokiej płynności, by zachęcić do udzielania tanich kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych, co stało się jedną z przyczyn obecnego kryzysu.

Wejście Łotwy do UE było jedynie dalszym bodźcem do intensywnej modernizacji państwa. Gospodarka przez kilka lat rozwijała się w tempie przekraczającym 10% — w latach 2004-2007 kraj odnotowywał największy wzrost PKB w całej UE. Było to szczególnie zasługą konsumpcji napędzanej kredytami walutowymi udzielanymi głównie przez skandynawskie banki. W 2008 r. dynamika PKB na Łotwie była najniższa spośród krajów regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Pierwszy kwartał tego roku to jego spadek rzędu 18,6%. Już w grudniu 2008 r. MFW zdecydował się


GOSPODARKA FINANSE na przyznanie Łotwie pożyczki w kwocie 1,7 mld euro (razem z innymi pożyczkodawcami kwota ta sięgnęła 7,5 mld euro). Głównym celem programu byłą stabilizacja łotewskiej gospodarki poprzez wsparcie sektora finansowego i odbudowa zaufania depozytariuszy. Jednocześnie fundusz zobowiązał kraj do naprawy systemu finansów publicznych — deficyt tego sektora nie mógł w 2009 r. przekroczyć 5% PKB. Na 2010 r. prognozuje się wsparcie rządowego pakietu antykryzysowego (500 mln USD — ok. 4% PKB Łotwy) w celu zrównoważenia wydatków publicznych. Problemem stało się utrzymanie wartości łotewskiej waluty (łat). Kryzys bowiem doprowadził do masowego wycofywania kapitału z tego kraju — zarówno w formie bezpośrednich inwestycji zagranicznych i portfelowych, jak również z lokat bankowych. Dlatego też banki zagraniczne również zadeklarowały chęć pomocy poprzez wsparcie swoich oddziałów w tym kraju, aby zapobiec całkowitemu upadkowi systemu bankowego. W skład pakietu oszczędnościowego weszły również obniżki wynagrodzeń w sektorze publicznym i podwyżka podstawowej stawki podatku VAT z 18% do 21%. Problem gospodarczy przerodził się więc jednocześnie w istotny problem społeczny, gdyż rząd stanął przed koniecznością redukcji tysięcy miejsc pracy. Koniec 2009 r. przyniósł poziom bezrobocia w wysokości ok. 22%.

Estonia Najmniejszy ze wszystkich krajów bałtyckich (45,2 tys. km2 i 1,3 mln mieszkańców), przechodził w wielu aspektach odrębną od państw sąsiedzkich drogę rozwoju. Pod względem PKB per capita — ok. 20 tys. USD — jest również najbogatszym państwem tej trójki. Oczywiście tak jak pozostałe kraje byłego Związku Radzieckiego, Estonia borykała się z trudnościami związanymi z koniecznością transformacji gospodarczej. Do 1991 r. wchodziła w skład nadbałtyckiego regionu ekonomicznego ZSRR, reforma systemu gospodarczego zapoczątkowana została jednak już przed odzyskaniem niepodległości. Estonia jako pierwsza z republik opuściła strefę rublową (w 1992 r.) i powróciła do własnej waluty — korony estońskiej. Po okresie przejściowej zapaści związanej z ochłodzeniem więzi z Rosją wprowadzane reformy pobudziły gospodarkę do wzrostu — już od 1995 r. odnotowywała coroczny wzrost na poziomie 5%. Dynamiczne reformy zaowocowały unowocześnieniem gospodarki: z dominującej pozycji sektora przemysłowo-rolniczego przestawiono ją na sektor usługowy, z rosnącym z roku na roku udziałem usług finansowych i nowoczesnych technologii. Estonia jako jedno z pierwszych państw spełniła kryteria wymagane w trakcie negocjacji akcesyjnych do UE. Estonia już od momentu wprowadzenia w 1994 r. 26-procentowego podatku liniowego była liderem przemian ekonomicznych w tym regionie. W 2004 r. przyciągała również najwięcej bezpośrednich inwestycji zagranicznych — o wartości ok. 730 mln euro. W porównaniu z Litwą i Łotwą udział handlu zagranicznego Estonii w tworzeniu PKB jest dwa razy większy niż w tych państwach.

Akcesja do UE pozwoliła Estonii na intensyfikację relacji gospodarczych; uwzględniając wysoki poziom rozwoju tego kraju — mogła konkurować pod względem np. nowoczesnych technologii z pozostałymi państwami europejskimi. W 2007 r. poziom PKB kraju osiągnął 65% średniego poziomu rozwoju gospodarczego państw „piętnastki”. Estonia została uznana przez ekonomistów Banku Światowego za państwo wysoko rozwinięte. W latach 2000 — 2007 średni wzrost gospodarczy kraju utrzymywał się na wysokim poziomie 6-10%. Estoński sukces był wynikiem liberalnej strategii, polegającej na promowaniu wolności gospodarczej i przyciąganiu zagranicznego kapitału. Estonia, pomimo oszałamiających wskaźników makroekonomicznych, była pierwszym krajem UE, w którym odnotowano w 2008 r. recesję gospodarczą. Obok Łotwy nastąpił tu najwyższy spadek PKB w regionie — o 3,6% w porównaniu z 2007 r. Kryzys ten definitywnie pogłębił się w 2009 r. — w II kwartale tego roku PKB spadło aż o 16,6%. Największy wpływ na gospodarkę miał nagły spadek wartości dodanej w przemyśle przetwórczym jako wynik spadku liczby zamówień. Duży udział handlu zagranicznego w PKB okazał się w zaistniałej sytuacji niekorzystny dla kraju, gdyż w związku ze spadkiem popytu na rynkach zagranicznych, zmalał również eksport, który jest nadal bardzo istotnym elementem rozwoju gospodarki. Aby nie utracić finansowej stabilności, rząd w Tallinie zredukował wydatki i zrównoważył budżet. Wg prognoz ekonomistów estońskich odpowiednie decyzje gospodarcze mogą zaowocować poprawą sytuacji kraju dopiero w 2011 r. Analiza sytuacji gospodarczej państw bałtyckich na przestrzeni ostatnich lat skłania do refleksji nad przyczynami potężnej recesji, która dotknęła je na przestrzeni ostatnich miesięcy. Dziś jednak, gdy kryzys gospodarczy stał się faktem, należy raczej poszukiwać sposobów wyjścia z kryzysu oraz myśleć nad sposobami przeciwdziałania tego typu wydarzeniom w przyszłości. W porównaniu z pozostałymi krajami Unii Europejskiej scenariusz pisany na kolejne lata dla Litwy, Łotwy i Estonii nie jest zbyt optymistyczny. Przykład państw bałtyckich pokazuje, że strategia rozwoju opartego jedynie na napływie kapitału zagranicznego uzależnia gospodarkę kraju od międzynarodowego klimatu inwestycyjnego, jest więc bardzo ryzykowna. Niesie to ze sobą tym większe zagrożenie, im rządzący mają mniej alternatyw w postaci innej drogi rozwoju gospodarczego — a tak jest w przypadku byłych „tygrysów bałtyckich”. Jedną z dróg dla tych państw jest wejście do strefy euro. Scenariusz taki był jednak dużo bardziej prawdopodobny przed kryzysem. Dziś jedynie Estonia ma realne szanse na wejście do strefy euro, gdyż nie spełnia tylko jednego kryterium konwergencji — długoterminowej stopy procentowej, która jest o 2% wyższa od wymaganych 6%. Łotwa powinna natomiast w pierwszej kolejności uporać się z problemem drastycznych cięć budżetowych, tak aby nie nakręcać spirali długów zaciąganych w zagranicznych bankach oraz finansowanych przez MFW i Unię Europejską. Litwa i Łotwa mogą zrezygnować ze sztywnego kursu wymiany ich walut w stosunku do euro — obawy UE przed dewaluacją, a w konsekwencji dalszą destabilizacją regionu mogą być uzasadnione, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę możliwość wykorzystania powstałej słabości przez kapitał rosyjski. Karol Cienkus LUTY-MARZEC 2010

21


UNIA EUROPEJSKA DYPLOMACJA

Bilans otwar cia: Van Rompuy i Ashton na czele Unii Pierwszego grudnia 2009 r. został otwarty nowy rozdział w historii integracji europejskiej. Tego dnia wszedł w życie Traktat Lizboński. Ma on — według jego zwolenników — zapoczątkować głęboką reformę Unii Europejskiej, przybliżyć ją do obywateli, zdemokratyzować proces podejmowania decyzji i zapewnić UE miejsce w gronie światowych potęg. Po upływie 3 miesięcy od momentu rozpoczęcia obowiązywania dokumentu trudno podejmować się daleko idących ocen jego funkcjonowania. Niemniej warto przyjrzeć się niektórym faktom, szczególnie dotyczącym nowo utworzonych stanowisk Przewodniczącego Rady Europejskiej i Wysokiego Przedstawiciela UE ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, które mogą wskazywać, w jakim kierunku będzie zmierzała UE w następnych latach.

W

zamyśle twórców Traktatu Lizbońskiego urząd Przewodniczącego Rady Europejskiej ma odgrywać bardzo istotną rolę w funkcjonowaniu Wspólnoty. Osoba piastująca to stanowisko ma nie tylko przewodniczyć najważniejszemu gremium UE, Radzie Europejskiej, którą tworzą premierzy i prezydenci „dwudziestkisiódemki”, ale także być „twarzą” Wspólnoty w kontaktach z państwami trzecimi, głównie światowymi potęgami, jak USA czy Chiny. Początkowo liczono, iż państwa członkowskie wykażą się odwagą i ambicją, czego wyrazem miał być wybór na Przewodniczącego osoby powszechnie znanej i charyzmatycznej, mogącej przemienić ten urząd w ośrodek realnej władzy. Pomimo iż pośród kandydatów znaleźli się politycy pokroju byłego szefa rządu Wielkiej Brytanii, Tony’ego Blaira, wybór padł na nieznanego szerzej w Europie premiera Belgii, Hermana Van Rompuya. Subtelna rywalizacja z hiszpańską prezydencją Wybór osoby mało doświadczonej w sprawach europejskich i międzynarodowych był przez licznych obserwatorów komentowany jako sygnał, iż Unia jest wciąż politycznie słaba i nieprzygotowana na przyjęcie większej odpowiedzialności za sprawy światowe. Przeciwnicy tej tezy twierdzą, iż w tym momencie na czele UE nie powinien stać wybitny, silny polityk, lecz sprawny administrator, potrafiący pogodzić różne punkty widzenia. W tym kontekście powierzenie misji Przewodniczącego Rady Europejskiej Van Rompuyowi miało być trafną decyzją. Belg swoją misję rozpoczął oficjalnie 1 stycznia 2010 r., jednak już wcześniej zaczął objazd państw członkowskich. Swoją pierwszą podróż jako Przewodniczący UE (jest nim od wejścia w życie Traktatu) odbył do Włoch. Od dnia wyboru Van Rompuya nie milkły dyskusje nad skutkami tego ruchu dla Wspólnoty. Jeden z brytyjskich dzienników

22

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

zarzucał ówczesnemu belgijskiemu premierowi poglądy federalistyczne, z kolei francuski „Le Soir” widział w nim sprawnego negocjatora potrzebnego Europie. Już w pierwszym dniu obowiązywania Traktatu Lizbońskiego Van Rompuy podkreślił, że najważniejszymi dla niego słowami będą „kontynuacja” i „spójność”. Ma on zapewnić ciągłość działań Wspólnoty, bez względu na priorytety kolejnych prezydencji unijnych, co w przeszłości uniemożliwiało dokończenie wielu projektów. Powstanie stanowiska Przewodniczącego Rady Europejskiej znacznie ograniczyło możliwości prezydencji unijnych. Od tej pory na czele UE będzie formalnie stał Van Rompuy, a nie — jak dotychczas — premier państwa sprawującego co 6 miesięcy przewodnictwo. Zdaniem wielu dyplomatów nie do końca jasne zapisy Traktatu Lizbońskiego sprawiają, iż niezwykle ważny dla rozdzielenia realnych wpływów Przewodniczącego i prezydencji będzie początek ich koegzystencji oraz ustanowione w tym czasie precedensy. Dlatego wszyscy analitycy bacznie przyglądają się działaniom rządu Hiszpanii, która z dniem 1 stycznia 2010 r. przejęła przewodnictwo Unii. Prawdopodobnie dotychczasowe zapewnienia o współpracy i wzajemnym uzupełnianiu się, padające z ust premiera Zapatero i Van Rompuya, m.in. zawarte we wspólnym liście obu polityków opublikowanym na początku roku w europejskich gazetach, są tylko przykrywką dla konkurowania o realną władzę we Wspólnocie. Od wyniku rywalizacji może zależeć znaczenie wprowadzonych niedawno zmian instytucjonalnych. Jeśli wiodącą rolę będzie odgrywała prezydencja hiszpańska, marginalizując byłego belgijskiego premiera, prestiż Przewodniczącego może znacznie ucierpieć. Gdyby jednak Van Rompuy osiągnął przewagę, ustaliłoby to na przyszłość pozycję Przewodniczącego jako rzeczywistego, silnego reprezentanta UE. Gra już się rozpoczęła. Najlepszym przykładem na cichą rywalizację pomiędzy Zapatero a Van Rompuyem jest kwestia planów gospodarczych hiszpańskiej prezydencji. W 2010 r. dobiega końca okres wprowadzania przyjętej jeszcze w 2000 r. tzw. strategii lizbońskiej. Wiadomo już, że nie zostanie ona zrealizowana. Ambicją Hiszpanów jest rozpoczęcie tworzenia nowej strategii rozwoju Unii, nazwanej wstępnie „UE2020”. Jej podstawą ma być ekologiczna i wydajna gospodarka oparta na wiedzy oraz nowoczesnych technologiach. Novum ma być zapis, iż strategia będzie wiążąca dla wszystkich państw UE, a nierealizowanie jej może grozić karami dla poszczególnych państw. Van Rompuy poparł cele prezydencji hiszpańskiej, w tym umocnienie roli Unii na arenie międzynarodowej, a także współkreował promowany przez Hiszpanów model rozwoju gospodarczego „27”. Zapowiedział także wspieranie większej koordynacji gospodarek państw członkowskich. Niemniej bez porozumienia z Zapatero zwołał już na 11 lutego do Brukseli nadzwyczajny szczyt przywódców unijnych w celu przedysku-


UNIA EUROPEJSKA DYPLOMACJA towania planu „UE2020”. W czasie spotkania Van Rompuy będzie się starał przekonać uczestników m.in. do reformy systemu edukacji czy inwestycji w ekologiczne projekty. Ma także zaproponować przekształcenie Komisji Europejskiej w quasi-rząd gospodarczy Unii, dzięki czemu ma ona lepiej radzić sobie z kryzysem. Samodzielność Van Rompuya i niekonsultowanie decyzji w tak ważnej dla przyszłości Wspólnoty sprawie pokazuje, jak Belgowi zależy na zdobyciu dla siebie jak największej przestrzeni do działania oraz udowodnieniu swoim przeciwnikom, iż jest wytrawnym i skutecznym graczem. Większość analityków wskazuje jednak, że oferta, która ma być zaprezentowana na lutowym szczycie, jest nierealna. Państwa członkowskie nie zgodzą się na zwiększenie prerogatyw Komisji oraz zmniejszenie własnych uprawnień w zakresie oświaty czy rynku pracy. Zamiast znaczącego sukcesu Przewodniczącego szczyt w Brukseli może być dla niego pierwszą dotkliwą porażką. Jeśli tak się stanie, spadną notowania Belga w stolicach europejskich, co da do ręki argument przeciwnikom Van Rompuya, którzy woleliby widzieć na jego miejscu bardziej wyrazistą postać.

Poza pogodzeniem sprzecznych interesów państw członkowskich Van Rompuy ma także wiele innych zmartwień. Pogłębia się kryzys gospodarczy w niektórych państwach Unii. Największe problemy ma Grecja, jednak w jej ślady już niedługo mogą pójść Portugalia i Hiszpania. Wszystkie te państwa należą do strefy euro, a ich kłopoty mogą przełożyć się na kurs europejskiej waluty. Trzeba także czuwać nad wcielaniem w życie postanowień Traktatu Lizbońskiego. Ponadto Przewodniczącego czekają trudne rozmowy o partnerstwie z USA. Szczyt z udziałem przedstawicieli Stanów Zjednoczonych i państw Ameryki Łacińskiej chcą zorganizować Hiszpanie w czasie swojej prezydencji. Nie mniejszym wyzwanie będą rozmowy m.in. z Chinami i Rosją czy kwestie klimatyczne.

Oficjalnie lady Ashton zacznie pełnić swoje obowiązki po powstaniu nowej Komisji Europejskiej (Wysoki Przedstawiciel jest jednocześnie wiceprzewodniczącym Komisji), co może nastąpić najwcześniej pod koniec stycznia. Wcześniej, jak każdy komisarz, Ashton musi przejść serię przesłuchań przed komisją Parlamentu Europejskiego. Pierwsze z nich, mające miejsce już 2 grudnia 2009 r., pokazało, iż Brytyjka nie ma dostatecznej wiedzy na tematy najbardziej interesujące Unię. Wiele pytań europosłów pozostawało bez odpowiedzi lub odpowiedzi były wymijające. Ashton prosiła o więcej czasu na zaznajomienie się z tematami, którymi ma się wkrótce zajmować. Na drugim przesłuchaniu, które odbyło się 11 stycznia br., Brytyjka sprawiała już lepsze wrażenie. Była pewna siebie i miała już większą, acz wciąż niedostateczną wiedzę na temat sytuacji międzynarodowej. W wielu kwestiach jej poglądy pozostają tajemnicą. Dotyczy to m.in. polityki wschodniej Unii, stosunków z Rosją czy bezpieczeństwa energetycznego, co jest szczególnie ważne dla Polski. Słabo orientowała się także w sytuacji w Afganistanie. W pisemnej odpowiedzi na pytanie członków PE Ashton stwierdziła, iż Unia ma w Afganistanie swoje siły zbrojne. Później tłumaczyła, iż miała na myśli kontyngenty poszczególnych państw Wspólnoty. Ashton broniła się, że ważkie kwestie będzie musiała konsultować z przywódcami europejskimi, więc nie może udzielać teraz jednoznacznych odpowiedzi. I trudno odmówić jej racji. Pomimo zapowiedzi, iż to ona będzie ustalała główne kierunki polityki zagranicznej Wspólnoty, nic nie wskóra bez poparcia państw członkowskich. To one będą wciąż rozdawać karty. Przynajmniej na razie. Od postawy Ashton w najbliższych miesiącach i latach, podobnie jak w sytuacji Van Rompuya, zależeć będzie status przyszłych Wysokich Przedstawicieli. Po rozpoczęciu działalności Ashton będzie musiała włożyć wiele wysiłku w stworzenie tzw. służby zewnętrznej Unii, czyli korpusu dyplomatycznego. Z pewnością zadanie to pochłonie dużą część jej czasu, jednak dla prestiżu piastowanego przez siebie stanowiska nie może pozwolić na marginalizację w najważniejszych dla Unii kwestiach i musi wykazać się kunsztem dyplomatycznym nie tylko w stosunkach z innymi państwami, ale także (a może przede wszystkim) stworzyć dobre relacje z państwami członkowskimi. Za jeden ze swoich głównych celów Ashton obrała koordynację działań różnych unijnych organów, aby ich przekaz był spójny. Niepokoi jednak u Ashton brak wizji unijnej polityki zagranicznej i brak skonkretyzowanych poglądów w wielu kwestiach.

Trudne początki baronessy Poza Przewodniczącym Rady Europejskiej na mocy Traktatu Lizbońskiego powstało stanowisko Wysokiego Przedstawiciela ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. W listopadzie 2009 r. desygnowano na ten urząd brytyjską socjalistkę, baronessę Catherine Ashton. Była ona mało znana nawet w Wielkiej Brytanii, mimo iż wcześniej pełniła urząd unijnego komisarza ds. handlu. Zarzuca się jej brak doświadczenia w polityce międzynarodowej oraz powiązania w przeszłości z organizacją prokomunistyczną. Nikt nie zaprzeczał, iż powierzenie jej funkcji Wysokiego Przedstawiciela było wynikiem kompromisu głównych unijnych sił politycznych — chadeków i socjalistów. Ashton musi udowodnić, że nadaje się do tej roli.

Zdaniem Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Jerzego Buzka, Traktat Lizboński będzie doceniony dopiero za 5-10 lat, gdy nowe regulacje na dobre zagoszczą w świadomości Europejczyków, a efekty działań Van Rompuya i Ashton zostaną poddane ocenie po ok. roku ich urzędowania. Ten rok może być kluczowy dla ukształtowania roli pełnionych przez nich urzędów i wskazać kierunek ich rozwoju w przyszłości. Damian Wnukowski

LUTY-MARZEC 2010

23


UNIA EUROPEJSKA POLITYKA

Nowa drużyna Barroso Parlament Europejski zatwierdził skład nowej Komisji Europejskiej, dzięki czemu od 10 lutego może ona oficjalnie sprawować swoje obowiązki. „Unijny rząd”, jak potocznie nazywa się Komisję, uległ pewnym zmianom w związku z wejściem w życie pod koniec 2009 r. Traktatu Lizbońskiego. Powstały nowe stanowiska, a każde państwo członkowskie ma zagwarantowanego jednego komisarza. Jakie wyzwania stoją przed „nową drużyną starego przewodniczącego Barroso”? Jak nowa formuła działania wpłynie na jej efektywność?

K

omisja Europejska jest bardzo istotnym organem Unii. Posiada inicjatywę tworzenia dyrektyw, rozporządzeń itp., ma duży wpływ na kształt budżetu. Nowa Komisja składa się z 27 członków (zgodnie z zasadą „jeden kraj, jeden komisarz”). W jej skład wchodzi 14 osób (w tym również przewodniczący), którzy byli w składzie tego gremium w poprzedniej kadencji. Komisja uzyskała w czasie głosowania w Parlamencie Europejskim aprobatę 488 europosłów, natomiast przeciwko niej opowiedziało się 137 deputowanych, a 72 wstrzymało się od głosu (w tym Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, do których należą posłowie PiS). Głównymi siłami politycznymi, które udzieliły poparcia współpracownikom Barroso, byli chadecy (w tym politycy PO), liberałowie i duża część socjaldemokratów. Sam przewodniczący Komisji, który swoją misję będzie pełnił drugą kadencję z rzędu, został zaaprobowany przez Parlament już we wrześniu 2009 r. W pierwotnych założeniach Komisja miała rozpocząć działalność na jesieni ubiegłego roku, jednak uniemożliwiły to perturbacje związane z zatwierdzeniem i wejściem w życie Traktatu Lizbońskiego. Styczniowe testy Głosowanie Parlamentu poprzedziły przesłuchania kandydatów na komisarzy, obowiązkowe dla każdego z członków Komisji. Trwały one

24

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

przez cały styczeń. Większość kandydatów przeszła je bez zastrzeżeń, jednak w niektórych przypadkach europosłowie zgłaszali swoje zastrzeżenia. Było tak m.in. w przypadku wybranej na stanowisko wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, Brytyjki Catherine Ashton. Przesłuchujący ją deputowani nie byli zachwyceni poziomem jej wiedzy na tematy międzynarodowe oraz brakiem opinii w wielu ważnych dla Wspólnoty kwestiach, w tym bezpieczeństwa energetycznego czy projektu Partnerstwa Wschodniego. Chadecy zarzucali z kolei Słowakowi Marošowi Šefčovičowi wypowiedzi antyromskie i żądali od niego wyjaśnień. Większe problemy pojawiły się w przypadku komisarz ds. pomocy humanitarnej, Bułgarki Rumiany Żelewej. Zarzucono jej nie tylko brak kompetencji, ale także fałszowanie deklaracji finansowych, które składała jako eurodeputowana. Pod naciskiem mediów i parlamentarzystów Bułgaria wycofała jej kandydaturę. Zastąpiła ją dotychczasowa wiceszefowa Banku Światowego, Kristalina Georgiewa. Trzeciego lutego uzyskała ona, podobnie jak wcześniej pozostałych 25 kandydatów, pozytywną opinię Parlamentu. Otworzyło to drogę do oficjalnego zatwierdzenia Komisji na nową 5letnią kadencję. Kluczowi gracze Na długo przed rozdzieleniem tek w Komisji państwa członkowskie usilnie zabiegały o jak najlepsze stanowiska dla swoich przedstawicieli. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się teki gospodarcze. Największe europejskie potęgi ostrzyły sobie zęby na stanowisko komisarza ds. rynku wewnętrznego i usług, odpowiadającego za poziom wolności gospodarczej w Unii. W powiązaniu z kryzysem ekonomicznym i spowodowanymi nim zapędami protekcjonistycznymi państw członkowskich rola komisarza znacznie wzrosła. Z batalii zwycięsko wyszła Francja. Nowym komisarzem ds. rynku wewnętrznego będzie były minister spraw zagranicznych, Michel Barnier. Rywalizującym z Francuzami Niemcom przypadła teka komisarza ds. energii, którą objął Günther Oettinger. Trzeciej potędze europejskiej, Wielkiej Brytanii, udało się uzyskać stanowisko wiceprzewodniczącej Komisji i jednocześnie wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej dla wspomnianej już Catherine Ashton (początkowo Londyn szykował do tej roli b. premiera Tony’ego Blaira, ale opór pozostałych państw przed tak silną postacią na czele Wspólnoty przekreślił plany Brytyjczyków). Pozostali zastępcy Barroso (w sumie jest ich 7) wywodzą się m.in. z Hiszpanii (Joaquin Alumnia — ds. konkurencji), Holandii (Neelie Kroes — ds. agendy cyfrowej, znana w Polsce z twardej postawy wobec polskich stoczni jako komisarz ds. konkurencji w poprzednim składzie Komisji) czy Estonii (Siim Kallas — ds.transportu). Istotne stanowiska przypadły Finowi Olli Renowi, który w nowej Komisji w miejsce Almunii zajmie się sprawami gospodarczymi i walutowymi, Belgowi Karelowi de Guchtowi, desygnowanemu na stanowisko komisarza ds. handlu, Węgrowi László Andorowi, mającemu odpowiadać za zatrudnienie i sprawy społeczne, oraz Viviane Reding z Luksemburga, będącej komisarzem ds. sprawiedliwości, praw podstawowych i obywatelstwa. Powstało także nowe stanowisko komisarza ds. klimatycznych, które objęła b. duńska minister środowiska, Connie Hedegaard. Polska perspektywa Polskę w Komisji Europejskiej będzie reprezentował Janusz Lewandowski, któremu powierzono tekę komisarza ds. budżetu i programowania finansowania. Dotychczas Lewandowski pełnił mandat europosła i przewodził komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego, co daje mu dobre referencje do zajęcia się tą samą sferą, tym razem w Komisji. Stanowisko komisarza ds. budżetowych nie jest uważane za prestiżowe, ale z polskiej perspektywy może okazać się niezwykle istotne. W ciągu najbliższych 2 lat będą rozstrzygały się losy budżetu Unii na lata 2014-2020. Polska dąży do utrzymania dla siebie znacznych dotacji


UNIA EUROPEJSKA POLITYKA z Unii na modernizację i dopłaty dla polskich przedsiębiorców czy rolników. Pozycja Lewandowskiego, wraz z przypadająca na drugą połowę 2011 r. prezydencją we Wspólnocie, będzie z pewnością atutem Polski. Trzeba przy tym zaznaczyć, iż komisarze reprezentują interesy całej Wspólnoty, a nie poszczególnych państw.

W początkowej fazie starań o miejsca w Komisji polskie władze były najbardziej zainteresowane teką przemysłu, energii lub rozwoju regionalnego. Mimo to rząd premiera Donalda Tuska uznał mianowanie Polaka na komisarza ds. budżetu za sukces polskiej dyplomacji, pozwalający Polsce na kontynuowanie dużych projektów infrastrukturalnych. Jednak polityczni przeciwnicy Platformy z Prawa i Sprawiedliwości nazywają stanowisko zaproponowane Lewandowskiemu „teką księgowego”, mającego w rzeczywistości mały wpływ na decydowanie w Unii. Woleliby, aby polski przedstawiciel został np. komisarzem ds. przemysłu. Dla Polski praca kilku komisarzy będzie miała szczególnie duże znaczenie. Wśród nich wymienia się Niemca Oettingera, odpowiadającego za energię (Polska liczy na solidarność w kwestiach energetycznych, która została zapisana w Traktacie Lizbońskim), Włocha Tajaniego, w którego kompetencji leżą kwestie przemysłu (ważne decyzje dla polskich zakładów produkcyjnych), czy Austriaka Johannesa Hahna, który będzie nadzorował politykę regionalną. Duże nadzieje polskie władze wiążą z Czechem Štefanem Füle, komisarzem ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa. Będzie on miał znaczący wpływ na kształt m.in. Partnerstwa Wschodniego. W czasie przesłuchań Füle pozytywnie odniósł się do ewentualnych aspiracji Ukrainy do zbliżenia z Unią, co z satysfakcja przyjęli polscy deputowani. Polacy będą ponadto obecni w gabinetach politycznych 8 innych komisarzy (m.in. polityki zagranicznej, energii, konkurencji, polityki regionalnej, zmian klimatycznych, polityki rolnej), dzięki czemu będą mieli wpływ na ich funkcjonowanie. Jednak żaden Polak nie został szefem gabinetu politycznego komisarza, co PiS uważa za porażkę rządu Tuska. In minus należy zaliczyć liczbę Polaków pracujących dla Komisji Europejskiej. Do 2010 r. miało w niej pracować 1341 naszych rodaków. Udało się zrealizować 88% planu, gdyż obecnie pracuje w Komisji 1176 osób z Polski. Jest to najgorszy wskaźnik wśród państw tzw. Nowej Unii (inne kraje naszego regionu wypełniły limity, a niektóre nawet je przekroczyły). Nie świadczy to najlepiej o polskiej dyplomacji. Powinna ona zwrócić większą uwagę na obecność polskich reprezentantów w unijnych organach i walczyć o każde, nawet z pozoru mniej znaczące funkcje. Także w ten sposób buduje się swoją siłę we Wspólnocie.

Czas wyzwań Przed nową Komisją stoi wiele kwestii, w których muszą być podjęte rychłe i odpowiedzialne działania. Za najważniejsze zadanie dla Komisji jej przewodniczący uznał walkę ze skutkami kryzysu gospodarczego i większą koordynację działań państw w tym zakresie. Skłaniają do tego posunięcia niektórych krajów, głównie Niemiec i Francji, silnie dotujących swój przemysł i wprowadzających praktyki protekcjonistyczne — ze szkodą dla wspólnego rynku. Należy dać impuls europejskiej gospodarce. Trzeba również rozpocząć wprowadzanie w życie zapisów Traktatu Lizbońskiego i przekonać do jego efektywności obywateli Unii. Janusz Lewandowski uważa, iż Komisja powinna zwrócić uwagę na zapewnienie państwom członkowskim bezpieczeństwa energetycznego (czyli m.in. urealnienie polityki wobec Rosji i szukanie nowych źródeł dostaw ropy i gazu ziemnego). Ważną kwestią będzie także przygotowanie budżetu Unii, mającego obowiązywać od 2014 r. Przed ekipą Barroso rysują się problemy natury politycznej. Kryzys spowodował odejście od idei federalizmu na rzecz klasycznych stosunków międzyrządowych. Europejskie stolice walczą o większy wpływ na sprawy Wspólnoty. Czas zmian instytucjonalnych spowodowanych początkiem funkcjonowania „Lizbony” z pewnością nie ułatwi pracy nowej Komisji. Wiele zależy od przewodniczącego Barroso i skali wywalczonej przez niego niezależności. Im większe będzie miał pole manewru, tym szybciej efekty działań komisarzy będą widoczne. Nie zanosi się jednak na to, by pozwolono Portugalczykowi na daleko posuniętą samodzielność. To dzięki głównym europejskim graczom Barroso pozostał na stanowisku i prawdopodobnie w wielu sferach nie będzie mógł oprzeć się wpływom Berlina, Paryża czy Londynu. Ponadto jego rola w europejskiej polityce może zostać wkrótce zmarginalizowana przez Przewodniczącego Rady Europejskiej, który zapewne przejmie od niego status „twarzy” Wspólnoty na świecie.

Jak będą wyglądały świat i sama Unia w 2014 r., gdy dobiegnie końca kadencja wybranej niedawno Komisji? Z pewnością komisarze mogą pomóc Wspólnocie w lepszym zaadaptowaniu się do realiów zmieniającej się rzeczywistości — wpłynąć na postęp technologiczny czy zwiększenie konkurencji na rynkach światowych. Jednak nie zmienia to faktu, iż prawdopodobnie w najbliższych latach kształtowanie polityki europejskiej pozostanie w gestii rządów państw członkowskich. Z czasem coraz większą rolę mogą odgrywać „prezydent Unii” (jak nazywany jest Przewodniczący Rady Europejskiej) i „minister spraw zagranicznych” (wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej). Dla Unii nadchodzi czas wyzwań, ale też szans na umocnienie swojej pozycji. Sukces Komisji zależy od ich dostrzeżenia i wykorzystania. Damian Wnukowski

LUTY-MARZEC 2010

25


E U R O PA W Ł O C H Y

Włochy po ataku na Berlusconiego O sytuacji we Włoszech było ostatnio niezwykle głośno, głównie za sprawą ataku niezrównoważonego psychicznie mężczyzny na Silvio Berlusconiego. Dokładniejsze spojrzenie na sprawy wewnętrzne tego kraju pozwala jednak stwierdzić, że ten incydent to tylko jeden z wielu problemów, z którymi musi zmierzyć się włoski premier.

kreślali organizatorzy manifestacji, była to inicjatywa obywatelska, do demonstracji dołączyło się wielu polityków. Na protesty przybyli socjaliści, komuniści, Partia Włochy Wartości Antonio Di Pietro oraz niektórzy członkowie największej siły opozycyjnej — Partii Demokratycznej. Polityka Berlusconiego wywołuje wiele kontrowersji, a jego przeciwnicy tylko czekają na okazję, aby go pogrążyć. Paradoksalnie wydaje się, że incydent w Mediolanie jednak pomógł premierowi. Wyniki sondażu grupy badawczej IRP wskazują na 3-procentowy wzrost poparcia dla szefa rządu. Wynosi ono obecnie 48 procent, ale znacznie różni się od wersji przedstawianej przez samego Berlusconiego, który twierdzi, że popiera go 67 procent Włochów. Poparcie, bez względu na to, jak duże jest naprawdę, będzie Berlusconiemu potrzebne, ponieważ zapowiedział, że po odbyciu rekonwalescencji ma zamiar wziąć się do pracy i spotkać się z prezydentem oraz wszystkimi grupami parlamentarnymi. Natomiast jako priorytety swojego rządu w 2010 roku wymienił reformę systemu podatkowego, wymiaru sprawiedliwości oraz instytucjonalną.

I

ncydent ten wywołał szok nie tylko we Włoszech, ale i w całej Europie. Europejska Partia Ludowa, do której należy partia Berlusconiego — Lud Wolności, wydała oświadczenie, w którym potępia „pożałowania godny zamach” na szefa włoskiego rządu. Przewodniczący partii Wilfried Martens stwierdził, że „takie akty politycznej przemocy nie powinny mieć miejsca w Europie XXI wieku”. Również przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek wyraził ubolewanie z powodu obrażeń, jakich doznał premier Włoch w trakcie ataku. Życzył mu też szybkiego powrotu do pełnego zdrowia. Spośród polityków włoskich głos zabrał m.in. prezydent Georgio Napolitano, który stanowczo potępił akt agresji wobec premiera. „Kieruję wyraźny apel o to, aby każdy spór polityczny i instytucjonalny rozstrzygał się w granicach odpowiedzialnej samokontroli i cywilizowanej dyskusji przy unikaniu wszelkich gwałtownych impulsów i spirali przemocy” — wezwał prezydent. Człowiek, który zaatakował premiera, nazywa się Massimo Tartaglia. Ten 42-letni mężczyzna, choć nie był dotychczas karany, od 10 lat brał udział w terapii prowadzonej w miejscowej poradni psychiatrycznej. Już 2 dni po ataku, przebywając w areszcie, wystosował do Berlusconiego list z przeprosinami, w którym określił swój występek jako „nikczemny” i „nierozważny”. Oświadczył ponadto, że działał sam oraz że nie należy do żadnej partii politycznej ani ruchu. W czasie Świąt Bożego Narodzenia, „w przypływie miłosierdzia” — jak ironizowała włoska prasa, premier przebaczył przebywającemu w areszcie mężczyźnie. Co ciekawe, dokładnie dwa miesiące temu we włoskim parlamencie mówiono o realnej groźbie ataku na premiera. Elio Vito, minister do spraw kontaktów z parlamentem, przedstawił informację sporządzoną na podstawie analiz służb specjalnych, z której wynikało, że premier powinien unikać bezpośrednich kontaktów z tłumami, ponieważ „odosobnieni mitomani” mogą dopuścić się przemocy wobec niego. Berlusconi miał powiedzieć wtedy: „Służby powiedziały mi, by mieć się na baczności, bo obawiają się, że mogę paść ofiarą kogoś niezrównoważonego, kto szuka światowej sławy, i poprosili mnie gorąco, bym za bardzo nie wchodził między ludzi”. Od zwycięstwa w wyborach do „No Berlusconi Day” Jednak obecnie ataki niezrównoważonych osób mimo wszystko nie są, a przynajmniej nie powinny być, największym zmartwieniem włoskiego polityka. Dokładnie tydzień przed incydentem w Mediolanie na ulicach Rzymu odbyła się wielka manifestacja pod prostym, lecz chwytliwym hasłem „No Berlusconi Day”. Podobne protesty, choć na mniejszą skalę, urządzono w innych włoskich miastach. Mimo że, jak pod-

26

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Jednak poza tymi reformami, a może nawet przede wszystkim, będzie musiał zająć się problemem nielegalnych imigrantów. W sierpniu ubiegłego roku weszły w tej kwestii w życie nowe przepisy, które usiłowała zablokować centrolewica wspierana przez część biskupów. Zgodnie z nowym prawem pobyt we Włoszech lub jego przedłużenie uzależniono od zdania egzaminu z włoskiego. Ponadto nielegalne przebywanie na terenie kraju stało się przestępstwem karanym grzywną wynoszącą nawet do 10 tysięcy euro. Wynajmowanie mieszkań nielegalnym imigrantom obłożono karą do 3 lat więzienia, natomiast na pracownikach urzędów państwowych ciąży od sierpnia obowiązek informowania o osobach nieposiadających zezwolenia na pobyt we Włoszech. Pomimo że przepisy te wywołują sprzeciw wielu obywateli, niektórzy nie mogli wręcz doczekać się wejścia w życie nowego prawa — już następnego dnia zanotowano pierwsze donosy we Florencji oraz Mediolanie. We Włoszech mieszka około 3,5 miliona imigrantów. Wśród nich 600 tysięcy przebywa tam nielegalnie. Krytycy Berlusconiego zarzucają mu, że jego partia umiejętnie podsycała strach Włochów przed napływem obcych i wzrastającą przestępczością, co przyczyniło się do wygrania wyborów w 2008 roku. Obecny premier zawsze kreował się na męża stanu, który — w przeciwieństwie do polityków lewicy — potrafił podejmować twarde decyzje. Jednak socjolog Ilvo Diamanti uważa, że lęk Włochów przed przestępczością ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. „To strach sterowany pilotem od telewizora” — twierdzi. Opinię tę opiera na badaniach ośrodka Osservatorio Di Pavia, które wykazały, że wahania liczby relacji głównych programów informacyjnych o przestępstwach we Włoszech nie zależą od ich rzeczywistej liczby. W sytuacji gdy poziom przestępczości delikatnie spadał w okresie od połowy 2007 r. do początku 2008 r., telewizje (w tym 3 kanały należące do rodziny Berlusconich) informowały o jego rzekomym wzroście. Na pewno nie bez wpływu na to był fakt, że w tym czasie toczyła się kampania wyborcza do parlamentu.


E U R O PA W Ł O C H Y łym roku surowe wobec cudzoziemców prawo nie zdołało jednak, przynajmniej do tej pory, rozwiązać tej kwestii. Wręcz przeciwnie, mogło nawet przyczynić się do zaognienia sytuacji. Mimo to minister spraw wewnętrznych Roberto Moroni przekonywał, że powodem zamieszek jest nadmierna tolerancja dla nielegalnej imigracji, która wymknęła się spod kontroli. „Przez te wszystkie lata bez podjęcia żadnych skutecznych działań tolerowana była nielegalna imigracja, która z jednej strony doprowadziła do wzrostu przestępczości, a z drugiej — do sytuacji ciężkiego poniżenia, jak ta w Rosarno” — stwierdził szef MSW, który był jednym z inicjatorów kontrowersyjnych przepisów wprowadzonych w życie w ramach walki z nielegalną imigracją. Inaczej ocenia sytuację w Kalabrii Roberto Saviano, autor głośnej „Gomorry”. Uważa on, że nielegalnie przebywający we Włoszech przybysze zbuntowali się przede wszystkim przeciw tamtejszej mafii, przez którą są terroryzowani. Kiedy natomiast po wprowadzeniu nowego prawa dotyczącego nielegalnych imigrantów przestępczość utrzymywała się na stałym poziomie, włoskie media informowały o przestępstwach o 30 procent rzadziej niż w trakcie wyborczego roku 2008. Bunt imigrantów w Rosarno Wiele wskazuje na to, że nowe kontrowersyjne przepisy jednak nie rozwiązały problemu nielegalnych imigrantów, a włoski rząd będzie miał w tej kwestii jeszcze dużo pracy. Ósmego stycznia bieżącego roku w miasteczku Rosarno w Kalabrii na południu Włoch doszło bowiem do starć pomiędzy cudzoziemcami z krajów Trzeciego Świata a miejscową ludnością. Trzydzieści siedem osób, w tym 18 policjantów, zostało rannych. Afrykańscy imigranci zbuntowali się przeciwko warunkom pracy w gospodarstwach rolnych oraz złemu traktowaniu. Do eskalacji przemocy doszło po tym, jak dwóch z nich zostało zranionych z broni palnej przez nieznanych sprawców. W odpowiedzi cudzoziemcy wyszli na ulice i zaczęli dewastować samochody oraz okoliczne sklepy. Przeciwko niszczeniu miasta wystąpiła miejscowa ludność, która starła się z imigrantami, doszło nawet do strzelaniny. Włoskie media nie wahają się nawet określać tych wydarzeń mianem „pierwszej włoskiej wojny etnicznej”. Krajobraz po buncie rzeczywiście przypominał zdjęcia z ogarniętych wojną regionów świata: setki zdemolowanych samochodów i splądrowanych budynków, a także wielu rannych. Niektórzy świadkowie informowali nawet o próbach samosądów i linczów, czego miały dopuszczać się obie walczące strony. Sytuacja afrykańskich cudzoziemców żyjących na południu Włoch jest fatalna. Zatrudnieni przy zbiorze warzyw oraz owoców żyją w szałasach i ruinach oraz opustoszałych halach. Według niektórych szacunków w rejonie Rosarno pracują przybysze z około 40 najbiedniejszych krajów świata.

Nie sposób nie zauważyć, że ogromne niezadowolenie imigrantów narastało już od jakiegoś czasu, a incydenty, które miały miejsce w Kalabrii, były tylko iskrą, która wznieciła pożar. Wprowadzone w ubieg-

Odmiennego zdania są jednak śledczy, którzy prowadzą dochodzenie w tej sprawie. W ich ocenie tłem zamieszek są głównie rasizm i nietolerancja wobec Afrykańczyków. Niezależnie od powodu wybuchu buntu pewne jest, że Berlusconi i jego gabinet będą mieli w najbliższych miesiącach duży problem z uspokojeniem sytuacji i poprawą nastrojów w kraju. Zwłaszcza że 10 stycznia miała miejsca kolejna demonstracja. Grupa przeciwników premiera nie została wpuszczona na Plac Świętego Piotra podczas spotkania papieża z wiernymi na modlitwie Anioł Pański. Kilkadziesiąt osób manifestowało więc przy wejściu na plac, pozostając po stronie włoskiej. Ludzie z obywatelskiego ruchu, który zorganizował wielotysięczną grudniową manifestację przeciwko Berlusconiemu, trzymali transparent z napisem „Pomóż nam”. Przyczepione do niego fioletowe balony uniosły transparent ku niebu, gdy Benedykt XVI odmawiał modlitwę. Fiolet to kolor ruchu, który w ten sposób chce odróżnić się od wszelkich partyjnych barw. Uczestnicy protestu mówili, ze ich hasło jest prośbą do Boga, aby pomógł rozwiązać konflikt interesów premiera, który jest jednocześnie magnatem finansowym, właścicielem telewizji i wydawcą prasy. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że mediolański incydent nie powinien być teraz głównym zmartwieniem Berlusconiego. Czy obecna sytuacja we Włoszech jest w stanie zachwiać pozycją kontrowersyjnego premiera, uwikłanego wcześniej w dziesiątki mniejszych lub większych skandali? Tego nie sposób przewidzieć, jednak z pewnością bieżący rok będzie dla Berlusconiego i jego gabinetu bardzo trudnym testem. Tomasz Pawlicki LUTY-MARZEC 2010

27


E U R O PA N O RW E G I A

Norwe gia — r aj na ziemi? Już po raz kolejny Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju opublikował Raport o Rozwoju Społecznym. Raport ten klasyfikuje kraje pod względem poziomu życia, opierając się na tzw. wskaźniku rozwoju społecznego. Według klasyfikacji krajem w którym, kolokwialnie rzecz ujmując, żyje się najlepiej, jest licząca niespełna 4,8 mln obywateli Norwegia.

H

uman Development Report przygotowywany corocznie przez Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (United Nations Development Programme — UNDP) — agendy ONZ, której jednym z zadań jest udzielanie krajom rozwijającym się pomocy technicznej i finansowej przy opracowywaniu programów rozwoju — zawiera ranking klasyfikujący państwa pod względem kryterium rozwoju społecznego. Na podstawie danych z 2007 roku, państwem o najwyższym poziomie rozwoju została Norwegia. Tuż za Norwegią uplasowały się Australia, Islandia, Kanada oraz Irlandia. Ranking tworzony jest na podstawie tzw. wskaźnika rozwoju społecznego — Human Development Index (HDI), miernika, który opiera się na następujących składowych:  średnia długości życia,  ogólny wskaźnik skolaryzacji (jako wskaźnik osób potrafiących czytać i pisać oraz objętych edukacją),  poziom PKB per capita wyrażony w USD. Należy zaznaczyć, iż nie jest to pierwszy raz, kiedy Norwegia zajmuje czołowe miejsce w tego typu rankingu. Przez ostatnie dwa lata zajmowała drugie miejsce, tuż za Islandią, która w obecnym zestawieniu zajęła trzecie miejsce. Należy jednakże mieć na uwadze fakt, iż dane wykorzystane do badania na potrzeby rankingu pochodzą z 2007 roku, a więc jeszcze sprzed wybuchu kryzysu finansowego, który Islandia bardzo poważnie odczuła.

weska polityka edukacyjna opiera się na zasadzie „edukacja dla wszystkich”. Co więcej, zakłada ona pomoc uczniom w ukończeniu szkoły średniej, kontynuowaniu nauki w szkołach wyższych oraz znalezieniu zatrudnienia. Okres obowiązkowej nauki wynosi 10 lat i obejmuje naukę na poziomie podstawowym, gimnazjalnym i średnim. Warte podkreślenia jest tworzenie specjalnie dostosowywanych szkół dla osób niepełnosprawnych lub osób o specjalnych potrzebach. Również sam program nauczania przygotowywany jest pod kątem zdolności i umiejętności poszczególnych uczniów. Niezależnie od pochodzenia społecznego i kulturowego każdemu obywatelowi Norwegii przysługuje prawo do edukacji, która do momentu ukończenia szkoły średniej jest bezpłatna. Z kolei czesne w publicznych szkołach wyższych (uniwersytety i kolegia uniwersyteckie) jest minimalne. Ponadto powołany do życia w 1947 r. Państwowy Fundusz Pożyczek Edukacyjnych umożliwia studentom uzyskiwanie pożyczek i grantów na pokrycie kosztów utrzymania. Co ciekawe, z pożyczek takich mogą skorzystać również norwescy studenci, którzy zamierzają odbyć całość lub część studiów wyższych za granicą. Zestawienie 1. Podział społeczeństwa norweskiego wg poziomu wykształcenia obywateli (w wieku 25 lat i powyżej) w latach 2000-2007. Poziom wykształcenia

Procent społeczeństwa

podstawowe

14,5

średnie

53,8

wyższe

31,7

Źródło: Opracowanie własne na podstawie Human...

RANKINGI  Dochód narodowy brutto na osobę — 2 miejsce na 232 państwa (w 2006 r.)  Human Development Index — 1 miejsce na 177 państw w latach 2005, 2004, 2003, 2002, 2001  Wskaźnik wolności gospodarczej — 30 miejsce na 155 państw (Uwaga Norwegofila: odległe ze względu na państwowy protekcjonizm)  Dziennikarze bez Granic: Światowy wskaźnik wolności prasy — 6 miejsce na 168 państw w 2006 r. (1 w latach 2002-2005)  Transparency International: wskaźnik odczuwanego poziomu korupcji 2004 — 8 miejsce wśród 145 państw  World Economic Forum: Światowy raport o konkurencyjności 20052006 — 9 miejsce wśród 117 państw

Opieka zdrowotna a długość życia Źródło: Opracowanie własne na podstawie Human Development Report 2009. Zastanówmy się, dlaczego Norwegia zajmuje tak wysoką pozycję wśród państw klasyfikowanych pod względem poziomu rozwoju społecznego. Czy jest to jedynie kraj, w którym można długo żyć oraz nauczyć się czytać i pisać? Edukacja Rząd Norwegii wychodzi z założenia, że edukacja jest podstawą budowania powszechnego bogactwa i dobrobytu społecznego. Nor-

28

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Wszyscy obywatele Norwegii, jak również rezydenci przebywający na terytorium kraju, bez względu na swój status społeczny, uprawnieni są do korzystania z usług świadczonych przez publiczną służbę zdrowia. Usługi te finansowane są w pełni z podatków, stąd też pacjenci nie muszą ponosić dodatkowych opłat związanych z opieką medyczną. Podstawowe usługi medyczne, takie jak opieka lekarza pierwszego kontaktu (np. w przychodniach), zagwarantowane są przez władze lokalne. Opiekę szpitalną i specjalistyczną gwarantują władze na szczeblu regionalnym. Z kolei władze centralne (Ministerstwo Zdrowia i Spraw Społecznych) odpowiadają za kształtowanie i monitorowanie krajowej polityki prozdrowotnej. Obok placówek publicznych funkcjonuje również kilka szpitali prywatnych oraz prywatne praktyki lekarskie.


E U R O PA N O RW E G I A Zestawienie 2. Wydatki publiczne w zakresie ochrony zdrowia w 2006 r.

Lp.

Kraj

Wydatki publiczne na ochronę zdrowia w przeliczeniu na jednego mieszkańca [w USD]

1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. ... 41.

Norwegia Australia Islandia Kanada Irlandia Holandia Szwecja Francja Szwajcaria Japonia … Polska

3 780 2 097 2 758 2 585 2 413 2 768 2 533 2 833 2 598 2 067 … 636

Procent całkowitych wydatków publicznych na służbę zdrowia 17,9 17,2 18,1 17,9 17,3 16,4 13,4 16,7 19,6 17,7 … 9,9

Źródło: Opracowanie własne na podstawie Human... Zagwarantowanie szerokiego dostępu do publicznej opieki zdrowotnej niewątpliwie przekłada się na ogólny poziom zdrowia populacji, a tym samym długość życia Norwegów. Zakłada się, że dziewczynki urodzone w 2007 roku osiągną średni wiek niemal 83 lat, zaś chłopcy 78 lat. Pod kątem długości życia jedynie Australia wyprzedza Norwegię. Zestawienie 3. Zakładana długość życia urodzonych w 2007 r. [w latach]. Lp.

Kraj

1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. ... 39.

Australia Norwegia Islandia Kanada Szwecja Francja Holandia Finlandia Hiszpania Irlandia … Polska

Długość życia urodzonych w 2007 roku Kobiety Mężczyźni 83,7 79,1 82,7 78,2 83,3 80,2 82,9 78,2 83,0 78,6 84,5 77,4 81,9 77,6 82,8 76,0 84,0 77,5 82,0 77,3 … … 79,7 71,3

Źródło: Opracowanie własne na podstawie Human… System ubezpieczeń społecznych i świadczenia rodzicielskie Państwowym systemem ubezpieczeń społecznych objęci są wszyscy obywatele Norwegii oraz osoby pracujące na terytorium tego kraju. System ten uprawnia do otrzymywania:  rent i emerytur (np. z tytułu osiągnięcia wieku emerytalnego, śmierci członka rodziny, niepełnosprawności);  świadczeń z tytułu wypadków przy pracy lub innych wypadków i chorób;  zasiłków macierzyńskich i porodowych;  świadczeń z funduszu alimentacyjnego;  świadczeń z zasiłków pogrzebowych. System ubezpieczeń społecznych jest finansowany z obowiązkowych składek pracowników, osób fizycznych pracujących na własny rachunek i innych osób ubezpieczonych oraz ze składek pracodawców i subwencji władz centralnych.

Ponadto rząd Norwegii przykłada szczególną wagę do zabezpieczenia socjalnego norweskich rodzin. Młode małżeństwa posiadające małe dzieci zagwarantowany mają szereg pakietów świadczeń socjalnych, m.in. powszechną opiekę przedszkolną dla swoich dzieci. Opieka taka umożliwia rodzicom dalsze uczestniczenie w życiu zawodowym. W roku 2008 do przedszkoli uczęszczało 87% wszystkich dzieci w wieku od 1 do 5 lat (w porównaniu do 69%t w roku 2003). W ubiegłym roku władze norweskie podjęły dalsze działania mające na celu zwiększenie liczby przedszkolaków, przyznając wszystkim dzieciom w wieku od 1 do 5 lat ustawowe prawo do miejsca w przedszkolu. Natomiast rodzicom, którzy nie posyłają swoich dzieci do przedszkoli, władze gwarantują comiesięczny zasiłek. Ma on zapewnić równość w podziale państwowych funduszy, niezależnie od wybranego przez daną rodzinę rodzaju opieki nad dzieckiem. Rozwój gospodarczy i PKB Gospodarka norweska nosi zarówno znamiona gospodarki rynkowej, jak i gospodarki o wyraźnym wpływie państwa, by nie użyć określenia „gospodarki nakazowej”. Stąd też nierzadko określana jest jako gospodarka mieszana. Niektóre rodzaje działalności przemysłowej znajdują się w posiadaniu władz krajowych lub też pod ich zarządem (za przykład posłużyć może Norweskie Państwowe Przedsiębiorstwo Naftowe Statoil, posiadające dominującą pozycję na norweskim rynku naftowym). Wysoki poziom bogactwa materialnego Norwegii wynika głównie z posiadania zasobów naturalnych — ropy naftowej i gazu ziemnego — będących głównym dobrem eksportowym Norwegii (kraj ten jest drugim na świecie państwem pod względem wielkości eksportu gazu oraz siódmym pod względem eksportu ropy naftowej). W 2008 roku jedna trzecia dochodów budżetu państwa wygenerowana została właśnie przez sektor naftowy i gazowy. Oprócz eksportu ropy i gazu Norwegia zajmuje także czołowe miejsca wśród światowych eksporterów owoców morza, usług żeglugowych oraz wyposażenia statków. Według danych statystycznych Światowej Organizacji Handlu w roku 2008 Norwegia zajmowała 28 miejsce na świecie pod kątem wielkości eksportu, osiągając wartość ponad 170 mld USD. Norweski eksport koncentruje się głównie na rynkach Europy, Ameryki Północnej i Azji. Niewątpliwie wymiana handlowa, kontakty z innymi krajami oraz wysokie nakłady inwestycyjne przyczyniły się do rozwoju norweskiej gospodarki. Ponadto wewnętrzna polityka władz norweskich również sprzyja stymulowaniu rozwoju gospodarczego. Regiony kraju, które są słabiej uprzemysłowione, podlegają łagodniejszemu traktowaniu w zakresie opodatkowania niż pozostałe obszary, a w celu promowania rozwoju nowych gałęzi przemysłu władze gwarantują wsparcie dla działalności badawczej, m.in. poprzez ulgi podatkowe z tytułu nakładów na prace badawczo-rozwojowe. W Norwegii nie występuje zjawisko skrajnej biedy, a poziom zamożności całego społeczeństwa jest stosunkowo wyrównany. Produkt krajowy brutto na obywatela (PKB per capita) jest jednym z najwyższych na świecie i wnosi ponad 53 tys. USD (dane z 2007 r.). W wyniku kryzysu finansowego i osłabienia światowej gospodarki Norwegia zanotowała spadek w globalnym PKB, nie wydaje się jednak, by wpłynęło to zasadniczo na prowadzoną dotychczas politykę państwa opiekuńczego. Ponadto nadwyżki budżetowe, jakie przynosi eksport ropy, gromadzone na specjalnym funduszu powierniczym (ich wartość szacuje się na ponad 250 mld USD) i gwarantują względną stabilność ekonomiczną. Czy Norwegia to faktycznie istny raj na Ziemi? Odpowiedź sugerują wyniki przeprowadzonego przez rząd norweski badania nastrojów społecznych. Zdecydowana większość Norwegów, bo aż 94%, jest zadowolona lub bardzo zadowolona z faktu życia w tym kraju. Natomiast 86% obywateli Norwegii przekonanych jest, że ich kraj bliski jest ideałowi. Marcin Wasilewski Źródła: Human Development Report 2009, www.amb-norwegia.pl, www.norwegofil.pl, www.regjeringen.no/en, www.wto.org

LUTY-MARZEC 2010

29


BLISKI WSCHÓD IRAN

Mesjanizm — religijna retoryka w świeckim państwie Rewolucja islamska z 1979 roku nie powiodła się. Obietnica stworzenia nieba na ziemi poprzez wprowadzenie rządów prawa muzułmańskiego i teokrację nie ziściła się, a i masy przestały w nią wierzyć. Skonfrontowani z taką porażką najwyżej postawieni w Iranie klerycy sięgnęli po wizję apokalipsy, która ma przynieść nadzieję tym, którzy są jej pozbawieni, oraz stać się antidotum na powszechnie obserwowaną demoralizację i zeświecczenie świata.

K

ult Mahdiego, który jest utożsamieniem jedynych słusznych rządów nad całym światem, przyciąga dziś w Iranie niezliczone tłumy — irańskie społeczeństwo nigdy wcześniej nie było tak oddane szyickim rytuałom, takim jak pielgrzymki do Mekki i Medyny. Ożył kult, który wcześniej był marginalny, powstały rytuały i święte miejsca, których wcześniej nie było. Być może jest to ideologia stworzona na potrzeby politycznej gry — po to, by zatuszować prawdziwe sedno ogromu problemów kraju. Ucieczka do świata prymitywnych religijnych wyobrażeń stwarza rzeczywistość, w której poczciwi wierzący ludzie stają się istotni, ważni, są w stanie wpływać na bieg wydarzeń. Co sprawia jednak, że w kraju tak wielkim i potężnym jak Iran społeczeństwo odpycha zimną racjonalną kalkulację i kieruje się ku apokaliptycznym wizjom końca świata i nastania długo oczekiwanej społecznej sprawiedliwości? Mesjanizm w tradycji szyickiej O ile w głównym nurcie islamu apokaliptyzm zajmuje bardzo marginalne miejsce, o tyle stanowi dość ważny składnik filozofii i tradycji szyizmu. Jest to ściśle związane z imamicką odmianą szyizmu, w której instytucja dwunastego, ukrytego imama jest bardzo silna. Mimo iż wszyscy muzułmanie wierzą, iż Mahomet był ostatnim prorokiem islamu, imamici twierdzą, że dwunasty, ukryty imam stanowi pewnego rodzaju kontynuację jego proroctwa, jako że ludzkość nie powinna zostać pozbawiona boskiego kierownictwa. To właśnie Imam jest odpowiedzialny za ludzkie sprawy — teraz i po koniec świata. Pojęcie mahdyzmu zaś jest ściśle powiązane ze zjawiskiem dwunastego imama, gdyż wielu szyitów uważa, że to właśnie ten dwunasty, ukryty imam jest Mahdim — zbawcą świata. Jak pisze prof. Janusz Danecki: „Idei nieobecności ostatniego imama towarzyszyła koncepcja nielegalności wszelkiej władzy, ponieważ władcą rzeczywistym był właśnie ukryty imam. (...) Do dziś trwają w islamie szyickim spory dotyczące kwestii, jak możliwe jest wykonywanie kar koranicznych, skoro nie ma imama”. Z czasem islamscy myśliciele i uczeni nadawali tzw. ‘alimom, czyli uczonym w Koranie, coraz większe prawa. W pewnym momencie mówiło się już wprost, że ukryty imam przekazał im swoje prerogatywy. „Był to początek teorii ‘ogólnego zastępcy’ (Na’ib ‘Amm) ukrytego imama”. Dziś mesjaniści wierzą, że po wiekach despotycznych rządów islam został zniekształcony i potrzebny jest Mahdi, którego powrót przywróci autentyczną interpretację religii. Według wizji apokaliptycznej wraz z powrotem Mahdiego „prawdziwy islam” ponownie weźmie górę nad swoją skorumpowaną, przeinaczoną wersją, choć ludzkość będzie myśleć, że jest to nowa religia, a klerycy muzułmańscy będą jej przeciwni.

30

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Z pewnością przełomem w filozofii mesjanistycznej szyitów było pojawienie się na scenie politycznej ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, który uzbrojony w teorię Welajat-e-fagih, stał się główną postacią ruchu antymesjanistycznego. O ile wiara w nielegalność ludzkich rządów na ziemi jest dominującym przeświadczeniem w wyobraźni mesjanistów, o tyle Chomeini głosił, że oczekiwanie Mahdiego nie musi wiązać się wcale z polityczną biernością — wręcz przeciwnie, istnieje ogromna potrzeba utworzenia religijnych rządów na ziemi. Taką retoryką Chomeini przysporzył sobie wielu wrogów, w tym wśród bardzo wpływowych grup religijnych, które promowały tradycyjną wizję mesjanizmu. Jednakże Chomeini uznał, że sednem całej rewolucji będzie właśnie całkowite przekreślenie tegoż kierunku — czekanie na Imama się nie opłaca, należy wziąć sprawy w swoje ręce. Chomeini nie był osamotniony w swoich działaniach. Drogę ku rewolucji — nie tylko dosłownemu buntowi przeciwko Shahowi, ale także przełomowi w teologicznej tradycji szyickiej — utorowało mu wielu myślicieli muzułmańskich lat 60. i 70., w tym także Ali Szariati, bardzo wpływowy duchowny irański, który rozpropagował ideę „islamu jako ideologii”, która zastąpiła ideę „islamu jako kultury”. W kontekście mesjanizmu uważał on, że żadna znacząca zmiana, żadna rewolucja nie będzie miała miejsca, jeśli ludzkość będzie biernie czekać i jedynie się modlić. Islam zatryumfuje poprzez „flagę, miecz i dżihad”. Ironicznie można by stwierdzić, iż Chomeiniemu i jego otoczeniu nie powinno zależeć na powrocie Imama. Jego nieobecność tworzy próżnię, którą wypełniają klerycy. Dlatego też początkowo oparli oni swoją ideologię na antymesjanistycznym aktywizmie, który obiecywał zbawienie i szczęście poprzez stosowanie prawa koranicznego. Jednakże okazało się — i to w dość krótkim czasie — że rewolucja zatraciła swoje ideały i nie jest w stanie dać obywatelom tego, co im obiecywała. Dziś frontmeni irańskiej polityki powrócili do idei mesjanizmu, co można interpretować jako ostateczny dowód na nieudolność irańskiego systemu politycznego utworzonego w 1979 roku. Pomimo iż wśród irańskich myślicieli z Qom mesjanizm budzi pewnego rodzaju odrazę, bo sugeruje, że islam przeżywa głęboki kryzys, a islamskie instytucje społeczne zupełnie zbaczyły z właściwych torów — ludzie u władzy (tu najbardziej wyrazistą postacią jest Ahmedinedżad) promują wytrwale apokaliptyczną wizję nadejścia Mahdiego, co według tradycyjnego mesjanizmu całkowicie podważa ich prawomocność i delegalizuje ich prawo do rządzenia.


BLISKI WSCHÓD IRAN Apokaliptyczna — bardzo krwawa i pełna dramatycznych obrazów — wizja jest produktem, który dość dobrze się sprzedaje. Jest to zasługa przede wszystkim tego, że opiera się ona bardziej na rytuałach niż na kulturze, wiedzy, czy rozumie. Mesjaniści odrzucają tradycyjne metody rozumienia islamu, które od zarania religii praktykowane były w jurysprudencji czy filozofii muzułmańskiej (notabene czerpiącej swoje natchnienie w dużej mierze z logiki i filozofii greckiej). Tu góruje religijna mitologia i abstrakcyjne koncepcje teologiczne. Na pierwszy rzut oka kojarzyć się może nawet z mistycyzmem, w którym wartością nadrzędną jest poszukiwanie indywidualnej drogi ku Bogu poprzez pobudzanie wyobraźni, wprowadzanie się w trans, silne wizualizacje. W mesjanizmie apokaliptycznym wierzący również stosują metodę wizualizacji końca świata, a ważną rolę odgrywają również wyidealizowani bohaterowie islamu, do których cnót należy dążyć. Dzięki takim technikom mesjanizm staje się zrozumiały dla ludzi mało wykształconych, przyciąga swoim dramatyzmem i głębią przeżywanych uczuć. Klerycy wierzący w apokaliptyczny mesjanizm otrzymali z reguły jedynie podstawowe wykształcenie teologiczne, a często grupami wiernych dowodzą ludzie bez żadnego przygotowania teologicznego. Jeśli podzielić irańskich kleryków na tradycjonalistów i mesjanistów, to można powiedzieć, stosując pewnego rodzaju uproszczenie, że różni ich fundamentalnie sposób interpretacji islamu. Ci pierwsi nie próbują na nowo poszukiwać znaczeń Koranu, lecz stosują się do tradycyjnej, dawno ustalonej wykładni. Ci drudzy zaś nieustannie poszukują nowych znaczeń, nadając poszczególnym wersetom Księgi coraz to inne interpretacje. Stosują oni także metodę zwaną z języka arabskiego istichar, którą w wolnym tłumaczeniu możemy nazwać „poszukiwaniem dobra”. Ze stosowania tej metody znany jest Chamenei, a polega ona na tym, że jeśli kleryk ma potrzebę skonsultowania jakiejś sprawy z Bogiem, bierze w dłonie Koran, odmawia modlitwę, po czym otwiera Księgę na przypadkowej stronie i czyta pierwsze zdanie, które mu wpadnie w oko. Ów werset ma mu pomóc w podjęciu decyzji lub udzieleniu rady. Sposób ten jest praktykowany głównie na terenach wiejskich, gdzie rodziny przychodzą do duchownych z prośbą o radę dotyczącą spraw rodzinnych, w szczególności zaś na temat słuszności zawieranych małżeństw. Ajatollah Chamenei czyni tak w sprawach wagi państwowej. To wszystko nie pozostaje bez echa. Wiarygodność islamskiego reżimu wisi na włosku. Sięgnięcie po ludowe wierzenia, mistyczne rytuały niemające nic wspólnego z islamem i jego szkołami prawa, które przypominają bardziej chiromancję i wróżenie z fusów, sprawia, że reżim ma trudności z nakłonieniem obywateli do większej religijności. Ponadto klerycy z Qom, których władza w większości marginalizuje, nie mogą patrzeć, w jaki sposób reżim dyskredytuje i tak już nadszarpniętą reputację religii. Jednakże wszelkie próby popularyzacji islamu przez reżim nadal idą właśnie w kierunku folkowej wersji religii, co owocuje coraz większą popularnością kultu Mahdiego, pielgrzymkami do miejsc, które nagle zostały ogłoszone ważnymi dla mesjanizmu, a które wcześniej w tej tradycji nie istniały. Nowy trend wydaje się atrakcyjny także dla ludzi młodych, którzy w rytm śpiewanej poezji religijnej wpadają w pewnego rodzaju trans i praktykują umartwianie się. Na takich zgromadzeniach można spotkać kobiety, których twarze zdobi mocny makijaż, studentów, młodych ludzi aktywnych zawodowo. Współczesna retoryka religijna w Iranie różni się znacząco od tej, którą głosił Chomeini w latach 80. Podstawą rewolucji był antymesjanizm, dziś mesjanizm stanowi pewnego rodzaju usprawiedliwienie dla szwankującego reżimu. Wydaje się on być ostatnią deską ratunku dla Chameneiego i Ahmedinedżada — obaj uważają mahdyzm za centralny punkt swojej strategii politycznej, a sam prezydent kraju wielokrotnie czynił z mesjanizmu swoją polityczną strategię, stawiając siebie samego w roli boskiego posłannika, którego zadaniem jest przyspieszenie nadejścia Ukrytego Imama.

Każdy, kto zagłębi się w jurysprudencję muzułmańską, i przyjrzy się wydarzeniom w świecie arabsko-muzułmańskim za pośrednictwem mediów, odnosi wrażenie, że islam jest substancją trwałą i niezmienną. Taką wykładnię stosują wykładowcy prawa muzułmańskiego i światowej sławy arabiści. Bernard Lewis pisał np.: „Muzułmanie wiedzą, kim są i czym są. Jest to cecha, którą my [Zachód] utraciliśmy”. Dlatego też argument ten używany jest zawsze w debatach na temat nakazu noszenia chust czy dotyczących kar cielesnych — ponieważ pewne zasady z VII w. n.e. ustanowił sam Prorok, nie wolno ich zmieniać. Wydaje się jednak, że owa taktyka tyczy się jedynie substancjalnych przekazów, takich, które bezpośrednio każdy muzułmanin może wprowadzać w życie, jak np. właśnie kary cielesne, dla których argument niezmienności islamu jest jakże łatwym usprawiedliwieniem. Jeśli chodzi zaś o filozofię i wykładnię teologiczną, to wydaje się, że wobec niej stosowane są inne reguły. Max Weber pisał: „Rozwój wyobrażeń religijnych kierowany jest logiką interesowności, które są wyrażane, a ostatecznie zniewolone przez idee”. Czyż opinia ta nie pasuje jak ulał do dzisiejszej rzeczywistości? Czyż nie jest tak, że ideologia muzułmańska nie jest monolitem, tylko zlepkiem przeróżnych uwarunkować geopolityczno-kulturowych? W każdym kraju muzułmańskim obraz islamu jest inny i odzwierciedla realia lokalne. I każda zmiana w sferze społeczno-gospodarczej przynosi również zmianę w ideologii religijnej. Iran jest tego najlepszym przykładem. Tu, jak rzadko gdzie, ideologia religijna od samego początku ustanowienia obecnego reżimu służyła celom politycznym. To nie państwo było wasalem religii, lecz na odwrót — wraz ze zmianą strategii politycznej zmieniano także religijne argumenty, dostosowywano je i przekształcano, tak żeby pasowały do politycznego tła reżimu. Co więcej, nawet nie starano się tego ukryć.

W liście do ówczesnego prezydenta republiki Chameneiego ajatollah Chomeini pisał: „Rząd ma prawo jednostronnie zakończyć swoje religijne związki z ludem, jeśli te związki są przeciwne interesom państwa i Islamu”. Ponadto stwierdzał, że jeśli sędzia miałby podejmować decyzje opierając się tylko na prawie muzułmańskim, rządy teokratyczne i pozycja Najwyższego Przywódcy straciłyby znaczenie. Tak więc sędzią nie musi być koniecznie ten, kto rozumie prawo muzułmańskie, lecz ten, kto jest w stanie zrozumieć interes państwa i interes islamu, przedkładając je ponad świętą literę Księgi. O lepsze podsumowanie trudno. Słowa ojca rewolucji wybrzmiewają po dziś dzień, gdyż oto Iran stał się państwem świeckim, w którym wszystko — prócz najważniejszego, a więc podstaw samego państwa — jest religijne. Świeckie jest to, co to państwo stanowi — przeświadczenie, że człowiek może zmieniać literę prawa boskiego do woli i stosować je tylko tam, gdzie jest mu wygodnie. Być może celem reżimu jest doprowadzenie do jak najszybszego nadejścia Mahdiego... Amal El-Maaytah

LUTY-MARZEC 2010

31


BLISKI WSCHÓD LUDZIE

Powrót bohater a

Mimo iż kilka miesięcy temu przestał być szefem Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, Mohamed El-Baradei — urodzony w Egipcie laureat Pokojowej Nagrody Nobla — pozostaje w centrum zainteresowania światowych mediów. Gdy był w drodze powrotnej do rodzinnego Kairu, nie ustawały pogłoski o tym, że oto właśnie nadchodzi silny konkurent Hosniego Mubaraka na stanowisko prezydenta. El-Baradei, który opuścił Egipt 27 lat temu, by pracować dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, został osaczony przez dziennikarzy, którzy pytali o nadchodzące w przyszłym roku wybory prezydenckie. El-Baradei mówił: „Będę kandydował, jeśli wybory będą uczciwe!”. Jednak czy w Egipcie jest to możliwe?

P

ostać Mohameda El-Baradeia stanowi bardzo barwny element monotonnej scenerii wyborczej Egiptu. Po raz pierwszy od wielu lat bardzo znana i wpływowa postać egipskiego establishmentu odważyła się na krytykę obecnego prezydenta Hosniego Mubaraka. I mimo iż El-Baradei nie uczynił tego nigdy personalnie, jego wypowiedzi stanowiły wystarczający dowód jego nastawienia, a wyborcy wyczytują z nich, że jest kandydatem zdecydowanie lepiej nadającym się do sterowania krajem niż jego potencjalny rywal Jamal Mubarak — młodszy syn obecnego prezydenta. W oświadczeniu wygłoszonym tuż po przekazaniu stanowiska szefa MAEA Japończykowi Yukiya Amano El-Baradei powiedział: „Jeśli zdecyduję się na wystawienie swojej kandydatury w wyborach prezydenckich, do czego wcale nie dążyłem, stanie się tak, ponieważ większość Egipcjan o różnych poglądach i afiliacjach widzi, że to leży w interesie ich kraju”. Tym zdaniem El-Baradei, chcąc nie chcąc, ogłosił rozpoczęcie kampanii wyborczej i wzbudził kontrowersje w całym kraju. Wzywając do obalenia niektórych zapisów konstytucji dotyczących

32

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

wyborów oraz żądając sprawiedliwego traktowania wszystkich kandydatów spoza najbliższego koła reżimu, były szef MAEA pośrednio ostro skrytykował sam reżim i prezydenta. Z jego wypowiedzi wyraźnie wynikało, że opozycja w Egipcie nie ma najmniejszego wpływu na politykę tego kraju. Prawda jest właśnie taka, że od momentu gdy ruch Kifaja (pol. „Dosyć!”) zaczął protestować przez kairskim sądem kasacyjnym, by wyrazić sprzeciw wobec reelekcji Hosniego Mubaraka na fotel prezydenta lub „odziedziczeniu” tej funkcji przez jego syna Jamala, opozycja polityczna nie była w stanie ruszyć naprzód i dokonać poważnych kroków ku poprawie sytuacji. Ruch Kifaja okazał się nadzieją płonną, gdyż nie był w stanie przyciągnąć większej liczby ludzi — przede wszystkim egipskiego establishmentu i klasy średniej — z najbardziej wpływowych kręgów w kraju. Pozostałe partie, takie jak Wafd, Tagammu’, Nasesryści, a nawet młoda partia Ghad, staczają się powoli ku marginesowi politycznemu i coraz słabiej oddziałują na opinię publiczną. Jeszcze inne ugrupowania nie otrzymały pozwolenia na legalizację działalności (Al-Wasat, Al-Karama), niektóre są prawie niewidzialne lub stanowią zbieraninę intelektualistów, którzy nie są w stanie przemówić do egipskich mas ani ustalić konkretnej politycznej strategii (np. Front Demokratyczny). Jeśli chodzi zaś o największego rywala reżimu — Bractwo Muzułmańskie — to ze względu na wewnętrzne zmagania i zmianę władz w partii ruch ten ostatnio osłabł, a oficjalnie ogłosił, że nie ma zamiaru rywalizować w wyborach prezydenckich. Wydaje się więc, że alternatywą dla takiego stanu rzeczy jest pojawienie się silnego, znanego i wpływowego kandydata, który niekoniecznie musi być powiązany z jakimkolwiek ruchem politycznym. Dziennikarze spekulowali: szef Ligii Arabskiej Amr Moussa, noblista w dziedzinie chemii Ahmed Zuwail, dyrektor wywiadu Omar Suleiman, Tarek Al-Biszri, znany sędzia i pisarz, czy w końcu Mohamed El-Baradei — noblista, były szef MAEA, postać znana na całym świecie?


BLISKI WSCHÓD LUDZIE Trend zmierzający ku wyłonieniu jednej silnej postaci wydaje się dość popularny i powszechny. Nawet były minister informacji i bliski współpracownik Nassera, Muhammad Hassanein Heikal, który dziś jest jednym z czołowych krytyków reżimu Mubaraka, wyszedł z propozycją rozwiązania, które by szło w podobnym kierunku — krajem miałaby rządzić rada starszych, złożona z wysoko postawionych, wpływowych i znanych osób, które by sterowały krajem w czasie okresu przejściowego, podczas którego zostałaby stworzona nowa konstytucja, a po jej ogłoszeniu rozpisane byłyby ponowne wybory.

Te przesłanki leżą także u podstaw przekonań El-Baradeia — podważał on obecną konstytucję wieloma argumentami o charakterze moralnym i prawnym, z których większość jest chlebem powszednim dla opozycji i codzienną bolączką powtarzaną w zaciszu czterech ścian. To właśnie jednak sylwetka El-Baradeia nadaje im szczególny format i wymiar i to właśnie dlatego jest on w stanie przyciągnąć większą część wyborców. W najwyższych kręgach władzy powrót El-Baradeia nie jest mile widziany, a na reakcję na kontrowersyjne i pełne krytyki słowa nie trzeba było długo czekać. Używano standardowych argumentów: „El-Baradei jest marionetką w rękach Waszyngtonu”, lub jak kto woli, „narzędziem Teheranu”. Bronili go członkowie egipskiego establishmentu, z których nie wszyscy koniecznie muszą El-Baradeia lubić. Wniosek był taki: można za tą postacią nie przepadać, ale nie można nie doceniać zasług i nie widzieć formatu. Ponadto El-Baradei posiada jedną cechę, która w Egipcie jest bardzo rzadka i wyjątkowo wysoko ceniona — w jego portfolio nie ma śladu korupcji. Nawet jeśli jego marzenia o zmianie konstytucji i całkowitym obaleniu reżimu okażą się mrzonką, to być może niektóre z jego postulatów się spełnią — choćby to, by wybory w Egipcie były obserwowane przez tzw. społeczność międzynarodową. Uwaga świata skupiona na Kairze wcale jednak nie oznacza, że nawet przy ewidentnych fałszerstwach wyborczych będzie można nieuczciwości w jakikolwiek sposób zaradzić. Jedyną konsekwencją może być wstyd i hańba oraz międzynarodowa krytyka, które — tak jak w przypadku Iranu — na niewiele się ostatecznie zdadzą. Uwaga skupi się jednak także na Jamalu Mubaraku, na którego drodze pojawia się coraz więcej trudności i przeszkód, co może oznaczać, że zamiast niego kandydować będzie jego ojciec — już po raz szósty (sic!). El-Baradei kontra atom Jako szef MAEA El-Baradei także budził duże emocje. W 2003 roku oświadczył, że Waszyngton kłamie w sprawie broni masowego rażenia Saddama Husajna. Rozwścieczył tym ówczesną amerykańską administrację, jednak potem okazało się, że miał rację. To sprawiło, że stał się jeszcze bardziej popularny i podziwiany. Niektórzy jednak mówili o jego stronniczości — szefem takiej organizacji jak MAEA nie może być Arab, mówili, skoro region ten jest tak naszpikowany bronią, a sam El-Baradei jest żonaty z Iranką. Za tym szły oskarżenia, iż El-Baradei

miał świadomość działań i ambicji irańskich w kwestii broni nuklearnej już wiele lat temu, jednak zataił tę informację, zamiast bić na alarm. Jego oponenci obwiniają go o dzisiejszy stan relacji z Iranem i o zagrożenie, które ten kraj stanowi. Prawda jest jednak taka, że El-Baradei wykonywał jedno z najtrudniejszych zadań na świecie. Musiał być bardzo zdolnym i zwinnym dyplomatą, który waży każde słowo, a jednocześnie podlegał nieustannej presji z obu stron globu — Zachód bacznie obserwował to, w jaki sposób odnosi się do krajów arabskich i muzułmańskich, a od wielu Arabów usłyszał, że działa na polecenie Waszyngtonu. Zrównoważenie potrzeb, ambicji i możliwości mogło być bardzo niewdzięcznym zadaniem. Jednak to, co go wyróżniło i co stanowiło o jego unikalności oraz co dało mu ostatecznie pozytywną ocenę końcową, jest to, że zawsze był szczery, nie owijał w bawełnę i mówił prosto z mostu. Otwarcie krytykował państwa zachodnie za podwójne standardy. Co do Iranu, to wydaje się, że były szef MAEA pragnął załatwić sprawę sposobami innymi niż metoda kija i marchewki. Być może złudnie wierzył w siłę dyplomacji oraz to, że właśnie jego pochodzenie i pozorna „łaskawość” dla Iranu zdziałają w tej kwestii dużo więcej niż zachodnia nagonka. To właśnie ta kwestia pozostaje jedyną skazą na jego życiorysie zawodowym, a wraz z jego odejściem nowy szef MAEA będzie musiał rozstrzygnąć, czy taktyka poprzednika nie była jednak zbyt pobłażliwa. Wydaje się, że cień, który rzuca na jego karierę kwestia nuklearnego Iranu, przyćmiła fakt, iż człowiek ten jest laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, którą otrzymał wraz z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej. W 2005 przyznano mu to wyróżnienie za „działania zmierzające do zapobiegania rozprzestrzenieniu się broni nuklearnej oraz do zapewnienia, by energia atomowa była używana w sposób pokojowy i bezpieczny”. Najsłynniejszym postulatem El-Baradeia jako szefa MAEA był pomysł stworzenia na Bliskim Wschodzie strefy pozbawionej broni jądrowej. W grę wchodził także Izrael, który miałby się pozbyć posiadanego atomu. Pomysł wielkoduszny i wspaniały, aczkolwiek niemożliwy do zrealizowania.

El-Baradei chce startować w wyborach prezydenckich jako kandydat niezależny, niezrzeszony. Czy będzie to jednak możliwe, skoro aby stać się kandydatem, musiałby otrzymać wystarczające poparcie nie tylko obu izb parlamentu, ale i rad miejskich, które są wyznaczane przez Narodową Partię Demokratyczną Mubaraka? Nie śmiem marzyć o tym, co by było, gdyby wybory zostały przeprowadzone rzetelnie, uczciwie i gdyby walka o fotel prezydenta okazała się prawdziwą rywalizację między prezydentem, który jest twarzą Egiptu od 30 lat, a człowiekiem, który prezentowałby całkowicie odmienne, światowe standardy polityczne. Amal El-Maaytah

LUTY-MARZEC 2010

33


ROSJA & WNP

20 lat WNP W końcu lat osiemdziesiątych XX wieku ZSRR dogorywał wśród ustawicznych wstrząsów, zamieszania i pospiesznych deklaracji niepodległości coraz to nowych republik. Pomimo powszechnego chaosu od razu zaczęto też szukać w Rosji sposobu na utrzymanie choćby w okrojonej, szczątkowej formie dotychczasowej strefy wpływów. Wśród wielu sprzecznych koncepcji pojawiła się też idea stworzenia organizacji międzynarodowej, która miała za zadanie skupiać w sobie wszystkie państwa powstałe na gruzach ZSRR, nie bacząc na diametralne różnice pomiędzy nimi. Taki organizm, pod długo negocjowaną nazwą Wspólnota Niepodległych Państw, powstał właściwie równocześnie z podpisaniem układu o rozwiązaniu ZSRR, co już wtedy można było odczytać jako sygnał, iż WNP jest dla wielu jakoby bezpośrednim przedłużeniem i kontynuatorką Republiki Rad. Obecnie pełnoprawnymi członkami WNP jest tylko siedem państw postradzieckich: Armenia, Białoruś, Kazachstan, Kirgizja, Rosja, Tadżykistan i Uzbekistan. Trzy kolejne państwa — Azerbejdżan, Mołdowa i Ukraina — mają status obserwatorów, a Turkmenistan od 2005 roku jest państwem stowarzyszonym z WNP. Utworzenie tego substytutu ZSRR umożliwiało choćby pozorne utrzymanie w ryzach lawinowo następujących zmian, powstrzymanie niekontrolowanej dezintegracji gospodarczej i politycznej regionu. Założenia były pozornie szczytne — WNP miała być forum międzynarodowej współpracy opartej na równości i wzajemnym poszanowaniu stron. Od razu jednak uwidoczniły się różnice w pojmowaniu organizacji, bowiem nawet sygnatariusze z Puszczy Białowieskiej mieli całkiem odmienne oczekiwania — o ile Białorusi oraz Ukrainie zależało

34

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

na pokojowym, kontrolowanym rozwiązaniu ZSRR, o tyle Rosja chciała stworzyć regionalną organizację międzynarodową, w ramach której mogłaby dawać upust swoim mocarstwowym ambicjom. Status prawny WNP Od samego początku problemy stwarzał status prawny WNP, która nie jest do końca organizacją międzynarodową ani strukturą ponadnarodową, a jedynie ugrupowaniem państw na różnych poziomach integracji. Co prawda w obrębie WNP stworzono strukturę administracyjną wzorowaną po części na NATO (współpraca wojskowa), a po części na UE (zakładana swoboda przepływu ludzi i informacji, znajdująca pewne odzwierciedlenie np. w przepisach celnych i wizowych FR). Mamy zatem Radę Szefów państw WNP, Radę Szefów Rządów państw WNP — organy decyzyjne, które zarysowują (tak — zarysowują, nie określają) kierunki działania państw Wspólnoty, oraz organizacje tzw. branżowe, jak np. Radę Ministrów Spraw Zagranicznych WNP, Radę Ministrów Spraw Wewnętrznych WNP. Zauważalny powyżej brak organów ponadnarodowych sprawia, że WNP jest raczej organizacją międzyrządową. Decyzje podjęte przez powyższe organy nie mają mocy w rozumieniu prawa międzynarodowego, bowiem każde z państw akceptuje tylko te normy, na które wyraża zgodę i które nie godzą w jego interesy, i tylko ich przestrzega. Krótko po rozwiązaniu ZSRR niezwykle istotną kwestią były regulacje o charakterze militarnym — w celu utrzymania kontroli nad monstrualnym arsenałem obronnym odziedziczonym po epoce sowieckiej i uniemożliwienia przejęcia go przez radykalne ugrupowania. Podpisano wtedy bardzo wiele, bo około 70 umów międzynarodowych dotyczących obronności, przy czym Rosja starała się wykorzystać przewagę


ROSJA & WNP nad byłymi republikami radzieckimi, które nie posiadały jeszcze odpowiednich organów (ministerstw obrony narodowej) mogących negocjować z Moskwą. Rosja — zapewne świadomie — poprzez wspólną politykę bezpieczeństwa krajów WNP rozumiała głównie swoje własne bezpieczeństwo, widząc w krajach WNP naturalne przedłużenie swojej strefy wpływów, a poprzez integrację wojskową widziała możliwość utrzymywania swoich garnizonów w Naddniestrzu czy Abchazji. Trudno dzisiaj przewidzieć, jakie byłyby skutki upadku ZSRR, gdyby WNP nie była swego rodzaju amortyzatorem przemian zachodzących na tym ogromnym obszarze, przemian — dodajmy — rozgrywających się przy podstawowej zgodzie zainteresowanych państw. Wydaje się, iż na początku lat 90. Rosja miała o wiele większe ambicje i oczekiwania, WNP miała być — według określenia Rusłana Chasbułatowa — „ZSRR w stanie przetrwalnikowym”. Takie myślenie wcale się nie zmieniło.

Co jest największą słabością WNP? Niewątpliwie miażdżąca pod każdym względem — politycznym, geograficznym, demograficznym, militarnym, mentalnym — przewaga Federacji Rosyjskiej nad jej partnerami. Czy w tym przypadku można mówić o równości, demokracji, sojuszu państw niepodległych? Już w samej idei tej organizacji czyha pułapka nie do przejścia. Współpraca gospodarcza? Nadal istnieje tylko w teorii, na papierze (podpisane dokumenty). Rzeczywistość jest jednak diametralnie inna — kraje WNP konkurują między sobą, produkując bardzo podobne lub wręcz takie same towary. A liczby w tym przypadku są szczególnie bezlitosne — z roku na rok notuje się stały spadek wymiany handlowej między państwami WNP przy jednoczesnym wzroście wymiany handlowej z państwami trzecimi. Kolejnym problemem jest powstawanie na obszarze państw WNP regionalnych organizacji międzynarodowych, takich jak GUAM. Świadczy to o rozczarowaniu poszczególnych państw ideą integracji w ramach WNP i chęci skupienia się na współpracy w gronie mniejszym terytorialnie, ale zarazem działającym skuteczniej. Rosja reaguje alergicznie na wszelkie działania wymierzone — jej zdaniem — w WNP, nadal pojmując ją jako ostatni bastion swojej niegdysiejszej potęgi. Pozostałe kraje należące do Wspólnoty Niepodległych Państw nie akceptują tego sposobu zawłaszczania organizacji, ale dają Rosji „nacieszyć się” tą rzekomą siłą i prestiżem w zamian za różnego rodzaju ułatwienia gospodarcze. Przyszłość WNP Mimo wszystko nadal należy postrzegać WNP jako organizację międzynarodową, która wciąż posiada bardzo duży potencjał, w roli przeciwwagi dla NATO (pod względem militarnym) oraz UE (pod względem gospodarczym oraz mentalnym). Bardzo wiele zależy tutaj od postawy nie tylko Rosji, ale także samych przywódców unijnych. Mogą oni bowiem swoimi działaniami zniechęcić państwa regionu as-

pirujące do głębszej integracji ze strukturami zachodnimi, mogą także za pomocą specjalnych programów (vide Partnerstwo Wschodnie) pokazać nowe drogi rozwoju i współpracy. Dlatego też UE powinna stać się naturalną alternatywą w kontaktach politycznych i gospodarczych dla zainteresowanych państw WNP, a w sposób szczególny dla Gruzji oraz Ukrainy. W dobie obecnego kryzysu finansowego można także spodziewać się dalszych dążeń do większej integracji w ramach WNP. Rosja z pewnością skwapliwie wykorzysta okres bessy dla umocnienia zarówno swojej pozycji na obszarze WNP, jak i samej struktury organizacji. Warto nadmienić, iż po okresie dobrej koniunktury na surowce energetyczne rosyjski Bank Centralny zgromadził ponad 450 mld USD rezerw walutowych oraz złota. Chociaż część tych środków została już wykorzystana na walkę z kryzysem finansowym pod koniec 2008 roku, to Rosja nadal dysponuje przecież ogromnym kapitałem, pozwalającym jej na występowanie w roli lidera, którego stać na poniesienie ewentualnych wydatków. Jednak dalsza integracja polityczna wydaje się mało prawdopodobna, tak samo jak i zacieśnienie współpracy militarnej. Wynika to z odmiennego postrzegania rzeczywistości przez poszczególne państwa członkowskie, czego przykładem jest utworzenie w 1997 roku wspomnianego już powyżej GUAM. Nadal brak wspólnej wizji, idei Wspólnoty. Skazuje to na niepowodzenie projekty o charakterze strategicznym, czego przykładem są nieudane próby utworzenia strefy wolnego handlu czy też przekształcenia WNP w sojusz sensu stricto wojskowy. Jedynym elementem, który utrzymuje to forum współpracy przy życiu, wydaje się czynnik ideologiczny, oparty na typowo słowiańskiej tęsknocie za przeszłością. Jest to zarazem główna przeszkoda uniemożliwiająca rozwój WNP jako organizacji opierającej się na rzekomych wspólnych wartościach i posiadającej jasne cele. Nie można też zapominać o tym, że zjednoczenie, integracja nigdy nie dokona się bez oddolnej aktywności, bez (nadużyję tutaj nieco tego terminu) społeczeństwa obywatelskiego, którego próżno szukać na obszarze postradzieckim. Idea WNP jest martwa.

Ostatni zjazd WNP, który odbył się w Kiszyniowie, potwierdził, iż organizacja ta ma obecnie małe znaczenie. Dmitrij Miedwiediew dopiero cztery dni przez zjazdem potwierdził swoją obecność. Głównym punktem obrad była... 65 rocznica Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, pod hasłem „Wygraliśmy razem”, jakby nie było bieżących problemów gospodarczych. Ten powrót do przeszłości, który jeszcze raz wyraźnie zaakcentowała strona rosyjska podczas kiszyniowskiego spotkania, może wskazywać na fakt, iż Rosja nie tylko nie ma pomysłu na rozwiązanie bieżących problemów, ale też wizji na przyszłość. Nostalgiczny powrót do wojny, która tylko jednemu krajowi WNP przyniosła zwycięstwo, jest nie tylko krokiem w tył, ale i aktem rozpaczliwej rezygnacji. Maurycy Witkowiak

LUTY-MARZEC 2010

35


ROSJA & WNP ROSJA

Strategia Miedwiediewa Wybór Dmitrija Miedwiediewa na prezydenta Federacji Rosyjskiej nie był dla społeczności międzynarodowej specjalnym zaskoczeniem. W grudniu 2007 roku Władimir Putin, kończący swą drugą kadencję prezydencką, wskazał właśnie jego jako swojego potencjalnego następcę w wyborach prezydenckich. Kandydaturę Miedwiediewa automatycznie poparły proprezydenckie partie, wśród nich: Jedna Rosja, Sprawiedliwa Rosja, Agrarna Partia Rosji, Siła Obywatelska.

P

erspektywa objęcia fotela prezydenckiego przez Dmitrija Miedwiediewa, bliskiego i lojalnego współpracownika Władimira Putina, była z punktu widzenia odchodzącego prezydenta optymalnym rozwiązaniem. Dzięki niekwestionowanemu zwycięstwu wyznaczonego kandydata Putin już w drugim dniu po oficjalnym zaprzysiężeniu Miedwiediewa objął urząd premiera, zachowując tym samym rolę arbitra w nowym układzie rządzącym. Tym samym osiągnął zamierzony efekt faktycznego utrzymania władzy w swoich rękach bez konieczności zmiany zapisów konstytucji. Putin był świadomy, iż jej ewentualna korekta dałaby mu co prawda możliwość ponownego startu w wyborach prezydenckich, ale jednocześnie mogłaby przyczynić się do obniżenia jego notowań wśród przywódców zachodnich demokracji, stwarzając tym samym podstawy do krytyki jego administracji za brak respektowania wypracowanych zasad demokracji. Miedwiediew, będąc starannie wyselekcjonowanym przez Putina kandydatem na urząd prezydenta, ma stanowić gwarancję kontynuacji strategii politycznej zapoczątkowanej i rozwiniętej w okresie prezydentury jego poprzednika. Kontynuacja wielobiegunowości W kwestiach dotyczących polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej nowy prezydent potwierdził, iż będzie kontynuował jej dotychczasowy kurs, oparty na strategii wielobiegunowości, realizacja którego w okresie jego poprzednika przyczyniła się do znacznego wzmocnienia pozycji Rosji na arenie międzynarodowej. Akceptacja strategii wielobiegunowości przez nową administrację prezydencką znalazła odzwierciedlenie zarówno w oficjalnych przemówieniach prezydenta, jak i oficjalnych dokumentach rządowych. Na gruncie konceptualnym wielobiegunowość jako strategia polityki zagranicznej Rosji została przedstawiona w nowej redakcji Koncepcji polityki zagranicznej, opublikowanej w lipcu 2008 roku. W dokumencie tym szczególną uwagę jego autorzy zwrócili na rosnące na arenie międzynarodowej znaczenie Rosji, która w ostatnich latach znacząco zwiększyła swój udział w decydowaniu o zachodzących w świecie procesach, a tym samym kształtowaniu struktury porządku międzynarodowego. O rosnącym prestiżu Rosji w świecie stanowi między innymi fakt, iż przekształca się ona w mo-

36

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

carstwo globalne, o czym świadczą między innymi: 1) stałe członkostwo Rosji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ; 2) uczestnictwo w G-8 oraz innych wpływowych organizacjach, zarówno o zasięgu międzynarodowym, jak i regionalnym; 3) posiadanie mechanizmów do prowadzenia dialogu międzynarodowego oraz współpracy; 4) dysponowanie znaczącym potencjałem i środkami oddziaływania we wszystkich sferach działalności społecznej; 5) prowadzenie intensywnie rozwijającej się współpracy z najważniejszymi państwami oraz organizacjami działającymi w regionie; 6) postępująca integracja Rosji ze światową gospodarką oraz systemem politycznym. Dokument podkreśla również, iż w ramach kontynuacji wielobiegunowej strategii Rosja dążyć będzie do balansowania swoich stosunków z najważniejszymi partnerami w świecie. Autorzy dokumentu tradycyjnie podkreślili również, iż centralnym ośrodkiem regulowania stosunków międzynarodowych i koordynacji światowej polityki pozostaje ONZ, traktowana przez rosyjski establishment jako najważniejsza organizacja odpowiedzialna za bezpieczeństwo w świecie oraz fundament tworzenia nowego wielobiegunowego ładu międzynarodowego, powstającego w oparciu o zasady prawa międzynarodowego. Niedługo po opublikowaniu Strategii, to jest 31 sierpnia 2008 r., Miedwiediew w swoim wywiadzie dla trzech rosyjskich stacji telewizyjnych przedstawił 5 zasad, na których jego administracja będzie się opierać, kształtując politykę zagraniczną. Zostały one przedstawione w kilka dni po uznaniu przez prezydenta niepodległości Osetii Południowej i Abchazji. Zasady te są następujące: 1) stosunki pomiędzy cywilizowanymi państwami powinny być regulowane za pomocą przepisów prawa międzynarodowego; 2) świat powinien być wielobiegunowy, Rosja odrzuca koncepcję jednobiegunowości jako struktury porządku międzynarodowego; 3) Rosja będzie unikać konfrontacji z innymi państwami; 4) Rosja dążyć będzie do ochrony praw swoich obywateli niezależnie od miejsca ich zamieszkania; 5) Rosja będzie kontynuować rozwój stosunków z zaprzyjaźnionymi regionami. W tym ostatnim punkcie prezydent zaznaczył, iż Rosja ma uprzywilejowaną pozycję w regionie WNP, co przesądza o jej dominacji w tym obszarze. Podobną strategię polityki zagranicznej prezydent przedstawił, występując z dorocznym przemówieniem do Zgromadzenia Federalnego w listopadzie 2008 roku. Podnosząc w nim kwestie polityki zagranicznej, zaznaczył między innymi, iż struktura porządku międzynarodowego zmierza w kierunku wielobiegunowości. Do jej pełnego urzeczywistnienia się potrzebne są reformy wewnątrz podstawowych instytucji międzynarodowych, przede wszystkim ONZ, oraz umocnienie mechanizmów wielostronnej dyplomacji. Niedopusz-


ROSJA & WNP ROSJA czalny jest natomiast według Miedwiediewa taki układ porządku międzynarodowego, w którym przeważa dominacja jednego mocarstwa nad pozostałymi, w związku z czym należy aktywizować społeczność międzynarodową w celu hamowania ambicji imperialnych poszczególnych mocarstw. Praktyczny wymiar polityki zagranicznej Praktycznym potwierdzeniem kontynuacji przez nowego prezydenta dotychczasowego kursu polityki zagranicznej stały się podjęte przez niego działania mające podkreślić, iż tak jak jego poprzednik będzie dążył do podtrzymywania stosunków z najważniejszymi dla Rosji biegunami współpracy, tj. obszarem WNP, obszarem azjatyckim, USA oraz Unią Europejską. Nieprzypadkowo Miedwiediew za cel swojej pierwszej wizyty wybrał sympatyzujące z Rosją kraje na Wschodzie, to jest Kazachstan oraz Chiny. Jego dwudniowa wizyta w Chinach w maju 2008 r. miała pokazać, iż Rosja nadal poważnie traktuje Chiny jako sojusznika w budowaniu wielobiegunowego ładu międzynarodowego. Przy okazji tej wizyty doszło do wydania wspólnego oświadczenia prezydentów Rosji i Chin, w którym krytykowali oni plany budowy amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej w Europie. Podpisanie tego oświadczenia stało się pierwszym znaczącym sukcesem dyplomacji prezydenta Miedwiediewa. Rosja podkreśliła w ten sposób, iż nadal traktuje Chiny jako ważnego partnera azjatyckiego, z którym gotowa jest rozwijać współpracę na wielu płaszczyznach, m.in. politycznej, gospodarczej i militarnej. Dmitrij Miedwiediew w pierwszych miesiącach swojego urzędowania postanowił również podkreślić znaczenie w strategii rosyjskiej polityki obszaru WNP, nad którym Rosja nadal chciałaby utrzymywać kontrolę. Ostrym ostrzeżeniem zarówno dla konkurencji w regionie, jak i dla państw próbujących wydostać się spod wpływów Rosji stała się interwencja rosyjska w Gruzji w sierpniu 2008 r. Dokonując jej, Miedwiediew powielił styl działania swojego poprzednika (z początku jego pierwszej kadencji), który podejmując działania militarne w Czeczenii, chciał udowodnić, iż Rosja jest gotowa bezkompromisowo bronić swoich interesów w regionie, używając do tego wszystkich możliwych środków, z militarnymi włącznie.

Nowa administracja prezydencka zabiega również o kształtowanie pozytywnych relacji ze swoim najważniejszym partnerem, jakim są nie wątpliwie Stany Zjednoczone. Zmiana administracji prezydenckiej w USA w styczniu 2009 r. niewątpliwie otworzyła nowy etap w kształtowaniu stosunków dwustronnych. Faktem pozytywnie przyjętym przez Rosję (jako swojego rodzaju ukłon Obamy w stronę Rosji) stała się rezygnacja USA z budowy tarczy antyrakietowej w Europie. Decyzja amerykańskiego prezydenta daje zielone światło dla podniesienia poziomu dwustronnej współpracy do strategicznego partnerstwa, którego nie udało się skutecznie utrzymać w okresie prezydentury G.W. Busha.

Nowy styl, stara treść

W stosunkach z Unią Europejską Miedwiediew stara się utrzymać pozytywną atmosferę współpracy, szczególnie w sferze gospodarczej i militarnej. Próbą ożywienia obustronnej współpracy w tym ostatnim wymiarze stało się przedstawienie przez rosyjskiego prezydenta propozycji traktatu o bezpieczeństwie europejskim. Mimo iż bardzo wątpliwa wydaje się możliwość przystąpienia państw zachodnich do tego traktatu, Rosja, wychodząc ze swoimi propozycjami, prowokuje dyskusje na temat potrzeby wzmocnienia europejskiego systemu obronnego i przynajmniej częściowego uniezależnienia go od NATO, próbując tym samym wbić klin pomiędzy UE i OBWE a NATO.

Pierwsze miesiące prezydentury Miedwiediewa pokazały, iż stara się on mocno zaznaczyć swoją pozycję jako głowy państwa i tym samym zyskać szerokie poparcie Rosjan, podobne do tego, jakie zdobył jego poprzednik. Kształtując strategię polityki zagranicznej, Miedwiediew co prawda w znacznym stopniu powiela sposób działania Władimira Putina, mocno wspierając strategię wielobiegunowości, ale jednocześnie próbuje wpleść w nią elementy nowego stylu swojej administracji. Prezydent mocno stawia na modernizację kraju, której widocznym efektem powinno stać się: ograniczenie biurokracji, efektywniejsze wykorzystanie nośników energii, rozwój infrastruktury informatycznej oraz powstanie nowoczesnych zakładów wykorzystujących wysoko zaawansowane technologie. Miedwiediewowi bardzo zależy na tym, by w czasie jego prezydentury doszło do realnego wzmocnienia pozycji Rosji na arenie międzynarodowej. Utrzymanie statusu Rosji jako jednego z najważniejszych biegunów porządku międzynarodowego zapewne stałoby się dla Miedwiediewa szansą na zyskanie wizerunku silnego i liczącego się na arenie międzynarodowej polityka, który jednocześnie mógłby stać się realnym konkurentem dla Putina. Gdyby ten scenariusz się spełnił, kolejna prezydencka kampania wyborcza w Rosji byłaby o wiele ciekawsza, a — co najważniejsze — sam wybór prezydenta znacznie mniej przewidywalny. Aneta Wilk

LUTY-MARZEC 2010

37


AZJA GOSPODARKA

Azja pożegna Chińskie władze całkiem niedawno otwarcie zaproponowały, by skończyć z traktowaniem dolara jako waluty światowej. Trudno powiedzieć, czy taki postulat kiedykolwiek się spełni, jednakże daje się zauważyć, że to nie SDR (wirtualny koszyk walut MFW) czy chiński juan globalnie zyskują na znaczeniu, ale waluta europejska, czyli euro. Azjaci tymczasem mają w planach stworzenie własnej.

A

merykański dolar służy jako rezerwa walutowa w wielu krajach już od ponad 80 lat, odkąd przejął tę rolę od funta szterlinga w okresie międzywojennym. Nigdy jednak wcześniej w historii nie zgromadzono tak wielkiej ilości rezerwy walutowej trzymanej w obcej walucie, jak to ma miejsce w obecnej dekadzie. Obecnie kraje na całym świecie trzymają 6,5 miliarda walutowej rezerwy, z czego dwie trzecie to rezerwy w dolarach. Nawet Polska, członek UE, preferuje dolary (odpowiednio 46,1 mld € i 59,3 mld $ rezerwy NBP). Większość z tej gigantycznej ilości dolarów znajduje się w krajach azjatyckich. Kraje te wyciągnęły wnioski z dotkliwych skutków kryzysu azjatyckiego 1997 i 1998 roku, kiedy to niski poziom rezerw walutowych sprawił, że państwa te nie były w stanie obronić swoich walut, związanych sztywno właśnie z dolarem. W tej chwili Chiny, magazynując łącznie niemal 2 miliardy USD, i Japonia z 1 miliardem USD wyróżniają się w szczególności, czując jednak na karku oddech innych krajów (Tajwan, Korea, Indie) z pokaźnymi rezerwami dolara, w tym takich, które czerpią dochód głównie z dostarczania energii. W krajach bogatych dolar zaczął odgrywać rolę ratunkowego uchwytu w wypadku kryzysu lokalnej waluty. Jest to jednak rozwiązanie chwilowe, zwłaszcza że już można zaobserwować wdrażanie planów obniżenia na rzecz euro udziału dolara w rezerwach walutowych wielu banków centralnych. W dalszej perspektywie państwa azjatyckie planują wprowadzić wspólną jednostkę walutową — ACU (asian currency unit). Intensywna międzyregionalna współpraca, zwłaszcza pomiędzy Chinami, Japonią oraz obszarem ASEAN, w kwestii wprowadzenia waluty azjatyckiej zaczyna wreszcie przynosić sukcesy. Współpraca, jeżeli wierzyć założeniom, zacznie się już w przyszłym roku, do czego bardzo dąży Państwo Środka jako inicjator akcji. Chiny mają nadwyżkę w handlu z resztą świata i duże deficyty z innymi krajami Azji, gdyż są pośrednikiem eksportowym, więc w interesie Pekinu jest, żeby taka waluta powstała, albowiem ograniczyłoby to ryzyko walutowe we wzajemnych obrotach handlowych krajów azjatyckich. Chiny, które podpatrują, jak działa międzynarodowy rynek obrotu walutami i jakie korzyści z niego płyną, konsekwentnie będą miały zamiar wyprzeć z niego USA, zwłaszcza że przyjęcie ACU daje taką realną możliwość. Jeżeli tak się stanie, to wydaje się realne, że już za 40 lat główną walutą rezerwową świata stanie się właśnie wspólna

38

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

dolara? waluta krajów azjatyckich. XXI wiek może być wiekiem Azji. Coraz więcej na to wskazuje. W latach 2007-2008 w wielu krajach powiązanie waluty z dolarem powodowało znaczne przyspieszenie inflacji, zwłaszcza w końcowej fazie ostatniego boomu gospodarczego. Inflacja wystąpiła zdecydowanie powyżej poziomu docelowego nie tylko w rozwiniętych krajach uprzemysłowionych, ale też w rozwijających się oraz nawet tych gospodarczo wschodzących. Ze względu na wyższą wartość energii i żywności w koszyku inflacyjnym konsumentów inflacja nierzadko zamykała się w dwóch cyfrach, także w niektórych krajach rozwijających się, i tym samym stała się przyczyną destabilizacji życia społecznego. Wszystko to sprawiło, że na całym świecie pojawiły się głosy wątpiące w siłę dolara i wieszczące rychły koniec amerykańskiego pieniądza. Niejako w odpowiedzi na to wołanie chińscy technokraci zdecydowali tak skalibrować swoją politykę kursu walutowego względem dolara, aby jej skutkiem była umiarkowana polityka aprecjacji juana. Kraje produkujące ropę w Zatoce Perskiej z braku innych realnych możliwości zdecydowały się trzymać stanowczo polityki rezerw dolarowych, co pozwoliło na utrzymanie wysokiej inflacji i spowodowało, iż bańka na amerykańskim rynku nieruchomości urosła do olbrzymich rozmiarów.


AZJA GOSPODARKA Niepożądane efekty uboczne dolara jako waluty rezerwowej już doprowadziły do debaty nie tylko w Azji, ale też na całym świecie. Debata ta jest szczególnie widoczna w Chinach, które zdecydowały się trzymać jedną czwartą rezerw w euro, pokazując tym samym „żółtą kartkę” dolarowi. Może ona doprowadzić do zwiększenia roli w międzynarodowych rozliczeniach finansowych specjalnych praw ciągnienia (SDR) — wirtualnego koszyka walut świata, nadzorowanego przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pomimo iż SDR mogłyby być wykorzystywane jako waluta rezerwowa, to nie byłyby ucieczką krajów rozwijających się od zależności od dolara USA, ponieważ SDR nie są obecnie jakąkolwiek eliminacją USD z obrotu czy roli waluty rezerwowej, tylko wręcz odwrotnie, są bowiem wymieniane na waluty gospodarek „rozwiniętych”, czyli tych silniej deprecjujących. Azjatyckie banki centralne w październiku mocno interweniowały na rynkach walutowych w celu powstrzymania aprecjacji swoich walut wobec dolara. Istniały obawy, że ich eksport straci na konkurencyjności względem Chin. Broniły swoich walut głównie kraje Azji PołudniowoWschodniej z uwagi na decyzję Chin, które poczynając od lipca poprzedniego roku, znowu podwiązały juana do dolara. Chińczycy jednak przestali ufać dolarowi, gdyż nie mają wpływu na politykę FED, który zwiększa podaż pieniądza w celu wsparcia amerykańskiego systemu bankowego i nadmiernie zadłużonych gospodarstw domowych. Chińskie obawy są zrozumiałe. Po pierwsze, wszelkie zmiany kursu waluty mają ogromny wpływ na wycenę transakcji finansowych, co szczególnie widoczne jest w Azji, przy produkcji niskomarżowej, kiedy nabywca rozlicza się w dolarach. Po drugie, zmiana kursu waluty wpływa na konkurencyjność krajów, które są zintegrowane w skali międzynarodowej, jak Chiny. Jednakże jest oczywiste, że wybór waluty rezerwowej jest kwestią międzynarodowego zaufania, a nie trendem, który łatwo można zmienić. Celem waluty światowej jest zapewnienie płynności transakcji i niskich kosztów (związanych z ewentualną wymianą), tak aby uzyskać maksymalną możliwą przejrzystość i przewidywalność. Musi ona służyć jako jednostka rozliczeniowa oraz pełnić funkcję przechowywania wartości. Pełnić taką rolę, jaką pełniło złoto w XIX wieku. To wszystko sugeruje, że technicznie skomplikowany instrument, jak SDR, nie sprawdzi się w zastępstwie dolara. Walutą światową nie może być też juan, jako że Państwo Środka nie zamierza uwolnić kontroli przepływu kapitału, więc nadal będzie sterować kursem wymiany, co skutecznie ograniczy użyteczność chińskiej waluty.

Tak więc ani SDR, ani juan nie nadają się na walutę światową, a więc chińska inicjatywa powinna być raczej postrzegana jako pewna demonstracja aspiracji politycznych, a nie sugestia wymiany światowej waluty w ciągu najbliższych kilku lat. Ale co zrobić, jeśli niebezpieczne dla handlu światowego wahania dolara staną się cykliczne? W tej chwili jedyną alternatywą, biorąc pod uwagę wszystkie wyżej wymienione cechy rezerwy walutowej, jest euro. Niestety, logiczną konsekwencją wzrostu znaczenia euro będą dalsze kłopoty gospodarcze Europy. Dalsza aprecjacja już i tak przewartościowanego euro w momencie dramatycznej recesji w Europie z pewnością nie będzie witana z entuzjazmem przez europejskie firmy, więc EBC będzie musiał obciąć stopy procentowe jeszcze bardziej. Aktualnie im bardziej świat wątpi w dolara, tym więcej tracą europejscy producenci. Dlatego przyjęcie euro przez Słowację, choć uchroniło ją od wahań kursowych, spowodowało utratę konkurencyjności. Sergiusz Prokurat

LUTY-MARZEC 2010

39


AZJA INDIE

Spór o indyjską Telanganę Minister spraw wewnętrznych Indii P. Chidambaram zapowiedział utworzenie nowego stanu — Telangany, do tej pory funkcjonującej w ramach stanu Andhra Pradesh. Radosne reakcje ludności zmieniły się w gniew, gdy rząd zaczął odwlekać decyzję w tej sprawie. Przeciwnicy utworzenia stanu są wściekli i nie dowierzają zapowiedziom. Już następuje efekt domina — mnożą się deklaracje różnych części Indii o chęci utworzenia kolejnych stanów.

A

ndhra Pradesh to piąty co do wielkości stan w Indiach, położony na południowym wschodzie kraju, wzdłuż wybrzeża. Jest to pierwszy stan powstały w Indiach, który był od początku w miarę jednolity etnicznie i językowo. Jego początek jest dramatyczny i sięga 1953 roku. Wyodrębnienie się Andhra Pradesh ze stanu Madras nastąpiło dzięki protestowi Sriramulu Potti — przywódcy politycznego, który wykorzystał wiekową metodę protestu odkurzoną przez Gandhiego — głodówkę. Ówczesny premier Indii, Jawaharlal Nehru, zapowiedział, że się nie ugnie. Po prawie 60 dniach umartwiania się Potti umarł, a jego śmierć wywołała zamieszki w Madrasie. Skala zamieszek, wiara w demokrację i groźba utraty pozycji czczonego przywódcy narodu skłoniły Nehru do utworzenia stanu. W owym czasie znany indyjski dziennikarz, Durga Das, napisał w swych notatkach: „Niebezpieczeństwo polega na tym, że dowództwo może zachęcać do podziałów językowych do momentu, w którym poszczególne grupy zaczną funkcjonować jak małe narody. Taka sytuacja może spowodować przeniesienie sceny regionalnych bitew do Centrum. Tylko stany wielojęzyczne stanowią oparcie dla wielokulturowej Unii”.

dająca się za niepodległością prowincji. Jest ona częścią ruchu Jai Telangana, do którego analogię można znaleźć w Andhrze w postaci ruchu Jai Andhra. Telangana ma 119 miejsc w zgromadzeniu parlamentarnym Andhra Pradesh i 42 w Lok Sabha — niższej izbie parlamentu federacyjnego. TRS w wyborach z 2005 roku zdobyła 5 z nich, ale w 2009 nastąpił wyraźny spadek — tylko 2 miejsca. W ostatnich latach zarówno partia rządząca, jak i opozycyjna sugerowały, że są za utworzeniem Telangany, lecz wyglądało to raczej na populistyczny chwyt niż na rzeczywistą deklarację. Ta sytuacja skłoniła szefa partii TSR Chandrasekhara Rao do dania sprawie decydującego impulsu. Można domniemywać zresztą, że nie tylko sprawie, ale i własnej karierze politycznej, nadwątlonej przez wspomniane wybory z 2009. Jako metodę zwrócenia uwagi obrał wypróbowaną już głodówkę aż do śmierci. Po tygodniu jego stan był według lekarzy naprawdę zły i prawdopodobnie obawa przed zamieszkami tym wywołanymi sprowokowała rząd do zaskakującej deklaracji. Dziewiątego dnia głodówki Minister Spraw Wewnętrznych, Palaniappan Chidambaram, oświadczył, że rozpocznie się proces utworzenia Telangany. Lider partii opozycyjnej BJP, Advani Advani, pogratulował mu tego ruchu. Rao ogłosił zwycięstwo i zaczął jeść, a ludzie tak czy owak wyszli na ulicę — zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy oddzielnej Telangany. Tak czy siak Rao, znany też jako KCR, dokonał czegoś, co inni próbowali zrobić przez niemal pół wieku. Pierwszy Minister Andhra Pradesh, Rosaiah, powiedział reporterom, że do podzielenia stanu może dojść jedynie jeśli po konsultacjach dojdzie do głosowania w parlamencie związkowym i jeśli projekt uzyska większość głosów. Nie uważa, by do utworzenia stanu miało dojść natychmiast.

Rewolucyjny region Trzy lata później do stanu została dołączona również telugujęzyczna Telangana, która jednak wyraźnie różniła się od otoczenia, zarówno z powodów politycznych, jak i ekonomicznych. Mogła to być właśnie próba osłabienia „małego narodu”, który z Telanganą nie łączyło wiele poza językiem. Podczas gdy dwie części Andhra Pradesh — Andhra i Rayalaseema, w czasie kolonizacji należały do brytyjskiego Radź, Telangana pozostała terytorium półzależnym, rządzonym autokratycznie przez muzułmańskie dynastie Qatab Shahi i Nizam, i nosiła nazwę księstwa Hajdebaradu. Doprowadziło to z jednej strony do zacofania prowincji w stosunku do reszty stanu, a z drugiej — do wyłonienia się pewnych radykalnych ruchów komunistycznych, które długo po odzyskaniu niepodległości występowały przeciwko Republice Indii. Telangana jest więc tradycyjnie częścią tak zwanego czerwonego pasa Indii, obfitującego w zbrojne lewicowe partyzantki. Od początku zjednoczenia Telangany z Andhrą i Rayalaseemą działały w niej ruchy separatystyczne i dość regularnie występowały agresywne zamieszki. Na przestrzeni lat 1969-72 zginęło w nich około 300 osób. W roku 2001 powstała Telangana Rashtra Samiti (TRS), partia jednoznacznie opowia 40

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Dwudziestu jeden posłów z wybrzeży i Rayalaseemy zaapelowało do Sonii Gandhi o zjednoczoną Andhrę. Odpowiedziała dyplomatycznie, że „nie będzie uczyniona żadna niesprawiedliwość”. Pomimo to kolejni posłowie składają swe dymisje. Widoczny jest też efekt domina wewnątrz stanu — politycy Rayalaseemy zapowiedzieli, że poprą podział tylko jeśli Rayalaseema również stanie się samodzielnym stanem. Wtedy Andhra Pradesh zmieniłaby się w oddzielone Telangane, Andhrę i Rayalaseemę. Sytuacja szczególnie napięta i zagmatwana jest w Hajdebaradzie, stolicy Andhra Pradesh, znajdującej się na terenie Telangany. Pomimo ogólnej biedy w Telanganie Hajdebarad jest najbardziej rozwiniętym miejscem w Andhra Pradesh. Ma tu swą siedzibę około 1000 firm informatycznych i całkiem dochodowy przemysł filmowy. Zwolennicy status quo wskazują, że bogactwo Hajdebaradu to zasługa wszystkich trzech części stanu, nie tylko Telangany. Separatyści oskarżają rząd sta-


AZJA INDIE nowy o wieloletnią dyskryminację Telangany, której wynikiem właśnie ma być nędza Telangany i eksploatowanie Hajdebaradu na rzecz pozostałych części. Zwracają też uwagę, że jedynie 5% mieszkańców Hajdebaradu pochodzi z Andhry, która wszak przed 1956 miała własną stolicę. Włączenie Hajdebaradu w granice Telangany znacznie przybliżyłoby ją do osiągnięcia postulowanego celu separacji, którym jest koniec dyskryminacji Telangany i jej rozwój ekonomiczny. Trudno określić, kto w tej kwestii ma rację — z jednej strony: nie trzeba oddzielnego stanu, by uwzględnić potrzeby Telangany w parlamencie. Z drugiej, skoro nic nie uległo zmianie przez 61 lat, to może istotnie jest to jedyne wyjście. Terytorium związkowe? Jeśli chodzi o podział stolicy, Indie wykształciły już w swej historii w miarę dobre rozwiązanie. Ćandigarh, miasto zaprojektowane przez Le Corbusiera, przez jakiś czas pozostawało stolicą Pendżabu. Niedługo to jednak trwało — Pendżab podzielił się na Pendżab i Harijanę. Oczywiście obie części nie chciały zrezygnować ze stolicy. Rozwiązanie sporu było iście przewrotne. Z Ćandigarhu zrobiono tzw. terytorium związkowe, które jest mniejszą od stanu, podległą władzy centralnej jednostką administracyjną. Jednocześnie pozostał stolicą zarówno Pendżabu, jak i Harijany. To świeże rozwiązanie, oparte na trudnej do odparcia logice, zażegnało spory. Wszak bycie stolicą sprowadza się do pełnienia pewnych funkcji administracyjnych. Wszakże zwykle te funkcje pełnione są w miejscu do którego ludzie są przywiązani emocjonalnie i terytorialnie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w jednym miejscu drogim różnym ludom umieścić siedziby administracji dla oddzielnych terytoriów. Trudno prognozować, czy to rozwiązanie sprawdzi się również w Hajdebaradzie, ale trudno też wyobrazić sobie inne, które nie pociągałoby za sobą brutalnych buntów. Mumbai i Ćennai, inne stolice, o które toczono krwawe spory, zostały jednoznacznie przyznane jednej ze stron, co nie wygasiło całkowicie konfliktów. Reakcje ludności na ten problem są żywiołowe. Uniwersytet Osmański musiał odwołać egzaminy, gdyż studenci zadeklarowali, że do nich nie podejdą, by wyrazić swój protest. Gdy rząd zaczął odkładać głosowanie w parlamencie stanowym, jeden ze studentów popełnił samobójstwo przez podpalenie, zostawiwszy list, że umierając, obawia się jedynie, że jego ukochana Telangana nie powstanie. Trzy dni później jego czyn został powtórzony, a kampus uniwersytecki zmienił się w teren protestacyjny, gdzie rozbrzmiewa okrzyk „Jai Telangana!”, a ludzie prezentują telangańskie tańce. Rao mówi, że jest spokojny — strzała, która opuściła łuk, nie może być zawrócona. W tym samym czasie rząd musi przyjmować delegacje Gurków i Bodo. Oblicza się, że w co najmniej 6 indyjskich stanach występują podobne tendencje — w przypadku niektórych można się obawiać protestów mniej pokojowych niż głodówki. Najwyraźniejsze tendencje wykazują Vidarbha w Maharastrze, Gorkhaland na północy stanu Bengal Zachodni i Bodoland w Assam. Najniebezpieczniejsze z punktu widzenia polityki zagranicznej Indii są rzecz jasna niespójności w stanach przygranicznych. Indie nie mają dobrych stosunków z sąsiadami, którzy wykorzystają każde ich osłabienie. Już 25 stycznia około 14.00 Pakistańczycy wypuścili 4 rakiety na pocztę Armii Indyjskiej w Kaszmirze wzdłuż Linii Kontroli (LoC). Wszystkie części, które chcą stać się nowymi jednostkami, używają argumentu, że są dyskryminowane w stanowych parlamentach. Brzmi w tym echo czasów, gdy Indie walczyły o wyzwolenie od Brytyjczyków i właśnie najczęściej podnoszoną sprawą była kwestia wykorzystywania i dyskryminacji. Sądzę, że nie należy tego argumentu lekceważyć — część publicystów zwraca uwagę, że rzeczywiście skuteczniej rządzi się małymi jednostkami skupionymi wokół stolicy, gdyż ogranicza to korupcję, sadowi obywateli bliżej rządu i wzmacnia ich poczucie odpowiedzialności obywatelskiej. Istnieją na to przykłady w najnowszej historii Indii, której podziały administracyjne nie są obce. Gdy Jharkhand odłączył się od Biharu, okazało się, że jego dochód na głowę miesz-

kańca jest wyższy, niż gdyby był liczony razem z Biharem. Oddzielenie stanu odbyło się mimo wspólnego języka dzielonego z Biharem. Kryterium ekonomiczne? Sameer Hashmi, indyjski publicysta, w eseju pt. „Telangana Dilemma” twierdzi wręcz, że ważniejsze od pytania, czy tworzyć nowe stany, jest pytanie, na jakiej podstawie należy je tworzyć. Ze względu na mnogość zawirowań politycznych w historii Indii lepszą od etnicznej i językowej podstawą zdaje się podstawa ekonomiczna — i w tym sensie utworzenie Telangany może być początkiem trendu, który znacznie przyspieszy rozwój. Tworzenie jednostek administracyjnych opartych na tworzeniu żywotności ekonomicznej, dobrej administracji i rozwoju powinno być głównymi zasadami tworzenia nowych stanów i na tej podstawie powinno się stworzyć jasną i spójną politykę administracyjną.

Trudno jednak nie dostrzec, że na krótką metę podzielenie stanu nie przyniesie korzyści, a jedynie większe wydatki na utworzenie oddzielnej administracji i zorganizowanie funkcjonowania obszaru od nowa. Niewykluczone więc, że jeśli ludność Telangany spodziewa się natychmiastowej poprawy swej sytuacji finansowej, może się srodze przeliczyć. Rząd zwleka z włączeniem utworzenia Telangany do budżetu na rok 2010, ale sama jego deklaracja sprawiła, że pewna zwycięstwa TRS uznała, że spodziewa się utworzenia stanu do roku 2014. Reasumując: utworzenie stanu Telangana to problem mający znaczenie dla całości kraju, a od decyzji rządu zależy bardzo wiele. Z całą pewnością przemyślanym decyzjom nie służą naciski ze wszystkich stron. Uniemożliwiają one decyzje konsekwentne i budzące zaufanie. Mogą obudzić wrogość sąsiadów Indii, gotowych wspierać podobne ruchy w obszarach przygranicznych. Uważam, że jedynie zimna pragmatyka, której Indie uczą się powoli od początków niepodległości, może przynieść dobry rezultat. Luiza Działowska LUTY-MARZEC 2010

41


A M E RY K A Ł A C I Ń S K A C H I L E

Chile — przełom w obliczu tragedii Jedenastego marca, podczas posiedzenia Kongresu w Valparaiso, Sebastian Pinera został zaprzysiężony na 35 prezydenta Chile. Ceremonii towarzyszyło trzęsienie ziemi o sile 7,2 w skali Richtera oraz zagrożenie powstałą w jego wyniku falą tsunami. Był to przejmujący symbol — z politycznym trzęsieniem ziemi zbiegła się bowiem w czasie wielka katastrofa, która kosztowała życie kilkuset osób.

nieraz używana przez lewicę jako „straszak”, dzięki któremu umacniała ona swe rządy i wpływy. Paradoksalnie jednak lewica nie zmieniła w radykalny sposób modelu gospodarczego, który pozostawił po sobie poprzedni reżim. Dzięki solidnej kapitalistycznej gospodarce Chile na przełomie wieków zdołało wyjść obronną ręką ze światowych kryzysów gospodarczych. Wieloletni monopol polityczny nie mógł jednak trwać w nieskończoność. Wyborcom, zmęczonym walkami lewicowych buldogów pod dywanem o schedę po prezydent Bachelet, Pinera jawił się jako człowiek spoza obecnych układów władzy i jako osoba która da nowy impuls skostniałej polityce kraju. Pinera swoje rządy rozpoczął od pozbycia się pakietów akcji w rozmaitych przedsiębiorstwach i sformowania nowego rządu, w którym większość stanowią bezpartyjni fachowcy. Nowe władze stoją jednak już od samego początku w obliczu ogromnego wyzwania.

Niemożliwe stało się możliwe

S

ebastian Pinera na początku tego roku dokonał rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej — wygrał wybory prezydenckie, przełamując po 20 latach potężny monopol polityczny chilijskiej lewicy. Jego kariera jest chilijską wersją „american dream”. Pinera, który karierę zaczynał jako profesor ekonomii, w latach 80. dorobił się wielkich pieniędzy na inwestycjach w karty kredytowe i linie lotnicze. Według magazynu „Forbes” jego majątek wart jest obecnie miliard dolarów. Początek jego politycznej kariery sięga końca lat 80., gdy w wyniku referendum władzy został pozbawiony gen. Augusto Pinochet. W 1989 r. Pinera prowadził kampanię prezydencką Hernana Buchiego, który wcześniej był ministrem finansów. Kampania okazała się wprawdzie niewypałem, ale twarz Pinery stała się na tyle rozpoznawalna, że został wybrany senatorem z ramienia prawicowej Partii Odrodzenia Narodowego. W 2005 roku Pinera wystartował w wyborach prezydenckich, w których przegrał z reprezentującą lewicę Michelle Bachelet. Cztery lata później szala zwycięstwa przechyliła się już jednak na stronę chilijskiej prawicy. Triumf za kilkanaście milionów dolarów Pinerze w wyborczym triumfie pomógł wyraźny podział na lewicy, z ramienia której o najwyższy urząd w państwie walczyło aż trzech kandydatów: Marco Enriquez-Ominami, Jorge Arrate i Eduardo Frei RuizTagle. Tylko ostatni z nich był w stanie nawiązać wyrównaną walkę z Pinerą podczas wyborów w grudniu 2009 roku, zdobywając 29 proc. głosów. Jako że również Pinera nie uzyskał większości głosów (zdobył ich 44 proc.), konieczna okazała się druga tura. Siedemnastego stycznia 2010 roku Chilijczycy ostatecznie zadecydowali o powierzeniu urzędu prezydenta kandydatowi prawicy, który zdobył ponad 51 proc. głosów. Pinera zainwestował w swoją kampanię wyborczą kilkanaście milionów dolarów, stawiając na hasła liberalizacji gospodarki, zwiększenia wydatków na edukację i poprawy relacji z sąsiadem Chile, Peru. Jednym z jego haseł było: „Mały biznes, wielkie możliwości”, co oznaczać miało promowanie przez państwo prywatnej inicjatywy wraz z towarzyszącymi jej cięciami budżetowymi. Koniec monopolu i walk pod dywanem Po ogłoszeniu wyników wyborów Pinera zrezygnował wprawdzie z członkostwa w swej partii, ale jego zwycięstwa nie da się tak prosto „odpolitycznić”. Wyborczy triumf Pinery oznacza złamanie 20-letniego monopolu władzy lewicy w Chile. Epoka Pinocheta, której dziedzictwo jest nadal przedmiotem żywego sporu, w ostatnim dwudziestoleciu była

Wyzwanie w obliczu tragedii Sebastian Pinera objął władzę w trudnym momencie. Pod koniec lutego Chile nawiedziło potężne trzęsienie ziemi o sile 8,8 stopni w skali Richtera. W jego wyniku śmierć poniosło ponad 500 osób, a kilka tysięcy zostało rannych. W wyniku kataklizmu najbardziej ucierpiało miasto Concepcion, do którego skierowane zostały oddziały wojska, mające zapobiec szerzącym się grabieżom. Podobnie sytuacja przez pierwsze 2 dni marca przedstawiała się w stolicy kraju, Santiago de Chile, i w mieście Chillan, które — według doniesień mediów — przed przybyciem żołnierzy przypominało Dziki Zachód. Trzęsieniu ziemi towarzyszyła ponad 2,5-metrowa fala tsunami, która najsilniej uderzyła w miasta Concepcion i Valparaiso. Kilka dni później chilijska marynarka wojenna przyznała, że popełniła tragiczny błąd, nie wydając ostrzeżenia przed zabójczą ścianą wody. Rząd Chile zareagował szybko na skutki kataklizmu. Ustępująca prezydent Michelle Bachelet oświadczyła, że wprawdzie międzynarodowa pomoc humanitarna nie będzie potrzebna, ale odbudowa zniszczeń w całym kraju zajmie 3 lata. To będzie jednak już zadanie dla Sebastiana Pinery. Nie będzie ono łatwe z uwagi na ogrom zniszczeń i wielkość środków, które będzie trzeba zainwestować w odbudowę, co zapewne spowolni tempo planowanych reform gospodarczych. Nie wszystko jednak stracone. Chile uniknęło totalnej katastrofy, jaka kilka tygodni wcześniej stała się udziałem Haiti. Pinera nie zaczyna więc od zera, ale już na początku kadencji będzie musiał pokazać, że jest prawdziwym mężem stanu. W obliczu tragedii liczą na niego wszyscy Chilijczycy — niezależnie od partyjnych podziałów. Przemysław Henzel

42

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


A M E RY K A Ł A C I Ń S K A

Przegląd latynoamerykański Dla kogo „13” będzie szczęśliwa? W sobotę, 13 marca, rozpoczęła się kampania wyborcza w Kolumbii. Za faworyta w rozpoczętych wyborach prezydenckich uchodzi były minister obrony narodowej Juan Manuel Santos. Wcześniej Sąd Konstytucyjny podjął decyzję o zablokowaniu referendum planowanego przez urzędującego jeszcze prezydenta Alvaro Uribe, który chciał zapytać obywateli swego kraju, czy wyraziliby zgodę na to, by po raz trzeci mógł wystartować w wyborach. Juan Manuel Santos był ministrem w administracji Uribego, która cieszy się nadal ogromną popularnością z uwagi na sukcesy, jakie rząd w Bogocie odnosi w walce z lewicowymi ugrupowaniami partyzanckimi, takimi jak Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) i Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN). Uribe po decyzji Sądu Konstytucyjnego otwarcie poparł kandydaturę Santosa, który reprezentuje Społeczno-Narodową Partię Jedności. Jak podkreślają eksperci, wszystko wskazuje na to, że Partia Konserwatywna, czyli koalicyjny sojusznik Uribego, wystawi w wyborach prezydenckich własnego kandydata; według wstępnych doniesień partia miałaby wystawić do boju o prezydenturę Noemi Sanin. W wyborach swój udział zgłosił także Sergio Fajardo, niezależny kandydat i były burmistrz miasta Medellin. Kandydatów będzie jednak z pewnością więcej, otwartym pytaniem pozostaje, czy wspólnego kandydata wystawią partie lewicowe. Santos spotkał się już z Uribe, by omówić wyborczą strategię. — Zwyciężymy — zapewnił, po czym oświadczył, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by koalicja, która obecnie rządzi Kolumbią, wystawiła w wyborach jednego kandydata. Spięcie z grobem w tle Izraelski minister spraw zagranicznych zbojkotował wizytę, którą w Izraelu złożył Luiz Inacio Lula da Silva. Jak doniosły izraelskie i brazylijskie media, Avigdor Lieberman odmówił udania się na lotnisko na spotkanie z prezydentem Brazylii; szef izraelskiego MSZ nie pojawił się również w parlamencie, gdy Lula wygłaszał w nim przemowę. Według mediów Liebermana rozzłościła odmowa ze strony Luli, który nie chciał podczas swej wizyty odwiedzić grobu założyciela ruchu syjonistycznego. Wcześniej Lula sprzeciwił się również ostro postulatowi nałożenia dodatkowych sankcji ekonomicznych na Iran, którego program atomowy Izrael uznaje za zagrożenie dla pokoju na Bliskim Wschodzie. Prezydent Brazylii określił swą wizytę w Izraelu jako „misję pokoju”. Podczas spotkania z prezydentem Szimonem Peresem Lula poinformował, że Izrael może zostać przyjęty do latynoamerykańskiego ugrupowania gospodarczego Mercosur. Brazylia to największy latynoamerykański handlowy partner TelAwiwu. Za kadencji Luli aż o 40% wzrosła także wymiana handlowa z Iranem. Po zakończeniu wizyty w Izraelu prezydent Brazylii odwiedził także Autonomię Palestyńską i Jordanię.

Strategiczny zakup w Argentynie Ekonomiczna ofensywa Chin w Ameryce Łacińskiej trwa w najlepsze. Chińskie przedsiębiorstwo CNOOC zapłaciło 3,1 mld dolarów za 50% udziałów argentyńskiego koncernu Bridas Corporation, zajmującego się eksploatacją ropy naftowej i gazu ziemnego. Jak podkreślił prezes CNOOC Yang Hua, zawarta transakcja jest „doskonałym przyczółkiem do pełnego wejścia Chin do Ameryki Południowej”. Zasobność złóż ropy naftowej należących do Bridas jest szacowana na 636 milionów baryłek; argentyńska firma posiada swe filie także w Boliwii i Peru. — Umowa jest dla nas bardzo korzystna z uwagi na spore złoża i możliwość zwiększenia ich eksploatacji — podkreślił Yang Hua. Chiny deklarują, że w najbliższych latach zainwestują w Ameryce Łacińskiej aż 100 mld dolarów. Krwawe żniwo narkotykowej wojny Meksykańskie władze oszacowały, że wciągu ostatnich trzech lat w wyniku wojny pomiędzy rządem centralnym a kartelami narkotykowymi śmierć poniosło ponad 17 tysięcy osób. Prezydent Felipe Calderon, odpowiadając na zarzuty międzynarodowych organizacji humanitarnych, przypomniał, że 90% ofiar walk to przestępcy. Media w swoich doniesieniach podkreślają jednak, że wyniku walk giną także zwykli Meksykanie. Najbardziej niebezpiecznym meksykańskim miastem jest Ciudad Juarez, w którym w ubiegłym roku dokonano aż 2657 zabójstw (co oznacza, że na 100 tys. mieszkańców przypadało aż 199 ofiar). Odkąd meksykański rząd zdecydował się wysłać do walki z kartelami narkotykowymi regularne odziały wojska, liczba zabójstw wzrosła dziesięciokrotnie. Krwawy konflikt wewnętrzny doprowadził do ponownego wzrostu korupcji w kraju. Według najnowszych sondaży aż 70% Meksykanów źle ocenia funkcjonowanie demokracji w ich kraju. Tymczasem końca wojny przeciw gangsterom jak na razie nie widać. Wenezuela broni Basków Wenezuelski prezydent Hugo Chavez stanowczo zaprzeczył, jakoby Baskowie mieszkający w Wenezueli byli członkami ETA i zaangażowani byli w terrorystyczną działalność tej organizacji. Pierwszego marca sędzia hiszpańskiego Sądu Najwyższego Eloy Velasco wydał nakaz aresztowania osób podejrzanych o członkostwo w ETA; według materiału dowodowego zgromadzonego wcześniej przez hiszpańskich śledczych mieli oni uczyć taktyki wojny partyzanckiej komunistycznych partyzantów z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC). W 1989 roku, w związku z nieudanymi rozmowami pokojowymi w Hiszpanii, do Wenezueli przybyło kilkudziesięciu członków ETA; niektórzy z nich zdecydowali się osiedlić się tu na stałe i przyjęli obywatelstwo tego kraju. — Osoby, które należały wcześniej do ETA, są teraz Wenezuelczykami; takie osoby zawarły tutaj małżeństwa, mają tu dzieci i wnuki; jesteśmy pewni, że osoby te nie są zamieszane w jakąkolwiek działalność terrorystyczną. To obywatele Wenezueli — oświadczył Hugo Chavez. Prezydent dowody przedstawione przez hiszpańskich śledczych określił jako „zmanipulowane”, po czym dodał, że może odnieść się tylko do „twardych faktów”, a nie do „spekulacji”. Według sędziego Velasco w 2007 roku członkowie ETA mieszkający w Wenezueli, pod eskortą wenezuelskiej armii, udali się do dżungli w pobliżu granicy z Kolumbią, by tam, w jednym z obozów treningowych, szkolić partyzantów z FARC z podkładania ładunków wybuchowych. Kampania zbrojna ETA prowadzona przeciw hiszpańskiemu rządowi przyniosła, jak dotąd, ponad 850 ofiar. Przemysław Henzel LUTY-MARZEC 2010

43


A F RY K A H I S TO R I A

Plemienno-etniczne antagonizmy w Rwandzie i Burundi „Wśród moich ludzi widziałem także dzieci zagrożone śmiercią (…). Bo zdarza się, że Bóg, podobny do żniwiarza, ścina kwiaty wmieszane w jęczmień”. Antoine de Saint-Exupéry, Twierdza VI

P

rzenikliwy świst maczet, głuchy dźwięk pałek, echo przelatujących dzid. W powietrze wdziera się zapach palonej skóry. Jęki rozdzierają ciszę nocy, przechodząc w coraz głośniejsze w ciągu dnia. Zielone wzgórza ociekają krwią plemion Hutu i Tutsi walczących o przetrwanie i władzę w ogarniętych chaosem Rwandzie i Burundi. Obraz sprzed kilkunastu lat, kiedy to w bratobójczej walce poniosły śmierć miliony osób z terytoriów Krainy Wielkich Jezior, powraca, by dać świadectwo niesprawiedliwości i zapobiec podobnej sytuacji w przyszłości.

lat taki układ społeczny nie prowadził do większych napięć międzyetnicznych, co więcej — możliwy był awans społeczny, bo nie zależał bezpośrednio od pochodzenia, ale od posiadanego majątku. Międzyplemienną nienawiść zaczął rozpalać konflikt o coraz mniejsze zasoby ziemi, pogłębiony ekspansywnym kolonializmem. Dystrykt RwandaUrundi od 1986 roku kontrolowany był przez Niemców. Ci nie ingerowali w sprawy społeczeństwa, w przeciwieństwie do Belgów, którzy zaczęli administrować terytorium po I wojnie światowej. Z czasem, gdy zaczęły napływać pieniądze z Europy, zwiększyło się obciążenie feudalnych Hutu. Kolejnym impulsem stała się nowa ideologia zaczerpnięta ze Starego Kontynentu — nacjonalizm. Budził on etniczną tożsamość obu grup, uświadamiając im podziały pomiędzy plemionami. Belgowie wpadli w 1931 roku na pomysł, by wydawać rwandyjskim obywatelom dowody tożsamości z wpisanym pochodzeniem plemiennym (by być Tutsi, nie wystarczyła sama deklaracja, a fakt posiadania co najmniej 10 krów). Kolonizatorzy faworyzowali mniejszość Tutsi, czego nigdy nie zapomnieli im Hutu. Już 1959 roku Rwanda stanęła w obliczu pierwszej fali ludobójstwa. Belgowie z Burundi pomagali dojść do władzy Tutsi, tym probelgijskim i zorganizowanym, natomiast w Rwandzie nie popierali dążeń niepodległościowych tego plemienia. Bruksela zaczęła podżegać i podjudzać uległych chłopów do powstania. To wtedy wybuchła pierwsza antyfeudalna rewolucja w Afryce. W Rwandzie rozpoczęły się rzeź i terror, w wyniku których w ciągu kilkunastu lat ok. 700 tys. Tutsi wyemigrowało do Konga, Ugandy, Tanganiki i Burundi. Tutsi przejmują stery

Tutsi a Hutu Hutu to plemię Bantu (Bahutu), które przywędrowało do Krainy Wielkich Jezior Afrykańskich z obecnego Czadu, który zamieszkiwało od XI wieku. Wysiedlając Pigmejów Twa, trudniących się zbieractwem i myślistwem, Hutu zdominowali okolice, tworząc małe królestwa, aż do momentu przybycia Tutsi (Btutsi). Przeważnie członkami plemienia Hutu byli prowadzący osiadły tryb życia rolnicy, którym przypisywano niski wzrost, bardzo ciemny kolor skóry i płaski, szeroki nos. Zazwyczaj nazywano ich „krótkimi”. Członkowie drugiego plemienia, którzy przybyli na ziemie obecnej Rwandy i Burundi w XV-XVI wieku, odbiegają wyglądem od wspomnianego. Przypisuje się im wysoki wzrost, jaśniejszy, brązowy odcień skóry, a także wąski długi nos, przez co zwani byli „długimi”. Jakie znaczenie ma ich wygląd? Często tylko na podstawie cech fizycznych, wskazujących na jej przynależność etniczno-plemienną, dana osoba skazywana była na śmierć. W XVII wieku doszło do ukształtowania specyficznego ładu społeczno-politycznego na kształt europejskiego feudalizmu. Krajem rządził Mwani, wspierany przez arystokrację z ludów Tutsi. Stosunki wasalne pomiędzy plemionami panowały od początku istnienia społeczeństwa. Mimo że kraina jest bardzo górzysta i zielona, nie posiada surowców mineralnych. Lud Tutsi zaczął hodować liczne stada bydła, zajmując coraz większe tereny i rugując z gruntów rolników Hutu. Władzę dzierżyli ci, w których posiadaniu była trzoda. Stłamszeni chłopi jednak trwali w niesprawiedliwym układzie, oddając płody rolne w zamian za ochronę wojowników drugiego plemienia. Przez dziesiątki 44

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Pierwszego lipca 1962 roku Belgowie w porozumieniu z ONZ ogłosili pełną niepodległość Rwandy i Burundi. Mimo trudnej sytuacji wewnętrznej stały się one bogatszymi krajami Czarnej Afryki. Dziewiętnastego października 1965 roku oficerowie Hutu próbowali zamordować króla Burundi i wywodzącego się z Tutsi premiera, co wywołało kolejną falę pogromów na tle etnicznym. Po stłumieniu puczu niewielu feudałów zostało w administracji. Sam król udał się na emigrację do Zairu. Jego syn, Ntare V, w 1966 r. zawiesił obowiązującą Konstytucję. Został jednak obalony przez kapitana Micombero, który proklamował republikańską formę rządów, stanowiącą jednak de facto militarną dyktaturę. Struktury państwowe zostały w ten sposób „oczyszczone” z Tutsi. W 1973 roku władzę w Rwandzie przejął szef armii rwandyjskiej, generał Juvenal Habyarimana, ogłaszając się prezydentem i sprawując władzę do swojej śmierci w 1994 roku. Zbudował żelazną dyktaturę, wprowadzając system jednopartyjny. Zmienił także podejście do natury konfliktu Hutu i Tutsi, przenosząc go na inny poziom. Podzielił obie społeczności na władzę i opozycję. Tym sposobem lojalni Tutsi mogli


A F RY K A H I S TO R I A sprawować poniekąd ograniczoną w swoim zakresie władzę. Nawet czystej krwi Hutu mógł skończyć swoją karierę, a tym bardziej żywot, jeśli krytykował władzę. Generał umacniał swoją władzę mimo aktów wrogości nie tylko strony Tutsi, ale i współbratymców walczących o demokrację. Nie zdawał sobie jednak sprawy z zagrożenia, jakie niosły rzesze emigrantów po powstaniu 1959 roku. Rzesze Tutsi udały się do sąsiednich krajów, gdzie pędziły monotonne życie w obozach dla uchodźców, mając w pamięci wyrządzone krzywdy. Dorastające pokolenie czuło potrzebę powrotu do ziemi przodków. W Ugandzie, gdzie od lat panowała wojna domowa, młody działacz Joveri Museveni zaczął walkę partyzancką z reżimem oprawcy Obote’a. Do jego szeregów dołączyli rządni krwi Tutsi. W 1986 roku Musevi objął władzę w Kapali, u boku mając dobrze wyszkoloną armię z oficerami Tutsi na czele. Bardzo doświadczeni i przede wszystkim zdeterminowani chęcią odwetu stanowili poważne zagrożenie dla dyktatury w Rwandzie. Powołali organizację Rwandyjski Front Patriotyczny, przygotowując się do ataku. W 1988 roku z Burundi napłynęło około 50 tysięcy Hutu, pogłębiając zmiany etniczne zachodzące w kraju. By zapobiec kolejnej fali migracji, RPF wkroczył z Ugandy do Rwandy, tworząc oddziały rebeliantów, cieszące się masowym poparciem wśród Tutsi. Słaba i zdemoralizowana armia Habyarimana nie była w stanie stawić czoła dobrze zorganizowanej i zmotywowanej grupie RPF. Habyariman w akcie desperacji zadzwonił do prezydenta Francji Mitteranda po pomoc. Dzięki poparciu Republiki Freancuskiej rządowe siły powstrzymały atakujących i zachowały kontrolę nad terytorium. Dlaczego Francja zareagowała? Istnieje teoria filozofii Francophonie (przestrzeni kulturowo-językowej), nakazująca reakcję na każde zdarzenie, które ma negatywny wpływ na podmiot posługujący się językiem francuskim. Paryż poparł działania francuskojęzycznych Hutu, pozwalając na represje wobec ludności Tutsi z anglojęzycznej Ugandy.

„Ostateczne rozwiązanie” Represje wobec ludności Tutsi miały postać pogromów wykonywanych przez bojówki Interhamwe. Zachód zaczął naciskać Rwandę, czego skutkiem było podpisanie porozumienia w Arushy (Tanzania) w 1993 roku, w którym generał zobowiązał się do przeprowadzenia wielopartyjnych wyborów, przy zapewnieniu działu Tutsi w nowo utworzonym rządzie. Aby wesprzeć proces demokratycznych reform, ONZ wysłała Misję Pomocy dla Rwandy — UNAMIR. Porozumienia miało wówczas duży sens, jednak sam Habyariman tracił swoją pozycję, a do głosu zaczęli dochodzić najwięksi ekstremiści Hutu. Nawoływali do ostatecznego rozwiązania problemu „karaluchów” i „węży”, jak nazywali Tutsi. Konflikt Hutu i Tutsi jest niewątpliwie krwawą kartą w historii świata. Ciągnął się z przerwami od momentu odzyskania przez kraje niepodległości. Swoje apogeum osiągnął jednak 1994 roku. Do dziś nie

wiadomo, kto zestrzelił rosyjską rakietą Strieła tuż przed lądowaniem powracający z Tanzanii samolot, na którego pokładzie byli rwandyjski przywódca generał Habyarimana oraz prezydent Burundi Cyprian Ntymira. To, co działo się przed tragedią, budziło duży niepokój. Już trzy miesiące przed masakrą, 11 stycznia, generał Romeo Dallaire wysłał do sekretarza generalnego ONZ alarmujący telegram, w którym donosił o planach wywołania rozruchów i zmasakrowania kilku belgijskich żołnierzy, co miało doprowadzić do wycofania się wojsk ONZ. Od miesięcy szkolone były bojówki Interhamwe, które sporządzały także listy Tutsi mieszkających w Kigali. Ich podstawowym celem było zabicie tysiąca najważniejszych Tutsi w ciągu 20 minut od otrzymania sygnału od dowództwa. Sami Francuzi mieli kilkudziesięciu oficerów informatorów, wysoko postawionych w szeregach armii rządowej. Sygnały docierały także do Stanów Zjednoczonych i Belgii, jednak państwa te nie robiły nic. Burundi i Rwanda nie posiadały dla nich strategicznego znaczenia, ani gospodarczego (nie są zasobne w minerały czy złoto), ani militarnego (nie są związane paktem czy sojuszem). Sama ONZ nic nie zrobiła poza ewakuacją obywateli z „bardziej cywilizowanych krajów”. Doszło wręcz do sytuacji, w której uciekinierów znajdujących się w siedzibie ONZ, około 2 tys. osób, pozostawiono samym sobie, w otoczeniu bojówkarzy Interhamwe. Nikt nie przeżył. W ciągu kilku godzin od rozbicia samolotu rozpętało się na obszarze całego kraju piekło. Rozpoczęło się systematyczne ludobójstwo, masakra ludu Tutsi. Najznamienitszą rolę w operacji propagowania nienawiści „krótkich” w stosunku do „długich” pełniło Radio Television Libre des Mille Collines (RTML) — Radio Tysiąca Wzgórz. Zachodni styl prowadzenia audycji szybko przykuł uwagę rwandyjskich bojówkarzy Hutu. Ściśle powiązane z reżimem, indoktrynowało swoich słuchaczy nienawiścią i agresją w stosunku do Tutsi. Bardowie śpiewali piosenki o znaczących tytułach, podjudzające do działania. Realizowano także inną misję, wskazywano miejsca i liczby ukrywających się i pozostających przy życiu wrogów. Wrogami bowiem byli nie tylko czystej krwi Tutsi, ale także umiarkowani Hutu, którzy często ryzykując życiem, ratowali

LUTY-MARZEC 2010

45


A F RY K A H I S TO R I A

swoich sąsiadów i znajomych z drugiego plemienia. Radio Rwanda było tym samym medium, które szerzyło nienawiść. Świadkowie wydarzeń opowiadali później, że oprawca przychodził z maczetą w jednej ręce, a odbiornikiem radiowym w drugiej. Ogromna rolę w kampanii nienawiści odegrała także gazeta rządowa „Kangura” („Obudźcie się”). Sugestywne teksty i komiksy nakazywały rozprawienie się z Tutsi na podstawie 10 przykazań Hutu. Wymienione media wzbudzały uczucie znajdowania się w oblężonej twierdzy, by jeszcze bardziej zmotywować odbiorców. Powracając do samej istoty konfliktu, należy przybliżyć metody działania i pobudki, jakimi kierowali się oprawcy. „Sobota po upadku samolotu to był dzień próby chóru w kościele w Kibungo. Śpiewaliśmy pieśni w dobrym porozumieniu z naszymi rodakami Tutsi, nasze głosy mieszały się jeszcze w jednym chórze. W niedzielę przyszliśmy na mszę o ustalonej godzinie. Oni nie przyszli. Zdążyli już ze strachu uciec do buszu. To bardzo nas zdenerwowało, zwłaszcza w niedzielę. Gniew dopadł nas przed drzwiami kościoła. Zostawiliśmy Pana i nasze modlitwy w środku, by szybko wracać do domu. Zmieniliśmy nasze niedzielne ubrania na te do robót polowych, wzięliśmy maczety i maczugi i poszliśmy prosto na zabijanie”. Sąsiad zabijał sąsiada, mąż Hutu wydawał swoją żonę Tutsi bojówkarzom. Dochodziło do sytuacji, w której matka posiadająca dzieci z mężczyzną Tutsi zabijała je. Dyrektor szkoły nakazywał wymordować kolegów z klasy, a dzieci wypełniały nakazy przełożonych. Nie było litości. Kobiety były maltretowane i gwałcone na oczach domowników, po czym wszyscy ginęli w niewyobrażalnych katuszach. Nie miało znaczenia, kogo się zabija — zniknęły wówczas podział społeczny, klasowość czy stan posiadania. Ci, którzy mieli szczęści, umierali szybko, pozostali byli najpierw ćwiartowani i czekała ich powolna śmierć w mękach. Bojówkarze Interhamwe, wcześniej szkoleni przez francuskich żołnierzy, specjalizowali się w wyrafinowanych torturach i zadawaniu śmierci. Najbardziej okrutnymi katami byli sąsiedzi i dawni znajomi. Ich bronią nie była broń palna,

46

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

a najprostsza w konstrukcji pałka, maczeta, dzida, choć często też palono ofiary żywcem. Dla opętanych szałem zabijania nie było dni wolnych. Ciała pomordowanych leżały na ulicach, a u schyłku konfliktu wrzucane były do zbiorowych mogił, gdzie je palono. W wyniku krwawych mordów w ciągu 100 dni zginęło od 800 tysięcy do ponad miliona osób w samej Rwandzie. Kres mordom w Rwandzie przyniosło wkroczenie francuskich spadochroniarzy, którzy utworzyli strefę bezpieczeństwa, oraz szybki marsz partyzantki Tutsi z sąsiednich krajów. Rebelianci „długich” zajęli stolicę w lipcu, po czym ogłosili koniec wojny domowej. Około 3 milionów Hutu uciekło do sąsiedniego Zairu w obawie przed zemstą. Doprowadziło to do kolejnej destabilizacji w regionie. Oddziały Hutu, które kontrolowały obozy z uchodźcami, w 1995 roku rozpoczęły z zairskimi siłami rządowymi zwalczanie lokalnych społeczności Tutsi. Wojna przekroczyła granice Zairu i potoczyła się dalej. Ministrowie i członkowie parlamentu zebrani w konwent powołali nowego prezydenta Paula Kagame po ustąpieniu ze stanowiska oskarżonego o korupcję Pasteura Bizimunga. Prezydent urzęduje do tej pory (już po wygranych wolnych wyborach). W Burundi sytuacja potoczyła się bardzo podobnie. Po śmierci prezydenta Ntarymairy wzmógł się chaos i rozprzestrzeniła się fala prześladowań, co doprowadzało do śmierci około 1000 do 2500 osób miesięcznie. W wyniku bezkrwawego zamachu stanu w Burundi władze przejął ponownie Pierre Buyoya (Tutsi). Jednak czystki nie ustały. Rządowa operacja „przemieszczania ludności” doprowadziła do kolejnych śmierci. Wojska, które miały ochraniać, dopuszczały się gwałtów i pobić, zmuszały do niewolniczej pracy, co w konsekwencji doprowadziło do dziesiątkowania szeregów Hutu. Dopiero w 1999 roku rząd będący pod zwierzchnictwem międzynarodowym ograniczyły politykę „przemieszczania ludności”. Nelson Mandela na mediacyjnym spotkaniu szefów sześciu państw afrykańskich i trzech ministrów europejskich w Aruszy zwrócił uwagę, że rządząca mniejszość Tutsi (15% ludności) mono-


A F RY K A H I S TO R I A

polizuje władzę polityczną, gospodarczą oraz wojskową. Sformułował wówczas postulat amnestii, który 28 sierpnia 2000 roku został podpisany przez przedstawicieli ugrupowań Hutu i Tutsi. Kolejnym kamieniem milowym było powołanie w 2003 roku na stanowisko prezydenta Burundi wywodzącego się z plemienia Hutu Ndayizeye. Proces pokojowy wśród ludności cywilnej nie przebiegał tak szybko, jednak pojawiła się nadzieja na zażegnanie konfliktu. Konstytucja przyjęta w wyniku referendum zdaje się to potwierdzać. Konstytucja stanowi o równowadze pomiędzy największymi grupami etnicznymi. Mandaty zostały podzielone w obu izbach parytetowo, z zachowaniem balansu pomiędzy reprezentantami plemion. Ciekawy jest fakt, że nie zaczęto sztucznie tłumić podziałów, tak jak miało to miejsce w Rwandzie, a zachowywać pewnego rodzaju równowagę pomiędzy plemionami. Ostatnie ludobójstwo XX wieku Dla osądzenia ludobójstwa powołany został Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy, który do tej pory rozstrzyga o zbrodniach popełnionych w 1994 roku. Znamienitą rolę w systemie sądownictwa Rwandy pełnią gacaca — sądy „na trawie”, które zajmują się sprawami udziału w zbrodniach 1994 roku. Sytuacja polityczna w Rwandzie przedstawia się bardzo ciekawie. Po wyborach parlamentarnych w 2008 roku władzę w parlamencie przejęły kobiety. Spośród 80 miejsc zajmują 44, stanowiąc większość (liczba miejsc dla nich została także zabezpieczona w Konstytucji). W Konstytucji nie ma już podziału na Hutu i Tutsi, pojawia się określenie „Rwandyjczycy”. Sztucznie wprowadzone określenie ma jednoczyć społeczność obydwu plemion. „Ostatnim ludobójstwem XX wieku” nazwana została rzeź Hutu i Tutsi. Plemiona o takim samym języku, kulturze, systemie wartości

stanęły przeciwko sobie, podjudzane przez byłych kolonizatorów. Mordując siebie nawzajem, stały się marionetkami w rękach szaleństwa nacjonalizmu. Później jako uchodźcy cicho maszerowały ze spuszczonymi głowami do kolejnych obozów dla uchodźców. Tragedii tych dwóch ludów w milczeniu przyglądał się „cywilizowany” Zachód, który w popłochu odizolował się, dając nieme przyzwolenie na masakrę. Brak bogactw mineralnych, marne położenie geograficzne, brak interesu geopolitycznego stały się pretekstem do niezabierania głosu przez piewców demokracji. Ofiary żyją teraz obok swoich oprawców, ciągle pamiętając, kto zadał im ból. Kiedyś wbita w dowód pieczątka mająca świadczyć o przynależności plemiennej stawała się wyrokiem śmierci. Teraz podziały zmalały. Słowa „Hutu” i „Tutsi” oficjalnie są zastępowane przez „Rwandyjczyk” czy „Burundyjczyk”. Jednak czy to pomoże? Konflikt pomiędzy plemionami ma źródło w sztucznym podziale na lepszych i gorszych. Ograniczony dostęp do dóbr tylko pogłębia urazy. Istnieje jednak nadzieja, że nowe pokolenia nie przejdą do porządku dziennego nad istniejącą sytuacją, zachowując jako przestrogę to, czego świadkami i ofiarami byli ich najbliżsi. Aby przestrzec potomnych przed powtarzaniem błędów przeszłości, należy ujawnić prawdę skrzętnie skrywaną przez kraje Zachodu. Istnieje jeden pozytywny aspekt tego konfliktu etniczno-plemiennego: wśród rzeszy ludobójców znajdowali się herosi, którzy z narażeniem własnego życia ratowali towarzyszy z innego plemienia. Teraz należy postawić pytanie, czyje interesy muszą zostać naruszone, by wywołać sprzeciw wobec tego, co dzieje się obecnie np. w Darfurze. Czy znajdą się podobni bohaterowie w społeczności międzynarodowej, którzy podejmą walkę o prawa człowieka i jego godność w tej gatunkowo innej, jednak mimo wszystko prowadzącej do śmierci setek tysięcy ludzi, sytuacji? Aleksandra Ciopińska

LUTY-MARZEC 2010

47


A F RY K A P R Z E G L Ą D

Przegląd afrykański Mord w Nigerii W sobotę, siódmego marca, muzułmanie napadli na chrześcijańską wioskę Dogo Nahawa, znajdującą się około 5 km od Jos w Nigerii. Doradca Dan Majang powiedział agencji AFP, że podczas gdy udało się aresztować 95 osób, pozostali muzułmanie zdołali haniebnie zamordować ponad 500 osób. By wypłoszyć ludzi z domów, użyto broni palnej, następnie mordowano ich maczetami. Po wydarzeniu do Jos i Dogo Nahawa zostały wysłane oddziały wojska, a prezydent ogłosił stan alarmowy. Uważa się, że mordy miały być odwetem za styczniowe zamieszki w Jos, w których zginęło około 400 osób, zanim udało się je stłumić. Jedna z muzułmańskich gazet opublikowało listę ofiar wywodzących się z jednego z plemion pasterskich, co mogło się przyczynić do podjęcia decyzji o odwecie. Jos znajduje się na granicy wpływów chrześcijan z południa Nigerii i muzułmanów z północy.

gejów. Jeśli są inni, to zasugerowano im ujawnienie — po którym rzecz jasna zostaną skazani za nielegalny homoseksualizm. Somalijscy piraci porywają norweski chemikaliowiec Piątego marca rano został porwany w stronę Madagaskaru statek Ocean norweskiego armatora Broevigtank. Kapitan zdążył tylko powiedzieć, że piraci są na statku, i zaraz potem kontakt się urwał. Statek usiłował płynąć na południe od terenu zagrożenia pirackiego. Statek płynął z Emiratów Arabskich do Tanzanii.

Somalijscy piraci zwracają Theresę VIII Uprowadzony w listopadzie statek należący do Wysp Dziewiczych, z północnokoreańską załogą, został zwrócony po wpłaceniu 3,5 mln USD okupu — podał Andrew Mwangura ze Stowarzyszenia Marynarzy Afryki Wschodniej. Kapitan statku zmarł po otrzymaniu ran postrzałowych podczas porwania. Piraci wciąż przetrzymują 7 jednostek. Kontrowersyjna wypowiedź prezydenta RPA Na początku marca prezydent RPA, Jakob Zuma, w wywiadzie dla jednej z południowoafrykańskich gazet określił Brytyjczyków jako „imperialistów pełnych kulturalnej wyższości”. Słowa te zostały opublikowane dokładnie w dniu spotkania prezydenta z królową brytyjską. Porozumienie w Darfurze Prezydent Sudanu, Hasan Ahmed el-Bashir, podpisał porozumienie z jedną z organizacji powstańczych Darfuru — Ruchem na Rzecz Sprawiedliwości i Równości (JEM). Porozumienie podpisane w stolicy Czadu — Ndżamenie, uzgadnia zawieszenie broni i zapowiada przyszłe negocjacje pokojowe. Inne organizacje powstańcze nie podpisały porozumienia. Homoseksualny „ślub” w Malawi W Malawi po raz pierwszy w historii kraju symboliczny ślub zawarli dwaj mężczyźni — Tiwonge Chimbalanga i Steven Monjeza. Trzy dni po ceremonii, 28 grudnia, zostali oni zaaresztowani. Postawiono im zarzuty „praktyk sprzecznych z naturą” i „obrazy publicznej moralności”. Na początku stycznia odmówiono im zwolnienia za kaucją. Sędzia uzasadnił swą decyzję dobrem osadzonych, gdyż „ludzie są na nich wściekli”. Parze grozi około 14 lat więzienia za stosunek homoseksualny, lecz sprawdzenie, czy mężczyźni takowy odbyli, zostało uznane za upokarzające naruszenie prywatności i prawdopodobnie nie będzie mieć miejsca. Obaj nie przyznają się do winy. Uważają, że prawo nie powinno karać za miłość. Zbliżający się proces zaktywizował malawijskich gejów, którzy zaczęli anonimowo kampanię na rzecz praw homoseksualistów — rząd twierdzi jednak, że dopóki jest to anonimowe działanie, to w Malawi jest znanych tylko dwóch

W tym samym wywiadzie wyraził on pogląd, że wszystkie kultury są równe i podczas gdy on walczy o poszanowanie afrykańskiej kultury, Brytyjczycy wciąż ją deprecjonują i krytykują, nie mając prawa do oceniania innych. Prezydent odnosił się do artykułów w prasie brytyjskiej, dotkliwie krytykującej jego życie prywatne, w szczególności dziecko spłodzone z córką przyjaciela. Na spotkanie z królową wziął swoją najmłodszą żonę, trzecią z kolei — Thobekę Madibę. Luiza Działowska

48

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


A F G A N I S TA N I I R A N P R Z E G L Ą D

Przegląd afgański

Przegląd irański

Negocjacje z talibami

31 rocznica rewolucji islamskiej

Talibowie odrzucili propozycję ugody ze strony Hamida Karzaja, który podczas konferencji w Londynie (28 stycznia 2010) wezwał ich do zaprzestania walk. Rebelianci zaznaczyli jednocześnie, że są otwarci na negocjacje, jednakże biorą pod uwagę jedynie utworzenie państwa muzułmańskiego. Zdaniem talibów Karzaj daremnie nawołuje ich do zaprzestania walk, gdyż obecnie to oni kontrolują znaczną część kraju i ich wpływy ciągle rosną.

Dnia 11 lutego 2010 r. w Iranie obchodzono 31 rocznicę rewolucji islamskiej, gdy obalono ostatniego szacha, Mohammada Rezę Pahlawiego, a Iran został przekształcony w republikę islamską. Tysiące Irańczyków zgromadziły się na teherańskim Placu Wolności, by wysłuchać przemówienie prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Prezydent oświadczył m.in., że jego kraj nie ma zamiaru stworzyć bomby atomowej. W tym samym czasie w stolicy doszło do licznych aresztowań i ataków ze strony irańskich sił bezpieczeństwa. Zatrzymano m.in. syna opozycjonisty Mehdiego Karrubiego, brata byłego prezydenta, Mohammada Rezę Chatamiego, oraz jego żonę, Zahrę Eszraki — wnuczkę ajatollaha Chomeiniego, jak również pięciu cudzoziemców.

Tragedia na przełęczy Salang Złe warunki atmosferyczne, opady śniegu i kilkanaście lawin doprowadziły do tragedii w okolicach tunelu Salang, na drodze prowadzącej z Kabulu do Mazar-e Szarif. Ostateczny bilans to około 170 ofiar śmiertelnych oraz 125 rannych, a także ponad 100 zniszczonych pojazdów. Tunel został udrożniony dopiero po czterech dniach, jednocześnie osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo trasy przebiegającej przez Salang miały za zadanie tamować ruch w przypadku dalszych zamieci, burz śnieżnych i zagrożenia lawinowego. Operacja w Mardża (prowincja Helmand) W ciągu dwóch pierwszych dni trwania wspólnej operacji sił ISAF i ANA (Afgańska Armia Narodowa) śmierć poniosło 27 rebeliantów, a ośmiu innych zostało zatrzymanych. Operacja „Mosztarak” (per. ‘wspólna’) przeprowadzana jest w rejonie miejscowości Mardża w prowincji Helmand. Miejscowość Mardża położona jest w dystrykcie Nad Ali w prowincji Helmand. Jest to rejon obfitujący w pola makowe, z których uprawy korzyści czerpią talibowie. Rejon Mardża wielokrotnie nazywany był „nowotworem Helmandu”. Zwiększa się liczba przesiedleńców, którzy opuszczają Mardża. Mówi się aż o 3 700 rodzinach (około 22 tys. osób), które w wyniku działań zbrojnych musiały opuścić miejsce swojego zamieszkania.

Iraccy politycy wspierani przez Iran Amerykański generał Raymond Odierno podał do wiadomości, że dwóch irackich polityków, Ali al-Lami i Ahmed Czalabi, zostało oskarżonych o współpracę z rządem irańskim. Politycy mieliby się spotykać z wysokimi rangą urzędnikami państwowymi Iranu. W Iranie nie będzie bomby Duchowy przywódca Iranu, ajatollah Sejjed Ali Chamenei, podczas uroczystości inauguracji pierwszego irańskiego niszczyciela o nazwie Dżamaran oświadczył, że jego kraj nigdy nie wierzył w znaczenie bomb atomowych i nie będzie takowych produkował. Chamenei podkreślił, że międzynarodowa propaganda prowadzona przez Zachód przeciwko cywilnemu programowi nuklearnemu nie sprawdza się. Iran wiele razy podkreślał, że zgodnie z zasadami islamu broń masowego rażenia jest nielegalna i zabroniona (haram). Irański Peugeot 207i

Zamach w Kabulu Dnia 26 lutego 2010 o godzinie 7.00 rano czasu lokalnego w Kabulu doszło do zamachu terrorystycznego. Wybuch miał miejsce w nowoczesnej części stolicy, Szare Nau, w okolicach Park Residence Guesthouse i Kabul City Center na Placu Ansari. Zgodnie z zeznaniami naocznych świadków w momencie wybuchy słychać było również ostrzał z broni ręcznej. Wybuch nosi znamiona zamachu samobójczego, a dokonano go na jednej z mniejszych uliczek. Nieoficjalny bilans ofiar to 17 zabitych i około 30 rannych. Wśród ofiar byli cudzoziemcy. Już ponad stu talibów zabitych w Mardża Bilans ofiar śmiertelnych po stronie talibów od czasu rozpoczęcia operacji „Mosztarak” w prowincji Helmand przekroczył już 100 osób. Zatrzymano także ponad 50 rebeliantów. Mimo to rzecznik afgańskiego Ministerstwa Obrony oświadczył, że operacja będzie trwała. W akcji bierze udział około 15 tysięcy żołnierzy afgańskich i sił międzynarodowych, w tym 5 tysięcy amerykańskich marines. „Mosztarak” to największa operacja militarna na terenie Afganistanu od roku 2001. W walkach zginęło 13 żołnierzy ISAF oraz trzech ANA. Życie straciło również 28 afgańskich cywilów, w tym 13 dzieci.

Irański producent samochodów Iran Khodro wprowadził na rynek nowy, lokalny model Peugeota. Jest to część narodowego planu produkcji pojazdów o niskim zużyciu paliwa. W chwili obecnej ponad 50% części do nowego modelu produkowanych jest na terenie Iranu, liczba ta zwiększy się niebawem do 90%. W nadchodzącym roku (1389) Iran Khodro planuje wypuścić na rynek około 20 tysięcy pojazdów. Cena nowego Peugeota 207i będzie się wahać pomiędzy 15,5 a 19 tys. dolarów. Wizyta Ahmadineżada w Syrii Irański prezydent Mahmud Ahmadineżad przybył z wizytą do Damaszku, by spotkać się z głową państwa Baszarem Assadem i wspólnie przedyskutować problem Izraela jako zagrożenia dla Bliskiego Wschodu, jak również skupić się na tematyce rozwoju lokalnego i globalnego obydwu krajów. Ahmadineżad podkreślił, że Iran i Syria stoją ramię w ramię w pierwszym szeregu naprzeciw Izraela.

Katarzyna Javaheri LUTY-MARZEC 2010

49


Ś W I AT

Ruch niezaangażowania — międzynarodowa osobliwość Ruch państw niezaangażowanych — niegdyś interesujące zagadnienie, opisywane między innymi przez polskich badaczy do pierwszej połowy lat 90. XX wieku, umarło niemalże całkowicie śmiercią naturalną po zakończeniu zimnej wojny.

D

ziś niesłabnące zainteresowanie i chęć podtrzymywania tradycji niezaangażowania utrzymują się nieustannie pośród luźno ze sobą powiązanych 118 państw-członków tworzących ruch. Drugą platformą starającą się naświetlać przekonania narodów zamieszkujących „niezaangażowaną część świata” jest Międzynarodowy Instytut Studiów nad Niezaangażowaniem, utrzymujący swe siedziby w Nowym Jorku, Genewie i Wiedniu. Poza tymi dwoma ośrodkami zainteresowanie tą ideą zniknęło z publicystyki, a także wszelkich serwisów informacyjnych. Korzenie polityki niezaangażowania sięgają końca pierwszej połowy XX wieku. Głównie za sprawą Jawaharlala Nehru — premiera Indii od 1947 roku — idea niezaangażowania przyjmowana była przez niepodległe państwa Afryki i Azji. Charakterystycznym jej rysem była wyraźna niechęć do sprzymierzania się z ZSRR oraz USA. Poprzez odcinanie się od dwubiegunowej rywalizacji państwa Azji i Afryki chciały zachować możliwość uzyskania „nieinwazyjnej” pomocy od niemocarstwowej strony świata i w konsekwencji dążyć do poszukiwania siły w jedności. Konferencje w New Delhi w 1947 i 1949 roku, zainicjowane przez J. Nehru, były pierwszymi przejawami zorganizowanej działalności państw niezaangażowanych oraz próbą sformułowania koncepcji ich własnej polityki. Znamienitym (przynajmniej teoretycznie) krokiem państw Azji w kierunku budowania światowego systemu bezpieczeństwa i współpracy międzynarodowej było ogłoszenie w 1954 r. Pancza Szila — pięciu zasad pokojowego współistnienia. Przewidywano między innymi wzajemne poszanowanie suwerenności i terytorialnej integralności, nieagresję, a także równość i wzajemne korzyści. Zasady te uzyskały szeroką aprobatę jako krok ku odprężeniu stosunków w ówczesnej polityce światowej, zostały zaakceptowane zarówno przez państwa socjalistyczne, jak i zachodnie. Jednocześnie stały się trwałym elementem doktryny i polityki niezaangażowania. Indie, które po zakończeniu II Wojny Światowej stały się siłą napędową stosunków politycznych pomiędzy państwami Azji, rozszerzały zasięg dyskursu na temat prawa do samostanowienia narodów. Indyjska koncepcja solidarności azjatyckiej zaowocowała w Bandungu w 1955 roku konferencją afro-azjatycką, która niosła nadzieję na przezwyciężenie różnic politycznych pomiędzy jej uczestnikami oraz na inicjację współpracy międzykontynentalnej. Jednak to tzw. „inicjatywa piątki” przywódców czołowej grupy państw wyrażających przekonanie o potrzebie propagowania idei niezaangażowania otworzyła drogę do rozpoczęcia regularnych spotkań ruchu. W 1960 r. premier Indii wraz z prezydentami Indonezji (Ahmed Sukarno), Egiptu (Gamal Abel Naser), Ghany (Kwame Nkrumah) oraz Jugosławii (Josip Broz-Tito) po raz pierwszy wykorzystali forum ONZ dla wyrażenia swojego wspólnego stanowiska, wzywając mocarstwa do wznowienia kontaktów w celu pokojowego rozwiązania sporów na drodze rokowań. Pokojowo zorientowany ruch państw (których liczba od czasu pierwszej konferencji szefów państw i rządów wzrosła z 25 w 1961 r. do 118 w roku 2009) podczas trwania ziemnej wojny, a zatem w czasach jego wzmożonej aktywności, utrzymywał swój antykolonialny i antyimperialny ton. Owe dwa filary podtrzymujące jego żywotność i chęć współdziałania dopełnianie były potrzebą wykorzenienia rasiz-

50

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

mu i wszelkiej ekonomicznej hegemonii oraz zapewnienia narodom potrzeb bezpieczeństwa i rozwoju. Wszystko to miało być realizowane zgodnie z celami i zasadami Karty Narodów Zjednoczonych oraz Pancza Szila. W związku z likwidacją bipolarnego podziału świata ruch został pozbawiony swego miejsca, które zajmował przez 30 lat pomiędzy mocarstwową polityką wschodu i zachodu. Mimo iż jego główne cele działania się zdewaluowały, nic nie stało na przeszkodzie, aby kontynuować wypracowany na przestrzeni lat dyskurs, który teraz miał skupić się na przyciągnięciu pomocy dla państw Trzeciego Świata. Nowe warunki międzynarodowe wymusiły potrzebę zmiany kursu, jakim do tej pory podążały państwa niezaangażowane. Kierunki działania ruchu zwrócono ku współpracy pomiędzy biednym Południem a bogatą Północą globu. Idąc z duchem czasu, w programie działania odnotowywano rosnące zainteresowanie postępującym ubóstwem państw rozwijających się, ochroną prawa człowieka, zwalczaniem międzynarodowego przemytu narkotyków i terroryzmu oraz ochroną środowiska naturalnego. Czy zatem i dzisiaj można śmiało określić ruch niezaangażowania słowami byłego sekretarza ONZ Boutrosa Boutrosa-Ghali, jakoby był to „oszałamiający akt śmiałości przemian na świecie”? Najnowsza konferencja ruchu powtarza niestety wszystko to, o czym debatowano na poprzednich spotkaniach od 1992 roku. Piętnasty z kolei szczyt państw niezaangażowanych odbył się w lipcu 2009 roku w Skarm El-Sheikh — w „mieście pokoju”, jak określił je prezydent Egiptu i aktualny przewodniczący ruchu, Hosni Mubarak. Motywem przewodnim konferencji była „międzynarodowa współpraca na rzecz pokoju i rozwoju”, co w kontekście kryzysu ekonomicznego pozwoliło państwom Południa zachować promowaną od lat „kulturę dialogu pomiędzy cywilizacjami” o wyraźnie anty-Północnej retoryce. Zdaniem ruchu to bogate, wpływowe i silne państwa wciąż kolonizują kierunki współpracy międzynarodowej — kierują ekonomią, handlem międzynarodowym i określają sposoby zarządzania nimi — a wszystko to kosztem rozwijających się państw. Wszystkie one, skądinąd często


Ś W I AT skłócone ze sobą, targane nierozwiązanymi od lat konfliktami (Pakistan, Sudan) czy różniące się drastycznie poziomem zamożności (najwyższy wskaźnik PKB na 1 mieszkańca — 29,910 dol. USA, ma aktualnie Katar; najniższy — 90 dol. USA, przypada Etiopii), zgadzają się jednogłośnie na tzw. kooperację Południe-Południe. Pomimo wszelkich wewnętrznych przeciwności współpraca powinna według nich owocować wypracowaniem wspólnego, zwartego stanowiska, które mogłoby być argumentem w dialogu z bogatą częścią globu.

Co w takim razie wspomaga ponad sto wyraźnie odmiennych państw w ustalaniu wspólnego stanowiska, a co jednocześnie uniemożliwia im realizację często bardzo śmiałych postanowień? Przyjęta przez ruch już na początku jego działalności metodologia podejmowania decyzji za pomocą consensu jest centralną siłą, która wiąże ze sobą dwie trzecie narodów świata. Pozwala im ona na solidarne, bezsprzeczne uzgadnianie stanowisk pouczających państwa Północy np. o potrzebie wyeliminowania wszystkich form subsydiowania rodzimego rolnictwa, gdyż zagraża to równowadze rozwoju w Trzecim Świecie. Pozwala również na przypominanie o potrzebie międzycywilizacyjnego dialogu czy przestrzeganiu praw człowieka, przy założeniu, iż jest to zgodnie z ustawodawstwem poszczególnych państw oraz instrumentami ONZ. Wydawać by się mogło, że ruch zatracił całkowicie poczucie ironii, na jaką się skazał, a przy okazji — jaką sam się posługuje. Potęguje to fakt, iż ten luźny związek państw, który nigdy nie zdecydował o przyjęciu statutu (m.in. w obawie przed supremacją silniejszego państwa), generuje deklaracje, oświadczenia i dokumenty rodzące skutki natury politycznej i moralnej. Nie ustala natomiast norm prawnych, więc niedotrzymanie zobowiązań wynikających z deklarowanej przez członka ruchu polityki nie jest zagrożone sankcjami. Prawo międzynarodowe w żaden sposób nie reguluje działalności ruchu, on nie pozostaje z nim jednak w sprzeczności, deklarując poszanowanie dla zasad i celów Karty ONZ. Ten wyraźny stan zawieszenia, który trwa już dwadzieścia lat, jednoznacznie pogłębia stagnację i narastającą wokół ruchu krytykę, kumulującą się w określaniu go „towarzystwem wzajemnej adoracji”. Potwierdza to m.in. fakt, iż państwa uchodzące za burzycieli bezpieczeństwa międzynarodowego wykorzystują jego szerokie forum dla ukazania swoich „szlachetnych” intencji. Cały skład tzw. „osi zła” (pojęcie stworzone przez administrację prezydenta G.W. Busha — niepozostającą bez winy — zostało przez ruch potępione jako dojmujący przykład ingerencji w sprawy wewnętrzne państw trzecich pod pretekstem wykorzeniania terroryzmu), a więc m.in. Iran, Irak, Syria czy Korea Północna, ale również Afganistan i Białoruś, jest członkami ruchu, biorąc czynny udział w formułowaniu jego dokumentów końcowych. Pozostając przy terroryzmie — wiodącą rolę w przeciwdziałaniu mu jednogłośnie oddano ONZ, określając, że pojęcia tego nie powinno się kojarzyć z żadną z religii, narodowości, cywilizacji czy grup etnicznych. Potępiono wszystkie przejawy terroryzmu, szczególnie te, które usprawiedliwiać ma próba uzyskania niepodległości. Równocześnie odnowiono deklarowane od 1967 roku nieustające wsparcie polityczne oraz solidarność wobec narodu palestyńskiego, oskarżanego o taką działalność.

Końcowy efekt ostatniej debaty ruchu, liczony w setkach postanowień pozostających bez praktycznego pokrycia, rozciąga się na wszystkie kwestie uchodzące zazwyczaj za wypadkowe pokojowego i zrównoważonego rozwoju narodów świata. W dokumencie końcowym szczytu w Sharm El-Sheikh, mimo iż duże grono członków reprezentuje monarchie, doktryny teokratyczne, a nawet reżimy autorytarne, znalazły się zapisy promujące demokrację. Jest ona według państw niezaangażowanych uniwersalną zasadą opartą na niczym nieskrępowanej woli narodów do określenia swojego politycznego, ekonomicznego i kulturowego systemu. Dodano ponadto, iż każde państwo powinno brać czynny udział w jej promowaniu, zapewniając prawdziwy dostęp do debaty publicznej wszystkim obywatelom. W ustaleniu takich decyzji, mimo głębokiej dywersyfikacji politycznej i ekonomicznej państw niezaangażowanych, pomocny jest cały wachlarz inicjatyw. Najświeższa, nazwana „Koalicją dla Pokoju”, propaguje wielostronne stosunki międzynarodowe oparte na jasnych zasadach etycznych, sprawiedliwości, przyjaźni — przy jednoczesnym potępieniu wszelkich aktów agresji. Niestety, państwa niezaangażowane nie mają instrumentów do zrealizowania w praktyce tak górnolotnych, miejscami wręcz utopijnych zapewnień. Nawet gdyby znajdowało się to w zasięgu ich możliwości, musiałoby najprawdopodobniej oznaczać tworzenie obowiązujących norm prawnych, niemożliwych do zrealizowania. Dziś już tylko fakt utrzymywania sztywnego stanowiska w połączeniu z ogromną odpornością na krytykę wydają się jedynym charakterystycznym rysem ruchu niezaangażowania. Nieustannie obrzucany jest on inwektywami, jakoby był forum dla globalnego Południa, chcącego przy nadarzającej się okazji zebrać „okruchy globalizacji”; miejscem lansującym idee nieznajdujące zainteresowania gdziekolwiek indziej; głosem niemającym posłuchu, pozwalającym legitymizować działania państwom „łotrowskim”, argumentującym swoje postępowanie rzekomym poparciem 118 narodów świata dla swoich czynów. Wreszcie przez samych członków charakteryzowany jest słowami: „To tylko papier”. Mimo wszystko 118 państw (których liczba w najbliższym czasie może powiększyć się o kandydatów takich jak Ukraina, Chorwacja, Brazylia, Meksyk, Chiny) najwyraźniej potrzebuje siebie nawzajem. Choć nie mogą stworzyć przeciwwagi dla pozostałych państw świata, a ich działalność widoczna jest raz na trzy lata (podczas konferencji), wciąż usiłują prezentować listę palących zagadnień, które, jak mają nadzieję, zostaną zrealizowane przez bogatą Północ. Co więcej, wypełniają standardową procedurę skrojoną na potrzeby teraźniejszości, dając pokaz globalnej poprawności politycznej.

Jedno jest pewne: ruch państw niezaangażowanych to dobry przykład dla zobrazowania globalnej wizji tego, co od dziesiątków lat hołubione jest przez ludzkość, a co wciąż nie może być w pełni zrealizowane — pokój, sprawiedliwość, międzycywilizacyjna przyjaźń. I choć usilne starania zbliżenia się do nich owocują stosami przeróżnych „papierów”, to jednak treści większości z nich są wciąż zamknięte w niewidzialnych cudzysłowach. Eligiusz Lelo LUTY-MARZEC 2010

51


AUSTRALIA & OCEANIA PRZEGLĄD

Wiadomości z końca świata Palau gospodarzem zawodów sportowych. Alii! W dniach 1-10 sierpnia Palau będzie gospodarzem wielkiej mikronezyjskiej imprezy sportowej, która odbędzie się w tym roku po raz siódmy. Okazuje się, że wartości dominujące w zawodach sportowych mogą wspierać wymianę kulturową oraz służyć jako mechanizm do zjednoczenia wyspy. Mimo licznych trudności Palau podejmuje to wyzwanie i chce przygotować najlepsze igrzyska! Piraci z Karaibów na Hawajach. Już za kilka miesięcy na wyspach Kaua i O’ahu ruszą zdjęcia do czwartej części sagi „Piraci z Karaibów” — taką decyzję podjęto po rozmowie gubernator Hawajów Lindy Lingle z prezesem wytwórni Disneya Bobem Igerem. — Zawsze szukaliśmy najbardziej niezwykłych i egzotycznych miejsc do kręcenia naszych filmów i wcześniej filmowaliśmy na wyspach Maui i Molokai — mówi producent Jerry Bruckheimer. — Hawaje to wiele wspaniałych pejzaży lądowych i morskich, więc z radością powrócimy tam z nowym filmem — dodaje.

Polinezja Francuska zniszczona przez cyklon Oli. Tysiące Polinezyjczyków zostały ewakuowane z powodu zniszczeń spowodowanych przez cyklon Oli po ogłoszeniu czerwonego alarmu na Thaiti. Wiejący z prędkością ponad 200 km/h wiatr zniszczył budynki, linie telefoniczne i elektryczne, szczególnie wzdłuż wybrzeża. Przebywająca w Papeete od początku lutego Marie-Luce Penchard, francuska minister ds. terytoriów zamorskich, powiedziała, że wiele rodzin zmaga się z wielkim zagrożeniem dla zdrowia i życia, a sama Penchard podczas wizyty zwróci uwagę na to, w jaki sposób Francja może pomóc Polinezji. Australia walczy ze świńską grypą. Minister Zdrowia alarmuje i zachęca obywateli do szczepień na świńską grypę. W zeszłym roku 191 osób zmarło na tę chorobę, a ponad 700 poddanych było intensywnej opiece medycznej. Choć pandemia grypy nie była aż tak wielka, jak początkowo przypuszczano, rząd deklaruje pomoc w szczepieniach, szczególnie wśród dzieci. Organizacja Narodów Zjednoczonych chce pomóc mieszkańcom wysp Pacyfiku w dostępie do usług bankowych. W ramach programu Pacific 52

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Financial Inclusion ONZ chce przekonać lokalne banki, aby udostępniły swoje usługi za pośrednictwem telefonów komórkowych. Równolegle prowadzona będzie akcja promocyjna skierowana do mieszkańców. Na początek programem objęte zostaną państwa, w których sieci telefonii komórkowej są dobrze rozwinięte: Papua-Nowa Gwinea, Fidżi, Vanuatu i Samoa. Według analiz ONZ obecnie ponad 80 proc. mieszkańców Oceanii w ogóle nie korzysta z banków, ponieważ nie ma do nich dostępu. Liczba turystów, którzy w 2009 r. odwiedzili Tonga, była o 2,5 proc. większa niż w 2008 r. i po raz pierwszy w historii przekroczyła granicę 50 tys. — poinformowało królewskie Ministerstwo Turystyki. Jednak mimo zwiększonej liczby odwiedzających wyniki finansowe branży turystycznej znacznie się pogorszyły. „Przychody spadły o ponad 25 proc. Oznacza to, że turyści po prostu wydawali mniej pieniędzy” — wyjaśnia minister Sakapo Lolohea. W 2009 r. branża turystyczna w Tonga przeżyła dwa poważne ciosy: zatonięcie promu Princess Ashika w sierpniu (zginęło 75 osób) i październikowy atak tsunami (9 ofiar). Zdaniem Sakapo Lolohea na wynikach odbił się także globalny kryzys ekonomiczny. Minister ma nadzieję, że 2010 r. i następne lata będą pod tym względem lepsze. Na poprawę wyników tongijskiej turystyki mają wpłynąć nowe inwestycje, m.in. pierwszy w kraju pięciogwiazdkowy hotel, którego budowa rozpocznie się pod koniec roku na wyspie Taunga w grupie Vava’u.

Air New Zealand planuje wyposażyć swoje nowe samoloty boeing 777-300 w nowy typ całkowicie rozkładanych foteli. Rozwiązanie, znane już w klasach first oraz biznes, będzie zastosowane także w klasie ekonomicznej. Fotele opracowane przez inżynierów i projektantów ANZ będą instalowane w 11 pierwszych rzędach kabiny. Po rozłożeniu utworzą 22 wygodne tapczany (skycouches) o długości 190 cm. Pozostałe fotele pozostaną standardowe, z możliwością odchylania oparć o 45 stopni.


PRZEGLĄD AUSTRALIA & OCEANIA Polityczno-obyczajowy skandal w Marianach Północnych. Według lokalnej prasy gubernator Benigno R. Fitial miał nakazać doprowadzenie z aresztu do swojej rezydencji chińskiego masażysty, który miał ukoić mu ból pleców. Mężczyzna od wielu miesięcy był osobistym terapeutą gubernatora. Do aresztu trafił kilka dni wcześniej, po zatrzymaniu go przez policję na próbie nielegalnego przedostania się na łodzi do Guam. W oświadczeniu opublikowanym 14 stycznia gubernator Fitial przyznał, że sprowadził masażystę do domu bez zgody sądu, ale — jak wyjaśniał — dopadł go nagły atak bardzo silnego bólu i najpierw chciał go uśmierzyć, a później zająć się procedurami. W wywiadzie, którego kilka dni później udzielił telewizji KSPN2, wszystkiego się wyparł i zapewniał, że w ogóle nie wzywał masażysty. Jak było naprawdę, wyjaśni prokuratura, która już wszczęła dochodzenie w tej sprawie. W charakterze świadków zostaną przesłuchani wszyscy najbliżsi współpracownicy gubernatora oraz jego żona.

lizowane są także dwie inne ważne inwestycje — budowa pierwszej szkoły medycznej w Samoa i modernizacja budynku szpitala Tupua Tamasese Meaole. Nagroda za esej o ludzkiej twarzy kryzysu ekonomicznego — przyznana! June Atomea, 22-latka z Wysp Salomona, została nagrodzona przez UNICEF za swój esej pt. Cichy krzyk Jana, wiejskiego chłopca. Konkurs skierowany był do młodych ludzi z Pacyfiku i polegał na napisaniu pracy na temat tego, jak globalny kryzys wpłynął na nich i ich otoczenie. Nagrodę wręczy Helen Clark, która do listopada 2008 roku była premierem Nowej Zelandii, a obecnie zajmuje się Programem Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju. Clark weźmie udział w Konferencji Pacyfiku poświęconej ludzkości w obliczu Globalnego Kryzysu, która odbędzie się w Port Vila na Vanuatu w dniach 10-12 lutego. Dwanaście państw regionu południowego Pacyfiku (wszystkie z wyjątkiem Nowej Zelandii) odwiedził w czasie czterodniowej podróży minister spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich, szejk Abdullah Zajid Al Nahjan. We wszystkich krajach rozmowy dotyczyły rozwoju dwustronnej współpracy oraz pomocy, jakiej Zjednoczone Emiraty mogą udzielić krajom Oceanii, zwłaszcza w obszarze dostaw ropy naftowej i rozwoju energetyki.

Zaledwie po 14 miesiącach sprawowania władzy król regionu Alo na wyspie Futuna zrezygnował z funkcji. Koronowany w listopadzie 2008 r. były urzędnik Petelo Vikena niemal od początku swoich rządów był krytykowany za nieudolność. Część wyspiarzy otwarcie kontestowała jego władzę, podkreślając, że wybór Vikeny był wynikiem jednostronnej decyzji rady starszych, nieskonsultowanej — jak nakazuje tradycja — z przedstawicielami wszystkich klanów. Jak donosi korespondent francuskiego radia RFO, protesty przeciwko królowi w ostatnich tygodniach przybrały formę nieomal terroryzmu — podpalono jego samochód, wybito też szyby w królewskim pałacu. Petelo Vilkena nie jest pierwszym królem Futuny, który abdykuje w takich okolicznościach. Jego poprzednik został odwołany decyzją rady starszych po sześciu latach rządów pod zarzutem niewłaściwego stylu sprawowania władzy. Także drugi region Futury, Sigave, ma kłopot z królami. Od śmierci ostatniego władcy w 2008 r. do tej pory zwaśnionym klanom nie udało się wybrać jego następcy. Królowie Futuny, zgodnie ze statutem francuskiego terytorium Wallis i Futuna, sprawują głównie funkcje reprezentacyjne i odpowiadają za ciągłość tradycji plemiennych. Razem z królem wyspy Wallis wchodzą w skład siedmioosobowej rady doradczej przy prefekcie terytorium. W centrum Apii rozpoczęła się budowa sześciopiętrowego wieżowca — najwyższego budynku w tym kraju i drugiego pod względem wysokości w całej Oceanii (wyższy — siedmiopiętrowy, znajduje się w Suwie w Fidżi), który za dwa lata stanie się nową siedzibą rządu Samoa. Oprócz pomieszczeń biurowych budynek będzie mieścił też basen i centrum kongresowe z salą na 800 miejsc. Pieniądze na budowę wyłożył rząd Chin, a prace budowlane realizuje chińska firma Shanghai Construction. Podczas uroczystości rozpoczęcia budowy premier Samoa, Tuilaepa Sa’ilele Malielegaoi, rozpływał się w podziękowaniach dla chińskich władz. Przypomniał, że dzięki pomocy z Pekinu rea-

Za 12 lat zbankrutuje system emerytalny Wysp Marshalla, o ile nie zostanie natychmiast zreformowany — alarmuje Jack Niedenthal, prezydent marshallskiego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (Marshall Islands Social Security Administration). Według informacji, jakie przedstawił parlamentowi, obecne zasoby funduszu wynoszą 65 mln USD, przy zobowiązaniach wobec przyszłych emerytów przekraczających 225 mln USD. „Jeśli nie zmienią się zasady korzystania z tych środków, fundusz całkowicie się wyczerpie w 2022 r.” — informuje Niedenthal. Ratunkiem ma być ostre cięcie wydatków, przede wszystkim poprzez ograniczanie przywilejów emerytalnych oraz podniesienie podatków, które zasilają fundusz. Dorota Rajca & Przemysław Przybylski LUTY-MARZEC 2010

53


DYPLOMACJA W OBIEKTYWIE ANDRZEJA LEKA

Święto Narodowe Japonii Andrzej Lek dla miesięcznika „Stosunki Międzynarodowe” z uroczystości z okazji Święta Narodowego Japonii w prywatnej rezydencji J.E. Ambasadora Nadzwyczajnego i Pełnomocnego Japonii w Polsce Yuichi Kusumoto.

W

uroczystości udział wzięli m.in.: nuncjusz apostolski abp Józef Kowalczyk, ambasadorowie akredytowani w Polsce, m.in. Kazachstanu, Belgii, Rosji, Arabii Saudyjskiej, Niemiec, znani ludzie kultury i sztuki oraz politycy. J.E. Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Japonii w Polsce Yuichi Kusumoto, witając gości na uroczystości z okazji Święta Narodowego Japonii, powiedział m.in.: „Ekscelencje, Szanowni Państwo! Jego Cesarska Mość Cesarz Japonii obchodzi w tym roku swoje 76 urodziny. Również w tym roku przypada 50 rocznica ślubu Pary Cesarskiej. Czuję się niezwykle zaszczycony, że jako gospodarz dzisiejszej uroczystości mogę wraz z państwem świętować te wydarzenia. Obecny Cesarz Japonii jest 125 cesarzem długoletniej dynastii cesarskiej. W naszej historii jedna rodzina cesarska panuje w Japonii nieprzerwanie już od tysiącleci. Jego Cesarska Mość pełni funkcje państwowe określone w japońskiej Konstytucji. Prowadzi aktywną działalność międzynarodową, przyjmuje wielu zagranicznych gości. Tuż przed swoim przyjazdem do Polski miałem zaszczyt towarzyszyć Parze Cesarskiej podczas wizyty państwowej w Kanadzie i na Hawajach. Ten rok jest bardzo ważny dla Japonii i Polski. Obchodzimy 90 rocznicę nawiązania naszych stosunków dyplomatycznych. W roku 2010 Polska świętować będzie 200 rocznicę urodzin Fryderyka Chopina. Spodziewamy się więc wielu japońskich uczestników w międzynarodowym konkursie chopinowskim. W związku z tymi ważnymi wydarzeniami chciałbym dołożyć wszelkich starań, aby stale wzmacniać nasze relacje z Polską”. Andrzej Lek

Gratulacje z okazji Święta Narodowego Japonii składa J.E. Ambasador Arabii Saudyjskiej w Polsce dr Nasser A. Albraik (po lewej). Foto: Andrzej Lek

54

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


DYPLOMACJA W OBIEKTYWIE ANDRZEJA LEKA

Gratulacje składa J.E. ambasador Kazachstanu w Polsce Aleksiej Wołkow. Foto: Andrzej Lek

Od prawej: J.E. ambasador Japonii w Polsce Yuichi Kusumoto, J.E. ambasador Mongolii w Polsce, J.E. ambasador Rosji w Polsce Wladimir Grinin. Foto: Andrzej Lek

Życzenia z okazji Święta Narodowego Japonii składa J.E. ambasador Niemiec w Polsce Michael Gerdts. Foto: Andrzej Lek

Gratulacje składa J.E. ambasador Bułgarii w Polsce Ivan Naydenow. Foto: Andrzej Lek

Elżbieta Penderecka oraz małżonki ambasadorów podczas uroczystości z okazji Święta Narodowego Japonii w prywatnej rezydencji J.E. ambasadora Japonii w Polsce. Foto: Andrzej Lek

Gratulacje składa nuncjusz apostolski w Polsce abp Józef Kowalczyk. Foto: Andrzej Lek

LUTY-MARZEC 2010

55


K U LT U R A F I L M

Dowżenko — pionier ukraińskiej kinematografii Aleksander Dowżenko (1894-1956) uznawany jest, obok Eisensteina i Pudowkina, za najwybitniejszego twórcę radzieckiego. Mówi się o nim jako o poecie ekranu uwikłanym w meandry fałszywej ideologii.

W

ywodzący się z rodziny chłopskiej, ze wsi Sośnica, Dowżenko od najmłodszych lat wykazywał zamiłowanie do ukraińskiego pejzażu i folkloru, do romantycznych powieści i sztuki, z którą szerzej zetknął się na placówce dyplomatycznej w Berlinie. Były to wczesne lata 20. ubiegłego wieku, a więc schyłkowy okres ekspresjonizmu niemieckiego. Początkowo sposobu na wyrażenie siebie szukał w malarstwie, jednak szybko doszedł do wniosku, że jest to forma przestarzała i niewystarczająca dla sztuki radzieckiej. Spełnienia zaczął więc poszukiwać w innych środkach wyrazu, aż w końcu trafił do filmu. W tym czasie kinematografia ukraińska, a w szczególności wytwórnia odeska, do której skierował swe kroki Dowżenko, dopiero podnosiła się ze zniszczeń wojny ukraińsko-radzieckiej. I jeśli baza techniczna została odbudowana, to zaplecze specjalistów miało istotne braki. Działali tam głównie twórcy rosyjscy specjalizujący się w tematyce komercyjnej i adaptacjach literatury. Tematy typowo ukraińskie zdarzały się sporadycznie. Dowżenko zaczynał od scenopisarstwa, powoli ucząc się reżyserii. Pełnometrażowy debiut, Teczka kuriera dyplomatycznego (1926/1927), oparł na autentycznej historii radzieckiego kuriera dyplomatycznego Nette, który poległ bohaterską śmiercią, broniąc poczty dyplomatycznej przed napastnikami białogwardyjskimi. Mimo iż film od strony formalnej nie wyróżnia się zbytnią oryginalnością, to stanowi już pewien rys charakterystyczny twórczości reżysera, w której tematyka narodowa już na zawsze pozostanie w orbicie zainteresowań.

W kolejnych pracach widać już cechy indywidualnego stylu twórcy, przejawiające się poprzez niezwykłą plastyczność i poetyckość kadrów. W ten malowniczy, na poły baśniowy sposób będzie opiewał historię Ukrainy (Zwenigora, 1927) od przybycia Waregów na ziemie słowiańskie po rewolucję październikową; kontrrewolucję petrulowską w Arsenale czy kolektywizację wsi (Ziemia, 1930). Po ostrej krytyce Zwenigory za niezgodność ideologiczną wynikającą z nacjonalizmu i solidaryzmu społecznego reżysera Dowżenko postanowił w Arsenale przenieść punkt ciężkości z chłopstwa na proletariat, atakując jednocześnie szowinizm ukraiński. Lata 30. (oprócz udźwiękowienia kina) postawiły nowe wyzwanie przed twórcami Ukraińskimi — otóż przyszedł czas na artystyczne opiewanie wspaniałej wizji przebudowy kraju, w którą wciągnięte zostały rzesze wieśniaków. Pierwszym filmem dźwiękowym o owej tematyce był dla Dowżenki Iwan — opowieść o wiejskim chłopcu, który musi zmierzyć się z nową techniką podczas budowy Dnieprostroju. Silnie ideologizujący film o uprzemysławianiu Ukrainy stał się wyrazem wielkiej namiętności autora do dzieła narodowego i politycznego. Dowżenko chętnie podejmował tematykę zarówno tak bliskiej mu wsi i doli chłopa, jak i uprzemysławiania, ubierając je w pięknie filmowane poetyckie wizje. Nieobcy był mu zabieg animizacji ziemi, czyli traktowania jej z niezwykłą zmysłowością, bliską fascynacji człowiekiem. Stąd większość jego filmów to epickie freski, których bohaterem jest lud, a sceną historia. Połowa lat 30. przyniosła nowe obostrzenia administracyjne w dziedzinie swobody twórczej i eksperymentów. Aparat partyjny ingerował już nie tylko w treść utworu, ale i w materię kompozycyjną. Najtrudniej mieli twórcy podejmujący tematykę współczesną, zatem większość z nich zwróciła się ku historii. Tak też uczynił Dowżenko w późniejszym Szczorysie (1939). Kończąc realizację w przededniu wybuchu II wojny światowej, reżyser genialnie wpasował się w tryby historii, przypominając sylwetkę bohaterskiego wodza z okresu rewolucji 1919 roku. Jednym z dopingujących ten projekt był sam Stalin. W czasie II wojny światowej Dowżenko został ochotnikiem pełniącym funkcję korespondenta wojennego. W 1940 roku nakręcił trzyczęściowy propagandowy film dokumentalny Oswobodzenie o „wyzwoleniu” zachodnich ziem białoruskich i ukraińskich spod ucisku Polski, które w efekcie doprowadziło do zjednoczenia Wschodniej i Zachodniej Ukrainy. Wkroczenie armii radzieckiej, będące bezpośrednim skutkiem paktu Ribbentrop-Mołotow, jednoczące Ukrainę, sprowadziło jednocześnie na wschodnie ziemie Polski prawdziwą hekatombę prześladowań i mordów. Niemniej to Polacy ukazani zostali w filmie jako najeźdźcy, którzy przez wieki prześladowali naród ukraiński, co doprowadziło do krwawego odwetu w czasie II wojny. Jednak najważniejszym utworem z tego okresu jest Bitwa za naszą radziecką Ukrainę — bohaterski epos stanowiący kronikę historyczną miast i wsi w latach 1941-1943. Mimo dokumentalnego stylu i scenografii zniszczeń film pełen jest charakterystycznego plastycznego malowania pejzażu, chwytania wiejskiego folkloru. Zrealizowano go na zasadzie przeciwstawienia obrazów współczesnej ruiny i trupów oraz retrospekcji wspaniałego kraju sprzed kilku lat, przez co stał się niezwykle ważnym elementem walki politycznej w ostatniej fazie wojny z faszyzmem. Ostatnim filmem w karierze Dowżenki jest Miczurin (1948), poruszający tak ważny dla autora temat podporządkowania przyrody człowiekowi. Dowżenko słynął z rzetelnej dokumentacji swych filmów, ale również z ustępowania dramatyzmu na rzecz głębokiego nurtu moralnofilozoficznego zawartego w dziełach. Łączył pochwałę piękna z tragizmem ludzi uwikłanych w historię, popierając walkę z klasowością i wszelką niesprawiedliwością społeczną, zacierając przy tym dość często granice między wyrazem artystycznym a kłamstwem. Marlena Gabryszewska


K U LT U R A K U C H N I E Ś W I ATA

Człowiek nie świnia — zje wszystko Od małego rodzice wbijali mi do głowy, że jedzenia nie wolno wyrzucać do śmieci. Gdzieś przez 20 rokiem swojego życia nie miałam z tym najmniejszego problemu. Teraz jednak, gdy zasmakowałam uroków podróży po świecie, coraz częściej gdy zapełniam kosz, mam wyrzuty sumienia.

J

eśli ktoś zapytałby mnie, jaka jest definicja „żywności przyswajalnej przez człowieka”, to mając trzydzieści lat, muszę z żalem stwierdzić, że nie jestem w stanie powiedzieć, co jest jedzeniem, a co nie... Dość długo żyłam w przekonaniu, że jeśli coś śmierdzi i jest spleśniałe, to do jedzenia się nie nadaje. Dorosłość wyprowadziła mnie z tego błędu. Poznałam amatorów jak dla mnie najpaskudniejszego sera na świecie — casu marzu. Z reguły wyznaję zasadę, że nie jem jedzenia, które na mnie patrzy; po przygodzie z tym sardyńskim przysmakiem wykluczam też wszystko to, co żyje własnym życiem. Ten owczy ser bije na głowę wszystkie znane mi francuskie specjały — słynie przede wszystkim z tego, że żyją w nim larwy owadów (czerwie), pełniąc rolę taką, jak rodzynki w cieście, z tą różnicą, że rodzynki nie uciekają z widelca i nie łaskoczą nóżkami w język... Chyba raczej umarłabym z głodu, niż wzięła do ust ten rarytas, zwłaszcza mając wiedzę, że zjedzone larwy nadal żyją w przewodzie pokarmowym i często powodują ostre infekcje (no ale ja się nie znam)...

Prędzej może skuszę się na balut — tu może byłabym w stanie wyłączyć wyobraźnię, że to mała pierzasta żółciutka kaczuszka albo kurczaczek z czarnymi oczkami; najlepiej takie tuż, tuż przed wykluciem... Podobno najciekawszy jest moment zgryzania upieczonych kości niedoszłego pisklaka. Tym przysmakiem zajada się w zasadzie cała Azja Południowo-Wschodnia. Do dzisiaj w głowie brzmią mi dywagacje pewnego znanego warszawskiego lektora japońskiego na temat fantastycznych doznań, jakie towarzyszą konsumowaniu tego specjału. Chyba jednak sumienie weźmie górę i kaczuszki i kurczaczki nadal pozostaną zwierzątkami do przytulania. Skoro już wizytujemy stoły azjatyckie, to nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o pewnych zwierzątkach: urocze małpy — jakże przypominające ludzi, oraz pies — najlepszy (przynajmniej dla większości świata) przyjaciel człowieka. Nie tak dawno świat podniósł larum, że jak to tak, najlepszego przyjaciela na stek? Albo na kiełbaskę? Albo małpki? Takie z rączkami i nóżkami w singapurskim fast foodzie w formie wkładu do burgera? Istny horror...

Pisząc o kolejnym rarytasie, zastanawiam się, gdzie istnieje granica ludzkiej pomysłowości (i odporności psychicznej). Co więcej, zachodzę w głowę, czym się zajmował ktoś, kto pierwszy odkrył walory kopi luwak? Zbiory tej najdroższej na świecie kawy (około 1000 EUR za kg) polegają na wydobyciu i oczyszczeniu ziaren kawowca z odchodów zwierzęcia z rodziny łaszowatych, łaskuna muzanga (luwak). Owoce kawowca po przebyciu całej drogi pokarmowej tracą swój gorzki posmak, a ziarno nabiera niepowtarzalnego aromatu (oj, w to nie wątpię...). Dalszy proces prażenia nie różni się od tradycyjnej kawy, niemniej z uwagi na sam proces „zbierania” wytwarza się jej raptem pół tony rocznie — co z kolei winduje mocno cenę. A ja w takich momentach cieszę się, że nie lubię kawy... Jeszcze na koniec naszej azjatyckiej wycieczki coś na przekąskę. Po tym doświadczeniu zaczęłam się zastanawiać, czy nie dosięgną mnie ognie piekielne za deptanie jedzenia? No bo jak mogę teraz normalnie spojrzeć na bodaj najpopularniejszego udomowionego insekta, którego do tej pory z pełną premedytacją, czym tylko się da, pozbawiałam zdolności do uprzykrzania życia. A tym czasem kilka tysięcy kilometrów dalej na wschód ów brązowy „przyjaciel” wraz z innymi uroczymi kolegami jest tym, czym dla nas popcorn, frytki i krakersy. Ponoć to bardzo zdrowa przekąska, bogata w białko... Mnie to nie przekonuje, no ale co kraj, to obyczaj. I skoro Singapurczycy potrafią przemycić do hamburgera małpi móżdżek, to wcale bym się nie zdziwiła, gdybym kiedyś — w pełni nieświadomie — schrupała ze smakiem w tajskiej restauracji ptasie udka w panierce przygotowanej z wysuszonych karaluchów albo skorpionów... Chociaż Azjaci zdecydowanie górują w wykorzystywaniu niejadalnych — dla innych ludzi — darów matki natury, to i reszcie świata braku oryginalności zarzuć nie można; zgniłe leżakowane mięso rekina, marynowane w serwatce jądra tryka (Islandia), wspominany wcześniej sardyński ser casu marzu, norweski lutefisk (ługowane węglanem potasu mięso dorsza, które finalnie zdecydowanie bardziej przypomina mydło niż rybę) czy południowoamerykańskie escamoles — jaja mrówcze (nie sposób uniknąć ich jedzenia, zwłaszcza że np. w Meksyku używa się ich równie często, jak u nas prażonej cebulki), niczym nie ustępują rodzimemu bigosowi, ogórkom kiszonym czy kwaśnemu mleku. O czerninie nawet wspominać nie będę... Na koniec zostawiłam sobie odrobinę natury. Zapach tego owocu chodzi za mną do dziś, choć od powrotu z Singapuru minęło już ładnych parę lat. Z reguły korzystając z publicznej komunikacji na całym świecie, możemy znaleźć zakazy wnoszenia napojów albo lodów. Azjaci dorzucili do tego zakaz wnoszenia (konsumowania?) duriana. Ten dość oryginalny owoc z niewiarygodnie nieakceptowalnym zapachem jest przysmakiem tubylców i niezłą próbą charakteru dla turystów. Trudno to opisać — trzeba poczuć; aromat jest tak intensywny, że na wszystkich targach owocowych tworzy dość specyficzny „klimat”, którego nie sposób nie zapamiętać. A ponieważ jestem klasycznym zapachowcem, owoc ten znalazł się na liście specjałów „niepróbowanych”. No cóż — pozostaje mi jedynie wstydzić się mojego kulinarnego tchórzostwa i mieć nadzieję, że może kiedyś łatwiej mi będzie przełknąć coś, co się rusza, co na mnie patrzy lub co w normalnych warunkach przyprawiłoby mnie o ostre zatrucie. Może zacznę od sushi... Patrycja Kuciapska

LUTY-MARZEC 2010

57


KSIĄŻKI RECENZJE Bałkańskie upior y Robert D. Kaplan, Bałkańskie upiory. Podróż przez historię, Wydawnictwo Czarne 2010 Od zawsze fascynują mnie amerykańscy autorzy usiłujący zrozumieć Europę jako taką, a na jeszcze więcej szacunku zasługują ci z nich, którzy nieraz po omacku, a nieraz z niebywałą trafnością poruszają się po jej bardziej skomplikowanych obrzeżach. Tym więcej podziwu dla R. Kaplana miałem, im dalej podróżowałem wraz z nim po kolejnych bałkańskich bezdrożach. Książek o Bałkanach jest już trochę (wciąż jednak zbyt mało), ale wnikliwych analiz tamtejszego postrzegania świata połączonych z podróżowaniem kolejami jak ich mieszkańcy, życiem jak ich mieszkańcy, piciem wraz z nimi i rozmowami o czymś więcej niźli tylko o wojnach zamykanych w sformułowaniu „bałkański kocioł” — jest jak na lekarstwo. Robert Kaplan (sam mieszkający kilka lat w Grecji) napisał książkę wielowymiarową. Reporterski styl połączony jest w „Bałkańskich upiorach” z próbą (moim zdaniem udaną) dotarcia do tego, co stanowi o istocie bałkańskich lęków, mitów, bałkańskiej żarliwości, emocjonalnych erupcji w jedną bądź drugą stronę, a zatem z tym, co dla wielu zamieszkujących je nacji jest wspólne, jak też i z tym, co charakteryzuje poszczególne narody z osobna. Kaplan szuka „symbolu masy” — pnia dla spojonych ze sobą zazwyczaj na Bałkanach religii, historii i kultury każdego z nich. Znawstwo, z jakim portretuje Rumunów, Bułgarów czy Serbów, może imponować czytelnikowi (również temu europejskiemu) i samych Europejczyków zawstydzić, a jednocześnie być pomocne w zrozumieniu gąszczu wzajemnych niechęci czy wewnętrznych głosów drzemiących w opisywanych narodach. Trudno nie przyznać Kaplanowi racji w tym, że kluczem do odgadnięcia przyczyn targających ludami bałkańskimi namiętności są wizyty w ich świątyniach. Autor spędza w cerkwiach i kościołach mnóstwo czasu, rozmawia z duchownymi, a zatem jest jak powiernik pewnej prawdy, jak dopuszczony do zamkniętego przed innymi kręgu wtajemniczonych w to, co sercu prawosławnego, katolika czy muzułmanina najdroższe, co w połączeniu z unikalną dla każdej nacji historią i kulturą (przez którą religia jest przefiltrowana i jako niepoddany temu procesowi „półprodukt” nie może być dostatecznie dobrze rozumiana) stanowi o doniosłości prowadzonych rozmów. To, co może uderzyć czytającego, to zwrócenie uwagi na perspektywę makro. Kaplan udowadnia, że Bałkany to tak naprawdę poligon między światem Wschodu i Zachodu. Podział przez niego przywołany zauważa się rzadko, a jest on kluczowy, jeśli mamy zamiar zrozumieć, że Bośniacy czy Grecy to nie Europejczycy tacy jak Włosi czy Niemcy, ale ludzie, w których wschodni bakcyl postrzygania świata będzie prawdopodobnie już zawsze. Dwoma potęgami, które zdaniem Kaplana odcisnęły największe piętno na tym rejonie świata, są Bizancjum i Imperium Osmańskie. Trudno nie przyznać temu racji w momencie, gdy autor wyciąga wciąż jak z kapelusza kolejne postaci przepełnione godną bizantyjskiego cesarza żądzą władzy albo wylicza pełne wschodniego okrucieństwa mordy w tej czy innej wojnie. „Bałkańskie upiory” to jednak nie (a w każdym razie nie jedynie) książka historyczna. To opowieść o żywych ludziach spotkanych w Cluju, Salonikach czy Skopje. To przytoczenie ich punktu widzenia. To ukazanie ich lęków, ich cierpienia i chwil radości z obalania tyranów. Przełom lat 1989-1990 (a to właśnie wtedy autor odbył swoją podróż) to przeddzień zawieruchy, jaka przez ten region Europy przetoczyła się tuż opuszczeniu go przez Kaplana. Warto zwrócić uwagę właśnie na to, że w świetle późniejszych wydarzeń w Jugosławii Kaplanowi udała się rzecz niebagatelna. Podczas lektury książki można mieć wrażenie, jakby jego wyprawa była wizytą u szykujących się do boju walczących stron stojących już naprzeciw siebie i czekających tylko na sygnał, by rzucić się w wir walki. Czyni to zatem moment napisania owej książki kolejnym jej walorem. Podsumowując — pisać o wydarzeniach bieżących bądź po fakcie nie jest trudno, ale przeczuwanie tego, co ma nastąpić, to coś, co zasługuje na najwyższy szacunek. Nie można w przypadku tej pozycji nie uskutecznić pewnej czołobitności, ale książka tak ważna dla zrozumienia tego, co wydaje się nigdy nie dość przez Polaka i Europejczyka rozumiane (a jest to owa wciąż nienazwana bałkańska inność), zdarza się niezmiernie rzadko. Polecam! Mateusz Styrczula Kultur alna Amer yka w oczach Europejczyka

Frédéric Martel, Polityka kulturalna Stanów Zjednoczonych, wyd. akademickie Dialog, Warszawa 2008 Frédéric Martel jest francuskim pisarzem i socjologiem, ale ma w dorobku zawodowym także działalność polityczną — był między innymi doradcą ds. kultury premiera Michela Rocarda. W książce „Polityka kulturalna Stanów Zjednoczonych” patrzy na Amerykę z właściwą Europejczykowi ambiwalencją: poczucie wyższości kulturowej miesza się tu z zachwytem nad oryginalnością i skutecznością amerykańskiego „systemu kulturalnego”. Z jednej strony — od początku zaznacza, że poznanie tego systemu ma nam, Europejczykom, pomóc w bardziej skutecznej obronie rodzimych kultur przed amerykańską dominacją. Z drugiej — z pasją opisuje różnorodność kulturalną za oceanem, ostrzega przed antyamerykanizmem i zbyt powierzchownym, choć nadal dominującym w Europie, postrzeganiem amerykańskiej kultury wyłącznie przez pryzmat masowych produktów artystycz-nych spod znaku Hollywood czy Broadwayu. Książka Martela nie jest typowym esejem naukowym, a raczej barwną, pełną erudycji opowieścią o zmiennych losach amerykańskiej polityki kulturalnej. Ze „skrzyżowania światów” — nowojorskiego Times Square, które jest swoistym symbolem amerykańskiej kultury masowej — zabiera nas autor w podróż w czasie i przestrzeni. Na tle epok kreśli sylwetki postaci ważnych dla kształtowania amerykańskiego systemu społecznego — prezydentów, doradców, ale także filantropów i artystów. Opisuje powstanie i ewolucję instytucji kulturalnych, pokazuje, jak na przestrzeni dekad, podczas kolejnych prezydentur, zmieniała się rola państwa w kulturze amerykańskiej. Roosevelt, Kennedy czy Bush — wszyscy oni mieli wpływ na obecny kształt systemu kulturalnego Stanów Zjednoczonych. Rząd jest w tym systemie niewidoczny i wszechobecny zarazem. Autor odpowiadając na pytanie o finansowanie amerykańskiej kultury, wskazuje na te elementy polityki fiskalnej, dzięki którym rząd może pośrednio wspierać sztukę, m.in. poprzez ulgi podatkowe. Martel szczegółowo omawia także działalność uniwersytetów, fundacji, organizacji non profit i pokazuje ich uprzywilejowane miejsce w systemie. W ten sposób dowiadujemy, jak to możliwe, że w Stanach Zjednoczonych nie ma ministerstwa kultury, lecz istnieje dynamiczny i skuteczny system kulturalny, będący sumą działań niezależnych instytucji, wspólnot, uniwersytetów i fundacji. Amerykańska polityka kulturalna jest według Martela wytworem historii, ogromnej powierzchni kraju i imigracji. Książka „Polityka kulturalna Stanów Zjednoczonych” Frédérica Martela to obszerne i ciekawe opracowanie, nad którym na pewno warto się pochylić. Szczególnie jeśli zgodzimy się z autorem co do faktu, iż o amerykańskim systemie kulturalnym w Europie nadal wiemy bardzo niewiele. Anna Bertowska 58

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


Interesuje Cię polityka i chcesz lepiej rozumieć stosunki międzynarodowe? A może pragniesz być w przyszłości politykiem lub dyplomatą? Powinieneś więc dobrze rozumieć ekonomię, a przynajmniej jej podstawowe prawa i zasady. Polityk będący ignorantem ekonomicznym jest człowiekiem niepoważnym, a u władzy może przyczynić się do wielkich szkód gospodarczych. Ignorancja w połączeniu z władzą prowadzi do katastrofy. Niewłaściwa polityka państwa już nieraz stawała się przyczyną szkód gospodarczych, większych od tych spowodowanych wojnami. Światły obywatel łatwiej osiąga pomyślność dla siebie i innych.

Chcesz dobrze służyć własnemu krajowi, aby stawał się zamożniejszy i silniejszy? Ucz się odróżniać mity i kłamstwa od prawd ekonomicznych! Pomogą Ci w tym materiały dostępne dzięki portalowi

Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego (PAFERE), www.pafere.org, w tym m.in. książka:

Fałsz politycznych frazesów, czyli pospolite złudzenia w gospodarce i polityce (Instytut Liberalno-Konserwatywny, Wydawnictwo Prohibita, Lublin – Warszawa 2009). Publikacja jest 345-stronicowym zbiorem 83 bardzo przystępnie napisanych i niezależnych od siebie artykułów, publikowanych na łamach amerykańskiego magazynu „The Freeman”, autorstwa wybitnych ekonomistów amerykańskich. Aby ją otrzymać, skontaktuj się z: Fundacją PAFERE Polska ul. Wojciecha Korfantego 9A, 01-496 Warszawa www.pafere.org; pafere@pafere.org tel.: 022 415 72 22, fax: 022 435 60 01

Również Ty powinieneś mieć tę książkę! Wystarczy, że wpłacisz równowartość 30,00 lub więcej zł jako darowiznę na konto Fundacji w Polsce, a otrzymasz publikację (cena dla odbiorców krajowych). Volkswagen Bank Direct 33 2130 0004 2001 0409 4215 0001 Tytuł wpłaty: Darowizna na cele statutowe


O S TAT N I E S T R O N Y

„Globalne ocieplenie” sieje coraz to większe spustoszenia. Wprawdzie przy stale podnoszącej się temperaturze Ziemi jest wręcz coraz zimniej, ale co tam. Głupi lud na niejedno szachrajstwo dał się już nabrać.

Co wcześniej się raczej nie zdarzało, na słonecznej Kubie ludzie umierają z powodu wychłodzenia organizmu. I bynajmniej nie w wyniku stania godzinami przed otwartą lodówką... jeśli takową w ogóle posiadają. W Chinach spadł najobfitszy od kilkudziesięciu lat śnieg. Pokrywa lodowa u północnych wybrzeży kraju dochodzi do 110 km i ma 30 cm grubości. Również w Europie panują takie „upały”, że w wielu krajach od czasu do czasu sparaliżowany jest ruch naziemny, powietrzny i morski. Pseudonaukowcy przybrali wspólny front, tłumacząc rzekome anomalie pogodowe wyjątkowymi układami niżowymi, rozkładami ciśnień, wypychaniem mas zimnego powietrza, blokadą atmosferyczną... Tymczasem każde dziecko wie, że jak jest zima, to musi być zimno.

60

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Jedna z najbardziej mrocznych postaci obalonego przed paru laty irackiego reżimu Ali Hassan al Majid, znany bardziej jako Chemiczny Ali, otrzymał właśnie kolejny już — czwarty — wyrok śmierci. Po skazaniu go za udział w wojskowej kampanii przeciwko Kurdom, za udział w zdławieniu szyickiej rewolty po wojnie w Zatoce Perskiej oraz za udział w zabójstwach i przesiedleniach szyickich muzułmanów — teraz uznany został winnym wydania rozkazu zrzucenia bomb na kurdyjskie miasto Halabja. Nie wiadomo, czy wymiar sprawiedliwości stara się pobić rekord w zaserwowaniu największej liczby wyroków śmierci jednemu oskarżonemu, ale na razie Chemiczny Ali żyje i ma się w miarę dobrze. Można dodać dla żartu, że cztery wyroki są wprawdzie śmiertelne, ale z pozostałych zarzutów adwokaci bez problemu powinni go wybronić...

W obliczu możliwego kryzysu energetycznego na terenie Wenezueli zaczęło niedawno obowiązywać racjonowanie energii elektrycznej. Co drugi dzień dostawy prądu przerywane są na kilka godzin. Boliwar (do niedawna nazywany bolívar fuerte — mocny boliwar) ma obecnie trzy różne przeliczniki. Dwa rządowe, dla transakcji priorytetowych i zwykłych, oraz formalnie zakazany, acz wszechobecny, czarnorynkowy. Z jasnym celem ograniczenia dewaluacji waluty ministrem finansów mianowany został, od teraz łącząc obydwie teki, dotychczasowy minister ds. planowania i rozwoju — a prywatnie wierny kompan Chaveza — Jorge Giordani.


O S TAT N I E S T R O N Y

Proces trwał jeden dzień, a sprawa, którą rozpatrywano na wniosek Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, została ostatecznie zamknięta w związku ze śmiercią oskarżonych. Oprócz Stalina winnymi uznano innych członków najwyższych władz partii komunistycznej, w tym pełniącego funkcję przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Wiaczesława Mołotowa. Wyrok wydany został in absentia, a oskarżonym nigdy nie dane będzie się obronić. Znając praktyki sądownicze różnych zakątków świata, aż dziw bierze, iż korzystając z takiej okazji, Stalina nie oskarżono jeszcze o spowodowania gradobicia, trzęsienia ziemi i kokluszu. O „globalnym ociepleniu” nie wspominając.

Pod Caracas tymczasem powstaje miasteczko filmowe, którego zadaniem ma być płodzenie superprodukcji o tematyce socjalistycznej. Na razie nie wiadomo, czy będą to dostosowane do tropikalnych realiów kopie trwających po pół dnia radzieckich baśni dla dzieci i młodzieży, czy może raczej skierowana do starszych odbiorców narodowo-socjalistyczna propaganda w stylu Goebbelsa. Zmęczonym Wenezuelczykom i tak jest już chyba wszystko jedno. Hugo Chávez od dawna obiecywał wprowadzenie Wenezueli na drogę socjalizmu dwudziestego pierwszego wieku i niestety zdaje się dotrzymywać słowa. Poprzez chorą ideologię, chaotyczne rządy oraz chybione inwestycje powoli doprowadza piękny i bogaty w ropę naftową kraj do ruiny. Władze kilku renomowanych brytyjskich szkół wyższych,pośród których są Oxford i Cambridge, skarżą się na cięcia w sutych dotacjach, jakie dotychczas otrzymywały z krajowego budżetu. Premier Gordon Brown tłumaczy to światowym kryzysem, który dotknął również i Wielką Brytanię. Przedstawiciele uczelni twierdzą z kolei, że takie działania spowodują tylko pogorszenie się poziomu edukacji. Po pierwsze, skoro uczelnie są rzeczywiście takie dobre, to chyba z łatwością same powinny być w stanie się utrzymać. Po drugie, poziom edukacji jest już tak niski, że za bardzo raczej się już nie pogorszy. Poza stałym obniżaniem się stopnia trudności egzaminów (i wcale nieidącymi za tym wyższymi ocenami uzyskiwanymi przez uczniów) — znaczny procent angielskiej młodzieży kojarzy na przykład nazwę Auschwitz z parkiem rozrywki. A może, jako potomkom wynalazców obozów koncentracyjnych jeszcze z czasów Wojen Burskich, po prostu nie wypada im takich rzeczy wiedzieć... Jak ogłosił Sąd Apelacyjny w Kijowie, Józef Stalin winny jest zbrodni ludobójstwa, do którego doszło na Ukrainie w latach 193233 w czasach Wielkiego Głodu. Śmierć poniosły wtedy prawie cztery miliony osób.

Wolna Europa, sponsorowane przez Stany Zjednoczone radio, którego siedziba mieści się w Pradze, rozpoczęło właśnie nadawanie na terenie Pakistanu. Wprawdzie ani to wolna, ani Europa, ale jakby co — zawsze będzie czego posłuchać. Radio ma być alternatywą dla obecnych na falach eteru audycji muzułmańskich ekstremistów. Program nadawany będzie w lokalnym dialekcie języka pasztuńskiego. Mimo że Radio Wolna Europa otworzyło w Pakistanie redakcję, „na wszelki wypadek” audycje transmitowane będą z praskiej rozgłośni. Bynajmniej nie jest to wydarzenie bez precedensu. Radio nadaje już w innych „europejskich” krajach, takich jak Irak, Iran czy Afganistan.

LUTY-MARZEC 2010

61


W Ł A D C Y Ś W I ATA

Władcy Ukr ainy Prezydenci Ukrainy chronologicznie 1991 – 1994 1994 – 2005 2005 – 2010 2010 –

Leonid Krawczuk Leonid Kuczma Wiktor Juszczenko Wiktor Janukowycz

Premierzy Ukrainy chronologicznie 1990 – 1992 1992 – 1993 1994 – 1995 1995 – 1996 1996 – 1997 1997 – 1999 1999 – 2001 2001 – 2002 2002 – 2005 2005 2005 – 2006 2006 – 2007 2007 – 2010 2010 –

Witold Fokin Leonid Kuczma Witalij Masol Jewhen Marczuk Pawło Łazarenko Walerij Pustowojtenko Wiktor Juszczenko Anatolij Kinach Wiktor Janukowycz Julia Tymoszenko Jurij Jechanurow Wiktor Janukowycz Julia Tymoszenko Mykoła Azarow

Wiktor Janukowycz (ur. 09.07.1950) Pochodzący z rodziny robotniczej dwukrotny premier i obecny prezydent Ukrainy. Sam pochodzi z Donbasu, ale rodzina ze strony ojca wywodzi się z miejscowości Januki (na Białorusi), która przed wojną znajdowała się na terenie Polski. Jako osiemnasto- i dwudziestolatek dwukrotnie skazany i więziony za kradzież i uszkodzenie ciała. Ale już studia, następnie doktorat i profesura zapoczątkowały pasmo sukcesów. Politycznie wywodzi się z obozu Leonida Kuczmy, skłania się ku współpracy z Rosją i wspiera lewicowe koncepcje gospodarcze i społeczne. Wyjątkowo popularny w okręgu donieckim, popierany jest przede wszystkim na wschodniej Ukrainie, bliżej związanej z Rosją. Z kolei spotyka się z wyjątkowymi antagonizmami na Ukrainie zachodniej, dążącej ku zbliżenia z Unią Europejską. Cytaty Janukowycza Współpraca między Ukrainą a Polską będzie najbardziej owocna wtedy, gdy nasi obywatele poczują w swoich kieszeniach, że jest ona dla nich korzystna. Tego życzę obu naszym narodom. Źródło: Gazeta Wyborcza, 10 stycznia 2003. Cytaty o Janukowyczu Sami bandyci, ale Janukowycz to nasz bandyta.

Od grudnia 1999 r. premier kraju — do momentu, gdy został zmuszony przez komunistów do podania się do dymisji (kwiecień 2001 r.). Powrócił do pełnienia kierowniczych funkcji w partii politycznej, a w 2004 r. wystartował w głośnych wyborach prezydenckich, gdzie konkurował z Wiktorem Janukowyczem. Wybory stały się zarzewiem „pomarańczowej rewolucji”. Liczne nieprawidłowości podczas kampanii wyborczej, ataki na zwolenników Juszczenki oraz prawdopodobne jego otrucie, a następnie prawdopodobnie sfałszowane wyniki wyborów w drugiej turze, wygranej nieznacznie przez Janukowycza, doprowadziły do masowych protestów społeczeństwa oraz opinii międzynarodowej. Sąd Najwyższy nakazał powtórzenie wyborów, które tym razem Juszczenko wygrał. Nie na wiele się to zdało — kończył kadencję z minimalnym poparciem, a następne wybory z kretesem przegrał. Cytaty Komu w naszym kraju może odpowiadać fakt, że władzę sprawuje przestępczy rząd? To upokarzające dla każdego Ukraińca. Źródło: Der Spiegel, 25 października 2004. Od dzisiaj Ukraina jest demokratyczna. Gratuluję wolnym obywatelom wolnego kraju. Pokazaliśmy, że nie jesteśmy kozłami, że istnieje naród, który nie pozwoli się oszukiwać!. Po ogłoszeniu przez Ukraiński Sąd Najwyższy 3 grudnia 2004 r. decyzji o powtórzeniu drugiej tury wyborów prezydenckich. Bohaterstwo Ukraińskiej Powstańczej Armii już stało się legendą, która złotymi zgłoskami wpisana jest w annały historii naszego państwa i na zawsze pozostanie w pamięci narodu. 14 października 2006, Przemówienie na 64 rocznicę stworzenia UPA Julia Tymoszenko (ur. 1960) Polityk ukraińska, była wicepremier, doktor ekonomii. Dwukrotna premier Ukrainy, pierwsza kobieta na tak wysokim stanowisku w tym kraju. Zanim weszła na salony polityczne, z powodzeniem radziła sobie na salonach gospodarczych. Po krótkiej pracy w przemyśle zbrojeniowym rozpoczęła własną działalność gospodarczą w branży energetycznej, negocjując m.in. kontrakty rządowe. Praca w tej branży pozwoliła jej na awans do czołówki najbogatszych osób na Ukrainie. Praca to niebezpieczna, podobnie jak sama polityka. Mąż Julii Tymoszenko, wraz z nią zakładający wspomnianą działalność gospodarczą i zarządzający wraz z nią Zjednoczonymi Systemami Energetycznymi Ukrainy, krótko po tym, jak Julia, już jako wicepremier w rządzie Wiktora Juszczenki, popadła w konflikt z prezydentem Kuczmą i jego otoczeniem, został aresztowany pod zarzutem niegospodarności. Kilka miesięcy później postępowanie wszczęto także przeciw Julii, zdymisjonowano ją, a następnie tymczasowo aresztowano pod zarzutami korupcji, w marcu 2001 r. oddalając sądowo wszelkie posądzenia. Aktywna działaczka podczas „pomarańczowej rewolucji”, antagonistka obecnego prezydenta Wiktora Janukowycza, z którym szybko i łatwo popada w konflikty.

Roman Fiodorow, górnik z Donbasu, o wyniku wyborów prezydenckich, luty 2010 r.

Cytaty

Źródło: Forum, 15 lutego 2010.

Nic z tego, co zostało zrobione podczas pomarańczowej rewolucji, nie przepadło. Nic nie zostało zmarnowane. Nie ma powodów do jakiegokolwiek rozczarowania.

Wiktor Juszczenko (ur. 23.02.1954)

Źródło: Gazeta Wyborcza, 20 września 2005.

Polityk ukraiński, były premier i do niedawna prezydent Ukrainy. Karierę na wysokim szczeblu rozpoczął w 1993 r., gdy został prezesem Narodowego Banku Ukrainy, do czego doszedł po wielu latach zajmowania wysokich stanowisk w sektorze bankowym. Uczestniczył m.in. w procesie wprowadzenia ukraińskiej hrywny jako waluty państwowej.

Niech Bóg nam pozwoli uczciwie ocenić i przeprowadzić prywatyzację w naszym domu. A dopóki tego nie zrobimy, nie próbujmy robić tego u sąsiadów. Źródło: Gazeta Wyborcza, 13 czerwca 2005. Przygotował Gniewomir Kuciapski


Szanowni Państwo Pismo „Stosunki Międzynarodowe” ukazuje się w od 10 lat w formie miesięcznika. Podejmujemy problematykę stosunków międzynarodowych, kulisów polityki zagranicznej i dyplomacji. Publikujemy także pogłębione analizy sytuacji ze wszystkich regionów świata, również tak odległych, jak Azja, Ameryka Południowa czy Afryka. Jesteśmy pierwszym tego typu tytułem prasowym oraz serwisem internetowym na polskim rynku. W ciągu 10 lat działalności udało nam się wypracować markę znaną i cenioną zarówno w środowisku naukowo-akademickim, jak i wśród ekspertów oraz specjalistów z takich dziedzin, jak administracja publiczna czy biznes. Jubileusz istnienia pisma, obchodzony w tym roku, skłonił nas do odświeżenia formuły dotychczasowej działalności wydawniczej oraz gruntownej rewitalizacji serwisu internetowego www.stosunki.pl. Efektem jest nowa strona internetowa oraz zwiększenie zasięgu dystrybucji Miesięcznika „Stosunki Międzynarodowe”.

Czytelnicy: Pismo dociera do czterech podstawowych grup odbiorców: • czytelników ogólnych (głównie studentów) • dyplomatów i urzędników administracji państwowej • kadry zarządzającej • kadry naukowej Nasi odbiorcy to przeważnie osoby z wyższym wykształceniem lub studenci, mieszkańcy dużych miast, czytelnicy świadomi, poszukujący rzetelnej informacji i poważnej publicystyki, podanych w atrakcyjnej formie.

Nakład: Pismo ukazuje się w nakładzie 6 tysięcy egzemplarzy w formacie 64 stron. Notujemy świetne wyniki sprzedaży w salonach EMPIK w całej Polsce oraz w innych kanałach dystrybucji. Ten numer jest drugim dostępnym w formie elektronicznej. Portal www.stosunki.pl odwiedza średnio 25 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie. Zachęcamy do skorzystania z naszej nowej, niezwykle korzystnej, oferty reklamowej. Szczegóły www.stosunki.pl (zakładka Reklama). Kontakt: redakcja@stosunki.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.