Stosunki Międzynarodowe nr 50-51/2007

Page 1

#ENA ZÂ? W TYM 6!4

-IESIÇCZNIK POyWIÇCONY POLITYCE ZAGRANICZNEJ I SYTUACJI MIÇDZYNARODOWEJ

WWW STOSUNKI PL

.R LIPIEC SIERPIEĂŽ

Kto rządzi światem? Bałkany o jeden most za daleko Putin wobec Korei Północnej Indie – koniec cudu? Kanał Panamski poszerzony? Angolskie dylematy



OD REDAKCJI

Redaguje kolegium Sekretarz Redakcji: Krystyna Sprońska k.spronska@stosunki.pl Redaktor Prowadzący: Jan Sochaczewski j.sochaczewski@dyplomacja.pl

Szefowie działów: Ameryka Północna: Filip Frąckowiak, f.frackowiak@stosunki.pl Daleki Wschód: Gniewomir Kuciapski, g.kuciapski@stosunki.pl Ameryka Łacińska: Agnieszka Müller, a.muller@stosunki.pl Afryka: Jan Sochaczewski, j.sochaczewski@dyplomacja.pl Unia Europejska: Adam Tecław, a.teclaw@stosunki.pl Skandynawia: Juliusz Żebrowski, j.zebrowski@stosunki.pl Ukraina: Piotr Kuspyś, p.kuspys@dyplomacja.pl Bezpieczeństwo Międzynarodowe: Tomasz Badowski t.badowski@stosunki.pl Organizacje Międzynarodowe: Jarosław Jędrzejewski j.jedrzejewski@stosunki.pl Kultura: Patrycja Kuciapska, p.wilk@stosunki.pl Książki: Konrad Rajca, k.rajca@stosunki.pl

Stali Współpracownicy:

Drodzy Czytelnicy,

Przemysław Henzel (Kraków), Mariusz Kawnik (Łódź), Łukasz Dziekoński (Bruksela), dr Dominik Mierzejewski (Szanghaj),

tytułowe pytanie „Kto rządzi światem?” ma prawo wydać się nieco przewrotne, bo przecież trudno dać na nie jednoznaczną odpowiedź. Tym bardziej nasza redakcja postanowiła zadać je w sposób odważny, rozpatrując w wielu aspektach. Na pierwszy rzut oka nasuwa się odpowiedź, że w dzisiejszym, wielobiegunowym świecie żaden podmiot czy grupa osób nie jest w stanie osiągnąć pełnej dominacji. Nawet mocarstwo, mimo prymatu militarnego czy ekonomicznego, musi liczyć się z interesami innych państw. Tym bardziej, że zwolennicy idealizmu politycznego będą nas przekonywać, że państwo to jedynie jedna z grup podmiotów współczesnego świata i inni gracze, jak terroryści czy organizacje ekologiczne, biorą aktywny udział w tej wielkiej szachownicy. Szachy to jednak gra, w której każdy ruch jest przemyślany (nawet jeśli gracz nie przewidzi wszystkich konsekwencji), może więc świat przypomina raczej bilard, gdzie kule odbijają się w sposób pozornie przypadkowy? Tak czy inaczej odbywa się to według pewnych zasad, praw fizyki czy logiki, choć mnogość zasad może sugerować przypadkowość świata. Grupy, które poznają te zasady, w największym stopniu, dysponują wystarczającym potencjałem oraz mają świadomość i zdolność wewnętrzną, mają możliwość wpływu na losy ludzkości w stopniu większym niż nam się wydaje. Rywalizacja między tymi grupami, w połączeniu z niemożliwym do opanowania postępem, opartym na dążeniu człowieka do realizacji swoich potrzeb, tworzy współczesny świat i de facto nim rządzi. Wygrywa tu nie tyle najlepszy, co najskuteczniejszy i najbardziej konsekwentny w swoim działaniu. Na szczęście cechy ludzkie sprawiają, że stan dominacji nie jest wieczny i podobnie, jak w prawdziwie wolnym rynku nie może utrzymać się jedyny monopolista, tak w świecie stosunków międzynarodowych żaden stan nie jest ustalony raz na zawsze. Zresztą w naszej redakcji jest podobnie. Na pewien czas zawieszam funkcję redaktora naczelnego, którą pełniłem od ponad ośmiu lat. Nad całokształtem pisma czuwać będzie, jak dotychczas, kolegium redakcyjne, a szefowie działów będą mieli możliwość wykazania się pomysłami jako redaktorzy prowadzący poszczególnych wydań. Mam nadzieję, że wzbogaci to zakres tematyczny pisma, a mnie pozwoli zrealizować swoje zainteresowania, które pochłonięty redagowaniem pisma musiałem odkładać na później. Postanowiłem oddać się rozwijaniu jednej z pasji, jaką jest Islandia.

Ryszard Zalski (Tajpej), Igor Joukovskii (Kaliningrad), Leszek Szymowski (Warszawa), Anna Bulanda (Lublin), Piotr Gołdanowski (Warszawa), dr Krzysztof Tokarz (Wrocław), Paweł Jakubowski (Warszawa).

Korekta:

Magdalena Gołdanowska

Fotoreporterzy:

Łukasz Kamiński, l.kaminski@stosunki.pl, Iwajło Pawłowski, i.pawlowski@stosunki.pl

Marketing: reklama@stosunki.pl

Adres do korespondencji:

ul. Ordynacka 11/5, 00-364 Warszawa Telefon: (22) 498 15 37 E-mail: redakcja@stosunki.pl Strona internetowa: www.stosunki.pl

Wydawca:

Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi

Konto bankowe:

BPH-PBK SA 75 1060 0076 0000 3200 0086 4692

Prenumerata:

www.stosunki.pl/prenumerata Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania i redagowania nadesłanych tekstów, nie zwraca materiałów nie zamówionych, nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń.

Projekt graficzny, skład i łamanie:

KOMAR Marcin Kornacki, (22) 825 04 90 www.komar.com.pl, studio@komar.com.pl

Grafika na okładce:

Miłosz Lodowski (Iceage) Nakład: 6000 egz.

Druk:

ArtDruk Zakład Poligraficzny tel: (22) 786-08-30 www.artdruk.com

Miłej lektury! Michał Sikorski

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7


SPIS TREŚCI

Temat numeru Kto rządzi światem? Tytułowe pytanie może wydawać się kontrowersyjne czy wręcz spiskowe. Jednak kto tak naprawdę rządzi światem? Nawet jeśli nie ma na nie jednoznaczej odpowiedzi, warto jej szukać. Nasi autorzy próbują choć częściowo odpowiedzieć na to złożone pytanie. STRONY KOMENTARZY Kto rządzi światem? Tomasz Turbak.........................................5 TEMAT NUMERU Jednak pieniądz? Mateusz Machaj............................................6 Informacja rządzi? Paweł Semmler............................................8 Pod jaki numer dzwonić do Europy? dr Rafał Riedel...............10 Unii Europejskiej sny o potędze Kamil Kamiński...................13 Rządzenie światem czy światu przewodzenie? Krzysztof Kasianuk.............................. 14 Zbrojeniówka rządzi światem Tomasz Badowski....................16 AZJA: TURCJA Wybory parlamentarne w Turcji dr Mariusz Affek...................................................................... 19 STOSUNKI POLSKO-NIEMIECKIE Teutońska buta i sarmacka próżność Przemysław Sypniewski...........................20 EUROPA: SKANDYNAWIA Skandynawia Juliusz Żebrowski.................................................. 22 BEZPIECZEŃSTWO: WOJSKOWOŚĆ Wielka zmiana czy wielkie kłopoty? Marcin Biernat......................................24 BLISKI WSCHÓD Sprawa Kurdystanu Leszek Szymowski....................................27 AMERYKA PÓŁNOCNA: USA Chińska rysa na amerykańskim szkle Ewa Cieślik..............................................................................28 GEOPOLITYKA: ARKTYKA Bardzo zimna wojna Gniewomir Kuciapski.............................32 HISTORIA: ZIMNA WOJNA Arktyczna zimna wojna Krzysztof Kubiak...............................34 ŚWIAT: ROSJA Narybek Kremla Piotr Wdowiak.............................................38

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

AZJA: INDIE Incredible India Agnieszka Piętak............................................39 Chińsko-indyjskie dygresje o gospodarczym mutualiźmie i ekonomicznej biocenozie Gniewomir Kuciapski....................41 KONFLIKTY Lekcja z Hanoi dla Bagdadu Filip Frąckowiak......................................................................42 KULTURA: TURYSTYKA Szczęśliwa siódemka Patrycja Kuciapska..............................44 KSIĄŻKI: RECENZJE Patriotyzm wczoraj i dziś ......................................................46 Islam, Chiny, Indie, a narodziny Zachodu............................46 Od rozklejania plakatów do prezydentury............................46 Witamy nowych . ..................................................................46 Dzikie Bałkany......................................................................47 Wywiad w pigułce.................................................................47 PRASA FACHOWA Przegląd prasy specjalistycznej Piotr Gołdanowski.................48 AMERYKA ŁACIŃSKA: WENEZUELA Widmo socjalizmu Przemysław Henzel . ................................50 AMERYKA ŁACIŃSKA: GWATEMALA Niebezpieczna Gwatemala Agnieszka Műller .........................52 AMERYKA ŁACIŃSKA: PRZEGLĄD Przegląd latynoamerykański Agnieszka Műller .....................53 AFRYKA: PRZEGLĄD Przegląd afrykański Jan Sochaczewski....................................54 AFRYKA: BEZPIECZEŃSTWO Druga zimna wojna Jan Sochaczewski.....................................56 OCEANIA: PRZEGLĄD Wiadomości z końca świata Przemysław Przybylski................58 OSTATNIE STRONY Kalejdoskop Jan Sochaczewski.................................................60 HISTORIA WŁADZY Luksemburg Gniewomir Kuciapski..........................................62


S T R O N Y KO M E N TA R Z Y

Kto Tak sformułowane pytanie wymaga szerokiego spojrzenia na proces globalizacji, pogłębiający się w ostatnich latach i przyspieszający w geometrycznym tempie. Zapewne nie jest, mimo wszystko, możliwe sformułowanie precyzyjnej odpowiedzi na tak postawione zagadnienie. Pośród czołowych aktorów współczesnych stosunków międzynarodowych rozróżnić można tych posiadających oficjalny status na arenie globalnej - przede wszystkim mocarstwa światowe (Stany Zjednoczone) oraz kontynentalne i regionalne (Federacja Rosyjska, Chiny, Indie, Unia Europejska). Niestety, w wyniku osłabienia Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz innych organizacji międzynarodowych wskutek jednostronnych działań mocarstw, coraz mniejszą rolę odgrywają one jako fora kształtujące stosunki międzynarodowe. Natomiast, z całą pewnością w warunkach globalizacji coraz większą rolę odgrywają podmioty pozapolityczne, przede wszystkim wielkie ponadnarodowe korporacje, które niejednokrotnie są w stanie kształtować decyzje polityczne poprzez finansowanie różnego rodzaju przedsięwzięć. Możliwość czytelnego rozpoznania rzeczywistych ośrodków wpływających na stosunki międzynarodowe jest także ograniczana poprzez system finansowania kampanii wyborczych w niektórych mocarstwach (chociażby brak reguł i limitów w tym względzie w USA) oraz nieformalne powiązania świata wielkiego transnarodowego biznesu i polityki. Mateusz Piskorski poseł Samoobrony RP, rzecznik prasowy Samoobrony RP Współczesny świat nie ma jednego aktora. Coraz większą rolę odgrywają organizacje wielostronne. W systemie bezpieczeństwa to NATO, czyli właściwie USA. W sprawach gospodarczych są to ugrupowania regionalne, jak UE, rosnący w siłę Mercosur, ale też kraje wielkich gospodarek – Chiny, Indie czy państwa ASEAN. Największą pozycję militarną mają USA, ale potencjały innych krajów są nie do przecenienia – Rosja, Chiny. Paradoksalnie jednak nie boimy się największych, ale tych nieprzewidywalnych, określanych mianem „imperiów zła” czy międzynarodowych organizacji przestępczych. Łatwo kontestować takie organizacje jak G8, ale warto zauważyć, że kraje do niej należące zaczynają zajmować się rozwiązywaniem globalnych problemów, np. kwestią Afryki oraz zapobiegać niekontrolowanym migracjom. Andrzej Grzyb poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, wiceprzewodniczący Komisji ds. UE, członek Komisji Spraw Zagranicznych Światem rządzi kapitał. Po drugie - pewna idea, różna w różnych okresach. Dziś są to Stany Zjednoczone ze swym neokonserwatyzmem. Po trzecie ścierają się wynikające z przesłanek religijnych modele organizacji społeczeństwa. Po czwarte wpływ ma koncentracja mediów w ręku ponadnarodowych grup medialnych, które dziś podejmują decyzję, że wojna w Iraku jest dobra, a jutro powtórzą to wszystkie dzienniki na świecie. To wszystko jest w symbiozie albo

konkuruje ze sobą. Natomiast kapitał szuka zysku bez względu na religię, ustrój czy system polityczny; liczy się tylko największa stopa zwrotu. Wacław Martyniuk poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej sekretarz, rzecznik dyscypliny klubu parlamentarnego SLD Nie ma takiego jednego ośrodka, człowieka czy instytucji. Świat jest złożony. Mamy co prawda USA, ale nie można zapomnieć o Lesotho czy Suazi. Nie podzielam teorii spiskowych, że rządzi jakaś potajemna grupa. Niektóre instytucje są bardziej, inne - mniej wpływowe. Można się uprzeć, że państwa G7 oraz Federacja Rosyjska mają wielki wpływ tytułem wielkiego potencjału politycznego, militarnego oraz intelektualnego. Prof. Stefan Niesiołowski senator Platformy Obywatelskiej Wbrew pozorom pytanie nie jest proste. Spierają się o to modni intelektualiści i prawdziwi myśliciele, a jednak wydajemy się być dalej od odpowiedzi niż kiedykolwiek. Pytanie to zawiera tezę, że jest taki człowiek czy grupa ludzi, która światem rządzi, a i to nie wydaje się być pewne. Tradycyjne patrzenie na władzę, kazało szukać dysponentów władzy politycznej, militarnej i ekonomicznej. Ale, co ciekawe, państwa Zachodu, które nią dziś dysponują, przeszły tak dalekie przeobrażenia, że władza w nich jest rozproszona i obarczona dużą bezwładnością. Gdy liderzy stali się zakładnikami okoliczności, władzę zyskali ci, którzy je tworzą. Tu dochodzimy do sprawczej roli architektów współczesnej kultury. Lecz znów nie ma zgody, czy można za nich uznać współczesnych intelektualistów, producentów idei, skoro wielu uważa, że i oni są produktem rynku. Tak więc wypada uznać, że światem rządzą dość bezosobowe, bo możliwe do wypełnienia dowolnym materiałem ludzkim mechanizmy władzy, a od czasu do czasu te wybitne jednostki, które są zdolne i zdeterminowane do ich trwałego zmodyfikowania. Krzysztof Bosak poseł Ligi Polski Rodzin, rzecznik prasowy klubu parlamentarnego LPR Nie ulega wątpliwości, że w stosunkach międzynarodowych istnieje zasada, iż na największym spoczywa największa odpowiedzialność. W XIX wieku nazywano to „koncertem mocarstw”. Państwo, będące w danym okresie mocarstwem światowym, nie może się nie angażować w swą rolę, bo inaczej zginie. Dziś jedynym takim mocarstwem są Stany Zjednoczone. Przeciwnicy nazywają taki kraj żandarmem, życzliwi zaś – stabilizatorem. Najważniejsze państwa mają największy wpływ i USA muszą się tej roli podporządkować, żeby nie podzielić losu Rosji. Marcin Libicki poseł do Parlamentu Europejskiego, Prawo i Sprawiedliwość Tomasz Turbak PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7


T E M AT N U M E R U

Jednak pieniądz?

Najlepszym, gdyż niezwykle skutecznym narzędziem do rządzenia światem, są pieniądze. Za ich pomocą kontroluje się instytucje finansowe, a przez to polityków, media, banki, giełdy, a w konsekwencji rynki nieruchomości oraz zwykłych produktów. To jednakże nie wystarczy, aby stwierdzić, że pieniądze rządzą światem, ponieważ nie są istotą myślącą, a więc nie podejmują decyzji dotyczących całych społeczeństw. A zatem rządzić światem muszą jacyś ludzie. Teraz wypadałoby, śladem pewnego filmowego bohatera, w którego rolę wcielił się niegdyś Bogdan Łazuka, zapytać: jacy to ludzie i porozmawiać z nimi. Zadając to naładowane atmosferą mistycyzmu pytanie, usłyszeć możemy dwie skrajnie odmienne odpowiedzi. Z jednej strony, że żyjemy w świecie demokratycznym, w którym społeczeństwo wybiera swoich reprezentantów, a więc „rządzi”. Z drugiej - spotkamy radykalne teorie spiskowe, doszukujące się istnienia jednej prywatnej organizacji, która na tajnych spotkaniach, zrzeszających światowych polityków i biznesmenów (ewentualnie adeptów znaku cyrkla i kielni) ustala światowy ład społeczno-gospodarczy.

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Teza demokratyczna po głębszej analizie jest nie do obrony. Wśród teoretyków polityki nawet zwolennicy demokracji nie wierzą naiwnie w jej, tak pojętą, skuteczność, lecz uznają, iż jest gwarantem pewnego mechanizmu obrony przed zbyt wielkimi nadużyciami wybranej władzy. Niemniej jednak, to nie „społeczeństwo” decyduje o ładzie społecznym (co zdaniem niektórych należy traktować jako bardzo korzystne), lecz jedynie wybiera, w odbywającym się raz na cztery lata dość zagmatwanym plebiscycie, przedstawicieli pewnych partii. I jest to plebiscyt dość osobliwy, ponieważ bardziej przypomina konkurs piękności wśród, jak to ktoś słusznie określił, „partii Świętego Mikołaja”. Wygra ten Mikołaj/Mikołajka, który/a lepiej i bardziej wiarygodnie wygląda, a przy tym skuteczniej przekona wyborców, że jest „ekonomicznym alchemikiem”, zdolnym poradzić sobie z brakiem pieniędzy w państwowej kasie.

Wybitny socjolog Robert Michels zauważył, że każda struktura stworzona przez człowieka prędzej czy później przekształca się w strukturę oligarchiczną, tj. taką, w której karty rozdaje ograniczona grupa ludzi. Nawet zaczynając od prawdziwej równości i demokracji albo od pełnej dyktatury z decydującym o wszystkim królem, po pewnym czasie i tak skończymy w oligarchii. Demokracja staje się systemem wykształcającym strukturę partyjną dostosowaną do ludzi działających w niej najskuteczniej, zaś mandat władzy przekazywany jest przez wyborców raz na cztery lata. Oczywiście zakreślanie krzyżyków przy nazwiskach podczas głosowania tak naprawdę w niewielkim stopniu wpływa na to, jak będzie wyglądała ustawa budżetowa, system podatkowy albo ile tysięcy kolejnych stron ustaw zostanie przez następne lata uchwalonych przez parlament (ktoś nawet żartobliwie stwierdził, że aby powstrzymać mnożenie ustaw przez państwo wystarczy nakazać czytanie całej ich treści na mównicy w sejmie – wtedy faktycznie z powodu ograniczeń czasowych zmniejszyłaby się liczba uchwalanych przepisów prawa. A zatem o ustroju i obowiązującym prawie nie decydują tak naprawdę wyborcy, lecz oligarchiczne zależności między partiami oraz istniejącymi już strukturami władzy, takimi jak korporacje prawnicze, w odpowiedni sposób interpretujące przepisy. Radykalna teoria spiskowa, która wskazuje na jedno źródło władzy, decydujące o porządku światowym, jest także niespójna, ponieważ doświadczenie uczy nas, że rządzenie nie jest czynnością o wytyczonym z góry biegu. Co prawda, jako bierni i niezależni obserwatorzy rzeczywistości, nie jesteśmy w stanie na pierwszy rzut oka stwierdzić, jak naprawdę wygląda proces rządzenia (i to nie dlatego, że tylko raz na jakiś czas dostaniemy krawaty Kaczmarka, taśmy Rywina, czy też zapis pogaduszek u Renaty Beger, z których i tak niewiele możemy się dowiedzieć). Możemy jednak zauważyć, że przy podejmowaniu decyzji politycznych, praktycznie zawsze mamy do czynienia ze ścieraniem się różnych, walczących ze sobą o wpływy, grup interesów. Właśnie dlatego prymitywna teoria spiskowa nie może mieć zastosowania. Ponieważ zakłada monopol – istnienie jednego ciała, które spokojnie, gdzieś w szwajcarskich górach, jest w stanie obalić dowolny rząd i wprowadzić dowolny ustrój. Jednym z poważniejszych ograniczeń grupy interesu, chcącej narzucić określone rozwiązania, jest zawsze potencjalna konkurencyjna grupa interesu, która również chciałaby wprowadzić korzystniejsze dla siebie rozwiązania. Jeśli zatem teoria spiskowa ma być realistyczna, to musi dopuszczać pluralistyczne koncepcje powstawania władzy. Chociaż, jak wskazują na to liczne dowody, nie istnieje jeden kolektyw ustalający bieg dziejów świata, to nie należy deprecjonować faktu,


T E M AT N U M E R U

że przy uchwalaniu prawa i podejmowaniu strategicznych decyzji politycznych decydujące bywają wielkie pieniądze połączone z wielką władzą. Niestety, współczesna architektura finansowo-prawna ułatwia wielkim oligarchom wpływanie w poważny sposób na dzieje świata oraz wprowadzanie rozwiązań, które bezpośrednio służą eksploatacji większej części społeczeństw przez wąskie grupy interesu. Gdy przychodzi do uchwalania prawa, wcale nie chodzi o to, aby wprowadzić jakieś żelazne, uniwersalne reguły, które będą sprawiedliwie dotyczyć wszystkich. Raczej chodzi o stworzenie furtek prawnych, umożliwiających tworzenie monopoli i nadawanie różnych przywilejów grupom nacisku. Doskonałym dowodem na to może być problem wolności gospodarczej w Polsce. W zasadzie jedynym momentem (w zasadzie - ponieważ i tutaj mieliśmy grę interesów), gdy wprowadzono jakieś powszechne reguły, służące swoimi pozytywnymi efektami większości społeczeństwa, było przejście z systemu PRL do III RP. Zapewniono wówczas indywidualnym przedsiębiorcom w dużym zakresie swobodę działalności. Wszystkie późniejsze zmiany wprowadzane w tym obszarze powodowały powolne gwałcenie prawa w celu stworzenia bękarta systemu rynkowego, w którym prym wiodą ludzie skutecznie manipulujący przepisami prawnymi. W zdrowym systemie rynkowym miarą zarobionych pieniędzy jest wysoka produktywność i skuteczne oferowanie produktów ludziom, którzy gotowi są je kupić. Niestety, ani Polska, ani „cywilizacja zachodnia” nie żyją w zdrowym systemie rynkowym, lecz w systemie, w którym połowa zarabianych pieniędzy jest konfiskowana przy pomocy aparatu urzędniczego, wypadając tym samym spod kontroli właścicieli. Aparat ten ma dodatkowo w swoich rękach możliwość drukowania pieniędzy (za pomocą „niezależnego” banku centralnego) i tworzenia prawa, do którego muszą dostosować się bez wyjątku wszyscy, i to niezależnie od tego, jak absurdalne by ono było. Zatem każdy, kto chce zarobić jakieś pieniądze, staje przed trudnym wyborem: produkowanie na potrzeby rynku jest sprawą bardzo ryzykowną, zawsze obciążoną ryzykiem bankructwa – wszak wystarczy jedynie, że klienci się od nas odwrócą i nie będą chcieli kupić naszego towaru. No, ale „na szczęście” jest ratunek na tę bolączkę: można bowiem podpiąć się pod system polityczno-prawny. Zamiast martwić się tym, jak dobrowolnie pozyskać pieniądze od klientów, można praktycznie bez ryzyka finansowego dogadać się z politykami, prawnikami i ekonomistami zatrudnionymi w szeroko pojętym aparacie władzy, znajdując pewne, podatkowe źródło przychodów. O ileż łatwiej

uzyskać tak ogromne pieniądze, stając się ważną osobistością ze znaczącym nazwiskiem. Między innymi dlatego w Polsce brakuje bogaczy z prawdziwego zdarzenia, którzy cały swój majątek wypracowali bez jakiegokolwiek kontaktu z polityką czy instytucjami państwowymi. Od razu nasuwa się pytanie o przyczynę wykorzystywania w nowoczesnych demokracjach procesu legislacyjnego dla partykularnych interesów. W końcu takie rozwiązania, służące jedynie nielicznym grupom, nie powinny zyskiwać szerokiego poparcia społecznego. I faktycznie, tak jak uczyli klasycy myśli politycznej, każdy ład polityczny - nie tylko demokratyczny, lecz także monarchiczny czy dyktatorski - musi w ostatecznym rozrachunku opierać się na jakiejś formie akceptacji ze strony społeczeństwa. Historia uczy, że społeczeństwa wielokrotnie – kiedy przelewała się czara goryczy – są w stanie żywiołowo zareagować na najbardziej rażące objawy niesprawiedliwości. Jednakże i na to jest metoda - stare, skuteczne, wielokrotnie przetestowane, „zawsze smaczne i zdrowe” lekarstwo: propaganda. Wszelkie ryzykowne rozwiązania publice przedstawiać można jako coś dla niej dobrego, nie wspominając nawet słowem o korzyściach grupek interesu.

Tymczasem konieczność istnienia banku centralnego (czy też w ogóle jakiejś formy państwowej władzy w tym zakresie) jest w wielu miejscach traktowana jako oczywistość. Począwszy od ekonomicznych szkół wyższych, a na bankach komercyjnych skończywszy. Niestety, światem rządzą grupki interesów, układy i układziki, które powstają pomiędzy politykami a grupami lobby, które ich wspierają. Jednak koniec końców wszystkie te grupy nie są w stanie przez długi czas utrzymywać swojej władzy, jeśli opierają się tylko na prawie stanowionym i jego sile. W tym celu koniecznie muszą mieć poparcie społeczne, zdobywane sprzedawaniem mitów. I tu właśnie tkwi nadzieja na kontrolowanie władzy – w obalaniu mitów przez nią stworzonych. Oczywiście jest to niezwykle trudne w czasach, gdy media – zarówno te „publiczne”, jak i „prywatne” (w cudzysłowach, bowiem żadne nie są w pełni publiczne ani w pełni prywatne) – są częścią mitologicznych kreacji i konstruowania władzy. Na szczęście jednak z pomocą, podobnie jak w wielu innych przypadkach, przychodzi system akumulacji kapitału oraz nowinki techniczne wprowadzane przez innowacyjnych przedsiębiorców. Od czego

Niewielu ekonomistów odważy się dziś powiedzieć o kompletnej i bezwzględnej nacjonalizacji rynku pieniężnego, którą przeprowadzono u zarania XX wieku. Instytucje firmowane i korzystające z państwowych przywilejów były sprzedawane społeczeństwu jako „niezależne banki centralne”, zyskując ogromną władzę - możność tworzenia pieniędzy dosłownie z niczego. Są one w stanie kontrolować sektor bankowy i zależne od nich grupy kapitałowe, w konsekwencji umożliwiając sobie manipulowanie całymi rynkami. Zwieńczeniem systemu kontroli gospodarki jest nadany bankowi centralnemu monopol druku pieniędzy. Umożliwia on finansowanie dowolnych przedsięwzięć inwestycyjnych – na przykład ostatnio, gdy amerykański Fed zdecydował się wydrukować pieniądze i przekazać je instytucjom działającym na rynku nieruchomości. Wszystko oczywiście kosztem spadku wartości dolarów, posiadanych przez resztę świata i społeczeństwa, czyli inflacji.

bowiem mamy Internet? W porównaniu z sytuacją sprzed choćby dwudziestu lat, przeciętny człowiek spędzając sporo czasu przy komputerze podłączonym do sieci ma z pewnością większy zasób wiedzy. W każdej chwili może z łatwością zdobyć jakąkolwiek informację, która go interesuje. Nie inaczej jest w przypadku polityki i gospodarki – tam, gdzie jest pełna wolność słowa, jest i miejsce na dobrą wiedzę, która może obalić powszechne mity sprzedane społeczeństwu. Nawet skrzętnie ukrywaną wiedzę, której brak umożliwia władanie umysłami mas, a przez to wpływanie bezpośrednio na losy świata. Stąd pytanie „Kto rządzi światem?” jest o wiele mniej istotne od innego: „Jaki jest mechanizm rządzenia światem?”, a także „Jak ten mechanizm mógłby oraz jak powinien wyglądać?”. Mateusz Machaj Instytut Misesa

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7


T E M AT N U M E R U

Coraz większą popularność zyskuje dzisiaj twierdzenie, że to informacja wyznacza kierunek rozwoju stosunków międzynarodowych. Jej jakość, sposoby pozyskiwania i skutecznej ochrony mówią nam o tym, kto faktycznie dysponuje najskuteczniejszymi środkami wywierania wpływu na innych. Kto posiada informacje, przyjmuje pozycję dominanta. To informacja bowiem stanowi obecnie kąsek najbardziej pożądany przez państwa – zarówno te średniej wielkości, jak i przez mocarstwa. A kto ją szybciej posiądzie, zdobędzie nad resztą przewagę. Biorąc pod uwagę takie założenie, zasadnym wydaje się wyszczególnienie najważniejszych aspektów uzyskiwania przewagi nad innymi w kontekście władania informacją. Pierwszoplanowym będzie założenie, że przewagę zyskiwać będzie ten, kto potrafi informację pozyskać, a dodatkowo zrobi to w miarę szybko. Należy jednak przyjąć, że tego typu stosunki pomiędzy poszczególnymi krajami przyjmą charakter konfrontacyjny (informację pozyskać można przecież zarówno legalnie, jak i z naruszeniem prawa). Im więcej specjalistów o wysokich kwalifikacjach i z dostępem do nowoczesnych technologii, tym więcej pozyskanych informacji. A im lepszy wywiad (polityczny, gospodarczy i naukowy), tym wyraźniejsza przewaga nad konkurentem.

Kto pierwszy, ten lepszy Szybkość pozyskania informacji jest priorytetem dla wszystkich państw, ale jedynie niektóre dysponują odpowiednimi środkami, aby skutecznie rywalizować w tego typu konfrontacji. Niewątpliwie należą do nich Stany Zjednoczone, Chiny, Francja i Izrael, ale duży postęp w tym zakresie robi też Iran, a także mniej lub bardziej sformalizowane grupy, nazywane najczęściej ugrupowaniami terrorystycznymi (także te parające się cyberterroryzmem). Katalog metod pozyskiwania (kradzieży) informacji jest bardzo bogaty. Państwa, a właściwie ich agenci, podsłuchują, nagrywają, filmują i stosują wiele innych metod, aby mieć dostęp do wiedzy. Robią to w oparciu o kapitał ludzki lub nowoczesne technologie. Zasada im więcej pieniędzy tym więcej informacji doskonale charakteryzuje pozycję USA na arenie międzynarodowej, biorąc pod uwagę obydwa aspekty. Zgodnie z podjętą w 2006 roku decyzją, Centralna Agencja Wywiadowcza do końca bieżącego roku zrealizuje plan potrojenia liczby swoich agentów w stosunku do stanu z roku 2001. Oficjalnie wiadomo jednak, że aby skuteczniej walczyć z terroryzmem, USA bardzo zaangażowane są w działalność wywiadowczą na terenie

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

do działań antyterrorystycznych, chociaż zdarzały się przypadki nieuzasadnionego odchodzenia od tej zasady. Jego usterkowość i liczne błędy w oprogramowaniu sprawiły jednak, że USA zaczęły w znacznym stopniu powracać do wspomnianych, sprawdzonych w przeszłości metod wywiadowczych. Nie należy także zapominać o aspiracjach innych państw, które dysponując dość dużymi środkami finansowymi, również starają się włączać do gry. Niemałe sukcesy odnoszą Brytyjczycy i Niemcy. Ci drudzy, za sprawą opracowanego już jakiś czas temu programu REHAB,

INFORMACJA RZĄDZI? Europy i Azji, a często z powodzeniem szpiegują swoich sojuszników. Decyzja podjęta przez CIA dowodzi także, iż dotychczas stosowane środki techniczne są nieskuteczne bądź mało efektywne. Reforma amerykańskiej służby wywiadowczej w dużej mierze ukierunkowana bowiem była na skuteczniejsze pozyskiwanie informacji i zarządzanie nimi. Taką rolę spełnia od 2005 roku Narodowa Służba Wywiadowcza (NCS). Podobne działania podejmowane są również przez inne kraje, które posiadają ambicje mocarstwowe. Mniej więcej od półtora roku podobną reformę wywiadu przechodzi Japonia, która coraz skuteczniej odbudowuje swoją służbę zagraniczną. Przy sporych nakładach finansowych i wysokim poziomie technologicznym, zdecydowanie przewyższającym amerykański, Japończycy również stawiają na agenturę osobową, jako najlepszą na polu pozyskiwania informacji. Swoją drogą, robią to w ścisłej współpracy z Amerykanami. Niezadowolenie z racji nieskuteczności rozwiązań technologicznych nie determinuje państwa do rezygnacji z nich, a wręcz przeciwnie - wzmaga chęć ich udoskonalania. Służby korzystają z różnego poziomu urządzeń i aparatów, chociażby od tak tradycyjnych, jakie wykorzystywane były przez FSB podczas zeszłorocznego szczytu G8 w Sankt Petersburgu (podsłuch radiowy, wychwytywanie sygnału komórek), aż po środki zaawansowane technologicznie (Echelon czy Carnivore). Szczególną rolę spełniają tutaj wspomniane amerykańskie urządzenia, służące penetracji i przechwytywaniu dużych ilości transmisji, a w rezultacie pozyskiwaniu informacji. Główną pozycję zajmuje z pewnością Echelon, którego skuteczność przejawia się nie tyle w środkach, ale przede wszystkim w skali stosowania. Za jego pomocą, Amerykanie podsłuchują po prostu wszystko i wszystkich. O dwadzieścia lat młodszy od Echelona Carnivore wykorzystywany jest głównie

od lat realizują na szeroką skalę proces pozyskiwania informacji w oparciu o najnowocześniejsze technologie. Niemiecki wywiad – BND – dysponuje obecnie jednym z największych budżetów, jakie państwa przeznaczają na swoje służby specjalne.

Kto potrafi, ten się obroni Przewagę zyskuje ten, komu udaje się informację skutecznie ochronić – to kolejne założenie determinujące status państwa dominującego. Odpowiednie działania w tym zakresie zostały wymuszone na państwach w oparciu o koncepcję, którą Paul Levinson określa mianem Toma Podglądacza. Posługując się dość ciekawą metaforą (człowiek zbudował dom, wykonał w nim otwory, które miały być elementem jego kontaktu ze światem zewnętrznym; wstawił okna, aby chronić swoją prywatność, ale nie przewidział, że ktoś będzie chciał zajrzeć do środka), Levinson wskazuje, że niezależnie od tego, jakich zabezpieczeń byśmy użyli, zawsze informacja którą chcemy chronić, podlegać będzie chęciom jej podejrzenia (pozyskania, kradzieży). Stąd też uzasadnionym wydaje się używanie wszelkiego gatunku urządzeń, będących wynikiem rozwoju technologicznego, w celu ochrony danych. Taką rolę spełniają wspomniane już amerykańskie wynalazki (Echelon, Carnivore). Ewolucja w zakresie ochrony informacji ma jednak nie tylko wymiar technologiczny. Podstawą jakichkolwiek działań państwa, które chce skutecznie sprawować pieczę nad zdobytą wiedzą, jest zazwyczaj odpowiednio realizowana polityka bezpieczeństwa informacyjnego. Najczęściej przejawia się to w ściśle opracowanej doktrynie, ustawie lub innego rodzaju dokumencie. I tutaj dominującą rolę odgrywają Stany Zjednoczone, które obecnie (przede wszystkim ze względu na zamachy


T E M AT N U M E R U

terrorystyczne z 11 września) mają najbardziej spójną politykę bezpieczeństwa informacyjnego. Co ciekawe i raczej mało praktykowane przez inne kraje, dzieje się to w oparciu o ścisłą współpracę administracji rządowej i podmiotów prywatnych (IBM, Microsoft, HP). Bardzo duże postępy w polityce bezpieczeństwa informacyjnego w ostatnich latach poczyniła Rosja. Już w 2000 roku, Kreml zaakceptował Doktrynę Bezpieczeństwa Informacyjnego (DIBRF), a w dwa lata później przyjął dokument dotyczący podstaw polityki w dziedzinie rozwoju nauki i technologii, który miał naturalnie uzupełniać wcześniejsze założenia. Jednocześnie wysiłki w zakresie skutecznej ochrony informacji w Federacji Rosyjskiej wspiera także Federalna Agencja Rządowej Łączności i Informacji (FAPSI), która zgodnie z ustawą posiada praktycznie nieograniczoną możliwość działania w tym obszarze. Niemałym zagrożeniem są nie tyle kradzieże informacji, ale ich destrukcja i zniszczenie. Państwa chronią się więc zarówno przed stratą danych, jak również próbują minimalizować możliwość ich zniszczenia. Dziś ten problem nabiera znaczenia, biorąc pod uwagę wysiłki takich państw, jak Chiny, Korea Płn., czy Iran, które desygnują coraz większe nakłady pieniężne na destrukcyjne działania w sieci. Nowoczesne zabezpieczenia internetowe i szkolenie wykwalifikowanych specjalistów do zwalczania tzw. cyberterroryzmu nadal pozostają w tyle, biorąc pod uwagę intensywność i determinację różnego rodzaju grup hakerskich – tych na usługach państw (np. Iran Hackers Sabotage, Ashiyane Digital Security Team) i pozostających poza nimi (Al Kaida, meksykańskie EZLN).

Zmylić przeciwnika Aby uzyskać przewagę nad innymi, często informacje poddaje się swoistemu przetworzeniu bądź manipulacji. W polityce międzynarodowej najczęściej stosuje się sprawdzone metody z zakresu propagandy, perswazji i dezinformacji. Szczególnie ten ostatni element Źródło: Herman M., Potęga wywiadu, Warszawa 2002

stanowi skuteczną broń w uzyskiwaniu dominacji na świecie, a od czasów bolszewickiej Rosji jest stosowany niemalże przez wszystkich. Przed laty, w krzewieniu tzw. zorganizowanego oszustwa (tak określano dezinformację w czasach Zimnej Wojny) prym wiodły Stany Zjednoczone i ZSRR (umiarkowane sukcesy międzynarodowe na tym polu odnosiły także Chiny, ale dopiero w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia). Po zburzeniu muru berlińskiego i upadku komunizmu, manipulowanie informacją (i dezinformacja) stało się głównym narzędziem Federacji Rosyjskiej w realizacji polityki międzynarodowej, a w szczególności w procesie wpływania na innych. Sytuacja nie uległa zasadniczej zmianie i także obecnie, z mniejszym lub większym skutkiem, Rosjanie posługują się starymi, ale sprawdzonymi metodami. Przejawia się to przede wszystkim w takich działaniach, jak: wpływanie na sytuację polityczną na Ukrainie (pomarańczowa rewolucja, podczas której do destabilizacji życia społeczno– politycznego Kreml zaangażował tzw. politechnologów i specjalistów od czarnego PR), propagandowa wojna z Gruzją, Mołdawią i Bałtami, czy stosowanie taktyki dezinformacyjnej wobec legalnych środków masowego przekazu w innych państwach europejskich (m.in. w Polsce). Jednak nie tylko Rosjanie opanowali metodę manipulowania informacjami. Według specyficznej terminologii, stosowanej przez państwa NATO, Amerykanie i ich sojusznicy często posługują się tzw. działaniami mylącymi, mającymi na celu wprowadzanie przeciwnika w błąd, a w rezultacie szkodzenie jego interesom poprzez odpowiednie wykorzystywanie informacji. Oczywiście, podstawą tego typu działania jest chęć zapewnienia jak największego bezpieczeństwa państwom Sojuszu, i chociaż NATO oficjalnie przyznaje, że takie metody stosuje jedynie podczas działań wojennych (wojna w Zatoce Perskiej, naloty na byłą Jugosławię, misja stabilizacyjna w Iraku), często posługuje się nimi także w czasie pokoju. Należy dodać, iż także bezpośredni partnerzy USA czy kraje sprzyjające amerykańskim interesom, jak Izrael, często wykorzystywały i wykorzystują dezinfor-

BEZPIECZEŃSTWO INFORMACYJNE

Działania zabezpieczające

Wykrywanie, neutralizacja działań obcych wywiadów

Działania mylące

Zabezpieczenie fizyczne, bezpieczeństwo systemów łączności, maskowanie, anty-podsłuch, szkolenia osobowe

Fizyczna eliminacja aparatu zdobywającego (działania kontrwywiadowcze)

Podwójni agenci, dostarczanie przeciwnikowi fałszywych materiałów wywiadowczych

KLASYFIKACJA DOMINACJI Skuteczność pozyskiwania informacji

Skuteczność ochrony informacji

Skuteczność w dezinformowaniu

Destrukcja danych (informacji)

USA CHINY FRANCJA USA NIEMCY ROSJA ROSJA USA IZRAEL IRAN CHINY cyberterroryści

Opracowanie własne

mację do osiągania swoich celów w stosunkach międzynarodowych. Doświadczenie zdobywane przez lata, od czasów historycznej już akcji Kadesz (w 1956 roku Izrael permanentnie wprowadzał w błąd Egipt, co w rezultacie umożliwiło Tel-Awiwowi militarny sukces i kontrolę nad Synajem) wywindowało zresztą Izrael do rangi państwa potentata. Takie działania inspirowane przez Mossad i Aman (wywiad wojskowy) z powodzeniem są stosowane w nieustającym konflikcie izraelsko – arabskim. W latach 60. ubiegłego stulecia wschodnioniemiecki wywiad umieścił w bezpośrednim otoczeniu kanclerza Willy’ego Brandta jednego ze swoich najlepszych agentów – Güntera Guillaume. Dzięki temu STASI uzyskała doskonały dostęp do informacji przeciwnika, które potrafiła skutecznie wykorzystywać do walki z nim. Dzisiaj, pomimo stosowania zupełnie innych metod, nowoczesnych środków i zdecydowanie nieporównywalnego potencjału technologicznego, państwa nadal dążą do pozyskiwania wiedzy (najczęściej w sposób nielegalny) i na coraz większą skalę rozbudowują swoje struktury wywiadowcze. Nie ulega wątpliwości, że współczesnym światem rządzą ci, którzy potrafią zdobyć, skutecznie ochronić i często przetworzyć (zmanipulować) informację na własny użytek. Dzieje się to najczęściej przy zastosowaniu procesu uzupełniania potencjału ludzkiego (wywiad osobowy) z nowoczesną technologią (wywiad elektroniczny i satelitarny). Biorąc pod uwagę taką klasyfikację, możemy dojść do wniosku, że państwami dominującymi w tym obszarze są bez wątpienia mocarstwa, które od wielu lat pozostają w permanentnej rywalizacji pomiędzy sobą. Rywalizacja ta dotyczy zarówno polityki, jak i gospodarki, nauki, a nawet szeroko rozumianych stosunków kulturowych. Paweł Semmler PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7


T E M AT N U M E R U

Pod jaki numer dzwonić

do Europy? Anegdotyczne pytanie zawarte w tytule niniejszego artykułu w żartobliwy sposób ilustruje problem, z którym Unia Europejska boryka się w obszarze Wspólnotowej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa (WPZiB). W sytuacji kryzysowej generalnie wiadomo z kim skontaktować się na kontynencie północnoamerykańskim albo w Rosji. Jednak prezydenci Stanów Zjednoczonych czy Federacji Rosyjskiej nie mają takiego komfortu, próbując dodzwonić się do Europy – czy powinien to być Berlin czy Bruksela, Paryż czy Londyn, a może Lizbona? Tylko... jaki jest kierunkowy do Portugalii?

mi traktatowymi Rada UE zapewnia również jedność, spójność i skuteczność działania EU w tym obszarze. Kolejną instytucją, która w ramach systemu wspólnotowego ma dość poważne kompetencje w obszarze polityki zagranicznej jest sama prezydencja, czyli państwo dzierżące półroczne, rotacyjne przewodnictwo w Unii. To właśnie prezydencja odpowiada za realizację decyzji podjętych przez Radę w ramach WPZiB, wyraża również stanowisko UE w organizacjach międzynarodowych czy podczas konferencji międzynarodowych. To ona raportuje do Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej o rozwoju WPZiB. Ponadto, na podstawie upoważnienia ze strony Rady

Mamy do czynienia z przedziwną sytua-

skich. Od 2002 roku – w ramach dziewięciu

Unii Europejskiej, przy wsparciu Komisji Eu-

cją – państwa członkowskie Unii Europejskiej

Rad Unii Europejskiej – istnieje Rada ds. Po-

ropejskiej może rozpocząć negocjacje w celu

zgodziły się na uwspólnotowienie tego waż-

lityki Zagranicznej i Spraw Ogólnych, która

zawarcia porozumienia z państwem trzecim

nego obszaru życia politycznego, wpisując

podejmuje decyzje potrzebne do określe-

lub organizacją międzynarodową.

go do tzw. drugiego filaru UE. W ramach

nia oraz wprowadzenia WPZiB na podsta-

Skąd taka skomplikowana procedura

Komisji Europejskiej mamy odpowiednią

wie ogólnych wytycznych (sformułowanych

„z upoważnienia”, „przy współpracy”? Prze-

panią komisarz (Benitę Ferrero-Waldner)

wcześniej przez Radę Europejską). Może

de wszystkim z tego powodu, że Unia Euro-

zajmującą się stosunkami zewnętrznymi,

też zalecać Radzie strategie, które później

pejska jako taka nie ma (dopóki nie zostanie

posiadamy też odpowiedni aparat biurokra-

sama realizuje poprzez przyjmowanie wspól-

to zmienione traktatem konstytucyjnym re-

tyczny, budżet, Wysokiego Przedstawiciela

nych stanowisk i działań. Zgodnie z zapisa-

formującym lub innym, modyfikującym do-

ds. WPZiB, tylko nie mamy funkcjonującej polityki. Problem jest oczywiście bardziej skomplikowany i jego źródeł należy doszukiwać się zarówno po stronie samej wspólnoty, jak i poszczególnych państw członkowskich. Jednocześnie słuszna negatywna opinia na temat wspólnotowej polityki zagranicznej może być usprawiedliwiona sukcesami w innych, choć nielicznych obszarach. Źródeł problemu należy doszukiwać się przede wszystkim w mnogości instytucji zajmujących się WPZiB, co jej najwyraźniej nie służy. Sama Rada Europejska określa zasady i ogólne wytyczne WPZiB, włączając w to sprawy obronności. Ponadto decyduje o wprowadzeniu przez EU wspólnych strategii w dziedzinach, w których państwa członkowskie mają zbieżne interesy. W ramach wspólnych działań formułuje cel, czas jego realizacji oraz środki pozostające do dyspozycji Unii Europejskiej i państw członkow10

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Kto rządzi światem? Otóż nikt. I w tym tkwi zarówno nadzieja na przyszłość, jak i wielka masa nierozwiązanych problemów, które stoją przed nami. I my przed nimi. Rzecz w tym, że światem rządzą spontaniczne, niekiedy wręcz chaotyczne procesy, który w ostatnich latach wydają się więcej problemów stwarzać, niż rozwiązywać. Nieodwracalny w tej fazie rozwoju cywilizacji proces globalizacji – w sferze ekonomicznej liberalizacji i integracji rynków kapitału, towarów i siły roboczej, a także przepływu informacji w jeden, współzależny światowy rynek – stwarza wielką szansę na dynamiczny rozwój, ale i wielkie dlań zagrożenie. Globalne problemy muszą być rozwiązywane na światową skalę. A świat nie dysponuje podmiotem koordynacji polityk w skali światowej. Widać to wyraźnie np. w odniesieniu do nieudolności w przeciwdziałaniu niekorzystnym zmianom

klimatycznym, czy rozprzestrzenianiu się kryzysów finansowych. Dla dobra ludzkości zmienić się zatem musi sposób sterowania. Inaczej ustawione muszą być mechanizmy koordynacji polityk na skalę globalną. Największe wyzwanie XXI wieku to zmiana instytucjonalnego układu z obecnego nieładu i koordynacyjnego chaosu w nowy światowy ład. Ład funkcjonalny, równoważący zasoby i strumienie oraz sprzyjający długofalowemu i zrównoważonemu rozwojowi. Światem rządzić się nie da, ale pewne działania na rzecz rozwiązywania piętrzących się na skalę światową problemów podejmować trzeba w sposób zorganizowany w skali całego świata. Prof. Grzegorz W. Kołodko Były wicepremier i minister finansów Obecnie dyrektor Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER przy WSPiZ im. Leona Koźmińskiego w Warszawie


T E M AT N U M E R U

tychczasowy porządek prawny) osobowości

dzialności za Biuro Współpracy EuropeAid,

nicząc (coraz częściej i z coraz większymi

prawnej. Posiadają ją natomiast Wspólnoty

komisarz ds. WPZiB zapewnia rozsądne

kompetencjami) w procesie legislacyjnym

Europejskie – stąd konieczność posiłkowania

i efektywne wykorzystanie wsparcia finan-

Unii, siłą rzeczy zajmuje się również polityką

się instytucjami wspólnotowymi już na etapie

sowego i technicznego, jakiego UE udziela

zagraniczną. Posiada w tym celu odpowied-

negocjacji.

krajom na całym świecie.

nią komisję; również sam przewodniczący

To nie koniec. W przeszłości jedną z metod radzenia sobie z impasem w ramach WPZiB było powołanie Wysokiego Przedstawiciela ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Jego kompetencje zostały zdefiniowane w sposób jeszcze bardziej ogólny: wspiera Radę UE w sprawach wchodzących w zakres WPZiB, przyczynia się do formułowania, przygotowania i realizacji decyzji WPZiB oraz, w imieniu Rady UE, na żądanie prezydencji działa poprzez prowadzenie dialogu politycznego ze stronami trzecimi. Mimo iż Unia zaangażowała na to stanowisko wybitnego dyplomatę, byłego Sekretarza Generalnego Paktu Północnoatlantyckiego – Hiszpana, Javiera Solanę, nie wydaje się, aby był on w stanie zdynamizować wspólnotową politykę zagraniczną czy przełamać impas wynikający z egoizmu

Świat stoi w dryfie Na pytanie, kto rządzi światem odpowiem krótko – nikt. Świat stoi w dryfie. I choć istnieje kilka centrów wpływu (USA, Chiny, Rosja, Europa czy Indie), to są one nieskoordynowane. Współczesny kapitał, nazywany globalizacyjnym, to w istocie zakamuflowana neokolonizacja, mówiąc w uproszczeniu, białych ludzi. Ale i ona nie tylko, że nie rządzi samodzielnie, to jeszcze nie ma najlepszych perspektyw. Tam, gdzie jest kilka podmiotów, tam musi być przypadkowość, a każda z grup ma własne cele, do realizacji których dąży. Ponieważ musi liczyć się z przeciwnikiem, który jest dla niej nieprzewidywalnym, rezultat jej działań jest często przypadkowy. A w pewnym stopniu świat powinien być kierowany, bo wkracza w interes wspól-

ny dla wszystkich grup (np. ekologia). Muszą oni dogadywać się co do zasad, jak pokerowcy przed rozgrywką. Bo choć walczą na śmierć i życie, to pewne zasady musza być święte. Inna sprawa, że nie wszyscy gracze są racjonalni. Choć brzmi to jak teoria spiskowa, to są na świecie sztaby, które planują przyszłość świata. Jednak jest ich kilka, a nie jeden i póki co walczą ekonomicznie. Jednak, jak mówił prof. Roman Suszko, wybitny polski logik – jedynie szukają pozycji do ostatecznej rozgrywki. Jedną z takich bitew jest Irak, który nie jest wcale jedynie walką Amerykanów z terrorystami, ale próbą sił między Zachodem a szeroko rozumianą Azją. Biada Zachodowi, jeśli Amerykanie w tej walne polegną. Prof. Bogusław Wolniewicz

państw członkowskich jeśli chodzi o definiowanie swoich racji stanu w polityce zagra-

Należy zauważyć, że stosunki zewnętrz-

PE jest aktywny dyplomatycznie, reprezen-

ne pozostają w zakresie kompetencyjnym

tując ten jedyny demokratycznie wybrany

Swoje własne ambicje w zakresie kształ-

również wielu innych Dyrekcji Generalnych,

organ Unii w stosunkach zewnętrznych. Rola

towania stosunków zewnętrznych Unii ma

w związku z tym pani Benita Ferrero-Waldner

Parlamentu Europejskiego jest szczególnie

również oczywiście sama Komisja. Komisarz

stale współpracuje z Ollim Rehnem – komisa-

istotna w momentach formułowania manda-

ds. stosunków zewnętrznych reprezentuje

rzem ds. rozszerzenia, Peterem Mandelsonem

tu negocjacyjnego (np. w sprawie negocjacji

UE w stosunkach z krajami trzecimi, przyczy-

– komisarzem ds. handlu, Louisem Michelem

stowarzyszeniowych) czy wspólnotowego

nia się do wspierania współpracy i dialogu

– odpowiedzialnym za pomoc na rzecz roz-

stanowiska. Ponadto w wielu kwestiach zwią-

z partnerami Unii. W ramach europejskiej

woju i pomoc humanitarną oraz Joaquinem

zanych z polityką zagraniczną procedura

polityki sąsiedztwa dąży do zbudowania po-

Almunią – komisarzem ds. gospodarczych

wręcz wymaga zgody (ratyfikacji dokumen-

głębionego partnerstwa rozszerzonej Unii

i walutowych. Grupie tej przewodniczy José

tu/traktatu) Parlamentu Europejskiego (patrz:

Europejskiej z naszymi sąsiadami na wscho-

Manuel Barroso – przewodniczący Komisji.

przykład traktatu akcesyjnego).

nicznej poza mechanizmami unijnymi.

dzie Europy oraz w południowej i wschodniej

Ważnym organem w systemie instytucjo-

Do instytucji tych należy dodać jeszcze

części basenu Morza Śródziemnego. Jed-

nalnym Wspólnot Europejskich jest również

szereg innych podmiotów, urzędów, agend

nocześnie w ramach powierzonej odpowie-

Parlament Europejski (PE), który uczest-

i agencji, które – finansowane ze źródeł PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

11


T E M AT N U M E R U

unijnych – zajmują się polityką zagranicz-

dają oczekiwaniom lub obawom obywateli

wydaje się, że WPZiB wymaga zaledwie

ną i bezpieczeństwa lub w ramach funkcji

europejskich. Na myśli miał m.in. bezpieczeń-

pewnego uproszczenia i koordynacji, na-

eksperckiej, doradczej bądź edukacyjnej

stwo i zwalczanie organizacji terrorystycznych,

tomiast niewątpliwe główny problem leży

kształcą odpowiednią kadrę. Na przykład

zarządzanie ruchami migracyjnymi, dialog

w domenie międzyrządowej. Poszczególne

działająca od 2004 roku Europejska Agencja

międzykulturowy,

energe-

kraje członkowskie swoje racje stanu defi-

Obrony działa na rzecz poprawy zdolności

tyczne, zmiany klimatyczne, kontrola zbrojeń

niują indywidualnie. Ich strategie nie podle-

obronnych UE, szczególnie w obszarze za-

i rozbrojenie oraz nierozprzestrzenianie broni

gają skutecznej harmonizacji na poziomie

rządzania kryzysowego oraz promowania eu-

masowego rażenia. Takie podejście może po-

Rady. Historia, ta dalsza i ta bliższa, pełna

ropejskiej współpracy w zakresie uzbrojenia.

tencjalnie pozytywnie rokować na przyszłość,

jest sytuacji, w których polityka zagraniczna

W 2002 roku powołano Europejski Instytut

jednak wiele będzie zależało od poszczegól-

nie była przedmiotem współpracy, a czasa-

Studiów nad Bezpieczeństwem, z siedzibą

nych państw członkowskich. Samo precyzyjne

mi wręcz źródłem ostrych sporów, a nawet

w Paryżu. Jego celem jest przyczynianie się

wytyczenie celu, nawet tak konkretnego jak

konfliktów. Wystarczy przypomnieć takie

do stworzenia wspólnej europejskiej kultury

w przypadku Strategii Lizbońskiej z 2000 roku,

przykłady jak wojna w Iraku, tarcza anty-

bezpieczeństwa, wspieranie strategicznych

nie gwarantuje jego osiągnięcia.

rakietowa czy rurociąg pod dnem Bałtyku.

bezpieczeństwo

Czasem nawet na poziomie formułowania koncepcji niektórych kierunków WPZiB gołym okiem widać, jak bardzo rozbieżne są interesy poszczególnych krajów. Promowany przez Polskę wschodni wymiar europejski stoi w sprzeczności z priorytetami takich państw jak Francja, Hiszpania czy Portugalia, optujących za kierunkiem śródziemnomorskim. I mimo że na płaszczynie teoretycznej trudno dostrzec kontradyktoryjność tych dwóch kierunków, w prakyce pozostają one względem siebie konkurencyjne. Należy jednak pamiętać, że koncepcja polityki zagranicznej nie leżała u podstaw wspólnot. Być może logika UE nie bierze pod uwagę tego obszaru współpracy. W końcu zbudowana na gruzach II wojny światowej wspólnota miała propagować współpracę i przede wszystkim zbliżyć państwa i narody krajówczłonków. Jej naturalnym efektem zewnętrznym jest wspólnotowa polityka handlowa, jeden z nielicznych (obok pomocy humanitarnej) wymiarów polityki zagranicznej, co do którego debat poprzez działanie w charakterze łącz-

Oczywiście już same rozmiary Unii Eu-

zastrzeżenia formułowane są w sposób ogra-

nika pomiędzy decydentami europejskimi

ropejskiej – jej potencjał społeczny i gospo-

niczony. Europejska współpraca polityczna

a ekspertami zewnętrznymi. Instytut zajmuje

darczy (populacja UE liczy 450 milionów

zapoczątkowana w 1970 r., której celem była

się głównie analizowaniem danych oraz for-

ludzi – to więcej niż mieszkańców Stanów

koordynacja stanowisk państw członkowskich

mułowaniem zaleceń niezbędnych do kształ-

Zjednoczonych i Rosji razem wziętych)

w kwestii bieżących spraw dotyczących poli-

towania polityki w UE. Tak bogate zaplecze

– czynią z niej ważnego gracza na arenie

tyki zagranicznej, wydaje się nierozwinięta (w

instytucjonalne sprzyja oczywiście tworzeniu

międzynarodowej. Czy jednak wspólnota

wymiarze pozainstutycjonalnym) w kolejnym

różnego rodzaju strategii, planów działania,

optymalnie wykorzystuje swój potencjał?

ćwierćwieczu.

które bardzo często posiadają wysokie wa-

Jak wiemy, czasami efekt grupy powoduje,

Jednocześnie należy zauważyć, że w dzi-

lory merytoryczne (np. europejska strategia

że 2+2 nie musi równać się 4, ale może na-

siejszej Europie klimat do współpracy w tym

bezpieczeństwa).

wet 5.

obszarze nie jest najlepszy. Przeniesienie tej

Nie sposób uniknąć wrażenia, że WPZiB

O ile w międzynarodowych stosunkach

części decyzyjności na poziom ponadna-

próbuje uszczęśliwić wszystkich, co oznacza,

gospodarczych wydaje się, że polityka

rodowy stanowiłoby niewątpliwie znaczący

że najprawdopodobniej nie uda jej się zado-

handlowa przynosi na ogół krajom człon-

krok naprzód w budowaniu tzw. federacji eu-

wolić nikogo. Z nadzieją należy przyjąć spra-

kowskim korzyści (oczywiście z wieloma

ropejskiej, co przez wiele stolic europejskich,

wozdanie niemieckiego eurodeputowanego,

wyjątkami, jak np. w przypadku polskiego

włączając w to Warszawę, wydaje się być ak-

Elmara Broka (EPP-ED, chrześcijańska demo-

eksportu produktów żywnościowych do Fe-

tualnie nie do zaakceptowania. Delegowanie

kracja), który relacjonując w maju 2007 roku

deracji Rosyjskiej), niewątpliwie w pozosta-

suwerenności w tym obszarze długo pozo-

obrady w parlamentarnej Komisji Spraw Za-

łych wymiarach polityki zagranicznej Euro-

stanie poza polityczną wyobraźnią większo-

granicznych i Bezpieczeństwa zaproponował

pa mogłaby osiągnąć zdecydowanie więcej.

ści przywódców krajów członkowskich Unii.

w konkluzjach, aby potraktować priorytetowo

To wymaga jednak współdziałania państw

pewne dziedziny, które najbardziej odpowia-

członkowskich. W sferze ponadnarodowej

12

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

dr Rafał Riedel


T E M AT N U M E R U

„Traktaty rzymskie” Ojcom-założycielom zjednoczonej Europy zapewne się nie śniło że zamiast strefy wolnego handlu powstał socjalistyczny, niewydajny moloch, którego system podejmowania decyzji wywołuje na świecie śmiech.

UNII EUROPEJSKIEJ SNY O POTĘDZE W dzisiejszym zglobalizowanym świecie rywalizacja międzynarodowa ma głównie wymiar ekonomiczny, a tu bezapelacyjnie prym wiodą Stany Zjednoczone. Dopóki Unia Europejska nie postawi na wolny rynek, marne są szanse na zwiększenie roli Europy na światowej scenie politycznej. Strategia lizbońska, mająca być drogowskazem, co do kierunku reform dla państw członkowskich, zdaje się być kolejnym nikomu niepotrzebnym papierkiem. Chiny, które od czasów reform Deng Xiaopinga przeżywają gwałtowny rozwój oraz niedoceniane przez wielu Indie, dzięki swojemu potencjałowi ludzkiemu mogą, co jest raczej rzeczą pewną, stać się w przyszłości głównymi, obok Stanów Zjednoczonych, rozgrywającymi w polityce międzynarodowej. Tymczasem Unia Europejska, zamiast konsekwentnie przeprowadzać wolnorynkowe reformy i zlikwidować swoją wyjątkowo kosztowną wspólną politykę rolną, przedłuża ten niekorzystny stan stagnacji, czego najlepszym dowodem jest budżet Unii na lata 2007-2013. Brytyjska propozycja, która zakładała likwidację subsydiów rolniczych, niestety nie zyskała powszechnego poparcia, a tradycyjnie przeciwna temu rozwiązaniu była Francja. W trosce o szybszy rozwój gospodarczy państw UE, szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barrosso, mówi o potrzebie deregulacji, gdyż zdaje sobie sprawę, iż nadmiar regulacji prawnych stanowi niepotrzebny dla gospodarki balast. Słabość państw Europy Zachodniej objawia się też niewątpliwie na polu integralności terytorialnej, szczególnie ważnej dla każdego państwa członkowskiego. Zamieszki, jakie wybuchły we Francji, nie powinny być czymś szokującym. Są po prostu efektem prowadzonej przez lata polityki, która doprowadziła do tego, że istnieją we Francji strefy bezprawia, wobec których państwo jest bezradne. W dzisiejszej Europie Zachodniej istnieją państwa w państwach - to dzielnice zamieszkiwane przez imigrantów. Społeczeństwa krajów europejskich starzeją się, ilość dzieci rodzonych przez Europejki jest coraz mniejsza, podczas gdy u imigrantów i ich potomków notowana jest odwrotna tendencja. Najczęściej nadawanym imieniem żeńskim na Wyspach Brytyjskich jest dzisiaj Fatima – ten fakt mówi sam za siebie. Nierozerwalnie z kwestią dzietności związany jest problem systemów emerytalnych, biorących swój rodowód z koncepcji Bismarcka. Tyle tylko, że w XIX wieku średnia długość życia była znacznie krótsza, a ilość rodzonych dzieci była nieporównywalnie większa. Konsekwencją bankructwa systemów emerytalnych może być radykalizacja nastrojów społecznych i wszelkie skutki nierozerwalnie z nią związane. Wreszcie problem terroryzmu, zagrożenie, z którym żadne pojedyncze państwo, nawet USA, nie jest w stanie wygrać, gdyż tylko międzynarodowa koalicja przeciwko terroryzmowi ma szanse powodzenia. Walka z islamskimi fundamentalistami bez współdziałania wywiadów skazana jest na porażkę. Zamachy bombowe w Madrycie w marcu 2004 i w Londynie w lipcu 2005, uzmysławiają, że nikt nie może czuć się bezpiecznie. Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą,

że to nauczka dla państw za wysłanie wojsk do Iraku, lecz trzeba pamiętać, że walka fundamentalistów islamskich z Ameryką to de facto walka z cywilizacją zachodnią. Dziś wrogiem nr 1 dla Al-Kaidy są Stany Zjednoczone, lecz druga na liście jest właśnie Europa. Sprawa rzekomych więzień CIA w Europie i reakcja władz unijnych jest dowodem na to, jak Bruksela odnosi się do współpracy antyterrorystycznej. Wystarczy wspomnieć głosy specjalnej komisji do zbadania tej sprawy w Parlamencie Europejskim, czy słowa komisarza ds. sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, Franco Frattiniego o zawieszeniu prawa głosu państwa, na terenie którego miały się znajdować owe więzienia. Kwestią priorytetową dla całej UE powinny być dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, gdyż liczenie na to, że uda się zbudować mocarstwowość na opozycji do nich jest co najmniej wątpliwe, a na pewno szkodliwe dla długofalowych interesów Europy. Chęć zniesienia embarga na broń do Chin, które było reakcją na wydarzenia na placu Tiananmen, w zamian za zakup przez stronę chińską Airbusów jest decyzją wysoce nierozsądną. Chiny, które związały swój rozwój gospodarczy z Ameryką, starają się wbrew jej stanowisku o likwidację embarga, a Europa może tylko na tym interesie stracić. Europejską solidarność i myślenie w kategoriach ponadpaństwowych dobrze obrazuje sprawa gazociągu północnego, przeciw budowie którego sprzeciwiają się republiki nadbałtyckie oraz Polska. Mimo zmiany ekipy rządzącej w Niemczech, projekt będzie realizowany. Uderza fakt, że na krytykę wobec Kremla, zarówno w sprawie fałszowania znaczenia paktu Ribbentrop-Mołotow, jak i kierunku zmian w Rosji, które zmierzają w stronę coraz większego centralizmu władzy, zdobył się prezydent USA, George W. Bush, podczas gdy Bruksela milczy. Można również przypomnieć, że początkowo reakcja UE wobec pomarańczowej rewolucji na Ukrainie była bardzo powściągliwa. Unia ma dodatkowo problemy ze znikającymi milionami euro, co zresztą nie dziwi przy tak rozbudowanym aparacie biurokratycznym. Zostaje jeszcze kwestia traktatu, kiedyś nazywanego konstytucją europejską, która jednak została odrzucona w referendach przez Francuzów i Holendrów. Niewątpliwie wzmacniałaby ona organy unijne, lecz można sobie zadać pytanie, czy na pewno byłoby to właściwą receptą na problemy trawiące Unię Europejską. Na razie Europa o światowym przywództwie może jedynie marzyć. Kamil Kamiński PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

13


T E M AT N U M E R U

Są tacy, dla których władza nad światem była i jest celem samym w sobie. Zdecydowana większość traktuje ją jednak jako pewien istniejący stan faktyczny. I to zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie. Bywa marzeniem dla ambitnych i obsesją dla fanatyków, przedmiotem badań dla analityków sceny międzynarodowej i rzeczywistością dla wyznawców spiskowej teorii dziejów. Warto zastanowić się zatem nad przyczynami tego zjawiska, sięgając głęboko, aż do natury człowieka.

RZĄDZENIE

światem czy światu PRZEWODZENIE? Zacząć jednak należy od kilku drobnych uściśleń. Po pierwsze, autor nie skoncentruje się na tym, kto rządzi czy manipuluje światem, ale na tym, czy ktoś w nim lub jemu przewodzi. Po drugie, autor tekstu jest raczej socjologiem polityki aniżeli specjalistą w dziedzinie stosunków międzynarodowych. W efekcie, mimo że – przynajmniej teoretycznie – każdy ekspert powinien widzieć sprawy nie tylko z jednego punktu – należy autorowi wybaczyć pewne uproszczenia. Po trzecie, podstawowym celem, jaki sobie tu autor postawił, jest zachęta do dyskusji. Dlatego też autor zmieni ton i pisać będzie w pierwszej osobie. Będzie to zatem moja, ocierająca się nieraz o trywialność, obiektywizowana opinia. Ni mniej, ni więcej.

Dwa proste założenia Można przyjąć co najmniej dwa założenia, odnoszące się do fenomenu władzy: z jednej strony takie, że istnieje możliwość jednostronnego „ustawiania” rzeczywistości i że wola osoby, grupy osób, a nawet państwa czy organizacji państw może być efektywnie i bezwzględnie egzekwowana; z drugiej zaś – że każde działanie spotyka się z adekwatną odpowiedzią – a zatem wszystkie działania są wzajemnie w jakiś sposób powiązane i – z definicji 14

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

– niejednostronne. Proszę wybaczyć trywialność tego wniosku, ale konstatacja tej oczywistości, mam nadzieję, pomoże w dalszych dociekaniach. I tu kolejna wskazówka kierująca naszą uwagę na interpodmiotowość sfery, którą się zajmujemy. Wszak badamy „stosunki międzynarodowe”, a zatem dziedzinę, w której domyślnie przyjmuje się, że podmiot, podejmując działania o zasięgu regionalnym albo globalnym, powinien brać pod uwagę charakterystykę i wagę innych podmiotów. Jak jednak na poziomie empirii wyglądać może sytuacja wybranych państw, które mogłyby pretendować do miana podmiotu jednostronnie kształtującego stosunki międzynarodowe? 1. Stany Zjednoczone Ameryki – wielokrotnie nazywane przez Zbigniewa Brzezińskiego najpotężniejszym imperium w dziejach, okazały swoją podatność na ataki małych, za to dobrze zorganizowanych, grup terrorystycznych (np. 11 września 2001) oraz niezdolność do opanowywania innych kulturowo społeczeństw (np. Irak, Afganistan). 2. Rosja – bazująca na bogactwach naturalnych, w coraz większym stopniu podkreśla swoje imperialne zapędy (np. sprawa Arktyki), próbując wykazywać swoją dominację regionalną. Jednak wzbudza to raczej uwagę i zainteresowanie, nie zaś przestrach czy podporządkowanie innych aktorów na scenie międzynarodowej.


T E M AT N U M E R U

3. Chiny – z ogromnym kapitałem ludzkim i kulturowym mogą w coraz większym stopniu oddziaływać na inne podmioty (np. poprzez wykupywanie papierów wartościowych z terytorium USA), jednak narastające problemy społeczne związane z modernizacją i niektóre reakcje na efekty „chińskiej drogi” ze strony państw już uprzemysłowionych każą zrewidować tezę o chińskiej dominacji.

Rządzenie i manipulacja? W paradygmacie racjonalnej gry, każdy z wymienionych wyżej krajów próbuje na swój sposób użyć dostępne sobie środki, aby w możliwie szerokim zakresie wykorzystywać nadarzające się szanse i minimalizować grożące lub antycypowane ryzyko. Warto tu zacytować słowa z książki Michela Croziera i Erharda Friedberga (1982: 35), którzy odnosili się właśnie do zjawiska władzy i jej przyczyn, mimo że pozycja ta nie należy do kanonu wiedzy z dziedziny stosunków międzynarodowych. „[Władza] nie jest niczym innym, jak zawsze specyficznym rezultatem wykorzystywania przez aktorów odpowiednich źródeł niepewności, które kontrolują oni w strukturze danej gry, aby zapewnić sobie lepszą pozycję przy wchodzeniu w relacje i prowadzeniu negocjacji z innymi aktorami – uczestnikami tej gry […]”. Definicja ta pokazuje m.in. kontekstualizm, płynność i dynamikę zjawisk powodowanych niepewnością w różnych obszarach życia ekonomicznego, społecznego, kulturowego i politycznego, podkreślając przy tym zawsze dwu- i wielostronność relacji. Władza jest więc efektem stosowania specyficznych środków w postaci źródeł niepewności i środki te – czego autorzy nie mówią wprost – łatwo dałyby się zaliczyć do kategorii środków manipulacyjnych, jeżeli owo źródło niepewności należało do jednego tylko podmiotu. Jeżeli zaś każdy z podmiotów posiada jakieś źródło niepewności, to teza o manipulacyjnym charakterze władzy musi być zrewidowana. Bowiem albo manipulują wszyscy, albo – ponieważ wiadomo, że wszyscy to robią – nikt w gruncie rzeczy nie manipuluje. Myśląc konkretnie o możliwości opanowania świata, Stany Zjednoczone na przykład mogłyby próbować tego dokonać pod względem ekonomicznym, społecznym, kulturowym i politycznym, gdyby miały pewność, że nikt nie jest w stanie im się przeciwstawić – ani terroryści, ani inni domniemani tu „pretendenci” do miana władców. Rosja mogłaby próbować opanować świat, mając gwarancję, że wszyscy jej odbiorcy źródeł energii będą realizować warunki umowy albo że nie powstanie alternatywne i łatwe do wprowadzenie źródło energii. Chiny - jeżeli miałyby pewność, że przyjęty w tym kraju system społeczny znalazłby posłuch w innych społeczeństwach. Podsumowując, w myśl przytoczonej definicji i całej książki Croziera i Friedberga, nie może istnieć władza nad światem (czyli również akt rządzenia nim), a jedynie krótkotrwały stan nierównowagi, wynikający z wciąż na nowo rekonfigurującej się relacji współzależności. Relacje w świecie są zatem kształtowane poprzez wpływ, nie zaś narzucenie woli.

Przywództwo W świecie płynnym, a więc ukazującym wciąż nowe sfery niepewności, wzrasta zapotrzebowanie na „czynnik sprawczy”, który ową niepewność mógłby minimalizować. Bezpieczeństwo jest jednak raczej stanem umysłu, aniżeli stanem empirycznie weryfikowalnym. Najlepiej przekonało się o tym społeczeństwo USA we wrześniu 2001 roku. Skoro zaś tą najbardziej podstawową z ludzkich potrzeb (według Abrahama Maslowa) uznać za stan umysłu, wzrasta wówczas znaczenie czynników, które mogą na ten umysł wpływać. Wydaje się, że taką rolę mogą spełniać przywódcy.

Tak jak każdy z terminów wyjaśniających, przywództwo nabrało setek znaczeń. Większość z nich odnosi się do osobowościowych czynników jednostek, którym przypisuje się rolę przywódczą. Jednak nie znam żadnej definicji, która w mniejszym lub większym stopniu nie podkreślałaby czynników zewnętrznych wobec jednostki, jako tych elementów przywództwa, które je kształtują. Ciekawe też, że przywództwo zwykło się rozumieć jako fenomen zachodzący w sytuacji różnie pojętej zmiany. Każdy przywódca jest jednocześnie osobą, która właściwie komunikuje własną wizję otoczeniu, wyznacza cele, skutecznie zarządza środkami i realizuje swoje i wspólne zamierzenia we współpracy z otoczeniem. Przy tym istotne jest również to, że przywódcy potrafią z jednej strony ukazywać kierunki już zachodzących zmian, z drugiej zaś – formować potrzebę wprowadzenia kolejnych zmian lub kształtować je w najbardziej odpowiedni – według nich – sposób. Brak tu zatem jednostronnego narzucenia woli. Jest raczej wpływanie na percepcję osób z otoczenia i przekonywanie ich do podążania za przywódcą.

Przywódcy świata? Jeżeli przywódcą jest, w sensie metaforycznym, osoba, za którą inni ludzie podążają z własnej, nieprzymuszonej woli, to takiego człowieka możemy odnaleźć we wszystkich sferach życia zbiorowego – przywództwo jest fenomenem nie tylko politycznym. W równym stopniu możemy odnaleźć przywódców w polityce, jak i w biznesie, życiu społecznym, a nawet w świecie wirtualnym. Można wymienić np. George’a W. Busha, Władimira Putina i Hu Jintao, jako przywódców politycznych (albo państwowych). Liderami w biznesie są: Bill Gates (Microsoft), Steve Jobs (Apple), Jack Welch (niegdyś General Electric). Wśród społecznych wymienimy Lori Wallach (Global Trade Watch), Naomi Klein (No Logo), czy Linusa Torvaldsa (Linux). Czy można jednak powiedzieć, że są oni przywódcami świata albo przynajmniej przywódcami światowego formatu? Z pewnością każdą z wymienionych powyżej osób wyróżniają zakres, stopień i środki oddziaływania na otaczającą ich rzeczywistość. Są one zdecydowanie większe i silniejsze niż te, którymi dysponuje większość ludzi nawet z ich otoczenia. Stanowią oni jednocześnie elitę, w sensie nadanym temu terminowi przez Vilfredo Pareto. Jest tak, ponieważ wedle ustalonych w określonym czasie kryteriów, okazali się oni najlepsi w swojej dziedzinie. Wymienieni politycy byli w stanie najskuteczniej walczyć o władzę. Biznesmeni najlepiej zarządzali korporacjami. Społecznicy najlepiej wyrażali opinie osób nie identyfikujących się z głównym nurtem zachodzących zmian. Przywódców łączy nie tylko fakt, że są najlepsi w swoich dziedzinach. Zwłaszcza dzisiaj różne sfery życia przenikają się wzajemnie, a zatem przywódcy działający w jednej dziedzinie, oddziałują także na pozostałe. Politycy wpływają na reguły globalnej gry w polityce, otwierając lub zamykając „bramy do wolności i dobrobytu” dla całych społeczeństw. Biznesmeni wpływają na funkcjonowanie rynku – realizując własne strategie, wpływają na kształt konsumpcji oraz zachowań klientów i wyborców. Społecznicy natomiast starają się pokazać drugie dno zachodzących przemian. Przekazy współczesnych przywódców w coraz większym stopniu docierają do odbiorców na całej kuli ziemskiej. W konsekwencji, to od warunków zewnętrznych, indywidualnych predyspozycji i siły woli przywódców zależeć będzie, czyj głos będzie słyszany i czyja wizja w jakim czasie przeważy. Krzysztof Kasianiuk Instytut Studiów nad Przywództwem, Collegium Civitas

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

15


T E M AT N U M E R U

Zbrojeniówka rządzi światem Obok zawodowych dyplomatów i generałów, do grona graczy kształtujących układy polityczne na świecie wchodzą szefowie wielkich koncernów zbrojeniowych. Oprócz podpisywanych porozumień i układów, to właśnie kontrakty na zakup uzbrojenia danego państwa są najlepszą gwarancją bezpieczeństwa, trwałych sojuszy czy rozszerzenia swojej strefy wpływów.

Najbardziej jaskrawym tego dowodem był okres zimnej wojny, kiedy niemalże zasadą było to, że państwa tzw. bloku wschodniego korzystały z uzbrojenia sowieckiego, a kraje NATO używało amerykańskiego lub opartego na technologii „made in USA”. I chociaż czasy zimnej wojny odeszły w przeszłość, nie inaczej jest w nowej rzeczywistości geopolitycznej Anno Domini 2007. 16

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Wbrew pozorom, obecnie konkurencję na światowym rynku zbrojeniowym można zaliczyć do jednej z najbardziej zażartych i bezwzględnych. Szczególnie teraz, w momencie kształtowania się nowego podziału świata i określania stref wpływów państw będących już w klubie mocarstw globalnych (lub aspirujących do tego grona), takich jak Chińska Republika Ludowa, Rosja, Stany Zjednoczone czy Unia Europejska.

Wraz z końcem epoki Jelcyna i Clintona można zaobserwować stopniowy wzrost zakupów sprzętu wojskowego w kluczowych dla systemu światowego regionach, takich jak Bliski Wschód czy Azja. Według dorocznego raportu Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem SIPRI, wydatki na zbrojenia wzrosły od 1997 roku o 37%. Łącznie wydatki na zakup sprzętu wojskowego wyniosły w zeszłym roku 1,2 biliona dolarów i były o 3,5 % większe niż w roku 2005. Kontrakty na zakup nowego uzbrojenia dotyczyły głównie państw z dwóch najbardziej obecnie gorących i niespokojnych regionów świata: z Azji i Bliskiego Wschodu.

Pustynne zamówienia Na Bliskim Wschodzie, poza tradycyjnymi, tzw. zimnowojennymi klientami przed-


T E M AT N U M E R U

siębiorstw branży obronnej, takimi jak Izrael, Egipt, Iran, Syria, na głównych odbiorców uzbrojenia coraz wyraźniej wysuwają się małe, lecz bogate państwa znad Zatoki Perskiej: Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Oman oraz Arabia Saudyjska. Import broni z USA i krajów europejskich do Izraela, Arabii Saudyjskiej i Emiratów jest znacznie większy niż do, stanowiącego potencjalne zagrożenia dla pokoju światowego, Iranu. Wartość zakupionego przez ZEA sprzętu wojskowego w ciągu ostatnich dwóch lat jest porównywalna z zakupami takich gigantów, jak Chiny, Egipt, Izrael czy Tajwan. Napięta sytuacja w rejonie Zatoki Perskiej owocuje zwiększonymi zakupami uzbrojenia o najwyższych parametrach technicznych. Zyski ze sprzedaży ropy, a także szybki rozwój gospodarczy szejkanatów pozwalają im wyposażać swoje siły zbrojne w sprzęt najwyższej klasy, zwiększając tym samym zdolności operacyjne swoich wojsk. Zjednoczone Emiraty Arabskie w ostatnim czasie pozyskały 388 czołgów Leclerc, 30 śmigłowców bojowych AH-64A, 12 łodzi amfibijnych typu Ghannatha, 30 myśliwców Mirage 2000-9 i 80 F-16E/F, systemów UAV i łączności satelitarnej. Zamówiły także trzy korwety zwiększające zdolności operacyjne marynarki ZEA do działania na wodach oceanicznych oraz, na początku tego roku, trzy tankowce powietrzne Airbus A330. Świadczyć to może o planach rozwoju sił zbrojnych tego maleńkiego kraju. ZEA stawia nie tylko na obronę swojego państwa, lecz również chce osiągnąć zdolność do przeprowadzania operacji poza własnym terytorium. Ten kierunek rozwoju niewielkich, liczących 50.500 żołnierzy, sił zbrojnych, spowodowany m.in. wojowniczą polityką Iranu, sprawił, że aby osiągnąć zamierzony cel, trzeba było zainwestować w sprzęt najwyższej klasy. Po pokazie sprawności i skuteczności, jaki zaprezentowała zachodnia technika podczas pierwszej wojny w zatoce, wybór był niemal oczywisty. Z ogólnej wartości zakupionego w latach 1998-2005 sprzętu wojskowego wartego 17.6 billionów dolarów, wynika, że amerykańskie i zachodnioeuropejskie koncerny zbrojeniowe podzieliły się tą kwotą niemal równo po połowie. Również większy sąsiad Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabia Saudyjska nie zostaje w tyle ze swoimi zamówieniami wojskowymi i podobnie jak Emiraty stawia głównie na sprzęt produkcji amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej. Jednakże coraz mniejsza popularność polityki Busha wśród państw regionu sprawia, że firmy amerykańskie przestają się cieszyć powodzeniem wśród odbiorców arabskich. Na głównych dostawców sprzętu zaczynają

wyrastać producenci zachodnioeuropejscy, tacy jak BAE Systems czy Dassault Aviation, a w państwach, gdzie rządy nie do końca spełniają standardy demokratyczne – Chińczycy i Rosjanie. Tym też można zapewne tłumaczyć decyzję Busha z końca lipca 2007 roku o zaoferowaniu Saudyjczykom sprzętu wojskowego wartego 20 mld USD. Nie dość, że amerykański przemysł zbrojeniowy zyskałby dzięki temu nowe zamówienia, to administracja USA umacnia również w ten sposób swoje wpływy ekonomiczno-militarne w strategicznie ważnym regionie. Szczególnie istotne może się to wydawać w obliczu potencjalnej konfrontacji z Iranem.

Azjatycka dżungla Drugim rejonem silnej konkurencji na rynku zbrojeniowym jest Azja. Rozwój gospodarczy Chin oraz ich masowe zbrojenie powodują efekt domina, w wyniku którego właściwie wszystkie państwa regionu zaczynają zwiększać swoje wydatki na sprzęt wojskowy. Japonia, Korea Południowa, Indonezja, Malezja oraz Tajwan w ostatnich latach znacznie zwiększyły zakupy sprzętu wojskowego i rozpoczęły jednocześnie procesy samodzielnego opracowywania nowego typu uzbrojenia (np. Korea Południowa czołgu III generacji). Główny gracz regionu, aspirujący do roli globalnego mocarstwa, Chińska Republika Ludowa, niemalże od zakończenia ery zimnej wojny systematycznie zwiększa wydatki na swoje siły zbrojne. Wpisuje się to w wieloletni program budowy mocarstwa na skalę światową, z nowoczesnymi siłami zbrojnymi, będącymi w stanie sprostać wymogom współczesnego pola walki. Zgodnie z tymi trendami, Chiny chcą mieć siły zbrojne zdolne do wygrywania krótkich, lecz intensywnych konfliktów z przeciwnikiem dysponującym uzbrojeniem o najnowocześniejszych parametrach technicznych. SIPRI podkreśla, że w zeszłym roku Chiny po raz pierwszy prześcignęły Japonię w wydatkach zbrojeniowych. W ten sposób zajęły pierwsze w Azji, a czwarte na świecie miejsce pod względem wydatków na zbrojenie. Jak napisano w raporcie, Chiny „są przykładem kraju, gdzie zarówno boom gospodarczy, jak i inne czynniki przyczyniły się do silnej zwyżki wydatków zbrojeniowych”. Według oficjalnych danych (w które nie do końca wierzą eksperci rynku obronnego, uważając je za mocno zaniżone) w 2006 ChRL wydała na zakup uzbrojenia około 50 mld USD. Więcej od nich na ten cel wydały tylko Stany Zjednoczone (528,7 mld USD), Wielka Brytania (59,2 mld USD) i Francja (53,1 mld USD).

Wzrost wydatków Chin automatycznie wymusza konieczność zakupu uzbrojenia na pozostałych państwach kontynentu. Główny cel potencjalnej akcji zbrojnej ChRL, jakim jest Tajwan, rozpatruje teraz kupno w Stanach Zjednoczonych sprzętu za około 20 miliardów dolarów (w tym okrętów podwodnych, samolotów do zwalczania okrętów podwodnych oraz zaawansowanych systemów antyrakietowych Patriot). Także kraje będące regionalnymi potęgami Azji Południowo-Wschodniej rozglądają się po zbrojeniowym bazarze w poszukiwaniu nowych produktów. Przykładem jest niedawny zakup czołgów polskiej produkcji PT-91M i systemów obrony przeciwlotniczej, jak podaje fachowy miesięcznik „RAPORT – Wojsko, Technika, Obronność”.

Polska rzeczywistość Rynek zamówień obronnych jest bardzo specyficzny i nie można patrzeć na niego tylko pod kątem potencjalnych zysków i strat. Na rynkach azjatyckich obecne są wszystkie liczące się przedsiębiorstwa zbrojeniowe. Zarówno w Azji, jak i na Bliskim Wschodzie, kształtuje się obecnie nowy podział stref wpływów. ChRL, aspirująca do roli światowego hegemona, stara się ograniczać wpływy Stanów Zjednoczonych w regionie. Podobnie Rosja, pragnąca odzyskać status mocarstwa z czasów Związku Radzieckiego, chętnie zminimalizowałaby wpływy USA w Azji i na Bliskim Wschodzie. Jednym ze środków realizacji dalekosiężnych celów politycznych są właśnie kontrakty handlowe na zakup danego typu uzbrojenia. W tej chwili wszyscy poważni gracze na arenie międzynarodowej starają się „dopieszczać” swoje koncerny zbrojeniowe. Ich sukces handlowy ma bezpośrednie przełożenie na pozycje i sukcesy w polityce międzynarodowej. Polska, aspirując do miana ważnego i liczącego się na arenie europejskiej państwa, niejako zapomniała, że rodzimy przemysł zbrojeniowy może być bardzo skutecznym środkiem do realizacji celów politycznych. Obecnie nasze przedsiębiorstwa zbrojeniowe, realizujące co prawda z powodzeniem kontrakty zarówno w Azji, jak i na Bliskim Wschodzie, nie do końca wykorzystują światową hossę na rynku zamówień obronnych. Owszem, pozyskaliśmy zamówienie na sprzęt wojskowy dla Iraku, Indii czy Malezji, lecz jest to przysłowiowa kropla w morzu potencjalnych możliwości. Rodzima zbrojeniówka, po trudnym okresie przemian ustrojowo-gospodarczych, w ostatnich latach, po pierwszym etapie restrukturyzacji, jakim było stworzenie dwóch grup kapitałowych, zaczęła powoli wychodzić z kryzysu. PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

17


T E M AT N U M E R U

24 czerwca 2005 r. Ministerstwo Obrony Iraku za pośrednictwem Bumaru zamówiło w prywatnej firmie AMZ-Kutno 600 samochodów patrolowych Dzik-3, pod nazwą lokalną Ain Jaria-1. Pojazdy te, w opinii miejscowych użytkowników, często przewyższają swoimi parametrami osławione amerykańskie hummery. Również w drugim, najbardziej obiecującym regionie świata, polski przemysł może pochwalić się sukcesami. Podpisany przez Bumar kontrakt z Malezją przewiduje dostawy do tego kraju 64 nowoczesnych polskich czołgów PT-91M za sumę 370 mln USD oraz wozów zabezpieczenia technicznego WZT-3 i mobilnych mostów czołgowych Legwan. Powyższe sukcesy są efektem pierwszego etapu restrukturyzacji polskiego przemysłowego potencjału obronnego (PPO), jakim było utworzenie dwóch grup kapitałowych, skupionych wokół PHZ Bumar i Agencji Rozwoju Przemysłu. Jednakże bez drugiego etapu modernizacji państwowych zakładów zbrojeniowych, za 510 lat zostaniemy zmuszeni do ich całkowitego zamknięcia i kupowania sprzętu od zachodnich producentów. Dlaczego jednak Polska, posiadająca długą tradycję w produkcji uzbrojenia (w tym często bardzo nowatorskich i nowoczesnych konstrukcji, np. systemu OPL LOARA, będącego obecnie – według wielu ekspertów – jednym z najskuteczniejszych systemów tego typu) miałaby stać się tylko rynkiem zbytu lub, w najlepszym przypadku, producentem podzespołów dla przedsiębiorstw francuskich, niemieckich, brytyjskich czy amerykańskich?

Europejska konkurencja Aby polski przemysł zbrojeniowy mógł nadal się rozwijać i skutecznie konkurować na światowym, a w szczególności na otwartym od lipca zeszłego roku rynku europejskim, konieczna jest jego dalsza restrukturyzacja i konsolidacja. Zachodnioeuropejskie koncerny zbrojeniowe już dawno zrozumiały, że jedynym sposobem na przetrwanie w sytuacji, kiedy armie narodowe ograniczają swoje zamówienia przy konieczności jednoczesnego inwestowania w coraz bardziej kosztowne programy badawczo-rozwojowe, jest konsolidacja poszczególnych przedsiębiorstw w jeden organizm. Najlepszym przykładem tego trendu jest powstanie europejskiego koncernu lotniczego EADS, produkującego myśliwiec wielozadaniowy Eurofighter. I chociaż idea powstania ogólnoeuropejskiego koncernu zbrojeniowego, zdolnego konkurować z przedsiębiorstwami amerykańskimi i rosyjskimi, jest jak najbardziej słuszna i uzasadniona ekonomicznie, to z drugiej strony żadne z silnych państw europejskich nie za18

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

mierza rezygnować z kontroli i wzmacniania swoich narodowych przedsiębiorstw, takich jak francuski Dessault Aviation i Thales, brytyjski BAE Systems czy niemiecki Rheinmetall. W związku z tym mamy obecnie sytuację, w której każda z europejskich potęg opowiada się oczywiście za unifikacją koncernów zbrojeniowych, ale tylko pod warunkiem że nie stracą na tym ich narodowe przedsiębiorstwa. Co jest jak najbardziej zrozumiale i uzasadnione, gdyż własny, silny przemysł zbrojeniowy od lat stanowi jeden z gwarantów suwerenności. Polscy politycy, przyjmując europejski kodeks postępowania w zamówieniach obronnych i, de facto, zgadzając się na całkowite otwarcie naszego rynku obronnego dla europejskich potentatów, zapomnieli dostosować rodzimy PPO do otwartej konkurencji z takimi potęgami jak właśnie EADS, Thales, Rheinmetall czy BAE Systems. Dlatego też, aby polska myśl techniczna znajdowała zastosowanie w rodzimych produktach uzbrojenia, konieczna jest dalsza integracja naszych zakładów zbrojeniowych i racjonalizacja ich produkcji. Obecnie, ze względu na wysoki poziom zaawansowania technologicznego nowych konstrukcji lotniczych, nie mamy raczej szans na opracowywanie i produkcję nowoczesnych samolotów. Chociaż jeszcze nie tak dawno polscy projektanci prezentowali bardzo ciekawe koncepcje samolotu wsparcia pola walki SKORPION. Jednakże w pozostałych obszarach polski przemysł zbrojeniowy po konsolidacji i restrukturyzacji zatrudnienia oraz zarządzania jest w stanie konkurować na rynku światowym. Bez wątpienia konieczna jest dalsza modernizacja i łączenie przedsiębiorstw skupionych w Grupie Bumar wokół takich obszarów produkcji, jak systemy radiolokacji, pojazdy opancerzone, uzbrojenie osobiste, produkcja amunicji i rakiet oraz wyspecjalizowanych jednostek badawczo rozwojowych. W skład takiego przyszłościowego Polskiego Holdingu Zbrojeniowego Bumar powinny wejść co najmniej cztery przedsiębiorstwa: • BUMAR Landsystems: Bumar-Łabędy, CPW Huty Stalowa Wola, WZM Śiemianowice Śląskie, PZL-Wola, Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne nr 5 i jako jednostka B+R Ośrodek Badawczo Rozwojowy Sprzętu Mechanicznego • BUMAR Opto&radioelectronics systems: RADWAR, PCO i jako jednostka B+R Przemysłowy Instytut Telekomunikacji PIT • BUMAR Ammo systems: Dezamet, Me-

sko, ZPS w Pionkach • BUMAR Weapon systems: Fabryka Broni Łucznik, Zakłady Mechaniczne Tarnów, i jako jednostka B+R Wojskowy Instytut Techniki Uzbrojenia Tak skonsolidowany państwowy sektor zbrojeniowy, w połączeniu z odpowiednią promocją i systemem pozyskiwania nowych zamówień oraz przede wszystkim z racjonalnym systemem opracowywania i wdrażania nowych technologii, miałby szanse na skuteczne konkurowanie nie tylko w ramach europejskiego rynku zamówień obronnych, lecz także na rynku światowym. Naiwnością jest przekonanie, że potrzeby wojska polskiego zaspokoją moce produkcyjne polskich zakładów zbrojeniowych. Owszem, Siły Zbrojne RP nadal powinny pozostać priorytetowym klientem polskich zakładów zbrojeniowych, lecz jednocześnie nie można liczyć tylko na zamówienia polskiego wojska. Głównym celem zarządu takiego Polskiego Holdingu Zbrojeniowego powinno być wejście z polskim uzbrojeniem na nowe rynki, zwiększając równocześnie powiązania polityczne i gospodarcze Polski z danymi krajami. To może nam tylko przynieść wymierne korzyści polityczno-ekonomiczne. Takie podejście charakteryzuje władze wszystkich liczących się na świecie państw i ich przedsiębiorstw zbrojeniowych. To właśnie podpisane kontrakty na zakup uzbrojenia danego typu determinują często kierunek polityki zagranicznej klienta i określają strefy wpływów państw dostawców. Polski, jako kraju na dorobku, aspirującego do miana ważnego państwa w Unii Europejskiej, nie stać na rezygnowanie z tak lukratywnej, nie tylko pod względem ekonomicznym, ale również politycznym, dziedziny handlu, jaką jest handel uzbrojeniem. Sam tylko rynek systemów walki elektronicznej, według analiz Forecast International, będzie w ciągu najbliższych 10 lat wart 24,6 biliona USD. Czy stać nas na rezygnowanie z takich możliwości zwiększenia przychodów? Tym bardziej, że posiadamy odpowiedni potencjał i zaplecze naukowe, aby skorzystać na światowej hossie militarnego bazaru. Potrzeba tylko dobrej woli i determinacji oraz podjęcia jak najszybciej kluczowych decyzji o przyszłości polskiego przemysłu obronnego. Tak, aby również Polacy, obok Francuzów, Brytyjczyków, Niemców czy nawet Szwedów, byli obecni i liczyli się na światowym, bardzo lukratywnym rynku uzbrojeniem. Tomasz Badowski


AZJA TURCJA

WYBORY PARLAMENTARNE W TURCJI W przedterminowych wyborach parlamentarnych w Turcji, które odbyły się 22 lipca, nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie dość wyjątkowe okoliczności, jakie im towarzyszyły. Wielu obserwatorów tamtejszej sceny politycznej uważa nawet, że owe wybory będą jednym z istotnych czynników, które zadecydują o charakterze tureckiej republiki i o jej wizerunku na arenie międzynarodowej.

Jeszcze w maju tego roku wydawało się, że najważniejszą rolę odegra wybór nowego prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe w Ankarze. Wtedy doszło do przeprowadzenia jedynie pierwszej tury głosowania w parlamencie, a to na skutek licznych protestów ulicznych, organizowanych przez zwolenników świeckości państwa a popieranych przez armię turecką, stojącą na straży laickiej konstytucji i grożącą zamachem stanu w przypadku, gdyby te konstytucyjne podstawy zostały w jakikolwiek sposób zakwestionowane. Zresztą pod wpływem tych wydarzeń sam Trybunał Konstytucyjny unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich. Decyzję argumentowano tym, że w głosowaniu nie wzięła udziału znacząca grupa deputowanych, którzy opuścili salę obrad, chcąc w ten sposób uniemożliwić wybór na urząd prezydenta republiki islamisty – ministra spraw zagranicznych, Abdullaha Gula. Już kilka miesięcy wcześniej prezydentem chciał zostać sam przywódca rządzącej islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), a zarazem premier Turcji, Recep Tayyip Erdogan, lecz na skutek burzliwych zamieszek, inspirowanych przez obrońców świeckości republiki zdecydował się wycofać swoją kandydaturę właśnie na rzecz partyjnego kolegi - wspomnianego już Abdullaha Gula. Pierwsze większe zwycięstwo rządząca AKP odniosła 5 lipca 2007 roku, kiedy to Trybunał Konstytucyjny zaaprobował serię zmian konstytucyjnych przyjętych przez parlament na posiedzeniu majowym. Równocześnie sędziowie tego Trybunału odrzucili apelację autorstwa urzędującego wówczas jeszcze prezydenta republiki, Ahmeta Necdeta Sezera, który po prostu domagał się unieważnienia wszystkich ustaw, które zmieniały konstytucję. Trybunał zastrzegł przy tym, że wspomniana reforma konstytucyjna może wejść w życie dopiero po jej zatwierdzeniu w ogólnonarodowym referendum, które powinno się odbyć najpóźniej do 21 października 2007 roku. O wynik AKP może być jednak spokojna, albowiem uchwalone zmiany w konstytucji wcale nie zmierzają ku wprowadzeniu państwa islamskiego w Turcji, a wręcz przeciwnie: mają one za zadanie dalszą demokratyzację systemu politycznego i jego przybliżenie do zasad funkcjonowania demo-

kracji zachodnioeuropejskich. W ten sposób partia oskarżana o szerzenie islamu, paradoksalnie stała się promotorem „postępu” mającego na celu wprowadzenie Turcji do Unii Europejskiej, co jest zgodne z oczekiwaniami znacznej większości tureckiego społeczeństwa. Jakie zatem zmiany w konstytucji zaproponowano społeczeństwu? Przede wszystkim ich głównym motywem jest doprowadzenie do powszechnych wyborów prezydenckich (zamiast praktykowanego do tej pory wyboru głowy państwa przez parlament). Kadencja prezydenta ma być skrócona z 7 do 5 lat, ale z prawem do jednokrotnego ubiegania się o reelekcję (do tej pory prezydent nie dysponuje bowiem takim przywilejem i po 7 latach urzędowania nie może kandydować ponownie). Również kadencja Zgromadzenia Narodowego ma ulec skróceniu z 5 do 4 lat, a wymagany wiek kandydata – niezbędny do walki o mandat deputowanego – ulegnie obniżeniu z 30 do 25 lat. Tak więc nowy parlament został wybrany jeszcze przed referendum i to przed nowymi deputowanymi stoi teraz bardzo odpowiedzialne zadanie wyłonienia nowego prezydenta oraz przeprowadzenia samego referendum. Premier Erdogan wiedział jednak dobrze, co robi, bo poprzez rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych „oczyścił” sobie i swojej partii „przedpole” do przyjęcia popularnych zmian konstytucyjnych. Płynąc na fali tej popularności, jego partia uzyskała prawie 47% głosów (wedle wstępnych obliczeń) wśród 42,5 mln tureckich wyborców, co stanowi wynik o 12% lepszy w porównaniu z wyborami z 2002 r. i co być może pozwoli AKP na utworzenie rządu jednopartyjnego. Do takiego wyniku wyborczego przyczynił się niewątpliwie program polityczny, z którym islamska partia wystartowała w ostatnich wyborach. Nie przedstawiano w nim żadnych elementów religijnej agitacji, natomiast skupiono się na czterech podstawowych postulatach: 1) na doprowadzeniu do tego, by to cały naród wybierał głowę państwa; 2) na uzyskaniu przez Turcję członkostwa w Unii Europejskiej; 3) na rozwiązaniu kwestii cypryjskiej w drodze pokojowych negocjacji i 4) na polepszeniu relacji pomiędzy Turcją a USA. W rezultacie prowadzenia kampanii wyborczej pod takimi hasłami nawet sam ormiański patriarcha Turcji, Mesroba II udzielił poparcia AKP, twierdząc, że zagłosuje właśnie na tę partię, gdyż jest ona najbardziej umiarkowana i najmniej nacjonalistyczna ze wszystkich partii tureckich! W ustach religijnego przywódcy narodu ormiańskiego, który tyle wycierpiał od Turków za swoją niezachwianą wiarę w Chrystusa, są to słowa niespotykane i brzmią jak swoisty komplement, a mogły być też odebrane przez miejscowych chrześcijan jako zachęta do głosowania właśnie na AKP. Zresztą już dziś wiadomo, że aż 34,7% młodych ludzi w wieku 18-24 lat zagłosowało na tę partię, co może stanowić znak, że Turcja się przeobraża. Jaką jednak postać uzyska ostatecznie, okaże się w najbliższych miesiącach. Dr Mariusz Affek PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

19


ŚT S WOI A STU N TA KJ I LPAONLD SIKAO - N I E M I E C K I E

„Już podejrzenie stwierdzone dowodem. Ten, co się Konradem Wallenrodem zowie – nie jest Wallenrodem”

Teutońska buta i sarmacka próżność Europa, a zwłaszcza Europa Środkowa, była w ostatnich latach świadkiem wydarzeń, które można z pewnością nazwać dramatycznymi i historycznymi. Porażka komunizmu i upadek żelaznej kurtyny, zjednoczenie Niemiec oraz przystąpienie państw środkowoeuropejskich do Unii Europejskiej i NATO to wydarzenia, które na nowo kształtują oblicze naszego „świata”. Jeśli dobrze przeanalizować te wydarzenia, spostrzeżemy, że przed Europą stoją właściwie dwie drogi rozwoju. Jedna droga – to maksymalne wykorzystanie siły bezwładu europejskiego. Odkładanie na przyszłość wewnętrznych problemów, uciekanie od konfliktów w świecie zewnętrznym. Niestety, historia uczy, że siła bezwładu była wprawdzie zawsze ogromna, ale w końcu ulegała elementom bardziej aktywnym. Drugą drogą jest uzyskanie przez Europę pozycji mocarstwowej w świecie, poprzez szybkie reformy wewnętrzne oraz stworzenie warunków do bliskiej i partnerskiej współpracy tworzących ją narodów. Ten kierunek może Europie zapewnić ochronę jej dobrobytu i pozycji. Wydaje się to szczególnie ważne dla Polski i innych państw środkowoeuropejskich, które w XX wieku płaciły rachunki za „święty spokój” reszty kontynentu. Geopolityczne kłopoty naszego regionu mają często odległą historię. Niezależnie od tego jak rozstrzygniemy spór, czy Europa Środkowa nigdy nie zaliczała się do prawdziwie karolińskiej wspólnoty narodów romańskich i germańskich, czy, wchodząc do niej później, została następnie wyrwana, głównie na skutek działalności imperiów tureckiego i rosyjskiego – faktem pozostaje jej peryferyjność względem centrum Zachodu. Prawdą jest również, że narody środkowoeuropejskie zawsze widziały swoją przyszłość jako 20

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


STOSUNKI POL ŚS WKI O A T- NTI A EJ MLI A EN CD KI A E

części Zachodu. Dlatego też dziś w ich interesie jest maksymalne zbliżenie się do owego centrum: gospodarcze, polityczne i mentalne. Swego czasu Bismarck powiedział, że geografia jest jedyna stałą wartością w równaniu polityki światowej. Pamiętając o tym założeniu i przy tak zdefiniowanym interesie Polski (jako najważniejszego kraju Europy Środkowej), odpowiedź na pytanie, gdzie szukać sojuszników dla takiej strategii i ewentualną wspólnotę interesu brzmi: w Berlinie.

fot. Michał Sikorski

Pęknięcie myśli niemieckiej W latach dziewięćdziesiątych XX wieku Polskę i Niemcy łączyła wspólnota interesu, która, jak powyżej, może być aktualna również dziś. Polsce zależało wtedy na szybkim wejściu do zachodnich struktur politycznych, zaś Niemcy chcieli rozciągnąć kulturowe centrum Zachodu poza swoje wschodnie granice. Szybko podpisano traktaty, które miały regulować wzajemne stosunki i „zadekretowano pojednanie” obu narodów. Problemy, które dziś wpływają na wzajemne stosunki pozostawiono owemu „bezwładowi europejskiemu”. Jednocześnie strona niemiecka postawiła na rozwój wspólnych instytucji i fundacji, działających jednak głównie w Polsce. Także kontakty, czy to polityczne, czy to kulturalne, podtrzymywane były głównie ze środowiskami liberalnymi lub lewicowymi. Słabość instytucjonalna polskiej prawicy powodowała, że niemieckie ośrodki polityczne jej nie dostrzegały. Dziś, kiedy nareszcie może artykułować rozumienie polskiej racji stanu, jest to jakąś nowością dla niemieckich polityków i społeczeństwa, wywołując niepokój. Znajduje się stare utarte schematy myślowe (znów ta siła bezwładu) i tłumaczy je „polskim nacjonalizmem i zacofaniem”. Jakby wierząc, że to chwilowe – a przecież polska prawica, czy to rządząc, czy pozostając w opozycji, będzie już zawsze znaczącym graczem na polu idei politycznych. Szczególnym problemem w stosunkach polskoniemieckich są mentalne reminiscencje tradycji kolonizacji i niesienia kultury na Wschód. Po stronie niemieckiej powoduje to trudności w zaakceptowaniu Polski jako suwerennego państwa, a to sprawia, że każde polityczne działania w Polsce, niezgodne z niemieckim interesem lub wyobrażeniami, uchodzą za przejawy polskiego nacjonalizmu. Jednocześnie zapomniano, że kiedy w Niemczech trwał proces przezwyciężania przeszłości, Polska była w komunistycznej „zamrażarce”. Dziś obok siebie żyją narody, z których jeden jest pewny, że uporał się z upiorami przeszłości, budując swoją Republikę Federalną na negatywnym odniesieniu do III Rzeszy lecz wciąż nie zdaje sobie sprawy ze skali okupacyj-

nej tragedii swojego sąsiada. Drugi dopiero teraz może honorować swoich bohaterów i pomagać wciąż licznym żyjącym ofiarom nazistowskiej i sowieckiej okupacji. Z polskiej perspektywy możemy mówić o niemieckim pęknięciu: z jednej strony demokratyczne elity uważają, że ich kraj ponosi winę za wojnę i jednoznacznie oceniają zbrodnie hitleryzmu, z drugiej - coraz ważniejsza staje się odmienna od polskiej pamięć zbiorowa Niemców, w której jest coraz więcej miejsca na debaty o wypędzeniach, a nie ma go dla pamięci o antypolonizmie i spowodowanych nim zbrodniach.

Polska wobec Niemiec Wielu publicystów twierdzi, że pomiędzy początkiem XVI wieku a końcem XVIII nie było ani jednego poważniejszego zatargu polsko-niemieckiego. Pogląd ten nie jest prawdziwy. Konflikty i rywalizacja, czy to z elektorami brandenburskimi, czy też z Habsburgami, były wówczas na porządku dziennym. Jedno jest pewne: stosunki te ulegały ciągłym zmianom i od przymierza przechodziły do silnego konfliktu. Ciekawy przykład stanowią tu same testamenty Hohenzollernów. Wielki Elektor w swym testamencie politycznym z 1667 roku doradza dobrosąsiedzkie stosunki z Rzeczpospolitą, przyjaźń z nią, a nawet pomoc w razie wojny. Fryderyk Wilhelm I polecał to samo w 1721 roku. Były więc i takie testamenty królów pruskich, było przymierze polsko–pruskie, ale mieliśmy też rozbiory. Badanie stosunków polsko-niemieckich nie wykazuje żadnej ciągłości – poza ciągłością zmian. Po konwencji Alvenslebena przyszła proklamacja dwóch cesarzy. Po polonofilach Arnimie i Willisenie nastąpiły czasy Bismarcka. Kiedy po Kohlu pojawił się Schröder, niemiecki orzeł, który do niedawna mógł się wydawać dobrodusznym „gummi-adler”, znów zaczął się jawić złowróżbnie. Okres rządów kanclerz Merkel może przynieść przełom. Niemcy jednak powinny wykazać dobra wolę i zechcieć z nami rozmawiać. Od kilku bowiem lat w ogóle tego nie robią. Chyba, że za rozmowę uznamy ciągłe „połajanki” na łamach niemieckiej prasy. Żeby nie być gołosłownym – Gesine Schwan, niemiecka rzecznik do spraw kontaktów polsko-niemieckich, nie odpowiedziała na żadną z licznych propozycji współpracy, przedłożonych przez jej polskiego odpowiednika.

Razem w Europie Owidiusz zaczyna swoje Metamorfozy wersem: „Pierwszy się zrodził wiek złoty, co nie znał praw, ani sądów; człowiek sam z siebie cenił sobie

wierność, prawo i ludzi”. Któżby by nie chciał, żeby na nowo zapanowała harmonia? Polska odgrywa niezwykle istotną rolę wśród nowych państw Unii Europejskiej. Jest krajem największym i najliczniejszym, co sprawia, że również jego znaczenie polityczne jest najpotężniejsze. Kluczowa rolę w całej Unii Europejskiej odgrywają jednak Niemcy. I to przede wszystkim od ich aktywności zależą relacje z Polską, których dobry wpływ będzie znaczący w całej Europie Środkowej. W ich interesie jest również większe przesunięcie Mitteleuropy do centrum. To spowoduje wzrost znaczenia Niemiec i da im poczucie większej swobody politycznej. Aby tak się stało, musi zostać spełnionych kilka warunków. Najważniejsze wydaje się odbudowanie zaufania. W tym celu Republika Federalna powinna wrócić do stylu kohlowskiej wrażliwości na interesy, a zwłaszcza na dumę średnich i mniejszych narodów Europy. Większą uwagę zwrócić na to, że zbyt mocna wiara Niemców w możliwość uwolnienia się od przeszłości przez jej „przezwyciężenie”, może uczynić je trudnym. Przeszłość wciąż będzie wracała w postaci niezamkniętych rachunków za okupację Polski i pozostałych państw Europy Środkowej. Stosując pojęcia z zakresu kultury pamięci – mniej Stauffenberga z jego wezwaniem: „Niech żyją święte Niemcy!”, a więcej Hansa i Sophie Scholl z Białej Róży, z ich uniwersalistyczną wizją ładu europejskiego. Kolejnym warunkiem jest zacieśnienie współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa, nauki i gospodarki. Gdyby to nie same Niemcy, ale przynajmniej kilka znaczących państw europejskich wspólnie negocjowało z Rosją kształt sieci gazociągów i ropociągów, ustalenie, że jeden z nich przechodzić będzie przez Bałtyk byłoby mniej kontrowersyjne. A siłę bezwładu europejskiego w stosunkach polsko-niemieckich widać na przykładzie kłopotów z utworzeniem katedry studiów polskich na jednym z prestiżowych uniwersytetów niemieckich. Czy Niemcy naprawdę nie chcą lepiej poznać swojego największego sąsiada na wschodzie? Ten kraj nie może pozwolić sobie na złapanie się we „francuską pułapkę” pozornego partnerstwa i przywództwa, zapominając o Polsce i tracąc w efekcie jej zaufanie. Ostatni sojusz Schrödera z Chirakiem spowodował wyłącznie kryzys w Unii Europejskiej, nie zwiększając przy tym wcale wpływów Niemiec. Podobną zresztą pułapkę mogą na Niemców założyć Brytyjczycy. Geografia jest jedyna stałą wartością w równaniu polityki światowej. Niemcy nie mogą zapominać o swoich wschodnich sąsiadach, a Polska musi pamiętać, z kim od ponad tysiąca lat graniczy na zachodzie. Przemysław Sypniewski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

21


E U R O PA S K A N D Y N A W I A

O co chodzi na północy

Znów Mahomet - tym razem w Szwecji

Wiele państw arabskich, m.in. Afganistan, Egipt, Iran, Jordania i Pakistan, ostro potępiło publikację przez Nerikes Allehanda, lokalną szwedzką gazetę z miejscowości Örebro, karykatur proroka Mahometa. Rysunki przedstawiały ciało psa z głową tej świętej postaci islamu. Egipski minister ds. religii określił karykatury jako „nieodpowiedzialne i obraźliwe”, a rzecznik jordańskiego rządu ogłosił „brak akceptacji, odrzucenie i potępienie” wobec ich umieszczenia na łamach gazety. Autorem rysunków, który ponoć otrzymał już w związku z nimi groźby pozbawienia życia, jest szwedzki artysta Lars Vilks. Karykaturzysta wcześniej przekonywał galerie do wystawienia jego prac – kilka z nich odmówiło, powołując się na względy bezpieczeństwa. Jak to miało miejsce w Danii kilkanaście miesięcy temu, także i ten spór przybrał już charakter międzynarodowy, tym razem zmuszając do interwencji szwedzkiego premiera Fredrika Reinfeldta, który zapewnił publicznie, iż „Szwecja pozostaje krajem, w którym muzułmanie i chrześcijanie mogą żyć obok siebie w duchu wzajemnego szacunku, jednak będzie bronić zagwarantowanej przez konstytucję wolności wypowiedzi, która nie pozwala podejmować decyzji politycznych w sprawach treści publikacji medialnych”. Światowi potentaci wydobycia ropy i gazu ostrzą sobie zęby na oddalone o kilkaset kilometrów od Bieguna Północnego i spowite przez większość roku w lodowaty mrok norweskie wyspy Svalbard (znane w Europie jako Spitzbergen). Tu swoje stacje badawcze mają lub wkrótce założą: Norwegia, Holandia, Francja, Niemcy, Polska, Wielka Brytania, Kanada, USA, Chiny, Japonia, Korea Południowa, Rosja, a nawet Indie. Oficjalnie, ta wielonarodowa inwazja na wyspy odbywa się w imię nauki. Są tutaj idealne warunki do badań atmosfery, lodowców oraz rzadkich okazów fauny i flory. Archipelag Svalbard spopularyzował się ostatnio wśród turystów, szczególnie z zachodu Europy. W kwietniu 2006 r. lider brytyjskiej partii konserwatywnej David Cameron zrobił sobie dwudniową wycieczkę na tamtejsze lodowce, podobno po to, aby osobiście doświadczyć efektów globalnych zmian klimatycznych. Niemniej jednak szybko rozrastającej się społeczności, dla której Svalbard staje się bazą, tak naprawdę co innego w głowach: zalegające w tym regionie bogate złoża gazu i ropy. Przez to cała Arktyka staje się miejscem o doniosłym politycznym znaczeniu i poszczególne państwa usiłują oznaczać ją jako swoją strefę wpływów, a niektóre z nich nawet deklarują, że duże części tego ogromnego terenu należą się właśnie im. Specjalną aktywność w tym względzie wykazują Rosja, Kanada i Dania, a swoje oczekiwania terytorialne motywują podwodnymi łańcuchami górskimi połączonymi z odpowiadającymi im szelfami kontynentalnymi. Rosja rości sobie prawa do podwodnego Grzbietu Łomonosowa, Duńczycy podejmują próby udowodnienia, że Biegun Północny jest geologicznie połączony z należącą do nich Grenlandią, a rząd Kanady przeznaczył ostatnio 7 miliardów dolarów kanadyjskich na nowe jednostki patrolowe marynarki w celu wspomożenia kontroli nad Arktyką. Stany Zjednoczone, czując się w obowiązku odpowiedzieć czymś spektakularnym, planują budowę dwóch ciężkich okrętów polarnych. Norwegia intensywnie bada potencjał wydobywczy rejonu Svalbardu, a jej minister spraw zagranicznych Jonas Gahr Stoere wezwał niedawno wszystkie zainteresowane kraje do przerwania tej “gorączki złota”. Nic jednak nie wskazuje, by było to realne - chodzi o perspektywę ogromnych zysków, a topniejące arktyczne lody coraz bardziej ułatwiają dostęp do tak powszechnie pożądanych złóż. 22

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

INVESTINESTONIA.COM

Powód istnienia polecanej dziś przez nas strony i zapowiedź charakteru treści w niej zawartej winny wynikać z samego jej adresu internetowego. Wiemy jednak, iż są tacy, których tego typu „zajawki” nie w pełni przekonują, a skoro tak, powinna w tym pomóc niniejsza kwintesencja witająca gości na stronie głównej, podana tam w języku angielskim: „Ta strona została stworzona dla inwestorów zagranicznych poszukujących możliwości inwestowania w Estonii. Estonia to kraj w sercu regionu Morza Bałtyckiego – najszybciej rozwijającego się rynku w Europie, liczącego ponad 90 milionów ludzi. Doskonałe warunki dla biznesu i produkcji, liberalna polityka gospodarcza oraz niskie podatki przyciągnęły już liczne przedsiębiorstwa i nadal czynią z Estonii wyjątkową lokalizację dla bezpośrednich inwestycji zagranicznych”.

Można tu znaleźć nie tylko wszelkie dane przydatne do rozkręcenia w Estonii biznesu, strona może stać się przyjemną w konsumpcji pożywką intelektualną dla osób ciekawych świata. Każdemu polecamy pobranie z sekcji „download” atrakcyjnego, niespełna sześciominutowego filmu o Estonii, pt. „Invest in Estonia” - sprawny montaż, piękne zdjęcia, ciekawe fakty, angielski lektor o wyraźnej dykcji. Poza wersją angielską, strona Investinestonia.com dostępna jest też w języku fińskim, niemieckim, francuskim i japońskim.


E U R O PA S K A N D Y N A W I A

Islandia - przyszłe wodorowe królestwo

Na wyspie jest obecnie realizowany ambitny program, którego celem ma być pierwsza na świecie całkowita rezygnacja z paliw kopalnych. Głównym źródłem energii, stosowanym powszechnie zarówno w przemyśle jak i gospodarstwach domowych oraz w transporcie, będzie wodór. Jego spalanie jest całkowicie nieszkodliwe dla środowiska, bowiem nie powoduje żadnych zanieczyszczeń ani efektu cieplarnianego w atmosferze.

Przyjęty przez parlament islandzki, program przewiduje stosowanie w transporcie na szeroką skalę samochodów i autobusów napędzanych silnikami elektrycznymi, czerpiącymi energię z wodorowych ogniw paliwowych. Ogniwa te wydzielają podczas pracy jedynie parę wodną. Energię elektryczną potrzebną do produkcji wodoru metodą elektrolizy mają dostarczyć nie tradycyjne elektrownie, opalane węglem lub ropą, ale elektrownie wodne, zbudowane na licznych, choć niewielkich rzekach islandzkich. Wykorzystywane mają też być gorące źródła geotermalne, których nie brak w tym skalistym, obfitującym w wulkany kraju. W przyszłości Islandia ma zamiar nawet eksportować wodór do krajów europejskich. Bragi Arnasson, profesor chemii z uniwersytetu w Reykjaviku, ocenia, że proces przechodzenia na wodór zajmie ok. 30-40 lat.

Nowa flaga Orkadów 24 sierpnia 2007 r. to dzień debiutu nowej oficjalnej flagi szkockiego archipelagu Orkadów, która po kilkunastu latach debat wśród lokalnej społeczności uzyskała wreszcie pełną akceptację Lorda Lyona, najwyższego nadzorcy i opiniodawcy Szkocji w sprawach heraldyki. Po zakończonych w marcu br. konsultacjach społecznych (w których czynny udział wzięło zaledwie kilkuset Orkadyjczyków) postanowiono spośród 5 propozycji wybrać czerwone tło, a na nim niebieski krzyż nordycki (który w różnych barwach, mają na flagach wszystkie państwa skandynawskie) z żółtą obwódką. Poprzednia flaga, używana zaledwie od 1994 r., przedstawiała czerwony krzyż nordycki na żółtym tle i była identyczna z flagą Unii Kalmarskiej, łączącej od 1397 r. do 1512 r. Norwegię, Szwecję i Danię. Kolorystyka nowej flagi ma przywodzić na myśl mocne związki Orkadów ze Szkocją i z Norwegią. Wyspy zostały zasiedlone przez norweskich Wikingów ok. 875 r., natomiast własnością Szkocji stały się w 1472 r.

Szwedzcy gastarbeiterzy w Oslo

Na lekką pociechę czytelnikom zmartwionym setkami tysięcy, a być może już milionami Polaków, którzy wyjechali do zachodniej i północnej Europy w poszukiwaniu dobrej pracy i godziwych warunków życia, dajemy pod rozwagę wewnątrzskandynawską migrację „za chlebem”. Norweski dziennik „Aftenposten” donosi w artykule pt. „Szwedzka inwazja trwa”, że ilość szwedzkich pracowników w Oslo przez ostatnie 10 lat więcej niż podwoiła się, a trend jest wciąż w fazie wzrostu i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie coś miało się w tym względzie zmienić. Szwedów przyciąga różnorodność ofert pracy i wyższe zarobki. Na początku 2007 r. zarejestrowano ok. 9 tys. szwedzkich mieszkańców norweskiej stolicy, ale urzędnicy tamtejszej ambasady Szwecji uważają, że prawdziwa ich ilość jest znacznie wyższa, być może osiąga ok. 12 tys. osób. Szwedzi zorganizowali sobie w Oslo własną agencję zatrudnienia, odwiedzają „swoje” bary i restauracje, a część bloków w tym mieście ma za mieszkańców głównie lub wyłącznie przybyszów zza wschodniej granicy Norwegii. Szwedzcy pracownicy są bardzo cenieni przez stołecznych pracodawców, a rdzenni mieszkańcy Oslo tak przywykli do „importowanych” kelnerów i sprzedawców, że wychodząc ze sklepu czy kawiarni, zamiast norweskiego pożegnania często używają dziś jego szwedzkiego odpowiednika.

Estoński zbrodniarz Arnold Meri, 88-letni Estończyk, został oskarżony o zbrodnię przeciw ludzkości za prześladowania, jakich dopuścił się w marcu 1949 r. wobec mieszkańców estońskiej wyspy Hiiumaa podczas ich masowych deportacji na Syberię i w inne strony Związku Sowieckiego. W ciągu kilku wiosennych dni taki los spotkał wtedy ponad 20 tys. cywilów, a celem wysiedlających było zastraszenie miejscowej ludności oraz przyspieszenie przymusowej kolektywizacji estońskiego rolnictwa. Arnold Meri, kuzyn byłego estońskiego prezydenta Lennarta Meri, przyznaje się do uczestnictwa w deportacjach, ale zaprzecza odgrywaniu w nich roli, jaką mu się przypisuje. Zawsze bronił i, od odzyskania przez Estonię w 1991 r. niepodległości, nadal konsekwentnie broni minionego systemu władzy sowieckiej. Jako utytułowany weteran Armii Czerwonej i były aparatczyk estońskiej partii komunistycznej zaproszony został w br. do Moskwy na tamtejsze majowe obchody rocznicy pokonania armii nazistowskiej i zakończenia II wojny światowej. Rosja uważa go za bohatera wojennego. Meri jest piętnastym estońskim oskarżonym w związku z deportacjami z 1949 r.; jego poprzednicy otrzymali wyroki więzienia w zawieszeniu.

Juliusz Żebrowski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

23


BEZPIECZEŃSTWO WOJSKOWOŚĆ

Niedługo minie rok od chwili, gdy z dumą podziwialiśmy na polskim niebie nowiutkie F-16, a dyskusja na temat słuszności wyboru tych maszyn nie cichnie. 9 listopada 2006 r., w 31 Bazie Lotniczej Poznań - Krzesiny miało miejsce oficjalne przyjęcie do wyposażenia polskich Sił Powietrznych samolotu wielozadaniowego F-16 „Jastrząb”. Ten bardzo wzniosły moment można uznać za początek nie tylko nowej epoki, ale przede wszystkim rewolucji, jaka zachodzi w Siłach Powietrznych RP. Pozostaje tylko zadać pytanie, czy tak naprawdę jesteśmy w pełni gotowi do podołania wyzwaniom i zmianom, które niesie za sobą ta rewolucja?

my bojowej. Bagatelizowanie coraz to nowych problemów i tylko prowizoryczne ich łatanie przy pomocy amerykańskich funduszy pomocowych doprowadziło do absurdalnej dziś sytuacji, kiedy to wielce prawdopodobne jest, że już latem 2009 roku będziemy mieli więcej samolotów niż pilotów, którzy mogą na nich latać. Zastanawiające, jak w ogóle mogło dojść do takiej kuriozalnej wręcz sytuacji? Przecież od 2004 roku wiadomo było, ile samolotów Polska zakupi oraz ilu pilotów potrzeba do ich obsługi.. Zatem czy mamy tu do czynienia z czystą głupotą, czy może ze zwyczajnym niedociągnięciem? Jakby jeszcze tego było mało, do dziś nie zapadły żadne decyzje odnośnie

WIELKA ZMIANA C ZY

WIELKIE KŁOPOTY? Kryterium: cena?

Od samego początku program zakupu i wdrażania Jastrzębi do służby na straży polskiego nieba niósł za sobą wiele kontrowersji. Media wielokrotnie wspominały o blaskach i cieniach programu F-16, a tych ostatnich, prawdę mówiąc, jest więcej niż mogłoby nam się wydawać. O ile sam myśliwiec, mimo konstrukcji z lat 70., jest wyjątkowo dobrą maszyną, o tyle sposób w jaki polscy decydenci dokonali jego zakupu pozostawia już wiele do życzenia. Albowiem błędne i pochopne decyzje podejmowane przy rozpisywaniu kontraktu na zakup myśliwca wielozadaniowego dla polskiej armii, połączone z brakiem odpowiedniego zaplecza logistycznego, dały wyjątkowo mizerne efekty. Mogłoby się wydawać, że okres komunistycznego myślenia mamy już dawno za sobą, a jednak gdzieś jeszcze w Polskich Siłach Zbrojnych pozostały pewne nawyki z tamtych czasów. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że dokonując zakupu nowych samolotów, Siły Powietrzne skupiły się tylko na samych maszynach, zupełnie zapominając o potrzebnym do nich zapleczu? Chciałbym zauważyć, że cena jednomiejscowego F-16C Block 52+ w konfiguracji zakupionej przez Polskę to około 42 mln dolarów, dwumiejscowy natomiast jest o 2 mln droższy. Cóż, jednak sprawdza się tu powiedzenie, że diabeł tkwi w szczegółach, ponieważ tak naprawdę środki 24

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

finansowe potrzebne na zakup samych maszyn stanowią tylko małą zatoczkę w ogromnym morzu wydatków, jakie są z tym związane. Siłą rzeczy oczywistym jest, iż wdrożenie do służby samolotu bojowego najnowszej generacji w państwie, w którym wszystkie dotychczasowe statki powietrzne są nie tylko stare, ale też produkcji radzieckiej, jest nie lada wyzwaniem. Wymaga to bowiem nie tylko całkowitej reorganizacji funkcjonowania polskich Sił Powietrznych, ale przede wszystkim stworzenia nowej infrastruktury lotniskowej, zapewnienia nowych standardów szkolenia oraz dokonania istotnych zmian w systemach logistyki, łączności czy też wymiany informacji.

Zawiłe szkolenie czy jego brak? Od przylotu pierwszych Jastrzębi do Polski minął prawie rok, najwyższa więc pora zadać pytanie, co z tych zamierzeń zostało już zrealizowane? Odpowiedź jest banalna, bo jak pokazuje samo życie większość z owych postulatów nie została spełniona po dzień dzisiejszy. Można śmiało stwierdzić, że skoncentrowanie się wyłącznie na kosztach zakupu samych samolotów a pominięcie tak istotnych elementów, jak szkolenia, inwestycje czy logistyka, jest bezpośrednią przyczyną chaosu, jaki panuje przy wdrażaniu tej wielozadaniowej platfor-

szkolenia w kraju potencjalnych pilotów F-16. Zastanówmy się zatem, skąd możemy tych pilotów pozyskać, skoro de facto Siły Powietrzne nie dysponują nowoczesnym ośrodkiem szkoleniowym dla przyszłych pilotów tych maszyn, a co zakrawa na jeszcze większy paradoks, nie ma na czym ich szkolić. Bowiem dokonując zakupu „szesnastek”, nikt z decydentów nie raczył pomyśleć o zakupie nowoczesnych maszyn do treningu zaawansowanego, dzięki którym możliwe byłoby kompleksowe przygotowanie praktyczne przyszłych pilotów (mających zasiadać za sterami polskiego F-16). O ile centrum szkolenia pilotów mogłoby znaleźć się w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie – po uprzedniej jej modernizacji – o tyle szkolić przyszłych pilotów F-16 na 40-letnich i przeznaczonych w niedługim czasie do kasacji Ts-11 Iskra byłoby co najmniej katastrofą. Pierwsze wzmianki o zakupie samolotów szkoleniowych pojawiały się w MON już w 2004 roku, zaskakujący jest więc fakt, iż przez 3 lata na gdybaniu tylko się skończyło. Irracjonalne wydaje się rozwiązanie, aby kraj planujący użytkowanie 48 nowoczesnych statków powietrznych nie posiadał nawet jednego samolotu do praktycznego szkolenia zaawansowanego pilotów. Oczywiście w Dowództwie Sił Powietrznych całkiem głośno mówi się o zakupie amerykańskich T-38 lub brytyjskich Hawków, jednak przyszłość nie zapowiada się


BEZPIECZEŃSTWO WOJSKOWOŚĆ

tak różowo, jak mogłoby się wydawać. Bowiem zakup chociaż jednej eskadry takich maszyn to koszta idące w setki milionów dolarów, a na to w budżecie MON nie ma ani złotówki. Okazuje się jednak, że niewydolność systemu szkolenia jest większa niż można by przypuszczać. Dlaczego? Otóż osoby odpowiedzialne za wdrażanie Jastrzębi wysłały do USA na szkolenia w bazach amerykańskich sił powietrznych zbyt małą grupę polskich techników w nadziei, że po okrojonym przeszkoleniu będą mogli być w kraju zarówno technikami, jak i instruktorami. Niestety, nikt nie przewidział, jakie będzie to niosło za sobą konsekwencje, a ostatecznie doprowadzi do sporów kompetencyjnych w jednostkach. Zatem stara prawda jest tu jak najbardziej aktualna – jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Efekt braku logicznego myślenia oraz wciąż panującego bałaganu organizacyjnego jest zdumiewający, bowiem Siły Powietrzne RP, oprócz niedostatecznej liczby pilotów, będą mogły już w niedługim czasie poszczycić się także niedostateczną liczbą techników i pracowników obsługi naziemnej. Zatem podsumowując krótko przedstawione powyżej informacje, śmiało można stwierdzić, że już gorzej być nie może – nie mamy pilotów, nie mamy samolotów szkoleniowych, a i sam system szkolenia jest jeszcze w powijakach.

Czy leci z nami pilot? Bolączką polskiego programu wdrażania nowoczesnego myśliwca wielozadaniowego F-16 jest nie tylko niedoszacowanie kosztów całego przedsięwzięcia, ale także niedookreślenie zapotrzebowania na pilotów, techników i obsługę naziemną tej maszyny. Zatem biorąc pod uwagę takie natężenie problemów, z pozoru można stwierdzić, że chyba nic gorszego nie może się już zdarzyć? Otóż może. I w dodatku ma miejsce już od wielu lat, a jest to tzw. chaos kompetencyjny. Tak naprawdę nie trzeba wcale przeprowadzać wnikliwej analizy, aby stwierdzić, że ciężko jest dziś określić, kto jest odpowiedzialny i kto

kieruje tym opiewającym na kilka miliardów dolarów programem wdrażania F-16 do służby w polskich Siłach Powietrznych. Odpowiedzialne za program tzw. „Biuro F-16” zaczyna przekazywać coraz więcej swoich kompetencji bezpośrednio na ręce Dowództwa Sił Powietrznych. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, skoro już dwa razy wymieniono szefa, a i przyszłość samego biura ciągle owiana jest mrocznym widmem rozpadu. Być może dzisiaj okoliczności przyjęcia przez Polskę tej wielozadaniowej maszyny bojowej byłyby bardziej zadowalające, gdyby nie to, że w 2006 roku rozbito, działającą od wielu lat w strukturze Sił Powietrznych, Grupę Organizacyjną Wdrożenia Samolotu

Skoro już mowa o szkoleniach, powróćmy jeszcze na chwilę do tego tematu. Do tej pory, aby móc zostać pilotem z krwi i kości, i dostać w swoje ręce drążek steru, trzeba było odbyć pięcioletnie studia w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Tymczasem od początku bieżącego roku pojawiła się nowa zaskakująca możliwość, mianowicie cywilni absolwenci z tytułem magistra będą mogli zostać pilotami nowoczesnych maszyn bojowych po zaledwie 22-miesięcznej nauce w studium oficerskim dla przyszłych pilotów. Czy to jakiś żart, żeby z „zielonego cywila” zrobić po niecałych dwóch latach asa przestworzy i dać mu w ręce maszynę wartą 42 miliony dolarów? Nie można przecież w przeciągu tych niespełna dwóch lat zrobić z cywila pilota. Jednak, jak widać, w Polsce nie ma rzeczy niemożliwych. Aby kształcić dobrych pilotów, Siły Powietrzne muszą najpierw zrobić porządek w swoim systemie szkolenia i jednak bardzo poważnie zastanowić się nad reaktywacją pomysłu stworzenia na bazie Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie nowoczesnego Centrum Szkolenia Sił Powietrznych, zamiast szukać tylko połowicznych rozwiązań, których pozytywne efekty są dziś więcej niż wątpliwe. PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

25


BEZPIECZEŃSTWO WOJSKOWOŚĆ

F-16. W obliczu faktycznego jej rozpadu, rzeczywiste kompetencje GOWS rozproszone zostały pomiędzy mniejsze komórki organizacyjne działające w strukturach Sił Powietrznych. Na efekty takiego stanu rzeczy nie trzeba było długo czekać i są one oczywiste. Faktem jest, że obecnie w Polsce nie ma specjalistycznej komórki, która zajmowałaby się tylko i wyłącznie wdrażaniem samolotu F-16, a doskonale widać, że nie należy to do najłatwiejszych zadań. Jakby tego było mało, wielu wybitnych specjalistów z należącej już do przeszłości Grupy Organizacyjnej Wdrażania Samolotu F-16 odeszło do cywila. Takie właśnie błędne działania, podejmowane zarówno przez MON, jak i przez Siły Powietrzne, doprowadziły dziś do absurdalnej sytuacji, w której to nie dysponujemy żadnymi specjalistami będącymi w stanie pokierować tym skomplikowanym procesem. Mimo wszystko uważam, że nic w tym dziwnego. Dlaczego? Bo jak tu spokojnie pracować, skoro przez cały czas jak nie ministerialni urzędnicy, to znów przedstawiciele Dowództwa Sił Powietrznych szukają dziury w całym. Prawdą jest, że żaden szanujący się specjalista nie będzie pracował nad projektem, którego wdrażanie nie jest opa­­ rte na działaniach jednego odpowiedzialnego za projekt lidera. W obliczu zazębiających się kompetencji Ministerstwa Obrony Narodowej i Dowództwa Sił Powietrznych, trudno jest zdziałać cokolwiek, nawet kiedy jest się wielkim entuzjastą lotnictwa.

Problemów ciąg dalszy… Jak wspomniałem na początku artykułu, wprowadzenie samolotu wielozadaniowego F16 do służby w polskich Siłach Powietrznych wymaga nie tylko przygotowania odpowiedniego pod nowoczesne maszyny zaplecza oraz zapewnienia doskonałych warunków do szkolenia zarówno naziemnego, jak i tego praktycznego - w powietrzu, ale przede wszystkim potrzebna jest zasadnicza i szybka reorganizacja całych Sił Powietrznych. Wynika to stąd, że funkcjonujące obecnie bazy lotnicze oraz wspomagające ich działanie eskadry, chociaż w nazwie bardzo nowoczesne, to tak naprawdę swoimi strukturami organizacyjnymi są wiernym odzwierciedleniem jednostek lotniczych wiodących prym w państwach byłego ZSRR. Mało tego, te bazy lotnicze swoim wyglądem i funkcjonalnością podobne są do radzieckich jednostek tego typu, w dodatku używają sprzętu starej generacji. Oczywiście z pozoru nie powinno to nikogo dziwić, bo w końcu wciąż jesteśmy użytkownikiem statków powietrznych konstrukcji radzieckiej, nie mniej jednak, 26

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

jeśli weźmiemy pod uwagę nasze członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim oraz to, że znajdujemy się w trakcie wdrażania do służby wielozadaniowej platformy bojowej, jaką jest F-16 – sytuacja zmienia się diametralnie. Wzajemne wspomaganie i współdziałanie baz lotniczych i eskadr jest obecnie fikcją i niesie ze sobą wyłącznie duży bałagan organizacyjny. Bowiem choć na terenie np. 32 Bazy Lotniczej w Łasku stacjonuje 10 Eskadra Lotnictwa Taktycznego, jedyne co łączy te dwie komórki organizacyjne Sił Powietrznych RP to wspólne miejsce stacjonowania. Chaos organizacyjny i kompetencyjny wynika oczywiście z tego, że choć stacjonują w jednym miejscu, to zarówno bazy, jak i eskadry mają oddzielne dowództwo, osobną biurokrację i odmienne cele. Pozostaje zatem zadać pytanie, jaki jest sens dalszego trwania takiego stanu rzeczy? Zupełną niewydolność struktury organizacyjnej polskich Sił Powietrznych zauważyli nawet nasi sojusznicy, a wynika ona oczywiście z błędnych i pochopnie podejmowanych w przeszłości decyzji. Zanim powstały bazy i eskadry, Siły Powietrzne składały się ze struktur pułkowych, które to zostały szybko rozwiązane przez zapatrzonych na amerykańskie wzorce decydentów i przeformowane w bazy. Nie trzeba wnikliwych analiz, by można dziś powiedzieć, że reorganizacja była kompletną katastrofą, a jej efekty widoczne są dzisiaj, kiedy to piętrzą się problemy związane z wdrażaniem wielozadaniowego samolotu F-16. Cel reformatorów był z pozoru prosty, albowiem bazy miały zająć się szeroko pojętą logistyką, zaś eskadry miały skupić się tylko i wyłącznie na szkoleniu lotniczym. Brak jednego dowództwa, oddzielna biurokracja i odmienne zadania sprawiły, że bardzo często dochodzi do paradoksalnych sytuacji, w których planowane przez eskadry loty np. w godzinach popołudniowych nie dochodziły do skutku, ponieważ brak było zabezpieczenia logistycznego ze strony bazy. O tych problemach od dawna dyskutuje się w Dowództwie Sił Powietrznych i mogę dziś śmiało stwierdzić, że znaleziono rozwiązanie. Podjęto bowiem decyzje, że do końca bieżącego roku przeprowadzony zostanie program pilotażowy dla 31 Bazy Lotniczej w Krzesinach oraz stacjonujących tam 3 i 6 eskadry lotnictwa taktycznego, którego celem jest bezbolesne przeformowanie 31 Bazy Lotniczej w 31 Bazę Lotnictwa Taktycznego. Zgodnie z planem Dowództwa Sił Powietrznych, jeśli program zakończyłby się sukcesem, to w 2008 roku jego realizacji poddane zostaną pozostałe bazy i eskadry, w tym, w pierwszej kolejności, druga baza stacjonowania Jastrzębi – 32 Baza

Lotnicza w Łasku. Doprowadziłoby to do sytuacji, kiedy w nowoczesnych i wysoce funkcjonalnych bazach lotnictwa taktycznego, nieudolnie działające dziś eskadry przeformowane zostałyby w skrzydła - jak to ma miejsce w USA czy Izraelu. Myślę, że kroki podjęte przez planistów z Sił Powietrznych są słuszne i mogą przynieść wiele korzyści, a przede wszystkim mogą ułatwić wprowadzanie do służby i późniejsze eksploatowanie samolotu F-16. Jest to bardzo ważne, gdyż przy wdrażaniu tak nowoczesnej maszyny trzeba zadbać nie tylko o właściwy system szkolenia, ale przede wszystkim o odpowiednie zaplecze logistyczne. Pewnym pocieszeniem i niewątpliwie miłym zaskoczeniem jest to, że przez cały czas w 31 Bazie Lotniczej w Krzesinach trwa praktyczne szkolenie pilotów na polskich F-16. Stacjonujące tam 3 i 6 eskadry lotnictwa taktycznego mają do swojej dyspozycji już 19 spośród 48 zakupionych maszyn i choć podczas rutynowej eksploatacji zdarzają się liczne usterki i awarie, to są one usuwane na bieżąco, tak aby przynajmniej 10 maszyn mogło stale wykonywać zadania w powietrzu. Cóż, dobre i to, choć marnie wyglądają takie osiągnięcia na tle naszych sojuszniczych zobowiązań, zgodnie z którymi powinniśmy posiadać przynajmniej sześciu pilotów do wykonywania misji bojowych na poziomie Combat Ready.

Krajobraz po burzy Siłą rzeczy program wdrażania samolotów F-16 powoli, ale jednak posuwa się do przodu. Niemniej jednak, gdyby nie spory kompetencyjne oraz reformy infrastruktury lotniskowej, które już dawno powinny być przeprowadzone, to pewnie dziś bylibyśmy znacznie bardziej zadowoleni z zakupionych przez nas maszyn. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w Polsce niezależnie od tego, jaka i gdzie zostanie podjęta inicjatywa, i tak wszystko musi zostać zaakceptowane przez Warszawę. Podsumowując, oczywistym jest, że dopóki nie wyznaczymy sobie jednego lidera odpowiedzialnego za wdrażanie samolotu F-16, dopóty cały program będzie kulawy, a przecież każde nieleczone schorzenie z czasem pogłębia się jeszcze bardziej. Pamiętajmy, że problemy były, są i pewnie nadal będą się pojawiać, a kluczem do ich rozwiązania powinny być decyzje podejmowane i realizowane nie pod wpływem grup interesów, czy zmieniających się opcji politycznych, ale w sposób przemyślany i racjonalny. Marcin Biernat


BLISKI WSCHÓD

Leżący w północnej części Iraku Kurdystan praktycznie nie ucierpiał podczas amerykańskiej interwencji ani w czasie wojny domowej. Północna prowincja stara się spokojnie przeczekać wojenną zawieruchę i zainteresować światową opinię publiczną sprawą swojej niepodległości. Kurdystan to dziś jedyna część Iraku, w której wojna nie ukazuje swojego krwawego oblicza. W tej prowincji gospodarka wykazuje nawet oznaki ożywienia, tradycyjny dla regionu handel kwitnie tak jak wcześniej, władze inwestują w rozwój infrastruktury i szkolnictwa. W ciągu ostatnich dwóch lat, dzięki finansowemu wsparciu Amerykanów, w Kurdystanie powstał nowoczesny szpital z dobrze wyposażonymi oddziałami chirurgii dziecięcej i chorób zakaźnych. Prowincja zmaga się jednak z poważnymi problemami. Największe z nich to bezrobocie, przestępczość, brak perspektyw dla młodych ludzi. Społeczne niezadowolenie wywołuje również pogłębiająca się dysproporcja dochodów pomiędzy wąską grupą bogatych, powiązanych w dużej mierze z międzynarodowymi grupami przemytniczymi, a biedniejszą resztą społeczeństwa.

Kurdowie wciąż są największym narodem nieposiadającym własnego państwa. Uregulowanie statusu Kurdystanu staje się coraz istotniejszym warunkiem stabilizacji sytuacji na Bliskim Wschodzie. Do niepodległości Od dziesięcioleci dla władz prowincji najważniejszym celem jest wywalczenie niepodległości. Próby te – podejmowane nieprzerwanie od końca XVIII wieku – były zbrojnie tłumione przez Persję i Turcję, a w późniejszych latach także przez Irak. Po II wojnie światowej także alianci opowiadali się przeciwko niepodległości Kurdystanu, zaś rezultatem ich ustaleń było wytyczenie na Bliskim Wschodzie do dziś istniejących granic. Kurdowie, po raz kolejny tracąc złudzenia co do polityki wielkich mocarstw, zmienili taktykę walki o niepodległość. Powstania zbrojne i krwawe walki zastąpiła partyzantka i działalność terrorystyczna, której głównym wykonawcą była Kurdyjska Partia Pracy, głosząca hasła marksistowskie. Jej lider – Abdullah Ocalan – został w 1995 roku zaocznie skazany w Turcji na karę śmierci za zamachy bombowe na jej terytorium. W 1999 roku, kiedy służby specjalne Turcji ujęły Ocalana, wykonanie wyroku zawieszono ze względu na protesty organizacji międzynarodowych i zainteresowanie zachodnioeuropejskiej opinii publicznej sprawą kurdyjską. Rozbitą przez tureckie służby KPP zastąpiły podobne organizacje, działające na mniejszą skalę. Równolegle, władze kurdyjskie rozpoczęły działania na polu dyplomatycznym. Ich celem było zainteresowanie innych państw sprawą niepodległości Kurdystanu. Aktywność ta polegała na promowaniu artykułów prasowych na temat Kurdystanu oraz informowaniu na stronach internetowych o problemach jego mieszkańców. Kurdyjscy urzędnicy nieoficjalne spotykali się z ważnymi osobistościami politycznego świata Zachodu i w prywatnych rozmowach próbowali nakłonić ich do poparcia niepodległościowych aspiracji Kurdystanu.

Bez idealnego wyjścia Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, politycy imperiów nie są w stanie znaleźć dla Kurdystanu idealnego rozwiązania. Koncepcja przyznania prowincji niepodległości ma, ich zdaniem, więcej wad niż zalet. Do tych drugich można byłoby zaliczyć wyodrębnienie z Iraku jednej prowincji i uczynienie z niej państwa, które w pierwszym okresie swego samodzielnego funkcjonowania mogłoby być lojalnym sojusznikiem Zachodu i USA.

Sprawa Kurdystanu Analitycy zajmujący się problematyką Bliskiego Wschodu są pewni, że przyznanie suwerenności tej północnej prowincji Iraku natychmiast wywołałoby dążenia niepodległościowe Kurdów mieszkających w Iranie, Turcji i pozostałych częściach Iraku. Wydaje się pewne, że celem stałoby się wówczas przyłączenie zamieszkanych przez nich terenów do niepodległego Kurdystanu. Na to zaś nie mogłyby zgodzić się ani władze w Teheranie, ani w Ankarze, które tendencje Kurdów musiałyby stłumić siłą. Logiczną konsekwencją podobnego rozwoju wydarzeń byłyby działania wojenne na tym terytorium, co pogorszyłoby i tak już niestabilną sytuację w tym rejonie świata. To zaś zachwiałoby stabilizację utrzymywaną dotychczas na Bliskim Wschodzie poprzez zachowanie równowagi pomiędzy sunnickim Irakiem a szyickim Iranem. Bowiem Kurdowie (w większości szyici) w takiej sytuacji znajdą się pod duchowym wpływem irańskich ajatollahów. Przyznanie niepodległości Kurdystanowi oznaczałoby utratę kontroli międzynarodowej nad rejonem naznaczonym międzynarodową przestępczością. Dziś istotnym źródłem utrzymania wielu kurdyjskich rodzin jest przemyt materiałów wybuchowych, broni i narkotyków z Iranu i Afganistanu do Turcji czy Iraku. Stamtąd towar przewożony jest do krajów europejskich. W ramach działań stabilizacyjnych i antyterrorystycznych, wojska koalicji prowadzą w południowej części Kurdystanu akcje przeciwko przemytnikom. Niepodległość prowincji uniemożliwiłaby koalicjantom kontynuowanie takich działań. Z kolei utrzymywanie kurdyjskiego status quo umacnia niestabilną sytuację w rejonie. Tendencje niepodległościowe Kurdów stają się coraz silniejsze, a przeciągająca się wojna w Iraku stwarza kolejne możliwości działania na rzecz niepodległości. Z drugiej jednak strony ogranicza możliwości Kurdów do podjęcia walki na terenie Iranu i Turcji. Wadą takiego rozwiązania jest jednak, że możliwość nasilenia terrorystycznej działalności kurdyjskiej partyzantki. W ślad za KPP idą bowiem kolejne, nowopowstałe ugrupowania, takie jak Marksistowskie Zjednoczenie Wolnego Kurdystanu, których celem jest prowadzenie walki o niepodległość aż do zwycięstwa. Nietrudno zrozumieć, że te quasi-terrorystyczne organizacje mogą stać się w przyszłości bardzo cenionymi sojusznikami Al-Kaidy. Wszystko wskazuje więc na to, że historia się powtórzy i tym razem również zachodni politycy nie okażą się łaskawi dla kurdyjskich tendencji wyzwoleńczych. Jak dotychczas, decydenci wybierali bowiem „mniejsze zło” i nie pozwalali na powstanie samodzielnego, małego państwa w centrum Bliskiego Wschodu. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie i konsekwencja Zachodu w blokowaniu Kurdów może już nie być najlepszym rozwiązaniem. Leszek Szymowski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

27


AMERYKA PÓŁNOCNA USA

CHIŃSKA RYSA na AMERYKAŃSKIM SZKLE

Globalne imperium zbudowane przez Stany Zjednoczone wykazuje nieśmiałe oznaki niestabilności. Potencjał militarny, gospodarczy i kulturowy USA nadal w dużej mierze kształtuje stosunki międzynarodowe, jednak sfera wpływów Ameryki w ostatnich latach wyraźnie osłabła. Jednobiegunowy ład światowy, kształtowany i kontrolowany coraz pełniej przez USA, zakłóciło wkroczenie na arenę międzynarodową nowego gracza - Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). Kraj Środka, modernizując swoją gospodarkę, w fenomenalnym tempie podbija gospodarczo nowe obszary globu. Staje się poważnym kandydatem na nowe supermocarstwo, co potwierdzają liczne analizy ekonomiczne. Goldman Sachs prorokuje, iż azjatycki smok prześcignie gospodarkę amerykańską w roku 2039. Rozpoczyna się batalia o dominację na świecie, a wszyscy zadają sobie pytanie, czy Chiny są wystarczająco potężne, by zdetronizować Amerykę?

28

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


A M E R Y KŚ A WPIÓ AŁ T NTOAC JN LA A NUDSI A

Era Ameryki Analizując ostatnie dekady, można stwierdzić, iż należały one niewątpliwie do Stanów Zjednoczonych. Przywództwo tego kraju było bezsprzeczne ze względu na ogromny potencjał militarny, niezwykle produktywną gospodarkę oraz wszechobecną popkulturę amerykańską. II wojna światowa bardzo pomogła USA w wysunięciu się na pozycję lidera świata. W tym okresie Stany Zjednoczone stały się głównym globalnym producentem dóbr (nie tylko o charakterze militarnym). Gospodarka kwitła, implementowano nowe technologie, które podbijały świat, a liberalny system społeczny tworzył środowisko sprzyjające indywidualnej inicjatywie i przedsiębiorczości. Dodatkowo pozycję USA umacniał fakt, iż żadne państwo nie potrafiło podnieść się ze zniszczeń wojennych w tempie pozwalającym poważnie zagrozić prymatowi Stanów. Po wojnie Waszyngton uruchomił plan pomocy gospodarczej (Plan Marshalla), który stał się swoistym rozrusznikiem dla wzrostu gospodarczego USA, a siłą napędową rozwoju okazał się system monetarny Bretton Woods. System podniósł pieniądz amerykański do rangi najważniejszej waluty globalnej i pozwolił utrzymywać Stanom kontrolę nad rynkiem dewizowym świata.

Fortuna kołem się toczy Wraz z upływem czasu, poza granicami USA wzrastały rezerwy dolarowe, przez co coraz trudniej było utrzymać stały kurs walutowy. Polityka prowadzona przez Stany doprowadziła do spadku siły nabywczej dolara, a to wywołało masową ucieczkę świata od tej waluty. W rezultacie system Bretton Woods załamał się. Położenie Ameryki stawało się coraz trudniejsze, gdyż po 30 latach od zakończenia wojny, gospodarki wielu krajów zaczęły powoli wkraczać na ścieżki rozwoju społeczno-gospodarczego, a Stany musiały stawić czoła kilku kryzysom ekonomicznym. Potęga USA powoli przygasała. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych Stany Zjednoczone nadal notowały najwyższy przyrost produkcji przemysłowej w świecie. Jednak ogromny deficyt handlowy wpływał niekorzystnie na pozycję Ameryki. Z początku politycy bagatelizowali nierównowagę, jednak z czasem zaowocowała ona stopniowym osłabianiem się waluty. Słaby dolar oznaczał wyzbywanie się go z rezerw przez wiele krajów, ponadto pogarszało to wizerunek Ameryki jako niezawodnego partnera handlowego. USA borykały się także z wewnętrznym zadłużeniem i traciły powoli konkurencyjność w wielu dziedzinach gospodarczych. Także powrót Waszyngtonu do strategii budowania potęgi mili-

tarnej poprzez interwencję w Wietnamie czy Iraku spotkał się ze sporą dezaprobatą świata i ukazał mnóstwo niedoskonałości amerykańskiej armii. Hegemonia Ameryki nie mogła trwać wiecznie. Obecnie USA stanowi drugi rynek na świecie (zaraz po rynku unijnym), jednakże procentowy udział ich w światowej gospodarce zmalał drastycznie od czasów powojennych. Na scenie globalnej pojawił się poważny dla Stanów rywal – Chiny. Po ponad 50 latach panowania, Ameryka musi pogodzić z faktem, że istnieją kraje o porównywalnym potencjale gospodarczym, technologicznym, demograficznym i militarnym.

Epoka azjatyckiego smoka? Oczy świata zwrócone są w stronę imperium z Azji Wschodniej. Pod względem ekonomicznym gospodarka Chin plasuje się na drugiej pozycji (zaraz po USA) wśród ekonomii światowych. Kraj ma ogromny przyrost PKB, wręcz nieograniczone zasoby taniej siły roboczej, niezwykle chłonny rynek konsumentów, infrastrukturę, która rozwija się w zawrotnym tempie, przyciąga ogromne kapitały w formie zagranicznych inwestycji bezpośrednich, a technologia stosowana w produkcji nie ustępuje zaawansowanym technikom Zachodu. Chiny są również największym na świecie konsumentem surowców. Można jeszcze mnożyć atrybuty świadczące o ogromnym potencjale gospodarki Państwa Środka. Ale czy to wystarczy, aby stało się ono potęgą światową? Wskaźniki rozwoju ChRL są imponujące i nikt nie wątpi, że wpływ kraju na układ sił globalnych rośnie. Pozostaje tylko pytanie, czy obejmie on rolę przewodnią. Kiedy Chiny pod koniec lat siedemdziesiątych rozpoczęły politykę „otwartych drzwi” dla kapitału zagranicznego, chciały osłabić przywództwo Stanów Zjednoczonych i utworzyć nowy wielobiegunowy ład światowy. Jednak w miarę odnoszenia sukcesów w sferze rozwoju społeczno-gospodarczego, Państwo Środka zapragnęło pozycji lidera naszej planety.

Wyboista droga na szczyt Pomimo fenomenalnych wyników gospodarczych, prezentowanych opinii światowej przez Chiny, coraz częściej wskazuje się na to, iż proces modernizacji dokonywany od końca 1978 roku przyniósł państwu wiele niekorzystnych efektów ubocznych, mogących zagrozić jego dalszemu rozwojowi. Analizując zaawansowanie rozwojowe ChRL, traktuje się ją jako jeden spójny organizm. Pomijane jest ogromne rozwarstwianie społeczeństwa

i nierównomierny rozkład rozwoju. Struktura demograficzna Chin charakteryzuje się silną dychotomią. W 2006 roku ponad 300 tys. mieszkańców Chin dysponowało majątkiem netto przekraczającym 1 mln USD, podczas gdy ponad 216 mln Chińczyków żyło za mniej niż 1 USD dziennie. Ponadto dochody uzyskiwane przez mieszkańców miast są kilkakrotnie wyższe niż zarobki społeczeństwa wiejskiego. Ogromne rozwarstwienie społeczeństwa ma miejsce także na szczeblu regionalnym – obserwuje się bardzo bogate wybrzeże, gdzie zlokalizowane są specjalne strefy ekonomiczne oraz biedną zachodnią i północną część kraju. Państwo Środka okupiło swój wzrost gospodarczy ogromnymi zniszczeniami środowiska naturalnego. Przyroda jest zdewastowana do tego stopnia, że w 2006 roku wśród 20 najbardziej zanieczyszczonych miast świata, 16 to chińskie metropolie. Kiedy Deng Xiaoping wprowadzał reformy gospodarcze, pominął kwestię ochrony środowiska. W rezultacie, poprzez dekolektywizację wykarczowano ogromne połacie lasów. W wyniku restrukturyzacji i rozbudowy zakładów przemysłowych, nad miastami unosi się chmura smogu. Ogromna eksploatacja surowców energetycznych zachwiała równowagę ekosystemów Chin. Zniszczenia środowiska powoduje zmniejszenie się PKB rocznie o około 10%. W 2006 roku Państwo Środka uplasowało się na szczycie listy największych emitentów dwutlenku węgla do atmosfery (6,2 mld ton rocznie), wyprzedzając tym samym Stany Zjednoczone (5,8 mld ton). Aktualnie rząd przyjął program odbudowy przyrody, na który przeznaczy od 2007 roku ponad 160 mld USD, jednak wielu ekologów twierdzi, że interwencja przychodzi zbyt późno, by uratować naturę Chin. Także system finansowy Chin określa się często mianem „bomby z opóźnionym zapłonem”. Niestabilność sektora bankowego, obciążonego długami, w skuteczny sposób odstrasza zagranicznych biznesmenów. Głównymi dłużnikami banków są nierentowne przedsiębiorstwa państwowe, które pomimo trwającego od kilku lat procesu prywatyzacji, nadal wytwarzają znaczną część produkcji przemysłowej. Dalszymi problemami państwa chińskiego są: wszechobecna korupcja, która sprzeczna jest z filozofią konfucjańską wyznawaną przez naród; system opieki społecznej kraju, który nie obejmuje sporej części społeczeństwa; ukryte bezrobocie sięgające nawet 20% oraz szerzące się ubóstwo. Niektóre z problemów są na etapie rozwiązywania. Za przykład może tu posłużyć gospodarka surowcaPA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

29


AMERYKA PÓŁNOCNA USA

mi energetycznymi. W momencie wielkiego boomu gospodarki chińskiej występowały wielkie obawy o bilans energetyczny kraju. Jednak państwo szybko zaczęło pozyskiwać nowe źródła surowców energetycznych w innych zakątkach świata, m.in. w Afryce, Rosji, Ameryce Południowej.

Któż zasiądzie na tronie? Teoria zmiany sił zakłada, że tylko w przypadku wyrównania potencjałów między hegemonem a krajem dążącym do zburzenia dotychczasowego porządku świata, może dojść do przebudowy ładu na arenie międzynarodowej. Obserwując potencjał, jakim dysponują Chiny, są one jednym z najpoważniejszych kandydatów mogących zaszkodzić dominującej pozycji USA. Chcąc dokonać dogłębnego porównania obu krajów należy przeprowadzić analizę w oparciu o cztery wyznaczniki potęgi międzynarodowej: demograficzne, geopolityczne, ekonomiczne oraz militarne.

Demografia i geopolityka Terytorialnie oba kraje są porównywalne i są jednymi z największych państw świata. Chiny od wieków były najludniejszym państwem planety. Obecnie zamieszkuje je 1,3 mld obywateli, gęstość zaludnienia wynosi prawie 138 osób/km², a zasoby siły roboczej wynoszą 798 milionów osób. Pomimo wprowadzenia restrykcyjnej polityki jednego dziecka, co piąty mieszkaniec Ziemi ma obywatelstwo chińskie. Stany Zjednoczone nie mogą się równać z ChRL pod względem liczby ludności (mają „zaledwie” 301 mln mieszkańców), gęstości zaludnienia (niewiele ponad 31 osób/ km²), czy też zasobów siły roboczej (niecałe 151,5 mln). Jednak we współczesnym świecie nie tylko liczebność populacji świadczy o pozycji demograficznej państwa, ale również jej wymiar jakościowy. Najważniejszymi wskaźnikami są tutaj indykatory wykształcenia, międzynarodowe indeksy jakości życia i rozwoju społecznego. Na tej płaszczyźnie Ameryka

Porównanie Chin ze Stanami Zjednoczonymi według ważniejszych wskaźników demograficznych, ekonomicznych i militarnych osiągniętych w 2006 roku (w nawiasach podano pozycję w rankingach światowych) Wyszczególnienie

Chiny

Stany Zjednoczone

Terytorium

9 596 960 km² (4)

9 631 420 km² (3)

Ludność

1 321 851 888 (1)

301 139 947 (3)

Siła robocza

798 000 000 (1)

151 400 000 (3)

Bezrobocie

4,2% (50)

4,8 % (56)

Human Development Index

0,768 (81)

0,948 (8)

Produkt krajowy brutto w mld USD (wg PPP)

10 170 (2)

13 130 (1)

Tempo wzrostu gospodarczego

10,7 % (10)

3,2 % (151)

PKB per capita w USD (wg PPP)

7 700 (106)

44 000 (7)

Wielkość eksportu w mld USD

963 (3)

1 024 (2)

Saldo rachunku obrotów handlowych w mld USD

179,1 (1)

-862,3 mld (161)

Rezerwy walutowe w mld USD

1 034 (1)

69,2 (13)

Napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych w mld USD

63,3

99,4

Dług zagraniczny w mld USD

305,6 (18)

10 040 (1)

Całkowite aktywne siły zbrojne

2 255 000 (1)

1 426 713 (2)

Całkowite wydatki na siły zbrojne w mld USD

49,5 (3)

528,69 (1)

Aktywne głowice nuklearne

130

5 735

Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych z CIA, SIPRI World Factbook 30

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

wyraźnie prześciga Chiny. Fakt ten świadczy o osiągnięciu wyższego poziomu rozwoju demograficznego. Wartość popularnego wskaźnika HDI (Wskaźnik Rozwoju Społecznego) dla Stanów Zjednoczonych wynosi 0,994 i daje im 8. miejsce w rankingu światowym, natomiast Chiny plasują się dopiero na 81. pozycji, z wynikiem 0,768. Jednak w obu krajach występuje niekorzystne zjawisko nierównomiernego rozmieszczenia ludności oraz dużego rozwarstwienia dochodów. Ponadto warto wspomnieć, iż niektóre wielkości podawane przez oficjalne urzędy statystyczne Chin nie odzwierciedlają stanu faktycznego. Za przykład mogą tu posłużyć stopa bezrobocia, wskaźnik zachorowań na HIV/AIDS lub procent ludności żyjącej poniżej linii ubóstwa, które są prawdopodobnie niedoszacowane.

Porównanie ekonomiczne Stany Zjednoczone z niepokojem obserwują rozwój ekonomiczny ChRL. Ten kraj Azji Wschodniej staje się coraz potężniejszą gospodarką, która podbija nowe obszary globu. Największe koncerny Ameryki nie są w stanie przeciwstawić się ekspansji Pekinu (przykładem jest zakup pionu produkcji komputerów firmy IBM, czy złożenie oferty zakupu korporacji paliwowej Unocal Corp). Nawet ponad 15% amerykańskich obligacji skarbowych należy do Państwa Środka. Produkcja chińska powoli przestaje być kojarzona z drugą kategorią. Wyroby są coraz lepszej jakości i w wielu przypadkach nie ustępują standardem artykułom zachodnim. Struktura eksportu tego azjatyckiego smoka zmierza ku coraz bardziej zaawansowanym towarom (ponad 28% całkowitego eksportu stanowią produkty najwyższych technologii, natomiast w USA wskaźnik ten wynosi 32%). Jedyna nadzieja dla Ameryki na utrzymanie pozycji lidera tkwi w barierach rozwoju, które Chiny muszą pokonać. Pozycja ekonomiczna każdego z analizowanych krajów jest uwarunkowana przez potencjał, czyli zdolność do użycia swych materialnych i niematerialnych zasobów w celu wpływu na zachowania innych podmiotów sceny międzynarodowej. Im kraj posiada większy udział w wielkościach światowych, tym szerzej rozciąga się jego sfera oddziaływania na inne państwa. Zarówno USA, jak i Chiny dysponują niebagatelnym potencjałem. Stany Zjednoczone zajmują pierwszą pozycję w wytwarzanym PKB (13.130 mld USD), co stanowi prawie 20% całkowitego PKB wytwarzanego na świecie. Chiny jednak zbliżają się szybkimi krokami do wielkości wyznaczonych przez Stany. W 2006 roku wypracowały


AMERYKA PÓŁNOCNA USA

PKB o wartości 10.170 mld USD, co daje im drugą pozycję w rankingu światowym i ponad 15% udziału w globalnej produkcji. Tempo wzrostu Chin ponad trzykrotnie przewyższało wzrost gospodarczy USA i wynosiło w ubiegłym roku 10,7%, podczas gdy USA zanotowały 3,2% wzrostu gospodarczego. Jednak już w PKB per capita Chiny zajmują w rankingu światowym odległą, 106. pozycję. Dochód przypadający na mieszkańca Państwa Środka wyniósł w 2005 roku 7.700 USD w stosunku do 44.000 USD na obywatela Stanów (7. miejsce na świecie). Międzynarodowa pozycja handlowa obu krajów jest wysoka. Realizowana przez Chiny polityka otwarcia gospodarki zaowocowała wysokimi obrotami handlowymi. Osiągają one sukcesywnie w ostatnich latach nadwyżki eksportu, które pozwalają na gromadzenie wysokich rezerw walutowych (obecnie najwyższych na świecie). W handlu zagranicznym nadal przodują Stany Zjednoczone z prawie 9-procentowym udziałem w eksporcie i 17procentowym udziałem w imporcie światowym w 2006 roku, podczas gdy Chiny kontrolowały 8,2% światowego eksportu i ponad 6,7% importu. Jednak deficyt na rachunku handlowym Stanów jest niepokojąco wysoki (-862,3 mld USD). ChRL charakteryzuje się od kilku lat bardzo wysokim przyrostem produkcji przemysłowej (22,9% w 2006 roku w porównaniu z 4,2% w USA), niską inflacją i stosunkowo małym zadłużeniem publicznym. Podobnie azjatycki smok zdetronizował Amerykę jeśli chodzi o indeks zaufania zagranicznych inwestorów (FDI Confidential Index) i przyciąga coraz więcej obcego kapitału. W ubiegłym roku do Chin napłynęło 63,3 mld USD funduszy w postaci bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Wartość ta zmniejsza dystans do Stanów Zjednoczonych (99,4 mld USD). Co prawda nadal nakłady USA w 2006 roku na sferę badań i rozwoju przewyższają ponad dwukrotnie wydatki chińskie i wyniosły 330 mld USD. Jednak Państwo Środka w zawrotnym tempie nadrabia zaległości technologiczne i naukowe. W 2006 roku na prace badawcze przeznaczyło 136 mld USD. Podsumowując, ze względu na możliwości ekonomiczne, Stany Zjednoczone ciągle w większości dziedzin prześcigają Chiny. ChRL jednak poszerza obszary swych wpływów i w znacznym stopniu kształtuje globalny rynek handlowy. Coraz częściej Chiny stają się celem zagranicznych inwestorów, także amerykańskich. Z powodu korzystnych warunków produkcyjnych wiele koncernów transnarodowych przenosi swoje fabryki właśnie do tego ogromnego ośrodka produkcyjnego świata.

Porównanie militarne Zestawienie potencjałów militarnych obu państw znów wskazuje na ilościową przewagę Chin (ponad 2,2 mln aktywnych oddziałów zbrojnych, w stosunku do niespełna 1,4 mln w USA). Jednak pod względem jakościowym armia chińska ustępuje jednostkom amerykańskim. Świadczą o tym m.in. dużo mniejsze wydatki na uzbrojenie, które w ubiegłym roku w Chinach wyniosły 49,5 mld USD (2% PKB), natomiast w Stanach wydano prawie 528,7 mld USD (4,1% PKB). Także w wyposażeniu armii Państwo Środka odbiega znacznie od USA. Posiada około 130 aktywnych głowic nuklearnych, podczas gdy Stany mają ich aż 5.735. Siły zbrojne Państwa Środka w ostatnich latach przeszły głęboką modernizację, jednak daleko im do wojska USA. Chiny nadal swoją bazę przemysłową opierają na imporcie sprzętu zbrojnego, podczas gdy Stany w dużej mierze same go produkują. Kraje różnią się także przyjętymi strategiami militarnymi. Pekin, w przeciwieństwie do Stanów, stara się nie włączać w konflikty zbrojne na świecie. Reasumując, zasoby militarne Chin pozwalają im na odgrywanie roli potęgi wojskowej w rejonie Azji i Pacyfiku, jednak w porównaniu z siłami Stanów Zjednoczonych armia Państwa Środka wymaga restrukturyzacji i nowocześniejszego wyposażenia. Dlatego z roku na rok rząd chiński zwiększa wydatki na siły zbrojne. Ocenia się, że jeżeli przebudowa i modernizacja chińskiej armii będzie przebiegała sprawnie, to za kilka lat może stać się ona najpotężniejszą siłą zbrojną na świecie.

Próba konkluzji Stosunki gospodarcze i polityczne pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi cechuje daleko idąca ostrożność. Dla Chin rynek amerykański stanowi kluczowy rynek eksportowy, więc nie mogą się bez niego obejść. Dla Stanów z kolei Pekin jest bardzo ważnym partnerem handlowym (świadczy o tym ogromny deficyt handlowy USA z Chinami; w zeszłym roku wyniósł on 235 mld USD) oraz podmiotem finansującym dług publiczny. Jesteśmy więc świadkami bardzo interesującego spektaklu, w którym dwa rywalizujące ze sobą o władzę globalną kraje zmuszone są do współpracy na wielu płaszczyznach. Kto bardziej skorzysta na tej kooperacji, które państwo będzie silniejsze gospodarczo – czas pokaże. Chiny są krajem potężnym, ale ich pozycja geopolityczna, demograficzna, ekonomiczna i militarna nadal nie jest stabilna. Wciąż w wielu dziedzinach ChRL jest prze-

ścigana przez amerykańskiego hegemona. Jednak kształtuje się wyraźna tendencja wzajemnego zbliżania się państw. Ameryka zmaga się z problemami kraju wysoko rozwiniętego i stara utrzymać się pozycję lidera w systemie światowym, natomiast Chiny muszą przezwyciężyć bariery typowe dla państwa wchodzącego na ścieżkę szybkiego wzrostu. Wyzwania, przed którymi stają oba kraje nie są łatwe. Od pokonania przeciwności będą zależały ich losy i ład światowy. Czy Chiny będą w stanie udźwignąć ciężar odpowiedzialności, jaki spoczywa na mocarstwie światowym? Istnieje także trzeci scenariusz dla świata, coraz częściej przytaczany przez ekspertów. Jeżeli gospodarka USA nie zacznie rozwijać się w szybszym tempie, a rozwój Chin zahamują wspomniane negatywne czynniki, wówczas nadejdzie dla świata okres „bezkrólewia”. Obraz wielobiegunowego świata jest coraz bardziej prawdopodobny. Żadne z państw nie będzie miało na tyle dominującej pozycji gospodarczej, politycznej i militarnej, aby podporządkować sobie resztę globu. Będą istnieli „lokalni hegemoni”, tacy jak Stany Zjednoczone, Chiny, Niemcy, Francja, Wielka Brytania, czy Japonia. Jak skończy się batalia o władzę globalną, przekonamy się w przeciągu najbliższych lat. Ewa Cieślik PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

31


GEOPOLITYKA ARKTYKA

BARDZO ZIMNA WOJNA

Pojawiło się wiele pytań o tajemniczą ekspedycję. Pytania mają wiele różnych podtekstów – żeby wymienić prawny, polityczny, ekonomiczny czy też psychologiczny. Przyjrzyjmy się pokrótce czterem wymienionym powyżej aspektom wydarzenia. Podłożem rosyjskiej wyprawy stała się interpretacja jednego z rozdziałów konwencji prawa morza, powstałej w Montego Bay na Jamajce w 1982 r. – rozdziału poświęconego kwestii szelfu kontynentalnego, który – będąc naturalnym przedłużeniem kontynentu, pozwala na względnie łatwe wydobywanie surowców mineralnych. Z biegiem czasu, wraz z rozwojem techniki, wydobywanie ich stało się coraz łatwiejsze. Konwencja zezwala na eksplorację surowców do odległości 200 mil od wybrzeża (a dokładniej od linii podstawowych łączących najdalej wysunięte punkty wybrzeża danego kraju). Pozostawiono jednak furtkę dla tych państw, które udowodnią, że stok kontynentalny przyległy do ich wybrzeża sięga dalej w mo32

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Ostatnie tygodnie w polityce międzynarodowej minęły m.in. pod znakiem nowej odmiany kolonializmu. Historie niczym z ksiąg polarników, odkrywających przed dwustu laty nieznane morza wokół Antarktydy, stały się teraźniejszością, gdy rosyjskie media z dumą obwieściły sukces narodowej ekspedycji dwóch batyskafów, które zatknęły flagę FR na biegunie północnym. A właściwie pod biegunem. A najdokładniej rzecz ujmując – na dnie morza, ponad 4 kilometry pod powierzchnią wody.

rze. W takim układzie granica eksploracji może zostać wydłużona do 350 mil. Do niedawna nikt nie przejmował się tym, co dokładnie znajduje się pod lodami pokrywającymi Ocean Lodowaty Północny, zwany też Morzem Arktycznym. Pokrywa lodu była zbyt gruba, wody głębokie, możliwości techniczne niewielkie, a wiedza o tym, co można znaleźć pod dnem tegoż zbiornika – niewystarczająca. Jednak w miarę topnienia arktycznych lodów, sytuacja uległa znaczącej zmianie. Ocenia się, że za mniej więcej pół wieku pokrywa lodowa stopnieje tak, że będzie można dość łatwo zainstalować urządzenia do wydobywania... No właśnie – czego? Rośnie przekonanie, że pod dnem Morza Arktycznego znajduje się więcej ropy naftowej i gazu ziemnego niż w Zatoce Perskiej! Gra więc byłaby naprawdę warta świeczki. O ile któreś z państw przylegających do obszaru arktycznego udowodni, że Grzbiet Łomonosowa, który wyraźnie wystaje ponad dno morskie, jest przedłużeniem ich szelfu kontynentalnego.

Spór toczą Rosja, Kanada, Dania, Norwegia i USA, choć szansę na „przejęcie” części Grzbietu mają tylko trzy pierwsze kraje. Dla Norwegów i Amerykanów jest to przede wszystkim kwestia prestiżu, dumy narodowej i... czegoś, co można by określić (od strony psychologicznej) znanym powiedzeniem o psie ogrodnika, który „sam nie zje i drugiemu nie da”. To jak z polską przywarą w rodzaju: „mój sąsiad ma kurę, która znosi złote jajka, więc chciałbym, żeby mu ta kura zdechła”. Na rosyjską ekspedycję Kanada i Dania zareagowały bardzo żywiołowo, oburzając się, że ta stosuje praktyki sięgające XV wieku, kiedy to państwa mogły na każdej nowo odkrytej wysepce zatykać własne flagi i ustanawiać tam własne zwierzchnictwo terytorialne. Obydwa kraje próbowały nawet zorganizować własne wyprawy badawcze. Kanada obwieściła m.in., że zamierza wybudować głęboki port, aby potwierdzić swe prawa do Przejścia Północnego – najkrótszej drogi morskiej łączącej Atlantyk z Pacyfikiem. Co ciekawe – Kanada jest jedy-


GEOPOLITYKA ARKTYKA

Co na to prawo?

nym krajem na świecie, który uznaje swoje suwerenne prawa do Przejścia Północnego, choć nawet największy sojusznik, czyli USA, praw tych nie akceptuje. Kanada nie miała nigdy nawet lodołamacza, aby ten wodny trakt utrzymywać w stanie umożliwiającym żeglugę. Rosja zintensyfikowała prace badawcze nad Grzbietem Łomonosowa, gdyż kończy się jej czas przeznaczony na przedstawienie dowodów naukowych, dzięki którym nabrałaby praw do rozszerzonego szelfu kontynentalnego. Każde z państw-stron konwencji prawa morza dostało na zebranie takich dowodów po 10 lat od momentu ratyfikacji traktatu. Rosja przyjęła go w 1997 r., więc zostały jej zaledwie miesiące na przeprowadzenie ostatecznej weryfikacji. W przyszłym roku straci prawo głosu w dyskusji o szelfie pod Morzem Arktycznym, podczas gdy Dania i Kanada mają na to jeszcze 7 lat. USA w ogóle nie ratyfikowały tekstu konwencji, jednak nie przeszkadza im to w sprzeciwianiu się badaniom prowadzonym przez Rosję. Czy dlatego, że jednym z celów rosyjskich działań jest odbudowanie wewnętrznego wizerunku mocarstwa światowego i potwierdzenie pozycji energetycznego giganta, co podważa mocarstwową pozycję Amerykanów?

Zastanawiające jest jednak, jak na ten temat wypowiada się kilku geologów. Twierdzą oni, że Grzbiet Łomonosowa był niegdyś fragmentem kontynentu eurazjatyckiego, ale dziś nie ma z nim nic wspólnego, więc rosyjska wyprawa batyskafów jest tylko i wyłącznie propagandą. Dodają także, że obszar arktyczny od milionów lat był zanurzony głęboko pod wodą i to raczej w chłodnych strefach, więc trudno mówić o związkach organicznych, które mogły niegdyś utworzyć pokłady ropy i gazu. Nawet jeśli coś takiego miało miejsce, to na tak dużej głębokości ich energetyczne właściwości zapewne uległy znacznemu ulotnieniu. Czy więc Rosja jest nad wyraz perspektywicznie i optymistycznie myślącym graczem, czy tylko odradzającym się niedźwiedziem propagandy, który uczyni wszystko, by dać do zrozumienia, że nadal jest groźny i stać go na wszystko? Dlaczego Rosjanie mówili o wyprawie dwóch batyskafów? Przecież na pokazanym filmie widać obydwa podczas podwodnych prac? W jaki sposób i skąd je sfilmowano? Czy w pobliżu był zatem trzeci, którego Rosja teoretycznie nie posiada? Dlaczego tak łatwo przyszła im organizacja wyprawy, której celem było zatknięcie flagi na głębokości 4 kilometrów pod

Rosja i Kanada to nie jedyni rozgrywający

argument – powiedział duński minister na-

fami kontynentalnymi nie należą do żadnego

w trwającym sporze. Głos w dyskusji zabrały

uki, Helge Sander. W ten sposób odniósł się

z państw i zgodnie z Konwencją są „spuści-

też Stany Zjednoczone, Dania (ze względu

do wyprawy rosyjskich miniłodzi podwod-

zną narodów”, a ich eksploatacją zajmuje się

na Grenlandię) i Norwegia.

nych, które na początku sierpnia umieściły

Międzynarodowa Organizacja Dna Morskiego

pod biegunem północnym flagę państwową

z siedzibą w Kingston na Jamajce. Polska ra-

Rosji, a także do wizyty premiera Kanady,

tyfikowała Protokół w sprawie przywilejów i im-

Stephena Harpera w kanadyjskiej części

munitetów tej organizacji w marcu tego roku.

Konwencja

ONZ

o

Prawie

Morza

z 1982 roku zezwala państwom sygnatariuszom na ubieganie się przez okres dziesięciu lat od jej podpisania o prawa do terytoriów morskich znajdujących się w odległości do 200 mil morskich (377 kilometrów) od terytorium kraju. W przypadku, gdy linie graniczne pokrywają się z prawami innego państwa, dochodzi do delimitacji. Rosja, która ratyfikowała Konwencję ONZ o Prawie Morza w 1997 roku, złożyła prośbę o uznanie swoich roszczeń do Arktyki w 2001 roku. Norwegia zrobiła to w listopadzie 2006 roku (choć przystąpiła 10 lat wcześniej). Dania, która ratyfikowała dokument w 2004 roku, ma czas do 2014 roku. Konwencji nie podpisały tylko Stany Zjednoczone, ale rząd USA złożył już w Senacie projekt ustawy w tej sprawie. Po przedstawieniu żądań, do gry wkracza Komisja ds. Granic Szelfu Kontynentalnego z siedzibą w Nowym Jorku, złożona z ekspertów w dziedzinach geologii, geofizyki i hydrografii. Konwencja nakłada także obowiązek przeznaczenia części dochodów z eksploatacji złóż poza szelfem na rzecz krajów rozwijających się oraz na ochronę środowiska naturalnego. Obszary dna morskiego położone poza szel-

USA się powiększa? Amerykanie we wrześniu zakończyli czte-

Arktyki. Duńczycy wysyłają własną ekspe-

rotygodniową ekspedycję naukową, mającą

dycję badawczą, złożoną z 40 naukowców

na celu sporządzenie mapy części dna mor-

i lodołamacza (nota bene szwedzkiego),

skiego Arktyki, aby ustalić, czy można uznać

której celem ma być dostarczenie dowodów,

ją za fragment terytorium USA. Naukowcy

że Grzbiet Łomonosowa jest powiązany geo-

opracowali w tym czasie mapę podmorskie-

logicznie z należącą do Danii Grenlandią.

go Wzniesienia Czukockiego, rozciągającego się około 800 km na północ od Alaski. Celem wyprawy było ustalenie, czy obszar ten może

Norwegia na razie słucha

na mocy Konwencji ONZ o Prawie Morza zo-

Kraj, który ma wyjątkowy wkład w ba-

stać uznany za przynależny Stanom Zjedno-

danie dalekiej Północy podchodzi do sporu

czonym. Amerykanie zapewniają, że ich misja

z dystansem, publikując obszerne analizy

nie wpisuje się w trwająca rywalizację. Jak

prawne i dyplomatycznie i w ten sposób

twierdzą, wyprawa jest elementem szerszych

dyskredytując żądania Rosji. Rząd Norwe-

badań prowadzonych już od lat, a poprzedziły

gii oświadczył z rozbrajającą szczerością,

ją dwie podobne misje w latach 2003 i 2004.

że norweski szelf kontynentalny nie rozciąga

Kongres rozważa też przeznaczenie 100 mln

się aż tak daleko na północ, kończy się do-

dolarów na remont trzech starzejących się lo-

kładnie na 84°41’ N szerokości geograficznej.

dołamaczy oraz budowę dwóch nowych.

Norwegowie zaznaczają jednak, że ich zainteresowanie skupione jest na Rowie Atlanty-

Dania odrzuca roszczenia Niezależnie od tego, ile flag się umieści i ilu premierów się wyśle, nie będzie to żaden

ckim, a w kwestiach spornych prowadzą dialog i informują zainteresowanych o swoich

powierzchnią wody, a brakowało batyskafów, kiedy tonął okręt Kursk? I czy rzeczywiście nagranie jest prawdziwe, czy też – jak twierdzą miłośnicy teorii spiskowych – jest kopią jednego z filmów o wyprawie kapitana Cousteau? Reasumując: pod względem prawnym Rosja ma prawo do badań. Takie samo, jakie mają Kanada, Dania i Norwegia. Również Amerykanie – choć bez ratyfikacji traktatu i tak nic im z tego nie przyjdzie. Od strony ekonomicznej – pozostają wątpliwości, czy Rosja, niczym wytrawny szachista, widzi przed sobą więcej, niż przeciętny człowiek? Psychologicznej – nasz wschodni sąsiad tradycyjnie już próbuje walczyć wszelkimi sposobami, aby wydać się większym i silniejszym, niż jest w rzeczywistości. Nawet gdyby już silniejszego nie było można znaleźć. A jeśli chodzi o wymiar polityczny – no cóż, pokłócą się, poprztykają po nosach kilka razy i znowu będzie cisza. Ważne, aby wygrać najbliższe wybory...

planach (nikt nie zgłosił zastrzeżeń do norweskich dokumentów).

Gniewomir Kuciapski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

33


HISTORIA ZIMNA WOJNA

ZIMNA WOJNA

W ostatnich miesiącach doszło do skokowego zainteresowania społeczności międzynarodowej Arktyką. Najpierw Federacja Rosyjska podjęła szereg spektakularnych działań, których uwieńczeniem było umieszczenie na początku sierpnia pod biegunem północnym flagi symbolizującej prawo Rosji do tego terytorium. Niedługo potem własną wyprawę zorganizowała Dania. Również Kanada twierdzi, że znajdujący się pod biegunem Grzbiet Łomonosowa (wypukłość dna Oceanu Arktycznego) jest przedłużeniem jej terytorium. Rywalizacja ekonomiczna i polityczna zaczyna zatem przyjmować formy dobrze znane z epoki zimnej wojny. Atomowa rywalizacja wśród lodów Arktyka stosunkowo długo opierała się eksploracyjnym zapędom człowieka. Jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego wyprawy odkrywcze w obszary podbiegunowe 34

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

przyciągały uwagę porównywalną z zainteresowaniem, jakie dzisiaj budzą kolejne ekspedycje kosmiczne. Z uwagi na wyjątkowo niesprzyjające warunki naturalne, przez długie lata Arktyka, kraina lodowego terroru, jak mówi o tych obszarach norweski badacz Fridtjof Nansen,

nie stała się teatrem zmagań orężnych. Wraz z rozwojem techniki wojna zawitała jednak również na te niedostępne obszary. Już w czasie drugiej wojny światowej Daleka Północ stała się świadkiem epopei konwojów przeprowadzanych do portów radzieckich - Murmańska i Archangielska. Kilkukrotnie w obszary arktyczne zapuszczały się ciężkie okręty niemieckie. Jednakże działania te miały charakter epizodów, istotnych w danej chwili, ale marginalnych z punktu widzenia całościowych wyników wojny. Sytuacja zmienia się już w latach pięćdziesiątych. Opracowanie i praktyczne wdrożenie na okrętach podwodnych napędu atomowego otwarło przed nimi pokryte wiecznym lodem obszary Arktyki. Swoistą cezurą oznaczającą przełom w militarnym wykorzystaniu obszarów podbiegunowych był rok 1958. Wtedy to Nautilus, pierwszy amerykański okręt podwodny wyposażony w napęd atomowy wykonał rejs pod skuwającą Arktyk czapą lodową, osiągając Biegun Północny (3 sierpnia o godzinie 23.15). Zauważyć można, że ten niewątpliwy sukces choćby częściowo zniwelować miał efekt wystrzelenia przez ZSRR Sputnika w październiku 1957 r. i z tego właśnie powodu informacje o arktycznej wyprawie zostały przekazane mediom. W owym czasie nie ujawniono jednak, że powodzeniem uwieńczona została dopiero piąta próba przejścia pod lodami, zaś poprzednie miały nader dramatyczny przebieg – okręt stracił peryskop, na pokładzie wybuchł pożar, statek zagrożony był zgnieceniem po niefortunnym wynurzeniu między dwoma polami lodowymi. W późniejszych latach rejsy pod lodami wykonywały kolejne amerykańskie okręty podwodne, a USS Skate przebił nawet pokrywę lodową i wynurzył się na biegunie. Według innych publikacji, Skate wynurzył się najpierw w odległości około 40 mil morskich od bieguna, kolejnym razem około 16 mil morskich od bieguna. W związku z tym, pierwszym okrętem podwodnym, który wynurzył się na biegunie miałby w związku z tym być USS Sargo, który dokonał tego 9 lutego 1969 r., po 16 próbach przebicia się przez ponad metrowej grubości warstwę lodu. Zarówno Nautilus, jak i Skate oraz Sargo były co prawda wyposażone wyłącznie w torpedy i nie dysponowały możliwością atakowania celów lądowych, jednakże mimo tego, zademonstrowana przez nie możliwość skrytego (pod lodem) zbliżenia się do wybrzeża potencjalnego przeciwnika, zrobiła wówczas kolosalne wrażenie. Kiedy zaś po próbnych strzelaniach rakietami Polaris A1, przeprowadzonymi z atomowego okrętu podwodnego George Washington 20 lipca 1960 r., rakiety balistyczne tego typu oficjalnie przyjęte zostały na uzbrojenie


HISTORIA ZIMNA WOJNA

Nautilus

US Navy, możliwość wykonania zaskakującego ataku na terytorium przeciwnika przez okręt manewrujący pod lodem stała się faktem. Możliwość taką potwierdziła, trwająca bez mała dwa miesiące, żegluga George’a Washingtona po wodach arktycznych; prawdopodobnie w czasie tej misji okręt pokonał trasę, umożliwiając skryte zajęcie pozycji ogniowej w bezpośredniej bliskości radzieckiego brzegu. Podkreślić należy, że w zasięgu pocisków balistycznych, strzelanych z obszarów arktycznych, znajdowała się wówczas większość radzieckich centrów administracyjno-przemysłowych (w tym dwa największe miasta – Moskwa i Leningrad) oraz znaczący procent sił konwencjonalnych i strategicznych sił jądrowych.

i mimo awarii systemu chłodzenia turbin (usuniętego na morzu, w zanurzeniu) kontynuował pochód na północ. Pierwsze wynurzenie nastąpiło w odległości 360 mil morskich od bieguna. Przeprowadzono je w celu dokładnego określenia pozycji okrętu za pomocą metod astronawigacyjnych, gdy istniały wątpliwości, co do wskazań żyrokompasów na tak niskich szerokościach geograficznych. Następnie, 17 lipca 1962 r. K 3 (noszący później oficjalną nazwę Leninski Komsomoł), jako pierwszy radziecki atomowy okręt podwodny, osiągnął biegun. Propaganda radziecka nie omieszkała odpowiednio zdyskontować tego faktu. O ile więc początkowo aktywność Amerykanów na wodach podbiegunowych budziła poważne obawy Moskwy, to teraz również Waszyngton uwzględnić musiał w swoich rachubach skryty atak nuklearny na obiekty amerykańskie, mimo że K 3 nie był nosicielem rakiet balistycznych. W ślad za K 3, na wodach arktycznych znalazły się okręty uzbrojone w rakiety balistyczne. Początkowo były to dalekie od doskonałości jednostki typu Hotel, następnie okręty określane na Zachodzie jako typ Yankee, Delta i wreszcie potężne Typhoony.

Pole bitwy Arktyka Arktyka stała się zatem obszarem wzmożonej rywalizacji militarnej. W ślad za atomowymi okrętami podwodnymi wyposażonymi w rakiety balistyczne pojawiły się tam bowiem

wielozadaniowe atomowe okręty podwodne przeznaczone do ich zwalczania. Podkreślić należy, że w rejonach pokrytych lodem jedyną skuteczną bronią przeciwko okrętom podwodnym przeciwnika są własne okręty podwodne. Lód uniemożliwia bowiem działania okrętów nawodnych oraz lotnictwa. W podlodowych głębinach rozpoczęły się toczone w absolutnym milczeniu zmagania. Zarówno marynarka radziecka, jak i flota amerykańska dążyła do tego, by maksymalna liczba okrętów atomowych uzbrojonych w rakiety balistyczne była wykrywana, a następnie śledzona przez wielozadaniowe (w popularnej literaturze często określane również mianem myśliwskich) okręty podwodne. Ich zadaniem było natychmiastowe, po otrzymaniu stosownego sygnału, zniszczenie nosicieli rakiet balistycznych. Ranga tego zadania wynika z tego, że głównym celem rakiet bazowania morskiego (mniej precyzyjnych niż rakiety odpalane z lądu) były i są nadal rozlegle cele powierzchniowe, czyli, tłumacząc z wojskowego żargonu na język powszechnie zrozumiały, wielkie miasta. W literaturze zachodniej okręty podklasy SSBN określane są nawet złowróżebnym mianem „city killers” (zabójcy miast). Eliminacja każdego atomowego nosiciela rakiet, przed odpaleniem przez niego pocisków, ma zatem kolosalne znaczenie dla obrony własnego terytorium. Podczas wzajemnego śledzenia, okręty podwodne manewrowały w bardzo niewielkiej odległości od siebie, co sprzyjało kolizjom. Według danych

Sowiecka riposta Logika wyścigu zbrojeń nie zezwoliła jednak na zbyt długie utrzymywanie się amerykańskiego monopolu w dziedzinie podbiegunowych rejsów atomowych okrętów podwodnych. Podobnie jak w budownictwie okrętowym, utrzymywała się tu jednak swoista luka wynosząca od czterech do pięciu lat – fakt ten dobrze ilustruje różnica miedzy wprowadzeniem do służby Nautilusa w 1954 r. i jego radzieckiego odpowiednika K 3 w 1958 r. Przygotowania do pierwszego biegunowego rejsu radzieckiego atomowego okrętu podwodnego rozpoczęto w roku 1962. Misję tę przeprowadzić miał okręt K 3. Wyszedł on z bazy w Zachodniej Licy (rejon Murmańska) PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

35


HISTORIA ZIMNA WOJNA

USS George Washington

Skate, 1959 r.

radzieckich w latach 1967-86 zderzenia okrętów podwodnych miały miejsca co najmniej raz w roku. W ciągu następnych pięciu lat żaden taki incydent nie wydarzył się, zaś do następnej kolizji doszło 12 lutego 1992 r. Z uwagi na swój reprezentatywny, charakter zdarzenie to zasługuje na szersze omówienie. Amerykański wielozadaniowy okręt podwodny manewrował wówczas na podejściach do prowadzącej na Morze Białe Cieśniny Kolskiej. Sądzić można, że jego zadaniem było wykrycie, a następnie śledzenie wychodzących na patrole bojowe okrętów podwodnych uzbrojonych w rakiety balistyczne. Dowództwo Floty Północnej, licząc się z taką ewentualnością, skierowało jednak do cieśniny własny wielozadaniowy okręt podwodny typu Sierra

Typhoon 36

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

w celu wykrycia znajdujących się tam jednostek amerykańskich. W trakcie zbliżania się do okrętu amerykańskiego, jednostka rosyjska znalazła się w martwej strefie jego środków obserwacji hydroakustycznej. Również Rosjanie z tego samego powodu stracili kontakt ze śledzonym celem. Oba okręty znalazły się w bardzo małej odległości od siebie, nie mogąc się jednak wzajemnie wykryć. W efekcie wykonywanych przez obu dowódców manewrów, doszło do kolizji. Jej skutki nie były jednak groźne dla uczestniczących w incydencie okrętów. Oba zdołały samodzielnie powrócić do baz. Nadmienić można, że do zderzenia doszło na akwenie uznawanym przez Rosję za wody terytorialne. Amerykanie nie zgadzają się jednak z tym poglądem, twierdząc, że nie ma podstaw do rozciągnięcia rosyjskiej jurysdykcji na ów obszar i uważają, że kolizja miała miejsce na wodach międzynarodowych. Pokłosiem incydentu było zwiększenie intensywności patrolowania podejść do cieśniny przez okręty nawodne Floty Północnej. Szybko przyniosło to efekty. Już 25 marca niszczyciele Gremiaszczyj i Rastoropnyj wykryły na spornym obszarze niezidentyfikowany okręt podwodny. Po zorientowaniu się, iż został wykryty, obcy okręt podwodny opuścił z prędkością 12 węzłów akwen uznawany przez Rosjan za wody terytorialne i oddalił się na pełne morze .... O ile dla Stanów Zjednoczonych obszary podbiegunowe były jedynie obszarem, skąd wyprowadzone mogło zostać zaskakujące uderzenie nuklearne to dla Związku Radzieckiego i Rosji Daleka Północ ma istotne znaczenie z innych jeszcze powodów. Jednym z najistotniejszych jest to, że Murmańsk i Archangielsk są bazami Floty Północnej. Flota Północna w czasach Związku Radzieckiego była najważniejszym wielkim związkiem Czerwonej Floty. Jej zadaniem, w przypadku potencjalnego konfliktu globalnego, było wyjście na Atlantyk i przerwanie komunikacji między Stanami Zjednoczonymi a ich europejskimi

sojusznikami. Zakładano, że pozbawione wsparcia zza oceanu wojska konwencjonalne NATO ulegną nawale pancernych i zmechanizowanych dywizji radzieckich, które już po miesiącu osiągną atlantyckie wybrzeża Francji. Aby wykonać zadanie przerwania komunikacji Flota Północna otrzymywała najnowocześniejsze okręty (zarówno nawodne, jak i podwodne) i samoloty. Na Dalekiej Północy rozbudowano infrastrukturę bazową i lotniskową (dla największego w siłach zbrojnych zgrupowania samolotów-nosicieli rakiet oraz maszyn zabezpieczających ich działania). Znaczenie baz na Dalekiej Północy, jako jedynych dysponujących swobodnym dostępem do Atlantyku, po raz kolejny potwierdziło się w czasie kubańskiego kryzysu rakietowego w 1962 r. To właśnie stamtąd w kierunku Kuby wyszły cztery radzieckie okręty podwodne typu Foxtrot. W późniejszym okresie z lotnisk na północy startowały samoloty rozpoznawcze, które w trakcie przelotu do Hawany monitorowały sytuację na Atlantyku. Na północnych, subarktycznych obszarach ZSRR rozwijało się również budownictwo okrętowe. W latach trzydziestych wielka stocznia powstała w Mołotowsku (taką nazwę nosił wówczas Siewierodwisk, stara rosyjska osada założona w 1750 r., w miejscu, gdzie już 350 lat wcześniej działał prawosławny klasztor). Według trudnych do zweryfikowania danych, przy wznoszeniu stoczni i całej niezbędnej infrastruktury pracowało 120 tys. więźniów. Początkowo w olbrzymim, całkowicie zadaszonym doku (długość 335 m, szerokość 137 m) powstawać miały okręty liniowe, jednak planów tych nie zdołano zrealizować przed wybuchem wojny. W latach 50. XX w. w Mołotowsku powstało kilkanaście niszczycieli i krążowników, lecz później specjalnością stoczni stały się okręty podwodne. Od 1953 r. na Dalekiej Północy rozpoczęto budowę jednostek tej klasy o napędzie atomowym. Powstawały tu jednostki typu November, Echo, Hotel, Yankee, Delta, Oskar i Akua. Tutaj

Typhoon


HISTORIA ZIMNA WOJNA

Stena

również zbudowane zostały wszystkie (6) znajdujące się we flocie radzieckiej gigantyczne Typhoony. Są to największe z powstałych dotychczas atomowych okrętów podwodnych. Nowatorska konstrukcja czyni z nich również jednostki bardzo odporne na uszkodzenia. Ich budowa wymagała opanowania przez Siewierodwisk stoczni technologii spawania blach tytanowych (z tego nadzwyczaj odpornego metalu wykonane są kadłuby Typhoonów). Specjalnie, w celu zapewnienia właściwych warunków podczas pracy z tytanowymi kadłubami, wybudowano zadaszony i ogrzewany dok.

Giganty z lodowej stoczni Atomowe okręty podwodne TK 12, TK 13, TK 17, TK 20, TK 202, TK 208; oznaczenie rosyjskie – projekt 942 lub typ Akua (rekin), oznaczenie zachodnie – typ Typhoon (tajfun); budowane w latach 1977-89; wyporność standardowa 24 500 t, pełna 33 800 t, długość 175,6 m, szerokość 22,8 m, zanurzenie 11,5 m, 2 reaktory OK 650, 2 turbiny parowe o mocy 100 000 KM, prędkość maksymalna podwodna 27 węzłów, 2 śruby; oba zespoły napędowe umieszczone zostały w dwóch oddzielnych segmentach kadłuba mocnego mających formę walców, trzeci walec, umieszczony wyżej, mieści centralę, są one obudowane kadłubem lekkim, który zapewnia konstrukcji aerodynamiczny kształt; uzbrojenie: 20 wielogłowicowych ra-

kiet balistycznych RSM 52, 6 wyrzutni torped 533 mm, 6 wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Strzała; wyposażenie: kompleks nawigacyjny Tabol, stacje radiolokacyjne Albatros i Nakat M, kompleks hydroakustyczny Skat, satelitarny system nawigacyjny Simfonija, kompleks łączności satelitarnej Cunami, kompleks łączności Monia; załoga 150 ludzi (50 oficerów, 80 chorych i podoficerów). Okręty wchodziły w skład 1 Flotylli Okrętów Podwodnych Floty Północnej bazującej w Zapadniej Licy. Ze służby wycofano je, głównie ze względu na koszty eksploatacji, ale również z uwagi na zużycie zmęczeniowe poszycia tytanowego na przełomie wieków. Okręt typu Typhoon był bohaterem powieści i filmu „Polowanie na Czerwony Październik”. Znaczenie węzła bazowo-stoczniowego na północy skłoniło Moskwę do podjęcia bezprecedensowego wysiłku w zakresie ochrony tych obszarów. Wciśnięte między północną część Półwyspu Skandynawskiego Morze Białe przez dziesięciolecia było praktycznie zamknięte dla statków obcych bander. Na podejściach do tego akwenu rozwinięto system obserwacji przestrzeni podwodnej, oparty o rozmieszczone na dnie czujniki hydroakustyczne, postawiono zagrody minowe (w tym również zagrody sterowane zdalnie z lądu), w składzie Floty Północnej zorganizowano tak zwaną Flotyllę Kolską przeznaczoną specjalnie do ochrony wejścia na Morze Białe przed obcymi okrętami podwodnymi. Samoloty i śmigłowce służące do zwalczania okrętów pod-

wodnych pełniły ustawicznie dyżury w powietrzu i na lotniskach. W oparciu o konwencjonalne okręty podwodne, zorganizowano tak zwany Bastion. Polega on na tym, że wykorzystując różnice w gęstości wody, klasyczne okręty podwodne kładły się na warstwie ciężkiej wody i maksymalnie wyciszone czekały na jednostki potencjalnego przeciwnika. Według części publikacji, w skład systemu ochronnego określanego jako Bastion wchodziły również zagrody minowe. Pod koniec istnienia Związku Radzieckiego rejon Morza Białego był prawdopodobnie najbardziej nasyconym zaawansowaną technologicznie infrastrukturą militarną na świecie. Stan taki w znacznym stopniu utrzymuje się do dnia dzisiejszego. Mimo wszystkich zmian politycznych i militarnych, Arktyka nadal pozostaje więc obszarem prowadzonej z dużą intensywnością aktywności militarnej. Atomowe okręty podwodne, zarówno wielozadaniowe, jak i te wyposażone w rakiety balistyczne, wciąż kryją się w głębinach pokrytych lodem. Rosyjska obecnie Daleka Północ nadal pozostaje miejscem bazowania najsilniejszej i najważniejszej w rosyjskiej marynarce Floty Północnej. Mimo, że nie jest to konkluzja optymistyczna, to jednak nie należy sądzić, że w przewidywalnej przyszłości stan ten ulegnie zmianie. Krzysztof Kubiak Kmdr por. rez. dr hab. Krzysztof Kubiak jest profesorem Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu oraz Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni.

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

37


Ś W I AT R O S J A

Narybek Kremla

Historia proputinowskiej młodzieżówki jest krótka, lecz treściwa. Komentatorzy twierdzą, że wokół Jednej Rosji zbudowano tyle młodzieżowych formacji typu Nasi, Młoda Gwardia czy Idący społem, by władza mogła stworzyć alternatywę dla eksportu na wschód idei „pomarańczowej rewolucji” oraz organizacji takich jak Pora! na Ukrainie. Zamiast ideologii, Nasi proponują rosyjskiej młodzieży udział w szczodrze opłacanych akcjach, koncertach i przedstawieniach.

Młodzieżowy demokratyczny antyfaszystowski ruch Nasi został założony w kwietniu 2005 r. w odpowiedzi na wydarzenia na Majdanie Niezależności w Kijowie. Inicjatywa stworzenia organizacji wyszła od administracji prezydenta FR, który spotyka się regularnie z aktywistami Naszych. Organem kierowniczym jest Federalny Komisariat (w liczbie pięciu członków wybieranych rokrocznie w tajnym głosowaniu). Liderem i głównym twórcą ruchu jest Wasilij Jakiemienko, na co dzień pracownik służb prasowych Kremla. Za drugie największe niebezpieczeństwo i cel ruchu Jakiemienko uznał „amerykańską agresję” na Rosję. Naszyści (termin wymyślony rzekomo przez wrogów Naszych) za głównych swoich przeciwników uważają działaczy ruchu obywatelskiego Inna Rosja, który skupia różne środowiska opozycji wobec Kremla, m.in. byłego szachistę Garri Kasparowa, dawną wiceprzewodniczącą Dumy Irinę Hakamadę, byłego premiera Michaiła Kasjanowa, lidera zdelegalizowanej Narodowo-Bolszewickiej Partii Eduarda Limonowa i wiele grup związanych z organizacjami praw człowieka. Nieoficjalnie za sojusznika Naszych uchodzi ultraprawicowy faszystowski Euroazjatycki Sojusz Młodzieży (ESM). Głównym ideologiem związku jest znany prawicowy narodowy działacz i zwolennik imperialnych dążeń Rosji, Aleksander Dugin. Akcje ESM, choć regularnie zakazywane przez lokalne władze, są podszyte hasłami nacjonalistycznymi i faszystowskimi. Członkowie ESM są często widywani na akcjach Naszych. Komentatorzy wskazują na możliwość przekształcenia się Naszych w bojówki kremlowskie, które będą rozbijać opozycyjne wystąpienia w trakcie zbliżających się kampanii wyborczych do Dumy oraz przed wyborami prezydenckimi. O Naszych zrobiło się głośno przed kilkoma miesiącami, gdy przed świętami Bożego Narodzenia w przebraniu Śnieżynek i Dziadków Mrozów składali na moskiewskich ulicach życzenia rosyjskim weteranom wojennym. Później zasły38

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

nęli z, wykraczającej daleko poza miano pokojowej, akcji przeciw brytyjskiemu ambasadorowi Brentenowi, który wziął udział w zeszłorocznej konferencji „Innej Rosji”. Dyplomata obwieścił później, iż Wielka Brytania zamierza przeznaczyć dla tej organizacji milion funtów szterlingów, „aby Rosja była bogatsza, silniejsza i bardziej wolna”. Od tego czasu Nasi organizowali regularne pikiety przed budynkiem ambasady brytyjskiej, które z czasem zamieniły się w prawdziwe prześladowanie (według słów ambasadora – z udziałem rosyjskich specsłużb). W czasie jednej z wizyt ambasadora w Niżnym Nowogrodzie doszło do skandalu, kiedy aktywista Naszych rozrzucił wśród zebranych ulotki nazywające ambasadora „zwolennikiem Hitlera i Mussoliniego”. W marcu Nasi przygotowali wielką propagandową akcję poparcia dla obecnego prezydenta, apelując o kolejną kadencję i... realizację „II Narodowego Planu Putina 2008-2012”. W kwietniu Nasi okupowali ambasadę estońską w Moskwie, protestując przeciw przenosinom pomnika żołnierza z brązu w Tallinie. Rosyjskie MSZ uznało, że były to akty społecznego niezadowolenia. Zachodnie media zaś pokazywały i demaskowały organizację oraz wsparcie logistyczne Naszych przez Kreml. Bojówki w końcu odstąpiły od blokady ambasady, ale wielokrotnie złamane zostały międzynarodowe standardy dyplomatyczne. Od trzech lat nad jeziorem Seliger w obwodzie twerskim w połowie lipca organizowany jest Letni Obóz Naszych. Według scenariusza organizatorów obóz ma być w pełni „przezroczysty” dzięki kamerom ustawionym w każdym możliwym miejscu. Obozowicze biorą udział w swoistym komsomolskim reality-show. Nad ich bezpieczeństwem i odpowiednią edukacją czuwa kilkudziesięciu „nadkomisarzy” i ochroniarzy. Uczestnicy, nazywani zgodnie z radziecką terminologią komisarzami (w tym roku jest ich ok. 10 tys.), czas mają od rana do wieczora wypełniony wykładami

o obecnym i przyszłym władcy Kremla oraz o tym, kto chciał przeszczepić do Rosji idee „kolorowej rewolucji” (przykładowe tematy: „Polityka energetyczna następcy prezydenta Putina”, „Rewolucja Włodzimierza Putina powinna mieć ciąg dalszy”). Uczestnicy są karani za nieobecność na szkoleniach, a ich udział monitoruje się dzięki chipom. Wśród wykładowców „oświeceniowców” w obozie gościli główni kremlowscy politolodzy Siergiej Markow i Gleb Pawłowski, prezydent Czeczeni Kadyrow oraz inni prokremlowscy politycy. Komisarze uczą się także strzelania, podstaw samoobrony, ekstremalnych sportów, a wieczorami organizowane są dla nich koncerty gwiazd muzyki. W czasie zlotu po obozie kręcą się komisarze w białych fartuchach, którzy będą

Czerwona flaga Naszych z poprzecznym białym krzyżem to połączenie symboliki sowieckiej i rosyjskiej z czasów carskich.

badać pozostałych „na obecność oznak faszyzmu”. Ci którzy okażą się „niezdrowi” zostaną skierowani do „Antyfa-szkoły”, gdzie odbędą odpowiednie szkolenie i wezmą udział w nauce sztuki antyfaszystowskiego body-artu. Hitem tegorocznej edycji Letniego Obozu Naszych była dekoracja ulicy czerwonych latarni, przy których organizatorzy rozstawili olbrzymie plakaty przedstawiające prostytutki w nieprzyzwoitych pozach, gdzie w miejscu twarzy kurtyzan przyczepili ogromne wizerunki wspomnianych liderów opozycji. Nowością są ustawione namioty dla par komisarzy, którzy zgodnie z wolą głowy państwa postanowią legalnie zwiększyć przyrost demograficzny Rosji. Obóz nad jeziorem zakończył się w tym roku wielką draką. Kierownictwo postanowiło rozegrać grę strategiczną „Rosyjski Majdan”. Komisarzy podzielono na „pomarańczowych” i „naszych”, którzy w roli oddziałów OMONu mieli rozproszyć oddziały opozycji. O Naszych usłyszymy z pewnością wkrótce, gdyż najbliższe miesiące to czas politycznych wyborów Rosjan. Piotr Wdowiak


AZJA INDIE

Hasło to nie tylko odnosi się do niezwykłych walorów turystycznych Indii, ale znajduje też swoje odzwierciedlenie w ogromnym sukcesie gospodarczym tego kraju, jaki możemy obserwować w ostatnich latach. Już od kilku lat świat z uwagą obserwuje wyścig o prymat w światowej gospodarce. Ostatnie lata przyniosły ogromny wzrost potęgi Chin, implikowany w znacznej mierze szybkim rozwojem gospodarczym. Jednak pojawiające się tam pierwsze symptomy przegrzania każą zwrócić baczniejszą uwagę także na Indie, które od początku lat dziewięćdziesiątych wysunęły się na pozycję wicelidera pod względem dynamiki rozwoju gospodarczego. W pierwszym kwartale 2007 roku gospodarka Indii wzrosła, w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego, o 8,2%. Chcąc jeszcze bardziej przyciągnąć inwestorów, korzystają z doświadczeń Chińczyków, tworząc specjalne strefy ekonomiczne, w których ulgi podatkowe sięgają niekiedy 100 procent. W przypadku chińskiej gospodarki wzrost gospodarczy generowany jest w przeważającej części dzięki intensywnemu rozwojowi eksportu, a jego owoce konsumowane są na bieżąco. Chińskie przedsiębiorstwa operują niemal wyłącznie na rynku wewnętrznym, eksportując produkty na inne rynki. Natomiast Indie zaskakują świat nie tylko ogólnogospodarczą efektywnością, ale także intensywną ekspansją rodzimych przedsiębiorstw na rynki światowe. Wiele indyjskich firm działa na całym świecie, pozostawiając w Indiach wyłącznie, wytwarzające największe koszty, działy produkcyjne. Tworzone są podwaliny globalnych koncernów będących, dzięki konkurencyjności kosztowej, liderami w swoich branżach. Z drugiej zaś strony indyjscy menedżerowie są, dzięki bogatym doświadczeniom, cenieni jako zarządzający i stoją na czele wielu globalnych koncernów. W ostatnim czasie głośno było o przejęciach przez indyjskie firmy w europejskim przemyśle stalowym, ale jest to zaledwie wycinek w ogólnoświatowej skali i dotyczy też wielu innych sektorów. Suzlon Energy to indyjska spółka, która dzięki zagranicznym inwestycjom stała się piątym co do wielkości światowym producentem turbin wiatrowych. W zarządzie firmy, oprócz pochodzącego ze stanu Gujarat prezesa, Tulsi

Tanti, zasiadają także Duńczycy, Niemcy, Holendrzy, Amerykanie i Australijczycy. Poszczególnymi oddziałami spółki kierują miejscowi dyrektorzy wykonawczy, a zarządzanie odbywa się na miejscu. Suzlon za ponad 520 milionów dolarów przejął w 2006 roku belgijskiego producenta przekładni, Hansen Transmissions International. Jest to modelowy reprezentant nowej grupy ekspansywnych firm indyjskich, na której czele stoi koncern Tata Steel, który niedawno za 13 miliardów dolarów przejął brytyjską spółkę hutniczą Corus. Zarówno Suzlon, jak i Tata Steel ukształtowane w trudnym środowisku gospodarczym Indii, mają jeden wspólny cel: uzyskać dostęp do lukratywnych rynków państw rozwiniętych, zachowując zarazem tanie bazy wytwórcze w kraju. Przejęcie Corusa jest jedną z pierwszych indyjskich transakcji, która zwróciła uwagę świata, choć nie jest to z pewnością przypadek jedyny. Indyjskie firmy już od dawna przejmują zagraniczne spółki, ale ta transakcja jest wyjątkowo głośna ze względu na wielkość oraz na fakt, że dotyczy firmy europejskiej. W 2006 roku wartość zagranicznych aktywów przejętych przez indyjskich inwestorów po raz pierwszy przewyższyła wartość inwestycji zagranicznych w Indiach. Transakcje te wywołały ożywienie na rynku kapitałowym, a indyjskie przedsiębiorstwa wyemitowały w tym okresie akcje o wartości 20 miliardów dolarów oraz obligacje warte 14 miliardów dolarów. W tym czasie wartość kredytów dla firm wzrosła, w porównaniu z analogicznym okresem w 2005 roku, ponad dwukrotnie, do niemal 2,5 miliarda dolarów. Choć na razie niewiele indyjskich firm może sobie pozwolić na przejęcia warte miliardy dolarów, jednak ogólny trend w tym kierunku jest widoczny. Pojawienie się tej nowej grupy przedsiębiorstw jest efektem trwającej od 1991 roku restrukturyzacji. Wówczas to Indie przystąpiły do przeobrażania socjalistycznego dotąd modelu gospodarki, w większym stopniu otwierając się na kapitał zagraniczny.

Duży wpływ na wzrost zaufania do indyjskich przedsiębiorstw miały niewątpliwie sukcesy informatycznych spółek outsourcingowych (takich jak Infosys czy Wipro) w rozwiązywaniu problemu tzw. pluskwy milenijnej. W ślad za tym pojawia się coraz więcej indyjskich menedżerów, takich jak prezes koncernu PepsiCo – Indra K. Nooyi, czy też Lakshmi Mittal, którego grupa Mittal Steel przejęła w ubiegłym roku Arcelora. Do grupy prężnych hinduskich managerów należy zaliczyć także Malvindera Singha, dyrektora naczelnego Ranbaxy Laboratories – indyjskiego potentata w branży farmaceu-

TOP OF THE TOP Porównanie majątków

najbogatszych Hindusów wg rankingu Forbes India’s 40 i ich chińskich odpowiedników Ranking

Ranking

India’s 40

China’s 40

Łączna wartość majątków 170 mld USD

38 mld USD

Wartość majątku osoby znajdującej się na ostatnim miejscu w Rankingu 790 mln USD

514 mln USD

Liczba miliarderów 36

15

Średnia wieku osób umieszczonych w Rankingach 56

46

Rosnące fortuny hinduskich miliarderów są często trudne do precyzyjnego oszacowania z powodu szybkiego wzrostu ich wartości. Wartość majątku najbogatszych Hindusów wg Rankigu Forbes India’s 40 wzrosła ze 106 mld dolarów w 2005 roku do 170 mld dolarów w 2006 roku. Na liście India’s 40 znajduje się obecnie 36 miliarderów, w porównaniu z 27 w poprzednim zestawieniu, do czego w dużym stopniu przyczynił się ogromny wzrost na giełdzie w Bombaju oraz dynamiczny wzrost cen na rynku nieruchomości. PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

39


AZJA INDIE

tycznej. Ostatnio Ranbaxy poważnie zaangażowało się w negocjacje związane z zakupem niemieckiego koncernu Merck, a już w ubiegłym roku firma przejęła sześć spółek, w tym cztery w Europie i jedną w Stanach Zjednoczonych. W tym samym czasie G. Prasad, dyrektor Dr Reddys Laboratories – trzeciej co do wielkości

TOP OF THE TOP

Lakshmi Mittal

(lat 56, wartość majątku: 25 mld USD) Najbogatszy Hindus, piąty na liście najbogatszych ludzi na Ziemi wg miesięcznika Forbes. „Człowiek roku 2006” Financial Timesa, w maju tego roku okrzyknięty przez magazyn Time „Najbardziej wpływowym człowiekiem”. Swój majątek budował od zera. Firmę założył w 1976 roku – dziś zarządza koncernem ArcelorMittal, drugim pod względem wielkości producentem stali na Świecie. Znany z polityki drastycznego obniżania kosztów w swoich zakładach. W 2003 roku przejął od Skarbu Państwa Polskie Huty Stali. Mukesh Ambani (lat 49, wartość majątku: 18,5 mld USD) Drugi najbogatszy Hindus i czternasty na liście najbogatszych ludzi na Świecie. Zarządza Reliance Industries, największą indyjską prywatną firmą. Reliance Industries operuje głównie w branży petrochemicznej, energetycznej i tworzyw sztucznych. Anil Ambani (lat 47, wartość majątku: 14,8 mld USD) Młodszy brat Mukesha Ambani. Zajmuje trzecie miejsce na liście India’s 40 i osiemnastą pozycję na liście najbogatszych ludzi na Ziemi. Kontroluje Reliance Communications, indyjskiego potentata branży telekomunikacyjnej. Azim Premji (lat 61, wartość majątku: 14 mld USD) Zajmuje czwarte miejsce na liście najbogatszych Hindusów. Zarządza technolologicznym gigantem Wipro Technologies, który działa głównie w branży outsourcingu usług informatycznych. W ostatnim okresie przejął m.in. takie firmy jak fińską Saraware czy portugalską grupę Enabler. 40

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

indyjskiej firmy farmaceutycznej, przejmował firmy na światowych rynkach, m.in. w Niemczech za 572 mln dolarów koncern zakupił Betapharm. Możliwości ekspansji firm wiążą się ściśle z ich osiągnięciami w zakresie zwiększania skali i podnoszenia wydajności na rynku krajowym. W ostatnim raporcie dotyczącym Indii, eksperci banku Goldman Sachs skorygowali szacunki dotyczące potencjału PKB do 2020 roku z pierwotnie prognozowanych 5,7 do 8 procent. Podkreślono także, że dzięki restrukturyzacji systematycznie wzrasta wydajność w sektorze prywatnym. Konkurencyjnej przewagi indyjskich spółek na rynkach zagranicznych można upatrywać w wielu punktach, z których szczególnie istotny jest poziom płac. W branżach opartych na zasobach ludzkich, gdzie praca stanowi największą pozycję kosztów ogólnych (np. w outsourcingu) wyraźnie widać dominację Indii – informatycy rozpoczynający tam pracę wciąż są tańsi od kolegów z Zachodu o ponad 40 procent. Na korzyść indyjskich firm informatycznych wpływa także fakt, że nie mają one tzw. struktur odziedziczonych, które ciążą nad ich zachodnimi konkurentami. W wielu zachodnich firmach większa część działalności wciąż przypada na kraje rozwinięte, choć i te przenoszą coraz więcej zadań do państw o niższych kosztach. Indyjskie firmy informatyczne także to robią, pilnując jednak, by przeważająca część pracowników pozostała w Indiach. Indie są doskonałym miejscem na lokalizację działalności z punktu widzenia kosztów. W przemyśle przetwórczym niskie koszty wykwalifikowanej siły roboczej wciąż są podstawą sukcesu, choć w coraz mniejszym stopniu. Bharat Forge, wicelider w produkcji wałów korbowych i innych części dla branży motoryzacyjnej, początkowo korzystał z arbitrażu regulacyjnego. Obowiązujące wówczas w Europie normy ochrony środowiska uniemożliwiały tam działanie kuźni, w Indiach ograniczenia te były wówczas mniejsze. Co więcej, obowiązujący tam system przydziałów taniej rudy żelaza, dawał stałym producentom ciągły dostęp do tanich materiałów. Na świecie prowadzenie kuźni staje się coraz droższe, dzięki czemu firmy zaopatrujące się w Indiach są wyjątkowo konkurencyjne. Szczególnym jednak wyróżnikiem Bharat Forge w dziedzinie konkurencyjności jest strategia nabywania niewielkich przedsiębiorstw na rynkach rozwiniętych w pobliżu kluczowych odbiorców. Bharat Forge posiada spółki zależne m.in. w Chinach, Niemczech, Szwecji i Stanach Zjednoczonych.

Z drugiej strony wiele indyjskich firm wiąże swój sukces z czynnikami, na które narzekają zagraniczni inwestorzy, takimi jak braki w infrastrukturze i wszechobecna biurokracja. To właśnie umiejętność wprowadzania innowacji na rynku ograniczanym podobnymi barierami decyduje o szczególnej przewadze takich firm jak Tata Motors, motoryzacyjna część Tata Group. Mała zdolność nabywcza na rynku wewnętrznym powoduje, że funkcjonowanie tam wymaga podejmowania bardziej radykalnych środków. W ramach realizacji strategii ekspansji wewnętrznej, Tata Motors planuje do 2008 roku zrealizować przedsięwzięcie „samochód za sto tysięcy rupii” (około 2 tysięcy dolarów). Plany te mają zostać zrealizowane m.in. dzięki obniżeniu kosztów dystrybucji gotowych pojazdów, które nie będą jak dotychczas przesyłane pojedynczo z fabryki do dealera, lecz masowo do składów. Sektor bankowy jest kolejnym polem, na którym szczególnie widać przewagę konkurencyjną indyjskich firm. Wykorzystanie nowoczesnych technologii za ułamek cen dostępnych dla zagranicznych konkurentów, koszty indyjskich banków stanowią tylko około 10 procent kosztów na Zachodzie. Pozwala to indyjskim bankom na skuteczną walkę z konkurentami na rynku europejskim. Rynek bankowy znajduje się obecnie w fazie konsolidacji i restrukturyzacji, a liberalizacja przepisów w Europie w ostatnim okresie stanowi doskonałą okazję do ekspansji dla indyjskich banków, tj. ICICI czy AXIS Bank. Do tego proinwestycyjnego miodu trzeba jednak dodać łyżkę dziegciu. Niepokojące wydaje się nazbyt euforyczne podejście do fuzji i przywiązanie do rekordowych wyników na rynku kapitałowym. W razie bessy, czy choćby okresu dłuższego spadku na rynku akcji, wiele średnich spółek, które w ostatnim okresie wyemitowały obligacje zamienne, miałoby ogromne trudności. Także wielobranżowy moloch, jakim jest mocno osadzona na rynku Tata Group, jest w dużym stopniu narażony na wahania koniunktury w przemyśle stalowym i ryzyko związane z asymilacją ogromnych aktywów z przejęć. Pełne ustabilizowanie sytuacji spółki wymaga czasu i zaangażowania wysokich nakładów. Istotną przeszkodą dla przyszłego wzrostu jest nie tylko słabo rozwinięta infrastruktura, ale także szybko rosnące ceny nieruchomości oraz brak odpowiednio wykwalifikowanej siły roboczej. Jeśli problemy te nie zostaną właściwie rozwiązane, mogą się one stać przeszkodą dla dalszego rozwoju. Agnieszka Piętak


AZJA INDIE

Chińsko-indyjskie dygresje o gospodarczym mutualizmie i ekonomicznej biocenozie Czy to więc z pewnością Chiny są wiodącą

wie Górniczej, dawna Huta Redler w Sos-

gospodarką świata? Cóż by zrobiły bez hin-

nowcu oraz dawna Huta Florian w Święto-

duskiego kapitału, złożonego przede wszyst-

chłowicach), a także dwie koksownie (SK

kim z ogromnej bazy wiedzy i umiejętności

Zdzieszowice oraz koksownia w dawnej Hu-

biznesowych? W zamieszczonym obok tek-

cie im. T. Sendzimira) – wywołał prawdziwy

ście czytamy o kilku ogromnych przedsię-

boom w polskim przemyśle stalowym, który

biorstwach, wręcz molochach, które de facto

dzięki potężnemu popytowi ze strony Chin

podtrzymują chiński wzrost gospodarczy.

stanął na równe nogi. I to w jednym z najtrud-

Suzlon Energy jest dostawcą turbin prze-

niejszych dla siebie momentów, kiedy coraz

ważnie dla firm hinduskich, ale to nie ozna-

częściej zastanawiano się nad zlikwidowa-

cza, że pozostaje bez wpływu na Chiny. Ba

niem polskiego przemysłu stalowego.

– jest on wręcz ogromny! Największy klient

Już może nie tak istotne dla całej gospo-

Suzlon Energy, MSPL Limited, poza siecią

darki chińskiej, ale także silne na tym rynku

elektrowni wiatrowych posiada także potężne

są pozostałe z wymienionych firm – Bharat

kopalnie rud żelaza, które eksportuje przede

Forge (główny dostawca jednego z najwięk-

wszystkim do Chin. Innym czołowym odbior-

szych chińskich producentów silników i urzą-

cą turbin Suzlon są kopalnie VSL Miting, które

dzeń inżynieryjnych), Ranbaxy Laboratories

także eksportują głównie do Państwa Środka.

czy Reddys Laboratories. To i tak tylko wyci-

Wśród wielu mniejszych klientów znaczny

nek rzeczywistości – rzeczywistości, w której

odsetek stanowią elektrownie wiatrowe tam

Chiny, nie mając wybitnych specjalistów, a je-

właśnie ulokowane. A ponieważ Chiny nicze-

dynie sumiennych i pracowitych wyrobników,

go tak nie potrzebują jak właśnie energii…

potrzebują indyjskich biznesmenów, aby prze-

Cóż – odpowiedź sama się nasuwa.

żyć i dalej walczyć o miano największej po-

Indyjscy producenci stali to kolejny sektor

tęgi świata. Tylko kto tak naprawdę nią jest?

stanowiący jeden z filarów chińskiej gospo-

Czy drużyna piłkarskich wyrobników lub też

darki. Zarówno Tata Steel oraz uzależniony

nawet wirtuozów, sięgająca po mistrzostwo

już od tej spółki Corus, jak też Mittal Steel

świata, czy też trener, sponsor i dyrektor dru-

produkują w znacznej mierze na rynek chiń-

żyny, bez których ekipa wyrobniko-wirtuozów

ski. Także polski oddział Mittal Steel – czte-

po prostu by nie zaistniała…?

ry huty stali (dawna Huta im. T. Sendzimira w Krakowie, dawna Huta Katowice w Dąbro-

Gniewomir Kuciapski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

41


KONFLIKTY

Lekcja z Hanoi dla Bagdadu Prezydent Bush broni swojego trwającego już 5 lat zaangażowania militarnego w Iraku poprzez porównania do Wietnamu. To rzadka figura retoryczna, ponieważ jak dotąd Wietnam był przywoływany z pamięci przez przeciwników wojny, aby zadać cios Bushowi. Teraz prezydent USA sam szermuje wnioskami z wojny sprzed 30 lat. Co łączy Irak z Wietnamem? To, że jeśli dziś żołnierze opuszczą Irak, doprowadzi to, podobnie jak wtedy w południowo-wschodniej Azji, do jeszcze większej tragedii społecznej.

22 sierpnia tego roku, w Kansas odbyła się konwencja Weteranów Wojen Zagranicznych, podczas której prezydent Bush powiedział: „Charakterystyczną spuścizną Wietnamu jest to, że cenę za wyjście amerykańskich żołnierzy zapłaciły miliony niewinnych obywateli, których śmierć przyniosła nam nowe pojęcia, takie jak obozy reedukacyjne i pola śmierci“. Prezydent nakreślił związek pomiędzy Irakiem i Wietnamem w chwili, kiedy bardzo potrzebuje wsparcia dla swojej polityki ze strony Partii Republikańskiej, gdyż większość demokratycznych członków Kongresu wzywa do opuszczenia Iraku. Mimo, że to porównanie spotkało się z aprobatą weteranów i długim aplauzem podczas konwencji w Kansas, natrafiło na ogromną krytyką ze strony Demokra-

w Iraku oraz obawę, czy powszechna frustracja Irakijczyków nie doprowadzi do obalenia premiera Maliki’ego. „To zależy w pełni od Irakijczyków, którzy żyją teraz w demokracji, a nie dyktaturze“ – powiedział Bush podczas konwencji weteranów, zgodnie z przekonaniem, że demokracja obroni się sama, nawet w społeczeństwie irackim. To nie od polityków w Waszyngtonie zależy, czy Maliki zostanie na stanowisku – jak podkreślał prezydent.

Wzdłuż linii oddzielającej demokratów od republikanów w Stanach Zjednoczonych zarysowała się także oś podziału w sprawie polityki wewnętrznej Iraku. Główna kandy-

Pomyłką Trumana było wycofanie generała MacArthura z Korei. Gdyby MacArthur zrealizował swoją koncepcję uderzenia nuklearnego, międzynarodowy problem i tragedia komunizmu w Korei Północnej nigdy by się nie wydarzyła. Nie znalibyśmy Kim Dzong Ila. tów. „Prezydent wyciąga złe wnioski z lekcji historii“ – zauważył senator Edward Kennedy. G.W.Bush ponownie zaoferował poparcie dla irackiego premiera Nouri al-Maliki’ego, nazywając go „właściwym człowiekiem z trudną robotą“. Jednak dzień wcześniej, na szczycie Ameryki Północnej w Quebecu, Bush wyraził swój żal z powodu braku politycznego postępu 42

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

datka Demokratów w wyborach prezydenckich w 2008 roku uważa, że jeśli Maliki nie może doprowadzić do politycznego kompromisu, powinien zostać szybko usunięty. „Mam nadzieję, że iracki parlament zastąpi premiera Maliki’ego mniej dzielącą, a bardziej jednoczącą postacią“ – mówiła Hillary Clinton. W całym sporze głos zabrał sam Maliki, pouczając amerykańskich polityków, że

nie powinni wywierać wpływu na jego gabinet: „Nikt nie ma prawa układać planu działania irackiego rządu. Rząd ten został wybrany przez obywateli“. Warto zwrócić szczególną uwagę, że powiedział to po swojej trzydniowej wizycie w Syrii. „Ci, którzy stoją na takim stanowisku, przeszkadzają mojej wizycie w Syrii. Nie będziemy na to zwracać uwagi. Dbamy o nasz naród i konstytucję, i znajdziemy przyjaciół gdziekolwiek.“ – dodał premier Iraku Nouri al-Maliki 22 sierpnia, po zakończeniu wizyty w Syrii. W połowie września prezydent USA ma wystąpić przed Kongresem i przedstawić plan rozwoju sytuacji w Iraku. Nawet Demokraci przyznają, że wysłanie dodatkowych 30 tysięcy żołnierzy poprawiło bezpieczeństwo w niektórych częściach kraju. Równocześnie obie strony sceny politycznej są zawiedzione z powodu braku stabilizacji politycznej.


KONFLIKTY

Administracja próbuje naciskać premiera Maliki’ego, aby zawarł porozumienie z jego politycznymi rywalami, szczególnie z sunnitami, którzy czują się odrzuceni i dyskryminowani przez szyicki rząd. Waszyngton żąda także od Maliki’ego, aby zrealizował swoją obietnicę i rozbroił szyicką milicję. Obserwując polityczny impas, wielu Demokratów uważa, że obecne status quo w polityce wewnętrznej Iraku doprowadzi do długo

demokracjom i gospodarkom Japonii i Korei Południowej. Opuszczenie przez wojska amerykańskie Wietnamu przyniosło tak naprawdę więcej tragedii i śmierci w czasach reżimu Czerwonych Khmerów w Kambodży, w wietnamskich obozach reedukacyjnych i na falach oceanu wśród uciekających łodziami politycznych uchodźców. „Jest wiele różnic pomiędzy wojnami na Dalekim Wschodzie, w których uczestniczyły Stany Zjednoczone, a wojną

w polskich mediach wynika, że w Iraku jest zdecydowanie bezpieczniej, a co za tym idzie – wojna staje się mniej atrakcyjnym tematem. A poza tym uwagę przenieśliśmy już do Afganistanu.

oczekiwanego zakończenia zaangażowania wojskowego.

z terrorem, w której walczymy dziś. Ale jest jedno podobieństwo – w sednie sprawy. To była i jest ideologiczna walka o nasze przetrwanie“ powiedział Bush.

uczestnictwa. Słowa Busha, dochodzące do nas dalekim echem ze Stanów Zjednoczonych, na temat obowiązku wyrwania narodów z bezmyślnie krwawych reżimów i totalitaryzmów, trafiają tutaj na podatny grunt. Gdyby pominąć aspekt sentymentów i własnych doświadczeń historycznych, trzeba jednak przyznać Bushowi rację, kiedy porównuje Irak do Dalekiego Wschodu. Wielką pomyłką prezydenta Trumana było wycofanie generała MacArthura z Korei. Gdyby MacArthur zrealizował tam swoją koncepcję uderzenia nuklearnego, międzynarodowy problem i tragedia komunizmu w Korei Północnej nigdy by nie miała miejsca. Nie znalibyśmy Kim Dzong Ila i być może także sowieckiego zagrożenia.

Jeśli teraz zapomni się o Iraku, będzie to szkodliwe dla całej pięcioletniej operacji, a wkład żołnierzy i ofiary zostaną zlekceważone – taka teza jest jednym z głównych założeń obecnej polityki Busha. Iraccy i amerykańscy żołnierze od stycznia aresztują miesięcznie 1.500 tysiąca aktywistów Al-kaidy. Nawiązując nie tylko do Wietnamu, ale także do innych wojen w Azji, Bush zaznacza, że amerykańscy żołnierze pomogli

Z polskiego punktu widzenia wydaje się, że coraz rzadsze publikacje prasowe na temat Iraku oznaczają, że tamtejsza wojna przestała budzić zainteresowanie opinii publcznej. Skupiliśmy się już nie tyle na samym Iraku, co na kłopotach naszych żołnierzy. Czasem napływają informacje a to o źle opancerzonym wozie bojowym, a to innych problemach technicznych – te jawią się jako gorąca informacja w mediach. Z przekazu

„Jest wiele różnic pomiędzy wojnami na Dalekim Wschodzie, w których uczestniczyły Stany Zjednoczone a wojną z terrorem, w której walczymy dziś. Ale jest jedno podobieństwo – w sednie sprawy. Była i jest to ideologiczna walka o nasze przetrwanie.“

Bez względu na interes strategiczny, jaki dostrzegamy w udziale Polaków w obu misjach, śmiało można powiedzieć, że polskie społeczeństwo rozumie potrzebę naszego

Filip Frąckowiak Autor jest doktorantem w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

43


K U LT U R A T U R Y S T Y K A

Ciekawe, czy Herodot w V wieku p.n.e. i Kalimach z Cyreny przypuszczali, że ich pomysły stworzenia listy siedmiu najwybitniejszych osiągnięć ludzkości spotkają się z takim zainteresowaniem następnych pokoleń. Czy gdyby spodziewali się, że idea przetrwa kilka tysiącleci, przekazaliby potomnym analizę własnych wyborów?

LISTA NOWYCH Tadż Mahal – czyli „korona wśród pałaców”, znana też jako świątynia miłości, to najbardziej znana indyjska budowla sakralna - mauzoleum wzniesione przez Szaha Dżehana z dynastii Mogołów, upamiętniające przedwcześnie zmarłą żonę. Gmach wzniesiony został w Agrze nad rzeką Jamnua w latach 1632-1654. Składa się z głównej świątyni z wielką kopułą i olbrzymią bramą, symbolizującą wrota do raju oraz z czterech wież strażniczych. Budowlę otacza podzielony na cztery części ogród. Tadż Mahal jest miejscem regularnej turystyki – dziennie odwiedza je około 20 tysięcy turystów z całego świata. Jest najlepiej znanym zabytkiem Indii.

SIÓDEMKA Pierwsza zachowana lista siedmiu cudów świata pochodzi z II wieku p.n.e i stworzył ją grecki poeta, Antypater z Sydonu. Znalazły się na niej budowle, które daleko wyprzedzały powolny wówczas rozwój cywilizacji. Lista obejmowała Piramidę Cheopsa, Wiszące Ogrody Semiramidy (choć ich istnienie poddawano w wątpliwość), Świątynię Artemidy w Efezie, Posąg Zeusa w Olimpii. Znalazło się na niej także Mauzoleum w Halikarnasie, Latarnia Morska w Faros i Kolos Rodyjski. Taki wybór obowiązywał do czasów średniowiecza, kiedy postanowiono, że listę wypadałoby nieco zmodyfikować. Powód? Większość ze znajdujących się na niej obiektów już nie istniała. Cztery z sześciu zniszczonych budowali zawaliło się pod wpływem trzęsienia ziemi, dwie zostały doszczętnie spalone. Antypaterowska lista przestała mieć rację bytu – do dziś przetrwała jedynie Piramida Cheopsa. Już wtedy, tworząc nową listę, utwierdzono się w przekonaniu, że nowe cuda świata muszą być nie tylko szczytowym osiągnięciem ludzkości, ale też powinny stanowić atrakcję dla odwiedzających. Odnośnie zawartości tej listy nie ma też spójnych informacji. Najczęściej wymienia się: Jaskinię Dziesięciu Tysięcy Buddów, Wielkie Zimbabwe, Angor Wat, Krak des Chevaliers, Katedrę w Salisbury, Alhambrę, oraz Tenochtitlan. Jednocześnie od tamtego czasu zaczęły się pojawiać „konkurencyjne” listy cudów. Dziś możemy spotkać cuda turystycznych podróży, cuda inżynierii, podwodne cuda, cuda natury, itd. Do lipca tego roku za najbardziej znaną uważana była lista, która obejmowała Operę w Sydney, Tunel pod kanałem La Manche, port lotniczy w Kansas, samolot Concorde, Wielką Tamę w Asuanie, budynek Sears Tower oraz Ośrodek Lotów Kosmicznych im. Johna Kennedy’ego. Łącznie na wszystkich listach cudów znajduje się kilkadziesiąt obiektów, zarówno tych zbudowanych przez człowieka, jak i stworzonych przez samą naturę. W 2001 roku szwajcarska organizacja New 7 World Foundation zapoczątkowała ujednolicony proces wyboru nowych oficjalnych cudów świata. W styczniu 2006 roku, spośród ponad 200 zgłoszeń, wybrano 21 finalistów. Za pośrednictwem SMS-ów oraz Internetu głoso44

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Koloseum – a właściwie Amphitheatrum Flavium – amfiteatr w Rzymie, zbudowany przez cesarzy z dynastii Flawiuszy w latach 75-82 n.e. Koloseum ma kształt elipsy o obwodzie 524 metrów. Jego wysokość (48,5 m) pozwoliła umieścić trybuny dla około 50 tys. ludzi. Co więcej, amfiteatr wyposażony został w 80 wejść, dzięki czemu cała publiczność mogła być ewakuowana w 6 minut (przynajmniej teoretycznie – w praktyce taką możliwość miały jedynie dolne i środkowe rzędy). Koloseum sławę zawdzięcza przede wszystkim wydarzeniom, jakie odbywały się w jego murach – walki gladiatorów, polowania na dzikie zwierzęta, egzekucje chrześcijan czy skazańców (te ostatnie odbywały się z reguły w przerwach walk gladiatorów). To spowodowało, że historia miejsca jest bardzo krwawa. W połowie V wieku Koloseum zostało poważnie uszkodzone przez trzęsienie ziemi. Pewnie nadal by niszczało, gdyby nie fakt, że w 1744 roku zostało otoczone szczególną opieką jako miejsce uświęcone krwią chrześcijańskich męczenników.

Chichén Itzá – miasto Majów, zlokalizowane na półwyspie Jukatan (Meksyk), według źródeł archeologicznych zasiedlone w VII wieku naszej ery. Przetrwało do XV wieku, jednak dość długo stanowiło centrum pielgrzymek i kultu religijnego. Pozostałości budowli wskazują na silne wpływy cywilizacji Tolteków. Wśród najbardziej znanych budowli miasta „u źródeł Itzá” warto wymienić zdobioną freskami i licznymi rzeźbami Świątynię Wojowników z posągiem Chacmoola, El Castillo – czyli Świątynię Kukulkana nazywaną Zamkiem (do której wnętrza prowadzi 365 schodów) oraz El Caracol (Ślimak) – okrągłą wieżę o wysokości 12 m i średnicy 6,7 m, zbudowaną na dwóch tarasach, która najprawdopodobniej służyła jako obserwatorium astronomiczne. Od 1988 roku miejsce to znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Machu Picchu – to najlepiej zachowane miasto Inków, położone na terenach peruwiańskich Andów na wysokości ponad 2300 metrów. Cechą charakterystyczną jest obecność bujnej roślinności (tarasy uprawne) wśród kamiennych budowli i licznych schodów. Miasto powstało najprawdopodobniej jako miejsce kultu religijnego (kult słońca, sanktuarium dla kobiet, tzw. Dziewic Słońca) w XV wieku i przetrwało do połowy na-


K U LT U R A T U R Y S T Y K A

CUDÓW ŚWIATA stępnego stulecia – nie wiadomo, dlaczego Inkowie opuścili to miejsce. Ruiny miasta zostały odkryte 24 lipca 1911 r. przez ekspedycję Hirama Binghama i były początkowo utożsamiane z Vilcabandą, ostatnią stolicą Inków.

Pomnik Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro (Cristo Redentor) – 30-metrowy pomnik ustawiony na 7-metrowym cokole na szczycie granitowego wzniesienia Corcovado (Garbus 710 m n.p.m.) w Rio de Janeiro w Brazylii. Rozpiętość ramion Chrystusa wynosi 23 metry. Idea stworzenia pomnika weszła w życie w 1921 r.,

wać na nie mogło ponad 100 milionów ludzi na całym świecie. 7 lipca 2007 roku, podczas uroczystości w Lizbonie ogłoszono wyniki międzynarodowego głosowania. Galę poprowadziły gwiazdy ekranu: hinduska aktorka Bipasha Basu i Amerykanka Hillary Swank oraz brytyjski aktor Ben Kingsley. Na uroczystości pojawili się m.in. astronauta Neil Armstrong, były sekretarz generalny ONZ Kofi Annan oraz premier Portugalii, Jose Sokrates. Przebieg uroczystości śledziło 50 tysięcy widzów na stadionie oraz miliony telewidzów na całym świecie. Ogłoszenie oficjalnych wyników poprzedziła prezentacja wszystkich 21 kandydatur. Piramidy w Gizie, jako jedyne, które pozostały z pierwotnej listy cudów, były honorowym kandydatem, jednakże zostały wycofane z głosowania. Pozostałe nominacje: Akropol, Chichen Itza, Koloseum, Wieża Eiffla, Wielki Mur Chiński, Machu Picchu, Petra, Statua Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro, Figury z Wyspy Wielkanocnej, Tadż Mahal, Angkor, Alhambra, Hagia Sophia, Świątynia Kiyomizu, Kreml i Cerkiew Wasyla Błogosławionego, Zamek Neuschwanstein, Statua Wolności, Stonehenge, gmach opery w Sydney, Timbuktu.

kiedy to rozpoczęła się zbiórka pieniędzy na budowę pomnika, który miał upamiętnić setną rocznicę niepodległości Brazylii. Spośród wielu projektów wybrano pomysł Hektora da Silvy – Chrystus z rozpostarty-

Chichén Itzá

mi ramionami miał obejmować całe miasto oraz witać przybywających podróżników. Pomnik zaprojektował francuski rzeźbiarz o polskich korzeniach, Paul Landowski. Rzeźbę zbudowano we Francji i przewieziono do Rio de Janeiro. Posąg ujrzał światło dzienne 12 października 1931 r. Obecnie pod pomnik można dojechać kolejką linową, na wzgórzu udostępniono również punkt widokowy.

Wielki Mur Chiński – mur obronny o długości ok. 2400 km (główna nitka), zaopatrzony w bramy i wieże, ciągnący się od Shanhaiguan (nad zatoką Liaotung) do Jiayuguan w górach Nanshan. Jego budowę rozpoczęto w VI w. p.n.e., jednak prace nabrały tempa dopiero za panowania cesarza Chin, Qin Shi Huang w III wieku p.n.e. Obecnego kształtu mur zaczął nabierać dopiero za czasów dynastii Ming, kiedy to obawiano się ataków ze strony ludów mongolskich. Mur nie spełniał jednak do końca swojej roli, gdyż nie był w stanie wytrzymać zmasowanych ataków, a jedynie napór mniejszych oddziałów. Pełnił jednak ważną funkcję ochrony przygranicznych szlaków handlowych. Dziś mur wymaga ciągłej renowacji, jednak nadal jest miejscem stale odwiedzanym przez turystów.

Petra – ruiny miasta Nabatejczyków, znajdujące się w południowo-zachodniej Jordanii. Petra położona jest w skalnej dolinie, do której prowadzi wąwóz As-Sik. Miasto znane jest z budowli wykutych w skałach. Czasy świetności Petry przypadają na okres od III w. p.n.e. do I w. n.e. Choć dolina zasiedlana była już 9000 lat p.n.e., znany nam kształt Petry to efekt pracy jej mieszkańców od IV w. p.n.e. Najbardziej znane budowle to przede wszystkim El Chazne Faraon (skarbiec faraona), Deir, (Klasztor), Kasr al Bint Faraon (Pałac Córki Faraona lub Świątynia Duszary), teatr oraz zespół grobowców na tzw. Ścianie Królewskiej. Miasto wymierało stopniowo w zasadzie do końca VI wieku n.e. wskutek wielu trzęsień ziemi, jakie nawiedzały te tereny. Współcześnie nadal trwają prace archeologiczne w tym rejonie. Archeologowie zakładają, że większa część sekretów Petry wciąż nie ujrzała światła dziennego. Z tego właśnie powodu, wśród

Świat z całą pewnością spodziewał się ogłoszenia listy nowych cudów. Powstaje jednak pytanie dotyczące słuszności wyborów oraz kryteriów oceny i zasad głosowania. Przecież nie da się ukryć, że obecność jednego z cudów świata na własnym terytorium to potężne wpływy do budżetu z turystyki i dodatkowa reklama kraju. Trudno się zatem dziwić, że wiele państw przeznaczało potężne pieniądze na promocję swoich kandydatur. Jednocześnie ciężko by zarzucić brak wartości zwycięskim obiektom. Pozostaje jedynie życzenie, by wybór cudów świata nie stał się corocznym plebiscytem w stylu oscarowym…

odwiedzających liczną grupę stanowią poszukiwacze skarbu, wierzący, że Petra to legendarne zaginione miasto…

Patrycja Kuciapska PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

45


KSIĄŻKI RECENZJE

Patriotyzm wczoraj i dziś Patriotyzm to słowo, które może być definiowane na wiele sposobów. Dla jednych oznacza ochronę narodowej gospodarki przed zagraniczną konkurencją, innym kojarzy się z obchodami rocznicowych uroczystości i przywiązaniem do tradycji. Niektórzy nawet uważają patriotyzm za źródło nacjonalizmu, który wywołuje konflikty między narodami. Nie ma jednej wizji patriotyzmu. Przywiązanie do tradycji narodowej i formy wyrażania go zależą od poglądów politycznych, wizji państwa, a w szczególności od osobowości i natury człowieka. Patriotyzm poprzednich pokoleń wynikał z warunków, w których dojrzewały oraz z ówczesnej sytuacji politycznej. Krakowski Ośrodek Myśli Politycznej podjął się analizy polskiego patriotyzmu od czasów Pierwszej Rzeczpospolitej. Poszczególne eseje znakomitych historyków i politologów prezentują poglądy różnych historycznych orientacji politycznych (od liberałów przez konserwatystów do komunistów), a także wizję powojennej emigracji i opozycji w PRL na sprawę polskiego patriotyzmu. Autorzy starają się też odpowiedzieć na pytania o związki patriotyzmu z modernizacją, a także patriotyzmu z gospodarką. KR „Patriotyzm Polaków. Studia z historii idei” Ośrodek Myśli Politycznej, Wyższa Szkoła Europejska im J. Tischnera, Kraków 2006

Islam, Chiny, Indie a narodziny Zachodu Jakie czynniki sprawiły, że świat zachodni tak dalece, pod względem społecznym i ekonomicznym, zdystansował resztę świata? I w którym momencie nastąpiło to Wielkie Rozwidlenie? To pytania, na jakie próbuje znaleźć odpowiedź wieloletni wykładowca Uniwersytetu w Cambridge, Jack Goody. Szczegółowo analizując źródła historyczne, próbuje dokładnie określić moment, w którym dokonał się podział na bogatą Północ i biedne Południe. Czy był to, jak chce większość badaczy, okres renesansu, kiedy państwa europejskie dokonały bezprecedensowej ekspansji, biorąc we władanie prawie cały świat? A może należy się cofnąć do średniowiecza i ówczesnej rewolucji w rolnictwie? Pozwoliła ona gromadzić nadwyżki żywnościowe i tym samym skłaniać ludzi do szukania zatrudnienia poza pierwszym sektorem. Niektórzy zalążek podziału dostrzegli jeszcze wcześniej, już w okresie wczesnego chrześcijaństwa. Jack Goody studzi wszystkie te zapały. Uważa, że podział zarysował się stosunkowo niedawno, dopiero w czasie rewolucji przemysłowej. Książka przedstawia interesujące spojrzenie na narodziny kapitalizmu. PG Jack Goody „Kapitalizm i nowoczesność. Islam, Chiny, Indie a narodziny Zachodu” Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2006

Od rozklejania plakatów do prezydentury Catherine Nay, francuska dziennikarska i komentatorka polityczna radia Europe 1, autorka biografii prezydenta Francoisa Mitterranda, Valery’ego Giscarda d’Estaigna i Jacquesa Chiraca, tym razem spróbowała zmierzyć się z życiorysem obecnego prezydenta Francji, Nicolasa Sarkozy’ego. Autorka bada bardziej i mniej znane losy polityka, dziecka lat 50., który swoją karierę zaczynał od rozklejania plakatów, by następnie wspinać się po kolejnych szczeblach władzy. „Ten ambitny człowiek, który planuje wdrapywać się na szczyty jest wrażliwy i uczuciowy. Przyznaje, że jest niewolnikiem miłości. To wszystko sprawiło, że postanowiłam przyjrzeć mu się bliżej” – pisze w swojej książce Nay. KR Catherine Nay „Sarkozy. Pragnienie władzy” Prószyński i S-ka Warszawa 2007

46

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


KSIĄŻKI RECENZJE

Dzikie Bałkany Mroczne, tajemnicze, nieprzeniknione – jak mało który region „przesiąknięte” stereotypami. Bałkany – to tutaj podróżnicy spotykali ludzi z…ogonami. Mieszkańcy Zachodu rzadko zapuszczali się w te strony. Jedyną okazją do odwiedzenia Półwyspu Bałkańskiego była wyprawa do Turcji. Kiepska infrastruktura, fatalny stan dróg (sytuacja ta nie zmieniła się po dziś dzień) często odwodziły podróżnych od pierwotnego zamiaru i zazwyczaj wybierali trudy znacznie dłuższej drogi morskiej. W „Dzikiej Europie” autor podejmuje się analizy zapisków z wypraw zachodnioeuropejskich podróżników. Pierwsze pochodzą już z początku XVI wieku. Jezernik zarzuca autorom jednak brak przygotowania oraz nierzetelność w relacjonowaniu swych wojaży. Miało na to wpływ wiele czynników: zupełny brak znajomości języka, dopasowywanie faktów do przyjętej z góry tezy oraz zbyt krótki czas pobytu, nie dający przybyszom nawet najmniejszych szans na dokonanie rzetelnych obserwacji. Podróżnicy z zachodniej części kontynentu przeglądają się w Bałkanach niczym w krzywym zwierciadle. Ich zapiski zwykle mówią więcej o opisującym niż o opisywanym. I to właśnie czyni książkę ciekawą. PG Božidar Jezernik „Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników” Universitas, Kraków 2007

Witamy nowych Wysokie bezrobocie, dramatyczny spadek produkcji przemysłowej i rolnej, galopująca inflacja – te problemy nękały obydwa państwa niemal do końca lat 90-tych. Przejście z gospodarki sterowanej centralnie do kapitalistycznej, zarówno dla Rumunii, jak i Bułgarii nie było tak bezbolesne jak np. dla Czechów, Węgrów czy Słoweńców. Dziś PKB nowych członków Unii rośnie w tempie 6-7%, a bezrobocie spadło do rekordowo niskiego poziomu. Te, położone na peryferiach Europy, kraje zamieszkuje dziś prawie 30 milionów ludzi. Muszą oni szybko nadrobić stracony czas, a szansą na to jest wejście do Unii Europejskiej. Książka wydana przez wydawnictwo Dialog jest kompendium wiedzy o dwóch nowych członkach UE. Znajdzie w nim czytelnik podstawowe informacje o historii i geografii tych państw. Dowie się także, jak funkcjonują władze państwowe oraz pozna sytuację gospodarczą nowych krajów UE. Niniejsze kompendium jest kontynuacją tego wydanego w roku 2005 pt. „Nowa Dziesiątka Unii Europejskiej”. PG Adam Koseski, Małgorzata Willaume „Nowe kraje Unii Europejskiej: Bułgaria, Rumunia” Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2007

Wywiad w pigułce Książka „Służby specjalne” to niezwykle rzetelna i szczegółowa historia światowego wywiadu i kontrwywiadu oraz charakterystyka najbardziej znanych agentów. Monumentalna w objętości, taka sama pozostaje w treści. Prezentowana historia służb specjalnych rozpoczyna się od roku 1970 i opisując wszystkie najważniejsze, a także te mniej znane wydarzenia z historii świata jest prawdziwą opowieścią przedstawioną od podszewki. Autorzy bardzo umiejętnie pokazali, co tak naprawdę kryło się pod wieloma ważnymi wydarzeniami historycznymi oraz wyjaśnili, w jaki sposób praca wywiadu wpływała na decyzje polityczne rządów większości państw świata. Wieloletnia praca badawcza w archiwach i poszukiwania biblioteczne przyniosły w rezultacie niezwykle drobiazgową historię sensacyjno-kryminalną, którą pomimo niewyobrażalnej ilości nazwisk i operacji wywiadowczych można przeczytać bez odrywania się nawet na chwilę. KS Roger Faligot, Rémi Kauffer „Służby specjalne. Historia wywiadu i kontrwywiadu na świecie” Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2006

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

47


P R A S A FA C H O WA

Przegląd prasy NEW PERSPECTIVE QUARTERLY Najnowszy numer NPQ (lato 2007) w całości poświęcony jest Turcji. W ostatnich miesiącach kraj ten przeżywał ostry kryzys polityczny. Spowodowany był on wyborem na prezydenta Abdullaha Güla, kontrowersyjnego kandydata konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Stojąca na straży świeckości państwa turecka armia groziła interwencją w przypadku jego wyboru. Kryzys jednak zażegnano. Wybrany w trzeciej turze prezydent został zaprzysiężony 28 sierpnia. Jako pierwszy głos zabiera Orhan Pamuk, ubiegłoroczny laureat literackiej nagrody Nobla. „Jeżeli ktoś kwestionuje proces globalizacji, nie można go, ot tak, po prostu zabić, czy zrzucić na niego bomby. Przekonywanie ludzi do tego projektu to naprawdę wielkie wyzwanie. Sukces Turcji na drodze do nowoczesności może stać się ważnym przykładem dla całego regionu bliskowschodniego. Trzeba mieć świadomość, że wstąpienie Turcji do Unii Europejskiej zmieni nie tylko Turcję, ale i całą Europę. Nie jestem naiwny – proces akcesji nie zakończy się szybko. Może nawet dopiero za 15-20 lat. Jest to ogromne wyzwanie zarówno dla nas, Turków, jak i dla wszystkich Europejczyków. Stary Kontynent musi na nowo przemyśleć cały projekt UE” – pisze Pamuk. I dalej: „Wybór pomiędzy Turcją, w której sekularyzm jest narzucany przez wojskowych, a Turcją rządzoną według praw islamu jest wyborem fałszywym. Jest on szkodliwy także dla demokracji. Te dwa nurty powinny współistnieć ze sobą. Demokracja to ciągły dialog – dialog pomiędzy tymi dwiema skrajnościami. To nieprawda, co próbują nam wmówić niektórzy zachodni myśliciele. Historia Imperium Otomańskiego najdobitniej pokazuje, że nie na48

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

leży bać się islamu. Był on syntezą Księgi z rzeczywistością. Podobnie zresztą jak Biblia, która także była różnie odczytywana w poszczególnych okresach historycznych. Nie istnieje żaden islam w próżni, sam w sobie, typ idealny. Tak przedstawiają to jedynie fundamentaliści. Tak jak i nie istnieje jeden katolicyzm – będzie on inny w pozostającej w biedzie Ameryce Południowej, inny w gwałtownie modernizującej się Irlandii czy Hiszpanii, a jeszcze inny w Chinach”. „Pewnym paradoksem jest, że Zachód, promujący na całym świecie wolne wybory, bardziej niż odejścia od reguł demokracji obawia się „„złej”” decyzji wyborców i w rezultacie naruszenia zasad tejże demokracji” – w kolejnym eseju pisze Yusuf Muftuglu. Podaje wiele przykładów, iż nie należy się obawiać islamizacji Turcji. Wskazuje na zanik praktyk religijnych – jego rodacy coraz rzadziej przestrzegają postu w Ramadan, drastycznie spada liczba kobiet noszących chusty. Nikt już też nie nakazuje separacji kobiet od mężczyzn na publicznych kąpieliskach, ani nie ma zakazu noszenia krótkich spódniczek. Muftuglu wskazuje na sukcesy „islamskiej partii” we wprowadzaniu zasad wolnego rynku. Skutecznie ściąga ona inwestycje z zagranicy, walczy z bezrobociem i inflacją – dodaje. PKB Turcji rośnie w tempie 6% rocznie. Autor eseju przypomina, że przecież twórca islamu sam był kupcem. Czy wszystkie te działania mogą być powodowane jedynie strachem przed armią? – pyta retorycznie Muftlugu. W numerze zamieszczono także rozmowę z byłym szefem niemieckiej dyplomacji, Joschką Fischerem. Według niego, inwazja na Irak zdestabilizowała tylko cały region Bliskiego Wschodu. W Iraku obecnie toczy się wojna pomiędzy wspieranymi przez Iran szyitami a sunnitami, wspieranymi przez Arabię Saudyjską. A w środku tego wszystkiego znaleźli się Amerykanie – tak przedstawia to Fischer. Obawia się, że jeżeli stanowiącym w Iraku większość szyitom damy demokrację, wzmocni to jedynie pozycję, aspirującego do roli nuklearnego mocarstwa regionalnego, Iranu. Fischer jednak zapomina, że podczas wojny iracko-irańskiej szyici, na których po-

moc zresztą bardzo liczył Chomeini, zachowali się lojalnie wobec swojej arabskiej, nie zaś religijnej, tożsamości. I dalej, Fischer ostrzega, że silniejsza pozycja szyitów na terytorium Iraku potwierdzi z kolei obawy innego aspiranta do hegemonii w regionie - sunnickiej Arabii Saudyjskiej. Nuklearny wyścig zbrojeń na Bliskim Wschodzie wówczas będzie sprawą niemal przesądzoną – konstatuje. Teraz wszystko zależy od sposobu, w jaki Amerykanie opuszczą Irak. Czy uda im się stworzyć konsensus i ustanowić trwały pokój? – pyta Fischer. Czy może grozi nam bałkanizacja całego regionu? I tu właśnie dochodzimy do kluczowej, jego zdaniem, roli Turcji. Jeżeli ten kraj zda „egzamin z nowoczesności”, wówczas za jego przykładem podążą pozostałe państwa regionu. Powinien wtedy zadziałać ten sam mechanizm, co w Turcji – wraz ze wzrostem sekularyzacji oraz zwiększeniem PKB, zmaleje opór wobec globalizacji i tym samym spadnie poparcie ludności dla uprawiania polityki metodami terrorystycznymi – taką prognozą kończy swój esej Joschka Fischer. Odmiennego zdania jest Ayaan Hirsi Ali – feministka, somalijska emigrantka. Uważa ona, że zwolennicy islamu znaleźli sposób, by demokratycznymi metodami pokonać demokrację. Hirsi Ali wyróżnia w tej polityce trzy składniki. Pierwszym jest Dawa – traktujący islam jako metodę na życie oraz na sprawowanie rządów. Drugim – reformy ekonomiczne, to znaczy partia islamska (AKP), jako gwarant rozwijającej się gospodarki. Dla tej partii oczywistym wzorcem są jej konserwatywne odpowiedniki na Zachodzie, czyli ugrupowania popierające jednocześnie wolny rynek oraz silną pozycję religii. I wreszcie trzeci składnik – kontrola nad instytucjami demokratycznymi, czyli nad mediami, edukacją oraz – w innym segmencie – policją, wymiarem sprawiedliwości oraz służbami specjalnymi. Autorka uważa, iż po klęsce islamskiej rewolucji z roku 1997 islamiści wybrali drogę gradualną, metodę powolnych reform. Ponadto w numerze: Amartya Sen, profesor Uniwersytetu Harvarda, światowej sławy ekonomista, zdobywca nagrody Nobla, przestrze-


P R A S A FA C H O WA

specjalistycznej ga, by nie patrzeć na Turcję jak na pole walki pomiędzy islamem a wartościami zachodnimi. Demokracja sama w sobie nie gwarantuje sekularyzacji – przypomina. W Indiach w zgodzie z zasadami demokracji żyje 150 milionów muzułmanów. Nie wspominając nawet o sytuacji na Starym Kontynencie.

FOREIGN AFFAIRS Począwszy od numeru wakacyjnego FR, tego najbardziej wpływowego i zarazem najstarszego amerykańskiego pisma poświęconego stosunkom międzynarodowym, rozpoczęto publikację esejów najważniejszych kandydatów w wyborach prezydenckich 2008 roku. Poszczególni kandydaci mają w nich przedstawiać swoje wizje przyszłej polityki zagranicznej. Choć do tej pory głos zabrali jedynie – ze strony Demokratów – Barack Obama i John Edwards oraz ze strony Republikanów – Mitt Romney i Rudolph Giuliani – już te cztery wypowiedzi pozwalają się zorientować, jaki będzie zasadniczy kierunek polityki zagranicznej USA w latach 2008 2011. Otóż, jak najkrócej można to ująć – nihil novi. Wszystkie teksty są niezwykle ostrożne, wyważone i ogólnikowe, ewidentnie pisane pod

konkretny elektorat, „dopieszczone” przez sztaby wyborcze. Niepokojący jest jednak, widoczny już na pierwszy rzut oka, utrwalony podział pomiędzy obiema partiami. Republikanin Mitt Romney zauważył, że „gdyby tylko było to możliwe, obydwie partie prowadziłyby równolegle dwie różne polityki zagraniczne”. Dominuje oczywiście temat Iraku i – szerzej – problem Bliskiego Wschodu. Państwom, które rzeczywiście mogłyby swym potencjałem zagrozić pozycji USA, np. Chinom, nie poświęcono zbyt wiele miejsca lub nawet wcale o nich nie wspomniano. Kandydaci Partii Republikańskiej najchętniej mówią o zjawisku terroru, widząc w nim główne zagrożenie dla Ameryki. Najdalej posuwa się w tym względzie były burmistrz Nowego Jorku, Rudolph Giuliani – naoczny świadek ataków na WTC. Demokraci natomiast wolą straszyć ocieplaniem się klimatu. „Wszyscy należymy do pokolenia 9/11” – tak rozpoczyna swój esej Giuliani. Autor popada jednak w skrajności. Jego wizja polityki zagranicznej składa się z trzech elementów: po pierwsze – walka z terrorem, po drugie – walka z terrorem i po trzecie – walka z terrorem na świecie. Znacznie bardziej stonowane stanowisko prezentuje Mitt Reomney. Kandydujący z ramienia Partii Republikańskiej, Romney zapowiada dalszy wzrost wydatków na zbrojenia, nawet o 30 - 40 mld $ rocznie, aż do poziomu 4% PKB. Jako jedyny z kandydatów, ten były gubernator ze stanu Massachusetts, kładzie nacisk na dywersyfikację dostaw energii do USA. Rosja, Iran czy Wenezuela nie mogą dłużej szantażować naszego kraju – przestrzega. Zapowiada także większe korzystanie z etanolu, biopaliw, węgla oraz energii nuklearnej, słonecznej i wodnej. Demokraci nie zamierzają poddać się narracji partii opozycyjnej i zgodnie przestrzegają przed pustym ich zdaniem hasłem wojny z terrorem (WOT). Zamiast niej powinniśmy prowadzić raczej wojnę z Al-Kaidą – mówi senator z Illinois, Barack Obama. To właśnie jego esej wydaje się najbardziej błyskotliwy. Warto przypomnieć, że w sprawach zagranicznych doradza mu autor „Wielkiej szachownicy”, były

doradca prezydenta Cartera, Zbigniew Brzeziński. Obama stanowczo odcina się od „minimum” polityki zagranicznej prowadzonej przez Billa Clintona. Sytuacja, w jakiej znalazły się obecnie Stany Zjednoczone wymaga prowadzenia aktywnej polityki. Co ciekawe, Obama zapowiada rewitalizację armii. „88% naszych sił zbrojnych nie jest w stanie służyć poza granicami naszego kraju” – podkreśla. Ponadto kandydat Demokratów zapowiada zwiększenie personelu wojskowego o 100.000 osób a także większe zaangażowanie USA na kontynentach Ameryki Południowej oraz Afryki. Coraz większą aktywnością w tych regionach wykazują się Chiny, a obecny prezydent USA, G.W. Bush, skupiając swoje działania przede wszystkim w rejonie Bliskiego Wschodu, nieco zaniedbał wspomniane terytoria. Przed nadużywaniem sloganu WOT przestrzega także inny kandydat z ramienia Partii Demokratycznej – były senator stanu Północna Karolina, John Edwards. Kładąc główny nacisk na wojnę z terrorem, Amerykanie skazani są na izolację, osamotnioną pozycję. Takie hasło doskonale sprawdzać może się np. w polityce wewnętrznej, ale dla żadnego z amerykańskich sojuszników – ani dla Japonii, ani dla Wielkiej Brytanii i innych państw Europy – zjawisko terroru nie przedstawia obecne takiego zagrożenia jak dla USA. Czyniąc z WOT naczelną strategię polityki zagranicznej tylko tracimy sojuszników – przestrzega Edwards. Podobnie jak Obama, zapowiada zwiększenia gotowości jednostek armii do wykonywania misji za granicą. Za największe wyzwania dla amerykańskiego przywództwa uważa Chiny (groźny precedens połączenia gospodarki wolnorynkowej z systemem autorytarnym), Rosję (nieprzewidywalny „reżim na krótkich nogach” – by użyć określenia Zbigniewa Brzezińskiego) oraz Indie (wielka nadzieja Ameryki na współpracę w zakresie powstrzymywania wzrostu potęgi ChRL oraz krzewienia demokracji na kontynencie azjatyckim). Piotr Gołdanowski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

49


AMERYKA ŁACIŃSKA WENEZUELA

Uderzenie Podczas publicznych wystąpień Hugo Chavez chętnie we wrogów państwa pokazuje się w czerwonym berecie lub w koszuli tego do „socjalistycznego zbawienia” nie koloru. Może to być odbierane jako przejaw ekstrawagancji jest Droga jednak usłana różami, a wenezuelska deprezydenta Wenezueli, ale także jako manifestacja poglądów mokracja ma wielu wrogów. Chavez zalicza do nich burżuazję, Kościół, wolne media oraz politycznych. Przez jednych uwielbiany, przez drugich Stany Zjednoczone. ostro krytykowany, Chavez jest dziś jednym z najbardziej Kardynała Wenezueli, Josego Castillo, Chawyrazistych przywódców politycznych. Śledząc ostatnie vez nazwał „bandytą” i „hipokrytą”. Zapowiedział też, iż zamierza deportować z kraju wszystkie poczynania władz, trudno oprzeć się wrażeniu, że cała krytykujące go osoby, zaczynając od cudzoziemWenezuela czerwienieje. ców. Wielokrotnie groził zwolnieniem pracowni-

WIDMO

SOCJALIZMU Są jeszcze tacy, którzy widzą w Chavezie kolejnego „lewicowego idealistę”. Ostatnie jego działania pokazują jednak, że rezygnuje on z demokratycznego sztafażu. Chavez w wyraźny sposób zaostrza kurs w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Deklaruje chęć zbudowania komunizmu, nasila walkę z opozycją, ogranicza prawa obywatelskie, buduje sojusze z takimi krajami jak Białoruś czy Iran.

Lenin, Chrystus i socjalizm zbawią naród Chavez rządzi Wenezuelą od 1999 r. Od władzy nie odsunął go ani zamach stanu w 2002 r., ani referendum w 2004 r., ani ostatnie wybory, uznane przez opozycję za sfałszowane. W dniu wyborów prezydenckich, 3 grudnia 2006 r., Chavez zdobył 62,87% głosów, a kandydat opozycji Manuel Rosales – 36,88%. Rosales zaakceptował przegraną, jednak zakwestionował jej skalę, zarzucając komisji wyborczej popełnienie licznych błędów. Wygrane wybory umocniły pozycję Chaveza. Po ogłoszeniu wyników obiecał zdecydowany zwrot w stronę socjalizmu. Symbolem podkreślającym ten zamiar były słowa wypowiedziane przez niego podczas ceremonii zaprzysiężenia na drugą kadencję, kiedy to prezydent-elekt do przysięgi dodał zwrot: „Ojczyna, socjalizm lub śmierć!”. Pomimo ewidentnego bankructwa idei komunizmu, Chavez przekonuje, że możliwe jest stworzenie „prawdziwego” socjalizmu. Prezydent Wenezueli nie ukrywa przy tym, że korzysta już ze „sprawdzonych” wcześniej wzorców. Odwołuje się do dziedzictwa Lenina, 50

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Trockiego i… Jezusa Chrystusa, którego uważa za „największego socjalistę w dziejach”. Twierdzi, że socjalizm to jedyna droga do „zbawienia i odkupienia narodu”. Jego wenezuelską wersję Chavez ochrzcił mianem „bolivarianizmu”. „Zbawianie narodu” rozpoczęło się na poziomie symboli. W marcu 2006 r. Wenezuela zmieniła flagę państwową – dodano do niej symbole związane z kulturą Indian: łuk, strzałę i maczetę. Zmienił się także wizerunek konia – na poprzedniej fladze biegł on w prawo, po zmianach biegnie w lewo, co, według Chaveza, ma symbolizować zwrot ku socjalizmowi. Pomimo stosowania praktyk autorytarnych, wenezuelski prezydent uważa się za demokratę. W 2000 r. uzyskał (na rok) prawo rządzenia za pomocą dekretów. Długo z tego prawa nie korzystał, dopiero pod sam koniec wydał w pośpiechu 49 kontrowersyjnych dekretów. W 2007 r. Chavez po raz kolejny uzyskał prawo do wydawania dekretów – tym razem przez 18 miesięcy. Obiecał, że w roku 2010 urządzi referendum, w którym Wenezuelczycy będą mogli odwołać go ze stanowiska przed końcem kadencji; jeśli jednak wygra, to w drodze kolejnego referendum wprowadzi do konstytucji zapis, zezwalający mu na dożywotnie sprawowanie funkcji prezydenta. Oznaką monopolizowania władzy przez Chaveza jest budowa Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV). Przywódca zażądał, aby w skład PSUV weszły wszystkie 24 partie, które poparły go w wyborach prezydenckich – w innym przypadku będą one musiały opuścić rząd. Budowa monopartii, przypominającej typowo komunistyczne wzorce, ma zostać zakończona w październiku.

ków państwowych przedsiębiorstw, którzy będą wspierać opozycję. Prochavezowskie bojówki zachowują cały czas „rewolucyjną czujność”; to one zajmują się wynajdywaniem i zastraszaniem osób wspierających opozycję. Wrogiem numer 1 od dawna jest prezydent USA George W. Bush. Chavez nazwał go „tchórzem, masowym mordercą i pijakiem” oraz „diabłem”. W obliczu izraelskiej interwencji w Libanie w 2006r., prezydent Wenezueli stwierdził, że „Izrael robi to samo co Hitler”, co doprowadziło do dyplomatycznego skandalu. Z kolei wiceszef Hezbollahu uznał Chaveza za „prawdziwego przywódcę Arabów”. Wenezuela jest źródłem napięć w regionie, roszcząc sobie prawa do 75% terytorium sąsiadującej z nią Gujany. Problemem są relacje z Kolumbią, której rząd oskarża Chaveza o wspieranie lewicowej partyzantki. Sekretarz stanu USA, Condoleeza Rice określiła Wenezuelę jako „negatywną siłę w regionie obu Ameryk”. Chavez postanowił zorganizować Wenezueli klub przyjaciół. Nie jest to jednak zbyt zacne towarzystwo. Bo czy można się szczycić popieraniem takich „demokracji” jak Białoruś, Kuba czy Iran? Tego typu sojusze krytykują jednak nie tylko USA, ale także opozycja w samej Wenezueli. Kardynał Castillo w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Il Messaggero” powiedział ostatnio: „Chavez to dyktator paranoik. To pajac. Jest tym, kim wygodnie mu być. Kiedy spotyka Kadafiego, przedstawia się jako muzułmanin. O sobie mówi, że jest chrześcijaninem i pokazuje się z krzyżem w ręku, ale ludzie mu nie wierzą”. Wenezuelska opozycja ma jednak coraz bardziej utrudniony dostęp do mediów, ograniczana jest wolność słowa. Wolne media są solą w oku Chaveza. Ostatnio odmówił przedłużenia licencji krytycznej wobec niego telewizji RCTV (jej licencja skończyła się w maju 2007r.). Już wcześniej powiedział pracownikom tej stacji: „Pakujcie swoje manatki i zacznijcie rozglądać się za nową robotą... i oddajcie sprzęt”. Chavez ciągle ma do dyspozycji stację TeleSUR, w której prowadzi własny propagandowy program „Alo Presidente”.


AMERYKA ŁACIŃSKA WENEZUELA

„Dzięki” takim działaniom Wenezuela zajmuje na świecie dopiero 115. miejsce pod względem wolności prasy.

Gospodarka: zamek na piasku Oficjalne wskaźniki gospodarcze Wenezueli wyglądają całkiem nieźle, lecz cała gospodarka opiera się jedynie na eksporcie ropy. Jest to bardzo niebezpieczne, gdyż jeśli dojdzie do spadku cen ropy, wówczas wenezuelska gospodarka może rozsypać się jak domek z kart (czego ten kraj doświadczył już w swej historii). PKB per capita wzrasta tylko dzięki wpływom z eksportu ropy. Zwiększenie dochodów tłumaczy się jednak nie tyle wzrostem gospodarki, ile rozmaitymi subsydiami – pieniądze są przeznaczane na bieżącą konsumpcję. Bezrobocie spadło z 20% w 2003r. do 10% w roku 2006. Spadek ten uważany jest za przejściowy, gdyż ma związek z tworzeniem przez państwo miejsc pracy. Wielu ekonomistów w wątpliwość poddaje wiarygodność statystyk prezentowanych przez rząd. Rząd zamiast unowocześniać gospodarkę, wydaje pieniądze na cele społeczne. Odbywa się to w ramach tzw. misji bolivariańskich,

czyli rządowych programów społecznych, mających na celu reformy w zakresie programów socjalnych, walki z biedą, reformy rolnej, edukacji, sądownictwa i wojska. W całym kraju budowane są szkoły, placówki medyczne, organizowane są kursy dla analfabetów itp. Krytycy twierdzą, że Chavez po prostu inwestuje w elektorat i kupuje głosy wyborcze. Zresztą w części placówek medycznych brakuje leków, spadła również liczba budowanych mieszkań (w zeszłym roku aż o 75 %). Dodatkowe obawy powoduje fakt, że hojna państwowa pomoc utrwali bezrobocie na stałym poziomie. Z powodu rządowych obostrzeń spada eksport produktów innych niż ropa. Według Wenezuelskiego Narodowego Instytutu Statystycznego poziom biedy za rządów Chaveza wzrósł o 10% (do 53%). Pod względem wolności gospodarczej Wenezuela, według Heritage Foundation, zajmuje 152. miejsce (na 157) i jest jednym z 12 państw, których gospodarki mają charakter „represyjny”. W kwietniu 2007 r. Wenezuela wystąpiła z Banku Światowego i MFW. Z roku na rok wzrasta korupcja. „Ziemia Bolivara” jest obecnie trzecim najbardziej skorumpowanym krajem w Ameryce Łacińskiej, po Paragwaju i Haiti. Trzykrotnie

wzrosła liczba morderstw, a Caracas stała się najbardziej niebezpieczną południowoamerykańską stolicą. W 2005 r. ONZ ogłosił, że Wenezuela ma najwyższa liczbę zabójstw z użyciem broni palnej per capita na świecie. Za wzrost przemocy odpowiedzialne są, finansowane przez rząd, Kręgi Boliwariańskie. Formalnie jest to organizacja zrzeszająca członków rad pracowniczych, a de facto – prochavezowskie bojówki. To przez nie osoby krytykujące prezydenta pozbawiane są dostępu do usług socjalnych, a nawet bite. Jeszcze do niedawna prezydent Wenezueli uchodził za nieszkodliwego idealistę i typowy element politycznego folkloru Ameryki Łacińskiej. Jego ostatnie poczynania będą musiały doprowadzić do zrewidowania tej łagodnej opinii. Tym bardziej, że Chavez chciałby, żeby Ameryka Łacińska miała jego twarz. Nie podoba się to jednak nie tylko USA, ale także Brazylii czy Argentynie. Trzeba również pamiętać o opozycji w samej Wenezueli. Dopóki jednak ceny ropy będą się utrzymywać na wysokim poziomie, dopóty Chavez może spać spokojnie. I oczywiście umacniać swą władzę. Przemysław Henzel PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

51


A M E R Y KA Ł A C I Ń S KA GWAT E M A L A

Kule dosięgły także 23-letniego piłkarza Pablo Villatoro, który został napadnięty i okradziony. Choć trafiono go trzykrotnie, przeżył. Przestępcy śledzili go co najmniej od chwili, gdy opuszczał bank, w którym realizował czek. Burmistrz Santa Ana Huista, Werner Gudiel Velasquez Domingo (29 lat), został zastrzelony kiedy wracał z Cuatro Caminos. Jego towarzysz został ranny, postrzelony został także przypadkowy przechodzień. Od 2003 roku zamordowano już ośmiu urzędujących burmistrzów. Według oficjalnych danych, w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2007 roku odnotowano 2.857 morderstw, w państwie zamieszkanym przez 14,5 mln obywateli (w tym 2 mln w stolicy kraju). Oznacza to, że codziennie zabijanych jest 1516 osób. Liczba ofiar powiększa się z roku na rok. Gdy w 2005 roku odnotowano 5.338 morderstw, Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka

Guirsa Beatriz Samovoa Valenzuela i jej narzeczony, Jose Migulel Us Garcia zostali zastrzeleni w stolicy Gwatemali. Dziewczyna miała 17 lat, chłopak 20. Tego samego dnia zamordowani zostali także: Rony Otoniel Miranda Cortem (27 lat), Aldo Omar Ruano Duarte (29 lat), Jorze Alberto Fernandez (22 lata). Ofiary łączyło tylko jedno: byli młodzi i mieszkali w Gwatemali, jednym z najbardziej niebezpiecznych państw regionu. Grupy, które dokonują napadów i żądają opłacania m.in. „podatku transportowego” za przejazd przez swoje terytorium, to przede wszystkim Mara 18 i Mara Salvatrucha. Członkami gangów są głównie dzieci ulicy w wieku 12-22 lat, a także te, które z różnych powodów znalazły się poza systemem (dzieci alkoholików, prostytutek lub wyrzucone przez swoich rodziców).

Niebezpieczna Gwatemala wyraził swoje zaniepokojenie skalą rosnącej przemocy w Gwatemali. Podstawowym problemem jest tam zmiana przemocy politycznej w przemoc społeczną – przestępczość zorganizowana, przestępstwa pospolite, bandy młodych ludzi terroryzujące swoje „obszary wpływów”. Grupy młodzieży Maras specjalizują się w wymuszaniu na sprzedawcach, restauratorach i firmach transportowych „podatku”, w zamian za darowanie życia. Członkowie tych grup często sami zostają zamordowani. Ostatnio policja znalazła ciało młodej kobiety, będącej w czwarty miesiącu ciąży, na której brzuchu napisano markerem: „za pobieranie podatków”. Takie coraz częstsze przypadki świadczą o istnieniu tzw. „sprawiedliwości społecznej”. Wobec słabego państwa i jego niezdolności do zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom, ludzie biorą sprawiedliwość w swoje ręce. Od początku 2007 roku w Gwatemali zamordowano już 65 kierowców i pomocników transportu publicznego – to sporo wobec 52 ofiar w ciągu całego zeszłego roku. Przedsiębiorstwa transportowe rozważają zorganizowanie strajku generalnego, który miałby wymóc na rządzie Gwatemali działania na rzecz poprawy bezpieczeństwa. Strajk ten dotknąłby przede wszystkim ludzi, którzy codziennie korzystają z transportu publicznego, gdyż mimo wszystko bezpieczniej jest jechać autobusem niż iść piechotą. 52

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Początkiem nowej fali przemocy było porozumienie, kończące 36-letnią wojnę domową w Gwatemali, podpisane w 1996 roku. Wojna ta kosztowała życie 200.000 osób, które zostały zamordowane lub „zniknęły”. Teraz w ten sam sposób zaczęli „znikać” prawdziwi lub domniemani członkowie band. Ich rodziny uważają, że porwań i zabójstw dokonuje policja i firmy ochroniarskie w ramach „czystek społecznych”, które po cichu wspiera rząd. Ale rząd temu zaprzecza. Inaczej niż w sąsiednim Hondurasie i Salwadorze, gdzie zostało wprowadzone bardzo surowe prawo, uznające członkostwo w bandzie za poważne przestępstwo, rząd Gwatemali prowadzi kampanię opartą na programach kulturalnych i reintegracyjnych. Gangi nie tylko ściągają „podatki”, ale także handlują narkotykami i mogą przekształcić się w ich eksporterów do Stanów Zjednoczonych. Współpraca z Kolumbią i USA może zapobiec rozwinięciu się tej gałęzi działalności Maras. Gwatemala została siedzibą Regionalnego Centrum Koordynacji Walki z Narkotykami. Decyzja o jego powołaniu została podjęta podczas spotkania prezydentów regionu w Salwadorze. Kandydaturę poparły właśnie Stany Zjednoczone oraz Kolum-

bia. Sytuacja Gwatemali jest podobna do sytuacji Kolumbii po zakończeniu wieloletniej wojny domowej. A Kolumbia jest obecnie największym eksporterem narkotyków do Stanów Zjednoczonych. Gwatemalska „kultura przemocy” ma takie same źródła jak zakończona 11 lat temu wojna domowa – bezrobocie, bieda, a przede wszystkim nierówności społeczne. Tylko działania, które prowadzą do poprawy poziomu życia niższych warstw społecznych, mogą wpłynąć na ogólną poprawę sytuacji. Ale problemem jest także brak zaufania dla instytucji społecznych – przede wszystkim policji i wymiaru sprawiedliwo-

ści. Wszyscy zachowują się zgodnie z zasadą: „nic nie widziałem, nic nie słyszałem, o niczym nie wiem”. Świadkowie boją się zeznawać, obawiając się o swoje bezpieczeństwo. Ci, którzy się odważą, mogą nie dożyć końca procesu; zagrożone są także ich rodziny. W większości przypadków sprawcy pozostają nieustaleni. Dopóki system nie zacznie sprawnie działać i nie wzrośnie liczba wyroków, zwłaszcza w przypadku poważnych przestępstw, społeczeństwo nie będzie miało zaufania do instytucji państwa. Mieszkańcy Gwatemali żyją w stanie nieustającego zagrożenia i niepewności, w państwie, które nie jest w stanie zagwarantować poczucia bezpieczeństwa – jednego z podstawowych praw człowieka. Gwatemalska konstytucja zapewnia każdemu prawo do posiadania broni, ale szacuje się, że tylko 10% zostało zarejestrowane. Spadek po zimnej wojnie stanowi tylko część arsenału, reszta to współczesny import. Agnieszka Müller


AMERYKA ŁACIŃSKA PRZEGLĄD

Przegląd

latynoamerykański

Peruwiańsko-chilijski spór o mapę

Puchnie argentyńska biurokracja

Na nowej oficjalnej peruwiańskiej mapie, obszar morski, który obecnie należy do Chile, „przyłączono” do Peru. Dla strony chilijskiej taka sytuacja jest „w najwyższym stopniu nie do zaakceptowania”. Sprawa dotyczy 60.000 km2 chilijskiego obszaru morskiego. Problem jest poważny, bo chilijskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podjęło decyzję o odwołaniu swojego ambasadora na konsultacje. Na ręce ambasadora Peru w Chile złożona została nota protestacyjna, w której Chile wyraża swoją niezgodę na peruwiańskie praktyki. Na mapie opublikowanej przed peruwiańskie dzienniki zwierzchność terytorialna Peru obejmuje 200 mil morskich na południu kraju. Do tego obszaru swoje roszczenia zgłasza właśnie Chile. Strona peruwiańska nie kazała długo czekać na odpowiedź – Minister Spraw Zagranicznych Peru powiedział, że jest to część procesu, który ma doprowadzić do ostatecznego rozstrzygnięcia sporu przed Międzynarodowym Trybunałem w Hadze. Dla Chile granica morska z Peru to linia prosta, ustalona w umowie zawartej w 1929 roku, natomiast dla Peru jest to równa odległość od obu wybrzeży. Peru utrzymuje, że linia graniczna z Chile nie jest określona, podczas gdy Chile argumentuje, że granica została zatwierdzona w traktatach podpisanych w latach 50. Przy tym oba państwa solidarnie wyrażają pogląd, że ten spór nie wpłynie na wzajemne stosunki oraz sąsiedzką współpracę.

Argentyńska biurokracja puchnie jak na drożdżach. Tylko w centralnej administracji rządowej w ciągu ostatnich pięciu lat zatrudniano nowego pracownika średnio co trzy godziny. Oznacza to wzrost zatrudnienia o 15% w ciągu 5 lat, z 92.340 osób do 105.933 osób, czyli przyrost o 13.593 pracowników. Buenos Aires, trzy razy mniejsze od Sao Paulo, ma dwa razy więcej sekretarek i departamentów generalnych niż brazylijskie miasto. Gdyby do tego dodać jeszcze pracowników takich instytucji jak Banco Ciudad czy AUSA, liczba ta wzrasta do 126.018. Jedna osoba na 25 mieszkańców tego trzymilionowego miasta znajduje zatrudnienie w administracji publicznej. Rząd przeznacza ponad 50% swojego budżetu na wynagrodzenia, wcześniej rekord wyniósł 45%. Co się wydarzyło między 2002 a 2007 rokiem i pozwoliło na taki wzrost zatrudnienia? Jedną z przyczyn był dekret, który rozszerzał przywileje socjalne na grupy, które do tej pory ich nie posiadały. Należeli do nich ludzie zatrudnieni na kontrakty, gdyż jest to forma pozwalająca na ominięcie procedury konkursowej. Jest to konieczne, bo dzięki temu funkcjonuje rząd – powiedział przedstawiciel dyrekcji ds. zasobów ludzkich.

Migranci w Meksyku Rząd Meksyku podjął decyzję o wydaleniu prawie tysiąca imigrantów z Ameryki Środkowej, którzy zostali pozostawieni samym sobie w obszarze granicznym z Gwatemalą. Pociąg towarowy, który do tej pory jeździł z tego terenu aż do granicy ze Stanami Zjednoczonymi, ostatni taki kurs odbył 29 lipca. A imigranci o tym nie wiedzieli. Utknęli w małych miejscowościach, w których wcześniej ich poprzednicy oczekiwali na transport. Każdego dnia dołączają do nich setki nowych imigrantów. Czekają na pociąg do lepszego życia. Pociąg przestał kursować z kilku przyczyn, m.in. z powodu imigrantów, którzy nielegalnie nim podróżowali, powodowali opóźnienia oraz wzrost kosztów firmy transportowej. „To nie to samo prowadzić normalny pociąg i pociąg z 300 osobami na dachu” – powiedział przedstawiciel kompanii. Pociąg nie nadjedzie, a imigranci, aby się wyrwać z ojczyzny, muszą przejść prawie 300 kilometrów do najbliższej stacji kolejowej, z której mogliby wyruszyć w dalszą drogę. Ale przejście takiej odległości na piechotę wobec wzmożonych kontroli służb migracyjnych jest niemożliwe. Dlatego wielu z nich czeka z nadzieją na powrót pociągu. Spędzają noce na polach lub pod drzewami. W maju 2006 roku władze Meksyku, Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru i Nikaragui podpisały umowę migracyjną. Na jej podstawie ci, którzy sami się zgłoszą, zostaną odtransportowani do granicy, gdzie będą mogli wsiąść do autobusu i wrócić do kraju swojego pochodzenia.

Reforma wenezuelskiej konstytucji Obowiązująca Konstytucja Boliwariańskiej Republiki Wenezueli została przyjęta 20 grudnia 1999 r. Ale według urzędującego prezydenta, Hugo Chaveza, wymaga fundamentalnych zmian. Dokładnie zmiany 33 z 350 artykułów. Pierwsza poprawka umożliwiłaby stałą reelekcję prezydenta i wydłużyła okres sprawowania mandatu z 6 do 7 lat. Nowy artykuł będzie miał następujące brzmienie: „Kadencja prezydenta jest siedmioletnia, prezydent lub prezydentka Republiki może być bezpośrednio ponownie wybrana/y na nową kadencję”. Reforma ma także wyeliminować „wszelkie rodzaje autonomii” Banku Centralnego oraz przekazać w ręce Szefa Państwa kontrolę rezerw dewizowych. Chavez postuluje także za stworzeniem Boliwariańskich Sił Zbrojnych – Fuerza Armada Bolivariana (FAB), jako siły „popularnej, patriotycznej i antyimperialistycznej”, składającej się z wojsk lądowych, morskich, powietrznych, gwardii terytorialnej oraz milicji obywatelskiej.

Ekwador walczy z analfabetyzmem Prezydent Ekwadoru walczy z analfabetyzmem swoich obywateli. W Ekwadorze 9% społeczeństwa (czyli około 750 tysięcy osób) jest analfabetami, a 1,7 mln osób nie ukończyło szkoły podstawowej. Ekwador zamieszkuje około 13 mln 756 tys. ludzi. Prezydent państwa, Rafael Correa, przedstawił Program Edukacji Podstawowej, skierowanej do młodzieży i dorosłych, którego celem jest całkowite wyeliminowanie analfabetyzmu do 2009 roku, kiedy to będzie obchodzona dwusetna rocznica rozpoczęcia walki o niepodległość. „Zobowiązujemy się zrealizować drugi okrzyk niepodległości, jakim będzie okrzyk wiedzy.” PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

53


AFRYKA PRZEGLĄD

Przegląd afrykański Pigmeje wsadzeni do zoo Organizatorzy festiwalu muzycznego Fespam w stolicy Kongo wywołali oburzenie obrońców praw człowieka, gdy zakwaterowali pigmejskich artystów w namiocie w ogrodzie zoologicznym. Inni goście Festiwalu Panafrykańskiej Muzyki (Fespam) w Brazzaville otrzymali miejsca w stołecznych hotelach. Tylko 30-osobowy pigmejski zespół zakwaterowano w namiocie rozbitym w miejskim zoo. Organizatorzy imprezy tłumaczą, że nie chcieli odrywać Pigmejów od ich naturalnego środowiska, a w zoo panują przecież warunki bardzo do niego zbliżone. Decyzję swoją konsultowali z Ministerstwem Leśnictwa. Tymczasem pochodzący z północy kraju pigmejscy artyści nie docenili wysiłków organizatorów. Występują na festiwalu po raz piąty, jednak dotąd zawsze zapewniano im identyczne jak innym uczestnikom warunki. Obrońcy praw człowieka są oburzeni. Spanie w namiocie nie jest bowiem jedyną niedogodnością – muzycy muszą m. in. zbierać w zoo drewno na ognisko, jeśli zamierzają gotować. Nieustannie towarzyszą im też turyści z kamerami i aparatami fotograficznymi. Przedstawiciele kongijskiego rządu zapewnili, że poszukują dla Pigmejów bardziej dogodnego miejsca w hotelu.

Hollywood dla Darfuru Steven Spielberg może się wycofać ze współpracy w organizacji olimpiady w Pekinie w 2008 r. Chce w ten sposób zmusić chiński rząd, aby zajął się tragedią w sudańskim Darfurze. Rzecznik słynnego reżysera poinformował o tym w amerykańskiej telewizji ABC. Steven Spielberg jest doradcą komitetu organizacyjnego igrzysk. Grożąc odejściem, chce zmusić Pekin, by zgodził się na sankcje wobec Sudanu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Dla Chińczyków Sudan jest bardzo ważnym źródłem surowców, zwłaszcza ropy. Dlatego Pekin toleruje to, że wspierani przez rząd okrutni jeźdźcy, dżandżawidzi, dokonują w Darfurze czystek etnicznych: mordują, rabują, palą wioski i gwałcą. Zginęło już 300 tys. ludzi, a 2 mln żyje w obozach dla uchodźców. Spielberga przekonali obrońcy Darfuru, szczególnie 61letnia Mia Farrow. Słynna aktorka, zdobywczyni Oscara za rolę w “Dziecku Rosemary”, jest od czterech lat ambasadorem dobrej woli UNICEF w Afryce. Dzięki nazwisku, znając wszystkich i rozumiejąc, jak działają media, może uczynić więcej niż organizacje humanitarne.

Podziemny zbiornik wody zbawi Sudan? W Sudanie odkryto olbrzymie podziemne jezioro. Zdaniem amerykańskich naukowców, dodatkowe źródła wody mogą pomóc w zakończeniu konfliktu zbrojnego w prowincji Darfur. Prehistoryczny zbiornik, obecnie zasypany piaskiem, odkryto dzięki zdjęciom satelitarnym. Kiedyś jezioro miało powierzchnię 30.750 kilometrów kwadratowych. Takie rozmiary ma dziesiąte na świecie, pod względem wielkości, jezioro Erie na granicy Stanów Zjednoczonych i Kanady. To także prawie jedna dziesiąta terytorium Polski. Według ekspertów, istniejące tam do dziś wody gruntowe można z powodzeniem eksploatować. W związku z tym w Darfurze ma zostać wykopanych tysiąc studni. Zdaniem naukowców z Uniwersytetu Bostońskiego mogą one pomóc w zakończeniu walk etnicznych. Analitycy podkreślają bowiem, że to właśnie niedobory wody są przyczyną obecnego konfliktu między czarnymi rolnikami a arabskimi bojówkarzami. Naukowcy przypominają, że podobne odkrycie w sąsiednim Egipcie pozwoliło na nawodnienie kilkuset kilometrów kwadratowych pól uprawnych.

54

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


AFRYKA PRZEGLĄD

Kadafi uwolnił pielęgniarki Życie pięciu Bułgarek i jednego Palestyńczyka, skazanych za rzekome zakażenia dzieci wirusem HIV, kosztowało dokładnie 460 mln dolarów. Za taką kwotę Libia złagodziła wydaną na nich karę śmierci i pozwoliła pielęgniarkom oraz palestyńskiemu lekarzowi wyjechać z kraju. Po ośmiu latach sfingowanych procesów, wymuszania zeznań torturami i dwukrotnych wyrokach śmierci, pięć bułgarskich sióstr i palestyński lekarz, oskarżeni w 1999 roku o celowe zakażenie 426 libijskich dzieci wirusem HIV, skazanych zostało na dożywotnie więzienie. Wyrok pozwolono im odsiedzieć w Bułgarii, dokąd ich przewieziono, a tam zostali uwolnieni.

Kenijskie prostytutki jak skromne muzułmanki Prostytutki w kenijskim mieście Mombasa zrezygnowały ze swych zwykłych ubrań i, jak podała BBC, od niedawna ubierają się do pracy w tradycyjne islamskie, zakrywające całe ciało i głowę stroje, zwane tam buibui. Muzułmanki są oburzone tym, że prostytutki zakładają stroje zarezerwowane dla nich. Muzułmański strój nie tylko ułatwia prostytutkom wmieszanie się w tłum innych kobiet – dzięki czarnym buibui są też mniej widoczne na ulicach w nocy. Dzięki temu policja ma większe trudności z zatrzymywaniem ich. Prostytutki nie po raz pierwszy używają tego sposobu. W latach 90. postępowały podobnie, jednak działacze organizacji religijnych wyłapali je i publicznie wychłostali. Także teraz przywódcy muzułmańscy naciskają na rząd, by zajął się sprawą.

Gargantuiczna inflacja Zimbabwe Do końca roku inflacja w Zimbabwe może przekroczyć 100 tysięcy procent, ostrzegł niedawno Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Obecnie inflacja w Zimbabwe wynosi 4.500 procent i jest najwyższa na świecie. Analitycy uważają jednak, że oficjalne dane są zaniżone i faktycznie inflacja jest dwa razy wyższa. Krytycy Roberta Mugabe, który sprawuje władzę od 1980 r., kiedy to Zimbabwe uzyskało niepodległość, uważają, że obecne problemy gospodarcze tego afrykańskiego państwa to efekt jego polityki i wywłaszczenia białych właścicieli wielkich farm. Obecnie bezrobocie w Zimbabwe sięga 80 % i w państwie, które było spiżarnią Afryki Południowej, panuje niedostatek żywności, paliw i dewiz.

Polski killer z RPA chce na wolność

Polski emigrant Janusz Waluś, odsiadujący dożywocie za najsłynniejszy polityczny mord we współczesnej RPA, znów prosi prezydenta o łaskę. Szantażuje go ujawnieniem nieznanych szczegółów zamachu. Chris Hani, kiedy zginął zastrzelony w Wielki Piątek w 1993 r. przed swoim domem na przedmieściu Johannesburga, uważany był za jednego z najważniejszych przywódców czarnej większości. Negocjowali oni właśnie z białym rządem warunki demontażu apartheidu i przejęcia władzy w kraju. Wiadomo było, że nowym przywódcą kraju zostanie Nelson Mandela, ale uwielbiany przez murzyńską biedotę Hani uważany był za jednego z najpoważniejszych kandydatów do roli dziedzica tronu. Był nie tylko jednym z przywódców Afrykańskiego Kongresu Narodowego, ale także sekretarzem generalnym partii komunistycznej. Celem mordu było storpedowanie rokowań ws. likwidacji apartheidu, prowadzonych przez białego prezydenta – Frederika de Klerka oraz przywódców ANC. Na wieść o zabójstwie swojego idola, biedota z murzyńskich przedmieść miała wywołać powstanie. A dowodzone przez białych wojsko, policja i służby bezpieczeństwa nie miały innego wyjścia, jak wprowadzić stan wyjątkowy.

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

55


AFRYKA BEZPIECZEŃSTWO

Po cichu, bez udziału mediów rozpoczęła się kolejna zimna wojna. Tym razem w Afryce. Jednak walka nie toczy się między dwoma ustrojami, a pomiędzy dwiema gospodarkami: chińską i amerykańską. W XXI wieku mocarstwa biją się już tylko o energię. 1 października, gdy uruchomiony zostanie AFRICOM, Stany Zjednoczone będą już prowadzić jeden do zera.

DRUGA ZIMNA WOJNA O ruchach wojsk USA na kontynencie afrykańskim do tej pory decydowały trzy niezależne punkty dowodzenia. Za większą część lądu odpowiadała usytuowana w niemieckim Stuttgarcie „European Command” (EUCOM), oddając pas wschodnich państw, od Egiptu do Kenii, amerykańskiej „Central Command” (CECOM) umiejscowionej w Tampie, na Florydzie. Nad największą wyspą Afryki, Madagaskarem, czuwał punkt dowodzenia w Honolulu – „Pacific Command” (PACOM). Seria konfliktów o surowce, przypadki masowego ludobójstwa jak to w Rwandzie w 1994 roku, oraz generalna zmiana polaryzacji biegunów energetycznego bezpieczeństwa w świecie - wszystko to wymusiło przearanżowanie struktury dowodzenia i dało początek idei „African Command”. Pierwszym dowódcą „African Command” został generał William „Kip” Ward. Szczęśliwie dla decydentów i dla przyszłości AFRICOM-u, Ward ma czarny kolor skóry.

Po co Amerykanom baza w Afryce W oficjalnym, przypominającym niestrawną kanapkę, komunikacie o powołaniu do życia AFRICOM-u, wspomniano o „potrzebie walki z terroryzmem”, wrzucając gdzie się da al-Kaidę i strasząc Osamą B., a całość doprawiając sosem truizmów o biednych i potrzebujących pomocy Afrykańczykach. Smaczne mięsko, czyli ropę naftową, przysłonięto tłustym i sztucznym sosem o smaku praw człowieka. 56

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

„Prawdziwego tempa budowie tego centrum dowodzenia nadawało coraz większe znaczenie strategiczne kontynentu afrykańskiego dla USA, w szczególności jego rola w zabezpieczeniu stałych dostaw energii” – narażając się nieco swoim szefom, mówił wówczas admirał Robert Moeller. Choć cieszyć może fakt, że niektórzy wojskowi potrafią jeszcze mówić o trudnych sprawach wprost. Pan admirał wie co mówi, gdyż odpowiada za doprowadzenie AFRICOM-u do stanu początkowej operatywności, którą centrum dowodzenia ma osiągnąć 1 października 2007. Na razie w Niemczech, ale cały czas trwają poszukiwania odpowiedniej lokalizacji w Afryce. Eksperci podkreślają, że ubiegająca się o bazę Liberia, od początku była traktowana jako miejsce idealne. Głównie dlatego, że w stolicy kraju, Monrowii, przez ponad dwadzieścia lat funkcjonowała baza CIA.

Jak to będzie funkcjonować Między 1976 a 1997 rokiem z Omega Tower, największej konstrukcji na kontynencie afrykańskim, nadawano sygnały do amerykańskich podwodnych okrętów atomowych, rozrzuconych po oceanach. Podobna baza znajduje się obecnie np. w Japonii. Niewątpliwym atutem lokacji w Monrowii jest znajdujące się tam lotnisko z pasem startowym o długości pozwalającej na lądowanie największych maszyn. AFRICOM opisywany jest w dostępnych materiałach jako ośrodek szkoleniowy wojsk afrykańskich oraz centrum logistyczne dla pomocy


AFRYKA BEZPIECZEŃSTWO

humanitarnej. Główną rolą, o której Pentagon (z chlubnymi wyjątkami) milczy, ma być zabezpieczanie obszarów wydobycia ropy w Afryce Zachodniej, do której od dłuższego czasu dostęp ma lub stara się zdobyć amerykańska administracja. Bez skrupułów, jak na neokonserwatystów przystało, władze USA dogadują się nawet z ewidentnie przestępczym rządem Gabonu. Wydobycie ropy powinno przy tym być stosunkowo proste, gdyż ciągnąć się ją będzie z szelfu, daleko od brzegu. A to, co w tym czasie będzie się działo na lądzie, nie leży w kręgu zainteresowań USA. Jeśli do platformy zbliży się nieproszony gość, pod ręką będzie wystarczająco dużo wojska, by powstrzymać śmiałka.

nich, przemawiają do świadomości lepiej niż mąka i mleko dla głodujących. Najbardziej jaskrawym przykładem państwa, które woli robić interesy z Chinami niż z USA, jest Sudan.

Problem, jakim z amerykańskiego punktu widzenia jest chińska obecność w Afryce,

Afryki. Budowa tej bazy to jak roszada w szachach i obrona króla (zachodnioafrykańskiej ropy) wieżą. W końcu wróg jest już u bram, a konkretnie w Sudanie. Poszturchiwanie się, wzajemne obrzucanie się groźbami i kalumniami – a to o trującym jedzeniu i szkodliwych zabawkach, czy o zaniżeniu wartości dolara poprzez uwolnienie rezerw walutowych – sprowadzą się w końcu do otwartego konfliktu o ropę. I jak w każdej wojnie, potrzebny będzie front. Wydmuszka w postaci irracjonalnej (przynajmniej w ramach teorii stosunków międzynarodowych) wojny z terrorem (bo kto słyszał o wojnie z doktryną?) za chwilę się rozsypie. Bliski Wschód przegrany, z Iraku została krwawa miazga, Afganistan jak zwykle pozostanie niepodległy. Dozbroi się jeszcze Saudów, nowego żandarma w regionie, i można się pakować. Byle do Afryki. Front w Afryce istniał mniej więcej do końca prezydentury de Klerka. Po de-

można rozwiązywać w dwójnasób. Walczyć o surowce bezpośrednio, rzucając przeciwko sobie całe armie lub, jak za czasów pierwszej zimnej wojny, bić się rękami innych narodów. Doświadczenie pokazuje, że każda z tych metod jest dość kosztowna. Prowadzi do przegrzania gospodarki i negatywnie odbija się na wizerunku państwa. Zostaje więc droga dyplomacji i klasyczne korumpowanie władzy pieniędzmi. Tak też będzie w najbliższym czasie wyglądać owa druga zimna wojna. Jednakże tym razem trzeba się będzie dobrze okopać. AFRICOM stanowi świetny fort do wypadów w inne rejony

kadzie bezładu Stany Zjednoczone wróciły na kontynent z pomocą humanitarną i programami wsparcia. Najpierw powstała Inicjatywa Pan-Sahel (2002-2004), później, na zgliszczach IPS, Transsaharyjska Inicjatywa Antyterrorystyczna (Trans-Sahar Counterterrorism Initiative). Chiny w tym czasie nie próżnowały, szykując grunt pod inwazję jak tylko umiały najlepiej. „Forum on China-Africa Cooperation” oraz „Addis Ababa Action Plan”, spotkania przywódców afrykańskich w Szanghaju, a także miliardy dolarów już przekazanych i tych obiecanych na inwestycje, bezpośred-

przez Boga i ludzi skrawka ziemi, jest właśnie wojna o ropę. O ile jednak Stany Zjednoczone posłużą się Darfurem jak maczugą i skupią uwagę świata na interesach, jakie z sudańskimi władzami prowadzą Chińczycy. Takie uczciwe rozwiązanie problemu Darfuru automatycznie pozbawiłoby Chiny karty przetargowej, jaką jest korumpowanie miejscowej władzy. Przecież można znieść embargo na ropę, jeżeli za tę ropę będzie można zaopatrywać kraj w leki i żywność. Brzmi znajomo?

Druga zimna wojna

Jak wojna o ropę uratuje Darfur Amerykanie związali sobie ręce i od czasu wprowadzenia sankcji gospodarczych w 1997 roku nie mogą handlować z Sudanem. Chiny się z tego śmieją i od dawna już skupują 70 % sudańskiej ropy. Władze w Chartumie już teraz poruszają się chińskimi limuzynami na amerykańskich częściach, a Amerykanie wyrażają swoje niezadowolenie, czyniąc Chinom na forum ONZ pretensje. Pekin natomiast blokuje w Radzie Bezpieczeństwa wszystkie antysudańskie rezolucja. Ostatnim ratunkiem dla znękanych wojną mieszkańców Sudanu, tego przeklętego

Jan Sochaczewski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

57


O OC CE EA AN N II A A P PR RZ ZE EG GL LĄ ĄD D

Wiadomości z końca świata Dwadzieścia osób zginęło w katastrofie małego samolotu na wyspie Moorea w Polinezji Francuskiej. Turbośmigłowy samolot typu Twin Otter DHC6 należący do linii lotniczych Air Moorea miał lecieć z Moorea na Tahiti (dystans 15 km). W kilka chwil po starcie spadł do oceanu i natychmiast zatonął. Na pokładzie samolotu było 19 pasażerów (wśród nich trzech zagranicznych turystów) i pilot; nikt nie przeżył. Przyczyny wypadku nie są jeszcze znane. Według oświadczenia linii lotniczych maszyna była sprawna, a pilot doświadczony. Resztki samolotu wyłowiono z laguny w Moorea.

Ponad 10 % mieszkańców Numei (stolicy Nowej Kaledonii) to bezdomni – wykazało badanie przeprowadzone na zlecenie władz miasta. Spośród 90 tys. wszystkich mieszkańców, 9 tys. nie ma stałego miejsca pobytu i koczuje w slumsach powstających w północnych dzielnicach miasta oraz w sąsiadującej z Numeą Dumbei. Większość z nich to Kanacy – rdzenni mieszkańcy Nowej Kaledonii, którzy przyjeżdżają do stolicy z innych, biedniejszych prowincji (głównie z Prowincji Północnej i Wysp Lojalności) z nadzieją na zdobycie pracy i na lepsze życie. Wewnętrzna imigracja powoduje przeludnienie południowej części głównej wyspy – Grande Terre, gdzie zamieszkuje obecnie około 70 % spośród wszystkich 230 tys. mieszkańców Nowej Kaledonii.

Odrzutowy F/A-18C należący do eskadry myśliwców marynarki wojennej USA spadł do oceanu około 400 mil na południowy wschód od Guam. Samolot stacjonujący na lotniskowcu Kitty Hawk wykonywał rutynowy lot szkoleniowy w warunkach nocnych. W pewnym momencie pilot zameldował o kłopotach z silnikiem i katapultował się. Kilkadziesiąt minut później z wody wyłowił go helikopter ratowniczy. Lotniskowiec Kitty Hawk, który stacjonuje w bazie na japońskiej Okinawie, przybył do Guam w związku z manewrami „Mężna Tarcza”.

Królestwo Tonga zostało 151. członkiem Światowej Organizacji Handlu (WTO). Starania o członkostwo trwały 12 lat. WTO wymagała od Tonga spełnienia wielu warunków, m.in. zaprzestania dotowania przedsiębiorstw, uniemożliwienia działalności firmom podejrzanym o pranie brudnych pieniędzy i wprowadzenia ułatwień dla zagranicznych inwestorów. Rząd Tonga liczy, że członkostwo w WTO umożliwi królestwu łatwiejszy dostęp do światowych rynków, a przez to napędzi gospodarkę i poprawi sytuację ekonomiczną kraju.

Rząd Vanuatu chce rozpocząć rozmowy z Francją na temat określenia przebiegu morskiej granicy oddzielającej ten kraj od Nowej Kaledonii. Chodzi o przebieg 200-milowego pasa wód terytorialnych, który Nowa Kaledonia wyznacza, uwzględniając położenie maleńkich wysepek Matthew i Hunter, znajdujących się o kilka kilometrów na północ od wyspy Ouvéa należącej do grupy Wysp Lojalności. Władze Nowej Kaledonii twierdzą, że wysepki należą do ich terytorium i dlatego wody terytorialne sięgają 200 mil na północ właśnie od nich. Vanuatu skarży się, że tak wyznaczony pas uniemożliwia mu określenie własnej przestrzeni wód terytorialnych i żąda, by Nowa Kaledonia wyznaczyła granicę, obliczając odległość 200 mil od brzegu głównej wyspy Grande Terre. Przestrzeń wód terytorialnych ma ogromne znaczenie ekonomiczne – opłaty pobierane za prawo do połowów w tych strefach stanowią znaczną część budżetów większości państw Oceanii.

58

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


OCEANIA PRZEGLĄD

Tymczasowy rząd Fidżi zgodził się na udzielenie licencji na nadawanie drugiej ogólnodostępnej stacji telewizyjnej w tym kraju. Licencję otrzymała fidżyjsko-australijska spółka Channel 2 Fiji Limited, która wniosek złożyła już w 2001 r. Na razie nie jest znany termin uruchomienia stacji, ani jej oferta programowa. O licencję starało się jeszcze pięć innych podmiotów, ale – jak poinformował minister komunikacji Taito Warami – nie spełniły one wymogów formalnych określonych przez rząd. Obecnie w Fidżi nadaje tylko jedna ogólnodostępna stacja telewizyjna, Fiji Television, której właścicielami są rządy prowincji kraju. Kilkanaście programów (wyłącznie zagranicznych, m.in. BBC Word Service, Cartoon Network, ESPN) oferują sieci telewizji kablowych. Trzecią licencję na nadawanie przyznał rząd Samoa. Otrzymała ją prywatna stacja TV3.

Przedstawiciel Republiki Palau, Stuart Beck, został wybrany na jednego z 21 wiceprzewodniczących Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jego kandydaturę zgłosiła Grupa Azjatycka ONZ, skupiająca 55 państw z regionu Azji i Pacyfiku. Palau jest najmniejszym państwem w historii ONZ, które wybrane zostało do Prezydium Zgromadzenia Ogólnego.

Śmiertelność noworodków na Wyspach Marshalla należy do najwyższych na świecie. Na wyspach, poza centralnym ośrodkiem Majuro, sięga nawet 90 na 1000 urodzeń – alarmuje raport tamtejszego ministerstwa zdrowia. Autorzy raportu ujawnili, że większość poronień i martwych urodzeń nie jest nigdzie odnotowywana. Badania przeprowadzone na potrzeby raportu wykazały również, że gwałtownie zmniejsza się dzietność kobiet. O ile w 1988 r. każda mieszkanka Wysp Marshalla miała średnio siedmioro dzieci, w 1999 r. wskaźnik ten wynosił 5,7, natomiast obecnie na każdą kobietę przypada już tylko 4,4 dziecka.

Władze prowincji Manus w zachodniej Papui Nowej Gwinei zdecydowały o zamknięciu miejscowego więzienia Lorengau. Powodem był zły stan techniczny budynku i fatalne warunki higieniczne. 23 osadzonych więźniów i 14 strażników zostało przeniesionych do więzień w Lae i Madang. Jak ujawnił dziennik „The National”, więzienie od wielu miesięcy czeka na generalny remont, ale środki planowane na ten cel, zawsze przeznaczane były na coś innego.

Synowie tongijskiego księcia Tu’ipelehake, który wraz z żoną zginął w zeszłym roku w wypadku samochodowym w Kalifornii, pozwali do sądu koncern samochodowy Forda, domagając się milionowego odszkodowania za śmierć rodziców. Wypadek spowodowała 19-letnia Amerykanka, która uderzyła w samochód książęcej pary – w procesie, który zakończył się kilka dni temu, dziewczyna przyznała się do winy, a sąd skazał ją na rok więzienia o łagodnym rygorze. Jednak zdaniem skarżących, przyczyną śmierci były błędy konstrukcyjne forda explorera, którym podróżowała książęca para. Jak wykazały niezależne testy, samochód miał mieć tendencję do przewracania się i dachowania przy najmniejszym uderzeniu z boku. Producent miał znać wyniki tych testów, a mimo to nie wycofał samochodu ze sprzedaży, ani nawet nie ostrzegał użytkowników przed niebezpieczeństwem.

Krzyż Światowych Dni Młodzieży i towarzysząca mu ikona Matki Bożej pielgrzymują po wyspach Oceanii w ramach przygotowania do Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się w przyszłym roku w Australii. Po dotkniętych skutkami tsunami Wyspach Salomona, symbole ŚDM dotarły w maju do Królestwa Tonga i Fidżi, gdzie zostały przyjęte z wielkim entuzjazmem. Na Tonga w katedrze Maryi Niepokalanej w Ma’ufanga krzyż i ikonę witało 15 tys. chrześcijan. Zdaniem miejscowego biskupa, Soane Lilo Foliaki, przyszłoroczne spotkanie w Sydney będzie „historyczną i opatrznościową okazją dla Kościoła w Oceanii”, które przyczyni się do jego popularności. Na Fidżi krzyż i ikona odwiedziły miasta Levuka, Nadi i Suwa. W katedrze w Suwie odprawiona została uroczysta Eucharystia dla 7 tys. wiernych. Kolejne etapy peregrynacji to Nowa Kaledonia, Vanuatu i Nowa Zelandia. 1 lipca od prezentacji relikwii i krzyża ŚDM rozpoczną w Sydney trwającą rok pielgrzymkę po Australii, gdzie w lipcu 2008 r. odbędą się XXIII ŚDM z udziałem papieża Benedykta XVI.

Our Airline od 4 lipca wstrzymuje loty do Majuro na Wyspach Marshalla. Powodem jest zbyt mała liczba pasażerów korzystających z oferowanych połączeń. Jak poinformował Geoff Bowmaker, prezes Our Airline, nie pomagały akcje promocyjne i obniżanie cen biletów. Pozostałe połączenia obsługiwane przez linię (Tarawa-Nauru-HoniaraBrisbane-Nadi) nie ulegają zmianie.

Przemysław Przybylski PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

59


O S TAT N I E S T R O N Y

o p k s o d j l e Ka

Woda kranowa zdrowia doda

W Pekinie samochodów o połowę mniej

Zanim mieszkaniec stolicy Chin zdecyduje się wsiąść do swojego samochodu, musi sprawdzić dzień tygodnia i przypomnieć sobie numer rejestracyjny auta. Pomyłka może go kosztować mandat. Władze prowadzą właśnie eksperyment, który ma sprawić, że powietrze będzie czystsze. Po mieście może jeździć tylko połowa samochodów. Jednego dnia jeżdżą samochody, które na końcu numeru na tablicy rejestracyjnej mają cyfrę parzystą, następnego – te z nieparzystą. I tak przez cztery dni. W ten sposób ilość jeżdżących po Pekinie aut zmniejszy się o połowę. A to ma wpłynąć na jakość powietrza. Zanieczyszczenia mają zmaleć o 40 % W stolicy Chin jeżdżą ponad dwa miliony prywatnych samochodów. Milion mniej każdego dnia ma ulżyć mieszkańcom. I do tego zrobić wrażenie na świecie. Jeśli eksperyment się powiedzie, ma być powtórzony w czasie przyszłorocznych igrzysk olimpijskich. Nie wiadomo tylko, co na ten temat sądzą sami Chińczycy. Około dwóch milionów dodatkowych podróżnych będzie musiało skorzystać z transportu publicznego – głównie metra albo autobusów i taksówek, których ograniczenia nie dotyczą. Bo jeśli milicjant zobaczy na końcu tablicy niewłaściwe cyfry, bez wahania wlepi kierowcy mandat równowartości prawie 50 zł.

60

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Władze Nowego Jorku i kilku innych amerykańskich metropolii chcą przekonać mieszkańców do odrzucenia butelkowanej wody na rzecz... kranówki. Burmistrz San Francisco zakazał nawet kupowania wody dla swoich urzędników, nakazując im picie z kranu. Ponoć daje to pół miliona dolarów oszczędności rocznie. Amerykanie na wodę w butelce wydają rocznie prawie 4 miliardy dolarów, głównie na produkty dwóch największych marek: Dasani od Coca Coli i Aquafina od Pepsi Co. Ostatnio Pepsi przyznało, że Aquafina to po prostu butelkowana kranówka. Coca Cola nie potwierdza tego oficjalnie, ale też nie zaprzecza, że wody nie czerpie z górskiego źródełka.

Ponieważ ludzie i tak piją kranówkę, władze sugerują, by zaczęli to robić świadomie. Jednak chemicznie wzbogacana biaława ciecz z kranu nie cieszy ani oka, ani kubków smakowych.


O S TAT N I E S T R O N Y

Brytyjska inwazja na Europę

Pamiętniki Blaira opłacą mu czynsz Tony Blair zarzekał się, że kto jak kto, ale on na pewno nie będzie zarabiał na życie opisywaniem swojej politycznej przeszłości. Ale kiedy zobaczył, jakie raty będzie musiał spłacać za swój nowy dom, zmienił zdanie. I szykuje się do wydania pamiętników, za które ma dostać 16 mln dolarów. Brytyjskie media przerzucają się sumami, jakie za swoje pamiętniki ma dostać były premier Wielkiej Brytanii. W piśmie „Bookseller” przeczytać można, że Blair spodziewa się honorarium w wysokości 16 mln dolarów, czyli ok. 48 mln złotych. Inne źródła donoszą z kolei, że polityk chciałby zarobić na wspomnieniach co najmniej tyle, ile za autobiografię „Moje życie” zapłacono Billowi Clintonowi. Były prezydent USA dostał za książkę 12 mln dolarów, czyli ok. 36 mln złotych. Tony Blair pilnie potrzebuje funduszy. Polityk ma na utrzymaniu dom w Londynie, dwa mieszkania w Bristolu i jeszcze jeden budynek, w którym spotykał się z wyborcami.

Niezwykłe znalezisko u wybrzeży holenderskiego miasta Zandvoort: pracownicy stoiska z napojami wyłowili z morza ludzika Lego. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że chłopek miał... 2,5 metra wysokości. Holendrzy ustalili, że ludzik przypłynął z Anglii. „Zobaczyłam zabawkę Lego dryfującą na plażę” – opowiadała przechodząca w pobliżu kobieta. „Dostrzegliśmy coś unoszącego się na morzu i postanowiliśmy to wyciągnąć. Okazało się, że to model Lego ludzkich rozmiarów” – wyjaśnił sprzedawca ze stoiska. Ludzik – z charakterystyczną żółtą główką i niebieskim torsem – został postawiony w zaszczytnym miejscu przed budką z napojami.

Tajlandzka policja karana kotami Policjant, który wyrzuca śmieci na trawnik, parkuje w niedozwolonym miejscu albo przeklina, to zakała wśród mundurowych. Gdy zwykłe kary nie skutkują, komendanci muszą wykazać się wyobraźnią. W Tajlandii łamiący przepisy funkcjonariusze będą nosić na rękawach różowe przepaski ze słodkim kotkiem – maskotką Hello Kitty. Funkcjonariusze, przyłapani na śmieceniu lub spóźnianiu się do pracy, będą przykładnie karani. Najpierw spędzą cały dzień w biurze z komendantem, potem na mundur będą musieli założyć różową opaskę z kotkiem Hello Kitty, siedzącym na dwóch serduszkach. Hello Kitty to uroczy kotek, wymyślony w 1974 roku. Bardzo popularny wśród małych dzieci i młodych dziewcząt. A przez to – gadżet, którego żaden macho nie chciałby mieć na bicepsie.

Krucyfiks Czartoryskich na śmietniku Krucyfiks znaleziony na śmietniku w austriackim Zell am See okazał się średniowiecznym zabytkiem z kolekcji Czartoryskich, poinformowała policja w Salzburgu. Na zabytkowy przedmiot trafiła przypadkiem przeszukująca śmieci kobieta. Odkrycia dokonała w 2004 roku, lecz nie miała pojęcia o wartości krzyża i trzymała go w domu za kanapą. Jeden z sąsiadów znalazczyni, wiedziony przeczuciem, że krzyż może mieć wyjątkową wartość, zaniósł go do muzeum w miejscowości Leogang. Tamtejszy kustosz ocenił pochodzenie przedmiotu i zawiadomił policję. Śledztwo ujawniło, że do II wojny światowej zabytek należał do kolekcji Izabelli Elżbiety Działyńskiej, z domu Czartoryskiej. Podczas wojny zbiór był ukryty w piwnicy jednej z warszawskich kamienic. Hitlerowcy odnaleźli kolekcję w 1941 roku i przewieźli ją do Austrii. Latem krucyfiks trafił na badania do Wiednia. Eksperci z tamtejszego Muzeum Historii Sztuki ustalili, że krzyż został wykonany w Limoges, we Francji, około 1200 roku. Policja oszacowała jego wartość na 400 tysięcy euro. Sąd zdecydował, że krzyż trafi do muzeum w Leogang. Nie wiadomo, czy kobieta, która odnalazła zabytkowy przedmiot, otrzyma znaleźne.

Odszukał i opracował: Jan Sochaczewski

PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

61


HISTORIA WŁADZY

LUKSEMBURG

Wielki Książę Henryk (wł. Henryk Albert Gabriel Felix Maria Wilhelm, ur. 16.04.1955)

Jacques Santer (ur. 18.05.1937)

Światowej sławy polityk pochodzący z Luksemburga. Zajmował stanowisko ministra finansów Luksemburga w latach 1979-1989, a w latach 1984-1995 był premierem z ramienia Chrześcijańskiej Partii Społeczno-Ludowej. Najlepiej był znany z działalności ponadnarodowej, choć to właśnie jako premier Luksemburga przewodniczył pracom nad Jednolitym Aktem Europejskim. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych XX wieku był prezesem Banku Światowego i gubernatorem w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Na gruncie europejskim zasłynął przede wszystkim jako przewodniczący Komisji Europejskiej w latach 1995-1999, choć miał trudny start i jeszcze trudniejszy finał. Stanowisko otrzymał w wyniku kompromisu pomiędzy Wielką Brytanią, która zawetowała kandydaturę Jean-Luca Dehaene, a koalicją francusko-niemieckią, która tę kandydaturę promowała. Karierę przewodniczącego Santer zakończył rezygnacją wynikającą ze skandalu korupcyjnego, w który zaangażowana była cała Komisja. Niezależna grupa ekspertów pociągnęła wszystkich członków Komisji do odpowiedzialności za niekompetencję oraz błędy decyzyjne. Po rezygnacji ze stanowiska przewodniczącego Komisji, Santer do 2004 r. zasiadał w Parlamencie Europejskim. Był także członkiem zarządu Generalnego Holdingu Śródziemnomorskiego – brytyjsko-irackiej grupy finansowej. WIELCY KSIĄŻĘTA (od 1890 r. jako samodzielne Wielkie Księstwo Luksemburga)

62

Jedyny na świecie Wielki Książę, głowa państwa luksemburskiego, symbol jego jedności i gwarant niezależności państwowej. Sprawuje w Luksemburgu władzę wykonawczą. Najstarszy syn poprzedniego księcia Jana oraz księżniczki JózefinyCharlotty, z pochodzenia Belgijki, a po kądzieli wnuk belgijskiego króla Leopolda III i królowej Astrid, księżniczki szwedzkiej. Absolwent nauk politycznych Uniwersytetu Genewskiego oraz Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst w Anglii. Właśnie na studiach poznał swą obecną żonę, Marię Teresę Mestre y Batista, którą poślubił wbrew woli swej matki, oczekującej związku z członkinią jakiegoś rodu królewskiego. Poza funkcjami reprezentacyjnymi oraz wykonawczymi w Luksemburgu, Wielki Książę Henryk jest także członkiem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego oraz dyrektorem Fundacji Karola Darwina dla Wysp Galapagos. PREMIERZY (od 1890 jako premierzy samodzielnego Wielkiego Księstwa Luksemburga) 1889 – 1915 1915

Paul Eyschen Mathias Mongenast

1915 – 1916

Hubert Loutsch

1916 – 1917

Victor Thorn

1917 – 1918

Léon Kauffmann

1918 – 1925

Emil Reuter

1925 – 1926

Pierre Prüm

1926 – 1937

Joseph Bech

1937 – 1953

Pierre Dupong

1953 – 1958

Joseph Bech

1958

Pierre Frieden

1890 – 1905

Adolf Nassauski

1905 – 1912

Wilhelm IV

1959 – 1974

Christian Pierre Werner

1912 – 1919

Maria Adelajda

1974 – 1979

Gaston Thorn

1979 – 1984

Christian Pierre Werner

1984 – 1995

Jacques Santer

1995 –

Jean Claude Juncker

1919 – 1964

Charlotte de Nassau-Weilburg

1964 – 2000

Jan

2000 –

Henryk

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE

Przygotował: Gniewomir Kuciapski


graficzne

studio

Ś W I AT TA J L A N D I A

PROJEKTUJEMY

WYKONUJEMY

czasopisma loga wizytówki gazety reklamy prasowe kalendarze plakaty foldery reklamowe dyplomy elementy grafiki wystawienniczej upominki

al. Niepodległosci 177/7 02-555 Warszawa (22) 825 03 82 studio@line-art.pl www. line-art.pl

REKLAMA WIZUALNA banery tablice reklamowe oklejanie samochodów

drukarnia DRUK CYF OWY

fotografii FOTOGRAFIA

reklamowa katalogowa dokumentacja fotograficzna

DRUK OFFSETOWY

studio

personalizacja zmienna numeracja ulotki zmienne kody kreskowe foldery

wysokonakładowe ksero PA Ź D Z I E R N I K- L I S T O PA D 2 0 0 7

63


Ś W I AT TA J L A N D I A

64

STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.