Ichtys 95

Page 1

Miesięcznik Parafii Wniebowzięcia NMP w Łebie

www.ichtys.net

2013 Listopad nr 94

Wypłyń na głębię


Kolęda nocy adwentowej Nocy surowa Zła Adwentowa Gdzie ogień krzepnie w kamień Ty – najgroźniejsza Ty – najmroźniejsza Grzechu naszego znamię Czego czekamy Czego wołamy W najtajemniejszej ciemności. Ognia żywego Obiecanego Prosimy z głębokości Drzewo stygnące Rozpękające Od mroków drżący ptakowie Kolędujemy Wywołujemy Słowo się z słowa wypowiedz Wody okute W lodowy smutek Okonie dyszące ciężko Krzyczymy niemo Pod falą ciemną Skończ się czekania męko Niech się zapali Mrozy obali Słowo jak gwiazdy zorza Niech nad zawieją Z nową nadzieją Buchnie kolędy pożar… Ernest Bryll 2


kilka myśli proboszcza Uroczystością Chrystusa Króla Wszechświata, kończy się Rok Wiary ustanowiony przez poprzedniego papieża Benedykta XVI. Kiedy stawaliśmy na progu tego wielkiego wydarzenia, wydawało się nam, że to długi czas przed nami, ale kiedy stajemy u kresu, z niedowierzaniem uświadamiamy sobie jego nieubłagalny koniec. Czy był to owocny czas dla nas, jako uczniów Jezusa Chrystusa? Czy jesteśmy gotowi odpowiedzieć na to pytanie? Myślę, że każdy z nas zrobi sobie swoiste podsumowanie, podobne do tego, które robimy na koniec roku kalendarzowego. Uświadomimy sobie wtedy, na ile ten rok umocnił naszą wiarę i czy nasze życie duchowe bogatsze jest w owoce, jakie niósł ze sobą Rok Wiary. Z niedzielą Chrystusa Króla kończy się również rok liturgiczny. Przyszła niedziela to pierwsza niedziela adwentu. W tym czasie będzie nam łatwiej dokonać pewnego podsumowania. Ktoś może powiedzieć, że to tylko kolejny rok, jak wszystkie inne lata, ale są też tacy, którzy będą mogli zobaczyć, jak w minionym roku liturgicznym, nasze życie skierowało się w stronę Pana Boga – na ile poznaliśmy Stwórcę i w jaki sposób wyrażamy naszą wiarę. Kolejny rok naszej wiary to czas przybliżania się do Pana Boga, czas przygotowania się na pamiątkę przyjścia Pana Jezusa, czas zmagania się z codziennością, a jednocześnie czas dobrego przeżywania na nowo zbawczych tajemnic odkupienia człowieka. Słowo Boże na początku tego świętego i radosnego czasu,

zachęca nas, byśmy nieustannie zabiegali o budowanie Królestwa Bożego i Jego sprawiedliwość. Nie możemy dyspensować się od tego zadania z chwilą zakończenia Roku Wiary. Nie możemy pozwolić sobie na to, by stanąć w miejscu. Trzeba nam iść do przodu, na nowo przeżywać wszystko to, co Jezus uczynił dla człowieka i odpowiedzieć swoją miłością na Jego miłość. Wchodzimy w nowy rok liturgiczny w klimacie adwentu. Adwent to nie tylko piękny czas dla dzieci, które będą uczęszczały na roraty, ale to czas wspaniały dla każdego z nas, w którym powinniśmy starać się wchodzić w głębię swojej duszy i rozpoznawać w niej działającego Boga. To czas, kiedy poprzez rekolekcje adwentowe będziemy mieli możliwość zastanowienia się nad własną postawą, jako chrześcijanina, zobaczyć, czy szczególnie w dzisiejszych czasach, mamy odwagę stanąć w obronie wartości płynących z Ewangelii, a przekazywanych nam przez nauczanie Kościoła. To czas na wzmocnienia swojego ducha, to czas powrotu do źródeł, to czas gotowości. Początek roku liturgicznego jest bogaty w wydarzenia w naszej wspólnocie parafialnej. Zapraszam do udziału w rekolekcjach, które rozpoczną się w pierwszą niedzielę adwentu. Będzie to sposobność do przyjrzenia się własnemu wnętrzu i podjęcia dalszej pracy nad roz-

wojem swojego życia chrześcijańskiego. Po rekolekcjach przeżywać będziemy odpust parafialny – czas dziękczynienia za św. Mikołaja patrona naszego kościoła. Nasze świętowanie przedłużymy do Uroczystości Niepokalanego Poczęcia, święta patronalnego naszego Zgromadzenia. W tym też dniu, jako wspólnota parafialna i społeczność miasta Łeby, będziemy obchodzili piętnasty już Festiwal Pomuchla, związany z naszym parafialnym odpustem ku czci św. Mikołaja, patrona rybaków, marynarzy i ludzi morza. Przypominając o tych wszystkich wydarzeniach, zachęcam do radosnego przeżywania tego czasu, jaki nam zostaje ofiarowany prze naszego Stwórcę. Nie zmarnujmy go, ale wykorzystajmy na okazywanie sobie wzajemnie dobroci i szacunku, abyśmy poprzez swoje życie oddawali cześć i uwielbienie Bogu, Stwórcy wszelkiego dobra. Wasz proboszcz o Mariusz omi 3


Na zakończenie Roku wiary Zawierzyć Bogu Kończy s i ę w Ko ściele Rok wiary. Niedługo rozpoczniemy kolejny rok liturgiczny; podejmiemy nowe zadania i będziemy planowali nasze chrześcijańskie zaangażowanie. W tej ostatniej refleksji w Roku wiary pochylimy się nad tajemnicą zawierzenia Bogu. Rok wiary bowiem miał w nas zaowocować nade wszystko głębokim zawierzeniem Bogu, powierzeniem się Jemu, związaniem z Nim własnego losu. Ewangelie i cała literatura duchowa wymieniają bardzo różne sprawy jako ważne w drodze do Boga: trzeba zapomnieć o sobie, nieść swój krzyż za Jezusem, przebaczać bratu, pościć, dawać jałmużnę, przychodzić do Pana ze swymi troskami, miłować bliźniego, wprowadzać pokój… Wszystko ma znaczenie, niczego nie można pominąć, tylko my – patrząc na to wszystko – stajemy niekiedy przerażeni z pytaniem – jak temu podołać? Jesteśmy pociągani z różnych stron; chcielibyśmy mieć jakąś jasną, naczelną zasadę, wokół której można by układać program rozwoju własnego życia chrześcijańskiego i zakonnego. Czujemy, że to, czego nam potrzeba, to owa naczelna zasada, coś ważnego i szerokiego zarazem, co mogłoby obejmować program życia, zawierać w sobie wszystkie inne elementy, również ważne. Zawierzenie jest właśnie taką zasadą i chrześcijańskiego życia. Mała święta Tereska pisała w Dziejach duszy: „Jezus 4

z upodobaniem pokazuje mi jedyną drogę, która prowadzi do Boskiego ogniska, a tą drogą jest ufność małego dziecka, co bez obawy zasypia w ramionach Ojca”. Zawierzenie wyrasta z przekonania, że nic, co mnie spotyka, nie dzieje się bez woli Boga; nic nie pozostaje poza zasięgiem Jego wpływu, nic nie może zniweczyć Jego planów. I tu nie trzeba z całą skrupulatnością odróżniać tego, czego Bóg chce w moim życiu, od tego, co jest Jego dopustem, na co On jedynie przyzwala. Także bowiem i to wszystko, na co On przyzwala, mieści się w Jego planie; w tym planie wszystkie zdarzenia mają swoje miejsce. Zawierzenie pozwala odkrywać, że Bóg jest tu i teraz, w rzeczywistości, jaka nas teraz otacza. Szukamy Boga. Ale właściwie nie trzeba Go szukać. On jest wszędzie. Nigdy nie możemy Go uniknąć. Bóg jest w tej rzeczywistości, która jest nasza: w naszych wspólnotach, w naszym ciele zdrowym czy chorym, naszych zdolnościach czy ograniczeniach, naszym bogactwie czy biedzie, w naszej wysokiej czy niskiej inteligencji. Z chwilą, kiedy przestaniemy z tym walczyć, kiedy otworzymy się na tę rzeczywistość, która jest Bożą rzeczywistością i przyjmiemy ją, wtedy będziemy żyć w głębokim pokoju z Bogiem. Gdziekolwiek się obrócimy, spotykamy Boga. Kiedy człowiek zaczyna to odkrywać, wtedy rozpoznaje siebie w przeżyciu Jakuba; budzi się on ze snu: Prawdziwie Pan jest na tym miejscu,

a ja nie wiedziałem (…) Prawdziwie jest to dom Boga i brama do nieba (Rdz 28, 16-17). Wszechobecność Boga zyskuje przez to nowe znaczenie. Jego bliskość nie jest statyczna, nie jest bierna. On nie jest bezradnym widzem, który stwierdza, że człowiek nadużywa swej wolności i burzy Jego plany. Bezsensem byłoby oddać się tak bezradnemu Bogu. On jest aktywną miłością i wszystko, co człowiek czyni i w czym uczestniczy, jest zintegrowane z Jego wszechogarniającym działaniem. W tym działaniu jesteśmy zatopieni. Wszystko, co mnie spotyka, staje się w ręku Boga dłutem, które wykuwa ze mnie nowego człowieka. Nie ma jednej chwili, w której Bóg nie byłby obecny. Nie zdrzemnie się, ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem (Ps 121,4). Może właśnie to jest ową tajemnicą niektórych świętych, którzy umierali młodo i w krótkim czasie przebyli niebywale długą drogę. Ani jedna chwila w ich życiu nie pozostała zmarnowana, żadne wydarzenie nie okazało się daremne. Oni wiedzieli, że w każdym momencie ich życia Bóg „szturcha ich w plecy”, poprzez każde wydarzenie i we wszelkich okolicznościach, nawet w tym, co mogło się wydawać, że przeszkadza i burzy ich życie duchowe. I oni pozwalali się szturchać. Jak długo sami chcemy decydować o tym, gdzie chcemy znajdować Boga, grozi nam, ze Go nie spotkamy. Prawdziwe życie duchowe zaczyna się dopiero wtedy, kiedy pozawalamy Bogu kształto-


wać nasze życie chwila po chwili i bezustannie przyjmować to Jego dzieło. Wiara, to nowe oczy, które pozwalają nam inaczej widzieć to, co nas otacza. Wydarzenia, kolejne chwile, osoby i fakty – nic nie jest przypadkiem. Przez to wszystko przechodzi i objawia się Bóg; przez to wszystko nas wzywa. W ten sposób nas kształtuje. Stąd dla człowieka wierzącego nic nie jest banalne, nic nie jest nieciekawe. Wszystko jest godne uwagi i fascynujące. Bóg mówi poprzez wydarzenia; tę intuicję najlepiej uchwycił j. hebrajski, który posiada ten sam wyraz na określenie słowa i wydarzenia – dabar. Każde

wydarzenie jest słowem, które Bóg do nas kieruje. Kiedy z wiarą przyjmuję to, co się dzieje, żyję w obecności Boga świadomy, że nie przestał On mnie formować i kształtować. Jedyne, co jest konieczne, bym wzrastał, to postawa na TAK. Pozwalam Bogu, by mnie stwarzał. Każdy, kto próbował żyć w ten sposób zauważył, że nie jest to łatwe. Gdyby Bóg stwarzał nas bezpośrednio, nie posługując się osobami i wydarzeniami, to może nie byłoby takie trudne. Ale rozpoznawanie Go w codziennych i prozaicznych wydarzeniach wymaga głębokiej wiary. Bóg i ludzie bez przerwy mówią do siebie, nie

Pr agnienie doskonałości...

Celem każdego z nas jest pragnienie osiągnięcia doskonałości. Towarzyszy ono nam od początku, od chwili stworzenia. Do tego pragnienia szczęścia wielokrotnie nawiązywał Jezus Chrystus mówiąc więc: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz Niebieski...” (Mt5,48). Przeszkodą na drodze do doskonałości jest grzech, jest on

odejściem od Boga, jako źródła wszelkiej autentycznej i trwałej doskonałości. Ale również i w grzechu człowiek szuka szczęścia, chociaż w sposób nieuporządkowany i błędny. Dlatego upadek, każde zejście z właściwej drogi, powinno człowieka wewnętrznie mobilizować do podnoszenia się, do zdobywania prawdziwego szczęścia, jakim jest wspólnota z ludźmi i z Bogiem.

słysząc się wzajemnie. Człowiek szuka Boga w czymś, co jest wielkie, a On przychodzi w tym, co małe. Ale taka jest dynamika Tajemnicy Wcielenia; Bóg, którego szukam i spotykam wychodzi mi naprzeciw w wydarzeniach i ludziach. Ciągle odkrywam, że jest On Bogiem Wcielonym. Nie ma w moim życiu wówczas podziału na chwile z Bogiem (modlitwa) i chwile bez Boga. Zawsze mam szansę Go spotkać. Życzmy sobie, aby kończący się Rok wiary zaowocował takim właśnie nowym sposobem przeżywania naszego chrześcijańskiego życia. o. Wojciech Popielewski OMI

Podziwiamy sportowców, muzyków, tancerzy czy naukowców..., którzy cieszą się powszechnym uznaniem, szacunkiem i prestiżem. Jednak oni chcąc być dobrym np. muzykiem, czy tancerką wielokrotnie muszą rezygnować z takich czy innych przyjemności, a zaoszczędzony czas przeznaczyć na ćwiczenia. W codziennym naszym życiu nie chodzi oczywiście o sportowy rodzaj doskonałości, ale o doskonałość serca, życia, słów czy wyborów. Niewłaściwe czy wręcz złe wybory każdego z nas wprowadzają zamieszanie w wewnętrzne życie oraz naruszają szczęście innych ludzi. Dla człowieka wierzącego wzorem doskonałości jest Jezus Chrystus. Święty Paweł tak pisze o Nim: ”Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone... i wszystko w Nim ma istnienie...” (Kol 1,16-18). Osiągnięcie wspólnoty z Nim jest więc podstawowym celem życia człowieka wierzącego, a owocem spotkania się z Jezusem i przebywania w Jego bliskości jest autentyczna radość i szczęście, doskonałość na ziemi i w wieczności. Olga Mikułko Effatha 5


Z Panem Bogiem

przez świat w Roku Wiary: Mikronezja 1988

Kolejny dzień dobiegał końca. Słońce skrywało się za horyzontem. Ostatnie jego promienie odbijały się w kilwaterze, który tworzyła śruba naszego statku. Wieczór był parny i gorący. Dwanaście dni temu wypłynęliśmy z San Francisco w USA. Portem docelowym była wyspa Yap. Następne porty były rozsiane po archipelagu wysp Mikronezji. Wypływaliśmy z informacją, że mamy jak najszybciej dotrzeć na wyspę, ponieważ mieszkańcom grozi prawie śmierć głodowa. Statek, który wypłynął wcześniej z żywnością, osiadł na rafie koralowej i prawie całkowicie zatonął. Wyspy Mikronezji znajdują się pod opieką USA i to Stany muszą zapewnić aprowizację wyspom. Aby było weselej, agent dostarczył na statek mapy wyspy z czasów II wojny światowej. Jedyną innowacją była naniesiona ręcznie pozycja „dziury” w atolu, przez którą można było wpłynąć poza spienione rafy z czasów obecnych. Dodatkowa informacja dotyczyła tego, aby pod żadnym pozorem nie wchodzić do portu w porze wieczorowej i nocnej. I tak nie mieliśmy możliwości złamania tej informacji, ponieważ w dniu naszego dopłynięcia do celu nie było odpowiedniego przypływu. Po północy dotarliśmy w pobliże atolu. Pozostałe godziny do wschodu słońca upłynęły nam na kontrolowanym staniu w dryfie. Na wyspie panowały egipskie ciemności, ponieważ skończył się napęd do jedynego agregatu prądotwórczego, a cysterny z nowym napędem znajdowały się na pokładzie naszego statku. Po wschodzie słońca obraliśmy kurs na „dziurę” w atolu. Na pomoc pilota nie mogliśmy liczyć, ponieważ na wyspie go nie było. Im bliżej spienionego miejsca naszego wpłynięcia, 6

tym bardziej na brzegu wyspy było widać niezliczone liczby ludzi, którzy pewnie modlili się do Pana Boga, aby udało się nam wpłynąć. Przed wejściem w głąb atolu kapitan odbył ze mną, sternikiem manewrowym, naradę co do bezpiecznego sterowania. Polegało to na tym, że pokazywał na podejściu odpowiednie cele służące nawigacji, jak np. sterta kamieni, najwyższa palma czy dom znajdujący się w oddali. Przejście wyburzonej rafy koralowej przez Amerykanów okazało się bardzo wąskie. Do tego były silne prądy znoszące statek z kursu. Więc wcześniejsza narada okazała się bardzo wskazana. Cała załoga była na swoich miejscach. Na dziobie znajdował się bosman z I oficerem, gotowi w każdej chwili do rzucenia kotwicy. Szalupy po obu burtach były gotowe do natychmiastowego opuszczenia na wodę. Zapewne każdy z nas w tym momencie modlił się do Pana Boga, a szczególnie kapitan i ja. Mimo potwornego gorąca, po moim karku spływały stróżki zimnego potu. Komendy z ust kapitana padały jak gromy z jasnego nieba. Kurs na palmę z kokosami, następnie komenda kurs na stertę kamieni. Po kilkunastu minutach wpłynęliśmy na spokojne wody, pokonawszy niebezpieczne wejście w rafie koralowej. Z oddali dobiegły nas okrzyki radości, gwizdy i śpiew ludności tubylczej i wysoko uniesione kciuki do góry. Jedynym zgrzytem radości był widok statku Japończyków, który wbity był w rafę. Pokład zalewały spokojne wody atolu. Wokoło statku wystawały zatopione kontenery. Jak dowiedzieliśmy się później, kapitan japońskiego statku dokonał przysłowiowego harakiri. Próbował wejść do portu po zachodzie słoń-

ca, a jego jedynymi punktami nawigacji były rozpalone ogniska na brzegu wyspy. Dalsze manewry wejścia do „portu” przebiegały już w całkowitym spokoju. Po godzinie zacumowaliśmy przy kei w porcie Yap. Port specjalnie umieściłem w cudzysłów, ponieważ nabrzeże, to była kładka zbudowana z desek. Widok wyspy zapierał dech w piersiach. Po spokojnych wodach sunęły czółna z miejscowymi mężczyznami i kobietami. Czas na wyspie zatrzymał się w miejscu. Tych kilkadziesiąt lat temu pieniądzem obiegowym były kamienne kręgi zwane rai (duże kamienne dyski z dziurą pośrodku ułatwiającą transport „pieniądza” mierzącego nawet przeszło 3,5 metra średnicy). Przechowywano je w tak zwanych bankach w pobliżu tradycyjnych domów. „Port” na wyspie nie posiadał dźwigów przeładunkowych, więc wyładunek kontenerów odbywał się dźwigami naszego statku. Jedynym urządzeniem portu była stara sztaplarka, która przewoziła wyładowany kontener w głąb portu. Radość z dostarczonych kontenerów i cystern z paliwem wśród ludności była ogromna. Od paru tygodni nie mieli świeżego mięsa i co najgorsze amerykańskiego piwa. Po skończonej wachcie postanowiłem wraz z I mechanikiem udać się na zwiedzanie wyspy. Po wyjściu ze statku zaraz zostaliśmy otoczeni przez dzie-


ci. Całe szczęście, że wzięliśmy ze sobą cukierki i czekoladę. Do dzisiaj pamiętam te wyciągnięte rączki i niesamowity uśmiech, kiedy w tych maleńkich dłoniach znalazł się cukierek lub kawałek czekolady. Po przejściu 500 metrów ujrzeliśmy napis na szałasie Post Office. Wewnątrz szałasu znajdował się stół, na środku którego stał aparat telefoniczny. Na nasze pytanie, czy możemy zadzwonić do Polski, rozległa się cisza. Gdyby padła nazwa Japonia, USA, Filipiny, to by nie było problemu ale Poland??? Gdzie to jest? - W Europie - odpowiedziałem. - Europa? A gdzie ona się znajduje? Dopiero kiedy podaliśmy numer kierunkowy Polski „48” powiedzieli, że nie ma problemu, ale koszt rozmowy jednej minuty to 20 USD. Na tamtejsze czasy była to zawrotna suma. Pokusa zadzwonienia do domu była ogromna, ale rozsądek wziął górę. Jak zacznie się rozmawiać z domem, to czas płynie jak najszybsza woda w rzece, a koszt zapłaty jest ogromny. Podziękowaliśmy grzecznie za informację i ruszyliśmy w głąb wyspy. Mieszkańcy żyją głównie z rybołówstwa i rolnictwa. Uprawiają koprę. Yap uważany jest za najbardziej oryginalną wyspę Mikronezji. Będąc jeszcze na poczcie zapytałem, czy na wyspie znajduje się kościół katolicki. Odpowiedź padła, że tak. Jak tam trafić? - spytałem. - Pójdziecie prosto 100 metrów, przy wielkiej palmie skręcicie w lewo, po 50 metrach przy stercie kamieni prosto jakieś 500 metrów. Tylko nie schodźcie ze ścieżki, bo może was spotkać przykra niespodzianka w postaci węża lub innego złośliwego gada. Po tych słowach zaniemówiliśmy. Iść, czy nie... ale siła ciekawości i chęć modlitwy były silniejsze od strachu. Licząc kolejne kroki szliśmy jak po sznurku. W pewnej chwili pomiędzy wysokimi krzewami, które były pełne wspaniałych kwiatów, zauważyliśmy falujące białe płótno. Jak okazało się, była to jedna ze ścian kościółka. Sama bu-

dowla była niesamowita. Na potężnych balach palmowych wspierała się konstrukcja dachu, który pokryty był liśćmi palmowymi, ściany - jak wcześniej napisałem - były z białego tiulu, który na lekkim wietrze falował jak wody Pacyfiku. Wewnątrz kościółka znajdował się kamienny ołtarz, na którym znajdował się cudownie wyrzeźbiony krzyż. W rogu stały organy napędzane miechami. Wierni siedzieli na ławkach wykonanych z pni palm kokosowych. Wokół rozlegał się wspaniały śpiew ptaków, a z buszu dochodziły przedziwne odgłosy dzikich zwierząt. Poprzez falujący tiul widać było bezkres oceanu. Chwile spędzone na modlitwie w tym pięknym kościele były niesamowite. Po powrocie na tej samej poczcie spytaliśmy o księdza. Tak, jest oczywiście, ale w tej chwili na innej wyspie. Jak okazało się, ksiądz na wyspę przypływał raz na trzy miesiące!!! Kiedy wróciliśmy na statek, kapitan miał smutną minę. Co się stało panie kapitanie? - zapytałem. - A wiecie… Jutro wieczorem szef wyspy zaprosił załogę na pieczonego prosiaka na plaży, a my kończymy wyładunek i musimy wyjść w morze. Szkoda. Uczta zapowiada się wspaniale, tym bardziej, że całe to przyjęcie jest organizowane w podzięce za dostarczone cało i zdrowo kontenery. Aha - odpowie-

działem. Coś wymyślimy panie kapitanie. Poszedłem do kabiny starszego mechanika, zresztą mojego przyjaciela i przy kawie wpadł mi pomysł do głowy. - Irku, wiesz o zaproszeniu od naczelnika wyspy? - Tak, ale wychodzimy w morze. - Słuchaj - powiedziałem. - Na wyspie jest tylko ta jedna stara sztaplarka. Gdyby się popsuła, to nie ma możliwości wyładowania pozostałych kontenerów, bo na kei zmieszczą się tylko cztery i nie ma możliwości przetransportowania ich w inne miejsce. Gdyby sztaplarka popsuła się na siedem godzin, to później odpływ nie pozwoli nam na wyjście w morze, a ewentualne spóźnienie byłoby z winy portu, a nie statku. - Wiesz, to jest wspaniały pomysł! Tylko jak to zrobić? - Ty jako mechanik nie wiesz, co zrobić ze sztaplarką? - roześmiałem się. Zrobił wielkie oczy. - Zwykły kartofel załatwi sprawę - ja na to. - Wepchnę go w rurę wydechową i po minucie sztaplarka stanie. Nikt nie wpadnie na przyczynę awarii. Sądzę również, że na wyspie nie ma mechanika z prawdziwego zdarzenia, który byłby w stanie ją naprawić. A my po tych ich zmaganiach naprawimy im maszynę. Irek roześmiał się serdecznie. - Ta tajemnica musi pozostać tylko między nami - stwierdził. Z bijącym sercem czekałem na przerwę w pracy portu. Kiedy wszy-

7


scy udali się na posiłek, zszedłem po trapie z odpowiednio przygotowanym kartoflem, aby później podczas „naprawy” szybko go usunąć z rury wydechowej. Po kwadransie pracownicy wrócili do swoich zajęć. Ja wraz z Ireneuszem staliśmy na burcie przyglądając się, co będzie dalej. Minęła jedna minuta, potem druga, a sztaplarka pracuje. Kiedy podjechała po kontener, nagle strzeliła czarnym dymem i stanęła, a my poszliśmy na obiad. Po obiedzie zobaczyliśmy skupisko ludzi przy sztaplarce, którzy szukali przyczyny awarii. Po paru godzinach spotkałem kapitana, który z uśmiechem na twarzy stwierdził, że mamy szczęście, bo nawet jak już naprawią, to odpływ nie pozwoli na wypłynięcie i tym sposobem będziemy na uroczystości. Pukanie w drzwi przerwało naszą rozmowę. Wszedł szef portu i ze smutkiem poinformował kapitana, że awaria jest bardzo poważna i będziemy musieli poczekać na przylot mechanika, który ją naprawi. - Może my spróbujemy naprawić? - powiedziałem. Kapitan portu spojrzał na mnie i po chwili powiedział - no to próbujcie. Wraz z mechanikiem wziąwszy skrzynkę z narzędziami poszliśmy na keję. Kiedy starszy mechanik grzebał przy silniku, ja niezauważony przez nikogo poszedłem i z rury wydechowej wyciągnąłem prawie upieczonego ziemniaka. To cud, że wcześniej przy wystrzale nie wypadł. Podszedłem do starszego mechanika i mrugnąłem okiem. Ten wytarł brudne ręce w szmatę, siadł dumnie za kierownicą, wzniósł ręce do nieba, przeżegnał się i przekręcił kluczyk w stacyjce. Za trzecim razem rozległ się miarowy stukot maszyny. Tubylcy jak usłyszeli pracę silnika, odtańczyli taniec radości. A my oprócz wspaniałej uczty nad Pacyfikiem, przy śpiewie tubylców i tańcach zarobiliśmy ze starszym mechanikiem po 500 USD w podzięce za naszą naprawę. Mam nadzieję, że Pan Bóg wybaczy mi to małe oszustwo. Szczęść Boże! Mirosław Słowikowski /OESSH/ 8

Posłuchajmy Papieża Emeryta...

Pewna bardzo nowoczesna i inteligentna pani zagadnęła mnie ostatnio: Proszę księdza, kto dzisiaj mówi o piekle, chyba tylko wy, księża, żeby nas straszyć?!... Papież Emeryt, Benedykt XVI, wytrawny teolog, profesor, a przede wszystkim człowiek modlitwy i studium Pisma Świętego, w 2007 roku wydał niewielką encyklikę na temat nadziei chrześcijańskiej („Spe salvi”). Znalazłem tam taki ustęp – właśnie na temat piekła: „Wraz ze śmiercią decyzja człowieka o sposobie życia staje się ostateczna – to życie staje przed Sędzią. Decyzja, która w ciągu całego życia nabierała kształtu, może mieć różnoraki charakter. Są ludzie, którzy całkowicie zniszczyli w sobie pragnienie prawdy i gotowość do kochania. Ludzie, w których wszystko stało się kłamstwem; ludzie, którzy żyli w nienawiści i podeptali w sobie miłość. Jest to straszna perspektywa, ale w niektórych postaciach naszej histo-

rii można odnaleźć w sposób przerażający postawy tego rodzaju. Takich ludzi już nie można uleczyć, a zniszczenie dobra jest nieodwołalne: to jest to, na co wskazuje słowo piekło”. W innym miejscu Benedykt XVI pisze: „Obraz Sądu Ostatecznego nie jest przede wszystkim obrazem przerażającym, ale obrazem nadziei(…) Czy nie jest jednak również obrazem zatrważającym? Powiedziałbym: obrazem mówiącym o odpowiedzialności.(…) To jest nam nadzieją i pociechą.” Warto tę encyklikę przeczytać. Jest ona bardzo budująca, podnosząca na duchu, umacniająca tego, kto ją przeczyta uważnie, w codzienności chrześcijańskiego życia... A swoją drogą, wolę być w zgodzie z nauką Kościoła, z Jego tradycją, z nauczaniem papieży niż być nowoczesnym i inteligentnym! o. Piotr


Spacer z Bosmanem ????

Tytuł jak za dawnych lat, gdy byłem proboszczem w naszej nadmorskiej oblackiej parafii w Łebie. Ale znaki zapytania, to nie wyraz niedowierzania, chociaż może trochę tak, bo minęło ponad 2,5 roku, jak przełożeni posłali mnie do parafii w Lublińcu, a mi do tej pory nie było dane spotkać się z „łebiańskimi” parafianami. Dla mnie, znak zapytania to powód do pewnego zastanowienia się, do pewnej refleksji. Wraz z mijającym czasem wiele się zmienia, przychodzi nam przeżyć różne doświadczenia i człowiek jest inny. Myślę, że z tego powodu trzeba chyba patrzeć nie w kierunku obawy, a raczej zobaczyć, jak ci, wśród których do niedawna przeżywaliśmy codzienności, zabiegają, aby ich życie było coraz lepsze. Pewno w tym czasie 2,5 roku niektórzy parafianie umarli, inni doświadczeni zostali cierpieniem fizycznym czy duchowym. Ale myślę, że oprócz ciemnej strony życia wśród łebskich ludzi odnajdzie się przede wszystkim klimat radości. Nie tylko przez dobre wspomnienia, ale też przez doświadczenia codzienności. Ważniejszym od wspomnień i spojrzenia na teraźniejszość Łeby jest nasza przyszłość i przede wszystkim temu będzie służyć moja obecność z początkiem grudnia. Na zaproszenie proboszcza o. Mariusza mam poprowadzić adwentowe rekolekcje. To będzie trochę inny spacer niż spacer z Bosmanem. Chociaż mam nadzieję, że i na taki nadmorski spacer z

psiakiem wystarczy czasu. Podczas „spaceru” adwentowych rekolekcji chcemy przygotować się do świętowania odpustu parafialnego ku czci św. Mikołaja. Przez rekolekcyjne adwentowe spotkanie przyjdzie nam wspólnie rozpocząć szczególny czas. Episkopat Polski pragnie, abyśmy podjęli duchowe przygotowanie do 1050. rocznicy Chrztu Polski. Stawiane jest przed nami wielkie wyzwanie zawarte w temacie programu na cztery lata „Przez Chrystusa, z Chrystusem, w Chrystusie. Przez wiarę i chrzest do świadectwa”. Rok liturgiczny, jaki rozpoczniemy z I niedzielą adwentu, będzie przebiegał pod hasłem „Wierzę w Jezusa Chrystusa”. Będzie to swego rodzaju przedłużenie Roku Wiary Ale szczególnie będziemy chcieli odpowiedzieć sobie na konkretne postawy naszej wiary: - Pismo święte – jaka jest moja

świadomość ważność Słowa Bożego w życiu chrześcijanina - podjęcie konkretnych działań ewangelizacyjnych w parafiach, pytanie o moją przynależność do wspólnot parafialnych - katecheza dorosłych, szczególnie rodziców i rodziców chrzestnych. Myślę, że na adwentowe spotkania mamy jasno wytyczone zadanie. Proszę Was o modlitwę i sam o niej serdecznie zapewniam, abyśmy na nowo pochylili się nad ważnymi sprawami naszej wiary. Symbolem, który ma towarzyszyć temu pierwszemu rokowi przygotowującemu nas do świętowania 1050. lecia chrztu Polski, jest świeca. Ufajmy, że wspólnie ją w duchu wiary zapalimy i wsparta naszymi rozważaniami będzie płonęła gorącym płomieniem naszej wiary już w codzienności. Szczęść Boże z Lublińca, w nadziei niedalekiego wspólnego spotkania. o. Waldemar OMI

Z albumów łebian

Zdjęcie z bernardynami na tle starej, kamiennej fontanny w parku przed kinem Rybak, lata 60. Motyw bardzo łebski. Zdjęcie udostępnił Pan Roman Grzenkowicz (oczywiście Łebski). 9


Głoszenie Słowa z mocą...

Obok nas ktoś upadł. Osunął się miękko i leży, choć w gęstym tłumie osób bardzo trudno rozsunąć się i zrobić mu miejsce. Sanktuarium pod wezwaniem Św. Józefa Oblubieńca w Częstochowie jest wypełnione szczelnie wiernymi. Ludzie stoją wszędzie, oprócz głównej i bocznych naw także pod chórem, w przedsionku nawet puste konfesjonały stają się dogodnym miejscem do uczestniczenia w tych głoszonych z mocą rekolekcjach. Ktoś zaczyna szlochać, ktoś zaczyna się śmiać, upadki zdarzają się coraz częściej (można rozpoznać po dźwięku szybko rozsuwanych turystycznych krzesełek, w które zaopatrzeni są uczestniczący), trwa adoracja z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, którą poprzedziła najważniejsza dla rekolekcji otwierająca je Msza Święta. Część osób zmuszona jest stać, bo nie ma miejsca aby uklęknąć. To wcale nie przeszkadza, żeby podnieść ręce i gorąco przywoływać Ducha Świętego, co czyni większość z nas. Piękne pieśni, w które wprowadza wspólnotowa diakonia muzyczna, przeplatają się z modlitwą w językach 10

prowadzącego księdza. Całe frazy w aramejskim z charakterystycznym hebrajskim zaśpiewem przenoszą nas duchowo do ziemi naznaczonej obecnością naszego Pana Jezusa Chrystusa - do Ziemi Świętej. To zaś, co dzieje się wokół nas, przekonuje o Jego obecności, „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Zostajemy pobłogosławieni Najświętszym Sakramentem, wypełnił się czas adoracji, ale to nie koniec rekolekcji. „Mam 20 lat, mam na imię... Przyjechałam tu miesiąc temu na prośbę mamy. Stojąc w przedsionku kościoła myślałam, co ja tu w ogóle robię. Żeby się nie zanudzić na samym początku Mszy św. zaczęłam ostentacyjnie jeść krówkę, cztery godziny to w końcu kawał czasu. W tym momencie poczułam jakby czyjeś dłonie zaczęły wewnątrz ściskać moje serce, święte dłonie. Wiedziałam, że to były dłonie Matki Bożej. Zaczęłam szlochać. Był to płacz, którego nie mogłam powstrzymać. Nie obchodziło mnie czy ktoś się patrzy. Poczułam przecież wewnętrznie,

jak dotyka Bóg. Życzę każdemu z was takiego spotkania z Jezusem. Chwała Panu!!!”. Rozpoczął się czas świadectw. „Byłem narkomanem przez kilkanaście lat”, „byłem bandytą, handlowałem narkotykami, ściągałem długi”, „byłem kryminalistą, 20 lat w więzieniu”, „choruję od 8 lat na stwardnienie rozsiane, prosiłam o łaskę uzdrowienia, ale otrzymałam stokroć więcej, zostałam matką dwóch zdrowych synów, a teraz rozpoczynam kurację medyczną, o której jeszcze rok temu nie mogłam nawet marzyć”. Te świadectwa mieliśmy okazję usłyszeć w ostatnią sobotę tj. 9.11.2013. Takich i podobnych dowodów na działanie Żywego Pana Jezusa w ciągu trzech lat historii rekolekcji w częstochowskim sanktuarium Św. Józefa są dziesiątki, o ile nie setki. „Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.” (Łk15,7) „Módlcie się tak jak potraficie, na głos się módlcie, nie lękajcie się, co kto o Was pomyśli”. Koniec czasu świadectw. Rozpoczyna się szum modlitewny. Każdy zwraca się do Pana Boga jak potrafi. Słychać wszelkiego rodzaju uwielbienia, prośby, dziękczynienia; jedne głośniejsze inne cichsze, jakby nieśmiałe. Ojciec prowadzący zachęca wszystkich swoją modlitwą zwykłą przeplataną modlitwą w językach. „Jest tutaj małżeństwo. Proszą o potomstwo. Małżonka dwukrotnie poroniła. Pan mówi: za kilka miesięcy pocznie wam się dzieciątko”, „jest tu młoda dziewczyna ma 24 lata, studentka, ma nowo-


twór piersi, ona teraz czuje ciepło w tej okolicy. Pan Jezus uzdrawia tego guza”. To słowa poznania, które wypowiada prowadzący kapłan w trakcie naszych modlitw. „Módlcie się teraz za tych, którzy prosili was o modlitwę, a zostali w domach lub szpitalach”. Oboje z żoną odczuliśmy, że są to słowa skierowane między innymi do nas. Pojechaliśmy bowiem na rekolekcje w intencji dwóch bardzo ciężko chorych osób z naszych rodzin. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.”(Mt 11:28-30) „ P r z y j d ź D u c h u Św i ę t y, przyjdź z charyzmatem modlitwy w językach, z charyzmatem ewangelizacji, z charyzmatem tworzenia wspólnot, z charyzmatem budowania jedności w Kościele”. Rozpoczęła się modlitwa prowadzącego kapłana o wylanie darów Ducha Świętego

na nas obecnych. Znowu niektórzy osuwają się na ziemię, słychać przesuwane krzesełka, słychać zaraźliwy przepełniony radością śmiech. Bardzo dziwi, kiedy dotyczy starszych, poważnych osób. Słychać płacz, szloch, ale są to łzy doznania wielkiego szczęścia. „Wtedy stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił do nich donośnym głosem: „Mężowie Judejczycy i wszyscy mieszkańcy Jerozolimy, przyjmijcie do wiadomości i posłuchajcie uważnie mych słów! Ci ludzie nie są pijani, jak przypuszczacie, bo jest dopiero trzecia godzina dnia, ale spełnia się przepowiednia proroka Joela: „W ostatnich dniach - mówi Bóg - wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy - sny. Nawet na niewolników i niewolnice moje wyleję w owych dniach Ducha mego, i będą prorokowali.” (Dz2,14-18) Dziękujemy Panie Jezu za kolejne przeżyte rekolekcje. Dziękujemy za to, że jesteś z nami i nas dotykasz, aby uzdrowić, umocnić. Dziękujemy za to, że

pokazałeś nam, że najważniejsze uzdrowienia, największe dary i łaski otrzymujemy w Eucharystii. „Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki».” (J6,53-58) Wszystkich zainteresowanych rekolekcjami odsyłam na stronę internetową www.czatachowa.pl Jezus żyje! Grzegorz Smurzyński Effatha

Festiwal Pomuchla Choć łebianie gospodarni strawę z ryby uwarzyli, lecz pomuchla – jak się je? Łeba po Kuronia śle!

Niech nam powie, niech pokaże, aby wszystkim smakowało. Bo my tutaj, choć od morza wciąż pomuchla znamy mało. Tak historia toczy koło, do łask wraca dawny znak. Chociaż ryby mamy wiele, to pomuchla czasem brak. Danuta Szymanowska, grudzień 1999

Historia zatoczyła koło raz jeszcze. Na XV Festiwal Pomuchla 8 grudnia tego roku przyjedzie Jakub Kuroń, syn Macieja Kuronia. Maciej Kuroń sam nazywał siebie „wielkim - dosłownie i w przenośni - zwolennikiem Festiwalu Pomuchla”. Uważał, że siłą pomuchlowego festiwalu jest jego prostota i zanurzenie w miejscowej tradycji. I dlatego prawie do końca swoich dni przyjeżdżał na tę naszą grudniową imprezę. Często przyjeżdżał za darmo, zawsze pogodny i życzliwy. Cieszę się, że w tym roku gościć będziemy Jego syna, Jaku-

ba Kuronia. Festiwal Pomuchla pozostanie w rodzinie. Łebskiej rodzinie, pod dobrym patronatem św. Mikołaja. Kto wie, czy w czasie XV Festiwalu Pomuchla, gdy Jakub Kuroń będzie nam tutaj w Łebie przyrządzał dorsze, to Maciej Kuroń nie usmaży ich Siedmiu Łebianom w Niebie? Kto wie... Święty Mikołaju, prowadź nas do Raju. Maria Konkol 11


Wstań i idź do Niniwy! Od 8 do11 listopada 2013 nasza młodzieżowa grupa uczestniczyła w XIX Zjeździe Niniwy, tym razem to wydarzenie miało miejsce w Europejskiej Stolicy Kultury i Dolnego Śląska - Wrocławiu. Motywem przewodnim był pokój w nas i wokół nas, prowadziła nas Maryja Królowa Pokoju. To był nasz, jako grupy, pierwszy tego typu wyjazd, ale na pewno nie ostatni. Pomysł na wyjazd podsunął nam o. Karol Bucholc OMI, który w jedną z październikowych niedzieli głosił w naszym kościele homilię. Spotkanie miało odbyć się w dogodnym terminie, więc nie było przeszkód, które nie pozwoliłyby nam jechać. I tak się stało, w piątek rano wyjechaliśmy z Łeby w kierunku Wrocławia. Dojechaliśmy na kolację. Po niej nastąpiła autoprezentacja grup, które przyjechały, w sumie było nas młodych ok. 300 osób. Sobota minęła nam na rozważaniu nt. pokoju wewnętrznego. Uczestniczyliśmy w konferencji o. Kazimierza Lubowickiego OMI „Maryja Królową Pokoju w nas”. Kolejnym punktem programu była adoracja Najświętszego Sakramentu, element bardzo ważny w naszym życiu. W ciągłym biegu często brakuje nam takich chwil uwielbienia, w ciszy i zadumie. Podczas adoracji jesteśmy w stanie porozmawiać z Panem Bogiem, otworzyć dla Niego swoje serce. Po adoracji, podzieleni na grupy, musieliśmy wykonać dwie plansze z rysunkami odpowiadającymi na pytania: Co daje nam pokój? oraz Co daje nam niepokój? Była to forma przedłużenia i dalszego rozważania wcześniejszej konferencji. Ważnym elementem sobotniego dnia było napisanie listu do Boga, już nie we wspólnocie, lecz indywidualnie. Każ12


dy uczestnik dostał kartkę, długopis i kopertę, po czym poszedł na spacer, usiadł i pisał. Forma listu była dowolna, mieliśmy zwrócić się do Pana Boga, opisać Mu swoje słabości i niepokoje, skupić się na sobie. Było to bardzo wewnętrzne przeżycie, pozwoliło wielu z nas poukładać sobie pewne sprawy, a na pewno wejść w głąb swego serca i uspokoić swoje lęki. Listy były złożone w ofierze podczas wieczornej Eucharystii. Zakończeniem wieczoru było przedstawienie teatru Arka pt. „Ucisz serce”. Nie jest to zwyczajna grupa teatralna, bowiem występują w niej obok profesjonalnych aktorów osoby zawodowo niezwiązane z aktorstwem i osoby niepełnosprawne. Teatr ten nie tylko daje możliwość zmierzenia się ze swoją niepełnosprawnością. Wszyscy aktorzy traktowani są tak samo. Przedstawienia Arki często nawiązują do problemu niepełnosprawności i nietolerancji wobec osób dotkniętych chorobą. Sztuka, w której uczestniczyliśmy, była przeplatana piosenkami z tekstami znanych poetów: Agnieszki Osieckiej, ks. Jana Twardowskiego, Antoniego Słonimskiego, Natana Tenenbauma. Poruszała kwestie lęku przed apokalipsą, była refleksją nad współczesnym światem i jego dążeniami. Spektakl ukazywał niejednorodność natury ludzkiej, skłaniał widzów do reinterpretacji własnego „ja”. Dzień zakończyliśmy modlitwą wieczorną i Apelem Jasnogórskim. W niedzielę rozmyślaliśmy o pokoju wokół nas, bliżej i dalej. Uczestniczyliśmy w porannej Mszy Świętej pod przewodnictwem o. Ryszarda Szmydkiego, Prowincjała Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej; diakonię muzyczną pełnił zespół TIAKO z Kędzierzyna-Koźla. Wysłuchaliśmy konferencji pana Sylwestra Strzałkowskiego z Katowickiego Radia eM. Mówił on o pokoju na świecie, zwrócił naszą uwa-

gę na problemy, z jakimi się zmierza chrześcijaństwo w różnych rejonach świata, jak poważna to jest sprawa; mówił też o manipulacji, jakiej dokonują na nas media, jak wybierają informacje. Po południu wszyscy udaliśmy się do Dzielnicy Wzajemnego Szacunku Czterech Wyznań; byliśmy w cerkwi prawosławnej, w kościele ewangelicko-augsburskim, przed synagogą i na koniec w kościele rzymskokatolickim św. Antoniego z Padwy, gdzie pomodliliśmy się wspólnie z jednym z Ojców Paulinów. Naszą niedzielną wyprawę do centrum zakończyliśmy pod pomnikiem Dietricha Bonhoeffera (ewangelickiego pastora, teologa i antyfaszysty), gdzie wspólnie modliliśmy się i śpiewaliśmy. Na rynku pełni radości zatańczyliśmy belgijkę. Niedzielny wieczór uwielbienia z zespołem TIAKO był cudownym zakończeniem dnia. Pełni radości, w wyciszeniu własnej osoby wychwalaliśmy Pana Boga i dziękowaliśmy Mu za to, że jest. Poniedziałek minął nam na podsumowaniu, spostrzeżeniach i głoszeniu świadectw swojej wiary. Myślę, że mogę powiedzieć, iż był to jeden z najbardziej wartościowych wyjazdów w moim życiu. Cudownie jest widzieć tylu młodych ludzi w jednym miejscu, wychwalających naszego Pana, którzy napełnieni radością i wdzięcznością oddawali Mu cześć. Była to także idealna okazja, aby poznać wspaniałych ludzi o podobnym patrzeniu na świat i tych samych wartościach. Liczę na to, że na następny wyjazd pojedziemy już większą grupą, aby wspólnie modlić się i wysławiać Boga. Piękne jest to, w jaki sposób można wyznawać wiarę w Chrystusa, nie tylko słowami czy ciszą, ale także tańcem. Nie ma słów, które mogłyby w pełni wyrazić atmosferę i nastrój panujący na zjeździe Niniwy, jest to ogromne duchowe przeżycie, oby takich więcej! Wróciliśmy pełni zapału i mobilizacji do działania,

chęci rozwijania naszej grupy. Bóg zapłać! CHWAŁA PANU! Teresa Beczyczko

Jedzenie na krześle, spanie u rodzin... Myślałem, że się zawiodę, a okazało się, że te nowe doświadczenia wpłynęły i zmieniły mnie wewnętrznie i zewnętrznie. Niniwa pozwoliła mi poznać nowych ludzi i się otworzyć na innych. Spotkanie wpłynęło także na moją relację z Panem Jezusem; adoracja, specyficzna Spowiedź św., Msza Święta. Nauczyłem się, że Pana Boga można także wielbić poprzez tańce i śpiewy i że wszystko, co czynimy - czynimy na Jego chwałę. Wyjazd był wspaniały i polecam każdemu i sam nie mogę się doczekać następnego zjazdu. Jeżeli ktoś uważa, że bycie w gronie 300 osób, jedzenie posiłków na kolanach i spanie w szkole czy u rodzin jest beznadziejne - myli się. Też tak kiedyś myślałem, ale zmieniłem swoje zdanie wtedy, kiedy sam tego doświadczyłem. Było wspaniale i dziękuję wszystkim za obecność i za zorganizowanie tego spotkania. Wstań i idź do NINIWY! Szczęść Boże. Norbert Jabłko

Zjazd Niniwy bardzo zmienił mnie wewnętrznie. Poznałam wielu nowych ludzi, którzy bardzo kochają Pana Boga. Nauczyłam się rozmawiać z Nim, poznałam bardziej moją wiarę. Natalia Kalacińska

Niniwa zmieniła mnie wewnętrznie. Bardzo mi się podobało, szczególnie wieczór uwielbienia z zespołem TIAKO, list do Pana Boga. Postaram się częściej jeździć na takie spotkania. Naprawdę polecam i zapraszam. Piotr Beczyczko

13


Podlasie Zainteresowani publikacjami o walorach turystycznych naszego kraju, oboje z mężem, postanowiliśmy rozpocząć odkrywanie piękna polskich miejsc. Za cel naszej kilkudniowej podróży wybraliśmy województwo Podlaskie. Zachęceni przez znajomego, na „bazę wypadową” wybraliśmy Supraśl, leżący kilkanaście kilometrów od Białegostoku. Jest to miasteczko liczące około 4.5 Tysiąca mieszkańców, urocze, ciche z pięknym monastyrem, który góruje nad miastem, pałacem rodziny Bucholtzów, gdzie dzisiaj mieści się Liceum Plastyczne i urzekającym muzeum ikon. Nie będę rozpisywała się na temat piękna krajobrazu i wielu atrakcji turystycznych, jakie czekają na gości. W swym artykule chciałabym przybliżyć Państwu wyjątkowość Podlasia, a zwłaszcza ludzi, którzy od wieków żyją obok siebie. Tutaj, można powiedzieć, że tolerancyjność widzi się na każdym miejscu. Bogate dzieje ludzi zamieszkujących te tereny, przeplatane są wielkimi cierpieniami, których doznali od sowietów, Niemców i od polskich komunistów, bez względu na pochodzenie i wyznaną wiarę. Mieszkają tu Tatarzy - wyznający islam, którzy w rozmowie z nami mówią, że są i byli Polakami. Są wśród nich bohaterowie wojenni, wielcy polscy patrioci. Tutaj żyją również katolicy i prawosławni. Często są najbliższymi sąsiadami, przyjaciółmi, a nawet zawierają między sobą związki małżeńskie. Ich historia obfituje w wiele wydarzeń. Warto również odwiedzić Kruszyniany i Bohoniki, zwiedzić meczet, mizar (tatarski cmentarz), skosztować tatarskiej kuchni. Tuż obok od wielu, wielu lat żyją wyznawcy prawosławia. W każdej miejscowości można zobaczyć prawosławne cerkwie, podziwiać bogactwo kolorów, 14

malowideł i fresków. Nam udało się porozmawiać z wiernymi tego kościoła i odwiedzić przepiękną cerkiew w Hajnówce, która mieści 5000 wiernych i w której co roku odbywa się Międzynarodowy Festiwal Chórów Cerkiewnych. We wsiach, które odwiedziliśmy Szlakiem Otwartych Okiennic mieliśmy wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Przepięknie rzeźbione okiennice, drewniane domy i płoty, które właściwie spotyka się wszędzie, w każdym mieście i w każdej wiosce, pelargonie za oknami, przydrożne krzyże – to wszystko sprawia, że odwiedzający te miejsca przypominają sobie niejednokrotnie obrazki ze swojego dzieciństwa. I jeszcze jeden naród, który pokochał Podlasie – Żydzi. W miejscowości Krynki (niegdyś królewskiego miasta, które prawa miejskie utraciło w 1950 roku) podczas II-ej wojny światowej miało miejsce tragiczne zdarzenie. Tutaj niemiecki okupant wymordował 60 % mieszkańców, w większości Żydów. W górnej części miasta położone są dwa cmentarze: prawosławny i żydowski. Ślady kultury żydowskiej odnajdziemy w miejscowości Tykocin – w zachodniej części miasta stoi barokowa synagoga, druga, co do wielkości w Polsce. Tykocin był jednym z większych skupisk ludności ży-

dowskiej, wymordowanej prawie całkowicie w 1941 roku. W Białowieży, królestwie żubra można zakupić różnego rodzaju zioła, mieszanki ziołowe, których skład niejednokrotnie jest strzeżony tajemnicą. Powiedział mi jeden ze sprzedających zioła, że najlepiej zalać je „Duchem Puszczy”…. Bez komentarza oczywiście! Bogactwo tych ziem, różnorodność, przenikanie się kultur daje nam niezapomniane wrażenie. Dla mnie była to wycieczka nie tylko krajoznawcza, ale przede wszystkim pouczająca, że Polacy, wbrew panującej opinii, są tolerancyjni, wyrozumiali. Ludzie z Podlasia mówią, że wiara w jednego Boga oraz miłość do kraju daje poczucie więzi i powoduje, że można mieszkać, sąsiadować ze sobą i być dla siebie po prostu człowiekiem. Ewa Horanin


fotogaleria

Zaduszki - chór Echo

ks. Jacek Spychalski

Hania Chylińska 15


Pani Celina Smorawska

Po dłuższej przerwie zawitałam do domu pani Celiny Smorawskiej, którą na pewno młodsze pokolenie kojarzy z przedszkolem. Pani Celina urodziła się 21 września 1931 r. w Ławicy k. Poznania, jako pierwsza z trójki rodzeństwa. Mama Stanisława, tata Ksawery Mroczek, ich dzieci: Celina, Teresa i brat Jerzy, który już nie żyje. Siostra – pani Teresa Herra – wraz z mężem też mieszka w Łebie. Rodzina pani Celiny po trzech latach przeniosła się do wsi Kochlew w woj. łódzkim. Tam Celina zaczęła naukę w szkole, ale czas wojny przerwał naukę i dzieciństwo. W 1941 r. rodzice wraz z siostrą Teresą i bratem Jerzym zostali wywiezieni do Kluczborka. Ponieważ Celinka była w tym czasie u babci – została z babcią. Rodzice ciężko pracowali w cegielni. W wieku 14 lat pani Celina została wysłana do pracy. Jako opiekunka do dzieci u Niemki zajmowała się dziećmi i drobną pracą w domu. Gospodyni nie była dla niej zła, więc nie narzekała, ale pracować trzeba było. Do zakończenia wojny pracowała w tym samym miejscu. Po wyzwoleniu w 1945 r. cała rodzina wróciła do Kochlewa, następnym etapem było Szczenurze, gdzie przybyli 5 listopada. Tu umarł ich tata. 16

Pani Celina 26 czerwca 1947 r. rozpoczęła pracę w tartaku. Bez żadnych ulg, ciężka praca, ale nie była przeszkodą, aby jeszcze uprawiać sport. Pani Celina reprezentowała Związek Leśników w biegu na 100 m na pierwszej olimpiadzie w Warszawie w 1948 r. Swojego przyszłego męża zapoznała w 1948 r., był również pracownikiem tartaku. W 1949 r. został on powołany na trzy lata do odrobienia służby wojskowej. Miłość przetrwała, pobrali się w 1950 r. Dochowali się sześciorga dzieci, były to kolejno: Lila (już nie żyje), Grażyna, Rysia, Mirka, Piotr i Adam. Do obecnego miejsca zamieszkania przybyli w 1953 r. Z mężem przeżyli razem 48 lat na dobre i na złe. W 2004 r. mąż odszedł do wieczności. Pani Celina ma w swoim dorobku pracy, oprócz pracy w tartaku, pracę w gospodzie „Pod Rybką” (obecnie „Kaszubiance”), do której dojeżdżała jeszcze ze Szczenurzy, 20 lat pracy w przedszkolu w kuchni. Razem z panią Stefcią Babiarz gotowały posiłki dla przedszkolaków pod dyrekturą pani Honoraty Melloch. Krystyna Kokocińska wypisywała tam pokwitowania za płatności w przedszkolu. Wspominałyśmy razem ówczesnych współpracowników: Zofię Krzyżoń, Henryka Kowalskiego i wie-

lu innych, z którymi pracowała i zachowała w pamięci. Kolejną jej pracą była praca przez 6 lat w kuchni na plebani. Niestety, zdrowie nie pozwoliło na więcej. Związana z Kościołem należy do Żywego Różańca, Przyjaciół Misji, a co niedziela uczestniczy – jak zdrowie pozwala – we Mszy św. o godz. 17.00. Zapytałam moją rozmówczynię, jak ogólnie oceniłaby swoje życie. Odpowiedziała krótko: „dobrze”. Po chwili dopowiedziała, że tak mi odpowie, jak na takie samo pytanie odpowiedziała jej babcia: Jakbym drzwi otworzyła i zamknęła”. Bardzo mi się spodobało to powiedzenie, bo tu nie ma co dodać, ani co ująć. Życie toczy się nadal swoim torem... Dziękuję pani Celinie, że uchyliła mi swoje drzwi, aby opowiedzieć Czytelnikom „Ichtys” o swoim dobrze przeżytym życiu i życzę Jej opieki Matki Najświętszej, wiele Bożych łask i dużo zdrowia na dalsze lata jej życia, bo jak mówi mądre przysłowie „Wielkie bogactwo przychodzi z nieba, a małe z pracy”. Jadwiga Labuda

Statystyka parafialna SAKRAMENT CHRZTU: 17.11.2013 Aleks Sebastian Jancy Cassidy Aurelia Pienaar ZMARLI: 22.10.2013 Lech Stachewicz 12.11.2013 Julianna Magdalena Dołżyńska-Greczko


Rok Błogosławionego Edmunda Bojanowskiego życia było utworzenie wiejskich ochronek. Jego system wychowawczy jest aktualny do dziś i ma zastosowanie nie tylko w ochronkach prowadzonych przez siostry służebniczki, jego duchowe córki. Błogosławiony Edmund zmarł 7 sierpnia 1871 roku w Górce Duchownej, a pochowany został w Jaszkowie. Obecnie jego grób znajduje się w Sanktuarium bł. Edmunda Bojanowskiego w Luboniu k. Poznania. s. M. Weronika Bartkowiak

Już nie raz na łamach naszej gazetki parafialnej wspominałam o bł. Edmundzie Bojanowskim. Dziś jednak jest szczególna okazja, aby o nim napisać, bowiem decyzją Komisji Episkopatu Polski – od listopada 2013 do listopada 2014 roku – Kościół w Polsce przeżywać będzie Rok Błogosławionego Edmunda Bojanowskiego. W naszej Ojczyźnie podjęto wiele inicjatyw dla uczczenia i przybliżenia postaci tego zasłużonego dla Ojczyzny patrioty i twórcy ochronek wiejskich, człowieka wielkiej wiary, nazywanego przez współczesnych sobie „serdecznie dobrym”. Warto bliżej przyjrzeć się jego życiu i działalności, gdyż ludzi jego pokroju potrzeba dzisiaj naszej Ojczyźnie. Bł. Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 roku we wsi Grabonóg w Wielkopolsce, w rodzinie ziemiańskiej o silnych tradycjach patriotycznych. Studiował na Uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Prowadził bogatą działalność literacką i wydawniczą. Zakładał czytelnie wiejskie, opiekował się chorymi i ubogimi. Jednak dziełem jego

Z kroniki parafialnej – Rok 1949

Grudzień W dzień 8 grudnia przypada uroczystość Niepokalanego Poczęcia Matki Boskiej – młodzież licznie przystąpiła do Sakramentu św. i uroczystość ta była modlitwą dziękczynną parafian Łeby ku czci Matki Boskiej. Z początkiem grudnia przyjechał brat (zakonnik) Wiktor Witkowicz. Na dzień 13 grudnia przyszło pismo ze Starostwa pow. Lębork L.Dz.Sp.P.V-2/16/49 z dnia 13 grudnia celem wezwania osobistego stawiennictwa się ks. Proboszcza Górzyńskiego do gmachu Starostwa pow. Lębork. Gdy stawił się ks. Proboszcz Górzyński osobiście – zorientował się, że byli również wezwani inni księża na podstawie podobnych wezwań i najpierw wezwano ks. Górzyńskiego. Przebieg rozmowy był następujący: 1. Stowarzyszenia czy istnieją, czy istniały i dlaczego rozwiązane? a dlaczego nie zgłoszone i nie zarejestrowane?

2. O procesjach, pielgrzymkach, odpustach, misjach i rekolekcjach, że nie wolno tych rzeczy urządzać bez specjalnego zezwolenia starostwa. 3. Czy ks. Proboszcz Górzyński chciałby pracować społecznie z nimi? - otrzymali negatywną odpowiedź. W miesiącu grudniu w czasie odbywających się codziennie Rorat, przed Świętami Bożego Narodzenia, ludzie chętnie garną się do kościoła i czekają upragnionych Świąt. Święta Bożego Narodzenia odbyły się normalnie, jak rokrocznie żłóbek był urządzony ładnie i chór śpiewał kolędy.

17


Gdy czasami boli nas życie Wielki smutek nie umie sam położyć sobie kresu. Seneka

Jesień i świadomość tego, że dni są coraz krótsze, mamy mniej energii i czeka nas najzimniejsza, najciemniejsza pora roku, w wielu osobach wyzwala smutny i przygnębiający nastrój. Zazwyczaj zły nastrój mija po kilku dniach. Mówimy wówczas, że byliśmy w depresji, „w dołku” albo mieliśmy chandrę. Takiego obniżenia nastroju psychiatrzy i psycholodzy nie nazywają jednak depresją. Każdy człowiek w swoim życiu doświadcza negatywnego nastroju i bardzo daleko nam jeszcze do depresji klinicznej. Dla specjalisty to słowo ma jednak zupełnie inne znaczenie, bowiem opisuje ono taki stan smutku, który jest chorobą. Depresja jest chorobą umysłu i ciała. Większość chorych ma objawy zarówno psychiczne, jak i somatyczne. Nie jest ona ani słabością charakteru, ani uzasadnionym smutkiem, ani też szaleństwem. To choroba o wielu twarzach, bardzo rozpowszechniona i często związana z samotnością. Ta dolegliwość odbiera ludziom wszelką radość życia, 18

pojawia się bez uchwytnego powodu i może prowadzić nawet do śmierci samobójczej. Umiarkowane obniżenie poziomu emocji przejawiała postać osiołka Kłapouchego z książki Alana Alexandra Milne „Kubuś Puchatek”. Kłapouchy pesymistycznie widział świat i samego siebie, roztrząsał nieustannie te same, smutne myśli. „Smutny? Dlaczego miałbym być smutny? Dzisiaj są moje urodziny..” „Ale zresztą.. czym są urodziny? Dzisiaj są, jutro ich nie ma…” „Co za dzień, pewnie będzie padać..” „Czuję się mniej więcej tak, jak ktoś, kto bujał w obłokach i nagle spadł.” Niebieski osiołek Kłapouchy może się wydawać smutny i marudny ale nie jest depresyjny, bo ma otwarte serce. Jest wrażliwy i współczuje. Chory na depresję, nie odczuwa przywiązania nawet do osób najbliższych. Jak wykazują dostępne wyniki badań, jedynie niewielka część cierpiących na depresję zwraca się o pomoc do specjalisty. Zastanawiający jest fakt, dlaczego ludzie godzą się na taką udrękę, nie próbując szukać ulgi? Otóż dlatego, że postawę osoby chorej na depresję można wyrazić następująco „Po co zawracać sobie głowę i tak mi nic nie pomoże”, „jestem nic niewart”, „nie ma dla mnie nadziei na

przyszłość”. Ofiary depresji niemal zawsze mają wrażenie, że podjęcie działania jest bezcelowe. Statystyki samobójstw dowodzą, że silne stać się może poczucie uwięzienia w pułapce. Osoba chora ma poczucie bezradności, pustki i rozpaczy i nie jest w stanie podjąć żadnych środków zaradczych, aby sobie pomóc. Przykładem nieuzasadnionego poczucia bezradności, jest kobieta cierpiąca na silną depresję, która mieszkała samotnie i nie potrafiła pewnego dnia otworzyć samodzielnie drzwi do własnego domu. Myślenie osoby cierpiącej z powodu umiarkowanej lub ciężkiej depresji jest inne, wszystko wydaje się w ciemniejszych barwach, nie jest w stanie płakać ani czuć rozpaczy, czuje się oddalona i obojętna emocjonalnie nawet wobec osób bardzo bliskich. Porzuca własne zainteresowania i hobby. Wali się jej „cały świat”, może nawet budzić się rano z silnym lękiem. Osoba odczuwająca lęk łatwo staje się rozdrażniona i uszczypliwa. Zapomina o rzeczach dobrych, które zrobiła w życiu, a pamięta wszystkie popełnione przez siebie błędy, wyolbrzymia ich znaczenie, a negatywne myślenie może prowadzić ją do rozpaczy. Pewna kobieta uznała, że wszyscy jej nie lubią, gdyż pewien mężczyzna na ulicy spojrzał na nią w dziwny sposób. Chory człowiek jest pełen czarnych myśli i wykazuje brak wiary w siebie. Problemy ze snem są częste w depresji. Czasem są one tłumaczone odczuwanym zmęczeniem. Wszyscy cierpiący na tę chorobę mają też kłopoty z zasypianiem z powodu poczucia smutku oraz wielokrotnie budzą się w nocy, mając przerywany sen. Czują się jak zepsuta maszyna i cały czas są zmęczeni. Trudno im wówczas jest wykonywać codzienne obowiązki, a wszystko staje się wysiłkiem. Niektóre osoby cierpiące na ciężką depresję, tracą na wadze, gdyż


nie odczuwają głodu. Może być także odwrotnie i chorzy „zajadają” swoje problemy, jedząc więcej niż zwykle. Słowem, obniżenie nastroju można uznać za depresję, gdy trwa długo i zaburza funkcjonowanie w życiu chorego. Pocieszający jest fakt, że depresję można skutecznie wyleczyć. Jeżeli jesteś w stanie rozpoznać, że ktoś z twojego otoczenia ma depresję i możesz go wesprzeć, twoja pomoc będzie niezastąpiona. Wysłuchanie jest najważniejszą rzeczą, jaką możesz zrobić dla chorego. Nie poma-

ga pocieszanie chorej osoby słowami „wszystko będzie dobrze” i „za bardzo się przejmujesz”. Chodzi po prostu o to, że osoba taka już się przejmuje i przestać przejmować się nie potrafi. Jej sens istnienia uciekł. Należy zaakceptować i zrozumieć taki stan. Czasami wystarczy po prostu być życzliwie obok. Jeżeli jednak ktoś myśli o samobójstwie, powinien skontaktować się z lekarzem, Poradnią Zdrowia Psychicznego lub najbliższym szpitalem. Ponieważ współczesny styl życia wiąże się z coraz większym stresem,

wszystko wskazuje na to, że depresja będzie występować coraz powszechniej. Ważne jest aby mieć w swoim otoczeniu osoby bliskie, życzliwe, które w odpowiedni sposób będą potrafiły nam pomóc. Najważniejsza jest pomoc rodziny i przyjaciół. Depresja przy serdeczności i wsparciu bliskich w końcu mija. Każdy miewa dobre i złe dni, a życie straciło sens tylko na chwilę. Lilla Sojda psycholog, terapeuta TSR

„Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmięnnych i dwie ryby...” (J6,9) „Ministrare” z łaciny oznacza „służyć”. Ministrant jest więc osobą, która ma pomagać kapłanowi podczas Eucharystii czy też nabożeństwa. Przez swoją posługę tak blisko ołtarza, służy nie tylko kapłanowi, ale samemu Jezusowi, który przychodzi do nas podczas każdej Ofiary, jaką jest Msza Święta. Z reguły słysząc słowo ministrant, wyobrażamy sobie chłopca, ubranego w białą albę i obwiązanego białym „sznurkiem” tzw. „cingulum”, krążącego wokół ołtarza, dzwoniącego w odpowiednich momentach Mszy Świętej. Ale przecież to nie wszystko. Służba ministrancka, to powołanie. Nie każdy jest do tej służby powołany i nie każdy na to wezwanie odpowiada. Przeżywając liturgię sakramentalną, ministrant, uczy się przeżywać całe swoje życie jako służbę dla Boga i uświęcenie siebie, jako chrześcijanina. Zawsze, niezależnie od miejsca i środowiska, w którym się, znajduje jest i nie przestaje być ministrantem - człowiekiem bliższym Panu Bogu. W życiu codziennym ministrant powinien postępować według reguł, które zostały nazwa-

ne „Zasadami Ministranta”. Ministranckie pozdrowienie „Króluj nam Chryste”, to pragnienie i dbałość, by Chrystus królował w jego sercu „Zawsze i wszędzie”. A więc co jest przyczyną tego, że w naszej parafii jest tak niewielu ministrantów? Z tylu młodych chłopaków, którzy mogliby zostać ministrantami tylko 13-stu jest takich, którzy służą. Z czego wynika ten brak zaangażowania się w życie parafii? Może jest to strach, wstyd, brak odwagi? W końcu każdy ministrant musi kiedyś stanąć po raz pierwszy przy ołtarzu. Sam pamiętam, jak po raz pierwszy stanąłem w komży. Wszyscy się na mnie patrzyli. A w moich oczach pojawił się strach; czy to, aby na pewno jest dla mnie? Stwierdziłem, że nie będę się poddawał. Zostałem i z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Małymi kroczkami zacząłem odkrywać swoje powołanie ministranckie. Zaczęło mi to przynosić radość. Nie mogłem się doczekać każdej następnej zbiórki, którą zaczynaliśmy pięknym hymnem ministranckim „Króluj nam Chryste!”. Później były pierwsze wyjazdy, z których zawsze wracali-

śmy zadowoleni i z żalem w sercach, że się skończyły. Do dziś wspominam te radosne chwile spędzone z grupą na wyjazdach. Przyszedł też i taki czas, kiedy zacząłem czytać na mszach św.. Jedna z pań lektorek poprosiła mnie, abym przeczytał drugie czytanie. Jako ministrantowi nie wypadało mi odmówić. Ciężkie były początki przy ambonie. Za każdym razem, kiedy do niej podchodziłem serce mi waliło. Od dwóch lat czytam z panią Iwonką i za każdym kolejnym razem ten strach przed czytaniem jest coraz mniejszy. A teraz już z dumą podchodzę do ambony i radością, że mogę kierować do ludzi Słowo Boże. Mimo obaw, czy sobie poradzicie, mimo lęku, czy to na pewno dla Was, zachęcam, abyście przynajmniej spróbowali. Spotykamy się w każdą sobotę o godz.10.00 przed klasztorem Ojców Oblatów. To jest naprawdę dobrze spędzony czas . Możemy nie tylko poznawać nowe osoby, ale coraz lepiej poznawać Jezusa Chrystusa. Norbert Jabłko

19


Miłość ponad wszystko?

Październik. Samolot wystartował o czasie, choć sama odprawa trwała ponoć w nieskończoność. W przeddzień żegnałam mamę, która zawsze ciekawa świata, a tym razem nie chciała jechać. Płakała mówiąc - Córeńko, po co ja tam potrzebna? Gdyby tatuś żył, pewnie nie chciałby tego wyjazdu! Ktoś musi jechać –odpowiedziałam - a skoro my nie możemy zostawić Idusi, nie ma wyjścia! - Z tobą byłoby mi raźniej, ty mnie rozumiesz.. - upierała się. - Przecież jedzie Ola z rodziną (moja siostra), nie martw się, tylko jedź! Na miejscu postaraj się szybko zadzwonić! Z Bogiem mamuś! - mnie też oczy dziwnie łzawiły. Cztery miesiące wcześniej przygotowywaliśmy się do sezonu, z roku na rok coraz trudniejszego, kiedy uparcie dzwonił telefon! Dwa rzędy cyferek w telefonie przestraszyły mnie, więc nie odebrałam! Nazajutrz o tej samej porze znów telefon, zwyciężyła ciekawość. - Słucham? - Tak ciociu, to ja, Karolina. Wystarczyło jej kilka zdań, aż usiadłam z wrażenia. To nie tak miało być.. Czułam się zawiedziona. Ślub tam? Tak nagle? - Ciociu, my już jesteśmy 20

długo ze sobą! - Kaja - krzyczałam - przecież to inni ludzie, inna kultura, inna wiara, po prostu inny świat!- poniosło mnie. - Mylisz się ciociu, proszę was, przyjedźcie,wujek jest moim chrzestnym. Zmieniłam uniwersytet, mam bliżej do pracy, wreszcie mamy swoje mieszkanie, nie wyobrażam sobie bez was! Nasza Kaja, córka mojej siostry, wykłada języki na uniwersytecie w Stambule, w Turcji. Obecnie zna cztery języki. Jesteśmy z niej bardzo dumni, bo to dobra i zdolna dziewczyna. Kilka lat temu to właśnie poznańska uczelnia wysłała ją w ramach wymiany młodzieży najzdolniejszej. Tam poznała Korela i... zakochana wróciła do Polski. Na krótko! Mieliśmy cichą nadzieję, że to przejdzie. Nie przeszło. Baliśmy się października. Straciliśmy nadzieję, że jeszcze coś się zmieni, nie było już złudzeń. Nasza kochana dziewczynka jeszcze tak niedawno chodziła ze mną do starego kościółka w Łebie na mszę i klęcząc przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej gorliwie się modliła. Wówczas myślałam, jak ułoży sobie życie w przyszłości? A teraz ślub i zupełnie obcy nam ludzie? W połowie października zadzwoniła mama. Nareszcie! Jej głos był zmieniony, podekscytowany. - Córuś nie martw się! Ta rodzina jest cudowna, dawno nie doświadczyłam takiej serdeczności! Już niedługo wszystko opowiem!

I opowiedziała o czarownym mieście z bajkowymi meczetami wśród palm i kolorowych kwiatów, o niekończących się uliczkach z barwnymi kramikami i handlującymi na każdym kroku, o sklepach mniejszych, większych i gigantach z luksusową odzieżą i mnóstwem pamiątek, o polskich kościołach w Stambule, muzeach, itd. Moja rodzina zwiedziła meczet akurat w trakcie modlitwy muzułmanów. Wszyscy turyści mogą tam wejść, ale bez butów. Rozdawano chusty, by zakryć głowy i kolana. W pewnym momencie weszła grupa turystów holenderskich i zrobiło się gwarno, zaczęli się śmiać z modlących. Nie tylko mama, ale wiele innych osób było wzburzonych! Jak można drwić z innej wiary? Nasz drogi Papież Jan Paweł II nauczał inaczej, marzył o pojednaniu wszystkich wyznań. Czy ludzką naturę można zmienić? Dlaczego człowiek potrafi tylko niszczyć? A nasza młoda para? Cierpliwości. Ślub cywilny odbył się. Ceremonia miała miejsce w bogatej sali uniwersytetu nad Cieśniną Bosfor. Panna młoda cała w bieli i welonie prowadzona była przez ojca do miejsca, gdzie siedziała urzędniczka i czekał pan młody. Sceneria jak z filmu! Przysięga ślubna z podpisami świadków i słowo tak, na dobre i na złe, odbyło się szybko, zbyt szybko! Po tym rodzice panny młodej dali do ucałowania chleb i zaczęły się życzenia. Para nowożeńców podchodziła do każdego stolika gości i odbierała prezenty w postaci złotych drobiazgów lub pieniędzy. Skromny obiad z wytwornym białym tortem zakończył tę uproszczoną, choć piękną ceremonię bez kropelki alkoho-


lu. Druga część ceremonii ślubnej to były tańce. Tak cudownie bawiących się ludzi w tańcu do godz.24.00 moja rodzina nigdy nie widziała, choć Polacy lubią się bawić, ale suto popijać! Na koniec uroczystości brat naszej Karoliny zrobił jej niespodziankę. Zagrał na pianinie dwa ulubione jej utwory tak pięknie, że nasza droga dziewczynka dała wreszcie upust swoim skrytym łzom. Co najbardziej rzuca się w oczy turystom? To wielki szacunek do ludzi starszych. W sklepach, kolejkach, gdziekolwiek się znajdują. Pewnie chcielibyście państwo dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie pana młodego. Otóż Korel od dawna nie ma już dziadków, pewnie dlatego chodził ciągle za moją mamą, co było dla niej nieco krępujące. Czasami czuła, jak całował ją po głowie (myślę, że się nie gniewała). Ojciec Korela, były wojskowy, wiele lat prowadził prywatny sklep. Mama Korela, malutka, elegancka pani, przemiła i ciągle uśmiechnięta, zajmowała się domem. Siostra Korela, pani doktor, pracuje na uniwersytecie, gdzie wykłada Karolina. Brat Korela,starszy od niego, jest nauczycielem, a jego żona architektem. Nie mają dzieci. Korel skończył studia chemiczne i jest szczęśliwy, bo w ubiegłym roku dostał pracę w swoim zawodzie. Podobno u nich młodzi po studiach też mają trudności z pracą. Nie mamy władzy nad zbyt szybko upływającym czasem. Młoda para musiała pożegnać rodzinę wracającą do Polski. Karolina zapłakana stanęła ze spuszczoną głową przed babcią, a moją mamą, wtedy ta nakreśliła jej krzyżyk na czole pewną, choć drżącą ręką. Zobaczył to Korel, podszedł i nieśmiało poprosił też o błogosławieństwo.

Kiedy to piszę, płaczę, bo jesteśmy zbyt daleko od nich, więc nie możemy się wyzbyć ciągle nawracających myśli. Jak ułoży się młodym? Czy ich miłość, teraz wielka, pokona wszelkie przeciwności? Czy ich odmienne wiary będą ich dzielić czy łączyć? Wiem, że nasza ukochana dziewczynka jest głęboko wierząca, ale z miłości wybrała Korela. Jak będą wyglądały ich święta, nasze święta polskie czy wschodnie? Składając jej życzenia prosiliśmy tylko o jedno, by nie wyrzekła się swojej wiary, swoich korzeni. Mamy zbyt wiele pytań, na które nie mamy od-

powiedzi, bo to, co wydaje się dobre, może być złudne, a to, co wydaje się złe, może okazać się szczęśliwym losem. Wszystko zależy od nich, ich wzajemnej tolerancji i zrozumienia. Jeśli ich miłość będzie trwała i silna, pokona wszystko, a samo życie dopisze odpowiedzi. Państwo młodzi nazywają się Gunes, co w języku tureckim znaczy słońce! Dobry BOŻE, TY JESTEŚ WSZĘDZIE, w każdym zakamarku naszej ziemi, nie opuszczaj ich! Daj im dużo słońca i Twojej szczególnej miłości. Hanka Stoltman

Hej hej ułani...! 11 Listopada w godzinach popołudniowych plac przy Bibliotece Miejskiej rozświetlił płomień ogniska. Zebrała się niewielka grupa osób raczej starszych i przy akompaniamencie ludzi młodych, rodzeństwa Chylińskich, zaczęła śpiewać głośno, coraz głośniej piękne polskie patriotyczne pieśni. Radośnie obchodziliśmy urodziny naszej Ojczyzny. Cieszę się, że w naszym małym miasteczku śpiewamy i wspominamy. Dziękuję ludziom, którzy zorganizowali ten wieczór. Było wspaniale! Było wesoło i smutno! Śpiewanie nastrajało sentymentalnie. Po powrocie do domu wyjęłam przedwojenny dowód osobisty mojego śp. dziadka Karola. Spadła na niego już nie pierwsza łza. Nie mogę pójść na jego grób, ale zawsze mogę pomodlić się. Tym razem też. Modlitwą za dusze poległych żołnierzy, którą odmawiam z przedwojennego modlitewnika odziedziczonego po mamie i babci: Boże Wszechmogący polecam miłosierdziu Twemu dusze poległych żołnierzy naszych, którzy oddali swe życie w obronie drogiej Oj-

czyzny i którzy przelali krew swoją w obronie nie tylko kraju naszego, ale i w obronie Wiary świętej. O Boże, niech ich męczeństwo poniesione w obronie Wiary i Ojczyzny uwolni ich dusze od mąk czyśćcowych i wyjedna im wieczną nagrodę w niebie. Błagamy Cię o to przez Mękę i Śmierć Zbawiciela naszego, przez Jego Serce Najświętsze, przez zasługi i przyczynę Jego Niepokalanej Matki oraz świętych Patronów i Patronek Narodu naszego. Amen. Dziadek Karol miał wiele domów i wiele hektarów ziemi. Nic z tego nie zostało czwórce jego dzieci. Majętności zabrała „historia”. Ale śp. Kazimierzowi, Weronice, Tadeuszowi, Jadwidze została w sercach Wiara i miłość do Ojczyzny. Oni przekazali to nam, swoim dzieciom. Wiem jedno, że człowiek nigdy nie wie, dla kogo buduje domy. To można stracić, ale WIARY I MIŁOŚCI DO OJCZYZNY NIE! OJCZYZNA TO SKARB. To wielkie szczęście żyć we własnym kraju – w naszym kraju – gdzie pamięta się o zmarłych w modlitwie nad ich grobami. Za to jestem dumna z Polski! Jolanta Klat 21


Chudnący dorsz cz. 2

Rys. 7a. Rozmieszczenie zasobów dorszy.

Chudnięcie dorszy nie wynika ze zmiany wielkości biomasy stada tarłowego szprotów, ale ma inny kontekst, związany z czasoprzestrzennym rozmieszczeniem zasobów dorszy, szprotów i śledzi (dra pieżników i ofiar). W pierwszej połowie roku, rozmieszczenie zasobów dorszy i szprotów pokrywa się (Rys. 7a i 7b), ale istnieje silna konkurencja dla dorszy o szproty ze strony rybołówstwa szprotowego. W przypadku Polski, wyłowienie kwoty połowowej szprotów za 2013 r. nastąpiło już w pierwszej połowie roku. Natomiast, jesienią rozmieszczenie zasobów dorszy (Rys. 8a), w niewielRys. 7b. Rozmieszczenie zasobów kim stopniu pokrywa się z rozmieszszprotów w pierwszej połowie roku. czeniem zasobów szprotów (Rys. 8b) i śledzi (Rys. 8c). Główne zasoby szprotów znajdowały się na żerowiskach, w północno-wschodniej części Bałtyku, pozostawiając południowy Bałtyk niemal pusty. Tym samym dorsze, szczególnie po tarle, pozostawały niedożywione. Nie jest jasne, dlaczego dorsze nie podejmują migracji żerowiskowych po tarle za szprotami w kierunku północnego Bałtyku. Jednak analiza historycznego zasięgu obszarowego występowania tarlisk dorszy prowadzi do konkluzji, że obserRys. 8a. Rozmieszczenie zaso- wowany obecnie brak ekspansji terytorialnej coraz liczniejszego stada bów dorszy jesienią. dorszy jest prawdopodobnie wynikiem występowania od ponad 20. lat jedynego efektywnego tarliska dor-

Rys. 8b. Rozmieszczenie zasobów szprotów jesienią. 22

Rys. 8c. Rozmieszczenie zasobów śledzi jesienią.


szy wschodniobałtyckich tylko w rejonie Głębi Bornholmskiej (brak wlewów zasolonej i dobrze natlenionej wody z Morza Północnego o dużej kubaturze). Wszystko wskazuje na to, że zasięg tarliska ogranicza występowanie dorszy do jego niezbyt odległego sąsiedztwa. Pomimo trzykrotnie wyższej biomasy dorszy obserwowanej w pierwszej połowie lat 80. dorsze charakteryzowały się dobrą kondycją, gdyż znaczne rozprzestrzenienie stada (liczne tarliska – nawet w północnej części Głębi Gotlandzkiej) ograniczało konkurencję wewnątrzgatunkową o dostęp do pokarmu. Dane z połowów komercyjnych potwierdzają, że w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego stulecia, dorsze występowały licznie nawet w Zatoce Fińskiej, gdzie połowy tego gatunku sięgały kilku tysięcy ton rocznie. Rys. 9. Historyczny zasięg tarlisk dorszy.

Dz ień Chore g o Mszą świętą o godz. 9.00 rozpoczął się Dzień Chorego. Po mszy Zespół Parafialny Caritas zaprosił na salkę, gdzie czekały na naszych uczestników kolorowe kanapki, owoce, herbata i kawa. Agapa, uśmiech na twarzy cieszy nas, że chociaż na małą chwilkę chory może zapomnieć o chorobie, troskach, kłopotach. Wzajemne pogawędki, żarty to chwilowa odskocznia od codzienności. Dobrze jest spo-

Krzysztof Radtke Morski Instytut Rybacki w Gdyni

tkać znajomych, sąsiadów i dobrze razem sobie ponarzekać, powspominać. My jako zespół z sentymentem wspominamy tych, którzy kiedyś byli razem z nami, a których już nie ma oraz tych, którzy nie mogą przyjść. Nie zapominamy o nich, odwiedzając ich w domu chociaż na chwilkę. Widać jak ten chory, niekiedy samotny, czeka na rozmowę, zainteresowanie swoim cierpieniem, czeka na drugiego człowieka. Nie zawsze jest czas na dłuższe rozmowy, ale staramy się chociaż na krótką chwilę zagadać, zapytać, pożartować. Na pewno to troszkę za mało, ale chyba ważne jest to, że w Dniu Chorego modlimy się za wszystkich chorych, cierpiących i samotnych. Życzymy szczerze wszystkim bezcennego zdrowia, wstawiennictwa Matki Bożej i Bożej opieki na co dzień. Jadwiga Labuda Parafialny Zespół Caritas 23


Łebscy: młodzi, wykształceni i... z małego miasta

Bartek Buszman jest studentem III roku studiów licencjackich na Uniwersytecie Gdańskim (instytut archeologii i etnologii) i studiuje archeologię. Czy zawsze chciałeś być archeologiem? Od zawsze interesowałem się historią i ciągnęło mnie do rzeczy starszych, pradziejowych. Zawsze chętnie odwiedzałem muzea. Pomysł, aby studiować archeologię zrodził się, gdy uczęszczałem już do technikum. Co wpłynęło na Twoją decyzję, żeby studiować archeologię? Pomyślałam sobie, że może książki, bo znam Ciebie z naszej biblioteki jako czytelnika, a może filmy o przygodach Indiany Jones? Jeżeli chodzi o Indianę Jones mamy też przygody, ale nie takie jak w filmie, a na poważnie... Decyzję pomógł mi podjąć tata. Bardzo dużo rozmawiałem z rodzicami i wspólnie 24

doszliśmy do wniosku, że obecnie żadne studia nie gwarantują znalezienia pracy czy też dobrych zarobków. Archeologia wydawała mi się czymś fajnym i po pierwszym roku studiów przekonałem się, że to jest to, co chcę robić. Na chwilę obecną planuję nawet zrobić doktorat. Czy ciężko było dostać się na ten kierunek? Archeologia to kierunek, na który jest więcej miejsc niż chętnych. Oczywiście o tym, żeby dostać się na archeologię decydują punkty. Gorzej jest, jeżeli chodzi o utrzymanie się na tym kierunku, ponieważ po I roku jest dużo egzaminów. Zdecydowaną większość egzaminów zdaje się ustnie. Może dokładnie nie na UG, lecz istnieje wiele różnych dziedzin archeologii. Ja jestem na archeologii powszechnej, czyli archeologii skupiającej się na archeologii ziem Polski. Oprócz tego jest także archeologia podwodna, śródziemno-

morska i eksperymentalna, która polega na odtworzeniu procesów behawioralnych, jakie musiały nastąpić, aby wykonać miecz, narzędzia krzemienne, czy też może jak wypalić naczynia ceramiczne, aby były dokładnie takie, jak w interesującej nas epoce. A nie myślałeś o archeologii podwodnej? Ja nie, ale mam paru zwolenników na roku. Na mojej uczelni można uczęszczać na zajęcia dodatkowe związane z archeologią podwodną. Lecz żeby brać udział w takich badaniach, trzeba mieć zrobione kursy nurka. Moje zainteresowania badawcze obejmują gównie epokę żelaza, tj. okres wpływów rzymskich: okres lateński oraz młodszy okres przedrzymski, czyli głównie tereny europejskie. Interesuję się także plemionami koczowniczymi z okresów brązu i żelaza. Kiedy rozpoczynacie praktyki archeologiczne? Po pierwszym roku obowiązkowo trzeba zaliczyć sześć tygodni praktyk, po drugim – tyle samo, a po trzecim roku nie ma obowiązkowych praktyk, ale będę starał się załapać na jakieś wykopaliska. Po pierwszym roku byłem na cmentarzysku wielokulturowym z okresu 400 p.n.e do przełomu I – II w. n.e. To było cmentarzysko z grobami ciałopalnymi i szkieletowymi. Nasza praca polegała na eksploracji grobów. Co to znaczy groby ciałopalne? Ciałopalenie polega na paleniu ciała delikwenta na stosie, które następnie chowano. Wariacji samego chowania było wiele: z fragmentami stosu ciałopalnego, bądź bez nich,


z wyposażeniem bądź bez niego, w popielnicy( naczyniu ceramicznym ) bądź bezpośrednio do jamy, w tym przypadku możemy się zastanawiać nad istnieniem pojemnika wykonanego z organiki (który niestety się nie zachowuje). Cmentarzysko znajduje się na Pomorzu, niedaleko Choczewa. Co znalazłeś na swoim stanowisku? Osobiście eksplorowałem 3 groby(obiekty) szkieletowe, które musiałem opisać, następnie zrobić zdjęcia i rysunki. Były to obiekty z kultury wielbarskiej. Jest to kultura z okresu wpływów rzymskich, która występowała głównie na terenie Pomorza i zahaczała o bieg Wisły. Stanowiska kultury wielbarskiej występowały nad Dolną Wisłą, od Gdańska po ziemię chełmińską, na zachodzie w części Pomorza, Pojezierza Kaszubskiego oraz na terenach północnej Wielkopolski. Ludność kultury wielbarskiej praktykowała obrządek birytuany, tj. kremacje (ciałopalenie) i inhumacje. Zmarłych wyposażano w dary grobowe, rzadko występują przedmioty żelazne, czasem ostrogi, ale tylko w grobach męskich, ozdoby, brak broni. Charakterystycznym zjawiskiem jest obecność cmentarzysk kobieco – dziecięcych. Czy trudno jest opisać grób? Po znalezieniu grobu opisujemy wszystko: począwszy od struktury piasku poprzez kolor piasku, a kończymy na zabytkach, fragmentach ceramiki. Dokumentujemy, nanosimy na plan, robimy rzut poziomy obiektu. Moim rekordem było zrobienie jedenastu rysunków do jednego grobu. Wiem od Twojej mamy, że byłeś na wykopaliskach w Macedonii. Czy możesz nam o nich opowiedzieć? Na uczelni udzielam się w dwóch kołach archeologicznych: Kole Studentów Archeologii, które zajmuje

się archeologią ziem polskich oraz Studenckim Kole Archeologii Śródziemnomorskiej. Właśnie z ramienia tego drugiego koła był wyjazd do Macedonii z naszym prof. dr hab. Nikolasem Sekunda. Trzy osoby jechały na cały miesiąc i były dwa turnusy - po dwie osoby na dwa tygodnie. Ja byłem miesiąc. Razem z nami pojechało kilka osób z Poznania. Na miejscu dołączyła do nas ekipa badawcza z muzeum w Skopje. Badaliśmy stanowisko z okresu hellenistycznego znajdujące się na tellu. Tell to pagórek utworzony z warstw kulturowych. Zabudowa wykonana była głównie z cegły oraz bloków kamiennych. Osady te podczas użytkowania ulegały częściowemu niszczeniu, a kolejne budowle powstawały na gruzach poprzednich. Cały wykop podzielony był na trzy części: centralną, południową i północną. Ja dostałem przydział najpierw do wykopu centralnego potem do południowego. To były badania sondażowe, które polegały na ściągnięciu górnych warstw gleby oraz stwierdzeniu, czy są tam jakieś mury. Ponieważ nic nie znaleźliśmy, wróciliśmy do wykopu centralnego, gdzie ściągaliśmy kolejne warstwy. Tam znaleźliśmy ceramikę i metale. Robiliśmy dokumentację rysunkową i zdjęciową (rysunki rzutu poziomego murów, bruków, schodów). Kiedy wyjechałeś do Macedonii? Pod koniec sierpnia, a wróciłem pod koniec września. Jak wyglądał wasz dzień pracy? Od godz. 6.00 do 13.00 pracowaliśmy na stanowiskach archeologicznych. Potem było za gorąco. Temperatura osiągała 340C, a pod koniec wykopalisk dolna granica wahała się już nawet od 80C do100C. Od 17.00 do 20.00 wykonywaliśmy dokumentację w muzeum, robiliśmy rysunki ceramiki. Ceramiki było bardzo dużo. Przynosiliśmy ją w wiadrach, siatkach.

Czy udało się wam znaleźć jakąś perełkę? Znaleźliśmy dużo zabytków o wartości ekspozycyjnej: lampki oliwne, monety - najstarsza pochodziła z IV w. p.n.e., a niektóre z przełomów ery. Ja znalazłem osobiście 5 monet. Pokazowym zabytkiem były jednak figurki terakotowe o wysokości 40 cm. Co trzeba zabrać ze sobą do plecaka idąc na stanowisko? Oprócz ręcznika i zapasowej pary spodni na pewno przydadzą się rękawice do pracy, ołówek, gumka, linijka, miara 5m, sznurek, gwoździe, młotek. Czy wiążesz swoją przyszłość z Łebą? Nie wiem. Jeżeli powstanie w Łebie jakieś muzeum, albo ja utworzę muzeum prywatne, to wtedy wrócę. Po ukończeniu studiów mam nadzieję przebadać archeologicznie tereny Pomorza, w tym Łeby i jej okolic. A może odkryjesz zasypaną Starą Łebę? Myślę, że ciężko byłoby uzyskać pozwolenie od konserwatora, gdyż są tam wydmy. Jakie są twoje zainteresowania? Gram na gitarze basowej i elektrycznej oraz na perkusji. Jestem perkusistą w zespole MET TET. Od dziewięciu lat udzielam się w łebskiej drużynie harcerskiej. Dużo zainteresowań zawdzięczam harcerstwu: wędrówki, wspinaczkę, muzykę. Poprzez harcerstwo poznałem wielu ciekawych ludzi. Nie masz kompleksów, że pochodzisz z małej miejscowości? Jestem wręcz dumny, że pochodzę z Łeby. Gdy jestem w Gdańsku, to za nią tęsknię, a szczególnie za naszą plażą . W Trójmieście takiej nie ma. Dziękuję za rozmowę! Rozmawiała Beata Czaja 25


Wszyscy Święci balują w Niebie...

Żyjemy w czasach, kiedy na każdym niemalże kroku musimy czuwać nad naszymi dziećmi, nad tym co biorą do rąk, czym się bawią i jakie bajki oglądają... Nie przypuszczałam nigdy, że mając tak małe dzieci będę już musiała toczyć taką walkę. Według mnie jest to swoista bitwa o ich dusze i życie wieczne. Nie godzę się na to, co dostarcza im dzisiejszy świat, buntuję się przeciwko temu co im wciąż zagraża, przed tym co funduje im telewizja. Mam na myśli szczególnie bajki, a co za tym idzie, zabawki i przeróżne gadżety związane z bajkami, które w jawny, jak dla mnie, sposób promują zło, znaki szatańskie. Strasznie trudno być rodzicem w dzisiejszym świecie, nie dać się zwariować, nie poddać się... Tym, co daje mi siłę jest moja wiara i troska o życie moich dzieci. Pamiętam bardzo mocno słowa jednego kapłana, który uświadamiał mi jak wielką moc mają rodzice modlący się za swoje dzieci. Nikt nie ma takiej mocy jak właśnie my, którzy wraz z Panem Bogiem powołaliśmy je do 26

życia, jak my które nosiłyśmy je pod własnym sercem, jak my którzy jesteśmy z nimi dzień i noc. Ta siła dana jest nam na mocy władzy rodzicielskiej. My mamy siłę i moc pobłogosławić własne dzieci, jak nikt inny, ale mamy też równie wielką moc, by je przekląć, czy włożyć w ręce złego. Często dzieje się to nieświadomie, z naszej niewiedzy... Warto więc zastanowić się czym bawią się nasze dzieci, jakie bajki królują w naszych domach, w jakich zabawach nasze pociechy biorą udział... Poruszyłam ten temat nie bez przyczyny... Pan Bóg, wie co robi układając nasze ścieżki życia tak czy inaczej... Niedawno spędziłam z moją rodziną piękne chwile w mazurskich stronach. Codzienne zajęcia z książką z dziećmi, bo przecież rok szkolny trwa, a my na dodatkowych „wakacjach”, na których wielkość kredek malała w zastraszającym tempie, bo przecież z moich synów pilne przedszkolaki. Czas podarowany nam niespodziewanie przez Pana Boga, by razem spędzić wiele wspaniałych chwil, wśród których

był Bal wszystkich Świętych :) W wigilię Święta Wszystkich Świętych w parafii Ojców Salezjanów na osiedlu Baranki w Ełku miał miejsce ów wspaniały bal. Wiadomym jest, że został zorganizowany jako alternatywa do wszelkiej maści balów halloween, jakie wówczas odbywały się pewnie w każdym mieście. Właśnie w trosce o własne dzieci, by nie wkładać ich w ręce złego, ale poświęcić je ich Świętym patronom. Zadanie było nie lada, bo każdy uczestnik winien przebrać się za postać świętego, a najlepiej jeśli był to jego patron. Oczy moich dzieci i ich sióstr ciotecznych zapaliły się wielkim żarem, gdy tylko Ojciec Szymon na Mszy Świętej ogłosił, że taki bal zostanie zorganizowany. Gonitwa myśli, jakie stroje, jakie rekwizyty? Skąd weźmiemy zbroje dla Św. Marcina, z skąd psa dla Św. Dominika? Jak wyglądała Św. Zuzanna i która Św. Maria jest patronką małej Marysi? Myślę, że moje oczy zaświeciły się nie mniej niż naszych dzieci. Następnego dnia ruszyłam w miasto w poszukiwaniu materiałów, z których miały powstać stroje dla dzieciaków. Tak też się stało :) Stara poszewka przerodziła się w płaszcz Świętego Marcina, obcięte czarne spodnie stały się spodenkami małego Domika Savio a liście palmy i kwiaty lilii czekały już na Zuzię i Marysię. Dzień balu był najbardziej wyczekiwanym dniem, dzieci odliczały codziennie. I nadszedł!!! Przebrani udaliśmy się do Oratorium Ojców Salezjanów, by wspólnie z innymi dziećmi z parafii spędzić czas. Jakże miło było patrzeć na dzieci, które zamiast czarnych strojów, obrzydliwie wymalowanych twarzy i wręcz diabelskich rekwizytów, odmiennie szły przebrane za sowich patronów, z aureolami nad głową i szczerym uśmiechem. Zabawę rozpoczęli-


śmy wspólnymi tańcami. Później bitwa papierowymi śnieżkami pomiędzy chłopcami a dziewczynkami i odwiedziny Michała Archanioła. Dzieci bawiły się wspaniale, w chwili odpoczynku była możliwość pokolorowania wybranego przez dzieci świętego i otrzymanie nagrody za starannie wykonaną pracę. Z minuty na minutę dzieci bawiły się coraz lepiej, choć przecież dla moich chłopców było to zupełnie nowe miejsce i nowi napotkani ludzie. Wszystkie zabawy prowadziła grupa młodych animatorów z parafii oraz ojciec Szymon, który wspólnie z dziećmi dobrze się bawił. Staranne przygotowane układy taneczne, ciekawe zabawy z chustą animacyjną były bardzo trafione.

Cieszył mnie widok bawiących się dzieci, wspólnie spędzających wieczór, w którym każdy z nich przypominał swojego świętego patrona. Pomyślałam, że właśnie w taki sposób należy bronić nasze dzieci przez tym, co funduje im dzisiejszy świat. Trzeba pokazać im co dobre, pokazać, że dobro jest atrakcyjne, że świętość jest atrakcyjna!!! Każda z naszych małych pociech może przecież być świętym i myślę, że tak właśnie przez chwile czuły się nasze dzieci :) Wierzę, że dzieci wychowywane w takiej świadomości, iż ich święci patronowie czuwają nad nimi, że istnieje dzień szczególnej łączności z nimi, będą potrafiły wybrać dobro i za nim będą kroczyć. Tańcząc razem z dziećmi

Rekolekcje adwentowe w parafii pw. Wniebowzięcia N.M.P w Łebie

1 - 4 grudnia 2013r. Niedziela 1 grudnia 8.30 – Msza św. z nauką 10.00 – Msza św. z nauką 11.30 – Msza św. dla dzieci z nauką 12.00 – Msz św. w Żarnowskiej 13.00 – Msza św. z nauką 16.30 – Nieszpory adwentowe. 17.00 – Msza św. z nauką.

Poniedziałek 2 grudnia 8.30 – Koronka do Miłosierdzia Bożego 9.00 – Msza św. z nauką 16.30 – Msza św. roratnia dla dzieci 17.30 – Msza św. w Żarnowskiej 19.00 – Msza św. z nauką

Wtorek 3 grudnia Dzień spowiedzi 8.30 – Spowiedź dla dorosłych 9.00 – Msza św. z nauką 16.00 – Spowiedź dla dzieci 16.30 – Msza św. roratnia dla dzieci 17.30 – Msza św. w Żarnowskiej 18.30 – Spowiedź dla dorosłych 19.00 – Msza św. z nauką.

Środa 4 grudnia 8.30 – Różaniec 9.00 – Msza św. z nauką 16.30 – Msza św. roratnia dla dzieci 17.30 – Msza św. w Żarnowskiej 19.00 – Msza św. z nauką

Piatek 6 grudnia ODPUST KU CZCI ŚW. MIKOŁAJA 8.00 – Msza św. 17.30 – UROCZYSTA SUMA ODPUSTOWA – procesja eucharystyczna. Po Mszy św. wspólna biesiada na placu kościelnym.

w moim sercu zrodziło się pragnienie, by w przyszłym roku zorganizować taki bal u nas w parafii. Może dodatkowo marsz ulicami naszego miasta w odświętnych przebraniach naszych patronów?? Pomysłów w głowie jest wiele :) a wszystko to na chwałę Pana i dla dobra naszych dzieci, którym przyszło rosnąć, rozwijać się i kształtować swoje „ja” w świecie przepełnionym krzykliwym, komercyjnym zgiełkiem, za którym nie stoi dobro naszych najmniejszych. Trudne to czasy, w których pod przykrywką kolorowych gazetek i przeróżnych zabawek ukrywa się sam diabeł... Ale my mamy siłę, bo my mamy swoich świętych patronów!!! Anna Remiszewska

Miesięcznik Parafii Wniebowzięcia NMP w Łebie

R E D A K C J A: Eliza Lechończak Jadwiga Labuda Proboszcz Mariusz Legieżyński Redaktor naczelna Maria Konkol Anna Remiszewska Dorota Reszke Danuta Świerk Wydanie przygotowane we współpracy z Biblioteką Miejską w Łebie. ul. Powstańców Warszawy 28 84-360 Łeba tel. 59 866 14 64 e-mail: leba@oblaci.pl www.leba.oblaci.pl Konto: BS Łeba 54 9324 0008 0002 6912 2000 0010

27



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.