Kontrast 6/11

Page 40

FAMA

z perspektywy alergiczki Magdalena Zięba

P

o podwórku przed klubem Centrala pałęta się od czasu do czasu przerażony obecnością tylu ludzi kot. Czasami przemyka między nogami w tłumie, aby potem podążać po wąskiej krawędzi murku pomiędzy gałęziami drzew a wielgachnymi parasolami piwnymi. Zastanawiał się ktoś może, co taki kot sobie myśli o tym szalonym zgromadzeniu? Może i sobie nic nie myśli, ale prawdopodobnie uważa, że zajmowanie jego terenu przez nadmierną ilość stóp jest nie w porządku. Przy jednym z takich meetingów, w przerwie podczas koncertu Ludojada, wyobraziłam sobie siebie jako kota; kot zbierał się właśnie do ucieczki, wydając z siebie przenikliwe miauknięcie. Nie twierdzę wcale, że jesteśmy groźni jako famowicze, ale taka kondensacja różnorodności (to słowo politycznie poprawne, bo na usta ciśnie mi się raczej „dziwność”) może stanowić źródło niepokoju. Wydawało mi się, że dawno wyrosłam już z młodzieżowych zlotów i wszelkiej maści zgromadzeń stadnych, podczas których poznaje się masę nowych ludzi, aby potem prędko o nich zapomnieć. Wspólne posiłki, spotkania w grupach, włóczenie się po plaży z piwem w kieszeni, wódką w drugiej, dyskusje bez ładu i składu o piątej nad ranem oraz zapoznawanie lokalnej społeczności były dla mnie kolorową przeszłością. Oddalałam się od niej w miarę nabywania cennego doświadczenia, uczącego, że życie to nie bajka, że trzeba być poważnym i umieć wiedzieć, kiedy przestać zachowywać się jak niedojrzała dziewczynka. Ale to już przeszłość, bo ona chyba przyszła z powrotem i teraz łapie mnie za ucho i ciągnie do siebie, chichocząc tryumfatorsko. Przyjechałam na FAMĘ po raz pierwszy i we wtorkowy wieczór byłam jeszcze nieco w innym wymiarze. Kiedy zaczęłam powoli wtapiać się w atmosferę, trochę chaotyczną, wyluzowaną, bardzo niekonwencjonalną,

poczułam jak prawą połową ciała wchodzę już w kolejny stopień wtajemniczenia. Kolejne rozmowy, wymiana bezsensownych informacji, jaka towarzyszy pierwszym spotkaniom, a do tego ogromna ilość absurdalnego humoru sprawiły, że moja druga połowa w krótkim czasie podążyła za prawą częścią. Wtedy poczułam się jak integralna całość, czująca się świetnie w tym dziwacznym świecie szalonych artystów, aspirantów do tego miana, pseudo-degeneratów oraz entuzjastów towarzyskich meetingów, podążających stopem do kolejnych miejsc, zwiastujących luz, granie w plenerze i rozmowy do rana (czasem o niczym, czasem o sprawach najwyższej wagi). Fajne są takie miejsca, gdzie dochodzi do realnego spotkania i właśnie FAMA stwarza możliwość takiego spotkania. Czy rzeczywiście do niego dojdzie – to zależy już wyłącznie od ludzi. I chociaż artyści są z różnych wymiarów, to gdzieś łączy ich wspólny mianownik chęci wymiany, nastawienie na twórczość bez reguł i bez narzucanych nikomu schematów. To, co dzieje się w Świnoujściu na przestrzeni tych dwóch tygodni to świetny eksperyment. Podczas skomplikowanej procedury, polegającej na łączeniu składników wybuchowych, można przekonać się o własnych możliwościach do przetrwania, aklimatyzacji i zbadać stopień akceptacji na różnorodność. A pierwszy dzień był dla mnie niezłym sprawdzianem: odkryłam, że zapomniałam już, jak to jest nie przejmować się tym, co jest powszechnie uważane za modne i na czasie, zanurzona w akademickich przypisach, pogrążona w niezmierzonej otchłani bełkotu, nie mającego niczego wspólnego z prawdziwym zaangażowaniem w tzw. projekt. Być może przeprawa promem jest nie bez znaczenia w tym pokonywaniu barier i ograniczeń. Przejście na drugą stronę, by następnie znaleźć się na izolowanej wyspie, wiąże się ze zmianą punktu widzenia. A to już stwarza możliwość widzenia wszystkiego w zupełnie innym świetle.

40

Wieczorek zapoznawczy się nie odbył, ale za to pierwszego dnia podczas koncertu Unknown Quartet można było spotkać ludzi, którzy już po raz dziesiąty albo i nawet piętnasty przybyli na FAMĘ. Takie niezdrowe zainteresowanie wzbudzać musi podejrzenia, zatem w mojej głowie zaświeciła się różowa pytająca lampka: co przekształca porządnych obywateli w fanatyków FAMY, zwanych powszechnie famowiczami? Co pociąga tak ludzi w tym festiwalu? Na pewno nie chodzi o banał, ale o coś autentycznego. I mimo że zawsze gardziłam ideą wspólnoty, wydaje mi się, że podczas FAMY tworzy się jej szczególny rodzaj, który warto docenić chociażby ze względu na fakt, że dopuszcza ona indywidualizm w każdym wydaniu i wcale nie chce być elitarna. A do tego jeszcze wciąga w tę całą szaloną maszynerię mieszkańców oraz turystów, którzy być może nie przebywają specjalnie na festiwal całej Polski, ale samoistnie pojawiają się na koncertach i w obrębie aury famowej. To tyle na początek, mam nadzieję, że kolejny tydzień sprawi, że osiągnę kolejny stopień wtajemniczenia bez konieczności przeobrażania się w zwierzę futerkowe, na które mam alergię.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.