PHN #5

Page 1

» 5~H1 jeF5h&« Numer Piąty

Q95 -- 1


SPIS TREŚCI _____________________ Wstęp..........................................................................................................................................3 Warto zobaczyć..........................................................................................................................5 Z gabinetu Profesora Tolkiena – czyli Inspiracje Mistrza Beowulf – Powrót mitów........................................................................................................6 Baśniowość Tolkiena..............................................................................................................8 Sala Kominkowa – czyli artystyczne wytwory Członków Bractwa Ballada – utwór autorstwa Isril............................................................................................11 Recenzje J.R.R. Tolkien: Dzieci Húrina..............................................................................................13 Powrót Króla... do sklepów z muzyką filmową...................................................................16 ŚrubZIEMIE.........................................................................................................................17 Wspomnień Kilka Zlot Heren Nalmiristo w Łodzi – kwiecień 2007.................................................................20 Byłem w Lothlórien..............................................................................................................24 Sala Krawiecka Karwasze..............................................................................................................................26 Pas........................................................................................................................................26 Kuchnia Doliny Ryba z jajem.........................................................................................................................27 Słatka Namiestnika...............................................................................................................27 Sałtka Denethora..................................................................................................................28 Klopsiki Żaka.......................................................................................................................28 Sos strażnika.........................................................................................................................29 Nadworny Błazen.....................................................................................................................30 Redakcja...................................................................................................................................32

Q95 -- 2


WSTĘP __________________ Mae govannen! Rok. Właśnie tyle czasu dzieli nas od ostatniego wydania Księgi Bractwa Rivendell. W tym czasie kilka wydarzeń rozdzieliło przestrzeń czasową tych dwóch numerów naszego magazynu. We wstępie do tego właśnie, najnowszego, numeru chciałbym dokonać drobnego podsumowania i przypomnienia wydarzeń z jakimi mieliśmy styczność w roku ubiegłym, to jest 2007. Zacząć trzeba chyba od tego, że był to rok wyjątkowy pod wieloma względami. Na rynku światowym pojawiło się kilka nowych pozycji tolkienistycznych, w Polsce także, a przede wszystkim wznowiono kilka wydań, o które trudno było dotąd na naszym rynku. W kwietniu (w maju w Polsce) miała miejsce premiera najnowszego dzieła Tolkiena wydanego po jego śmierci zatytułowana Dzieci Húrina. Do książki tej znajduje się recenzja w bieżącym wydaniu. Choć minęło już wiele miesięcy od polskiej premiery tej pozycji, zachęcamy nadal do zapoznania się z naszą opinią na jej temat. Szczególnie polecamy ten tekst osobom, które jeszcze nie dokonały zakupu Dzieci Húrina. W świecie bardzo znana stała się nowa publikacja o tematyce tolkienistycznej pt. The History of the Hobbit, która niestety w Polsce jest niedostępną pozycją (w żadnej księgarni nie spotkałem się z nią). Pozycja ta jest szczególnie polecana osobom zaznajomionym już bardzo dobrze z dziełami Tolkiena, oraz pracami na ich temat. Także ubiegły rok przyniósł nam nadzieję na wydanie w końcu Historii Śródziemia. Choć nie ma deklaracji ze strony wydawnictwa Amber, to jednak drobny krok w tę stronę już poczyniono. W zeszłym roku wznowiono wydanie Atlasu Śródziemia, który został poprawiony pod wieloma względami, a także zmieniono w nim kolorystykę, która teraz bardziej pasuje do nowej serii książek tolkienistycznych tego wydawnictwa. Zeszły rok przyniósł nam także niemało emocji związanych z filmem Hobbit, o który to toczył spory Peter Jackson. Ostatecznie New Line Cinema porozumiała się z reżyserem, a także producentem, który miał w tym roku (2008) przejąć prawa do Hobbita. Książka zostanie zekranizowana przez oba koncerny, w formie dwóch filmów. Wiemy już także, że reżyserem nie będzie Peter Jackson, jednak będzie koproducentem, co pozwala nam mieć spore nadzieje na to, że film będzie doskonale wykonany. Wiemy już także, że jedna z wersji filmów ma nawiązywać do Władcy Pierścieni, stanowiąc niejako wprowadzenie do tego dzieła. Jeżeli chodzi o wydarzenia w Bractwie, to niestety trzeba przyznać, że przez zeszły rok Bractwo stanowiłoby raczej lepsze towarzystwo na pogrzebach u ludzi niż urodzinach hobbickich. Aktywność Heren Nalmiristo spadła niemal do zera z drobnymi wyjątkami dosłownie trzech osób. Z tego także powodu PHNek, którego właśnie macie w rękach nie mógł ujrzeć światła dziennego przez tak długi czas. Nic jednak straconego – długo PHNka nie było, ale za to zyskał on na objętości i zawartości. Nie zamierzamy już wydawać naszego magazynu co miesiąc, lecz tylko wtedy, gdy liczba materiałów osiągnie ilościowy stan zadowalający jego twórców. Jest to podyktowane głównie ilością czasu, jaką Tánnaquen mają na tworzenie artykułów. W tym właśnie miejscu apeluję do wszystkich zainteresowanych pisaniem, rysowaniem oraz innymi formami twórczości, o przesyłanie do nas swoich prac, które moglibyśmy zamieścić na łamach magazynu. Do wszystkich zgłoszeń podchodzimy optymistycznie i chętnie je sprawdzamy i zamieszczamy w magazynie.

Q95 -- 3


Zeszły rok to jednak duży sukces pod kątem spotkań użytkowników forum. W bieżącym numerze zapoznać się będziecie mogli z relacjami, tudzież wrażeniami z dwóch takich wyjazdów. Jeden z nich miał miejsce w Łodzi, natomiast drugi w Lórien – u Dzikiego, któremu tutaj już dziękuję za gościnę. W numerze tym zabrakło niestety mojej relacji i wrażeń z wyjazdu na Zlot Arda 2007, na którym byłem i muszę przyznać, że był dużo lepszy niż poprzedni. Jeżeli następny PHNek będzie wydany jeszcze przed Arda 2008, postaram się zamieścić w nim nieduży tekst na temat ostatniego zlotu i zachęcić zainteresowanych do wyjazdu na zlot w tym roku. Cóż pozostaje powiedzieć mi na koniec? Muszę teraz skupić się na tym, co dzieje się na bieżąco w społeczności tolkienistów, oraz najbliższych oczekiwanych zdarzeniach. Początkiem stycznie, w dniu rocznicy urodzin Tolkiena, razem z Sebastianem „Vindálfem” Domagałą wydałem nową wersję tłumaczenia sindarinu opartą na kursie Thorstena Renka. Przypomnijmy, że poprzednie znane nam tłumaczenie Adaneth było tłumaczeniem wersji pierwszej, natomiast najnowsza nosi numer 2.7 (gdy pisze ten tekst, dostępna jest już angielska wersja kursu o numerze 3.0 – tłumaczenie jest w toku). W tłumaczeniu skorzystano w dużej mierze już z poprzedniego, jednak niektóre rozdziały wymagały tłumaczenia zupełnie od zera. W Heren Nalmiristo nastąpił okres zmian, wraz z nastaniem nowego roku. Do Bractwa powróciły takie osoby jak Elwathi oraz Jerezon. Kilka dni temu przyjęliśmy nową osobę (choć znaną nam już dobrze z forum), Anlye. Pośród kandydatów jest Arya, która jest nam także już dobrze znana z forum. Zmianom uległy zasady przyjmowania nowych osób. Są one teraz mniej rygorystyczne: należy napisać swoją historię (w Śródziemiu) oraz przejść pomyślnie rozmowę wstępną z przedstawicielami Bractwa. System ten zaczerpnięty został z plemienia Quendich na Zlocie Arda. Myślę, że dzięki temu będziemy mogli częściej i łatwiej przyjmować osoby warte należenia do grona takiego, jakim jest Heren Nalmiristo. Co się tyczy nadchodzącego roku, mamy nadzieję, że spotkamy się z użytkownikami forum na kolejnym zlocie w Łodzi, który miałby miejsce w niedalekiej przyszłości (póki co są to spekulacje). Na pewno chcemy także po raz kolejny wybrać się do Lórien, gdyż kraina ta zauroczyła nas nieprzeciętnie. Jeżeli dobrze pójdzie może także zostać zawiązany mały zlot w Krakowie, jednak na rozmyślania o tym przyjdzie jeszcze czas. W tym roku także Heren Nalmiristo planuje wprowadzić usługę podcastów, czyli nagrywanych audycji radiowych, które można pobrać ze strony Bractwa. Miałoby to być namiastką radia, jakie chcieliśmy utworzyć, jednak z przyczyn technicznych nie byliśmy w stanie. Na koniec chciałbym życzyć wszystkim czytelnikom PHN wszystkiego najlepszego w nowym roku oraz zachęcić do dyskusji na forum, które wreszcie nieco się ożywiło (właśnie dzięki części z was). Do zobaczenia na forum oraz zlotach.

6. luty 2008 roku, Túr Hereno Nalmiristo Ivellios Erufailon Faeleithian

Q95 -- 4


WARTO ZOBACZYĆ ___________________________________________________

czyli najciekawsze tematy na forum Rivendell Choć minęło już wiele miesięcy od ostatniego wydania PHN, nadal warto wskazać tematy na forum, które wydają się bardzo ciekawe oraz budzą szerokie zainteresowanie wszystkich forumowiczów. Karczma http://www.ivellios.toron.pl/phpbb2/viewtopic.php?t=314 Powstał wolny temat, w którym wszyscy wcielając się w swoje role mogą wreszcie pożyć jak elfowie, strażnicy czy krasnoludowie. W Karczmie każdy jest mile widziany i na pewno nie będzie się tam nudził. Zawsze można pogaworzyć z przyjaciółmi. Magia, zjawiska paranormalne czy jednak normalne? http://www.ivellios.toron.pl/phpbb2/viewtopic.php?t=307 Temat, który ożywił bardzo dyskusję na forum. Rozmawiamy w nim na temat zjawisk niewytłumaczalnych racjonalnie. Staramy się tutaj przybliżyć sobie nawzajem tematykę duchów, magii w taki sposób, by każdy wyniósł z tego coś nowego. Ostatnie posty w tym temacie (gdy składany jest ten numer PHN) zszedł na opowiadania o naszych doświadczeniach z duchami. Kraje północy, Skandynawia.. http://www.ivellios.toron.pl/phpbb2/viewtopic.php?t=330 Temat bardzo chętnie odwiedzany przez Razosłava, który go założył. Dyskutujemy w nim o krajach północy, nawiżaujemy do mitologii oraz starych rycin europejskich. Odnajdź w sobie elfa... http://www.ivellios.toron.pl/phpbb2/viewtopic.php?t=210 Kolejny, dosyć kontrowersyjny, temat, który zalożony został jakiś czas temu przez Elunarahta. Spieramy się w nim co do poglądu na życie codzienne elfów. Dociekamy w nim także na ile elfowie podobni byli do ludzi i czy tak naprawdę bardzo od nas się różnili, co mieli w sobie takiego wyjątkowego. Miłość http://www.ivellios.toron.pl/phpbb2/viewtopic.php?t=348 W zakresie filozofii najczęściej forumowicze prowadzą dyskusje na temat miłości. W temacie tym użytkonicy forum wyrażają swoje zdanie na temat różnych rodzajów miłości oraz ich aspektów. Wynikają z tego nie raz gorące wymiany zdań, które mogą pomóc innym w zrozumieniu tego głębokiego tematu.

Q95 -- 5


Z GABINETU PROFESORA TOLKIENA czyli Inspiracje Mistrza __________________________________________ Wstęp Tym razem działem tym zająć musiałem się ja (Ivellios), ponieważ Elvinga odeszła z Bractwa i nie wyrażała chęci na dalsze pisanie tekstów do PHN. Dziękuję jej zatem z tego miejsca za pracę jaką włożyła w powstawanie tego magazynu. W tym numerze przygotowałem do tego działu krótką recenzję, a może polemikę na temat filmu Beowulf, którego premiera miała miejsce parę miesięcy temu. Przy okazji odniosłem się do oryginalnego poematu oraz poprzedniej ekranizacji tego dzieła. Drugi tekst, który nawiązuje do twórczości Tolkiena, napisała Maryen. Dotyczy on baśniowości w dziełach Tolkiena, oraz jego podejścia do baśni jako takich.

Beowulf – Powrót mitów „Nie mamy pewności kiedy powstał Beowulf, jako poemat. Według niektórych tez jest to wiek VII […], albo VIII”, takimi słowami zaczyna się przedmowa do polskiego wydania Beowulfa. Można zatem oszacować, że mija około trzynastu stuleci, odkąd mit o Boewuflie został opowiedziany po raz pierwszy . Na dobrą sprawę do dziś nie wiemy ile prawdy niesie ze sobą ten poemat oraz kto tak naprawdę wymyślił Beowulfa. Jednak wiemy na pewno, że utwór wciąż jest inspiracją dla kolejnych pokoleń badaczy tak historii, jak i filologii, literatury czy też dla zwykłych czytelników. Pierwsze „poważne” wydanie poematu miało miejsce dopiero tysiąc lat po jego powstaniu-w 1815 roku w Danii, gdzie wydał go (wraz z łacińską transkrypcją) Grímur Jónsson Thorkelin. To właśnie on znalazł manuskrypt Beowulfa (w 1786 roku) i postanowił zająć się tą tematyką. Kilkanaście lat później światło dzienne ujrzało kolejne wydanie, przełożone na współczesny angielski. W Polsce pierwsze wydanie miało miejsce w roku 1966 nakładem Naszej Księgarni. Poemat był szerokim polem rozpraw Tolkiena w jego dziele pod tytułem Potwory i Krytycy. W traktacie profesor rozprawiał się z podejściem badaczy historii i literatury do utworów takich jak Beowulf. Czemu jednak utwór wraca do nas właśnie teraz, na przełomie tysiącleci? Od kilku lat na ekranach naszych kin spotykamy się z coraz częstszym zjawiskiem nawiązywania do mitologii czy światów fantastycznych. Człowiek od zawsze marzył o tym, by choć trochę pożyć w innym świecie. Beowulf, choć w dużej mierze rzeczywisty, posiada wiele elementów baśniowych i mitologicznych, przyciągających uwagę czytelników. W roku 2006 powstał pierwszy pełnometrażowy film Beowulf: Droga do sprawiedliwości, który miałem okazję w roku ubiegłym zobaczyć i zostać przez niego oczarowanym. W tym czasie nie znałem jeszcze poematu, nie byłem w stanie ocenić jego zgodności z oryginałem.

Q95 -- 6


Końcem roku 2007 do kin trafiła nowa adaptacja Beowulfa. Film, pod wieloma względami był nowatorski. Zacząć należy od samej techniki wykonania. Jest to pierwszy w historii kinematografii film pełnometrażowy, w pełni wykonany w technologii 3D. Widz, który ogląda film w kinie, korzysta ze specjalnych okularów, dzięki którym osoby i przedmioty „wychodzą” z ekranu. Chociaż oglądanie tego typu filmów po dłuższym czasie staje się dla oczu męczące, jest ciekawym doznaniem. którego moim zdaniem każdy powinien tego doświadczyć. Do rzeczy jednak! Do obydwu filmów podszedłem bez wiedzy na temat faktycznej fabuły. Ponadto z góry byłem nastawiony negatywne, ponieważ nie sądziłem, by film robiony w technologii 3D mógł pobić swojego poprzednika. Pierwsze wrażenia? Muszę przyznać: film mnie zaskoczył. Po wyjściu śmiało mogłem powiedzieć: „Film był ciekawy, ale mam do niego wiele zastrzeżeń.” Przede wszystkim wydał mi się nazbyt fantastyczny, naszpikowany sztucznością, której nie było w filmie z 2006 roku. Przypomnijmy: w Drodze do sprawiedliwości, Grendel(czyli przeciwnik tytułowego Beowulfa) jest jedynie całkowicie zdziczałym człowiekiem, który zbytnio wyrósł i miał nieprzeciętną siłę. Być może przyjąłem złe założenie, że taka historia powinna być dalece bardziej rzeczywista, bo przecież mogła mieć miejsce w historii europejskiej. Ale czy tak też nie było z Greckimi wierzeniami? W filmie widać wyraźnie mocno zakorzenione elementy fantastyczne, co zresztą dziwić nie powinno, bo przecież filmy wykonane w 3D powinny imponować efektami wizualnymi. W tym miejscu muszę przyznać, że gdy myślę o efektach 3D i filmie Beowulf od razu przypominam sobie scenę, w której po stole przetacza się złoty pieniądz. Moneta faktycznie wyglądała jakby wyleciała z ekranu. To był jeden z lepszych momentów filmu, gdy czuło się jego „głębię”. Należą się jednak z mojej strony drobne wyjaśnienia odnośnie fabuły. Po obejrzeniu filmu pod koniec roku, postanowiłem zapoznać się w końcu z oryginałem (choć w polskim przekładzie) i zrozumiałem wtedy jak bardzo może różnić się ocena filmu, gdy zna się dzieło od oceny bez tej wiedzy. Wystarczyło kilka pierwszych stron poematu, bym zrozumiał, że nowy film(nota bene pierwowzór książki prozatorskiej wydanej dużym nakładem po premierze) w dużym stopniu oddaje realia poematu. W stopniu dużym, ale nie całkowitym. Wiele faktów z filmu okazało się jedynie wymysłem autorów scenariusza, choć przyznać trzeba, że pomysły nie były złe. Grendel faktycznie okazał się złym trollem, a świat Skandynawii był tak magiczny na papierze jak w filmie. Kto czytał Beowulfa, wie dobrze, że poemat(właściwie fragment oryginału, gdyż nie jest to dzieło zupełne) dzieli się na dwie zasadnicze części (choć jest ich faktycznie cztery). Pierwsza opowiada o zmaganiach Beowulfa z Grendelem, trollem, który zagrażał królestwu Skildingów rządzonych przez Hrodgara. Z tej części dowiadujemy się także, że Beowulf walczył również z matką Grendela i zabił ją. Druga część opowiada o wydarzeniach dziejących się pięćdziesiąt lat później, gdy Beowulf został już królem Gautów (Gotów). Na ziemie króla napada smok, który zagraża wszystkim ich mieszkańcom. Król wyrusza na wyprawę przeciwko gadowi ze swoimi jedenastoma wasalami. Ci jednak opuszczają go ze strachu w czasie walki, z wyjątkiem jednego, (później prawdopodobnie on został królem).

Q95 -- 7


W najnowszym filmie pokazane jest, jakoby Beowulf nie zabił matki Grendela, lecz został przez nią uwiedziony. Wiele lat później, gdy spotyka smoka i zabija go, odkrywa, że smokiem był jego syn (syn matki Grendela). Jest to sprzeczne z utworem oryginalnym, widać wyraźnie, że twórcy filmu chcieli jakoś powiązać te fakty ze sobą. Jak zatem oceniam film pt. Beowulf? Jest on wykonany bardzo starannie i jest efektem pracy wielu twórców animacji. W filmie wykorzystano nowoczesne techniki, pozwalające przenieść prawdziwych aktorów (w tym Angelinę Jolie) do świata wirtualnego. Pod tym kątem film jest dużą innowacją i na pewno może stanowić dobrą rozrywkę dla wielu ludzi. Jeżeli przyjrzeć się fabule oraz scenariuszowi filmowemu, są podobne do oryginału, choć dla znawcy tematu widoczne są liczne różnice . Przede wszystkim jednak ważnym jest, że legenda Beowulfa otrzymała nowy wymiar, nowe wcielenie w postaci obrazu animowanego oraz dźwięku. Dzięki temu być może będzie mogła bez problemu przetrwać kolejnych tysiąc lat.

Baśniowość Tolkiena J.R.R. Tolkien był pisarzem wielkiej klasy. Każda z jego książek przepełniona jest czymś niesamowitym, jakimś wspaniałym „składnikiem”, który porywa nasze serca i na zawsze wiąże ja ze stworzonym przez niego światem. W każdym dziele autor realizuje swoja wizję baśniowości. Nie kieruje się tylko utartymi regułami, ale także sam tworzy swój własny przepis na doskonałą baśń. Oczywiście czerpie on motywy z mitów i legend, ale nie o tym mowa, o mitach mówiono i pisano już dużo i często. Teraz zajmiemy się przedstawieniem baśniowości samej w sobie. Oksfordzki Profesor dążył do odkrycia kwintesencji baśni, którą udało mu sie zebrać w eseju „O baśniach” wydanym wraz z opowiadaniem „Drzewo i liść”. Znajduje sie w nim wiele wskazówek, drogowskazów czym ma być doskonała baśń. Jednym z nich jest ważne spostrzeżenie, że baśnie nie powinny być pisane z przeznaczeniem tylko dla dzieci, ich magia i niesamowitość powinna sie udzielać także dorosłym. Tolkien uważał tak, bowiem za główną funkcję baśni uznał niesienie pocieszenia i nadziei. Dorośli powinni mieć w baśni ucieczkę od codziennego życia. Ponieważ nasz świat jest miejscem przemocy, nędzy i chorób, pragniemy zwrócić się ku fantazji, gdzie znajdziemy świat lepszy. W tym świecie dobro zawsze zwycięża, życie jest prostsze, a wszystko co nas otacza – piękniejsze. Kiedy teraźniejszość jest niemożliwa do przyjęcia, a przyszłość napawa lękiem, człowiek w naturalny sposób zwraca sie ku przeszłości lub ku innym miejscom, prawdziwym czy wyimaginowanym, szukając w nich pocieszenia i inspiracji. Smoki, wróżki i zaczarowane lasy są często dużo bardziej pociągające i nie tak złe jak nasz własny świat z jego bombami i karabinami maszynowymi. Dlatego Tolkien za tak ważne uznał wykreowanie w baśni świata łagodnego, dobrego, gdzie każde zło zostaje pokonane.

Q95 -- 8


Jednak najważniejszą wskazówką Tolkiena, było zwrócenie uwagi na przebieg wydarzeń. Baśnie oferowały zaspokojenie odwiecznych pragnień, za pomocą wyobraźni, ale, co najważniejsze, oferowały „pociechę szczęśliwego zakończenia”. Gdy fabuła zaplata się w węzeł nieszczęść i braku nadziei, gdy losy bliskich nam bohaterów zdają sie być przesądzone, nagle nadchodzi łaska. Z mroku wydobywa się światło, wybucha wielka radość – następuje niesłychany zwrot akcji. Taki zabieg Tolkien określił mianem „eukatastrofy” - która ma za zadanie jeszcze bardziej przekonać czytelnika, że ma do czynienia ze światem, w którym nawet najbardziej beznadziejna sytuacja ma jakieś wyjście. W którym działają siły wyższe, nie pozwalające na tryumf zła, w najbardziej kulminacyjnym momencie, w największej potędze zła – miażdżą go i niszczą. Dokładnie takie zajście ma miejsce gdy Jedyny Pierścień zostaje wrzucony w ogień Orodruiny – największe wybawienie – w chwili gdy myślimy, że już wszystko zawiedzie, cała misja jest na marne, a zło zatryumfuje. Jak pisał sam Tolkien: „Dobrą baśń wyróżnia to, że oferuje ona swemu czytelnikowi (nieważne czy dorosłemu, czy dziecku), nie tylko niezwykły świat, ale i owo zatrzymanie oddechu, gdy nadchodzi „zwrot” akcji, owo gwałtowne bicie serca i uniesienie, łzy niemal – przeżycie równie dojmujące co w innych rodzajach sztuki, a przy tym o szczególnych walorach.” [J.R.R. Tolkien: “O baśniach”]

Q95 -- 9


Manwë i Varda (Elbereth) – rysunek Maryen.

Q95 -- 10


SALA KOMINKOWA czyli artystyczne wytwory Członków Bractwa __________________________________________

Ballada Gdzie Ełku woda się rozlała Jest takie miejsce które porosły drzewa Jest tam wioska całkiem mała Parę kilometrów od Grajewa W dawniejszych czasach, lasy nie przemierzone Puszcze ciemne i dzikie jak ludziska mówiły Dziś już nikt nie pamięta Że w dawnych czasach biegały tam wiły Wesołe i ponętne płomiennowłose piękności Słowian dawnych obiekt westchnień i ciekawy-szczerze Nie wstydziły się wśród drzew jasnej nagości Lecz biedni, ach biedni tamtejsi pasterze Razu pewnego mieszkaniec ziem tych Pastuszek młody, ciekawy owych wił Nie mógł znieść już myśli swych I wśród zielonego listowia się skrył Zjawiły się piękne, na włosach każdej wianek Pastuszka nagły ogarnął strach Chciał się cofnąć, uciec od boginek Lecz gałązka pod stopą nagle-trach! Pojmały go szybko, bo silne są i zwinne Nie niechętne ludziom, lecz okrutne-zdradzę Na nic chłopca błagania niewinne Za ujrzaną piękność wyrwały mu serce Bo kto zobaczy za dużo piękna I piekła i nieba na ziemi Ten nigdy nie będzie skakał ze szczęścia I chadzał szlakami jasnemi

Q95 -- 11


Tamtejsze tereny jeszcze bardziej zarosły Płynął czas, wedle starych zasad Przybył nowy pan, owocowe drzewa wyrosły Z pięknego lasu zrobiono sad Właściciel zasłyszawszy legend dawnych Krzyczał na wiejski lud I to ma być siedziba wił sławnych??!! Nie uwierzę nim ujrzę cud Ten mityczny pastuszek zabity niby Akteon wśród wielkich drzew Został przez zbójców pobity To oni przelali jego krew Prościki cicho siedziały Przestraszone bluzgami pana A pan przy sadzie zamieszkały Śmiał się do życia i świata... Aż w którąś noc, przy miesiąca pełnicy Burza się wielka zerwała wśród mroku Tylko wśród huku i nawałnicy Słychać było szelest cichego kroku I pana nie kazane było już ujrzeć nikomu W tym miejscu, gdzie liści słychać brzmienie Pozostały tylko zgliszcza z pięknego domu Spalił sie na popiół i kamienie Teraz sad ten pustką słynie Nikt nie chce tam już chodzić Podobno słychać czasem melodyję I nowe opowieści zaczęły się rodzić Powiadają we wsi, że o zachodzie słońca Wśród cichych drzew widać czarne cienie Gdy kula złota chowa się gorejąca Mrok biega jakby gasząc płomienie.. A liść spadnie nie raz z drzewa Nie jedna osoba zobaczy cienie Bo w stare klechy wierzyć trzeba Gdyż "ludzie mówią i mówią uczenie" Isril

Q95 -- 12


RECENZJE ________________ J.R.R. Tolkien: Dzieci Húrina Trzy wielkie powieści wpisały się na dobre w historię Śródziemia. Trzy wielkie powieści, które najbardziej ukochał sam Tolkien i najbardziej je dopieszczał, by stały się podstawą myślenia o tamtym świecie. A powieści te to: Ballada o Leithian. O wyzwoleniu z pęt; Upadek Gondolinu i w końcu Narn i chîn Húrin. Ta ostatnia, Dzieci Húrina, od samego początku kreowania świata zajmowała szczególne miejsce. Po ponad trzydziestu latach od śmierci Johna Ronalda Reuela Tolkiena, w końcu skompletowano opowieść i w ostatecznej formie wydano. Książkę dostałem zaraz w dzień po polskiej premierze książki. Warto przypomnieć, że angielskie wydanie było dostępne na rynku za granicą miesiąc wcześniej i okazało się absolutnym hitem, osiągając momentalnie status bestsellera, w kilka dni po premierze książki nie można było już dostać w większości księgarni. W Polsce nie było na książkę takiego boomu jak za granicą, co raczej nie dziwi. Emocje po filmowej adaptacji Władcy Pierścieni opadły ostatecznie i zagorzali fani z Polski powoli wygaśli, pozostawiając Tolkiena i jego dzieła prawdziwym pasjonatom. Książka wydana po polsku, w tłumaczeniu Agnieszki 'Evermind' Sylwanowicz, która jest członkiem ŚKF-u, ukazała się w nowej oprawie stosowanej przez Amber od połowy ubiegłego roku. Teraz oprócz nowego Hobbita czy Silmarillionu możemy postawić Dzieci Húrina, które prezentują się wspaniale. Co zaskakujące na grzbiecie książki zamieszczono fragment okładki, przedstawiający portret Túrina, co nie miało miejsca w wyżej wymienionych pozycjach. Jeżeli chodzi o samo wydanie w Polsce książki, wydawnictwo Amber zasługuje na pochwały. Książka wydana jest bardzo ładnie, matowa okładka z błyszczącymi się elementami obrazka. Do tego nie mamy tutaj jedynie czarnej okładki z naniesionym obrazkiem, lecz cała jest pokryta kolorową ilustracją Alana Lee. Z całą pewnością ogromnym plusem jest papier na jakim wydano książkę. Wreszcie kartki są cieńsze i bialutkie, nie tak jak miało to miejsce przy najnowszym Silmarillionie gdzie papier jest mniej więcej taki, jak w książkach angielskich, a cena nadal wysoka. Amber stanęło na wysokości zadania i całkowitą nowość Tolkiena wydali w postaci bardzo wysokiej jakości książki. Ale tak samo jak w każdym przypadku, tak i tutaj nie brak minusów. Za największy z nich uważam kolorowe ilustracje Alana Lee wewnątrz książki, które zostały pomniejszone w porównaniu z angielskim wydaniem, co powoduje utratę drobnych szczegółów. Może nie jest to olbrzymi minus, ale należy o nim wspomnieć. Teraz może ogólnie o plusach samej książki i jej wydania, gdyż wydanie polskie w dużej mierze oparte zostało na angielskim. Niemal każdy rozdział został opatrzony szkicami Alana Lee. Dzięki temu sama książka przypomina nam stare wydania Hobbita. Książkę dużo przyjemniej się czyta, gdy co chwilę trafia się na szkic lub kolorową ilustrację, które jak zwykle wyszły wspaniale Alanowi Lee.

Q95 -- 13


Jeżeli chodzi o strukturę książki, to warto zauważyć, że podzielona jest na trzy główne części: wstęp, treść właściwą oraz tekst Christophera Tolkiena. We wstępie znajdujemy drobne wyjaśnienie od syna Tolkiena dotyczące tej właśnie pozycji, wraz z uwzględnieniem faktu rozwoju tolkienistyki. Zaraz po nim natrafiamy na dziesięć stron z tekstem na temat Śródziemia za Dawnych Dni. Ma to służyć przybliżeniu czytelnikowi wyglądu Śródziemia w regionie Beleriandu podczas Pierwszej Ery, gdyż nie są one przedstawione bezpośrednio we Władcy Pierścieni. Warto tutaj zaznaczyć, że książka została tak przygotowana, by można ją było czytać bez znajomości Silmarillionu. Tym bardziej więc był potrzebny tutaj tekst traktujący o Dawnych Dniach, z którego czytelnik (nie znający dokładnie realiów Dawnych Dni) poznaje nieco Beleriand i jego historię. Tekst jest bardzo krótki, ale ma przede wszystkim na celu wprowadzenie czytelnika i może nakłonienie do zagłębienia się w historię dawnego Śródziemia. Po tym wstępie zamieszczono wskazówki dotyczące wymowy słów z języków elfów. W zasadzie można uznać, że jest to element zbędny, gdyż takie informacje w polskim wydaniu Władcy Pierścieni zostały zawarte już przez Ryszarda 'Galadhorna' Derdzińskiego. Za takim działaniem przemawia jedynie fakt, że czytelnik najzwyczajniej może zacząć przygodę ze Śródziemiem od Dzieci Húrina. Dalej następuje główna część książki czyli historia opowiadająca życie Túrina i jego siostry Niënor, opowiadając też po części losy ich rodziców. Cała historia zamyka się w 173 stronach, co jest znacznie większą ilością niż spotykane w Silmarillionie czy Niedokończonych Opowieściach. Warto wspomnieć, że historia Túrina znana jest nam po części z wyżej wymienionych pozycji, z czego druga zawierała więcej szczegółów. Choć nowa książka posiada znacznie więcej treści niż poprzednie wersje opowieści, które były pisane przez Tolkiena specjalnie osobno (wersja dla Silmarillionu była przygotowywana osobno, choć prace przerwano na rzecz Władcy Pierścieni). Przechodząc do samej treści muszę zaznaczyć, że osobiście nie przepadam za historią Túrina. Trudno mi powiedzieć z czego to wynika. Być może z trudności w czytaniu Silmarillionu w początkach mojej fascynacji Tolkienem i jego dziełami. Gdy sięgałem po Niedokończone Opowieści po wielokrotnym przeczytaniu Silmarillionu mogłem tylko wydać cichy jęk przerażenia: „Znowu Túrin i jego historia”. A mimo to sięgnąłem po Dzieci Húrina, gdyż oczekiwałem czegoś odosobnionego, nowego, rozwiniętego. Przyznam, że nie zawiodłem się, choć i tu nie byłem w pełni zadowolony. Jak się okazuje zupełnie czym innym jest trafić na długi rozdział książki traktujący o tragicznej historii jednego z najpotężniejszych ludzi w dziejach, a czym innym przeczytanie tej historii jako osobnego dzieła, traktującego tylko i wyłącznie o nim. Zasiadłem do książki i dosłownie w kilka wieczorów udało mi się ją przeczytać, co było niezwykłym osiągnięciem biorąc pod uwagę moje umiejętności czytelnicze. Książka bardzo mi się spodobała. Wielu ludzi zniechęca się do Władcy Pierścieni, mówiąc, że za dużo w nim jest szczegółowych opisów, a historia bardzo wolno prze na przód. W szczególności opinie te dotyczą pierwszego tomu książki. Ze zdaniem tym można się zgadzać bardziej lub mniej, ale coś w tym jest. Jeżeli chodzi o Silmarillion, książka jest pisana dużo bardziej skrótowo, bo nie możliwym jest przedstawić szczegółowo pięciuset lat Pierwszej Ery Śródziemia, oraz wydarzeń je poprzedzających (tak jak następujących, ale o nich więcej traktują Niedokończone Opowieści). Usłyszałem ostatnio opinię czytelnika Silmarillionu, który całkiem szczerze przyznał, że nie był nigdy w stanie od początku do przeczytać tej książki, bez oderwania się za pomocą innej. Czytając wiele książek, zawsze podchodzę do sprawy tak: czytam nawet jeżeli z początku nie jest łatwo, bo przecież po stu stronach musi się akcja rozwinąć. – mówił mi – W przypadku Silmarillionu, było tak, że przeczytałem 100 stron – efekt: ciężko, 130 stron – efekt: ciężko. W końcu zacząłem się zastanawiać, czy ta książka się w końcu rozwinie. I nie udało się. Silmarillion jest książką ciężką, dobrą do czytania tylko dla pasjonaty, choć także wtedy nie do końca łatwą do przetrawienia. Jej styl, język jakim jest napisana, potrafi stworzyć magiczną otoczkę, dzięki czemu czytelnik czuje się jakby czytał o prawdziwych wydarzeniach, które mogły mieć miejsce tysiące lat temu. Niestety zbyt mała ilość dialogów, przeciętnego zainteresowanego odpycha od lektury, a szczególnie dzieje się tak, gdy dochodzi do rozdziału Królestwa Beleriandu. Jeżeli miałbym zaklasyfikować Dzieci Húrina gdzieś w hierarchii stylistycznej książek Tolkiena, to postawiłbym je mniej więcej w dwóch trzecich drogi pomiędzy Silmarillionem a Władcą Pierścieni.

Q95 -- 14


Książka posiada bardzo dużo dialogów, co uprzyjemnia jej czytanie, a przede wszystkim pozwala nam ocenić jak w Śródziemiu w tamtych czasach wyglądały oficjalne, a także codzienne rozmowy tak elfów jak i ludzi. Mimo to styl jest nadal w konwencji Silmarillionu, nadal mamy skrótowe opisy, choć wystarczające by orientować się w sytuacji. Opisy są stylizowane tak, by oddać magię Dawnych Dni, ukazać jej odległość i nieobecność wśród naszego życia dzisiaj. Właśnie to wyważenie pomiędzy dialogami a stylem opisów, sprawia, że książka jest niezwykle przyjemna w czytaniu. Nie zanudza czytelnika, prowadząc go od wydarzenia do wydarzenia, pomijając szczegółowe opisy, a zarazem daje mu odczuć jakby gdzieś, dawno temu historia ta miała na prawdę miejsce. Warto tutaj zauważyć, że same rozdziały są bardzo krótkie, czego brak nieraz także wprawiał czytelnika Silmarillionu w znudzenie. Na 173 stronach opowieści mamy osiemnaście rozdziałów, które mają przeciętnie po dziesięć, piętnaście stron. Zdarzają się oczywiście rozdziały bardzo krótkie po pięć, sześć stron, a także dłuższe po dwadzieścia stron. Jednak ich krótkość i sposób zapisu sprawia, że można szybko skończyć jeden i na chwilę odłożyć książkę, by zaraz do niej wrócić i kontynuować zagłębianie się w historię Túrina. Przeglądając spis treści w zasadzie od razu widzimy, że wszystkie tytuły rozdziałów są nam znane z poprzednich źródeł. Więc na pierwszy rzut oka nie ma nic nowego. Sam długo zastanawiałem się, gdzie tak na prawdę są tutaj dodatkowe teksty, gdyż w miarę jak miałem za sobą co raz więcej tekstu, ciągle zdawało mi się, że już to znam ze wcześniejszych pozycji. A mimo to cała historia mieści się na 173 stronach, czyli znacznie więcej niż w Silmarillionie czy Niedokończonych Opowieściach. Gdzie zatem rozszerzenia? Postarałem się nieco bliżej przyjrzeć temu zjawisku i znaleźć choćby kilka takich fragmentów. I tak mamy dużo więcej szczegółów wplecionych w dzieciństwo Túrina. Dowiadujemy się więcej o jego przyjaźni z Labadalem; poznajemy więcej szczegółów z jego pobytu w Doriath, a przede wszystkim waśni z Saerosem. Dużo więcej jest też tekstu o jego pobycie pośród banitów. Poznajemy więcej szczegółów z ich życia, podróży i tego jak Túrin zdobywał wśród nich władzę. Wreszcie bliżej zaprezentowana jest historia Belega i jego pomocy Túrinowi, tak samo jak tragiczna w skutkach zdrada Mîma, opis Domu Okupu, czy przybycia i jego pobytu w Nargothrondzie. Tak na prawdę rozwinięte fragmenty historii zostały tak wplecione w te już nam znane (a może wręcz przeciwnie, te znane nam zostały tak opracowane), że trudno je wyłapać i wydaje się, że wszystkie gdzieś już można było przeczytać. Prawda jest jednak taka, że fragmenty te po prostu rozwijają obecne w Niedokończonych Opowieściach i poszerzają wiedzę o tamtych wydarzeniach. Można jeszcze poświęcić dużo miejsca samemu procesowi powstawania Narn i chîn Húrin, ale bardzo dobrze zrobił to już sam Christopher Tolkien, pisząc trzecią część książki traktującą o ewolucji Wielkich Opowieści oraz kompozycji tekstu. Nie chciałbym zatem powielać słów tam zawartych, z którymi czytelnik sam może się zapoznać wedle chęci. Warto jednak zaznaczyć, że historia jest wyjątkowa. To na niej i dwóch pozostałych, o której mówiłem na wstępie, opierać się miała cała mitologia. Zgodnie z tym co napisał sam Tolkien: „[..]chciałem stworzyć zbiór [...] powiązanych ze sobą legend, począwszy od od tych największych, kosmogonicznych, aż do poziomu romantycznej baśni – te większe miały być oparte na mniejszych, pozostających w kontakcie z ziemią, a mniejsze miały czerpać chwałę z rozległego tła tamtych [...]” [Dzieci Húrina, s. 13]. Tak zatem na podstawie romantycznych historii, z którymi mamy tutaj kontakt, opowiadających o losach obu pokoleń Dzieci Ilúvatara, miała powstać spójna całość – legendarium. Warto zauważyć, że we wszystkie trzy historie wplecione są losy zarówno Eldarów jak i Edainów. Beren i Luthien, Túrin, Niënor, Finduilas, Beleg, Tuor, Turgon, Orodreth. Wielu można wymieniać bohaterów, ale są wśród nich zarówno ludzie jak i elfowie. W końcu miało się okazać, że za sprawą obu plemion Valarowie mieli przynieść ratunek i pokój Śródziemiu. To z plemienia Elfów i Ludzi wywodził się Ëarendil, który ubłagał ich, by pomogli Dzieciom Ilúvatara. Nie dziwi zatem fakt, że Tolkien pracował nad tymi historiami przeszło 50 lat. Począwszy od roku 1917, gdy powstawały pierwsze zarysy Ballady o Leithian, a na ostatnich latach życia kończąc, gdy nadal nanosił poprawki. To wszystko złożyło się na wspaniałe legendarium, które my możemy teraz odkrywać krok po kroku.

Q95 -- 15


Magiczne skróty: WP, Silma, NO, HoME czy KZO. One wszystkie najlepiej znane są tylko tolkienistom i fanom twórczości Tolkiena. Dzisiaj dołącza do tego grona kolejne wspaniałe dzieło: Dzieci Húrina, które jeszcze przed wydaniem otrzymały swój skrót DH. Nie będzie trzeba długo czekać, gdy w społeczności tolkienistów i tolkienologów pojawi się także i on jako źródło badań i cytatów. Nam pozostaje tylko zagłębiać się jeszcze bardziej w świat, który pokochaliśmy i po raz kolejny poznawać jego sekrety, by jeszcze bardziej kochać twórczość Tolkiena, a także świat przez niego wykreowany poprzez tak cudowne legendarium. Dzieci Húrina z całą pewnością przyczynią się do kolejnego rozwoju tolkienistyki nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. I cóż pozostaje powiedzieć. Miejmy nadzieję, że i pozostałe z dwóch historii doczekają swojego wydania osobno, choć mamy je już w Księgach Zaginionych Opowieści.

Powrót Króla... do sklepów z muzyką filmową The Lord of the Rings: Return of the King – Complete Recordings

I stało się. Nareszcie doczekaliśmy się trzeciej, a zarazem ostatniej, części pełnej ścieżki dźwiękowej do filmu Władca Pierścieni: Powrót Króla. Mamy ją na rynku od nieco ponad dwóch miesięcy i miałem wreszcie okazję przesłuchać utwory znajdujące się w albumie. Czym mnie zaskoczył? Czym różni się od poprzednich? Za chwilę postaram się rozprawić z tą ścieżką dźwiękową i zadecydować, czy warto wysłuchać tej muzyki. Czym tak naprawdę jest album The Lord of the Rings: Return of the King. Complete Recordings? Patrząc z zewnątrz są to cztery płyty kompaktowe z muzyką do filmu, patrząc nieco głębiej, czyli na zawartość owych płyt, odkrywamy, że mamy tam 53 utwory, których dużą część mogliśmy usłyszeć podczas oglądania rozszerzonej wersji filmu. Co tam jest jednak dokładnie? Najpierw może pobieżne przeglądnięcie płyty, którego dokonuję zawsze nim zacznę jej słuchać „od deski do deski”. Wniosek? Stanowczo więcej śpiewów, chórów i pięknej muzyki. Kilka utworów naprawdę wgniotło mnie w fotel, inne zdawały się być kolejną wariacją na temat „Władca Pierścieni”. Ze względu na niektóre powolne, ale także nudne kawałki, bardzo szybko sięgałem po kolejne. Dlatego też uważam, że warto tutaj skupić się na prawdziwych perełkach ROTK:CS. Zacznijmy więc może od utworu pod tytułem The Green Dragon, znanego wszystkim, którzy widzieli rozszerzoną wersję filmu. Jest to utwór, który Pippin oraz Merry śpiewali w Edoras po powrocie z Orthancu. Utwór jest w zasadzie „wyjęty” z filmu i słucha się go bardzo miło, jednak jak na filmie, tak i tutaj jest bardzo krótki (niecałe dwie minuty). Drugi utwór: The Grace of Undómiel, który leci w tle na scenie związanej z Arweną wracającą do Rivendell z wyprawy do Szarych Przystani. Bardzo ładny utwór z wplecionym śpiewem Renée Fleming, która jak zwykle pięknie zaśpiewała swoją partię. I kolejny utwór, tym razem chyba właśnie ten, który najbardziej mi się spodobał. Mowa tu o Osgiliath Invaded. Był on już na podstawowej ścieżce dźwiękowej do filmu. Tutaj jednak został on rozszerzony o 5 minut! Ponieważ bardzo dobrze poznałem ten utwór, dobrze widziałem, gdzie wprowadzono zmiany, a są one wplecione bardzo ładnie.

Q95 -- 16


Napięcie rośnie z każdą minutą co raz bardziej, by w pewnym momencie nieoczekiwanie lekko się rozładować, jednak to nie koniec. Napięcie jeszcze chwilę wzrasta, tym razem szybciej, by nagle śpiewem Bena Del Maestro rozładować je zupełnie. Dla mnie jest to najwspanialszy utwór ze wszystkich ponad pięćdziesięciu znajdujących się na albumie. Ale jako że nigdy nie jest tak pięknie, jakbyśmy tego chcieli, to (paradoksalnie) tutaj jest jeszcze kilka naprawdę pięknych utworów. Szczególnie pięknie wyszły utwory śpiewane: znany nam z podstawowej wersji The Sacrifice of Faramir, The Mouth of Sauron, Mount Doom, The Fellowship Reunites czy Days of The Ring (z napisów końcowych; o niej zaraz jeszcze parę słów). Ponadto bardzo spodobał mi się utwór śpiewany przez Liv Tyler, który spotykamy w scenie z Domów Uzdrowień (tytuł utworu też tak brzmi właśnie). Tekst jest bardzo ładny i (jak się okazało, gdy dałem jego fragment do opisu) wiele osób kojarzy go bardzo dobrze. Ten utwór mogę polecić szczególnie. Innym taki utworem, na który naprawdę warto zwrócić uwagę jest The Battle of the Pelannor Fields. Jest to utwór ze sceny w filmie dotyczącej nadejścia Rohirrimów (cała przemowa Theodena oraz atak na armie Saurona). Bardzo mi tego utworu brakowało w podstawowym albumie z muzyką do filmu, dlatego miałem nadzieję, że będzie bardzo dobrze przygotowany w nowym wydaniu. Nie zawiodłem się. Obiecałem jednak jeszcze parę słów wyjaśnienia dotyczącego utworu, który puszczony jest przy napisach końcowych. Obiecałem ponieważ utwór ten zamyka w sobie chyba wszystkie najważniejsze elementy całego albumu. Wysłuchać tego utworu to jakby wysłuchać wszystkich podstawowych motywów przewodnich muzyki do Powrotu Króla, ale tych najpiękniejszych. Oczywiście są one umieszczone po pieśni wykonanej przez Annie Lennox. Pokuszę się teraz o drobne podsumowanie albumu. Generalnie nie mam mu zbyt wiele do zarzucenia. Z przeszło pięćdziesięciu utworów potrafiłbym wybrać tak naprawdę nieco ponad dziesięć, które są bardzo dobre; kilka, które są szczególnie udane i polecałbym je gorąco. Znalazłbym jednak także dużo utworów, które nie poruszyły mnie szczególnie. Ostatecznie nie widzę powodu i sensu by oceniać album jako całość. Jedyna moja ocena odnosić się może jedynie do stosunku jakości albumu do ceny. Niestety cena jest, można rzec, horrendalnie wysoka. Rozumiem, że w albumie są cztery płyty, jednak prawdą jest też fakt, że płacenie za zaledwie dwadzieścia naprawdę dobrych utworów ponad 230 złotych to stanowczo za dużo. Problemem jest także dostępność albumu na naszym rodzimym rynku, ale to pominiemy już milczeniem. Jeżeli jest się wybitnym maniakiem filmu, a może właśnie melomanem muzyki do Władcy Pierścieni, a przy okazji zbyt wypchany portfel, mogę śmiało polecić ten album. Niestety dla zwykłego fana-nastolatka pozostanie on przez długi czas niedostępny.

ŚRubZIEMIE , czyli totalnie zakręcony świat. Nie ma lepszego sposobu na polepszenie sobie (i tak już dobrego) humoru w dzień imienin, jak odwiedzenie księgarni. Akurat miałem tę przyjemność zajrzenia do jednego z moich ulubionych składzików książkowych i po raz kolejny nie zawiodłem się. Od razu na regale z fantastyką w oczy zruciła mi się pozycja o intrygującym (na pierwszy rzut oka mylącym) tytule ŚRubZIEMIE. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie podniósł owej książki choćby na kilkanaście centymetrów nad poziom półki. Jako postanowiłem, tak uczyniłem i obejrzałem oprawę ze wszystkich stron. Co to za książka – pomyślałem. Długo nie musiałem się zastanawiać. Dokonałem zakupu i bardzo szybko zabrałem się do czytania.

Q95 -- 17


Czym tak właściwie jest ŚRubZIEMIE? Tego nawet najwięksi mędrcy nie zgłębili, przez cztery lata obecności tej pozycji na naszym rynku. Tak! Książka ta została wydana w Polsce w roku 2003, ale nigdzie jej dotąd nie spotkałem. To ciekawe, ale może najzwyczajniej nie spotkała się z szerokim przyjęciem ze względu na swoją formę i treść. W książce poznajemy postać młodego chłopca imieniem Joe. Jest on zwykłym dzieciakiem, który chodzi do szkoły i jak każdy mały uczeń musi wykonywać ciężkie, syzyfowe prace jakimi są wypracowania domowe. Jego zadaniem jest napisanie wypracowania na temat: Moja niezwykła przygoda. Niestety chłopiec nie ma pomysłu na jakąkolwiek historię, ponadto nie ma zupełnie ochoty pisać takiego zadania. Cóż pozostaje mu zrobić? Zabrać swojego wiernego przyjaciela, psa Henry'ego, na spacer. Na spacerze zdarza się rzecz niesłychana. Chłopiec goniąc swojego pieska wpada do dziury i znika. Jak się okazuje został przetransportowany do Śróbziemia, krainy magicznej, za pomocą czarów Randalfa Mądrego, jak siebie zwykł nazywać. Joe i Henry trafiają na barkę, na której mieszkają wspomniany wcześniej Randalf, jego ogr oraz papuga Weronika, która ma niezwykły zwyczaj wrednego prostowania opinii czarodzieja. Sam Randalf jest jedynym pozostałym do dyspozycji Śróbziemia czarodziejem, ponieważ wszyscy inni, a było ich siedmiu, zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Czarodziej sprowadza chłopca przypadkiem nie wykonując do końca poprawnie zaklęcia. Jest jednak szczerze przekonany, że Joe doskonale nadaje się na bohaterskiego wojownika. Tak oto Joe, który chcąc nie chcąc musi stać się wojownikiem, otrzymuje przydomek Barbarzyńca i wyrusza na spotkanie z przygodami. Cała książka podzielona jest na trzy księgi zamknięte w jednym tomie. Każda z ksiąg ma blisko dziesięć rozdziałów, które sprawiają, że chce się przejść od jednego do drugiego jak najprędzej, nie przerywając czytania żadnym zbędnym działaniem (jak na przykład załatwienie spraw fizjologicznych lub zjedzenie wreszcie obiadu, choć już dawno jest po porze kolacji). Trzeba niestety poruszyć tutaj kwestię samego świata przedstawionego w utworze. W opisie książki, jaki możemy znaleźć na tylnej okładce dowiadujemy się, że możemy w niej znaleźć elementy świata Tolkiena wymieszany z humorem w stylu Pratchetta. Szczerze mówiąc nie ma to zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. W miarę jak zagłębiałem się w rozdziały co raz dalej i dalej, mogłem zrozumieć co raz lepiej, że ze światem Tolkiena ma to bardzo mało wspólnego. Wyłączyć tutaj oczywiście samą nazwę świata Śróbziemie (oryginalnie Muddle Earth), która to kojarzy się jednoznacznie. To samo tyczy się nazw i imion jak czarodzieja Randalfa, któremu bardzo blisko do dobrze znanego nam Gandalfa, czy góry Gromodruiny (u Tolkiena Orodruina). Niestety na tych nazwach podobieństwa się kończą. Można jedynie wspomnieć o złym Doktorze Pieszczochu, który chce zawładnąć Śróbziemiem, co jest chyba oczywiste, a także Rogatym Baronie, czyli odpowiedniku Aragorna po zwyciężeniu Saurona. Sam Rogaty Baron jest dosyć ciekawą postacią. Włada całym Śróbziemiem, lecz tak na prawdę słuchać musi ciągłych narzekań swojej żony Ingrid. Jakże bardzo przypomina to nam słynne komiksy parodiujące Aragorna i Arwenę po ślubie, które krążą do dzisiaj po Internecie. Jednak spójrzmy też na różnice: gobliny żyją we własnym mieście (Goblinowie oczywiście), będąc handlowcami, karczmarzami itd.; trolle zamieszkują miasto utworzone na moście, a elfy to tylko małe stworzonka, które wykonują ciężkie prace, do tego z największą ochotą, im cięższa praca tym są weselsze. Nie ma to oczywiście nic wspólnego ze światem Tolkiena, a jednak sprawia, że nadal chętnie czyta się ŚRubZIEMIE.

Q95 -- 18


Jak nie trudno się domyślić nasz główny bohater Joe podejmuje się trudnego zlecenia od władcy całego Śróbziemia, Rogatego Barona. Udaje mu się rozwiązać zaistniały problem i jak się potem okazuje, pokrzyżować plany Doktora Pieszczocha. W ten sposób zyskuje uznanie i sławę. Jednak Joe chce wrócić do domu, lecz Randalf nie zna zaklęcia, które mogłoby małego chłopca odesłać z powrotem. Do tego potrzebna jest księga czarów, a posiada ją Doktor Pieszczoch. Joe postanawia odzyskać księgę, lecz nie jest to łatwe (głównie za sprawą ociągania się Randalfa). Chłopiec powoli zbliża się do celu, wykonując kolejne bohaterskie czyny. Ktoś zapyta w końcu: Czy warto przeczytać tę książkę? Odpowiem takiej osobie bardzo chętnie, że tak! Książka choć tak na prawdę z samym światem Tolkiena ma niewiele wspólnego, to nadaje się doskonale jako rozluźniająca pozycja po ciężkim dniu w szkole czy na uczelni. Wesołe anegdoty, choć czasem nie do końca trafione, sprawiają, że umysł delikatnie sunie po kolejnych rozdziałach i zagłębia się w magiczny świat, jakże przypominający nam opowieści z dzieciństwa. ŚRubZIEMIE to książka, która napisana jest dla osób w każdym wieku, ale równocześnie każdemu pozwala poczuć się jakby znowu był małym dzieckiem i słuchał wesołej, magicznej opowieści. Pozycja stanowczo godna polecenia.

Zamek – rysunek Maryen

Q95 -- 19


WSPOMNIEŃ KILKA ________________ Wstęp Po roku uzbierało się także niemało okazji, by powspominać wydarzenia związane z forumowiczami. Tym razem postanowiłem zaprezentować dwa teksty. Pierwszy z nich jest relację ze zlotu forum, które miało miejsce w kwietniu zeszłego roku w Łodzi. Drugi tekst to już raczej wspomnienia i przemyślenia związane z wyjazdem do Lórien, gdzie zaprosił nas Dziki. Spotkanie to miało miejsce w sierpniu.

Zlot Heren Nalmiristo w Łodzi – kwiecień 2007 Plany Już na początku lutego na forum zamieszczony został temat traktujący o wspólnym zlocie Heren Nalmiristo i użytkowników forum w Łodzi. Założenie było proste: spotkamy się w centrum Polski, to przyjedzie nas najwięcej. Założenie proste, realizacja trudniejsza, a efekty marne, jak się potem okazało. Czy znaczy to, że żałujemy podjęcia takiej decyzji? Oczywiście: Nie! Pomimo, że niewiele osób zapowiadało się na przybycie, postanowiliśmy zaryzykować i doprowadzić do zlotu za wszelką cenę. Jasnym jest, że niektórzy (w tym ja) wahali się czy jest sens. Ostatecznie przekonani do końca, iż warto, zaplanowaliśmy w miarę dokładnie spotkanie. Wiedzieliśmy od początku, że nie da się dokładnie zaplanować wszystkiego, ale potrzebny był nam choćby zarys wydarzenia. Spotkane zaplanowano na połowę kwietnia, w tydzień po Świętach Wielkanocnych. Największym problemem zaraz na początku owego miesiąca okazała się pogoda. Nie była pewna (jak to jest ostatnimi czasy). Dobrze wiedzieliśmy, że jest to kwestia szczęścia, mogło być równie dobrze słonecznie, co deszczowo. Na szczęście, jak się potem okazało, pogoda dopisała aż nazbyt. Przyjazd – piątek wieczór Piątek trzynastego kwietnia nie okazał się wcale pechowym, chyba że przez szczęście wspólnego spotkania nie zauważyliśmy drobnych potknięć losu. Ponieważ w piątki późno kończyłem zajęcia, mogłem jechać do łodzi dopiero o godzinie 18. Z tego tez powodu dotarłem na miejsce po 22, a i to nie był koniec wycieczki. Zlot miał się odbywać na terenie pola należącego do rodziny Seniona, której przy okazji bardzo chcielibyśmy podziękować, za pomoc. Senion i Liadon mieszkają na północnych obrzeżach Łodzi, a dostanie się tam nie należy do najłatwiejszych. Szczególnie ma to miejsce, gdy w podróż wyrusza się z olbrzymim plecakiem, załadowanym ubraniami, prowiantem, sprzętem Mistrza Bractwa (w tym sztandar HN) i łukiem w ręce. Jak już pisałem, po godzinie 22. dotarłem na dworzec Łódź Fabryczna, gdzie mieli na mnie czekać Elvinga i Liadon. Z powodu problemów komunikacyjnych, o których nie opowiadali mi na tyle dużo, bym spamiętał, dotarli do mnie parę minut po moim wyjściu przed dworzec (dzięki, że kosztem biegu zdążyliście). I tu zaczynały się kolejne schody. Jak dotrzeć z powrotem na miejsce spotkania? Liadon, jak to Nandor, w mieście nie bardzo się orientował, a Elvinga nie była tamtejsza. Wsiedliśmy do pierwszego lepszego tramwaju i poczęliśmy pytać się ludzi o sposób dotarcia na pętlę autobusową (gdyż stamtąd odjeżdżał autobus do naszych kochanych elfów). Po wielu trudach udało nam się na nogach dotrzeć na plac (tutaj nawet i moja zdolność radzenia sobie w gąszczu miejskim, okazała się przydatna), gdzie parę minut później podjechał autobus. Razem przejechaliśmy kilka przystanków odpoczywając nieco i zbierając siły na dalszą drogę.

Q95 -- 20


Od przystanku, na którym wysiedliśmy do miejsca docelowego nadal dzieliło nas trochę drogi. Nie znam się na ocenianiu, ale na oko, dwa kilometry, może mniej. Trzeba tutaj zaznaczyć, że droga, którą mieliśmy podążyć, nie była zwykłym chodnikiem, lecz dziką ścieżką pomiędzy drzewami, ciemnymi już o tej porze domami. W oddali słychać było krzyki i śmiechy grup, które do trzeźwych nie koniecznie należały. Na szczęście bez problemu dotarliśmy na umówione miejsce, gdzie już czekali na nas: Senion, jego wujek i Elun. Niestety, nie wiedząc do końca czemu, mogliśmy się spotkać tylko w tak małym gronie, choć nie do końca. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, gdy już wiedzieliśmy, że nie czeka nas gonienie i szukanie drogi do obozu, gdyż miejsce do którego trafiłem, było obozem, jak z prawdziwego zdarzenia. Wspólny wieczór Tego samego wieczoru, pomimo przebycia długiej podróży, nie czuliśmy zbytniego zmęczenia. Zaraz też postanowiliśmy w jakiś sposób rozruszać towarzystwo. Wypiliśmy po kubku gorącej herbaty, która dodała nieco sił, gdyż wieczór był niezwykle zimny. Po chwili ciszy, która zapadła, postanowiłem opowiedzieć (choć też pod wpływem namowy) historię, którą wymyśliłem parę dni wcześniej. Opowiadała ona o tym, w jaki sposób doszło do poznania się noldorskiej matki Elvingi, z jej ojcem krwi na wpół noldorskiej, na wpół laiquendzkiej. Historia ta oczywiście była historią wesołą, opowiadaną w sposób „specyficzny”. Historia sprawiła, że rozluźniliśmy się i już chętniej rozmawialiśmy. Razem spędziliśmy czas mniej więcej do godziny drugiej, po czym zaszywając się w obozowych namiotach zasnęliśmy kamiennym snem (niektórzy dosłownie). Klimatyczna Sobota O poranku obudził mnie głos nawijający w kółko, niczym taśma: „Rado, pobudka”, „Rado, wstańcie”. To raczej nie wywoływało żądanego efektu. Dopiero tekst brzmiący następująco: „Zrobiłem kawę”, sprawił, że szybko wyszedłem na zewnątrz. Słońce świeciło mocno i było już bardzo ciepło. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Pogoda udała się w sam raz, choć później cali spaleni od słońca zrozumieliśmy, że było zbyt słonecznie. Jasnym też stało się, że wszelki prowiant nie wytrzyma takiej pogody zbyt długo, toteż wykopaliśmy wspólnymi siłami ziemiankę, w której schowaliśmy nasze zapasy. Był przy tym nie mały ubaw, co zostało też zarejestrowane moim aparatem. Zaraz też pojawił się Liadon, który wybrał się na chwilę do domu, by zabrać kilka rzeczy, przebrać się i przygotować na wyprawę do lasu. Wcześniej o poranku przyniósł też łopatę, by można było nią wykopać ziemiankę, a także wkopać do ziemi sztandar Bractwa, który bardzo ładnie powiewał na wietrze i sprawiał, że każdy powrót do obozu podnosił na duchu. Nie obeszło się też rankiem bez wesołej sytuacji, gdyż Liadon i Senion śpiący z Elunem w namiocie obudzili się rano i stwierdzili, że ten nie oddycha. Oczywiście tylko im się tak zdawało, gdyż odpowiedział na ich pytanie o to. Ponieważ była to sobota, zgodnie z planem, zaraz po śniadaniu przebraliśmy się w stroje elfów, by ten dzień przeżyć tak jak żyli elfowie, choć przez chwilę poczuć się jak oni. Bardzo spodobały mi się koszule Liadona i Seniona, które pomimo prostoty wykonania, wyglądały niesamowicie (od razu dowiedziałem się, jak się je robi). Po przebraniu się i zebraniu, ruszyliśmy do lasu oddalonego od obozu o 300 metrów. Las ten należy do grona niewielu tak dużych lasów, znajdujących się w obrębie miast, toteż jest niesamowity. Ścieżki, którymi kroczyliśmy, skłaniały mnie ku przekonaniu, iż jest to jedynie park, lecz wyraźne oburzenie kilku osób, wyprowadziło mnie z tego jakże oczywistego błędu. Razem spacerowaliśmy wprawiając przechadzających się tam ludzi w zdziwienie. Razem wykonaliśmy tam wiele fotografii, które z pewnością staną się cenną pamiątką po wielu latach. Tam też wykonaliśmy zdjęcia, na których to dwóch elfickich zwiadowców (konkretnie Liadon i ja) wykrywamy oddział orków i zatrzymujemy przed napaścią na nasze tereny. Z pewnością wyglądaliśmy interesująco dla ludności okolicznej, a szczególnie małych dzieci. Postanowiliśmy zatem zejść z głównych ścieżek i ruszyć małymi dróżkami przez las, by ostatecznie wrócić do obozu.

Q95 -- 21


Turniej łuczniczy Po powrocie do obozu odpoczęliśmy chwilę, by znowu oddać się zajęciu bliskiemu każdemu z elfów – łucznictwu. Liadon na naszych oczach (i z pomocą mojego sznura od sztandaru) wykończył robioną własnoręcznie tarczę, by było do czego strzelać. Gdy tarcza została ukończona, ruszyliśmy na Wielki Turniej Bractwa Rivendell, w którym brali udział wszyscy obecni. Tutaj trzeba zaznaczyć, że w międzyczasie dołączył do nas Ignatius, który miał się zjawić tego właśnie dnia. Turniej łuczniczy otworzył wielki czterobój Heren Nalmiristo, który był w efekcie Trzybojem, ponieważ nie zdążyliśmy przeprowadzić wszystkich konkursów. Turniej łuczniczy trwał ponad godzinę, każdy oddał po kilka strzałów. Nie obeszło się też bez strat w ekwipunku. Bilans był zatem następujący: trzy strzały złamane, jedna moja i dwie Liadona; zwyciężył Liadon, drugie miejsce zająłem ja, a wśród początkujących zwyciężył Ignatius. Zanotowano punkty i wróciliśmy do obozu. Po powrocie zajęliśmy się kolejnym konkursem, tym razem z wiedzy o Śródziemiu i dziełach Tolkiena. Jak wiemy dobrze elfowie nie tylko byli mistrzami łuków i walk, lecz także wiedzy o własnej historii. Tym razem okazało się, że wszyscy z wyjątkiem Seniona zdobyli po trzy punkty, odpowiadając poprawnie na trzy pytania z ośmiu zadanych. A pytania wcale nie były łatwe. Senion jeden tylko miał pecha i zawsze trafiał na bardzo trudne pytania, dlatego skończył z dwoma punktami. Po tym konkursie nastąpił odpoczynek i wszyscy zajęli się albo swoimi sprawami, albo rozmowami. Wspólna kolacja Popołudniu wspólnymi siłami (choć głównie za sprawą działań Liadona, Elvingi oraz Ignatiusa) przygotowaliśmy ognisko i potrawę (starałem się pomóc jak tylko umiałem). Potrawa wstępnie przygotowana u Liadona, miała zostać upieczona w nowym kociołku sprezentowanym Ignatiusowi przez Seniona i Liadona z okazji urodzin. Tak też się stało. Ignatius, mistrz ceremonii ognia, dopilnował by ognisko było odpowiednio przyrządzone. Razem z Liadonem do wieczora pilnowali potrawy by wyszła dobra. Nie zawiedliśmy się na nich. Ich umiejętności kulinarne okazały się nie do wycenienia. Potrawa smakowała wszystkim. Jedynym powodem do narzekań była zbyt mała ilość potrawy, z czym wszyscy się zgodzili. Po kolacji zorganizowaliśmy ostatni konkurs z naszego trzyboju. Konkurs polegał na wypiciu kubka wody i jak najszybszym wymienieniu wszystkich członków HN. Nie było to zadanie łatwe. Był już zimny wieczór, a każdy musiał wypić kubek wody, która była także zimna. Ignatius prawie się udusił pijąc wodę, a Elun pił bardzo spokojnie i wolno. Konkurs wygrała Elvinga prześcigając mnie o dosłownie kilka sekund. Najgorzej poszło Elunowi i Ignatiusowi, ponieważ oni nie należeli do Heren Nalmiristo. Próba ta była ostatnią naszego trzyboju i decydowała ostatecznie o zwycięzcy, nie znanym do dzisiaj, gdyż dopiero na łamach PHN zostaną oni ogłoszeni. Ale to pod tekstem. Po tych wspólnych zabawach, Ignatius musiał pojechać do domu, a my pozostaliśmy by przeprowadzić najważniejszą uroczystość wieczoru: Zaprzysiężenie Liadona i Seniona do Heren Nalmiristo. Wszystko przebiegło zgodnie z tradycyjnymi zapisami i sprawiło, że łezka zakręciła się w oku. Na cześć nowo zaprzysiężonych Tannaquen wznieśliśmy kielichy i wypiliśmy toast za ich zdrowie, a także zdrowie wszystkich nieobecnych. Razem wypiliśmy też ku czci Valarów i Elbereth. Rozpoczęła się wspólna uczta przy ognisku. Po kilku kolejnych godzinach rozmów, śmiechu i jedzenia kiełbasek z ognia, postanowiliśmy zakończyć nasz typowo elficki dzień. Poszliśmy zatem spać nieco po północy. Pobudka! Można rzec, że obudziliśmy się nie zbyt chętnie. Nie czuliśmy się źle, ale wszyscy byli bardzo zmęczeni poprzednim wieczorem, a słońce znowu przypiekało. Cali byliśmy czerwoni po poprzednim dniu w pełni Anora, co jednak nie wadziło nam aż tak. Spokojnie siedzieliśmy i po zjedzonym wspólnie śniadaniu rozpoczęliśmy pakowanie, gdyż niedługo trzeba było się wybrać do miasta, na dworzec. Tuż przed opuszczeniem obozowiska przybyła do nas Elwathi, by choć przez chwilę pobyć z nami. Zrobiliśmy kilka zdjęć razem i ruszyliśmy do miasta. I tutaj nie obeszło się bez przygód. Wracając nie mieliśmy gdzie kupić biletów, ale na szczęście jeden pan w autobusie był kierowcą, wracającym po dyżurze i posiadającym kilka biletów normalnych.

Q95 -- 22


Warto tutaj wspomnieć, że komunikacja miejska w Łodzi działa na bardzo dziwnej zasadzie (jak dla mnie), co nie znaczy, że jest zła. Na dworcu pożegnaliśmy się wszyscy. Elvinga i Elun jechali do Poznania, a ja do Krakowa. Odjeżdżaliśmy z tego samego peronu, w mniej więcej tym samym czasie, więc łatwiej było się pożegnać. Długo jeszcze po tym spotkaniu czułem tęsknotę do wszystkich, z którymi spędziłem te dwie doby. Było niesamowicie, ale trzeba było wrócić w końcu do domu. Przed nami jednak kolejne spotkanie już w sierpniu. Organizujemy wspólną wyprawę do Lórien, na którą zaprosił nas Dziki. Mam nadzieję, że spotkamy się tam wszyscy i dołączy do nas jeszcze wiele osób.

Q95 -- 23


Byłem w Lothlórien

Minęło już pół roku od tego momentu. Niesłychanym wydawać się może, że chcę w tym tekście napisać na temat spotkania, które miało miejsce tyle tygodni wstecz. Jednak robię to pozbawiony wszelkich obaw. Dlaczego? Mógłby ktoś zapytać. Ponieważ było to jedno z najwspanialszych przeżyć z jakimi miałem kiedykolwiek styczność. Dziki długo nam na forum tłukł do główek, że Lórien to wspaniała kraina, a jego przekonania nasiliły się po tym jak zaprosił nas tam, a chwila spotkania zbliżała się nieubłaganie szybko. Szczerze przyznam, że długo miałem swoje wyobrażenie o krainach elfów. Dlatego też długo opierałem się słowom Dzikiego myśląc jedynie: „Tak, tak. Przekonamy się”. Jednak dzisiaj przyznać muszę z ręką na sercu: myliłem się. Magia tamtego miejsca uwiodła mnie, rzuciła na mnie swój niesamowity urok. Niezapomniane było nie tylko samo miejsce, ale urok wydarzenia, jakim było spotkanie użytkowników forum. Wyjątkowo pociągiem nie do końca jechałem sam. Z początku owszem tak to wyglądało, jednak mniej więcej po przejechaniu trzech czwartych drogi dosiedli się do mnie (na szczęście zdążyli) członkowie grupy z Łodzi. W czwórkę już (z Elwathi, Liadonem oraz Senionem) dotarliśmy do tajemniczej mieściny, która to była obozem wypadowym na miejsce. Po kilku godzinach zakupów (dla mnie to były godziny, naprawdę, a Elwathi pamięta o czym wtedy marzyliśmy), ruszyliśmy w drogę. Dziki zabrał część osób samochodem do krainy, a my ruszyliśmy pieszo zgodnie z jego wskazówkami. Choć wtedy nie miałem humoru na to co się stało, to jednak trzeba dzisiaj przyznać. Kraina Lórien jest nadal dobrze ukryta przed obcymi. Przeszliśmy ponad godzinę płaskiej, kamienistej drogi, gdy udało się Dzikiemu z nami skontaktować. Okazało się, że na jednym ze skrzyżowań poszliśmy za bardzo w lewo i wręcz oddalaliśmy się od miejsca przeznaczenia. Wkrótce jednak Dziki nas odnalazł i zabrał do ukrytej krainy. Jechaliśmy trochę czasu, raz pod górę, raz nieco w dół, ciągle zakręcając to w lewo to w prawo. Każdy przecież wie, że nikt potem nie może być w stanie odnaleźć prawidłową ścieżkę do stolicy Lórien. Nareszcie dotarliśmy! Dziki zaraz na wstępie dał nam specjalne naszyjniki mające chronić nas przed „duchami strzegącymi lasu”. Strzegły nas doskonale. Nie był to jednak koniec wyprawy. Zostawiliśmy pojazd i ruszyliśmy pieszo tam gdzie wjechać się nie da. Droga nie była uciążliwa, jednak po wielu godzinach podróżowania, odpoczynek był wskazany. Wszedłem na kolejny fałd ziemi, równocześnie wychodząc z lasu na polanę. Na środku stała kapliczka, a za nią pomiędzy pojedynczymi drzewami rozchodził się cudowny widok, który wtedy jeszcze nie był dobrze widoczny. Mimo to dech zaparło mi w piersiach i na chwilę przystanąłem by przyjrzeć się okolicy. Ruszyłem dalej. Za kapliczką skręcało się Wlewo i szło nieco w dół. Tam znajdował się dla nas talan, który choć nie umiejscowiony był na drzewie, nadal znajdował się nieco nad ziemią, unoszony przez drewniane bele. Popatrzyłem na panoramę, która teraz w całej swej okazałości się rozciągała. Widok był niesamowity, choć lekko mżyło i zalegała nad okolicą mgła. Początek nie był łatwy. Jednak już po kilku godzinach małą chatkę wypełniły śpiewy i dźwięki gitary Elwathi, która nieco rozruszała towarzystwo. Zaczęły się rozmowy. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko, przy którym ogrzaliśmy się chwilę i wypoczęliśmy przy rozmowach. W zasadzie nie pamiętam dobrze wieczoru, ponieważ były one dwa i wyglądały bardzo podobnie. Pamiętam jednak wrażenie jakie na mnie wywarły lampy porozstawiane po całym domu, z których każda dawała swój własny, oryginalny blask. Kilka z nich było na kaganku, gdzie siedzieliśmy też czasami, gdy chcieliśmy obejrzeć panoramę nocą. Było to naprawdę magiczne miejsce. Nie obyło się też bez łucznictwa. Liadon, który jako jedyny zabrał łuk (oraz kilka strzał) pomagał innym nauczyć się strzelać, a mnie przekonał nawet do strzelania tak jak leworęczni strzelać powinni. Nie obyło się bez wieczornych rozmów, które Dziki urozmaicił konkursami na wiedzę o muzyce filmowej. Specjalnie przygotowana w tajemnicy płytka CD wylądowała w odtwarzaczu i zaczęło się. Dziki puszczał muzykę i czekał aż ktoś odgadnie „jaka to melodia”. A gdy nikt nie mógł zgadnąć, lub wręcz przeciwnie odgadł bardzo szybko, Dziki żywo opowiadał z którego to momentu lub z czym powinna nam się muzyka kojarzyć. Było to niezwykle wesołe. Przyznam tutaj nieco nieskromnie, że sobie dobrze radziłem z tymi zagadkami, ale zrzekłem się nagród, którymi były książki: Hobbit oraz Dzieci Hurina.

Q95 -- 24


Następnego dnia Liadon oraz Elun między sobą doszli do porozumienia (tajny spisek?) co do tego, który zabierze którą nagrodę. Noc jednak była bardzo długa w Lórien. Oprócz śpiewów, zgadywania melodii i rozmów usłyszeliśmy także piękną poezję Dzikiego, której niestety już dzisiaj niewiele pamiętam, bo byłem bardzo znużony. Dziki opowiadał też wiele o Lórien oraz jego wyprawach tak w okolicy jak i dawnych podbojach innych łańcuchów górskich. Były to wieczory iście elfickie i będę je długo pamiętał. Długo, bo nigdy nie wiadomo czy nie zapomnę. Ale za to nigdy nie zapomnę tego jak Dziki kilkanaście razy puszczał muzykę z filmu „Źródło” oraz jego krzyków „Źródło leci!”, gdy my na poddaszu chcieliśmy zasnąć. Po wielu próbach uciszenia Dzikiego (a także Liadona, który bardzo namiętnie kłócił się z nim na temat walki Legolas vs Gimli a także innych), wreszcie w miarę udało się osiągnąć skutek po interwencji Elwathi. Okazałbym wielki brak szacunku, gdybym nie powiedział też o przyjacielu Dzikiego - Grzesiu, który chciał nas bardzo poznać. Okazał się także bardzo dobrym towarzyszem rozmów, który w końcu zasnął niepostrzeżenie, a Dziki niemal się o niego nie zabił. Tak naprawdę trudno zebrać to wszystko co się tam działo na kilku stronach, a przecież nie o to chodzi w tym tekście. Chciałem jedynie pokazać co się działo i jak to przeżywaliśmy. Co jednak chciałbym jeszcze napisać? Lórien. To miejsce jest oazą spokoju. Każdy kto tam trafia może faktycznie odrzucić wszelkie swoje troski i poczuć się jak nowo narodzony. W Lórien najlepiej by było zostać na zawsze jednak, my musieliśmy wrócić. Tamto miejsce, tak niezwykle osnute dozą tajemniczości, zarówno przez Dzikiego jak i przez nie samo, okazało się dla nas miejscem, które do wielu z nas wniosło coś niezwykłego. A najważniejsze jest chyba to, że to my tam byliśmy, że nasza przyjaźń umocniła się, a niektórzy znaleźli tam coś najważniejszego w swoim życiu.

Q95 -- 25


SALA KRAWIECKA ___________________ Karwasze Częścią garderoby, która jest nieodzowna każdemu strażnikowi są karwasze. Niestety nie znam techniki utwardzania skóry ale dobre karwasze można zrobić także z nieutwardzonej skóry. Będziemy potrzebować skórzanej kurtki (najlepiej grubej, licowej a nie zamszowej), jakiegoś miękkiego materiału (czasami w sklepach jest dostępna wata w materiale poprzeszywana w rąby lub coś podobnego) i trochę cieńszej skóry, bawełny lub lnu. Ze skór lub skóry i bawełny (ew. len) wycinamy kształt wydłużonego trapezu (górna podstawa odpowiada obwodowi naszego nadgarstka a dolna obwodu ręki pod łokciem). Wycinamy w nich dziurki na rzemień ( w tym samym miejscu w warstwie wierzchniej jak i spodniej). Z wypełniacza wycinamy taki sam kształt tylko mniejszy o jakieś 2-2,5 do 3 centymetrów. Składamy wszystkie trzy części i zszywamy (zszywamy warstwę wierzchnią i zewnętrzną, środkowa robi tylko za izolację od uderzeń, nie musi być przymocowana). Przez dziurki przeciągamy rzemień i karwasze gotowe.

Pas Pięknym dodatkiem do sukni jest bogato haftowany pas. Wiązany na biodrach, żaby zrównoważyć krótki tułów lub w talii żeby podkreślić kobiecą figurę pomaga zatuszować drobne niedoskonałości naszego ciała. Jego wykonanie jest bajecznie proste. Można zrobić pas jednostronny albo dwustronny, jedno lub dwu kolorowy. Wybór zależy od nas. Z materiału (albo dwóch) wycinamy pas o żądanej przez nas długości (jeśli chcemy mieć długi pas bez szwów możemy z prostokątnego kawałku materiału wyciąć pas po przekątnej, a jeśli nie przeszkadza nam szew to możemy zszyć pas z dwóch mniejszych pasków, pamiętając, żeby zszyć je prawą stroną do środka) i obszywamy brzegi. Jeśli chcemy mieć z jednej strony haft to wzór wyszywamy przed zszyciem dwóch połówek. Kiedy hafty są gotowe składamy dwie połowy pasa prawą stroną do siebie i zszywamy. Z jednej strony zostawiamy nie zszyty żeby przewrócić pas na właściwą stronę. Nie zszyty fragment kończymy ręcznie.

Q95 -- 26


KUCHNIA DOLINY ________________ Ryba z jajem __________________ Składniki:  Puszka tuńczyka,  1-2 jajka,  Makaron (ile zjecie lub ile wam zostało ze wczorajszego obiadu),  Żółty ser,  Sól, pieprz, papryka. Na patelni podsmażamy makaron (oczywiście ugotowany uprzednio), po kilku minutach (czas zależy od tego, czy lubicie makaron miękki- wtedy smażycie krócej, czy chrupki, wtedy wydłużacie czas) dodajecie rybę, jajka i przyprawy i mieszacie wszystko razem. Kiedy jajko się już zetnie wyłączamy gaz, na makaron kładziemy ser(starty albo w plasterkach) i przykrywamy pokrywką. Kiedy ser się już rozpuści kładziemy na talerz, polewamy jakimś ketchupem i jemy.

Sałatka Namiestnika _____________________ Składniki:  Kalafior,  Majonez,  Sól, pieprz

Kalafior dzielimy na cząstki i blanszujemy (dla początkujących mistrzów patelni wyjaśniam że, blanszujemy to znaczy wrzucamy do gotującej się, osolonej wody i gotujemy 3-5 minut). Blanszowane kawałki kroimy na jeszcze mniejsze kawałeczki, dodajemy majonez, dużo pieprzu i trochę soli do smaku. I oto mamy ulubioną sałatkę namiestników Gondoru.

Q95 -- 27


Sałatka Denethora __________________ Składniki:  Kalafior;  Pomidorki (zwykłe lub koktajlowe),  Jajko(może być a może go nie być, jak kto woli),  Majonez,  Sól, pieprz. Jest to wariacja na temat Sałatki Namiestnika więc kalafior tak samo blanszujemy, pomidorki zaparzamy, obieramy ze skórki i kroimy (jeśli mamy pomidorki koktajlowe możemy ich nie obierać i nie kroić, chyba że bardzo chcemy. Z takimi maleństwami to dużo pracy przy obieraniu). Dodajemy jajko (ale nie jest to obowiązkowy dodatek w przeciwieństwie do pomidorków). Dalej lecimy tak samo, majonez, sól i pieprz (tylko dajemy mniej pieprzu niż w wersji pierwszej). Sałatka palce lizać.

Klopsiki żaka _______________ Składniki:  Puszka tuńczyka w sosie własnym,  Twaróg,  Chleb,  Sól, pieprz. W misce mieszamy twaróg z tuńczykiem w proporcjach jeden do jednego. Doprawiamy solą i czym kto tam chce (osobiście dodaję jeszcze tylko odrobinę pieprzu). Z masy formujemy małe klopsiki ( kuleczki na jeden kęs;) ) Na patelni podgrzewamy odrobinę oleju ( musi być naprawdę odrobina ponieważ tuńczyk jest w zalewie którą wlewamy na patelnię i również twarożek puści sok w czasie smażenia) podsmażamy klopsiki aż twaróg się rozpuści. Nie trwa to długo J w piekarniku/tosterze/mikrofalówce/patelni robimy grzanki ( nie smarujemy chleba żadnym masłem czy czymś innym, a jeśli zamierzamy przygotować je na patelni to bez tłuszczu). W głębokiej misce kruszymy nasze grzanki na kawałki, zdejmujemy z patelni klopsiki i wszystko polewamy sosem. Smacznego.

Q95 -- 28


Sos Strażnika _______________ Składniki:  Majonez,  Jogurt naturalny,  Czosnek,  Natka pietruszki lub szczypiorek Majonez z jogurtem mieszamy w proporcjach 1:1 dodajemy tyle czosnku, ile lubimy (pokrojonego a drobną kostkę lub wyciśniętego w specjalnym wyciskaczu), posypujemy zieleninką. Najładniej wygląda podany w miseczce w kolorze zielonego groszku.

Sos strażnika w praktyce – rysunek Maryen.

Q95 -- 29


NADWORNY BŁAZEN Kilka słów Tym razem tylko dwie fotografie. Niestety niska aktywność Bractwa tak na forum jak i w rozmowach prywatnych nie zaowocowała ostatnio wysypem żartów i anegdot. Dlatego też przezentuję tym razem tylko fotografie, których opisy są zaraz poniżej.

Jedz u Froda Nie wiesz co przyrządzićna kolację? A może twoja elfka tłucze ci do głowy, że wreszcie wybrałaby się do porządnej restauracji, a ty nadal jej skąpisz? Czym prędzej skorzystaj z usług restauracji „Al Frodo”, zadbamy o to byś nie wyszedł głodny. Zadowolimy także każdego hobbita. (UWAGA! Nie przyjmujemy czeków, ani kart kredytowych od hobbitów. TYLKO gotówka!)

Zdjęcie to wykonałem w Poznaniu w końcu roku 2006. Niestety aż do dzisiaj nie miałem okazji wykorzystać go w innym numerze PHN. Zdjęcie to jest tak naprawdę retuszowane przez Elvingę (napis na tabliczce był nieco inny).

Q95 -- 30


Wypoczynek u Peregrina Kto więcej może wiedzieć o dlugich, niewygodnych podróżach niż Peregrin Tuk. On to włąśnie doświadczył niewygody spania na twardej ziemi, kamieniach, posadzkach krasnoludzkich miast i schodów. To on był jeźdźcem wierzchnim (niemal jedynym we świecie) Uruk-Hai. Swe doświadczenie, nasz drogi Pipin, postanowił wykorzystać i założył firmę Noclegi Peregrinus.

Zdjęcie to wykonałem już w Krakowie. Niedaleko miejsca, w którym mieszkam znajduje się taki właśnie hotelik, który reklamuje się przedstawionymi szyldami. Zdjęcie jest autentyczne. Szczerze mówiąc nie wiem ile tam biorą za osobodzień.

Q95 -- 31


REDAKCJA _______________ Księga Bractwa Rivendell powstaje przy wspólnym wysiłku Członków Heren Nalmiristo. Razem ustalamy kto, co robi. Mamy nadzieję, że nasze starania są doceniane przez czytelników, gdyż robimy to z pasji do szerzenia wiedzy o Tolkienistyce i Fantastyce ogólnie.

Twórcy PHN Opracowanie graficzne i skład........................................................................Ivellios Mirimafëa Korekta..............................................................................................................Elenna Linaewen Ilustracje...........................................................................................................................Maryen Poszczególne działy: Wstęp..............................................................................................................Ivellios Mirimafëa Warto zobaczyć, czyli najciekawsze tematy na forum...................................Ivellios Mirimafëa Z gabinetu Profesora Tolkiena – czyli Inspiracje Mistrza..............Maryen i Ivellios Mirimafëa Sala Kominkowa ...................................................................................................................Isril Recenzje..........................................................................................................Ivellios Mirimafëa Sala Krawiecka.....................................................................................................................Meoi Kuchnia Doliny....................................................................................................................Meoi Nadworny Błazen...........................................................................................Ivellios Mirimafëa

Chcielibyśmy podziękować serdecznie wszystkim, którzy pomagali w tworzeniu tego numeru PHN, zarówno od strony technicznej jak i oceniania jakości dzieła, a także wszystkim, którzy przeczytali ten numer i uważają, że było warto.

Gladhad mîn veleg. (Radość nasza jest wielka)

Wszystkie teksty zamieszczone w tym dokumencie są własnością ich autorów (jeżeli nie podano inaczej), wypisanych na ostatniej stronie dokumentu. Kopiowanie i rozpowszechnianie ich w całości lub części, bez zgody autora jest zabronione. Wszystkie materiały publikowane są za wiedzą i zgodą autorów. Parma Hereno Nalmiristo – Copyright 2008 by Heren Nalmiristo (www.nalmiristo.er.pl) Magazyn jest publikowany tylko w formacie PDF, dostępny za darmo na stronie internetowej Heren Nalmiristo. Zezwala się na jego drukowanie we własnym zakresie bez pozyskiwania z racji tego korzyści.

Q95 -- 32


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.