Aktivist 164

Page 1

orgie, ciasta magne i kasety tofono we

luty

Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

„AKTIVIST” na iPada ściągnij Z: APP.AKTIVIST.PL

164/2013 Made with

QRHacker.c

om



Podczas pakowania znajdowaliśmy w redakcji różne rzeczy. Nie wiemy, do czego to służy, ale jest bardzo twarzowe.

„AKTIVIST” na iPada:

Zima zbiera swoje żniwo. Nikomu nic się nie chce. Dział z relacjami z imprez prawie zamieniliśmy na rubrykę „co nowego w naszych ulubionych serialach”. Zamiast balować wolimy w cieple gapić się jak żubry online jedzą siano w Puszczy Białowieskiej. Czasem wpadnie do nich wilk i wtedy robimy się nieco bardziej ożywieni. W ogóle dużo rozmawiamy o zwierzętach. Wybaczcie zatem marazm bijący z edytorialu, nie dajcie się zimie, a w międzyczasie poczytajcie o dziewczynach, które pieką dla pieniędzy, ludziach spottujących dla zgrywu i muzykach wydających kasety z powodów sentymentalnych. Byle do wiosny. Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna

Nasza okładka Z okładki patrzy na was Magda Berus, gwiazda nowego filmu Jacka Borcucha „Nieulotne” (dystr. Kino Świat). Premiera filmu 8 lutego. Ale w

Foto: Łukasz Pukowiec (www.lukaszpukowiec.com) Włosy i make up: Katarzyna Stasiak Stylizacja: Joanna Kostka Ilustracja: Katarzyna Księżopolska (www.ksiezopolska.com)

nowe j re wykł dakcji nie adzin ę i ok jest tak źle na. I leżak . Mamy i.

ivist” miał Elbląskiej „Akt nku W baraku przy 10 lat. Z budy al m nie z ze siedzibę pr kupa gruzu. ko tyl już ła zosta

Nasz człowiek

Maciek Piasecki Gdyby mógł zabijać ludzi, w pierwszej kolejności padliby ci, którzy nadużywają słów „paradygmat” i „koherentny”. Dyletant, taki z przekonania. Miłośnik filmów o gumowych potworach – i wszelkich potworności w ogóle. Prowadzi spółdzielczą wytwórnię Crunchy Human Children i sprowadza do polski rock’n’rollowe zespoły, próbując przekonać publikę, że to fajniejsze niż hałsy. Kiedyś mu się uda.


u k o r m z Po

foto / o stw ń a Śmieci / pij

ne ostały wyda z z a r e T . ” il ” y Ma f After Dark bloidu „Dail if ta d r o a g C „ ie k lu js k y bryty ia z c na łamach olski sławę dson. Zdjęc ję P u c z a H s ie d n c n e iś a s s m y e a ił progr Tham mu budz swoim mu nikomu ydawnictwo e w n Dwa lata te a e n n z z dziękować c o ie ty n c s a ły z ty s r a a io m n e y z w z żo owic alii pr przez presti Maciek Dak . ie stolicy W c m y ż ie n e n ła c o o w n jące go po dokumentu ka nie jest je ty a m r fo in ść, że oraz pewno aterom pijanym boh

Pod koniec stycznia jedziesz do Bangladeszu, a dopiero co wróciłeś z poprzedniej podróży. Mapa świata z zaznaczonymi miejscami, które odwiedziłeś, umieszczona na twojej stronie internetowej, pokazuje, że nie potrafisz osiąść nigdzie na dłużej. Lecę do Bangladeszu na cztery tygodnie, dwa dni po powrocie jadę do Leeds na otwarcie wystawy „Cardiff After Dark”, a kilka dni później będę w Polsce na zamknięciu mojej ekspozycji w Leica Gallery w Warszawie. Najbliższe tygodnie zapowiadają się pracowicie. W Cardiff mieszkałem siedem lat. W maju zeszłego roku przeprowadziłem się do Londynu, ale czuję, że długo tu już nie pomieszkam. Ciągnie mnie w świat i zastanawiam się nad kolejną zmianą

miejsca. Odkąd po studiach wyjechałem z rodzinnego Białegostoku, żeby pracować w Hongkongu, lubię zmieniać otoczenie i poznawać nowe miasta. Od dwóch lat prowadzę fotograficzne warsztaty, które nazywam „Fotoprzygodami”. Są to kilkutygodniowe wycieczki w rozmaite miejsca na świecie – do Maroka, Indii, Turcji. Do tej pory zorganizowałem około dziesięciu takich wyjazdów. Teraz właśnie jadę z grupą pięciu osób do Bangladeszu. To właśnie dzięki tym warsztatom mam okazję dużo podróżować. To nie jest jednak wypoczynek, a ciężka praca. Od rana do wieczora robimy zdjęcia. Grupy są zawsze bardzo małe, więc każdy uczestnik ma szansę wielokrotnie ze mną fotografować, przez co niesamowicie zmienia się jako fotograf, a ja czerpię przyjemność z dzielenia się swoim doświadczeniem. Zazwyczaj te wyjazdy kończą się przyjaźniami i jestem w kontakcie praktycznie ze wszystkimi uczestnikami poprzednich wypraw.

Zdjęcia z rozmaitych wypraw zajmują wiele miejsca w twoim portfolio. Popularność przyniosły ci jednak te, które zrobiłeś w domu. Uważam, że lepiej robić projekty tam, gdzie się mieszka, niż jeździć po świecie. Swoje okolice i ich specyfikę zna się dużo lepiej, można przemyśleć projekt dokładniej. Domowe reportaże są zazwyczaj dużo głębsze niż te robione podczas wyjazdu w ciągu tygodnia czy dwóch. Zdaję sobie z tego sprawę – a mimo to wciąż wyjeżdżam. Lubię, gdy ciągle zaskakuje mnie coś nowego. Nad moim „domowym” projektem pracowałem w Cardiff przez siedem lat. Pierwsze zdjęcia pochodzą z 2005 r., ostatnie z 2011. Powstały w centrum miasta, praktycznie na jednej ulicy St. Mary. Na początku nie przypuszczałem, że stworzę z tego projekt, po prostu fotografowałem w nocy, dla przyjemności. Wtedy jeszcze robiłem na tamtejszej uczelni doktorat z informatyki. Stopniowo jednak coraz bardziej skupiałem się na czymś innym – zamieszczałem zdjęcia w internecie, a komentarze


zachęcały mnie do dalszej pracy, do przeznaczenia na te nocne spacery kolejnego weekendu. Byłeś trzeźwym, postronnym obserwatorem czy zdarzyło ci się wychylić kufel? Starałem się nie zwracać na siebie uwagi. Większość osób, jeśli zauważy aparat, natychmiast zaczyna pozować – wtedy kończy się fotografowanie. Lubię jednak podchodzić blisko, więc zdarzało mi się rozmawiać z bohaterami zdjęć. Zwykle nawet jeśli zostawałem zauważony, nikt się mną nie przejmował. Na szczęście na Wyspach nie trzeba mieć zgody na wykorzystanie wizerunku, jeśli nie jest to publikacja komercyjna. Z bohaterami moich zdjęć nie imprezowałem, za to nieraz spotykałem się ze znajomymi w pubie czy w domu, a potem szedłem fotografować. Spodziewałeś się, że twoje zdjęcia mogą wywołać taką burzę komentarzy w prasie brytyjskiej? Widziałem, że wzbudzają spory odzew i co jakiś czas robiły „rundki” po Facebooku i różnych forach. Nie spodziewałem się jednak niczego więcej. W końcu zgłosiła się do mnie agencja fotograficzna z Londynu, oferując, że zajmie się dystrybucją, bo ma klientów na moje prace. I rzeczywiście, jednego dnia ukazały się one w trzech największych brytyjskich brukowcach: „Daily Mail”, „Daily Star” i „The Sun” oraz w „Guardianie”. W Polsce zaraz wykupił je „Fakt”. Zrobił się duży szum – rozprawiano o tym materiale w prasie, radiu i telewizji. Rozpoczęła się kolejna narodowa debata na temat alkoholu na Wyspach. Potem ucichło. Wrzawa wróciła dwa lata później po prezentacji zdjęć na międzynarodowym festiwalu fotografii reportażowej we francuskim Perpignan. „Daily Mail” ponownie opublikował reportaż, tym razem wzbogacony o nowe zdjęcia. Znów telefon nie przestawał dzwonić przez kilka dni. Udzieliłem kilku wywiadów, m.in. dla BBC i „Guardiana”, w których wyjaśniłem, że mój projekt nie polega na prezentowaniu walijskich pijaków, ale jest opowieścią o wielu odcieniach nocnego życia – o pijaństwie, owszem, o rozróbach, ale też o poczuciu wspólnoty, romansie, poezji takiej zabawy. Na szczęście wszystkie media stanęły po mojej stronie. W „Daily Mail” szczególnie podkreślali, że to jest „foreign gaze”, spojrzenie z zagranicy – pewnie dlatego komentarze były tak bardzo nerwowe. Według niektórych honor narodowy zawisł na włosku. „Cardiff After Dark” to twój pierwszy, poważny fotograficzny projekt? Tak, do tej pory wciąż najważniejszy. Dzięki niemu pomyślałem, że zaryzykuję i porzucę informatykę raz na zawsze. Po studiach w Białymstoku dostałem ofertę pracy na politechnice w Hongkongu. Cztery lata byłem asystentem profesora. Potem on znalazł pracę niedaleko Cardiff i zaproponował mi, bym mu towarzyszył. Tak trafiłem na Wyspy. Wtedy po raz pierwszy pomyślałeś,

że programowanie to jednak nie jest pasja twojego życia? Aparat kupiłem w Hongkongu tylko po to, żeby pokazać znajomym, gdzie jestem. Potem jednak zacząłem wrzucać zdjęcia do sieci, kupować albumy, poznawać prace fotografów. Zupełnie wsiąkłem. W Wielkiej Brytanii coraz mniej interesowałem się pracą programisty i mniej pilnie studiowałem, poświęcając więcej energii na fotografię. Poczułem, że muszę być fair i przestać marnować ich i mój czas. Rzuciłem informatykę. Ostatnim etapem projektu z Cardiff była propozycja wydania albumu od Thames and Hudson, jednego z najbardziej prestiżowych brytyjskich wydawnictw artystycznych. Propozycja padła zaraz po drugiej publikacji w „Daily Mail”. Książkę zrobiliśmy zupełnie na wariata, bo prawie cały czas byłem za granicą, wszystko działo się przez Skype’a i maila. Musiałem dać im duży kredyt zaufania. Ale udało się, a Martin Parr napisał nawet rekomendację na tylnej okładce! Jesteś nie tylko fotografem, lecz także galerzystą. Wraz ze swoim kolegą otworzyliście w Cardiff Third Floor Gallery. Teraz udzielam się tam głównie internetowo, bo mieszkam w Londynie, ale przez dwa lata była to dla mnie priorytetowa aktywność. Przed otwarciem naszej galerii nie istniało w Cardiff miejsce, gdzie można było obejrzeć wystawę fotografii na poziomie. Znaleźliśmy 100 m² na poddaszu i w miesiąc zrobiliśmy z tego przestrzeń wystawienniczą. Kosztowało nas to mniej więcej po 1100 funtów na głowę. Wszystko musieliśmy zrobić od zera, minimalnym kosztem, maksymalnym wysiłkiem. Odnieśliśmy jednak sukces. Wystawialiśmy światowej sławy fotografów, z agencji Magnum, zdobywców World Press Photo. Najwyższy poziom, zerowy budżet. To jak wam się udało ściągać takie gwiazdy? Myślę, że spodobała im się atmosfera, którą stworzyliśmy. Widzieli, że jesteśmy inni niż wszyscy – nie stoją za nami góry pieniędzy, za to mamy wiele entuzjazmu. Pracują tu wolontariusze, głównie studenci fotografii z pobliskiego Newport University, nikt nie jest zatrudniony. Galeria to przedsięwzięcie charytatywne – utrzymuje się z datków. Kiedy zbliża się termin płacenia czynszu, wołamy: „help!”. To miejsce stworzone przez fotografów dla fotografów – jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, pełne miłości do fotografii, chęci dzielenia się nią. Ile osób mieszka w Cardiff? Trochę więcej niż w moim rodzinnym Białymstoku, ponad 300 tysięcy. Miasto ma jednak ambicje prawdziwie europejskie, unowocześnia się, przebudowuje, jest tam słynny stadion Millennium, na którym odbywają się ważne mecze rugby, piłki nożnej i wielkie koncerty. Na niektórych zdjęciach z „Cardiff at Night” widać, jak miasto jest zaśmiecone.

Maciej Dakowicz

– fotograf, podróżnik, galerzysta. Pochodzi z Białegostoku. Rozgłos przyniosła mu seria zdjęć „Cardiff After Dark” przedstawiająca balujących w weekend mieszkańców brytyjskiego miasta, w którym Maciej studiował i pracował. Jego zdjęcia narobiły dużo szumu na Wyspach, prowokując burzliwe dyskusje o narodowym alkoholizmie. Były publikowane w „The Observer”, „The Telegraph”, „Daily Mail”, „The Sun”. Trafiły też do albumu o fotografii ulicznej „Street Photography Now”. Jesienią 2012 r. wydawnictwo Thames and Hudson opublikowało monografię „Cardiff After Dark”. Teraz wreszcie prace Dakowicza można zobaczyć w Polsce. Finisaż wystawy i spotkanie z autorem zdjęć 26 lutego w Leica Store & Gallery.

Ten bałagan powstaje po meczach właśnie na tym stadionie. Na rozgrywki zjeżdża się 70 tysięcy ludzi, jeśli jest sobota, to kibice idą imprezować i ulice zamieniają się w jeden wielki śmietnik. Kosze nie są w stanie pomieścić tak monstrualnych ilości odpadów. Podobno dzięki moim fotografiom przybyło koszy na śmieci. W prasie pojawiały się artykuły pt. „Musimy oczyścić miasto!”, zilustrowane zdjęciami z mojego projektu. Teraz w czasie dużych imprez na stadionie i na ulicach co krok stoją wielkie kubły. Czyli skutecznie zainterweniowałeś w politykę lokalną. Nie tylko lokalną. Rząd brytyjski rozważa wprowadzenie cen minimalnych za alkohol, bo obawia się o stan trzeźwości narodu. Słyszałem, że moje zdjęcia miały na to pewien wpływ. Chciałem jednak podkreślić, że nie zamierzałem zabierać głosu w kwestii społecznej. Fotografowałem nocne życie miasta – to, że okazało się ono trafnym społecznym komentarzem, to zupełnie inna sprawa. Rozmawiała: Karolina Sulej, Foto: Maciek Dakowicz

26.02 Warszawa Leica Store & Gallery Spotkanie autorskie z Maćkiem Dakowiczem


kadr z filmu „Miłość”, reż. Sławek Fabicki

ANIE IEG B / a ż u Kał MUNDUR /

Y D N I W O D W Ó Ł Z KANA n z Larsem vo iu n a tk o p s . arzy o o o Nagrody im i Adamik. M d a z ję ic c a w in ie m rk iej o a and, Łaz dotarła do n ci” dostała n ś io o tn n ta m s ie o Grała u Holl c h c „W alonika wania rolę Chai we w greckich S lu a w ska lubi wyz Trierem. Za ti w s o fe ij z K a a , li o u g J . ie rana o ulsk zi do kin, ub i” Fabickieg c d ś o o h Zbyszka Cyb ił c w „M ie w n ś tóra wła da za rolę owskiego, k pocztą nagro rz a m S iasta a k jt ce” Wo nej stronie m m ie c ła o – w „Drogów z c ia niform, staw w policyjny u To był dla Julii Kijowskiej fantastyczny rok. Świetne recenzje zebrała jej rola Chai we „W ciemności” Agnieszki Holland, pojawiła się w „Miłości”, którą Sławek Fabicki wrócił po sześciu latach do pełnego metrażu, w końcu dołączyła do obsady serialu HBO „Bez tajemnic”. We lwowskich kanałach ukrywa się przed gestapowcami, do spółki z Marcinem Dorocińskim rozmontowuje związek małżeński, a na kozetce u psychiatry analizuje swojego chłoniaka. Jej emploi na pewno nie należy do rozrywkowych: – Wcześniej wydawało mi się, że mogę grać takie role bezkarnie, że ciało zapomina i można się narażać na takie emocje. Po intensywnym półtora roku wiem już, że jest inaczej. Ale też nie tęsknię za tym, żeby grać coś wesołego – podsumowuje Julia. Obecnie kursuje między Warszawą a Wrocławiem, gdzie pracuje przy produkcji drugiej serii „Głębokiej wody” Magdaleny Łazarkiewicz. W serialu, jako pracownica społeczna Grażyna, wreszcie może odpocząć od większych aktorskich wyzwań. – Mam skłonność do angażowania się bez reszty, teraz wreszcie mogę odpuścić. Czasem dobrze poczuć, że uwaga nie skupia się na tobie – zdradza.

Próba intuicji

W „Drogówce” gra posterunkową Madecką, w za dużym policyjnym uniformie i czapce z godłem na głowie. Najniższa stopniem, romansuje z żonatym kolegą i próbuje się odnaleźć w męskim teamie napędzanym morzem wódki. Julia: – Początkowo inaczej wymyśliłam sobie

tę rolę. Chciałam zagrać silną, twardą postać. W konfrontacji z chłopakami szybko jednak poległam, a praca na planie zaciągnęła mnie w najsłabsze, najbardziej rozedrgane rejony kobiecości. Same zdjęcia próbne Julii trwały ok. siedmiu minut. – To najkrótszy casting w moim życiu. Wojtek zarzucił mnie mnóstwem pytań, to była taka próba intuicji. Zanim jeszcze odjechałam samochodem, wiedziałam, że wchodzę w to – dopowiada. Smarzowski w „Drogówce” ponownie grzęźnie po pachy w polskich nieczystościach: korupcji, patologiach i intrygach. Dla Julii najważniejsze okazało się jednak to, że to nie koniec współpracy z reżyserem. Właśnie przygotowują razem „Anioła” na podstawie powieści Jerzego Pilcha „Pod mocnym aniołem”. – Wojtek nie zostawia aktorów, wciąga cię do swojego grona, i to jest najlepsze. Wydaje mi się nienaturalne, że spotykasz się z jakimś reżyserem tylko raz przy jakimś projekcie, po czym zostajesz porzucony.

Układy gimnastyczne

Nie zawsze chciała być aktorką. Choć pochodzi z filmowej rodziny – jej ojciec Janusz Kijowski jest reżyserem, a brat operatorem kamery – to przez długi czas była pewna, że pójdzie w zupełnie innym kierunku. Od dziecka grała na różnych instrumentach, skończyła klasę muzyczną I i II stopnia. – Byłam programowana na skrzypaczkę. Z czasem zmęczyłam się tym, poczułam potrzebę „dobrania się” do siebie z innej strony.

kadr z filmu „Matka”, reż. Lee McIntosh Jones

Okazało się, że język filmu jest czymś, co rozumiem – wspomina. Ale od samego pomysłu jeszcze długa droga do realizacji. Na Akademię Teatralną Julia za pierwszym razem się nie dostała. – Pamiętam, że przedstawiałam fragment prozy, w którym wcieliłam się w kałużę – śmieje się. Po tym niepowodzeniu zrobiła sobie rok przerwy: zamiast wkuwać kolejne wiersze podróżowała autostopem po Rumunii i Bułgarii, i to się opłaciło. Zanim jednak za drugim razem zdała na Akademię, zaliczyła krótką przygodę z filmówką. – Pojechałam na egzaminy do Łodzi, na drugi etap. Okazało się, że trzeba było robić jakieś układy gimnastyczne. Wchodzę na korytarz, a tam pełno ludzi w legginsach, którzy robią wagi, równoważnie, scena jak z „Rejsu”. To było dla mnie za dużo – uciekłam. A co robi, gdy nie jest na planie? – Biegam! Lubię się zmęczyć, osiągam tak stan równowagi. Programowo nie startuję w żadnych zawodach. Dla mojej głowy byłby to kolejny reżim – tłumaczy. Jeśli zaś chodzi o reżim zawodowy, Julię oprócz zdjęć do „Anioła” w 2013 r. czekają premiery jej nowych filmów: m.in. „Matki” Walijczyka Lee McIntosha Jonesa i „Zawieszonych” Macieja Marczewskiego. W tym ostatnim utknie w windzie z Marcinem Bosakiem. Tekst: Mariusz Mikliński

01.02

premiera FILMU „DROGÓWKA” dystrybucja: Next Film



rzeźwień t y w izba / s u b spotted / Auto

i n e z c pa Wy

nym, jeśli masz cz li b u p cu js ie m afę w wie. jakąś potworną g internet już o tym eś ił że n , eł se op an p y sz e as or cz ieją sp Jeśli ostatnimi ci majtki, to istn ją ta otted ys w o b al ą n ych serwisów Sp n zo ic zl ie n problemy z higie w có ór ? – zapytasz. Tw Kogo to obchodzi

Założenie jest całkiem niewinne: „Siedzisz teraz w BUW-ie (warszawskiej Bibliotece Uniwersyteckiej – przyp. red.) i nie możesz oderwać wzroku od osoby obok? Napisz o tym do nas, a my opublikujemy twoją wiadomość anonimowo!” – czytamy w opisie facebookowego serwisu Spotted: BUW. Wiele publikacji dotyczy mniej lub bardziej zawoalowanych propozycji matrymonialnych, ale prawdziwą furorę zawsze robią te przesycone jadem: „Kolego w fioletowej koszulce, jeansach, przeglądający książkę. Na miłość boską załóż skarpetki na nogi bo się zaraz zrzygam tutaj. Dziękuję”. Nie roztrząsajmy śmierdzącej kwestii ściągania skarpetek w bibliotece – bardziej interesujący jest fakt, że ktoś woli opublikować swoje żale w internecie (licząc, że dotrą do adresata?) niż podejść i porozmawiać!

Numerki (szybkie i zgubione)

Spotted: BUW powstało w grudniu ubiegłego roku (i w chwili pisania tego tekstu ma już 14 tys. fanów – najwięcej z wszystkich polskich Spotted), ale za granicą pomysł rozwija się od dawna. Podobnie jak u nas, również za miedzą w „wypatrywaniu” przodują ośrodki uniwersyteckie, szczególnie biblioteki: choćby Spotted: University of Manchester Library, które ma 10 tys. fanów. O tym, że studenci w bibliotekach nie zawsze zajmują się nauką, mówił

już śp. Lech Kaczyński – może akurat w tej kwestii miał rację? Sądząc po wpisach na Spotted, w głowach im raczej rozpusta i przerwy na kawę (niektórzy próbują to łączyć). I w zasadzie nieźle wpisuje się to w dość trafny stereotyp studenta – śmierdzącego skarpetą fana Dżemu i zespołów dla beki, który tosty robi na żelazku, a od napojów energetycznych więcej pije tylko Harnasiów. Nie musisz jednak mieszkać w Warszawie i studiować wieczorowo politologii na najlepszym uniwersytecie w Polsce (a to dobre...), żeby stać się gwiazdą Spotted. Lokalne serwisy wyrastają jak grzyby po deszczu i wygląda na to, że niedługo każdy przydrożny McDonald’s będzie miał swoją spotterską witrynę. Ale niekoniecznie musi to oznaczać globalną degrengoladę. Istnienie np. Spotted: Grodzisk Mazowiecki ma – jak się okazuje – swoje pozytywne strony. Jak mówi Monika, która często odwiedza w Grodzisku mamę, na Spotted można znaleźć najświeższe informacje dotyczące opóźnień pociągów. Ba, nawet wśród studentów można się natknąć na przebłyski sensownego zachowania – obok dowodów jurności czy frustry na Spotted: BUW pojawiają się wpisy o odnalezionych kluczach, portfelach i numerkach do szatni.

List w butelce

Tak jak w przypadku innych fenomenów internetu, Spotted doczekało się szeregu parodii

(m.in. Spotted: Kolska, czyli słynna warszawska izba wytrzeźwień na ul. Kolskiej). Z kolei twórca Spotted: Biedronka, który nie ukrywa zadowolenia z gry słownej w nazwie serwisu, uznaje swój pomysł za „kpinę z męczącego zjawiska”. Wpisy dotyczące zagubionych dzieci, gorących kasjerek i jeszcze gorętszych promocji w każdej z 2000 rozsianych po kraju Biedronek dostarczają – tak jak w innych serwisach Spotted – sami użytkownicy. – Na początku nie spodziewałem się, że ktokolwiek wyśle wiadomość, a jednak ludzie piszą. Widocznie bawi ich to – mówi założyciel strony. I poleca robić zakupy na osiedlowym bazarku, a nie w Biedronce. Popularność Spotted – poza dostarczaniem mało subtelnej rozrywki – wynika z bardzo podstawowych potrzeb. W końcu w ogłoszeniowym serwisie Gumtree co rusz można znaleźć rozczulające wpisy w rodzaju: „Jechałeś około godzinny 18.30 autobusem lini 139 (sobota) wysiadłeś na przystanku Grottgera, siedzieliśmy naprzeciw siebie. Jeśli mnie pamiętasz i naszą wymianę spojrzeń – napisz” (autentyk, pisownia oryginalna). Takie wyznanie ma równie wiele sensu, co list miłosny wysłany w świat w butelce – ale też więcej mówi o ludziach niż niejedna wystawa w MOCAK-u. Ale i tak Spotted za chwilę trafi na śmietnik internetu, gdzie dołączy do paczących kotków, Star Wars Kida, IRC-a i stron w domenie Republika.pl. Tekst: Maciek Piasecki, ilustracja: Tymek Piotrowski


Affili’Art czyli sztuka według Reeboka

Szykuje się nie lada gratka dla polskich fanów Keitha Haringa. Świeżo ogłoszona współpraca linii Classic z fundacją tego kultowego amerykańskiego twórcy to kolejna inicjatywa, którą amerykańska marka podejmuje w ramach programu Affili’Art. Jego przedmiotem jest mariaż mody i sztuki w oparciu o unikalną wizję wybranego artysty. Kolekcja, która w lutym trafi do wybranych sklepów w Polsce, składać się będzie z najbardziej klasycznych modeli Reeboka, jak Classic Leather Mid czy Classic Leather Lux, które posłużyły za tło dla reinterpretacji prac Haringa. W trosce o jak najwierniejsze nawiązanie do oryginalnej wizji nowojorczyka

Reebok przy produkcji kolekcji posłużył się najlepszymi materiałami, unikalnymi technikami druku, szeroką paletą odważnych kolorów i specjalnymi aplikacjami, dzięki którym każda para zyskuje cechy małego dzieła sztuki. – Styl Haringa jest legendarny – podkreśla Todd Krinsky z Reebok Classic. Mamy nadzieje, że współpraca Reeboka z Keith Haring Foundation poszerzy grono odbiorców tego kultowego nowojorskiego artysty, tak ważnego dla kultury streetowej – dodał Krinsky. Keith Allen Haring był jednym z najgłośniejszych artystów lat 80., a jego prace stanowiły komentarz do sytuacji społecznej Nowego Jorku tamtych czasów. Haring bardzo szybko

stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców na świecie, od 1984 r. malował murale w Melbourne, Sydney i Rio de Janeiro, a także w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Paryżu. Zaprojektował też kurtkę dla Madonny, w której wokalistka wykonała m.in. „Like a Virgin”. Następne lata przyniosły kolejne prace – artysta m.in. pomalował fragment muru berlińskiego przy Bramie Brandenburskiej, współpracował z Grace Jones czy Absolutem i Coca-Colą. Haring zmarł w 1990 r. wskutek powikłań związanych z AIDS, ale język wizualny, którym operował, wszedł do absolutnego kanonu sztuki współczesnej.

W procesie powstawania kolekcji Reebok Classic x Keith Haring Foundation wykorzystane zostały najbardziej ikoniczne projekty Amerykanina – takie jak Radiant Baby, Everyman czy Barking Dog. Kolekcja będzie dostępna od lutego w czterech sklepach stacjonarnych w Polsce: Reebok w Centrum Handlowym Arkadia, Warszawa Olimp, ul. Prosta 38, Olsztyn Handlowym Manhattan, Gdańsk oraz online na: www.worldbox.pl

Reebok w Centrum Handlowym Focus, Zielona Góra

WorldBox w Centrum


y t e kas e i c y ż e Drugi

ateks l / it im l Taśma /

arła się, że wym ło a w a d y w ycie t. I choć tała drugie ż ończyła 50 la s k o s d ie ie n n ś ś ła ła w się, że w netofonowa oże, okazało m o Kaseta mag p ie n ż i nic jej ju jak dinozaury Szumi, zniekształca, na każdym sprzęcie brzmi trochę inaczej, a dotarcie do konkretnego utworu to droga przez mękę. Z praktycznego punktu widzenia, w czasach hegemonii muzyki cyfrowej kaseta jest dla artystów wyborem bezsensownym. Jednak niszowe wytwórnie coraz częściej sięgają po ten wydawałoby się anachroniczny format. Ręcznie numerowane, bogato zdobione okładki, kolekcjonerski charakter – to wszystko sprawia, że wydawane obecnie kasety coraz bardziej interesują koneserów muzyki.

płyt kompaktowych. Swoją ostatnią płytę zatytułowaną „Pirx” (zainspirowaną opowiadaniem Stanisława Lema) wydał w wersji cyfrowej, w limitowanym nakładzie CD oraz w jeszcze mniejszym nakładzie na kasetach (50 sztuk). – Kupując takie wydawnictwo, masz wrażenie, że dostajesz coś bardzo wyjątkowego, niszowego. Jeśli podchodzisz do muzyki jak do sztuki, to ma to duże znaczenie. Muzyka na nośniku fizycznym, w szczególności rzadko spotykanym, jest czymś bardziej namacalnym. Kasetę trzeba przewijać i zmieniać strony. I o to chodzi! – tłumaczy.

Przewijanie jest fajne

Limit i lateks

Zagraniczne wytwórnie, takie jak BLWBCK czy Hospital Productions, już od jakiegoś czasu z powodzeniem sprzedają muzykę na tym nośniku, ale i na rodzimym gruncie jest kilku zapaleńców. Specjalizują się w tym Oficyna Biedota i Sangoplasmo, dzięki którym na kasetach możemy kupić twórczość Krojca, zespołu kIRk, Piotra Kurka czy Phantoma. – Dorastałem na początku lat 90., dlatego kaseta jest dla mnie ucieleśnieniem pierwszych kontaktów z muzyką – opowiada Michał Turowski z Oficyny Biedota, która ma w swoim katalogu kilkanaście albumów (m.in. The Kurws, Turnip Farm czy Borderline Collie) wypuszczonych w ten sposób w nakładach 40-50 sztuk. W domu nie było wielu winyli czy kompaktów, stąd sentyment do taśmy. Nadal cenię kasety za specyficzne brzmienie. Pierwsze wydawnictwo „19 Wiosen – Suweniry” miało być kasetą, ale w międzyczasie okazało się, że materiału jest więcej, dlatego zdecydowaliśmy się na dwie płyty. Temat powracał co chwilę, ale z racji tego, że rynek kasetowy do niedawna był w Polsce właściwie martwy, trudno było znaleźć firmy, które zajmują się ich produkcją. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się ugryźć sprawę tak, jak bym chciał. Dopiero 14. wydawnictwo spełniło moje oczekiwania co do jakości – dodaje Michał. To on przekonał do takiej formy wydawania albumu Jakuba „Krojca” Pokorskiego. Kuba zanim zaczął nagrywać solo, występował jako gitarzysta w zespole Lao Che. W tej chwili oprócz komponowania prowadzi również swoją wytwórnię InnerGuN. Krojc zdecydowanie bardziej ceni analogowe brzmienie niż bezduszność

Potentatem na kasetowym rynku jest specjalizujące się w elektronice wrocławskie wydawnictwo Sangoplasmo. Ostatnio wydało ono m.in. płytę polsko-francuskiego duetu Suaves Figures „Nouveaux Gymnastes” (100 egzemplarzy błękitnej kasety) oraz „MC1” The Phantom (200 sztuk) w designerskiej, lateksowej kieszonce wymyślonej przez jednego z najbardziej skandalizujących projektantów młodego pokolenia, Maldorora. – Kaseta pełni obecnie zupełnie inną funkcję niż w latach 90. Dzisiejsi nabywcy w 90% przypadków nigdy jej nie odsłuchują – twierdzi Filip Kalinowski z zespołu kIRk, który w Oficynie Biedota wydał właśnie swoją drugą płytę także w wersji kasetowej. – Choć w przeważającej większości korzystamy z cyfrowych nośników, to wielu z nas wciąż ma mocno zakorzenioną potrzebę posiadania, dotykania, ustawiania na półce i pokazywania. Szczególnie jeśli za coś się płaci. A jeśli jest to wydane w limitowanym nakładzie i ciekawej szacie graficznej, to tym chętniej się to robi. Korzyść jest więc obopólna – słuchacze kupują coś bardziej konkretnego niż ulotna mp3, artyści zostawiają po sobie coś więcej niż pliki w sieci – wyjaśnia. Wygląda więc na to, że gdy wyparta przez nowsze technologie kaseta stała się przeżytkiem, zainteresowała tych, którzy szukają okazji do zamanifestowania swojej odrębności i stają w opozycji do masowej produkcji. Jak się okazuje, śmierć w obiegu komercyjnym i masowym może oznaczać spektakularne zmartwychwstanie w niszy. Tekst: Maciej Panek, Sylwia Kawalerowicz


ELIMINACJE: ZIELENIEC, 2 LUTEGO, 18.00 JURGÓW, 9 LUTEGO, 12.00 SZCZYRK, JULIANY, 16 LUTEGO, 12.00 ZAKOPANE, POLANA SZYMOSZKOWA, 23 LUTEGO,18.30

FINAŁ: ZAKOPANE, 24 LUTEGO KASPROWY WIERCH, START: 8.00

MASOWY WYŚCIG NARCIARSKO-SNOWBOARDOWY 2013 WWW.REDBULL.PL


smita Marchewka / turysta / ko

Pięć tysi i kanapka

Czym jest cameo? To krótka, epizodyczna rola znanej postaci ograniczająca się do jednej, najczęściej niezwiązanej bezpośrednio z fabułą sceny (co nie jest jednak regułą). Nie ma dobrego polskiego odpowiednika tego słowa, najczęściej spotkać można tłumaczenie „perełka”, ale cameo to po prostu cameo. W XX wieku zjawisko to przyjęło się utożsamiać ze srebrnym ekranem, jednak swój początek ma ono w XIX-wiecznej literaturze, czego znakomitym przykładem jest „Komedia ludzka” Honoriusza Balzaca. Obecną popularność cameo zawdzięcza geniuszowi Alfreda Hitchcocka, który był pierwszym propagatorem kilkusekundowych rólek.

aczku. Małe rólki staci zawsze dodają filmowi sm po h nyc zna e rol zne dyc ranie izo Ep pojawienie się na wielkim ek jak , tak k na i się jed ą tuj scy ek nie wielu. W minirólkach pojawial si znanych aktorów ku ie film w p stę wy A yć. żna w kinie zobacz onie kamery występują ciągle po jednej str tych, których zazwyczaj nie mo że t, fak szą zno źle j nie raź rzy, którzy najwy pisarze, muzycy i sami reżyse

Absolutnym rekordzistą pod względem liczby cameo jest Alfred Hitchcock, który obsadził samego siebie w aż 37 filmach, czyniąc z tego swój znak firmowy. Pomysł tak bardzo spodobał się widzom, że niejednokrotnie chodzili do kina tylko po to, by „przyłapać” reżysera na ekranie, kompletnie ignorując przebieg fabuły. Lekko zaniepokojony Hitchcock zaczął zamieszczać camea w pierwszych minutach filmu, żeby później móc bez przeszkód skupić się na snuciu intrygi. Ze współczesnych twórców jednym z najchętniej udzielających się jest Peter Jackson. Wystąpił on we wszystkich swoich obrazach, łącznie z trylogią „Władca pierścieni”, gdzie jadł marchewkę w Bree, bronił Hełmowego Jaru i był niezdarnym piratem zabitym przez Legolasa. W „Hobbicie” natomiast widzimy go jako krasnoluda uciekającego z Ereboru. We własnych filmach ośmiokrotnie pojawił się M. Night Shyamalan – najbardziej pamiętny występ zanotował w „Znakach”, gdzie spowodował wypadek, w którym zginęła żona głównego bohatera. Wes Craven, reżyser trylogii „Krzyk”, pojawia się w każdej z części, grając kolejno role woźnego przebranego za Freddy’ego Krugera, lekarza i pracownika na planie filmowym. Francis Ford Coppola miał proste zadanie na planie „Czasu apokalipsy” – wcielił się w postać reżysera kręcącego film dokumentalny o wojnie w Wietnamie. Niesamowite

wrażenie robi natomiast występ Martina Scorsese w „Taksówkarzu” jako psychopaty jeżdżącego taksówkami za niewierną żoną. Podobnie wypada Roman Polański w „Chinatown”, grając rzezimieszka, który poważnie zalazł za skórę Jackowi Nicholsonowi. Zapadającą w pamięć rolę ma też na koncie George Lucas w „Gliniarzu z Beverly Hills 3”, gdzie gra turystę, któremu Eddzie Murphy zablokował drogę do kolejki. W tyle nie pozostaje Steven Spielberg – w kultowym „Blues Brothers” jest urzędnikiem wcinającym kanapkę. Za jeden dzień na planie filmowym dostał pięć tysięcy dolarów. I darmową kanapkę. Co ciekawe, Spielberg zagrał też samego siebie w średnio udanym „Vanilla Sky”, gdzie serdecznie wita się na przyjęciu z bohaterem granym przez Toma Cruise’a. Warto w tym miejscu wspomnieć o innym panu, który pojawił się na ekranie jako on sam. Zachwycony pierwszą częścią „Facetów w czerni” Michael Jackson pojawił się na kilkanaście sekund w kontynuacji, grając kosmitę w ludzkiej skórze. Urocze. Na miano prawdziwej perełki zasługuje scena z westernu „Maverick”, w której do Mela Gibsona celuje zamaskowany bandyta grany przez Danny’ego Glovera. Gibson sięga do jego maski i zsuwa ją, a następnie panowie patrzą na siebie przez kilka sekund, jak gdyby już się kiedyś widzieli. To oczywiście genialne nawiązanie do znakomitej serii filmów „Zabójcza broń”, gdzie obaj aktorzy tworzyli

szalony policyjny duet. Warto dodać, że zarówno „Mavericka”, jak i „Zabójczą broń” wyreżyserował Richard Donner, a w tej pamiętnej scenie pojawia się muzyczny motyw z serii o przygodach Riggsa i Murtaugha. Czasami jednozdaniowe kwestie zapadają w pamięć równie mocno jak cały film. Tak rzecz się ma z występem Jacka White’a (tego od The White Stripes) w komedii „Walk Hard”. Maleńką rolą bełkoczącego i wymachującego rękami Elvisa Presleya kradnie show głównym aktorom. Na osobną wzmiankę zasługuje Stan Lee, twórca postaci m.in. Spider-Mana, Hulka, Thora czy Iron Mana, który wystąpił we wszystkich 16 filmach opartych na komiksach ze stajni Marvela. Zażywny, 90-letni staruszek pojawia się na ekranie dosłownie na kilka sekund, traktując każdą rolę jako swoisty autograf. Występów przed kamerą nie odmówiły sobie nawet tak znane osoby jak Buzz Aldrin, drugi człowiek na Księżycu, który zagrał samego siebie w trzeciej części trylogii „Transformers”. Jakby tego było mało, cameo na swoim koncie mają nawet koronowane głowy. Król Szwecji Karol Gustaw XVI zagrał w odcinku młodzieżowego serialu „Mika”, natomiast król Jordanii Abdullah II, prywatnie wielki fan „Star Treka”, wybłagał za pomocą niebagatelnej sumy pieniędzy małą rólkę w jednym z odcinków serii „Voyager”. Tekst: Mateusz Adamski



y r u t l u k y m o d e n s e z c o Now

iełda g dziad nat / bi m o k / TOP 5

iałalność z d a ł a t s a zo , gurowan inicjatyw u a w ó in d a a z ł i k cam przy y kultury zikimi tań są tylko jednym z m d o , d a 4 e 4 n j s rne łcze icy rskie ektakula ce w stol Belwede ry”. Wspó r p . u a s l t l h u o u T y ie k z . y r ik d p m z „do j nu ry. D awie, Oto pięć ulturalne o pojęcia . k g W Warsz wy i Kultu e i e a w n b m o o a a z k Z k r ł w u u ó y zak ozr zycz Dom i czysto r erwy i pr świeżenie DZIK-a – e s d n jn o o y t k c s j a e je k n edu ycz elem lturalne, mi artyst u których c ia k n , e e z n r z t c s y st prze łania arty ia nie są już z d e c ą z ty łąc kombina XXI wieku y r u t l u k domów

1. Bajkonur

Bajkonur to kulturalny konglomerat w pofabrycznych wnętrzach przy ul. Piłsudskiego w Łodzi. Miejsce, w którym muzycy tworzą przestrzeń – zarówno fizyczną, jak i mentalną – dla innych muzyków. W Bajkonurze można zrobić próbę, nagrać płytę, zorganizować koncert, kupić sprzęt, a także pouczyć się muzycznego fachu w prywatnej szkole prowadzonej przez specjalistów. Dla tych, którzy wolą przyglądać się z boku, uruchomiona została przytulna kawiarnia zwana „poczekalnią”. Urządzone ze smakiem sale prób (z akcentami retro) różnią się między sobą cenami i sprzętem – w zależności od potrzeb zespołu. Grywają tam m.in. Cool Kids of Death czy 19 Wiosen. ul. Piłsudskiego 135, Łódź

2. Dom

Dolne Miasto w Gdańsku to XIX-wieczne kamienice, budynki przemysłowe oraz nieliczne peerelowskie bloki. Na pomysł udomowienia dzielnicy wpadł Sylwester Gałuszka i jego Kolonia Artystów. – DOM, czyli Dolne Otwarte Miasto, to projekt, którego celem jest zakładanie pracowni artystycznych. Są one otwarte dla wszystkich, artyści nie zamykają się przed mieszkańcami miasta – tłumaczy Sylwester. Na razie w DOM-u odbyły się kursy VJ-ingu, warsztaty open hardware, czyli własnoręcznego, wolnego od patentów projektowania urządzeń, oraz nauka miejskiego, kreatywnego ogrodnictwa. Artyści pracują, wystawiają i zapraszają gości. ul. Dolna 4, Gdańsk

3. Jerozolima

Wnętrze tego dawnego szpitala dziecięcego na pierwszy rzut oka nie ma wiele wspólnego z kulturą – mogłyby być co najwyżej planem zdjęciowym polskiej wersji „American Horror Story”. Na szczęście w Jerozolimie nie straszy, wręcz przeciwnie: surowe, obdrapane mury są atrakcyjnym tłem dla koncertów, imprez klubowych (szczególnie ambientowych i minimalowych), pokazów mody, kiermaszów vintage’owych ciuchów. Ostatnio nawet odbyła się tam pierwsza warszawska orgia – cel oczywiście był szczytny, bo artystyczny. Al. Jerozolimskie 57, Warszawa

4. Centrum Reanimacji Kultury

Dla CRK we Wrocławiu najważniejsze jest tworzenie kultury ponad politycznymi podziałami i poza mainstreamowym obiegiem sztuki. Jeśli gdzieś w Polsce można poczuć atmosferę pulsującego twórczą energią berlińskiego squatu, to właśnie tutaj. Co prawda do wiosny przestrzenie Centrum będą remontowane, ale wciąż działa ono, jak piszą organizatorzy, „na gigancie”. Ostatnio np. jego włodarze zorganizowali kryptoparty, na którym można było się nauczyć bezpiecznego szyfrowania danych. Jak tylko Centrum odzyska swoją przestrzeń, znów będzie tam można pójść do kina, na koncert czy siłownię, do knajpy czy na dziad giełdę (garage sale). ul. Jagiellończyka 10c/d, Wrocław

5. Baza Zbożowa

Baza mieści się na terenie dawnej remontowni samochodów policyjnych. Działa 24 godziny na dobę, ma ponad 3000 m². Na miejscu pracuje ok. 400 osób i sześć organizacji pozarządowych. Jest teatr, pracownia ceramiczna, fotograficzna i plastyczna oraz klub alpinistyczny. Baza wspiera talenty – może tu przyjść każdy, kto nie ma miejsca, żeby rozwijać się artystycznie. Na terenie mieści się też klub Kotłownia, gdzie regularnie organizowane są imprezy i koncerty. ul. Zbożowa 4, Kielce Tekst: Karolina Sulej



s e n biz y w o zk c e Ciast

/ proszki party food

/ kasa

Od jakiegoś czasu domowe wypieki to obowią zkowa pozycja w każdej szanującej się knajpce. Ciasto m archewkowe, wegańskie z siem ieniem lnianym, albo brownie z ba nanem. Postanowiliśmy pr zy jrzeć się bliżej tym, którzy dostarczają nam słodkich wrażeń i na pieczeniu zrobili biznes Kelnerki z serialu „Dwie spłukane dziewczyny” – wieczna malkontentka Max i upadła milionerka Caroline – rozkręcają ciasteczkowy biznes. Max po nocach piecze kapkejki i tylko czasami wpada jej do ciasta kilogram marihuany albo wymyśla smak bekonowo-piwny, w sam raz dla upalonych hipsterów. Caroline, jako że skończyła studia biznesowe na renomowanym uniwersytecie, zajmuje się promocją przedsięwzięcia, co zwykle ogranicza się do napastowania Marthy Stewart w damskiej toalecie. Dziewczyny sprzedają kapkejki w podłej hipsterskiej spelunce na Williamsburgu, w której mają przyjemność pracować, ale wciąż marzą o własnej cukierni. Warszawa to nie Nowy Jork, ale nie brakuje tu słodkich lasek, które postanowiły spieniężyć swój kucharski talent i rozkręcić mniej lub bardziej profesjonalny ciasteczkowy biznes.

Pieczenie jest sexy

Kinga Bartosiewicz ma 29 lat i z zawodu jest dziennikarką. Przez kilka lat pracowała w TVN-nie, wcześniej można ją było spotkać w Sejmie, gdzie w garsonce i szpilkach robiła wywiady z politykami. W końcu rzuciła to wszystko i ruszyła w kilkumiesięczną podróż po Australii, by zebrać materiały do książki. Kiedy wróciła, okazało się, że musi się wyprowadzić z mieszkania i bardzo szybko zacząć zarabiać pieniądze. Nie chciała już wracać do korpo. Ciastka i ciasteczka – to było pierwsze, co jej przyszło do głowy. Kinga: – Pieczenie to u mnie rodzinny biznes. Dziadkowie i rodzice prowadzą piekarnię. Ja też piekłam właściwie od dziecka. Tak się złożyło, że znajomi, którzy zawsze lubili moje muffinki, akurat otwierali w Warszawie kawiarnię Relax (na Złotej), więc się dogadaliśmy. Wieść szybko rozeszła się po mieście i po kilku miesiącach Kinga piekła ciasto marchewkowe z mascarpone i czekoladowe muffiny dla pięciu stołecznych kawiarni: Relaxu, Wrzenia Świata, Fiku-Miku, Chłodnej 25 i U Krawca. Ciasta robiła w domu, ale zatrudniła się w piekarni rodziców. W międzyczasie pisała jako freelancerka do gazet, także kulinarnych. Nie dla niej jednak kariera cukiernika. – Jestem zajawkowiczem, a nie businesswoman. Gdy złapię na coś fazę, mogę to robić bez przerwy. Pieczenie jest fajne i twórcze, a piekąc na cały etat, zarabiałam więcej niż w TVN-ie. Mogłam rozwinąć ten biznes, spróbować otworzyć własną kawiarnię, ale wydaje mi się, że tego typu miejsca szybko upadają. Zostałam przy zajawce – śledzę blogi, ściągam książki kucharskie z zagranicy – dodaje. Kinga sądzi, że przy pieczeniu ciast nie można za dużo kombinować, bardzo ważne są proporcje, receptura, tak naprawdę indywidualne

są tylko dodatki. Piecze tylko ciasta, nie przyrządza innych potraw – czekoladą może poprawić komuś humor, mięsem niekoniecznie. Tak się już utarło – pieczenie jest sexy. Kinga: – Czasami umawiam się ze znajomymi na „ciasteczkowy barter”. Zdarzało się, że w zamian za ciasto albo muffiny pomagali mi przy stronie internetowej, naprawiali samochód. Co dalej? Teraz Kinga piecze już tylko dla trzech kawiarni, ale chce dalej pracować przy jedzeniu. Miała zdjęcia próbne do własnego programu kulinarnego, na razie bez rezultatu, ale za to zajęła się stylizacją jedzenia do reklam i sesji zdjęciowych. I w tym kierunku chciałaby się rozwijać.

Bez magicznych proszków

Na warszawskim ciasteczkowym rynku sporo jest freelancerek-zajawkowiczek, ale są też dziewczyny, które po kilku latach takiej działalności zakładają firmy. Na stronie Wypieku Ciast możemy przeczytać, że jabłka na szarlotkę powinny być z sadu, a nie ze słoika-gotowczyka, a sernik ze 100% sera i 10 jajek z ubitą na sztywno pianą, a nie z trzech łyżeczek substancji zagęszczającej i dużej ilości mąki. Świeże, naturalne składniki – to dewiza Patrycji. Patrycja Zatyka ma 25 lat i zawsze lubiła słodkości, w jej rodzinie była tradycja pieczenia i gotowania. Piekła od małego – przepisy na pierwsze ciasta dostała od babci. Wcześniej miała zupełnie inny pomysł na życie – skończyła marketing i zarządzanie na warszawskim uniwerku, myślała o korporacji, pracowała trochę przy eventach i w agencji PR. Dorabiała też dorywczo na Francuskiej 30 jako baristka. Szukali tam kogoś do pieczenia ciast, więc postanowiła spróbować. Zrobiła marchewkowe z serkiem mascarpone. Chwyciło. Na tyle, że zaczęła


Foto: Marzena Wasilewska

Piekielny piekarnik

Fatima El-Dessouki ma 22 lata i nie lubi słowa „catering”. Kojarzy jej się z kanapkami na biznesowych spotkaniach, a to zdecydowanie nie jest to, czym zajmuje się jej firma. „Piekiernik robi party food. Dzwonisz po Piekiernik, kiedy robisz imprezę i chcesz zaserwować coś innego niż chipsy. Piekiernik serwuje wszystko: od muffinów przez torty po falafel. Tylko bez wieprza” – napisała na Facebooku Piekiernika Fatima. I podała przykładowe imprezowe zestawy – największą popularnością cieszy się menu bliskowschodnie (humus, falafel,

sałatka z bakłażanów i cukinii, sałatka z ogórka konserwowego, oliwek, cebuli i pomidorów, pita, sos jogurtowy). Czasem klienci chcą, żeby Fatima dostarczyła wszystkie potrawy gotowe, ale zazwyczaj wolą, aby przyjechała gotować do nich do domu, bo w ten sposób mogą się czegoś nauczyć. Ona też woli tę metodę. Marzy, żeby mieć własny lokal – kawiarnię serwującą pyszną kawę, wypełnioną zapachem ciasta (tylko świeże domowe ciasto pachnie, takie z cukierni zupełnie nie!). Być może w lokalu mieściłaby się także jej własna pracownia architektoniczna? (Fatima studiuje architekturę). Na razie zatrudniła się jako baristka w galerii Mito, żeby nauczyć się parzyć dobrą kawę. Szybko zaczęła sprzedawać tam swoje ciasta (czekoladowy blok ze skrzydełkami herbatników) – w końcu to od nich wszystko się zaczęło. Fatima: – Ciągle piekłam coś dla znajomych. Kiedy koleżanki szukały tortu na wieczór panieński, przygotowałam dla nich piękny, tęczowy tort. Ciągle też zapraszałam znajomych na wspólne gotowanie, które zawsze kończyło się tak, że wszyscy świetnie się bawili i tylko ja gotowałam. Pewnego dnia pomyślałam, żeby założyć małą firmę, która będzie pierwszym krokiem w stronę własnej kawiarni. Tak właśnie narodził się pomysł na Piekiernik. Jej ciastkowy hit to Red Velvet – ciasto na zaczynie z octu winnego i sody, które ma wyjątkową konsystencję. Ale robi też sporo kapkejków, są teraz modne. Ostatnio miała zamówienie na 160 waniliowych z mascarpone i bitej śmietany na rocznicę Erasmus Student Network na Politechnice. Ozdobiła je różnymi kolorami i ułożyła w wielkie logo. Dwie spłukane dziewczyny, Max i Caroline, też dostarczają kapkejki na rozmaite uroczystości – od bar micwy po gejowskie zaręczyny – i dopiero w drugim sezonie udaje im się otworzyć wymarzony sklepik w lokalu, w którym mieściła się kuchnia dla bezdomnych, zamknięta z powodu strzelaniny. Miejmy nadzieję, że w Warszawie ciasteczkowym biznesom będzie łatwiej. Czasami dobrze, że to nie Nowy Jork. Tekst: Ula Jabłońska

Foto: archiwum Małego Piwa

się zastanawiać, jak to dalej pociągnąć. Patrycja: – Chodziłam po kawiarniach i pytałam, czy nie są zainteresowani wypiekiem ciast. Zdarzało się, że byli. Przez jakiś czas myślałam, że to zajęcie tymczasowe. Dopiero niedawno zrozumiałam, że to jest to, co sprawia mi największą radość, a praca w korporacji wcale nie jest dla mnie priorytetem. Teraz Patrycja piecze dla pięciu stołecznych kawiarni – Francuskiej 30, Relaxu, Filtrów Cafe, Wars&Sawy i Na Piwnej. Zdecydowała się założyć firmę. Kawiarnie składają zamówienia codziennie do godziny 19, później Patrycja idzie na zakupy i zabiera się do pieczenia. – Na początku działałam we własnej kuchni. Teraz podnajmuję wieczorami kuchnię w zaprzyjaźnionej restauracji. Tak jest wygodniej i szybciej, wie to każdy, kto próbował ręcznie ubijać mascarpone. Zwykle kończę pracę w okolicach północy. W zimie mam do upieczenia dwa-trzy ciasta dziennie, za to latem jest istne szaleństwo. Zdarzało się, że piekłam 21 ciast jednego wieczoru – tłumaczy. Jedno ciasto Patrycja sprzedaje za 40-50 złotych z dostawą, więc firma się kręci. Na początku było trochę trudniej, bo musiała się postarać o stałych klientów. Niedługo otworzy ze swoim chłopakiem kawiarnię na Ochocie. Na pewno nie zabraknie tam jej słynnej szarlotki z mnóstwem jabłek i pyszną kruszonką. Może w przyszłości rozszerzy ofertę również o usługi cateringowe?


/ Łódź o Miast e j Mo

o m wid o Miast iki ówki Soniam c js ie m ie k ne łódz czyli ulubio

neon Gąska Balbinka

Lubię iść Piotrkowską i nagle minąć ul. Więckowskiego. Często zawracam, żeby popatrzeć na stary neon Gąski Balbinki. Ten neon jest naprawdę niesamowity. Trochę „odkleja się” od całej ulicy, ale zarazem idealnie pasuje. Słodki, absurdalny, kosmiczny. Nigdzie nie widziałam czegoś takiego.

sklep Delikatesy Orientalne

Sklepik jak z serialu „Przystanek Alaska”. Tam się chodzi nie tylko po zakupy, ale też porozmawiać. Miejsce ma swój własny, bardzo naturalny klimat – jest drewniana, pomalowana na czerwono witryna i oldschoolowa krata w oknie. Jest dzwonek u drzwi, które pięknie skrzypią. A w samym sklepie naprawdę wszystko, m.in. przyprawy suszone w słoikach i puszkach, soki, kawy z całego świata.

sklep Mogadishu

ul. Nowomiejska

Bardzo krótka ulica, przecinająca park, zakończona pomnikiem Kościuszki i placem Wolności. Piękna o każdej porze dnia i roku. Wygląda jak ze snu, jak ulica każdego wielkiego miasta albo miasta widma. Najbardziej lubię patrzeć na nią w chłodny mglisty dzień z perspektywy ulicy Zgierskiej, skąd na horyzoncie widać pomnik. Bardzo filmowy widok.

sklep Mogadishu na ul. Rewolucji Nie bywam tam bardzo często, ale bardzo lubię to miejsce. Malowałam tam pierwszą koszulkę z cyklu „free hand made t-shirts od snmk”. W asortymencie vintage i hand made. Jest klimat. Podłoga jasna, drewniana, a na suficie lampy autorstwa właścicielki sklepu. Na wieszakach sukienki, bluzki, spodnie i kapelusze. Bosko wygodna kanapa.

a

neon Gąska Balbink

Cafe Wolność

Foto: Anja Pietsch

Choć cała Łódź przeniosła się teraz na Off Piotrkowską (za którą też przepadam), mnie najbliżej (również dosłownie) do Cafe Wolności. To miejsce, w którym grałam swój pierwszy łódzki koncert. Taras z widokiem na plac Wolności jest wyjątkowy, klimatyczny i majestatyczny. Cafe Wolność to dla mnie taki dawny Hortex z przygaszonym światłem, neonami i dobrą muzyką.

Soniamiki

Wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów. Urodziła się w Zielonej Górze w 1982 r., wychowała w Koninie. Studiowała w Poznaniu (Akademii Sztuk Pięknych, kierunek: film animowany), nam opowiada o Łodzi, w której teraz mieszka. W listopadzie 2009 r. nakładem berlińskiej wytwórni Moanin ukazał się jej debiutancki solowy album „7pm”, a w październiku zeszłego roku – drugi album „SNMK”.

ul. Nowomiejska


miast o/

city

fot o/

chwi la

mom

To są citym zdjęcia. M ome nt@a y je zrob iliśm ktivis y. Pr t.pl zyśli jcie n am s woje ! Wy

Foto: redakcja i przyjaciele

ent je zr óbci e.


je z n e rec

ety ż gad / i śc o w / no U2: Historie Największych Utworów Niall Stokes Wydawnictwo In Rock

KSIĄŻKA

Ty też: to przeczytaj

RZECZ

Trofea 2.0

Jeśli już macie na ścianie kartonowego jelenia, możecie pójść krok dalej i zawiesić nad telewizorem turkusowego T-Rexa, złotego nosorożca albo różowego rekina. Jak polować, to z polotem. Jedyne sto baksów na www.wanelo.com

W lutym mijają trzy lata od wydania ostatniej płyty U2, „No Line on the Horizon”. Mimo butnych zapowiedzi nowego albumu ani widu, ani słychu. Na szczęście fani Bono i spółki nie mogą narzekać na brak książkowych wydawnictw. Wiele z nich można z czystym sumieniem pominąć, ale „Historie największych utworów” to rzecz o nieocenionej wartości. 200 stron wypełnionych po brzegi mało znanymi lub wręcz nigdzie indziej nieujawnianymi faktami, anegdotami i wypowiedziami wszystkich czterech muzyków, którzy przybliżają okoliczności powstania każdego z utworów. Autor Niall Stokes miał do czynienia z zespołem na początku jego działalności, a z perspektywy znawców tematu to właśnie opisy piosenek z płyt „Boy”, „October” i „War” są najcenniejsze i pozwalają zapełnić białe plamy w historii grupy. Oczywiście i z późniejszymi kawałkami wiążą się niespodzianki: dowiadujemy się np., kto podarował Bono pierwszą parę słynnych „muszych” okularów, które przyczyniły się do powstania jego alter ego The Fly. W pierwszej wersji książka ukazała się w 1997 r., gdy U2 szokowało świat kolejną radykalną zmianą image’u i brzmienia (słynna trasa PopMart). Ostatnia edycja została wzbogacona o wszystkie nowe kompozycje grupy do czasu wydania „No Line on the Horizon” i jest prawdziwą skarbnicą wiedzy nie tylko dla fanów, ale dla każdego miłośnika muzyki rockowej ostatniego trzydziestolecia. [Mateusz Adamski]

Poradnik pozytywnego myślenia („Silver Linings Playbook”) reż. David O. Russell obsada: Jennifer Lawrence, Bradley Cooper, Robert De Niro, Jacki Weaver USA 2012, 122 min Forum Film, 8 lutego

FILM

Poradnik zdobywania Oscarów

Są co najmniej dwa powody, dla których warto ten film zobaczyć. Pierwszym jest facet w dresie, czyli uznany przez magazyn „People” za najseksowniejszego mężczyznę 2011 r. Bradley Cooper. Grany przez niego bohater wychodzi właśnie ze szpitala psychiatrycznego i próbuje ułożyć sobie życie. Biega (w worku na śmieci, żeby bardziej się pocić), myśli pozytywnie (a przynajmniej usilnie próbuje) i poznaje równie niezrównoważoną Tiffany, czyli znaną ze świetnego „Do szpiku kości” i mniej świetnych „Igrzysk śmierci” Jennifer Lawrence. Jak łatwo się domyślić, robi się z tego kupa śmiechu z happy endem. Siła „Poradnika…” tkwi głównie w kilku patentach zapożyczonych z coraz bardziej wpływowego amerykańskiego kina niezależnego. Neurotyczni bohaterowie, cierpiący na słowotok i mający jeszcze kilka charakterystycznych, ale w gruncie rzeczy dodających im uroku przywar, mogą się wydać oryginalni tylko pod warunkiem, że nie widzieliście zbyt wielu produkcji filmowych ze znakiem jakości Sundance, Tribeca czy choćby wrocławskiego AFF-u. Drugi powód? Przekonajcie się, że Oscary nie są już nic warte. „Poradnik...” otrzymał całą kupę nominacji, w tym dla najlepszego filmu, aktorów pierwszo- i drugoplanowych, za reżyserię, scenariusz, a nawet montaż. Żeby była jasność: to bardzo przyjemny, wart obejrzenia film. Polecamy! Ale jeśli zdaniem szacownej Akademii nie było w tym roku lepszych obrazów, a przede wszystkim lepszych ról, to bardzo z szacowną Akademią kiepsko. [Olga Wiechnik]

MUZYKA

Aktivist mix #2 by Medlar Miesiąc temu, gdy prorokowaliśmy wam, do których muzyków będzie należał rok 2013, nie spodziewaliśmy się, że kilka tygodni później jeden z nich przygotuje dla nas aktivistowy podcast numer 2. Medlara, bo o nim mowa, nie musieliśmy długo namawiać, aby poświęcił trochę swojego cennego czasu na przygotowanie miksu z tym, czego aktualnie słucha. Ned Pegler (bo tak się naprawdę nazywa Medlar) sam robi house z najwyższej półki. Jest przedstawicielem jednej z najlepszych wytwórni ostatnich 12 miesięcy – Wolf Music, w której wydał swoją jak dotąd jedyną oficjalną EP-kę. W zeszłym roku wyprodukował remiksy m.in. dla Disclosure czy Jamesa Welsha, jego remiks znalazł się też na EP-ce polskiego producenta The Phantoma. Jeśli nie chciało wam się czytać całego opisu i zerknęliście tylko na początek i koniec tego tekstu, to nic nie szkodzi – właśnie na końcu jest link, który skieruje was prosto do naszego miksu. Aktivist mix #2 znajdziecie na Soundcloud.com/Aktivist-magazyn


New Order „Lost Sirens” EP Warner Music

V/A „Django Unchained” Universal Music

Toro y Moi „Anything in Return” Carpark

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

Nowy album New Order? Super! Zaraz, chwila, to tylko odrzuty z sesji „Waiting for the Sirens’ Call”, niesłuchalnego „dzieła” Bernarda Sumnera, Stephena Morrisa i reszty z 2005 r. Otwierający całość „I’ll Stay with You” brzmi jak kalka świetnego „Crystal” z „Get Ready”, ostatniej dobrej płyty New Order. Niestety podobne patenty i rozwiązania brzmieniowe nie gwarantują równie dobrego rezultatu. Czarę goryczy przepełnia zupełnie pozbawiony dynamiki głos Sumnera, który śpiewa chyba za karę. Zresztą podobny zarzut można postawić praktycznie każdemu zamieszczonemu tutaj numerowi. Wszystkie są zamulone i mdłe aż do bólu. Wygląda na to, że o wydaniu EP-ki zdecydował raczej brak kasy niż przypływ inspiracji. Najjaśniejszym fragmentem wydawnictwa jest chyba „I Told You So” z fajnym kobiecym wokalem w tle (znów skojarzenia z „Crystal”), który… ukazał się już na „Waiting for the Sirens’ Call” w innym miksie! Podobnie mają się sprawy z „Hellbent”, z którym fani też mieli już okazję obcować: ponad dziesięć lat temu kawałek ten ukazał się na kompilacyjnym albumie „Total”. Sześć słabych i dwa odgrzewane numery. I po co to wydawać?! [Mateusz Adamski]

„Jestem miłośnikiem kina gatunków: od spaghetti westernów po filmy samurajskie” – deklarował Tarantino dziesięć lat temu na łamach magazynu „Rolling Stone”. Hołd temu drugiemu złożył w ostrym jak katana i wakizashi razem wzięte dyptyku „Kill Bill”. Teraz przyszedł czas na pierwszy w karierze obraz spod znaku kapelusza i rewolweru, któremu – jak zwykle zresztą – towarzyszy precyzyjnie skompilowana ścieżka muzyczna. Reżyser, osadzając akcję filmu na Dzikim Zachodzie i Ciemnym Południu, znów błyszczy erudycją doświadczonego selektora. Kłania się Morricone, ale prawdziwym bohaterem wśród soundtrackowych gigantów jest zapomniany nieco Luis Bacalov. Z kolekcji trzeszczących winyli wyciąga folkowy hit Jima Croce’a, reprezentantem rasowego stylu delty Missisipi jest u niego Brother Dege, a o „stu czarnych trumnach dla stu złych ludzi” rapuje tu Rick Ross. Kupuję w całości ten klasyczny koktajl, przeplatany równie klasycznymi już dialogami z filmu, a w pamięci zapisuję najbardziej symboliczny: „In that case Django, after you”. [Michał Karpa]

Przeglądając ostatnie wywiady z Chazem Bundickiem, zauważyłem pewną prawidłowość. Im bliżej premiery „Anything in Return” były publikowane, tym wyraźniej Chaz akcentował zmianę kierunku obranego na poprzednich płytach. Pochodzący z Południowej Karoliny artysta, ostatnimi czasy rezydujący w Kalifornii, z pewnością zaskoczy swoich dotychczasowych fanów i amatorów chillwave’u. Owszem – trzeci album w jego dorobku mieni się charakterystycznymi pogłosami, zapętlonymi samplami i psychodelicznymi echami. Nie ma jednak wątpliwości, że to zestaw najbardziej przystępnych piosenek Toro y Moi, niepozbawionych soulowego ciepła, funkowego wigoru, delikatności r’n’b, a nawet parkietowo zorientowanych akcentów. Obiecujący singiel „So Many Details” zapowiadał odpowiednie wyważenie proporcji; słuchając całego albumu, mam jednak wrażenie, że Chaz przeholował z liczbą składników tworzących ten – jak sam mówi – „szczery pop”. [Michał Karpa]

Odrzuty

Rapsy na Dzikim Południu Nadobfitość

Turyści („Sightseers”) reż. Ben Wheatley obsada: Alice Lowe, Steve Oram Wielka Brytania 2012 95 min M2 Films, 22 lutego

FILM

Witajcie w Anglii

Chris, budzący zaufanie brodacz, postanawia zabrać swoją nową dziewczynę w podróż. Tina długo się nie zastanawia – z chęcią ukryje się w przyczepie kempingowej przed kostyczną mamunią, z którą nadal żyje pod wspólnym dachem. Starsza pani wciąż nie może wybaczyć córce, że ta przez przypadek uśmierciła drutem do robótek ręcznych jej jedynego powiernika, terriera Poppy’ego. Na do widzenia rzuca więc troskliwe „Morderczyni!”, po czym para może zacząć wyprawę. Program zwiedzania jest napięty: od muzeum ołówka po muzeum tramwajów, do tego kilka postojów na czułości. To właśnie podczas nich Chris i Tina ujawniają swoje mroczne oblicze – uśmiercają każdego, kto zakłóci im spokój... lub ma lepszą przyczepę. Obywatelski plan oczyszczenia świata z natrętów, aktywistów od sprzątania psiej kupy oraz tych, którym się powiodło, szybko wymyka się jednak spod kontroli. Para scenarzystów Alice Lowe i Steve Oram, którzy wcielili się też w dwie główne role, zgrabnie czerpie z tradycji brytyjskiej komedii – „Turyści” są absurdalni, mimo humoru śmiertelnie poważni i świadomie niezbyt mądrzy. Z połączenia kina drogi i poczciwego slashera, sięgającego po kilka kubłów sztucznej krwi i rozbite czaszki, twórcom udało się zrobić bezpretensjonalny folder reklamowy północnej Anglii. Są tu fotogeniczne pagórki, dogodna infrastruktura i uśmiechnięci mieszkańcy zawsze gotowi zdzielić drągiem. Drugi w dorobku film Bena Wheatleya, mariaż „Urodzonych morderców” Stone’a i przewodnika turystycznego, ma ponadto wymiar terapeutyczno-moralizatorski, który usprawiedliwia nieco nużącą powtarzalność scenariusza. Z jednej strony reżyser przenosi na ekran fantazje, które roiły się każdemu, kto miał do czynienia z, powiedzmy, uczestniczkami wieczoru panieńskiego czy też, po prostu, z ludźmi. Z drugiej to zmyślna przestroga dla tych, którzy zbyt długo mieszkają z rodzicami. Dla własnego dobra – pakujcie się. [Mariusz Mikliński]

Bohaterowie „Turystów” nie są prekursorami, jeśli chodzi o niekonwencjonalne metody pozbywania się nieprzyjaciół. Twórcy filmów zawsze chętnie odkrywali mroczniejsze oblicza gospodyń domowych, sztywnych maklerów czy geeków w koszulach. „Upadek”, reż. Joel Schumacher Bezrobotny inżynier William Foster (Michael Douglas) znajduje rozwiązanie problemu uciążliwych korków ulicznych w Los Angeles. Wysiada z samochodu, w najbliższym sklepie zaopatruje się w kij baseballowy i ochoczo rusza przed siebie na spotkanie z rodakami. „W czym mamy problem?”, reż. John Waters Niezastąpiony Waters powołał do życia swoją „zabójczą mamę” (oryginalny tytuł to właśnie „Serial Mom”) na długo, zanim ktoś pomyślał o zasiedleniu podejrzanymi gospodyniami Wisteria Lane. Beverly Sutphin (Kathleen Turner) jest uśmiechniętą, przykładną kurą domową z przedmieść Baltimore – rozjeżdża nauczyciela, który krytykuje jej syna, dźga nożyczkami współpracownicę męża i prześladuje sprośnymi telefonami sąsiadkę, która zajęła jej miejsce na parkingu. „Boże, błogosław Amerykę”, reż. Bobcat Goldthwait Ostatni sprawiedliwy w zdemoralizowanej Ameryce. Nieszczęśliwy 50-latek Frank (Joel Murray) postanawia sprzątnąć wszystkich, którzy odpowiedzialni są za upadek najwspanialszego z krajów. Zaczyna, co zrozumiałe, od uczestników talent show.


Drogówka reż. Wojciech Smarzowski obsada: Bartłomiej Topa, Arkadiusz Jakubik, Eryk Lubos, Julia Kijowska Polska 2012, 118 min Next Film, 1 lutego

FILM

Uwaga, wściekłe psy!

„My, psy, musimy się trzymać razem” – mówi Nowy do Franza. Ten cytat z Pasikowskiego w jakimś sensie zaważył na filmowym wizerunku polskich policjantów. Można powiedzieć o nich wiele złego, ale przynajmniej zawsze trzymają sztamę. Wojciech Smarzowski nie jest pierwszym, który łamie ten mit lojalności. Twórca „Róży” znów z całej siły wali widza obuchem w głowę – tym razem zaglądając w obrzydliwe trzewia świata warszawskich gliniarzy. Reżyser obdarza bohaterów najgorszymi cecham, które konsekwentnie (i boleśnie) demaskował we wcześniejszych filmach. Policjanci tytułowej drogówki są chciwi, brutalni i wulgarni. Chleją wódę na umór (stężenie alkoholu jest na podobnym poziomie, co w „Weselu” i „Domu złym”). Wszyscy – bez wyjątku – mają coś na sumieniu. Zdradzają żony, zabawiają się po godzinach z prostytutkami, przyjmują łapówki lub je wymuszają, gnoją tych, którzy im się postawią – jednym słowem nadużywają władzy na wszelkie możliwe sposoby, bo nauczyli się, że mogą, bez ponoszenia konsekwencji. Bo uzależnili się od przewagi, jaką daje im mundur. Opisując z dbałością o realizm patologię tego zamkniętego środowiska, Smarzowski przygotowuje tło dla mrocznej sensacyjno-kryminalnej historii z siedmioma grzechami w roli głównej. Gdy sierżant Ryszard Król zostaje oskarżony o zamordowanie kolegi, próbuje za wszelką cenę oczyścić się z zarzutów. Czując oddech pościgu na plecach, nie mogąc zaufać właściwie nikomu, prowadzi własne śledztwo, by zanurzyć się w jeszcze większe bagno. Można zarzucać reżyserowi pesymistyczną jednostronność, można wytykać scenariuszowe uproszczenia, przez które intryga wydaje się chwilami nieco naciągana, ale jedno jest pewne: tak ponurego obrazu III RP w naszych kinach jeszcze nie było. A świetne aktorstwo to już u Smarzowskiego norma. [Piotr Guszkowski]

Sugar Man („Searching for Sugar Man”) reż. Malik Bendjelloul obsada: Rodriguez, Steve Segerman, Dennis Coffey Szwecja/Wielka Brytania 2012, 86 min Gutek Film, 22 lutego

FILM

Życie jak film

Nazywał się Sixto Díaz Rodríguez. A może Jesús Rodríguez? Nieważne, dla wszystkich był po prostu Rodríguezem. Znawcy wróżyli mu przyszłość na miarę Dylana, Claptona i innych wielkich. Miał niezwykłą charyzmę, smykałkę do chwytliwych, społecznie zaangażowanych tekstów i ucho do prostych, ale niebanalnych melodii. Choć był raczej outsiderem, na scenie przechodził transformację, czarował publiczność. W wytartych butach i zszarganych ciuchach uwodził urokiem wagabundy. W 1970 r. wydał album „Cold Fact”, który w Stanach kupiło najprawdopodobniej... sześć osób. Rok później ukazała się jego kolejna płyta, ale w USA nikt już o nim wtedy nie pamiętał. Rodríguez popadł w zapomnienie. „Sugar Man” pokazuje, że rzeczywistość niekiedy przerasta filmową wyobraźnię. Dokument opowiada prawdziwą historię – ale jest ona tak niesamowita, że nawet najzdolniejsi scenarzyści nie byliby w stanie wpaść na podobny pomysł. Kiedy w latach 90. ludzie z branży muzycznej w RPA poznali losy Sixto, byli w szoku. Nieznany w USA muzyk miał bowiem w ich kraju status gwiazdy: jego albumy sprzedały się w milionach egzemplarzy, był symbolem walki z apartheidem, głosem pokolenia. Kilku audiofilów postanowiło więc zrekonstruować życiorys tej niezwykłej postaci. Jak niosła wieść, Sugar Man już nie żył – w reakcji na fiasko dokonał samospalenia na scenie. Twórcy filmu śledzą te poszukiwania, których rezultaty na każdym kroku, aż do niesamowitego finału, zaskakują. „Sugar Man” – zeszłoroczny triumfator z Sundance i jeden z oscarowych faworytów – to kino dokumentalne najwyższej próby, kwintesencja magii i wiary w to, że wszystko jest możliwe. Reżyser udowadnia, że życie, choć bywa okrutne, potrafi być jak film. [Anna Tatarska/stopklatka.pl]


Popek i goście „Monster” WagWan Entertainment/ Prosto

Niepokonani („Undefeated”) reż. Daniel Lindsay, T.J. Martin USA 2011, 113 min Mayfly

MUZYKA

Mięso

Tatuaże na gałkach ocznych, skaryfikacje, podwieszanie na hakach i hamburgery dosmaczane ludzką skórą. Zawistne przytyki hejterów, ironiczne komentarze hipsterów i ciche wejścia sieciowych voyeurystów. Interwencyjne artykuły w mediach głównego nurtu i kilkaset tysięcy widzów na YouTubie. Popek, od lat mieszkający w Londynie reprezentant niesławnej krakowskiej Firmy, dawno już przestał być wyłącznie raperem. Walki w klatkach, modyfikacje ciała i bezkompromisowe wpisy na fanpage’u zepchnęły jego wersy na ledwo słyszalny, bardzo odległy plan. I dobrze – powiedzą pewnie samozwańczy obrońcy „prawdziwego” hip-hopu, zasłuchani w soulowych samplach, tańczący breakdance i malujący graffiti. Prawdziwość to akurat ostatnia rzecz, jakiej można odmówić temu wychowankowi legnickich ulic. Przyjmowana bez zasłony ironii, służącej odbiorcom za wentyl bezpieczeństwa, wywołuje ciarki na plecach i złe myśli pod czaszką. W jednym z numerów Popek zresztą nawija, że nie jest artystą, lecz rzeźnikiem. Jego prostym, dosadnym słowom, podkutym ciężkim syntetycznym basem, daleko do technicznej ekwilibrystyki. To mikrofonowe mięso, które na tle grime’owo-dubstepowych produkcji Matheo, Jerome’a czy Steela Bangleza ujawnia swój krwisty, surowy posmak. Obficie doprawione zwrotkami polskich i brytyjskich osiedlowych wilków, jest jak kebab jedzony po nocy – trafia czasem w gusta bardziej niż homar popijany szampanem. Nie ma się jednak co dziwić, że u niektórych Popek budzi obrzydzenie. Oni się nie tną i nie podwieszają. Nie nagrywają też z Wileyem, a istnienia swojej ciemnej strony nie negują tylko u psychoanalityka. [Filip Kalinowski]

DVD

Od zera do bohatera

Historia, jakich w amerykańskim przemyśle filmowym mnóstwo. Drużyna notorycznych loserów przegrywa mecz za meczem, by niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przejść metamorfozę i wspiąć się na szczyt. Tym razem w roli nieudaczników występuje licealna drużyna footballowa (parająca się oczywiście amerykańską odmianą tego sportu), a w roli różdżki mamy Billa Courtneya, trenera geniusza. No i wszystko wydarzyło się naprawdę. Football uczelniany to w USA gigantyczny biznes. Dość powiedzieć, że największe pod względem frekwencji spotkania w historii tego sportu odbywały się właśnie w ligach uczelnianych. Jednak drużynie Manassas High School Tigers z przedmieść Memphis do szczytu daleko. Oglądanie nastoletnich, ponadstukilowych byczków w akcji wywołuje zgrzytanie zębów i jęki zawodu. Goście knocą praktycznie każde zagranie, stanowią obraz nędzy i rozpaczy zarówno na boisku, jak i poza nim, gdyż oblicza przytłaczającej większości z nich są niezmącone myślą. Aż wreszcie pojawia się trener w lśniącej zbroi, cały na biało, by zmienić drużynę pod względem sportowym i mentalnym. Ten dokument tak bardzo spodobał się Amerykanom, zakochanym w footballu i wzruszających historiach, że przyznali mu Oscara. Wątpliwe, by w Polsce spotkał się z podobnym uznaniem, bo dla większości z nas sport ten to wciąż czarna magia (mimo że obecnie jest jedną z najszybciej rozwijających się dyscyplin w naszym kraju), a film bynajmniej nie tłumaczy zawiłych reguł gry. Ci, którzy chociaż trochę ogarniają temat, będą zachwyceni i z pewnością postawią film na półce obok świetnej „Męskiej gry” Olivera Stone’a. Pozostali pewnie się nieco wynudzą, mogą więc spokojnie odjąć jedną gwiazdkę z naszej oceny. [Mateusz Adamski]

Veronica Falls „Waiting for Something to Happen” Bella Union

MUZYKA

Podwójne życie Weroniki

Rażący kontrast między całkiem fajnym debiutem a dość średnim występem na żywo zburzył moją wiarę w „zbawców twee”. Foch był na tyle wielki, że nawet nie chciało mi się słuchać ich EP-ki z coverami (bardzo przyjemnej swoją drogą). Dobrze, że jednak nie zachowałem się jak rozpuszczony gimbus i dałem szansę drugiemu pełnowymiarowemu krążkowi Brytyjczyków, bo to, co na nim zaprezentowali, zachwyci nawet najbardziej wymagających wielbicieli tamtego grania. Rok 1986, port w Dover, dziewczynka w berecie pali papierosa i pije tanie piwo, spoglądając na stalowe niebo – tak właśnie mógłby wyglądać klip do „Waiting for Something to Happen”. Choć płyta wyraźnie przynależy do twee popu, to nie ma na niej misiaczków, lizaczków ani koronek (no chyba że takich odprutych od kiecki zmarłej babci). Jest za to dużo rock’n’rolla i odwołań do klasyków gatunku, takich jak The Pastels czy Shop Assistants. Płyta pulsuje przebojowymi melodiami niczym licealna składanka imprezowa, a wszystko pięknie zgrywa się z przeromantycznymi tekstami rodem z brytyjskich filmów o dzieciakach wychowanych w cieniu fabrycznych kominów. Hajlajtem albumu jest chyba najprostsza, a zarazem najbardziej zabójcza piosenka „If You Still Want Me”. To właśnie ona powinna zostać wybrana na kolejny singiel i wedrzeć się do obdrapanych piwnic, w których domorośli didżeje usiłują zmienić świat przy pomocy swojego iPoda. Ta płyta to kawał prawdziwej magii – już od pierwszych dźwięków świat zaczyna zwalniać, a włosy dziewcząt falować na wietrze. Totalny must-hear tego roku! [Michał Kropiński]

Dla niektórych twee to taka sama prehistoria jak dla naszej redakcji hardrockowe fajerwerki lat 70. Dźwięki brytyjskich przebojów celniej jednak trafiają w nasze gusta niż wypasione pozycje z top wszech czasów znanego radia. Oto liga mistrzów twee, których wstyd nie znać, jeśli nosicie koronkowe sukienki albo wełniany sweter z lumpeksu.

The Pastels – szkockie trio działa nieprzerwanie już od ponad 30 lat i pomimo ciągłego dystansowania się od gatunku pozostaje chyba jego największą legendą. Jeszcze przed debiutem prezentowali się na kultowej kasecie NME „C86”, by rok później wydać pierwszy LP. Ich piąty studyjny album „Slow Summits” ukaże się wkrótce. Talulah Gosh – mistrzowie singli (ze słynnym „Beatnik Boy” na czele), którzy istnieli zaledwie dwa lata i nie wydali właściwie żadnego albumu. O klimacie tamtych lat świadczy sposób, w jaki założyciele zespołu się poznali: swoją znajomość rozpoczęli od dyskusji na temat badge’ów The Pastels… Zespół z Oksfordu równie szybko zniknął, co powstał, ale każdy z jego członków kontynuował kariery, m.in. w Heavenly czy Tender Trap. The Shop Assistants – złożony z prawie samych dziewczyn kwintet wydał zaledwie jeden album, którego undergroundowość podkreśla fakt, że przeszedł do historii jako płyta najkrócej goszcząca w top 100 na Wyspach... Cóż z tego, skoro sam Morrissey uznał ich piosenkę „All Day Long” za najlepszy kawałek roku 1985, a reedycja debiutu rozeszła się na pniu i szybko stała się białym krukiem.


Rust and Bone („De rouille et d’os”) reż. Jacques Audiard obsada: Marion Cotillard, Matthias Schoenaerts Belgia/Francja 2012, 120 min UIP, 8 lutego

LAUREAT

OSCARA .

I DLA NAJLEPSZEGO DLUGOMETRAZOWEGO FILMU DOKUMENTALNEGO

FILM

INTELIGENTNIE INSPIRUJACY”.

Trochę melo, trochę sci-fi

VARIETY

,

SPRÓBUJCIE NIE PŁAKAC”.

ESQUIRE.COM

NAJBARDZIEJ PORUSZAJACY FILM ROKU .

HUFFINTON POST

O NA OD 8 LUTEGO PREMIEROW

DVD I VOD

DOSTĘPNE BLISKO CIEBIE: SKLEP.MAYFLY.PL, IPLEX.PL

Jacques’a Audiarda zawsze ciągnęło do półświatka. W „Na moich ustach” sekundował niesłyszącej sekretarce, która czytając z ruchu ust, pomagała drobnemu przestępcy w porachunkach z jego wrogami. We „W rytmie serca” prześwietlał szemrane transakcje na rynku nieruchomości, a w „Proroku” – mechanizmy awansu w więziennej społeczności. Francuz często wraca też do wątku niepełnosprawności, czy to fizycznej, czy emocjonalnej, która w odpowiednio filmowych warunkach staje się źródłem siły – a to na ekranie zwykle wypada efektownie. W „Rust and Bone” (z niewiadomych przyczyn dystrybutor pozostał przy angielskim tytule) reżyser wcisnął te motywy w kostium melodramatu. Jest ona – treserka waleni Steph, która podczas pokazu w oceanarium traci obie nogi. Jest on – nieobciążony myślą Ali, gburowaty ochroniarz, który samotnie wychowuje syna i stawia pierwsze kroki w światku nielegalnych walk bokserskich. Tuż przed wypadkiem on daje jej numer telefonu, ona dzwoni do niego kilka miesięcy później. Są pokiereszowani bohaterowie, czas więc na trudne uczucie. Jacques Audiard jest jednak zbyt doświadczonym twórcą, by tej love story od razu pozwolić utonąć w sentymentalizmie. Mimo rozświetlonych kadrów i scen, w których Steph wyciąga ręce ku słońcu na znak pogodzenia z losem, film okazuje się surowy i wyważony. Bohaterowie traktują siebie szorstko i z dystansem, raczej wzajemnie świadczą sobie usługi niż padają w ramiona. Scenariuszowi pomagają aktorzy, którzy niuansują obie role – Cotillard w końcu nie jest tylko ładną dziewczyną czy ruchomą figurą woskową (jak jej oscarowa Édith Piaf w „Niczego nie żałuję”), jako Steph bywa agresywna, świadomie wykorzystuje pozycję ofiary. Jednocześnie „Rust and Bone” ogląda się trochę jak najładniejsze science fiction sezonu, kino z innego (lepszego) świata. Z jednej strony w żadnym momencie filmu nie są poruszane kwestie ekonomiczne, bohaterka szybko dostaje nowoczesne protezy, które pozwalają niemal swobodnie jej chodzić, nie musi martwić się o pieniądze. Z drugiej – sytuacja osoby niepełnosprawnej jest tu na tyle naturalna, że nigdy nie staje się głównym problemem. Zamiast więc topornej publicystyki znad Wisły dyskusyjna magia celuloidu znad Sekwany. [Mariusz Mikliński]

Niedźwiedź, kot i królik scen. Michał Rostocki rys. Maria Rostocka Kultura Gniewu 2012

KOMIKS

Grymas refleksji

Niedźwiedź, kot i królik wyruszają w podróż przez las. Droga okaże się pełna niebezpieczeństw, a bohaterów zdaje się łączyć tylko wspólny cel. To, po co idą, ma odmienić ich życie, a to, co ma być końcem wyprawy, może okazać się jej początkiem. „Niedźwiedź, kot i królik” to debiutancki album Michała Rostockiego (scenariusz) i Marii Rostockiej (rysunki). Komiks odniósł już duży sukces, bo ukazał się jednocześnie w Polsce i we Francji, co od dawna nie udało się żadnemu polskiemu twórcy. Zaistnieć za granicą na pewno pomogło mu to, że właściwie pozbawiony jest dialogów. Malarski styl Rostockiej na pierwszy rzut oka wydaje się efektowny, a historia kusi wyprawą po złote runo. Niestety, mimo wszystko całość rozczarowuje. Autorka sprawnie opowiada obrazem, czasem idzie jednak na skróty. Posługuje się graficznymi równaniami, które w zastępstwie słów opisują relacje i działania bohaterów, a zabieg ten podkreślają dodatkowo dymki, co – jak się przekonacie (nie chcemy spoilerować) – stawia pod znakiem zapytania sensowność zakończenia. Ten styl nie jest też specjalnie oryginalny, Rostocka nie łamie żadnych schematów formalnych i narracyjnych, choć trzeba przyznać, że dzięki kolorom i kadrowaniu artystce udało się dodać fabule trochę niepokoju i mroku. Sama historia dużo obiecuje, ale ostatecznie niewiele daje. Rostocki co prawda trawestuje bajkę, ale robi to głównie na poziomie dekoracji i bohaterów. Wyprawę przez las, dotarcie do celu oraz wynikające z tego konsekwencje można interpretować na wiele sposobów. Jedni dostrzegą w tym metaforę życia albo kariery, inni uznają, że trio reprezentuje wewnętrzną walkę człowieka ze słabościami, jeszcze inni będą eksponować wątek poznawczo-religijny albo inicjacyjny. I to jest największa zaleta tego komiksu – chociaż wywołuje grymas rozczarowania, to na długo pozostaje w głowie i zmusza do refleksji. [Łukasz Chmielewski]


A$AP Rocky „Long.Live.A$AP” Interscope

MUZYKA

Tak blisko

RZECZ

Robociaki

Dawno, dawno temu (jakiś rok) zachwycaliśmy się zestawem do pimpowania korków od butelek po winie. Po zakupie specjalnego zestawiku poroży, odnóży, oczu, uszu i ogonów można było z łatwością i bez przesadnego przejmowania się anatomią i genetyką konstruować zwierzęta z korków. Teraz mamy upgrade: zamiast zwierząt – roboty. Do kupienia na www.animicausa.com. [wiech]

20 – tyle pomysłów miałem na tę recenzję. W jednym z pierwszych odruchów chciałem się na Rocky’ego pozłościć, że mógłby przestać tyle gadać o ubraniach, a skupić się na nagrywaniu albumów. Zrezygnowałem w końcu z wszystkich przekombinowanych pomysłów, myśląc sobie, że może – w przeciwieństwie do A$AP-a – powinienem skupić się na samej muzyce. „Long.Live.A$AP” to debiutancka płyta bożyszcza wszystkich hipsterów, raperów, skaterów, właściwie wszystkich. A przy okazji jest to dobra płyta. Mamy bangerowego „Goldiego”, mamy tytułowy track, w którym Rocky śpiewa, co aż tak bardzo nie przeszkadza słuchaczowi. No i jest „F*ckin Problems” z featuringami Drake’a, Lamara i wszechobecnego 2 Chainza. Oczywiście jest też irytujący kawałek ze Skrillexem na bicie, ale generalnie „Long.Live.A$AP” to kawał porządnego hip-hopu. I gdybym umiał się powstrzymać od porównywania, oceniłbym to wydawnictwo szalenie pozytywnie. Ale powstrzymać się nie umiem. A$AP Rocky kupił słuchaczy świeżym flow, umiejętnością dobrania pod nie idealnych bitów, narkotycznym przekazem i stojącymi sutkami w teledyskach. I wszystko to mamy na jego pierwszym oficjalnym krążku, tyle że nie jest to takie nowe. Wszystko już było, nic nie szokuje, całość jest do bólu przewidywalna i minimalnie słabsza od tego, co znamy z mikstape’u „Live.Love.A$AP.”. Dla tych, którzy kilkanaście miesięcy wcześniej uzależnili się od pierwszego nielegala A$AP-a, ten album jest tylko dopełnieniem. [Kacper Peresada]

X-TG „Desertshore/The Final Report” Industrial Records

MUZYKA

Zaśpiewać pustkę

Peter „Sleazy” Christopherson odszedł 25 października 2010 r. Współtwórca takich projektów jak COUM Transmissions, Psychic TV czy Coil umarł we śnie, w ciszy opuścił ciało, za pomocą którego całe życie wytwarzał i czcił hałas. Zespół Throbbing Gristle, założony wspólnie z Genesisem P-Orridge’em, Cosey Fanni Tutti i Chrisem Carterem, dał w 1975 r. początek industrialowi. Pornograficzne wizualizacje i elektroniczny warkot tylko nielicznym nie przysłoniły wrażliwości, która kryła się w spazmatycznych ruchach niepokornych Brytyjczyków. Dziś ich twórczość stanowi część wielu muzealnych kolekcji, a każde kompendium XX-wiecznej muzyki skazuje się na śmieszność, jeśli o nich nie wspomni. I choć dziś wszyscy oni zajmują się własnymi przedsięwzięciami, to pewne sprawy nie mogły zostać niedomknięte. „Desertshore/The Final Report” to hołd dla Petera Christophersona, podszyty smutkiem, szczery i intymny wyraz wiary w siłę kreatywności i bezkompromisowość. O ile jednak zapis ostatniej wspólnej sesji – niepokojący, postapokaliptyczny drugi krążek tego dwupłytowego wydawnictwa – nie budzi żadnych wątpliwości, o tyle pomysł na coverowanie Nico wraz z Gasparem Noé i Sashą Grey wielu fanów może wprawić w konsternację. X-TG (taką nazwę przyjęło Throbbing Gristle po odejściu Genesisa) przeniosło nagrania z trzeciego solowego albumu muzy Warhola z czasów gotyku w pokaleczony przez historię, przeżarty przez przemysł początek XXI wieku. Wsparte improwizacją kompozycje, zrealizowane pod przewodnictwem Sleazy’ego, powstały w trzy dni w 2008 r. Już we dwoje Chris i Cosey wycięli z nich dziewięć pieśni, które oprócz wyżej wymienionych artystów zaśpiewali Blixa Bargeld, Antony Hegarty i Marc Almond z Soft Cell. Pieśni, które w oryginale żegnały na pogrzebie Nico, w reinterpretacjach wspominać będą człowieka, bez którego współczesna muzyka byłaby dużo mniej mroczna, dotkliwa i interesująca. [Filip Kalinowski]

RZECZ

Gumilampa

Co to jest: trzy tysiące misiów-żelek wokół żarówki? Proste, żyrandol. Wykonany przez nowojorskiego artystę Kevina Champeny’ego na zamówienie Jellio – projektu zajmującego się przekuwaniem wspomnień z dzieciństwa w designerskie meble. Żelki nie są niestety żelkami, lecz akrylem, ale może tak jest lepiej – długo by nie powisiały. Do kupienia na www.jellio.com. [wiech]


Aktivist poleca Co miesiąc polecamy wam dwa filmy z przepastnej oferty iplex.pl, dostępnej pod specjalnie przygotowanym adresem aktivist.iplex.pl. Czasem są to nieoczywiste nowości, czasem ukochane klasyki, czasem nieznane perełki. Recenzuje Mariusz Mikliński.

Everything Everything „Arc” Sony Music

MUZYKA Function „Incubation” Ostgut Ton

Szczęśliwy poeta reż. Paul Gordon USA 2010, 85 min Stoisko z organicznym jedzeniem vs. stara, dobra buda z hot dogami. Biodegradowalne talerze vs. rozkładające się pół wieku papierki. Domowy majonez vs. ketchup bez pomidorów. Ideały vs. pieniądze. Bill chce sprzedawać zdrowe kanapki, ale jest spłukany. Ma długi, lekką depresję i dyplom z literatury, jak dotąd pracował tylko w azjatyckiej knajpie i w sklepie. Cudem udaje mu się jednak wyszarpać bankowi kilkaset dolarów na nowy biznes. Grupa zaprzyjaźnionych filmowców amatorów z Austin przy tworzeniu „Szczęśliwego poety” przyjęła tę samą strategię, co główny bohater. Wystarczył nośny pomysł, cyfrowa kamera i trochę samozaparcia, by nakręcić błyskotliwą komedię o trudach, z jakimi muszą się zmierzyć slowfoodowi aktywiści. W dobie popularności ekoburgerów, soków z buraków i szczęśliwych warzyw – bardzo na czasie.

Poważny człowiek reż. Ethan i Joel Coen USA 2009, 105 min Larry Gopnik wpada w tarapaty. Żona, z którą spędził kilkadziesiąt lat, wręcza mu papiery rozwodowe; mający problemy z nauką uczeń podrzuca kopertę wypchaną pieniędzmi, najlepszy przyjaciel sypia z jego żoną, a córka nie wstaje sprzed lustra. „Dlaczego mnie to spotyka?” – zastanawia się Larry, przecież zawsze starał się być poważnym człowiekiem, sumiennym pracownikiem i odpowiedzialnym mężem i ojcem. Nazwisko Coenów jest gwarancją solidnego kina, zwłaszcza od kiedy bracia przestali flirtować z Catheriną Zetą-Jones i hollywoodzkim mainstreamem. „Poważny człowiek”, który przenosi widzów do czasów dzieciństwa reżyserów: Minneapolis przełomu lat 50. i 60., to przewrotna komedia o współczesnym Hiobie – Żydzie, któremu wydaje się, że jest najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie.

MUZYKA

Ambientem go

17 lat minęło od debiutu Functiona, legendarnego producenta techno, znanego też jako połowa duetu Sandwell District. Po niemalże 30 solowych singlach i EP-kach przyszedł czas na pierwszy LP Davida Summera. Na początku „Incubation” za sprawą swojej ambientowej ulotności przenosi nas w inny wymiar, aby już w szóstej minucie zaatakować porcją techno, które mogłoby być ścieżką dźwiękową do „Blade Runnera”. Na tym albumie nie ma jednoznaczności, nie ma tracków stricte klubowych, nie ma pojedynczych wyskoków zmieniających radykalnie przemyślaną strukturę płyty. To wydawnictwo opowiada historię – chwile spokoju przedzielane są kawałkami o retro-futurystycznym brzmieniu. Nie jest to techno dla początkujących, nie ma tutaj prostego rżnięcia 4x4 w stylu Blawana i setek jego naśladowców. Nowy Jork może być dumny. [Kacper Peresada]

Więcej, więcej

Wydany w 2010 r. „Man Alive” przedstawił światu załogę Everything Everything jako inteligentnych eksperymentatorów, niestroniących jednak od chwytliwych melodii. Znany z debiutu, szalony math pop czy – jak wolą niektórzy – robo pop (bardzo ładne określenie) został na „Arc” złagodzony, ale nie stracił nic ze swojej zadziorności, co zaowocowało nominacją do prestiżowej Mercury Prize Award. Na drugim krążku nadal dzieje się tyle, że trudno ogarnąć całość bez kilkukrotnego przesłuchania. Na szczęście producent David Kosten (współpracował m.in. z Bat For Lashes) zadbał o klarowne brzmienie, dzięki czemu ani razu nie umknie nam rozdzierający falsecik Jonathana Higgsa. Czasami jednak ten eklektyzm irytuje, np. w pilotującym całość singlu „Cough Cough”, który – gdyby wyszedł spod palców jakiegoś wykonawcy r’n’b – byłby znośny, ale w wykonaniu Everything Everything brzmi, jakby za r’n’b zabrali się kolesie z Yes. O wiele sympatyczniej jest, gdy chłopcy trochę się uspokoją i serwują nam takie perełki jak „Undrowned” czy „The House Is Dust”, które na „Man Alive” nie miałyby racji bytu. „Arc” to kolejny krok Everything Everything w stronę mainstreamu. Jeśli na trzecim albumie się nie potkną, powinni zajść daleko. [Mateusz Adamski]

Nieulotne reż Jacek Borcuch obsada: Jakub Gierszał, Magdalena Berus Polska 2013, 90 min Kino Świat, 8 lutego

FILM

Raj utracony

Jacek Borcuch ze swojego „Wszystko, co kocham” wziął jedną scenę – tę miłosną – i z niej zrobił „Nieulotne”. Tu nie ma już historii, społecznego kontekstu, szerokiego oddechu. Tylko relacja między nim a nią. To film o raju i wygnaniu z raju. O miłości niebiańskiej i ziemskiej. Nie będzie tu happy endu, nie będzie też tragicznego końca. Pamiętacie „Między słowami” i uczucie, które zostało w żołądku, kiedy Charlotte wyszeptała coś do ucha Bobowi? Film Borcucha też zbudowany jest na takich niedopowiedzeniach – dialogów prawie tu nie ma. Chociaż „Nieulotne” opowiada o potrzebie bliskości, filmowany jest jedynie na dalszych planach. Zdjęcia z raju – części pierwszej filmu, która rozgrywa się w Hiszpanii, przypominają fotografie Ryana McGinleya, który wyprowadził nowojorskich hipsterów z miasta, rozebrał ich i wypuścił na łono natury. To marzenie o niewinności, szczerości. Część druga, rozgrywająca się w Krakowie, to już raj utracony, w przygaszonych barwach, industrialny, chłodny, jak z niedawnego „Jesteś Bogiem”, ale przyprawiony młodzieńczą wrażliwością przypominającą kino Xaviera Dolana. Jacek Borcuch subtelnymi środkami – nienatrętną metaforą, kompozycją kadrów, tempem, kolorem, montażem – opowiada historię, która z łatwością mogłaby się ześlizgnąć w banał. Kilka razy w trakcie seansu obawiałam się, że tak się stanie. Jednak ostatnia scena, jak w dobrym thrillerze, ustawia wszystko. Brawa należą się też za świetną obsadę. Kuba Gierszał wreszcie ma szansę błyszczeć, tak jak na to zasługuje – wygląda jak polska wersja młodego Davida Bowiego. Z kolei Magda Berus wreszcie – po rozczarowującym „Bejbi blues” Kasi Rosłaniec – może pokazać, co umie. Podoba mi się to, że oba filmy mają premiery w zbliżonym terminie – poruszają podobne tematy, na oba pewnie pójdą do kina całe licea. Tylko że Borcuch do nikogo się nie łasi i nic nie udaje. Nie trzeba być cool, żeby robić świetne kino. Trzeba artystą być, a nie nosić ironiczne koszulki. [Karolina Sulej]


Przystanki polskie Maciej Rawluk Fundacja Bęc Zmiana/ Narodowe Centrum Kultury

Kirk „Zła krew” InnerGuN Records/Oficyna Biedota

MUZYKA

Zimna gorąca krew

KSIĄŻKA

Wkurzające nie-miejsce

Jest taki termin z teorii architektury: nie-miejsce. W dużym skrócie to przestrzeń, w której bytujemy, ale z którą nie wchodzimy w ściślejsze relacje: nie mieszkamy, nie pracujemy, a mimo to spędzamy w niej czas. Lotniska, centra handlowe, dworce i przystanki to właśnie nie-miejsca. Przystanek, jak na tego typu miejsce, to przestrzeń mocno wkurzająca. U jednych wydłużający się pobyt w ciasnej budce wywołuje myśli samobójcze, u innych – chęć pozywania lokalnych zarządów PKS o odszkodowanie z racji uszczerbków na zdrowiu psychicznym; jeszcze inni zaczynają obserwować i zastanawiać się, czemu budka, w której marnują życie, wygląda tak, a nie inaczej. Takich fotograficznych obserwacji dokonał Maciej Rawluk, który w książce „Przystanki polskie” zamieścił kilkaset fotografii wiat autobusowych z całego kraju. Przystanki sytuują się na marginesie architektury, często są raczej produktem wzornictwa przemysłowego niż budynkiem. Być może z tej marginalizacji bierze się architektoniczna samowola, z jaką się je traktuje: a to cytat z Le Corbusiera, a to przeszklona pleksi wśród pól zbóż, a to motywy kurpiowskie gdzieś w zachodniej Polsce. Fotograf wyłapuje z tego festiwalu form prawdziwe perełki. Samo zjawisko komentuje za pomocą nie tylko zdjęć, ale i tekstów młodych historyków i teoretyków architektury, którzy pochylają się zarówno nad formą, jak i „socjologią przystanku”. Niby maleńka książka, w zasadzie do pomylenia z katalogiem wystawy, a jednak pokazuje więcej, niż byśmy się spodziewali. [Alek Hudzik]

Znacie to dziwne uczucie, kiedy stoicie na peronie i właśnie podjeżdża pociąg. Przez ułamek sekundy jakiś duch ukryty w zakamarkach duszy słodko kusi was, żeby skoczyć na tory. Słuchanie kIRka to właśnie takie uczucie, tyle tylko, że rozciągnięte w czasie, spotęgowane. W wywiadach muzycy zespołu często opowiadają o swoich różnorodnych inspiracjach, o wielości tradycji muzycznych, z jakich czerpią. Miarą ich talentu jest więc fakt, że z kompromisu pomiędzy wieloma czynnikami powstaje muzyka tak bezkompromisowa. Nie wiem, na ile „Zła krew” jest wynikiem improwizacji, a na ile szachowego skupienia, przewidywania i planowania kolejnych fraz przez Pawła Bartnika (instrumenty elektroniczne), Olgierda Dokalskiego (trąbka) i Filipa Kalinowskiego (gramofony). Jest zbyt emocjonalna, by mogła być wykalkulowana, ale też ma zbyt misterną konstrukcję, by nagrano ją bez reguł, bez niewielkich nawet drogowskazów. „Zła krew” to układanka chłodnej transowej elektroniki, niepokojących szelestów, zsamplowanych głosów oraz trąbki, która raz jest łagodna jak kołysanka, raz nieokiełznana i przerażająca jak krzyk. Jakby tego niepokoju było mało, klimatu dopełnia kąsająca okładka i tytuły kompozycji (m.in. „Dżuma”, „Zdechł pies”). „Zła krew”, podobnie jak poprzednia, doskonała płyta kIRka, „Msza święta w Brąswałdzie”, nie jest zwykłym albumem, a raczej hipnotyzującym słuchowiskiem. Wymaga skupienia, poświęcenia, uwagi. To nie jest muzyka tła. No chyba że właśnie stoicie na peronie i szybko nadjeżdża pociąg. [Łukasz Kamiński]

PIR-S/050/01-2013

RZECZ

Wypaśnik Rachel Zeffira „Deserters” RAF Records

MUZYKA

No Rejczel!

To ciekawe, ale koneksje, jakie kanadyjska sopranistka ma w muzycznym światku Londynu, nie wskazują na to, co możemy znaleźć na jej solowej płycie. Rachel Zeffira dała się bowiem poznać szerszej publiczności jako połowa retro-popowego duetu Cat’s Eyes, który współtworzy z wokalistą The Horrors, Farrisem Badwanem. Na jej solowej płycie okazjonalnie zaś bębni Melissa Rigby ze S.C.U.M, wspomagają ją też członkowie innej wschodniolondyńskiej formacji, psychodelicznej grupy Toy. A przecież „Deserters” dzielą całe lata świetlne od twórczości wspomnianych osobistości – wystawny chamber pop przeplata się tu z onirycznymi balladami, a pełne wiktoriańskiej elegancji melodie zezują w kierunku muzyki filmowej. Oczywiście, te pierwiastki można już było wychwycić na debiucie Cat’s Eyes, tu jednak prezentują się w pełnej krasie, wręcz kwitną ulotnym pięknem. Nie sądzę, by był to przypadek, że płyta ta ukazała się zimową porą. Enya dla hipsterów? Cóż, jeśli ktoś potrzebuje wyrazistych porównań... [Rafał Rejowski]

O tym, że akcesoria papierniczo-biurkowe darzymy niezdrowym uczuciem, pisaliśmy już nieraz. Tym razem jednak chodzi o coś innego. Nie lubimy ludzi. Po prostu. Więc uciekamy w zwierzęta. Każdy dzień (a dni dyskusji nad ustawą o związkach partnerskich w szczególności) przynosi nam niezliczoną liczbę powodów, żeby ludzi nie lubić. Zwierzęta są dużo fajniejsze. Nawet te sztuczne. Taki np. bóbr tempermistrz. Piękny. I taki produktywny. Zafundujmy mu słodkie życie na naszych biurkach. [wiech]

likwiduje objawy łupieżu zwalcza przyczyny łupieżu odżywia i pielęgnuje włosy

www.pirolam.pl


DMC – Devil May Cry PC/Xbox 360/ PS3 Cenega

W lutym na antenie RBL.TV

Jakie rockowe kawałki rządziły w RBL.TV w minionym roku? Które zespoły wstrząsną telewizją w najbliższym czasie? Rockowego rachunku sumienia dokonuje Joanna „Sixa” Sikora, która w RBL.TV prowadzi „R20 Rock Listę” oraz „Świeżyniec”. Ostatnie miesiące upłynęły pod znakiem Linkin Park, Luxtorpedy oraz Lipali. Wygląda na to, że te zespoły nadal będą się miały całkiem nieźle. Wszystkie bowiem w ostatnim czasie pokazały nowe klipy: Linkin Park do utworu „Castle of Glass”, Lipali dla WOŚP „Najgroźniejsze zwierzę świata” oraz Luxtorpeda, która atakuje nas właśnie wideo do kawałka „Gimli”. A Gimli to oczywiście imię krasnoluda z „Władcy pierścieni”, który pomysł ataku na Mordor skomentował: „To samobójstwo! Na co czekamy?”. Dlaczego taki tytuł? Zobaczcie klip w RBL.TV, posłuchajcie refrenu i wszystko będzie jasne! Oprócz pewniaków liczymy także na odkrycia, które zawrócą nam w głowach i nie będziemy mogli przestać ich słuchać. W moim przypadku tak było z nowym numerem grupy Foals, zapowiadającym ich trzeci album, który ukaże się właśnie w lutym. „Inhaler”, bo tak się nazywa ten kawałek, to naprawdę solidne uderzenie. Kolejny nowy klip, od którego trudno się uwolnić, to Rudimental „Not Giving In”. Gościnnie pojawia się w nim również Alex Clare. Osobiście zacieram też ręce i czekam na nowe rzeczy, jakie pokażą The Black Keys, Woodkid, Hurts czy Queens of the Stone Age. To wszystko już niebawem będziecie mogli zobaczyć na antenie RBL.TV. Codziennie o 15.00 w „Świeżyńcu” będę miała dla was same nowe klipy, a w każdą niedzielę o 11.00 muzyczne podsumowanie w „R20 Rock Liście”. Do zobaczenia w RBL.TV, Sixa. RBL.TV możesz oglądać m.in. w: CYFRA+ (kanał 157), platforma n (kanał 141), UPC (kanał 771), Cyfrowy Polsat (dostrajanie ręczne), Toya (kanał 731), Multimedia (kanał 563), Vectra (kanał 613), SGT (kanał 308), Promax (kanał 308), Elsat (kanał 43)

GRA

Fajne mordowanie

Stylowość zabijania ciągle liczy się w grach – zwłaszcza w „Devil May Cry”. Jeśli tylko masz wystarczająco szybkie kciuki, możesz w jednym combo użyć większości posiadanych rodzajów broni. Powiedzmy, że przeciwnik lata nad twoją głową: łapiesz go hakiem na linie i przyciągasz do siebie, a gdy jest blisko, tniesz go mieczem w twarz, potem okręcasz się tak, aby znaleźć się tuż za nim, i atakujesz wielkim toporem, aby na końcu przygnieść go do ziemi serią z pistoletów. Dzień jak co dzień. „DMC – Devil May Cry” nie jest grą, która opowiada mądrą historię. Jest to proste mordobicie, które dało mi wiele więcej przyjemności, niż wypada się przyznać. Pamiętajmy, są gry i gry. Czasami historia wciąga was tak, że nie możecie oderwać się od komputera, dopóki nie poznacie zakończenia. A czasami mordowanie demona anielskim mieczem jest po prostu tak fajne, że ma się ochotę znaleźć jeszcze kilku przeciwników i zobaczyć, jak zareagują na ten gigantyczny topór, którego jeszcze nie używaliście. Ta gra może jest trochę głupia, na pewno nie jest dziełem sztuki, ale wciąga nieprawdopodobnie. Seria „Devil May Cry” powróciła w wielkim stylu! Ruszcie więc do sklepów i oczyśćcie świat z demonów. [Kacper Peresada]

RZECZ

Mr. Tea

Ok, żarty łączące herbatę i bohatera „Drużyny A” do najwymyślniejszych i najoryginalniejszych nie należą, ale ten wyjątkowo nam się spodobał. Zestaw za ok. 20 zł zawiera dwóch Mr. Tea (w negliżu i w bluzeczce) – jacuzzi organizujecie na własną rękę. Do kupienia na shop.donkey-products.com. [wiech]

Wróg numer jeden („Zero Dark Thirty”) reż. Kathryn Bigelow obsada: Jessica Chastain, Jason Clarke, Mark Strong USA 2012, 157 min Monolith Films, 8 lutego

FILM

Polowanie

To miała być krytyka wymierzona w długoletnie działania mające na celu wytropienie Osamy bin Ladena: kosztowne i nieprzynoszące rezultatów. Jednak CIA „pokrzyżowało” plany Kathryn Bigelow, likwidując amerykańskiego „wroga numer jeden”. Koncepcja fabularna musiała się zmienić. Scenarzysta Mark Boal napisał wciągającą historię kobiety, której obsesją stało się dopadnięcie przywódcy Al-Kaidy. Choć nie zabrakło w nim paru efektownych scen, ten surowy film skupia się raczej na osobistym dramacie oraz wewnętrznych rozterkach głównej bohaterki granej przez Jessicę Chastain. Maya to młoda agentka CIA, która mimo kolejnych niepowodzeń wciąż wierzy w sukces misji. Stopniowo podporządkowuje swoje życie jednej sprawie – polowaniu na bin Ladena. Zemście. W zdominowanym przez mężczyzn świecie musi ukrywać swoje emocje pod maską bezwzględności. Kto wie, czy gdyby nie jej determinacja, Bigelow wcale nie musiałaby rezygnować z pierwotnego pomysłu. Niektórzy dostrzegą sporo podobieństw między Mayą a Carrie Mathison z serialu „Homeland”. I słusznie, podobno pierwowzorem obu postaci była ta sama osoba. Obie produkcje zostały też w styczniu nagrodzone Złotymi Globami. Jeśli dodamy do tego jeszcze dość niespodziewany triumf „Argo” Bena Afflecka, to okaże się, że w Hollywood rządzi CIA. Jednak z wymienionych tytułów to „Wróg numer jeden” wywołał największe zamieszanie, także w Waszyngtonie. Wbrew pozorom Bigelow nie należą się wcale brawa za odważne ukazanie brutalnych scen tortur, lecz za sposób rozegrania ostatnich kilkudziesięciu minut. Po nieco nużącym rozwinięciu dochodzimy do zaskakująco emocjonującej kulminacji. Wszyscy znamy finał – wiemy, co się wydarzyło, ale mimo to z uwagą śledzimy przebieg operacji sił specjalnych. Reżyserka umiejętnie buduje napięcie, w odpowiedni sposób zamykając dającą do myślenia opowieść. [Piotr Guszkowski]


Abayomy Afrobeat Orquestra „Abayomy Afrobeat Orquestra”

Yo La Tengo „Fade” Matador

MUZYKA

MUZYKA

Kontynuujemy eksplorację Ameryki Łacińskiej, rozpoczętą w poprzednim numerze przez redaktora Kropińskiego przy okazji recenzji Bomba Estereo. Ze stolicy Kolumbii przemieszczamy się do równie słonecznego Rio de Janeiro, by pochylić się nad debiutanckim krążkiem Abayomy Afrobeat Orquestry. Już w samej nazwie kolektywu tkwi pewna sprzeczność: afrobeat z brazylijskiej metropolii? Brzmi podejrzanie. Pozory jednak są złudne – interkontynentalna mieszanka okazuje się strzałem w dziesiątkę. 13-osobowy kolektyw zawiązał się podczas obchodów urodzin duchowego ojca afrobeatu, Feli Kutiego. Muzycy wykonali swoje interpretacje piosenek jubilata, ale wspólne granie spodobało im się na tyle, że zaczęli tworzyć autorskie kompozycje. Brazylijczycy sprawnie wykorzystują motywy opracowane przez protoplastę gatunku, ale od zwykłych odtwórców odróżnia ich dynamika, z jaką wykonują swoje utwory. Zespół sięgnął też bowiem po rodzime patenty i doprawił całość rytmiczną sambą spod znaku Jorge Bena. To chyba najtańsza i zarazem najbardziej satysfakcjonująca okazja, by odwiedzić dwa kontynenty za jednym zamachem. [Cyryl Rozwadowski]

Jeden z kumpli po fachu wygłosił ostatnio dość kontrowersyjną opinię: zespoły, które mają na swoim koncie więcej niż pięć płyt, znikają z radaru jego zainteresowań, ponieważ zamieniają autentyczną pasję tworzenia w biznesową kalkulację. Często jest to prawda, ale nijak ta teza nie pasuje do Yo La Tengo. Niestrudzeni tytani alternatywnego rocka wrócili ze swoim 13. (!) krążkiem. Nowy longplay, choć również wypełniony jest melodiami podszytymi dyskretnym hałasem, przynosi dwie istotne zmiany: za studyjną konsoletą wartę objął Jon McIntire z Tortoise, a sama płyta trwa ledwie trzy kwadranse (czyli średnio pół godziny krócej niż poprzednie krążki tria z Portland). Reszta pozostała jednak na swoim miejscu. W Yo La Tengo nadal jest coś urzekająco nieuchwytnego, a samo brzmienie grupy, jakby wyjęte z czasu i przestrzeni oraz pozbawione wszelkich kontekstów, wydaje się unikalne w swojej zwykłości. Brak znaków szczególnych nasuwa skojarzenia z dorobkiem The Velvet Underground, przy czym paralela ta jest na yle ogólna, że nadal trudno wyśledzić rodowód Yo La Tengo. Wśród piętrzących się znaków zapytania mamy jeden pewnik: Amerykanie tworzą niesłychanie ładną muzykę. [Cyryl Rozwadowski]

Z Nigerii do Brazylii

Jak wino

RZECZ

Jeleń w 3D

Chen Bikovski, izraelska designerka, zaprojektowała serię lamp. Za dnia niepozorne, po zmroku ożywają. Sowa, jeleń i paw pojawią się na ścianie za jednym pstryknięciem. www.1designperday.com. [wiech]

Kilka słów od zespołu

Jesteśmy dopiero na początku drogi. Płytę wyprodukowaliśmy sami – nie stoi za nami żadna wytwórnia, która mogłaby pomóc w promocji i dystrybucji nagrań. Dotarcie do szerszego grona słuchaczy wymaga czasu. A ponieważ chcemy mieć 100% wpływu na brzmienie i poszczególne elementy procesu twórczego, stosujemy zasadę happy DIY. A gotową płytę udostępniliśmy w sieci do darmowego ściągnięcia – trzeba dać się usłyszeć. Tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia, że nasze utwory będą się podobały komuś poza nami.

Nosaj Thing „Home” Innovative Leisure

MUZYKA

Domator

„Drift”, debiut Nosaj Thinga z 2009 r., był jedną z ciekawszych płyt z kręgu nowej fali bitmakerów. Jason Chung – pochodzący z Los Angeles, czyli centrum współczesnego abstract hip-hopu – zmajstrował nocne, duszne, retro-futurystyczne, rytmicznie poszatkowane impresje. Momentami przywołują one na myśl niemal burialowy mrok, zachowują jednak oryginalność i nostalgiczny klimat. Na „Home” królują niespieszne, synkopowe bity i mroczna atmosfera, którą równoważą rzewne syntezatorowe melodie. Niestety, momentami krążek osuwa się w jakieś nudziarskie abstract-hiphopowe downtempo. Nie zachwycają także dwa featuringi – „Eclipse/Blue” zaśpiewany przez Kazu Makino z Blonde Redhead ociera się o ckliwy avant pop, natomiast „Try” z udziałem Toro Y Moi to średnio udana niby-chillwave’owa wprawka. Słychać, że mamy do czynienia z produkcją współczesną, ale zarazem sporo tu nawiązań do elektronicznych dokonań sprzed dekady – niektóre fragmenty przynoszą echa nastrojowości Boards of Canada, w innych odnajdujemy rytmiczne patenty rodem ze sceny click techno. W sumie to sprawnie wyprodukowana, sympatyczna posthiphopowa dźwiękowa tapeta. Po naprawdę przyzwoitym debiucie spodziewałem się albumu bardziej wyrazistego. [Łukasz Iwasiński]

Women for Hire „The Pacific”

MUZYKA

Ocean do wynajęcia

Pewnie nie znacie tego zespołu. Nic dziwnego, wystarczy spojrzeć na liczbę lajków na jego profilu na Facebooku (w chwili pisania tych słów jest ich 86). Szybko naprawcie ten błąd! Narzekając na kondycję krajowej sceny muzyki tanecznej, łatwo przegapić diament, który dzięki odpowiedniemu szlifowi może błyszczeć w naszych klubach równie mocno, co kule disco 20 lat temu. Wizerunek duetu z Wrocławia nie ma jednak zbyt wiele wspólnego z dyskotekowym blichtrem. Teksty zgromadzone na debiucie mogłyby spokojnie znaleźć się na punkowym albumie. Pląsy przy akompaniamencie protest songów? Nie takie rzeczy widzieliśmy. Sęk w tym, że rebeliancki przekaz okraszony jest dawką takich bangerów, że właściwie trudno się na nim skupić. Bo jak myśleć o problemach świata, kiedy ktoś serwuje nam prawie 10-minutowy muzyczny orgazm (posłuchajcie tytułowego numeru)? Ten album brzmi tak, jakby nagrał go cierpiący na ADHD dzieciak, który przesadził z amfetaminą. Kolejne wybitnie przebojowe motywy przeplatają się z prędkością światła, co rusz przechodząc w jeszcze bardziej wystrzałowe melodie. Jedynym zgrzytem są niedociągnięcia produkcyjne i techniczne, ale home made często ma to do siebie. Gdyby Kamp! wydali taki debiut, to pierwszy kopnąłbym zrolowany czerwony dywan, który poprowadziłby ich na podbój Zachodu. Może jednak będzie ku temu inna okazja. [Michał Kropiński]


l sty / hy c u i c

Foto: Nina Sawińska, Łukasz Nowosadzki

jl t.pl is itsta ktiv a r @ a st mod Szybki kwestionariusz modowo-życiowy „Breakfast at Tiffany’s” czy „Breakfast Club”? „Rekonstrukcja”, „Meduzy” i „Once”. Jak ktoś zna i lubi wszystkie trzy filmy, ma ode mnie plusa. Czynsz czy ubrania? Chyba powinnam powiedzieć, że ubrania? Koleżanki czy koledzy? Raczej koledzy, to pewnie przez starszego brata. Ale pracuję nad tym. Bifor czy after? Zdecydowanie bifor. Nie jestem zbyt imprezowa, więc na after mogę już nie mieć siły. Gosling czy Fassbender? Musiałam sprawdzić w internecie, kim jest ten drugi, chyba jednak postawię na starego, dobrego Johnny’ego Deppa. Chciałabym, żeby moje ciuchy założyła... Nie projektuję dla gwiazd, ale dla dziewczyn, które lubią minimalizm i wygodę. Choć na pewno istnieje kilka kobiet, którym z radością wysłałabym swoje ubrania. Sama nigdy nie założę... Chciałam powiedzieć, że białych kozaczków, ale to takie banalne.

Belle

Dziewczyna minimalna

Belle specjalizuje się w sweterkach oraz minimalistycznych sukienkach i tunikach, które pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. W czasach bluz z nadrukowanymi galaktykami czarne proste kiecki to dość odważny wybór jak na młodą markę ciuchową. Magda Nowosadzka założyła Belle ponad rok temu. Skończyła filozofię, studiowała przez rok grafikę, teraz jest na kulturoznawstwie na UW. Szycie pojawiło się w międzyczasie. Przez chwilę Magda chodziła do szkoły projektowania ubioru, ale było tam, jak przyznaje, za mało praktyki, a za dużo teorii. Uznała więc, że najlepiej się nauczyć na własnych błędach. Nam najbardziej podobają się zaprojektowane przez Magdę bezpretensjonalne czarne kiecki z miękkiej bawełny. W najnowszej kolekcji Belle eksperymentuje również z bardziej odważnymi krojami. Sprawdźcie: facebook.com/projekt.belle. [syka]

Moda: Rękodzieło

Soniamiki narysuje ci koszulkę

Jak to działa? Zaglądacie na Facebooka Soniamiki, gdzie raz w miesiącu pojawia się zapowiedź konkursu wraz z linkiem do konkretnego utworu z jej płyty. Słuchacie, wczuwacie się i wymyślacie coś, co do tej piosenki pasuje. Najciekawsze skojarzenia Soniamiki przenosi własnoręcznie na t-shirt, którym nagradza pomysłodawcę. Autorka nagrywa to, jak maluje, po czym gotowy filmik publikuje u siebie na Fejsie, dzięki czemu możecie podejrzeć proces twórczy. Wręcz musicie, bo tylko w ten sposób dowiecie się, że wygraliście – rozpoznając na koszulce wasz motyw. – Pomysły ludzi są super – komentuje Soniamiki. – Ostatnio malowałam koszulkę do piosenki „Kinokosmos”, opowiadającej o platonicznej miłości dziewczyny do telewizyjnego celebryty. Justyna, której pomysł wygrał, zaproponowała „wyławianie chłopaka wędką z telewizora”. – Skojarzenia są często bardzo konkretne, bezpośrednio związane z tematem, czasami bardzo abstrakcyjne – opowiada. – Najfajniejsze w tym jest to, że próbuję poruszyć wyobraźnię ludzi, a oni swoimi pomysłami poruszają moją. Ta wymiana działa w obie strony.

Foto: Pola Chrobot

/ moda


Uwaga konkursy!

Konkurs:

Czapka z misją

Konkurs:

Chcecie dostać najbardziej kolorową czapkę świata? Mamy dla was kilka pięknych, ręcznie robionych, ultrakolorowych czapek od Nudakillers. Jak mówi Asia Mayer, założycielka marki, jej czapki to czapki z misją: ich zadaniem jest wywołanie uśmiechu, zachwytu, szoku estetycznego lub zeza rozbieżnego. Czapki robione są ręcznie na drutach, a na dopracowanie każdej sztuki poświęcono ok. pięciu godzin. Do każdej czapki dołączono dwa dopinane pompony – kolejną broń w walce z nudą. Nudakillers powstało bowiem z nudy i na przekór nudzie. Wszyscy przecież wiemy, że czapki nosimy nie dlatego, żeby było nam cieplej, tylko żeby było ciekawiej. Chcecie dostać czapkę? Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: ile metrów przędzy potrzeba do zrobienia takiej czapki (z pomponami włącznie)? Oszacuj i wygraj!

Policz swoje dni

Takie jakieś mamy skrzywienie, że mimo Wiecznej Nieprzerwanej Miłości Aż Po Grób, jaką żywimy do naszych ajfonów, nie potrafimy się obyć bez kalendarzy. Zarówno tych podręcznych (z KARTKAMI, do wypełniania DŁUGOPISEM), jak i tych naściennych. W tym roku na redakcyjnej ścianie zawisł m.in. kalendarz wydany przez firmę Gedeon Richter, na który składają się prace 12 bardzo zdolnych polskich grafików i malarzy, pracujących w rożnych technikach i stylistykach. Mamy tu więc m.in. twórcę polskiej szkoły plakatu – profesora Waldemara Świerzego, mamy Endo, Truścińskiego, Arobala i Tymka Jezierskiego. Też chcecie ich mieć? Napiszcie nam, który miesiąc jest najfajniejszy i dlaczego. Na odpowiedzi czekamy do 15 lutego pod adresem konkursy@aktivist.pl

Na odpowiedzi czekamy do 15 lutego pod adresem: konkursy@aktivist.pl

Regulaminy konkursów dostępne są w siedzibie redakcji przy ul. Elbląskiej 15/17 w Warszawie.

Uwaga konkurs! Konkurs:

Fiu fiu

Ubrania i biżuteria marki Frifru są proste, uniwersalne i wygodne. Powstają z myślą o ludziach ceniących unikatowość. Tunikosukienki powstają spontanicznie, w krótkich seriach, z oryginalnymi grafikami wykonywanymi ręcznie. Są to rzeczy na każdą pogodę i na cały rok. Od początku kolekcję ubrań i biżuterii uskrzydla ilustracja, która jest motorem napędzającym Frifru. Założycielki zapowiadają, że będzie tylko więcej i fajniej. Frifru zaprasza na fanpage: www.facebook.com/FrifruClothing Zestaw Frifru trafi w ręce tych, którzy najciekawiej opiszą, jakie skojarzenia budzi w nich nazwa Frifru. Na odpowiedzi czekamy do 15 lutego pod adresem: konkursy@aktivist.pl

promo

Butelka przyszłości sign sie Future Bottle De Weź udział w konkurktuj butelkę przyszłości Chal lenge i zaproje Heineken obchodzi swoje 140. urodziny i z tej okazji zachęca wszystkich – zarówno profesjonalnych designerów, jak i utalentowanych amatorów – aby czerpali inspiracje z przebogatej historii marki i zaprojektowali butelkę, która stanie się ikoną limitowanej edycji 2013. Podejmijcie artystyczne wyzwanie i zdobądźcie międzynarodową sławę. Zremiksujcie przeszłość Heinekena, aby stworzyć butelkę przyszłości. Projekty można przesyłać do 1 marca, oceni je międzynarodowe jury, a finałowa trzydziestka będzie miała szansę uczestniczyć w najbardziej prestiżowym wydarzeniu w branży designu, czyli w Design Week w Mediolanie, gdzie wyłoniony zostanie zwycięzca. Szczegóły na www.yourfuturebottle.com


o w o r u s a n y s n i Dż

ortki p / k y m u str Bakterie /

oczą w piasku, m Tarzają się ają je zece, trzym spodnie w r y iku. Miłośnic ln a ż ra m a z w rzy mozolnie, p raw denim chnik, zwykłych te pomocy nie z wyglądem ją tu n e m y r e eksp nąć ów, by osiąg s in ż d h ic o sw rne efekty spektakula lizować ie spersona ln a m y s k i a i m swoje portk

Josh najpierw wykąpał się w morzu. Potem tarzał się w piasku. Potem znów wymoczył w wodzie i jeszcze raz opiaszczył. Potem długie suszenie na słońcu. Wszystko to w dżinsach, bo to właśnie dla nich została zaplanowana ta plażowa kuracja. Josh jest jednym z fanów raw denim, czyli dżinsów w stanie surowym. Wszystkie swoje przygody skrzętnie opisuje (i pokazuje) na stronie www.rawdenim.com, dzieląc się z innymi dżinsofreakami wrażeniami i efektami pracy.

Niespodzianka w zamrażalniku

Zanim zagłębimy się w tajniki dżinsowej religii, należy wam się parę słów wprowadzenia. Terminu raw denim (opcjonalnie: dry denim) używa się w odniesieniu do spodni, które nie zostały chemicznie wyczyszczone (jest to jeden z ostatnich etapów produkcji). We wspomnianym procesie z reguły zmywa się sporą ilość farby z tkaniny i tak obrabia materiał, że włókna miękną i nie kurczą się przy pierwszym praniu. Niewyprane dżinsy są więc zwykle ciemniejsze od standardowej pary, sztywniejsze i na początku noszenia mają jednolitą barwę. Wyjściowy kolor nie jest jednak główną cechą, która czyni raw denimy tak pożądanymi. Najważniejsza różnica ujawnia się z czasem. Kupując standardowe spodnie, raczej wiemy, jak będą one wyglądały w najbliższej przyszłości. W przypadku ich „surowego” odpowiednika wszelkie przetarcia oraz utrata koloru wyglądają dużo bardziej

spektakularnie. Miłośników raw denimu najłatwiej wyśledzić w internecie. W sieci funkcjonuje szereg stron (godne polecenia są np. rawdenim.com czy denimhunters.com), na których entuzjaści publikują wskazówki, jak pielęgnować tkaninę, oraz wrzucają zdjęcia wybranych/wypranych par z adnotacją, jak długo je mają, ile razy prali i jakim zabiegom poddawali. Wszyscy producenci raw denimów zalecają na metkach, by przez pierwsze sześć miesięcy w ogóle nie prać swojej pary. To jednak brzmi podejrzanie. Jedną z alternatyw dla pralki, która przez pierwsze miesiące jest największym wrogiem naszych denimów, może być wanna z zimną wodą zmieszaną z minimalną ilością płynu do płukania, przystosowanego do ciemnych tkanin (i tym samym zapobiegającemu utracie koloru). Spodnie, po uprzednim obciążeniu, zostawia się na dnie na kilka godzin, a potem suszy, koniecznie w pozycji wiszącej. Jest jednak druga, prostsza, ale dużo dziwniejsza metoda: włożenie dżinsów do zamrażarki. Po nocy spędzonej w towarzystwie kubełka lodów i udźca jagnięcego wszystkie bakterie z pewnością wyniosą się na tamten świat, dając nam kilka tygodni spokoju. Metodę tę wypróbował wspomniany na wstępie Josh Le – guru rawdenimowców. Dwa lata temu dokonał on dość spektakularnego eksperymentu – przez 15 miesięcy nosił bez prania te same dżinsy, aby sprawdzić, jak dużo bakterii wyhoduje na materiale. Nosił je codziennie, a czasami nawet w nich spał. Co dwa tygodnie wkładał spodnie do zamrażalnika, aby usunąć z nich brzydkie zapachy. Po zakończeniu eksperymentu okazało się, że stężenie bakterii jest takie samo, jak na próbkach innych materiałów, które nie były używane tak długo i intensywnie. Josh zapisał się w historii dżinsu.

Szczątki kieszeni

Zastanawiacie się pewnie, jakie są profity z tego długoterminowego odwyku od detergentów.

Otóż dzięki temu dżinsy wyblakną, pomarszczą się i przetrą częściowo w miejscach najbardziej narażonych na rozciąganie, czyli: wokół kolan, na górnej części ud, wokół kostek oraz na kieszeniach, w których regularnie trzymamy portfel czy telefon. Przetarcia na wysokości ud często nazywa się kocimi wąsami (whiskers), a marszczenia powstające wokół kolan przypominają według niektórych spłaszczony wzór plastra miodu (honey combs). Materiał stopniowo jaśnieje w tych miejscach, tworząc kontrastowy gradient, który wygląda dużo bardziej stylowo niż ten na standardowej parze dżinsów. Pół roku to jednak sporo czasu i jeszcze więcej wyrzeczeń. Znaleźli się więc tacy, którzy wolą nie czekać i do osiągnięcia zamierzonych efektów używają bardziej niekonwencjonalnych metod. W sieci można znaleźć filmiki, na których śmiałkowie rozprawiają się z portkami w kilkanaście sekund przy pomocy zestawu narzędzi do obróbki drewna. Taka droga na skróty nie cieszy się jednak uznaniem wśród ortodoksów. Mimo to pomysłów jest więcej. Na jednym z portali poświęconych raw denim pojawiła się dokumentacja eksperymentu, w którym dumny posiadacz dżinsów zanurzył je w lokalnej rzece. Para była przymocowana do wiaduktu za pomocą grubych żyłek. Po kilku dniach spodnie wyciągnięto, ale zostały po nich jedynie szczątki kieszeni. Pojawiło się też sporo zdjęć pokazujących pozytywne efekty podobnych doświadczeń, ale trudno potwierdzić ich autentyczność. Niezależnie od stosowanych metod i ich skuteczności, miłośnicy raw denim podkreślają, że każda para jest unikalna i stanowi dokumentację poczynań jej posiadacza. To, jakie efekty osiągniemy, zależy jedynie od naszej woli i samozaparcia. W internecie można znaleźć zdjęcia spodni, które mimo regularnego noszenia nie były prane od 15 lat i wyglądają świetnie. Warto więc zainwestować swój czas i pieniądze i spróbować dołączyć do dżinsowej sekty! Tekst: Cyryl Rozwadowski



ie r o hist nne kuche

5

Ze wszystkich skandynawskich narodów to do Duńczyków ponoć nam najbliżej. Nie tylko geograficznie, ale też mentalnie i kulinarnie – przekonuje nas Urszula Eriksen, prowadząca razem z mężem (Duńczykiem właśnie) warszawskie Nabo. Z bardzo podobnych produktów – to w końcu też rolniczy kraj z dostępem do zimnego morza – Duńczycy tworzą zupełnie inne niż my kompozycje smakowe. To bardzo ciekawe doświadczenie, zwłaszcza dla fanów śledzi. W Nabo większość półproduktów przygotowywana jest na miejscu (pasztety pieczone, marynaty marynowane, mielone mielone). Wszystko też jest naprawdę dobre. Naprawdę naprawdę. • Smørrebrød Czyli po duńsku „posmarowany chleb”, czyli tradycyjne duńskie kanapki. Na ciemnym pieczywie, wielowarstwowe (i nie chodzi o warstwy chleba), w Danii jedzone nożem i widelcem, jak pełnoprawne danie. Ponieważ dla Polaków kanapka kiepsko łączy się nie tylko ze sztućcami, ale i z dwucyfrową ceną (a taką musiałaby mieć, gdyby wielość warstw została zachowana), w Nabo serwowane są w wersji nieco skromniejszej (jak na duńską tradycję), ale i tak bardzo bogatej (jak na polskie zwyczaje). Kanapki nas zachwyciły (szczególnie ta ze śledziem oraz z rostbefem i duńskim sosem remoulade). Cena za sztukę: 8 PLN • Burger Nabo Skoro wszędzie, to wszędzie. Nabo też ma swojego burgera – wołowego, z marynowanymi cebulkami, ogórkami kiszonymi, pieczarkami i sosem BBQ. No i te frytki! Robione na miejscu, wielgachne, krzywuchne, przepyszne. Frytki idealne. 31 PLN

• Kaczka W sosie pieczeniowym, z czerwoną kapustą w wersji korzennej (na kwaśno-słodko) i pieczonymi ziemniaczkami. Pokrojona w plastry pierś kaczki była różowiutka, miękka i bardzo smaczna (38 PLN). Jak wszystko, czym nas w Nabo uraczono. Ani jednego słabego strzału.

4

4

2 7

1

2

3 6

BojkotuJEMY walentynki! Czerwone pluszowe serduszka, pulchni chłopcy z łukiem i białe gołębie wywołują raczej mdłości niż romantyczne uniesienia. Co innego walentynkowe słodycze! Im bardziej wymyślne i kiczowate, tym większa ochota, by je mieć. Osoby, które święto zakochanych wprawia w stany depresyjne (czy to z emocjonalnych, czy estetycznych powodów), powinny przez cały dzień wchłonąć odpowiednią dawkę czekolady w każdej postaci. My proponujemy fondue z owocami (DUKA) [1] albo pralinki (Marks & Spencer). Fanów wypieków ucieszy kolorowa łopatka do ciasta (DUKA) [2] i pierniczki z różową posypką (Marks & Spencer) [3]. W schowku na słodycze znajdziecie również czekoladę o smaku borówki i jagód, a w barku czerwone wino – tym razem w wersji bezalkoholowej (IKEA) [4]. Każdego ponuraka rozchmurzy także lizak z wyznaniem [5] oraz kolorowe cukierki z serduszkami (Marks & Spencer) [6]. Wysoki poziom hormonów szczęścia zapewniony.

Zupa rybna Przepis autorstwa Krzysztofa Lecha, szefa kuchni Nabo Najważniejszy jest wywar: na włoszczyźnie oraz korpusach białych ryb i łososia (trzeba je oczyścić ze skrzeli i oczu), gotowany przez min. trzy godziny, z dodatkiem ziela angielskiego i liści laurowych. Gotowym wywarem zalewamy podsmażoną cebulę, czerwoną paprykę i seler naciowy. Dodajemy pokrojonego, obranego ze skórki pomidora (bez pestek), kawałki surowego dorsza i mule. Dusimy, zagęszczamy odrobiną śmietany 36%, obficie posypujemy koperkiem, i gotowe. Zjedli, sfotografowali i opisali: Sylwia Kawalerowicz, Mariusz Mikliński i Olga Wiechnik


A T S A I M Y N A T S E I WSZYSTK

LUTY

Warszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

164/2013 Made with

QRHacker.co

m

AKTIVIST na iPada jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.

: Z IJ N G IĄ C Ś a d a iP A N A T IS IV T AK

IPAD.AKTIVIST.PL


luty Kacper (kp)

must be / must see

MIASTA NOCĄ Kolejny miesiąc przed nami. Promotorzy wybudzają się powoli z zimowego snu, dlatego w ciągu 28 najbliższych dni będziecie mogli zarówno tańczyć do muzyki pofarbowanego chasyda bez brody, jak i zobaczyć kolejną rzeźbę w stylu palmy w Warszawie. Potem pójdźcie rozgrzewać się w tańcu przy światowej elektronice w krakowskim Prozaku 2.0. A jeśli chcecie poszaleć na desce, możecie wybrać się do Szczyrku na zawody snowboardowe w rytmie dobrego hip-hopu. Nie mamy roku przestępnego, ale luty 2013 zapowiada się wyjątkowo.

Filip (fika)

Alek (alek)

Mateusz (matad)

07.02

AZ

Szczecin Czerwony Ratusz pl. Batorego 4 start: 20.00 • wstęp: 30-4

0 PLN

Ola (oz)

Julia (jul)

et nieraz trafiał na szczorytyii. ai lwspfólab nik Nasa – MieAZj–ski w w hist tn le lo nych raperó ie w Cruzowi, niedocenia

thony’emu najbardziej żyty hołd An zestawień klynu oddać nale a MC z Broo sę Dl an ty. sz er ie nc Teraz mac aż na trzy ko uacją jego s yn na nt do ko ie ą ty: an który wpadn zed planow łe Koncer zgrzewka pr [croz] Pozosta art: 21.00 . e” Di będzie to ro or oe · st debiutu „D rawia 32/34 kultowego yn Club · 55 · ul. Żu arszawa ław · Brookl 20.00 · wstęp: roc w · • 08.02 · W 2 art: 09.0 st N · ) PL ej 0 ow -4 N . · wstęp: 30 ejście od ul · rondo im. Skargi 18 (w e · Oko Miastaęp: 35-45 PLN · ul. Piotra Katowic · st 2 w · .0 0 10 .0 35-45 PLN 1 · start: 20 rzego Ziętka Generała Je

Rafał (rar)

Kuba (włodek)

Cyryl (croz)

Mgły Avalonu Michał (mk)

Poleca redakcja Lucyna (lucy)

Pokochaliśmy druid pop zespołu Clannad jeszcze w latach 80., kiedy to rekordy popularności w nadwiślańskiej telewizji bił serial o przygodach Robin Hooda z muzyką Irlandczyków. Dziś pamiętamy ich głównie właśnie jako autorów płyty „Legend”, do której wracamy z sentymentem i nieskrywaną przyjemnością. [rar]

10.02

Clannad

Warszawa Stodoła ul. Batorego 10 start: 16.00 i 20 .00 • wstęp

: 121 PLN • ww

w.livenation.pl


Wszystko działa Sascha Ring

zdążył już jako App arat podbić berlińs elektroniczną. Ost ką scenę atnio postanowił eks piosenkowe rejony, plorować bardziej co akcentuje jego przeprowadzka z BP do kultowej wytwó itch Control rni Mute. W hotelu Forum, gdzie wystąp na zaproszenie klu i bu Prozak 2.0, prz ypomni, że nadal św sobie za konsoletą ietnie radzi . [croz]

09.02

09.02

Apparat

Kraków Stara Zaj ezdnia ul. św. Waw rzyńca 12 start: 21.0 0 • wstęp : 39-49 PL N

riors

Stanton War

Łódź Scenografia 3 a 81/8 ul. Zachodni 5 PLN • wstęp: 35-6 start: 21.00

Szybciej, mocniej, dziesiąodtka trzecia robią 22 lat. muzykę

Stanton Warriors Breaki, bassy, szybkie miksy, remiksy dla hiphopowców, szacunek u Fatboy Slima, setki nagród, bootlegów i spoconych fanów. Wszystko to po raz pierwszy w Łodzi. [kp]

Wesołe życie staruszka

Wielbiący wszelkie odmiany hard rocka Polacy jakoś nie mieli farta do ekipy Guns’n’Roses. Twórcy archetypicznego wizerunku prawdziwych rockersów omijali nasz kraj łukiem równie szerokim, co nasza redakcja festiwal w Ciechocinku. Stara zasada mówi jednak, że tam, gdzie kończy się kasa, kończą się ograniczenia. W ten właśnie sposób Axel Rose został gwiazdą gminnych festynów. Jego kolega Slash ma jednak o wiele więcej klasy i gdy akurat nie pielęgnuje swojej czupryny, znajduje czas na nagrywanie ponoć niezłych albumów. Pierwsza polska wizyta kudłatego geniusza ma szansę sprawić, że przyciężki Spodek może w końcu oderwie się od ziemi. [mk]

u

28.02

Matisyah

Wrocław cia e a.pl Hala Stul a 1 alastuleci • www.h wow -95 PLN 80 ul. Wysta : ęp st 0•w start: 20.0

13.02

Slash

Katowice Spodek 35 al. Wojciecha Korfantego mind.com.pl -400 PLN • www.metal start: 20.00 • wstęp: 170

Rap Shalom

Matisyahu to jed na z najbardziej rozpoznawalnych sceny okołorap osobowości św owej. Dancehall iatowej w wykonaniu bro szybko podbił se datego chasyda rca publiki znud zonej gangsteram złotem. W końc i obwieszonymi u niełatwo jest przejść obojętni śpiewającego reg e obok typa w jar gae. Tuż po wiz mułce ycie u golibrody zapoczątkuje ob Amerykanin chody stulecia Hali Ludowej we Wrocławiu. [mk]


luty Ewa Axelrad

do 28.01

Warszawa BWA Warszawa ul. Jakubowska 16/3

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

do 20.02

If the person breathes too little, there is a danger

Warszawa Lookout Gallery ul. Puławska 41/22

WYSTAWA

Rzeźba oddycha fotografią

WYSTAWA Życie i materia nigdy nie rozpadały się tak poetycko jak u Ewy Axelrad. Jej wystawa „Warm Leatherette” w BWA Warszawa jest początkiem jej przygody z jedną z najciekawszych galerii młodej sztuki. Czeka nas piękna katastrofa. [alek]

Zima zaskoczyła drogowców, ale na pewno nie galerie, które pomimo śniegu pracują pełną parą. Swoje trzy grosze dorzuca też Lookout Gallery wystawą Doroty Buczkowskiej i Przemka Dzienisa. „If the person breathes too little, there is a danger” to niecodzienna propozycja rzeźbiarsko-fotograficzna. Buczkowska tworzy obiekty, Dzienis je fotografuje. Para zyskała uznanie chociażby na Paris Photo 2010, gdzie ich realizacje trafiły na okładkę festiwalowego katalogu. Pod nieco rozwlekłym tytułem-cytatem ekspozycji ponownie kryje się rozmowa rzeźbiarki i fotografa, która zaciera granice między fotografią a instalacją. Żeby zrozumieć „If the person breathes too little, there is a danger”, trzeba i rzeźbę, i fotografię potraktować równorzędnie, jako dwie części całości. [alek]

Kyodai

01.02

Warszawa Mysia 3 ul. Mysia 3 start: 22.00 • wstęp: 15-20 PLN IMPREZA King of Kong obchodzą już szóste urodziny. Z tej okazji zaprosili do Warszawy duet Kyodai znany ze współpracy z Bassfortem czy Wagon Cookin. Oprócz gwiazd pojawią się oczywiście ludzie mocniej i mniej związani z KoKiem. Założyciele Artur 8 i Maximilian Skiba, a do tego śmietanka warszawskiej sceny. [kp]

Praca Doroty Buczkowskiej, foto: Przemek Dzienis

Ritmodelia

01.02

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00 • wstęp: 20 PLN Impreza Ritmodelia to znacznie więcej niż grupa perkusyjna. Każdy z kilkunastu członków zespołu tworzy w wielu własnych projektach, zarówno elektronicznych, rockowych, a nawet takich, które nawiązują do muzyki międzywojennej. Na wyjątkowym występie w Kulturalnej Ritmodelia pojawi się wraz z gośćmi z zespołu Sambalanga. [kp]

Rebeka

do 21.04

Warszawa Pałac Prezydencki ul. Krakowskie Przedmieście 46/48 www.artmuseum.pl

Jaka sztuka dziś...

01.02

Warszawa 1500m2 do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 15 PLN

Bicep

01.02

Poznań SQ ul. Półwiejska 42 start: 22.00 • wstęp: 20-30 PLN trasa Na samym początku pod pseudonimem Rebeka ukrywała się tylko Iwona Skwarek. Potem dziewczyna poznała Bartosza Szczęsnego i wszystko się zmieniło. Rebeka przekształciła się w duet i zyskała rzeszę fanów. Artyści nie łaszą się na każdy booking, dlatego warto pojawić się w Poznaniu albo w stolicy. [kp] Pozostałe IMPREZY: • 02.03 · Warszawa · Cafe Kulturalna · pl. Defilad 1 · start: 22.00

IMPREZA

US3

01.02

Bielsko-Biała galeria Sfera ul. Mostowa 5 start: 20.00 • wstęp: 80 PLN koncert Utwór „Cantaloop (Flip Fantasia)” zna każdy. Ten bit tak mocno zaszedł nam wszystkim za skórę, że przeciętny mieszkaniec Ziemi dałby radę rozpoznać go po jednej nutce. W Polsce fanów funko-soulo-hip-hopu mało nie ma, dlatego US3 nikomu się nie nudzą. [kp]

„Człowieg guma” Paweł Althamer

WYSTAWA

Kultura bez wąsa

Tajemnica wąsów prezydenta Komorowskiego rozwiązana. Zgolił je, by nowym postępowym obliczem przywitać wystawę, którą Muzeum Sztuki Nowoczesnej otwiera na jego salonach. Być może prezydent pozazdrościł Hannie Gronkiewicz-Waltz, która (również bez wąsa) zwykła otwierać co ważniejsze ekspozycje w MSN. „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro” to prezentacja już uznanych nazwisk polskiej sztuki. Znaleźli się wśród nich m.in.: Cezary Bodzianowski, Rafał Bujnowski, Wilhelm Sasnal, Piotr Uklański i Artur Żmijewski. Wystawa to kolejny głos w sprawie roli sztuki w polskiej kulturze. [alek]

Poczuj ich siłę

Laureat Nocnych Marek w kategorii miejsce roku, 1500 m² do Wynajęcia, nie spoczywa na laurach. Do spółki z Głębokim Pasmem klub postanowił zadbać o kondycję fizyczną imprezowiczów. Potrenować będziemy mogli już na początku lutego. Bicep to irlandzki duet znany z płyt wydawanych w Aus Music oraz we własnym labelu Feel My Bicep, a także z uwielbianych przez wielu występów w Boiler Roomie. Panowie szturmem podbijają parkiety całego świata, a największy hype na ich muzykę jeszcze przed nami. Będzie to doskonała okazja, by posłuchać świeżej house’owej selekcji wymieszanej z perełkami disco, a nawet Detroit techno. Polski support zagwarantuje doskonałą rozgrzewkę przed treningiem, dlatego warto dotrzeć do klubu wcześniej. [mcq]


patronaty

01.02

Alexander Kowalski

Poznań 8 Bitów ul. Garbary 72 start: 21.00 • wstęp: 20-25 PLN

IMPREZA

Techno i techno, i techno

Kariera Alexandra Kowalskiego zaczęła się w 1997 r. Wtedy to 19-letni Niemiec stworzył swoje pierwsze kompozycje przy użyciu najtańszych dostępnych instrumentów. Po 15 latach na scenie stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców berlińskiego techno. Artysta, który przez wiele lat był rezydentem legendarnego Tresora, powraca do Polski po trzyletniej przerwie. W trakcie trasy będzie promował nowo założoną wytwórnię Damaga Music Berlin, z którą związani są m.in. tacy producenci jak Extrawelt czy Dirty Doering. Oprócz Alexandra pojawi się także Mario Berger, młody twórca mający na koncie jedynie dwie oficjalne EP-ki, ale już doceniany na niemieckiej scenie elektronicznej. Dla fanów prawdziwego techno pozycja obowiązkowa. [kp]

02.02

Marc Romboy

Kraków Prozak 2.0 pl. Dominikański 6 start: 21.00 • wstęp: 20-30 PLN

IMPREZA

Król techno nadciąga

2 lutego wszyscy wielbiciele muzyki techno mogą spodziewać się nie lada gratki – w krakowskim Prozaku zagra Marc Romboy, autor takich hitów jak „Atlas” czy „Callisto”, założyciel wytwórni Systematic Records, dla której nagrywają m.in.: Zoo Brazil, John Dahlback, Stephan Bodzin, Kolombo, Robert Babicz czy Will Saul. Artysta znany z bardzo charakterystycznego, lekko mrocznego brzmienia ma także na koncie współpracę z takimi didżejami jak Gui Boratto, Matthias Tanzmann czy Thomas P. Heckemann. Na dokładkę organizatorzy imprezy dorzucają do line-upu Crisa Moutiona, Uno i Meg Cocaine. [oz]


luty Bizarre

02.02

Kalisz Blue Bowling Club ul. Sportowa 10

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

02.02

Danny Byrd

sopot Sfinks700 al. Franciszka Mamuszki 1 start: 22.00 • wstęp: 25-35 PLN • www.illegalbreaks.com

07, 14, 28.02

Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5

IMPRO Miting

KONCERT Bizarre to typ, który wyśmiewał się z 50 Centa w teledysku D12. To gość, który nie mieści się w kadrze większości zdjęć. Oczywiście to ten najzabawniejszy pan z grupy przybocznej Eminema. I bardzo „bizarre” jest fakt, że wystąpi w Kaliszu. No ale to w końcu on. [kp]

Iza Lach

03.02

Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 21.00 • wstęp: 20-25 PLN KONCERT Lubię Izę Lach. Ładna dziewczyna, która ładnie śpiewa, która ma ładne piosenki i nawet, nie mówcie nikomu, byłem na jej koncercie i mi się podobało. Tym razem Iza, która kiedyś nagrała track ze Snoop Doggiem, zagra w warszawskiej Hydrozagadce. Przyjdźcie! [kp]

Ircha Pneumatic

04.02

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad start: 22.00 • wstęp: 25 PLN KONCERT Każdy marzył kiedyś, aby grać na saksofonie albo klarnecie. Jeśli nie udało wam się spełnić tych marzeń, wystarczy, że pojawicie się w Kulturalnej i zobaczycie jedyne w swoim rodzaju trio Ircha Pneumatic. Zobaczcie, jak dmuchają w klarnety i jak ładnie improwizują. [kp]

Dale Howard

09.02

Danny Byrd Bartosz Ignacy Wrona

IMPREZA

Stopa, stopa, clap, stopa

Danny Byrd jest przedstawicielem jednej z najbardziej uwielbianych na świecie wytwórni – Hospitality Records. Co z tego wynika? Znaczy, że umie robić dobre drum’n’bassy. Choć ma na koncie jedynie dwa oficjalne longplaye i 15 singli, stał się jedną z istotniejszych postaci sceny d’n’b. Jego „Ill Behaviour” dostało się do oficjalnego Top 40 w UK. Danny przyjeżdża do Polski, by wyjaśnić nam, jak brzmi jungle, gdy jednocześnie fascynujesz się reggea, techno i house’em. Najzabawniejsze w nim jest to, że jeśli kiedyś wyobrażaliście sobie gościa, który robi jungle i jest z Wielkiej Brytanii, to na 90% wyglądał dokładnie jak Danny. Na szczęście Brytyjczyk nie pozwala sobie na stereotypowe sety i dlatego w Sfinksie nie zabraknie rave’owego eklektyzmu. [kp]

08-09.02 Szczyrk www.burninsnow.pl

Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00 wstęp: 10-15 PLN

CYKL

Piona!

To już odsłona numer dwa cyklu prezentującego twórców muzyki free impro. Eufemia rozpoczyna kolejny przegląd dokonań tego, co najlepsze w polskiej improwizacji. Na sam początek w stołecznym klubie pojawią się Michał Dymny i Bartosz Ignacy Wrona. Pierwszy to gitarzysta znany z takich projektów jak Entropy czy Process – Laboratory of Intuition. Drugi jest muzykiem, wokalistą i bajkoczytaczem. Artyści na swój występ zaprosili Olgierda Dokalskiego (trębacza znanego ze świetnego kIRka) i saksofonistę Raya Dickaty. W następnych tygodniach koło ASP pojawią się m.in. Patryk Lichota czy Kamil Szuszkiewicz. Warto odkryć improwizację na nowo. [kp]

Burn in Snow

FESTIWAL

Rozpuszczony śnieg

impreza Dale Howard, autor genialnego tracku „Some Other Guy”, pojawi się w Sfinksie. Pokaże nie tylko swój kaloryfer, ale i jak grać deep house. Oczywiście głównie będzie grał, ale fanki też nie będą narzekały. [kp]

Coś dla tych, którzy mają dość letnich festiwali. Przygotujcie narty, weźcie spodnie nie droższe od nart, coby dobrze wyglądać, i ruszajcie do Szczyrku słuchać dobrej muzyki. My najbardziej zacieramy ręce na myśl o Hudsonie Mohawke’u, który zrobi to, co robi najlepiej – będzie puszczał po prostu świetną muzykę. Oprócz niego Little Boots po raz kolejny zagra miły koncert, a De La Soul potwierdzą, że są legendami hip-hopu i spoko kolesiami, którzy mimo sporej liczby lat na karku nadal nie znudzili się zabawą na scenie. Pojawią się też nasi rodzimi przedstawiciele sceny muzycznej, a wśród nich Zeppy Zep, Daniel Drumz oraz człowiek, który bardzo chwali się znajomością z Davidem Guettą. [dup]

High Five

09.02

Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5 start: 21.00 • wstęp: 5-10 PLN cykl Nowy cykl w piwnicach Eufemii – nie tylko ze względu na lokalizację będzie stał pod znakiem undergroundu. Tym razem klub znany z promocji tego, co w muzyce najsmaczniejsze, rozpoczyna przeglądy stołecznych artystów z kręgu lo-fi. Od bitów z laptopa po jazgot z gitary, a na koniec after dla wielbicieli tańców Świętego Wita. Na pierwszej odsłonie cyklu wystąpią między innymi Palcolor i Złota Jesień. [mk]

Hudson Mohawke


patronaty

08-17.02 Warszawa www.frpdm.pl

7. Festiwal Równe Prawa do Miłości WSPÓŁORGANIZATOR

kadr z filmu „Eating Out 4: Drama Camp”

FESTIWAL

Równe prawa do miłości razy siedem

To już siódma edycja warszawskiego Festiwalu Równe Prawa do Miłości. Tym razem będzie można obejrzeć filmy Johna Watersa (w Kino.Labie), zapoznać się z izraelskim kinem LBGTQ (w Lunie), podebatować o fetyszach czy poliamorii, obejrzeć wystawę młodej artystki Alicji Kopaczyńskiej „W kolorach tęczy” (w Dynamo Cafe), zasmakować trochę mody podczas pokazu marki HOMO (w Jerozolimie), kupić książki o tematyce LGBTQ czy nauczyć się tańczyć salsę! Jak zwykle nie zabraknie także imprez – wieczór umilą wam koncerty polsko-francuskiego zespołu Nils Project, a także pochodzącej z Miami wokalistki Shantelle. Z kolei do tańca zagra warszawski duet Double Trouble (wszystko w klubie Sztuki & Sztuczki). [oz]

08.02

Warszawa Luzztro Al. Jerozolimskie 6 start: 23.55 • wstęp: 25 PLN

Lake People

08.02

Warszawa na Opak

Warszawa Culture Shock al. Na Skarpie 15 lok. 18 start: 19.00 • wstęp wolny • www.cultureshuck.pl

Agata Wojciechowska

IMPREZA IMPREZA

Drzewa, lasy, strumyki, minimal

Lake People jako producent działa dopiero od dwóch lat. W tym czasie zdołał wydać cztery oficjalne EP-ki, które zostały docenione przez takie legendy berlińskiej sceny muzycznej jak Dixon, Matthias Mayer czy Ame. Jego „Point EP” została ciepło przyjęta przez fanów i znalazła się na wielu listach najlepszych wydawnictw muzyki elektronicznej. Oprócz głównej gwiazdy na dwóch scenach warszawskiego Luzztra pojawią się też Polacy, w tym Piotr Bejnar, mający na koncie współpracę z Night Drive Music, czy Motyl, człowiek związany z Recognition. [kp]

Tak się bawi, tak się bawi sto-li-ca!

Legendy o imprezowych wyczynach znanych warszawiaków sprawiają, że dzisiejsze pokolenie z zawstydzeniem czyta wspomnienia Głowackiego czy przegląda piękne zdjęcia Tuwima. Paryż Północy świetnie radził sobie bez techno-piwnic i pijalni wódki. O tym, jak dawniej wyglądała zabawa w stolicy, stara się przypomnieć fundacja Culture Shock. Finałowa część ich cyklu „Warszawa na Opak” ma nie tylko przypomnieć najpiękniejsze stołeczne tradycje karnawałowe, lecz także pomóc pisać nową kartę historii. Poza obowiązkową zabawą czeka na was wernisaż wystawy poświęconej karnawałowi. Dla ciała i dla ducha! [mk]

WSPÓŁORGANIZATOR


luty Wdechy

09.02 Warszawa

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

09.02

Poznań Eskulap ul. Stanisława Przybyszewskiego 39 start: 21.00 • wstęp: 25-30 PLN

Catz’n’Dogz

gala Kto nie lubi wybierać najlepszych? Zagłosuj, kto zrobił najfajniejszą imprezę, kto był największym artystą itd. Dziewiątego lutego dowiemy się, kto otrzymał nagrodę czytelników „Co Jest Grane”: Stanisława Celińska, Barka czy kino Iluzjon. Tyle możliwości... [kp]

Royal Republic

11.02

Poznań Reset ul. Bóżnicza 5 start: 19.00 • wstęp: 39-45 PLN koncert Royal Republic bardzo lubi nasz kraj. Szwedzki zespół wraca więc w lutym na jeden występ do Polski. Po zeszłorocznym genialnym koncercie w warszawskiej Hydrozagadce tym razem zachwycą fanów w stolicy Wielkopolski. [kp]

The Jillionaire

14.02

Wrocław Klub Puzzle ul. Przejście Garncarskie 2 start: 21.00 wstęp: 20-29 PLN TRASA Po szaleńczym koncercie Major Lazer na zeszłorocznym Open’erze i po bardzo udanym secie połowy tego wybuchowego kolektywu w warszawskim 1500 m² – The Jillionaire wraca. Tym razem możecie się wytańczyć we Wrocławiu, Poznaniu i Krakowie. Zakładajcie swoje „dancing shoes” i szykujcie się na zabawę do rana. [oz] Pozostałe IMPREZY: • 15.02 · Poznań · SQ · ul. Półwiejska 42 · start: 22.00 · wstęp: 25 PLN, • 16.02 · Kraków · Forty Kleparz · ul. Kamienna 2-4 · start: 21.30 · wstęp: 20-29 PLN

IMPREZA

Jedna z niewielu

„This is the end” to nowy cykl imprez poznańskiego Eskulapa, a na dobry początek pojawi się nanim śmietanka polskiej elektroniki. Z duetu Catz’n’Dogz – o czym przekonywaliśmy was już wiele razy – możemy być naprawdę dumni. Chłopaki koncertują na całym świecie i grają w najważniejszych klubach, ale nie zapominają też raz na jakiś czas zagrać w każdym mieście Polski. Tym razem padło na Poznań, gdzie Catzi pojawią się wraz z gronem swoich podopiecznych z wytwórni Pets Recordings. Deep house was otuli, techno walnie kickiem w twarz, a Eltron John będzie mówił dziwne rzeczy do mikrofonu na dużym delayu. Trzeba korzystać z okazji i zobaczyć naszych ludzi, którzy robią rzeczy na światowym poziomie. Cieszmy się i tańczmy. [kp]

09.02

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 10-15 PLN

IMPREZA

DJ Cheeba

15.02

Strażnicy bramy

Gatekeeper to duet szalony. Mając fanów zarówno wśród czytelników inteligenckiego „The Quietus”, jak i amerykańskiego „Elle”, mogą się poszczycić tym, że ich muzyka łączy ponad podziałami. Ich klubowa twórczość jest mieszanką horror, acidu i Bóg wie ilu jeszcze gatunków. Muzyka, którą nagrywają, mogłaby idealnie dopełnić legendarne filmy sci-fi z lat 80. Obok nich na scenie pojawi się znany z bliskiej współpracy z Grimes d’Eon. Jak sam mówi, jego nagrania to eksperymentalny pop z wieloma odcieniami r’n’b. Obaj headlinerzy pojawią się w Warszawie – ich koncerty na długo zapadną wam w pamięci, bo ci panowie to przyszłość muzyki. [dub]

Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00

IMPREZA DJ Cheeba jest genialnym twórcą projektów audiowizualnych. Dzięki swoim kawałkom z ostatnich dwóch lat został okrzyknięty jednym z najważniejszych twórców AV na świecie. Jeśli pojawicie się w trójmiejskim klubie, przygotujcie się na jedno z najciekawszych wydarzeń lutego. [kp]

Komin

od 15.02

Warszawa róg ul.Pięknej i Al. Ujazdowskich akcja Sztuka w mieście? Proszę bardzo. „Palma” Rajkowskiej, „Tęcza” Wojcik i „Komin” Bartosza Sendeckiego. Instalacja młodego rzeźbiarza stanie na rogu ulicy Pięknej i Alei Ujazdowskich. Czy tak jak wcześniejsze rzeźby wpisze się na stałe w pejzaż Warszawy? Zobaczymy. [alek]

Gatekeeper i d’Eon

d'Eon


ZAPRASZA

www.go-ahead.pl

patronaty

10.02

Vijay Iyer Trio

Gdańsk Żak ul. Grunwaldzka 195/197 start: 20.00 • wstęp: 30-60 PLN

11.02

Kraków Piękny Pies ul. Bożego Ciała 9 start: 21.00 • wstęp: 20 PLN

ExamplE Molly Nillson

22. 03. stodoła WARSZAWA

major lazEr

trasa KONCERT

Przyśpieszamy

Po latach posuchy znowu wypada obserwować to, co dzieje się w jazzie. Odpowiedzialny za tę sytuację jest m.in. Vijay Iyer, pianista mieszkający w Nowym Jorku, jedna z najciekawszych twarzy młodego pokolenia jazzmanów. Amerykanin zaczął grać na instrumentach w wieku trzech lat, z biegiem lat stał się wirtuozem fortepianu. Nie ogranicza się jednak do czarno-białej klawiatury – komponował także z pełną orkiestrą i kwartetem smyczkowym, a jako sideman wspomagał takich gigantów jak Wadada Leo Smith czy Steve Coleman. W gdańskim Żaku Vijaya ujrzymy wraz z basistą i perkusistą, którzy odegrają materiał ze swojej ostatniej, doskonałej płyty „Accelerando”. Ukazała się ona nakładem jednej z najważniejszych jazzowych oficyn na świecie – ACT Music + Vision, pod której skrzydłami jest też Leszek Możdżer. [croz]

13-14.02

Warszawa Teatr IMKA ul. M. Konopnickiej 6 start: 19.00 • wstęp: 50-100 PLN

15. 05. PAllAdium WARSZAWA

Zagraj to jeszcze raz, Molly

Lubimy Molly, a Molly lubi nas, dlatego często przyjeżdża do naszego kraju. Choć od dłuższego czasu mieszka w Berlinie, a nie w rodzinnym Sztokholmie, to przywozi ze sobą mrok długich skandynawskich nocy – pożywkę dla depresji lepszą niż agar dla gronkowca. Wszystko to wokalistka serwuje w bezwstydnie prosty sposób, ścieląc niskim, beznamiętnym głosem banalne syntezatorowe podkłady. Hołduje też idei DYI – sama nie tylko tworzy muzykę, ale i kręci i montuje osobliwe teledyski, a nawet własnoręcznie farbuje promocyjne tiszerty. Po rewelacyjnym przyjęciu zeszłorocznych koncertów Molly ponownie zagra w Polsce – tym razem w ramach trasy promującej jej ostatni krążek „History”. [rar] Pozostałe IMPREZY: • 12.02 · Warszawa · Cafe Kulturalna · pl. Defilad 1 · start: 22.00 · wstęp: 20 PLN

Polska w IMCE. Niecodzienny Festiwal Teatralny

crystal fightErs

25. 05. PAllAdium / WARSZAWA

thE DarknEss

16. 03. PAllAdium / WARSZAWA

hurts

20. 03. PAllAdium / WARSZAWA

jEssiE warE

22. 03. Studio / KRAKóW 23. 03. PAllAdium / WARSZAWA

kvElErtak

26. 03. hydRoZAgAdKA / WARSZAWA zdjęcie z próby przedstawienia „Lubiewo”

FESTIWAL

Teatr Karolaka wychodzi z nową inicjatywą. Przez cały rok raz w miesiącu będziemy mieli szansę obejrzeć najbardziej wartościowe spektakle z innych rejonów Polski. Zgodnie z zapowiedzią przedstawienia mają być zróżnicowane stylistycznie i tematycznie. Jak na razie obietnica została dotrzymana – festiwal zaczął się występem najważniejszego duetu teatralnego ostatnich lat („O dobru” Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki), a w lutym zobaczymy kontrowersyjne, nagradzane „Lubiewo” (Teatr Nowy w Krakowie). Na marzec zapowiedziano „Popiełuszko” w reżyserii Pawła Łysiaka z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Propozycja IMKI to szansa dla niewolników Warszawy, którzy ciągle narzekają na brak czasu, by zapoznać się z repertuarem teatrów innych miast. Swoja drogą, szkoda, że nikomu nie przyszło do głowy zrobić spektakl „O dobru. Popiełuszko w Lubiewie”. [is]

mEshuggah

24. 04. PRogReSjA / WARSZAWA 25. 04. KWAdRAt / KRAKóW W Y B O R C Z A . P L

Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl

Bilety: go-ahead.pl, ebilet.pl, eventim.pl oraz ticketpro.pl


Platinium STYCZEŃ

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

15.02

Kraków Prozak 2.0 pl. Dominikański 6 start: 21.00 • wstęp: 15-25 PLN

2. Before Tauron Nowa Muzyka

Gnucci Banana

trasa

gnucci chiquita

Gnucci Banana w sierpniu rozgrzała do czerwoności uczestników Nowej Muzyki. Teraz przyjeżdża w środku zimy, by swoim temperamentem stopić krakowskie śniegi. Zwykle nie powinniśmy się oglądać na prywatne koneksje, ale Gnucci jest małżonką Spoeka Mathamby i sam ten fakt powinien stanowić rekomendację. Szwedka przejęła od swojej drugiej połówki smykałkę do rapu i ekscentrycznej garderoby, a w podbijaniu świata pomagają jej m.in. Schlachthofbronx oraz Al Azif. Nasza bohaterka nie ma na koncie żadnych solowych wydawnictw (oprócz garści singli udostępnionych na YouTubie), ale na koncercie na pewno uraczy nas niewydanym jeszcze materiałem. M.I.A., Santigold i Kreayshawn mają kogo się bać. [croz] Pozostałe IMPREZY: • 17.02 · katowice · Hipnoza · pl. Sejmu Śląskiego 2 · start: 21.00 · wstęp: 30-35 PLN

15.02

Warszawa 1500 m² do Wynajęcia ul. Solec 18/20 start: 22.00 • wstęp: 33-40 pln

George FitzGerald i Will Saul

16.02

Poznań Hala Arena ul. Wyspiańskiego 33 start: 19.00 • wstęp: 60-200 PLN

Shakin’ Stevens

KONCERT

Mamy drgawki

George FitzGerald

IMPREZA

ŻORŻ

Jeśli miałbym wybrać moich ulubionych producentów, w pierwszej dziesiątce na pewno znalazłby się George FitzGerald. Gdy po raz pierwszy usłyszałem jego produkcje, od razu kupiłem ich przepiękne klawiszowe harmonie, połączone z genialnym samplingiem i przyjemną stopą. Od tego czasu minęło ledwie 30 miesięcy, a ja ciągle nie mogę się nadziwić. jak świetnym muzykiem jest George. Fakt, że w ciągu ostatnich miesięcy wydawał zarówno dla Aus, Hotflush, jak i dla Hypercolour, świadczy o renomie muzyka. Jego powrót do Warszawy związany jest z wizytą poselstwa jednej z najlepszych wytwórni z UK – Aus Music. Oprócz George’a na scenie 1500 m² pojawi się Will Saul, założyciel Aus oraz świetny producent i didżej. Nie możecie tego przegapić, wszyscy będą podśpiewywać „Like a Child” i szaleć do bassline’u. Będzie super. [kp]

Po koncertach andrzejkowych, bożonarodzeniowych oraz sylwestrowych przyszedł czas na kolejną doskonałą okazję. Na walentynki (z dwudniowym spóźnieniem) wpadnie do nas Shakin’ Stevens. Zapatrzony w lata 50. i 60. Walijczyk okupował stacje radiowe takimi hitami jak „Cry Just a Little Bit”, „Merry Christmas Everyone” czy „You Drive Me Crazy”. Shaky jednak nadal nieźle się trzyma i celuje wyżej niż festiwale odgrzewanych kotletów, o czym może świadczyć jego występ na głównej scenie Glastonbury w 2008 r. W samym 2011 r. Stevens wydał sześć (!) albumów, teraz zapowiada kolejny. Nie podpierajcie więc ścian i zatańczcie przynajmniej jednego wolnego. [croz]


(A)pollonia

patronaty

16, 17 lutego 2013 g. 17.00 18, 19 lutego 2013 g. 19.00

17.02

A Lot Like Birds

Poznań Pod Minogą ul. Feliksa Nowowiejskiego 8 start: 19.00 • wstęp: 30-40 PLN

19.02

Łódź Owoce i Warzywa ul. Traugutta 9 start: 20.00 • wstęp: 15 PLN

ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384

Masha Qrella

Jedna z najgłośniejszych realizacji Krzysztofa Warlikowskiego, przygotowana na podstawie tekstów Ajschylosa, Eurypidesa, Hanny Krall, J. M. Coetzeego i in. Ifigenia, Alkestis, Apolonia to trzy ofiary z ludzkiego życia, ofiary przeznaczenia, wojen, ofiary przymusowe i dobrowolne. Co, jeśli jedno ofiarowanie pociąga za sobą inne ofiary? Czy ten pochód w ogóle można zatrzymać? Reżyseria: Scenografia i kostiumy: Muzyka:

Walka postu z karnawałem

Koncert zespołu A Lot like Birds z pewnością przyciągnie tłumy. W końcu „post” to chyba ulubione określenie wszystkich polskich fanów gitarowego grania. Pochodząca z Sacramento ekipa pławi się w rozkrzyczanym sosie post hardcore’u, sprawnie łącząc go z patetycznymi wygibasami, które złapią za serce i duszę tę bardziej romantyczną część publiki. Jak na prawdziwą hardcore’ową ucztę przystało, o support zadba cała gromada zespołów, w tym reprezentanci Wielkiej Brytanii, Polski i Czech. [mk]

21.02

Poznań Cafe Mięsna ul. Garbary 62 start: 19.00 • wstęp: 25-32 PLN

NOWY TEATR

trasa

Songi:

Kiedy w Chicago Jim O’Rourke rozkręcał scenę eksperymentalną, a Stereolab byli zajęci przejmowaniem Londynu, w małej piwnicy w dzielnicy Berlin-Pankow Masha Qrella i jej koledzy, nagrywając pod nazwą Mina and Contriva, zabrali się za tworzenie własnej, oryginalnej wersji post rocka. Rok 2002 przyniósł pierwszy solowy album Mashy zatytułowany „Luck”, ciekawostką okazał się jednak wydany w 2009 r. zbiór coverów piosenek Kurta Weilla oraz Fredericka Loewe’a. W międzyczasie artystka pojawiła się gościnnie na płycie „ Unhappy Songs” projektu Silver Rocket. Najnowszy album Mashy pt. „Analogies” to kolejny punkt zwrotny w jej karierze – radiowe hooki z kilku ostatnich dekad walczą tu o lepsze z perfekcyjnie wyważoną mieszanką folku, indie i elektroniki. [rar] Pozostałe IMPREZY: • 20.02 · Warszawa ·Powiększenie · ul. Nowy Świat 27 · start: 20.00 • 21.02 · Wrocław · Firlej · ul. Grabiszyńska 56 · start: 20.00 · wstęp: 15-20 PLN

Występują: Występują: Magdalena Cielecka, Ewa Dałkowska, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Maja Ostaszewska, Magdalena Popławska, Anna Radwan-Gancarczyk, Andrzej Chyra, Wojciech Kalarus, Marek Kalita, Zygmunta Malanowicz, Adam Nawojczyk, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Maciej Stuhr, Tomasz Tyndyk (aktor TR Warszawa)

Elektroniczne analogie

koncert

Krzysztof Warlikowski Małgorzata Szczęśniak Paweł Mykietyn, Renate Jett, Piotr Maślanka, Paweł Stankiewicz Renate Jett

Apteka / Kryzys / Nancy Regan

Nancy. Wywiad 8, 9, 10 lutego 2013 g. 20.00 Nowy Teatr, Hala warsztatowa, ul. Madalińskiego 10/16 Magdalena Popławska i Claude Bardouil konfrontują się z legendą punk rocka Sidem Viciousem (basistą Sex Pistols), zmarłym po przedawkowaniu narkotyków i podejrzanym o zamordowanie swojej narzeczonej Nancy Spungen. Reżyseria i choreografia: Wykonanie: Scenografia:

trasa

Muzyka:

Staruszki

Fun fact: gdyby dodać do siebie wiek wszystkich byłych i obecnych członków zespołu Apteka, wynik oscylowałby w granicach dwóch tysięcy. Przez 30 lat istnienia przez formację przewinęło się 19 muzyków – jedyny, który był zawsze, to oczywiście pan i założyciel Jędrzej „Kodym” Kodymowski. Apteka co jakiś czas wydaje płyty, nigdy poniżej pewnego poziomu. Kodym trzyma wszystkich za mordę, dzięki czemu band nie jest martwą legendą, która odcina kupony od dawnej sławy. Obok chłopaków na scenie pojawi się też inny zespół: 35-letni Kryzys, który ma się również nadzwyczaj dobrze. No i Nancy Regan. Starsi panowie, będzie pogo. [dub] Pozostałe IMPREZY: • 28.02 · Łódź · klub stereo krogs · ul. Zielona 8 · start: 20.00 · wstęp: 20-25 PLN • 07.03 · Warszawa · Stodoła · ul. Stefana Batorego 10 · start: 18.30 · wstęp: 35-42 PLN • 09.03 · Gdynia · Ucho · ul. św. Piotra 2 · start: 19.00

Claude Bardouil Magdalena Popławska, Claude Bardouil Nicolas Grospierre, Olga Mokrzycka Paweł Andryszczyk, Adam Walicki

Patronat:

Nowy Teatr jest Miejską InstytucjąKultury

Partnerzy:

Nowy Teatr, ul. Madalińskiego 10/16, www.nowyteatr.org t: 22 379 33 33 / bow@nowyteatr.org / www.bilety24.pl / www.ebilet.pl


luty

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

22.02

Rocket Festival

16.02

Kraków Studio ul. Budryka 4 start: 20.00 • wstęp: 79-89 PLN

Warszawa Torwar ul. Łazienkowska 6a start: 15.00 • wstęp: 75-89 PLN

Soap & Skin

Festiwal Polski rock jeszcze nie zginął. Nikt nie jest pewien dlaczego, ale Coma istnieje, Happysad nadal jęczy, a Litza ciągle gra w zespole z Hansem Pięc Dwa Dębiec. Wszyscy wymienieni pojawią się na pierwszej odsłonie Rocket Festivalu. Będzie też Hey. Czyli światełko w tunelu. [kp]

Pokahontaz

16.02

Poznań Pod Minogą ul. Feliksa Nowowiejskiego 8 start: 20.00 • wstęp: 35-38 PLN KONCERT Pamiętacie czasy, gdy Fokusa nie było w teledyskach Dody? I nie było tego filmu o Magiku? I hip-hop w Polsce był w naprawdę świetnej formie? Jeśli tak, postarajcie się wymazać kilka ostatnich lat z pamięci i wpadajcie na koncert Pokahontaz. [kp]

TRASA

Brudne mydło

22-letnia Anja Plaschg, ukrywająca się pod pseudonimem Soap & Skin, ma wszystkie cechy, które pozwalają nazwać ją złotym dzieckiem współczesnej muzyki. Protegowana Christiana Fennesza zachwyciła wszystkich wydanym cztery lata temu „Lovetune for Vacuum” i kontynuowała zwycięską passę zeszłorocznym minialbumem „Narrow” (który trzeba usłyszeć chociażby dla fantastycznej i z pewnością najsmutniejszej interpretacji „Voyage Voyage” w historii). Piosenki Anji przywodzą na myśl solowe osiągnięcia Nico, a także Björk czy Xiu Xiu. Do Polski wokalistka przyjedzie na dwa koncerty razem z całym zespołem. Ważne: zaopatrzcie się wcześniej w przynajmniej jedną paczkę chusteczek. [croz] Pozostałe IMPREZY: • 23.02 · Warszawa · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 20.00 · wstęp: 79-89 PLN

22.02

Warszawa Basen ul. Marii Konopnickiej 6 start: 21.30 • wstęp: 35-45 PLN

Sub Focus

22.02

warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00

AnD

THE

Impreza

YOUNG GOD RECORDS APPEARING AT:

MM

IMPREZA

Skup się!

Scuba – założyciel jednej z moich ulubionych wytwórni muzycznych ever – ostatnio napisał na swoim Twitterze: „Nie mówię, że to jest dobra muzyka, ale dobrze, że w top 30 w UK jest Sub Focus zamiast jakiegoś kompletnego gówna”. To jest myśl przewodnia tej zapowiedzi. Sub Focus jest przedstawicielem tej wiercącej odmiany d’n’b, jednak jego background to stary dobry underground z UK. To, co nagrywa teraz, można przemilczeć. Można też spojrzeć na listę dokonań Sub Focusa i zamilknąć z wrażenia. Jeśli lubicie szaleć w rytm „miażdżących żebra bassów”, machać głową do „drumowej rozpusty”, ta impreza jest stworzona dla was. [kp]

I jeszcze cztery

Duet producencki z Manchesteru w ciągu zaledwie czterech lat istnienia zdołał wydać 13 oficjalnych wydawnictw, zagrać setki imprez i założyć własną wytwórnię płytową. Wszystko to z pełnym oddaniem dla ich ukochanej muzyki – techno. Ci, którym techno wydaje się proste, powinni poświęcić kilka chwil na przesłuchanie produkcji tej dwójki. Na Wyspach mają wokół siebie takich producentów jak Appleblim, Kowton czy Peverelist. W swoich kawałkach połączyli garage’owe brzmienie z technicznym umysłem. W 1500 m² do Wynajęcia pokażą, jak się robi techno bez podrabiania Blawana. [dub]


22-23.02

Warszawa Soho Factory ul. Mińska 25 wstęp: 80-200 PLN • www.wwmf.pl

WWMF

sbtrkt

FESTIWAL

Zima w mieście

Pierwsza edycja Warsaw Winter Music Festival ma ambitne plany stworzenia zimowego festiwalu muzyki elektronicznej w sercu stolicy. I to w plenerze. Przez cały weekend na terenie Soho Factory będą stały trzy sceny, a industrialne przestrzenie pofabrycznych hal wypełnią miłośnicy najmodniejszych klubowych brzmień. Oprócz tego powstaną tam m.in.: strefa lodowa, gdzie będzie można obejrzeć rzeźby i instalacje z lodu i śniegu, strefa ogniowa z zapierającym dech w piersiach fireshow, pokazy multimedialne w Parku Multimediów, instalacje architektoniczne, konkursy na najlepszą stylizację z wykorzystaniem strojów narciarskich, zawody sportów zimowych w specjalnie przygotowanym snow parku oraz wiele innych gorących i zimnych atrakcji. Wstyd nie przyjść, bo być może będziemy świadkami narodzin naszego rodzimego London Freeze Festivalu, który od kilku lat na teren nieczynnej elektrowni Battersea przyciąga kilkanaście tysięcy uczestników. Trzymamy kciuki i kibicujemy! [matad]

23.02 Warszawa Klub 55 ul. Żurawia 32/34 start: 22.00

Cyril Hahn impreza

Ona Powraca

Kocham r’n’b. Uwielbiam kobiece wokale takich wokalistek jak Brandy czy Ciara, uwielbiam R. Kelly’ego i „Walking Away”. Wielką radość sprawia mi też fakt, że istnieją producenci elektroniki, którzy nie wstydzą się przyznać do swoich fascynacji. Kimś takim jest Cyril Hahn. Jego dwa największe hity zeszłego roku to remiksy Mariah Carey i Destiny’s Child. I trzeba przyznać, że są naprawdę świetne i nie sprowadzają się odtwórczego wstawienia wokali do bitów. Cyril się stara. Przerabia wokale i tworzy nową jakość, dzięki czemu można by go nazwać raczej producentem wykonawczym niż remikserem. Jednak w tym wszystkim jest też coś dziwnego. Cyril Hahn nie nagrywa własnych utworów, nie wydał jeszcze żadnego kawałka oficjalnie. Mamy oczywiście przeróbki Solange, Jessie Ware, no i jedyny wydany utwór, czyli remiks HAIM. Gdzie są jednak jego własne kompozycje? Mamy nadzieję, że w roku 2013 w końcu się ich doczekamy. Póki co na imprezie możemy się spodziewać nigdzie wcześniej niesłyszanych bootlegów, nowych produkcji i szaleństwa do r’n’b z bitem 4 na 4. [kp]


luty Jozif

16.02

warszawa Basen ul. Marii Konopnickiej 6 start: 22.00 • wstęp: 20 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

25.02

Beth Hart

Warszawa Hybrydy ul. Złota 7/9 start: 20.00 • wstęp: 130 PLN • www.delta.art.pl

25.02

Michael Rose

Wrocław Łykend ul. Podwale 37 start: 19.00 • wstęp: 30-40 PLN

IMPREZA Jeśli mielibyśmy wybrać producentów house’u, których lubimy najbardziej, Jozif na pewno byłby na jednym z pierwszych miejsc. Brytyjczyk pojawi się w stolicy w ramach promocji swojego wydawnictwa, które zainauguruje nową serię jenopłytowych miksów labelu Balance. [kp]

Fisz Emade

20.02

Warszawa Dekada ul. Grójecka 19/25 start: 21.00 • wstęp: 30 PLN KONCERT Czego Waglewscy się nie tkną, zamieniają w złoto. Mimo wszystko najlepiej jest, gdy biorą się za to, od czego zaczynali. Inteligentne teksty Fisza, genialne bity Emade, wszystko zagrane z żywymi instrumentami. Jeśli widzieliście ich na żywo, to macie okazję obejrzeć ich jeszcze raz. Jeśli nie, to czas nadrobić zaległości. [kp]

Rachael

21.02

Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5 start: 20.00 • wstęp: 5 PLN KONCERT Koniec miesiąca w Eufemii będzie należał do psychodelicznego rock’n’rolla. Majstrujący przy swoim pełnowymiarowym debiucie duet Rachael zagra premierowy set piosenek w klimacie neo-psych, shoegaze i dzikich hippisowskich improwizacji. Na zewnątrz śniegi i mrozy, a w podziemiach ASP kwiatki, słońce, trawa i sekciarskie zaśpiewy. [dup]

trasa

Seriali magia

Kariera Beth Hart ruszyła na dobre, gdy jeden z jej utworów został użyty w odcinku legendarnego „Beverly Hills, 90210”. Mimo 11 albumów, które zawierają pewnie ok. 150 utworów, wszystkie jej biogramy skupiają się na fakcie, że 45-sekundowy urywek jej piosenki pojawił się w najbardziej irytującym serialu w historii telewizji. Ale cóż biedna Beth może na to poradzić? Oczywiście może marzyć, że pojawi się w nowej wersji „90210” i będzie mogła udawać, że jej muzyka jest skierowana do młodszych słuchaczy. Mimo to muszę przyznać, że Hart ma fajny mocny głos i dość silny fanbase w Polsce. Może na koncercie wspomnicie 17. odcinek dzięsiątego sezonu „Beverly Hills, 90210” i zakręci wam się łezka w oku? [kp] Pozostałe IMPREZY: • 26.02 · Chorzów · MDK Batory · ul. Stefana Batorego 6 · start: 18.00 · wstęp: 100-130 PLN

01.03

Warszawa Proxima ul. Żwirki i Wigury 99a start: 19.00 • wstęp: 57-75 PLN

KONCERT

Um pam pam, pam

Przez 35 lat Michael Rose zdążył nagrać 29 solowych albumów. Wcześniej, jeszcze jako wokalista legendarnego Black Uhuru, zdobył Grammy – pierwszą w historii nagrodę przyznaną twórcom muzyki reggae. Po odejściu z Black Uhuru w 1992 r. Rose rozpoczął swoją solową karierę – wydawał często trzy płyty rocznie i stał się jednym z najważniejszych twórców muzyki czterech akordów. Jeśli macie ochotę pobujać głowami i udowodnić sobie, że znacie nie tylko Boba Marleya, macie idealną okazję. Legenda przyjeżdża... i to żywa. [kp]

Triggerfinger

Kuba Sojka

22.02 Poznań

ul. Garbary 72 start: 21.00 IMPREZA Kuba Sojka to nasza eksportowe dobro. W swojej karierze współpracował z takimi wytwórniami jak Dirty Stuff Records czy ROHS! Records. W Poznaniu pokaże wam najciekawszę selekcję, skacząc po gatunkach – od dubtechno przez minimal po downtempo. [kp]

Paul Van Dyk

23.02

Poznań Hala Arena ul. Wyspiańskiego 23 start: 16.00 • wstęp: 67-300 PLN Festiwal Paul Van Dyk jest legendą. Tak jak Scooter, tylko mniej śmieszną. Jednak trance zawsze jest w cenie, więc w Poznaniu możecie się spodziewać tłumów. Zwłaszcza że w Wielkopolsce na Electik Music Festival: Trance dor Life zagrają też m.in. Matt Bukovski, TyDi czy Artento Divini. [kp]

TRASA

Czterdziestolatkowie

O tym belgijskim zespole mówi się, że przemawia do młodych fanów, którzy wielbią Queens of the Stone Age, a zarazem przekonuje słuchaczy legendarnych bandów w stylu Led Zeppelin. Trio ma na koncie cztery albumy studyjne i krążek z zapisem koncertu. To ostatnie wydawnictwo polecamy wszystkim, którzy tych panów nie znają. Triggerfinger to nie tylko dobra muzyka, ale i genialne rave’owe wręcz występy na żywo, które w niektórych kręgach przechodzą do legendy. [dub] Pozostałe IMPREZY: • 02.03 · Szczecin · Lulu Club · ul. Partyzantów 2 · start: 19.00 · wstęp: 45-80 PLN


NAGRODY KULTURALNE GAZETY CO JEST GRANE

WDECHY 2012 01.03

Vitalic

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 30-40 PLN

Wybierz z nami Człowieka, Miejsce, Wydarzenie i wygraj jedną z wielu atrakcyjnych nagród!

CZŁOWIEK ROKU KOD 1 – STANISŁAWA CELIŃSKA KOD 2 – AGNIESZKA GLIŃSKA KOD 3 – DJ WIKA KOD 4 – NATALIA PASZKOWSKA I MARCIN MOSTAFA KOD 5 – MAGDALENA BOJANOWICZ I MACIEJ FRĄCKIEWICZ

MIEJSCE ROKU KOD 6 – PAWILON EMILIA KOD 7 – BARKA KOD 8 – KLUB KOMEDIOWY CHŁODNA

IMPREZA

Do trzech razy sztuka

Vitalic miał już grać w Warszawie dwa razy, ale póki co się nie udało. Najpierw nagrywał nową płytę i nie mógł się oderwać od produkcji, potem okazało się, że jego zespół nie jest jeszcze gotowy. Tym razem na pewno będzie inaczej! Legendarny producent, który nawet największego hejtera namówi na miłość do acidu. Genialny performer, który w Polsce po raz pierwszy wystąpi z żywym zespołem. Jego ostatni album „Rave Age” do sprzedaży trafił piątego października i zebrał świetne recenzje, zarówno wśród fanów, jak i krytyków. Dlatego bez zbędnego gadania – jeśli nie zostały wam jeszcze bilety z poprzednich występów Vitalica, raz dwa do 1500 m² i bukujcie sobie wieczór na sam początek marca. [kp]

KOD 9 – KINO ZA ROGIEM KOD 10 – WARSZAWA POWIŚLE

WYDARZENIE ROKU KOD 11 – „NOWA WARSZAWA”

01.03

Gdańsk Klub Żak al. Grunwaldzka 195/197 start: 21.00 • wstęp: 25 PLN

KOD 12 – OTWARCIE ODNOWIONEGO KINA ILUZJON

EPROM

KOD 13 – „DANUTA W” KOD 14 – „RECORD STORE DAY”

IMPREZA

Metaczłowiek

Gdy do sieci trafiły nagrania Gaslamp Killera grającego TEN utwór, internet oszalał. Kto stworzył ten genialny track, gdzie i kiedy będzie można go kupić. Prawda wyszła na jaw po niecałym miesiącu – odpowiedzialny za kawałek pt. „Regis Chillbin” był amerykański producent EPROM, a utwór miał trafić do sprzedaży dzięki wytwórni Rwina. Fani po prostu płakali z podniecenia, gdy któryś z didżejów zagrał ten kawałek w klubie. Gdy w końcu nadszedł dzień premiery płyty, hype na EPROM-a wcale się nie zmniejszył. Na szczęście Alexander Dennis nie okazał się twórcą jednego hitu, cały album przez wiele portali został uznany za jedno z najlepszych wydawnictw roku 2012. Teraz polscy fani będą mogli się przekonać, że Amerykanin jest równie dobrym performerem co muzykiem. Widzimy się w Żaku. [kp]

KOD 15 – OTWARCIE ODNOWIONEGO MUZEUM NARODOWEGO Sam zdecyduj, komu przyznasz Wdechę Publiczności. Wyślij SMS o treści WDECHY.KOD KANDYDATA.IMIĘ I NAZWISKO pod nr 71466 (cena 1 zł + VAT), np. głosując na Stanisławę Celińską, piszemy WDECHY.1.JAN KOWALSKI Na SMS-y czekamy od 18 stycznia do 6 lutego do godz. 23.59. Szczegóły na www.wdechy.pl Organizatorzy:

Partnerzy:

Patroni medialni:

Do wygrania m.in.: zegarki, bilety do kin, książki, płyty, vouchery na wycieczki


Veg Deli

Veg Deli(ght)

To miejsce, któremu kibicuję, jak mało któremu w tym mieście. Nie tylko dlatego, że lokal z antresolą jest ślicznie urządzony, prowadzony przez rodzinną firmę i serwuje dużo pyszności. Przede wszystkim dlatego, że podaje się tu kuchnię wegańską, a takich przybytków, które wyglądają normalnie, a nie jak jadłodajnia dla studentów etnologii i lumpsterów (bez urazy, sami wiecie), jest w tym mieście niewiele. W Veg Deli przy ul. Radnej, nieopodal uniwersytetu, znajdziecie menu (zmieniane codziennie) z potrawami przygotowanymi na bazie roślinnych składników, zaskakujące połączenia (np. twarożek z nerkowców albo pesto z buraka) i niezłe ceny (danie plus zupa – 20 PLN). Wszystko zdrowe, pełnowartościowe, robione z warzyw, kiełków, owoców, korzeni, rozgrzewających przypraw, orzechów i nasion. Joanna Szachowska-Tarkowska, która przewodzi temu przedsięwzięciu, zna się na rzeczy – wegekuchnię śledzi w perspektywie globalnej, a szlify w masowym gotowaniu zbierała, prowadząc świetny wegański catering. Zajmowała się też wcześniej designem, więc jest pewność, że Veg Deli będzie dbać o stronę estetyczną – lokalu i jedzenia. Nie bójcie się więc, że na Radnej czekają kolorowe breje bez smaku w lokalu z mandalą na ścianie – jest zupełnie odwrotnie. [Agata Michalak]

Foto: Basia Starecka

ul. Radna 14 godziny otwarcia: pon.-ndz. 12.00-22.00

Chleb Sklep

Prawdziwy chleb na Mokotowie

Jeśli macie słabość do uświęconych tradycją smaków i ekoskrętów, Chleb Sklep przychodzi wam w sukurs. Wielbiciele porządnego pieczywa – wyrabianego po bożemu na zakwasie w piekarni, a nie na zapleczu kawiarni z gotowych mieszanek – będą zachwyceni. Chleb Sklep to bowiem najnowsze dzieło znanej piekarniczej rodziny Kałasów, która już od czterech pokoleń raczy świetnymi wypiekami mieszkańców Konstancina i Warszawy. Wprawdzie najmłodsze pokolenie nie przystąpiło do cechu i zajęło się zgoła innymi sprawami, ale widząc potencjał tkwiący w miłości Polaka do chleba, postanowiło rodzinne imperium nieco poszerzyć i unowocześnić. Stąd lokal przy Puławskiej, gdzie oprócz kilku rodzajów kanapek z chleba i bagietek z Kałasowej piekarni (np. z rostbefem albo serem pleśniowym z czatnejem z czarnej porzeczki; 11,50-13,50 PLN) znajdziemy też smaczne lokalne i importowane produkty: dżemiki, czatneje i konfitury od Luks Pomady i Fimaro, olej rzepakowy z Góry Świętego Wawrzyńca, rewelacyjne jogurty od Mlecznej Drogi, tłoczone na zimno soki Maurera, niemieckie wegańskie pasty do chleba, portugalskie sardynki itd. Do tego możliwość zjedzenia zakupionych dóbr na miejscu i kawa do ich popicia, a także, oczywiście, gwóźdź programu: samo pieczywo. Wystrój lokalu, zaprojektowany przez architekta Łukasza Kałasę, który odsłonił niewiarygodne powojenne mozaiki na ścianach, zachęca raczej do szybkiej konsumpcji, trochę w duchu niemieckich Stehcafes, gdzie wpadamy na szybkie espresso w drodze do pracy. I bardzo dobrze – niech Chleb Sklep służy chlebem i kawą pracusiom jadącym z Ursynowa i Kabat do centrum i wszystkim innym głodomorom! Uwaga, ze względu na specyfikę wypieku w weekend nieczynne! [Agata Michalak] ul. Puławska 51 godziny otwarcia: pon.-pt. 07.00-19.00

krótko

Le Targ

Na warszawskiej Saskiej Kępie w każdy czwartek (od 11.00 do 19.00) możecie kupić dobre, zdrowe, tradycyjne jedzenie prosto od producentów. Nieważne, czy chcecie podpimpować lodówkę, czy image – na Le Targu pojawić się warto! [wiech] ul. Królowej Aldony 5

Kino Antropos

W zabytkowym budynku Muzeum Etnograficznego powstało kino Antropos. Oprócz krzeseł w sali stoją też kanapy. W repertuarze tworzonym przez Gutka będą się pojawiać ciekawe tytuły – zarówno nowości, jak i filmy starsze, których nigdzie indziej nie można już zobaczyć. Po zakupie biletu (11-17 PLN) możecie też obejrzeć ekspozycję muzeum. [wiech] ul. Kredytowa 1

Cząstki elementarne

Nowy klub w starym miejscu w samym sercu Warszawy. Zaczęli z grubej rury i w ciągu paru tygodni zdążyli już gościć Presidenta Bongo (Gus Gus) i Moulinexa. Jeśli tylko zrobią coś z nagłośnieniem, mają dużą szansę zagościć przy ul. Przeskok na dłużej niż poprzedni lokatorzy. [rar] ul. Przeskok 2


Warszawa Wschodnia

Mięsna Wschodnia

Miejsca, które w nazwie mają imię właściciela (pełna nazwa lokalu brzmi Warszawa Wschodnia by Mateusz Gessler), kojarzą mi się z megalomanią i od razu powodują nieznaczny odrzut. Samo nazwisko – z nagłówków gazet i programów telewizyjnych – też podziałało onieśmielająco. Chyba tylko na mnie, bo lokal wielkości dworca kolejowego był całkowicie pełny. Na wolne miejsca czekaliśmy dwie godzinki – w podśmierdującej już trochę trupkiem sąsiedniej knajpie gruzińskiej – i chwilę po 22 wtoczyliśmy się do Warszawy Wschodniej. Powitała nas pani, która zabrała okrycia wierzchnie, pan wskazał nam miejsca przy barze, a tam z szeroko rozpostartymi ramionami powitał nas sam szef. Pierwsze zdziwienie, że przedstawiciel tego prastarego rodu gastronomicznego mówi po polsku z bardzo silnym francuskim akcentem. I taka też jest kuchnia, którą serwuje w Warszawie Wschodniej. Polska, solidna, mięsna, ale z przyjemnym, lekkim południowym rysem. Wśród przystawek królują podroby – móżdżek, grasica w sosie koniakowym, ozór w galarecie – oraz ryby – faszerowany szczupak, śledź w oleju lnianym czy wędzony halibut. Do gustu bardzo nam przypadł tuk wołowy na grzance. Ceny, o dziwo, niezbyt wygórowane (w większości 18-19 PLN za przystawkę). Dania główne też w klimacie rzeźni: kotlet schabowy, gicz cielęca, zrazy wołowe, kaczka duszona z grzybami oraz owoce morza – ośmiornica i łosoś (od 32 do 58 PLN). Wszystko robione jest z dużą dbałością ze świeżych produktów, o czym można się przekonać na własne oczy, bo kuchnia znajduje się na środku sali. Atmosfera trochę celebrycko-światowa. Właściciel zabawia rozmową francusko-włoskie towarzystwo siedzące obok, łamaną polszczyzną obsługuje nas hinduski kelner, po drugiej stronie otwartej kuchni kolację je juror z „Idola”, a w szatni moja puchowa kurtka wygląda trochę dziwnie pośród wszystkich futer i jesionek. Z pewnym dystansem, polecam (pamiętajcie, że obowiązuje rezerwacja miejsc). Choćby dla delikatnej wykwintności przepysznego móżdżku z jajkiem. [Paweł Lachowicz] ul. Mińska 25 (na terenie Soho Factory) pon.-ndz. otwarte całą dobę tel. 22 870 29 18

Kura w Budowie

Złote myśli i rosół

Plac Bankowy to pustynia gastronomiczna. W okolicy są znane sieciówki, kanapki z lodówki w Coffee Heaven, fasolka po bretońsku dla odważnych w Grubej Kaśce i lokal U Fiszera, w którym podobno ktoś kiedyś coś jadł. Tej kulinarnej pustce stara się chyba trochę zaradzić nowa miejscówka na placu – Kura w Budowie. W nazwie wymalowanej farbką nad wejściem widnieje słowo „restauracja”, choć już po wejściu okazuje się, że jesteśmy w jadłodajni: prosty wystrój, skserowane menu z jedzeniem przypominającym domowe, Radio Złote Przeboje głaszcze bębenki i próbka poczucia humoru właścicieli w postaci rysunków i napisów na ścianach (np. „Baba bez brzucha, jak garnek bez ucha”). W karcie, jak sama nazwa lokalu wskazuje, uświadczymy dania z drobiu, czyli – po kolei – pieczeń rzymską, karkówkę, gulasz węgierski i kotlet schabowy z kością (wszystkie za 12,90 PLN). Do tego możemy dobrać dodatki – ziemniaki, kaszę, buraki (za każdy 4,90 PLN). Mamy też rosół, podobno z kury, choć napis na ścianie – „Bez wołu nie ma rosołu” – sugeruje co innego. Niezależnie z czego, rosół jest i jest smaczny, z domowym makaronem (6,90 PLN). Za 19 PLN można też w Kurze dostać zestaw obiadowy. Zamówione przez nas pierogi z mięsem smakowały jak pierogi z mięsem, a gulasz węgierski jak gulasz węgierski zrobiony w Polsce. Porcje porządne, normy stołówkowe. Na plus temu miejscu trzeba zaliczyć śniadania wydawane już od siódmej, choć 13 PLN za jajecznicę na maśle to chyba przesada. Jaka jest Kura, każdy widzi – można tu zabić głód w czasie lunchu albo w przerwie między zajęciami, można też przejść się kawałek dalej do baru Gdańskiego – podobne jedzenie, niższe ceny. Aha, ale kompot jest super (2,90 PLN). [Mariusz Mikliński] pl. Bankowy 4 godziny otwarcia: pon.-pt. 07.00-20.00 sob.-ndz. 11.00-20.00

Green Coffee Nero

Green Coffee to weteran na polskiej scenie kawiarnianej – dzielnie walczy z sieciówkową bezdusznością, tworząc w swoich lokalach domową atmosferę. Jasne wnętrza, dużo drewna, miękkie poduchy. Wygodnie i przytulnie. Do tego dobra kawa i znakomita selekcja ciast – przepyszny brownie serwowany na ciepło z bitą śmietaną, megabeza z przepysznym kremem czy sernik to już klasyki. Są też tarty, kanapki i duży wybór herbat. Ostatnio znane i lubiane Green Coffee połączyło siły ze znaną niezależną europejską siecią kawiarnianą Caffe Nero, tworząc nową markę – Green Caffe Nero. Obie instytucje łączy pasja do kawy i świeżych, naturalnych produktów, a także przekonanie o wyjątkowym znaczeniu baristów oraz atmosfery kawiarni jako miejsca spotkań. Pierwszym lokalem pod nowym szyldem jest warszawska kawiarnia przy pl. Unii Lubelskiej.

nowe miejs Warszawa ca


urodz

iny V9

Trust

urodziny V9

Pogłos / orgia / sztuka

Studium oblec hy

Od kilku tygodn i zastanawiamy się nad jedną p egzystencjalną odstawową, ba!, sprawą. Co sko ńczy się szybcie Nie możemy się j: zima czy seria już doczekać ci le? epłych letnich n na krążeniu po ocy spędzonych mieście, od jed nej knajpy pełn do drugiej. Tym ej ludzi, muzyk czasem, gdzie n i i życia ie zajrzymy, alb albo bida. Ewen o pustki, albo n tualnie orgia w uda, imię sztuki albo w galerii. Nie że sylikonowe pen byśmy coś mieli isy przeciwko silik Po prostu słońca onowym peniso nam się chce. B m. ez słońca nawe nie cieszą t silikonowe pe nisy Tekst: Hudzik, Kawalerowicz, Kropiński, Rejowski, Rozwadowski, Wiechnik Foto: Bartoszek, Jasińska, Sarama

Rok zaczynamy od koncertowego falstartu i długoterminowej dyskwalifikacji. Trudno krytykuje się występy formacji, z którymi wiązało się tak duże nadzieje. Czasem trzeba jednak założyć czarny kaptur na głowę i chwycić rzeźniczy topór w dłoń. Z koncertu Trust wyszliśmy przedwcześnie z minami apatycznych cyborgów. Nie jest to wina koncertowego przesytu czy dziennikarskiego zmanierowania, ale nastroju, który wytworzyli sami muzycy, sprzedając nam produkt tak syntetyczny i niestrawny, że do teraz pijemy wyłącznie napar z rumianku. Kanadyjczycy wyszli na scenę krótko po 22, rozpoczynając set od swoich najlepszych numerów i na wstępie wys trzelali się z ostrej amunicji, która trafiała kilometry od wyznaczonego celu. „Shoom”, „Chrissy E” i „Bulbform”, naszym zdaniem największe atuty zespołu, zabrzmiały płasko i utonęły w nieprzyjaznych akustycznie odmętach 1500 m², a maniera wokalisty Roberta Alfonsa okazała się równie pretensjonalna, co jego nazwisko. Wszystkie znaki szczególne odróżniające Trust od zalewu kopistów Crystal Castles zbladły, a zamierzony mroczny charakter koncertu miał więcej wspólnego zpopołudniowymi występami na Castle Party. Szkoda. Dziewczyny i chłopaki, znudził wam się już seks

w łóżku, chcecie zrealizować fantazje, podsycane przez odpowiednie strony www? Nic prostszego, wystarczy zorganizować orgię. Na taki pomysł wpadł Roman Dziadkiewicz, najpierw w krakowskim Bunkrze Sztuki, potem w warszawskiej Jerozolimie. Miało to być wydarzenie quasi-artystyczne, ale każdy dobrze wie, po co się na orgię chodzi. W Krakowie było ostrożnie, natomiast to, co widzieliśmy w Warszawie, przerosło nasze oczekiwania. Na orgię poszliśmy dwa razy – najpierw do Jerozolimy zajrzeliśmy trochę przed północą. Tłum rozsadzał lokal, ale dało się zaobserwować prawidłowość: więcej podglądających, mniej działających. Z takiej orgii wyszliśmy szybko, by wrócić po trzeciej. Publiczność znacznie się przerzedziła, a ci, co zostali, byli zdecydowanie bardziej, hmm, ruchawi. Uszy katowały dobiegające z głośników przemielone na elektronikę hity z musicalu „Hair”, pod stopami (tak, trzeba było zdjąć buty) pluskały rzygowiny, a w kącikach parki, grupki i soliści zaspokajały swoje żądze. No cóż, z takiej orgii wyszliśmy jeszcze szybciej. Następny weekend zaczęliśmy od urodzin kolektywu Vlep[v]net, który świętował swoje dziesięciolecie. Nie wiemy, czy przez tę dekadę chłopcy więcej stworzyli, czy zdemolowali, ale i tak bardzo nam się podoba to, co robią. Teraz zrobili

wystawę podsumowującą dekadę działalności kolektywu. W prowadzonym przez nich autorskim domu kultury V9 można zobaczyć m.in. prace M-City, Bohomaza i Zbioka. Dla wszystkich, którzy lubią dokonania chłopaków prowadzone pod szyldem Massmix, miłym akcentem będzie pokazana na wystawie dziwna industrialna forma, która znaleziona na ulicy lata temu stała się inspiracją do powstania niektórych wzorów używanych przez kolektyw do komponowania massmixowych puzzli. Prosto z V9 udaliśmy się do DZIK-a, czyli Domu Zabawy i Kultury, który tego dnia oficjalnie zainaugurował swoją działalność. Dzikie tłumy obległy zbudowaną w latach 20. XX wieku willę, którą DZIK wybrał sobie na siedzibę. W środku owe dzikie tłumy podzieliły się na stado uprawiające dzikie tańce do muzyki serwowanej przez Teresę i Tygrysy, stado leniwie oblegające wszelkie nadające się do tego powierzchnie, łącznie z piękną klatką schodową i parapetami, oraz stado czujnie i wytrwale krążące między barami. Było jeszcze stado marznące przed bramą, bo niestety nie wszyscy chętni znaleźli w DZIK-u schronienie tej mroźnej styczniowej nocy. Wstępne oględziny nowej kulturalnej miejscówki wypadły nad wyraz obiecująco, czekamy niecierpliwie niczym fretki, co dalej podzieje się z DZIK-iem. Z DZIK-a powędrowaliśmy do niedawno otwartych Cząstek Elementarnych na set didżejski Moulinexa, gwiazdy (i szefa) portugalskiej wytwórni Disco Texas. Zapowiadało się dobrze. Niestety niewiele z tego wyszło, bo publiczność w Cząstkach, delikatnie mówiąc, nie dopisała, a nagłośnienie dawało się boleśnie we znaki mulącym, dudniącym brzmieniem. Tymczasem poza Warszawą działy się ciekawe


otwarcie DZIK-a

rzeczy. Ale zanim o nich, jeszcze kilka słów o otwartej w styczniu w stołecznym Muzeum Narodowym Galerii Sztuki XX i XXI wieku. Bez takich galerii instytucje muzeów narodowych stałyby na jednej nodze. Piotr Rypson, wicedyrektor MNW, postanowił to jednak zmienić, w efekcie czego mamy doskonałą kolekcję, nie tylko sztandarowych dzieł sztuki najwspółcześniejszej, ale też prac dotąd wyrzucanych poza nawias sztuki w ogóle, np. nagrań występów/ performensów Aleksandra Kulisiewicza, więźnia obozu koncentracyjnego z czasów II wojny światowej. I chyba tylko pani Dorota ze znanej gazety na „G” płacze, że to tylko polska sztuka i że wciąż jesteśmy daleko za Zachodem. My się cieszymy, bo sztuka na Matejce się nie kończy, nawet jeśli ograniczamy ją do granic naszego kraju. Do kolekcji Muzeum Narodowego trafił też Oskar Dawicki, którego wystawę „Performer” można

zobaczyć z kolei w poznańskiej galerii Art Stations Foundation. Teza wystawy brzmi: „Oskar Dawicki nie istnieje”. Ale jak na postać, której nie ma, Oskar robi sporo zamieszania. Wystawa zapowiada film „Performer”, ekranizację na poły fikcyjnych losów Dawickiego, w rolę którego wcieli się, poza samym

otwar cie DZ

urodziny The Blac k

IK-a

artystą, m.in. Jakub Gierszał. W Poznaniu na trzech piętrach galerii najpierw rozstajemy się z Dawickim-osobą, by na kolejnych dwóch wkroczyć w świat Dawickiego-bohatera filmu. Jeszcze większa bomba czeka na nas w Gdańsku, gdzie w Galerii Miejskiej pokazano prace Tomasza Mroza. Tego najmniej docenionego z poznańskich penerów Tede mógłby nazwać „niezłym wariatem”. I ten status wariata artysta potwierdza, choćby samym tytułem wystawy „Bóg się mamo nie pomylił”. Tytułowe pomyłki, te osobiste i społeczne, przedstawione są wyjątkowo naturalistycznie, co u Mroza oznacza jedno: silikonowe fiuty, potwory z kupy i studium oblechy posunięte do granic, które w Polsce przekracza tylko jeden artysta. Tomasz Mróz właśnie. Takiego gorącego stycznia, wbrew pogodzie, dawno w sztuce nie mieliśmy. Pięknym zwieńczeniem miesiąca były kolejne urodziny – tym razem zespołu The Black Tapes. To już sześć lat od debiutu najbardziej wybuchowej punkowej ekipy stolicy. Zaczynali w Jadłodajni, fundując tej budzie kilka z jej najlepszych imprez, a od paru lat zwołują coroczne spotkania w Cafe

Tapes

Kulturalnej. Tym razem niestety zima i arktyczny wiatr skutecznie odstraszyły sporą część stałych bywalców urodzinowej wiksy Taśm. Mniejsza niż w poprzednich latach frekwencja jednak nie sprawiła, że jubilaci dali nam jakąkolwiek taryfę ulgową. Szkoda tylko, że tak mało osób z publiczności raczyło to zauważyć. Cafe Kulturalna to fajne miejsce na koncerty, jeszcze do niedawna zapewniało najlepsze nagłośnienie w mieście. Problem w tym, że przychodzi tam chyba najbardziej sztywna i niezainteresowana muzyką publika w kraju. Kiedyś były gadki na akustycznych szeptankach Hanne Hukkelberg, teraz delektowanie się winem w rytm punk rocka. Inie była to młodzieńcza alpaga, tylko sączone z gracją i znudzoną miną białe stołowe. Niby „de gustibus non est disputandum”, ale przecież jak się przychodzi na czyjeś urodziny, wypada choćby dołączyć się do życzeń i staropolskiego „Sto lat”. Tym bardziej że dzięki wieloletniej współpracy nawet najstarsze utwory grupy brzmią jak klasyki zagranicznych zawodowców – wręcz nie wypada się nudzić. Koncert skończył najlepszy wałek z debiutanckiej EP-ki („Love Letter”), a my mogliśmy sobie przypomnieć te wszystkie szalone lata w historii brodatego składu. Sto lat, chłopaki!!!

Restauracja Karpielówka

zaprasza w swoje gościnne progi na dania kuchni góralskiej i staropolskiej. Kochasz góry, odwiedź nas koniecznie. Nie musisz wyjeżdżać z miasta, aby poczuć się jak w Zakopanem. • • • •

Oferujemy: miejsce na rodzinne i firmowe imprezy, spotkania ze znajomymi serwis cateringowy szkoleń, konferencji, bankietów organizację pikników z ogniskiem i grillem niezapomniane wesela z zabawą do białego rana

Z nami każda impreza jest udana!

Rezerwacja stolików tel/fax: 22-644-85-10 lub email:karpielowka@home.pl | Ursynów; ul. Indiry Gandhi 11, Stacja metra Imielin, przy Multikinie i Ratuszu i 5 minut spacerku w kierunku Kościoła Św. Tomasza Apostoła | www.karpielowka.com.pl, znajdź nas na facebooku


tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu ze sztuką do Pałacu Prezydenckiego. Nie wiadomo, czy to dzięki takiej dawce kultury prezydent Komorowski zgolił wąsa, wiadomo natomiast, że aż do kwietnia na wystawie „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro” będziemy mogli oglądać prace Pawła Althamera, Piotra Uklańskiego, Artura Żmijewskiego oraz innych artystów. I niech tytuł tej ekspozycji ma w sobie coś z proroctwa. Proroctwem nie jest natomiast zapowiedź, że 2013 rok będzie rokiem sztuki niegaleryjnej – po pierwsze, galerie jeszcze swoje pokażą, po drugie, sztuka poza galeriami istnieje już od lat, a palma Rajkowskiej, murale i festiwal Warszawa w Budowie są tego najlepszym przykładem. Z roku na rok coraz więcej jest sztuki w naszym codziennym otoczeniu. Chcemy czy nie – musimy z nią obcować. Przecież Paszporty „Polityki” przyznano nie obrazom Radka Szlagi ani nie polskiemu pawilonowi na biennale w Wenecji, ale tęczy na rondzie w centrum Warszawy. [Alek Hudzik]

Jaka sztuka, takie miasto

Styczeń 2013, świat już po końcu świata, a w polskiej sztuce dzieje się tak dużo, jakby system nie tyle się skończył, ile zresetował. Zwykle początek roku jest w kulturze opatrzony tabliczką „dajcie żyć, mamy ferie”, podczas gdy w tym roku w wystawach można przebierać jak w ulęgałkach. Ale to nie jedyny powód do zdziwienia: wiele wystaw nie odbędzie się w galeriach, lecz w przestrzeniach na co dzień niekojarzonych ze sztuką. Wystawy w poznańskim centrum handlowym to już żadna nowość (mieszcząca się w Starym Browarze galeria Art Station Foundations prezentuje teraz świetną wystawę „Performer”). Bardziej nietypowy pod względem lokalowym jest natomiast pewien wernisaż w Łodzi: na wystawie „O wiele rzeczy za dużo” zobaczymy prace Maurycego Gomulickiego, Iwo Rutkiewicza i Mikołaja Długosza. Towarzystwo doborowe, tylko miejsce dziwne: Andel’s Hotel Łódź, w którego korytarzach i pokojach zaprezentowane zostaną najnowsze dokonania artystów (niektóre z nich na stałe wzbogacą kolekcję tworzoną w hotelu). Z kolei warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej wchodzi

Wprost niewiarygodne

Bez względu na polityczne podziały i merytoryczne różnice wszystkie duże tygodniki opinię mają wpisaną w swoją zwyczajową nazwę. Opinia natomiast jest jak dupa – każdy ma własną. Jeśli ktoś jednak obnaża się publicznie w internecie i kioskach całego kraju, musi się liczyć z konsekwencjami. Ze starymi prowokatorami zdążyliśmy się już oswoić – ani zadźgane tulipanem po winie konkubiny z Łódzkiego, ani grzejące się w blasku

fleszy towarzyszki gwiazdorów nie budzą we mnie żadnych, nawet najpłytszych uczuć. Nie budzi ich też dzieciak, który w kłębach dymu z zabójczego skręta zerka na nas z okładki najnowszego „Wprostu”. „Wywiad z matką licealisty, który popełnił samobójstwo po marihuanie” też mnie niespecjalnie rusza. Zbyt dobrze znam ten ton, tę retorykę i te fotomontaże rodem z tandetnych wydań horrorów klasy B. Pierwszy mach pierwszym krokiem na wybrukowanej strzykawkami, kradzieżami, techno i dworcami drodze do piekła. Drodze, od której w latach 90. kupony odcinali właściciele złotych interesów, jakimi wówczas okazywały się odwyki. Drodze, której obraz budowały żądne sensacji nowo powstałe media i szkolne pogadanki prowadzone przez ignorantów. Drodze, której obraz – wydawałoby się – pielęgnują dziś już tylko tabloidy i politycy nieustannie szukający straszaków na gawiedź. Marilyn Manson, Marilyn Manson, Marilyn Manson – odbija się echem zarejestrowana przez Michaela Moore’a litania przyczyn licealnych strzelanin w Stanach Zjednoczonych. Marihuana, marihuana, marihuana – przekrzykują się poruszeni sprawą warszawskiego licealisty dziennikarze i „eksperci”. Liberalni legalizują, konserwatywni skazują, nikt nic nie tłumaczy, każdy wykłada swoje prawdy. Albo palisz, albo stoisz tam, gdzie ZOMO, albo nie palisz, a palą ci, co stoją z ZOMO, albo akurat nie palisz, a i tak ZOMO przeszukuje ci kieszenie. Nie o zero-jedynkowe rozwiązania jednak w całej tej sprawie chodzi, nie o przekłamywane przez obie strony właściwości trawki, ani o to, co z faktem jej istnienia robi się w innych krajach. Chodzi o merytoryczną dyskusję, zastanowienie nad niewydolnością dzisiejszego systemu prawnego i – ogólnie – świadomość. Ale sprzedaż i oglądalność nigdy nie szły w parze z myślą głębszą niż marketingowa. Sylwester Latkowski, nowy naczelny „Wprostu” – spec od wszystkich tematów ważkich i aktualnych – wie o tym aż za dobrze. I choć pewnie uda mu się dzięki takim ruchom sprzedać kilka egzemplarzy więcej, to nieraz też dostanie po dupie. Może nie tak drastycznie i dosłownie jak w drugiej części grafficiarskiego filmu „Men in Black”, ale od dużo większej liczby osób. Bo choć rap znów przeżywa czasy popularności, to osób, które wiedzą cokolwiek o marihuanie jest dużo więcej niż hiphopowców. Niektórzy z nich palą codziennie, inni od święta, jeszcze inni nie palą wcale. I co najgorsze – niczym nie wyróżniają się z tłumu. [Filip Kalinowski]

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.

Warszawa

warszawa@aktivist.pl

redaktor naczelna

Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

zastępca redaktor naczelnej Ola Wiechnik owiechnk@valkea.com

redaktor miejski (wydarzenia) Kacper Peresada kperesada@valkea.com

redaktorzy

Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski

menedżer ds. promocji i informacji miejskiej

Kraków

krakow@aktivist.pl

Maja Duczyńska majka.duczynska@aktivist.pl

Łódź

dział graficzny

Poznań

Magda Wurst

fotoedycja / grafika

lodz@aktivist.pl poznan@aktivist.pl

Daria Ołdak daria.oldak@aktivist.pl

Trójmiasto

korekta

Wrocław

Mariusz Mikliński

trojmiasto@aktivist.pl

Reklama

Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Andrzej Cała Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak

Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Lucyna Seremak Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda

Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Dział Sprzedaży Lokalnej Karolina Janowska kjanowska@valkea.com

Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17

tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69

Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

wroclaw@aktivist.pl

Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!

Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar

Dystrybucja 4Business Logistic

Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com

Dział Finansowy

Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com

Dystrybucja

Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com


T ROJEC P GN I S E ZAR D

KA

materiał promocyjny

r proponuje wam a z a K a rk a M ? w nta butó twear Design ta o k o F je ro rs p u k ra a e n ri a ie z k d Komu marzy się ca konkursu poje z ię yc w z – k e n łe yzwaniem! ó w z c m ie ty n z a w ię s to k ie c je rz ro zap F FASHION. Zmie O E G E L L O C N O w LOND

Kazar to jeden z najbardziej rozpoznawalnych brandów na polskim rynku obuwniczym. Firma słynie z eleganckich i odważnych kolekcji, które odzwierciedlają aktualne światowe trendy i kreują nowe zjawiska w modzie. Marka wychodzi naprzeciw oczekiwaniom najbardziej wymagających klientów – zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy cenią sobie styl, wygodę i oryginalność. Luksusowe buty, torebki i paski prezentowane są również podczas pokazów czołowych polskich projektantów, m.in. Łukasza Jemioła, Zuo Corp, Dawida Wolińskiego, Paprocki & Brzozowski. W tym roku Kazar po raz kolejny daje szansę młodym projektantom oraz osobom, które wiążą swoją przyszłość z projektowaniem mody.

We współpracy z Fashion Designer Awards ruszył KAZAR DESIGN PROJECT, którego uczestnicy mają za zadanie zaprojektować damskie czółenka na szpilce inspirowanego stylem „High heels! High fashion!”. Laureat konkursu wyjedzie do London College of Fashion na prestiżowy kurs Introduction to Footwear Design, gdzie będzie mógł zapoznać się z nowatorskim podejściem do projektowania, kreowania linii produktowych czy też dekodowania trendów i prognozowania w modzie. Ponadto buty według zwycięskiego wzoru znajdą się na półkach wybranych salonów Kazar. KAZAR DESIGN to jedyna w swoim rodzaju szansa rozwoju dla młodych projektantów i możliwość zweryfikowania umiejętności w konfrontacji z rzeczywistością.

Szczegóły konkursu dostępne są na stronie www.fashiondesignerawards.com.pl, w zakładce Kazar Design. Prace należy przygotować do 10 marca 2013 i wysyłać na adres konkurs@kazar.com.pl.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.