Aktivist wydanie wrzesniowe

Page 1

ZDONKUJ SOBIE HI T

KITE

NAD ŁĄKAMI

wrzesie Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław

ń

123

KOTLETY

/ DINOZA

WIAD MGMT ZA R Z ĄDZĄ JESIENIĄ ! URY / WY



as ow e/ gl ob al

okładka:

foto: Michał Gniłka / www.michalgnilka.com stylizacja: Carlos Temores

z foto: Paweł Lachowic

m

śr od ek po p

ni sz ow e/ lo ca l

O co chodzi z tym A? W ten sposób pokazujemy rzeczy, wydarzenia, zjawska, o których jest głośno, i te, o których jeszcze nikt nie słyszał, ale warte są nadstawienia ucha.

„Aktivist” zasyła pocztówkowe pozdrowienia z wakacji (poniżej).

Nasz człowiek

Alicja Szałas Dziennik podróży Alicji pełen jest egzotycznych nazw: w ostatnich miesiącach zwiedziła Kaukaz i Stany Zjednoczone, ledwo tydzień temu wróciła z zimnej Szwecji i już planuje kolejny wypad. Przed wyprawą autostopem wokół świata powstrzymują ją studia (afrykanistyka). Jej obecność w wielu organizacjach pozarządowych bierze się z nieustającej potrzeby działania – pomaga w Warszawskim Hospicjum Dziecięcym i Ufie. By nie dać się szarzyźnie wolskiego blokowiska, wykorzystała wiedzę zdobytą na Wydziale Biologii i spontanicznie wysiała na skwerku nasiona. Kocha kawę i przyrodę, jest weganką i fanką ekologicznego trybu życia. Razem z partnerką wychowuje uroczego buldożka francuskiego. Po pracy w warszawskim Greenpeasie biega na koncerty, wystawy i do teatru. Dla „Aktivista” przeprowadza wywiady z twórcami kultury niezależnej.

Dzień, wspomnienie lata. Dzień, słoneczne ćmy, a-a. Aaaaaa! By na wspomnienie mijających wakacji nie musieć z obawy przed deprechą uciekać się pod opiekę jesiennego małego boga, rozejrzyjcie się wokoło (i zajrzyjcie do środka). Po nudnych miesiącach sezonu ogórkowego nadchodzi zbawienne ożywienie! Już nie będziemy zdani na koncerty szansonistów pokroju Marijana Bana i Diktatori – jedynej atrakcji dostępnej na dalmatyńskiej plaży. Jesień rozpoczniemy do wtóru wciąż gorącego MGMT! Nie będziemy też ograniczeni do jedynej przewiewnej kiecki lub szortów, w których da się wytrzymać upały. Wreszcie powraca możliwość grania warstwami, fakturami i... dziurami – à propos, sprawdźcie nowy zestaw nadesłanych przez czytelników stylizacji! Wreszcie – świat (czytaj: media) zajmie się ważniejszymi sprawami niż koncerty ikonicznych, ale zrobotyzowanych artystek parających się kabałą oraz kabałą, którą ich występy wywołują w Polsce. Wbrew swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi jesień to nie upadek. Dla aktivnego mieszczucha oznacza ponowne narodziny! Agata Michalak


MALIBU / Y T E L T O K / O W T C A PIR

Kosmiczni archeolodzy muzyki bie ż słu w


Z Benem Goldwasserem, połówką MGMT, rozmawialiśmy o kościach dinozaurów, wieprzowych kotletach, „South Parku” i prezydencie Sarkozym. No dobra, o muzyce trochę też. Ale bardziej o dinozaurach

Jak wam idzie praca nad drugą płytą? Praca wre, skończyliśmy nagrywać, teraz miksujemy, szlifujemy, bajerujemy. Album domkniemy pod koniec roku, więc ukaże się pewnie na przełomie lutego i marca. Płytę nagrywaliście w Malibu. Nie baliście się, że rozproszy was takie otoczenie? Mogliście skończyć jak chłopaki z Happy Mondays, którzy nagrywając na Barbadosie, bawili się tak dobrze, że puścili swoją wytwórnię z torbami. Istniało takie ryzyko, ale na szczęście byliśmy grzeczni. Fajnie było nagrywać album na luzie. Nie musieć bookować studia na konkretny termin, a potem martwić się, że marnujemy cenny czas, bo akurat nic nie przychodzi nam do głowy. Mieszkaliśmy wszyscy razem w pięknym domu w dolinie, blisko plaży. Ale szczerze mówiąc, nie opuszczaliśmy go za często. Malibu jest piękne, ale trochę dziwne i – tak naprawdę – dość przerażające. Zupełnie inny świat. Teraz wróciliśmy do Nowego Jorku i pracujemy dalej. Wasza płyta nosić będzie tytuł „Congratulations”. To ironia? Tak, a wręcz sarkazm: Hurra, udało nam się, jesteśmy sławni! Możemy sobie pogratulować. Jak to jest być znowu w Nowym Jorku? Mieszkacie w obecnie najgorętszym dla nowej muzyki miejscu, na Brooklynie. Ostatnio rzadko tu bywaliśmy. Wróciliśmy i okazało się, że stało się coś dziwnego. Najwyraźniej dziennikarze i przemysł muzyczny zwrócili nagle uwagę na zespoły z Brooklynu. Ni z tego, ni z owego zorientowaliśmy się, że większość naszych kumpli gra w zespołach, o których jest wszędzie głośno. Jakbyśmy wrócili do innego świata. Ale oczywiście bardzo nas to cieszy! Mieliście niedawno starcie z prezydentem Sarkozym (utwór „Kids” został wykorzystany bez pozwolenia podczas kilku konferencji i w nagraniach promocyjnych rządu – przyp. red.). Jaki jest wasz stosunek do kwestii praw autorskich w sieci? To bardzo trudny temat, ale osobiście wierzę, że ściąganie plików MP3 z internetu bardzo służy muzyce. Zwiększa świadomość i pozwala poznać rzeczy, których inaczej nigdy by się nie usłyszało. W końcu niewiele osób kupuje płyty nieznanych kapel. Jestem przekonany, że ci spośród muzyków i przedstawicieli wytwórni, którzy mają wyluzowany stosunek do filesharingu, będą sprzedawać więcej płyt. Ludzie nie przestaną kupować muzyki, którą lubią. A im większą będą mieli możliwość wypróbowania jej, tym większa szansa, że im się spodoba, nabędą album czy przyjdą na koncert. Zanim takie portale jak MySpace umożliwiły nieznanym muzykom przebicie się do świadomości słuchaczy, sytuacja była utrudniona. Niezależne stacje

radiowe, wytwórnie i sklepy plajtowały, mało kto wiedział, co miały do zaoferowania. Dziś bez internetu trudno byłoby znaleźć dobrą muzykę. Czyli nie czujesz się okradany, gdy ktoś ściąga twoją płytę z sieci? Nie. Uważam, że ma prawo wypróbować ją przed kupnem. Kilkunastosekundowe próbki udostępniane przez wytwórnie nie dają tej możliwości. Ale z drugiej strony, wiele dzieciaków, dorastających w czasach powszechnego dostępu do internetu, sądzi, że muzyka powinna być całkiem za darmo. Z tym się nie zgadzam. Artysta musi mieć możliwość zarabiania na swojej twórczości. To jest problem do rozwiązania. Poza tym takie nośniki, jak kiedyś kasety, a teraz płyty, nadal będą kupowane, bo to część muzycznego rytuału. To dlaczego nie chcieliście się podzielić waszą muzyką z prezydentem Sarkozym? Ta sytuacja strasznie nas wkurzyła. To zupełnie co innego. Jeśli polityczna organizacja używa naszych utworów, to słuchacz może odnieść wrażenie, że my jako zespół ją popieramy. A tak nie jest. Najgorsze zaś było to, że „pożyczanie” naszej muzyki nie przeszkadzało urzędnikom w jednoczesnych próbach zaostrzenia obowiązujących regulacji dotyczących praw autorskich i ściągania muzyki z internetu. Straszna hipokryzja… Tak! Jak można grzmieć o karach dla „piratów” internetowych i jednocześnie używać czyjejś muzyki bez pozwolenia? W ramach zadośćuczynienia zaproponowano nam, oczywiście po fakcie, symboliczne 1 euro. To już było przegięcie. Ale nie pozwaliśmy ich, jak sądzi wielu, po to, żeby na tym zarobić. Doszło do ugody poza sądem. Domagaliśmy się rekompensaty, ale pieniądze przekażemy na organizacje pozarządowe o podobnych do naszych poglądach na kwestię praw autorskich. To znaczy, że pieniądze zwolenników zaostrzenia przepisów trafią do ludzi walczących o ich złagodzenie? Tak. Genialny plan, nieprawdaż? (śmiech) Byliście nazywani amerykańskimi Klaxonsami, teraz Empire of the Sun określa się mianem australijskiego MGMT. Pamiętasz najgłupszą łatkę, jaką przypięły wam media? Och, było ich tak wiele, że ciężko coś wybrać! Dziennikarze bardzo lubią szufladkować. Wymyślają najdziwniejsze określenia, które nic nie znaczą. Ktoś stwierdził, że gramy electro pop, zadecydował, że tworzymy muzykę taneczną, imprezową. A my nagraliśmy tylko kilka takich utworów. Nie uważamy tego za wyznacznik naszej tożsamości. W tym, co robimy, wcale nie chodzi o imprezę, tylko o dobrą muzykę. Kiedy występujemy na żywo, rozruszanie publiki nie jest naszym głównym celem. To trochę

MGMT from the beginning Wszystko zaczęło się parę lat temu w sypialni akademika, gdzie Ben Goldwasser i Andrew VanWyngarden prezentowali sobie nawzajem ulubione kawałki. Nie, nie, to nie jest opowieść o powstaniu niskobudżetowego studenckiego pornosa. To opowieść o początkach jednego z najgłośniejszych zespołów ostatnich dwóch lat. O akademickim eksperymencie, który się udał. Plan był prosty, panowie sformułowali swoje credo w hicie „Time to Pretend”: Let’s make some music, make some money, find some models for wives. I’ll move to Paris, shoot some heroin, and fuck with the stars. This is our decision, to live fast and die young. We’ve got the vision, now let’s have some fun. We’ll choke on our vomit and that will be the end We were fated to pretend Koniec, miejmy nadzieję, nie będzie tak przewidywalny!


frustrujące, kiedy ludzie znają tylko część naszej twórczości i spodziewają się, że wszystko będzie wesolutkie. Chcemy być oceniani na podstawie całości tego, co robimy. Sprawę na pewno komplikuje fakt, że nagraliśmy dotąd tylko jeden album, a na tak wątłej podstawie trudno zbudować swoją muzyczną tożsamość. No właśnie, presja związana z waszym drugim albumem musi być ogromna. Jest! Ale staramy się o tym nie myśleć. Poza tym sami ustawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę. Ale to prawda – ciężko pracować, kiedy wszyscy patrzą nam na ręce i z niecierpliwością czekają na efekty. Myślę, że najważniejsze to robić to, co sprawia radość. Szansa, że innym też się to spodoba, jest tym większa, im bardziej szczerzy będziemy w naszej twórczości. Czy presja zabija radość komponowania? Nie, ani trochę! Uwielbiamy to, co robimy. Tworzenie czegoś nowego jest bardzo ekscytujące. Czasem tylko konfrontacja z „biznesową stroną” muzycznej rzeczywistości może być bolesna i popsuć nawet najlepszą zabawę. O wizje życia gwiazd zawartą w „Time to Pretend” nawet nie pytam… Nie pytaj! Zadawano nam to pytanie tak wiele razy, że wszystko już nam się pomieszało i nie wiemy, jaka jest prawidłowa odpowiedź! (śmiech)

Ok, to zapytam o coś równie pasjonującego. Wasze kawałki można usłyszeć w bardzo wielu popularnych serialach, m.in. w „Gossip Girl” czy „Skins”. Oglądacie je? Nie, szczerze mówiąc, w ogóle nie oglądam telewizji. Jestem za to wielkim fanem kreskówek w stylu „South Parku” i „Family Guy”. Oglądam też sporo dokumentów przyrodniczych, mam świra na ich punkcie. To dość dziwne uczucie, kiedy ludzie mówią nam, że znają nasze kawałki z seriali, o których ja nigdy nie słyszałem. To dobra metoda rozpowszechniania muzyki, ale tak naprawdę nie wiem nawet, o czym są te seriale. A filmy? W nich też było was sporo. Boże, nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio oglądałem jakiś film! Czasem mam takie okresy, że staram się nadrobić wszystkie filmowo-książkowe zaległości. Oglądam i czytam wtedy jak szalony, bez przerwy. Ale już dawno tego nie robiłem. Teraz jestem w wirze nagrywania. Chyba ostatnim filmem, jaki obejrzałem, był „Watchmen”. Widziałem go w samolocie, więc stało się to trochę przypadkowo, ale film był świetny! Nie seriale, nie filmy, to może masz jakieś hobby? Czym zajmujesz się w wolnym czasie? Uwielbiam gotować, ale to chyba dość nudne. (śmiech). W trasie nie mam na to czasu i możliwości, więc jak tylko jestem w domu, gotuję, ile mogę.

Masz swoją specjalność? Tak, wieprzowe kotlety! A pamiętasz, kim chciałeś być w dzieciństwie? Nie mogłem się zdecydować, czy chcę być astronautą, czy archeologiem, więc wymyśliłem sobie, że najfajniej byłoby szukać kości dinozaurów w kosmosie. Andrew chciał być paleontologiem, więc jeśli nam nie wyjdzie z muzyką, to może zostaniemy naukowcami. Ja będę szukał kości w kosmosie, a on je będzie potem badał. Chciałeś też być trochę jak Alan Vega z Suicide. Alan Vega to mój muzyczny bohater. Uwielbiam jego zachowanie sceniczne, ten rodzaj kontaktu z publicznością. Teksty Vegi są bardzo osobiste, słuchaczom często trudno zorientować się, czego tak naprawdę dotyczą, ale ich ładunek emocjonalny jest tak ogromny, że nie sposób nie poddać się tym emocjom. Słuchając go, czuje się, że facet wkłada w muzykę całe serce. Używa oczywiście wielu rock’n’rollowych schematów, ale robi to w bardzo niekonwencjonalny sposób. Uwielbiam go! Chyba musimy kończyć, bo pani managerka na drugiej linii zaraz mnie zabije, a ja zapomniałam zapytać o wasz występ na Orange Warsaw Festival! Naprawdę bardzo cieszymy się z wizyty w Polsce, a panią się nie przejmuj, też mam często wrażenie, że mnie zaraz zabije. Za to jej płacą! Rozmawiała: Ola Wiechnik


dresy / dzwonki

/ scouse

Gdyby terminem nu-rave nie określano indierockowych produkcji doprawionych szczyptą elektroniki, to scouse house byłby głównym pretendentem do spuścizny po pulsującej równomiernym bitem, wspomaganej morzem używek, brytyjskiej sceny klubowej. Happy hardcore i ubrane w białe rękawiczki, gwiżdżące techno położyły podwaliny pod kult rytmu. Królujący na parkietach przemysłowych angielskich miast gatunek, nazywany po prostu donkiem, swoje miano zawdzięcza specyficznemu odgłosowi charakteryzującemu jego brzmienie. Dźwięk, który przypomina uderzenie plastikową rurą o ścianę, nadaje numerom tempo. Umieszczone zwykle w miejscu hi-hatu basowe „bąknięcie” pozwala uczestnikom imprez odnaleźć się w pędzących jak szalone produkcjach. Bębny uderzają 150-160 razy na minutę, a pot leje się ze ścian klubów na północy Anglii i Szkocji. Dyskoteki podczas donkowych nocy zapełnione są przez ledwo kilkunastoletnich balangowiczów. W barze z reguły nie ożna dostać alkoholu, ale nie stanowi to większego problemu. Tak jak w czasach, gdy nielegalne imprezy trzęsły nieużytkami na terenie całego Zjednoczonego Królestwa, to głównie ecstasy wspomaga klubowiczów w wielogodzinnym tańcu i wspólnym skandowaniu rymowanych tekstów.

Blackout

Donk w amerykańskim slangu oznacza duży, krągły tyłek lub zmodyfikowany samochód na dużych kołach z wielkimi, nisko profilowanymi oponami. Poniższy tekst (niestety) nie dotyczy żadnego z tych zjawisk, a podczas jego lektury bardziej sprawdzą się produkcje Blackout Crew niż singiel Soulja Boya. Tym jednak, co łączy wymienione zajawki z nową odmianą muzyki tanecznej, jest grupa docelowa, do której trafiają one najczęściej

Crew

DONKIN TONIGHT?

Gatunek, rozwijający się w klubach pokroju Wigan Pier czy Maximes, spopularyzowali MCs. Choć produkcje Alexa K, Roba Caina czy Gary’ego Selexa od lat już trzęsły membranami głośników w hrabstwie Lancashire, to właśnie nawijacze przyczynili się do szaleństwa, jakie wybuchło na punkcie donkowej sceny. W Hormony Youth Project, domu kultury dedykowanym dzieciakom z biednych dzielnic o podwyższonych wskaźnikach przestępczości, spotkało się dziesięciu scallies*, którzy dziś znani są jako Blackout Crew. Żaden z sześciu MCs i czterech didżejów nie przeżył jeszcze ćwierćwiecza, jednak to właśnie oni zdobyli sławę większą niż niejeden muzyk od lat działający na scenie. Singlowy numer ekipy – „Put a Donk on It” – rozpoczął karierę basowego dźwięku. Chwytliwy refren, pulsujący bit i krzykliwy klip szybko zawojował listy przebojów, przebijając ich wcześniejsze dokonania. Popularność klubowych petard, które powstawały pod okiem pracujących z trudną młodzieżą producentów i managerów, szybko wykroczyła poza granice lokalnej sceny. Jedynie ośmiu funtom wydanym na klip i takim serwisom jak, MySpace czy YouTube Blackout Crew zawdzięcza status „gwiazd”, możliwość grania u boku idoli i przebierania w ofertach różnych wytwórni. Dużą rolę odegrał też chwytliwy donk. Prostactwo scouse house’u dyskwalifikuje

go raczej w walce o zaistnienie w ekskluzywnych klubach, a banalność tekstów nie zaskarbi boltońskim MCs sympatii melomanów. Jednak to nie elity wypełniają hale i odpowiadają za sukces numerów Blackout Crew. Zdonkowane wersje popularnych utworów, coraz częściej pojawiające się w internecie, podkręcają zainteresowanie nowym muzycznym trendem, a dokument z cyklu „Music Word” nagrany przez VBS.TV czy publikacje w lifestyle’owej prasie świadczą o rosnącej popularności zjawiska. Prostotę gatunku udowadnia natomiast strona www.donkdj.com, na której każdy może zremiksować wybrany przez siebie utwór, dodając do niego plastikowe odgłosy i basowe klaksony. Koreańczycy zdążyli już w mieście Daegu zorganizować największy na świecie festiwal scousehouse’owy. Nam pozostaje śledzenie nowości z północy Wielkiej Brytanii i edycja polskiej spuścizny muzycznej. Mazurek… put a donk on it. Manaam… put adonk on it. Myslovitz… put a donk on it. Tekst: Filip Kalinowski

* scallie, chav – pejoratywny termin, jakim określani są niewykształceni mieszkańcy mniejszych brytyjskich miast.


argentyna

/ muzyka

kobieta wielofunk cyjna / osobowo ść

Candi jest malarką, pisarką, reżyserką, wokalistką. Zostawiła Boston i Londyn dla Warszawy. Tu spędza ciepłe miesiące, a przed chłodami ucieka do rodzinnego Buenos Aires. Latem tworzy muzykę, zimą siada do pisania. Candi pamięta każdy, kto choć raz usłyszał jej egzotyczny głos – tak bardzo różni się on od tego, co proponują nam współczesne wokalistki. Ta drobna, ciemnoi krótkowłosa Argentynka na polskiej scenie pojawiła się nagle i od razu namieszała. Wraz ze swoim bandem ParisTetris zaczęła od występów w najbardziej cenionych alternatywnych miejscówkach Warszawy – Chłodnej 25, Powiększeniu czy w klubie Lorelei. Lato mija zespołowi pracowicie – prawie co tydzień koncertują, a w lipcu trafili na jedną ze scen Open’era.

Candi Saenz Valiente

Fot. arch. autora

ur. 18 czerwca 1977 roku w Buenos Aires. Malarka, reżyserka, wokalistka. Studiowała film na Universidad del Cine i dyrygenturę w Berklee College of Music w Bostonie. Tu poznała Marcina Maseckiego. Zakochali się w sobie, wzięli ślub w Urugwaju i przyjechali nad Wisłę. Inspiruje ją Polska. Nakręciła dokumentalny film „Kapsuła śmierci” o Starówce i dziwakach, jakich można tam spotkać. Na jej widzimy np. sklep mięsny, a w nim biuściastą sprzedawczynię z tasakiem i wagę w kolorze pistacji. Obecnie koncertuje ze składem ParisTetris (Myspace.com/paristetris.).

„El Infierno de Orf eo Blaumont” (Pi ekło Orfeusza Blaumont) to pie rwsza powieść Ca ndi wydana w Argentynie w 2007 roku. Książ ka opowiada o fizyku-filozofie, który udaje się do piekła.

Jednak muzyka to niejedyna jej pasja. Candelaria jest wszechstronnie utalentowana – w rodzinnym Buenos Aires ukończyła prestiżową szkołę filmową, napisała dwie filozoficzno-humorystyczne książki, jednocześnie studiowała śpiew na Berklee College of Music w Bostonie. To ta sama uczelnia, którą ukończyli Pat Metheny, Diana Krall i założyciele Dream Theatre. Gdyby tego było mało, Candi w wolnym czasie maluje obrazy. Nakręciła też kilka filmów, z których jeden o intrygującym tytule „50 000 Lesbians” użyczył nazwy trasie koncertowej. Zapytana, jak godzi wszystkie swoje pasje, odpowiada, że bez trudu. Ma na to sprawdzony sposób: w Polsce zajmuje się muzyką, w Argentynie, gdzie zostawiła przyjaciół i balkon pełen ulubionych roślin – literaturą. W kraju nad Wisłą, do którego przyjechała razem z mężem – pianistą Marcinem Maseckim – lubi parki i kameralność stolicy, narzeka natomiast na polskie jedzenie (szybko się nudzi) i szare miasta. Choć sama jeszcze niezbyt płynnie mówi po polsku, przyznaje, że dużo rozumie i obecnie jest jej znacznie łatwiej niż cztery lata temu, gdy się tu przeprowadzała. Naszą scenę muzyczną porównuje do argentyńskiej i ocenia surowo. „W Polsce nie ma zbyt wielu dobrych muzyków, mimo że scena jazzowa wydaje się rozbudowana” – stwierdza. Jednocześnie przyznaje, że łatwiej tu zaistnieć niż w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. „Tam często trzeba płacić za możliwość wystąpienia” – dodaje. Zapytana o inspiracje, wymienia Davida Bowiego, Skipa Jamesa oraz Prince’a. Jako reżyserka ceni filmy Davida Lyncha, Woody’ego Allena i Ingmara Bergmana. Twierdzi, że na upały najlepsze jest clericot – chłodne wino z kawałkami owoców. Argentyńskie, naturalnie. W październiku Candelaria tradycyjnie planuje wyjazd do Argentyny, dlatego warto przed końcem lata udać się na jeden z jej koncertów. Tekst: Alicja Szałas, Foto: Kuba Dąbrowski

Rysu n Cand ek e zatyt larii ułow a „Ziss ou” ny

Opr ó się c cz Mar c wsz złowiek ina Ma ech s z Mit stro orkies eckieg ch& nny M tra M o w P Mitc a a a h) o gneto cio Mo risTetr r raz is ( DJ L obaj zw etti, rów udzie la ena iąza nie r. ni


Wygraj przepustkę na warsztaty Fashion Writing! Już w październiku, w poznańskim Starym Browarze, wielkie święto mody, czyli III edycja Art & Fashion Festival. W ramach festiwalowych atrakcji magazyn „Exklusiv” zorganizuje własne warsztaty z pisania o modzie. Konkurs, w którym wygraną jest uczestnictwo w warsztatach, właśnie się rozpoczął . Jakim językiem pisać o modzie? Jak prezentować ją na łamach pisma, żeby nie wypadło to banalnie? Gdzie szukać inspiracji? Co w dzisiejszych czasach jest punktem odniesienia dla redaktorów mody? Jak wplatać nowe dziennikarskie formy, także wizualne, w relacje z pokazów mody? Na te i inne pytania spróbują odpowiedzieć organizatorzy warsztatów Fashion Writing. Każdy z uczestników będzie musiał stworzyć własną relację, foto-relację, reportaż lub recenzję, bazującą na wydarzeniach AFF. Oferta Fashion Writing to: zakwaterowanie przez trzy dni trwania warsztatów (9-11 października); baza wypadowa w księgarni Bookarest (na miejscu dostęp do książek i magazynów o modzie oraz poranne i popołudniowe konsultacje); dostęp do internetu; kontakty i wejścia na wszystkie wydarzenia AFF podczas trwania warsztatów; atrakcyjne nagrody od wydawnictwa Taschen; publikacja najlepszego tekstu (lub jego fragmentu) w „Exklusivie”. Prowadzący: redaktor naczelna „Exklusiva” Hanna Rydlewska oraz redaktor mody Marcin Różyc. Co trzeba zrobić, żeby dostać się na warszaty? Redakcja „Exklusiva” czeka na wasze teksty! A konkretnie – pliki tekstowe o objętości od 5 do 15 tysięcy znaków. Temat: moda. Może to być klasyczny artykuł, felieton, zajawka kolekcji lub relacja z pokazu mody. Tekstom mogą, a nawet powinny towarzyszyć materiały wizualne (samodzielnie wykonane zdjęcia lub rysunki, a także przykłady skopiowane z internetu, innych magazynów lub kolaż z wykorzystaniem rozmaitych elementów). Z uwagi na potrzebę bieżącej edycji tekstu, każdy uczestnik warsztatów powinien posiadać przenośny komputer (laptop). Elektroniczna forma prac umożliwi również ich prezentację i analizę na forum warsztatów. Pomocny w pracy może okazać się aparat fotograficzny oraz dyktafon.

Materiały nadsyłajcie do 15 września na adres: moda@valkea.com


KITE / A K Ą Ł BUGGY /

, e c haw c mu D wiatr , e c lataw

boardów, w o n s , w zkó kże do wó a t ię s a ! in ce przyp zaraźliwe w o a t t – la a z g a a r uw . Te a nowinka ię robi. Ale s n d o a t ż k ż ja ju , zcie g to ew. Zobac Kitesurfin ż y ł y z c t r o na a nawet d

Widok kitesurferów śmigających po falach na deskach z doczepionym latawcem nikogo już nie dziwi. Nad Bałtykiem kite’owcy szczególnie upodobali sobie Półwysep Helski i Zatokę Pucką. Tamtejsza płytka woda i równy wiatr gwarantują idealne warunki zarówno dla zaawansowanych, jak i początkujących. Jak grzyby po deszczu zaczęły tu wyrastać szkółki kitingu. Mało kto jednak wie, że na plaży można pobawić się także w landkiting. Po prostu zapominamy o desce, łapiemy latawiec w dłonie i dajemy się ponieść. Za pomocą kite’a można wykonywać nawet kilkunastometrowe skoki. Trzeba tylko uważać na plażowiczów.

Po prostu się przyczep

Tomka Kołodziejczyka spotkałem po raz pierwszy pięć lat temu. W każdy sobotni ranek pakował do torby latawce i i szedł się z nimi siłować. Najpierw rozkładał na ziemi długie na 30 metrów linki o wytrzymałości 100 i 220 kg. Do jednego końca przyczepiał latawiec, do drugiego – siebie. Służył

mu do tego specjalny drążek, tzw. bar, lub dwie manetki. Tomek podrywał latawiec w górę i próbował go ujarzmić, gdy ten znajdował się na wysokości około dwudziestu metrów. W tym celu rył nogami ziemię. – Gdyby nie to, poleciałbym na twarz – tłumaczy. Później nauczył się robić za pomocą latawca kilkumetrowe skoki. – Ludzie zadawali mnóstwo pytań: czy trenuję do paralotni, gdzie kupić latawce i linki – śmieje się 30-letni Tomek. – Rodzice myśleli, że mi odbiło, ale w końcu przywykli. Landkiting można uprawiać praktycznie wszędzie tam, gdzie jest duża odsłonięta przestrzeń. – Bardzo dobrze sprawdzają się trawiaste lotniska lub rozległe łąki, o ile są skoszone – mówi „Aktivistowi” Mariusz Przybycień, założyciel i administrator portalu Landkiting.pl. – Ważne, aby w zasięgu przynajmniej 200 metrów nie było żadnych drzew, bloków i innych przeszkód zatrzymujących wiatr. Z oczywistych względów nie należy latać w pobliżu linii wysokiego napięcia – dodaje. Do napędu najlepiej wykorzystać miękki latawiec, który jest zwrotny, tańszy i mniej podatny

na uszkodzenia przy zetknięciu z twardym podłożem niż ten do kitesurfingu. – Na początku trzeba oswoić się z latawcem – radzi Tomek Kołodziejczyk. – Jego zakup to koszt rzędu 300-400 zł. Potem, by odciążyć ręce, możemy kupić trapez, do którego przyczepia się manetki z linkami za około 200 zł. Gdy do zabawy chcemy dołączyć wózek buggy, musimy liczyć się z wydatkiem 700-1000 zł.

Latawiec na kółkach

Doczepianie latawca do wózka jest niezwykle popularne. Mariusz Przybycień pięć lat temu w magazynie „Żagle” znalazł artykuł dotyczący wykorzystania siły wiatru na lądzie. Od razu spodobał mu się pomysł użycia dużego latawca jako napędu do jeżdżenia trzykołowym wózkiem buggy, w którym pilot siedzi pomiędzy tylnymi kołami i kieruje przednim kołem za pomocą stóp. – W internecie znalazłem dokładne wytyczne, jak uszyć latawiec i zbudować buggy – opowiada. W tym pierwszym pomogła mu mama. Ale historia wózka o napędzie wiatrowym


ć Poczuj prędkoś

Piętnaście lat i blisko sto milionów sprzedanych egzemplarzy to piękna historia słynnej serii wyścigów samochodowych. We wrześniu premierę będzie miała kolejna odsłona „Need for Speed™ SHIFT!”

„Może chodzi o uczucie pędu, które bardzo lubię, może o odczuwalną masywność samochodów, które nie przypominają powiększonych zabawek, tylko prawdziwe wozy”. To słowa jednego z internautów, który testował najnowszą odsłonę gry „Need for Speed™ SHIFT!”. Nic dziwnego – to właśnie stworzenie odczucia autentycznego obcowania z wyścigowymi maszynami było głównym celem autorów gry. Spędzili oni ponad pół roku, współpracując z rajdowymi kierowcami, którzy konsultowali wszystkie najdrobniejsze szczegóły. – Uwzględniliśmy wszystkie detale – to, jak kierowca widzi, kiedy jego samochód pędzi 250 km/h, jak zachowuje się jego ciało podczas przeciążeń, zakrętów, kolizji i wypadków. Kiedy hamujemy, kamera przesuwa się do przodu, tak jak głowa kierowcy, podobnie jest w przypadku wszystkich innych sytuacji – mówi Patric Soderlund, były kierowca rajdowy i zarazem starszy wiceprezes EA GAMES – Trójwymiarowy system wizualizacji warunków jazdy wiernie oddaje działanie sił bezwładności i przeciążenia, jakim poddawany jest kierowca. Chcieliśmy stworzyć grę, dzięki której gracze będą mogli doświadczyć emocji, zwykle zarezerwowanych wyłącznie dla kierowców wyścigowych. Rzeczywiście – szczegółowość gry zaskakuje – w kabinie samochodu działa każdy przyrząd, wszystkie wskaźniki pracują jak prawdziwe. Podczas jazdy można nawet odczytać ich dokładne wskazania!

„Need for Speed SHIFT” oddaje w ręce graczy potężne narzędzie tuningu optycznego i mechanicznego. Auto można dostosować do własnych potrzeb, modyfikując jego podzespoły oraz wygląd zewnętrzny i wewnętrzny – wymienić dowolny element, aby przekształcić wóz seryjny w kipiącego mocą potwora połykającego zakręty najbardziej wymagających torów wyścigowych! Z realizmem odtworzono nie tylko efekty towarzyszące jeździe, lecz także wygląd samochodów oraz torów wyścigowych. W grze znaleźć można fotorealistyczne kopie prawie 70 sportowych aut, w tym Pagani Zonda F, Audi RS4 czy Porsche 911 GT3 RSR. Ścigać można się na ponad 15 autentycznych torach wyścigowych, jak Willow Springs i Laguna Seca oraz fikcyjnych trasach umiejscowionych między innymi w realiach Londynu i Tokio.


Najlepsze strony poświęcone kitingowi www.landkiting.pl Tu znajdziesz kalendarz imprez. www.kiteforum.pl Najlepsze forum do dyskusji o wodnej odmianie kite’a. www.kite.pl Sklep z wózkami do kite’a i szkółka położona na kempingu Chałupy 6. www.flyzone.pl Newsy ze świata kitingu i renomowany sklep internetowy. www.agrafos.com Latawce w przystępnych cenach. www.powerkiteshop.pl Sklep internetowy ze sprzętem do kitingu.

ma o wiele dłuższą tradycję. Już w 1826 roku niejaki George Pocock z Anglii opatentował model wózka ciągniętego przez latawiec. Wynalazca udowodnił, że możliwe jest rozpędzenie przy pomocy latawców karety z 4-5 pasażerami do prędkości 30 km/h. Większość ludzi wzięła go jednak za szaleńca i nie udało mu się rozpowszechnić pomysłu na szeroką skalę. Dziś niektórzy wracają do tej koncepcji, chociaż nikt już nie podczepia do latawca karety. Wózek buggy ma trzy koła, ale spotyka się także modele dwu- i czterokołowe. Najbardziej wytrwali potrafią osiągnąć na nim prędkość nawet 120 km/h.

Snowboard, narty czy łyżwy?

Jakby tego było mało, w zimie można uprawiać snowkiting. Do latawca doczepiamy snowboard, narty, a nawet łyżwy. Tu, rzecz jasna, jesteśmy uzależnieni od śniegu lub lodu. Jako miejscówki dobrze sprawdzają się zamarznięte i przysypane śniegiem zalewy i jeziora, należy jednak zachować dużą ostrożność przed wejściem na pokrywę lodową. Ciekawą formą snowkitingu jest latanie w górach. Nachylony stok pozwala na loty trwające nawet trzy minuty. – Moja przygoda ze snowkitingiem trwa już osiem lat – opowiada Tomek Kołodziejczyk. – Jeździłem na snowboardzie, ale w Warszawie, gdzie mieszkam, nie ma gór, więc musiałem wykombinować coś innego. Znalazłem w necie stronę, na której zamieszczono zdjęcia uprawiających snowkiting – zdradza. Na Allegro Tomek trafił

na aukcję z latawcem zrobionym z paralotni i niedokończonym wózkiem. Własnym sumptem przystosował całość do jazdy. – Pod nogami deska, przypięty do pasa latawiec i śmigasz z wiatrem za pan brat! Potrzebny jest silny wiatr, minimum 5 m/s. Jeśli nie ma odpowiednich warunków, po prostu siłuję się z latawcem – kwituje. Tomek i Mariusz należą do polskich pionierów dyscypliny. Ten drugi zaraził się landkitingiem podczas pobytu w miejscowości Woolacombe na południowym zachodzie Anglii. Tam latawce pociągowe to chleb powszedni, a landkiting jest równie popularny co piłka nożna. Mariusz niemalże całe zarobione pieniądze przeznaczył na specjalny sprzęt, a po powrocie do Polski długo szukał ludzi, którzy mają takiego samego fioła na punkcie latawców. W końcu udało mu się znaleźć około 30 osób. Z czasem wpadł też na pomysł założenia forum dyskusyjnego i portalu. Dziś jego społeczność liczy ponad 900 osób, które w dni, gdy zwykły śmiertelnik chowa się przed wiatrem w zaciszu domowym, biorą sprzęt i idą szybować. W Polsce brakuje tylko zawodów landkitingowych. Co jakiś czas organizowane są zloty latawcowych fanatyków. – W miłej atmosferze latamy i wymieniamy się doświadczeniami. Mile widziani są też nowi zapaleńcy – zachęca Mariusz. Łapcie więc latawce i pędźcie na łąki. Jesień może wam upłynąć w rytmie podmuchów wiatru! tekst: Rafał Badowski, foto: www.flyzone.pl


przestrzeń miejska [V] STARYM KINIE

Streetowa galeria [v]iuro przy 11 Listopada 22 zaprasza na czwartkowe seanse filmów grafficiarskich, okołograficiarskich i okołostreetowych. W serii [v] starym kinie we wrześniu (wszystkie projekcje w czwartki o 20.00) pokazane zostaną:

Wrzut okiem Mamy nowego papierowca na naszej warszawskiej scenie. Niejaki Jarema, kryjący swoją twarz pod pikselową maską, włazi na dachy i ściany, po czym umieszcza na nich rozlewające się wytwory swojej wyobraźni. Lubię to! Autor: Jarema, lokalizacja: plac Małachowskiego

Śródmiejski umilacz W przyszłym roku na śródmiejskich ulicach pojawi się Umilacz. Sami jeszcze nie wiemy, co to będzie, bo inicjatywa dopiero startuje. „Aktivist” zaangażował się w organizację konkursu, który wyłoni najciekawszą koncepcję „czegoś”, co przywoła uśmiech na twarzach warszawiaków. Tym, co ma go wyróżniać i co nam, starym anarchistom, się spodobało, jest planowe zminimalizowanie biurokracji, która często utrudnia kontakt między organizatorem a uczestnikami. Tym razem konkurs jest „bez zasad”. Wystarczy wymyślić koncepcję (akcja, rzeźba, przedstawienie, instalacja – zero ograniczeń!) i przesłać projekt, który zostanie oceniony przez jury. Koszt zwycięskiej inicjatywy nie może przekroczyć 10 000 zł. Proste, prawda? Ponieważ projekt jest świeży (szczegółów szukajcie na www.srodmiecie.warszawa.pl/umilacz), postanowiliśmy oddać głos organizatorom: Wojciech Bartelski, Burmistrz Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy: Najpierw wpadliśmy na pomysł konkursu bez zasad – wolnego pola do popisu, nieskrępowanego stosem wymagań i formularzy. Tak naprawdę nie oczekujemy niczego konkretnego i niczego nie narzucamy. Pomyślałem, że właśnie taka forma pokaże najlepiej, czego brakuje mieszkańcom. Może jakiejś zabawnej akcji czy ciekawej instalacji, a może czegoś zupełnie innego? Konkurs ma być dobrą zabawą, ale i okazją, by uruchomić niestandardowe spojrzenie na przestrzeń dookoła. Takie pomysły rodzą się w głowach i trafiają do szuflady. My chcemy je pokazać. A przy okazji choć na moment zmienić wizerunek Warszawy, która najczęściej postrzegana jest jako smutna aglomeracja zabieganych ludzi. Na szczęście pojawia się coraz więcej ciekawych projektów, wyłamujących się z tego stereotypu. My także chcielibyśmy mieć w tej zmianie swój udział i pomóc zrealizować projekt, który wygra. A przy okazji dowieść, że Urząd to nie tylko biurokracja i pani w okienku. Z niecierpliwością czekamy na pomysły. Marta Białek, Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”: W Warszawie mnóstwo jest fantastycznych ludzi z głowami pełnymi pomysłów. Jednak jakoś tak się dzieje, że ciągle ma zły PR. Przyjezdni warszawiacy i przypadkowi turyści powtarzają jak mantrę, że to brzydkie i smutne miejsce. Sama jestem warszawianką od pokoleń i kocham to miasto. Uważam, że ma w sobie gigantyczny potencjał, jest wibrujące i energetyczne. Ale nie zawsze widać to w przestrzeni publicznej. Niepokoi mnie fakt, że całe fragmenty Warszawy (i to właśnie w centrum) stają się coraz mniej „dla ludzi”. Mieszkam niedaleko Marszałkowskiej i z przerażeniem obserwuję, jak przyjmuje ona rolę martwej ulicy banków i secondhandów, zamiast dalej być główną arterią miasta. A przecież metropolia to nie tylko miejsce zarabiania i wydawania pieniędzy. W Warszawie mało jest też wspólnotowości, łatwo się tu zgubić i poczuć obco. Działania wychodzące w przestrzeń mają dwa cele: z jednej strony powinny ją zwyczajnie ożywić, z drugiej – dają szansę na zbudowanie więzi z miastem i innymi mieszkańcami. Dlatego spodobał mi się Umilacz. To pomysł w stylu Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” – małymi środkami zrobić coś, co sprawi, że ludzie się spotkają, zaśmieją, zadumają, poczują do miasta miętę. Świetnie, że z taką inicjatywą wyszedł Urząd Dzielnicy Śródmieście. Dobrze, że pierwszy krok wykonali urzędnicy. Taki gest pozwala zwalczyć stereotypy i nabrać dystansu. A tego też nam w Warszawie potrzeba: dystansu do siebie, historii, spontanicznego działania! Agata Michalak, redaktor naczelna „Aktivista”: Na wieść o tym, że Urząd Dzielnicy Śródmieście chciałby zorganizować z nami konkurs na zagospodarowanie miejskiej przestrzeni, wpadłam w lekką ekscytację. Jako entuzjastka wszelkich akcji pomyślałam: oto nadchodzą nowe czasy, kiedy decydenci wreszcie dochodzą do wniosku, że przy decydowaniu o dobru wspólnym, jakim jest przestrzeń miejska, warto skonsultować się z kimś, kto nim i w nim żyje. I to pełniej i intensywniej niż typowy doradca – przysłowiowy pan Zdzisiek, który ostatni raz na dancingu był w latach 70., a bary kojarzą mu się z barami mlecznymi, i to tymi od dawna niedziałającymi. Dlatego z radością przystąpiliśmy do współorganizacji konkursu i z ciekawością dowiemy autor: Da New Stream się, jakie pomysły na umilenie życia warszawiakom mają oni sami. Duże brawa dla urzędu za odwagę, a my mamy miejsce: al. Niepodległości nadzieję,okolice że mieszkańcy sprostają zadaniu i wymyślą coś rzeczywiście pomysłowego!

03.09. „Dogtown i Z-Boys” – historia skateboardingu od lat 70. Wypowiedzi i komentarze tuzów deskorolki. Reż. Stacy Peralta, 2001, USA, 91 min. 10.09 „Fully Flared” – Świetne przejazdy chłopaków z teamu Lakai. Reż. Ty Evans i Spike Jonze, 2007. 17.09 „Helvetica” – film o typografii, dizajnie i kulturze wizualnej. Opowiada o wpływie krojów pisma na przestrzeń publiczną i ludzi. Reż. Gary Hustwit, 2007. 24.09 „Bomb It” – dokument o historii i specyfice graffiti dla niekumatych, Wypowiedzi i prace legendarnych grafficiarzy. Reż. Jon Reiss, 2007, 93 min.

INNE [V]IUROWE AKTYWNOŚCI: SK8 in the box Po indywidualnych wystawach naszych rodzimych i zagranicznych twórców czas na wystawę zbiorową „SK8 in the Box”, która – jak sama nazwa wskazuje – będzie wystawą deskorolkową. Deskorolka jest czymś, od czego większość dzisiejszych urban-artystów zaczęło kontakt z ulicą, modą i dizajnem. Dawała poczucie wolności i przynależności do elitarnej grupy. Tę właśnie elitę ekipa [v]iura poprosiła o rozwinięcie swoich graficznych pomysłów na połamanych deckach. Deskorolkowe ogryzki i ścinki dostali m.in. Krik, Es, Swanski, Pikaso, Goro, Bufu, Wae, Rock, Elroi, Pyer, Krecha Pany. Oprócz tego liczne atrakcje i niespodzianki dla fanów skateboardu.

Wernisaż 5.09 [v]ysypisko 2 Druga edycja [v]ysypiska, czyli wyprzedaży magazynów [v]iura. Specjalny pokaz dziecięcej kolekcji Justin Iloveu. Nowy towar bluzowy na jesienne wiatry od TurboKolor, Mleko od Royal with Cheese, nerki i torby na liście. Nowa seria Perfonow Obcyklopi. Będzie można się zaopatrzyć w dzieła sztuki, sztukę użytkową, książki i magazyny o street-arcie, ubrania i sporo ciekawych gadżetów obrandowanych przez rodzimych uliczników.

26-27.09 start: 13.00

galeria [v]iuro

ul. 11 Listopada 22


5 p o t a w y z r a W

ć nerowa e g e r z Polskie ń. Aby ! e i e s z e c j a l a a h ężk y po dop ięc o traumac ze lejna ci m o a k g i ę i m r s w a inamy rzed n jak dob esjom, p r m a , p , o o e t e p d z a a i l r z dob iom wne oru, jne akty kom, przesilen ie dużego wyb k coś robić – to rio, serio! e l o k i s w Se ja Za nam ię szaró m w tym zakre yśl zasady, że w pole! s y ć a m e d i z e id a na Wm siły i ni arkety i zostawi rzywa! m o a r p e w p e o i u p n y ms prawo i sięgam zerokim łukie a w t s ń i ys z dziec , omijam u m e m – to sa

1. Dynia, czyli cucurbita pepo

Fascynujące warzywo! Ten kolor, ten kształt (zwłaszcza dynie ozdobne pobudzają najbiedniejszą nawet wyobraźnię), ten smak! No dobra, smak może i taki sobie, ale ileż rzeczy można z dyni zrobić – zupy, sałatki, placki, zapiekanki, ciasta, och! Nie wspominając o halloweenowych ozdobach, przez którą to barbarzyńską tradycję nasi bogobojni przodkowie przewracają się w grobach.

2. Pomidor, czyli owoc

„Nie żałuję letnich dzionków, róż, poziomek i skowronków, lecz jednego jedynego jest mi żal... Addio, pomidory! Addio, ulubione! Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej – tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej w pół... To cóż, że jeść ja będę zupy i tomaty, gdy pomnę wciąż, wasz świeży miąższ w te witaminy przebogaty”. Jedzcie pomidory, póki możecie, bo potem będziecie płakać jak Mistrz Przybora!

3. Tykwa, czyli lampa

Tym się specjalnie nie najecie (chyba że ktoś się bardzo uprze), ale nie samym jedzeniem człowiek żyje! Z tej pięknej egzotycznej roślinki możecie sobie zrobić bukłak na wodę wzorem ludów afrykańskich, lampę – wzorem Sphinxa, protoplanetarną mgławicę – wzorem Pana Boga (znajduje się takowa ok. 5000 lat świetlnych od Ziemi), miskę, karmnik dla ptaków albo co wam tylko przyjdzie do głowy! Alternatywna rozrywka na długie jesienne wieczory!

4. Pak Choy, czyli WTF?!

Pak Choy aka Bok Choy aka chińska kapusta. Jedliście ją pewnie nie raz, nawet o tym nie wiedząc. Pak Choy to bowiem jeden z podstawowych składników wielu azjatyckich dań, zwanych zbiorowo przez ignorantów z innych kontynentów chińszczyzną. Od niedawna rolnicy-hardkorowcy uprawiają tę orientalną roślinkę na naszych swojskich polskich glebach. O Pak Choyu pisały niedawno „Wysokie Obcasy”, czyli będzie hitem. Must-eat tego sezonu!

5. Kwiat cukinii, czyli sooo gayyy!

Chyba że przyrządzicie je smażone w cieście naleśnikowym z piwem. Wtedy jakby trochę mniejszy wstyd jeść kwiatki. A tak na serio, to kwiaty cukinii realizują nasz ideał – są piękne i nadają się do jedzenia! Oczywiście kalafior i brokuł to również kwiaty, a ziemniaki i kapusta też są na swój sposób piękne i idealnie pasują do kontemplowania sztuki. Zwłaszcza sztuki mięsa. *Bardzo dziękujemy gospodarstwu państwa Majlertów, a szczególnie Jolince, Asi, Krysi i Wandzi, za pomoc w zgłębianiu tajników przyrody. Tekst i foto: Ola Wiechnik

SPROSTOWANIE W lipcowym wydaniu „Aktivista” w rybryce Top 5 omyłkowo pominęliśmy jedną z autorek tekstu poświęconego sklepom z używanymi ciuchami, Aleksandrę Różdżyńską. Za błąd serdecznie przepraszamy.


i c ś o t / o r t s a mia w e j o t m o m a uk Sz ewa z r t s o Yga K

Pizzeria UFO

Oldschool w środku miasta. Jedna z pierwszych warszawskich pizzerii. Niby jest na Starówce, ale jakoś omija ją pęd turystyczny. Zaglądam tam od czasu do czasu od jakichś 15 lat. Lokal, który w ogóle się nie zmienia. Ma dla mnie duże znaczenie sentymentalne. To tu umawiałam się na pierwsze randki z moją obecną narzeczoną. Noszę przy sobie ich ulotkę z menu, która ma kilkanaście lat, i kiedy pokazuję ją w pizzerii, obsługa zawsze jest bardzo wzruszona.

Bastylia

Bardzo lubię wpadać tu na szybki obiad, na spotkania zawodowe albo towarzyskie w ciągu dnia. To miejsce związane na swój sposób ze środowiskiem lesbijskim. Organizowane są tu pokazy zdjęć, spotkania, projekcje filmów. Na drzwiach jest tęczowa naklejka oznaczająca miejsce gay‑friendly, ale czasem, po niedzielnej mszy, wpadają tu całe rodziny. To jeden z moich ulubionych lokali, choć uważam, że naleśniki mogłyby być znacznie tańsze!

Bastylia

Plaża nudystów

Mieści się przy Wale Miedzeszyńskim, na Błotach, obok żwirowni. Żeby tam dojść, trzeba przedostać się przez wielkie wydmy piachu. Byłam tam parę razy. Ku mojemu zaskoczoniu na plażę przyjeżdżają tłumy, w tym rodziny z dziećmi, starsze osoby. Naprawdę super. Wiem, że planowano ją zalegalizować – przygotować infrastrukturę, ucywilizować. Ale w naszym kraju oczywiście taka inicjatywa nie ma szans. Wszyscy wolą udawać, że takiego miejsca, gdzie zbierają się golasy, w ogóle nie ma.

Dworzec Centralny

zny Złota

Bar mlec

Mam do niego wielki sentyment. Wiem, że pod wieloma względami jest okropny, ale nie chciałabym, żeby zniknął z mapy Warszawy. Uważam, że samą bryłę należy zostawić, choć zdecydowanie trzeba unowocześnić środek. To jest niedopuszczalne, żeby w środku europejskiej stolicy stało coś tak zaniedbanego. To także istotny punkt naszego przewodnika „HomoWarszawa”. Dworzec w końcu odgrywał bardzo ważną rolę w życiu stołecznych homoseksualistów.

Bary mleczne

fot: arch. domowe

Yga Kostrzewa

Aktywistka związana z ruchami obrony praw osób ze środowisk LGBT. Od 1998 r. działaczka stowarzyszenia Lambda Warszawa. Jest współautorką przewodnika „HomoWarszawa”, który pokazuje najważniejsze punkty współczesnej i historycznej lesbijsko-gejowskiej Warszawy. Lubi miejsca nietypowe, przyjazne, otwarte. Mieszka na Mokotowie. Miasto ogląda z perspektywy roweru.

Pisałam o nich pracę na studiach. Wszystkie znam bardzo dobrze. Moim faworytem zawsze była Złota Kurka przy placu Konstytucji. Chodziłam tam do biblioteki uczyć się do egzaminów i zawsze wpadałam na obiad. Jadłam same dodatki. Marchewka z groszkiem i ziemniaki z tłuszczem. Bary to w ogóle fenomen. Do tych w Centrum przychodzą nie tylko emeryci i menele, ale i krawaciarze na lunche. Teraz pojawiam się w nich bardzo rzadko. To raczej fascynacja z czasów studenckich. Tekst i foto: Sylwia Kawalerowicz

Dworze

c Centra

lny

Kurka


recenzje

film

Poznaj moich rodziców

Starcie stereotypów to sprawdzony chwyt kinowy, tak samo jak motyw zabicia pieska-pupilka przez przypadkowe spoczęcie na nieboraku. Oparta na sztuce Noëla Cowarda „Wojna domowa” jest słodką letnią komedią, potwierdzającą status Jessiki Biel jako aktorki z krwi i kości, a nie wyłącznie właścicielki pięknego ciała. Jej bohaterka przyjeżdża z mężem do posesji teściów, gdzie nie spotyka się z ciepłym przyjęciem matki ukochanego. Są lata 20. i majątek ziemski na angielskiej prowincji, a ona jest wyzwoloną motocyklistką rajdową z Ameryki. Pali, pyskuje, uwodzi, namawia do kankana. Sztywna, zionąca nienawiścią Kristin Scott Thomas oraz Colin Firth, jako poddający się urokowi synowej reprezentant straconego pokolenia weteranów I wojny światowej, dodają filmowi więcej klasy niż urokliwa scenografia posiadłości włościan. Rytm całości nadaje zaś przebojowa muzyka. [Łukasz Figielski]

Wojna domowa (Easy Virtue) reż. Stephan Elliott obsada: Jessica Biel, Ben Barnes, Colin Firth, Kristin Scott Thomas Wielka Brytania 2008, 93 min, Best Film, 28 sierpnia

/ nowo ści / gad żety

Kristin Scott Thomas

To nie jedyny film nominowanej do Oscara za „Angielskiego pacjenta” aktorki, jaki pod koniec lata trafia na ekrany kin. Główna bohaterka francuskiego „Kocham cię od tak dawna” (Scott Thomas biegle włada oboma językami) po kilkunastu latach wychodzi z więzienia i u boku siostry uczy się życia na nowo. W młodości zabiła syna, wciąż próbuje siebie zaakceptować, teraz musi zaś zdobyć akceptację najbliższych. Kino psychologiczne, do refleksji i z nagrodami, ale przewidywalne. Bez większych wzruszeń.

5 rzeczy, których (być może) nie wiedzieliście o Almodovarze

rzecz

Łap złodzieja snu!

Skuteczny budzik to urządzenie na miarę wehikułu czasu. Ale o ile cofnąć się z bezlitosnego poranka do błogiego wieczoru i ponownie przespać nocy jeszcze nie możemy, o tyle problem efektywnego budzenia został właśnie rozwiązany! Wszyscy znamy to pewnie z autopsji – budzik dzwoni, my go ciach poduszką i po problemie. A co by było, gdyby taki budzik, po wydaniu pierwszego przeraźliwego dźwięku, czmychnął nam sprzed zaspanego nosa? Żeby go uciszyć, musielibyśmy wstać i ganiać delikwenta po pokoju. Zanim go złapiemy, sen zniknie bezpowrotnie! Okrutnie genialne! Sprawdźcie: www.thinkgeek.com. [wiech]

Przerwane objęcia (Los Abrazos rotos) reż. Pedro Almódovar obsada: Penélope Cruz, Lluís Homar, Blanca Portillo Hiszpania 2009, 128 min Gutek Film 25 września

Tatuś Pedra, Antonio Almodovar, nie posiadłszy nigdy w pełni umiejętności czytania i pisania, spędził większość życia, przewożąc beczki wina na osiołku. Później otworzył stację benzynową. Pedro, zgodnie z życzeniem rodziców, miał zostać księdzem. Wbrew ich woli przeniósł się jednak do Madrytu, gnębionego wówczas reżimem Franco, gdzie właśnie zamknięto szkołę filmową. Nie mogąc znaleźć sobie odpowiedniego zajęcia, Almodovar imał się różnych dorywczych prac, m.in. sprzedawał starocie na madryckim pchlim targu El Rastaro. W końcu został zatrudniony w największej hiszpańskiej firmie telekomunikacyjnej, Telefonice, gdzie przepracować 12 lat. Mógł w końcu kupić kamerę. Pisał scenariusze komiksów i artykuły (pod pseudonimem Patty Diphusa) do wielu kontrkulturowych czasopism (m.in. „La Luna di Madrid"). Śpiewał w glamrockowym, parodystycznym duo Almodóvar & McNamara. Swoje pierwsze krótkometrażowe filmy pokazywał w barach i na imprezach. Udźwiękowienie ich przekraczało jego ówczesne możliwości, więc na pokazy przynosił ze sobą magnetofon, z którego puszczał podkład muzyczny, a dialogi wszystkich postaci odczytywał sam na bieżąco.

film

Uparcie i skrycie

Skrywane uczucia, labirynt namiętności, kryminalna intryga z zemstą i zdradą w tle, a do tego reżyserskie wyczucie Pedra Almódovara oraz urzekająco piękna Penelope Cruz jako femme fatale, stylizowana na największe gwiazdy ekranu. Czy można chcieć od kina czegoś więcej? To historia reżysera, który w dramatycznych okolicznościach utracił wzrok i po latach próbuje poprawić swój ostatni film, zmontowany przez rywala z najgorszych ujęć. Pod pogmatwaną, przypominającą tandetne telenowele warstwą fabularną kryje się mozaika odniesień zarówno do klasyki kina, jak i poprzednich dzieł Hiszpana. Wśród filmowych cytatów mistrz podejmuje tematy najbardziej intymne: miłość do X muzy i pasję tworzenia. Bohaterowie oglądają ulubione dzieła, dyskutują o nich i o własnych pomysłach na scenariusze (np. przezabawna rozmowa o projekcie wampirycznej historii). Wszystko rozgrywa się w autoparodystycznej atmosferze, ocierającej się o kicz. „Przerwane objęcia” pokazywano we Wrocławiu trzykrotnie i za każdym razem ustawiały się kilkusetmetrowe kolejki. Pierwsi widzowie pojawiali się pod salą trzy godziny przed seansem. Jakoś udało mi się wejść. Wyszedłem ukontentowany nowym dziełem ukochanego twórcy, lecz nie mogłem pozbyć się dziwnego wrażenia, że tania sentymentalność w kilku melodramatycznych scenach nie była, niestety, zamierzona… [Piotr Guszkowski]


muzyka

Więcej niż folktronica

Niektóre muchówki długoczułkie z rodziny leniowatych (bibionidae) żywią się jedynie w stadium larwalnym, by potem móc poświęcać czas na inne czynności. Pierwszy krążek Bibio, sygnowany logiem Warp Records, jest dowodem na porządne osłuchanie brytyjskiego producenta zarówno w folkowej tradycji, jak i elektronicznej klasyce. Właśnie z owych korzeni wydają się wyrastać poszukiwania Anglika. „Ambivalence Avenue” ociera się o instrumentalny hip hop, balansuje na granicy synth popu i „niebezpiecznie” zbliża się do basowych eksperymentów. Stephen Wilkinson nie podąża jednak ślepo za popularnymi obecnie trendami. Rozwija swój warsztat i brzmienie, które od czasu wydanego przez Mush płytowego tryptyku zyskało wiele nowych barw i odcieni. Byleby tylko twórcza ewolucja Bibio nie była równie krótka, co cykl życia jego owadzich imienników. [Filip Kalinowski]

Bibio „Ambivalence Avenue” Warp

Wykiwani (Tricked) Alex Robinson Timof i cisi wspólnicy

komiks

Społeczny melanż

„Wykiwani” to wprawdzie nowość z początku lata, ale w ramach wakacyjnego offline’u mogła przejść niezauważona. A byłaby to ogromna szkoda, bowiem drugi album Aleksa Robinsona łączy w sobie najlepsze cechy niezależnego amerykańskiego komiksu. W tej mozaikowej opowieści o sześciorgu postaciach, których losy niespodziewanie się przeplatają, znajdziemy kilka klasycznych, amerykańskich toposów: portret fana popadającego w szaleństwo na punkcie swojego idola, podróż przez pół Stanów w poszukiwaniu nieznanego ojca, wypalenie twórcze gwiazdy rocka, nieoczekiwany prezent od losu i awans społeczny, który spotyka małą sekretareczkę w dużej firmie... I choć składniki tego wywaru nie są oryginalne, to tworzą one migotliwą i niepokojącą całość, która wciąga, głównie za sprawą nieznośnego poczucia nadchodzącego niebezpieczeństwa. Przyjemnie jest się dać porwać narracji Robinsona, która ma w sobie coś z klimatu oszczędnych obserwacji Roberta Altmana. [Agata Michalak]

muzyka

Tępy pazur

Podczas pierwszych sekund słuchania tej płyty można się trochę zaniepokoić. Gdy rozbrzmiewa saksofon, niepokój zamienia się w panikę – ktoś nam podmienił pana Harrisa! Po chwili jednak wszystko wraca do normy, saksofon ustępuje miejsca charakterystycznym popierdywaniom, a ja oddycham z ulgą. Nie na długo jednak. Może to nieuniknione prawo ewolucji sprawiło, że Calvin przestał adorować lata 80., znudziła mu się Amiga i wziął na warsztat kolejną dekadę. Nadal tworzy sporo kiczowatych, syntezatorowych plumkań, za które pokochaliśmy go dwa lata temu, ale na nowej płycie królują zamaszyste house’owe brzmienia lat 90. Większość tekstów, jak złośliwie zauważył jeden z angielskich krytyków, zostałaby odrzucona przez każdą firmę produkującą okolicznościowe pocztówki. Ale teksty akurat nigdy nie były mocną stroną Harrisa. Choć podczas pierwszego przesłuchania wyczekiwane niecierpliwie„Ready for the Weekend” nie zachwyca, to trzeba przyznać, że chwytliwe to jak cholera. Co by jednak nie mówić, fakt pozostaje faktem – ktoś przytępił Calvinowi pazura. [Ola Wiechnik]

rzecz

DIY Glasses

Calvin Harris mógł, wy też możecie! Zróbcie je sami! Podczas wakacyjno-muzycznych wojaży zaobserwowaliśmy mnóstwo glowstickowych okularów na ludzkich nosach. Same glowsticki są już bardzo A.D. 2007. Chcesz nadążać, zrób z nich okulary! Albo sznurówki. Sprawdźcie na www.glowsticks.co.uk. [wiech]

Calvin Harris „Ready for the Weekend” Sony BMG


9 reż. Shane Acker USA 2009 Monolith Films 18 września

Burtonowe dziwadełka

O tym, że Tim Burton lubi nietypowych bohaterów, nikogo nie trzeba przekonywać. W produkowanym przez niego „9” spotykamy np. stichpunkowe pacynki. Zakładamy się jednak, że nie znacie wszystkich Burtonowych potworów. Oto nasze ulubione postaci, na które natknęliśmy się w przeuroczej książeczce jego autorstwa pt. „The Melancholy of Oyster Boy & Other Stories”:

Roy, The Toxic Boy Uwielbiał wdychać wszelkiego rodzaju smrody. Nie rozstawał się z puszką z toksyczną farbą, a jego ulubioną zabawą było siedzenie za samochodami w oczekiwaniu, aż ruszą i napełnią jego płucka spalinami. Któregoś pięknego dnia rodzice posadzili go w ogródku, aby zaczerpnął trochę świeżego powietrza. Biedny Roy tego nie przeżył… film

Strzał w Dziewiątkę

Kiedy Shane Acker, student architektury i wielbiciel animacji, zaczął pracę nad krótkometrażową kreskówką „9” (siedział nad nią prawie pięć lat), nie spodziewał się nawet, że jego jedenastominutowe dziełko trafi w ręce najbardziej pokręconego reżysera w Hollywood i tak go zachwyci, że ten zdecyduje się wyłożyć kasę na pełnometrażową wersję filmu. Co tak oczarowało Tima Burtona, bo to on właśnie podjął się produkcji kinowego „9”? Historia ekipy szmacianych pacynek (czasem nazywanych postaciami stitchpunkowymi), które w postapokaliptycznej rzeczywistości pod wodzą tytułowego 9 ruszają do walki z władającymi światem, potwornymi maszynami, ma po prostu niesamowity klimat. „Od początku wiedziałem, że świat, w którym się poruszają, powinien, przy całej swojej surowości, łączyć pozostałości dawnej kultury, dając początek zupełnie nowym tworom. Natchnieniem dla tła akcji były fotografie europejskich miast zniszczonych w trakcie II wojny światowej autorstwa Zdzisława Beksińskiego, jak również jego grafiki fantasy” – mówi Acker. Ha! Czyli mamy polski akcent! I bardzo nas to cieszy, bo film zapowiada się rewelacyjnie. Opowiadanie o produkcji, w której nad słowem góruje strona wizualna, a jego siła tkwi w niezwykłym, mrocznym klimacie obrazów, nie ma większego sensu. Dlatego wydajemy kulturalne polecenie: marsz do kina! [Sylwia Kawalerowicz]

Robot Boy Państwo Smith z niecierpliwością wyczekiwali narodzin swego pierworodnego syna. Niestety, okazało się, że ich pociecha jest w istocie kłębkiem kabli: „He wasn’t human at all – he was a robot boy”! Po konsultacjach z lekarzem i przyciśnięciu do muru pani Smith, straszna prawda wyszła na jaw. Znudzona kobieta umilała sobie czas w kuchni w sposób dość ryzykowny. Ojcem dziecka okazał się... mikser. Robot Boy rósł zdrowy i duży pod okiem dumnej matki, ale biedny pan Smith „never forgave her unholy alliance: a sexual encounter with a kitchen appliance”. Mummy Boy „He wasn’t soft and pink / with a little tummy; he was hard and hollow, a little boy mummy”. Zdaniem lekarza był to efekt klątwy faraonów. Dzieci nie chciały się z nim bawić, bo znał tylko jedna grę („an ancient game of virgin sacrifice”). Któregoś dnia trafił przypadkiem na urodziny meksykańskiej dziewczynki. Wzięty za pinatę (specjalną kulę wypełnioną słodyczami), zakończył żywot z głową rozbitą kijem baseballowym. Ze środka zamiast słodyczy wysypały się jednak żuczki. [wiech]

Calvin Harris dla „Akti” Występujesz na wielu festiwalach, m.in. na Orange Warsaw Festival. Czy jesteś też festiwalowiczem-imprezowiczem? Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem na tego typu wydarzeniach, dopóki nie zacząłem na nich grać. Jako Szkot jestem strasznym skąpcem. Wydawanie kasy na festiwal to coś, czego nie mogłem sam przed sobą uzasadnić. Poza tym jestem okropnie leniwy. Najchętniej cały czas spędzałbym w łóżku, nagrywając muzykę. Pierwszy festiwal, na którym byłem, to Isle of Skye, na którym grałem. Wolisz tworzyć muzykę w zaciszu swojej sypialni niż występować na żywo? To zależy od tego, czym się akurat zajmuję. Zazwyczaj chciałbym robić coś dokładnie odwrotnego. Po dłuższym czasie spędzonym w studiu nie marzę o niczym innym jak o występach na żywo. A gdy jestem w trasie, czekam bardzo na powrót do studia. Masz czasem dość muzyki? Nie. Zawsze potrafię znaleźć coś, co mi się spodoba. Często wracam do ulubionych rzeczy. Ostatnio zachwycił mnie na przykład Mike Snow, to taki szwedzkoamerykański projekt, odpowiedzialny m.in. za brzmienie „Toxic” Britney Spears. Polecam! Podobno jesteś fanem lat 80. To bardzo niedoceniana dekada. Ani wcześniej, ani później nie działy się tak ważne rzeczy w muzyce elektronicznej, w modzie, w technologii. Byłem dzieciakiem, kiedy ejtisy się skończyły, pamiętam niewiele, ale oceniając z perspektywy czasu, jest to jeden z najbardziej fascynujących okresów w kulturze, muzyce i modzie. Jesteś znany z wyznaczania nowych mód w dziedzinie okularów przeciwsłonecznych. Mam swoje ulubione okulary, zrobiłem je sam, z tektury i folii do pakowania z bąbelkami. Nazwałem je „The Fly-Eye Sunglasses”, bo wyglądałem w nich jak wielka mucha. Ich trochę bardziej profesjonalną wersję możecie zobaczyć na okładce mojej nowej płyty i w teledyskach. Jeśli chodzi o modę, musze okulary to chyba szczyt moich możliwości (śmiech). Rozmawiała Ola Wiechnik


Galerianki reż. Katarzyna Rosłaniec obsada: Anna Karczmarczyk, Dagmara Krasowska, Dominika Gwit, Magdalena Ciurzyńska, Franciszek Przybylski Polska 2009, 70 min Monolith Films, 25 września

film

Dorodne grzybki w barszczu

Tak łatwo zapomnieć, jak trudno być dzieciakiem. Dziś wspomnienie rumieńca, którym oblewałam się przy długowłosym koledze z klasy wyżej, i rozpaczy, która ogarnęła mnie na widok zacerowanych przez babcię dziur w grunge’owym swetrze, wywołuje uśmieszek. Tymczasem młodość jest strasznie serio. Dramaty są ostateczne, przyjaźnie – na śmierć i życie. Nieźle uzmysławia tę prawdę film debiutantki Katarzyny Rosłaniec, która najwyraźniej nie zapomniała. Bohaterki jej etiudy „Galerianki”, rozbudowanej z pożytkiem dla fabuły do pełnego metrażu, z jednej strony ulegają odwiecznym prawidłom młodości, z drugiej jednak – znacznie trzeźwiej stąpają po ziemi. Tyle że dziś konsekwencje głupich wybryków też wydają się poważniejsze. Nawet pełniąca tu funkcję wicehrabiego de Valmont, lub, jak kto woli, doktora Frankensteina Milena (Dagmara Krasowska), która wie, co w życiu ważne, nie przewiduje, że stworzy potwora. Jej „uczennica” Ala (Anna Karczmarczyk), „panna nikt” pojawiająca się w nowej szkole, z łatwością chłonie prawdę o tym, że ważne jest „życie na poziomie”, z odpowiednimi rekwizytami. Nieważne, za jaką cenę. Ala ma w sobie gorliwość neofity i desperację, która doprowadzi do tragicznych skutków. W „Galeriankach” jest trochę za dużo grzybów w barszczu: fenomen gimnazjalistek szukających sponsora w centrach handlowych, szkolna przemoc w mariażu z nowymi mediami, gra namiętności prawie jak z „Niebezpiecznych związków”, skojarzenia z Tomkiem Tryzną i „Inferno” Macieja Pieprzycy. Warto odnotować rewelacyjną grę debiutujących aktorek, spore wyczucie socjologicznego detalu i nieprzekłamane psychologicznie portrety współczesnych dzieciaków. Kasi Rosłaniec – nagrodzonej Wielkim Jantarem na festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie oraz nagrodą Marszałka Województwa Dolnośląskiego – życzymy więcej zaufania do własnej intuicji i wspomnień z młodości, które chronią przed przeintelektualizowaniem. [Agata Michalak]

Alternatywne przewodniki pojawiają się coraz częściej. Bardzo nas to cieszy. W ostatnich miesiącach, oprócz homoprzewodnika po Warszawie, Fundacja Bęc Zmiana wydała dwie mapki przygotowane w ramach inicjatywy USE-IT Europe (www.use-it. eu), która ma na celu pokazanie miast z nietypowej perspektywy. Na stronie projektu można znaleźć plany m.in. Brukseli, Drezna, Oslo i belgijskiego Bruges.

Warsaw Free Map for Young Travelers – drugie wydanie

pionierskiej inicjatywy, ukazującej stolicę z perspektywy lokalesów. Co prawda przygotowane jest z myślą o zagranicznych turystach, ale świetnie sprawdza się także w przypadku rodowitych warszawiaków, którzy chcą znaleźć sobie jakieś nowe, fajne miejsce. Zaktualizowana edycja akcentuje związek Fryderyka Chopina z Warszawą.

Łódź Free Map for Young Travelers – łódzka wersja

przewodnika przygotowana m.in. przez Kubę Wandachowicza z CKoD. Knajpy, sklepy, miejsca godne odwiedzenia. Wersja elektroniczna mapy jest dostępna na www.use-it-lodz.pl, skąd można pobrać wersję do wydrukowania na kartkach w formacie A4.

muzyka

Królicze serce

Wymieniana obok La Roux i White Lies jako „next big thing”, Florence and the Machine wydała wreszcie swoją debiutancką płytę. Najpierw światło dzienne ujrzała radosna indie-pioseneczka „Kiss with a Fist”, przypominająca najlepsze kompozycje The White Stripes. Potem media zalało bardziej dojrzałe, epicko zaaranżowane „Dog Days Are Over”. I zaczęła pojawiać się wszędzie – ta ognistoruda dziewczyna, obdarzona pięknym głosem (mój chłopak twierdzi też, że ma fajne cycki), którą jakieś siedem tysięcy razy porównano do Kate Bush (wiem, liczyłam). A jaka jest reszta albumu? Przejmująca, trochę smutna, nagrana z rozmachem. Często to piękne balladowe piosenki z żywym, mocnym refrenem, który zapada w pamięć. Wyróżniają się „Rabbit Hart” (kolejny singiel z płyty), „Howl” i „Hurricane Drunk”. Całość nie jest może olśniewająco genialna, ale z pewnością warto poświęcić Florence and the Machine co najmniej godzinę swojego życia. [Aleksandra Żmuda]

Homowarszawa – przewodnik historyczno-kulturalny

książka

Gejowski spacer

Ta książka jest czymś znacznie poważniejszym niż zwykły turystyczny przewodnik po stołecznych miejscach gay-friendly. Autorzy szukają śladów obecności osób LGBT w Warszawie na marginesach powieści, dzienników i artykułów prasowych. Snują opowieść o tym, gdzie mieszkali znani stołeczni homoseksualiści oraz jak byli postrzegani przez współczesnych, gdzie bywali, jak wyglądała i jak wygląda ich codzienna egzystencja. Na przewodnik składają się cztery trasy (w tym jedna „kolejowa”), każda obliczona na kilka godzin spokojnego marszu. Twórcy oprowadzają nas zarówno po Centrum, jak i Pradze czy Ochocie. Zahaczamy o miejsca, gdzie mieszkał „pierwszy z Wielkich Pederastów” Miron Białoszewski, odwiedzamy legendarne szalety, punkty schadzek, kluby i kawiarnie, w których homoseksualne towarzystwo dobrze się czuje. Autorzy wykonali wielką pracę researcherską, wyszukując fragmenty artykułów, wspomnień i cytatów, wzbogacających opisy zwłaszcza tych miejsc, które zniknęły już z mapy Warszawy, a w przeszłości odegrały dużą rolę w życiu osób LGTB. Przewodnik miejscami sprawia wrażenie niec przegadanej, przekrojowej pracy naukowej, popartej obszernym materiałem dowodowym (bibliografia, indeks nazw), ale na tym chyba polega jego siła. [Sylwia Kawalerowicz]

Florence and the Machine „Lungs” Universal Polska

Czarna dama

Jesień zapowiada się naprawdę pysznie. Koniec lata i pierwsze jesienne wieczory osłodzą nam czekoladowe nowości Wedla. Pierwsza zadebiutuje Maestria. Majstersztyk czekoladowej pasji, doświadczenia i miłości do czekolady. Prawdziwe dzieło cukierniczej sztuki, które jest owocem 155-letniej tradycji. Swój niepowtarzalny smak zawdzięcza najwyższej jakości kakao i harmonii dodatków – kandyzowanych malin, chrupkich orzechów laskowych, rodzynek i migdałów, które harmonijnie łączą się z aksamitną mleczną wedlowską czekoladą. Egzotycznym akcentem jest sprowadzony z Ameryki Południowej Pecan, niezwykle rzadki orzech, bogaty w przeciwutleniacze. To on został wybrany przez Mistrzów Wedla do duetu z gorzką czekoladą. Jej szlachetny smak i aromat stanowi nutę głowy w tej kompozycji, która złamana smakiem karmelizowanego orzecha rozprowadza bogactwo smaku na podniebieniu.


KONKURS

Plusssz Yourself Up! Chcesz zostać gwiazdą miejskiej sesji mody? Modelką/ modelem fotografa na co dzień współpracującego z największymi polskimi gwiazdami? Nic prostszego! Kup butelkę Plusssz Up Wskocz w hype’owe ciuchy Zrób sobie zdjęcie z butelką Plusssz Up w ręku Fotkę prześlij na adres: plussszup@aktivist.pl

film

Gigant i Julia

Najlepsza na świecie jest miłość w supermarkecie. W Montevideo. Tytułowy Gigant za dnia jest tam ochroniarzem, a wieczorami – bramkarzem w klubie. Ma dobrą duszę, niezłą tuszę i nosi koszulki Biohazard i Motörhead (muzyka chwilami przebija się gdzieś w tle). Jest nieśmiały, więc kiedy między półkami z konserwami i chemikaliami wypatruje Julię szorującą na kolanach podłogę, zaczyna podchody z odwagą dziesięciolatka. Jako operator kamer przemysłowych koncentruje się na obserwacji. Zaczyna śledzić dziewczynę, zostając jej aniołem stróżem. Trzy nagrody w Berlinie dla tej niespiesznej tragikomedii, gdzie obraz zastąpił słowa, a cierpliwy operator – montażystę, nie powinny dziwić. Od filmu ciepło emanuje mocniej niż od Słońca Majowego z flagi Urugwaju. [Łukasz Figielski]

rzecz

Putipanda

Współpraca między najbardziej hype’owym japońskim artystą a francuskim domem mody Louis Vuitton przybiera coraz to nowe formy. Były rzeźby i torebki. Teraz przyszedł czas na artystowskie pluszaki. Putipanda dostępna jest w wersji przytulankowej i mniejszej telefonowo-przywieszkowej. Jeśli dobrze policzyliśmy, mniejszy miś kosztuje ponad 1000 dolców. Nie chcemy wiedzieć, ile trzeba dać za większego. Aleładne. [syka]

Gigant (Gigante) reż. Adrián Biniez obsada: Horacio Camandulle, Leonor Svarcas Urugwaj/Argentyna 2008 84 min, AP Mañana 4 września

Spośród nadesłanych zdjęć jury (w składzie m.in. Monika Brodka i Błażej Żuławski) wybierze trzech szczęśliwych zwycięzców. Najciekawiej wystylizowana osoba zostanie nagrodzona miejską sesją fotograficzną wykonaną przez Błażeja Żuławskiego oraz kuponem na zakup modnych ciuchów. Kupony dostaną też dwie wyróżnione osoby. Najciekawsze stylizacje oraz zdjęcia z sesji opublikujemy w listopadowym „Akti”. Pamiętajcie, że oceniać będzie nie tylko jury. W październiku na stronie www.plussszup.pl każdy będzie mógł zdecydować, kto ubrał się najlepiej! Nagrody od was dla dwóch najciekawiej wystylizowanych osób to kupony do sklepu. Na zdjęcia czekamy do 25 września. Więcej informacji na stronie www.plussszup.pl.


Zwycięzca LECH Music Maker – Jerry Deff, czyli Jarek Tarkowski z Siedlec

Wspomnienie lata

Piotr Zelt w Strefie LECHA

ie plaże i Mazury W wakacje nadbałtyck sportowe emocje, i e zn yc uz m ły nę ar og dmorskie, górskona które złożyły się na atrakcje. Lato e ow al iw st fe i e ow er row nia więcej z życia ka is yc w y ic śn iło m , M z LECHE dę udane. Za sprawą aw pr na za ć na uz li mog ącego się „Projektu aj w by od h ac m ra w LECHA roiły się od fanów kite za y rt ro ku ie tn le ” ża Pla ake’a, rolek, nart w u, ng ni in sp , gu fin i windsur werowych. Muzyczne ro i cj ba ro ak i ch ny wod iciele gorących lb ie w li ni eł yp w to za imprezy ję J-ingu mieli też okaz D y ic śn iło M ń. ie zm br nsoletą za sprawą sami zmagać się za ko ic Maker i zostać us M H C LE su ur nk ko rojektu Plaża”. najlepszym DJ-em „P

Mielna i Rewala Darłówka, Kołobrzegu, a, Władysławowa, Ustki, acie lodu! tow poł gus ... Au lub a, ka yck kół Giż a Do wiatr, deska i woda, dw t jes m iołe gu mogli żyw rfin h ryc dsu przybyli ci, któ jektowi Plaża" fani win najnowsze A towarzyszących„Pro ć CH jrze LE ef obe , Str ów ach wc odo ram W olucji w wykonaniu zaw ew ych ykł Wielbiciele zw m. nie iołe azy zobaczyć pok snych sił w walce z żyw tyjkę hokeja a nawet spróbować wła li, par ać żag i egr ek roz des – e w del rtó mo parku, fani białych spo te ska w cjalnym torze. się spe eć na zal u rolek mogli wys ć swoich sił w wyścig tanowił rowerzyści – spróbowa pos eni icz pal żow za pla zaś , en zie jed lod nie na na tyle intrygująco, że y adł . wyp ngu ów urfi fer ites sur w k Akrobacje kite auczyć się podsta okiem instruktorów – n e letnie nym inn zuj ano d c tow po ygo hoć prz – c m, sam się z wiatre mieli dość zmagania kę po ściance, Dla wszystkich, którzy skimboardzie, wspinacz na ch fala na ie gan śliz – we rto spo liny cyp dys go! a także spikeball czy flin ów! ze oraz uszy plażowicz tylko o ciało, ale i o dus nie su LECH nak kur jed kon się ce ył sią zcz LECH zatros ł trwającego dwa mie fina się ył odb ji cie zrobiło kac kie wa nd młodego didżeja. Na par W przedostatni weeke wyłoniono najlepszego etą o sol reg kon któ s za cza lkę wa pod , ą Music Maker progressive. Zażart kowski Był house, funky, disco, ! Tar ąco ek gor Jar li dę czy raw ff, De nap się żył Jerry CH Music Maker zwycię w ramach konkursu LE z Siedlec. lata yści występujący tego didżejów posłużyli art ch ący kuj alu ząt tiw poc fes dla ym ę : legendarn Być może za inspiracj cna była marka LECH i alach, na których obe adzeniu fanów muzyk om zgr , cku na najlepszych festiw Pło w r rive dio Au ie alu, ięc stiv św Fe ym Off y czn światowej alternatyw jarocińskim, elektroni ym zentującym śmietankę tow pre kul o ż czy g nie rin rów the ć Ga nie house Global słowicach. Warto wspom My w ym jka w t Ro iła ura adz Art om Odrą impreza zgr organizowanym przez ca się w Kostrzynie nad ają yła łuż byw zas Od k. że , toc ego ods wn Wo Przystanku tysięcy osób!!! Nic dzi odwiedzających – 400 CH Premium roku rekordową liczbę tograficzną” puszkę LE „fo aną itow lim – ę rod nag ą rnictwem i wysokiej ow lite ątk k sobie na wyj Przystanku Woodstoc dla nym wa yko zał się ded rockowym. LECH oka opatrzoną specjalnym, bawią się na koncercie rzy któ e od tego, i, żni am ale fan z iez – n em i jakości zdjęci alców tych świąt muzyk byw h tkic zys ws nej. em tyw czy też mocno alterna doskonałym towarzysz owej i elektronicznej, tęp pos ej, kow roc e czy klasyczni


Festival

dzi skiego. Co roku groma polskiego kolarstwa gór atorów am ów yst erz row Ta impreza to legenda w, szaleństwa – zawodnikó go we ero row ów fan tysiące mocnych wrażeń. i widzów spragnionych 15 tysięcy fanów i nikt skiej przyjechało blisko ionych W tym roku do Szklar ał na nudę! Na spragn snej skórze) nie narzek wła p na jum t to y dir . liśm tzw dzi (spraw znych ewolucji czekały pokazy powietr ropie Eu w h nyc licz ekstremalnych doznań nie z jeden w – jedyny w Polsce i oraz air water bike sho dy! wo do ków sko h pokaz rowerowyc li zjazd ż zawody downhill, czy tival odbyły się równie było żna mo otę sob Podczas LECH Bike Fes W h. ych naturalnych stokac om str po ej s ow cza etr na ilom m rowere rskich” na wielok onie na rowerach „gó rystyki. ilib ekw j we ero uczestniczyć w marat row pokazy omiast podziwialiśmy zapierały dech trasie. W niedzielę nat liczność skoki do wody, pub ą ksz wię naj sze z 11 śmiałków żdy Ka m! Gromadzące zaw ere potrafią wyczyniać z row zie lud ci co – ietrzu ch pow sia w pier w górę, robił w wego najazdu wysoko owie byli czk sko i len wyskakiwał z 14-metro Sza . wu po czym wpadał do sta , cje oba spieszyli akr by ite rze ow pot niesam którzy w razie przez płetwonurków, na szczęście chronieni z pomocą. ażne przede wszystkim pow nie tylko rozrywka – to to l tiva sza lep Fes e naj Bik iet CH kob Ale LE nhill wśród ictwo. W zawodach dow ncją został sportowe współzawodn m zawodnikiem z lice szy lep naj a ka, pac Kle a len gda Ma się a okazał Maciej Kucbora. a Ewelina tansie 72 km zwyciężył e wśród kobiet na dys Open nde Gra w W sobotnim maratoni yzn żcz na Marczak. Wśród mę ksa Ro – km 36 na . a Ortyl, dosław Tecław a w Piccolo Open – Ra wygrał Marek Konwe, się kategorii BMX okazał p Contesst najlepszy w man. Sza – Pro B MT W niedzielnym Dirt Jum w a ys, B Amator zwyciężył Od Mamba, w kategorii MT ak, zwyciężył Damian Onufr ch w kategorii BMX Pro oda ak zaw w Kiw j ku cie par Ma te ęli W ska miejsce zaj r równolegle pierwsze w kategorii BMX Amato Godziek. wid Da – B MT i ori teg Ka i Patryk Pilichiewicz, w we, podczas których arzyszyły targi rowero tow ie yjn dyc tra wi alo Festiw rowerowego w Polsce y i producenci sprzętu ło najwięksi dystrybutorz którym wciąż było ma osiągnięcia techniki. Ci, sze now naj ali ich tow rsk prezen cje amato gli wybrać się na projek kawsze rowerowych wrażeń, mo wej. Wyłoniono najcie ero row ce aty tem o ów film ych AŁ aln jon ICH fes „M i pro jsce za film egoriach. Pierwsze mie grodę produkcje w kilku kat ki i Arek Stefaniak. Na ws bro Dą d nra Ko ali zym otr " dobrej i DIT i BE ocj WE Em K go. MYCE Sobierajskie „THE FACTORY" Jana publiczności otrzymał zabawy nie zabrakło!

www.lech.pl

Dwa kółka i woda ry ó kontra g

h dni Szklarska Na kilka sierpniowyc ową stolicą Poręba stała się rower jdy po górskich Polski. Były szalone ra wietrzu i… skoki trasach, ewolucje w po wody. Wszystko na dwóch kółkach do ycji LECH Bike to podczas 13. już ed


Alicja

naszego a n o ł s je ga od Oto dru jlepsze stylizac u na na lników. konkurs ne przez czyte zedł s nadesła rce przy cie e t n a p Po iś y. Oczyw do r u i z d a ń czas n odniesie 0. ę i s y m waliś e lat 9 g n u r g spodzie u styl ko a. Wyso k c o r k i do pun waszych z e t y ł y ane b dziły punktow cji, które dowo o propozy o i niebanalneg g , twórcze że pokazywały k a az ia, a t nad wyr ć podejśc y b ą g na y mo zie Róże że dziur d a ł k s yw cin kie! Jur e”), Mar l l E „ a k eleganc st iva”) ka (styli „Exklus y d o Opalińs m łu było zef dzia em nie s ( z a c r y ż m ó y R kcja t ardziej a b d j e a r n i t e k i żen oraz A ślne. Ró ja Alicji. y c a m e o r n k d je stu ła do gu urami, obecny d a p y z r p d z dzi n e r t sezonu, e o ż g , e e ł i z n j s – Fa nam ie od ze w modz iedziała jej w o p – nał spiruje za to uz n i wciąż in c r a yni. M edakcja R . ą n l a znawcz an i ję za... b ru koleg o b y w stylizac o c ię d ychyla s kcji, nagradzają z r p ” i t „Ak ej reda żczyni z bratni Trocką. Zwycię da enę ego iPo n r b e Magdal r s s ia je od na cieszen o p ę d o otrzymu agr w ji włosó licja – n c A a ś z i a l z y t , s e do nano iej udan estawu z z d i r c a a b t j s a N a w po aByliss. k oraz n marki B oglądajcie obo .pl. nia .aktivist l j a t s t i zgłosze r ktivistst http://a at iącu tem s e i m cje złym e styliza W przys n s a ł W ać ary”! przesył e i „Maryn c e ż o m dres nia na a ś e z r w do 15 ivist.pl. t k a @ a j redakc

http://alicepoint.blogspot.com

Różena Opalińska (stylistka magazynu „Elle”) Oczywiście ten wybór podyktowany jest moją dbałością o szczegóły i inspiracje modowe. Zwróciłam uwagę na całość. Odważne zestawienie stylu vintage z punkowym, wybielanym t-shirtem i rajstopy niczym Rodarte F/W08/09 z pokazów mody to idealna zabawa stylem. Ogromny plus, więcej takich osób, które nie boją się zabawy modą.

Marcin Różyc

To okropnie banalne i bardzo mało twórcze, żeby dziury skojarzyć Banał, z poszarpanymi rajstopami. zie banał i jeszcze raz banał. Lud trochę więcej kreatywności!

Gratulacje przede wszystkim za nowoczesne potraktowanie tematu. Geometryczna kurta z nieoczekiwaną, kwadratową dziurą to proste nawiązanie do modnej wciąż dekonstrukcji.

Magdalena

„Exklusiv”,

hwili. Jest tylu M.I.A. ktivista

a” Aktivist

ja „ Redakc

i, dowodz Magdy eksowne ja c a z li s Sty ą być to, do któregocka ry mog że dziu niu innym niż iazdy punk ro i w wydayczaiły nas gważem. Siła tkw przyzw azanym makij z rozm cie! w prosto

Nagroda w ko nkursie – sreb rny iPod nano – została uf przez firmę iS undowana ource. Dziękujemy!


monika

areta http://walkonthepavements.blogspot.com

http://onemoredress.blogspot.com

a” Aktivist agę „ a j c k Reda aszą uw

magda http://errorek.blogspot.com

konkurs

/ dziury

Fajna, choć mało pomysłowa interpretacja tendencji rock’n’rollowej. Areta w swojej stylizacji nawiązała do ciągle żywego stylu à la Kate Moss & Pete Doherty.

ciu

w natar

/ stritstajl

dziury

grzegorz

Marcin Różyc

an jnemu zwrócił Magda zięki bardzo fa ja też mat c d a z ja na te głównie. Chociaż stylitrochę wariac Plus za zdjęciu sobie. Taka u Lady Gagi. niczegomowego” look „kostiu ie trendu! wyczuc

marta

flying robert

www.sir-white-glove.deviantart.com

kamila


nocne marki sierpień Miejskie Plebiscyt N ocne Mark i trwa! W p zmieniliśm iątej edycji y zasady gr y. Comiesię typy ogranic czne redak zamy do trz cyjne ech kluczo – Imprezy, wych kateg Artysty i Ak orii tivisty Mies Od teraz bę iąca. dziecie wie dzieli, czym zasłużyli so wytypowan bie na ten n i iewątpliwy zaszczyt ARTYSTA MIESIĄCA: Hatifnats

foto: Paweł Eibel

Ich płytowego debiutu wyczekują wszyscy ci, którzy śledzą poczynania młodej polskiej sceny muzycznej. Hatifnats, czyli warszawskie trio rozkochane w pełnym pogłosów, nastrojowym brzmieniu, uwagę publiczności przyciągnęli już pierwszymi występami w 2007 roku. Od tego czasu konsekwentnie zdobywali coraz większą popularność i zaufanie krytyków, m.in. Piotra Stelmacha z radiowej Trójki. Mimo niewielkiego dorobku nagraniowego (pojedyncze utwory rozrzucone po wszelakich składankach) zdążyli już zagrać kilka tras koncertowych, w tym u boku poznańskich Much. Występowali też na największych polskich festiwalach, m.in. na Open’erze, Eko Union of Rock, Rafinerii czy sierpniowym Offie, podczas którego zrobili na nas niezłe wrażenie. Debiutancką płytę o znamiennym tytule „Before It’s Too Late” zapowiadano już na rok 2008, ale po kilku perturbacjach ukaże się wreszcie 25 września. Wypatrujcie jej w sklepach, zanim będzie za późno...

IMPREZA MIESIĄCA:

Plażowe harce w ramach AudioRiver Festival, Płock

foto: 01Studio.eu dla festiwalu Audioriver

Wolnych noclegów w mieście nie było od miesięcy. Jako że do Płocka zewsząd blisko, mimo poważnej konkurencji pod postacią Off Festivalu, Audioriver 2009 przyciągnął 12 tys. fanów grubej elektroniki. Impreza na nadwiślańskiej plaży z eklektyczną muzyką elektroniczną ma już 6-letnią tradycję. Najbardziej do gustu przypadł nam niesamowity show Dub FX-a. To młody beatbokser-showman, który loopami i efektami steruje za pomocą… stóp. Taki bardziej efektowny Matthew Herbert. Trafia do naszego Top 3, podobnie jak trio zwane Moderat, czyli połączenie duetu Modeselektor z Apparatem. Jarzeniówy na didżejskich ambonach i niesamowicie taneczne techno zapadły nam w pamięć, podobnie jak support berlińczyków przed koncertem Radiohead. Ostatnie ogniwo to Dirtyphonics, czyli cholernie energetyczny kwartet drum’n’bassowy (plus MC). Każdy z chłopaków kręcił innymi gałkami i wciskał inne guziczki. Pewnie całą tę elektronikę ogarnąłby taki jeden Dub FX, ale wrażenie i tak było niesamowite – tak jak z całości plażowego eventu.

aktivista MIESIĄCA:

Artur Rojek, Fundacja Independent oraz zespół festiwalu za Off Festival

foto: Jacek Poremba

Artur Rojek znalazł, zdaje się, swoje idealne wcielenie. „Aktivist” większą estymą, niż twórczość w ramach Myslovitz, darzy jego wizjonerstwo, dzięki któremu 4 lata temu powołał do życia Off Festival. Kolejna edycja imprezy, rozwiniętej do 4-dniowej formuły, dowodzi, że jej renomę nie trzeba budować w oparciu o znane nazwiska i gwiazdorski line-up. Tegoroczne występy niekoniecznie znanych szerszej publiczności Monotonix z Izraela czy Kanadyjczyków z Fucked Up utwierdziły nas w przekonaniu, że warto zdać się na dość eklektyczny gust inicjatora Off Festu. Fani indie rocka walą do Mysłowic nawet w ciemno, wiedząc, że oprócz intrygujących (w najgorszym razie) koncertów, czeka na nich atmosfera zbratania wokół wspólnej idei i muzycznego funu. Doceniając pasję Artura Rojka – i jego wierną, pracowitą ekipę – odsyłamy jednocześnie do szczegółowej relacji na pogłosowym blogu (http://poglos.aktivist.pl).

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA Dyrektor Zarządzająca

Monika Stawicka [mstawicka@valkea.com]

Valkea Media S.A. 01-747 War szawa ul. Elbląska 15/17

tel.: 022 639 85 67–68 022 633 27 53 022 633 58 19 022 633 33 24 faks: 022 639 85 69

Warszawa

Redaktor Prowadzący Mateusz Adamski [madamski@valkea.com] Redakcja Miejska Bartek Bajerski warszawa@aktivist.pl

Wydania miejskie

Redaktor Prowadząca Sylwia Kawalerowicz [skawalerowicz@valkea.com] Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

Kraków

Korespondent Aga Kozak [akozak@valkea.com] Redakcja Miejska krakow@aktivist.pl

Łódź

lodz@aktivist.pl

Poznań

poznan@aktivist.pl

Trójmiasto

trojmiasto@aktivist.pl

Wrocław

wroclaw@aktivist.pl

Menedżer ds. promocji i informacji miejskiej

Bartek Stefaniak Magda Wurst

Ewa Dziduch, tel. 513 623 648 [edziduch@valkea.com]

Fotoedycja / Grafika

Marlena Mianowska, tel. 792 150 250 [mmianowska@valkea.com]

Korekta

Menedżer Działu Sprzedaży Lokalnej Karolina Janowska, tel. 600 446 769 [karolina.janowska@aktivist.pl]

Współpracownicy: Darek Arest Rafał Badowski Julia Banaszewska Piotr Bartoszek Izabela Bielecka-Gnaś Agnieszka Bressa Anna Budyńska Andrzej Cała Łukasz Chomyn Piotr Guszkowski Błażej Hrapkowicz Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Filip Kalinowski

Anżela Vitkovska, tel. 506 372 997 (avitkovska@valkea.com)

Projekt graficzny magazynu

Maja Duczyńska Wydawca Zuzanna Ziomecka [zziomecka@valkea.com] [majka.duczynska@aktivist.pl]

Redaktor Naczelna

Agata Michalak [amichalak@valkea.com]

Zastępca Redaktor Naczelnej Sylwia Kawalerowicz [skawalerowicz@valkea.com]

Redaktorzy

Film Łukasz Figielski [lfigielski@valkea.com] Muzyka Filip Kalinowski [fkalinowski@valkea.com] Gadżety Olga Wiechnik (owiechnik@valkea.com)

Dział Graficzny

Daria Ołdak [daria.oldak@aktivist.pl] Mariusz Mikliński

Dział Finansowy

Agnieszka Marks [agnieszka.marks@aktivist.pl]

Dystrybucja

Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

Reklama

Senior Menedżer Działu Reklamy „Aktivist” Zuzanna Partyka, tel. 501 987 389 [zpartyka@valkea.com]

Przemek Kamiński Mariusz Kisiołek Łukasz Kubacki Kamil Minkner Dariusz Misiuna Łukasz Orbitowski Mladen Petrov Sebastian Rerak Jakub Socha Janek Steckiewicz Karolina Sulej Michał Walkiewicz Olga Wiechnik Aleksandra Żmuda Błażej Żuławski

Magdalena Piwowar




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.