A192

Page 1

AKTIVIST.PL

NUMER 192, PAナケDZIERNIK/LISTOPAD 2015

OGナ、SZAMY NOMINACJE

ISSN 1640-8152

TECHNO 窶「 PIKSELE 窶「 NIESPODZIANKA


AKTIVIST

MOC KREATYWNOŚCI Odkryj nowy poziom kreatywnej fotografii z wyjątkowym aparatem serii OMD E-M10 Mark II. 5-osiowa stabilizacja obrazu zapewnia w każdej sytuacji ostre i nieporuszone zdjęcia, którymi możesz błyskawicznie podzielić się z innymi dzięki wbudowanemu Wi-Fi. To jest moc kreatywności! www.olympus.pl www.partner.olympus.pl A2


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

EDYTORIAL JESIEŃ

W NUMERZE WYWIAD:

4

MATTEO GARRONE. REŻYSER „GOMORRY” MIERZY SIĘ Z BAŚNIĄ. Rozmawiała:

Diana Dąbrowska FILM:

NAJLEPSZE FILMY AMERICAN FILM FESTIVALU

8

Poleca: Mariusz Mikliński

NOCNE MARKI CZAS START!

LUDZIE:

ŁUKASZ BŁOCHOWIAK REANIMUJE EJTISOWE GRY I LECZY 12 BOLĄCZKI STOLICY

Znowu się udało! Co roku, kiedy na początku października siadamy do nocnomarkowych obrad, mam wrażenie, że przez ostatnich 11 lat nagrodziliśmy już wszystkich wartych wyróżnienia. Że w kilkuosobowym redakcyjnym gronie nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Że taka ilość popcornu, żelków, cukierków, czekoladek, pizzy i whisky nas zabije, zanim podejmiemy jakiekolwiek decyzje. W tym roku pojawił się jeszcze selfie stick, który mocno rozkojarzył część zespołu. Ale i tym razem byliśmy mocniejsi od kłód rzucanych nam pod nogi przez nasze słabości. Udało się. Ogłaszamy nominacje w kategoriach Artysta, Miejsce i Wydarzenie roku. Wybraliśmy tych twórców i te inicjatywy, które naszym zdaniem sprawiają, że miejska kultura nie drobi w miejscu, lecz wciąż drąży nowe szlaki. Tych, którzy każą zastanowić się, czy to, co znane, to najciekawsze, co może nam się przydarzyć. Tych, którzy udowadniają, że wciąż można w dziedzinie kultury i miejskiego życia wymyślić coś nowego. My zrobiliśmy swoje. Teraz wszystko w waszych rękach. To wy zdecydujecie, w czyje ręce trafią statuetki z rozświetlającym nocne mroki logo A!. Głosujcie na nocnemarki.aktivist.pl. Macie czas do 20 listopada!

KALENDARIUM:

TACO HEMINGWAY I INNE KONCERTY, 21 IMPREZY, WYDARZENIA

aktIvISt.pl

Numer 192, paźdzIerNIk/lIStopad 2015

Ta miła pani na okładce to Lianne La Havas, która wystąpi 17 listopada w warszawskim klubie Palladium.

Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna

ogłaSzamy NomINacje

ISSN 1640-8152

techNo • pIkSele • NIeSpodzIaNka

01_okladka_A192.indd 1

09.10.2015 13:04

A3


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

STAĆ MNIE NA WSZYSTKO

SERCE • SPONTAN • PROSTOTA

Rozmawiała: Diana Dąbrowska

Trzy królestwa, czarnoksiężnik, potwory, wiedźmy, piękne księżniczki, karnawał. Matteo Garrone kreuje magiczny i groteskowy świat wywiedziony z barokowych baśni neapolitańskiego pisarza Giambattisty Basilego, nazywanego włoskim Szekspirem. „Pentameron” jest nie tylko pięknym wizualnym freskiem. To wciągająca opowieść, która skłania do wzruszeń i przemyśleń na temat ludzkiej natury i ludzkich obsesji. W najnowszym projekcie reżysera wzięły udział gwiazdy największego formatu – Salma Hayek, Vincent Cassel i Johna C. Reilly.

A4


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

Do czasu „Pentameronu” twoja artystyczna ścieżka była bardzo wyraźnie zarysowana, można było wręcz mówić o pewnym twórczym dekalogu. Co nowego wniósł w twoje życie projekt z hollywoodzkimi gwiazdami i olbrzymim budżetem?

To była niewątpliwie przygoda, która początkowo była większa od naszych możliwości. „Pentameron” jest moim najbardziej przemyślanym filmem. Chciałem się zmierzyć z modelem kina, którego wcześniej nie robiłem. To było wyzwanie, przede wszystkim pod kątem organizacji produkcji. Wcześniej miałem swoje przyzwyczajenia, czułem się nieskrępowany – zazwyczaj stałem za kamerą i sam dyrygowałem rytmem ujęcia. Tym razem jednak nie mogłem pozwolić sobie np. na improwizację, na której dotychczas bazowały moje dzieła. Niemniej, jeśli chodzi o aspekt wizualny filmu, to nie wydaje mi się, żeby „Pentameron” różnił się znacznie od moich wcześniejszych projektów. Uważam, że „Balsamista”, „Pierwsza miłość” czy nawet „Gomorra” mogą być traktowane jako współczesne, „czarne” interpretacje baśni Giambattisty Basilego, którymi inspirowałem się przy „Pentameronie”. Dlaczego zdecydowałeś się sięgnąć akurat po twórczość Basilego?

Basile to moja bliźniacza dusza. Nawet jeśli wcześniej nie znałem jego opowieści, ich pierwiastek już we mnie tkwił. Mamy podobną wrażliwość. I nie chodzi tylko o bogactwo fabuł i postaci. Basile oferuje niesamowity potencjał wizualny. Zwrot w stronę tego, co ludzkie i niechciane, deformacji i groteski, patosu i komizmu – odnalazłem u tego autora wszystko to, co dotychczas charakteryzowało moje twórcze poszukiwania.

Foto: Nicola Filardi

Co zafascynowało cię w historiach, które ostatecznie wybrałeś?

To nie był prosty wybór. Zwyciężyło kobiece spojrzenie. W „Pentameronie” mamy do czynienia z opowieściami trzech kobiet w różnym wieku – nastolatki, która pragnie romantycznego uczucia, starej wiedźmy, której marzą się erotyczne uniesienia i młodość, oraz nadopiekuńczej matki granej przez Salmę Hayek. Mamy więc trzy kobiety oślepione przez swoje obsesje. Jak mówi w filmie czarnoksiężnik – gwałtowne pragnienia mogą zostać zaspokojone tylko przemocą. Bracia Grimm byli zachwyceni tą drapieżną stroną Basilego i czerpali z niego garściami. To zdecydowanie nie były bajki dla dzieci. Cieszy mnie poza tym fakt, że w Polsce zdecydowaliście się wrócić do oryginalnego tytułu, nazywając film „Pentameron”, a nie „Opowieść nad opowieściami” (angielski tytuł to „Tale of Tales” – przyp. red.). Po raz pierwszy porzuciłeś naturszczyków na rzecz gwiazd…

Tak, marzyły mi się te wielkie nazwiska: Vincent

Cassel, John C. Reilly czy Salma Hayek. Jednakże cieszę się, że w filmie zagrali przede wszystkim aktorzy angielscy, mniej znani szerszej publiczności. Prawdziwą rewelacją był dla mnie Toby Jones. Pierwszy raz pracowałem w języku, w którym nie czuję się najlepiej, ale udało nam się wypracować pewną uniwersalną jedność uczuć, która wybrzmiała mocniej niż słowa. Jak udało się namówić Salmę Hayek, by zjadła olbrzymie serce?

Salma jest niezwykle serdeczną, ciepłą kobietą i emocjonalną aktorką. Na początku miała obawy, które starała się rozwiać śmiechem, ale potem w całości oddała się sprawie. Mimo że już po pierwszych dwóch dublach miała dość jedzenia, widać było w jej oczach upór i zawziętość. Poza tym musiała biegać z lekkością i uśmiechem w sukniach cięższych od niej. Gorąca meksykańska krew jest bliska tej włoskiej, najbardziej liczy się dla nas instynkt – od razu wczuła się w rolę matki, która poświęciłaby życie dla swoich dzieci. W życiu jest równie oddaną matką.

„Pentameron” jest moim najbardziej przemyślanym filmem. Chciałem się zmierzyć z modelem kina, którego wcześniej nie robiłem. To było wyzwanie. Gdy ogląda się twoje filmy, trudno uwierzyć, że jesteś samoukiem i nie masz filmowego wykształcenia.

Nie uczęszczałem do żadnej szkoły i nie pochodzę z filmowej rodziny. Szukałem od razu możliwości praktycznych – bardzo wiele nauczyłem się jako asystent operatora Marca Onorato. Na pewno pomogła mi także nieprzemijająca fascynacja malarstwem, głównie figuratywnym. Goya, Velázquez, Caravaggio to moi ulubieni twórcy. Czy wciąż zdarza ci się malować samemu?

Mam na to coraz mniej czasu. Za każdym razem, kiedy kończę realizację jakiegoś projektu, myślę o tym, aby zrobić sobie kilka lat przerwy od kina i zająć się malowaniem. Do tej pory jeszcze mi się to jednak nie udało. Przy swoich filmach pracujesz nie tylko jako reżyser, lecz także operator. Ruchy twojej kamery przypominają w pewien sposób ruchy, które malarz wykonuje pędzlem, odsłaniając przed widzem wielki fresk.

Mam słabość do zdjęć z ręki, bo uważam, że tak łatwiej wyrażać emocje. Dzięki temu mogę A5

być bliżej moich bohaterów, utrzymywać z nimi specjalny związek. Taka praca z kamerą pozwala mi także zauważać pewne niuanse, które umknęłyby mi, gdybym siedział tylko przy monitorze. Filmowanie z ręki pozwala wsiąknąć w ekranowy świat, oddać subiektywne spojrzenie postaci. To ona ma podążać za aktorami, a nie odwrotnie. Trzeba tylko uważać, żeby nie przekombinować. Styl ma być rozpoznawalny, ale lepiej nie popadać w formalistyczne ornamenty. Tobie to raczej nie grozi. O twoich filmach mówi się, że są wręcz paradokumentalne.

MATTEO GARRONE włoski reżyser i scenarzysta. Dwa razy zdobył Grand Prix w Cannes za „Gomorrę” i „Reality”. Choć urodził się w Rzymie, większość filmów nakręcił w Neapolu. Jego autorski styl charakteryzuje się spojrzeniem antropologicznym i paradokumentalnym, nawiązującym do tradycji włoskiego neorealizmu.

Interesuje mnie interpretacja rzeczywistości, a nie jej imitacja. Rzeczywistość jest punktem wyjścia, z którym musisz być w stałym kontakcie, ale nie możesz być jej nadmiernie wierny. „Gomorra” traktowana jest przez większość krytyków jako quasi-dokument, ja natomiast dostrzegam w niej elementy baśni. Nawet przy tak „społecznym” projekcie jak adaptacja książki Roberta Saviano opowiadałem o rzeczywistości, która już od początku wydaje mi się metarzeczywistością. Trudno być obiektywnym w kraju, w którym radośnie rządzą groteska i paradoks. Aktor Toni Servillo z uśmiechem wspomina zdjęcia do „Gomorry”. Opowiada m.in. o tym, jak długo zajmowało ci znalezienie odpowiedniego pleneru do ujęcia...

Toni nie był na początku zachwycony pracą nad filmem. Miał w zwyczaju chodzić i narzekać, porównując mój sposób pracy do uporządkowanych, precyzyjnie zaplanowanych planów Paola Sorrentino, u którego często gra. Pomyślałem sobie: „co za gnojek”. Ale po czasie zrozumiał, o co mi chodzi, i udało nam się dogadać. Servillo zwykł mawiać później, że


AKTIVIST

„w moim szaleństwie jest metoda”. Ja stawiam na naturalność, improwizację, prawdę, którą staram się dostrzec w skromnych gestach, spojrzeniu. Moje kino nie jest przeintelektualizowane, wręcz przeciwnie – skupia się przede wszystkim na emocjach. Ale ważna jest dla ciebie warstwa wizualna.

Tak, zdecydowanie. Historia, którą mam przenieść na ekran, nie może mnie intrygować tylko pod względem fabuły – skupiam się przede wszystkim na jej potencjale wizualnym. Zawsze staram się uwypuklić nieprzewidywalność i chaos, które uważam za nieodłączne składniki rzeczywistości. Dlatego też zazwyczaj nie trzymam się sztywno scenariusza, czuję, że to, co zostało napisane, nie oddaje prawdy, że należy to usprawnić, poprawić. Pozwalam sobie na improwizowanie na planie – szczególnie w kwestii budowy sceny, ruchów kamery. Czasami zajmuje to dużo czasu i aktorzy narzekają. Ale kiedy masz świadomość, że liczy się gotowy film jako całość, musisz trzymać się swojej wizji i nie być podatnym na zewnętrzne wpływy. Nie liczy się zatem droga, tylko efekt. Czy któryś z twoich filmów nie usatysfakcjonował cię w pełni?

Zawsze staram się uwypuklić nieprzewidywalność i chaos, które uważam za nieodłączne składniki rzeczywistości. „Reality” był niezwykle pechowym filmem, który zginął w cieniu wielkiego sukcesu „Gomorry”. Uważam, że te dwa tytuły świetnie się dopełniają. Opowiadają one nie tylko o Neapolu, ale przede wszystkim o uzależniającym i autodestrukcyjnym wpływie, jaki mają na jednostki różne systemy – mafijny w adaptacji dzieła Saviano i rozrywkowo-telewizyjny w „Reality”. Rzadko wracam myślami do tego, co już zrobiłem, ale ten film pozostaje w pewnym sensie niespełniony pod względem potencjału komediowego. Niektóre jego fragmenty chętnie nakręciłbym jeszcze raz. „Reality” miało być poza tym hołdem dla „Białego szejka” Felliniego. Fascynuje mnie – charakterystyczna dla tego reżysera – idea snu i brutalnego przebudzenia, powrotu do rzeczywistości. Fellini dostrzegł, że Włochy to kraj Allenowskich Zeligów, którzy zbyt łatwo rezygnują ze swojej osobowości dla blichtru i wygody. Twórca „Osiem i pół” był M6

prawdziwym filmowym prorokiem, który nie zapominał jednak o tym, że widzowie chodzą do kina przede wszystkim po to, by dobrze się bawić. Po „Pentameronie” liczysz na karierę w Hollywood czy wracasz do Włoch z kolejnym projektem?

Bałem się, że „Pentameron” nie będzie ani filmem komercyjnym, ani „moim” w sensie autorskim. To jest największa obawa dla twórcy, kiedy po tzw. filmach autorskich, do tego nagradzanych na prestiżowych festiwalach, dostaje gwiazdy i większy budżet. A przecież te „prywatne” filmy wcale nie są łatwiejsze, są po prostu inne. W przypadku „Pentameronu” starałem się być wierny sobie w kwestii prostoty spojrzenia. Nie mogłem przekombinować, bo świat przedstawiony był już sam w sobie barokowy, bogaty. Zamknięte, estetyczne pudełko zabiłoby emocje, a przecież każdy widz ma w tym odnaleźć coś dla siebie. Może zabrzmi to zarozumiale, ale tym projektem udowodniłem przede wszystkim sobie i publiczności, że stać mnie właściwie na wszystko. Z chęcią nakręciłbym komedię. Zawsze mam taki plan, a ostatecznie wychodzi coś zgoła odmiennego.


LUTY 2014

FA L L W I N T E R 2015/2016

ONLINE SHOP

www.byinsomnia.com

GDAŃSK • GDYNIA • KRAKÓW • ŁÓDŹ • POZNAŃ • RZESZÓW • SOPOT • WARSZAWA • WROCŁAW A7


AKTIVIST

MAGAZYN FILM

DZIESIĘCIU WSPANIAŁYCH

AFF • KINO • NARKOTYKI

James Franco udaje ojca. Matka Boska idzie do Las Vegas. Kujony dilują, komicy nie śmieszą. Literackie kłamstwa i neurozy oraz literalnie świetne kino. Nie oglądając się na duże nazwiska i pewniaki z programu szóstej edycji American Film Festivalu we Wrocławiu wyłowiliśmy dziesięć ciekawych tytułów, które łatwo przeoczyć w zalewie atrakcji. Tekst: Mariusz Mikliński

Dope reż. Rick Famuyiwa

Harvard czy narkobiznes? Przed tym dylematem staje główny bohater geekowskiej komedii „Dope”. Napędzaną hip-hopem, wideoklipowym montażem i rzutkimi dialogami fabułkę dobrze znamy chociażby z serii „Zemsta frajerów” – to historia tkwiących na antypodach licealnego życia nerdów, dla których w końcu nadchodzi czas zemsty za lata zniewag. Kochający rap lat 90. Malcolm, wyszczekany Jib i lesbijka Diggy lądują na niewłaściwej imprezie, którą wieńczy solidna strzelanina. Cała trójka uchodzi z życiem, ale Malcolm w swoim plecaku zamiast podręczników znajduje broń palną i dragi warte fortunę. Sympatyczne kujony postanawiają dać więc nauczkę światu kalifornijskiej dilerki. Film Ricka Famuyiwy to przewrotna teen comedy doby iPhone’ów i Facebooków, która ma szansę stać się równie kultowa co „Klub winowajców”. Energii całości dodaje A$AP Rocky w roli dilera i Pharrel Williams odpowiedzialny za muzykę.

Rozrywka („Entertainment”) reż. Rick Alverson Prawda o JT LeRoyu („The Cult of Jt Leroy”) reż. Marjorie Sturm

Literackie skandale zwykle mają letnią temperaturę. Spędzają sen z powiek bibliotekarkom i pisarzom, którzy prokurują je, marząc o kontraktach z koncernami samochodowymi. Michaśka i Twardoch muszą się jeszcze sporo nauczyć. Np. od JT LeRoya. Zakażony HIV i uzależniony od heroiny, debiutował w wieku 19 lat autobiograficzną powieścią „Sarah”. To relacja z tak lubianego przez media miejskiego piekła – porzucony przez matkę prostytutkę, żył na ulicach San Francisco, sprzedając się i ćpając. Wystarczą jeszcze problemy z tożsamością seksualną – i mamy sukces artystyczny i finansowy. JT, zawsze w ciemnych okularach i peruce, stał się celebrytą wielbionym nie tylko przez świat kultury. Wpływy na jego konto by nie ustały, gdyby nie wścibscy dziennikarze „New York Timesa”. Okazało się, że JT nie istnieje. Historię ulicznego literata wymyśliła niespełniona pisarka Laura Albert, a jej siostra przez lata wcielała się w jego rolę w sytuacjach publicznych. Dokument Marjorie Sturm nie poprzestaje na historii o upadku z medialnego parnasu. „Prawda o JT LeRoyu” to także wnikliwy portret mediów demaskujący mechanizmy kreowania gwiazd i ich niszczenia.

Zażenowanie. Tego uczucia nie znają bohaterowie filmów Ricka Alversona, ale amerykański reżyser dobrze wie, jak wywołać je u widzów. O tym, że w osobliwy sposób rozumie słowo „rozrywka”, przekonał już swoim poprzednim filmem pt. „Komedia”, opowiadającym o 40-letnim hipsterze, który nie może się doczekać śmierci bogatego ojca (jeden z najlepszych tytułów czwartej edycji AFF-u). Alverson umie budować postaci mizantropów, narcystycznych i zagubionych potworów, dla których nawet pogarda do otoczenia nie jest już rozrywką, lecz powoli staje się nużącą rutyną. W jego nowym filmie rola ta przypada drugoligowemu stand-uperowi serwującemu żarty w obskurnych pubach i więzieniach podczas tournée po pustyni Mojave. Aparycją księgowego-mordercy, głośnym charczeniem i skrzekliwym głosem niespełniony artysta budzi jednak przede wszystkim irytację przypadkowej publiczności. Zamiast kwiatów i oklasków zbiera więc wyzwiska. Po występach celebruje samotność, oglądając w motelach meksykańskie telenowele. W sztuce dręczenia – widzów i bohaterów – Alverson nie ustępuje Ulrichowi Seidlowi, choć hołduje raczej popkulturowej estetyce. Scenicznemu masochizmowi komika przygląda się z chłodnym dystansem, mimochodem zadając pytanie o jego przyczyny. W roli głównej autentyczny antykomik Gregg Turkington. A8

TransFatty żyje („TransFatty Lives”) reż. Patrick O’Brien

– Będę elektronicznym warzywem. To nowy trend – ironizuje reżyser i bohater tego dokumentu, dając próbkę swojego wisielczego poczucia humoru. Patrick O’Brien był didżejem występującym pod pseudonimem TransFatty, prowadził wideobloga, kręcił kampowe krótkometrażówki. Nazywał siebie „żłopiącą piwo siłą twórczą”, wchłaniał kilogramy pączków, a z potężnej tuszy uczynił ważny element swojej scenicznej osobowości. 2005 rok przekreślił jego plany. Lekarze postanowili bowiem diagnozę – ALS, od dwóch do pięciu lat życia. Filmowy pamiętnik Patricka dokumentuje dekadę walki z ciałem, które staje się obce. „TransFatty żyje” nie ma jednak nic wspólnego z telewizyjnymi dokumentami obliczonymi na wywoływanie tanich wzruszeń. To pozbawiony sentymentalizmu, odważny film – bardziej o życiu niż umieraniu – przesycony punkową energią i czarnym humorem głównego bohatera, który pomimo choroby pozostał częścią nowojorskiej sceny artystycznej.


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

Yosemite reż. Gabrielle Demeestere Królowa Ziemi („Queen of Earth”) reż. Alex Ross Perry

Amerykanka na skraju załamania nerwowego. Katherine, której nie odstępuje rozedrgana, napastliwa kamera, ostatnio nie wiedzie się najlepiej. Właśnie opuścił ją chłopak, wciąż też nie pogodziła się ze śmiercią ojca. Wraz z przyjaciółką Virginią ucieka przed światem do domku na prowincji. Ale rzeczywistość zmusi królową do zejścia na ziemię – wakacje zamienią się w sesję rozdrapywania ran i szukania winnych. W rękach mniej wprawnego reżysera niż Alex Ross Perry mogłaby z tego powstać wrzaskliwa telenowela, ale twórca świetnego „Do ciebie, Philipie” wie, jak inteligentnie manipulować emocjami. Nie wstydzi się przy tym swojego zamiłowania do kina lat 70. Żyjąca w cieniu mężczyzn Katherine mogłaby też stanąć u boku „kobiet pod presją” Johna Cassavetesa. Z tym ostatnim Perry’ego łączy ponadto nerwowy, szorstki styl. Mimo inspiracji reżyser nie przestaje być jednym z bardziej oryginalnych głosów w kinie niezależnym.

AFF nie może się obyć bez choćby skromnego udziału Jamesa Franco. Tytana facebookowych selfie tym razem zobaczymy w nostalgicznej pocztówce z lat 80. „Yosemite”, historii dorastania chłopców z przedmieść opartej na opowiadaniach aktora. Franco wciela się w postać ojca Chrisa i Alexa, niepijącego alkoholika, który próbuje odbudować relację z synami. Wszyscy trzej wybierają się do tytułowego parku, gdzie według telewizyjnych doniesień grasują pumy. Tak jak Gia Coppola w zeszłorocznym „Palo Alto” (również inspirowanym twórczością Jamesa) Demeestere nie goni za fabularnymi atrakcjami, śledzi codzienność, wychodząc z założenia, że osobowość kształtują często wydarzenia najbardziej prozaiczne. Z wyczuciem ukazuje przy tym granicę, która dzieli dziecięcą wolność od samotności. „Yosemite” to także podróż sentymentalna do czasów, gdy swoboda dzieciaków nie była ograniczana smartfonami i ogrodzeniami strzeżonych osiedli.

Parias („Pariah”) reż. Dee Rees

W tym roku sekcja tematyczna AFF-u poświęcona jest czarnoskórym reżyserkom. Z nowszych tytułów jest np. „Parias” Dee Rees. Odkrycie festiwalu Sundance z 2011 r. to historia 17-letniej Alike z Brooklynu, próbującej pogodzić się ze swoją homoseksualną orientacją. Nosi się po męsku – w bejsbolówce i bluzie z kapturem szwenda się po klubach wraz ze swoją kumpelą Laurą. Na zrozumienie nie może liczyć ze strony najbliższej osoby. Matka każe Alike nosić się bardziej kobieco. Na domiar złego znajduje jej nową przyjaciółkę z kościoła. „Parias” to zarazem odważne i subtelne studium wyobcowania, zgłębiające krętą drogę do akceptacji własnego nieidealnego ciała i nieheteronormatywnej tożsamości.

The End of the Tour reż. James Ponsoldt

MA reż. Celia Rowlson-Hall

Eksperymentalny, surrealistyczny film inspirowany historią biblijną. W „MA” debiutująca jako reżyserka Celia Rowlson-Hall opowiada o narodzinach zbawiciela z perspektywy Matki Boskiej. Co więcej, przenosi ją do współczesnej Ameryki – milcząca kobieta przemierza pustynny krajobraz, nocuje w motelach, w których z kranów sypie się piach, jej drogę znaczą kolejne cuda. Celem wędrówki jest Las Vegas – w mieście grzechu, straconych fortun i chałtur Celine Dion najwyraźniej brakuje już tylko Jezuska. Reżyserka zrezygnowała z dialogów, położyła nacisk na obraz, każąc bohaterom porozumiewać się jedynie za pomocą języka tańca nowoczesnego. Brzmi jak kara za niepodejście do bierzmowania, ale film Rowlson-Hall, cenionej choreografki współpracującej m.in. z Leną Dunham i MGMT, jest jednym z najbardziej oryginalnych i szeroko komentowanych debiutów ostatniego roku. Coś dla fanów filmowych zagadek.

Droga przez Teksas („Prince Avalanche”) reż. David Gordon Green

Green, który na AFF-ie doczekał się miniretrospektywy, to specjalista od budzących sympatię filmowych dziwaków i aktorskich reanimacji. Pomagał już Alowi Pacino w „Manglehornie”, a w „Joe” przypomniał światu o tym, że Nicolas Cage ma talent nie tylko do autopastiszu. Tym razem reżyser sięgnął jednak po mniej znanych aktorów i cudzy scenariusz. „Droga przez Teksas” to remake islandzkiego filmu o dwóch skazanych na siebie facetach, którzy malują pasy na jezdni. Podróż przez pustkowia, starcie dwóch odmiennych charakterów, humor i morał – Green gładko wpisuje się w konwencję road movie. Na tle podobnych produkcji film wyróżnia się jednak świetnym aktorskim tandemem – Paul Rudd z wąsem rasowego hydraulika i nerdowski Emile Hirsch – i równowagą między elementami komediowymi a tonem dramatycznym. Nic, tylko wstąpić do zarządu dróg miejskich. A9

Pisarze nie są najbardziej wdzięcznym tematem dla filmowców. Schemat znamy – albo piszą i zatruwają życie otoczeniu, albo nie piszą i zatruwają życie otoczeniu. Jeszcze mniejszy potencjał kinowy mają wywiady prasowe z pisarzami, zwłaszcza tymi, którzy chcą przekazać światu coś naprawdę ważnego. Takie właśnie spotkanie posłużyło Jamesowi Ponsoldtowi do stworzenia intrygującego filmu nie tylko o mękach pisania. To portret Davida Fostera Wallace’a – guru amerykańskiej literatury postmodernistycznej – który w 1996 r. nieopatrznie wpuścił pod swój dach dziennikarza „The Rolling Stone” Davida Lipskiego i spędził z nim kolejnych pięć dni. Wywiad nigdy się nie ukazał, Lipski opublikował go w formie książki dopiero po samobójczej śmierci Wallace’a w 2011 r. Ponsoldt uczynił z tej historii zaskakująco lekką potyczkę charakterów, postaw i wizji świata w konwencji buddy movie. Z Jesse’em Eisenbergiem, czującym się jak ryba w wodzie w roli rozgadanego pismaka, i Jasenem Segelem z nieodłączną bandaną na głowie.

20-25.10

6. AMERICAN FILM FESTIVAL WROCŁAW Kino Nowe Horyzonty www.americanfilmfestival.pl


american film festival 20– 25.10.2015 wrocław

1

Experimenter reż. Michael Almereyda

2

The Diary of a Teenage Girl reż. Marielle Heller

Na tegorocznym 6. AFF pojawi się kilkadziesiąt filmów, w tym dzieła nagradzane m.in. na festiwalach w Berlinie i Sundance. Większość z nich to polskie premiery, m.in. the end of the tour o spotkaniu dziennikarza Rolling Stone (Jesse Eisenberg) i kultowego pisarza Davida Fostera Wallesa (Jason Segel), opowiadający o słynnym psychologicznym eksperymencie Stanleya Millgrama experimenter z Peterem Sarsgaardem w roli głównej, czy dope – komedia sensacyjna wyprodukowana przez Pharrella Williamsa i Puffa Daddy’ego.

sponsor główny / main sponsor

partner główny / main partner

Ambasada Stanów Zjednoczonych w Warszawie

sponsorzy / sponsors

Na 6. edycji festiwalu zobaczycie kino amerykańskie, jakiego nie znacie. Poznajcie wydarzenie, które magazyn MovieMaker uznał za jedną z 25 najfajniejszych imprez filmowych na świecie!

W programie festiwalu znajdziemy wiele wątków tematycznych, które pozwolą spojrzeć na amerykańską kulturę świeżym okiem. Nie zabraknie kina dotykającego tematów społeczno-politycznych. take me to the river opowiada o młodym geju z L.A., który zostaje skonfrontowany z realiami amerykańskiej prowincji, a dokument nominowanej do Oscara Amy Berg: prophet’s pray to portret Warrena Jeffsa, wielbionego przez tłumy proroka mormońskiej sekty ściganego przez FBI za pedofilię i udział w gwałcie.

partnerzy / partners

patroni medialni / media patrons

Nie zabraknie również charakterystycznych dla niezależnego kina amerykańskiego filmów o dojrzewaniu i wchodzeniu w dorosłość. Zaprezentujemy zdobywcę najważniejszych nagród na Festiwalu w Sundance – me and earl and the dying girl, o konfrontacji młodych ludzi ze śmiercią rówieśniczki. Z kolei bohaterka the diary of a teenage girl przeżywa inicjację seksualną w burzliwych obyczajowo latach 70., a jej pierwszą miłością zostaje niefrasobliwy kochanek matki.

organizatorzy / organisers

mecenas / patronage


W programie festiwalu, jak refren przewijają się także wątki muzyczne. Począwszy od pierwszorzędnego jazzu, który pojawia się w filmach reżyserowanych przez bohatera naszej retrospektywy Clinta Eastwooda – bird czy jersey boys, po love and mercy, czyli biografię lidera legendarnego zespołu Beach Boys, Briana Wilsona. W filmie 7 chinese brothers usłyszymy ścieżkę dźwiękową autorstwa Chrisa Baio z zespołu Vampire Weekend, a w jednej z głównych ról zobaczymy Tunde Adebimpe, wokalistę formacji TV on the Radio. Artysta występuje także w nagrodzonym Teddy Award w Berlinie filmie nasty baby Sebastiana Silvy.

AFF od początku istnienia odkrywa dla polskiej publiczności ciekawe, nieznane dotąd, oblicza amerykańskiego kina. W tym roku proponujemy przegląd filmów afroamerykańskich reżyserek. Od wizjonerskiego daughters of the dust Julie Dash z kolekcji nowojorskiego MoMA po zwycięzcę Sundance z 2012 roku middle of nowhere Avy DuVernay.

3

Nasty Baby reż. Sebastian Silva

4

Daughters of the Dust reż. Julie Dash

3

Middle of Nowhere reż. Ava DuVernay

4

Dope reż. Rick Famuyiwa

W ramach uczczenia 85. rocznicy urodzin clinta eastwooda przypomnimy jego reżyserski dorobek. Gośćmi specjalnymi festiwalu będą natomiast hal hartley i david gordon green, czyli dwóch uznanych reżyserów kina niezależnego, którym wręczymy Indie Star Award. Po raz pierwszy nagradzamy dubeltowo!

wszystkie stany kina

kino nowe horyzonty kazimierza wielkiego, 19a-21 50-077 wrocław

#americanFF www.americanfilmfestival.pl


AKTIVIST

MAGAZYN FESTIWAL

NIESPODZIANKA • HAJP • KOTARA

CIUCIUBABKA

Program tegorocznej edycji Unsoundu przypomina akta FBI, które upubliczniane są chyba tylko po to, by zirytować czytających je ciekawskich. Pełna czarnych plam lista gości krakowskiego festiwalu ma pokazać, że nie nazwiska są ważne, tylko muzyka. Tekst: Filip Kalinowski

– Prawdopodobnie najlepszy koncert, który zagraliśmy, odbywał się na zasadzie zaciemnienia. My znajdowaliśmy się za zasłoną, a publika była wprowadzana do ciemnego pomieszczenia bez żadnych świateł. Ludzie nie wiedzieli nawet, jaki zespół wystąpi. Graliśmy, czując, że oni tam są i się poruszają, bo kotary delikatnie falowały, ale kompletnie straciliśmy poczucie bycia na scenie – opowiada w książce „For the Record” Nik Void ze znanego bywalcom Unsoundu składu Factory Floor. Współcześni kontynuatorzy bogatych brytyjskich tradycji industrialnych pomysł na tajemniczy koncert zaczerpnęli od pionierów ciężkiego, przemysłowego grania, którzy dekady wcześniej urządzali podobne performansy, buntując się przeciwko rockowemu kultowi gwiazd. I choć Throbbing Gristle zdarzało się grywać anonimowo już w latach 70., to swoimi dywersyjnymi akcjami artystycznymi nie udało im się dokonać przewrotu na rynku fonograficznym, gdzie status wciąż liczy się bardziej niż dokonania. – Nazwisko artysty wciąż jest największym magnesem, często tak silnym, że przymykamy oko na muzykę i skupiamy się na medialnej otoczce czy hajpie – twierdzi Michał Turowski, założyciel niskonakładowych

spowodowałoby to zbyt dużą dezorientację. Postanowiliśmy więc wciągnąć publiczność i media w swego rodzaju grę – mówi Mat Schulz, pomysłodawca i dyrektor artystyczny festiwalu, którego tegoroczny program pozostanie w dużej mierze tajemnicą, często aż do momentu otwarcia drzwi do klubu czy wejścia artysty na scenę. – To odpowiedź na uprzedzenia i z góry wyrobione opinie, z którymi przychodzimy na występy artystów znanych z nazwiska czy niedawnej fali hajpu. Tajemnicze pozycje w line-upie mogą się okazać dobrze znanymi zagranicznymi gwiazdami, ale również przez nikogo niekojarzonymi reprezentantami polskiego podziemia.

Wyrównywanie szans labeli Oficyna Biedota i BDTA, regularnie goszczących na targach niezależnych wytwórni, które towarzyszą kolejnym edycjom Unsoundu. Jako że część artystów współpracujących z wytwórniami Michała gościła również na festiwalu, kto wie czy to nie ich utwory trafiły na trzy anonimowe kasety i jeden kompakt, które wypuścił w 2013 r. – Ideą stojącą za „Serią Numeryczną” było zaprezentowanie słuchaczowi czystej muzyki. W projekcie wzięło udział kilkunastu artystów: zarówno debiutantów, jak i twórców o wypracowanej marce. I chociaż ci ostatni mogą pochwalić się wieloma osiągnięciami, to sami byli ciekawi, jak ludzie odbiorą ich muzykę bez świadomości tego, kto gra – tłumaczy Michał.

Zgaduj zgadula

Koncepcja, którą BDTA zrealizowała w postaci 20-30 kaset, a Factory Floor na potrzeby jednego niewielkiego koncertu, ekipa Unsoundu rozbudowała do rozmiarów festiwalu. – Większość festiwali ogłasza swoje line-upy w podobny sposób – w rzutach, wymieniając kolejnych artystów grających w danym roku. My mieliśmy plan, by nie ogłaszać zupełnie nic, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że A10

Niewiedza, kto wystąpi, ma pozwolić wysłuchać ich propozycji w sposób „neutralny”. Sposób, który pasjonaci muzyki czule wspominają z odległych czasów, kiedy to dopiero orientowali się na muzycznej mapie i wszystko było dla nich nowością. Sposób, o którego wartości niektórych artystów trzeba było przekonać. – Ciekawym doświadczeniem było sprawdzanie w praktyce, który z muzyków podejdzie do tego pomysłu z entuzjazmem, a kto nie zgodzi się na takie rozwiązanie. Dla rozpoznawalnej gwiazdy występ, który nie był wcześniej ogłoszony, może okazać się wyzwalający. Natomiast ktoś, kto nie jest znany, ma szansę zagrać przed większą publiką, która być może będzie bardziej otwarta na nowe doznania – zastanawia się Mat. Może dzięki temu artyście uda się zaskoczyć słuchaczy, bo nie naczytają się wcześniej o tym, że footworkową rytmikę łączy z jungle’owymi breakami, a w ambientowe pasaże wplata noise’owe partie.

11-18.10 UNSOUND KRAKÓW


LUTY 2014

A11


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE PIKSELE • DRESY • REKLAMY

ZAGRAJ W TO JESZCZE RAZ. SAM. Reklanoid

Prince of Persia, Amiga, Tetris, Super Mario Bros, Atari. Jeśli te słowa brzmią dla ciebie jak zaklęcie, to spokojnie możesz przestać czytać ten tekst. Nie zrozumiesz. Jeśli jednak choć jedna z tych nazw wywołuje uśmiech na twojej twarzy, to musisz koniecznie poznać Łukasza, który za pomocą retrogier opowiedział o bolączkach Warszawy. Tekst: Olga Święcicka

Prince of Warsaw

Biegnij Wawa Biegnij

Pamiętacie grę „Frogger”? Strasznie była denerwująca. Małą żabką trzeba było przejść przez ulicę pełną samochodów, żeby dostać się na łąkę. Samochody oczywiście robiły wszystko, żeby rozjechać ją na placek. Zwykle były szybsze od żabki. Niby głupota, ale spędziłam nad tą grą pół mojego dzieciństwa. Łukasz Błochowiak, student edukacji artystycznej na Akademii Pedagogiki Specjalnej, również. Pierwszy komputer dostał na (nomen omen) Pierwszą Komunię Świętą i pierwsze, co zrobił, to usiadł do gry. Grał maniakalnie we wszystkie klasyki z lat 70. i 80. Skakał razem z „Prince of Persia” w rytm orientalnej muzyczki, układał Tetrisy i strzelał w Space Invaders. I w sumie tak jak usiadł do gry w wieku lat ośmiu, tak siedzi do dziś. Tyle że swoim ukochanym klasykom postanowił nadać nieco inny wymiar. Społeczny.

Prince of Warsaw

Tak narodził się „Ładnieład”, czyli zestaw gier, które o problemach Warszawy mówią estetyką gier z lat minionych. Co to znaczy w praktyce? Przypomnijcie więc sobie nieszczęsnego „Froggera”. Tylko na miejscu żabki postawcie chłopaka na wózku inwalidzkim, a jezdnię, którą stara się przekroczyć, zamieńcie chociażby na przejście przy Dworcu Centralnym. – W liceum miałem niepełnosprawnego kolegę Artura – opowiada Łukasz. – Wielokrotnie opowiadał mi, jakim koszmarem jest poruszanie się po Warszawie na wózku. Wypytałem go o najgorsze miejsca i zamieniłem je w plansze gry – dodaje. Gier powstało siedem. Wszystkie w ramach licencjatu, który w czerwcu Łukasz obronił na uczelni. – Mieliśmy w szkole podstawy programowania. Nie było tego dużo, ale wystarczyło, żeby zainspirować mnie do działania. Zamiast statycznego dyplomu postanowiłem zrobić coś, co zaangażuje ludzi – tłumaczy. I faktycznie mu się to udało. W czerwcu podczas obrony grała z nim cała sala. Na potrzeby egzaminu Łukasz kupił starego Maca, wypatroszył go i wsadził do środka tablet, z którym połączył się bezprzewodowo. Dzięki temu komisja mogła zobaczyć, jak w praktyce wygląda

Invalidder A12

chociażby „Reklanoid”, czyli gra, w której piłeczką zbija się szpecące miasto płachty reklamowe, „MuraWawa”, czyli klasyczna układanka, gdzie planszami są słynne warszawskie murale, czy „Prince of Warsaw”, w której zamieniamy się w dresiarza, wracającego po imprezie z Ursusa na Targówek. Przez bloki, omijając strażników miejskich, biegaczy i dziadków z pieskami. – Tworząc tę grę, chciałem pokazać różnorodność warszawskich blokowisk. Budynki, po których przemieszcza się gracz, są dokładnym odzwierciedleniem tych, które istnieją w stolicy – opowiada. Żeby oddać ich wygląd z dokładnością co do każdego garażu, Łukasz spędził tygodnie, ślęcząc nad Google Maps i rozbijając się po osiedlach samochodem. Zobrazował te miejsca pod względem nie tylko architektonicznym, ale też atmosfery, która tam panuje. Ursus jest pełen matek z dziećmi i dresiarzy, okolice dworca są wyludnione.

Ratusz invador

– Inspiracją do stworzenia gier były autentyczne problemy miasta. „Reklanoid”jest odpowiedzią na sytuację na MDM-ie, gdzie przez długi czas nielegalnie wisiała reklama Samsunga – mówi. Co zabawne, kiedy uda nam się zbić wszystkie reklamy z okien „uwolnionych” budynków, wychodzą mieszkańcy i biją nam brawo. Takich smaczków w „Ładzienieładzie” jest zresztą znacznie więcej. W końcu Łukasz spędził nad dyplomem półtora roku, a każdą planszę rysował piksel po pikselu. Zadbał nawet o muzykę, którą na potrzeby projektu skomponował mu poznany w sieci amerykański kompozytor. Internet w ogóle okazał się przydatnym narzędziem przy pracy. – Gdyby nie ludzie, których poznałem na forach, nigdy nie skończyłbym tych gier – mówi. Na szczęście się udało, na nieszczęście w gry nie można na razie pograć. Łukasz obiecuje, że pod koniec października wrzuci je do sieci. Śledźcie jego profil na FB „Prace Łukasza” i trzymajcie kciuki. Niedługo z paczką swoich gier, w specjalnie zaprojektowanej koszulce i z analogową instrukcją idzie do Ratusza. Chciałby, żeby jego gry promowały miasto. My też chcemy!


LUTY 2014

A13


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE

Ósma rano - cała sala tupie. Można było podglądać przez szybę albo dołączyć do tańca. Znalazo się kilku odważnych. Techno tańczy się solo. Niestety.

TECHNO Z MLEKIEM

RANO • PRACA • UMCY UMCY

Tekst: Olga Święcicka

Spotykają się o poranku. Piją owocowe koktajle, jedzą kanapki, śpiewają pod nosem. Teoretycznie ich pobudki nie różnią się od waszych. Z jednym „ale”. Oni przecierają oczy w towarzystwie didżeja. Za budzik mają techno, za łóżko – parkiet. Śniadanie serwowane jest w międzyczasie. Centrum Warszawy, siódma rano, środek tygodnia. Ulice powoli się korkują, ludzie szybkim krokiem zmierzają do pracy. Miasto tańczy codziennym rytmem. Ktoś trąbi, ktoś przeklina spóźniający się autobus, ktoś wydaje polecenia przez telefon. Wystarczy zatrzymać się na chwilę, wsłuchać się w dźwięki, żeby wyczuć pulsację. Na upartego można by zacząć tańczyć. Tylko tak samemu, rano, w środku miasta jakoś wstyd.

Wyjście z mroku

Na Technoranku głupio nie jest nikomu. Centrum Warszawy, siódma rano, środek tygodnia. Cały parkiet tańczy. Milena, Wojtek i Krysia, jak na techno fanów przystało, poznali się na imprezie. Jak to imprezowicze, nie pamiętają na której. Ale każde z nich dobrze pamięta uczucie, które towarzyszy imprezom do świtu. – Uwielbiam ten moment, kiedy w klubie robi się już jasno i nagle wszystko zaczyna inaczej wyglądać. Ludzie, parkiet, didżej – opowiada Krysia. Problem w tym, że świtu doczekują tylko najwytrwalsi, czyli zwykle najbardziej pijani. A cała sztuka polega na tym, żeby poranek przywitać z energią skowronka, a nie rozjechanego kotka. Jak to zrobić? Najprościej. Przenieść imprezę z nocy na dzień, dać szansę na tańce abstynentom i amatorom pomarańczowego soku i pozwolić ludziom wyszaleć się przed pracą. Technoranek to nic innego jak taka impreza

właśnie. Startuje o siódmej, trwa do dziewiątej, czasem jedenastej. Zwykle łączy się ze śniadaniem (ostatnio: pesto z rzodkiewek, domowy hummus i ajwar), zawsze z dobrą muzyką do tańca. Początkowo Wojtek, Krysia i Milena imprezy organizowali w mieszkaniach znajomych, teraz na poranki częściej zapraszają do kawiarni albo klubów, choć przyznają, że wcale nie oznacza to końca dobrych, domówkowych tradycji. – Na pierwszy Technoranek poza nami przyszła tylko jedna osoba. Puszczaliśmy muzykę i razem tańczyliśmy. O dziewiątej wszyscy rozjechali się do pracy – wspomina Milena. Ja trafiam na ósmą edycję wydarzenia w LAB the Live Act Barze na Brackiej. Parkiet zapełnia się błyskawicznie. Początkowo chłopakami w ortalionach, dziewczynami gotowymi na wiele, znanym w Warszawie sprzedawcą „kosmicznych” cukierków i jego „już wystrzeloną w kosmos” świtą. Ponieważ wejście na Technoranki jest darmowe, to przychodzi na nie zróżnicowane towarzystwo. Impreza jest bowiem okazją nie tylko do potańczenia, ale też zobaczenia w świetle dziennym twarzy, które przywykły do mroku. Na parkiecie zrównują się wszyscy, o Technoranku można więc powiedzieć jedno – jest egalitarny. Tańczy masa. Nikt nie podpiera ścian i nie całuje się w kącie. Szkoda na to czasu. – Ludzie, którzy dla techno są w stanie wstać o świcie, muszą je naprawdę kochać – śmieje się Milena. Tańczą więc wszyscy. Poza A14

tańcem nie ma tu zresztą za bardzo co robić. Co prawda można napić się kawy albo soku, ale niekoniecznie przyjemnie to robić w rytm „umcy-umcy”. Nie wszystkim to jednak przeszkadza. – Na imprezy, które robiliśmy w domach, ludzie przynosili ze sobą jedzenie. Jedliśmy śniadanie i tańczyliśmy jednocześnie – opowiada Krysia, która jest też nieformalną pomysłodawczynią Technoranków. Wpadła na ten pomysł podczas rozmowy ze znajomą, kiedy obie wyznały, że lubią puszczać sobie techno do śniadania.

Tańce przed pracą

Fakt, że koncept tak się rozrósł (na ósmej edycji było ponad 60 gości), sprawił, że technoprzyjaciele myślą o inwazji na inne miasta. Na sztandarach mają „techno na śniadanie” i „tańcz przed pracą”. Niby nic wielkiego, ale to, że impreza odbywa się w świetle dziennym, sporo zmienia. Pijani wykruszają się szybko, o ósmej tańczą już tylko wytrawni tancerze, którzy z didżejskiego setu chcą wycisnąć maksimum. Za pięć dziewiąta parkiet się przerzedza, kolejka do toalety powiększa. W ruch idą puderniczki i koszule. O dziewiątej, jak za dotknięciem magicznej różdżki, parkiet pustoszeje. Szybkie espresso i wszyscy znikają do pracy. – Nigdy nie pracowało mi się lepiej niż po Technoranku – opowiada Krysia. – Po dwóch godzinach tańczenia jestem pełna energii i zapału – deklaruje i chyba należy jej wierzyć, bo Technoranki coraz gęściej zapełniają kalendarze klubów. Budzenia przez telefon zamówić już się nie da. Może więc nadeszła era budzenia techno. Tupanie nową medytacją.


AKTIVIST PO RAZ JEDENASTY WYBIERA NAJLEPSZYCH! POMÓŻ NAM ZDECYDOWAĆ, KTO DOSTANIE NAGRODĘ W KATEGORII: ARTYSTA

WYDARZENIE

roku 2015

roku 2015

Syny Rysy Jacek Sienkiewicz Złota jesień

American Film Festival Big Book Festival Żarcie na kółkach Red Bull Music Academy Weekender

MIEJSCE roku 2015

Filharmonia Szczecin Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach Stacja Kultura w Rumii Gdański Teatr Szekspirowski

Głosuj i wygraj jeden z dziesięciu zegarków ICE WATCH i podwójne zaproszenie na galę!

Głosowanie trwa od 2 do 20 listopada 2015 r. na stronie nocnemarki.aktivist.pl


ARTYSTA roku 2015

Głosowanie czas zacząć. Przez cały rok obserwowaliśmy bacznie wszystko, co dzieje się w mieście i poza nim. Jak co roku zażarcie i długo debatowaliśmy, komu należy się wyróżnienie. W kategoriach Mistrz Roku, Aktivista Roku, Rookie Roku oraz Moda i Dizajn zdecydowaliśmy sami. Laureatów Nocnej Marki w tych kategoriach poznacie podczas rozdania nagród. Natomiast co do Artysty, Miejsca i Wydarzenia – jak co roku – głos oddajemy wam. Pomożemy jednak podjąć decyzję – podsumowujemy ich dokonania i tłumaczymy, dlaczego to właśnie im należy się wyróżnienie. Wybierzcie swojego faworyta! Głosujemy na stronie nocnemarki.aktivist.pl. Oprócz satysfakcji, będą nagrody!

SYNY

JACEK SIENKIEWICZ

Gdy na początku roku, bawiąc się we wróżbitów przewidywaliśmy sukces duetu Syny, nie podejrzewaliśmy, że tak szerokie rzesze słuchaczy z-orient-ują się w sytuacji i pójdą za Piernikowskim i 1988 w rozbujane, hiphopowe fandango. Kiedy pisaliśmy, że „miłośnicy improwizacji i ponadgatunkowych badań nad dźwiękiem powinni wyzbyć się protekcjonalnego stosunku do rapu i podnieść – wreszcie – ręce w powietrze”, nie przypuszczaliśmy, że za kilka miesięcy będą oni gremialnie skandować „włanczaj”, podczas gdy wydobywający się z głośników dron będzie rozwiewał gęsty dym stadionowych flar. Czy to na debiutanckim krążku, czy na licznych tegorocznych koncertach Synom udała się rzecz niespotykana – wchodząc w ramy formy, wyrwali się z wszelkich ograniczeń. W każdym wersie, uderzeniu bitu i scenicznym zawołaniu tchną entuzjazmem, swojskością i najzwyczajniejszą w świecie fajnością hip-hopu lat 90. Jednocześnie etos i środowiskowa poprawność nie krępują im ruchów. I może dlatego też wciąż jest o nich cicho w stricte rapowym obiegu. Najbardziej kreatywnych projektów zawsze jednak trzeba było szukać na obrzeżach, a gdy gatunkowy mainstream przysypia, budzą się… Syny.

Na scenie klubowej, w czasach marketingowej gorączki, łatwo zostać ochrzczonym mianem „legendy” lub „rewelacji”, nawet po wydaniu jednego chwytliwego singla albo wystąpieniu w popularnym klubie. W tym informacyjnym zgiełku niektórym mógł umknąć fakt, że mamy na naszym podwórku artystę, który już dawno temu zasłużył na wszystkie wspomniane tytuły i wcale nie spoczął na laurach. Jacek Sienkiewicz jest od ponad 15 lat naszym głównym towarem eksportowym, a swoimi wydawnictwami zasilał niezwykle mocny repertuar prowadzonego przez Svena Vätha Cocoon Recordings. Wychowany na stołecznych, podziemnych rave’ach lat 90. producent zakończył obchody 15-lecia istnienia własnej oficyny Recognition i rozpoczął najmocniejsze artystycznie 12 miesięcy w swojej dotychczasowej karierze. Wydane w tym roku cztery (!) płyty, w tym rewelacyjne „Drifting”, świetnie pokazują szeroki przekrój zainteresowań Sienkiewicza – od onirycznego, wciągającego i pełnego meandrów minimal techno po igrające z formą i wymagające kompozycje. Jacek znalazł czas, by pojawić się na tak zróżnicowanych imprezach jak Off Festival, Up to Date, Unsound, Avant Art czy berliński Atonal. Liczymy, że to niezwykle twórcze muzyczne ADHD będzie trwało w najlepsze.

ZŁOTA JESIEŃ Na pierwszych koncertach krew lała się z nosów, pękały oprawki okularów, a klubowy sprzęt nagłaśniający kończył swój żywot. Najgłośniejsze dzieciaki polskiej alternatywy wciąż chcą odnowić oblicze tej ziemi. Chociaż grają tak, że nikt raczej nie zaprosi ich na playback do telewizji śniadaniowej. No chyba że akurat na tapecie będzie temat o wąsach, dziurawych spodniach lub pokoleniu JPII. Znamy jednak takich, którzy mimo ciężkiego kaca i upału na tegorocznym Off Festivalu pognali oglądać koncert Złotej Jesieni o najmniej korzystnej godzinie. Tych wariatów był całkiem spory tłum. Trochę mniejszy tłum kupił ich tegoroczny debiutancki album, ale przecież żyjemy w epoce gimbopatriotyzmu i nikt nie będzie wydawać pieniędzy na muzykę, gdy można jej posłuchać za darmo. Nadeszło Wspaniałe Stulecie, sąsiad dzwoni po psy, płyta Złotej Jesieni za rok na Chomiku. Potwierdzone info!

RYSY Mieszanka fascynacji latami 80. i świeżej nowej elektroniki. Dodajmy do tego współpracę z najpopularniejszymi młodymi polskimi wokalistami i dostajemy jeden z najciekawszych zespołów ostatniego roku. Wojtek Urbański i Łukasz Stachurko to chyba pierwsi przedstawiciele polskiego elektronicznego undergroundu, którzy z dumą mówią, że tworzą pop. Obaj muzycy znani są słuchaczom od wielu lat, ale dopiero Rysy pozwoliły im przywitać się z większą rzeszą słuchaczy. Album „Traveler” docenili nie tylko fani, ale również recenzenci, którzy twierdzili, że tak ambitnego projektu muzycznego na naszym rynku nie było od dawna. Panowie zdążyli już koncertowo zwiedzić całą Polskę, a ich kawałek znalazł się na liście przebojów radiowej Trójki. Jesteśmy pewni, że to właśnie oni staną się nowym „polskim towarem eksportowym”.


WYDARZENIE roku 2015

ŻARCIE NA KÓŁKACH Podobno w Nowym Jorku jest 1500 foodtrucków, a u nas w całym kraju ledwie 300. Wystarczy jednak, żeby w jednym miejscu zebrało się kilkanaście czy kilkadziesiąt furgonetek, a już jest nad wyraz trudno zadecydować, co zjeść, i opamiętać się w jedzeniu oczami. Schowani w zaułkach biurowych dzielnic, jeszcze nieodkryci mistrzowie mobilnej kuchni, lokalni królowie ruchomego grilla, co baczniejsi obserwato-

rzy zagranicznych trendów, którzy zwożą do Polski najpopularniejsze przekąski Berlina, Londynu czy Szanghaju – oni wszyscy za sprawą Żarcia na kółkach zbierają się kilka razy do roku, by w jednym miejscu zaprezentować nadwiślańskim głodomorom pełną gamę street foodu. Co więcej, zloty kuchennych wehikułów pozbawione są „kulturalnego” zadęcia, które w ostatnich latach coraz częściej nie pozwala się najzwyczajniej w świecie nażreć. Podczas tegorocznego festiwalu foodtracków wydziabana hipsterka mieszała się z kończącymi właśnie maraton wymęczonymi amatorami sportu, a rodziny z dziećmi dzieliły miejsce w kolejkach z kulinarnymi blogerami. Nam udało się zjeść batona smażonego w cieście, mięsożercom selekcję utrudniała paleta kilkudziesięciu burgerów do wyboru, a jarosze krążyli pomiędzy wegańskimi burgerami a warzywnym curry. Wszyscy gadali o jedzeniu, jednak częściej niż to, że coś jest zrobione z fairtrade’owej komosy, słyszało się po prostu, że jest zajebiście dobre.

AMERICAN FILM FESTIVAL Nie mamy pojęcia, jak to się stało, że to się nie stało wcześniej. To już szósta edycja festiwalu, który uwielbiamy od pierwszego seansu. Ci, którzy lubią, jak boli, mają Nowe Horyzonty. Ci, których boli, jak myślą, mają telewizję. Reszta ma AFF – festiwal mądrego, dobrego, mniej i bardziej niezależnego amerykańskiego kina. Gdyby nie AFF, to to, co najlepsze zza oceanu, by się do nas przez fale mainstreamu nie przedarło. Ze wszystkich inicjatyw podpiętych pod Europejską Stolicę Kultury właśnie o tej możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że przybliża Wrocław do tego miana.

BIG BOOK FESTIVAL

WEEKENDER Niby kolejny, spory, komercyjny festiwal. Jak szereg innych, z wieloma zagranicznymi artystami w programie. Jak rzadko który świetnie wyprodukowany i dobrze brzmiący. Do tego prawdziwie miejski, rozlokowany w pałacu, nie w namiocie, i to w centrum, a nie na opłotkach. Jako jedyny jednak i pierwszy w historii redbullowy Weekender – w tak wielkim stopniu – postawił na polskich wykonawców. O ile inne festiwale traktują krajan po macoszemu – bookują ich na ostatni moment za grosze pozostałe po wypłatach dla „prawdziwych” gwiazd, upychają w popołudniowych godzinach i hotelach w innych miastach, o tyle ekipa czerwonego byka postanowiła wyjść naprzeciw kreatywności, którą tętni ostatnimi czasy nasza rodzi-

ma scena. I tak największymi literkami na plakatach zapowiadane były koncerty Katarzyny Nosowskiej, duetu HV/NOON czy ponadpokoleniowego projektu Albo Inaczej, a na mniejszych scenach rozlokowywała się liczna i godna reprezentacja krajowych elektroników i hiphopowców. Grubo ponad pół line-upu stanowili Polacy, a o słuszności takiego doboru artystów świadczą tłumy, które wypełniały sale podczas występów. Tłumy te dowodzą też tego, że nie dość, że muzyków mamy utalentowanych i ciekawych, to słuchanych i lubianych. Warto więc, by włodarze innych festiwali poszli śladem Weekendera, bo może się okazać, że większość rodzimych gwiazd jest już pobookowana na zagranicznych koncertach.

Bitwa na tłumaczenia, grupowe czytanie w środku miasta w towarzystwie psów, happening kryminalny ze zbrodnią w tle. Festiwal Dużej Książki to popis niesztampowego myślenia o literaturze i czytelnictwie. Bo przecież o książkach można rozmawiać na wiele sposobów. O tym, na jak wiele, przekonują twórczynie Big Booka, które postanowiły udowodnić, że festiwal literacki nie musi oznaczać prelekcji w bibliotece, może być dostępny i co ważne – ciekawy dla wszystkich. Dla tych, którzy kochają szwedzkie kryminały, i tych, którzy sięgają wyłącznie po literaturę faktu. Oraz tych, którzy wcale nie czytają. W dodatku organizatorki wyprowadziły literaturę w miasto, wyciągając pisarzy i ich fanów na wycieczki do pofabrycznych zaułków, na dworce i śródmiejskie pasaże. Miarą sukcesu tego pomysłu są tłumy, które czy to w deszczu, czy w skwarze uczestniczyły w czytaniach, spotkaniach i wszelakich okołoliterackich wydarzeniach. I pisarze, którzy bez względu na swoją pozycję (w tym roku na Big Booku wśród kilkudziesięciu twórców pojawiły się m.in. Zadie Smith i świeżo upieczona noblistka Swietłana Aleksijewicz) z entuzjazmem uczestniczą w imprezie.


MIEJSCE roku 2015

STACJA KULTURA W RUMII

FILHARMONIA IM. MIECZYSŁAWA KARŁOWICZA W SZCZECINIE

W 50-tysięcznej Rumii w pół roku przybyło dwa tysiące kart bibliotecznych, a wraz z nimi nowych czytelników. Wszystko za sprawą dworca, który zamiast w centrum handlowe zmienił się w Stację Kultury. W niedawno zmodernizowanym budynku stacji kolejowej Rumia aż 75% przestrzeni zajmuje kultura, przede wszystkim biblioteka publiczna. Zaprojektowana przez Jana Sikorę i otwarta we wrześniu 2014 r. Stacja od razu zachwyciła krytyków architektury, zamykając zarazem usta malkontentom narzekającym na to, że ludziom nie po drodze z kulturą. Stacja w Rumii nie jest sama, a za ciosem poszły też dworce w Gdyni, gdzie na stacji kolejowej działa lokalny teatr, czy we Wrocławiu, gdzie w przestrzeń Dworca Głównego wkomponowano kino.

Najpierw zwróciła naszą uwagę swoim wyglądem. Jedni mówili o niej „ikona”, drudzy, że jest „zimna” i „niedopasowana”. Ostatecznie ocenili ją eksperci i przyznali prestiżową Nagrodę im. Miesa van der Rohe – jedno z najważniejszych wyróżnień architektury współczesnej. Nowoczesnym gmachem dyryguje Dorota Serwa (dyrektorka), a batutę trzyma Ewa Strusińska (pierwsza dyrygentka). My nominujemy Filharmonię im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie za całokształt, bo takie miejsca odczarowują stereotyp nudnej instytucji odwiedzanej tylko przez emerytów i wycieczki szkolne. Doceniamy przede wszystkim dobór repertuaru, który wychodzi poza krąg klasyków wiedeńskich. Dzięki temu instytucja otwiera drzwi tym, którym do filharmonii zawsze było nie po drodze.

GDAŃSKI TEATR SZEKSPIROWSKI

NOWA SIEDZIBA NARODOWEJ ORKIESTRY SYMFONICZNEJ POLSKIEGO RADIA W KATOWICACH

20 lat od pojawienia się pomysłu budowy, dziesięć lat od rozstrzygnięcia konkursu, cztery i pół roku od rozpoczęcia budowy. Mimo że kontrowersji wokół powstania Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku było mnóstwo, dziś – rok po otwarciu – coraz mniej jest chyba wątpliwości, jak ważny i jak udany to budynek. Pisząc „udany budynek” nie mamy na myśli tylko jego kształtu (choć oczywiście wielki bunkier z otwieranym dachem, obłożony 620 tys. antracytowych cegieł, robi wrażenie), ale przede wszystkim funkcję. Teatr Szekspirowski przyciąga i – ze względu na swoje elżbietańskie inspiracje – otwiera się na widzów. Nie tylko przez dach.

Czas na twój głos. Zagłosuj na swoich faworytów i wygraj zegarek ICE WATCH.

Dzięki niej Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia przeżywa drugą młodość. Aż trudno uwierzyć, że jedna z najlepszych polskich orkiestr musiała dobić osiemdziesiątki, aby w końcu znaleźć bezpieczny dach nad głową. W nowej siedzibie NOSPR-u, położonej tuż obok legendarnego Spodka, od 1 października ubiegłego roku rozbrzmiewają nie tylko dzieła wielkich mistrzów dawnych epok, ale i tuzów muzyki współczesnej. Serce tego nowoczesnego budynku pomieści nawet 1800 melomanów. Podobnie jak w przypadku nominacji szczecińskiej filharmonii – katowicką instytucję doceniamy za to, że jej walory nie ograniczają się tylko do „opakowania”.

nocnemarki.aktivist.pl


A19


AKTIVIST

MAGAZYN TOP 5

GRA AGENTEM

BOND • JAMES • BOND

Tekst: Filip Kalinowski

Zanim Sam Smith zapiszczy w czołówce nowego filmu o przygodach najbardziej znanego tajnego agenta, przypominamy nasze ulubione Bondowskie motywy. Te naszym zdaniem najlepsze wcale nie pojawiły się na ścieżkach dźwiękowych filmów o Jamesie. Trzeba ich szukać na płytach artystów, których nikt z Hollywood nie poprosi o stworzenie muzyki do jakiejkolwiek superprodukcji.

5

4

TOY DOLLS

„James Bond (Lives Down Our Street)” „Bo jego włosy były blond, ufarbowane na blond”. Niewielu superzłoczyńców odważyło się tak otwarcie śmiać z agenta Jej Królewskiej Mości jak tych trzech brytyjskich punków. W swoim pastiszowym coverze motywu, który do filmu „Dr. No” stworzyli Monty Norman i John Barry, nazywają Jamesa przemądrzalcem, a w usta swoich ojców wkładają słowa: „To palant, powinien wreszcie znaleźć jakąś przyzwoitą pracę”. Podobnie jak w utworze „Yul Brynner Was a Skinhead” i w rozlicznych coverach repertuaru tak różnorodnego jak fugi Bacha i „The Final Countdown” załoga bierze na warsztat motywy zakorzenione we współczesnej popkulturze, by wbić kilka szpil w społeczne status quo i – najzwyczajniej w świecie – podrzeć łacha.

BIDDU ORCHESTRA

„James Bond Disco Theme (Journey into Fantasy)” Biddu Appaiah, choć z imienia i nazwiska znany jest nielicznym, zajmuje 34. miejsce w rankingu „50 najważniejszych producentów w historii muzyki” magazynu „NME”. Kompozytor i wokalista urodzony i wychowany w Indiach uznawany jest za pioniera disco, eurodance’u i hinduskiego popu. Płyty, przy których pracował, sprzedały się w milionach egzemplarzy na całym świecie, a jego największy hit – zaśpiewane przez Carla Douglasa „Kung-Fu Fighting” – potrafią zanucić chyba wszyscy. Wydany w 1978 r., piąty album orkiestry Biddu przez znawców tematu uznawany jest za perełkę, a pochodząca z niego reinterpretacja motywu przewodniego z filmów o Jamesie Bondzie jest jedną z najbardziej tanecznych wersji tej charakterystycznej melodii.

3 THE SELECTER

„James Bond” Za tekst w tej rozbujanej wersji Bondowskiego szlagieru służą właściwie tylko trzy słowa – imię i nazwisko słynnego agenta oraz wymawiany z emfazą wyraz „killa”. Grupa z Coventry stanowi forpocztę angielskiego ska, które łączyło jamajskie podejście do rytmu z punkowym wygarem i zaangażowaniem politycznym. Wieloetnicznemu kolektywowi, walczącemu o równość wszystkich podwładnych Korony w targanej rasowymi zamieszkami Wielkiej Brytanii przełomu lat 70. i 80., zapewne nie podobał się wydźwięk filmów o agencie 007. Licencję na zabijanie miał bowiem wtedy każdy tępak z Frontu Narodowego, a pełne strywializowanej przemocy przygody pierwszego cyngla Imperium nie miały nic wspólnego z tak potrzebną postawą dialogu i otwartości.

2 JOHN ZORN

„The James Bond Theme” Bodajże najbardziej wolnomyślicielski cover motywu przewodniego z serii filmów o agencie 007 pochodzi z albumu Johna Zorna, który dał początek i nazwę składowi Naked City. Kompozycja Normana i Barry’ego w rękach nowojorskiego awangardzisty – wspieranego przez Billa Frisella, Wayne’a Horovitza, Freda Firtha i Joeya Barona – zyskuje brudny miejski sznyt. Ostre (grind)rockowe zacięcie zderza się tu z (free)jazzową frazą, a całość trzyma w ryzach struktura oryginału. Kiedy ryk gitary rozrywa membrany, wrzaskliwe frazy saksofonu wgryzają się w mózg, a sekcja zderza się oczyszczającym wybuchem jazgotu, widniejące na okładce zdjęcie autorstwa ojca wszystkich ulicznych fotografów, europejskiego emigranta znanego jako Weegee zdaje się jeszcze bardziej niepokojące i dotkliwe. Takiego „Bonda” mógłby nakręcić Gaspar Noé, gdyby zamiast o miłości wciąż miał ochotę opowiadać o przemocy.

A20

1 BARRY ADAMSON

„007, A Fantasy Bond Theme” „Pewnego razu w Kingston żył chłopczyk, który nazywał się Bond, James Bond. James całymi dniami myślał o tym, że chciałby zostać tajnym agentem. Siedział w klasie i zamiast słuchać nauczyciela marzył o misjach, na które zostanie wysłany, i krajach, które zwiedzi jako szpieg. Po lekcjach wracał do domu i udawał, że łączy się z centrum dowodzenia za pomocą nadajnika ukrytego w obcasie buta” – opowiada narrator we wstępie do przesyconego reggae’ową pulsacją fantazyjnego motywu przewodniego do filmu o agencie 007. Oparty na charakterystycznym gitarowym rytmie utwór Barry’ego Adamsona łączy podniosłą, pełną napięcia atmosferę oryginału z karaibskim feelingiem i wygrywanym na dęciakach groove’em. Muzyk znany ze współpracy z Nickiem Cave’em, duetem Pan Sonic czy Davidem Lynchem nie dość, że podszedł do oryginału ze sporą dezynwolturą, to jeszcze podważył szowinistyczną, imperialistyczną ideologię całej serii. W jego wersji bowiem „Bond jest czarny”.


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

KALENDARIUM PAŹDZIERNIK LISTOPAD

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

MUST SEE

Kacper Peresada (kp)

17.11

Ariel Pink

Rafał Rejowski (rar)

Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

Kuba Gralik [włodek]

99 SPOSOBÓW

Mężczyzna w kapeluszu potrącił pasażera w autobusie. Banalna historia. Schody zaczynają się, kiedy chcemy opowiedzieć ją na inny sposób albo na 99 sposobów, jak to uczynił Raymond Queneau w swojej kultowej książce „Ćwiczenia stylistyczne”. Dla zobrazowania, w stylu wiersza wolnego brzmi ona „autobus / pełen / serce / próżne / szyja / długa”, a homoteleutycznym (czyli z użyciem wyrazów o takich samych końcówkach): „na trasie cyrkulacji paryskiej komunikacji poświęcam się obserwacji gestykulacji ofiary dewiacji na tle modernizacji”. Queneau nie można odmówić fantazji. Współzałożyciel grupy OuLiPo, która badała związki między literaturą a matematyką, uwielbiał wszelkie ograniczenia formalne. Tylko co to ma do kalendarium? Ano to, że na Ars Cameralis będzie można spotkać się z żyjącymi przedstawicielami grupy i dowiedzieć się, jak skonstruować np. maszynkę do sonat. Ja maszynki do kalendarium nie mam, ale ograniczenia formalne mam poważne. Wybaczcie więc, jeśli czegoś ważnego zabrakło i postarajcie się przeżyć każde z tych wydarzeń na 99 sposobów. Ani się obejrzycie, a będą święta. Olga Święcicka K21

ARIEL PINK WARSZAWA Hybrydy

ul. Złota 7/9 19.00 65-75 zł

Mała syrenka O fenomenie muzyki Ariela Pinka zapewne powstaje już książka. Amerykański ekscentryk zaczął swoją karierę za sprawą serii utrzymanych w estetyce lo-fi wydawnictw, które wypełnił pokracznymi, ale niezwykle chwytliwymi kompozycjami, będącymi syntezą spuścizny czterech minionych dziesięcioleci w muzyce rozrywkowej. Trwająca dekada przyniosła jednak przełom w twórczości pochodzącego z Los Angeles guru współczesnej psychodelii. Pink nie tylko odkrył studio nagraniowe i zaczął tworzyć swoje piosenki w wysokiej jakości, lecz także dał się w końcu odkryć światu. Wydane w zeszłym roku „pom pom” wydaje się kulminacją kariery tego różowowłosego odmieńca. Podszyte duchem Franka Zappy wygłupy łączą się z przytłaczająco melancholijnymi balladami. Stylistyczny miszmasz to jednak nie wszystko, czego można się spodziewać po występach tego nieprzewidywalnego huncwota. [croz]


KALENDARIUM

FESTIWAL

08-18.10

FESTIWAL

FESTIWAL

15-17.10

20-25.10

kadr z filmu „Rozrywka”

ŁÓDŹ

ŁÓDŹ DESIGN FESTIVAL

6. AMERICAN FILM FESTIVAL

10.00-19.00 10-100 zł www.lodzdesign.com

WROCŁAW Kino Nowe Horyzonty

www.americanfilmfestival.pl

Design codzienny

Och, AFF

Nigdy w historii nie otaczało nas tak wiele przedmiotów wytworzonych przez człowieka. Mimo to rzadko zastanawiamy się nad tym, jak wielki wpływ mają one na nasze codzienne funkcjonowanie. Co sprawia, że produkt zyskuje miano ponadczasowego? W jaki sposób projektanci próbują rozwiązać problemy trapiące ludzi żyjących w różnych społeczeństwach? Jak nowe technologie i trendy zmieniają charakter pracy projektantów? To pytania, które były inspiracją dla kuratorów wystaw prezentowanych podczas tegorocznego festiwalu. Zobaczymy na nim m.in. projekt „Hidden Heroes. The Genius of Everyday Things” przygotowany przez Vitra Design Museum i przedstawiający 36 klasycznych przedmiotów wraz z historią ich powstania; oraz wystawę „Konsekwencje” prezentującą obiekty zaprojektowane jako odpowiedź na istotne problemy, z którymi mierzą się współczesne społeczeństwa. Kupować karnety! [oś]

W redakcyjnym rankingu festiwali filmowych AFF przoduje. Jego szósta edycja pozwoli wrocławskiemu wydarzeniu utrzymać tę pozycję. AFF krzepnie, motywuje coraz więcej ludzi, by w październiku na pięć dni zaszyć się w Kinie Nowe Horyzonty, i odczarowuje stereotypy na temat amerykańskich filmów. Mnóstwo dobrego kina zza oceanu wciąż do nas nie dociera i AFF jest jedną z nielicznych okazji, by je obejrzeć na dużym ekranie. W tym roku jest to m.in. świetne najntisowe „Dope”, a także laureat ostatniego Sundance, słodko-gorzki „Earl, ja i umierająca dziewczyna”. AFF ma też w zanadrzu nowe filmy swoich stałych gości – Hala Hartleya, Joego Swanberga i Andrew Bujalskiego, są też młodsi i coraz bardziej wyraziści Alex Ross Perry i Rick Alverson. W sekcjach tematycznych czarne reżyserki, a wśród retrospektyw Clint Eastwood i David Gordon Green. Jeśli nie macie szans na amerykańską wizę, w KNH będziecie mogli się poczuć jak na nowojorskiej Tribece, po czym szybko wrócić do Grudziądza. [mm]

Trio Aleksandra von Schlippenbacha

AD LIBITUM WARSZAWA Laboratorium CSW, ul. Jazdów 2

30-100 zł

Strzał w dziesiątkę ad libitum, z łac. według upodobania; 1. bez ograniczeń; 2. określenie w partyturze pozwalające wykonawcy utworu na dowolność („Słownik języka polskiego PWN”). Tyle z teorii, a jak to się ma w praktyce? Festiwal sztuki improwizacji Ad Libitum w tym roku świętuje dziesiątą już edycję inicjatywy Krzysztofa Knittla – przedstawiciela rodzimej szkoły kompozytorskiej. Jednak niech nie zwiedzie was mój akademicki ton, bo akurat podczas tego festiwalu wykonawcy (z dyplomem i bez) nie będą

zaglądać do partytur. Wręcz przeciwnie: wyjdą na scenę bez nut pod pachą i oddadzą się czystej improwizacji – od free jazzu po awangardowe techniki wykonawcze. Komu zdarza się bywać w stołecznym Pardon, To Tu, spotka w CSW samych znajomych, m.in. Mikołaja Trzaskę, Mike’a Majkowskiego, Petera Brötzmanna, Alexandra von Schlippenbacha, Evana Parkera czy Paula Lyttona. Najlepsi z najlepszych. [is]

FESTIWAL

od 23.10 MÓZG FESTIVAL 24.10, 05-07.11 BYDGOSZCZ Mózg, ul. Parkowa 2

23.10, 28-31.10 WARSZAWA Mózg, ul. Zamoyskiego 20

Mózg na ścianie 13 dni, ponad 50 artystów z dziewięciu różnych krajów i dwa miasta. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej i Sztuk Wizualnych Mózg Festival to spotkanie artystów tworzących muzykę współczesną, performance oraz audio- i wideoinstalacje, w których muzyka odgrywa istotną rolę. Do udziału w festiwalu zapraszani są artyści z całego świata, bowiem jednym z jego założeń jest wielokulturowość. Wydarzenie będzie się odbywać naprzemiennie w Warszawie

i Bydgoszczy, w obu miastach zainauguruje je występ kwartetu, w którym zagra Roscoe Mitchell, Mazzoll, Sławek Janicki i Qba Janicki. Program opływa w bogactwo, więc wszystkich, których warto zobaczyć, nie zdołamy wymienić. Powiemy więc tylko The Necks, William Parker, Jan Jelinek i Hanna Piosik. Resztę wygrzebcie sobie sami. Warto! [oś]

K22

Hania Piosik


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

IMPREZA

IMPREZA

17, 24.10

27.10

Taco Hamingway

10. URODZINY RADIA KAMPUS WARSZAWA Palladium

ul. Złota 9 19.00 15-20 zł

Uro Taco 1 czerwca Radiu Kampus strzeliła dziesiątka. Do pełnoletności mu jeszcze daleko, ale imprezę urodzinową wyprawiają mu niczym huczną osiemnastkę, której się nie zapomina, a może raczej nie pamięta... Należy mu się. Jako uczeń sprawuje się

Tomasz „Tomson” Lach

wzorowo. Jest pilny, sumienny i punktualny. Wyczuwa trendy i kreuje gusta. Z okazji jubileuszu na scenie Palladium wystąpią artyści znani z anteny radia – Taco Hamingway, Pablopavo i Ludziki oraz Rysy. Z życzeniami dalszych sukcesów. Uczeń otrzymuję promocję do następnej klasy. [ach]

PROJEKT KLUB KRAKÓW Lokal, Rynek Główny 6 WARSZAWA Room 13, ul. Mazowiecka 13

KONCERT

28.10

Wpadnij na imprezę marzeń Projekt Klub to rzecz jedyna w swoim rodzaju. W sierpniu marka Ballantine's wspólnie z Tomaszem Lachem, czyli Tomsonem z zespołu Afromental ogłosiła konkurs, w którym nagrodą była możliwość szefowania przez tydzień jednemu z popularnych klubów w Warszawie i Krakowie. Warunkiem było nakręcenie filmiku opisującego naszą wizję imprezy marzeń, który przekona jury do naszego pomysłu. Wszelkim sposobami. W grę wchodziły najbardziej szalone pomysły, od przebieranek po przenoszenie sie w czasie. Zgłoszeń, jak się możecie domyśleć były setki. W końcu każdy z nas po cichu marzy o swojej własnej imprezie w Room 13 albo Lokalu, tym bardziej, że za „wymyślenie” zabawy można było otrzymać pensję 5 tysięcy netto. Nieźle, co? Konkurs już za nami. Internauci i Tomson wybrali czterech zwycięzców: Sarę Guzik, Grzegorza Walusia, Mateusza Balę i Krzysztofa Wolniaka. Pierwsze dwie zabawy już się odbyły. 3 października w krakowskim klubie Lokal, Sara Guzik zorganizowała wyjątkową imprezę

BLACK’N’YELLOW, w trakcie której nie zabrakło zarówno prawdziwego rapu, jak i mocnych, elektronicznych brzmień, za które odpowiadałl Te-Tris, DJ Chmielix, Oxon i ekipa z Cracow Beat Club. Z kolei 10 października za sprawą Grzegorza bawiła się Warszawa. Teamatem imprezy było starcie żywiołów. W jednym klubie spotkały się ogniste wibracje rodem z Karaibów oraz lekkie dźwięki elektroniki w stylu trap & Baltimore. Melodie liquid drum`n`bass uzupełniały kreacje muzyków z zachodniej Afryki. Przed nami impreza Mateusza, której motywem przewodnim będzie dwór królewski i średniowiecze. Tymczasowy właściciel obiecuje, że będzie magicznie. Magii na pewno nie zabraknie również 24 października w klubie Room 13, gdzie ostatni laureat Krzysztof rozkręci imprezę w stylu lat 90. Salon gier, wodne tatuaże, plakaty prosto z kultowych młodzieżowych magazynów oraz niezapomniane, taneczne kawałki. Trzeba przyznać, że pomysły mają wyśmienite. Szkoda, że kluby dostali tylko na tydzień.

DAVE MATTHEWS BAND GDAŃSK Ergo Arena

pl. Dwóch Miast 1 19.30 210-700 zł

Gospodarska wizyta Wreszcie do nas dotrą! Dave Matthews Band niezwykle rzadko zapuszcza się nawet do bardziej cywilizowanych części Europy, a do naszego grajdołka wpadnie po raz pierwszy. Dlaczego warto więc wydać niemały pieniądz i wybrać się właśnie na koncert bandy gości o wyglądzie pracowników działu odkurzaczy Media Marktu? Już tłumaczę. DMB to zespół cieszący się

K23

za oceanem statusem w zasadzie boskim. Dać koncert w nowojorskim Central Parku dla 250 tys. osób (obejrzyjcie fragmenty na YouTube!)? Umieścić siedem kolejnych albumów na pierwszym miejscu list sprzedaży? Dla nich to chleb powszedni. Przez 25 lat wspólnego grania dorobili się olbrzymiej rzeszy oddanych fanów, którzy dostosowali rytm swojego życia do niekończących się tras koncertowych DMB. Zagrać dwa takie same sety dzień po dniu to dla grupy bluźnierstwo. Do tego trzeba dodać genialnego basistę, rewelacyjnego perkusistę, szczyptę niepodrabialnego ciepła i mamy przepis na rewelacyjny koncert, który głupio przegapić. Następna okazja zapewne w przyszłej dekadzie. [matad]


KALENDARIUM

KONCERT

29.10

KONCERT

IMPREZA

01.11

04.11

SON LUX

JAMIE XX

WARSZAWA Cafe Kulturalna

WARSZAWA Palladium

pl. Defilad 1 22.00 45 zł

ul. Złota 9 21.00

Tajemnica

Dobre czasy będą

Jak zakwalifikować muzykę tworzoną przez Son Lux? Nie jest to takie proste. Czy mamy do czynienia z post rockiem? Avant popem? Trip-hopem na miarę XXI w.? Ryan Lott ze współpracownikami gra kompozycje eteryczne, mroczne i niespokojne, a jego przejmujący wokal świetnie dopełnia całość i buduje napięcie. Przekonali się o tym uczestnicy tegorocznego Off Festivalu, gdzie Son Lux zagrali rewelacyjny i świetnie przyjęty koncert. Teraz wystąpią w dużo bardziej kameralnych warunkach. W Cafe Kulturalnej usłyszycie kompozycje z ich czwartego albumu „Bones”. Jako support wystąpi Olga Bell. [matad]

Debiutancki album Jamiego był jednym z najbardziej wyczekiwanych wydawnictw ostatnich lat. Od kiedy w 2005 roku The xx podpisało kontrakt z labelem Young Turks, wszyscy wiedzieli, że mają kontakt z wyjątkowym artystą, który jednak przez swoją wrodzoną pracowitość potrzebuje irytująco dużo czasu, aby kończyć kolejne projekty. Dlatego przez dekadę obecności na scenie słuchacze dostali jedynie dwie płyty The xx, jeden solowy album Jamiego i jedno wydawnictwo, w którym remiksował hity Gila Scotta-Herona. Żadna z tych płyt nie zawiodła, pokazując, że xx zasłużyło na status jednej z najjaśniej świecących gwiazd brytyjskiej muzyki elektronicznej. Do Polski producent powraca po zeszłorocznym występie na Open’erze i ponownie zaprezentuje się jako didżej. Dla wielu fakt, że nie pojawi się z zespołem, może być powodem do niezadowolenia, ale sety Jamiego są owiane legendą. Muzyk przygotowywuje się do nich niemniej dokładnie niż niektóre zespoły do swoich koncertowych występów. [kp]

FESTIWAL

05-15.11

BROKEN WATER CHMURY

ul. 11 Listopada 22 20.00 20 zł

Bal Wszystkich Świętych Doskonały booking na dzień Wszystkich Świętych przygotowali nieocenieni mecenasi rock’n’rolla na warszawskiej ziemi, chłopaki z Warsaw City Rockers. W ten szczególny dzień w praskich Chmurach wystąpi wyjątkowe trio z deszczowego stanu Waszyngton – Broken Water. Kilka kluczowych faktów, dzięki którym powinniście zastrzyc uszami i przesłuchać nagrania grupy w necie (polecam występ dla KEXP). Broken Water to pani waląca w bębny i dwóch panów rzężących na

gitarach niczym Chopin w ostatnim stadium gruźlicy. Pochodzą z uniwersyteckiego miasta Olympia – muzycznych płuc regionu – i inspirują się grunge’em, punkiem i shoegaze’em, czyli wszystkim, co tygryski lubią najbardziej. I w ich przypadku nie są to puste słowa. Wszystkie te składowe można usłyszeć w kolejnych kompozycjach grupy. Broken Water brzmią jak Slowdive na meskalinie, puszczony z zajechanej na maksa kasety magnetofonowej. Miodzio! W roli supportu wystąpią Wild Books. [matad]

9. SPUTNIK NAD POLSKĄ WARSZAWA

www.sputnikfestiwal.pl

Udane lądowanie

kadr z filmu „Anioły rewolucji”

Festiwal Filmów Rosyjskich – Sputnik nad Polską od kilku lat udowadnia, że kino rosyjskie jest nowoczesne. I nie jest to nowoczesność Dyskoteki Awarii czy innych gwiazd rosyjskiej muzyki, które co rusz pojawiają się w Sali Kongresowej. Od wschodnich sąsiadów sporo moglibyśmy się nauczyć – zarówno jeśli chodzi K24

o zwykłe filmowe rzemiosło, jak i o umiejętność wkradania się w łaski selekcjonerów najważniejszych festiwali. W tym roku Sputnik wyląduje w Warszawie po raz dziewiąty, by następnie przemieścić się do kilkunastu miast Polski. Tegoroczna edycja poświęcona będzie literaturze rosyjskiej. Ponadto mocna sekcja konkursowa z wyborem najlepszych produkcji sezonu, retrospektywa Iwana Wyrypajewa, filmy poświęcone 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej, debaty, a dla odważnych – rosyjskie bajki dla dzieci. [mm]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

SZTUKA CIĘ SZUKA „A ty, kiedy ostatni raz byłeś w galerii sztuki nowoczesnej?” zaczepiała vlepka, którą kilka lat temu zainfekowane było całe miasto. My temat drążymy i dodajemy niewinne „albo w teatrze”. Odpowiedź że „ze szkołą” nie jest nagradzana. Tak samo, jak ta, że nie chodzę, bo drogo i kolejki do kas. Miesiąc Teatrów, projekt zainicjowany przez portal Groupon, pomaga zaradzić na wszystkie kłopoty nie chodzących. Redukuje kolejki, obniża ceny oferując znacznie niższe niż zazwyczaj i motywuje do ruszenia pod sceny. Do 31 października na stronie portalu znajdziemy oferty niemal każdego gatunku scenicznego z ponad 50 teatrów z ośmiu miast w Polsce. Myślicie, że przed pójściem do teatru wymówicie się problemem z wyborem? Nie tym razem. Specjalnie dla was wraz z Danutą Stenką, która jest ambasadorką kampanii, podpowiadamy, gdzie pójść po wysoką kulturę. Zresztą biorąc pod uwage fakt, że w pierwszej edycji Miesiąca Teatrów sprzedło się 15000 biletów, długo was Groupon nie będzie musiał namawiać.

„BURZA” reż. Krzysztof Garbaczewski Teatr Polski, Wrocław

„VATZLAV” reż. Michał Kmiecik Teatr Nowy, Łódź

Przy bliżej nieokreślonym brzegu rozbija się statek niewolników. Jedynym ocalałym jest Vatzlav, który decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce i walczyć o życie. Czy uda mu się wykorzystać okazję? Jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić? Dramat Sławomira Mrożka, który powstał po radzieckiej inwazji na Czechosłowację, został przeniesiony przez młodego reżysera (uwaga! rocznik 1992) do współczesnych realiów. W związku z tym w morzu pływają nielegalni imigranci, a cała historia opowiedziana jest w rytm granej na żywo hiphopowej muzyki. Z takimi zabiegami bywa różnie, ale Kmiecikowi udało się wyjść obronną ręką. Dawno już nikt nie spojrzał na mistrza bez kompleksów i historycznych skojarzeń.

Dramat Szekspira zna pewnie każdy. Nie każdy jednak tak jak Garbaczewski porwał się na tak znaczącą ingerencję w treść. Zarys fabuły oczywiście pozostał, nadal mamy więc dziką wyspę, rozbitków, walkę o władzę i intrygę miłosną. Tyle że zarówno Prospero, jak i Alonso są w tej wersji kobietami. Niby szczegół, ale sporo zmienia i daje do myślenia. Sztukę warto jednak zobaczyć nie tylko dla zabiegów reżysera, które momentami są mocno chaotyczne, ale przede wszystkim dla scenografii Aleksandry Wasilkowskiej. „Genialna” to mało powiedziane.

„KALINA” reż. Małgorzata Głuchowska Teatr Polonia, Warszawa

Dwa nazwiska. Jędrusik i Figura. To powinno wystarczyć, żeby zachęcić do zobaczenia tego monodramu. Historia PRL-owskiej bogini seksu opowiedziana jest przez równie zmysłową Katrzynę Figurę w sposób brawurowy. Spektakl zrealizowany praktycznie wyłącznie przez kobiety jest nie tylko ciekawą historią o wyzwolonej kobiecie, ale też opowieścią o samotności, wykluczeniu i słabości. W monodram wplecione są piosenki Kabaretu Starszych Panów, które idealnie dopełniają sztukę. Trzeba zobaczyć, choćby dla samej Figury, która rzadko daje taki aktorski popis.

„DYBUK”

„UTALENTOWANY PAN RIPLEY” reż. Radosław Rychcik Teatr Studio, Warszawa

„Utalentowany Pan Ripley” to przewrotny thriller psychologiczny, który bada umysł jednego z największych antybohaterów literackich. Przygoda Toma Ripleya rozpoczyna się, kiedy potentat finansowy Herbert Greenleaf poszukuje kogoś, kto pomoże sprowadzić do domu jego syna. Dickie wiedzie beztroskie życie w nadmorskim kurorcie Mongibello we Włoszech. Ripley, nie mając nic do stracenia, chwyta okazję i wyjeżdża do Europy. Chce pieniędzy, sukcesu i renomy, żongluje tożsamościami jak najlepszy aktor. Powieść, którą wszyscy znają w filmowej wersji z Mattem Damonem i Jude’em Law, nabiera u Rychcika mocno onirycznego i psychodelicznego charakteru, który wciąga od pierwszych minut.

reż. Maja Kleczewska Teatr Żydowski, Warszawa

Spektakl „Dybuk” oparty jest na należącym do klasyki dramatu żydowskiego tekście Szymona An-skiego, będącym jidyszowym „Romeo i Julią”, ludową legendą opowiadającą o duchu zmarłego ucznia jesziwy przejmującym kontrolę nad ciałem ukochanej. Maja Kleczewska nadaje tej historii szersze znaczenie, czyniąc z niej opowieść o złamanym przymierzu pomiędzy narodami i powracającej pamięci. Dramat An-skiego zostaje poszerzony o historie mieszkańców getta, a także ofiar i ocalałych z Holokaustu. Teatr Żydowski, który od lat był w kulturalnym cieniu, dzięki Kleczewskiej powraca na salony. W najlepszej postaci.

Sprawdź na www.groupon.pl K25


KALENDARIUM

KONCERT

06.11

KONCERT

TRASA

06.11

08.11

PURITY RING

FISH

WARSZAWA Proxima

GDAŃSK Stary Maneż

ul. Żwirki i Wigury 99 19.00 79 -90 zł

ul. Słowackiego 23 18.30 85-400 zł

Dziewice

Powroty i rozstania

Pamiętam, jak Purity Ring było zajawką dla zatwardziałych hipsterów oraz jednym z najbardziej gorących typów festiwalowych sezonu. Byli tacy, którzy uważali, że inne koncerty nie mają sensu, muzyka się skończyła, a debiutanci ze stajni 4AD zakończyli pewien etap w historii kultury. Jakiż wielki zawód spotkał tych wszystkich proroków, gdy grupa odwołała swój koncert na Off Festivalu 2012 roku! Po trzech latach od wydania „Shrines” świat kręci się dalej, muzyka się nie zmienia, a Purity Ring w końcu docierają na swój pierwszy polski koncert. Pretekstem do wizyty w stołecznej Proximie będzie promocja wydanego w lutym albumu „Another Eternity”. Jako support wystąpi pochodząca z Hondurasu młoda artystka ukrywająca się pod pseudonimem Empress Of. [mk]

Zespół Marillion znany jest głównie dzięki „Kayleigh” – jednemu z ejtisowych rockowych hiciorów. Oczywiście, później zdarzały im się dużo dojrzalsze i lepsze płyty niż „Misplaced Childhood”, z której „Kayleigh” pochodzi, niemniej żadna z nich nie przebiła komercyjnego sukcesu tego wydawnictwa. Fish, wokalista, który odszedł z grupy trzy lata po wydaniu „Misplaced...”, licząc na gwiazdorską karierę, również nie miał szczęścia. Choć w dalszym ciągu tworzył rozpoznawalną muzykę i pisał intrygujące teksty, nie udało mu się wybić ze swoimi dokonaniami. Po 30 latach Fish zaprezentuje w całości na scenie płytę, której był współautorem, i pożegna się, być może na zawsze, ze swoją publicznością. [rar]

JOSÉ GONZÁLEZ WARSZAWA Progresja

Fort Wola 22 20.00 110 zł

Ping pong José González to pochodzący ze Szwecji muzyk, który dzieli się ze światem swoim talentem songwriterskim oraz przyjemnym i kojącym wszelkie smutki głosem. Poznaliśmy go w 2003 r., kiedy wydał swoją debiutancką płytę „Veneer”. Oprócz autorskich utworów na krążku można było znaleźć m.in. cover piosenki „Heartbeats” grupy The Knife. Pewnie pamiętacie, że ten właśnie kawałek pojawia się w reklamie Sony, w której wykorzystano 250

tysięcy kolorowych gumowych piłek. Z kolei na drugiej płycie – „In Our Nature” – González również sięgnął po swoje muzyczne inspiracje, coverując utwór „Teardrop” zespołu Massive Attack. Jego trzecia solowa płyta „Vestiges & Claws” to zamknięcie muzycznej trylogii. [ach]

09.11 WARSZAWA Progresja

Fort Wola 22 19.00 90-143 zł

KONCERT

08.11 Zastępy Saurona

GODSPEED YOU! BLACK EMPEROR WARSZAWA Progresja

Fort Wola 22 19.00 90-143 zł

Post rock cieszy się (nie tylko w Polsce) niesłabnącą popularnością. Kto był na występie Godspeed You! Black Emperor (choćby dwa lata temu podczas Off Festivalu), ten wie, że to właśnie Imperator zasługuje na koronę dla najlepszej formacji w tym gatunku. Pochodzący z Montrealu dziewięcioosobowy zespół brzmi na koncertach jeszcze potężniej niż na monumentalnych płytach i występuje w niemal K26

całkowitych ciemnościach rzadko rozświetlanych wizualizacjami. Po dziesięciu latach powrócili z czwartą płytą „Allelujah! Don’t Bend! Ascend!”, a rok później pojawili się w Katowicach, gdzie dali niesamowity występ podczas Off Festivalu. W tym roku ukazał się kolejny album zatytułowany „Asunder, Sweet and Other Distress”, potwierdzający klasę zespołu. [rar]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

FESTIWAL

KONCERT

08-28.11

KONCERT

10.11

11.11

Keaton Henson

ARS CAMERALIS FESTIWAL

HIATUS KAIYOTE

ŚLĄSK

WARSZAWA Proxima

www.arscameralisfestival.pl

ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 79-90 zł

Mnogość, dobroć

Soul świata

Istnieje wiele powodów, dla których warto wpadać na Śląsk, ale Festiwal Ars Cameralis jest chyba najważniejszym z nich. No dobra, najważniejszym po OFFie, ale że ten odbywa się latem, to zdążyliśmy o nim zapomnieć. Ars Cameralis już po raz 24. ożywia miasto. Z przecieków wiemy, że wystąpią Ariel Pink, Keaton Henson czy Michał Jacaszek. Ars Cameralis to jednak nie tylko koncerty, ale też spotkania z pisarzami (Katowice odwiedzi legendarna grupa OuLiPo, do której należał m.in. Italo Calvino) i wystawy. My polecamy „W każdym momencie...” francuskiej artystki Carole Benzaken. Poleceń mamy zresztą więcej, ale tak jak organizatorzy będziemy wam je serwować w odcinkach. Napięcie rośnie! [oś]

Czworo muzyków z Australii – Nai Palm (wokal i gitara), Paul Bender (gitara basowa), Simon Mavin (syntezator) i Perrin Moss (perkusja) – nazywa swoją twórczość „wielowymiarowym, polirytmicznym, gangsterskim gównem”. Coby o zespole Hiatus Kaiyote nie napisać, nie wymyśli się nic lepszego. Za utwór „Nakamarra” zostali nominowani do nagrody Grammy. Tytuł tej piosenki stał się także nazwą jednej z muzycznych audycji w polskim radiu. W naszym kraju Hiatusi byli już w ubiegłym roku, zagrali podczas koncertu dedykowanemu zmarłemu DJowi Maceo Wyro. Tym razem w listopadzie promować będą swoje najnowsze, drugie w dorobku wydawnictwo – „Choose Your Weapon”. [włodek]

CHELSEA WOLFE WARSZAWA Proxima

Żwirki i Wigury 99a 20.00 75-85 zł

Trumniaki Urodziła się Kaliforni, ale jej muzyka niewiele ma wspólnego ze słońcem. Mówi się, że Chelsea Wolfe to wokalistka folkowa, ale patrząc na jej inspiracje, norweski black metal i rosyjscy bardowie, trudno ją włożyć do szufladki z sukienkami w kwiatki.

Chelsea to raczej koszmarny sen folkowego artysty, mroczny i niebezpieczny. O swojej najnowszej płycie „Abyss” Chelsea mówi: „że ma atmosferę snu, z którego budzisz się na moment, by zaraz potem ponownie się weń osunąć”. Cóż, listopadowa aura będzie idealnym dopełnieniem do melancholijnego głosu amerykanki. [dup]

11.11 POZNAŃ Blue Note, ul. Kościuszki 79

20.00

75-80 zł

6

american film festival 20– 25.10.2015 wrocław

przemierzaj z nami wszystkie stany kina sponsor główny / main sponsor

partner główny / main partner

Ambasada Stanów Zjednoczonych w Warszawie

sponsorzy / sponsors

partnerzy / partners

program festiwalu, opisy filmów i harmonogram projekcji od 7 października na www.americanfilmfestival.pl #americanFF

patroni medialni / media patrons

organizatorzy / organisers

K27

mecenas / patronage

kino nowe horyzonty kazimierza wielkiego 19a-21, 50-077 wrocław


KALENDARIUM

KONCERT

KONCERT

11.11

11.11

FESTIWAL

12-20.11

kadr z filmu „Ojciec, syn i inne historie”

CALEXICO

9. FESTIWAL FILMOWY PIĘĆ SMAKÓW

WARSZAWA Palladium

WARSZAWA

ul. Złota 9 19.00 110-120 zł

www.piecsmakow.pl

Jesienny promień słońca

Więcej smaków

Wizyta mistrzów americany z gorącego Tuscon w Arizonie przypada w doskonałym momencie. Ich najnowszy krążek „Edge of the Sun” zyskał mnóstwo pochlebnych opinii wśród dziennikarzy muzycznych i jest mocną pozycją w dyskografii Calexico. Formacji założonej w latach 90. przez Joeya Burnsa i Johna Convertino. Ich muzykę najczęściej klasyfikuje się jako alternatywne country, americanę, roots rock lub indie folk. Twórczość grupy jest mocno zabarwiona wpływami latynoamerykańskimi. Nieskomplikowana i pełna delikatnych dźwięków, które są mistrzowsko poskładane i zaaranżowane. Dzięki graniu na wielu instrumentach i charakterystycznemu wokalowi Joeya Burnsa Calexico należy do najbarwniejszych reprezentantów amerykańskiej alternatywy. Warto! [matad]

Polscy dystrybutorzy nie zapuszczają się zbyt często na azjatycki ląd. Na szczęście są takie wydarzenia jak festiwal Pięć Smaków, od dziewięciu lat skupiony na prezentacji filmów z Azji Południowo-Wschodniej. W tym roku w sekcji konkursowej znalazły się najnowsze produkcje z Kambodży, Filipin, Wietnamu czy Chin, zarówno nagradzane na europejskich festiwalach, jak i nieznane, wyszperane kilkadziesiąt tysięcy kilometrów od Polski. Festiwal nie zaniedbuje też bogatej tradycji azjatyckiego kina gatunkowego. Tym razem będziemy mogli przyjrzeć się m.in. kilku klasycznym filmom wuxia, prezentowanym z odrestaurowanych kopii. Wśród wydarzeń specjalnych m.in. Korponoc, maraton filmów dla „ludzi pracy” – będą się mogli psychicznie przygotować do japońskich standardów i godzin pracy. W programie ponadto koncerty niszowych muzyków, filmy grozy, wystawa fotografii i warsztaty. Dziewiąta edycja to znacznie więcej niż pięć smaków. [mm]

Carcass

CARCASS / NAPALM DEATH VOIVOD / OBITUARA GDAŃSK B90

ul. Doki 1 20.00 20-140 zł

Dla każdego coś głośnego Tu właściwie można darować sobie jakiekolwiek zapowiedzi. Wszyscy kumaci od dawna wiedzą o tych koncertach i już przebierają nogami na myśl o dzikim pogo, które rozkręci się pod scenami warszawskiej Progresji i trójmiejskiego B90. Metale lubią bogactwo tak jak raperzy z tą drobną różnicą, że długowłosych najbardziej cieszy urodzaj na scenie. A takiego wysypu „gwiazd” podczas jednej imprezy nie było

nad Wisłą dawno! Skład jak na niezłym festiwalu, a że festiwali metalowych można u nas szukać ze świeczką, to ta impreza wydaje się jazdą obowiązkową. Za największą gwiazdę wypadałoby uznać legendarne Carcass. Nie gorzej radzą sobie coraz popularniejsi na hipsterskich koszulkach Napalm Death. Fani alternatywy z pewnością chętnie obczają dość rzadko goszczące w Polsce Voivod, a prawdziwi oldskulowcy nie mogą ominąć występu Obituary. Jak zatem widzicie, dla każdego coś głośnego! [mk]

12.11 WARSZAWA Progresja

Fort Wola 22 20.00 120-140 zł

KONCERT

14.11

NOSAJ THING WARSZAWA Miłość

ul. Kredytowa 9 21.00 40-50 zł

Muzyka z gimbusa Od kalifornijskiego słońca woli kosmiczne przestworza. Do takich wniosków można dojść, słuchając muzyki pochodzącego z Los Angeles Jasona Chunga, który ukrywa się pod pseudonimem Nosaj Thing. Amerykanin łączy połamane elektroniczne dźwięki z rozmytymi wokalami i hiphopowymi bitami. Rap kocha od zawsze, nasłuchał się go w szkolnym autobusie, a swoje pierwsze wprawki nagrywał na podkradzionym ojcu komputerze. Zainspirowany muzyką Fryderyka Chopina, uczył się także K28

gry na fortepianie. Kalifornijczyk to również wzięty producent i sprawny live-actowiec, o czym będziemy się mogli przekonać w listopadzie. Nosaj Thing zagra w stolicy z okazji promocji swojego trzeciego albumu „Fated”. Warszawski koncert to również rozgrzewka przed festiwalem World Wide Warsaw, którego druga edycja odbędzie się na początku przyszłego roku. [włodek]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

KONCERT

KONCERT

KONCERT

16.11

17.11

18.11

ROISIN MURPHY

DJ PREMIER

WARSZAWA Torwar

KATOWICE Mega Club

ul. Łazienkowska 6a 18.30 120-130 zł

ul. Żelazna 15

Powrót królowej

Nie w ciemię bity

Wróciła – krzyczały wszystkie media, kiedy Roisin Murphy ogłosiła trasę koncertową. Nowy (świetnie przyjęty) album, polski (gorzej przyjęty) koncert i królowa współczesnej elektroniki znów jest na ustach wszystkich. Jeśli na przełomie wieków namiętnie katowaliście „Things to Make and Do”, to wiecie, o co chodzi. Za reaktywację Moloko zarówno agenci, jak i fani byliby w stanie zapłacić gigantyczne pieniądze. Niestety pani Murphy chyba nie dogaduje się ze starą ekipą i konsekwentnie buduje karierę solową. Artystka wpadnie do nas na dwa koncerty, podczas których zaprezentuje materiał z tegorocznego albumu „Hairless Toys”. Zatem zanim zaczniecie narzekać, że na koncercie „było mało Moloko”, posłuchajcie tej całkiem fajnej płyty. [mk]

„N.Y. State of Mind”, „You Can’t Stop the Prophet”, „Mass Appeal”, „Real Hip Hop” – każdy z tych numerów mógłby służyć za wzór prawdziwego hip-hopu. Tak się składa, że wszystkie wyprodukował i oskreczował Christopher Edward Martin lepiej znany jako DJ Premier. Recepturę na rapowy bit współtwórca duetu Gang Starr opanował do perfekcji – wie, w którym miejscu uciąć sampel, jak ułożyć bębny i gdzie podbić je basem tak, żeby całość skłaniała do bujania głową. Choć lata mijają i trendy w hip-hopie zmieniają się co sezon, jego generalskiej pozycji nie jest w stanie nadwątlić nawet (chybiona) kolaboracja z Christiną Aguilerą czy (wątpliwy) remiks dla Disclosure. Ja natomiast domagam się nominacji Premiera na prezydenta. Swoją kampanię od lat prowadzi konsekwentnie, fachowo i szczerze. [fika]

17.11 POZNAŃ Hala nr 2 MTP, ul. Głogowska 14

18.30

125-140 zł

LIANNE LA HAVAS WARSZAWA Palladium

ul. Złota 9 19.00 79-90 zł

Pod palmami Lianne La Havas w większości informacji prasowych stawiana jest obok FKA Twigs czy Jessie Ware. Może być w tym trochę prawdy, ale nie zmienia to faktu, że Lianne jest fajniejsza choćby dlatego, że na swój najnowszy album zaprosił ją prawdziwy władca popu – Prince. Poza tym ta przepiękna dziewczyna nagrała właśnie całkiem smaczny krążek. „Blood” to propozycja dla wszystkich, którzy wciąż wierzą

w to, że soul może odżyć w XXI wieku nie tylko za sprawą artystów kopiujących klasyków sprzed dekad. W poszukiwaniu inspiracji do tej płyty Lianne wybrała się aż na Jamajkę, skąd pochodzi część jej rodziny. Wakacje w stolicy reggae i trawy sprawiły, że drugi krążek artystki wydaje się jeszcze bardziej dojrzałą pozycją od wydanego w 2012. debiutu. Za konsoletą usiedli nie tylko spece od bujania, ale też współczesne gwiazdki alternatywy, w tym Howard Lawrence z duetu Disclosure. Tyle argumentów wystarczy, żeby przekonać was, że to jeden z najgorętszych koncertów tej jesieni. [mk]

19.11 GDAŃSK B90, ul. Doki 1

Ewelina płacze 27.10, 28.10, 29.10 (AD i PL) 3.11, 4.11 (ENG), 5.11 (premiera studencka) 3.12, 4.12 (ENG), 5.12

ul. Marszałkowska 8, www.trwarszawa.pl

kasa biletowa TR Warszawa: pon. 11-16, wt.-sob. 11-14.30 oraz 15-19, nd. 13-19, tel. 22 480 80 08 eBilet: www.ebilet.pl

K29

ENG –angielskie napisy | AD – audiodeskrypcja | PL – polskie napisy


KALENDARIUM

KONCERT

19.11

FESTIWAL

KONCERT

21-21.11

26.11

RAE SREMMURD WARSZAWA Proxima

ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 69-80 zł

ul. Żwirki i Wigru 99a 20.00 Foto: Dominik Werner

THURSTON MOORE BAND WARSZAWA Proxima

Święty od hałasu Thurston Moore to po Lou Reedzie najważniejsza postać, która wprowadziła w konwencję gitarowego grania obezwładniający hałas i estetyczny chaos. Amerykanin przez ponad ćwierć wieku igrał z błonami bębenkowymi swoich słuchaczy w nieodżałowanych Sonic Youth. Po rozpadzie grupy w 2011 r. Moore złapał twórczą zadyszkę, ale wrócił do formy za sprawą wydanej pod koniec zeszłego roku płyty „The Best Day”, która pokazuje, że gitarzysta jest w stanie krzewić etos macierzystej grupy w pojedynkę. Nowojorczyk nie będzie jednak jedyną wpływową postacią, która stanie tego dnia na scenie. Obok niego zagra znana z My Bloody Valentine basistka Debbie Googe oraz James Sedwards, gitarowy eksperymentator z lawirującego swobodnie między gatunkami Chrome Hoof. I mimo że szanse na usłyszenie klasyków z dyskografii Sonic Youth są bliskie zeru, to powołana przez Moore’a do życia supergrupa jest początkiem kolejnego, być może równie ekscytującego rozdziału. [croz]

Anna Smolak

FESTIWAL NARRACJE GDAŃSK Nowy Port

www.narracje.eu

Przemytnicy w Gdańsku Na Narracje i Streetwaves, wydarzenia organizowane przez Instytut Kultury Miejskiej, można jechać w ciemno. Festiwal artystycznych instalacji wizualnych (coraz częściej także dźwiękowych) ożywa w przestrzeni publicznej dopiero po zmroku, dlatego nastawcie w aparacie odpowiednie ISO. Będzie co fotografować, bo w tym roku kuratorka Anna Smolak zabierze wszystkich do Nowego Portu, miejsca, które niczym nie przypomina tętniącej życiem nocnym portowej dzielnicy z lat 60. Tematem przewodnim, pasującym do wybranej przestrzeni, są „Przemytnicy”.

Ale skoro „czasy już nie te”, to i przemytnicy inni – metaforyczni, czyli artyści z krajów Morza Bałtyckiego i mieszkańcy dzielnicy, których prywatne historie nakładają się na historyczne metanarracje regionu. Szczegóły programu podobno poznamy lada dzień, więc odświeżajcie stronę narracje.eu. [is]

30

Dwóch, co ukradło net Liczba odtworzeń pięciu największych hitów Rae Sremmurd na YouTubie znacząco przekracza liczbę mieszkańców Unii Europejskiej. Jeśli to do was nie przemawia, to musicie się dowiedzieć, że mamy do czynienia z najbardziej dynamiczną hiphopową karierą ostatnich 12 miesięcy. Pojawili się w zasadzie znikąd, ale mieli na tyle uroku osobistego, by na swoją debiutancką płytę zaprosić Nicki Minaj, Big Seana oraz Young Thuga. Swae Lee oraz Slim Jimmy swoją muzyką nie odkrywają Ameryki, ale ich skoncentrowane wyłącznie na chwytliwych refrenach i bujających podkładach numery są dobrym wprowadzeniem do uniwersum, w którym najbardziej wpływową rapową płytą dekady nie jest wcale „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” Kanyego Westa, ale „Flockaveli” Waka Flocka Flame’a. Jeśli jednak dopiero teraz zdecydowaliście się na udział w tej trapowej orgii, to mamy złą wiadomość: lista gości od dawna jest zamknięta, bilety wyprzedały się bowiem kilka dobrych tygodni temu. [croz]

30.X.1986 r.

K30

„Licence to III” grupy Beastie Boys zostaje pierwszą rapową płytą, która dociera na szczyt listy Billboardu.


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

Tu jest miejsce na twoją reklamę UL. RYDYGIERA 13, WARSZAWA

Ukojenie w kroplach do oczu

Nawilżające krople do oczu

przynoszą ulgę suchym i zmęczonym oczom STA-HB/145/08-2015

K31


KALENDARIUM

AKCJA

KONCERT

27-29.11

WARSZAWSKIE TARGI KSIĄŻKI ARTYSTYCZNEJ WARSZAWA Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ul. Pańska 3

wstęp wolny www.artbookfair.pl

Czarne rączki Ponad 40 polskich i zagranicznych wydawców. Setki książek artystycznych oraz publikacji poświęconych sztuce, dizajnowi, fotografii i architekturze. Spotkania, panele dyskusyjne, warsztaty i dwie wystawy. Warszawskie Targi Książki Artystycznej powstały z inicjatywy księgarni Bookoff i rocznika Print Control poświęconego polskiemu projektowaniu drukowanemu. Wydarzenie ma charakter międzynarodowy, wśród wystawców znajdą się nie tylko polskie, ale również najważniejsze europejskie

28.11

i amerykańskie wydawnictwa. Spotkamy chociażby brytyjski Phaidon, niemieckich Steidl i Gestalten czy amerykański Aperture. Poza publikacjami prestiżowych, rozpoznawalnych wydawnictw, na targach będzie można znaleźć niszowe książki wydawane tylko w kliku egzemplarzach, a nawet własnoręcznie wykonane ziny. Warszawskie Targi Książki Artystycznej to też szereg wydarzeń towarzyszących – paneli dyskusyjnych, spotkań z artystami i wydawcami oraz warsztatów dotyczących self-publishingu. W programie Targów znajdą się również dwie wystawy – wystawa „Fotograficzna Publikacja Roku 2015” oraz wystawa „Print Control No. 4” , gdzie zobaczymy najlepszych z najlepszych projektantów. Może i będzie tam śmierdzieć drukiem, ale uwierzcie mi, całkiem rozkoszny to zapach. Kto, jak kto, ale my mamy do tego nosa. Powąchajcie! [oś]

24

24.XI.1991 r.

EAGLES OF DEATH METAL KATOWICE Mega Klub

ul. Żelazna 15 20.00 95-115 zł

Josha nie będzie! W polskich koncertach Eagles of Death Metal najbardziej bawi mnie to, że wszystkie napalone małolaty są święcie przekonane o tym, że za bębnami w trakcie koncertu zasiądzie Josh Homme. Nie, drogie panie! Josh jest zbyt zajęty graniem w swoich dziesięciu projektach i raczej nie będzie rozbijać się po świecie tylko dlatego, że nagrał partię perkusji na kolejnym albumie swojego ziomka. Lepiej skupić się na niezłej muzyce, którą od ponad dziesięciu lat serwuje nam główny kompozytor składu

O godzinie 19.20 w wieku 45 lat Freddie Mercury umiera w swoim domu Garden Lodge na AIDS.

K32

– Jesse „The Devil” Hughes. Diabelnie prosty i szatańsko przebojowy rock’n’roll jego autorstwa jest tak bardzo amerykański, że do każdej sprzedanej płyty zespół mógłby dodawać gratis talon na hamburgery. Najnowszy album grupy zatytułowany „Zipper Down” ukazał się na rynku dosłownie przed chwilą. To właśnie materiał z tej płyty usłyszymy w trakcie katowickiego koncertu grupy. Na setliście nie zabraknie też z pewnością takich killerów jak „Cherry Cola” czy „I Only Want You”. Jedynym, czego na bank nie należy się spodziewać, jest Josh Homme grający na perkusji. [mk]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

KONCERT

28.11

PSYCHIC TV WARSZAWA Hydrozagadka

ul. 11 Listopada 22 20.00 100-120 zł

Kanał kodowany Co zrobić po rozpadzie formacji, która zdążyła spłodzić kilka gatunków muzycznych? Genesis P-Orridge, mózg Psychic TV, znalazł odpowiedź na to pytanie i zajął się redefiniowaniem wszystkich pozostałych już istniejących stylów muzycznych. Brytyjska grupa powstała na

gruzach Throbbing Gristle – szajki, która przetarła szlaki dla industrialu, drone’u i noise’u. P-Orridge nie spoczął jednak na laurach i po latach tworzenia antymuzyki zaczął karierę na nowo. Pełną meandrów dyskografię Psychic TV trudno streścić, ale w ciągu ponad 35 lat zespół zdążył zahaczyć o pełen przemocy industrial, psychodeliczny rock oraz acid techno, a obecnie uprawia połamanego, pełnego nieprzyjemnych brzmień rock’n’rolla. I mimo że niektórzy mogliby uznać to za znak demencji P-Orridge’a, to ten zażywny 65-latek z implantami piersi z radością da wciry całej gitarowej konkurencji. [croz]

KONCERT

30.11

IAMX WARSZAWA Stodoła

ul. Batorego 10 18.00 89-119 zł

Mrok i urok Za projekt IAMX odpowiada brytyjski muzyk Chris Corner. To człowiek wielu talentów – studiował astrofizykę i matematykę, był modelem, występował w serialu, reżyseruje teledyski, przede wszystkim jednak jest producentem muzycznym. W electropopowym, glamowym, mrocznym i momentami kabaretowym IAMX również stawia na różnorodność. Działa pod tym

szyldem od 11 lat, nagrał sześć płyt, a skład grupy często zmienia. Prawdziwych polskich patriotów ucieszy to, że swój jedyny album live nagrał w studiu Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce. Nie będą oni jednak zadowoleni z androgynicznego emploi artysty. Zapału i pomysłów Cornerowi nie brakuje, jest przystojny, teledyski ma widowiskowe, muzykę tworzy skoczną – to człowiek skazany na sukces. Podczas koncertu w Warszawie będzie promował swój najnowszy krążek – „Metanoia”. [ko] K33


AKTIVIST

NOWE MIEJSCA

Zzieleniejesz

„Na zdrowie!” to chyba najpopularniejszy toast na świecie, a przynajmniej w Europie Wschodniej. Swoją drogą to dość przewrotne, że picie alkoholu bezpośrednio łączy się ze zdrowiem. Cóż. W Kik Fit Barze alkoholu nie uświadczymy, za to toast „na zdrowie!” możemy wykrzykiwać bez przerwy, bo cała koncepcja knajpy opiera się na zdrowej żywności. Na ścianach wiszą tu tablice edukacyjne o produktach bogatych w witaminy i minerały, w telewizorze leci film poglądowy o niezbędnych składnikach odżywczych, a w menu znajdziemy tabele z ilością kalorii, tłuszczów, białka i węglowodanów. Mieszcząca się w centrum filia lokalu z Mokotowa (ul. Surowieckiego 32D) przypomina fast food – plastikowe krzesełka, obsługa w czepkach i fartuszkach oraz sterylna przestrzeń z tacami – i choć z założenia knajpa jest jak najdalsza od idei szybkiego jedzenia, to klimat „fast” pozostał. Wzmacnia go upiorny dzwonek telefonu służbowego, który co chwilę rozbrzmiewa na sali. Cóż, czasy, kiedy zdrowa żywność kojarzona była z medytacją, alternatywą czy Bliskim Wschodem za nami. Kik Fit Bar to dobrze skrojony produkt pod współczesnego mieszkańca dużego miasta. Drzwi się tu nie zamykają, bo każdy dziś marzy o byciu fit. I to fit jest w stanie osiągnąć za wszelką cenę, a konkretnie za cenę braku przypraw, a na pewno soli. Przynajmniej wrap wegański z komosą i awokado (13 zł), zielenina z dressingiem cytrusowym (6 zł) i sałatka z łososiem i pomidorami (22 zł) jej nie zawierały. Nie ma też na miejscu cukru, o czym z rozbrajającym uśmiechem informuje nas kelnerka serwująca kawę. Co jest? Mało (na talerzu) i dużo (na rachunku). No i jest zdrowo. Tylko z tym zdrowiem w Kik Fit Barze jest trochę jak z tym toastem. Najpierw z uśmiechem podnosisz kieliszek, w tym przypadku smoothie z jarmużu, potem przełykasz go, krzywiąc się z niesmakiem, a na końcu czujesz szczęście, bo pierwszy raz od dawna udało ci się zjeść coś naprawdę zdrowego i kolejny raz upewniłeś się, że wolisz świętować czymś innym. [Olga Święcicka]

Warszawa

Me+Me

Kik Fit Bar

ul. Oleandrów 6 Godziny otwarcia: pon.-czw.: 9.00-20.00 piąt.: 9.00 -22.00 sob.: 11.00-22.00 niedz.: 12.00-18.00

ul. Szpitalna 5 tel. 735 935 075 pon.-pt. 09.00-21.00 sob.-niedz. 11.00-21.00

Jeszcze jedno miejsce

„I jeszcze jeden i jeszcze raz...” można sobie zanucić, trafiając do większości nowootwartych lokali gastronomicznych. Nie inaczej było i tym razem. Do Me+Me trafiłam głównie dlatego, że chciałam sprawdzić, co dzieje się na Oleandrów. Miła uliczka, o której głośno było swego czasu głównie za sprawą podpaleń parkujących tu samochodów, szybko awansuje do miana jednego z najgorętszych adresów w mieście. Obok najstarszego i przecierającego tu szlaki Małego Piwa, mamy Okienko z frytkami, Oleandrów 3 z hot dogami i Proseco oraz oblegane przez tłumy MOD (pączki i kawa w dzień, tajska kuchnia po 18.00). Plus ciuchy w Safripsti i ładne garnki w Makutrze. Do tego kulinarno-dizajnerskiego kombo dołączyła niedawno najmłodsza w stawce kawiarnia Me+Me. Miłe, bezpretensjonalne miejsce na kawę. Nie wyróżnia się właściwie niczym szczególnym. Ładnie, jasno, pastelowo. Herbaty i kawa z dripa. Jest też alkohol: wino i niezły wybór mocniejszych trunków – whisky czy rumu. Jedzenie niestety poniżej okolicznej średniej – pankejki w porządku, ale serwowane z niezbyt ciekawymi dodatkami. Jedyna atrakcja – można zamówić je w wersji na słono. Niestety w opcji „na bogato” czyli z owocami, polewą i bitą śmietaną cztery naleśniczki kosztują 22 PLN. Trochę drogo. Domowe pasty (spróbowałam cieciorkowej i rybnej, 9 PLN za sztukę) okazały się zupełnie nijakie i rzeczywiści smakowały, jakby zrobił je w domu kucharz amator. Ale najgorsze ze wszystkiego było pieczywo, zachwalane jako ciepłe. Lekko podgrzane kromki niezbyt świeżego chleba ze spożywczaka, to coś, czego już naprawdę nie wolno serwować w warszawskiej knajpie! No więc jeżeli jesteście w okolicy, w MOD nie znajdziecie miejsca, będzie za zimno na frytki z Okienka, zapach browaru wykręci wam flaki, na myśl o woni hot doga zrobi się wam słabo, to można tu wpaść na kawę. W innym przypadku nie widzę powodu. [Sylwia Kawalerowicz] A34


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

WRZESIEŃ 2015

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL

BILETY: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10

lao che

16 października - warszawa klub stodoła

ryan keen

18 października - warszawa OPEN stage klub stodoła

bernhoft

19 października - warszawa OPEN stage klub stodoła

happysad

22 października - warszawa klub stodoła

Strudel Factory

fismoll

24 października - warszawa klub stodoła

Al. Jerozolimskie 42 tel. 600 040 927, 601 209 00 pon.-pt. 08.00-22.00 sob.-niedz. 09.00-22.00 www.strudelfactory.pl

renata przemyk

25 października - warszawa klub stodoła

Nowe, póki ciepłe

lari lu

Rozglądając się co miesiąc za nowymi miejscami, wygłodniali jesteśmy przede wszystkim nowości. Nowości w sensie jakościowym, nie ilościowym. W czasach, w których wszystko już było jedzone, nie jest to częste. Ale nasze wymagania nie są znowu takie duże (sensu życia w jedzeniu nie upatrujemy, z podnoszeniem go do rangi sztuki też byśmy nie przesadzali). Wystarczy więc takie np. Strudel Factory, żeby nas zainteresować. Postanowiliśmy zignorować nieszczęsne „Factory” w nazwie i sprawdzić, z czym się strudle je. Przede wszystkim jadło się je w Galicji – to charakterystyczne dla kuchni austro-węgierskiej cienkie ciasto przypominające filo w naszym rejonie nie było specjalnie popularne. Dziś strudle jedzą ze smakiem nasi sąsiedzi i na wschodzie, i na zachodzie, i na południu. Zjedliśmy więc i my. Strudel Factory mieści się w Alejach Jerozolimskich, między fastfoodowymi sieciówkami a kolejnymi bankami, co czyni jej nazwę jeszcze bardziej upupiającą. W dużym, jasnym piętrowym wnętrzu można zjeść na miejscu (oprócz strudli także m.in. zupy i śniadania) albo kupić wypiekane za ladą strudle na wynos. Oprócz słodkich klasyków są też wypieki wytrawne: my spróbowaliśmy czarnego (barwionego atramentem z kałamarnicy) strudla z duszonym porem i łososiem (15 zł). Ten wypadł smacznie, ani pora, ani łososia nie poskąpiono. Zdecydowanie gorsze wrażenie zrobił na nas słodki strudel z makiem, wiśniami i serem. Nie wiemy, czy to lenistwo, czy tradycja, ale wolelibyśmy, żeby mak był zmielony. Chociaż raz. Strudlowe ciasto też zresztą nie przypadło nam do gustu, pewnie dlatego, że smakiem i konsystencją przypominało tekturę. Co innego ciepły strudel prosto z pieca, co innego strudel z fabrycznej taśmy, na której wszystko traci na wyjątkowości. Do fabryki strudli wrócimy poczatować na te świeżutkie. Jeśli zdążymy. [Olga Wiechnik]

4 listopada - warszawa OPEN stage klub stodoła

fink

4 listopada - katowice / megaclub 5 listopada - wrocław / klub alibi

NOWY ALBUM

st germain

5 listopada - warszawa klub stodoła

calexico A35

11 listopada - warszawa klub palladium


AKTIVIST

MOJE MIASTO

WARSZAWA

NA DNIE STAWIKÓW

czyli (nie zawsze) ulubione warszawskie miejscówki Kuby Knapa

Skaryszak

KUBA KNAP W 2013 r. wparował do głównego hiphopowego obiegu przez tylne drzwi uchylone mu przez Alkopoligamię. Od tamtej pory co rusz wypuszcza gościnne zwrotki i solowe albumy, z których najnowszy – „Ludzie mówią różne rzeczy” – właśnie się ukazał.

Na Grochowie mieszkam dopiero od dwóch lat, ale ten park polubiłem od razu. Jest tam ultraprzyjemnie. Ostatnio dużo koncertuję i Polska zabiera mi Warszawę. Kiedy po trzech koncertach w trzech miastach mam gdzieś wyjść wieczorem, to mi się nie chce dalej niż tam. Lubię Skaryszak za tę dzicz i historię. Wystarczy sobie wyobrazić, co tam się działo zaraz po wojnie, na granicy dwóch Prag, w takim wielkim, dzikim parku. Zdajesz sobie sprawę, że chodzisz po masowym grobie. W każdej alejce można poczuć tę historię i się nad czymś zamyślić. Co jest np. na dnie stawików...

Puby w Śródmieściu

Jest kilka takich lokali w centrum, które uwielbiam za to, że się nie zmieniają. Nie chciałbym wymieniać ich nazw, żeby im nie zrobić niedźwiedziej przysługi, ale jak ktoś się przejdzie Marszałkowską czy Nowogrodzką, to na pewno na nie trafi. Zawsze siedzą tam te same chłopaki, ci sami starzy warszawiacy, ten sam jest Dżony za barem albo te same baby za ladą. Obsługa oldschoolowa na maksa, ale zawsze uprzejma, i klimat w ogóle zajebisty – można palić w środku, piwko za sześć zeta. Każdy przychodzi, bo ma swoje sprawy, a nie obserwować cudze.

Potok, wieś na Mokotowie

Ząbkowska

Tak się ostatnio złożyło, że parę razy tam bywaliśmy. Ludzie się ekscytują, jak to ta ulica odżyła – knajpy, kluby, nocne życie – a ja widzę tam tylko kontrasty. Jest monopol, pod którym na stołkach, jak włoscy mafiozi, siedzą panowie z kamienic, w bramach stoją szczawie w dresach z groźnymi psami, a dwa metry dalej przy stoliczku w knajpie hipsterzy popijają kawę za 28 złotych. Wygląda, jakby ktoś na siłę lansował tę Ząbkowską, na siłę upchnął tam hipsterów, choć ulic w Warszawie jest multum. Te klimaty w ogóle się ze sobą nie łączą. Ci ludzie się nie mieszają i to nie jest żadna rewitalizacja. Dowodzi to tylko tego, że wszędzie można zbudować modną enklawę, do której będą się teraz wprowadzać bogaci, wysiedlając jednocześnie tych, co mieszkają tam od pokoleń.

Zabrali mnie tam na spacer najlepsi przewodnicy – grupa chłopaków z Dolnego Mokotowa. Za pierwszym razem przeżyłem szok – przechodzisz przez Park Arkadia, przez jakieś nowobogackie osiedle, gdzie pod płotem stoją dwa maserati, i nagle masz domki z XIX w. i zaorane pola. Na horyzoncie aleja Wilanowska, w tle widać bloki, a tu hektary gruntów najdroższych, prawie że w centrum, czekają na uprawę. A gdyby tego było mało, to tam na środku, gdzie te polne drogi, błoto i chaty, stoi dom jak z „Człowieka z blizną” z podświetlonymi kolumnami, pałac męża Jolanty Pieńkowskiej. To robi wrażenie i daje do myślenia. Mocno się tam te wszystkie warszawskie kontrasty rysują.

Kamrat na Waszyngtona

Jestem tam właściwie codziennie. To zdecydowanie najsympatyczniejszy monopolowy, jaki znalazłem w mojej okolicy. Uwielbiam Grochów za to, że biznesy są tu rodzinne i mocno lokalne. Kiedy ostatnio odebrałem płyty z wytwórni, od razu poszedłem sprezentować kilka obsłudze, bo nieraz się zdarzało, że wracając nad ranem, prosiłem o piwko i fajki, po czym okazywało się, że mam złoty dwadzieścia w kieszeni. Ale i tak wychodziłem z zakupami. A36


WŁASNYMI RĘKAMI Ponad dwie tony jabłek wytłoczyli ręcznie w jeden dzień mieszkańcy Lublina i goście Lubelskiego Święta Młodego Cydru. 19 września świętowaliśmy wspólnie zakończenie gorącego lata i próbowaliśmy cydrów od siedmiu różnych producentów. Ale największe emocje wzbudziło to, że wszyscy robiliśmy polski cydr! Wiedzieliście, że antonówka to bardzo stara odmiana jabłoni domowej, która najprawdopodobniej przywędrowała do nas ze wschodu? I że w miarę dojrzewania przybiera słomkowy kolor? Z różnorodnych odmian jabłek uprawianych w polskich sadach można tworzyć rozmaite cydry o unikalnych walorach smakowych. Właśnie tym tropem poszedł Cydr Lubelski, który wykorzystując różnorodność polskich jabłek, wprowadził limitowaną serię jednoodmianową. Cydr Lubelski Antonówka 2015, podobnie jak klasyczna wersja cydru tego producenta, jest w pełni naturalny. Lubimy w nim właśnie to, że powstaje w 100% ze świeżego soku z polskich jabłek, a nie z koncentratu – bez dodatku wody, cukrów, barwników i aromatów. Soczyste polskie antonówki zostały zebrane ręcznie w ostatnich dniach sierpnia tego roku. Podczas Lubelskiego Święta Młodego Cydru organizatorzy rozbili jego pierwszą beczkę. I my tam byliśmy, cydr z antonówki piliśmy!

Przyjemne z pożytecznym

Tego dnia wszystko kręciło się wokół jabłek. Na wzór Beaujolais Nouveau świętowaliśmy pierwszy młody cydr. Odwołania do winiarstwa nie są przypadkowe. Gospodarz Święta – Lubelskie Stowarzyszenie Miłośników Cydru – ogłosiło Lublin cydrową stolicą Polski, która już za kilka lat dzięki regionalnemu produktowi przyciągnie (tak jak winiarska Toskania) producentów i turystów z całego świata. Lubelszczyzna to drugi pod względem wielkości jabłkowy region Polski – unikalne położenie, zróżnicowana rzeźba terenu, doskonałe gleby, klimat (duże amplitudy temperatur) i długa tradycja uprawy jabłoni. Na Lubelskie Święto Młodego Cydru setki kilogramów aromatycznych, soczystych i chrupiących jabłek prosto z

sadów dostarczyli lokalni producenci – można się było nimi objadać do woli w specjalnie przygotowanej Strefie Jabłka. Z kolei w Strefie Soku stanęła mobilna tłocznia, dzięki której mogliśmy się przekonać, jak wielka jest różnica między świeżo wyciskanym sokiem, z którego robi się polski cydr naturalny, a sztucznie aromatyzowanym sokiem z koncentratu. W ramach ogólnopolskiej akcji „Wszyscy robimy polski cydr” każdy mógł własnoręcznie wytłoczyć sok z jabłek i w nagrodę za ciężką pracę otrzymać premierowy Cydr Lubelski Antonówka 2015. Goście Lubelskiego Święta Młodego Cydru mogli też odwiedzić Strefę Sztuki, w której czekała na nich wystawa komiksów i graffiti, a także wziąć udział w warsztatach kreatywnych. Ale nie tylko o przyjemności tu chodziło – można było również wesprzeć sadowników i producentów naturalnego cydru w walce o zmianę ustawowej definicji polskiego cydru i ochronę jego jakości wobec zalewu wytwarzanych z koncentratu sztucznie aromatyzowanych produktów cydropodobnych. Tę samą walkę toczą miłośnicy cydru biorący udział w akcji Zacydrowani.pl, którą wspiera m.in. Natalia Przybysz.

Upragniony finał

Sobotnie Święto zakończył finał ogólnopolskiej trasy koncertowej Spragnieni Lata. Podczas festiwalowego wieczoru na placu przy Teatrze im. H. Ch. Andersena zagrali artyści, którzy popularność zawdzięczają oryginalności: Tymon Tymański, Natalia Przybysz, L.U.C, Julia Marcell, Skubas, Xxanaxx. Koncert zapowiadał się świetnie, ale przeszedł najśmielsze oczekiwania. Doskonale zgrani po wspólnej trasie artyści inspirowali się nawzajem. Enegrią, jaka się między nimi wytworzyła, zarazili wszystkich wokół. Intensywne i huczne to było świętowanie! A37

Więcej informacji na: facebook.com/ CydrLubelski


AKTIVIST

MAGAZYN DIZAJN

Kwiat w papierku Nawet najładniejsze kwiatki brzydną w celofanie. Folia nikomu nie służy, a reklamówki są mało twarzowe. Na szczęście jest papierowe opakowanie na kwiaty Bluma Bag zaprojektowane przez Adama Grocha. Bluma zrobiona jest z papieru – odrywając po fragmencie wzdłuż górnej lub dolnej perforacji można zmieniać rozmiar, dostosowując je do bukietów różnej wielkości. Jest też nacięcie z boku, przez które można wsunąć bilecik od tajemniczego wielbiciela. Ergonomiczny uchwyt daje możliwość trzymania w ręku kilku bukietów, wiec jak wielbiciel kochliwy, może obskoczyć kilka panien podczas jednego kursu. Mała rzecz, a cieszy.

CZYSTE SUMIENIE W BLASKU ŚWIATEŁ

Półka na książki ze starej drabiny, fotel z sedesu, miotła z plastikowej butelki podciętej w paseczki. Upcycling nie zna granic. A czy wy znacie różnicę między upcyklingiem i recyklingiem? Recykling to odzyskiwanie i ponowne wykorzystywanie surowców wtórnych. Upcykling natomiast to przedłużanie życia przedmiotów przez nadanie im nowej funkcji. Willem Heeffer podczas pracy lubi słuchać irlandzkiego radia. – Jedna z najcenniejszych cech, to umiejętność śmiania się z siebie. Irlandczycy ją mają – mówi. Willem pochodzi z Holandii, pracuje w Finlandii i nie odkrywa Ameryki. Zajmuje się upcyklingiem. – Chodzi o to, żeby obiektu, który zrobił już swoje, nie skazywać na śmierć. Żeby zamiast tego dać mu drugie życia, dając mu nowy cel – tłumaczy Willem.

na świetlaną przyszłość. – Zamiast na zrównoważonym użyciu surowców, powinniśmy raczej skupić się na zrównoważeniu naszych konsumpcyjnych zapędów. Trzeba się zastanowić, jak w możliwie najmniej bolesny sposób zmienić nasze społeczeństwo na takie, które konsumuje mniej przedmiotów, bo bardziej je ceni – przestrzega Willem.

Świetlana przyszłość

Wróćmy do lamp. Z bębnów, z bolierów, z wielkich puszek – Willem czyści, tnie, maluje, szlifuje. I daje ładny sznur, na którym taki niekochany już przez nikogo stary boiler może się powiesić. I zaprezentować na nowo – ładne i wdzięczne. Wdzięczna za drugą szansę. – W Finlandii, gdzie pracuję, upcycling jest postrzegany jako coś, co każdy może robić. I słusznie. To bardzo proste – zapewnia. – Oczywiście robienie tego tak, żeby efekty były tak świetne, jak w moim przypadku, jest już dużo trudniejsze – dodaje.

Niby nic nowego, ale właśnie nie o nowe tu chodzi, tylko o stare. Stare pralki, ściślej mówiąc. Heeffer przerabia bowiem ich zużyte bębny, które dość już brudów w życiu widziały, w nowe piękne lampy, które na światło wyciągają wszystkie nasze konsumenckie grzeszki. A tych na sumieniu wszyscy mamy pewnie sporo. Pisanie o tym, że za dużo kupujemy i za dużo wyrzucamy, jest równie odkrywcze, co ajfony długowieczne. Zresztą sam Willem nie twierdzi, że upcycling i recycling to najlepszy sposób

Wdzięczne wiszące

A38

Papier z betonu O Zupiegrafice już pisaliśmy, ale okazji, by o nich wspominać, nie brakuje. Kolejną znaleźliśmy w Blokowicach, kolekcji wycinanek inspirowanej katowickim modernizmem i brutalizmem z lat 1960-1980. Seria przedstawia ikony minionej epoki (Spodek, Superjednostka), znane nie tylko mieszkańcom Katowic Osiedla (Gwiazdy, wielkopłytowe Osiedle Odrodzenia) i wyburzoną już bryłę brutalistycznego Dworca. Jest też znana m.in. fanom Taurona wieża szybu kopalni Katowice. Każdy obiekt zaopatrzony jest w informacje techniczne na temat budynku, który ilustruje (rok budowy, architekci, dokładna lokalizacja). Kolekcja wydrukowana jest na papierze i tekturze w z recyklingu – można sobie poskładać dla zabawy i dla sprawy.


CITY MOMENT

MIASTO • FOTO • CHWILA

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A39


AKTIVIST

MAGAZYN KUCHNIA

Thaisty

Warszawa

GUNG TAKRAI

Krewetki nadziane na trawę cytrynową. A było też Shuushe, czyli krewetki jumbo ze smażoną czerwoną pastą curry, mlekiem kokosowym i liśćmi limonki (49 zł), i Yenta 4, czyli tradycyjna różowa zupa z makaronem ryżowym, grillowaną wieprzowiną, kalmarami, krewetkami, boczniakami i tofu (27 zł). Tak, dużo krewetek zjedliśmy. I wszystkie były pyszne. A pisze to osoba, która bardzo by chciała lubić krewetki, więc ciągle ich próbuje, ale zwykle po pierwszym przeżuciu natychmiast wypluwa nadgryzione różowe ciałko, rozczarowana, że nadal smakuje jak robak. No więc tych nie wyplułam.

Thaisting Thaisty (nie wymawiać: „tEjsti”, bo tAjska szefowa kuchni bardzo się zdenerwuje) działa od maja i od pierwszego dnia jest hitem. Prowadzący tę tajską restaurację Piotr Świątkiewicz i Chanunkan Duangkumma (zwana dalej „Nam”) poznali się kilka lat temu w innej warszawskiej restauracji, w której Nam była pomocą kucharza, a Piotr kelnerem. Razem przeszli przez wszystkie szczeble gastronomicznego piekła, by w końcu otworzyć własne. Nam serwuje klasyczną tajską kuchnię (wychowała się w restauracji swojego wujka) z regionalnymi naleciałościami (tak jak z pomidorówką – w każdym domu smakuje inaczej) i autorskim sznytem (z tradycyjnych tajskich placuszków rybnych Nam zrobiła roladki zawinięte w… wędzony kożuch z tofu). Nie będziemy ukrywać – w Thaisty bywamy regularnie i to nie dlatego, że mamy blisko. Zaczęło się od słynnej już zupy z kaczki (jedliśmy ją przez miesiąc co kilka dni), potem oszaleliśmy na punkcie curry (wszystkie! Ze wszystkim! Ale najbardziej chyba czerwone z rostbefem), teraz weszliśmy w fazę zupy tom kha. Bo tak to w Thaisty działa, wszystko jest tak dobre, że każde kolejne danie uzależnia na dłuższy czas. Przychodzimy, i chcemy spróbować czegoś nowego, ale ręce nam się trzęsą na myśl o tym, co jedliśmy ostatnio, i brakuje nam sił, żeby nie zamówić znowu tego samego. I znowu. Nie ma więc rady – trzeba zamówić wszystko. Okazja do tego nadarzyła się idealna, bo Thaisty zmienia właśnie kartę – bestsellery zostaną, ale dojdzie sporo nowych pozycji. Spróbowaliśmy kilku z nich i nie rozczarowaliśmy się ani razu.

pl. Bankowy 4 Zjedli, opisali i sfotografowali: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz, Piotrek Żmudziński i Daniel Jankowski

IRON BEEF

UDON Z WOŁOWINĄ

(porcja dla 2 osób) • 200 g. wołowiny (najlepiej rostbef) • makaron udon • kilka różyczek brokułu • 30 g grzybów mun • 30 g boczniaków • 30 g żółtej papryki • 20 g młodej kukurydzy • po 2 łyżki sosu sojowego,rybnego i ostrygowego • 2 papryczki chili • 2 ząbki czosnku • 1 łyżka cukru • szczypta pieprzu • bazylia Na rozgrzany wok wlewamy olej. Wrzucamy pokrojoną drobno wołowinę, podsmażamy. Zlewamy olej (żeby danie nie było tłuste) i dodajemy chili, po chwili warzywa i makaron (najlepiej kupić gotowy, pakowany próżniowo). Mieszamy wszystko, dodajemy sosy, cukier i na koniec bazylię. A40

Polędwica wołowa marynowana w czerwonym winie (59 zł). Mięsa też dużo zjedliśmy. W ogóle dużo w Thaisty zjedliśmy, ale tam się inaczej nie da – za dobre to wszystko! Niemięsożerna część naszej ekipy ostrzyła sobie zęby na kotleciki sojowe ze smażonym bakłażanem, ale do gustu przypadły one bardziej mięsożercom. Aromatyczne sosy, chrupiące warzywa, miękkie, soczyste mięso – zero uwag.

DESERKI

Sticky rice. Śliska sprawa. Ten gęsty, lepki, mleczny ryż nie każdemu smakuje, w niektórych budzi mroczne wspomnienia z dzieciństwa. We mnie budzi euforię. Zwłaszcza, gdy towarzyszy mu mango. Dla mięczaków, którym ryż straszny, są też lody – tym razem sezamowe. Z galaretką kokosową…


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

7

4

1

2

Jedno menu, wiele możliwości

3 8

6 5

Jesień smakuje miodem i jabłkami. Na długie wieczory przyda się Cydr Lubelski Antonówka (1), robiony w 100% ze świeżego soku z kwaskowatych polskich antonówek, bez dodatku wody, cukrów, barwników i aromatów. Osłodzą go Gryczanki (2), przekąski z kaszy gryczanej albo morelowa konfitura ze Straganu Smaków (3). Jeśli nie alkohol, to może Hyćka (4), napój z czarnego bzu i miodu. Można go schłodzić marmurowymi kostkami lodu (5) albo zabrać na wycieczkę w stalowej butelce od Mobot (6). Jesienią lepiej jednak nie wychodzić z domu. Dzięki zapasom w płóciennych workach (7) dostępnych w Makutrze nie będzie to potrzebne. No i dzięki Groww.

Kilkanaście knajp, kilka dni i jedna cena. Restaurant Week może przysporzyć wiele radości. W wybranych dniach w przeróżnych knajpach w Warszawie czekać na nas będą trzy popisowe dania (za 39 zł). Każda edycja Restaurant Weeku ma też swoje hasło, które jest ogólną inspiracją. 23 października restauratorzy będą musieli się więc zmierzyć z lokalnymi potrawami. Oprócz degustacji imprezie towarzyszą liczne wydarzenia kulturalne. W programie warsztaty kulinarne, spacery gastronomiczne czy projekcje filmów. Cóż, dobrze, że tegoroczna edycja festiwalu trwa tydzień, bo przynajmniej wszystko się w brzuchu zmieści. No dobra, nie wszystko, knajp jest kilkadziesiąt, ale przynajmniej poznamy możliwości tych dla nas najciekawszych.

od UAU project (8), które za pomocą słoika i podstawki z drukarki 3D zamieni wasze mieszkanie w ogród. Mały, ale słodki.

Lek na całe zło Co daje żucie estragonu? Jak pielęgnować fasolę i uniknąć wzdęcia po kapuście? Facebookowy profil Roślinne Porady to miejsce, w którym znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania dotyczące zastosowania popularnych roślin, ich uprawy i właściwości. Autorem strony, wyróżniającej się świetnymi zdjęciami i prostą formą, jest Sebastian, student kulturoznawstwa, który – jak sam przyznaje – założył ją, bo nigdzie w internecie nie mógł znaleźć odpowiedzi na swoje roślinne pytania. Sam wiedzę czerpie od babci, z książek, netu i od czytelników, których przybywa w zaskakującym tempie. – Wszystkie rośliny, które opisałem, jadłem i testowałem – mówi Sebastian. – Dlatego też na zdjęciach zawsze widać moje dłonie. Dzięki temu wygląda to autentycznie. Rośliny są

Zaraz umrę z głodu dla mnie ważne, bo dają mi to, co kocham – jedzenie. Fascynuje mnie to, od czego są zależne, i choć część jest mała i krucha, potrafią przeżyć w gorszych warunkach niż niejedno wielkie i inteligentne zwierzę – dodaje Sebastian. Z miłością przygląda się roślinom zarówno popularnym – kapuście czy pomidorowi – jak i tym, które trzeba wyszukać, jak leukadendron czy konopia indyjska. Na temat tych dzikszych prowadzi warsztaty, podczas których uczy korzystania z ich często nieznanych właściwości. Najbliższe odbędą się 18 października w Warszawie w restauracji Totomato. Temat przewodni – rośliny, które pomogą uodpornić się na zimę. Zapisujcie się i bierzcie notesy, wbrew pozorom to wiedza tajemna.

A41

To zdanie towarzyszy prawie każdemu dniu w pracy. W okolicach 13 jedna z nas je wypowiada, a reszta nerwowo zaczyna rozglądać się za jedzeniem. I zwykle nie ma go w lunchboxach, bo na bycie pilnymi gospodyniami domowymi mamy siłę tylko na początku miesiąca. Jedzenia szukamy więc w sieci, krzywiąc się niemiłosiernie na zestawy „ozór, buraczki, ziemniaki” czy „jajko sadzone, szpinak”. Niestety knajpy w okolicy znamy dwie, możliwości są ograniczone. Z radością więc odkryłyśmy aplikację „lunch mapa”, która pokazuje nie tylko gdzie w okolicy znajdziemy lunch, ale też co jest w zestawie i w jakiej cenie. Kapryszenie jeszcze nigdy nie było tak proste. Strzeżcie się restauratorzy!


MASZAP

MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS

MASZAP PAŹDZIERNIK LISTOPAD

MUZYKA

MUZYKA Kuba Knap „Ludzie mówią różne rzeczy” Alkopoligamia

Elo-kwencja

Graveyard „Innocence & Decadence” Nuclear Blast

Północ-Południe Szwedzka scena garażowa jest najmocniejsza w Europie, a w Polsce szczególnym uwielbieniem cieszą się bluesmani z Graveyard, którzy wydali właśnie czwarty album. Jeśli kilka lat temu katowaliście „Hisingen Blues”, wiecie o co chodzi. Krokodyle, mokradła, opuszczone chaty Południa. Trudno zrozumieć, jakim cudem zespół z zimnego Gothenburga potrafi odtworzyć tę duszną amerykańską atmosferę. Neofici muszą mieć na uwadze, że to nie jest blues dla wielbicieli Jacka White’a czy Black Keys. W wykonaniu Szwedów ten gatunek jest równie melodyjny i przebojowy co wulgarny. Zagrany tak, jakby miał służyć za podkład do tańca na rurze. Na „Innocence & Decadence” znajdziecie najbardziej rozbudowane kompozycje w historii grupy, która w końcu trochę skróciła swoje stonerowe wycieczki. Efekt? Najbardziej przystępna płyta w ich karierze. [Michał Kropiński]

Włodarze hollywoodzkiej fabryki wiedzą wszystko o mechanizmach rządzących procesem identyfikacji widza z bohaterem – o tym, w jaki sposób i kiedy następuje, co zrobić, żeby do niej doszło nawet w przypadku, gdy pierwszoplanowy charakter jest najgorszą kanalią, i dlaczego jest konieczna, żeby film był hitem. Podobne zasady obowiązują w muzyce operującej słowem, a szczególnie w rapie. I o ile przesycone seksem i zachłannością gangsterskie opowiastki z ulic Compton czy Śródmieścia mile łechcą pierwotne instynkty i wojerystyczne skłonności, o tyle prawdziwe utożsamienie z podmiotem lirycznym – przynajmniej w moim wypadku – następuje bardzo rzadko. Kiedy jednak słucham Knapa, to myślę sobie, że jeślibym rapował, mógłbym może gadać podobnie jak on. Bo choć wiele życiowych okoliczności nas od siebie odróżnia, a niejeden dylemat rozwiązalibyśmy zapewne inaczej, to rzadko który MC tak często mówi o rzeczach mi bliskich. Mówi z luzem, pewnością siebie i szczerością. Kompleksów nie szpachluje zbędną napinką, a nawet gdy bywa ordynarny i chamski, widać, że w głowie nie ma pstro i zależy mu na czymś więcej niż dwie dyszki na perłę i camele. Czasem wydrze japę, bełkocząc zgubi wątek, ale ludzie mu wybaczą, bo w sumie sympatyczny z niego gość. Ja, gdybym już był tym raperem, też chciałbym z taką gracją obchodzić się z tematami rozpiętymi pomiędzy społecznymi problemami całego pokolenia, a intymnością relacji z rodzicami czy płcią przeciwną. Dopiero na drugim czy trzecim planie skryć głębszą myśl, a ze sceny czy krążka nawijać bezczelne wersy o szlajaniu się, paleniu, piciu i ruchaniu. Wszystko to robić ze śpiewnym, leniwym flow i miną świadczącą o tym, że dzieje się to właściwie od niechcenia. Fajnie byłoby też mieć takiego ziomeczka jak Jorguś Killer, który zrobiłby komplet tych bujających, „żywych” bitów na płytę; takich kumpli i koleżków, coby nawinęli tak pasujące gościnne wersy; taką wytwórnię, która ma dystans do swojej nazwy i nie obstaje przy jedynym słusznym podejściu do tego czym, powinien być funk. A jeśli więcej jest ludzi myślących tak jak ja, to pewnie płyta Kuby będzie hitem. Należy mu się, bo od kilku lat słychać, że wkłada w rap całego siebie i choć ludzie mówią różne rzeczy, to nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek luz pomylił z olewką. [Filip Kalinowski]

M42


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

FILM

MUZYKA

Editors „In Dream” Mystic Production

„Sól ziemi” („Le sel de la terre”) reż. Wim Wenders, Juliano Ribeiro Salgado

O ludzkich szkodnikach Podobno człowiek jest solą ziemi, najlepszym, co ta mogła wydać. W czasie projekcji filmu Wima Wendersa i Juliana Ribeira Salgada można na ten temat zmienić zdanie. Koncept „Soli ziemi” wydaje się banalny. Bohaterem jest Sebastião Salgado, fotograf-legenda, który przez cztery dekady jeździł po świecie, dokumentując ludzkie tragedie. Jego zdjęcia przepełnia cierpienie. Brazylijczyk wyspecjalizował się w uwiecznianiu tych epizodów, o których chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Jego zdjęcia są nośnikiem pamięci o klęskach żywiołowych, ludobójstwach i wojnach. W jednym z ostatnich projektów Salgado odszedł od fotografowania ludzi. Skupił się na przyrodzie, ale tej przez człowieka jeszcze nieujarzmionej. Odkrywając miejsca, które mogą rozwijać się bez naszej ingerencji, z jednej strony przypomina o naszej nieistotności w świecie przyrody, z drugiej – dowodzi, że nie ma większego szkodnika od człowieka. Wnioski to może mało

odkrywcze, ale nie o nie tutaj chodzi, a o siłę przemawiających za nimi argumentów. Wenders, sam będący fotografem, świetnie rozumie się ze swoim bohaterem. Odejście Brazylijczyka od fotografii społecznie zaangażowanej bada z kilku perspektyw. Zmęczenie uprawianym zawodem miesza się z potrzebą rozwijania się, a nadwątlona wiara w człowieka woła o odbudowanie. Reżyser patrzy na swojego bohatera oczami znawcy i kolegi po fachu, a także z perspektywy jego syna, będącego współreżyserem dokumentu. Dzięki temu portret fotografa staje się wielowarstwowy. Nadmierne emocjonalne zaangażowanie syna jest przez chłodnego Wendersa tonowane. Ale sprzężenie działa w dwie strony. Intymne szczegóły, którymi dzieli się Julian, nie pozwalają nam z kolei zapomnieć, że za największym nawet portfolio stoi człowiek ze swoimi słabościami i wątpliwościami. Niewygodne pytanie „Czy w obliczu tragedii fotograf powinien cykać fotki czy pomagać?”, zadawane reporterom, w kontekście twórczości Salgady okazuje się szczególnie bolesne. Na szczęście Wenders nie rozlicza swojego bohatera. [Artur Zaborski]

Ejtisowa płytoteka Editors wciąż tkwią po uszy w latach 80., ale na potrzeby „In Dream” odświeżyli łagodniejsze i bardziej przebojowe oblicze tamtej dekady. Otwierający album „No Harm” może jeszcze wprowadzić w błąd. Transowe, zimne brzmienie przenosi nas w klimaty trzeciej płyty formacji – mechanicznej i świadomie antyprzebojowej „In This Light and on This Evening” z 2009 r. Dalej otrzymujemy jednak nieco inne brzmienie, którego punktami wspólnymi są jak zawsze syntezatorowe pasaże, spogłosowione do granic możliwości bębny i niezwykle charakterystyczny lament Toma Smitha. W zasadzie jedynie w „Our Love” odchodzi on od swojej maniery wokalnej na rzecz falsetu. Dla lubiących bawić się w skojarzenia rzucę kilka nazw: U2, Depeche Mode, Simple Minds… Na szczęście mimo oczywistych inspiracji ani na moment nie ma wątpliwości, z którym zespołem mamy do czynienia. Najlepszym tego przykładem jest zamykający płytę „Marching Orders” – świetna, z miejsca wchodząca do Editorsowej czołówki kompozycja zawierająca wszystkie składniki, które przyniosły formacji sławę. [Mateusz Adamski]

Brazylia/Francja/Włochy 2014, 110 min Against Gravity, 23 października

Portret z guzikiem, skarpetką i psem KSIĄŻKA

„Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” Anna Król Wilk & Król Oficyna Wydawnicza

Podobno po śmierci pisarza jego twórczość trafia do czyśćca. Iwaszkiewicz, z racji swojej nie zawsze chwalebnej działalności politycznej, dopiero ostatnio znów wyłonił się na powierzchnię polskiej kultury. Zrobił to z rozmachem: mamy do czynienia z prawdziwym festiwalem wznowień, wysypem ekranizacji, kolejnymi edycjami listów i dzienników, w końcu – zatrzęsieniem poświęconych mu opracowań. Anna Król postanowiła spojrzeć na postać pisarza w sposób inny niż dotychczasowi biografowie. Kolejne rozdziały „Iwaszkiewicza intymnie” poświęciła przedmiotom z nim związanym; przedwojenne zdjęcie żony z paszportu, portmonetka, notesik, stary płaszcz i wiele innych, często niepozornych drobiazgów uczyniła punktem wyjścia swojego reportażu/zbeletryzowanego eseju. Autorka nie trzyma się chronologii – zamiast prostego następstwa zdarzeń pokazuje autora „Sławy i chwały” przez pryzmat śmierci przyjaciół i coraz bliższej własnej, miłości do żony M43

i kolejnych kochanków, wobec samotności, zmagań z twórczością i polityki... Zaczyna zaś mocno – od przypomnienia pogrzebu Iwaszkiewicza i stroju górnika, w którym został pochowany. Świetnym pomysłem jest odwiedzanie miejsc związanych z ohaterem – nie tylko Stawiska (obecnie Muzeum im. Anny i Jarosława), ale np. zakładu psychiatrycznego w Tworkach, w którym leczono z depresji jego żonę. Ciekawie również czyta się zbeletryzowane fragmenty, w których Iwaszkiewicz staje się bohaterem powieści o sobie samym (są nawet „momenty”). Należy zaznaczyć, że mnożenie wątków, postaci i wydarzeń powoduje, że książka ta bardziej spodoba się trochę bardziej zaawansowanym wielbicielom twórczości Iwaszkiewicza. Ale nawet jeśli nie wychwycimy wszystkich detali opowiadanych historii, to na długo zostanie nam pod powiekami Stary Poeta idący z psem przez zaśnieżony sad. [Wacław Marszałek]


MASZAP

FILM

MUZYKA

The Dead Weather „Dodge and Burn” Warner Music Poland

W pierwszym rzędzie Cudownie posłuchać pierwszych dźwięków otwierającego płytę „I Feel Love (Every Million Miles)” i przenieść się do innej epoki. W przypadku The Dead Weather jest to często powtarzany frazes, ale Jack White, Alison Mosshart i spółka grzeją jak w najlepszych dla hard rocka latach 70. Panią Mosshart bez trudu można wziąć za Roberta Planta w spódnicy i obronić tezę, że The Dead Weather wypełniają lukę w sercach fanów osieroconych przez Led Zeppelin. Blues spotyka się z ogniście krzesanymi riffami, doskonałymi melodiami i punkową momentami energią. A to wszystko zagrane jest z groove’em, jakiego dawno nie słyszałem. Ci, którzy słuchali dwóch poprzednich albumów grupy, w „Dodge and Burn” zakochają się od pierwszego usłyszenia. Ale nawet oni będą pewnie zbierać szczękę z podłogi, gdy usłyszą „Impossible Winner” – ostatni numer albumu, zagrany i zaśpiewany w zupełnie innym stylu niż cała reszta. Na koncercie będę stał w pierwszym rzędzie. [Mateusz Adamski]

KSIĄŻKA

„Mnie nie ma. Rozmowa z Maciejem Nowakiem” Olga Święcicka Wydawnictwo Czarne

„Pentameron” reż. Matteo Garrone

Królowie-potwory i spółka „Pentameron” to europejska odpowiedź na hollywoodzkie megaprodukcje reprezentujące gatunek fantasy i pierwszy film włoskiego reżysera, twórcy m.in. głośnej „Gomorry”, nakręcony w języku angielskim. Zamiast kolejnej baśniowej historii o epickim rozmachu, otrzymujemy autorską wariację na temat tego rodzaju kina. Film ma strukturę fragmentaryczną i opiera się na kilku XVII-wiecznych baśniach Giambattisty Basilego, włoskiego poety, barda i dworzanina. Pisał on w dialekcie neapolitańskim, co sprawiło, że jego twórczość długo pozostawała szerzej nieznana, stała się jednak podstawą wielu innych bajek, a fascynowali się nią i inspirowali m.in. bracia Grimm i Charles Perrault. Nie były to pogodne historyjki – pełno w nich makabry, seksu i przemocy. Królowa zjada tu serce morskiego potwora, król urządza zakrapiane orgie, a księżniczka jest zmuszana do pożycia małżeńskiego z odstręczającym ogrem. Jak widać – to idealny materiał na film. Matteo Garrone wiernie

przenosi na ekran wybrane wątki z baśni Basilego, łącząc elementy realistyczne z fantastycznymi, a przy tym porusza kwestie aktualne do dziś, jak kult młodości czy opresyjność władzy, wszakże siłą bajek jest ich uniwersalna wymowa. Największą zaletą filmu, obok odświeżającego potraktowania gatunku fantasy i sporej dawki humoru, jest strona wizualna. Zapadają w pamięć wysmakowane kadry pełne intensywnych barw, a także wspaniałe kostiumy bohaterów. Aktorzy swoim kunsztem wspomagają postrzępioną narrację dzieła i ratują je przed nadmiernym popadaniem w chaotyczność. Zdziwaczały Toby Jones większą troską darzy swoją hodowlę owadów niż dorastającą córkę, zdemoralizowany Vincent Cassel przez pomyłkę zakochuje się w zaniedbanej kobiecie w podeszłym wieku, a Salma Hayek poświęca wszystko dla upragnionego dziecka i po trupach idzie do celu. Jeśli ktoś nie jest fanem hollywoodzkiej estetyki, a chciałby zanurzyć się w baśniowy świat, z pewnością doceni podjętą przez Włocha próbę zmierzenia się z kinem gatunkowym. [Karol Owczarek] obsada: Salma Hayek, Vincent Cassel, Francja/Włochy 2015, 125 min, M2 Films, 30 października

Pełno go, a jakoby nikogo nie było Romantyczny poeta niemiecki Friedrich Hölderlin pytany o Goethego, któremu zazdrościł przez całe życie sławy, odpowiadał – „Goethe? Nie znam”. Ja nie będę powielał błędów mistrza poezji niemieckiej i nie zamierzam się wypierać znajomości z autorką książki. Ze względu na sympatię do Olgi i bohatera wywiadu-rzeki powinienem być ostatnią osobą do recenzowania tej książki, ale tak się złożyło, że jestem pierwszym, który o niej pisze. Jak zatem wypada nasza droga debiutująca książkowo Olga? Zadaje pytania – tylko tyle i aż tyle. Zdawałoby się to banalnie łatwe, gdy wywiad przeprowadza się z samograjem, kopalnią anegdot i bon motów, żywą legendą warszawskiego, a wcześniej trójmiejskiego życia nocnego. Z drugiej strony nie lada wyzwaniem jest okiełznanie takiego żywiołu jak Maciej Nowak, który nie wiedzieć jakim sposobem od lat umiejętnie lawiruje między światem show-biznesu, teatru i dziennikarstwa. Punktem wyjścia do kolejnych partii rozmowy są statusy M44

fejsbookowe jej bohatera – znak czasów, ale też świetnie to się sprawdza jako wytrych. Otrzymujemy przegląd żelaznych tematów związanych z działalnością Nowaka – homoseksualizm, gastronomia, teatr, nocne hulanki. Do tego sporo osobistych wyznań, tych związanych z rodziną czy cielesnością, i jeszcze więcej rozważań okołopolitycznych. Jest i śmieszno, i straszno, i wzruszająco. Nowak jawi się tu jako osoba niezwykle pracowita, otwarta na inne światopoglądy. Postać brylująca na ekranach telewizorów i na łamach prasy, a zarazem niepodążająca za tłumem i siłą rzeczy samotna. Irytować mogą momentami jego wynurzenia polityczne, przede wszystkim dość jednostronna, choć z pewnością przekorna obrona PRL-u. Olga nie jest Orianą Fallaci, polityka nie jest jej konikiem, ale bardzo dobrze wybrnęła z karkołomnego zadania przedstawienia w różnych odsłonach jednej z najbardziej barwnych i interesujących postaci polskiej kultury i show-biznesu. [Karol Owczarek]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

MUZYKA

MUZYKA

Bokka „Don’t Kiss and Tell” Nextpop

Intensywne buziaczki Ostatnie dwa lata były dla muzyków tworzących grupę Bokka niezwykle intensywne. Debiutancka płyta wywołała zamieszanie na krajowej (i nie tylko!) scenie, starannie wyreżyserowane koncerty przyciągały coraz większe tłumy i tylko jedno nie ulegało zmianie. Tożsamość muzyków Bokki nadal owiana jest tajemnicą. To duży wyczyn w dzisiejszych czasach, a brak wiedzy o tym, kto kryje się za maskami, wzmaga zainteresowanie zespołem. Na szczęście Bokka nie bazuje tylko na tym. Słuchając „Don’t Kiss and Tell”, szybko przekonujemy się, że grupa postanowiła wypłynąć na szersze wody muzycznych stylów. I przyniosło to doskonałe rezultaty. To już nie tylko triphopowe kompozycje tak bardzo kojarzące się z The Knife. To także pięknie przybrudzone gitarowe riffy, transowy bass i coraz bardziej dziwne elektroniczne wkręty. Żywe instrumenty wysuwają się na pierwszy plan i efekt jest świetny! Jeśli podobał wam się singiel „Let It”, to w album wkręcicie się momentalnie. Jeśli jednak kręciliście na niego nosem, to pozostałe utwory mocno was zaskoczą. Bokka starannie odrobiła pracę domową i nagrała płytę lepszą od debiutu. UNS_Aktivist_03.pdf 1 9/18/15 4:42 PM [Mateusz Adamski]

V/A „Rastafari. The Dreads Enter Babylon 1955-83” Soul Jazz Records

Podstawy pielęgnacji korzeni Oswald Williams, lepiej znany jako Count Ossie, lider Mystic Revelation of Rastafari – wspólnoty, która w latach 50. oddała się w Kingston pod opiekę Jah – był jednym z pierwszych muzyków, którzy za pomocą rytmu i pieśni poczęli sławić imię Haile Selassie I. Ten ruch religijny, z początku odrzucony, a wręcz wrogo traktowany przez zapatrzoną w amerykańskie r’n’b karaibską estradę, dziś wpisuje się w estetykę, etos, a nawet etykę reggae. Jak do tego doszło, opowiada najnowsze wydawnictwo Soul Jazz Records. Brytyjski label po raz kolejny wziął na warsztat niewielki wyimek z dziejów światowej muzyki, by zgłębić jego rozliczne konteksty społeczne, kulturowe i stylistyczne. Zebrane na tym krążku 20 utworów nagranych w latach 1955-83 pokazuje, jak ogromny wpływ miał ten z początku marginalny nurt na przyszłe – a z naszej perspektywy współczesne – gatunki. Od dubu i dancehallu po jungle i dubstep, wszystkie właściwie soundsyste-

M45

mowe hybrydy pobrzmiewają echami bębnów nyabinghi i psalmów wyśpiewywanych ku czci Jah. To pośród tych natchnionych pieśni znaleźć można i źródła pseudonimu Michaela Westa (znanego lepiej jako Congo Natty), i pierwotne wykorzystanie zawołania „bumaye”, które na światowych parkietach wypromował kolektyw Major Lazer. Album ten służyć może też za nieoficjalny podręcznik historii niewolnictwa i budzącej się jamajskiej dumy i świadomości. Ta wiedza trafia do słuchacza niepostrzeżenie – przez godzinę z hakiem przecież tylko wybijałem rytm stopą, uchem podążałem za niesamowitą frazą klawisza i starałem się zrozumieć, w jaki sposób reggae’owi wokaliści przekazują głosem tak wielkie emocje. Jamajczycy dawno już zrozumieli, że do głowy wchodzi więcej, jak się nią buja, niż okłada ciężkim podręcznikiem czy twardym kijem od sztandaru. [Filip Kalinowski]


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA KOMIKS

Deerhunter „Fading Frontier” Sonic

Prince „HITRUN Phase One” NPG

„Najdłuższy dzień przyszłości” Lucas Varela Timof Comics

Chwile ulotne

Książę i żebrak

Przyszłość bez przyszłości

Deerhunter to jeden z najwybitniejszych indierockowych zespołów ostatnich lat. To także pisany szaradami pamiętnik Bradforda Coxa – lidera grupy, który przez całe życie zmaga się z opinią odmieńca i dziwaka. Dotknięty rzadką nieuleczalną chorobą muzyk pod koniec zeszłego roku uległ groźnemu wypadkowi samochodowemu. Owocem bliskiego spotkania ze śmiercią jest „Fading Frontier” – album stojący w opozycji do poprzedzającej go, pełnej gniewu, spontaniczności i brudu „Monomanii”. Nowe brzmienie grupy zaskakuje przejrzystością i sterylnością, a większość kompozycji jest utrzymana w średnich tempach. Panowie zebrali wszystkie swoje atuty i zamknęli je w 36 minutach nieco rozmarzonej medytacji nad kruchością istnienia. W warstwie dźwiękowej mimo swojej przyjemnej i nieofensywnej aury „Fading Frontier” jest dziełem, które emanuje życiem, a każdy poszczególny dźwięk przywołuje korespondujące z nim obrazy i zapachy. Kwartet z Athens po raz kolejny wymyka się także wszelkim próbom stylistycznego przyporządkowania. Jest jednak jeden feler: przy całej swojej urzekającej ulotności „Fading Frontier” okazuje się zwyczajnie za krótkie. Ale póki trwa, jest nie do zastąpienia. [Cyryl Rozwadowski]

Zastanawiałem się, czy nie zrobię z siebie dworskiego błazna, pisząc, że „HITRUN Phase One” to całkiem fajna płyta. Jak w dzisiejszych czasach mają odnaleźć się dawni królowie, którzy wkraczali na listy przebojów tylko dlatego, że łaskawie raczyli powołać do życia kolejne dźwięki. Dziś, kiedy straż przejmuje wydziarane pokolenie Snapchata, oni wydawać się mogą reliktem starszym niż Elżbieta II. Książę usiłuje się jednak zaadaptować do nowej rzeczywistości, ryzykując wyprowadzenie na szafot. Zaangażował świtę młodych dworek, które ostatnio zachwycały najmłodszych poddanych. Król wie przecież, że omotanie młodzieży bywa kluczem do sukcesu nie tylko politycznego. Ale młodość rządzi się swoimi prawami i ci, którzy oczekują ożywczego i romantycznego Purpurowego Deszczu, mogą się srogo rozczarować. Królewska korona odbija klubowe światła i niestety widać, że blask szlachetnych kamieni zastąpiły plastikowe bazarowe szkiełka. Gmin oczywiście będzie zadowolony, bo znajdzie tam przebojowe melodie, sute bity, blichtr i elegancję, a nawet trochę awangardy. Książę nie roztacza już wokół siebie zapachu paczuli i wschodnich pachnideł, ale właśnie przedłużył sobie karierę o jeszcze jedną kadencję. [Michał Kropiński]

Wizja przyszłości w komiksie Lucasa Vareli „Najdłuższy dzień przyszłości” jest jak rysunki w tym albumie – ładna i kolorowa. Na pierwszy rzut oka. Pod graficznym lukrem kryje się jednak zgniła prawda. Świat podzielony jest na fanatycznych wyznawców dwóch koncernów spożywczych, których celem jest zagłada konkurencji. Zwykły człowiek może i nie jest zły z definicji, ale system i tak wciągnie go w swoje tryby i złamie. O ludziach wszystko mówią pierwsze trzy kadry, na których mężczyzna wiesza w toalecie w pracy zdjęcie reklamujące wakacje i próbuje popełnić samobójstwo. Komiks jest niemy, przez co miejscami może wydawać się nieco infantylny i uproszczony, bo ciężar narracji został przeniesiony na obraz, a autor nie chciał rezygnować z klarowności przekazu. Valera podąża tropem dystopii, pokazując stechnicyzowane i zniewolone społeczeństwo, w którym ideologia czy system wartości są jedynie narzędziem kontroli. Wizja przyszłości jest pesymistyczna. Nawet pomoc z zewnątrz nie pozwala jednostce wyrwać się z otaczającej rzeczywistości do wyśnionego raju. Człowiek przyszłości nie potrafi skorzystać z wolności. [Łukasz Chmielewski]

Docudrama

KSIĄŻKA

„Pięćdziesiątka” Inga Iwasiów Wielka Litera

Inga Iwasiów lubi prowokować. Jeszcze nie wybrzmiała jej erotyczna powieść „W powietrzu”, jeszcze ocieramy łzy po autobiograficznym „Umarł mi”, które opowiada o śmierci ojca autorki, a już na półkach znajdujemy nową książkę, która znów dotyka drażliwego tematu – alkoholizmu kobiet. „Pięćdziesiątka” to poniekąd rozwinięcie opowiadania „Porada”, które można było znaleźć w tomie „Smaki i dotyki”. Bohaterka tego tekstu mówił: „Na trzeźwo nie zniosłabym swojego picia”. Bohaterka nowej powieści Iwasiów do swojej choroby podchodzi podobnie. Wie, dlaczego pije, wie, jak się upić, i wie, jak to wszystko zamaskować. W rwanej narracji poznajemy jej historię – od nastoletniości po 50. urodziny, kiedy kobieta postanawia rzucić nałóg. Po drodze oczywiście jest mnóstwo nieudanych prób, łamanych (również przez kobiety) serc – wątek lesbijski jest w książce mocno zarysowany – oszukanych przyjaciółek i ukrytych pod zlewem butelek. To, co u Iwasiów ciekawe, to fakt, że opisuje uzależnienie inteligentnej, pracującej, „normalnej” kobiety. To nie jest opowieść o patologii, to historia, która może się zdarzyć w naszym najbliższym otoczeniu. Iwasiów M46

walczy ze stereotypem alkoholika mężczyzny, który pijany w sztok leży pod sklepem. Pokazuje inną twarz nałogu – twarz, co nieprzypadkowe, kobiecą. Damski alkoholizm nadal jest tematem tabu, na co wskazują reakcje bohaterów w powieści, ale też czytelnika, który cały czas w zagmatwanej, pijackiej historii bohaterki próbuje znaleźć jakieś dla niej usprawiedliwienie. Po książce Małgorzaty Halber, która w tym temacie wywołała niemałe poruszenie, trudno do powieści Iwasiów podejść na świeżo – pewne przemyślenia i schematy działania tu się powtarzają. Oczywiście temat jest na tyle ważny, że warto go maglować, ale dobrze by było podejść do niego w nowy, nieograny sposób. Iwasiów nie do końca to się udało. „Pięćdziesiątka” trochę za bardzo przypomina pamiętniczek niegrzecznej dziewczynki. I może zabrzmi to strasznie, ale gdybym miała pewność, że to powieść autobiograficzna (na okładce widnieje najprawdopodobniej twarz autorki, więcej tropów nie mam), to miałabym więcej cierpliwości do lektury. A tak miałam wrażenie, jakbym czytała scenariusz serialu „Samo życie”. Smutne, ale przecież wymyślone. [Olga Święcicka]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

MUZYKA

Master Musicians of Bukkake „Further West Quad Cult” Important Records

Świat równoległy Jeśli miałbym kiedyś napisać, za co kocham muzykę, to jako jeden z powodów podałbym właśnie ten zespół. Nieznani szerszej publice. Pławią się we własnym sosie. Tworzą dźwięki kompletnie odjechane, ale cudnie przystępne. A ostatnio nagrali płytę będącą „dodatkiem” do... ich własnego albumu sprzed dwóch lat. I to dodatkiem nie byle jakim, bo w zamyśle autorów służącym do równoległego odtwarzania razem z wydaną w 2013 r. „Far West”. Pomysł karkołomny, ale przemyślany – dowodzi tego pusta „kieszonka” w okładce winyla sprzed dwóch lat. Gdyby oceniać tę płytę jako oddzielne dzieło, Master Musicians of Bukkake schodzą o jeden krąg piekielny niżej. Zabierają nas w podróż do np. delfickiej świątyni Apollina i zastanawiają się, jaki klimat musiał panować w tym wypełnionym dymem miejscu. I co brały kapłanki, żeby wprowadzić się w święty trans? Wystarczy tylko zamknąć oczy, by trafić tam właściwie w ciągu paru

MUZYKA

Miley Cyrus „Miley Cyrus and Her Dead Petz” Smiley Miley Inc.

Sekcja zwłok Będę szczery. Miley Cyrus funkcjonowała dotychczas w mojej głowie jako postać jednoznacznie ohydna – żerują-

sekund. Ten album to portal do innej rzeczywistości, który laicy opisaliby pewnie jako dark ambient. Ale taka łatka to zdecydowanie droga na skróty, a tu o skrótach nie ma mowy. Akivist_SolZiemi 67x134.indd Piekła nie da się przemierzyć jednym skokiem. Żeby w pełni załapać doskonałość tego działa, trzeba się w nie zatopić jak w diabelskim kotle. Gwarantuję, że poczujecie ciary na plecach, a w którymś momencie, gdzieś między dźwiękami zobaczycie spowite dymem oblicze wyroczni, albo inne cuda. Gdy już skończycie śnić, czeka was jeszcze jedna wyprawa. Puśćcie dwie płyty naraz i dajcie znać, co z tego wyszło! [Michał Kropiński]

ca na sławie zapewnionej przez miliardowy budżet Disneya, rozpuszczona gówniara, dla której tworzenie muzyki jest smutną konsekwencją nieroztropnie podpisanych za młodu kontraktów. Ten obraz miał jednak tyle wspólnego z rzeczywistością, ile okładki polskich brukowców. Miley zebrała się w sobie i nagrała 90-minutowe monstrum, które choć trochę pozwala zrozumieć jej złożoną osobowość. The Flaming Lips, towarzyszący w tej podróży przez płaty mózgowe Miley, wyciągnęli ją ze strefy komfortu i wrzucili do kadzi z gęstym, syntezatorowym, psychodelicznym popem. Młoda piosenkarka porusza się w takiej mieszance zaskakująco zwinnie, ale album przez wielu dotychczasowych fanów może być odebrany jako muzyczne harakiri. Na „Dead Petz” próżno szukać potencjalnych hitów, a średnio 5-minutowe utwory to w większości powolnie rozwijające się ballady o zagubieniu i alienacji domniemanej buntowniczki. Nowa płyta Miley bywa infantylna i irytująca, ale przez całe półtorej godziny jest niezmiernie interesująca w swojej konfrontacyjności. Cyrus stworzyła więc dzieło, które bardziej można szanować niż lubić i czytać niż słuchać. Można też liczyć, że pójdzie za ciosem. [Cyryl Rozwadowski] M47

1

CZARNE.COM.PL

29.09.2015 18:54


MASZAP

FILM

„Intruz” („The Here After”) reż. Magnus von Horn

Kino tłumionych emocji Na zabawny paradoks zakrawa fakt, że na najlepszy rodzimy debiut tego roku wyrasta film zrealizowany przez Szweda, obrazujący historię, która zaistnieć mogła tylko w jego ojczyźnie. „Intruz” do pewnego stopnia przypomina znakomite „Polowanie” Thomasa Vinterberga. Widzimy podobny mechanizm niemej przemocy, społeczny ostracyzm i życie z niemożliwym do zmazania piętnem. O ile u Vinterberga wina oparta była na pomówieniach, o tyle u von Horna nie ma co do niej żadnych wątpliwości. Zbrodnia, której dopuścił się jego bohater, nastoletni John, młodego reżysera specjalnie jednak nie interesuje. Skupia się ne jej konsekwencjach i pamięci o niej. Bohatera poznajemy w chwili, kiedy po odsiadce w domu poprawczym (w Szwecji za najcięższą zbrodnię maksymalną karą dla nieletniego są cztery lata) wraca w rodzinne strony, do niewielkiego miasteczka. Wiemy o nim niewiele, obserwując jedynie apatyczną próbę powrotu do normalnego

życia. Próbę, z którą nie wiąże żadnych nadziei, od początku zdając sobie sprawę, że jest ona skazana na porażkę. Kolejne sceny są dowodem na to, że kara, która przychodzi po zbrodni, to w tym środowisku zdecydowanie za mało. W „Intruzie” nie ma miejsca na kolejną szansę. Nikt nie powie tu tego wprost, ale przejście na drugą stronę równoznaczne jest z niemożnością powrotu. Bez względu na okoliczności. Ten klincz obserwujemy z dystansu. Opisując współpracę z operatorem Łukaszem Żalem, von Horn porównał pracę kamery do zachowania kota. „Kiedy w domu wybucha awantura, pies zawsze w niej uczestniczy, szczeka, histeryzuje, podczas gdy kot siedzi z boku i tylko obserwuje”. Ten film funkcjonuje na wielu płaszczyznach – jednostkowej, społecznej, kulturowej. Reżyserem zapytany o to, jak postrzegani są jego rodacy, w pierwszej kolejności wspomniał o chorobliwym wręcz tłumieniu emocji. I o tym przede wszystkim jest „Intruz”. [Kuba Armata] obsada: Ulrik Munther, Mats Blomgren, Loa Ek Polska/Szwecja 2015, 98 min Gutek Film, 9 października

Czas na taką sobie płytę MUZYKA

Drake & Future „What a Time to Be Alive” wydanie własne

M48

Współpraca Future’a z Drakiem ma dziwną dynamikę. Za każdym razem gdy ta dwójka nagrywała wspólny kawałek, już po kilku tygodniach od jego premiery jeden hejtował drugiego. A to Future się obraził, że Drake nie chce być w teledysku, a to Dreezy twierdził, że autor „Magic City” buduje swoją sławę na jego plecach. Ale świat dzisiejszego hip-hopu jest dziwny, a mixtape „What a Time to Be Alive” brzmi w 100% jak bonus dysk do jakiegoś innego, pełnoprawnego wydawnictwa. Nic tu nie wybija się ponad przeciętność, ale nic też poniżej przeciętnej nie schodzi. Płyta nie nudzi, ale nie ekscytuje. Momentami jest błyskotliwie, Drake ma nawet jedną z najciekawszych zwrotek w swojej karierze (w solowym „30 for 30 Freestyle”), a najlepszy numer Future’a to ten, na którym nie słychać Drake’a („Jersey”). „WATTBA” to płyta bardzo ok. Nie zatrzyma mnie na dłużej, ale też nie odrzuca. Jeśli usłyszę ją w radiu, chętnie pokiwam głową, ale sam jej nigdy nie włączę. [Kacper Peresada]


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

FILM

„11 minut” reż. Jerzy Skolimowski

Konceptualne emocje 11 minut – właśnie tyle potrzeba, by najnowszy film Jerzego Skolimowskiego wyparował z głowy. Konceptualny obraz imponuje stroną formalną. Szacunek budzi zwłaszcza świetny montaż Agnieszki Glińskiej, za który została ona nagrodzona na festiwalu w Gdyni. Montażystka musiała tak ułożyć poszczególne sceny, by widzowie byli przekonani, że oglądamy tę samą chwilę z życia różnych bohaterów. I tak przez tytułowe 11 minut. Postaci mijają się na ulicach i w budynkach. Nie są jednak ze sobą powiązane, nie oddziałują na siebie jak w filmach Alejandro Gonzáleza Iñárritu, który wielokrotnie sięgał po podobną koncepcję. U Skolimowskiego przypadkowi ludzie nie mają na siebie wpływu. Łączy ich coś innego – naznaczenie fatum. Spotkają się w dramatycznym finale, którego nadejście można odczuć od pierwszych minut. Zresztą to właśnie puenta zachwyciła zachodnich krytyków w Wenecji, gdzie film był pokazywany – jako jedyny z Polski – w konkur-

sie głównym. Jeden z włoskich dziennikarzy powiedział, że nie widział w kinie tak uderzającego apokaliptycznego zakończenia od czasu „Zabriskie Point” Michelangelo Antonioniego. Za obrazem Włocha, przez wielu uważanym za najgorszy w jego dorobku, stała niepokojąca diagnoza kapitalistycznego społeczeństwa, dążącego do zagłady na własne życzenie. „11 minut” nie ma równie mocnej wymowy. Trudno oderwać ten film od kontekstu. Jerzy Skolimowski zrobił go po stracie syna. Dzięki niemu przerwał twórczą niemoc, która ogarnęła go po osobistej tragedii. Ból, tęsknotę, symbole budzące niepokój (np. latający zbyt nisko samolot jednoznacznie kojarzy się z 9/11) widać w każdym kadrze. Jednak silne emocje, które film wzbudza, kończą się wraz z seansem. Po 11 minutach od projekcji przestajemy o nich pamiętać. Tak jak cały film i emocje są tu tylko konceptem. To za mało, by zdobyć kolejnego Oscara. A to właśnie „11 minut” jest polskim kandydatem do nagrody Akademii w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. [Artur Zaborski] obsada: Andrzej Chyra, Dawid Ogrodnik, Agata Buzek Polska 2015, 81 min, Kino Świat, 23 października

Nie tylko dla hipisów KSIĄŻKA

Alysia Abbott „Tęczowe San Francisco. Wspomnienia o moim ojcu” Wydawnictwo Czarne

Amerykańska seria wydawnictwa Czarne to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły przydarzyć się polskiemu czytelnikowi. „Tęczowe San Francisco” to kolejna pozycja dobitnie potwierdzająca tę opinię. Książka przenosi nas do San Francisco lat 70. i 80. XX w. Oczyma autorki obserwujemy życie codziennie z ojcem homoseksualistą, który z trudem lawiruje między poczuciem obowiązku wobec córki a realizacją własnych pragnień i ambicji zawodowych. W tle zachodzą kluczowe dla gejowskiej społeczności przemiany społeczne, ginie Harvey Milk, a epidemia AIDS przybiera rozmiary hekatomby. „Tęczowe San Francisco” wzrusza i budzi silne emocje. Zmagania Steve’a Abbotta z własną seksualnością, próby zapewnienia córce „normalnego” domu i w końcu walka z wirusem HIV przeplatane są rewelacyjnymi fragmentami opisującymi barwne życie artystycznej bohemy dzielnicy Haight-Ashbury, w wir którego rzucona została niedoświadczona nastolatka. Znakomita lektura! [Mateusz Adamski] M49


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA

Tamaryn „Cranekiss” Mexican Summer

Skóra i koronki Sformułowanie „alternatywny pop” to oksymoron. Stety albo niestety, pasuje ono jak ulał do trzeciej płyty Tamaryn. Urodzona w Nowej Zelandii wokalistka to w niezalowym światku Nowego Jorku dość obrotna persona: a to machnie numer z Fordem i Lopatinem z Lansing-Dreiden, a to nagra coś z Jorge Elbrechtem z Violens. To także ona w dużym stopniu odpowiada za okrągłe, miękkie piosenki na ostatniej płycie Dum Dum Girls. Znów więc alternatywny pop? Tak. Po dwóch mroczno-onirycznych płytach do inspiracji Tamaryn (obok łatwo rozpoznawalnych wpływów The Cure, Cocteau Twins, Chapterhouse czy Siouxsie and the Banshees) dołączyła Madonna. Wyobraźcie sobie, że „True Blue” produkuje duet Robin Guthrie i Simon Raymonde. Frapujące? Bardzo! Podobną mieszankę estetyk zaproponowało w zeszłym roku trio Ballet School, z doskonałym zresztą skutkiem. Hiciorskie melodie, taneczne rytmy i szybujące gitary uskrzydlają. Do utworów stopniowo wkrada się coraz bardziej niepokojący cień, przypominający o muzycznych korzeniach Tamaryn. Żeby nie było słuchaczowi za łatwo – bo przecież alternatywny pop to taki pop, na którym nie da się zarobić. [Rafał Rejowski]

MUZYKA

JAAA! „Remik” Sadki Rec.

Ja to ja Szczerze nie znoszę recenzji, które zamiast wrażeń z obcowania z daną płytą opisują jej podobieństwa do twór-

Method Man „Meth Lab” Tommy Boy

Only Built 4 Addict Linx „Ci czarni gangsterzy, wszyscy wymyślają sobie dziś ksywki jak Indianie – Czerwona Chmura, Szalony Koń, Biegnący Niedźwiedź, Czarny Łoś”. Ironiczny komentarz z filmu „Ghost Dog” Jarmuscha nie wydaje mi się taki przerysowany, gdy w rękach trzymam tracklistę najnowszej (pierwszej od dziewięciu lat) płyty Method Mana. Hanz On, Eazy Get Rite, Mack Wilds, Cory Guzn, Chedda Bang, Freaky Marciano... Choć reprezentanci Wu bandery zawsze mieli słabość do kolaboracji, na „Meth Lab” trudno zorientować się, kto właściwie jest gospodarzem. Charakterystyczne seplenienie Clifforda Smitha (bo tak naprawdę nazywa się ten raper o setce pseudonimów) rzadko kiedy rozpoczyna utwory, nie ciągnie refrenów i nie dominuje. Zbieranina nie zawsze utalentowanych kolegów gra pierwsze skrzypce na longpleju, nad którym zamiast słodkiego zapachu marihuany unosi się chemiczny odór metamfetaminy. Inspiracji bowiem Clansmani nie szukają już w osiedlowej wypoży-

czalni kaset z filmami kung-fu i gangsterską klasyką, ale w internecie. I o ile Ghostface Killah grzebie w niszowych produkcjach nurtu giallo, Ticallion Stallion nie zadał sobie trudu i na warsztat wziął popularny serial „Breaking Bad”. Pełno tu zatem skitów i wersów o wyniszczającym amerykańskie przedmieścia narkotyku społecznych nizin. W przeciwieństwie do klasycznego „Only Built 4 Cuban Linx” Raekwona, Method Man nie buduje na tej kanwie żadnej narracji, bazuje jedynie na skojarzeniu ze swoją ksywką i popularności Waltera White’a. Na pobrzmiewających dawnymi, dobrymi czasami nudnych, rzemieślniczych bitach, cała hałastra nawija o czym popadnie, a sam Iron Lung przyznaje w jednej ze zwrotek, że jest taką legendą, że już nie ma po co sprawdzać jego numerów – należy mu od razu wypłacić kasę, bo są one wszystkie prześwietne. Niestety, myli się. Każdy metamfeataminowy ćpun przyznaje przecież, że dobrze mu było tylko przez chwilę. [Filip Kalinowski]

czości innych artystów. „W pierwszym utworze słychać wpływy wczesnych nagrań zespołu X, a w drugim albumu Y, całość natomiast brzmi, jakby do kapeli Z dołączył klawiszowiec Ż i producent Ź”. Sam pewnie kilka razy podparłem się tego typu analogią, ale od dawna już wiem, że to nie tyle droga na skróty, ile na manowce. W czasach gdy właściwie każdą kategorię należałoby poprzedzać przedrostkiem „post”, przewijające się w recenzjach litanie ksywek i nazwisk dowieść mogą jedynie erudycji piszącego. Tym razem jednak odnośnika nie uniknę, ale sięgając po niego, nie zaszpanuję niestety moimi – oczywiście jakże szerokimi i niesztampowymi – gustami muzycznymi. To Radiohead bowiem uczepiło się moich neuronów, od kiedy po raz pierwszy usłyszałem debiutancki krążek JAAA! W kontekście współczesnej sceny emotronicznej – od Telefon Tel Aviv po Moderat – mieć pretensje o tę akurat inspirację, to jak zżymać się na freejazzowego saksofonistę, że w jego frazach pobrzmiewa Coltrane. Jeśli natomiast chodzi o przywodzącego na myśl Thoma Yorke’a Mirona Grzegorkiewicza, to – przy całym szacunku – zbyt daleko mu do profesjonalnego wokalisty,

żeby podejrzewać go o to, że z rozmysłem trenował latami charakterystyczną barwę lidera radiogłowych. Miron jest bowiem przede wszystkim gitarzystą. Po latach grania z How How czy Daktari zawiązał zespół z Kamilem Paterem z Contemporary Noise i Markiem Karolczykiem z Napszykłat. Wspólnie ruszyli w rejony, w których rockowa wrażliwość spotyka się z elektroniczną energią, a ton całości nadają emocje. Dziwny to areał, zasiedlany w ostatnich latach i przez jazzowych improwizatorów, i klubowych techników, i indiekombinatorów. To ten rodzaj muzyki, który pozwala uronić łezkę… tańcząc jednocześnie do upadłego. Bezpieczny i przytulny wyimek dźwiękowego światka, który pod płaszczykiem miłej piosenki pozwala ukryć niestępione komercyjnym podejściem pazury eksperymentatorstwa. I tak śpiewa sobie „Remik” delikatnym, ulotnym głosikiem, kiedy za jego plecami rozpędza się potężny elektroniczny rytm, retrofuturystyczne klawisze budzą pamięć, a ambientowa ściółka przyjemnie otula uszy. Miło go wreszcie słyszeć na naszym rodzimym podwórku. [Filip Kalinowski]

M50


PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2015

FILM

„Imigranci” („Dheepan”) reż. Jacques Audiard

W objęciach przemocy O obecności „Imigrantów” Jacques’a Audiarda w canneńskim konkursie wszyscy przypomnieli sobie dopiero, gdy jury postanowiło przyznać filmowi Złotą Palmę. Brzmieć to może dość zaskakująco, ale przeszedł on na festiwalu raczej bez echa. Dyskusji nad słusznością wyboru nie było końca, lecz autorowi znakomitego „Proroka” z pewnością nie można zarzucić jednego: braku konsekwencji. Po raz kolejny bowiem krytycznym okiem spogląda na swoją ojczyznę, dowodząc, że o idei otwartego państwa i kulturowej koegzystencji dużo łatwiej się mówi, niż wciela ją w życie. Multikulturową Francję przedstawia tym razem oczami uciekinierów ze Sri Lanki, dla których jedynym ratunkiem jest przyjęcie fałszywej tożsamości i udawanie rodziny. Zmagający się z traumą wojny domowej bohaterowie trafiają z deszczu pod rynnę, w sam środek gangsterskich porachunków. Dla Dheepana, Yalini i 9-letniej Illayaal Europa jawi się nie jako ziemia obiecana, ale

KSIĄŻKA

„Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie” Zofia Zaleska, Czarne

Tabakierą być Całkiem niedawno, gdy w informacji o recenzowanej książce obok nazwiska autora postanowiliśmy dopisywać

miejsce nieustannej walki. O przetrwanie, ale i godność, czego kwintesencją jest scena ucieczki imigrantów sprzedających fluorescencyjne zabawki. Jeżeli mówimy o sile filmu Audiarda, to w dużej mierze sprowadza się ona do odtwórcy głównej roli. Dla Antonythasana Jesuthasana kreacja Dheepana to coś znacznie więcej niż tylko filmowa fikcja. Sam w przeszłości pod przymusem został wcielony do armii, a o polityczny azyl i względne bezpieczeństwo musiał zabiegać przez lata. Tę niepewność widać w każdym jego geście, zgaszonym nieco spojrzeniu, zaciśniętych ustach, napiętej twarzy. Trudno tym samym nie odnieść „Imigrantów” do tego, co aktualnie dzieje się w Europie. Konkluzja francuskiego reżysera nie jest w żadnej mierze optymistyczna. Jedni widzieć w nim będą defetystę, inni chłodnego realistę. Autor „Proroka”, w przeciwieństwie do wielu polityków, nie mydli nam oczu, mówiąc: „jakoś to będzie”. Jedyną reakcją na przemoc okazuje się tutaj uderzenie ze zdwojoną siłą. [Kuba Armata] obsada: Antonythasan Jesuthasan, Kalieaswari Srinivasan, Claudine Vinasithamby Francja 2015, 104 min, Solopan, 21 listopada

nazwisko tłumacza, rozgorzała w redakcji dyskusja o statusie tegoż. O dziwo, nie wszyscy się zgodzili, że przekład literacki to zupełnie co innego niż tłumaczenie komiksów czy list dialogowych do filmu. Otóż tłumacz literatury wysokiej to zupełnie osobna kategoria. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać choć kilka spośród kilkunastu rozmów z tłumaczami literackimi, składających się na książkę Zofii Zaleskiej „Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie”. Pomijając kwestie języka, sztuki i rzemiosła, które nie wszystkich muszą interesować, ogromną przyjemność daje czytanie wypowiedzi ludzi mających coś do powiedzenia. Nie o tym, co im się wydaje, nie o tym, co ich zdaniem powinni myśleć inni, nie o tym, co lubią jeść na śniadanie. Z rozmów z Janem Gondowiczem, Ireneuszem Kanią czy Ryszardem Engelkingiem można się uczyć nie tylko języka i literatury, ale też myślenia i życia („Mam profil na Facebooku, ale pilnuję, żeby był tabakierą, a nie nosem”, mówi np. Michał Kłobukowski). Do zaczytania. [Olga Wiechnik] M51

. . A L B U M J U Z W S P R Z E D A ZY 10.12.15 I WARSZAWA I PROGRESJA 1 1 . 1 2 . 1 5 I P O Z NA Ń I H A L A N R 2 M T P


MASZAP

MUZYKA

FILM

The Libertines „Anthems for Doomed Youth” Universal Music Poland

Nigdy ich nie lubiłem Dekadę temu, gdy przez parkiety indiedyskotek przetaczała się fala Nowej Rockowej Rewolucji, piosenki Libsów – z tymi z „Can’t Stand Me Now” (ok, tę płytę akurat lubię) na czele – były standardowymi asami w rękawie didżeja. Z postlibsowskimi dokonaniami muzyków zapoznawałem się już tylko z dziennikarskiego obowiązku, a kreowany na idola („NME” relacjonowało jego wyjście z więzienia!) Pete Doherty już zawsze będzie mi się kojarzył z półprzytomnym i spuchniętym gościem, śpiewającym „Schnappi, das kleine Krokodil” ku uciesze niemieckiej publiczności chłepczącej piwo pod sceną. Ale mimo że nie dałem się nabrać na alkoholowo-narkotykowy romantyzm relacji pary Barat–Doherty, nie potrafię spojrzeć na ich reaktywację bez sentymentu. Dziesięć lat to bardzo dużo czasu. „Anthems for Doomed Youth” to już zupełnie nie moja bajka. Wprawdzie brzmienie i wykrzyczane przez dwójkę głównych bohaterów frazy są wciąż takie same, to nie znajduję tu już nic, co skłoniłoby mnie do powrotu do tych piosenek. Nawet w ojczyźnie muzyków płyta zatrzymała się na trzecim miejscu list sprzedaży. What became of the likely lads? [Mateusz Adamski]

„El Club” reż. Pablo Larraín

Bóg umarł Problem pedofilii wśród księży przez dziesięciolecia był zamiatany pod dywan. Od kilku lat jednak ujawniane są kolejne skandaliczne przypadki, a władze kościelne pod naciskiem opinii publicznej i władz przynajmniej stwarzają pozory, że próbują coś z tym zrobić. Film chilijskiego reżysera to kolejny oskarżycielski i dosadny głos w tej sprawie, tym razem ubrany w artystyczną formę. Historia zaczyna się niepozornie. Obserwujemy grupę czterech mężczyzn w podeszłym wieku, którzy wiodą spokojny żywot w niewielkiej i urokliwej nadmorskiej miejscowości. Dyskutują o codziennych sprawach, oglądają telewizję, modlą się, przechadzają sennymi uliczkami, a najwięcej uwagi poświęcają psu, którego wystawiają w lokalnych wyścigach, przynoszących niemały dochód. Problemy zaczynają się, gdy przybywa do nich kolejny mężczyzna. Okaże się, że wszyscy oni są byłymi księżmi, którzy mają na sumieniu ciężkie przewinienia i zostali zesłani do jed-

nego ze specjalnych ośrodków, by w umownym areszcie domowym dożyć swoich lat oraz odpokutować winy. Za tajemniczym przybyszem dociera jeszcze jedna osoba – jego ofiara, głośno i ze szczegółami opowiadająca przed bramami domu o praktykach seksualnych, którym była poddawana. Oskarżony nie ma odwagi skonfrontować się z przybyszem, decyduje się jednak na dużo bardziej radykalny, tragiczny w skutkach gest. Całe zajście próbuje wyjaśnić kolejny gość – surowy i bezkompromisowy wysłannik Kościoła. W tym połączeniu thrillera, moralitetu i filmu obyczajowego w powolnych ujęciach o wyblakłych, posępnych barwach reżyser przedstawia losy osób, które nie poradziły sobie z pokusą zła i do końca nie zamierzającą się go wyrzec. W śledztwie mataczą, brakuje im empatii dla ofiary, a bardziej niż duchowa odnowa interesuje ich własne dobro. Zabrakło tu jednak nieco wyważenia racji – degrengolada byłych duchownych jest ukazana w sposób jednoznaczny i budzący grozę. Jarosław Kaczyński doradziłby twórcom filmu reewangelizację. [Karol Owczarek] obsada: Roberto Farías, Antonia Zegers, Alfredo Castro Chile, 98 min, Aurora Films, 16 października więcej na: www.aktivist.pl

„Max Max” PS 4/Xbox One Warner Bros / Cenega Polska

Piaskiem po kołach

GRA

Wystarczyłoby przenieść premierę gry „Mad Max” o miesiąc i nagle z wielkiego przegranego początku sezonu byłby pozytywnym zaskoczeniem ostatnich tygodni poprzedniego. Decydenci postanowili jednak stanąć w szranki z „MGS V”, najbardziej wyczekiwaną grą ostatnich miesięcy. Efekt był taki, że trudno było znaleźć jakiekolwiek wzmianki o „Mad Maxie” w dzień jego premiery. Sam „MM” też sobie nie pomógł – nie jest to gra wyjątkowa, ale na pewno warto nad nią spędzić kilkanaście godzin. Choćby po to, aby dać się wyśmiać swojemu sidekickowi za to, że wsiadamy do samochodu ze złej strony (na pewno zrobicie to nieraz, bo akcja toczy się w Australii i nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić). „Mad Max” jest grą prostą. Powoli odkrywamy kolejne części mapy, zdobywamy kolejne budynki, niszczymy M52

kolejne konwoje z benzyną i zabijamy kolejnych przeciwników. Podobnie jak w filmie historia nie ma tu większego znaczenia – ma nas jarać głośny ryk samochodu i system walki wzięty z „Batmana”, umożliwiający zabijanie przeciwników z uśmiechem na ustach. „Mad Max” nie jest grą wyjątkowo wymagającą, ale trzeba czasami uważać, aby nie zapędzić się za daleko bez zapasu benzyny i wody. Gracz ma wiele możliwości rozbudowania samochodu, zmiany wyglądu Maxa i poprawiania jego umiejętności, więc jeśli lubicie grzebać w tego typu rzeczach, znajdziecie tu coś dla siebie. Wątpię, aby ktokolwiek był w stanie się w Maxie zakochać – jest to raczej jeden z tych tytułów, które warto kupić podczas wyprzedaży. Bo choć daleko mu do „MGS V”, to jest to solidny kawał gry. [Kacper Peresada]


A53


AKTIVIST

TYLNE WYJŚCIE 1 Symfonia miasta

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1

Jednych uspokaja cisza w Lesie Kabackim, inni otwierają okna, aby wpaść w trans przy noisie wytwarzanym przez Marszałkowską. Choć pejzaż dźwiękowy często puszczamy mimo uszu, to bez wątpienia kształtuje on wyobrażenie o konkretnym miejscu. Więcej akademickich teorii na ten temat można znaleźć, wpisując w wyszukiwarkę termin „ekologia akustyczna”, można też zajrzeć do prac pioniera tej dziedziny – R. Murraya Schafera. W praktyce najważniejsze jest uważne słuchanie. I do tego namawia Małgorzata Przyszłość, autorka projektu „Sen o Warszawie”. „Dźwięki Warszawy to dźwięki, z którymi różnym osobom może kojarzyć się Warszawa w całości albo poszczególne jej części, dzielnice, miejsca. Chciałabym zaprosić różnych mieszkańców stolicy do świata dźwięków koparek, dyskotek i szumu Wisły. Zobaczymy, jaka partytura nam się z tego wyłoni oraz jaki sen śni się dziś warszawiakom i warszawiankom”. Co należy zrobić? Odpowiedzcie na pytanie: „Co jest dla ciebie najważniejsze w Warszawie?” Maile ślijcie na adres infotrouble@gmail.com do 31 października. Małgosia podąży waszymi śladami i nagra dźwiękowe historie, które później posłużą do stworzenia słuchowiska. [Izabela Smelczyńska]

2 Klan zombie

2

Gdy znajomi zachwycają się nowym odcinkiem „Gry o tron”, ja ziewam znudzony. Czasem w ramach oczyszczenia atmosfery z zachwytu nad nową jakością telewizji mówię, że namiętnie oglądam „Klan”. Wszyscy oczywiście myślą, że żartuję i pytają, jak Michał radzi sobie na wózku inwalidzkim. Błąd! Michał miał problemy ze zdrowiem mniej więcej w tym samym czasie, co wy z geometrią w szkole. Od tej pory zdążył ozdrowieć, zmienić twarz (niedosłownie, bo zmienił się „tylko” aktor), a ostatnio dokonać istnego cudu, czyli równocześnie spłodzić dwoje dzieci z dwiema różnymi kobietami. Co teraz urodzi się w umysłach scenarzystów – nie wiemy, bo panie są na razie przy nadziei, ale nowy sezon najdłużej emitowanego polskiego serialu przyniesie chyba jeszcze bardziej psychodeliczne akcje niż słynne przygody duety Cyrwus-Swend. Pierwszą oznaką jest powrót na ekrany Daniela. Syn władczej Moniki (Izabela Trojanowska) zmienił się do tego stopnia, że nie poznała go własna matka (nowy aktor – wiadomo). Daniel medytuje i czeka na śmierć, a dla rozrywki straszy partnera swojej matki, Feliksa, że zarazi go wirusem HIV. Feliks, jak na bystrego przedstawiciela szkoły coachingu i rozwoju osobistego przystało, wie, że wirus przenosi się przez szczoteczki do zębów i daje nogę. Równie przerażające starcia z rodziną przeżywa poczciwy doktor Lubicz. Paweł musi opędzać się od namiętnej adoratorki, którą wciska mu jego dziesięcioletni syn, wyglądający jak z sequelu „Children of the Corn”. Brzmi jak bełkot, prawda? Ale ktoś kreuje tę wizję rodem ze „Strefy mroku” całkiem na poważnie. Kawiarnie, w których prawie nie ma klientów, puste ulice niczym po apokalipsie zombie, techno z creative commons. Świat bohaterów „Klanu” jest minimalistyczny niczym materiały edukacyjne w przychodni. Podczas śniadania jedzonego w garniturze i pełnym makijażu można dowiedzieć się, czym grozi przekręt „nigeryjski”, albo jak zmienią się pieniądze emitowane przez NBP. Fascynujące, prawda? A co powiecie na to, że mój ulubiony serial codziennie oglądają dwa miliony widzów? Ciekawe tylko, ile z nich ma z tego taką radość jak ja. [Michał Kropiński]

REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski PR MANAGER, PATRONATY Daniej Jankowski djankowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek

PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Michał Walesiak, tel. 609 49 69 59 mwalesiak@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com

DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.

3 Oko Saurona: Dwie Wieże

3

Może nie wszyscy zdążyli zapomnieć o sprawie wielkiego Oka, które miało spoglądać na nas przy al. Jana Pawła II – gigantyczna „gałka oczna” projektu Woynarowskiego miała zastąpić mural BLU. To teraz opowiemy wam o krótkowzroczności. Otóż w maju Instytut Teatralny strzelił focha i „zabrał mural Warszawie”, decydując się na rozpisanie konkursu na najlepszą ścianę. Otóż ów konkurs wygrała Bydgoszcz. W niedzielę 28 września odbyło się uroczyste odsłonięcie ściany − był prezydent dziękujący artyście wykonującemu mural, był kwartet smyczkowy, który przygrywał całej tej maskaradzie... ba, nawet będą drzewa wycinać, bo niechcący urosły za wysoko (w kilka dni aż o 15 metrów). Wszystko to w imię kampanii społecznej na rzecz teatru. Teatru w najlepszym wydaniu, tylko nie wiadomo kto aktor, kto statysta, a kto artysta… Bydgoszczy gratulujemy wygranego konkursu i z zazdrością zerkamy na piękne drzewa w środku miasta, które polegną w imię sztuki.

A54

VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.


CHANGE. YOU CAN.

Shop Now ! www.ice-watch.com

Free additional nylon strap A55


AKTIVIST

A56


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.