Aktivist 190

Page 1

aktivist.pl

numer 190, lato 2015

Miasto Moda Dizajn Muzyka Ludzie Wydarzenia

ISSN 1640-8152

szyby • sceny • nirwana

01_okladka_A190 2.indd 1

01.07.2015 18:23


Aktivist

magazyn moda

A2

02_ice_A190.indd 2 2015-07-07-Ice-Watch-Aktivist-FLOWER-230x297.indd 1

08.07.2015 11:45 7/07/2015 16:21:42


lato 2015

edytorial lato

w numerze Wywiad

Brett Morgen o Kurcie Cobainie Rozmawiał:

4

Artur Zaborski

LUDZIE

Oskar Dawicki przeprasza za wszystko Tekst: Mariusz Mikliński

6

Do roboty!

ZJAWISKO

Telefony na pustyni

Zupełnie nie wiem, czemu lato nie może być przez cały rok. Nie trafiają do mnie argumenty z gatunku „znudziłoby ci się”, „nie doceniałabyś”. Nie znudziłoby mi się. Doceniałabym. Z widoku za oknem cieszę cię codziennie. Pomimo że jest tam nie od dziś. Serio. Gdyby lato było cały czas, mogłabym się zrelaksować i przestać histerycznie starać się wykorzystać każdy ciepły wieczór, każdy upalny poranek. Nerwowo rozpisywać plan spotkań ze znajomymi, wyjazdów do lasu, pikników i wypadów nad Wisłę. Żeby wszystko zgrać i zdążyć w te cholerne dwa miesiące. Bo więcej nie ma. Nie wiem, kto wymyślił, że w piekle jest gorąco. Moim zdaniem w piekle jest listopad. Trzy stopnie, pada drobny deszczyk, wieje, słońce zachodzi o 15.40. Dobra, dość narzekalstwa. Numer wakacyjny skomponowaliśmy tak, by ułatwić wam planowanie najbliższych dwóch miesięcy. Gdzie pojechać, co zobaczyć i dlaczego. Do roboty! Lato nie spędzi się samo!

Tekst: Michał Kropiński

14 Kalendarium:

Lato festiwali, czyli kto gdzie gra

21

AKTIVIST.PL

NUMER 190, LATO 2015

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna

Nasza okładka: Z okładki zerka na was Kwabs, który wystąpi podczas Tauron Nowa Muzyka 22 sierpnia w Katowicach.

ISSN 1640-8152

SZYBY • SCENY • NIRWANA

A3

03_edytorial_A190.indd 3

06.07.2015 15:55


Aktivist

magazyn wywiad

Film Bretta Morgena ukaże się na DVD 10 lipca. 25 lipca będą mogli go zobaczyć widzowie festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty.

Stany Kurta

taśmy • Nirvana • wizje

Rozmawiał: Artur Zaborski

Wokalista Nirvany to jedna z najbardziej zmitologizowanych postaci współczesnej popkultury. Głośny dokument „Cobain: Montage of Heck” Bretta Morgena otwiera nam dostęp do prywatnego archiwum Cobaina, które było trzymane dotąd pod kluczem przez Courtney Love. Reżyser pozwolił przemówić liderowi Nirvany jego własnym głosem. A4

04-06_wywiad_A190.indd 4

01.07.2015 18:24


lato 2015

Zaczął pan pracę nad filmem o Kurcie Cobainie ponad osiem lat temu. Przez ten czas udało się panu zagłębić w przepastne archiwum, które pozostawił po sobie lider Nirvany. Jak udało się uzyskać do niego dostęp?

To zasługa Courtney Love, która widziała mój film poświęcony The Rolling Stones. Dotarła do mnie i poprosiła o spotkanie, na którym powiedziała, że ma wrażenie, że ludzie nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jak naprawdę wyglądało życie Kurta. Dodała, że jest w posiadaniu całego archiwum jego zdjęć, nagrań wideo i dzienników, które po sobie pozostawił. Zapytała, czy chciałbym się im przyjrzeć i może zrobić na temat Cobaina film. Jakie wrażenie zrobił na panu ten zbiór?

Obejrzałem wszystko kilka razy i uświadomiłem sobie, że to może być coś, co kompletnie zmieni sposób patrzenia na Kurta. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, w co się pakuję. W zbiorach było ponad sto taśm z nagraniami Cobaina, jego dzienników, które rejestrował regularnie na dyktafonie. Użyłem ich w „Cobain: Montage of Heck”, widzowie niektóre z nich mogą usłyszeć w oryginalnej formie. Chciałem zrobić film, który nie będzie poświęcony otoczeniu Cobaina ani jego środowisku, tylko jemu samemu. Wiedziałem, że nie będę miał możliwości zilustrowania nagrań audio zdjęciami, które będą pokazywały tylko Kurta. Musiałbym użyć obrazów z teledysków czy nagrań wideo z Nirvaną. Chciałem tego uniknąć. Postawiłem więc na animację, którą wykonali Stefan Nadelman i Hisko Hulsing, światowej klasy animatorzy. Jak udało się panu przebrnąć przez to archiwum i znaleźć to, czego pan szukał?

Przede wszystkim musiałem mieć właściwe założenie. Sądzę, że każdego artystę określa jego sztuka. Wszystko, co czuł, znajdowało odzwierciedlenie w jego twórczości. Wszystkie radości i wszystkie smutki Kurta są na jego rysunkach, w jego zdjęciach, tekstach piosenek czy właśnie dziennikach. Dla mnie była to więc podróż przez różne stany Cobaina, jego nadzieje, potrzeby i frustracje. A jest tam naprawdę wiele spraw niezwykle prywatnych. Jak historia o utracie dziewictwa, której nie słyszał chyba nikt nigdy wcześniej – ani Frances, ani Courtney, ani nikt z Nirvany. Kurt nagrał swoją opowieść na taśmy, wsadził na dno pudełka i one tam drzemały, dopóki nie trafiły w moje ręce. Rodzina – żona i córka – nie narzucała panu swojej wizji Cobaina?

Frances i Courtney pokazały mi, jak wyglądała fasada Cobaina, jego maska. Ja chciałem się wedrzeć pod nią. Potrzebowałem do tego klucza, którą była wiedza na jego temat. Tę znalazłem właśnie w archiwum. Te taśmy są niezwykle prywatne, bolesne dla wszystkich, którzy są w nich sportretowani. Pamiętajmy, że tak naprawdę nikt przede mną nie miał do nich wglądu. Te wszystkie filmy, które dotąd się pojawiały na temat

Kurta, były jedynie interpretacją jego osoby bazującą na wypowiedziach innych ludzi. Mnie udało się spojrzeć na niego niemal wyłącznie poprzez niego samego. Wyobrażam sobie, że powstanie tego filmu musiało być najtrudniejsze dla Frances, która w ogóle nie pamięta ojca. Cobain zmarł przecież, kiedy miała zaledwie dwa lata.

Frances musiała mi zaufać najbardziej ze wszystkich. Ona nie miała praktycznie żadnego punktu odniesienia. Znała Kurta wyłącznie z doniesień medialnych, z którymi mogła się zapoznawać w internecie czy bibliotekach, ale nie robiła tego. Nie przeczytała żadnej biografii ojca, która ukazała się na rynku. Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, chciałem wytłumaczyć jej, jak ma wyglądał mój film, ale ona nie dopuściła mnie do głosu, tylko powiedziała, jakiego filmu oczekuje. Okazało się, że nasze wizje są zbieżne. Kiedy film już powstał, Frances przyszła do mojego biura i go obejrzała. Powiedziała mi wtedy: „Dziękuję, zrobiłeś film, jaki zawsze chciałam zobaczyć. Pozwoliłeś mi na dwie godziny spotkać się z moim ojcem”. Kiedy Courtney wysła-

Przesłuchałem ponad 100 taśm z nagraniami dzienników, które Kurt rejestrował regularnie na dyktafonie. Uświadomiłem sobie, że to coś, co zmieni sposób patrzenia na niego. ła mi SMS-a z zapytaniem, jak idzie praca nad filmem, odpisałem jej, że robię film wyłącznie dla Frances. Zażądała wtedy prywatnej projekcji także dla siebie. Po obejrzeniu powiedziała mi, że ma wrażenie, jakby przeniosła się w czasie i spotkała przyjaciela, którego nie widziała od 20 lat. Udało się panu zachować trzeźwość umysłu, pracując nad tym filmem? Nie dał się pan porwać mistycznemu uniesieniu, któremu ulegli niektórzy fani Cobaina?

Wydaje mi się, że nigdy nie postrzegałem go w sposób mistyczny. Dla mnie był raczej dziwakiem niż kimś, kto jest nadzwyczajny. Mam wrażenie, że śmierć Cobaina wytworzyła wokół niego mit, że ludzie zaczęli go postrzegać jak jakiegoś świętego, kogoś uduchowionego, kto wyprzedzał swoją epokę, był mistyczną postacią. A przecież on był człowiekiem z krwi i kości, takim samym jak my. Oglądał pan inne filmy o Cobainie? Trochę ich już powstało.

Starałem się nie oglądać dokonań innych dokumentalistów. Zależało mi na tym, żeby nie dać się sterować, żeby pokazać go tak, jak go postrzegam przez pryzmat sztuki. Tak samo było z wywiadami, których Kurt udzielił. On był

w nich jednak trochę sztuczny, trochę stwarzał samego siebie w zależności od tego, jak się czuł, co się w jego życiu działo. Nie był w tym dobry, nie lubił tego. Tylko w nagrywanych na własny użytek taśmach nie bał się mówić o tym, co go boli. Otwierał się, bo myślał, że nikt nigdy tego nie usłyszy. Podjąłem świadomą decyzję – nie chcę się porównywać do innych twórców ani nie chcę wiedzieć, co po nich powtórzyłem czy przeinaczyłem. Mój film to efekt pracy z konkretnym materiałem badawczym. I tak chciałem zaprezentować Cobaina światu – bez mitologizowania i bez demitologizowania. Jak zmieniało się pańskie podejście do tego projektu przez te osiem lat?

Brett Morgen ur. w 1968 r. Dorastał w Nowym Jorku. W nakręconym na studiach „Ollie’s Army” (1996) przyjrzał się postaci podpułkownika Olivera Northa zamieszanego w aferę Iran-Contras. Już wtedy objawił się jego talent do nieszablonowego portretowania znanych osobistości. Za „On the Ropes” (2010) dostał nominację do Oscara.

Kiedy zabierałem się za ten film, myślałem, że to będzie wyłącznie głos Kurta. Tak sobie to wyobrażałem. Ale potem okazało się, że pełny obraz mogę uzyskać tylko wtedy, kiedy przeprowadzę wywiady z osobami z jego otoczenia i zderzę je z tym, co mówił on sam. Potrzebowałem innych, którzy umieszczą poszczególne wydarzenia w kontekście. To najważniejsza zmiana, jaka we mnie zaszła. Pominął pan jednak ważne postaci z jego środowiska, choćby Dave’a Grohla, perkusistę Nirvany, który w filmie się nie pojawia.

Podczas prac kilkakrotnie kontaktowałem się z Dave’em, żeby zrobić z nim wywiad. Jednak on był cały czas niedostępny. Ale pamiętałem jednocześnie, że tylko Krist Novoselic współpracował z Kurtem od samego początku, znał go najdłużej, więc to na jego obecności zależało mi najbardziej. Dave dołączył do ekipy Nirvany znacznie później. Nie chciałem filmu z gadającymi głowami, tylko intymną historię, dlatego obecność innych osób ograniczyłem do tych najważniejszych. Taką osobą był Krist, który mógł powiedzieć o tym, jak Kurt się zmieniał. Dave mógł się w „Montage of Heck” pojawić, ale nie było to konieczne.

A5

04-06_wywiad_A190.indd 5

01.07.2015 18:24


Aktivist

magazyn ludzie

i błazenady, krytyki i afirmacji – np. wtedy gdy robi pracę o Holocauście zatytułowaną „Nigdy nie zrobiłem pracy o Holocauście”.

Utrwalanie wpadek

sztuka ucieczki Tekst: Mariusz Mikliński

Śmierć • sztuka • przeprosiny

Artysta, który przeprasza za sztukę. Spóźnia się na swoje wernisaże lub w ogóle na nie nie przychodzi. „Niestety nie maluje obrazów”. Według niektórych dziennikarzy w ogóle nie istnieje, czego nie możemy potwierdzić. Spotkać się z nami nie chciał, ale na pytania odpowiedział. Jednym zdaniem: „są bezczelne”. Oskar Dawicki jest bohaterem filmu „Performer”, który premierę będzie miał w lipcu na festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Oskar Dawicki nie żyje. Cierpiał na depresję, to był ostatni moment, by mu pomóc. Zmarł, wykonując swój ostatni performans. Wziął na niego zaliczkę. Zgodnie ze średniowieczną metodą karania zdrajców tajemnic wlał sobie do gardła rozgrzane srebro. Szybko stygnący metal przyjął formę efektownej rzeźby. „Mowa jest srebrem”. Na rynku prywatnych kolekcjonerów sztuki zapanowało ożywienie.

Nie rozumiem pytania

To nie pierwszy zgon Dawickiego. Performer wieszał się już w galerii unoszony przez balony i skakał we własnym grobie. Uśmiercał nie tylko siebie – w pracy „Koniec świata przez pomyłkę” wykonał serię nekrologów z literówkami w nazwiskach znanych osób („Amad Michink”). Kłopotliwa wpadka to jeden z głównych

tematów twórczości artysty związanego z grupą Azorro. Nieraz więc nie docierał na własne wernisaże – raczących się winem gości przepraszał, informując, że utknął w windzie lub popsuł mu się samochód. Jego nieobecność raczej nikogo nie dziwiła – według ankiety przeprowadzonej podczas jednego z występów 20% osób uznało, że artysta w ogóle nie istnieje. Z kolei z innych wystaw Dawicki uciekał – kiedyś czmychnął przez okno galerii na linie. Ucieczka to nie tylko strategia artystyczna. To też dobry sposób radzenia sobie z historykami sztuki czy dziennikarzami. Gdy któremuś uda się go dopaść, zwykle szybko zamyka dyskusje: „nie rozumiem pytania”. Historycy są bardziej zdeterminowani – w analizach jego prac umiejętnie pomijają ich humorystyczny wymiar, więżąc w ramach dyskursów. Tymczasem Dawicki świadomie lawiruje na krawędzi tematów i pojęć, powagi

Nikt na te wpadki nie przymyka oka. Nie darował mu ich np. zajmujący się performansem Łukasz Ronduda – historyk sztuki postanowił je utrwalić. Razem z artystą ukończył kurs reżyserki w warszawskiej Szkole Wajdy, a następnie wraz z Maciejem Sobieszczańskim przystąpił do pisania scenariusza. Miał to być film o Oskarze Dawickim, którego gra Oskar Dawicki. Inaczej niż w przypadku „Budget Story” z Janem Nowickim – wideo-artu, w którym przeznaczone na realizacje dziesięć tysięcy złotych wystarczyło jedynie na dziewięć minut filmu – reżyserskiemu tandemowi się powiodło. Nie tylko dlatego, że gaże były mniejsze. Opisana scena artystycznego samobójstwa przy użyciu srebra pochodzi właśnie z „Performera”, oryginalnej hybrydy fabuły i dokumentu zacierającej granice między gatunkami. Ronduda i Sobieszczański stworzyli rodzaj retrospektywnej wystawy, kina-performansu, które akcje Dawickiego – m.in. te wcześniej wymienione – wpisuje w fabularną intrygę, łącząc je nie hermetyczną przestrzenią galerii, lecz bohaterami i emocjami – arsenałem metod typowych dla kina. Jest to zarazem satyra na środowisko artystyczne oraz przegląd ironicznie potraktowanych stereotypów na jego temat. Mamy więc profesjonalną kuratorkę (Agata Buzek), która nie tylko dba o interesy artysty, ale w razie potrzeby i bułki przyniesie. Są artyści – ci, którzy sprzedają się świetnie (Andrzej Chyra), i ci, którzy sprzedawać się nie chcą. Bohater Dawickiego to właśnie taki typ romantyczny, nie chce ulec regułom rządzącym rynkiem. Reżyserzy bawią się motywem filmowej biografii, sposobem, w jaki zazwyczaj portretowani są w kinie artyści: depresyjni, wrażliwi, oczywiście gotowi do poświęceń w imię sztuki. I uzależnieni od kaprysów kupców. „Niestety, obrazów nie maluje”, jak przepraszająco tłumaczy Dawickiego kuratorka. I pracy o Holocauście nie zrobi – ani nic ze słomy czy bursztynu, czyli tego, co według bohaterów filmu najlepiej w polskiej sztuce się sprzedaje.

Przepraszam, Polsko

Gdy z ekranu znika klepsydra „1971-2014” i napisy końcowe, na scenę przed publiczność wchodzi Oskar Dawicki w charakterystycznej połyskliwej niebieskiej marynarce. Po sali roznosi się dźwięk żałobnego płaczu. Artysta zaczyna przepraszać. Widzów za to, że żyje i że się nie zabił, że ich oszukał. Producentów za to, że zdecydowali się zrobić film o Oskarze Dawickim, w którym wystąpił Oskar Dawicki, za film, który się nie sprzeda. Wszystkich za kino, które sprzedaje iluzje. Performans „I Am Sorry” zwieńczył premierę światową „Performera” w Berlinie. To nie pierwsze przeprosiny – w każdym mieście Dawicki przeprasza za co innego, tylko w Moskwie mu nie pozwolono, tłumacząc się problemami technicznymi. Na Nowych Horyzontach, dowiemy się, za co przeprasza Polaków.

A6

06_dawicki_A190.indd 6

01.07.2015 18:28


A7

07_master_A190.indd 7

01.07.2015 18:30


Aktivist

magazyn ludzie Wolta • chaszcze • po pysku

Kanye West, foto: Michał Murawski

fosiarze

Fosa • rzygi • światło

Tekst: Olga Święcicka

Wszyscy jesteśmy fotografami. Albo przynajmniej wszyscy chcielibyśmy mieć ładne zdjęcia na Instagramie. Tym bardziej z koncertów. Kto nie widział lasu „kalkulatorków” pod sceną, ten chodzi do filharmonii albo zajmuje ostatnie rzędy. My walczymy o te pierwsze, zróbcie więc miejsce prawdziwym fotografom i przekonajcie się, dlaczego wasze zdjęcia z festiwali wyglądają dobrze tylko na telefonie.

Joanna „Frota” Kurkowska, Michał Murawski i Bartek Bajerski w fosie przeżyli już wszystko. Mdlejące dziewczyny, rzygających gitarzystów, obrażalskich menadżerów i agresywnych ochroniarzy. Zaczynali jak wszyscy. Z miłości do muzyki. Skończyli jak większość. Z braku honorariów. Nadal jednak starają się wchodzić z aparatem pod scenę, walczyć o ujęcia i strzelać serię. Choć konkurencja, serio, jest coraz większa. I wcale nie chodzi o panów z drabinką i teleobiektywem, ale rozhisteryzowanych fanów z iPhone'em. Życie nawet niedzielnego fotografa koncertowego nie jest lekkie. Waży sprzęt, nawet do 15 kilogramów, waży każda sekunda, bo na zrobienie zdjęć jest maksymalnie 15 minut, i ważą słowa. Albo przynajmniej starają się je ważyć, bo nerwy czasem puszczają. Publikujemy listę siedmiu barierek, które trzeba przeskoczyć, żeby zrobić dobre zdjęcie.

Po pierwsze: organizator

– Kiedyś, żeby dostać się na koncert trzeba było się zakręcić. Przechodziło się często weryfikacje, trzeba było być związanym z jakimś dużym medium. Dziś wystarczy publikować w jakimś małym portaliku, żeby dostać się do fosy – mówi Bajerski. Pierwszym więc problemem jest organizator. Żeby zdjęcia były dobre, musi zadbać o prze-

A8

08-10_fotografia_A190.indd 8

01.07.2015 19:03


lato 2015

Savages, foto: Bartosz Bajerski

Deafheaven, foto: Joanna „Frota” Kurkowska

strzeń. A z tą bywa różnie. – Kuriozalne jest to, że ludzie muszą przeciskać się przez tłum fotografów, żeby zobaczyć wokalistę. Koncert jest dla nich, a nie dla nas – dodaje Frota i opowiada, jak kiedyś kolega pokazał jej zdjęcie z hardcorowego koncertu, gdzie stał chłopak z banerem „Proszę pamiętać, że to nie jest szkoła fotografii”. Tłum tłumem. Można się przyzwyczaić. Gorzej, gdy organizator zaczyna się szarogęsić i wymyślać zasady. – Ostatnio coraz częściej przed wejściem na koncert czy festiwal trzeba podpisać umowy – mówi Murawski. – Często są dość absurdalne, jak chociażby ta pozwalająca wykorzystywać zdjęcia tylko przez 30 dni po koncercie albo nakazująca autoryzowanie fotografii – opowiada. – Do tego większość z nich jest nieprawidłowa, bo tylko w języku angielskim, a prawo nakazuje, żeby umowy były też w języku ojczystym – dodaje Frota. – Zdecydowanie najfajniejsze zdjęcia wychodzą, kiedy ma się tzw. „trzy A”, czyli All Access Area Pass. Wtedy można robić reporterkę, wejść za kulisy, pokręcić się. Niestety to rzadki przywilej – mówi Frota. Organizator to przeszkoda zwykle na dużych festiwalach, więc można ją pokonać, chodząc na zdjęcia do klubów. Tam co prawda często nie ma żadnej fosy, ale też liczba fotografów mniejsza i tłum łatwiejszy do odgarnięcia.

na kacu. W ogóle się nie ruszają – mówi Frota. – Trasy też zwykle wyglądają podobnie – dodaje. To oczywiście plus i minus, bo dzięki temu można się do nich przygotować. – Chociażby ostatni koncert Muse na Orange, był bardzo przewidywalny. Wystarczyło obejrzeć kilka ich występów na YouTubie i wiadomo było, kiedy poleci confetti, a kiedy wyrzucą piłki w widownię – dodaje Murawski. I wcale nie jest powiedziane, że zagraniczny artysta ze swoim show będzie lepszy od rodzimej kapeli. – W Polsce sporo się zmieniło w ostatnich latach. Coraz więcej zespołów, nawet jak nie ma budżetu, myśli o tym, jak uładnić swoje koncerty. Czasy trzech chłopaków grających na gitarach przy lampce nocnej, na tle banera, są już za nami – opowiada Michał. Coraz częściej polscy artyści płacą za zdjęcia albo wręcz zabierają fotografa w trasę. Artyści zrozumieli, że dobra fotografia może być reklamą.

Po drugie: gwiazda

Niezależnie od tego, co mówi organizator, co podpisuje się w umowie i jak się jest dogadanym z innymi fotografami, wiadomo, że na scenie rządzi gwiazda. Niepodzielnie i często despotycznie. – Gwiazdy są kapryśne. Jedni pozwalają się fotografować tylko od frontu, inni tylko z prawej albo lewej strony. Na Pearl Jam jest zakaz fotografowania z drabinki, Erykah Badu pozwoliła się fotografować tylko przez pierwsze 30 sekund, a Jared Leto zgodził się tylko na fotografowanie „z focha”, czyli z budki dźwiękowca. Za to Bajm podobno pozwalał na jakiś koncertach wchodzić na scenę – opowiada Frota. Bartek Bajerski, fotografując Offspring na Orange, musiał robić zdjęcia tak, żeby chłopakom nie było widać brzuchów. Kiedy już złapie się odpowiedni kąt, problemem stają się artyści. – Najgorsze są kapele

Po trzecie: światło

– Znać ograniczenia sprzętu, a nie jego możliwości. To moja podstawowa zasada – mówi Frota. – Sprzęt ma duże znaczenie, może pomóc, ale to nie wszystko – tłumaczy. Wszystko to światło. A przynajmniej od niego zależy wszystko. – Na koncertach trzeba być czujnym. Masz dziesięć minut na uchwycenie emocji, których szukasz, ale które też nagle mogą cię zaskoczyć. Trzeba być skupionym, przyglądać się wszystkim członkom zespołu, zastanowić się, kto dobrze może wyjść na zdjęciach, ale przede wszystkim skupić się na świetle. Na koncercie, w przeciwieństwie do sesji, fotograf nie ma wpływu na oświetlenie. Co gorsza, potrafi się ono zmienić dziesięć razy w ciągu sekundy – mówi Michał. – Najgorsze jest czerwone i niebieskie. Praktycznie nic nie da się przy nim zrobić. Czasem się dziwię, że artystom naprawdę nie zależy na świetle. Niedziwne, że zdjęcia wychodzą słabe, kiedy przez cały numer jest tylko punktowa lampka przy diżejce – opowiada Bartek Bajerski. Jeszcze trudniej jest przy stroboskopach. Michał Murawski na koncercie Moderata zrobił 2600 zdjęć. Większość z nich była czarna. Światło zmieniało się tak szybko, że musiał strzelać seriami, żeby utrafić moment. – Kiedyś pracowa-

Foster the People, foto: Bartosz Bajerski

łam głównie w klubach, gdzie warunki oświetleniowe są trudne – opowiada Frota. – Kiedy pojechałam na festiwal, robiłam cały czas przekombinowane foty, bo nie mogłam przestawić się na dobre światło – dodaje. Na światło trzeba być więc czujnym. Zawsze i wszędzie.

Po czwarte: publiczność

Czujność przyda się też w kontakcie z publicznością. Każdy, kto biegał kiedyś z aparatem po fosie, wie, na jakie naraża się niebezpieczeństwo. Frota zaliczyła chociażby uderzenie wielką, pluszową stonogą po głowie na koncercie Łąki Łan, kontakt pierwszego stopnia z wymiotującą fanką i cios zakręconą, plastikową butelką. – Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego każą oddawać zakrętki przed wejściem do strefy – żartuje Frota. – Prawda jest taka, że żeby zrobić dobre zdjęcie, trzeba pójść pod scenę. Lubię bliskie ujęcia – dodaje i opowiada o koncercie kanadyjskiego zespołu Fucked Up, na którym wokalista wyszedł z klubu i wszedł na jego dach. Fotografka oczywiście poszła za nim. Podobnie jak tłum. – Omdlenia na festiwalu to normalka. Dziewczyny przez cały dzień stoją pod barierką, a potem po prostu padają. Kiedyś w Proximie spadł za mną koleś, bo ochroniarze nie zdołali go złapać. Poczułem na plecach but, a potem zobaczyłem tego chłopaka. Upadł na beton, ale był tak pijany, że

A9

08-10_fotografia_A190.indd 9

01.07.2015 19:04


Aktivist

FKA twigs, foto: Michał Murawski

Phoenix, foto: Michał Murawski

Biffy Clyro, foto: Joanna „Frota” Kurkowska

wstał, otrzepał się i poszedł dalej – relacjonuje Bajerski, który zdradza, że jak go coś zainteresuje, to zamiast robić zdjęcia zaczyna się gapić. Trochę na tym traci, bo fotografowanie publiczności to nowy trend w koncertowym świecie. – Minęły już czasy, kiedy ludzie ekscytowali się, że jakaś gwiazda odwiedzi nasz kraj. Wszyscy się już do tego przyzwyczaili. Teraz robiąc relacje, skupiamy się na ludziach. Mogą otagować się na zdjęciach na Facebooku, wysłać znajomym – opowiada Frota. Nie wszyscy chcą współpracować, ale coraz częściej zdarza się, że ludzie pozują do fotografii, co też ma swoje ciemne strony. Michał Murawski przestał robić zdjęcia w klubach, bo ludzie zaczęli się mizdrzyć do aparatu. – Kiedyś chodziło się tam dla muzyki, a teraz, żeby się pokazać – opowiada. Kolejną zmianą są tzw. „kalkulatorki”, czyli komórki, którymi robi się zdjęcia pod sceną. Rozpraszają nie tylko fotografów, ale przede wszystkim muzyków. – Na Jacku Whicie wyszedł menadżer artysty i powiedział: „Odłóżcie telefony, posłuchajcie muzyki. Będzie fajnie”. Zapowiedział, że jest z nimi fotograf i następnego dnia wszyscy będą mogli ściągnąć sobie jego zdjęcia. Nikt nie posłuchał. To irytujące – opowiada Michał.

Po piąte: koledzy

Równie irytujący potrafią być koledzy po fachu. Choć Frota, Michał i Bartek przyznają, że środowisko trzyma raczej ze sobą sztamę, to oczywiście zdarzają się wyjątki. – W zeszłym roku na Open'erze był chłopak, który notorycznie na przejściu zostawiał drabinkę. Ochrona cały czas musiała mu ją przestawiać, ale on nic z tego sobie nie robił – mówi Frota. Podobna sytuacja spotkała fotografów na koncercie Air w Stodole. Menadżer wyszedł przed koncertem i poprosił, żeby nie robić zdjęć z fleszem. Podczas pierwszego utworu błysnęła lampa. Wszyscy zostali natychmiast wyproszeni z fosy. – Inaczej to wygląda niż reporterka newsowa. U nas się nie krzyczy,

nie gada, chodzi po cichu. Panują pewne zasady. Nie pcha się pod nos artysty i nie wali serią podczas cichych kawałków – opowiada Michał. Robienie zdjęć na koncertach przypomina trochę fotografowanie zwierząt w puszczy. Trzeba uważać, żeby nie spłoszyć artysty. Równocześnie trzeba szukać sposobu na ciekawe ujęcie. – Ostatnio byłem na wystawie zdjęć koncertowych. Większość niestety wyglądała bardzo podobnie. Nie wiem, czy chodzi o to, żeby robić cały czas te same kadry, ale ja mam dość takiej fotografii – mówi Bartek. Na wystawie pokazał zdjęcie przedstawiające but wokalistki Savages przy głośniku. Obcasem przytrzymywała listę numerów. – Początkowo nie chciano mi tego zdjęcia przyjąć. Koledzy mówili, że mało koncertowe – dodaje.

Po szóste: muzyka

Koncert to koncert. Bez muzyki się nie obejdzie. A ta, jak wiadomo, bywa różna. Murawski mówi otwarcie, że nie potrafi robić zdjęć zespołom, z którymi nie czuje mięty. – Do zdjęć wybieram tylko muzykę, którą lubię albo którą chce poznać – deklaruje. W jego przypadku to proste, bo fotografia koncertowa jest jedynie jego pasją. Frota i Bartek jako zawodowcy musieli kilka razy się poświęcić. – Na koncercie muszę czuć się poprawnie – mówi Frota. – W fotografii koncertowej chodzi o to, żeby sprzedać pozytywne emocje, zrobić reklamę artyście i wydarzeniu. Kiedy jest ono naprawdę słabe, trudno zrobić dobre zdjęcia – opowiada. Wyjściem z sytuacji mogą być zatyczki do uszu. Fotografowie jednogłośnie przyznają, że są tak samo ważne jak obiektywy. – Wbrew pozorom zatyczki pozwalają usłyszeć więcej dźwięków. Dzięki nim dowiedziałem się, że Arcade Fire fałszują, a ktoś śpiewa z playbacku – śmieje się Murawski. Oczywiście tych dających dobre koncerty jest więcej, niż tych fałszujących. Bycie blisko wykonawcy pozwala na nawiązanie wyjątkowej relacji. – Lubię patrzeć, jak się robi muzykę. Uchwycenie procesu tworzenia to dla mnie wyzwanie – opowiada Michał.

foto: Joanna „Frota” Kurkowska

Po siódme: pieniądze

Wyzwaniem jest też przetrwanie. Frota po siedmiu latach utrzymywania się tylko z koncertów musiała znaleźć sobie dodatkowe zajęcie. Bartek przerzucił się na fotografowanie sportu, a Michał zawsze miał też inne źródło dochodu. – Za jedno wesele dostaje się więcej niż za festiwal – śmieje się Michał Murawski, równocześnie deklarując, że nigdy by się z „ślubnymi” na robotę nie zamienił. Problemem są nie tylko redakcje, które za zdjęcia nie płacą albo po prostu ich nie zamawiają, ale też sami artyści. – Kiedyś miałam taką misję, żeby promować nieznane zespoły. Chodziłam na wszystkie supporty. Tylko że okazało się, że oni regularnie kradną mi zdjęcia. Przestałam więc ich fotografować – mówi Frota. Michał potwierdza, że jeszcze do niedawna pokutowało przeświadczenie, że wszystko, co znajduje się w internecie, jest wspólne. – Ostatnio trochę się to zmieniło. Budżety są symboliczne, ale przynajmniej czujemy się docenieni – opowiada. Pieniądze to jednak wbrew pozorom najmniejsza przeszkoda. Kiedy pokona się wszystkie stopnie wtajemniczenia, nie myśli się o zarobku. A przynajmniej przez chwilę się nie myśli, bo na plecach ma się 15 kilogramów, a na zegarku 15 sekund na ujęcie.

A10

08-10_fotografia_A190.indd 10

01.07.2015 19:04


wyrwij się z nietoperzem na sziget! Wygraj wypasione pakiety na jeden z największych europejskich festiwali! Jeżeli cenisz sobie kameralny klimat, koncerty w niemal rodzinnej atmosferze i spokojny sen po występach – nie jedź na Festival! Największa muzyczna impreza w naszej części Europy niebędąca Przystankiem Woodstock to propozycja dla twardych zawodników. Sziget Festival jest bez wątpienia jedną z najbardziej spektakularnych imprez, na jakich byliśmy (jakby zebrać doświadczenia wszystkich członków redakcji do kupy, wyszłoby na to, że nasze redaktorskie ciało było wszędzie). „Impreza” to w przypadku tego festiwalu słowo najbardziej adekwatne. Patrzyliśmy na tłumy rozbawionych Holendrów, Anglików, Francuzów i Hiszpanów (oraz nielicznych Węgrów) i zastanawialiśmy się, ilu z nich przyjechało na festiwal dla muzyki. Zastanawialiśmy się nad tym, nie mogąc początkowo znaleźć żadnej z muzycznych scen. Trafiliśmy natomiast na olbrzymi ekran, na którym festiwalowicze mogli próbować swych sił w takich dyscyplinach jak gołębi, łapanie kokosów czy walka z dzikimi mewami – coś jak gigantyczne Nintendo Wii. Później obok miejsca, które uznaliśmy za ustronne i wyśmienite do rozłożenia namiotu, stanęło rodeo (tak, tak, na Szigecie można rozstawić namiot w każdym punkcie – szacun dla straceńców, którzy postanowili to zrobić

obok sceny Burn Party Arena). Nasze wątpliwości jednak rozwiały się, gdy tylko zaczęły się koncerty. Mimo licznych atrakcji dodatkowych na Szigecie nie brakuje bowiem tych muzycznych. W tym roku wystąpią m.in. Florence & the Machine, Future Island, SBTRKT, Jungle, Interpol, Foals, Kasabian, Marina and the Diamonds. A jak lubicie kibicować własnej drużynie, możecie w tym roku na Szigecie iść na koncert The Dumplings. Sziget to aż tydzień zabawy – festiwal odbywać się będzie między 10 a 17 sierpnia w Budapeszcie. A właściwie na wyspie na Dunaju. How cool is that?! Dzięki marce Bacardi możecie wygrać cztery podwójne wypasione pakiety (obowiązujące na dni od 10 do 13 sierpnia). W ramach pakietu wstęp na festiwal, zakwaterowanie, przelot, zwiedzanie Budapesztu. Wystarczy słuchać audycji „Global lista” w Radiu Eska. Jej gościem będzie DJ Adamus, który najpierw podpowie wam, jak wygrać, a potem zabierze zwycięzców na festiwal, gdzie zagra w specjalnej strefie Bacardi.

Więcej szczegółów na: www.eska.pl/nietoperz

#bacardigateaway

A11

11_bacardi_A190.indd 11

06.07.2015 15:58


Marzenie spełnione w tempie porsche Sophio Salukvadze wygrała samochód marzeń. Marzeń swojego męża. Ale gdy tylko Sophio wsiadła do swojego świeżo wygranego w konkursie Martini samochodu, wiedziała, że mężowi pozwoli nim pojeździć tylko od czasu do czasu.

Marzenie Sophio spełniło się niecały rok temu. W połowie września młoda Gruzinka podczas odbywającego się w Mediolanie finału konkursu „Porsche 911” zorganizowanego przez markę Martini odebrała kluczyki do własnego porszaka. Łzy szczęścia lały się niemal tak gęsto, jak martini, a gdy Sophio odbywała pierwszą przejażdżkę z profesjonalnym kierowcą rajdowym, zaczęła na cały głos śpiewać piosenkę Louisa Armstronga. „Stars shining bright above you / Night breezes seem to whisper I love you / Birds singing in the sycamore tree / Dream a little dream of meeeee” – krzyczała na całe gardło Sophio.

Przygoda z Porsche zaczęła się dwa miesiące wcześniej, gdy Sophio wzięła udział w konkursie organizowanym przez Martini. Wystarczyło napisać, dlaczego chce się wygrać porsche. Proste. Przecież każdy chce wygrać porsche, uzasadnienie tego marzenia nie jest najmniejszym problemem. No właśnie – każdy chce wygrać porsche, konkurencja jest więc przeogromna. Sophio napisała, że chce spełnić marzenie swojego męża, który o posiadaniu własnego porsche śni od dzieciństwa. Dostała się do kolejnego etapu. I tu już nie było tak łatwo – kolejne zadanie polegało na zrobieniu zdjęcia, które zbierze jak najwięcej laj-

ków na Facebooku. Sophio do dyspozycji miała różne akcesoria od Martini, od jej kreatywności zależało, jak je wykorzystać. I znowu się udało! Jej zdjęcie było najlepszym spośród prac 17 gruzińskich konkurentów i trzecim najlepszym w skali świata! Z tej trójki zwycięzca został wyłoniony we wrześniu w Mediolanie – Sophio ponownie okazała się najlepsza! Jej marzenie się spełniło. Jak się jednak później okazało – rzeczywistośc nie jest taka różowa – w każdym razie nie dla męża. Sophio na punkcie swojego nowego porsche oszalała do tego stopnia, że niechętnie i nieczęsto pozwala nim pojeździć mężowi…

I ty możesz wygrać Porsche 911! Szczegóły na stronie obok. A12

12-13_martini_A190.indd 12

06.07.2015 16:05


Najpiękniejsze auto świata Podejmij wyzwanie! Zrób zdjęcie, pojedź do Włoch, wygraj kultowe Porsche! Wszystko zaczyna się od Martini i pragnienia wielkiej wygranej. Do 30 sierpnia mieszkańcy ośmiu krajów Europy mogą wziąć udział w niezwykłym konkursie i zmierzyć się w walce o wyjątkową nagrodę – Porsche Carrera 911 – w legendarnych barwach Martini Racing. Co należy zrobić? Umieścić swoje zdjęcie z grupą przyjaciół podczas wspólnego spotkania, imprezy, koncertu czy innej ciekawej okazji w stylu Martini na stronie www.martiniracing.pl lub za pomocą portali społecznościowych takich jak: Twitter czy Instagram. Zdjęcia należy oznaczyć hushtagiem #martiniracing. Co tydzień jury konkursowe, w skład którego wchodzą: najlepszy kierowca testowy Top Gear, legendarny Stig Ben Collins, supermodelka Bar Refaeli oraz dziennikarz i osobowość Internetu Łukasz

Jakóbiak, będą wybierać zwycięzców, którzy mają szanse powalczyć o nagrodę główną, ale również zdobyć takie nagrody jak Vespa Martini czy Foto Dron Martini albo kolekcjonerskie koszulki Martini Racing. Autor najciekawszego zdjęcia z Polski pojedzie do Włoch, by walczyć o legendarne Porsche 911, mierząc się z innymi uczestnikami konkursu. Podczas wielkiego finału konkursu „Wygraj Porsche 911” 17 finalistów z ośmiu krajów będzie walczyło o upragnioną nagrodę. Uczestnicy finału popłyną w rejs wokół jeziora Como, będą również mieli okazję odwiedzić Milan Expo – słynne międzynarodowe targi organizowane raz na kilka lat. To, co będzie decydować o wielkiej wygranej, to pasja, szybkość, silna wola, determinacja i oryginalność – tak wiele i tak niewiele – by zgarnąć wspaniałą nagrodę.

Martini od samego początku swego istnienia, czyli roku 1863, poszukiwało niekonwencjonalnego partnera. W 1968 roku podczas wyścigu Nurburgring logotypem Martini oznaczono Porsche 911. To był początek pięknej przyjaźni. W ramach współpracy w 1970 roku powstał zespół Martini Racing. Aby przywołać podobne emocje, ducha rywalizacji powstała idea konkursu Race to Desire – czyli wyścigu pragnień, w którym każdy, kto pragnie wyjątkowo mocno, może wygrać Porsche 911.

Czego nie wiedzieliście o Porsche 911 1

Jakość wykonania samochodów marki Porsche i ich trwałość jest tak duża, że do dziś po drogach świata porusza się 2/3

wyprodukowanych dotychczas modeli.

4 2

3

3

Ferdinand Porsche, doctor honoris causa kilkunastu światowych uczelni, skonstruował prototyp pierwszego na świecie pojazdu elektrycznego. Zaprezentował go na Wystawie Światowej w Paryżu w 1900 r.

Holenderska policja jeździła kiedyś modelem Porsche 356. Jeszcze rok po zakończeniu oficjalnej produkcji tego modelu Porsche zrobiło specjalnie dla niej kilka egzemplarzy.

4

6

Kierowcy ścigający się Porsche wygrali ponad 24 000 wyścigów na całym świecie. Żadna inna drużyna nie może pochwalić się lepszym wynikiem.

5

5

Porsche projektowało także traktory – ma na tym polu dużo ciekawsze osiągnięcia niż np. Lamborghini. Inżynierowie

Porsche zaprojektowali m.in. specjalny benzynowy traktor na plantacje kawy – żeby spaliny diesla nie psuły

smaku kawy, bardzo wrażliwej na warunki uprawy. 1

2

6

Lecieliście kiedyś Airbusem A300? To dizajnerzy Porsche

zaprojektowali kokpit.

Zacznij swój wyścig o pragnienia! #Martiniracing MARTINIRACING.COM A13

12-13_martini_A190.indd 13

06.07.2015 16:05


Aktivist

magazyn zjawisko

Uliczny PirateBay

Stragan • pliki • Sahara

Tekst: Michał Kropiński, ilustracja: Dawid Janosz

Myślicie, że smartfony zmieniły wasze życie? Zabawa Tinderem i Instagramem, dziesiątki giga głupich zdjęć i bycie online 24/7 to jednak żadna rewolucja w porównaniu z tym, co dzieje się w Afryce. Ostatnie 20 lat to prawdziwy przewrót na rynku komunikacyjnym najbiedniejszego kontynentu świata. Nie jest on jednak sygnowany najnowszym wodoodpornym smartfonem z błyszczącą obudową, lecz modelami telefonów, które już dawno oddaliście babci albo znajdziecie na dnie szuflady przy kolejnych porządkach. Afryka oszalała na punkcie komórek bardziej niż Polska na punkcie biegania. Niedostępność internetu, brak prądu i infrastruktury sprawiły, że marzeniem każdego Afrykańczyka, od Kairu aż po Timbuktu, stało się posiadanie własnego telefonu – jedynego łącznika ze światem. Firmy takie jak Nokia, HP czy Google wprowadziły w wybranych krajach pilotażowe programy mające na celu ułatwienie życia ludności mieszkającej z dala od cywilizacji. Tak powstały takie projekty jak komórkowa bankowość M-PESA czy będący odpowiednikiem esemesowej Wikipedii Farmer’s Friend. Jeśli nie wiecie, jak nawozić wasze cenne poletko lub leczyć chorego dzieciaka, a od najbliższego miasta dzieli was 200 km, wysyłacie SMS-a z dowolnym pytaniem, a wolontariusze konsultują odpowiedź z ekspertami i odsyłają serię wiadomości w ciągu 24 godzin. Taki Google na SMS-a. Aplikacje, których używanie nie miałoby sensu w Europie, chwyciły na Czarnym Lądzie i spopularyzowały przenośną telefonię na obszarze, gdzie 48 milionów ludzi nie ma dostępu do prądu. Festiwalowe dylematy w kolejce do stacji ładowania to kpina. Tutaj każdy ma swojego dostawcę prądu, który za małą opłatą

pozwala podłączyć się odpowiednią końcówką wprost do samochodowego akumulatora. Bo w Afryce wszystko odbywa się w warunkach polowych. Komórka to nie tylko przyrząd do dzwonienia i smsowania, ale raczej dostępny dla każdego gadżet MacGyvera. Latarka, kalkulator, aparat fotograficzny, kamera i przenośny soundsystem w jednym. W miejscu, gdzie większość ludzi cierpi na typową dla gimbazy i dresiarzy przypadłość „nie mam nic na koncie”, dzwonienie schodzi na dalszy plan. Choć i to da się rozwiązać dzięki ulicznym wypożyczalniom kart SIM działającym jak budki telefoniczne. Niezależnie od tego telefon wciąż gra wesoło muzykę z serca Mali czy Burkina Faso – państw, które w tej chwili mogą poszczycić się najbardziej wyhajpowanymi scenami muzycznymi na kontynencie. Songhoy Blues (zobaczycie ich na Off Festivalu), Etran Finatawa, Mbongwana Star czy Bombino to nie zajawka dla czarnoskórych hipsterów, tylko prawdziwa muzyka ulicy w Bamako i innych miastach. Skąd jednak skołować takie nagrania? Tu znów pomogą uliczni sprzedawcy, którzy pełnią funkcję Spotify, iTunes i PirateBay w jednym. Na obłażących z farby, skleconych byle jak stoliczkach ustawiają komputery i laptopy, rozstawiają kram z muzyką i filmami jak stragan z owocami. Teledysk kosztuje 15 centów, piosenka osiem. Muzykę i filmy ładują na karty SD albo bezpośrednio do telefonów. Na północy kontynentu króluje Bollywood, a w jego środkowej części wspomniane już lokalne kapele. Zresztą, nawet jeśli nie wiemy, co w tej chwili

jest największym hitem, to pomoże nam téléchargeur, czyli uliczny sprzedawca, który bardzo często odgrywa jednocześnie rolę trendsetera i krytyka muzycznego. Miejscowi artyści szybko załapali, o co chodzi, i zaczęli rozdawać swoje premierowe nagrania handlarzom mającym najwięcej klientów. Te bardzo szybko rozchodziły się wśród słuchaczy udostępniających sobie muzykę przy pomocy Bluetooth. „Internet bez internetu” – tak nazwał to zjawisko Christopher Kirkley, założyciel wytwórni Sahel Sounds. Swoją przygodę z biznesem muzycznym rozpoczął on od podróży, podczas której zbierał pliki mp3. Zdobyte utwory wypełniły potem jego pierwsze wydawnictwo – składankę „Music from Saharan Cellphones”. Większość kawałków, które przechwycił z afrykańskich telefonów, nigdy nie została wydana oficjalnie, a część nie była nawet opisana, co sprawiło, że Kirkley musiał zabawić się w Sherlocka odszyfrowującego przypadkowe nazwy plików. Zadanie było tym trudniejsze, że sporą część materiału stanowiły nagrania koncertów czy ulicznych, a nawet pustynnych występów! Totalne szaleństwo drugiego obiegu rodem z utopijnego snu młodego punka. Dzięki uporowi Chrisa udało się ocalić od zapomnienia całkiem sporo nagrań, które prędzej czy później najzwyczajniej w świecie rozpłynęłyby się w nicości. Czyli muzyczny Snapchat wynaleziono w Afryce?

A14

14_afryka_A190.indd 14

01.07.2015 18:38


lia Ju

Marcell

AXX AN XX

„Spragnieni Lata” rozkład jazdy

Łódź Off Piotrkowska

Kraków Plac Wielkiej Armii Napoleona

Wrocław Park na Wyspie

Pragnienie lata

To już się dzieje, to już trwa! Lato zaczęło się 21 czerwca – nie tylko kalendarzowo, ale przede wszystkim koncertowo. Inaugurujący trasę „Spragnieni Lata” koncert to dopiero początek zabawy! To nie był zwykły koncert, to był koncert przełomowy! Nie tylko dlatego, że odbył się na przełomie pór roku, dając symboliczny sygnał do rozpoczęcia letniej zabawy. Musiał być pod każdym względem wyjątkowy – jako pierwszy z serii imprez odbywających się przez całe lato w ramach trasy „Spragnieni Lata”. Została ona zainicjowana przez Cydr Lubelski, którego producent jest sponsorem koncertu finałowego trasy, który odbędzie się 19 września podczas Lubelskiego Święta Młodego Cydru. Do gwiazd tegorocznej edycji, Julii Marcell, Skubasa i duetu XXANAXX, na scenie dołączyli Tomek Makowiecki i Marika. Tłumnie zgromadzona w nadwiślańskim Pomoście 511 publiczność przyjęła ich z ogromną energią, a artyści nie pozostali dłużni. Koncertom towarzyszyły dodatkowe atrakcje, m.in. tworzone na miejscu graffiti. Emocje gasił Cydr Lubelski, który przygotował specjalne strefy orzeźwienia dla słuchaczy.

To dopiero początek!

Wprawdzie nie brakuje (także wśród nas) malkontentów, którzy od pierwszych dni lata wieszczą rychłe nadejście

jesieni, ale prawda jest taka, że to dopiero początek lata i początek zabawy! Warszawski koncert był pierwszym koncertem w ramach trasy „Spragnieni Lata”, która zakończy się dopiero we wrześniu – jej finał odbędzie się podczas Lubelskiego Święta Młodego Cydru. – „Spragnieni Lata” to najbardziej inspirująca impreza, z jaką miałem do czynienia. Muzycy nakręcają się nawzajem, dają sobie kopa, rywalizują, ale jednocześnie motywują. To jest niesamowicie pozytywne, energetyzujące uczucie i publiczność to czuje! Dlatego cieszę się, że mogłem uczestniczyć w tej trasie jako wykonawca, a od tego roku spełniam się jako dyrektor artystyczny – mówi o trasie Tymon Tymański. Już pierwszy koncert z cyklu „Spragnieni Lata” potwierdził jego słowa w 200%. Z niecierpliwością czekamy na kolejne okazje!

Sopot Zatoka Sztuki

Lublin Plac przy Teatrze im. H.CH Andersena

25.07 31.07 22.08 29.08 19.09

Organizator

Więcej informacji na: www.spragnienilata2015.pl oraz facebook.com/CydrLubelski A15

15_cydr trasa_A190 2.indd 15

Poznań Maltańska Scena Muzyczna

11.07

Producent Cydru Lubelskiego jest sponsorem koncertu finałowego trasy Spragnieni Lata 19 września, podczas Lubelskiego Święta Młodego Cydru

06.07.2015 16:13


Aktivist

magazyn top 5

Prawdziwe podziemie

2

Kopalnie • muzyka • znój

Tekst: Filip Kalinowski

„Czyż nie słyszysz dzwonka z naszej wieży. I dźwięk kilofa, który wzywa nas”, śpiewają górnicy w swoim hymnie. Jako że w kopalni człowiek musi być zawsze czujny i uważny, od wieków sztygarom towarzyszył jedynie głos słowika i dźwięk zmieniających się wraz z czasami narzędzi. Gdy jednak bacznie przyjrzymy się dawnym wyrobiskom i zajrzymy do górniczych dzielnic, na niejednej hałdzie usłyszymy muzykę.

5

„Working in the Coal Mine”

Lee Dorsey to był gość. Kumpel z dzieciństwa Fatsa Domingo, weteran II wojny światowej, bokser wagi lekkiej, mechanik samochodowy i soulowo-bluesowy wokalista, przy którym nawet Snoop wydaje się spięty. Luz i naturalność, z jakimi zaśpiewał swoje dwa największe hity – „Ya Ya” i „Working in the Coal Mine”, doceniły nie tylko tłumy słuchaczy, ale także giganci pokroju Jamesa Browna czy Joego Stummera z The Clash. Muzycy raz po raz wyciągali wokalistę z warsztatu i zabierali go w trasy koncertowe. I choć Lee nigdy nie pracował w kopalni, to napisany przez Allena Toussainta górniczy szlagier mógł zaśpiewać z pełnym przekonaniem – będąc czarnym pracownikiem fizycznym w Ameryce lat 60., dobrze wiedział, co to znaczy znój, trud i niepewność jutra. Lata później numer ten przerobili stachanowcy syntetycznej rockowej satyry, czyli nie kto inny jak futurystyczni robotnicy z zespołu Devo.

4

3 „Z presents Visions of Dune”

Górnictwo pełni kluczową funkcję w „Kronikach Diuny” Franka Herberta. Wydobywana z wnętrza planety Arrakis substancja zwana melanżem umożliwia jasnowidzenie, bez którego przy podróżach międzygwiezdnych szanse pilota na przeżycie maleją do zera. Większość ludzi historię tę zna z filmowej adaptacji Davida Lyncha, jednak nieliczni słyszeli ścieżkę dźwiękową, którą do literackiego dzieła sprokurował Bernard Szajner. Soundtrack, który pod koniec lat 70. nagrał ten francuski muzyk eksperymentalny, wynalazca i współpracownik The Who czy Jeana-Michela Jarre’a, długo był trudnym do znalezienia, undergroundowym klasykiem. Wyprzedzający swoje czasy o całe dekady, stanowi najlepszą interpretację prozy Herberta, oddającą zagrożenia czyhające na górników mechanicznym stukotem żniwiarek i chrobotem wdzierającego się wszędzie piasku.

Kiedy w zeszłym roku festiwal Tauron Nowa Muzyka wracał na znane jego bywalcom tereny dawnej kopalni Ferdynand, bałem się, że prace rewitalizacyjne prowadzone przy powstawaniu Muzeum Śląskiego zmienią piękną w swoim rozkładzie, postindustrialną przestrzeń w wymuskany park rozrywki. Na szczęście architekci przebudowy zadbali, by XiX-wieczna kopalnia, która przez 176 lat wydobyła ponad 120 milionów ton węgla, nie straciła swojego twardego, ascetycznego sznytu. Szyby Bartosz i Warszawa, dziś klimatycznie podświetlone, wciąż górują nad katowickimi Bogucicami, a surowe elektroniczne rytmy wspaniale komponują się z czerwienią cegieł i szarością betonu. Przyjeżdżający na sierpniowy festiwal zagraniczni artyści znów pewnie będą pytać – jak wizytujący Śląsk kilka lat temu King Cannibal – czy powstały one specjalnie na potrzeby tego wydarzenia.

A16

16-17_top5_A190.indd 16

01.07.2015 18:41

Foto: ghentooo (CC BY 2.0), Lestat (CC BY-SA 3.0)

Kopalnia „Katowice”


KLF_2015_110x297_VALKEA.pdf

1

30.06.2015

17:24

2

Ferropolis

Gdy studenci znajdującej się w Dessau szkoły Bauhaus zobaczyli, co rząd Niemiec chce wywalić na złom, rozpoczęli walkę o rozlokowane na obrzeżach miasta pozostałości kopalni odkrywkowej Golpa-Nord. Kiedy uzyskali wszystkie potrzebne zgody, zamienili cały teren w muzeum, wyrobisko zalali wodą, a metalowe monstra służące wcześniej do wydobywania, kruszenia, mielenia, sortowania i wszystkiego innego, co robi się z węglem brunatnym, pozostawili uśpione na swoich miejscach. Noszące tak urocze przydomki jak „Meduza”, „Komar”, „Niemcy” czy „Mad Max” pordzewiałe, żelazne gigantyC można zwiedzać. Podczas wakacji służą zaś za scenografię takich festiwali muzycznych M jak Splash i Melt. Y

1

CM

MY

CY

CMY

Foto: ghentooo (CC BY 2.0), Lestat (CC BY-SA 3.0)

K

1 Sztigar Bonko

Jedyny raper wśród górników, jedyny górnik wśród raperów. Sztigar Bonko znany też jako DJ Eprom to weteran krajowej sceny turntablistycznej, wielokrotny laureat międzynarodowych turniejów didżejskich federacji ITF i IDA, a także założyciel adapterowego składu Modulators. Jeszcze zanim jego ksywkę usłyszało szersze grono, pracował w Kopalni Węgla Kamiennego Borunia w Jastrzębiu-Zdroju. Po powrocie z szychty najpierw długo i mozolnie rozgrzewał zgrabiałe ręce, by usiąść do codziennego treningu scratchowania i jugglowania. Dziś, choć w kopalni już nie pracuje, hełm z lampą zakłada za każdym razem, gdy gra sztygarski koncert. Napędzany magiczną mocą tabaki i energetycznym boom-bapowym bitem mówi śląską gwarą i głosem do złudzenia przypominającym B-Reala. A17

16-17_top5_A190.indd 17

01.07.2015 18:41


Aktivist

magazyn moda

To nie wydmy nad Bałtykiem lecz Wał Miedzeszyński. To właśnie tu odbyła się sesja wizerunkowa Bodymaps. Wstępne projekty nadruków.

mapy ciała

mozaika • PRINTY • PIASEK

Tekst: Magdalena Zawadzka / kroljestnagi.com

Rok temu pojechali razem na wakacje do Toskanii. Siedząc nad basenem, zorientowali się, że mają stroje kąpielowe tych samych marek, w dodatku dwóch korporacyjnych gigantów. Postanowili więc założyć własną, która wypełni lukę na rynku. Tak powstało Bodymaps. Spotykamy się w jasnym, wysokim mieszkaniu w starej kamienicy na warszawskim Powiślu. To właśnie tu Ewa Stępnowska – młoda projektantka mody – trafiła trzy lata temu, szukając pokoju do wynajęcia po powrocie z Nowego Jorku, gdzie odbyła staż u Marca Jacobsa. Mieszkający tu wówczas Krzysztof i Kuba od razu ją polubili. Zostali współlokatorami. Dziś Ewa i Kuba są parą, a wszyscy razem – wraz z przyjaciółmi – Bartoszem i Michałem współtworzą Bodymaps. Choć wszyscy zainteresowani są modą, zawodowo zajmują się zupełnie innymi rzeczami, dlatego świetnie się uzupełniają. Projektuje Ewa, ubiegłoroczna absolwentka Katedry Mody stołecznej Akademii Sztuk Pięknych. – Szkoły mody specjalizują się w kształtowaniu wyobraźni, przekuwaniu inspiracji w projekt – to jest ich główny cel. Na ogół nie przekazują jednak informacji praktycznych z zakresu prowadzenia własnej marki, czyli np. jak zlecać i nadzorować produkcję, jak szukać ludzi do pracy. Ten wątek się pojawiał, ale doświadczenie trzeba zdobywać samemu – tłumaczy Ewa. Jej zależało na tym, by zaangażować się w coś, co będzie poniekąd eksperymentem, przy czym będzie mogła wszystkiego się nauczyć. Pomyślała o kostiumach. Miała to szczęście, że myśl podchwycili przyjaciele i postanowili podzielić się swoją wiedzą. Krzysztof i Bartosz – na co dzień zajmujący się merchandisingiem

luksusowych marek – zaczęli Ewie tłumaczyć, jak wszystko wygląda od strony producentów, produktu, marketingu, reklamy. Kuba jest prawnikiem. Pomagał we wszystkim, co związane z założeniem firmy. Michał śmieje się, że to w ten sposób Ewa wybrała sobie chłopaka. – Miał być lekarz, ale okazał się zupełnie nieprzydatny – żartuje. On sam prowadzi galerię, sprzedaje sztukę, pisze o niej. Dzieli się więc doświadczeniem z tej dziedziny. No i zna sporo osób z branży mody, jak choćby Ankę Piętę i Magdę Korcz – organizatorki targów mody autorskiej HUSH Warsaw. To właśnie podczas tegorocznej letniej edycji imprezy zadebiutowało Bodymaps. Myśleli, że uda się trochę wcześniej, ale nie wszystkie pomysły sprawdziły się podczas testów, którym poddali prototypy produktów. Materiały do produkcji kostiumów są bardzo wymagające i zupełnie inne niż te, z którymi Ewa miała do czynienia wcześniej. Nie wszystkie tkaniny były przyjemne w dotyku, nie wszystkie dobrze przyjmowały nadruk, nie wszystkie też przetrwały moczenie we wrzątku i olejku. W końcu dopięli swego. Pierwsza kolekcja to trzy modele staników, trzy modele majtek oraz jeden kostium jednoczęściowy – wszystkie w różnych wariantach kolorystycznych – w sumie 21 różnych elementów. Znakiem rozpoznawczym linii są printy – zróżnicowane pod względem barw, ale podobne do siebie.

Wszystko pomyślane jest bowiem tak, by rzeczy dowolnie można było ze sobą zestawiać. Obok spektakularnych wzorzystych modeli pojawiają się więc bardziej uniwersalne: gładkie, zielone lub czarne. O dziwo, to właśnie czarne majtki Donna okazały się bestsellerem – podczas HUSH Warsaw rozeszła się cała rozmiarówka! – Czasem tak już jest, że markę promują pojechane rzeczy, a jak świeże bułeczki schodzą szare T-shirty. Albo czarne majtki – śmieje się Michał. Nadruki dają jednak tę przewagę, że dobrze wyglądają na wieszaku i przyciągają ludzi. Te na kostiumach Bodymaps są szczególnie efektowne. Nawiązują do mozaik, które w czasach PRL-u można było zobaczyć, nurkując w basenie. Jednak w przeciwieństwie do wzorów na basenach te występujące na kostiumach są duże, przeskalowane. Dzięki temu nie znajdziemy dwóch identycznych strojów – nawet w obrębie tego samego modelu i rodzaju nadruku. Układ elementów na tak niewielkim kawałku materiału zawsze będzie inny. Nawiązania do dawnego ustroju pojawiają się zresztą nie tylko w formie nadruków. Nieśpieszny, leniwy nastrój epoki stał się też inspiracją sesji wizerunkowej promującej kolekcję. Peerelowski klimat w ogóle jest Ewie bliski. Wychowała się w Nieporęcie – podwarszawskiej miejscowości turystycznej, do której co weekend zjeżdżały mieszczuchy, by poopalać się nad Zalewem Zegrzyńskim. Sesję promującą zrobili jednak nad Wisłą. Zabrali ze sobą fotografkę Anię Grzelewską (która z fotografią mody nie miała wcześniej zbyt wiele wspólnego, słynie bowiem ze zdjęć konceptualnych i tych dla Zbigniewa Libery) oraz koleżankę, która zgodziła się wystąpić w roli modelki, choć na co dzień z modelingiem nie ma nic wspólnego. Kostiumy Bodymaps są właśnie dla zwyczajnych, naturalnych dziewczyn, które są całkiem inne niż kobiety na billboardach wielkich firm bieliźniarskich. Mają inną figurę, inny odcień skóry i nie ociekają olejkiem. By cieszyć się latem, nie muszą jechać na Seszele czy Bora Bora, bo dostrzegają, że to, co nas otacza, choć zwykłe, jest piękne. Wystarczy wybrać się na Wał Miedzeszyński.

A18

18_moda_A190.indd 18

01.07.2015 19:03


Moda festiwalowa

Sezon festiwalowy czas zacząć! Na portalu Zalando.pl znajdziecie modowe inspiracje i festiwalowe stylizacje, ale Zalando pomoże wam nie tylko się na festiwal ubrać, ale także na niego pojechać!

Materiał promocyjny

Wygraj wyjazd na Lollapalooza w Berlinie! Jeden z najpopularniejszych festiwali obu Ameryk właśnie wkracza do Europy, a ty masz szansę wygrać jeden z dziesięciu biletów! Co więcej możesz zabrać ze sobą troje przyjaciół. Razem z biletami wygrywasz przelot do Berlina oraz noclegi dla całej waszej czwórki. Weź udział w konkursie: 1. Zrób sobie zdjęcie w festiwalowym wydaniu i podziel się nim na Instagramie 2. Użyj hashtagu #IAMREADY4FESTIVALS i otaguj @zalando_official 3. Regulamin konkursu znajdziesz na www.zalando.pl/festiwalekonkurs/

Podstawa to podstawa. Bez kaloszy na festiwal nie ma co jechać. Nawet jeśli kataklizm nie przyjdzie z nieba w postaci deszczu, to dopadnie was z dołu w postaci rozdeptanej na błotko trawy. Słuchaj starszych i noś kalosze!

19_zalando_A190.indd 19

Konkurs, w którym do wygrania są bilety i przelot na Lollapaloozę, to nie jedyna niespodzianka, jaką w tym miesiącu szykuje Zalando. Możecie też wygrać pięć voucherów o wartości 200 zł, każdy na zakupy w Zalando. Szczegółów szukajcie na naszej stronie: www.aktivist.pl!

Jeśli wiecie już, które letnie festiwale chcecie odwiedzić, macie bilety, zabookowany dojazd i nocleg oraz skompletowaną ekipę, to została wam jeszcze jedna ważna kwestia do rozstrzygnięcia: w co się ubrać? Moda festiwalowa to specyficzna sprawa, bo jest mieszaniną najświeższych trendów i potrzeb praktycznych. Najważniejsze jest zachowanie równowagi między tym, co modne, wygodne i potrzebne. W tym sezonie najgorętsze trendy są dwa: miejski, czyli wygodnie i na luzie (ale też na czasie), i boho, czyli kwiaty nie tylko we włosach, zwiewnie, kolorowo i trochę hipisowsko. Wybierzcie styl odpowiedni dla siebie, ale pamiętajcie o okularach przeciwsłonecznych. I czymś na deszcz. I na słońce. I koniecznie weźcie plecak, do którego to wszystko pomieścicie!

Zalando wskaże ci drogę. Nie możesz się zdecydować, na jaki festiwal jechać? Pomożemy! Na stronie www.zalando.pl znajdziesz specjalny interaktywny festiwalowy przewodnik, z którego dowiesz się, czym charakteryzują się festiwale w poszczególnych krajach Europy, kiedy i gdzie dokładnie się odbywają i dlaczego akurat na nie warto się wybrać. Zajrzyjcie na: www.zalando.pl/ festiwalowy

08.07.2015 12:06


Aktivist

magazyn dizajn

zajączek • ciemność • sąsiad

Foto: Andzia Moes

Pamiętnik z czasu lasu „Sercem w lesie” Diany Ronnberg to książka o lesie. Dość jednak nietypowa, jest to bowiem swego rodzaju sylwa, trochę dokument, trochę pamiętnik, trochę swobodna korespondencja. Składają się na nią m.in. opisywane z humorem i wdziękiem fakty (np. dzieje krakowskiego czasopisma „Młody Las”), a także obserwacje i refleksje dość luźno krążące wokół tematu lasu. Diana archiwizuje, kataloguje, segreguje, zbiera notatki niczym pocztówki z podróży. Rośliny są świadome swojego otoczenia, a ludzie są jego częścią. Artystka zaprasza do lasu. Wchodzimy w to. [wiech]

Więcej światła

Letnie przesilenie za nami. I nie ma co się oszukiwać – noce będą coraz dłuższe, a dni takie szare. Nadchodzi ciemność. Na szczęście Joanna Piaścik ma dobry „Reflex” i złapie każdy promień słońca. Co do ostatniego. Średnia liczba słonecznych godzin w roku w Polsce wynosi około 1700. To niewiele, zważywszy, że cały rok ma godzin 8760. Depresja gwarantowana. Jedni walczą ze spadkiem endorfin, podwyższając sobie nałogowo poziom cukru we krwi. Inni krzyczą „więcej światła”. I do nich zalicza się Joanna Piaścik, warszawska dizajnerka, która dba o to, aby rzeczy wokół nas nie tylko były ładne, ale też żeby były po coś. Jej ostatni projekt, „Reflex”, wziął się z życia. – Mieszkałam kiedyś w kamienicy, której okna wychodziły na wschód, i w godzinach popołudniowych dostawałam bonus, bo od okien sąsiadów po przeciwnej stronie ulicy dobijało się światło słoneczne. Zapamiętałam to jako miły moment – wspomina Joanna. Dęki konkursowi BMW/ URBAN/TRANSFORMS, współorganizowanym przez BMW i Fundację Bęc Zmiana (w którym poszukiwane były pomysły na polepszenie jakości życia w mieście) w podobny sposób oświeciła ciemny zaułek centrum stolicy. „Reflex” ukryty jest w centrum Warszawy, w podwórku przy Szpitalnej 6 – w tym samym miejscu, gdzie swój showroom ma marka Risk Made in Warsaw, a na przeciwległej ścianie Otecki i Hemoroid namalowali mural o wielu twarzach. – Fundacja Bęc Zmiana, współorganizator konkursu,

ogłosiła, że szuka podwórka dla mojego projektu. Zgłaszali się lokatorzy i wspólnoty mieszkaniowe. Okazało się, że nie jest to taka łatwa sprawa: albo podwórka znajdowały się w zupełnie ciemnej studni, albo właściciele budynku nie wyrażali zgody na działania – wyjaśnia Joanna. To przy Szpitalnej zgłosili chłopcy, którzy mają tam pracownię. Ściana okazała się idealna, bo jest ślepa i wystawiona na południowy wschód. Żeby z projektu mogli cieszyć się mieszkańcy konkretnych mieszkań, z pomocą przyszli fizycy Politechniki Warszawskiej. Zrobili symulacje numeryczne, sprawdzili kąty padania słońca. – Ponieważ amplituda słońca w roku jest bardzo duża, zdecydowaliśmy się podzielić instalacje na trzy grupy. Najwyżej wiszą moduły zoptymalizowane na miesiące zimowe. Po nim znajduje się panel wiosenno-jesienny, a jeszcze niżej letni – tłumaczy Joanna. „Reflex” przypomina trójmiarowy mural. Aluminiowe sześciokątny, zbudowane z małych, pozaginanych trójkątów, nie dają jednak „efektu zajączka” (co na dłuższą metę byłoby uciążliwe), za to przyjemnie rozpraszają światło w mieszkaniach. Lokatorzy wspólnie z projektantką będą testować „Reflex” przez cały rok. Jeśli projekt się sprawdzi, może w końcu nas oświeci. [Iza Smelczyńska]

Poważne sprawy Pokoloruj sobie. Śmiało. To kreatywne, antystresowe i dla dorosłych. Serio. Kolorowanki dla dorosłych na świecie sprzedają się ponoć lepiej niż książki kucharskie. Szał kolorowania ogarnął studentów, menedżerów, wykończonych ludzi sukcesu i wiele innych ludzkich podgatunków, połączonych potrzebą odstresowania. Albo po prostu pokolorowania. Bo to przyjemne. Pamiętacie? My pamiętamy, a dzięki wydanym przez Amber kolorowankom jesteśmy ostatnio wyjątkowo wyluzowani. [wiech]

A20

20_dizajn_A190.indd 20

06.07.2015 16:16


lato 2015

kalendarium lato

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

Kacper Peresada (kp)

must see

Rafał Rejowski (rar)

Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

Kuba Gralik [włodek]

Daty kleszcze

Śmierć papieża, 11 września i katastrofa Smoleńska. Te trzy wydarzenia to ostre cięcia w moim życiorysie dzielące go na kawałki „przed” i „po”. Pamiętam te wydarzenia tak dokładnie, że wiem, w co byłam ubrana, jaki miałam telefon i co jadłam. Cóż. Nie wybierałam tego zestawu. Gdybym mogła wybrać daty, które zapadną mi w pamięć, to pewnie wolałabym, żeby były bardziej rockandrollowe. Kto wie, może byłoby wśród nich miejsce na 23 lipca – dzień śmierci Amy Winehouse – albo 25 czerwca, kiedy odszedł Jackson. Swoją drogą zabawnie byłoby zarządzać tak swoim życiem, żeby móc wybrać ścieżkę znaków pamięci. Muzyczna? Literacka? A może modowa? Cóż. Nie mam takiej mocy. Muszę więc cieszyć się swoimi datami kleszczami. Jakie by one nie były, jestem im wdzięczna. Wyrwały mnie z rutyny codzienności. Inaczej każde lato byłoby festiwalowe, a każda jesień szkolna. Oczywiście nie życzę wam zapadających w pamięć dramatów ani śmierci waszych idoli, tylko może odrobiny trzeźwości. Niefajnie byłoby przeżyć koniec świata w cudzych butach. Olga Święcicka

23.07 Amy Stypa(rty) Warszawa kino Muranów

ul. Andersa 5

Bye bye baby 23 lipca miną dokładnie cztery lata od śmierci Amy. Śmierci jak wszyscy wiemy tragicznej i zdecydowanie przedwczesnej, o ile jakakolwiek śmierć może być „o czasie”. Amy Winehouse była wokalistką wyjątkową. Niezależnie od naszych preferencji muzycznych trzeba przyznać, że w jej piosenkach była moc i emocja. Emocja, która sprawia, że nawet po latach jej utwory wywołują dreszcze. Dokument Asifa Kapadii „Amy” jest próbą uchwycenia magnetycznej osobowości wokalistki. Bazujący na archiwalnych nagraniach, zdjęciach i fragmentach koncertów film to do tej pory najpełniejszy obraz życia Winehouse. 23 lipca w kinie Muranów będzie można obejrzeć „Amy” razem z nami i wznieść toast za jej duszę. Bilety na pierwszy w Polsce, przedpremierowy pokaz będzie można wygrać na naszej stronie. Po filmie zapraszamy na tańce, toasty i zbiorowe śpiewanie przebojów Winehouse. Królowa jest tylko jedna. Nawet jeśli w mrocznych zaświatach. [oś] P ar t n e r z y

inspired by

K21

21-28_kalendarium_A190.indd 21

01.07.2015 20:22


kalendarium

festiwalowym tropem W festiwalowym gąszczu trudno się połapać. Przygotowaliśmy więc dla was trzy ścieżki, które pozwolą wam bezpiecznie przedrzeć się przez line-upy. Psychotestu nie ma, więc zdecydujcie sami, czy jesteście bardziej sentymentalni, nowocześni czy może dzicy, jak odległe krainy.

Foto: Radek Zawadzki

SENTYMENTalnie

Et

Co roku na rodzimych festiwalach pojawiają się artyści, na widok których zastanawiamy się „to oni jeszcze żyją?!”, a wspomnienie ich niegdysiejszych hitów i dokonań wywołuje sentymentalny nastrój. Gdy decydujemy się pojechać i zobaczyć dawnych idoli na żywo, narażamy się na konfrontację pięknych wspomnień z brutalną nieraz rzeczywistością. Ale kto nie ryzykuje, ten się nie bawi, prawda?

Tekst: Mateusz Adamski

’90 Festival 18-19.07 Bielsko-Biała

Dorastający w latach 90. mogą sobie zafundować ekstremalne przeżycia i pojechać do BielskaBiałej, gdzie takie gwiazdy szkolnych dyskotek jak Haddaway spróbują udowodnić, że mają więcej niż dwa przeboje. Bielska impreza żeruje na popularności kiczowatych imprez, jednocześnie jest doskonałym miejscem na zrzucenie maski muzycznego snoba i radosne tańce do wstydliwych hitów.

Ride

Shaggy

Underworld

Peter Hook

Przystanek Woodstock 30.07-01.08

OFF Festival 07-09.08 Katowice

Płock

Jarocin

Kostrzyn nad Odrą

Kto w latach 90. siedział w bardziej gitarowych klimatach, ten nie może przegapić koncertu grupy Ride. Artur Rojek co roku funduje sobie sentymentalne wspominki, ściągając kultowych artystów, którzy niegdyś ukształtowali jego muzyczną świadomość. I chwała mu za to, bo dzięki niemu będziemy mogli zobaczyć autorów jednej z najlepszych płyt w historii shoegaze’u.

Jeśli w liceum preferowaliście bardziej elektroniczne klimaty, to wasze miejsce jest pod sceną płockiego Audioriver. Jako gwiazda zagra tam m.in. duet Underworld, których niezapomniany hit „Born Slippy” z filmu „Trainspotting” to pewniak do miejsca na ścieżce dźwiękowej do całych lat 90.

Jeśli wasza młodość przypadła na bardziej zamierzchłe czasy, to na tegorocznej edycji Jarocina będziecie mogli zasmucić się przy najlepszych piosenkach Joy Division w wykonaniu Petera Hooka. Albo ponownie zdać sobie sprawę, jakim genialnym zespołem była Republika.

Do line-upu wspomnianego wyżej 90’s Festivalu idealnie pasowałby Shaggy, który jednak będzie miał okazję zagrać na Przystanku Woodstock, przed prawdopodobnie największą w swojej karierze publicznością. „Mr. Bombastic” nie powinien mieć jednak problemów z trafieniem do podchmielonego tłumu, z radością łykającego wszelkie przejawy muzycznej beki.

Audioriver 24-26.07

Jarocin Festiwal 17-19.07

Foto: Radek Zawadzki

Haddaway

K22

21-28_kalendarium_A190.indd 22

01.07.2015 20:22


lato 2015

m

Etnicznie

Letnie festiwale to okazja nie tylko do zabawy z plastikowym kubeczkiem w dłoni, ale przede wszystkim do muzycznych podróży. Poza rozchwytywanymi światowymi gwiazdami najsmaczniejszym kąskiem są egzotyczne zespoły, które na co dzień nie docierają nad Wisłę. No bo jak ściągnąć na koncert garażową kapelę z innego kontynentu lub wirtuozów mieszkających pośrodku głuchego stepu.

Tekst: Michał Kropiński

Abou Diarra

Brave Festiwal 10-17.07

Rabhi Aboul Khalil

Off Festival 07-09.08

Globaltica 22-26.07

Wrocław

Katowice

Gdynia

Właściwie cały wrocławski festiwal poświęcony będzie efemerycznemu zjawisku, jakim jest griot – niesamowita sztuka muzyczno-słowna charakterystyczna dla Afryki Zachodniej. Wizyta na tegorocznej edycji imprezy pomoże w zgłębieniu tego fenomenu. We Wrocławiu wystąpią wybitni przedstawiciele gatunku – nazywany Hendrixem afrykańskiej harfy Abou Diarra, wirtuozka kory (rodzaj harfy) Sona Jobarteh czy legendarny Kassé Mady Diabaté.

Jak co roku również na festiwalu Rojka nie zabraknie egzotycznych zajawek. Zgodnie z nową tradycją cała sobota na scenie eksperymentalnej poświęcona będzie muzyce świata. Wystąpią m.in. pochodzący z dalekiej Syberii Huun-Huur-Tu, kenijska weteranka Ogoya Nengo, a cały dzień zwieńczy poruszający się w jazzowych klimatach Etiopczyk Hailu Meriga. Jedną z gwiazd dużej sceny będzie natomiast pochodzący z Mali fenomenalny Songhoy Blues, który zachwycić powinien również fanów psychodelicznego rocka.

Globaltica to chyba najbardziej rozpoznawalna marka wśród polskich festiwali poświęconych muzyce świata. W tym roku na trójmiejskich scenach wystąpią m.in. spec od klasycznej muzyki indyjskiej, a zarazem chyba największy współczesny wirtuoz sitaru, Ustad Dhambir Singh. Wielbiciele sceny jazzowej nie mogą ominąć występów pochodzącego z Libanu Rabhiego Aboul Khalila oraz rezydującego w Berlinie międzynarodowego kolektywu Django Lassi. Program uzupełnią pokazy filmowe, które w tym roku w całości poświęcone są Mali.

Tony Allen

Inne Brzmienia 08-12.07 Lublin

W tym roku festiwal Inne Brzmienia będzie częścią większego projektu – Wschodu Kultury.

Foto: Radek Zawadzki

Huun-Huur-Tu

Głównym założeniem wydarzenia jest przybliżenie widzom szeroko pojętej kultury Wschodu. Największą gwiazdą imprezy będzie legenda afrobeatu Tony Allen, jednak jego obecność posłużyć ma tylko nagłośnieniu imprezy. Najważniejsi bowiem będą mniej znani artyści z Gruzji, Azerbejdżanu, Ukrainy i chyba najbardziej egzotycznego w tym zestawieniu Luksemburga.

Mbongwana Star International

Etnokraków 05-11.07 Kraków

Największą atrakcją krakowskiej imprezy będzie występ Mbongwana Star

Afro Celt Sound

System Przystanek Woodstock 30.07-01.08

Kostrzyn nad Odrą

Występy artystów etnicznych są wpisane w program największego polskiego festiwalu już od ponad 20 lat. W tym roku impreza w Kostrzynie nad Odrą gościć będzie szczególnie ciekawe zjawisko, czyli Afro Celt

International. Pochodzący z Kongo muzycy nagrali jedną z najlepszych płyt tego roku, która zebrała entuzjastyczne recenzje wnajważniejszych magazynach muzycznych. Pewnie za rok wrócą do

Sound System. Kolektyw łączy ogień i wodę, czyli korzenne brzmienia Afryki Zachodniej ze skocznym i przaśnym folkiem irlandzkim, dodając do tego odrobinę elektroniki i tanecznych bitów.

nas na o wiele większą imprezę. Warto wybrać się również na koncert pochodzącej z Wybrzeża Kości Słoniowej multiinstrumentalistki Manou Gallo, która wystąpi ze swoją Groove Orchestra.

K23

21-28_kalendarium_A190.indd 23

01.07.2015 20:22


kalendarium

Trendsettersko

Organizatorzy festiwali stoją przed dużym wyzwaniem. Wyłuskanie talentów, o których w następnych miesiącach będzie się mówiło. Kryształowa kula muzycznego biznesu nie jest nieomylna, ale postanowiliśmy wskazać artystów, którzy mogą się poszczycić małym, ale niezwykle mocnym dorobkiem albo po latach starań wskakują właśnie na wznoszącą falę.

Tekst: Cylyl Rozwadowski

Ryan Karazija

Kraków Live Festival 20-21.08

Kate Tempest

Genghar

Soundrive Festival 03-05.09

Tauron Nowa Muzyka 20-23.08

Kraków

Katowice

Gdańsk

Krakowski, młodszy brat Open’era po rocznej przerwie powróci w nowej, odświeżonej odsłonie i oprócz znanych i lubianych faworytów przedstawi polskiej publiczności dwa nowe muzyczne zjawiska. Z Calgary przyjedzie do nas Viet Cong, którzy na swoim debiutanckim albumie z niezwykłą fantazją wymieszali nieco wyblakły, ale niezwykle melodyjny post punk z melancholijnymi elektronicznymi pasażami. To jedna z tegorocznych gitarowych rewelacji. Z kolei ze słynącej z osobliwej aury Islandii przybędzie Ryan Karazija, który po przeprowadzce na wyspę zaczął podążać wyznaczonymi przez Sigur Rós, dreampopowymi szlakami i z czasem wypracował własny muzyczny język.

Organizatorzy elektronicznej fiesty zawsze skutecznie wróżyli z fusów, sprowadzając do Katowic m.in. Oxford Grammar czy Years & Years na tygodnie przez eksplozją popularności. W tym roku na barykady wyjdą panie, które mają świetlaną przyszłość przed sobą. Mieszająca uliczny rap i poezję Kate Tempest rozpoczęła swoją krucjatę w miejscu, w którym skończyli ją The Streets czy Scroobious Pip. Do tego bawiąca się soulem i funkiem Fatima oraz Alo Wala – korzystająca z formuły wypracowanej przez M.I.A., ale bardziej idąca w stronę etnicznych brzmień. Rodzynkiem w tym towarzystwie będzie Kwabs, brytyjski wokalista, który może się pochwalić 60 (!) milionami odtworzeń swojego hitu – „Walk”.

Nie mogliśmy w tym zestawieniu pominąć trójmiejskiego Soundrive Festivalu – imprezy w całości poświęconej młodym zespołom. Oprócz wspinających się na gitarowy Olimp kapel takich jak Peace, Drenge czy Temples w klubie B90 zaprezentują się też rewelacje ostatnich tygodni. Genghar, który łączy folkową psychodelię spod znaku Woods z mniej wypolerowanym brzmieniem Foals, oraz All We Are – artpopowe trio z Liverpoolu, które łagodne harmonie scala z nieco bardziej zadziornymi kompozycyjnymi rozwiązaniami. Z mocnej strony pokażą się też zapewne młodzi gniewni z The Wytches, którzy mimo że grają na gitarach, supportowali w rodzinnej Anglii hiphopowych eksperymentatorów z Death Grips.

18 18.07.1993 r.

Susanne Sundfør

OFF Festival 07-09.08 Katowice

OFF jak co roku bazuje na skrajnych biegunach: na nostalgii i muzycznej historii oraz świeżych nazwiskach, które zaczynają się pojawiać na radarze fanów i krytyków. Katowicki festiwal będzie gościł dwoje artystów na progu sławy. Norweżka Susanne Sundfør dopiero rozpoczyna podbój Starego Kontynentu, ale w ojczyźnie dzięki

zaraźliwemu, podniosłemu electro popowi jest już prawdziwą gwiazdą. Z kolei ILoveMakkonnen, ekscentryczny hiphopowy wokalista, za sprawą współpracy z Drakiem od razu narobił wokół siebie szumu. Pierwsze polskie występy zaliczą także uprawiający ogłuszający industrialny hip-hop duet Ho99o9, natchnieni artrockowi chłopcy z Ought oraz niesłychanie głośni i agresywni Irlandczycy z irl Band.

B T p o

w b

UND ROIS

Podczas festiwalu Lollapalooza muzycy Rage Against the Machine wychodzą na scenę kompletnie nago z zaklejonymi ustami. W ciszy stoją przez 25 minut. To protest przeciwko amerykańskiej cenzurze w przemyśle muzycznym.

K24

21-28_kalendarium_A190.indd 24

T M Z w t

01.07.2015 20:22

ADAM ALSO ( & APPL ANJA S AUDIO BAASC BEN KL MARCE BICEP BLACK BREAK CRAZY CW/A ( & AVAT DAMIA

Bilety


lato 2015

Trwają prace budowlane w ramach projektu Budowa Międzynarodowego Centrum Kultury Nowy Teatr. Zakres prac obejmuje adaptację zabytkowej hali warsztatowej z 1927 roku, nowe zagospodarowanie terenu i modernizację budynku administracyjnego. Budowa Międzynarodowego Centrum Kultury Nowy Teatr dofinansowana jest z funduszy norweskich i EOG, pochodzących z Islandii, Liechtensteinu i Norwegii, oraz środków krajowych i budżetu Miasta St. Warszawy.

www.nowyteatr.org budujemy.nowyteatr.org

UNDERWORLD ROISIN MURPHY ADAM BEYER ALSO (SECOND STOREY & APPLEBLIM) LIVE ANJA SCHNEIDER AUDION LIVE BAASCH BEN KLOCK B2B MARCEL DETTMANN BICEP BLACK COFFEE BREAKAGE CRAZY P LIVE CW/A (CLOCKWORK & AVATISM) LIVE DAMIAN LAZARUS (DJ SET)

Bilety na

www.eeagrants.org www.norwaygrants.org

DAMIAN LAZARUS AND THE ANCIENT MOONS DBRIDGE DIESELBOY DJ MARKY FEAT. STAMINA MC GRAMATIK FUR COAT GRAZE LIVE HERCULES & LOVE AFFAIR HIGH CONTRAST ICICLE – ENTROPY LIVE JAGUAR SKILLS JOHN TALABOT (DJ SET) JOY ORBISON KALIPO LIVE KARENN LIVE LONDON ELEKTRICITY

Budowa Garażu Miejskiego przy ul. Madalińskiego, 1927 r.

NERVY NOISIA OLIVER KOLETZKI PANTEROS 666/ SAM TIBA/ CANBLASTER (CLUB CHEVAL) RAWTEKK LIVE RONI SIZE REPRAZENT LIVE RØDHÅD SEBO K SIMIAN MOBILE DISCO (DJ SET) SOLOMUN SPECTRASOUL SPOR FEAT. SP:MC TALE OF US TECHNIMATIC TIGA (LIVE) ZENKER BROTHERS

24-26 LIPCA

oraz w salonach

K25

21-28_kalendarium_A190.indd 25

01.07.2015 20:22


kalendarium

Festiwal

Festiwal

Festiwal

03-04,21.07

03-05.07

Robert Plant

Jan Soeken „Przyjaciele”

Festiwal Legend Rocka

6. Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej Ligatura

strzelinko Dolina Charlotty

190-350 zł www.legendyrocka.com

08-12.07

Tony Allen

Wschód Kultury: Inne Brzmienia Lublin

wstęp wolny

Poznań

wstęp wolny www.ligatura.eu

Festiwal

09-12.07

Bill Laswell

Warsaw Summer Jazz Days Warszawa Soho Factory

ul. Mińska 25 80-450 zł www.warsawsummerjazzdays.pl

Dinozaury

Obrazkowo

Na granicy światów

Męskie lato

Na początku lipca, gdy oczy i uszy większości fanów muzyki skierowane są na Trójmiasto, w innej nadmorskiej lokalizacji występują artyści z diametralnie innej muzycznie bajki. Festiwal Legend Rocka rok w rok ściąga prawdziwych dinozaurów rocka, konsekwentnie budując swoją renomę zarówno wśród artystów, jak i widzów. Dla występujących tam wiekowych przecież gwiazd wielkie znaczenie ma przepiękne otoczenie amfiteatru, odwdzięczają się za to wyjątkowymi, pełnymi zaangażowania koncertami. W tym roku Dolina Charlotty ponownie gościć będzie Carlosa Santanę. Mistrz latino rocka był tak zachwycony gorącym przyjęciem podczas ostatniej wizyty, że sam chciał do nas wrócić. Po raz pierwszy pojawią się brodacze z ZZ TOP, na których koncert polska publiczność czeka od prawie 20 lat. Prawdziwą wisienką na torcie będzie występ niegdysiejszego wokalisty Led Zeppelin, posiadacza jednego z najwspanialszych głosów w historii – Roberta Planta. Obecność obowiązkowa dla każdego fana klasycznego rocka. [matad]

Spośród innych polskich festiwali komiksu Ligaturę wyróżnia pitching, na którym artyści prezentują swoje komiksy. Międzynarodowe jury wybiera najlepiej rokujące pomysły, a Centrala potem je wydaje. To jednak część zamknięta. Dla fanów komiksu są wystawy, spotkania i warsztaty. W programie tegorocznej edycji festiwalu warto zwrócić uwagę na kilka punktów. Ciekawie zapowiada się piątkowe spotkanie z niemieckim artystą Janem Soekenem, autorem komiksu „Przyjaciele”. Album oparty jest na prawdziwej historii policjantów z Niemiec, którzy byli powiązani z Ku-Klux-Klanem. Obowiązkowym punktem powinna być wizyta na wystawie prac Janka Kozy „Złe sny” (galeria Drewutnia, ul. Ogrodowa 11). Artysta znany jest przede wszystkim z satyrycznych pasków i ilustracji w „Polityce”. Czarnym koniem imprezy może okazać się antologia „Comic Cookbook”, w której są przepisy w formie komiksu. Za każdy warsztat (rysowania, robienia badzików czy szycia) trzeba zapłacić 20 zł i wcześniej się zapisać. [ceha]

Zapoczątkowana w 2008 r. przez legendarnego lubelskiego animatora kultury, wieloletniego managera Voo Voo, Mirka Olszówkę impreza to chyba najciekawsza letnia propozycja festiwalowa na wschód od Wisły. Event nastawiony na konfrontację estetyk, przedstawianie szerokiego spektrum zjawisk muzycznych event poprzeczkę wiesza wysoko. Dobitnym dowodem tego eklektycznego podejścia niech będą dwie tegoroczne gwiazdy, Einstürzende Neubauten – jedni z prekursorów i najważniejszych reprezentantów sceny industrialnej, awangardowej i elektronicznej – oraz Tony Allen – wybitna postać sceny world music, jeden z ojców afrobeatu. Listę atrakcji uzupełnią występy legend czeskiej alternatywy: Plastic People of the Universe i DG 307 związanych z kultową oficyną Guerilla Records. [rar]

Warsaw Summer Jazz Days to nie tylko obowiązkowa pozycja dla każdego fana „muzyki, której nikt nie rozumie”, lecz także dowód tego, jak zróżnicowany jest ten gatunek. W praskiej Soho Factory zaprezentują się wirtuozi wszelkich instrumentów: charyzmatyczni pianiści Vijay Iyer oraz Brad Meldhau, saksofonista James Carter oraz wibrafonista, najmłodszy przedstawiciel słynnego muzykalnego klanu, Jason Marsalis. Na WSJD nie zabraknie także niezwykłych projektów i zaskakujących spotkań: pianista Joey Calderazzo odegra kompozycje Krzysztofa Kobylińskiego, trębacz Nils Petter Molvaer zagra z kolei w towarzystwie Sly & Robbie, jamajskiej sekcji rytmicznej odpowiedzialnej za ponad 200 tysięcy kompozycji, a legendarny basista Bill Laswell oraz niemniej zasłużony bębniarz Hamid Drake skonfrontują się z Marokańczykami z Master Musicians of Jajouka. [croz]

6

06.08.1997 r

21-28_kalendarium_A190.indd 26

Muzycy U2 podczas swojej trasy koncertowej zostają uwięzieni w wielkij cytrynie, która jest elementem dekoracji. Zawodzi mechanizm otwierający górną część cytrusa. K26

01.07.2015 20:22


lato 2015

K27

21-28_kalendarium_A190.indd 27

01.07.2015 20:22


kalendarium

Festiwal

10-11.07

Festiwal

Festiwal

10-16.07

16-19.07 kadr z filmu „Seth's Dominion”

Harald Grosskopf

Juno Reactor

Ambient Festival

Castle Party

Gorlice Gorlickie Centrum Kultury

Bolków

150-270 zł www.castleparty.com

ul. Michalusa 4 50-80 zł www.mpmambient.pl

Nowe przestrzenie

Nietoperze skrzydła

Ambient Festival to jeden z najpilniej strzeżonych sekretów na festiwalowej mapie. Poświęcona eksperymentalnej elektronice, odbywająca się wśród szczytów Beskidu Niskiego impreza od lat trzyma równy poziom, a stosunkowo skromny objętościowo line-up rekompensuje jego jakość. Po raz drugi w Gorlicach pojawi się Harald Grosskopf – współpracownik Manuela Göttschinga oraz Klausa Schulze. Drugim mocnym punktem programu będzie występ Pietera Nootena – współzałożyciela kultowego Clan of Xymox, który w ostatnich latach poświęcił się tworzeniu podszytej mrokiem muzyki neoklasycznej. Skład uzupełni pochodzący z Irlandii Ebauche oraz Polacy: Tadesz Łuczejko, Grzegorz Bojanek oraz znany m.in. z projektu AABZU Maciej Szymczuk. [croz]

Kiedyś, dawno, dawno temu nietoperze, kruki i inne czarne straszydła obsiadały wieczorami i nocami mury zamku rycerzy-rabusiów w Grodźcu, by słuchać rocka gotyckiego, syntpopu i nowej fali. W 1997 roku festiwal Castle Party przeniósł się do Bolkowa, stopniowo stając się jedną z najważniejszych imprez gotyckich w Europie. W tym roku główną gwiazdą festiwalu będzie metalowy (znów) Paradise Lost. Poza tym murami zamku w Bolkowie wstrząsną występy elektronicznych Juno Reactor i L’ame Immortelle, a także polskiej czołówki od folk metalu – Percival Schuttenbach po metal gotycki w wykonaniu Artrosis. [rar]

Animator Poznań

1-50 zł www.animator-festival.com

Animki Filmy animowane to znacznie więcej niż przedpołudniowe pasmo kreskówek w TV. To cały świat, który podobnie jak kino fabularne ma swoje gatunki, style i wybitnych twórców. Tylko my o tym niestety niewiele wiemy. Do kin animacje trafiają rzadko, a jeśli już, to zwykle są to megaprodukcje Disneya czy Pixara. Na szczęście jest Animator, który od siedmiu lat oprowadza nas po tajemniczym świecie ruchomych obrazków. Najważniejszym wydarzeniem festiwalu jest coroczny konkurs, na który spływają filmy z całego

świata. Poza konkursowymi pokazami w programie chociażby liczne retrospektywy, warsztaty i zajęcia dla dzieci. W tym roku najmłodsi będą mieli okazję obejrzeć bajki ze Słowacji, a starsi pójść na zajęcia o pisaniu o animacji, nauczyć się robić „peep boxy”, czyli domowe kino w pudełkach po butach czy wziąć udział w panelu dotyczącym animacji 3D. Codziennie na festiwalowiczów będą też czekały nocne pokazy wybitnych filmów animowanych. Życie jak z kreskówki. [oś]

K28

21-28_kalendarium_A190.indd 28

01.07.2015 20:22


Muzyka teraźniejsza Festiwal Tauron Nowa Muzyka od dziesięciu już lat – nie zważając na gatunkowe podziały, mody i szkodliwą segregację dźwięków na trudne i łatwe, ambitne i przystępne – prezentuje słuchaczom muzykę teraźniejszą, nagłą i aktualną. Często zaskakującą, niekiedy gwałtowną i szybką, zawsze jednak ustawioną frontem do przyszłości – gotową na zmianę, otwartą na wpływy i chętną wejść w dialog. Słuchajcie jej. TERAZ! A dokładnie od 20 do 23 sierpnia.

29-36_dodatek_A190.indd 29

3 koncerty, których nie można ominąć 1. Jeff Mills & NOSPR

Ostatnimi czasy znów wyjątkowo aktywny, zawsze progresywnie myślący, legendarny producent techno z Detroit na zakończenie festiwalu dokona kolejnej próby lotu w kosmos. Paliwo tym razem dostarczy mu Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą Christophe’a Mangou.

2. Tyler, the Creator

Pamiętajcie, nie róbcie niczego, do czego ten typ będzie zachęcać ze sceny. To wszystko pieprzona fikcja. A gdyby coś się stało, nie wińcie go za to, biała Polsko, pieprzyć listę Nowaka.

3. Sherwood & Pinch

Dwa pokolenia brytyjskich brzmień soundsystemowych – reprezentowanych przez dwóch producentów – spotykają się na wspólnej płaszczyźnie basu i rytmu. Dub – w uszach publiki – zmieni się w dubstep, by po chwili znów wrócić do korzeni.

01.07.2015 18:59


Alfabet Nowej Muzyki Tekst: Filip Kalinowski

Dwa miasta, kilkanaście obiektów, kilkadziesiąt występujących składów, kilkuset grających muzyków, kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Dziesięć edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka niepostrzeżenie przemknęło nam przed oczami i uszami. Co z tego kalejdoskopu utkwiło nam w pamięci najbardziej, co usłyszeliśmy, gdzie byliśmy i z kim spędzaliśmy czas podczas kolejnych edycji – to wszystko zebraliśmy w naszym subiektywnym przewodniku po eklektycznym, elektronicznym świecie TNM.

29-36_dodatek_A190.indd 30

A jak Amon Tobin

A jak Autechre

Brazylijski muzyk, producent i sound designer, jeden z częstych gości festiwalu. Od kiedy w 2007 r. odwiedził Cieszyn, wracał na Nową Muzykę – sam bądź w towarzystwie swojego koleżki z Two Fingers, DJ-a Doubleclicka – już kilka razy. Za każdym razem niosła go czysta potęga dźwięku – wstrząsająca siła basu i krystaliczna przejrzystość połamanej, porywającej do tańca struktury. Najbardziej spektakularnym jego występem bez wątpienia była zaprezentowana w 2011 r. audiowizualna instalacja ISAM. Kto był wtedy w Katowicach, na zawsze zapamięta ten ryk głośników i namacalność trójwymiarowego obrazu.

Jeden z najważniejszych duetów poruszających się po obrzeżach muzyki klubowej i eksperymentalnej po raz pierwszy do Polski trafił właśnie za sprawą nowomuzycznej ekipy. Skąpane w ciemności, pozbawione jakichkolwiek świateł czy wizualizacji występy filarów wytwórni Warp za każdym razem są lekcją bezkompromisowości, ambicji i otwartości na nowe rozwiązania. Kolejna okazja, by Roba Browna i Seana Bootha usłyszeć na żywo, nadarzy się znów na tegorocznym festiwalu.

A jak Aukso

Ulubieniec większości krajowych miłośników downtempo, breakbeatów, katalogu wytwórni Ninja Tune i zgrabnie wyścielonego samplami, miękkiego i bujającego lenistwa. Od kiedy w 2007 r. odwiedził wraz z zespołem Cieszyn, wyprzedaje większość swoich – nie tak rzadkich – nadwiślańskich koncertów. Z kolei współpracujące z nim wokalistki wracają zwykle po kilku latach do Polski na solowe występy.

Katowicka orkiestra kameralna, której w najmniejszym stopniu nie interesują podziały na muzykę klasyczną i rozrywkową, poważną i… bzdurną. W ramach festiwalu Nowa Muzyka instrumentaliści skupieni pod batutą Marka Mosia mieli szansę wystąpić u boku takich artystów jak Prefuse 73, Chilly Gonzales czy Jaga Jazzist. Dzięki orkiestrze bywalcy Taurona mogli usłyszeć twórczość swoich faworytów w zupełnie innych, często bardziej rozbudowanych aranżacjach.

B jak Bonobo

01.07.2015 18:59


C jak Carbon Atlantis Swój kuratorski projekt na Nowej Muzyce Wojciech Kucharczyk rozpoczął w zeszłym roku w podziemiach jeszcze nieoddanego do użytku Muzeum Śląskiego. Od zawsze związany z regionem artysta w specjalnie zaaranżowanej przestrzeni zaprezentował najciekawszych, nie zawsze nowych, ale zwykle nieznanych szerszej publiczności polskich artystów eksperymentalnych. Swoją misję promowania tak niesztampowych twórców jak Kuba Ziołek, Paweł Kulczyński czy Robert Piotrowicz Kucharczyk będzie kontynuować w tym roku, z tym że tym razem przedstawi także muzyków z krajów ościennych.

C jak Cieszyn Po krótkim, jednorocznym pobycie w Galerii Szyb Wilson Nowa Muzyka – jeszcze bez wsparcia Taurona – przeniosła się na dwa lata pod czeską granicę. Dobrze znane weteranom festiwalu Nowe Horyzonty miasteczko, a szczególnie znajdujący się w nim kamping Olza, do dziś będzie się kojarzyć bywalcom TNM-u z przyjazną, beztroską atmosferą i przede wszystkim – niezapomnianymi występami Ottona von Schiracha, Clarka czy Battles.

D jak DJ Rashad Tragicznie zmarły w zeszłym roku producent, didżej i promotor z Chicago nie dotarł w 2012 r. na Nową Muzykę. Do Katowic nie zawita już – niestety – nigdy. Jako że juke’ów i footworków nadal można szukać ze świecą w line-upach rodzimych festiwali, nawet samotny występ jego partnera w zbrodni DJ-a Spinna odnotować należałoby w annałach krajowej historii gatunku. Zeszłoroczny tauronowy showcase wytwórni Hyperdub stał się natomiast okazją, by Polacy mogli oddać hołd Rashadowi Hardenowi – jednej z najjaśniej świecących gwiazd podziemnej, progresywnej muzyki tanecznej.

D jak Dolina Trzech Stawów Gdy kopalnia „Katowice” była rewitalizowana, Nowa Muzyka musiała na dwa lata przenieść się do dobrze znanej bywalcom OFF-a Doliny Trzech Stawów. I choć miło się siedzi na trawie, a koncerty Omara Souleymana czy Beach House nawet bardziej pasowały do takich okoliczności przyrody, to cieszymy się, że TNM wrócił już nad szyby.

E jak Elliphant Szwedzka wokalistka i raperka jest na ostatniej prostej przed wejściem do electro-popowego mainstreamu, w którym pławią się jej niedawni współpracownicy: Skrillex, David Guetta czy Major

29-36_dodatek_A190.indd 31

Lazer. Zanim zaczął ją pochłaniać główny nurt, w zeszłym roku zdążyła jeszcze przyjechać do Katowic, gdzie została faworytką sporej części – często niekojarzącej jej wcześniej – roztańczonej publiczności.

F jak Flying Lotus Przez Mary Anne Hobbs ochrzczony „elektronicznym Hendrixem”, przez wielu bitowych producentów uważany za zbawcę i wzór do naśladowania. Kalifornijski producent i raper odwiedził Polskę po raz pierwszy w 2009 r. właśnie na zaproszenie Nowej Muzyki. I choć jego występ nie był wtedy oprawiony w spektakularne, mappingowe wizualizacje, to i tak robił ogromne wrażenie.

G jak Geszeft Dla wielu bywalców Nowej Muzyki pobyt w Katowicach łączy się również z niemożliwym do pominięcia punktem programu – wycieczką na Morcinka 23-25 do Geszeftu. Śląski, lokalny asortyment sprzedawany w tym kawiarnio-sklepo-centrum regionalnym skłania do rozmów, o tym gdzie się było, kiedy już wróci się do domu. A koszulka z wieżą szybu czy etui na telefon z familokiem idealnie pasuje na wieczorne wyjście do kopalni.

H jak Hipnoza Istniejący od lat, naprawdę kultowy katowicki Jazz Club z nowomuzycznym festiwalem związany jest całą siecią połączeń. To tu odbywały się pierwsze na Śląsku występy artystów związanych z takimi wytwórniami jak Ninja Tune czy Warp, to tu swoje umiejętności organizacyjne zdobywała spora część tauronowej ekipy i to tu też, na afterparty, kończy się każda edycja TNM.

I jak IDM, czyli Intelligent Dance Music Jedno z najgłupszych określeń gatunku muzycznego, jakie kiedykolwiek człowiek wymyślił, padło niestety na podatny grunt. Bo choć muzyka nie może być – sama w sobie – ani mądra, ani głupia, a niejeden bystrzacha robi dance’y, kiedy debile nagrywają wysublimowane eksperymenty, to wciąż najłatwiej zamknąć sporą część line-upu Nowej Muzyki w tym jakże użytecznym i pojemnym worku.

J jak Jamie Lidell Brytyjski wokalista, przez większość melomanów kojarzony ze swoją wersją soulu podszytą elektronicznym pulsem, miłośnikom Nowej Muzyki znany jest też jako producent bezkompromisowego techno. Kiedy w 2008 r. odwiedził cieszyńską edycję festiwalu, w jego solowym secie co rusz pobrzmiewały echa takich projektów jak Subhead czy Super Collider.

K jak Konkurs Zorganizowany w ramach pierwszej edycji festiwalu, wyłonił z grona młodych producentów, didżejów i zespołów skład, który supportował główne gwiazdy wieczoru. W Galerii Szyb Wilson wystąpili: dobrze znana miłośnikom ambitniejszych brzmień tanecznych poznanianka An on Bast, płocki basowy didżej rsp, postjazzowy śląski skład Bandfx i warszawski elektroakustyczny KERD.

K jak Kopalnia Scenografią dla muzyki elektronicznej na Tauronie od lat są pozostałości kopalni węgla kamiennego „Katowice”. Podświetlone na czas festiwalu wieże szybów i ceglane ściany maszynowni, łaźni czy warsztatów – gdy w tle słychać niskie dudnienie basu i miarowy, techniczny rytm – zdają się na powrót żyć swoim ciężkim, mechanicznym życiem.

L jak Lunice Kiedy w 2011 r. ten młodo wyglądający kanadyjski producent i b-boy wystąpił na dachu redbullowego tourbusa, niewielu jeszcze znało jego ksywkę, ale większość przechodzących nie potrafiła nie zatańczyć przy jego secie. Rok później Lunice wrócił na Nową Muzykę w superskładzie TNGHT, a w międzyczasie współprodukował m.in. numery Azealii Banks czy Teophilusa Londona. Co zrobi teraz, nie wiadomo, ale to, że będzie to hit, jest prawie pewne.

M jak Maceo Wyro Jeden z największych promotorów nowej muzyki był również częstym gościem Nowej Muzyki. Tragicznie zmarły rok temu producent, didżej i niezastąpiony aktywista krajowej sceny bitowej, nawet jeśli nie grał z Niewinnymi Czarodziejami, Noviką czy kwintetem Wojtka Mazolewskiego, zawsze pojawiał się na festiwalu, by przemknąć gdzieś w tłumie podczas występów Prefuse 73 czy Rasa G. Pięknym hołdem dla jego dorobku był zeszłoroczny – pierwszy i ostatni – występ składu Pili Palili, podczas którego Macieja Wyrobka w duecie z Enveem zastąpił Teielte.

M jak Madlib Na tego wizjonera hip-hopu Polacy czekali całe lata. W 2012 r. po jego występie na Nowej Muzyce wielu z nich zaczęło marudzić, że nie jest najlepszym didżejem, a towarzyszący mu raper Freddy Gibbs jest zbyt gangsterski jak na trueschoolowe afiliacje Otisa Jacksona Jr. Ci, którzy tak mówili, nie potrafili się otworzyć na fakt, że Madlib różni się od tego, jak wyobrażają go sobie ortodoksyjni fani. Na szczęście organizatorzy TNM od lat wychodzą poza oczekiwania twardogłowych festiwalowiczów.

01.07.2015 19:00


M jak Mary Anne Hobbs Pierwsza dama bitowo-basowej sceny pojawiła się na Nowej Muzyce w 2011 r., by ustalić program jednej z sekcji i zaprezentować co ciekawsze nowinki z brytyjskich i amerykańskich undergroundowych klubów. Obecność na festiwalu zbiegła się w czasie z opuszczeniem przez nią BBC Radio One. Dla wielu słuchaczy programów „Breezeblock” i „Experimental” było to zwieńczenie pewnego okresu w historii współczesnej muzyki. Okresu, w którym rodził się dubstep, bity zyskiwały autonomię, a wszystkie tego efekty prezentowała w eterze panna Hobbs.

M jak Muzeum Śląskie Nowa siedziba muzeum, dopiero od niedawna dostępna dla zwiedzających, znajduje się na terenie kopalni „Katowice”. W zeszłym roku jej najniższy poziom służył za tajemniczą, spogłosowaną przestrzeń sceny Carbon Atlantis. W tym roku natomiast jej sale kusić będą perspektywą alternatywnego spędzenia przedkoncertowego popołudnia.

N jak Najlepszy W 2010 r. European Festival Awards nagrodziło TNM tytułem najlepszego małego festiwalu. I choć wyróżniona piąta edycja Taurona była wyśmienita, to na nas większe wrażenie zrobiła poprzednia, dopiero co przeniesiona z powrotem do Katowic. Wizytowana przez Flying Lotusa, Roots Manuvę czy The Buga, nieopierzona jeszcze do końca, ale tętniąca entuzjazmem i naprawdę nową muzyką. To jej przyznaliśmy Nocnego Marka w kategorii imprezy roku.

N jak Ninja Tune Jeden z dwóch ulubionych labeli organizatorów TNM – podobnie jak Warp Records wciąż śledzi, co piszczy, klika, trzeszczy i dudni w nowej muzyce. Od samplingowej dezynwoltury lat 90., przez postjazzowe, łagodne początki nowego millenium, aż po zbasowane, potężne riddimy drugiej dekady XXI wieku – brytyjska wytwórnia raz po raz zaskakuje swoich słuchaczy, zachwyca recenzentów i dostarcza nowych bookingów organizatorom Nowej Muzyki.

N jak Nikiszowiec Miejsce, które choć z samym festiwalem nie jest związane, dla wielu jego bywalców nieodłącznie kojarzy się z wyjazdami na Nową Muzykę. Dawne osiedle robotnicze dla górników kopalni „Giesche” to malownicza, klimatyczna sceneria do spędzenia leniwych przedwieczornych godzin. Ponadto tutejsza baza gastronomiczna – zarówno jeśli chodzi o obiadowe rolady śląskie, jak i deserowe ciacha – pozwala zregenerować wymęczony organizm i nabrać sił przed koncertami.

29-36_dodatek_A190.indd 32

O jak Omar Souleyman Ulubiony weselny śpiewak nie tylko sporej części narodu syryjskiego, lecz także… Björk, Caribou czy Four Teta pojawił się w Katowicach dwa lata temu, podczas jednej z najbardziej różnorodnych edycji festiwalu. Jego występ jest kolejnym przykładem na otwartość ekipy TNM. Poza wszelkimi odmianami elektroniki, rapu czy brzmień gitarowych Nowa Muzyka od tej edycji pobrzmiewa też muzyką świata. W zeszłym roku działkę etniczną reprezentował południowoafrykański Nozinja, a w tym prawdziwa kosmopolitka Alo Wala.

P jak Pati Yang Kiedy w 2008 r. Pati Yang wystąpiła na trzeciej edycji Nowej Muzyki, wielu jej fanów specjalnie z tej okazji wybrało się do Cieszyna. Równie wielu bywalców festiwalu nie za bardzo kojarzyło dorobek artystki i zmierzało pod granicę dla Battles czy Clarka. Koncert mieszkającej w Wielkiej Brytanii rodzimej wokalistki, która porusza się po obrzeżach rocka i elektroniki, połączył jednak wszystkich i w pamięci „rocznika 2008” pozostał jako jeden z ciekawszych występów festiwalu.

R jak RBMA Muzyczna akademia Czerwonego Byka nie tylko organizuje coroczne obozy szkoleniowe dla muzyków, producentów i didżejów z całego świata, ale też macza palce w szeregu innych wydarzeń. Nowa Muzyka od lat ściśle z nią współpracuje. W ramach RBMA odbywają się infosesje z producentami, muzykami i didżejami występującymi na festiwalu, a jedna scena opatrzona jest logo energetycznego potentata.

S jak showcase Wprowadzona kilka lat temu formuła, dzięki której bywalcy TNM mogli zapoznać się z przekrojem twórczości takich wytwórni jak Numbers, Mik Musik, Hyperdub czy U Know Me. Każdego wieczoru całą scenę przejmują przedstawiciele danego labelu. Fani mogą usłyszeć sporo niepublikowanego materiału, a artyści poczuć się ciut jak w domu i często spotkać innych muzyków.

S jak stacja benzynowa Znajdująca się po drugiej stronie alei Roździeńskiego placówka BP zmienia się w trakcie festiwalu w dyskusyjny klub muzyczny. Kalorie wytańczone pod sceną są pośpiesznie uzupełniane, występy żarliwie komentowane, a oczekiwania na następny dzień wymieniane. Zdarza się też czasem spontaniczny występ, kiedy ktoś paszczą stara się powtórzyć fragment seta któregoś z technicznych producentów.

S jak Szyb Wilsona Galeria znajdująca się na terenie byłego szybu kopalni KWK „Wieczorek” gościła w 2006 r. pierwszy w historii, wówczas jednodniowy festiwal Nowa Muzyka. To właśnie w mijanym na drodze do Nikiszowca budynku wystąpili wtedy DJ Krush, Cristian Vogel i Swayzak. Ascetyczne wnętrze głównej sali nieraz było później świadkiem koncertów czy setów odbywających się pod szyldem TNM.

T jak The Complainer & The Complainers Jeden z najczęściej wspominanych występów cieszyńskich edycji festiwalu, a jednocześnie prapoczątek współpracy Wojciecha Kucharczyka z ekipą organizującą TNM. Eksperymentalny, ale przystępny, audiowizualny show kwartetu to świetny przykład na to, że ponadgatunkowa, niezależna polska scena muzyczna nie jest tak kreatywna od niedawna, lecz jedynie w ostatnim czasie cieszy się większym zainteresowaniem.

U jak U Know Me Warszawska niezależna oficyna C płytowa skupiająca się na bicie, M basie i ich zależnościach. Drużyna Marcina „Groha” Groszkiewicza goY ściła na Tauronie od 2011 r., kiedy Teielte zagrał na daCM chu redbullowego tourbusa jeden ze swoich pierwszych MY live-actów. Ukoronowaniem dotychczasowej współpracy załóg TNM i UKM była zeszłoroczna, całonocna rezyCY dentura labelu na festiwalu. CMY

W jak Warp

K

Wyjątkowo lubiany przez włodarzy TNM brytyjski gigant niezależnych brzmień. Od lat dostarcza swoim miłośnikom nowe płyty, które można nazwać nową muzyką. Od pierwszych, postacidowych, elektronicznych produkcji, które dziś określa się często mianem „warpowych”, przez samplopochodną melancholię schyłku lat 90., aż po basowe i bitowe rewolucje ostatnich lat – rządcy angielskiej oficyny już trzecią dekadę trzymają rękę na pulsie współczesnej elektroniki, a z nimi i za ich sprawą robi to także ekipa TNM.

Z jak zdjęcia Tauron Nowa Muzyka przez lata współpracował z agencją fotograficzną Shootme, organizując wystawy, warsztaty i prelekcje towarzyszące stricte muzycznym wydarzeniom festiwalu. W katowickiej galerii Rondo Sztuki wystawiali swoje prace m.in. Tomek Albin, Jacek Kołodziejski czy Paweł Fabjański. Ten ostatni odpowiadał również za cyberpunkową oprawę festiwalu w roku 2012.

01.07.2015 19:00


sc_activist_230x297mm-print.pdf

1

09.06.2015

20:22

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

29-36_dodatek_A190.indd 33

01.07.2015 19:00


Muzyka przygodowa Rozmawiał: Filip Kalinowski

Dwa lata temu jako pierwszy z dużych krajowych festiwali Tauron Nowa Muzyka zdecydował się oddać całą scenę polskim artystom. I to nie tym, o których mówi się w telewizji, radiu czy gazetach. Ci artyści swoje albumy tłoczą zwykle sami i grają koncerty dla kilkudziesięciu osób... i mimo to światowe festiwale zapraszają ich do siebie. Kuratorem pionierskiej sceny Carbon Central na Tauron Nowa Muzyka jest Wojciech Kucharczyk. Człowiek, który ze swadą patrzy w przyszłość rodzimej muzyki, ale wie, że aby rysowała się ona w jasnych barwach, musi sam działać w tym kierunku. Intensywnie.

29-36_dodatek_A190.indd 34

Jak wspominasz swój koncert z Complainersami z drugiej, cieszyńskiej edycji Nowej Muzyki?

To był pierwszy koncert Complainersów jako zespołu. To bardzo zabawny, ale i mocny moment w historii moich działań. Różowe tiszerty i generalnie pop, choć oczywiście pop specyficzny. Świetnie, że to wydarzyło się właśnie w Cieszynie, i szkoda, że festiwal potem miał tam tylko jedną edycję, bo robił tej okolicy wiele dobrego. No ale cóż, historia chciała, żeby się przeniósł do Katowic, gdzie teraz jest mu dobrze. Jak to się stało, że kilka lat później wraz z twoją ekipą z wytwórni Mik Musik przejęliście na jeden wieczór całą scenę festiwalu?

Po prostu dostałem zaproszenie od organizatorów, żeby coś takiego zrobić. To był dobry moment, po restarcie wydawniczym Mik Musik trzeba było pokazać nasz potencjał koncertowy. Cieszyłem się także z zaufania, którym nas obdarzono, wcześniej żaden duży polski festiwal całej nocy „na własność” jeszcze nam nie zaoferował. To był zdecydowany krok do przodu. I wypadliśmy chyba dobrze, zostało to zauważone. Dla mnie był to jeden z ważnych momentów w tym naszym niezalowym fermencie ostatnich lat. Czy twoim zdaniem krajowym festiwalom zajęło więcej czasu dostrzeżenie tego, co na naszej scenie jest ciekawe, ale niszowe, czy raczej coś się na niej zmieniło?

To zajęło całe lata i ciągle nie jest tak, jak powinno być. Nieliczne polskie festiwale traktują rodzimych artystów naprawdę poważnie, a nawet jeśli, to skupiają się na popularnych nazwiskach. Jest o tyle lepiej, że festiwali jest dużo, więc i akcji nie brakuje. Oczywiście jakość muzyki też się podniosła. Już nikt nie mówi o kompleksach, coraz więcej artystów jest zauważanych za granicą. Jeśli odnoszą tam drobne sukcesy, to pomaga im to w kraju. Zwyczajny rozwój na właściwym poziomie. Mamy sporo świetnych wytwórni, które w ostatnich trzech latach pojawiały się jak grzyby po deszczu, są wreszcie poważni niezalowi bukerzy i agenci, robi się ciekawie. Jest szansa na jakiś system, który pomoże polskim niezalowcom działać naprawdę profesjonalnie. Cieszę się, że Mik Musik ma interesujące miejsce w tym wszystkim. Czy to, że w zeszłym roku swoją pierwszą odsłonę miał wasz projekt Carbon Atlantis, było następstwem pojawienia się mikowej sceny?

Tak, myślę, że nasz show udał się tak dobrze, że warto było kontynuować współpracę. Ale chodziło także o oryginalne podejście do działań audiowizualnych i wykorzystanie niesamowitej przestrzeni nowego Muzeum Śląskiego. W ten sposób zostałem kuratorem Carbon Atlantis. W założeniu miał to być projekt prezentujący polską scenę muzyki przygodowej i poszukującej. W muzeum mogliśmy do tego dodać ogromne obrazy, projekcje, scenografię i zrobić to tak, jak chcieliśmy

01.07.2015 19:00


Wojciech Kucharczyk Artysta multidyscyplinarny, którego najlepiej opisuje jego własny, samozwańczy tytuł – thesigner (nie mylić z designerem). Znaki te wysyła od lat za pomocą dźwięków, grafik i przeróżnych działań na styku audio i wizualności. Jego twórczość można znaleźć na płytach sygnowanych nazwami The Complainer, Mołr Drammaz, Pathman czy Iron Noir. Z kolei graficzne poszukiwania i kuratorskie zacięcie Kucharczyka można poznać dzięki założonej przez niego w 1995 r. wytwórni Mik Musik czy choćby sceny Carbon Central na tegorocznym festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Na jej deskach wystąpią m.in. Syny, Rhythm Baboon, Krojc, Palmovka czy Ventolin.

– o wiele lepiej niż podczas festiwalu na wolnym powietrzu. To była w zasadzie ogromna wystawa, w ramach której muzyka była najważniejszym „eksponatem”. Trochę żal, że trwała tylko dwa dni, ale z drugiej strony dzięki temu jest bardziej unikatowa. Teraz w muzeum są prawdziwe zbiory i taki projekt jak Carbon Atlantis nie może już się odbyć. Czym kierujesz się, dobierając artystów występujących w Carbonie?

Niestety kieruję się swoim gustem, czyli szukam rzeczy, które mogą mieć estetyczny i energetyczny związek z Mikiem. Eksperymentalnie, bezstylowo, bez oglądania się na innych, odważnie, a także trochę chropawo, niegrzecznie, ale zabawnie – tak chyba najkrócej można to scharakteryzować. Ale oczywiście chcę zaprezentować w miarę bezstronnie to, co dzieje się teraz ciekawego, zachowując maksymalną rozpiętość stylistyczną: od techno po hip-hop, wszelkie odmiany elektroniki. W tym roku stawiamy jednak na bity i rejw. Miło będzie widzieć tańczący tłum. Jesteś również kuratorem Art Meetings w Kijowie. I tam, i na Nowej Muzyce występują artyści związani z tzw. sceną niezależną. Jak duże jest to środowisko?

Nie jest duże, lecz szybko rośnie. Oczywiście mamy kilku kluczowych graczy, ale wszyscy chcą, żeby ta scena się rozwijała, nikt nikomu nie przeszkadza, młodzi i nowi są mile widziani. Jasne, to żadna idylla, ale uważam, że na co dzień panuje raczej zdrowa atmosfera, przynajmniej w tym środowisku, z którym mam najczęściej do czynienia. To proste – dzięki współpracy szybciej i lepiej zbuduje się coś mocnego. W zeszłym roku spotkałem na festiwalu przynajmniej kilka osób zdziwionych twórczością tych wszystkich nieznanych muzyków grających w Carbon Atlantis czadową muzykę. Dlaczego nie trafiają oni do szerszej publiczności – nie mówię o masach, ale o przeciętnym fanie choćby Amona Tobina? Co twoim zdaniem szwankuje w kontakcie sceny niezależnej ze słuchaczem?

na wyższy poziom. Nie chcę narzekać na polską publiczność, bo jest wspaniała, ale mogłaby czasem mocniej wspierać swoich rodaków. Tak jak kibicuje się polskiej reprezentacji w sporcie, wypadałoby także kibicować jej w muzyce. Informacje o naszych działaniach są bardzo łatwo dostępne, wystarczy tylko chcieć. To bardzo proste. Reprezentanci tej sceny wydają i promują się sami. Powoli, ale konsekwentnie wywołują coraz większy – i koncertowy, i medialny – oddźwięk na świecie. Skąd twoim zdaniem to zainteresowanie Polską?

Odpowiem krótko – jesteśmy dobrzy! Lata pracy typu DIY nauczyły nas wszelkich surwiwalowych technik – robimy swoje, nie oczekując fortuny w zamian. No i ciężka praca nad warsztatem, trening, poczucie sensu działania. Przy okazji powstaje specyficzna jakość, estetyka, już prawie można mówić o polskiej szkole czy polskim brzmieniu – w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego określenia. „Ta płyta brzmi po polsku” nie jest już inwektywą. W tym roku Carbon – tym razem Central, nie Atlantis – wyszedł poza granice Polski. Naszych sąsiadów z południa rzadko gościmy na krajowych festiwalach, podobnie jest z artystami ze wschodu.

No właśnie, za rzadko. My też za rzadko tam jeździmy. Nie znamy się więc za bardzo i… czas najwyższy to zmienić. Nie można się ciągle oglądać na mityczny Zachód, bo tam momentami jest już bardzo przewidywalnie, momentami wręcz nudno. Sporo jeżdżę na festiwale za granicę i artyści z naszego regionu zawsze wypadają na plus, są często sensacją wieczoru. Sceny w Czechach, Słowacji czy na Węgrzech są oczywiście mniejsze niż nasza, ale tak samo ciekawe i oryginalne. Robiąc risercz do Carbon Central, trochę to zbadałem, dyskutowałem także ze znawcami tematu z tych krajów i myślę, że to, co pokażemy, jest dosyć miarodajne. Jak wspomniałem, zróżnicowane stylistycznie, mocne, pewne, charyzmatyczne. Pokusiłbyś się o stwierdzenie, że ta wschodnia scena niezależna – od Polski przez wszystkich jej południowych, wschodnich i północno-wschodnich sąsiadów – ma jakieś cechy wspólne?

Na pewno jest to podejście DIY, „zrób to sam”, bez oglądania się na innych czy dominujące w świecie style. Jaką widzisz przed nią przyszłość? Pozbędziemy się wreszcie upośledzającego podziału na Polskę i „poziom światowy”?

Już się tego pozbyliśmy, tego upośledzenia i kompleksu. Może w radiowym popie jest on nadal widoczny, ale to nas nie martwi, co nie? Mamy dość dowodów na to, że jest dobrze. Ale to jest także walka ze stereotypami, wyjątkowo trudna. Przede wszystkim publiczność – słuchacze muszą to sami usłyszeć, zrozumieć, a media muszą przestać patrzeć przez filtr typu „o popatrz, Polak, a jak fajnie gra, nawet grał na festiwalu za granicą”. To śmieszne, ale to ciągle tak działa. Wielu z interesujących nas muzyków większość koncertów gra za granicą, ale media się tym kompletnie nie interesują. Wypadałoby to zmienić, traktować nas poważnie i na równych prawach. I ten czas się zbliża. Pracujemy.

Ludzie mają tendencję do wybiegania myślami w przyszłość. Że niby tam gdzieś, za ileś lat, czai się to, co lepsze, ciekawsze, bardziej spektakularne i superczadowe. Odmieniana przez wszystkie przypadki muzyka przyszłości dla wielu jest więc synonimem kunsztu, jakości i progresywnego myślenia. I to przez nich m.in. szeroko rozumianą elektronikę – choć jej historia trwa już ponad sto lat – wciąż uznaje się za futurystyczną, jakby była obca współczesnemu człowiekowi, nie do końca zrozumiała dla przeciętnego zjadacza hitów. Z dobrym techno, glitch-hopem, dubstepem czy jakimkolwiek innym gatunkiem powstałym na bazie syntezatorów, sampli i efektów jest natomiast podobnie jak z dobrym science fiction – za pomocą obco brzmiących, nieoswojonych jeszcze technik i pomysłów opowiada o tym co teraz, w tym momencie, w tej sekundzie, TERAZ! O człowieku, targających nim emocjach, odprawianych przez niego rytuałach i zależnościach zachodzących pomiędzy nim a otoczeniem. Bo muzyka – podobnie jak wszystko inne – zawsze powstaje na bazie tego, co już było, i tylko od artysty zależy, czy będzie zerkał za siebie, czy ze swadą patrzył w przyszłość. Jeśli będzie zbyt nostalgiczny, ugrzęźnie w przeszłości, jeśli będzie stał w miejscu, to w końcu zacznie się cofać, jeśli natomiast będzie szukał nieznanego, przy odrobinie szczęścia nagra wreszcie nową muzykę. Nowa muzyka jest bowiem tym, co mamy najlepszego, najciekawszego, najbardziej spektakularnego i superczadowego. I trzeba się śpieszyć, by ją usłyszeć, bo za chwilę może być już muzyką przeszłości. Filip Kalinowski redaktor muzyczny

Tego ciągle nie wiem i – prawdę mówiąc – trochę to przykre. Dlatego musi powstać wspomniany system skupiający poważnych managerów od niezalu, którzy wepchną to

29-36_dodatek_A190.indd 35

01.07.2015 19:00


29-36_dodatek_A190.indd 36 Amy reklama Aktivist.indd 1

01.07.2015 19:00 15-06-18 16:08


lato 2015

Festiwal

Festiwal

17-19.07

24-26.07

Peter Hook

Jarocin Festiwal Jarocin

90-160 zł www.jarocinfestiwal.pl

Stare, ale jare Jarocin to legenda. A z legendami jest taki problem, że lubią otaczać się... legendami. Oprócz rozbudowanej sceny dla młodych, gdzie zaprezentują się raczkujące zespoły muzyczne, w Jarocinie czeka nas zalew sentymentów. Voo Voo da koncert z okazji swojego 30-lecia na którym zaprezentują cały swój dorobek, Big Cyc zagra swój album „Zadzwońcie po milicję”, który powstał z okazji 30-lecia wprowadzenia stanu wojennego i składa się z utworów działających wtedy, podziemnych kapel, a Nowe Sytuacje przypomną i odtworzą legendarny koncert Republiki z 1985 r. Atrakcją może być też koncert Much zainspirowany dokumentem „FALA, Jarocin 1985”, którego fragmenty będą wyświetlane na scenie. Dodatkowo gwiazdą festiwalu będzie Peter Hook z Joy Division. Starali się, starali, ale wyszło znów legendarnie. [oś]

Rósín Murphy

Audioriver Płocka, plaża nad Wisłą

160-250 zł

Nie potok Rok temu po pierwszych ogłoszeniach Audioriver napisałem, że nie jestem zadowolony z kierunku muzycznego obranego przez największy elektroniczny festiwal w Polsce i dodałem, że mam nadzieję, że czekają nas jeszcze lepsze edycje. Jako przykład gwiazdy dałem m.in. Joya Orbisona i Karenn. W tym roku oboje tych artystów zostało zaproszonych nad Wisłę, a ja tylko mogę chylić czoła przed organizatorami, którzy sprawili, że pod koniec lipca wsiądę w samochód, aby do wczesnych godzin szaleć na płockiej plaży.

Tegoroczna odsłona festiwalu jest w moich oczach najlepsza line-upowo od lat. Wystąpi Róisin Murphy, która przyjedzie promować pierwszy od ośmiu lat album. Panowie zaprosili też Adama Beyera, dla którego występ przed 50-tysięczną publiką jest małą imprezą. Z kręgu techno pojawią się jeszcze uwielbiany w Polsce i często u nas goszczący Ben Klock, wyjątkowy Marcel Dettmann i Rodhad, który w ciągu kilkunastu miesięcy stał się jednym z najważniejszych berlińskich producentów. Nie zabraknie też muzyki delikatniejszej w wykonaniu przedstawicieli deepowych brzmień. Wśród house’owych gwiazd znajdziemy m.in. Tale of Us, Damiana Lazarusa, Olivera Koletzkiego i Sebo K. Jak zwykle nad Wisłą dostaniemy też mieszankę d’n’b i wiertarek, wśród

nich legendy wytwórni Hospitality – High Contrast i London Electricity, a także człowiek odpowiedzialny za najpopularniejsze kawałki Foreign Beggars, Noisia. Będzie też wcześniej wspomniany UK sound i Joy Orbison, najlepszy brytyjski producent, który umie zmieniać się jak kameleon, tworząc „postdubstepowe” tracki, house’owe bangery i genialne w swojej prostocie analogowe kawałki techno. Nie zabraknie też przedstawicieli rodzimej sceny, np. Baascha czy Nervy. Dawno nie byłem tak podekscytowany polskim festiwalem. Trzy dni najlepszej elektroniki, do tego strefa modowa, food-trucki i wszyscy znajomi, którzy zdążyli zatęsknić za tańcami w Płocku do rana. Widzimy się tam wszyscy, chyba że wasze oczy zamienią się w pięciozłotówki. [kp]

Festiwal

18-19.07

90’ Festival Bielsko-Biała Hala Dębowiec

ul. Karbowa 26 99-600 zł 90festival.pl

37-41_kalendarium_A190.indd 37

La Bouche

Szalone lata Organizatorzy 90’ Festivalu żerują na nostalgii tych, którzy jak przez mgłę pamiętają czasy segregatorów wypełnionych karteczkami z pieskami i postaciami z „Sailor Moon”. Z drugiej strony 90’ Festival jest pierwszym na taką skalę wydarzeniem w Polsce, które koncentruje się na złotych czasach wszechobecnego wówczas eurodance’u. Na bielskiej polanie pojawią się więc odpowiedzialny za „Be My Lover” i „Sweet Dream” niemiecki duet La Bouche, śpiewający „No, no, no, no,

no. Ther's no limit” zespół 2unlimited, tańcząca w rytm „Bailando” Loona, dysponujący zaraźliwymi przebojami Coolio czy deklamująca „Everybody Needs Somebody” Beatrix Delgadoo. Line-up domykają nieco bardziej zapomniani Snap! i DJ Quicksilver. Nasz wykrywacz guilty pleasure szaleje. [dup]

01.07.2015 20:24


kalendarium

Festiwal

22-26.07

Ajinai

Festiwal

Festiwal

Festiwal

30.07-01.08

01-09.08

06-09.08

Zakk Wylde

kadr z filmu „45 lat”

Capleton

Globaltica

Przystanek Woodtsock

Gdynia

Kostrzyn nad Odrą

9. Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi

Ostróda

16-50 zł www.globaltica.pl

wstęp wolny www.woodstockfestival.pl

Kazimierz Dolny i Janowiec nad Wisłą

100-200 zł www.ostrodareggae.com

Globalny Bałtyk

Przyjaźń i ciepłe piwo

Po brzegi

Duchowa ewolucja

Żeby podróżować do krajów tak egzotycznych jak Mali czy Brazylia, wcale nie trzeba polować na promocje biletów lotniczych. Wystarczy wybrać się na organizowaną już od 11 lat niezawodną Globaltikę. W tym roku impreza jeszcze odważniej rozszerza swoją ofertę o sferę pozamuzyczną. W ramach „Cinema Globaltica” zobaczymy filmy poświęcone jednemu z najgorętszych (nie tylko w znaczeniu muzycznym i klimatycznym) rejonów Afryki, czyli Mali. Część literacka „Pociąg do Podróży” gościć będzie znanych polskich reportażystów i podróżników. Wielbiciele teatru z kolei wybiorą się na spotkanie ze swojską kulturą kurpiowską. No i do tego muzyka, której jak zwykle będzie masa. Zagrają m.in. Rabih AbouKhalila z Libanu, spece od karaibskich rytmów Soneros De Verdad, obowiązkowi na każdej tego typu imprezie rock’n’rollowcy z Azji, tym razem reprezentowani przez chińskie Ajinai oraz indyjski wirtuoz sitaru Ustad Dharambir Singh. [mk]

Przystanek najpierw się kocha, a potem się z niego wyrasta. Albo po prostu nie jeździ tam i hejtuje całe życie. Nie zmienia to jednak faktu, że kostrzyński Woodstock jest wydarzeniem wyjątkowym w skali nie tylko kontynentu, ale też chyba całego świata. Charyzma Owsiaka, legenda ponad dwóch dekad imprez, ciepłe piwo, kąpiele błotne, punki około czterdziestki pamiętający pierwszą edycję. Każdy z nas, nawet jeśli tam nie był, ma z tym miejscem swoje skojarzenia. Impreza rozrasta się z roku na rok i podczas tegorocznej edycji poza obowiązkowym zestawem młodych polskich kapel i polopunkowych weteranów zagra całkiem spora ekipa gości z zagranicy. Brodaty mistrz gitary Zakk Wylde, kiczmetal Within Temptation, odwiedzający Polskę po raz pierwszy (HED) P.E. oraz tak dla kontrastu Shaggy… Po tym zestawie wprost idealnie widać, że Przystanek Woodstock jak co roku nie jest imprezą, którą da się zdefiniować jednym zdaniem. [mk]

Dyrektorem artystycznym festiwalu jest Grażyna Torbicka, ale niech nie zniechęcają was jej konferansjerskie popisy na wszelakich telewizyjnych galach, serwowane widzom od dziesięcioleci, ponieważ oprócz estrady jej pasją jest kino. Autorka cyklu „Kocham kino” w TVP2 na Dwóch Brzegach zaprezentuje wiele polskich i światowych premier oraz przegląd ważnych dzieł z minionego roku. Wśród premier zobaczymy m.in. „45 lat” Andrew Haigha, który był pokazywany w konkursie głównym tegorocznego Berlinale. Będą także filmowe retrospektywy: niemieckiej reżyserki Margarethe von Trotty, twórczyni m.in. filmu „Hannah Arendt” o niemiecko-żydowskiej filozofce, oraz Jerzego Skolimowskiego, legendy polskiego i światowego kina. W programie także spektakle teatralne, wystawy, koncerty i spotkania z artystami. [ko]

15. urodzin reggae’owej Ostródzie pozazdrościć może większość krajowych festiwali. Każdy organizator chciałby móc wciąż rozwijać swoją koncepcję, a jednocześnie nie stracić nic z klimatu pierwszych edycji. W tym roku ORF rozpocznie koncert zespołów od zawsze związanych z festiwalem, wystąpią Vavamuffin, Jafia czy Bakshish. W następne trzy dni na Mazurach pojawią się natomiast całe zastępy muzyków. Od weteranów takich jak Black Roots czy Capleton, przez młody narybek w postaci Richiego Campella i Anglików z Fyah Keepers, aż po ulubieńców publiczności – Gentlemana i Kamila Bednarka. Line-up Ostródy mieni się wszystkimi odcieniami reggae, ska, dubu czy dancehallu. Izrael gra kulturę, Protoje dba o tradycję, Dreadsquad rozkręca imprezę, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze konkurs, w którym pięć zespołów z całego świata walczyć będzie o sesję nagraniową w jamajskim studiu. Jako że w finale znaleźli się także i Polacy, wypadałoby w sobotę przyjść, pokibicować. [fika]

8

Autokar, którym podróżuje grupa Dave Matthews Band, zrzuca nieczystości z mostu do rzeki Illinois. W tym samym czasie pod mostem przepływa łódź z turystami. Efekt? Kilkuletnie postępowanie sądowe.

08.08.2004 r.

37-41_kalendarium_A190.indd 38

Ostróda Reggae Festival

K38

01.07.2015 20:24


lato 2015

Festiwal

Festiwal

07-09.08

07-14.08

Patti Smith

OFF Festival

Festiwal

14-18.08

kadr z filmu „Onirica” wydarzenie

2014

Transatlantyk

Katowice

Poznań

Dolina Trzech Stawów 140-280 zł www.off-festival.pl

www.transatlantyk.org

Przybij dyszkę!

Arka

To już dziesięć lat! Aż się wierzyć nie chce, że nieśmiała bardziej niż jej uczestnicy impreza z Mysłowic rozwinęła się do takich rozmiarów. Tegoroczna edycja przyniesie sporo dobrych koncertów. Na plakatach najbardziej widoczni są Patti Smith, Ride oraz hiphopowa zajawka Run the Jewels. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej, bo na OFF-ie czeka się na te mniej znane zespoły. Czarnym koniem jest malijska petarda koncertowa Songhoy Blues. Wielbiciele rock’n’rolla powinni koniecznie zająć barierki na występie Colleen Green. Fani seriali nie mogą ominąć koncertu kultowego Xiu Xiu, które zagra muzykę z „Miasteczka Twin Peaks”, a wielbiciele smutnego folku prawdziwej rewelacji ostatnich miesięcy, czyli Sun Kil Moon. Jednym z naszym redakcyjnych faworytów są z kolei przedstawiciele stajni Daptone, czyli mroczni funkowcy z Budos Band. [mk]

Po filmowym maratonie na Nowych Horyzontach najlepiej siłą rozpędu dotrzeć do Poznania. Tamtejszy festiwal też twa dziesięć dni, ale można odpocząć – repertuar przystępniejszy. Transatlantyk to filmowa arka, na której schronienie znalazły produkcje z całego świata – niszowego, oryginalne, często bez szans na dystrybucję. Głównym punktem programu wydarzenia – organizowanego przez laureata Oscara, kompozytora Jana P. Kaczmarka – jest jednak konkurs dla twórców muzyki filmowej. A dla tych, którzy niekoniecznie są melomanami? Selekcja tytułów z Sundance, nagrodzone Oscarami dokumenty, przeglądy kina kulinarnego, filmy eko i społeczno-polityczne w sekcji Konfrontacje. [mm]

Lotte Anker Duane

Sanatorium Dźwięku Sokołowsko

www.sanatoriumdzwieku.pl

Dźwięki, które leczą Narzekacie na nudę w muzyce? Nic nowego się nie dzieje, a letnie festiwale kojarzą wam się z odgrzewanymi kotletami? Pora na regenerację w Sokołowisku. Festiwal Sanatorium Dźwięku wyrwie was z marazmu. Kuracjusze mogą spodziewać się pełnego spektrum zjawisk związanych z muzyką XX i XXI wieku. Wśród personelu znajdą się m.in. Keith Rowe – nestor improwizowanej muzyki elektroakustycznej i wirtuoz preparowanej gitary – oraz specjaliści od skandynawskiego jazzu

– Lotte Anker, Paymound Strid. Nie zabraknie rodzimej reprezentacji – Roberta Piotrowicza, Piotra Damasiewicza, Gerarda Lebika i Krzystofa Topolskiego. To tylko kropla w morzu. Po więcej zajrzyjcie na stronę sanatoriumdzwieku.pl. W przerwach między koncertami pamiętajcie o spacerach na wykłady i sesje panelowe z udziałem kuratorów i krytyków muzycznych. Sanatorium oferuje także blok filmowy poświęcony różnym aspektom sztuki dźwięku. Pięć gwiazdek! [is]

Festiwal

20-23.08 Wschód bez zmian Cieszanów Rock Festiwal Cieszanów

40-110 zł www.cieszanowrockfestiwal.pl

Creator

Trochę mydło i powidło, ale generalnie fani tradycyjnie pojmowanego rocka i metalu (co jakoś u nas często idzie w parze) powinni być przyjemnie zaskoczeni. Położony na Roztoczu Cieszanów ma szansę stać się znaczącym miejscem na festiwalowej mapie Polski. W tym roku

zagra tu nie tylko czołówka polskiego rocka i reggae – klasyki w stylu Elektrycznych Gitar, Pidżamy Porno, Comy i Vavamuffin, ale i weterani rocka The Animals (we wcieleniu The Animals and Friends), metalowe potęgi Kreator i Helloween. Konkurencja dla węgorzewskiego Seven Festival. Jako lokalny patriota mogę przyklasnąć. [rar]

K39

37-41_kalendarium_A190.indd 39

01.07.2015 20:24


kalendarium

Festiwal

20-21.08

Festiwal

Festiwal

20-23.08

03-05.09

Kendrick Lamar

Peace

SoundriveFest

Live Music Festival się

Kraków

Gdańsk

145-270 zł www.livefestival.pl

50-100 zł www.festival.soundrive.pl

Krakowski spleen

Nowe od morza

Krakowski Live Music Festival powraca w nowej, świeżej formule! Organizatorzy długo trzymali nas w niepewności, ale gdy poznaliśmy artystów, którzy w sierpniu zagrają na krakowskich Błoniach, stało się jasne, że trzeba będzie wpisać wycieczkę na południe Polski w grafik wakacyjnych rozjazdów. Kogo zobaczymy podczas dwóch festiwalowych dni? Rewelacyjnych koncertowo i gorąco wyczekiwanych Foals (prawdopodobnie ze sporą dawką premierowego materiału) i bohaterów mokrych snów wszystkich hipsterów, czyli Amerykanów z Future Islands. Jednego z trzech najważniejszych hiphopowców na tej planecie – Kendricka Lamara i wiecznie kombinujących art-rockersów z TV on the Radio. Melancholijne Wild Beasts i wściekły Viet Cong, electropopową królewnę Mo i wciąż niosących kaganek gitarowej alternatywy The Maccabees. To tylko najgłośniejsze nazwy, ale wystarczą, by serca fanów dobrej muzyki zabiły mocniej, a liczba wolnych kwater w Krakowie drastycznie się skurczyła. [matad]

Fajniejszy krajowy festiwal z nową muzyką? Ktoś, coś? Nie widzę. Kameralna (odbywająca się w klubie B90 i okolicach Stoczni Gdańskiej), doskonale nagłośniona, gromadząca szczerze zainteresowanych muzyką uczestników impreza od czterech lat rozwija się, trzymając poziom artystyczny i prezentując szerokie spektrum nowej alternatywy, od hipsterskiego r’n’b po garażowy rock. Tak też będzie podczas czwartej edycji festiwalu. Zobaczymy więc brytyjskiego gentlemana-czarodzieja od elektroniki – East India Youth, popłyniemy z psychodelicznymi Temples i zabawimy na indie-rockowo z chłopakami z Peace. [rar]

The Juan MacLean

Tauron Nowa Muzyka Katowice

90-280 zł www.festiwalnowamuzyka.pl

Nowe idzie ze Śląska Nowa Muzyka świętuje dekadę istnienia. Najbardziej ceniony elektronicznyfestiwal nie zwalnia tempa i zaskakuje różnorodnym składem. Na terenie nowopowstałego Muzeum Śląskiego pojawią się m.in. pionierzy IDMu, duet Autechre oraz złotousty, budzący kontrowersje, lider Odd Future – Tyler, The Creator. Po dłuższej nieobecności powróci mieszający biały soul i post-dubstep Jamie Woon, a swoistą konkurencję dla niego będzie stanowić amerykański duet Rhye oraz Brytyjczycy z Portico. Dawkę odważnego

hip-hopu wycisną z siebie Kate Tempest oraz Ghostpoet. O pląsy późną porą zadbają DJ Koze, Robag Whrume oraz czarny koń całej imprezy, The Juan MacLean. Festiwal otworzy wciąż popularny w naszym kraju – Apparat, zamknie, legenda techno – Jeff Mills, który pojawi się w towarzystwie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. O relaks zadbają poruszający się na obrzeżach muzyki neoklasycznej, Nils Frahm oraz Ólafur Arnaldss. Szykuje się moc wrażeń oraz feta, której nie możecie przegapić. [croz]

Festiwal

04-05.09

Z północy artysta

2014

Up to date Białystok

PRO8L3M

69-129 zł www.uptodate.pl

Up to Date to nowa filozofia prezentowania muzyki. Od kilku lat organizatorzy łączą muzykę z innymi dziedzinami sztuki. W tym roku festiwal powraca z nowym logo i trzema niezależnymi scenami. Pierwsza z nich pod nazwą Technosoul ugości trzech artystów, w tym szwedzki duet Ulwhednar Live, który po raz pierwszy wystąpi w Polsce. Na scenie Beats, która w tym roku zostanie połączona ze sceną Hip Hop, będzie można posłuchać nagrodzonego przez nas Nocnym Markiem, PRO8L3M-u, który

zaprezentuje swoją premierową płytę. Za to gościem Centralnego Salonu Ambientu będzie Erick Holm, amerykański artysta, który przedstawi swój debiutancki materiał, który powstał 300 km na północ od koła podbiegunowego, na wyspie Andøya. Artysta podłączył mikrofon kontaktowy do słupa telegraficznego podpierającego przewody wojskowych stacji nasłuchowych. Materiał, który powstał na podstawie tych nagrań, w intrygujący sposób oddaje chłodny arktyczny klimat. [oś]

K40

37-41_kalendarium_A190.indd 40

01.07.2015 20:24


lato 2015

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL

BILETY: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10

ub40 Ali Campbell, Astro & Mickey Virtue

25 sierpnia - warszawa klub stodoła

scott weiland and the Wildabouts 18 września - warszawa / klub proxima

bracia figo fagot

2 października - warszawa klub stodoła

pink martini

7 października - zabrze / dmit 8 października - poznań / sala ziemi 9 października - łódź / wytwórnia

o.s.t.r.

15 października - warszawa klub stodoła

ryan keen OPEN stage

18 października - warszawa klub stodoła

happysad

22 października - warszawa klub stodoła

fismoll

24 października - warszawa klub stodoła

renata przemyk

25 października - warszawa klub stodoła

st germain K41

37-41_kalendarium_A190.indd 41

5 listopada - warszawa klub stodoła 01.07.2015 20:24


Aktivist

nowe miejsca

Coś na róg

Pod koniec pracy nad numerem wakacyjnym, który właśnie trzymacie w rękach, w jednym z coraz rzadszych momentów prokrastynacji, zajrzeliśmy na Instagram. A tam – churros! Zaprzyjaźniona dziennikarka kulinarna wrzuciła zdjęcie tych obsesyjnie uwielbianych przez nas hiszpańskich ciasteczek i dodała, że te serwowane w nowo otwartej knajpce Coś takiego?! są jednymi z najlepszych, jakie jadła. W redakcji zapanował popłoch – musimy ich spróbować! Natychmiast. Cóż, numer się sam nie złoży, ale testowanie nowych miejsc to też praca (nie zawsze przyjemna). Jedziemy! Coś takiego?! mieści się w budynku dawnych rogatek Warszawy, idealnie nadającym się na tego typu miejsce. Jest i przyjemnie chłodne pięterko, i rozgrzany słońcem ogródek (a właściwie chodnik pełniący tę funkcję). Jest więc kolejna iskra życia w centrum miasta. Doskonale, już za samo bycie przyjemnym miejscem do posiedzenia i porelaksowania się (Coś takiego?! serwuje też koktajle – z alkoholem i bez) we wciąż jeszcze za mało żywym i za mało relaksującym centrum miasta ta miejscówka ma u nas fory. Coś takiego?! to jednak coś trochę dziwnego. Jak nam powiedziano, serwuje się tu kuchnię portugalsko-meksykańską (choć w internecie można było przeczytać, że tex-mex, ale wiadomo – internet kłamie), nikt jednak nie był nam w stanie wytłumaczyć, o co w tym połączeniu chodzi, co tu portugalskie, co meksykańskie, i dlaczego Portugalii bardziej po drodze z Meksykiem, a nie z Hiszpanią czy Brazylią. „Bo to właśnie coś takiego”, wyjaśniła nam z rozbrajającym uśmiechem obsługa. No dobra, nie czepiamy się, jemy! Zamówiłyśmy sałatkę z bobem, komosą, fasolką i batatami (taka sobie), rybę w panierce z naczosami, frytkami i salsami (naczosy i sosy wygrywają i z rybą, i frytkami) oraz chili con carne (coś bardzo smacznego). Do chili można zamówić frytki z ziemniaków lub z batatów, radzimy wam jednak tego nie robić (albo obsłudze radzimy podawać je inaczej), bo frytki lądują na samym dnie, więc pod warstwą mięsnego sosu, pastą z fasoli, guacamole i śmietaną zamieniają się w rozlazłą breję. Ale może lubicie rozlazłą breję. My nieszczególnie. Na koniec na nasz stół wjechały churrosy. Te obsypane cukrem, polane czekoladą hiszpańskie pączuszki w Warszawie zjeść można w zaledwie kilku miejscach. To dobrze, że jest kolejne, choć najlepszymi, jakie jedliśmy, byśmy ich nie nazwali. Trzymamy kciuki, żeby Cos takiego?! rozwinęło się w coś lepszego. Jeszcze je odwiedzimy. Spróbujemy smażonego narybku i bajgli. Rogatki kuszą. [Olga Wiechnik]

Warszawa

ul. Mickiewicza 17

Coś takiego?!

pl. Unii Lubelskiej 1 tel. 795 400 400

Porananas

Nie w porę

Nazwa nowej knajpki na Mickiewicza jest podwójnie myląca. Z jednej strony „por i ananas” sugerują lokal z zieleniną, a z drugiej – „pora na nas”, zdanie, które pada raczej w okolicznościach niezbyt przyjemnych, gdy wszystko zostało już powiedziane, a nie zjedzone, i pozostaje trzasnąć drzwiami. Tymczasem w Porzeananasie (Porzenanas?) od progu spora trzódka kelnerów, kelnerek i ich pomocników, tłoczących się za wąskim kontuarem, proponuje nam boczek. Do trzaskania też nie ma powodów, ale szybka rewizyta stoi pod dużym znakiem zapytania. Porananas powstał na warszawskim Żoliborzu, w coraz bardziej gęstej od lokali okolicy placu Inwalidów. Konkurencja jest duża – swojskie Głodomory, Mały Format, Fawory, jakaś włochopochodna, nijaka restauracja i najbardziej leciwy w tej grupie Żywiciel dla wielbicieli móżdżków i galaret. Rywalizacji jednak nie ma, atmosfera jest leniwa, latem są leżaki i trawka, nawet pędzące obok auta i samochody tego nie mącą. Ale do Porananasa przychodzimy chyba trochę nie w porę. Ktoś wierci w blacie otwór, ktoś odkurza trociny, a my trzem kolejnym osobom próbujemy przekazać zamówienie. Nie jest łatwo, choć danie w menu jedno. Pomysł na kartę jest bowiem następujący – w godzinach 12-16 wydawane są jedynie lunche, a po 16 obowiązuje menu popołudniowe. Bierzemy lunch (23 zł lub 26 z deserem) – placuszki z cukinią (z serem kozim lub boczkiem) oraz chłodnik z ogórka. I tu pojawia się problem. Mąka i kefir – tak mogłaby brzmieć nazwa tego zestawu, a być może i całej knajpki. Jedzenie nie jest niedobre, nic nie budzi oporów, ale okazuje się, mówiąc dyplomatycznie, ulotne w smaku. Żołądek tego nie zapamięta. No to chyba „pora na nas”. Wrócimy, gdy wszystko się dotrze, dosoli i dopieprzy. Moje towarzyszki idą tymczasem zamówić zestaw lunchowy w Głodomorach (za 21 zł), na później, bo po obiedzie w Porzeananasie głód przyjdzie wcześniej niż później. [Mariusz Mikliński] A42

42-43_nowemiejsca_A190.indd 42

08.07.2015 15:05


maj lato 2014 2015

lato 2015

grej test

Testujemy najlepszych. My typujemy. Wy wybieracie! ul. Chmielna 2 pon.-nd 12.00-21.00

Gdzie zjeść najlepszy hummus w mieście, dokąd wybrać się na najsmaczniejsze burito, w którym miejscu frytki smakują jak nigdzie indziej? Co miesiąc bierzemy na języki inne danie. Wy decydujecie, kto powinen otrzymać tytuł NAJ. Głosujcie na www.aktivist.pl

Laureatem pleciscytu na najlepsze lody w mieście zostały sucrÉ lody naturalne:

Enoki Street Food

Jak ramen w pacierzu

„Najlepsze scenariusze pisze życie”. To drugie, po „nie ma takiego wagonika, którego nie można odczepić”, zdanie, na które reaguję alergicznie. Niestety zaskakująco pasuje do sytuacji, która rozgrywa się na Chmielnej. Wybaczcie więc, ale muszę go użyć. No bo inaczej faktu, że bar oferujący ramen dzieli ogródek z lokalem z hamburgerami, opisać nie potrafię (dla niezorientowanych: hamburgery to dominujący trend kulinarny ostatnich trzech lat, a ramen to nadchodząca plaga). Można więc powiedzieć, że na ulicy Chmielnej, która sama w sobie jest dobitnym obrazem nieudanej transformacji, rozgrywa się mała kulinarna rewolucja. Albo raczej ramenlucja, bo lekko licząc to już piąty bar specjalizujący się w japońskim makaronie. Ale bez uprzedzeń. Enoki wyróżnia się tym, że wszystkie serwowane tu dania zawierają tytułowe enoki – czyli azjatyckie chrupiące grzybki do złudzenia przypominające muminkowe hatifnaty. Co prawda grzybki są tylko dodatkiem, więc po spróbowaniu dania nadal nie potrafię wypowiedzieć się na temat ich smaku, ale za to wyglądają ładnie. W ogóle dania w Enoki, mimo że serwowane w styropianie, wyglądają świeżo i smakowicie. Ja z sześciu ramenów wybrałam jedyny nie piekielnie ostry i wegetariański, czyli Miso Ramen (22 zł). Niemięsożercy, którzy lubią pikantnie, mogą jeszcze zamówić Kim-Chi Ramen (20 zł). Na resztę czekają zupy z kaczką (26 zł), wieprzowiną (24 zł) czy z surową rybą (26 zł). Poza „rosołkami” w karcie są jeszcze spring-rollsy (16 zł) i kim-chi (8 zł). Jak widać, bary azjatyckie też przechodzą rewolucję. Kiedyś dań było tyle, że zamawiało się numerkami. Teraz istnieje duża szansa, że żadna potrawa nie będzie nam odpowiadać. Mnie odpowiada ta najprostsza. Albo odpowiada mojemu kacowi, bo w Enoki pojawiam się w sobotnie przedpołudnie. Trochę nawet specjalnie odwiedzam lokal w takim stanie, bo ciepła, wypełniona makaronem i chrupiącymi warzywami zupa wydaje mi się idealnym remedium na „wczorajszość”. Niestety nie jest. I nie wiem, czy to wina ramenu, czy lokalu, czy mojego stanu, czy nieszczęsnej Chmielnej, która doprowadza moje przytłumione zmysły do szaleństwa. Jeśli to wina ramenu, to czekają mnie ciężkie lata, bo kluski opanowują Warszawę. Muszę szczerze przyznać, że do tej pory miałam okazję próbować ramenu tylko w kultowym, krakowskim Ramen Girl. Przy krakowskiej siostrze warszawski grzybek wypada blado. Tłumy jednak walą do Enoki drzwiami i oknami. Albo więc są to turyści, którzy jeszcze nie dojechali do Krakowa, albo ja się zupełnie nie znam. [Olga Święcicka]

Tu zjesz najlepsze lody w Warszawie!

Tradycyjne, prawdziwe, naturalne. Lody nowej fali kuszą oryginalnymi smakami i klasycznymi recepturami. Ich popularność mierzona jest długaśnymi kolejkami, które ustawiają się do okienek w każdy upalny dzień. Szukając najlepszych lodów w stolicy nie mierzyliśmy jednak ogonków, tylko oddaliśmy decyzję w wasze ręce. A dokładniej podniebienia. Nie mieliście wątpliwości. W głosowaniu na najlepsze lody nowej fali w Warszawie zdecydowaną większością głosów wygrały Sucré Lody Naturalne! Przekonały was nietypowymi kombinacjami smaków (ach, te karmelowe ze słoną nutą!) i kremową konsystencją.

A43

42-43_nowemiejsca_A190.indd 43

08.07.2015 15:05


Aktivist

Moje Miasto

Wrocław

CO BYŁO, A NIE JEST

czyli ulubione wrocławskie miejscówki Waldemara Kasty

Foto: Filip Tylkowski, Jakub Rudnicki

Świdnicka

Waldemar Kasta Znany też jako Wall-E, wrocławski raper, wokalista i tekściarz. Z początku – i niedawno na powrót – związany z hardcore’owymi odmianami rocka, swój podstawowy język ekspresji na długie lata znalazł w hip-hopie. Założyciel K.A.S.T.A. Składu, członek efemerycznych ekip takich jak GTW, 3WKasta czy Super Grupa, autor dwóch płyt solowych, często udzielał się gościnnie. Poza działalnością muzyczną udziela się również jako działacz prospołeczny, aktor i konferansjer na galach MMA.

Nieopodal dawnego miejsca publicznej chłosty znajduje się – dziś coraz bardziej kultowe, bo zagrożone przebudową – przejście podziemne przy ul. Świdnickiej. W PRL-u miejscówka znana każdemu „dziecku amerykańskich sportów”. Jeżeli wiedziałeś, co to rolki i deska, to wiedziałeś też, że właśnie tam nas znajdziesz – na schodach i poręczach, tuż obok osobliwego dachu przejścia. Przestrzeń pod główną arterią miasta to miejsce kultowe również dla wrocławskich muzyków, artystów niezależnych i wszelkiej maści grajków, którym służyła ona jako scena ich pierwszych występów. W tym również i mi.

Kolor

Plac Nowy Targ, mimo decyzji o zakazie handlu, długo jeszcze był nazywany placem targowym. Dla wychowywanych w latach 70. i dorastających w 90. nigdy jednak nie nazywał się inaczej niż „Kolor”. Znajdująca się pod nim Strefa Radia Kolor – wielki podziemny bunkier w sercu Wrocławia – miała rangę najbardziej kultowego klubu nocnego w mieście. Była ona jednocześnie największą „podziemną” sceną koncertową i najpopularniejszą miejscówką lat 90.

Rocker

Najdziwniejszy flow – możliwość wjeżdżania harleyami do środka knajpy znajdującej się w piwnicach wrocławskiego ośrodka dla niesłyszących przy ulicy Braniborskiej. Najlepszy flow – międzysubkulturowy tygiel punków, metali i hiphopowców, w legendarnym lokalu nie mniej legendarnych członków wrocławskiej rockowej kapeli Vincent. Tu organizowałem swoje pierwsze imprezy hiphopowe, tu mieszkałem, tu i tylko tu, z potrzeby chwili zostałem didżejem wtorkowych i czwartkowych dni reggae. Nie mieści mi się w głowie, ile razy przeżyłem tam coś „po raz pierwszy”, jestem pewien, że to samo może powiedzieć niejeden. Dla mojego pokolenia – obok Amsterdamu i Podium – klub Rocker to absolutnie legendarne i niezapomniane miejsce.

Pręgierz

Park Kopernika

Rynek wrocławski – jak wiadomo – wielce urokliwym miejscem jest! Wrocławianie stworzyli tu wyjątkowy klimat, nadając sens sloganowi promocyjnemu miasta – „Wrocław, miasto spotkań”. Dlaczego jednak znakomita większość ważnych dla mnie spotkań odbywa się w dawnym punkcie wymierzania kar?! Miejski pręgierz zmienił swoje mroczne oblicze i stał się symbolem młodzieżowego buntu, punktem zbornym młodego wagarowicza. Nie znam nikogo, kto choć raz nie umówił się pod pręgierzem.

Każda ekipa miała swoje tajne miejscówki, osiedlowe miejscówki i miejscówkę „reprezentacyjną”. Prestiżem było jej utrzymanie i przekonanie innych ekip, że tu właśnie można znaleźć naszą. Park Kopernika to oczywiście miejsce spotkań wielu wrocławian, ale – uwierzcie – w starych czasach to była nasza i tylko nasza miejscówka. Fontanna „chłopca z łabędziem” tuż obok Teatru Lalek – dziś pięknie odrestaurowany teren, był wtedy naszym „kawałkiem podłogi”, miejscem gry w zośkę i składania pierwszych rapsów. Ten park był naszym Sherwood. Przypominam sobie, ile przeżyłem tam z moją ekipą, w tym osobliwym teatrze młodzieńczych fascynacji, ludzkich upadków i tragedii. I mimo że moje crew bezpowrotnie utraciło swoją miejscówkę, myślę sobie, że to dobrze, że dziś ten park jest już tylko świadkiem zabaw dzieci i wyznań uśmiechniętych, zakochanych par. A44

44_mojemiasto_A190.indd 44

08.07.2015 16:07


city moment

miasto • foto • chwila

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A45

45_citymoment_A190.indd 45

06.07.2015 16:24


aktivist

magazyn film

Adventurados reż. Berton Pierce

TOP 10 • KINO • festiwal

top horyzontów

Nieśmiertelny Henry Rollins chłepcący ludzką krew, węgierskie zgony na pierwszych randkach i oldschoolowe science fiction o zgryźliwych tetrykach. Nowe Horyzonty to nie tylko slow cinema i eksperymenty. Oto dziesięć festiwalowych filmów, których nie można przeoczyć podczas T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu (23.07-02.08).

Niskobudżetowe kino science fiction à rebours. Berton Pierce nakręcił jedno z najbardziej realistycznych science fiction w historii kina. W przeciwieństwie do George'ów Lucasów i Christopherów Nolanów, którzy ciągle mamią widzów atrakcjami, mieszkający w Berlinie reżyser patrzy w gwiazdy przytomnie – międzyplanetarne wojaże w większości przypadków nie byłyby o wiele bardziej pasjonujące niż prowadzenie tira. I zrobił o tym przyziemnym kosmosie film. W kosmicznym wahadłowcu uwięził dwóch stetryczałych Irlandczyków, którzy marzą o emeryturze. To ich ostatnia misja – zardzewiały pojazd się sypie, system o kolejnych usterkach powiadamia po hiszpańsku, do jedzenia wciąż ta sama papka. Za szybą – próżnia i diodowe gwiazdki. „Adventurados” wygląda jak zapomniany klasyk epoki wypożyczalni kaset wideo. Berton Pierce, spec od SFX, skrzyknął bowiem na planie kumpli, którzy pracowali m.in. przy serii „Obcy” czy „Flashu Gordonie”. Wykorzystał też elementy scenografii z klasyków science fiction, np. z „Łowcy androidów”. Świetny hołd dla oldschoolowego kina lat 80.

Tekst: Mariusz Mikliński

Liza, lisia wróżka („Liza, a rókatündér”) reż. Károly Ujj Mészáros Widzę, widzę („Ich seh, Ich seh”) reż. Severin Fiala, Veronika Franz

He Never Died reż. Jason Krawczyk

Już wiemy, gdzie wyrosły poczciwe chłopaki z „Funny Games” Michaela Hanekego. W debiucie fabularnym Veroniki Franz – scenarzystki Ulricha Seidla, która przygotowała z nim trylogię „Raj” – dwaj 11-letni bracia spędzają wakacje w domku na austriackiej prowincji. Niefrasobliwe zabawy przerywa im przybycie matki. Z głową oplecioną bandażami, po inwazyjnym zabiegu rekonstrukcji twarzy, ukrywa tajemnicę wypadku i ustala nowe reguły wspólnego mieszkania. Zdystansowana i coraz bardziej agresywna, nie przypomina dawnej mamy. Chłopcy zaczynają podejrzewać, że podszywa się pod nią obca kobieta. Zaczyna się nierówna walka. Veronika Franz zerwała z seidlowskim surowym realizmem, by stworzyć sugestywny horror inicjacyjny zakotwiczony w dziecięcych lękach i fantazjach. Za pomocą niepokojących obrazów i mylącego montażu twórcy mnożą fałszywe tropy, podając w wątpliwość autentyczność tego, co dzieje się na ekranie. „Widzę, widzę” to także film o odkrywaniu siły przemocy i manipulacji w relacjach rodzinnych.

Wampiryczny dramat rodzinny i kino akcji w jednym. Henry Rollins, rockowiec i aktywista, gra nieśmiertelnego. Zamiast z tego korzystać, Jack walczy z depresją i bezsennością. Bunkruje się w mieszkaniu na amerykańskim przedmieściu, dręczony wspomnieniami okrucieństw, których dopuścił się przez setki lat. Gra w bingo, unika ludzi. Ma jeszcze jedną małą tajemnicę – do przeżycia potrzebna jest mu ludzka krew, ale znudził się nawet łowieniem ofiar w zaułkach. Spod kocyka wyciągnie go w końcu zgraja nieudolnych gangsterów. Próbują sprzątnąć Jacka, dziwiąc się coraz bardziej, że nawet kula w sam środek czoła nie ścina go z nóg. Ale to nie mafiosi są tu największym utrapieniem. Do drzwi puka bowiem nastoletnia córka, która bardzo chce poznać tatusia. Z kuriozalnego połączenia elementów różnych filmowych światów – strzelanka, niańczenie, kanibalizm – debiutującemu w pełnym metrażu Jasonowi Krawczykowi wyszła geekowska komedia przekonująca, że im mniej dni do końca życia, tym lepiej.

Wes Anderson zyskał poważnego konkurenta. Węgier Károly Ujj Mészáros ma równie bogatą wizualną wyobraźnię i z podobną wprawą bawi się gatunkami, żeniąc czułość z groteską. Jego ostatni film to surrealistyczna komedia romantyczna z mieszkaniem pełnym trupów i duchem japońskiego wokalisty. Absurdalna fabułka skupia się na perypetiach pielęgniarki Lizy, która bardzo chce mieć chłopaka. Chętnych nie brakuje, ale każde pierwsze spotkanie kończy się nagłym zgonem. Absztyfikantów nieszczególnie żal, bo na randki w ciemno stawiają się głównie podejrzane lub łysiejące typy, ale Lizy zaczyna podejrzewać, że ciąży na niej klątwa. Policja zaś węszy, czy za niepozorną twarzyczką nie ukrywa się morderczyni. Mészáros mnoży kolejne śmierci, przewyższając kreatywnością scenarzystów „Oszukać przeznaczenie”. Od przemocy jednak bardziej liczy się dla niego humor i zabawa w łączenie niepasujących do siebie fabularnych klocków – od japońskich legend po sercowe dylematy. „Liza, lisia wróżka” zdobyła główną nagrodę na najważniejszym festiwalu filmów gatunkowych, Fantasporto.

A46

46-47_nh_A190.indd 46

01.07.2015 19:26


lato 2015

Zawieszona młodość („Necktie Youth”) reż. Sibs Shongwe-La Mer

B-Movie („B-Movie: Lust & Sound in West-Berlin”) reż. Jörg A. Hoppe, Klaus Maeck, Heiko Lange

Południowa Afryka to nie jest kraj dla młodych ludzi. Dokumenty uświadamiają nam o istnieniu regionów, których nie znajdzie się w przewodnikach. Ogromne kontrasty, dyskryminacja oparta zwykle już nie nie rasowych, lecz ekonomicznych czynnikach i coraz wyższe mury, którymi elita próbuje się odgrodzić od niezadowolonej większości. Opowiadający o tym świecie filmowcy zwykle przyjmują perspektywę wykluczonych. Sibs Shongwe-La Mer, 23-letni młokos debiutujący w roli reżysera, skupia się natomiast na swoim środowisku – uprzywilejowanych dwudziestokilkulatków, którzy mieszkają na bogatych przedmieściach Johannesburga. Pieszczotliwie zwany przez nich Joburgiem, jest miastem pułapką. Dwaj czarnoskórzy bohaterowie „Zawieszonej młodości” szwendają się po nim bez celu w poszukiwaniu dragów i kłopotów, wyśmiewają biednych Afroamerykanów, mają wszystko, ale kradną dla zabicia czasu. Wspominają Emily – kumpelę, która bez powodu popełniła samobójstwo. Rozedrgany, napędzany używkami czarno-biały film bywa manieryczny jak jego bohaterowie, ale jednocześnie imponuje autentyzmem – czuć, że wcielający się w jedną z ról Sibs wyrósł wśród nich.

Głośny dokumentalny portret Berlina Zachodniego. W cieniu dzielącego miasto muru pod koniec lat 70. rozwinęła się jedna z najważniejszych scen muzycznych Europy. Do nocnego światka undergroundowych klubów przez całą dekadę lgnęli artyści z całego świata, m.in. David Bowie czy Nick Cave. Davidowi Hasselhoffowi też się podobało. Przez labirynt lokali rozbrzmiewających mieszanką punku, thrashu i elektroniki prowadzi widzów Mark Reeder, brytyjski muzyk, założyciel wytwórni MFS i miłośnik militariów, który w 1979 r. przyjechał do Berlina. I zaczął wszystko filmować. W „B-Movie” reżyserzy wykorzystali wcześniej w większości niepublikowane materiały jego autorstwa. Jest tu bardziej żywotny Cave, młodziutki, pijany Blixa Bargeld tuż po założeniu Einstürzende Neubauten czy Keith Haring kilka lat przed śmiercią. Twórcy nie chcą wnikliwie analizować tego fenomenu. Dzięki dynamicznemu montażowi obrazów i dźwięku przenoszą widza w samo centrum wydarzeń. Do epoki, która bezpowrotnie przeszła do historii wraz ze zburzeniem muru.

Sivas reż. Kaan Mujdeci

Mały, mocny film z Turcji, który łatwo przeoczyć wśród festiwalowych pewniaków. Reżyser Kaan Müjdeci podąża śladami kilkuletniego Aslana. Pochodzący z niezamożnej rodziny chłopak chce być księciem – przynajmniej w przedstawieniu teatralnym, które wystawiane jest w szkole. Biedniejsi uczniowie muszą jednak zadowolić się rolami krasnali. Aslan powoli izoluje się od rówieśników. Za towarzysza ma znalezionego przy drodze ogromnego pasterskiego psa, porzuconego po jednej z krwawych walk. Opiekuje się zwierzęciem, ale starszy brat chłopaka ma inny pomysł na wykorzystanie psa. Sivas nie uniknie psiej doli – na tureckiej prowincji miskę z jedzeniem trzeba sobie wywalczyć. Choć kamera przyjmuje perspektywę wykluczonych bohaterów, jest blisko ziemi i drży z gniewu, to reżyser nie pozwala sobie na czułość. „Sivas” jest pozbawiony sentymentalizmu i chmurny jak spojrzenie Aslana.

Zakazany pokój („Forbidden Room”) reż. Guy Maddin, Evan Johnson Dziwne oczy dr Myes („Strange Eyes of Dr Myes”) reż. Nancy Andrews Wideofilia („Videofilia”) reż. Juan Daniel F. Molero

Peruwiański bad trip po przedawkowaniu popkultury. Od przepowiadanego przez Majów końca świata w filmie Molero znacznie gorsza jest rzeczywistość „dzieci sieci”. Kręcą amatorskie porno, ćpają wśród inkaskich ruin, uganiają się za potworami w kafejkach internetowych, umawiają na czatach na anonimowy seks. W tym portrecie latynoamerykańskiej młodzieży najciekawsza okazuje się jednak odważna strona formalna. Reżyser debiutant w autorski sposób odtwarza język współczesnych cyfrowych mediów. Obraz w „Wideofilii” ulega stopniowemu rozpadowi. Na ekranie kłębią się memy, kadry rozmywają się niczym filmiki. Z fabuły pozostają piksele i wrażenie, że świat zasługuje na antywirusa albo defragmentację.

Zrealizowany niemal chałupniczymi metodami hołd dla kina science fiction lat 50., filmów spod znaku gumowych potworów z głębin i międzygatunkowych eksperymentów. Badaczka Sheri Myes pracuje nad wszczepieniem do centralnego układu nerwowego tkanek pobranych m.in. od pająków. Władze uczelni nie są do tego projektu nastawione entuzjastycznie. Gotowa stanąć w kolejce po Nobla neurobiolożka zostaje zwolniona i zaczyna prowadzić testy na własnym ciele. Zamiast supermocy wkrótce zaczyna odczuwać skutki uboczne. Jednak nie o bioetykę czy zawiłości genetyki chodzi w debiucie Nancy Andrews. Nakręcony za garść dolarów film jest feministyczną wariacją na temat klasycznego motywu szalonego naukowca znanego z produkcji fantastycznonaukowych klasy B. Podczas tej zabawy w złe kino reżyserka odkurza stare rekwizyty, komediowy horror przeplata musicalowymi wstawkami, a między poklatkowe animacje wplata nerdowskie żarty. Za kilka lat „Dziwne oczy dr Myes” znajdą się na tej samej półce co takie klasyki „guilty pleasure” jak „Mózg, który nie może umrzeć” czy „Blob, zabójca z kosmosu”.

„Artysta” Hazanavicius nie przetarł żadnych szlaków. Z kinem niemym znacznie wcześniej i bardziej twórczo eksperymentował choćby dobrze znany widzom Nowych Horyzontów Guy Maddin. W swoich filmach Kanadyjczyk odnawiał już konwencję zapomnianych filmów górskich i czarnych kryminałów. Tworzył też psychodeliczne portrety na modłę niemieckiego ekspresjonizmu, przesycone wątkami psychoanalitycznymi i groteskowym humorem. W „Najsmutniejszej muzyce świata” swojej ulubionej aktorce Isabelli Rossellini odciął nogi, a szklane protezy wypełnił piwem, zaś w „Piętnie na umyśle” wsadził ją do latarni morskiej, z której jej bohaterka kontroluje każdy ruch syna. Jego najnowszy projekt, „Zakazany pokój”, to powrót do filmowej przeszłości, która nie istniała – seria krótkich, halucynacyjnych scen, fabularnych ścinków, zalążków historii. W tym przeglądzie niewykorzystanych przez kino nieme pomysłów znalazło się miejsce zarówno dla uwodzicielek-szkieletów czy mordercy, który udaje ofiarę własnego zabójstwa. Ostatnie dzieło Maddina jest jak wycieczka na używkach (z udziałem m.in. Udo Kiera) w głąb potencjalnej historii kina.

A47

46-47_nh_A190.indd 47

01.07.2015 19:26


Aktivist

magazyn kuchnia

My'o'Tai

Warszawa

Sałatka z mango

Zastanawialiśmy się, czy wybrać zupę, czy sałatkę. Zdecydowaliśmy się na sałatkę, a dostaliśmy zupę. I to taką dość treściwą, pokrojone w cienkie paseczki mango pływało bowiem w aromatycznym sosie z orzechów, czosnku, suszonych krewetek i limonki. W jeszcze gęstszym i bardziej aromatycznym sosie pływa sałatka z kalmarami i grejpfrutem (odpowiednio: 14 zł i 19 zł).

Jaja jak kotlety Smażonych jaj w My’o’Tai wprawdzie nie udało nam się zjeść, ale spróbowaliśmy niemal wszystkiego, co ta tajska restauracja ma w karcie. A karta przez niespełna rok działania restauracji bardzo się rozrosła – gdy Eliza Krakówka (prowadząca już sąsiedzkie My’o’My) razem z Trisno Hamidem, znanym z krakowskiego Yellow Doga, otwierała My’o’Tai, menu było krótkie. Od tego czasu dużo się zmieniło (choć niestety nie zmieniły się problemy z wentylacją – o ile latem nie jest to tak uciążliwe, bo można po prostu usiąść na zewnątrz, o tyle zimą po każdej wizycie trzeba uprać wszystko, łącznie z kurtką, jeśli nie chce się rozsiewać wspomnienia smażeniny wszędzie, gdzie się po odwiedzinach w My’o’Tai pójdzie). Podstawowym założeniem My’o’Tai było pokazanie kuchni tajskiej innej niż powszechnie w Polsce praktykowana – nie tylko curry w kilku odmianach z rybą czy wołem. Dodatkowym założeniem było serwowanie jej w okolicznościach innych niż zazwyczaj tego typu kuchni towarzyszących – w prostym wnętrzu, które nie ocieka złotem, nie przytłacza ciężarem. Oba te założenia udało się My’oTai spełnić całkiem nieźle. W My’o’Tai jest na pewno różnorodnie, jest mięso, są owoce morza, ryby, są potrawy wegańskie, w oryginalnej kuchni tajskiej rzadko spotykane. Ale kuchnia Elizy i Trisno, choć inspirowana kuchnią z północnej Tajlandii, jest kuchnią autorską. Podobnie jak serwowane tu koktajle, inspirowane Azją, komponowane tak, aby współgrały z serwowanym jedzeniem. Flagowym daniem My’o’Tai jest grillowany bakłażan (trzeba jednak lubić bakłażana), do najpopularniejszych dań należą też krewetki w sosie kokosowym (trzeba jednak lubić krewetki). Przekopaliśmy się więc widelcem przez pół karty i wybraliśmy swoich faworytów.

ul. Szpitalna 8 Zjedli, sfotografowali i opisali: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz, Olga Święcicka i Mariusz Mikliński.

Karmelizowane skrzydełka z kurczaka

Smażone jaja z sosem z tamaryndowca

Nasz numer 1. Choć w pierwszej chwili się na to danie skrzywiliśmy (iść do tajskiej knajpy na skrzydełka? Jakoś tak nie bardzo…), na nasze szczęście i tak je nam zaserwowano. Marynowane w sosie rybnym i karmelizowane skrzydełka były przepyszne. Chrupiące, słodkie, słone i pikantne jednocześnie. (14 zł)

• 3 jajka Sos: • 50 gr sosu z tamaryndowca • 100 ml sosu rybnego • 140 ml wody • 140 ml cukru • 100 ml soku z limonki • 1 łyżeczka pasty krewetkowej • 1 łyżeczka zblendowanego czosnku • 2 małe, posiekane papryczki chilli • 10 gr posiekanej kolendry • szczypta chili w proszku Gotuj jajka przez 7 min. Po ugotowaniu ostudź je w wodzie z lodem (terapia szokowa zatrzymuje dalsze gotowanie). Obierz pod wodą. Po ostudzeniu smaż jajka przez minutę (albo aż będą chrupkie) w głębokim tłuszczu. Przekrój jajka na pół. Dodaj sos (po prostu zmieszaj wszystkie wymienione powyżej składniki). Do dekoracji użyj usmażonych w głębokim tłuszczu szalotek, kolendry i dymki.

Ryba smażona w soli

Kolejni mocni zawodnicy. Pstrąg upieczony w soli i makrela ugotowana na parze. W zależności od tego, co akurat My’o’Tai złowi na zakupach, gatunki ryb mogą się zmieniać. Niezmiennie jednak zachwycają aromatem – ta smażona w soli nabita została na grube źdźbło trawy cytrynowej, która oddała jej swój aromat, natomiast makrela pływała w kolendrze, dymce, czosnku i imbirze. Obie były świetne! (25 zł)

A48

48_kuchnia_A190.indd 48

06.07.2015 16:38


Kraj miodem płynący Wakacje są od tego, żaby bawić się na całego. My w tym roku bawimy się w Grecji, kraju, w którym oprócz dziewiczych plaż są też tłumnie odwiedzane festiwale muzyczne, pyszne jedzenie i najsłodsze trunki. Oto pięć powodów, dla których warto pojechać do Grecji. Nie tylko plaże Ci, którzy od leżenia wolą łażenie, w Grecji znajdą do tego wymarzone scenerie. Wystarczy polecieć na Kretę, żeby znaleźć się w najdłuższym w Europie wąwozie. Samaria ma 18 km długości, a w najwęższym miejscu jedynie 3,5 metra. Tamtejszy klimat przypomina cieplarnię, więc występuje tam ponad 450 endemicznych gatunków roślin oraz wiele zwierząt. Przejście wąwozu zajmuje ok. 4-6 godzin, a zakończyć je można kąpielą w krystalicznie czystych wodach Morza Libijskiego. Równie piękne górskie szlaki znajdziecie na wielu greckich wyspach. Złote piaski Grecja, oprócz tej kontynentalnej, to ponad dwa tysiące wysp rozsianych na morzach Egejskim i Jońskim. Jeśli więc chodzi o plaże, to jest w czym wybierać. Piaszczyste lub kamieniste, ustronne greckie plaże słyną nie tylko ze swojej oryginalnej urody, lecz także z czystości. Niemal co roku Grecja plasuje się w pierwszej trójce krajów o najwyższej jakości plaż i wybrzeży. Jedną z najpiękniejszych plaż Europy jest plaża Navagio na wyspie Zakynthos: zatoka otoczona strzelistymi wapiennymi klifami, lazurowa, krystalicznie czysta woda i biały piasek, w który częściowo zatopiony jest wrak statku.

Jedzenie stare jak cywilizacja Nie samym leżeniem na plaży człowiek żyje, trzeba też coś jeść. W Grecji też pod tym względem jest doskonale. Tradycja kulinarna Grecji liczy sobie ok. 4000 lat, a pierwsza grecka książka kucharska powstała w 330 r. p.n.e. Jaka sałatka grecka jest, każdy widział. Ale dopóki nie zje jej w Grecji, nie ma o niej zielonego pojęcia. To samo dotyczy oliwek. I fety. Kuchnia grecka pełna jest świeżych ziół, czosnku, oliwy i warzyw. Nie brakuje też w niej mięsa, przeważnie w formie mielonej, z gęstymi aromatycznymi sosami. Do tego świeże ryby i owoce morza i jesteśmy w kulinarnym niebie. Festiwal w basenie Najedzeni, opaleni i należeni, możemy iść na festiwal. Bo tych muzycznych w Grecji nie brakuje. I wcale nie chodzi nam o muzykę antyczną ani ludową. Taki np. Barrakuda Festival to święto elektroniki. Ale to, co oprócz line-upu zwróciło naszą uwagę, to teren, na którym impreza się odbywa. Plaża, baseny, molo i łodzie. Można słuchać muzyki, kąpiąc się jednocześnie w gorącym słońcu i przyjemnie chłodnej, lazurowej wodzie. Barrakuda Festival potrwa w tym roku od 29 lipca do 2 sierpnia.

Najłagodniejszy brown spirit pod słońcem Tak nazywana jest Metaxa, najsłynniejszy grecki trunek. Najnowasza jej wersja Metaxa Honey, zawiera grecki miód pochodzący z bardzo słonecznego regionu, bogatego w zioła i kwiaty. Bogaty w wartości odżywcze miód ma niepowtarzalny aromat i gęstą konsystencję. Właśnie ten miód dodawany jest do greckiej Metaxy, której możecie spróbować także u nas. „Be a Bee – Kiss Your Honey!” – takim hasłem marka Metaxa zachęca do spróbowania nowego smaku: Metaxa Honey Shot, będącej połączeniem Metaxy 5 Gwiazdek i naturalnego greckiego miodu. Jego cechy charakterystyczne to łagodność, zapach naturalnego miodu i bursztynowa barwa. Miód używany do Metaxy Honey Shot pochodzi z północnego Peloponezu, z regionu Egio, który leży 800 m n.p.m. Powstaje on z kwiatów jodły, kasztanowca, jabłoni, głogu oraz dzikich róż, a selekcjonowany jest przez Mistrza Metaxy – Costasa Raptisa. Jeśli więc nie możesz pojechać do Grecji, Grecja może przyjechać do ciebie.

A51

49_metaxa_A190.indd 51

08.07.2015 15:02


Aktivist

kuchnia trendy 7 4

Cointreau Fizz

3

6

2 1

5

Latem szykujcie się na prawdziwe petardy. I te w postaci zdrowego batonika [1], i te smakowe, jak konfitura mandarynkowo-grejp-

Kwintesencja francuskiego smaku. Lekki i kobiecy drink, który przyniesie idealne orzeźwienie. Cointreau Fizz, którego dyrektor kreatywną jest modelka Laetitia Casta, to pomysł na prostotę w wykwintnym stylu. Plasterek limonki, pomarańczy, a może mięta i ogórek? Wszystkie smaki lata mile widziane. • 5 ml Cointreau • 2 ml świeżego soku z limonki • 10 ml wody mineralnej • kostki lodu

frutowa od La Koguty [2] czy świeżo wyciskany sok pomidorowy z Gryszczeniówki [3]. Kosmiczne są też lody Ice Pops [4], które są w 100% naturalne. Sok z owoców, woda i szczypta cukru to ich skład. Naturalne jak twarożek kozi [5], no i kompost, jeśli tylko uzbieracie go w przenośnym kompostowniku [6]. Talerze z New Atelier z Ćmielowa [7] nijak mają się do tej kompozycji, ale są w letnim stylu. I paseczki, jak ślady po rakiecie. Albo petardzie właśnie.

Dobre, bo słodkie Lizak ze skorpionem o smaku wódki, krem z pieczonych pianek czy Oreo z masłem orzechowym to tylko kilka przykładów słodkości, które można znaleźć w Scrummym – sklepie ze słodyczami z całego świata. Pomysł na stworzenie miejsca, gdzie lukrecjowe mentosy stoją koło winogronowej fanty, zrodził się dobrych kilka lat temu podczas rodzinnych podróży Łukasza i Kamila. Bracia z każdego zagranicznego wyjazdu starali się przywieźć jakiś egzotyczny smakołyk. Najbardziej cieszyli się, kiedy znajdowali nieznany smak dobrze znanego produktu, jak chociażby miętowe M&M'sy czy waniliowy Milky Way. Kiedy trochę podrośli, słodką pasję postanowili zamienić w biznes. Otworzyli kiosk ze słodyczami na warszawskim Gocławiu i sklep internetowy. Jak sami mówią, w ofercie znajdziemy „wszystko to, co niezdrowe”. Głównie

Wysoką szklankę napełnij lodem. Wlej Cointreau, wodę mineralną i wyciśnięty sok z limonki. Wszystkie składniki starannie wymieszaj.

Czas toastów są to „niezdrowości” z Japonii, USA, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Wszystkie słodycze testują na swoich brzuchach, więc jakość jest sprawdzona. Smak, jak wiadomo, jest kwestią gustu, ale każdy znajdzie coś dla siebie. Miłośnicy łagodności mogą przebierać w japońskich słodyczach, które często mają smak zielonej herbaty, amatorzy anyżku dostaną tu zapas lukrecji z Niemiec, a wszyscy zakochani w maśle orzechowym ucieszą oczy na widok amerykańskich ciastek. W sklepie jest też miejsce dla poszukiwaczy przygód: są wspomniane już lizaki z wódką, czekoladki z robakami i fasolki o smaku rzygowin. Nie wiecie, na co macie największą ochotę? Nie bójcie się, w Scrummym można zamówić też subskrypcję. Co miesiąc pod drzwiami znajdziecie paczuszkę z wyborem najlepszych słodyczy. Nic tylko robić dziury w zębach.

Lato to idealny czas na toasty w dobrym towarzystwie. Za słońce, za przyjaciół, za miłość! Fruits and Wine to orzeźwiające połączenie wina i soku owocowego, które idealnie nadaje się do celebrowania wakacyjnych chwil. Lekkie, świeże i mniej zobowiązujące od tradycyjnego wina. Fruits and Wine występuje w czterech wariantach smakowych. Grapefruit Rose Wine to połączenie różowego wina z sokiem grejpfrutowym, White Sangria – białego wina z sokiem pomarańczowym oraz goździkami i cynamonem, które podkreślają głębię smaku. Apple White Wine to miks białego wina z sokiem jabłkowym, a Rasberry Red Wine to połączenie czerwonego wina z maceratem malinowym. Wszystkie charakteryzuje łagodny i niepowtarzalny smak. Doskonały w upalne dni i podczas tańców do białego rana.

A50

49_kuchnia-trendy_A190.indd 50

08.07.2015 16:09


zacydrowani #chcemybyćnaturalni, #niepijępodróbek, #czytametykietywiemcopiję – to tylko niektóre z haseł akcji ZACYDROWANI.PL, wspierającej ideę produkcji polskiego naturalnego cydru, bez sztucznych dodatków, w stu procentach ze świeżego soku z polskich jabłek. Jestem Zacydrowany.pl i nic mnie nie odcydruje od wyboru polskiego naturalnego cydru wytwarzanego w 100% ze świeżego soku z polskich jabłek bez sztucznych dodatków. Dlatego zawsze będę wspierał działania polskich sadowników i producentów polskiego cydru. Naturalnie!

Tak brzmi Manifest Cydrofana, czyli świadomego konsumenta, który nie daje się nabijać w butelkę, wybiera jakość i wspiera polskich sadowników. Poprzyj manifest jednym kliknięciem na www.zacydrowani.pl

Klaudia Szafrańska z duetu XXANAXX – zacydrowana!

Myślę globalnie, wybieram lokalnie Kampanię społeczną ZACYDROWANI.PL prowadzi Lubelskie Stowarzyszenie Miłośników Cydru. Jej celem jest prawna ochrona polskiego cydru naturalnego oraz wsparcie polskich sadowników i małych, regionalnych producentów cydru. Nikt nie pije francuskiego wina z koncentratu, a my nie wyobrażamy sobie, żeby polski cydr powstawał inaczej niż ze świeżych polskich jabłek. Ideę już poparła m.in. Natalia Przybysz i duet XXANAXX. Dołącz się i ty!

Michał Wasilewski, druga połówka XXANAXX-u – zacydrowany!

50 twarzy jabłka

Wejdź na stronę www.zacydrowani.pl, gdzie w zaskakujący i zabawny sposób możesz wyrazić poparcie dla idei polskiego cydru naturalnego poprzez stworzenie (np. na swoje podobieństwo) spersonalizowanej postaci Cydrofana – zielonego jabłka, któremu możesz dodać indywidualne atrybuty (np. wąsy, fryzurę, ubranie, dodatki). Udostępnij awatar na Facebooku i publicznie zamanifestuj swoją miłość do polskich jabłek. Włącz się do akcji, działaj – uwolnij jabłka z sadu!

Zacydruj się i ty! Stwórz swój jabłkowy avatar!

Zacydruj się i ty! Stwórz swój jabłkowy awatar na www.zacydrowani.pl A51

51_cydr akcja_A190.indd 51

06.07.2015 16:29


maszap

muzyka film książka Komiks

maszap lato

muzyka A$AP Rocky „At Long.Last.A$AP” Sony Music

Insta-gramy rzecz

Wieszaki na ptaki Nie pierwszy raz piszemy tu o budce dla ptaków, ale to dla waszego dobra. Słyszeliście o czymś takim jak deficyt kontaktu z naturą? To już jednostka chorobowa, a jej skutki mogą być opłakane: depresja, otyłość, płacz i zgrzytanie zębami. Kontaktujcie się więc z naturą, najlepiej bezpośrednio – domek dla ptaków zaprojektowany przez holenderskiego dizajnera Vincenta Bosa to nie jedyna możliwość, ale za to dość efektowna. Ceramiczno-drewniana konstrukcja jest modułowa i można ją dostosować do możliwości ogródkowo-balkonowych. [wiech]

Rap gra nigdy nie była zbyt przyjazna dla ludzi skromnych, cichych i nieśmiałych. Od pierwszego singla (data premiery utworu „Rapper’s Delight” uznawana jest za symboliczny początek całego hiphopowego ruchu) MCs prężyli się przed mikrofonami, napinali wersy i muskuły, przechwalali się, co to nie oni, z kim to nie oni, jak bardzo to nie oni. I wszystko było w porządku, bo żaden inny gatunek nie potrzebuje tak bardzo testosteronowego kopa i wstrzyków adrenaliny jak ten blisko 40-letni już bękart nowojorskich blokowisk. Sprawy skomplikowały się jednak, kiedy hip-hop trafił w czułe objęcia współczesnej popkultury, a raperzy zamiast nadymać się w tekstach zaczęli rozdymać budżety przeznaczone na klipy, sesje zdjęciowe i realizację płyt. Dziś lista ludzi biorących udział w nagraniu albumu jest często dłuższa niż pozdrowienia we wkładce, a międzygatunkowe kolaboracje stały się obowiązkiem dla mainstreamowych raperów grających na tych samych festiwalach co ich indie czy elektroniczni goście. Taki też jest drugi krążek najładniej$zego MC drugiej dekady XXI wieku. Danger Mouse w$półprodukuje, M.I.A. $piewa, Rod Stewart użycza $ampla, a całości $maczku dodaje udział noname’owego ulicznego grajka, którego Rocky spotkał na londyńskiej ulicy. Wszystko się świetnie prezentuje na instagramowych fotkach, fest się czyta na Twitterze i wyśmienicie klika. Wszystko też brzmi bardzo zacnie, buja łbem i wpada w ucho. „Coś miłego” znajdą tu dla siebie i ortodoksyjni fani rapu, i co bardziej otwarci miłośnicy rocka, soulu czy popu. Wkurzony nastolatek doszuka się tu szowinizmu i wystarczającej liczby wulgaryzmów, a rządcy radiowych programów spokojnie wyłowią coś równie melodyjnego jak cenzuralnego (lub niezrozumiałego). I tylko ta plama na twarzy Rakima Mayersa burzy czystą brudną estetykę całości. Ingerencja w okładkę jest hołdem dla przedwcześnie zmarłego przyjaciela Rocky’ego, mentora całego Mobu i współproducenta płyty, A$AP Yamsa. Tragiczne wydarzenie sprzed kilku miesięcy wpłynęło też na sam wydźwięk albumu. Jego autor powiedział na nim parę rzeczy od siebie i choć deklarując w jednym z numerów: „Ok, let’s get past all this swag, trapping, and fashion talking”, rozmija się trochę z prawdą, to na „At.Long.Last.A$AP” po raz pierwszy z hajowego, rymowanego strumienia świadomości, w którym specjalizuje się nowojorczyk, da się wyłowić kilka bystrych spostrzeżeń. Bo kiedy kumple odchodzą, lata lecą, a dragi stają się coraz mocniejsze, nawet najbardziej butni znajdują w sobie krztynę pokory. Rap gra bowiem nigdy nie była zbyt przyjazna dla nikogo. [Filip Kalinowski] M52

52-59 _mashup_A190.indd 52

06.07.2015 16:31


lato 2015

film muzyka

Giorgio Moroder Déjà Vu” Sony Music Polska

Weteran i panie

„Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” („En Duva satt på en gren och funderade på tillvaron”) reż. Roy Andersson

Wszystko będzie dobrze Nikt tak jak Roy Andersson nie zna się na łączeniu czarnej rozpaczy z czarnym humorem. Przewodnikami po ukazanej w „Gołębiu...” Szwecji, wydestylowanym z absurdu świecie żywych trupów, samobójców in spe i produktów przemiany kapitalistycznej materii, jest para przedsiębiorców na skraju bankructwa. Krążąc od drzwi do drzwi, jako przedstawiciele branży rozrywkowej chcą dać ludziom trochę frajdy. Sprzedają „wesołe gadżety”, ale zawsze trafiają na niewłaściwy moment, wywołując raczej złość i łzy niż radość. Galerię filmowych nieszczęśników uzupełniają m.in. kelnerka, która stawia wódkę za całusa, i kapitan z chorobą morską. Barowe ćmy roją tu imperialistyczne sny o szwedzkiej potędze, a arystokracja wraca myślami do dobrych czasów niewolnictwa. Jak refren powraca powtarzane przez bohaterów zdanie: „Cieszę się, że u was wszystko dobrze” – zaklęcie-komunał, który podtrzymuje iluzję, że i im uda się coś ugrać

w życiowej ruletce. Głównym bohaterem jest tu jednak ironia losu – tym, którzy chcą umrzeć, każe czekać, tych, którzy chcą dopić piwo, ścina z nóg, pozostałym konsekwentnie uprzykrza życie. Nagrodzony Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji „Gołąb...” pokrzepi tych, którym robi się trochę lżej, gdy innym jest trochę ciężej. Całą resztę powinien przede wszystkim bawić na smutno. Wbrew pozorom reżyser nie celuje w diagnozę szwedzkiego społeczeństwa ani nie walczy o żadną sprawę. To raczej kanapowy nihilista niż wojujący społecznik w stylu Mike’a Leigh. Film operuje wyblakłymi barwami, ma nieśpieszny, konsekwentny rytm – niczym uporczywy, powracający każdej nocy koszmar. Taki, który po przebudzeniu wywołuje jednak uśmiech. [Mariusz Mikliński] obsada: Holger Andersson, Nisse Vestblom Szwecja 2014, 101 min, Aurora Films, 7 sierpnia

Ponad 70-letni Włoch przeżywa renesans popularności, zapoczątkowany przez Daft Punk albumem „Random Access Memories”, na którym znalazł się utwór „Giorgio by Moroder” z gościnnym udziałem muzyka. Nic dziwnego, że postanowił kuć żelazo póki gorące i przygotował pierwszy pełnoprawny album od 30 lat. Na „Déjà Vu” otoczył się wianuszkiem wokalistek młodszego (Sia, Charlie XCX) i nieco starszego (Kylie Minogue, Britney Spears) pokolenia, które miały wzbogacić charakterystyczne kompozycje pioniera IDM. Niestety, chyba trochę przedobrzyły. Kolejne utwory brzmią bowiem jak wyrwane z albumów zaproszonych wokalistek. Brak tutaj wspólnego mianownika, który zatarłby wrażenie obcowania ze składanką hitów disco. Np. „Diamonds” brzmi niczym wzięte wprost z ostatniego albumu Charlie XCX. Najbardziej kuriozalny (ale mimo wszystko zapadający w pamięć) moment to cover „Tom’s Dinner” Suzanne Vegi w przetworzonej, zrobotyzowanej wersji. To jednak raczej ciekawostka niż sukces artystyczny. Prawie cztery dekady po swoim debiucie Giorgio Moroder zdał egzamin dojrzałości zaledwie na tróję. [Mateusz Adamski]

Przebudzony książka

„Świadek” Robert Rient Dowody na Istnienie

Świadków Jehowy najczęściej mijamy przy wejściu do metra albo zatrzaskujemy im drzwi przed nosem, mówiąc, że Jezusa nie znamy, ale gdy przyjedzie do Polski, to wybierzemy się na jego koncert. „Świadek” Roberta Rienta (trafnie przez Mariusza Szczygła nazwany autoreportażem) pozwala dostrzec w nich kogoś więcej niż tylko zadziwiająco odporne na mróz starsze panie czy starannie domytych mężczyzn. Autor swoją opowieść rozpoczyna od przeżytego w dzieciństwie pożaru rodzinnego domu. W porównaniu z tym, jak wyglądało jego dalsze życie w wielopokoleniowej rodzinie Świadków Jehowy, jest to obraz sielski. Reportaż pokazuje z perspektywy dojrzewającego chłopaka, jak głoszenie „prawdy” miażdży indywidualność, wolną wolę, bliskość z innymi, rozwój intelektualny i seksualny. Rient otwiera puszkę Pandory z wewnętrznymi zasadami kierującymi wyznawcami Jehowy, cytuje niedostępne dla „światowców” instrukcje, raporty, przytacza historie odszczepieńców. Siła tego re-

portażu tkwi jednak nie w warstwie faktograficznej, ale w poruszającym procesie przemiany dotychczasowego „pioniera” Łukasza. Jest to bolesny czas, w którym bohater „rzyga sobą”, „czuje się ścierką”, zdesperowany usiłuje odciąć swojego penisa, poznaje i zostawia pierwszego chłopaka, dziewczynę, narzeczoną; gdy powoli buduje w sobie nadal przerażonego, ale wolnego Roberta. Z „raportów terenowych” Świadków Jehowy: „Mieszkanie nr 1 – zamknięte; nr 2 – M., ok. 45 l., niezainteresowany, bo jest katolikiem; nr 3 – ktoś spojrzał przez judasza tak jak poprzednio i nie otworzył drzwi, następnym razem przyjść o innej porze, nr 4 – K., 65 l., nie życzy sobie odwiedzin – przyjść dopiero za trzy miesiące, bo się zezłości”. Chciałbym, by moje kolejne spotkanie z nimi opisane zostało jako „mieszkanie nr 5 – M., 30 l., wręczył nam »Świadka« Roberta Rienta, twierdząc, że to w nim jest prawda”. Sukces literacki Rienta to jedno, ten osobisty jest czymś o wiele ważniejszym. [Wacław Marszałek]

M53

52-59 _mashup_A190.indd 53

06.07.2015 16:31


maszap

muzyka

komiks

muzyka

„Parker. Zdobycz” Darwyn Cooke Taurus Media

Fool’s Gold „Flying Lessons” IAMSOUND Records

Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir „1976: A Space Odyssey” Lado ABC/Agora SA

Skok na miasto

A lekcje odrobiłeś?

Spóźniona kanonizacja

To jest gotowy scenariusz drugiej „Włoskiej roboty” albo kolejnej części „Ocean’s Eleven”. Facet, który wygląda na prowincjonalnego urzędnika przed emeryturą, chce obrobić całe miasto. Ma plan, potrzebuje zawodowców. Trafia do Parkera, brutalnego i inteligentnego kryminalisty, który początkowo jest nieufny, ale skok zaczyna traktować jako wyzwanie. Seria komiksowa Darwyna Cooke’a o Parkerze to adaptacja prozy Richarda Starka. Kolejne tomy łączy postać głównego bohatera, ale można je czytać niezależnie. W „Zdobyczy” na pierwszy plan wysuwa się misterna intryga z zaskakującą woltą. Cooke nieco mniej niż dotąd gra klimatem i kliszami kryminałów noir, ale akcja dalej rozgrywa się w latach 60. XX wieku, kobiety są eleganckie i piękne, a mężczyźni przystojni i zaradni. Fabuła skupia się jednak bardziej na „robocie”. To nie zarzut, bo pomysł, żeby okraść całe miasto, jest brawurowy, wręcz niedorzeczny. Trudno tu o słabe punkty, tym bardziej że akcja wciąga i trzyma w napięciu. Całość dopełnia rewelacyjna, stylizowana oprawa graficzna. [Łukasz Chmielewski]

Ich koncert sprzed paru lat to jedna z tych chwil, które zapamiętam na całe życie. Nieznany właściwie zespół zafundował taką wiksę, że festiwalowy namiot niemal uniósł się w powietrze. Wspomnienia skłoniły mnie do sięgnięcia po najnowszą płytę Fool’s Gold, bo, jak sami widzicie, okładka ma chyba raczej odstraszyć potencjalnych słuchaczy. A w środku jak w bajce! Piryt okazuje się szlachetnym kruszcem, a proste z pozoru piosenki skarbnicą egzotycznych inspiracji. Wszystko kręci się i miesza jak w transie albo podczas monsunu wyrywającego liście z palm. Od razu widać, kto odrobił lekcje z klasyki muzyki karaibskiej i afrykańskiej, nasłuchał się składanek z etiopskimi starociami czy Zulu rockiem. „Flying Lessons” to być może pierwszy od dawna album nagrany w całości przez białasów, na którym udało się przemycić ten hermetyczny, znany zazwyczaj jedynie czarnoskórym muzykom groove. Ta płyta właściwie nie ma słabych momentów. Coś mógłby wytknąć chyba tylko nieodżałowany Fela Kuti, którego duch unosi się nad niektórymi riffami. Nie łudźcie się jednak, że znajdziecie tu trwające kwadrans afrobeatowe suity. Jest krótko, przebojowo i cholernie wakacyjnie. [Michał Kropiński]

Każdy z was jest pewnie w stanie przypomnieć sobie przebój, z którym od lat kojarzy Zbigniewa Wodeckiego. Macio Moretti, wraz ze swoim imponującym big bandem, postanowił jednak wziąć pod lupę zapomniany debiut Wodeckiego z 1976 r., zatytułowany nazwiskiem artysty. Pomysł ten zmaterializował się najpierw na Off Festivalu w 2013 r., a kilka miesięcy później na dwóch występach w Studiu Koncertowym Polskiego Radia. I to właśnie zapis tych ostatnich koncertów usłyszycie na wydanym przez Lado oraz Agorę albumie. Muzyczna odyseja Wodeckiego odbywa się pod znakiem musicalowego songwritingu Burta Bacharacha, rozedrganych tropików oraz zadymionych kawiarni lat 70. Z kolei warstwa tekstowa tego zakurzonego arcydzieła urzeka pozorną naiwnością, pod którą kryją się nieco przewrotne, pisane dżentelmeńskim tonem fraszki. Inicjatywa Mitchów to popisowy przykład synergii. Orkiestrowe aranżacje idealnie zgrywają się z wirtuozerskimi, zarówno wokalnymi, jak i instrumentalnymi, popisami Wodeckiego, a ekscytację towarzyszącą muzykom i zaskoczonej publiczności z łatwością wyczują co wrażliwsi odbiorcy. [Cyryl Rozwadowski]

WIDT „Pointless Geometry”

muzyka

Siła sióstr Podczas gdy dla większości artystów i wydawców wybór nośnika podyktowany jest wyłącznie twardą ekonomią, to dla sióstr Antoniny Nowackiej i Bogumiły Piotrowskiej ma on znaczenie programowe. 45-minutowy audiowizualny materiał sygnowany skrótem WIDT (każdy, kto był w Anglii i poparzył sobie ręce podczas mycia, dobrze zrozumie zasadność pytania: Who Invented Double Tap?) byłby martwy, gdyby trafił na DVD. Ciągły, żywy utwór zbudowany na spiętrzeniach, zapętleniach oraz modulacjach głosu (w warstwie dźwiękowej) i sygnału telewizyjnego (w warstwie wizualnej) rozgrywa się gdzieś pomiędzy zamierzchłą przeszłością a teraźniejszością; między organicznością a cyfrą; między uporządkowaniem a przypadkiem. To właśnie na tych punktach styku pracuje rodzinny duet, to na nich też rodzi się hipnotyzu-

jące piękno tej… kasety wideo. I choć magnetowid jest dziś urządzeniem jeszcze mniej popularnym niż pozwalający zaszpanować na mieście walkman, to każda dobra dusza będąca w posiadaniu tegoż urządzenia powinna ripować WIDT na YouTube’a i puszczać dalej w świat. Każda z tych kopii – w zależności od stanu taśmy, liczby obejrzeń i jakości samej aparatury – będzie nieco inna, każda jednak będzie równie niezwykła, tajemnicza i zachwycająca. Wciągająca, chciałoby się napisać, ale to akurat określenie w kontekście taśmy nie kojarzy się najlepiej. [Filip Kalinowski]

M54

52-59 _mashup_A190.indd 54

06.07.2015 16:31


lato 2015

film

muzyka

Zetenwupe „Bejbo” Alkopoligamia

Hastlu Już sam tytuł debiutujących pod skrzydłami Alkopoligamii warszawiaków o ksywkach M.A.D.A. i Kaietanovich ma szansę wejść do codziennego słownika niejednego słuchacza krajowego rapu. Psotnie spolszczone zawołanie do dziewczyny może również posłużyć za symbol podejścia chłopaków z Zetenwupe do mikrofonowego fachu. Zbyt podwórkowi na to, żeby wpuszczano ich do wszystkich klubów, i zbyt rozrywkowi na to, żeby zostać na osiedlu. Ciut awanturniczy, nieco egzaltowani, ze skłonnościami do używek i odcinania się od świata. Jednocześnie bystrzy, pracowici, z poczuciem humoru i paletą odniesień szerszą niż okupowana przez nich latem Wisełka. Oczy mają szeroko otwarte, w uszy ich R.A.U., Bonny Larmes czy Wrotas sączą raz to klasyczne, raz hiphouse’owe bity, a to, że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko przelotne „serwus, hello”, zrozumieli już trzy lata temu, kiedy wydali swój pierwszy nielegal. [Filip Kalinowski]

książka

„Lost and Found” Zadie Smith Znak

Zgub „Nie mam wrodzonego talentu do tworzenia opowiadań. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że gdyby nie zachęta

„O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” („A Girls Walks Home Alone at Night”) reż. Ana Lily Amirpour

Girl power z kłami Wampir to zaskakująco zmaskulinizowany fach. Kobietom z kłami trudno przebić się przez wieko trumny, a co lepsze aorty i ekranowy czas zwykle przypadają w udziale leniącym się w trumnach, nieświadomym swojej uprzywilejowanej sytuacji hrabiom. O wampirzyce w zeszłym roku upomniała się jednak Ana Lily Amirpour – mieszkająca w Stanach Iranka wychowana na amerykańskim kinie. Iran nie wydaje się najbardziej przyjaznym środowiskiem dla wyzwolonych strzyg, ale debiut reżyserki dowodzi, że odrobiła ona lekcję z popkultury i feminizmu. Tytułowa dziewczyna, mówiąca w farsi i ukrywająca kły pod burką, snuje się w poszukiwaniu krwi. Krajobraz emblematycznej amerykańskiej mieściny znaczą opuszczone fabryki, w cadillacu krąży lokalny James Dean, a z główną bohaterką o ofiary konkuruje król ulicy – brutalny diler. Reżyserka z wdziękiem kreuje tę komiksową, czarno-bia-

łą rzeczywistość, opowiadając o samotnej krwiopijczyni, która podczas halloweenowej imprezy po raz pierwszy się zakocha. Oczywiście w chłopaku przebranym za Drakulę. Pozornie to tylko bezpretensjonalna żonglerka gatunkowymi motywami w dopieszczonej wizualnie, wideoklipowej estetyce, ale w świecie Amirpour kostium wampira staje się zarazem symbolem wykluczenia i stopniowego samopoznania. Okutana w burkę bohaterka powoli zyskuje świadomość swojego ciała, uczy się seksualności, stara pokonać poczucie inności. „O dziewczynie...” to wypływający z osobistych doświadczeń manifest wampirycznego girl power i jeden z najbardziej pomysłowych filmów o dorastaniu w ostatnich latach. [Mariusz Mikliński]

obu wydawców, nie porwałabym się na wydawanie takich utworów”. Dobrze, że tekst „od autorki” znajduje się na końcu, a nie na początku tomiku opowiadań. Gdybym zaczęła lekturę książki od tego szczerego wyznania, w którym pisarka przyznaje, że ma „rozlazły, gadatliwy i niedookreślony” umysł, który niezbyt odnajduje się w tworzeniu kunsztownych miniatur, to może byłabym bardziej wyrozumiała podczas czytania. Albo po prostu dała sobie spokój. „Zachęta wydawców” w moim odczuciu brzmi jak dobre honorarium. Ale pewnie się czepiam. Nie jest łatwo być świetną pisarką. Tym bardziej wybitną debiutantką. Wiadomo, recenzentom trudno oprzeć się pokusie porównywania kolejnych dzieł do pierwszej książki. „Lost and Found” porównywać się nie da, bo opowiadania to naprawdę osobny gatunek literacki, który wymaga zupełnie innych umiejętności. Zadie ma tego pełną świadomość i ma też pokorę. Mam wrażenie, że zdaje sobie sprawę, że opowiadania nie do końca jej wyszły. Inaczej

nie umieszczałaby w tomiku samokrytyki. Podobno debiutanckie „Białe zęby” początkowo były szkicem powieści. Trzy opowiadania, które znajdziemy w „Lost and Found”, też sprawiają takie wrażenie. Sprawnie rozpisanej notatki, zarysu dobrej intrygi, ale też niczym więcej. I nie chodzi o to, że po przeczytaniu ich odczuwamy niedosyt czy tęsknotę za bohaterem. O to przecież chodzi w opowiadaniach, żeby dać tylko impuls wyobraźni. W przypadku „Lost and Found” problem polega na niedopracowaniu. Nowelki są chaotyczne, przewidywalne i dość ckliwe. Tak jakby z każdej z nich Smith chciałaby wycisnąć maksimum. Żeby był i dobrze zarysowany bohater, i świetne tło, i jeszcze jakaś historia. Tak. Z założenia to dobry przepis na opowiadanie. Teksty, które znajdziemy w tomiku, wcześniej ukazały się w „New Yorkerze” i magazynie „Granta”. Być może na gazetowym papierze te historyjki się bronią. Zamknięte w twardą okładkę przypominają bardziej kuponik. Zgrabnie odcinany od znanego nazwiska. [Olga Święcicka]

obsada: Sheila Vand, Arash Marandi, Dominic Rains USA 2014, 104 min, M2 Films, 14 sierpnia

M55

52-59 _mashup_A190.indd 55

06.07.2015 16:31


maszap

muzyka

film

Sun Kil Moon „Universal Themes” Sonic Records

W stronę życia „Amy” reż. Asif Kapadia

Podróż za niejedną łzę Chociaż po premierowym seansie „Amy” na festiwalu w Cannes publiczność jeszcze długo ocierała łzy, to nie wartość emocjonalna stanowi o sile tego znakomitego dokumentu. Film Asifa Kapadii broni się przede wszystkim doskonałą formą. Twórca poprosił o wypowiedzi na temat Winehouse jej rodzinę, znajomych czy współpracowników, ale radykalnie ograniczył ich ekranową obecność. To Amy jest tu jedyną i właściwą gwiazdą. Pozostali pojawiają się głównie w postaci głosów z offu. I są to głosy zróżnicowane, często przeciwstawne. Ci, którzy mówią o Amy, dociekają przyczyn jej przedwczesnej śmierci, analizują jej traumy, rzucają wzajemne oskarżenia. Wskazują tych, którzy na jej sukcesie chcieli się wybić, i tych, którzy przyczynili się do jej pogrążenia w nałogach. Nie robi tego jednak reżyser pozbawiony śledczych ambicji. Jego film nie jest ani interwencyjnym dokumentem, ani pomnikiem wystawionym brytyjskiej artystce.

W czasie projekcji widz nie czuje, że twórca próbuje narzucić mu jakąkolwiek wersję wydarzeń. Kapadia jest twórcą zbyt świadomym, by dopuszczać naiwną wiarę w jedyną słuszną prawdę. Wie też, że stereotypem jest myślenie, że ta zawsze leży pośrodku, tak samo jak zdaje sobie sprawę, że jej dociekanie musi skończyć się fiaskiem. Świadomy swoich ograniczeń, zabiera nas w podróż śladami Amy Winehouse. Bada genezę jej tekstów, wskazuje życiowe i emocjonalne potknięcia, pokazuje jej otoczenie. To wypełniona wspaniałymi dźwiękami piosenek Brytyjki gorzka wyprawa, której przewodnikami są samotność i niespełnienie. Po drodze jednak miniemy wiele małych radości, które nie pozostały bez wpływu na życie i twórczość Winehouse. [Artur Zaborski]

Na początku zeszłego roku lider zespołu Mark Kozelek dokonał udanego wznowienia kariery. Stało się to za sprawą płyty „Benji” – folkowej medytacji nad tematem kruchości ludzkiego życia. Amerykanin skorzystał z ponownych 15 minut sławy, a media chętnie eksploatowały złote myśli, które wypsnęły się melancholijnemu songwriterowi. Do najnowszej propozycji byłego lidera Red House Painters należy więc podejść z dużą ostrożnością. Pochodzący z Ohio pieśniarz postanowił zamknąć temat śmierci na poprzedniej płycie, a jego najnowsze dzieło wypełniają rodzajowe obrazy wyciągnięte z nadto skrupulatnie prowadzonego pamiętnika. Punkt ciężkości muzyk przeniósł na kompozycje, które mimo przytłaczających rozmiarów (wszystkie utwory trwają od siedmiu do dziesięciu minut) pełne są ciekawych detali i aranżacyjnie skromnych, ale niezwykle sugestywnych rozwiązań. Kozelek nie atakuje więc tak bezpośrednio jak przy okazji swojego zeszłorocznego opus magnum, ale nadal z mistrzowską wprawą wprowadza słuchacza do swojego wypranego z kolorów uniwersum. [Cyryl Rozwadowski]

Wielka Brytania 2015, 127 min Gutek Film, 7 sierpnia

muzyka

Tajoteka

The Paradise Bangkok Molam International Band „21st Century Molam” Paradise Bangkok

Mor lam (lub molam) to tradycyjna tajsko-laotańska forma muzyczna. Tak egzotyczna i nietypowa, że nad jej znaczeniem głowią się muzykolodzy z całego świata. Miejscowi nie mają chyba jednak z nią problemów, bo molam tłumaczą po prostu jako przebój czy groove. Ci, którzy widzieli The Paradise Bangkok Molam International Band na Off Festivalu, powinni mieć pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi. Zespół zastępujący kapryśną Solange „wszedł z ławki” i okazał się czarnym koniem imprezy. Jeśli chcecie sobie przypomnieć, jak to leciało, albo poznać kolejne świetne, tegoroczne wydawnictwo z południowo-wschodniej Azji, to nie możecie przegapić tej płyty. Choć to pozycja raczej dla etnonerdów, to jestem przekonany, że „21st Century Molam” może okazać się hitem podczas trwającej do wschodu słońca letniej imprezy. Zero wokali, taneczny trans i ty-

powo rockowy groove, do którego przyzwyczaiły nas kapele znad Zatoki Tajlandzkiej. Trochę tak jakby garażowe trio grało bez ambicji na wielkie popisy podkład dla szalonych improwizacji na egzotycznych instrumentach. Chwilami brzmi to jak mniej nawiedzona wersja Goat, chwilami jak jakiś mocno awangardowy shoegaze. Oczywiste jest jedno – niesamowita radość i świeżość bijąca z tej muzyki. Nawet jeśli dźwięk khaenu (rodzaj drewnianej harmonijki ustnej) jest dla was równie niestrawny jak ostre tajskie curry, to w obu przypadkach pomoże niezawodne zimne piwo. Tu nie ma się nad czym zastanawiać, bo to po prostu płyta do tańczenia. Póki trwa lato i możemy się oszukiwać, że żyjemy w ciepłym klimacie! [Michał Kropiński]

M56

52-59 _mashup_A190.indd 56

06.07.2015 16:31


lato 2015

muzyka

Mbongwana Star „From Kinshasa” World Circuit

muzyka

Nonzija „Nozinja Lodge” Warp

Jamie xx „In Colour” Sonic Records

Z Afryki na księżyc

Przez pryzmat

To, co zapatrzeni w siebie Anglicy i Amerykanie nazwali world music, dopiero dziś – w szczelnie otulonym siecią cyfrowym świecie – zaczyna pasować do tego terminu. Kiedy zachodni przemysł fonograficzny ukuł tę postkolonialną definicję, procesy globalizacyjne dopiero raczkowały. „Muzyka świata” nie istniała – w każdym zakątku kuli ziemskiej żył swoim życiem i brzmiał swoim dźwiękiem zupełnie inny folklor. I oczywiście dało się znaleźć dla różnych grup etnicznych pewne wspólne mianowniki, ale na pewno nie wynikały one z imperialnego podziału: Wielka Brytania i Stany versus reszta planety. Teraz ta pogardliwa definicja może nam się jednak przydać, bo gdy informacja krąży po świecie z prędkością światła, wszelkie mody, trendy i tendencje docierają równie szybko do Nowego Jorku jak do Limpopo. Ale na przekór temu, co od lat kładą nam do uszu twardogłowi narodowcy, wpływy te nie zabijają lokalnego kolorytu. Wręcz przeciwnie – są wchłaniane, trawione i wypluwane pod zupełnie nową postacią. Przykłady na to co chwilę daje nam Afryka. Debiutanckie krążki kongijskiego kolektywu Mbongwana Star i producenta z RPA noszącego ksywkę Nozinja stanowią wyjątkowo barwne i poruszające egzemplifikacje tego trendu. Powstała w Kinszasie su-

pergrupa, w skład której wchodzą niepełnosprawni uliczni grajkowie ze Staff Benda Bilili i irlandzko-francuski producent Doctor L, wprowadza termin kongotronics w nową, kosmiczną epokę – zasilaną przesterami, reverbami i syntezatorowym jazgotem erę zmiany, siły i buntu. Inne, choć nie mniej cyberpunkowe podejście ma Richard Mthethwa, który po przeprowadzce do Soweto i latach prowadzenia komórkowego biznesu, porzucił telekomunikację, by sławić imię swoich pobratymców – ludzi Tsonga. Zasilane wpływami amerykańskiego house’u i europejskich dance’ów Shangaan Electro jest już dziś osobnym gatunkiem, a krążek „Nozinja Lodge” przyczyni się na pewno do jeszcze większej jego popularyzacji. Choć napędzana podobnymi patentami muzyka ze świata dalej jest pełna różnorodności i nie sposób jej wsadzić do jednego wora, to nie Anglicy i Amerykanie decydują dziś, co jest czym. W tym samym czasie gdy Afrykańczycy wertują amerykański „Billboard”, brytyjscy producenci zasłuchują się w egzotycznych tanecznych hybrydach z Azji czy Ameryki Południowej. A jak nastąpi już czas prawdziwie egalitarnej world music, karty rozdawać będzie tylko talent, indywidualizm i… odrobina hajpu. [Filip Kalinowski]

The xx, muzyczna Alma Mater Jamiego Smitha, po świetnym debiucie nie zdołało w ciekawy i konsekwentny sposób rozwinąć swojego brzmienia. Stojący za kontrolerami i maszynami perkusyjnymi Jamie – mózg tej łzawej szajki – nie próżnował przez ostatnie lata, najpierw remiksując Gila Scotta-Herona, a następnie wydając serię ekscytujących singli. Debiutancki studyjny album 26-latka to efekt zarówno jego wycieczek po piwnicznych klubach w londyńskim Hackney, jak i tęsknych spojrzeń rzucanych w stronę Karaibów. „In Colour” opiera się bowiem na grze sprzeczności: dudniącym w marszowym tempie basie skontrowanym dźwiękowymi arabeskami. Smith umiejętnie dobiera tytułową paletę barw, grzebiąc w historii muzyki nie tylko tanecznej, i tworzy swój własny język. Zaproszeni na płytę przyjaciele z zespołu – mimo że odrobinę zaburzają płynną, porywającą dynamikę –dodają jej emocjonalnej głębi i pozwalają prześledzić długą drogę Jamiego xx: od szarej eminencji w szeregach The xx, aż do rozdającego karty tytana muzyki elektronicznej, od którego młodziaki z laptopami będą zrzynać na potęgę. [Cyryl Rozwadowski]

płci przeciwnej. „Sympatyczny z niego chłopak”, „bardzo sympatyczna dziewczyna”. Ani się zakumplować, ani ze sobą chodzić, ani nawet poruchać. Przyjazny nudziarz, miła panna… bez właściwości. Oboje mogliby słuchać nowego krążka niemieckiego duetu Funkstörung. Nikt z ich znajomych nie wkurzałby się na zbytnią oryginalność wydobywających się z głośnika dźwięków, a co bardziej progresywnie myślący kamraci też nie musieliby cierpieć katuszy przy popowych zaśpiewach. Wyszłoby na to, że śledzą trendy, a pośród lepiej zorientowanych mogliby szpanować tym, że odrobili lekcje z muzyki elektronicznej przełomu milleniów. Dziesięć lat po premierze ostatniego wydawnictwa w katalogu „radiowych zakłóceń” Christian de Luca i Michael Fakesch wrócili z krążkiem, którego można się było po nich spodziewać… dziesięć lat temu. Kiedy jednak w 2000 r. mieli „apetyt na destruk-

cję”, a w 2004 „się odłączyli”, budowane na bazie zgrzytów i sprzęgów zwichnięte, acz melodyjne i (relatywnie) przystępne piosenki nie płynęły głównym nurtem, ba, nie stanowiły nawet promila plastikowego ścieku, jakim był wówczas mainstream. Bo co z tego, że Funkstörung rozpracowywał tę formułę, zanim Modeselektory weszły w kolaborację z Apparatem, Jamie Lidell zaczął śpiewać, a James Blake się… urodził? Mamy rok 2015 i ten zaburzony, postalternatywny, postpopowy wzorzec zaczyna powoli cieszyć tylko współczesnych Mamoni. I niby fajnie jest czasem zjeść dobrego hamburgera z prawdziwej wołowiny, jednak minąwszy kolejną taką samą modną, sympatyczną burgerownię, najchętniej obrządziłbym bazarowego pseudokotleta w kajzerce. Byleby ludzie wokół mieli jakiś sznyt i muzyka nie zlewała się w jedno. [Filip Kalinowski]

muzyka

Funkstörung „Funkstörung” Monkeytown

Jest sympatycznie To bodajże najbardziej upupiające określenie, które paść może w koleżeńskiej gadce pod adresem reprezentanta

M57

52-59 _mashup_A190.indd 57

06.07.2015 16:31


maszap

film

muzyka

Matrixxman „Homesick” Ghostly International

Najntis Kocham Matrixxmana. Dlatego słuchając po raz pierwszy jego debiutanckiego longplaya, byłem przerażony, że nie da sobie rady. Na szczęście już pierwszy numer, „Necronomicon”, przekonał mnie, że nie ma się o co martwić. Amerykański producent od dwóch lat fascynuje się brzmieniami z Detroit, Chicago i Berlina, łączy je na swój własny, mroczny sposób, tworząc jedyny w swoim rodzaju energetyczny, oldschoolowy klimat. Wcześniej Matrixxman znany był głównie jako producent hiphopowy, robił bity m.in. dla YG, Leifa czy Ty Dolla Sign. Na swoim długogrającym debiucie po raz kolejny skupia się jednak na fascynacji mrocznymi klimatami. Korzystając z acidowych brzmień i bitmaszyn, składa hołd klasycznemu techno, ale często odnosi się również do święcącej obecnie największe triumfy odmiany tego gatunku. „Homesick” to maszyna, która na chwilę przeniesie nas do przeszłości, i kolejny przykład na to, że muzyka, która sięga wstecz, może iść naprzód. Już widzę moich uzależnionych od winylu znajomych oczekujących pod najbliższym sklepem z płytami na przyjazd tego krążka. Oldschool dawno nie brzmiał tak świeżo. [Kacper Peresada]

książka

„Copyfighter” Łukasz Krakowiak Nisza

Headline na ASAP Wszyscy, którzy czekają na wielką powieść realistyczną opisującą współczesną Polskę, jeszcze sobie poczeka-

„Eskorta” („The Homesman”) reż. Tommy Lee Jones

Trzy kroki w szaleństwo „Masz być jak Tommy Lee Jones w »Ściganym«”, to słowa, które padają w jednej z popularnych polskich komedii lat 90. Przyglądając się kolejnym aktorskim, a także reżyserskim dokonaniom Amerykanina, śmiało można by skupić się tylko na pierwszej części przytoczonego zdania. Bo za kamerą Tommy Lee Jones radzi sobie lepiej niż niejeden stary wyjadacz. Po znakomitym debiucie „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady” z 2005 r. po raz kolejny na warsztat bierze western. W tym najbardziej amerykańskim, a zarazem męskim spośród filmowych gatunków oddaje głos kobietom. A w zasadzie jednej – Mary Bee Cuddy (Hilary Swank), która stanowi całkowite przeciwieństwo typowej westernowej bohaterki. Sama doskonale potrafi o siebie zadbać i zawsze ma dużo do powiedzenia, co nie pomaga jej w znalezieniu męża. Widząc słabość otaczających ją mężczyzn, postanawia wziąć na siebie odpowiedzialność za niebezpieczną misję. Polega

ją, ale w pewnym stopniu zadowolić ich powinna niepozorna książka debiutującego w roli pisarza Łukasza Krakowiaka. Autor, pracujący przez 12 lat jako copywriter i dyrektor kreatywny w kilku agencjach reklamowych, postanowił zakończyć swoją dochodową działalność i opisać jej kulisy. A tak się składa, że reklama i marketing, którymi przesiąknięta jest nasza kapitalistyczna codzienność, dużo mówią o Polsce i nas samych. Nie ma tu jednak kompromitujących branżowych faktów, ujawnianych przez szukającego zemsty przemielonego i wyplutego trybika. Zamiast tego dostajemy groteskową i fikcyjną, choć wypływającą w pełni z doświadczeń autora opowieść o pracownikach agencji. O copywriterach, którzy są najczęściej niespełnionymi literatami piszącymi zamiast wierszy teksty o mielonce do gazetek dyskontów spożywczych, o account managerach, którzy nie cofną się przed niczym, żeby zdobyć intratny kontrakt, i ich wybrednych klientach, zawsze mających uwagi do przedstawionych projektów. Patronuje im przeciętny Kowalski, czyli docelowy odbiorca, który jak wynika zwykle z ba-

ona na konwojowaniu ze stanu Nebraska do Iowy trzech kobiet niespełna rozumu. Złośliwy los jednak sprawia, że za towarzysza będzie miała ona lokalnego obdartusa i rzezimieszka (Tommy Lee Jones), któremu wcześniej zdążyła uratować życie. Brzmi jak dobra przygoda? Nie tym razem. Film inspirowany powieścią Glendona Swarthouta to raczej opowieść o postępującym obłędzie aniżeli beztroskim życiu na skąpanej w słońcu prerii. Szaleństwie, od którego nie ma ucieczki i które z każdą chwilą niczym wirus rozprzestrzenia się w krwiobiegu. Tommy Lee Jones obrazuje stan w taki sposób, że pojedynki rewolwerowców przypominają zabawę w piaskownicy. Ten zrealizowany przez mężczyznę z krwi i kości feministyczny western to przytłaczające i chwytające za gardło kino. [Kuba Armata] obsada: Tommy Lee Jones, Hilary Swank, Meryl Streep Francja/USA 2014, 122 min, Kino Świat, 7 sierpnia

dań focusowych, jest osobą o inteligencji i guście ameby. Główny bohater, Artur, choć zaczyna od zarobków niewiele większych niż płaca minimalna, szybko pnie się po szczeblach. Po drodze spotyka nawróconego dyrektora kreatywnego w mnisim habicie, klientkę-nimfomankę, dyrektora, który opłaca fikcyjną posadę kochanki, oraz grupę rosyjskich alfonsów pomagających w odzyskaniu długu. Krakowiak nie moralizuje ani nie próbuje odkupić win. Chciałoby się powiedzieć, że pokazuje świat ATL-ów i BTL-ów w krzywym zwierciadle, ale zdaje się, że w rzeczywistości często niewiele odbiega on od tego ukazanego w powieści. Jak przystało na rasowego copywritera, w swojej książce autor stawia na potoczysty i momentami efekciarski język, choć na szczęście nie przeszarżowuje. „Copyfighter” czyta się więc błyskawicznie, z przyjemnością i bez poczucia zażenowania. Spodoba się nie tylko utożsamiającym się z głównym bohaterem „posiadaczom lekkich piór” i „otwartych na pomysły głów”. [Karol Owczarek]

M58

52-59 _mashup_A190.indd 58

06.07.2015 16:31


lato 2015

film

„Lost River” reż. Ryan Gosling

Horror show Medialna machina tylko czeka na wpadki gwiazd. Ryan Gosling to idealny kandydat. Piękny, dość zdolny i ustatkowany, od lat zręcznie lawiruje między mainstreamem a kinem bardziej wymagającym, niosąc na swoich aktorskich barkach projekty Dereka Cianfrance'a czy Nicolasa Windinga Refna. Ale i na niego przyszła pora. Po zeszłorocznej premierze jego reżyserskiego debiutu na festiwalu w Cannes na portalach zaroiło się od newsów głoszących, że „Lost River” to katastrofa, skrupulatnie liczono, ile minut trwały gwizdy po zakończeniu seansu, aktorowi zarzucano epigoństwo. Gdy teraz, po ponad roku, film trafia do polskich kin, można się przekonać, ile w tych histerycznych reakcjach było prawdy. Jeśli nawet reżyser faktycznie inspiruje się swoimi kolegami po fachu, to czerpie od najlepszych, szukając własnego języka. Ponura historia złodzieja złomu i jego bezrobotnej matki, którzy próbują przetrwać w mieście widmie, to standard w tzw. amerykańskim kinie

dvd

„Kurt Cobain: Montage of Heck” reż. Brett Morgen

Głośny dokument

niezależnym, ale dla Goslinga od fabuły ważniejszy jest przemyślany klucz wizualny. Długie, hipnotyzujące jazdy kamery i eksperymenty z kolorem i postsynchronami odsyłają oczywiście do kina Refna, ale budują też napięcie, gdy na głównego bohatera zaczyna polować brutalny psychopata. Ten – ze swoim kabrioletem wyposażonym w królewski tron i szoferem bez warg – jest natomiast żywcem wyjęty z filmów Korine'a. Groteskę jednak zbyt często łagodzi się tu ujęciami załzawionych oczu Christiny Hendricks, nieźle radzącej sobie w roli samotnej matki. „Lost River” to sprawnie zrobione kino inicjacyjne, któremu ciąży nazwisko słynnego aktora. Gdyby Gosling podpisał się pseudonimem, film nie spotkałby się z taką krytyką. Ale nie trafiłby też na polskie ekrany. [Mariusz Mikliński] obsada: Christina Hendriks, Iain De Caestecker, Saoirse Ronan; USA 2014, 105 min , Best Film, 10 lipca

Dokument „Kurt Cobain: Montage of Heck” jest głośny i jest o nim głośno. Jest głośny za sprawą niestarzejącej się muzyki Nirvany, którą słychać przez całą projekcję. I to ona jest najciekawsza. Żadne historie członków grupy ani nieodkryte na ich temat fakty tego nie zmienią. O „Montage of Heck” głośno jest zaś głównie dlatego, że widzowie mogą zobaczyć w filmie materiały z archiwum muzyka, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego. Niestety, Brettowi Morgenowi nie udaje przy ich użyciu rzucić nowego światła na legendę grunge’u. Twórca zbyt łatwo daje się uwieść stereotypom, nie wchodzi głębiej, jego analiza Cobaina jest powierzchowna i oczywista. Mimo to jego dokument pozostaje wartościowy poznawczo. Poznanie faktów z życia lidera Nirvany, o których dotąd milczały jego biografie, usatysfakcjonuje najwierniejszych fanów, nawet tych, którzy obudzeni w środku nocy rozpoznają piosenki Nirvany po jednej nutce. Mniej zainteresowanym tym aspektem filmu pozostaje zaś muzyczna podróż do lat 90. XX wieku. [Artur Zaborski]

M59

52-59 _mashup_A190.indd 59

06.07.2015 16:31


maszap

film

Przy kasie Płać kartą i wypłacaj pieniądze przy okazji codziennych zakupów.

„Nowa dziewczyna” („Une nouvelle amie”) reż. François Ozon

Porozmawiaj z nią/nim

muzyka

Seb Wildblood „Foreign Parts” SW

40 procent Nagranie dobrego house’owego LP to niełatwe zadanie. Producenci przyzwyczajeni są do tworzenia muzyki

jażem i peruką na głowie. Nie jest to wynik rozchwiania emocjonalnego, David czuł w sobie żeński pierwiastek od dawna i lubił chodzić w damskich ubraniach, co jego żona tolerowała. Teraz postanawia ujawnić się światu ze swoją odmiennością, a przy okazji wciąga w tę grę tożsamościami Claire, która po początkowym sceptycyzmie ochoczo w niej uczestniczy i sama odkrywa w sobie nietypowe skłonności. Siłą rzeczy znajdziemy w tym filmie znamiona kampowości, jednak Ozonowi w portretowaniu transwestyty dużo bliżej do Jordana niż do feerycznych i przestylizowanych filmów Almodóvara i Dolana. Konstrukcja fabularna „Nowej dziewczyny” niektórym może wydawać się nieco nieudolna, jednak jeśli damy się porwać magnetyzmowi bohaterów, świat wykreowany przez reżysera kupimy w całości. [Karol Owczarek]

Menu młodego podróżnika

obsada: Romain Duris, Anaïs Demoustier; Francja, 105 min, Kino Świat, 3 lipca

z myślą o klubowych parkietach, dlatego rzadko któremu udaje się złożyć choćby pół godziny sensownej całości. Niestety to samo dotyczy wydawnictwa Seba Wildblooda. Chociaż pojedyncze utworyjest na inspirującym jego debiuDla dziecka każda podróż tanckim albumie odkryciem. potrafią zachwycić melodyjnością i liczWidok za oknem, dźwięk pociągu, bą użytych instrumentów, to wrażenia. podczas To słuchania całości kolory i nowe w podróży poznaje szybko okazuje się, że płycie wiele brakuje. Problemem się nowych przyjaciół i uczy poznawać jest też fakt, że wśród siedmiuwłaśnie, utworów jest kilka, któświat. Dlatego w trosce o komfort re brzmią jak wersje tej samej piosenki. Chyba jednak podróży wszystkich młodych podróżników, Wildblood trochędbamy pospieszył sięizwartości decyzjąodżywcze o nagraniu peło jakość menu noprawnego albumu. Doceniamspecjalnie otwierające i zamykająopracowanego dla najmłodszych. ce całość kawałkiSerwujemy – odpowiednio ulubioneklimatyczny, dania dzieci wprzywozdrowych, dzący na myśl IDM „Foreign Parts” i bliski ambientowi pełnowartościowych wersjach. Dzięki temu, „Systir”. Zostawiłbym najbardziej Wasze między wspólnenimi podróże nabierajątaneczny smaku. „Moðir”, a następnie poprosił kogoś bardziej doświadktóry młodych poprawi podróżników! wyniki sprzedaży wyczonego o remiks, Witamy dawnictwa. Talentu Sebowi nie brakuje – zabrakło mu natomiast czasu i kogoś, kto czasem mu zhejtuje numer. [Kacper Peresada] M60

52-59 _mashup_A190.indd 60

Menu młodego podróżnika

Menu młodego podróżnika Dla dziecka każda podróż jest inspirującym odkryciem. Widok za oknem, dźwięk pociągu, kolory i nowe wrażenia. To w podróży uczy się poznawać świat. Dlatego właśnie, w trosce o komfort podróży wszystkich młodych podróżników, dbamy o jakość i wartości odżywcze menu opracowanego specjalnie dla najmłodszych. Serwujemy ulubione dania dla dzieci przygotowane Dla dziecka każda podróż jest ze szczególną starannością w inspirującym doborze produktów. odkryciem. Widok za oknem, dźwięk pociągu,smaku. Dzięki temu wasze wspólne podróże nabierają kolory i nowe wrażenia. To w podróży poznaje Zapraszamy serdecznie młodych podróżników! się nowych przyjaciół i uczy poznawać świat. Dlatego właśnie, w trosce o komfort podróży wszystkich młodych podróżników, dbamy o jakość i wartości odżywcze menu opracowanego specjalnie dla najmłodszych. 06.07.2015 Serwujemy ulubione dania dzieci w zdrowych, pełnowartościowych wersjach. Dzięki temu,

Materiały promocyjnye

Najnowsze dzieło François Ozona sponsorują literki „T” jak transgresja i „G” jak gender. „Nowa dziewczyna” godnie reprezentuje tzw. kino transwestyckie, a Ozon dołącza do grona twórców poruszających tę tematykę. Eksploruje ludzką seksualność, która jest dużo bardziej skomplikowana niż się powszechnie wydaje, i bada granice wolności w jej odkrywaniu. Głównymi bohaterami są David/Virginia i Claire, grani przez gwiazdy francuskiego kina, Romaina Durisa i Anaïs Demoustier. Oboje przeżywają traumę po nagłej śmierci charyzmatycznej i tajemniczej Laury. Dla niego była ona ukochaną żoną, która urodziła niedawno dziecko, dla niej – najbliższą przyjaciółką z dzieciństwa i nieodłączną towarzyszką. Nieśmiała i wycofana Claire przeżywa stratę w konwencjonalny sposób, szukając pocieszenia w ramionach męża, David natomiast sięga po zdecydowanie bardziej radykalne środki. Pewnego dnia zostaje zaskoczony niespodziewaną wizytą Claire, która widzi go ubranego w sukienkę Laury, z mocnym maki-

Dość szukania bankomatu, dość dostosowywania się do narzucanych kwot – wypłacaj, ile chcesz i gdzie chcesz. „Płać kartą i wypłacaj”, czyli po prostu cashback, to bardzo wygodna usługa oferowana przez MasterCard. Umożliwia wypłatę do 300 złotych z kasy sklepu podczas płatności za zakupy kartą płatniczą i to niezależnie od kwoty, na jaką opiewa rachunek. Usługa ta jest szczególnie przydatna, gdy potrzebujemy gotówki, a w okolicy nie ma żadnego bankomatu lub oddziału banku. Dzięki niej możecie dokonać dwóch czynności jednocześnie – zrobić zakupy i wypłacić pieniądze. Szukajcie na drzwiach lub przy kasie naklejki informującej o dostępności usługi cashback albo zapytajcie pracownika sklepu.

16:31


lato 2015

Tu nas szukajcie

Aktivist na trawie Latem, tak jak wy, lubimy leżeć na trawie. Mówiąc my, mam na myśli nie tylko redakcję, bo to chyba oczywiste, ale przede wszystkim nasz magazyn. Wiatr przerzuca mu strony, słońce płowi okładkę a strony sklejają się od deszczu. To wersja romantyczna. W tej praktycznej chcemy wam po prostu powiedzieć, że latem znajdziecie nas w fajnych plenerowych miejscówkach, gdzie będą się działy jeszcze fajniejsze rzeczy. Z magazynem zrobicie co chcecie.

Cud nad Wisłą

Warszawa bulwar Flotylli Wiślanej Jedna z pierwszych nadwiślańskich miejscówek. Bliskość BUWu sprawia, że w czasie sesji Cud pęka w szwach. Miejscowa scena przez pięć lat działalności widziała sporo, podobnie jak jej sąsiedzi.. 16.07 Soniamiki, 23.07 Rycerzyki/ Łagodna Pianka

Plac Zabaw

Warszawa bulwar B. GrzymałySiedleckiego Po latach działania na Agrykoli Plac przenosi się nad Wisłę, i to w zupełnie nowej formie. Znajdziemy tu zarówno strefę dla sportowców, imprezowiczów, głodomorów, dzieci, jak i leniuchów. 04.07 Siłaczki, 13.07 Hurt Luster

KATO

Katowice ul. Mariacka 13 Koncerty w oknach, dyskusje do świtu i społeczność, która przez lata skupiła się wokół tej miejscówki – to wszystko sprawia, że mamy kolejny powód, dla którego warto pojechać na Śląsk. Do Kato i z powrotem. 06.08 Niespodziankowy koncert w oknie. Otwarcie OFFa

Plażowa

Warszawa Wybrzeże Szczecińskie 1 Warszawie zdecydowanie brakuje takich miejsc. Świetnie zaprojektowanych, funkcjonalnych i egalitarnych. W końcu plaża jest dla wszystkich. Całe lato będą się tam odbywały koncerty w ramach Męskiego Grania. Dodam, że za darmo. 04.07 Mama Selita, 11.07 Bokka

Stacja Mercedes

Warszawa al. 3 maja Bliskość rzeki nie jest wcale wymagana, żeby stworzyć fajną miejscówkę. Stacja Mercedes to drewniany pawilon, który wylądował w parku na Powiślu. Jest przewiewny i otwarty na wszystko. 17.07 Agyness B.Marry, 21.08 Olivier Heim

ulica ElektryKÓW

Gdańsk ul. Elektryków Ulica Elektryków to letnia przestrzeń na terenie Stoczni Gdańskiej. Leżaki, słońce, relaks. To hasła przewodnie. Dorzucamy jeszcze bar i lato mamy z głowy. 03.07 Liquid Street Session 04.07 Deep Street Session

KontenerART

Poznań ul. Ewangelicka Warta grzechu warta. Szczególnie kiedy patrzy się na nią z dachu kontenerów. KontenerART to do niedawna jedyna, a przez to ulubiona poznańska letnia miejscówka. Plaża, rzeka i niezobowiązująca atmosfera to przepis na sukces. Idealne na wschody i zachody słońca. 09.07 Król, 18.07 Coals

OFF Piotrkowska

Łódź ul. Piotrkowska 138/140 OFF Piotrkowska to unikatowy projekt, który w dawnej fabryce Franciszka Ramischa skupia bary, restauracje, pracownie projektantów i kluby muzyczne. W tym wszystkim jest jeszcze miejsce na odrobinę zieleni. od 26.06 Lato OFFmieście

Forum Przestrzenie

Kraków ul. M. Konopnickiej 28 Ukryty w dawnym hotelu bar, klub i knajpa to miejsce jak ze snów czytelników Niziurskiego. Zakamarki, ukryte kuchnie i przepastne łazienki. Krakowiacy umieją robić rzeczy z rozmachem. 07.07-18.08 Kino Afowe, 11.07 U Know Me On Tour

A61

61_miejscowki_A190.indd 61

08.07.2015 16:12


Aktivist

tylne wyjście redaktor naczelna Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami.

1

Ostatni przystanek. Dalej już tylko gąszcz. Na plaży ogólnodostepne solidne grille!

Tu zjecie nie tylko burgery ale i wędzoną na miejscu kiełbasę! Działa też wypożyczalnia longboardów.

2

zastępca red. nacz. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com

1 Pójdę w butach

„Nie nienawidzę was, nie chce mi się. Znam wasze kompleksy i tajemnice, mam parę obiekcji, ale w praktyce – nie chce mi się”, rapuje na swojej najnowszej płycie dwóch MCs z warszawskiego składu Zetenwupe. Refrenem tym M.A.D.A. i Kaietanovich opisali – poza swoimi antypatiami – również moje podejście do większości mainstreamowej muzyki, a szczególnie jej przaśnej polskiej wersji. I choć zwykle zachowuję stoicki spokój, nawet gdy Maryla płynie po tłustym bicie, a Justyna zamiast do domu wraca do house’u, to ostatnio trochę podniosło mi się ciśnienie. Nie mogę mieć obiekcji, gdy ktoś wyciera sobie ryj hip-hopem czy muzyką elektroniczną, bo po pierwsze – to nurty zbyt w popkulturze zakorzenione, żeby kogoś ścigać o zniesławienie, a po drugie – zbyt mocne i różnorodne, żeby to kogokolwiek obeszło. Kiedy jednak ktoś wchodzi z butami w wyjątkowo w Polsce pokaleczoną i zakłamaną muzykę folklorystyczną, nawet jeśli wchodzi boso, to stąpa po grząskim gruncie. Ów stan rodzimej muzyki korzeni zawdzięczamy PRL-owskiemu, cepeliowemu jej ujęciu w wykonaniu zespołów takich jak Mazowsze czy Śląsk. To ich pompatyczne, bezduszne obertasy i krakowiaki – pospołu z migracją ze wsi do miast – na całe dekady zabiły w Polakach chęć docierania do muzycznych źródeł. Nauczenia się od babci pieśni, która była wcześniej przekazywana z pokolenia na pokolenie, wspólnego śpiewania i tańczenia. Dziś, kiedy zespoły ludowe istnieją tylko w obiegu muzealnym, młodzi coraz liczniej odzyskują ten zapał – jeżdżą po wsiach w poszukiwaniu kogoś, kto jeszcze umie grać na dawnych instrumentach, uczą się białego śpiewu i zakładają kapele. W międzyczasie jeden zespół „folkowy” z tak uwielbianą przez polski pop mieszanką podniosłości i siermięgi wykłada, że „tak ma być” – czysto, beznamiętnie, z góralskim „c”, i dropem rodem z trance’owych dyskotek. Tak jak miasto chciałoby słyszeć wieś, jak ta nigdy nie brzmiała, tak Mazowsze i Śląsk pozbawiają folklor ducha, werwy i… czegokolwiek, w czym chciałoby się głębiej zanurzyć. Nic dziwnego więc, że z każdym kolejnym słowem ja też tracę ochotę na pisanie. Nie nienawidzę ich… choć robotę dla naszych muzycznych korzeni wykonują krecią. [Filip Klainowski]

2 Przodem do Wisły

Gdzie nad Wisłą mieszka potwór, gdzie przyjmą nasze śmieci, żeby przyjmować ich nie musiała rzeka, gdzie kupimy wędzoną rybę, gdzie popływamy starą drewnianą krypą, a gdzie miasto postawiło dla nas ogólnodostępne ruszty? No i które to, na miłość boską, są Hocki Klocki, który Kurort, a który Sezon?! Przyznamy się, że do niedawna my też nie znaliśmy odpowiedzi na wszystkie te pytania. Zdarzało nam się pić piwo w oczekiwaniu na znajomych, którzy w tym samym czasie w oczekiwaniu na nas pili piwo w zupełnie innym miejscu. Ale koniec z tym. Przygotowaliśmy dla was (ale także i dla siebie) ilustrowany przewodnik po warszawskiej Wiśle. Kolorowa mapka pięknie narysowana przez Kasię Księżopolską dołączona jest do tego numeru (jeśli nie, to znaczy, że ktoś już go przed wami czytał), ale będziecie mogli ją też znaleźć w wybranych nadwiślańskich miejscówkach, m.in. w Cudzie i Placu Zabaw. Wisła jest wasza! [wiech]

Restauracja na wodzie i rejsy po Wiśle. Tu wynajmniecie statek na imprezę.

Zło. Budowa pożarła większość chodnika. Został wąski kawałeczek przy płocie, którym muszą podzielić się piesi i rowerzyści. Niefajnie.

Siły zjednoczone w imię nadwislańskiej rozrywki. Potańcówki na Barce, koncerty na Placu Zabaw, przedstawienia Klubu Komediowego, księgarnia Bęc Zmiany, pumptrack dla rowerów, w weekendy Slow Market, a po zmroku filmy. Szaleństwo.

Tu zjecie pizzę z pieca!

Kino Perła, spektakle, tańce i koncerty, paddleboarding (deska surfingowa plus wiosła) i rejsy z Flotą 511 drewnianymi krypami pomiędzy Placem, Pomostem i Poniatówką (wt.-pt. 17-21, sb.-ndz. 12-21).

3

3 Za kratami

Przemierzając miejskie ulice zazwyczaj nie zwracamy uwagi na rynny – ot, kawałek rury przyczepiony do budynku. W Lublinie jednak rynnę trudno przeoczyć z powodu frapujących konstrukcji w jej dolnych partiach. Nie wiemy, czemu służą te metaloplastyczne wykwity, które nazwaliśmy roboczo kagańcem, ale wytrwale tropiliśmy kolejne modele. W ciągu dwóch niedługich spacerów udało nam się udokumentować kilkanaście wariacji kagańców – stare, nowe, proste i fikuśne. Niektóre warianty wyglądają srogo, a kontakt z nimi prawdopodobnie grozi raną szarpaną, inne wręcz zachęcają do wesołej wspinaczki. Znajdziemy tu zarówno rzemieślnicze perełki kowalstwa jak i niedbale pospawane metalowe odpady. Są kagańce mini oraz budzące respekt sążniste pancerniaki. Czy kaganiec chroni rynnę czy nas? Nieważne, grunt, że nie jest nudno. [vlep[v]net]

redaktorka miejska (wydarzenia) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com redaktorzy Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski marketing manager, patronaty Michał Rakowski mrakowski@valkea.com dyrektor artystyczna Magdalena Wurst mwurst@valkea.com redaktor www Kacper Peresada kperesada@valkea.com korekta Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje Współpracownicy Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek

Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar Dyrektor finansowa Beata Krawczak Reklama Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Michał Walesiak, tel. 609 49 69 59 mwalesiak@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com

Dystrybucja Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

Valkea Media S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.

A62

62_tylne_A190.indd 62

06.07.2015 16:34


OGF 2015 ZAJAWKI:Activist

2015-06-19

13:49

Page 1

14- 1 5� sier pnia � 20 1 5

fis z � ema d e� tw orz yw o Pa bl op av o� i� Lu d ziki� M A RIA � PESZ EK� CU RLY� HEAD S� SKU BAS NATA L IA � PRZ YB YSZ � J U L IA � MA RCEL L � A NITA � LIP NICKA � KA M P ! � I� INNI�

Bilety� dostępne� w� sieci� sprzedaży�

www .olsz tyngreen festival.com Organizatorzy:

63_cjg_A190.indd 63

Sponsor:

Partnerzy strategiczni:

Partnerzy:

Patronat medialny:

01.07.2015 20:11


24-26 LIPCA

UNDERWORLD ROISIN MURPHY ADAM BEYER ALSO (SECOND STOREY & APPLEBLIM) LIVE ANJA SCHNEIDER AUDION LIVE BAASCH BEN KLOCK B2B MARCEL DETTMANN BICEP BLACK COFFEE BREAKAGE CRAZY P LIVE CW/A (CLOCKWORK & AVATISM) LIVE DAMIAN LAZARUS AND THE ANCIENT MOONS DAMIAN LAZARUS (DJ SET)

Bilety na

DBRIDGE DIESELBOY DJ MARKY FEAT. STAMINA MC GRAMATIK FUR COAT GRAZE LIVE HERCULES & LOVE AFFAIR HIGH CONTRAST ICICLE – ENTROPY LIVE JAGUAR SKILLS JOHN TALABOT (DJ SET) JOY ORBISON KALIPO LIVE KARENN LIVE LONDON ELEKTRICITY NERVY

oraz w salonach

NOISIA OLIVER KOLETZKI PANTEROS 666/ SAM TIBA/ CANBLASTER (CLUB CHEVAL) RAWTEKK LIVE RONI SIZE REPRAZENT LIVE RØDHÅD SEBO K SIMIAN MOBILE DISCO (DJ SET) SOLOMUN SPECTRASOUL SPOR FEAT. SP:MC TALE OF US TECHNIMATIC TIGA (LIVE) ZENKER BROTHERS


Aktivist

magazyn moda

A64

64_tplink_A190.indd 64

01.07.2015 20:12


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.