MM Trendy #8 (110)

Page 1

SIERPIEŃ 2022 NUMER 08 (110) / WYDANIE BEZPŁATNE

Lucas Lucaprio


#reklama

MAŁA BRAZYLIA W SERCU SZCZECINA Z marzeń powst ało miejsce, w któr ym spr óbujesz prawdziwej brazylijskiej kuchni, a wszystkie dania, któr ych skosztujesz, to połączenie wspomnień, życiowych doswiadczeń i pragnień, połączonych z nowoczesnymi technikami i estetyką.

Sienna 10, SZCZECIN | tel. 91 432 92 53 | FB / brasileirinhoszczecin | www.brasileirinho.pl


#08

foto: Inka Photo (FB); inn._photo (Insta)

#spis treści sierpień 2022

32 #06 Newsroom

Wydarzenia, podsumowania, inwestycje, sukcesy, nowości

#20 Temat z okładki Lucas Lucaprio do tworzenia potrzebne jest coś więcej niż sama wiedza

#26 Edytorial

Fashion - Wojciech Jachyra zachwyca modową sesją zdjęciową prosto z serca Londynu

#32 Temat wydania Olga Dąbkiewicz

o pracy modelki retro

#50 Podróże

#36 Książki

Z wizytą na Kubie

#40 Miasto

- Wimbledon w obiektywie naszego fotoreportera - Zawody bikini fitness - Roksana Ratajczyk wraca do Pogoni

Drugie życie Małego Księcia

Szczecin i tramwaje, duet doskonały

#42 Sztuka

„Kryjówki. Architektura przetrwania”. Natalia Romik opowiada o realizacji unikatowego projektu

#62 Sport

#73 Wydarzenia i relacje

Real Estate Investor’s Club otwarty

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 07/2022

3


#okładka: NA OKŁADCE OBRAZ: LUCAS LUCAPRIO

FOTO Ella Estrella Photography / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

ZDJĘCIE OBRAZU: ALEKSANDER PUKALSKI @ALEKSANDER_IMAGES

#08

Agata Maksymiuk

redaktor naczelna

Podobno sztuka to ujście dla nadmiaru wyobraźni i szansa na wyrażenie tego, czego słowa nie są w stanie oddać. Najbardziej otwarty środek komunikacji, a zarazem droga do zrozumienia ludzkich potrzeb i pragnień oraz dowód na nieograniczone możliwości twórcze człowieka. Podobno to właśnie sztuka. Teorii i przemyśleń na ten temat jest wiele, a każdy ma szansę dołożyć do nich własne. Okazji ku temu w Szczecinie nie brakuje. W mieście stopniowo mnożą się inicjatywy umożliwiające kontakt ze sztuką. Pieczołowicie zaplanowane wernisaże w galeriach i instytucjach, wystawy europejskiej, a nawet światowej rangi, barwne bankiety przy lampce wina, inspirujący street art i wreszcie sami artyści wychodzący bezpośrednio do ludzi. Wszystko to, aby nieco pobudzić do refleksji, nieco zainspirować, nieco zachęcić do działania. Bo nawet krótkie - ja nic z tego nie rozumiem, w odpowiedzi na kolejny obraz jest jakimś początkiem dialogu ze sztuką. Z podziwem obserwujemy, jak Lucas Lucaprio, malarz i manager pochodzący z naszego miasta, mierzy się z tym tematem. Najpierw z własnej inicjatywy zorganizował wernisaż swoich prac na dziedzińcu nowo otwartej kamienicy na Starym Mieście w Szczecinie, teraz rusza z cyklem Śniadań ze sztuką. Z przyjemnością objęliśmy jego projekt patronatem medialnym. Mamy nadzieję, że w ten sposób uda mu się dotrzeć do jeszcze większej grupy odbiorców i podzielić się zachwytem, który kryje się w jego pracach. Jedną z nich możecie obejrzeć na naszej okładce. Kolejne prezentujemy w środku razem z obszerną rozmową z Lucasem.

#redakcja al. Niepodległości 26/U1, 70-556 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelna: Agata Maksymiuk Product manager: Ewa Żelazko tel. 500 324 240 ewa.zelazko@polskapress.pl Reklama: tel. 697 770 133, 697 770 202 mateusz.dziuk@polskapress.pl pawel.swiatkowski@polskapress.pl Redakcja: Paula Dąbrowska, Monika Piątas, Małgorzata Klimczak, Łukasz Czerwiński, Maurycy Brzykcy Prezes oddziału: Piotr Grabowski Marketing: Monika Latkowska Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Druk: F.H.U. „ZETA”

Na tym nasza artystyczna podróż się nie kończy. W tym miesiącu pragniemy zabrać was również do Trafostacji Sztuki w Szczecinie na wystawę „Kryjówki. Architektura przetrwania”, za którą stoi Natalia Romik wraz z całym zespołem badawczym. Celem projektu było odkrycie fizycznie istniejących miejsc, w których ukrywali się Żydzi podczas II wojny światowej. Cel udało się wypełnić, a efekty są tak samo zachwycające, co przerażające.

Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Tomasz Przybek

Na kolejnych stronach znajdziecie więcej wciągających treści. Poznacie Olgę Dąbkiewicz, która kilka lat temu zdecydowała się na karierę modelki retro, a także Janusza Włodarczyka, który napisał kontynuację „Małego Księcia”. Przedstawimy wam Nikolę Gawrońską, fotografkę, której zdjęcia z pewnością kojarzycie z mediów społecznościowych oraz zabierzemy w podróż przez szlaki Kuby. To wszystko w towarzystwie pięknych zdjęć i kompozycji. Udanej lektury i do zobaczenia w mieście.

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy

4


#reklama


| NEWSROOM |

fot. materiały prasowe

Śledź Młody Jazz!

fot. materiały prasowe

„Azyl na wyjeździe” już w tym miesiącu Przed nami cykl koncertów, który odbędzie się w dniach 14-25 sierpnia w winyle.fm w Szczecinie. Koncerty mają na celu zwrócenie uwagi na unikalne zjawisko w naszym kraju - wysyp młodych, oryginalnych zespołów. Ich poziom artystyczny docenili krytycy i festiwale, ale wciąż trudno im się przebić do szerszego grona odbiorców. Nowa fala polskich zespołów jazzowych i okołojazzowych przypomina nieco znane z przeszłości pokolenia Young Power (lata 80.) oraz yassu (lata 90.) i charakteryzuje się oryginalnym, autorskim podejściem, w którym młodzieńcza pasja i zaangażowanie łączy się z profesjonalizmem. Stylistycznie zespoły prezentują bardzo szeroki zakres - od nowoczesnego jazzu przez elementy bluesa i rocka po muzykę elektroniczną i współczesną. Wspólnym elementem pozostaje zawsze autorskie, kreatywne podejście. (mk) Program: SNEAKY JESUS - 14 sierpnia, godz. 20.00 POLSKI PIACH - 19 sierpnia, godz. 20.00 WSZY - 20 sierpnia, godz. 20.00 SIEMA ZIEMIA - 25 sierpnia, godz. 20.00.

6

„Azyl na wyjeździe” to nowe wydarzenie artystyczne, którego organizatorem jest fundacja START założona przez aktorkę scen muzycznych i dramatycznych Sylwię Różycką. Wydarzenie odbędzie się 19 sierpnia o g. 16.30 w kawiarnio-księgarni Między Wierszami w Szczecinie. Projekt to działanie artystyczne stworzone w Warszawie z inicjatywy Jakuba Wociala, utytułowanego artysty musicalowego, posiadającego w dorobku wiele ważnych ról na scenach polskich oraz zagranicznych. Ideą Azylu jest niwelowanie barier między artystami a widzami, swobodna atmosfera oraz wzajemny dialog. Spotkania widzów z ich ulubionymi artystami scen dramatycznych oraz musicalowych są kameralne i intymne oraz wypełnione opowieściami zza kulis przy brzmieniu muzyki, którą wszyscy kochamy. Sylwia Różycka, po zaproszeniu do Azylu w Warszawie i w porozumieniu z twórcą Jakubem Wocialem, zdecydowała otworzyć azylowe okno w naszym mieście, by szczecińska publiczność mogła również uczestniczyć w tej nietypowej inicjatywie artystycznej. Pierwsi goście wydarzenia są ściśle związani ze scenami teatralnymi to Paulina Janczak, aktorka scen muzycznych i teatralnych oraz aktor Teatru Polskiego, reżyser, założyciel Teatru Kameralnego w Szczecinie, Michał Janicki. (red.)


#reklama


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Real Estate Investor’s Club – nowe podejście do nieruchomości luksusowych od assethome.pl Rynek nieruchomości, to specyficzny segment rynku, w którym dopasowanie i spełnienie oczekiwań nabywców musi się odbywać na możliwie najwyższym poziomie. Dlatego assethome. pl powołał do życia Real Estate Investor’s Club, który jest profesjonalną platformą dającą dostęp do przedpremierowych ofert nieruchomości. Real Estate Investor’s Club odpowiada na potrzeby inwestorów i to od nich wywodzi się pomysł powstania tego klubu. Real Estate Investor’s Club to środowisko, w którym wszyscy uczestnicy mogą wymieniać się doświadczeniami, dzięki czemu na rynek nieruchomości trafia oferta uwzględniająca potrzeby i ryzyka każdej ze stron.

W jakim celu powstał Real Estate Investor’s Club? Michał Wąsik, CEO - Real Estate Investor’s Club powstał w odpowiedzi na potrzeby osób, które zajmują się inwestowaniem w rynek nieruchomości. Sam pomysł powstania klubu podpowiedzieli nam klienci, którzy wskazywali na brak profesjonalnej platformy z dostępem do nieruchomości oferowanych przedpremierowo. Klub to miejsce wymiany doświadczeń pomiędzy nabywcami, inwestorami, projektantami oraz operatorami turystycznymi. Klub skupia się przede wszystkim wokół osób, które regularnie śledzą aktualne trendy w branży oraz sukcesywnie powiększają swój portfel nieruchomości. Wokół Real Estate Investor’s Club skupiamy ludzi, którzy rozumieją, że nieruchomości to inwestycja długoterminowa, a od szybkiego zysku ważniejsze jest bezpieczeństwo, stopniowy wzrost wartości rezydualnej oraz dochód pasywny z inwestycji. Kto może zostać członkiem Real Estate Investor’s Club? M.W. - Do Real Estate Investor’s Club może przystąpić każdy,

8

kto zakupił minimum dwa apartamenty od assethome.pl oraz może przeznaczyć na kolejne inwestycje kwotę sześciocyfrową. Ponadto klubowiczami zostają inwestorzy i architekci, którzy mogą się pochwalić zakończonymi z sukcesem realizacjami. Do klubu chętnie zapraszamy osoby rekomendowane przez obecnych członków. Na tym etapie nie skupiamy się na osobach z zewnątrz, których nie znamy. Obecnie w ramach podejścia do nieruchomości, jakie prezentuje Real Estate Investor’s Club, skupionych jest około stu osób. Nie ma co ukrywać, że są to najlepsi klienci assethome.pl. Co daje przynależność do Real Estate Investor’s Club? Marek Oleśków, CFO - W Real Estate Investor’s Club skupiamy się na kilku filarach. Pierwszy z nich to bezpieczeństwo. Naszym klubowiczom rekomendujemy tylko sprawdzone nieruchomości. Sprawdzone, czyli takie, w których nad projektem czuwa doświadczony inwestor, silny kapitałowo i doświadczony w branży, z zakończonymi realizacjami na swoim koncie. Ważnym czynnikiem jest odpowiednie biuro projektowe i generalny wykonawca,


#materiał partnerski

którzy już wielokrotnie mierzyli się z wyzwaniami przy projektach podobnej skali. Drugi filar to wzrost wartości nieruchomości. W dzisiejszych warunkach gospodarczych nie liczy się tylko to, aby nieruchomość powstała. Kluczowe jest to, jaką będzie przedstawiała wartość w czasie za pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Aby uprawdopodobnić jej systematyczny wzrost, należy szczególną uwagę zwrócić na jej położenie, bowiem w czasie prosperity wzrasta wartość większości nieruchomości, ale w czasie kryzysu utrzymują lub zyskują na wartości tylko te w wyjątkowych lokalizacjach. Trzeci filar opiera się na zarządzaniu. Sposób administrowania przez zarządcę nieruchomości, jak i przez operatora ma ogromny wpływ na profity uzyskiwane z nieruchomości. Niezależnie od tego, czy nieruchomość ma przechować wartość pieniądza, zapewnić dochód pasywny, czy po prostu ma być sprzedana z zyskiem w zaplanowanym przez właściciela czasie, warto trzymać się zasady, że każdą nieruchomość należy utrzymać w nienagannym stanie technicznym, co jest zadaniem zarządcy nieruchomości. Nieruchomości przeznaczone na wynajem muszą mieć zapewnioną odpowiednią liczbę gości przyjeżdżających na wypoczynek, o to z kolei musi zadbać sprawny i renomowany operator. Brak któregokolwiek z tych elementów może spowodować, że nieruchomość nie osiągnie zakładanych celów inwestycyjnych. Ostatni, czwarty filar to przywilej pierwszeństwa. Każdemu z klubowiczów Real Estate Investor’s Club przyświecają indywidualne cele i oczekiwania odnośnie do nieruchomości. Dzięki informacjom o ofercie w przedpremierze z Real Estate Investor’s Club można zrealizować zakup tego jedynego, wyjątkowego apartamentu, który nie ma sobie równych, jest niepowtarzalny w wybranej in-

| NEWSROOM |

westycji czy nawet w regionie lub uzupełnić portfel nieruchomości o te, co do których można się spodziewać najwyższej stopy zwrotu. Niezależnie od wymienionych celów przywilej pierwszeństwa ma tu kluczowe znaczenie. Czy jest jakieś miejsce, gdzie klubowicze przyszli i obecni mogą się spotykać? Mariusz Kiermasz, CIO – Oczywiście, takim miejscem są eventy. Pierwszy, bardzo uroczysty, premierowy, odbył się na początku lipca. Dla nas było to szczególne wydarzenie z dwóch powodów. Pierwszym z nich to premiera Real Estate Investor’s Club, czyli pierwsze inauguracyjne spotkanie klubowiczów w przygotowanym przez nas formacie. Drugi powód, ale nie mniej ważny, to premiera wyjątkowego projektu Baltic Jet w Ustroniu Morskim. Inwestycji, która spełnia wszystkie kryteria Real Estate Investor’s Club. Zgodnie z założeniem event był okazją do poznania szczegółów projektu Baltic Jet oraz do rozmowy z kluczowymi osobami związanymi z tą inwestycją, w szczególności z pomysłodawcą i inwestorem, projektantami, operatorem oraz zespołem assethome.pl. Wydarzenie odbyło się w pięknej oprawie w reprezentacyjnej kamienicy w centrum Poznania przy ulicy Młyńskiej 12. Podczas kilku wieczornych godzin mieliśmy przyjemność gościć ponad pięćdziesięciu osób związanych z rynkiem nieruchomości. Najważniejsze, że wymyślona przez nas forma rozmowy o nieruchomościach luksusowych została dobrze przyjęta. Następne wydarzenia są już zaplanowane i podobnie jak w przypadku pierwszego będziemy je łączyć z premierami kolejnych wyjątkowych projektów spełniających wszystkie kryteria Real Estate Investor’s Club.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

9


| NEWSROOM |

Festiwal najwyższej kultury restauracyjnej

fot. archiwum Sylwester Ostrowski

Dining Week w Szczecinie dobiegł końca, ale emocje pozostały. W tym sezonie goście wybierali spośród menu aż pięciu restauracji z kategorii casual+ oraz fine dine.

Jazzmani z naszego regionu na jednym z największych festiwali jazzowych w Europie Po raz kolejny artyści ze Szczecina i okolicy wystąpią dla festiwalowej publiczności w Amersfoort. W ubiegłym roku Sylwester Ostrowski pojawił się na scenie jako Artist in Residence, w tym roku zaprezentuje Patryka Matwiejczuka z Krzysztofem Kuśmierkiem oraz własną Jazz Brigade. Amersfoort World Jazz Festiwal to wielkie jazzowe święto, które przyciąga gwiazdy z całego świata i tłumy miłośników jazzu. Tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 4 - 14 sierpnia (jak nazwa wskazuje) w holenderskim Amersfoort. Organizatorzy zaplanowali ponad 100 koncertów na scenach wewnętrznych i zewnętrznych w historycznym centrum miasta. Z tej okazji nawet słynny Lieve Vrouwekerkhof zamieni się w klimatyczny teatr na świeżym powietrzu. Wydarzenie jest ważną sceną dla nowego pokolenia, ale też kontynuacją jazzowego dziedzictwa. Szczecińskie prezentacje są możliwe dzięki oficjalnej współpracy holenderskiego festiwalu ze Szczecin Jazz. (am)

10

Były to: restauracja Niebo, restauracja Sowa, restauracja Forno Nero - Cucina Italiana, restauracja Kino w Hotelu Courtyard by Marriott oraz restauracja Karkut. Celem wydarzenia były nie tylko smakowe uniesienia, ale też poszerzenie świadomości na temat kultury zero waste. Stąd też obowiązywały rezerwacje, a także konieczny był wcześniejszy wybór menu. Przy stoliku goście byli witani prezentem Amuse Bouche. W dalszej kolejności można było się oddać degustacjom, w których chętnie uczestniczył również szef kuchni. Goście mieli okazję dowiedzieć się, jak były tworzone ich dania, a także co było inspiracją do ich skomponowania. Podczas festiwalu odbyło się również wydarzenie specjalne, czyli kolacja dla kobiet ambasadorek festiwalu w restauracji Karkut. Była to okazja do wymiany zdań, opinii, a także po prostu miłego spędzania czasu przy doskonałych daniach. Kolejne edycje festiwali kultury restauracyjnej przed nami. Więcej na www.restaurantclub.pl


#reklama


| NEWSROOM |

fot. Andrzej Kus, Szczecin się zmienia

Pluszowe symbole Szczecina podbijają serca mieszkańców miasta

O co chodzi? - Przede wszystkim o uśmiech i dobrą zabawę - mówi Norbert Fijałkowski, dyrektor Galerii Kaskada. - Maskotki to nasz autorski pomysł, opracowany wspólnie z agencją Anny Turkiewicz. Najpierw wybraliśmy symbole miasta, następnie stworzyliśmy prototypy maskotek i w końcu przedstawiliśmy trzy naszym zdaniem najlepsze. Pierwsza z nich to Magnolcia z suknią z płatków magnolii, która jest symbolem wiosny, a zarazem romantyczną wizytówką naszego miasta. Kolejny to okrągły Pan Paprykarz, wzorowany na puszce lokalnego przysmaku. Jak podaje opis pluszaka - początki smakołyku sięgają lat 60., gdy szczecińskie rybołówstwo było prekursorem połowów u wybrzeży Afryki. To rybacy poznali pewną potrawę, która stała się inspiracją i przebojem. Zestawienie zamyka Marinero, czyli nieustraszony wilk morski i łowca przygód na morzach i oceanach, pogromca morskich potworów i zaklinacz burz. Mieszkańcy miasta doskonale znają go z Pomnika Marynarza, znajdującego się w Szczecinie w Alei Fontann, gdzie dumnie trzyma ster. Czy komplet pluszaków w przyszłości się powiększy? Jak podaje dyrektor Galerii Kaskada - niewykluczone. (am)

12

fot. Olga Iwanow, Minifot

Magnolcia, Pan Paprykarz i Marinero, czyli trzy symbole Szczecina w wersji pluszowej, pojawiły się w mieście z początkiem lipca. Każdy z inną historią i każdy do zdobycia w ramach akcji “Szczecin do przytulania”.

Less Waste Market, czyli wydarzenie, które warto mieć na oku Less Waste Market to wydarzenie, które regularnie wraca do Hali Odra. W ramach inicjatywy można sprzedać nadmiar ubrań, książek czy płyt, a także odkryć prawdziwe perełki. Różnorodność to cecha charakterystyczna targu. Produkty pochodzą zarówno od lokalnych producentów tworzących w duchu less waste, czyli lokalnie, etycznie, z wykorzystaniem metody upcyklingu, ale też od wystawców niekomercyjnych. Organizatorom zależy na promocji postaw ekologicznych i uświadamianiu mieszkańców Szczecina w tym kierunku. Za nami już sześć edycji inicjatywy, a przed nami kolejne. Warto mieć je na oku, zaglądając na FB: @lesswastemarket. (am)


#reklama

TARG RYBNY

SMAŻALNIA

WĘDZARNIA

Oferujemy świeże ryby

Nasze ryby filetujemy

Tradycyjna wędzarnia

z Morza Bałtyckiego

na miejscu

otwarta cały rok

Centrum Rybne Belona położone jest w urokliwym i spokojnym miejscu przy porcie rybackim Belony. Malowniczy widok na rzekę uzupełniamy starannie przyrządzanymi smakowitościami naszych potraw z ryb. Jesteśmy rodzinną firmą z wieloletnim doświadczeniem w poławianiu ryb i ich znakomitym przyrządzaniu. CENTRYM RYBNE BELONA - DZIWNÓW SŁOWACKIEGO 21D


| NEWSROOM |

(Ciało) pozytywnie! Dastin Kouhan wraca do nas z nową sesją zdjęciową. Tym razem postanowił poruszyć temat ciałopozytywności. Jak mówi – cieszy się, że coraz częściej w kampaniach dużych marek pojawiają się modelki wychodzące poza utarte schematy surowej rozmiarówki. Jako społeczeństwo przez lata opieraliśmy się o stereotyp wysokiej szczupłej modelki. Tym czasem wszystkie kobiety są piękne, bez względu na wagę, wzrost czy kolor skóry. Fotograf zrealizował sesję, która ma być poświadczeniem jego przekonań. (am) Model: Bogna Bubu Golec IG: @bognabubu / Agency: ONMOVE PLUS SIZE MODEL IG: @onmovemodelsmgmt Photo: Dasin Kouhan IG: @dastinkouhanphotography

14



fot. Sebastian Wołosz

| NEWSROOM |

Prawdopodobnie najpiękniejszy amfiteatr w Polsce - A na pewno najpiękniej położony – w centrum parku Kasprowicza, tuż obok jeziorka Rusałka. Od sierpnia możemy podziwiać go w pełnej okazałości. Teatr Letni hucznie otworzył się po gruntownej przebudowie. Po wielokrotnie nagradzanej Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza, Szczecin zyskał scenę plenerową, która zachwyca mieszkańców nie mniej niż „lodowy pałac”. Chrzest bojowy i wielka inauguracja miała miejsce 29 i 30 lipca podczas Szczecińskich Dni Otwartych. Przez dwa dni mogliśmy podziwiać nie tylko sam obiekt, ale i naszych lokalnych artystów. Był też tor i widowiskowe iluminacje - bo Teatr Letni jest również wyjątkowo podświetlony. Były również muzyczne widowiska. Na początek „Lorem Ipsum Show”, które opierało się na twórczości Olka Różanka z aranżacją Borysa Sawaszkiewicza, później koncert z piosenkami Heleny Majdaniec „Było tak już raz”. Patronka Teatru Letniego miała jeszcze jeden moment podczas otwarcia. 30 lipca odsłonięto jej pomnik. - Nowy Teatr Letni to miejsce zaprojektowane z rozmachem – opisuje Olek Różanek, szczeciński artysta. - Podświetlany dach daje spektrum możliwości i wzbogaca aspekt wizualny poszczególnych wydarzeń. Ten obiekt stanie się inspiracją do no-

16

wych artystycznych wyzwań i jestem pewien, że nieraz będziemy z niego dumni. Było hucznie. Bo i tak musi być na inauguracji. To nie znaczy oczywiście, że teraz będzie spokojniej. Wręcz przeciwnie. Teatr Letni nie zwalnia. Już tydzień po wielkim otwarciu będzie gospodarzem nowego festiwalu muzycznego AmfiTunes. 6 i 7 sierpnia wystąpią takie gwiazdy polskiej muzyki jak Dawid Podsiadło, Brodka, Ralph Kaminski, Tymek, Szczyl i zespół rockowy WaluśKraksaKryzys. Następny weekend również upłynie w artystycznym klimacie. Najpierw 12 sierpnia wielkie multimedialne widowisko - „Odyssea” Henriego Seroki w ramach Iluminacji 2022. A w niedzielę widowiskowe pokazy w ramach festiwalu światła. Co dalej? 19 sierpnia Finał 6. Zjazdu Młodych Gwiazd i koncert Michała Szpaka, następnie m.in. Kult, 22. Wielki Turniej Tenorów, Nigel Kennedy, Zawiałow, Przybysz, Sochacka, Krystian Ochman, 10-lecie zespołu LemON i - coś dla młodszych - PRO8L3M i Hip-Hop Festiwal Szczecin. - Człowiek potrafi stworzyć takie budowle, które mają moc wzbudzić w nas emocje – mówi Robert Grabowski, rzecznik Szczecińskiej Agencji Artystycznej, zarządcy amfiteatru. – Takie, których widok zapiera dech w piersiach, a zobaczenie ich po raz pierwszy pozostaje długo w pamięci. Jeżeli mieszkańcy Szczecina i goście chcą przeżyć takie emocje, to na pewno warto odwiedzić Teatr Letni im. Heleny Majdaniec w Szczecinie. Gruntowna przebudowa Teatru Letniego im. Heleny Majdaniec w Szczecinie rozpoczęła się 10 czerwca 2020 a zakończyła 15 czerwca dwa lata później, oficjalne otwarcie obiektu odbyło się 29 lipca. Amfiteatr przebudowała firma Adamietz Sp. z o.o. według projektu biura architektonicznego Flanagan Lawrence z Londynu. (tk)


#reklama


| NEWSROOM |

Nowy vlog o Szczecinie Co robić w Szczecinie, gdy nie wiadomo, co robić? – Zwiedzać – spieszy z odpowiedzią Tomasz Smolarek, twórca nowego vloga o Szczecinie, i dzieli się autorskim filmem, w którym odkrywa tajemnice Miejskiego Szlaku Turystycznego. Wideoblog można znaleźć pod nazwą Pomorze w Obiektywie. Film „Szczecin na weekend” to opcja, jak mówi sam twórca – dla przyjezdnych, ale też dla loaklsów, którzy twierdzą, że nie ma tu nic do zobaczenia. Jest i to dużo. Autor filmu zabiera widzów na spacer Miejskim Szlakiem Turystycznym i tym samym rozwikłuje zagadkę, z którą wciąż boryka się wielu. Mianowicie – zagadkę przerywanych czerwonych linii, wiodących przez ulice miasta. Otóż wbrew licznym opiniom nie są to linie wyznaczone dla samochodów do parkowania czy szlak rowerowy. Jest to właśnie wymieniony pieszy szlak turystyczny Szczecina, który, jak wspomina Tomasz – został wytyczony w 750. rocznicę nadania Szczecinowi praw miejskich. Szlak ma ok. 7 km i łączy ze sobą mnóstwo spośród najbardziej wartościowych atrakcji miasta – od tych oczywistych, po te mniej.

Trasa zaczyna się przy dworcu PKP i ma kształt pętli. Ruszając nią można trafić na Wały Chrobrego, ale też do... zaułku między blokami, gdzie czeka jedyny zachowany fragment murów miejskich. Jednak jak podkreśla vloger – przed wycieczką warto się przygotować i sprawdzić, które miejsca można obejrzeć jedynie z zewnątrz, a do których można wejść do środka. Na brak ciekawostek na pewno nie będzie można narzekać. (am)

Spraw, by Twoja dieta stała się przyjemnością! Zapraszam do współpracy!

Szczecin Prawobrzeże, tel: 508 856 839 email: kontakt@dietazprzyjemnoscia.pl \

@dietazprzyjemnoscia



Lucas Lucaprio

20


| TEMAT Z OKŁADKI |

- do tworzenia potrzebne jest coś więcej niż sama wiedza Poznaliśmy go jako menagera sztuki, ale szybko zorientowaliśmy się, że jednocześnie mamy do czynienia z artystą. Jego pierwszy obraz „Biały koń” zrobił duże wrażenie na uczestnikach jednej z aukcji sztuki i sprzedał się za imponującą kwotę, która zasiliła szczytny cel. Od tego czasu szczecinianin nie przestaje się rozwijać i tworzyć, a jego prace znajdują kolejnych wielbicieli. Do tego ma już kilka pomysłów, jak pobudzić artystycznie mieszkańców naszego miasta. Jednym z tych pomysłów są wyjątkowe Śniadania przy sztuce. Na chwilę przed pierwszym udało nam się spotkać i porozmawiać. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO JOANNA JAROSZEK / OBRAZY LUCAS LUCAPRIO / ZDJĘCIA OBRAZÓW ALEKSANDER PUKALSKI

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

21


| TEMAT Z OKŁADKI |

Tworzenie sztuki czy zarządzanie sztuką. Co według ciebie jest łatwiejsze? - Zaczynamy naszą rozmowę od najtrudniejszego pytania (uśmiech). Przyznam, że po długim okresie pracy jako manager i zaledwie kilku latach pracy przy sztalugach nie potrafię jeszcze jednoznacznie odpowiedzieć. Wiele osób kojarzy cię z Galerią Orient. Jak się tam znalazłeś? Pociąg do sztuki, wykształcenie czy może przypadek postawił to miejsce na twojej drodze? - Odbyło się to klasycznie, tak jak dzieje się to na rynku pracy - podszedłem do konkursu na stanowisko managera i wygrałem. Czym zajmuje się manager galerii sztuki lokalnie, w Szczecinie? Czy to praca jak na filmach, gdzie wprowadza się w obieg dzieła warte setki tysięcy, czy bardziej przyziemne zajęcie obejmujące bieżące rachunki, rozliczenia i kontakty z artystami? - Z pewnością w Szczecinie, jak i w innych miastach praca ta polega na codziennym trudzie kontaktów z artystami, czyli współpracy z tymi, których już reprezentowaliśmy oraz pozyskiwaniu kolejnych malarzy i ich dzieł. Na organizacji wystaw i wernisaży, pracy z kolekcjonerami i potencjalnymi nabywcami oraz koordynacji pracy zespołu galerii. Ponadto zawsze pozostaje najmniej twórcza, ale równie ważna praca biurowa. Od managera do malarza. Skąd decyzja, by samemu zająć się sztuką? - Dzięki wieloletniej pracy w Galerii Orient nauczyłem się patrzeć na sztukę przez pryzmat mojego artystycznego wnętrza. Tu zacytuję Olgę Tokarczuk: „Pisania nauczyłam się przez czytanie.” Oglądanie i analizowanie dzieł innych artystów wywołało we mnie poczucie zazdrości, że sam nie mam się jeszcze czym pochwalić, a od zawsze drzemała we mnie potrzeba malowania. Pamiętasz swoją pierwszą pracę, którą pokazałeś oficjalnie, nie jako menager z hobby, a właśnie artysta? - Naturalnie, ten debiut zapamiętałem na zawsze. Podczas charytatywnego koncertu Stanisława Sojki mój obraz („Biały koń”) sprzedał się korzystnie na zorganizowanej tam aukcji, a pieniądze wspomogły piękny cel. Jakie były reakcje? Jakie było zainteresowanie? Jak Twoja wiedza z zakresu zarządzania sztuką, budowania relacji i kontaktów wpłynęły na ten odbiór? - Duże zainteresowanie moją sztuką, na tym etapie, trochę

22

mnie zaskoczyło i zainspirowało do dalszej pracy twórczej. Zarządzanie sztuką wymaga wiedzy z różnych dziedzin, a do tworzenia potrzebne jest coś więcej niż sama wiedza. Coś, co wyróżni artystę – indywidualność. Czy wiesz gdzie lub raczej, do kogo trafiają twoje obrazy? - Większość nabywców z domów aukcyjnych z Sopotu i Warszawy kontaktuje się ze mną i przysyła mi zdjęcia z obrazami w miejscu ich stałej ekspozycji. Więc tak. Wiem, gdzie trafiają moje obrazy. Nie tak dawno mogliśmy wziąć udział w wernisażu twoich prac. Mieszkańcy Szczecina bardzo pozytywnie zareagowali na wydarzenie, szczególnie zwracając uwagę na jego kształt - bankiet na świeżym powietrzu z motywem royal ascot. Skąd ten pomysł? Skąd ten zapał, by wszystko dopiąć? Nie każdy ma w sobie tyle energii i chęci. - Nabywczyni moich obrazów, pani dr Gródecka, zachęciła mnie do organizacji własnego wernisażu. Dotychczasowe doświadczenie w organizacji wystaw i wernisaży w wersji tradycyjnej nakazało mi stworzyć wydarzenie o wielu funkcjach i celach, w niestandardowej formie artystycznej i towarzyskiej. Chciałem pokazać, że „konsumowanie” sztuki może, a nawet powinno odbywać się w ciekawych przestrzeniach naszego miasta. Elementem mojej pracy managerskiej w organizacji własnego wernisażu było pozyskanie sponsorów. Dzięki tym wspaniałym ludziom, rozumiejącym wagę roli sztuki w życiu miasta, wspólnie stworzyliśmy świetne przedsięwzięcie, które powinno stać się cyklicznym wydarzeniem. Wydarzenie zostało pozytywnie odebrane przez społeczeństwo, a jak ty je oceniasz? Czy cele, które sobie postawiłeś, zostały spełnione? Czy może chodziło tylko o spotkanie wśród sztuki? - Cele były ambitne, a efekt końcowy, na początku tej drogi, niepewny. Zaproszeni goście, frekwencja, dopasowanie się do zalecanego dress code’u oraz atmosfera całego wydarzenia przeszły moje oczekiwania i dały mi pełną satysfakcję w obu obszarach: organizacyjnym i artystycznym. Twoje inicjatywy na bankiecie się nie skończyły. Przed nami cykl śniadań. Wernisaż wieczorem to taka klasyka, którą łatwo sobie wyobrazić, wernisaż o poranku przy kawie to inna kwestia. Powiedz, co to będą za śniadania? Kto w nich będzie uczestniczył, gdzie będą się odbywać? Po co będą się odbywać? Jest tyle pytań (uśmiech). - Spotkania z ludźmi zainteresowanymi moją sztuką dają mi ogromną energię, pomysły na nowe realizacje oraz sposoby


| TEMAT Z OKŁADKI |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

23


| TEMAT Z OKŁADKI |

24


| TEMAT Z OKŁADKI |

wykorzystania różnorodnych przestrzeni miejskich. Śniadania będą niczym innym, jak spotkaniami przy inspirujących rozmowach w modnych restauracjach śniadaniowych. Aktywni zawodowo, zajęci codzienną pracą, zabiegani, pełni życia mieszkańcy Szczecina z pewnością znajdą chwilę na wspólne śniadanie i przy okazji porozmawiają o sztuce i moich najnowszych obrazach wystawianych w tych miejscach. Pierwszy raz spotkamy się w pierwszej i największej nie-cukierni w Polse Fit Cake w eleganckiej części miasta przy ulicy Śląskiej 5. Śniadania zapowiadasz jako cykl. W Szczecinie to może być wyzwanie, bo takich inicjatyw wciąż jest niewiele. Jak oceniasz swoje szanse? Uda się przekonać ludzi, by się zaangażowali, może trochę otworzyli i zintegrowali? - Propozycja niestandardowego wydarzenia, związanego ze sztuką, w niestandardowej porze dnia, jest wyzwaniem niezależnie od miejsca (miasta), w którym ma się odbyć. Świadomie podchodzę do tego działania, wierząc, że zaangażowani sponsorzy znajdą swoją satysfakcję, a zaproszeni goście będą zadowoleni i zaszczyceni możliwością obcowania ze sztuką w dobrym towarzystwie. Opierając się o sugestie osób, z którymi od dawna mam kontakty artystyczne i biznesowe, postanowiłem organizować te spotkania w gronie zaproszonych uczestników. Chciałbym te osoby otworzyć jeszcze bardziej na malarstwo, zintegrować i zaprosić do wspólnego promowania sztuki artystów szczecińskich.

Wiem też, że sporo podróżujesz i uczestniczysz w wielu ważnych wydarzeniach. Wciąż jednak wracasz do Szczecina, dlaczego? - Uczestnicząc w wydarzeniach kulturalnych w Warszawie czy w innych miejscach, zawsze czuję się reprezentantem Szczecina i z dumą go reklamuję. Uważam, że nasze miasto zasługuje, aby być ważnym punktem na kulturalnej mapie Polski. To właśnie Szczecin stworzył mi warunki do samorealizacji w dziedzinach, w których spełniam się ku pełnej satysfakcji.

Lucas Lucaprio, mieszka w Szczecinie. Jest pasjonatem malarstwa, byłym managerem szczecińskiej Galerii Orient. Od kilku lat sam maluje. Jego ulubioną techniką jest łączenie na płótnie farb akrylowych ze szlagmetalem. Chętnie maluje zwierzęta, a wśród nich przede wszystkim psy i konie. Lucas Lucaprio bierze udział w aukcjach sztuki oraz wystawach w całej Polsce.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

25


fASH ION Fotografia i dyrekcja artystyczna: Wojciech Jachyra / wojciechjachyra /

Model: Matheus Hava / matheus.hava PRM Agency London / prm_agency

MUAH i stylizacje: Dorian Dandy / Postprodukcja: Nastia Burak / nesidetnameste Specjalne podziękowania dla John’a i Sophie z PRM Agency w Londynie / Lokalizacja: Shoreditch w Londynie


| EDYTORIAL |

na zdjęciu: Okulary: RESERVED / Naszyjniki: ALLSAINTS / Koszulka i spodnie: H&M / „A circular design story” na zdjęciu obok: Kapelusz: NICK FOUQUET / Naszyjnik: Alexander McQueen / Sweter: ALLSAINTS / Marynarka i spodenki: H&M / „A circular design story”

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

27


| EDYTORIAL |

28


na zdjęciu: Sweter: ALLSAINTS / Saszetka: RESERVED / Spodenki: H&M / „A circular design story” / Skarpety: Adidas na zdjęciu obok: Kapelusz: NICK FOUQUET / Koszula i kamizelka: H&M / „A circular design story”


na zdjęciu: Naszyjniki: ALLSAINTS Koszulka i spodnie: H&M / „A circular design story” Buty: ARKET na zdjęciu obok: Naszyjnik: Alexander McQueen / Spodenki: H&M / „A circular design story” / Chusta: RESERVED / Skarpety: Adidas Buty: MARSELL


| EDYTORIAL |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

31


| TEMAT WYDANIA |

Olga Dąbkiewicz w czerwcu 2020 roku podjęła życiową decyzję – będzie modelką, ale wyłącznie prezentującą style: retro, pin-up i vintage. Jak postanowiła, tak zrobiła. Dziś jest jedną z najbardziej rozpoznawanych twarzy na naszym rynku. Mimo tego nie osiada na laurach. Jej dewizą jest hasło „Pracuj ciężko, a plony będą obfite, bo nic na tacy podane nie ma takiej wartości”. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK

Zabawa modą zrobiła się bardzo popularna w ostatnich latach i mnóstwo osób chętnie do niej sięga. - Myślę, że to wynik tego, iż te ubrania są ponadczasowe. To klasyka sama w sobie, podkreślenie kobiecości. Do tej pory było tak, że kobiety ubierały się na ciemno, szaro-buro, w spodnie, kurtki. Ja lubię te schematy przełamywać. Lubię ubierać sukienki i podkreślać swoją kobiecość. Na początku mojej przygody z modelingiem miałam mniej sprecyzowany styl, ale dwa lata temu ten styl rozbudził się we mnie na nowo. Może to z racji wieku. Przekroczyłam trzydziestkę i może dojrzałam już do decyzji, żeby się ukierunkować na styl pin-up, retro i vintage, bo te trzy elementy składają się na ten styl. Jako osoba zajmująca się modą, mogę powiedzieć, że coraz więcej modelek się interesuje tym stylem. U mnie na plenerach występują modelki w strojach retro i to jest piękne, że się wraca do mody, która była kiedyś. Retro to nie tylko sukienki, bo Marlena Dietrich nosiła spodnie w latach 30. - To był czas, kiedy ona propagowała styl męski – biała koszula, szelki, czarne spodnie. Ja też lubię ten styl. Poniekąd kojarzy mi się z serialem „Peaky Blinders”, w którym jest dosyć mocny angielski styl. Bardzo lubię się bawić modą, lubię eksperymentować. Na tę rozmowę ubrałam bluzkę z żabotem i broszkę, która jest typowo w stylu wiktoriańskim z końca XIX wieku, a jednak fryzura

32

jest nawiązaniem do lat 40. Uważam, że moda jest po to, żeby się nią trochę bawić, a nie podchodzić do niej sztampowo. Moda wiktoriańska była inspiracją artystów spod znaku new romantic w latach 80. XX wieku, którzy chętnie ubierali koszule z żabotami, kamizelki, marynarki czy buty nawiązujące do tamtych czasów. - Weźmy nawet zespół Modern Talking, w którym Thomas Anders też nosił koszule z wysokimi żabotami, stójkami czy koronkami. Kiedy oglądamy teledyski z tamtych czasów, to widać, że nie tylko kobiety nosiły takie rzeczy, ale również mężczyźni. Mężczyźni wracali do stylu dandysowatego. A kobiety dzięki Yves’owi Saint Laurentowi, nosiły smokingi i spodnie cygaretki. - Karl Lagerfeld, którego bardzo lubiłam i żałuję, że już go z nami nie ma, przełamywał stary styl z nowoczesnością. Sam sobie stworzył charakterystyczny kołnierz ze stójką oraz skórzane rękawiczki bez palców. Do tego jeszcze wydłużona marynarka stylizowana na dawne czasy. Ale wracając do vintage, ten styl obejmuje mnóstwo dekad, bo moda się układała dekadami. Jaka jest twoja ulubiona dekada? - Na to mają wpływ moje cechy charakteru i moja osobowość, bo po części jestem osobą mocno stąpającą po ziemi, kobiecą i pewną siebie. Takim typem była Sophia Loren, która nie wstydziła się swojej seksualności. Wtedy, w latach 50., kobiety podkreślały biust, nosiły rozkloszowane spódnice, pokazywały nogi. Maksyma, którą utożsamiam ze sobą, czyli dolce vita. Z drugiej strony chętnie wracam do czasów wiktoriańskich, romantycznych i kobiet takich jak Elizabeth Bennet z „Dumy i uprzedzenia”. Nawet można w tym przypadku sięgnąć po Anię Shirley z „Ani z Zielonego Wzgórza”. Ania na początku była nieokrzesana, nieoczywista w swoich decyzjach, ale była też pełna empatii, działała jako wolontariuszka podczas I wojny światowej. Podziwiałam Anię za to, że miała w sobie determinację. Drzwi zamykali, a ona wchodziła oknem. Nawet jak wszyscy mówili jej, że coś nie wyjdzie, ona i tak osiągała cel. Podsumowując, z jednej strony lubię lata 50., z drugiej strony styl wiktoriański. Aczkolwiek lubię też lata wojenne w Paryżu, no i lata 20.,


foto: A.K. Photo Stories, Aneta Kiergielewicz

foto: Agata Jankowska

foto: Eltero Fotografia E. Romanowska

| TEMAT WYDANIA |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

33


| TEMAT WYDANIA |

czyli „Wielki Gatsby”. W latach 20. sukienki były mniej dopasowane, bo to był czas emancypantek, kobiety walczyły o swoje prawa i specjalnie nosiły sukienki, które nie podkreślały ich atutów. Talie były często obniżone gdzieś na wysokości biodra. Kapelusze przylegały do głowy i niemal zakrywały oczy. Ta epoka ma swój urok i zawsze staram się ją włączyć do stylizacji. Najmniej interesują mnie lata 70. w modzie. Tej epoki w ogóle nie tykam, bo tak jest dużo stylu boho, dużo patchworkowej mody, wzorów z figurami geometrycznymi. Może to stereotyp, bo ja sobie tę dekadę utożsamiam z wysokimi i szczupłymi kobietami, a ja nie jestem ani szczupła, ani wysoka. Ale nie mówię nie. Jestem osobą odważną i to, co kiedyś było dla mnie niemożliwe, dzisiaj staje się możliwe. Kiedy oglądałam wystawy o modzie, z bliska zwracałam uwagę na materiały. Jak traktujesz te ubrania? Jak o nie dbasz? - Najważniejsze, żeby te ubrania nie były ze sztucznych materiałów, które nie przepuszczają powietrza. Człowiek się w tym bardziej poci. Dobrze, jeżeli te ubrania są z bawełny, z lnu. Ja osobiście lubię len, ale ma on jedną wadę – szybko się gniecie. Za to podczas upałów sprawdza się idealnie. Lubię też jedwab wysokiej jakości. Nie kupuję ubrań w sieciówkach, kolekcjonuję te ze szczecińskich second handów. Jak jadę do rodziny w Wielkopolsce, też sobie zaglądam do second handów, no i korzystam z vinted. Lubię modę z drugiej ręki. Czasami eksperymentuję i dołączam jakiś żabot, kryzę czy broszkę. Zdarzają się dobrej jakości ubrania za tak zwane grosze. Myślę, że przy odpowiednim sposobie prania takich rzeczy, da się utrzymać taki materiał. Ja mam w swojej kolekcji czerwoną koszulę z lekkimi bufkami. Moja mama nosiła tę koszulę, będąc ze mną w ciąży. Do tej pory nic się z nią nie dzieje. Ubrania z sieciówek często po pierwszym praniu robią się brzydkie i nie zachowują swojego koloru. W ubraniach z second handów materiał jest porządny. Najwięcej jest ubrań z lat 70. i 80. Jakie sesje, jeśli chodzi o styl, robisz najczęściej? - Najczęściej działam barterowo. Od ponad roku robię plenery fotograficzne o tematyce retro i przede wszystkim sięgam do lat 20., 40., 50., wiktoriańskich. Od pewnego momentu zaczęłam się zastanawiać, czy nie pójść w lata 80. Jest kilka modelek, które mogłyby się wykazać inwencją twórczą w tej kwestii. Każda dekada prezentuje coś zupełnie innego. Jeśli modelka jest bardzo eteryczna i romantyczna, w świecie wiktoriańskim będzie się świetnie prezentowała. Kobieta z pazurem, która ma odważne rysy, bardziej mi się sprawdzi w latach 40. czy 50. Muszę powiedzieć, że mam sporo sesji. Współpracuję też z markami bieliźnianymi i jestem ambasadorką kosmetyków marki Pani Walewska. W ubiegłym roku wygrałam konkurs i ta przygoda trwa nadal. Na razie nie utrzymuję się finansowo z tych sesji, ale nie ukrywam, że chciałabym połączyć w przyszłości moją pasję z czymś komercyjnym. Współpracuję z grupą Pin-up Poland. To jest grupa zrzeszająca ludzi z całej Polski. Ma 18 tysięcy obserwujących na Facebooku. Jeździmy na eventy, robimy sesje zdjęciowe, wydaliśmy autorski kalendarz, a także własną talię kart, na których są nasze

34

wizerunki. Czerpiemy z tego ogromną radość. Pod koniec lipca poprowadzimy w Człuchowie Festiwal Boogie Woogie. Jeszcze kilka lat temu, kiedy szłam ulicą, kobiety wyglądały bardzo szaro-buro, były niewidzialne. A teraz widzę, że do łask wróciły: berety, kaszkiety, apaszki, sukienki w grochy. Mnie się to bardzo podoba. Chociaż w Szczecinie jeszcze mało tego jest. - Jak porównam Szczecin z Krakowem czy Wrocławiem, to Kraków bije rekordy. Tam jest duży wysyp pań noszących odzież w stylu vintage. Szczecin kiedyś był najmniej otwarty. Nie wiem, czy to jest kwestia naszej społeczności. Kiedy ja idę wystylizowana, u niektórych wzbudza to zachwyt, czasami mnie zaczepią, o coś zapytają, a u niektórych nie. Nie każdy akceptuje tę modę i moje upodobania. Ja nie lubię ubioru subkultur, ale to nie znaczy, że jeśli ja czegoś nie założę, to nie lubię popatrzeć na kogoś. Nie powinniśmy się zamykać. Myślę, że jeszcze kilka lat i w Szczecinie będzie lepiej.

Marvelous RetroLady Olga Dąbkiewicz. W modelingu działa 5 lat. Jest osobą pracowitą, punktualną, rzetelną, na sesji stara się dawać z siebie 120 %. Stawia sobie zawsze wysoko poprzeczkę. Jestem prawdopodobnie jedyną modelką plus size działającą na terenie Szczecina. Brała udział w wielu sesjach fotograficznych, plenerach, projektach beauty, pokazach mody marki odzieżowej Melo Proudly Made in Poland, klipie promującym 17 Schodów Coctail Bar w Szczecinie.


#reklama


| KSIĄŻKA |

Drugie życie Małego Księcia Pochodzący z Myśliborza Janusz Włodarczyk to pisarz hobbysta. Tworzył wiersze i opowiadania, które publikował w „Angorze” i „Pegazie Lubuskim”. Jego twórczość można było też usłyszeć na antenie Radia Zachód. Jedną z jego ulubionych książek jest „Mały Książę”. Jednak od pierwszego spotkania z książką zdawał sobie sprawę, że autor pozostawił wiele pytań bez odpowiedzi. To go zinspirowało, do napisania kontynuacji i tak narodził się „Mały Książę na strychu”. ROZMAWIAŁA MONIKA PIĄTAS / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE JANUSZA WŁODARCZYKA

Kiedy zaczął pan pisać? Pamięta pan swój pierwszy wiersz? – Mój pierwszy? Pamiętam tylko, że mama zapisała go na laurce dla pani w przedszkolu, którą byłem, jak to dziecko, zauroczony. To była pani Gienia. Niestety, treść przepadła. Ale musiał być piękny. No, bo jaki mógł być wierszyk dla pani w przedszkolu? (śmiech) A kiedy zacząłem pisać? Nie pamiętam dokładnie, ale to było dawno temu, przy pierwszej nieszczęśliwej miłości. Wtedy zstępuje na nas to „coś”. Nachodzi nas chęć do wyżalenia się komuś. A że papier jest dyskretny i cierpliwy, to katujemy go swymi rozterkami, żalami i wyznaniami. Kartka jest zawsze cierpliwa, zawsze pod ręką, zawsze obok nas. Potem ląduje gdzieś w szufladzie. Myślę, że ludzkość niewiele straciła na tym, że nie ujrzała tych utworów (uśmiech). Jak narodził się pomysł napisania „Małego Księcia ze strychu”? – „Mały Książę” to książka, która towarzyszy mi przez całe życie od momentu, kiedy po raz pierwszy ją przeczytałem. To było chyba w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Zawsze odnajdowałem w niej coś nowego. Inaczej przemawiała do mnie, gdy miałem dziesięć lat, inaczej, gdy miałem dwadzieścia, a jeszcze inaczej, gdy przekroczyłem czterdziestkę. Zauroczył mnie ten mały chłopiec odkrywający wielkie prawdy tego świata, z tą podstawową, że tylko sercem widzi się dobrze, a najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Któregoś dnia zadałem sobie pytanie: Jak chłopiec znalazł się na swojej planecie? Co skłoniło Małego Księcia do opuszczenia Róży i swojej planety? A ponieważ w moim odczuciu nie ma nic na ten temat w książce, postanowiłem sam sobie na to odpowiedzieć. No i tak się zaczęła się ta przygoda (uśmiech). Zacząłem tworzyć nowe epizody, nowe miejsca i nowych ludzi, z którymi spotyka się Mały Książę. Teksty wysłałem do recenzenta

36

literackiego tygodnika Angora z prośbą o opinię. Otrzymałem pozytywną odpowiedź. To był miód na moją duszę, opinia zmobilizowała mnie jeszcze bardziej i utwierdziła w przekonaniu, że moja praca ma sens. Ile czasu zajęło panu pisanie? – Trudno powiedzieć. Książka powstawała etapami przez kilka miesięcy. Nie miałem określonego scenariusza. Był pomysł, to powstawał epizod. Ostatecznego kształtu nabrała tuż przed drukiem, kilka lat od napisania pierwszego rozdziału. Skąd czerpał pan pomysły na podróże, spotkania, postaci? – Pomysły niosło życie i obserwacja tego, co nas otacza. Stworzyłem sytuacje, z którymi nie mógł się zetknąć bohater z 1940 roku. Zachowując mentalność i osobowość Małego Księcia pokazuję, że ciągle w życiu najważniejsza jest umiejętność odróżniania dobra od zła i kierowanie się sercem. Piszę o samotności i wyobcowaniu w wielkim mieście. O pogoni za sukcesem i cenie, jaką za to płacimy. Mówię o naszym stosunku do innych ludzi, o dewastacji środowiska i wojnie. O tym, co jest obok nas, na co nie zwracamy uwagi, a przecież jest tak ważne. O potrzebie miłości i empatii. Chciałem, aby książka poruszała problemy współczesnego świata. Czy wydanie kontynuacji tak znanej książki z kultową postacią w roli głównej było trudne? – Wysłałem rękopis do wydawnictwa w Paryżu, które zarazem było właścicielem praw autorskich do „Małego Księcia”. Kategorycznie odmówiono, twierdząc, że rodzina autora nie widzi potrzeby kontynuacji dzieła. Zabroniono mi wydania książki drukiem do czasu, aż prawa autorskie do postaci nie wygasną. Według przepisów Unii Europejskiej, wygasają po 70 latach od śmierci autora. Musiałem uzbroić się w cierpliwość. Książka czekała na druk


| KSIĄŻKA |

w szufladzie przez ponad siedem lat. W końcu się doczekałem. Najprzyjemniejszym momentem było otrzymanie pierwszego egzemplarza. A nagrodą reakcja tych, którym książka była dedykowana. Faktem, że napisałem „Małego Księcia ze strychu”, podzieliłem się z bliskimi dopiero po jego wydaniu. Było to dla nich olbrzymim zaskoczeniem. Widziałam, że ilustracje mają bardzo podobną kreskę do oryginału. Kto jest ich autorem? – Jak wiadomo, te powszechnie znane ilustracje do „Małego Księcia” stworzył sam autor. Posiadają one swój niepowtarzalny styl i urok, który zachwyca wszystkich do dziś. Chciałem, aby moja książka nawiązywała do oryginału nie tylko treścią, ale również szatą graficzną. Chwyciłem za ołówek i sam wykonałem ilustracje do swojej książki. Musiały one prezentować nowe miejsca i sytuacje, a jednocześnie zachować tę samą poetykę, co pierwowzór. Myślę, że to mi się udało. Moje rysunki wykonane są trochę grubszą kreską. Był to celowy zabieg. Dlaczego? – Taka była konieczność, a uzasadnienie, dlaczego tak się stało, znajdzie czytelnik w treści książki (uśmiech).

się patrzy na niebo bez teleskopu. Ludzi nie trzeba szukać, oni są wszędzie. Dokądkolwiek pójdziesz na tej planecie, zawsze w końcu ich spotkasz. W najbardziej niedostępnych miejscach, wśród lodów i na gorącej pustyni. Nie trzeba ich szukać. Nie zrozumiałeś mnie dobrze – rzekł Mały Książę. – Ja nie szukam mieszkańców. Ja… ja szukam ludzi. Jest już po premierze, z jakimi reakcjami czytelników się pan spotkał? – Książka jest odbierana bardzo pozytywnie. Kilka razy pytano mnie, czy opisana historia odnalezienia rękopisów nieznanych części „Małego Księcia” jest autentyczna. To dowodzi, że opisane przeze mnie przygody chłopca są dobrze obudowane uzasadnieniem (uśmiech). Pewna znajoma powiedziała mi, że gdy czytała swej siedmioletniej córce epizod o pracoholiku, zastanowiła się nad sobą. Zadała sobie pytanie, czy dostatecznie dużo czasu spędza z dziećmi, z rodziną. To zmotywowało ją do tego, by coś zmienić w swoim życiu. Choćby z tego powodu warto było napisać tę książkę.

Ludzi – odpowiedział bez zastanowienia.

A planuje pan kontynuacje innych książek? Może coś całkiem nowego? – Nie, raczej nie planuję żadnych kontynuacji, choć nigdy nie należy mówić nigdy. Skupiam się teraz na krótszych formach. Piszę opowiadania, w których z przymrużeniem oka opisuję naszą rzeczywistość. Kilka z nich zdobyło pierwsze miejsca w konkursach literackich.

Ludzi? – Jeszcze raz zapytałem zdziwiony. – Ta planeta ma cztery miliardy mieszkańców. To jest tak wielka liczba, że nie potrafię jej sobie wyobrazić. To o wiele więcej niż gwiazd, kiedy

Zapytam na koniec. O co chciałby pan, zapytać czytelników swojej książki? – Jaka była ich pierwsza myśl po przeczytaniu (uśmiech).

W utworze czytelnik odnajduje wiele sentencji. Która jest panu najbliższa? – Może, posłużę się fragmentem tekstu: Czego szukasz na tej naszej Ziemi?

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

37


| KSIĄŻKA |

„Wodecki. Tak mi wyszło”

Itek/Witold, ale także Europa XX wieku na tle skomplikowanych wydarzeń historycznych. Najważniejsze w tym wydawnictwie jest to, że Gombrowicz jest pokazany bez tajemnic, bez zakłamywania czy ukrywania rzeczywistości.

Kamil Bałuk, Wacław Krupiński, Wydawnictwo Agora „Wodecki. Tak mi wyszło” to książka na dwa głosy: reporterska opowieść Kamila Bałuka o Zbyszku i przebojowym powrocie jego pierwszej płyty po niemal 40 latach od debiutu oraz historia Zbigniewa, którą Wodecki snuje w autobiograficznej rozmowie z Wacławem Krupińskim dosłownie na chwilę przed wybuchem Zbyszkomanii. Zbigniew Wodecki miał dwa życiorysy. W pierwszym występował w filharmoniach jako skrzypcowy solista, podbijał Europę u boku Ewy Demarczyk. W drugim uchodził za eleganckiego pana z telewizji, showmana w popularnych programach, muzyczną instytucję. Z książki poznajemy też środowisko artystyczne, przede wszystkim Krakowa, ale nie tylko, z lat 70., 80. czy współcześnie.

„Pokonać mur: wspomnienia” Marina Abramović z Jamesem Kaplanem, Dom Wydawniczy Rebis Marina Abramović to jedna z najbardziej znanych artystek wizualnych na świecie. Trafiła też do kultury popularnej. Jeden z jej performance’ów został nawet sparodiowany w serialu „Seks w wielkim mieście”. Opowieść Mariny jest poruszająca, pełna przygód i po prostu

38

zabawna. Córka partyzantów, bohaterów drugiej wojny światowej, dorastała w Jugosławii rządzonej przez Titę. Mimo że zdążyła zdobyć międzynarodowy rozgłos i wyjść za mąż, wciąż mieszkała z matką, która kontrolowała ją i stawiała surowe ograniczenia. Nic nie zdołało jednak jej poskromić.

„Gombrowicz: ja, geniusz” Klementyna Suchanow, Wołowiec Czarne „Gombrowicz. Ja, geniusz” to podróż pełna zagadek i znaków zapytania. Zaczyna się na długo przed 1904 rokiem i kończy śmiercią pisarza. Setki stron wiodą czytelnika przez cały świat – od zarośniętej lasami Litwy, przez Warszawę, Paryż, Argentynę, Berlin, po Vence na południu Francji. Choć trudno w to uwierzyć, „Gombrowicz. Ja, geniusz” to pierwsza pełna biografia pisarza. Klementyna Suchanow przez lata zbierała materiały, prowadziła rozmowy i podróżowała śladami Gombrowicza. Rezultatem jest monumentalne dzieło, w którym odbija się nie tylko

„Polki na Montparnassie” Sylwia Zientek, Wydawnictwo Agora. Nieznane historie polskich malarek w legendarnej dzielnicy Paryża. W dzielnicy Montparnasse, stolicy artystycznego świata, żyło blisko dwieście Polek-artystek. Malowały, ale i kochały, przeżywały życiowe dramaty i uniesienia, nierzadko przymierając głodem. Ciężko pracowały, nie godząc się na wykluczenie ze świata sztuki. Anna Bilińska-Bohdanowicz, jako pierwsza polska malarka cieszyła się międzynarodową karierą; Alicja Halicka, ukrywająca swą twórczość przed mężem, znanym malarzem, stała się cenioną kobietą-kubistką; obrazy Meli Muter, przyjaciółki Władysława Reymonta i R. M. Rilkego, ulubionej portrecistki paryskich elit międzywojnia, zmarłej w nędzy i zapomnieniu, dziś poszukiwanie są przez muzea i kolekcjonerów na całym świecie. Sylwia Zientek dotarła do unikalnych, często nigdy niepublikowanych materiałów, na których oparła tę napisaną z pasją i miłością książkę. Jej tłem są niezwykle burzliwe

czasy: od zaborów, przez trudy wojny 1914-1918, szaleństwo lat 20., niepokój lat 30., tragedię II wojny światowej. Książka pokazuje, jak bardzo zmieniły się zwyczaje dotyczące kobiet w ciągu ostatnich 100 lat.

„Pornotopia: „Playboy”, architektura i biopolityka w czasach zimnej wojny” Paul B. Preciado Wyd. Bęc Zmiana „Playboy” był czymś widocznie więcej niżeli zwykłym magazynem erotycznym – współtworzył architektoniczne imaginarium drugiej połowy XX wieku. „Playboy” to rezydencje i imprezy, tropikalna grota i przeszklona podziemna bawialnia, w której goście mogą podziwiać króliczki pływające nago w basenie; to okrągłe łóżko, w którym Hefner baraszkuje z playmates; to garsoniera, prywatny odrzutowiec, klub z sekretnymi pokojami, zoo w ogrodzie, to tajemny zamek i oaza w wielkim mieście. Z czasem „Playboy” stał się pierwszą pornotopią epoki mass mediów. Tak książka to nietypowe spojrzenie na „Playboya”, jedno z najpopularniejszych magazynów na świecie. To spojrzenie bardziej socjologiczne niż plotkarskie czy sensacyjne.


| KOMIKS |

Uniwersum DC. DCeased – Martwa planeta Scenariusz: Tom Taylor / Rysunki: Trevor Hairsine

Minęło pięć lat od wydarzeń opisanych w albumie „DCEased – Nieumarli w świecie DC”, kiedy na świecie wybuchła epidemia spowodowana równaniem antyżycia. Ci, którzy przeżyli, zostali ewakuowani i zamieszkali na Ziemi-2. Wszystko się zmieniło, gdy nowa Liga Sprawiedliwości otrzymała wezwanie z Ziemi. Czy na tej martwej planecie nadal może istnieć życie? Liga, dowodzona przez Damiana Wayne’a, Jona Kenta i Cassie Sandsmark – nowych Batmana, Supermana i Wonder Woman – musi wrócić do domu. Kto lub co czyha na nieustraszonych bohaterów?

Kajko i Kokosz – Złota Kolekcja, tom 4 Scenariusz: Janusz Christa / Rysunki: Janusz Christa

Kajko i Kokosz pojawili się na łamach trójmiejskiej popołudniówki „Wieczór Wybrzeża” w 1972 i stali się jednymi z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów polskiej popkultury. Cykl Janusza Christy (1934–2008) opowiada o dwóch

wojach – dzielnym i rozważnym Kajku oraz żarłocznym i nieco samolubnym Kokoszu, którzy bronią Mirmiłowa oraz przeżywają mnóstwo zabawnych przygód. „ZŁOTA KOLEKCJA” to wyjątkowa, jubileuszowa edycja z okazji 50-lecia serii. Kolekcja składa się z sześciu tomów, w których zebrane zostaną wszystkie komiksy „Kajko i Kokosz” – w kolejności chronologicznej i poddane renowacji kolorystycznej.

Batman Knightfall: Upadek Mrocznego Rycerza, tom 2 Scenariusz: Chuck Dixon, Doug Moench, Alan Grant / Rysunki: Graham Nolan, Jim Aparo, Norm Breyfogle

Choć od ukazania się „Batman Knigtfall” minęło już prawie 30 lat, to do dziś pozostaje jedną z najważniejszych kanonicznych opowieści o Mrocznym Rycerzu. Dzięki Bane’owi więźniowie Azylu Arkham są na wolności. Za zbiegami wyrusza Batman. Musi pojmać Jokera, Riddlera, Poison Ivy, Killer Croca, Stracha na Wróble i wielu

innych łotrów. Doprowadzony do granic możliwości i wyczerpany walką z licznymi przestępcami, którzy opanowali Gotham, Mroczny Rycerz stanie twarzą w twarz ze swoim głównym prześladowcą, Bane’em, olbrzymią bestią, która na zawsze zmieni jego losy.

Uniwersum DC. Liga Sprawiedliwości – Wieczna zima Scenariusz: Andy Lanning, Ron Marz / Rysunki: Howard Porter, Marco Santucci

Album „Liga Sprawiedliwości: Wieczna zima” to składający się z dziewięciu zeszytów crossover ukazujący się w ramach linii wydawniczej Uniwersum DC. Na Ziemi szaleje burza śnieżna grożąca zagładą życia na całej planecie. Liga Sprawiedliwości musi stawić czoło sile natury reprezentowanej przez Króla Szronu, upojonego własną potęgą potwora dowodzącego lodową armią! Jaką straszną tajemnicę skrywa jego przeszłość? Co go łączy z królową Hippolitą, Potworem z Bagien, Wikińskim Księciem oraz ich problematycznym sojusznikiem – Czarnym Adamem? Jakie konsekwencje mają wydarzenia, które miały miejsce w X wieku? I czy błędy przeszłości mogą

przekreślić szanse na ocalenie współczesnego świata. Odpowiedź znajdziecie w tej mrożącej krew w żyłach opowieści!

Marvel Classic. Amazing Spider-Man Epic Collection: Powrót Złowieszczej Szóstki Scenariusz: Charles Vess, David Michelinie / Rysunki: Charles Vess, Erik Larsen, Mark Bagley

Doktor Octopus ponownie skrzyknął ekipę! Kto dołączy do geniusza zbrodni Ottona Octaviusa w szeregach najbardziej Złowieszczej Szóstki? Pajączek wkrótce się o tym przekona, a walka z tym sekstetem będzie dla niego ciężką próbą. Później wiedziony poczuciem wielkiej odpowiedzialności Peter zrezygnuje ze swoich mocy. Czy to oznacza koniec Spider-Mana? Zwyczajne życie szybko straci urok, gdy zaatakuje go Skorpion, a z pomocą będzie musiała pospieszyć Czarna Kotka. Trzymajcie kciuki, żeby pajęczarz stanął na nogi, zanim powróci Venom, zbiorą się Avengers, a do miasta przyleci Doktor Doom! Dodatkowo: romantyczny wypad Petera i Mary Jane do Szkocji zmieni się w drugi miesiąc miodowy z duchami.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 07/2022

39


| MIASTO |

Z miłości do tramwajów, z miłości do Szczecina Nikola Gawrońska, poznaliśmy ją jako fotografkę, zresztą nie tylko my, bo cały Szczecin. Jednak już po pierwszej minucie rozmowy okazało się, że od dziecka chciała być lotnikiem, a z czasem zakochała się w tramwajach. Na chwilę wyjechała ze Szczecina, tylko po to, by stwierdzić, że to jej miasto. Teraz wróciła z nową energią i już łapie dla nas nowe kadry. ROZMAWIAŁA PAULA DĄBROWSKA / FOTO NIKOLA GAWROŃSKA

Często wspominasz, że „na szczęście wróciłaś do Szczecina”, a dlaczego w ogóle wyjechałaś? - Nie wiedziałam wtedy, czy chcę zostać w Szczecinie, czy

40

może wyjechać do innego miasta. Szukałam swojego miejsca na Ziemi. Często podróżowałam, np. do Berlina. W stolicy Niemiec się zakochałam. Przez wyjazdy zdecydowałam, że chcę być pilotem samolotu. Gdy miałam 16 lat, wzięłam udział w rekrutacji do szkół w Warszawie, Rzeszowie i Wrocławiu. Rzeszów był drugi na mojej liście, ale zdecydowałam, że właśnie tam wyjadę. To był błąd - małe miasto bez tramwajów (uśmiech). Byłam zaskoczona, bo mało kamienic, bo wszystko takie podobne do siebie… Nie do końca mogłaś się tam odnaleźć? - Często się śmiano, że „w Szczecinie to pewnie tylko paprykarz jemy”, nauczyciele byli przekonani, że my tu mówimy na co dzień po niemiecku. Do tego mieszkałam sama w akademiku. Trudno mi było tak żyć na drugim końcu Polski. Co weekend jeździłam do domu – raz samolotem, raz pociągiem. Stwierdziłam w końcu, że mam dosyć, tęskniłam

za domem, klimatem większego miasta i tramwajami. W Szczecinie wsiadałam do „trójki” do domu i nie chciałam z niej wysiadać. Podjęłam decyzję, że wracam, bo tu jest moje miejsce. Wcześniej mówiłam, że Szczecin jest nudny, tu nic nie ma, ale jak przeanalizowałam swoje „przygody”, to się przekonałam, że jednak wszystko, czego w życiu szukałam, miałam właśnie tu. Coś w tym jest, że doceniamy nasze miasta, jak je opuścimy. Ja na przykład uwielbiam ten spokój Szczecina. - Szczecin ma swój niezależny klimat, tutaj życie toczy się inaczej. Ludzie mają nieco inne spostrzeżenia niż w pozostałej części kraju, inaczej funkcjonują, zwykle więcej się kłócą, ale z drugiej strony w niedzielę widać ten spokój w mieście. Mieszkańcy siedzą w lokalach, w parkach – jest dużo zieleni. Pomimo młodego wieku porównałam swoje doświadczenia i doszłam do wniosku,


| MIASTO |

że to, czego szukałam, było na wyciągnięcie ręki, cztery przystanki od mojego domu, nawet nie. Wystarczyło pójść na mój przystanek i miałam to, co chciałam (uśmiech). Mieszkańcy Szczecina poznali cię jako fotografkę. Skąd się wzięła miłość do fotografii? - Swój pierwszy aparat dostałam, gdy skończyłam 4 lata. Później pojawił się większy i kolejny jeszcze większy, Pentaxa, Nikona. Po pół roku stwierdziłam, że brakuje mi możliwości i kupiłam następny Fuji. Z tym aparatem tak się rozwinęłam, że… no cóż rozmawiamy (śmiech). Potem pojawiła się praca w „Tramwajach”? - Na początku był Instagram @niko3ek , który mam od 2017 roku. Najpierw były zdjęcia Szczecina, później pojawiały się tramwaje. Następnie przyszedł mi do głowy pomysł na Facebooka - Niko3ek Szczecin moje miasto. Później Tramwaje Szczecińskie w pewnym mo-

mencie zaproponowały mi współpracę, a później już pracę w marketingu. Ostatni był Tik Tok, na którym staram się pokazać ludziom, że Szczecin jest piękny i tłumaczę pewne rzeczy związane z komunikacją miejską. Chcesz zostać też motorniczą? - Tak, chcę być, ale czekam rok, bo muszę mieć ukończone 21 lat. Już się nie mogę doczekać, aż zacznę kurs. Pomysł bycia motorniczą podsunęła mi mama, jak zrezygnowałam z bycia pilotem, bo koszt okazał się dla nas nieosiągalny. Szkoła nie dopłaciłaby mi do niczego. Kurs na tramwaj kosztuje około 7 tys., a około 80% pokrywa firma. Potem przez 3 lata pracy masz pobierane z pensji drobną sumę, zależy od warunków, na jakie przystaniesz. Co ciekawe, masz już wybrany swój ulubiony tramwaj. - Tak! Mam swój ulubiony tramwaj, KT4Dt - 160, sprowadzony z Berlina. Jego historia jest dosyć

wyjątkowa. Wszystkie Tatry mają jednakowe reflektory, a ten kwadraty – jest on po wymianie reflektorów. Ten model posiada swojego „brata” po modernizacji - 171, który także ma identyczne światła. Oba wagony zostały wyprodukowane jeden po drugim, w Berlinie jeździły w składzie, a tu na miejscu je rozdzielono i zyskały tę samą „wyjątkowość”. Tatry są niezawodne i przewidywalne. Większość motorniczych woli jeździć właśnie nimi niż nowszymi wozami. W starszych jest więcej maszynerii, mniej elektroniki. Jak coś mu dolega, to w 5 minut ogarniesz, co się dzieje. Powiedz mi jeszcze, gdzie widzisz się za 10 lat? - W tramwaju (śmiech). Mam nadzieję, że w Tatrze. Jak będę rano pracowała, to po południu wybiorę się na zdjęcia i na odwrót. To nie problem! Wszystko da się zrobić, tylko trzeba naprawdę chcieć. I nigdy się nie poddawać.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

41


| SZTUKA |

W pniu drzewa, w pustym grobie, w kanalizacji miejskiej, w jaskiniach, leśnych ziemiankach, za szafami czy w podłogach ukrywali się Żydzi podczas II wojny światowej. Natalia Romik wraz z interdyscyplinarnym zespołem podjęła się zbadania architektury tych miejsc, a jednocześnie zbadania losów ukrywających się w nich osób. Informacje, które zebrała, tak samo imponują, jak i przerażają, szczególnie w kontekście dzisiejszej sytuacji w Ukrainie i na granicy polsko-białoruskiej. Z efektami kilkuletnich badań będzie można skonfrontować się w Trafostacji Sztuki w Szczecinie od 4 sierpnia podczas wystawy „Kryjówki. Architektura przetrwania”. Na chwilę przed wernisażem wystawy udało nam się porozmawiać z inicjatorką projektu oraz ściśle współpracującą z nią dr Aleksandrą Janus. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK

Od 4 sierpnia w Trafostacji Sztuki w Szczecinie można oglądać wystawę „Kryjówki. Architektura przetrwania”. Jak wyglądało zbieranie materiałów do tego projektu? Poszukiwania kryjówek zdają się być zadaniem niemal detektywistycznym. N.R. – Oczywiście, wychodziliśmy w teren, jednak trzeba zrozumieć, że większa część badań opierała się na żmudnej naukowej pracy. Naszym celem było odkrycie fizycznie istniejących miejsc, w których ukrywali się Żydzi podczas II wojny światowej. Odnajdywane kryjówki ocenialiśmy pod kątem architektury, ponieważ jest to temat wciąż niezgłębiony. Prace wspierała fundacja Gerda Henkel Stiftung. Jest wielu wspaniałych historyków, jak Marta Cobel-Tokarska czy Barbara Engelking, które badają losy ukrywających się Żydów, ale do tej pory nie było okazji fizycznie zbadać opisywanych przez naukowców miejsc.

42

Mój projekt miał uzupełnić tę lukę. Zaczęło się od artykułów naukowych i analiz kryjówek. Następnie przez trzy lata w szerokiej grupie – wraz z kuratorami wystawy Kubą Szrederem i Stachem Rukszą - podjęliśmy się badań, a razem z Hanną Wróblewską, ówczesną dyrektorką Zachęty, postanowiliśmy pokazać wyniki naszych prac w formie wystawy w warszawskiej Zachęcie. Sprawdzały panie każdy trop? Jak wyglądał odsiew informacji? A.J. - Z założenia interesowały nas zachowane kryjówki. Musieliśmy zrezygnować z wielu potencjalnych miejsc, ponieważ niesamowita liczba kryjówek, o których informacje do nas docierały, nie miały szansy przetrwać do dziś. Szukałyśmy dowodów na zachowane przestrzenie w miejskich legendach czy w publikowanej literaturze. Dojeżdżałyśmy na miejsce, weryfikowałyśmy to, co wiedziałyśmy. Jeśli poszukiwana kryjówka okazywała się


| SZTUKA |

fizycznie zachowana, zaczynałyśmy działać. Istotne dla nas było również ustalenie, czyja była to kryjówka i skąd pochodzą informacje na ten temat. Następnie kolejno włączałyśmy do pracy niezbędnych ekspertów. Ekspertów, jakich dziedzin? N.R. - W projekcie wzięło udział mnóstwo wspaniałych osób z różnych dziedzin nauki – speleolodzy, dendrolodzy, architekci, specjaliści z zakresu studiów nad Zagładą, archeolodzy. Myślę, że wiele osób ciekawi, w jakiej formie te odkrycia zostaną przedstawione na wystawie. N.R. - Od samego początku było dla mnie ważne, że prócz tych żmudnych badań naukowych, których dokumentację też będzie można zobaczyć, wykonamy odlewy odkrytych kryjówek. W pracy nad nimi brali udział m.in.: Agnieszka Szreder, Rafał Świrek czy Oleksii Konoshenko. Wszystkie odlewy zostały pokryte srebrem najwyższej próby w biurze konserwacji zabytków we Wrocławiu w biurze Piotra Pelca. Będzie je można zobaczyć również w Szczecinie.

Do pnia wprowadziliśmy kamerę endoskopową, która pokazała, że w środku są zamontowane na klamrach ciesielskich dwie deski. Rok później udało nam się wyciągnąć jedną z nich, a Rafał Żwirek, z którym pracowaliśmy, wszedł do środka. Tam czekało jeszcze 14 desek. Co więcej, dzięki lokalnym historykom udało nam się podważyć, że Żydzi ukrywający się w tym drzewie nazywali się Hymi. W rzeczywistości byli to bracia Denholtz, którzy przeżyli wojnę, przeżyli Zagładę, uciekli z obozu w Płaszowie i ukrywali się w różnych kryjówkach, nie tylko w drzewie, ale też w ziemiankach leśnych i na polach. Udało nam się też skontaktować z ich córkami, z Manią i Helen, które dziś mieszkają w Nowym Jorku.

fot. Jacek Kołodziejski

Kryjówka, jako przestrzeń, to jedno, ale ludzie, którzy ocaleli dzięki ukryciu, to zupełnie inna kwestia. Czy udało się również zgłębić historie tych osób?

N.R. – Tak, często dzięki naszym badaniom udawało się odkryć losy osób ukrywających się w tych miejscach. Świetnym przykładem jest 650-letni dąb „Józef” na Podkarpaciu, który znajduje się w Zespole Parkowo - Dworskim i Folwarcznym w Wiśniowej. Miejskie legendy głosiły, że w jego pniu ukrywali się bracia Hymi. Dotarliśmy nawet do dokumentu z 1961 roku, w którym dziennikarz Julian Pelc odnotował ślady bytności ludzkiej w luce pnia tego drzewa. Jego notatka kończy się nawet słowami, że może ktoś kiedyś spojrzy na to miejsce świeżym okiem i odkryje tę historię. Nam się udało.

Organizatorzy:

Zadanie finansowane przez Miasto Szczecin.

Natalia Romik - Kryjówki. Architektura przetrwania Otwarcie - g. 19. czw. 4.08.22. - Wystawa - 5.08. - 6.11.22. Trafostacja Sztuki w Szczecinie, ul. Świętego Ducha 4


| SZTUKA |

Jak kontakty z tymi osobami czy też ich rodzinami wpływały na dalszy przebieg prac? A.J. - Kontakt z córkami braci Denholtz był kluczowy, ponieważ niewiele informacji o nich zachowało się w archiwach czy w literaturze. Panowie już nie żyją, ale ich córki podzieliły się z nami niesamowitym archiwum rodzinnym, spisanym niemal w całości po polsku. Co istotne, żadna z pań nie posługuje się językiem polskim, dlatego podczas pracy nastąpiła pewna wymiana. One udostępniły nam dokumenty, a my, aby się odwdzięczyć, przetłumaczyłyśmy je na angielski. Jednocześnie byłyśmy pierwszymi osobami z zewnątrz, które miały możliwość zapoznania się z tym archiwum, i pierwszymi, które objaśniły kobietom, co jest zapisane w tych dokumentach. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku kryjówki na cmentarzu żydowskim przy Okopowej w Warszawie. Miałyśmy tę ogromną przyjemność spotkać się z Avrahamem Carmim i od niego usłyszeć, jak jego kryjówka powstała, kto jeszcze się w niej ukrywał. Każda z tych inicjatyw musiała wiązać się z tysiącami formalności. Czy ludzie byli przychylni waszym działaniom? N.R. - Projekt był realizowany w koalicji z różnymi instytucjami. Do tych najważniejszych zdecydowanie należy Centrum Historii Miejskiej Europy Środkowo-Wschodniej we Lwowie. Wiele wspaniałych osób stamtąd mocno nas wpierało podczas wyjazdów. W zależności od miejsca, do którego staraliśmy się dostać, konieczne było wykonanie kilku telefonów, wysłanie kilku maili, zdobycie zgód, chociaż nie zawsze. Świetnym przykładem było to, jak dostaliśmy się do kanalizacji razem z członkami grupy Urban Explorer ze Lwowa. Dzięki nim zobaczyliśmy różnego rodzaju przesmyki, w których ukrywała się rodzina Chiger. Doskonale współpracowało nam się też z Witoldem Wrzosińskim, dyrektorem cmentarza żydowskiego przy Okopowej w Warszawie. Pokazał nam, jak działać z Komisją Rabiniczą, w jaki sposób to miejsce poznać. Właśnie dzięki temu udało się znaleźć Avrahama Carmiego, który się tam ukrywał. Dziś ma ponad 90 lat i mieszka w Izraelu. Nie spotkałyśmy się z żadnymi negatywnymi reakcjami. Odkrywanie tej części historii musi wiązać się z ogromnym bagażem emocjonalnym. Szczególnie w kontekście dzisiejszej sytuacji. N.R. - Zajmowanie się kryjówkami jest jedną z najczarniejszych kart, poza badaniami obozów Zagłady. Żydzi tworzyli te kryjówki w dramatycznych okolicznościach, w przestrzeni grozy i zagrożenia życia nie tylko ze strony Niemców, ale też szmalcowników. Te wspomnienia są bardzo trudne. Szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy na granicy polsko-białoruskiej ukry-

44

wają się ludzie i trwa wojna na Ukrainie. W tym kontekście historia kryjówek nabiera podwójnego znaczenia. Zresztą, niektóre z tych miejsc nadal mogą być wykorzystane. Co to znaczy? A.J. - Dwukrotnie z Natalią konfrontowałyśmy się, jak bardzo przerażająca jest aktualność tego projektu. Po raz pierwszy z całą mocą, gdy wybuchła wojna na Ukrainie i kiedy okazało się, że kilka miesięcy wcześniej prowadziły tam badania nad jedną z kryjówek w kanalizacji miejskiej, która teraz została przygotowana, aby potencjalnie sprowadzać do niej cywilów. To był uderzający moment, gdy realnie okazało się, że kryjówki wciąż są potrzebne i mogą być ponownie użyte. Na szczęście wiemy, że we Lwowie nie było takiej potrzeby i oby nigdy się to nie wydarzyło. Drugim takim momentem była wizyta na granicy polsko-białoruskiej. Cała ta sytuacja, że ludzie ukrywają się w lesie, była tak tożsama z historią braci Denholtz, że trudno było oderwać od tego myśli. Nie próbuję powiedzieć, że można zestawić ze sobą te wydarzenia. Kryzys na granicy jest nie do porównania z Zagładą Żydów. Ale to, że wciąż w różnych okolicznościach ludzie muszą ukrywać się przed różnymi zagrożeniami, jest po prostu szokujące. Wystawa była prezentowana już w Warszawie, teraz czas na Szczecin. Czy jako twórcy macie szczególne oczekiwania co do jej odbioru? N.R. - Ekspozycja, którą będzie można zobaczyć w Szczecinie, została zaprojektowana przez Senną Kolektyw, czyli Sebastiana Kucharuka, Piotra Jakoweńko oraz mnie. Wierzę, że ta wystawa będzie momentem pobudzenia myśli artystów, historyków, w ogóle osób, które zobaczą tę wystawę. Że obudzi to w ludziach refleksję, że miejsca, które pokazujemy, mogą też kryć się u nas pod podłogą, na strychu, w ziemiance w lesie, który odwiedzamy. Wierzę w to, bo ta historia jest ważna i wciąż czeka na odkrycie. W takim razie, co dalej? Czy projekt na tym się skończy? A.J. - Projekt cały czas rośnie. Wystawa dopiero co została spakowana w Zachęcie, by pojechać do Szczecina, a już dotarło do nas siedem nowych historii o kryjówkach. Ludzie przychodzą z poszlakami czy bezpośrednio do nas, czy do pracowników galerii. Zanim odwiedzimy Szczecin, pojedziemy jeszcze do Będzina. Musimy obejrzeć tam bunkier, kryjówkę młodych bojowników z Żydowskiej Organizacji Bojowej z Zagłębia. Myślę, że z każdym kolejnym pojawieniem się wystawy będą trafiały do nas nowe historie. Zaczynamy też pracę nad książką, która podsumuje wszystkie te dotychczasowe działania. Patrząc na to, jaki jest rezonans tej wystawy, mamy poczucie, że będziemy prowadzić ten projekt jeszcze przez wiele lat.


#reklama

Aż 400 modeli opraw

-50%

Salon optyczny Progress Serwis, Al. Wyzwolenia 47/U1, Szczecin tel. 517 251 203 |

Progress.Serwis | www.optykps.pl


| KSIĄŻKA |

Dziwny, zmienny, a może bardziej śmieszny i niezwykły. Czy biznarny Szczecin zostanie bohaterem książki? Zbiór nietuzinkowych opowiadań, mocno osadzonych w szczecińskich realiach, z szeroko pojmowaną bizarnością w tle pod tytułem „Bizarny Szczecin” - to pomysł grupy lokalnych pisarzy, do którego realizacji potrzeba wsparcia mieszkańców miasta. Inicjatorzy projektu obiecują spacer po szczecińskim uniwersum - placach, zaułkach i parkach, a nawet mieszkaniach i klubach, gdzie w oparach papierosowego dymu czekają niepokojące postaci i zdarzenia. Co jeszcze wiadomo na temat antologii? ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO BIZARNY SZCZECIN (zdjęcia do kampanii wykonała Małgorzata Włodarczak)

w opisie akcji - Szczecin to miasto, które zasługuje na więcej. I właśnie tu jest potrzebne wsparcie szczecinian, bo do wyśnionego celu wcale wiele nie brakuje. W zamian czekają atrakcyjne upominki.

Po pierwsze, że za przygotowaniem książki stoi aż dziewięciu autorów i autorek ze Szczecina. Po drugie, że na antologię złoży się 10 opowiadań. Każdy z pisarzy przygotuje po jednym samodzielnym tekście, z kolei ostatnie będzie wspólnie opracowanym bonusem zwieńczającym całość. Jak deklarują autorzy, opowiadania są już napisane i przechodzą ostatnią fazę poprawek. Przed nimi jeszcze faza realizacyjna, czyli redakcja, korekta, łamanie tekstu, inaczej przygotowanie książki do druku, sam druk i dystrybucja. Jednak potrzeba na to środków.

46

Jak obliczyli twórcy 3 500 zł pozwoli na wydruk100 lub niewiele ponad 100 egzemplarzy, nieco więcej, bo 5 000 zł pozwoli już na nakład ok. 300 egzemplarzy, a optymistyczne 5 900 pozwoli na włączenie do publikacji okładki wykonanej przez Tomasza Paneka, pochodzącego ze Szczecina grafika. To nie koniec możliwości. Za 6 600 zł strony całego nakładu będą ozdobione kolażami autorstwa Aleksandry Taigi Dąbrowskiej, jednej z autorek. Po przekroczeniu progu 7 100 zł to ponadprogramowe opowiadanie, a każde kolejne 500 zł to następny tekst, a nawet audiobook. Jak czytamy

Osoby, które okażą się na tyle hojne, aby wpłacić 200 i więcej złotych, otrzymają odrębne opowiadanie, które zostanie wydrukowane osobno poza antologią, ale za to z załączoną personalną dedykacją i dostarczone wraz z „Bizarnym Szczecinem”. Co więcej, wspierający będzie mógł nawet narzucić pisarzom motyw przewodni opowiadania, a już ich w tym głowa, by sprostać wyzwaniu. Z kolei ci, którzy zdecydują się wesprzeć projekt kwotą 500 zł mogą liczyć na nagrodę limitowaną, czyli opowiadanie ze stosowną informacją i podziękowaniem, które wejdzie w skład samej antologii. Przewidziano też małe co nieco dla tych, którzy przekażą 1000 zł lub więcej. - Przy tak szczodrym wsparciu proponujemy spotkanie z częścią z nas – deklarują autorzy. - Zabierzemy naszego donatora lub donatorkę na wycieczkę po nieoczywistych miejscach w Szczecinie. Oprowadzimy i opowiemy o tajemniczych lokacjach, które nas zainspirowały i znalazły się w antologii. Zobaczą Państwo mosty w środku lasu, poznają urokliwe zakamarki Niebuszewa, może


| KSIĄŻKA |

poszukamy razem zaginionego pomnika Sediny. A później porozmawiamy o sztuce i kulisach powstania antologii. Jak widać, każda z opcji jest kusząca.

blikowanych w magazynie „Histeria”. Prywatnie miłośniczka Szczecina, literatury i szeroko pojętej popkultury, stała bywalczyni konwentów fantastyki.

A kim są osoby stojące

Sebastian Fit

za projektem?

- student pisarstwa, miłośnik szeroko pojętego fantasy. Pisze głównie w nurcie realizmu magicznego, ale nie wyklucza literackich eksperymentów ze słowem pisanym w innych konwencjach. W wolnej chwili pochyla się nad sensem istnienia z punktu widzenia różnych systemów religijnych. W 2022 r. Zadebiutował opowiadaniem „Jeden z tych dni” na łamach antologii Uniwersytetu Szczecińskiego „Nie-pokoje twórcze”.

Beata Zuzanna Borawska - autorka m.in. książki „Sama siebie nie pamiętam”. Od ponad dziesięciu lat związana z kulturą jako: dziennikarka, animatorka kultury, wydawczyni płyt z muzyką jazzową, współautorka filmu pt. „Narcyz o sobie. Historia Marka Kazany”. Aktywistka społeczna, feministka. Kocha siebie i świat - najczulej ten wyobrażony.

Oskar Chojnacki - student-weteran, kolekcjoner nietuzinkowych licencjatów. W Szczecinie mieszka zaledwie dwa i pół roku, niemniej wystarczająco, żeby pisać o dziwności. Porzucił karierę Unity Deva i marzy o powrocie do branży jako writer. Finalista konkursu „Pierwsza książka prozą” organizowanego w 2020 r. przez Biuro Literackie, jednak debiut wciąż przed nim.

Taiga Dąbrowska - studentka pisarstwa, recenzentka i redaktorka portali popbookownik.pl oraz sztukater.pl. Aktorka w grupie teatralnej t. Kanka, ściśle związana z Teatrem Kana w Szczecinie. Autorka opowiadań „Deszcz” oraz „Dom nad jeziorem” opu-

Mateusz Malicki – jak mówi, chciał być tłumaczem, ale postanowił spróbować pisarstwa i już na tym poprzestał. Jest szczecinianinem od urodzenia i nie wyobraża sobie żyć gdziekolwiek indziej. Uwielbia groteskę i kicz, a także hybrydy gatunkowe, które na papierze nie mają prawa wyjść. Nałogowo kolekcjonuje popkulturę, a ostatnio w szczególności komiksy amerykańskie. Pisze prozę, scenariusze filmowe, serialowe i komiksowe, i zwykle stara się być przy tym zabawny. W pisaniu pomaga mu i przeszkadza jamniczka Molly.

Edyta Patrzałek - studentka pisarstwa, copywriterka, na co dzień dbająca o przejrzystość tekstów innych jako redaktorka i korektorka. Zafascynowana pamięcią, psycholo-

gią oraz lokalnością. Miłośniczka baśni, legend, szeroko rozumianej fantastyki, kryminałów, thrillerów psychologicznych i poezji. W wolnych chwilach odkrywa tajemnice Szczecina i bawi się z kotem, słuchając ulubionej muzyki.

Tomek Szotkowski - radca prawny specjalizujący się w prawie mieszkaniowym, mediacji oraz zarządzaniu nieruchomościami. Na co dzień szczęśliwy mąż, ojciec dwóch dorastających dziewczynek (14 i 9 lat) i właściciel wyjątkowo dostojnego kota brytyjskiego. Od trzech lat student pisarstwa na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Szczecińskiego w Szczecinie. Miłośnik dobrej literatury, tańca, aktywnego wypoczynku oraz wolnego czasu spędzanego najlepiej w gronie rodziny i przyjaciół.

Jest jeszcze niewidoczna na zdjęciach Danka Mierzwińska - (R. Zborała) urodzona w Elblągu, od 2009 roku na stałe związana ze Szczecinem. Z wykształcenia pedagożka, spełniająca się zawodowo w pracy z trudną młodzieżą. Założycielka pierwszego w Polsce fanklubu zespołu Kombi (w 1985 roku), od kilku lat szefowa AFC „Kombii”. Bibliofilka, miłośniczka literatury sensacyjnej oraz fantasy, koneserka muzyki rockowej. W przypływie chwili - poetka. W 2022 r. zadebiutowała opowiadaniem „Adonis” na łamach antologii US „Nie – pokoje twórcze”.


| KSIĄŻKA |

Międzynarodowe spiski i rządowe tajemnice w najnowszej powieści Marka Rudnickiego „Krwawy bursztyn” Po „Szponach diabła” i „Remedium 111” przyszedł czas na „Krwawy bursztyn”, powieść akcji. Charyzmatyczni bohaterowie i międzynarodowe tajemnice z silnym umocowaniem historycznym. To elementy, które tworzą książkę Marka Rudnickiego, dziennikarza i pisarza z naszego miasta. W jakie rejony tym razem autor zabrał czytelników i jak wyglądało budowanie fabuły? Postanowiliśmy to sprawdzić. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ

Po Ukrainie kwestia Obwodu Kaliningradzkiego staje się dziś jednym z ważniejszych tematów debat. Szczególnie po tym, jak Litwa wydała kategoryczny zakaz przemieszczania się przez jej terytorium transportów z Federacji Rosyjskiej. Sztabowcy NATO zwracają też uwagę na newralgiczny, w tej sytuacji, przesmyk suwalski. Okazuje się, że w swojej najnowszej książce „Krwawy bursztyn” przewidział pan tę sytuację. Jakim cudem? - Tak daleko, do cudu, bym nie sięgał, może to bardziej kwestia prekognicji, która czasami zdarza się pisarzom. U mnie to fikcja, a obecne awantury i pogróżki ze strony rosyjskiej, to już niestety fakt. Dotąd w pana książkach punktami centralnymi było Zachodniopomorskie i Karkonosze. Dlaczego tym razem okręg kaliningradzki? - Zacznę od tego, że to bardzo ciekawa część Europy, dawny region polskich wpływów, o czym dawno zapomniano, choć jest istotną częścią naszej historii. Funkcjonował tam jeden z najważniejszych uniwersytetów w dawnej Rzeczypospolitej, Uniwersytet Albrechta. Straciliśmy region na rzecz Prus, a Niemcy po wojnie na rzecz Rosjan. Tu ciekawostka, po wojnie Stalin zastanawiał się, czy nie oddać Królewca pod polskie władanie. Obecny obwód jest też interesujący ze względu na ludzi. Wciąż można spotkać tam rodziny, które żyją tam od pokoleń i wbrew pozorom nie są takie „rosyjskie”, jak powszechnie się uważa, tworzą własną, niepowtarzalną kulturę. Do tego to strefa krzyżujących się wpływów politycznych, przypominająca

48

powojenny Wiedeń, gdzie ścierały się ze sobą różne agencje wywiadowcze. Odwiedził pan wiele miejsc, a czy szykując się do pisania, odwiedził pan również ten region, aby poznać ludzi, poczuć atmosferę, jaką tworzą? - Rozmawiałem z ludźmi, którzy tam mieszkają. Będąc tam na miejscu, czuć atmosferę, jaką przedstawił Filip Bajon w filmie „Kamerdyner”. Można powiedzieć, że to też są Kresy, ale Kresy Bałtyckie. Pisarze często potrzebują pewnej iskry, aby zacząć pisać powieść? Co było nią dla pana w przypadku „Krwawego bursztynu”? - Coraz mniej chce mi się pisać. Składa się na to wiele czynników, m.in. sytuacja wydawnicza w Polsce. Dlatego, żeby zabrać się za nowy temat, coś musi zaiskrzyć. W tym przypadku obudziłem się pewnego dnia z wątkiem sennym w głowie i pomyślałem – spróbujmy! Sambia, Prusy to dla wielu polskich czytelników tematy nieodkryte. Prusowie byli źli – tak uczyli nas w szkole, a to duże uproszczenie w dodatku bardzo niesprawiedliwe. Był to naród, który kulturą przewyższał wszystkie sąsiednie państwa. Może tylko nie był tak waleczny jak Słowianie, nie potrafił zorganizować się w obronie i pewnie z tego powodu został wchłonięty. W powieści jest wiele wątków, ale wątek tytułowy chyba najbardziej działa na wyobraźnię – bursztyn. - Motyw nasunął się razem z miejscem. Obwód Kaliningradzki to miejsce, gdzie znajdują się największe złoża bursztynu na świecie. Jak powstały takie ilości? Dlaczego akurat

w tym miejscu? Odpowiedzi na te pytania wymykają się naukowcom do dziś. Tu dochodzimy do „niedźwiedzi morskich”, które wprowadzają nas w fabułę powieści. - „Łapą niedźwiedź morski bił”, tak mówiono na tsunami, które uderzyło na Bałtyku trzy a może cztery razy w historii. Możliwe, że to właśnie fale docierające w głąb lądu przyniosły bursztyn na tereny dzisiejszego obwodu. Nigdy do końca tego nie potwierdzono. Do tej pory jest wiele jaskiń, do których turyści nie mają dostępu ze względu na bezpieczeństwo, w których ten bursztyn występuje w dużych ilościach. Zresztą, tak jest nie tylko w ukrytych miejscach. Czasem wystarczy tam pogrzebać ręką w piasku, by go znaleźć. Pierwsi recenzenci i czytelnicy w komentarzach po publikacji książki przypomnieli, że obiecał pan, że faktów i wątków będzie mniej. - I jest mniej. Jednak nie potrafię i nie chcę tworzyć książek, które prowadzą czytelników jednym sznurkiem od początku do końca. Od tego są harlekiny. Poza tym pewnych kwestii nie można upraszczać. Kiedy piszę o działalności służb rosyjskich, nie mogę pisać wyłącznie o KGB, którego już nie ma. Albo skupić się na obecnej FSB. A ta służba dzieli się na tyle frakcji, że nawet specjaliści zaczynają się gubić. Putin co rusz tworzy nowe sekcje. Moim zdaniem te główne frakcje po prostu trzeba podać. Mój przyjaciel, który recenzował powieść, w pewnym momencie powiedział mi wprost: Ja tego wszystkiego nie pojmuję. I w porządku, bo jeśli ktoś nie interesuje się tym, co dzieje się w państwach sąsiednich, to o wielu sprawach po prostu nie wie. Ja będę obstawał przy swoim. Cały wywiad dostępny na www.mmtrendy.szczecin.pl


#reklama MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2021

49


Kuba

„Kuba to rum, tytoń i kawa. Jedzenie nie jest potrzebne”- te słowa właściciela lokalnego baru w Hawanie utkwiły mi w głowie, a jako że padły na początku wyprawy, miały też przestrzeń, by wybrzmieć i… sprawdzić się! TEKST I ZDJĘCIA MARTA PATERKA-PIWKO (IG @ FUNKYMARTITA)

Kuba jako kierunek podróżniczy nie wydaje się szczególnie popularna. Na mojej liście „do zobaczenia” plasowała się jednak wysoko ze względu na specyficzny klimat polityczny i oczywiście swoje typowe obrazki, czyli stare amerykańskie auta na wąskich uliczkach. Wizyta na Kubie była zatem nie tylko spełnieniem podróżniczego marzenia, ale również możliwością weryfikacji moich założeń z rzeczywistością. Kubańczyków mogę określić jako ludzi miłych, ciepłych, ale i nieco interesownych… Podróżników spotkamy mało, dlatego każdy jest widoczny i może liczyć na sporą ilość uwagi i zainteresowania.

50

Standardowa zaczepka to pytanie, skąd się pochodzi. „Polonia? Aaaaah, Lewandowski!” - usłyszmy w odpowiedzi. Później pada kilka powtarzających się haseł: „Kuba to bezpieczny kraj: nie ma tu terroryzmu ani mafii”, „Może chcesz wymienić pieniądze?”, „Chodź, pokażę ci świetną restaurację, sami lokalni tam jedzą!”. Jak możecie się domyślać, po kilku godzinach nieustannego odpowiadania na to samo pytanie i słuchania dokładnie tych samych odpowiedzi, można zacząć się zastanawiać, czy to już udar słoneczny, czy może jednak działanie dobrej propagandy i sprytne podejście do turystów. Podejście do polityki na Kubie jest bardzo

widoczne. Wśród wyblakłych od słońca propagandowych plakatów, banerów i zdjęć Che Guevary, Fidela Castro i José Martí przy okazji 1 maja pojawiły się nowe wydruki przypominające wszystkim, że „Kuba żyje i pracuje” (Cuba vive y trabaja). Jeśli chodzi o kult jednostek, ma się on na wyspie całkiem nieźle, choć widać, że nauczony doświadczeniem i zniesmaczony komercjalizacją wizerunku Che, Fidel Castro nie bez powodu zabronił stawiania sobie pomników po śmierci. Poziom rozwoju kraju to efekt polityki Kuby… Choć może bardziej: innych krajów w stosunku do Kuby. I w tym kontekście wjeżdżają one: wielkie, śmierdzące


| PODRÓŻE |

rumu znajdziemy miód i sok z limonki. Kubańczycy rumem raczą się cały dzień. O 9 rano na pobliskiej plaży, w ciągu dnia w lokalnym pubie, po południu do obiadu czy wieczorem przy cygarze. Na Kubie łatwiej kupić rum niż butelkowaną wodę, nawet jeśli jesteśmy w dużym mieście. Jedzenie na Kubie to nieco rozczarowujący temat, bowiem głównym „daniem” jest tu kanapka z szynką zwana cubano. Jedzą ją wszyscy, niezależnie od pory dnia i wydaje się być pozycją obowiązkową każdego mieszkańca wyspy. Najbardziej znane danie obiadowe to ropa vieja (tłum. stara szmata), czyli duszona, szarpana wołowina, podawana z typowym na wyspie ciemnym ryżem z fasolką. Królem restauracji i sporym wabikiem na zagranicznych gości jest homar, choć wszystkie owoce morza i ryby mają w kuchni kubańskiej swoje mocne miejsce. Warto spróbować grillowanych ryb lub skorzystać z ich świeżości i skosztować ceviche.

spalinami, często rozklekotane, amerykańskie Buicki, Chevrolety, Fordy czy Cadillaki, z których słychać głośną muzykę latino. To właśnie ich spodziewałam się na ulicach Hawany… Prawda jest jednak nieco mniej przyjemna dla oka, choć wciąż ciekawa. Na kubańskich ulicach przeważają Łady, efekt bratniej współpracy z ZSRR i później Rosją. Życie na Kubie nie wydaje się najłatwiejsze, choć wśród mieszkańców widać pogodzenie się z sytuacją. Świecące pustkami sklepy, w których zatrudnionych jest kilka osób, pokazują, jak ciężko kupić podstawowe produkty i czemu Kubańczycy zarabiają średnio 10 USD tygodniowo. Wszyscy starają się radzić sobie, jak tylko mogą. Zwykły mieszkaniec Kuby nie ma dostępu do waluty, dlatego każdemu zależy na tym, aby wymienić turyście pieniądze po kursie lepszym niż ten oficjalny. Tym sposobem mamy tu całkiem sprawnie działający czarny rynek wymiany walut,

który pozwala turystom wymienić euro na pesos, a Kubańczykom mieć dostęp do dóbr zwykle dla nich niedostępnych, które mogą kupić w specjalnych sklepach typu Pewex. Doświadczenie wskazało, że warto o wymianę pytać w Casas Particulares (domach wynajmowanych turystom), małych barach lub „sklepikach” (cudzysłów wynika z faktu, że piszę o prywatnych mieszkaniach, gdzie w oknach wystawione są puszki coli, butelki rumu lub papierosy, a sprzedaż odbywa się przez kraty w oknie). Skoro już wspomniałam o rumie, to warto zostać przy nim dłużej… Havana Club to marka znana na całym świecie, choć patrząc na szczęśliwych Kubańczyków, myślę, że domowe rumy i te mniej markowe mają się tam równie dobrze. Na miejscu napijemy się oczywiście mohito czy cuba libre, ale warto poznać też lokalne smaczki, np. pochodzący z Trinidadu drink canchánchara, w którym oprócz

Turystyka na Kubie rozwija się, choć widać sporo ograniczeń, które ciężko uniknąć. Internet jest dobrem deficytowym. Nawet jeśli kawiarnia, hotel czy restauracja ogłaszają, że mają wi-fi, najczęściej oznacza to, że mają u siebie router, do którego trzeba samodzielnie kupić doładowanie w państwowej firmie telekomunikacyjnej. Podróżowanie między miastami gwarantują autobusy lub taksówki. Czuję, że powinnam jeszcze napisać kilka słów o Hawanie, ale wiem też, że opis stolicy nie będzie tożsamy z tym, co dzieje się poza miastem. Hawana to miejsce, gdzie turystów jest więcej, a co za tym idzie, pieniędzy jest więcej. Zobaczymy tu piękne hotele, odrestaurowane stare amerykańskie auta, znajdziemy tu klimatyczne restauracje z muzyką na żywo i obsługę mówiącą po angielsku. Poza stolicą kraj wygląda skromniej. Lokalni mieszkańcy sprzedają rękodzielnicze wyroby za bezcen, a przechodnie pytają o to, czy mogliby dostać od nas długopis albo mydło dla dziecka… Niezależnie jednak od miejsca zamieszkania trzeba przyznać Kubańczykom jedno: nawet jeśli czasem wykazują się interesownością w podejściu do turystów, to wdzięczność w oczach i uśmiech na twarzy są prawdziwe, a ich radość życia widoczna jest niezależnie od sytuacji.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 08/2022

51


| URODA |

#materiał partnerski

Mikropigmentacja skóry głowy, czyli tatuaż medyczny Micropigment Art Studio (wcześniej Deja Vu Studio) to specjalistyczne gabinety, w których od 2018 r. znajdziemy pomoc w zakresie mikropigmentacji skóry głowy, zarostu brody oraz trychologii. O swojej pracy opowiada Stefan Żurawski, wykwalifikowany trycholog oraz linergista. Czym jest zabieg mikropigmentacji? Jakie efekty dzięki niemu można osiągnąć? Zabieg mikropigmentacji polega na stworzeniu imitacji obciętego włosa przy samej skórze. Jeśli jest dobrze wykonany, wygląda to bardzo realistycznie. Jak długo utrzymuje się efekt zabiegu? Średnio efekt trzyma się cztery, a nawet pięć lat. Czasami są potrzebne niewielkie poprawki w miejscach, gdzie się skóra bardziej wyłuszczyła i trzeba dopigmentować te okolice, żeby odświeżyć całościowy efekt. Wiele też zależy od rodzaju skóry, ale cztery lata u każdego efekt będzie widoczny. Jak często z zabiegu mikropigmentacji skóry głowy korzystają kobiety? I jakie problemy rozwiązują tym zabiegiem? Coraz częściej przychodzą na moje zabiegi kobiety. Są o wiele bardziej świadome, na czym polega mikropigmentacja. Zabiegi optycznego zagęszczenia włosów dają najlepszy efekt u osób o ciemniejszych włosach. Właśnie te zabiegi wykonuję najczęściej u kobiet po 50. roku życia. Nawet jeśli na taki zabieg przychodzi osoba, która jest jasną blondynką, to polecam jej, żeby przyciemniła włosy, co w połączeniu z mikropigmentacją daje nieporównywalnie lepszy efekt. Wiele kobiet przychodzi do mnie po okresie noszenia doczepek, bo jednak po pewnym czasie mogą one powodować jeszcze większe osłabienie i wypadanie włosów. Czy zabiegi mikropigmentacji wykonuje się u dzieci? Tak, ostatnio była u mnie na przykład 14-letnia dziewczyna chorująca na łysienie plackowate. Na potylicy do wysokości do połowy głowy nie miała włosów. Zrobiliśmy tam pigmentację, włosy z czubka związała w koczek i wyglądała świetnie, jakby miała zrobioną bardzo modną fryzurę, a nie była chora. Robiłem również zabieg u 12-letniego chłopaka z łysieniem plackowatym. Dzięki mikropigmentacji w szkole przestali mu dokuczać,

52

był bardzo szczęśliwy. Mikropigmentacja może bardzo zmienić jakość życia i podnieść samoocenę. Jakie są przeciwwskazania do wykonania zabiegu? Wśród przeciwwskazań są wspomniana już łuszczyca skóry głowy w stanie aktywnym, stany zapalne skóry głowy, choroby nowotworowe czy związane z krzepnięciem krwi. Ale nawet przy hemofolii w trzecim stopniu, czyli tym najlżejszym, można zrobić zabieg mikropigmentacji. Przez to, że wkłuwamy się płytko, nie ma ryzyka, że pojawi się krew. Bardzo dużo ludzi kwalifikuje się do tego zabiegu. Zapraszam na konsultacje w gabinetach Micropigment Art Studio przy al. Wojska Polskiego 20/3 w Szczecinie lub w Kołobrzegu na ul. Tarnopolskiej 1C/A www.micropigmentartstudio.pl Facebook @MicropigmentArtStudio


#reklama


| MUZYKA |

Nowa jazzowa scena w Szczecinie. Jazzment to wciąż jeszcze młody szczeciński klub jazzowy na Starym Mieście. Działalność rozpoczął zaledwie trzy miesiące przed wybuchem pandemii. Mimo przeciwności na rynku pozostał, ba! Rozwinął się, przyciągając do siebie, z coraz większą siłą, coraz większe jazzowe nazwiska. Co należy podkreślić, jest to w pełni prywatna inicjatywa, którą mocno wspierają lokalni artyści. Jak się narodziła? Zapytaliśmy o to właściciela, Mariana Jakubika. Od zawsze jest pan związany z gastronomią, jednak zdecydował się pan na uruchomienie klubu jazzowego w Szczecinie. To nie jest najbardziej oczywisty kierunek. Skąd ten pociąg do muzyki? To bardzo odległa historia (uśmiech). Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, wychodziliśmy z klasą na koncerty do filharmonii. Koledzy jednak zawsze narzekali, że tam jest strasznie nudno i nie warto tam chodzić. Więc wagarowałem. Nie miałem pojęcia, co tracę. Jako nastolatek trafiłem na koncert SBB do Słowianina. Józef Skrzek wszedł na scenę, zagrał na fortepianie, a konferansjer wyjaśnił, że było to jedno z preludiów Chopina. I wtedy przepadłem. Kiedy tylko mogłem, wybierałem się na koncert. Pamiętam jak Jan „Ptaszyn” Wróblewski powołał Stowarzyszenie Popierania Prawdziwej Twórczości „Chałturnik”. To były świetne występy. Można było usłyszeć bardzo popularne melodie przedstawione w bardzo żartobliwy sposób. Co ciekawe, muzycy jednego dnia grali, jako „Chałturnik”, kolejnego już pod swoimi nazwiskami. A ja tak chodziłem za nimi z koncertu na koncert. Później doszła do tego audycja jazzowa w Trójce „Trzy kwadranse jazzu”. Ta muzyka mnie fascynuje, ale tak, zawodowo jestem związany z gastronomią. To ciężka praca, więc kiedy nie miałem czy nie mam czasu, by wybrać się na koncert, pozostaje radio. I tak to się toczy do dziś. Jako właściciel klubu, czyli ta osoba, która udostępnia scenę, czuje się pan mecenasem artystycznym? - Nie czuję się mecenasem ani artystycznym, ani w ogóle. Jeśli mam być szczery, otworzyłem klub z bardzo przyziemnych pobudek - dla siebie. Uwielbiam jazz, uwielbiam koncerty. Byłem w wielu różnych miejscach, jednak zawsze czegoś mi brakowało. A to stoliki nie były numerowane, a to na salę nie można było wejść z lampką wina, a to zwyczajnie panował chaos

54

z nim współpracę. Bardzo chciałem, aby i tu odbywały się festiwalowe występy. Sylwester to szef artystyczny Szczecin Jazz Festiwal, a do tego postać medialna. Wiedziałem, kim jest, ale nie wiedziałem, jak do niego dotrzeć. Okazało się, że było to łatwiejsze, niż przypuszczałem (śmiech).

wśród gości. Tu wszystko działa tak, jak chciałem, by działało. Klub rozpoczął działalność w trudnym momencie, bo tuż przed wybuchem pandemii. Z pewnością nie był to plus w kontekście promocji. W jaki sposób klub docierał do artystów? - Artyści bardzo często zgłaszają się do mnie sami. Koncerty, które odbywają się na scenie Jazzmentu, przekładają się na rosnące zainteresowanie klubem w muzycznym świecie. Za wieloma z nich stoi saksofonista Sylwester Ostrowski. Zaznaczę, że w dużej mierze to mentor klubu. Pomógł przy instrumentarium, namówił mnie do zakupu fortepianu akustycznego, udostępnił nagłośnienie. To wszystko jego zasługa. Bez niego ta scena dziś by tak nie wyglądała. Znaliście się wcześniej? Czy to taka znajomość, która wyrosła na kanwie koncertów w klubie? - Poznaliśmy się na jednym z pierwszych koncertów w Jazzmencie. Nie ukrywam, że wcześniej marzyłem, żeby poznać Sylwestra i nawiązać

Klubowych koncertów można wymienić już sporo, które dla pana były najbardziej wyjątkowe? - To prawda, za nami wiele koncertów, ale najlepsze myślę, że jeszcze przed nami, bo wciąż się rozwijamy. Mocno zapadał mi w pamięć występ Jazz Brigade, w składzie: Sylwester Ostrowski, Freddie Hendrix, Jakub „Mizer” Mizeracki, Miki Hayama, Owen Hart jr i Endea Owens. Najbardziej urzekła mnie właśnie Endea Owens, basistka. Mocno w pamięć zapadł mi też występ tzw. szwedzkiej królowej swingu Gunhild Carling, z zespołem Carling Family. Koncerty to inicjatywy prywatne? Skąd środki na nie? - Pomagamy przy koncertach, na ile możemy. Wspieramy sprzedaż biletów, promujemy wydarzenia na Facebooku. W końcu, im więcej ludzi przyjdzie, tym bardziej klub skorzysta. Od artystów nie biorę pieniędzy. Oni otrzymują wpływy z biletów, my zarobek z baru. Nie korzystam też z żadnych dofinansowań publicznych. To wszystko to moja własna, prywatna inicjatywa. Uważam, że artyści powinni być beneficjentami takich świadczeń, nie firmy. Wspomniał pan, że klub nadal się rozwija. Jak ten rozwój będzie wyglądał w najbliższym czasie? - Obecnie działamy od wydarzenia do wydarzenia, ale planujemy zmienić to już od września. Jesienią wejdziemy w codzienną działalność z weekendowymi koncertami. Znany szczeciński muzyk Maciek Kazuba nam w tym pomoże. Większość dat jest już zarezerwowana, więc jestem dobrej myśli. (am)


FOLIE OCHRONNE SAMOREGENERUJĄCE Najlepsze zabezpieczenie lakieru przed uszkodzeniami mechanicznymi

POWŁOKI CERAMICZNE I KWARCOWE Poprawa wyglądu, łatwiejsza pielęgnacja, ochrona przed UV, wysoka twardość

ul. Kurza 7, Szczecin | tel. 513 578 217 FB CarDetailingSzczecin

#reklama

Zabezpiecz lakier swojego auta!


#materiał partnerski

Zdjęcia www.bobrowiczfotografia.pl / Zabudowy stolarskie www.nobo-studio.pl

| WNĘTRZA |

Profesjonalny projekt wnętrza – konieczność czy fanaberia? Na to pytanie odpowie architektka wnętrz oraz właścicielka studia projektowego Moon Design - Aleksandra Korzeniowska. - Projekt wnętrza to nie tylko wizualne wykończenie pomieszczeń, to również liczne rozwiązania techniczno-ergonomiczne. Niestety, właściciele domów i mieszkań często o tym zapominają lub po prostu tego nie wiedzą. Przekłada się to na przepych inspiracji, brak ładu i harmonii oraz zaburzenie funkcjonalności, czy niekończące się remonty. Jak temu zaradzić i kiedy jest najlepszy czas, aby złapać za telefon i poprosić o wsparcie architekta wnętrz? - Praca nad projektem wnętrza powinna zacząć się możliwie jak najszybciej – wyjaśnia architektka wnętrz. - Najlepiej tuż po nabyciu nieruchomości lub podjęciu decyzji o budowie. Dlaczego? Ponieważ nasza praca zaczyna się od dokładnego wywiadu i weryfikacji potrzeb użytkowników domu. Rozpoczynając projekt na etapie zmian budowlanych, można dostosować np. układ pomieszczeń do preferencji lokatorów. W przypadku inwestycji deweloperskich istnieje też szansa na naniesienie zmian deweloperskich, choć z tym trzeba być ostrożnym, wiele zależy od umów. Budowa to zawsze szereg istotnych kwestii. Przykładowo,

56

planując piękne sufity podwieszane, nie można zapomnieć o np. miejscu na prowadzenie kanałów wentylacyjnych, rekuperacji czy klimatyzacji. Przy współpracy z Moon Design przed rozpoczęciem docelowego projektu wnętrza analizujemy sposób ogrzewania inwestycji, umiejscowienie szachtów kominowych, pionów wodnokanalizacyjnych, skrzynek technicznych, rewizji oraz innych ważnych aspektów technicznych. Wiemy, że te wszystkie elementy trzeba mądrze zamaskować uwzględniając do nich dostęp. Rozpoczynając pracę z architektem wnętrz na etapie budowy, mamy pewność, że rozwiązania zarówno techniczne, jak i materiałowe będą wybrane zgodnie z potrzebami i oczekiwaniami inwestorów. Studio projektowe Moon Design zapewnia dostęp do wielu unikatowych rozwiązań wizualnych, dysponuje kontaktami do producentów oraz ekip realizatorskich. Bazowanie na bogatym doświadczeniu, korzystanie z usług sprawdzonego biura projektowego to gwarancja uniknięcia wielu błędów projektowych, które mogą pochłonąć sporą część budżetu. W rezultacie to oszczędność czasu i pieniędzy. - Personalizowanie potrzeb klienta, indywidualne podejście do jego osoby, problemów i oczekiwań to baza mojego działania. Będąc przewodnikiem na każdym etapie tworzenia wnętrza, dbam o to, aby miały one niepowtarzalny charakter i duszę. Aleksandra Korzeniowska, dyplomowana architektka wnętrz oraz właścicielka biura projektowego Moon Design. Jak mówią jej przyjaciele – wyróżnia ją pozytywna energia i kreatywność. W swoich pracach lubi zachowywać poczucie ciepła i przytulności. Umiejętnie nadaje wnętrzom duszę. Jej pracę najlepiej definiuje nowe biuro Moon Design zlokalizowane w najpiękniejszej części starego Szczecina przy al. Jana Pawła II 20/1, które warto odwiedzić w poszukiwaniu inspiracji projektowych. Zapraszamy do kontaktu: office@moon-design.pl www.moon-design.pl



#reklama


#reklama


| MOTO |

Samochody używane, czym kierujemy się podczas zakupów? Auta elektryczne stają się coraz popularniejsze. Po polskich drogach pod koniec czerwca jeździło prawie 51 tys. pojazdów elektrycznych. Od początku roku przybyło ich prawie 12,2 tys. wynika z „Licznika elektromobilności”. W czerwcu uruchomiono 42 nowe, ogólnodostępne stacje ładowania; jest ich w Polsce już 2232. Ponad połowa Polaków kupujących auto używane wskazuje, że kluczowy jest ogólny stan techniczny pojazdu - wynika z badania „Polak kupuje auto używane”. Co trzeci ankietowany kieruje się marką oraz przebiegiem. TEKST LONGINA GRZEGÓRSKA-SZPYT

Z przekazanego PAP badania Santander Consumer Multirent wynika, że ogólny stan techniczny pojazdu używanego był najczęściej wskazywanym czynnikiem wpływającym na jego zakup. W równej mierze zwracają na to uwagę kobiety i mężczyźni. Dla 35 proc. istotna jest marka bądź model pojazdu oraz jego przebieg - 34 proc. wskazań. Jak wskazała Katarzyna Szmit-Kasprzak z Santander Consumer Multirent, młodzi podczas wyboru auta używanego częściej od innych grup wiekowych kierują się również marką pojazdu. Dodała, że poza tym ankietowani często zwracają uwagę na stan licznika przebiegu. - Jest to ważny parametr, który ma przełożenie np. na wysokość ubezpieczenia OC. Na przebieg największą uwagę zwracają kobiety (42 proc. w porównaniu do 30 proc. mężczyzn) i osoby w wieku emerytalnym (40 proc. 70-latków) - podała. Z badania wynika również, że blisko co trzeci polski kierowca zwraca uwagę na wiek pojazdu (30 proc.), a co czwarty na to, czy ma on udokumentowaną historię (27 proc.). Niewielkie znaczenie przy zakupie ma natomiast to, kto sprzedaje dane auto (np. dealer samochodowy lub znajomy) czy też fakt, że jest ono w niższej cenie niż w innych ofertach tego samego modelu (kolejno 13 i 8 proc. wskazań) - zauważono.

60

TEKST LONGINA GRZEGÓRSKA-SZPYT

Według opublikowanych danych Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych (PSPA) i Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM), na koniec czerwca br. po polskich drogach jeździło 50 tys. 990 elektrycznych samochodów osobowych, z których 48 proc. to pojazdy w pełni elektryczne (BEV). Pozostałe 52 proc. to hybrydy typu plug-in (PHEV, ang. plug-in hybrid electric vehicles). Przez pierwsze sześć miesięcy 2022 r. ich liczba zwiększyła się o 12 tys. 207 sztuk. Park elektrycznych samochodów dostawczych i ciężarowych liczył 2107 sztuk. Z „Licznika elektromobilności” wynika, że wraz z rosnącą liczbą pojazdów z napędem elektrycznym (EV) rozwija się również infrastruktura ich ładowania. Jak wskazał prezes PZPM Jakub Faryś, wzrasta liczba rejestracji wszystkich segmentów pojazdów niskoemisyjnych i już zbliża się do 40 proc. rynku. - O ile liczba nowo rejestrowanych samochodów benzynowych utrzymuje się mniej więcej na poziomie 50 proc. rynku, to już możemy powiedzieć, że Polska jest w awangardzie, jeśli chodzi o odchodzenie od samochodów z silnikiem Diesla. Według dyrektora zarządzającego PSPA Macieja Mazura, program „Mój elektryk” przynosi szczególnie pozytywne efekty w segmencie samochodów użytkowych. - Atrakcyjna kwota dotacji (do 70 tys. zł) oraz brak limitu cenowego sprawiły, że w I półroczu 2022 r. w Polsce zarejestrowano ponad trzy razy więcej zeroemisyjnych dostawczaków niż w I połowie roku 2021. Prawdziwy wzrost zainteresowania nabywców tą kategorią pojazdów dopiero przed nami w związku ze stale powiększającą się ofertą modelową użytkowych EV (liczącą obecnie 21 wariantów) oraz realizowanymi strategiami elektryfikacji flot dużych przedsiębiorstw - zaznaczył Mazur.


#reklama


| SPORT |

Wimbledon okiem naszego fotoreportera Andrzej Szkocki, nasz fotoreporter, a także ogromny fan tenisa, Wimbledon zna jak własną kieszeń. Z pasją opowiada o jego początkach i z pasją bierze udział w kolejnych turniejach. Zaznacza, że ostatnia edycja Wielkiego Szlema jest jego ulubioną. Dlaczego? Sprawdźcie sami. ROZMAWIAŁA MONIKA PIĄTAS / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

Dlaczego właśnie Wimbledon? – Nie tylko dlatego, że je się tutaj truskawki i pije szampana (śmiech). Też nie dlatego, że czuć obecność wysoko usytuowanych gości. Jest tu specyficzny klimat, i to właśnie dla tego klimatu przyjeżdżam na turniej od kilkunastu lat. Łatwo dostać się na miejsce jako fotoreporter? – Nic tu nie jest łatwe (uśmiech). Akredytację na pierwszy turniej dostałem po czterech latach starań. A na miejscu mogłem być jedynie 10 dni, a nie dwa tygodnie turnieju. Co więcej, nawet teraz, po kilkunastu latach udziałów, nie mogę wejść wszędzie tam,

62

gdzie inni fotoreporterzy. Koledzy mają większy staż albo pracują dla wielkich wydawnictw czy agencji fotograficznych. Byłeś kiedyś na finale Wimbledonu? – Trzy lata temu zapytałem w biurze prasowym, kiedy dostanę na to akredytację. Zapytali, jak długo przyjeżdżam, odpowiedziałem, że od kilkunastu lat. Powiedzieli, że już jestem blisko (śmiech). Tak jak mówiłem, nie jest łatwo. Dla kibiców też? – U kibiców fajne jest to, że na terenie Wimbledon Park jest przygotowane miasteczko The Queue, gdzie często wielu z nich przez całą noc albo i dłużej czeka w kolejce po bilety.

Nawet ciekawe, że jadąc na korty nie wysiada się na Wimbledon Park Station albo końcowej stacji Wimbledon, tylko dwie wcześniej – Southfields. Potem spacerek 15-20 minut i jest się na miejscu. Oczywiście z końcowej stacji też można dojść na korty, ale po prostu z Southfields jest najbliżej. Obiekt musi być ogromny. – Tak, jest – tworzy go 18 trawiastych kortów. Ale nie ma wśród nich numeru 13, bo wielu zawodników jest przesądnych. Są też osobne biura prasowe dla dziennikarzy piszących i fotoreporterów. Nas foto jest jakieś 150 osób.


#reklama


| SPORT |

#materiał partnerski

All About, więcej niż studio tańca Tu rozwijane są nie tylko umiejętności taneczne, ale także przyjaźnie i pasje. Studio tańca All About to jedno z tych miejsc w Szczecinie, które nadaje mieszkańcom nowy rytm i angażuje do aktywnego spędzania czasu. Szkoła swoje propozycje warsztatowe kieruje zarówno do najmłodszych, jak i par oraz kobiet. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo jak mówią założyciele – tańczyć każdy może. Jeśli taniec to wolność, to w studiu All About można zobaczyć jej najdoskonalszą formę. Szkoła jest już na rynku od trzech sezonów, a we wrześniu rozpocznie czwarty. W tym czasie pod skrzydłami doświadczonych instruktorów młodzież zdążyła zdobyć tytuły wicemistrzów Polski w poszczególnych kategoriach, a także moc wyróżnień. Dorośli też nie próżnowali. Wiele uczestniczek zajęć przygotowanych specjalnie dla kobiet odkryło się na nowo, a także nawiązało wartościowe znajomości i przyjaźnie. Wiele par odkryło też, że taniec to doskonały sposób na wspólne spędzanie wolnego czasu. Nie wspominając już o parach, które właśnie tu nauczyły się układów do swojego pierwszego tańca jako małżeństwo. Ale to nie wszystko, bo jak mówią instruktorzy – celem All About jest pobudzenie mieszkańców Szczecina do aktywnego spędzania czasu. - Od początku chcieliśmy, aby w mieście zaczęło się dziać więcej – mówi Katarzyna Florczuk, instruktorka. – Dlatego regularne zajęcia oraz warsztaty to tylko część tego, co mamy do zaproponowania jako All About. Stale organizujemy eventy tematyczne, zajęcia połączone z brunchem czy aperitifem, albo wyjazdy weekendowe. Każdy jest mile widziany, można przyjść jednorazowo. Nie trzeba zapisywać się od razu na cykl lekcji. Nasze studio ma otwartą formę. Często z sali przenosimy się na dzieciniec. Chcemy, aby to miejsce żyło z mieszkańcami, a nie obok nich. A miejsce, trzeba przyznać, jest wyjątkowe. Jak mówi Arkadiusz Guzierowicz, założyciel studia, wielkim marzeniem było uruchomienie szkoły w pofabrycznej przestrzeni, która architekturą nawiązywałaby do industrialnych loftów. I mimo że w Szczecinie niełatwo o takie miejsce, to udało się je znaleźć. W dodatku tuż przy centrum miasta, bo w dawnych kolejowych budynkach przy ulicy Krzywoustego 34. Drewniana podłoga, belki stropowe i czerwona cegła nadały przestrzeni wymarzonego

64

charakteru, a w połączeniu z nowoczesną aranżacją wprowadziły do środka wręcz filmową atmosferę. - Myślę, że udało nam się osiągnąć cel – mówi Arkadiusz Guzierowicz. – Ludzie przychodzą do nas nie tylko, żeby nauczyć się tańczyć, ale też żeby spotkać się, pośmiać i porozmawiać. Najlepiej widać to po wieczornych zajęciach, kiedy o 21, zamiast zbierać się do domu, wszyscy siadają jeszcze przy naszym barku i wychodzą godzinę później, bo nie mogą się nagadać. Tyczy się to i małych, i dużych, bo oferta obejmuje tu wszystkie grupy wiekowe. Rodzice mogą zapisywać swoje pociechy już od 3. roku życia. Dla pań przewidziano m.in. naukę tańców latynoskich czy choreo, gdzie można poczuć się jak gwiazda teledysku Beyoncé albo Jennifer Lopez, a także szereg spotkań coachingowych. Są też tańce towarzyskie dla par i oczywiście sekcja sportowa, gdzie kształtuje się talenty na skalę ogólnokrajową, a może nawet światową. – Nasze podejście jest holistyczne – wyjaśnia Katarzyna Florczuk. – Rozumiemy zarówno osoby, które przychodzą do nas, bo chcą przyjemnie spędzić czas, jak i te, dla których taniec jest terapią, a także osoby, które liczą na konkretne sukcesy sportowe. Jesteśmy przygotowani, aby zająć się każdym. Aby przyłączyć się do zajęć, nie trzeba mieć doświadczenia, wystarczą chęci i otwarta głowa. Harmonogram spotkań jest dostępny na stronie www.allabout-dance.pl. W przypadku pełnego obłożenia grupy można zapisać się na listę rezerwową. Jak zapewniają instruktorzy – zainteresowanie jest duże, ale dla każdego zawsze znajdzie się miejsce. Więcej informacji na www.allabout-dance.pl oraz na FB: @ allaboutdanceszczecin.


#reklama

szczecin.yasumi.pl | tel. 733 338 675 | ul. Staromłyńska 19 stargard.yasumi.pl | tel. 733 338 669 | ul. 11 Listopada 41/U1 choszczno.yasumi.pl | tel. 733 338 661 | ul. Władysława Jagiełły 7/2


| SPORT |

Zawody bikini fitness to nie tylko piękne sylwetki

Marcelina Woźniak, kiedy już jedzie na duże zawody, to zwykle nie wraca bez medalu. Nie tak dawno były zwycięskie dla niej mistrzostwa świata, teraz Europy. Nasza mistrzyni w bikini fitness opowiada nam, w jaki sposób przygotować się do zawodów, ile gramów soli trzeba zjeść przed wyjściem na scenę i czy do tej dziedziny wciąż trzeba tylko dokładać. ROZMAWIAŁA MAURYCY BRZYKCY / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE MARCELINY WOŹNIAK

66


| SPORT | Rozmawialiśmy półtora roku temu, w październiku 2020 roku. Byłaś wówczas po mistrzostwach świata w bikini fitness. Rozumiem, że nie zeszłaś z tej ścieżki? - Niewiele brakowało, by tak się stało. To miał być mój jedyny sezon, ale za mną już kolejne zawody. Przygotowuję się jeszcze na jesień. Więc na razie schodzić z tej drogi nie zamierzam. Czemu chciałaś skończyć z zawodami w bikini fitness? - Zawody, przygotowania do nich nie zawsze sprzyjają w stu procentach zdrowiu. W ostatnim sezonie złapałam kontuzję biodra, z którą na dobrą sprawę do tej pory się borykam. Ze względu na to biodro postanowiłam zrobić sobie przerwę. Nie startowałam prawie przez dwa lata. Kontuzja nie została wyleczona do końca, ale pozwala mi na normalne trenowanie. Skoro wróciłaś do startów, to pewnie możesz pochwalić się sukcesami. - Tak, zdobyłam niedawno mistrzostwo Polski w kategorii bikini fitness do 162 cm wzrostu. Później wystartowałam w mistrzostwach Europy, skąd przywiozłam dwa srebrne medale, w kategorii juniorskiej oraz seniorskiej. ME odbywały się w Hiszpanii, w Santa Suzanna. To stała lokalizacja. Leciałam z kolegą ze Szczecina, Adrianem Konieczyńskim (był już mistrzem świata – przyp. red.), z którym jeżdżę właściwie na każde zawody. On startuje w kategorii kulturystyka +100 kg. Na miejsce dolecieliśmy już we wtorek. Zawody miałam dopiero w niedzielę, więc miałam kilka dni na aklimatyzację. Na miejscu spotkaliśmy się z resztą polskich zawodników. Wśród tych osób był też mój trener. Łącznie z Polski startowało około 40 zawodników, a łącznie z całej Europy było ich około tysiąca. Jak wyglądają takie zawody? - Na początku są tzw. weryfikacje, gdzie w przypadku kulturystów zawodnicy są mierzeni i ważeni, ja jestem tylko mierzona. Sędziowie sprawdzają strój, no i formę zawodników – czy jest odpowiednia. Weryfikacje były w środę. Moje zawody rozpoczęły się w niedzielę o godz. 10. Ale moje pierwsze wyjście w juniorach miałam dopiero o godz. 14. Z kolei w seniorkach dopiero o 23. Koczowałam w hali bardzo długo, a same zawody skończyły się dopiero o 3 w nocy. Wynikało to oczywiście z liczby zawodników. Trudno utrzymać formę, sylwetkę, koncentrację w przeciągu tak długiego czasu, kiedy startuje się o godz. 13 i godz. 23? Przed zawodami odwadniamy się. Ja zawsze robię to delikatnie. Nie odstawiam wody do końca. Następuje też manipulacja solą,

by organizm cały czas wydalał wodę. Dzień przed zawodami następuje ładowanie węglowodanami, bo wcześniej się ich unika. Dzień zawodów wyglądał u mnie tak, że na śniadanie zjadłam tylko jajko, bo przed pierwszym startem je się jak najmniej. Tuż przed samym wyjściem zjadłam troszkę ryżu. Tak jak jajko jadłam bez soli, tak przed samym wyjściem dodaję już trochę soli do posiłku. Pije się jak najmniej, by organizm przyzwyczajony wydalał wodę, która trzymana jest w organizmie. Podsumowując przed pierwszym wyjściem zjadłam 50 gramów ryżu, dokładnie gram soli i jajko. Następny posiłek był o godz. 18, wyglądał podobnie, za wyjątkiem obecności soli. A już przed drugim wyjściem wypiłam wodę z gramem soli. Organizm do takiego trybu jest już przyzwyczajony? Czy czuć, że jest to dość kosztowne? - W tej hali był dramat, bo było mnóstwo ludzi i było bardzo gorąco. Nie było właściwie miejsca dla każdego, choć wszyscy próbowali rozkładać swoje maty. Wszędzie ktoś przechodził, a ja takiego chaosu nie lubię. Zmęczenie, hałas, głód – nie pomagały. Dwa razy srebrny medal jednak udało się wywalczyć. Dużo zabrakło do złota? - W obu kategoriach przegrałam jednym punktem. Wśród seniorek po pierwszej rundzie, czyli tam, gdzie jest oceniana sylwetka, nawet prowadziłam. W kolejnej, gdzie ocenia się prezencję, było delikatnie gorzej i ten punkt ostatecznie gdzieś uciekł. Całość ocenia około 20 sędziów. Jakie masz plany na sezon jesienny? - W planach mam mistrzostwa świata. Przed nimi jednak chcę wziąć udział w Arnold Classic. To jedna z najbardziej prestiżowych imprez w świecie kulturystyki oraz fitnessu. Start w tych zawodach zawsze był jednym z moich marzeń. Zazwyczaj jest na nich Arnold Schwarzenegger. Sama możliwość poznania takiej legendy dużo znaczy. W międzyczasie będą jeszcze mistrzostwa Polski juniorów, inne mniejsze imprezy w naszym kraju, aż nastąpi czas mistrzostw świata. Kilka lat temu rozmawialiśmy też o sponsorach. Pamiętam, że nie było o nich łatwo. Czy coś się zmieniło? - Właśnie dwa lata temu, po moim udanym sezonie, rozpoczęłam współpracę z firmą Swedish Supplements. Produkują suplementy diety i odżywki dla sportowców. Bardzo mi pomogli w przygotowaniach. Bez nich nie pojechałabym na mistrzostwa Europy. Przerosłoby mnie to finansowo. Teraz również odezwało się do mnie kilka firm i jestem na etapie negocjacji warunków współpracy.


| SPORT |

Roksana Ratajczyk - możemy w lidze sprawić niejedną niespodziankę Roksana Ratajczyk wróciła tego lata do Szczecina, żeby pomóc Pogoni w budowaniu silnej drużyny kobiecej w piłce nożnej. Była piłkarka Górnika Łęczna i najskuteczniejsza zawodniczka w historii Olimpii Szczecin wierzy w potencjał zespołu i wizję trenera. ROZMAWIAŁ ŁUKASZ CZERWIŃSKI / FOTO POGOŃ SZCZECIN

współpracy podniosę swoje umiejętności i wrócę do najlepszej dyspozycji. Dostaję dużo wskazówek i staram się je od razu realizować. Jesteście już po pierwszych treningach i sparingach. Jak oceniasz potencjał tego zespołu? - Potencjał zespołu jest naprawdę duży. Trener ma na nas pomysł i jeśli każda z nas dobrze przepracuje okres przygotowawczy, to możemy w lidze sprawić niejedną niespodzianke. Jak wpłynęły na ciebie dwa lata spędzone w Łęcznej? Jaką zawodniczką jest dziś Roksana Ratajczyk? - To były naprawdę dobre 2 lata. Zdobyłam swoje pierwsze medale w Ekstralidze oraz mogłam zagrać w Lidze Mistrzyń. Zawsze pozytywnie będę wspominać mój czas spędzony w Łęcznej. Poznałam również wartościowych ludzi, którzy do tej pory mnie bardzo wspierają. A jaką jestem teraz piłkarką? Na pewno agresywniejszą i pewniejszą siebie. Jest mecz Górnik Łęczna – Pogoń Szczecin. W końcówce strzelasz gola na wagę zwycięstwa dla Pogoni. Cieszysz się czy jednak okazujesz szacunek? - Zawsze walczę o trzy punkty dla swojego zespołu, ale w tym meczu, niezależnie od wyniku, zdecydowanie okazuję szacunek.

Po dwóch latach wracasz do Szczecina, ale już nie do Olimpii, a do nowej drużyny Pogoni. Czy to właśnie ten projekt przekonał cię do przenosin? - Po części tak. Dużo rozmawiałam z prezesem oraz wiceprezesem ówczesnej Olimpii. Przedstawili mi, jak ma to wszystko funkcjonować i nie ukrywam, że w dużej mierze to mnie przekonało do przenosin. Jak według ciebie szyld Pogoni może wpłynąć na rozwój i postrzeganie szczecińskiej piłki kobiecej? - Wiadomo, Pogoń jest rozpoznawalną marką nie tylko w Polsce, ale już też w Europie. Uważam, że męskie zespoły przejmujące kobiece sekcje mają ogromny wpływ na rozwój i promocję kobiecej piłki w Polsce. Dzięki temu są większe możliwości na rozwój każdej z piłkarek, co na pewno będzie procentować wyższym poziomem sportowym całej drużyny. Trenujecie na obiekcie przy ulicy Kresowej, ale także z możliwością korzystania z obiektów Pogoni. Jak ocenisz aktualną infrastrukturę, z której możecie korzystać w ramach treningów? - Na ten moment jestem zadowolona z obiektów, z których możemy korzystać. Wszystko wygląda bardzo dobrze oraz profesjonalnie. Nowym trenerem sekcji kobiecej został legendarny napastnik Pogoni – Robert Dymkowski. Czy wierzysz, że dzięki tej współpracy możesz rozwinąć się na swojej pozycji? - Przychodząc do Pogoni, byłam pozytywnie nastawiona, gdy zobaczyłam, kto będzie naszym trenerem. Jestem pewna, że dzięki tej

68

Jakie stawiasz sobie cele na przyszły sezon? - Moje cele co roku są takie same. Być w jak najlepszej formie oraz być jak najwyżej w tabeli. Masz już brązowy i srebrne medale, ale brakuje ci tego z najcenniejszego kruszcu. Pierwsze mistrzostwo w barwach Pogoni? - Nie ukrywam, że zdobycie złotego medalu w domu byłoby spełnieniem marzeń. Na pewno cieszyłby dwa razy bardziej. Występ na pełnym stadionie Pogoni w europejskich pucharach. To też spełnienie marzeń? - Każda piłkarka chciałby zagrać przy pełnych trybunach, więc to by było spełnienie marzeń. Jak to się stało, że zaczęłaś grać w piłkę nożną? - Męska część mojej rodziny grała w Polonii Płoty. Jak byłam mała, to chodziłam na mecze, a później moi kuzyni brali mnie ze sobą na boisko. Spodobało mi się i tak zostałam w tym sporcie do dzisiaj. Kto jest twoim idolem? Na jakim zawodniku lub zawodniczce się wzorujesz? - Od najmłodszych lat moim idolem był Lionel Messi. Na ten moment nie wzoruję się na żadnej zawodniczce. Oglądam mecze, w których grają topowe zespoły w Europie, i zwracam bardziej uwagę na zawodniczki, które grają na tej samej pozycji co ja, ale nie chcę nikogo naśladować. Można powiedzieć, że kroczę własną ścieżką. Mam wokół siebie naprawdę wspaniałych ludzi, którzy mi towarzyszą w tej drodze i nie pozwalają z niej zboczyć.


#reklama

60 sekund do Neapolu

Łukasińskiego 4, Szczecin 798 670 798 Klonowica 11a, Szczecin 91 439 50 00

fb.com/pizzapastaibastaavpn @pizzapastaibasta_838 fb.com/pizzapastaibasta @pizzapastaibasta


| WYDARZENIA |

Ponad 50 inwestorów wzięło udział w pierwszym spotkaniu Real Estate Investor’s Club, czyli klubu inwestorów z rynku nieruchomości luksusowych, założonego przez szczecińską spółkę assethome.pl. Wydarzenie objęło również premierę nowej inwestycji nad Bałtykiem. Nowo powstały klub jest profesjonalną platformą umożliwiającą członkom dostęp do przedpremierowych ofert nieruchomości na naszym rynku. Pod koniec lipca w Poznaniu odbyło się spotkanie połączone z eleganckim bankietem inaugurujące działalność i uroczystą premierą projektu Baltic Jet w Ustroniu Morskim. - Real Estate Investor’s Club powstał w odpowiedzi na potrzeby osób, które zajmują się inwestowaniem w rynek nieruchomości - wyjaśnił Michał Wąsik, CEO assethome.pl. - Sam pomysł powstania klubu podpowiedzieli nam klienci, którzy wskazywali na brak profesjonalnej platformy z dostępem do nieruchomości oferowanych przedpremierowo. Klub to miejsce wymiany doświadczeń pomiędzy nabywcami, inwestorami, projektantami oraz operatorami. Klub skupia osoby, które regularnie śledzą aktualne trendy w branży oraz sukcesywnie powiększają swój portfel nieruchomości. Inwestorzy mieli okazję do wymiany opinii i doświadczeń, a także spędzenia czasu w przyjemnej atmosferze. Wieczór umilił występ zespołu Afrocake. Przedstawiciele klubu już zapowiadają kolejne wydarzenia. (red.)

70

fot. assethome.pl

Real Estate Investor’s Club otwarty


#reklama


DOGODNA FORMA KSZTAŁCENIA ONLINE / HYBRYDOWO / STACJONARNIE

STUDIA PODYPLOMOWE

STUDIA DZIENNE I ZAOCZNE

MBA

Master of Business Administration

PRAWO studia 5-letnie jednolite magisterskie

ADMINISTRACJA I i II stopnia – 8 specjalności

www.wsap.szczecin.pl

ul. Siemiradzkiego 1A, Szczecin

IG @wsap_szczecin

rekrutacja@wsap.szczecin.pl

FB @WSAPSzczecin

tel. kom 796 308 468


#reklama

WIĘCEJ NIŻ AGENCJA PRACY

ZADANIEM naszego przedsiębiorstwa

ZAWSZE W USTALONYM TERMINIE

NASZA OFERTA TO MIĘDZY INNYMI:

ZAWSZE POWYŻEJ OCZEKIWAŃ

jest wspieranie kontrahentów w realizacji projektów, przy pomocy wykwalifi kowanych i doświadczonych współpracowników.

• Przeprowadzanie rekrutacji • Obsługa kadrowo-płacowa • Całkowita obsługa HR • Leasing pracowników • Outsourcing usług • Doradztwo i konsultacje NOVA PRACA GROUP SP. Z O.O. ul. Jagiellońska 88, Szczecin tel.: 506 620 817 e-mail: biuro@novapracagroup.p


#reklama

Czeka na Ciebie wspaniała zabawa nad prywatnym jeziorem !

W naszym zakątku: · alpaki · lemury · kucyki · krowa rasy Jersey · kozy · owce · króliczki · skunks · sowa · drób ozdobny

Możliwość organizacji urodzin na świeżym powietrzu. zamek dmuchany, trampolina

Oraz: · wata cukrowa · popcorn · slushy · gofry

mini zoo / noclegi / organizacja imprez www.zielony-zakatek-wiewiecko.pl Znajdź i polub nas na FB! Wiewiecko 26 (gmina Węgorzyno), tel. 723 710 757, Czynne codziennie 13:00-19:00

Dzieci do 2 roku życia gratis!


Planujesz wymianę podłogi? Drzwi? A może remontujesz i szukasz idealnego połączenia? Chętnie Ci pomożemy!

OKNA-DRZWI-PODOGI-BRAMY-ROLETY ul. Piłsudskiego 23/2, Stargard | tel: +48 570 388 382 | mail: stargard@majsterplus.pl www.majsterplus.pl | FB / @Majster Plus Stargard


#reklama


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.