Rock Axxess no./nr 23

Page 1

‡ alter bridge ‡ ‡ sabaton ‡ ‡ epica ‡ ‡ marty friedman ‡ ‡ dazed & Confused ‡ ‡ bigelf ‡ ‡ glitterking ‡ ‡ fmvf ‡

‡ gus g. live gallery! ‡

no.

23



numer 23

6

ROCK TALK epica 12

18

ROCK TALK sabaton

34

ROCK live marty friedman

POLSKI

ROCK TALK alter bridge 4

english

2

26 34

40

rock fashion glitterking 46

52

rock screen dazed and confused

56

ROCK SHOT jack daniel’s winter

58

ROCK live female metal voices fest

70

digging the rock bigelf, k/t/t/r

82 dark access alestorm 84

rock live gus g.

54 56 58 76 83

84

ROCK AXXESS Karolina Karbownik (naczelna), Jakub „Bizon” Michalski, Agnieszka Lenczewska, Katarzyna Strzelec WSPÓŁPRACOWNICY Hans Clijnk, Marek Koprowski, Paweł Kukliński, Annie Christina Laviour, Leszek Mokijewski, Micha Rulewicz, Miss Shela, Weronika Sztorc, Dominika Szymańska, VSpectrum REKLAMA Katarzyna Strzelec (k.strzelec@allaccess.com.pl) EVENTY Dorota Żulikowska (dorota.zulikowska@gmail.com) GRAFIKA Karolina Karbownik LOGO ROCK AXXESS Dominik Nowak WYDAWCA All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa KONTAKT contact@rockaxxess.com

cover: gus g. photography: patrick uleaus


rock talk

DOŚWIADCZENIE WZBOGACA

TALENT


M: Staramy się wypełniać nasze płyty elementami charakterystycznymi dla naszego zespołu, tak aby każdy kolejny album brzmiał wyjątkowo. Naszym celem nie jest upraszczanie, chcemy przełamywać bariery. Scena progresywna to studnia bez dna, jeśli chodzi o nowe pomysły.

NA POCZĄTKU OKREŚLANO ICH JAKO „TRZECH GOŚCI Z CREED Z NOWYM WOKALISTĄ”, A NAGLE STALI SIĘ JEDNYM Z NAJBARDZIEJ EKSCYTUJĄCYCH ZESPOŁÓW ROCKOWYCH XXI WIEKU. Z GITARZYSTĄ Alter bridge – MARKIEM TREMONTIM – I BASISTĄ – BRIANEM MARSHALLEM – POROZMAWIALIŚMY CHWILĘ PRZED WYSTĘPEM ZESPOŁU NA IMPACT FESTIVAL W ŁODZI.

Skąd wzięła się nazwa Alter Bridge i co właściwie oznacza? Marki Tremonti: W Grosse Pointe, gdzie dorastałem, znajdowała sie droga zwana Alter Road z mostem prowadzącym do nieciekawej części miasta. Oczywiście rodzice kategorycznie zakazywali mi zapuszczania się w tamte rejony. Kiedy zaczęliśmy formować zespół, nazwa Alter Bridge, która kojarzy mi się z czymś nieznanym, pasowała idealnie. W jaki sposób poznaliście Mylesa? Brian Marshall: Poprzedni zespół Mylesa, The Mayfield Four, supportował Creed na jednej z naszych tras koncertowych. Z miejsca zostaliśmy jego fanami. Gdy powstało Alter Bridge, Myles był pierwszą osobą, o której pomyśleliśmy w kontekście przesłuchań. Reszta to juz historia. Od razu wiedzieliśmy, że jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Jak zmieniła się wasza muzyka na przestrzeni lat? M: Staramy się wprowadzać wiele innowacji do naszej muzyki, tak aby publiczność nie była w stanie przewidzieć, co pojawi się na kolejnych płytach. Od drugiego albumu Myles gra także na gitarze i od tego czasu staramy się dodawać nowe elementy do naszych kompozycji. Każdy kolejny album wydaje się bardziej progresywny. Najnowszy – Fortress – zebrał pochlebne recenzje ze względu na swoją złożoność. Czy jest to oczywista droga ewolucji zespołu?

Czy nowe albumy powstają podczas tras koncertowych, czy spotykacie się wszyscy poza trasą, by popracować nad kompozycjami? M: Każdy pracuje oddzielnie. Kiedy spotykamy się, żeby nagrać album, wykładamy na stół to, co zdołaliśmy wymyślić. Co dzieje się z resztą zespołu, gdy Myles gra ze Slashem, a Mark pracuje nad solowymi projektami? B: Niedawno zostałem ojcem, więc nowa rola pochłania większość mojego czasu. Jednak zawsze staram się zebrać chłopaków w jednym miejscu, żebyśmy mogli zaplanować naszą przyszłość i nagrywanie. Bardzo trudno jest zgrać wszystkie terminy, więc staramy się skrupulatnie planować czas spotkań, tworzenia, prób i zgrywania całości. Spotkamy się znowu pod koniec 2015 roku, aby omówić temat nowego albumu. Czy współpraca Mylesa ze Slashem wpłynęła w jakikolwiek sposób na brzmienie nowej płyty Alter Bridge? M: Nie, staramy się zachować twórczą suwerenność. Wydaje mi się, że niewiele czynników zewnętrznych oddziałuje na nasz styl muzyczny. Każde doświadczenie zdobyte podczas tworzenia muzyki lub pisania tekstów wzbogaca talent, ale myślę, że nasza twórczość nie opiera się na konkretnych inspiracjach. Czy fani Creed polubili Alter Bridge? M: Mam nadzieję, że tak. Ale nie dostaliśmy żadnych konkretnych sygnałów. B: Trudno jest sprostać oczekiwaniom wszystkich. Oba zespoły mają swoich oddanych fanów, są również i tacy, którzy słuchają zarówno Alter Bridge, jak i Creed. Oczywiście pewne rozbieżności czy niesnaski mogą pojawiać się od czasu do czasu, ale staramy się zachować równowagę. Wierzymy, że oba zespoły mogą istnieć obok siebie. Mówi się, że rock’n’roll przestał istnieć wraz z erą grunge, ale wam się udało. Jakich porad udzielilibyście nowym zespołom rockandrollowym? M: Wszystko zależy od tego, jak dobre masz piosenki, więc należy wkładać serce w każdy tekst. Nie należy podążać za modą. Najlepiej robić to, co kochasz, to, w czym czujesz się spełniony. Jak sam powiedziałeś, Mark, thrashowe riffy zostawiasz na swój solowy album, ponieważ są za ciężkie dla Alter Bridge. Twoja solowa płyta zebrała pochwały od krytyków, ale i Alter Bridge zaczyna podążać w kierunku cięższych brzmień z każdym kolejnym albumem. Czy dzieje się tak głównie za twoją sprawą? M: Dorastałem głównie na muzyce speedmetalowej, więc to może być przyczyną mocnego brzmienia mojej płyty. Natomiast wydaje mi się, że zespół gra ciężej dzięki grupom, z którymi koncertowaliśmy, takim jak Slayer, Iron Maiden czy Black Sabbath. Chcemy nagrywać muzykę charakteryzującą się energią, ale i cięższym brzmieniem. Właśnie to kocham i myślę, że chłopakom też podoba się ten kierunek. B: Każdy skomplikowany riff jest wyzwaniem, ale daje poczucie satysfakcji i sprawia, że nie nudzi nas to, co robimy.


rock talk

EVERY EXPERIENCE IS ADDING

TO YOUR

TALENT

6


THEY STARTED OUT AS “THE GUYS FROM CREED WITH A NEW SINGER” AND SUDDENLY THEY’VE BECOME ONE OF THE MOST EXCITING ROCK BANDS OF THE 21ST CENTURY. WE CAUGHT THE alter bridge’s GUITAR PLAYER – MARK TREMONTI – AND BASS PLAYER – BRIAN MARSHALL – FOR A QUICK CHAT JUST BEFORE THEIR SHOW AT IMPACT FESTIVAL IN POLAND.

What does Alter Bridge mean and how did you come up with this name? Mark Tremonti: In Grosse Pointe, where I grew up, there was an Alter Road and a bridge that led to a very bad part of the town. My parents would have never let me go there. Alter Bridge represented the unknown and when we started to form the band, it seemed to be the perfect name. How did you get to meet Myles? Brian Marshall: Myles’s previous band, The Mayfield Four, had played before Creed. They did a lot of opening shows for us on a particular tour. This is when we immediately became fans of his. When Alter Bridge was formed, he was the first guy we thought of to come to audition. The rest is history. We did not discuss much, we knew immediately he was the guy. How has your music progressed over the years? M: We try to reinvent what we are doing and make sure that people will not predict what our next steps are. From the second record we had Myles on the guitar and from then we have messed with songs arrangements adding some progressive elements. Your albums are getting more progressive with each one and Fortress is widely praised for its complexity. Is this the natural progress of the band? M: Yeah, we have to keep on adding our own characteristic elements to songs just to make each record sound different and unique. We do not want to keep simplifying, we want to expand the boundaries. The progressive realm is an endless well of new, fresh ideas. How do you usually work on your material? Is it on tour or do you meet somewhere? B: Everybody is doing their own thing and when we get together to do the album, everyone puts on the table what they have done so far. The initial writing happens individually. What does the rest of the band do when Myles is on tour with Slash and you, Mark, work with your solo band? B: I just had a baby, so I’m spending a lot of time being a daddy. However, I am constantly chomping at the bit trying to get

the guys together in the same room, so we can plan our lives and recording. Since it is a little bit tricky, we usually try to plan well in advance when we’re gonna get together to write, rehearse and put together a new album. We are going to get back together in late 2015 and discuss another record. Has Myles’s cooperation with Slash influenced the sound of Alter Bridge’s new album in any way? M: No, we stay in our private writing bubble. I think we do not allow many outside factors influence our style. Although every experience you gain outside, doing or writing music, is adding more to your talent. But no specific elements are used in our work. Have Creed fans liked Alter Bridge? M: I hope they liked it. We did not get any emails or information. B: We hope so. It is a tricky battle to please both sides. There are Creed fans as well as Alter Bridge fans. Ultimately, there are fans of both Alter Bridge and Creed. Quarrels may appear from time to time but we are trying to maintain peace between the two bands because both can co-exist. It is said that rock n’ roll died during or after the grunge era but you succeeded as a band. What advice would you give to new rock n’ roll bands? M: It is all about good songs. Put your heart and soul in everything you write. Do not try to follow anyone, just do what you love, what is pure to you. Mark, you said that your thrash riffs are for your solo project since they seem to be too heavy for Alter Bridge. Your album was critically acclaimed. Alter Bridge is going heavier with each album. Is it mainly your influence? M: I grew up on speed metal so this may be the reason for the heavy stuff on my solo album. I think that the band’s got heavier on its own over the years because of the bands we have toured with, like Slayer, Iron Maiden or Black Sabbath. We wanted to make our albums full of energy and a little bit heavier. This is what I love and I think the guys like that as well. B: It is a challenge for us to play a new riff that is more difficult, complicated but it gives more satisfaction and makes playing interesting.

5


36

rock talk


dna epica

takie jest


HOLANDIA STAJE SIĘ JEDNYM Z NAJBARDZIEJ FASCYNUJĄCYCH RYNKÓW DLA CIĘŻKIEJ MUZYKI. Tym razem MIELIŚMY OKAZJĘ POROZMAWIAĆ Z MARKIEM JANSENEM I SIMONE SIMONS O NOWYM ALBUMIE GRUPY Epica, KOSTIUMACH SCENICZNYCH, PODOBIEŃSTWACH MIĘDZY ZESPOŁAMI EPICA I MAYAN, A TAKŻE O TRUDACH POSIADANIA RODZINY I BYCIA W TRASIE. hans clijnk, yolanda clijnk

Wasza nowa płyta – The Quantum Enigma – ukazała się na początku maja. Możesz powiedzieć coś o tematyce poruszonej na tym krążku? Mark: The Quantum Enigma jest o odkryciu związanym z fizyką kwantową. Dotyczy ono naszego bezpośredniego wpływu na otaczający nas świat. Gdy przyglądamy się małym jego cząsteczkom, zachowują się inaczej niż wtedy, gdy na nie nie patrzymy. Ponieważ składamy się z milionów takich cząsteczek, można zadać sobie pytanie – jak wygląda świat, gdy go nie obserwujemy? Co jest prawdą, a co jedynie iluzją?

Czy jest jakiś bezpośredni łącznik między tą płytą a najnowszym albumem MaYan, który też skomponowałeś? [niektórzy członkowie grupy grają także w MaYan – przyp. Rock Axxess] M: W MaYan tworzymy utwory w małej grupce – Jack [Driessen], Frank [Schiphorst] i ja. Rzadko piszemy osobno. W zespole Epica tworzymy zupełnie inaczej. Zaczynamy indywidualnie i dopiero na późniejszym etapie zbieramy wszystkie pomysły, dlatego muzyka obu grup nie pokrywa się aż tak bardzo. MaYan to ostrzejsze, bardziej surowe i brutalne brzmienie. Muzyka


tamtego zespołu zawiera wiele elementów, których nie możemy wykorzystać w Epice. Ostatni krążek MaYan był miksowany przez Jacoba Hansena, natomiast płyta Epiki przez Joosta van den Broeka. Brzmienie obu grup różni się od siebie, ale „łatwiej” doszukać się powiązań, jeśli wie się o wzajemnych powiązaniach obu grup. Simone, twój głos także brzmi inaczej niż na wcześniejszych albumach. Czy ma to jakiś związek z twoją ciążą i narodzinami syna? Simone: Ciąża oznacza rewolucję dla całego ciała. Przechodzi się ogromną transformację, fizyczną i psychiczną. Głos też jest częścią ciała i duszy. Mój głos zmienił się na lepsze. Nabrał nowego wymiaru, jest w nim coś, czego nie było wcześniej. Po 11 latach niemal nieustannego koncertowania potrzebowaliśmy tej przerwy. Wszystkim nam zrobiła dobrze. Teraz, gdy już naładowaliśmy baterie do pełna, możemy znowu ruszać w trasę. Nagrań dokonaliście w Sandlane Recording Facilities – studiu, którego właścicielem jest Joost van den Broek. Dlaczego akurat to miejsce? S: Tym razem postanowiliśmy zrobić kilka rzeczy nieco inaczej. Jedną z nich był wybór studia nagraniowego. Potrzebowaliśmy zmiany klimatu, by odpowiednio stymulować proces twórczy. Joost to młody, niezwykle utalentowany producent. Uważaliśmy, że najlepiej dla tej płyty będzie, jeśli nagramy ją w Sandlane. To był właściwy wybór. Krążek naprawdę daje czadu. Poza zmianą studia, czy zmieniło się coś w samym procesie nagrywania w porównaniu z poprzednimi płytami rejestrowanymi w domowych studiach, gdy wysyłaliście sobie gotowe fragmenty muzyki przez Internet? M: Internet daje nam sporo nowych możliwości i sprawia, że łatwo wysyłać sobie pliki, ale jest też ryzyko, że poczujemy się z tym zbyt wygodnie i zbyt mocno oprzemy się na tych udogodnieniach. Czuliśmy potrzebę skupienia się w większym stopniu na pracy zespołowej. Połączyliśmy pozytywne aspekty nowoczesnej techniki z plusami pracy w spartańskich warunkach: przez wiele godzin ciężko harowaliśmy w dusznej sali prób [śmiech]. Stefan Heilemann to człowiek, który stworzył okładkę do nowej płyty. Jest też autorem grafiki zdobiącej ostatnie wydawnictwo MaYan. Wiele się dzieje na tej okładce. Czy jest jakiś bezpośredni łącznik między którąś z kompozycji a jakimś fragmentem okładki, np. Buddą lub łańcuchem DNA? M: Heile zawsze dostaje od nas wszystkie teksty utworów oraz krótkie wskazówki. Cała reszta to jego dzieło. Dajemy mu sporą swobodę i, mówiąc szczerze, nawet nie pytałem go o znaczenie tych wszystkich elementów. Jeśli się coś wyjaśni, to traci się pewną aurę tajemniczości. Fani powinni zdać się na swoją wyobraźnię, dokładnie tak jak my. Chciałbym tylko powiedzieć, że można odkryć znacznie więcej, zanurzając się w głąb tej grafiki. Simone – po Retrospect zespół zaplanował krótką przerwę ze względu na twoją ciążę i późniejsze narodziny pierwszego dziecka [syna – Vincenta]. Czy to, że jesteś teraz także matką, ma wpływ na ustalanie tras koncertowych? Czy oznacza to, że teraz będzie więcej przerw między trasami, żebyś mogła jak najczęściej widywać się z synem, czy jednak będzie jedna wielka trasa? S: Będziemy oczywiście nadal grać koncerty, ale będzie trochę


przerw pomiędzy nimi. Wszyscy mamy partnerów, dzieci, rodziny, ale także przyjaciół, z którymi chcielibyśmy się czasami widywać. Poza tym, przerwy w koncertach są dobre dla zdrowia. Sądzę, że udało nam się wyważyć proporcje między koncertowaniem a życiem rodzinnym. Poza tym, że włożyliście w nagranie świetnej płyty i ozdobienie jej znakomitą książeczką sporo czasu i pieniędzy, pracujecie także nad swoimi strojami scenicznymi. Współpracujecie z Ingeborg Steenhorst [I Style Stars] nie tylko nad strojami do sesji fotograficznych, ale także nad kostiumami przeznaczonymi na scenę. Podsuwacie jej jakieś wskazówki czy dajecie jej pełną swobodę twórczą? M: Mamy w to pewien wkład, podsuwamy jej pewne motywy i określamy styl, w kierunku którego chcielibyśmy iść, ale dajemy jej też sporo swobody. Artyści pracują najefektywniej, gdy mają swobodę. S: Ingeborg zawsze pyta nas o nasze życzenia, a ja przedstawiam jej przykłady strojów, które mnie w jakiś sposób inspirują. Ona pokazuje mi konkretne tkaniny i zaczyna z nimi pracować. Współpracujemy ze sobą. Płytą Retrospect zamknęliście pierwsze 10 lat grupy Epica. W czasie tej dekady było sporo sukcesów. Czy są były wydarzenia lub chwile szczególnie wam bliskie? M: Dla mnie taką chwilą był nasz koncert w Tunezji. Byliśmy pierwszym zagranicznym zespołem metalowym, który tam zagrał [w 2006 roku – przyp. Rock Axxess], bo w przeszłości tunezyjskie władze nie były zbyt przychylne tego typu muzyce. Gdy tylko zaczęliśmy grać, setki ludzi płakały ze szczęścia. Nigdy tego nie zapomnę. W ten sposób dołożyliśmy własną niewielką cegiełkę do ruchu wolnościowego w tym kraju. Gracie koncerty klubowe, ale występujecie też na wielkich festiwalach. Czy wybór setlisty jest inny w przypadku trasy klubowej niż podczas koncertów festiwalowych? Czy ma na nią wpływ to, jakie zespoły grają przed wami lub po was na danym festiwalu? M: Zazwyczaj nie oglądamy się na innych, ale jeśli gramy na festiwalu, podczas którego występuje sporo grup reprezentujących dany gatunek i na którym będzie spora rzesza fanów tego gatunku, to staramy się odrobinę przystosować muzycznie do otoczenia. Czy są jakieś kraje lub regiony, gdzie szczególnie lubicie występować? M: Lubimy grać absolutnie wszędzie [śmiech]. Ale jeśli pytasz o jakieś ulubione miejsca, to mogę wymienić Meksyk, Brazylię, Argentynę czy Francję. Ale każdy kraj ma swój własny urok, więc trudno wybrać. Z kolei z tych państw, w których jeszcze nie udało nam się zagrać, wysoko na liście jest Nowa Zelandia. S: Byliśmy w Azji w zeszłym roku, ale musieliśmy odpuścić sobie Japonię ze względu na moją ciążę. Nie mogliśmy ciągnąć tej trasy zbyt długo ze względu na zbyt wiele długich lotów, które musielibyśmy odbyć. Japonia i Nowa Zelandia to dwa z krajów, które są wysoko na naszej koncertowej liście życzeń. Oczywiście chcielibyśmy zjeździć cały świat. Wracając do TQE – które utwory na tej płycie należą do waszych ulubionych i czemu akurat te? M: Chyba po raz pierwszy mam tak wielki problem z wyborem ulubionych kawałków, bo każdego dnia mam innych faworytów. Gdybyś przystawił mi pistolet do skroni i kazał wybierać, to wybrałbym Omen, bo uważam, że ten numer świetnie

sprawdzi się podczas koncertów, oraz Victims of Contingency, bo ten kawałek jest jednocześnie niezwykle chwytliwy i mocny. Ale jak już mówiłem, innego dnia pewnie wybrałbym inne kompozycje. S: Obecnie moim ulubionym utworem z nowej płyty jest Natural Corruption. Po prostu chwyta mnie za każdym razem. To idealny numer na poprawę nastroju, taki, przy którym aż chce się śpiewać przez całą noc. Na The Quantum Enigma śpiewa też Marcela Bovio [Stream of Passion]. Czy ma to związek z tym, że pracowała też z tobą przy okazji nowej płyty MaYan i uznałeś, że będzie idealnie pasować na TQE? M: Marcela ma znakomity głos i jest bardzo przyjazną osobą, łatwą we współpracy. Producent Joost van den Broek uwielbia z nią pracować, więc polecił ją, gdy nagrywaliśmy płytę MaYan, a także teraz, podczas sesji do albumu Epiki. Nie żałujemy tego wyboru, spisała się świetnie. Macie w planach podwójne wydawnictwo lub album koncepcyjny? M: Na razie nie. Teraz mieliśmy tyle materiału, że mogliśmy spokojnie wydać podwójny album, ale według mnie lepiej wybrać te najlepsze i wydać jeden krążek. Ale nie wiem, co wydarzy się w przyszłości. Chcielibyście dodać coś na koniec tego wywiadu? M: Dzięki za rozmowę. Mam nadzieję, że czytelnikom The Quantum Enigma spodoba się tak bardzo, jak nam podobało się nagrywanie tej płyty. Wielu fanów pisało, że oczekują od nas płyty dorównującej lub nawet przewyższającej Design Your Universe. Mam nadzieję, że to się udało.



rock talk


FINDING

DNA


HOLLAND IS BECOMING ONE OF THE MOST FASCINATING MARKETS FOR HEAVY MUSIC. WE TALKED TO MARK JANSEN AND SIMONE SIMONS ABOUT THE BAND’S NEW ALBUM, STAGE OUTFITS, SIMILARITIES BETWEEN EPICA AND MAYAN AS WELL AS STRUGGLES OF HAVING A FAMILY AND BEING ON THE ROAD. hans clijnk, yolanda clijnk

Your new album – The Quantum Enigma – came out in early May. Can you tell us what is the theme of the album? Mark: The Quantum Enigma is dealing with the discovery in the quantum physics that we have a direct influence on the world around us. When you observe little particles, they behave differently than when you don’t observe them. As we are made of millions and millions of those particles, you can ask yourself a question – how does the world look like when we don’t observe it? What is real and what is an illusion? Is there a direct link in sound between this album and the latest MaYan album that you also wrote? [some members of the band also play in MaYan – Rock Axxess] M: With MaYaN, we basically write the songs in a small setting, Jack [Driessen], Frank [Schiphorst] and me. We hardly ever write separately. With Epica, we write in a completely different way, we start on our own and bring everything together at a later stage. That’s why there’s not much overlap. MaYaN is more raw, rough and brutal and contains many elements

which can’t be used in Epica. The last MaYan album is mixed by Jacob Hansen while Epica was mixed by Joost van den Broek. I think both bands’ sound is different, but as people know the link, it’s “easier” to find similarities. Simone, also your voice is different than on other albums. Is there a reason why? Any relation to your pregnancy and a birth of your son? Simone: Pregnancy does a lot to the body. You go through a transformation, physical and mental. The voice is part of the body and soul. My voice has changed for the better. It has a new dimension, a new emotion that wasn’t there before. After 11 years of almost non-stop touring, we needed that break. It was good for all of us. Our batteries are fully charged again to hit the road. The recordings were done in the Sandlane Recording Facilities owned by Joost van den Broek. Why did you choose to record there?


45


S: This time around we’ve done a couple of things differently. One of them is the studio where we recorded the album. We wanted a change of scenery in order to stimulate the creative process. Joost is a young, super talented producer. For TQE, we felt that it was necessary to bring it to the Sandlane studio. It was the right choice. This album kicks serious ass. Beside moving to another studio, did you also change something in the way you recorded compared to recording in your home studios and then sending music through the Internet to each other? M: The Internet has given us many advantages and it makes it easy to send files and songs to each other but the risk is that you lean back and trust too much on those advantages. We felt the urge to work more as a band again. So we combined the positive sides of modern technology with the advantages of working the good old Spartan way: hours and hours working your asses off together in a sweaty rehearsal room. [laughs] Stefan Heilemann is the artist that made the cover artwork from the album, he also did the last MaYan cover. There is a lot going on on the cover. Can you tell me whether there’s a direct link between any song and a part of the cover, like the Buddha or the DNA chains? M: We always give all the lyrics and a brief instruction to Heile. He comes up with all the rest by himself. We give him a lot of freedom and honestly, I don’t even ask what all those details mean. It takes away a lot of the mystery if you explain all those different elements. Fans should use their imagination, just like we do. The only thing I want to say is that there’s so much more to see if you look further, beneath the surface. Simone – after Retrospect the band planned a little break because you were pregnant and gave birth to your first child [son Vincent]. Does the fact that besides being a singer in the band you’re also a mother change a lot in the touring schedule? Does this mean there will be breaks in the tour so you can see your son as often as possible or will it be one big tour? S: We are still going to tour, but with breaks in between. We all have partners, kids and families, and friends who we also love to spend time with. Besides, it is healthy not being on the road all the time. I think we found a balance between touring and being at home. Beside spending a lot time and money to make a perfect CD with a perfect booklet, you also spent time on your personal outfits. You work with Ingeborg Steenhorst [I Style Stars] not only on clothing and accessories for a single promo photo shoot but also on costumes you wear during tours. Did you give Ingeborg any personal ideas or did you leave it to her entirely? M: We did give some input concerning the signs on the clothes and the general style but she had a lot of freedom as well. Artists do best if you give them freedom. S: Ingeborg always wants to know our wishes and I show her examples of clothing that inspires me. She shows me fabrics and then starts working on it. It is a process in which we work together. With Retrospect you’ve closed 10 years of Epica. There were many highlights during these 10 years. Can you pick some of them and share them with our readers?

26

M: A personal highlight was when we played in Tunisia. We were the first international metal band to play there [in 2006 – Rock Axxess] as the government was not too fond of this kind of music in the past. When we played the first notes, hundreds of people were in tears of joy. I’ll never forget that, we were able to contribute a little bit to the overall freedom movement in that country. You play not only in clubs but also at big festivals. Is there any difference between setlists for a club tour and festivals? Does it also depend on the kind of bands that play before or after Epica at those festivals? M: Usually we don’t look at other bands but if we play at a festival with many bands of a specific genre which attracts many fans, who like that kind of music, we try to adapt our setlist a bit to fit in. Are there any countries or places that you especially like playing in? M: We like playing in all countries and places. [laughs] But if you mean if there are any favourite places, I’d say Mexico, Brazil, Argentina and France, for example. But every country has its own charm and unique fans so it’s very hard to choose. From the countries we haven’t been to yet, New Zealand is high on our list. S: Last year, we went to Asia and had to skip Japan due to my pregnancy. We couldn’t make the tour too long since there was a lot of long flights involved. Japan and New Zealand are indeed on our wish list. Of course, we want to tour all over the world. Coming back to TQE – what are your favourite songs on the album and why? M: I must say that for the very first time it’s too hard to pick songs as every day I have other favourites. If you put a gun to my head and make me choose, I think I would pick Omen because I think it’s a song that’s gonna work very well live, and Victims of Contingency as it’s catchy and brutal at the same time. But like I said, on other days I could pick other tracks. S: My current favourite on the album is Natural Corruption. It just gets to me, every time. Perfect song to lift up your spirit and make you want to sing along, all night long. On The Quantum Enigma there is a guest spot for Marcela Bovio [Stream of Passion]. Is this because she also worked on the latest MaYan album and her voice was a perfect match for TQE? M: Marcela has a great voice and is a very friendly person and she’s easy to work with. Producer Joost van den Broek loves working with her so he advised MaYaN as well as Epica to try her out and we didn’t regret it, she’s done a great job. Any plans to do a double CD or even a concept album? M: Not yet, we could have released a double album with the amount of songs we recorded but it’s better to select the best of the best songs and put it on one album, I think. But we don’t know what the future brings. Is there anything you’d like to add to end this interview? M: Thanks for the interview. To your readers I would say, I hope you’ll enjoy TQE as much as we enjoyed making this album. Many fans challenged us to make an album that could match or even beat Design Your Universe. I hope we have succeeded.


8


rock talk

ALAMO TO nie GDZIEŚ TUTAJ?



„GRANICE LUDZKICH MOŻLIWOŚCI SĄ W NASZEJ GŁOWIE, NIE W OGRANICZENIACH FIZYCZNYCH” – MÓWI JOAKIM Z GRUPY SABATON. Płyta HEROES TO HOŁD DLA TYCH, KTÓRZY ZBLIŻYLI SIĘ DO TYCH GRANIC. karolina karbownik foto: Ryan Garrison, vspectrum.blogspot.com Rozmawiamy około miesiąca przed wydaniem waszego krążka – Heroes. Jesteście zmęczeni pracą nad płytą czy bardziej podekscytowani jej nadchodzącą premierą? Joakim: Jedno i drugie. Oczywiście jesteśmy zmęczeni. Pracę nad krążkiem rozpoczęliśmy już we wrześniu i trwała ona całą jesień. Nagrywać zaczęliśmy w styczniu i zajęło nam to około pięciu tygodni. Dobrze jest być znowu w trasie! Pär: Oczywiście nie możemy się doczekać, aż album zostanie wreszcie wydany. Kilku dziennikarzy miało już okazję go przesłuchać i otrzymujemy bardzo wiele pozytywnych opinii. Kiedy nagrywasz album, na początku bardzo się denerwujesz i zastanawiasz się, jak zostanie przyjęty, ale po otrzymaniu pierwszych pozytywnych opinii po prostu nie możesz się doczekać, aż usłyszy go więcej osób, więc już nie możemy się doczekać jego premiery. Niecałe dwa lata temu rozmawiałam z tobą – Joakim – i z Robbanem o waszym poprzednim albumie. Nie minęło wiele czasu, a wy już skończyliście kolejny. W jaki sposób nakręcacie się tak szybko przed kolejnymi wyzwaniami? J: Lubimy to, co robimy, więc po co nazywać to wyzwaniem? Szczerze powiedziawszy, jesteśmy wielkimi szczęściarzami, że możemy robić to, co naprawdę kochamy. Ja, Pär i reszta zespołu jesteśmy ogromnie zmęczeni, gdy wracamy z trasy do domu, ale dwa dni później, po krótkim odpoczynku, znowu chcemy pracować nad naszą muzyką. P: Na tym polega nasza praca. Muzykę bierzemy bardzo na serio i nie chcemy marnować czasu na upijanie się i robienie innych głupich rzeczy. Dla nas Sabaton to normalna praca. Ekscytująca i naprawdę świetna, ale zawsze mamy w niej coś do zrobienia. Nie możemy zostać w domu, gdy jesteśmy chorzy, albo zadzwonić do reszty zespołu i powiedzieć, że nigdzie nie jedziemy, bo nie mamy ochoty. Kiedy macie czas na czytanie o historii? Nie podejmujecie łatwych tematów w swoich tekstach. Są one odzwierciedleniem przeszłości.

J: W trasie, oczywiście. Spędzamy naprawdę wiele czasu na lotniskach i w autokarach. Nie jesteśmy jednak profesorami historii, tylko muzykami metalowymi. Historia to hobby i pasja. Mamy jakieś tam pojęcie na temat wszystkiego, ale tak naprawdę to chyba najwięcej wiemy na tematy, które poruszamy w tekstach. Szukamy książek historycznych, interesujemy się filmami dokumentalnymi na ten temat, ale naprawdę mocno przykładamy się do tematów, o których piszemy w naszych tekstach. Pracę nad piosenką zaczynacie od tematu i tekstu utworu czy raczej od muzyki? J: Na początku zawsze skupiamy się na muzyce. P: Od czasu do czasu rozmawiamy o możliwych tematach. Ciągle odwiedzamy różne miejsca i poznajemy różnych ludzi. Przychodzą nam do głowy różne pomysły, o których dyskutujemy. Czasami ktoś podchodzi do nas na ulicy i pyta: „Hej, czy słyszeliście już o tym czy tamtym?”. Odpowiadamy wtedy: „Nie, ale zwrócimy na to uwagę”. Czasami spisujemy sobie takie rzeczy. Gdy muzyka jest już gotowa, przeglądamy listę tematów. „No dobrze, to co my tu mamy?”. Jest taka lista i wybieramy z niej najciekawsze pomysły, które można by dopasować do istniejącej już muzyki. Jak długa jest ta lista? J: Zawiera tysiące tematów. Tysiące! Niektóre pomysły z naj-


nowszego albumu zostały nam podsunięte przez fanów w 2009 czy 2010 roku. P: Mamy naprawdę wiele pomysłów. Ciągle rodzą się nowe i musimy robić selekcję: „OK, to jest dobre, a to nie”. Problem w tym, że ta lista wcale nie robi się krótsza. Nie jesteśmy w stanie przerobić tych wszystkich tematów, nie ma szans. Lista z odrzuconymi rzeczami także jest obszerna. To nie są wyłącznie tematy związane z historią. Otrzymujemy wiele sugestii od fanów na temat tego, o czym powinniśmy pisać. Sposób tworzenia naszej muzyki jest dla nas niezwykle ekscytujący. Utwory na krążku Heroes opowiadają historie ludzi z różnych narodowości. Śpiewacie między innymi o Amerykanach, Finach i Polakach. Czy potraficie lub próbujecie być obiektywni? Te same wydarzenia bywają inaczej postrzegane w różnych państwach, w zależności od ich sytuacji politycznej. J: Tak, to prawda, ale my tylko opowiadamy historie. Czasami z punktu widzenia jakiegoś państwa. Staramy się raczej nie robić tego z indywidualnego punktu widzenia, chcemy spoglądać na dany problem z szerszej perspektywy. Opowiadamy te historie już od 10 lat. Ludzie łączą naszą muzykę z polityką, ale my po prostu opowiadamy historie. Czy ktoś pytał Stevena Spielberga o jego poglądy polityczne, gdy kręcił Listę Schindlera? To tylko opowieści. Wojna faktycznie jest sprawą polityczną, ale postrzegam wojnę jako efekt błędów w polityce.

Niektórzy ludzie musieli ponieść konsekwencje tych błędów. Co więcej, starali się żyć normalnie. Mój dziadek, który był więźniem w Auschwitz, oprowadzał mnie po obozie i opowiadał „Tutaj zastrzelili mojego kumpla, a w tu kochałem się z moją dziewczyną”. To były prawdziwe ludzkie historie. J: Tak, racja. Poznaliśmy wielu ludzi, którzy przetrwali wojny. Opowiadali nam różne historie, w których widzieli nie tylko śmierć. Dla nich było to normalne życie. Musieli je sobie stworzyć, aby żyć i móc się gdzieś schować, gdy chcieli zjeść kradziony chleb. Wydaje mi się, że praca nad Heroes wymusiła na was dotarcie do bardzo osobistych relacji międzyludzkich. Teksty nie są o „ogóle”. J: O tak. Praca nad tym albumem była bardzo ciekawa, między innymi dzięki temu, że skupialiśmy się na jednostkach. Mieliśmy z 50 czy 60 pomysłów. Bardzo ważne było również to, by te historie współgrały z muzyką. Jest z 5 czy 10 utworów, które myślałem, że znajdą się na płycie, bo są to naprawdę fantastyczne historie. Niestety nie mieliśmy do nich muzyki i ostatecznie nie znalazły się na albumie. Może jeszcze kiedyś opowiemy te historie. Która z historii poznanych przy okazji prac nad Heroes wydała ci się najciekawsza?

21


J: Myślę, że jest to historia o Witoldzie Pileckim, którą można usłyszeć w utworze Inmate 4859. I nie mówię tego dlatego, że akurat jesteśmy w Polsce. Jestem naprawdę zaskoczony, że nie ma jeszcze żadnego hollywoodzkiego superhitu o tych wydarzeniach, bo zawiera wszystko to, co najważniejsze z punktu widzenia dobrego scenariusza. Po co wymyślać historie do filmów, kiedy już istnieją gotowe i prawdziwe scenariusze napisane przez życie? To bardzo emocjonalna historia i zawiera więcej akcji niż niejeden hollywoodzki hit! Macie jakieś ulubione filmy historyczne, może nawet wielkie produkcje? J: Tak. To serial produkowany przez Stevena Spielberga i Toma Hanksa – Kompania braci. Naprawdę go lubię, bo świetnie oddaje rzeczywistość. Oczywiście jest trochę podkoloryzowany, pewnie wymagał tego scenariusz, ale wydarzenia w tym serialu są całkowicie prawdziwe. To dziesięcioodcinkowy serial opowiadający o 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Czy w Hollywood może powstać dobry film oparty na faktach? J: Czasami zdarza się, że prezentowane historie odbiegają zbyt mocno od rzeczywistości. Skoro już jesteśmy przy temacie historii w rozrywce – dlaczego wojny w grach komputerowych tak bawią ludzi? J: Dla mnie mogą być atrakcyjne nie z powodu możliwości zabijania, ale ze względów strategicznych. To mnie interesuje. Jeśli grałbym w jakieś gry o tematyce wojennej, to prawdopodobnie sięgnąłbym po te, w których mógłbym planować strategie. To wyzwanie, trochę jak szachy. Jako nastolatek lubiłem sobie pobiegać i postrzelać – to była świetna zabawa! Teraz tego nie robię, większą zabawę stanowi strategia.

Po nagraniu tylu albumów chyba jesteś niezły w teorii? J: Wciąż nie mam pojęcia o niektórych tematach, ale tu chodzi o pasję. Lubię to. Skąd pomysł na utwór To Hell and Back o Audiem Murphym? Dla niektórych ten człowiek jest bohaterem, a dla innych celebrytą. P: Mieliśmy kłopoty w znalezieniu i dopasowaniu kilku historii do istniejącej już muzyki. Nic z tego, co wybraliśmy, nie pasowało do naszej muzyki. Więc sięgnęliśmy po coś innego. Na tę historię trafiliśmy w Internecie. Byliśmy zaskoczeni, że nikt z nas wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. Idealnie pasowała. J: W USA Murphy został zapamiętany jako aktor, a nie jako żołnierz walczący w II wojnie światowej, który otrzymał najwięcej odznaczeń i medali. P: Przeglądając tę opowieść wiedzieliśmy, że jest bardzo ekscytująca. Zdecydowaliśmy się na nią, muzyka już była gotowa. Słychać w niej inspiracje westernami, a tu jeszcze trafiliśmy na bohatera, który jako aktor grał w westernach. To przeznaczenie. Wszystko do siebie idealnie pasowało. J: Okazało się, że pisał też wiersze. Tak utrwalał swoje wspomnienia z wojny. Wykorzystaliśmy kilka wersów w naszej piosence także po części jest jej autorem, chociaż o tym nie wie. Nie zrozum mnie źle, uwielbiam Amerykę i Amerykanów, ale to jest dziwne a zarazem ciekawe, że zapamiętali jednego z największych bohaterów wojennych dzięki jego zdolnościom aktorskim. Szczerze mówiąc, wojna nie pasuje do jego pięknej twarzy! J: Tak, to klasyczny amerykański bohater. Jakie opinie zbieracie w USA? Tutaj, w Polsce, jesteście bardzo cenieni za opowiadanie historii w muzyce. W in-


nych europejskich krajach wygląda to zapewne podobnie. Za co cenią was Amerykanie? J: W tym sensie zupełnie nie zwracają uwagi na historię. Nie w taki sposób, jak ludzie w Polsce. Ale historia ma tak wyjątkowe znaczenie w Polsce, Izrealu i może w Bułgarii. W Stanach są ludzie, którzy bardzo lubią historię, ale dla większości nie ma ona znaczenia. P: Inną sprawą jest to, że nie mieliśmy do tej pory większej promocji w Ameryce. Będziemy tam za tydzień także możemy odłożyć ten temat na później. Prawdopodobnie będzie wtedy coś więcej do powiedzenia.

że nastolatki w Polsce są słabe w temacie historii, to pomyśl o Szwedach!

Nie wydaje wam się, że ludzie tracą kawałek was jeśli nie mają pojęcia o czym śpiewacie? J: Nie do końca. Jesteśmy tam popularni jako zespół „wojskowy”. Lubią nas, bo czują z nami pewną więź, ale różnie to wygląda w różnych krajach. Może dla Amerykanów jesteśmy po prostu heavymetalowym zespołem z fajnymi tekstami. To jest całkiem w porządku. Nie musisz siedzieć w historii, by słuchać naszej muzyki, ale nie wiedząc o niej, na pewno tracisz jakiś wymiar naszej twórczości.

Hmm... Chyba jesteśmy wam bardzo potrzebni. Nawet IKEA zatrudnia polskich projektantów. J: Tak, wiem. To też interesujące, że na wspomnienie o Szwecji większość ludzi odpowiada: IKEA, H&M i ABBA. Trzy wielkie szwedzkie marki!

Jesteście bardzo popularni w Polsce. A wiecie, że większość młodych ludzi w tutejszych szkołach nie znosi lekcji historii? J: I po to właśnie jest Sabaton! Świetnie! Ale rozmawiam z wami już po raz drugi i widzę, jak bardzo fascynujecie się historią. Dobrze ją znacie i lubicie o niej rozmawiać. O czym rozmawiacie z kimś, kto nie znosi historii? J: Szczerze mówiąc, myślę że przeciętny polski nastolatek wie o historii więcej niż szwedzki trzydziestolatek. Jeśli myślisz,

Patrzę na was… i jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. P: To prawda, że ludzie tutaj sprawiają wrażenie obeznanych w temacie. J: Albo może my po prostu zadajemy się tylko z ludźmi, którzy wiedzą dużo o historii. W sumie to całkiem możliwe. P: Kiedy stworzyliśmy album koncepcyjny o szwedzkiej historii, Szwedzi nie mieli pojęcia o większości zawartych na nim tematów.

Przygotowałam się jeszcze lepiej i poznałam słowo „kubb”. O co w tym chodzi? J: Niektórzy nazywają to sportem, dla nas to po prostu letnia gra pijacka. Zbierasz się z przyjaciółmi, pijesz i rzucasz… tym… Butelką? J: Też można! Chociaż nie, to musi być jakiś drewniany kołek. Należy wyeliminować żołnierzy przeciwnika i zbić jego króla. Na polu do gry znajduje się kilka takich drewnianych klocków, w które należy celować. Nie brzmi zbyt ekscytująco… J: Ale to całkiem niezła zabawa. P: Jak jesteś wstawiony, to tak. Gra się w to po pijaku.

14


Czy życie w trasie daje wam możliwość zwiedzania historycznych miejsc? J: O tak, bardzo często. Czasami są to bardzo długie wycieczki. Gdy graliśmy w Stambule, wybraliśmy się do Gallipoli – to wymagało długiej jazdy, podróżowaliśmy małymi łódeczkami, a Pär miał nawet okazję sterować jedną z nich. Czasami dotarcie do danego miejsca zajmuje nam wiele godzin. Gallipoli jest przepiękne, raj na ziemi. Trudno wyobrazić sobie, że zginęło tam pół miliona ludzi. Pamiętam też – chociaż nie stworzyliśmy o tym żadnej piosenki – wczesną pobudkę w San Antonio w Teksasie. Postanowiłem trochę poćwiczyć, pobiegać. I wtedy pomyślałem sobie: „San Antonio! Czy Alamo to nie gdzieś tutaj?”. Znalazłem w telefonie, że Alamo jest jakieś półtora kilometra od naszego hotelu. „To spoko, przebiegnę się do Alamo!”. To było niezwykłe – po prostu urządziłem sobie jogging do Alamo! P: Jednak zdarza się, że nie mamy tyle czasu, ile byśmy chcieli. J: Tak, trzeba udzielać wywiadów, zrobić próbę, no i zagrać koncert. Jeśli coś, co chcielibyśmy zobaczyć, jest za daleko, to musimy sobie odpuścić, niezależnie od tego, jak bardzo byśmy chcieli tam zajrzeć. Byłem w Londynie ponad dziesięć razy, zanim zobaczyłem Big Bena. P: Byłem kiedyś w Wołgogradzie podczas 70. rocznicy bitwy stalingradzkiej. W tym czasie to miasto nie nazywało się Wołgograd, lecz Stalingrad. To było jedno z najbardziej ekscytujących miejsc, jakie kiedykolwiek widziałem. Jakie emocje chcielibyście wywoływać w słuchaczach? J: Nie wiem. Każda piosenka jest inna. Mamy nadzieję, że słuchając naszej muzyki, czują to samo, co my, kiedy ją tworzymy. Czasami to smutek, czasami duma, a czasami nienawiść. Czasami nasza muzyka jest bardzo smutna, co jest paradoksem, bo odczuwamy wielką radość, wchodząc na scenę. Z drugiej strony, nie chcemy iść na koncert heavymetalowy, myśląc

o umierających ludziach. Chcemy się dobrze bawić. Jeżeli ktoś może dobrze się bawić, słuchając naszej muzyki, a przy okazji czegoś się nauczyć, to będę bardzo zadowolony. Wspomnieliście o radości, którą odczuwacie na scenie. Wszyscy fani wiedzą, że jesteście spontaniczni i pełni energii. Czy w studio jest tak samo? J: I tak, i nie. Kiedy piszemy nasze teksty, jesteśmy bardzo poważni, bo chcemy używać odpowiednich słów i być pewni, że dobrze łączymy ze sobą pewne fakty. Czasami skupiamy się na symbolice tekstu i staramy się, aby całość dobrze ze sobą współgrała. Każdy utwór musimy w jak najlepszy sposób wypełnić emocjami. Ciężko pracujemy nad tym, by miał odpowiedni nastrój. Dzięki temu później na scenie możemy dobrze się bawić. Skoro rozmawiamy o emocjach – pomyślałam o utworze Hearts of Iron. Co to za historia i gdzie jest jej bohater? J: Ta historia jest o bardzo niespodziewanym bohaterze. To niemiecki generał Walther Wenck. Miał za zadanie wyprzeć Armię Czerwoną z Berlina. Powiedział swym żołnierzom: „Przyjaciele, tu nie chodzi o Berlin. Tu nie chodzi o walkę, tylko o akcję humanitarną”. Stworzyli korytarz z serca Berlina do Łaby, aby pomóc cywilom i niemieckim żołnierzom – także z 9 Armii – w ucieczce. Sowieci strzelali do wszystkiego, więc ludzie musieli uciekać. Ćwierć miliona ludzi przeżyło dzięki Waltherowi Wenckowi. Jak reagujecie, gdy ludzie, którzy przetrwali II wojnę światową, opowiadają wam swoje historie? Świadkowie tamtych wydarzeń powoli wymierają, więc niestety chyba niewiele takich historii będzie nam jeszcze dane usłyszeć. J: Poznaliśmy taką panią, nazywała się Anna. Walczyła w powstaniu warszawskim. Napisała o tym książkę. Walczyła w batalionie „Zośka”. Po wojnie przeprowadziła się do Szwecji i poślubiła Szweda. Rozmawialiśmy z nią po szwedzku. To była


bardzo emocjonalna rozmowa. Te historie są fantastyczne, chociaż bardzo trudne. Samo czytanie o tym wywołuje olbrzymie emocje, a co dopiero słuchanie. Ludzie, którzy przeżyli wojnę, mówią o niej w bardzo naturalny sposób. To jeszcze wzmaga siłę tych emocji, przynajmniej dla mnie.

Lauri Törni to też ciekawy przykład. Finowie są tacy nieśmiali, spokojni i introwertyczni. Jakim cudem ten człowiek służył w trzech różnych armiach? J: Wiesz, jaka jest różnica między introwertycznym a ekstrawertycznym Finem?

Czy zastanawialiście się kiedyś, co popycha takich ludzi, jak Witold Pilecki do walki za rodaków i ojczyznę? J: Nie mam pojęcia. To wielkie szczęście, że tacy ludzie istnieli. Ludzie jak on czy choćby Max Manus z Norwegii zrobili wiele fantastycznych rzeczy. Ludzie z Hollywood nigdy nie uwierzyliby, że to działo się naprawdę. Myślę, że to dowód na to, że granice ludzkich możliwości są w naszej głowie, nie w ograniczeniach fizycznych.

Nie? J: Introwertyczny patrzy na swoje stopy, kiedy z tobą rozmawia, a ekstrawertyczny patrzy na twoje.

Dziś ucieka się od problemów, bohaterów już nie ma. J: Wtedy też ludzie uciekali od problemów. Myślę, że tylko tak ekstremalna sytuacja popycha ludzi do robienia szalonych rzeczy. Szalonych w pozytywnym słowa znaczeniu. Wojna jest taką ekstremalną okolicznością. Mamy dziś bohaterów. Pomoc starszej pani w przejściu przez ulicę to też wspaniała rzecz. Czasami dzieją się rzeczy, których się nie spodziewasz. Czytając te wszystkie historyczne książki, dowiedziałem się, że większość bohaterów nie spodziewała się, że nimi zostanie. Czytałem raz historię o pewnym francuskim wieśniaku. Był taki wiejski doktor – bardzo przyjazny, wszyscy darzyli go ogromną sympatią. Kiedy wkroczyli naziści, wskazał im wszystkich Żydów we wsi. A stary, znienawidzony farmer, który z nikim się nie zadawał, ukrywał ludzi w stodole. Ludzie mogą stać się bohaterami zupełnie nieoczekiwanie. Za przykład weźmy Audiego Murphy’ego. Był bardzo niskim człowieczkiem z Teksasu, który lubił biegać. Gdy miał siedemnaście lat, powiedział: „Zamierzam wstąpić do armii”. Sfałszował swoje dokumenty. Teraz, 70 lat później, jest pamiętany jako hollywoodzki aktor.

Haha, dobre! J: Tak, Finowie już tacy są, ale są też bardzo uczciwi. Lauri Törni bardzo wcześnie zaciągnął się do wojska, dowodził kompanią 150 strzelców wyborowych. Teraz ta kompania jest nazwana jego imieniem. Gdy Sowieci zmuszają Finów do poddania się i podpisania kapitulacji, jest tak wściekły, że przechodzi na stronę Niemców i walczy z SS przeciw komunistom. Po wojnie wyjeżdża do Ameryki, gdzie zostaje oficerem do zadań specjalnych. Ginie podczas misji specjalnej w Wietnamie. Został pochowany na cmentarzu w Arlington, a na jego nagrobku widnieje nazwisko Larry Thorne. No właśnie – czy nie macie czasem kłopotu z imionami i nazwiskami tłumaczonymi z innych języków? Nie ma wątpliwości, czy chodzi na pewno o tę samą osobę? J: Zawsze staramy się trzymać oryginalnej pisowni nazwisk i miejsc, ale czasami są z tym spore kłopoty. Są takie miejsca – jak choćby w Polsce – których nazwy są niesłychanie trudne do wymówienia dla Szwedów. Pamiętam, że kiedyś graliśmy koncert w… to chyba były Siemianowice Śląskie. Świetnie! J: Dzięki. Musiałem ćwiczyć z godzinę albo dwie, żeby umieć to dobrze wypowiedzieć.


rock TALK

ISN’T


THE ALAMO HERE?


“THE LIMITS OF MANKIND ARE IN OUR HEADS, NOT IN PHYSICAL ABILITIES” – SAYS JOAKIM OF SABATON. HEROES, SABATON’S NEW ALBUM, PAYS TRIBUTE TO THOSE, WHO REACHED THE LIMITS. karolina karbownik photography: vspectrum.blogspot.com

We’re talking over a month before your new album, Heroes, is released. Are you know tired of working in the studio or rather excited and anxious about what is going to happen? Joakim: A little bit of both, actually. Of course we are tired with the studio because we started writing the music in September and all through the autumn. We started recording it in January. So we were in the studio recording for five weeks. So it’s good to be on the road again. Pär: And obviously we are looking forward to when the album is available and our fans can hear it. Some journalists already have listened to this stuff and we are satisfied with the feedback we’ve got so far. When you record an album, firstly you are nervous – what’s it gonna be like – but after the first feedback you can get calm and pleased you got it out and people can hear it. So it’s just a countdown now. Less than two years ago I met you – Joakim – with Robban, and we spoke about your previous album. It hasn’t been too long when you have new stuff ready. How do you keep challenging each other to work so fast? J: We like it so why do we have to call it a challenge? To be honest, we are lucky that we do what we love the most. Both me and Pär, as well as everyone else in this band, when we do very long tours we are tired when we get back home. But we are tired for two days and then we want to do music. P: It’s the way we work. We take music very seriously and we don’t want to waste time on getting drunk or do other stupid things. For us Sabaton is a normal job. Exciting and very funny but there is always a job to do. We can’t stay at home because we’re sick or call the band and say that we are not going anywhere because we don’t feel like doing it. So when do you have time to learn more about history? You don’t do it the easy way and write about nothing. You mirror the past. J: On the road, of course. We spend a lot of time at airports and in a tour bus. But we are not history professors. We are metal musicians. History is an interest for us. It is our passion.

28

In a sense we know a little bit about everything but I think that the only things we are really good at are the things we sum in to make songs about them. I would say that we look around for history books and documentaries but we really do a hardcore research about the things we decide to write a song about. Do you have an idea about a subject you want to cover or is it music first? J: Music is always first. P: We talk about the subjects from time to time. We stumble upon them. We visit places and we meet the people. We get an idea here and there. Somebody would come to us, let’s say on a street, and say – “hey, have you already heard about this?” – and we can be like, “no but we’ll keep it in our minds” and maybe we write it down somewhere and save it. And then when we sit down with the music, we’re like: “OK, what kind of topics do we have?”. And we have a list of stuff – we choose what would be good and we try to find music that matches it. How long is that list? J: Thousands of subjects. Thousands! Some of the ideas for this album were the ideas we’ve had or have been given to by our fans since 2009 or 2010. P: We have a lot of ideas. They are constantly coming to us and we select them: “OK, this is good or this is not good.” The good list is still pretty long. So we won’t run out of topics. There is no chance for this. The bad list is also very long. It’s not only about historical things, other stuff is there, too. There are a lot of people requesting what we should sing about. This is very exciting – I mean the way of doing it. The songs on Heroes tell stories of people of different nationalities. You sing, among others, about Americans, Finns and Poles. Can you be objective and do you try to be? There are different points of view for all these historical issues presented by different countries, depending on their history and their political situation. J: Yes, you’re right. But we are only telling the stories. Someti-


What was the most interesting story you found while working on Heroes? J: To be honest, I think the one about Witold Pilecki we had for the song Inmate 4859. I’m not saying this because we are in Poland. I am surprised why there isn’t a billion dollar Hollywood blockbuster about this. It has almost everything if you look at it from a movie script point of view. Why to make up stories when you have real history like this one? It’s quite an emotional story, of course, but it has more action than many Hollywood producers have in their films! So what is your favorite movie about history? Is it a blockbuster production? J: Yes, I have one. This is the series that Steven Spielberg and Tom Hanks did together and it’s called Band of Brothers. I really like it because it’s pretty much close to reality. Of course, they spiced it up but everything that happens in this series is true. Maybe they made it look cooler for the script. But this is entertainment so this is OK. It is a 10-episode series about 101st Airborne Division. Can Hollywood films handle the real history? J: It’s sometimes too far from the real thing. So when we got to this point where history serves as an entertainment – do you like it in computer games, for example?

mes we tell the stories from another country’s point of view. We are trying to do that not from the individual level but on the major scale. We’ve been telling these stories for ten years now. In general, people seem to connect our music with politics. But I see us as storytellers. In this sense, would anybody ask Steven Spielberg about his political opinion when he was doing The Schindler’s List? We tell the stories. War is a political thing, yes. But I see war as a consequence of political failures. And people have to deal with it. My grandpa, who was a prisoner in Auschwitz, showed me this death camp as a place where people had to live: “I watched my friend being shot here and there is the place where we got laid with that girl”. These were people’s stories. J: Yes, you’re right. We met different people who survived wars. They have different stories, of course, but they don’t see only death. For them these were also places they had to be normal. They had to try to create some kind of normality – to live and to hide when they were eating stolen bread. I’m guessing that this album made you go deeper on a more personal level of the relationships and situations that people faced in the hard times of war. J: Oh yes. This was very interesting when working on this album to see it on an individual level – only one single person or a unit. We had fifty or sixty ideas, I think. For us it’s also very important that the story and music match each other. We didn’t have music for all the stories but there were at least five or ten more songs that I thought would have to be on this album because the stories were so fantastic. But, eventually, they didn’t make the album. Maybe some other day we will tell those stories.

Why is war so attractive to people? J: For me it can be exciting not because of killing but from a strategic or tactical point of view. This is interesting. If I played any war games, it would be probably one of those where you plan out turns of an army or something like that. It’s a challenge. It’s like chess. When I was a teenager running around and shooting – yes, that stuff was fun! But I don’t do it now. I prefer tactical stuff. Well, now after recording so many albums, you have a good theoretical background. J: I still suck at some points. It’s about passion. I like it. How did you come up with the story for To Hell and Back which is about Audie Murphy who – for some people – is just a celebrity and a hero for others? P: We were having trouble finding and mixing themes for the album. We looked at what we had and we had this music but there was nothing to fit for it. So then we started looking at other things we had. We were browsing the Internet and we found that story. We were surprised that nobody had sent this in. This fits right in. J: Today, in America he is remembered as an actor, not a soldier in World War II, who

29


had the most medals. They think of him rather as an actor, not a warrior. P: We were reading, going through the story and we were sure that this one would be very exciting. We already decided and the music was there. It sounds like a western inspired song. So the music was there and lyrics when we found out he also was an actor in western movies. This was like a fate – it fitted perfectly. J: It also turned out that he was writing poetry. It was his process to save his memories from the war. Actually, some lines in our song are the lines from his poetry we found. So he wrote some of the words himself even if he doesn’t know about it. Don’t get me wrong, I really do like America and Americans, but it’s strange and interesting that they remember one of their greatest war heroes for his acting skills. To be honest, I can’t match his beautiful face with war! J: Yes, he’s a classic American hero. So it makes me wonder what feedback you get in USA. I mean, for example here in Poland, you are admired for all the historical issues you incorporate in the music. This is probably also the case in other European countries. What do Americans worship you for? J: In this context, they don’t care about the history at all. Not in the way people in Poland do. I think it is Poland, Israel and probably Bulgaria where people see history in this special way. In America there are people who are really into history but in general – they don’t care. P: But we also didn’t start promoting our albums that much in America. We are going there in a little bit over one week so we can get to this topic sometime later. There will be probably more to talk about. Do you think that people miss a part of you when they don’t know what you are singing about? J: Not in all cases. We are very popular as a military band there. They really like it because they see a real connection. But it is different in every country. For them, maybe we are a kind of a heavy metal band that has cool lyrics. Actually, that’s all right for us, that’s cool. You don’t have to be so much into history to like our music. But they miss one of the dimensions of our music. You have an enormous following in Poland. But do you know that most of the people here don’t like history classes at school? J: That’s why there is Sabaton! Great! Yes, but this is the second time I talk to you and I see how much you’re fascinated by history. You know it well and you like talking about it. So, if people don’t like those subjects, what do you guys talk about with them? J: To be honest, I think that if I talk to a Polish teenager, he probably knows more about history than a Swedish 30-year-old. So if you think that Polish teenagers are bad at history, imagine the Swedes! I look at you and… can’t imagine. P: Yes, that’s true! People here seem to know a lot. J: Or maybe we know only those people who want to talk to us all the time. That’s possible. P: When we wrote a concept album about Swedish history, people in Sweden didn’t recognize most of the stuff.

30

Well… what can I say? You need us so badly. Even IKEA hires Polish designers. J: Yeah. I know. This is interesting that when people hear about Sweden, they think only about H&M, IKEA and Abba. Those are three major Swedish brands. Today, I’m prepared enough to know one more brand or name, but you tell me what it’s all about: kubb. J: Some people call it a sport; we call it a summer drinking game. You have a lot of friends around you, you drink and throw this… what is it? A bottle? J: It could be! No, no – these are wooden sticks. You throw them and you are supposed to shut down the opposite side’s soldiers and kill their king. There are the wooden blocks on the grass and you throw sticks on it. Doesn’t sound too fascinating… J: It is fun, actually. P: When you’re drunk, yes. It’s a drinking game. Does the touring give you opportunities to visit some historical spots? J: Oh, many. Sometimes it’s a really long trip. When we were in Istanbul, we went to Gallipoli – it required long hours of travelling, we went by small boats and Pär even got to drive a boat. Sometimes there is a lot of travelling in order to get to see a certain place. Gallipoli is a beautiful place, it’s like a paradise. You can’t even imagine that half a million of people died there. I also remember – even though we didn’t have a song about it – waking up one day in San Antonio, Texas. It was pretty early and I decided to have some exercises, maybe to have a little run. And I was like “Oh, San Antonio! Isn’t the Alamo here?”. I put up my phone and I found out that Alamo was 1.5 kilometers away from our hotel. “All right, I’ll jog around the Alamo!” It was insane – I was just about to go for a run and saw the Alamo. P: Sometimes we don’t have as much time as we would like. J: Yes, there are interviews to be done, soundcheck and show. If some stuff is too far away, we miss it, no matter how much we would like to see it. I was in London over ten times before I saw the Big Ben. P: I was once in Volgograd on the 70th anniversary of Stalingrad’s Battle. To that date the city wasn’t called Volgograd, it was Stalingrad. That was, of course, one of the most exciting places I visited. What emotions would you like to evoke in people who listen to your music? J: I don’t know. Every song is different. I hope that they can feel the same emotions as we did when we wrote the lyrics or the music. Sometimes it is sadness. Sometimes it’s pride. Sometimes it can be hate. Sometimes we write sad music but this is a paradox because when we are on stage – we are happy. On the other hand, I don’t want to go to a heavy metal concert thinking there are lots of people dying. I want to have fun. If somebody has great time while listening to the album and maybe learns something, then I’m happy. You mentioned your happiness on stage and all your fans know how spontaneous and energetic you are. Are you like that also in the studio? J: Yes and no. When we write music and lyrics, especially lyrics,



we are very serious about it because we want to use the right words and to be sure we have the correct facts. Somehow we want to be symbolical and make the songs sound nice. We need to find the structure of every song and fill it with emotions. We really work hard to find the right mood for everything, to be sure that later we can have fun on stage. Speaking about emotions – this title is the closest one to our topic: Hearts of Iron. What’s the story? Where is the hero? J: Yes, this is also about the hero but an unexpected one. It’s

32

about a German general called Walther Wenck. His orders were to push the Soviet Union out of Berlin. He told his soldiers: “My friends, this is not about Berlin. It’s not a battle, it’s about a humanitarian action”. They made a corridor from the heart of Berlin to the river Elba to help the civilians and also German soldiers, also from the 9th Army, escape. Soviet Union was shooting at everything, so people could get away. Approximately a quarter million of people survived thanks to Walther Wenck. What are your reactions to stories you hear from people


J: I don’t know. The world is lucky that those people existed. There are guys like him, there is Max Manus from Norway, for example. They did things that are so fantastic. For Hollywood people it would not be real. I think it proves that the limits of mankind are in our heads, not in physical abilities. Nowadays, we’re running away from our problems – we are not heroes. J: Yes, but in those days there were also people escaping from their problems. But I think that it takes extreme circumstances for many people to do something that crazy. They were not crazy like stupid, but crazy – good. War is such an extreme circumstance. There are heroes every day now. Helping an old lady cross the street is such a great thing to do. Sometimes it’s also something you don’t expect. I found out reading all those historical books that most of the heroes were not those who had been expected to be heroes. Especially a story about a villager in France. There was a doctor, a village doctor – he was very friendly and everyone liked him. When the Nazis came, he gave away all of the Jewish people in the village. And an angry old potato farmer, who was anti-social and everybody hated him, was hiding people in his barn. So the heroes are mostly found in the most unexpected places. Take Audie Murphy, for example. He was a very, very short man from Texas who liked to run outdoors. He said “I’m going to join the army” when he was only seventeen. He faked his papers. And now, 70 years later, he is remembered as a Hollywood actor. Also Lauri Törni is an interesting example for me. Finnish men are so shy, calm and introvert. How did he make it to serve for three armies? J: Do you know the difference between an introvert and extrovert Finnish guy? No? J: The introvert is looking at his own feet when he is talking to you, the extrovert is looking at your feet when is talking to you.

who survived WWII? Unfortunately, witnesses are dying, so we don’t have much time to get to know more of those stories. J: Yes, we’ve met that lady. Her name was Anna. She was fighting in the Warsaw Uprising. She has written a book about it. She was in Zośka Battalion. After the war, she moved to Sweden and married a Swedish guy. We were speaking in Swedish. That was really emotional. Such stories are fantastic. It is quite tough. Reading about it can get you emotional but hearing is much more so. People who lived during the war can speak about it in a very natural way. That makes it even more emotional, at least for me. Have you ever been thinking what can push people to do so much for others, for their country – like, for example, Witold Pilecki?

Haha, good one! J: Yes, Finnish people are like that. But they are very honest. If we are talking about Lauri Törni, he starts out very early as a recruit and gets his own Jäger company consisting of 150 men. And the company is named after him. When Finland is forced by the Soviet Union to surrender and sign a peace treaty, he’s so angry that he goes over to SS and asks: “Can I fight against the communists?” They agree so he’s with them. When the war is over, he goes to America and becomes a special operations officer. He dies during a special operation in Vietnam. He’s buried at Arlington Cemetery now, his gravestone says Larry Thorne. This is another issue: is it always clear and easy for you to match the names that are translated or changed in different languages to make sure you have the right person on your mind? J: We always try to use local name and local language. But sometimes it can be too difficult. We try to keep it as real as possible. But there are some places, especially here in Poland, which are really hard to pronounce for a Swedish person. I remember we played a show in… I think Siemianowice Śląskie? Perfect. J: Thanks. I had to practice for one or two hours to say this name.

33


rock live

Marty friedman 20 MAY 2014, London photography: Falk-hagen bernshausen







rock fashion

GLITTERKING


KRÓL BROKATU

ROZŚWIETLA


„KREUJĘ DLA TYCH, KTÓRZY WIEDZĄ, CO TO ROCK N’ ROLL” – MÓWI. MA NA SWOIM KONCIE WSPÓŁPRACĘ Z MOTÖRHEAD, SCORPIONS, RINGO STARREM, A TAKŻE… ARABSKIM SZEJKIEM. ROCKANDROLLOWY ŚWIAT OGARNĘŁA SZYBKO ROZPRZESTRZENIAJĄCA SIĘ MANIA BROKATOWANIA. POZNAJCIE GLITTERKINGA – CZŁOWIEKA, KTÓRY JEST ZA TO WSZYSTKO ODPOWIEDZIALNY. annie christina laviour


Kiedy myślimy o projektantach, zazwyczaj mamy przed oczami aroganckich gejów, a nie zwariowanego rockandrollowca. Co sprawiło, że wybrałeś właśnie tę ścieżkę kariery? Rockandrollowiec zostaje rockandrollowcem na zawsze. Nie mam nic wspólnego z projektantami mody i innymi mądralami z tej branży. Nie odpowiada mi ich styl życia, nawet nie próbuję się z nimi porównywać. To nie dla mnie. Masa plastiku i mnóstwo nieudaczników. Lepiej się w to nie zagłębiać. Niektórzy z nich faktycznie są gejami, ale ja akurat uwielbiam kobiety. [śmiech] Wiodę własne życie, przemierzając świat – uwielbiam to. Brokat był na fali w latach 70. Nie sądzisz, że używanie go w takich ilościach jest obecnie nieco niemodne? Nie używam tylko brokatu. Wykorzystuję także metal, szkło, chrom i mnóstwo innych materiałów tego typu. Mieszam je wszystkie, dołączam metalowe dodatki, chromowe guziki itd. To zupełnie inna bajka niż w latach 70. czy 80. Wykorzystuję także klej i lakiery używane w przemyśle, na przykład w motoryzacji czy przemyśle kosmicznym. Czemu zdecydowałeś się na karierę w świecie rock‘n’rolla? Zacząłem grać rocka w wieku 13 lat. Byłem perkusistą i kompozytorem, później także wokalistą. Dorastałem z grupami rockowymi. Spotykałem też oczywiście gwiazdy innych gatunków muzycznych, na przykład pop. Wyskakiwałem z nimi na drinka albo imprezowałem w Londynie, Nowym Jorku, Los Angeles czy w Niemczech. Jak w kilku słowach opisałbyś swoją sztukę? Tworzę sztukę dla tych, którzy lubią rockowe życie! Kim są twoi klienci? Czy stroje i inne akcesoria tworzysz na zamówienie, czy może sprzedajesz to, co już wcześniej wykonałeś? Jestem artystą, więc wszystko, co robię, tworzę na zamówienie i własnymi rękoma. Najpierw dla siebie. Ludziom coś się spodoba i zamawiają u mnie coś podobnego. Ale, jak wiesz,

maluję też instrumenty muzyczne, samochody, jachty, wnętrza, meble i wiele innych powierzchni. Mogę stworzyć na zamówienie prawdziwy rockandrollowy zamek. Klienci bardzo często przynoszą mi swoje kurtki, spodnie czy instrumenty, a ja je ozdabiam. Jak pozyskujesz klientów? Dzwonią do mnie, bo widzieli mnie w jakimś magazynie, w programie telewizyjnym albo słuchali wywiadu ze mną w radio. Ale najskuteczniejszy jest Facebook, a także Linkedin i Twitter. Jakie było najdziwniejsze zamówienie, które otrzymałeś? Od kogoś z Tokio. Klient chciał, żebym przyozdobił dwie półtorametrowe rzeźby penisów stojące po lewej i po prawej stronie drzwi wejściowych do jego domu. Zrobiłem to. A najśmieszniejsze zlecenie? Kiedyś zadzwonił do mnie syn jakiegoś szejka z Dubaju. Myślałem, że ktoś robi sobie jaja. Powiedziałem mu, żeby nie marnował mojego czasu na durne pytania. Tydzień później zostałem zaproszony przez ambasadę Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a on tam był. [śmiech] Ale rozumiał, czemu z początku mu nie uwierzyłem. Zacząłem więc pracować w Dubaju i Abu Zabi. To było w 2006 roku. Miałem też zlecenie od Ringo Starr Band. Gitarzysta tego zespołu, Rick Derringer, zaprosił mnie na backstage, a później na drinka w hotelowym barze po koncercie, żeby porozmawiać o mojej sztuce. Było tam paru przyjaciół Ringo, którzy wykupili ode mnie wszystkie próbki, a była tego cała torba. Później tworzyłem też stroje sceniczne na potrzeby trasy Ringo Starra w latach 2011-2012. Z których stworzonych przez siebie dzieł jesteś najbardziej dumny? Z różnych rzeczy z mojej rockowej kolekcji podpisanych przez muzyków. Za jakieś dwa lata będę je chciał pokazać w Londynie. Podpisane pałeczki, skórzane pasy, koszule, marynarki, mikrofony i znacznie więcej. Mam też coś w rodzaju księgi pamiątkowej, w której wiele gwiazd pisało mi różne miłe rzeczy.

43


Czy kiedykolwiek wystawiałeś swoje prace w galeriach sztuki? Pokazywałem swoją rockową kolekcję na różnych imprezach branżowych, na przykład organizowanych przez firmę Mercedes Benz. Miałem też wystawy w strefie dla VIP-ów podczas koncertów grupy Charlie’ego Wattsa. Galerie? Nie, nie lubię ich. Nie mam nic wspólnego ze światkiem sztuki. Żyję według własnych zasad i dużo lepiej czuję się w rockandrollowym cyrku. Dużo podróżujesz. Jaki jest cel tych podróży i co robisz podczas takich wypraw? Zajmuję się wtedy głównie interesami. Ale przyjmuję też zaproszenia na kawę od ludzi, którzy są zainteresowani mną i moją sztuką. A ci pochodzą z całego świata, więc dość często można trafić na mnie na lotniskach. [śmiech] Czy na przedmioty tworzone przez ciebie może sobie pozwolić szary człowiek, czy może to rzeczy dostępne tylko gwiazdom rocka i celebrytom? Nie trzeba być milionerem. Ale zauważ, że wszystko robię indywidualnie pod danego klienta, więc często pracuję po 40 czy nawet 80 godzin nad kurtką, która kosztuje czasem nawet 6 tysięcy euro albo i więcej. Ale są i tacy, którzy chcą mieć jakąś małą gwiazdkę lub swoje imię na kurtce – to kosztuje około 100 do 300 euro.

Oprócz tego, że jesteś projektantem tworzysz muzykę. Czy projektantem zostałeś właśnie dlatego, że nie udało ci się zrobić kariery muzycznej? Nie, malowaniem i projektowaniem zacząłem zajmować się mniej więcej w tym samym czasie, co muzyką. Obie te pasje tworzą jedną całość. Moje motto od samego początku to: bez muzyki nie ma sztuki! By pracować, muszę słuchać muzyki, a gdy wchodzę na scenę, by wykonać jakiś utwór, mam na sobie stworzone przez siebie rockowe ciuchy. To jakby film, w którym występuję. Muzyka i sztuka – właśnie po to żyję. Kim jesteś jako muzyk? Jaką muzykę grasz i z kim? Przez ostatnie 5 lat napisałem 20 nowych kawałków. Nagram je, gdy będę miał trochę więcej czasu. Bycie „GlitterKingiem – projektantem sztuki” jest zajęciem na całą dobę. Tworzę nowe utwory co 1,5 roku – 2 lata. To numery oparte na gitarach i śpiewie, ale podczas występów jedynie śpiewam. W studio gram też na perkusji. Występuję na specjalne okazje – na przykład na Lazurowym Wybrzeżu podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes. Było świetnie. Przyszło mnóstwo gwiazd, a ja śpiewałem i tańczyłem w zrobionym przez siebie płaszczu. Czy te występy to rodzaj promocji twoich wyrobów? Nie, to po prostu moje życie. Pokazuję w ten sposób SIEBIE jako wszechstronnego artystę. Jak już wspominałem, moje


życie przypomina film. Mój własny film. Wszystko jest na miejscu, jedna płaszczyzna życia nie może istnieć bez drugiej. Moja sztuka, muzyka, sesje fotograficzne, podróże. Wszystko w naturalny sposób wywodzi się z tego, co czuję. Jesteś, zdaje się, dość mocno związany z zespołem Scorpions. Co dla nich robisz i jak długo trwa już wasza współpraca? Znamy się od lat 80. Gdy byłem bardzo młody, mieszkałem w Hanowerze – ich rodzinnym mieście. Stamtąd pochodzi moja mama, natomiast tata jest z Berlina, gdzie mieszkałem później. Robiłem i wciąż robię dla nich sporo rzeczy. W latach 90. pracowałem w domu Rudolfa Schenkera, np. zdobiłem jego meble. Zawsze było coś do roboty. Robiłem też parę rzeczy dla MJ Guitars, firmy Matthiasa Jabsa – zwłaszcza logo. Z kolei dla Jamesa Kottaka projektowałem błyszczące kolekcjonerskie pałeczki oraz jego błyszczącą koszulę, którą od 3 lat zakłada zawsze podczas solo perkusyjnego. Ale robiłem dla niego też wiele innych rzeczy – błyszczące płyty, błyszczące membrany perkusyjne i tym podobne. Pamiętam też dużą audycję radiową „4 godziny ze Scorpions”. Prowadziłem ten program. Michael the GlitterKing przeprowadzał wywiad ze Scorpions. Było świetnie. Zaprojektowałem też pałeczki „Tokyo Stixx” dla Hermana Rarebella na potrzeby tegorocznej trasy po Japonii, którą zagrał z Michael Schenker Group. Wystąpiłeś także w filmie Rock & Roll Over. Jak do tego doszło? James Kottak i ja spędzaliśmy tydzień w Cannes przy okazji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego, byli tam też producenci Rock & Roll Over. J.K. skończył już wszystkie swoje sceny w filmie i spytał ich, czy nie potrzebowaliby kogoś jeszcze. Zaproponowali mi rolę, w której gram sam siebie – działającego na całym świecie artystę. W filmie pojawiają się także Phil

Campbell z Motörhead oraz Calico Cooper i kilka innych osób. Producenci wciąż poszukują kogoś, kto zająłby się dystrybucją filmu na świat. Jak czujesz się jako aktor? Powtórzyłbyś to? Nie urodziłem się, by zostać aktorem. Zawsze występuje gościnnie jako ja sam – Michael „the GlitterKing”. Ale jestem w tej roli bardzo dobry, bo jestem w niej w 100% prawdziwy. Grupa Trans-Siberian Orchestra też miała dla ciebie pewne zlecenie. Widziałam na Facebooku zdjęcie twoje i Chrisa Caffery’ego. O co chodziło? W ciągu ostatnich kilku lat T-SO wydali jakieś 10 milionów dolarów na różne szczytne cele w USA, więc spytałem ich, czy mógłbym stworzyć coś dla nich z myślą o jakimś celu charytatywnym w Niemczech. Zaproszono mnie, bym poznał cały zespół w Berlinie, a także w Hanowerze. Wszyscy podpisali się na tym, co dla nich stworzyłem. W następnych tygodniach poszukam jakiegoś dobrego celu charytatywnego. Widziałam bardzo efektowną rockandrollową kurtkę, którą stworzyłeś. Można ją zobaczyć na stronie internetowej Motörhead. W ciągu pierwszych trzech dni po umieszczeniu tam jej zdjęcia polubiło ją ponad 11 tysięcy osób, a ponad 850 z nich podzieliło się linkiem do zdjęć. To też całkowicie unikatowy projekt na specjalne zamówienie? Ach, pracowałem nad nią ponad 50 godzin, a powstała na potrzeby promocji nowej gry Motörhead. Grę wydaje firma Rock Science, a całość wspiera gitarzysta Motörhead, Phil Campbell. Pracowałem też nad użyciem słuchawek sygnowanych marką zespołu – Motörheadphones – w jednym z moich projektów. Stworzyłem w ten sposób trzy błyszczące koszulki. Zostały podpisane, jedna z nich znajduje się także w mojej własnej rockowej kolekcji.

45


rock fashion

GLITTERKING


LIGHTENS UP THE WORLD of

ROCK AND ROLL


“I CREATE FOR THOSE WHO KNOW WHAT ROCK N’ ROLL IS” – HE SAYS. HE HAS WORKED FOR MOTÖRHEAD, SCORPIONS, RINGO STARR AND… AN ARABIAN SHEIK. ROCK N’ ROLL WENT CRAZY FOR GLITTER AND IT’S NOT GONNA STOP SOON. MEET GLITTERKING – THE MAN RESPONSIBLE FOR THIS “GLITTERMANIA”. annie christina laviour


When you think of designers, you mostly see cocky, homosexual guys, not some crazy rock n’ roller. What’s the story behind you picking up this kind of career? Once a rocker – always a rocker. I have nothing to do with fashion designers and all those “know-it-all” people in that business. I don’t agree with their chosen lifestyle and I’m not trying to compare myself to them. I don’t like it. Usually it’s just a lot of plastic people and wannabes. You better never look behind the scenes. Yes, some of them are gay but I’m one who loves ladies. [laughs] I live my own life cruising around the world and I love it. Using glitter was big back in the 70s. Don’t you think using it in such big amounts is a bit old-fashioned and passé? I use not only glitter, I use metal, glass, chrome components and much more cool stuff from the metal industry. It is a mix of all components that I use including metal accessories, specially made chrome buttons, etc. So it is a different design cocktail than in the 70s or 80s. I use glue or high gloss paints made for different branches of industry, like car industry, space industry, etc. What made you enter the rock n’ roll business? I started playing rock music at the age of 13, as a drummer and a composer, later as a singer. From the beginning, I grew up with rock bands. Of course I met also multi platinum musicians from other fields of music, like pop, and went out with them for drinks & parties in London, NYC, L.A. and in Germany. How would you describe your art in a few words? I create artwork for those who like to rock! Who are your clients? Do you make clothes/equipment previously ordered or do you rather sell the stuff that’s been already made? I’m an artist so I only work on request and every piece is made with my own hands. First, I produce for myself. People like it and order similar clothes. But as you know, I paint musical instruments, cars, yachts, interiors, furniture, and many other objects. I can build you a real rock n’ roll castle. Very often customers give me their jackets, pants or instruments and I put some art on them. How do you get your customers for those special kind of art jobs? Customers call me because they saw articles about me in magazines, TV reports, or they listened to radio interviews. But Facebook is the best platform – also Linkedin & Twitter. What were the weirdest orders you got? It was from Tokyo. A customer wanted me to bling two 150 cm high penis sculptures left and right side of the entrance to his house. So I did it. What were the funniest requests? I remember a son of a Sheik from Dubai once phoned me. I thought it was a joke. I told him not to waste my time with his stupid questions. A week later, the embassy of the United Arab Emirates invited me over and he was there. [laughs] But he understood that I did not trust him in the beginning. So I started working in Dubai and Abu Dhabi. That was back in 2006. Another one was with Ringo Starr Band. I was invited by lead guitarist Rick Derringer backstage and after the concert, late after midnight, for a few drinks in a hotel bar to talk about

49


my rock art. Some friends of Ringo were also there and they bought all my samples I had with me and that was a whole big bag. So later I worked also on stage clothes for the Ringo Starr Tour 2011/12. What are the items you’re most proud of? My signed items for my own rock art collection, which I’d like to exhibit in around 2 years time in London. Signed drumsticks, leather belts, shirts, jackets, microphones and many more. Also a kind of a guestbook with some nice words written for me by many stars. Have you ever shown your art in galleries? I exhibited my rock art at branch events for companies such as Mercedes Benz and others. But I also had an exhibition at the VIP Area at Charlie Watts’s gigs, when he was playing with his own band. Galleries? No, I don’t like them. I have nothing to do with art or design scene. Like I said, I live my own life and that’s more to do with the rock n’ roll circus. You travel a lot. What do you do during your trips and what’s the purpose of your traveling? Mainly I’m doing business on the road. But I also accept invitations for a coffee from people who are interested in me and my artwork. And these are from all over the world, so you can meet me very often at the airports. [laughs] Are your items something that an average person can afford or are they available only for rock stars and celebrities? You don’t have to be a millionaire. But note that everything is customized so I work around 40 – 80 hours on a leather jacket which costs sometimes up to 6,000 euro or more. But some people just like to have a small star or only their name on their own jacket, so that costs around 100 – 300 euro. Apart from being a designer, you create and perform music. Did you become a designer because you couldn’t make

50

it as a musician ? No, I started painting/designing around the same time I started playing music. Both belong together. From the beginning, my motto has been: no music – no art! To work, I need to listen to music and when I go onstage to perform a song, I need to have my rock art clothes on me. It is like a movie in which I live! Music and art – that’s what I live for. Who are you as a musician, what do you play and who do you play with? I wrote 20 new songs in the last 5 years. I will record them when I have a little more time. Being the “GlitterKing – the artwork designer” is a 24-hour job. So I started doing my own songs every 1,5 – 2 years. My compositions are based on guitars and vocals at the same time, but you see me just singing public without a guitar in my hand. In a studio I also play the drums. I go onstage at some special events. The International Cannes Film Festival, for example, at Cote D’Azur was great to perform at. Lots of stars attended and I was singing and dancing in my self-made GlitterKing coat. Are these performances a part of promotion for your art? No, it’s my lifestyle. It is definitely ME as a versatile artist. As I’ve mentioned, I live my life like it was a movie. My own movie. All belongs together, one cannot exist without the other. My art, my music, my photo-shoots, my travels. Everything comes naturally from my feelings. It seems you’re strongly connected with Scorpions. What do you do for them and how long you’ve been working together? I’ve known them since the 80s. I was very young and grew up in their hometown, Hannover. My mother is from there and my father’s from Berlin, so I went to Berlin later. I did and still do lots of things. In the 90s, I started working at Rudolf Schenker’s house, I did some art painting on his furniture, for example. There was always something to do. I also did some commercial art for MJ Guitars owned by Matthias Jabs, especially the logo. For James Kottak I designed those collector bling drumsticks and his bling shirt he’s been wearing during every


drum solo for the last 3 years. But also accessories like a bling CD, bling drumskin and so on. I remember a very big radio special called “4 hours of Scorpions”. I was the interviewer for that show. Michael the GlitterKing interviewed Scorpions. I loved that. I also designed a pair of art drumsticks called “Tokyo Stixx” for Herman Rarebell, for a Japan 2014 tour he did with Michael Schenker Group . You also played in a movie called Rock and Roll Over. How did it happen? James Kottak and I were spending a week in Cannes for the International Film Festival and the producers of Rock and Roll Over were there. J.K. has already finished his scenes for the movie, so he asked them whether they needed someone else. They offered me the part where I play myself – a global acting rock artist. Phil Campbell of Motörhead, Calico Cooper and others are also seen in the film. The producers are still looking for a worldwide film distributor. How do you feel as an actor? Would you do it again? I’m not born to be an actor. I always play guest parts as myself – Michael „the GlitterKing”. But I’m very good in this part because it is authentic and it is 100% me.

Trans-Siberian Orchestra wanted you to create some artwork for them. I saw you and Chris Caffery in a PR photo on Facebook. So, what’s the story? Well, in recent years, T-SO spent 10 million dollars for good causes in the USA and so I asked them if I could create an artwork to help a charity in Germany. I was invited to meet the whole Orchestra in Berlin and Hannover, and they all signed my artwork. I will look for a good charity for it within the next weeks. I saw a very lavish rock n’ roll jacket that you created. It is displayed on the official Motörhead website, had over 11,000 likes and was shared over 850 times in the first 3 days. Is this also a unique artwork made for a special cause? Ahhh... I worked over 50 hours on this jacket and it’s created for the promotion of the new Motörhead game. The game is published by Rock Science and supported by the guitarist, Phil Campbell. I also transformed a Motörhead HeadPhone into a piece of art as well, as 3 Motörheadphone bling shirts which are signed and used for the promotion, also for my private rock art collection.

51


rock screen

&

dazed

c0nfused

LATO, KONIEC ROKU SZKOLNEGO, WIELKA IMPREZA W PARKU, ALKOHOL, TRAWA, SEKS I KLASYCZNY ROCK Z LAT 70. – TO WŁAŚNIE DAZED AND CONFUSED, CZYLI UCZNIOWSKA BALANGA. jakub „bizon” michalski


K

oniec roku szkolnego zazwyczaj oznacza zabawę i plany wakacyjne, ale nie w przypadku kilku przyszłych świeżaków Lee High School w teksańskim Austin. Im głowy zaprząta głównie to, w jaki sposób uniknąć tęgiego lania od najstarszych uczniów ich przyszłej szkoły, których główną rozrywką jest kocenie młodych. Gwiazda szkolnej drużyny futbolu ma na pieńku z trenerem, który wymaga od młodego zawodnika podpisania deklaracji, że podczas przerwy letniej nie będzie brał narkotyków ani robił niczego głupiego. Śledzimy też poczytania grupki szkolnych kujonów, którzy postanawiają się zabawić i wpaść na imprezę, na której będą wszyscy najpopularniejsi uczniowie. Nie brzmi to zbyt zachęcająco? Cóż, nie ma to większego znaczenia, bo ogląda się i tak świetnie. O czym właściwie jest ten film? W zasadzie trudno powiedzieć. Nie znajdziemy tu za dużo klasycznej akcji. Mamy trochę rozmów, rodzi się parę związków, część postaci planuje zemstę, wszyscy piją i jarają zielsko, niektóre postacie muszą zmierzyć się z poważnymi życiowymi decyzjami, dotyczącymi ich przyszłości. W końcu to lata 70. Ale Dazed and Confused (zostanę przy dużo bardziej rockandrollowym oryginalnym tytule) jest świetnym filmem nie dlatego, że opowiada znakomitą historię. To fantastyczny film, bo pomimo braku tej znakomitej historii i tak świetnie się go ogląda. Lata 70. wypływają z ekranu w każdej scenie. Richard Linklater i jego ekipa zrobili co w ich mocny, byśmy uwierzyli, że mamy przed oczami faktycznie tamte czasy. Poszło im tak dobrze, że kilku znajomych reżysera z czasów szkolnych pozwało go do sądu, twierdząc, że niektóre postacie w filmie są do nich niezwykle podobne i noszą nawet te same nazwiska. Trudno się dziwić ich oburzeniu, zważywszy że część tych postaci to straszne dupki. Ten film z 1993 roku jest tak wyjątkowy ze względu na to, co słyszymy i widzimy. A słyszymy całkiem pokaźną liczbę najwspanialszych rockowych klasyków z tamtych lat. Jeśli film rozpoczyna Sweet Emotion grupy Aerosmith, a jego punkt kulminacyjny następuje przy Tuesday’s Gone zespołu Lynyrd Skynyrd, to po prostu obraz nie może być kiepski. A w międzycza-

sie mamy jeszcze choćby zespoły Alice Cooper (School’s Out i No More Mr. Nice Guy), Foghat (Slow Ride), Sweet (Fox on the Run), Deep Purple (Highway Star), Kiss (Rock & Roll All Nite) czy Black Sabbath (Paranoid). Biorąc pod uwagę tytuł, brakuje tylko jednej grupy – Led Zeppelin. Linklater zwrócił się do członków zespołu z prośbą o pozwolenie na wykorzystanie w filmie kilku ich utworów, lecz jeden z muzyków (Robert Plant – a to ci niespodzianka…) odmówił. Mimo to ścieżka dźwiękowa gwarantuje opad szczęki! A co i kogo widzimy? Widzimy bandę długowłosych dzieciaków noszących dzwony i kolorowe koszule, trochę cudownych starych amerykańskich wozów oraz – przede wszystkim – grupkę nieznanych wtedy nikomu aktorów i aktorek, którzy stali się w późniejszych latach gwiazdami kina i telewizji. Jason London jest znakomity w roli Randalla „Pinka” Floyda – gwiazdy futbolu i hipisa w jednym. Rory Cochrane gra tak, jakby był stworzony do ról wiecznie naćpanych i filozofujących luzaków, Adam Goldberg zaś to idealny kujon z lat 70. Ale to dopiero początek – mamy tu też Bena Afflecka w roli głównego padalca filmu oraz Parker Possey jako jego żeński odpowiednik, Millę Jovovich, Nicky’ego Katta, Renée Zellweger w roli tak bardzo epizodycznej, że nie załapała się nawet na napisy końcowe, a także – przede wszystkim – powalającego Matthew McConaugheya w jego pierwszej większej roli – Woodersona („Właśnie to uwielbiam w dziewczynach z liceum, człowieku. Ja się starzeję, a one wciąż są w tym samym wieku” – no genialne), który miał być postacią z dalszego planu, ale aktor spisywał się tak świetnie, że Linklater zdecydował o rozwinięciu tej postaci. Dazed and Confused nie podbiło zaraz po premierze zestawień najpopularniejszych filmów, ale z czasem doczekało się statusu dzieła kultowego. Dziś obraz często wymieniany jest jako jeden z najlepszych filmów osadzonych w realiach szkoły średniej. Jeśli to za mało, dodam, że sam Quentin Tarantino wymienił go na dziesiątym miejscu na liście swoich ulubionych filmów. Jeśli to wciąż was nie przekonuje, napiszę tylko tyle – obejrzyjcie ten cholerny film, oszalejecie na jego punkcie!


rock screen

&

dazed

c0nfused


SUMMER, END OF SCHOOL YEAR, HUGE PARTY IN A PARK, BOOZE, WEED, SEX AND CLASSIC ROCK MUSIC FROM THE 70S – THAT’S DAZED AND CONFUSED. jakub „bizon” michalski

E

nd of school year usually means fun and summer plans for most young people, but not for a couple of future freshmen of Lee High School in Austin, Texas. They have to try really hard not to get their asses whooped (literally) by some seniors, who enjoy the annual hazing. The school’s football star is having trouble with his coach, who wants him to sign a pledge that he won’t take drugs or do anything stupid during the summer. Elsewhere, a group of school nerds decides to have some fun in life and go to a party with the coolest guys in school. Doesn’t sound exciting? Well, it doesn’t really matter, because it’s still highly enjoyable.

What exactly is this film about? Well, hard to say really. We won’t find any real action here. There’s some talking, some relationships are being born, we have a revenge plot in the making, everyone’s drinking and smoking weed, some characters have to make serious decisions concerning their future and the life they want for themselves. After all, it’s the 70s. But Dazed and Confused is a great film not because it tells a great story. It’s a great film because despite the lack of this great story, it’s still a great watch. The 70s are pouring from the screen during each and every scene. Richard Linklater and his crew did the best so that we believe this is the 70s. Actually, they did so well that some of the director’s school friends sued him, claiming some characters in the film bear a striking resemblance to their own selves, including the surnames. You can’t really blame them, considering some of those protagonists are real assholes. What made this 1993 film so special is what we hear and what we see. We hear some of the finest classic rock songs of those times. A film can’t go wrong if it starts with Aerosmith’s Sweet Emotion and reaches its climax with Skynyrd’s Tuesday’s Gone, can it? And in between we’ll hear some Alice Cooper (School’s

Out and No More Mr. Nice Guy), Foghat (Slow Ride), Sweet (Fox on the Run), Deep Purple (Highway Star), Kiss (Rock & Roll All Nite), Black Sabbath (Paranoid) and many more. The only ones missing – considering the film’s title – are Led Zeppelin. Linklater approached members of the band and asked for their permission to include their songs in the film, but one of them (Robert Plant – surprise, surprise…) refused. It’s still a kick-ass soundtrack, though! Now what and who do we see? We see a bunch of long-haired kids wearing bell-bottoms and colorful shirts, some amazing old American cars, and – maybe most importantly – a group of then totally unknown actors and actresses, who went on to become TV and film stars in later years. Jason London as the football star/hippie Randal “Pink” Floyd is great, Rory Cochrane acts like he was made to play a cool dude that’s always high and philosophical, and Adam Goldberg is a perfect 70s school nerd. But that’s just the beginning – we also have Ben Affleck as the film’s main asshole, Parker Posey as his female counterpart, Milla Jovovich, Nicky Katt, Renée Zellweger in a blink-and-you’ll-miss-her cameo, and – most importantly – the amazing Matthew McConaughey in his breakout role, playing Wooderson (“That’s what I love about these high school girls, man. I get older, they stay the same age” – just brilliant), who was supposed to be a minor character in the film, but the actor did so great, Linklater decided to expand his part. Dazed and Confused was not an instant box office hit but it gained a cult status some years later, and today it’s often mentioned as one of the best high school films. If that’s not enough for you, let’s add that Quentin Tarantino listed it as the 10th best film of all times. If that’s still not enough to convince you, I’ll say – just watch the damn thing, you’ll love it!


rock SHOT

Idzie

zi ma W

Lynchburgu rytm naszego życia wyznaczają zmieniające się pory roku. To natura mówi nam, kiedy jest czas na pracę, kiedy na odpoczynek, a kiedy na spotkania w gronie rodziny i przyjaciół. Dlatego też, gdy dostrzegamy pierwsze oznaki nadchodzącej zimy, siadamy wieczorami przed domami, żeby cieszyć się każdą wspólnie spędzoną chwilą i obecnością naszych bliskich. Tym momentom towarzyszy Winter Jack.

Jack Daniel‘s Winter Jack to oryginalny zimowy poncz na bazie Jack Daniel‘s Tennessee Whiskey, w którym smak jabłek, cynamonu i goździków łączy się harmonijnie z aromatem waniliowych lodów i pachnącej szarlotki. Idealnie nadaje się do picia w długie zimowe wieczory jako grzaniec, ale doskonale sprawdza się również w schłodzonych shotach lub podany na lodzie.

win ter ’s coming

J

ack Daniel’s Winter Jack is a seasonal blend of apple cider liqueur, Jack Daniel’s Old No. 7 Tennessee Whiskey and holiday spices. It is based on an original family recipe from Jack’s home in Lynchburg, Tennessee. When it’s cold outside and snow is falling, our heartwarming Tennessee Cider should be enjoyed with friends and family. Winter Jack is best served warm. Once heated, it has an inviting aroma of warm apple cider, orange peel, cinnamon, clove and Jack Daniel’s Tennessee Whiskey. The taste is reminiscent of apple pie complemented with Tennessee Whiskey and seasonal spices, with a finish of toasted oak and vanilla



rock live photography: hans cljink

female

voices


metal fest 2014












digging the rock

ZMIENIAMY NIECO KONCEPCJĘ DOTYCZĄCĄ TEJ CZĘŚCI ROCK AXXESS. OD TERAZ DZIAŁ BĘDZIE DOSTĘPNY – PODOBNIE JAK RESZTA MAGAZYNU – TAKŻE W JĘZYKU ANGIELSKIM, ALE TO NIE JEDYNA ZMIANA. PRZEZ PONAD DWA LATA STARAŁEM SIĘ (Z OKAZJONALNĄ POMOCĄ GOŚCI SPECJALNYCH) PRZEDSTAWIAĆ WAM WIELKICH, DOSKONALE ZNANYCH ARTYSTÓW I POKAZYWAĆ ICH Z NIECO MNIEJ ZNANEJ STRONY. TERAZ POKOPIEMY TROCHĘ GŁĘBIEJ. DOŚĆ GWIAZD, CZŁONKÓW HALL OF FAME, OJCÓW CHRZESTNYCH WSZELKICH ODMIAN ROCKA I METALU. SKUPMY SIĘ NA TYCH, KTÓRZY DOPIERO WCHODZĄ NA SZCZYT LUB KTÓRZY NIE MIELI TYLE SZCZĘŚCIA W POGONI ZA SUKCESEM. ALBO PO PROSTU MIELI TO GDZIEŚ… O TYCH SŁAWNYCH TEŻ JEDNAK PAMIĘTAMY – DIGGING DEEPER TO MIEJSCE, W KTÓRYM BĘDZIEMY KAŻDORAZOWO WYCIĄGALI MAŁO ZNANY ALBUM NAGRANY PRZEZ SŁAWNYCH MUZYKÓW I STARALI SIĘ DOCIEC, CZEMU KRĄŻEK ÓW NIE ZAWOJOWAŁ ŚWIATA.

Dzisiejszy odcinek poświęcam grupie Bigelf – amerykańskiemu zespołowi założonemu w 1991 roku, który na koncie ma cztery duże płyty i trzy EPki. Ich nowy album – Into the Maelstrom – wydany w tym roku przez szanowaną wytwórnię Inside Out, zajmującą się muzyką progresywną, może okazać się dla Bigelf przełomem, na który od dawna zasługują. jakub „bizon” michalski


Hex [2003]

Money Machine [2000] Nagrana latem 2007 roku, lecz wydana w roku 2010, pierwsza płyta Bigelf zatytułowana Money Machine nie jest być może tak dojrzała, jak późniejsze wydawnictwa grupy, ale pokazuje, że muzycy już wtedy wiedzieli, czego chcą i byli w stanie to osiągnąć. Połączenie brzmień heavy- i doommetalowych z beatlesowskimi melodiami, polane dodatkowo psychodelicznym sosem, to specjalność zakładu w tym zespole i już od pierwszych sekund tego krążka wiadomo, że czeka nas niesamowita muzyczna podróż. Pierwsze pięć numerów przejeżdża po słuchaczu niczym walec i jeśli słuchasz grupy Bigelf po raz pierwszy, możesz złapać się na tym, że sprawdzasz, czy to aby na pewno współczesna kapela, a nie jakiś zaginiony wspólny projekt Roberta Frippa, Pink Floyd, Johna Lennona i Marca Bolana. Utwór tytułowy oraz Neuropsychopathic Eye i (Another) Nervous Breakdown ukazują progresywne oblicze grupy i zawierają całe mnóstwo drobnych hołdów dla wielkich mistrzów muzyki progresywnej, szalonych solówek i zmian melodii. Ale już kawałki takie jak Sellout czy Side Effects udowadniają, że Damon Fox i jego załoga są równie znakomici w pisaniu niesamowicie chwytliwych numerów, przy których nietrudno wyobrazić ich sobie grających w Top of the Pops w połowie lat 70., w zwariowanych, kolorowych ciuchach pokrytych brokatem. I nawet jeśli pozostałe cztery kompozycje z podstawowej wersji albumu nie są tak świetne, jak pierwsze pięć numerów, grupa nigdy nie schodzi poniżej pewnego (wysokiego) poziomu. A tak… jest coś jeszcze. Pierwszym dodatkiem jest cover utworu Thin Lizzy – Bad Reputation. To dość zaskakujący wybór, bo akurat tej grupy nie stawiałbym wśród najbardziej oczywistych inspiracji Bigelf. Druga przeróbka jest mniej zaskakująca – to koncertowa wersja Sabbathowego Sweet Leaf. Ten kawałek, wraz z trzema także obecnymi tu wykonaniami koncertowymi kompozycji z Money Machine, został początkowo wydany na EP Goatbridge Palace (2001), zanim cała czwórka trafiła na reedycję debiutanckiej płyty wydaną w 2010 roku.

Po pierwszych zmianach w składzie (do grupy dołączyło dwóch muzyków z Finlandii) Bigelf powrócił z płytą jeszcze lepszą niż bardzo obiecujący debiut. Podobnie jak krążek poprzedni, Hex rozpoczyna solidne heavy/doomrockowe łojenie w postaci kawałka Madhatter – numeru, który idealnie brzmiałby na jednej z płyt Black Sabbath z Ozzym, choćby na 13. Ale zespół postępuje mądrze – zamiast utrzymywać mocne tempo, muzycy szybko zmieniają nastrój i otrzymujemy jedną z trzech wersji (lub części) Bats in the Belfry – kompozycji zdecydowanie inspirowanej dokonaniami pewnego zespołu z Cambridge. Ale już chwilę później numer Pain Killers zabiera nas w kompletnie przeciwnym kierunku, w rejony klasycznego hard rocka. Tak właśnie jest z płytą Hex – nigdy nie jest nudno czy monotonnie. Gdy tylko słuchaczowi wydaje się, że wie, dokąd to wszystko zmierza, grupa obiera nagle zupełnie inną ścieżkę. A co jeszcze lepsze – obojętnie, która to ścieżka, efekt zawsze jest znakomity. O Disappear można by powiedzieć, że to jeden z największych współczesnych rockowych klasyków, gdyby nie to, że nigdy tym klasykiem nie został. Znakomity główny motyw basowy, fantastyczne Hammondy w tle, powalająca melodia, floydowskie gitary, świetny tekst – czego więcej chcieć? Każdy – powtarzam – KAŻDY maniak hard/ prog rocka zakocha się w tym numerze. To, co sprawia, że Hex jest krokiem naprzód w stosunku do Money Machine, to fakt, że po 4-5 świetnych kawałkach grupa utrzymuje niewiarygodnie wysoki poziom. Dostajemy na przykład obowiązkową dawkę wpadających w ucho melodii w Sunshine Suicide, nieco tajemnicze Black Moth, które z powodzeniem mogłoby pełnić funkcję współczesnej ścieżki dźwiękowej do horrorów z Belą Lugosim, oraz Bats in the Belfry I, które wieńczy podstawową wersję płyty – numer, który zaskakuje bondowskim motywem w zwrotkach, by chwilę później pójść w stronę klasycznych progresywnych szaleństw przełomu lat 60. i 70. Poziom trzymają także cztery dodatkowe utwory dostępne na późniejszych wznowieniach krążka. Psyclone to szalona hardrockowa jazda bez trzymanki, a na sam koniec dostajemy kolejną część Bats in the Belfry. To powinien być album przełomowy dla grupy, ale… nie był.

66


Cheat the Gallows [2008] *

Aranżacje smyczkowe, skrzypce, altówki, wiolonczele, trąbki, flety, saksofony, puzony, klarnety… Czy Damon Fox zwariował? No cóż, sprawia wrażenie szalonego kapelmistrza lub dziwacznego cyrkowego mistrza ceremonii, który wprowadza nas w swoje wyjątkowe przedstawienie. Tak, przedstawienie. Najpoważniejsze przedstawienie na Ziemi, jak w tytule kompozycji otwierającej płytę. Ale jakież to fascynujące przedstawienie! To być może najbardziej przystępna i wpadająca w ucho płyta Bigelf, dzięki świetnym aranżom, chwytliwym zagrywkom i całej masie rzeczy, które dzieją się gdzieś na dalszym planie. A najlepsze jest to, że tu nie ma ani jednego średniego kawałka. Wszystkie kompozycje są absolutnie fantastyczne. Damon i jego zespół nieustannie mrugają do słuchacza, serwując niezliczone odwołania muzyczne do czasów, gdy rock święcił największe triumfy. Wyobraźcie sobie późnych Beatlesów skrzyżowanych z Pink Floyd, Deep Purple, King Crimson, Black Sabbath, wczesnym Queen, Alice’em Cooperem, T. Rex, Davidem Bowiem, Uriah Heep, The Doors i… Looney Tunes. Fascynujące jest jednak to, że muzycy Bigelf wrzucają to wszystko do jednego kotła, mieszają i otrzy-

mują wyjątkowe brzmienie – brzmienie Bigelf. Zwariowany otwieracz płyty to dobry przedsmak tego, co dzieje się dalej. Jeden z numerów promujących płytę – The Evils of Rock & Roll – brzmi jak Uriah Heep na kwasie i trzeba przyznać, że to cholernie dobry odlot! Moim faworytem jest The Game. Coś, co mogliby wspólnie napisać John Lennon i Marc Bolan. Pełne emocji wokale, świetny aranż instrumentów smyczkowych, które zapewniają intrygujący klimat utworu oraz powalające solo gitarowe Ace’a Marka, które trwa i trwa, a gdy się kończy, mam wrażenie, że było zbyt krótkie. Ostatnia i zdecydowanie najdłuższa kompozycja na krążku – Counting Sheep – to zacne zwieńczenie tej obłąkanej podróży. Zaczyna się nieco floydowo, ale wkrótce grupa serwuje nam klimat tak kreskówkowy (w najlepszym tego słowa znaczeniu), że brakuje tylko, by na sam koniec wyskoczył Prosiak Porky i powiedział „I to by było na tyle!”. Cheat the Gallows to dziwaczne, przerysowane przedstawienie cyrkowe, grane na kwasie w domu wariatów. Ale to najlepsze cyrkowe show, jakiego doświadczycie! Zacznijcie przygodę z Bigelf od tej płyty. Jeśli nie zachwyci, to znaczy, że nie jest to zespół dla was.


Into the Maelstrom [2014] Po wydaniu Cheat the Gallows oraz trasie Progressive Nation, podczas której Bigelf grał jako gość grupy Dream Theater, zespół właściwie przestał istnieć. Ale po zachętach samego Mike’a Portnoya Damon Fox postanowił zebrać nowy skład, który jest odpowiedzialny za najnowsze dzieło grupy. Obowiązki basisty w niektórych utworach ponownie objął fiński muzyk Duffy Snowhill. Nowi w szeregach Bigelf to gitarzysta Luis Maldonado, mający na koncie współpracę między innymi z Glennem Hughesem, Jamesem LaBrie i grupą UFO, oraz nie kto inny jak „Żelazny Mike” Portnoy, który zasiadł za bębnami podczas sesji nagraniowych. Warto też wspomnieć, że Maldonado gra zaledwie w trzech kompozycjach. Wszystkie partie gitary w pozostałych dziewięciu utworach są dziełem Foxa. Tym razem cyrk zabiera nas w podróż w czasie i przestrzeni (kosmicznej). Dostajemy wszystko to, na co fani Bigelf czekali przez ostatnie sześć lat. Damon prezentuje różne odcienie wokalu – raz jawi się jako demon, innym razem jako anioł, w zależności od charakteru utworu. Podobnie jak w przypadku poprzednich wydawnictw Bigelf, możemy liczyć na odpowiednią dawkę muzycznej klaustrofobii, czystego szaleństwa, ekstrawagancji, przeróżnych inspiracji, rozmaitych natężeń dźwięku oraz fantastycznych melodii. A co szczególnie ważne – całość brzmi jak Bigelf, mimo że nie ma mowy o nachalnym kopiowaniu starszych kompozycji zespołu. Choć płytę zdominował psychodeliczny heavy doom rock, kilka z najlepszych na niej momentów następuje, gdy grupa nieco zwalnia i zwraca się w kierunku łagodniejszych brzmień, jak w Mr. Harry McQuhae, w którym Damon serwuje nam solo gitarowe, którego nie powstydziłby się sam Andrew Latimer. Ale to wcale nie oznacza, że cięższe numery nie są świetne. Otwieracz – Incredible Time Machine – to powalający, pełen dynamiki numer, Vertigod brzmi, jakby bigbandowa orkiestra nafaszerowała się kwasem i zaczęła grać heavy metal, Theater of Dreams zaś to być może nie najweselszy kawałek jeśli chodzi o tekst (odniesienia do rozstania Mike’a Portnoya i Dream Theater są tu dość oczywiste), ale muzycznie – sama radość. Zgodnie z tradycją umieszczania na końcu płyt dłuższej, bardziej złożonej kompozycji, album zamyka ITM, które ostatecznie udowadnia, że Bigelf powrócił w pełni chwały, gotowy, by udowodnić wszystkim, że brak wielkiego sukcesu tej grupy to jedna z większych pomyłek rockowego przemysłu muzycznego ostatnich 20 lat. Ten utwór to być może jeden z lepszych numerów Bigelf. Zawiera wszystko to, co zapewniło Damonowi spore grono oddanych fanów – wielościeżkowe wokale, chwytliwe melodie, wspaniałe hardrockowe brzmienie gitary, potężne klawisze oraz podniosłe zwieńczenie, które nie pozostawia wątpliwości, że to już koniec albumu i na więcej trzeba będzie poczekać. Oby nie kolejne sześć lat, Damon! Into the Maelstrom ma szansę znaleźć się na wielu listach najlepszych płyt wydanych w tym roku, jeśli tylko przedstawiciele rockowej i metalowej prasy muzycznej zechcą w ogóle przesłuchać tę płytę. Miejsce na mojej liście ma zagwarantowane.

Coś jeszcze? Oprócz czterech płyt studyjnych grupa wydała także trzy EPki – Closer to Doom (1996), Goatbridge Palace (2001) oraz The Madhatter (2003). Najbardziej interesującą jest ta pierwsza, nie tylko dlatego, że mamy tu okazję słuchać zespołu w dość wczesnym stadium rozwoju, ale także z tego względu, że, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch EPek, utwory z Closer to Doom nie są dostępne na reedycjach dużych płyt Bigelf. To także jedyne wydawnictwo, na którym słyszymy oryginalny skład zespołu, warte poznania także dlatego, że tu mamy aż trzech wokalistów, a nie tylko jednego. Damon dzieli się obowiązkami wokalnymi zarówno z basistą Richardem Antonem (opuścił grupę w 1996 roku), jak i z nieżyjącym już gitarzystą A.H.M. Butlerem-Jonesem (zapadł w śpiączkę cukrzycową podczas trasy zespołu w 2001 roku i zmarł w 2009, nigdy nie odzyskawszy przytomności). Closer to Doom być może nie dorównuje dużym krążkom Bigelf, ale jest dobrym uzupełnieniem dyskografii i zawiera muzykę, której zespół zdecydowanie nie musi się wstydzić. Aranże nie są aż tak rozbudowane, ale być może to właśnie spodoba się osobom, które wolą bardziej surowe (w porównaniu z późniejszymi wydawnictwami) brzmienie utworów mieszczących się w przedziale od 3 do 5 minut. Warto poszukać wersji rozszerzonej, która zawiera osiem dodatkowych kompozycji, w tym kilka demówek oraz porywający cover Theme One – utworu napisanego przez Sir George’a Martina dla BBC Radio 1.

61


k

t t r

michał rulewicz

W

iosna 1971 roku. Album Highway rockowego kwartetu Free sprzedaje się miernie i nie dość, że nie osiąga nowego sukcesu, to jeszcze nawet nie czerpie z tego, który był udziałem poprzedniego longplaya – Fire and Water. Trudno stwierdzić, czy podstawową przyczyną takiego stanu rzeczy było złagodzenie brzmienia na nowym krążku, czy też zwyczajnie trudno napisać drugie All Right Now. W każdym razie zarówno Paula Rodgersa, jak i Andy’ego Frasera rozczarowała ta sytuacja, a na domiar złego przestali odczuwać satysfakcję ze wspólnego komponowania. W maju tego roku, po odbyciu azjatyckiej trasy koncertowej, Free przestaje istnieć. Fraser zakłada grupę Toby, Rodgers zaś formuje Peace (obie kapele odnoszą tak piorunujący sukces, że generalnie nikt o nich nie pamięta). Pozornie neutralni obserwatorzy konfliktu, czyli Simon Kirke oraz Paul Kossoff, również nie siedzieli z założonymi rękami. W przeciwieństwie do basisty i wokalisty perkusista wraz z gitarzystą postanowili stworzyć coś razem. W wyniku burzliwych rozmów telefonicznych byli muzycy Free dokooptowali do składu basistę Tetsu Yamauchiego oraz klawiszowca Johna „Rabbita” Bundricka. Tak oto narodził się ambitny projekt o mało odkrywczej nazwie – Kossoff/Kirke/Tetsu/Rabbit. Jesień 1971 r. upłynęła kwartetowi na nagrywaniu premierowego materiału, na który złożyły się przede wszystkim kompozycje Rabbita i Kirke’a. Zdaniem Simona (wypowiedź z 2002 r.) to właśnie wtedy Koss i on mieli możliwość wkroczyć na nieznane rejony muzyczne, których nigdy nie mogliby odkryć, nadal grając w swoim macierzystym zespole. Z kolei David Clayton – archiwista Free, współautor Heavy Load: The story of Free – wspominał, że Kossoff w studio był bardzo zrelaksowany, zadowolony z dynamiki grupy oraz możliwości współpracowania

z tak świetnymi muzykami. Jak się wkrótce okazało, szczęście nie trwało długo i Paul popadł w depresję związaną z rozpadem Free, a ucieczkę od problemu znalazł (oczywiście!) w narkotykach. Tak czy inaczej – jesienne sesje udało się ukończyć i w kwietniu 1972 r. ukazał się debiutancki (i jedyny) krążek K/K/T/R. Zapewne dzisiaj pozostałby on białym krukiem (przemilczmy fakt, że w Polsce natknąłem się jak do tej pory na dwa egzemplarze, wliczając w to polskie aukcje internetowe, płyty Kossoff/Kirke/ Tetsu/Rabbit… Jeden szczęśliwie posiadam!), gdyby nie Ork Records (oddział Cherry Red Records) – wytwórnia specjalizująca się w wydawaniu albumów, które przestano już produkować. Tym sposobem 35 lat później, w 2007 r., płyta ukazała się w formacie CD. Gotowy produkt naprawdę robi wrażenie. Słuchacze otrzymali bardzo estetyczną i treściwą książeczkę, która oprócz archiwalnych fotografii i ikonografii zawiera swoisty rys historyczny, obszerny wywiad z Johnem Bundrickiem oraz wspomnienia Simona Kirke’a, które opublikował w magazynie „FREE Appreciation Society”. Nad wartością merytoryczną zamieszczonych materiałów czuwał wspomniany już David Clayton. O wiele ważniejsze jest jednak to, że także muzyka stoi na bardzo wysokim poziomie, co dotyczy zarówno świetnego remasteringu, jak i świetnie dopracowanego materiału bazowego, czyli poziomu artystycznego samych kompozycji. Ośmielę się nawet zaryzykować stwierdzenie, że ów album mógłby znaleźć się w dyskografii Free i wcale nie odstawałby od pozostałych płyt. Warto przy tym zauważyć, że obaj – Tetsu i Rabbit – wzięli udział w nagrywaniu ostatniego albumu Free – Heartbreaker – z 1973 r. (Bundrick skomponował około połowę materiału) oraz w finałowym tournée grupy. Dlaczego zatem dziś już mało kto


pamięta o tej współpracy? Co poszło nie tak? Wydaje się, że zabrakło dwóch bardzo istotnych czynników.

wokalistą jest Simon, w drugim – Rodgers. Różnice w umiejętnościach są bardziej niż wyraźne.

Po pierwsze, K/K/T/R nie stworzyli żadnego przeboju. O ile nie jest to jakiś szczególny zarzut, wszak nieczęsto hit automatycznie równa się dobremu utworowi (w zasadzie chyba bardzo rzadko tak się zdarza), to jednak fakt ten mógł dość znacznie przyczynić się do tego, że omawiany projekt przeszedł bez większego echa, nawet w czasie ukazania się pierwszego wydania albumu. Oczywiście nie mam tu na myśli kompozycji pokroju All Right Now czy Walk In My Shadow. Na K/K/T/R zabrakło chociażby piosenek w stylu Wishing Well, Ride on a Pony czy The Stealer. Najbliższym przebojowości utworem jest bez wątpienia rytmiczny Blue Grass, co jednak nie oznacza, że nie ma tu innych dobrych kawałków. Co prawda czasami można odnieść wrażenie, że kompozycyjnie zespół ociera się o sztampę, ale bardzo dużo nadrabia kunsztem instrumentalnym.

„Interesującym” wokalnie utworem jest także Colours, gdzie za mikrofonem stanął Paul Kossoff. Niemniej, chyba od samego początku miała to być wyłącznie ciekawostka, bo o ile poziom instrumentalny został zachowany, o tyle schowane gdzieś w miksie mamrotania gitarzysty Free ciężko nazwać śpiewem. Skoro już o niedoborach wokalnych mowa – na K/K/T/R znalazło się miejsce na dzieło (Just for the Box), którego zawsze brakowało na krążku Free, czyli na utwór instrumentalny. Bardzo dobry numer.

Drugi oczywisty brak – na albumie nie pojawia się wokalista z prawdziwego zdarzenia, jakim bez dwóch zdań jest Paul Rodgers. Większość utworów z pewnością zyskałaby na głębi, gdyby swoje piętno odcisnął na nich The Voice. Wprawdzie śpiew Kirke’a i Rabbita (każdy zaśpiewał w utworach swojego autorstwa) nie powoduje krwawienia uszu i zawodzenia psów w promieniu najbliższego kilometra, ale także niczym szczególnym nie przyciąga. Przelatuje jakoś bezpłciowo, tworząc tło dla kompozycji. Co ciekawe, każdy może przeprowadzić w domowym zaciszu doświadczenie w tym zakresie. Otóż balladka Kirke’a – Anna – znajduje się zarówno na K/K/T/R, jak i na płycie Straight Shooter z 1974 r. grupy Bad Company, założonej w 1973 r. z Paulem Rodgersem, Simonem Kirkem, Mickiem Ralphsem i Bozem Burrellem w składzie. W pierwszym wypadku

Powyższe zastrzeżenia nie oznaczają, że z omawianym albumem nie warto się zapoznawać. To naprawdę bardzo solidna pozycja, której może brakuje silnego wokalisty (ale powiedzmy sobie szczerze – ile uznanych zespołów ma na pokładzie prawdziwe talenty w dziedzinie śpiewu?), lecz melodie i technika instrumentalistów wszystko rekompensują. Niemal każdy utwór za sprawą perkusji Simona oraz przepięknej gitary Paula ma w sobie ducha Free, który dodatkowo doprawiony jest purplowskimi klawiszami Rabbita (który, notabene, wcześniej grał razem z Jonem Lordem… przypadek?). O Tetsu też nie można powiedzieć, że „on tu tylko grał na basie”. K/K/T/R nie przetrwało próby czasu. Trudno powiedzieć, czy gdyby nie zreformowanie Free, to projekt ten nagrałby kolejny krążek. Ciężko też stwierdzić, czy ktokolwiek pamiętałby o nim, gdyby nie tragiczna śmierć Paula Kossoffa. To, co jest natomiast pewne i istotne, to fakt, że słuchacz będzie miał do czynienia z porządną dawką klasycznego rocka z domieszką bluesa, którą warto mieć na półce oraz (przede wszystkim) w swoim odtwarzaczu.


digging the rock

WE’RE CHANGING THIS PART OF ROCK AXXESS A BIT. FROM NOW ON, IT’S GONNA BE AVAILABLE ALSO IN ENGLISH, JUST LIKE THE REST OF THE MAGAZINE, BUT THAT’S NOT ALL. FOR OVER TWO YEARS I (AND SOME OTHER GUEST WRITERS) WAS TRYING TO INTRODUCE YOU TO CLASSIC ARTISTS, ESPECIALLY THEIR LESSER KNOWN SONGS AND ALBUMS. NOW WE’RE REALLY GONNA DIG DEEPER. ENOUGH OF SUPERSTARS, HALL OF FAMERS, THE GODFATHERS OF EVERY POSSIBLE GENRE IN ROCK AND METAL. LET’S FOCUS ON THOSE, WHO ARE ON THEIR WAY UP OR WHO WEREN’T THAT LUCKY IN THEIR PURSUIT OF STARDOM. OR THEY JUST DIDN’T GIVE A DAMN ABOUT IT… BUT WE STILL DO REMEMBER ABOUT THOSE FAMOUS ONES – DIGGING DEEPER IS THE PLACE WHERE WE’RE GONNA PICK AN OBSCURE ALBUM BY WELL-KNOWN MUSICIANS AND TRY TO UNDERSTAND WHY THE HELL IT’S BEEN LONG FORGOTTEN.

Today’s band of choice is Bigelf – an American group founded in 1991, with four albums and three EPs in their CV. This year’s album, Into the Maelstrom, released by a top-flight progressive label Inside Out, might just be the breakthrough they deserve like few other groups. jakub „bizon” michalski


Money Machine [2000] Recorded in the summer of 2007, but released in 2010, Bigelf’s first full album Money Machine may not sound as mature as the band’s subsequent releases, but it already shows that they knew what they wanted and were indeed capable of getting there. The combination of heavy and doom metal sound and dense arrangements mixed with pop licks and Beatle-esque melodies with a psychedelic sauce on top is the band’s main specialty, and it’s obvious from the very first seconds of this record that we’re in for an amazing journey. The first five tracks just run over you like a steamroller and if it’s your first time with Bigelf’s music, you might find yourself checking whether you really are listening to a modern band, instead of some long lost collaboration between Robert Fripp, Pink Floyd, John Lennon and Marc Bolan. The title track, Neuropsychopathic Eye and (Another) Nervous Breakdown show a more proggy side of the group with all the little tributes to the great masters of prog, crazy solos and changes in melody. But Sellout and Side Effects prove that Damon Fox and his bandmates are equally great at delivering incredibly catchy tunes that just make me imagine seeing this band playing “Top of the Pops” in mid-70s, all in wacky, colorful outfits and covered with glitter. And even if the remaining four tracks on the original version of the album are not as exciting as the first five, they never go below a certain (high) level. And yes, there’s more. Thin Lizzy’s Bad Reputation is the first bonus track – a bit surprising one, as I wouldn’t necessarily guess that Lizzy were among Bigelf’s main influences. There’s one more cover, a less surprising one – a live version of Sabbath’s Sweet Leaf. This track, along with three live performances of tracks from Money Machine, were previously released on Goatbridge Palace EP (2001), before they made it to the re-released version of this album in 2010.

Hex [2003] After first line-up changes (the band recruited two Finnish musicians), Bigelf came back with an album even stronger than their solid debut. Just like the previous record, Hex starts off with some serious heavy/doom ass kicking in the form of Madhatter – a track that wouldn’t be out of place on any Black Sabbath album with Ozzy, including 13. But the band is wise – instead of hitting hard again, the mood quickly changes and we get one of three versions (or parts) of Bats in the Belfry, something definitely inspired by a certain band from Cambridge. But then Pain Killers take us in a completely different direction with some straight hard rock licks. That’s how it is with Hex – it’s never boring and monotonous. As soon as you think you know where’s this whole thing going, it makes a sudden turn. What’s better – no matter which way they choose, it always sounds amazing. Disappear might be one of the greatest rock classics that never actually became one. Great main bass motif, fantastic Hammond organs in the background, stunning melody, floydian guitar, beautiful lyrics – what else do you want? Every, I mean EVERY hard/prog rock maniac will love this one. The thing that pushes Hex a step further than Money Machine is the fact, that after those first 4-5 great songs, the band maintains this incredibly high level. We get the obligatory supply of great hooks in Sunshine Suicide, the eerie Black Moth would be a great modern soundtrack to a Bela Lugosi horror film, whereas Bats in the Belfry I that concludes the basic version of the album surprises with a Bond Theme-like verses before it all goes proggy in the best late 60s/early 70s style. Four bonus tracks from a later re-release are also up to the album’s standards. Psyclone is a crazy hard rock rollercoaster ride and yet another part of Bats in the Belfry appears at the very end. This should have been the band’s breakthrough album, but somehow… it wasn’t.


Cheat the Gallows [2008] * String arrangements, violins, violas, cellos, trumpets, flutes, saxophones, trombones, clarinets… Is Damon Fox crazy? Well, he certainly seems to be a mad bandleader or some wacky circus announcer, who introduces us to his special show. Yes, a show. The gravest show on Earth, just like in the title of the opening track. But what an exciting show it is! This might be the most accessible and ear-catching Bigelf album in terms of arrangements, catchy licks and all that fun stuff that happens somewhere in the background. And the best thing is – there’s not a single average track here. It’s all absolutely fantastic. Damon and his band constantly wink at the listener, serving us countless musical references to the glorious past. Imagine late Beatles mixed with Pink Floyd, Deep Purple, King Crimson, Black Sabbath, early Queen, Alice Cooper, T. Rex, David Bowie, Uriah Heep, The Doors and… Looney Tunes. But what’s really exciting is that Bigelf pours it all into one big cauldron, stirs it, and gets a unique sound – Bigelf sound. The crazy opening track is a good foretaste of the whole album. The album’s leading track, The Evils of Rock & Roll, sounds like Uriah Heep on acid and what a bloody great trip that is! My personal favorite is The Game. Something that John Lennon and Marc Bolan could have written together. Passionate vocals, great strings that add a lot to the track’s atmosphere and that Ace Mark’s mind-blowing guitar solo that just goes on and on, and when it finally ends, I feel like it was still too short. The last and by far the longest composition on the album – Counting Sheep – is a worthy conclusion of this delirious journey. It starts in a floydian style, but soon just goes cartoonish in the best possible way. You almost wait for Porky Pig to pop up and say “That’s all, folks!” at the very end. Cheat the Gallows is a creepy, over the top circus show performed on acid in a lunatic asylum. And it’s the best circus show you’ll ever see! Start with this album. If it doesn’t hit it off, Bigelf might not be a band for you.

Into the Maelstrom [2014] After the release of Cheat the Gallows, and Progressive Nation world tour that included Bigelf playing as special guests to Dream Theater, the band pretty much ceased to exist. But encouraged by none other than Mike Portnoy, Damon Fox picked up the pieces and gathered a new line-up that recorded the group’s latest offering. Returning on bass guitar on some of the songs is Bigelf veteran from Finland, Duffy Snowhill. The new guys are Luis Maldonado – a guitar player that recorded with Glenn Hughes, James LaBrie and UFO, among others, and “Iron Mike” Portnoy himself as the new session drummer. It’s also worth noting that Maldonado plays only on three tracks. All guitar parts on the remaining nine compositions were recorded by Fox. This time, the circus takes us on a journey through (outer) space and time. And we get everything that Bigelf fans were waiting for the last six years. Damon switches between different styles of singing, appearing either as a demon or an angel, depending on the song’s atmosphere. Just like with previous Bigelf albums, we get our share of musical claustrophobia, utter madness, flamboyance, a wide spectrum of influences and frequencies, and fantastic melodies. But what’s best – it sounds like Bigelf without actually copying any of the group’s previous offerings. Although this album is dominated by psychedelic heavy doom rock, some of its best moments come when the band slows down a bit and turns to more mellow sounds, like in Mr. Harry McQuhae, in which Damon


delivers a guitar solo Andrew Latimer would be proud of. That doesn’t mean those heavier tracks aren’t great. The album’s opener – Incredible Time Machine – is a dynamic, kick ass track, Vertigod sounds like a big band orchestra playing heavy metal on acid, and while Theater of Dreams might not be the happiest song when it comes to lyrics (the “Mike Portnoy leaves Dream Theater” references are quite obvious), the music is just pure joy. In keeping with the tradition of placing longer, more complex songs at the end of Bigelf’s discs, ITM concludes the album, proving finally that the band is back in full glory and ready to show everyone that their lack of big success is one of the biggest mysteries of rock music industry in the past 20 years. This closing track might be one of Bigelf’s best compositions, it contains all the stuff that won Damon a large group of devoted fans – big multilayered vocals, catchy melodies, great hard rock guitars, huge keyboard sound and the big finale that leaves no doubt the album is over and we’ll have to wait for more. Hopefully not another six years, Damon! Into the Maelstrom may find its place on many end-of-year best of lists, if only rock and metal press people actually listen to this album. A place on my list is guaranteed.

Anything else? Apart from four studio albums, the band has released three EPs – Closer to Doom (1996), Goatbridge Palace (2001) and The Madhatter (2003). The most interesting of those is the first one,

not only because it shows Bigelf in its early stage of development, but also due to the fact that, unlike those other two EPs, tracks from Closer to Doom are not available on later versions of Bigelf’s full albums. It’s also the only release to feature the band’s original line-up, and it’s also worth checking because it’s different from later releases in that there’s not one lead singer, but three of them. Damon shares vocal duties with both: bass player Richard Anton (left in 1996) and the late guitarist A.H.M. Butler-Jones (fell into diabetic coma in 2001 while on tour with the band and died in 2009, never regaining consciousness). Closer to Doom may not be as great as Bigelf’s full albums, but it’s a nice addition to the outfit’s discography and it contains music the band definitely doesn’t have to be ashamed of. The arrangements may not be so huge, but I guess some fans may actually prefer this more “stripped down” sound (compared to subsequent releases) of those 3-5 minute tracks. It’s worth finding the expanded version with eight additional songs, including some demos and a spirited cover of Sir George Martin’s Theme One composed originally for BBC Radio 1.


k

digging the rock

t t r

michał rulewicz

I

t’s autumn of 1971. An album called Highway, recorded by a rock quartet Free, sells poorly and not only is not a success on its own, but can’t really capitalize on the one achieved by its predecessor, Fire and Water. It’s hard to say whether the reason is that the sound of the album is a bit less hard, or is it simply difficult to write another All Right Now. This disappointed both Paul Rodgers and Andy Fraser, but what’s even worse – they stopped feeling any satisfaction from composing together. In May that year, after an Asian tour, Free disbands. Fraser forms Toby and Rodgers starts Peace (both bands were so successful that no one remembers them anymore). The seemingly neutral observers of this conflict – Simon Kirke and Paul Kossoff – were not twiddling their thumbs either. As opposed to what the bass player and the singer did, the guitar player and the drummer decided to join forces. After some turbulent phone conversations, the duo was joined by bass player Tetsu Yamauchie and keyboardist John “Rabbit” Bundrick. This was the beginning of an ambitious project with a not-so-ambitious name – Kossoff/Kirke/Tetsu/Rabbit. The quartet spent the autumn of 1971 recording their new compositions that included mainly songs written by Rabbit and Kirke. According to Simon, it was then that he and Koss were able to explore areas in music they couldn’t have explored in their previous band. David Clayton – Free’s archivist and co-author of Heavy Load: The story of Free – mentioned that “Kossoff was relaxed in the studio, enjoying the dynamics of the group and happy to be working with such good musicians”.

But as it soon turned out, it wouldn’t last long and Paul became depressed as an aftermath of Free’s break-up, and found consolation (obviously) in drugs. But the autumn sessions were completed and in April 1972 the band released their first (and only) album – K/K/T/R. It would’ve been an extreme rarity these days (let’s just say that I saw two copies of it in Poland, including Internet auctions… I’m a happy owner of one of them!), if it hadn’t been for Ork Records (a division of Cherry Red Records) – a label that specializes in re-releasing albums that have long been out of print. Thanks to them, the album got released on CD in 2007 – 35 years after its premiere. The final product is really impressive. Listeners got a booklet that looks really good and is rich in content. Apart from archival photos and iconography, it also includes historical outline, a long interview with John Bundrick and some recollections by Simon Kirke, first published in “FREE Appreciation Society” magazine. The abovementioned David Clayton took care of the substantive content of all materials included. But it’s more important that music also meets high standards, which concerns both great mastering as well as fantastic artistic value of the compositions. I’ll go as far as saying that this


album could have been a Free album and would have fitted nicely into that band’s discography. It’s also worth mentioning that in 1973, both Tetsu and Rabbit took part in recording Free’s last long play – Heartbreaker (Bundrick composed about half of the songs) – and played as members of Free during the band’s last tour. So why hardly anyone remembers this project? What went wrong? Well, it seems there were two important factors missing. The first thing is that K/K/T/R didn’t score a hit. Although it’s nothing bad, as hits are not always good songs (in fact, they rarely are), a lack of a hit could have been a major factor in the fact that there was no real interest in the project when the record went out. Of course, I’m not talking about the caliber of All Right Now or Walk In My Shadow. K/K/T/R really lacks songs like Wishing Well, Ride on a Pony or The Stealer. The closest thing to a potential hit here is Blue Grass – a tune that really has a good rhythm – but it doesn’t mean there aren’t other good songs on this album. Although sometimes one may get an impression that the compositions are a bit of a musical cliché, the instrumental craft of the musicians makes up for that. The second thing missing is a lack of a real singer, someone like Paul Rodgers. Many of the songs would certainly benefit from being sung by The Voice. While Kirke’s and Rabbit’s singing voices (each sings in their own compositions) will not make your ears bleed or provoke a loud howl of all local dogs, they’re not particularly impressive either. The vocals serve just as a background to the compositions. In fact, there’s a small experiment you can carry out at your

own home. A nice ballad called Anna – written by Kirke – found its place both on K/K/T/R, as well as on Straight Shooter – a 1974 album by Bad Company, which was a group founded in 1973 that included Paul Rodgers, Simon Kirke, Mick Ralphs and Boz Burrell. The first version is sung by Simon, the second one by Rodgers. It’s easy to hear whose voice works better. We can hear an “interesting” take on vocals in Colours – a track sung by Paul Kossoff. But I suppose it was meant to be just an oddity from the beginning, as although instrumentally it’s a good thing, the vocals are buried in the mix and you can’t really say that Kossoff’s mumbling is real singing. Speaking of a lack of good voices – there’s something on K/K/T/R that Free albums always lacked – an instrumental track. It’s called Just for the Box and it’s in fact a very good tune. But all those limitations don’t mean this album is not worth checking. It’s really a strong offering, one that could maybe benefit from a great singer (but let’s be honest – how many well known bands have really amazing singers?), but makes up for it thanks to good melodies and instrumental craft. Almost each track has a Free spirit thanks to Simon’s drum parts and Paul’s beautiful guitar sound, but it’s also spiced up with some purple-esque keyboards played by Rabbit (who, by the way, had previously played with Jon Lord). Claiming that “Tetsu’s just a bass player here” would also be unfair. K/K/T/R didn’t last. It’s hard to say whether this project would have recorded another album had Free not reunited. It’s also hard to say if anyone would still remember it if it wasn’t for Paul Kossoff’s tragic death. But what’s certain and important is that a listener will get a pretty big dose of blues-tinted classic rock and it’s always good to have a record like this on your shelf and (most importantly) in your player.


dark access

Alestorm Captain Morgan’s Revenge leszek mokijewski

OVER THE SEAS, WE SHALL RIDE SEARCHING FOR TREASURE, INTO THE NIGHT OVER THE SEAS, OUR QUEST HAS BEGUN AND WE WILL NOT STOP WITH THE DAWN OF THE SUN

T

umany fal rozbijają się o burtę okrętu, a dumna syrena na jego dziobie prowadzi na północ. Wraz z pędząca perkusją i heavymetalowym riffem rozlega się gromki śpiew. Hej, bracia, słońce naszym opiekunem, a noc – ukojeniem i odpoczynkiem. Poprzez tumany fal płyniemy ku przygodzie, gdzie pośród opowieści ukryta skarbów moc. „W kierunku zaginionej wyspy, piraci, tam złoto czeka na was” – przemówił stary kapitan. Wiele nocy temu nasza wędrówka rozpoczęła się w podmiejskiej tawernie, lecz nadchodzi jej kres. Lejcie rum, bracia, w oddali widać ląd, tam czeka nas przygoda i chwała. Gitarowe riffy nabierają mocy, a Christopher Bowes potężnym głosem prowadzi w głąb pirackich opowieści.

Morgana. Do tej pory skryci w mroku nocy, od dawna z piętnem zdrajców przemierzamy zagubieni morskie akweny. Gotujcie się do walki, czas zmierzyć się z przeznaczeniem, niech nastanie klątwy kres. Śmierć naszym wybawieniem, bracia, nagrodą – wieczny żywot wśród kobiet i rumu. Szykujcie stal, dobijamy do brzegu, niech wygra siła i braterstwo.

At sunrise we’ll all dance the hempen jig So raise up your pint of rum and take another swig The curse of Captain Morgan has led us to this fate So have no fear, and don’t look back, the afterlife awaits

Captain Morgan’s Revenge, wydana w 2008 roku jako pełnopłytowy debiut w dyskografii Alestorm, to epicka podróż do świata pirackich wypraw. Odpowiedzialny za warstwę tekstową wokalista Christopher Bowes zabiera nas na pełne morze, by wraz z piracką załogą przemierzać bezkres wód, uczestniczyć w morskich bitwach oraz poszukiwaniach zaginionych skarbów. Muzyka zawarta na krążku porywa swą energią, pełen werwy śpiew sprawia, że obcowanie z muzyką Szkotów wciąga do granic możliwości. Jeśli z zapartym tchem oglądasz filmy spod znaku rumu i kordelasu, nie wahaj się ani chwili i wkrocz do muzycznego świata piratów z okrętu Alestorm.

Hej, bracia, lejcie rum co sił, nasz czas zły los się odwrócił. Przy salwie z dział dobijmy do brzegu, szykujcie stal, niedługo czeka nas walka. Perkusja w opętańczym tempie wybija rytm, gitary z heavymetalową mocą pędzą przed siebie na spotkanie z przeznaczeniem. Piraci, czas zmierzyć się z klątwą kapitana

The only way to break this curse Is for us all to die Now as we stand before the gallows Waiting for the end I’ll say these final words my friend


Over the seas, we shall ride Searching for treasure, into the night Over the seas, our quest has begun And we will not stop with the dawn of the sun

T

owering waves are crashing on the side of a ship and a proud siren on its bow leads us north. Loud chants accompany the rushing drums and heavy metal riffs. Hey, brothers! The sun is our guardian and the night brings us solace and rest. We sail amongst the waves to seek adventure and treasures described in old stories. Towards the lost island, my pirates! That’s where we’ll find our gold – says the old captain. Our journey began many a night ago in a small provincial tavern, but now its end is near. Pour more rum, brothers, land ho! Adventure and glory awaits us there! Guitar riffs are getting heavier and the mighty voice of Christopher Bowes leads us through those pirate stories.

At sunrise we’ll all dance the hempen jig So raise up your pint of rum and take another swig The curse of Captain Morgan has led us to this fate So have no fear, and don’t look back, the afterlife awaits Hey, brothers, pour more rum. It’s our time, bad luck has turned its track. With salvo of guns we make the shore. Get your steel ready, we will fight! Drums kick in with a mad rhythm, guitars rush ahead with heavy metal power to meet the destiny. Pirates, it’s time to deal with the curse of Captain Morgan. Stigmatized as traitors, we wander lost waters hidden from

daylight. Prepare to fight, it’s time to face our destiny. May the curse come to an end. Death is our salvation, brothers. Eternal life is our reward. Women and rum. Prepare your steel, we’ve reached the shore. Let the power and brotherhood win.

The only way to break this curse Is for us all to die Now as we stand before the gallows Waiting for the end I’ll say these final words my friend Alestorm’s first full album – the 2008’s Captain Morgan’s Revenge – is an epic journey to the world of pirate adventures. The band’s lyricist, Christopher Bowes, takes us to the sea, and together with the pirate crew we sail the vast waters, take part in sea battles and search for the lost treasure. The music on this album just boils with energy. The zest of vocal performance makes it easier to get carried away by this Scottish band’s music. If you’re a dedicated fan of pirate movies, don’t hesitate – join this musical journey of the pirates sailing on the ship known as Alestorm.


rock live

GUS G.

20 MAY 2014, London photography: Falk-hagen bernshausen





77






Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.