http://podaj-dalej.info/files/Walentynki

Page 1

Święto skomercjalizowanych

Zakochani wychodzą z podziemi. 14­tego lutego obchodzone są walentynki, a nie Walentynki (według „Wielkiego słownika ortograficznego PWN” pod red. E. Polańskiego należy pisać małą literą jako wyraz należący do grupy nazw obrzędów, zwyczajów). To, jak wiadomo święto zakochanych, które wywodzi się z kultury francuskiej i anglosaskiej. Do Polski zostało wprowadzone w latach 90­tych. Dla wielu to święto przede wszystkim komercyjne, na którym można sporo zarobić. A każda rzecz na której można zarobić ­ jest dobra. A jak wiadomo ­ miłość zawsze się dobrze sprzeda. Bo przecież każdy kto świętuje w tym dniu, musi zakupić coś specjalnego dla ukochanej lub ukochanego, oczywiście w motywach iście romantycznych ­ czyli z serduszkami i w kolorze czerwonym. Święty Walenty, patron chorych na epilepsję i choroby umysłowej w sam raz pasuje na patrona święta zakochanych. Bo trzeba być naprawdę chorym na głowę, by poddać się temu szałowi, który jest tylko świetnym sposobem na biznes i na szum w mediach. Po głębszym zastanowieniu, każdy prędzej czy później dojdzie do wniosku, że walentynki nie mają żadnego głębszego przesłania. Owszem idea jest piękna, ale za bardzo przywiązuje się do tego dnia wagę. Przyjęło się, że 14. lutego obdarowuje się wybraną osobę kartką z życzeniami, wierszykami, czekoladkami, kwiatkami lub innymi mniej przydatnymi gadżetami...oczywiście anonimowo. Dla kupujących to zapewne frajda w poszukiwaniu a później wręczaniu upominku. W końcu żyjemy w czasach konsumpcjonizmu i manii zakupów, co do drugiego to inna bajka, całe szczęście bardziej optymistyczna. Nie ulega wątpliwości, że co roku widać jedną, powtarzającą się tendencję. Coś co utkwiło mi w pamięci na dobre i skutecznie odstraszyło od szumnego świętowania w tym dniu z drugą połową. Zakochani wychodzą spod ziemi lub z podziemi, jak kto woli. Wizja 14­tego lutego wygląda tak, że wszyscy wychodzą nagle, jakby wyłaniali się z zakamarków na powierzchnię miasta i ostentacyjnie pokazują, jak bardzo są zakochani i szczęśliwi. Nie zważając przy tym na innych przechodniów i świadków ich wzajemnego okazywania sobie uczuć, już nie mówiąc o singlach, którzy w tym dniu chyba cierpią podwójnie. Przyrównać to można do zjawiska wylewu „ciężarówek” w czasie wiosny. Tak, jakby tylko jesienią i zimą było możliwe zajście w ciążę....ciekawa zależność, czyż nie?


Polacy lubują się w rzeczach zagranicznych i zamiast dbać o tradycję, dążą do jej zapomnienia. To przykre, że mając własne święto zakochanych, takie magiczne i jedyne w swoim rodzaju, przyjmuje się zwyczaje z zachodu, głównie ze Stanów Zjednoczonych. Chyba zapomniano już, że jesteśmy w Europie i na dodatek dzieli nas i naszych ulubieńców ocean. Nasze rodzime słowiańskie święto, zapomniane przez większość, było niegdyś traktowane właśnie jako święto zakochanych. Noc Kupały, Sobótka czy Noc Świętojańska to potoczne nazwy tego zwyczaju, obchodzonego w nocy z dnia 21 na 22 czerwca. Czyż zabawa w ciepłą noc przy ognisku, puszczanie wianków z zapalonymi świecami, wróżby i tańce, a później szukanie na mokradłach kwiatu paproci, nie jest ciekawym pomysłem na spędzenie czasu? Tyle w tym magii i wyjątkowości. Mistyki w obrzędach, które swoją genezę mają w kulturze celtyckiej, germańskiej i indoeuropejskiej, o wiele ciekawszej niż amerykańskie zwyczaje. To czas na łączenie się w pary. Nie trzeba być osobą przesądną, by czerpać przyjemność z wróżenia. Chodzi przecież o rozrywkę w innym, tradycyjnym wydaniu, bez komercji i zagranicznej mody. A jeśli taka propozycja nie odpowiada, jest inna. Można świętować w rocznicę ślubu lub innym, istotnym dla danego związku terminie (np. miesięcznica czy rocznica). Bo jaka jest przyjemność w masowym świętowaniu? W oglądaniu zachowań innych zakochanych? Ile jest romantyzmu w tłumach spacerujących po starym mieście? Nawet w kawiarni nie jest się samym, bo stolik jednej pary styka się ze stolikiem innej. Zaciszne miejsce staje się oazą tylko teoretycznie, bo może być odkryte także przez inną parę. Już nie mówiąc o kinowym repertuarze, który niczym szczególnym nie zachęca a mimo to, sale są zapełnione, bo to zawsze jakaś alternatywa na prezent. Są także plusy walentynek...ale raczej dla pań. Kwiatek, czerwona róża, to zestaw obowiązkowy, prawie tak samo jak kawa i wuzetka z kultowego „Misia” Barei. Raz w roku chłopak się szarpnie i zaprosi do kawiarni, pizzerii lub innej restauracji, obsypie swoją lubą jakimś prezentem a do tego stanie się szarmancki i romantyczny.....taka to moc walentynek. Jakby nie można było być takim na co dzień.... Joasia Felczak


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.