http://podaj-dalej.info/files/pd16

Page 1

WIOSNA (16) 2006

ISSN 1732-9000

O

K

A

Z

J

O

N

A

L

N

a powiedzieli - nie ma po co a powiedzieli - jesteś za słaby nie poradzisz sobie choć powiedzieli - nie ma po co choć powiedzieli - jesteś za słaby nie poradzisz sobie wchodzę pierwszy raz wchodzę pierwszy raz wszedłem pierwszy raz nie powiedzieli nic

I

K

A

K

A

D

E

M

I

C

K

I

W NUMER ZE Tygodniowy program Duszpasterstwa Akademickiego ...... 2 Pierwszy ...... 2 Bary, ach te bary .... 3 Aby muzyka mówiła razem z poetą ..... 4 „To se ne da” czyli o „wariatach na kole” słów kilka ...... 5 To mój dom. I wszystko jasne ...... 8 Apostolstwo Roku Jubileuszowego II .... 9 List do ...... 10 Rozpoczęcie sezonu grillowego ...... 11


2

WIOSNA (16) 2006

Tygodniowy program Duszpasterstwa Akademickiego oo.Jezuitów NIEDZIELA 17.00 – Grupa Studnia Jakubowa - studencki zespół wokalno-instrumentalny, zajmujący się przede wszystkim oprawą muzyczną niedzielnej Akademickiej Mszy Świętej o godz. 19.00. Zespół zaprasza do współpracy osoby muzykujące. 19.00 – Akademicka Msza Święta 20.00 – Wieczór przy herbacie dla głodnych i spragnionych. W domku DA okazja do spotkania wszystkich ze wszystkimi, bez względu na przynależność lub nieprzynależność do DA. Bywa też „coś” do herbaty.

kontynentów i narodów. Udajemy się z pomocą do misjonarzy Afryki, Ameryki Łacińskiej, a także Albanii, Rosji i Ukrainy. Głównie jednak działamy tu, gdzie przebywamy: świadczymy o Chrystusie, służymy modlitwą i pomysłowością dziełu animacji misyjnej. 20.00 – Grupa tańca liturgicznego. To propozycja dla tych, którzy chcą się modlić nie tylko swoją duszą, ale i ciałem, którzy czują, że nie wszystko da się wyrazić słowami, którzy dążą do wiary radosnej, ufnej, w pełni delektującej się Bożą obecnością (Uwaga: Grupa spotyka się nieregularnie).

PONIEDZIAŁEK

CZWARTEK

16.00 – Dzieci Starówki, różne zajęcia z dziećmi toruńskiej Starówki. 19.45 – Grupa La Storta. Nazwa pochodzi od miejsca, które za czasów Ignacego Loyoli było miejscowością oddaloną kilkanaście kilometrów od Rzymu, a dzisiaj jest jego częścią. Tam założyciel Jezuitów doznał łaski silnego i nieodwracalnego przylgnięcia do Jezusa Chrystusa. Jest to propozycja dla tych, którzy ciekawi są duchowości jezuitów i chcieliby z niej skorzystać w życiu codziennym. 20.00 – Grupa Odnowy w Duchu Świętym Posłanie zaprasza na wspólne, cotygodniowe oddawanie chwały Bogu podczas spotkań modlitewnych. Dwa razy w roku grupa prowadzi Seminarium Odnowy w Duchu Świętym dla osób poszukujących i pragnących pogłębić swoją wiarę.

15.30 - Próba Teatru Tempestas. 19.00 – Akademicka Msza Święta 20.00 – Kumite – w ramach troski o zdrowie fizyczne i poczucie bezpieczeństwa proponujemy KURS SAMOOBRONY. 20.00 – Angielski dla maturzystów, możliwość darmowych korepetycji pod kątem matury. W każdy DRUGI CZWARTEK MIESIĄCA zapraszamy na szczególną modlitwę po Mszy Świętej Akademickiej o godz. 19.00. W duchu przeżytych rekolekcji Nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, proponujemy spotkanie z Jezusem w Najświętszym Sakramencie, aby wielbić Go, oddając Mu to wszystko, co nie pozwala nam przeżywać siebie i innych jako ludzi, jako dzieci Boga, jako braci Jezusa, jako synów Bożych. Modlitwę prowadzi Grupa Taize. Wszystkich, którzy chcieliby dołączyć do Grupy serdecznie zapraszamy.

WTOREK 18.00 – Szkoła medytacji chrześcijańskiej.

ŚRODA 20.00 – Grupa Oaza. Spotyka się raz w tygodniu, aby modlić się i wspólnie spędzać czas zgodnie z charyzmatem Ruchu Światło–Życie. Grupa zaprasza wszystkich zainteresowanych. 20.00 – Wolontariat Misyjny To grupa ludzi, którzy nie szczędzą swojego życia na działalność dla dobra braci z różnych

Pierwszy Najtrudniej jest zacząć - usiąść w fotelu, wziąć długopis do ręki, oderwać się od tego wszystkiego co przeszkadza, co rozprasza i postawić pierwsze słowo. Albo inaczej - trudno jest dobrać do tego słowa pierwszy dźwięk i uderzyć w strunę dokładnie, tam gdzie on jest, tak, by zabrzmiał czysto. Trudno jest ogarnąć ten niekończący się potok myśli, zebrać jego strzępy w jedną całość i postawić kropkę. A choć czasem zdarza się zapisać nawet i pół strony, koniec końców i tak skreśla się wszystkie zdania, zostawiając z nich jedynie krótki opis na gg, licząc tylko, że następnym razem uda się napisać coś więcej, coś, czego nie napisał jeszcze nikt coś po raz pierwszy. Przyjemnej lektury. redaktor naczelny mariusz es=:)

SOBOTA 10.00 - Soboty dla narzeczonych, kurs przedmałżeński prowadzony metodą nie konferencyjną, ale na zasadzie przeżywania w parach istotnych treści dotyczących Sakramentu Małżeństwa. 10.00 - Spotkanie ministrantów. 16.00 - Katechumenat. Ma na celu przygotowanie osób dorosłych do przyjęcia Sakramentów: Chrztu, Bierzmowania i Eucharystii. Ten dzień w Duszpasterstwie, to możliwość aktywnego wypoczynku, a więc: wyprawy piesze lub rowerowe, plenery fotograficzne, piłka nożna i siatkowa. UWAGA! Najbliżyszy plener fotograficzny 10 czerwca, spotkanie przy DA o godz. 10.00.

PIĄTEK 20.00 – Spotkanie dla młodzieży – modlitewno-dyskusyjna grupa gromadząca ZAPRASZAMY WSZYSTKICH, w swych szeregach młodzież szkół śred- NIEZALEŻNIE OD WYZNANIA, nich. Na spotkaniach: dyskusje na ciekaPOGLĄDÓW CZY SYTUACJI we tematy, niekoniecznie religijne. IstnieMORALNEJ. je perspektywa wspólnych „wypadów”, a nawet wakacji. 20.00 – O Panu Bogu po angielsku – możliwość doskonalenia „swojego angielskie- Spotkania duszpasterskie odbywają się go” poprzez swobodną rozmowę na tema- w Domku Duszpasterskim. Wejście od ty religijne i nie tylko. ul. Piekary 24.


3

WIOSNA (16) 2006

Bary, ach te bary... Jednym z milszych wspomnień z dzieciństwa związanych z ojcem były wyjazdy do miasta na wtorkowy targ. Aby być tam wcześnie, trzeba było zdążyć na poranny pociąg do Gorlic, rezygnując ze śniadania w domu. Za to kiedy już tam przyjeżdżaliśmy, pierwszym miejscem, do którego szliśmy, był bar mleczny na rynku w centrum Gorlic. Pamiętam ciągle żelazny jadłospis na tablicy z przypinanymi żółtymi literkami, ale przede wszystkim smak słodkiej kawy z mlekiem i bułki z serem. Pewnie to kilkanaście lat perspektywy, może dziecięce upiększanie, związane z poczuciem przygody i niezwykłości - nie wiem. Tak czy siak, bary mleczne pozostały dla mnie czymś pięknym, może nawet bajkowym. Chętnie do nich wracam, gdziekolwiek jestem, cofając się do lat, kiedy wszystko było prostsze i radośniejsze – do lat dziecinnych. Dziś prawdziwych barów już nie ma ... - można by powtórzyć za M. Rodowicz, choć to nie do końca prawda. Zostało ich jeszcze kilka, choć nie wiadomo jak długo przetrwają w tak specyficznych dla siebie „okolicznościach przyrody”. Opowiem o jednym z nich – może poprzez to zatrzymam jak w klatce filmu coś, co odchodzi w przeszłość, jak film czarno-biały, kolejki do sklepów i… nasza młodość...

Surówka - historia Kierowniczka, p. Małgorzata Zakrzewska; Ja pracuję, wie pan, 30 lat w tym barze, tak, że można powiedzieć, że wyrosłam na nim. To w zasadzie moja pierwsza praca. Staż odbyłam w Wodniku. To była piękna restauracja - wspomina z rozrzewnieniem – jedna z najlepszych restauracji w 73 roku. Jak ja zaczynałam tu pracę, to na środku kuchni stał taki piec kaflowy na węgiel. Żeby się to rozgrzało, rozpaliło, trzeba było czekać. Sadza – trzeba było szorować

te garnki. Fatalne warunki. Ale historia baru sięga dalej – mówi p. Małgosia – ten bar jest tu od zawsze, a przynajmniej od XVII wieku. Szuka chwilę w szpargałach szafki w ciasnym kantorku na zapleczu i pokazuje mi ksero z jakiejś książki z obrazkiem tego budynku – gospody. Kiedyś to się nazywało: Gospoda pod Dzikim Człowiekiem z Maczugą - kontynuuje. Czyli nasz bar to zabytek. Ja byłam bardzo zszokowana tym – że to już istniało w XVII w.

Pierwsze danie Pierogi proszę odebrać! - rzuca zza lady w eter pani w zielonym fartuszku. Na spokojnej dotąd sali zaczyna się ruch. Rzucają się od razu 2 osoby z przeciwnych jej stron. Pierwsza dopada babcia, która rozpłaszczyła się w kąciku, bliżej bufetu. Młody student, który zamówił je wcześniej opada z rezygnacją na siedzenie; nie ma sensu kłócić się o głupie pierogi – na szczęście na swoje nie musi czekać długo. Pierogi, leniwe, kasza z sosem – to klasyka gatunku, która mimo przeróżnych mód i wpływów utrzymała się w prawie niezmienionym wyglądzie od lat. Nie znaczy to, że nic się nie zmienia w menu – niedawno wprowadzono nowe dania – w trosce o klientów. Aaa, staram się wymyślać, mówi kierowniczka, bo wie pan, mięso się przejadło i chcemy podejść pod gusta młodzieży. Np. szpinak – ja sama osobiście nie używam szpinaku w domu, bo mąż nie zje, syn nie zje, ale jak tutaj robiliśmy, to jest to całkiem dobra rzecz. Ponadto placki ryżowe, etc. Czymś trzeba tego klienta zdobyć ! Nie chcemy iść na łatwiznę, tego przysłowiowego schabowego na patelnię rzucić i tyle.

Danie drugie W

trakcie rozmowy przychodzi dziewczyna z baru z herbatką w jednej ręce i gofrem w drugiej – to żeby pan dobrze o nas napisał – uśmiecha się wesoło. Przecież i bez tego bym napisał, myślę, ale nic – to pierwszy w moim życiu przypadek niespodziewanej opłacalności pracy piórem. Na początek – nieźle...Ciekawe – jak to będzie, gdy przyjdzie do mnie ktoś i zaproponuje kupno ustawy, czy coś

– może powinienem się na to przygotować? Dziewczyna od herbatki - mówi dalej szefowa - jest jedną z 13 osób, dziewczyn pracujących w barze. Ze względów na ograniczony lokal i wymagania prawne, np. aby były osobne szatnie, czy toalety – pracują tylko dziewczyny - A może i dobrze, bo jakby jakiś młody chłopak przyszedł, to by jeszcze jej zawrócił w głowie. A tak, to nie ma na to czasu. Dziewczyny są nauczone i damskich prac, i męskich spraw, mówi dalej – muszą sobie radzić we wszystkim. Dobieramy tak sobie personel – u nas musi być jedność, jedna rodzina. Nie może być tak, że ktoś się wyłamuje. (Aż nie mogę uwierzyć i pytam) – Naprawdę nie ma zgrzytów między babkami? - niemożliwe! Dziewczyny się tak przyjaźnią – jedna robi to, potem w razie potrzeby druga ją zastępuje. Np. teraz, no nawet słyszę – ta ze zmywalni przyszła zmielić ser na zapiekanki. No na pewno nie będzie w tej zmywalni zawalone, tylko ta z bufetu przyjdzie, sprzątnie za nią. A przecież mogłaby powiedzieć – chrzanię (mam to w nosie), toć to nie moja działka – prawda? U nas dziewczyny są dobre... – nie można powiedzieć.

Kompocik Jak pan pyta o klientów stałych - są tu na pewno tacy. Jest dużo młodzieży sobotnio – niedzielnej, która studiuje zaocznie i ciągle do nas przychodzi. Jest dużo, jak to się mówi, babć, które zamówią sobie herbatkę czy zupkę - takie osoby muszą coś ciepłego zjeść i przede wszystkim niedrogo. Klienci niechciani? - nie ma takich,


4

WIOSNA (16) 2006 Wiem, mówi po przerwie pani Małgorzata, że nie wszędzie to jest możliwe, bo managerowie patrzą na ręce. Człowiek ma może za miękkie serce – ja nie wiem, dziewczyny też już tak wychowane. Co kto może wiedzieć, co go czeka za tydzień, za rok… Zostaniemy bez pracy, nie będziemy mieć środków do życia, możemy i my być w takiej sytuacji – każdy z nas, nawet pan..

choć czasem jest różnie – np. bezdomni, niektórzy przychodzą pijani, szukają zaczepki, awanturują się, wyzywają nas, Bogu ducha winnych, ale obsłużyć ich trzeba, choć czasem szkoda, jak się widzi jak nazamawiają tego jedzenia i nawet go nie zjedzą – i się marnuje. W większości są jednak spokojni, wpadają, bo chcą się chwilę ogrzać. Jest tu też kilku kilku specjalnych gości, ulubieńców baru, którzy mogą liczyć na drobne gratisy od baru – jak darmowa zupka. Np. pan Kaziu, on często spędza tu czas - mówi p. Małgosia, oprócz domu, to ma tylko ten bar i czeka tylko na otwarcie baru od 9. Albo Stasiu, widoczny na mieście z odwieczną kulą i reklamówkami w drugiej ręce (za zupę można z nim pogadać o życiu i o nim. Kiedyś ważny facet, budowlaniec, jeździł na kontrakty do Libii, łowił z kolegami ryby w Morzu Śródziemnym - w tej chwili 56-letni dziadek, bezdomny z dworca PKP ).

Deser Bary mleczne są fenomenem, łączącym epoki, systemy polityczne, a czasem i ludzi (choć w większości z konieczności, bo przyczyną jest po prostu kasa). Trwają na przekór, choć nie wiadomo dlaczego, zachowując się niczym chińska gospodarka, będąca zaprzeczeniem teorii ekonomicznych. Przypuszczam, że w większości dzięki ludziom, jak pani kierowniczka Małgorzata, paniom z zaplecza i w końcu ludziom, klientom, którzy tam przychodzą, czując się tam – u siebie. Na koniec coś od siebie - przyznam się szczerze – wcale nie chodziło mi tu o to, żeby pisać ten tekst dla przedstawienia historycznej prawdy – raczej, by podzielić się marzeniem i ocalić od zapomnienia coś, co przemija. Nic tak przecież nie boli, jak utrata marzeń związanych z młodością... Dlatego pewnie dania

Aby muzyka mówiła razem z poetą… O poezji śpiewanej i kobietach z zespołem NOC JAK CO DZIEŃ rozmawia Mariusz ES Kobieta – skąd taki pomysł na tytuł koncertu? Ewa Dryglas: Pomysłodawcą koncertu był Bartek; mnie natomiast pozostawiono wybór tematyki. Bardzo chciałam, żeby był to koncert poświęcony jednemu konkretnemu zagadnieniu – a kobieta to bez wątpienia niezwykle wdzięczny temat. Pragnęłam wyśpiewać zarówno zachwyty i wzruszenia, jak i bolesne doświadczenia kobiety; opisać jej różne stany emocjonalne. Przede wszystkim jednak chciałam podkreślić, że kobieta – pomimo wszystko – nigdy nie przestaje śpiewać. Że żyje z pieśnią na ustach. Paradoksalnie ,opowiedziałam w tym koncercie również o mężczyźnie – bo wzruszenia i cierpienia kobiety wiążą się nieuchronnie z doświadczeniem spotkania mężczyzny. Tytuł jest więc trochę przekorny. Bartek Łuczak: Jak każda kobieta (śmiech).

Męska część zespołu nie miała nic przeciwko? E.D.: Były pewne głosy protestu, jeśli chodzi o kolejność utworów w koncercie, ale byłam uparta i postanowiłam, że chcę zrealizować własny projekt. Pierwszy raz w życiu miałam okazję wystąpić na tego typu koncercie – mogłam przekazać słowem i muzyką to wszystko, co długo pozostawało we mnie niewypowiedziane. Spora część naszych Czytelników niewiele o Was wie. Co możecie o sobie powiedzieć, o twórczości zespołu, nazwie, członkach, planach? B.Ł.: Nazwę wymyślił nasz dobry znajomy, Szymek Biliński. Zespół istnieje stosunkowo niedługo, powstał jesienią 2004 roku. Zaprosiłem wówczas do współpracy dwóch kolegów, których poznałem jeszcze w czasie nauki w liceum. Już wtedy spotykaliśmy się, by wspólnie grać i śpiewać. W październiku 2004

zostały przeze mnie upiększone, dobroć i szlachetność pań wyeksponowana, a zło zignorowane i zepchnięte na zewnątrz tego królestwa spokoju. Jak każda bajka, tak i ta powinna się kończyć zdaniem – …i żyli długo i szczęśliwie. I tego szczerze i wam, i sobie, i im życzę… Może jeszcze dodam – chodząc na placki z sosem i grzybową do baru mlecznego… ...Placki proszę odebrać – Tak! - do Pana mówię! ... Marcin (kocham_kawe@o2.pl)

roku zaczęliśmy organizować regularne próby. Muszę tutaj wspomnieć o tym, że odbywały się one także w domu naszego Duszpasterstwa Akademickiego. Wkrótce dołączyła do nas Ewa oraz Dominika – nasza poprzednia skrzypaczka. Dominika oraz chłopcy musieli jednak z różnych powodów odejść z zespołu. Bardzo szybko pojawiły się w naszej grupie nowe twarze. Dziś, wraz z nami, zespół NOC JAK CO DZIEŃ tworzą: skrzypaczka Iwona Czepułkowska, pianista Michał Łuczak, perkusista Marcin Lutomierski oraz Sebastian Klim, który gra na kontrabasie. Słowo i dźwięk powinny stanowić całość. Zanim skomponuje się muzykę do utworu poetyckiego, trzeba bardzo uważnie wczytać się w tekst. Każde słowo, każde zdanie, każdy wiersz zawiera w sobie harmonię dźwięków. Muzyka wypływa z samych słów - z poezji. Czytając poezję, staram się ją usłyszeć. W naszym repertuarze mamy utwory muzyczne do liryków m.in. Wisławy Szymborskiej, Maryli Wolskiej, Leopolda Staffa, Douglasa Mallocha, Jana Twardowskiego. Również Ewa i ja piszemy teksty. Zadaniem muzyki jest, aby mó-


5

WIOSNA (16) 2006

wiła razem z poetą. Jednym z naszych projektów jest muzyczna aranżacja Sonetów Krymskich Adama Mickiewicza. Muzyka do nich powstała w ubiegłym roku. Zagraliśmy koncert w ramach Dni Mickiewiczowskich, które zorganizowane zostały przez Studenckie Naukowe Koło Edytorsko-Tekstologiczne oraz Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza. Impreza odbyła się dla upamiętnienia 150-tej rocznicy śmierci poety. Później jeszcze dwukrotnie wykonywaliśmy Sonety. Marzeniem naszego zespołu jest nagranie płyty z Sonetami Krymskimi. Dlaczego Sonety Krymskie? B.Ł.: Impulsem do napisania muzyki były Dni Mickiewiczowskie. Jako członek Koła Edytorsko – Tekstologicznego postanowiłem się w ten sposób włączyć w organizowanie tej imprezy. Pomyślałem, że jednym z punktów części artystycznej mógłby być koncert, na którym liryki Mickiewicza zostałyby wyśpiewa-

ne. Dlaczego zdecydowałem się skomponować muzykę właśnie do Sonetów Krymskich? Zawsze zachwycała mnie niezwykła barwność tych utworów, a także różnorodność i zarazem głębia uczuć oraz myśli w nich zawartych. Takie sonety, jak na przykład Widok gór ze stepów Kozłowa, czy Droga nad przepaścią w Czufut-Kale to wiersze bardzo głębokie, powiedziałbym - metafizyczne. Czym kierujecie się przy wyborze tekstów, które śpiewacie? B.Ł.: Pierwszym autorem, do wiersza którego skomponowałem muzykę, był Douglas Malloch – amerykański poeta, który żył na przełomie XIX i XX wieku. Później sięgałem po utwory innych twórców, zarówno współczesnych, jak i takich, którzy pisali w epokach minionych. Mam kilka wybranych, odłożonych tekstów, które czekają na muzyczną aranżację. Pochodzą one z twórczości różnych autorów, m.in. J. Czechowicza, L. Staffa, B. Leśmiana. Zasadniczo jest tak, że Ewa wybiera te, które ona chce śpiewać, a ja szukam wierszy dla siebie. Staramy się sięgać po takie utwory, które odkrywają przed odbiorcą uniwersalne wartości, przypominają o potrzebie dążenia człowieka do dobra, potrzebie poszukiwania piękna, wewnątrz siebie i w świecie. W dobie postmodernizmu rzadko mówi się o pięknie jako o wartości. A potrzeba piękna jest w każdym z nas. Do wielu liryków chciałbym napisać muzykę, by na koncertach dzielić się z innymi dobrą poezją. E.D.: Teksty, które wybrałam na koncert zatytułowany Kobieta, chciałam powiązać tym właśnie wspólnym motywem kobiety, który przewijał się przez cały koncert. Wybrzmiały wówczas m.in. wiersze Wisławy Szymborskiej (Upamiętnienie), Maryli Wolskiej (Godzina, której nie było), Jana Wołka (Czas rozpa-

lić piec, z repertuaru Anny Marii Jopek), Antoniny Krzysztoń, a także moje własne wiersze (Pieśń i Południca). A gdzie będzie można Was najbliżej zobaczyć, usłyszeć? B.Ł.: Na 23. maja zaplanowaliśmy kolejny koncert Sonetów Krymskich. Odbędzie się on w Domu Muz, w ramach Dni Literatury i Muzyki – imprezy przygotowywanej przez wspomniane wcześniej Studenckie Koło Naukowe. Wszystkich na ten koncert serdecznie zapraszamy. Grywamy najczęściej właśnie w Domu Muz przy ul. Podmurnej. Na pewno jeszcze nie raz będziemy chcieli zaprosić publiczność na nasze koncerty, także z innym repertuarem Słowo do Czytelników… E.D., B.Ł.: W imieniu całego zespołu bardzo gorąco pozdrawiamy wszystkich Czytelników, Miłośników tego pisma, Redakcję i zapraszamy gorąco na wspólne spotkania z poezją i muzyką. Dziękuję za rozmowę. E.D., B.Ł.: Dziękujemy:)

„To se ne da” czyli o „wariatach na kole” słów kilka Wizja rajdu do Pragi rysowała się mgliście na horyzoncie już kilka miesięcy temu. Mglista nie przestała być niemal do dnia wyjazdu, bowiem do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy i w jakim składzie jedziemy, ani kiedy wracamy. Pewne były: chęć, cel i środek, czyli pragnienie dotarcia do Pragi na rowerze. Dopiero kolejne godziny wyprawy sprawiały, że zasnute szarą niepewnością niebo pokazywało swe jasne oblicze (dosłownie i w przenośni). Prognozy pogody nie były zachęcające: mokra, chłodna i wietrzna aura, to nie jest to, co rowerzyści lubią najbardziej. Toruń pożegnał nas w piątkowe popo-

łudnie (28.04) szarugą i deszczem. Nie inaczej było w Bydgoszczy. Dodatkowo optymizmem nie napawały pierwsze kłopoty: ktoś niemal spóźnił się na pociąg, ktoś w ogóle do niego nie wsiadł, ktoś inny zapomniał przeciwdeszczowego wdzianka, ktoś został bez biletu... Ale piętrzące się problemy tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że chcemy osiągnąć obrany cel. Ponad dziesięciogodzinna nocna podróż pociągiem pospiesznym z Bydgoszczy do Szklarskiej Poręby do luksusowych zaliczyć się nie dała. Jako że wszystkie przedziały były zajęte, trzeba

było ulokować się w wagonie dla rowerów. W sobotni poranek dojechaliśmy do celu zmęczeni, acz nadal pełni zapału. Jeszcze pamiątkowa fotografia na tamtejszym dworcu kolejowym, załadunek bagaży i ... w drogę - na spotkanie naszego rajdowego duchownego - o. Jana Koniora - jezuity, który zgodził się towarzyszyć nam w wyprawie. Razem z nim udaliśmy się na Mszę Świętą, po której zostaliśmy ugoszczeni przez miejscowego proboszcza i kleryka Wojtka. Posileni na duchu i na ciele wyruszyliśmy w stronę granicy.


6 Kilometr kilometrowi nie równy... Kto jechał kiedyś do Czech przez Jakuszce, wie, że samo przekroczenie granicy nie jest tak trudne, jak dotarcie do niej: 16 kilometrów pod górkę po krętej drodze, to spore wyzwanie dla mięśni dopiero co obudzonych z zimowego snu. I jak się okazało, dla rowerów. Szczęśliwi, którym dwukołowce nie odmawiały posłuszeństwa: spadające łańcuchy, żyjące własnym życiem przerzutki, wyszczerbione zębatki... Ale czymże to wszystko dla naszego specjalisty od zbuntowanych mechanizmów, uzbrojonego po zęby w klucze, kluczyki, śrubokręty oraz kombinerki różnej maści i rozmiaru! Na szczęście góry mają to do siebie, że po podjeździe, choćby najbardziej stromym, następuje zjazd, zwany gratyfikacją. Tak też stało się po przekroczeniu granicy, gdy droga pnąca się dotąd uporczywie w górę, zaczęła opadać, co pozwoliło nam poczuć wiatr we włosach i nadrobić kilka minut cennego czasu. Potem nastąpiły kolejne zmiany poziomów, z czego ostatnie podjazdy niektórzy pokonywali już pieszo. Nie zabrakło też innych wyzwań. Najtrudniejszym było zapewne zaginięcie jednego z rowerzystów. Sytuacja była o tyle trudna, że nie miał on roamingu, więc nie można się było z nim skontaktować. Na szczęście to on znalazł grupę, ale kosztowało go to wyprawę na komisariat, gdzie miast pomocy usłyszał „paszoł won”, „kilka” koron na kartę telefoniczną, 12 zł wydanych przez szczęśliwą organizatorkę rajdu, która odebrała telefon od zaginionego (ach, ten roaming:-) no i trochę nerwów i pośpiechu, gdy zaginiony musiał nas gonić. Ale nie był to jedyny kłopot tego dnia... Podczas przejazdu przez tory kolejowe Ojciec miał wypadek. Jego skutki długo dawały się mu we znaki. Szczególnie uciążliwy był ból i opuchlizna ręki, które utrudniały jazdę. Na niewiele zdały się okłady z maślanki i różnorodne maści. Po powrocie do Polski konieczne okazało się założenie gipsu. Prichowice – Prisovice? No właśnie. Prawie to samo. Ale „prawie robi wielką różnicę”. Jak wielką? Kilkudziesięciokilometrową. Taki właśnie dystans dzielił miejsce, w którym mieliśmy nocować od miejsca, w kierunku którego pojechaliśmy. Jeśli dodam, że koniec końców przyszło nam spędzić noc w Prepere niedaleko Turnova u czeskiego księdza, bardzo dobrze oddam atmosferę

WIOSNA (16) 2006 rajdu, która dla jednych była zaletą, a dla innych nieznośnym utrapieniem, a którą jedna z uczestniczek poprzednich rajdów zwykła określać hasłem: „dajemy ludziom szansę, aby byli dobrzy”. Znaczy to tyle, że nic nie jest zaplanowane na 100%-żadnych rezerwacji, terminów... . To sposób podróżowania tyleż piękny, co czasami stresujący i dlatego wywołujący kontrowersje. Pierwsze koty za płoty... Niedzielny etap wydawał się być mało wymagający. Wszak droga po płaskim terenie to pestka w porównaniu z so-

botnimi mozolnymi podjazdami. Jednak fakt, że do Pragi dotarliśmy dopiero po 23 najlepiej świadczy o tym, że wcale tak łatwo nie było. Dzień zaczęliśmy oczywiście Mszą Świętą. Śniadanie, pakowanie i sprzątanie jak zwykle się przeciągały, więc wyruszyliśmy w trasę dopiero ok. 11:30. Po drodze znów nie omijały nas kłopoty techniczne. Ale przysłaniały je przyjemne akcenty, jak postój w Mlada Boleslav, czy mecz z napotkanymi Czechami (zainteresowanym spieszę donieść, że zremisowaliśmy:-) Pod wieczór jeszcze przebita opona opóźniła nasz wjazd do Pragi, co miało tę zaletę, że mogliśmy podziwiać nocną panoramę czeskiej stolicy z perspektywy siodełka. A zapewniam, że wygląda ona imponująco, zwłaszcza obserwowana z okolicznych wzgórz. Samo przedostanie się do centrum zajęło nam sporo czasu. Dlatego do miejsca, gdzie mieliśmy nadzieję znaleźć nocleg (w siedzibie jezuitów) dotarliśmy po godzinie 23. pełni obaw, czy zostaniemy przyjęci o tak późnej porze. Mimo iż jezuici gościli już inne grupy, znalazł się dla nas „kawałek podłogi z dachem nad głową”. Zmęczenie dawało nam się we znaki do tego stopnia, że posiliwszy się, wszyscy zasnęliśmy głębokim snem. Poniedziałek powitał nas słoneczną pogodą. Jednak nim wyruszyliśmy na uli-

ce Pragi, musieliśmy zatroszczyć się o bilet powrotny i nocleg na kolejne 2 noce. Później mogliśmy już oddać się zwiedzaniu, które trwało do późnych godzin nocnych. Nie obeszło się bez poszukiwań zaginionych. Tym razem listy gończe trzeba było rozesłać nie tylko za tym, który już pierwszego dnia się gdzieś „zapodział”, ale i za jego towarzyszem. Następny dzień rozpoczęliśmy Mszą Świętą, po której nastąpiła przeprowadzka - ostatnią noc mieliśmy bowiem spędzić w gościnie u polskiego księdza marianina, który zwykł nas żartobliwie określać „wariatami na kołach” z racji dość nietypowego dla niego sposobu, w jaki dotarliśmy do Pragi. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że będziemy nocować w XIII - wiecznym budynku dawnej fary, wśród ścian pokrytych freskami. Zachwytom nie było końca. Natychmiast po rozpakowaniu bagaży ruszyliśmy w stronę Mostu Karola i dalej na Hradczany. Byli i tacy, którzy wybrali samotne wędrówki ulicami miasta oraz tacy, którzy postanowili odwiedzić stołeczne zoo. Zaś spragnieni pięknych widoków wdrapali się na wieże Katedry Świętego Wita, pokonując 286 schodów w górę i tyleż samo w dół, by podziwiać niezwykłej urody panoramę czeskiej stolicy. Później przyszedł czas na Złotą Uliczkę, sklep z ekwipunkiem dla wojów wszelkiej maści i spacer wzdłuż Wełtawy. Wieczorem zgłodniali wróciliśmy do naszego gościnnego gospodarza. I tu warto wspomnieć o obiedzie, który został okrzyknięty najsmaczniejszym posiłkiem rajdu, a który z założenia miał być „dojadaniem resztek”. Ale że z resztek pozostał tylko ryż i warzywa w puszkach, męska część naszej grupy postanowiła udać się na polowanie... do pobliskiego supermarketu. Łowy okazały się udane, choć miast parówek, które nasi mężni wojownicy rzekomo upolowali, na naszych talerzach zagościły... kraby (ściślej paluszki krabowe), wywołując ogólne poruszenie i rozkosz dla naszych podniebień, znudzonych smakiem pasztetu, mielonki i „najgorszego obiadu rajdu”, czyli zupy z torebki. Wieczór jednym minął na szczerych rozmowach, innym na wędrówkach. Byli i tacy, którzy zatęsknili za swymi dwukołowcami i postanowili ostatnią noc spędzić przemierzając


7

WIOSNA (16) 2006 na nich ulice miasta. I gdy wydawało się, że rajd spokojnie zmierza do końca, a powrót do domu niczym nas już nie jest w stanie zaskoczyć, znów spotkało nas pasmo przygód. Ale po kolei. W środę 3 maja o godzinie 9:15 mieliśmy wyruszyć czeskim pociągiem w kierunku granicy, a konkretnie do Harrachova. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że konduktor był „słabej wiary” i w głowie mu się nie mieściło, jak chcemy dokonać tego cudu i załadować do pociągu 15 rowerów. Długo trwały negocjacje, przedstawianie planów, strategii, koncepcji (brzmi to dumnie-w praktyce wyglądało to tak, że nasi negocjatorzy machali rękoma pokazując, jak chcą ułożyć rowery, a konduktor wykonywał horyzontalne ruchy głową, co miało oznaczać, że „to se ne da”). Jednak widząc naszą determinację konduktor uległ. Ale pojawił się kolejny problem. Otóż około 15 kilometrów za Pragą trwał remont torów, więc 5 - kilometrowy odcinek pasażerowie pociągu mieli pokonać autobusami, by następnie wsiąść w skład podstawiony na następnej stacji. I tu sprawa wyglądała na przegraną, bowiem o ile do pociągu rowery udało się zapakować, o tyle w autobusach nie było dla nich miejsca. Ale nie z takimi kłopotami dawał sobie radę nasz czołowy negocjator, którego można by nazwać Judą Tadeuszem, jako że nie ma dla niego spraw beznadziejnych. Wpadł on na pomysł, do którego trzeba było tylko przekonać konduktora. Ten zaś był już całą sytuacją na tyle rozbawiony, że pewnie doszedł do wniosku, iż z naszą determinacją nie wygra, więc nie ma sensu polemizować. To, co nastąpiło później trzeba by namalować słowami. Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, pociąg zatrzymujący się na stacji, z którego wylewają się powolnym krokiem pasażerowie rozleniwieni pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Jedynie przy pierwszym wagonie da się zauważyć pewne zamieszanie. Drzwi wagonu się odsuwają i szeroko otwartym ze zdumienia oczom turystów ukazuje się nasza grupa rozpoczynająca idealnie zsynchronizowaną i zaplanowaną akcję. Płeć piękna zajmuje się dostarczeniem bagaży do autobusu, płeć silna z gracją uwalnia nasze rowery z wagonu. Trzy z nich, wraz z ich właścicielami, znajdują miejsce w autobusie. Pozostałe tworzą szereg, by za moment wśród okrzyków, pisków żółwia i kaczora,

tudzież innych sygnałów dźwiękowych, które były w stanie wydać nasze gardła i rowery, ruszyć za ustrojonym w jakże gustowną pomarańczową kamizelkę pracownikiem kolei przez łąki, pola i lasy, wzbudzając sensację wśród okolicznych mieszkańców. Po pięciu kilometrach docieramy do stacji przeznaczenia, na której czeka już kolejny skład pociągu. Tam scenariusz jest podobny - tylko w drugą stronę. Znów łańcuch rąk przenosi bagaże i rowery. Tym razem są tam też ręce „naszego” konduktora, który nie tylko angażuje się fizycznie, ale i dzwoni do konduktora pociągu, do którego mamy się jeszcze raz przesiadać, by na nas zaczekał. Dalsza podróż mija na dzieleniu się wrażeniami z akcji. Konduktora żegnamy owacjami i kartką z podziękowaniami skleconymi w jego ojczystym języku (przy drobnej pomocy naszych towarzyszy podróży). Niestety, nie mamy już pierników, którymi dziękowaliśmy dotychczasowym dobroczyńcom. Ale jakiś „substytut” się znalazł;-) To jeszcze nie koniec wrażeń: okazuje się, że kolejny pociąg to ... jeden wagonik, do którego znów trzeba w jakiś cudowny sposób załadować nasze dwukołowe rumaki. Cóż, trening czyni mistrza:-) Konduktorka patrzy z niedowierzaniem na nasze wyczyny, a my patrzymy z niedowierzaniem na jej służbowy ubiór, który wygląda jakby był zaprojektowany przez Szkotów (i bynajmniej nie chodzi mi o kraciasta fakturę, a o ilość materiału zużytego na jego produkcję).

Ostatni etap podróży czeską koleją nie trwał długo. W Harrachovie nie mogliśmy nie zobaczyć słynnej skoczni. Choć ta ciekawość kosztowała nas trochę nerwów, bowiem w drodze powrotnej grupa się podzieliła - część pojechała już w stronę granicy, pozostali czekali na tych pierwszych pod sklepem... Na dokładkę

rower jednej z czekających odmówił posłuszeństwa do tego stopnia, że nie dało się na nim w ogóle jechać, więc 3 - kilometrowy odcinek do granicy (pod górę) trzeba było pokonać pieszo. Na szczęście później udało się znaleźć pomoc i rower wraz z jego „kierowniczką” został odtransportowany do Szklarskiej Poręby, a reszta ruszyła na ostatni, ale jakże przyjemny etap: zjazd do Szklarskiej. Tam jeszcze ostatnia okazja do wspólnej Mszy Świętej, a później już tylko zajmowanie miejsc w pociągu, rozmowy, podsumowania. I tak kolejna rowerowa wyprawa dobiegła końca. Czy była udana? Trudno jednoznacznie ocenić. Na pewno bardzo pouczająca – następnym razem na obiad na pewno zaserwujemy kraby;-) A poważnie - każdy z nas jechał do Pragi z innej przyczyny, z innymi oczekiwaniami i wyobrażeniami. Byli tacy, którzy chcieli zobaczyć jedno z najpiękniejszych miast w Europie, a może i na świecie, inni sprawdzić swą wytrzymałość, jeszcze inni wzięli udział w rajdzie „dla ludzi, a nie dla murów”. I myślę, że każdy mógł znaleźć to, co dla niego w danym czasie było najważniejsze. A że nie wszystkim odpowiadały niepewności noclegów, brak rządów mocnej ręki i konkretnego planu? Cóż, fakt, że pruski dryl mógłby oszczędzić nam niepotrzebnych napięć. Ale z drugiej strony taka od zawsze była specyfika duszpasterskich rajdów. I to, co dla mnie jest w nich najbardziej wartościowe, to szansa, by odzyskać wiarę w człowieka. W człowieka, który zupełnie bezinteresownie przyjmie nieznanych wędrowców pod swój dach, nakarmi ich lub choćby obdarzy szczerym uśmiechem. Człowieka, który bez wahania bierze rower i jedzie 10 kilometrów, by pokazać właściwą drogę. Człowieka, który nie zawaha się zakasać rękawów służbowego uniformu i pomóc w dźwiganiu ciężkich rowerów. Człowieka, który wysłucha, doradzi, pomodli się za Ciebie...Te przykłady można by mnożyć. Bo to nie ilość murów, które zobaczymy, nie ilość kilometrów, które pokonamy, a właśnie ludzie, którym „dajemy szanse, żeby byli dobrzy” stanowią o wartości tych wyjazdów. A.D.


8

WIOSNA (16) 2006

To mój dom. I wszystko jasne... W tym jednym słowie – dom – zawiera się tyle miłości, pokoju, nadziei, ile tylko jest zdolne wykrzesać z siebie ludzkie serce. A dom jest tam, gdzie matka. Właśnie matczynego ciepła zapragnęły zaczerpnąć rzesze studentów przybywających ze wszystkich stron naszego pięknego kraju do miejsca, gdzie króluje nam Najpiękniejsza – nasza Matka. Tym razem przybyliśmy zapytać Ją, czym jest nadzieja. Już 5. maja można było dostrzec na Jasnej Górze spore zagęszczenie młodych i niespokojnych dusz (i głosów), które tuż po Apelu wspięły się na otaczające sanktuarium wały, by uczestniczyć w męce Tego, który przechodząc przez sytuację po ludzku beznadziejną „na nowo nas zrodził do żywej nadziei”. Te same głosy, ożywione radością i zbudzone do życia z lokomocyjnego zaspania bujnie rozkwitłą majową przyrodą, a zasilone kolejno napływającymi falami młodzieży akademickiej, można było słyszeć aż do niedzielnego przedpołudnia. Szczególnie rzucała się w oczy mnogość zieleni... już nie tylko tej czysto wiosennej, lecz także zainicjowanej przez studentów duszpasterstw toruńskich, bydgoskich i włocławskich w ramach integracji wyrażonej jednakowymi zielonymi koszulkami z napisem „Energia nadziei”. Wśród owej „zielonej gromady” znalazła się także grupka z naszego DA z ojcem Lesławem na czele. Razem z ekipami innych toruńskich ośrodków duszpasterstwa akademickiego wyruszyliśmy o godzinie 4.00 (sic!), by dotrzeć na czas, tj. na godzinę 10.00 do Kaplicy św.Józefa tuż obok Jasnej Góry, gdzie ks. Marek Dziewiecki wygłosił wstępną katechezę pt. „Czym jest i na czym polega chrześcijańska nadzieja?”. Otóż dowiedzieliśmy się, że takowej... nie ma! Nie ma podziału na nadzie-

ję taką, czy inną. Wszystko, co jest prawdziwe i wartościowe, siłą rzeczy musi być „chrześcijańskie”. Następnie miały miejsce cztery inne spotkania, z których bodaj największym powodz eniem cieszyły się dwa: „Przełamać marazm w życiu społecznym i wspólnotowym” z panem Janem Pospieszalskim oraz „Ci beznadziejni faceci, te beznadziejne kobiety” z o. Wojciechem Jędrzejewskim OP. Ich owoce niech ukażą się raczej w życiu, niż na piśmie. Dalsza część dnia przewidywała sporo czasu na osobiste spotkanie z Bogiem podczas adoracji lub w sakramencie pojednania. W częstochowskiej katedrze, daleko na końcu alei wiodącej na Jasną Górę, tłumy młodych, ich duszpasterzy, a potem i nauczycieli akademickich spotkały się na osobistej modlitwie: wpierw wyciszonej, a potem połączonej z radosnym śpiewem w duchu Nowej Ewangelizacji. Przewodził jej zespół ewangelizacyjny z Łodzi – Mocni w Duchu. Tryskając radością wszyscy razem udali się z pielgrzymką do Kaplicy Cudownego Obrazu, by pozdrowić Matkę w imieniu własnym i tych, którzy przybyć do Niej nie mogli. Tam wreszcie złożyli owoce swego pielgrzymowania i całego, przebogatego w treści, dnia. Kulminacją miała być wspólna eucharystia przed Szczytem, rozpoczę-

ta Apelem Jasnogórskim o godz. 21.00. Przewodniczył jej (towarzyszący nam zresztą przez cały dzień) ks. Bp Henryk Tomasik, Delegat Kongregacji Episkopatu Polski do Spraw Duszpasterstwa Akademickiego. W swojej homilii jeszcze raz podkreślił, że my – zgłębiający naukę – winniśmy prosić, jak Salomon, o mądrość Bożą. Podziękował nam za to, że łączymy wiarę i rozum, a brzmiało to zarazem jak przekazanie nam odpowiedzialnej misji do spełnienia. W końcu przybyliśmy do stóp Matki, by zaczerpnąć nowej nadziei i... nieść ją dalej! Z tą nadzieją i Chlebem Życia udaliśmy się najpierw na wspólne radowanie podczas koncertów lub spektaklu teatralnego, a potem do Kaplicy Cudownego Obrazu, by dać ogarnąć się tej Miłości, która nie pozwala ulec rozpaczy, bowiem „cóż może odłączyć nas od miłości Chrystusa...?”. I tak Wam wszystkim – studentom, pracownikom naukowym, przyjaciołom naszego duszpasterstwa przekazujemy serdeczną modlitwę i przesłanie: nadzieja jest matką prawdziwie mądrych, którzy łączą swoje życiowe plany i zdolności z nieskończoną miłością Boga, a przez to są potężną siłą tego świata, nie dającą się zwieść pozorom. Pielgrzym


9

WIOSNA (16) 2006

Apostolstwo Roku Jubileuszowego II

Błogosławiony Piotr Faber – nauczyciel duszpasterskiej mądrości! Błogosławiony Piotr Faber jest najmniej znany z trójki naszych Jubilatów; jedyny kapłan w gronie pierwszych jezuitów, można powiedzieć, że popadł w niełaskę zapomnienia. Był jednym z pierwszych i najbardziej oddanych towarzyszy-przyjaciół Ignacego, godnie realizujący jego idee. Posłuszny Bogu, działający z wielką dobrodusznością i otwartością miał być wędrowcem i posłańcem w sprawach delikatnych i nadzwyczajnych. W Roku Jubileuszowym obchodzimy pięćsetną rocznicę jego urodzin. Piotr Faber (Pierre Favre) urodził się w Villaret w Sabaudii (diecezja genewska) 13 kwietnia 1506 r. w rodzinie chłopskiej. Jako chłopiec pasał owce i bydło swego ojca i miał, podobnie jak on, uprawiać rolę. Piotr jednak pielęgnował w sobie chęć do nauki, pobożność i umiłowanie czystości. Przez dwa lata uczył się języka łacińskiego u kapłana z sąsiedniej wioski, a w 1516 r. wstąpił do Kolegium La Roche. Podczas letnich wakacji 1518r. poczuł wewnętrzną potrzebę złożenia Chrystusowi ślubów czystości. Tak więc z pasterza krów stał się pasterzem dusz. Jako utalentowany, pokorny młodzieniec szybko robił postępy zarówno na studiach, jak i w rozwoju duchowym. Za radą i z pomocą swojego wujka Claude’a Perrisina, przeora kartuzów w Le Reposoir, Piotr udał się we wrześniu 1525 r. na studia do Paryża. Zamieszkał w Kolegium św. Barbary. Wówczas zaczęły go dręczyć wątpliwości co do drogi życiowej. Mieszkał wraz z Franciszkiem Ksawerym; w 1529 r. kiedy przygotowywał się do egzaminu, przyłączył sie do nich Ignacy z Loyoli. Początkowo byli tylko kolegami ze studiów. Pomimo gorliwości Piotra, Ignacy nie śpieszył się z wprowadzeniem go w Ćwiczenia Duchowne. Uwalniał go stopniowo z pewnych skrupułów, angażował w budowę życia duchowego na wysokim poziomie (rada odbywania spowiedzi z całego życia, przyjmowanie Najświętszego Sakramentu, codzienny rachunek sumienia). W 1530 roku zdobył, razem z Franciszkiem Ksawerym, stopień licencjata z filozofii. Przez prawie dwa lata nie wspominał, że zamierza pójść tą samą drogą co Ignacy. Nie był do końca przekonany, co chce robić w życiu – ożenić się, robić karierę naukową, czy wstąpić do stanu duchownego. Pod koniec 1531r. podjął decyzję, że pójdzie w ślady Przyjaciela. W lipcu 1533r. wyjechał do rodzinnego Villaret. Po powrocie z Sabaudii, przed końcem

zimy 1534r., Faber odbył Ćwiczenia Duchowne (rekolekcje) pod kierunkiem Ignacego (jeszcze osoby świeckiej). W tym czasie umocnił swoją decyzję o przyjęciu święceń kapłańskich; 28 lutego 1534r .został subdiakonem, 4 kwietnia przyjął święcenie diakonatu, a 30 maja ówczesny biskup Paryża, Jean de Bellay, udzielił mu święceń kapłańskich. Następnie przygotowywał się przez prawie dwa miesiące, do odprawienia swojej pierwszej Mszy św. – stało się to 22 lipca, w dzień wspomnienia św. Marii Magdaleny. 15 sierpnia w krypcie na Montmartre, wraz z Ignacym i pięcioma innymi towarzyszami (m. in. Franciszkiem Ksawerym), złożył prywatne śluby czystości. Piotr Faber, jako jedyny kapłan w gronie towarzyszy, celebrował Mszę Św. Wkrótce ponownie podjął studia teologiczne i na Wielkanoc 1536r. otrzymał stopień magistra filozofii. Po wyjeździe Ignacego do Hiszpanii Piotr przejął jego obowiązki przełożonego. Pod jego przewodnictwem dwukrotnie – w 1535 i 1536r. – towarzysze odnowili śluby czystości i to głównie dzięki niemu grupa przyjaciół powiększyła się o nowe osoby. Przyłączyli się Jean Codure, Paschazy Broet, Claude Jay. W 1536r. wszyscy wyruszyli do Wenecji, gdzie czekał na nich Ignacy. Po przybyciu do celu, w styczniu 1537r. Faber oraz andaluzyjski ksiądz Diego Hoces oddali się pracy charytatywnej (posługa chorym w szpitalach) oraz głoszeniu Słowa Bożego. W listopadzie 1537r. Piotr Faber przybył do Rzymu z Ignacym i Laynezem. Papież Paweł III przyjął ich życzliwie; podczas dysputy przed papieżem Faber i Laynez zdobyli sobie jego uznanie i na prośbę Głowy Kościoła przez jakiś czas wykładali na rzymskim uniwersytecie Sapientia. W roku 1539 działali razem w Parmie i Piacenzy jako rekolekcjoniści. W latach 1539-1540 Piotr założył w Parmie bractwo dla księży i świeckich – odbywały się tam codzienne medytacje, rachunek sumienia, cotygodniowa spowiedź i Komunia, nauczanie katechizmu, towarzyszenie skazanym na śmierć...Podczas podróży apostolskich po miastach włoskich pozyskał Faber wielu młodych ludzi do Towarzystwa Jezusowego (zatwierdzonego 27 września 1540r.). Od roku 1540 Faber na prośbę papieża Pawła III służył pracą apostolską Kościołowi w Niemczech i Niderlandach. Wyjechał wraz z dr. Piotrem Ortizem, posłem cesarskim, na odbywające się w Worma-

Modlitwa jubileuszowa ułożona na potrzeby Roku Jubileuszowego. Boże, nasz Ojcze, w Roku Jubileuszowym 2006 wspominamy 450-tą rocznicę narodzin dla nieba Ignacego z Loyoli, 500-ną rocznicę urodzin Franciszka Ksawerego i Piotra Fabera. Wypełnia nas radość, że obdarzyłeś ich tylu darami za życia, a po śmierci chwałą nieba. Razem z Nimi ofiarujemy Tobie nasze szczere dziękczynienie i samych siebie. Spraw, byśmy chętnie i pilnie wprowadzali w życie misję, którą przed tylu laty im powierzyłeś, a którą dzisiaj i nam powierzasz: „pomagać duszom”. Niech odnowi się nasza wierność modlitwie i duchowemu rozeznaniu. Obyśmy pośród naszych codziennych zaangażowań umieli „tracić czas dla Boga” i wybierać jedynie to, co przynosi Jemu większą chwałę. Daj nam odwagę do refleksji nad naszymi apostolskimi działaniami, tak abyśmy umieli podejmować odważne decyzje, których wymaga od nas wiara, kiedy patrzymy na ten nasz świat XXI wieku. Spraw abyśmy umieli zobaczyć, że w świecie, w którym żyjemy, ciągle w sposób niewystarczający głosimy Jezusową Ewangelią i świadczymy o Twojej miłości do ludzi. Ześlij Ducha Świętego, aby ten Rok Jubileuszowy stał się szczególnym czasem naszej odnowy w duchu Pierwszych Ojców. Amen. K. Królowo i Matko Towarzystwa Jezusowego W. Módl się za nami. K. Święty Józefie, Opiekunie Polskich Prowincji W. Módl się za nami. K. Ignacy z Loyoli, nasz święty Założycielu, człowieku wielkich pragnień i doskonałej pokory W. Módl się za nami. K. Franciszku Ksawery, odważny apostole zawsze szukający nowych duszy dla Chrystusa W. Módl się za nami. K. Piotrze Faberze, pierwszy towarzyszu ojca Ignacego i radosny przyjacielu wszystkich W. Módl się za nami. cji i Ratyzbonie, a następnie w Spirze i Moguncji, sejmy Rzeszy (ostatnia próba pojednania katolików i protestantów przed Soborem w Trydencie). Pełnił rolę doradcy teologicznego. Był pierwszym jezuitą na ziemiach niemieckich. Jego obecność na północ od Alp przyczyniła się do rozwoju Towarzystwa Jezusowego. Prowadził on także rekolekcje (po łacinie, gdyż nie znał niemieckiego) i udzielał


10

WIOSNA (16) 2006

sie jako duszpasterz – odznaczając się wielką dobrocią i uprzejmością zdobył powszechne uznanie i szacunek. Jako autorytet w sprawach religijnych miał pomóc znieść różnice między protestantami i katolikami, aby zjednoczyć religijnie Europę (do końca życia wierzył w pojednanie). Na krótko udał sie do Hiszpanii, skąd ponownie przybył do Niemiec. W latach 1542-43 wykładał psalmy na Uniwersytecie w Moguncji. Jednym z jego podopiecznych został holenderski student teologii Piotr Kanizy (przyszły święty i Doktor Kościoła), któremu Piotr udzielał ćwiczeń. Po ich ukończeniu przyjęto Kanizego do Towarzystwa Jezusowego. Kolejnym miejscem działalności misyjnej Piotra Fabera było Lowanium i Kolonia. Przyjaźnił się on z tamtejszymi kartuzami, którym prawdopodobnie udzielił rekolekcji. Potem wyjechał do Hiszpanii i Portugalii, gdzie przez jakiś czas pracował apostolsko (wraz z Antonim Araozem) na dworze królewskim (zdobywając sobie wielką sympatię króla Portugalii Jana III). Głosił kazania, słuchał spowiedzi, wielu ludzi nawrócił i zjednoczył

z Kościołem. W Madrycie otrzymał wiadomość, że na życzenie Pawła III Ignacy wyznaczył Piotra na teologa papieskiego na Sobór Powszechny do Trydentu. Wracając do Włoch, położył kamień węgielny pod kolegium w Gandii (ufundowane przez księcia Gandii Franciszka Borgiasza, przyszłego generała zakonu), podniesionego później do rangi uniwersytetu. W Barcelonie bardzo ciężko sie rozchorował i z wielkim trudem odbył dalszą drogę do Rzymu. Przybył tam wyczerpany i w dwa tygodnie od chwili dotarcia, 1 sierpnia 1546r., zmarł na rękach Ignacego. Ta przedwczesna śmierć przekreśliła wielkie nadzieje, jakie Ignacy wiązał z osobą Piotra Fabera, zwłaszcza, że uważał on Piotra za mistrza w udzielaniu rekolekcji ignacjańskich. Z niebogatej spuścizny literackiej Fabera pozostały listy oraz intymne noty, które pisał dla pamięci, by lepiej sie modlić i lepiej działać – zebrane w tzw. Memoriale stanowią świadectwo głębokiego życia duchowego - pokornej modlitwy, miłości w służbie bliźnim, serdecznego nabożeństwa Najświętszego Sakramentu, do Matki Boskiej, Aniołów Stróżów; zaan-

gażowania w działalność apostolską. Po śmierci otoczono Piotra Fabera kultem i uważano powszechnie, szczególnie w rodzinnej Sabaudii, za świętego. Wstępne badania w sprawie jego procesu beatyfikacyjnego przeprowadził sam Franciszek Salezy, ówczesny biskup Genewy. Papież Pius IX w dniu 5 września 1872r. zatwierdził kult Piotra Fabera jako błogosławionego – jego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 2 sierpnia. Niestrudzona energia poświęcania się zadaniom duchownym ukształtowała w Piotrze sztukę dialogu – życzliwość i daleko posuniętą wyrozumiałość w traktowaniu ludzi innej wiary i mających inne poglądy. Ten charyzmatyczny Przyjaciel w Bogu – duszpasterz mądrości i jego zapał apostolski, ewangeliczna osobowość, kierownictwo duchowe pozwalają kontemplować oblicze Boga, skoncentrować się na Jego poszukiwaniu, umacniają wierność, zachęcają do pokory i zgłębiania duchowej mądrości.

łem zrobić dobre zdjęcie... Tej nocy mogłem jedynie robić zdjęcia - ludzi, zniczy, opuszczonych do połowy flag - wszystkie chciałem powiedzieć... celowo nieostre... był to przecież raj dla fotografa. Chciałem potem do zdjęć do...o tym wszystkim co się stało, o tym pisać słowa, ale zabrakło ich... Patrzyłem wszystkim, co wtedy zobaczyłem, co usły- na tych wszystkich ludzi i próbowałem szałem, pomyślałem, co zrozumiałem, odnaleźć w nich siebie, przeżyć to wszystale... ko podobnie jak oni, głębiej i prawdziwiej, pochylić głowę i płakać, choć... prosiłeś bym nie powiedział ani słowa prosiłeś bym nie pochylał głowy Pamiętam, że poszedłem wtedy na Rynek, nie uronił ani jednej łzy może po to, by stać się tłumem, może po to, by w tej chwili refleksji znaleźć Praw- ...ale to wszystko było takie puste wedę, o której tyle mówiłeś, znaleźć Jedność wnątrz. Te wszystkie deklaracje zgody, te i Wiarę. A może tylko z czystej ciekawo- wszystkie uściski dłoni, ta cała jedność ści... jak to wszystko od środka wygląda, nic się nie zmieniło. Ludzie mijają się na bo pierwszy raz w moim życiu zdarzyło ulicy tak samo obojętnie jak przedtem, tak się coś takiego... Zobaczyłem tylu ludzi samo obojętnie patrzę na siebie i świat, tak ze łzami w oczach, tylu ludzi ubranych na samo zamykają się w sobie i tak samo się czarno, tyle zniczy w jednym miejscu, po- od siebie odwracają... a myślałem, że JPII stawiłem obok swój, choć... to coś więcej... Jedność i Zgoda odpłynęły wraz z ostatnią żałobną łzą, szumnie tylprosiłeś ko przypominając o sobie w czasie roczbym zgasił znicz nicy. Zapomnieliśmy o Tobie, o tym, co mówiłeś, co starałeś się nam przekazać. ...zgasił go deszcz... Zrobiliśmy z Ciebie kultową maskotkę, na której bardzo łatwo można zarobić, Pamiętam, jak chcieliśmy zrobić ze świateł supergwiazdora okupującego miesiącami akademika jeden wielki krzyż, dokładnie pierwsze miejsca wszystkich list przebotrzydzieści siedem po dziewiątej, ale ktoś jów... i mnie lekkomyślnie zdarzyło się zapomniał zostawić włączone światło, zagłosować na Ciebie... I dalej tak samo ktoś inny zapomniał go zgasić... Chcia- wyznajemy wiarę, a tak naprawdę jest ona

jak te znicze na Rapaka - wypalone, przewrócone, tylko na śmietnik...

List do...

Don Lubranco

...prosiłeś bym się cieszył ...cieszyłem się, bo Tobie już było lepiej... Pokazałeś, że można żyć inaczej, być lepszym dla innych i dla siebie, nie poddawać się w codziennym życiu. Czasem zastanawiam się, dlaczego nigdy nie byłeś mi tak bliski, jak innym, dlaczego nie przeżyłem tego wszystkiego jak inni, dlaczego w żaden sposób nie odbiło się to na mnie, dlaczego przeszedłem ze wszystkim od razu do porządku dziennego? Mógłby ktoś powiedzieć, że to ja jestem pusty, nieczuły – tak, jestem... Mijam obojętnie ludzi, patrzę obojętnie w odbicie w lustrze, każdy dzień dla mnie jest taki sam... takie same zielone i czerwone światła na skrzyżowaniu, te same przystanki, te same krople deszczu, te same wschody i zachody słońca... a mimo to wiem, że mogę przebiec ten sam maraton, co Ty i tak samo zwycięsko go ukończyć. powiedziałeś otwórz drzwi idź mariusz es


11

WIOSNA (16) 2006

Rozpoczęcie sezonu grillowego No i stało się - sezon grillowy w Parku Bydgoskim rozpoczęty! W sobotę, 6. maja, dwudziestka zapaleńców uzbrojonych w węgiel i wszelkie potrzebne akcesoria ruszyła na podbój zielonej murawy. Każdy znalazł coś dla siebie: i amatorzy kaszanki (w tej konkurencji ojciec Krzysztof nie miał sobie równych), i miłośnicy innych wyrobów masarskich w ilościach tak ogromnych, że spokojnie wyżywiłyby pułk wojska. Ach, cóż to była za uczta! Po takim posiłku nie pozostało nic innego, jak tylko rozruszać zmęczone jedzeniem żołądki. Wytrawni siatkarze zabrali więc piłkę i ruszyli na podbój boiska. Co mniej ruchliwi oddali się równie pasjonującej, acz zdecydowanie bardziej niebezpiecznej (ze względu na możliwość otrzymania ran ciętych i kłutych) grze w Totem. Jednak w plebiscycie na najlepszą rozrywkę dnia bezapelacyjnie zwyciężył Twister, doprowadzając wszystkich obecnych do „śmiechowego zapalenia brzucha”. Jeśli zaczęło się tak fantastycznie, aż strach pomyśleć, jak będzie następnym razem. M.L.


12

WIOSNA (16) 2006

VII JEZUICKIE DNI MŁODZIEŻY „Jeden za wszystkich - wszyscy za jednego”

PODAJ to DALEJ !!! ...może piszesz, ale wszystko chowasz do szuflady, bo uważasz, że jest do niczego... ...może piszesz, ale nie wiesz jak to przekazać ludziom... ...może po prostu...

PODAJ to DALEJ!

może to TY jesteś tą osobą, której szukamy! Napisz, przynieś, prześlij, przyjdź – Piekary 24 (pytaj o o. Dorosza) lub mail jak w stopce. Informacje o spotkaniach redakcyjnych podawane są na bieżąco w ogłoszeniach.

Zapraszamy do współpracy!

Święta Lipka (Mazury) 15-23 lipca 2006

Redakcja

Spotkanie o charakterze formacyjno-wypoczynkowym

Organizują je Ośrodki Akademickie z całej Polski, prowadzone przez jezuitów. W programie: Prelekcje, warsztaty, praca w grupach, Eucharystia, czas na modlitwę, koncerty, wycieczki i mnóstwo atrakcji…

Okazjonalnik akademicki Wiosna (16) 2006

Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów Adres: ul. Piekar y 24, 87-100 Toruń e-mail: podaj@poczta.onet.pl podaj_dalej@wp.pl www.da.uni.torun.pl/podaj_dalej/

Koszt: 200 zł

Zapisy do 15 czerwca, kontakt: O. Lesław Ptak SJ,

duszpasterz akademicki (kom. 609 585 686)

Zapraszamy studentów

Redakcja: Mariusz ES - Redaktor Naczelny o. Krzysztof Dorosz SJ - opiekun Duszpasterz Akademicki: o. Lesław Ptak SJ 056 655 48 62 wew.20 609 585 686 leslawptak@poczta.onet.pl Dyżur Duszpasterza: W konfesjonale: Środa 16.00 – 18.30 Czwartek 9.30 – 12.00 W domku Duszpasterstwa: Poniedziałek 16.00 – 18.00 Wtorek 10.00 – 13.00; 15.30 – 18.00 Środa 10.00 – 13.00 Piątek 10.00 – 13.00; 15.30 – 18.00


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.