http://podaj-dalej.info/files/pd12

Page 1

ISSN 1732-9000

O

K

A

Z

JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005

J

O

N

A

L

N

I

K

A

K

A

D

E

M

I

C

K

W NUMERZE Tygodniowy program Duszpasterstwa 2 Nie bój się zmiany na lepsze .......... 2 a opuszczasz teraz nas

3

Aby człowiek był coraz bardziej człowiekiem 4 dsumowanie sezonu żużlowego w Toruniu 6 Warsztat .......... 7 700 kilometrów w pedałach

8

A mnie jest szkoda lata .......... 10 Święte Dary Miłości czyli XX Światowe Dni Młodzieży w Kolonii Kol .......... 11 Kalendarium Duszpasterstwa Akademickiego 2005/2006 (semestr zimowy) .......... 12

I


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005

2

Tygodniowy program Duszpasterstwa Akademickiego oo.Jezuitów NIEDZIELA

ŚRODA

17.00 – Grupa Studnia Jakubowa - studencki zespół wokalno-instrumentalny, zajmujący się przede wszystkim oprawą muzyczną niedzielnej Akademickiej Mszy Świętej o godz. 19.00. Zespół zaprasza do współpracy osoby muzykujące. 19.00 – Akademicka Msza Święta 20.00 – Wieczór przy herbacie dla głodnych i spragnionych. W domku DA okazja do spotkania wszystkich ze wszystkimi, bez względu na przynależność lub nie przynależność do DA. Bywa też „coś” do herbaty.

20.00 – Grupa Oaza. Spotyka się raz w tygodniu, aby modlić się i wspólnie spędzać czas zgodnie z charyzmatem Ruchu Światło–Życie. Grupa zaprasza wszystkich zainteresowanych. 20.00 – Wolontariat Misyjny To grupa ludzi, którzy nie szczędzą swojego życia na działalność dla dobra braci z różnych kontynentów i narodów. Udajemy się z pomocą do misjonarzy Afryki, Ameryki Łacińskiej, a także Albanii, Rosji i Ukrainy. Głównie jednak działamy tu, gdzie przebywamy: świadczymy o Chrystusie, służymy modlitwą i pomysłowością dziełu animacji misyjnej.

PONIEDZIAŁEK 19.45 – Grupa La Storta. Nazwa pochodzi od miejsca, które za czasów Ignacego Loyoli było miejscowością oddaloną kilkanaście kilometrów od Rzymu, a dzisiaj jest jego częścią. Tam założyciel Jezuitów doznał łaski silnego i nieodwracalnego przylgnięcia do Jezusa Chrystusa. Jest to propozycja dla tych, którzy ciekawi są duchowości jezuitów i chcieliby z niej skorzystać w życiu codziennym. 20.00 – Grupa Odnowy w Duchu Świętym Posłanie zaprasza na wspólne, cotygodniowe oddawanie chwały Bogu podczas spotkań modlitewnych. Dwa razy w roku grupa prowadzi Seminarium Odnowy w Duchu Świętym dla osób poszukujących i pragnących pogłębić swoją wiarę.

WTOREK 16.00 – Próba DRUGIEGO studenckiego zespołu muzycznego. Liczy 5 osób i jest otwarty na nowe siły. 16.00 – Katechumenat. Ma na celu przygotowanie osób dorosłych do przyjęcia Sakramentów: Chrztu, Bierzmowania i Eucharystii. Początek – połowa listopada. 18.00 – Szkoła medytacji chrześcijańskiej (UWAGA! Od 15.11 do 13.12) 20.00 – Grupa tańca liturgicznego – to propozycja dla tych, którzy chcą się modlić nie tylko swoją duszą, ale i ciałem, którzy czują, że nie wszystko da się wyrazić słowami, którzy dążą do wiary radosnej, ufnej, w pełni delektującej się Bożą obecnością. (UWAGA! Grupa spotyka się nieregularnie – informacje o kolejnych spotkaniach będą podawane na bieżąco)

CZWARTEK 19.00 – Msza Święta Akademicka 20.00 – Kumite – w ramach troski o zdrowie fizyczne i poczucie bezpieczeństwa, proponujemy KURS SAMOOBRONY. 20.00 – Warsztaty plastyczne – możliwość dla pasjonatów rysowania i malowania pod okiem „fachowca”. Początek 3.11.05.

PIĄTEK 16.00 – Dzieci Starówki 20.00 – Spotkanie dla młodzieży – modlitewno-dyskusyjna grupa gromadząca w swych szeregach młodzież szkół średnich. Na spotkaniach: dyskusje na ciekawe tematy, niekoniecznie religijne. Istnieje perspektywa wspólnych „wypadów”, a nawet wakacji. 20.00 – O Panu Bogu po angielsku – możliwość doskonalenia „swojego angielskiego” poprzez swobodną rozmowę na tematy religijne i nie tylko.

SOBOTA

Nie bój się zmiany na lepsze... To miał być dobry wstęp. Miałem napisać o jesieni, o refleksji, o życiu, w końcu przecież mamy listopad, a nowy rok akademicki idzie pełną parą. Miałem napisać o mgle za oknem, o żółtych liściach w parku, o upływającym czasie. Miałem napisać o zmianach, bo przecież tyle się zdarzyło, ale, ilekroć zaczynałem, gubiłem słowa po trzech zdaniach. I teraz, szukając słów na klawiaturze, myślę, że tak naprawdę najlepszy wstęp napisało już moje życie. Bo choć każdy ma takie chwile, kiedy wątpi, choć każdy boi się zmian, wybrałem i nie żałuję wyboru. I wiem już, że nie warto bać się zmian na lepsze, że warto zatrzymać się, rozejrzeć dookoła, spojrzeć w głąb siebie, a potem pobiec prosto do Mety, że warto, jak Renton z Trainspotting, wybrać Życie. I tej pewności wyboru życzę Wam. Przyjemnej lektury. Redaktor naczelny Mariusz ES=:)

Ten dzień w Duszpasterstwie to możliwość aktywnego wypoczynku, a więc: wyprawy piesze lub rowerowe, plenery fotograficzne, piłka nożna i siatkowa.

UWAGA! W każdy DRUGI CZWARTEK MIESIĄCA zapraszamy na szczególną modlitwę po Mszy Świętej Akademickiej o godz. 19.00. W duchu przeżytych rekolekcji Nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, proponujemy spotkanie z Jezusem w Najświętszym Sakramencie, aby wielbić Go, oddając Mu to wszystko, co nie pozwala nam przeżywać siebie i innych jako ludzi, jako dzieci Boga, jako braci Jezusa, jako synów Bożych.

10.00 – SOBOTY DLA NARZECZOZAPRASZAMY WSZYSTKICH, NYCH kurs przedmałżeński prowadzony NIEZALEŻNIE OD WYZNANIA, metodą nie konferencyjną, ale na zasadzie POGLĄDÓW CZY SYTUACJI przeżywania w parach istotnych treści MORALNEJ. dotyczących Sakramentu Małżeństwa. UWAGA! Początek 19.11. Czas trwania - 6 tygodni. Liczba miejsc ograniczona. Spotkania duszpasterskie odbywają się Zapisy u o. W. Aramowicza. w Domku Duszpasterskim. Wejście od ul. Piekary 24


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI A 1 (12) 2005

3

Tak bardzo się starałeś a opuszczasz teraz nas… Ten fragment O Ojtkowej jtkowej piosenki stał się mottem czwartkowego wieczoru 19 października… …wieczoru przeszłości i przyszłości… …wieczoru smutku i radości… …wieczoru spotkania i rozstania… wieczoru pożegnania... Historia lubi się powtarzać Ojciec Wojtek trafił do Torunia w 2001 roku. Miał zostać tylko pół roku, pobyt się przedłużał, ale chwila pożegnania zbliżała się nieuchronnie. Gdy już był pożegnany i gotowy do drogi, do akcji wkroczyli studenci. Zakończyło się interwencją u samego Prowincjała. Jak się okazało skuteczną – o. Wojtek został w Toruniu. Aż do października tego roku, kiedy to nadeszła pora drugiego pożegnania. Baranki Zaczęło się ono Mszą Świętą, podczas której nie mogło zabraknąć ulubionych i… ulubionych inaczej piosenek Ojca – zabrzmiały więc Baranki (wywołując litościwy uśmiech na Jego twarzy), Twoje miłowanie i Będzie to piękne spotkanie, podczas którego niejednej osobie łezka w oku błysnęła (choć niektórzy uparcie twierdzili, że tylko im się oczy pocą). Była też modlitwa tańcem – tak bliska Ojcu, który wsławił się jako niestrudzony (choć nie tańczący – co do zasady) prowadzący warsztaty tańca liturgicznego. Śmiech przez łzy Po Mszy rozpoczęło się spotkanie w domku Duszpasterstwa Akademickiego. Na początek prowizoryczny, acz jakże uroczy chórek, odśpiewał pieśń przygotowaną specjalnie na tę okazję przez niezastąpionych tropicieli rymów. Humorystyczna wersja przeboju Czerwonych Gitar niczym list gończy wprowadziła słuchaczy w klimat kolejnego punktu jakże spontanicznego programu zapowiadanego skrupulatnie przez mianowanego naprędce konferansjera – o. Krzysztofa… Gdy na Sali zapadł mrok, wszyscy w napięciu czekali na to, co miało nastąpić… Tylko nieliczni, skryci w mroku sprawcy zamieszania, zwani autorami prezentacji, wiedzieli, co się święci…

Dawno, dawno temu... Za siedmioma górami, za siedmioma lasami…. Eeeeeeeee, nie umiem opowiadać bajek! Tak rozpoczęła się prezentacja multimedialna opowiadająca niesamowitą historię tajnego agenta o pseudonimie Ojtek wykonującego misję specjalną o kryptonimie D.A. Towarzyszące jej dźwięki muzyki z filmu Mission Impossibile zagłuszał wprawdzie gromki śmiech widzów, obserwujących agenta w akcji: podczas obmyślania kamuflażu, organizowania niezbędnego, specjalistycznego sprzętu, eliminacji agentów obcego wywiadu, wykorzystywania współpracowników, a także jego perypetii po godzinach. Gdy emocje nieco opadły, przyszedł czas na coś dla ciała – poczęstunek przygotowany przez mistrzów miksera, pogromców piekarnika i czarodziei cukiernictwa oraz dzielnych zaopatrzeniowców. Po części oficjalnej najwytrwalsi przeszli do … Krzywej Wieży, czyli do części nieoficjalnej. Pełnej wspomnień, podsumowań, ale i planów na przyszłość… Wieczór minął szybko. Ojciec Wojtek wyjechał, ale słuch po nim nie zaginął – chodzą słuchy, że widziano go w wirtualnej przestrzeni, dawał też znaki życia na Skype i GG. No tak, w końcu, jak głoszą słowa Wojtkowej piosenki: z Kopernika grodu znika (…) a wieczorem myszką klika (…) ach, ten Wojtek nasz Dziękuję każdemu, kto zaangażował się w przygotowania. Jesteście wielcy. I jak widać, nawet nieśmiertelne kto wymyśla, ten robi najlepsze efekty przynosi wtedy, gdy ma się z kim i dla kogo pracować. Dzięki! A.D.

OJTKOWA PIOSENKA Kto na rower żwawo wsiadał A w kajaku ster obstawiał Kto no powiedz kto Kto zabawiał się w Amora Myśląc że to dobra rola Kto no powiedz kto Ref. Tak bardzo się starałeś A opuszczasz teraz nas Całe serce nam oddałeś Powiedz nam dlaczego jedziesz stąd On na randki wszystkich wyśle Ślub udzieli zdjęcie przyśle I wesele jest Usługi ma kompleksowe I stąd chrzciny masz gotowe I komunię też Ojciec Wojtek podskakuje Habit już go nie krępuje Marynarkę ma I swą niechęć w kąt odłożył Po słodycze wszędzie wskoczy Czy to ładnie tak Kartki w swej kieszonce nosi Ledwo mieszczą się na osi Przecież dużo ich Dziś kazanie gładko wyjdzie Całe miasto słuchać przyjdzie Tylko minut pięć Z Kopernika grodu znika Już nie może po piernikach Na kuracje czas Dziś na plaży sobie bryka A wieczorem myszką klika Ach ten Wojtek nasz


4

JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005

Aby człowiek był coraz bardziej człowiekiem... Wywiad z o. Lesławem Ptakiem, nowym duszpasterzem akademickim.

Lubię poniedziałek, bo... Poniedziałek? Bo... tak od strony egoistycznej, takiej typowo ludzkiej, do południa prawie nic nie mam (śmiech), naprawdę nic się nie dzieje, czyli jest to czas wolny. Można długo spać? Spać to może nie, bo nie lubię, ale można, na przykład, wyskoczyć na rower, można odpocząć po całym tygodniu. Już wieczorem są zajęcia, ale przed południem na pewno nic nie mam. Tak mam ustawiony program, że dyżurów w pokoju duszpasterza nie ma. Lubi Ojciec jeździć na rowerze. Ma Ojciec tutaj rower? Mam, mieszkam w pokoju z rowerem. Jak tylko się dowiedziałem, że tu przyjeżdżam i dowiedziałem się, że ludzie tutaj jeżdżą, i że dużo się czasu spędza ze studentami na rowerze, w wakacje i nie tylko, postanowiłem swojego staruszka Wheelera w miarę możliwości zamienić na nowego Wheelera. Udało się. Dobrzy ludzie mi pomogli, jestem przygotowany (śmiech). Mój rekord to 40 kilometrów dziennie, tak 4–5 godzin. To może słów kilka o sobie samym… O! Od czego tu zacząć? Wiek – 43 lata, 10 marca 1962, ryby. Czy to dużo, czy mało, to nie wiem, to różnie bywa, niektórzy mówią, że to mało dla mężczyzny, a jeszcze młodziej wyglądam, więc jakoś na razie daję sobie z tym radę. Urodzony w Częstochowie, wychowany koło Radomia, w Skrzyńsku k. Przysuchy. Wczoraj była mama z pierogami. Szkoła średnia – liceum zawodowe, nowicjat w Kaliszu u jezuitów, dwa lata. Studia filozoficzne, trzy lata w Krakowie. Przerwa w studiach na dwa lata w Mediolanie – woźny, opiekun dzieci, nauka języka przede wszystkim. Na drugim roku, jak już trochę tego języka poznałem, pracowałem z młodzieżą. Nawet kupili mi gitarę, którą mam z tamtych czasów, staruszka już, ale kupili mi, żebym miał na czym grać. Potem wróciłem do Warszawy. W Warszawie wstąpiłem na podstawowy kurs teologii, a ponieważ był i jest u nas zwyczaj, że po podstawowym kursie robimy specjalizację, więc wybrałem sobie teologię duchowości i poprosiłem prowincjała o wyjazd do Rzymu. Wspominam go jako najpiękniejszy okres w moim życiu (śmiech). I tam skończyłem specjalizację z tytułem licencjusza z teologii duchowości. Po powrocie do Polski byłem cały

czas w Warszawie, 12 lat z małą przerwą w Jastrzębiej Górze na Trzeciej Probacji [tam gdzie jest teraz o. Mikulski – przyp. red.]. Czyli stolica znana jest Ojcu jak własna kieszeń? Nie właśnie, niestety. Podobnie jak nie udało mi się zwiedzić Rzymu, będąc tam dwa lata, tak nie udało mi się dokładnie zwiedzić Warszawy przez 12 lat. Szkolna miłość… (Śmiech) Dużo było takich miłości. Naprawdę. Natomiast wszystkie chyba były jakieś takie nieważne, bo to były związki, których nie wspominam specjalnie. Najważniejsze sprawy miały przyjść później. I przyszły później, i to dużo, dużo później. Byłem człowiekiem, który nawiązywał dużo relacji, takich czy innych, nie były to może chodzenia latami z kimś, raczej przelotne i śmieszne związki, dziecinne, natomiast, ponieważ myśl o powołaniu przyszła mi w wieku 17 lat, bałem się, że kogoś uwiążę. Nie podobała mi się wersja typu: płacząca dziewczyna na dworcu i ja, odjeżdżający bohater, trzymający kciuki, albo ona za mnie. Dlatego też trochę nawet trudu poświęciłem na to, by nie nawiązywać jakichś poważnych relacji, myśląc tak poważnie o swojej przyszłości. A dane mi było już w wieku 17 lat wiedzieć, że tak się stanie. Było dużo, ale nic do opowiadania, najciekawsze rzeczy są nie do opowiadania, i nie miały miejsca ani w podstawówce ani w szkole średniej (śmiech). Skoro już o powołaniu, to dlaczego jezuici? Dlaczego jezuici? Byłem u salwatorianów, rok, nie w zakonie, ale jako kandydat. Było nas trzech ze wsi. Byłem bardzo poważnie zaangażowany i już prawie przyjęty. Miałem tylko dowieźć papiery. Stało się tak dziwnie, że rok wcześniej, byłem przypadkowo (przypadkowo?), na wycieczce w Świętej Lipce. Miałem kolegę, który miał fioła na punkcie jezuitów. Tylko, że znał jezuitów, i przekazywał mi też te informacje, tak od strony afer historycznych. On się tym fascynował, uważał jezuitów za takich odjazdowych facetów, którzy żyją skandalami, kasą i tak dalej, i to go interesowało, i nosił się z zamiarem wstąpienia, ale chyba wydawało mu się, że wstępuje do instytucji, która karmi się co dzień takimi skandalami. De facto potem wstąpił (i szybko wystąpił). I ja, będąc na tej wycieczce, jak zobaczyłem, co to jest Święta Lipka, kto jest opieku-

nem – no, jezuici – chciałem koledze zrobić prezent. Wziąłem adres od jakiegoś jezuity, który sobie pogrywał latem na gitarze z dziewczynami, i przywiozłem mu to. I on się ucieszył i napisał do promotora. I ten promotor, w postaci o. Joecka, przejeżdżając przez tamtą miejscowość, chciał go spotkać. Nie było kolegi, więc brat kolegi, który wiedział, że interesujemy się życiem zakonnym i tymi sprawami, skierował ojca do mnie. I o. Joeck poznał mnie, ja jego... I coś mnie w tym człowieku ujęło, coś, czego naprawdę nie doświadczyłem u salwatorianów. To, co właśnie u jezuitów cenię, i chciałbym kultywować to cały czas – jakaś taka bezpośredniość, jakaś taka autentyczność. Ja byłem wtedy człowiekiem palącym, mogłem spokojnie zapalić, nie musiałem się przed kapłanem kryć, czułem się jak w domu i pomyślałem, że jeżeli oni tacy są, to musi być fajnie. No i postanowiłem pojechać na jeden, drugi dzień skupienia, zdradzając salwatorianów za plecami. Definitywnie ich zdradziłem tuż przed wstąpieniem. Nie obyło się to bez zamieszania, ale byłem prawie przekonany. No było w nich coś takiego fajnego, co mi mówiło, że tu chyba się odnajdę. I rzeczywiście, potem w nowicjacie w Warszawie, poznając duchowość tego zakonu, zobaczyłem, że był to strzał w dziesiątkę. Nawet to był swego rodzaju cud, bo niewiele wiedziałem o ich założycielu, niewiele wiedziałem o zakonie jako takim. Ujęli mnie jezuici jako tacy, reprezentanci, nie instytucja, czymś takim, co sobie cenię – przejrzystość, autentyczność, coś, co jest też w rekolekcjach ignacjańskich. A gdyby Ojciec nie był księdzem? O! Chciałem być zawodowym żołnierzem, chciałem być nauczycielem, ale przede wszystkim chciałem być dobrym mężem. Dlatego, że historia mojej rodziny jest nieciekawa, dość smutna i zaliczyć ją można do nieudanych. Są ludzie, którzy kopiują błędy swoich rodziców, a są ludzie, którzy mówią: zrobię wszystko by było inaczej. I ja szedłem w tym kierunku. I chciałem naprawdę kogoś uszczęśliwić, być szczęśliwym tatą i dobrym mężem i ojcem. I gdyby to potoczyło się


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005 inaczej, to prawdopodobnie zrobiłbym wszystko, żeby w tym kierunku pójść. Natomiast zawody to różnie. Nawet miałem być ogrodnikiem, przez moment to lubiłem. Mój tato chciał, bym przejął po nim ogród, nawet próbował mnie w tym kierunku kształcić, ale nie dałem rady. Czasami marzę o... Tylko czasami? Marzeń mam tyle (śmiech) O. Lesław – marzyciel? Tak, na przykład teraz marzę, żeby - w bardzo wąskiej grupie ludzi, właściwie z najbliższymi osobami, a jest ich niewiele, jestem wymagający - pojeździć po Rzymie, ale tak na własną rękę, rowerem. Najtrudniej jest się tam dostać, to jest najgorsze - przecisnąć samolotem, i tam w towarzystwie naprawdę oddanych osób, dwóch, trzech, nawet jednej, pojeździć, podotykać tego wszystkiego i podelektować się. O! To takie marzenie z kręgu moich zainteresowań. Natomiast chciałbym być dobrym spowiednikiem, zależy mi na tym bardzo, zależy mi na prawdzie, marzę o tym, żeby z Ewangelii wyłuskać jak najwięcej. Ewangelia mnie fascynuje, czuję, że tam jest dużo, tam jest cały czas coś głębszego. Wspomniał ojciec o przyjaciołach. Największy przyjaciel? Kobieta. Przyjaciółka. To jest najbliższy mi człowiek. Nie jest to mężczyzna. Swego czasu był to mężczyzna, taki jezuita, który jest teraz w Chicago, Paweł Kosiński. Bardzo się lubiliśmy, do tego stopnia, że - i to było właśnie ciekawe, bo albo to był brak tej naszej przyjaźni, albo to był ideał przyjaźni - potrafiliśmy godzinami gadać i to nie na temat bzdur, ale nam naprawdę zależało na życiu. On przychodził, nieważne czy byłem zajęty czy nie, siadał i gadał, no i ja oczywiście zostawiałem wszystko i go słuchałem. Był to przyjaciel, człowiek zaufany. Natomiast na dzisiaj jest to kobieta. Dlaczego Św. Lipka była taka ważna? Była ważna dlatego, że Matka Boża Świętolipska była pierwszą Maryją, która mi się spodobała jako kobieta. To była rewelacja, to było coś pięknego. Ja do tej pory widziałem nieładne, nie absorbujące wizerunki Matki Bożej. Częstochowska jest moją, bo tam podobno zostałem powierzony przez mamę itd., ale Ona mi się nie podoba jako kobieta. Twarz cierpiąca, nie wzbudza jakiejś tam sympatii, czy zachwytu, natomiast ta była śliczna i po latach się zorientowałem, że ten zachwyt Maryją jak kobietą, był takim proroctwem, ponieważ przez kobietę dużo się wydarzyło w moim życiu, nie twierdzę nawet, że moja droga kapłaństwa jest też

przez kobietę, no bo skoro przez Maryję, to czemu nie przez realnie chodzącą po ziemi kobietę. To jest przyjaciel, z którego dużo czerpię. Nawet biorąc serio Ewangelię – według krwi, to jest zdrowa relacja, według krwi, powiedzmy, że mama jest najcenniejsza – natomiast Pan Jezus mówi, że według pewnych kryteriów ktoś jest mi matką, siostrą, bratem i jeżeli to jest prawda, to na dzisiaj ta osoba jest dla mnie matką, siostrą, żoną, ojcem, najbliższą rodziną, kimś najbliższym. Gdy wychodzę na spacer... Gdy wychodzę na spacer? Właśnie, Toruń mi się podoba od tej strony. Mówią, że zimą jest jeszcze piękniej, że jest normalnie odlot. Lubię samotność, ale lubię też patrzeć na ludzi, naprawdę, trochę to jest krępujące, ale lubię obserwować ludzi, bo wydaje mi się, że mam ten dar czytania, sam też lubię nawiązywać relacje, nie byle jakie, choć to jest trudne i niewiele takich jest. Lubię obserwować ludzi, jestem ciekawy ludzi, możliwe, że jest to coś Bożego, nie wiem, tak mi się teraz powiedziało, bo Pan Bóg też jest ciekawy ludzi, ulokował w nas pewną tajemnicę, której jest sam ciekawy, żeby się zrealizowała i może to jest taka ciekawość… Zresztą, o tym cały czas mówię – teraz to sobie uświadomiłem, że lubię mówić o tym w kazaniach, że lubię przypominać o czymś, o czym chyba nie pamiętamy, że nie potrafimy przeżywać naszego codziennego życia jako pomostu. Spacerując lubię też samotność, nie zawsze chodzę i gapię się na ludzi. Dobrze też jest pogapić się na siebie i posłuchać siebie samego, bo w końcu dla siebie jesteśmy najciekawszym obiektem zainteresowań. A w wolnych chwilach? Do tej pory w wolnych chwilach organizowałem sobie mój warsztat pracy (śmiech). W wolnych chwilach musiałem robić pokoik duszpasterza. W wolnych chwilach musiałem się dowiedzieć: kto? co? gdzie? jak? w duszpasterstwie. W wolnych chwilach robiłem sobie pokój. Dużo wolnych chwil spędziłem na organizowaniu sobie tutaj miejsca. Natomiast teraz już, kiedy już tych wolnych chwil jest troszkę więcej, no to jak było ciepło bardzo lubiłem wolne chwile spędzać na rowerze, ale takie naprawdę wolne. Lubię się modlić w wolnych chwilach, nie zawsze to jest możliwe. Chciałbym robić zdjęcia w wolnych chwilach, ale jakoś tak wychodzi dziwnie, że ten zapał realizuje się raz w roku, w wakacje. Nie potrafię, no właśnie to jest coś, co mnie ciągnie, a nie potrafię tak iść i popstrykać. Z drugiej strony jest to coś, co kosztuje, bo jed-

5 nak wywołać te zdjęcia i wyrzucić połowę itd. A tylu tych wolnych chwil to już nie ma. Oprócz tego czytam oczywiście! Czytam… Lubię czytać. Ostatnio czytałem o Lutrze, nie żebym się tam fascynował, ale widziałem kiedyś kawałek filmu i chciałem sprawdzić, czy to jest prawda, a ponieważ mam dwie książki jednego z lepszych historyków, J. M. Toddi’ego, i pochłaniała mnie ta lektura, naprawdę jest fajnie napisana i, no nie wiem, muszę chyba jeszcze raz przeczytać, bo wydaje mi się, że jest wielkie nieporozumienie, że po drodze gdzieś ci chrześcijanie się rozeszli przez, nie powiem bzdury, ale rzeczy, które chyba miłość powinna pokonać, ponieważ gdyby miłości nie było, to by urosły do rangi jakichś różnic, podziałów itd. Pamiętam, że namacalnym owocem rekolekcji w Warszawie była protestantka. Przyznała się, że jest protestantką i koniecznie chciała wiedzieć, gdzie ja przemawiam, bo chciała mnie słuchać. I przez całe pół roku przychodziła z notesem, potem były dwie, pisały i przystępowały do komunii. I ja się dziwiłem, jak one to robią. No bo są te różnice między nami. Potem usłyszałem, że brat Roger też potrafił przystąpić do komunii i jednocześnie pozwolić się błogosławić przez katolickich kapłanów. Uważam, że my powinniśmy dążyć do takiej sensownej ekumenii, do wzajemnego szacunku, i to mnie korci. Wierzę, że zjednoczenie jest dużym wyzwaniem dla świata, nie tylko chrześcijańskiego, i powinniśmy do niego dążyć. Czy jest jakaś książka albo film, który szczególnie wpłynął na Ojca życie? Nie pamiętam czegoś takiego szczególnego. Ja jestem trochę taki dziwny. Ja pamiętam takie plamy emocjonalne, natomiast, nawet jak z przyjaciółmi rozmawiam, to ja nie pamiętam szczegółów. Na przykład lubię pewne miejsca, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego. Oni mi tam przypominają, że tam wydarzyło się coś takiego i takiego. Albo wspominam sympatycznie szkołę, ale żeby skupić się na jakiś faktach, to musi mi ktoś przypomnieć, jakie to były fakty dokładnie. I teraz może tak się dzieje, że jakoś się rozwijam, przechodzę, przechodzę, ale nie jestem przywiązany do tych pomników tego rozwoju. Najbardziej jestem przywiązany do osób tak naprawdę. Do miejsc nie bardzo, pod warunkiem, że są związane z kimś. Jakieś filmy... są na pewno rewelacyjne filmy, ale gdybym miał powiedzieć, że to jest życiowy film, to nie ma – on zrobił swoje i odszedł, przestał być wyjątkowy. O. Wojtek pozostawił po sobie


6 prężnie działające środowisko. Jak w tym wszystkim odnajduje się o. Lesław? Nie umiem tego robić. To jest raz. Nigdy nie byłem duszpasterzem akademickim, więc chodzę w miarę, jak mi się uda, pokornie, licząc, że ludzie nauczą mnie być ich duszpasterzem. Wojtek też nie miał szczęścia przekazać mi tego wszystkiego. Mijaliśmy się w sytuacji bardzo nieszczęśliwej, do tego stopnia, że do ostatniego momentu nie miałem żadnych kontaktów. Liczyłem, że ludzie przyjadą i będą mnie szukać. I tak się rzeczywiście stało. On uruchomił parę osób, które miały mnie odnaleźć, trochę ułatwić życie. Natomiast nie dane nam było tak sobie przyjechać, mieć tydzień. Ja przede wszystkim się otwieram patrząc na to, co jest. Po drugie, nie chcę niczego zmieniać, absolutnie, nawet ten harmonogram – jest dokładnie wszystko, co było, poza jedną grupą, która się zmieniła z Drogi na La Stortę. Generalnie jezuici nie są skorzy do wprowadzania zmian w miejscu, do którego dopiero co przybyli, nie jest to w naszym duchu, zdarzają się oczywiście wyjątki, ale te wyjątki potwierdzają regułę. Jak przychodzimy na nowe miejsce, to nie zaczynamy od zmian. Trzeba najpierw dokładnie poznać miejsce, w którym się jest, nawet jest taka zasada psychologiczna – jeśli chcesz coś zmienić, to najpierw musisz coś mieć, żeby zmieniać. Przede wszystkim chciałbym sobie ludzi zjednać, chciałbym, żeby mnie polubili. Uczyłem w szkole średniej i wiem, że podstawowym warunkiem uczenia w szkole jest poświęcić rok nie na jakiś program, ale po to, żeby ludzie cię polubili, żeby wiedzieli, że są dla ciebie ważniejsi od twojego programu i potem już można rzeczywiście próbować coś tam przekazać. Staram się zaprezentować siebie, nie wiem, jak to wychodzi, ale odzew mam jakiś, bo uważam, że jeśli w ciągu ostatnich dwóch tygodni pojawiają się jakieś telefony z prośbą o rozmowy, o jakieś kontakty, to na szczęście coś się dzieje, rusza i to mnie cieszy i jeżeli tak jest, to widocznie powoduję zaufanie. Oby tak było dalej. Naprawdę warto mi zaufać. Czy czuje się Ojciec autorytetem? Tak. Ale czasami się tego boję, bo to jest duża odpowiedzialność. Nie wiem, czy tak mają ludzie wielcy, którzy są autorytetami, ale czasami jest mi z tym dobrze, czasami jest to świadomość takiej dużej odpowiedzialności, a czasami nawet strach, no bo tak jak w życiu – czasami jest się bardziej z Bogiem, czasami mniej, czasami jedną nogą, czasami ramię w ramię. I od tego to chyba zależy, chociaż nie

JESIEŃ - NOWY ROK ADAKDEMICKI 1 (12) 2005 tylko. Jezus też miał tak – czasami się czuł świetnie, czasami pocił się krwią, czasami się bał i wydaje mi się, że jeżeli jest się tym samym człowiekiem, co inni ludzie, to się ma te same problemy. A więc jeśli jest się kimś wybranym, szczególnym, to ten szczególny ma też szczególne problemy, żeby być w porządku wobec ludzi. Dlatego też czuję się autorytetem, wiem, że trochę rzeczy w życiu osiągnąłem, miałem takie wydarzenia w życiu, które dużo mnie nauczyły. Natomiast jeśli się ma autorytet, to nie trzeba o niego walczyć, jeśli ma się trochę tego szczęścia i tego prawdziwego autorytetu, to ma się trochę więcej cierpliwości i dystansu wobec tych, którzy mogliby z niego skorzystać. Ale czuję się autorytetem i wierzę, że coś, co osiągnąłem w życiu, co mam, mogłoby służyć ludziom. Niektórzy mają odwagę z tego korzystać, a niektórzy jeszcze nie. A czy jest osoba na której Ojciec się wzorował, autorytet? Oczywiście Pan Jezus. To jest jedyny autorytet. I ci, którzy, wydaje mi się, mądrze o Nim mówią i doświadczają Go, ale przede wszystkim On. Każdy, kto jest autorytetem, musi mieć jakiś związek z Nim. Czyli ta osoba musi być takim odbiciem Ewangelii. Nawet jeśli to jest ktoś, kto nie jest ze świata katolickiego, chrześcijańskiego, nawet jeżeli jest to jakiś mędrzec, czy jakaś osoba wyjątkowa, z duchowości innej, a jeżeli mówi coś, co się zgadza z Ewangelią, jest dla mnie autorytetem. Tylko ja musze otworzyć Pismo Św. i przekonać się, że ten facet mówi coś, co jest tam napisane i chociaż nie jest chrześcijaninem, ale mówi o tym, co jest w Ewangelii, albo ewentualnie to prowadzi do niej, bo nie wszystkie rzeczy są powiedziane tak od razu, w sposób oczywisty. Natomiast to mnie cały czas nęci, zgłębianie prawdy, otwieranie się na prawdę, która czasami jest wbrew pewnej prawdzie powszedniej czy innej. Jacek Bolewski jest dla mnie takim autorytetem - jezuita, który praktykuje jogę w sposób konsekwentny. Złota myśl o. Lesława… Nie mam swojej złotej myśli. Natomiast jestem jeszcze chyba na etapie powtarzania za innymi. Na większą chwałę Boga, aby człowiek był coraz bardziej człowiekiem, a ludzie coraz bardziej ludźmi, to jest moje motto na dziś. Jeszcze nie jestem takim człowiekiem, by sypać z rękawa swoje maksymy. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Mariusz ES, 1.11.2005.

Podsumowanie sezonu żużlowego w Toruniu Z wielkich zapowiedzi nic nie wyszło, a zapowiadano wiele. Klub żużlowy Apator Adriana Toruń miał spaść z Ekstraligi, sponsorzy - odejść, a klub - sięgnąć dna. Wielu lokalnych ,,fachowców’’ ogłaszało wszem i wobec koniec toruńskiego żużla. Swoje wywody popierali niekwestionowaną wiedzą na temat żużla i matematyką. Nie sprawdziło się, ale i tak było wesoło... Zdobycie czwartego miejsca można odebrać jako duży sukces, chociaż podium było w zasięgu ręki. Pomimo słabszego sezonu Wiesława Jagusia był on, obok Jasona Crumpa, filarem drużyny. Stanowili o sile i byli głównymi motorami napędowymi ,,toruńskich aniołów’’. Takie, a nie inne miejsce w tabeli, toruńska drużyna zawdzięcza głównie juniorom. Dobre wyniki zarówno w lidze jak i w zawodach młodzieżowych krajowych i międzynarodowych pozwalają myśleć o przyszłości w jasnych brawach. Niestety egzaminu ekstraligowego nie zdała ,,druga linia’’. Mariusz Puszakowski, Andy Smith i Marcin Jaguś będą musieli szukać nowego miejsca zatrudnienia, pomimo pewnych przebłysków tej pierwszej dwójki. Ciężko będzie im obu wywalczyć miejsce w zespole. Po sezonie złowieszczy prorocy znów mieli pole do popisu. Otóż stała się rzecz niespodziewana. Z klub odszedł jego prezes i dobroczyńca, Marek Karwan, a ze sponsorowania zrezygnował długoletni sponsor - firma Apator. Zmieniono nazwę i status klubu. Przy klubie pozostała firma pana Karwana Adriana, która poświęci się pracy w Głównej Komisji Sportu Żużlowego. Jeśli zaś chodzi o przymiarki transferowe, to w notesach działaczy pojawiają się nazwiska Roberta Sawiny, Roberta Kościechy, Tomasza Chrzanowskiego, jak również Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów z roku 2004 Roberta Miśkowiaka. Przyszły sezon będzie przełomowy. Okaże się, czy drużynę, która okrzepła walcząc „o życie”, stać na kolejny wysiłek. Miejmy nadzieje, że przyszły sezon będzie szczęśliwy dla „toruńskich aniołów”. Łukasz <<KSANT>> Chrzanowski


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI A 1 (12) 2005

Warsztat ...każą nam tłumaczyć się ze słów, które piszemy... ...każą nam pisać słowa, których napisać nie chcemy... ...których nie napiszemy... ...każą nam mówić ich słowami... ...a to są nasze słowa, one mówią za nas wszystko – my nie musimy nic mówić jeśli chcesz zapytać – zapytaj jeśli chcesz powiedzieć – powiedz jeśli chciałbyś/chciałabyś przyjść – przyjdź jeśli piszesz – pisz lukasksant@wp.pl slonina@stud.uni.torun.pl

PACYFKA

7 PUSTA NOC

LISTOPADOWE RÓŻE

W następną podróż Ruszysz czarną drogą Ścielą ją suche róże Słychać sowy krzyk

Może nigdy się nie spotkali Może nigdy nie rozmawiali Nie wymieniali spojrzeń Nie uśmiechali do siebie

Ostatnie słowa matki Uścisk ojca, spojrzenia braci Zimne powietrze Niebo błękitne

On tonął w samotności A ona się bała Nie znali swoich głębi Odważnych myśli unikali

Co musimy robić by żyć dłużej niż motyle? Procesja w promieniach Słońca Biel z przodu, czerń z tyłu.

I nic się nie zmieniło On odszedł, ona została Teraz tylko świeże róże Każdego dnia na jego grobie

Tacy jak my bardzo Późno chodzą spać Przywilejem wybranych Jest rano wstać

Łukasz <<Ksant>> Chrzanowski

Łukasz <<Ksant>> Chrzanowski

kiedy śpiewają o miłości twierdzą, że tą miłością zmienią cały świat kiedy śpiewają o pokoju twierdzą, że tym pokojem obdarzą każdego z nas kiedy śpiewają o równości twierdzą, że na ulicy podadzą każdemu dłoń jedną dłonią malując siedem tęczowych barw drugą ładują broń powiedzieli TAK dla wojny powiedzieli NIE dla pokoju kiedy śpiewają o wolności twierdzą, że dadzą wolność każdemu kto będzie chciał choć na twarzach siedem tęczowych barw serca mają jak siedem zatrutych miast Mariusz ES

PRZEBACZ NAM Ojcze niewidomych o głuchych oczach dusz Ojcze głuchoniemych o ślepych mgnieniach słów Ojcze trędowatych o wyblakłym biciu serc przebacz nam, że nie chcemy widzieć przebacz nam, że nie chcemy słyszeć przebacz nam, że nie chcemy kochać Mariusz ES

Anthony de Mello SJ „Modlitwa żaby” t.I JAK ŚCIGAĆ ZŁOCZYŃCĘ Pewnego dnia jakiś podróżny wędrował wzdłuż drogi, gdy tuż obok przejechał jeździec na koniu; miał złe oczy i krew na rękach. Parę minut później, tłum jeźdźców zatrzymał się pytając podróżnego, czy nie widział kogoś z zakrwawionymi rękom, przejeżdżającego obok. Właśnie go ścigali. „Kim on jest?”, zapytał podróżny. „To złoczyńca”, odparł przewodnik tłumu. „I ścigacie go, aby oddać go w ręce sprawiedliwości?” „Nie”, rzekł przywódca. „Ścigamy go, aby pokazać mu drogę”. Samo pojednanie ocali świat, a nie sprawiedliwość, która jest innym określeniem na zemstę. KAPŁAN, KTÓRY O NIKIM NIE MYŚLAŁ ŹLE Żył sobie kiedyś pewien kapłan tak święty, że nigdy o nikim nie myślał źle. Kiedyś siedział sobie w restauracji nad filiżanką kawy, jako że tylko to mógł zamówić w dniu postu i wstrzemięźliwości, gdy ku swemu zaskoczeniu zauważył młodego członka swego zakonu, który przy pobliskim stoliku raczył się potężnym stekiem. „Wierzę, że nie zaszokowałem cię, ojcze”, rzekł z uśmiechem młody człowiek. „Oh, zapewne zapomniałeś, że dziś jest dzień postu i wstrzemięźliwości”, powiedział kapłan. „Ależ nie, świetnie o tym pamiętam”. „Więc pewnie jesteś chory i lekarz zabronił ci pościć”. „Skądże znowu. Jestem okazem zdrowia”. Słysząc to, kapłan wzniósł oczy ku niebu i zawołał: „O, Panie, jakim przykładem jest dla nas to młodsze pokolenie. Czy widzisz, że ten młody człowiek raczej przyzna się do grzechu, niż skłamie?” wybrał Marcin


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005

8

700 kilometrów w pedałach część 1. ...No dobra - nie autor tej relacji liczył, ponieważ licznika nie posiada. Wierzy na słowo, a to znaczy, że popełnia pierwszy błąd na drodze do bycia poprawnym współczesnym badaczem. Co więcej, liczbę powyższą podaje w przybliżeniu (do czego teraz się przyznając, popełnia grzech kardynalny rzetelnego publicysty), czyli wzbudza podejrzliwość. Załóżmy ponadto, że ta relacja będzie przesadnie zdyscyplinowana, nie trzymająca w napięciu i obojętna emocjonalnie – czyli dokładnie przeciwna wymogom porządnie sporządzonego reportażu. Czy bardziej narazi się Czytelnikom, czy też samemu rajdowemu przedsięwzięciu? A może w ogóle nikomu, ponieważ coś tak nie kwalifikującego się do zakresu konwencji ani nawet braku konwencji, nie podlega kontrowersjom?...To naprawdę mało ważne dla kogoś, komu przez czas jakiś było dane stale iść ((pardon, jechać) pod wiatr. Wietrzysko jest przywilejem terenów nadmorskich, a takie właśnie przemierzyła w dniach 20-30 lipca 2005 wdzięczna grupka toruńskich studentów w liczbie czternastu (Agnieszka (x4), Asia, Brydzia, Danka, Jarek, Justyna, Kasia, Klaudiusz, Kuba, Marta, Natalia), plus ich dzielny duszpasterz – o. Wojtek Mikulski (SJ oczywiście). Jak to zostało w pewnych kręgach ustalone, rajd był poniekąd najbardziej rekordowy. I to w wielu aspektach: 1. naj-dłuższa trasa; 2. naj-dłuższy dzienny przejazd (110 km, z zastrzeżeniem tym, co poprzednio); 3. naj-gorsza pogoda (10 dni jazdy, w tym 7 dni w deszczu); 4. naj-lepsze jedzenie (niech żyje naczelny kuchcik); 5. naj-mniej niepewności (niemal codzienne punkty docelowe); 6. naj-mniej miejsc zwiedzanych (?-wiadomość niesprawdzona, umieszczona dla uzupełnienia kompozycji, do czego autor nie powinien się przyznawać); 7. naj-pierwszy rajdowy wyjazd za granicę (błąd popełniony tak celowo, że to wyjaśnienie nie musiało się tu pojawić); 8. naj-więcej osób musiało wcześniej o-

puścić trasę (jak w punkcie 6.); 9. naj-więcej możliwości formułowania takich uwag jak powyższe (aczkolwiek autorowi już się nie chce myśleć, więc postawi kropkę).

Powyższa lista questionum niech będzie wypadkową wszelakich informacji poniżej zamieszczanych. 1. A zatem – trasa. Pierwotny zamiar to jazda niemalże brzegiem morza. Owszem, i taka przygoda zdarzyła się naszym rajdowcom. Jednakże nie było to zasadą, co zaowocowało ominięciem... ruchomych wydm w okolicach Łeby (ku rozpaczy co najmniej jednej duszyczki i „drobnym” wewnątrzgrupowym wymianom zdań). Najbliższe zamierzeniom były odcinki od czwartego noclegu i jeziora Jamno (dociekliwym zaleca się czytać tenże artykuł z mapą Wybrzeża w garści). Ale po kolei. Punkt wypadowy przypadł w udziale Gdyni, a konkretniej Wzgórzu św. Stanisława Kostki, na którym stacjonują oo. jezuici, prowadząc m.in. szkołę i użyczając tarasu widokowego na dachu kolegium wszystkim spragnionym wrażeń (a widok na Zatokę Gdańską rozciąga się stamtąd imponujący). Jednocześnie wyjazd z miasta dłużył się niemiłosiernie, a Jastrzębia Góra wciąż daleko jako cel pierwszego etapu. Pojawiły się pierwsze góry i górki, dorwał pierwszy deszcz (w Pucku) no i doświadczenie uroku polskich, hmm... dróg? Fakt faktem, że na ostatniej prostej wytrzęsło rajdowcami dokumentnie. Wszelakie owe doświadczenia były niejako przedsmakiem przyszłych dolegliwości, na które nie trzeba było długo czekać. Poranny wypad z Jastrzębiej Góry na Rozewie

przekonał pewnych siebie podróżników, że mięśnie nie należą do grupy perpetuum mobile. Jednakowoż humory nie zawiodły ani wówczas, ani przez cały czas trwania rajdu. A przebiegał on (w skrócie) jak następuje: Gdynia – Jastrzębia Góra – Łeba – Bruskowo Wielkie (obok Słupska) – Jeżyce (ok. 6 km od Darłowa) – Dobrzyca (obok trasy nr 11 za Koszalinem) – Pogorzelica – Świnoujście – Eggesin (!) – Szczecin. Autor jest tu winien wyjaśnienie, iż podane miejscowości są punktami noclegowymi, między którymi działo się doprawdy sporo. Czuje się on także w obowiązku opisać jeden „epizod”, a raczej dzień, w którym nasi odważniacy wyruszyli z Dobrzycy w stronę Kołobrzegu. Był to bezsprzecznie najbardziej „morski” ze wszystkich dni. O ile do samego miasta pogoda była raczej sprzyjająca, o tyle deszczyk (wraz z burzą) dorwał rajdowców podczas pikniku na plaży. Otóż musicie wiedzieć, że, ku uciesze plażowiczów, niespodziewanie pojawiła się na miejskiej plaży grupa zapaleńców, którzy (jakże proroczo) męcząc swoje bicykle, usadowili się na piasku i najspokojniej w świecie spożywali drugie śniadanko (czytaj: zajadali się czekoladowymi płatkami z mlekiem, kanapkami z dżemem i nutellą oraz tym podobnymi przekąskami). Dalszy ciąg trasy upływał pod znakiem ucieczki przed ulewą (która, rzecz jasna, wygrała). Przy okazji rowerzyści stali się niemal naocznymi świadkami poważnego wypadku samochodowego mającego miejsce tuż za Kołobrzegiem, a przed którym, można śmiało powiedzieć, Opatrzność ich uchroniła poprzez konieczność krótkiego postoju. W duchu dziękczynienia zanieśli oni szczerą modlitwę w intencji tych młodych ludzi, którzy nie uniknęli kolizji, i udali się, już leśnymi ścieżkami, w dalszą drogę. Tam czekała niespodzianka. Nadmorski przejazd, na który liczyła nasza dzielna drużyna, okazał się nieprzejezdny (zgodnie z relacjami miejscowych), w wyniku czego pozostały dwie możliwości: liczyć na przejazd terenem wojskowym lub nadrabiać dwadzieścia parę kilometrów. A zamierzano dotrzeć do Niechorza. Wybrano tę pierwszą opcję. Droga do jednostki wojskowej okazała się niezbyt wygodnym brukowa-


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005 JES nym traktem, a i tam czekało rozczarowanie: żołnierze nie zamierzali nas przepuścić przez swój teren. Jednakże i wśród nich znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pokierowali nas na plażę (a było popołudnie). Zaopatrzyli jednocześnie rajdowców w jedno ostrzeżenie: nie wolno wychodzić z plaży wcześniej niż za cztery kilometry, bo inaczej będą zmuszeni strzelać. Mówi się trudno. Lekko obawiający się o swoją skórę łowcy przygód nie bez trudności sprowadzili dwukołowe maszyny na piaszczystą (bezludną) plażę, po czym uznali niebezpieczeństwo za zażegnane z prostego powodu: zejścia z plaży nie było. Gdyby nie bliskość wielkiej wody, wyprawa duszpasterska sprawiałaby wrażenie karawany przemierzającej pustynię. A pogoda była piękna tego wieczoru. Zachwyt udzielił się wszystkim, nawet nieszczęsnym posiadaczom rowerów szosowych, które odmawiały posłuszeństwa podczas jazdy po błotku. Zmierzch zapadał, słońce pomału tonęło w morzu zwiastując kolejny deszczowy dzień, a noclegu zapewnionego nie ma... Ale o tym później. Ważne, iż od tego dnia trasa częściej przebiegała nad morzem, nasycona punktami widokowymi (głównie chodzi tu o Woliński Park Narodowy) lub bezpośrednio prowadziła na wybrzeże (dzień „wypoczynkowy” w Świnoujściu). Tu należy bezlitośnie urwać ten, jakże długi, punkt 1. i przejść do kolejnego.

2. Najdłuższy dzienny przejazd wynosił 112 km i prowadził, no właśnie, przez Niemcy. Warto tu nadmienić, iż plany tej trasy, snute w Świnoujściu (gdzie rajdowcy gościli w domu jednego ze współtowarzyszy drogi), przewidywały ok.110 km na całość niemieckich wojaży aż do Szczecina (nach Stetin), a tymczasem wieczór zastał względnie utrudzonych cyklistów na 112-stym kilometrze i 60-ciu jeszcze do granicy. Stąd także niespodziewany nocleg za zachodnią granicą, udzielony przez gościnną niemiecką rodzinę (pierwotne projekty zagospodarowania karimatami „podłogi” garażu zamieniono na malutki pokoik należący do starszej gospodyni). Ostatni zatem dzień rajdu, by nie nadużywać gościnności, wesoła kompanija zaczęła już około godziny siódmej rano, ciesząc się z posiadania jeszcze jednego bochenka chleba i słoika dżemu. Wracając jednak do dnia najdłuższego przejazdu: istotnym szczegółem był brak mapy, rekompensowany przez stojące co pewien odcinek plany ścieżek rowerowych. Jak na jazdę „w ciemno” i znikomą (poza jednoosobowym talentem językowym) znajomość niemieckiego i tak można zaliczyć ów dzień w poczet rajdowych sukcesów, a na pewno zaliczyć do kategorii „trudno dających się zapomnieć”. 3. „Dawno nie padało” – to dyżurne hasło tegorocznych wakacyjnych wojaży. W praktyce

9

wyglądało to jak następuje: jest ranek – rajdowcy zakładają peleryny (ci, którzy takowe posiadają) i ruszają w trasę; dzień w toku – rajdowcy mokną; dzień chyli się ku wieczorowi – rajdowcy starają się dygotać jak najmniej i uśmiechać możliwie szeroko (byleby tylko wiatr nie zawiewał aktualnie z całą mocą); jest wieczór – rajdowcy modlą się o ciepły nocleg i nie mogą doczekać się ciepłej strawy; jest noc – ubrania schną, rajdowcy śpią możliwie jak najszybciej; jest ranek – rajdowcy wdziewają z grubsza wyschnięte ubrania, zakładają peleryny (ci, którzy takowe posiadają) i ruszają w trasę, mocząc skrupulatnie te części garderoby, które wcześniej wyschły, czyli zrobiły miejsce na więcej wody... W kontekście pogody, ponownie: jeden epizod jest wart zauważenia. Mianowicie dnia siódmego, konkretnie w Trzęsaczu (Ci, którzy zdecydowali się śledzić trasę na mapie, mogą spokojnie zaznaczyć tę miejscowość jako ciekawostkę krajoznawczą. Więcej autor nie zdradzi), ta część ekipy, która nie posiadała akcesoriów przeciwdeszczowych, lub w wyniku niedogodności losowych je utraciła, zakupiła urocze „poncza” w różnych kolorach. Odtąd poważni łowcy przygód (na czele z duszpasterzem, którego ówczesną barwę przemilczymy) przekształcili się w „cukiereczki”. Widok zaiste przyjemny dla oka, oddziaływający ponadto synestetycznie, jeśli wziąć tu pod uwagę zbiorowy szelest. c.d.n. Pierwszorajdowiec


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI A 1 (12) 2005

10

A mnie jest szkoda lata… Spływ kajakowy Brdą, 5 – 12 sierpnia A.D. 2005, z udziałem oo. Wojciecha i Rafała oraz kilku osób – studentów i niestudentów, na co dzień przebywających w Toruniu i od czasu do czasu działających w duszpasterstwie akademickim oo. jezuitów w Toruniu Szczegółowy plan trasy spływu - patrz mapka obok.

Na dzień przed wyruszeniem lało. Docierały do nas wieści ze wszystkich stron Polski, że oberwanie chmury, że wichury i inne takie, ale nic to! Wypożyczyliśmy natychmiast od zaprzyjaźnionego łazika górskiego namiot i co tchu pognaliśmy autobusem na Chojnice i Swornegacie. Pierwszą noc, w ramach wieczoru integracyjnego jeszcze, przyszło nam spędzić w Swornegaciach, tuż nad brzegiem jeziora Witoczno. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie obecność obok dość ruchliwej i hałaśliwej drogi. Zaznaczę, że na początku spływu wszyscy zgodnym chórem orzekli, że najbardziej obawiają się jednej plagi – mianowicie donośnego, gromkiego jezuickiego chrapania! Otóż rzeczonej nocy znalazł się typ wcale nie jezuicki, który w tej dziedzinie zupełnie Ojców pobił. Niejeden oka nie zmrużył tej nocy… Jeżeli napiszę, że było wspaniale, pewnie i tak nikt mi nie uwierzy, bo o takich wycieczkach zawsze się mówi, że były wspaniałe. Ale ta…była w istocie! Znamienne, że wieści o pogodowych pandemoniach, mających miejsce we wszystkich częściach Polski słyszeliśmy ciągle, a nawet życzliwi dopytywali się, czy tkwimy w kajakach w pozycji zmokłej kury, jednak nas takie przygody jakoś omijały. Właściwie poza jedną ulewą, która na szczęście ogarnęła nas smacznie śpiących w namiotach i kazała pozostać na miejscu postoju jeszcze jeden dzień, nie było większych nieszczęść. Od czasu do czasu siąpiło, ale zawsze znalazł się po dro-

dze jakiś most, ratujący środki lokomocji i resztę suchych rzeczy przed zupełnym zalaniem (bo na skutek stałego oblewania bocznego mało kto mógł pochwalić się na przykład suchym śpiworem). Załogi kajakowe zmieniały się codziennie i codziennie można było usłyszeć niezwykle zajmujące debaty, dyskusje, monologi, dialogi a nawet wymowną ciszę, jak również śpiewy wszelkiej maści – z czego na koniec nawet powstał hymn spływu a.d. 2005, stworzony przez Asię i Agnieszkę. Powstawał kilka dni i efekt wykonania był porażający…Woda i przyroda wyzwala w ludziach niezapomniane emocje, rzekłabym nawet – niekontrolowane. Ponadto, w takich warunkach nikt chyba nie jest w stanie ukryć swojego prawdziwego oblicza. Chwała temu, kto wie, co teraz mam na myśli… Najistotniejszą emocją okazał się głód! Zapewne również dlatego, że w podobnych sytuacjach jest się skazanym na jedzenie tego, co dają, zwłaszcza, że punktów sprzedaży produktów spożywczych było po drodze jak na lekarstwo. A pamiętać należy przysłowie ludowe, że woda wyciąga…Maszynka gazowa okazała się cudem techniki, jednakowoż o. Rafał przypłacił pęd niektórych do jedzenia wielkim bąblem na małym palcu u nogi, którą potem pół godziny moczył w jeziorze. A jego brat w wierze zaśmiewał się z tego wszystkiego do rozpuku. Nie obyło się oczywiście bez wieczorków wokalno – instrumentalnych. Tutaj ukłon dla Roberta, który niezłomnie zabawiał głównie żeńską publiczność, bardzo wymagającą i wiele obiecującą, ale w efekcie mało się w tej dziedzinie udzielającą. Ponadto Robert okazał się nieoceniony jako źródło lub raczej narzędzie zaopatrzenia w drewno na ognisko. Wróćmy nad wodę… Brda i okoliczne jeziora są piękne! Choć podobno niezbyt czyste… Najwspanialszym odcinkiem trasy spływu był fragment teoretycznie nie do przebycia ze względu na zalegające w wodzie kłody drewna. Ale skoro udało się przedostać małżeństwu z około dwuletnim brzdącem na pokładzie, to dlaczego by nam miało się nie

udać?! Dodam, że woda w rzece była lodowata… Interesująca przygoda przytrafiła się nam na jeziorze Dybrzyk. Przez cały czas silny wiatr wiał nam w plecy, nawet na chwilę nie zmienił kierunku, i dotarliśmy na drugi brzeg w tempie błyskawicznym. Fale były bardzo wysokie… Mnie osobiście to wydarzenie dało trochę do myślenia… Spływy kajakowe na ogół wyglądają podobnie, wszystko zależy od tego, z kim się płynie. Zawsze jednak tak samo raduje widok zachodzącego słońca nad samotnym domkiem nad rzeką, gdzie po wodę trzeba chodzić do źródełka w lesie i nawet nie można rozpalić ogniska. I tak samo raduje Mateusz, którego konikiem są upiorne opowieści o stworach wszelakich, przywoływane na skraju lasu nad brzegiem rzeki, gdzie jak już zgaśnie ogień, nie widać nic, choć oko wykol, bo noc bezksiężycowa… I wtedy tylko szybko trzeba wtulić się w śpiwór, dotrwać do rana, żeby znów znaleźć gdzieś wodę do picia, zaparzyć herbatę, wyprodukować kanapki, wysłuchać kilku tekstów niezrównanych w tej dziedzinie jezuitów i…siadać do kajaka, który najpierw lepiej jednak porządnie wyszorować i wylać z niego wodę… I to wcale nie jest piosenka monotonna, nie, nie, nie… puk


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI 1 (12) 2005

Święte Dary Miłości czyli XX Światowe Dni Młodzieży w Kolonii

Każde spotkanie młodych wnosi ożywczy powiew, nadzieję zmiany - odradza i napełnia siłą. Nie inaczej było podczas święta młodych chrześcijan przybyłych z całego świata do Kolonii, aby w myśl Przybyliśmy oddać mu pokłon jednoczyć się w żywym Kościele. Każdy z nas poszukiwał gwiazdy, drogowskazu do Chrystusa. Wszystko to na wzór Trzech Króli, których relikwie znajdują się w kolońskiej katedrze, świątyni budowanej nieprzerwanie od ponad 600 lat! W tym historycznym, przepełnionym tradycją miejscu 15 sierpnia 2005 rozpoczął się dla większości uczestników niepowtarzalny czas doświadczania miłości braterskiej. Niektórzy jednak już wcześniej mogli posmakować atmosfery ŚDM (choć jeszcze niepełnej), uczestnicząc w tzw. dniach przygotowawczych w diecezjach niemieckich. Ostateczna liczba szczęśliwców uczestniczących w całości obchodów ŚDM osiągnęła około 420 tysięcy ludzi z ponad 150 krajów. Trzeba jednak dodać, że z każdym dniem przybywało ich coraz więcej i na niedzielnej Eucharystii z popularnym Benedetto XVI modliło się już wspólnie około miliona wiernych. Miałem niebywałe szczęście uczestniczyć w tym przeogromnym wydarzeniu i współtworzyć niepowtarzalny klimat modlitwy, śpiewów, spotkań, koncertów itp. Do Niemiec pojechałem jako wolontariusz i w tej formie przeżywałem tych kilkanaście dni. Zanim jednak dostrzegłem wieże kolońskiej katedry, musiałem przejść przez proces rekrutacji, gdzie zweryfikowano moje umiejętności językowe, motywację wyjazdu oraz zaangażowanie w życie parafii. Już po trzech dniach od interview dostałem potwierdzenie za-

kwalifikowania do wolontariatu. Była radość i determinacja, ale z każdym kolejnym dniem pojawiała się obawa: A jak nie podołam zadaniu?. O swoich zadaniach (tzw. przydziałach do konkretnych pracy) dowiedziałem się od komitetu niemieckiego. Skierowano mnie do pomocy przy organizacji katechez w języku hiszpańskim, co później okazało się nie lada wyzwaniem, gdyż ludzie z hiszpańskiego obszaru językowego (podobnie jak Włosi), nie są skorzy do nauki języków obcych. Efekty mojej pracy były czasami komiczne, jak np. sytuacja, gdy pewien Chilijczyk w nagłej potrzebie pytał po hiszpańsku o drogę do toalety, a ja ze współczuciem w sercu i niepohamowanym uśmiechem starałem się gestami wskazać WC, na co on zaczął zadawać jeszcze więcej pytań, których oczywiście nie rozumiałem. Jednak z perspektywy ogólnej, moim zadaniem była służba innym (nawet w przypadku nieznajomości obcego języka), dlatego w mniejszym stopniu uczestniczyłem w wydarzeniach duchowych, które były silnie akcentowane w mediach. Nie oznacza to jednak, że wolontariusze byli pozbawieni wymiaru duchowego. Przeciwnie – mieliśmy własny program, z osobnymi mszami na otwarcie i zakończenie posługi, którym przewodniczył kardynał Joachim Meissner. Praca wolontariuszy na ŚDM należała do bardzo zróżnicowanych: od wspomnianego wcześniej wskazywania drogi (także do toalety), przez wydawanie posiłków, pracę w tzw. Call Center (centrum informacji telefonicznej), pomoc niepełnosprawnym, służbę liturgiczną, aż po ochronę imprez. W Kolonii pracowaliśmy w zespołach międzynarodowych, przeważnie 20 osobowych. Niez a p r z e c z a l ny m plusem takiego rozwiązania była możliwość poznania innych kultur

11

i języków (ta opcja jedynie dla najwytrwalszych, którzy po ciężkim dniu pracy mieli jeszcze chęci i siły). Najbardziej doświadczyłem różnego przeżywania tej samej wiary. Pracując z Amerykanami, Brazylijczykami, Meksykanami, Portugalczykami i innymi nacjami zrozumiałem, że otwartość i odwaga w świadczeniu o Chrystusie przejawia się na wiele sposobów. Rozmowy o wierze (wierze, a nie religii) nie są u nich tematem tabu i często są ważniejsze od polityki, sportu, etc. To właśnie Brazylijczycy wychodzili z propozycjami wspólnych modlitw (u nas, niestety, taka praktyka zdarza się jedynie w grupach modlitewnych). Czas wolontariusza był przepełniony nie tylko pracą. Innym, równie ciekawym, elementem pobytu w diecezji Kolonii (XX ŚDM odbywały się również w Bonn, Düsseldorfie i okolicznych miastach) stały się imprezy towarzyszące w ramach Festiwalu Młodych. Nie zabrakło polskich wykonawców, w tym Power Full Spirit (hip-hop) i Viola & New Day (folk). Nasze koncerty przyciągnęły wielu obcokrajowców, którzy zjednoczeni w duchu starali się dołączyć wokalnie do skandujących Polaków. To, co nie udawało się w śpiewie, nadrabiali tańcem; można było poczuć jedność wielkiego świata na małym skrawku niemieckiej ziemi. Wspomniany wcześniej aspekt duchowy przybierał różne formy w różnych miejscach. Wielkim przeżyciem dla mnie była obecność biskupa Rzymu, Benedykta XVI, który właśnie Kolonię wybrał na swoją pierwszą, zagraniczną wizytę apostolską. Nie miał łatwego zadania. Młodzież postawiła wysoką poprzeczkę, oczekując go w każdym miejscu i cza-


JESIEŃ - NOWY ROK AKADEMICKI A 1 (12) 2005

12 sie. Prócz fizycznej obecności papieża-Niemca, wyczuwało się także obecność duchową Jana Pawła II. Uczucie to potęgowały dwa gigantyczne obrazy – obecnego - Benedetto i poprzedniego - JP II, które umieszczono w samym centrum placu przedkatedralnego. Postać Wielkiego Polaka przedstawiono w formie mozaiki, przez co sprawiała wrażenie rozpływającego się z każdym dniem oblicza ukochanego rodaka. Dla kontrastu, obraz Benedykta XVI rysował się wyraźnie, symbolicznie oddając wyraz rzeczywistości - przyjeżdżając do Kolonii, zamykał

pewien rozdział – zamykał to, co otworzył nasz JP II. Polacy, pragnąc uczcić geniusz papieża-Polaka, gromadzili się przed tym obrazem około godziny 21.30, wspólnie śpiewali Barkę i modlili się w jego intencji. Na szczęście nie tylko oni pamiętali o zmarłym papieżu – również Francuzi manifestowali swą wdzięczność i pamięć w postaci przywiezionych krzyży z napisami Jean Paul II – N-D De Sante. Oficjalne zakończenie posługi w wolontariacie na XX ŚDM w Kolonii nastąpiło 22 sierpnia (dzień po zakończeniu

Kalendarium Duszpasterstwa Akademickiego 2005/2006 (semestr zimowy) LISTOPAD 15 - Początek „Szkoły medytacji”. Zapisy u o. L. Ptaka SJ 17 – Po Mszy Świętej Akademickiej – Wieczór poświęcony zmarłemu Słudze Bożemu Janowi Pawłowi II 19 – Początek kursu „Soboty dla narzeczonych”. Zapisy u o. W. Aramowicza SJ 23 – Bal Andrzejkowy, początek – godz. 20.00 24 – Wprowadzenie do jubileuszu oo. Jezuitów – o. A. Jacyniak SJ 27 – Pierwsza Niedziela Adwentu 28 – 24.12 Codziennie, z wyjątkiem niedziel, zapraszamy na Mszę Św. Roratnią o godz.7.00 i adwentowe śniadanko. GRUDZIEŃ 3 – Początek Jubileuszu 4 – 7 Rekolekcje Adwentowe 10 – 18 Rekolekcje WŻCH 15 – Spotkanie z o. J. Bolewskim SJ na temat: Goethe, chrześcijaństwo, ezoteryzm.

18 – Opłatek w DA 27 – 2.01. 06 Wyjazd Sylwestrowy 28 – 2.01.06 Wyjazd do Mediolanu Pielgrzymka zaufania przez ziemię – Taize. STYCZEŃ 6 - Święto Trzech Króli – Spotkanie z byłym redaktorem „Więzi”, C. Gawrysiem na temat: Różne postawy chrześcijan wobec homoseksualizmu. Po 10–tym - Wizyta Duszpasterska „Kolęda” w Akademikach. 19 – Jak rozeznawać wolę Bożą w życiu? Jak podejmować właściwe decyzje? Spotkanie z o. R. Bujakiem SJ. LUTY Po 20–tym – Rekolekcje w życiu codziennym. 23 – O. P. Matejski SJ – Spotkanie na temat: Kasata Zakonu Jezuitów w 1773 roku.

XX ŚDM) Mszą Świętą i specjalną imprezą dziękczynną. Każdy z wolontariuszy otrzymał specjalną, pierwszą edycję znaczków okolicznościowych, oraz dużą dawkę dobrej, meksykańskiej muzyki w wykonaniu Los Abajos. Kolejne ogólnoświatowe spotkanie młodych chrześcijan już za 3 lata w Sydney. Mimo dużej odległości postaram się tam być i do tego zachęcam każdego z was! Przyłączcie się do łodzi św. Piotra, płynącej na spotkanie Chrystusa! Paweł Pietrowicz

PODAJ to DALEJ !!! ...może piszesz, ale wszystko chowasz do szuflady, bo uważasz, że jest do niczego... ...może piszesz, ale nie wiesz jak to przekazać ludziom... ...może po prostu...

PODAJ to DALEJ!

może to TY jesteś tą osobą, której szukamy! Napisz, przynieś, prześlij, przyjdź – Piekary 24 (pytaj o o. Dorosza) lub mail jak w stopce. Informacje o spotkaniach redakcyjnych podawane są na bieżąco w ogłoszeniach.

Zapraszamy do współpracy! Redakcja

Okazjonalnik akademicki

Jesień - Nowy Rok Akademicki 1 (12) 2005 Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów Adres: ul. Piekar y 24, 87-100 Toruń e-mail: podaj@poczta.onet.pl podaj_dalej@poczta.onet.pl www.da.uni.torun.pl/podaj_dalej/ Redakcja: Mariusz ES - Redaktor Naczelny o. Krzysztof Dorosz SJ - opieka Duszpasterz Akademicki: o. Lesław Ptak SJ 056 655 48 62 wew.20 609 585 686 leslawptak@poczta.onet.pl Dyżur Duszpasterza: W konfesjonale: Środa 16.00 – 18.30 Czwartek 9.30 – 12.00 W domku Duszpasterstwa: Poniedziałek 16.00 – 18.00 Wtorek 10.00 – 13.00; 15.30 – 18.00 Środa 10.00 – 13.00 Piątek 10.00 – 13.00; 15.30 – 18.00


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.