HMP 85 Iron Allies

Page 1

3 Spis tresci 3 Spis treści 4 Iron Allies 8 Candlemass 10 Roadhog 12 Xentrix 13 Tankard 14 Sacrifice 16 Razor 18 Faust 22 Hydra Vein 24 After All 26 Leatherwolf 30 Kill Ritual 32 Iron Kingdom 34 Leather 36 Crazy Hammer 38 Night Lord 42 Skelator 44 Steelover 48 Medieval Steel 50 Witchunter 52 Incursion 54 Sword 56 Stormhunter 59 Dark Forest 62 Hammers Of Misfortune 64 Idol Throne 66 Sunless Sky 70 Acid Blade 72 Arkham Witch 74 Mechanic Tyrants 76 Sordid Blade 78 Midas 80 Arrayan Path 82 Slave Keeper 84 Rising Fall 85 Konquest 85 Metalian 88 Prowler 90 Quartz 92 Tailgunner 94 Wij 97 The Vintage Caravan 100 Spellbook 102 Spell 104 Thundermother 106 Aerodyne 107 Mirror 108 RF Force 109 Hammerstar 110 Arkenstone 111 Sacral Night 112 Trial 114 The Riven 118 Hypnosaur 120 Collage 122 Chaos Over Cosmos 124 Katatonia 128 Mad Max 129 Dragonland 130 Venus 132 Distrüster 134 Metalowiec Gawędziarz 136 Live From The Crime Scene 140 Zelazna Klasyka 143 Decibels` Storm 174 Old, Classic, Forgotten...

Muzyka to część naszego DNA

Najfajniejszy niemiecko - amerykański zespół w całej historii gatunku ludzkiego wydał bardzo udany album. Oczywiście, nie mam na myśli Accept "Eat The Heat" (1989), a coś znacznie lepszego. Trzydzieści trzy lata po próbie zamerykanizowania germańskiego heavy metalu nareszcie doszło do udanego połączenia międzykontynentalnych sił. Wokalista David Reece, gitarzysta Herman Frank, perkusista Francesco Jovino, gitarzysta Michael Pesin i basista Malte Burkert rozwalili system za sprawą Iron Allies "Blood In Blood Out".

David Reece: Herman Frank jest nieobecny, więc widzisz się dzisiaj tylko ze mną.

HMP: Jak dokończyłbyś zdanie: "two for " Jak bym dokończył to zdanie? Raczej powiedziałbym, że Iron Allies nagra wkrótce drugi album. (śmiech)

Herman Frank użył ostatnio zwrotu: "two for a lie".

Oh, w tytule swojego ostatniego albumu. Zgadza się Podobno wyjawiła się ostatnio

taka mała tajemnica, że po raz pierwszy zetknąłeś się z muzyką Hermana jeszcze przed pojawieniem się na Ziemi dinozaurów Chodziło mi o to, że słucham go od bardzo dawna. Na przełomie dekady lat 80. i 90. wpadły mi w ucho albumy Victory. Gdy w 1988 / 1989 roku śpiewałem w Accept, dokładnie zapoznałem się z jego partiami, które grał wcześniej w Accept (album "Balls To The Wall", 1983 - przyp. red.).

W notce prasowej dołączonej do debiutanckiej płyty Iron Allies pt "Blood In Blood Out" wyczytałem, że idea połączenia przez Was sił pojawiła się podczas jego pobytu we włoskim miasteczku Piacenca, w którym obecnie mieszkasz

Herman nawiązał ze mną kontakt za pośrednictwem Facebooka. Zapytał mnie on-line, czy byłbym zainteresowany wspólnym stworzeniem utworów. Odparłem: "pewnie, a jakie masz pomysły?". Wysłał mi dwa zabójcze utwory. Dopisałem do nich teksty i melodie, a po dwóch lub trzech dniach odesłałem z powrotem. Spodobało mu się i chciał więcej. Wszystko działo się za pośrednictwem Internetu. Powstały co najmniej cztery kawałki, zanim postanowiliśmy powołać Iron Allies. Potrzebowaliśmy najpierw przetestować, jak dobrze będzie układać się nasza współpraca. Okazało się, że sprawy idą do przodu jak burza.

Aczkolwiek według notki prasowej Herman osobiście przyjechał do Piacenca Zjawił się w moim domu. Spotkaliśmy się już po tym, jak mieliśmy gotowych kilka utworów. Usiedliśmy, przedyskutowaliśmy plany na przyszłość i upewniliśmy się, że podążamy w tym samym kierunku muzycznym. Wspaniałe spotkanie. Od tej chwili wszystko zaczęło się dziać pełną parą. Powstało około 18 utworów, spośród których na płycie umieściliśmy 12 najlepszych.

W wywiadzie dla "Heavy Metal Pages" przeprowadzonym na początku 2022 roku (autorstwa Katarzyny "Strati" Mikosz, HMP 83, str 109 - przy red ) Herman mówił:

"Spotkaliśmy się niedawno Wchodzimy do studia 10 marca i robimy nowe EP" Czy chwilę przed wejściem do studia faktycznie zamierzaliście nagrać EP, nie LP?

Mhmmm. Do naszego spotkania doszło latem 2021 roku w moim włoskim domu. Przyjechał do mnie wraz ze swoją żoną. Przyjemnie spędziliśmy czas, mieliśmy udaną rozmowę biznesową i ustaliliśmy, że będziemy nagrywać w marcu 2022 w Hanowerze (Niemcy). Pamiętam, że zależało mu, by użyć wiele partii gitarowych. Reasumując: to prawda, tak to działa. Brzmi całkiem fajnie Planowaliście EP czy LP?

Longplay. Nie zdziwiłbym się, gdyby na pewnym etapie Herman chciał tylko EP, ale ja o czymś takim nie słyszałem. Dysponowaliśmy aż 18 kompozycjami, słuchaliśmy ich i wybieraliśmy najlepsze. Moim zdaniem, 6 pozostałych numerów, które nie weszły na płytę, były równie udane, ale podczas spotkania z udziałem całego zespołu wspólnie zadecydowaliśmy, że tym razem nie przyszła na nie jeszcze kolej.

Czy zarejestrowaliście wszystko w marcu 2022?

Tak. Nagrywaliśmy też demówki. Ja u siebie we Włoszech, Herman w Niemczech. Później pokazaliśmy demo perkusiście Francesco Jovino. Nauczył się ich. Następnie materiał przeszedł do basisty Malte Burkerta oraz do gitarzysty Michaela Pesina. W marcu pojechałem wraz z Francesco do Hanoweru. Nagraliśmy utwory w tamtejszym Horus Sound Studio Francesco ukończył swoje partie perkusji w zaledwie dwa dni (śmiech). Jest niesamowity. Zagrał wszystko trzy razy, wybraliśmy najlepsze podejścia i gotowe.

Iron Allies "Blood In Blood Out" nagrywaliście w tym samym studiu, w którym powstało Victory "Gods Of Tomorrow" (2021) Tak, Horus Sound Studio w Hanowerze to piękne miejsce. Istnieje od wielu lat.

Wasza muzyka nie opiera się tylko na Twoim głosie i Hermana gitarze, lecz wielką wagę odgrywa w niej również wsparcie silnym groovem sekcji rytmicznej. Skoro szkielet kompozycji powstał przed przekazaniem ich Francesco, to znaczy, że Ty i Herman zadbaliście o kwestie rytmiczne

Użyliśmy automatu perkusyjnego na użytek początkowej fazy procesu twórczego. Francesco dodał od siebie nieco bluesowego charakteru, tzn. połączył metalowe zacięcie z bluesowym feelingiem. Pierwiastek ludzki wszystkich muzyków wyniósł początkowe idee na znacznie wyższy poziom. Z basistą Malte pracowałem wcześniej przy innych okazjach, więc od razu rozumiałem, czego mu trzeba i czego mogę się po nim spodziewać.

Słychać to już w pierwszym skomponowanym przez Was utworze, tj w "Freezin" Jego początek opiera się na wyraźnym rytmie, nawet bardziej niż na melodii

Ten motyw jest zakorzeniony w latach osiemdziesiątych (David nuci - przyp. red.). Herman przysłał mi to w pierwszej kolejności. Natychmiast napisałem liryki i melodię. O ile pamiętam jako drugie dostałem "Selling Out". Skończyłem tworzyć te dwa numery, zaśpiewałem, Herman dodał partię basu, zaprogramował perkusję, ale dopiero finalna wersja, grana

4
IRONALLIES
Foto:IronAllies

przez cały zespół Iron Allies, zabrzmiała tak potężnie, jak powinna.

Czy uważasz, że stworzona przez Wasz duet muzyka bardziej pasuje do barwy Twojego głosu niż Victory "Gods Of Tomorrow"?

Tak. To zupełnie inne brzmienia. Oczywiście, słychać pewne wpływy zarówno Victory, jak i mojego solowego dorobku. Pojawiają się też elementy stylu Francesco. Niemniej, jestem pewien, że udało nam się wypracować coś nowego i świeżego. Iron Allies nie da się pomylić z Victory, czy z Accept. Równie dobrze ktoś mógłby zauważyć podobieństwo do Judas Priest "Blood In Blood Out" mieni się różnymi barwami tych wszystkich stylów. Jedna rzecz, która bardzo mi się podoba - album ma unikalny charakter całości. Stanęliśmy na wysokości wyzwania. Podczas pierwszego osobistego spotkania dyskutowaliśmy nasze wpływy, zapoznawaliśmy się wzajemnie z naszymi muzycznymi upodobaniami, celami artystycznymi. Przyjęliśmy założenie, że nie możemy kopiować czegoś, co już dawniej zrobiliśmy. Herman chciał tego samego. Myślę, że nam się udało.

Zdecydowanie tak Od razu słychać np , że "Blood In Blood Out" brzmi masywniej

Otóż to. Herman Frank z pomocą ko-producenta Arne Neurand wyprodukowali podstawową wersję utworów. Herman powiedział w studiu, że chce ponownie nagrywać wszystkie swoje gitary. Nie czuł się zadowolony z pierwszych wersji właśnie dlatego, że wolał masywniejsze brzmienie. Wiesz, on jest wspaniałym gitarzystą, chciał uzyskać potężny sound. Później, gdy przyszła kolej na mix, skojarzyłem, że kilka lat temu pracowałem (Wicked Sensation "Adrenaline Rush", 2014 - przyp. red.) z inżynierem dźwięku Dennisem Wardem, który jest Amerykaninem, ale mówi po niemiecku i mieszka w Niemczech. On jeszcze bardziej wzmocnił uderzenie płyty.

Co konkretnie oznacza motto i tytuł debiutanckiego albumu "Blood In Blood Out"?

Oglądałem film dokumentalny o życiu w więzieniu. Na jego podstawie napisałem tekst utworu oraz tytuł. W więzieniu panuje segregacja rasowa, a dalej ludzie skupiają się w gangi. Trzeba należeć do jakiegoś gangu, żeby przetrwać. Panuje zasada: "Blood In Blood Out", zwłaszcza, jeśli ktoś chce jako tako żyć w tym więzieniu. Wspomniałem o tym Hermanowi, a on wystrzelił: "blood in blood out" (David śpiewa główną część kawałka tytułowego - przyp. red.).

"Blood in blood out - hey!" (śpiewa Samprzyp red )

Dokładnie. Uznałem, że brzmi cool i poprosiłem, żeby dał mi czas na opracowanie całego utworu. Liryki nie dotyczą jednak pobytu w więzieniu, a raczej zobowiązania wobec rock'n'rollowego stylu życia. Wielokrotnie usiłowałem wyrwać się ze świata muzycznego, ale nigdy mi się to na dobre nie udało, zawsze wracałem do muzyki. Stanowi ona część mojego DNA i Hermana DNA. Bywaliśmy sfrustrowani i zmęczeni, rzucaliśmy wszystko w cholerę, ale po kilku tygodniach strasznie za tym tęskniliśmy. Czuliśmy nieodpartą potrzebę powrotu na scenę, nagrywania kolejnej płyty.

Jednym z moich ulubionych utworów Iron

A l l i e s j e s t " N i g h t m a r e s

In My Mind"

Z w r ó c i ł e m

u w a g ę , ż e śpiewasz w odm i e n n e j t o n ac j i , p o d c z a s gdy wkracz do K r a i n y N i ez n a n e g o , a l e z a n i m w c h odzisz do Strefy

Mroku

Jestem wokalistą, nie krzykaczem (David krzyczy: "aaargh!" - przyp. red.). Nie potrzebuję wydzierać się w każdym utworze. Uwielbiam

Davida Bowie, uwielbiam Sama Petty'ego Dostrzegam rozmaitość barw, jakimi mogą cechować się męskie głosy. Można ostro warknąć, ale można też wesoło pośpiewać (David bawi się strunami głosowymi - przyp. red.). Jeśli wokalista potrafi pokazać różne oblicza, to znaczy, że się rozwija. Naprawdę nie ma potrzeby wciskać gazu do dechy na 100% w każdym kawałku. Gdybym potraktował całe "Nightmares In My Mind" pełnym głosem, zabiłoby to istotę melodii (David karykaturalnie śpiewa "Nightmares In My Mind" - przyp. red.). Widzisz? Nie działa. A teraz pomyśl o Davidzie Bowie, a nawet o Freddie Mercury'm w niższych rejestrach. To zupełnie inne barwy głosu. Fani je rozróżniają.

Zmieniasz tonację naturalnie, czy z lekkim wysiłkiem?

Na moich solowych albumach: "Resilient Heart" (2018), "Cacophony Of Souls" (2020), "Blacklist Utopia" (2021) można usłyszeć mój głos w niskich rejestrach, ponieważ sporo nad nim pracowałem. Moja żona to uwielbiała. Czerpałem wzór z wokalistów typu

Paul Rodgers

Nie poszedłem w pełni za nim, ale udałem się w połowę drogi w jego kierunku. Potrafię śpiewać bardzo nisko mroczne melodie, po czym wskakiwać w żwawy refren.

M o ż e c h c i a łbyś zapraszać gości do

wspólnego śpiewania "Nightmares In My Mind" na żywo? Czy to dobry pomysł?

Sądzę, że sprawdziłoby się to. Utwory typu "Nightmares In My Mind" można wzbogacać o dodatkowe, interesujące fragmenty, które doskonale nadają się do uatrakcyjniania koncertów. Na żywo wcale nie trzeba non stop walić metalem fanów po czaszkach, lepiej jest zaproponować również bardziej liryczną nutę, zwolnić, pokazać wizualizację, kreatywnie wykorzystać oświetlenie. W połowie koncertu można trochę oszczędzić głos, zademonstrować inny aspekt talentu wokalnego, pozwolić widzom wczuć się w sztukę na innym poziomie, a następnie znów podgrzać atmosferę metalowym killerem. Aby naprawdę zdobyć serca publiczności, nie powinno się traktować show płasko, tylko stopniowo zmierzać ku fenomenalnemu finałowi. "Nightmares In My Mind"

IRONALLIES 5
Foto:IronAllies Foto:IronAllies

napisaliśmy od serca, ten kawałek dobrze pasuje do całości, pod względem instrumentalnym i wokalnym wypada wybornie. Nazwałbym go jednym z moich ulubionych utworów.

Refren "Nightmares In My Mind" też bardzo pozytywnie się wyróżnia

Tak (David śpiewa - przyp. red.). Kocham to. W pewnym sensie, w riffie słychać echo Judas Priest . Ktoś mi powiedział, że również Queen. Sam o tym tak nigdy nie pomyślałem, ale ciekawe spostrzeżenie.

Nawiązujesz do Judas Priest Akurat wczoraj ogłosili, że gitarzysta Ritchie Faulkner i perkusista Scott Travis powołują całkiem nowy zespół

Elegant Weapons. Cool. Faulkner jest wspaniałym gitarzystą, Scotta Travisa też uwielbi-

am. Nie jestem pewien, co myślę o Ronnie Romero , daje radę, ale bliższy jest mi basista Rex Brown . Dorastałem na takich dźwiękach. Ciekawy skład. Zobaczymy, co się wydarzy.

Ekscytujące Tak, i ekscytująca jest również reaktywacja Pantery z Zakkiem Wylde'm . Wspaniale, że znów chcą grać.

kanów i duży napis: Reece, z odwróconym drugim "e". Później dodałem jeszcze imię "David", ponieważ organizatorom koncertów myliło się z braćmi o tym samym nazwisku. Opowiedz mi proszę o Waszych wideoklipach

Herman i ja kochamy pierwszy singiel "Full Of Surprises". Zawarliśmy w nim groove w stylu Michaela Schenkera, którego Herman uznaje - wraz z Tony'm Iommi'm - za swojego idola. "Full Of Surprises" otwiera album "Blood In Blood Out" (David śpiewa - przyp. red.). Wierz lub nie, wypluwam słowa jak prawdziwy karabin maszynowy. Inspirowałem się System Of A Down, ponieważ wywarli na mnie wielkie wrażenie dopasowaniem timingu wokalnego z muzyką. Podoba mi się, że sprawnie połączyli styl muzyki armeńskiej z metalem. "Blood In Blood Out" oraz "Destroyers Of The Night" nakręciliśmy tego samego dnia w Hanowerze, bo nie mieliśmy na to więcej czasu. Powiedziałem Hermanowi podczas filmowania, że jeśli uda nam się utrzymać tą samą energię na scenie, to wyobrażasz sobie, jaki będzie czad? Rozsadzała nas adrenalina.

Foto:IronAllies

W r a c a j ą c d o Iron Allies, zastanawiam się, i l e n a m y s ł u w ł o ż y l i ś c i e w dobór godła na okładce "Blood In Blood Out" No wiesz, metal. IA to inicjały Iron Allies Jeśli uważnie przypatrzysz się, co znajduje się za nimi, ujrzysz twarz. Nigdy sam na to nie wpadłem. Dopiero trzy dni temu mój brat zadzwonił z pytaniem, czyja to twarz. Jaka twarz? On popatrzył bardzo blisko na wydanie winylowe. Tam jest maska! Tarcza symbolizuje zjednoczenie zespołu w metalu. Mamy w składzie dwie osoby z Włoch, jedną osobę z Rosji, dwóch Niemców, a wszyscy świetnie się dogadują. Lecz gdy popatrzysz bliżej, prawdopodobnie też zauważysz brązową twarz. Nie wiem, skąd to się wzięło. Niespodzianka. Hermana nie ma w pobliżu, za kilka dni go zapytam. Grafika idealnie będzie pasować na koszulkę.

Foto:IronAllies

Przyznam, że szybkość migania ujęć, zwłaszcza w "Destroyers Of The Night" uważam za niedoskonałość tych video Nie mogę na nich zbyt wiele zobaczyć

To żaden problem. Dawno temu Accept też zrobiło takie video, na którym kamera szalała i ciężko się było na nim skoncentrować. Słyszałem już taką opinię o "Destroyers Of The Night". Ale cóż, zależało nam, żeby zrobić to trochę inaczej niż "Blood In Blood Out". Byliśmy w tym samym studiu, więc trzeba było coś na szybko wymyślić, żeby się nie powtarzać. Rozumiem Twoją opinię, ale grunt, że muzyka jest porządna, ludziom się podoba i będzie super na żywo (David śpiewa - przyp. red.).

U ż y j e c i e t e j samej symbolik i n a o k ł a d c e drugiego albumu?

Najpewniej tak, bo to element budowania naszej marki. Judas Priest i Saxon mieli na okładkach powtarzające się elementy, które były błyskawicznie kojarzone przez fanów.

Iron Maiden ma Eddy'ego My chcemy tak samo, w myśl zasady: "o, znam ten zespół". Na moich solowych albumach jest głowa przywódcy rdzennych Amery-

Jakieś dziewczyny jeżdżą na motocyklach w video "Destroyers Of The Night". (śmiech) Zauważyłem je dopiero podczas edycji i stwierdziłem: "ok, niech już zostaną". Tekst opowiada o imprezowaniu i zatracaniu się w nocnej rozrywce. Każdy ma jakiś tam dzień, więc w nocy trzeba się rozerwać, ludzka rzecz. Producent myślał prawdopodobnie o dziewczynach, o motocyklach, o Las Vegas, o Nowym Jorku, itd. Dałem mu wolną rękę, żeby zrobił tak, jak poniesie go wyobraźnia. Ten sam producent jest każdego roku głównym wideografem festiwalu w Wacken. Wyszło, jak wyszło, i git. Prawdopodobnie powstanie jeszcze kilka video w ciągu następnych miesięcy.

Do których utworów?

Chciałbym "Blood On The Land", z heavy metalową animacją. Możliwe, że "Martyrs Burn", ale w innym stylu, żeby podkreślić sabbathowski groove. Zależy od AFM Records i od wyników sprzedaży, bo też trzeba liczyć się z kosztami.

A jest jeszcze taki świetny strzał jak "We Are Legend (You And I)"

Wszystkim się podoba. To perfekcyjne zakończenie płyty. Obaj zgodziliśmy się, że "Full Of Surprises" rozpocznie album, a "We Are Legend" go zakończy. Herman pozwolił, żebym sam wybrał kolejność pozostałych utworów. Powiedział mi: "Nie mogę tego zrobić. Wszystko mi się podoba. To Twój problem, David" W tekście opowiadam o wszystkich ludziach i

6
IRONALLIES

o każdym człowieku z osobna; o Tobie, o mnie. Wszyscy wkoło tworzymy własną legendę. Wszyscy jesteśmy wyjątkowi, przepełnia nas unikalna energia. Dokładnie takie słowa pragnę kierować w stronę metalowej społeczności, która stoi na koncercie z ramionami wyciągniętymi w górę. To, co muzyka robi z ludźmi na żywo, jest plemienne. Osobliwe zebranie fanów na koncercie (śmiech)… Rock'n'roll to dziwne zwierzę. W każdym razie, bez względu na wybór kariery przez jednostkę, cokolwiek ktoś robi, jest legendarne. Jeśli kochamy swoje zajęcie i wysyłamy w świat pozytywny przekaz, to nasze zajęcie jest legendarne.

Można też nie wybierać żadnej kariery, a robić coś legendarnego

To znaczy?

Np moja mama wybrała zajmowanie się domem i rodziną ponad karierę zawodową

To prawda, tak samo moja włoska żona - rodzina jest dla niej wszystkim. Ma dwóch synów i żyje dla rodziny. Obdarzyła dobrą radą, dobrym przewodnictwem i miłością dzieci, które wyrosłych na dobrych, młodych mężczyzn, wiedzących, co dobre, a co złe. Ona jest też wspaniałą żoną. Uczyniła mnie lepszym człowiekiem. Analogicznie jest z moją mamą. Nie pochodzę z łatwego do wychowania pokolenia. Skoro teraz jestem żywy i zdrowy, to znaczy, że moja mama zrobiła najlepsze, co mogła zrobić. Zależy mi, by też robić najlepsze, co potrafię, czyli tworzyć wspaniałe utwory, być częścią świetnego zespołu, jeździć w trasy koncertowe. Oto moja wola.

W jakim zakresie przeprowadzka do Włoch uczyniła Ciebie lepszym człowiekiem?

Miłość - coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Kiedy spotkałem swoją przyszłą

żonę, zabrałem ją ze sobą w trasę koncertową, nawet nie raz, a trzy razy. Poznawałem ją. Jeśli kobieta znajdzie się w trasie z rock'n'rollowym zespołem, doświadczy tego stresu, zobaczy te wszystkie miejsca, zaznajomi się z planem wydarzeń itp., to możesz obserwować, czy ona naprawdę akceptuje rock'n'rollowy styl życia. Przekonałem się, że rozumie mnie jako artystę i jako zwykłą osobę. Dowiedziałem się wiele na jej temat. Wzajemnie uczyliśmy się reakcji w życiowych sytuacjach. W 2014 roku podjąłem lekką decyzję o przeprowadzce z USA do Włoch. To było proste, ponieważ wiedziałem, w co się pakuję. Nie ma między nami żadnego dramatu. Nasza relacja jest zdrowa i uczciwa. Oboje kochamy rock'n'roll. Ona jest fanatykiem muzyki, a jej ulubiony zespół nazywa się Shinedown. Nie chodzi na wiele

moich koncertów. Zagramy

na Wacken i na Sweden

Rock , gdzie ona będzie nam towarzyszyć, gdyż uwielbia atmosferę wielkich festiwali, ale mniejsze sale koncertowe czy teatry to niekoniecznie.

Trasa koncertowa to dla nas prawie wyjazd wakacyjny.

Mam pracę do wykonania, ona jest obecna, ogląda występy swoich ulubionych kapel, doświadcza muzycznej magii. Jestem zadowolony z takiego układu. Nie miałem wątpliwości odnośnie przeprowadzki do Włoch.

M a s z n a p e w n o m n ó s t w o w s p a n i a ł y c h wspomnień, a jaką przyszłość wiążesz z Iron Allies? Druga płyta? Trasa koncertowa? Właśnie piszemy nowe utwory. Współpracujemy z agencją koncertową z Berlina, która załatwia nam wiele ofert występów. Na początku 2023 roku wybierzemy się w trasę po Europie, później po Kanadzie. A skoro będziemy już w Kanadzie, to koniecznie musimy zagrać i w Stanach Zjednoczonych - to mój kraj. Dalej Ameryka Południowa. Oczywiście letnie festiwale w Europie. Reakcje na "Blood In Blood Out" są gorące, a recenzje świetne. Niektóre recenzje nie są tak entuzjastyczne, ale to w porządku. Nie można oczekiwać samych perfekcyjnych opinii o każdym albumie. Akceptuję je, czytam i dobrze się z tym czuję. Na szczęście 90% mediów pozytywnie odnosi się do naszego albumu. Promotorzy biorą pod uwagę reakcje odbiorców. Gdy dochodzą do wniosku, że bilety się sprzedadzą, to organizacja trasy przebiega błyskawicznie. Jeśli masz w składzie dwóch ex - muzyków Accept oraz perkusistę U.D.O. i Primal Fear, ma to wartość marketingo...

...Przestań! Iron Allies nie odcina kuponów od nazwisk! Wydaliście świetny album i w tym tkwi Wasza siła! Dziękuję. Cieszę się, że mi przerwałeś. Muzyka na pierwszym miejscu. Ale ciekawe jest też to, że uznani muzycy tworzą prawdziwy nowy zespół, a nie tylko projekt. Z perspektywy promotorów istnieje mnóstwo rozmaitych projektów, a promotorzy chcą prawdziwy zespół. Dwóch ex - muzyków Accept posiada grupę wiernych fanów z przeszłości. Ludzie przyjdą nas zobaczyć. Ale na pierwszym miejscu, tak jak powiedziałeś, jest świetny album. Bo płyta zrobiona przez projekt nie byłaby tak szczera, ludzie by to słyszeli. Muzyka jest najważniejsza. Otaczanie się znakomitymi artystami wydaje się atrakcyjne w oczach wielu metalowców. Perkusiści podziwiają styl bębnienia

Francesco Jovino. Nieustannie otrzymuję wiadomości w stylu "o mój Boże, chwyciłem za pałeczki ze względu na Francesco, jest tak niezwykły". Udajemy się zagrać koncert, pojawiają się ci muzycy, ci fani, jest głos Davida Reece, są metalowe killery, jest Herman Frank ze swoją fascynującą karierą muzyczną. Ludzie zachwycają się akumulacją talentów w jednym miejscu i czasie. "O, to jest Herman Frank z Accept! O, David Reece. Muszę to zobaczyć i usłyszeć". Następnie sięgają po album i uznają, że to jest to.

Iron Allies "Blood In Blood Out" jest wspaniałym albumem

Doceniam to. Kiedy materiał się ukaże, oznacz mnie na Facebooku, a ja podzielę się tym tekstem z całym światem. Mogę przetłumaczyć to na język angielski, chyba że już będzie po angielsku. Doceniam Twój czas, wyrazy uznania i dobre pytania. Mówiłeś o niektórych utworach, więc jestem przekonany, że słuchałeś Iron Allies "Blood In Blood Out"

Bardzo dziękuję za wywiad Wszystkiego dobrego dla Ciebie, Hermana, Malte, Francesco i Mike

Może pójdziemy na lunch, kiedy przylecę zwiedzić Islandię. Byłoby wspaniale. Gdzie mieszkasz? W Reykjaviku?

W centrum Reykjaviku Za jakiś czas polecę do Włoch na Twój koncert

Daj znać, kiedy przylecisz do Włoch. Zagramy koncert, wpiszę Cię na listę gości, dostaniesz przepustkę na backstage.

Bardzo dziękuję.

IRONALLIES 7
Sam O'Black Foto:IronAllies

Gość wygrzebany z jaskini

Był to jeden z najtrudniejszych wywiadów, jaki zdarzyło mi się przeprowadzić. Nie dlatego, że rozmówca był małomówny, bucowaty czy też miał gorszy dzień. Nic z tych rzeczy. Johan Langquist to bardzo przemiły i cholernie wygadany facet. Jak się okazało, również bardzo cierpliwy. Problemem było tutaj połączenie. Johan ledwo co słyszał moje pytania. Próbowałem różnych sposobów, by choć częściowo zaradzić tej złośliwości przedmiotów martwych. Wyłączenie kamery, reset komputera, przejście na słuchawki, przeniesienie się bliżej routera, przełączenie się na Internet z telefonu… Niestety, wszystko to było daremne. Jeżeli Johan rzeczywiście słyszał mnie, tak jak ja siebie słyszę na nagraniu (czyli prawie wcale) to naprawdę dziwię się, że już na samym początku nie "walnął słuchawką". Jakoś jednak mimo wszelkich przeciwności dociągnęliśmy ten wywiad do końca. Poniżej zapis tej rodzącej się w bólach rozmowy.

HMP: Cześć Johan! Jak tam dzionek mija?

Johan Langquist: A dzięki, bardzo miło!

W takim razie proponuje przejść do rzeczy Pewnie masz już tego tematu powyżej uszu, ale wybacz, nie mogę go nie poruszyć Otóż udzielałeś się jako wokalista na debiutanckim albumie Candlemass "Epicus Doomicus Metallicus" z roku 1986 Przypuszczam jednak, że twoja wizja muzyki uległa od tego czasu znacznej zmianie, czyż nie?

Dla mnie jako osoby urodzonej w latach sześćdziesiątych kluczowy okres muzycznych fascynacji przypada na lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte oraz sam początek dekady lat dzie-

czego? Bo to właśnie takie granie jest zakorzenione głęboko w naszych serduchach. Zatem wizja samej muzyki oraz upodobań z nią związanych w moim przypadku w jakiś znaczny sposób się nie zmieniły. Dalej najbardziej rajcują mnie rzeczy stworzone w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Zostańmy zatem jeszcze na moment w tamtych czasach Po nagraniu "Epicus Doomicus Metallicus" serio nie było żadnej opcji, byś kontynuował współpracę z Candlemass? Nie. W czasach, gdy Candlemass nagrywał ten album, ja miałem swój własny zespół, i to właśnie jemu starałem się poświęcać maksi-

byłbym przypadkiem zainteresowany powrotem szeregi zespołu. Poczułem wówczas, że właśnie nadszedł idealny moment, by to zrobić. Zgodziłem się bez większego zawahania. Potem jednak chciałem posłuchać utworów, które zamierzali nagrać na najbliższym planowanym albumie. Z punktu widzenia wokalisty takie zapoznanie się z materiałem jest dość istotną kwestią. Kiedy tego posłuchałem, stwierdziłem, że to świetny materiał i chcę brać udział w tym udział. Potem wszystko się potoczyło w zupełnie naturalny sposób. Czas nam zdecydowanie nie sprzyjał, gdyż mieliśmy tylko trzy tygodnie na nagranie albumu. Nie muszę chyba wspominać, jaki się z tym stres wiązał. Wyszliśmy jednak z tego wszystkiego obronną ręką. Kiedy album "The Door to Doom" był wreszcie gotowy, zagraliśmy parę koncertów. Ogólnie mimo całego stresu i ciągłych nacisków, jakie nam wówczas towarzyszyły niemal z każdej strony, bardzo miło wspominam ten okres. Pamiętam również, jaką nerwówkę miałem przed moim pierwszym koncertem po powrocie do zespołu. To był w ogóle mój pierwszy występ na scenie po ładnych paru latach. Jednak już po paru minutach śpiewania przed publicznością, wszystkie negatywne emocje opadły poczułem, że jestem we właściwym miejscu. Czułem też, że fani zgromadzeni pod sceną całkowicie akceptują mój powrót w szeregi Candlemass. Nie patrzą na mnie jak na jakiegoś starego gościa wygrzebanego z jaskini. Było to dla mnie niezwykle ważne przeżycie. Poczuliśmy wszyscy, że jesteśmy gotowi na nowy początek Candlemass. W końcu jesteśmy starymi przyjaciółmi. Myślę, że doskonale słychać to na albumie. Dobrze się czujemy w swoim towarzystwie również poza sceną, a to jest niezwykle ważna rzecz. Według mnie konieczna do prawidłowego funkcjonowania zespołu.

więćdziesiątych. Podobne odczucia mają zapewne pozostali członkowie tej kapeli. Mamy w sobie sporo miłości do oldschoolowych metalowych klimatów. Myślę zresztą, że słychać to bardzo wyraźnie na naszym najnowszym albumie "Sweet Evil Sun". Usłyszysz tam mnóstwo oldschoolowych dźwięków, które są jednak podane w dość nowoczesny sposób. Ma na to wpływ chociażby fakt, że podczas nagrywania używaliśmy znacznie nowocześniejszej technologii, niż ta, którą stosowano w latach osiemdziesiątych. Jednak naszą ambicją było stworzenie czegoś, co jednoznacznie będzie w stanie oddać klimat tamtej epoki. Dla-

mum swojej uwagi. Chłopaki z Candlemass oczywiście znali moje stanowisko, gdyż wielokrotnie poruszaliśmy ten temat w różnych rozmowach. Powiedziałem im, że owszem, chętnie zaśpiewam na ich albumie i będzie to dla mnie ogromny zaszczyt, nie mniej jednak potem wolę się skupić na swojej kapeli. Przystali na te warunki.

Jednak co się odwlecze to nie uciecze Po lat a c h z o s t a ł e ś p e ł n o e t a t o w y m w o k a l i s t ą

Candlemass

Zaczęło się od tego, że w 2018 roku Mappe zadzwonił do mnie i otwarcie zapytał, czy nie

Taki stary wyjadacz jak Ty miał tremę? Wiesz, tu zaszły dość specyficzne okoliczności. Na ogół nie mam z tym jakiegoś wielkiego problemu. Dla mnie naprawdę nie ma żadnego znaczenia to, czy występuję w małym klubie, czy na ogromnym letnim festiwalu. Dobrze się bawię każdą jedną chwilę na każdym jednym występie. Dla mnie koncert to coś naprawdę niezwykłego. Tego lata graliśmy na Hellfest Mają tam naprawdę ogromną scenę. To chyba mój ulubiony festiwal tego typu.

Skoro jesteśmy przy tematyce koncertów, to na scenie wykonujesz sporo utworów z okresu, gdy za mikrofonem w Candlemass stał Messiah Marcolin. Interpretujesz je jednak na swój specyficzny sposób

Dla mnie wszystkie utwory pochodzące z tego okresu są czymś wspaniałym. Nigdy w życiu

CANDLEMASS 8
Foto:LindaAkerberg

nie zgodziłbym się zaśpiewać na scenie żadnego kawałka, którego osobiście bym nie lubił. Gdy zdecyduje się już coś wykonać, muszę to w stu procentach czuć. Tak jest właśnie ze starymi utworami Candlemass, które na stałe zagościły w naszej koncertowej set liście. Co do interpretacji, to faktem jest, że wiele z nich wykonuję po swojemu, ale dostaję też masę informacji, że fanom się to naprawdę podoba.

Miałeś już kiedyś okazję spotkać Messiah'a osobiście?

Przyznam Ci się, że nie. Jest to chyba jedyny z muzyków Candlemass, którego nigdy nie poznałem na żywo. Na szczęście za niedługo to się zmieni. W przyszłym tygodniu (wywiad był przeprowadzany na początku listopadaprzyp. red.) organizujemy dość spore party z okazji premiery albumu "Sweet Evil Sun" i z tego, co wiem, Messiah zapowiedział tam swoją obecność. Zatem bardzo chętnie się z nim przywitam i zamienię parę słów. Mam naprawdę wielki szacunek do tego gościa.

Impreza będzie pewnie ostra! (śmiech)

Na pewno! (śmiech)

Porozmawiajmy zatem waszym nowym albumie "Sweet Evil Sun" W przypadku "The Door to Doom" z oczywistych względów nie brałeś pełnego udziału w procesie twórczym Tym razem jednak było inaczej Jasne. Wszystkie utwory zaczęliśmy tworzyć w okresie pandemii. Mappe wysłał mi kilka nagrań demo z utworami, które stworzył i zaczęliśmy je wspólnie dopracowywać. Kiedy wszystkie utwory były już w pełni gotowe, standardowo weszliśmy do studia, gdzie praca szła naprawdę nadspodziewanie sprawnie. Podczas tego procesu trochę eksperymentowałem ze swoim wokalem. Do każdego z tych utworów starałem się podejść na kilka różnych sposobów, by ostatecznie porozumieniu ze wszystkimi wybrać najlepszą opcję. Na szczęście wszyscy członkowie Candlemass to ludzie o bardzo otwartych umysłach i szerokich horyzontach, zatem nie mamy żadnego problemu z dogadaniem się.

Skąd się wziął pomysł na ten monolog w końcówce "Angel Battle"?

To jest nawiązanie do któregoś ze starych nu-

merów Candlemass. Nie powiem Ci niestety zbyt wiele na ten temat, bo było to wszystko robione bez mojego udziału, ale facet, który to mówi, potrafi naprawdę swym głosem zrobić niesamowitą robotę.

Przyznam Ci się, że bardzo dobre wrażenie z r o b i ł n a m n i e w s t ę p d o u t w o r u " D e v i l Voodoo" Na waszym poprzednim albumie "The Door to Doom" znalazła się ballada "Bridge of the Blind" Nie braliście tym razem pod uwagę nagrania całkiem balladowego kawałka?

Uważam, że żeby stworzyć dobrą balladę, trzeba w danym momencie być w odpowiednim nastroju. Szczerze ci powiem, że nie do końca jestem przekonany do utworów w stylu "Bridge of the Blind". Staram się raczej tworzyć rzeczy nieco bardziej energiczne w swym ostatecznym kształcie.

Wygląda na to, że tematyka skandynawskich bogów już zdecydowanie bardziej Cię kręci

"Scandinavian Gods", bo zapewne do tego utworu uderzasz, to coś w rodzaju hymnu bitewnego. Jest to jeden z tych kawałków, które mają za cel dodawać ludziom siły tworzyć w

nich poczucie dumy z tego, kim są. Generalnie uważam ten utwór za naprawdę budujący i cieszę się, że znalazł się na naszym albumie.

Jednak taki "When Death Sights" ma już nieco inny wydźwięk

Kiedy stajemy się coraz starsi, zazwyczaj coraz częściej myślimy o śmierci i przestaje być ona dla nas swego rodzaju tematem tabu. Mimo że niektórzy ludzie będą bardzo mocno temu zaprzeczać, to jednak ta wizja jest dla nich przerażająca. Natomiast zarówno śmierć, jak i myślenie o niej, jest czymś, czego nie unikniemy i czy prędzej, czy później każdy z nas będzie musiał się zmierzyć. Często pojawia się też strach przed przedwczesnym odejściem z tego świata. Jest to moim zdaniem podświadoma fobia przed tym, że umrzemy, zanim zrobimy wszystko, co mamy w życiu do zrobienia. Moja babcia, gdy była już po osiemdziesiątce, często mi powtarzała, że nie boi się umrzeć. Ona po prostu miała poczucie, że spełniła swoją misję w życiu. Życzę każdemu, żeby też doszedł do tego punktu.

W utworze tym możemy usłyszeć głos Jennie-Ann Smith Nie jest to pierwsza wasza współpraca

Dokładnie. Jej głos możemy również usłyszeć na poprzednim albumie. Kiedy album "Sweet Evil Sun" był już praktycznie gotowy, mieliśmy poczucie, że akurat w tym kawałku czegoś brakuje. Tym wspomnianym czymś były właśnie kobiece partie wokalne .Jak zapewne wiesz, Jennie jest żoną mojego wieloletniego przyjaciela Marcusa Jidela. Znam ich oboje już kupę czasu. Jednak niebył to jedyny czynnik, który zdecydował o naszej współpracy. Po prostu uważam, że jej głos oraz styl śpiewania idealnie się wpasowały w ten numer. Zrobiła tam kawał dobrej roboty.

Niestety, nasz czas dobiega końca Dziękuję Ci zatem za rozmowę i sorry za te wszystkie problemy z łączem.

Ja również dziękuję za wsparcie dla Candlemass! Nie ma sprawy. Grunt, że żeśmy się nie poddali i mimo wszystko dociągnęliśmy tą rozmowę do końca. I to najlepiej, jak się w tych okolicznościach dało.

9 CANDLEMASS
Foto:Candlemass
Foto:Candlemass

Właściwy vibe

Najnowszym albumem "Gates To Madness" Roadhog potwierdza swój akces do ścisłej czołówki tradycyjnego metalu. Naprawę mało jest bowiem zespołów, które w tak przekonujący i zarazem stylowy sposób potrafią grać stary, dobry heavy z lat 80.: z szacunkiem do tradycji, ale jednocześnie po swojemu i z ogromną werwą. Do tego trzeci album krakowskiej formacji powstał z udziałem aż trzech wokalistów, tak więc ten aspekt płyty jest również bardzo urozmaicony i dopracowany.

HMP:"The Oppressors" ukazał się latem 2017 roku, tak więc ten album od najnowszego "Gates To Madness" dzieli ponad pięć lat. Pandemia, a do tego odejście wieloletniego perkusisty Michała Kozioła, spowolniły tempo prac nad waszym trzecim albumem?

Przemek "Pemo" Murzyn: Tak długi okres pomiędzy albumami to składowa wielu czynników. Oprócz tych w miarę oczywistych, które wymieniłeś, dochodzą jeszcze pewne prywatne, które skutecznie uniemożliwiały nagranie płyty. Na szczęście, w końcu się udało. Ta długa przerwa była frustrująca również dla nas, ponieważ spora część materiału była goto-

pozycję i ją wzmocni, albo skutecznie ostudzi twoje ambicje. To taki egzamin czy warto ciągnąć to dalej, czy lepiej dać sobie na luz. Oczywiście nie liczę, że "Gates To Madness" wyniesie nas na nie wiadomo jakie estrady, czy też nagle staniemy się rozpoznawalni, ale znam jej wartość i jeśli będę widział, że ludzie ją zaakceptowali i docenili, to będzie dla mnie sygnał, że to ma sens. Z efektu końcowego jestem na tyle zadowolony, że pierwszy raz z całą pewnością mogę powiedzieć, że udało się stanąć na wysokości zadania.

Prace nad nową płytą zyskały pewnie na int e n s y w n o ś c i p o z e l ż e n i u p a n d e m i c z n y c h

Konkretnych założeń nie było. Proces był bardzo naturalny i każdy kawałek powstał w odpowiednim dla niego czasie. Całość to swoisty koncept, który przeprowadza nas przez różne stadia odczuwania negatywnych emocji. Album nie epatuje złymi emocjami, lecz bardziej je opisuje. Czasem można się z nimi utożsamiać, innym razem nie. Wszystko zależy w jakim miejscu naszej drogi jesteśmy. Im mniej zrozumiesz z tego albumu tym lepiej dla ciebie. Uwierz mi.

Z o s t a j ą w a m p o c z y m ś t a k i m j a k i e ś niewykorzystane pomysły czy nawet całe u t w o r y , c z y p r z e c i w n i e , p r a c u j e c i e d o momentu, kiedy macie już dość materiału na płytę i później nie marnujecie już energii ani czasu, w myśl zasady, że lepiej mieć 10 k o n k r e t ó w n i ż 3 0 u t w o r ó w o r ó ż n y m poziomie, z których część i tak ostatecznie trafi do kosza?

Jak dotąd nigdy nie było sytuacji, żebyśmy mieli zbyt wiele numerów i musieliśmy wybierać, co wchodzi na płytę, a co nie. Zawsze wiemy, kiedy kończy się etap komponowania kawałków. Wiemy to podświadomie i skupiamy się na szlifowaniu materiału, żeby był spójny i jak najlepiej zgrany. Lepiej mieć parę konkretnych, przemyślanych strzałów, niż dziesiątki niesprecyzowanych koncepcji. Jakość nie ilość przede wszystkim.

wa już w 2018 roku! Niestety musiała swoje przeleżakować, przez co, mam wrażenie, wystarczająco dojrzała i okrzepła. Może tak musiało być, żeby ta płyta nabrała tożsamości i brzmiała wiarygodnie… kto wie?

Zwykle muzycy deklarują, że nie ma dla nich większego znaczenia fakt, że to akurat trzecie, ponoć przełomowe dla każdego zespołu wydawnictwo, ale pewnie w tyle głowy zawsze kołacze myśl, że dobrze byłoby stanąć na wysokości zadania, spełnić nie tylko oczekiwania słuchaczy, ale przede wszystkim swoje?

Zdecydowanie masz rację! Trzecia płyta to bardzo ważna rzecz. Albo ugruntuje twoją

ograniczeń i zwerbowaniu nowego drummera Karola Garbiarza?

Tak, zdecydowanie Karol wniósł wiele świeżości, co przełożyło się na prace nad albumem. Nowa krew w zespole, to nowe motywacje i chęci do działania. Mając nowego perkusistę było dla nas oczywiste, że nasze działania muszą już twardo iść w kierunku finalizacji nagrań, na które tak długo czekaliśmy.

Mieliście jakieś założenia dotyczące tego materiału, czy też był to niejako naturalny, bardzo swobodny proces, zakończony stworzeniem akurat tych ośmiu utworów, składających się na "Gates To Madness", które następnie dopracowaliście i nagraliście?

Odbieram "Gates To Madness" jako waszą, do tego bardzo udaną, próbę wpisania się w heavymetalowy kanon lat 80. Przede wszystkim doceniam fakt, że korzystając z patentów znanych od ponad 40 lat nie kopiujecie i c h 1 : 1 , a l e s t a r a c i e s i ę s t w o r z y ć c o ś w ł a s n e g o , c h o c i a ż j e d n o c z e ś n i e z a k orzenionego w tradycji To efekt muzycznej pasji, wielkiej fascynacji takimi dźwiękami, a do tego krytycznego podejścia do tego co r o b i c i e , w s k u t e k c z e g o o d r z u c a c i e n a przykład riff, który brzmi zbyt podobnie do nagranego już wcześniej przez inny zespół? Tradycja jest dla nas niesamowicie ważnym aspektem, jeśli chodzi o kreowanie własnego materiału. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wymyślimy już nic nowego, dlatego skupiamy się nad tym, aby nasz wkład w spuściznę gatunku był po prostu dobrze zrobiony i solidny. Akurat w przypadku "Gates To Madness", mam wrażenie, że tym razem mocniej weszliśmy nawet w lata 90. Nie podchodzimy do materiału aż tak bardzo analitycznie i nie rozkminiamy czy coś jest do czegoś na tyle podobne, żeby to odrzucić. To nie apteka, żeby wszystko analizować i rozkładać na czynniki pierwsze. Zdarza się, że najlepszym patentem okazuje się ten, który jest najbardziej oczywisty. Nie ma nic złego w klasycznych motywach czy zagraniach. Ważne natomiast jest to, żeby uchwycić właściwego vibe'a. I o to właśnie chodzi! Czasem możesz nieświadomie coś skopiować, ale jeśli ma to określony feeling i pasuje do charakteru kompozycji, to nie widzę w tym nic złego. Analizowania każdego dźwięku oduczyłem się już dawno. Liczy się emocja i żeby to wszystko sprawnie płynęło. Zatwardziałych analityków odsyłam do innej muzyki niż metal.

Czy coś takiego jak kanon, niezależnie od muzycznego gatunku czy stylistyki, w trzeciej dekadzie XXI wieku i przy nieogranicz o n y m d o s t ę p i e d o m u z y k i j e s t j e s z c z e

ROADHOG 10
Foto:Roadhog

komukolwiek potrzebny? Tym bardziej, że młodzi ludzie mają teraz łatwy dostęp do instrumentów, w sieci jest multum szkółek czy filmików, a programy do rejestracji i obróbki dźwięku są czymś oczywistym Często słyszę więc młode zespoły, które bez kompleksów grają metal czy punka, nie znając, nawet z nazwy, takich gigantów jak Black Sabbath czy Sex Pistols, albo sięgają po ich muzykę dopiero wtedy, kiedy ktoś podrzuci im taki trop - to już chyba swoisty znak czasów, co kiedyś było nie do pomyślenia?

No, znowu masz niestety rację. Obecnie żeby coś stworzyć, wcale nie musisz być obeznany z klasyką czy kanonem. Wszystko masz na wyciągnięcie ręki. Jeśli nie jesteś zbyt dobry, to program pomoże ci wygenerować to, co byś chciał. Nie trzeba się wysilać. Nie masz pomysłu na tekst? Żaden problem, są od tego strony generujące treści. Riff? Też można to obejść, bo są algorytmy które pomogą ci coś stworzyć. Jeszcze paręnaście lat temu było to nie do pomyślenia. No cóż, znak czasów!

Kiedy zaczynałem swą przygodę z metalem nie było jeszcze tak zarysowanych podziałów, które pojawiły się dopiero wraz z pow s t a w a n i e m k o l e j n y c h p o d g a t u n k ó w , o d thrashu począwszy Teraz jest "specjalizacja", tak jak wszędzie, wskutek czego fan tradycyjnego heavy unika zwykle death czy blacku, a ich zwolennicy z zasady odrzucają lżejsze brzmienia, argumentując, że to nie metal Tymczasem i jedni, i drudzy najwyraźniej nie wiedzą co tracą, w myśl zasady, że muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą, niezależnie od stylistyki?

Tu z kolei bym polemizował. Chyba zależy w jakim środowisku się obracasz. Sam dawno przestałem radykalnie schematyzować muzykę. Oczywiście jestem w stanie zarysować określone ramy gatunkowe, ale nie mam problemu ze słuchaniem szerokiego spektrum muzyki rockowej czy metalowej. Z przyjemnością po odsłuchu Malevolent Creation puszczę sobie Roxette czy Litę Ford

Klasyczny metal w wydaniu Roadhog nie wyklucza jednak swoistych, urozmaicających całość, skoków w bok, tak jak choćby w mającym coś z thrashu czy speed metalu "Masquerade"?

Pewnie, że nie. Jeśli coś fajnie współgra, to nie mam z tym najmniejszego problemu. Najgorzej jest łączyć rzeczy na siłę, takie które są absolutnie niespójne i ich fuzja może prowadzić wyłącznie do niestrawności i konsternacji. We wszystkim trzeba mieć wyczucie i smak. Jeśli masz nienaganne poczucie estetyki, dobre ucho, ale także odwagę - to śmiało, eksperymentuj.

Takiego podejścia mamy zresztą na "Gates

To Madness" więcej, bo owszem, na poprzedniej płycie wokalistów mieliście znacznie więcej, ale jednak chórzystów Tym razem jest ich tylko trzech, ale pierwszoplanowych - skąd pomysł na takie akurat rozwiązanie?

Pomysł narodził się w sumie dość naturalnie. Na początku był koncept, aby zrobić tylko jeden gościnny wokal w jednym numerze, lecz wyszło tak fajnie, że postanowiliśmy pociągnąć to dalej. Faktem jest, że nie do każdego kawałka pasował głos Krzycha. Mając możliwość zaangażowania w ten projekt kilku świetnych wokalistów, stwierdziliśmy, że nie jest to

zły pomysł i paradoksalnie będzie to wpływać pozytywnie na spójność albumu. Każdy głos idealnie oddaje charakter i nastrój kompozycji, do której został przyporządkowany.

Udział Tymoteusza Jędrzejczyka nie jest żadnym zaskoczeniem, ale już Bertranda Gramonda jak najbardziej Jak się poznaliście i jak doszło do tej współpracy - nie tylko wyłącznie sesyjnej, skoro jest również współautorem tekstu "Unleashed"?

Z Bertym znam się już kilkanaście lat. Kiedyś grali mini trasę, ze swoim macierzystym zespołem Phenix, po Polsce. Na ich koncert trafiłem przypadkiem, nie mając pojęcia czego się spodziewać. No i rozjebali. Jego głos zmiótł mnie z planszy. Dobór coverów, które wówczas grali, również sporo mi mówił o jego profilu artystycznym i tak zostaliśmy znajomymi.

teresuje zagranicznych odbiorców?

Czy najbardziej to nie wiem… Jest jakaś tam rzesza naszych zwolenników za granicą, ale cały czas mówimy o głębokim undergroundzie. W każdym razie każdy z dotychczasowych (dwóch! - śmiech) koncertów zagranicznych, cieszył się doskonałym przyjęciem i świetną frekwencją, z którą w Polsce różnie bywa…

Jednak po przygodzie z amerykańską Stormspell Records i krótkim epizodzie z rodzimą T h r a s h i n g M a d n e s s R e c o r d s , f i r m u j ą c ą wznowienie "Dreamstealer", podpisaliście kontrakt z kolejną polską firmą, to jest Ossuary Records? Skąd taka właśnie decyzja?

Mateusz to nasz stary znajomy i fakt, że założył wytwórnię bardzo nam pomógł. Na wiele rzeczy patrzymy w podobny sposób. On jest

Przez wiele lat utrzymywaliśmy kontakt, czasem się widywaliśmy podczas jego wizyt w Polsce i tak krok po kroku narodził się pomysł zaangażowania go w Roadhog. Jeśli chodzi o "Unleashed", to miałem od dawna gotowy refren, jednak nie potrafiłem za żadne skarby świata sklecić ciekawych zwrotek. Wysłałem mu pomysły i trochę (wówczas) niespójnych wersów, a on to poskładał do kupy i dołożył nieco od siebie.

Do tego można powiedzieć, że metal łączy pokolenia, skoro Bertrand jest od was starszy (śmiech) Zaś na serio: jak dzieliliście partie w poszczególnych utworach? Od początku były pisane pod konkretnych wokalistów, czy też wprowadzaliście zmiany już podczas nagrań, kiedy okazywało się, że na przykład głos Tymka najlepiej pasuje do "With Enemy By My Side"?

Przydział następował dopiero jak kawałek był gotowy. Głos poszczególnych wokalistów musiał odpowiadać ogólnemu klimatowi kompozycji i tekstowi.

Jesteście też konsekwentni co do anglojęzycznych tekstów - skoro tradycyjny heavy to u nas nisza niszy nie ma co tego zmieniać, bo jednak muzyka Roadhog chyba bardziej in-

ambitny, chce promować muzykę, lubi heavy metal… Decyzja była prosta.

Plusem tej współpracy wydaje mi się też to, że doczekacie się swojej płyty również na kasecie i na winylu, a do tego Mateusz współpracuje również z Helicon Metal Promotions, możecie więc liczyć na wsparcie w zakresie organizacji koncertów czy zagranie w charakterze supportu przed jakimś bardzo znanym zespołem?

To się okaże. Szczerze mówiąc bardzo na to liczymy, bo chcemy wrócić do wzmożonego koncertowania. Bardzo nam tego brakowało i mamy nadzieję, że uda nam się sporo pograć w 2023 roku!

Można też powiedzieć, że zrobiliście sobie, chociaż nie tylko, tą płytą prezent na 10-lecie zespołu - co planujecie dalej, oczywiście poza promowaniem "Gates To Madness"?

Nie mamy skonkretyzowanych planów. Przede wszystkim chcemy więcej grać. Na razie tyle. Reszta pewnie sama się jakoś ułoży.

Wojciech Chamryk

ROADHOG 11
Foto:Roadhog

O Xentrix można pisać dużo. Historia tego zespołu w wielkim skrócie wygląda całkiem standardowo Kapela ta miała dość udane początki, następnie przeszła fazę eksperymentów, które w niemały sposób przyczyniły się do bardzo długiej przerwy w jej działalności. Nagle powrót w odświeżonym składzie, od strony muzycznej zaś zwrócenie się ku swoim korzeniom itp., itd… Dobra, walić to. Mamy rok 2022 (kiedy to piszę te słowa oczywiście), Xentrix wydaje nowy album zatytułowany "Seven Words",a my z tej okazji możemy sobie pogadać z Jayem Walshem. Z jego perspektywy wiele kwestii różni się od punktu widzenia starszych członków tego bandu.

HMP : Witam Właśnie rynek muzyczny wzbogacił się o wasz szósty pełnowymiarowy album zatytułowany "Seven Words"

Czy mieliście jakąś wizję tego albumu, zanim w ogóle podjęlibyście prace nad tym materiałem?

Jay Walsh: Nie. Nie było żadnych zdecydowanych planów ani koncepcji co do samego albumu. Po prostu kontynuowaliśmy pisanie muzyki według schematu, który sprawdził się przy tworzeniu "Bury The Pain". Wszystko od samego początku przebiegało gładko. Niestety z powodu pandemii, byliśmy zmuszeni pracować zdalnie. Z drugiej jednak strony zyskaliśmy dodatkowy czas oraz mogliśmy na spokojnie ułożyć swoje myśli.

"Seven Words" to dość ciekawy tytuł jak na szósty album

Bardzo podoba mi się gitarowe intro do kawałka "Behind the Walls of Treachery" Czy to jest improwizacja?

Nie. Uwierz lub nie, ale tam nie ma ani grama improwizacji. To intro było od początku częścią tego numeru , jeszcze na etapie demo. Intro robi duże wrażenie, ale jeszcze większe robi sposób, w jaki się ono rozwija.

" E v e r y b o d y L o v e s Y o u W h e n Y o u A r e Dead" to bardzo ciekawy tytuł Swoją drogą nie byłbym chyba sobą, gdybym nie zapytał, czy serio zgadzasz się z tym stwierdzeniem Nie. Tekst mówi o tym, że nie wszyscy zasługują na szacunek. Nawet jeśli nie żyją.

Ten utwór ma również świetne gitarowe intro Dość lekkie na początku, ale po kilku sekundach daje solidnego kopniaka

bum w tym składzie osobowym i póki co jest on stabilny. Cieszę się, że publiczność pozytywnie podchodzi do naszej działalności po reaktywacji. Dobrze jest wiedzieć, że tworzymy muzykę, której ludzie chcą słuchać. To dla nas naprawdę wiele znaczy. Z niecierpliwością czekamy na koncerty, na których zagramy nowe kawałki.

"Ghost Tape Number 10 " to numer, który już samym tytułem nawiązuje do wojny w Wietnamie Fascynuje Cię ta tematyka?

Słyszałem o tym lata temu i zawsze ciekawiły mnie wydarzenia związane z tą wojną. Pewnego wieczoru siedziałem przed telewizorem i bez celu przerzucałem z kanału na kanał. Zupełnie przypadkiem trafiłem na bardzo ciekawy film dokumentalny o amerykańskiej interwencji w Wietnamie, który był bezpośrednim impulsem do napisania tego numeru.

Przypuszczam, że inspiracji do tekstów szukasz też poza telewizją

Szukam ich wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Jeśli coś wpadnie mi do głowy, zostanie przetworzone przez mój umysł, nie widzę powodu, by to odrzucać. Czasem takie pomysły wpadają zupełnie niespodziewanie. Od razu wtedy zapisuję je na skrawku papieru lub notatniku w telefonie. Mam sporą ilość notatek z luźnymi szkicami, ale też gotowymi tekstami. Kiedy przychodzi moment, że na poważnie bierzemy się za tworzenie albumu, zazwyczaj od razu tam sięgam.

Nagraliście swoją wersję klasycznego już numeru "Billion Dollars Babies" Czy Alice Cooper jest artystą, który ma duży wpływ na Waszą muzykę?

Owszem, lubię Alice'a Coopera. Pozostali członkowie Xentrix także. Choć nie cała jego dyskografia jest dla mnie do zaakceptowania. Słucham głównie tego, co ponagrywał w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Myślę, że Alice bardziej wpływał na muzyków i zespoły, które z kolei wpłynęły na mnie i innych muzyków z mojego pokolenia. Mieliśmy kilka pomysłów na ewentualne covery. Na pewno chcieliśmy, żeby był to kawałek, którą wszyscy lubimy i który ma już parę lat. Stan zrobił kilka krótkich próbek demo, żeby zobaczyć, który utwór będzie brzmiał najlepiej w naszym wykonaniu. Ciężki gitarowy riff "Billion Dollar Babies" najlepiej zdał ten egzamin.

Jak uzyskaliście ten efekt na początku "Anything But the Truth"? To keyboard?

Myślę, że jest to dźwięk syntezatora, który został dodany na samym końcu. Stan dodał to na późniejszym etapie, w okolicach nagrywania wokalu. Nie jestem pewien, czy użył prostego keyboardu, czy stał w dużym pokoju w białych rękawiczkach i w świetle laserów jako Jean-Michel-Stan

Tytuł albumu został wybrany właściwie w ostatniej chwili. Mieliśmy wszystko gotowe prócz właśnie tego nieszczęsnego tytułu. Na szybko zdecydowaliśmy się użyć w tym celu nazwy jednego z zawartych na płycie utworów. "Seven Words" wydawało się najbardziej do tego odpowiednie. Co prawda jest to szósty pełny album wydany pod nazwą Xentrix, ale jeśli wliczyć "Dilute to Taste EP", to jest to siódme wydawnictwo tej kapeli. Moim zdaniem tytuł ten jest zatem jak najbardziej adekwatny

To kolejne intro, nad którym pracował Stan Tego typu urozmaicenia zawsze dodają utworowi smaku. Wiesz, mam na myśli bezpośredni kontrast ciężkiego riffu melodyjnym wstępem. Cieszęsię, że tobie też takie podejście się podoba.

"Seven Words" to drugi album Xentrix nagrany z Twoim udziałem Jak się czujesz będąc od pięciu lat częścią tej wesołej załogi? Czuję się wystarczająco zadowolony z dotychczasowych działań. Nagraliśmy już drugi al-

Jako singiel promocyjny postanowiliście wykorzystać utwór "Reckless with a Smile" Dlaczego Twoim zdaniem ten kawałek najbardziej oddaje istotę tego albumu?

Pierwszym singlem było "Seven Words". Następnie wytwórnia poprosiła nas o drugą propozycję, do której mogliby zrobić teledysk. Wybraliśmy "Reckless with a Smile", ponieważ jest on utrzymany nieco w innym klimacie i budzi w słuchaczu odmienne odczucia. Wspomniałeś o koncertach Czy macie jakieś konkretne plany?

XENTRIX 12
Foto:Xentrix
W białych rękawiczkach

Gramy w Cardiff w najbliższy piątek. "The Headbangers Ball European Tour" rozpoczyna się w przyszłym tygodniu. Gramy w towarzystwie Vio-Lence, Whiplash i Artillery. Trasa potrwa do początku grudnia. Następnie marzec 2023 roku. To czas na Wyspy Brytyjskie. Teraz, kiedy album się ukazał, na pewno zaczniemy się zastanawiać nad opcjami tras koncertowych, które po marcu będą kontynuowane.

Czy zamierzacie na tych koncertach jakieś utwory z albumów "Kin" i "Scourge"? Te albumy są zazwyczaj krytykowane, ale mają też pewną grupę swoich zwolenników Lubię "Kin", podobał mi się już wtedy, kiedy się ukazał, mimo że był stylistycznym odejściem od poprzednich albumów. Byłbym skłonny dorzucić do naszej setlisty "Order of Chaos", "All Bleed Red" czy "Another Day" Niestety, nasze koncerty zazwyczaj są ograniczone czasowo i tu rodzi się problem.

Synonim wielkich jaj

"Piwo wzmacnia, piwo leczy, piwo dodaje radości…" śpiewała kiedyś pewna stara polska oiowska kapela. I owszem, można żyć bez piwa. Ale na cholerę komu takie życie. Chłopaki z Tankard pod powyższą sentencją zapewne podpiszą się wszystkimi kończynami. Okazją do rozmowy była premiera nowej płyty Tankard zatytułowanej "Pavlov's Dawgs". Olaf Zissel - perkusista Tankard do zbyt rozmownych nie należny. Pewnie myślami był już przy swoim ukochanym trunku.

HMP: Cześć Olaf! Niedawno ukazał się wasz nowy album zatytułowany "Pavlov's Dawgs" Swoją drogą fajna gra słów

Olaf Zissel: Hej Bartek, jeśli po drodze zdarzyły się jakieś opóźnienia przy odpowiedzi na ten wywiad, to bardzo Cię przepraszam i biorę całą winę na siebie. Co do tytułu, to postanowiliśmy użyć tej gry słów, gdy dowiedzieliśmy się, że języku angielskim słowo "dawg" to jedno z określeń kumpla.

Wiem, ze numer tytułowy jest o chlaniu, nie mniej jednak nie masz wrażenia, że dziś wielu młodych (i nie tylko młodych) w wielu sytuacjach zachowuje się niczym psy eksperymentu Pawłowa? Oczywiście. Gdy jest grupa ludzi i jednemu zadzwoni telefon, wszyscy automatycznie sięgają do kieszeni. Nawet jeśli wiedzą, że mają ustawiony zupełnie inny sygnał.

Tekst utworu "Exfluencer" jest dość intrygujący Zapewne jesteś świadomy, że dziś dla sporej grupy młodzieży idolami są postaci z social mediów, które nie mają zbyt wiele doza oferowania Przypuszczam, że tak jest. Niestety, dla gościa z mojego pokolenia jest to co najmniej niezrozumiałe.

Temat piwa jest dla was chyba bardziej zro-

zumiały Na najnowszym albumie poruszac i e g o c h o ć b y w k a w a ł k u " B e e r b a r i a n s " Swoją drogą czy śpiewanie o piwie od tylu lat nie wydaje wam się już trochę oklepane Akurat ten kawałek mówi o rozwoju przemysłu browarniczego i jego wpływie na ogólny całokształt gospodarki. Tematem tym zajmuje się wielu szanowanych i cenionych ekonomistów.

Dobra, dobra Ty się lepiej przyznaj, ile beczek wypiłeś podczas lockdownu Niezliczoną ilość.

Zatem myślę, że jesteś właściwą osobą, która jest w stanie rozstrzygnąć ważną ideologiczną kwestię Otóż czy piwo bezalkoholowe to rzeczywiście jeszcze jest piwo?

Zgodnie niemieckim prawem czystości z roku 1516, dopuszczalne jest sprzedawanie tego produktu pod nazwą "piwo", jednak jego smak to jakaś porażka. Tylko kilka piw bezalkoholowych autentycznie mi posmakowało.

Serio uważasz, że "Lockdown Forever" to dobry pomysł?

Niekoniecznie, ale w ograniczonym stopniu miało to całkiem dobry efekt. Ja na przykład spędziłem więcej czasu z rodziną, a także podniosłem swoje kwalifikacje w gotowaniu oraz warzeniu piwa. Ponadto oglądałem mnóstwo

13 TANKARD
Foto:Xentrix Foto:Tankard

piłki nożnej i snookera. Próbowałem nie przytyć za dużo, ale to mi akurat nie wyszło. Pewnego dnia wszyscy zrobiliśmy dość szaloną rzecz i w całkowitej konspiracji spotkaliśmy się na kilka piwek. Skończyło się to dla mnie zwichniętą kostką i sporą liczbą blizn na nodze. Nie był to chyba zbyt dobry pomysł.

Nihilizm jest jednym z tematów, które przewijają się przez album "Pavlov's Dawgs"

Czym ta idea jest dla Ciebie?

Hej stary, rozmawiasz z perkusistą, do którego dotarło, że religijność jest czymś sprzecznym z wartościami ludzkimi.

Ostatni utwór na albumie nosi tytuł "On

The Day I Die" Często myślisz o tym dniu?

Niezbyt często, ale tu chodzi o coś innego. Chodzi o spojrzenie w przeszłość i przeanalizowanie wszystkich okazji, które ci w życiu uciekły i już raczej się nie powtórzą.

Chyba trochę zwlekaliście z pisaniem tego materiału

Tak, jak zwykle zaczęliśmy późno. Właściwie wzięliśmy sie za to na parę miesięcy przed tym, jak mieliśmy zarezerwowany termin w studio. Jak zwykle również musieliśmy zacząć

nagrywać bez gotowych tekstów. Większością pomysłów dzieliliśmy się z pomocą maila. Być może zmieni się to przy okazji następnego albumu.

Dobra, teraz najważniejsze pytanie odnośnie najnowszego albumu Czemu te psy z okładki mają takie wielkie uszy? Pewnie to synonim wielkich jaj.

"Pawlov's Daugs" to nie jedyny album Tankard, który ukaże się w tym roku Na rynek trafi też składanka "Alcoholic Metal 40 Years in Thrash - Extended Version"

Na tym albumie znalazły się głównie niepublikowane numery z naszych taśm demo.

Wasz skład jest ustabilizowany od 1998 roku Pewnie świetnie się rozumiecie Kłótnie czasem się zdarzają, ale im starsi jesteśmy, tym bardziej staramy się nie nadepnąć drugiemu na odcisk. Lubię tych gości jak swoich braci. Chcę, by ten zespół trwał i nie myślę o emeryturze.

Andy Gutjahr w przeszłości grał w kilku chrześcijańskich kapelach Czy jego poglądy nie stoją w opozycji z gloryfikowaniem chlania Nie!

Mieliście kiedyś jakieś problemy z antyalkoholowymi ruchami? Nie przypominam sobie nic takiego.

Bartek Kuczak

HMP: Cześć Rob Sacrifice powstało w Toronto w 1985 roku Nigdy nie ukrywaliście, że początkowa faza Waszej działalności do najłatwiejszych nie należała

Rob Urbinati: Prawda. Powodem takiego stanu rzeczy był głównie nasz młody wiek. Byliśmy gówniarzami i żaden z miejscowych klubów nie traktował nas poważnie. W związku z tym ciężko było załatwić jakikolwiek sensowny koncert. Nasze rodziny również do najbogatszych nie należały, więc jak się nietrudno domyślić, nie mieliśmy funduszy na dobry sprzęt. Mieliśmy jednak spore pokłady motywacji, dzięki którym radziliśmy sobie w nawet tak niesprzyjających warunkach.

W tak dużym mieście jak Toronto nie było k l u b ó w z a i n t e r e s o w a n y c h p r o m o w a n i e m młodych lokalnychtalentów?

Jakieś tam były. Należy jednak pamiętać, że muzyka, którą graliśmy była czymś świeżym jak na tamte czasy. Nie każdy ją rozumiał. Ciężko było znaleźć zespoły, które chciały w ogóle dzielić z nami scenę. My też nie bardzo chcieliśmy występować jednego wieczoru obok kapel glam metalowych.

Jednak wygląda na to, że coś z tego wyszło Jako młody zespół graliście jeden koncert z jednym z pierwszych zespołów Sebastiana Bacha

Szczerze? Nie przywiązuję do tego koncertu zbyt wielkiej wagi.

Pamiętajmy jednak, że było kilka kanadyjskich zespołów thrashowych, które zaczęły grać mniej więcej w tym samym czasie co Wy Czy śledziliście ich kariery od samego początku?

Tak, byliśmy świadomi istnienia wszystkich młodych kapel thrashowych w Kanadzie. Razor, Voivod, Slaughter, itd. Wspólnie z nimi tworzyliśmy tą scenę. Śledziliśmy też zespoły takie jak Exciter i Anvil, gdyż to one podłożyły w naszym kraju iskrę, która zmieniła się potem w większy ogień.

Na dobre jednak rozkręciliście się dopiero po wydaniu debiutanckiego albumu, czyż nie?

Zaliczyliśmy kilka świetnych występów jeszcze przed wydaniem naszego pierwszego albumu, ponieważ nasze demo krążyło po metalowej społeczności. Dość szybko zaczęliśmy dostawać dobre propozycje występów z zespołami spoza miasta.

High Roller Records wyda reedycje waszych trzech klasycznych krążków. Jak w ogóle doszło do tej kooperacji?

Ludzie z High Roller byli bardzo zainteresowani tym projektem. Sam Dave Carlo z Razor gorąco polecał nam tę wytwórnię. Spodobały nam się pomysły na reedycje i wszystko wyszło lepiej niż się spodziewaliśmy. Wytwórnia ta odwaliła kawał dobrej roboty.

Czy w związku ze wspomnianymi reedycjami możemy spodziewać się czegoś ekstra (bonusowe utwory, booklety z rzadkimi zdjęciami itp )?

Nie jestem pewien co do bonusowych utworów, ale książeczki i wszystko wyszło naprawdę niesamowicie. Pozwoliliśmy wytwórni poskładać wszystko do kupy, pomogliśmy trochę dostarczając zdjęcia i informacje itd. Mieliśmy jedynie kilka drobnych uwag, które wzięli sobie bardzoi do serca.

TANKARD 14
Foto:Tankard

Osąd należy

High Roller Records robi kolejną dobrą robotę. Jak inaczej można nazwać wydanie reedycji trzech pierwszych, niewątpliwie uznawanych dziś za klasyczne albumów z dorobku tych kanadyjskich thrasherów? Razem z Robem Urbinatim zrobiliśmy sobie małą wspominkową wycieczkę do czasów, gdy owe płyty trafiały na rynek. Ach, te wspomnienia!

Pierwszym wznowionym albumem jest wasz debiut zatytułowany "Torment in Fire" Został on wydany w 1986 roku To niewątpliwie był dobry rok dla thrash metalu Jak wspominasz go ze swojej perspektywy?

To był przełomowy rok. Karta zaczęła się w końcu odwracać. Ekscytujący był fakt, że wyszło wtedy tak wiele albumów, które dziś są kultowe. Jako zespół zdecydowanie rozwinęliśmy się pod kątem technicznym. Dużo więcej energii poświęcaliśmy próbom i rozwojowi własnych umiejętności.

To było Twoje pierwsze studyjne doświadczenie na tak dużą skalę.

To nie było nasze pierwsze studyjne doświadczenie, ale można powiedzieć, że wciąż byliśmy w tym laikami. Mieliśmy bardzo niski budżet na te nagrania. Studio było tanie, zlokalizowane w piwnicy, ale doskonale uchwyciło to ducha epoki. Młodsze zespoły, takie jak my, wciąż uczyły się swoich instrumentów, a poszczególni członkowie uczyli się ze sobą zgrywać. To jest powód, dla którego te albumy są nadal cenione. Wszystko jest tam całkowicie szczere i można usłyszeć wszystkie techniczne niedociągnięcia. Jednak poza tym, usłyszysz też energię i prawdziwe, nieudawane emocje.

Raptem rok później ukazał się album "Forward to Termination" Przypuszczam, że doświadczenie zdobyte podczas pracy i nagrywania debiutu w znaczny sposób pomogło Wam w pracy nad drugim

Wszyscy chcieliśmy wykorzystać w pełni drzemiący w nas potencjał i usłyszeć, czego możemy dokonać w pełni profesjonalnym studio. Zdecydowanie też rozwinęliśmy się jako twórcy. Po naszym pierwszym albumie czuliśmy, że musimy być bardziej zgrani oraz znacznie lepiej obsługiwać nasze instrumenty. Moim zdaniem same kompozycje też były bardziej interesujące.

"Forward to Termination" już w chwili premiery został wydany na całym świecie Czy mieliście jakiś odzew z miejsc, których się nie spodziewaliście?

Mieliśmy wiele dobrych opinii dosłownie z każdego miejsca na świecie. Ameryka Północna i Europa wiedziały o naszym istnieniu, ale teraz zdobywaliśmy nowych fanów w Azji, Ameryce Południowej czy Australii, co było dla nas jako młodych muzyków niezwykle ekscytujący przeżyciem.

Czy porównując oba Wasze pierwsze albumy z perspektywy 1987 roku mieliście poczucie pójścia do przodu, czy może czuliście, że coś mogło być zrobione lepiej

Zarówno w tamtym momencie, jak i dziś niczego bym w nich nie zmieniał. W tamtym czasie byłem z nich zadowolony i tylko to się liczy.

Trzeba przyznać, że w tamtych czasach z wydawaniem kolejnych płyt szliście jak burza Zastanawia mnie czasem, jak to jest, że w dzisiejszych czasach niektóre zespoły wypuszczają nowe albumy co pięć albo nawet więcej lat Jakie są według Ciebie powody takiej sytuacji?

Ten album został nagrany w tym samym studio, w którym Rush nagrywali jeden ze swoich albumów

O ile pamiętam, wbrew powszechnym opiniom, Rush nigdy nie nagrywali w Phase One, ale faktycznie jego ściany były ozdobione złotymi płytami. Przejrzenie ich wszystkich i uświadomienie sobie, kto tam grał przed nami to naprawdę fajne uczucie.

Album został wydany w 1990 roku Po tym czasie klasyczne formuły metalu jak speed, thrash czy heavy ustępowały miejsca grunge 'owi itp. Jak Wasz zespół czuł się w tej nowej rzeczywistości?

Grunge dopiero raczkował, więc nie miał on jeszcze aż takiego wielkiego wpływu na scenę. Co innego death metal. On wówczas zaczynał przejmować kontrolę nad metalowym światem, ponieważ zespoły thrashowe dużej mierze były zajęte gonieniem sukcesu Metalliki Dopiero kilka lat później mogliśmy to naprawdę poczuć.

C o z n o w y m a l b u m e m S a c r i f i c e ? W a s z ostatni pełnowymiarowy album "The Ones I Codemn" został wydany w 2009 roku To było trzynaście lat temu

Myślę, że tak naprawdę wbrew pozorom tworzenie nie szło nam tak gładko, jak powinno. Nigdy nie chcieliśmy mieć na albumie utworów-wypełniaczy, więc jakkolwiek długo by to nie trwało, chcieliśmy być zadowoleni ze wszystkiego, co nagramy. Wtedy jeszcze wszyscy łudziliśmy się, że prędzej czy później uda nam się z tego utrzymywać, ale teraz w 2022 roku to bardzo odległe marzenie dla większości, nawet starych zespołów. Myślę, że to może być główny powód.

W ł a ś n i e . P o t r z e b o w a l i ś c i e t r o c h ę w i ę c e j czasu na wydanie swojego trzeciego albumu zatytułowanego "Soldiers of Misfortune" Nie mogę dać jednej konkretnej odpowiedzi, dlaczego tak się stało. Długo pisaliśmy te kawałki, a potem, kiedy już je nagraliśmy, trochę to trwało, zanim w końcu się ukazały. Wydaje mi się, że mieliśmy więcej pracy przy graniu koncertów i to mogło być powodem.

Pracujemy nad nowym materiałem, który mamy nadzieję wkrótce nagrać. Nie ma żadnej presji, w tym momencie naprawdę nie musimy za wszelką cenę wydawać kolejnego albumu. Jeśli tak się stanie, to tylko dlatego, że uznamy nasze utwory, które ludzie powinni usłyszeć. Rzeczy, które napisaliśmy moim zdaniem są dobre, nie będę jednak ich przesadnie tu zachwalał. Ocenę zostawmy słuchaczom. Każdy zespół, podczas pracy nad płytą lub zaraz po jej wydaniu, mówi, że to ich najlepszy, najcięższy, najszybszy, najdojrzalszy album itd. Ale pamiętajmy, że ostateczny osąd należy do fanów.

SACRIFICE 15
Bartek Kuczak
do fanów
Foto:Sacrifice

Okoliczności tego wywiadu nie były zbyt sprzyjające. Dave Carlo był zaledwie kilka dni po śmierci swojej żony.

Trochę się bałem, że głowę ma zaprzątniętą czymś innym, zatem ten wywiad potraktuje jako "odbębnienie" przykrego obowiązku i nie spodziewałem się, że będzie zbyt wylewny. W takich sytuacjach lubię się mylić. Okazało się, że Dave pomimo dość przykrych okoliczności, uciął sobie z nami całkiem przyjemną pogawędkę. Było o czym rozmawiać, bo następnego dnia na światło dzienne wychodził pierwszy od dwudziestu pięciu lat album Razor zatytułowany "Cycle of Contempt"

HMP: Cześć Dave!

Dave Carlo: Siema Bartek. Na początku bardzo chcę Cię przeprosić, za swoje spóźnienie, ale niestety poprzedni wywiad trochę mi się przedłużył. Zatem sorry za te parę minut obsuwy.

Nie ma sprawy! Przyjmij moje kondolencje z powodu śmierci żony Myślę, że nie jest to łatwo okres dla ciebie

Masz rację, to naprawdę ciężki okres dla mnie. Jednak faktem jest, że moja żona zmagała się z chorobą od dłuższego czasu. Byliśmy małżeństwem przez dwadzieścia pięć lat. W chwili śmierci miała sześćdziesiąt jeden lat. Raka zdi-

kusił, żeby przy tym wszystkim po tylu latach wracać z nowym albumem Razor Co w ogóle się z wami działowo wydaniu albumu "Decibles"?

Praktycznie nasza formacja przestała wówczas istnieć. Zagraliśmy jeszcze na kilku festiwalach między innymi w Wacken Open Air w 1999 roku. Jedynym powodem, dla którego zdecydowaliśmy się powrócić, jest rozwój Internetu i mediów społecznościowych. Daje on ludziom znacznie łatwiejszy dostęp do muzyki oraz nieograniczoną możliwość słuchania jej właściwie wszędzie i o każdej porze. To właśnie ten nieograniczony dostęp przyczynił się do faktu, że młodsze pokolenie słuchaczy bez problemu

Nie mogę się już doczekać swojej fizycznej kopii Wiesz, jednak dwadzieścia pięć lat to naprawdę kawał czasu Nie masz poczucia, że jako muzykowi przeszedł Ci on trochę przez palce?

Wbrew pozorom nie, gdyż w latach dziewięćdziesiątych muzyka, jaką gra Razor zaczęła być traktowana niecono macoszemu. Zupełnie inaczej niż ma to miejsce w dniu dzisiejszym. Powtórzę się, ale głównym powodem takiego stanu rzeczy jest powszechna dostępność Internetu. Przez to rola stacji radiowych i telewizji muzycznych jest dziś minimalna. To nie one wyznaczają trendy i kreują gusta słuchaczy. Dawniej to właśnie te rozgłośnie oraz cały muzyczny establishment trzęsły rynkiem. Dziś właściwie w każdym miejscu na świecie może eksplorować dosłownie każdy gatunek muzyczny i samodzielnie decydować, czego chce słuchać, a czego nie. To jest coś wspaniałego dla wszystkich współczesnych zespołów, gdyż ich zasięg nie jest ograniczany przez żadne zewnętrzne czynniki. My na dobrą sprawę mamy w tej chwili gdzieś to, że żadne radio nas nie puszcza. Nie jest to nam już do niczego potrzebne. Wróćmy do lat dziewięćdziesiątych. Owszem, takie zespoły jak Metallica czy Slayer osiągnęły sukces, ale one miały za sobą wsparcie dużych wytwórni i potężnego managementu. Dla kapel thrashowych, które nie miały takiego zaplecza, muzykowanie w tamtych czasach to była prawdziwa orka na ugorze.

Wychwalasz Internet pod niebiosa, jednak nie wierzę, że nie dostrzegasz żadnych negatywnych wpływów jego rozwoju na rynek muzyczny Na pewno takie są. Nie mówię, że nie. Dla zespołów pokroju Metallicy obecna sytuacja na pewno jest daleka od ich ideału. Jak zapewne wiesz, kiedyś sprzedaż ich albumów szła w milionach. Obecnie poprzez powszechny dostęp do muzyki w sieci ludzie nie muszą już kupować fizycznych nośników. Jasne, ja też się liczę z tym, że sprzedam mniej płyt, ale jest to koszt wzrostu zasięgu i dotarcia do większej liczby słuchaczy, zatem myślę, że gra jest warta świeczki. Po prostu model dystrybucji muzyki się zmienił. To, co było kiedyś, już nigdy nie wróci i trzeba się z tym po prostu pogodzić. Dzisiaj nie zarabia się już na sprzedaży płyt, tylko na graniu koncertów oraz sprzedaży gadżetów. Im szybciej muzycy to zrozumieją, tym lepiej dla nich.

Pomówmy może trochę o "Cycle of Contempt". Kiedy w ogóle zaczęliście tworzyć numery, które ostatecznie trafiły na ten album?

agnozowano u niej jakieś dwa lata temu. Mamy razem dwójkę dzieci, które niestety wymagają specjalnej opieki. Mój syn cierpi na autyzm, moja córka natomiast ma pewne problemy natury psychicznej, które często prowadzą ją do myśli samobójczych. Ma za sobą już kilka na szczęście nieudanych prób. Ja sam kilka lat temu pokonałem raka. Widzisz, słuchając tego, co mówię, można uznać, że całe moje życie to pasmo tylko i wyłącznie problemów. Ale jednak daję sobie z tym radę.

Ważne jest, żeby sobie radzić z problemami i z nimi wygrać Ale kurde, Stary! Tak swoją drogą się zastanawiam, co za czort Cię pod -

odkrywa starsze zespoły, w tym między innymi Razor. Nie sądzę, by w innych okolicznościach się o nas dowiedzieli. Zaczęło to do nas docierać gdzieś w okolicach roku 2010 roku. Zdaliśmy sobie wówczas sprawę, że warto się wziąć garść i powrócić do koncertowania. Niestety, jak już wspomniałem, w 2012 dostałem raka, więc zmusiło to nas do zwolnienia tempa. Po półtorarocznej przerwie wróciliśmy do intensywnego koncertowania. Wtedy też zapadła decyzja o nagraniu nowego albumu. Oczywiście było po drodze sporo perypetii, które wydłużyły ten czas, ale album finalnie jutro trafia sklepowe półki na całym świecie. Co mnie cholernie cieszy.

Prawdę mówiąc napisanie całości albumu zajęło nam jakieś sześć tygodni. Przynajmniej jeśli chodzi o muzykę. Teksty to już nieco inna historia. Zostały one napisane nieco później, gdyż cały ten proces wymagał mniejszej ilości czasu. Muzykę napisałem maju roku 2018. Są tam jednak dwa wyjątki, które powstały już kilka lat temu. Mam tu na konkretnie na myśli "Punch Your Face In" oraz "All Fists Fighting" Grywaliśmy je na żywo, jednak wersje, które finalnie pojawiły się na albumie są znacznie bardziej dopracowane w porównaniu do swych pierwowzorów.

Utwory dość świeże, jednak brzmią bardzo oldskulowo

Moim głównym założeniem było stworzenie

16 RAZOR
Foto:Razor
Wszystko to przez Internet i media społecznościowe

albumu, którego sam namiętnie bym słuchał z prawdziwą i szczerą przyjemnością. Jak zapewne wiesz, jestem fanem starego thrash metalu. Nie tylko go gram, ale bardzo kocham go słuchać. Oczywiście słucham też wielu innych gatunków, nie zamykam się w jednej estetyce, ale to właśnie thrashowe granie jest moim numerem jeden. To była główna idea, która mi przyświecała podczas tworzenia tego materiału.

M o ż e n a m z d r a d z i s z s w ó j p a t e n t n a napisanie dobrego kawałka?

Mój proces pisania nowych kawałków prawdopodobnie trochę odbiega od sposobu, w jaki robią to inni muzycy. Otóż ja robię wszystko od początku sam. Pracuję tak niemal od samego początku, gdyż to pomaga mi się naprawdę skoncentrować na procesie twórczym. Jestem wtedy sam na sam ze swoją gitarą oraz własnymi myślami.

Powiedziałeś, że teksty na płytę powstały nieco później, niż muzyka Sam je napisałeś?

Napisałem teksty do siedmiu utworów. Pozostała piątka jest autorstwa naszego basisty

Mike'a Campagnolo oraz naszego krzykacza

Boba Reida. Zawsze wychodzę z założenia, że warto dać szansę każdemu się wypowiedzieć.

Gdzie tym razem szukałeś inspiracji?

Wiesz, jak wsłuchasz się w słowa utworów, bardzo łatwo poznasz, który tekst jest czyj. Mike napisał trzy teksty, które opowiadają o końcu świata i rychłej zagładzie ludzkości. Po prostu ten temat bardzo go kręci. Moje teksty zazwyczaj dotyczą ogólnej kondycji społeczeństwa, ludzkich uczuć oraz emocji. Również tych nie do końca pozytywnych, jak złość czy gniew. Bob natomiast lubi śpiewać o brutalności. I to dosłownie.

Takiej, jaką widzimy na okładce?

Okładka to jeszcze inna historia. Jej autorem jest pochodzący z Finlandii Jan Yrlund. Jest on również muzykiem. Ogólnie jest to człowiek o wielu talentach. Chciałem współpracować właśnie z kimś takim. Ogólnie "Cycle of Contempt" w moim założeniu miał być albumem całkowicie pozbawionym jakiejkolwiek amatorszczyzny. Wszystko miało tu być na najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o reakcje na okładkę to jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć osób na sto jest nią zachwyconych. Tylko jedna osoba miała z nią problem, choć nie do końca umiała nam wyjaśnić jaki. Szczerze mówiąc, pieprzę to! Mnie się podoba.

Muzykę tworzysz samemu, ale jeśli chodzi o teksty to najwidoczniej cenisz sobie współ-

pracę z kolegami Jak w ogóle opisałbyś relacje panujące w zespole?

Muzykę pisałem samemu i byłem bardzo zdeterminowany, żeby wydać ten album. Jeśli mam być szczery, to nagrałbym go nawet innymi ludźmi, gdyby obecni członkowie Razor nie chcieli brać w tym udziału. Choć byłaby to dla mnie trudna decyzja, bo naprawdę lubię tych gości i świetnie mi się z nimi

Z tytułami poszczególnych kawałków też żeście pojechali Wystarczy przytoczyć chociażby zamykający album "King Shit" czy "Punch Your Face In"

Przecież Razor to nic innego, jak solidna pięść wymierzona prosto w twarz (śmiech). Te tytuły idealnie się komponują z naszym graniem. Oczywiście trzeba na to wszystko patrzeć z odrobiną zdrowego dystansu oraz humoru.

współpracuje. Nasze wspólne granie to jedna wielka zabawa. Robimy to od wielu lat, zjechaliśmy razem ładny kawałek świata i jeszcze ostatniego słowa żeśmy nie powiedzieli.

"Flames of Hatered" to naprawdę potężny, nokautujący wręcz cios na początek Pisałeś ten numer z intencją użycia go jako pierwszego utworu na płycie?

Brałem pod uwagę dwa numery. Właśnie "Flames of Hatered" oraz kawałek tytułowy. Miałem dylemat, ale znalazłem sposób, jak mógłbym z tego wybrnąć. Potraktowałem ten album nie jako jedną całość na zasadzie płyty CD, ale podzieliłem go na dwie części. Coś w rodzaju "strony A" i "strony B", jak to ma miejsce w przypadku kaset czy winyli. "Flames of Hatered" otwiera pierwszą "stronę", natomiast "Cycle of Contempt" drugą. Zatem mamy tu sytuację, w której jest wilk syty i owca cała.

Skoro już wspomniałeś utwór tytułowy, to riff, który go rozpoczyna moim zdaniem jest jednym z najbardziej wyrazistych momentów tego albumu Też tak uważam. Wiesz, czasem trzeba trochę zwolnić, ale nawet wtedy słyszysz, że to jest Razor! Ale nawet taki zespół jak nasz nie może cały czas napierdalać. Trzeba czasem muzykę czymś urozmaicić. Niektórzy ludzie po usłyszeniu tego kawałka mówili mi "hej Dave! Kiedy zwalniacie, brzmicie naprawdę zajebiście! Czemu nie robicie tego częściej?" Kurde, nie wiem. Może dlatego, że gdybyśmy to robili częściej, to już nie byłby wtedy Razor. Chociaż z drugiej strony się starzejemy i pewnego dnia być może będziemy chcieli redefiniować nasz styl. Tego nie wiem. Na ten moment jest dobrze, jak jest.

Sami siebie nie traktujemy zbyt serio. Dla nas muzyka to przede wszystkim zabawa.

Jesteś przedstawicielem starego pokolenia t h r a s h e r ó w C i e k a w i m n i e , c z y ś l e d z i s z poczynania sporo młodszych kolegów po fachu

Poniekąd tak, choć zdecydowanie bardziej chciałbym się wgłębić w młodą scenę thrashową. Niestety, mam pewien problem ze wzrokiem, który nieco ogranicza mi możliwość korzystania z Internetu. Co prawda używam specjalnych aplikacji przystosowanych dla ludzi z ograniczonym widzeniem, ale i tak nie mogę spędzać w sieci zbyt wiele czasu, który mógłbym poświęcić na przykład na wyszukiwanie ciekawych młodych kapel. Często różni znajomi wysyłają mi wiadomości z linkami do kawałków ich zdaniem dobrych kapeli z sugestią, że powinienem tego właśnie posłuchać. Zazwyczaj trafiają idealnie w mój gust. Jednak zdecydowanie częściej wracam do starych zespołów thrashowych z lat osiemdziesiątych. Uwielbiam Slayer, Onslaught, Destruction i tym podobne.

RAZOR 17
Bartek Kuczak Foto:Razor

Opowiedzieć jeszcze jedną historię

Powrotnym albumem "Wspólnota brudnych sumień" Faust niewiarygodnie wysoko podniósł sobie przysłowiową poprzeczkę. A tu proszę, kolejny materiał "Cisza po tobie" trzyma równie wysoki poziom, zaś pod pewnymi względami nawet przebija poprzednią, świetną płytę. Lider grupy Tomasz "Kaman" Dąbrowski opowiada jak doszło do nagrania tego zaskakującego materiału, jak można grać brutalny metal z ludowymi czy etnicznymi instrumentami i nie zrobić z tego trywialnego folk metalu oraz jakie ma plany na przyszłość.

HMP: Trzy lata temu za sprawą albumu "Wspólnota brudnych sumień" odnotowaliście wspaniały powrót po 15 latach milczenia Domyślam się, że z racji tego, co wydarzyło się wkrótce na całym świecie, koncertów promujących tę płytę zbyt wielu nie zagraliście, ale wydaliście ją nie tylko w wersji CD, ale również na LP i kasecie, a świetne recenzje tylko upewniły was, że rzecz warta jest kontynuacji?

Tomasz "Kaman" Dąbrowski: Płyty CD, winyle, a nawet kasety poszły bardzo fajnie. Pojawiły się nawet reedycje dwóch pierwszych albumów w Kazachstanie. Debiutancki album "Król moru i perła" w ciągu roku został wznowiony przez trzy różne wytwórnie płytowe. Jeden z fanów z Wielkiej Brytanii tak bardzo chciał mieć ten materiał na winylu, że w całości pokrył jego produkcję. Dziękujemy ci

Czasu na twórczą pracę nie brakowało w ostatnim okresie chyba nikomu, ale wy wykorzystaliście go nadzwyczaj owocnie, czego efektem jest nie tylko poszerzenie składu, ale też nagranie najlepszej płyty w dyskografii zespołu?

Dziękujemy za taką opinię na temat nowej płyty. Tym bardziej z ust takiego weterana jak ty. Wydawało nam się, że "Wspólnotą brudnych sumień" poprzeczkę postawiliśmy sobie tak wysoko, że nigdy jej już nie przeskoczymy. Tymczasem "Cisza po tobie" zbiera jeszcze lepsze recenzje, choć poprzednia zbierała prawie wyłącznie maksymalne noty. Nowy album powstał spontanicznie jakoś w grudniu 2021, w ciągu niecałych dwóch tygodni skomponowałem cały ten materiał. W tym samym miesiącu nagraliśmy bębny, a potem reszta ekipy robiła swoje aranżacje tych kompozycji.

wtedy związuję się z nią najbardziej. Ale i same dźwięki potrafią malować fantastyczne opowieści i emocjonalne krajobrazy. Dla relaksu słucham wiatru, deszczu, ptaków itp. Gdy z angielskiego rozumiałem tylko "yes" i "no" samym dźwiękiem urzekał Pink Floyd, a agresja wylewająca się z muzyki Slayer była jak terapia, choć nie miałem pojęcia o czym są teksty. Czy opcja nr 2 charakteryzuje Fausta, tego mi oceniać nie wypada. Mam nadzieję, że tak jest i może nadal będzie.

Skąd pomysł na wzbogacenie brzmienia Fausta etnicznymi instrumentami i kobiecym głosem?

Gdy komponuję muzykę wymyślam sobie najpierw bohaterów. Wyobrażam sobie jak oni wyglądają, w jakim są wieku, jakie są między nimi relacje i jakie relacje mają oni sami z otaczającym ich światem. Potem wyobrażam sobie, że ten świat zawala się im z jakiegoś powodu i zgaduję, co wówczas z nimi może się dziać, jak to przeżywają. W tym przypadku zaczyna się od retrospekcji - grupa ludzi ucieka przed… wojną, prześladowaniem, wykluczeniem - słuchacz sam sobie wybierze opcję. W mojej historii uchodźcy to matka z małym dzieckiem. Ich relacje opisuje ostatni utwór "Zdążyć przed deszczem". Słychać, że jest tam miłość, troska i świadomość tego, że jedyną drogą ucieczki pozostała już tylko śmierć. Tekst tego utworu to jednocześnie kołysanka i pieśń pogrzebowa. Nie wyobrażałem sobie w tym numerze przesterowanych gitar, itd. Cała rzecz dzieje się w górach, w otoczeniu majestatycznej, nieśmiertelnej przyrody. Naturalne okazało się więc użycie instrumentów etnicznych, które są najbliżej źródeł, najbliżej natury. Tak trafiliśmy na Karolinę Matuszkiewicz - mistrzynię świata w tworzeniu magii za pomocą głosu i kilkusetletniego instrumentarium. Karolina jest muzykiem po akademii z bardzo bogatym dorobkiem artystycznym. Nie liczyliśmy za bardzo na to, że się zgodzi. Gdy jednak dostała pierwszy tekst, weszła w to bez zastanowienia, dla samej przyjemności twórczej pracy. To, o czym robimy płytę chyba bardzo ją poruszyło, na co wpływ niewątpliwie miał fakt, że sama kilka miesięcy wcześniej została mamą. Miło było patrzeć, jak wielką przyjemność czerpie z nagrywania płyty z metalowym zespołem.

Paweł - to co zrobiłeś było totalnie szalone! Udało nam się zagrać na przełomie roku 2021/22 siedem koncertów, w tym z fantastycznymi ekipami z Dragon, Destroyers oraz jeden z Hate. Gig przed Kreator, Sodom, Sinister i Malevolent Creation, obok Turbo, miał być ukoronowaniem tej serii, jednak festiwal United Arts został odwołany trzy tygodnie przed startem. To wszystko nie miało jednak żadnego wpływu na to, że postanowiliśmy nagrać kolejną płytę: po prostu czuliśmy potrzebę opowiedzenia jeszcze jednej historii. Nie gramy tylko dla grania. Gdy poczujemy, że nasza muzyka może stać się formą bez treści, wówczas Faust zniknie na kolejne lata lub na zawsze.

Ze względu na terminy studyjne nagrywanie tej płyty trwało znacznie dłużej bo kolejne półtora roku.

W sumie sam nie wiem co jest lepsze: nagrywać co dwa lata trzymający poziom, ale jednak przewidywalny i w sumie niezbyt oryginalny materiał, dzięki czemu przez 25 lat istnienia taki zespół dysponuje już dość obszerną dyskografią, czy może mieć tych płyt mniej, ale takich, obok których nie da się przejść obojętnie - obstawiam, że wybierzesz drugą opcję?

Jestem zwolennikiem opcji drugiej, tym bardziej, że jak powiedziałem na wstępie, muzyka dla mnie musi mieć treść, musi być o czymś,

Zasklepienie się w jednej stylistyce czy brzmieniowej konwencji uważasz więc za początek końca, twórczej stagnacji, stąd nagranie płyty odmiennej od "Wspólnoty brudnych sumień", na której podążacie nieco innymi, chociaż wciąż metalowymi, ścieżkami? Twórczej stagnacji nigdy nie odczułem, bo nigdy w życiu nie próbowałem nic skomponować, tylko dlatego, że muszę. Nie odczuwam najmniejszego ciśnienia na to, żeby grać w zespole, żeby wychodzić na scenę. Przed nagraniem "Wspólnoty..." np. 15 lat nie wziąłem ani razu gitary do ręki. Pomiędzy koncertami też nie gram, nie ćwiczę - sama gra dla grania mnie nie interesuje, nie uważam siebie nawet za muzyka i myślę, że niewiele potrafię. Ale masz rację - gdy Karolina dołączyła do ekipy, mój horyzont patrzenia na to, co można zrobić w oparciu o metal, ogromnie się poszerzył. Ramy gatunkowe pękły. Okazało się, że można nadal grać brutalny death metal czy ultra szybki thrash z wplecionymi instrumentami etnicznymi i nie zrobić z tego folk metalu, za którym osobiście niezbyt przepadam. A Karo-

18 FAUST
Foto:EwaSzczepanowska

lina jak zauważyłeś, skocznych melodyjek nie gra i mimo wszystko folk metal to nie jest. Bardzo podobają mi się pierwsze recenzje, gdy widzę jak w jednym tekście dziennikarze zestawiają ze sobą klimat starego Kat, Morbid Angel, Dead Can Dance z Testament i muzyką etniczną.

Dobrym przykładem takiego podejścia jest choćby kompozycja "Iskra pod śniegiem", bo przecież nawet kiedyś, kiedy mieliście w s k ł a d z i e k l a w i s z e , w y k o r z y s t y w a l i ś c i e j e inaczej, ich partie nie były tak wielowymiarowe?

Kiedyś podchodziliśmy do tematu bardziej stereotypowo. Zakładaliśmy, że klawisz ma być po to, żeby robić plamy, dodawać przestrzeni. A że klawisz niezbyt pasuje do wizerunku "skóra i dżinsy to my, źli metale" to z założenia był dyskryminowany. Dziś jest keyboard, fortepian, suka biłgorajska, fidel płocka, kazachski kobyz, trochę industrialnych sampli, białe głosy i ludowe chóry a nawet australijskie didgeridoo. A wszystko to okraszone piekielnymi blastami Pavulona

Death/thrash nie wyklucza też czerpania z dorobku największych sprzed wielu lat, zespołów, które pół wieku temu zapoczątkowały metalowe granie - to dlatego w "Pogardzie" słyszę echa Black Sabbath, od takich wpływów nie da się uciec? Od wpływów muzycznych na jakich się wychowaliśmy, nigdy nie uciekniemy. Moją wyobraźnię muzyczną kształtowały raczej Slayer, Kat, Testament czy Iron Maiden, ale i kolekcję Sabbath mam na półce. Gdy pierwszy raz usłyszałem "Pogardę" pomyślałem sobie, że ten utwór brzmi raczej, jakby był wyjęty z pierwszej płyty Six Feet Under. Ale twoje porównanie do Sabbath bardziej mi się podoba. Jeszcze o wpływach… dyskutowaliśmy o tym z naszym realizatorem z Heinrich House Studio Filip twierdził, że muzycy z mojego pokolenia komponują w oparciu o zupełnie inne podziały rytmiczne niż np. młodsi, którzy wychowali się na innej muzyce. I tego nie da się przeskoczyć, to jest zakodowane w podświadomości. Nigdy nie zagrasz bluesa, jakiego robiło się latach 60., jeśli nie żyłeś w latach 60. i ten klimat nie przenikał cię na każdym

Znowu wyszła wam krótka, zwarta płyta, niewiele przekraczająca 30 minut W sumie można powiedzieć, że za wyjątkiem, nieco tylko dłuższej, "Misantrophic Supremacy" to już taka wasza tradycja - przy tak intensywnej, chociaż też zróżnicowanej, warstwie muzycznej nie ma lepszego rozwiązania, lepszy jest niedosyt niż przesyt?

W planach byłe EP-ka, więc i tak się zdziwiliśmy, że wyszło aż 32 minuty. Jakoś tak to zawsze samo wychodzi. Pomysł się zamyka i wtedy dopiero patrzymy na czasówkę. Ale może to i dobrze - sam nie jestem w stanie wysłuchać dziś dłuższych metalowych albumów niż 30 - 40 minut. Tym bardziej, że w kolejce czeka tysiąc kolejnych. Takie mamy czasy. A jeśli niechcący po zakończeniu ostatniego utworu na płycie słuchacz czuje niedosyt zamiast przesytu, to chyba obydwu stronom wyjść może to tylko na zdrowie.

"Wspólnota brudnych sumień" intrygowała nie tylko od strony muzycznej, bo warstwa słowna tego albumu była zwartą całością, traktującą o skali problemu pedofilii w Kościele katolickim Mieliście jakiś odzew na te

teksty, pojawiły się reakcje świadczące, że daliście komuś do myślenia?

O tak. Mnóstwo ludzi pisało do nas w sprawie tych tekstów. Jedni dopytywali o szczegóły tych historii, jeszcze inni deklarowali, że skłoniło to ich do tego, żeby wreszcie dokonać apostazji, co wreszcie i ja sam zrobiłem, żeby skończyć z wygodną hipokryzją. Kilka osób pisało do mnie, że w ich parafiach są księża podejrzewani o pedofilię, lecz nikt nic z tym nie robi, bo to małe miasteczka. Były i sygnały od osób w bardzo słabej kondycji psychicznej, czy wręcz list od fana z zakładu psychiatrycznego. Na skutek jakich przeżyć ci ludzie znaleźli się w takim stanie jako osoby dorosłe, nawet nie chcę się domyślać. W każdym razie dało się odczuć, że ludzie traktują to co zrobiliśmy bardzo poważnie i osobiście. Świadomość tego, że potem mamy wyjść na scenę i zagrać te numery ludziom "do tańca" była dosyć przytłaczająca. Nie chcieliśmy wyjść na smutnych panów. Okazało się, że na żywo publiczność odbiera je jednak na luzie i wszyscy mogliśmy sobie poskakać.

Po takim temacie ciężko wymyślić coś równie mocnego, ale wam się to udało Tyle, że nie jest tak dosłownie, bo wręcz w filozoficzny sposób pokazujecie, że rodzaj ludzki ma okruc i e ń s t w o n i e j a k o z a k o d o w a n e w g e n a c h , wojna wywołuje tylko jego eskalację i żadna religia tego nie zmieni, niezależnie od tego, czy jest się osobą niewierzącą, chrześcijaniniem czy buddystą?

Religia tego nie zmieni, bo to katalizator całego tego syfu. Zacznijmy jednak od tego, że według mnie mnie słowa "chrześcijanin" i "katolik" coraz częściej się wykluczają. Uważam, że nie możesz dziś określać siebie chrześcijaninem, jeśli nadal pozostajesz katolikiem, wiedząc ile zła i okrucieństwa ta organizacja uczyniła i czyni dalej. Żeby być dobrym chrześcijaninem nie potrzebujesz żadnego kościoła. Jeśli jesteś katolikiem, należysz do organizacji, która na sumieniu ohydne zbrodnie i śmierdzi trupem, strachem i korupcją. Każdy człowiek jest z natury dobry. To socjalizacja robi z ludzi potwory. A jeśli w procesie edukacji i socjalizacji pojawia się religia, to mamy już kierunek na totalitaryzm. Każdy totalitaryzm, tak jak i religia, dąży do tego, żeby przejąć kontrolę nad całym twoim światopoglądem, ukształtować twoje życie prywatne według jednego jedynego, słusznego wzorca. Ci, co są poza na-

19
kroku.
FAUST
Foto:Misiacza Foto:Misiacza

wiasem kończą jako obiekt drwin, jako śmieci, wszy, zaraza. Jednym słowem należy im się wyłącznie "Pogarda", upokorzenie i gwałt. Doskonale pokazuje to wojna na Ukrainie - nazistowska Rosja z jednej strony cierpi na kompleks niższości, z drugiej uważa się za naród wybrany. Tam religią jest nieświadomy nazizm. W efekcie Rosja nienawidzi wszystkich z sobą samą włącznie. Rosja to "kraj systemowo chory psychicznie". Pytasz jeszcze o buddyzm. Wielkie religie stawiają człowieka w roli władcy świata, obiecują mu też życie po śmierci. Buddyzm idzie pod prąd. Tu człowiek nie jest najważniejszą istotą na planecie, a po śmierci zostanie unicestwiony, osiągnie cel, jeśli rozpuści się w niebycie i w ten sposób zjednoczy się z planetą.

W sumie polityka jest powiązana z religią od tysięcy lat, już od starożytności, wypraw krzyżowych czy choćby znanej nam doskonale ekspansji Krzyżaków na ziemie polskie, o d b y w a j ą c e j p o d p r e t e k s t e m k r z e w i e n i a chrześcijaństwa - problem w tym, że ten pro-

blem jest cały czas aktualny, a przecież czasy średniowiecza mamy już przecież dawno za sobą?

Bez względu na epokę, zawsze w żyłach będziemy mieli testosteron, a ludzie zwichnięci psychicznie będą dążyć do osiągnięcia absolutnej, autorytarnej władzy. Głównie dlatego, że nie radzą sobie sami ze sobą, mają za małego ptaka w rozporku albo innego rodzaju zaburzenie na tle seksualnym, w tym nienawiść do kobiet. Każda ideologia, czy to krzewienie światowego komunizmu, jedynej słusznej religii czy kultu Wodza-Boga będzie dobra jako narzędzie do osiągnięcia celu. Im gorzej wyedukowane społeczeństwo, im więcej przemocy w stosunku do najmłodszych dzieci, tym cel taki uda się osiągnąć łatwiej. Największy syf jaki zbiera się w człowieku to ten, jaki pakujemy w jego głowę w pierwszych latach jego życia.

Kolejność utworów wydaje mi się nieprzypadkowa, a finał w postaci utworu "Zdążyć p r z e d d e s z c z e m " z d a j e s i ę n i e ś ć , m i m o

wszystko, pewną nadzieję, nawet jeśli traktuje o śmierci?

Nadzieja w tym, że śmierci nie ma. Jeśli spojrzeć na to z odpowiednio szerokiej perspektywy. Jest tu taka zwrotka: "Otulą nas korzenie drzew, liście nakarmią słońcem. Przestanie mieć znaczenie czas, i koniec i początek". Bohaterowie tego utworu już nie chcą dalej uciekać. Ich ludzkie życie kończy się pod drzewem, pod którym stanęli w trakcie swojej wędrówki. Energia rozpuści się w przestrzeni, zamieni w ciepło, wiatr. Ciała zostaną wchłonięte przez tysiącletnie drzewo, które wyda owoce. Tymi owocami nakarmi inne stworzenia. Ale i to kiedyś przeminie. I tak w kółko. To jest jedyna sensowna religia, jedyna realna wizja wiecznego życia bez śmierci. Tak na marginesie tego tematu: pierwszymi organizmami na ziemi były grzyby - ni to rośliny, ni zwierzęta. Po każdą naszą stopą znajdują się setki tysięcy kilometrów grzybni, która oplata naszą planetę siecią połączeń przypominających neurony. Wielu naukowców uważa, że wszyscy jesteśmy potomkami grzybów i po śmierci wrócimy do macierzy, staniemy się grzybnią. Nawet ta wizja wydaje mi się dużo bardziej rozsądna od pieprzenia o bramie do raju lub piekielnych kotłach. I o skazaniu własnego dziecka na tortury w imię teoretycznej miłości do reszty klientów stojących w kolejce po buziaczka od tatusia z długą, siwą brodą To jakieś bzdury dla imbecyli. Wolę towarzystwo grzybów.

"Wspólnota brudnych sumień" zwracała też uwagę niesamowitą szatą graficzną. Anna Malesińska jest również autorką oprawy graficznej "Ciszy po tobie" - nie było innej możliwości?

Nie było. Po pierwsze idealnie wie o co chodzi w naszej muzyce i tekstach, więc od razu proponuje swoją graficzną interpretację naszego tematu. Jej obrazy współistnieją z naszą muzyką i tworzą jedną spójną całość. Nad tymi grafikami pracowała rok. Poza tym to nie tylko malowanie, ale i studiowanie źródeł historycznych. Tu żaden element, szczegół, kolor czy kąt nachylenia dowolnej literki w ręcznie spisanych tekstach nie jest przypadkowy i wszystko to ma oparcie w studiach na temat epoki, do jakiej się odnosi.

Matka Boska z Dzieciątkiem są na głównym planie okładkowej ilustracji, ale ich otoczenie budzi niepokój: owoce gniją, miasto w oddali płonie, wszystko pęka, a te owady też dają do myślenia - w ten symboliczny sposób chcieliście pokazać, że współczesny świat chyli się ku upadkowi, a kondycja moralna jego mieszkańców pozostawia wiele do życzenia?

Owoce, roślinne ornamenty, zwierzęta czy owady - to wszystko miało w malarstwie konkretne symboliczne znaczenie. W wersji Ani Malesińskiej te znaczenia zostały odwrócone. Coś co symbolizowało np. życie, tu umiera, gnije, koroduje. Najważniejszy duchowny Rosji układa się z chciwości z nazistą Putinem. Katolicki papież nie zauważa porwań tysięcy i śmierci setek ukraińskich dzieci i nie dostrzega różnicy między agresorem a ofiarą. A świat za ich plecami płonie. Słowa religijnych przywódców to nic nie warte, infantylne i puste frazesy. Oczywiście gdy powstała ta okładka, a my nagraliśmy już wersję demo płyty, nikt nie myślał jeszcze o tym, że wybuchnie wojna w Ukrainie, która jest w gruncie rzeczy także naszą wojną. Jeśli Ukraina jej nie wygra, za 15

FAUST 20
Foto:Misiacza Foto:Misiacza

lat to my będziemy siedzieć w okopach.

Zestawienie w książeczce barwnego świata roślinnego z miłymi dla oka owadami z tymi wszystkimi pająkami, ćmami, karaluchami czy kleszczami też nie jest przypadkowe, ten album to znacznie więcej niż tylko jeden komunikat do słuchacza, atakujecie go z różnych stron?

W koronie kobiety z okładki jest np. żyjący u nas owad, chrząszcz grabarz. Kilka razy jako dziecko widziałem jak pracuje, gdy mieszkałem na wsi. Pod martwym ciałem np. myszy kopie on jamę, aż ciało się w niej zapada. Potem to ciało staje się pokarmem dla potomstwa grabarza. W ten sposób śmierć daje życie pięknie wybarwionemu owadowi. Te wszystkie źle kojarzące nam się stworzenia robią kapitalna robotę oczyszczając nasz świat z martwych szczątek i zgnilizny i zamieniając to na powrót w życie. Jeśli zapytasz o kleszcza, to nie będę potrafił ci powiedzieć w jakim celu stworzyła go natura. Może jego zadaniem jest wyłącznie roznoszenie chorób? Podsumowując twoje pytanie - ilustracje mają skłaniać do refleksji na temat przemijania, ciągłej ewolucji życia z jednej formy w drugą. Jak to zaakceptujesz, przestajesz bać się śmierci, bo dociera do ciebie, że ona nie istnieje. Bardzo fizyczne są tylko związane z nią odczucia bólu, pustki i smutku jaki ona niesie dla bliskich, którzy nagle zostają sami.

Do tego tym leniwym oferujecie rzecz jasna c y f r o w ą w e r s j ę a l b u m u , a l e d l a b a r d z i e j wymagających jest CD z grubą książeczką i slipcase; mieliście też w ofercie kolekcjonerskie boxy, na przykład w drewnianych pudełkach Sprzedały się błyskawicznie, tak więc wciąż są fani zwracający uwagę na takie unikalne wydania?

Fani są zawsze, jeśli traktować ich poważnie. Po cóż ktoś miałby kupować płytę CD, jeśli w kartonowym digipacku znajdzie cztery strony książeczki? Przecież i tak będzie słuchał ze Spotify lub YouTube. Dziś płyta jest prawie wyłącznie przedmiotem kolekcjonerskim, ładnym artefaktem i fizycznym uosobieniem wartości, które cenimy. Dlatego wydajemy te fizyczne nośniki maksymalnie napakowane zawartością. Żeby pokazać ludziom, jak bardzo ich szanujemy i jak bardzo wdzięczni jesteśmy za to, że doceniają to co robimy na tyle, żeby za to zapłacić. Dla jasności - nigdy jeszcze nie zwróciło nam się studio, nigdy nie zarobiliśmy na muzyce tyle, żeby choć pokryć koszty powstania którejkolwiek naszej płyty. Płyty sprzedają się dziś w małych nakładach, a im bogatsze wydanie, tym koszt produkcji większy. Ale warto to robić. Z wersji cyfrowych kiedyś nic nie zostanie, a plastik i papier są wieczne. Ten album wydała firma Szataniec Piotr nie przestraszył się kosztów produkcji bookleta do CD, który składa się z 28 stron w czasach, gdy papier jest koszmarnie drogi. Do tego włożył to w piękne, kartonowe etui. A to dlatego, że jest on przede wszystkim fanem muzyki, a nie tabelek w Excelu.

Chociaż gdyby ktoś powiedział ci na przełomie wieków, że po 20 latach znowu będziecie aktywni i będziecie wydawać świetne płyty, ale w nakładach 200-500 sztuk, trudno byłoby w to uwierzyć, mimo tego, że wtedy królowało fonograficzne piractwo i zaczynał się boom na muzykę w sieci?

Gdy przyjechała do mnie paleta z płytami

"Wspólnoty…" nie oczekiwałem, że ktokolwiek o nas pamięta i że ktokolwiek napisze recenzję, w której dostaniemy więcej jak 50% punktów. Cały nakład chciałem rozdać w Warszawie za darmo przed koncertem Kat na trasie Legendy Metalu. Tyle, że płyty dotarły do mnie kilka dni później. I tak zaczęliśmy je rozprowadzać. Tymczasem nie było ocen poniżej 80% i trafiło się kilka "pełniaków". Granie koncertów w ogóle było abstrakcją - a już półtora roku później zagrałem przed moimi idolami z Dragon i Destroyers, o propozycji koncertu przed Kreator i Sodom nie wspominając. Co do nakładów, to 500 kopii "Misantropic Supremacy" już się rozeszło, zostało z pięć sztuk tej płyty. Zniknęło też 700 sztuk CD "Wspólnoty..." i "Cisza po tobie" ma szansę pójść w tym samym kierunku. Podobno dziś 200 kopii to spore osiągnięcie jak na taki band jak Faust. Póki co znacznie przekraczamy te progi, ale jak wspominałem wcześniej, nie znaczy to, że zarobiliśmy na muzyce choćby złotówkę na plus.

Dobrze przynajmniej, że ludzie wciąż chcą chodzić na koncerty. Planujecie jakieś występy w sezonie jesienno-zimowym, żeby pograć nowy materiał na żywo, i to z obu powrotnych płyt?

Zagramy, ale będzie to luty/marzec 2023 roku.

Na początek będzie to kilka koncertów ze Sceptic Jacka Hiro - podobnie jak my wrócili z nowym materiałem po kilkunastu latach przerwy. Ponadto mamy tego samego wydawcę, więc wspólne granie to naturalna kolej rzeczy. Być może powtórzymy coś z Dragon i Destroyers. Bardzo fajna była ta ostatnia trasa z nimi.

A co w dalszej perspektywie, kolejny album za dwa-trzy lata, skoro tak wam się udał ten powrót po 15 latach milczenia?

Tego nikt nie wie. Obecnie widzę dwie zupełnie odrębne ścieżki, którymi ja osobiście chciałbym podążyć. Jedna z nich to prosty, tradycyjny thrash/death metal. Druga nie ma z metalem wiele wspólnego i ciąży bardziej w stronę teatru. Ale jak to w życiu często bywaz konkretnych planów zazwyczaj wychodzi coś, co ostatecznie jest ich kompletnym przeciwieństwem.

Wojciech Chamryk

FAUST 21
Foto:ArturPrzyłucki Foto:Martyna“Seth”Pawłowska

Przeszłość i teraźniejszość

- Gdybyś mi powiedział w 1990 roku, kiedy zespół się rozpadł, że będziemy mieć nowy album w 2022, to, po pierwsze, byłbym zaskoczony, że wytrzymałem tak długo i po drugie, uznałbym cię za wariata - nie kryje basista Damon Maddison. Tymczasem prowadzona przez niego i gitarzystę Danny'ego Rangera, ostatnich w składzie weteranów z lat 80., grupa Hydra Vein nie dość, że trzy lata temu wróciła do gry, to jeszcze dorobiła się nowego albumu "Unlamented". Z jednej strony szkoda, że Brytyjczykom nie było dane nagrać go przed laty, ale w sumie thrash najwyższej jakości i teraz ma liczne grono zwolenników, a do tego stare przysłowie głosi, że lepiej późno, niż wcale.

HMP: Kiedy zaczynaliście grać jako Hydra Vein thrash stawał się właśnie muzyczną potęgą, również pod względem komercyjnym Jednak wy zbytnio na tym boomie nie skorzystaliście, mimo tego, że w krótkim czasie wydaliście aż dwa udane albumy "Death Than False of Faith" i "After The Dream"?

Damon Maddison: Niestety nie. "Rather Death Than False of Faith" był wydany tuż po szczycie thrashowego boomu w 1988 roku i było wiele zespołów, którew tamtym czasie miały nad nami przewagę i do tego o wiele lepszy budżet na nagrania. Thrash metal prawdo-

które najzwyczajniej w świecie nie były w stanie was wypromować?

W sumie, to było to wszystko po trochu. Jak już mówiłem, pojawiliśmy się dość późno na scenie, a to zawsze oznaczało, że musieliśmy gonić inne zespoły. Prawdą jest też to, że brytyjska scena thrashowa nie miała takiego międzynarodowego rozgłosu, w porównaniu, na przykład, ze Stanami Zjednoczonymi czy Niemcami. Jest też tak, że mniejsze, niezależne wytwórnie nie są w stanie inwestować w swoje zespoły w takim stopniu, w jakim robią to większe, choć bardzo by tego chciały. Z

w brodę, że grunge i was rozłożył na łopatki, bo musieliście odpuścić wcześniej?

Właściwie, to ja wciąż grałem wtedy thrash, aż do 1995 lub 1996 roku. Grałem wtedy z innym zespołem po przeprowadzce do Holandii. I tak, byłem świadomy tego, że część ludzi przerzuciła się na coś innego. I nie mówię tu tylko o grunge'u, ale też o bardziej ekstremalnych gatunkach metalu. A inna część ludzi słuchała bardziej tradycyjnego rocka i metalu, który po latach hair metalu na nowo odkrył swój potencjał. Myślę, że niektórzy mogli nawet trafić na scenę rave'u. Rzadko jest jeden, prosty powód lub odpowiedź na cokolwiek. Miałeś przez tych ponad 20 lat poczucie, że zespół rozpadł się za szybko, stąd pomysł reaktywacji w roku 2019? Gdyby nie propozycja występu na festiwalu Brofest pewnie by do tego nie doszło?

To bliżej trzydziestu lat! (śmiech). W momencie pierwotnego rozłamu, prawdopodobnie zabrnęliśmy jako grupa tak daleko, jak tylko było to dla nas możliwe. W tamtym czasie i w miejscu, w którym wszyscy się znajdowaliśmy, była to naturalna decyzja i rozstanie odbyło się na dobrych warunkach. Nie pokłóciliśmy się, ani coś w tym stylu. Z pewnością, bez oferty zagrania na Brofest, powrót byłby mało prawdopodobny. Wydawało się, że to będzie bardzo fajna rzecz do zrobienia, szansa na wspólne opuszczenie kurtyny, trzydzieści lat później i w tamtym czasie nie było mowy o zrobieniu czegoś więcej niż zagranie tego jednego koncertu. Potem weszliśmy razem do sali prób, by pracować nad setem i poczuliśmy się tak, jakbyśmy prawie się ze sobą nie rozstawali. To była dość niezwykła i zaskakująca chwila. W tym momencie pomyśleliśmy, że mamy jeszcze trochę do zaoferowania.

O powrocie z dawnym wokalistą nie było mowy, bowiem Mike Keen nie żył od lat, ale James Manley-Bird sprostał wyzwaniu i jest z wami do dzisiaj?

James zdecydowanie sprostał zadaniu i bardzo się cieszymy, że mamy go w składzie. Pracowałem z nim już wcześniej przy jednym z projektów kilka lat temu, dogadujemy się na poziomie osobistym, więc kiedy powiedział, że jest chętny do współpracy z nami przy Hydra Vein, decyzja była bardzo łatwa do podjęcia. Przyszedł i świetnie zrobił kawałki na Brofest oraz podczas sesji do albumu, więc jesteśmy z niego bardziej niż zadowoleni.

Pomysł pójścia za ciosem i stworzenia nowego materiału pojawił się od razu, czy też dojrzewaliście do niego stopniowo, a pandemia dała wam wszystkim nieco więcej czasu na komponowanie?

podobnie osiągnął punkt przesycenia wśród publiczności, z liczbą nowych zespołów walczących o uwagę, więc trudno było każdemu, kto pojawił się w tym czasie, dokonać znaczącego przełomu. Jedyne co udało nam się osiągnąć, to ugruntowanie pozycji jako undergroundowy, kultowy zespół, o którym wiedzieli tylko maniakalni fani thrashu. Ale to dobrze, możemy z tym żyć.

Jak sądzisz, co zdecydowało o waszym ówczesnym niepowodzeniu, brak zainteresowania angielskich fanów thrashem w wydaniu rodzimych grup czy bardziej fakt, że współpracowaliście wtedy z podziemnymi wytwórniami Metalother Records i R K T Records,

drugiej strony, byliśmy w stanie rozpowszechnić naszą muzykę i wydaje się, że utrzymaliśmy zainteresowanie wśród naszych fanów na tyle, że obie płyty były sukcesywnie wznawiane, a także daliśmy impuls do stworzenia najnowszej, więc brak dużego sukcesu komercyjnego nie jest koniecznie jedynym miernikiem, którego można użyć przy ocenie tych albumów. Szczerze mówiąc, fakt, że jesteśmy w stanie nadal to robić, po trzydziestu paru latach, uznaję za sukces.

Jedynym plusem tej niekorzystnej sytuacji jest to, że kiedy po roku 1991 nie tylko thrash, ale też metal jako taki, niemal zupełnie poszedł w odstawkę, nie musieliście pluć sobie

Pomysł, by spróbować napisać coś nowego przyszedł po koncercie w Newcastle. To było w lutym roku 2020. Niedługo później w Europie wybuchła pandemia. Nie jestem pewien, czy to, że puby były zamknięte sprawiło, że spędziliśmy więcej czasu na pisanie muzyki niż zazwyczaj, ale mogło tak być! Tak naprawdę utwory przyszły dość szybko i łatwo, a skończyło się na tym, że mieliśmy ich o kilka więcej niż znalazło się na płycie.

"Unlamented" to klasowy, brytyjski thrash, a l b u m j a k i m o g l i b y ś c i e s p o k o j n i e n a g r a ć przed laty, ale w żadnym razie nie jakieś archaiczne wykopalisko - akcentując więzi z przeszłością chcieliście też pokazać, że ma-

HYDRAVEIN 22
Foto:NanceHeskes

my jednak rok 2022?

Dzięki! Tak, nie interesowało nas to, by spróbować brzmieć jak Hydra Vein z późnych lat 80. Tu zdecydowanie chodzi o to, kim jesteśmy teraz i jak teraz gramy. To powiedziawszy, myślę, że nadal brzmimy zdecydowanie jak Hydra Vein, co nie jest tak naprawdę zaskakujące, biorąc pod uwagę, że autorzy utworów są ci sami. Ale to Hydra Vein z 2022 roku, na dobre i na złe, i to było dla nas ważne. Nie można po prostu wymazać ostatnich trzydziestu lat.

Powrót czarnych płyt zakończył kompaktowe rozpasanie, kiedy albumy często trwały 50-70 minut, a były też zespoły zapełniające srebrne krążki po brzegi Od razu wiedzieliście, że wydacie "Unlamented" również na czarnym krążku, stąd ten "winylowy" czas trwania?

Krótko mówiąc: tak. Od początku Back to Black zakładał, że ten album zostanie wydany na CD, winylu i kasecie, a to oznaczało, że musieliśmy mieć około 40 minut materiału. To nie tylko wpływa na całkowity czas trwania, ale także na czas trwania każdej strony oraz na kolejność utworów na stronach A i B, więc płyta zdecydowanie została tak skomponowana, by "grać" słuchaczowi jak płyta winylowa.

Nawet jeśli mieliście jakieś obawy co do racjonalności tego powrotu, to pewnie pierwsze odsłuchy już gotowego do wydania materiału rozwiały ostatnie wątpliwości, Hydra Vein wróciła w formie nie gorszej, a może nawet i lepszej niż w latach 80.?

Osobiście uważam, że jest chyba lepiej niż ustawa zakładała, zero wątpliwości. Zegarów nie cofniemy, ale bawimy się naprawdę świetnie, więc będziemy się tego trzymać tak długo, jak tylko możliwe. Gdybyś mi powiedział wtedy w 1990 roku, kiedy zespół się rozpadł, że będziemy mieć nowy album w 2022, to, po pierwsze, byłbym zaskoczony, że wytrzymałem tak długo i po drugie, uznałbym cię za wariata. Jak to mówią, życie dzieje się, gdy jesteś zajęty robieniem innych planów, a ostatnie kilka lat z pewnością to potwierdziły.

Mimo wszystko chyba jednak łatwiej być muzykiem teraz niż kiedyś, bo przecież i tak w latach 80 gwiazdami stawały się nieliczne zespoły metalowe, reszta musiała walczyć o przetrwanie Teraz tłok na scenie jest ogromny, ale macie jednak znacznie lepsze możliwości, również promocyjne, bo jednak sieć to wspaniałe narzędzie, dające szansę dotarcia do fanów na całym świecie?

Właściwie, to w dzisiejszych czasach bycie mu-zykiem jest jeszcze trudniejsze, jeśli trak-

tujesz to poważnie, a przecież było to już ekstremalnie trudne w tamtych czasach. Hurtowa kradzież muzyki i spadek sprzedaży płyt skutecznie sprawiły, że wiele zespołów musi sprzedawać merchandising, aby w ogóle przetrwać, a obecnie widzimy, że niektóre miejsca próbują nawet domagać się marż od tych skromnych zysków. Nawet średniej wielkości zespoły muszą koncertować do upadłego, jeśli chcą mieć jakąkolwiek nadzieję na utrzymanie się z tego, co robią, a bardzo często to właśnie

naturalna decycja, żeby brzmieć na żywo tak jak na płycie?

(śmiech) Nie, raczej nie Iron Maiden, chociaż byłbym zachwycony mając podobny poziom sprzedaży albumów! Trzech gitarzystów było początkowo wynikiem Brofest, po prostu dlatego, że chcieliśmy mieć wszystkich żyjących członków zespołu zaangażowanych w zespół. Ale tak, wiele z naszych utworów zawiera sporo partii gitarowych, więc miało to dodatkowy bonus w postaci umożliwienia nam zbliżenia

sprzedaż t-shirtów sprawia, że mogą wlać do baku benzynę, żeby zagrać następny koncert. Dodatkowo, wiele opcji dostępnych do samodzielnego publikowania oznacza, że w przestrzeni publicznej znajduje się ogromna ilość materiału o bardzo zróżnicowanej jakości, co sprawia, że nowym zespołom trudno jest wybić się ponad konkurentów. W latach 80. przemysł muzyczny był bardzo zły, ale do pewnego stopnia funkcjonował jako filtr kontroli jakości i istniała szansa dla młodych zespołów, by mogły się rozwijać i zdobywać popularność, pracując przynajmniej na pół etatu. Oczywiście, jeśli nie oczekujesz, że będzie to twoja praca, to teraz jest łatwiej niż kiedykolwiek wydać własny materiał i to wszystko, zasadniczo, dotyczy muzyki, ale tam, gdzie jesteśmy teraz, muzycy skutecznie subwencjonują wszystko, co jest wydawane, co jest ostatecznie nie do utrzymania, jeśli nie są w stanie mieć dobrego zwrotu z inwestycji, aby reinwestować. Pamiętaj też, że każda godzina spędzona w pracy, a nawet w sieci, na marketingu i promocji, to godzina mniej, którą można poświęcić na pracę nad swoją sztuką. Jeśli chodzi o nas, jesteśmy już dawno poza punktem, w którym jest to problemem, ale jeśli chcemy zobaczyć nową, świeżą muzykę tworzoną przez prawdziwych muzyków, obecny model musi się zmienić. Szczerze mówiąc, trudno sobie wyobrazić, żeby to się stało teraz, kiedy dżin wyszedł z lampy, ale bez ulepszonej struktury, która lepiej wspierała by nowych artystów, nie jestem zbyt optymistycznie nastawiony do muzyki jutra.

Widzę, że pozadrościliście Iron Maiden i r ó w n i e ż m a c i e o d n i e d a w n a w s k ł a d z i e trzech gitarzystów - sporo jest na "Unlamented" różnych nakładek, więc to niejako

się do nagranego materiału. Kiedy przygotowywaliśmy zespół do pracy nad nowymi utworami, musieliśmy również poradzić sobie z faktem, że jeden z gitarzystów wciąż mieszka w Wielkiej Brytanii i nie mógł latać na próby, więc posiadanie dwóch gitarzystów na miejscu miało sens podczas pracy nad aranżacjami, więc nie zamierzaliśmy wyrzucać Dana!

To prawda, że jakiś czas temu przenieśliście się z Brighton do Holandii? Holendersko brzmiące nazwiska nowych muzyków zdają się to potwierdzać?

Tak, przeprowadziłem się krótko po rozpadzie zespołu, czyli pod koniec 1990 roku. Dan i James są nadal w Wielkiej Brytanii, a Henry, John i Jonas (dwóch Holendrów i Belg) są ze mną w Holandii. Muzyka jest językiem międzynarodowym, ale zawsze trzeba radzić sobie z dystansem.

W kontynentalnej Europie metalowemu brytyjskiemu zespołowi po Brexicie jest łatwiej, choćby pod względem organizowania koncertów?

Brexit, a dokładniej jego forma, która została narzucona wszystkim przez zaniedbanie i niekompetencję, z pewnością sprawiła, że takie sprawy stały się o wiele trudniejsze, bardziej czasochłonne i kosztowne dla zespołów z siedzibą w Wielkiej Brytanii, aby wyruszyć w trasę po Europie, a także oznacza to, o wiele więcej formalności i kłopotów dla zespołów z Europy, gdy grają w Wielkiej Brytanii. Bycie zespołem z siedzibą w UE zdecydowanie ułatwi nam granie na kontynencie, nawet jeśli będzie to oznaczało dodatkowe kłopoty, gdy będziemy chcieli wrócić do UK, a ponieważ

HYDRAVEIN 23
Foto:NanceHeskes

spodziewałbym się, że będziemy mieli więcej okazji do grania tutaj niż tam, myślę, że mamy sporo szczęścia.

Pewnie nie możecie się już doczekać pierwszych występów promujących nowy materiał? Obstawiam, że postawicie na najnowsze numery, ale kilku starszych, choćby "Crucifier", nie będziecie mogli odpuścić, bo starsi fani nie darowaliby wam tego?

Nasz następny koncert jest w Den Haag w grudniu i czekamy na niego z niecierpliwością.

Zagramy wszystko z "Unlamented", plus ponad połowę albumu "Rather Death Than False Of Faith" i coś z "After The Dream" "Crucifier" jest zdecydowanie na setliście i myślę, że masz rację, że nie moglibyśmy pominąć tego utworu.

Odzywają się do was czy przychodzą na koncerty ludzie pamiętający was jeszcze z lat 80., mówiący, że mają jeszcze w kolekcjach płyty czy kasety Hydra Vein, czy przeważa już jednak młodsza generacja słuchaczy, minęło bowiem zbyt wiele lat?

Spotkaliśmy i rozmawialiśmy z kilkoma starszymi fanami, co zawsze jest miłe i dość wzruszające. Jednak przeważnie jest to młodsza publika. Czasami mają nasz album, co jest jeszcze bardziej rozczulające! Muszę przyznać, że posiadanie młodych fanów śpiewających nasze teksty jest fantastyczne.

Jakie nadzieje wiążecie z "Unlamented"?

Wiadomo, że ta płyta nie zapewni wam wielkiej kariery, bo to już nie te czasy, ale wydaje mi się, że już zrealizowaliście swój cel, dorzucając do dwóch klasycznych albumów sprzed lat kolejny, równie udany?

Mam po prostu nadzieję, że ludziom ta płyta się spodoba. Tak, oczywiście masz rację, to nie jest album, który zapoczątkuje wielką karierę i nigdy nie było to naszym zamiarem. Po prostu czuliśmy, że mamy w sobie to coś, by wyprodukować kolejny LP i dostaliśmy szansę, by to zrobić. To była oferta, której nie mogliśmy odrzucić. Nigdy nie wiesz jak dużo masz czasu i czy kiedykolwiek będziesz w stanie stworzyć kolejny album. Byłoby wspaniale, gdyby odbiór "Unlamented" był nadal pozytywny. Bonusem byłoby, gdyby wytwórnia odzyskała swoje pieniądze i była przekonana do tego, żebyśmy nagrali dla niej kolejny krążek. Mamy więcej niż wystarczająco nowych kompozycji, które pozwoliłyby nam to zrobić, a poza tym można się świetnie bawić, siedząc w studiu nagraniowym. Szansa na zagranie kilku koncertów po wydaniu albumu byłaby oczywiście również dobra - możliwość zagrania większej ilości koncertów po Brofest była częścią procesu myślowego przy tworzeniu nowych utworów, jako że wolimy grać krótsze sety niż te przekrojowe z trzydziestu lat. Tak więc są to średniej wielkości nadzieje, jak sądzę!

Przyszłość jest więc otwarta i może okazać się, że powstanie kolejny album Hydra Vein, jeśli ten powrotny zostanie dobrze przyjęty i zainteresuje wystarczającą grupę odbiorców? Bardzo chcielibyśmy zrobić kolejny album, absolutnie! To tylko kwestia znalezienia kogoś chętnego do podpisania czeku!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

HMP: Ten rok zwieńcza 30-lecie od wydania pierwszej EP-ki After All Jeśli dobrze liczę, to będzie dziesiąta płyta waszym dorobku co jest niezłym wynikiem jak na thrashową kapelę Co sprawia, że nadal przecie naprzód?

To bardzo proste. Robimy tylko to, co chcemy. Zrobiliśmy te płytę, bo czuliśmy, że już czas. Nie dlatego, że menadżer czy księgowy nam kazał. To czyni sporą różnicę. Jednocześnie, wciąż czujemy, że możemy być w tym lepsi. To nas motywuje do działania.

Jak wyglądało tworzenie utworów na "Eos"?

Tak samo, jak w przypadku dziewięciu poprzednich albumów. Każdy przynosi pomysły na próbę, po czym rzeźbimy temat. Czasem numer wychodzi po paru dniach, czasem potrzeba miesięcy, by dotrzeć kawałek jak trzeba.

Jak wam jest razem w obecnym składzie?

To najlepszy skład, jaki mieliśmy, serio! Christophe (gitara) i ja (Dries, gitara) byliśmy od początku. Frederik (bas) od 2010-ego. Bert na perkusji od około siedmiu lat, on pomógł nam podnieść poprzeczkę. Tak samo Mike, który dołączył pięć lat temu. Mike jest klasycznym metalowym wokalistą, dodającym ciekawego klimatu do naszego speed metalu.

Czy są jacyś muzycy, z którymi chcielibyście ponownie pograć?

Nieszczególnie, wszyscy z nich odeszli lub zostali zwolnieni nie bez powodu. Muszę jednak zaznaczyć, że mamy teraz dobre relacje z nimi wszystkimi. Niektórzy nadal przychodzą na koncert.

Jak znaleźliście " nowego " perkusistę i wokalistę?

Berta poznaliśmy przez wspólnego znajomego. Szukał zespołu, my szukaliśmy drummera. Czasami to aż tak proste. Mike to co innego, jego musieliśmy namawiać, bo na początku miał opory, myślał, że to nie do końca zespół dla niego. Lecz oczywiście, był w błędzie.

Będąc tak kompetentnym wokalistą, zdaje się, że moglibyście grać cokolwiek zechcecie Jakie są jego korzenie?

Jak wspomniałem, Mike to klasyczny metal: Iron Maiden, Queensryche, Helloween, takie rzeczy. Jego umiejętności zdecydowanie otworzyły nam jako kompozytorom nowe horyzonty. Z nim nie ma żadnych limitów! Zachęcaliśmy go do pójścia na całość, co zaskutkowało zajebistymi liniami, harmoniami i chórkami.

Ta kosmiczna okładka wygląda na zupełny zwrot w stylu, w porównaniu do ostatnich kilku płyt Czy chciałbyś opowiedzieć o tej nowej estetyce?

Poprzednie okładki zaprojektował Ed Repka Idealne pod thrashową muzykę na płytach. Dla "Eos" chcieliśmy czegoś innego, pracowaliśmy z Travisem Smithem. To prawda, zupełnie co innego, ale jego styl pasuje dokładnie do naszego pomysłu: gwiazda poranna symbolizująca nowy rozdział w karierze zespołu.

Styl grafiki na okładkach zmieniał się znacząco przez lata, tak samo jak muzyka Jakie słowa mogły by najlepiej opisać styl After All?

Nasza muzyka odzwierciedla to, co czujemy… Kiedy zaczynaliśmy pod koniec lat 80., graliśmy szybki heavy thrash metal. Później dodaliśmy więcej hardrocka i doomu. Ogólnie ująłbym After All jako zespół metalowy. Na "Eos", zdaje mi się, głównie gramy speed metal, z wieloma elementami old-schoolowego heavy.

Dries Van Damme: Hej! Dzięki, doceniamy wasze zainteresowanie.
HYDRAVEIN 24
Foto:AfterAll

Gwiazda poranna

Belgijskie After All wydali w październiku album "Eos" pod szyldem wytwórni Metalville, która słynie obecnie z wydawnictw brzmiących bardzo "kultowo" oraz w stylu speed/NWBHM. To jeden z tych zespołów, który nie mógł być w większym poważaniu przez dłuższy czas u docelowych słuchaczy. Kto wie dlaczego? Może to nazwa, może to logo, a może wciąż zmieniające się nurty, które kompozytorzy Dries Van Damme i Christophe Depree atakowali przez okrągłe trzy dekady. To jeden z tych zespołów, które ktoś, kto widział okładki i zasłyszał dwa numery - określa stwierdzeniem: "OK grają… metal". Prawda taka, że w ich przypadku wynika to jednak raczej z różnorodności, aniżeli z miałkości. Początki tego zespołu to muza w swej syntezie gatunków lat 90. niosąca - być może - więcej klimatu niż hitów oraz estetykę niejednoznaczną. Tym, którzy wolą jasno zdefiniowany kofeinowy festiwal falsetowo - gitarowy, namawiam do przesłuchania "Eosa". Co i tak entuzjastycznie wyjaśnia gitarzysta i założyciel zespołu Dries Van Damme.

C z a s a m i f a n i w s p o m i n a j ą p o d o b i e ń s t w a waszego brzmienia do kapel Paradox, Artillery i King Diamond Co sądzisz? Z pewnością King Diamond musiał mieć na was wpływ?

Zawsze uroczo o tym poczytać, z czym się to ludziom kojarzy. Oczywiście, Mercyful Fate i King Diamond to moje dwie najukochańsze kapele. Dumnie wspominam, jak parę lat temu zostaliśmy zaproszeni na krótką trasę z Kingiem po Niemczech, Holandii i Anglii. Jestem też bardzo dumny z faktu, że Andy LaRoque nagrał solo na naszym albumie "Cult of Sin"

Osobiście kojarzycie mi się z Agent Steel Czy przykładacie dużą wagę do bycia w nurcie o niszowej stylistyce speed-metalu?

Byłem fanatykiem Agent Steel od początku, od 1985-ego. Zagraliśmy z nimi dwie długie trasy po Europie. Bernie Versailles i Juan Garcia również zagrali solówki na "Cult of Sin", tak więc - jak najbardziej. Osobiście nawet wolę określenie speed metal, bo jest u nas sporo melodii tak jak u Agent Steel lub Flotsam and Jetsam Dark Angel to thrash metal. Super muza, ale nie do końca to co robimy w After All

Która płyta, poza najnowszą rzecz jasna, byłaby kluczową w karierze After All?

Pierwsza płyta "Wonder", bo pierwsza płyta jest zawsze kamieniem milowym każdego zespołu. "Mercury Rising" - czwarta - bo była to pierwsza płyta wydana globalnie. Ugruntowało się na niej nasze brzmienie, a także ruszyliśmy po niej w pierwsze trasy z Anthrax i Overkill. Ósma, "Dawn of the Enforcer" Zatrudniliśmy nowego wokalistę, co dało nam nowego impetu.

Wspomniana wcześniej płyta "Cult of Sin" z roku 2009-ego też bardzo solidna pozycja, nie sądzisz?

To świetna płyta, jednak wytwórnia poległa zaraz po jej wydaniu, tak więc nie odniosła tak dużego sukcesu, jak by mogła.

Jak wygląda twoja współpraca z Christophem? Jak pracujecie nad partiami gitary, harmoniami, itd ?

Christophe i ja znamy się 38 lat. Dorastaliśmy razem, słuchając tych samych zespołów. Większość rzeczy, typu kto co gra, dzieje się automatycznie.

Czy zdarzało się, że sprawy wyglądały krucho?

Jasne, zdarzają się wzloty i upadki. Zaczynaliśmy jako kapela thrashowa, w czasie gdy popularność zdobywał death metal. Potem grunge, black metal, gotyk… Przez lata 90. próbowaliśmy tego i owego, tylko po to, żeby wrócić do speed/thrashu, który mamy we krwi. Od

cują nad promocją albumu i jestem pewien, że pójdzie dobrze.

A jak się czujecie po erze covidu? Planujecie trasę ASAP?

Ruszamy w trasę z Satan tydzień po wydaniu płyty, covid u nas od zeszłego lata zdaje się tylko odległym wspomnieniem. Miejmy nadzieję, że przez zimę tak pozostanie.

Z kim chcielibyście jeszcze raz wyjść na scenę?

Graliśmy z King Diamond i fajnie było by to powtórzyć, lub może z Mercyful Fate tym razem… Supportowaliśmy Judas Priest na wielkim stadionie w Belgii parę lat temu, to byłoby czadowo zrobić ponownie. Mieliśmy wystąpić przed Dio, ale ta trasa została odwołana, straszna szkoda. Wszystkim chyba go nam brakuje.

Czego życzyłbyś sobie więcej w świecie muzyki metalowej?

Ciężko teraz być fanem, bo jest tyle kapel i tyle albumów. Za naszych czasów było prościej. Nie wychodziło po trzysta płyt miesięcznie, tylko dwadzieścia, trzydzieści. Dziesięć koncertów rocznie, a nie dziennie. Więc może chciałbym, żeby fani poświęcali więcej czasu na "studiowanie" płyt, ale rozumiem, że nie ma czasu. Jeśli chodzi o kapele, to być może lepiej

czasu albumu "Mercury Rising" nie odchodzimy od naszych korzeni.

Jakie znaczenie ma obecnie thrash metal?

Metal nigdy nie był tak popularny, zwłaszcza tutaj w Belgii. Stare kapele wciąż to ciągną.

Tak więc heavy metal nie zostaje zapominany?

Przeciwnie, tutaj popularność wciąż rośnie. W Belgii, w mainstreamowym radio leci Iron Maiden, Judas Priest. W latach 80. tak nie było, teraz jest najlepiej. 180 000 ludzi na Graspop, to niedorzeczne!

Jak to jest być w wytwórni Metalville Records?

Jak dotąd, całkiem nieźle! Cały czas udzielam wywiadów, tak więc zdaje się, że ciężko pra-

by było gdyby zespoły traktowały się jak wspólnicy, a nie jako konkurencję. Cóż… Czy chciałbyś coś jeszcze dodać dla naszych czytelników?

Jasne: After All - "Eos" jest zajebista, natychmiast ją kupcie(śmiech) Na poważnie: graliśmy w Polsce tylko raz: w Warszawie razem z Heathen, Overkill i Destruction. To był chory gig! Mamy nadzieję wrócić do was, byłoby naprawdę fajnie!

Wielkie dzięki!

Nie ma problemu, dzięki za wsparcie! Stay heavy!

AFTERALL 25
Foto:AfterAll

Bez chodzenia na skróty

- Nie postrzegaliśmy tego albumu jako wszystko albo nic - po prostu chcieliśmy nagrać zajebisty heavymetalowy album - podkreśla Dean Roberts. I ta trudna sztuka udała się Leatherwolf bez dwóch zdań, mimo tego, że z oryginalnego składu pozostał już tylko nasz rozmówca, a poprzedni studyjny materiał ukazał się w roku 2007, tak więc ponad 15 lat temu. "Kill The Hunted" jest nowym otwarciem dla tej amerykańskiej formacji, oby tylko kolejne zawirowania personalne nie utrudniły jej nagrania kolejnej, równie udanej płyty.

HMP: Niedługo minie 40 lat od wydania waszego kultowego debiutu "Leatherwolf"

Mając niewiele ponad 20 lat zapewne nie myśleliście o takim rozwoju sytuacji, ważne było to, że macie swoją płytę wydaną na winylu, dostępną w lokalnych sklepach, etc , którą można było podarować dziewczynie lub kumplowi?

Dean Roberts: Jak to pewnie bywa w przypadku większości zespołów, zaczyna się od grupy chłopaków, którzy chcą po prostu razem grać i dobrze się bawić, bez komercyjnych aspiracji czy myśli o wielkiej karierze. Tak właśnie było z Leatherwolf. Graliśmy na imprezach, potem awansowaliśmy na scenę klubową hrabstwa Orange, gdzie koncertowaliś-

Byliśmy bardzo podekscytowani podpisaniem kontraktu z firmą Island, która w tamtym czasie odnosiła sukcesy i miała w swoim katalogu kilka dużych projektów, przede wszystkim U2 i Roberta Palmera. Mieliśmy również zainteresowanie ze strony innych wytwórni, ale w końcu zdecydowaliśmy się na Island Anthrax dobrze sobie radził, więc myśleliśmy, że mamy szansę na rozgłos, a fakt, że Island nie ma w swojej ofercie kilku kolejnych metalowych zespołów będzie działał na naszą korzyść. Niestety, tak się nie stało i nigdy nie otrzymaliśmy od nich wsparcia, które pozwoliłoby nam przebić się na wyższy poziom. Oni naprawdę nie wiedzieli co z nami zrobić. Stało się to bardzo frustrujące i przyczyniło się

tytułowanie EP-ki "Leatherwolf", następnie wykorzystanie tytułu "Leatherwolf" na pierwszym LP i w końcu użycie go jeszcze raz, przy debiucie dla Island Records. Przynajmniej Heavy Metal America w Wielkiej Brytanii miało na tyle rozsądku, żeby zatytułować swoją wersję "Endangered Species"

Bardzo lubię waszą wersję "Bad Moon Rising" CCR Był to wasz pomysł, czy może ktoś z wytwórni uznał, że warto wzbogacić autorski materiał Leatherwolf nową wersją tego przeboju?

Island nie mieli z tym nic wspólnego, że zrobiliśmy "Bad Moon Rising". Z tego co pamiętam, to był pomysł Geoffa, ale Mike też mógł mieć z tym coś wspólnego.

Przy kolejnym albumie "Street Ready" nie było już o czymś takim mowy, nagraliście wyłącznie własne utwory Opatrzona teledyskiem ballada "Hideaway" przyniosła wam pewną popularność, dotarliście z koncertami również do Europy, cała płyta też cieszyła się zainteresowaniem fanów Chyba jednak nie na tyle dużym, by pozwolić wam utrzymać się w Island, tym bardziej, że w zespole doszło do kolejnych, ale tym razem znaczących, zmian składu?

Po "Street Ready" zaczęliśmy pisać kolejną płytę. Moim zdaniem wyglądało to tak, że wszyscy byli trochę zagubieni i nie wiedzieliśmy co robić. Nie zaszliśmy zbyt daleko z komponowaniem, zanim Paul Carman i ja zostaliśmy poinformowani, że nie jesteśmy już w zespole. Geoff, Carey i Mike po prostu zrezygnowali z Leatherwolf i poszli w innym kierunku muzycznym. Nie jestem pewien, co stało się potem z Island Records. Nie byłem zachwycony tą wytwórnią i perspektywą nagrania kolejnej płyty w sposób, w jaki robiliśmy to wcześniej.

my z takimi tuzami jak Metallica i Slayer, a następnie podpisaliśmy kontrakt z Tropical Records. I bam! - mieliśmy płytę i zaczęliśmy zdobywać fanów poza hrabstwem i południową Kalifornią. Koncerty zaczęły być coraz większe i w końcu zaczęły węszyć wokół nas duże wytwórnie, aż doszło do podpisania umowy z Island Records. A reszta to już historia.

W drugiej połowie lat 80 metal był potęgą nie tylko w sensie artystycznym, ale również pod względem komercyjnym Pamiętasz waszą pierwszą reakcję na wieść, że zainteresował się wami fonograficzny gigant Island Records, wydawca choćby Anthrax? Poczuliście, że droga na szczyt stoi przed wami otworem, bo przecież wasz drugi materiał był znacznie ciekawszy od debiutanckiego?

do rosnących napięć w zespole, podobnie jak nadużywanie substancji, które towarzyszyły imprezowemu stylowi życia. Miałem poważny problem z alkoholem i musiałem wytrzeźwieć - i tak się stało, gdy odszedłem z zespołu w 1990 roku.

Zawsze mnie nurtowało dlaczego wasze wszystkie pierwsze płyty, wliczając w to wydany wkrótce po debiucie MLP, noszą niewyszukany tytuł "Leatherwolf" - chcieliście może w ten właśnie sposób zaakcentować w roku 1987 nowy rozdział w historii zespołu, przejście od statusu zespołu podziemnego do takiego z liczącym się kontraktem?

Po prostu nie myśleliśmy nad tym za bardzo i kiedy się zorientowaliśmy, było już za późno. Zdecydowanie nie było dobrym pomysłem za-

Epizod z lat 1991-93 pod nazwą HailMary okazał się tylko epizodem głównie z tego powodu, że nagle grunge stało się czymś tak popularnym, że metal przestał kogokolwiek interesować - dlatego daliście sobie spokój z Leatherwolf na kilka ładnych lat? HailMary był zupełnie innym zespołem Mike'a, Geoffa i Carey'a po tym, jak postanowili wyrzucić mnie i Paula. Byli razem przez kilka lat, próbując zdobyć kontrakt. Nagrali dema, ale nie mogli podpisać kontraktu i w końcu się rozpadli. Ja wydałem wtedy singla "Bodyheater" jako The Rod Squad z Rotten Rodem Carlockiem z Knightmare II na wokalu. Potem odszedłem od muzyki i założyłem własną firmę dekarską, którą prowadzę do dziś. Wróciłem za perkusję kiedy Leatherwolf zjednoczył się w 1998 roku i od tamtej pory znów to robię.

Koniec lat 90. były to już nieco inne czasy, tradycyjny metal zaczął wracać do łask słuchaczy, wasze albumy były poszukiwane przez kolekcjonerów - uznaliście, że warto wrócić, dać sobie i zespołowi drugą szansę? W tamtym czasie impulsem do ponownego spotkania było to, że zostaliśmy poproszeni o zagranie na przyjęciu urodzinowym w Troubadour w West Hollywood dla naszej byłej współmenedżerki, Jennifer Perry. Pracowała ona wtedy dla Sharon Osbourne i zarówno Sharon jak i Ozzy byli wśród gości imprezy. Ten występ to była świetna zabawa i wszelkie animozje między nami sprzed lat zostały odło-

LEATHERWOLF 26
Foto:Flames Foto:RonLyon

żone na bok. Postanowiliśmy więc kontynuować i zarezerwować więcej koncertów, a następnie wydać "Wide Open"

Pomimo świetnie przyjętych koncertów i wspomnianego albumu live "Wide Open" znowu zaczęły prześladować was problemy ze składem - dopiero powrót Michaela Olivieri sprawił, że nagraliście z nim nową wersję albumu "New Asylum", zatytułowaną "New World Asylum"?

Cóż, nagraliśmy na nowo tylko wokale do "New World Asylum", mimo że Carey również wtedy powrócił do składu. Mike odszedł z zespołu około 2001 roku, żeby pracować nad swoimi pomysłami. Zrobiliśmy dema z kilkoma różnymi wokalistami, w tym z niejakim Chrisem Adamsem (niech spoczywa w pokoju), Jeffem Martinem z Racer X, a nawet Ronem Keelem, zanim dostaliśmy Wade'a Blacka Mike dorzucił kilka partii w "World Asylum" i ponownie zainteresował się Leatherwolf. Kiedy rozstaliśmy się z Wade'm po "Bang Your Head" w 2006 roku, sensowne wydawało się ponowne dołączenie Michaela Tak więc zaktualizowaliśmy "World Asylum", aby mieć album, który odzwierciedlał aktyalny w tamtym czasie skład. Potem przeszliśmy przez etap kilku różnych gitarzystów i ostatecznie mieliśmy kolejne duże przesianie po powrocie z Europy w 2018 roku. Co ostatecznie doprowadziło do obecnego składu.

Później znowu zrobiło się o was cicho, bo jeden album koncertowy w ciągu kilkunastu lat trudno uznać za coś spektakularnego Paradoksalnie jednak chyba kolejne rozstanie z Michaelem dało wam szansę na stworzenie czegoś nowego?

Tak, rozstanie z Mikiem zdecydowanie posłużyło jako motywacja do wydania nowego albumu. Mike zapowiedział mi, że "napisze nowy album Leatherwolf" z ostatnim koncertowym składem, ale beze mnie! Oczywiście, nigdy tego nie zrobił - to wszystko było tylko czcze gadanie. Więc nagle zostałem bez zespołupoza Robem Mathem, który nie mógł zagrać tych kilku europejskich koncertów w roku 2018. Zadzwoniłem więc do Geoffa Gayera, by sprawdzić czy jest chętny na kolejną współpracę, jak to miało miejsce w przypadku "World Asylum", gdzie obaj byliśmy współproducentami. Geoff był zainteresowany, więc zaczęliśmy pisać. Nawet Carey był w to krótko zaangażowany i współtworzył jeden utwór, zanim znowu zniknął. Później dowiedziałem się, że w tym czasie wpadł w poważne kłopoty. Wygooglujcie sobie "Carey Howe FTC" jeśli chcecie dowiedzieć się więcej. Niestety, problem z alkoholem Geoffa znów stanął na przeszkodzie - zniknął na kilka tygodni, kiedy miał przygotować gitary, więc zdecydowaliśmy się iść dalej bez niego. Geoff jest genialnym muzykiem, ale jest też niespokojnym człowiekiem i tak naprawdę jest swoim najgorszym wrogiem.

Przyjmując do składu Keitha Adamiaka w sumie nic nie straciliście, wręcz przeciwnie, bo to wokalista bardzo wszechstronny i obdarzony świetnym głosem Zmieniło się jednak coś, co wyróżniało Leatherwolf na metalowej scenie na długo przed tym, zanim na pomysł przyjęcia trzeciego gitarzysty wpadli Iron Maiden, bo wy stosowaliście to rozwiązanie znacznie wcześniej?

Tak, Keith jest utalentowanym wokalistą z niezłą energią. Mieliśmy szczęście, że znaleź-

liśmy kogoś jego kalibru w naszej okolicy. Ma silniejszy głos większą skalę niż Mike, który tak naprawdę został naszym wokalistą tylko dlatego, że mieliśmy trzech gitarzystów i ktoś musiał śpiewać. Tym kimś był Mike Leatherwolf to w zasadzie muzycy z dwóch różnych zespołów, które grały na tych samych imprezach w liceum i połaczyły swoje siły. Carey i ja graliśmy razem, podobnie Geoff i Jerome, nasz oryginalny basista. Carey i ja chodziliśmy do Ocean View High School, Mike był w tej samej klasie gitary z Geoffem w Fountain Valley High School. Zatrudniliśmy go początkowo do gry na gitarze, ale potem odkryliśmy, że potrafi też całkiem dobrze śpiewać. Właści-

fajnym dodatkiem do zespołu na więcej niż jeden sposób.

Adamiak to polskie nazwisko Ciekawe czy Keith wie o tym, że w naszym kraju ogromną popularnością w latach 80 i 90 cieszył się rockowy zespół Rezerwat, którego zmarły przed dwoma laty lider, basista i wokalista, nazywał się Andrzej Adamiak?

Bardzo wątpliwe, żeby Keith wiedział o Rezerwacie czy Andrzeju Adamiaku Keith nie urodził się w latach 80., a w latach 90. był małym dzieckiem. My, Amerykanie, zazwyczaj nie orientujemy się, co jest popularne w innych krajach, tym bardziej w czasach przed-

wie mielismy przed nim więcej niż pięciu wokalistów. Pierwszym facetem, który z nami śpiewał był brat Geoffa, Wendell

Kto był waszą bezpośrednią inspiracją przy stworzeniu triple axe attack? Może Lynyrd Skynyrd ze świetnej koncertówki "One More From The Road", albo inne takie wydawnictwo "Bring It Back Alive", równie popularnych w latach 70 , The Outlaws? Oczywiście wiedzieliśmy o Skynyrd i Molly Hatchet, którzy też mieli trzech gitarzystów, ale nasz trzygitarowy skład naprawdę nie był planowany - to był raczej przypadek. Zaczynaliśmy jako cover band grający kawałki Iron Maiden, Judas Priest, Scorpions, Riot itd., wszystkie te dwugitarowe zespoły, które dogrywały partie gitar w studio. Słuchaliśmy więc tego wszystkiego i trzech gitarzystów było sposobem na wierniejsze odtworzenie tych partii na żywo. Co zabawne, na początku byliśmy zespołem sześcioosobowym, tak jak teraz i z wokalistą.

Zdaje się, że wspierający was klawiszowiec Wayne Findlay gra również na gitarze, tak więc podczas koncertów macie szansę na powrót do waszego trademarkowego patentu? Wayne jest przede wszystkim trzecią gitarą Triple Axe Attack. Grał też jednak na klawiszach w kilku utworach na "Kill The Hunted" i oprócz gitary gra też na nich na żywo. Daje nam to możliwość wstawienia do programu konkretnych utworów, zwłaszcza z albumu z 1987 roku, które mają klawisze i wiernego odtworzenia ich na żywo. Tak więc Wayne jest

internetowych i zanim opadła żelazna kurtyna. Europa Wschodnia była jak inny świat.

Keith stał się ostatnim, brakującym elementem personalnej układanki Leatherwolf - teraz macie skład złożony z młodszych, ale już doświadczonych muzyków, udało się wam też zwerbować kogoś takiego jak basista Barry Sparks, w którego przypadku łatwiej jest chyba napisać z kim nie grał, tak więc wszystko ułożyło się idealnie?

Tak, w końcu wyszło to całkiem dobrze - mamy teraz w zespole dobrą mieszankę młodości i doświadczenia. Ale "Kill The Hunted" było zdecydowanie trochę taką układanką z powodu zmian personalnych w trakcie nagrywania, pandemii Covid, która rozdzieliła nas fizycznie i innych czynników. Pozyskanie Barry'ego do grania na basie okazało się prawdziwym błogosławieństwem, ponieważ jest on prawdziwym potworem! Kiedy Paul postanowił się wycofać, potrzebowaliśmy basisty. Nasz manager znał Barry'ego z czasów jego działalności w Cosmosquad, więc skontaktowaliśmy się z nim. To było podczas lockdownu, Barry był w domu, biorąc udział w sesjach. Naprawdę spodobały mu się nasze kawałki i zaangażował się w cały projekt. Napisał nawet maidenowskie outro do "Enslaved", które jest ostatnią rzeczą, jaką słyszysz na albumie. Barry nie jest jednak naszym basistą na żywo - obecnie pomaga nam Brice Snyder z Art Of Shock. Wcześniej grał w lokalnym zespole Railgun z naszym drugim gitarzystą, Luke

27 LEATHERWOLF
Manem Foto:RonLyon

Pandemia dała wam upragniony czas na stworzenie i dopracowanie nowego materiału - "Kill The Hunted" miał być dla was albumem typu wszystko albo nic, zero półśrodków czy wypełniaczy?

Nie postrzegaliśmy tego albumu jako wszystko albo nic - po prostu chcieliśmy nagrać zajebisty heavymetalowy album. Kropka. Nie sądziliśmy, że ukończenie płyty zajmie nam tyle czasu, ale nie zamierzaliśmy iść na skróty i wydać czegoś w połowie kiepskiego. A ponieważ nie mieliśmy wtedy kontraktu płytowego,

muzyki w Leatherwolf. Więc jak "Kill The Hunted" może nie brzmieć jak Leatherwolf?! (śmiech). Ale wiesz, nie można zadowolić wszystkich. Jestem naprawdę zadowolony z tego, jak wyszedł ten album. Nie brzmi jak nasze płyty z lat 80., ale pod względem stylistycznym jest to wyraźnie album Leatherwolf Każdy materiał Leatherwolf brzmi inaczej, ale wszystkie brzmią jak Leatherwolf, ponieważ ucieleśniają pewne elementy, które nadają nam naszą tożsamość.

Tak, Joel jest pierwszym gitarzystą w Leatherwolf, jeśli chodzi o gościnne występy. Zasadniczo stało się tak, że po tym jak rozstaliśmy się z Geoffem, chcieliśmy mieć innego gitarzystę, który mógłby wykonać kilka zagrywek jako odpowiednik Roba, który jest głównym prowadzącym na "Kill The Hunted". Zwróciliśmy się do kilku różnych osób i Joel był tym, który najlepiej pasował stylistycznie. Utknął w domu z powodu Covid i współpracował wirtualnie z różnymi muzykami. Pomyśleliśmy więc, że zapytamy go o to, a on się zgodził. Wysłał nam swoje solówki w przeciągu około tygodnia i dostarczył nam kilka niesamowitych zagrań. Jest na "The Henchman" i bonusowym utworze na edycjii japońskiej, nowej wersji "Thunder", plus kilka innych rzeczy, które wydamy w przyszłości. Świetny muzyk!

Pierwsze recenzje "Kill The Hunted" są bardzo dobre, do tego płyta wzbudziła zainteresowanie fanów, o co teraz jest szczególnie trudno. Widzę, że zadbaliście też o odpowied n i ą d y s t r y b u c j ę t e g o w y d a w n i c t w a , z a k t ó r ą o d p o w i a d a j ą w r ó ż n y c h r e g i o n a c h świata aż trzy wytwórnie, mianowicie Rock Of Angels Records, Hellion Records i Rubicon Music?

nie było też żadnych ustalonych terminów oddania płyty. Więc po prostu poświęciliśmy tyle czasu, ile potrzebowaliśmy, żeby zrobić to dobrze - pisanie, aranżowanie, nagrywanie, miksowanie.

Z radością stwierdzam, że udało się wam s t w o r z y ć k o l e j n y , ś w i e t n y a l b u m , k t ó r y śmiało można postawić obok waszych klasycznych płyt z lat 80 Nie ma chyba nic gorszego dla zespołu o takim stażu, kiedy nie spełni oczekiwań, a długoletni fani powiedzą, że to już nie to - tego staraliście się uniknąć, jak widać z powodzeniem?

Dzięki za komplement! Wierzcie lub nie - są recenzenci, którzy uważają, że "Kill The Hunted" zupełnie nie brzmi jak Leatherwolf

Najzabawniejsze jest to, że ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że Geoff był współautorem wszystkich utworów na tym albumie oprócz dwóch, a to on zawsze był głównym autorem

Ciekawostką jest to, że odnowiliście przy tej płycie współpracę z Randy Burnsem, który wspierał was już przy debiutanckim albumie; odpowiedzialny za mastering Tom Baker również nie jest w otoczeniu Leatherwolf kimś nowym, bo pracował przy "Unchained Live" - każdy szczegół musiał być tu dograny, niczego nie pozostawiliście przypadkowi?

Zgadza się. Cały proces pracy był pod każdym względem bardzo drobiazgowy. Wiedzieliśmy, że Tom Baker będzie naszym masteringowcem, ponieważ nie tylko pracował przy "Unchained Live", ale także przy utworach na żywo z Keep It True Festival 2015, które wydaliśmy jako teledyski po tym, jak zmiksował je wspaniały Chris Tsangarides (Thin Lizzy, Judas Priest, Gary Moore). Chris najprawdopodobniej byłby naszym pierwszym wyborem do zmiksowania także nowego albumu, gdyby nie odszedł. Naprawdę podobała nam się praca, którą dla nas wykonał. Powrót do Randy'ego Burnsa był trochę przypadkowy. Szukaliśmy kogoś odpowiedniego, kiedy nasz menadżer dowiedział się przypadkiem, że Randy powrócił do pracy po długim czasie z dala od muzyki. Skontaktowaliśmy się więc z nim i poprosiliśmy go o zrobienie kilku próbnych miksów. Byliśmy pod wrażeniem utworów, które nam odesłał, więc nie było wątpliwości, że to on zajmie się albumem. Randy jest zajebisty!

Nie możemy pominąć gościnnego udziału w "The Henchman" Joela Hoekstry z Whitesnake, tym bardziej, że coś takiego, nie licząc udziału sesyjnego klawiszowca przed laty, zdarzyło się wam po raz pierwszy?

Cztery wytwórnie, jeśli liczyć nasz własny label, N.I.L.8 Records, na Stany Zjednoczone i Kanadę. Myślę, że znaleźliśmy dobrych partnerów w Rock Of Angels, Hellion i Rubicon Music i mam nadzieję, że nadal będziemy mogli to powiedzieć za sześć miesięcy lub rok. Dobrą rzeczą jest to, że zachowaliśmy pełne prawa cyfrowe do "Kill The Hunted" na całym świecie, co daje nam pewną swobodę, której nie mielibyśmy przy standardowej umowie licencyjnej. Jesteśmy z tego zadowoleni. I tak, wczesne recenzje "Kill The Hunted" były w większości bardzo pozytywne. Chociaż widzieliśmy kilka złych, napisanych przez ludzi, którzy nie mogą sobie poradzić z faktem, że to już nie jest rok 1987, skład się zmienił, a muzyka w pewnym stopniu ewoluowała. Jednak dla mnie "Kill The Hunted" wciąż ma wiele klasycznych elementów Leatherwolf. Inni ludzie mogą słyszeć to inaczej, ale nic nie możemy na to poradzić.

Czyli streaming streamingiem, to coś przydatnego, ale fana nic nie cieszy bardziej niż kompaktowa czy winylowa płyta - a propos: doczekamy się "Kill The Hunted" również w takiej wersji?

Tak, "Kill The Hunted" ukaże się na winylumam nadzieję, że gdzieś w pierwszej połowie 2023 roku, wraz z większością innych utworów z katalogu, do którego kontrolujemy prawa. Streaming jest świetny dla konsumentów, ale to gówniany interes dla mniejszych zespołów, takich jak my, ponieważ nie zarabia się na tym prawie żadnych pieniędzy. Spotify jest świetnym narzędziem promocyjnym, aby dać ludziom znać, że masz nową muzykę, ale to wszystko. Więc to jest to, do czego używamy serwisów streamingowych - wydaliśmy cztery single w formie cyfrowej, ale jeśli chcesz cały album, musisz go kupić. Tak jak powinno być. Nikt nie pracuje za darmo, muzycy też nie powinni.

LEATHERWOLF 28
Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski Foto:RonLyon

Jest mi z tym dobrze

Kill Ritual jak dotąd nagrał swoją najlepszą płytę o dość dziwacznym tytule "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart". O jej zawartości - ale nie tylko - rozmawiałem z liderem i gitarzystą formacji, Steve'em Rice'em. Być może ta rozmowa zachęci Was, drodzy czytelnicy, do zapoznania się z jej zawartością. Zresztą z taką nadzieją przygotowałem właśnie tę rozmowę...

HMP: Kiedyś wyczytałem, że na początku lat 80 nie wszyscy muzycy amerykańscy chcieli grać thrash metal Byli bardzo przywiązani do klasycznego heavy metalu, który w zasadzie dopiero co wybuchł Słyszałeś o takiej tezie? Jak uważasz, jest w niej coś z prawdy?

Steve Rice: Cóż, kiedy po raz pierwszy zainteresowałem się thrashem, byłem już wielkim fanem Judas Priest, Iron Maiden, Saxon, Scorpions itp. i po prostu myślałem, że zespoły takie jak Metallica, Exodus itp. były przedłużeniem wspomnianych kapel i naprawdę nie miałem z tym problemu. To powiedziawszy, zawsze uwielbiałem zespoły z Bay

dowanie ewolucja wszystkiego, co słyszeliśmy w tamtym czasie i w czym trawiliśmy w ówczesnej podziemnej scenie metalowej.

Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły działać zespoły, które z czasem zaczęto określać mianem power/thrash Mam na myśli takie zespoły jak Metal Church, Sanctuary, Nasty Savage, Laaz Rockit, Iced Earth itd Chyba wam najbliżej właśnie do tych zespołów?

Tak, patrząc na to, chyba tak. Wszystkie te zespoły są zajebiste i jeśli utrzymujemy ten styl, to nie mam nic przeciwko temu. Dla mnie wszystkie moje ulubione zespoły są brytyjskie,

utrzymywać maksimum agresji przez cały czas. Jest wiele zespołów, które robią to z większym przekonaniem i zaangażowaniem niż Kill Ritual, więc musimy mieć swój własny sposób na bycie tym, kim jesteśmy i brzmieć przy tym prawdziwie. Nasz styl jest dla nas całkiem wygodny. Lubimy być w stanie czerpać z różnych wpływów i stylów, nie brzmiąc przy tym wymyślnie.

Niemniej od samego początku działalności jako Kill Ritual staraliście się wprowadzić do tworzonej przez was muzyki swoje własne wizje. Ciekawi mnie, na co wasi fani i krytycy zwracali uwagę, na to jak dobrze (lub źle) interpretujecie swoje muzyczne inspiracje, czy jak i jakie własne pomysły i rozwiązania przemycacie do swoich kompozycji?

Mówiłem, że nigdy nie spodobamy się wszystkim, ale to dobrze. Jest mi z tym dobrze. Mamy fanów, którzy naprawdę lubią nasz pomysł na metal i innych, którzy uważają, że nie jesteśmy nawet naprawdę metalowi i obie te rzeczy są ważne, ponieważ przede wszystkim będziemy tworzyć i robić to, co nam się podoba. Jeśli innym się to podoba to super i dziękuję za wejście do pociągu towarowego, który zmierza do piekła!

Dla jasności Co w muzyce Kill Ritual można uznać za rzeczy własne i charakterystyczne dla was? Z czego jesteście najbardziej dumni?

W rzeczywistości gram muzykę, którą lubię i która jest hołdem dla wielu zespołów, które kocham i które na mnie wpłynęły, ale ponieważ mogę grać w wielu różnych stylach, od jazzu, przez country, blues, aż po klasykę, zawsze gdzieś się to pojawi w mojej twórczości. Uważam się przede wszystkim za autora piosenek. Tak się składa, że potrafię grać na kilku instrumentach na tyle biegle, że mogę realizować te pomysły.

W zasadzie każdy artysta / zespół wydając swój nowy album, mówi, że jest on najlepszy w ich karierze Z pewnością tak samo powiecie teraz I wiecie co, ja wam tylko przytaknę Uważam, że "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" jest waszą najlepszą płytą w waszej dotychczasowej karierze Ma niesamowitą jakość, jest wyrównana, choć każdy kawałek jest inny i mocno urozmaicony Trudno jest wybrać któryś jako ten najlepszy, ale dzięki temu słucha się albumu w całości i to z przyjemnością Bardzo lubię takie płyty OK, a może wy jednak macie jakichś swoich faworytów?

Area, które miały więcej melodii jak Vicious Rumors i Forbidden. Bardzo lubiłem też takie zespoły jak Ratt, Malice, Warrior, Armored Saint itp. Po prostu cała atmosfera w tamtym czasie i zespoły były świetne.

Ponoć w ten sposób narodził się US power metal albo to co w innych źródłach podają jako US metal Działało wtedy bardzo wiele takich zespołów Wymieńmy, chociaż kilka z nich: Riot, Helstar, Jag Panzer, Medieval Steel, Omen, Liege Lord itd Czy przyznajecie się, że ta scena jest dla Was jedną z inspiracji?

Inspiracja? Nie. Grałem już tego typu styl w moim pierwszym zespole Gotham z Bay Area, nie wiedząc nawet co to za zespoły. To było tylko przedłużenie, manifestacja tego, co działo się w tamtym czasie i robienie czegoś podobnego równolegle. Dziwne, ale była to zdecy-

ale będąc Amerykaninem i pochodząc z Bay Area nie ma możliwości, żeby to nie zalazło mi za skórę i nie wpłynęło na moje wyobrażenie o metalu i jego znaczeniu. Byłem już dobrze zaznajomiony z wielkimi zespołami hardrockowymi, jak Kiss, UFO, Rainbow, Y&T i komercyjnymi jak Journey, Foreigner, Styx itp. więc starałem się mieć to wszystko w mojej koncepcji tego, co chcę grać.

Wspomniałem już, że kiedyś niektórzy amerykańscy muzycy mieli problem z thrash metalem Wy takiego problemu nie macie, a nawet zdaje się, że bardzo lubicie i chętnie go wykorzystujecie w swojej muzyce No jasne. Słucham od cholery thrashu. Niektóre z pozycje bywają jednowymiarowe i nie mógłbym grać w ten sposób cały czas, bo szybko stałyby się dla mnie nudny. Za bardzo lubię melodię, chwytliwe tematy i refreny, żeby

Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa. Bardzo to doceniam. Staram się, aby nasze albumy nigdy nie były jednowymiarowe, ale spójne jako całość. Wiem, że to może być dziwne w dzisiejszych czasach, kiedy konsumuje się muzykę na zasadzie "one and done", ale uważam, że ważne jest, aby album miał pewien przepływ, odczucia i klimat jako całość. Moim ulubionym utworem na albumie jest "The Devil, The Mist, The Flame". Lubię go za epicką atmosferę i teksty, które z przyjemnością pisałem, zwłaszcza że mają one nieco osobiste znaczenie. Lubię również "The Smell Of Death"

No dobra, przyznam się, że jest jednak jeden utwór, bardzo wyjątkowy dla mnie Jest nim "I Am The Night" Wyróżnia się on niesamowitym i mrocznym klimatem, w dodatku bardzo wciągającym

KILLRITUAL 30
Foto:BryceCain

Super! Ten kawałek został całkiem dobrze przyjęty przez wielu ludzi, którzy słuchali albumu. Właściwie to był utwór, o którym myślałem, żeby go porzucić, ale cieszę się, że go zachowałem, bo dał płycie miły powiew zmiany i świeżego powietrza. Ten utwór jest o tym małym głosie, który wszyscy mamy w głowie, który mówi do nas, gdy kończymy nasz dzień. Dobrze lub źle.

Wypuściliście wideo do utworu "By The Hand Of God" i lyric-video do "The Whore Of War" Dlaczego wybraliście właśnie te kawałki?

Pomyślałem, że są one na tyle mocne lirycznie i bezpośrednie muzycznie, że dają słuchaczom ogólne pojęcie, o czym jest ta płyta. Dodatkowo mają pewne liryczne powiązania, które sprawiają, że działają razem.

"By The Hand Of God" dotyczy krucjat, a jej bohater wierzy w boga i zaciekle walczy z poganami Jednak z czasem orientuje się, że po drugiej stronie są tacy sami ludzie jak on, którzy są podobnie zmotywowani, tylko w imię innego boga Ogólnie można rzec, że bardzo łatwo jest nas zmanipulować pod nośnymi i szczytnymi hasłami dotyczącymi patriotyzmu czy wiary w jedynego boga, ale wszystko jedynie dla zysku i władzy innych, niepohamowanych w swojej zachłanności ludzi

Dokładnie. Będąc ateistą, to naprawdę niesamowite dla mnie, jak ludzie mogą być łatwo doprowadzeni do przemocy przez jakąś koncepcję boga lub niektórych dogmatów religijnych. Zabijanie w obronie kraju lub w celu ochrony rodziny jest czymś oczekiwanym, ale zabijanie w imię boga, aby wziąć to, co nie jest twoje, jest po prostu zwykłą chciwością.

Inne kawałki też mają ciekawe teksty Chociażby wspomniany "The Whore Of War" pokazuje prawdziwe oblicze ludzkiej rasy i jej niekończące się misje, aby wojną wymusić wolę na innych Natomiast "Get In Line" i "The Smell Of Death" po części dotyczą niedawnej pandemii oraz ogarniającej nas atmosfery bycia kontrolowanym przez władzę, oraz manipulowania nas przez media Zawsze staracie się, aby teksty waszych kompozycji dotyczyły rzeczy ważnych?

Myślę, że ważne jest, aby wydobyć te rzeczy na światło dzienne i pasuje to do naszej muzyki, więc dla mnie idą one w parze. Jaki jest sens posiadania świetnego kawałka poważnej muzyki, jeśli zamierzasz cały czas pisać o cipce?

Jest mnóstwo zespołów, które piszą muzykę, z którą taki styl liryczny współgra, ale nigdy nie będzie to Kill Ritual

Jak mamy rozumieć tytuł płyty "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart"?

To trochę niedorzeczny tytuł, ale podoba mi się jego klimat. Ma silny obraz i jest czymś, co wyskakuje znienacka i sprawia, że zastanawiasz się, o co chodzi. Koncepcja utworu jest o dziewczynie urodzonej w klasztorze czarownic, która buntuje się przeciwko swojej rodzinie i zostaje zakonnicą, ale zdaje sobie sprawę, że nie może uciec od swojej przeszłości, ponieważ była już obiecana diabłu. Głupie rzeczy, ale zabawne i pasujące do muzyki.

Utwory na "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" powstały już dość dawno temu Czy w ogóle ich napisanie było dla was jakimś problemem? Robiliście to w

ten sam sposób jak wczesnej, czy też udało się wam wypracować jakieś inne podejście do samego tworzenia muzyki i utworów?

Piszę cały czas i to były kawałki, które po prostu zostały wybrane, ale pracowaliśmy nad nimi przez dłuższy czas, ponieważ bzdury z Covidem wciąż utrudniały nam podjęcie konkretnych działań. Jednak to również zostało zrobione w ten sam sposób, w jaki robimy wszystko inne, po prostu robię dema do punktu ukończenia i aranżuję utwory dokładnie tak, jak chcę, a wspólnie nagrywamy perkusję i wokal, aby ukończyć całość utworów. Ponieważ mieszkamy w całych Stanach to, takie postępowanie sprawdza się w naszym wypadku,

Wasze kompozycje nie należą do najprostszych Zawsze staracie się, aby działo się w nich naprawdę sporo. Jednak dbacie też, aby zachować ich bezpośredniość oraz wtłoczyć w nie jak najwięcej melodii Tak już macie we krwi

Tak, mam tendencję do tworzenia warstw i dodawania zwrotów akcji do kompozycji, ale zawsze najpierw myślę o wokalu i refrenach. Melodia jest również kluczem i tym, co sprawia, że to działa dla mnie bez względu na to, jak ciężki jest riff. W riffach jest mnóstwo dźwięków, kiedy trzeba, ale nie mam ochoty grać na 8-strunowej gitarze, ponieważ inne zespoły robią to lepiej niż ja, więc po co.

Gdzie nagrywacie swoje płyty? Jaki macie wypracowany styl nagrywania? Znaczna większość wszystkich naszych wydawnictw jest zazwyczaj nagrywanych w moim skromnym domowym studio tutaj w Kalifornii. Bębny były czasem nagrywane w innych miejscach, ale w większości przypadków odbywało się to u mnie w domu. Potem wysyłamy to do pana LaRocque, żeby wypolerował to wszystko i zazwyczaj otrzymywaliśmy całkiem dobry rezultat. Jestem stary jak cholera, więc mam teraz całkiem niezłe pojęcie o tym, co robię w dzisiejszych czasach.

"Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" miksował i remasterował wspomniany Andy LaRocque w Sonic Train Studios Czym zdobył Andy aż tak wielkie wasze zaufanie?

Cóż, Andy jest ze mną od czasów Imagiki i zawsze sprawiał, że każda płyta brzmiała nieco inaczej i ewoluowała. Łatwo nam się ze sobą pracuje, on rozumie, skąd pochodzę i oczywiście będąc fanem jego pracy z King Diamond ufam jego opinii w pewnych kwestiach, kiedy przychodzi czas na zrobienie miksu. Dodatkowo gra dla mnie wszystkie moje riffy, więc mogę iść do pubu.

Okładkę zaprojektował amerykański artysta

Nathan Thomas Milliner Skąd pomysł na współpracę z nim i jak bardzo okładka odzwierciedla zawartość albumu?

Pomógł nam w tym nasz basista David (Alusik - przyp. red.). Jest on fanem konwentów komiksów, horrorów i filmów i poznał go na jednym z nich i utrzymywali kontakt. Nathan chciał wykorzystać utwory Kill Ritual do swojego filmu, który właśnie reżyserował, więc trochę się potargowaliśmy i namówiłem go do zrobienia okładki. Chciałem czegoś, co przypominałoby mi plakat z horroru lub fajną okładkę komiksu, dałem mu historię tytułowego utworu i oto jest. Myślę, że wygląda to fajnie i jednocześnie retro.

To już wasz szósty studyjny album Z każdym kolejnym zrobiliście kolejny krok do przodu w swojej karierze i powoli zdobywacie coraz większy rozgłos Niemniej aktualnie większość zespołów prowadzi swoją działalność dla przyjemności Myślę, że u was jest podobnie Jak budujecie sobie warunki do pracy w zespole, aby ciągle mieć dla niego czas, zaangażowanie i chęci do dalszej pracy

To proste. Nie zmarnowałem tyle czasu, by stać się tak biegłym muzykiem, by przestać, bo chodzi o kasę. Gdyby nasza płyta wyszła z nazwą Iron Maiden lub Judas Priest lub Iced Earth, to byłoby to wielkie halo, bo szczerze mówiąc i nie będąc egoistą, piszę tak samo dobre kawałki, jak te wszystkie zespoły obecnie. Bez dwóch zdań. Nie mamy takich samych zasobów, ale mamy cholerny talent.

Myślę, że ważne jest też wsparcie najbliższej rodziny oraz dobra i stabilna praca. Nie macie z tym problemu?

Absolutnie i mam na tyle sprawny mózg, żeby mieć wszystko pod kontrolą. To jest po prostu upewnienie się, że masz wszystko stabilne i niezawodne, więc to zdejmuje stres z pracy z zespołem w profesjonalny sposób. Ludzie wokół ciebie muszą wiedzieć, jak ważne jest to dla ciebie.

Sprawiacie wrażenie grupę ludzi dobrze zorganizowanych i rozważnie planujących swoje kolejne kroki Jak w najbliższym czasie zamierzacie promować "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart"?

Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy koncertować. W tej chwili zastanawiamy się, co możemy zrobić w tej sprawie. Może zrobimy kilka koncertów w Europie, jeśli będzie nas na to stać. Jeśli nie, to na pewno będą to Stany.

Myśleliście już nad następnym albumem? Macie już jakieś pierwsze kompozycje? Zaskoczycie nas czymś nowym?

Właściwie, skomponowałem już większość muzyki na nowy album i wkrótce rozpocznę proces tworzenia dem i wstępnych ścieżek. W obecnej formie utwory będą zwykłym tyglem pomysłów i chciałbym zwiększyć tempo w kilku utworach, a także wnieść nieco więcej technicznych aspektów do gitar i perkusji wraz z utrzymaniem utworów w nieco bardziej zwartej formie. To jest mój podstawowy pomysł, więc zobaczymy, jak to się ułoży. Prawdopodobnie skończę pisząc płytę typu emocore pop synthwave disco. (śmiech)

Michał Mazur Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

KILLRITUAL 31

Z miłości do metalu

Iron Kingdom nieustępliwie prą do przodu: są wciąż niezaleźni, ale wydawca nie jest im w sumie do niczego potrzebny, skoro i tak docierają do coraz liczniejszej rzeszy fanów tradycyjnego metalu. Z nowym, bardzo udanym, albumem "The Blood Of Creation" będzie im jeszcze łatwiej - tym bardziej, że Chris Osterman planuje sporo promujących go koncertów, w tym powrót do Europy, a przede wszystkim do Polski.

HMP: Inne zespoły często zmieniają się, unowocześniają brzmienie, starając przypodobać się jak najszerszej publiczności, ale wy wciąż jesteście zwolennikami heavy metalu w formie najbardziej tradycyjnej z możliwych i z tego co słyszę na "The Blood Of Creation" dobrze wam z tym?

Chris Osterman: Gramy to, co uważamy za naszą ulubioną wersję heavy metalu, a tak się składa, że jest ona zakorzeniona w starym stylu. To zrozumiałe, nie każdy będzie się z tym zgadzał lub lubił to, co robimy, ale dlaczego

ostateczne, albo że to czy tamto było najlepszym doświadczeniem i że od tego momentu jest już tylko z górki. Nie, nie można na to patrzeć w ten sposób, muzyka jest sztuką i kiedy łączymy się z ludźmi i ich uczuciami wszystko może być możliwe. Zresztą, zaledwie tydzień temu jeden z naszych nowych utworów z "The Blood Of Creation" był grany w NHL podczas Hockey Night in Canada! Nie spodziewaliśmy się tego, ani nawet o to nie prosiliśmy, po prostu spodobał im się ten utwór i to było niesamowite jak cholera! Nie

wy Helloween, i tak, chociaż to może być nasze marzenie, wolimy być mniejszym zespołem z kilkoma zabójczymi koncertami tu i tam, kilkoma fajnymi trasami i mieć wielu szczęśliwych fanów wiedząc, że wydajemy utwory, które chcemy grać i robimy to z miłości do tego wszystkiego. Oczywiście, przeanalizujemy każdą nową ofertę, która pojawi się na naszej drodze, a przy odpowiedniej umowie na pewno ją podpiszemy, ale jak dotąd nie byliśmy zadowoleni z żadnej z ofert, które widzieliśmy.

"On The Hunt" wydaliście jesienią 2019 roku, tak więc nie mieliście szans na szerszą promocję tego albumu Jednak i tak byliście w znacznie korzystniejszej sytuacji niż wiele innych zespołów, bo zdążyliście przynajmniej zagrać sporo koncertów, dzięki czemu no-wy skład okrzepł, dotarł się w najbardziej naturalnych, scenicznych warunkach?

Właściwie, to tak naprawdę mieliśmy dużo szczęścia z trasami koncertowymi w ramach "On The Hunt". Zagraliśmy chyba 45 koncertów w całej Ameryce Północnej między jesienią a zimą 2019 roku, a następnie wiosną 2020 roku odbyliśmy trasę po Europie tuż przed tym, jak wszystko zostało zamknięte przez Covid. Cóż, straciliśmy jeden koncert na samym końcu naszej trasy po Europie, ale to było wszystko. Podczas tych występów, jak mówisz, byliśmy w stanie stać się bardzo zgrani jako grupa, głównie Megan, Leighton i ja, budując coraz lepsze show i przyzwyczajając się do tego, jak wszyscy lubimy współpracować na scenie. Po powrocie z Europy (z zastępczym perkusistą) nasz ówczesny perkusista z płyty "On The Hunt" odszedł i potrzebowaliśmy kogoś na jego miejsce. Tak więc, co zabawne, mimo że Covid powstrzymał nas w kwestii wielu rzeczy, mieliśmy czas na znalezienie nowego muzyka, którym okazał się Max Friesen, i pracowaliśmy bez wytchnienia nad napisaniem nowego albumu "The Blood Of Creation". Było miło, naprawdę nie spieszyliśmy się i myślę, że wykorzystaliśmy przerwę, którą dał nam Covid w najlepszy możliwy sposób, a teraz jesteśmy gotowi, by wrócić na scenę i pokazać światu, co może zaoferować nowy skład z Maxem na perkusji. Myślę, że jest to coś naprawdę fajnego i nie mogę się doczekać, by wyruszyć w trasę.

mielibyśmy grać muzykę, w którą nie wierzymy? Albo muzykę, którą nie chcemy się dzielić z innymi? To jest styl, który kochamy słuchać i grać oraz myślę, że to jest wszystko, co każdy zespół powinien robić, w przeciwnym razie nie marnowałbym więcej czasu na granie muzyki, której nie uwielbiam.

Próby jakiegoś zaistnienia poza metalową sceną, choćby w programie "Canada's Got Talent", utwierdziły was w przekonaniu, że to już nie te czasy i nie macie czego w nich szukać?

Nie jestem pewien, czy postrzegałbym to w ten sposób. Tak, wystąpiliśmy w kanadyjskim "Mam talent!", ale to było tylko dla zabawy. Nie spodziewaliśmy się, że cokolwiek z tego wyniknie, a już na pewno nie tego, że zostaniemy pokazani w telewizji. Spróbowaliśmy czegoś, zdobyliśmy trochę rozgłosu i było całkiem fajnie grać przed dużą publicznością. Czyż właśnie nie to powinniśmy robić jako muzycy? Występować dla ludzi? Dzielić się naszym rzemiosłem? Myślę, że jest jeszcze wiele do zrobienia, nie uważam niczego za

sądzę, że to oznacza, że to był nowy szczyt naszego istnienia, to był po prostu kolejny fajny moment po drodze.

Ta wierność wybranej przed laty stylistyce może nie jest dla was zbyt korzystna w tym sensie, że wciąż jesteście zespołem niezależnym, ale niewątpliwy plus tej sytuacji jest taki, że sami decydujecie o wszystkim, od kwestii artystycznych do biznesowo/dystrybucyjnych?

Można na to spojrzeć w ten sposób, że "wciąż" nie jesteśmy związani z żadną wytwórnią, albo można powiedzieć, że kurde, ten zespół zrobił wiele bez żadnego wsparcia i wygląda na to, że wciąż się rozwija. Oczywiście, przez lata oferowano nam sporo kontraktów płytowych, ale nie byliśmy pewni, czy te kontrakty są realistyczne dla tego, gdzie byliśmy jako zespół w tamtym czasie, więc nie podpisaliśmy żadnej umowy. Tak samo jak jestem pewien, że wytwórnie są w stanie przenieść nas na wyższy poziom, tak samo nie uważam, że wytwórnie są już jedyną opcją. Jasne, Iron Kingdom może nigdy nie osiągnąć poziomu Saxon czy sła-

Praca nad kolejnym materiałem w pandemicznym czasie była pewnie dla was czymś nad wyraz pozytywnym, pozwalała zapomnieć, chociaż na krótko, o tej fatalnej sytuacji?

Tak, to było naprawdę wspaniałe móc skupić naszą energię na czymś pozytywnym, a nie na polityce i wszystkim, co działo się na świecie. Oczywiście, nadal doświadczaliśmy wszystkich rzeczy jak inni, i nadal słyszeliśmy te wszystkie wiadomości, ale jednocześnie mogliśmy się od czasu do czasu wycofać i tworzyć naszą sztukę. To było terapeutyczne i dawało nam cel, kiedy wydawało się, że życie nie ma już żadnego.

Pewnie nie pomylę się zbytnio obstawiając, że jesteście jednym z zespołów preferującym pracę na żywo w pełnym składzie na próbach - ta pierwsza po miesiącach lockdownów musiała być dla was czymś niesamowicie pozytywnym?

O, zdecydowanie! Jesteśmy zespołem nastawionym na jamowanie i tak, w końcu znalezienie się w jednym pomieszczeniu i wymyślanie utworów było niesamowite, to było wszystko

IRONKINGDOM 32
Foto:IronKingdom

czego chcieliśmy. Miło było mieć przerwę na krótką chwilę, ale miło było też wrócić do tego wszystkiego, kiedy już mogliśmy to uczynić.

Właśnie wtedy materiał na "The Blood Of Creation" zaczął nabierać ostatecznego kształtu i nie pozostało już nic innego jak tylko go zarejestrować?

Kiedy wróciliśmy do regularnych prób, spędziliśmy kilka miesięcy na szlifowaniu naszych nowych pomysłów i dopracowywaniu szczegółów. Zaczęliśmy nagrywać "The Blood Of Creation" w marcu 2021 roku, jednak nie spieszyliśmy się z tym procesem, wszyscy pracowaliśmy w normalnych godzinach każdego tygodnia i nagrywaliśmy co się dało w weekendy i wieczorami. To był bardzo długi proces, ale myślę, że wyszło świetnie; po części dlatego, że daliśmy temu materiaowi czas, którego potrzebował, aby w pełni się rozwinąć.

Podoba mi się nie tylko to, że jesteście zespołem jednorodnym stylistycznie, chociaż nie ograniczającym się tylko do jednego stylu, bo czerpiecie przecież i z NWOBHM, i z U S p o w e r / s p e e d m e t a l u , ż e b y w y m i e n i ć tylko te najważniejsze wpływy, ale do tego brzmicie bardzo klasycznie, powiedziałbym stylowo - to kolejny cel, jaki sobie założyliście, konkretny, mocny sound?

Myślę, że wiele z naszych brzmień pochodzi z tego, co uważamy za interesujące, a każde z nas prawdopodobnie czerpie z nieco innych rzeczy. Myślę, że aspekt klasyczny również pojawia się w różny sposób u każdego z członków zespołu. Osobiście dorastałem z muzyką klasyczną w domu i myślę, że w większości wszyscy doceniamy wiele elementów, które są w muzyce klasycznej i to zdecydowanie pojawia się w naszej muzyce, ale jak powiedziałeś, nie jest to główny element. Mamy wiele wpływów power metalu, thrash metalu, heavy metalu, speed metalu, metalu progresywnego i wielu innych. Myślę, że to co jest fajne w Iron Kingdom, to fakt, że możemy brać różne elementy, łączyć je i kształtować w to, co jest naszym brzmieniem.

Na etapie powstawania "On The Hunt" Megan dopiero do was dołączyła, ale pamiętam, że miała pewien kompozytorski wkład w ten materiał. Tym razem zapewne silniej zaznaczyła swą obecność w tym aspekcie funkcjonowania zespołu?

Megan pojawiła się mniej więcej w połowie tworzenia "On The Hunt" i oczywiście odcisnęła na tej płycie swoje piętno, ale z pewnością miała dużo większy udział w tworzeniu "The Blood Of Creation". Naprawdę uważam, że to wspaniałe mieć w grupie kolejnego kompozytora, który ma tyle pomysłów, a czasem po prostu inny sposób patrzenia na dany temat. Kiedy pisaliśmy "The Blood Of Creation" było naprawdę fajnie, bo przychodziłem na próbę z riffem lub dwoma, a Megan robiła to samo, cały czas mieliśmy więc nad czym pracować. Napisaliśmy też więcej utworów, które nie weszły na ten album i planujemy przerobić je na następną płytę, kiedy już rozpoczniemy ten proces.

Warstwa tekstowa jest na tym wydawnictwie równie ważna, chociaż nie jest to typowy album koncepcyjny?

Tak, to zdecydowanie nie jest album koncepcyjny, ale ma pewien rodzaj tematu, który przewija się przez niego, składający się z relatywnie mrocznych historii, wojny, cierpienia i

strachu, by wymienić tylko kilka. Powiedziałbym, że doświadczenie lockdownu z Covid przyniosło wiele mrocznych pomysłów, ale myślę, że pasuje to do tej grupy całkiem dobrze. Z jednej strony mamy kawałek taki jak "Witching Hour" o opętaniu przez demona, z drugiej strony mamy bardziej mroczną stronę fantasy z utworem takim jak "In The Grip Of Nightmares" opowiadającym o mieczu Stormbringer i relacji Elrica z nim. Ale tak naprawdę motyw przewodni przewija się przez wszystkie kompozycje, coś złego, coś mrocznego przyciągnęło te tematy do siebie.

Dla ciebie jako frontmana i gitarzysty posiadanie takiego muzyka w składzie to pewnie bardzo duże wsparcie, szczególnie na scenie, tym bardziej, że nie macie przecież typowego podziału na gitarę solową i rytmiczną, lubicie t e ż g r a ć u n i s o n o , c o c z e g o p o t r z e b a j u ż nielichego zgrania?

Megan i ja pracujemy dość dużo nad tym, żeby nasze solówki się uzupełniały. Czasami zagłuszam jakieś partie harmoniczne i zamieniam je w koncepcję typu dual lead. To naprawdę interesujące, ponieważ Megan jest w swoich pomysłach dość zorganizowana, podczas gdy ja działam zazwyczaj pod wpływem chwili, ale to, co lubię to fakt, że Megan zmusza mnie do zastanowienia się nad tym co robiłem i jak to poprawić, a ja czasami pomagam jej działać w chwili gdy widzę, że przemyślała jakiś pomysł. Tak więc, nawet przy bardzo różnych sposobach tworzenia, myślę, że jesteśmy w stanie wspierać się nawzajem i naprawdę pomagać w równoważeniu każdego z naszych podejść, co, jak sądzę, w ostatecznym rozrachunku, przekłada się na całą płytę.

Na trzecim i czwartym albumie nie mieliście długiego, epickiego numeru Teraz takowy jest, to trwający ponad 13 minut numer tytułowy Co decyduje o tym, że jedna kompozycja trwa 5-6 minut, a inna 13-15?

Po naszym trzecim albumie, "Ride For Glory", pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić dwa krótsze epiki, stąd "The Veiled Knight" i "Leif Erikson", jednakże te "epiki" nie są tak długie jak inne, które napisaliśmy na inne wydawnictwa. Zazwyczaj przystępujemy do takiej kompozycji z myślą, że będzie ona dłuższa, ale staramy się nie wtłaczać jej w żadne konkretne ramy czasowe, pozwalamy, by rozgrywała się naturalnie, gdy jeden riff prowadzi do następnego. Zacząłem pisać takie utwory na debiutancki album, ponieważ chciałem, żeby nasze płyty miały coś więcej niż tylko utwór 1, utwór 2 i tak dalej, żeby słuchacz miał trochę więcej doznań. To powiedziawszy, myślę, że epickie numery sprawdzają się tylko wtedy, gdy masz odpowiednie pomysły. Jeśli piszesz je tylko po to, by mieć coś takiego na każdym albumie, łatwo mogą stać się mało interesujące, a my tego nie chcieliśmy, stąd różne podejścia - dwie krótsze epickie kompozycje na "Ride For Glory" i ballada na "On The Hunt". Można wymieniać wszystkie za lub przeciw do każdego z tych wyborów, ale po prostu chcieliśmy spróbować na tych płytach czegoś innego. Jestem pewien, że w przyszłości znów zrobimy coś innego, tak jak powiedziałem, muzyka jest sztuką, nie sądzę, że powinna być formułą.

Piąty album to już nie żarty, jesteście zespołem o sporym dorobku, nawet jak na podziemne standardy Planujesz w jakikolwiek sposób przyszłość Iron Kingdom, czy też na obecnym etapie funkcjonowania grupy i przy

bardzo niepewnych czasach mija się to z celem?

Obecnie planujemy trasy koncertowe na 2023 rok i mamy nadzieję, że dzięki nowemu albumowi otworzą się przed nami jakieś drzwi. Myślę, że ztą płytą i składem, mamy coś całkiem fajnego, z czym możemy koncertować i myślę, że nasi fani docenią nowe show, który się z tym wiąże. Tak więc przed nami dużo planowania i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. Uważam, że sytuacja na świecie dla zespołów jest o wiele bardziej stabilna niż jakiś czas temu, więc myślę, że to dobry czas, aby spróbować.

Amerykańskie, nierzadko bardzo znane, zespoły mają obecnie ogromne problemy z dotarciem do Europy na koncerty, na co decydujący wpływ mają inflacja i wzrost cen praktycznie wszystkiego, również biletów lotniczych, kosztów wynajmu busa czy sprzętu Wy jako Kanadyjczycy macie pewnie podobne trudności, a domyślam się, że chcielibyście wrócić do nas z nową płytą?

Myślę, że zespoły, które mają największe problemy są przyzwyczajone do pewnego sposobu życia w trasie. My nie jesteśmy jeszcze na etapie, w którym mamy wiele ułatwień, więc mam przeczucie, że nie będziemy tak bardzo poszkodowani przez inflację. Oczywiście, jest pewnie kilka rzeczy, które będą dla nas nieco trudniejsze, ale myślę, że fani również będą nas wspierać, więc mam nadzieję, że nie będzie to dla nas aż tak duży problem. Obecnie staramy się sprawdzić, jakie możliwości mogą pojawić się dla nas w Europie, choć nie ma gwarancji, że cokolwiek się wydarzy.

Przed laty mieliście już okazję koncertować w Polsce, jeszcze z Amandą w składzie - myślę, że wydanie "The Blood Of Creation" byłoby dobrą okazją do przypomnienia się również polskim fanom metalu?

Uwielbiamy koncertować w Polsce, jedyną rzeczą, która nas powstrzymuje jest znalezienie kontaktów, które pomogłyby nam zarezerwować kilka występów! Mam szczerą nadzieję, że wraz z wydaniem "The Blood Of Creation" będziemy mogli powrócić do Polski. Myślę, że w Polsce mieliśmy jeden z pierwszych w naszej historii wyprzedanych koncertów, tam także mieliśmy kilka naszych pierwszych bisów. Więc tak, powiedziałbym, że powrót do Europy, a w szczególności do Polski, jest wysoko na naszej liście priorytetów, to tylko kwestia porozumienia się z odpowiednimi ludźmi, aby coś się wydarzyło!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

IRONKINGDOM 33

Co starsi fani pamiętają Leather Leone z kultowych płyt Chastain z lat 80. I chociaż wokalistka jakiś czas temu powróciła do tej formacji, to niemal od razu rozwiewa wątpliwości co do szans powstania jej kolejnego albumu. Mówi się trudno, bowiem Leather nie próżnuje jako solistka, podsuwając fanom świeżutki i bardzo udany album "We Are The Chosen". Nam zdradza jak doszło do jego powstania i jak pracowało się jej w Polsce, konkretnie w białostockim studiu Hertz.

HMP: Na nowy album Chastain czekamy już od siedmiu lat i chyba się na niego nie zanosi, tak więc okres przymusowego, pandemicznego przestoju spożytkowałaś w najlepszy możliwy sposób, tworząc materiał na kolejną płytę solową?

Leather Leone: (śmiech) Nie czekałabym na kolejną płytę Chastain. Od czasu wydania "Leather II" moim priorytetem jest i była moja solowa muzyka. Tak, pandemia dała mi dużo czasu i przestrzeni na napisanie "We Are The Chosen", ale cieszę się, że to już za nami.

Fajnie jest mieć w składzie kogoś tak pełnego energii jak Vinnie Tex, bo to ponoć on był inicjatorem wzięcia się do roboty, skoro i tak nie mogliście grać koncertów?

To był wspólny kolejny krok dla naszej dwójki. Mamy muzyczną chemię, którą trudno znaleźć. Oboje chcieliśmy odkryć inne rejony, bardziej melodyjnej muzyki. Wierzę, że udało nam się to osiągnąć. Mieliśmy wiele do powiedzenia. Tak, to błogosławieństwo mieć w składzie Vinniego Texa

Gdyby nie te wszystkie trudności "We Are The Chosen" ukazałby się pewnie wcześniej, ale przy obecnej sytuacji w muzycznej branży cztery lata wydawniczej przerwy z niewielkim okładem nie są jeszcze niczym nadzwyczajnym, bo zespoły potrafią milczeć i kilkanaście lat?

Trudno powiedzieć, co by było, gdyby… Mój

muzyczny krajobraz zawsze ewoluuje. Mam otwarty umysł i pozwalam, by sytuacje po prostu się zdarzały. Pandemia powstrzymała wiele pomysłów, ale wyszliśmy z tego silniejsi.

I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno nowy album co roku był swego rodzaju normą, co z p o w o d z e n i e m p r z e r a b i a l i ś c i e r ó w n i e ż w Chastain, a były też zespoły wydające w jednym roku nawet dwie płyty, choćby Saxon czy Motörhead - zmienił się muzyczny biznes, więc i odejście od tego dawnego modelu jest czymś naturalnym, szczególnie, że nagranie albumu wiąże się jednak ze sporymi kosztami?

Zawsze uważałam, że tworzenie płyt co roku to za dużo. Ale to był wtedy w branży standard. Nauczyłam się piękna kreowania przerw między tworzeniem muzyki. Uważam, że nagrywanie w tamtych czasach było za drogie, stąd nagrywanie w domu… Uważam, że nagrywanie poza Stanami jest przystępne i bardziej inspirujące.

Już przy okazji "II" nawiązaliście współpracę z polskim studio Hertz, gdzie zmiksowaliście i zmasterowaliście partie woklane Przekonawszy się do tego studia uznałaś, że warto zaufać braciom Wiesławskim w nieco szerszym wymiarze, stąd nagranie "We Are The Chosen" właśnie u nich? Bracia Wiesławscy są niezmiernie utalentowani i napędzani przez metal. Dzięki nim czułam się jak w domu i byłam niezwykle zrelaksowana. Vinnie znał ich ze swojej historii związanej z ekstremalnym metalem. Z kolei ja znałam ich pracę z Behemoth i Hate, tak więc również odnalazłam się w tej atmosferze. W końcu znalazłam kogoś, kto naprawdę mnie słyszał i nagrał mój głos jak należy. Nigdy nie przestanę ich chwalić.

Jak pracowało się w a m w B i a ł y ms t o k u , w s z y s t k o p o s z ł o s z y b k o i sprawnie? Z tego co wiem przyjechaliście tam tylko we dwójkę, pobyt cał e g o s k ł a d u n i e

wchodził w grę?

W Polsce było chłodno, ale wygodnie... Powodem, dla którego tylko ja i Vinnie przyjechałyśmy do Polski było to, że jesteśmy zespołem... Braulio Drumond nagrał ścieżki perkusji w Brazylii. Następnie udaliśmy się we dwójkę do studia Hertz, gdzie Vinnie nagrał bas i wszystkie gitary, a ja oczywiście wokal. Orkiestracje Douglas Pinella wykonał w Brazylii. Tak, wszystko poszło bardzo gładko i bezstresowo. Szalenie nam się tam podoba. Po prostu portal kreatywności.

Mieliście trochę czasu na zwiedzanie, choćby synagogi w Tykocinie, tatarskiego meczetu w Kruszynianach czy odwiedzenie słynnej góry Grabarki, świętego miejsca prawosławia, czy też skupiliście się na pracy i o niczym innym nie było już mowy?

Moim głównym celem była praca. Ale omówiliśmy już, że następnym razem znajdę czas, aby zobaczyć w Polsce więcej niesamowitych miejsc. Udało się nam pospacerować po Warszawie, to było piorunujące uderzenie energii. Absolutnie musimy tam wrócić...

Siarczysty "We Take Back Control" chyba n i e p r z y p a d k o w o o t w i e r a p ł y t ę , p o n i e w a ż powstał jako pierwszy, wytyczył jej dalszy kierunek?

Tak, to idealnie nadało ton całej płycie. Całym motywem przewodnim mojego sposobu myślenia było to, aby skupić się na odzyskaniu mojej mocy, mojego kierunku, mojej kreatywności. Koniec z zakładaniem, że wszystkim leży na sercu moje dobro.

Też tak masz, że najtrudniej jest zacząć, ale po udanym początku praca idzie już jak z płatka?

Myślę, że najtrudniejszą częścią jest znalezienie ludzi, którzy chcieliby zacząć robić coś z tobą, a do tego nadają na tych samych falach co ty. Czyny mówią głośniej niż słowa. Większość ludzi nie chce angażować swojej pracy w jakieś projekt. Kiedy jednak planety ustawiają się w odpowiedni sposób, praca po prostu płynie.

Pod względem muzycznym "We Are The Chosen" jest materiałem bardzo urozmaiconym: nie chcieliście ugrzęznąć w metalowych schematach, stąd takie utwory jak podniosła kompozycja tytułowa czy mroczna, dramatyczna ballada "Hallowed Ground"?

Nie nastawiamy się na pisanie w jakiś szczególny sposób. Pozwalamy naszej kreatywności mówić. Ja oczywiście zawsze będę metalówą, mój głos zawsze będzie to reprezentował, ale czasami pozwalam, by inspiracja wzięła górę. I wciąż bardzo lubię dramatyczne ballady.

Zadedykowałaś ten utwór Ronniemu Jamesowi Dio. Wnoszę, że skoro poświęciłaś jego pamięci cały album "II" to był on osobą wiele dla ciebie znaczącą i jego śmierć bardzo cię zasmuciła?

Zaparło mi dech w piersiach, kiedy dowiedziałam się, że odszedł. Był dla mnie mentorem i inspiracją. Ciągle mogę tworzyć, więc ten przywilej dedykuję jemu. Staram się, żeby był ze mnie dumny. Dio trwa i będzie trwać…

Jesteś w o tyle dobrej sytuacji, że miałaś pewnie szansę spotykania go na różnych koncertach czy festiwalach na dłużej, porozmawiania, etc - takie wspomnienia są bezcen-

LEATHER 34
Polski portal kreatywności i właściwy czas
Foto:RockinRyan Richardson,MarisolRichardson

ne?

Wiele wersów w moich piosenkach to cytaty, które powiedział mi po drodze. On jest jedynym powodem, dla którego zaczęłam śpiewać w metalowym zespole. Pozostawił wspomnienia i muzykę, którą wszyscy mamy na zawsze. Dziękuję Ronniemu za wszystko.

Nie ma co się czarować, nikt z nas nie młodnieje, stąd c o r a z w i ę c e j n ek r o l o g ó w m u z yk ó w , k t ó r y c h p amiętamy jeszcze z lat 70 i 80 Tylko c o b ę d z i e d a l e j , g d y c i w s z y s c y wielcy już odejdą, albo nie będą w stanie, z racji wieku lub stanu zdrowia, dłużej grać? Młodych zespołów jest mnóstwo, ale kandydatów na nowy Black Sabbath czy Iron Maiden nie widzę Jak ty to postrzegasz?

Myślę, że tak jest, ale, szczerze mówiąc, nie śledzę tej nowej sceny za bardzo. Na ten moment podobają mi się Arch Enemy, Spiritbox i Lamb Of God

"We Are The Chosen" nie jest klasycznym albumem koncepcyjnym, ale jednak składające się nań utwory mają pewną cechę wspólną - są bardzo pozytywne w wymowie, tak jakbyś chciała zmotywować nimi słuchaczy Świat jest obecnie i tak bardzo ponurym miejscem, nie ma więc co się dodatkowo dołować? Przeciwnie, trzeba szukać pozytywów i prowadzących do nich rozwiązań?

Ja tak robię. Każdy dzień, w którym się budzimy, jest dobrym dniem. Negatywne podejście może tak łatwo nas dopaść, potrzebujemy więc zapewnienia o naszej sile. To jest walka, którą sama toczę w tym szalonym świecie. Ale kiedy zapada noc, księżyc świeci, magia przychodzi...

W sumie sama jesteś przykładem pozytywnego efektu takich działań, bo po latach zastoju twoja kariera ruszyła z miejsca, wróciłaś też do Chastain - nie ma problemów nie do rozwiązania, to wszystko kwestia podejścia i odpowiedniej motywacji?

Wystarczy dużo ciężkiej pracy i jeszcze więcej szczęścia. Bycie we właściwym miejscu o właściwym czasie. Wybór celu, modlitwa i odrobina talentu. (śmiech)

Ciekawe jest to, że twój zespół tworzą obecnie muzycy z Brazylii - to przypadek, czy raczej kwestia tego, że młodzi, dobrze grający Amerykanie myślą teraz przede wszystkim o zrobieniu kariery, a metalowy zespół im tego nie zapewni?

W 2014 roku skontaktował się ze mną promotor z Brazylii, aby zrobić kilka koncertów. To wprawiło wszystko w ruch. Oczywiście poznałam tam wielu muzyków i od nich zaczęła się moja nowa praca. Co doprowadziło mnie do

Skoro współtworzycie Leather już od kilku lat musicie nieźle się między sobą dogadywać - wspólne koncerty są w takiej sytuacji czymś fantastycznym, mimo konieczności pokonywania setek-tysięcy kilometrów, czy generalnie trudów życia w trasie? Lubię tę drogę. Bawimy się świetnie i oczywiście zdarza się też, że wszystko idzie źle... Ale ja jestem tego częścią, dzielenie się muzyką i bycie jej posłańcem to szalony czas. Doświadczanie energii i miłości od metalowej społeczności jest cudowne. Chłopaki z mojego ostatniego składu koncertowego połączyli się w tak głęboki, muzyczny sposób. To był zaszczyt dzielić z nimi scenę. To jedyne miejsce, w którym naprawdę czuję się jak w domu.

Teraz pewnie będzie tych koncertów więcej, bo po tych wszystkich lockdownach i z taką płytą na koncie marzy się tylko o tym, żeby prezentować ją na żywo jak najczęściej?

Absolutnie. Granie koncertów na żywo jest moim głównym celem. Zobaczycie mnie w 2023 roku. Trzymajcie się. Dziękuję bardzo!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

Vinnie Texa. Zdecydowanie z Brazylią łączy mnie więź. Znowu: właściwe miejsce, właściwy czas.
LEATHER 35
Foto:Leather

Francuski akcent

Nie obiecywałem sobie wiele po "Roll The Dice" francuskiego Crazy Hammer, a okazało się, że są to weterani, którzy zaczynali w roku 1987, większa część z nich związana była z Manigance, a teraz nagrali bardzo solidny album z klasycznym heavy metalem, acz z wykorzystaniem współczesnych technologii i brzmień. Także fani klasycznego heavy metalu mają upieczonych kilka pieczeni przy jednym ogniu. Jednak "Roll The Dice" największe zainteresowanie powinien wzbudzić wśród fanów francuskiej sceny tradycyjnego heavy metalu rodem z lat 80. O formacji, płycie i o kilku innych kwestiach opowiada głównie gitarzysta Mathieu Papon, ale od czasu do czasu wspomaga go wokalista Didier Delsaux. Także zapraszam do prześledzenia zapisu przeprowadzonej rozmowy...

HMP: Gdy włączyłem album "Roll The Dice" miałem wrażenie, że gdzieś to słyszałem Spojrzenie do line-upu uświadomiło mi, że mam do czynienia jakąś tam częścią Manigance. Szczególnie głos Didiera Delsaux kojarzy się z tą formacją

Mathieu Papon: Rzeczywiście, trzech byłych członków Manigance wchodzi w skład grupy Crazy Hammer. Szczególna gra Dany'ego i Marco i moja oraz głos Didiera mogły dać takie odczucie.

Słuchając dalej "Roll The Dice" miałem też pewne skojarzenia z francuskim Sortilege Jak myślicie, skąd to wynika? Czy to przypadkiem nie jest sprawa akcentu francuskiego, który nadaje specyficznego charakteru

Manigance kojarzy mi się z bardziej progresywnym podejściem do heavy metalu Natomiast heavy metal Crazy Hammer skierowany jest bardziej w "prostsze" i tradycyjne brzmienia, typu Judas Priest, Iron Maiden Saxon itd Jak wielki wpływ miały na Was te zespoły i ogólnie klasyczny heavy metal?

Mathieu Papon: Albumy z początku lat 80. naprawdę naznaczyły naszą młodość. "Back in Black", "British Steel", "Strong Arm Of The Law", "High'N'Dry", "Number Of The Beast", "Balls To The Wall", ...i cała masa innych.

Użyłem słowa "prostszy", ale Wasza muzyka skrywa również Wasze ambicje Mathieu Papon: Jak to się mówi, złożoność

go rodzaju moimi idolami.

Wymieniłem kilka zespołów, wskazując na Wasze inspiracje, ale muzyka Crazy Hammer wyróżnia się Waszym oryginalnym podejściem do heavy metalu

Mathieu Papon: Może różne style muzyczne, które na nas wpływają, wnoszą tę oryginalność do naszej muzyki? Mówimy o heavy metalu, ale doceniamy też inne style. Ze swojej strony jestem fanem Trivium, Bullet For My Valentine, Five Finger Death Punch, In Flames, Queensryche , Amaranthe , Papa Roach , Sum 41, Anthrax itd...

Muzycznie nawiązujecie do heavy metalu znanego z lat 80 , ale brzmienie jest bardziej współczesne, nie staracie się na siłę brzmieć oldschoolowo Powiem Wam, że mnie to bardzo odpowiada

Mathieu Papon: Nie próbujemy brzmieć ani wyglądać jak ktokolwiek inny. Robimy muzykę, która wychodzi z naszych trzewi i daje nam przyjemność. Nie moglibyśmy grać kawałków, które nie dają nam emocji.

Gdy w roku 2018 pytałem Bruno Ramosa, dlaczego Didier zdecydowałeś się na odejście z Manigance, stwierdził, że każdy ma prawo odejść z zespołu nawet bez podania konkretnej przyczyny. Snuł też przypuszczenia, że po ostatniej trasie Manigance, miałeś lekkie problemy z głosem i być może dlatego chciałeś na jakiś czas zrobić sobie rozbrat z muzyką. Jakie były faktyczne przyczyny twojego odejścia z Manigance?

Didier Delsaux: To prawda, że czasami mam problemy z głosem, dla przykładu, gdy jestem przeziębiony lub chory, powiedziałbym, że jak każdy. Opuściłem grupę Manigance, ponieważ nie pasował mi już harmonogram grupy i nie chciałem już intensywnie koncertować. To był osobisty wybór, który popchnął mnie do odejścia. A potem na dłuższą metę moja pasja do metalu wyczerpała się, nie miałem ochoty angażować się w działalność i w życie grupy, nie było to już moim priorytetem. Bardziej uczciwe z mojej strony było opuszczenie na jakiś czas świata muzyki.

W Manigance Didier śpiewałeś po francusku Dla mnie był to dodatkowy atut Dlaczego w Crazy Hammer postanowił śpiewać po angielsku?

melodiom i ogólnie wiąże się to charakterystycznym francuskim poczuciem melodii?

Didier Delsaux: To prawda, że język francuski ma swoją śpiewną naturę, która nadaje mu szczególną konotację, co z pewnością jest odczuwalne w sposobie interpretacji utworów śpiewanych w języku angielskim. To właśnie ten francuski akcent, który odbiorca wyczuwa podczas słuchania francuskich wokalistów, którzy w dodatku mają szczególny sposób artykułowania słów. Intensywność języka francuskiego jest inna niż angielskiego i oddanie jej w warunkach studia nigdy nie jest taka sama.

nie gwarantuje jakości.

W Waszej muzyce można odnaleźć pewne e l e m e n t y z a c z e r p n i ę t e z o l d s c h o o l o w e g o power metalu kojarzonego z np Helloween Czy takie granie to też dla Was inspiracja?

Mathieu Papon: Tak. Pod koniec lat 80. muzyka Helloween była dla nas objawieniem. Wszyscy byliśmy ich fanami i nadal nimi jesteśmy. Uwielbiamy utwory Helloween, ich melodie, linie wokalne, podwójne gitary, a trasa Pumpkins United była wielką niespodzianką. Nie mogę się doczekać lutego, aby zobaczyć ich ponownie w Barcelonie. W szczególności Michael Kiske i Kai Hansen są swe-

Didier Delsaux: Po tych wszystkich albumach z Manigance i tych 23 latach spędzonych w grupie, myślę, że powiedziałem to, co miałem do powiedzenia po francusku. Angielski pozwolił mi podejść do innych tematów, spojrzeć na teksty z innej perspektywy i w ten sposób napisać inne teksty. Ponadto była to metoda na odróżnienie się od Manigance i uniknięcie porównań. Crazy Hammer to zupełnie inna grupa, która komponuje inaczej i nie gra w tym samym stylu co Manigance!

Mocno zdziwiłem się, że początki Crazy Hammer sięgają roku 1987 Nawet okazuje się, że nagraliście wtedy materiał na debiutancką płytę oraz kilka dem Co się stało, że wtedy Wam nie wyszło?

Mathieu Papon: Myślę, że brak menedżera, który dbałby o promocję i o grupę, w połączeniu z naszą młodością oraz entuzjazmem był dla nas zgubny. (śmiech)

Co stało się z materiałem na debiutancką

36 CRAZYHAMMER
Foto:razyHammer

płytę, tym z 1987r ? Z tego co wiem utwory nagrane były po francusku Czy jest szansa, aby ten materiał oraz ten z demówek w oryginalnej formie ukazał się na CD albo winylu?

Mathieu Papon: Nie, nie sądzę. Na tę chwilę, nie myślimy o czymś takim.

Po reaktywacji w 2015 roku debiutancki album "Resurrection" (2020) nagraliście z utworami, które były napisane w latach 80 , ale nagraliście je współcześnie Jak bardzo one różnią się od oryginałów? Jak dobieraliście repertuar na tę płytę?

Mathieu Papon: Wybraliśmy kilka utworów i chcieliśmy je przerobić przy użyciu nowych technologii, które nadałyby im bardziej aktualne brzmienie. Utwory są bardzo zbliżone do tych oryginalnych z pewnymi modyfikacjami związanymi z naszym nabytym przez te wszystkie lata doświadczeniem.

Każdy klasyczny zespół heavy metalowy ma niesamowity duet gitarowy To samo można powiedzieć o gitarzystach Crazy Hammer

Karim Alkama i i ty Mathieu na "Roll The Dice" znakomicie się uzupełniacie

Mathieu Papon: Gram z Karimem na gitarze od ponad 35. lat. Wciąż pamiętam czas, kiedy przyszedł do domu moich rodziców (byłem jeszcze dzieciakiem), aby zaproponować mi granie w Crazy Hammer. Zagraliśmy razem kilka utworów na moim małym kombo Gallien-Krueger 250ML, a w następnym tygodniu miałem iść z nimi na próbę. Karim nauczył mnie prawie wszystkiego, co wiem. Dziś, z biegiem czasu, znamy się doskonale, czujemy muzykę w ten sam sposób. Naprawdę lubimy razem grać. Dotyczy to również wszystkich pozostałych członków grupy.

Myślę, że Crazy Hammer nie brzmiałby tak, gdyby nie znakomita sekcja rytmiczna w postaci basisty Marca Duffau i perkusisty Daniela Pouylau Budują oni bardzo solidną podstawę dla gitarzystów jak i dla melodii wyśpiewywanych przez Didiera Delsaux

Mathieu Papon: To prawda, że duet DanyMarco jest jak para Karim-Mathieu, ale w wersji perkusja-bas. Są bardzo kompatybilni muzycznie i nagle dla reszty grupy jest to super wygodne, że mogą się oprzeć na tej solidnej podstawie.

Po rozpadzie Crazy Hammer w roku 1991 większość z Was kontynuowała muzykowanie w Alcylon, Blind Panther, Manigance

Generalnie cały czas rozwijaliście się muzycznie Myślę, że ma to wpływ na to jak funkcjonuje obecnie w Crazy Hammer

Mathieu Papon: Oczywiście, każdy z nas miał różne doświadczenia w innych zespołach, w różnych stylach (country rock, blues rock, hard rock covery...). Nasza ewolucja w różnych światach przyczyniła się do wzbogacenia nas samych i ukształtowania naszej obecnej muzyki.

Jak powstaje muzyka Crazy Hammer? Korzystacie ze współczesnej techniki i pracujecie w swoich domach, a swoimi pomysłami dzielicie się za pomocą różnych komunikatorów? Czy też jak za dawnych lat spotykacie się w sali prób i wspólnie jammujecie?

Mathieu Papon: Pierwsze utwory Crazy Hammer były tworzone przez Karima i JeanMichela, byłego perkusistę. Następnie, wraz z

uformowaniem się grupy (Didier, Karim, Daniel, Alain i ja) nasze kompozycje powstawały głównie w sali prób w piwnicy. Utwory edytowaliśmy na żywo i nagrywaliśmy na radio-odtwarzaczu K7, aby archiwizować nasze kolejne próby. Od czasu naszego reunionu, metoda pracy jest trochę inna. Często proponuję fragmenty zwrotki/refrenu ze wstępną partią perkusji, które nagrywam, gdy tylko trzeba, i wysyłam innym. Następnie każdy wyraża swoją opinię i swoje pomysły. W ten sposób utwór powoli nabiera kształtu. Marco również dużo komponuje. Zabawne jest to, że kiedy on proponuje mi partię basu, ja dodaję gitarowe riffy, których on w ogóle sobie nie wyobrażał. I odwrotnie, kiedy ja proponuję mu riffy, on wymyśla linię basu, która nie przyszłaby mi do głowy. Nasze mózgi spojrzenie na muzykę są różne, ale bardzo dobrze się uzupełniają.

Jak nagrywacie muzykę Korzystacie z dobrodziejstw współczesnej techniki i wykorzystujecie domowe studia czy też nagrywacie w profesjonalnych i stacjonarnych studiach?

Jak jest z innymi aspektami typu miks i mastering?

Mathieu Papon: Nagrywamy naszą muzykę w domu. Używamy Cubase jako cyfrowej stacji roboczej. Partie gitar, rytmiczne i solowe, nagrywamy w DI, a następnie HK robi reamping w Vamacara Studio Marco nagrywa swoje partie basowe w domu. Dany również nagrywa perkusyjne w domu, ale czasami przychodzi do mnie nagrywać na TD30. Podobnie Didier przychodzi nagrywać swoje wokale u mnie, choć nie mam zbyt optymalnych warunków. Podobnie jest z chórami, wszyscy spotykają się u mnie i dobrze się bawią. Następnie HK wykonuje dla nas niesamowitą pracę przy miksowaniu i masteringu w Vamacara Studio. Bardzo dobrze rozumie naszą muzykę, która różni się od zespołów, które ma w zwyczaju nagrywać, i wie, jak sprawić, żeby to wszystko brzmiało dla nas wspaniale. Ten facet jest świetny.

Bardzo podoba mi się całość albumu "Roll The Dice" i ciężko mi jest wyróżnić jakieś konkretne kawałki Jednak gdyby ktoś mocno mnie przycisnął, wskazałbym na "All For One" (bardzo lubię takie szybkie strzały w prosto w twarz), tytułowy "Roll The Dice" (bardzo Judasowy) i rozpoczynający album "Wondering" (mocno nawiązuje do Iron Maiden). A wy jakie kawałki byście wyróżnili?

Mathieu Papon: Osobiście nie mam preferencji co do takiego czy innego utworu. Jak już mówiłem, nie moglibyśmy nagrać kompozycji, która nam się nie podoba. One wszystkie są ekstra. Różnią się od siebie, ale wszystkie należą do Crazy Hammer

Jak odebrali "Roll The Dice" krytycy i fani?

Mathieu Papon: Myślę, że dobrze. Różne recenzje albumu, które widzieliśmy w internecie, są naprawdę fajne, a niekiedy bardzo pozytywne. Jestem zachwycony takim entuzjazmem wobec naszej muzyki. Fakt, że Crazy Hammer tworzy oryginalny heavy metal, jak powiedziałeś powyżej, stwarza sytuację, że potrafimy wyróżnić się na tle większości obecnych zespołów, co być może jest powodem dobrego przyjęcia "Roll The Dice"

Album jest ozdobiony świetną okładką W jaki sposób koresponduje ona do utworów zawartych na płycie Kto był pomysłodawcą

okładki i jej wykonawcą?

Mathieu Papon: Myślę, że to nasz przyjaciel Jeep Moncorger zasugerował nam współpracę ze Stanem W. Deckerem Didier znał Stana z Manigance i skontaktował się z nim, by dowiedzieć się, czy mógłby zrobić dla nas małe, ładne dzieło sztuki. O ile dobrze pamiętam, zaproponował mu oględnie tę historię o ręce, która rzuca kostkami. Potem Stan dał nam tę wspaniałą okładkę. To świetny artysta i nie na darmo mówi się, że ma dużo pracy.

W show bussinesie nigdy nie było łatwo wypromować zespół i jego muzykę, a później utrzymać jego popularność Jakie największe trudności pod tym względem są w dzisiejszych czasach?

Mathieu Papon: Dziś grupa musi mieć hiperłącza, aby być widocznym i móc przyciągać fanów. Trzeba też grać, żeby spotkać się z publicznością. Trzeba też umieć zainwestować finansowo, aby uczestniczyć w pewnych ambitnych projektach (trasy otwierające dla znanych grup), a to może mocno obciążyć każdy zespół. Bez budżetu trudno jest wytrzymać ten szok!

Jak zamierzacie promować "Roll The Dice"? Jakieś teledyski,? Jakaś trasa?

Mathieu Papon: Nasza wytwórnia M&O Music jest odpowiedzialna za promocję płyty we wszelkich mediach (stacje radiowe, magazyny itp.). My staramy się ożywić nasze strony na Facebooku i Instagramie. Nagraliśmy dwa teledyski do "Wondering" i "Roll the Dice". Za nagranie i montaż tych dwóch klipów odpowiada nasz przyjaciel, fotografik David Milhe. To bardzo oddany facet w tym co robi. David zrobił też świetne zdjęcia (te na płycie w szczególności).

Jak w ogóle czujecie się na scenie jako zespół?

Mathieu Papon: Lubimy występować na scenie, a publiczność docenia nasze zgranie i zaangażowanie, co widać podczas naszych występów. W każdym razie takie opinie przekazują nam ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty.

Jakie będą wasze posunięcia w najbliższym czasie?

Mathieu Papon: Mamy kilka planów dotyczących dat koncertów w Greater South West na rok 2023, ale nic nie zostało jeszcze w pełni sfinalizowane. Mamy nadzieję, że bardzo szybko znajdziemy publiczność i podzielimy się z nią naszym albumem! Dziękujemy za zainteresowanie i stay Crazy!

Michal Mazur

Translation: Szymon Paczkowski

CRAZYHAMMER 37

Katalog Ossuary Records regularnie powiększa się o kolejne wydawnictwa. Sporo wśród nich płyt młodych zespołów, a długogrający debiut Night Lord jest jedną z ciekawszych. "Death Doesn't Wait" to siarczysty i zarazem melodyjny speed/heavy z lat 80. rodem, prawdziwa kwintesencja takiego grania. Fani tradycyjnego heavy nie mogą więc tego albumu przegapić, a do tego Night Lord zapowiada również koncerty, co cieszy jeszcze bardziej.

HMP: Nie da się ukryć, śmierć nie czeka na nikogo, ale skąd w was, przecież bardzo młodych ludziach, tyle pesymizmu? Taki "Speed Metal Shock" nie pasował na utwór tytułowy, musiało być mrocznie, adekwatnie do obecnych, bardzo niespokojnych czasów?

Night Lord: Według nas to raczej realizm niż pesymizm. Śmierć jest nieodłącznym elementem życia na naszej planecie i trzeba to zaakceptować. Tytuł płyty pasuje do każdej epoki, każdego pokolenia. Warto mieć z tyłu głowy, że żniwiarz z kosą nie zamierza czekać, kiedy będziemy gotowi na jego przyjście, lecz może nas odwiedzić w każdej chwili - tej mniej lub bardziej spodziewanej. Od nas zależy jak wy-

nie z ich młodzieńczych lat. W naszych domach rodzinnych było dużo muzyki, nie tylko metalowej, ale również wiele podgatunków rocka. Jednak tradycyjny metal to muzyka, którą od zawsze chcieliśmy grać i tak pozostało do dzisiaj. W obecnym składzie jesteśmy bardzo zgodni w tym przekonaniu.

Jak szybko od etapu fanów przeszliście do aktywnego muzykowania? Z tego, że Night Lord jest waszym pierwszym poważnym zespołem wnoszę, że zaczynaliście grać w bardzo młodym wieku?

Przed Night Lordem były inne składy, w których graliśmy mając 15/16 lat. Szymon i Ar-

ny metal zawładnął wami na dobre?

Zdecydowanie. Gramy razem od pięciu lat. Były momenty zwątpienia, ale po premierze albumu i koncercie na "Heavy Artillery Vol. 1" nie mamy wątpliwości, że to właśnie tradycyjny speed/heavy przynosi nam najwięcej frajdy, a ludzie którzy przychodzą na nasze koncerty bawią się razem z nami.

Dla wielu młodych ludzi to jakieś wykopalisko, wolą grać black, death czy post-metal, jednak wy okazaliście się tradycjonalistamico fascynuje was w klasycznym heavy/speed metalu najbardziej, a jednocześnie stanowi o jego oryginalności i niepowtarzalności?

Doceniamy klasyczny heavy metal, ponieważ jest on podstawą innych podgatunków, które się z niego wykształtowały. Był on na tyle oryginalny, że swoją siłą przebicia zrewolucjonizował muzykę rockową i stworzył subkulturę, która trzyma się bardzo dobrze po dziś dzień. W Polsce i na świecie jest wielu maniaków zakochanych w tradycyjnych ciężkich dźwiękach tak jak my. Od nagrania pierwszego heavymetalowego albumu minęło już 50 lat, lecz wciąż powstają nowe zespoły, które chcą grać na starych zasadach. Wystarczy przejrzeć kanał NWOTHM na YouTube, jest w czym przebierać. Sami zaczynaliśmy od słuchania klasycznego heavy jak Iron Maiden, czy Judas Priest, tak więc zostało z nami przekonanie, że to właśnie lata 80 pozostaną naszą największą inspiracją. Z biegiem czasu do klasycznych riffów dodaliśmy prędkości i wyszedł heavy/speed, w którym się odnajdujemy i czerpiemy maksimum przyjemności z adrenaliny wydzielanej przez szybkość.

Jednocześnie słychać też na "Death Doesn't Wait", że nie jest to jakaś archiwalna produkcja z roku 1983, że w metalu od tego czasu wydarzyło się bardzo wiele - o taki efekt również wam chodziło, bo zespół musi zaznaczyć swą obecność tu i teraz, nawet jeśli pod względem inspiracji odwołuje się przede wszystkim do przeszłości?

Każde czasy mają swoje charakterystyczne brzmienie. Podczas nagrywania albumu nie chodziło nam o to, żeby na siłę odwzorować odschoolowe dźwięki z tamtych lat. Na "Death Doesn't Wait" nie chcieliśmy brzmieć jak "ktoś kiedyś", tylko jak "my teraz". Inspiracje inspiracjami, ale w studiu pracowaliśmy nad własnym brzmieniem, choć oczywiście założenie było takie, żeby dźwięki przypominały te bardziej tradycyjne.

korzystamy ten dany nam czas.

Może to tylko zbieg okoliczności, ale przyszliście na świat akurat w okresie wielkiego renesansu tradycyjnego heavy metalu, zapoczątkowanego w 1997 roku i trwającego przez kilka kolejnych lat Jak to wyglądało: dorastaliście z taką muzyką od najmłodszych lat, dzięki rodzicom czy starszemu rodzeństwu, czy metal pojawił się w waszym życiu niezależnie od nich?

Zainteresowanie tą muzyką nie wzięło się znikąd. W domu każdego z nas metal był obecny od dziecka. Zaszczepili to w nas rodzice, wujkowie, ciotki. Pierwsze płyty i kasety z ich młodości podarowali nam już w dzieciństwie, nasze pierwsze płyty i kasety pochodziły właś-

tur poznali się na salce prób w inowrocławskim klubie należącym do jednostki wojskowej. Był to rok 2012. Graliśmy wtedy w innych zespołach, które nie przetrwały próby czasu. Utrzymywaliśmy przez kilka lat sporadyczny kontakt, żeby w lipcu 2017 roku założyć Night Lorda. Pierwszy tydzień graliśmy we dwóch, wymyślając kawałki (Artur - wokal, gitara rytmiczna, Szymon gitara prowadząca). Następnie przyjęliśmy do zespołu byłych już członków na bas i perkusję. Pierwsze pijackie próby w pełnym składzie odbywały się w garażu. Graliśmy regularnie w upalne lato i szlifowaliśmy materiał na pierwsze demo.

Coś takiego kończy się często tak zwanym słomianym zapałem, ale nie u was, tradycyj-

Nie da się jednak nie zauważyć, że chociaż płytowych premier jest multum, to jednak największe zainteresowanie fanów, niezależnie od ich wieku, wywołują jakieś niepublikowane perełki sprzed lat, albo nowe wersje klasycznych albumów, tak jak choćby ostatnio "The Number Of The Beast" z nieznacznie zmodyfikowaną listą utworów i dodatkiem - koncertowym albumem, tak więc ta przeszłość wciąż znaczy bardzo wiele, jak bardzo młode zespoły nie starałyby się tego zmienić?

Dla wielu fanów zespoły publikujące "perełki sprzed lat" mają wartość sentymentalną i przyciągają uwagę słuchacza, który chce dowiedzieć się co zostało jeszcze nagrane w czasach jego ulubionego albumu. Nie da się tego zmienić. Każdy kiedyś zaczynał od zera. My jesteśmy na etapie walki o uwagę fana. W tych czasach jest wiele możliwości na wypromowanie

NIGHTLORD 38
Szybciej i mocniej, ale wciąż klasycznie
Foto:NightLord

się przez młode zespoły. Ciągła praca i dążenie do celu to podstawa, lecz nie można zapominać o dobrej zabawie. Na publikację bonusowych utworów sprzed lat przyjdzie czas.

Fakt faktem, że jakoś nie widać nowych Maiden, Priest czy TSA, ale też czasy mamy zupełnie inne - to szansa dla młodych zespołów, takich jak wasz, czy przeciwnie, p r z y s ł o w i o w y g w ó ź d ź d o t r u m n y , b o o jakimkolwiek rozwinięciu skrzydeł na ich miarę nie możecie nawet marzyć?

Wszystko jest możliwe, jedynym ograniczeniem jest nasz umysł. Tak jak wspominaliśmy wcześniej - możliwości jest wiele, od nas zależy jak je wykorzystamy. Promowanie zespołu jest zupełnie inne niż robili to na początku swojej kariery: Maiden, Priest, czy TSA w Polsce. Słuchacz ma inne oczekiwania i zespół musi starać się do niego trafić, adekwatnie do danej epoki.

Liczy się więc przede wszystkim frajda z grania, a pierwsze nagrania demo z lat 2018-19 tylko utwierdziły was w przekonaniu, że to dobry kierunek, tym bardziej, że kilka z tych utworów okazało się na tyle udanych, że nagraliście je również z myślą o debiutanckim albumie?

W pierwszych latach istnienia Night Lorda graliśmy znacznie wolniej. Szukaliśmy tego, w czym czujemy się najlepiej. Przyspieszyliśmy tempo w 2019 roku, na dwóch wydanych utworach, ale są one nadal wolniej zagrane niż na płycie. Kawałki z demo i singla na albumie pojawiły się wszystkie oprócz jednego i niektóre zmieniły się nie do poznania. Zamysł jest ten sam, ale są szybsze i ulepszone o nowe riffy. Uważamy, że wszystkie utwory z singla i demo było udane, ale trzeba było je solidnie dopracować. Nie lubimy odrzucać tego co już kiedyś nagraliśmy, jesteśmy dość sentymentalni. Niektóre riffy pochodzą z nieistniejących już naszych projektów, na przykład większość "On Through The Night" została napisana w 2015 roku, podobnie było z "Freezing Time"

Pewnie ta płyta ukazałaby się szybciej, gdyby nie pandemia i zawirowania w składzie Night Lord?

Zgadza się. Planowaliśmy ją wydać przed pan-

demią, ale obsuwa w czasie, koniec końców, wyszła nam na dobre.

Ponoć nagrywaliście ten materiał dwukrotnie - pierwsza wersja nie spełniła waszych oczekiwań, to nie było to?

W zasadzie to nagrywaliśmy go trzykrotnie. Zaczęliśmy w 2019 roku, w studiu, które znajdowało się w małym mieście blisko naszej rodzinnej miejscowości. Realizator, który nas nagrywał szybko okazał się być bardzo nieprofesjonalny i notorycznie przedkładał sesje nagraniowe. Straciliśmy w ten sposób kilka cennych miesięcy na próbie umawiania się z nim na nagrywki. Po zerwaniu współpracy wpadliśmy na pomysł nagrania albumu na własną rękę. Na wiosnę 2020 roku pojawiła się możliwość zbudowania własnego studia od podstaw. Po skończonych pracach zaczęliśmy działać. W momencie nagrania większości materiału nastąpiła awaria w budynku, w którym mieściło się nasze studio. Na salce pojawiło się jeziorko z pływającą żabą, dosłownie. Wody było ponad kostki. Całe szczęście udało się nam ewakuować cały sprzęt. Po akcji ratun-

kowej musieliśmy wrócić na naszą starą salkę, która chwilę później została zamknięta powodu pandemii. Niedługo potem zakończyliśmy współpracę z perkusistą. Po tej serii zdarzeń postanowiliśmy zacząć wszystko od początku. W 2021 roku nawiązaliśmy kontakt z perkusistą Maksem Matusewiczem, który nagrywał ścieżki na album. W zasadzie cały ten rok spędziliśmy na ogrywaniu materiału we własnych domach i na współpracy z Maksem. Rok później nagraliśmy całą resztę z Erykiem w jego studiu/stodole i tak 11 listopada 2022 "Death Doesn't Wait" ujrzał światło dzienne.

Preferujecie angielskie teksty, ale mamy tu j e d e n w y j ą t e k , " O s t a t n i ś m i e r c i k r z y k " Chcieliście w ten sposób zaakcentować, że jesteście polskim zespołem czy też z czasem będzie takich utworów więcej?

Stwierdziliśmy, że tekst po polsku będzie ciekawym smaczkiem na albumie i pewnym ukłonem w stronę polskich kapel metalowych, jak Turbo, TSA, czy Kat, które po polsku robiły to bezbłędnie. Mimo to jesteśmy zdania, że heavy metal po angielsku brzmi lepiej. Aktualnie nie mamy w planach pisać w ojczystym języku, ale kto wie, nigdy nie mów nigdy.

Koniec końców Artur musiał wrócić do gitary, a brak stałego perkusisty załatwiło zastępstwo w osobie Maxa Matusewicza

Było to jedyne możliwe rozwiązanie, bo między metalem w waszym wydaniu, a automatem perkusyjnym nie ma znaku równości, to dwa wykluczające się pojęcia?

Po usłyszeniu coverów Maxa stwierdziliśmy, że chcemy, żeby zagrał na naszym albumie i odezwaliśmy się do niego, czy jest zainteresowany. To bardzo utalentowany perkusista z wielkimi umiejętnościami. W tamtym czasie nie pomyśleliśmy nawet, aby użyć automatu. Pojawiła się możliwość współpracy z kimś, kto idealnie nadawał się na to stanowisko i potrafił odwzorować sposób grania utworów, który mieliśmy w głowach. Koniec końców wyszło tak, jak chcieliśmy, żeby od dawna było.

Eryka Kulę znaliście pewnie już wcześniej, skoro to właśnie on zajął się nagraniem i produkcją "Death Doesn't Wait", ale zastanawia mnie jak doszło do tego, że znany jako

39
NIGHTLORD
Foto:NightLord Foto:NightLord

gitarzysta Okrütnika zdecydował się dołączyć do was jako perkusista?

Eryka poznaliśmy w drugiej połowie 2021 roku przez naszego przyjaciela. Mieliśmy nagraną większą część bębnów na album i szukaliśmy studia, w którym moglibyśmy wbić całą resztę. Okazało się, że Eryk w miejscu zamieszkania posiada, całkiem przytulną stodołę, w której mieściło się własnej roboty studio i wyraził chęć nagrania nas. W 2022 roku zaczęliśmy współpracę. Podczas pewnej sesji nagraniowej Eras chwycił pałeczki i wpadł na pomysł, żebyśmy coś zagrali. Początki były cięż-

problemu.

Młode zespoły narzekają, że muszą liczyć przede wszystkim na siebie, a tu proszę, pierwsze poważne wydawnictwo i już pod szyldem coraz bardziej liczącej się wytwórni Czym Mateusz was skusił, czyżby kasetową wersją "Death Doesn't Wait"? Wcześniej śledziliśmy trochę poczynania Mateusza w Ossuary Records. Robi to profesjonalnie i kocha tradycyjny heavy metal. Spotkaliśmy się z nim kiedy byliśmy podczas nagrywania płyty i przedstawił nam konkre-

sji utworów. Tak naprawdę każda forma słuchania muzyki jest dobra, a zespół motywują tak samo wyświetlenia, jak i sprzedane płyty czy kasety.

Zakładam przy tym, że nie zapomnicie o nowym materiale, w myśl zasady, że trzeba kuć żelazo póki gorące? Choćby Okrütnik p r z y p o m i n a o s o b i e r e g u l a r n i e n o w y m i , cyfrowymi singlami - może faktycznie to dobra metoda na te streamingowe czasy, a kiedy zbierze się dość utworów można wydać album, również w fizycznej postaci?

Single to dobra forma przypomnienia o sobie, że jesteśmy tu i cały czas bawimy się muzyką. Mamy kilka pomysłów na nowy rok, ale teraz przede wszystkim stawiamy na promowanie płyty i na szlifowanie materiału, pod koncerty, które będziemy grali w 2023 roku.

Zawartość "Death Doesn't Wait" utwierdza mnie w przekonaniu, że lepszej promocji tego materiału od koncertowej nie można sobie wyobrazić - planujecie większą liczbę występów z tym materiałem, mniejszych i większych koncertów, takich jak choćby ten przed Holy Mother?

Założenie na 2023 rok jest takie, żeby grać koncerty i dobrze się bawić. Na pierwszą połowę roku mamy już trochę planów, także zachęcamy do obserwowania nas na wszelkich social mediach. Planujemy też ruszyć z wydarzeniem Heavy Artillery, organizowanym przez naszych przyjaciół Łukasza i Jakuba, poza granice Poznania. Na pierwszej edycji graliśmy premierowo cały, album, druga będzie odbywać się w marcu, a trzecia niedługo później, lecz w innym mieście.

kie, bo wcześniej grał rzadko na perkusji i na pewno nie tak szybko. Później co sesję próbowaliśmy coś zagrać i wychodziło coraz lepiej. Szukaliśmy wtedy perkusisty bez skutku, a Erykowi spodobało się bębnienie i tak dołączył do składu. We wrześniu graliśmy już regularnie próby w Poznaniu. 12 listopada, dzień po premierze albumu, zagraliśmy pierwszy koncert z Erykiem na stanowisku pałkera.

Macie już więc pełny skład na koncerty, a do tego Eryk poznał wasz materiał od tak zwanej podszewki podczas sesji nagraniowej czy miksów, miał więc ułatwione zadanie podczas jego opanowywania?

Fakt, że Eryk był osłuchany bardzo ułatwił nam próby. Znał cały materiał na pamięć i musiał odwzorować to za zestawem. Największym wyzwaniem na początku było dla niego kondycyjnie zagrać 10 szybkich kawałków pod rząd, ale odrobił lekcję i teraz robi to bez

tne, uczciwe warunki. Stwierdziliśmy, że to będzie dobra droga, a propozycja wydania kasetowej wersji "Death Doesn't Wait" tylko nas w tym utwierdziła.

Muzyka w sieci czy wersje cyfrowe to obecnie podstawa, CD to swoisty relikt, ale wciąż cieszący się zainteresowaniem - stara, poczciwa taśma, znacznie tańsza od płyty w i n y l o w e j , j e s t d l a t a k i e g o z e s p o ł u j a k Night Lord nośnikiem wymarzonym, nawet jeśli niskonakładowym?

Staramy się dotrzeć do każdego słuchacza. Są fani, którzy nie uznają muzyki w wersji cyfrowej i słuchają tylko taśm. Jest ich zdecydowanie mniej niż kiedyś, stąd mniejszy nakład, ale nie można o nich zapominać. Sami kolekcjonujemy kasety i każdy z nas chciał mieć na półce taśmę z naszym debiutem, więc byliśmy zgodni, żeby wytłoczyć nieduży nakład tego jakże sentymentalnego nośnika.

Streaming zmienił również sposoby odbioru muzyki, bo algorytmy działają i ludzie często nawet nie wiedzą czego słuchają, szczególnie kiedy dźwięki są dla nich tylko tłem, nie koncentrują się na nich Z kolei fizyczne nośniki wymuszają na odbiorcach coś takiego jak głębokie słuchanie, szczególnie kiedy nie ma się w magnetofonie autorewersu, albo trzeba przełożyć winylową płytę na drugą stronę, co również jest ich ogromnym autem? Fizyczne nośniki uwrażliwiają na muzykę, którą możesz dosłownie dotknąć. Fani metalu są sentymentalni, jak mało która subkultura. Zespoły metalowe nie muszą się martwić, że ich fani ograniczą się tylko do cyfrowych wer-

Można powiedzieć, że jesteście teraz na początku swej drogi - ten pierwszy, ale znaczący krok w postaci debiutanckiego albumu macie już za sobą, teraz więc wszystko w waszych, ale też słuchaczy, rękach, bo nawet najlepszy zespół jest bez nich nikim?

Muzyka to przede wszystkim ludzie. To dla nich udostępniamy nasze wypociny, sprzedajemy płyty, kasety i ich chcemy widzieć jak walczą pod sceną. Bez ludzi nie byłoby nas i mamy nadzieję, że na nadchodzących koncertach spotkamy wielu maniaków z którymi będziemy mogli pogadać, napić się i nadwyrężyć kark w rytmie speed metalu pod osłoną nocy. Tasting metal sound!

Wojciech Chamryk

NIGHTLORD 40
Foto:NightLord

Pandemiczne dołki i prawdziwy metal

Robbie Houston nie kryje, że kolejne lockdowny były trudne dla członków Skelator. Zespół jednak przetrwał i przypomina o sobie EP "Blood Empire" z czterema nowymi utworami. To jednocześnie zapowiedź kolejnego albumu - są plany wydania go w przyszłym roku, na 25-lecie formacji.

HMP: "Cyber Metal" ukazał się latem 2019 roku, tak więc już jakiś czas temu Czyżby akurat w przypadku Skelator pandemia nie była czasem sprzyjającym dla tworzenia, nie byliście w stanie skupić się na pisaniu, kiedy cały świat musiał ulec jednemu, ale śmiercionośnemu wirusowi?

Robbie Houston: Jesteśmy zespołem, który najlepiej pracuje razem. Zazwyczaj Jason lub ja piszemy kilka części, takich jak riff lub melodia refrenu i kilka bardzo podstawowych tekstów. Ale żeby przekształcić to w kompozycję, potrzeba wiele wspólnego grania i wymiany pomysłów. Robienie tych rzeczy na

wszystkich, bez względu na to, kto w którym kraju jest.

W tym całym zamieszaniu pojawiają się oczywiście różne niejasności, co daje pole do popisu zwolennikom różnych teorii spiskowych. Są one od lat bardzo rozpowszechnione w waszej ojczyźnie, ale teraz można już mówić o ich szczególnym nasileniu - co sądzisz o takim podejściu, to efekt niedoinformowania czy zwykłej bezmyślności, albo też szukania sensacji?

Rządy od zawsze robiły coś podejrzanego i zawsze byli ludzie, którzy umiejętnie spekulo-

mnóstwo szczegółów do dyskusji na temat szczepionek. Ale ja naprawdę cieszę się, że nie umarłem na polio czy prawdziwą ospę, kiedy byłem dzieckiem.

W tak zwanym międzyczasie mieliście też zmianę na stanowisku basisty i od dwóch lat gra z wami Leona Hayward, co pewnie również miało wpływ na pewne zakłócenia w waszej działalności?

Przyjęcie nowego członka zawsze jest wyzwaniem. Potrzeba czasu, aby nauczyć się współgrać muzycznie. Następnie ponowna nauka utworów jako nieco inny zespół wymaga czasu. Na szczęście Leona jest naprawdę świetna i te kroki były dość łatwe. Ale mam wrażenie, że od 2020 roku mieliśmy już kilkanaście falstartów. Liczę jednak, że w pewnym momencie znowu zaczniemy się rozkręcać.

Nie da się nie zauważyć, że w latach wcześn i e j s z y c h b y l i ś c i e z d e c y d o w a n i e b a r d z i e j produktywni, wydając w latach 2008-14 aż cztery albumy Teraz trudno już o ten młodzieńczy entuzjazm i aż taką kreatywność, szczególnie, że model funkcjonowania muzycznego biznesu w ostatnich 10 latach zmienił się diametralnie?

Pasja tylko nieznacznie się zmniejszyła. Jednak kiedy byliśmy młodzi wszystko było o wiele łatwiejsze, nie mieliśmy innych zobowiązań i byliśmy gotowi żyć za mniejsze pieniądze, z większą liczbą współlokatorów, gorszymi samochodami itp. Bycie dorosłym, związki, praca i rachunki nie ułatwiają tego, a nieraz stanowią przeszkodę. Ale kontynuujemy, niezależnie od tego wszystkiego, tylko trochę wolniej. Dodam, że nasze standardy jakości produkcji idą w górę z każdym albumem, więc ich tworzenie również trwa dłużej!

odległość było dla nas co najmniej trudne. Rzeczy, które zajęłyby godzinę we wspólnym pokoju, zajmowały nam tygodnie. Dodatkowo cała ta sytuacja wpłynęła na zdrowie psychiczne i zdolności twórcze każdego z nas.

Do niedawna o czymś takim mogliśmy poczytać w książkach S-F czy podręcznikach historii, ale wydawało się, że coś takiego jak masowe epidemie to już wspomnienie. Wygląda na to, że nic bardziej mylnego i w trzeciej dekadzie XXI wieku stanęliśmy z dnia na dzień przed ogromnym wyzwaniem?

Świat jest bardziej połączony teraz niż kiedykolwiek. Od tej pory sprawy będą dotyczyć

wali szczegółami. Teraz z internetem informacje mogą dotrzeć do ludzi łatwo jak nigdy dotąd. Niestety fałszywe informacje mogą rozprzestrzeniać się jeszcze szybciej. To nie jest łatwy problem do rozwiązania.

Poza tym można mieć różne zdanie na temat szczepionek, ich skuteczności czy nawet szybkiego tempa ich wprowadzenia, ale gdyby nie one to pewnie branża muzyczna do dziś nie ruszyłaby z koncertami, co dla jeszcze większej liczby zespołów oznaczałoby koniec funkcjonowania?

Tak. Gdyby nie szczepionki, wątpię, by istniała teraz scena muzyczna. Oczywiście jest

Uderzyło mnie również coś innego: kiedy zaczynaliście grać w latach 90 mało który muzyk udzielał się w jakimś innym zespole, a już o większej ich ilości nie było mowy Teraz Leona poza Skelator gra jeszcze w czterech innych grupach - to również jakiś znak czasów?

Większość muzyków, którzy kiedykolwiek grali w Skelatorze, wcześniej udzielała się co najmniej w jednym innym zespole, jeśli nie w dwóch lub trzech. Myślę, że w dzisiejszych czasach łatwiej jest się dowiedzieć o tych wszystkich projektach. Rob, Jason, Patrick i ja działamy również w innych zespołach.

Czy taki zespół jak Skelator ma jakiekolwiek korzyści ze streamingu, poza ewentualnym promocyjnym znaczeniem tego, że ktoś po posłuchaniu waszej muzyki w sieci ewentualnie wybierze się również na koncert czy

42 SKELATOR
Foto:Skelator

kupi koszulkę?

Streaming jest świetny w dostarczaniu muzyki do uszu ludzi, ale fatalny w zarabianiu pieniędzy, chyba że jesteś już na szczycie. Potrzebne jest nowe rozwiązanie.

Kiedyś dodałbym jeszcze do tego zestawu również i płytę, ale teraz, kiedy miliardy utworów są dostępne w sieci " za darmo", większość słuchaczy, nierzadko mieniących się nawet fanami danej grupy, nie myśli już o czymś takim jak jej kupienie Znacznie gorszy jednak wydaje mi się fakt, że nie dociera do nich fakt, że aby coś nagrać musicie, jako zespół, ponieść określone koszty, których nikt wam przecież nie zwróci?

To jest stwierdzenie, nie pytanie. I jest ono prawdziwe.

Dlatego zdecydowaliście się teraz na wydanie EP, żeby przypomnieć o Skelator, niejako zapowiedzieć kolejny album?

Wydaliśmy EP-kę, ponieważ stało się jasne, że ukończenie nawet tych utworów w czasie trwania pandemii zajmie nam przynajmniej dwa lata. To było wszystko, co mogliśmy zrobić, a chcieliśmy coś wydać, zamiast popadać w jeszcze większą stagnację. Prawdopodobnie nadal byśmy pracowali nad albumem, gdyby nie decyzja, którą podjęliśmy.

Wygląda na to, że tradycyjny/epicki metal wciąż kręci was najbardziej i tak już pozostanie, bo w tej formule czujecie się najlepiej i wypowiadacie najpełniej?

Absolutnie. Prawdziwy metal na zawsze. Nadal regularnie słuchamy Iron Maiden, Judas Priest i Grave Digger oraz wszystkich innych zespołów, które miały na nas wpływ. To jest rodzaj muzyki, który kochamy.

"Blood Empire" będzie chyba wydawnictwem unikalnym w tym sensie, że te cztery utwory trafiły tylko na to wydawnictwo - choćby z tego powodu, że to początek większej całości Opowiesz nam więcej o koncepcie

"The Kahless Trilogy"? Zostanie on zapewne rozwinięty na kolejnych albumach Skelator?

Planujemy zrobić kolejny album epicki w chuj. Więc może…

To musi być dla was ekscytujący moment, kiedy zaczynacie prace nad takim większym projektem, chociaż nie da się ukryć, że wyzwanie też wiąże się z tym nieliche, bo nie możecie przecież zawieść fanów, a do tego chcecie też spełnić, przede wszystkim, własne oczekiwania co jakości tego materiału?

To jest wspaniałe, że znów możemy wspólnie jammować i pisać utwory w sposób, który kochamy.

Jak więc będą wyglądać wasze najbliższe miesiące? Ewentualne koncerty, żeby pograć na żywo utwory z "Blood Empire" i do tego wytężona praca nad nową płytą? Dokładnie. Chcemy zagrać każdy nowy kawałek na żywo przed nagraniem kolejnego albumu, więc po drodze odbędzie się wiele koncertów w Seattle i miejmy nadzieję, także w innych miejscach.

Kiedy zamierzacie ją zarejestrować i wydać? Przyszły rok byłby idealny o tyle, że będzie-

cie świętować 25-lecie zespołu, tak więc lepszej okazji dla płytowej premiery nie można sobie wymarzyć?

Byłoby wspaniale wydać płytę w przyszłym roku, ale wydamy ją dopiero, jak wszystko będzie pewne i ukończone. Nie możemy iść na skróty. Metal musi być przetestowany. To musi być prawdziwe.

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

Foto:Skelator

Steelover to wciąż Steelover

Jakimś cudem w Polsce w latach 80. zeszłego wieku pojawiło się kilka licencyjnych albumów kapel heavy metalowych. Wśród nich była płyta "Glove Me" belgijskiego zespołu spod znaku hard'n'heavy Steelover. Przyznam się, że wtedy bardzo kręciłem na nią nosem, a to z powodu fatalnej produkcji. Jednak z czasem, ba po wielu latach, powróciłem do tego krążka i zdziwiłem się, że jednak to kawał niezłej muzy, która nie miała szczęścia do czasu i produkcji. Potwierdzeniem tych przemyśleń okazał się niedawny i niespodziewany powrót Steelover. Zespół nagrał album "Stainless", który w połowie zawiera na nowo nagrane kawałki z krążka "Glove Me". Ależ one brzmią. Jednak najlepiej przekonać się o tym samemu przesłuchując wspomniany "Stainless". Wcześniej zapraszam was do rozmowy ze starym składem kapeli, czyli z wokalistą Vince Cardillo, basistą Nicolasem Gardi i gitarzystą Patem Fresonem, którzy wspominają stare dzieje, niełatwe początki odrodzenia i o całej swoje muzyce z najnowszym albumem włącznie.

HMP: W okolicach 1984 roku Mausoleum Records odsprzedało licencje kilku swoich wydawnictw polskim wytwórniom płytowym, w tym był wasz album "Glove Me", który wydal Pronit Records Wiedzieliście o tym?

Vince Cardillo: Nie, nie wiedzieliśmy o tym, dowiedzieliśmy się dużo później, ponieważ otrzymaliśmy oświadczenie o 76 000 sprzedanych płyt "Glove Me", ale to bez naszej wiedzy, w dodatku nie dostaliśmy z tego ani grosza.

Scorpions, ale także znajdziemy podobne elementy co w brytyjskim Mama's Boys, czy też francuskim Fisc Oprócz tego można doszukiwać się cech znanych z takiego April Wine A wy sami, do jakich fascynacji się przyznajecie, jakie zespoły wtedy słuchaliście i jakie płyty robiły na was wrażenie?

Vince Cardillo: Moim ulubionym zespołem był Deep Purple, ale słuchałem większości hardrockowych zespołów z lat 70.

Pat Freson: Bardzo lubiłem Black Sabbath,

dowód na to, że wszystkie gatunki muzyczne prędzej czy później się łączą.

Kawałki z "Glove Me" są zgrabnie napisane oraz świetnie i sprawnie odegrane Do muzyki bardzo dobrze pasuje również wokal Vince Cardillo, melodyjny, ale z rockową chrypką Jedna wtedy nie do końca podobało mi się brzmienie, brakowało mi w nim soczystego soundu jak, chociażby na Scorpionowskim "Blackout" Jak sami wtedy ocenialiście produkcje i brzmienie waszego debiutu?

Vince Cardillo: Nie mieliśmy takiego budżetu jak Scorpions! Album został nagrany i zmiksowany w dwa tygodnie, musieliśmy improwizować większość solówek i tekstów na miejscu, bo z powodu braku budżetu wszystko musiało być zrobione jak najszybciej.

Nicolas Gardi: Tak, musieliśmy nagrywać bardzo szybko, a część prac związanych z nagrywaniem dźwięku i miksowaniem została spartaczona przez wytwórnię z powodu braku czasu i budżetu. Nie chcieli zatrudnić producenta artystycznego ani fachowca od miksu, więc byliśmy pozostawieni sami sobie.

Jak wam szła promocja "Glove Me"?

Vince Cardillo: Zrobiliśmy kilka koncertów, w tym otwarcie dla Kiss i Bon Jovi w Forest National. Było kilka występów w popularnych programach w telewizji w Belgii i Luksemburgu.

Pat Freson: Wszystko poszło bardzo szybko, koncerty, telewizja i promocja z innymi zespołami z tej samej wytwórni.

Jakie były realia w Belgii dla zespołów taki jak Wasz?

Vince Cardillo: W tamtych czasach bardzo trudno było eksportować cokolwiek jako produkt belgijski.

Pat Freson: Ale byliśmy bardzo dumni z tego, że wyrażaliśmy się muzycznie, my Belgowie, kosmici, graliśmy z europejskimi zespołami i przede wszystkim wykuwaliśmy duszę Steelovera

Nicolas Gardi: Z mojej strony, informacja, którą otrzymałem, była taka, że "Glove Me" zostało wydane w waszym kraju przez Pronit i sprzedała się w ponad 400 000 egzemplarzy (!?). Nigdy nie mogłem zweryfikować czy to prawda, ale wiemy, że Mausoleum było bardzo nieuczciwe.

Tak był to spory nakład, także sporo polskich maniaków miało go w swoich kolekcjach Wasza muzyka mogła im przypaść do gustu, bo moim zdaniem inspirowana była dokonaniami

Led Zeppelin i Teda Nugenta za rock'n'rollową energię.

Nicolas Gardi: Z mojej strony zespoły, których słuchałem to Humble Pie, Lynyrd Skynyrd, Deep Purple. Lista jest bardzo długa i wszyscy ci basiści mnie inspirowali, ba nawet pozwoliłem sobie na mrugnięcie okiem do Rogera Glovera, ale jeśli miałbym zabrać na bezludną wyspę tylko jeden album, to byłby to "Spectrum" Billy'ego Cobhama, gdzie Lee Sklar i Tommy Bolin wykonują niezwykłą pracę. Tommy Bolin po dołączeniu do Deep Purple po odejściu Ritchiego Blackmore'a, to

Nicolas Gardi: Tak, zgadzam się z Vince'em, w naszym kraju nie było żadnej infrastruktury do wyrażania muzycznie samego siebie, a to sprawiało, że eksport poza nasze granice był prawie niemożliwy.

Muszę się przyznać, że choć lubiłem słuchać "Glove Me" to, już wtedy miałem innych bohaterów. Swoje płyty wydali również, chociażby Running Wild, Metal Church czy Metallica i moja uwaga była coraz bardziej skupiona na takim graniu Ciekawi mnie czy odczuliście, że tradycyjny heavy metal traci popularności na rzecz innych podstylów typu power metal, thrash metal itd

Vince Cardillo: Myślę, że melodyjne hard'n'

STEELOVER 44
Foto:Steelover

heavy jest nadal popularne i że fani power czy thrash metalu, również go słuchają.

Nicolas Gardi: Nawet jeśli w pewnym momencie mentorzy hard rocka czy metalu stracili posłuch lub popularność, wielu młodych ludzi nadal szuka bardziej tradycyjne zespoły z bardziej melodyjnymi wokalami, które rozumieją, i mogą śpiewać razem z muzykami i budować na koncertach chwile uniesienia, tak jak w tekście utworu "Need The Heat"; "fani są tam, jesteście krwią przechodzącą przez moje żyły, czerwoną jak miłość, którą dzielimy". Wszystko jest powiedziane w tym wersie, który napisał Vince

W sumie dość długo się nie poddawaliście, bo działalność skończyliście w 1986 roku Przez ten czas zagraliście wiele koncertów?

Vince Cardillo: Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ opuściłem Steelover w 1986 roku z powodu nieporozumień z niektórymi członkami zespołu.

Pat Freson: Muzyka powinna być tworzona po ludzku, z jednym celem "jak zabawa to, bez niepotrzebnych tarć". W tamtym czasie, owszem, zagraliśmy kilka koncertów, ale straciliśmy ogólnie zainteresowanie, które było niezbędne do ożywienia naszej muzyki.

Nicolas Gardi: Było kilka koncertów, ale straciłem motywację ze względu na Vince'a i tym samym do Steelover również.

Czy któryś z nich miał dla was specjalne znaczenie?

Pat Freson & Nicolas Gardi: Nie.

Czy pracowaliście nad materiałem na waszą drugą płytę?

Vince Cardillo: Pracowałem nad drugim albumem do samego końca, ale potem zdecydowałem o opuszczeniu zespołu.

Pat Freson: Tak, oczywiście, pracowaliśmy z Vince'em nad drugim albumem, zanim odszedł z zespołu. On stworzył wszystkie melodie i byliśmy świadomi, że nie będą one łatwe do zaśpiewania przez kogoś innego, ale mimo to kontynuowaliśmy naszą działalność. Musieliśmy się dostosować i czasami zmienić niektóre melodie, ponieważ zastąpienie mojego najdroższego Vince'a na wokalu nie było łatwym zadaniem.

Dlaczego nie udało się jej nagrać i wydać?

Pat Freson: Drugi album Steelover został nagrany. Nagranie odbyło się w ICP, ale z Dannym Kleinem na wokalu. Nie mieliśmy już

wytwórni i musieliśmy przejść do działania na własną rękę, co wtedy było bardzo drogie! Przetrwaliśmy tak długo, jak pozwalały na to nasze finanse.

Nicolas Gardi: Pat powiedział wszystko...

Co ostatecznie skłoniło was, aby rozwiązać działalność zespołu?

Pat Freson: Niestety motywacja gdzieś się rozpłynęła z powodów, które zostały już wyjaśnione.

Nicolas Gardi: Nasze starania o znalezienie wytwórni nie powiodły się, więc zespół został zmuszony do rozwiązania swojej działalności i dlatego album nigdy nie został wydany. Co więcej, odejście Vince'a spowodowało zbyt mocny wstrząs. W wyniku tych wszystkich rozczarowań niektórzy członkowie zespołu zaczęli pracować nad innymi projektami i Steelover przestał być w centrum uwagi.

Co robiliście po odwieszeniu instrumentów na kółku?

Pat Freson: Po prostu żyliśmy innymi marzeniami bez muzyki, ale z dużym żalem.

Nicolas Gardi: Z mojej strony nigdy tak naprawdę nie przestałem grać, dalej udzielałem się w kilku formacjach blues-rockowych, ale tylko dla przyjemności.

Wróciliście w 2016 roku, po trzydziestu latach, co było impulsem, aby na nowo powołać do

życia Steelover?

Nicolas Gardi: Na początku byłem bardzo entuzjastyczny, ponieważ wiedziałem, że rozpoczęliśmy pracę, która nie została ukończona.

Prace nad reaktywacją podjęliście we trójkę Rudy Lenners, Nick Gardi i Pat Freson Dlaczego nie dołączyli do was wtedy Mel Presti i Vince Cardillo?

Vince Cardillo: Skontaktował się ze mną Rudy, który poprosił mnie o spotkanie w celu obgadania reaktywacji Steelover i nie wiem, co się wydarzyło podczas tego spotkania, ale w końcu Rudy powiedział mi, że projekt zostanie zrealizowany beze mnie.

Nicolas Gardi: Byłem zaskoczony wyborem Rudy'ego, kiedy powiedział mi, że ma wokalistę i gitarzystę, którzy zastąpią Vince'a i Mela, zawsze byłem pełen szacunku dla ludzi starszych ode mnie, nawet gdy ich doświadczenie i wiedza była trudna do udowodnienia.

Do współpracy zaprosiliście Johna Lemoine oraz Pheela Coibona Dlaczego wybraliście właśnie ich?

Pat Freson: Ja nie specjalnie wierzyłem wtedy w powrót Steelover i prawdę mówiąc, myślę, że nie byłem do końca świadomy tego projektu, po prostu ufałem wyborom Rudy'ego.

Nicolas Gardi: Jak powiedział Pat, to był wybór Rudy'ego. Na pierwszej sesji nagraniowej, kiedy słuchałem utworów, powiedziałem "Veto, to nie jest Steelover, idziemy w złym kierunku...", ale Rudy umiał nas podejść i zaufaliśmy mu.

W 2016 roku wypuściliście EP-kę "Back from the 80's" Niestety nie mogłem znaleźć w internecie niczego o tym wydawnictwie, możecie coś sami o nim powiedzieć?

Pat Freson: Potrzebowaliśmy po prostu czegoś, co pomoże nam w powrocie do grania koncertów. Steelover potrzebował nagrać trochę nowego materiału, zrobiliśmy to w małym nakładzie, dlatego jest to trudno znaleźć.

Nicolas Gardi: Tak, to była limitowana edycja do zaprezentowania się potencjalnym promotorom, ale muszę przyznać, że nie było w tym serca.

Aktualnie nie ma z wami już Rudy'ego Lennersa, czemu opuścił was ponownie?

Pat Freson: To chyba po prostu zasłużona emerytura!

Nicolas Gardi: Na to pytanie może odpowiedzieć tylko on...

STEELOVER 45
Foto:Steelover Foto:Steelover

Na jego miejsce pojawił się Mario Zolo, jak go poznaliście i dlaczego zdecydowaliście się na współpracę z nim?

Pat Freson: Po odejściu Rudego, Steelover był już trochę znany i to pozwoliło nam przetestować kilku perkusistów, w tym Mario

Nicolas Gardi: Jestem zaskoczony, że padło imię Mario, bowiem wziął udział w kilku próbach, ale nie był zaangażowany w pisanie utworów, koncerty czy nagrania. Nie wyklucza to jednak jakości jego poziomu!

Nowy album "Stainless" nagrywaliście już z nowymi muzykami Nowym gitarzystą został Calin Uram, a perkusistą Nikko Popoulos Na nowo jest również Vince Cardillo

Już słuchając singla "Don't Know Why" byłem pod wrażeniem, śpiewał jeszcze lepiej, mocniej i ostrzej

Nicolas Gardi: Calina Urama poznaliśmy w studio i to Marc Tombal, nasz manager, przedstawił nam Nikko Popoulosowi i bardzo szybko zaczęliśmy z nim pracować. Nagraliśmy "Don't Know Why", gdzie Vince faktycznie się wyróżnia.

Muzyka na nowym krążku nie odbiega od tego co graliście od waszego początku, ciągle można mówić, że jest inspirowana była dokonaniami Scorpions, ale także takimi zespołami jak brytyjskim Mama's Boys, francuskim Fisc, czy też kanadyjskie April Wine. Po prostu, mimo tylu lat nic się nie zmieniliście, to wasze muzyczne DNA

Nicolas Gardi: Sześć niewydanych nigdy wcze-śniej utworów z albumu "Stainless" powstało niemal w tym samym okresie co "Glove Me", więc możemy powiedzieć, że nawet jeśli znajdujemy podobieństwa do innych zespołów to, Steelover to wciąż Steelover

Wszystkie wasze utwory to przede wszystkim bardzo dynamiczne kawałki w stylu melodyjnego heavy metalu a la lata 80 z refrenami do skandowania na koncertach Z tej konwencji wyłamują się dwa utwory utrzymane w stylu ballady "Remember" i "What Your Love" Kiedyś na początku lat 80 to był mus, że na płycie musi znaleźć się choć jedna taka ballada Poza tym wykorzystanie na nowym albumie waszych kawałków z debiutanckiego albumu jest też dowodem na to, że zasługiwały one na lepsze brzmienie...

Nicolas Gardi: Powrót do utworów z "Glove Me" był wyzwaniem i zwycięskim zakładem, by pokazać, że w tamtym czasie album "Glove

Me" zasługiwał na lepszą produkcję, a wybór dwóch ballad pokazuje naszą przynależność do lat 80.

Trochę minęło czasu od wydania "Stainless" jakie opinie zbiera album wśród recenzentów, a jakie wśród fanów?

Vince Cardillo: Recenzje są bardzo pozytywne. Fani są zadowoleni, że album brzmi jak w latach 80., a zwłaszcza z tego, że Steelover to wciąż Steelover

Nicolas Gardi: Recenzje albumu "Stainless" są bardzo pozytywne, zarówno w europejskich mediach, jak i z drugiej strony Atlantyku, a nawet z Japonii, a to wszystko dzięki ogólnoświatowej dystrybucji. Jedna z nich, którą zapamiętałem to ta, którą otrzymaliśmy z Hiszpanii; "Im więcej słuchasz "Stainless", tym dłużej chcesz go słuchać, co z łatwością możesz uczynić ponownie, ponieważ refreny są bardzo chwytliwe", a recenzje od publiczności to głównie są w stylu, "powrót Steelover na scenę jest zwycięskim powrotem". To wszystko, koło się dopełniło!

Parę koncertów już zagraliście Jak to było ponownie znaleźć się na scenie?

Vince Cardillo: Wyobraź sobie, co to znaczy dla mnie po 35 latach całkowitego wyłączenia z grania! Problem podobny jak dla dziecka uczącego się chodzić.

Nicolas Gardi: Długo wierzyłem, że Steelover może powstać z popiołów. Od 2016 roku nigdy w to nie wątpiłem. Teraz wraz z powrotem

Vince'a przyjemność z grania w Steelover jest dobrze widoczna na zdjęciach, które pokazują nas na scenie jak i za kulisami. Zespół po prostu potrzebował konkretnych ludzi na odpowiednich miejscach.

J a k i e m a c i e a k t u a l n e p l a n y n a p r o m o c j e "Stainless"?

Vince Cardillo: Drugi teledysk.

Pat Freson: Zrobiliśmy kilka koncertów, kilka festiwali i kilka bardzo dobrych otwierających koncertów, na których graliśmy "Stainless", a dla nas gra na żywo to między innymi bardzo dobry sposób na promocję albumu.

Nicolas Gardi: Jak powiedział Vince, zamierzamy rozpocząć zdjęcia do naszego drugiego teledysku, a Marc, nasz menadżer, kontaktuje się z kilkoma miejscami i organizatorami festiwali, więc może wpadniecie do nas?

Czy Escape Music jest pomocna w tych planach?

Vince Cardillo: Oczywiście! Podpisaliśmy roczny kontrakt plus dodatkowe opcje z Escape Music. Mamy więc nadzieję na więcej!

Nicolas Gardi: Tak, pan Kallil Turk, współzałożyciel i współwłaściciel Escape Music, skontaktował nas z Fredrikiem Folkare, który zmiksował nam album.

Mam nadzieję, że tym razem się nie poddacie i w najbliższych latach będziemy mogli cieszyć się kolejnymi kawałkami i płytami Steelover

Vince Cardillo: Przybycie naszego gitarzysty Calina Urama aka Piciu i naszego perkusisty Nikko Popoulosa, wzmocniło nas w realizacji naszego albumu "Stainless", ale także w codziennym życiu Steelover

Pat Freson: Dojrzałość, a zwłaszcza pewność siebie daje nam wszystkim dobrą pozytywną energię na scenie i w studio. Vince i ja staramy się dawać z siebie wszystko przy pisaniu nowych kompozycji, a "nowa krew" dwóch nowych członków - Nikko i Calin, przynosi nam w końcu jednorodny, muzyczny i ludzki Steelover. Teraz przygotowujemy się do 2023 roku i już planujemy nowy album.

Nicolas Gardi: Potwierdzam, przybycie dwóch nowych członków wzmacnia tę rodzinę i jedność wokół projektu Steelover

Steelover: Dziękujemy za zainteresowanie Steelover i niech żyje Rock'n'roll!

Tłumaczenie:

Michał Mazur
STEELOVER 46
Szymon Tryk Foto:AnneStelen Foto:AnneStelen

Dzięki ich EP-ce "Medieval Steel" z 1984 roku chyba na zawsze pozostaną w pamięci fanów klasycznego heavy metalu. Szczególnie wśród tych, co mają odchył na US metal i epicki metal. Niestety po złych doświadczeniach z ewentualnymi wydawcami, bardzo ostrożnie podchodzą do współpracy z innymi. Nie działa to na ich korzyść. Prawdopodobnie z tych powodów ich druga płyta "Dark Castle" wydana po reaktywacji ma fatalne brzmienie, a ich kolejne działania mają bardzo słabą promocję. Kojarzy się to z partactwem, niż z profesjonalizmem. Tak jak Bobby Franklin określił w wywiadzie, o ich najnowszej płycie "Gods Of Steel" można było dowiedzieć się jedynie pocztą pantoflową. Może jednak zmądrzeją, bo pewne symptomy można już zauważyć. Choć Bobby nie jest szczególnie wygadanym gościem to, zapraszam do przeczytania tego wywiadu, bowiem parę ciekawych informacji zostało w nim przekazane.

HMP: Na początku roku 2022 wydaliście album "Gods Of Steel", więc pewnie macie już orientację jak fani przyjęli to, że gracie nowocześniej, ale ciągle tradycyjny heavy metal?

Bobby Franklin: Tak, właśnie w taki sposób chcemy to utrzymać. Zdecydowanie chcemy

utwory muzyka powstała w około trzy godziny. Wcześniej miałem już napisane teksty.

No właśnie, Bobby ciągle masz notes, w którym zapisuje swoje pomysły na teksty?

Oczywiście, że tak bracie. Mam jeden notes na tytuły, drugi na pomysły, do których będę

szedł w lutym 2014 roku, spoczywaj w pokoju mój bracie.

Natomiast utwory "Gypsy Dancer", "Great White Warrior", "Maneater" to już nowsze oblicze formacji, które inspiracje czerpie z początku lat 90 gdzie riffy wybrzmiewają ciężarem i ostrością, a sekcja ma jeszcze większy groove W pewnym sensie przypomina mi to, co zrobiło Judas Priest na "Painkiller" Stary, traktuję to jako wieki komplement. Priest jest jednym z moich ulubionych zespołów wszech czasów. Nasza nadchodząca płyta będzie właśnie w tym stylu.

Za to ty Bobby ciągle trzymasz fason, może nie wyciągasz wysokich rejestrów, jak na początku swojej kariery, ale twój głos ciągle ma moc i przyciąga uwagę

Dziękuję za ten komplement. Nie muszę być super krzykaczem śpiewającym bardzo wysoko, ale od czasu do czasu przemycam tego trochę.

Album wydaliście sami Jakie są tego powody? Czy to jest związane z niemiłymi konsekwencjami współpracy z Megaforce Records z początku kariery Medieval Steel, przez co teraz nie macie zaufania do kogokolwiek innego niż do samych siebie?

Jestem zdania, że niewiele jest porządnych wytwórni. Doświadczenie, które mieliśmy z MegaForce mogło być wspaniałe, ale po prostu nie wyszło, może to był czas, aby zrobić krok do tyłu. Być może są świetne wytwórnie, ale po prostu nie potrafiliśmy się z nimi dogadać.

A może to Internet dał wam pewności siebie? Macie świadomość, że dzięki niemu dotrzecie do tych, co chcecie i w ten sam sposób, co współczesne metalowe wytwornie typu No Remorse, Pure Steel czy High Roller Zabawne, że wspomniałeś o High Roller. Z okazji 40. rocznicy działalności Medieval Steel mają wydać naszą debiutancką EP-kę z 1984 roku w wersji oryginalnej na winylu w 2024 roku. My również w 2023 roku mamy zamiar wydać kolejną płytę zatytułowaną "Blood Moon"

W 2013 roku wydaliście album "Dark Castle" w nakładzie 200 sztuk, a nośnikiem był CDr Moim zdaniem płyta ta przepadła i dlatego mimo wszystko dobrze byłoby dogadać się z kimś z wcześniej wymienionych wytwórni

To już nie są bezdusznymi biznesmenami, a raczej to oddani całym sercem fani i to oni by dbali o to żeby tytuł był ciągle dostępny, nie tylko jako wytłoczone CD, winyl, ale także jako kaseta oraz nośniki cyfrowe

mieć oko na przyszłość i nie zapominać o przeszłości.

Czy krytycy mają inne spojrzenie na "Gods Of Steel" niż fani?

Powiedziałbym tak, mają inną perspektywę tylko dlatego, że kiedy gramy nowe kawałki na żywo, mieszamy je z naszymi klasykami.

Przyznam się, że nie miałem problemów z zaakceptowaniem waszej wizji tradycyjnego heavy metalu z "Gods Of Steel" Tym bardziej że w waszych utworach, takich jak "Soldiers of Fortune", "Stargazer" czy "Satanic Garden" można doszukać się także starego Medieval Steel

Doceniam to, że myślisz w ten sposób, ale to nie było naszym zamiarem. Kiedy pisaliśmy te

wracał i trzeci na teksty. Najpierw przeglądam notatnik z tytułami, znajduję tytuł, który pasuje do niektórych pomysłów z mojego drugiego notesu, a następnie przechodzę do trzeciego, tego z gotowymi tekstami.

Teksty wydają się, że utrzymane są w podobnych klimatach, co te z EP-ki czy "Dark Castle"

Zgadzam się z tym i mam nadzieję, że tak będą wyglądały wszystkie nasze przyszłe wydania.

Do wpływów starego Medieval Steel można zaliczyć także metalową balladę "Memories"

"Memories" napisałem o Chucku Jonesie, współzałożycielu Medieval Steel, który od-

Czytasz chyba w moich myślach. Właśnie rozmawiamy z grecką wytwórnią Eat Metal Records i być może dojdziemy do porozumienia w sprawie wydania "Dark Castle" na winylu i kasecie.

Aktualnie tradycyjny heavy metal to żaden biznes, większość zespołów traktuje swoją działalność jako hobby i z tego co zauważyłem to, najlepiej wiedzie się tym zespołom, w których muzycy potrafią ułożyć działalność w zespole w harmonii ze swoim życiem codziennym, rodzinnym i pracą Co w sumie nie jest łatwe, bo to albo pandemia, albo kryzys Rosja vs Ukraina, albo jeszcze inne kryzysy Jak w tej kwestii sobie radzicie? To wszystko co wymieniłeś to prawda, kilka

MEDIEVALSTEEL 48
Zdecydowanie chcemy mieć oko na przyszłość i nie zapominać o przeszłości
Foto:MedievalSteel

kwestii jeszcze można byłoby dodać, ale ogólnie moja żona i ja prowadzimy własny biznes. Dodatkowo piszę, nagrywam, robię próby i wydaję albumy, a także zajmuję się merchem. Jesteśmy więc dość zajęci, ale masz rację, że zespoły muszą się sporo namęczyć, żeby robić to, co kochają.

Wróćmy do albumu "Dark Castle" W czasie Keep it True XVI ty i Chuck udzieliliście nam wywiadu Byliście bardzo rozentuzjazmowani jeśli chodzi o "Dark Castle" Wspominaliście, że często odwiedzają lokalne studio, że kawałki są niesamowite, a brzmienie jest mocarne Niestety, gdy w końcu posłuchałem "Dark Castle" byłem rozczarowany brzmieniem Jak myślicie, co poszło nie tak?

Można było zrobić coś lepiej w tej kwestii?

Całkowicie się z tobą zgadzam. Posłuchałem zbyt wielu niewłaściwych ludzi, którzy mówili mi jak mam prowadzić swój biznes. To się już nie powtórzy.

Muzycznie "Dark Castle" było wyśmienite

Zresztą nie mogło być inaczej, bo to chyba utwory, które powstały na początku kariery Nie myśleliście, aby nagrać je na nowo?

Tak, myśleliśmy o tym, żeby móc nagrać i zmiksować te kawałki na nowo, ale tak się złożyło, że pliki z tej sesji jakoś tak wyparowały ze studia, w którym je rejestrowaliśmy. Zgadzam się z tobą, że są to naprawdę dobre utwory, które nie doczekały się odpowiedniej produkcji.

Już wspomniałeś o tym Na początku 2014 roku zmarł Chuck Jones Bardzo trudne były to dla was chwile?

O mój Boże, nie masz pojęcia bracie, on był moim najlepszym przyjacielem przez bardzo długi czas. Chuck Jones... obaj kochaliśmy muzykę i mieliśmy instynktowną chemię do pisania utworów. 9 lutego 2014 roku, podczas polowania, zmarł na tętniaka serca.

W 2014 roku pojawia się gitarzysta Jeff Miller Dlaczego podjęliście akurat z nim współpracę i czy był to początek zmian w muzyce Medieval Steel?

Ponieważ jest świetnym gitarzystą oraz doskonałym autorem muzyki i tekstów.

A teraz opowiedz o Fire Choir To ten zespół, który po namowach Jona Zazuli miał być amerykańskim odpowiednikiem Def Lep-

pard? Napisaliście wtedy jakieś kawałki, w ogóle robiliście cokolwiek w tym kierunku?

Myślę, że Jon Z (niech spoczywa w pokoju) miał nawet dobry pomysł na amerykańską wersję Def Leppard, ale nie czułem się w tym komfortowo, chciałem grać ciężej i ostrzej, niemniej dałem się namówić, aby napisać kawałki do tego projektu. Moja frustracja narastała, aż w końcu postanowiłem wrócić do domu i ponownie uruchomić Medieval Steel

EP-kę "Medieval Steel" wydała wytwórnia Sur Records, co o niej możesz powiedzieć?

Powiedziałbym, że to był dla mnie wspaniały czas, byłem już w Steel ze dwa lata, byliśmy surowi i kopaliśmy tyłki. Sur Records pozwoliło nam wejść do studia w czasie przerwy i nagrywać. Podobało mi się to, że było to przed erą cyfrową. W rzeczywistości oryginalne utwory z EP-ki były nagrane na 2-calowych taśmach.

W zasadzie w chwili wydania o "Medieval Steel" wiedziało niewielu fanów, ale dzięki Internetowi przypomniano sobie o niej i w sumie dzięki temu płyta ta trafiła na zawsze do panteonu heavy metalu Pewnie nieoczekiwana sytuacja, ale dumę i satysfakcję z tego powodu czujecie?

W tej chwili tytułowy kawałek jest grany na

całym świecie, ma ponad 550,000 odsłuchów i zmierza po milion. Pomyśleć, że kiedy go napisałem, nie miałem pojęcia, że aż tak odpali, a to otworzyło wiele drzwi dla zespołu.

Życie w kapeli miało wam w zawrotnym tempie, czy też byliście świadomi, że dzieje się coś ważnego i warto było pamiętać o każdej chwili?

Tak naprawdę wszystko zaczęło się układać w 2005 roku, kiedy w nasze ręce wpadło kilka starych taśm z naszą muzyką i to sprawiło, że znów się tym zainteresowaliśmy. Ale zanim to nastąpiło, spotykaliśmy się, robiliśmy próby i jammowaliśmy.

Może warto byłoby spisać te wszystkie wspomnienia?

Moja żona i ja wiele razy rozmawialiśmy, że powinienem napisać książkę. Tylko nie wiem jak się za to zabrać.

Wróćmy do "Gods Of Steel" Jakie mieliście pomysły na promocję tego albumu i co z tego wam wyszło?

Wieści o tym albumie rozchodziły się pocztą pantoflową. Ogólnie nie był zbytnio promowany, ale dobrze sobie radzi.

Po nagraniu "Gods Of Steel" znowu doszło do zmian personalnych Czy ta personalna niestabilność będzie miała wpływ, że na kolejny album będziemy czekać równie bardzo długo?

No to tak, mój długoletni perkusista postanowił śpiewać i zostać frontmanem. Zastąpiliśmy go gościem o imieniu Jake Feld, który jest młodszą i jeszcze bardziej agresywną wersją bestii za bębnami. Pójdę dalej i powiem wam, że mój długoletni przyjaciel Steve Crocker, oryginalny basista Medieval Steel, powrócił do zespołu. Wniósł on do zespołu wspaniałą energie a la Steve Harris. Poza tym Jeff Miller, który grał w Survivor i Black 59 jest nadal ze mną na gitarze. Wszystkich tych muzyków odnajdziecie na nowym albumie zatytułowanym "Blood Moon", który wydamy w 2023 roku.

MEDIEVALSTEEL 49
Michał Mazur Tłumaczenie: Szymon Tryk Foto:MedievalSteel Foto:MedievalSteel

Niesamowita pasja

Zawsze będziemy grać heavy metal w najlepszym wydaniu! - deklaruje gitarzysta Silvio "Chuck" Verdecchia. Po zapoznaniu się z trzecim albumem "Metal Dream" Witchunter trudno nie przyznać mu racji, bowiem Włosi postarali się w przypadku tego materiału jeszcze bardziej niż na naprawdę udanym "Back On The Hunt". Dlatego, jeśli ktoś wielbi tradycyjny heavy z lat 80., nie może tej płyty przegapić, bo to wypadkowa nurtu NWOBHM oraz kontynentalnego heavy z tego okresu, muzyka surowa, mroczna, ale też melodyjna.

HMP: Wygląda na to, że długie przerwy pomiędzy waszymi albumami nie są w żadnym razie przypadkiem - potrzebujecie tych sześciu lat na przygotowanie i nagranie kolejnego materiału?

Silvio "Chuck" Verdecchia: Właściwie naszym życzeniem było wydanie tego albumu szybciej, ale czasami pewne rzeczy prowadzą do niechcianych opóźnień. Obiecuję, że postaramy się przyspieszyć i wydać nasz czwarty album do końca 2024 roku!

Wielu fanów zdaje się też zapominać o tym, że zespoły muszą same pokrywać koszty sesji nagraniowych, etc., tak więc nie ma co udawać, trzeba zebrać pieniądze, żeby my-

przypadku każdego albumu od "Crystal Demons", naszym punktem odniesienia dla nagrań był Manuele Mara z Mara's Cave, który zawsze był w stanie zrozumieć i zoptymalizować nasze intencje.

W sumie w pandemii i tak nie było się gdzie spieszyć, płyt i tak ukazywało się multumodetchnęliście z ulgą, że "Metal Dream" może w końcu ujrzeć światło dzienne? Tak! Absolutnie nie mogliśmy się doczekać! Pomimo opóźnień zdecydowaliśmy się nie wydawać go podczas pandemii, ponieważ granie i promowanie nowego albumu na żywo jest wśród naszych priorytetów! Teraz jesteśmy tutaj i jesteśmy gotowi z naszym metalowym

k o n t e k ś c i e p o c h w a ł , c h o c i a ż o n e z a w s z e cieszą, ale bardziej w tym sensie, że słuchacze zauważają rozwój Witchunter?

Zdecydowanie tak, ale wiesz, nie żałujemy tego, co zrobiliśmy wcześniej i dlatego doceniamy komplementy i aprobatę, które są związane z nowym albumem lub z tym, co zrobiliśmy w przeszłości. W rzeczywistości, pomimo zdro-wej i naturalnej ewolucji, jaką może mieć zespół, zawsze będziemy grać heavy metal w najlepszym wydaniu!

Co ciekawe udaje się wam coś takiego, mimo formalnych ograniczeń stylistycznych, bo w końcu poruszacie się po terytorium zawężonym do tradycyjnego metalu lat 80 i NW OBHM, co z góry wymusza sięganie po określone rozwiązania kompozytorskie czy aranżacyjne?

To nie jest żadna tajemnica. Jesteśmy z pewnością zespołem głęboko przywiązanym do kanonów metalu lat 80., a w szczególności NWOBHM. Jednak zawsze staraliśmy rozwijać własne brzmienie i podejście, które nadawało nam osobowość. Niestety, wiele obecnych zespołów nie jest tym zainteresowanych.

Też jesteście zdania, że pomiędzy 1982 a 1987 rokiem powstały najciekawsze albumy z nurtu tradycyjnego metalu, a kolejne udane wydane w następnych dekadach to już tylko wyjątki?

Ech... w latach, które wymieniłeś, naszym zdaniem metal miał swoje apogeum świetności. Choć tak naprawdę jesteśmy też bardzo przywiązani do hard rocka i ukształtowanego wcześniej "protometalu". Ale nawet po tych latach powstały wspaniałe płyty, które kochamy do dziś.

Czasy mamy w tej chwili lepsze o tyle, że mało kto, tak jak te 40 lat temu, wykrzykuje już hasła typu "prawdziwy metal nie toleruje syntezatorów", a wy korzystacie z nich w celu dodania niektórym kompozycjom tajemniczości czy mrocznego klimatu?

No nie wiem. Z jednej strony, uwielbiamy bezkompromisowość metalu wyrażaną w ostatnich latach. (śmiech)... Nie uważamy, że to było coś bardzo złego...

Sporo też w waszych utworach melodii - jeśli ktoś wychowywał się na muzyce z lat 70 i 80 to nie ma zmiłuj, nie ucieknie od tego, pewne patenty ma już po prostu wpisane w DNA?

śleć o rejestracji kolejnego albumu?

Szczerze mówiąc, w tej chwili pokryliśmy wszystkie koszty albumu z góry. Sami możemy zarządzać wydatkami i przy wydaniu płyty mamy satysfakcję, na którą zasługujemy.

Jesteście w tej dobrej sytuacji, że możecie pracować u siebie, to znaczy u ciebie, ale to z kolei wiąże się z sytuacją przedłużania całego procesu w nieskończoność, bo przecież zawsze można coś zmienić lub poprawić - również ulegaliście tej pokusie?

Właściwie, w porównaniu do "Back On The Hunt", "Metal Dream" został nagrany w studiu poza miejscem, w którym zazwyczaj odbywamy próby i w którym nagrywaliśmy w przeszłości. Mimo to owszem, wierzymy, że czasami warto zmienić miejsce i eksperymentować z nowymi pomysłami. W każdym razie, jak w

snem spalić sceny w całej Europie!

Dziwnym trafem to wasz trzeci album - czujecie, że jest właśnie tym przełomowym, po nieopierzonym jeszcze debiucie "Crystal Demons " i znacznie ciekawszym "Back On The Hunt", czy nie przywiązujecie wagi do takich spraw, zostawiając takie dywagacje innym?

Każdy album ma swoją własną historię. Samo demo z 2008 roku nadal cieszy się dużą aprobatą większości fanów. Kochamy "Metal Dream", ponieważ wszystko, co napisaliśmy, napisaliśmy z prawdziwą pasją, przyjemnością i wylanym potem. "Metal Dream" reprezentuje to, kim jesteśmy dzisiaj.

Przyznasz jednak, że fajnie jest usłyszeć od fanów coś w stylu, że poprzednia płyta była OK, ale ta to dopiero jest coś? Nawet nie w

Uważamy za normalne i piękne, że muzyka, przy której się wychowaliśmy i która do dziś towarzyszy naszemu życiu, jest zauważana też w naszej muzyce. Jest to symbol pasji i przywiązania do pewnych dźwięków.

Plusem tej sytuacji jest również fakt, że dzięki takiemu podejściu macie aż kilka potencjalnych singli, nie byłoby też problemu w sytuacji, gdybyście postanowili wydać coś w 7 " formacie?

Tak, ale szczerze mówiąc, uwielbiamy pracować nad pełnowymiarowym materiałem.

Zachowaliście na stronę B jakiś nieopublikowany na "Metal Dream" utwór, bo nie pasował do reszty materiału lub po prostu nie zmieścił się na winylową płytę? Nie, nie odrzucaliśmy żadnych utworów z tego albumu. Wszystko, co na nim słyszysz jest stworzone, by tam być.

WITCHUNTER 50
Foto:Witchunter

Fani lubią jednak takie ciekawostki Sami też jesteście kolekcjonerami, zbieracie te wszystkie winylowe single, EP, MLP czy splity, a do tego macie sentyment do kaset, starych i tych nowych?

Tak, miłość do metalu w oczywisty sposób oznacza również miłość do związanego z nim fizycznego wsparcia. Wśród nas są tacy, którzy wolą jeden format od drugiego. Oczywiście, preferujemy winyl. Kasety również odgrywają ważną rolę w naszych kolekcjach.

Można więc spodziewać się wznowień waszych poprzednich albumów i wydania "Metal Dream" w wersji kasetowej, nawet w niewielkim nakładzie, tym bardziej, że jest to nośnik znacznie tańszy od winylu?

Oczywiście, bardzo tego chcemy. Najpierw porozmawiamy o tym z naszą wytwórnią, Dying Victims, z którą mamy świetne relacje i dogadujemy się naprawdę dobrze.

W sumie jakbym miał zespół i okładki jego płyt przygotowywał mi Paolo Girardi też zależałoby mi na tym, żeby ukazywało się to na winylu - wszystko musi być spójne i dopracowane, okładka musi współgrać z warstwą muzyczną i tekstową?

Okładka jest dla nas bardzo ważna. Uwielbiamy okładki i uważamy, że są one integralną częścią płyty. Paolo Girardi, nasz wielki przyjaciel i prawdziwy metalowiec, reprezentuje maksymalny wyraz tego, co chcemy przekazać. Zawsze miał też odpowiednią wrażliwość, aby zrozumieć nasze pomysły i ulepszać je, dochodząc do idealnego efektu końcowego.

Trzeci album i trzeci wydawca - takie z was niespokojne duchy, czy raczej czasy niezbyt sprzyjają regularnej współpracy, szczególnie na scenie tradycyjnego metalu, gdzie nakłady płyt czy generalnie zyski nie są zbyt wysokie?

Jesteśmy w doskonałych relacjach z wytwórniami, z którymi współpracowaliśmy w przeszłości i z którymi nie było szczególnych problemów ani niczego takiego. Czasami jednak pewna dynamika może doprowadzić do zmiany pewnych rzeczy i dziś jesteśmy dumni, że jesteśmy częścią rodziny Dying Victims Productions

Można jednak powiedzieć, że idziecie w górę, bo Dying Victims Productions wydaje się wydawcą wymarzonym dla takiego zespołu jak Witchunter Jest jeszcze High Roller Records, ale z nimi współpracowaliście już przy o k a z j i w i n y l o w e g o w z n o w i e n i a " C r y s t a l Demons", tak więc na brak zainteresowania nie możecie pod tym względem narzekać? Mieliśmy szczęście i możemy powiedzieć, że zasłużyliśmy na współpracę z doskonałymi wytwórniami. Nasz profesjonalizm, połączony z niesamowitą pasją do metalu był, jak sądzimy, jednym z powodów tych kooperacji.

Liczycie, że uda się wam zagrać jak najwięcej p r o m u j ą c y c h " M e t a l D r e a m " k o n c e r t ó w , chcecie jak najsilniej zaznaczyć swą obecność na metalowej scenie po czasach przymusowej, pandemicznej przerwy, przypomnieć się fanom?

Granie na żywo jest tym, co lubimy najbar-

dziej i być może jest to coś, co robimy najlepiej. Metal, skóra, ćwieki, uczucie, krew, duża głośność… Chcemy zagrać jak najwięcej koncertów, aby zaoferować wszystkim fanom heavymetalowy pokaz w najlepszej tradycji!

Życzę wam więc spełnienia tych planów i dziękuję za rozmowę!

Dziękujemy za wywiad! Głośne granie "Metal Dream" na żywo w Europie będzie w przyszłym roku naszym priorytetem! Nie możemy się doczekać, kiedy będziemy mieli okazję przyjechać znowu do Polski i tam zagrać! Jeśli jest dla ciebie za głośno to znak, że się starzejesz! Niech żyje heavy metal!

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

Stara szkoła realizacji

Zaczynali w latach 80. Wtedy im się nie udało. Teraz są na dobrej drodze, aby to zmienić. Wystarczy posłuchać ich EP-ki "The Hunter" z 2020 roku i najnowszej dużej płyty "Blinding Force" (2022). Zanim to jednak uczynicie przeczytajcie wywiad z basistą Maxxem Havickiem, który wraz z gitarzystą Michaelem Lashinskym zakładali Incursion w 1982r. w Miami.

HMP: Jakiś czas temu Nergal z Behemoth w wywiadzie zaproponował młodym ludziom, aby zamiast grac muzykę i zakładać zespoły poświęcili się nauce, podróżom i zabawie, a to dlatego, że jest coraz więcej zespołów, którymi się nikt nie interesuje, a te, co zdobyły popularność, borykają się z problemami, bo coraz mniej ludzi przychodzi na koncerty i coraz mniej kupuje muzykę na płytach To tak pokrótce Opinia ta nie ma przychylnych komentarzy w sieci, a wy jak ją odbieracie?

Maxx Havick: No cóż, to jego opinia. To trochę dziwne, bo pochodzi z zespołu, który ma niszową publiczność nawet w świecie me-

Teraz każdy czuje, że jego pomysł powinien mieć "platformę". Jesteśmy w erze trofeów uczestnictwa, gdzie każdy czuje się uprawniony do sukcesu, który według niego należy się mu i już. Świat muzyki jest w porządku. W tej chwili jest tak wiele wspaniałych zespołów. To jest biznes muzyczny, który jest trochę na bakier. Brak zespołów wywodzących się z podziemia i przenoszących się do głównych wytwórni jest zaskakujący. Najwyraźniej istnieją odbiorcy dla zespołów niebędących ciastkowymi potworami lub zespołami w maskach bądź innym make up metalem. No Remorse ma dwa z tych zespołów. Jeśli jest pu-

Przetrwaliście tylko cztery lata Jak wspominacie tamte czasy? Powiedzcie coś o muzyce, którą wtedy słuchaliście, na jakie koncerty chodziliście Co było impulsem, żeby założyć grupę? Czy na próbach bardziej skupial i ś

umiejętności, pisaniem muzyki, czy woleliście bajerować panienki i pić piwo? Jak załatwialiście sobie koncerty i jak one wyglądały Musiały być to szalone czasy dla was Byliśmy wtedy dzieciakami, ja miałem 16 lat, a Michael 14, kiedy założyliśmy zespół. Nie mieliśmy takiej sceny jak w LA, SF czy NY, gdzie można było być super młodym jak Death Angel, a ludzie brali cię pod swoje skrzydła i mogłeś się rozwijać. Graliśmy głównie z zespołami punkowymi i hardcore'owymi, ponieważ lokalna scena metalowa była bardziej nastawiona na Van Halen czy Motley Crue, więc tak naprawdę nie mieliśmy żadnego wsparcia poza naszą chęcią grania z każdym. Dopiero gdy zobaczyliśmy Nasty Savage, przekonaliśmy się, że ktoś robi coś zbliżonego do tego, co sami próbowaliśmy zrobić. Tampa była lata świetlne od nas, ponieważ nie było wtedy internetu, więc po prostu ćwiczyliśmy i pisaliśmy swoje kawałki. Niektóre z nich trafiły na "Blinding Force", ale inne są zupełnie nowe.

W waszej muzyce można znaleźć brzmienia, które kojarzą się z Jag Panzer, Omen, Riot, czyli heavy metalem w formie najbardziej tradycyjnym z możliwych i tak, jak zapewne było u was na początku kariery w latach 80 Jednak spod tych wpływów wyzierają także wzorce zaczerpnięte z Black Sabbath z Dio, Raven, Judas Priest, Iron Maiden itd Wydaje mi się, że ówcześni młodzi amerykańscy muzycy bardzo byli zafascynowani tym, co robiła ekipa Iron Maiden...

Kiedy formowaliśmy się jako zespół to, Jag Panzer i Omen albo nie istniały, albo nie były jeszcze na naszym radarze. Kiedy usłyszeliśmy "Ample Destruction", byliśmy zdumieni, ale faktycznie Maideni mieli wtedy na nas ogromny wpływ. Nauczyliśmy się wiele od Sabbathów z Dio, Judas Priest i Raven, ale słuchaliśmy też dużo Venom, Mercyful Fate, Anvil i Rush. Myślę, że wszystkie te zespoły plus lokalne punkowe i hardcorowe kapele, z którymi graliśmy, dały nam mieszankę klimatów, które słyszysz na naszych płytach.

talu. Jest mnóstwo przedsięwzięć, które nie są nastawione na zysk finansowy, a które warto robić. Jeśli tworzenie muzyki, którą robisz, przynosi ci satysfakcję na którymś z czterech podstawowych poziomów (emocjonalnym, intelektualnym, fizycznym czy współpracy) to, powinieneś do tego dążyć. Nigdy nie było czasu, w którym większość muzyków miała odnieść sukces, po prostu kontrast jest większy w przypadku zespołów, które "wybuchają" i stają się milionerami, podczas gdy większość artystów nie uzyskuje stabilności finansowej z bycia kreatywnym.

Niemniej wypowiedź dotyka ważnej sprawy, która dotyczy aktualnej kondycji showbiznesu Może macie pomysł jak uzdrowić sytuacje na rynku? W jakim kierunku to wszystko powinno pójść?

bliczność dla zespołu, który brzmi jak grupa z początku lat 70., to powinno być miejsce dla zespołów, które brzmią jak kapele z lat 80.

Tak czy inaczej, muzyka zawsze będzie z człowiekiem, w domu, w pracy, gdziekolwiek Jedni będą śpiewali cudze piosenki, inni będą tworzyć swoje Zawsze będą nowe zespoły, zawsze ktoś będzie chciał występować na scenie, ktoś z nich zdobędzie popularność Mnie najbardziej cieszy, że w tym całym galimatiasie jest miejsce dla tradycyjnego heavy metalu, że ciągle znajdują się młodzi ludzie, którzy chcą grać ten rodzaj muzyki Dokładnie. Muzyka zainspirowała grupę ludzi, którzy starają się posunąć epokę do przodu! Chociaż jesteśmy starymi facetami w lidze młodszych zespołów, jesteśmy całkiem szczęśliwi, że jesteśmy w tej ferajnie z kilkoma świetnymi zespołami.

Na EP-ce "The Hunter" wykorzystaliście utwory, które powstały w latach 80 Czy istnieją jakiekolwiek nagrania z tamtego czasu, które są dobrej jakości i moglibyście wydać na płycie?

Tak istnieją, ale w tamtym czasie nasz wokalista nie był zbyt dobrze dopasowany do naszej muzyki, więc wątpię, żeby kiedykolwiek ujrzały one światło dzienne.

"The Hunter" to także koncept-album, więc wasze inspiracje muzyczne to nie tylko Iron Maiden, ale Mercyful Fate czy nawet Rush, które specjalizowali się w takich opowieściach

Tak rzeczywiście. Cały pomysł był inspirowany utworami "At War With Satan" Venom i "Run Silent Run Deep" Raven "2112" Rush jest moim ulubionym albumem wszech czasów, do dziś, więc pomysł podjęcia konceptu był nieunikniony, choć nie zrobiliśmy z tego

R o z p o c z y n a l i ś c i e k a r i e r ę w r o k u 1 9 8 2
c i
s i ę n a p r a c y , d o s k o n a l e n i u s w o i c
e
h
INCURSION 52
Foto:Incrusion

jednego wielgaśnego materiału.

Natomiast "Blinding Force" pod względem lirycznym to raczej zbiór niepowiązanych ze sobą utworów Skąd taka zmiana i czy w ogóle na tym albumie chcecie coś przekazać swoim fanom poprzez teksty?

Nie jesteśmy zespołem, który próbuje trzymać się pomysłu albumu koncepcyjnego. Mieliśmy pewien zamysł i napisaliśmy kilka utworów, które dobrze ze sobą współgrały, a pod względem tekstowym też wyszło to całkiem nieźle. Tak było na "Hunter", ale nie jest to coś, co zamierzamy kontynuować. Jeśli kiedykolwiek tak się stanie, to będzie wspaniale, ale to się jeszcze okaże. W przypadku "Blinding Force" pomyśleliśmy, żeby zebrać garść utworów, które nie mają ustalonego tematu, ale mogą ze sobą dobrze współpracować. Myślimy, że w przyszłości nasze albumy będą bardziej zbliżone do "Blinding Force", ale jeśli będziemy mieli jakiś wybitny pomysł liryczny, który pozwoli nam głęboko zanurkować, nie będziemy się przed tym wzbraniać.

Muzycznie to ciągle tradycyjny, dynamiczny i energetyczny heavy metal mocno zakorzeniony w latach 80 Także każdy znajdzie coś, o czym mówiliśmy wcześniej, ale może jest coś nowego, na co nikt nie zwrócił uwagi, a powinien?

Mam nadzieję, że ludzie słyszą, że staramy się tworzyć muzykę, która jest wierna temu, kim jesteśmy i co kochamy w zespołach, które nas zainspirowały. Staramy się po prostu dodać coś od siebie do leksykonu muzyki i mamy nadzieję, że pewnego dnia zasłużymy na prawo do wymienienia nas wśród wielkich.

Na "Blinding Force" bardzo podobają mi się te szybkie fragmenty jak "Vengeance" ze świetnymi solówkami i prawie speed metalowy "Master Od Evil" Jednak niczego nie brakuje innym kompozycjom z nośnym "Run-

ning Out", "judasowskim" "The Sentinel" czy bardziej epickim, "maidenowskim" "Riot Act" na czele A wy które kawałki najbardziej lubicie grać?

Uwielbiam "Master Of Evil", "Hang 'em High", "Vengeance" i "Strike Down". Zresztą wszystkie kawałki są znakomite do grania. Jest jeszcze "Running Out", który tak naprawdę powstał podczas nagrywania tej kompozycji. Utwór była trochę inny, dopóki nie nadszedł czas jego nagrania, więc jestem naprawdę szczęśliwy, że udało nam się osiągnąć taki efekt.

Brzmienie na "Blinding Force" jest podobne do tego, które powstało na EP-ce "The Hunter" Nawiązuje do soundu heavy metalu z lat 80 , ale swobodnie wykorzystuje też to, co proponuje współczesna technika Mnie akurat podoba się takie podejście do brzmienia tradycyjnego heavy metalu Na obu płytach nie używaliśmy tzw. click tracków, więc jest to stara szkoła realizacji. Mieliśmy korzyści z robienia wielu ujęć bez martwienia się o taśmę, ale staraliśmy się trzymać rzeczy w krótkim czasie przed wysłaniem ich do zmiksowania przez Jorga Ukena. Myślę, że zrobiliśmy cały album wokoło dwa tygodnie, więc czuć, że jest surowy i spontaniczny.

Tym razem na album przygotowaliście zupełnie nowe utwory. Nie mylę się? Jak powstawały? Zrobiliście to tak jak kiedyś, czy też wcieliliście w rzycie nowe pomysły, które ułatwiły wam pisanie muzyki? "Vengeance" i "High 'em High" pochodzą z naszego pierwszego demo. Mniej więcej z tego samego okresu są też "The Sentinel" i "Blinding Force". W większości przypadków pisaliśmy tak jak w przeszłości. Mieliśmy riff i pomysł na tekst lub melodię i od tego zaczynaliśmy. Nie nagrywaliśmy pomysłów w naszym garażu czy w inny sposób oraz nie pisaliśmy tekstów do tzw. pętli.

Mimo że zaczynaliście w latach 80 jesteście też częścią nurtu NWOTHM, do którego należy cała masa młodych i trochę starszych zespołów Jak się czujecie w tej gromadzie i co was wyróżnia spośród całej masy tych wszystkich kapel?

Jesteśmy dumni, że jesteśmy częścią tego ruchu. Mam nadzieję, że wspinamy się po naszej ścieżce kariery coraz wyżej. Jesteśmy szczęśliwi, że nasz zespół zaczyna być uważany za formację, na którą warto zwrócić uwagę. Oczywiście, jestem zdania, że nasza muzyka nas wyróżnia, ale mamy nadzieję, że kiedy już damy kilka koncertów, stanie się jasne, dlaczego tak uważam.

Na YouTube dużą popularnością cieszy się kanał NWOTHM Full Albums To obecnie jeden z najlepszych sposobów na promocje młodej kapeli, ale nie tylko, które grają oldschoolowy heavy metal Drugim sposobem są oczywiście koncerty Co aktualnie kapela grająca heavy metal powinna zrobić, aby zainteresować sobą fanów?

Róbcie dobrą muzykę! Wszystko zaczyna się właśnie od tego. Nawet przy tak dużej ilości wydawanej muzyki, musisz mieć coś, co przykuje uwagę fanów.

Początkowo promocję "The Hunter" prowadziliście sami, z czasem zaczęliście współpracować z No Remorse Records Dlaczego

na partnera biznesowego wybraliście właśnie tę wytwornię i jak się wam z nią współpracuje?

No Remorse to najlepsza wytwórnia dla takich zespołów jak nasz. Są jak Megaforce współczesnej sceny. Naprawdę trzymają rękę na pulsie nurtu NWOTHM. Jesteśmy im wdzięczni za pomoc oraz danie nam szansy do wybicia się wśród tej całej masy świetnych zespołów. Zdołaliśmy zdobyć trochę uwagi, ale to dzięki No Remorse skierowano na nas światło reflektorów, które okazało się bardzo pomocne.

"The Hunter" zebrało dobre recenzje Myślę, że z "Blinding Force" jest podobnie Nie wydaje mi się, żebyśmy byli jeszcze recenzowani przez Heavy Metal Pages....

No i tu się mylisz mój drogi kolego Ale, ale, zdaje się, że Covid odpuścił i teraz jest trochę łatwiej z organizacją koncertów Macie już jakieś konkretne plany co do występów na żywo?

Jeszcze nie, ale mamy nadzieję, że wkrótce będziemy mieli coś do ogłoszenia.

Myślę, że mimo iż aktualnie jesteście nastawieni na promocję "Blinding Force" to już myślicie nad jego następcą Macie może już jakiś zarys waszego kolejnego albumu? Będzie dużo bardziej techniczny. Myślę, że w naszych nowych utworach nieco bardziej zademonstrujemy nasze inspiracje Mercyful Fate i Rush, a przy okazji jeszcze bardziej ugruntujemy nasze unikatowe brzmienie. Znajdzie się na nim kompozycja "Crown of Thorns" znana z naszego dema z roku 1984. Mamy już kilka utworów, które są bliskie ukończenia. Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.

Michal Mazur Tłumaczenie: Szymon Tryk

INCURSION 53

Niech muzyka mówi sama za siebie

Pamiętam swoje pierwsze zetknięcia z muzyką Sword. O ile nie było to dla mnie odkrycie Ameryki, o tyle od początku zachodziłem w głowę jak to jest, że przekopując się przez tony zespołów z tamtego czasu o wiele łatwiej natknąć się na formacje może nie tyle gorsze jakościowo, co wiele trudniejsze w odbiorze. Czego by nie mówić, oprócz świetnych riffów czy energii, muzyka ekipy z Montrealu charakteryzuje się naprawdę sporym potencjałem komercyjnym, który powinien zapewnić jej sporo większą rozpoznawalność. Jak się okazuje, panowie faktycznie mieli swoje 5 minut na rodzimym rynku, ale nie wystarczająco by wymieniać ich jednym tchem z "gwiazdami" ówczesnej sceny, typu Armored Saint czy Metal Church. No i nie wystarczająco, by utrzymać zespół na powierzchni burzliwych dla tradycyjnego heavy metalu wód lat 90. Teraz, gdy Sword powraca niczym Excalibur wydobyty z kamienia, można żywić nadzieję że coś w tym temacie się zmieni. Fani coraz częściej odkurzają nie tylko klasyczną "Metalized", ale i naprawdę udane "Sweet Dreams". Zdaje się, że Rick Hughes i spółka wrócili już na dobre, bo po latach od ogłoszonego powrotu, wreszcie doczekaliśmy się kolejnego krążka, zatytułowanego po prostu "III" i wcale nie zaniża on jakościowej poprzeczki ustawionej lata temu. Cóż, mówiąc szczerze frontman Sword nie okazał się wybitnie rozmowny, ale trochę szczegółów i opinii na temat rzeczonej "trójki", a także kilku niedopowiedzeń nt. historii grupy udało się z niego wyciągnąć… Zapraszam do lektury.

HMP: Na początek pytanie, które jak podejrzewam słyszycie ostatnio dosyć częstotrzeci album Sword był zapowiadany na koniec 2018 roku Niektórzy już wtedy mieli szczęście usłyszeć kilka premierowych numerów na żywo Dwa lata później pojawia się singiel, a potem znowu cisza Co się działo przez ostatnie lata w Waszym zespole, że

wych pojawiały się nagrania z prób, gdzie wyłapałem choćby fragment z "Took My Chances " , stąd mój wniosek że pewnie byliście gotowi do zrealizowania tego materiału sporo wcześniej Więc jaki był "plan A" względem nowej płyty zaraz po Waszej reaktywacji?

Plan był taki, że nie mieliśmy żadnych planów. Po prostu popłynęliśmy z prądem. Każdy

biorąc pod uwagę, że sprzedaż płyt drastycznie spadła, a trasy koncertowe stały się bardzo trudne do zarządzania, musieliśmy ograniczyć budżet i wydać dwa teledyski. Oto rezultat.

Szczególnie chętnie zobaczyłbym wizualną interpretację do "Dirty Pig" - czy traktować ten tekst ogólnie czy może jest ktoś, kto powinien odczytać go personalnie?

"Dirty Pig" odnosi się do tych, którzy idą przez życie depcząc po innych, aby osiągnąć własne cele. Wszyscy spotykamy w swoim życiu takie "brudne świnie". Ta piosenka stawia w perspektywie krzywdy wyrządzane przez tych, którzy są prawdziwymi złoczyńcami wobec społeczeństwa.

Z tego co rozumiem całość materiału na "III" powstała jeszcze przed rozpadem Sword? Czy to oznacza że wyciągnęliście gotowy materiał z szuflady i wystarczyło go "tylko" nagrać, czy były to raczej pojedyncze pomysły?

Zaczęliśmy proces pisania od przesłuchania kilku starych pomysłów. Niektóre zachowaliśmy, inne nie. Do tego doszły nowe pomysły, nowe teksty i nowe melodie. To trochę mieszanka staroci z dużą ilością nowego.

Skoro tak, muszę przyznać że te starocie w ogóle się nie zestarzały! Album brzmi bardzo świeżo i jest pełen energii!

Dziękuję, to pewnie dlatego, że włożyliśmy w to wszystkie nasze pomysły i dużo serca.

Co z trzema utworami, które ukazały się premierowo na kompilacji z 2006 roku (mam na myśli: "Get It While You Can", "Leather Lust" i "If You Want It")? Czy jest szansa że pojawią się kiedyś na innych wydawnictwach?

Te bonusowe utwory zostały wydane bez naszej zgody i pozwolenia. Tak, nagraliśmy je, ale nigdy nie mieliśmy zamiaru ich wydać. To decyzja wytwórni płytowej.

Pokusicie się na zrealizowanie dla nas czegoś a la "making of" z przygotowań studyjnych płyty?

Zaczęliśmy pracować nad piosenkami w domowym studiu, które zbudowaliśmy w garażu i to niezbyt odizolowanym. Było więc zimno i wszędzie unosił się zapach gazu, oleju i brudu. Żadnych luksusów. To był totalny powrót do korzeni.

Skoro wyjaśniliśmy już kwestie z historii najnowszej, to chciałbym teraz zajrzeć do bardziej zamierzchłej przeszłości - ale nawiązując do nowej płyty. Zaintrygował mnie tekst do "Unleashing Hell", bo z początku pomyślałem że opisujecie w nim pośrednio narodziny Sword - ale te miały przecież miejsce 6 lat wcześniej?

kazaliście czekać fanom tak długo?

Rick Hughes: Ze względu na sytuację pandemiczną musieliśmy zatrzymać presję i poczekać, aż stanie się ona przeszłością. Nie chcieliśmy, aby nasz album wyszedł w czasie, gdy świat był poddany blokadzie.

W zasadzie to możnaby rozciągnąć ten czas oczekiwania na ponad dekadę Sword reaktywował się już 11 lat temu Od początku wspominaliście o nowym albumie, pamiętam nawet że na Waszych mediach społecznościo-

miał swoje sprawy do załatwiania więc czas płynął tak jak zawsze... i powoli, i szybko.

Na single promujące nowy album wybraliście chyba najchwytliwsze utwory (choć wg mnie "Bad Blood" ma ogromny potencjał by stać się hitem na miarę "F T W " czy "Children of Heaven") i zrealizowaliście do nich przyjemne dla oka klipy. Ale muszę przyznać, że aż się prosi, żeby dodać do nich jakiś element fabularny, jak to miało miejsce przed laty w "Trouble Is"

Zrobienie teledysku jest bardzo kosztowne, a

Narodziny Sword przypadają na początek lat 80-tych. Do 1986 roku wydaliśmy album i zrobiliśmy co najmniej 500 koncertów, ale ten tekst jest autobiograficzny.

Czy faktycznie, tak jak to jest w tekście były to dla Was czasy przebiegające pod znakiem " sex, drugs and rock and roll"? Domyślam się że gdy jesteś w trasie z takimi postaciami jak Lemmy czy chłopaki z Metalliki, było to nie do uniknięcia? (śmiech)

Jak wszyscy młodzi ludzie którzy mają przed sobą życie, tak i my doświadczyliśmy wiele. Ale podróż jeszcze się nie skończyła, więc pewne

SWORD 54
Foto:Sword

próby i trudności będą kontynuowane, tyle że w bardziej trzeźwej formie.

Śpiewacie o tym niejako z nostalgią (nawet gdy mowa o kokainie, łatwych dziewczynach, czy bójkach), ale tak na poważnie - co z perspektywy czasu myślicie o takim stylu życia?

Z jednej strony bez niego i energii która mu towarzyszyła nie ma ogromnej części rockowej i metalowej kultury którą tak kochamy, ale z drugiej - nie ma się co oszukiwać - doprowadziło to masę ludzi do kompletnego upadku

Nostalgia jest wszędzie. Wszyscy mamy do opowiedzenia jakąś historię, niektóre są ładniejsze, inne brzydsze, ale to nasze dzieje. Jeśli mamy opowiedzieć jakąś historię, to równie dobrze możemy opowiedzieć naszą.

Skoro mowa o ekscesach i przygodach, Bardzo zaciekawiła mnie anegdota o tym, jak zostałeś aresztowany za noszenie karwasza w klubie The Moustache Opowiedz proszę jak to dokładnie było? I jak zakończyła się ta historia?

W tamtych czasach intensywnie koncertowaliśmy tutaj, w Quebec. Nosiłem rekwizyt sceniczny, który w tamtych czasach był nielegalny i trzeba było być prawnikiem, żeby o tym wiedzieć. To była bransoletka z ćwiekami. Każdy metalowy zespół miał ją na sobie, więc kiedy wyszedłem złapać trochę świeżego powietrza na zewnątrz budynku w przerwie między dwoma setami, policjant przejeżdżający obok aresztował mnie na miejscu. Koncert musiał odbyć się beze mnie, więc moja młodsza siostra dokończyła występ jak zawodowiec. Rano wypuścili mnie z więzienia.

W waszych dziejach fascynuje mnie szczególnie jeszcze jeden fakt - niesamowicie mało jest zespołów, które przetrwałyby tyle lat w niezmienionym składzie Po pierwsze chciałbym żebyście potwierdzili - czy naprawdę od 1980 roku w szeregach Sword nie zaszła ani jedna zmiana personalna?

Sword to od zawsze ta sama czwórka przyjaciół. Znamy się od liceum, a Sword to nasz pierwszy zespół.

Jak myślisz, w czym tkwi sekret tej trwałości?

Kiedy znajdziesz dobrą chemię z pewnymi ludźmi, trzymaj się tego, bo to się zdarza bardzo rzadko w życiu.

Na Waszej stronie internetowej czytamy, że gdy " rozpoczęliście pracę nad swoim trzecim albumem Rozpętało się piekło i nastąpiło rozstanie " Nigdy nie dotarłem do żadnego wyjaśnienia, czym owe piekło było?

Słowem - co doprowadziło do rozpadu Sword w 1989 roku?

To była mieszanka gorączkowego życia z rodziną i przyjaciółmi, plus przemysłu muzycznego przechodzącego zmiany, wraz z nadejściem grunge.

Z tym okresem wiąże się jeszcze jedna nieścisłość - metal archives podaje lata Waszej

ówczesnej aktywności od 1980 do 1995 roku

Gdy patrzę na Waszą aktywność koncertową, widzę że ustała już w 1989 roku i została wznowiona na jeden występ w 1996 roku

Więc jak to było?

Byliśmy przyjaciółmi od zawsze, więc to nigdy nie miało jako takiego końca. Nadal tworzyliśmy razem muzykę pod innymi pseudonima-

mi, ale w głębi duszy wiedzieliśmy, że nadejdzie dzień, w którym ponownie "uniesiemy miecz".

Skoro już mowa o nieomylnej Encyclopaedia Metallum, to znajduję tam informację, o alternatywnej nazwie zespołu, czyli Sword of Justice - to fakt czy mit?

Zawsze nazywaliśmy się Sword. Ale dobrze pamiętam, że gdy magazyn Kerrrang, robił pełną stronę na podstawie naszego koncertu w legendarnym Hammersmith Odeon w Anglii, gdy otwieraliśmy występ Motörhead, nagłówek brzmiał "Sword of Justice"

Jeśli nie macie nic przeciwko, chciałbym żebyśmy zabawili się nieco w " co by było gdy-

istnieniu tej płyty. To dosyć zastanawiające, bo to naprawdę bardzo dobry materiał Dokładnie o to mi chodzi - gatunki muzyczne przychodzą i odchodzą. Kiedy wydaliśmy "Metalized" w 1986 roku, był to zenit tradycyjnego heavy metalu. W 1989 i na początku lat 90-tych był on już u schyłku swojego cyklu. A zaczynał się pojawiać grunge.

I znów wracamy do Waszego reunionu - muszę przyznać, że choć nigdy nie wątpiłem że jesteście zespołem kultowym, to jednak postrzegałem Was jako taki "ukryty klejnot" amerykańskiego metalu lat 80 Tymczasem widząc zainteresowanie jakim cieszycie się po powrocie, byłem nieprawdopodobnie mile zaskoczony! Gdy patrzyłem np na zdjęcia i

by" Czy jesteście w stanie popuścić wodze fantazji i przedstawić swoją wizję, jak mogłaby wyglądać Wasza trzecia płyta, gdyby została wydana w latach 90 ? Mam na myśli to, jak reagowaliście na pojawiające się wówczas trendy w muzyce - z jednej strony grunge, z drugiej zdobywająca Europę ekstrema Czy sądzicie że te gatunki mogłyby wpłynąć na Waszą muzykę, gdybyście nagrywali ją w tamtym czasie?

To był po części powód, dla którego przestaliśmy nagrywać. Nie chcieliśmy iść w grunge i nie chcieliśmy iść w ekstremę. Wydaje mi się, że potrzebowaliśmy przerwy.

Pytam o to również dlatego, że na "Sweet Dreams" słychać pewien zwrot w stronę zróżnicowania, jeszcze większy nacisk na przebojowość i jakąś odpowiedź na to, co działo się na ówczesnej scenie Słuchając np "Life on the Sharp Edge", mam spostrzeżenie że to takie spotkanie Metal Church ze Skid Rowczy był to świadomy zabieg?

Wcale nie. Podchodzimy do muzyki jak do formy sztuki, która nie ma granic. Czasami lepiej jest milczeć niż się powtarzać.

Mam wrażenie że "III" odwołuje się znacznie wyraźniej do "Sweet Dreams", co mnie cieszy Głównie dlatego, że o ile "Metalized" jest płytą dość dobrze znaną w środowisku metalowym (żeby nie powiedzieć kultową), o tyle mam wrażenie, że jego następca przeszedł niemal bez echa Jeśli mam być szczery do niedawna sam żyłem w nieświadomości o

nagrania z Club Soda w Montrealu sprzed czterech lat, pomyślałem że wygląda na to, że Wasza ojczyzna nie zapomniała o Was i umiała oddać legendzie należną cześć! Nasi fani są wierni i głośni. To sprawia, że podczas koncertów na żywo dzieją się wspaniałe rzeczy.

W czasie "nowej ery Sword" nastąpiła jeszcze jedna zastanawiająca mnie przerwa - między rokiem 2012 a 2017 nie odnotowałem żadnego Waszego występu na żywo Powoli i starannie przygotowywaliśmy powrotny album, a w międzyczasie wciąż nagrywaliśmy i koncertowaliśmy z innymi projektami.

Zbliżając się już do końca wywiadu, nie chciałbym żebyście pozostali w poczuciu że zrobiłem Wam wielkie przepytywanie z historii, więc zapytam Was jeszcze o przyszłość - tym bardziej że wszystkich nas ona bardzo ciekawi Macie już jakieś plany na najbliższy czas? Jak będziecie promować płytę? Może zechcielibyście wybrać się za ocean? Bylibyście bardzo mile widziani w Polsce!

Nasza filozofia to: "niech muzyka mówi sama za siebie". Więc zamierzamy pozwolić albumowi trochę pożyć swoim życiem i będziemy czekać na oferty, które pojawią się na naszej drodze. I tak, bardzo chcielibyśmy przyjechać do Polski.

SWORD 55
Piotr Jakóbczyk Foto:Sword

Pamiętacie Stormhunter? W 2014 roku Niemcy rekomendowali ich trzeci longplay pt. "An Eye for an I". Mijały lata, a żadna kolejna płyta z ich strony się nie pojawiała. Taki stan rzeczy ciągnął się aż do grudnia 2020 roku, kiedy wyszło EP "Ready for Boarding" z trzema nowymi kawałkami i z jednym coverem. Fani Helloween i Gamma Ray nabrali apetytu na pełen longplay, ale obecnie jak go nie było, tak nadal nie ma. W sierpniu 2022r kazała się za to kolejka EPka "Strangle with Care", tym razem nieco dłuższa i zawierająca pięć autorskich kompozycji. Do tego longplay wciąż jest zapowiadany. Mamy nadzieję, że okaże się co najmniej równie fajny. Tymczasem przypominamy Stormhunter słowami jego założyciela i gitarzysty, Stefana Müllera.

HMP: Cześć Jak się masz?

Stefan Müller: Ogólnie dobrze. Dzisiaj byłem zajęty porządkowaniem mieszkania, bo ostatnio przeprowadziłem się z powrotem do okolic Balingen z miejscowości Freiburg im Breisgau (Baden-Württemberg, południowo-zachodnia część Niemiec, obok granicy Niemiec z Francją, Szwajcarią i Lichtensteinem - przyp. red.).

T e m i e j s c o w o ś c i z a p i s z ą s i ę w h i s t o r i i niemieckiego metalu dzięki Bang Your Head Festival oraz działalności Stormhunter W

my się na zasadzie: "wow, rocznica, zróbmy coś wyjątkowego!".

Jak miewa się Wasz perkusista Andreas Kiechle?

Znacznie lepiej, niż jeszcze niedawno. Gra już z nami. Ostatnio w ramach sprawdzenia własnej formy wystąpił na gigu lokalnego zespołu popowego. Bardzo mu zależy, jest niezwykle zmotywowany. Planowaliśmy zagrać w tym roku pięć koncertów, z czego odbędzie się tylko ostatni, dnia 10 grudnia 2022, w ramach

my w tym samym czasie, co następny LP. Nie ukończyliśmy jednak całości, ponieważ zabrakło wolnych terminów w studiu. W pewnym momencie postanowiliśmy skupić się na EP, a LP dokończyć później. Chcieliśmy coś wydać, bo czas zbyt szybko uciekał po ukazaniu się "Ready for Boarding". Musimy jeszcze dograć detale, zmiksować i dokonać masteringu dużego albumu. Postępy prac zależą od dostępności studia. Będziemy też szukać firmy fonograficznej.

Kusiło Was, żeby w poszczególne dni pozostawać więcej godzin w studiu i dokończyć wszystko?

przyszłym roku obchodzicie ćwierćwiecze istnienia zespołu Bo ja wiem, ćwierćwiecze? Mieliśmy przerwę między 2002 a 2007 rokiem. Nie przejmujemy się wiekiem. W 2021r. wydaliśmy specjalną, winylową edycję naszego drugiego longplay'a pt. "Crime And Punishment" z okazji dziesiątej rocznicy jego ukazania się, ale nie planowaliśmy specjalnie tego wznowienia. Okładka przedstawiała pierwotną grafikę w kolorze, która nigdy wcześniej się nie ukazała (okładka "Crime And Punishment" w 2011r. była czarno-biała). Nie zmienialiśmy brzmienia płyty, a jedynie nadaliśmy barw oprawie graficznej, zaś sam dysk przygotowaliśmy w postaci "picture LP". Fajnie, ale nie podnieca-

Endtimefestival w Brackenheim. Damy radę pokazać się przynajmniej na tym jednym. Następnie porozmawiamy o planach na rok 2023.

S t o r m h u n t e r n i e w y d a ł j e s z c z e p e ł n e g o , czwartego albumu, ale Wasze dwie najnowsze EP-ki: "Ready for Boarding" (2020) i "Strangle with Care" (2022) zawierają materiał o łącznej długości trzydzieści osiem minut Praktycznie wychodzi więc na to, że ukazał się czwarty longplay, ale podzielony na dwa krótsze wydawnictwa.

Możesz tak powiedzieć. Niezależnie od tego, nagraliśmy również kolejną dużą płytę. Utwory z "Strangle with Care" rejestrowaliś-

Nie wybieramy się do studia z planem rejestracji dwóch utworów za jednym zamachem, a reszty przy innej okazji. Nagraliśmy wszystko, co mieliśmy, w jednym ciągu. W przeciwieństwie do niektórych innych zespołów, nie gramy wszyscy razem w studiu, tylko nad każdym instrumentem pracujemy oddzielnie. Zaczynamy od perkusji. W dwóch przypadkach ("Paralyzed" z nowego EP oraz utworu, który dopiero się ukaże) zarejestrowaliśmy gary, mimo że ani liryki, ani partie gitar nie zostały jeszcze w pełni ukształtowane. Potrzebujemy całego dnia, aby ustawić i omikrofonować zestaw perkusyjny. Gdy już to zrobimy, Andreas nagrywa w mig. Potrafi ukończyć dwa numery w godzinę. Uznaliśmy więc, że najlepiej zrobić całą perkę za jednym zamachem. Gdybyśmy nie ukończyli "Paralyzed", to nic, najwyżej ścieżki pozostałyby niewykorzystane. No ale wyszło świetnie. W związku z tym, nie budzi się w nas żadna pokusa, żeby przesiadywać dłużej w studiu. "Oh, zostańmy godzinę dłużej, to będziemy mieć extra utwór" - nie myślimy w taki sposób. Jeśli powstaje dodatkowy numer, to należycie się nim zajmujemy, nie na szybcika. Przeznaczamy na wszystko dokładnie tyle czasu, ile potrzeba, byśmy czuli się w pełni usatysfakcjonowani z rezultatów. Wyjątkowo, Andreas usłyszał francuski utwór z nadchodzącej płyty po raz pierwszy dopiero w studiu i zabrał się za niego od ręki. Nagraliśmy bębny, a dopiero później kombinowaliśmy, żeby wszystko do siebie pasowało.

Jak trudnym wyzwaniem było dla Andreasa nagrywanie perkusji do nowego utworu, którego nigdy dotąd nie słyszał, tak od ręki?

Przedstawiając nowy utwór, zaskoczyłem go. Na początku zareagował: "oh, Stefan, co Ty w ogóle robisz?" (śmiech). On uwielbia tworzyć. Nie sądzę, żeby sprawiło mu to szczególną trudność. Nie wywarłem na nim wtedy presji, żeby koniecznie zrobił swoje tego samego dnia. Tylko zaproponowałem, a on doskonale sobie poradził.

STORMHUNTER 56
Jeśli dusić, to z wyczuciem
Foto:Stormhunter

Ile nowych utworów napisaliście?

Na LP wejdzie jedenaście, w tym intro i outro, czyli dziewięć regularnych kawałków z lirykami. Zostaną one utrzymane w typowym dla nas stylu, z jedną lub dwiema niespodziankami, które nie zaskoczą fanów znających całą naszą twórczość, lecz jeśli ktoś poznał Stormhunter niedawno, to może uznać, że eksperymentujemy. Czasami dają u nas znać wpływy thrash metalu, a innym razem melodic metalu. Stylistycznie LP przypomina EP.

Z tym, że Wasze dwie ostatnie EP-ki są bard z o z r ó ż n i c o w a n e . O w s z e m , b r z m i ą j a k Stormhunter, ale poszczególne utwory pokazują różne Wasze oblicza Ponadto w dwóch kawałkach przejąłeś rolę wokalisty i zaśpiewałeś po francusku

Tak, i dla fanów to nowość. Ale nie dla mnie. Jestem pół-Niemcem, pół-Francuzem z pochodzenia i sporo w życiu pisałem po francusku. Nie mieliśmy dotąd okazji, by wykorzystać moje francuskie liryki w Stormhunter. Podczas koncertów graliśmy cover Trust "Antisocial". Świetnie się bawiłem, śpiewając go, dlatego nagraliśmy go na "Ready for Boarding"

Następnie wykonaliśmy jeden francuskojęzyczny utwór na "Strangle with Care" oraz jeden na nadchodzący longplay.

J a k i m k l u c z e m k i e r o w a l i ś c i e s i ę p o d c z a s podejmowania decyzji, które numery wejdą na EP, a które na LP?

Nie jest to koncept, ale w pewnym sensie, longplay posiada temat przewodni, mianowicie "śmierć". Podchodzimy do niej z różnych perspektyw, dobrych lub złych. Utwory z EPek nie pasowały do tej formuły, bo na przykład "Headbanger's Ball" to wesoły utwór. "Balles Masquées" też podejmuje kompletnie inny temat. Nie chcemy umieszczać więcej niż jednego numeru po francusku na żadnej płycie, ponieważ wolimy zachować ich wyjątkowość.

Czy wierzysz w to, że wesoły utwór nie pasuje do zagadnienia śmierci, skoro różne kultury różnie interpretują przemijanie, np Meksykanie cieszą się, że zmarła osoba odchodzi do lepszego świata Zależy. Ktoś ma prawo uznać, że "Headbanger's Ball" zachęca do wesołego imprezowania, jakby jutro miał skończyć się świat. W porządku, ale nie taka jest nasza intencja.

Niemniej, przedstawiamy w tekstach kilka różnych podejść do tematu śmierci. Zauważamy, że może ona zwiastować ulgę. Dla mnie to jest osobisty temat. W ostatnich latach straciłem wielu członków mojej rodziny. Skłoniło mnie to do przemyśleń na temat życia, śmierci i priorytetów. Nie panikuję, tylko staram się myśleć rozważnie. Koncept tematyczny albumu jest dość luźny, pojawiają się w nim też wątki poboczne.

Jakie różnice w podejściu do śmierci zauważasz pomiędzy niemiecką a francuską kulturą?

W obu krajach dominują różne wzorce kulturowe, ale uważam, że kulturę jednostki w największym stopniu kształtuje rodzina, a nie kraj zamieszkania. Fakt, że mój ojciec był Niemcem, a moja mama Francuzką, ale trudno byłoby mi rozdzielać, które spośród moich poglądów są niemieckie, a które francuskie. Mogę powiedzieć, że w obu krajach żyje się inaczej, a jak się umiera? Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że tak samo. Nie słyszałem o zasadniczych różnicach w podejściu do śmierci we Francji i w Niemczech. W dzieciństwie uczęszczałem na nabożeństwa do kościołów katolickich w tych dwóch krajach. Francuskie msze bardziej mnie przerażały. Stare dzieje. Nie chodzę do kościoła, odkąd dorosłem.

Jak należy rozumieć tytuł "Strangle with Care"?

To tylko zabawa ze słowami. Prawdopodobnie znasz taką płytę Nuclear Assault "Handle with Care" (1989). Nasz pomysł narodził się wieki temu. Dopasowaliśmy do niego okładkę. Nie kryje się za nim żadne podwójne przesłanie, ale pozostawiamy interpretację słuchaczom. Każdy może inaczej zrozumieć tytuł, w zależności od osobistych doświadczeń życiowych. Możesz powiedzieć, że wszędzie na świecie zwykli ludzie są poddawani opresji przez tyranów, którzy powinni mieć się na baczności, bo pewnego dnia może odbić im się to czkawką. Takie ostrzeżenie pasuje do wielu różnych sytuacji.

Ze słowami w nawiązującym do Running Wild tytule "Ready for Boarding" też się bawiliście?

Nie każdy prawidłowo je zrozumiał. Nawiązywaliśmy w nich do okładki, a jednocześnie do problemów z organizowaniem koncertów. Muzycznie inspirowaliśmy się Running Wild, ale przesłanie nazwy "Ready for Boarding" wykraczało poza tą inspirację, wkraczając w mroczne rewiry. Ten tytuł faktycznie miał podwójne znaczenie.

P o z w ó l , ż e p o w r ó c ę j e s z c z e d o u t w o r u "Headbanger's Ball", ponieważ znalazłem gdzieś informację, że najpierw przyniosłeś wraz z perkusistą Andreasem Kiechle połowę utworu, a dopiero później cały zespół dopracował go do obecnej postaci Jak właściwie wyglądała jego ewolucja?

Zazwyczaj piszę i aranżuję całą muzykę. Następnie przesyłam demo z elektroniczną perkusją do Andreasa, dzięki czemu on może sobie wyobrazić, jak powinny brzmieć jego partie. W tym przypadku miałem pomysł na część utworu, aż do solówki gitarowej. Chciałem usłyszeć to zagrane z prawdziwą perkusją, zanim rozwinę dalszą część. Andreas odegrał ogromną rolę w powstawaniu "Headbanger's Ball". Już wcześniej zdarzało mu się nadawać kawałkom całkowicie nowy kierunek, gdyż czasami wpada na własne pomysły. Lubię, gdy to robi. Chciałem więc usłyszeć jego bębnienie w "Headbanger's Ball". Zagraliśmy wspólnie od początku do końca, a kiedy nadeszła pora na solo, po prostu powtórzyliśmy całość od nowa. Tak już zostało. Jeśli się wsłuchasz, na pewno zauważysz, że po solówce powtarzamy

57
STORMHUNTER
Foto:Stormhunter Foto:Stormhunter

wcześniejsze motywy. Żadnych fajerwerków, gramy dokładnie to samo. W naszym odczuciu tak brzmi idealnie.

Czasami odnoszę wrażenie, że Andreas gra zbyt gęsto, np w utworze "Mind Odyssey" Możliwe, ale ja słuchając muzyki nigdy nie koncentruję się na pojedynczym instrumencie. Dla mnie liczy się całokształt kompozycji i jej feeling. Jestem w pełni zadowolony z "Mind Odyssey". Nie wiem, czy odpowiedziałem na Twoje pytanie.

Zmierzałem do spostrzeżenia, że postrzegam Stormhunter jako zespół balansujący pomiędzy tradycyjnym heavy metal a europejskim powerem Wasze nowe EP skłania się zdecydowanie bardziej ku temu drugiemu gatunkowi

Rozumiem, ale my w ogóle nie zastanawiamy się nad takimi rzeczami. Trudno byłoby mi jednoznacznie zaklasyfikować twórczość Stormhunter. Słychać u nas inspiracje speed metalem, thrashem, heavy, powerem, itd. Poza tym definicje tych gatunków też się zmieniały na przestrzeni dekad. Jeśli obecnie powiesz "power metal", większość ludzi pomyśli o tandetnych klawiszach, a my na takich nie gramy. Uważamy Stormhunter za zespół heavy metalowy. Owszem, lubimy melodie, ale muszą być podane na surowo.

Ale przecież słychać, że tempo w "Mind Odyssey" jest bardziej podkręcone niż w typowym heavy metalu

Oczywiście, jednak nie analizujemy tego formalnie. Lubię improwizować na gitarze, cieszę się, gdy wpadnie mi fajny riff, utrwalam go i później wykorzystuję, bądź nie. Czasami śpiewam w nocy riffy do telefonu (śmiech).

Nigdy jednak nie kalkuluję: "czas na napisanie speed metalowego utworu", albo "czas na dodanie bardziej doomowego motywu". Istnieją numery Stormhunter, które zaczynają się powoli i kończą się powoli. Utwór tytułowy "Crime And Punishment" przez prawie trzy minuty nie powala prędkością, a dopiero w dalszej części przeradza się w galopadę. Na następnej płycie usłyszysz kawałek, który nazwiesz doomem, epickim metalem, lub jeszcze inaczej, nie wiem jak. Powstał naturalnie. Nosiłem w głowie jakieś specyficzne zdanie, bądź melodię - nie wytłumaczę procesów stojących za komponowaniem, zwyczajnie pomysły same wpa-

dają. Nie istnieje reguła. Bywają mniej kreatywne miesiące, jak i okresy, gdy każdego dnia tworzę mnóstwo świetnych rzeczy. Możliwe, że zależy to od mojego samopoczucia i nastroju.

Czy jesteście zadowoleni z reakcji słuchaczy na "Strangle with Care"? Nie mieliśmy okazji zagrać jeszcze nowego materiału na żywo, więc nie widzieliśmy reakcji fanów. Oczywiście, dostajemy recenzje i komentarze znajomych, ale nie widzieliśmy jeszcze na oczy reakcji publiczności. Cóż, myślę, że "Strangle with Care" się podoba (Stefan wzruszył ramionami - przyp. red.). Niektórzy recenzenci zarzucają nam, że nie robimy nic nowego. Wygląda na to, że najlepiej trafiamy do tych, którzy cenią old schoolowy metal, typu Running Wild lub Helloween. Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie staramy się na siłę zaimponować oryginalnością, ani na siłę zadowolić innych ludzi. Gramy to, czego sami chcielibyśmy słuchać. Jeśli innym się podoba, to fajnie. Gdyby ktoś skomentował, że nie lubi "Strangle with Care", odpowiedzielibyśmy, że w porządku, ale nagraliśmy tą płytę w pierwszej kolejności dla siebie, dokładnie tak jak chcieliśmy. Nie ogranicza nas presja zewnętrzna.

No i prawidłowo Jak wyglądają Wasze plany koncertowe?

Przetestujemy naszą formę koncertową w grudniu w Brackenheim. W tym momencie nie mamy sprecyzowanych dalszych planów. Zobaczymy. Musieliśmy odwołać kilka występów, ale promotorzy wykazują zainteresowanie, żebyśmy zagrali w tych samych miejscach w przyszłym roku. Będziemy z nimi rozmawiać o szczegółach na początku 2023 roku.

Komponujesz następne utwory?

Mam już następne, ale na razie trzymam je dla siebie. Najpierw skończmy zapowiadany longplay. Wszystko w swoim czasie. Nigdy nie graliśmy na żywo utworów z EP "Ready for Boarding" ani z EP "Strangle with Care", nie możemy się doczekać sposobności. Wprowadzimy też do setlisty przynajmniej jeden numer z następnego LP. Nie wspominając już o tym, że mamy rozmaite zobowiązania rodzinne i chcemy spędzać czas z bliskimi. Dlatego nagrywam w domu demówki, ale jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby rozmawiać o dwóch przyszłych LP.

Podsumowując, liczymy w przyszłym roku na jeden longplay Stormhunter i na koncerty Może pojawicie się w Polsce?

Byłoby wspaniale zagrać w Polsce. Jak dotąd, poza Niemcami wystąpiliśmy tylko jeden raz we Francji i jeden raz w Belgii. Mam kontakty we Włoszech, więc możliwe, że wkrótce tam pojedziemy. Okaże się. Możemy sobie planować, a życie pisze własne scenariusze (śmiech).

58 STORMHUNTER
Foto:Stormhunter Foto:Stormhunter

Wiejskość i Wolność

Jak ten czas leci! Czy Wam też nie mieści się w głowie, że dożyliśmy już lat, w których kolejni przedstawiciele tego "młodziutkiego ruchu" o nazwie Nowa Fala Tradycyjnego Heavy Metalu będą obchodzić jubileusze 20-lecia? A skoro jubileusze, to i różnego rodzaju celebracje. Brytyjczycy z Dark Forest na ten przykład wydali z tej okazji minialbum "Ridge & Furrow". Forma jak się zdaje niepozorna, a jednak przestrzegam by jej nie przegapić! Nie zbrakło tu bowiem dobrej jakościowo muzyki, odwołań do minionych dwóch dekad historii zespołu i wszechobecnego "ducha Albionu", którego ekipa Christiana Hortona potrafi zaklinać w dźwięki jak mało kto. Myślę jednak, że zamiast przydługich wstępów, najlepiej do sięgnięcia po ten krążek zachęci Was rozmowa z jego głównym twórcą.

HMP: Witaj Christian! Na wstępie składam na Twoje ręce gratulacje i serdeczne życzenia z okazji jubileuszu 20-lecia zespołu!

Mam wrażenie, że Dark Forest niczym wino dojrzewa i z wiekiem nabiera coraz większej siły! Ostatnie lata to chyba największa "hossa" w historii zespołu?

Christian Horton: Witam, dziękuję bardzo! Tak, zauważyliśmy rosnące zainteresowanie zespołem w ciągu ostatnich kilku lat. Zaczęło się ono od wydania "Beyond the Veil" w 2016 roku i myślę, że od tego czasu stopniowo wzrasta z każdą płytą. Oczywiście nadal jesteśmy bardzo undergroundowym zespołem, ale to wspaniałe, że docieramy do coraz większej liczby osób, które potrafią docenić naszą muzykę.

Czy macie jakieś dodatkowe plany lub niespodzianki związane z jubileuszem?

1 października zorganizowaliśmy imprezę z odsłuchem EP, w lokalnym pubie w South Staffordshire, gdzie fani i przyjaciele zostali zaproszeni na noc z heavy metalem przy ognisku i prawdziwym piwie Ale. Był to pub, w którym graliśmy koncerty na początku naszej działalności, więc ma on specjalne miejsce w naszych sercach i był idealny na obchody dwudziestej rocznicy istnienia.

Chyba nie przesadzę gdy powiem, że Wasza dyskografia wręcz obfituje w minialbumy Zawsze ciekawią mnie idee czy motywacje ich wydawania, bo bywają one bardzo różne Jak było w przypadku "Ridge & Furrow"? 25 min materiału to już całkiem sporo, w zasadzie jeszcze 2-3 utwory i moglibyście zrobić z tego LP

Cóż, pierwotnym pomysłem na uczczenie dwudziestolecia było zrobienie kolekcji re-recordingów z katalogu naszych utworów, ale nikomu z nas się on nie spodobał. Wydawał się dość nudny i bezsensowny. Woleliśmy drogę opublikowania nowych numerów, aby pokazać, że wciąż jesteśmy aktywni, kreatywni i patrzymy w przyszłość. W 2020 roku pisałem materiał, po którym czułem, że mógłby być wykorzystany do małej EPki lub singla. To były wtedy tylko dwie piosenki: "Skylark" i "The Golden Acre" - obie miały szczególny klimat wiejskości i wolności. Nasza wytwórnia chciała, aby na płycie znalazło się więcej niż tylko dwa utwory, więc napisałem też piosen-

kę tytułową, a Pat dopisał akustyczny numer. Przez chwilę zastanawiałem się nad porzuceniem tego projektu i przekształceniem go w pełnowymiarowy album, ale wydawało mi się, że te nowe utwory mają szczególną atmosferę, że należą same do siebie, czułem, że reprezentują pewną specyficzną epokę, która zostałaby utracona, gdyby czas minął i powstał pełen album. Postanowiliśmy dopełnić materiał jednym re-recordingiem naszego klasyka i tak oto EPka została ukończona.

"Ridge & Furrow" nastroiło mnie do przypomnienia sobie kilku klasyków kina z gatunku

sowany magią i tajemnicami tej krainy. Zawsze znajdą się artyści, którzy wyrażają swoje przywiązanie i dopasowanie do mitycznych i heroicznych archetypów oraz chcą badać i portretować tę sferę wyobraźni.

C h y b a j a k o n a j b a r d z i e j r e p r e z e n t a t y w n y soundtrack do wspomnianego filmu wskazałbym Wasz debiut, jako ten najsurowszy, w moim mniemaniu wyjątkowo epicki i potężny. Ostatnie albumy zilustrowałbym znowu czymś mniej majestatycznym, a bardziej przygodowym, w stylu "Ladyhawke" albo

"Robin Hood: Prince of Thieves" Czy to tylko moje spostrzeżenie, że Dark Forest było kiedyś nieco bardziej "dark", a jego "epickość" zdaje się przekształcać w "baśniowość" otoczoną bardziej pozytywnym vibe'm?

Nie jestem pewien. Myślę, że na ostatnich dwóch albumach napisaliśmy jedne z najbardziej epickich utworów. "Lore of the Land" i "Oak, Ash & Thorn" są w moim odczuciu dość epickie, ale rozumiem do czego zmierzasz. Dla mnie każdy album ma swój szczególny feeling i koloryt czy atmosferę. Debiut był zdecydowanie surowy i może nawet trochę naiwny. Inne albumy, takie jak "The Awakening", po przemyśleniu sprawiają wrażenie mrocznych, podczas gdy "Beyond the Veil" jest bardziej intensywny. Myślę, że to wszystko kombinacja tego, w jakim nastroju jesteś podczas procesu pisania, a także tego, jak wiele muzycznej współpracy ma miejsce.

Taki klimat wyłapuję już konsekwentnie, szczególnie od czasu "Beyond the Veil" Czy można powiedzieć, że był to moment w którym ostatecznie odnaleźliście pewien kie-

sword & sorcery Na pierwszy rzut poszedł "Excalibur" z 1981 r W czasie jego oglądania miałem spostrzeżenie, że mógłbym wyłączyć dźwięk w telewizorze i użyć dowolnego Was z e g o a l b u m u j a k o ś c i e ż k i d ź w i ę k o w e j ! (śmiech) Czerpiecie inspiracje z kinematografii?

Rzeczywiście bardzo lubię te filmy, ale myślę, że to przypadek, bo czerpiemy z tych samych lub podobnych inspiracji co autorzy filmów, a nie bezpośrednio z ich dzieł. Czytam dużo literatury arturiańskiej i jestem głęboko zaintere-

runek brzmienia którym chcecie podążać, czy raczej widzicie się jako zespół wciąż poszukujący?

Tak. To był punkt zwrotny, ponieważ to właśnie wtedy zaczęliśmy pisać więcej jako zespół, z dużym wkładem Pata i Josha, i myślę, że to miało wpływ na brzmienie i klimat muzyki. Jednak niekoniecznie sądzę, żeby wszystko to było wesołe i pozytywne. Utwory takie jak "Ridge & Furrow" czy nawet "Eadric's Return" mają w sobie pewną melancholię. Powiedziałbym, że nigdy tak naprawdę nie byliśmy po-

DARKFOREST 59
Foto:DarkForest

szukujący i tak naprawdę nigdy nie osiądziemy. Zawsze pisaliśmy i graliśmy z głębi serca i tak jak wszyscy się zmieniamy i doświadczamy życia, tak i nasza muzyka będzie się zmieniać z płyty na płytę, odzwierciedlając naszą życiową podróż, ale zawsze pozostanie Dark Forest

Chwilkę o tekstach - po nawet pobieżnej analizie treści zawartych na "Ridge & Furrow " , pierwsze co nasuwa się na myśl to umiłowanie do ziemi z której pochodzicie

Można więc powiedzieć że główną inspiracją był tu pewien rodzaj patriotyzmu? A może po prostu stawiacie na podobną tematykę dlatego że historia, krajobraz czy mitologie związane z Waszą ojczyzną zwyczajnie dostarczają dobrego kontentu?

Główną inspiracją dla tej EP były spacery po wsiach, które kontynuowałem przez większość 2020 i 2021 roku. Zawsze kochałem wieś, ale w tym bardzo mrocznym okresie reprezentowała ona coś innego - wolność i światło przewodnie. Jeśli spędzisz dłuższy czas spacerując i przebywając na łonie Natury, zdasz sobie sprawę, że może ona nauczyć Cię wszystkiego, co chcesz wiedzieć, dostarcza idealnych analogii dla każdej sytuacji w życiu. Staje się też metaforą Życia Wewnętrznego. Świata, do którego nikt inny nie może się wtrącać, prze-

strzeni sacrum. To była i jest bardzo łącząca i ukorzeniająca Cię siła, umieszczająca rzeczy w perspektywie, a także bardzo wzmacniająca i rekultywująca. W rzeczywistości myślę, że jest to niezbędne dla ludzi, aby ponownie połączyć się z ziemią.

Nie mogę nie zapytać o okładkę - po raz kolejny wyszła ona spod Twojej ręki Pomysł był przygotowany pod teksty i klimat albumu czy wykorzystałeś coś, co miałeś już w zanadrzu? Muszę przyznać że pasuje doskonale! Tworzyłem grafikę mniej więcej w tym samym czasie, w którym pisaliśmy muzykę. Wydaje mi się, że miałem wtedy napisane już trzy główne piosenki, ale nie było jeszcze zbyt wielu tekstów. Ale jak wspomniałem, feeling tej muzyki reprezentował pewną epokę, długie spacery, powracanie w zachodzącym słońcu i o zmierzchu, a także poczucie, że istnieje pewne święte wnętrze, które nigdy nie będzie naruszane i kontrolowane - wewnętrzna wolność. Wszystko to miało dla mnie pewien kolor i atmosferę, i przełożyłem je na to, co widzicie jako gotową okładkę EP.

Okładki mają swoje bardzo ważne miejsce w wizerunku Dark Forest Powiedziałbym, że większość grafik towarzyszących Waszym a l b u m o m , j e s t p o p r o s t u b a r d z o s p ó j n a

Szczególnie te, które tworzyłeś Ty oraz Duncan Storr To część pewnego konceptu? Tak, uważam że oprawa graficzna jest ważna. Musi ona odpowiednio odzwierciedlać muzykę i stanowić część pewnej całości. Duncan ma swój własny, rozpoznawalny styl i dobrze nam się razem pracuje. Czuję, że rozumie on ducha Dark Forest i wykonuje niesamowitą robotę, przelewając na obraz swoją wizję naszej muzyki. Zdecydowałem się jednak na samodzielne wykonanie grafiki do EP-ki, ponieważ nadaje ona fajny charakter pewnej cykliczności. Robiłem to już we wczesnym okresie działalności zespołu i reszta zespołu chciała, abym zrobił to ponownie - jako ukłon w stronę tych dwudziestu lat, a także dlatego, że ta płyta była dla mnie bardzo osobistym projektem od początku do końca.

Szczerze mówiąc, jedynie obrazy Tawdry'ego Piffle'a prezentują nieco inny klimat Właściwie zawsze mnie to ciekawiło, bo tekstowo i nastrojowo, "Dawn of Infinity" i "The Awakening" nie różnią się aż tak od pozostałych płyt

Will (prawdziwe imię Tawdry'ego Piffle'aprzyp. red.) był w tamtym czasie naszym dobrym przyjacielem, a przy tym świetnym artystą. Zgodził się zrobić dla nas okładki po wydaniu debiutanckiego albumu. "Dawn of Infinity" miało dużo tematów kosmicznych i scifi, co było dla nas inne, ale powstały one z powodu spotkania z UFO, którego doświadczyłem w 2008 roku. Mimo to, Will był nieugięty, żeby grafika nadal w jakiś sposób odzwierciedlała leśnego ducha zespołu i ukierunkował to poprzez użycie odpowiedniej kolorystyki. Na "The Awakening", wprowadził go bezpośrednio leśną grafiką, co było dobrym pomysłem. Potem przeniósł się do Niemiec i straciliśmy kontakt, ale w końcu odkryliśmy Duncana, którego styl, jak sądzę, jeszcze lepiej współgrał z naszą muzyką.

Słuchając współczesnych zespołów heavy metalowych z Wysp Brytyjskich mam poczucie, że w Waszym DNA bardzo mocno zakodowane są wpływy lat 70 Popatrzmy choćby na Wytch Hazel, Amulet czy Seven Sisters Również u Was słyszę choćby duży wpływ Thin Lizzy To tendencja jakiej nie zaobserwowałem chyba w żadnym innym kraju

Myślę, że to z pewnością dotyczy tych zespołów, które wymieniłeś i zgaduję, że wiele z tego to świadomy wybór tego, jak chcą brzmieć. Osobiście, chociaż kocham Deep Purple i Black Sabbath, czerpię więcej wpływów z lat 80-tych, 90-tych i późniejszych. I chociaż brzmi to banalnie, nigdy świadomie nie próbowaliśmy brzmieć w określony sposób. Ludzie wskazują na różne wpływy, które mogą usłyszeć w naszej muzyce - niektóre z nich z pewnością są, a innych nigdy w życiu nie słuchałem, więc to zależy od słuchacza i to jest właśnie piękne. Muzyczne doświadczenia każdego z nas są unikalne.

Dark Forest to dla mnie takie spotkanie tych hard rockowych, nawet folkowych brzmień z energią europoweru Czerpiecie z tego - przez wielu wyklętego - nurtu?

Tak, lubię wiele europejskich zespołów power metalowych. Lubiłem ten gatunek szczególnie we wczesnych latach 2000, kiedy odkrywałem więcej muzyki, więc jest tu pewien wpływ. Iron Maiden zawsze pozostawało naszym

DARKFOREST 60
Foto:DarkForest Foto:DarkForest

największym wpływem, ale widzę power metal jako pewien sposób na rozwinięcie ich stylu. Ale masz rację, lubię też takie zespoły jak Steeleye Span i bardziej folkowe płyty Jethro Tull. Nawet tradycyjną muzykę ludową i klasyczną.

Wg mnie wspólnym mianownikiem dla tych inspiracji jest pewna "epickość" I znów wracamy do tematu Waszej Ojczyzny Brytyjskie zespoły wprowadzały tematykę Sword & Sorcery już od lat 70 Wspomnijmy choćby Wishbone Ash, Rainbow czy Led Zeppelin Z powodzeniem kontynuowały te tradycje z e s p o ł y N W O B H M C z y d o s t r z e g a c i e związek między ich pochodzeniem a zamiłowaniem do tematyki fantasy?

Może coś w tym jest. Lubię myśleć, że to duch Albionu - te archetypiczne obrazy, które dobrze pasują do takiego gatunku jak ciężki rock i metal. Jest jakaś esencja magii i oczarowania w tej krainie, którą kreatywni ludzie będą kanalizować i dawać jej wyraz. Myśląc w ten sposób, jesteśmy być może najnowszą generacją ludzi, którzy zostali dotknięci magią i włączyli się w Materię Brytanii w jakiś mały, ale wyjątkowy sposób.

Wspomniałeś już o fascynacji Iron Maiden, ale mam wrażenie, że na początku Waszej działalności była ona nieco bardziej "ukryta" pod płaszczem surowszego brzmienia i nieco prostszych kompozycji? Obecnie słychać tę miłość wiele wyraźniej i można powiedzieć, że przechodzicie podobną ścieżkę muzycznego rozwoju - od prostszych, chwytliwych utworów, do bardziej rozbudowanych kompozycji, przy dochowaniu wierności swojemu stylowi i zamiłowaniu do melodii

To najprawdopodobniej wynika z tego, że rozwijamy się jako muzycy i twórcy piosenek. Gdybym miał zdolność pisania takich piosenek jak "Skylark" jeszcze w 2007 roku, robiłbym to, ale taka jest po prostu naturalna kolej rzeczy. Na początku masz tendencję do komponowania prostszych, surowszych piosenek, ponieważ nie masz doświadczenia w pisaniu, wciąż uczysz się, jak dać wyraz swoim wewnętrznym uczuciom. Ale jest też pewien szorstki urok tej wczesnej muzyki. Ponownie, to wszystko odzwierciedla, na jakim etapie życia się znajdujesz. Pierwsze próby pisania piosenek są jak próba wyrażenia swoich uczuć, gdy nie nauczyłeś się jeszcze poprawnie mówić. Dopiero z czasem możesz w końcu nauczyć się być wystarczająco przyzwoitym oratorem.

Skoro mowa o tym zespole nie mogę nie spytać co myślicie na temat "Senjutsu", co do którego zdania są mocno podzielone Czuję po Waszym graniu, że nie należycie do konserwatystów, uznających tylko stare wcielenie Maiden?

Osobiście uwielbiam Maiden całościowo. Co prawda uważam, że najnowszy album jest lepszy od poprzedniego, ale niestety żaden z nich nie zawładnął szczególnie moją wyobraźnią. Dla mnie najlepsze ze współczesnej ery Maiden są "Brave New World" i "Dance of Death". Przy czym ten pierwszy jest z pewnością w mojej pierwszej trójce ulubionych albumów tego zespołu, obok "The Number of the Beast" i "Somewhere in Time"

J e s z c z e r a z c o d o t r a c k l i s t y " R i d g e & Furrow" i tego, że zdecydowaliście się nagrać p o n o w n i e " U n d e r t h e G r e e n w o o d T r e e "

Chciałbym, żebyś po pierwsze dodał parę słów o samym w sobie pomyśle re-recordingu Zdajesz sobie sprawę, że w myśleniu wielu metalowców to praktyka z góry skazana na porażkę?

Cóż, ogólnie się z tym zgadzam, tak jak mówiłem wcześniej - pomysł zrobienia kolekcji rerecordingów na EP-kę szybko upadł, ponieważ tego typu przedsięwzięcie ma po prostu klimat stagnacji. Mimo to, czuliśmy, że jedno takie nagranie zdecydowanie pasowałoby do tematu płyty, przy okazji dwudziestej rocznicy. Do tego zawsze czuliśmy, że nasze pierwsze kilka albumów ucierpiało na produkcji, więc wybranie czegoś z wczesnego katalogu nie byłoby takim złym pomysłem - w końcu mogliśmy zrobić to uczciwie, przynajmniej w naszych własnych głowach.

Wg mnie, "Under the Greenwood Tree" nadal świetnie się broni, również w nowym wy-

i nazwałem go "Martwy Mors".

Skąd moje pytanie: to dość mało znany fakt, ale w serii LEGO Castle z lat 90 , pośród wielu rycerskich frakcji, na krótko pojawiła się nazwa Dark Forest Byli to leśni rozbójnicy wzorowani na legendach o Robin Hoodzie Z niewiadomych przyczyn seria nie zdobyła dużej rozpoznawalności i jej kariera zakończyła się tak szybko jak i zaczęła, w 1996 roku, nie wychodząc poza rynek amerykański Niemniej ciekawi mnie czy wiedzieliście o niej i czy zbieżność nazw jest tu całkowicie przypadkowa? (śmiech) Całkowicie przypadkowa! Nie byłem tego świadomy teraz, ani jako dziecko, ale wiesz, widziałem pewien nieświadomie trafny komentarz na youtube pod naszym EP mówiący, że przywołuje ono wspomnienia z dzieciństwa o filmach fantasy z lat 80/90. W twórczości każdego artysty - pisarza czy muzyka, musi

konaniu Opowiedzcie jak to się stało, że wybór padł akurat na niego? Planujecie poszerzanie tematu re-recordingu w przyszłości? "Greenwood" zawsze był w pewnym sensie naszym sztandarowym utworem, zarówno na żywo, jak i jako reprezentant ogólnego ducha Dark Forest. Ale nigdy nie byliśmy zadowoleni z produkcji "Dawn of Infinity" i zawsze myśleliśmy sobie, że to szkoda - zwłaszcza, że zawierała tak dobre, porywające utwory jak ten. Kiedy zdecydowaliśmy się na re-recording, był to oczywisty wybór i podjęcie decyzji zajęło nam może pięciu sekund. Wspomniałeś wcześniej o tym, jak bardzo rozwinęliśmy się w naszym brzmieniu. Więc to była szansa, aby zastosować je do klasycznego utworu - z wokalem Josha, gitarami Pata i wieloma dodatkowymi harmoniami i zmianami w całym utworze. Ale to wyjątkowe, jednorazowe ćwiczenie, na potrzeby EP-ki i w tym momencie nie mamy żadnych dalszych planów na ponowne nagrania. Następny album będzie zawierał całkowicie nowy materiał.

Na koniec jeszcze jeden nurtujący mnie wątek, który zacznę trochę nietypowym pytaniem - czy w dzieciństwie (a może i w życiu dorosłym) bawiliście się klockami LEGO? Tak, kiedy miałem sześć lat, zbudowałem pub

być duży wpływ dzieciństwa. Te lata Cię formują i nigdy nie opuszczają. Ja na przykład, już dorastając w latach 80. i 90., zawsze byłem zafascynowany Robin Hoodem, Królem Arturem, fantasy i folklorem.

Wypada mi już tylko podziękować za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi Dodam tylko, że Waszych fanów w Polsce nie brakuje i bardzo chętnie zobaczylibyśmy Was tu na żywo! A teraz oddaję Wam ostatnie słowo!

Bardzo dziękuję Tobie i wszystkim polskim Forestmaniakom!

Robyn bent a full goode bowe An arrowe he drowe at wyll ; He hit so the proude sherife Upon the grounde he lay full still.

Christian zacytował późnośredniowieczną,angielską balladę ludową "A Gest of Robyn Hode", której tłumaczenia się nie podejmuję, by uniknąć profanacji (przyp. red.)

DARKFOREST 61
Piotr Jakóbczyk Foto:DarkForest

Wizja wściekłego thrashu

Ponad trzydzieści lat po pojawieniu się technicznego thrashu, Hammers of Misfortune dołącza do grona wizjonerskich zespołów reprezentujących ów gatunek. Nie jako naśladowca, lecz jako wściekły nonkomforimista. Niektórzy fani oburzają się, że nowy album "Overtaker" nie powinien w ogóle ukazywać się pod tym samym szyldem, bo za bardzo różni się od poprzednich sześciu albumów Amerykanów. Inni zachwycają się i chwalą unikalne podejście. Tymczasem gitarzysta i wokalista John Cobbett przekazuje nam artystyczne oświadczenie.

HMP: Po wydaniu Waszego poprzedniego albumu "Dead Revolution" (2016) planowałeś przenieść się z Kalifornii na wieś i uprawiać większość swojego jedzenia. Jak tam Twoja plantacja?

John Cobbett: Przeprowadziliśmy się w góry zachodniej Montany, do strefy rolniczej 5b. Trudno byłoby uprawiać tu całe nasze jedzenie. Ostatnie przymrozki zdarzają się w czerwcu, a pierwsze pojawiają się w połowie września. Aby prowadzić prawdziwie samowystarczalną zagrodę w tym klimacie, musielibyśmy polegać na zwierzętach gospodarskich (kozach, świniach, bydle itp.). Mamy tylko kurczaki, które dostarczają jaj przez większość roku. Podczas trzymiesięcznego okresu wege-

Tak mijał Ci czas, a nowa płyta ukazała się dopiero po sześciu latach. Tutaj spotykamy się z pojęciem "wolnego czasu". Mamy go sporo i co z nim robimy? Myślę, że wiele osób spędza swój "wolny czas" patrząc w ekrany (gry wideo, filmy, telewizja, telefon). Tak się składa, że "wolny czas" to jedyna okazja, kiedy mogę zajmować się muzyką. Tak jak wszyscy inni, budzę się każdego dnia z listą rzeczy, które muszę zrobić. Muzyka czeka, aż te obowiązki zostaną spełnione. Zdecydowanie największym wyzwaniem przy tworzeniu "Overtakera" było po prostu znalezienie czasu na pracę nad nim. W ciągu ostatnich ośmiu lat pełniłem funkcję pełnoetatowego rodzica wobec swojego syna. Sprawy stały się łatwiejsze,

aby dowiedzieć się, jaki instrument tworzył dźwięki, które pamiętam z dzieciństwa (piosenki takie jak np. "Dream Weaver")... To kolejne brzmienie klawiatury vintage, które chciałem mieć w naszym zestawie narzędzi. Ponownie musiałem użyć wersji cyfrowej, ale to zostanie rozwiązane następnym razem.

Tytuł "Overtaker" (2022) sugeruje, że coś może się wydarzyć nagle lub niespodziewanie dla Hammers Of Misfortune Co to takiego? Co to znaczy, że materiał "Overtaker" nie miał początkowo ukazać się pod szyldem Hammers Of Misfortune?

Początkowo myślałem o "Overtakerze" jako o fajnym tytule utworu, bo to rodzaj kalamburu z "Undertakera". W miarę upływu czasu zdecydowałem jednak, że świetnie nada się na tytuł całego albumu. Kawałki zaczęły powstawać bez wyraźnego celu, po prostu pisałem to, co chciałem słuchać. Bawiłem się muzyką. Mówi się, że logo Hammers of Misfortune zostało lekkomyślnie umieszczone na tym albumie. To nieprawda. Długo się nad tym zastanawiałem. Decyzja zapadła po wielu dyskusjach z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Teraz zdaję sobie sprawę, że Hammers of Misfortune jest tym, czym chcę, żeby było. To ja decyduję, co jest, a co nie jest Hammers of Misfortune. Po co tracić czas i energię na tworzenie kolejnego pobocznego projektu? Zwłaszcza, że pracuję z domowego studia w górach. To nie jest tak, że tworzę zespół i mam próby ze składem. W przyszłości chciałbym pozostać przy nazwie Hammers of Misfortune dla wszystkiego, co wydam.

Czy to przypadek, że data wydania Waszego nowego albumu ma tak wiele cyfr " 2"? Zamiast czekać na winyl do stycznia 2023 roku, wypuściliście edycję cyfrową dokładnie 2 12 2022 To apokaliptyczna data, dobry kandydat na koniec świata, czy coś w tym stylu Czysty przypadek. Nawet nie zauważyłem, dopóki nie zwróciłeś na to uwagi (śmiech)! To było dla mnie bardzo ważne, aby wydać album w 2022 roku, dla mojego własnego zdrowia. Chciałem rozpocząć rok 2023 z "Overtakerem" skończonym, wydanym i wypuszczonym na wolność.

Czy ukażą się tylko edycje cyfrowe i winylowe? CD jest według ciebie przestarzałym formatem?

tacyjnego uprawiam tyle, ile mogę. Najlepiej sprawdzają się rośliny zimnolubne, takie jak cebula, czosnek i zielenina. Pomidory i papryka okazują się trudniejsze. Używam zimnych ramek do uprawy papryki (uwielbiam marynowaną paprykę!), a pomidory muszę dobrze zaplanować w czasie, ponieważ jeden przypływ mrozu potrafi je zabić. Nieuchronnie pierwszy przymrozek uderza zanim większość z nich dojrzeje, więc muszą zostać wyrwane i wniesione do środka jesienią. W październiku konserwuję zbiory. Robię tyle pikli i konserw, ile mogę, ale na pewno nie aż tyle, żeby wszystkich domowników wykarmić przez zimę! Polowanie jest tutaj naprawdę powszechne. Prawie każdy poluje, bo to opłacalny sposób na odłożenie mięsa na zimę. My jeszcze nie poszliśmy tą drogą, ponieważ zostałem ojcem i nagrywałem nową płytę. Wokół żyje mnóstwo jeleni, ale jak na razie radzimy sobie dobrze bez polowań.

gdy zaczął chodzić do szkoły, dzięki czemu miałem trochę wolnego czasu w ciągu dnia. Podejrzewam, że odkryłeś też ostatnio nowe instrumenty, takie jak mellotron albo solina Jak je wykorzystałeś w Hammers Of Misfortune?

Zawsze uwielbiałem mellotron, ale ten instrument był tak rzadki i niedostępny, że nie miałem okazji go używać, aż do teraz. Okazuje się, że mellotrony są produkowane w Szwecji w formie cyfrowej, a wydobywane dźwięki brzmią identycznie jak prawdziwy instrument. Zazwyczaj stronię od wszystkiego, co cyfrowe, jak tylko się da, ale w tym przypadku uznałem to za uzasadnione. Dostałem w swoje ręce Mellotron 4000D Mini i jestem z niego naprawdę zadowolony. Natomiast Arp Solina String Ensemble to prymitywny syntezator smyczkowy z lat siedemdziesiątych o ikonicznym brzmieniu. Musiałem trochę poszukać,

Sam wytłoczyłem kilka płyt CD i wystawiłem na sprzedaż na Bandcampie. W grudniu ukaże się japońskie tłoczenie CD poprzez wytwórnię Spiritual Beast Productions. Nie sądzę, żeby płyty kompaktowe były przestarzałe. Wiem, że wiele osób nadal je lubi. Sam czasami kupuję CD. Są pewne albumy, które są dostępne tylko na kompakcie, a czasami kupno płyty jest tańsze niż kupno kopii cyfrowej. Nie mogę po prostu streamować wszystkiego tam, gdzie mieszkam, ponieważ zasięg Internetu nie jest tutaj zbyt duży.

Wasze nowe utwory są krótkie (większość trwa trzy do pięciu minut), a jednocześnie brzmią nonkonformistycznie Skąd się to bierze? Co jest źródłem ich osobliwości?

Postanowiłem napisać krótsze kawałki. Pierwszy powód jest taki, że przejadły mi się ponad ośmiominutowe kolosy, które wszyscy proponują w dzisiejszych czasach. Drugi powód - te numery są szybkie. Dwunastominutowy thrashowy killer nie miałby jak dla mnie sensu.

HAMMERSOFMISFORTUNE 62
Foto:HammersOfMisfortune

"Wejdź, rozpieprz i wyjdź" to nasza obecna filozofia. Dobry utwór potrzebuje tylko kilku pomysłów, aby zadziałać. Dwa muzyczne pomysły można rozwinąć w kompletną, udaną kompozycję. Dłużyzny często wynikają z upychania zbyt wielu riffów w jednym utworze, bądź z niekończących się powtórzeń. Przyznam, że wciąż pracuję nad tym, by znaleźć pod tym względem balans. Poza tym, album nie zawiera żadnych przypadkowych momentów. Kiedy tworzy się zespół lub pisze album, kluczowe jest wypracowanie świeżego brzmienia. Świat z pewnością nie potrzebuje więcej OSDM czy atmosferycznego black metalu. To do artysty należy wyrażenie czegoś, co nie zostało jeszcze wyrażone przez milion innych ludzi. Wiele myśli włożyliśmy w brzmienie i kierunek wszystkich naszych albumów. Nie po to, by brzmieć "inaczej", ale po to, by odnaleźć konkretną wizję tego, co chcemy przekazać światu. Może mam pomysły, których nikt inny nie ma? To chyba czyni mnie osobliwym. Fajnie.

D l a c z e g o W a s z h e a v y m e t a l o w y a l b u m "Overtaker" ma tak dużo grindcore'owych temp?

"Thrash" to słowo, którego bym użył (śmiech). Jeśli w ogóle, to jest to płyta thrashowa. Chciałem stworzyć nie stary thrash, który galopuje w tempie 185bpm, a raczej porwać się na szybsze tempa i naprawdę sprawdzić swoje możliwości. Thrash może wyróżniać się wściekłością, czego najlepszym przykładem jest wczesny Sadus, a nie tylko być szybki i techniczny. Na tej stronie thrashu skupiłem się najbardziej. Pieprzona furia!

A jak dużo technicznych smaczków zastosowałeś wyłącznie dla ozdoby?

W ogóle, mam nadzieję! Chodzi mi o to, że na każdy użyty fragment przypada dwa razy więcej odrzuconej muzyki. Zdecydowanie skupiłem się na tym, by wszystko było krótkie i do rzeczy. Starałem się zredukować aranżacje do najistotniejszych elementów. Przyświecał mi cel, by każda część się liczyła. Wszystko powinno mieć powód, żeby trafić na album. To trudne i wciąż szukam sposobu, by w pełni to osiągnąć. Od początku stawiałem na krótsze, bardziej skondensowane utwory. "All killer no filler", jak mówi powiedzenie.

Czy niepokojący klimat towarzyszący LP "Overtaker" pełni jakąś inną rolę niż tylko zwrócenie uwagi słuchaczy?

Nie chcieliśmy wykreować niepokojącego klimatu. To ciekawe, że niektórzy ludzie tak to odbierają. Ale rozumiem, dlaczego. Wściekła energia była ważnym składnikiem od początku. Chciałem zrobić wściekłą płytę. Być może w połączeniu z wokalami Jamie brzmi trochę niepokojąco. W większości sama wymyśliła swoje partie wokalne i posiada ten cudownie czarodziejski, niesamowity sposób śpiewania. Myślę, że to działa bardzo fajnie w zestawieniu z wściekłą muzyką.

Co lub kto zainspirował Cię do ostrzeżenia nas przed podążaniem za światłem (utwór "Don't Follow the Light")?

Gollum. To jest cytat z Golluma w "The Two Towers". Tu wracamy do pytania o "wolny czas". Co tak naprawdę dzieje się, gdy patrzymy na nasze ekrany? Nasz czas, uwaga, energia i dane są zbierane przez gigantyczne kor-

poracje i inne potężne podmioty. Manipuluje się naszymi umysłami, manipuluje naszymi emocjami i odbiera nam się życie. Wszystko po to, aby wzmocnić i wzbogacić oligarchów, którzy uważają się za właścicieli tego świata. To może dać Wam jakieś pojęcie, co myślimy w tym temacie...

"Overtaker" jest fenomenalny i dziwny zarazem Czy spodziewasz się ekstremalnych reakcji: "albo uwielbiam, albo nienawidzę"? Dzięki, cieszę się, że Ci się podoba! Do tej pory otrzymałem kilka wspaniałych opinii, ale także kilka osób rozczarowało się. Rozumiem to: nie takiej płyty ludzie oczekiwali, więc naturalnie nie zadowoli ona wszystkich. Ludzie, którzy chcieli więcej "Dead Revolution" (2016) czy "17th Street" (2011) mogą się niemile zaskoczyć. Chciałem wydać mocne oświadczenie, więc powinienem spodziewać się reakcji "Love/Hate", jak wspomniałeś.

Odpowiedzi, jak udzielił nam Jason Schultz, współzałożyciel i drugi gitarzysta prowadzący Idol Throne są naprawdę precyzyjne i przemyślane. Uznałabym, że to przypadek (sami wiecie, że czasem trafiają się odpowiedzi "na odczep", a czasem wręcz przeciwnie), ale chyba nie w tym wypadku. To, jak Jason analizuje muzykę Idol Throne, jak rozkłada sens kawałków na czynniki pierwsze, doskonale koreluje z jego odpowiedziami. W zalewie młodych okołoprogowych zespołów, które po prostu "grają muzykę", ale nie tworzą spójnych i sensowych kawałków, Idol Throne wydaje się być wyjątkiem.

HMP: Włączyłam Waszą płytę i od razu przyszło mi na myśl, że to połączenie US power z prog metalem Potem czytam notkę z wytwórni i widzę podobne słowa Na pewno jesteście dumni, że udało Wam się wypracować tak wyrazisty styl?

Jason Schultz: Miło z twojej strony. Doceniam, że dostrzegasz stylistyczną różnorodność, do której dążymy. Uzyskanie równowagi pomiędzy thrash, power i progresywnym metalem rzeczywiście było celem, dla którego założyliśmy zespół. Razem z Martinem, współzałożycielem Idol Throne i gitarzystą prowa-

Wszyscy jesteśmy zdania, że utwór ma być tym, czym ma być, więc jeśli kawałek jest krótki i bezpośredni, nie będziemy próbowali sztucznie wydłużać czasu trwania solówkami i przejściami instrumentalnymi. Z drugiej strony, jeśli utwór jest konceptualny lub warunkuje go muzyczna "historia", którą staramy się opowiedzieć, możemy go uczynić dłuższym. To delikatna równowaga, ale ostatecznie zawsze dążymy do silnej melodii i silnego refrenu, tak, żeby nawiązać więź z tymi słuchaczami, dla których prog nie jest gatunkiem pierwszego wyboru. Mamy nadzieję, że spodobają

niesamowite rzeczy, a kiedy je gra, wygląda, jakby przychodziło mu to z największą lekkością Słucham niektórych riffów oraz linii wokalnych w Idol Throne i zastanawiam się, czy jest w gronie wzorów do naśladowania dla gitarzystów Idol Throne?

Michael Romeo i w ogóle Symphony X mają ogromny wpływ na zespół, a dla mnie osobiście jest on jednym z ulubionych muzyków. Gra Romeo na gitarze jest bezkonkurencyjna pod względem technicznym, ale to, co naprawdę do mnie przemawia, to jego zdolność do orkiestracji utworów w "panoramiczny" sposób. Moim zdaniem jest to swego rodzaju filmowość, poprzez którą potrafi opowiadać muzyczną historię i wpływać na słuchacza. W pewnej mierze zawsze widziałem wielką trójkę progresywnych metalowych gitarzystów tak: Romeo, John Petrucci i karygodnie niedoceniany Jim Matheos. Studiowanie sposobu, w jaki ci kompozytorzy układają swoje utwory, było dla mnie nauką, jak postawić utwór na pierwszym miejscu, jednocześnie nieco przesuwając granice. Są tam riffy, ale używane w kontekście dobrze rozwiniętej wypowiedzi muzycznej. Naprawdę staramy się to osiągnąć w Idol Throne

dzącym chcieliśmy stworzyć zespół, który będzie nawiązywał do dźwięków, które tak naprawdę wciągnęły nas w muzykę. Jednocześnie chcieliśmy wykorzystać umiejętności i doświadczenia, które obaj zdobyliśmy, grając w progresywnych zespołach metalowych i rockowych. Wierzę, że wraz z "The Sibylline Age" zaczęliśmy zbliżać się do brzmienia, którego szukamy.

Z metalem, który zawiera elementy prog metalu różnie bywa Czasem nudno, czasem na tyle skomplikowanie, że muzyka staje się muzyką dla innych muzyków, a nie słuchaczy Wam się udało zachować przebojowość i moc, jaką niesie heavy metal Wspólnie podjęliśmy wysiłek, żeby zrównoważyć naszą skłonność do muzycznych szaleństw z głównym celem, jakim jest pisanie spójnych i przekonujących kawałków. To było doświadczenie przez uczenie się, a wspólny proces tworzenia kawałków naprawdę pomógł nam dojrzeć do tego, że utworom mamy służyć, a nie brać się za jakieś muzyczne odjazdy.

im się te elementy utworów czy całego albumu I dzięki niemu sięgną po bardziej progresywną muzykę!

W Waszej muzyce słychać też wątki tak zwanego "neoklasycznego heavy metalu", jak w "The Labyrinth"

Ja i Martin wyrośliśmy na wielu godzinach spędzonych na słuchaniu i studiowaniu stylów stajni Shrapnel Records, która naprawdę zdefiniowała heavy metalową gitarę w latach 80. Choć dochodziliśmy do tych inspiracji i chłonęliśmy je na różne sposoby, rezultatem jest to, że obaj naprawdę lubimy to brzmienie i czerpiemy wiele inspiracji z technik i struktur używanych w tego typu gitarowej muzyce instrumentalnej. Skoro obaj mamy takie wpływy i taką gitarową chemię, otwiera nas to na eksplorowanie fajnych melodycznych pomysłów i pozwala temu brzmieniu stać się kolejnym elementem palety utworów Idol Throne

Absolutnym mistrzem tego gatunku jest według mnie Michael Romeo Komponuje

W o k a l i s t a , J a k e Q u i n t a n i l l a m o m e n t a m i śpiewa niskim, głębokim głosem. Ostatnio taki styl śpiewania wśród amerykańskich wokalistów staje się coraz bardziej popularny (Eternal Champion, Wolftooth, Visigoth) To może być przypadek, a może jakaś mniej lub bardziej świadoma inspiracja Pracowałem z Jake'm przez wiele lat w innym naszym zespole, Mind's Horizon, i wspaniale było widzieć, jak poszerza i rozwija swoje możliwości jako wokalista. Większość wokali w tym zespole to brudne, death metalowe brzmienia, tylko wzbogacone o używane dla stworzenia efektu czyste wokale, więc wspaniale było pracować z Jake'm w bardziej "klasycznym" kontekście wokalnym. Naprawdę był w stanie wnieść do utworów swój własny styl, wykorzystując przy tym kilka różnych rejestrów i sposobów emisji głosu, tak, aby zespół nie brzmiał jak inne współczesne, czysto prog metalowe zespoły. Myślę, że jest to powód, dla którego wiele innych zespołów, jak wspomniano, również eksploruje inne dźwięki. Jake pracował nad liniami wokalnymi, jest też znakomitym tekściarzem, więc z niecierpliwością czekam na to, jak w przyszłości będzie rozwijał swój głos.

Wiele współczesnych zespołów heavymetalowych sięga po retro brzmienie, wizerunek etc Wy brzmicie współcześnie i wydajecie się czerpać z tego, co dają dziś możliwości nagrywania.

IDOLTHRONE 64
Foto:IdolThrone
Równowaga między prog, thrash i power metalem

Zgadzam się z tą oceną. Nigdy nie byliśmy przesadnie zainteresowani wizerunkiem czy trzymaniem się konkretnych stylistycznych zasad i myślę, że zbytnie przywiązywanie się do tego może w pewnych kwestiach bardzo ograniczać. Oczywiście czerpiemy inspirację z przeszłości, ponieważ wiele z naszych ulubionych utworów pochodzi z tamtej epoki. Powiem jednak, że przede wszystkim jesteśmy przywiązani do etosu i muzycznej filozofii tamtej epoki. Naszym celem jest bycie zespołem, który potrafi "wyciągnąć to" naprawdę, zagrać to na żywo tak mocno, jak to możliwe i nagrać to dokładnie tak, jak brzmi to na scenie. Uwielbiamy sprzęt, produkcję i proces nagrywania, jesteśmy otwarci na używanie technologii i nowoczesnych narzędzi, aby uzyskać jak najlepszy rezultat, ale skupiamy się też na stworzenie czegoś, co jest prawdziwą reprezentacją naszego zespołu i naszych umiejętności: od sposobu nagrywania do partii, które gramy.

Okładka "The Sibylline Age" jest genialna Zarówno pomysł, jak i samo wykonanie. Czytałam, że to ilustracja do kawałka tytułowego

Dzięki! Jesteśmy bardzo dumni z tego, jak wyszła ta okładka! Przy jej tworzeniu współpracowaliśmy z artystą o imieniu Mark Erskine, a on absolutnie trafił w klimat albumu. Zostałem fanem jego prac, widząc kilka jego dzieł w mediach społecznościowych. Skontaktowałem się z nim, wyjaśniłem mu koncepcję tytułu albumu i utworu tytułowego. Ten zaś ukazuje podróż bezimiennego bohatera do wyroczni, aby zapobiec apokaliptycznemu kryzysowi. Uwielbiam jego użycie kolorów, a w szczególności złota. Cenimy sztukę i jej zaprezentowanie tak samo, jak samą muzykę, więc ważne było, aby pracować z kimś, kto naprawdę rozumie klimat, który chcemy uchwycić. Praca z Markiem była prawdziwą przyjemnością i z chęcią podjęlibyśmy ją ponownie!

Większość z Was ma doświadczenie z innych zespołów Zgaduję, że wpłynęnęło ono na tę różnorodność muzyki Idol Throne?

Tak, dodatkowo, poza Idol Throne wszyscy graliśmy i nadal gramy w innych kapelach. Niektóre z nich reprezentują zupełnie inne style. Myślę, że koniec końców pomaga to w

uzyskaniu różnorodności. Grając jesteśmy przyzwyczajeni do wychodzenia poza granice konkretnego gatunku, więc pomysły przychodzące do Idol Throne mogą być inspirowane popem, rockiem lub jazzem, a nawet różnymi stylami metalu, ale pozornie odmiennymi. Wraz z Martinem i Jakem byliśmy w zespołach grających rock i metal progresywny (odpowiednio Farwatch i Mind's Horizon), a ja gram na gitarze prowadzącej w blackened thrash metalowym zespole Wraith. Moje doświadczenie w tej kapeli pomogło mi również w pisaniu kawałków, które są bardziej dopracowane i kiedy trzeba, trafiają w punkt. Aaron, nasz perkusista, studiował grę na perkusji w Musicians Institute w Los Angeles i ma również metalowy zespół Axxios. Basista Trevor gra na gitarze w zespole grającym techniczny death metal o nazwie Xenopredator Tak więc, wśród nas jest mnóstwo różnych stylów reprezentowanych w naszym repertuarze i know-how do ich grania, i czuję, że to pozytywnie wpływa na muzyczną różnorodność Idol Throne

Wielu muzyków mówi nam ostatnio, że współcześnie zmienił się sposób zdobywania popularności Dawniej przez lata trzeba było grać koncerty, żeby publika się "osłuchała", potem można było wydać płytę Dziś trzeba zacząć od płyty, żeby być rozpoznanym w

internecie - na FB i kanałach YouTube Wy właśnie wydaliście debiut. Bierzecie byka za rogi i planujecie zagrać intensywnie wiele koncertów?

Niestety, obecnie panuje bardzo trudny klimat dla muzyki, szczególnie jeśli chodzi o próby dotarcia do słuchaczy, rynek jest tak tłoczny, że trudno do nich dotrzeć. Założyliśmy zespół na początku epidemii Covid, zanim nastąpiły lockdowny, więc w ostatnich dwóch latach było nam trudno, tak, jak dla wszystkich innych. Wykorzystaliśmy ten czas na dopracowanie pierwszego albumu, ale straciliśmy wiele okazji do występów na żywo i promocji, więc teraz nadrabiamy zaległości. Mamy szczęście być w takiej sytuacji, że pisanie idzie nam łatwo, więc zawsze mamy pomysły na kawałki i projekty. Nasz ambitny kalendarz wydawniczy jest zaplanowany najbliższe trzy lata i jest to nasza próba utrzymania się. Dzięki temu chcemy pokazać naszą muzykę metalowej publice całego świata i mamy nadzieję, że uda nam się stać się rozpoznawalnymi. Szukamy również jak najwięcej okazji do zaprezentowania naszego zespołu na żywo i w ciągu najbliższego roku staramy się wbić na amerykański tor festiwalowy power/thrash/trad/prog. Myślę, że na współczesnym rynku trzeba być nastawionym zdecydowanie aktywnie, ponieważ dostępnej jest więcej muzyki, niż kiedykolwiek wcześniej. W związku z tym ważny jest nacisk na widoczność w sieci, na żywo oraz konsekwentnie na wydawanie wysokiej jakości materiału. Staramy się robić jedno i drugie!

Graliście koncert z Traveler Moim zdaniem to jeden z lepszych zespołów młodego pokolenia

Granie z Traveler to była absolutna frajda i mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli zrobić z nimi kolejny koncert lub trasę. To nie tylko świetni muzycy ze wspaniałymi kawałkami i niesamowitą, zabawną energią na żywo, ale także świetni goście. Mieliśmy wiele okazji, by porozmawiać o muzyce, sprzęcie i wszystkim innym przed i po koncercie, a wszyscy jesteśmy z tego samego materiału. Zasługują na wszystkie wielkie rzeczy, które ich spotykają i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć ich ponownie i usłyszeć ich kolejny krążek!

Pytania: Katarzyna "Strati" Mikosz

Tłumaczenie pytań: Szymon Tryk

65
IDOLTHRONE
Foto:IdolThrone Foto:IdolThrone

Wstęp do szaleństwa

Gitarzysta Ed Miller przez trzydzieści lat skomponował ponad sto utworów, które dotąd trzymał niemal wyłącznie w prywatnej kolekcji. Musi coś w nich być, bo choć wokalista Juan Ricardo śpiewa w nieliczonej liczbie metalowych (i nie tylko) projektów, to właśnie kompozycje Eda uznaje za najważniejsze w swych obecnych staraniach. Do porządnej metalowej załogi potrzeba co najmniej trojga, więc wspomaga ich siedzący w zakrzywionej do tyłu czapce z daszkiem perkusista John Smith. Efekt współpracy to US power metalowy album Sunless Sky pt. "Prelude To Madness".

HMP: Czy jesteście nadal na trasie koncertowej po Ameryce Środkowej? Widziałem

Wasze zdjęcia z Hondurasu

Juan Ricardo: Powróciliśmy już z tej trasy i obecnie znajdujemy się w stanie Ohio, tuż przy granicy z Kanadą, w odległości jednej godziny jazdy samochodem od siebie. Uczestniczyliśmy w lokalnym festiwalu w Hondurasie. Mieliśmy mnóstwo zabawy, impreza została profesjonalnie zorganizowana, ludzie szaleli. Świetna produkcja. Mamy nadzieję tam po-

mywania się. "Amerykański zespole, proszę, idźcie dalej". Wyglądało to jak niesamowicie odjechane przyjęcie w nowym kraju.

W jaki sposób Was rozpoznali?

John Smith: Widocznie się dowiedzieli. Wylądowaliśmy w największym mieście Hondurasu - w Tegucigalpie (stolica - przyp. red.). Ktoś mógł być zorientowany w temacie i przekazać wieść o naszym przybyciu pozostałym agentom ochrony granicznej. Zresztą byliśmy tam

Angażujecie się w wielu zespołach i projektach Powiedzcie proszę, które z nich uważacie za najistotniejsze?

John Smith: Zdecydowanie za najważniejszy mój zespół uznaję Sunless Sky. Zagrałem z nimi już kilka koncertów, również w Nowym Jorku i w Ohio. Sporo ćwiczyliśmy, tworzyliśmy wspólnie nowe utwory, a teraz szykujemy następną płytę. Juan śpiewa w kilku formacjach jednocześnie, to wariat.

Juan Ricardo: Znam Eda Millera od trzydziestu lat, odkąd grał na gitarze w power/ thrashowym Mystik. Ja śpiewałem w wielu kapelach: Wretch, Attaxe, Ritual, Dark Arena, Veith Ricardo Project (nowy album ukazał się w 2021 roku), w niemieckim Blind Cross Właśnie ukończyłem swoje partie na album Lucid Dreaming. Jutro zabieram się za całkiem nowy zespół, z którym wkrótce rozpoczniemy tworzenie nowej muzyki. Uwielbiam śpiewać w rozmaitych konfiguracjach personalnych, ale na pierwszym miejscu stawiam

Sunless Sky

John Smith: Zobaczmy, czy Ed Miller połączy się z nami w wersji audio. Brzydal z niego, więc nie pokaże się w kamerze, ale może chociaż go usłyszymy. (śmiech) W międzyczasie pokażę Ci studio - mam tutaj zestaw perkusyjny, klawisze (nie używam ich w Sunless Sky, ale mogą się przydać podczas komponowania), konsolę do nagrywania, itd. Fajne miejsce.

Juan Ricardo: Wiedziałem, że Ed napotka trudności w korzystaniu z aplikacji Zoom, dlatego chciałem wybrać się osobiście do jego domu, ale pada dziś śnieg. Jaką pogodę macie w Polsce?

Mieszkam na Islandii Pod kołem podbiegunowym mamy o tej porze roku "sunless sky" (bezsłoneczne niebo - przyp red )

Juan Ricardo: (śmiech) Miły zbieg okoliczności. Kontynuujmy rozmowę, a może Ed wkrótce dołączy.

Z tego co widzę, Juanie, jesteś jedynym oryginalnym członkiem Sunless Sky

wrócić.

Podobno nie przeszliście przez żadną kontrolę bagażów na lotnisku?

Juan Ricardo: Tak, to jedna z najbardziej zwariowanych rzeczy, jaka spotkała nas w Hondurasie. Nie wiedzieliśmy, czego spodziewać się po przylocie. Widzieliśmy mnóstwo policji. Panowały szczególne środki bezpieczeństwa, no bo wiesz - Ameryka Środkowa. Szczegółowo przeszukiwano wszystkich innych pasażerów. Ochrona spojrzała na nas: "Hej, jesteście tymi metalowymi muzykami?". A widzieliśmy ich po raz pierwszy. Przy bramkach wyjściowych znajdowało się specjalne pomieszczenie, gdzie zaglądano wszystkim do bagaży. Ale gdy zauważyli naszą trójkę, kiwnęli tylko, żebyśmy śmiało przeszli bez zatrzy-

jedynymi białymi ludźmi.

Juan Ricardo: Wyróżnialiśmy się wyglądem. Jestem latynosem (Juan urodził się w Puerto Rico - przyp. red.), John i Ed są biali. Zdecydowana większość pasażerów wracała z podróży do własnych domów, a tylko my przylecieliśmy zagrać koncert. Inne zespoły uczestniczące w festiwalu pochodziły albo z samego Hondurasu, albo z jego okolic. Lotnisko Palmerola International w Comayagua (70km od Tegucigalpy - przyp. red.) oddano do użytku dopiero niedawno. Pracownicy podekscytowali się, że przylatują na nie Amerykanie. Chcą, żeby zespoły z całego świata przekonały się, jak fantastycznie można się u nich poczuć. W związku z tym zachowywali się wobec nas bardzo sympatycznie i wyjątkowo gościnnie.

Juan Ricardo: Wyjaśnię to. Otóż, Sunless Sky powstał w 2012 roku. Śpiewałem wówczas w Dark Arena, a więc w zespole od lat zorientowanym na działalność studyjną. Graliśmy wyłącznie po to, żeby nagrywać albumy, bez promowania ich na żywo. Przez bardzo długi okres czasu nie występowałem na żadnych koncertach. Tęskniłem za tym. Podobało mi się brzmienie kapeli o nazwie Erecto Jector. Zaproponowałem im stworzenie projektu pobocznego z myślą o pojedynczych gigach. Napisaliśmy pierwszy utwór "Subzero" (pojawił się na pierwszej płycie "Firebreather", 2014r.). W jego tekście występuje sformułowanie "sunless sky". Wybraliśmy je na nazwę zespołu. Miałem taki głód koncertowania, że zrobiliśmy ze sto sztuk. W 2014 roku podpisaliśmy kontrakt z Pure Steel Records. Wydaliśmy "Firebreather", mix i mastering powierzyliśmy Noahowi Buchananowi, który jest również perkusistą i klawiszowcem Dark Areny, po czym zagraliśmy następną stówę koncertów. W tamtym okresie Sunless Sky składał się z lokalnych instrumentalistów, mających zobowiązania wobec własnych rodzin, jak również angażujących się w inne projekty muzyczne. Później nasze drogi się rozeszły. Zbudowałem nowy line-up z kompletnie nowymi osobami. Dołączył do nas m.in. Curran Murphy, znany z Annihilator (lata 2002-

SUNLESSSKY 66
Foto:SunlessSky

2005, album "Double Live Annihilation"przyp. red.). W 2017 roku wydaliśmy płytę "Doppelgänger" i pokoncertowaliśmy trochę. Spędziliśmy kilka miesięcy w Europie Wschodniej i zaprezentowaliśmy się na żywo w Polsce. Nie zagraliśmy wprawdzie na Islandii, ale mieliśmy tam przesiadkę na inny samolot. Jak nazywa się Wasze lotnisko?

Pisze się Keflavik, ale należy czytać Keblavik

Juan Ricardo: Właśnie. Następnie powróciliśmy do domów. Curran rozglądał się już za innymi zespołami, pragnął tworzyć coś własnego. Tak samo uczynili inni. Ja jestem bardzo obrotnym gościem, lubię śpiewać, działać, występować. Skoro brakło mi instrumentalistów, poszukałem nowych. Zamieszkałem w Europie. Pracowałem tam w Pure Steel Records Moja rola polegała na podpisywaniu kontraktów z nowymi zespołami. Gitarzysta Ed Miller zapytał, czy byłbym zainteresowany jego solową muzyką. Miał mnóstwo utworów, ponad sto kawałków. Odpowiedziałem, że od lat interesowałem się jego twórczością. Zaproponowałem, żeby dołączył do Sunless Sky Dark Arena kończyła prace nad LP "Worlds Of Horror", dlatego pozostawałem w kontakcie z Noahem. Chcieliśmy, żeby w skład Sunless Sky wchodziły cztery osoby. Kevin Czarnecki grał na basie na "Doppelgänger" i zamierzaliśmy powierzyć mu bas również na następnym LP. Gwoli ścisłości, w międzyczasie grał u nas na gitarze rytmicznej, ale zamierzał powrócić do basu. Niestety, na początku trasy koncertowej okazało się, że Kevin nie może z nami jeździć. Postanowiłem sam wypełnić lukę, chwyciłem za bas i z czasem wkręciłem się do tego stopnia, że teraz obsesyjnie uczę się gry na gitarze basowej. Sunless Sky stał się triem.

Curran Murphy pisał sporo utworów dla Sunless Sky

Juan Ricardo: Był głównym kompozytorem LP "Doppelgänger". Obecny skład Sunless Sky tworzę ja, John Smith i Ed Miller John Smith: Ja dołączyłem w 2017 roku, a Ed w 2020r.

Juan, powiedziałeś, że grasz teraz na basie Kiedy zacząłeś się nim interesować po raz pierwszy w życiu?

Juan Ricardo: Zawsze grałem na basie, dlatego że ułatwiał mi komponowanie. Trzymanie basu nie wychodziło mi najlepiej, wolałem klawisze. Ale ciężko pisze się metalowe kawałki na klawiszach, pomysły powstałe przy ich pomocy nie brzmią jak metal. Używałem więc basu wyłącznie po to, żeby demonstrować innym podstawowe struktury nowych utworów. Dotąd nie czułem się basistą. Zmieniło się to dopiero niedawno.

No proszę, a jednak przekonałeś się Pomówmy o lirykach Nowy album Sunless Sky "Prelude To Madness" rozpoczyna się tekstem przywołującym Zimną Wojnę oraz komunistyczny Kremlin Jakie przemyślenia chcieliście nam przekazać na ich temat?

Juan Ricardo: Usiłowałem przekazać moje odczucia na temat bieżących wydarzeń na świecie. Teksty okazały się niemal prorocze, gdyż napisałem je przed oficjalnie zainicjowaną agresją Rosji. Zamierzałem ostrzec świat, ale sam dopiero dziś przekonuję się, jak bardzo zagrożenie destrukcją świata jest realne. Żyjemy w szalonych czasach, ludziom tylko

wydaje się, że zmądrzeli. Tylko pozornie uczymy się z błędów przeszłości, a w rzeczywistości wcale nie wyciągamy wniosków. Od globalnych kataklizmów dzieli nas jedno naciśnięcie przycisku. Politycy bawią się w dyplomatyczne gry, przywódcy narodów straszą się wzajemnie, broń atomowa istnieje. Żyjemy w poczuciu realnego zagrożenia. To szalone. Od Zimnej Wojny tylko teoretycznie minęło kilkadziesiąt lat, bo naprawdę ona nadal trwa. Mam nadzieję, że gatunek ludzki nauczy się żyć w pokoju pomimo wszelkich różnic pomiędzy ludźmi i krajami. Oto pomysł na pierwszy utwór.

Tylko na pierwszy utwór? Czy aby liryki na całym albumie nie nawiązywały do tej samej idei?

Juan Ricardo: Cóż, w pewnym sensie dotyczy to całej płyty. Kawałek "Indignation" oraz "Random Acts of Violence" też przecież komentują teraźniejszość. Widzimy często sfrustrowanych, smutnych, źle potraktowanych, protestujących ludzi, którzy robią co w ich mocy, by przemówić. Zajmują moralne stanowisko, krzycząc, co dobre, a co złe. Starałem się zawrzeć ich energię na całym albumie. W końcówce spekuluję, jak świat się kończy, wszyscy umieramy, nie pozostaje już nic, dlatego należy zawczasu spojrzeć wstecz na własne życie i zadać sobie pytanie, czy postępujemy słusznie, a także pomyśleć o utraconych bliskich. "Prelude To Madness" nie jest konceptem, lecz albumem tematycznym.

Sugerujesz, że Zimna Wojna wcale się nie skończyła Pierwsze słowa na płycie brzmią następująco: "In the height of hysteria/ the madness begins/ In Cold War America/ And The Communist Kremlin" Czy Twoim zdaniem trwające do dziś szaleństwo rozpoczęło się wraz z początkiem Zimnej Wojny? Zastanawia mnie to, ponieważ nawet rasowi historycy nie są zgodni co do daty jej rozpętania Nie istnieje consensus Niektórzy twierdzą, że Zimna Wojna była następstwem II wojny światowej, inni wskazują już na tzw Rewolucję Październikową 1917, a jeszcze inna interpretacja jej rozpoczęcia mówi o odmowie akceptacji petycji Związku Radzieckiego o przystąpienie ZSRR do NATO w 1954 roku Moim zdaniem, świat jest pogrążony w totalnej destrukcji od zarania dziejów, a już na pewno nie pomijałbym pierwszej ani dru-

giej wojny światowej.

Juan Ricardo: W lirykach chciałem wyrazić przekonanie, że szaleństwo przeszłości utrzymuje się na świecie również i dzisiaj. Nie wiem, czy można powiedzieć, że przed Zimną Wojną świat wyglądał spokojniej. Pamiętam ogromną histerię związaną z tamtymi czasami. Budowano schrony przeciwbombowe, panowało zamieszanie. Niestety, powszechny strach przed śmiercią nie opuścił ludzkości w 2022 roku. Wciąż go odczuwamy. Nawet pomimo tego, że od II wojny światowej minął szmat czasu...

Ed Miller: Witajcie. Nie widać mnie, bo utknąłem w ciemnościach, ale jestem z Wami (śmiech).

Juan Ricardo: Rozmawialiśmy właśnie o zimnej wojnie, ale skoro dołączyłeś, powróćmy do pytania o nasze poprzednie doświadczenia muzyczne.

Ed Miller: Zacząłem grać na gitarze, gdy byłem nastolatkiem. Tworzyłem zespoły, imprezowałem tak jak młodzi ludzie imprezują. W wieku 16 lat wziąłem udział w przesłuchaniach starszych kolegów z Mystik. Uczę-szczaliśmy do tej samej szkoły średniej, przy czym oni już ją ukończyli, gdy ja jeszcze się w niej uczyłem. Pozostawałem gitarzystą Mystik przez całkiem długi okres czasu. Koncertowaliśmy trochę. W 1992 roku podpisaliśmy kontrakt z niemieckim labelem Massacre Records. Byliśmy jednym z ich pierwszych zespołów. Uznawaliśmy to za wielką sprawę. W skrócie, po moim odejściu z Mystik założyłem Darkseed. Partie utworu tytułowego Sunless Sky "Prelude To Madness" napisałem zaraz po opuszczeniu załogi Mystik. Utrzymywałem te riffy i melodie w swym arsenale aż do dziś, włącznie z "egipskim" fragmentem w środku kompozycji. Na przestrzeni dekad wielokrotnie to rejestrowałem, aż ewoluowało do obecnej postaci. Bardzo się cieszę z finalnej wersji, ponieważ wiem, jak wiele serca w nią włożyłem.

Czy jakieś inne utwory z "Prelude To Madness " też pochodzą z zamierzchłej przeszłości?

Juan Ricardo: Jak już powiedziałem, w momencie gdy spotkałem Eda, on dysponował już tonami świetnej muzyki, komponowanej przez wiele lat. Większość zawartości "Prelude To Madness" pochodzi właśnie z tego źródła. Wspólnie wszystko przearanżowaliś-

SUNLESSSKY 67
Foto:SunlessSky

my na potrzeby Sunless Sky (dodałem choćby wokale), ale pierwotna wizja albumu powstała dawno temu. Ed szukał odpowiedniej okazji, aby użyć swoje pomysły i znalazł doskonałą do tego sposobność w ramach Sunless Sky

Ed Miller: Znam Juana od trzydziestu lat. Nie utrzymywaliśmy wcześniej tak zażyłego kontaktu, jak w tej chwili, ale pozostawaliśmy zawsze w kontakcie. Wiedziałem, że świetnie śpiewa, ale pierwotnie chciałem wydać solową płytę instrumentalną. Przesłałem mu demo zawierające dziesięć utworów. Te kawałki były nagrywane w różnych okresach, na różnych sprzętach, z różną produkcją. Juan stwierdził, że może załatwić dla mnie kontrakt z labelem na wydanie płyty, ale koniecznie musiałbym nagrać wszystko ponownie, aby brzmiało spójnie. Dodał też, że nie mógłby ot tak ze mną rozmawiać bez poinformowania mnie, że Juan sam szuka gitarzysty dla swojego zespołu. A zatem, skoro potrzebowałem nagrywać od no-

dzieliłem go wówczas na dwie części. Tym razem postanowiliśmy umieścić na płycie najpierw pierwszą połowę, następnie zaprezentować dwa inne kawałki z wokalem ("In Memoriam" oraz "Eternal Sanctuary") i dopiero po nich powrócić do drugiej części "Embers To Ashes". Wyszła taka "kanapka".

Juan Ricardo: Pierwotnie chcieliśmy uzyskać jeden instrumentalny, akustyczny kawałek. Przystępując do pracy nad "Prelude To Madness" zamierzaliśmy jednak podzielić go na dwie części, żeby cały album rozpocząć pierwszą z nich, a zakończyć drugą. Ale wiesz, jak jest, materiał w studiu ewoluuje. "In Memoriam" to pierwszy zarejestrowany utwór w ogóle. Później zauważyłem, że doskonale pasuje on do "Eternal Sanctuary" i razem mogą tworzyć swego rodzaju monolit. Wraz z osłuchiwaniem się z materiałem doszedłem do wniosku, że ta część powinna znaleźć się na samym końcu, otoczona dwoma częściami "Embers to Ashes". W ten sposób "Prelude To

istnieje, tylko trzeba je poszukać, a to daje nadzieję

Ed Miller: Absolutnie. Nie pochwalamy żadnej formy przemocy. Pomysł na mocne uderzenie w utworze "Random Acts Of Violence" wziął się z mojego wspomnienia z dzieciństwa. W wieku siedmiu lub ośmiu lat patrzyłem na pieski w schronisku. Nie rozumiałem do końca, co się tam działo. W pewnym momencie matka piesków zwabiła nas, abyśmy podeszli do niej bliżej, ja wystraszyłem się i zacząłem od niej uciekać. Wtedy pies zauważył serwetkę wystającą z tylnej kieszeni moich spodni i zerwał się za mną w pościg. Riff "Random Acts Of Violence" reprezentuje dokładnie tę ucieczkę. Tytuł wziął się z czegoś innego. W każdym razie, nie gloryfikujemy przemocy ani żadnych negatywnych zachowań.

Juan Ricardo: W tekście "Random Acts Of Violence" chciałem wyrazić spostrzeżenie, że w naszym świecie jest zbyt wiele przemocy. Pytam o pozytywne aspekty społeczeństwa, ponieważ moim zdaniem trochę ich brakuje. Co się porobiło na świecie? Wiemy, że życzliwość i współczucie istnieje, dlatego mimo wszystko warto być dobrym dla innych.

Ed Miller: Zawsze mam nadzieję, że nasz przekaz zostanie właściwie zrozumiany. Nie chciałbym, żeby ktoś pochopnie wyciągał wnioski na podstawie samych tytułów. Nigdy nie opowiedzielibyśmy się za niczym złym, ani nie namawialibyśmy słuchaczy do popełniania niecnych występków. Mówimy o wrażliwych tematach po to, aby zwrócić na nie uwagę. W "Random Acts Of Violence" opowiadamy historię o tym, co człowiek zrobił w przypływie nagłego ataku przemocy. Przyglądamy się i opisujemy zdarzenie, ale nie chwalimy tego typu zachowania.

W takim razie, powiedzcie proszę, kim jest tytułowy "Two Fisted Man"?

Juan Ricardo: (śmiech) Ten numer nazywał się wcześniej "Sharp Thing", prawda, Ed?

Ed Miller: Nie miałem tytułu, więc roboczo nazywałem go "the sharp thing".

Juan Ricardo: "Two Fisted Man" to mój przyjaciel ze szkoły średniej. Nie jestem wysoki...

wa, to dlaczego nie moglibyśmy połączyć sił?

Zastanawiałem się nad zmianą charakteru kawałków z instrumentalnych na liryczne. Osobiście przez kilkadziesiąt lat współpracowałem z rozmaitymi muzykami, ale nigdy akurat z Juanem. Nawet pomimo tego, że uważałem go za równego gościa z konkretną bazą fanów na całym świecie. Doszedłem do wniosku, że byłbym głupi, gdybym nie skorzystał z tak perfekcyjnej okazji, aby zaprezentować swoje pomysły przed sporą globalną publicznością.

Juan Ricardo: I oto jesteśmy.

Słuchając "Prelude To Madness" zachwycałem się, jak doskonale ta muzyka jest zaaranżowana Teraz rozumiem, dlaczego

Juan Ricardo: Dokładnie zanalizowaliśmy każdy fragment.

John Smith: Cięliśmy, zmienialiśmy, usuwaliśmy, dodawaliśmy, itd.

Ed Miller: Jak również łączyliśmy poszczególne motywy ze sobą, aby płynnie przechodziły jeden w drugi.

Kawałek "Embers To Ashes" pozostał instrumentalny, a co więcej pojawia się dwukrotnie na "Prelude To Madness"

Ed Miller: "Embers To Ashes" trafił wcześniej na jeden z moich solowych albumów. Nie po-

Madness" kończy się jak gdyby odrębnym mini konceptem muzycznym, swoistym "requiem" lub "epitafium". Ostatecznie, gdy ktoś słucha naszej nowej płyty, najpierw obawia się zimnej wojny, a potem wyobraża sobie, jak to jest stracić bliskich lub nawet własne życie. Ed Miller: "Embers To Ashes" to przepiękny kawałek. Nie widziałem go w szerszym kontekście. Dopiero Juan zaproponował finalne rozwiązanie. Bardzo mi się podoba stosowanie minorowych harmonii, akordów i progresji na całym longplay'u "Prelude To Madness", ponieważ dzięki nim brzmi naprawdę mrocznie, wręcz przerażająco. Jednak, jeśli wsłuchasz się uważnie w samą końcówkę albumu, to uzmysłowisz sobie, że w ostatnich taktach przechodzimy ze skali minor do skali major. Oznacza to pogodniejszy, weselszy klimat, zupełnie przeciwny do charakteru całego LP. Cieszę się, że tak to wyszło.

Juan Ricardo: Pozostawiamy malutki promyk nadziei.

Promyk nadziei przemyka nie tylko na samym końcu W utworze "Random Acts Of Violence" zadajecie pytanie: "where's our compassion and kindness?" Mimo mrocznego charakteru całości szukacie współczucia i życzliwości w społeczeństwie, jak gdyby ono całkiem nie zanikło. Wiecie, że gdzieś jeszcze

Ed Miller: Przecież byłeś bokserem.

Juan Ricardo: No tak, w młodości nawet profesjonalnym. Ale w szkole średniej należałem do szczupłych i niskich uczniów. Ważyłem 120 funtów (ok. 55 kg - przyp. red.). Dla kontrastu, mój kolega był ogromny. Wyglądał jak ja razy dwa. Rzadko odzywał się choćby słowem, pozostawał wyjątkowo cichy i spokojny. Ale gdy przyszło co do czego, zdarzył się jakiś problem, on potrafił ochronić innych i stawał do walki. Zamiast ględzić, wyciągał pięści. Nie ważne, że musiał odeprzeć atak nawet dwóch lub trzech kolegów jednocześnie, dawał sobie zawsze świetnie radę w takich sytuacjach. Zawsze stawał w obronie dobrego imienia swoich przyjaciół. Uważaliśmy go za osobę nieznoszącą nonsensów. Nasza znajomość skończyła się, gdy jeszcze w czasach szkolnych zginął w wypadku samochodowym.

A zatem zawarliście na płycie mnóstwo wspomnień z całego życia.

Juan Ricardo: Owszem. Co ciekawe, liryki dotyczą naszych osobistych wspomnień, ale też słuchacze mogą odnieść je do swoich przygód i zinterpretować po swojemu. "Oh, też tak miałem!" - ktoś zapewne krzyknie.

Powiedzcie proszę o swoich planach koncer -

SUNLESSSKY 68
Foto:SunlessSky

towych na rok 2023

Juan Ricardo: Wiosną przylecimy do Europy. Weźmiemy udział w czterech festiwalach metalowych oraz zagramy gig w Niemczech. Pracujemy nad dodaniem więcej koncertów w Europie - może wiosną, a może w dalszej czę-ści roku. Zobaczymy. Chciałbym powrócić ze Sunless Sky do Polski oraz do innych wschodnich krajów, typu Rumunia, Węgry, Chorwacja, Bośnia. W bliskiej przyszłości odbędzie się mnóstwo naszych występów.

Czy zauważyliście, że podróżowanie jest wielokrotnie droższe teraz niż w 2019 roku?

Juan Ricardo: Tak, po części z powodu "wojny " Nie robimy tego dla pieniędzy Nie wzbogacę się na śpiewaniu metalu Działamy powodowani pasją i miłością do muzyki Zależy nam na fanach

Ed Miller: Uwielbiamy to, co robimy. Polecieliśmy do Hondurasu, spotkaliśmy mnóstwo niesamowitych ludzi. Patrzyliśmy na publiczność i widzieliśmy, jak wrzeszczą z ekstazy. Bezcenne. Szerzymy radość, a na koniec dnia najbardziej liczy się zabawa.

Mam jeszcze dwa pytania do Ciebie, Juan W zeszłym miesiącu zaśpiewałeś na nowym albumie koncepcyjnym Lucid Dreaming jako Wilhelm I z Wojny Napoleońskiej Co to za projekt?

Juan Ricardo: To będzie niesamowicie potężny, epicki album koncepcyjny, prawie opera. Zaśpiewałem na nim wraz z pięcioma innymi wokalistami. Nasze głosy reprezentują m.in. Bismarcka, Księcia Prus oraz Wilhelma I. Warstwa instrumentalna wymiata, partie in-

strumentalne są wspaniałe, a utwory świetne, z tym że cała płyta przedstawia jedną rozbudowaną historię podzieloną na części. O

"Storm Warning" (2021), The Veith Ricardo Project Weszliście już do studia?

Juan Ricardo: Jestem znany jako wokalista metalowy, ale wychowałem się na prog rocku, na zespołach pokroju Rush, Genesis, Yes, itp. Kiedyś w Dark Arena udzielał się pewien klawiszowiec, ale nie zagrzał tam miejsca na długo. Pracowaliśmy razem w studiu przez kilka tygodni. Powiedział mi, że perfekcyjnie pasowałbym do jego projektu. Zaczęliśmy razem coś tworzyć. W efekcie powstał The Veith Ricardo Project. Napisaliśmy już drugą płytę, lecz jestem zajęty z wieloma różnymi projektami, dlatego nie wiem do końca, czy uda mi się zabrać za jej nagrywanie na początku 2023 roku.

Na zakończenie proponuję, żeby każdy z Was wypowiedział się oddzielnie, jakie plany wiążecie z przyszłością

John Smith: Zagram w tak wielu miejscach tak wiele koncertów, jak to możliwe. Będę grać na perkusji wiele utworów na wielu płytach, starając się dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Zawsze.

Ed Miller: Mam tak wiele pomysłów, że nie mogę doczekać się nagrywania następnej płyty Sunless Sky. W marcu polecimy do Niemiec. To ekscytujące. Nasz koncert w Ohio nie wzbudziłby sensacji, bo ludzie widują nas tu każdego dnia i nie potrzebują oglądać nas już na scenie. Ale jak wybieramy się w odległe

miejsce, to z pewnością sprawiamy różnicę. Kocham podróże. Od dawna działam solo, nagrywam różne instrumentalne rzeczy, z różnymi osobami. Nie promuję własnych płyt, raczej kolekcjonuję je w osobistym zbiorze lub udostępniam je innym bezpłatnie. Jeśli ktoś jest zainteresowany, może je sobie ściągnąć z Internetu.

Czyli macie dość bluesowe nastawienie Nie dbacie o rozwój jednej marki, zamiast tego gracie w najróżniejszych składach pod najróżniejszymi postaciami

Juan Ricardo: Cóż, bluesmani faktycznie tak zazwyczaj robią, ale ja wiążę konkretne plany z Sunless Sky. Myślę, że nasz obecny skład jest zgrany i że będziemy kontynuować. Następną płytę nagra to samo trio. Ed ma milion utworów. Nie rozglądamy się za dodatkowymi muzykami. Poza tym, wezmę niedługo udział w oddzielnych projektach. Zimą nagramy album Attaxe. Jutro spotkam się po raz pierwszym z całkiem nowym zespołem, który będzie nagrywać zaraz po Attaxe. Wiosną przyjdzie kolei na nowy album Wretch. Następnie Dark Arena wznowi "Flowing Black" (2009), który obecnie remasterujemy. Ponadto kończymy prace nad drugim longplay'em The Veith Ricardo Project. Najważniejszy jest dla mnie teraz Sunless Sky. Chcemy podróżować, gdzie się da. Polecimy do Islandii, Europy, Ameryki Środkowej, Brazylii, Japonii, Australii, Anglii, wszędzie.

s t a t n i o s k o m p o n o w a ł e ś t e ż n a s t ę p c ę
Sam O'Black

Gitarzysta Luke Lethal i wokalista Klay Mensana zarażają ekscytacją towarzyszącą graniu i słuchaniu old schoolowego heavy metalu. Ich zespół

Acid Blade poznaliśmy przy okazji wspólnych koncertów z Aquilla, choć źródeł owej ekscytacji należy raczej szukać w Megadeth

"Holy Wars". Luke usłyszał je jakieś dziesięć lat temu, wciągnął się w metal, aż w końcu zaproponował własny wkład we współczesną scenę NWOTHM w postaci LP "Power Dive". Poczytajcie sobie o tych maniakach.

HMP: Niedawno graliście dwutygodniową trasę z polskim zespołem Aquilla Wasze polskie koncerty odbyły się 13 października w Garage Pub w Krakowie, 14 października w 2 Kołach w Warszawie i 15 października w Willi w Łodzi Kto zainicjował tą trasę?

Luke Lethal: To był nasz pomysł. Myślę, że jako pierwszy temat poruszył nasz poprzedni perkusista. Tak naprawdę wymyśliliśmy to z konieczności, ponieważ w innych terminach nie możemy regularnie grać koncertów ze względu na inne zobowiązania poza zespołem.

Ale zachowaliście jakieś wyjątkowe wspom -

do heavy metalu?

Luke Lethal: Zauważyłem wiele podobieństw, chociaż wydaje mi się, że oni są znacznie bardziej otwarci na nowoczesność. Widać to głównie w używanym sprzęcie i w uzyskiwanym brzmieniu. Nasze podejście jest znacznie bardziej oldschoolowe. Teksty utworów zbytnio się nie różnią, natomiast oni często grają rzeczy, których my nie bylibyśmy w stanie zagrać (śmiech). Aquilla używa cyfrowego sprzętu, podczas gdy my prawie wyłącznie sprzętu z wczesnych lat 80-tych. Jest to dla nas o wiele mniej wygodne, ale w przeciwnym razie nie uzyskalibyśmy dźwięku, którego szukamy. Po-

nagrać te kawałki, zanim on odejdzie i nie będziemy mogli już grać razem. Demo Angel Blade zostało następnie wydane jako Split z Venatorem, co dało nam znacznie więcej ekspozycji niż pierwotnie planowaliśmy. Dlatego też Klay i ja chcieliśmy kontynuować współpracę, ponieważ po pierwsze naprawdę tęskniliśmy za sobą, a po drugie ludzie zdawali się szczerze lubić to, co robimy. Następnie szukaliśmy odpowiednich osób, z którymi moglibyśmy założyć zespół (Jon w tamtym czasie nie wchodził w grę ze względu na inne muzyczne zobowiązania). W ciągu kilku tygodni ich znaleźliśmy i zaczęliśmy ćwiczyć jako Acid Blade Zmieniliśmy nazwę, dlatego z uwagi na nieobecność Jona

W lirykach poruszacie zagadnienia wewnętrznych konfliktów, problemów osobistych, wojen i istot pozaziemskich Czy wobec tego Acid Blade jest dla was nie tylko dobrą zabawą, ale także sposobem na wyrażanie przekonań?

Klay Mensana: Cóż, wiele tekstów zostało napisanych przez basistę Sci-Mana i przeze mnie. Razem wymyślamy historie, a ja zamieniam je w teksty. Niezależnie od tego, czy śpiewam o zaginionych starych przyjaciołach, zabijaniu królów, swobodnie cwałujących koniach, czy o jeszcze innych rzeczach, często pojawiają się metafory lub bezpośrednie zwroty, które odzwierciedlają moje lub innego członka zespołu osobiste sprawy. Lecz nigdy nie robię tego, aby dzielić się z takimi rzeczami ze słuchaczami lub pracować nad osobistymi sprawami. Robię to raczej po to, by śpiewać teksty, które pasują do muzyki, a jednocześnie nie są kompletnie pozbawione znaczenia. To jest dla mnie bardzo ważne, aby móc wykonywać piosenki w stu procentach autentycznie. Staram się również stworzyć dobrą więź między nami jako grupą muzyczną poprzez śpiewanie na tematy innych członków Acid Blade. Co więcej, często pozostawiam im miejsce na własne interpretacje. To samo dotyczy kawałków o istotach pozaziemskich. To nie ufoludkowie nie są tutaj najważniejsi. Właściwego znaczenia należy szukać między wierszami lub w niektórych konkretnych frazach, i oczywiście we własnym umyśle.

nienia?

Luke Lethal: Dla mnie osobiście najlepszym wieczorem był przedostatni w Motali, w Szwecji. Po północy poszliśmy zrobić pamiątkowe zdjęcie na rynku tego małego, sennego skandynawskiego miasteczka. Dwa tuziny headbangerów (my, Aquilla i Armory) krzyczały: "Judas Priest! Judas Priest! Judas Priest!" i śpiewały "Medieval Steel". Na pewno nigdy wcześniej nic podobnego tam się nie wydarzyło. Zabraliśmy ze sobą miecz, którego używaliśmy na scenie Surrealistyczne pięć minut (śmiech).

Klay Mensana: W Wiedniu ogromna kobieta rzuciła się przed scenę, by wykonać kilka szalonych ruchów. Przypadkowo uderzyła głową o mój mikrofon. Z moich warg pociekła krew. Uznałem, że najbardziej metalową rzeczą, jaką mogę w tej sytuacji zrobić, jest pomalowanie jej twarzy moją krwią w ramach małego podziękowania.

Jak porównalibyście swoje i Aquilli podejście

wiedziałbym więc, że to największa różnica. Nie stąd jednak pochodzimy.

A zatem, jakie wydarzenia doprowadziły Was do stworzenia najpierw projektu Angel Blade, a potem zespołu Acid Blade?

Luke Lethal: W 1990 roku Megadeth wydało LP "Rust in Peace". W 2011 roku po raz pierwszy usłyszałem utwór "Holy Wars". Z tego powodu w 2012 roku zacząłem grać na gitarze. W 2016 roku przeprowadziłem się do Drezna i poznałem tam Jona Astusa, który szybko stał się moim najlepszym przyjacielem. Jon Astus grał na perkusji od czasu, zanim jeszcze nauczył się chodzić. Zaczęliśmy grać w jego sali prób. To były pierwsze chwile, kiedy grałem muzykę z inną osobą i zacząłem pisać riffy. Te riffy stały się piosenkami Angel Blade. Potem szczęśliwie spotkaliśmy Klaya, który potrafił pisać teksty i śpiewać. Klay wkrótce powiedział nam, że niebawem przeprowadzi się na drugi koniec Niemiec, więc lepiej szybko

Media głównego nurtu rozpowszechniają kłamstwa, aby utrzymywać ludzi w strachu. Nawet jeśli strach nie jest pokarmem dla istot pozaziemskich, to oczywiście tyrani mogą przy jego użyciu kontrolować większość ludzi w bezprecedensowy sposób. Czy czujesz społeczną odpowiedzialność, aby zabierać głos jako artysta?

Luke Lethal: Nie myślimy w takich kategoriach, dlatego że nie posiadamy odpowiedniej platformy. O Acid Blade słyszało tylko kilka tysięcy osób. Zajmujemy własne stanowisko światopoglądowe i posiadamy konkretne przekonania, co staje się dla odbiorców naszej muzyki oczywiste, gdy tylko otworzy książeczkę i zobaczy antyfaszystowską grafikę.

Jak zatem powinniśmy rozumieć tytuł Waszego pierwszego długogrającego albumu "Power Dive"?

Luke Lethal: "Power Dive" i "Into the Light" opowiadają jedną, ciągłą historię o istotach pozaziemskich, a dokładniej o jednym kosmicie, który pędzi na ziemię, niczym ptak, w trybie "power dive". Klay wpadł na pomysł, by nadać albumowi taki, a nie inny tytuł, ponieważ

ACIDBLADE 70
Klątwa wyryta na egipskim grobowcu Foto:AcidBlade

utwór "Power Dive" jest jednym z naszych najlepszych, a poza tym to po prostu fajnie brzmiące określenie.

W utworze "The Tomb of Khentika Ikheki" śpiewacie: "Thousands of long years I had to sleep under the giant rock, but finally, I can't be stopped!" Khentika reprezentuje jeden z najpopularniejszych przykładów stosowania starożytnych klątw wewnątrz lub na fasadzie grobowca Skąd u Was zainteresowanie Khentiką?

Luke Lethal: Właściwie tekst jest o Egipcie, ponieważ przez cały utwór używamy skale powszechne w muzyce orientalnej. Myślę, że szczególnie widać to w drugiej części gitarowego solo. Dlatego zaproponowałem Klayowi i Sci-Manowi, którzy są odpowiedzialni za wszystkie teksty, aby napisali coś o Egipcie. Potem wymyślili historię, którą można usłyszeć na płycie. Trudno było nam znaleźć odpowiedni tytuł dla utworu, bo w samym tekście nie ma nic szczególnego, co by pasowało. Moja dziewczyna wysłała mi wtedy kilka artykułów o Egipcie i w jednym z nich był krótki fragment o tym, że grobowiec Khentika Ikheki jest najstarszym znanym grobowcem z wyrytą klątwą, co idealnie nam pasowało.

Zastanawiałem się, czy inspirację do pierwszej melodii w "Moonless Night" zaczerpnęliście z Metal Church?

Luke Lethal: Nie, szczerze mówiąc nie wiem, do której melodii Metal Church się odnosisz. Nie ma na albumie fragmentu, o którym powiedziałbym, że jest bezpośrednio inspirowany Metal Church, a znam na pamięć wszystkie ich wczesne dokonania.

Czy "Power Dive" to pierwszy longplay, nad którym pracowaliście? Jak bardzo Wasze oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością nagrywania w profesjonalnym studiu?

Luke Lethal: Tak, to pierwszy longplay dla nas wszystkich. Szczerze mówiąc, nie wszyscy byli w pełni sił, kiedy wchodziliśmy do studia, więc wszystko trwało znacznie dłużej niż się spodziewaliśmy, i okazało się niesamowicie wyczerpujące. Na szczęście pracowaliśmy ze wspaniałymi ludźmi i ostatecznie album brzmi tak, jak chcieliśmy.

Wszystkie utwory z "Power Dive" napisaliście między 2018 a początkiem 2021 roku A jak bardzo kreatywni byliście w studiu? Tworzyliście coś na bieżąco, podczas nagrywania?

Luke Lethal: Przed wejściem do studia przygotowaliśmy cały materiał z dbałością o szczegóły, niczego już nie zmienialiśmy ani nie dodawaliśmy. Jedynie nasz producent Max poczynił kilka małych sugestii, na przykład zaproponował krótkie przerwy na końcu "King Killer", trochę dodatkowych gitar i fajne efekty dźwiękowe.

Jakie są według Ciebie najmocniejsze strony "Power Dive" LP? Co czyni go wyjątkowym na scenie NWOTHM?

Luke Lethal: To, co wyróżnia ten album, to fakt, że dostajesz pełen pakiet old schoolowego heavy metalu. Mnóstwo zespołów gra "80's metal", ale brzmią zbyt nowocześnie. Odnoszę wrażenie, że każdy album w dzisiejszych czasach brzmi tak samo, z nielicznymi wyjątkami, jak Sabire czy nowy album Steel Inferno Bardzo ważny jest dla mnie prawdziwie undergroundowy charakter naszego heavy metalu. Pragniemy, by dobrze wpisywał się w playlistę wraz z zespołami pokroju Witch Cross czy Satan. Myślę, że udało nam się to osiągnąć.

Ponadto, "Power Dive" to bardzo zróżnicowany album. Utwór "Ablaze at Midnight" jest zupełnie inny od tytułowego "Power Dive", a ten z kolei jest zupełnie inny od "Tomb...", czy "Moonless Night". I to mi się podoba, jest ekscytujące i pokazuje nasze różne oblicza. Jakże to nudne, kiedy słuchasz czwartego numeru na albumie i już wiesz, jak zabrzmi siódmy. Zresztą myślę, że niektóre z naszych kawałków są po prostu bardzo, ale to bardzo dobre. A dzięki liniom wokalnym Klaya są one nie tylko zróżnicowane, ale też zawsze chwytliwe.

"Power Dive" został wydany cyfrowo i w formacie kasetowym w sierpniu 2022 roku za pośrednictwem Jawbreaker Records Kilka miesięcy później pojawił się w formacie CD dzięki Personal Records Jeszcze później, bo 13 stycznia 2023, wyjdzie na winylu przez Jawbreaker Records Czy taki rozstrzał pomaga w promocji, bo możecie trzykrotnie ogłosić premierę? A może wolelibyście wypuścić wszystko tego samego dnia, ale logistycznie nie da rady? Jak to widzisz?

Luke Lethal: Każdy by wolał, żeby wszystkie formaty zostały wydane tego samego dnia, ale nikt z nas nie chciał czekać na wydanie pół roku dłużej. W przeciwnym razie gralibyśmy te utwory na żywo tak często, że zaczęłyby nas irytować już przed premierą.

Jak mamy rozumieć Waszą deklarację, że drugi longplay Acid Blade będzie miał, jak NWOBHM? To ruch kulturowy, obejmujący różne style, od melodyjnego hard rocka po doom i proto black metal

Luke Lethal: Jasne, że to ruch kulturowy, ale wszystkie zespoły NWOBHM mają unikalne, niezwykle dynamiczne, autentyczne i "ręcznie robione'' brzmienie, które odróżnia je od kapel z innych ruchów. I to właśnie chcemy uchwycić przy okazji kolejnego wydawnictwa. Osobiście uważam, że NWOBHM był szczytem zjawiska heavy metal. Ludzie, którzy twierdzą, że wolą bardziej demoniczne podejście do dźwięku Angel Blade, będą całkiem zadowoleni z następnego wydawnictwa.

71 ACID BLADE
Sam O'Black Foto:InesA Foto:InesA

Stanowisko przeciwko śmierci

Arkham Witch jest jednym z najbardziej rozrywkowych zespołów heavy/doom metalowych drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Słychać i czuć, że tworzący go muzycy czerpią frajdę z grania i podchodzą do sprawy na luzie. W związku z premierą ich nowego longplay'a "Swords Against Death" (2022) porozmawialiśmy z basistą i wokalistą Simonem Iff? Na jedno pytanie odpowiedziała również polska malarka, fotografka, autorka okładek Arkham Witch oraz właścicielka ich wytwórni Metal On Metal, Jowita Kamińska.

HMP: Jak należy rozumieć słowa rozpoczynające Wasz nowy album: "prosimy o odpowiedzialne korzystanie z Arkham Witch"?

Simon Iff?: Po prostu "ostrożnie teraz!"

Okej Według Metal Archives Wasz najnowszy LP "Swords Against Death" to pierwszy pełnowymiarowy album Arkham Witch nagrany po "I Am Providance" (2015) W p r a k t y c e j e d n a k b y l i ś c i e o s t a t n i o b a r d z o aktywni w studio i wydaliście ogromną ilość materiału, zarówno jako Arkham Witch (5 EP-ek, 1 singiel, 1 demo, 1 kompilacja), jak i jako The Lamp of Thoth (5 dem, 2 kompilacje). Które z Waszych nowych utworów lub ostatnich albumów powinniśmy sprawdzić w

swoim fantazjom w mrocznych dźwiękach trylogii "Get Thothed" (2015, 2016, 2018), gdyż dopełnią one tak starannie skonstruowanego ennui, jak czerwone wino dopełnia krwawy stek. Ale to nie wszystko! Jeśli lubicie odrobinę tradycyjnego metalu w połączeniu z punkiem i doomem, możecie sprawdzić "Three Bladed Doom" (2021) i "Give Me Death by Heavy Metal!" (2022). EP-ki wypełniają lukę czasową między "I Am Providence" (2015) a "Swords Against Death" (2022) jak tłusty soniczny ogórek w heavy metalowej kanapce.

Jak bardzo mitologia nordycka inspirowała Was na albumie "Swords Against Death" (2022)? Które koncepcje z mitologii nordyckiej

determinacji i ignorancji napędzało nagranie "Swords Against Death" (2022). Myślę, że wyszła świetna mieszanka naszych wpływów: punka, doom i thrashu. Na płycie znalazło się kilka epickich momentów, chociaż "Bringing Down the Thunder" to właściwie numer o norweskim bogu Thorze, kiedy jest pijany!

Cały album "Swords Against Death" cechuje bezpośredniość Longplay nie próbuje wpasować się w żaden konkretny gatunek czy konwencję To nie czysty punk, nie czysty h e a v y , n i e c z y s t y d o o m T o p o p r o s t u "Swords Against Death" I wydaje się, że ma precyzyjnie określony cel Czy mamy jakąś szansę na powalenie śmierci za pomocą specjalnego miecza, dzięki czemu śmierć nie odważyłaby się już niepokoić żadnego człowieka? Jaki musiałby to być miecz? Jeśli nie znasz odpowiedzi, to może moglibyśmy się tego dowiedzieć z wykładu wiedźmina na Uniwersytecie Miskatonic?

Simon Iff?: Dzięki. Cóż, ostatni utwór na płycie nosi tytuł "Terminus Est" nazwany na cześć miecza z niesamowitej serii "Nowe Słońce" Gene'a Wolfe'a (1980-1983). Oznacza (chyba!): "linia została wyznaczona". Oczywiście "Swords Against Death" pochodzi z "Fafhrd and the Grey Mouser" Fritza Leibera (1970). Bohaterowie całą karierę spędzają w cieniu życia, ale obawiam się, że entropia jest prawem wszechświata i śmierć musi mieć swój dzień - możemy ja tylko opóźnić, nigdy uniknąć. Istnieją jednak małe śmierci, które mogą być o wiele bardziej szkodliwe dla naszego samopoczucia i rozwalają nasz umysł do stanu padliny szybciej niż należałoby się tego spodziewać. Prawdopodobnie zostałoby to wyrażone w wykładzie wiedźmina jako: "to, co nie jest martwe, może wiecznie leżeć, ale przy obcych eonach nawet śmierć może umrzeć". Tak więc, zajmujemy stanowisko przeciwko śmierci; nawet jeśli jest ono daremne, wciąż może mieć sens! Aldo jest thrashowym łbem, Emma i ja jesteśmy po stronie doom/tradycyjnego metalu, a Klankenstein po prostu kocha każdy rodzaj muzyki, zwłaszcza punk. Miał swój własny, unikalny styl na basie, który dobrze pasował do gitary Aldo. Dwie EP-ki i ten album stały sie dźwiękowym pomnikiem tej muzycznej sytuacji. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, jak wyszły.

pierwszej kolejności? Które z nich są Twoimi ulubionymi?

Simon Iff?: Moje ulubione to zawsze nowe rzeczy, które robimy - jestem bardzo kapryśny. Tak, lata 2015-2022 były erą EP-ek Arkham Witch. Wybór należy do Was. Jeśli chcecie trochę fistaszkowego szaleństwa w punkowym duchu zmieszanego z doomem, jednocześnie taplacie się w melancholii ery depresji za pół centa za słowo, to "Weird Tales" (2015) jest właśnie EP-ką dla Was. Jeśli jednak lubicie powolny zgon w godzinach szczytu i jesteście jednym z tych nieszczęsnych głupców, których kusi wędrowanie w dziwnych kierunkach, by odkryć ten odległy brzeg, gdzie surowe cienie wabią ludzi do samej przepaści ich śmierci na poszarpanych skałach, to powinniście albo się rozchmurzyć, albo oddać

fascynują Was najbardziej?

Simon Iff?: Nie tyle bezpośrednio mitologia nordycka wpłynęła na "Swords Against Death" (2022), co raczej mitologia nordycka przefiltrowana przez literacki gatunek miecza i czarów; tytuł to termin ukuty chyba przez samego Fritza Leibera, który arogancko ukradliśmy dla naszego czwartego albumu. Myślę, że prawdopodobnie rzeczą, która najbardziej fascynuje mnie na północy jest koncepcja drzewa świata jako reprezentacji nie tylko multiwersum, z jego rozbieżnymi gałęziami, ale także z jego głębokimi korzeniami, co ładnie łączy się z hermetyczną symboliką "as above so below". Jest to symboliczna struktura, która pasuje do konstrukcji ludzkiego mózgu, a także samego wszechświata, jeśli kiedykolwiek taką widziałem. To połączenie ponurej

"Hammerblow" to jeden z najbardziej chwytliwych metalowych bangerów na "Swords Against Death" (2022) Pomysł prosty, ale wykonanie brzmi niesamowicie ekscytująco Simon Iff?: Dzieki. Czasami prostsze pomysły się sprawdzają, a oparte o nie utwory fajnie sie gra. Jesteśmy prostymi ludźmi. "Hammerblow" powstał w salce prob. Dodo wymyślił tam riffy i wszyscy sie przyłączyliśmy. Jak powiedział kiedyś pewien bardziej znany zespół: "It's a fine line between clever and stupid".

"Into the Fray" to prawdopodobnie idiom oznaczający "ekscytujące zajęcie lub sytuację, w której ktoś rywalizuje z innymi ludźmi" Jak tak naprawdę powinniśmy rozumieć tytuł tego utworu w kontekście waszego albumu? Czy John Bonham zainspirował Emily Ningauble w mostku "Into the Fray"?

Simon Iff?: Raczej inspiruje nas wszechmocny Manowar, gdyż zawsze uwielbiałem pozytywną energię ich porywających hymnów, więc to kawałek o słusznej sprawie i nie wycofywaniu się z walki! John Bonham może nie inspi-

72 ARKHAM WITCH
Foto:PhillipLuby

rował Emmy bezpośrednio w tym utworze, ale wszyscy uwielbiamy Zeppelinów

Na Waszych mediach społecznościowych pojawiła się dyskusja o tym, że brak solówek jest jedną z Waszych słabości Tymczasem to przecież w porządku nie grać wielu solówek Nie ma potrzeby grać czegoś, czego sie nie chce grać Liczy się, co naprawdę czujecie i co ma dla Was sens Czy zgodziłbyś sie ze spostrzeżeniem, że zbyt wiele zespołów meta l o w y c h s t a ł o s i ę z b y t f o r m a l i s t y c z n e i utraciło pierwotnego ducha rock'n'rolla?

Simon Iff?: Coś w tym jest, choć mimo, że rozstaliśmy się z naszym gitarzystą prowadzącym na długo przed tym albumem, myślę, że poradziliśmy sobie. Siedząc tutaj, z fajką w ręku, z kubkiem kakao grzejącym się w ogniu, lubię wspominać stare i złote czasy, kiedy słuchaliśmy heavy metalu z entuzjazmem zagorzałego młodzieńca. Choć potrafiliśmy cieszyć się dobrymi solówkami, nie były one głównym punktem naszych zainteresowań. Zawsze bardziej lubiliśmy rytm i riffy, a solówki nas nie interesowały, co - przyznajemy - stało się znaczącym utrudnieniem w świecie heavy metalu. To znaczy, formuła jest świetna, nie mam nic przeciwko formule, ale nasza obrona polega na tym, że czasami solówka może być po prostu sposobem na przejście z punktu A do punktu B w sensie strukturalnym. Mimo to, może pewnego dnia nauczymy się skakać po skali!

Metalowcy często sprawdzają albumy ze względu na ich okładki Frontowa grafika "Swords Against Death" wygląda jak karta tarota Czy powiedzieliście Jowicie: " proszę stwórz zupełnie nową kartę tarota na nasz następny longplay"? Co mogłaby symbolizować ta karta?

Simon Iff?: Prawdopodobnie kryzys wieku średniego.

Jowita Kamińska: Okładka z założenia nie miała wyglądać jak karta tarota, ale rzeczywiście troche ją przypomina. Podążyłam za szczegółowym opisem pomysłu Simona, dodając od siebie kilka dodatkowych elementów i symboli. Grafika miała nawiązywać do stylu secesyjnego, który jest moim ulubionym w historii sztuki. Ostatecznie nie utrzymałam jej dokładnie w tym stylu, ale można zauważyć pewne charakterystyczne elementy i cechy typowe dla okresu secesyjnego, takie jam symbole i

ozdobna ramka. Dałam się ponieść wyobraźni trochę bardziej niż przy tworzeniu innych prac.

Pamiętam, że w ramach prezentacji z języka polskiego opowiadałem na egzaminie maturalnym o trzech artystach reprezentujących trzy różne form sztuki, którzy najbardziej mnie inspirują Wybrałem: Ernesta Hemingway ' a, Judas Priest i Jowitę Kamińską Czy mógłbyś opowiedzieć mi o Twojej współpracy z Jowitą?

Simon Iff?: Jowita przykłada wagę do szczegółów. Posiada stalową wytrwałość organizatorską, lubi załatwiać sprawy zgodnie z ustalonym planem. Ja jestem bardziej mglisty w swoich wyobrażeniach i zmieniam je jak borsuk na wietrze. Jowita ma w sobie stoicyzm Ernesta Hemingway'a i metalową zadziorność Judas Priest, dlatego Twoje wybory na egzaminie były zsynchronizowane. Widać to w jej twórczości - najbardziej skandalizujące pomysły uchwycone w zniewalająco technicznych szczegółach. Myślę, że właśnie dlatego ludzie tak bardzo lubią jej prace. Wykonała świetną robotę przy "Swords Against Death" (2022). Poza tym, mogę potwierdzić, że swietnie pływa.

Co to za projekt, dla którego udostępniliście

utwór

"Cult of the Dead"?

Simon Iff?: Ten projekt miał na celu zebranie funduszy na dostarczenie żywności dla dzieci na Ukrainie. Oczywiście czujemy sie szczęśliwi, że mogliśmy pomóc choćby w taki mały sposób.

Ponoć graliście kiedyś w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Jak było na Live Necromancy fest 5 października 2013 w Dubaju? C z y s p o t y k a l i ś c i e t a m j a k i e ś i n n e f a j n e zespoły?

Simon Iff?: Tak, spotkaliśmy tam wielu świetnych ludzi. W Dubaju graliśmy z Pagan Altar, których już wcześniej znaliśmy osobiście. Wszystkie zespoły na liście były świetne, podobnie jak wszyscy fani metalu, których spotkaliśmy. Ludzie przybyli z różnych odległych i egzotycznych miejsc. Moim nadrzędnym wspomnieniem z tego koncertu była ciepła gościnność organizatorów Sammy'ego i Leny oraz delektowanie się wspaniałym jedzeniem w ekstremalnym upale. Jesteśmy przyzwyczajeni do surowych krain, a jeden z nas nosi oliwkowe odcienie Morza Śródziemnego. Nasz gitarzysta Aldo pochodzi z Malty, więc graliśmy i tam kilka razy. Mogę powiedzieć, że Malta to bardzo heavy metalowy kraj!

Co planujecie na 2023 rok?

Simon Iff?: Mamy nową basistkę w zespole Helen. Jest świetna i perfekcyjnie pasuje do Arkham Witch. Nie możemy doczekać się nagrania kilku nowych utworów i zagrania kilku koncertów w nowym składzie. Próbuję sobie przypomnieć jak grać na gitarze (śmiech). Będziemy kontynuować naszą działalność i tworzyć nową muzykę. Ooh w naszym wieku!

Co powiecie o zapowiadanej trasie z Denthonatorem?

Simon Iff?: Europejska trasa z Denthonatorem byłaby cudowna! Założę się, że oni też lubią tanie piwo.

ARKHAMWITCH 73
Sam O'Black Foto:PhillipLuby Foto:PhillipLuby

W 2018 roku powstał w Norymbergii speed metalowy zespół Torpëdo. Wkrótce wydał demo pt. "Mechanic Tyrants" (2019), a następnie się rozpadł. Niedawno ich basista Danny Keck wraz z ich gitarzystą i wokalistą Florianem Faitem powołali do życia formację o nazwie identycznej do tytułu wspomnianej demówki. A ponieważ każda okazja do imprezowania wydaje się słuszna, Mechanic Tyrants zagrał wiele koncertów, m.in. wraz z Lord Vigo, Girlschool, Exciter, czy też z Atlantean Kodex. Poza tym ukazało się EP "Meanhattan" (2022) i trwają prace nad pierwszym LP. Poczytajmy, jak obecnie wygląda sytuacja zespołu z perspektywy Danny'ego Kecka.

HMP: Norymberga jest prawdopodobnie jednym z najpiękniejszych miast w całych Niemczech. Co uważasz za największą zaletę mieszkania w Norymberdze?

Danny Keck: Myślę, że nie da się wskazać jednej największej zalety, ponieważ mieszkanie tutaj wiąże się z tak wieloma wspaniałymi aspektami. Oczywiście, stare miasto i zamek w Norymberdze są bardzo piękne, chociaż istnieje tu też kilka brzydkich okolic. Mamy tu we Frankonii (w której leży Norymberga) wiele różnych i niesamowitych browarów. Zbyt wiele, by wymienić wszystkie, które powinniście

stemem metra z Norymbergą). Tak więc nie ma problemu z wybraniem się na koncert lub imprezę w jednym z pobliskich miast, a sceny metalowe we wszystkich tych miejscach wyglądają mniej więcej tak samo.

Dziękuję za przedstawienie Norymbergii Pomówmy teraz o Waszym zespole W jakich okolicznościach powstał Mechanic Tyrants?

Pojawiliśmy się w nuklearnym wirze zagłady rozprzestrzenionym przez demoniczne... tylko żartowałem. To była końcówka 2021 roku.

zarezerwowani jako Torpëdo na ten koncert, ale ponieważ zespół się rozpadł, organizatorzy przynajmniej dostali to, za co zapłacili. (śmiech)

Co oznacza nazwa Mechanic Tyrants?

Znów muszę cofnąć się do czasów Torpëdo Wydaliśmy jedno demo, najpierw niezależnie, a potem dzięki niesamowitej Gate of Hell Records, zatytułowane "Mechanic Tyrants". Tytułowy utwór był mocno inspirowany filmami o terminatorach. Wspominając stare czasy zdecydowaliśmy się nazwać zespół po starym demo. Ta nazwa nie była jeszcze zajęta przez jakieś obsceniczne zespoły z drugiego końca świata, ani przez jakiś stary zespół NWOBHM (śmiech). Później zdaliśmy sobie sprawę, że zamiast "Mechanic", powinniśmy odmieniać "Mechanical", ale "Mechanic" po prostu brzmi lepiej; większość ludzi nie wydaje się tym przejmować, a my już zrobiliśmy niewielkie zamieszanie, więc pomyśleliśmy: "fuck it". Oto jak staliśmy się despotami naprawiającymi samochody.

(śmiech) Według Metal Archives, jesteście jedynym zespołem należącym do Cerveza Blanca Records Czy to Wasz własny label?

Tak, to był pomysł naszego głównego gitarzysty Jake'a. Jeśli przetłumaczysz Cerveza Blanca to wyjdzie Ci piwo pszeniczne, czyli jego ulubiony rodzaj piwa. Ponieważ wydaliśmy EPkę niezależnie, pomyśleliśmy, że fajnie byłoby stworzyć własną etykietę. Flo zaprojektował również logo, które jest mieszanką tradycyjnej szklanki do piwa pszenicznego i koktajlu Mołotowa. W tej chwili wykonujemy całą pracę nad etykietą na własną rękę, co oznacza, że nie tylko opracowaliśmy cały układ i design, ale także wysyłamy wszystkie zamówienia, wykonujemy całą pracę promocyjną i oczywiście bierzemy na siebie wszystkie koszty finansowe. To dobre uczucie widzieć, jak to wszystko działa, a także wiedząc, że to twoja własna praca, ale w przypadku nadchodzącego albumu naprawdę chcemy znaleźć dobrego partnera (w postaci wytwórni), który nam pomoże w promowaniu naszej muzyki i sprawianiu, że można ją usłyszeć na całym świecie.

Foto:MechanicTyrants

sprawdzić, ale jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli wypić piwo smakujące jak wędzony boczek, poszukajcie "Rauchbier" ze Schlenkerli. Godne polecenia są również Lindenbräu, Hertl, Meister, Gutmann, Greif, Geyer i setki innych. Frankońskie piwo oczywiście zawsze dobrze komponuje się z frankońskimi potrawami. Warto spróbować "Schäuferle", czyli smażonej łopatki wieprzowej z kulkami ziemniaczanymi lub smażonego w głębokim tłuszczu karpia. Krajobraz wokół Norymbergi, szczególnie "Fränkische Schweiz" zapiera dech w piersiach i idealnie nadaje się do pieszych wędrówek. To tyle, jeśli chodzi o sprawy kulturalne. Z drugiej strony, mieszkanie w Norymberdze oznacza de facto mieszkanie w ośrodku metropolitarnym, który obejmuje również miasta takie jak Fürth i Erlangen (Fürth połączono sy-

Nasz frontman Flo i ja graliśmy razem w Torpëdo, ale zespół rozpadł się w czasie lockdownu z kilku powodów, choć nie chcę tutaj wchodzić w zbyt wiele szczegółów, ponieważ nie rozeszliśmy się na najlepszych warunkach. W tym samym czasie Flo pracował nad bardziej technicznymi, jeszcze szybszymi i bardziej wściekłymi riffami, co doprowadziło do powstania Mechanic Tyrants. Na początku był to raczej projekt poboczny, dla zabawy, ale kiedy do zespołu dołączyli Jake i Orlando, wszyscy czterej zdaliśmy sobie sprawę, że to poważna sprawa. Nie minęło wiele czasu i dostaliśmy propozycję zagrania na urodzinowym koncercie Stormcrusher Festivals, ale ponieważ nie mieliśmy wystarczającej ilości utworów, aby wypełnić set na żywo, zdecydowaliśmy się zagrać stare kawałki Torpëdo. Byliśmy

Jaka historia kryje się za "Meanhatten" EP? Można powiedzieć, że "Meanhattan" to swego rodzaju koncept EP. Wszystkie piosenki mają miejsce w tym samym fikcyjnym uniwersum. Wyobraź sobie ogromne miasto, pełne przestępstw, przemocy, narkomanii i wszystkich innych ponurych rzeczy. Jest to trochę inspirowane powieściami graficznymi i filmami Sin City, ale także innymi dziełami w klimacie noir. Może Max Payne też przychodzi na myśl. Tak więc pierwszy utwór "Denied" w pewnym sensie wita Cię w mieście, nadaje ton i wprowadza do ogólnego tematu. "Granada" to nazwa szczególnej części miasta Meanhattan. Znajduje się w nim ciemny klub nocny, który ma więcej do zaoferowania, niż mogłoby się wydawać na początku, ale to już zależy od waszej interpretacji. Utwór tytułowy rozpoczyna się od opisu pogrzebu innej biednej duszy, która zginęła w rynsztokach Meanhattanu, następnie przenosi nas poprzez muzykę z powrotem do miasta - dlatego też ta część nosi tytuł "Return to Madness" ; natomiast wielki finał utworu to ostry speed metalowy banger opisujący przemoc w mieście. Wreszcie repryza (powrót do początkowego fragmentu w trakcie utworu - przyp. red.) zwiastuje nowy dzień na cmentarzu, kiedy to wszystko zaczyna się od

MECHANICTYRANTS 74
Jesteśmy gotowi i chętni

początku. "Carry on Wayward Son" w pewnym sensie pasuje do całego tematu zaskakująco dobrze, jak sądzimy, kończąc całą podróż pozytywnie. Oczywiście Kerry Livgren nie miał na myśli naszej historii, kiedy pisał swój tekst i to raczej przypadek, że tak dobrze nam pasował. Gdyby tak nie było, moglibyśmy po prostu nazwać to bonusowym utworem, czy coś.

Jaką rolę, Waszym zdaniem, pełni w obecnych czasach dla nowego zespołu wydawnictwo poprzedzające pierwszy longplay? Czy nie wolelibyście poczekać jeszcze kilka miesięcy, zebrać więcej materiału i zacząć dyskografię od pełnego albumu?

Każdy zespół musi wybrać odpowiednią dla siebie drogę. My chcieliśmy wydać coś tak szybko jak to możliwe, abyśmy mogli zacząć się promować i grać jak najwięcej koncertów. Myślę, że to bardzo ważne dla zespołu, aby sporo występować, zwłaszcza na początku. Dzięki kapela rozwija się nie tylko muzycznie, ale także na poziomie osobistym. Uczy się grać swoje piosenki, co okazuje się bardzo ważne również podczas ich nagrywania. Można przekonać się, które piosenki pasują do stylu zespołu, a które można porzucić po pół roku. Do rozwoju dochodzi w drodze i na scenach. Tam też zarabia się pieniądze, które można następnie zainwestować w pełny album. Takie rzeczy są drogie jak cholera. (śmiech)

Czy pani z okładki "Meanhattan" to ta sama osoba, która użyła noża na okładce Exciter "Heavy Metal Maniac" (1983)?

Prawdopodobnie nie. Obstawiam, że nawet nie urodziła się jeszcze, kiedy wyszedł "Heavy Metal Maniac", a już na pewno nie była na tyle dorosła, żeby bawić się ostrymi nożami. Może to jednak jakaś krewna. Może siostrzenica. Nikt nie wie. Skoro symbolizuje tragedie dziejące się każdego dnia na Meanhattanie, to pewnie wychowała się w sierocińcu, bita przez starsze dzieci i pracujące tam zakonnice. W swoim gniewie mogła spalić dom, przez co musiała żyć na ulicy, spotykając niewłaściwych ludzi. Jedynym kocem utrzymującym ją w cieple jest brudna igła, za którą płaciła swoim ciałem. Czy na tej okładce ona umiera? Może. Czy jej historia jest już skończona? Nie sądzę...

Wychodzicie z założenia, że Wasza muzyka stanowi wypadkową rozmaitych muzycznych inspiracji, czy raczej staracie się przesuwać

granice speed metalu o pojedyncze patenty wyróżniające Mechanic Tyrants?

Cóż, kiedy tworzyliśmy zespół, wszyscy zgodziliśmy się, że będziemy grać oldschoolowy speed metal, ale oczywiście każdy ma swoje własne wpływy i inspiracje, i nie chcemy się ograniczać tylko dlatego, że nie pasowałoby to do pewnych wyobrażeń ludzi o speed metalu. Oczywiście nie usłyszysz od nas płyty w stylu country. (śmiech)

Utwór Kansas "Carry On Wayward Son" nie wydaje się oczywistym wyborem na cover dla zespołu speed metalowego Jak wszedł do Waszego repertuaru?

Ten cover to właściwie jedno z pierwszych demówek Mechanic Tyrants. W tamtych czasach Flo pisał riffy w swojej sypialni, żeby uciec od nudy. Pomyślał "dlaczego nie" i zaczął nad tym pracować. Jak tylko pokazał mi pierwszą wersję, byłem przekonany, że chcę zagrać na basie w tym utworze w tej konkretnej wersji. Właściwie to ja tak jakby kopnąłem Mechanic Tyrants. Jake przekonał się do dołączenia do zespołu dzięki temu utworowi, ponieważ jest wielkim fanem Kansas. Przy okazji powiem, że mamy lodówkę pełną piwa w sali prób, więc to też mogło mieć dla niego znaczenie.

Pierwsza część tytułowego utworu "Mean-

hattan" jest raczej wolna, ale potem "Meanhatten" nabiera tempa Jak na to wpadliście?

Jak już wspomniałem, tekst i muzyka opowiadają razem historię, ale muzyka została napisana przed tekstem i z tego co pamiętam, Flo i Jake zawsze mieli na myśli ten rodzaj progresywnej struktury ze stopniowym budowaniem napięcia. Ja musiałem tylko napisać tekst do gotowego utworu.

Mechanic Tyrants zagrali już kilka koncertów na żywo, na przykład na imprezach urodzinowych Jak dobrze się bawicie grając na żywo utwory z Waszej EPki?

W tym roku zagraliśmy wiele koncertów i nie moglibyśmy być bardziej szczęśliwi i wdzięczni za to. Szczególnie w tych popieprzonych dniach. Urodziny, o których wspomniałeś, to urodziny festiwalu Stormcrusher - świetny festiwal i świetni ludzie. Graliśmy tam z naszymi przyjaciółmi z Venator, Megaton Sword, Chapel of Disease, White Mantis, Wheel, Goath i Lord Vigo. Wystąpiliśmy również na tegorocznej edycji Trveheim, dzieląc scenę z takimi legendami jak Exciter czy Girlschool Ponadto otwieraliśmy The Dead Daisies i dzieliliśmy scenę z takimi zespołami jak m.in. Atlantean Kodex, Midnight Prey, Sintage, Claw, Sphinx, Acid Blade. Tak więc rok 2022 okazał się dla nas wspaniały. Granie na żywo to najlepsza forma zabawy. Szczególnie wtedy, gdy tłum szaleje. Koncert to o wiele więcej niż tylko sam występ. To wszystko, co się z nim wiąże. Wiesz, spotykanie nowych i starych przyjaciół, podróż do miejsca występu, oczywiście after - party. Granie na żywo jest najlepsze! Nie zamieniłbym tego na nic innego.

Jakie są Wasze plany, nadzieje i marzenia na przyszłość? Kiedy nagracie pełny album długogrający?

Obecnie piszemy pełen album. Myślę, że ponad połowa jest już skończona i mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo zanim zaczniemy nagrywać. Zdecydowanie chcemy wydać album za pośrednictwem jakiejś wytwórni, żeby dotrzeć z nim do większej liczby osób, więc znalezienie takiej, która będzie nam odpowiadała będzie zdecydowanie celem. Załatwiamy koncerty na przyszły rok, większość dat nie jest jeszcze oficjalna, więc nie mogę tutaj wchodzić w szczegóły, ale do wszystkich bookerów - jesteśmy gotowi i chętni.

MECHANICTYRANTS 75
Foto:MechanicTyrants Foto:MechanicTyrants

Punkowe korzenie i epicki projekt

Gitarzysta Niklas Holm realizuje się na różnych płaszczyznach, a tradycyjny metal jest jedną z jego ulubionych odmian ciężkiego grania. Pandemiczne zwolnienie okazało się dobrym momentem do stworzenia projektu Sordid Blade o bardziej epickim charakterze, a efekt końcowy to debiutancki album "Every Battle Has Its Glory".

HMP: Pandemia musiała dać się wam z Micaelem mocno we znaki, skoro zaangażowaliście się w kolejny po Wanton Attack projekt - twórcza praca była w tym okresie jedyną alternatywą?

Niklas Holm: Tak, wydaje się, że to była jedyna logiczna opcja. Nie sądzę jednak, by pandemia wpłynęła na nasze życie, ponieważ obaj pracowaliśmy jak zwykle. Szwecja też nie była zamknięta, jak wiele innych krajów. Ale tak, w okresie rozkwitu społecznego dystansu wydaje się, że mieliśmy sporo pomysłów.

Skąd pomysł założenia kolejnej grupy? Sordid Blade brzmi co prawda bardziej epicko od Wanton Attack, ale mimo wszystko to wciąż jest tradycyjny heavy metal - nie dało się tego jakoś połączyć, tym bardziej, że w tym samym czasie powstawał materiał Sordid Blade oraz finalizowaliście nagranie debiutanckiego albumu Wanton Attack, a obie te płyty są dość krótkie?

To był mój pomysł, który właściwie miałem od kilku lat. Chciałem stworzyć bardziej epicki i melodyjny zespół niż poprzednie i być może pandemia w końcu mnie do tego popchnęła. Więc w zasadzie, jak tylko skończyliśmy z albumem Wanton Attack, zdecydowałem, że

nadszedł czas, aby rozpocząć ten nowy projekt. Jeśli chodzi o długość albumów, to może są one trochę krótkie. Staramy się wybierać najlepszy materiał na każde wydawnictwo, nikt z nas nie lubi wypełniaczy. Może nasze kolejne albumy będą dłuższe, kto wie?

Kiedy na przełomie lat 70 i 80 ubiegłego wieku powstawał heavy metal sytuacja wyglądała tak, że młodzi muzycy chcieli grać mocniej i szybciej od swych starszych kolegów spod znaku hard rocka, efektem czego była nowa fala brytyjskiego metalu, speed czy thrash metal U ciebie było dokładnie odwrotnie, bo zaczynałeś od ekstremalnego metalu, by dopiero z czasem pochylić się nad tym z lat 80 To kwestia powrotu do korzeni gatunku czy może raczej wpływ tego, że byłeś już lepszym muzykiem i mogłeś już zagrać praktycznie wszystko?

Cóż, z pewnością prawdą jest, że zarówno ja, jak i Micael zaczynaliśmy swoje muzyczne "kariery" (używam tego określenia w bardzo luźnym i nieco ironicznym kontekście) w ekstremalnym metalu i punku. Ale musisz mieć na uwadze, że zarówno ja, jak i Micael dorastaliśmy słuchając klasycznego heavy metalu i myślę, że mogę odpowiedzieć za nas obu, kiedy mówię, że heavy metal był pierwszym rodzajem muzyki, którym naprawdę się pasjonowaliśmy. Nie uważam się za muzyka, choć chyba technicznie rzecz biorąc nim właśnie jestem. Ale odpowiadając na twoje pytanie, myślę, że stałem się lepszy w graniu muzyki i zawsze chciałem grać heavy metal. Gwiazdy po prostu ułożyły się idealnie, to takie proste. Przy okazji, nadal kochamy wiele form ekstremalnego metalu.

Pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy sięgnąłeś po gitarę? Dlaczego akurat ona, nie perkusja czy jakikolwiek inny instrument?

Gdy miałem 12 lat, dostałem na Boże Narodzenie gitarę akustyczną. Później, wiosną, na 13 urodziny dostałem gitarę elektryczną. Myślę, że to jest właśnie ten powód. Przez lata grałem też na innych instrumentach, ale najlepiej czuję się grając na gitarze.

Zaczynając grać miałeś pewnie ulubionych gitarzystów, idoli, których starałeś się naśladować i osiągnąć ich poziom - kto wywarł wtedy na ciebie największy wpływ?

Wszystko to wydarzyło się tyle lat temu. Jeśli chodzi o muzykę metalową, pierwsze utwory, które próbowałem grać, pochodziły od zespołów takich jak Metallica i Iron Maiden. W tym czasie bardziej wkręciłem się też w muzykę punkową, która okazała się dużo łatwiejsza do grania (śmiech). Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miał ulubionego gitarzystę. Zawsze czułem, że umiejętności techniczne nie mają aż takiego znaczenia, jeśli muzyka nie ma odpowiedniego feelingu. Być może mówi to punkowy lub hardcore'owy dzieciak we mnie, nie wiem.

Udzielając się jednocześnie w kilku zespołach i projektach różnicujesz w jakikolwiek sposób podejście do nich, na zasadzie, że ten jest ważniejszy, a ten już nieco mniej? Bo doba ma jednak tylko 24 godziny, tak więc, podobnie jak wszyscy, pewnie nie narzekasz na nadmiar wolnego czasu?

Dorosłe życie polega w dużej mierze na ustalaniu priorytetów, a to jest coś, co obaj musimy zrobić, żeby się udało. Zarówno ja jak i Micael jesteśmy zaangażowani w wiele różnych projektów muzycznych, powiedziałbym, że ostatnie kilka lat było dla mnie dość szalone jeśli chodzi o tworzenie i wydawanie muzyki. Nie chciałbym, żeby było inaczej, więc nie narzekam. Jakby się zastanowić, to kiedy mamy próby lub spotykamy się, żeby przedyskutować pomysły na muzykę, napisać teksty itp., to powiedziałbym, że jesteśmy dość zdyscyplinowani i staramy się być tak wydajni, jak to tylko możliwe. Myślę, że te umiejętności są kluczowe, jeśli chcesz coś osiągnąć, a ponieważ nie mamy zbyt wiele wolnego czasu, mogą być nawet kluczem do posiadania wielu różnych zespołów/projektów w tym samym czasie.

Znajomy, sporo komponujący gitarzysta ma kilka odpowiednio opisanych folderów, w k t ó r y c h g r o m a d z i o d m i e n n e s t y l i s t y c z n i e pomysły i kompozycje, co jak twierdzi bardzo ułatwia mu pracę na etapie selekcji materiału na potrzeby kolejnej płyty. Masz podobnie czy stosujesz inne rozwiązania, które też się sprawdzają?

Moje podejście jest dość podobne, ale mniej zorganizowane. Prawdę mówiąc, chyba powinienem zacząć robić jakieś foldery…

Piszesz również teksty: bardzo osobiste i zarazem nieoczywiste, bez dosłowności, tak charakterystycznej dla wielu metalowych zespołów - to dla ciebie nie tylko dopełnienie muzyki, ale równie ważna jak dźwięki część kompozycji?

Teksty są ważną częścią ekspresji. Staram się pisać teksty, które coś dla mnie znaczą i w pewnym stopniu powiedziałbym, że są osobiste. Staram się pisać je tak szczerze, jak tylko mogę, nie ujawniając zbyt wiele, ponieważ chcę, aby słuchacze interpretowali je na swój własny sposób.

Lubisz też jednak pograć sobie instrumentalnie, chociaż nie za długo - coż to takiego ten "Kiolsvarf"? Słownik podpowiada, że owo określenie ma coś wspólnego z utonięciem w morzu, to prawda?

Tak, to stare szwedzkie określenie opisujące rodzinę tonącą w morzu. Było ono właściwie

SORDIDBLADE 76
Foto:SordidBlade

używane tylko lokalnie, tam skąd pochodzimy. Chciałem, żeby utwór przekazywał uczucia takie jak melancholia i smutek, a kiedy zobaczyłem ten termin w starym lokalnym słowniku, wydawał się bardzo dobrze pasować jako tytuł.

"Every Battle Has Its Glory " ma bardzo intrygującą okładkę i co ciekawe to obraz szwedzkiego malarza Carla L a r s s o n a , t w o r z ą c e g o n a przełomie XIX i XX wieku Jak natrafiliście na tę pracę?

Domyślam się, że ewentualne współczesne projekty w konfrontacji z nią nie miały żadnych szans, wybór był oczywisty?

Muszę tu przypisać całą zasługę Micaelowi. Początkowo chciałem zatrudnić artystę, który wykonałby obraz według mojego pomysłu. Okazało się to nie lada wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę takie rzeczy jak ramy czasowe i oczekiwania, nie wspominając o pieniądzach. Kiedy próbowałem znaleźć odpowiedniego artystę, Micael wspomniał, że znalazł w książce obraz, który idealnie nadawałby się na okładkę albumu. Nie myślałem o tym zbyt wiele, dopóki kilka dni później nie wysłał mi zdjęcia. Kiedy to zrobił, od razu wiedziałem, że to jest dokładnie to, czego szukałem. W dzisiejszych czasach na całym świecie jest wielu utalentowanych artystów, ale osobiście mam coś do niecyfrowych obrazów, które wywołują unikalne odczucia, a te wydają się być rzadkością w dzisiejszych czasach.

Młode zespoły mają zwykle problem ze znalezieniem wydawcy, albo same decydują się firmować swe płyty Wam udało się podpisać kontrakt - co zdecydowało, że wybraliście tę właśnie opcję? Lepsza promocja i dystrybucja, a może skusiło was to, że oprócz wersji CD ukaże się również LP?

Mieliśmy kilka ofert od różnych wytwórni, Gates Of Hell wydawało się chętne do wydania albumu, a ja jestem wielkim fanem wielu ich wydawnictw. Promocja i dystrybucja to oczywiście ważne czynniki, a samemu można zrobić tylko tyle. Jako tak zwany winylowy nerd (chociaż lubię też płyty CD!), zdecydowanie chciałem, żeby nasz album został wydany również na winylu.

Wielu muzyków podkreśla, że obecnie fizyczne wydawnictwa to coś właściwie już tylko dla kolekcjonerów, ale wśród fanów metalu zawsze znajdzie się kilkuset takich pasjonatów, a to już wiele znaczy w dobie supremacji stremaingu, przede wszystkim dla was jako twórców?

Jak wszyscy wiemy, entuzjaści metalu są niezwykle lojalni wobec zespołów, które lubią i bardzo je wspierają. Jestem podekscytowany, że ludzie kupują nasze fizyczne wydawnictwa. Ale szczerze mówiąc, nawet jako kolekcjoner, najczęściej słucham muzyki na platformach cyfrowych. Tak to już jest.

Dookoptowałeś do składu perkusistę, ale we dwóch i tak nie ruszycie w trasę Myślisz o zwerbowaniu drugiego gitarzysty i basisty, na stałe lub chocby tylko na koncerty, czy Sordid Blade pozostanie wyłącznie studyjnym projektem?

To dobre pytanie. Nie sądzę, żebyśmy zatrudnili drugiego gitarzystę lub jakichkolwiek innych członków zespołu. Może na występy na żywo, ale nie na stałe. Mam nadzieję, że w pewnym momencie będziemy mogli grać na żywo i mam nadzieję, że raczej wcześniej niż później. Ale teraz jest po prostu za wcześnie, żeby to stwierdzić.

Masz jednak w planach kolejne wydawnictwa, nie będzie to jeden z wielu projektów znanych tylko z jednej płyty?

Nie zacząłem jeszcze pisać żadnego nowego materiału, mam tylko kilka pomysłów w głowie. W tej chwili piszemy utwory na kolejny album Wanton Attack, więc większość naszej energii idzie na to. Ale śmiem twierdzić, że w przyszłości na pewno pojawi się nowy album Sordid Blade. Kocham ten projekt i tak długo, jak będę miał inspirację i radość, będę kontynuował tworzenie nowej muzyki. Właściwie to tak naprawdę nie mogę się już tego doczekać.

SORDIDBLADE 77
Wojciech Chamryk & Szymon Tryk & Szymon Paczkowski Foto:SordidBlade

Bez zwierząt w kosmosie

Chłopaki z Midas sięgają do początków heavy metalu tak głęboko, jak większość kapel z nurtu NWoTHM nie sięga (ten podtytuł naprawdę nie jest od czapy, zobaczcie, co mają wspólnego z nimi rzeczone zwierzęta). W pierwocinach gatunku fascynuje ich to, że wtedy nie było żadnych reguł jak ten rodzący się heavy metal ma wyglądać i brzmieć. Dziś nie da się wrócić do atmosfery tych czasów, ogranicza nas bagaż kolejnych dekad. Amerykanie z mega pasją i naturalnością próbują jednak wejść w skórę tych pionierów heavy metalu i zagrać to, co im wtedy chodziło po głowie.

HMP: Jak to zrobiliście, że Wasz debiut brzmi, jakby był nagrywany 40 lat temu? Wszystko pasuje do tej układanki - brzmienie, kompozycje, a nawet oprawa graficzna Macie wehikuł czasu?

Anthony Franchina: Myślę, że to po prostu przejaw naszych zainteresowań. Przynajmniej w moim przypadku, wiele moich inspiracji pochodzi z lat 70. i 80. i nie tylko od cięższych zespołów, ale z szerokiego spektrum stylów. Zatem estetyka minionych epok jest dla mnie

spirowały się jeszcze wcześniejszą muzyką, niż klasyczny heavy metal

Anthony Franchina: Heavy metal jest po prostu kontynuacją hard rocka z wcześniejszych dekad. Myślę, że ten progres był całkiem naturalny. Dorastałem, słuchając starych kawałków, które moi rodzice ciągle puszczali w radiu. To rosło wraz z wiekiem i poziomem wkurzenia. Wejście w następne kilka dekad przychodzi naturalnie, kiedy szuka się nowszych dźwięków. Znajomi namawiają cię do słucha-

Jako muzycy macie doświadczenie w brzmieniach retro. Patrząc historię Waszych zespołów wydaje się, że potraficie brzmieć jak zespół z lat 70 lub wczesnych 80 Dobieracie brzmienie do zespołu intuicyjnie, czy macie jakąś swoją checklistę na zasadzie "to trzeba zrobić, żeby zabrzmieć jak w latach 60 /70 , a tamto, żeby zabrzmieć na lata 70 /80 ? W sumie to niemal robota dla historyka muzyki Anthony Franchina: Ha! Oby na serio zespoły nie robiły żadnych list kontrolnych do pisania muzyki! Naprawdę uważam, że to tylko reinterpretacja tego, co na nas wpłynęło.

Casey O'Ryan: Jesteśmy tylko prostymi historykami muzyki, nikim więcej.

Joe Kupiec: Myślę, że nasze brzmienie zawsze jest odzwierciedleniem tego, co nas w danym momencie kręci. Zazwyczaj dzielimy się między sobą muzyką, której słuchamy, zwłaszcza gdy pracujemy nad nowym materiałem, więc generalnie wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Ale nigdy nie musieliśmy siadać i planować kierunku albumu.

Wiele zespołów, które grały w tym stylu we wczesnych latach 80 , jak Saxon czy Judas Priest, kilka płyt później zaczęło grać mocniej i szybciej Obserwując Waszą ewolucję zastanawiam się, czy was też to czeka

Anthony Franchina: Ostatnio odbyliśmy kilka rozmów i bazując na tym myślę, że chodzi o to, żeby zakończenie było otwarte. Zawsze staramy się, aby każdy kawałek był unikalny i nie starał się brzmieć jak coś konkretnego. Przykre, kiedy słyszysz zespół, który ma świetny utwór, a potem idziesz posłuchać reszty albumu i okazuje się, że wszystkie numery są słabszymi wersjami tego samego kawałka.

Casey O'Ryan: Myślę, że każdy album, jaki wydaliśmy, zawierał dość zróżnicowane utwory, połączenie stylów i inspiracji. Nie obserwuję, żebyśmy stawali się ciężsi czy lżejsi, mam nadzieję, że będziemy pisać coraz lepsze kawałki.

Joe Kupiec: Cóż, myślę, że wszyscy staramy się przekraczać granice tego, co możemy muzycznie uczynić i ciągle próbujemy przenieść to na następny poziom. Więc kiedy już dopracujemy nasze obecne brzmienie, możemy zacząć je trochę podkręcać. Jednak sądzę, że to będzie zależało od tego, co będzie nas kręcić, jak już na ten poziom dotrzemy.

naturalna i myślę, że śmiało mogę powiedzieć to w imieniu wszystkich nas.

Casey O'Ryan: Słuchając latami tak wiele starszej muzyki, chcąc nie chcąc, nie da się nie wchłonąć dźwięków i stylu oraz nie powielić go. Taki jest nasz wehikuł czasu.

Joe Kupiec: Zawsze staraliśmy się grać taką muzykę, jaką sami chcielibyśmy usłyszeć, robić koszulki, które wyglądałyby tak, że sami chcielibyśmy je nosić i wydawać albumy, o których, gdybyśmy je zobaczyli, powiedzielibyśmy "wygląda, jakby miał dać czadu!". Myślę więc, że to pokazuje, że wszyscy byliśmy po tej samej stronie, nawet tego nie planując.

Jak w ogóle trafiliście do świata heavy metal u ? " M i d a s " p o j a w i ł s i ę n a w w w m e t a larchives com, wydaje Was metalowy label, No Remorse, jesteście na kanale NWoT HM Jednak Wasze poprzednie zespoły in-

nia nowych rzeczy na podstawie tego, co im puścisz i vice versa. Nawet skoro mamy internet wypełniony każdym możliwym zespołem, zawsze odkrywam nowe rzeczy dzięki innym ludziom.

Casey O'Ryan: Po prostu poszliśmy w ślady naszych heavy metalowych przodków - z biegiem czasu wszystko staje się nieco cięższe. Z muzyką jest jak z nami, ona i my przybieramy kilka dodatkowych kilogramów.

Joe Kupiec: Jeśli chodzi o mnie, zacząłem grać muzykę z przyjaciółmi, po prostu dla zabawy.

Ale kiedy grając, robi się coś wystarczająco długo, zaczyna się stawiać przed sobą wyzwania. Kiedy moje gusta muzyczne dojrzewały i zmieniały się, zacząłem patrzeć na metal jako następny poziom w graniu. A najlepsze jest to, że koniec końców nadal gram sobie z kumplami dla fanu.

Heavy metal zdążył przejść poważną ewolucję, a Was najbardziej interesują jego początki Skąd fascynacja akurat tymi pierwotnymi czasami? Jeśli wchodzić w heavy metal, to może lepiej od razu w "Painkiller" albo "Into Glory Ride"? (śmiech)

Anthony Franchina: Ta era pomiędzy dwoma wielkimi falami hard rocka i heavy metalu to naprawdę fajne pole do popisu jeśli chodzi o szalone tworzenie kawałków i kompozycji. Wtedy wiele stylów się na siebie nakładało i to sprawiło, że powstała bardzo eklektyczna mieszanka muzyki, która mogła mieścić się w spektrum heavy.

Casey O'Ryan: Późne lata 70. i wczesne 80. miały duży wpływ na kształt naszych kawałków, ponieważ ta era muzycznie stawała się jednocześnie coraz cięższa, ale z drugiej strony wciąż była twórcza i eksperymentalna bez zbytniego ograniczania się. Wydaje się, że wtedy nie obowiązywały żadne zasady i wszystkie moje ulubione płyty pochodzą z tego okresu. Black Sabbath byli w swoim najlepszym okresie, Priest wbijali się w stratosferę ze

MIDAS 78
Foto:Midas

swoimi największymi dokonaniami, a pierwszy album Maiden jest kuloodporny. Zespoły takie jak Quartz, Saracen... ten materiał nie trzyma się żadnych reguł i od tamtej pory już nic nie brzmiało tak samo. Jest milion zespołów odtwarzających rok 1984, po prostu czuję, że niewiele z nich robi 1978.

Joe Kupiec: Myślę, że metal w swoim początkowym stadium, w tej swojej autentyczności i energii był po prostu tak surowy i piękny, że to naprawdę przełożyło się na brzmienie muzyki. Wtedy nie było żadnych prawdziwych zasad, mówiących, czym metal może być. I to, co wynikło z tej twórczej wolności to coś naprawdę niesamowitego, co mi się podoba.

Okładka też wygląda, jak okładka winyla Co było dla Was inspiracją? Moje pierwsze skojarzenie, to "Restless and Wild", ale takich okładek bazujących na realnych fotografiach w tamtym czasie było wiele

Anthony Franchina: Chcieliśmy spróbować nie korzystać z usług tych samych pięciu artystów, którzy wykonują okładki każdego współczesnego metalowego zespołu. Chcieliśmy czegoś prostego i ikonicznego. Rozmawialiśmy również o tym, że nie widuje się już okładek płyt w postaci zdjęć. Teraz są tylko zwierzęta w kosmosie (śmiech). Zwróciliśmy się więc do naszej przyjaciółki Bambi Guthrie i przedstawiliśmy jej naszą wizję, zbudowaliśmy prowizoryczne studio w moim garażu, a ona całkowicie tę wizję zrealizowała.

Casey O'Ryan: Niezmiennie byłem zwolennikiem teorii "zawsze oceniaj album po okładce" Zawsze pociągały nas wielkie malowane i aerografowane piękności z dawnych lat, jednocześnie jednak zauważyliśmy brak klasycznych okładek ze zdjęciami. Zdecydowaliśmy się na coś, co byłoby ikoniczne, więc nasza przyjaciółka Bambi Guthrie wraz z naszym talentem w postaci Anthony'ego Franchiny, pomogła nam to zrealizować.

Joe Kupiec: To tak samo, jak mówiłem wcześniej - po prostu stworzyliśmy taką okładkę, która sprawi, że sięgniemy po płytę. Staramy się włożyć w nasze nagrania jak najwięcej życia, a to, co jest na okładce, wydawało się dobrym odzwierciedleniem tej energii na żywo, tyle że w wersji wizualnej.

Kto Wam robi te kapitalne retro plakaty koncertowe?

Anthony Franchina: Wiele naszych grafik w

domu robi nasz gitarzysta, Casey O'Ryan lub ja. Obydwaj zdajemy się dzielić gusta i zawsze obrzucamy się wzajemnie starymi plakatami koncertowymi lub okładkami starych bootlegów. Lubimy opierać na tym wiele naszych rzeczy. Wtedy ten szajs był po prostu fajniejszy.

Casey O'Ryan: Anthony to mag designu i komputerów, ma czarodziejskie palce.

Grafiki, zdjęcia, video z efektem VHS, wydawnictwa na kasetach - macie spójny wizerunek. W życiu codziennym, w pracy, w domu, też kierujecie się retro estetyką?

Anthony Franchina: Joe może poświadczyć, myślę, że z natury jesteśmy analogowi. Przeżyliśmy kawał naszego życia przed wielkim boomem technologicznym. Dorastając w na przełomie lat 80. i 90., większość rzeczy, które wredy widzieliśmy, były z lat 70. i 80. Więc to wszystko utkwiło w pamięci.

Casey O'Ryan: Wszyscy dorastaliśmy doświadczając magii analogu i tego, jak wraz z postępem technologicznym sztuka zdawała się tracić duszę. Naszym celem jest przeniesienie tej duszy do czasów, kiedy muzyka była dzika, a imprezy szalone.

Joe Kupiec: Mniej więcej tak, jak można się spodziewać. Jesteśmy tym, kim jesteśmy, a muzyka jest tego dokładnym odzwierciedleniem.

Jak się gra heavy metal w Detroit? Macie tam dobre warunki do grania, miejsca, publikę?

Anthony Franchina: Kiedy gwiazdy się ułożą, Detroit absolutnie urywa łeb. Ale to też nie znaczy, że za każdym razem będzie super im-

preza. Trzeba na to zapracować. Jest całkiem zgrana grupa ludzi, dzięki którym heavy metal w "Motor City" kwitnie. Byliśmy ojcowizną kilku najbardziej legendarnych miejsc w rock 'n' rollu. I część z nich nadal działa. Small's, Outer Limits Lounge , Sanctuary , UFO Factory, to wszystko solidne miejsca, które nie są obce dla The Rock! Jeśli chodzi o zespoły, jeśli chcesz posmakować klasycznego brudku detroidzkiego, sprawdź Perversion, Acid Witch, Shitfucker lub Anguish. Jeśli szukasz czegoś bardziej melodyjnego, to sprawdź White Magician, Low Magic lub Wiccans. Dziwne rzeczy - sprawdź Child Bite. Szybkie rzeczy - sprawdź Sauron, Manic Outburst lub Against the Grain

Casey O'Ryan: Detroit może być zabawnym miejscem do grania, jednak składa się na to wiele czynników. Nie zawsze jest to spójne doświadczenie. Staramy się nieco ograniczyć lokalne występy, żeby przez większość roku grać poza miastem i poza stanem. Miejsca, w których gramy są niesamowite.

Joe Kupiec: Tak jak w każdym mieście, niektóre występy są absolutnie niesamowite, podczas gdy inne nie są tak wspaniałe, jak byśmy się spodziewali, ale to jest show biz, baby!

79
MIDAS
Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie pytań: Szymon Paczkowski Foto:Midas Foto:Midas

Tak właśnie chcemy

Cypryjski Arrayan Path działa od 1997 roku i do tej pory nagrał dziewięć studyjnych albumów. Także oprócz doświadczenia, zespół ma swoją renomę i oddanych fanów. Pewnie w Polsce też (kilku, ale zawsze). Ich najnowszy album "Thus Always to Tyrants" tylko ugruntowuje tę reputację. Niestety jeśli chodzi o moją osobę, Cypryjczycy pozostawiają mnie ciągle z dylematem, jak traktować ich muzykę. Czy jako zwykły melodyjny power metal, czy raczej jako bardziej ambitną, mieszankę melodyjnego power metalu i tradycyjnego heavy metalu z pewnym epickim zacięciem? Myślę, że ten problem będę miał przy każdej kolejnej płycie. Niemniej zawsze będę starał się zapoznać się z ich nowymi propozycjami, bo niezmiennie można w nich znaleźć coś ciekawego. Tak jak jest w wypadku "Thus Always to Tyrants", aby się o tym przekonać, proponuję najpierw poczytać, co ma do powiedzenia wokalista kapeli Nicholas Leptos, a później posłuchać samej muzy. Może okaże się, że Arrayan Path i ich płyty są właśnie dla was...

HMP: W materiałach promocyjnych "Thus Always to Tyrants" czytamy, że w końcu jest to w pełni concept-album Arrayan Path. Dlaczego na poprzednich płytach nie udało się wam tego osiągnąć? W czym leżał problem?

Nicholas Leptos: Historie na poprzednich albumach nie były uporządkowane chronologicznie. One nie stanowiły całości, która ma jakiś początek i koniec. Tak więc my już mieliśmy albumy tematyczne, ale nigdy z odpowiednią chronologią jak teraz.

Bohaterem nowego albumu jest cypryjski król Evagoras, który żył w latach 410-374 p n e Z jakich powodów sięgnęliście po tę postać i dlaczego teraz?

Chcieliśmy napisać o historii naszego kraju, Cypru. Nigdy przedtem tego nie robiliśmy, więc w końcu nadeszła pora! Evagoras był wa-

żną postacią w historii Cypru, prawdopodobnie najważniejszą w antycznych czasach, i historia jego życia jest pełna istotnych wydarzeń.

Oględne przejrzenie życiorysu Evagorasa nasunęło mi myśl, że mógłby on być podstawą do napisania niezłej książki przygodowej w konwencji fantasy Czy wy właśnie w ten sposób potraktowaliście temat króla Evagorasa?

Mogło tak być, jednak używaliśmy tylko książek historycznych. Jego historia jest na tyle fascynująca, że nie musieliśmy niczego wymyślać, lub dodawać jakichś elementów fantasy.

Evagoras zginął z reki zamachowca, co przypomina, że polityka od zawsze była okrutna, bezwzględna i nic po tylu wiekach się nie zmieniło Przypomniało mi to też fakt, że historia Cypru jest mocno skomplikowana i na-

znaczona konfliktem grecko-tureckim Myślę, że zawsze chodziło o jakieś polityczne gierki i intrygi, tak było od czasów starożytnych. Wiele władców żyło i umarło przez czyjąś sprawę. W przypadku Evagorasa jego śmierć była zbyt skandaliczna w porównaniu do jego życiowych osiągnięć.

Wasza muzyka jak dla mnie to zderzenie dwóch światów epickiego metalu w stylu Manilla Road, czy Virgin Steele z melodyjnym symfonicznym power metalem z epickim zacięciem w stylu Rhapsody (lub jak kto woli Raphsody Of Fire). Raz przeważa jeden styl, raz drugi, choć mam wrażenie, że ten melodyjny power metal na waszych poprzednich krążkach jest częściej górą

Rhapsody Of Fire jest jednym z moich ulubionych zespołów i jednym z powodów, dla którego stworzyłem ten zespół. Chcieliśmy grać połączenie Rhapsody z Iron Maiden. I tak prawdopodobnie Virgin Steele też było dla nas inspiracją! Nie znam zbytnio muzyki Manilla Road, może poza utworem "Necropolis". Odpowiadając na twoje pytanie, tak, myślę, że na tym albumie poszliśmy bardziej w stronę epickiego brzmienia Rhapsody Of Fire

Natomiast "Thus Always to Tyrants" wydaje się, że pod względem muzycznym jest chyba najbardziej epickim waszym albumem Zgadzam się!

Na albumie trafiają się też tematy zaczerpnięte z muzyki orientalnej i etnicznej To do podkreślenia epickiej opowieści, którą snujecie?

I tak, i nie. Z jednej strony, wzmacnia to historię i pomaga ci przenieść się do przeszłości i wyobrazić siebie na tym polu bitwy, lub w pałacu itd. Z drugiej strony, my zawsze używaliśmy tych instrumentów w naszej muzyce. Czasami częściej, czasami rzadziej, ale zawsze tam były.

Jakie są wasze inspiracje? Kto was zainteresował muzyką? Jakich artystów słuchaliście? Po jakie książki i filmy sięgaliście?

Moimi wokalnymi inspiracjami są zazwyczaj muzycy metalowi lub rockowi, tacy jack Bruce Dickinson, Michael Kiske, Midnight lub Milijenko Matijević. I zawsze są ci, którzy mnie inspirują, nawet jeśli ja nie zdaję sobie z tego sprawy. (śmiech) Ale, mniej więcej, chodzi mi o tych konkretnych ludzi. Szczerze mówiąc, zacząłem śpiewać, bo gra na gitarze i innych instrumentach mnie nudziła. Zaczynałem ćwiczyć i rezygnowałem po kilku miesiącach. Ale, chciałem śpiewać i być jak wokaliści moich ulubionych zespołów, takich jak Iron Maiden, Rhapsody Of Fire, Helloween itd. Jeśli chodzi o książki, to czytam tylko te historyczne. Filmy, filmy… Zazwyczaj oglądam horrory z duchami i demonami albo filmy historyczne pokroju "Troja". Ale, "Egzorcysta" jest prawdopodobnie moim najbardziej ulubionym filmem!

A jak wygląda wasz świat muzyczny? Jak pracuje wasza wyobraźnia, która go kreuje? Czy w ogóle jest możliwość, aby opisać ten proces słowami?

Zawsze piszę partie wokalne w najdziwniejszych miejscach. Zazwyczaj jestem wtedy na wakacjach. Zawsze mam przy sobie telefon,

80 ARRAYANPATH
Foto:ArrayanPath

więc mogę w każdej chwili nagrać melodie, które wysyła do mnie wszechświat!

W jednym z wywiadów stwierdziliście, że coraz łatwiej jest wam pisać muzykę i coraz szybciej potraficie opracować nowe kompozycje Chyba teraz osiągnęliście w tym mistrzostwo, bo "Thus Always to Tyrants" ukazuje się dwa lata po "The Marble Gates t o A p e i r o n " , c h o c i a ż b y w a ł o , ż e a l b u m y wydawaliście co roku

Taka jest filozofia naszego zespołu, wypuszczanie muzyki bardzo często. O ile finansowo stoimy dobrze, będziemy tak robić. Nie zawsze jest to łatwe. Czasami nagrywa się trudniej niż zazwyczaj!

Tempo powstania nowego krążka robi wrażenie, tym większe, gdyż do udziału w nim zaprosiliście spore grono gości. W tym Garyego Wehrkampa (Shadow Gallery), Paolo Viani (Warlord), a to zawsze wiąże się z czasem

Próbujemy być zorganizowani i wysyłać partie do gości bardzo wcześnie. Dajemy im artystyczną wolność, by mogli robić to, co chcą, ponieważ myślę, że tak powinno się postępować z gośćmi na albumach. Nie ma sensu prosić kogoś, kogo uwielbiasz, by zagrał na twoim albumie, jeśli będziesz im mówił, co dokładnie mają robić, lub grać.

Arrayan Path działa już bardzo długo Ma już swoich stałych fanów, którzy zawsze czekają na wasze nowe płyty Jednak nie jest to tak liczne grono, które pozwoliłoby wam utrzymać się z działalności zespołu Żeby, jednak prowadzić kapele musicie być bardzo dobrze zorganizowani w życiu codziennym, znaleźć równowagę, między pracą, rodziną, a hobby, jakim jest zespół Jak wam się to udaje?

Cóż, sam sobie właśnie odpowiedziałeś na to pytanie. Nie jesteśmy na tyle "wielcy", by żyć tylko z muzyki. Wynika to z tego, że kładziemy większy nacisk na naszą pracę i rodzinę, a muzykę traktujemy jako hobby. Ale, wierz mi, nie narzekamy. Tak właśnie chcemy.

Myślę, że fani przeważnie oceniają płyty z e s p o ł u p o z y t y w n i e , a l e p e n i e b y w a , ż e któremuś coś się nie podoba Jak traktujecie taką krytykę? Puszczacie ją mimo uszu, czy też staracie się rozważyć jej zasadność?

Arrayan Path zawsze był zespołem, który robił to, co chciał. Wszystkie nasze albumy są różne, więc raz "tracimy" starych fanów innym razem "zyskujemy" nowych. Albo, czasami odzyskujemy starych fanów, których straciliśmy kilka lat temu. Czytam recenzje, ale nie pozwalam na to, by dyktowały przyszłość zespołu. Jeśli wszystkie recenzje byłyby negatywne, to wtedy zacząłbym się zastanawiać, że może faktycznie robimy coś nie tak i wyciągnąć z tego wnioski. Jednak, jeśli jedna osoba ma jakąś negatywną opinię na temat naszego albumu, to, cóż… Życie! (śmiech)

Przyznam się wam, że coraz częściej pisząc recenzje, prześladuje mnie pytanie, czemu ja to robię, kto mi dał do tego prawo, aby oceniać innych? Niemniej chyba od początku, wraz z pojawieniem się kompozytorów narodzili się krytycy i jest to nieodłączna para, gdzie ta druga osoba, która nie uczestniczyła w kreowaniu muzyki, rości sobie prawo do oceny tejże muzyki według swoich nie za-

wsze jasnych przekonań

To wszystko jest częścią większej układanki. Od początku, gdy można było zakładać cywilizacje, jeśli ktoś oferuje coś na publiczny użytek, ktoś zawsze wygłosi swoją opinię na temat tego, czy to lubi, czy nie. Muzycy powinni to zaakceptować. Ale, oczywiście, recenzenci też nie powinni oceniać wszystkiego pochopnie i powinni uszanować to, że niektórzy włożyli w coś ogrom swojej pracy.

Przyjęło się, że aktualnie większość kapel nagrywa w swoich domowych studiach Współczesna technika pozwala uzyskiwać bardzo dobre rezultaty Sami muzycy potrafią opanować te urządzenia na tyle, że osiągają nawet bardzo dobre efekty jeśli chodzi o brzmienia i produkcję Jednak z doświadczenia wiem, że jeśli grupę wspomaga ktoś spoza niej to, ostateczne wyniki są jeszcze lepsze Wy właśnie wybraliście taką drogę Nagrywaliście z Slava Selinem w cypryjskim studio Take Away Studios, a mixy robił wam Simone Mularoni w studiach Domination w San Marino Według mnie niektóre zespoły trochę za szybko chcą zrobić wszystko samemu. Czasami zespół może nie zauważyć pewnych rzeczy, które mogą zobaczyć obserwatorzy z zewnątrz. Może któregoś dnia będziemy na tyle biegli, że

nie będziemy potrzebowali usług inżyniera, ale do tej pory tak się nie stało!

"Thus Always to Tyrants" to bardzo dobry album Teraz o tym trzeba przekonać fanów, a najlepszym sposobem na to są występy na żywo Macie już jakieś plany na klubowe występy czy też trasę koncertową? Czy takiemu zespołowi jak Arrayan Path łatwo jest zorganizować koncerty?

Nie graliśmy na żywo od czterech lat i dopiero teraz zaczęliśmy odrdzewiać! Mam nadzieję, że do lutego zarezerwujemy sobie kilka koncertów. Nigdy nie jest to łatwe, zwłaszcza dla zespołu, który mieszka na wyspie. Ale, tak jak już wspomniałem, to jest tylko hobby. Jakieś długie, dalekie trasy nie wchodzą w grę.

P e w n i e n a m a w i a ć w a s n a d a l s z e k o mponowanie nie ma sensu to już u was stan, który raczej nie da się zatrzymać (śmiech) Prawdopodobnie tak jest! Nie inaczej będzie w najbliższej przyszłości!

Michał Mazur, Tłumaczenie: Szymon Paczkowski

ARRAYANPATH 81
Foto:ArrayanPath Foto:ArrayanPath

Spektrum muzycznych zamiłowań

Nie zakładali, że ich muzyka zdoła kogoś szerzej zainteresować, tymczasem melodyjny hard'n'heavy w wykonaniu tej lubelskiej formacji okazał się jednym z największych zaskoczeń roku 2022. Równie duże wrażenie robi debiutancki album Slave Keeper zatytułowany "Ślad", nie tylko dlatego, że w jednym z utworów zaśpiewał gościnnie sam Grzegorz Kupczyk. Tym bardziej cieszy, że zespół ma już sporo materiału na kolejny album i już wkrótce podejmie nad nim prace, bo takiego grania, szczególnie w rodzimym wydaniu, nigdy za wiele.

HMP: Większość młodych zespołów stara się zadebiutować jak najszybciej; jeśli nie albumem, to jakimś krótszym wydawnictwem W waszym przypadku tak nie było, pierwszą płytę wydaliście w szóstym roku istnieniauznaliście, że nie ma sensu działanie na tak zwanego "chybcika", lepiej wszystko dopracować, doszlifować materiał i do tego porzdnie go nagrać?

Piotr Jakubowicz: Rzeczywiście ciężko nas określić raptusami. (śmiech) Najpierw potrzebowaliśmy dwóch lat, żeby znaleźć odpowiedni wokal, następnie trzy lata szlifowaliśmy materiał, a kolejne trzy spędziliśmy pracując w studiu. Ponieważ jest to pierwsza płyta nie tylko zespołu Slave Keeper, ale także każdego z jego członków, to wszystko chcieliśmy zrobić jak najlepiej. Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji,

znaniu się z jego produkcjami uznaliśmy, że warto oddać w jego ręce nasz materiał. Wiele zespołów obecnie decyduje się na samodzielne nagrywanie w domowych warunkach, ale my nie braliśmy tego pod uwagę. Emocjonalnie zbyt mocno związaliśmy się z tymi utworami i zwyczajnie nie chcieliśmy tego popsuć kiepską produkcją, która byłaby nie do uniknięcia, biorąc pod uwagę nasze umiejętności realizatorskie. (śmiech) Nie jesteśmy już nastolatkami, pracujemy, zarabiamy i na szczęście mogliśmy sobie pozwolić na profesjonalną produkcję.

Rzadko zdarza się, że jedna osoba odpowiada za nagranie, miks i mastering płyty, ale wy zaufaliście Łukaszowi i jak słyszę z dobrym skutkiem, do tego wsparł was gościnnie jako gitarzysta i klawiszowiec?

Gości macie na tej płycie więcej, ale najwięcej uwagi przyciąga jedna osoba, Grzegorz Kupczyk Jak udało wam się zaprosić do współpracy wokalistę Ceti, Turbo i Non Iron?

Fakt, że miał już na koncie współpracę z innymi lubelskimi zespołami był tu okolicznością sprzyjającą?

Jakub Orłowski: Propozycja zaproszenia Grzegorza wyszła z ust wspomnianego już wielokrotnie Łukasza, który miał okazję wielokrotnie z nim współpracować, więc można powiedzieć, że być może pośrednio jego powiązania z lubelską sceną doprowadziły do tej współpracy. Nie wydaje mi się jednak, by sam Grzegorz brał to pod uwagę, decydując się na nagranie swojej partii. Moim zdaniem przeważyło to, że zwyczajnie utwór przypadł mu do gustu, a dodatkowo bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat umiejętności wokalnych Marty co, nie ukrywam, bardzo nas cieszy.

"W obliczu wojny" od razu miał przybrać formę takiego wokalnego duetu, czy dopiero po jakimś czasie uznaliście, że da to bardzo dobry efekt?

Piotr Jakubowicz: Początkowo nawet nie marzyliśmy o takim duecie, a gdy pierwszy raz usłyszeliśmy o takiej możliwości to uznaliśmy to za coś absurdalnego. Nie dlatego, że nie chcieliśmy (chcieliśmy i to bardzo!) ale przez myśl nam nie przeszło, że Grzegorz Kupczyk mógłby zgodzić się na gościnny udział na płycie jakiegoś nieznanego zespołu z drugiego krańca Polski. Udało się jednak, a efekt bardzo pozytywnie nas zaskoczył.

Kiedy powstawał ten utwór trudno było nawet przypuszczać, że nabierze aż takiej aktualności Można powiedzieć, że was ta sytuacja dotyka jeszcze bardziej, bo z Lublina do Kijowa można dojechać w kilka godzin, więc nie jest to wojna, która rozgrywa się tysiące kilometrów stąd, ale właściwie tuż obok?

Piotr Szalak: Niestety można powiedzieć, że okazaliśmy się złymi prorokami… Utwór "W obliczu wojny" powstał na samym początku istnienia zespołu, a riff do niego jest właściwie pierwszym riffem granym na próbach, jeszcze gdy zespół liczył dwóch członków, czyli mnie i Piotrka Jakubowicza. Być może mieszkając blisko wschodnich granic bardzo odczuwamy skutki wojny oraz napięcie z nią związane ale wydaje mi się, że w całym kraju można odczuć związany z nią niepokój. Pozostaje mieć nadzieję, że nasz singiel zdezaktualizuje się jak najszybciej!

Sporo w waszych tekstach wątków dotyczących przemijania, upływu czasu - to nie przypadek, interesuje was ten temat, zresztą obecnie chyba jeszcze bardziej aktualny?

że muzykę robimy z pasji, hobbystycznie, nie dla pieniędzy, a tym samym możemy poświęcić jej tyle czasu, ile uważamy za słuszne.

Obecnie coraz mniej słuchaczy zwraca uwagę na ten aspekt, a i wśród muzyków obserwuję symptomy pójścia na produkcyjne skróty, co ma związek nie tylko z dostępnością odpowiedniego oprogramowania, etc , ale niestety również kwestiami finansowymi Wy jednak nie poszliście na łatwiznę, "Ślad" miał brzmieć i dlatego nawiązaliście współpracę z Łukaszem Suszko?

Piotr Szalak: Współpracę z Łukaszem nawiązaliśmy trochę przypadkowo, bo początkowo planowaliśmy nagrywać w innym miejscu.

Szukaliśmy nowej, większej sali prób i tak trafiliśmy na Wesołą 24 (studio Łukasza). Po zapo-

Marta Biernacka: Łukasz właściwie od pierwszych chwil wyraźnie zaangażował się w naszą płytę i to znacznie mocniej niż tego oczekiwaliśmy. Przeprowadził nas przez cały proces (który był dla nas nowy) od początku do końca. Poza rzeczami, o których wspomniałeś, pomagał nam także w dopracowaniu aranży, dzielił się swoimi pomysłami i ogólnie wsparł nas swoim doświadczeniem. Jego wkład w partie gitary wynika też z perturbacji w składzie, które miały miejsce kilka miesięcy przed ukończeniem prac. Z powodu braku czasu musiał nas opuścić nasz wieloletni gitarzysta - Dominik Szwajgier. Chcieliśmy jednak, by solówki na płycie były grane przez dwóch gitarzystów o odmiennej charakterystyce i stąd propozycja zaproszenia do ich nagrania Łukasza

Marta Biernacka: Staramy się, by nasze teksty nie były o niczym, by zarówno warstwa muzyczna, jak i liryczna wywoływała emocje i zachęcała do refleksji. Część tekstów opowiada historię, część porusza poważne tematy, a niektóre, np. "Heaven" są o miłości. Tworząc materiał nie narzuciliśmy sobie z góry określonego kierunku, w którym podąży tematyka poruszana na płycie. Wyszło nam to samo, naturalnie, ale kto wie? Może kiedyś zdecydujemy się na concept album opowiadający jedną, spójną historię.

Dwa teksty napisane po angielsku to próba dotarcia do słuchaczy spoza Polski czy, można rzec, wypadek przy pracy, skoro większość słów powstała w języku polskim?

Jakub Orłowski: Trochę wypadek. (śmiech)

SLAVEKEEPER 82
Foto:JacekŚwierczyński

Początkowo był pomysł, by nasze teksty były po angielsku i nawet zaczęliśmy je tak tworzyć. Dość szybko jednak okazało się, że brakuje nam w zespole wystarczających umiejętności, by napisać takie teksty na satysfakcjonującym poziomie, a dodatkowo mam wrażenie, że Marta zwyczajnie lepiej brzmi śpiewając w ojczystym języku. Koniec końców cieszymy się, że tak się stało. Wielu naszych fanów doceniło fakt, że śpiewamy po polsku. Nawet za granicą pojawiło się zainteresowanie, pomimo nieanglojęzycznych tekstów. Co ciekawe, wśród utworów wymienianych za granicą jako te "najładniejsze" nie pojawiają się "Heaven" czy "Watchmaker", ale właśnie polskie "Mój los" czy "Leonardo"

W warstwie muzycznej "Ślad" to urozmaicony hard'n'heavy na modłę lat 80 Podobnie jak wielu innych młodych muzyków uważacie, że ósma dekada ubiegłego wieku była dla tej muzyki pod każdym względem najlepsza, dlatego właśnie z niej czerpiecie inspiracje?

Piotr Szalak: Decydując się na melodyjne gitarowe granie ciężko nie inspirować się legendarnymi zespołami, które największe swoje hity nagrały właśnie w latach 80. Oczywiście twórczość Iron Maiden czy Judas Priest nie ogranicza się do tej dekady, ale do dziś grają na koncertach mnóstwo hitów z tamtych lat. To były zdecydowanie piękne czasy w historii heavy metalu i bardzo chcielibyśmy, by takie dziesięciolecie jeszcze się powtórzyło. Raczej ciężko w 100% zaszufladkować nas jako 80's heavy metal, ale wyraźnie właśnie to jest fundamentem naszej muzyki. Spektrum muzycznych zamiłowań w naszym zespole jest jednak trochę szersze i myślę, że nasze utwory na tym zyskują.

Lubicie zwarte, dynamiczne, ale też całkiem melodyjne utwory jak "Ratuj mnie", nie unikacie balladowych partii, a do tego lubujecie się w dłuższych, rozbudowanych kompozycjach, jak "Leonardo" czy "Zostaw ślad" - skoro płyta trwa godzinę, musi być urozmaicona?

Piotr Jakubowicz: W naszym przypadku to może być efekt tego, że utwory komponowane były na przestrzeni kilku lat, w trakcie których rozwijaliśmy się i jako muzycy i jako zespół. Ciężko w takim przypadku uniknąć różnorodności, ale moim zdaniem jest to na plus. Niektóre dłuższe kompozycje są też pokłosiem tego, że dwa lata graliśmy i komponowaliśmy nie mając wokalu, więc wypełnialiśmy muzykę partiami instrumentalnymi, żeby na próbach nie umrzeć z nudów. (śmiech) Niektóre z nich i tak skróciliśmy w studiu! (śmiech)

Mało kto pamięta o tym, że Leonardo da Vinci był również muzykiem i kompozytorem, ale domyślam się, że przypomnieliście tę postać z racji całokształtu jego zasług?

Piotr Szalak: Nie bez powodu stawiany jest jako wzór człowieka renesansu. Pomysł na ten utwór przyszedł mi do głowy podczas pobytu we Włoszech (jakżeby inaczej!). Da Vinci to doskonały dowód na niesamowite możliwości ludzkiego umysłu i człowieka jako takiego. Myślę, że tego typu postacie wciąż mogą i powinny być inspiracją dla ludzkości.

Ta mroczna persona z okładki może kojarzyć się ze strażnikiem - to właśnie Slave Keeper, czy jakaś inna postać?

Jakub Orłowski: Nazwa zespołu powstała "na szybko" z burzy mózgów, gdy nagraliśmy pierwsze dźwięki i chcieliśmy podzielić się z nimi ze światem. Uznaliśmy, że fajnie brzmi, nawią-

zuje do klasyków takich jak "Powerslave" i "Keeper of The Seven Keys", i wpasowuje się w konwencje. Motyw postaci i łańcuchów pojawił się później, gdy Anna Szwajgier zaprojektowała nasze logo. Teraz postanowiliśmy to kontynuować i wygląda na to, że jest tak jak mówisz - strażnik z okładki to właśnie Slave Keeper, który prowadzi słuchacza w meandry naszej muzyki i nie pozwala się od niej oderwać.

Może jeszcze za wcześnie na takie deklaracje, ale czy macie plany wykorzystywania tej postaci na kolejnych okładkach, skoro przykłady wielu zespołów, z Iron Maiden na czele pokazują, że to świetny pomysł?

Marta Biernacka: Kto wie, może właśnie rodzi się nasz "Eddie". (śmiech) W najbliższym czasie nie planujemy dorzucać go do Gangu Świeżaków w Biedronce, ale nigdy nie wiadomo. (śmiech)

Jesteście młodymi ludźmi, ale nie stawiacie w y ł ą c z n i e n a n o w e r o z w i ą z a n i a , d l a t e g o "Ślad" został opublikowany nie tylko na platformach streamingowych, ale również na płycie CD - ciężko było wam pogodzić się z myślą, że po kilku latach pracy wydacie płytę, która nie będzie dostępna fizycznie, stąd taka właśnie decyzja?

Piotr Jakubowicz: Szczerze mówiąc to nawet nie rozpatrywaliśmy opcji, by nie wydać tego na CD. Aż tak młodzi nie jesteśmy, większość z nas kolekcjonuje CD lub winyle i raczej traktujemy dystrybucję cyfrową jako dodatek do fizycznego krążka, niż odwrotnie. Niemniej jednak cieszymy się, że łatwiej dziś trafić do odbiorców przez internet. Oczywiście jest nam miło, gdy ktoś postanawia wydać swoje pieniądze na zakup naszej płyty, ale tak samo cieszymy się z każdego komentarza na YouTube czy nowego słuchacza na Spotify.

Uznaliście, że na tym etapie nie warto szukać wydawcy, sami bez problemu zdołacie wszystko sfinalizować, zlecić tłoczenie płyty i druk okładki?

Piotr Szalak: Początkowo szukaliśmy wydawcy, ale po pewnym czasie, gdy okazało się, że w przypadku debiutantów na rynku nie jest tak łatwo, to zdecydowaliśmy się na wydanie płyty własnym sumptem. Oczywiście wykonanie okładki czy tłoczenie powierzyliśmy profesjonalistom takim jak Piotr Szafraniec, ale ogólnie za cały proces odpowiadamy sami.

Mieliście pewne zawirowania personalne po odejściu Dominika Szwajgiera, ale koniec końców wszystko skończyło się dobrze i nowym gitarzystą Slave Keeper został młody, ale już doświadczony Piotr Miećko i to z nim w składzie będziecie promować "Ślad"?

Piotr Jakubowicz: Dokładnie tak. Bardzo się cieszymy mając go na pokładzie. Szkoda, że nie udało się zachować oryginalnego składu zespołu ale osiem lat bez żadnych zmian personalnych to i tak okres, o którym wiele zespołów tylko marzy. Mamy już pierwszy koncert z Piotrkiem za sobą, a w planach kolejne.

Koronawirus, póki co, odpuścił, ale sytuacja koncertowa wcale nie wróciła do normy: w tym sensie, że imprez jest zbyt wiele i młodsze / mniej znane czy popularne zespoły grają dla garstki słuchaczy, sprzedając często kilkanaście biletów. Nie odstrasza was to? Jak w takiej sytuacji promować płytę i zespół jako taki, kiedy ludzie odpuszczają koncerty, albo z lenistwa, albo z powodów finansowych?

Marta Biernacka: Faktycznie nie jest łatwo zapełnić salę z powodów, o których wspominasz. Nie zniechęca nas to jednak i robimy swoje. Oczywiście, jak większość zespołów, chcielibyśmy jak najczęściej grać dla wielkiej publiki, ale jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi - kameralne koncerty w małych klubach mają swój urok.

Szansą są koncerty z bardziej znanymi zespołami Jak było na Ceti w Lublinie, pojawił się wokalny duet Marty i Grzegorza, a publiczność dopisała?

Jakub Orłowski: Poza samodzielną organizacją małych koncertów staramy się oczywiście łapać okazje na zagranie supportu. Mam nadzieję, że teraz jak zaczęliśmy regularnie grać po czteroletniej przerwie, to okazji nie zabraknie.

Piotr Jakubowicz: Koncert z Ceti był bardzo udany, fantastycznie było wrócić na scenę po takiej przerwie, a w dodatku pierwszy raz po wydaniu płyty i w nowym składzie. "W obliczu wojny" w duecie było planowane, ale niestety z powodu problemów zdrowotnych Grzegorz musiał ograniczyć swój wysiłek do niezbędnego minimum, jednak w przyszłości jeszcze na pewno pojawi się okazja na wspólny występ.

W przypadku debiutujących zespołów można mówić, że ich pierwszy album to coś w rodzaju the best of, bo tworzą go utwory z różnych lat Macie już w zanadrzu coś pisanego z myślą o kolejnej płycie, skoro pierwsza została tak dobrze przyjęta przez recenzentów i słuchaczy?

Piotr Szalak: Mamy całkiem sporo materiału w głowach, część spisanych, część nagranych i odłożonych, więc o pomysły się nie martwimy. Zdecydowanie większym problemem jest czas, którego wiecznie brakuje, ale na pewno już w najbliższym czasie rozpoczniemy prace nad kolejnymi utworami.

"Śladem" podnieśliście sobie poprzeczkę dość wysoko - to nieco deprymuje, bo trzeba sprostać oczekiwaniom, czy przeciwnie, mobilizuje jeszcze bardziej, żeby kolejnym materiałem wejść na jeszcze wyższy poziom?

Piotr Jakubowicz: Zdecydowanie mobilizuje! Odbiór płyty, która pierwotnie w naszych głowach była "płytą dla znajomych i do szuflady" przerósł nasze oczekiwania. Pozostaje nam tylko zrobić wszystko, by druga była jeszcze lepsza i tego sobie oraz naszym fanom życzymy.

Wojciech

SLAVEKEEPER 83

Risingfall dość długo przymierzali się do studyjnego, pełnoczasowego debiutu, zaczynając od wydawnictw koncertowych, MLP czy zbierającej krótsze materiały kompilacji. Warto było jednak czekać na "Rise Or Fall", bo to kawał surowego, ale jednocześnie melodyjnego metalu w starym stylu, od strony muzycznej bardziej dojrzałego niż na wcześniejszych produkcjach. Tym większa szkoda, że gitarzysta Yoshiki nie doczekał premiery tej płyty, ale jak podkreślają jego koledzy już u kresu życia zachęcał ich, by nie rezygnowali z zespołu.

HMP: Wzlot lub upadek - tu nie może być wątpliwości czego sobie życzycie, wydając pierwszy studyjny album, bo porażka nie wchodzi w grę?

Kono: Mam nadzieję, że ten album "wzniesie się" w sercach wszystkich metalowców.

Można powiedzieć, że wcześniejsze wydawnictwa, z dwiema kompilacjami na czele, niejako przygotowały was do tego kolejnego kroku, chyba najważniejszego w karierze każdego zespołu?

Kono: Ten nasz pierwszy album nie jest w żadnym wypadku doskonały, ale ponieważ wcze-

logu?

Kono: Każdy, kto poluje na undergroundowy metal, będzie znał nazwę tej wytwórni. Mieliśmy kontakt z Significant Point, w którym nasz wokalista, G Ito, udzielał się jako ich specjalny gość, więc wspaniale było to wydać z Dying Victims Productions. Zawsze chciałem coś z nimi wydać.

W Japonii już od wczesnych lat 70. nie brakowało zespołów preferujących cięższe brzmienia, a w kolejnej dekadzie mieliście już naprawdę silną scenę metalową Tymczasem w waszych utworach słyszę więcej wpływów

Zaciekawiło mnie dlaczego śpiewacie o angielskich motocyklistach - w Japonii ich nie ma, czy co? Poza tym czy nie lepiej byłoby w tej stytuacji napisać coś o amerykańskich, o s ł a w i o n y c h H e l l s A n g e l s , d z i a ł a j ą c y c h znacznie dłużej od swych brytyjskich kolegów?

G Ito: "English Motor Biker" został napisany przez gitarzystę Yoshikiego, który generalnie napisał większość tekstów. Był on zagorzałym fanem Saxon i ten kawałek jest przepełniony szacunkiem dla europejskich motocyklistów, a szczególnie dla brytyjskich, którzy mocno wspierali Saxon. Przedstawia grupę rockersów z Wielkiej Brytanii lat 60., którzy zbierają się w pubie na swoich motocyklowych zjazdach.?

"Kamikaze" to już typowo japońska historiainteresujecie się tematyką II wojny światowej, co ma też wpływ na wasze teksty?

G Ito: Napisałem najwcześniejszą wersję tekstu do tej piosenki. Głównym tematem jest to - nie tylko chodzi o II wojnę światową - że młodzi ludzie są zawsze w tych wojnach ofiarami. Bez wojny nie zginęliby ani amerykańscy, ani japońscy żołnierze. Swoją drogą, mimo tego, że tytuł tego utworu to "Kamikaze", właściwie nie chcieliśmy nim dotykać zbyt poważnego tematu. Czy znacie amerykański zespół powermetalowy Villain? Oni również mają bardzo fajny kawałek o tytule "Kamikaze". Po prostu chciałem zrobić utwór, w którym krzyczałbym w refrenie "kamikaze!".

To chyba jedyny starszy utwór, który zdecydowaliście się przypomnieć na "Rise Or Fall", reszta materiału powstała stosunkowo niedawno, już z myślą o tym albumie?

Kono: Tak, "Kamikaze" to najstarszy utwór na tej płycie. Tak jak mówisz, zawsze uważałem, że nagranie tego utworu we właściwy sposób będzie pasowało do pozostałych z tego albumu.

Wydaje mi się, że to w sytuacji nagrywania pierwszej płyty po kilku latach istnienia najlepsze wyjście, bo trudno o świeżość czy energię przy opracowywaniu kolejnej wersji czegoś, co znacie już na wylot, utworu, który w żadnym razie już was nie ekscytuje?

Kono: Po prostu wiele kompozycji już istniało, a nowsze utwory były lepiej dopracowane niż te starsze. Jedynie "Kamikaze" zachował na tyle fajności, by usadowić się w roli openera albumu, spychając nowsze kawałki na dalszy plan.

śniej byłem mniej doświadczony, był to dobry trening i przygotowanie do podszkolenia się w zakresie wykonawstwa, kompozycji, nagrywania i wszystkiego innego.

Rozpędzaliście się więc dość długo, ale sami zauważacie w jednym z utworów, że nigdy nie można się poddawać, dzięki czemu macie nie tylko studyjny debiut, ale też wydawcę, Dying Victims Productions?

Kono: Wydanie albumu na pewno zajęło nam dużo czasu; nigdzie się nie spieszyliśmy i staraliśmy się z całych sił, by się nie poddawać. Jak to się mówi, nie ma odwrotu.

Jak trafiliście do tej cenionej w podziemiu wytwórni? To przypadek czy spełnienie marzeń, bo chcieliście stać się częścią jej kata -

grup europejskich czy amerykańskich - woleliście jako fani zagraniczne kapele, co znalazło również odbicie w twórczości Risingfall?

Kono: Przynajmniej dla mnie, zagraniczne zespoły były powodem, dla którego zacząłem słuchać muzyki. Były to grupy takie jak Queen czy Led Zeppelin. W ogóle metalu zacząłem słuchać od zagranicznych zespołów. Wstyd się przyznać, ale japońską sceną undergroundową zainteresowałem się wtedy, jak sam zacząłem grać w zespołach. Jak mówisz, nasza muzykalność jest pod dużym wpływem Europy i Ameryki. Jednak w rzeczywistości ten album jest wypełniony moimi zmartwieniami, biorącymi się chociażby z oglądania na żywo Terror Squad i Abigail, kiedy to zastanawiałem się, jakie mogę wymyśleć brzmienie, które ekscytowałoby takich ludzi jak oni.

Nowym materiałem otwieracie więc nowy rozdział w historii Risingfall i zapewne wiążecie z nim spore nadzieje?

Kono: Tak, kiedy ją nagrywaliśmy ta płyta była wypełniona naszymi najciekawszymi kawałkami i chcemy, żeby o niej tak mówiono, że jest fajna.

Tym bardziej przykre jest to, że Yoshiki nie doczekał premiery tej płyty - jesteście młodymi ludźmi i na własnej skórze przekonaliście się, że życie potrafi układać różne scenariusze?

Kono: Nie sądziłem, że tak się stanie, ponieważ myślałem, że Yoshiki i ja zestarzejemy się w zespole. Słyszałem, że jego leczenie nie będzie łatwe, ale do końca wierzyłem, że wróci na scenę.

Jego choroba sprawiała, że już wcześniej

RISINGFALL 84
Foto:RisingFall
Wznieść się jak najwyżej

Oyatata wspierał was w studio czy na koncertach Na tę chwilę wciąż jednak pozostaje muzykiem sesyjnym/gościnnym, nie zaprosiliście go jeszcze do składu, bo z Yoshikim graliście od początku zespołu i ta rana jest jeszcze zbyt świeża?

Kono: Oyatata jest wspaniałym przyjacielem i muzykiem, dlatego uzgodniłem z Yoshikim, że poprosimy go o wsparcie. Jest on de facto członkiem zespołu. Jego szacunek dla Yoshikiego czyni go jednak nominalnym muzykiem wspierającym. Myślę, że jest to podobne do sytuacji Gary'ego Holta, który również grał na albumie Slayera, ale formalnie był tylko muzykiem wspierającym.

W znanych, zawodowych zespołach wygląda to zupełnie inaczej - show must go on, umiera taki Charlie Watts i niemal natychmiast pojawia się ktoś na jego miejsce, bo biznes jest biznesem W sumie rozumiem takie podejście, jednak z drugiej strony można ubolewać, że dzieje się to tak szybko, bez żadnej refleksji, tak jakby pieniądze były tu najważniejsze i tłumaczyły wszystko?

Kono: Chodzi o to, kto czego chce. W przypadku znanego zespołu fani będą chcieli zobaczyć go na żywo. Też jestem w szoku, że Charlie Watts odszedł, ale chciałbym jeszcze raz zobaczyć The Rolling Stones na koncercie. W naszym przypadku to nikt inny jak Yoshiki i jego rodzina chcieli widzieć kontynuację działalności zespołu. Gdyby, hipotetycznie, ktoś powiedział mi: "Powinniście bardziej się umartwiać!", to Yoshiki powiedziałby nam, żebyśmy działali dalej! Będziemy więc grać heavy metal, bo tak nam kazano!

Wy pewnie jeszcze nie zarabiacie na muzyce, ale zapytam przewrotnie: z czasem musicie dokładać do zespołu więcej, czy ewentualne wpływy z koncertów czy ze sprzedaży merchu pozwalają wam przynajmniej opłacić salę prób czy jakieś większe koszty, jak np sesji nagraniowej?

Kono: Hmm… Nie wiem. Nie sprzedajemy merchu ani niczego takiego, z naszej strony to czysta muzyka… Do pewnego stopnia możemy pokryć koszty prowadzenia zespołu, ale ograniczamy się i tylko gramy metal. Mimo wszystko jest lepiej niż wtedy, gdy zakładaliśmy zespół!

Fakt, że funkcjonujecie w Tokio jest z jednej strony pewnym ułatwieniem, dając choćby lepsze możliwości koncertowe niż na prowincji, ale jednak z drugiej to drogie miasto - nie macie czasem poczucia, że mogliście wybrać tańsze hobby? (śmiech)

Kono: Cóż, bycie w zespole na pewno sporo kosztuje (śmiech). Słusznie zauważa się, że Tokio jest doskonałym miastem pod względem możliwości koncertowych, ale też trochę ich brakuje. Poza Tokio, nie da się już zebrać ludzi dla muzyki z małą liczbą fanów, jak jest w przypadku metalu. O Tokio, a właściwie o regionie Kanto, mówi się, że tutaj skupia się 30% populacji Japonii. Owszem, Tokio jest drogim miastem, ale korzyści kulturowe są ogromne i nie ma już innej opcji.

Wojciech Chamryk & Szymon Paczkowski

Prawie nerd heavy metalu

"O tym opowiadał nam gitarzysta grupy..." Pewnie do takiego zakończenia wstępu do wywiadu jesteście przyzwyczajeni. Tym razem musiałabym napisać, "o tym opowiadał nam gitarzysta, basista, perkusista i wokalista projektu, Alex Rossi". Rzeczywiście Alex prowadzi Konquest sam, ale jak zaraz sami się przekonacie, z koncertów w kwartecie nie rezygnuje. I choć zapewne takie jednoosobowe projekty bierzecie za przejaw pychy, w tym wypadku wydaje się, że kompletnie nie o to chodzi. Alex przekuwa swoje młodzieńcze fascynacje Heavy Load i Running Wild we własną muzykę i chce mieć pieczę nad takim brzmieniem, jakie jego zdaniem doskonale do klasycznego heavy metalu pasuje.

HMP: Cześć!

Alex Rossi: Cześć! Dzięki za zaproszenie do wywiadu!

Ostatnio mówiłeś nam już o pełnym składzie dla Konquest Tymczasem czytam w materiałach z wytwórni, że jednak "Time and Tyranny" nagrałeś i napisałeś sam Chcesz być sam sobie "kapitanem, sterem i okrętem"? Łatwiej mi jest układać kawałki po mojemu, bez spierania się z innymi osobami, I tyle! Póki co, żaden ze mnie kapitan (śmiech).

Grałeś kiedyś w zespołach z pełnym składem Domyślam się, że to nie spełniało Twoich oczekiwań, jako muzyka?

Nie, nie, właściwie to uwielbiam grać i pisać wraz z innymi ludźmi, tak jak to robię z moimi innymi kapelami. Jednak w większości przypadków sam wolę pisać i aranżować kawałki, a gotowe, napisane prawie w całości, przynosić do salki prób.

W świecie metalu jest i było kilka osób, które postanowiły wziąć muzykę w swoje ręce Jedni całkowicie (jak Quorthon), inni prawie samodzielnie (jak Rolf Kasparek). Widzisz jakąś "nić porozumienia" z którymś znanym, samodzielnym muzykiem?

Nie bardzo, nie mam prawdziwych muzycznych idoli, mam bardziej źródła inspiracji. A że widzę, iż wielu z nich miało dobre wyniki pisząc i grając wszystko samodzielnie, dlaczego by nie spróbować?

Jak to się stało, że opanowałeś wszystkie instrumenty potrzebne do grania heavy metalu? Czujesz się przede wszystkim kompozytorem, perkusistą, wokalistą?

Po prostu lata młodości spędziłem całymi dniami grając i słuchają muzyki. Nie jestem totalnym nerdem, ale wcale mi do tego niedaleko! Nie lubię, gdy mówi się o mnie "kompozytor", bo to brzmi za mocno, może bardziej pasuje "wykonawca"... i na pewno nie wokalista, bo kompletnie śpiewać nie umiem, ale próbuję się tego nauczyć! (śmiech) Z tego wszystkiego najbardziej lubię zajmować się aranżacją kawałków tak, żeby brzmiały jak najlepiej oraz efektownie "edytować" utwory. Wydaje mi się, że wychodzi mi to nie najgorzej.

Sądząc po zdjęciach, masz też koncertowy skład To stała ekipa, czy planujesz zmieniać muzyków wedle potrzeby?

Line-up zawsze jest zmienny, powiem Ci, że ostatnio mieliśmy cztery różne składy na czterech różnych koncertach!

To chyba nie ułatwia ani ich planowania, ani grania?

Na razie nigdy nie mieliśmy problemów organizacyjnych. Wszyscy jesteśmy ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni i w razie potrzeby przyjeżdżamy, żeby się spotkać, więc dogadać i zaplanować koncerty wcale nie jest trudno.

"Time and Tyranny" to bardzo klasyczny heavy metal, nie tylko pod kątem kompozycji,

KONQUEST 85
Foto:Konquest

ale też brzmienia Płyta brzmi bardzo naturalnie, daleko jej do współczesnych "cyfrowych" realizacji Takie brzmienie powinno iść ramię w ramię z tradycyjnym heavy metalem?

Tak, moim zdaniem to właśnie brzmienie powinno być w centrum oldschoolowego, heavymetalowego materiału. Chodzi mi o to, że jest wiele dobrych kapel, które mają wiele bardzo dobrych, oldschoolowych kawałków, ale mają też nowoczesne i dziwne brzmienie. Tak ja to rzecz jasna słyszę. Przez to tracą istotę prawdziwości. Nie jestem w stanie ich słuchać. Gryzie mnie to, ale w sumie to mój problem. Z drugiej strony to, co zrobiłem na "Time and Tyrrany" to też jest cyfrowe nagranie, ale zrobione tak, żeby w miarę możliwości brzmiało oldschoolowo.

Podobno wywodzisz się z niemetalowego środowiska Jak to się stało, że tak zgrabnie przeskoczyłeś z hard core do heavy metalu? I to bez żadnych półśrodków Konquest nie brzmi jak pośrednia forma między gatunkami, ale jak rasowy, klasyczny heavy metal. Właściwie było odwrotnie (śmiech). Zawsze, od dziecka słuchałem heavy metalu, ale najpierw rzuciłem się w wir hardcore'u, uwielbiałem go! W międzyczasie nadal dodawałem do moich hardcore'owych zespołów coś ze świata heavy metalu, aż w końcu zdecydowałem się na zrobienie osobnego projektu, jak tylko miałem szansę i środki, czyli komputer, mikrofony, urządzenie audio i takie tam.

Słychać w Konquest m in Running Wild, Heavy Load, Iron Maiden, Manilla Road Zgaduję, że to jedne z ważniejszych Twoich inspiracji Zgadza się? Bardziej, niż się zgadza! Zwłaszcza Running Wild i Heavy Load, którzy towarzyszyli mi podczas popołudniowej nauki na studiach oraz wygłupów w czasie dorastania. Jestem do nich bardzo przywiązany. Nawet bardziej niż do Iron Maiden, których uwielbiam, ale towarzyszyli mi na inny sposób. Miałem okazję zobaczyć Heavy Load w Atenach w 2018 roku i to był jeden z najlepszych koncertów, na jakich byłem!

Trzymasz się schematu "dwa instrumentalne kawałki" na płytę, jeden na początek, drugi w środku płyty Domyślam się, że nie piszesz takich kawałków bez powodu. Instrumental-

ne kawałki są Ci szczególnie bliskie, bo możesz bardziej się skupić na zaprezentowaniu gitar, a może po prostu wokal nie zawsze powinien przykuwać uwagę na pierwszym miejscu?

W sumie od zawsze pociągała mnie koncepcja "utworów instrumentalnych" w każdym gatunku muzycznym. Uwielbiam więc wprowadzać tę koncepcję także do moich nagrań! I tak, niektóre z nich to kawałki, do których w moim odczuciu wokal nie pasowałby, więc stworzyłem je jako proste instrumentale. Na pewno napiszę kilka nowych na następne płyty.

Wiele współczesnych zespołów grających klasyczny heavy metal pisze kawałki o świecie fantasy, SF etc Twoje teksty wydają się być inspirowane hmm psychologią

To prawda, mocno nawiązują do osobistych przeżyć i do... "ludzkich uczuć"? A jest tak, bo nie lubię za bardzo fantasy i tego typu rzeczy (śmiech), a także dlatego, że według mnie metal jest przesycony takimi tematami. Ale hej, każdy robi to, co lubi, kim ja jestem, żeby to oceniać!

Za to okładki obu Twoich płyt kojarzą mi się z grafikami do starych czasopism fantasy albo okładkami gier video To celowe nawiązanie? Domyślam się, że sam jesteś ich autorem?

Chciałbym być ich autorem, ale nie jestem zbyt dobry w rysowaniu! Ja opracowałem pomysły na okładki, ale to mój kolega, Zeero, artysta, je realizuje. Jest naprawdę utalentowany. Z pewnością lubię wiele gier wideo i kilka komiksów, ale muszę przyznać, że największy wpływ na okładki mają prace Thin Lizzy wykonane przez Jima Fitzpatricka

Koncerty już ruszyły pełną parą po pandemii Masz jakieś koncertowe plany jeszcze na ten rok?

Na ten rok nie, ale w marcu 2023 zagramy na Heavy Metal Thunder Festival w Pisku, w Czechach. A potem zobaczymy!

Byłam na poprzedniej edycji, mega! Dzięki za poświęcony czas dla Heavy Metal Pages! Wielkie dzięki za wywiad!

Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie pytań: SzymonPaczkowski

HMP: Czy czytelnicy polskiego magazynu "Heavy Metal Pages" mogą nadal myśleć o Was jako o "The Canadian Judas Priest"? Czy byłoby to dla Was nadal aktualne, biorąc pod uwagę, że Metalian istnieje już 20 lat i wydaliście 4 pełnowymiarowe albumy z własnymi utworami?

Ian Wilson: Oczywiście, to zaszczyt być porównywanym do Priest. To nie znaczy, że nie mamy własnego brzmienia, ale oni wywierają na nas duży wpływ.

Judas Priest nigdy nie nagrało dwóch identycznych stylistycznie albumów. Każdy ich LP jest niepowtarzalny Oznacza to, że nawet jeśli pozostajesz pod ich wpływem, wciąż masz spore muzyczne spektrum do eksperymentowania z mieszaniem różnych elementów Dlaczego jednak to "Sad Wings Of Destiny" (1976) oraz "Sin After Sin" (1977) często wymieniasz jako Twoje ulubione albumy?

Prawdopodobnie ze względu na surowość nagrań z lat siedemdziesiątych.

Rob Halford napisał w swojej nowej książce "Biblical" (2022, strona 38 angielskiego wydania): "Jeśli jakikolwiek młody zespół jest na tyle szalony, by zwrócić się do mnie po radę, zawsze mówię mu dwie rzeczy: załatw sobie dobrego menedżera i dobrego prawnika" Co Ty na to?

Nie mamy żadnego z nich. (śmiech) Nie próbujemy uczynić z grania muzyki pracy. Dla nas to po prostu zabawa i cieszenie się życiem. Koncertowanie i granie bywa niesamowite, ale jeśli musisz to robić codziennie przez całe życie, to staje się męczące. Nawet po jednym tygodniu byłoby już po wszystkim (śmiech).

Jaką radę Ty byś im dał, gdybyś mógł podróżować w czasie do 1972 roku?

Raczej nie bylibyśmy w stanie udzielić żadnej rady jakiemukolwiek innemu zespołowi, zwłaszcza Judas Priest

Czy zauważyłeś że heavy metal był brutalny i buntowniczy w XX wieku, ale teraz stał się emocjonalnie wrażliwy i osadzony w istn i e j ą c e j s p o ł e c z n o ś c i ? N i e b e z p i e c z n y w przeszłości, ale nie wzbudzający przerażenia

KOMQUEST 86
Foto:Konquest Foto:Metalian

Mówi się o nich: "kanadyjski Judas Priest". Wokalista Ian Wilson zaznacza jednak, że Metalian wcale nie ma ambicji, by przerodzić się w profesjonalny zespół koncertujący dziewięć dni w tygodniu. Dla nich liczy się tylko radość czerpana z wychodzenia poza cztery ściany własnego mieszkania. Poniższy wywiad został przeprowadzony w ramach promocji nowego albumu pt. "Beyond the Wall".

dzisiaj?

Wydaje się, że w latach 80. wszystko było bardziej brutalne. Ludzie naprawdę wierzyli, że zespoły czczą diabła. Było więcej powodów do buntu, jak sądzę. My chcemy po prostu imprezować i dobrze się bawić.

Czy okładka "Beyond The Wall" reprezentuje granicę pomiędzy biedniejszymi i bogatszymi częściami współczesnej metropolii?

Czy to jakaś metafora?

Jasne, że tak, reprezentuje nasze kapitalistyczne społeczeństwo, w którym bogaci stają się bogatsi, a biedni biedniejsi. Patrząc na to, że stoimy w obliczu globalnego ocieplenia i innych katastrof naturalnych, najbogatsi mogliby z łatwością poświęcić małą część swojego bogactwa i dokonać poważnych zmian w kwestii gazów cieplarnianych, głodu, dostępu do opieki medycznej. Zamiast tego planują podbicie Marsa, powiększając swoje bogactwo na plecach mas.

Waszym zdaniem, jako ambasadorów heavy metalu, jakie wartości heavy metal powinien promować? Chodzi mi zwłaszcza o takie, które pozostają w opozycji do wartości kultury masowej?

Dla nas osobiście nasze wartości to uczciwość i szczodrość, a przede wszystkim zabawa.

Na podstawie Twoich doświadczeń, czy umiejętności miękkie są bardziej istotne dla

zespołów heavy metalowych niż umiejętności techniczne? Czy mógłbyś przywołać przykład, kiedy okazało się to prawdą? Melodia jest zawsze najważniejsza. Umiejętności techniczne są fajne, ale nie tworzą piosenek.

Jak porównałbyś atmosferę podczas pracy nad "Beyond The Wall" (2022) z atmosferą p o d c z a s p r a c y n a d " W a s t e l a n d " ( 2 0 0 9 ) , "Midnight Rider" (2017) i "Vortex" (2019)? Nagrywanie "Wasteland", "Vortex", "Midnight Rider" i EP "Metal Fire & Ice" (2015) przebiegało niemal dokładnie tak samo (śmiech). Wszystkie cztery płyty zostały nagrane w ciągu kilku dni. Po prostu zarejestrowaliśmy utwory w studiu w Montrealu. Ot, weekendowe sesje nagraniowe (śmiech). Z tą jedną różnicą, że "Wasteland" został nagrany w pięć dni w Pittsburghu z Dear Skull Records. Mieliśmy wtedy całkowicie inny skład z wyjątkiem wokali.

N a g r a c i e c a ł y " W a s t e l a n d " p o n o w n i e w obecnym składzie?

Nie cały, ale rozmawialiśmy o ponownym nagraniu kilku starych utworów w ramach kompilacji typu "best of".

Wasz nowy album "Beyond the Wall" rozpoczyna się pół balladowym wstępem Jaki krajobraz ma on malować w umysłach słuchaczy?

Wielkie chmury popiołu wypełniają powietrze w postapokaliptycznym koszmarze. Nie ma gdzie się zwrócić po pomoc, a ocaleni maszerują przez pustkowia.

Jaką role pełnią akustyczne fragmenty na "Beyond The Wall"? Czy poszliście w nich na pewien kompromis?

Robimy to, co uważamy za fajne i pasujące do nas.

Jakie cechy sprawiają, że "Beyond The Wall" jest Waszym najlepszym dotychczasowym albumem? Czy pracowaliście bez wytchnienia, żeby osiągnąć ten rezultat?

Zdecydowanie nie, ale mieliśmy akurat czas, więc nagraliśmy wszystko. Dysponowaliśmy sporą ilością materiału do pracy, kiedy w końcu poskładaliśmy piosenki.

Jak to możliwe, że "Beyond The Wall" jest p i e r w s z y m p e ł n o w y m i a r o w y m a l b u m e m Metalian, którego wszystkie wersje (kaseta, CD, winyl, niebieski limitowany winyl, digital) zostały wydane dokładnie tego samego dnia? Czy okazało się to bezproblemowe dla Waszej nowej wytwórni Temple Of Mystery Records dlatego, że nie mają tak dużego katalogu jak High Roller Records? A może dlatego, że postanowiliście się nie spieszyć i odłożyliście wszystko na odpowiedni moment?

Przypuszczam, że to drugie. Annick z Mystery wykonała niesamowitą pracę przy promocji albumu.

J a k z a m i e r z a c i e p r o m o w a ć " B e y o n d T h e Wall"? Jakie są Wasze plany koncertowe? Poprzez udzielanie wywiadów. Byłoby wspaniale pojechać ponownie w trasę po Europie, ale nie dłużej niż przez tydzień. (śmiech)

Czy "Live at Katacombes" (2020) jest reprezentatywnym materiałem dla Waszego brzmienia na żywo?

To album live, zawiera błędy i wszystko.

Jaką widzisz przyszłość heavy metalu za 20, 50, 500 lat?

Dokładnie taką samą jak teraz.

METALIAN 87
Uczciwość i szczodrość, a przede wszystkim zabawa

Pierwszy zespół NWOBHM

Prowler był jednym z pierwszych zespołów zaliczanych do Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. Przez kilkadziesiąt lat na jego dyskografię składały się wyłącznie dema, single i wszelkiej maści składanki. Nie mieli ani jednego longplay'a z prawdziwego zdarzenia. Aż do teraz. Niedawno ukazał się ich długogrający album, "Reactivate". Zawiera wprawdzie odrestaurowany materiał archiwalny, ale o bardzo wysokiej jakości dźwięku. Na pytania odpowieda oryginalny wokalista Trev Pattenden.

HMP: Jaki jest obecny status działalności Prowler?

Trev Pattenden: Zespół znajduje się w stanie zawieszenia. Muzycy porozjeżdżali się po różnych krajach dookoła świata i grają w innych kapelach. Kontaktujemy się doraźnie, gdy wymaga tego sytuacja, zazwyczaj przy okazji nagrywania. W obecnych czasach odległość nie stanowi problemu. Możemy wysyłać między sobą pliki za pośrednictwem Internetu - myślimy, że właśnie na tym polega progres... Jeśli uda nam się wydać następny album, pojawią się spore szanse na wspólne koncertowanie.

Zweryfikuj proszę, czy dobrze widzę Waszą dyskografię Według mojego źródła, składa się z: singla "Heartbreaker" / "Victim Of The

Aż siedem utworów z "Reactivate" zarejestrowaliście w latach 1980 - 1981 Co zapamiętałeś z tamtych sesji?

Dobrze je pamiętam. Numer z "Brute Force" zarejestrowaliśmy w Morgan Studios w północno-zachodnim Londynie. Morgan jest czołowym studiem, w którym pracowało wiele znanych zespołów. Przyniosło to swoje efekty. Sesja demówkowa Heath Levy odbyła się w studiu na Regent Street w Londynie. To też świetne miejsce. W obu studiach panuje magiczna atmosfera. Produkował nas Chris Tsangarides. Zarówno on, jak i same okoliczności, niesamowicie nas zainspirowały. Wiele się nauczyliśmy na temat nagrywania i komponowania. Chris okazał się wspaniałym profesjonalistą. Pracowaliśmy z nim później prawie do

mu wydanie "Reactivate". Odpowiedział, że zapyta w naszym imieniu Cherry Red Records. Zapytał, album się spodobał i trafił do sklepów. Cherry Red obdarzyło nas pełnym wsparciem. Nie moglibyśmy im wystarczająco podziękować. Wspaniali profesjonaliści.

"Reactivate" wyróżnia wyjątkowo przejrzyste brzmienie. Tu wszystko doskonale słychać! Jak udało Wam się tego dokonać, skoro graliście to tak dawno i nie mieliście wcześniej doświadczeń z nagrywaniem innych longplay'ów?

No cóż, pierwotnie nagrywał je jeden z najlepszych producentów na świecie, w jednym z najwspanialszych studiów. Posiadaliśmy oryginalne miksy w całkim dobrym stanie, pomijając kilka zniszczonych fragmentów. Zachował je nasz manager, a my odziedziczyliśmy je, gdy zmarł. W pierwszej kolejności stworzyliśmy ich wersje cyfrowe. Dzięki temu mogliśmy naprawić w nich to, co wymagało naprawienia. Wysłaliśmy je do kilku studiów, włącznie z Abbey Road. Zależało nam na jak najlepszej jakości. Uważamy, że istnieje zbyt wiele kiepsko brzmiących płyt, wydawanych przez zespoły, którym nie powiodło się kilkadziesiąt lat temu. Rozumiemy, że wynika to ze względów finansowych, ale świetny producent potrafi zrobić olbrzymią różnicę. Nie chcieliśmy dopuścić, by Prowler słabo brzmiał, albo żeby w tle słychać było zbędne hałasy. Wiele rzeczy może powodować, że archiwalne nagrania analogowe brzmią fatalnie, dlatego przeznaczyliśmy konkretne pieniądze na dopieszczenie "Reactivate". Nic na tym nie zarobimy. Grunt, że fani otrzymają płytę najwyższej jakości. To najważniejsze.

Wasza muzyka jest prosta i bezpośrednia Nie śpiewałeś operowym głosem jak Ronnie James Dio, Bruce Dickinson lub Rob Halford Używałeś naturalnej, niewymuszonej barwy głosu, a przy tym śpiewałeś z wzorową dykcją Czy takie podejście było w tamtych czasach uznawane za Waszą zaletę? A może korciło Was, by pójść w odrobinę bardziej ekstrawaganckim kierunku?

Nie myśleliśmy zbyt wiele o tego typu sprawach. Próbowaliśmy pozostać sobą. Jeśli ludzie tak nas postrzegali, to w porządku. Z pewnością nie imitowaliśmy innych kapel, zwłaszcza że nasze inspiracje były bardzo zróżnicowane. Można uznać nas za typowo brytyjski zespół.

C z y c h a r a k t e r y s t y c z n e s o l o g i t a r o w e w utworze "Gotta Get Back to You" stanowiło Wasz znak rozpoznawczy?

Night" (1985), singla "Bad Child Rinning" / Gotta Get Back To You" (2020) oraz longplay'a "Reactivate" (2022)

Nie zapominaj o utworze "Gotta Get Back to You" ze składanki "Brute Force" (1980, MCA). To pierwsze utrwalenie Prowler na dysku płyty winylowej pozwoliło nam na podniesienie rangi zespołu do statusu ogólnokrajowego na przełomie lat 1980 i 1981. Kompilacja dobrze się sprzedawała, w związku z czym grały nas radia o krajowym zasięgu. Wzbudziliśmy też zainteresowanie telewizji oraz prasy głównego nurtu.

Widzę, że to wszystko nagrania archiwalne Zgadza się.

czasu, gdy zmarł.

Po ukazaniu się "Reactivate" skomentowałeś: "Nie zrobiliśmy tego, by zaimponować znajomym Zrobiliśmy to dlatego, że byliśmy nareszcie w stanie ukończyć ogrom pracy, jaki zapoczątkowaliśmy wiele lat temu Nasza ambicja domagała się urzeczywistnienia". Byliśmy zdeterminowani do wydania albumu, ponieważ już dysponowaliśmy dobrą muzyką. Chris też życzył sobie, by takie wydawnictwo się ukazało. Chciał wypuścić płytę poprzez swoją wytwórnię Dark Lord. Nieco wcześniej ukazały się nasze single dzięki Jessowi Cox'owi z Metal Nation, ale on akurat wyprzedawał swój katalog. Zaproponowaliśmy

Ten tradycyjny fragment gitarowy zaczerpnęliśmy wprost z sola Johna Lorda z koncertówki Deep Purple, pt. "Made in Europe" (1976). Sporo jammowaliśmy podczas grania "Gotta Get Back to You" na żywo. Pewnego wieczoru nasz gitarzysta Martin Burrows zagrał to solo, a publiczność oszalała, więc wprowadziliśmy je do utworu na stałe. Wielu ludzi później mówiło, że to ich ulubiony moment.

"Heavy Metal Hero" otrzymaliśmy jedynie w wersji z 2020 roku z okazji czterdziestolecia Czym różniło się oryginalne wykonanie? Jakością. Martin poprawił partie gitar i powiedział, że teraz mój głos brzmi jeszcze lepiej, niż dawniej. Oryginalna wersja pojawiła się na naszej starej demówce. Posiadamy kasety z większością oryginalnych wykonań sięgających

PROWLER 88
Foto:Prowler

aż połowy lat siedemdziesiątych. Pozostaną one jednak tam, gdzie są!

Prowler założyliście w Essex w 1975 roku

Rob Halford napisał w swojej ostatniej książce ("Biblical: Heavy Metal Scriptures", strona 11 wydania angielskiego): "(w połowie lat 70-tych) zaczęliśmy zauważać, że odbierano nas inaczej w różnych częściach kraju (Anglii) Na północy, publiczność była bardziej szczodra Na południe od Birmingham

ludzie wydawali się bardziej wyrafinowani

Koncertowanie tam oznaczało wyzwanie. Głównym wyjątkiem było St Albans ( ) Nie mogli mieć nas dość (w St Albans)"

Czy podzielasz te geograficzne niuanse?

Nie do końca. Myślę, że publiczność w każdym miejscu doceniała nas za energię oraz za ciężką pracę włożoną w rozwój Prowler. Staliśmy na bardzo wysokim poziomie muzycznym. Uważaliśmy Brytyjczyków za fanów świetnie zorientowanych w temacie. Obecnie to samo powiedziałbym o Europejczykach. Teraz najlepsza publiczność jest na Kontynencie (Anglicy często nie zaliczają Wielkiej Brytanii do tzw. "Europy Kontynentalnej" - przyp.red.).

Kiedy zdaliście sobie sprawę z roli, jaką odegrał Prowler w Nowej Fali Brytyjskiego

Heavy Metalu?

Na pewno nie w okresie jej rozkwitu. Ściśle współpracowaliśmy z wieloma zespołami i nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek mówił na swoją muzykę "heavy metal". Po raz pierwszy z terminem spotkaliśmy się w prasie, po ukazaniu się "Brute Force". Sformułowanie "heavy metal" powszechnie przyjęło się dopiero w jubileuszowym wydaniu "Kerrang" z okazji dziesięciolecia czasopisma, w 1989 roku. Dołączyli wtedy czteroczęściowy suplement NWOBHM, zawierający opis tych zespołów, które uznawali za kluczowe dla Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. Dobrze świadczy to o tym, które kapele tak naprawdę zaliczały się wtedy do owego ruchu. Ciekawie to się dziś czyta, gdyż niektóre wydawałoby się "oczywiste" nazwy pominięto. Natomiast Prowler oczywiście uwzględniono.

Dlaczego przemianowaliście kapelę z Prowler na Samurai w latach 1981-1982? Aż tak bardzo podobał Wam się Wasz utwór "Samurai"?

Właściwie, to było na odwrót. Po ukazaniu się "Brute Force" zwróciło na nas uwagę szereg firm fonograficznych, w tym Bronze. Gość z ich działu A & R (Artists & Repertoire - przyp. red.) zasugerował zmianę nazwy w momencie, gdy pracowaliśmy w studiu Heath Levy. W ciągu dziesięciominutowej przerwy na kawę z Chrisem doszliśmy do wniosku, że odtąd nazwiemy się Samurai. To znaczy, myśmy wcale nie chcieli zmieniać, ale wyperswadowano nam, że to dobry ruch dyplomatyczny. W efekcie jeszcze do końca roku pozostaliśmy Prowlerem, a już od początku 1981 byliśmy Samurai'em. Pierwszy utwór, który napisaliśmy pod nowym szyldem, zatytułowaliśmy "Samurai". Publiczność go uwielbiała, choć zabójczo nam się go grało!

A skąd nazwa US w 1985r? Brzmi generycznie Łączyło nas autoironiczne poczucie humoru. US miało oznaczać "Unserviceable", a nie Stany Zjednoczone. Taki dowcip.

Podejrzewam, że skomponowaliście jakieś f a j n e n u m e r y , k t ó r e n i e z n a l a z ł y s i ę n a "Reactivate" Jakie widzisz szanse na kolejną płytę Prowler?

Oj, chcielibyśmy. Napisaliśmy już nowy materiał. Nie wydaliśmy jeszcze wszystkich archi-

walnych utworów, a moglibyśmy je dorzucić w charakterze bonusów do drugiego LP. Pracujemy nad nim.

Zadam Ci jeszcze parę osobistych pytań Zwróciłem uwagę, że mieszkasz w Dubaju Wiem tylko, że w 2013 roku odbył się tam festiwal Live Necromancy Jak ogólnie wygląda dubajska scena rockowo-metalowa?

Istnieje tutaj trochę lokalnych zespołów, składających się głównie z młodzieży szkolnej wykonujących covery. Niektórzy muzycy są całkiem nieźli. Słyszałem również o kapelach z Indii i innych sąsiednich krajów azjatyckich, które oddają cześć Iron Maiden. Rockowo/metalowe festiwale na świeżym powietrzu przyciągają tu dość dużą publiczność. Ostatnio grał u nas Def Leppard.

C z y w D u b a j u z w y k ł o s i ę z w r a c a ć d o wszystkich "sir"?

Na pewno nie "Sir Trev"! (śmiech) Pochodzę ze wschodniego Londynu, gdzie można zostać nazwanym wszelkiego rodzaju przedrostkami. Gitarzysta Martin Burrows również mieszka i pracuje w Dubaju. Przyjemnie tu, choć i tak obaj regularnie odwiedzamy Wielką Brytanię.

Rozumiem, że w Anglii zwroty "chap" or "bloke" brzmią neutralnie?

Jak najbardziej, "chap" i "bloke" brzmią w porządku.

Dziękuję za rozmowę.

Dzięki. Specjalne podziękowania dla wszystkich, którzy zaopatrzyli się w egzemplarz "Reactivate". Wiele to dla nas wszystkich znaczy.

PROWLER 89
Sam O'Black Foto:Prowler Foto:Prowler

Autostradą do szaleństwa

Historia zespołu Quartz wielokrotnie przeplatała się z historią Black Sabbath. Oba zespoły zaczynały w tym samym miejscu i czasie. Tony Iommi produkował debiut Quartz. Nasz rozmówca, perkusista Quartz Malcolm Cope, był tour managerem Black Sabbath i technikiem Bill'a Word'a. Wokalista, klawiszowiec i gitarzysta Quartz Geoff Nicholls przez dwadzieścia lat grał na klawiszach w Black Sabbath. Teraz Black Sabbath już nie istnieje, Geoff od 2017 roku nie żyje, a Quartz wydaje znakomity album "On The Edge Of No Tomorrow" z czternastoma utworami utrzymanymi w klimacie typowym dla miasta Birmingham.

HMP: Dziś, w sobotę 29 września 2022, mam przyjemność porozmawiać z Tobą o nowym albumie Quartz "On The Edge Of No Tom o r r o w " ( 2 0 2 2 ) d l a p o l s k i e g o c z a s o p i s m a HMP Czy byłeś kiedyś w Polsce?

Malcolm Cope: Tak, kilka lat temu w Krakowie. Zwiedziłem przy okazji Auschwitz. Quartz nigdy nie zagrał koncertu w Polsce.

Prawdopodobnie najbardziej oczekiwanym przez Ciebie wydarzeniem jest obecnie Keep It True Rising 2.

Zgadza się. Ta impreza odbędzie się w przyszłą sobotę. Szykujemy się na nią z ekscytacją. Wystąpiliśmy na jej poprzedniej edycji 10 lat

Mówisz, że znakomity? Miło to słyszeć.

Quartz był od zawsze blisko związany z Black Sabbath, a jak wiadomo, u nich śpiewał na początku Ozzy Osbourne Szczerze powiedziawszy, Ozzy mocno oddalił się od sabbathowskiego brzmienia, jego nowy krążek "Patient Number 9 " jest kompletnie inny stylistycznie Tymczasem Wam bliżej do klasycznych pozycji Black Sabbath Bardzo to cieszy, że Wy gracie właśnie tak, a nie inaczej Dziękuję.

Jak opisałbyś atmosferę towarzyszącą pracom nad "On The Edge Of No Tomorrow"?

czej tak, jakby projekt przeciągał się w czasie Bo faktycznie tak było. Ogrywaliśmy je przez długi okres, zmienialiśmy ich strukturę, długo przy nich kombinowaliśmy, wielokrotnie je modyfikowaliśmy.

Czy zadedykowaliście nową płytę Geoff'owi Nichollsowi?

Cóż, nie tyle zadedykowaliśmy, co okazaliśmy mu za jej pośrednictwem szacunek. Nasza wieloletnia przyjaźń z Geoffem znacząco wpłynęła na charakter albumu. Zrobiliśmy należyty użytek z wielu fragmentów jego niewykorzystanych kompozycji, dzięki czemu zamiast zmarnować się, ujrzały światło dzienne. Geoff pozostawił po sobie dwa laptopy z mnóstwem plików muzycznych. Przesłuchaliśmy wszystkie. Dokładnie zapoznaliśmy się, nad czym pracował przed śmiercią. Użyliśmy jego najlepszych fragmentów i ścieżek gitarowych, wokalnych oraz klawiszowych. Spędziliśmy sporo czasu na składaniu ich.

A zatem, które utwory z zestawu należą do Geoffa?

(odpowiadając na to pytanie, Malcolm Cope długo zastanawiał się) "The Road To Madness" (prawdopodobnie chodzi o "Highway To Madness" - przyp.red.), "Night Of The Living Dead", "World Of Illusion", "Babylon Is Burning"

"Babylon Is Burning" brzmi jak medley kilku kawałków

Jeśli wsłuchasz się w liryki, część gloryfikująca styl życia i śpiewania Ronni'ego Jamesa Dio została napisana przez Geoffa Nichollsa Dio często przywoływał symbol tęczy, zwłaszcza w okresie Rainbow, w związku z czym jeden spośród naszych nowych kawałków nazywa się "Master Of The Rainbow"

Czy znałeś osobiście Dio?

Nie. Uczestniczyłem kiedyś w jego sesji studyjnej, ale nie miałem okazji poznać go zbyt dobrze.

A czy Geoff Nicholls słyszał wszystkie utwory z płyty "On The Edge Of No Tomorrow"?

Nie, on słyszał tylko te utwory, które sam współtworzył. Dwa lub trzy tygodnie przed jego śmiercią ukończyliśmy "Highway To Madness". Geoff zarejestrował surowe wersje swojego wokalu. Partie instrumentów dodaliśmy w późniejszym okresie.

Spotkałem się z opinią, że Geoff uwielbiał rozśmieszać innych

Prawda. Był bardzo rozrywkowym gościem. Miał wspaniałe poczucie humoru.

temu. Było świetnie, wszyscy spędzili wspaniale czas, byli wobec siebie przyjaźnie nastawieni. Liczymy, że tym razem też wszyscy będą się znakomicie bawić.

Uważasz to za idealną okazję do poznania nowych ludzi, czy raczej wolisz trzymać się swojej paczki przyjaciół?

Oczywiście, że chętnie rozmawiam z wszystkimi osobami. Zatrzymamy się w okolicy do niedzieli, nie spieszy nam się.

W maju tego roku ukazał się znakomity album studyjny Quartz

Trochę się stresowaliśmy, ale przede wszystkim cieszyliśmy się, że w ogóle to robimy. Udział dwóch różnych wokalistów (legendarny Geoff Nicholls i powracający Geoff Bate - przyp. red.) powodował zamieszanie. Wszyscy jednak byliśmy skupieni na rejestracji albumu. Część materiału pochodzi z archiwum Geoff'a Nicholls'a, który zmarł, zanim weszliśmy do studia. Wspo-minaliśmy naszą przyjaźń przy okazji odsłuchiwania jego pomysłów.

Powiedziałeś, że byliście skoncentrowani, ale w moim odczuciu "On The Edge Of No Tomorrow " nie brzmi jak efekt jednej sesji, a ra-

Jego kawałek "World Of Illusion" bardzo ciekawie się rozwija, miarowo zwiększając tempo, a w pewnym momencie padają słowa: "children have no future" (w wolnym tłumaczeniu: "dzieci nie mają przyszłości" -przyp red ) Jak myślisz, czy on faktycznie mógł wierzyć, że nie ma żadnej przyszłości przed kolejnymi pokoleniami?

Może Ty tak to interpretujesz, ale nie wydaje mi się. Geoff napisał początkowy, wolniejszy fragment, a my dodaliśmy później przyspieszenie. "Children have no future" to nie są jego słowa.

Które wersy liryków zostały przez niego napisane jako ostatnie?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ponie-

QUARTZ 90
Foto:Quartz

waż ostateczne wersje, które znalazły się na albumie, zasadniczo różnią się od pierwowzorów. Nie znam odpowiedzi... Oh, właśnie, że znam: ostatnie jego liryki znalazły się w "Highway to Madness". Podpisał się pod nimi chwilę przed śmiercią.

Słuchając "On The Edge Of No Tomorrow" naszła mnie refleksja, że jej utwory można zaklasyfikować do dwóch różnych kategorii. Niektóre kompozycje są bowiem prostsze, bardziej bezpośrednie, zaś inne - wyrafinowane Do pierwszej grupy zaliczyłbym "Freak Of Nature", "Angels At The Crossroads", "Keep Up The Fight", "Brainwashed", "Dirty Disease", "What Love Is", "Highway To Madness" Do drugiej grupy zaliczyłbym zaś: "Dead Or Glory", "They Do Magic", "Master Of The Rainbow", "Night Of The Living Dead", "Evil Lies" i "World Of Illusion" Dyskutowaliśmy o tym wewnątrz kapeli. Nie zależało nam na utrzymaniu jednolitego charakteru całej płyty. Woleliśmy, żeby była zróżnicowana. Nadal pozostało nam sporo ciekawego materiału, który będziemy nagrywać po występie na Keep It True Rising 2

Podobno "Dirty Disease" traktuje o kowidzie

Jak wobec tego możemy interpretować słowa: " money talks, bullshit box, we hear it everyday" (w wolnym tłumaczeniu: "pieniądze mówią głosem, który słyszymy każdego dnia w pudełku kłamstw" - przyp red )?

Tak, "Dirty Disease" jest o kowidzie. Politycy gadali zbyt dużo kontrowersyjnych rzeczy, wysyłali w świat sprzeczne sygnały, wprowadzali opinię publiczną w błąd, siali zamieszanie. W efekcie wydawało się, że nikt do końca nie wie, co należy robić.

Jak obecny wokalista Quartz, Geoff Bate, odnosi się do liryków pisanych przez jego poprzedników?

Geoff Bate śpiewał na albumie Quartz "Against All Odds" (1983) i powrócił do nas niedawno. On lubi całą naszą twórczość i z łatwością adaptuje ją pod swój głos. Nie znam jego szczegółowych opinii, ale też nigdy od niego nie usłyszałem, że nie lubi jakiegoś fragmentu.

Jak doszło do tego, że na "On The Edge Of No Tomorrow" widzimy to samo logo, które p o j a w i ł o s i ę n a d e b i u t a n c k i m l o n g p l a y ' u Quartz w 1977 roku?

W zespole brakowało jednomyślności co do wyboru loga. Poszczególni muzycy chcieli użyć inną wersję. Ostatecznie zdecydowaliśmy się porzucić wszelkie nowsze propozycje i pozostać przy najstarszym wariancie.

W początkowym okresie Waszej działalności zbudowaliście silne relacje z muzykami reprezentującymi inne kapele wywodzące się z Birmingham. Kumplowaliście się nie tylko z muzykami Black Sabbath Zastanawiałem się, czy wśród Waszego bliskiego kręgu znajomych znajdowali się również muzycy formacji Magnum, czy też oni należeli do kompletnie innej sceny działającej w Birmingham? Pytasz o detal sprzed 60 lat. Owszem, mieliśmy ze sobą co nieco wspólnego, z niektórymi osobami razem muzykowaliśmy. Znaliśmy Magnum, choćby z racji faktu, że oni występowali w tych samych klubach, co my. Nigdy jednak nie zbudowaliśmy z Magnum szczególnie zażyłych relacji przyjacielskich.

Może dlatego, że Wam zależało na klimatach heavy bluesowych, podczas gdy oni próbowali stworzyć coś bardziej progresywnego? Tak było.

Ale czy Quartz nie ciągnęło w bardziej progresywne rejony w porównaniu do aspiracji Black Sabbath?

Nie wydaje mi się. Różnica pomiędzy Quartz a

QUARTZ 91
Foto:Quartz

Black Sabbath sprowadzała się do tego, że myśmy bardziej grali rock niż heavy metal.

Oczywiście Geoff Nicholls był bardzo ważną częścią Black Sabbath, skoro przez dwie dekady grał u nich na klawiszach Mało kto jednak wie, że Ty też w znacznym stopniu przyczyniłeś się do ich sukcesu Pełniłeś rolę tour managera Black Sabbath

Ernest Chapman. Twoje pytanie jest nie na miejscu. Tour managerem Black Sabbath był Ernest Chapman

Ty również

Ja nie. Hej, chwila, zaczekaj. Ja też byłem tour managerem Black Sabbath. To znaczy, nie w sensie pełnienia oficjalnej funkcji, ale przez kilka lat pomagałem im w sposób typowy dla tour managera. Wtedy oficjalnie byłem ich technikiem perkusji.

Jak pomagałeś Billwi Wardowi w grze na perkusji?

Nie robiłem nic podczas koncertów, a jedynie w studiu. Wspierałem go też, gdy muzykował poza Black Sabbath

Jak postrzegasz różnicę pomiędzy Twoją grą na perkusji, a grą Billa Warda?

Bill w znacznie większym stopniu niż ja czuje bluesa. Wyraźnie to odczułem, gdy sam próbowałem zmierzyć się z jego repertuarem. Black Sabbath grało "slightly behind the beat" (trochę obok rytmu? - przyp. red.), podczas gdy Quartz "on the beat" (wraz z rytmem? - przyp. red.). Tak więc istnieje między nami wyraźna różnica stylistyczna. Podejrzewam, że to słyszysz?

Słyszę różnicę, ale nie gram na perkusji i w związku z tym trudno byłoby mi to ująć we właściwe słowa. Dziękuję za podzielenie się Twoją perspektywą Twoje bębnienie wydaje mi się proste, tak jakbyś nie próbował wywrzeć na nikim wrażenia niuansami technicznymi, ani wybić się na pierwszy plan Bardziej dbasz chyba o całokształt kompozycji. Tak.

Zdarza Ci się czasem zagrać solówkę perkusyjną na żywo?

Nie, bo zawsze stawiam na regularne utwory.

Czy chciałbyś coś jeszcze dopowiedzieć, o co

Ciebie nie zapytałem?

Dziękuję za rozmowę. Cieszymy się, że wiele osób interesuje się poczynaniami Quartz Wkładamy wiele serca w tworzenie muzyki autorskiej i miło wiedzieć, że coś z tego wynika. Niekoniecznie chodzi o pieniądze. Grunt, że ludzie doceniają próbę dokonania czegoś w branży muzycznej.

Doceniamy Co powiedziałbyś, gdyby ktoś wyszedł z pomysłem napisania książki o historii Quartz?

To mógłby okazać się trafiony pomysł, ponieważ mamy wiele ciekawych historii do opowiedzenia. Graliśmy i supportowaliśmy wiele kapel, które stały się wielkie. Poza tym, zaczynaliśmy w Birmingham, skąd wywodzi się znaczący segment muzycznego biznesu. Dorastaliśmy, rozwijaliśmy się i wzajemnie inspirowaliśmy się wraz z artystami, którzy cieszą się olbrzymią popularnością.

A może powiesz mi coś, o czym nigdy nie wspominasz w wywiadach: jak nazywa się Twój ulubiony zespół thrash metalowy?

Thrash metal? Nie znam wiele grup thrashowych. Nie wiem, czy można uznać Metallikę za thrashową formację, podejrzewam, że raczej nie. Trudno jest mi wymienić konkretną nazwę, którą kocham i wspieram.

Metallikę zalicza się do tzw wielkiej czwórki amerykańskiego thrash metalu Inspirowali Cię?

Owszem, jestem fanem Metalliki. Powiem Ci, że ludzie kojarzą Quartz z Black Sabbath ze względu na wspólną historię, ale myśmy zawsze starali się nie ograniczać do jednego gatunku czy nurtu. Nie chcieliśmy kopiować kogokolwiek.

Cóż, Black Sabbath dawno zakończyło działalność, Ozzy śpiewa kompletnie inne rzeczy, a Quartz kontynuuje to, co od zawsze wychodziło Wam najlepiej My, fani brzmień z Birmingham, bardzo cieszymy się i doceniamy, że w 2022 roku wychodzą płyty takie, jak "On The Edge Of No Tomorrow" Bardzo dziękuję za wywiad Dziękuję.

HMP: Co jest najfajniejsze w graniu klasycznego heavy metalu? Współcześnie powstało mnóstwo zespołów grających w tym gatunku, a mimo to wciąż powstają nowe Thomas Hewson: To najlepszy styl! Nie wybieraliśmy klasycznego metalu, tak po prosto należy brzmieć! Nawet kiedy byliśmy dzieciakami, naszymi bohaterami byli Dio, Motörhead czy Judas Priest... I rzecz jasna skoro wiele kapel do dziś gra w tym stylu, to znaczy, że nie tyle jest on klasyczny, ile wieczny!

Wasza nazwa nawiązuje do kawałka Iron Maiden Początek "Shadows of War" też brzmi jak Maiden Celowe nawiązanie? Nie bardzo, w zasadzie włożyliśmy spory wysiłek w to, żeby wykuć własną muzyczną tożsamość. Nasze inspiracje podajemy na tacy, ale chcemy też wnieść na stół coś ciekawego. "Shadows of War" był inspirowany przez Visigoth. To był pierwszy kawałek napisany przez zespół i pierwszy metalowy kawałek, jaki nasz basista, Tom, w ogóle napisał. Jednak porównanie do jednego z największych zespołów wszech czasów nie chodzi piechotą!

Jak to się w ogóle stało, że tak świetna nazwa była tak długo "wolna"?

Sam O'Black
QUARTZ 92
Foto:Quartz Foto:Tailgunner

W Wielkiej Brytanii długo czekano na taki zespół, jak my

EP Tailgunner znalazła się wśród najlepszych wydawnictw roku 2022 według kanału NWoTHM Albums. Ciekawe jest to, że Thomas Hewson odpowiedział na nasze pytania na długo, zanim pojawiła się ta wiadomość, ale nakręcenie i pewność siebie, biła młodego zespołu już wcześniej. Być może jest to recepta na sukces. Z Thomasem rozmawialiśmy tylko o EP, ale Brytyjczycy powoli już szykują długogrający materiał.

Spędziliśmy dużo czasu na poszukiwaniu odpowiedniej nazwy! Na liście byla ponad setka, z czego większość była już zajęta. Polując na nazwę podczas pandemii, spędziliśmy wiele czasu na słuchaniu płyt i czytaniu słownika. Doszło do tego, że nie chcieliśmy iść do studia, żeby nagrać debiutancki album bez wcześniejszego nazwania zespołu. Tailgunner wpasował się idealnie!

Wasze okładki, w tym ta do "Crashdive" wygląda jak okładka kapeli z lat 80 Niektóre zespoły z takimi okładkami stylizują brzmienie swoich płyt na lata 80. - dodają pogłos, brud etc Wy gracie po prostu klasyczny heavy metal Skąd pomysł na takie retro okładki?

Już na samym początku tworzenia zespołu ogromną rolę odegrała identyfikacja wizualna. Dla nas bycie zespołem to coś więcej niż tylko muzyka. Tutaj chodzi o rodzaj świata, który tworzymy dla siebie i chcemy do niego zaprosić innych. Darzymy ogromną miłością horror z lat 50.-80., retro futuryzm i oczywiście heavy metal. Jest to coś, czego brakowało w ostatnich latach, a mianowicie połączenia muzyki z zabójczą sztuką - prawdziwego mariażu tych dwóch rzeczy. Było dla nas bardzo ważne, aby nasza grafika pasowała do naszej dźwiękowej tożsamości... Mamy w zanadrzu coś bardzo fajnego jeśli chodzi o grafikę do okładki pełnej płyty!

Tytułowy kawałek głównym riffem nawiązuje z kolei do Metalliki Ponieważ pozostałe elementy tego kawałka idą w zupełnie inną stronę niż Metallica, domyślam się, że tym razem to przypadek?

Zdecydowane przypadek. Czerpiemy trochę z Metalliki, ale to Megadeth uważamy za dużo większą inspirację. "Crashdrive" to jeden z naszych bardziej technicznych kawałków na teraz, ale najważniejsze, żebyśmy ustalili nasz muzyczny styl, chcemy brzmieć jak my, nie jak ktokolwiek inny.

Wszystkie Wasze wydawnictwa miksował i masteringował Olof Wikstrand Klasycznie brzmiące heavymetalowe zespoły to jego specjalność Pewnie to właśnie zachęciło Was do współpracy z nim? Swoją drogą, linie wokalne w "Revolution Scream" kojarzą mi się troszkę z Enforcer

Z pewnością! Jeśli chodzi o znajomość heavy metalu, nie ma w tej chwili lepszej osoby. Olof jest mistrzem w tym, co robi, a przy tym doskonale czuje to, czego potrzebowaliśmy. Wiedzieliśmy, że możemy wysłać mu dowolny punkt odniesienia, a pociągnie to dokładnie tak, jak tego chcemy. Enforcer również jest

wpływowym zespołem, podobnie jak wiele innych szwedzkich kapel, od Gotham City, Mindless Sinner, po Bathory czy nawet Hardcore Superstar lub Crashdiet. Ich poczucie melodii nie ma sobie równych.

Zauważyłam, że na promocyjnym zdjęciu któryś z Was ma koszulkę jednego z najlepszych współczesnych zespołów - Riot City Uwielbiamy Riot City! Wydali dwie z najlep-

ka miesięcy po tym, jak rozpoczęliśmy naszą karierę, świetnie było być u boku tak wielu bohaterów. To dobry dowód na to, jak szybko udało nam się zaistnieć, a przypomnienie o starych dobrych płytach-kompilacjach było w tym wszystkim najfajniejsze!

Za Wami trasa po Wielkiej Brytanii Ostatnio wielu muzyków nam mówi, że współcześnie odbiór heavy metalu się zmienił Mówią, że dziś najlepiej najpierw wydać płytę, być rozpoznawalnym w internecie i dopiero potem warto jechać w trasę Wy nie macie jeszcze pełnej płyty Jak wrażenia po trasie? W tym wszystkim według nas nade wszystko chodzi o granie na żywo! Burza speed, power metalu i browaru, wszystko z prędkością miliona mil na godzinę! Chcemy budować naszą reputację nie biorąc jeńców na koncertach, tak, jak za starych czasów! Tak powinno być. Już na pierwszej trasie udało nam się wyprzedać kilka dat, i to po zaledwie dwóch miesiącach istnienia, więc ludzie tutaj naprawdę to łyknęli! Nie ukrywamy tego, kim jesteśmy i o co nam chodzi. Nie dbamy o trendy, nie mamy czasu dla tych, którzy stają na naszej drodze. Jesteśmy heavy fuckin' metal, na wieki -

szych metalowych płyt ostatnich lat, a ich koncerty są jak żyleta! Mają do swojej muzyki zarówno surowe, jak i radosne podejście i miażdżą na żywo!

Wzięliście udział w projekcie "AID UKraine" "Revolution Scream" to kawałek napisany specjalnie na potrzeby tej kompilacji?

Nie, to kawałek napisany kilka lat wcześniej, ale mieliśmy wrażenie, że perfekcyjnie pasuje, żeby ofiarować go na potrzeby tej kompilacji. Kawałek jest o podnoszeniu się, dążeniu do przeznaczenia. Wspaniale było mieć ten numer na płycie.

Trafiliście do tego projektu wraz z tak znaną nazwą jak Steve Grimmet's Grim Reaper czy Tygers of Pan Tang Co czujecie będąc wśród takiego towarzystwa?

Wspaniałe uczucie! I pojawiło się zaledwie kil-

bez żadnych przeprosin. Ludzie w Wielkiej Brytanii długo czekali na taki zespół jak my.

Katarzyna "Strati" Mikosz, Tłumaczenie pytań: Szymon Tryk

TAILGUNNER 93
Foto:Tailgunner

Nonszalancki Frankenstein

Wij znowu zaskoczył. Po debiutanckim, bardzo udanym albumie "Dziwidło", warszawskie trio wydało krótszy materiał "Przeklęte wody". Ukazuje on nieco inne, zdecydowanie mocniejsze oblicze Wija. Wśród zróżnicowanych utworów autorskich znowu pojawia się nieoczywisty cover, a muzycy już zapowiadają drugi album: częściowo rozwijający pomysły z EP, ale zarazem nowatorski i bez powielania już wypracowanych rozwiązań.

HMP: K r ó t k o p o p r e m i e r z e " D z i w i d ł a " wspominaliście, że macie już ogólne zarysy drugiego albumu, ale są też szanse na coś krótszego i faktycznie, wydaliście właśnie EP-kę "Przeklęte wody" To materiał dość zaskakujący, pokazujący bowiem cięższą stronę Wija, gdzie do wpływów z lat 60 i 70 doszły kolejne, już typowo metalowe, zakorzenione w latach 80 ?

Tuja Szmaragd: Przygotowanie długogrającego materiału to spory wysiłek. Chcieliśmy zrobić sobie przerwę od tego zamieszania, i wypuścić coś mniejszego. W międzyczasie szykujemy kolejne numery. Materiał ewoluuje sam, nie jest to poparte analizą rynku, ani mapą rozwoju.

Miko: Ponieważ granie w zespole to jedna z

Palec: Rewolucja na wielką skalę może to nie jest, ale faktycznie rozległość naszych zainteresowań muzycznych jest tak duża, że naturalnym jest, że kosztujemy z innych gatunków. To że zostajemy przy gatunkach okołorockowych jest po prostu spowodowane tym, że aktualnie nie czujemy potrzeby zrobienia materiału, który np. czerpie z mojego ukochanego funku.

Czym są więc dla was formalne ograniczenia m e t a l u c z y s z e r z e j r o c k a j a k o g a t u n k u , dobrodziejstwem czy przekleństwem?

Tuja Szmaragd: Moim zdaniem metal i rock są atrakcyjne do grania właśnie dlatego, że nie mają sztywnych ograniczeń formalnych. A przynajmniej nie muszą ich mieć. Oczywiście,

metalu z innymi gatunkami - rapem, operą, folkiem - dają efekty, które niezbyt dobrze sprawdzają się w dłuższej perspektywie. Z kilkoma chlubnymi wyjątkami.

Niektóre z tych utworów, jak choćby "Metabunkier", były gotowe już wcześniej, graliście je na koncertach, ale koniec końców nie trafiły na wasz debiutancki album - takie krótsze wydawnictwo jest więc idealnym sposobem na ich upublicznienie, skoro wciąż powstają nowe kompozycje i te starsze tym bardziej mogą się już nie załapać na drugą dużą płytę?

Tuja Szmaragd: "Metabunkier" powstał już po zakończeniu prac nad "Dziwidłem". To nie jest tak, że na EP-kę trafiły jakieś mniej kochane przez nas utwory. To po prostu krótsza forma.

Miko: Chociaż - jak już mówiliśmy - nie jesteśmy purystami gatunkowymi, to jednak jakaś doza spójności w ramach jednego wydawnictwa jest wskazana. Chcielibyśmy uniknąć sytuacji, gdzie pełnowymiarowy album jest wydawnictwem przekrojowym, bo dopiero wtedy wyglądałoby to jak kolekcja niewykorzystanych wcześniej odpadów.

Swoją drogą dzięki renesansowi winylowego nośnika mamy powrót do sytuacji sprzed lat, kiedy zespoły miały zwykle do wykorzystania dwie strony czarnej płyty, trwające 18-20 minut - niejako wymuszało to zwięzłość całego materiału, trzeba było dokonywać wyboru rzeczywiście najlepszych numerów, a pozostałe trafiały na strony B singli albo MLP czy EP-ki właśnie?

Tuja Szmaragd: Ja mam tylko jedno kryterium, muszę czuć, że numer działa. Bardziej myślę piosenką, niż albumem, choć podziwiam umiejętność np. Kinga Diamonda w odwrotnym podejściu.

Miko: No tak, podczas robienia "Dziwidła" gdzieś tam przemknęła się myśl o winylu i ograniczeniach, jakie on narzuca, ale nie był to priorytet. Zwłaszcza, że LP wyszedł spory czas po CD. Długość trwania winylu była raczej brana przez nas pod uwagę na zasadzie "dobra, mamy tyle materiału, ile trzeba". Wszak "Reign in Blood" trwa 28:55 i więcej nie trzeba.

Nie mieliście pokusy zachowania "Narwala" czy "Jutra nie ma " na drugi album, "Przeklęte wody" miały być krótkim, ale trzymającym poziom materiałem, żeby nikt nie zarzucił wam spadku muzycznej jakości?

Tuja Szmaragd: Wierzę w to, że nie zabraknie nam hitów, więc nie chomikowałam ich na kolejne wydawnictwo.

trzech najfajniejszych rzeczy na świecie, chcieliśmy zrobić coś nowego jak najszybciej. Miastu i światu.

Nie chcieliście zostać zaszufladkowani jako zespół grający retro rocka/ protometal, czy to niejako naturalna ewolucja, konsekwencja waszego rozwoju nie tylko jako muzyków, ale również słuchaczy, ciągle odkrywających coś nowego i godnego uwagi?

Tuja Szmaragd: Nie chcieliśmy być zaszufladkowani, po prostu, choć to pewnie wiele ułatwia. Natomiast za zmianami w brzmieniu stoi prostszy powód - lubimy mieszać i kombinować. Robiąc więcej tego samego nie zadowolilibyśmy przede wszystkim samych siebie. Nie czuję jednak, żebyśmy zrobili jakąś totalną rewolucję.

zawsze znajdą się żołnierze broniący prawilnego brzmienia. To zaangażowanie nawet czasem mi imponuje, ale nie przekonuje. Jak mówi starożytne chińskie przysłowie: każdemu jego porno.

Miko: Podchodząc do tematu bardziej teoretyczno-filozoficznie, to nie wiem, czy można w ogóle mówić o jakichś formalnych ograniczeniach w rocku, który przez te wszystkie lata skrzyżował się i skundlił ze wszystkimi innymi dziedzinami twórczości dźwiękowej, od folku po operę. A wracając do nas, to nie czuję się w żaden sposób ograniczony, może częściowo dlatego, że najszerzej pojęty rock (włączając w to wszystko od lat 50. po black metal) jest środowiskiem, w którym naturalnie bytuję i nie bardzo poza nie wychodzę. Zresztą, osobiście uważam, że próby krzyżowania rocka/

Palec: Drugi pełny materiał będzie częściowo kontynuacją drogi z EP-ki, ale nie zabraknie kolejnych rozwidleń. W którą stronę się udamy czas pokaże, to nie jest jakaś wyrachowana strategia; po prostu coś nam się spodoba i uderzymy w tę stronę.

Miko: Ponieważ nowe piosenki - jak zauważyłeś - są już grane na koncertach, to stwierdziliśmy, że trzeba je nagrać, choćby po to, żeby uchwycić element spontaniczności i energii, które nowopowstałe piosenki w sobie mają.

Na jakim etapie pojawił się pomysł kolejnego coveru i dlaczego po "In League With S a t a n " V e n o m p a d ł o w ł a ś n i e n a " W o l f Moon" Type O Negative? Zdecydowała mroczna warstwa muzyczna czy raczej tekst?

WIJ 94
Foto:AdamGrygierzec

Tuja Szmaragd: Po prostu bardzo lubię kawałek "Wolf Moon", a tak się składa, że jego sens totalnie wymknął się publiczności. Widziałam super zabawną dyskusję na jakimś forum muzycznym, gdzie amerykańscy fani stanowczo protestowali, jakoby traktował o krwi miesięcznej. Przecież Pete nie napisałby czegoś tak obrzydliwego! Pomyślałam więc, że go spolszczę i zaśpiewam, zabrzmi wtedy jeszcze bardziej makiawelicznie dla wszystkich, których ten temat przeraża. A niestety przeraża wciąż wielu.

Miko: Type O Negative towarzyszy mi od czasu wydania "Bloody Kisses" i jest dla mnie kontynuacją podejścia do muzyki, jaki reprezentował np. Misfits. To znaczy z jednej strony patos i gotyk, a z drugiej jednak puszczenie oka do słuchacza na zasadzie "ej, no kurwa, bez przesady". Z jednej strony klimat i mrok, ale w ryj też dać umie. No, a jeśli chodzi o wybór utworu, to patrz wyżej.

W sumie Peter Steele na płycie, z której wybraliście ten numer, też miał coś nieoczywistego, bo przeróbkę piosenki Neila Younga, a wcześniej sięgał nawet do repertuaru duetu Seals & Crofts U was jest podobnie, a cała zabawa polega na tym, żeby coś obcego nie odstawało w jakiś znaczący sposób od waszego autorskiego materiału?

Tuja Szmaragd: Od wielu lat tłumaczę komiksy, za graniem coverów stoi przede wszystkim moja tłumacka frajda, to nie jest żaden statement. Natomiast przymierzając się do coveru mam jeden plan: żeby nie zabrzmiał tak samo, jak oryginał, takie granie nie ma sensu. Granie coverów jest fajne, jeśli czujesz, że możesz własnym głosem wydobyć z kompozycji coś, co wcześniej zostało zepchnięte na dalszy plan.

Miko: Chciałbym kiedyś zrobić cover, który wpisywałby się w styl zespołu, tak jak "Summer Breeze". Serio, ja dowiedziałem się, że to nie ich numer po kilkunastu latach słuchania go. Ale z drugiej strony uważam, że mamy do zaoferowania dużo więcej, nie chciałbym, żebyśmy byli kojarzeni jako "ten zespół, co robi covery", bez względu na to, jak fajne by one nie były.

"Metabunkier" to chyba efekt waszej kolejnej, tym razem komiksowej, fascynacji I jak

by nie patrzeć to związki komiksu z ciężkim graniem trwają praktycznie od jego początków, co animowany film "Heavy Metal" tylko potwierdził i ugruntował?

Tuja Szmaragd: Komiks u swojego zarania przyciągał artystów będących wyrzutkami świata sztuki i dlatego doskonale skleja się z rock & rollem, który ma takie samo podłoże. Przerysowanie, umowność, skrótowość, to wszystko są cechy obu medium. Uwielbiam zarówno magazyn "Heavy Metal" jak i film inspirowany publikowanymi w nim komiksami. Wielka fantazja, wolność twórcza, zero pretensji i wdzięk - takie ma cechy, i ja także chciałabym się nimi kierować. Miko: Moim ulubionym komiksem był "Kajko i Kokosz" (oprócz "Szninkla"), więc ewentualnie łącząc komiks z muzyką mógłbym grać jakiś rycerski metal z humorystyczną nutą. Dlatego w moim przypadku to są rzeczy raczej rozdzielne. Chyba muzyka w moim życiu w pewnym momencie wyparła komiks.

Słuchając tego materiału, szczególnie partii wokalnych, odnoszę wrażenie, że znowu nagrywaliście na setkę - to najlepsze dla was rozwiązanie, chociaż nie dla każdego oczywiste i przy większych składach trudne do realizacji?

Tuja Szmaragd: Moim zdaniem to najlepsza forma nagrywania muzyki takiej, jak nasza, gdzie liczy się przede wszystkim ekspresja i dynamika. Nie mamy bardzo skomplikowanych ścieżek i solówek, przed których zagraniem trzeba zmówić zdrowaśkę. W ich miejsce mamy powera, a jego w moim odczuciu można odzwierciedlić tylko na setce.

Miko: Kiedyś uważałem nagrywanie na ślady i późniejszą ich edycję jako jedną z największych przypadłości współczesnej muzyki odpowiedzialną za jej odczłowieczenie. Trochę zmieniłem zdanie, wszak kiedyś zespoły mogły sobie pozwolić na wielotygodniowe pobyty w studio i cyzelowanie muzyki na żywo. W dzisiejszych czasach tę rolę przejął komputer i nie jest to wcale złe, o ile się dobrze z tego korzysta. Powiedziawszy to, nadal uważam, że nagrywanie na setkę jest najlepsze.

"Przeklęte wody" to materiał cięższy, ale jednocześnie o sporym potencjale - marzy wam s i ę d o t a r c i e d o n i e c o s z e r s z e g o g r o n a słuchaczy, stała obecność w rockowych programach radiowych, etc ?

Tuja Szmaragd: Pewnie, pokaż mi muzyka, który nie chce być doceniony i usłyszany. Jeśli jednak ludzie tego nie kupią, to i tak będę pisać nowe piosenki.

Miko: Muzyka z samej swojej natury jest przeznaczona dla innych. O ile wiersze, czy powieści można pisać do szuflady, to dźwięk z samej swojej fizycznej natury dociera do odbiorców - bez względu na to, czy jesteś to ty i twój kot, czy cały stadion ludzi.

"Masy nie dają sztuce niczego Nie mogą podnieść poziomu, artysta zaś, który świadomie stara się trafić w masowy gust, musi uczynić to, obniżając poziom" Igor Strawiński wypowiedział te słowa w roku 1946 i proszę: minęło prawie 80 lat i wciąż są prawdziwe, tak więc może jednak warto być artystą niszowym? Nawet tym bardziej, że ekskluzywność bywa jednak kusząca, szczególnie w kraju zdominowanym przez dźwięki muzykopodobne?

Tuja Szmaragd: Wszystko zależy od tego jakie kto ma potrzeby. Moich zainteresowań zazwyczaj nie odzwierciedla mass market. Pewnie umiarkowanym, ale jednak jestem dziwolągiem. Gdybym udawała normalsa, inni normalsi szybko by się połapali, że to podpucha. Brak autentyczności zawsze wypłynie. U gwia-

WIJ 95
Foto:AdamGrygierzec Foto:AgataWronskaiRafalDominik

zdy popu tak samo, jak u piwniczarskiego rockersa. Robimy naprawdę prostą muzykę, więc nie podejmuję się dyskutowania o poziomie, jaki reprezentuje off w porównaniu do mainstreamu. Często popowe numery są wyprodukowane na poziomie o jakim z naszym budżetem nawet nie mamy co myśleć. Nie spędza mi to jednak snu z powiek. Lubię prymitywnego rock & rolla nagranego w jakości przegrywanej pięciokrotnie kasety, lubię też orkiestrowe nagrania Strawińskiego, na których doktoryzowały się rzesze muzykologów. Palec: Dodam tylko, że nasze specyficzne ograniczone instrumentarium, (śmiech) wymusza pewną syntezę gatunków, co za tym idzie szukanie na skromnej bazie maksimum wyrazu. Nawet jeśli zrobimy super melodyjny numer zawsze będzie on ocierał się o specyfikę "garażowego" grania, które nie jest może doskonale ale max szczere. Moim zdanie muzycy często wpadają w pułapkę użycia sporej ilości instrumentów, co równie często weryfikują koncerty czyli brak w pełni odtworzenia brz-

czy tam odbija się od ściany i spotyka z odmową, a na dłuższą metę jest to deprymujące. W związku z tym - wielki ukłon dla wyżej wymienionych, którzy nam w tym pomagają.

Trasa z Truchłem Strzygi i Siksą również potwierdza, że zaczynacie się rozpędzać, do tego dała wam szansę dotarcia do różnej publiczności, co jest chyba nawet ważniejsze?

Tuja Szmaragd: Jestem wielką fanką Truchła Strzygi, a zwłaszcza ich występów na żywo, więc bardzo się cieszę na wspólne granie. Imponuje mi też bezkompromisowość Siksy Armargh to świetny projekt, a Swayzee - nie mam co do tego cienia wątpliwości - wkrótce zaorze polską scenę nie biorąc jeńców. Karl, który jest tam liderem, to geniusz wielu dziedzin, jeszcze się przekonacie. Myślę, że cały skład tworzy czadowe połączenie. Jak ludzkość je przyjmie zupełnie nie umiem sobie wyobrazić, ale uważam, że łączenie gatunków na koncertach to najzdrowszy możliwy pomysł. Zawsze można poszerzyć sobie horyzon-

bardziej niszowych inicjatywach. Myślę też, że warstwa liryczna naszych numerów, która z pewnością ma źródło w moich metalowych korzeniach, trafia w czuły punkt. Obiektywnie jednak trzeba stwierdzić, że muzycznie pływamy po wielu falach, tym bardziej cieszy mnie fakt, że metalowa publiczność jest otwarta na takie eksperymenty.

Palec: Myślę, że właściwie tylko scena punk/ metal jest w stanie szczerze odebrać tę muzykę, mimo tego, że nie jest to żaden "true" gatunek. (śmiech)

Myślicie, że obecnie jest możliwe coś takiego jak powstanie nowego rockowego czy metalowego kanonu, na przykład progresywnego i hard rocka, jak na początku lat 70 lub tradycyjnego heavy lat 80 ? Taki swoisty fenomen może się jeszcze powtórzyć, czy było to coś jednorazowego?

Tuja Szmaragd: Obstawiam, że przychodzi czas miksowania kanonów - fajnie to śmiga, świadkujemy wielu takim przypadkom jak mieszanie punku z black metalem i rock & rollem, hip-hopu z zimną falą, i tak dalej. Trzymanie się kanonu jest to mało rozwijająca sprawa, przynajmniej dla mnie. O tym czy ktoś był wizjonerem dowiemy się za minimum trzydzieści lat, na razie bawmy się ile wlezie.

Inna sprawa czy są ku temu sprzyjające warunki, bo odnoszę wrażenie, że wielu zespołom wystarcza powielanie utartych schematów?

Tuja Szmaragd: I ja tego nie krytykuję. Są ludzie, którzy szukają mistrzostwa w obranym kierunku, albo dostarczają z klasą doszlifowany produkt, któremu można przypiąć klarowną etykietę. Są ludzie, którzy eksperymentują, kombinują i mają przerąbane w docieraniu do nowych odbiorców, ale robią co chcą i to jest piękne. Umówmy się, w ostatecznym rozrachunku chodzi o to, żeby mieć trochę frajdy na tym łez padole. Co kto sobie o tym pomyśli, to jest naprawdę najmniej istotna sprawa.

mienia na scenie. O tym zresztą można by drugi wywiad zrobić. (śmiech)

Było Heavy Medication Records, EP-ka ukazuje się z logo Piranha Music - wygląda na to, że Wij przyciągnął zainteresowanie wydawców: może i nie tych liczących się najbardziej, ale macie komu powierzyć wydanie, p r o m o w a n i e i d y s t r y b u c j ę s w o i c h w y d awnictw, a to już wiele?

Tuja Szmaragd: Jasne, wiele zawdzięczamy wsparciu w promowaniu naszej muzyki ze strony Derricka z Heavy Medication Records, Patrykowi z Piranha Music i Filipowi Sarniakowi, który pomaga nam docierać do mediów. W pojedynkę nie zdziała się wiele. Wiesz, każde z nas dużo pracuje, a doba ma tylko 24 godziny, tak więc życie persony scenicznej warto powierzyć komuś zaufanemu, nawet jeśli wiążą się z tym kompromisy.

Miko: Ja osobiście uważam, że chcąc być artystą zarządzającym medialno-marketingową stroną własnej twórczości trzeba mieć supermocną psychikę i determinację, jakiej ja nie mam. Nawet najbardziej popularny zespół tu

ty, otworzyć głowę na coś, nad czym normalnie byśmy się nie pochylili.

Miko: Z dawnych czasów pamiętam, że rewolucyjnym wręcz pomysłem bywało połączenie na jednym gigu zespołów hardcore'owych i stoner rockowych. Teraz, jak widać, różnorodność gatunkowa wchodzi na zupełnie nowy poziom. Kompletnie nie wiem, czego się spodziewać po tym zestawie, ale czuję miłe łaskotanie myśląc o tej trasie, więc powinno być dobrze.

Na podstawie zagranych dotąd koncertów macie już wyrobiony jakiś obraz typowego fana Wija? Wśród waszych słuchaczy przeważają typowi metalowcy, fani klasycznego rocka czy raczej ludzie lubiący dobrą muzykę, bez wrzucania jej do jakichś konkretnych szufladek?

Tuja Szmaragd: Najczęściej gramy na eventach metalowych; wydaje mi się, że przyczyna jest prosta: metal jest w Polsce mocny i ma potężną grupę odbiorców, prężnie działających bookerów, festiwale dopięte na ostatni guzik. Wszystko tu dzieje się na większą skalę niż w

Wij zdecydowanie nie należy do tego grona Druga duża płyta, nad którą obecnie pracujecie, będzie więc zapewne kolejnym krokiem do przodu, następnym etapem waszych poszukiwań? W tym roku pewnie nie ma już na nią szans, ale następny zapowiada się dla was tym bardziej ekscytująco?

Tuja Szmaragd: Obecnie układamy numery na kolejnego longa, zakładam, że ukaże się w drugiej połowie 2023 roku. Mamy eklektyczne gusta i to wychodzi przy komponowaniu. Nie umawiamy się, że od dziś robimy kawałki w takim, czy innym stylu. Ten nonszalancki Frankenstein wychodzi z nas samoistnie.

Miko: Dzięki za dobre słowo. Nawet na EP-ce mamy trochę różnorodności, na albumie pewnie też będzie, chociaż wszystko w ramach naszego wijowego brzmienia. Przyjdzie walec i wyrówna. (śmiech)

WIJ 96
Wojciech Chamryk Foto:PiotrFranaszczuk

Od Amfiteatru po Harpę

Spektakularnym występem w Harpie zakończyła się wielokrotnie przekładana, wielka europejska trasa koncertowa ikony islandzkiego hard rocka, The Vintage Caravan. Basista Alexander udzielił nam obszernego wywiadu w przeddzień tego niezapomnianego wydarzenia. Mówił o swoich unikalnych doświadczeniach, przyjaciołach, fanach, a nawet o starożytnych rzymskich teatrach. Oczywiście, nie mogło zabraknąć opinii o zawartości ich dotychczasowych albumów. Na samym końcu przemyciłem małą niespodziankę specjalnie dla tych spośród Was, którzy doczytają do końca.

HMP: Cześć Alexander Chciałem z Tobą porozmawiać, ponieważ The Vintage Caravan zagra jutro koncert w Harpie To ekscytujące

Alexander Örn Numason: Nawet bardzo. Możliwość wystąpienia w Harpie uważamy za wielkie wydarzenie. Podejrzewam, że dobrze znasz to miejsce.

Jasne. Byłem tam nawet dzisiaj przy innej okazji Czy wystąpicie w Harpie po raz pierwszy?

Nie do końca, to znaczy pierwszy raz będziemy tam headlinerami.

Opowiedz proszę o Waszych wcześniejszych występach w Harpie

Nasz pierwszy koncert w Harpie odbył się wiele lat temu i był związany z festiwalem Iceland Airwaves. Innym razem wzięliśmy tam udział w Wacken Metal Battle Iceland

2015, ale tylko w charakterze gościa specjalnego. Dnia 9 kwietnia 2022r. wsparliśmy dwóch żyjących muzyków islandzkiego Trubrot podczas koncertu w głównej sali Eldborg z okazji pięćdziesiątej rocznicy wydania ich albumu pt. "Tilefnid" Trubrot cieszył się u nas największą popularnością w latach siedemdziesiątych. Zagraliśmy wspólnie cały jubileuszowy album oraz garść innych utworów z ich repertuaru. Wspaniała uroczystość!

Oglądając kilkukrotnie Wasze show przy innych okazjach, zauważyłem, że jesteś tą osobą, która najchętniej podejmuje interakcje z publicznością, nawet częściej niż założyciel

The Vintage Caravan, Oskar Logi Agustsson

Ja zapowiadam utwory, ponieważ Oskar je śpiewa. Udzielam się trochę w chórkach, ale głównie to on stoi przed mikrofonem. Z tego względu łatwiej jest mi prowadzić konferansjerkę, podczas gdy on dostaje chwilę na złapanie oddechu. Lubię mówić do publiczności, zabiegać o jej uwagę. W sumie zabawne, że tak się naturalnie podzieliliśmy rolami. Dawno temu oglądałem występy islandzkich zespołów, które pomiędzy kawałkami gapiły się na obsługę techniczną i wcale się nie odzywały. Siadała atmosfera, robiło się niesamowicie nudno. Uznałem, że nie tak to powinno wyglądać.

Racja Wczoraj widziałem Wasze zdjęcie z okazji wywiadu w lokalnym radiu, na którym

Oskar Logi Agustsson też był zajęty, tym razem z psem (śmiech) Tak, faktycznie sporo uwagi poświęcił psu.

Na początku listopada 2022 roku Prezydent Islandii, Gudni Th Jóhannesson, rozmawiał w radiu X977 o heavy rocku i o islandzkiej historii Poproszony o wskazanie utworu do posłuchania, wybrał "Pungur Kross" Dimmy Następnie ukazało się zdjęcie, na którym perkusista Egill Örn Rafnsson wręcza Prezydentowi płytę winylową "Pogn" z autografami Mówię o tym dlatego, że Wy w zeszłą niedzielę po raz pierwszy wystąpiliście w krajowej telewizji, w towarzystwie m in islandzkiej Pani Premier Katrin Jakobsdóttir.

gość czasu trwania utworu. Chcieliśmy wykonać "On the Run", ale on trwa aż sześć minut. Wybraliśmy więc krótszy kawałek z naszej najnowszej płyty "Monuments" (2021), który wydawał się dobrze pasować do mainstreamowej publiczności, czyli nie był ani zbyt ciężki, ani zbyt progresywny. Padło na "Can't Get You off My Mind". No bo wiesz, fani muzyki rockowej mieszkający na Islandii już nas znają. Mieliśmy nadzieję, że poprzez telewizję trafimy również do innej grupy odbiorców. Niemniej, nie zabrzmieliście wcale popowo Daliście czadu

Dziękuję, staraliśmy się. Niektóre nasze utwory są spokojniejsze, inne bardziej żywiołowe, lecz celowo nie postawiliśmy na balladę, bo mimo wszystko chcieliśmy się przedstawić jako rasowy zespół.

Zacząłem od Harpy, ale tak naprawdę nie będzie to incydentalne wydarzenie, tylko finałowy koncert na zakończenie dużej europejskiej trasy The Vintage Caravan Zagraliście jakieś trzydzieści setów w różnych krajach

Dokładnie trzydzieści dziewięć. Trzy tygodnie supportowaliśmy Opeth w Europie Wschodniej. Zagraliśmy w wielu wspaniałych miejscach, włącznie z dwoma rzymskimi amfiteat-

Zgadza się, talk-show nazywało się "Tydzień z Gisla Marteini". Częściej pokazują tam aktorów. Wśród gości była Pani Premier, jak również dramatopisarz Tyrfingur Tyrfingsson. Ciekawe towarzystwo. Pani Premier pokazała nam kciuk w górę i skomentowała, że The Vintage Caravan bardzo jej się podoba. Wydaje mi się jednak, że to tylko wyrazy grzeczności, a w rzeczywistości myślała o innych sprawach, ponieważ gospodarz programu zadaje bardzo wymagające pytania.

Zadał Wam jakieś trudne pytanie?

Nam nie, bo my nie odpowiadamy za politykę na szczeblu krajowym.

Dlaczego zagraliście wtedy akurat utwór "Can't Get You off My Mind"?

Zastanawialiśmy się nad kilkoma możliwościami, ale telewizja narzuciła ograniczoną dłu-

rami: w Bułgarii (Plovdiv) i w Rzymie. Następnie wyruszyliśmy w kolejną długą trasę, wraz z innym islandzkim zespołem - Volcanova Tournee trwało tak długo, że pod koniec nie pamiętaliśmy już jego początku.

Czy tak intensywne podróżowanie jest dla Ciebie wyczerpujące?

Zawsze bycie w trasie wymaga wysiłku, ale przynosi też mnóstwo frajdy. Mamy ograniczony czas na sen i nie zawsze prawidłowo się odżywiamy, ale tego typu rzeczy tracą na znaczeniu w momencie, gdy wkraczamy na scenę, pod którą oczekuje nas mnóstwo osób w świetnych nastrojach. Żyjemy w pętli: szczęściezmęczenie - szczęście. Jeśli trasa trwa dłużej niż dwa tygodnie, zdarza się, że zapominamy o przyziemnych sprawach.

Podziel się proszę swoimi najlepszymi wspo-

THEVINTAGECARAVAN 97
Foto:TheVintageCaravan

mnieniami z obecnej trasy

Mamy bardzo wiele wspaniałych wspomnień. Wraz z Opeth wystąpiliśmy w The Roman Theatre of Philippopolis (kiedyś Plovdiv nazywało się Philippopolis - przyp.red.). Dziwne uczucie, bo obiekt został zbudowany dwa tysiące lat temu. Panowała w nim majestatyczna atmosfera. Ze szczególnie gorącym przyjęciem spotkaliśmy się w Brukseli. Publiczność oszalała, zanim jeszcze wybrzmiał pierwszy dźwięk. Innym razem, rodzice przyprowadzili małe dzieci na nasz koncert w Tuluzie (Francja). Pięciolatki szalały w mosh pit-cie, a ja tylko myślałem w duchu, aby nic złego im się nie stało. Koncentrowałem się na basie, a jednocześnie patrzyłem, czy wszystko z nimi w porządku. Grunt, że wszyscy znakomicie się bawili.

Jak podsumowałbyś Wasze doświadczenia z Volcanovą?

Od dawna jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, więc doskonale dogadywaliśmy się, dzieląc z nimi autokar. To była ich pierwsza trasa po Europie. Myślę, że wykonali kawał znakomitej roboty.

Muzycy Volcanovy mówili o Was na backstage'u paryskiego Moulin Rouge: "chyba, być może, prawdopodobnie jesteśmy zespo-

łem zaprzyjaźnionym z The Vintage Caravan " Odniosłem wrażenie, że oni nie do końca byli pewni, czy mogą nazwać Was przyjaciółmi, a może tylko dobrymi kolegami Nie, nie. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu na tej trasie i dlatego bardzo ważna była wzajemna uprzejmość.

Muzycy Volcanovy są wyjątkowo uprzejmi, ale czy nie drażni Cię, gdy inni ludzie w Twoim towarzystwie przeklinają?

Dawno przywykłem. Jak to jest w Twoim przypadku? Nie przeklinasz ze względu na religię katolicką?

Całkiem możliwe, że Polacy są postrzegani na Islandii jako gorliwi katolicy, ale ja akurat nie uznaję żadnej formy religii, ani żadnej formy satanizmu Oduczyłem się przeklinać, gdy zdałem sobie sprawę, że słowo to energia i nie chcę więcej pływać w brzydkiej energii Rozumiem. Podczas obecnej trasy spotykałem na swej drodze nieletnich, przy których starałem się nie przeklinać, ale w praktyce zapominałem się. Czułem się z tym trochę nieswojo, ale w końcu jak dzieci idą na koncert, to powinni oczekiwać unikalnego doświadczenia. Często podchodziły zagadać, robiły sobie z

nami zdjęcia, a my podpisywaliśmy im autografy. Uczestnicy koncertów byli w bardzo szerokim przedziale wiekowym, od pięciu po ponad siedemdziesiąt lat. Pewna staruszka śpiewała wraz z nami w Paryżu. Chcę przez to powiedzieć, że muzyka potrafi łączyć ludzi.

Fajnie Ja śpiewam tylko "On The Run" (śmiech) W każdym razie, macie mnóstwo doświadczeń koncertowych w Europie Dlac z e g o z n a c z n i e c z ę ś c i e j w y s t ę p u j e c i e n a Starym Kontynencie niż w Ameryce?

Jeszcze nigdy nie graliśmy w Ameryce Północnej, ale w Południowej - owszem. Z jakiegoś powodu w ogóle nie planowaliśmy wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, ani do Kanady. Uzyskanie wizy mogłoby okazać się kłopotliwe. Mamy nadzieję, że uda się w przyszłości. Europa jest mniejszym kontynentem niż inne, a my wciąż odwiedzamy na niej nowe miejsca, np. teraz po raz pierwszy zagraliśmy w Chorwacji i na Łotwie, a wcześniej w 2022 roku w Rumunii. Na początku 2023r. ponownie polecimy do Ameryki Południowej.

Powodzenia Zmieńmy temat Co myślisz o każdym spośród pięciu albumów The Vintage Caravan?

Nie uczestniczyłem w nagrywaniu debiutu (2011), ponieważ powstawał na przełomie 2009/2010, a ja dołączyłem do The Vintage Caravan w 2012 roku. Na "Voyage" (2012) graliśmy prostszą muzykę. Zdecydowanie bardziej kombinowaliśmy na "Arrival" (2015). Następnie doszliśmy do wniosku, że nie ma potrzeby tak komplikować naszej twórczości, więc na "Gateways" (2018) znów postawiliśmy na bezpośredni przekaz. Najnowszy krążek "Monuments" jest naszym najdojrzalszym wydawnictwem. Słychać, że nagrywał ją doświadczony zespół. Pewne umiejętności można zdobyć tylko w praktyce. Przywykliśmy do wspólnej pracy w studiu i zrobiliśmy lepszą muzykę, niż kiedykolwiek wcześniej. Czuję, że podążamy we właściwym kierunku i przyszłość może okazać się dla nas jeszcze lepsza. Óskar napisał szkic tekstu utworu "Said & Done" pod wpływem silnych emocji Podobno przejąłeś jego manuskrypt i dopracowałeś go Jak to wyglądało z Twojej perspektywy?

Pisanie "Said & Done" nie było dla nas niczym nadzwyczajnym. Często tak robimy, że jeden z nas samodzielnie zainicjuje pomysł, a następnie rozwijamy go wspólnie. Czasami wykazuję się dobrym okiem do szczegółów. Osobliwość "Said & Done" polega na dziwnym metrum. Musieliśmy zmodyfikować tekst, żeby dopasować samogłoski do specyfiki linii melodycznych. W niektóre teksty z albumu "Monuments" nie potrzebowałem ingerować, ale akurat tutaj sytuacja tego wymagała. W innych tekstach też nanosiłem zmiany. Z powodu uciekającego czasu, część liryków w całości stworzyliśmy zespołowo. Poza tym, "Said & Done" okazało się pierwszym utworem, w którym podjęliśmy temat polityczny. Zazwyczaj tego nie robimy, ale czasami fajnie spróbować coś nowego.

Czy masz najlepsze oko do szczegółów w The Vintage Caravan?

Niekoniecznie najlepsze oko do szczegółów, ale uwielbiam dbać o struktury kompozycji. Często jestem tą osobą, która mówi: "ok, tą część zagrajmy dwa razy, później tamtą trzy i pół

THEVINTAGECARAVAN 98
Foto:TheVintageCaravan Foto:TheVintageCaravan

razy, a rytm w jeszcze czymś innym zmieńmy, żeby lepiej pasował". Lubię mieć spójną wizję całości.

Basiści na ogół tak mają Prawda. Gitarzyści nie przywiązują takiej samej wagi do rytmu jak perkusiści. I na odwrót, gary są strasznie głośne, więc perkusiści nie przywiązują takiej samej wagi do melodii jak gitarzyści. Rolą basistów jest łączenie obu podejść tak, aby utwór brzmiał spójnie. Każdy z nas w The Vintage Caravan śpiewa dodatkowe harmonie wokalne, więc tym bardziej musimy dbać o balans.

Możliwe, że spokojne fragmenty Waszej twórczości utożsamiasz z popem, ale mnie kojarzą się bardziej z Wishbone Ash Óskar namiętnie słucha Wishbone Ash, ale tak naprawdę podczas prac nad wszystkimi płytami inspirowaliśmy się wieloma różnymi zespołami. Wcale nie uważam, żebyśmy chcieli robić pop. Pozwól, że wyjaśnię. Dawniej wykazywaliśmy wręcz obsesje na punkcie tworzenia skomplikowanej muzyki. Dziś nie obchodzi mnie, czy ktoś uzna mnie za najgorszego czy za najlepszego basistę na świecie, ale skoro udaje mi się pisać dobre utwory, to czuję się w pełni usatysfakcjonowany.

Bardzo trudno byłoby oceniać linie basu komuś, kto sam nie jest muzykiem Znacznie łatwiej powiedzieć, czy podobają nam się wokale lub sola gitarowe, niż analizować bas w tego typu muzyce

Otóż to. Gdybym starał się zabłysnąć techniką gry na basie, mało kto by to doceniał. Nie widzę potrzeby. Tymczasem każdy może polubić fajne utwory. Piosenki ABBA potrafią trafić do każdego, chyba że ktoś z jakiegoś powodu ma uprzedzenie do tego zespołu.

Jak to działa, że czołowe islandzkie zespoły mają tylko jednego gitarzystę, np Wy, Volcanova, Dimma, Nykur Czy rozważaliście kiedyś dokooptować drugiego wioślarza?

Nie, nigdy. Obecny układ jest dla nas perfekcyjny. Do naszego stylu pasowałyby dwie gitary, ale The Vintage Caravan pozostanie power trio. Óskar wypełnia sporo przestrzeni dźwiękowej, ja zresztą też. Czasami gram na basie tak, jakbym był drugim gitarzystą.

Zwłaszcza podczas solówek i fragmentów akustycznych.

Tak, totalnie.

Nakręciliście sporo wideoklipów Jednym z najciekawszych jest ten do utworu "Crystalized" W tekście przestrzegacie turystów przed kapryśną pogodą, gdyż każdego roku zdarzają się na wyspie śmiertelne wypadki Wy jednak nakręciliście wideo przy oślepiająco słonecznej pogodzie Na początku bawicie się piaskiem, zasypujecie się nim aż po szyję, a potem biegacie za rowerzystą Przepraszam, ale nie rozumiem

Nie tyle bawimy się piaskiem, co budzimy się już nim zasypani, a potem staramy się odkopać. Jesteśmy zdezorientowani, a kiedy zauważamy rowerzystę, biegniemy za nim, by zapytać o drogę. Gdy do już dopadliśmy, zabiliśmy go i zjedliśmy. Często pogoda na Islandii jest zdradziecka. Zapowiada się piękny, bezchmurny dzień, a mocno wieje, temperatura spada i w następnej godzinie natura zaskakuje. Tak skomentowałbym wideo, natomiast w tekście jest mowa o zgubieniu się podczas bu-

rzy. Producent klipu tak wymyślił. Obawiałem się, że jego pomysł był szalony, ale ostateczny efekt wszystkim się podobał.

Dziękuję, teraz już łapię koncept Czy pracujecie już nad nowymi utworami?

Zaczęliśmy komponować, ale pierwsze koncerty po wydaniu "Monuments" (2021) odbyły się dopiero szesnaście miesięcy po premierze, więc jeszcze chcielibyśmy trochę się tą płytą nacieszyć, zanim przystąpimy do kolejnej. Dawniej działaliśmy bardziej intensywnie. Jak nie w studiu, to graliśmy na żywo. Gdy wyszedł "Monuments", bez koncertów odnosiliśmy wrażenie, jakby cała praca poszła na marne. Teraz znów z ekscytacją spoglądamy w przyszłość.

Podoba mi się "Monuments", ale moim zdaniem najlepiej prezentujecie się na scenie Dziękuję. Zawsze staramy się uchwycić naszą sceniczną energię na albumie. Nie wiem, dlaczego, ale ciężko to osiągnąć.

Ponieważ w studiu dopieszczacie utwory na

presją terminu wejścia do studia?

Lubimy mieć poczucie odpowiedniego czasu, przestrzeni i celu komponowania. Dawniej tworzyliśmy non stop, po czym okazywało się, że nagrywamy utwory wymyślone trzy lata temu. Nudziły nam się, więc nieustannie je zmienialiśmy. Album "Arrival" stracił na takim podejściu, bo umieszczone na nim utwory zbyt mocno różniły się od pierwotnego zamysłu. Cztery do miesięcy przed nagrywaniem "Monuments" mieliśmy ukończony zaledwie jeden utwór. Zamknęliśmy się w studiu na cały miesiąc, ćwiczyliśmy po pięć w dni w tygodniu i byliśmy w pełni zadowoleni z efektów. Poza tym planujemy w przyszłości bardzo dużo koncertów, więc w zamieszaniu trasy nie wymyślimy zbyt wiele. Nie chcemy też dopuścić do takiej sytuacji, że spędzimy cały tydzień w studiu, potem pojedziemy na miesięczną trasę i po powrocie z niej zapomnimy, co w zasadzie chcieliśmy rejestrować. Lepiej zorganizować się i zrobić całą płytę w jednym, nieprzerwanym okresie.

Czy usłyszymy jutro cały LP "Monuments"?

maksa, wyciskacie z nich tyle artyzmu, ile się da, zaś na żywo stawiacie głównie na dynamikę

Jest tak, ale szukamy sposobu, by studyjne wersje również porażały dynamiką. Na dwóch ostatnich albumach dodawaliśmy mnóstwo klawiszy, harmonii wokalnych i innych elementów, których nie odgrywamy podczas koncertów, bo nie czujemy takiej potrzeby. W efekcie The Vintage Caravan brzmi inaczej słuchany z albumów, a inaczej na żywo. Nie wiem jeszcze, co się wydarzy na następnym krążku. Czujemy wolność twórczą. Nagramy cokolwiek będziemy czuć.

The Vintage Caravan nie dał się zaszufladkować Pozostajecie otwarci na różne gatunki muzyczne

Dokładnie. Skompletowałem ostatnio w domu trochę sprzętu do nagrywania, syntezatory, maszyny perkusyjne, itp. Trochę komponuję. Możliwe, że jakieś obecne pomysły wejdą na następną płytę. Okaże się.

Rozumiem, że najlepiej Wam się tworzy pod

Nie cały, ale wiele utworów z tej płyty. Zazwyczaj na obecnej trasie zaczynaliśmy koncert pierwszym utworem z "Monuments", czyli "Whispers" , i kończyliśmy ostatnim, czyli "Clarity". W międzyczasie działo się wiele różnych rzeczy. Jutrzejszy występ odbędzie się w wyjątkowym miejscu, w Harpie, dlatego zaprezentujemy szeroki przekrój naszej dyskografii. Usłyszycie nasze najstarsze kawałki, a nawet takie, które bardzo rzadko gramy.

Jakieś szanse na cover Iron Maiden? (śmiech) Przekonasz się! Gdzie myśmy ich kowerowali? W Paryżu?

Dla zgrywy zagraliście fragment "The Trooper " we francuskim Lyonie Wiem to, ponieważ cały lyoński show można znaleźć na YouTube

THEVINTAGECARAVAN 99
Foto:TheVintageCaravan

Zawsze miałem dziwny związek z latami 70. i 80. Amerykanie ze SpellBook udanie wystartowali albumem "Magick & Mischief" (2020), w ten sposób zdobywając całkiem niezłą pozycję w swojej niszy. Teraz wydając nową płytę "Deadly Charms" (2022) utrwalili tę rangę. Podejrzewam, że fani retro rocka i proto metalu doskonale o tym wiedzą, także nie ma sensu ich namawiać, aby koniecznie sięgnęli po te wydawnictwa. Za to zapraszam ich do zapoznania się z treścią rozmowy, którą przeprowadziłem z wokalistą tej formacji Natem Tysonem. Moim zdaniem, warto!

HMP: Przyznajecie się do inspiracji wczesnym Black Sabbath. Ja oprócz Sabbs słyszę również wpływy takich zespołów jak Led Zeppelin, Grand Funk Railroad, Ted Nugent, Montrose, Wishbone Ash Jak dotarliście do takiej muzyki? Rodzice? Smykałka w poruszaniu się w muzycznych archiwach Internetu?

Nate Tyson: Tak, wszystkie zespoły, które właśnie wymieniłeś, od początku miały duży wpływ na nasze brzmienie. Moją pierwszą muzyczną miłością i obsesją był Kiss. Poznałem ich dzięki temu, że jako dzieciak przeglądałem kolekcję płyt mojej mamy. Zawsze miałem dziwny związek z latami 70. i 80. Z jakiegoś

te nawiązujące do muzyki bardziej rockowej i melodyjnej, chociażby takich kapel Jefferson Starship czy The Doobie Brothers To wasz świadomy wybór czy też przypadek?

Nigdy nie uważaliśmy się za zespół metalowy. Stworzyliśmy ten zespół z połączeń naszej miłości do rock 'n' rolla z lat 70. Więc to nie jest przypadek, kiedy słyszysz te elementy w naszej muzyce.

Może to was rozbawi, ale na "Deadly Charms " wyłapałem parę momentów, które zalatują epoką, nawiązującą do amerykańskich kapel glam metalowych Co wy na to? Czasami w naszych kawałkach pojawia się

Jak bardzo zagłębiliście się w poznanie tamtej epoki? Macie swoje ulubione zespoły i płyty z tamtego okresu?

Nasz perkusista Nick (Zinn - przyp. red.) ma obszerną kolekcję winyli poświęconych rock 'n' rollowi z lat 60./70. Zawsze mieliśmy związek z tą erą muzyki i przez 16 lat bycia w tym zespole odkryliśmy wiele kapel kryjących się w mroku zapomnianych historii. Ale nasze główne wpływy to zespoły takie jak Blue Oyster Cult, Thin Lizzy, Sweet, Deep Purple, Black Sabbath, Kiss ect. Rok 1977 to jeden z naszych ulubionych okresów dla rock 'n' rolla. Albumy, które ukazały się w tamtym roku, są miejscem, z którego czerpiemy najwięcej inspiracji.

Wasze utwory są bardzo fajnie wymyślone, sporo w nich się dzieje, każdy jest inny, choć stara się być bezpośredni i niesie ten sam styl, dzięki czemu "Deadly Charms" zdaje się bardzo spójna Brzmi to, jakbyście urodzili się w tamtych czasach

Tak po prawdzie nasz gitarzysta Les (Yardeprzyp. red) jest z tamtych czasów. Po prostu wiemy, co robimy, jeśli chodzi o pisanie muzyki.

Nie chciałbym robić komuś reklamy, ale wy w takiej muzyce czujecie się zdecydowanie swobodniej niż muzycy z bardziej znanych zespołów nawiązujących do retro rocka czy proto metalu Po prostu jesteście zdecydowanie bardziej wiarygodni w tym co robicie Dziękuję! Naszym głównym celem jest tworzenie świetnych kawałków z chwytliwymi refrenami, które współgrają z estetyką retro zespołu.

Ogólnie teksty wasze dotyczą okultyzmu i innych mrocznych spraw, które mają wywołać klimat grozy, ale zdaje się macie do tego tematu pewien dystans

powodu nigdy nie przepadałem za współczesną muzyką. Naprawdę urodziliśmy się za późno.

Czytelne są także klimaty bluesowe, progresywne, psychodeliczne itd Te jednak bardziej kojarzą się z latami 70 , ale z Wielkiej Brytanii niż Stanów Jest tak wiele różnych dźwięków i stylów, z których można czerpać podczas prac nad naszą muzyką. Mieszanie ich wszystkich razem jest tym, co daje nam autentyczne brzmienie.

Co ciekawe w waszej muzyce można odnaleźć nie tylko wpływy zespołów, które tworzyły podwaliny pod heavy metal, ale także

nutka lat 80. Chociażby w "Black Shadow" z naszego ostatniego albumu "Magick & Mischief". Aczkolwiek nigdy nie było to naszą intencją. Rozumiemy, kiedy ludzie odbierają te wibracje.

Ogólnie jest to muzyka, do której współczesna młodzież raczej nie dociera. Macie pomysł, jak ich zachęcić do szukania muzyki innej niż ta, którą podstawia się im pod nos na Spotify i innych takich?

Myślę, że dzięki Internetowi ludzie powinni w stanie łatwiej niż kiedykolwiek znaleźć najbardziej tajemnicze i nieznane zespoły, jakie kiedykolwiek istniały. To tylko kwestia pasji i zapału.

Nasze osobiste przekonania są właśnie takie. Podkreślam, osobiste. Okultyzm i czary to tematy, które zawsze mnie interesowały i fascynowały. Zawsze czułem się komfortowo, pisząc o nich.

Jak myślicie, czy wasze utwory można byłoby wykorzystać do jakichś horrorów? Jesteście fanami horrorów?

Umieszczenie jednego z naszych utworów na ścieżce dźwiękowej do filmu byłoby dla nas osiągnięciem z listy życzeń. Uwielbiamy horrory. W naszym domu codziennie jest Halloween.

Od tych tematów odbiega jedynie tytułowy utwór "Deadly Charms", który traktuje o zgubnym wpływie narkotyków, choć to też

SPELLBOOK 100
Foto:SpellBook

niezbyt wesoła sprawa

Zgadza się, "Deadly Charms" zajmuje się innym rodzajem horroru. Takim, który stał się przekleństwem wielu ludzi w moim życiu. Jest to opowieść przestrzegająca, ale muzycznie pasuje do reszty albumu.

Do utworów "Rehmeyer's Hollow" i "The Witch of Riley Creek" nagraliście teledyski. Dlaczego wybraliście właśnie te kawałki?

Wiedzieliśmy, że chcemy, aby naszymi głównymi singlami były "Goddess", "The Witch of Ridley Creek" i "Out For Blood". Po prostu dlatego, że uważamy je za najbardziej chwytliwe utwory na albumie. Nasza wytwórnia Cruz Del Sur Music uważała, że "Rehmeyer's Hollow" byłby dobrym singlem/klipem, ponieważ jest to prawdziwa historia. Planujemy w przyszłości wydać teledysk do "Out For Blood", a w tej chwili wydaliśmy klip do "Goddess". Koniecznie go obejrzyjcie!

Planujecie zrealizować kolejne video? Jak tak to do jakich kompozycji?

Tak, jak wspomniałem właśnie opublikowaliśmy nowe lyric video do "Goddess" i przygotowujemy kolejne do "Out For Blood". Mamy nadzieję, że przy okazji naszych przyszłych albumów będziemy w stanie zrobić więcej fabularnych teledysków.

Nagrywając debiut "Magick & Mischief" do sesji zdjęciowej wykorzystaliście charakteryzacje nawiązujące do lat 60 i epoki hipisowskiej Tym razem w znacznej mierze z tego zrezygnowaliście, choć nadal wasz wizerunek skłania do kojarzenia was z dawno minioną epoką To wszystko po to, żeby wzmocnić swoją wiarygodność?

Nie wiem, czy to zwiększy naszą wiarygodność, ale wszyscy dorastaliśmy na takich zespołach jak Kiss czy The Misfits. Wizerunek jest ogromną częścią bycia w zespole i chcemy być kompletnym pakietem. Chcemy przyciągać wzrok i być jak najbardziej zabawni, zwłaszcza podczas naszych występów na żywo. Nasz wygląd ciągle ewoluuje.

Brzmieniem nawiązujecie do lat 60. i 70., ale nie robicie tego na siłę i raczej nie unikacie współczesnych sposobów nagrywania, co daje waszej muzyce specyficznego i oryginalnego soundu. Sami doszliście do takich brzmień, czy to wynikło z pracy w studio z

w a s z y m i n ż y n i e r e m dźwięku lub producentem?

Spędzamy dużo czasu w studiu na dopracowywaniu brzmienia naszej gitary i basu. Mamy szczęście, że znaleźliśmy Kevina Bernstena. Ma taką samą filozofię, jeśli chodzi o nagrywanie albumów jak my. Nie kombinuje z auto-tune czy triggerami perkusyjnymi, ale skupia się na uchwyceniu najlepszych organicznych dźwięków, jak tylko może.

Gdzie i z kim nagryw a l i ś c i e " D e a d l y C h a r m s " , a p ó ź n i e j kto wam robił miksy i mastering?

Nagrywaliśmy z Kevinem Berstenem w Developing Nations w Baltimore Maryland. On jest naszym człowiekiem. Tym razem na mastering wysłaliśmy "Deadly Charms" do The Boiler Room w Chicago i myślę, że wyszło świetnie.

Jedni się zachwycają, innym przeszkadza, że twój głos Nate przypomina im głos Ozzy' ego Dla mnie to jednak spore uproszczenie bowiem od początku starasz się śpiewać po swojemu, choć owszem, w twoim gardle siedzi również młody Ozzy Urodziłem się z takim głosem, co mogę poradzić? Ciągle staram się go udoskonalić i przebić moje ostatnio wymyślone linie wokalne.

Za okładkę do "Deadly Charms" odpowiada David Thiérrée To był wasz wybór, czy ktoś z wytworni wam podpowiedział Mieliście jakiś wpływ na grafikę? Jesteście zadowoleni z końcowego efektu? Odkryłem Davida poprzez jego współpracę z ojcem chrzestnym dungeon synth Mortiisem Od razu zakochałem się w jego stylu. Roz-

mawialiśmy z Davidem o zrobieniu okładki do "Magick & Mischief", ale wtedy terminarz nam nie wypalił. Więc już wtedy wiedziałem, że chcę z nim pracować. A że ten album skłania się bardziej ku tematyce horroru, był do tego idealny. Przedstawiliśmy mu koncepcję projektu, a on wybił ją nam z głowy!

Współpracujecie z Cruz del Sur Music

Zdaje się, że jest to dobra współpraca?

Myślę, że tak. Cruz Del Sur Music wydaje się być na bieżąco z najnowszymi trendami w tradycyjnym metalu, więc czujemy, że jesteśmy w dobrych rękach, nawet jeśli nie jesteśmy ich typową "filiżanką herbaty".

Ciężko jest zorganizować promocje i koncerty dla takiego zespołu jak SpellBook?

Bycie zespołem wywodzącym się z klasy robotniczej nie pozwala na koncertowanie tak często, jak byśmy chcieli, ale mamy nadzieję, że wraz z wydaniem "Deadly Charms" będziemy w stanie przebić się na festiwalowe szlaki oraz zacząć granie za granicą.

Mam wrażenie, że fani i recenzenci uwielbiają "Deadly Charms"...

Reakcja na "Deadly Charms" jest przytłaczająca! Nic tylko pozytywny odbiór zarówno od fanów jak i krytyków. To będzie dla nas trudny album do przebicia!

Michał Mazur Tłumaczenie: Szymon Tryk

101
SPELLBOOK
Foto:SpellBook Foto:SpellBook

Muzyka pochodząca zza światów

Niniejszy wywiad przeprowadziliśmy w związku z premierą czwartego albumu studyjnego kanadyjskich okult - heavy metalowców Spell, pt. "Tragic Magic". Multiinstrumentalista Cam Mesmer podzielił się z nami zwariowanymi historiami, całkiem poważnym stosunkiem do muzyki, a także przerażającymi przemyśleniami o naturze magii. Jego słowa z pewnością pogłębią znajomość kapeli przez dotychczasowych fanów i zainspirują nowych słuchaczy.

HMP: Cześć, czy mógłbyś nam opowiedzieć o zespole Spell? Z tego, co widziałem, w skład Twojej formacji wchodzi dwóch braci: Ty na basie i wokalu oraz Al Lester na gitarach i perkusji. Kto gra na keyboardzie? Cam Mesmer: To prawda! Al i ja jesteśmy braćmi, zawsze nimi byliśmy. Gram na basie, śpiewam (większość wokali) i gram na gitarze rytmicznej. Al gra na perkusji, gitarze prowadzącej i również śpiewa. Na "Tragic Magic" współtworzyłem partie klawiszowe z naszym dobrym kumplem Gabrielem, który potrafi przerażająco grać na syntezatorze. Al i ja założyliśmy Spell w 2007 roku, kiedy byliśmy nastolatkami. Obaj mieliśmy obsesję na punkcie heavy metalu i nadal ją mamy. Zależało nam, by brzmieć jak te zespoły, które kochaliśmy, a które w tamtym czasie nie wykazywały dużej

rocka. Robiliśmy wiele rzeczy razem, ale należeliśmy do różnych kręgów przyjaciół i trafiliśmy do wielu różnych zespołów. Al zagłębił się w black i death metal, kiedy ja wolałem prog rock i power metal, ale zawsze zgadzaliśmy się co do niektórych kapel: Iron Maiden, Black Sabbath, W.A.S.P., Judas Priest, Accept, Thin Lizzy, Ramones itd. W końcu, po graniu w różnych zespołach przez jakiś czas, zdaliśmy sobie sprawę, że żaden z naszych przyjaciół tak naprawdę nie rozumiał tego, co chcieliśmy robić, więc połączyliśmy siły i odtąd nigdy nie oglądaliśmy się za siebie.

Co się stało z Grahamem McGee, gitarzystą i dawnym klawiszowcem Spell? Odszedł, czy go zwolniliście?

Graham przez ostatnie lata coraz mniej inte-

Wpadłem na to lata temu. Niektóre z moich ulubionych zespołów sprawiały, że czułem się zahipnotyzowany. Al i ja polecieliśmy do Niemiec, aby zobaczyć The Devil's Blood na ich pierwszej trasie w 2009 roku. Widzieliśmy ich w Helvete Club w Oberhausen i był to jeden z najlepszych koncertów, jakie kiedykolwiek widziałem. Maleńka salka, dym z kadzideł, sprzężenia gitarowe i świńska krew ciskana w publiczność. Panował przytłaczający i hipnotyczny klimat. Absurdalnie jest próbować wyjaśnić to doświadczenie słowami, ale moje życie zmieniło się po tej nocy. Nie mieliśmy pieniędzy na hotel, więc zapięliśmy nasze skórzane kurtki na suwak i spaliśmy na cmentarzu. Po tym wydarzeniu zacząłem używać terminu "hipnotyczny heavy metal" do opisania muzyki, która ma w sobie zaraźliwą, uduchowioną własność, jak taniec Świętego Wita (mam na myśli średniowieczną chorobę taneczną, nie zespół St. Vitus), a nie nadmiernie techniczną lub agresywną muzykę. W tamtym czasie, pod koniec lat 2000, tutejsza scena była pełna grindcore'u, metalcore'u i technicznego death metalu, a nie było zbyt wielu zespołów, które znałem, grających w tym "hipnotycznym" stylu, więc czułem się świeżo i ekscytująco. To było to, co chcieliśmy zrobić.

Zarówno nazwa Waszego zespołu Spell, nazwa Waszego nowego albumu "Tragic Magic" jak i nazwa waszej wytwórni Bad Omen, mają coś wspólnego z magią Jak ważną częścią Twojego życia jest magia?

Odpowiem na to pytanie innym pytaniem: czym jest magia? Dla niektórych może to być magiczna różdżka lub wyciąganie królika z kapelusza. Dla mnie magia to sposób na opisanie czegoś, czego nie może wyjaśnić nauka. Muzyka jest jedną z takich rzeczy. Wiemy, jak działa pod względem drgań fal magnetycznych rozchodzących się w powietrzu, ale nigdy nie znalazłem dobrego wyjaśnienia tego, jak szarpanie za struny i bicie w bębny może całkowicie zmienić ludzkie postrzeganie świata, zmienić nasz stan emocjonalny, sprawić, że poczujemy i uwierzymy w rzeczy, w które inaczej byśmy nie uwierzyli. Nie ma formuły na stworzenie dobrego utworu muzycznego - to całkowita enigma. Nawet ludzie, którzy spędzili całe życie jako profesjonalni muzycy, nie potrafią konsekwentnie pisać przebojów. Muzyka jest magiczna, ponieważ pochodzi z zaświatów. Aby napisać świetną piosenkę, trzeba mieć kontakt z czymś spoza siebie, z jakąś inspiracją lub z muzą. Grot natchnienia. Ślepe szczęście. Zdefiniuj to jak chcesz: nie możemy tego wyjaśnić, nie możemy tego wiarygodnie przewidzieć, a sprawuje to nad nami niesamowitą władzę. Dla mnie to jest magia.

aktywności. Teraz nadal tak brzmimy, z tym, że w międzyczasie słuchaliśmy dużo różnej muzyki i staliśmy się lepszymi wykonawcami. Chcemy, by Spell pozostawał naszym narzędziem do robienia i dzielenia się najbardziej ekscytującą i interesującą muzyką, jaką możemy stworzyć, cokolwiek by to nie było.

Jak się ze sobą dogadywaliście w dzieciństwie i w okresie dorastania? Czy woleliście dzielić te same zainteresowania, czy raczej szukaliście swojej własnej, samotnej przestrzeni?

Jako dzieciaki dogadywaliśmy się całkiem dobrze. Oczywiście mieliśmy swoje momenty i nadal je mamy. Byliśmy różni, na pewno, ale obaj jeździliśmy na deskorolce i kochaliśmy

resował się zespołem. Do tego stopnia, że musiałem go naprawdę zmuszać do nauki utworów. Rozchodziliśmy się już od dłuższego czasu, zmierzaliśmy w różnych kierunkach. Nie chciał pracować nad naszą muzyką, ani robić tego w sposób, w jaki chcieliśmy to robić, więc w końcu powiedziałem: "hej, następny album wydamy jako duet". To trochę smutne, bo przeżyliśmy z Grahamem wiele dobrych chwil i sporo razem koncertowaliśmy, ale tak trzeba było zrobić. Nigdy nie żałowałem tej decyzji ani przez sekundę i myślę, że "Tragic Magic" tylko na tym zyskało.

Jak wpadliście na to, żeby określić swoją muzykę jako "hipnotyczny heavy metal"? Czyj to był pomysł?

Czy zgadzasz się z przypuszczeniem, że każda indywidualna dusza jest złą kopią (uwięzioną w Niskich Eonach) uniwersalnego ducha (rozkwitającego w Wysokich Eonach)?

Czy to aby nie paradoks, że twórcy sztuki starają się uchwycić swoją indywidualną duszę w swojej twórczości, zamiast próbować zharmonizować sztukę z uniwersalnym duchem?

Nie jestem pewien, te rzeczy nie są częścią mojej filozofii. Brzmi to trochę jak Platońska Teoria Form, w którą nie wierzę na poziomie metafizycznym, ale uważam, że może być bardzo użyteczną metaforą dla zrozumienia różnych rzeczy. Nie wierzę też, że indywidualne ego jest czymś złym. Moja muzyka jest dla

SPELL 102
Foto:Spell

mnie. Pracuję nad nią tak ciężko, jak tylko mogę i jestem z niej dumny. To część tego, co mnie inspiruje - chcę tworzyć coś, co uważam za piękne, a potem czuć dumę, że sam to stworzyłem.

Niektórzy recenzenci porównują Waszą muzykę z Idle Hands, Lunar Shadow i Cauldron Czy to dobry sposób na wyobrażenie sobie Waszego stylu, akurat w momencie, gdy stoimy z Waszą płytą w ręku w sklepie muzycznym?

Absolutnie. Uwielbiamy te zespoły. Cauldron był jednym z moich największych wzorców w pierwszych latach formowania się Spell, a wcześniej kochaliśmy Goat Horn, który ewoluował w Cauldron Unto Others (Idle Hands) to świetni muzycy i nasi przyjaciele, czujemy do nich ogromny szacunek. Uwielbiamy również Lunar Shadow i nie możemy się doczekać wizyty u Maxa Savage'a, kiedy następnym razem będziemy w Niemczech. To są trzy świetne zespoły. Ale myślę też, że my również wnosimy do stołu coś własnego, unikalnego. Nie ma drugiego takiego zespołu, który brzmiałby jak my, i nie staramy się brzmieć jak wszyscy inni. Jako życiowi maniacy heavy metalu, myślę, że naszym zadaniem jest utrzymywać ten gatunek świeżym i interesującym. Słuchamy dużo muzyki spoza metalu i nie boimy się czerpać inspiracji z tych źródeł i włączać ich do Spell, tak długo, jak robimy to w odpowiedni sposób. Na tym albumie byłem bardzo zainspirowany przez Dianę Ross, Ninę Simone i Cocteau Twins. Zapożyczyłem od nich kilka pomysłów, rozszerzając granice heavy metalu. Czuję, że posiadanie tego rodzaju różnorodnych ideałów daje nam nasze własne, odrębne brzmienie.

Na Twoim poprzednim albumie "Opulent Decay" (2020) znalazła się ballada "Ataraxia". Czy jej główną melodię zaczerpnęliście z jakiejś "starej angielskiej ballady" sprzed stuleci?

Nie, ona nie jest bezpośrednio wzorowana na żadnej starej angielskiej balladzie. Melodycznie została zainspirowana pewnym greckim prawosławnym śpiewem, który usłyszałem podczas wizyty w Atenach. Liryczna atmosfera wynika z mojej próby stworzenia czegoś podobnego do tradycyjnych, tragicznych, celtyckich pieśni ludowych. Inspirowałem się też wschodnioeuropejskimi poetami, takimi jak

Vasko Popa

D l a c z e g o w e d ł u g C i e b i e "Tragic Magic" jest najlepszą płytą Spell?

To proste, że "Tragic Magic" jest naszym najlepszym wydawnictwem. Na tym albumie nie ma żadnego owijania w bawełnę - chcieliśmy od razu przejść do rzeczy. Nikt nie ma czasu na bzdury, więc wycięliśmy wszystko i zostawiliśmy tylko najbardziej ekscytujące fragmenty. Od naszego ostatniego albumu staliśmy się lepszymi wykonawcami, a co ważniejsze, lepszymi kompozytorami. Al i ja, jako bracia, dobrze komunikujemy się między sobą. Łączy nas bardzo konkretny, wspólny cel. Jesteśmy w stanie wymieniać się pomysłami i robić niejasne lub abstrakcyjne odniesienia, wiedząc, że druga osoba zrozumie, do czego zmierzamy. Obaj w pełni wierzymy w ten projekt i byliśmy całkowicie zaangażowani w stworzenie najlepszego możliwego albumu w tym czasie, więc poświęciliśmy na to całą naszą energię. Jak powiedział Kierkegaard: "czystość serca to wola jednej rzeczy"

Jakie są Twoje wspomnienia z pracy nad "Fatal Magic"?

Nie jestem pewien czy masz na myśli "Fatal Breath", utwór otwierający, czy "Tragic Magic", album. Tak czy inaczej - dobry tytuł (śmiech)! Może nazwiemy jakiś utwór "Fatal Magic" na naszym następnym albumie! Moje ulubione wspomnienia z pracy nad "Tragic Magic" to przebywanie w sali prób z Alem, obmyślanie naszych pomysłów w przypływie prawdziwej inspiracji! Czasami ja grałem na gitarze, a on na perkusji, potem on usłyszał coś w swojej głowie i przeskoczył na gitarę, podczas gdy ja przejąłem perkusję i po prostu pozwalaliśmy naszym pomysłom wypływać, odbijać je od siebie, aż w końcu się sprawdziły.

To był naprawdę zabawny, energetyzujący i

ekscytujący proces. Przez cały czas wiedzieliśmy, że tworzymy nasz najlepszy jak dotąd album. Bardzo podobało mi się też robienie demówek zanim weszliśmy do studia. Bywałem całkowicie zahipnotyzowany, pracując nad utworami całą noc. Czasami wracałem do domu po pracy, zaczynałem zajmować się muzyką, a potem po prostu grałem całą noc, aż ujrzałem pierwsze światło poranka i wpadałem w panikę, bo zdawałem sobie sprawę, że nie spałem, a za kilka godzin muszę iść do roboty. To takie wspaniałe i bezcenne uczucie, kiedy pomysły wciąż przychodzą i mogę je nagrać i budować na nich, tworząc rzeczy, z których jestem naprawdę dumny, ale na pewno jest do bani, kiedy musisz iść do pracy po takiej nocy. Jaki przyjęliście założenia lub punkty odniesienia, gdy szykowaliście wideo "Ultraviolet"? Czy zamierzacie zrobić jeszcze jakieś inne teledyski?

Cóż, właśnie dzisiaj wydaliśmy kolejny teledysk do "Fever Dream". Nad "Ultraviolet" pracowaliśmy z naszym dobrym przyjacielem Seanem Edwardsem z Ramble Films, który grał również w zespole Witchstone (koncertowaliśmy razem kilka lat temu). Zrobił on również teledysk do "Psychic Death" z naszego ostatniego albumu, również pokochaliśmy ten klip. Ten facet jest tak utalentowany. Kiedy kręciliśmy "Ultraviolet", musieliśmy rozbić lustro, żeby uzyskać jeden z efektów, a tak się złożyło, że Sean był najbliżej, więc on dokonał zniszczenia. W ciągu następnych kilku dni po nakręceniu filmu przytrafiały mu się straszne rzeczy - wypadek samochodowy, złamana kość po upadku na deskorolce, niespodziewany nagły wypadek rodzinny, śmierć zwierzęcia, itd. Byliśmy prawie pewni, że został przeklęty na siedem lat, ponieważ rozbił lustro! Na szczęście jego pech nie trwał długo... Chyba nasze przekleństwa zadziałały!

SPELL 103
Foto:Spell Foto:Spell

Słuchając promocyjnej wersji albumu "Tragic Magic" odniosłem wrażenie, że większość utworów jest albo ucięta, albo celowo kończycie je wcześniej

Pracowaliśmy naprawdę ciężko, by skrócić każdy kawałek tak bardzo, jak to tylko możliwe. To był bolesny proces! Wiele utworów miało inne riffy, inne sekcje, ale staraliśmy się usunąć wszystko niefundamentalne, strukturalnie nieintegralne dla utworu. Kierowałem się zasadą: "Kto ma czas na dodatkowe bzdury?" W dzisiejszych czasach każdy jest już napięty do granic możliwości, a tyle rzeczy zabiega o naszą uwagę przez cały czas - dlaczego miałbym zmuszać ludzi do przedzierania się przez masę badziewnych rzeczy, żeby dotrzeć do tego, z czego jestem najbardziej dumny? Zainspirowały mnie również przeboje girlsbandów i Motown z lat 60-tych, które charakteryzują się najbardziej oszczędnym, efektywnym pisaniem piosenek, jakie kiedykolwiek słyszałam. Nie ma tam żadnych zbędnych nut. Wszystko jest dokładnie tym, czym ma być i niczym więcej. Pod tym względem chcieliśmy uczynić "Tragic Magic" tak minimalistycznym i eleganckim, jak to tylko możliwe.

Co najbardziej podoba Wam się w wytwórni Bad Omen Records prowadzonej przez basistę Angel Witch, Willa Palmera? Jakiego rodzaju wsparcie Wam oferują? Czy zarabiacie dzięki nim dużo pieniędzy na sprzedaży płyt?

Bardzo lubimy Bad Omen! Will jest świetny we współpracy. Przede wszystkim doceniamy jego gust i kuratorstwo. To nie jest jakaś wielka wytwórnia bez twarzy z dziesiątkami miernych zespołów: na liście jest tylko kilka formacji, ale mamy ogromny szacunek dla każdej spośród nich. Z Bad Omen, wszyscy mamy czas, aby naprawdę oddać sprawiedliwość piosenkom, nad którymi tak ciężko pracowaliśmy. Rozkładamy wszystko w czasie, dbamy o PR, robimy teledyski i udzielamy interesujące wywiady (jak ten), więc to wszystko jest bardzo osobiste. Czujemy się szanowani, a nasza twórcza autonomia jest szanowana przez Willa i przez Bad Omen. Swoją drogą, uwielbiamy też Angel Witch. A czy zarabiamy pieniądze na naszych albumach? (śmiech) Nie. Bad Omen również nie. Wkładamy całą naszą energię i zasoby w tworzenie najlepszej możliwej muzyki, więc prawdopodobnie wydajemy więcej na produkcję naszych albumów,

niż ktoś zabiegający o zysk mógłby wydać. Tak naprawdę nie patrzymy na to finansowo. Nasz jedyny cel to tworzenie muzyki, z której będziemy dumni. Jeśli dopisze nam szczęście, zwrócą nam się poniesione nakłady.

Czy jesteś w pełni zadowolony ze swojej kariery muzycznej?

Tak, ale oczywiście chcę więcej! Nigdy tak naprawdę nie łudziłem się, że heavy metal uczyni nas bogatymi czy sławnymi. Wszystko, czego naprawdę chcę, to móc kontynuować tworzenie muzyki, z której jestem dumny i wykonywać ją w interesujących miejscach dla ludzi, którzy naprawdę chcą ją usłyszeć. Myślę, że jeśli to masz, to udało ci się lepiej niż 99% zespołów. Udało nam się nagrać cztery albumy, a każdy z nich ma lepsze utwory i lepszą produkcję niż poprzedni. Jak mógłbym na to narzekać? Byliśmy w stanie podróżować po całej Ameryce Północnej i Europie, grając naszą muzykę dla ludzi, którzy znają każde słowo naszych kawałków. Jakie to magiczne! Bardzo niewielu ludzi ma okazję tego doświadczyć. Jasne, nigdy nie zarobiliśmy pieniędzy, ale mieliśmy rzadkie doświadczenia, które wielu ludzi z dużo większą kasą niż my, chciałoby mieć. Metalowcy na całym świecie kochają naszą muzykę, tego nie da się kupić. Regularnie utrzymuję kontakt z przyjaciółmi z całego świata, których poznałem dzięki muzyce. Uważam to za niesamowity przywilej. Zamierzamy nadal starać się jak najlepiej pisać jeszcze lepsze albumy i koncertować ile się da! Tak długo jak będziemy to robić, będę uważał się za wielkiego szczęściarza. Wielkie dzięki za zaproszenie na wywiad.

HMP: Jak oceniacie odbiór nowej płyty?

Filippa Nässil: Jesteśmy niezwykle dumne z "Black and Gold" i to w jaki sposób został odebrany. Jesteśmy numerem dwa na listach przebojów w Niemczech i właśnie odbyliśmy z nim trasę po Ameryce Północnej. Nie możemy się już doczekać, kiedy zagramy w Europie.

Filippa Nässil, studiujesz muzykę w Londynie, czy to pomaga ci tworzyć lepsze piosenki? A może zabija kreatywność i rozwiązuje całą zagadkę gry na gitarze?

To naprawdę świetna szkoła z jednymi z najlepszych producentów na świecie. Pomagają ci pokonać przestoje i to mnie inspiruje do pisania jeszcze lepszych piosenek.

Stwierdziłeś, że "tym razem chciałem zamieścić tylko takie piosenki, które spodobają się każdemu fanowi muzyki rockowej, a w ostateczności nawet mojej matce", jak mógłbyś opisać rockową piosenkę, która pasuje do każdego?

To piosenka z dobrym refrenem, na którą każdy czeka i chce ją usłyszeć ponownie. To utwór nie tylko dla hardcorowych rockmanów,

Sam O'Black
SPELL 104
Foto:Spell Foto:MattsVassfjord

Panie z AC/DC

Jeżeli największy Australijski zespół rockowy spłodziłby kiedykolwiek córkę, to nazywałaby się Thundermother. Cztery panie prosto ze Szwecji, grające najwyższej jakości rock&rolla, który jest jak wyjęty prosto z lat 80-tych. Najnowszy album "Black and Gold" mógłbym godnie dzielić półkę z "Back in Black", to trzeba przyznać, same Panie zresztą zupełnie nie kryją inspiracji tą właśnie formacją. mimo że czasem dla mnie była ona zbyt intensywna i miałem wrażenie, że jakby wokale na niektórych numerach zaśpiewał Brian Johnson to zadawałbym sobie pytanie czy AC/DC wypuściło coś bez mojej wiedzy. Teraz tylko należy się zastanowić czy to coś dobrze, czy wręcz przeciwnie. Niezmiennie Filippa, liderka kobiecego kwartetu, wydaje się być tajemnicza, ale z pewnością nie brakuje jej pewności siebie. Thundermother dużo koncertuje i kręci konkretne liczby na streamingach, a świeże i porządne wydanie tylko podkręca ich popularność.

ale także dla normalnych ludzi, którzy nie są przyzwyczajeni do muzyki rockowej. Chcemy im przybliżyć rock i pokazać, że jest on dla wszystkich.

Co jest czynnikiem, który sprawia, że "Black And Gold" jest o poziom wyżej niż "Heat Wave"?

Każdy nowy album jest najlepszym, jaki zrobiłyśmy. Zawsze staramy się być lepsi. Mamy tu naprawdę kompletną płytę z dwiema balladami, z czysto rockowymi numerami i utworami o szybkim tempie. To jest coś, z czego jesteśmy naprawdę dumne.

Twierdzicie, że "Black and Gold" jest waszym najlepszym albumem, czy nie mieliście podobnych odczuć, kiedy wydawaliście poprzednie płyty?

Jak już powiedziałem, zawsze staramy się być lepsi niż nasz ostatni album, ale jesteśmy naprawdę dumne z obu!

Czyli w zasadzie to wasi przyjaciele wybrali utwory, które znalazły się na albumie, prawda? Czy wytwórnia kłóciła się z ich wyborem?

My zdecydowałyśmy jakie piosenki, ale tak, zapytaliśmy naszych przyjaciół co im się podoba. Zawsze fajnie jest usłyszeć co mają do powiedzenia osoby postronne, kiedy trzeba wybrać to co najlepsze.

W 2017 roku zostałaś zupełnie sama, co sprawiło, że nie poddaliście się i postanowiliście skompletować nowy zespół od podstaw? Jak trafiłaś na swój obecny skład?

Kiedy założyłam ten zespół jeszcze w 2009 roku to było to jedyne miejsce, gdzie mogłam być sobą, gdzie czułam się dobrze. To jest moje dziecko.

Nie mogę się powstrzymać od nazwania

Was szwedzkim AC/DC, czy zbyt często spotykasz się z tym porównaniem?

Tak i to jest dobra rzecz. Moim zdaniem są najlepszym zespołem na świecie! To jest komplement. Chcemy dominować i jesteśmy zdeterminowane, aby by przejść całą tę drogę.

Naprawdę podobała mi się muzyka, czysty rock and roll, wypełniony bardzo melodyjny -

mi refrenami, bardzo popowymi, uwielbiam to, czy myślisz, że to recepta na to, aby głośne bębny, i elektryczne gitary znalazły swoją drogę z powrotem do mainstreamu?

Chcemy, żeby rock znów był wielki, chcemy, żeby radio grało rocka. Muzyka to coś więcej niż komputery. Chodzi o prawdziwość i muzy-

Jak trafiliście na CAA, czy podpisanie z nimi umowy było spełnieniem marzeń? To naprawdę było spełnienie marzeń. CAA i Chris są niesamowici, jesteśmy tak szczęśliwe, że w nas wierzą. To jest marzenie, że to się dzieje w 2022 roku, czujemy się jak w latach 80-tych! Usłyszeli naszą muzykę i podpisali z nami kontrakt.

Wiem, że Niemcy was kochają, ale co z waszą lokalną sceną, czy czujecie więź z publiką w Szwecji?

Dochodzimy do tego. Za kilka dni będziemy w szwedzkiej telewizji i jest to dla nas inspirujące!

Wydaliście kolejne albumy rok po roku, skąd wziął się ten materiał? Czy to z powodu pandemii, czy blokada ograniczyła waszą kreatywność?

Nie, po prostu odnajdujemy czas na pisanie. Koncertowaliśmy podczas pandemii, czasami dla 50 osób dwa razy dziennie, ciężka "praca", że tak powiem. A kiedy miałyśmy trzy tygodnie wolnego, spotykałyśmy się i pisałyśmy razem piosenki. Traktujemy zespół jako pracę na pełen etat.

"Black and Gold" to dzieło waszego życia, ale co dalej? Czy możemy spodziewać się, że Thundermother pójdzie w innym kierunku i

kalność bez clicktracka.

Czy myślicie, że bycie całkowicie żeńskim zespołem pomogło wam w pewnych momentach waszej kariery czy utrudniło drogę do sukcesu?

Oba, czasami dobrze, bo się wyróżniamy. Ale ludzie często bywają też uprzedzeni do kobiet i jesteśmy tym naprawdę zmęczone. Zapracowałyśmy na to, gdzie jesteśmy.

Jesteście uważane za jeden z najbardziej pracowitych zespołów w społeczności rockowej, jak udało wam się zbudować taką reputację? Koncertowaliśmy dużo więcej niż inne zespoły, samodzielnie zarządzamy, spotykamy się co tydzień. Rzuciłyśmy pracę i robimy wszystko, aby osiągnąć następny poziom.

poszerzy się o nowe gatunki?

Cóż, musimy najpierw odbyć trasę po Europie, a potem zobaczymy.

Trzy lata temu grałyście w Warszawie, jak wspominasz ten koncert? Czy planujecie wrócić do Polski?

To był dobry koncert! Coraz więcej ludzi przychodzi na nasze występy w Polsce i następnym razem chcemy zobaczyć każdego czytelnika HMP pod sceną!

Szymon Tryk

THUNDERMOTHER 105
Foto:MattsVassfjord

To proste!

Marcus, wokalista i lider Aerodyne mówi jasno - lubimy się i lubimy pracować. Gdyby mogli, wydawaliby płytę co roku. I tak jest bardzo dobrze, bo Szwedzi istniejąc od 7 lat (z czego dwa zjadła im pandemia) mają już na koncie trzy krążki. Część z Was pewnie tę zgraną, szwedzką ekipę dobrze kojarzy, bo niemal w trybie last minute zagrali koncert 13 września w warszawskim VooDoo.

HMP: Koncert w Polsce ogłoszono niemal w ostatniej chwili Jak to się stało, że udało Wam się zabukować termin w Warszawie?

Marcus Heinonen: W Warszawie mieliśmy grać w małym klubie, kiedy skontaktował się z nami nasz przyjaciel z tego miasta i powiedział, że przydałoby się nam większe miejsce, żeby przyciągnąć więcej ludzi. Pracował jak szalony, wieści się rozniosły i wtedy skontaktował się z nami promotor, który pozwolił nam zagrać w VooDoo za darmo oraz znalazł nam niesamowity support (Rascal - przyp. red.). Tak więc udało nam się zarezerwować koncert w 100% dzięki lokalnym warszawskim bohaterom.

Warszawa jest pierwszym przystankiem na trasie. Wygląda na to, że po raz pierwszy

mat Gothenburga nie miał wpływu na Wasz rozwój?

Gothenburg to potęga, ale jeśli chodzi o melodyjny death metal, a ten gatunek nie wpłynął na nas zbytnio. Inne, mniejsze miasto może miałoby mniej okazji do grania i może byłoby mniej przyjaźnie nastawione do heavy metalu, więc tak, dobre pytanie.

Utwór "Last days of Sodom" jest najgęstszym i najszybszym numerem na płycie To dlatego postanowiliście wybrać go na tytuł płyty?

Tytuł albumu ustaliliśmy dużo wcześniej. Był on manifestacją mojego nastroju i światopoglądu w tamtym czasie. Wiesz, pandemia, zamykanie klubów, brak festiwali i tak dalej. Sam kawałek też uwielbiam. Jest idealny do

Płytę kończy długi i podniosły "Children of the Sun" Uznaliście, że każdy porządny heavymetalowy zespół powinien mieć na płycie epicki, złożony numer (jak najlepsze klasyki Iron Maiden)? (śmiech)

Niektórzy z nas - tak! Johan jest mega fanem Maiden i wybrał go na ostatni kawałek. Nie miałem nic przeciwko. Album trzeba zakończyć z hukiem albo z epickim zawieszeniem akcji (śmiech).

Gracie klasyczny heavy metal. Zaskoczyła mnie jednak linia wokalna w "Razor's Edge", która brzmi niemal punkrockowo Nigdy nie uważałem jej za punkową, ale nie jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę. Chyba chciałem, żeby melodie były agresywne, ale z nutą melancholii, tak jak reszta albumu. Rezultat mógł wyjść punkowo. Lubię Iggy'ego Popa z lat 70. i The Dead Boys, więc czemu nie?

Często zdarza się, że fani albo ludzie z mediów porównują Was do Enforcer? Łączy Was kraj pochodzenia, granie klasycznego heavy metalu z elementami speedu oraz czysty wokal Olof z Enforcer powiedział nam kiedyś w wywiadzie, że to Enforcer wpłynął na ponowny rozkwit tradycyjnego heavy metalu Zgodzisz się z nim?

Tak. Szczególnie na album "Damnation". Nie mam nic przeciwko temu, bo Enforcer jest naprawdę dobry, ale nigdy nie mieliśmy takiego zamiaru. Ba, przerabialiśmy nasz materiał uzasadniając: "nie, to jest zbyt Enforcer!". Do pewnego stopnia są absolutnie odpowiedzialni za odrodzenie heavy/speed metalu. Wiele zespołów wymienia ich jako inspirację do tworzenia własnej muzyki.

Wiele zespołó w okresie lockdownu wypuszczała różne nietypowe wydawnictwa albo intensywnie pracowała nad materiałem W Waszej dyskografii lata 2020 i 2021 nie obfitują w żadne wydawnictwa Uznałeś, że trudny czas trzeba przeczekać czy wtedy właśnie napisaliście "Last Days of Sodom"?

Naprawdę było nam przykro, że musieliśmy odwołać wszystkie koncerty z 2020 roku, ale zdaliśmy sobie też sprawę, że to jest czas na pracę nad nowym materiałem. Nie spieszyliśmy się więc z tworzeniem "Last Days of Sodom". Plan był taki, żeby wydać go, gdy skończy się pandemia. Niestety, nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak ważne jest, by pozostać w nurcie poprzez wydawanie materiałów i bycie aktywnym w mediach społecznościowych. Boleśnie się o tym przekonaliśmy!

Macie już trzy płyty i w miarę stabilny skład Co sprawia, że tak dobrze Wam się razem pracuje?

będziecie koncertować w środkowej i środkowo-wschodniej Europie Skąd pomysł na ten kierunek?

Słyszeliśmy o nim od innych kapel same dobre rzeczy. Poza tym nasze koncerty w rejonie bałtyckim poszły naprawdę fajnie, więc zapragnęliśmy jeszcze więcej Wschodu. Poza tym nie każdy zespół tam przyjeżdża, więc uznaliśmy, że zrobić coś takiego, to bardzo fajna rzecz.

Pochodzicie z miasta, które jest ogromną kuźnią metalowych talentów Sądzisz, że gdybyście zakładali zespół w innym mieście, mielibyście trudniej? A może dostępność wytwórni, producentów, muzyków i ogólny kli -

jazdy do pracy!

Niektóre zespoły grające tradycyjny heavy metal próbują produkować płyty tak, jakby były nagrywane w latach 80. Na ich płytach pojawia się pogłos, szum etc Płyta "Last days of Sodom" jest klasycznie heavymetalowa, ale ma brzmienie dobrej, współcześnie nagrywanej płyty Nigdy nie mieliśmy zamiaru naśladować produkcji z lat 80. Nasz jedyny cel to sprawić, żeby brzmiało to dobrze i "wyjątkowo". Dlatego też przy każdej płycie znajdywaliśmy różnych ludzi do współpracy i myślę, że jak dotąd to się udawało.

Proste! Lubimy siebie nawzajem i lubimy pracować. Do diabła, gdybyśmy tylko mogli, wydawalibyśmy album co roku. Jednak ciężko jest poświęcić tyle czasu i pieniędzy, kiedy ma się swoje prywatne życie, którym też trzeba jakoś zarządzać. Tak czy inaczej, naszym celem jest tworzenie muzyki, której sami byśmy słuchali. Tak długo jak będziemy o tym pamiętać, reszta jest łatwa.

Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie pytań: Szymon Paczkowski

AERODYNE 106
Foto:Aerodyne

Brzmienie najlepszych czasów metalu

Podtytuł definiuje brzmienie cypryjskiego Mirror. Jeśli w duszy gra Wam brzmienie starych epic metalowych kapel z USA (hej, jesteście czytelnikami HMP, ja tu chyba zadaję niemądre pytania), to na pewno na Mirror się natkniecie. A jeśli nie tędy, to tylnymi drzwiami, z umiłowania do brzmienia końca lat 70. - basista, Tas, grał przez moment w Electric Wizard. Nasz krótki wywiad jest jednak z innym muzykiem kapeli, śpiewającym od początku w Mirror, Jimmym Mavrommatisem.

HMP: Tytuł "The Day Bastards Leaders

Die" jest mocny. Pewnie wiele osób próbuje go odnieść do współczesnej sytuacji na świecie Celowo chcieliście wywołać takie skojarzenia, czy to raczej przypadek?

Jimmy Mavrommatis: Zła sytuacja na świecie jest ponadczasowa, tak samo jak rządzący, którzy w większości przypadków są bezwartościowymi, skorumpowanymi draniami i jedyne, na co zasługują, to na pogardę! Reżimy, totalitarne czy nie, pasą się na swoich obywatelach! Większość ludzi cierpi i ubożeje, podczas gdy przywódcy się bogacą! Inspiracją dla tego albumu są mroczne emocje, z udręką i przerażeniem na czele.

Płyta brzmi analogowo Nawet perkusja ma charakterystyczny naturalny pogłos Brzmienie naszej płyty to brzmienie najlepszych czasów dla metalu, a mianowicie lat 70. i 80.! Osiągnęliśmy oczekiwanie brzmienie dzięki Kostasowi Kostopoulosowi, który był odpowiedzialny za miksowanie i mastering. Pracował jako inżynier dźwięku między innymi dla Cathedral, Angelwitch

Ta płyta ma też bardzo ciekawą okładkę Zastanawiam się, czy Tas jako twórca tatuażu nie był autorem koncepcji tej okładki? Okładkę zaprojektował Jondix!

Wasza muzyka wydaje się mieć wiele inspiracji Słychać zarówno klasyczny rock, jak i epic heavy metal w rodzaju Warlord lub Manilla Road.

Jeśli chodzi o muzykę, każdy z nas inspiruje się czym innym. Jedni są bardziej nastawieni na epic metal, inni na thrash, death i black. Kiedy piszemy muzykę, każdy daje coś od siebie, tworząc swoją działkę. To praca zespołowa! Włączamy nasze pomysły, inspiracje i tworzymy!

"Stand Fight Victory" kojarzy mi się z "Holy Diver" To przypadek czy celowe nawiązanie?

Kochamy Dio, ale nie ma tutaj nawiązań.

Tas gra na wielu instrumentach Bas jest mu jednak najbliższy?

Tas gra na bębnach, gitarze, basie i w razie okoliczności śpiewa. Kocha to wszystko na równi!

Jak się gra metal na Cyprze? Macie tam grupę odbiorców czy nagrywacie głównie z myślą o słuchaczach z innych krajów?

Społeczność cypryjska jest mała, ale dość silna! Mamy też bardzo dobre kapele i zdecydowanie wiele koncertów! Fanów mamy zarówno tutaj, jak i za granicą i to dzięki ich wsparciu w ogóle jesteśmy w stanie przetrwać. Kiedy

jednak nagrywamy naszą muzykę, jest ona dla wszystkich, którzy kochają metal, wszędzie!

Czytam na metal-archives, że przez jakiś czas traktowaliście Mirror jako zespół z USA i Anglii

To dlatego, że muzycy z naszej pierwszej płyty byli za granicą, w Anglii oraz USA.

Tas grał w Electric Wizard właśnie w Anglii. Teraz znów gra w swoim rodzimym kraju Wiązało się to z fizyczną przeprowadzką na Cypr? A może granie w Electric Wizard wcale nie wiązało się z zamieszkaniem w Anglii? Dziś podajecie "narodowość" Mirror, jako międzynarodową

Już nie uznajemy siebie za zespół międzynarodowy. To miało miejsce w 2016 roku w związku z pierwszą płytą, kiedy członkowie kapeli mieszkali za granicą. Tas grał w Electric Wizard, kiedy był w Anglii, obecnie mieszka i pracuje na Cyprze.

Jako Mirror "wędrowaliście" też po wytwórniach Zaczęliście od dużej, jaką jest Metal B l a d e , a s k o ń c z y l i ś c i e n a m n i e j s z e j , a l e świetnie promującej klasyczny heavy metal Cruz del Sur Duże nie znaczy lepsze? Duże nie zawsze znaczy lepsze. Jesteśmy o wiele bardziej zadowoleni z Cruz del Sur Katarzyna "Strati" Mikosz, Tłumaczenie pytań: Szymon Tryk

107
MIRROR

Metal powinien być jak Burger?

RF Force serwuje nam klasyczny heavy metal, według przepisu który dyktują obecne czasy, ubarwiony o elementy thrashu i muzyki progresywnej. Rodrigo Flausino, zapewne kojarzony przez niektórych ze swojego kanału na YouTubie, opowiada o wspomnianym przepisie, mówi też o wojnie i sytuacji, z którą obecnie musimy borykać się na świecie. Przede wszystkim powie też coś o nowej płycie "RF Force" która zdecydowanie jest warta uwagi, tak samo jak sama jego osoba.

HMP: Od pierwszych dźwięków byłem pod wielkim wrażeniem jakości nagrania, produkcji i masteringu, czy stosujecie jakieś swoje prywatne techniki, aby stworzyć takie brzmienie?

Rodrigo Flausino: Wszystkie zasługi należą się Danielowi Iasbeckowi - gitarzyście w zespole i współproducentowi albumu. Nie powiedziałbym, że stosował specjalne sekrety, ale zrobił to w sposób, w jaki "słucha". Każdy ma swoje gusta i brzmienie, które lubi najbardziej. Jednak brał pod uwagę pewien model. Za punkt odniesienia mieliśmy "Firepower"

Judas Priest

Gracie klasyczny heavy metal, to widać, słychać i czuć, jak można się domyślić, kochamy ten rodzaj muzyki, ale nie oszukując się musimy przyznać, że czasy jego świetności już dawno minęły i chociaż obserwujemy mały powrót, to nie będzie to samo, czy nie myślisz czasem, że żyjemy przeszłością?

Nie sądzę. Gramy heavy metal, ale robimy to używając obecnych narzędzi i technik, tematów. To nie jest tak, że jesteśmy w kapsule czasu lub wehikule czasu. Zgadzam się, że tradycyjny heavy metal był sensacją kiedyś, jakiś czas temu, ale robimy to, co lubimy. Nie robimy tego przede wszystkim dla pieniędzy czy sławy. Burger został wynaleziony dawno temu, ale ludzie wciąż go robią, czasem z inny-

mi smakami, czasem z tym samym starym ketchupem... Ale każdy kucharz ma swój znak rozpoznawczy, sposób działania, który sprawia, że końcowe rezultaty różnią się od siebie. Z jakiegoś powodu to metal cierpi na tę krytykę, podczas gdy inne gatunki nie. Na przykład The Weekend ma utwory całkowicie zorientowane na lata 80. i ludzie go uwielbiają. Krytycy mówią, że jest fajna, a nie przestarzała.

Heavy metal ma swoje szczególne miejsce w Brazylii i mam wrażenie, że jest tam ogromna liczba zagorzałych i przede wszystkim wiernych fanów tej muzyki, jak myślisz, skąd to się wzięło?

Brazylia to ogromny kraj. Wielu ludzi lubi metal, ale nie stanowią oni większości. Jest daleko od ideału. Szczególnie jeśli chodzi o znane zespoły. Mam nadzieję, że liczba fanów naszej muzyki będzie rosnąć

Zaintrygowała mnie nazwa, dlaczego przedrostek RF, co to znaczy? Skąd to się wzięło? To jest moje imię: Rodrigo Flausino. Zrobiłem to, ponieważ wiele osób zna mnie w Brazylii z mojego kanału na YouTube. Chciałem użyć go do promocji zespołu, ale pokazać, że tworzymy zespół, a nie jest to mój solowy projekt

Jesteście muzykami, którzy mają już do-

świadczenie z wieloma grupami, czy możecie powiedzieć, że RF Force jest dokładnie tym, czego szukaliście i jest spełnieniem waszych muzycznych ambicji?

Muzyka wiążą się z wieloma możliwościami. Jako zespół grający tradycyjny heavy metal mamy wiele z nich, ale nie wszystkie. Jestem szczęśliwy pisząc tylko dla RF Force, ale jeśli zdecydowałbym się napisać coś bardziej "szczęśliwego" to prawdopodobnie nie pasowałoby do tego zespołu. Ale możemy mieć różne projekty jednocześnie.

Utwór "M O A B" nie posiada refrenu, skąd pomysł na taki zabieg, jest on zupełnie inny od tradycji heavy metalowej piosenki?

Tak po prostu się stało i spodobało nam się to, że jest to wyjątkowy utwór na płycie. Chcieliśmy, żeby kompozycje różniły się od siebie. To zadziałało dobrze w przypadku tej piosenki. Cieszę się, że to zauważyłeś

Można wychwycić progresywne elementy, ale także czasami słyszymy też thrash metalowy charakter, skąd one się wzięły?

Wpływy Megadeth i Slayera na pewno...

Tekst piosenki "Flying Dogs" jest przerażający, od razu przywodzi mi na myśl to, co dzieje się za polską granicą w Ukrainie, czy piosenka rzeczywiście jest o wojnie?

Jest, ale powstała na podstawie II wojny światowej. Niestety ciągle mamy takie wydarzenia na świecie. "M.O.A.B." jest również o wojnie i odpowiada bardziej o wojnie na Ukrainie.

Chciałbym też od razu zapytać, jak patrzycie na ten konflikt ze swojego kraju, czy tak jak my boisz się eskalacji?

Zawsze boję się, że rzeczy zmienią się w najgorsze gówno, takie jak wojna. Większość ludzi tutaj widzi, że Rosja staje się chciwa, przynajmniej z powodu tego, jak docierają tu wiadomości. Ale na pewno mamy nadzieję na najlepsze. Lubię muzykę, życie, a nie wojnę i śmierć. Mówimy o tym, ale nie chcemy tym

RFFORCE 108
Foto:TraseiraCaixa

żyć.

Czy planujecie kolejne wydawnictwa w obecnym składzie, czy to był tylko one-of? Jasne. Teraz skupiamy się na graniu na żywo. Robiliśmy dobre koncerty dla szerokiej publiczności w Brazylii. Planujemy to rozszerzyć w 2023 roku.

Na okładce albumu, która swoją drogą jest bardzo intrygująca, tylko jedna postać jest zwrócona twarzą, do osoby która na nią patrzy, czy to ma coś lub oznaczać?

Cóż, ta postać jest jak nasz "Eddie". Niektórzy ludzie nazywają go "Musta", ponieważ przypomina im trochę Dave'a Mustaine'a. Nie było to celowe podobieństwo, ale planujemy go zachować na potrzebę kolejnych albumów.

Teledysk do "Old School Metal" wydaje się być dość wymowny, czy nie uważasz, że teraz muzycy, a nawet fani muzyki metalowej, nadal są stygmatyzowani, a ludzie kierują się stereotypami?

Myślę, że te klasyczne metalowe głowy są postrzegane jako przestarzałe dla wielu ludzi. Ale my istniejemy i będziemy się dalej rozmnażać. Dziedzictwo metalu będzie trwać. Ludzie nadal będą nosić kamizelki i mieć długie włosy z powodu tej muzyki. To nigdy nie umrze. Myślę, że nasza metalowa kultura w końcu znów będzie bardziej szanowana.

Pomimo tego, że widać, że preferujesz muzykę z przeszłości, czy jest jakiś wykonawca lub artysta z naszych czasów, który szczególnie przykuł twoją uwagę?

Muzyka rockowa została wymyślona w przeszłości. Lubimy ją i wciąż cieszymy się nią dzięki nowszym zespołom. Lubię Eclipse, Electric Mob, Periphery i wiele innych fajnych zespołów. Wszechświat rocka jest ogromny. Czasami odkrywamy zespół sprzed 30 lat, którego nie znaliśmy lub nie lubiliśmy tak bardzo. Muzyka nie należy do przeszłości, żyje wiecznie.

Ty i Lucas wcześniej przez długi czas graliście w formacji Hatematter, dlaczego zdecydowaliście się odejść?

Obaj, choć w różnym okresie działalności zespołu, chcieliśmy czegoś innego. Czasami nie możesz robić wszystkiego, co chcesz. Czasami widzisz, że to nie jest już to, co naprawdę lubisz.

Metalowi bracia ucztują w krainie cudowności i piękna

Mike Quimby Lewis odpisał nam tylko na kilka wybranych pytań. Jego wypowiedzi okazały się na tyle lakoniczne, że musiałem całkiem zmienić pytania podczas szykowania ostatecznej wersji artykułu. Najpierw pomyślałem o fotorelacji z użyciem jego słów w charakterze podpisów, ale z powodu trudności z dostępem do zdjęć, postarałem się raczej napisać standardowy wywiad. Może trochę nawet za bardzo mi zależało, bo Mike śpiewał wcześniej w jednym z moich ulubionych epic metalowych zespołów Skullview. Wychowałem się na jego głosie i jako nastolatek podziwiałem jego entuzjastyczne zawodzenie. Przez dziesięć lat czekałem na kolejną płytę i doczekałem się, ale pod szyldem Hammerstar.

HMP: Śpiewałeś wcześniej w świetnym zespole Skullview Szkoda, że nie ukazała się następca znakomitej płyty "Metalkill The World" (2010).

Mike "Earthquake" Quimby Lewis: Mój poprzedni zespół Skullview nie mógł koncertować z powodu zobowiązań zawodowych instrumentalistów.

Za to teraz można Ciebie usłyszeć w nowym zespole Hammerstar W jakich okolicznościach doszło do jego powstania?

Pewnego dnia obudziłem się i pomyślałem o znalezieniu metalowego shreddera, ale nie tylko wymiatającego na gitarze, ale też dobrze dopasowanego do moich zdolności wokalnych i potrafiącego współpracować przy pisaniu utworów w sposób wzmacniający moje zdolności. Właściwą osobą okazał się Johnny Frankenshredd . Skomponowaliśmy mnóstwo świetnego materiału i podpisaliśmy umowę na trzy albumy. Zrobiliśmy już jeden, a w styczniu 2023 wchodzimy do studia ponownie.

Nakręciliście również fajne wideoklipy. W marcu 2022 roku wybraliśmy się na wycieczkę do Phoenix (Arizona), ale nie po to, by leniuchować, tylko żeby intensywnie pracować nad teledyskami. Ukończyliśmy trzy utwory w zaledwie dwa dni. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego procesu. Chcemy kręcić następne wi-

deoklipy w przyszłości.

Czy celowo pokazujesz "maloik" w swoim kierunku (zamiast w kierunku kamery) w klipie do kawałka "Power of Metal"?

Zdecydowanie tak. W klipie do utworu "Power of Metal" celowo pokazuję metalowy znak "maloik" w swoim kierunku. Ogólnie oznacza on dla mnie moc i siłę w czymś, w co naprawdę wierzę sercem i duszą. Gdy pokazuję go w stronę publiczności, oznacza on po prostu "rządzicie światem", lecz kiedy zwracam go na siebie, oznacza "wierzę w siebie i nic nie powstrzyma metalowych sił przed zamanifestowaniem się w moim życiu".

Jakie jeszcze cele obecnie realizujecie?

Naszym głównym celem jest obecnie rozpowszechnienie naszej muzyki i tworzenie najlepszego materiału dla naszych fanów.

Najwyraźniej, aby otworzyć królestwo cudów, musimy ruszyć głową i znaleźć właściwy klucz Dlaczego metalowi bracia wybierają ucztę w krainie Valhalli według Twojego nowego utworu "Hymn of the Viking"?

Metalowi bracia ucztują z najlepszymi w krainie cudowności i piękna zwanej Valhalla.

109
Szymon Tryk
HAMMERSTAR

Mógłbym komponować do "Pierścieni Władzy"

Stu mówi to oczywiście żartem, ale prawdą jest, że i nazwa zespołu i ciągoty do klimatów fantasy mają coś wspólnego z Tolkienem. Arkenstone to projekt stu Marschalla i doskonałego basisty, Mike'a LePonda. Ponieważ obaj panowie grają też w Death Dealer oraz ciągną inne sroki za ogon, Arkenstone chwilowo na świeczniku stawia swoją debiutancką EPkę. Na pełny album i koncerty pod szyldem Arkenstone przyjdzie pora w swoim czasie.

HMP: Cześć! Was jako muzyków Arkenstone łączą głównie dwa zespoły: Death Dealer i nieistniejący już Empires of Eden A oba łączysz Ty, więc domyślam się, że to Ty byłeś pomysłodawcą Arkenstone?

Stu Marshall: Cześć Wam! Dzięki za poświęcenie czasu na rozmowę. Arkenstone powstał w czasie pandemii, ponieważ wszystko, łącznie z koncertowaniem, było zamknięte, a ja wciąż pisałem dużo muzyki. Zespół założyliśmy wspólnie z moimi bardzo dobrymi przyjaciółmi, w tym z Mike'm LePondem z Symphony X

"Ascension of the Fallen" zaczyna się jak stary, dobry Manowar Domyślam się, że to

Mike, to jego zdolność do podnoszenia poziomu samej muzyki. Nie na polu pisania, bo ja wszystko napisałem, ale z perspektywy wykonawczej. Jako autor skomponowałem muzykę, ale on przenosi ją na zupełnie nowy poziom swoimi umiejętnościami i muzycznym spojrzeniem. To niezwykle utalentowany muzyk i ktoś, kto powinien być uważany za jednego z najlepszych żyjących basistów.

Nie obawiałeś się włączyć do zespołu muzyka, który w każdej chwili może ruszyć w trasę albo zniknąć na tygodnie w studiu?

Dobre pytanie! Tak wielu muzyków, z którymi pracuję, jest bardzo zajętych, że muszę ich łapać, kiedy są dostępni. Zawczasu pracujemy

lijczykiem, a wiele z mojej twórczości, takiej jak Death Dealer, jest klasyfikowanych jako amerykański power metal. Jest to coś, z czego jestem dumny, ponieważ kocham również amerykańskie zespoły, takie jak Fates Warning i Vicious Rumors, ale czasami mnie to bawi.

Jak gra się heavy metal w Australii? Mieszkasz tam, czy tylko stamtąd pochodzisz? Australia ma niesamowicie silną scenę metalową. Granie tutaj jest to prawdziwa radość, ponieważ publika jest bardzo entuzjastyczna, a metalowcy to prawdziwi, zatwardziali fani metalu. Mimo że populacja kraju jest niewielka i scena nie jest duża, to i tak jest wiele koncertów. I tak, mieszkam w Sydney, urodziłem się i wychowałem w Australii.

Wasza nazwa nawiązuje do twórczości Tolkiena Zgaduję, że jesteś miłośnikiem jego literatury Widziałeś już "Pierścienie Władzy"?

Tak, "Pierścienie Władzy" ogromnie mi się podobają. Myślę, że to fantastyczne, że ta historia ma kontynuację i pod pewnymi względami czuję, że mógłbym skomponować część muzyki do tego serialu. (śmiech)

Udało Wam się już zagrać jakiś koncert? Choć nie zagraliśmy jeszcze żadnego koncertu, chcemy ogłosić coś ważnego - a mianowicie, że członkowie Arkenstone dołączą do mojego australijskiego zespołu o nazwie Night Legion Night Legion podpisał kontrakt z Massacre Records, a nasz drugi album ukaże się w 2023 roku. Niestety Mike jest bardzo zajęty z Symphony X , ale wokalista Arkenstone Louie Gorgievski i nasz perkusista, Clay dołączą do ich zespołu. Tak więc w jakiejś formie koncerty będą się odbywać i zagramy materiał Arkenstone na żywo.

pomysł Mike'a, który przez ostatnie lata współpracuje z Rossem the Bossem?

W zasadzie to ja napisałem tę linię basu w intro... tak samo jak całą muzykę z naszej EP-ki. Manowar to niezwykle ważna inspiracja z moich heavymetalowych początków i jak wiesz, pracuję z Rossem the Bossem w Death Dealer przeprowadzając atak podwójnych gitar.

Mike jest utalentowanym muzykiem i grał w wielu, często różnych zespołach Jak jego doświadczenie np z Symphony X albo właśnie z zespołu Rossa the Bossa wpłynęło na Arkenstone?

Myślę, że przede wszystkim to, co wnosi

nad synchronizacją tras.

Nie tylko detale kojarzą się ze złotymi czasami Manowar, ale i gatunek metalu, jaki gra Akrnestone Wiele elementów Waszej muzyki nawiązuje do amerykańskiego epic metalu Drugim elementem stylistyki jest tak zwany US power metal Gdybym dostała Wasze EP " w ciemno" pomyślałabym, że Arkenstone to zespół z USA

O tak, to zabawne. Dzięki, że zwróciłaś na to uwagę. Złote czasy Manowar naprawdę płyną w moich żyłach, a są oni jednym z moich najbardziej wpływowych zespołów. Zabawne jest również to, że nasz zespół jest w dużej mierze australijski, ja z całą pewnością jestem Austra-

Właśnie, dla Ciebie i Mike'a Arkenstone to nie jest jedyny zespół Kiedy pojawi się trasa czy czas wydania kolejnej płyty np Death Dealer pewnie cały siłe skierują właśnie tam? A może Arkenstone z czasem stanie się "tym głównym zespołem"?

Myślę, że najbliższa przyszłość Arkenstone to po prostu cieszenie się EP-ką. Z pewnością obaj będziemy na scenie w trasie z Death Dealer Arkenstone jest otwarte i gotowe na pełny album, ale na razie każdy, kto to czyta, może cieszyć się nami w formie Night Legion

Katarzyna "Strati" Mikosz

Tłumaczenie pytań: Szymon Paczkowski

ARKENSTONE 110
Foto:Arkenstone

Hołd dla francuskiego heavy lat 80.

Mówią, że muzyką kierują uczucia. Im bardziej mroczne, tym bardziej mroczna muzyka. Można się o tym przekonać słuchając drugiej płyty Sacral Night. Choć u podstaw zespołu było oddanie czci starym francuskim kapelom heavy metalowym, to właśnie owe emocje zawładnęły koncepcją na Sacral Night. Z Florentem, basistą rozmawialiśmy przy okazji drugiej płyty zespołu. Płyty, która wypłynęła na szersze wody, niż jedynka, choć została nagrana w ojczystym języku chłopaków z Sacral Night.

HMP: C o n a j b a r d z i e j l u b i s z w s w o j e j muzyce?

Florent Brunet-Manquat: To, co lubię najbardziej, to właściwie cały proces tworzenia, jest on dla mnie jak terapia. Pozwala mi przepędzać niszczycielskie impulsy, nazwałbym je wręcz "bytami". Muzyka jest jak wewnętrzna podróż, w której mogę znaleźć pewną formę spokoju.

Pytam, bo w Waszej muzyce można znaleźć zarówno heavy metal, jak i feeling atmosferycznego black metalu, czy symfonicznych zespołów

Nie czuję, żebym był pod specjalnym wpływem ekstremalnego metalu, ponieważ na co dzień nie słucham go zbyt wiele. W Sacral Night nie chcemy grać ekstremalnej muzyki, po prostu nasza muzyka jest, jaka jest. Muzyką kierują uczucia, im są one mroczniejsze, tym i ona będzie mroczniejsza.

Część z Was grało wcześniej w black metalowych zespołach Co Was skłoniło, żeby przenieść się do świata heavy metalu?

I tutaj nigdy nie było chęci tworzenia czystego heavy metalu. Wszyscy oddajemy cześć francuskiemu heavy z lat 80., więc chcieliśmy w pewien sposób oddać mu hołd. Jednak później znów wezwał nas mrok, który przełożył się na bardziej ekstremalny styl riffów.

Czyli ten mrok w Waszej muzyce oraz nieco "okultystyczna" otoczka to nie efekt blackmetalowych korzeni A heavy metal w rodzaju Mercyful Fate lub obecnie Portrait? Są u Was takie smaczki, jak krzyk odrobinę w rodzaju Kinda Diamonda w "Pretresse de l'atlantide"

Ani black metal, ani heavy metal. Mrok bierze się stąd, że piszemy naszą muzykę bardziej, jak ścieżkę dźwiękową do horroru. Często zaczynam proces pisania na przykład od fortepianu. Nie zaprzeczam, wszyscy mamy korzenie w black metalu, ale nie jest to świadoma część procesu. Ja oczywiście jestem dumny z lat spędzonych w Necrowretch i nie mogę zaprzeczyć, że w pewien sposób nadal na mnie wpływa... ale czuję, że Sacral Night jest czymś innym, jeśli chodzi o atmosferę.

Ostatnio Wasi rodacy, chłopaki z Animalize powiedziały, że "Bez wątpienia śpiewanie w języku ojczystym pozwala na prawdziwszą interpretację Przynajmniej jest to o wiele

łatwiejsze, ponieważ jesteś bardziej zaznajomiony ze słowami i wiesz dokładnie, jak muszą one brzmieć w zależności od wybranej przez ciebie emocji " Zgodzisz się?

Zgadzam się w pełni. Jeśli nie osadzimy właściwie emocji we własnym języku, łatwo otrzeć się o kicz. Jeśli chodzi o muzykę, bogactwo naszego ojczystego języka jest wspaniałym narzędziem i jest to w pewien sposób smutne, że tak

roku Ta przerwa wpłynęła na Was pozytywnie czy może zachwiała posadami Sacral Night?

Właściwie był to świetny czas autorefleksji, który pozwolił nam zrobić krok do tyłu i tworzyć w odosobnieniu.

Czytałam, że Mörkk nie gra na żywo z zespołem Wiem, że są takie sytuacje, że muzyk pisze, gra ale nie koncertuje (jak choćby b y ł o z H a r a l d e m S p e n g l e r e m w T a r o t ' s Myst), jednak jest to rzadkie Skąd u niego taka decyzja?

Bo Mörkk to mizantrop i perfekcjonista. Jest zbyt wiele czynników, które mogą na koncercie pójść źle, żeby go to mogło zainteresować. Im mniej ludzi wokół siebie widzi, tym lepiej się czuje.

Trafiliście do wytwórni, która specjalizuje się w klasycznym heavy metalu, No Remorse Records To oni Was wypatrzyli?

Tak, skontaktowali się z nami. Szczerze mówiąc zdecydowaliśmy się na współpracę z nimi, ponieważ to co robią, jest niesamowite! To całkiem niezła okazja, aby pracować z taką wytwórnią.

Jaki macie plan na Sacral Night na najbliższe kilka lat? Jak koncerty to u siebie czy za granicą? Jak festiwale to jakiego rodzaju? A

niewiele zespołów śpiewa w swoim ojczystym języku.

Jak wygląda Wasza popularność poza Francją?

Mam wrażenie, że "Le Diademe..." odbiło się szerokim echem poza Francją, to dzieje się powoli, ale zdecydowanie... dostajemy fajne opinie z różnych krajów, więcej niż jakiekolwiek inne nasze wydawnictwo i to mimo użycia języka francuskiego (poprzednia płyta była w języku angielskim - przyp. red.)

Jeśli strona setlist fm nie oszukuje, to widzę, że przez okres pandemii nie zagraliście ani jednego koncertu i wróciliście dopiero w 2022

może coś zupełnie innego?

Mamy już w pełni napisany nowy album i kolejny w drodze... Mamy to szczęście, że w tym roku jesteśmy zabukowani na kilku francuskich festiwalach, takich jak Pyrenean Warriors Open Air, i być może pierwszy koncert w Niemczech na fajnym festiwalu... Dzięki za wywiad i hail to Poland!

Katarzyna "Strati" Mikosz

Tłumaczenie pytań: Szymon Paczkowski

SACRALNIGHT 111
Foto:SacralNight

Pierwszy zespół sceny THNHM

Trial jest liderem jednozespołowej sceny THNHM. Po powrocie z trasy koncertowej z RAM i Portrait w 2018 roku, kapela zmieniła wokalistę z Linusa Johanssona na Arthura W. Anderssona. Wtedy wstąpiła weń nowa, świeża energia i bezprecedensowa wena twórcza, z której zrodził się sygnowany przez Metal Blade album pt. "Feed The Fire". Na nasze pytania o drogę prowadzącą do premiery płyty, śpiącym głosem odpowiedział gitarzysta Alexander Ellström.

HMP: Cześć Jesteś teraz w szwedzkim Trollhättan, prawda?

Alexander Ellström: Tak, mieszkam tutaj. Przez moje miasteczko przepływa rzeka Göta älv, która łączy nas z Gotenburgiem, i która wpływa do ogromnego jeziora Vänern. Jesteśmy godzinę drogi od Gotenburga. Trollhättan było kiedyś główną siedzibą i miejscem produkcji samochodów marki Saab, ale ta firma zbankrutowała dziesięć lat temu. W każdym razie, Trollhättan słynie z produkcji Saab.

Ma szansę zasłynąć też z twórczości zespołu Trial (śmiech) Zobaczymy, mam taką nadzieję.

dziliście do Gotenburga, czy po różnych zakątkach Szwecji? A może wybraliście się również do innego europejskiego kraju?

Pierwszy gig Trial odbył się jakieś 10 lat temu i od tego czasu gramy w całej Europie. Głównie trzymamy się okolicy Gotenburga, ale występowaliśmy również sporo w Niemczech, w Szwajcarii oraz we Włoszech.

A gdzie nagrywacie płyty?

Za każdym razem decydowaliśmy się na inne studio. Najnowszy album "Feed The Fire" zarejestrowaliśmy w ciągu dwóch tygodni w Welfare Sounds w Gotenburgu. Debiut "The Primordial Temple" (2011) zrobiliśmy zaś w

Za wyjątkiem wokalisty, wszyscy kumplowaliśmy się od najmłodszych lat życia. Wspólnie dorastaliśmy, uczęszczaliśmy na te same koncerty, spędzaliśmy razem czas. Byliśmy przyjaciółmi na długo przed założeniem Trial. Nie zdarzyło się nigdy, żeby ktoś chciał wyłamać się z naszego grona. Dobrze się ze sobą czujemy. Mam nadzieję i jestem pewien, że tak już pozostanie.

Czy próbowałeś kiedyś grać na innym instrumencie niż gitara?

Od początku gram w Trial na gitarze. Lubię też odkrywać możliwości oferowane przez instrumenty, np. przez perkusję, ale na niej gram tylko z doskoku.

Dlaczego zmieniliście wokalistę?

Nasz pierwszy wokalista Linus Johansson mieszkał w innych miejscowościach (przeprowadzał się wewnątrz Szwecji), dlatego nie angażował się w pełni w sprawy zespołu. Jeśli robiliśmy spontaniczną próbę w środku tygodnia, on siłą rzeczy nie pojawiał się. Widzieliśmy się z nim tylko w okresie przygotowań do koncertu lub do wejścia do studia. Wszyscy chcieliśmy, żeby śpiewał z nami częściej. Myślę, że on też tego chciał. Okoliczności życiowe temu nie sprzyjały. Oddalał się od nas, a myśmy próbowali go maksymalnie angażować. W 2018 roku byliśmy na dużej trasie z Portrait i z RAM. Następnie zrobiliśmy sobie kilka miesięcy przerwy, po czym przystąpiliśmy do tworzenia nowych utworów. Wtedy poczuliśmy, że układ personalny się nie sprawdza. Nie stanowiliśmy jedności. Rozumiemy, że Linus potrzebował skoncentrować się na własnych sprawach, ale nie uczestniczył w komponowaniu. Spotkaliśmy się, omówiliśmy wszystko dokładnie i zadecydowaliśmy, że najlepszą opcją pozostaje zmiana wokalisty Trial

Co stało się później? Znaleźliście Arthura W Anderssona?

(śmiech)

W opisie zespołu na Waszym profilu Facebook widzę tylko pięć liter: THNHM Co one oznaczają?

Trollhättan heavy metal.

Czujecie się częścią lokalnej sceny? Kto tam u Was jeszcze gra?

Na przestrzeni lat nie zaistniało tu zbyt wiele heavy metalowych zespołów. Do najsłynniejszych należy black metalowa załoga Lord Belial oraz death/thrashowa The Crown. Oni jednak nie grają heavy metalu. W pewnym sensie Trial jest same. Nie ma u nas tak jak w niektórych dużych metropoliach, gdzie duża grupa przyjaciół gra ten sam gatunek muzyczny w różnych zespołach.

Gdzie zatem koncertowaliście w ciągu 15 lat istnienia Trial? Lokalnie w Trollhättan, jeź-

miejscu, które służy obecnie za naszą salkę prób.

Skąd wynikają te zmiany?

Nie wiem. Prawdopodobnie wynika to z pojawiania się przed nami nowych możliwości. Przy okazji każdej płyty wybieramy najlepsze środowisko, które najbardziej nam odpowiada. Zależy nam, żeby albo było to blisko naszych domów, albo żebyśmy mogli zatrzymać się tam na kilka dni. Tym razem najłatwiejszym rozwiązaniem okazało się studio w Gotenburgu. To nie tak, że my celowo zmieniamy, aby było inaczej. Ogólnie lubimy współpracować wielokrotnie z tymi samymi ludźmi.

Przez kilkanaście lat utrzymywaliście ten sam skład Trial, poza tym, że zmieniliście wokalistę Jak udało Wam się zachować świeżość i koncentrację zespołu na tym samym celu przez tak długi okres czasu?

Nie tak prędko. (śmiech) W ciągu kilku następnych tygodni nie wiedzieliśmy, co robić - jak ogłosić zmiany w składzie, jak szukać następcy? Zastanawialiśmy się. W końcu umieściliśmy obwieszczenie na Facebooku. Poprosiliśmy, że jeśli ktokolwiek zna jakiegokolwiek wokalistę lub czuje, że byłby w stanie sam podołać, to żeby wysłał nam e-mail. Po kolejnych kilku tygodniach na naszą skrzynkę przyszła wiadomość od Arthura, w której wykazał zainteresowanie. Mimo, że mieszka dość blisko nas, nie znaliśmy go wcześniej. Wiedzieliśmy, że śpiewał na płycie Air Raid "Point Of Impact" (2014), ale nigdy dotąd się z nim nie spotkaliśmy, ani nie zamieniliśmy z nim słowa. Byliśmy skłonni spróbować wszystkiego, co przybliżyłoby nas do znalezienia nowego wokalisty, więc zaprosiliśmy go na próbę kapeli. Zagraliśmy cztery kawałki i poczuliśmy, że doskonale do siebie pasujemy. Jeszcze na tym samym spotkaniu złożyliśmy mu propozycję. Na szczęście odpowiedział: "tak".

W jakim stopniu jego przyjście wpłynęło na zmianę dotychczasowych utworów Trial? Starszych utworów nie zmienialiśmy, ale ponieważ zaczynaliśmy akurat tworzyć muzykę na nowy album i nie bardzo wiedzieliśmy, w jakim konkretnie kierunku zmierzamy, to jego przyjście miało wpływ na twórczość Trial Nasz poprzedni album "Motherless" (2017) zawierał eksperymentalną muzykę, to nie był bezpośredni, klasyczny heavy metal. Nie mie-

SPELLFORGER 112
Foto:ChristofferHovhag

liśmy po nim jasnej wizji rozwoju. Stworzyliśmy parę kawałków wpisujących się w charakter "Motherless". Z czasem, jak już robiliśmy przedprodukcję, uwzględnialiśmy warunki głosowe Arthura. Uważamy go za świetnego wokalistę, więc coraz bardziej braliśmy pod uwagę jego styl. Wywaliliśmy starsze szkielety utworów i rozwijaliśmy pomysły w stylu Arthura. Zauważyliśmy, że znakomicie radzi sobie w tym, w tym i w tym, więc stwarzaliśmy mu pole do zademonstrowania talentu. Wszystkim zależało na odświeżeniu Trial Pisaliśmy znacznie szybszy materiał.

Czuliście się, jakby nastał całkiem nowy początek dla Trial?

Wtedy tak o tym nie myśleliśmy. Oczywiście, zawsze przyjście głównego wokalisty wiele zmienia dla całego zespołu. Większość fanów kojarzy swoje ulubione kapele z postacią wokalisty. Teoretycznie, gdy dochodzi do zmiany na tym stanowisku, automatycznie nastaje dla zespołu nowa era. W praktyce jednak ci sami ludzie kontynuowali komponowanie w Trial, więc czuliśmy kontynuację. Z czasem zaczęliśmy się przekonywać, że nastał dla nas nowy początek. Czuliśmy przypływ energii, mocniej niż kiedykolwiek uświadamialiśmy sobie celowość naszych działań. Byliśmy wręcz podekscytowani.

Czy z tą ekscytacją wiązał się również przypływ weny twórczej?

Tworzenie poszczególnych utworów zajmuje mi na ogół wiele miesięcy. Jestem powolnym kompozytorem. Wolę pozwolić, żeby coś naturalnie dojrzewało przez pół roku niż uznać za gotowe w jeden wieczór. Gdy Arthur dołączył do Trial, chciałem napisać większą liczbę utworów, nagrać się i zobaczyć, w jakim kierunku zmierzają. Podczas pracy nad "Feed The Fire" mieliśmy dwa intensywne okresy twórcze - związane z pojawieniem się Arthura i z rezerwacją studia. Kiedy kończyliśmy numery przeznaczone na płytę, zarezerwowaliśmy studio i ponownie przeszliśmy przez całość materiału, poszukując możliwości jego udoskonalenia. Jeśli mam utwór napisany tylko w połowie, zazwyczaj wracam do niego codziennie, aż uznam go za kompletny. Perspektywa nagrywania mobilizuje. Brzmi jak pośpieszne odrabianie pracy domowej do szkoły, ale w rzeczywistości potrzebuję tego rodzaju impulsu, aby wziąć swoją pracę w garść.

O których miesiącach mówisz?

(głośne wzdychanie) Nie pamiętam. Arthur dołączył do Trial chyba wczesnym latem 2019 roku. Ogłosiliśmy to oficjalnie na samym początku 2020 roku. Później nagraliśmy EP "Sisters of the Moon" (styczeń 2021) z dwoma coverami: "Sisters of the Moon" (Fleetwood Mac) i "Die Young" (Black Sabbath). W marcu 2020 roku mieliśmy dwu i pół tygodniową sesję "Feed the Fire". Dalej już poszło szybko.

Nie rozumiem Skoro Arthur dołączył na początku lata 2019, to dlaczego nie graliście w tym roku żadnych koncertów z jego udziałem?

Chcieliśmy, ale wpierw trzeba było przećwiczyć cały nasz materiał. Musieliśmy się dotrzeć. Szykowaliśmy się na koncerty, a jednocześnie chcieliśmy stworzyć coś nowego, aby dać publiczności płytę z jego głosem. EP "Sisters of the Moon" pełniło rolę prezentacji Trial z Arthurem

Kiedy zaczęliście dodawać inicjały (Swe) do nazwy Trial?

Dawniej. Jeszcze zanim podpisaliśmy kontrakt z Metal Blade, przed ukazaniem się "Motherless" Oczywiście Trial nie jest najoryginalniejszą nazwą zespołu na świecie, zdawaliśmy sobie sprawę z istnienia innych Trialów. Chcieliśmy uniknąć ewentualnego konfliktu prawnego z Amerykanami, więc zmieniliśmy nazwę z Trial na Trial (Swe)

Jak fani mają krzyczeć na k o n c e r t a c h ? P o p r o s t u Trial?

Trial . Każdy tak mówi. Zmiana jest formalna, tylko w pisowni. Jeśli ktoś zobaczy: Trial (Swe), to wie, że chodzi o nas. W artykułach prasowych jedni piszą o nas Trial, a inni piszą Trial (Swe). Nie sądzę, żeby wielu wymawiało Trial (Swe)

Z a s t a n a w i a ł e m s i ę , c z y istnieje na świecie jakiś inny zespół, który dodaje akronim swojego kraju do nazwy?

Wydaje mi się, że tak, ale nie spotkałem się. Często widzę na plakatach koncertowych dopisek kraju do nazwy zespołów do mało wyszukanych nazwach.

Powiedziałeś o Arthurze, ale na "Feed The Fire" pojawia się jeszcze inny wokalista, mianowicie Tomas "Tompa" Lindberg z At The Gates udziela się w utworze "Snare The Fowler".

Nasz producent przyjaźni się z "Tompą". Zaraz po naszej sesji, ci dwaj planowali pracować nad czymś innym. Z pewnego powodu do tego nie doszło. Producent zaproponował, że "Tompa" może nas odwiedzić innego dnia i zaśpiewać gościnnie na naszym albumie. Chętnie na to przystaliśmy. Jakiś czas później wybierali się na metalowy quiz w Gotenburgu. Producent zaprosił nas, żebyśmy się przyłączyli po ukończeniu prac tego dnia w studiu. Pojechaliśmy, po quizie producent przyszedł z "Tompą" do naszego stołu, zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że "Tompa" był podekscytowany na myśl o nagrywaniu z nami tydzień później, ponieważ większość jego gościnnych udziałów zaplanowanych na 2022 rok było realizowanych w klimacie death metalowym, a u nas mógł zaśpiewać heavy metal czystym głosem. Efekt wyszedł super. Przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Zajęło mu to dwadzieścia minut. Pokazałem mu liryki, on rozgrzał głos, zaśpiewał je za pierwszym podejściem i gotowe. Wyszło kapitalnie, wręcz perfekcyjnie, ale on uznał, że chce zaśpiewać jeszcze lepiej. Mistrz. Tego wieczoru przejechaliśmy się wraz z nim do Gotenburga. "Tompa" jest świetnym gościem i jesteśmy mu dozgonnie wdzięczni.

Co to oznacza, że liryki na "Feed The Fire" reprezentują Was jako zespół oraz to, za czym się opowiadacie?

W utworze tytułowym zwracam się do bogini. Nie określamy, kim ona dokładnie jest. Pozostawiam to swobodnej interpretacji słuchaczom. Na pewno jest ogromnie ważna dla mnie i chcę, by mnie prowadziła przez życie.

Czy pozostałe utwory dotyczą tego samego? Tak i nie. Do pewnego stopnia są powiązane tematycznie, chociaż przedstawiają również inne wątki. Piszę liryki z tej samej, osobistej perspektywy, ale staram się pozostawiać słuchaczom swobodę ich interpretacji. W Quadrivium nawiązuję do konceptu skrzyżowania. Opowiadam o sprawach i uczuciach, które czuję i uważam za prawdziwe.

Z których partii gitarowych na "Feed The Fire" jesteś najbardziej dumny?

"Snare of the Fowler", gdyż posiada powolne intro, po którym przyśpiesza. Mamy tam te wiele różnych części i sekcji z udziałem "Tompy". Bardzo cieszy mnie ów utwór. Poza tym wskazałbym na dziewięciominutowy utwór "The Crystal Sea", ponieważ spędziłem mnóstwo czasu, żeby go napisać.

Czas rozmowy dobiega powoli końca. Na zakończenie podziel się proszę wspomnieniami z trasy Trial z RAM i Portrait w 2018 roku Co najbardziej utkwiło Ci w pamięci?

Nie wiem, które spośród moich wspomnień powinienem uznać za tajne przez poufne (śmiech). Postawiłbym na wspólne wykonanie przez wszystkie trzy zespoły coveru Judas Priest "Hell Patrol" na ostatnim gigu w Hamburgu.

TRIAL 113
Sam O'Black Foto:TommySjöberg

Nowy album retro - hard rockowego zespołu The Riven pt. "Peace And Conflict" to kawał energetycznego i poruszającego hard rocka. Wywarł na mnie tak pozytywne wrażenie, że po przeprowadzeniu wywiadu z gitarzystą Arnau Diaz napisałem list do wokalistki Tothy Ekebergh z prośbą o dodatkowe uzupełnienie tematu. Poniżej możecie więc zapoznać się z dwoma wywiadami - jeden udzielony przez Skype, drugi korespondencyjnie.

HMP: Cześć Jakiś czas temu rozmawiałem z Antonem Frick Kallminem, perkusistą Hot Breath (HMP 79, str 105) Tamten zespół również osadzony jest w Gothenburgu i gra podobną do Waszej retro - hard rockową muzykę Słyszałeś coś o nich?

Arnau Diaz: Cześć. Jasne, że ich znam. Widzieliśmy się dziesięć dni temu. Uważam jednak, że gramy nieco inną muzykę. Nasza bywa równie bezpośrednia, wesoła i rock'n'rollowa w kawałkach typu "On Time", ale oba zespoły zapuszczają się również w odmienne, eksperymentalne rejony.

Widziałem gdzieś opinię, że Wasz drugi alb u m " P e a c e A n d C o n f l i c t " b r z m i m n i e j

korzystaliśmy. Spędziliśmy tam dwa trzy tygodnie ciągiem, podczas których zarejestrowaliśmy cały album, świetnie się przy tym bawiąc.

Jaka atmosfera tam panowała?

To odizolowane miejsce. Nikogo tam nie spotkaliśmy. W pełni skoncentrowaliśmy się na muzyce. Po kilku dniach wydawało nam się, że oszalejemy, ale nic takiego się nie stało i dziś miło wspominam tą sesję.

Skład The Riven uległ ostatnio zmianie, więc mieliście znakomitą okazję, żeby się zgrać

Szczególnie, że wcześniej nie spędziliśmy zbyt wiele czasu z nowym gitarzystą Joakimem

tym brać pod uwagę konieczność dobrego współbrzmienia z basistą Maxem Ternebringiem. Pojawiał się dylemat, czy mogę od niego odbiegać, a może raczej powinienem go uzupełniać jak w Thin Lizzy. Obecnie znacznie fajniej mi się gra.

Czy to przypadek, że wspomniałeś akurat o Thin Lizzy?

Nie, to nasza kluczowa inspiracja.

Jest w Waszym składzie ktoś o imieniu Olof? Bo HMP z nim rozmawiało (HMP 73, str 106) przy okazji premiery Waszej pierwszej płyty i on wtedy wskazał na The Rolling Stones jako na Twój ulubiony zespół Olof Axegärd to nasz ex - perkusista. To prawda, że mój ulubiony zespół nazywa się The Rolling Stones. Od nich zaczęła się cała moja przygoda z rock'n'roll-em. Miałem jakieś trzynaście lat, gdy ktoś wykonał "(I Can't Get No) Satisfaction" (1965) w konkursie telewizyjnym. Uznałem, że to najfajniejsza rzecz pod słońcem. Mieszkam w Szwecji, ale pochodzę z Hiszpanii, a tam rock cieszy się mniejszą popularnością, dlatego nie było mi dane usłyszeć wcześniej niczego podobnego do Stonesów. Poszukałem więcej ich utworów, do tego znajomi w szkole pokazali mi AC/DC, Iron Maiden i wkręciłem się na całego.

Chciałeś stać się takim, jakimi byli Twoi idole?

Dokładnie (śmiech).

Jak często zdarza się, że macie z Joakimem różne pomysły lub poglądy w tej samej kwestii?

bezpośrednio od debiutanckiego (2019)

Coś w tym jest, dlatego że "Peace And Conflict" został naznaczony szerszą paletą barw.

Co to oznacza?

Że niektóre utwory na tym wydawnictwie nadają się do headbanginu, a inne są akustyczne bądź bardziej klimatyczne.

Czyli mają urozmaicone brzmienie i dynamikę Opowiedz mi proszę o miejscu, w którym nagrywaliście "Peace And Conflict".

Wybraliśmy się do chatki w środku lasu na południu Szwecji. Należący ona do rodziny naszej wokalistki Totty Ekebergh i została wybudowana około 1940 roku. Nadaje się do zamieszkania, ale zdemeblowaliśmy ją i wstawiliśmy w środku nasze instrumenty. Posiadam sprzęt do produkcji muzyki, więc z niego

Sandegardem. Perkusista Jussi Kalla nagrywał z nami debiut, ale on też jest stosunkowo nowym członkiem zespołu, ponieważ nigdy nie byliśmy razem na żadnej trasie koncertowej. Cieszę się, że mogliśmy się lepiej poznać.

Czy czujesz, że obecny skład The Riven jest idealny?

Uważam, że nowi muzycy znacząco przyczynili się do rozwoju kapeli i wnieśli nasze brzmienie na nowy poziom.

Co konkretnie Joakim wniósł w The Riven? Wzbogacił nasze brzmienie. Wcześniej tylko ja grałem na gitarze, więc teraz łatwiej będzie nam wiernie prezentować cały materiał na żywo. Do tej pory musiałem decydować, które partie wybrzmią na koncertach, a które można usłyszeć tylko na płycie. Potrzebowałem przy

Bywa, że wymyślamy różne riffy na potrzeby tego samego fragmentu. Zabawne, że czasami oba rozwiązania udaje nam się pomyślnie wykorzystać. Czasami uzupełniamy się wzajemnie. To świetnie, gdy mamy więcej niż jedną opinię. Pomaga nam to rozwijać kompozycje.

Występuje między Wami lekkie napięcie twórcze?

Tak, napięcie i poczucie konkurowania. Mówię mu: "hej, zagrałeś świetne solo, teraz moja kolej! Pokażę Ci jeszcze lepszą solówkę" (śmiech).

Warto otwarcie o wszystkim rozmawiać Zawsze to robimy. Upewniamy się, że wszyscy dobrze czują się z każdym aspektem The Riven. Nic nie ukrywamy przed sobą. W przeciwnym razie mogłoby się okazać, że jest już za późno, by coś mniej fajnego odkręcić.

Zespół The Riven powstał właśnie za sprawą otwartej rozmowy w barze, gdy studiowaliście w Anglii. Jak to wspominasz?

THERIVEN 114
Na zmianę pociągiem i autobusem
Foto:TheRiven

Zgadza się, z tym, że i tak podczas studiów spędzałem sporo czasu z Tottą i z Olofem, razem uczyliśmy się, a w pewnym okresie dzieliłem z Tottą mieszkanie. W końcu wpadliśmy na pomysł, że musimy założyć wspólny zespół, ponieważ lubimy taką samą muzykę. Co dokładnie studiowałeś?

Grę na gitarze. Poznawałem rozmaite style muzyki popularnej, kształciłem warsztat, wkuwałem całą rozbudowaną teorię, tego typu rzeczy. Zajmowaliśmy się metalem i rockiem, ale również funkiem, popem, czy nawet jazzem. Pamiętam, jak wykonywaliśmy covery Metalliki. Było głośno i ciekawie.

Przed zapoznaniem się z "Peace And Conflict" spodziewałem się usłyszeć oznaki akademickiego zacięcia Tymczasem wcale ten Wasz rock nie jest taki gładki Wydaje się, że stawiacie raczej na rozrywkę niż dążycie do wysublimowanej perfekcji

Nagrywając staramy się uchwycić żywe brzmienie całego zespołu grającego wspólnie. Do każdego utworu podeszliśmy więc tylko dwa lub trzy razy, a później wybraliśmy najlepsze wersje. Wystarczało nam, że brzmi wystarczająco dobrze, nie zamęczaliśmy się ani nie przeprodukowaliśmy niczego. Oczywiście ktoś może zauważyć, że jakiś fragment nie jest idealnie wykonany, ale świadomie chcieliśmy nadać płycie trochę surowego charakteru. Chcemy, żeby "Peace And Conflict" zabierał słuchaczy w podróż do naszej salki prób.

Uchwyciliście tym samym na nagraniach Waszą autentyczną energię I o to chodzi.

Przyznaj się - łamaliście reguły przekazywane Wam przez wykładowców?

Owszem, łamaliśmy. Oni najchętniej wypolerowaliby nasz dźwięk, a nie czują, jak ogromny entuzjazm nas roznosi i jak bardzo jesteśmy podekscytowali nagrywaniem. W niektórych utworach niespodziewanie zmieniamy tempo lub kombinujemy w jakiś inny sposób. Mamy nadzieję, że nasze nastawienie udzieli się słuchaczom.

Totta też ma w głosie mnóstwo rock'n'rollowego szaleństwa

Jak najbardziej. Każdy z nas przekazuje po-

przez dźwięk emocje, a niekoniecznie to, czego nauczyliśmy się podczas studiów.

A jakie jest Twoje obecne nastawienie do debiutu The Riven? Nadal jest równie aktualny, czy przeszedł do historii jako efekt okoliczności, w jakich powstawał?

Odpowiem w następujący sposób. Podczas trasy promującej "Peace And Conflict" będziemy wykonywać wiele kawałków z debiutanckiej płyty. Oczywiście, zabrzmią inaczej niż na naszych wcześniejszych koncertach, ale pozostają one ogromną częścią naszej tożsamości. Drugi album stanowi ewolucję pierwszego, ale z obu jesteśmy w pełni zadowoleni.

Jak bardzo zmieniłeś się na przestrzeni ostat -

nich trzech lat?

Zmieniłem się na wielu płaszczyznach. Słucham innej muzyki niż dawniej, bo wciąż poznaję nowe kapele. Doskonalę techniczne umiejętności gry na gitarze, spędzając mnóstwo czasu na próbach.

Wspomniałeś o zapuszczaniu się w eksperymentalne rejony Niektóre utwory The Riven cechuje nostalgiczna atmosfera Wydaje mi się jednak, że staracie się utrzymać odpowiedni balans pomiędzy eksperymentowaniem a old schoolowym rock'n'roll-em

To zupełnie tak, jak w muzyce, którą sami lubimy słuchać. Ikony rock'n'roll-a też nagrywały trochę atmosferycznego materiału, czy wręcz psychodelicznego. Nasłuchaliśmy się w Londynie stoner rocka, który jest częścią naszej wrażliwości, i który uwzględniamy na naszych nagraniach.

Znalazło się miejsce także na hiszpański akustyczny folk w "La Puerta del Tiempo" Jaką rolę pełni on w samym śroku "Peace And Conflict"?

Wprowadza w nastrój "Sorceress of the Sky" Zauważyliśmy, że jego minorowa harmonia ma coś wspólnego z flamenco. W wolnym czasie pograliśmy trochę flamenco i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby dodać instrumentalną introdukcję w postaci "La Puerta del Tiempo"

Rozumiem, że w ten sposób rozpoczynacie drugą stronę wersji winylowej?

Myślę, że tym sposobem kończymy pierwszą stronę. Pozwól mi sprawdzić. Mam tu swój egzemplarz. O, widzę, że to ostatni kawałek pierwszej strony (Arnau pokazuje obie strony okładki - przyp. red.).

A zatem "La Puerta del Tiempo" pełni funkcję bridge'u pomiędzy stronami winylu

THE RIVEN 115
Foto:TheRiven Foto:TheRiven

"La Puerta del Tiempo" jest przedostatnia, a "Sorceress of the Sky" ostatnia.

Zauważyłem, że sporo solówek wywijacie w numerze "The Taker", ale z jakiegoś powodu zeszły one na drugi plan, podczas gdy na przodzie Totta zawodzi " a-a-a-o-o-o " Pierwsze solo w "The Taker" gra Joakim, drugie solo gramy wspólnie w harmonii, a dopiero później pojawia się to solo na drugim planie, o którym mówisz. Uznaliśmy, że urozmaicimy dynamikę i umieścimy wokal na przodzie. Po pewnym czasie Totta milknie i solówka znów zajmuje centralne miejsce. Ten zabieg można uznać za swoisty gitarowo - wokalny pojedynek. Wyszło lepiej niż gdybyśmy dali tam np. pięciominutową solówkę.

Długo się nad tym namyślaliście?

Przetestowaliśmy kilka wariantów na etapie miksu, ale szybko podjęliśmy decyzję.

Zazwyczaj, gdy zespoły grają solówkę, to grają solówkę Zamieszaliście w tej aranżacji trochę bardziej, niż zwykł mieszać The Roll-

ing Stones Zachęcamy, żeby słuchacze wsłuchiwali się w naszą muzykę z uwagą. Możliwe, że ktoś za pierwszym razem odkryje tam tylko głos Totty, a dopiero przy ponownym odsłuchu zauważy, jak wiele dzieje się w tle.

N a k o ń c u m a m y w s p a n i a ł ą k o m p o z y c j ę "Death" Jej wersy brzmią poetycko i przynajmniej w części są recytowane zamiast śpiewane Kłania się tu Patti Smith Zdecydowanie rozumiem wskazane podobieństwo. Totta pozwoliła sobie przemówić w "Death", a Patti Smith jest w tym dobra. Bardzo dawno temu napisaliśmy fragment po wejściu basu, z tymi wszystkimi recytacjami i solówkami. Joakim wymyślił riff rozpoczynający utwór, ale obie części funkcjonowały oddzielnie. Dopiero później uzgodniliśmy ich tonacje i połączyliśmy je ze sobą.

Starszy fragment "Death" kompletnie zmienił się od momentu powstania, czy słyszymy jego pierwotną wersję? Trochę się zmieniał, a ostateczny kształt przy-

brał po połączeniu obu części.

W notce prasowej zachęcacie wszystkich do samodzielnego odnalezienia odpowiedzi na pytanie, kto na końcu umiera Nie udało mi się znaleźć w tekście konkretnego imienia i nazwiska, ale Ernest Hemingway przestrzega, by nie pytać, komu bije dzwon, gdyż za każdym razem bije on wszystkim Na szczęście wszyscy nadal żyjemy Jak wyglądają Wasze plany na przyszłość?

W przyszłym tygodniu zagramy dwa koncerty w Szwecji. Podczas imprezy z okazji premiery zaprezentujemy cały album "Peace And Conflict" od początku do końca. Następnie wybierzemy się w trasę po Europie. Będziemy promować nowe LP, ale też zagramy starsze kawałki.

W 2022 roku też już sobie pokoncertowaliście: w Hiszpanii, Szwajcarii, Niemczech, Austrii, Belgii, Holandii i w Danii Jak było?

W marcu 2022 odbyliśmy trasę z innym szwedzkim zespołem o nazwie Dead Lord. Było super, zwłaszcza że to nasi przyjaciele ze Sztokholmu. Kupiliśmy van do przewozu całego sprzętu włącznie z perkusją od ich wokalisty (Hakim Krim). Na środku francuskiej autostrady nasz dwudziestoletni Volvo odmówił posłuszeństwa. Coś złego stało się z dźwignią zmiany biegów. Musieliśmy zadzwonić do mechanika oraz po serwis żeby nas stamtąd zgarnął. Wyjechaliśmy z Francji publiczną koleją, pozostawiając samochód za sobą. Odtąd wszędzie dojeżdżaliśmy zwykłymi busami lub pociągami. Nigdy tego nie zapomnimy.

To spore wyzwanie ze względu na konieczność przewozu instrumentów

Na szczęście ekipa Dead Lord pomogła nam z najcięższymi rzeczami, a my musieliśmy tylko tachać podręczne walizy.

Każdy człowiek napotyka wyzwania, gdy sporo podróżuje Zrobiliśmy niezliczoną liczbę kilometrów. No zdarza się. A później jeszcze koncertowaliśmy w Hiszpanii oraz w Szwecji.

W przyszłym roku znów udacie się w drogę Planujemy zrobić to nowym samochodem.

THERIVEN 116
Foto:TheRiven Foto:TheRiven

HMP: Założyliście The Riven podczas studiowania muzyki na Uniwersytecie w Londynie Jednak słuchając Wasz nowy album "Peace And Conflict" odnoszę wrażenie, że brzmi on raczej spontanicznie i surowo, niż kunsztownie Jakie zasady nauczane na Uniwersytecie świadomie złamaliście, aby osiągnąć taki efekt?

Totta Ekebergh: Uniwersytet w Londynie nie zajmował się wyłącznie heavy metalem, uczono nas różnych gatunków. Niemniej, była ważna rzecz na uczelni, by starać się zabrzmieć tak "idealnie", jak to tylko możliwe. Nam w The Riven chodzi o przekazywanie uczuć. Uwielbiamy grać razem i zawsze łapiemy się na tym, że działamy impulsywnie. Kiedy piszemy razem muzykę, na początku luźno jammujemy, a właściwą strukturę dodajemy dopiero później, kiedy zaczynamy myśleć o utworze jako o całości.

Czy inspirowałaś się Patti Smith w najb a r d z i e j p o e t y c k i c h c z ę ś c i a c h u t w o r u "Death"? Jakie podobieństwa dostrzegasz między swoją i Patti Smith postawą? W których punktach nie zgadzasz się z poglądami Patti Smith na temat sztuki i rozrywki?

Przepraszam, jeśli robię dziurę w Twojej teorii, ale nigdy nie byłam fanką Patti Smith. Uwielbiam takie klasyki jak "Gloria" (1975) i "Because The Night" (1978), ale obawiam się, że na tym moja znajomość się kończy. Wiem jednak, że jest bardzo wpływową osobą i że wielu ludzi ją uwielbia, więc jeśli brzmię jak ona, to chyba jest to pozytywny zbieg okoliczności. Jeśli chodzi o poetycką, mówioną część "Death", to ten fragment tekstu znalazłam w notesie, który zawsze noszę przy sobie. Lubię pisać to, co mam w głowie, zwłaszcza kiedy jestem poza domem. Jak już mówiłam, nie znam poglądów Patti Smith na sztukę ani jej postawy, ale być może istnieją podobieństwa, których jeszcze nie odkryłam.

Ostatnio graliście trasę z Dead Lord Pewnego dnia zepsuł się Wasz van i dokończyliście trasę, podróżując publicznymi środkami transportu Jak poradziliście sobie z tym wyzwaniem? Czy było to dla Was stresujące?

(śmiech) Rzeczywiście nasz samochód, "Car Morrison", zepsuł się w okolicy Nantes we Francji. Mieliśmy jeszcze przed sobą podróż do Hiszpanii, z powrotem do Francji i ostatecznie do Szwajcarii. Na początku czuliśmy, że to będzie niemożliwe, ale jesteśmy wesołą ekipą, która ciężko pracuje, więc w końcu nie wyszło tak źle! Na zmianę rezerwowaliśmy pociągi lub autobusy. Udało nam się zrealizować trasę bez pominięcia ani jednej daty. Okazało się to nawet przyjemne, że nikt nie musiał prowadzić (śmiech).

Jak to wygląda z Twojej perspektywy, czy istnieje coś takiego jak Nowa Fala Szwedzkiego Vintage Rocka? (śmiech) Chyba można tak powiedzieć. Istnieje masa świetnych zespołów ze Szwecji, jak Svartanatt, Night, The Drippers, Hällas, Dead Lord, Hot Breath i wiele, wiele innych! Dla mnie to wygląda jak fala!

Zaliczacie The Riven do tej fali? I tak i nie... Myślę, że dotyczy to wszystkich zespołów. Wszystkie mają wspólne elementy, zwłaszcza, że cały dzisiejszy rock jest w pewnym sensie vintage, czyż nie? Nie mamy je-

dnak w sobie tego garażowego elementu, który znajduję w wielu innych szwedzkich zespołach. Uwielbiam ten element, ale nasza muzyka po prostu nie wychodzi w taki sposób. Myślę, że to my prowadzimy muzykę, którą tworzymy, ale muzyka również prowadzi nas na swój sposób. Zmieniając jeden czynnik, wszystko mogłoby się zmienić.

Okładka "Peace And Conflict" ciekawie wykorzystuje pustą przestrzeń, a niektóre elementy grafiki są praw i e s y m e t r y c z n e l u b p r a w i e a n t y s y m e t r yczne Wasza muzyka również operuje kontrastami Jak mamy roz u m i e ć t y t u ł " P e a c e And Conflict"? Jako p o d s u m o w a n i e t y l k o dynamiki albumu, czy również jako Twoich osobistych obserwacji świata?

Tytuł "Peace & Conflict" odzwierciedla wiele rzeczy. Zarówno pokój i konflikt, który masz w sobie i z innymi ludźmi wokół ciebie, jak i kontrasty muzyczne. Życie jest tak naprawdę długą batalią toczącą się między pokojem a konfliktem. Praca nad płytą pozwoliła mi na odzwierciedlenie różnych aspektów mojego życia i żywię nadzieję, że album pomoże słuchaczom przechodzić przez różne wyzwania w życiu.

Niektórzy muzycy mówią w wywiadach, że nie lubią nadmiernego rozmyślania o swojej twórczości Czy jednak w grafice "Peace And Conflict" świadomie wykorzystaliście formalne zasady estetyki piękna?

Cóż, pracujemy z fantastycznym grafikiem o imieniu Maarten Donders przy wszystkich naszych okładkach i niektórych projektach

koszulek. Zazwyczaj dajemy mu jakiś pomysł na to, w jakim kierunku chcemy iść, ale on ma tendencję do znajdowania inspiracji w naszych utworach. Nie spieramy się z nim zbytnio, ponieważ jesteśmy zadowoleni z jego pracy i podoba nam się, że istnieje jakiś fajny element The Riven, którego tak naprawdę nie kontrolujemy. Wnosi on świeży i interesujący wymiar w nasz zespół.

Czy pracujecie już nad trzecim albumem The Riven?

Powinniśmy, ale nie robimy tego (śmiech). W tej chwili jesteśmy w trakcie organizowania wiosennych tras koncertowych. Mamy już jednak kilka nowych pomysłów.

THE RIVEN 117
Sam O'Black Foto:TheRiven Foto:TheRiven

Nie tylko jurrasic punk

Debiutancki album warszawskiego Hypnosaura ucieszy wszystkich zwolenników konkretnego rocka w nieszablonowym ujęciu. Do tego "Doomsday" wymyka się jednoznacznym ocenom, mamy bowiem na tej płycie i hard rocka, i glam czy wręcz punk, ale też momenty iście progresywne czy psychodeliczne. Wszystko to łączy się jednak w dopracowaną i wyjątkowo spójną, chociaż przy tym różnorodną, całość. Dzieje się tak dlatego, że jak zauważa Bartosz Kulczycki, siłą Hypnosaura jest to, że nie próbuje brzmieć jak jakikolwiek inny zespół.

HMP: Pamiętam z dzieciństwa jaką sensacją były wysłanie 45 lat temu w kosmos pozłacanych 12 " płyt z informacjami i muzyką dla p o z a z i e m s k i c h c y w i l i z a c j i T a k i n e w s w PRL-u to faktycznie był kosmos, bo jeszcze pod koniec następnej dekady pisano u nas w fachowych publikacjach o cyfrowych płytofonach, to jest o odtwarzaczach CD A tu proszę, wchodzę na stronę Hypnosaur i dowiaduję się, że jest rok 13 993 311, po czym z a u w a ż a m , ż e w a s z d e b i u t a n c k i a l b u m "Doomsday" w wersji fizycznej ukazał się

będącą uosobieniem niesamowitej nowoczesności, płytą CD? Dla was jako słuchaczy czy generalnie w waszym środowisku, to już przeżytek, jakiś zabytek z lamusa bez większego znaczenia? Nie macie odtwarzaczy, nie kolekcjonujecie srebrnych krążków, liczy się tylko streaming i winyl?

Marcin Jastrzębski: Jak wspomniałem wcześniej, ja osobiście przerzuciłem się w 100% na streaming i winyle, CD mam z dawnych lat pewnie ok. 600-700 szt. i nie mam zamiaru się ich pozbywać, ale jednocześnie uważam, że ich

właśnie wersji?

Marcin Jastrzębski: Kaset akurat nigdy nie lubiłem. Pamiętam jeszcze w dzieciństwie tę walkę z rwącą się taśmą, przewijaniem ołówkiem (co dla obecnych pokoleń jest memem) czy walkmany, które nie miały funkcji przewijania do tyłu (tylko fast forward). Do dziś tego nie pojmuję - żeby posłuchać numeru dwa razy, trzeba było przewinąć całość do przodu, do końca. Chwilowa moda na kasety jest więc dla mnie zupełnie niezrozumiała.

Bartosz Kulczycki: To ja tak traumatycznych wspomnień z kasetami nie mam. Mam do nich duży sentyment, do zgrywania albumów z CD na kasety żeby móc słuchać na walkmanie, do tworzenia składanek, a moje walkmany przewijały też wstecz. Raz w życiu mi się taśma wkręciła w magnetofon, ale miałem 8 lat i to była kaseta Liroya - podejrzewam, że to mogło być celowe działanie moich rodziców. Ale czas kaset zdecydowanie minął.

Marcin Jastrzębski: Co do masteringu, takHaldor Grunberg, który miksował i przygotowywał cały materiał przygotował osobne wersje - digital, winyl i pod ewentualne nagranie CD. Jesteśmy zresztą najbardziej zadowoleni z brzmienia winyla i uważamy, że w tej wersji "Doomsday" brzmi najlepiej.

W sumie mając taką okładkę spod ręki Rafała Wechterowicza też by mi zależało na czymś takim jak duży, 12 " format okładki, pominąwszy już wszelkie inne, czysto muzyczne okoliczności - jak doszło do waszej współpracy?

Marcin Jastrzębski: Tak jak mówisz, to też kolejny argument przemawiający za winylem. Pierwsze prace Rafała, jakie widziałem to wzory na koszulki i grafiki na płyty już w sumie legendarnego Elvis Deluxe, którym zajmowałem się też jako manager. Potem śledziłem jego profil Too Many Skulls i z niekłamanym podziwem widziałem, jak rozpycha się w świecie - nagle gość, który narysował coś dla moich kolegów, robi koszulki dla takich zespołów, jak Anthrax, Ghost, Mastodon - i to regularnie. Kiedy oficjalnie odpalaliśmy zespół i potrzebowaliśmy grafiki i logotypu skontaktowałem się z nim i okazało się, że pracuje nam się świetnie. Narysował naszego pierwszego dinozaura, który pojawił się w sieci i na koszulkach, a teraz też okładkę "Doomsday" i myślę, że stał się naszym nadwornym panem od dinusiów. Co bardzo miłe - sam powiedział, że ma już trochę dość rysowania tylko czaszek i rysowanie dziwnych gadów sprawia mu dużą frajdę.

tylko na winylu - lepszego nośnika, szczególnie dla takiej muzyki, nigdy nie wymyślono, stąd ten wybór, mimo upływu aż tylu lat? (śmiech)

Marcin Jastrzębski: Chyba nie jest tajemnicą, że winyle wróciły i od paru lat sprzedają się lepiej niż CD. Ja sam od paru lat przerzuciłem się wyłącznie na nie, bo są duże, bardziej efektowne, a w wielu przypadkach (zwłaszcza starych nagrań) też dużo lepiej brzmią. Patrząc na trendy stwierdziliśmy, że i tak znaczna większość słuchaczy zostanie przy streamingach, a winyl jest jednak fajną, kolekcjonerską rzeczą. A CD w razie wielkiego zainteresowania zawsze możemy dorobić - szybciej i taniej niż LP.

Co więc z poczciwą, jeszcze nie tak dawno

czas minął.

Bartosz Kulczycki: Niektóre serwisy streamingowe oferują jakość CD, a i mało kto słyszy różnicę między CD a dobrym MP3. Mam wrażenie, że dzisiaj z CD jest tak samo jak odbiornikami FM - potrzebujesz ich tylko jeśli masz samochód bez możliwości podpięcia telefonu. A winyl ma swoje zalety, których cyfrowe twory nie zrekompensują.

Kaseta również nie wchodziła w grę, zależało wam na tym klasycznym, szlachetnym nośniku, uparliście się i jest? Dodam przy okazji, że wielokrotnie miałem do czynienia z czarnymi płytami brzmiącymi bardzo sterylnie, niczym CD, ale "Doomsday" daje radę - domyślam się, że pewnie z tej racji, iż mastering materiału, etc , od razu robiliście z myślą o tej

Wracając zaś do waszej historii o alternatywnych rzeczywistościach i czterech prorokach: nawet grając najciekawszą muzykę trzeba mieć coś więcej, co zaciekawi słuchaczy, sprawi, że sprawdzą akurat wasz, jeden z niezliczonych, zespół?

Bartosz Kulczycki: Chciałbym wierzyć, że najciekawsza muzyka się obroni, ale znam trochę zespółów, które uważam za potwornie niedocenione. Ale czy to kwestia tego, że nie mieli tego "czegoś więcej"? Wydaje mi się, że jednak zabrakło im dobrego marketingu. To dość przykre.

Marcin Jastrzębski: Ja mam wrażenie, że trzeba mieć albo szczęście, albo nieograniczony budżet. My póki co mamy na razie trochę tego pierwszego i trafiamy na fajnych i życzliwych ludzi, którzy pomagają nam pchać różne sprawy do przodu.

HYPNOSAUR 118
Foto:Hypnosaur

Zanim na dobre przyjął się termin heavy metal do określenia zespołów z nurtu ciężkiej muzyki używano też innego, poza powszechnie znanym hard rockiem, to jest heavy rock. Myślę, że jest on na tyle pojemny i zarazem uniwersalny, że świetnie pasuje również do Hypnosaur?

Marcin Jastrzębski: Ja nie mam pojęcia, co gramy i dlatego wymyśliliśmy, że to jest "jurrasic punk". Ludzie po przesłuchaniu płyty podają dosłownie dziesiątki skojarzeń z różnych

światów: Hellacopters, Ghost, Offspring, Turbowolf, Spiritual Beggars, lata 70., psychodelię. Wszystkie są OK i nie mamy z tym żadnego problemu. A ja teraz mogę wejść cały na biało i powiedzieć, że jeden z numerów jest bezpośrednio zainspirowany kawałkiem Darii Zawiałow. (śmiech)

Bartosz Kulczycki: Ja zawsze lubię pytać innych co uważają, że gramy. Odpowiedzi często są zróżnicowane, jako Hypnosaur jesteśmy heavy metalem, hard rockiem, glam rockiem, stonerem, bluesem i psychodelicznym punkiem jednocześnie. Ja sam nigdy nie piszę muzyki pod dany gatunek i nie pakuję się sam do żadnej szufladki, a z ciekawością obserwuję, do której wrzucą mnie inni.

Jednak już na wysokości pierwszego wydawnictwa "Illusion" trudno było was zaszufladować - przede wszystkim nie pasowaliście do nurtu, wciąż modnego, retro rocka, którego przedstawiciele prześcigali się, i nierzadko nadal to czynią, w tym, kto z nich zagra jeszcze bardziej klasycznie od zespołów z lat 60 /70 , nie wnosząc jednak do swojej muzyki niczego własnego i do tego szczerego. Uznaliście, że takie podejście jest do niczego, bo w końcu w muzyce rockowej od szóstej dekady wydarzyło się zbyt wiele, żeby o tym nie pamiętać i z tego nie czerpać?

Marcin Jastrzębski: Właśnie chyba całą siłą tych numerów jest to, że niczego nie uznawaliśmy i nie zakładaliśmy. Po prostu robimy numery do momentu, aż wszystkim się podobają.

Wydaje mi się, że to wspomniany już Ghost od płyty "Meliora" zmienił na współczesnej scenie metalowej postrzeganie takich zabiegów jak łączenie nader różnorodnych wpływów, grając niezwykle eklektycznie, a do tego efektownie i przebojowo, co równie mocno kręciło fanów melodyjnego metalu czy rocka, jak też popu - ich podejście było dla was pewnego rodzaju wzorem, utwierdziło w przekonaniu, że nie ma się co ograniczać?

Marcin Jastrzębski: Mnie w Ghoście podoba się przede wszystkim to, że to są piosenki. Trochę taka mroczna ABBA - ale nadal przebojowa i bez zadęcia. Nie znoszę rozwleczonych, konceptualnych, 10-minutowych utworów, w których mamy 7 zmian tempa, 10 tonacji, a na koniec słuchacz ziewa i nie pamięta, czym to się zaczęło. Tak jak mówiłem, kiedy robiliśmy kolejne piosenki - po prostu to się działo. Nie było żadnego planu, założeń, targetów i dedlajnów. Czasem przez pół roku nie powstało nic nowego, a czasem z każdej kolejnej próby wychodziliśmy z gotowym szkicem nowego kawałka. Ten brak presji chyba był kluczowy i dalej planujemy tak działać.

Bartosz Kulczycki: Mam wrażenie, że łączenie wpływów i przebojowość to ogólnie cecha współczesnej skandynawskiej sceny rockowej, a Ghostowi udało się przebić do światowego mainstreamu. Dużo słucham współczesnego szwedzkiego i norweskiego rocka i pewnie słychać to też w naszej twórczości. Ale w łączeniu

wpływów na pewno pomaga nam to, że każdy z nas słucha trochę czego innego i ja na przykład dobrze znoszę progresywne utwory, których trzeba przesłuchać co najmniej 10-15 razy zanim zacznie się rozumieć co się w nich dzieje.

Od lat jestem wyznawcą tylko jednej teorii, mianowicie takiej, że muzyka jest dobra lub zła, a wszelkie etykiety, nazwy czy szufladki są przydatne tylko pod względem wstępnej identyfikacji czy osadzenia danego zespołu/ dźwięków w określonym kontekście Hypnosaur i "Doomsday" są wręcz podręcznikowym przykładem tego, że warto szukać, nie zasklepiać się w jednej stylistyce, czego efektem jest urozmaicona, bardzo różnorodna mu-zyka?

Bartosz Kulczycki: Albumy, na których dzieje się w kółko jedno i to samo, potrafią mnie szybko znudzić. Zdecydowanie preferuję, gdy jest raz szybko, raz wolno, raz mrocznie, a raz skocznie, a jednocześnie wszystko to tworzy zgrabną całość. Jeśli uważasz, że nam też udało się to osiągnąć, to bardzo się cieszę.

Na "Doomsday" właściwie nie ma utworów zbliżonych do siebie stylistycznie, każdy jest z nieco innej, muzycznej "parafii" Jednocześnie tworzą jednak dość spójną całość, bo ich spoiwem jest choćby ciekawe wykorzystanie klasycznych, klawiszowych brzmień czy osadzenie na konkretnie brzmiącej sekcji rytmicznej, co wyklucza przypadkowość, nadaje poszczególnym kompozycjom jednorodności?

Marcin Jastrzębski: Jeśli uważasz, że "Doomsday" jest podręcznikowym przykładem czegokolwiek, to bardzo nam miło (śmiech). Jak mam być szczery, jeszcze przed nagraniami nie byłem pewien jak to wszystko będzie do siebie pasowało. Dopiero w trakcie miksów poczułem, że całość naprawdę trzyma się kupy i ma sens jako album. Cieszę się więc tym bardziej, że ludzie podzielają to odczucie. Bartosz Kulczycki: Ja nigdy nie miałem wątpliwości, że może z tego powstać jeden spójny album, którego atutem będzie różnorodność.

Tytuł płyty zdaje się sugerować doomowe czy szerzej metalowe konotacje, ale to tylko jeden z możliwych tropów - nie jest czasem tak, że któryś z was słucha klasycznego czy hard rocka, inny bardziej progresywnych czy nowocześniejszych klimatów, kolejny zaś czegoś z prostszego, takiego archetypowego rocka, nawet rock ' n ' rolla, a te wszystkie wpływy i inspiracje składają się na muzykę Hypnosaur?

Bartosz Kulczycki: Jak słusznie zauważyłeś, i pewnie bije to też z wcześniejszych odpowiedzi, jesteśmy czwórką różnych osób i mamy różne inspiracje. Dodatkowo mam wrażenie, że całkiem nieźle się uzupełniamy - jeden pilnuje żeby utwory nie były zbyt proste, drugi żeby nie były zbyt skomplikowane. Moim zdaniem siłą Hypnosaura jest to, że nie próbuje brzmieć jak jakikolwiek inny zespół, a mogłoby tak być, gdybyśmy całą czwórką wielbili, dajmy na to, Hellacopters

Marcin Jastrzębski: Słuchamy kompletnie różnych rzeczy i może mamy jakieś wspólne punkty, ale myślę że lista ulubionych 10 zespołów u każdego z nas byłaby kompletnie inna. U mnie rozrzut jest ogromny i łatwiej mi chyba powiedzieć, czego nie słucham: polskiego hip hopu i disco polo. Bez ściemy, odpaliłem właśnie aplikację i moja historia na You Tube z ostatnich paru dni wygląda następu-

jąco: Screamin' Jay Hawkins, Gorillaz, Judas Priest, Rob Zombie, Dr Dre, Widmoid (notabene gorąco polecam, jak ktoś nie zna), The Romantics, Kim Wilde, Arch Enemy, The Cure. Niech każdy sam wyciągnie sobie wnioski. (śmiech)

Kto więc przeważa pod sceną na waszych koncertach? Starsi zwolennicy klasycznego rocka, młodzi metalowcy czy generalnie zwolennicy dobrej muzyki?

Marcin Jastrzębski: Na razie to przede wszystkim znajomi i ich znajomi (śmiech) Mam nadzieję, że za rok o tej porze spotkamy się znowu i będziemy mogli udzielić lepszej odpowiedzi na to pytanie.

Dotarcie do wszystkich potencjalnie zainteresowanych waszą muzyką, przy tym natłoku zespołów i muzyki dostępnej w sieci, wydaje się zadaniem niewykonalnym, a na pewno bardzo trudnym do zrealizowania Stąd dwa, bardzo odmienne single, "Circle" oraz tytułowy, a do tego promujące "Doomsday" koncerty?

Marcin Jastrzębski: Właściwie single wybraliśmy praktycznie od razu po nagraniach i konsultacjach z kilkoma osobami zaangażowanymi w produkcję płyty. W naszym odczuciu oba są na swój sposób dość przebojowe i dobrze wprowadzają w resztę materiału. Z kolei koncerty to chyba główny cel grania w zespole i mamy nadzieję, że w przyszłym roku pogramy dużo więcej.

Inną metodą jest też próba dotarcia do zorientowanych rockowo radiosłuchaczy, co w waszym przypadku również miało już miejsce?

Marcin Jastrzębski: Tak, mieliśmy już kilka wywiadów w różnych stacjach - od lokalnych po ogólnopolskie i to zawsze fajne doświadczenie, a także szansa dotarcia do nowych osób.

Nie ma więc co biadolić na zasadzie "kiedyś to było, a nakłady płyt to już w ogóle był inny świat", tylko trzeba robić swoje, bo swoją szansę na zaistnienie macie tu i teraz, nie w roku 1980 czy 13 993 311? (śmiech)

Marcin Jastrzębski: Robimy swoje i zobaczymy, co będzie. Nie mamy wybujałych oczekiwań i nie zakładamy, że zaraz zaczniemy wyprzedawać hale i stadiony. Najważniejsze, że mamy z tego frajdę. Wojciech

HYPNOSAUR 119
Chamryk

Chemia między nami

Mam nielichą zagwozdkę z polską sceną rocka progresywnego. Swego czasu zespołów grających w tym stylu było sporo, nie jestem jednak pewien, czy przekładało się to na odpowiednio dużą liczbę odbiorców przychodzących na koncerty czy kupujących płyty. Pewne jest jednak to, że Collage należy do tych kilku nazw, które warte są odnotowania w annałach gatunku, zaraz obok SBB czy Riverside. Wydaje się, że w latach 90, kiedy wychodziły klasyczne płyty grupy, zabrakło jej trochę wiatru w żaglach (może czasy nie były sprzyjające?), ale są szanse, na zmianę tego stanu rzeczy. Collage powracają z udanym albumem "Over and Out" i planują trasę koncertową w tym roku. Pojawienie się płyty na piątym miejscu listy najlepiej sprzedających się albumów w Polsce może być zwiastunem dobrej passy. Z tej okazji rozmawiamy z Michałem Kirmuciem, od kilku lat grającym w zespole na gitarze.

HMP: Zanim dołączyłeś do Collage na stałe, miałeś okazję występować z nimi wcześniej Opowiesz jak do tego doszło?

Michał Kirmuć: Jestem z zespołem związany tak naprawdę od początku lat 90. Poznałem ich za sprawą Wojtka Szadkowskiego (perkusista - przyp. red.), którego kiedyś spotkałem na giełdzie płytowej w Warszawie. Wojtek zaprosił mnie na próbę, bo powiedziałem, że jestem fanem i tak dalej. Zdołaliśmy się wtedy zaprzyjaźnić. W latach 90-tych, tak naprawdę większość czasu spędzałem w Stodole,

i układaniu materiału na gitarę. Faktycznie tak wyszło, że przez pierwsze tygodnie graliśmy sobie w trójkę. Potem dołączył Krzysiek (Palczewski, basista - red.). Tak to się zaczęło rozwijać - mniej więcej przez rok graliśmy próby z założeniem, że szukamy gitarzysty na stałe, bo wiadomo było, że musi się ktoś pojawić w miejsce Mirka Gila. Ani nie miałem takich ambicji, ani też nawet nie planowałem go zastępować.

Nawet przez moment nie przeszło ci wtedy

początek, zrobiliśmy próbę i okazało się, że zaskoczyło. Chłopaki po prostu w którymś momencie stwierdzili, że to koniec poszukiwań gitarzysty. Zostaję nim ja i gramy dalej. Co było największym wyzwaniem w przeskoczeniu na gitarę z perkusji, twojego podstawowego instrumentu?

Zdarzało mi się grać na gitarze w Strawberry Fields, (jeden z pobocznych projektów Wojtka Szadkowskiego - przyp. red.) przy rejestracji DVD, jednak wykonywałem wtedy partie rytmiczne. Nigdy nie porwałem się na granie solówek, a tu nagle musiałem odnaleźć się także w takiej roli. Było to dla mnie wyzwanie, musiałem przestawić trochę swoje myślenie o gitarze. Właściwie to było największym wyzwaniem. Całe lata dziewięćdziesiąte i początek obecnego tysiąclecia byłem perkusistą, ale gitara też mi towarzyszyła - używałem jej do komponowania i aranżowania. Nie było więc tak, że dostałem do ręki instrument, na którym nigdy nie grałem. Musiałem tylko przestawić sobie w głowie, jak mam tego instrumentu używać.

Nie ciągnie cię jednak bardziej do perkusji? Tak, mam z tym problem. Zwłaszcza, że tak się złożyło, że mój drugi zespół, Red Box (od kilku lat Michał występuje również w tej brytyjskiej grupie - przyp. red.), zaproponował mi zmianę z instrumentów perkusyjnych na gitarę. Od dłuższego czasu faktycznie nie miałem okazji grać na perkusji, co trochę mnie boli. Ale teraz obię sobie dodatkowe pomieszczenie w studiu, gdzie w końcu rozłożę bębny, żeby pograć dla samego siebie i nie zapomnieć jak to się robi.

Jak odnalazłeś się w roli kompozytora materiału dla Collage?

Kiedy zaczynałem z nimi grać próby, w 2015 roku, nie byłem członkiem zespołu, więc byłoby dziwnie, gdybym brał udział w komponowaniu. Ale faktycznie, od samego początku była między nami chemia. Mieliśmy z Wojtkiem jakiś stary utwór i wzięliśmy go na warsztat. Wojtek stwierdził. Słuchaj, tam były fajne rzeczy, może coś z tym zrobimy. Faktycznie, utwór "A moment, a Feeling" ma fragmenty, które narodziły się jeszcze zanim zaczęliśmy pracować nad albumem. Tak więc wszedłem w tę rolę chyba dość płynnie.

między innymi na ich próbach. Był taki czas, że jeździłem z Collage jako techniczny. W roku 1995 miałem z nimi koncert, zastępując Wojtka Szadkowskiego na perkusji. Zresztą, grałem z Wojtkiem w kilku innych projektach. W 2015 roku Mirek Gil (gitarzystaprzyp. red.) podjął decyzję o odejściu z grupy. Był to problem również dlatego, że grali próby w studiu Mirka. Gdy odszedł i zostali bez sali prób to przyszli do mnie z pytaniem, czy mogą pograć u mnie w studiu. Wtedy też podjęli decyzję, że zaczynają pracę nad nową płytą. Na początku gościłem dwójkę, Mintaya (Piotr Witkowski, basista - przyp. red.) i Wojtka Ponieważ nie mieli żadnego instrumentu harmonicznego, to stwierdzili, że skoro jestem na miejscu, to mógłbym pomóc w komponowaniu

przez myśl, że to właśnie ty mógłbyś grać z nimi na stałe?

No właśnie nie. Zwłaszcza, że całe życie byłem perkusistą. Gitara nigdy nie była moim głównym instrumentem, dlatego szukaliśmy gitarzysty. Pojawiło się paru kandydatów, ale jakoś nie było z nimi chemii. Trudno znaleźć człowieka, który odnalazł by się w tych dźwiękach. Zmiana nastąpiła w momencie, gdy Marek Laskowski z Progresji w 2016 roku zadzwonił do mnie z pytaniem, czy by nie chcemy wystąpić na koncercie. Wtedy zwróciłem się do chłopaków, słuchajcie, jest taka propozycja, co o tym myślicie? Oni do mnie, że oczywiście, ale czy zagram stare utwory i partie Mirka? Odpowiedziałem, że nie wiem, ale spróbujmy. Wybraliśmy jakieś dwa utwory na

Z tego co wiem, również twoim pomysłem było zaproszenie dziecięcego chóru do zaśpiewania fragmentu "What About the Pain" Tak, dokładnie, to był mój pomysł. Wzięło się to z kilku rzeczy. Po pierwsze pracuję ze szkolnym chórem dziecięcym Żaniołki. Część z pojawiających się na płycie dzieci pochodzi właśnie z tego chóru. Więc wiedziałem jak one śpiewają i miałem przywiązanie do tych dźwięków. Na próbach graliśmy kawałek we fragmentach. Jak tylko usłyszałem melodię refrenu, od razu słyszałem w głowie śpiewające dzieci. Zapytałem Wojtka, co tym sądzi, a ten się zapalił do tego pomysłu. Nie mieliśmy nawet gotowego tekstu. Potem powstały słowa o rozstaniu dorosłych, rozwodzie i ten chór dodał temu więcej głębi. Przecież dzieci bardzo cierpią w takich sytuacjach. Same nagrania zrealizowałem oddzielnie, niezależnie od zespołu. W sesji wzięła udział również moja córka, Agnieszka oraz dzieci Bartka (Kossowicza, wokalisty - przyp. red.)

COLLAGE 120
Foto:Collage

Z czego jesteś najbardziej zadowolony, jeżeli chodzi o album "Over and Out"?

Tworzenie go było dla nas bardzo ciężkie, również z powodów prywatnych. Nie powiem, odbijało się na pracy. Pod koniec już naprawdę skakaliśmy sobie do gardeł. Powiem szczerze, gdy oddaliśmy materiał do wytwórni, to poczułem wielką ulgę. Myślę, że wielu z nas ją odczuło. Dobrze, że udało się doprowadzić album do końca i oddać go w ręce ludzi. Do ostatniej chwili, nie miałem pewności, czy to nastąpi. Odbyliśmy więc swoje wewnętrzne zmagania z tym materiałem. Z osobistego punktu widzenia, cieszę się, że udało mi się przekonać chłopaków, aby na płycie pojawiły się nie tylko typowe dla grupy partie gitary, w stylu Mirka Gila, ale i syntezatory gitarowe. Jestem z tego bardzo zadowolony. Niektóre melodie brzmią jak klawisze, ale to gitara. Cieszę się, że udało nam się to tak zrealizować.

Oglądałem niedawno fragment koncertu z radiowej "Trójki" i widziałem, że grasz tam na gitarze Rolanda z syntezatorem Chyba masz zamiłowanie do tego typu sprzętu?

Jestem zwolennikiem tych Rolandów, moje obie główne gitary to właśnie egzemplarze z lat 80-tych. Wprawdzie na koncercie w "Trójce" jeszcze nie używałem brzmień syntezatorowych tej gitary. Natomiast, mam trochę zboczenie na temat instrumentów z owej epoki. Posiadam tego mnóstwo w swoim studiu, zresztą, nie tylko gitar. Będę starał się używać ich częściej na koncertach. Myślę, jak to wszystko połączyć aby działało bez problemów. Są to stare instrumenty, mają swój wiek oraz "foszki", nie zawsze funkcjonują tak, jak powinny. Chciałbym jednak wyjść z całym tym asortymentem na scenę.

Album pojawił się już na rynku i trafił bardzo wysoko na listę sprzedaży płyt w Polsce OLIS Zaskoczony?

Tak, bardzo. Powiem szczerze, że w ogóle zaskoczyło nas przyjęcie płyty. Mamy wrażenie, że udało nam się zrobić coś wartościowego. Mieliśmy nadzieję, że fani rocka progresywnego nas docenią, ale fakt, że weszliśmy tak wysoko na listę OLIS nas zaskoczył, nie będę tego ukrywał. Absolutnie się tego nie spodziewaliśmy i nawet nie mieliśmy na to nadziei. Muzyka progresywna jest raczej niszowa, więc taki obrót sprawy jest czymś bardzo miłym. Okazuje się, że sporo jest w tym kraju osób, które lubią taką muzykę i kupują płyty.

Co w ogóle sądzisz o polskiej scenie rocka progresywnego? Nie uważasz, że jest na niej (a przynajmniej było) sporo zespołów, ale o raczej znikomej rozpoznawalności? Oczywiście z wyjątkiem Riverside, SBB i was

Koncertów polskich wykonawców tego gatunku nie odbywa się dużo Wy też gracie sporadycznie

No tak, grywamy dość rzadko. Do tej pory było tak, że właściwie jeśli się ktoś do nas nie zgłosił z propozycją koncertu, to sami nic nie organizowaliśmy. Natomiast teraz ta sytuacja trochę się zmieniła, ponieważ zajął się nami Piotr Kozieradzki z Riverside. Mamy zaplanowaną serię koncertów na przyszły rok. Po raz pierwszy pojedziemy w normalną, pełną trasę koncertową. Z night-linerem i tak dalej. Będziemy funkcjonować w bardziej systematy-

cyzje o cięciach. Przykro mi, że dotknęło to mnie, zwłaszcza, że byłem z tym magazynem związany przez wiele lat. Moment odejścia był dla mnie trudny. Dobrze, że w tym czasie wiele się działo z Collage i Red Box. Mogłem się skupić na pracy i to pozwoliło mi przetrwać wszystko na spokojnie.

Wspomniałeś o Red Box, nazwa ta pojawiła się w rozmowie już wcześniej Jak ci się współpracuje z tak rozpoznawalnym zespołem, z innego kraju i kręgu kulturowego? Wiesz co, mogę powiedzieć, że są to po prostu

czny i uregulowany sposób. Nie mogę doczekać oczywiście, bo jestem jednak zwierzęciem scenicznym - najlepiej się na niej czuję. Chociaż trema jest zawsze przeogromna. Jest to wyzwanie, bo o ile większość materiału z płyty już gdzieś graliśmy, to na przykład utworu tytułowego jeszcze nie. Natomiast jeżeli chodzi o popularność innych grup, to trudny temat, tak jak ta muzyka. Riverside są pięknym przykładem zespołu, któremu się udało. Mam wielki szacunek do tego, co dokonali. W ramach anegdoty powiem, że kiedy wydawali pierwszą płytę, przyszedł do mnie kolega Adam z ich demówkami, które zachwalał. Spojrzałem na to i powiedziałem, aby dali sobie spokój, bo to w ogóle nie ma szans na sukces. Piękne, ale nie sprzeda się. Mariusz Duda (wokalista Riverside - przyp. red.) do dziś wypomina mi to z uśmiechem. No, to tyle, jeśli chodzi o moje dziennikarstwo muzyczne. (śmiech)

Skoro wywołujesz ten temat, to faktycznie, przez lata byłeś redaktorem Tylko Rocka (później Teraz Rock - przyp red ) Dlaczego nie udzielasz się już w ten sposób?

Od czasu, gdy zakończyłem współpracę z miesięcznikiem to faktycznie, moja praca dziennikarska zeszła na drugi plan. Ale nadal udzielam się w radiu. W formie pisanej faktycznie, raczej sporadycznie.

Czy dołączenie do Collage było powodem odejścia z redakcji?

Nie, nie, to zupełnie niezależne rzeczy. Mówiąc wprost, redakcja w pewnym momencie, po latach współpracy podziękowała mi, co było dla mnie smutne. Ale rozumiem też, że trudno jest dzisiaj funkcjonować na rynku prasy drukowanej. Coraz mniejsza sprzedaż, coraz mniejsze przychody i trzeba podejmować de-

moi przyjaciele. Jest między nami niezwykła więź. Spędzamy ze sobą sporo czasu. Wszyscy jesteśmy dla siebie mili, to po prostu grupa przyjaciół, którzy chcą ze sobą spędzać czas. Tak jest zarówno w studiu jak i na koncertach. Simon (Simon Toulson-Clarke, wokal i gitara - pryp. red.) jest liderem i głównym kompozytorem, ale za każdym razem pyta mnie co sądzę na jakiś temat? Jest otwarty na sugestie innych ludzi, pomimo tego, że ma bardzo sprecyzowaną wizję zespołu - wie, czego dokładnie chce. A jednak nie boi się usłyszeć opinii kolegów. Często spotykamy się też prywatnie. Ostatnio byliśmy w Anglii z moją córką, robiliśmy próby a przy okazji spędzaliśmy razem trochę czasu wolnego. To bardzo przyjacielski zespół.

Jakie są plany Red Box na przyszły rok?

Na pewno będą jakieś koncerty, już w marcu. Wystąpimy też w Polsce. Mamy przygotowany nowy singiel, który myślę, że lada chwila się ukaże. A co do nowej płyty, to mamy pewien dylemat, ponieważ nagrywając "Chase the Setting Sun", tak naprawdę stworzyliśmy materiał na trzy albumy. Wybraliśmy z tego kilka kompozycji, które znalazły się na płycie, ale reszta też jest gotowa i zastanawiamy się jak to ugryźć? Czy może wydać reedycję płyty z bonusami, czy może jednak nowy album, do czego Simona namawiam. Bo to jest naprawdę świetny materiał, równie dobry jak "Chase the Setting Sun" i szkoda, żeby leżał gdzieś na dysku w komputerze u Simona

COLLAGE 121
Foto:Collage

Zakrzywianie czasoprzestrzeni

Dyskografia polsko-amerykańskiego projektu Chaos Over Cosmos poszerzyła się o kolejne wydawnictwo. Album "A Dream If Ever There Was One" zaskoczy wszystkich, którzy mieli już okazję słyszeć muzykę Rafała Bowmana sygnowaną tą nazwą: jest ona bowiem cięższa i jeszcze bardziej dopracowana aranżacyjnie, nie tracąc przy tym dotychczasowych atutów. Tym bardziej zaciekawia deklaracja lidera, że na jakiś czas zawiesza działalność Chaos Over Cosmos, zamierzając skupić się na dwóch kolejnych projektach.

HMP: Latem ubiegłego roku wydałeś album "The Silver Lining Between The Stars" i proszę, Chaos Over Cosmos ma już na na koncie kolejny długogrający materiał Nie potrafisz przestać komponować, nie rozstajesz się z gitarą, dlatego na efekty nie trzeba czekać zbyt długo?

Rafał Bowman: To prawda, dodatkowo na przestrzeni ostatnich miesięcy działam przy zupełnie innej muzyce, więc rzeczywiście z gitarą się nie rozstaję. To też pewna "przewaga" projektów studyjnych, że czas rozkłada się zupełnie inaczej - nie koncertujesz, nie grasz prób, masz więc mnóstwo czasu na tworzenie i nagrywanie nowej muzyki. Wracając do czasu z gitarą, teraz ten czas i tak jest nieporównywalnie mniejszy niż lata temu, kiedy jako nastolatek ćwiczyłem godzinami te wszystkie skale i przebiegi z metronomem. Bardzo się cieszę, że wtedy tyle grałem, bo teraz nie ma szans, żebym miał wystarczająco dużo cierpliwości na tak nudne ćwiczenia (śmiech). A to później jednak procentuje i daje pewne zdolności motoryczne.

Zapowiadałeś, że kolejny album "będzie to dość gęsta muzyka" i faktycznie, sporo się w tych sześciu utworach dzieje, począwszy od warstwy rytmicznej, skończywszy na partiach solowych?

Tak, myślę, że tamten opis był dość trafny. Wiedziałem, o czym mówię, bo w chwili, kiedy rozmawialiśmy miałem przynajmniej 20% napisanego materiału, być może nawet więcej. Miałem też pewien ogólny obraz tego, jak chciałem, żeby ten album wyglądał. W skrócie: bez rewolucji, w podobnej stylistyce, ale z podkręceniem ogólnej ciężkości i pracy perkusji w stronę blastów, których dotychczas używałem tylko sporadycznie. Zależało mi na lekkiej zmianie brzmienia. W warstwie gitarowej

i całej reszcie nie wdrożyłem zbyt wielu zmian. Wszystkie te założenia, które miałem w głowie latem ubiegłego roku (niewiarygodne, że to już tyle czasu!) podczas naszego poprzedniego wywiadu ostatecznie weszły w życie w tej nowej muzyce.

Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że mimo tych wszystkich zakręconych, technicznych solówek starasz się jednocześnie uciec od schematu typowego shreddera - to dlatego kompozycje są tu zwartą całością, bez często słyszalnego u innych muzyków, podziału: robiące wrażenie gitarowe popisy plus, mniej lub bardziej do nich pasująca, reszta?

To miłe i ciekawe spostrzeżenie - ciekawe, bo jest ono w sporej kontrze do tego, co często zdarza mi się czytać w recenzjach i słyszeć od znajomych. I to nie tylko w związku z tą płytą, a od "The Ultimate Multiverse". Bardzo często słyszę, że w sumie wszystko ładnie, ale za dużo jest gitarowych popisów i że kompozycje odrobinę na tym tracą. Jak widać, na temat tych samych utworów mogą pojawiać się bardzo odmienne opinie - nawet nie w kwestii ich poziomu czy subiektywnej oceny, bo oczywiste, że tutaj zróżnicowanie zawsze będzie duże, a odnośnie cech, które wydawałoby się, są bardziej obiektywne. Nie mam do tego emocjonalnego stosunku, wszystkie takie opinie są bardzo ciekawe, pokazują, jak skrajnie różny może być odbiór muzyki. Niby to oczywiste, a wciąż jakoś mnie fascynuje. Solówki w Chaos Over Cosmos zawsze były bardzo ważnym elementem, zawsze dbałem o to, żeby były maksymalnie dopracowane technicznie i prawdopodobnie jest to aspekt, któremu poświęcam aż zbyt dużo uwagi, może traktuję to trochę ambicjonalnie. Natomiast jednocześnie nie jestem wielkim fanem albumów typu "gitarzysta gra wyłącznie solo w dziesięciu różnych utworach z równie nudnymi podkładami". Nie chcę krytykować wszystkich takich wydawnictw, bo uwielbiam na przykład Jasona Beckera (pamiętam, że w wywiadzie rok temu też o nim wspominaliśmy i bardzo dobrze, bo zawsze o Beckerze warto przypominać) czy Steve'a Vai'a, ale… no właśnie, ich muzyka tak nie wygląda - jest tam mnóstwo umiejętności, ale jest też miejsce na oddech i przestrzeń. Tego nie ma np. Michael Angelo Batio (z całym moim szacunkiem), który jest dla mnie interesujący jako zjawisko, ale niekoniecznie jako muzyk. Bardziej inspiruje mnie Marty Friedman, Michael Romeo z Symphony X czy Per Nilsson ze Scar Symmetry, którzy swoich utworów nie podporządkowują wyłącznie graniu solowemu, jednocześnie i tak mają du-

żo sekcji solowych, a gdy już grają solówki, to są one zawsze perfekcyjne technicznie i wirtuozerskie. To jest opcja, której staram się od kilku albumów trzymać. Granie w stylu typowo shreddowych albumów z lat 80., wypełnionych po brzegi właściwie takimi samymi przebiegami po gryfie w kilku różnych tonacjachto nie dla mnie. Dużo technicznych solówek, ale rozsądnie i w przemyślany sposób rozmieszczonych w poszczególnych fragmentach utworów - zdecydowanie tak. Myślę też, że na twoje wrażenia może mieć wpływ produkcja i postprodukcja płyty - wszystkie ścieżki instrumentów są mocno czyszczone, nie są zbyt przesterowane, brzmią bardzo gładko, dlatego nie narzucają się słuchaczowi tak wyraźnie, jak w przypadku bardziej klasycznego, organicznego brzmienia.

"A Dream If Ever There Was One" to mocno brzmiący materiał, może nawet najcięższy w dyskografii Chaos Over Cosmos, chociaż jednocześnie pod tym względem wciąż dość sterylny - uznałeś, że przyda się tym numerom trochę brzmieniowego i perkusyjnego uderzenia?

Wszyscy, którzy znają ten projekt, wiedzą, że z pewnością nie jestem brzmieniowym purystą, którego interesuje tylko wspomniane przed chwilą organiczne brzmienie - zdecydowanie nie, chociaż rzecz jasna i takie podejście szanuję. Ja pozycjonuję się po drugiej stronie, lubię cyfrowość, lubię studyjną edycję, a zmiany, o których mówisz, wynikają częściowo z poszukiwania nowości - tutaj mam na myśli głównie zwiększenie ciężaru i dodanie więcej dolnych częstotliwości. Częściowo wynikają również z próby znalezienia lepszego brzmienia perkusji. Czyli właściwie też możesz zakwalifikować to jako poszukiwanie nowości, niemniej jednak warto szczerze przyznać, że w przypadku perkusji to poszukiwanie było mniej twórcze, a bardziej polegało na próbie doboru akceptowalnego brzmienia syntetycznych bębnów, zwłaszcza, że grają one na tej płycie gęsto i czułem, że ustawienia z poprzedniej płyty na pewno się tutaj nie sprawdzą. Kopiowanie ubiegłorocznych rozwiązań byłoby zresztą mało kreatywne, ale nie ukrywam - jestem głównie gitarzystą i perkusja zarówno od strony kompozycyjnej, jak i brzmieniowym była bardziej koniecznością i niezbędnym elementem całości, niż jakimś miejscem, w którym chciałem się szczególnie mocno muzycznie spełniać. Przepraszam perkusistów za moje barbarzyńskie podejście! (śmiech)

Ubolewam, że wciąż obywacie się bez perkusisty, ale tak już widocznie musi być Jednak z drugiej strony programując partie bębnów nie musisz się do nikogo dostosowywać, etc , to w 100% twoja wizja i jesteś w pełni odpowiedzialny za jej realizację, co jest z kolei niezaprzeczalnym atutem?

Też ubolewam nad tym, jednak, jak wspominałem - perkusja nie jest instrumentem, przez który muzycznie "myślę" i stąd też być może jest on traktowany przeze mnie po macoszemu. To już drugi album, kiedy bardzo realnie myślałem nad żywymi bębnami i nawet podjąłem pewne działania, gotów byłem tą swoją wizję trochę odpuścić i tak dalej. Na przeszkodzie stanęła logistyka, bo jak się okazało, z osobą, która jest chętna i kompetentna do nagrania tego materiału, nie zgraliśmy się czasowo i ostatecznie zaangażowanie w to żywych bębnów przedłużyłoby pracę nad płytą pewnie

CHAOSOVERCOSMOS 122

co najmniej o pół roku. A cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną.

Ciekawym pomysłem jest nieco inne, niż zwykle czyni się to w metalu, wykorzystanie partii syntezatorów, szczególnie w warstwie rytmicznej poszczególnych kompozycji, dzięki czemu brzmią one może nie mocniej, ale jakby pełniej, bardziej dobitnie, dublując na przykład riffy?

To był jeden z eksperymentów, który stosowałem już na poprzednich płytach, ale tutaj rzeczywiście najszerzej. W wielu fragmentach syntezatory grają dokładnie to samo, co gitara - nie wybijają się w miksie, są raczej schowane, ale podczas pracy studyjnej zauważyłem, że czegoś ewidentnie mi brakuje, kiedy je zupełnie wyciszam. Ten zabieg dotyczy riffów, ale w wielu miejscach stosowałem to samo na gitarach solowych - myślę, że dodało to jeszcze więcej specyficznej płynności. Jak mówiłem wcześniej, z tego powodu solówki brzmią płynniej i delikatniej, pomimo tego, że dźwięków jest, cóż… sporo. Nie chcę zanudzać technikaliami, ale brzmienia gitar solowych, grających np. bardzo szybkie arpeggia lub fragmenty legato, połączone z dość przestrzennym brzmieniem (lubię rozkręcić efekt delay nieco bardziej niż trzeba) i właśnie z syntezatorami, które grają te same dźwięki - to wszystko bardzo ładnie się przenika i tworzy coś, co na pewno nie jest typowym brzmieniem metalowej gitary, ale na pewno nie jest też typowym brzmieniem klawiszy.

Interesujące jest również to, że tym razem obyło się bez personalnych roszad, wciąż współpracujesz z KC Lyonem Musicie nieźle się dogadywać, chociaż chyba wciąż nie mieliście okazji spotkać się osobiście?

Rok temu powiedziałem ci, że jeśli wokalista zmieni się po raz kolejny, to będę musiał oficjalnie przyznać, że jestem dyktatorem, więc nie miałem wyjścia (śmiech). Nad kompozycjami i brzmieniem pracuję samodzielnie, z kolei kwestią wokali i tekstów zajmuje się KC we własnej osobie. Tutaj staram się zbyt dużo nie wnikać. Może dzięki temu ta współpraca przebiega dość gładko, co nie jest łatwe, bo jeśli chodzi o muzykę, jestem cholernie upartym człowiekiem. Większych zgrzytów nie było, może KC nie był szczególnie zadowolony, że dość sztywno określiłem miejsca, w których przewidziałem pojawianie się wokali. W każdym utworze były riffy "wokalne", w których koniecznie musiały się pojawić jego partie, były też miejsca, które zdecydowanie musiały pozostać instrumentalne. Jak wiesz, proporcje rozłożyły się zdecydowanie na korzyść sekcji instrumentalnych i było to powodem kilku dyskusji na ten temat. Aczkolwiek w tym projek-

cie komponowanie zawsze tak wyglądało i ten nacisk na sekcje instrumentalne zawsze był jedną z naszych głównych cech. Zdaję sobie sprawę, że takie ograniczanie może być dla wokalistów dość denerwujące, zresztą to widać, bo KC jest trzecim i najwytrwalszym śpiewakiem w Chaos Over Cosmos (śmiech). Natomiast współpraca ułożyła się bardzo sprawnie. Nie mieliśmy okazji poznać się osobiście, ale KC wydaje się być super-miłym człowiekiem, a dodatkowo cenię jego etos pracy - wiadomo, że z terminowością wśród muzyków czy ogólnie ludzi (chociaż, czy muzycy to ludzie? (śmiech)bywa różnie. W jego przypadku zawsze jest solidnie.

Jego dzieło to nie tylko teksty, ale też chyba linie wokalne - stąd ten dopisek songwriting przy jego nazwisku w opisie płyty? Dokładnie tak. Myślę, że KC podszedł do tego bardzo kreatywnie, dlatego nie było potrzeby ingerencji z mojej strony - czasem kusiło mnie, żeby niektóre linie melodyczne też ułożyć, ale na szczęście tego nie robiłem - to on jest wokalistą i zna się na tym znacznie lepiej niż ja. Kilka razy byłem szczerze i pozytywnie zaskoczony wokalami, które skomponował. Poza tym ambicja i dyktatorskie zapędy mogą być przydatne w muzyce, ale trzeba je nieco ograniczać! Zresztą na brak zajęć przy tych utworach narzekać nie mogłem.

Podtrzymałeś też dobrą świecką tradycję i na "A Dream If Ever There Was One" również możemy usłyszeć głos Keatona, brata KC Nie chciałeś robić mu konkurencji, dlatego znowu jest to tylko jeden utwór, tak jak na poprzedniej płycie?

W tym przypadku też nie ingerowałem i zaproszenie Keatona oraz ilość jego wokali na płycie były wyłącznie ich wspólną decyzją. Byłem zresztą otwarty na inne gościnne występy - jestem jak najbardziej za tego typu eksperymentami tak długo, jak tylko nie powoduje to problemów z terminowością i wokale zachowują niezły poziom. Tak było w tym przypadku. Co więcej, myślałem o innych gościnnych występach i to z użyciem dość egzotycznego jak na nowoczesny metal instrumentu - klarnetu. Na drodze stanęła jak zwykle, logistyka, terminy i proza życia, a szkoda, bo była już przygotowana sekcja pod solówkę na klarnecie. Szkoda, że to byłby ciekawy zabieg, ale nie narzekam - zastąpiłem to, dodając kolejne solo na gitarze, a jak kiedyś powiedział Yngwie Malmsteen - "more is more" (śmiech).

Zawartość nowego albumu dopełniają cztery starsze utwory, znane już z "The Ultimate Multiverse" Skąd pomysł na ich odświeżenie, przedstawienie w nowych wersjach i z

innym wokalistą?

Przede wszystkim słuchacze mnie o to pytali. Generalnie dość powszechna opinia była taka, że fajnie byłoby zobaczyć, jak te utwory sprawują się w odświeżonych wersjach, z nowymi wokalami. Myślę, że było warto, a ja też skorzystałem z okazji i zaspokoiłem swój perfekcjonizm, odrobinę edytując i dłubiąc przy tych kawałkach. Kilka bardzo krótkich partii nagrałem też na nowo, ale prawda jest taka, że oprócz oczywistej różnicy związanej z wokalistą, słuchacze będą mieli problem z zauważeniem zmian, które wdrożyłem tam w postprodukcji czy w tych kilku krótkich nagranych na nowo fragmentach. Zrobiłem to częściowo dla uspokojenia swoich muzycznych obsesji (jest ich wiele!), a po części z ciekawości produkcyjnej - miło było popatrzeć, jak różne wtyczki działają i co robią z dźwiękiem. Niemniej jednak są to przede wszystkim bonus tracki, a różnice w stosunku do starych wersji są minimalne.

Wspominałeś, że jest to ostatni przed dłuższą przerwą album Chaos Over Cosmosdoszedłeś do momentu, w którym nie jesteś już w stanie zaproponować w tej stylistyce czegoś nowego, stąd właśnie taka decyzja? Przy natłoku obowiązków i innych projektów muzycznych musiałbym chyba zakrzywiać czasoprzestrzeń, żeby zachować obecne tempo działania z Chaos Over Cosmos. Zakrzywianie czasoprzestrzeni staramy się uskuteczniać muzycznie na albumach, ale w życiu niestety wciąż tej umiejętności nie posiadłem. Jeszcze! Domyślam się, że nie zamierzasz rezygnować z grania, tak więc masz już pewnie coś nowego w zanadrzu, nowy projekt lub skład? Tak, właściwie dwa projekty - jeden również stylistycznie zbliżony do progresywnego metalu, ale jednak trochę mniej technicznie nakręcony i dużo bardziej organiczny oraz drugi projekt - studyjny, ale z kompletnie, całkowicie innego muzycznego universum. Ludzie słuchający Chaos Over Cosmos będą zdumieni, słysząc tę muzykę. O ile w ogóle się o niej dowiedzą - zdecydowanie nie będzie to prog metal.

Czyli znowu dały tu o sobie znać twoje progresywno-metalowe fascyncje Kiedy możemy spodziewać się pierwszych nagrań tego zespołu?

Jeszcze dość wcześnie by dokładnie szacować, ale w obu przypadkach 2023 rok jest całkiem realną opcją. Myślimy o graniu na żywo z progresywnym projektem, więc powinno być ciekawie.

CHAOSOVERCOSMOS 123
Wojciech Chamryk

Znalazłem się w kompletnie innym świecie

Dla urozmaicenia możecie czasami znaleźć w HMP materiały dotyczące nowocześniejszych kapel, które tylko pośrednio czerpią z tradycyjnych odmian metalu. Tak jest w przypadku Katatonii. Ich nowy album "Sky Void of Stars" reprezentuje styl, jakiego nikt nie praktykował w poprzednim millenium - "współczesną metalową alternatywę". Poniżej zapis wywiadu z basistą Niklas Sandin.

HMP: Cześć Niklas Jak spędzasz Halloween?

Niklas Sandin: A wiesz, nawet spokojnie. W tym roku nie świętuję w żaden sposób Halloweenu. Siedzę w domu i robię pranie. Wcześniej wziąłem udział w próbie zespołu Katatonia

Czyli nie kręci Cię kultura masowa i wolisz od niej kulturę wysoką?

Jasne, że czasami fajnie pobawić się w Halloween, ale nie robiłem tego w ciągu ostatnich kilku lat. W zasadzie to zapomniałem, że dzisiaj wypada ostatni dzień października. Kon-

Byłem aż tak młody, ale naturalnie wtedy jeszcze nie wchodziłem w skład Katatonii. Dziwnie brzmiałaby ich muzyka, gdyby mieli pięcioletniego basistę (śmiech). Dołączyłem do nich znacznie później.

W 2010 roku?

Tak, najpierw wspierałem ich tylko podczas koncertów. Dopiero z czasem moja rola ewoluowała. Permanentnym basistą stałem się dopiero w okolicach 2011 lub w 2012 roku.

W jakich okolicznościach w ogóle dowiedziałeś się, że istnieje coś takiego jak Katatonia,

Katatonii z wyglądu?

Tak naprawdę Jonas Renkse do końca nie chciał wyjawić, o co chodzi, dlatego że potrzebował muzyka z prawdziwego zdarzenia, a niekoniecznie maniakalnego fana. Trzymał mnie w niepewności. Pewnego razu zadzwonił na mój numer telefonu i od tego momentu byłem już w stu procentach pewien, że jednak chodzi o Katatonię. Odpowiedziałem, że oczywiście jestem zainteresowany. Poszliśmy coś zjeść i postanowiliśmy spróbować grać razem.

Wskoczyłeś na pokład z mnóstwem pomysłów na odświeżenie kierunku stylistycznego Katatonii, czy raczej zamierzałeś podporządkować się bieżącym planom i wizjom przyszłości roztaczanym przez innych?

Zdecydowanie chciałem wesprzeć zespół w realizacji ich ówczesnych zamiarów. Uważałem, że koncept muzyczny Katatonii był świetny od samego początku. Nie byłem zainteresowany wprowadzaniem żadnych własnych zmian. Moim zdaniem, Jonas Renkse i Anders Nyström już wypracowali perfekcyjną formułę.

Wkrótce nastał dla Ciebie bardzo intensywny okres Poza graniem niezliczonej liczby koncertów, potężna instytucja Katatonia wydała wraz z Tobą dwa albumy studyjne niemal jeden po drugim: "Dead End Kings" (2012) i "Dethroned & Uncrowned" (2013) Rzeczywiście był to szalenie intensywny okres. Wcześniej w ogóle nie koncertowałem poza Szwecją, natomiast moja pierwsza trasa z Katatonią trwała aż siedem tygodni. Wielka sprawa! Czułem się, jakby moje życie uległo zmianie na lepsze. Znalazłem się w kompletnie innym świecie. Przywykłem do grania kilku krajowych koncertów rocznie z lokalnymi kapelami, spośród których największą była black metalowa Siebenbürgen. Dzięki Katatonii znalazłem się w zupełnie innej życiowej i artystycznej sytuacji. Nagle zacząłem sporo i daleko podróżować. Awansowałem z listonosza na profesjonalnego basistę. Odtąd każdy mój dzień jest wypełniony muzyką.

centrowałem się na zupełnie innych sprawach. A Ty?

Podobnie W zeszłym roku uczestniczyłem w dużej imprezie domowej z okazji Halloween, ale nie dziś Mamy jeszcze coś innego wspólnego, bo pochodzimy z tej samej generacji metalowców, jako że Ty urodziłeś się zaledwie cztery lata przede mną (1986 i 1990)

Fakt, jestem rocznikiem 1986, więc zgadza się.

Katatonia również jest w naszym wieku. Istnieje od 1987 roku

W zeszłym roku obchodziliśmy trzydziestą rocznicę zespołu. Katatonia zrodziła się na początku dekady lat dziewięćdziesiątych.

Widzę w Internecie, że od 1987 roku kapela zwała się Melancholium, a w 1991 roku przekształciła się w Katatonię Dokładnie tak.

Wynika stąd, że kiedy oni zaczynali, Ty miałeś nie więcej jak pięć lat

oraz jak później zasiliłeś ich załogę?

Wyczaiłem ich po ukazaniu się albumu "The Great Cold Distance" (2006). Bardzo mi się spodobał i na okrągło go słuchałem. Do dziś pozostaje on jednym z moich ulubionych albumów. W 1999 roku Katatonię opuścił basista Mattias Norrman. Pozostali szukali zastępstwa za pośrednictwem znajomych. Tour manager Katatonii, Ronnie Backlund, a także wspólny znajomy o imieniu Robin Bay, zarekomendowali mnie zespołowi. Pracowałem wówczas na poczcie. Dostałem list od perkusisty Jonasa Renkse z zapytaniem, czy chciałbym pograć trochę na żywo z nieokreślonym zespołem, tzn. nie powiedział, czy wraz z Katatonią, czy z jakąś inną grupą. Sam się domyśliłem, bo kojarzyłem, że chwilę przedtem ukazał się album "Night Is The New Day" (2009). Tak to się potoczyło, dzięki wspólnym znajomym.

Czy po przyjściu na miejsce przesłuchania od razu rozpoznałeś wszystkich muzyków

Jak najbardziej, dobra muzyka ma siłę zmiany życia ludzi na lepsze Przyznam Ci się, że ja też nie znam Katatonii od piątego roku życia. Rozmawiamy dla magazynu "Heavy Metal Pages" poświęconemu głównie tradycyjnym odmianom metalu, a Katatonia wyróżnia się na tle old schoolowych kapel heavy metalowych. Gracie raczej współczesną, a może nawet nowoczesną muzykę, prawda? Naszą ostatnią twórczość można określić jako "nowoczesna muzyka". Nie wypieramy się tego, ani nie próbujemy wykazać, że jest odwrotnie. Otwarcie mówimy, że inspiruje nas wielu różnych muzyków, a także codzienne życie tu i teraz. Ważna zasada, którą się kierujemy, brzmi: "nie podążać za oczekiwaniami innych ludzi, lecz szukać dźwięków na podstawie faktycznych inspiracji danej chwili". Pozwala to nam na ewolucję wraz z każdą kolejną płytą. Na początku koledzy z zespołu grali surowy doom/black metal. Obecnie bliżej nam do nowocześnie brzmiącego ambientu.

Czy Twoje podejście do grania na basie również naturalnie ewoluowało na przestrzeni tych wszystkich lat?

Zdecydowanie tak. Granie w Katatonii inspiruje mnie do próbowania nowych rozwiązań. Wraz z tym zmienia się też mój gust. Zanim

KATATONIA 124
Foto:MathiasBlom

dołączyłem, słuchałem różnorodnej muzyki, którą nadal lubię, ale później odkryłem dla siebie jeszcze jazz i doceniłem pop. Poszerzyły się moje horyzonty. Proces muzycznej ewolucji nigdy się nie kończy.

A ja obecnie czerpię inspirację z odkrywania Katatonii. Ostatnio przeprowadziłem wywiad z wokalistką Cammie Gilbert Jak myślisz, czy jej zespół Oceans Of Slumber mógłby stanowić dobry punkt odniesienia wobec Katatonii, czy są to jednak różne style?

Ciekawe, bo akurat w grudniu będziemy grać z nimi dwa koncerty w Stanach Zjednoczonych (Austin, Texas, 6 grudnia 2022 oraz Dallas, Texas, 7 grudnia 2022). Niestety nie osłuchałem się jeszcze z muzyką Oceans Of Slumber. Nie mogę odpowiedzieć, na ile ich muzyka przypomina naszą.

W porządku Fajnie odkrywa się nową muzykę. Super, że istnieje tyle solidnych kapel do zapoznania się z nimi w przyszłości Słuchanie czegoś po raz pierwszy bywa ekscytujące

O, tak, na pewno. Może się zdarzyć, że ktoś pozna fajny zespół właśnie wtedy, gdy najmniej się tego spodziewa. Czasami dowiaduję się o istnieniu ciekawych kapel podczas wspólnego koncertowania z nimi na festiwalach. Nawet nie musisz sam grać, wystarczy, że pójdziesz na festiwal i obok znanych Ci wykonawców zachwycisz się też propozycją grupy, którą widzisz po raz pierwszy. A kto wie, może uznasz ją w przyszłości za swoją ulubioną? To ekscytujące, że istnieje tak wiele różnej muzyki na świecie. Ponadto muzyka nie stoi w miejscu, a całe gatunki też ewoluują. Można każdego dnia doświadczać nowych wibracji i inspirować się nimi. Życie byłoby okropne, gdyby nie istniał już ani jeden dobry zespół do odkrycia. Sprawdzę Oceans Of Slumber

Niestety, wśród niektórych starszych metalo w c ó w p a n u j e t z w . o s t r a c y z m p o z e r ó w . Wyobrażam sobie sytuację, że młodszy fan thrashu nie poznał jeszcze dorobku Exodus, za co zostaje wykpiony w towarzystwie

Każdy thrash metalowiec powinien znać Exodus

Ale to nie powinien być powód do wrogiego traktowania

Tak, zwłaszcza, że ktoś może nie kojarzyć jednej konkretnej nazwy, za to posiadać sporą wiedzę o wielu innych zespołach. Warto wymieniać się inspiracjami. Ważne, by przy tym druga osoba czuła się dobrze, nawet jeśli odkryje swoje ewentualne zaległości. Możesz ze zdumieniem odkryć, że znajomy nie słyszał nigdy o jednej wybranej kapeli, ale jeśli spokojnie o tym pogadacie, ta osoba pokaże Ci inne fajne płyty, o których istnieniu z kolei Ty nie zdawałeś sobie sprawy.

Ty bardzo dużo wiesz o Katatonii. Mam przynajmniej taką nadzieję (śmiech).

Jak w takim razie porównałbyś nowy album Katatonii pt "Sky Void of Stars" (2023) z Waszymi wcześniejszymi krążkami?

Myślę, że każdy longplay Katatonii w ten lub w inny sposób nawiązuje do najstarszego materiału. To nie tak, że kiedyś graliśmy metal, a nagle przestaliśmy i oto gramy r'n'b, czy coś. Cała nasza dyskografia posiada wspólne cechy.

Pierwotne brzmenie Katatonii nadal daje o sobie znać. Możliwe, że nawet bardziej na "Sky Void of Stars" niż na kilku poprzednich płytach, np. "The Fall of Hearts" (2016). Pod względem klimatu i atmosfery, słuchacze powinni spodziewać się porcji muzyki utrzymanej w tradycyjnym duchu Katatonii. Jednocześnie poszczególne nowe utwory wydają się bardziej bezpośrednie.

A jakie nowe elementy wprowadziliście na "Sky Void of Stars", których dotąd u Was nie można było uświadczyć?

Nie powiedziałbym, że pojawiły się jakieś nowe brzmienia, natomiast innowacja tkwi w strukturach kompozycji i w ich aranżacjach. Utwory na "Sky Void of Stars" są mniej progresywne, a bardziej przypominają zwarte piosenki. W moim odczuciu podkręciliśmy tempo w porównaniu do poprzedniego LP, "City Burials" (2020). Uderzamy prosto w sedno. Na "Sky Void of Stars" nie istnieje ani jeden wypełniacz.

Nie odmówiłbym Wam muzycznego wyrafinowania Podejrzewam, że przeznaczyliście sporo czasu na przemyślenie struktur kompozycji

Zrobiliśmy to tak, jak zawsze. Dążenie do muzycznego wyrafinowania to wspólna cecha wszystkich longplay'ów Katatonii. Bardzo się staramy, żeby nie pozostawić nic przypadkowi. Często analizujemy niuanse. Nie wydalibyśmy nagrania, co do którego nie bylibyśmy w stu procentach przekonani. Skupiliśmy się, żeby "Sky Void of Stars" wyszło najlepiej, jak to możliwe.

Zgłebiałeś kiedyś muzyczną teorię?

Nawet ukończyłem szkołę muzyczną. Uczęszczałem do niej przez trzy lata. Nauczyłem się wiele o teorii muzyki. Nie wykorzystuję tej wiedzy w praktyce, ale pośrednio nabyłem w ten sposób nową perspektywę. Poza tym, między dwunastym a czternastym rokiem życia grałem z nut na saksofonie.

A może jednak coś tam wykorzystujesz ze szkoły w praktyce?

Głównie zagadnienia z zakresu lekcji gry na gitarze basowej. No, może jeszcze dodałbym sposób, w jaki warto myśleć o muzyce i jak elementy formalnego podejścia można zawrzeć w komponowaniu utworów, wkleić je w kompozycje i połączyć w jedną całość. Nabyłem solidne fundamenty władania dźwiękiem.

KATATONIA 125
Foto:Katatonia Foto:Katatonia

Jaką wizję albumu mieliście przed przystąpieniem do prac nad "Sky Void of Stars"? W jakim stopniu ją zrealizowaliście, a w jakim sprawy nabrały własnego toru w miarę postępu czasu?

Wokalista (i multiinstrumentalista - przyp. red.) Jonas Renkse skomponował całą muzykę we własnym studiu domowym. Następnie zaprezentował pozostałym muzykom Katatonii wszystkie utwory i pozwolił, byśmy swobodnie wnieśli w nie swój kreatywny wkład. Nie czułem, żebym miał osobistą wizję całości. Zawsze to albo Jonas, albo Anders Nyström (również wokalista i multiinstrumentalista - przyp. red.) kreują ogólny zarys płyty. Pozostali proponują zmiany dotyczące głównie partii instrumentów, za które odpowiadają. Z drugiej strony mógłbym odpowiedzieć, że wizja polegała na przebiciu poprzedniego longplay'a. Uważam, że w pełni nam się to udało.

Z którego utworu ze "Sky Void of Stars" jesteś najbardziej dumny? Do ostatecznej wersji którego utworu najbardziej się przyczyniłeś?

Nie potrafię wskazać tytułu konkretnego numeru, do którego powstania najbardziej się przyczyniłem. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Pierwszy singiel "Atrium" należy do naj-

mocniejszych utworów na płycie. Czasami jestem pytany w wywiadach na przestrzeni tych wszystkich lat spędzonych w Katatonii, który kawałek z ostatniego albumu najbardziej lubię? To zawsze się zmienia. Dzisiaj wskażę ten, za dwa tygodnie wskazałbym inny. Odbiór muzyki to sprawa chwilowych emocji. Od samopoczucia w danym dniu zależy, jak poszczególne utwory przemawiają do nas. Lecz jeśli pytasz o największy wkład kompozytorski, to całkiem możliwe, że byłaby nim partia basu w zwrotce "Atrium". Nawiązałem tam nietypową interakcję z perkusją. Jest to jeden z ciekawszych fragmentów.

Zgaduję więc, że "Atrium" wejdzie do Waszej setlisty?

O tak, na pewno wejdzie do setlisty.

I które jeszcze utwory?

Podczas zbliżającej się trasy po Ameryce Północnej skupimy się na naszych najpopularniejszych starych hiciorach oraz na LP "City Burials", ponieważ nie mieliśmy jeszcze okazji ich grać. Poza tym singlowy "Atrium". Może zaskoczymy czymś extra.

Lecicie do Stanów tylko na dwa show z Oceans Of Slumber?

Wybieramy się w całomiesięczną trasę z sup-

portami: Cellar Darling i The Ocean Collective. Przy okazji odbędą się dwa bonusowe koncerty, podczas których my i Soen (ambient/prog metal) będą gwoździami wieczoru, a Oceans Of Slumber, Cellar Darling oraz The Ocean Collective gośćmi specjalnymi.

A potem, 20 stycznia 2023, ukaże się "Sky Void of Stars" Słyszałem już całość w wersji dla dziennikarzy, więc wiem, że ukończyliście już ten longplay Skąd wynika oczekiwanie na jego oficjalną premierę?

Ze specyfiki strategii marketingowych w przemyśle muzycznym. Czekamy kilka miesięcy, ponieważ Napalm Records wypuszcza jesienią mnóstwo innych wydawnictw. Mamy nadzieję, że w styczniu bardziej skupią się na promocji Katatonii

I jak się z tym czujesz? Musiałeś uzbroić się w nie lada cierpliwość

Zawsze staram się zachować cierpliwość wobec tego typu spraw. Oczywiście z ekscytacją patrzymy na premierę, ale w międzyczasie możemy pograć na żywo numery z "City Burials" Nie było porządnej trasy promującej tamto LP, więc dobrze, że nadarzyła się jeszcze odpowiednia okazja. Skupimy się zatem wpierw na "City Burials". Pozwolimy, by te miejskie cmentarze trochę odetchnęły świeżym powietrzem. Przyszły rok przeznaczymy na "Sky Void of Stars"

Ma to sens Co w zasadzie planujecie na 2023 rok?

Grać na żywo tak często, jak to możliwe. I podróżować do tak wielu miejsc, ile się da odwiedzić. Postaramy się na nowo rozpalić wspaniałą atmosferę wewnątrz zespołu. Przypomnimy się fanom, którzy na nas czekali.

Czy potwierdziliście już jakieś występy w Polsce?

Tak. Dnia 24 stycznia 2023 odbędzie się nasz koncert w warszawskiej Stodole.

To cztery dni po premierze "Sky Void of Stars", więc mnóstwo osób nabędzie egzemplarz w stoisku z merchem Mam nadzieję, że płyta im się spodoba.

Będą mogli podejść i powiedzieć "hello"?

Jeśli gdzieś mnie zauważą, to śmiało, mogą podejść z pozdrowieniem "hi". Zazwyczaj przeznaczam czas, żeby spotkać się z publicznością. Może zabrzmi to banalnie, ale bardzo chętnie wrócę do Polski. Ostatnio graliśmy u Was na Mystic Festival w Gdańsku. Świetna impreza. Bardzo dobrze się tam czułem. Poza tym, przy innych okazjach spędziłem w Gdańsku kilka miesięcy jako turysta. Uwielbiam to miasto.

KATATONIA 126
Sam O'Black Foto:Katatonia Foto:Katatonia

Młody, stary Max

Szalona niemiecka formacja, powraca ze nowiutkim krążkiem, odświeżonym składem i wielkimi nadziejami. "Wings of Time", zapewni nam podróż w czasie, przeniesie nas do ukochanych przez wszystkich rockowych lat 80-tych. Zaprowadzi słuchacza w przyszłość, która obecnie dla Mad Max'a wydaję się być jak najbardziej kolorowa. Jednak nie zawsze tak było, ekipa rozpadła się na 10 lat, podczas których każdy zajął się swoimi sprawami. Szczęśliwie Mad Maxi, nie pozwolili sobie zapomnieć o swoim ukochanym dziecku, które w ubiegłym roku świętowało swoje 40 urodziny.

HMP: W tym roku zespół obchodzi swoje 40 urodziny, jak się z tym czujecie?

Jürgen Breforth: Szczerze mówiąc jestem bardzo dumny, że Mad Max po 40 latach jest lepszy niż kiedykolwiek. Kiedy założyłem kapele w 1982 roku nigdy nie podejrzewałem, że 40 lat później nadal będę dawał czadu z Mad Maxem

W którym momencie zdałeś sobie sprawę, że muzyka to rzecz, którą chcesz robić przez resztę życia?

Od 1982 roku Mad Max jest dużą częścią mojego życia, a muzyka w ten czy inny sposób od zawsze mnie otacza. Myślę, że wspomniany rok 1982 był dla mnie najważniejszy, wtedy zdałem sobie sprawę, że chcę mieć zespół i

W 1989 roku mieliśmy ogromne problemy z naszą poprzednią wytwórnią. Obietnice zostały złamane, nasze nadzieje zostały zdeptane... Wszyscy byli absolutnie sfrustrowani. Nasz wieloletni wokalista raptownie opuścił zespół, a reszta ekipy była w kompletnym szoku.

Rok przed millenium wróciliście do siebie, dlaczego? Co robiliście przez te 10 lat?

Przychodziły oferty z różnych firm, chcieli reaktywować Mad Max. Najpierw zaczęliśmy od napisania kilku piosenek, aby zobaczyć, dokąd to nas zaprowadzi. W końcu wydaliśmy kilka z tych utworów pod szyldem Mad Maxa. Zacząłem pisać kompozycje też dla innych artystów i założyłem swój własny zespół Tanner. Hardrockowy band z niemieckimi teksta-

Czy uważasz, że Mad Max z 2022 roku jest czymś zupełnie innym od tego z lat 80-tych, czy może pewne rzeczy się nie zmieniają?

Mad Max z 2022 roku to moja wizja Mad

Maxa. Nadal gramy stare klasyki z lat 80-tych i utwory, których nigdy wcześniej nie graliśmy na żywo, ale wrzucamy utwory z nowego albumu. Na nowym albumie "Wings of Time", chciałem same hity, żadnych wypełniaczy. Każda piosenka jest dokładnie dopracowana. Chyba właśnie dlatego album jest tak udany i dostał tyle pozytywnych recenzji, jakich Mad Max nie dostał od 40 lat.

Czym są skrzydła czasu, do czego nawiązuje tytuł?

"Wings Of Time" oznacza 40 lat istnienia zespołu. Lata lecą, ale my wciąż dajemy czadu!

W Niemczech metal zawsze cieszył się dobrą sławą, ale wy gracie raczej melodyjnego hard rocka, jak wasza muzyka jest odbierana w waszej ojczyźnie?

W dzisiejszych czasach Mad Max jest marką i fani wiedzą czego się spodziewać. Trochę elementów metalowych, trochę melodyjnego rocka. We wrześniu odbyliśmy ogromną trzytygodniową trasę po wielu krajach Europy. W Niemczech zagraliśmy jako "gość specjalny" Axla Rudiego Pella i odbiór był niesamowity. Fani metalu i fani rocka są razem.

Wasze brzmienie jest bardzo amerykańskie i młode, czy czuliście, że przeżywacie drugą młodość wydając ten album?

Absolutnie, Julian ma 25 lat i z jego fenomenalnym głosem piosenki brzmią bardzo świeżo i nowocześnie, ale nie brakuje też klasycznych wstawek firmowych Mad Maxa. Kradniemy najlepsze rzeczy z obu światów, że tak powiem. Jeśli chodzi o pisanie piosenek to widzę siebie bardziej w tradycji zespołów takich jak Def Leppard, bardziej brytyjskich niż amerykańskich.

Poprzednia płyta, "Stormchild Rising", zdec y d o w a n i e n a w i ą z y w a ł a d o s w o j e g o p oprzednika "Stormchild" z lat 90-tych, natomiast "Wings of Time" otwiera zupełnie nowy rozdział w historii Mad Maxa?

Masz całkowitą rację. Robimy muzykę dla naszych fanów i nigdy nie zapomnimy o korzeniach. Wiele osób z prasy i mediów porównuje nas do amerykańskiego zespołu Skid Row, który również ma teraz świeżego i młodego wokalistę. To wnosi nową energię do Mad Maxa. Również nasze występy na żywo są teraz o wiele bardziej energetyczne.

Wiem, że radiowcy przyjęli materiał bardzo dobrze, ale co z publicznością, podzielają opinie rozgłośni?

grać dla fanów na całym świecie.

Jak to się stało, że Julian do was dołączył, czy to był przypadek, czy też polowaliście na niego od dłuższego czasu?

Marco Wriedt, gitarzysta niemieckiego zespołu Pink Cream 69, jest bardzo bliskim przyjacielem Juliana i to on nas przedstawił. Od razu wiedziałem, że Julian to właściwy człowiek. Jego zdolności wokalne są wybitne, jest świetnym tekściarzem i supermiłym facetem. Jackpot dla Mad Maxa!

Dlaczego zespół rozpadł się w 1989 roku, co było tego powodem?

mi. Nasz pierwszy album był całkiem udany i nawet odbyliśmy trasę z zespołem Davida Lee Rotha, ale potem pozostali członkowie formacji chcieli zmienić styl muzyczny, więc odszedłem.

Jürgen, jesteś jedynym oryginalnym członkiem Mad Max, czy nie czujesz się trochę samotny w tej sytuacji?

To bardzo słodkie pytanie przyjacielu. Mój perkusista Axel Kruse jest ze mną od lat 80tych. Z nowymi chłopakami czuje się jak z rodziną. Jestem bardziej niż szczęśliwy, że znalazłem Dethy Borchardta, Ranfta i Juliana

Tak, w stu procentach, fantastyczne recenzje i wsparcie tak wielu stacji radiowych bardzo pomogło w powstaniu nowego Mad Maxa Do tego ogromna trasa we wrześniu otworzyła nam nowe drzwi i miejmy nadzieje, że zabierze nas na wiele festiwali i pozwoli odwiedzić nowe kraje w 2023r.

Album zamyka "Freedom", piękna ballada o tytule, który zdecydowanie odnosi się do naszego świata, czy to przypadek, że pojawił się na samym końcu?

Napisałem tę piosenkę razem z moim dobrym przyjacielem Fredem Zahlem. Niektórzy mogą znać Freda Zahla z jego pracy z legendą

MAD MAX 128
Foto:MadMax

Survivor, Jimim Jamisonem. Był to dla mnie ogromny zaszczyt, że mogłem działać razem z nim nad co najmniej trzema utworami na "Wings Of Freedom". Ta piosenka zawsze będzie miała specjalne miejsce w naszym sercu, zwłaszcza w dzisiejszych czasach wojny. Czułem, że jest to idealny utwór na zamknięcie albumu.

Nie zabrakło nawiązania do poprzedniego albumu utwór "Stormchild Rising" ma nam przypomnieć o historii zespołu?

Ten utwór stanowi pomost pomiędzy latami 80-tymi a teraźniejszością. Postać "Stormchild" jest bojownikiem walczącym o dobro i zawsze będzie znakiem rozpoznawczym Mad Maxa Nie ma obchodów 40-lecia bez "Stormchilda"

Myślę, że wielu polskim fanom muzyki rockowej spodobałby się wasz nowy album jak i cała dyskografia, czy planujecie jakieś koncerty w naszym kraju?

W 2023 roku będziemy podróżować tak dużo, jak to możliwe. Nigdy nie graliśmy w Polsce, lecz mamy nadzieję, że w 2023 roku nam się to uda. Wystarczy, że jakiś festiwal lub promotor koncertowy będzie chciał sprowadzić Mad Maxa w waszego kraju. Dziękujemy wszystkim naszym wspaniałym i lojalnym fanom w Polsce i dziękujemy Szymonowi za wywiad. To była przyjemność!

Szymon Tryk

Lepiej późno niż wcale

Ponad 10 lat - tyle czekaliśmy na nową płytę Dragonland. Metalowcy z duszą zatopioną w tolkienowskim Śródziemiu i sercem oddanym science fiction, oferują najlepszy album w swojej karierze. Choć momentami bliżej mu do soundtracku z gry komputerowej albo filmu fantasy. Dragonland zapowiada, że na świeżą porcję muzyki z ich strony nie będziemy musieli czekać kolejnych 10 lat, czy tak będzie? Tego nie wiemy. Nie wiemy też w jakim stylu będzie ten krążek, ale jednego możemy być pewni - choćby miałby powstawać i lat 20 to będzie dopracowany do ostatniego dźwięku, bo to właśnie dla mnie jest znakiem firmowym tej formacji.

HMP: Minęło ponad 10 lat od ostatniego wydania, dlaczego musieliśmy tak długo czekać na nowy album?

Elias Holmlid: Jest kilka różnych powodów, ale głównie to przez dzieci czy remont domu i podobne życiowe sprawy, że tak powiem. Podczas nagrań do "Under the Grey Banner" byłem studentem i miałem mnóstwo wolnego czasu do dyspozycji. Zawsze jednak istniał pomysł stworzenia nowego albumu, więc nigdy tak naprawdę zespół nie zawiesił działalności. Nie mieliśmy też odpowiedniego miejsca do nagrywania wokali. W 2019 roku zbudowałem studio w moim domu, posiadanie odpowiedniej przestrzeni do komponowania i nagrywania w połączeniu z tym, że moje dzieci zaczęły dorastać i zacząłem odzyskiwać nieco wolnego czasu, ułatwiło ukończenie płyty. W każdym razie nie było konkretnego powodu. Mam nadzieję, że nie będziecie musieli czekać tak długo na następny!

Co robiłeś przez ten czas, poza zajmowaniem się rodziną?

Osobiście, poza rzeczami wymienionymi powyżej, poświęcałem dużo czasu na moją codzienną pracę, działam w branży gier komputerowych. Poza tym od czasu do czasu zajmuję się aranżacjami/orkiestracjami dla innych zespołów, takich jak Ad Infinitum Olof był zajęty swoim innym zespołem Amaranthe, a pozostali chłopcy również pracowali nad innymi projektami. Anders był na przykład w Nightrage i odbył z nimi sporo tras koncerto-

wych, a Jonas był w Destiny

Słuchając was odniosłem wrażenie, że niektóre z waszych utworów nadawałyby się na ścieżki dźwiękowe do gier science fiction, czy kiedykolwiek o tym myśleliście?

Absolutnie! Pracowałem przez kilka lat jako kompozytor soundtracków do gier MMO, więc mam za sobą trochę pracy nad ścieżkami dźwiękowymi do gier. Ludzie, którzy w nie grali uważają, że w niektórych miejscach muzyka przypomina Dragonland "The Power of the Nightstar" został napisany z zamiarem zrobienia czegoś w rodzaju "soundtracku z filmu sci-fi/gry w power metalowej oprawie", więc twoja analiza jest trafna.

Czym inspirowana jest wasza muzyka?

Epickimi ścieżkami dźwiękowymi z filmów i zespołami takimi jak Bal-Sagoth, Moonsorrow czy Soilwork. Obecnie nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jakieś wyraźne wpływy. Tworzymy muzykę od tak długiego czasu, że mamy już nieco ugruntowane nasze podstawowe brzmienie.

To jest wasz najdłuższy i najbogatszy album ze wszystkich, czy to był odgórny pomysł, że-by tak brzmiał?

Biorąc pod uwagę, że minęło tyle czasu pomiędzy "Under the Grey Banner" a tym krążkiem, wypadało wydać coś o znacznej długości, a także wkładając wysiłek w uczynienie tego tak bujnym i okazałym, jak to tylko możli-

DRAGONLAND 129
Foto:MadMax Foto:Dragonland

we. Moim zamiarem od początku i w trakcie całego procesu było włożenie ogromnego wysiłku w to, aby wszystkie części na albumie miały ciekawe aranżacje. Mimo, że na "Under the Grey Banner" nie brakuje klawiszy, są fragmenty, które są nieco bardziej oszczędne. W przypadku tego albumu chciałem sprawdzić, jak daleko możemy się posunąć, aby cały album rzeczywiście przypominał ścieżkę dźwiękową. Ze względu na scenerię science fiction, paleta dźwięków jest również szersza, od syntetycznymi brzmień, które bardziej dominują, do instrumentów orkiestrowych. Na "Under the Grey Banner" były niemal wyłącznie naturalnie brzmiące instrumenty.

Utwory są fantastycznie skomponowane i bardzo płynne, jak udaje wam się je tak dobrze połączyć?

Dzięki! Myślę, że to po prostu kwestia poświęcenia mnóstwa czasu i zastanowienia podczas komponowania utworów. Było kilka momentów, w których czuliśmy, że nie osiągnęliśmy rezultatów, których chcieliśmy, więc po prostu pracowaliśmy dalej. Sprawdzaliśmy nowe pomysły, aż poczuliśmy, że to jest to. Tak więc proces komponowania albumu był dość długi.

Pomimo faktu, że Johan Nunez jest bardzo utalentowanym perkusistą, czy nie mieliście pewnych obaw wchodząc po raz pierwszy do studia, że nie będziecie się dobrze dogadywać?

Żadnych! Anders i Olof nagrywali z nim w przeszłości z Nightrage, więc wiedzieliśmy, że jest fenomenalnym perkusistą - zarówno na scenie jak i w studio.

Bije od was miłość do popkultury, skąd to się wzięło?

Zakochałem się w niej w dzieciństwie, a potem tak naprawdę nigdy nie dorosłem.

Wszystkie partie chóralne przenoszą mnie do innej rzeczywistości

Wspaniale to słyszeć! To pierwszy raz, kiedy stworzyliśmy chóry, które przewijają się na całym albumie. To tak naprawdę cztery głosy różnych facetów, których nagrywaliśmy wiele razy. Dzięki temu uzyskaliśmy rezultaty, których oczekiwaliśmy.

Wasza musi być mocno inspirowana twór-

czością J R Tolkiena, mam rację?

Wszyscy jesteśmy fanami Tolkiena. Na tym albumie powiedziałbym, że wpływ ten jest dość niski, ale na płytach takich jak "The Battle of the Ivory Plains" czy "Under the Grey Banner" trudno go nie zauważyć

Czy mógłbyś opowiedzieć o procesie tworzenia swoich piosenek, w jakiej kolejności układacie poszczególne części?

Zawsze zaczynamy od melodii wokalnych i akordów. Czasem możemy zacząć od refrenu, czasem od wersów. Na tym etapie staramy się też pisać bas. Od czasu do czasu możemy zacząć od riffu czy hooka na intro, ale obecnie jest to rzadsze. Następnie tworzymy aranżacje wokół melodii wokalnych i w tym samym czasie wymyślamy perkusję i gitary.

Czy macie już plan na przyszłe wydawnictwa? Wydaje się, że postawiliście sobie wysoko poprzeczkę, czy następny album będzie próbą bycia jeszcze lepszą wersją "The Power Of The Nightstar", czy też planujecie pójść zupełnie inną drogą?

Obecnie prowadzimy dyskusje na temat tego, w jakim kierunku pójdzie następny album. Nic nie jest jeszcze ustalone, więc nie mogę jeszcze nic zdradzić!

Czy na kolejny album również będziemy czekać tak długo?

Nie, zdecydowanie nie sądzę! Wszyscy jesteśmy teraz w innej sytuacji niż po wydaniu "Under the Grey Banner". Mamy też rzeczy, które sprawią, że proces pisania i nagrywania kolejnego albumu będzie krótszy. Choć oczywiście nie mogę niczego zagwarantować, to na pewno naszym celem jest szybsze wydanie kolejnej płyty.

Czy nie boicie się, że wasza nazwa może przypominać "Dragonforce"?

Nie, obydwa zespoły zostały założone w tym samym roku, 1999. Wtedy nie mieliśmy pojęcia o ich istnieniu. Wydaliśmy naszą pierwszą płytę dwa lata przed tym, jak oni wydali swój pierwszy album. W tamtych czasach często słuchałem ich demo - wtedy nazywali się Dragonheart. Od czasu do czasu ludzie nas mylą (czasami celowo, dla zabawy). Nie zmienimy jednak naszej nazwy po 24 latach (śmiech).

HMP: Zestawienie technicznego metalu i greckiej bogini miłości w nazwie zespołu mogą co niektórych szokować, ale to tylko jedno z możliwych skojarzeń - właśnie dlatego uznaliście, że Venus będzie pasować do was idealnie?

Venus: Cóż, wiemy, że to dziwna nazwa dla zespołu technothrashowego, ale z naszego punktu widzenia ma wiele znaczeń. Po pierwsze jest grecką boginią miłości i płodności, więc ta część Wenus może reprezentować melodie i czyste wokale. Z drugiej strony Wenus jest również planetą, i to bardzo gorącą. Jest często nazywana "żywym piekłem", ponieważ jej temperatura może osiągnąć 500°C, a jej atmosfera jest pełna toksycznego CO2. Więc ta część naszej nazwy może oznaczać szorstkie riffy i wokale. To także nadaje całej tej historii klimat sci-fi, o który nam chodziło.

Takie granie jest oczywiście wciąż popularne, ale nie da się ukryć, że młodzi ludzie wolą spełniać się w zupełnie innej muzyce Was jednak takie dźwięki wciągnęły na dobre - jak do tego doszło?

Myślę, że chcieliśmy po prostu grać muzykę, która sprawia nam przyjemność. Naszym głównym celem jest tworzenie muzyki opartej na jakości, a nie ilości, a przynajmniej tak uważamy. (śmiech)

Ostatnio to Vektor przypomniał najnowszej generacji fanów, że można grać w taki właśnie sposób, a do tego odniósł sukces - byli dla was inspiracją, pokazali, że coś takiego jest możliwe?

Vektor... co za niesamowity zespół! Mają tak skomplikowane i długie utwory, a mimo to fani na całym świecie mówią o nich "zmartwychwstały Beethoven i jego kumple grają thrash metal" (śmiech). Więc tak, jest to możliwe, aby grać w taki sposób i sprawić, że fani zakochają się w twojej muzyce! Mniej więcej to właśnie staramy się osiągnąć i jak słychać są oni naszą wielką inspiracją.

Zdajecie się też lubić takie zespoły jak choćby Death, Megadeth czy Voivod, bo jakby na to nie patrzeć w technicznym heavy/ t h r a s h m e t a l u w s z y s t k o w y m y ś l o n o j u ż wiele lat wcześniej?

To są zespoły, które miały na nas wpływ i które naprawdę lubimy. Uważamy, że ich muzyka jest nadal bardzo mocna i przetrwała próbę czasu. Staramy się zachować ten styl muzyczny, ale zawsze dodajemy nasz własny sznyt i staramy się to rozwijać.

O tym, że nasiąkaliście też innymi wpływami przypominają choćby, nierzadko ekstremalne, brzmienia perkusji, te wszystkie blasty, etc Można i nawet trzeba inspirować się przeszłością, ale tu i teraz jest jednak równie ważne?

Oczywiście teraźniejszość jest dla nas bardzo ważna, pomimo tego, że inspirują nas przede wszystkim zespoły z kręgu oldschoolu; uważamy, że musimy być również na czasie i sądzimy, że nasza muzyka przekazuje ten rodzaj emocji, staramy się łączyć filozofię współczesnej ery z mądrością przeszłości.

Bębny brzmią jednak nad wyraz syntetycznie, niczym automat - wnoszę z waszego dwuosobowego składu, że faktycznie tak było Dlaczego nie pokusiliście się o zwerbowanie kogoś do nagrania partii perkusji, choć -

DRAGONLAND 130
Foto:Dragonland

Science fiction metal

Venus to powstały niedawno projekt dwóch młodych Greków, zafiksowanych na punkcie technicznego thrashu. Nie ma co ukrywać, Antonis Avtzis i Giorgos Verginis nie są jeszcze na etapie i poziomie swoich idoli z Voivod czy Vektor, ale każdy kiedyś zaczynał, a debiutancka EP "Project Lamda" może stać się punktem wyjścia do czegoś znacznie ciekawszegochoćby pierwszego, właśnie nagrywanego,

sumptem, ponieważ było nas tylko dwóch oraz chcieliśmy znaleźć więcej osób, które mogłyby się tym zainteresować. Ale kiedy kawałki były już gotowe, byliśmy na tyle zadowoleni z rezultatu, że chcieliśmy, aby wieść o nas rozeszła się nieco szerzej. Zaczęliśmy szukać wytwórni, a Pure Steel Records zaoferowała nam umowę na wydawanie cyfrowe. To było dla nas ważne, ponieważ wypromowali EP-kę i pomogli nam dotrzeć do znacznie większej liczby osób, niż gdybyśmy wydali ją sami. Umowa mówi również o przyszłych albumach, co właśnie planujemy zrobić.

by

z kumpli, co wyszłoby temu materiałowi na zdrowie?

To prawda, ale nie mogliśmy wtedy znaleźć perkusisty, a nie chcieliśmy zatrudniać muzyka sesyjnego, który po prostu grałaby swoje partie bez jakichkolwiek emocji. Było to połączone z myślą, że ta EP-ka miała być naszą pierwszą próbą dotarcia do ludzi i sprawdzenia, czy zareagują pozytywnie na naszą muzykę, co też się wydarzyło i jesteśmy z tego powodu naprawdę szczęśliwi. Z tą EP-ką łatwiej będzie nam znaleźć nowych muzyków, którym będzie odpowiadał styl muzyki, który tworzymy.

Jak to wygląda obecnie, szukacie sekcji do dopełnienia składu, myślicie o koncertach?

Tak, w końcu znaleźliśmy świetnego basistę i wkrótce damy o tym znać, ale wciąż szukamy perkusisty. Koncerty odgrywają dużą rolę w promowaniu muzyki, ale poza tym jesteśmy naprawdę spragnieni występów na żywo! Nie możemy się doczekać, żeby wyjść i zagrać nasz materiał, więc tak, koncerty to coś, co na pewno zaprząta nam głowy.

Istniejecie od roku - właśnie dlatego waszym pierwszym materiałem jest EP "Project Lamda", na album przyjdzie jeszcze czas?

Odkąd "Project Lamda" ukazał się w lipcu, nie przestaliśmy pracować nad nową muzyką. W tej chwili jesteśmy w studiu i nagrywamy nasz pierwszy album, który powinien ukazać się w tym roku.

Chociaż to tylko cztery utwory, to jednak wasza EP trwa blisko 30 minut, tak więc muzyki mamy tu całkiem sporo?

Tak, to jest coś, co nas kręci; lubimy długie kompozycje i wierzymy, że rozbudowany utwór jest jak podróż, ale jednocześnie może stać się męczący, jeśli tylko nakładasz na siebie riffy i inne partie. Więc staramy się pisać kawałki, które są kreatywne, agresywne i mają dobry flow.

Za tytułem "Project Lamda" i tymi czterema tekstami kryje się jakaś głębsza idea, to coś więcej niż tylko słowa metalowych utworów?

Cóż, w większości to nie tylko metalowe teksty. "Art Of Illusions" to nasza mała historia sci-fi. Opowiada o eksperymencie, w którym jednostka zostaje wysłana w kosmos w celu odnalezienia wyższych form życia, aby następnie wykorzystać ich wiedzę do pomocy własnemu gatunkowi. Spoiler alert: eksperyment nie kończy się tak, jak oczekiwano (śmiech). "Helios Abandoned" opowiada o tragicznej historii matki, która traci swoje dziecko. Oczywiście nie może się z tym pogodzić, więc jej umysł uwięził ją na niekończącej się

obcej planecie zwanej Atropos (jeden z trzech losów z mitologii greckiej). Będąc tam, desperacko próbuje znaleźć odkupienie poprzez bezlitosne próby, które Atropos dla niej przygotował. (Niech Bóg błogosławi "House-marque"). "Multilingual Monstrosities" jest oparty na filmie "The Arrival" ("Nowy początek"przyp. red.). Mówi on o inwazji obcych na ziemię, ale z pewnością nie jest to żadna klisza, więc lepiej sprawdźcie go sami! "Project Lamda" ma tak jakby wiele znaczeń... Na początku kompozycji możesz poczuć się jak w małej postapokaliptycznej historii sci-fi, którą zatytułowaliśmy "Project Lamda", ale kiedy słuchasz reszty utworu, możesz usłyszeć jak słowa się zmieniają. Opisują one osobę, która nie-

Co planujecie na przyszłość? Wspomniany d e b i u t a n c k i a l b u m , r e g u l a r n a d z i a ł a l n o ś ć koncertowa po poszerzeniu składu, co jeszcze c h o d z i w a m p o g ł o w a c h w k o n t e k ś c i e funkcjonowania Venus?

W tej chwili skupiamy się na dwóch głównych kwestiach. Pierwszą jest znalezienie perkusisty, abyśmy mieli pełny skład i mogli zacząć grać koncerty. Drugą jest ukończenie tworzenia naszego debiutanckiego albumu. Jak już mówiliśmy, jesteśmy już w studio i pracujemy bardzo ciężko, ponieważ chcemy wydać coś naprawdę fajnego.

L u b i c i e m i e ć w s z y s t k o z a p l a n o w a n e c z y przeciwnie, stawiacie na naturalny rozwój sytuacji, w myśl powiedzenia "Jeśli chcesz

ustannie szuka sposobu na ucieczkę od swoich niepokojących myśli, a drogę tę odnajduje używając gwiazd. Nadaje to temu kawałkowi bardziej osobistego wydźwięku. Ale w pewnym sensie tym właśnie jest Venus. Często piszemy krótkie historie science fiction, ale czasami sięgamy nieco głębiej, by podzielić się naszymi najskrytszymi myślami i doświadczeniami.

Zastanawiam się czy młodemu zespołowi jak Venus potrzebne jest coś takiego jak kontrakt na cyfrowe opublikowanie EP? Jasne, Pure Steel Records to pewna marka, stojące za nią doświadczenie, ale czym kierowaliście się wybierając ich ofertę? Uznaliście, że sami tak skutecznie się nie wypromujecie, bo konkurencja na rynku jest zbyt duża?

Kiedy zaczęliśmy tworzyć pierwsze utwory, myśleliśmy o tym, żeby wydać je własnym

rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość"?

Staramy się mieć plany i stawiać małe kroki, aby osiągnąć nasze cele. Naszym głównym celem w tej chwili jest zrobienie świetnego albumu i zagranie z nim jak największej ilości koncertów. Pracujemy nad tym celem każdego dnia, a świadomość, że jest jakiś "plan" pomaga nam iść do przodu. Więc tak, posiadanie planu czyni nas bardziej zorganizowanymi. Wielkie dzięki za wywiad!

Wojciech Chamryk i Szymon Tryk

VENUS 131
Foto:Venus

Powyższy tytuł doskonale oddaje charakter debiutanckiego albumu Distrüster. "Sic Semper Tyrannis" oferuje jednak znacznie więcej, to jest agresję thrashu czy speed metalu oraz crustową intensywność, płynnie przechodząc od krótkich ciosów jak "Die!" czy niespełna półminutowy "A.P.O.S." do dłuższych, rozbudowanych kompozycji z "Calm Under Fire" na czele. Nic w tym jednak dziwnego, bowiem zespół tworzą doświadczeni muzycy, znani z Terrordome, Decapitated czy Vader, a wcześniej Łapa i Kosa grali już razem w Deathreat.

HMP: Tylko w Polsce mamy tysiące aktywnych zespołów metalowych, żeby już nie dokładać kolosalnej, idącej w miliony, ich ilości na całym świecie Sami też gracie w kilku innych, żeby wymienić tylko te najbardziej znane, jak Decapitated czy Terrordomeskąd więc pomysł na kolejny?

Łapa: Zmagamy się obecnie z klęską urodzaju, ale przyznaj mi rację - jeszcze nigdy polski metal nigdy nie był doceniany, tak jak teraz - w tym za granicami naszego kraju. Jeżeli chodzi o naszą skromną drużynę to uważam, że robimy to, co czujemy. Mam sporo pomysłów, które wiem, że jeżeli nie zagrają do końca w Terrordome, to zrealizuję je w innych projektach - Distrüster, czy to Extinkt

W czym nazwa Distrüster jest lepsza od Deathreat? Poszło o ten kanoniczny, metalowy umlaut, czy też zdecydowało jej lepsze

wtedy poszło nie tak, skoro nagraliście go dopiero w ubiegłym roku, po dojściu nowego perkusisty Jamesa Stewarta?

Kosa: Nie należy na to patrzeć w kategoriach "co poszło nie tak". Długi proces powstawania albumu to zupełnie naturalna sprawa. Czas płynie nieubłaganie i niekiedy jego upływ oznacza zmianę składu. Weszliśmy do studia, gdy byliśmy już gotowi. Możliwość współpracy z Jamesem nie była tutaj jakimś wystrzałem startowym. To świetny muzyk i wydobył z tego materiału coś, czego wcześniej w nim nie słyszeliśmy. Weźmy na przykład d-beaty na albumie. To prosty i podstawowy fill, a nawet tu dodał coś od siebie. Ta płyta ma sporo niuansów perkusyjnych.

Nie jest to techniczny death metal czy postrock, tak więc chyba nie zmienialiście za dużo w aranżacjach poszczególnych utworów, ich

nabraliśmy dystansu, numery dojrzały, a nam przecież nigdzie się nie spieszyło. Jesteśmy bardzo zadowoleni z rezultatów tych prac i cieszymy się, że możemy zaoferować z Distrüsterem konkretny wpierdol & jakość.

Nie mam najmniejszego pojęcia czy taka mieszanka d-beatu, punka, crust i death metalu przyjmie się w Polsce i jak wiele zespołów gra taką muzykę, ale wam zdaje się to nie przeszkadzać, skoro wykonywanie w tym kraju jakiejkolwiek odmiany heavy metalu to i tak, poza nielicznymi wyjątkami, działalność czysto hobbystyczna?

Łapa: Gdybyś spytał mnie o muzykę jako hobby jakieś sześć lat temu, pewnie bym się z tobą zgodził. Obecnie traktuję to jako swój codzienny obowiązek, bo muzyka i wszystko wokół niej to dla mnie kurewsko ciężka praca i masa różnych wyrzeczeń. Pracuję nad nią dzień i noc, korzystam z każdej wolnej chwili aby wypełnić nią czas. Odpowiadając na pytanie - jak przyjmie się nasza płyta w Polsceszczerze, nie wiem. Pozostawiam to do weryfikacji słuchaczom.

Kosa: Mam wrażenie, że nawiązujesz do dyskusji, która niedawno rozgorzała na temat płyt "na które nikt nie czeka". Nie ma płyt prawdziwie niepotrzebnych. Nie będzie płyt genialnych bez płyt słabych i przeciętnych.

Gdzieś się ten metal musi wykuwać i hartować. Pasja napędza wszystkie elementy tej sceny i to ona gwarantuje jej życie i siłę. Muzyka, i sztuka w ogóle, są wartością samą w sobie. Robisz to, bo to jest to, czego chcesz.

Coraz bardziej zauważalne jest odchodzenie od formatu tradycyjnego albumu, tymczasem u was jest na bogato, bo to ponad 35 minut muzyki Trendy trendami, ale miała to być zwarta, a do tego zróżnicowana pod względem muzycznym, całość?

Łapa: Dla mnie wyznacznikami zawsze będą albumy 45-minutowe. Wiem, w jakich obecnie jeste-śmy czasach. Żyjemy szybciej i intensywniej niż kiedyś, dlatego nawet dobry 20-minutowy materiał potrafi zadowolić większość słuchaczy. Nasza poprzeczka na długograj to 35 minut i tego się trzymamy.

Kosa: Dokładnie. Też myślę, że pomimo trendów, dłuższy format dalej jest istotny. Wydanie albumu jest dla kapeli jak rytuał przejścia, test. Trzeba pokazać, że umie się napisać pełniaka. Nawet jeśli po latach większość wraca tylko do paru singli, to maniacy wspominają zespoły albumami. Są też takie materiały, których niemal wszyscy słuchają wyłącznie w całości. Mam nadzieję, że "Sic Semper Tyrannis" wytrzyma próbę czasu właśnie jako całość.

brzmienie, dzięki czemu fanom będzie łatwiej ją skandować?

Łapa: Nazwa Deathreat zawsze mi się podobała, choć wiele osób inaczej ją wymawiało. Sam band oparty był na muzyce prostej i mocnej w przekazie. Distrüster wyniósł Deathreat o kilka leveli wyżej. Co więcej, Distrüster to hołd dla szwedzkiej sceny deathmetalowej, d-beatu i Motörhead

Zastanawia mnie to również w kontekście tego, że materiał z albumu "Sic Semper Tyrannis" nie jest w sumie nowy, bo stworzył go częściowo inny skład, z DQ i Koniem. Co

szkielet pozostał taki sam?

Kosa: Szkielet pozostał, ale zmian było sporo. Różnica między gotowym materiałem, a tym co było w wersji demo to przepaść mimo, że to wciąż "to samo". To jak różnica między szkicem, a gotowym obrazem. Zmiany, które zaszły w aranżach były mocne. Dodaliśmy drugą ścieżkę gitary w wielu utworach, aby stworzyć wcześniej nieobecne tam harmonie. Pojawiły się solówki. Parę tekstów zostało wymienionych. Długo by wyliczać. Niektóre kawałki musiały przejść przez taki proces parę razy.

Łapa: Apetyt wzrastał w miarę jedzenia. Długi proces prac nad albumem spowodował, że

Potwierdzają to również utwory trwające w granicach pięciu minut czy ponad 6-minutowy kolos "Calm Under Fire", pewnie nieprzypadkowo umieszczony na końcu - wytrwali będą się rozkoszować, mniej cierpliwi odpadną i wszyscy będą zadowoleni?

Łapa: "Calm..." to mój ulubiony, totalnie relaksujący mnie numer. Słucham go bardzo często i znam tu każdy dźwięk. To chyba najwrażliwszy i najbardziej wypchany emocjami kawałek, jaki nagrałem przez ostatnie lata.

Kosa: Struktura "Sic Semper Tyrannis" jest uporządkowana i zaplanowana. Nie chodziło nam o schowanie tego czy innych numerów tak, aby trafili na nie tylko wytrwali słuchacze. Kolejność dyktował wachlarz nastrojów i prze-

DISTRUSTER 132
Foto:PrzemekZiejka
Hołd dla szwedzkiej sceny deathmetalowej, d-beatu i Motörhead

jścia między nimi. Mamy nadzieję, że taki ich układ utrzyma uwagę ludzi do samego końca. Słusznie jednak zauważyłeś, że "Calm.." znalazł się na końcu nie bez powodu. Od samego początku wiedzieliśmy, że ten utwór musi zamykać album.

Taki numer jak, nawet nie półminutowy, "A P O S " musiał się tu pojawić, choćby dla kontrastu?

Kosa: To właśnie te dłuższe, rozbudowane utwory, postrzegam jako kontrastujące i oddalone od rdzenia naszej muzyki. Cieszę się, że umiemy pisać takie kawałki jak "Calm..." i że możemy je umieścić na płycie bez obawy o rozsadzenie jej. Jednocześnie to ta dzikość i prostota widoczna w "A.P.O.S." stanowi esencję tego co robimy. Ten utwór ma "wszystko".

Skoro już o tym mowa to efektowna okładka tej płyty może zmylić kogoś, kto nie zna waszych wcześniejszych dokonań czy samego Distrüster, ponieważ równie dobrze obraz Adama Bur-ke'a mógłby zdobić okładkę albumu z tradycyjnym heavy metalem?

Łapa: Nie mam nic do heavy, na dniach odbieram swój pakiet od niesamowitego Roadhog z Krakowa. Jeżeli ta okładka kojarzy się z heavy, to dla mnie zajebisty news. Osobiście bardzo się cieszę, że Adam namalował nam artwork. Lubię też pewną niespójność, na którą sporo osób zwraca uwagę. O to chodzi w sztuce.

Kosa: Faktycznie styl w jakim Adam wykonał okładkę prowadzi do niezłego dysonansu z muzyką. Warstwa symboliczna obrazu jest za to dopasowana do przekazu albumu. Do dzisiaj jestem zaskoczony i pozytywnie zdziwiony jak bardzo ta okładka przyciąga oko. Sposób w jaki to jest namalowane zupełnie przysłania CO jest tam namalowane. Artwork skutecznie zwraca uwagę na stoisku z merchem, a ludzie zaczynają zadawać pytania i sięgają po album z czystej ciekawości. To zasada stara jak świat, że dobra okładka pcha album do przodu.

Łaciński tytuł albumu, który w pełnym brzmieniu zamieściliście na odwrocie książeczki, ma jednoznaczną wymowę: tak zawsze pozbawiam życia tyranów Planowaliście go już przed laty, czy też pojawił się niedawno, już po agresji Rosji na Ukrainę?

Kosa: To coś, o co jesteśmy często pytani. Myślę, że wojna tak silnie wpłynęła na życie w Polsce, że wszystko widzimy przez jej pryzmat. Te warunki utrudniają ludziom krytyczne myślenie i zamykają ich mentalnie w "pudełku z wojną". Należy się uwolnić od patrzenia na rzeczy w taki sposób, aby dać sobie

szansę na powrót do normalności. Tytuł został ustalony na długo, zanim ktokolwiek przypuszczał, że dojdzie do tego konfliktu. Jest spójny z tym co jest zawarte na okładce i w tekstach.

Istnieje tam rozwinięta scena metalowa, zresztą muzycy z tego kraju grają w krakowskich kapelach, choćby w progresywnym Fren - coś takiego tylko wzmaga poczucie solidarności?

Łapa: Nie śledziłem nigdy wcześniej tamtejszej sceny, być może będzie jeszcze na to czas. Kosa: Widzę, że uchodźcy zaczynają przychodzić na lokalne koncerty i to na pewno cieszy. Z drugiej strony, w kontekście treści płyty, to pytanie dość trudne. W tekstach nawołujemy do odcięcia się od społeczeństwa, wyodrębnienia się z tłumu, zerwania z codziennością i normalnością. Do poddania pod kry-

Kosa: Nie wydaje mi się, żeby to była jakoś szczególnie wysoko zawieszona poprzeczka. Zwłaszcza w czasach Google, Wikipedii i tak dalej. Jeśli rzucamy jakiekolwiek wyzwanie, to dobrze. Chcemy czuć się wolni robiąc muzykę - sięgać po dowolne symbole, sposoby wyrazu, dźwięki. Nie wyobrażam sobie, abyśmy mieli nie zrobić czegoś bo to będzie "za trudne". Myślę, że doświadczeni i wyrobieni słuchacze to docenią. Po co słuchać znowu dokładnie tego samego? Fanatycy gatunku chcą iść dalej, głębiej, chcą niuansów. Nie mówię, że nagraliśmy tutaj jakieś skończone opus magnum i "ą ę" tylko dla koneserów. Myślę jednak, że zaoferowaliśmy coś niebanalnego. Jeśli ktoś ma ochotę na łatwiejsze rzeczy, daleko nie musi szukać.

OK, można nagrać płytę we trzech, ale już koncertować w takim składzie się nie da,

tykę instynktu i tożsamości stadnej. To zadanie, które może być niemożliwe jeśli czujemy się częścią grupy "solidaryzującej" się z inną grupą. "Ja" współczujący "tobie" na gruncie prywatnego doświadczenia to inny casus, niż relacja dwóch członków różnych grup, którzy widzą siebie tylko w ten sposób. Jest w tym ważna różnica.

Nie da się jednak nie zauważyć, że ta łacińska maksyma ma też jakby drugie dno, bo jest ko-jarzona również negatywnie, z zabójcami władców czy prezydentów, a nawet z terrorystami - ta mniej pozytywna wymowa nie odstęczyła was od niej?

Kosa: Właśnie dlatego wybraliśmy ten tytuł. Myślę, że zwłaszcza w death metalu nie jest to niczym dziwnym. Ta płyta ma swoją własną "definicję" tyrana, który powinien zostać zgładzony. Nie jest to jakiś kosmicznie skomplikowany koncept, ale nie chcę też tego podawać czytelnikom na tacy. Zale-ży mi, by zerknęli do tekstów.

Kiedyś łacina była tak powszechnie znana jak obecnie język angielski, teraz uczą się jej stu-denci kierunków medycznych, przyszli prawnicy i może ktoś jeszcze Do tego ludzie są coraz bardziej leniwi, nie obawialiście się więc, że części słuchaczy nie będzie się nawet chciało sprawdzić w sieci znaczenia tego tytułu, pozostanie dla nich nic nie znaczącym hasłem z okładki?

szczególnie gdy gitarzysta nagrał również partie basu, a perkusista może po prostu nie mieć czasu dla mniejszego, w porównaniu z Decapitated, zespołu Domyślam się jednak, że chcielibyście, po ewentualnym poszerzeniu składu, zaprezentować materiał z "Sic semper tyrannis" na żywo?

Łapa: Tak, ale bez jakiegoś większego ciśnienia. Na razie będziemy powoli przygotowywać skład i obserwować sytuację koncertową w kraju i za granicami. Wszystko w swoim czasie.

Na koniec zapytam też o nowy materiał, bo nie uwierzę, jeśli powiecie, że nie macie niczego premierowego w zanadrzu, choćby na jakąś EP-kę czy split, a co będzie dalej czas pokaże?

Łapa: Kończymy przygotowanie płyty winylowej w Ossuary Records. Płyta wyjdzie w ciekawych kolorach. Mamy też w zanadrzu nowy materiał w formie EP. Co więcej, od przyszłego roku zamierzamy pracować nad nowym albumem, ale spieszymy się powoli. Dzięki za wywiad i do zobaczenia na koncertach.

DISTRUSTER 133
Wojciech Chamryk Foto:PrzemekZiejka

Gdzieś na przecięciu się tego, co tworzył stary Sinner, Grave Digger, Running Wild z czasów "Branded..." i niemiecki Tyrant, leży muzyka i styl grupy High Tension z ich pierwszej płyty. To kolejny zagubiony metal szlachetny z kufra GAMA Records Wiemy już, że w owym kufrze jest też sporo śmieci, plastiku i papieru zgniecionego w kulki, jakby komuś coś nie wyszło. Jakby sknocił wiersz, a celując do kosza, niechcący trafił do wspomnianego kufra. Odradzam również zbyt ufne, bez gumowej rękawiczki, wsadzenie ręki do owej skrzynki: można się ubrudzić. W żadnym wypadku nie chcę bezkrytycznie gloryfikować tej niemieckiej wytwórni, jakby to był jakiś nieziemski kult - jestem od tego daleki. Przyznaję, że w odkrywaniu zespołów i nazw z ich katalogu najbardziej pociąga mnie ciekawość nieznanego. Nagrodą dla "poszukiwaczy zaginionej muzyki metalowej'' są chwile uniesienia, być może nieliczne, ale warte ryzyka. A kiedy łopata niestrudzonego kopacza trafia w końcu na zmurszałe wieko jakiejś trumny, a w niej, po rozgarnięciu popiołów, ukaże się stary pierścień lub złoty ząb (patrz utwór Gravestone "I Love the Night") - wtedy się wie, że było warto.

High Tension to pięć albumów osadzonych na przestrzeni lat 1984 - 2008 i bardzo stabilny skład przez wszystkie lata. Stanowczo świadczy o tym, że ten konkretny zespół ludzi, to coś więcej niż tylko muzyka. Okładka pierwszego albumu "Warrior" z symbolicznym (być może, dla kultury niemieckiej) zobrazowaniem tytułowego "wojownika" przedstawia pająka ze skrzydłami feniksa. Umiejscowionego na dziwnie wyglądającej, dziś można by powiedzieć - elektronicznej sieci. Jakże prorocza wizja z przeszłości

dla naszej współczesnej codzienności. Cóż, kolejny dobry powód do przestudiowania na wylot listy płyt GAMA Records to, jak żartobliwie mawiała pewna osoba bardzo mi bliska: ucz się języka niemieckiego - poznaj tok myślenia swego rywala. Grunt to odpowiednia motywacja do nauki. Być może, z tego samego powodu, na uczelniach anglosaskich nie brakuje kierunków slawistycznych. Dobrze znać tory myślowe, tradycje i szlaki kulturowe swoich potencjalnych partnerów biznesowych. Ale jak na gawędziarza przystało, znowu zboczyłem z tematu głównego. Na szczęście metal bardziej łączy niż dzieli.

Album startuje od tytułowego "Warrior". Zespół załapał się w jakiś sposób na pociąg relacji heavy metal/speed metal. Gdzie element "speed", w nazwie tego gatunku, zawsze był dosyć dyskusyjny i nieco na wyrost, bo wiele zespołów używało tej etykietki jako swoistego marketingu; mającego wpłynąć podświadomie na słuchaczy szukających bardziej ekstremalnych doznań rodzącego się nowego gatunku.

Pierwsze płyty Metallica, Destruction, Living Death to też był speed metal, tyle że ten prawdziwy. W High Tension szybkości nie uświadczysz i uparty konduktor bez problemu wyprosiłby ich z tego przedziału, nawet pomimo faktu, że podobnie grające wtedy Running Wild i Grave Digger, też były usilnie tytułowane zespołami speed-metalowymi przez promującą ich wytwórnię Noise Nieważne, "we are warriors tonight" - "tej nocy jesteśmy wojownikami" - śpiewa zespół, a co będzie jutro, to się zobaczy. Tytuł drugiego kawałka "Get Ready for Love" (przygotuj się na miłość), z racji nudnawego charakteru samej piosenki, można by opacznie wziąć za ostrze-

żenie niż zachętę. Cóż, ostrze noża się omsknęło... a obietnica okazała się płonna. Wstępu do "In Time" nie powstydziłby się sam Accept i refren też daje radę. Jeszcze jeden szczery utwór tego zespołu, z głębią i przestrzenią. Gdzieś w tle przypomina mi się grupa Tyrant (jak dla mnie, to też jest in plus). Ale oto mamy już WASP! A nie, to "She Said Rock'n'Roll". Początek zrobił na mnie wrażenie, jednak gdzieś po drodze przesadzono z chórkami; kicz niejedno ma imię, ale, co zawsze powtarzam, nawet jeśli, to odpowiednio dozowany stał się fundamentem wielu ukochanych przez nas podgatunków popkultury. Czy to horror, czy erotique cinema, heavy metal, czy "Rambo" - łatwiej jest tam znaleźć rozrzucone klocki rozległej układanki o prawidłach tego świata i naturze wszechrzeczy, niźli na kazaniu z ambony. "Man on the Run" to jednostajnego walenia w bęben ciąg dalszy. Druga strona płyty zaczyna się obiecująco! "Rock City". Zaginiony utwór z "Cold Lake" Celtic Frost tyle tylko, że cztery lata wcześniej? To chyba najlepszy komplement jaki starzy pierdziele z High Tension mogliby gdziekolwiek usłyszeć. Mają to ode mnie i niech pamiętają o tym, przy przygotowywaniu listy gości na benefis z okazji 50-lecia twórczości. "Summernights" pominę, bo gdzieś już to wszystko było, choć zwrotka bije tu na łeb refren i można się zastanowić, co jest czym. Podobnie pominę "Between the Lines" i "Neon Night". Walenie w werbel, o którym napomykałem wcześniej, po dłuższym czasie zaczyna przeradzać się, niczym słynna tortura, gdzie jednostajnie uderzająca kropelka wody w aluminiową miskę na głowie... zamienia się w walenie młotem. Ktoś tu po prostu skrzywdził zespół pokrętłem na konsoli. Każdy z tych

METALOWIECGAWEDZIARZ 134

utworów, odsłuchany z osobna, ma swoją moc i widziałbym je jak najbardziej w repertuarze szafy grającej na jakiejś dobrej imprezie zamkniętej. "Unchained" zamyka płytę w sposób radosny i punkowy, pozostawiając dobre wspomnienia i chęć powrotu do niej.

Rok później High Tension zabiera się za drugą płytę "Under Tension", która wychodzi w roku 1986. Świat metalu jest już zupełnie innym miejscem; króluje thrash metal a wszelkie popierdułki z innej epoki są zamiatane pod dywan. A jednak, w równoległym świecie heavy metalowej sceny popularność tego zespołu w Niemczech rośnie i zaczyna on grać znaczące koncerty, min. z Krokus, Girlschool. Podobno, jak podaje autor książki "Cry Out For Metal!!Zespoły z GAMA Records" - Jose L.C. Barron, grupa doczekała się nawet oficjalnego fanklubu w Polsce! Chciałbym to zweryfikować (jeśli ktoś z czytelników HMP Pages wie coś o tym, odezwijcie się).

Nowa płyta rusza z iście "RFNowskim" brzmieniem i o ile okładka autorstwa nadwornego "malarza" wytwórni GAMA

Martina Appolda jest świetna i zapada w pamięć, o tyle, moim skromnym zdaniem, nadmierne wypolerowanie brzmienia "dwójki" coś odebrało tej muzyce; wraz z polerką zdjęto wszelkie "haczyki", które mogły by sprawić, że muzyka z tej płyty utkwiłaby w naszej pamięci. Po kolei przemijają, poprzedzony ciekawym intrem "Wind Me Up", "Shake Off The Hunter" i "Rock ‚n' roll Rebel". Potrzeba nieco czasu, by przyzwyczaić się do tej produkcji. Moim zdaniem gitary są nieco za cicho, przez co ginie charakter każdego z poszczególnych utworów. Na prowadzenie wychodzi sekcja: bas i perkusja. Na gitarach łatwiej się skupić w momentach bez wokalu, ktoś tam chyba przekombinował z nowoczesną cyfrową obróbką tamtych czasów a może to tylko moje subiektywne odczucia. Trudno jest mi odróżnić jeden utwór od drugiego. Coś zaczyna się klarować i przecierać przy utworze "Burning Heart", który jest dłuższą i bardziej rozbudowaną wersją "Rock City" z poprzedniego albumu. Tamtejszy refren stał się teraz zwrotką i ta roszada nawet zdaje egzamin - refleksyjny kawałek na zakończenie pierwszej strony. Wciąż mam wątpliwości, co do brzmienia tej płyty, które pretenduję do glam metalu i chyba nie działa ono na korzyść High Tension i muzyki do jakiej nas przyzwyczaili na poprzedniej płycie. "Work Hard, Die Young" kupił mnie swoim przesłaniem wyrażonym w tytule: "pracuj ciężko, umieraj młodo". Święte słowa i trzymajmy się z dala od takiej filozofii życiowej. Można by zażartować, że promocja "pracy bez wspomnienia o płacy" ma u naszych zachodnich sąsiadów długie tradycje. Różnymi hasłami już nas do niej zachęcali.

Druga strona płyty budzi nowe nadzieje dla słuchacza. Przez moment wydaje się, że glamowe brzmienie i heavy metalowa muzyka pomału zaczynają znajdować jakiś wspólny język i się dogadywać, ale następne kawałki "Rock Down" i "Stay The Night", to moim zdaniem dwa gwoździe do trumny, zabite jeden po drugim. Cóż, kwestia gustu, a jednak moim zdaniem album jest monotonny i nie przechodzi próby czasu. Niestety, nie słyszałem go w roku 1986, kiedy się ukazał. Być może, moje odczucia wzmocnione o jakiś sentyment byłyby bardziej pozytywne. Ostatni na płycie to "Lady", jedyny dobry kawałek, z charakterem i jajami, choć nie jestem pewien czy ten ostatni "komplement" pasuje do samego tytułu utworu, ale być może jestem po

prostu staroświecki. Odnoszę wrażenie, że na trzeciej płycie pt. "Master of Madness" (1987) High Tension w końcu odnajdują samych siebie. Na pewno zdrowiej być prawdziwym glamowcem niż udawanym heavy-metalowcem. "Hard Lies" i "Kings and Queens" to kompozycje z polotem i na luzie, bez wtórnych i nijakich zagrywek, które aż wyłaziły z gara na poprzednim albumie. Jak wskazuje okładka nowym wyznacznikiem stylu staje się świat motocyklisty, tematyka bliska asfaltowi, wiatr we włosach, ryk maszyny i cały ten zgiełk. "Leather Beauty" to jakby zaginiony utwór Van Halen Wspominałem, że zespół przekroczył już pewną granicę w stylach, zza której nie ma powrotu. "Crazy World" potwierdza tę tezę. Heavy metalowym refluksem jest jeszcze "In the Eyes of the Law". Dalej, na drugiej stronie jest "Stiletto Heels" z poprzedzającym go "Intro" i "Sweet Fourteen" czyli rozterki sercowe czternastolatki, która nieszczęśliwie się zakochała. Historia opowiedziana z perspektywy facetów z wąsami na harleyach (na płytach nie ma wkładek z tekstami, ale ten jedyny tekst

jest klawiszami i nieco dziwną maniera wokalną "rodem z L.A.". Mnie podoba się okładka i pająk, który powrócił. Tym razem pnie się po pajęczynie pęknięć na uszkodzonym lustrze. Przyznam, że jest to fajne nawiązanie do ich pierwszej płyty, niestety, szkoda, że jedynie graficzne. Wkrótce po wydaniu tej płyty Arminio dostaje robotę w firmie dystrybucyjnej BMG/Ariola i kończy się działalność zespołu. W okolicach roku 2001 bracia jeszcze raz łączą siły i wraz z nowym perkusistą pracują nad materiałem, który ukazuje się dopiero w roku 2008 pod tytułem "Meanstreak" (pod szyldem TopX Music - własnej wytwórni Arminio). Płyta zawiera szeroki wachlarz utworów, nie mających już wiele do czynienia z heavy metalem.

W maju 2009, również pod szyldem arminiowskiej TopX Music, ukazała się płyta CD "Two Faces" włoskiej wokalistki metalowej Roberty Delaude występującej pod nazwą Morgana. Jak głosi notka na płycie Arminio był nie tylko jej producentem, ale zagrał na klawiszach, gitarze i napisał większość muzyki; stylistycznie są to pogranicza Bajmu i

znajdziemy na Metal Archives, zamieszczony jest tam chyba dla rozwiania ewentualnych nieścisłości). Kiedy muzyk ma 16 lat, śpiewanie o 14-letnich koleżankach, może nie jest aż takie podejrzane - po prostu sam tytuł chyba brzydko się zestarzał. Muzycznie, utwór daje radę, po krótkim balladowym wstępie przechodzi w całkiem fajny kawałek z ciekawymi solówkami. "Invaders from Space" to też dobry utwór, tyle tylko, że to bardziej Great White niż Grave Digger. Ostatni na płycie "The M.O.M. Fanfare" daje słuchaczowi nadzieje (płonne jak się później okazuje), że rozdział heavy metalowy to jeszcze nie koniec i, że jest szansa, że być może chłopaki wrócą na "właściwą drogę".

Rdzeń High Tension to dwóch braci Waisshaar (Armin - śpiew i gitara i Joebas) oraz Tom Dierstein - gitara, którzy grali nierozłącznie przez wieloletni okres kariery. Jedynie perkusista zmienił się na drugim albumie, ale i on - Marco Roth pozostał z grupą na długie lata. W latach 90-tych zespół jeszcze bardziej pogrążył się w fascynacjach gatunkiem AOR i hard rockiem. Kolejny album pod tytułem, po prostu: "4" (1994), przesiąknięty

Urszuli. W katalogu TopX Music znajdują się głównie grupy heavy metalowe i hard rockowe, takie jak: Vortex, Liquid Steel, Headhunter, Kaktus i dawni koledzy ze stajni GAMA: Beast, Stormwitch, Tyran Pace, Killer Kopiąc dalej w zasobach internetowych, można doszukać się ciekawej przeszłości wspomnianej pani Roberty z Turynu: zespół Hurtful Witch i demo "Spectra" z roku 1985, na którym, już wtedy śpiewała głosem godnym prawdziwej dominy sceny metalowej. Jest to skromne demo z tradycyjnym heavy metalem o mrocznym rycerskim zabarwieniu, miejscami ocierającym się o dzisiejszy doom a czasem przypominającym odgłosy awantury za ścianą u sąsiadów. A jednak... niech ta rekomendacja będzie nagrodą dla tych, którzy dotrwali do końca tej recenzji..

METALOWIECGAWEDZIARZ 135
Rafał Krakowiak

The Vintage Caravan - Harpa - Reykjavik - 25 11 2022

Nigdy mu tego nie powiedziałem, ale podziwiam Óskara Logi Ágústssona za to, że swój pierwszy w życiu zespół rozwija od dwunastego roku życia. Nie od razu skompletował docelowy skład, ale od dziecka konsekwentnie działa pod szyldem The Vintage Caravan. Jako gitarzysta i wokalista mógłby robić karierę solową, ale już w 2006 roku wybrał konwencję zespołu z równoprawnymi członkami.

W 2012 roku do The Vintage Caravan dołączył rozbrajająco życzliwy i uśmiechający się od ucha do ucha basista Alexander Örn Númason

Trzy lata później zwycięski team uzupełnił perkusista Stefán Ari Stefánsson, którego charakter odznacza się emocjonalnym opanowaniem. Należy on do tego rodzaju ludzi, że nie trzeba zamienić z nim ani słowa, aby wiedzieć, że ma dobre intencje i że można na nim polegać, ale kiedy zachodzi odpowiednia okazja, potrafi intensywnie tłuc i grzmocić. Z wywiadu opublikowanego w 81. wydaniu HMP (str. 168) dowiedzieliśmy się już, ze islandzki zespol Volcanova przyjaźni się z islandzkim zespołem The Vintage Caravan. Wzajemnie pojawiają się w swoich wideoklipach: The Vintage Caravan "Crystalized" i Volcanova "Sushi Sam". O ich przyjaźni przekonałem się jeszcze bardziej w barze Dillon 21 maja 2022, gdzie miałem przyjemność zobaczyć jam, podczas którego bluesowe i rock'n'rollowe covery grali: Oscar na gitarze (The Vintage Caravan), Dagur Atlason na perkusji (Volcanova) oraz Matthías Hlífar Mogensen na basie (black metalowy Audn).

The Vintage Caravan wielokrotnie grał już w Europie, jest więc zespołem rozpoznawalnym w wielu różnych krajach. Zwłaszcza, ze promowały go konkretne labele: ich drugi ("Voyage", 2012), trzeci ("Arrival", 2015) i czwarty album studyjny ("Gateways", 2018) ukazały się za pośrednictwem Nuclear

Blast, zaś najnowszy piąty longplay "Monuments" (2021) wyszedł dzięki Napalm Records

Trasę "Monuments" trzeba było wielokrotnie przekładać z przyczyn niezależnych. Jesienią 2022 wreszcie do niej doszło. Odbyło się aż 38 występów w różnych europejskich miastach. Volcanova supportowała The Vintage Caravan wszędzie, za wyjątkiem Wielkiej Brytanii. Proszę zauważyć, ze wrześniowe koncerty we Wrocławiu i w Warszawie były częścią jeszcze innej trasy - wtedy The Vintage Caravan jedynie supportowało Opeth, natomiast podczas "Monuments Tour" Islandczycy byli gwiazdami wieczorów i prezentowali dwugodzinne sety.

W ogóle The Vintage Caravan trochę pokoncertowało w okresie po ukazaniu się LP "Monuments", a przed "Monuments Tour". Widziałem ich na zywo a to na imprezie z okazji krajowego Dnia Handlanowego pierwszego poniedziałku sierpnia (relacja z tego wydarzenia znajduje się na naszej stronie internetowej, podpisana jako "Lemmy Bar"), a to podczas niezależnego show w Domu Kultury, to znów na otwartym powietrzu w Dniu Kultury Miasta Reykjavik. Nie czułem potrzeby, aby wsiadać za nimi w samolot do Europy. Tylko, ze akurat na początku października zwiedzałem Gdańsk i podjęliśmy spontaniczna decyzje o uczczeniu trzydziestych urodzin męża z Filipin w Paryzu. Dosłownie 60 minut po zakupie biletu z Poznania do Paryża z przesiadką w Wenecji odjeżdżał nam pociąg z Gdańska do Poznania. Pognaliśmy na niego taksówka, w międzyczasie nie udało nam się zarezerwować hotelu i w drodze do odbudowywanej katedry Notre Dame zatrzymaliśmy się zjeść crepe w kawiarni, ale zmieniliśmy plan z oglądania kościółka na Moulin Rouge. Wiecie, najsłynniejszy kabaret w kulturalnej stolicy Europy, ale humor i tak mi dopisywał, nie potrzebowałem wcale dodatkowej stymulacji, wtargnąłem na backstage, podszedłem do stolika Oscara z serdecznym pozdrowieniem, zrobiłem z siebie paja-

ca, zdarłem głos na Volcanowie i czmychnąłem po pierwszym numerze The Vintage Caravan, bo Filipińczycy nalegali, żebym pojechał z nimi zobaczyć Wieżę Eiffel'a.

Nocne życie w Paryżu bywa chaotyczne, zwłaszcza gdy nie mówi się po francusku. Wyjazd do Paryża może okazać się cudowny i niezapomniany, ale najlepiej z wyprzedzeniem przygotować się, sprawdzić, jakie dokładnie atrakcje nas interesują i co gdzie chcemy zobaczyć.

The Vintage Caravan tryskali jak zwykle energią i natychmiast nawiązali żywy kontakt z paryska publicznością. Volcanova również świetnie wypadła. Dnia 19 listopada The Vintage Caravan zagrali po raz pierwszy na żywo w krajowej telewizji RUV. Przy tej okazji udzielili też krótkiego wywiadu w towarzystwie Pani Premier Islandii, Katrín Jakobsdóttir.

Do najważniejszego wydarzenia doszło dnia 25 listopada 2022. Zespoł zakończył "Monuments Tour" fenomenalnym show w islandzkiej Harpie. To był ich pierwszy występ w roli gwiazd wieczoru w najbardziej prestiżowym miejscu na całej Islandii. Niestety, oznaczało to tez, ze publiczność siedziała. Wiadomo, The Vintage Caravan operuje kontrastem. Oprócz łagodnych dźwięków, ze sceny bucha czasami ogniem. Zmieniają się tempa, nastroje ulegają gwałtownym metamorfozom. Zaczyna się liryczna melodia, by za chwile nastała nawałnica. Kołysanie przechodzi w intensywny jazgot. Spokój ustępuje pasji. Dlatego moim zdaniem, to się nie nadaje do oglądania na siedząco. Roznosiło mnie i z trudem powstrzymywałem się, żeby wstać i zamieszać. Powstrzymałem się, ponieważ wiedziałem, jak bardzo muzykom zależało na pozytywnej atmosferze.

Zwróciłem uwagę, ze Alexander najwięcej mówił w przerwach między numerami, ale Oscar tez sporo opowiadał. Różnica między ich konferansjerka polega m.in. na tym, ze elegancko ubrany Alexander z krótkimi włosami ma naturalnie przyjazny wizerunek, zaś Oscar w spodniach dzwonach, spiczastych butach na obcasach, z rozwianymi długimi włosami, w wyzywającej koszuli i w złocistej obroży na szyi raczej wrzeszczy niż mówi. Przepełnia go adrenalina, atakuje i krzyczy.

Set składał się z utworów z różnych płyt. Nie usłyszeliśmy "Monuments" od początku do końca, ale jako pierwszy kawałek wybrzmiał jego otwieracz "Whispers", a jako ostatni jego zamykacz "Clarity". Nie brakło przebojów typu "Babylon" oraz "On The Run" Gitarzysta z perkusistą zademonstrowali po efektownej solówce. Jak należało się spodziewać po Harpie, wszystko brzmiało soczyście i wyraźnie. Wokale nie wybijały się na pierwszy plan, ale The Vintage Caravan to zespół z jednej strony eklektyczny, a z drugiej progresywny, w którym prym wiodą partie instrumentalne.

Zachwycona publiczność biła owacje na stojąco. Nie słyszałem, żeby ktoś darł się o bis, ale brawa nie ustawały. Wtem Oscar wtargnął zadziornym krokiem na skraj sceny,

LIVEFROM THECRIMESCENE 136
TheVintageCaravan

rozejrzał się z dzikim błyskiem w oku i wbiegł z impetem na środek, a za nim Stefan oraz Alexander. Dali nam znać, żeby nie siadać, bo teraz czas na taniec. Nagromadzony w sercach publiki rockowy żywioł eksplodował wraz z kawałkiem "Crazy Horses". Nie rzucano krzesłami, ale dało się poczuć tą koncertową energię ostrego hard rocka.

Po powrocie do domu wrzuciłem nakręcone telefonem video "Babylon" na You Tube i skomentowałem pod zdjęciem na ich profilu w mediach społecznościowych: "You winners!"

Nightwish - Arena Gliwice, 14 grudnia 2022

Na Nightwish popularność kawałka mierzy się ilością wyjmowanych telefonów do nagrań. Paradoks jest taki, że zespół rozpoczął koncert od mocnego "Noise", który jest wielkim manifestem zespołu przeciwko przenoszeniu się naszego prawdziwego życia do mediów społecznościowych. Na nic manifest, na pewno niejedna migawka z koncertu trafiła od razu do Facebooka. (uśmiech) Ma to jednak swoją budującą stronę - istny wysyp ekranów zauważyłam po pierwszych dźwiękach "Elan". Jak pewnie pamiętacie, kilka lat temu był to pierwszy singiel prezentujący Floor Jansen, jako nową wokalistkę Nightwish Wtedy zaskoczona byłam subtelnością wokali w tym numerze. Floor ma głos jak dzwon i skalę stąd do nieba, a kawałek "Elan" mogłaby zaśpiewać i słabsza wokalnie Anette Olson. Jak się okazuje kompletnie nie mam muzycznej intuicji. Ten subtelnie zaśpiewany "Elan" został kolejnym hitem zespołu. Floor daje czadu na koncertach i nie widzi (albo Tuomas nie widzi) potrzeby epatowania swoją genialnością na płytach studyjnych. Tak, "Elan", kawałek z później płyty, kawałek z "nową" wokalistką, dołączył do hitów zespołu.

Sama Floor została przez fanów przyjęta z wielkim entuzjazmem, zapewne nie tylko dlatego, że potrafi zaśpiewać wszystko, z sopranowymi partiami Tarji włącznie, ale też pewnie przez swoją przesympatyczną naturę i wdzięk. Floor, tak samo jak jej rodaczka, Anneke van Giersbergen, po prostu przez cały koncert się uśmiecha i czerpie radość z występowania na scenie. Koncert w Gliwicach po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że jakby teraz Tarja nieśmiało zapukała do Tuomasa z zapytaniem czy może wrócić, zostałaby odprawiona z kwitkiem "za późno, moja panno" Nightwish z Floor nie tylko stał się dużo większym i jeszcze bardziej popularnym zespołem, ale też poszerzył kręgi odbiorców. Floor nie tylko łączy majestat wokali Tarjii z prostotą wokali Anette, ale wynosi zespół na inny poziom. Doskonale koresponduje z muzyczną drogą, jaką obecnie Nightwish podąża, ale też osadza mocno zespół w świecie metalu. To nie eteryczna dama przyklejona do gitar, ale metalowa babka z krwi i kości, która doskonale wie, co robi wśród muzyków na scenie.

Gliwicki koncert był jednocześnie częścią trasy, w którą zespół ruszył po tym, jak Floor ogłosiła, że walczy z nowotworem. Przyznam szczerze, że od tej dziewczyny bije taka moc, że w ogóle nie widać, z czym się zmaga.

Trasa trwa od października, jest bardzo intensywna, a Floor, jakby nie traciła energii. Czekałam na jej irlandzki taniec podczas folkowej solówki w "I want my Tears Back" i ku mojemu zaskoczeniu, doczekałam się. Trzymam kciuki, żeby ta jej ogromna witalność była jednocześnie dowodem zwycięskiej walki z chorobą. Zwłaszcza, że teraz Floor bierze większość ciężaru frontmenki na swoje barki. Jeszcze do niedawna wszystkie wokalistki w Nightwish spierane były wokalnie oraz scenicznie przez Marco Hietalę Hietala z kapeli odszedł, Finowie przyjęli innego basistę, Jukkę Koskinena, który... nie śpiewa. Obecnie partie Marco albo śpiewa Floor, albo są instrumentalne. Przyznam szczerze, że nie rozumiem tego zabiegu. Z jednej strony Floor może więcej i staje się centralnym, punktem występu, z drugiej strony, mam wrażenie, że brakuje przeciwwagi. To nie znaczy, że męskich wokali nie było, w kilku miejscach swoje partie zaśpiewał będący od niecałej dekady na stałe w zespole Troy Donockley, odpowiedzialny na folkową oprawę Nightwish Setlista osadzona była o ostatnie płyty zespołu. Najstarszą, reprezentowaną przez trzy utwory była "Once". Ten wybór wynika z zapewne z faktu, że zespół od lat wędruje w coraz bardziej symfoniczną i pompatyczną stronę, unikając płaskich "hitów" i chce to odzwierciedlić na żywo. Cudownym zwieńczeniem tej linii jest zagranie na końcu koncertu niezwykle długiego "The Greatest Show on Earth", który zostawia słuchaczy z niemal filozoficzną myślą o naszej roli na Ziemi. W Gliwicach, po raz trzeci w ogóle, zespół zagrał "Our Decades in the Sun". Na życzenie wokalistki sala rozświetliła się setkami światełek z telefonów. Wyglądało to bajecznie i doskonale połączyło się z oprawą wizualną koncertu. Choć ta opierała się głównie

LIVEFROM THECRIMESCENE 137
TheVintageCaravan TheVintageCaravan

na emitowanych na ekranach wizualkach, nie była ani trochę męcząca. Wręcz przeciwnie, podkręciła magię koncertu. Po pierwsze przez większość występu nie epatowała osobnymi obrazami, które odciągają uwagę od sceny, ale miękko wtapiała się w muzykę, emitując gwiazdy, płatki śniegu, naturę. Po drugie, oprawa była doskonałej jakości, na bardzo wysokim poziomie i perfekcyjnie zgrywała się z planem koncertu (nie trzeba dodawać, że w takiej sytuacji nie ma miejsca na spontaniczność). Zresztą jakość tej oprawy pasowała i do jakości nagłośnienia. Było naprawdę dobre, wszystko było słychać, jak trzeba, bez piachu, pisku i schowanych dźwięków. Niejedno duże miasto w Polsce mogłoby pozazdrościć Gliwicom takiej hali. Do tego dobrze przeszkolona obsługa obiektu, czytelne i dobrze nagłośnione komunikaty nadawane w przerwach. Koncert zresztą umilił nam jeszcze jeden szczegół, ale ten akurat nie zależał ani od areny, ani od zespołu. Tego wieczora Gliwice były spowite grubą kołderką śniegu, który cały czas dosypywał. Nic piękniejszego na koncert Finów, który kreuje magiczny i baśniowy klimat. Przed Nightwish zagrały jeszcze dwa supporty. Podobnie jak w 2018 roku w Krakowie, jednym z nich był Beast in Black Obejrzałam cały koncert, ale nie pomógł mi ani na jotę zrozumieć, co w tym zespole jest takiego dobrego. Wiele osób mówi, że sentyment do klimatu lat 80. Ja też mam ten sentyment, ale sęk w tym, że większość tego, co na koncercie prezentował Beast in Black brzmi raczej, jak sentyment do lat 90. z eurodance i boysbandami na czele. Ciekawe jest to, że długo ta granica między metalem a disco była pilnie strzeżona i w zasadzie nieprzekraczalna. Kiedy tylko pękła, wysypało się istne pandemonium dziwnych tworów i akceptujących je słuchaczy. Publice najwyraźniej taka fuzja eurodance z metalem pasuje, bo ta naprawdę bawiła się przednio. Mnie ucieszyły dwie rzeczy. Po pierwsze obcowanie z głosem tak ciekawego wokalisty jakim jest Yannis Papadopoulos, który operuje niesamowitą skalą i całym wachlarzem barw, którymi żongluje na koncercie jak wyrafinowany kuglarz. Druga rzez to fakt, że na poprzednim koncercie wokalista wciąż wołał do nas, czy jesteśmy gotowi na prawdziwy heavy metal. Czekałam na ten heavy metal i się nie doczekałam. Na Gliwickim koncercie nie byłam tak rozczarowana, bo o prawdziwym heavy metalu wokalista skromnie wspomniał tylko raz. Ostatecznie, doświadczenie z Beast in Black uważam za zamknięte i wracam myślami do absolutnie magicznego doświadczenia, jakim był koncert Nightwish

Katarzyna "Strati" Mikosz

Holy Mother - Wrocław, Klub Liverpool

15 grudnia 2022

Nieczęsto pisze się rok po roku relacje z koncertu tego samego zespołu. Ba, małego, zagranicznego. Kto by pomyślał, że Amerykanie z Holy Mother po dwóch mikroskopijnych koncertach jesienią 2021 roku w Polsce powrócą do Europy i zagrają w Polsce trzy równie kameralne koncerty. Poprzednią relację zaczęłam od koronawirusowego kontekstu - to był pierwszy heavymetalowy koncert zagranicznego zespołu w Polsce od ogłoszenia stanu pandemii. Minął rok, przez Polskę przewinęło się masę muzyków i zespołów, od wielkich nazw jak Judas Priest i Iron Maiden po małe, znakomite kapele takie jak Riot City czy Striker. Gdzie ten lockdown? Jak tam marudzenie "już nigdy nie będzie koncertów...!"? Tak właśnie stało się - Holy Mother powrócił do Polski. Zespół mały, niezbyt popularny, przeplatający klasyczny heavy metal z nutą nowoczesnych brzmień, ale za to ze znakomitym wokalistą, charyzmą i obdarzony szacunkiem polskich metalowców za poprzednią trasę. Wygląda na to, że zespół celuje w takie małe koncerty. U siebie w Stanach, tak jak większość kapel, gra po godzinach, hobbystycznie, a koncerty w Europie traktuje jako coś w rodzaju wakacji. Na trasie Mike'owi już drugi raz towarzyszyła żona, Janet, która wydaje się wspierać zespół organizacyjnie, a fakt, że oboje mogą pozwolić sobie na taką europejską "wycieczkę" tylko uwiarygadnia fakt, że Holy Mother to pewien sposób na dobre spędzanie czasu. Być może więc dlatego Mike nie był zrażony śladową frekwencją na poprzednich koncertach, a na polskich występach AD 2022 dał czadu, jakby pod sceną były setki osób. Poza tym, Mike to człowiek, który wygrał życie. Walczył z tą samą chorobą, z jaką borykał się jego muzyczny autorytet - Dio Mike tę walkę wygrał i choć wygrana kosztowała go wycięcie żołądka, przeniósł swoje muzyczne działania na wyższy lewel. Śpiewa ge-

nialnie, wygląda jakby miał z 10 lat mniej, niż ma i jedzie w takie trasy, na jakie ma ochotę. Chorzowski koncert rok temu był świetny, a tegoroczny wrocławski jeszcze lepszy. Mike przyjechał z zupełnie innym zespołem, niż poprzednio, jak okazało się - na plus. Co prawda po dołączeniu do koncertowego składu Wayne Banksa, spodziewałam się więcej coverów Messiah's Kiss, a ku mojemu rozczarowaniu, Holy Mother nie wykorzystał faktu, że gra z nimi perkusista rzeczonej kapeli. O ile w zeszłym roku trafiła nam się jedna perełka z dyskografii Messiah's Kiss , tym razem Amerykanie tematu nie podjęli. Rozkręcili za to temat coverów od innej strony. O ile ostatnio zespół zaprezentował świetny medley składający się z utworów Dio, o tyle w tym roku poszedł na całość. Holy Mother zagrał całe kawałki takie jak "Holy Diver", "Last in Line" czy "Rainbow in the Dark". Okazały się strzałem w dziesiątkę, ludzie pod sceną dostali absolutnej ekstazy. Nie tylko dlatego, że Tirelli zaśpiewał je doskonale, z mocą i charyzmą, ale też zostały świetnie zagrane przez Mickey Lyxxa, który w tych kawałkach pokazał, jakim jest świetnym gitarzystą. Całość złożyła się w zgrabną ukła-dankę, bo pod sceną byli też muzycy z grającego ordynarny, oldskulowy speed metal - Night Lord i ich znajomi. W tej okoliczności ten eksplorujący zazwyczaj nowoczesne brzmienia Holy Mother kupił publikę całkowicie. Covery Dio, covery w takim wykonaniu zrobiły gigantyczną robotę. Wrażenie potęgował fakt, że ten szał pod sceną rezonował na sam zespół, który robił wszystko, żeby nie stać w miejscu. Momentami szał rąk i wyciągniętych do kręcenia telefonów zlewał się z gitarą i wyciągniętymi rękami ze sceny. Magia tych coverów zadziałała na długo, bo nawet przy zupełnie nieklasycznych kawałkach, takich jak "Love is Dead" czy "Wake up America" ludzie bawili się świetnie. Nowy koncertowy gitarzysta choć jest młodym szczylkiem chyba robi na nas tak samo dobre wrażenie, jak na samym Tirellim, bo ten dał mu zagrać cały jego własny instrumental - "Forza". Koncert - petarda zakończył się drugim najlepszym holymotherowym kawałkiem po "Criminal Afetrlife" - "Toxic Rain"

Amerykanie supportowani byli przez wrocławskim lokalny, istniejący już chyba z 20 lat Hollow Sign oraz młodą inowrocławską kapelę, Night Lord. Brud, speed, metal. Bardzo fajne, młodzieńcze granie na kilka kawałków. Cały, dłuższy koncert raczej dla mega miłośników takiego grania. Cieszę się, ze tradycja w heavymetalowym światku nie ginie i tego zespoły powstają i - chwała naszym obdarzonym łatwością nagrywania czasom - wydają płyty. To co, kolejny Holy Mother za rok?

Katarzyna "Strati" Mikosz

LIVEFROM THECRIMESCENE 138

Festiwal Wacken Open Air 2023

2 VIII - 5 VIII 2023

Zapowiedź

Festiwale muzyczne narodziły się w latach 60. w świecie galopującej kontrkultury i rewolucji społecznej. Okazały się tak genialnym wynalazkiem, spajającym ludzi, umożliwiającym wspólne przeżycia, pozwalającym na kilka dni totalnego zapomnienia, że nie tylko przetrwały, ale też z biegiem dekad nabrały rozpędu. Ze świata hippisów przeniosły się do wszelkich muzycznych światów, także do tego dla nas najważniejszego.

Wacken Open Air jest niemal synonimem klasycznego, metalowego festiwalu. Jeszcze ponad dekadę lat temu W:O:A było największym metalowym festiwalem w Europie i w zasadzie żaden nie mógł się z tą imprezą równać. Dziś tego rodzaju wydarzeń jest coraz więcej... ale Wacken wciąż dzierży palmę pierwszeństwa i trudno dorównać mu rozmachem. Po raz pierwszy w miejscowości

Wacken festiwal zagościł w 1990 roku, trwał dwa dni i zagrało na nim całe sześć kapel. Już 10 lat później metalowcy w całej Europie wzdychali, że chcieliby kiedyś pojechać do tej mekki metalu. Współcześnie nie tylko metalowych festiwali jest więcej, ale też mamy większą mobilność i łatwość korzystania z tego rodzaju imprez. Jeżdżą też na nie coraz młodsze osoby, co dla wielu z nas było w czasach wczesnej młodości totalną magią. Pojechać na Wacken!

Maskotką i ikoną Wacken jest czaszka krowy, zwierzaka, który dominuje na polach w okolicy Hamburga. Rok rocznie krowie towarzyszy inna oprawa graficzna - na 2023 zaplanowano coś, co wydawałoby się dla Wacken wręcz oczywiste. Aż dziw, że wcześniej to się nie pojawiło! Na festiwalu od lat funkcjonuje tak zwana "wikińska wioska", a i wielu uczestników przebiera się w parawikińskie stroje. Nie dziwne, że W:O:A wreszcie sięgnął do skandynawskiej estetyki, która w tym roku zdobi plakat, gadżety i materiały informacyjne.

Festiwal już dawno przeszedł na formułę szeroko pojętego metalu. My oczywiście najbardziej nastawiamy się na klasyczne odmiany gatunku. W tym roku magnesami są koncerty Iron Maiden, Megadeth, który zaskoczył ostatnio świetną płytą, kultowy Jag Panzer, który planuje w tym roku grać oldschoolowy set, Doro obchodząca 40-lecie działalności (mało która dziewczyna lubi przyznawać się do wieku, a Doro czyni to regularnie), Masterplan obchodzący 20-lecie, czy dający zawsze świetne koncerty Kreator

Na tę chwilę skład XXXII edycji wygląda tak: Abbath, Alestorm, Amaranthe, Amorphis, Angus McSix, Anthrax, Baest,

Battle Beast, Be'lakor, Beartooth, Beyond The Black, Bloodbath, Burning Witches, Caliban , Carpathian Forest , Defleshed , Deicide, Delain, Depressive Age, Dog Eat

Dog , Doro , Drain , Dropkick Murphys ,

Dust Bolt, Dying Fetus, Employed To Serve, Enemy Inside, Ensiferum, Evergrey, Faun, Ferocious Dog, Get The Shot, Ghostkid, Heaven Shall Burn, Heriot, Holy Moses, Imminence,Immolation, Iron Maiden, J.B.O., Jag Panzer, Jinjer, Kärbholz, Kataklysm, Killswitch Engage, Koldbrann, Konvent, Kreator, Legion Of The Damned, Lord Of The Lost, Masterplan, Megadeth,

Nervosa, Nestor, Pennywise, Pentagram, Rauhbein, Schandmaul, Skalmöld, Sólstafir, Takida, The Real McKenzies, Trivium, Two Steps From Hell, Universum 25, Uriah Heep, VV, Wardruna, Warkings, While She Sleeps, Whoredom Rife

Prawdopodobnie dojdzie jeszcze z 20 nazw, ponieważ średnio na W:O:A gra 130 zespołów. Skład tegorocznej edycji można śledzić pod linkiem:

https://www.wacken.com/de/programm/ban

ds/#/bandfilter

Niestety nie byliśmy na poprzedniej edycji. Wiemy jednak od kolegów z innych redakcji, że festiwal radykalnie przebudował plan scen. Wygląda na to, że czas przymusowego przestoju związanego z lockdownami został dobrze wykorzystany na poprawienie komfortu odbioru koncertów. Jest to bez wątpienia wielkie wyzwanie, bo W:O:A ostatnimi laty niezmiennie gromadzi publiczność rzędu 85 000 osób. Infrastruktura jest bardzo dobrze przygotowana na "najazd" takiej ilości uczestników. Gigantyczne pola namiotowe podzielone są na wewnętrzne alejki, nazwane na cześć wielkich kapel. Wszędzie rozstawione są toalety oraz wodopoje z pitną wodą. Nie ma problemu ze znalezieniem jadłodajni wszelkiej maści oraz ogródków piwnych. Prawdopodobnie, jak co roku będzie można też wziąć udział w dodatkowych atrakcjach typu Metal Yoga, Karaoke Till Death czy Slam Battle. Impreza jest świetnie przygotowana, a sama miejscowość Wacken - na co dzień spokojna, przecięta jedną dużą ulicą, z cmentarzem, kościołem i jednym marketemna tydzień przemienia się w prawdziwą, metalową stolicę!

Strona festiwalu: www.wacken.com

Katarzyna "Strati" Mikosz

LIVEFROM THECRIMESCENE 139

Thin Lizzy - Thunder & Lightning

Bywały w historii rocka czy metalu takie zespoły, bez których otwarcie kolejnych furtek okazałoby się opóźnione w czasie, albo zwyczajnie niemożliwe. Można by wymieniać kilkanaście nazw, jakie wywarły wielki wpływ na rzesze młodych grup i to analogicznie w każdej dekadzie czy epoce. Jednym z takich zespołów, szalenie charakterystycznych, niewątpliwie było irlandzkie Thin Lizzy. Kiedy zastanawiałem się, jaka pozycja powinna znaleźć się w najnowszej Żelaznej Klasyce, przemknęła mi ta nazwa, ale nie od razu się zdecydowałem. Dlaczego? Chociażby przez to, że nie grali stricte heavy metalu. Jednak po namyśle stwierdziłem, że co z tego, jak dzięki tej grupie możemy cieszyć się od lat doskonałymi harmoniami dwóch gitar właśnie w naszym ulubionym gatunku. No i stanęłoprzed Wami "Thunder & Lightning" z 1983 roku.

Historia grupy jest długa, ciekawa i chętnie bym tutaj opisał te dzieje, ale chciałbym skupić się na właściwej pozycji. Album powstał w momencie gdy Thin Lizzy właściwie było na swojej ostatniej prostej, bowiem nałóg Phila Lynotta w latach 80. wszedł w ciężką fazę. Naturalnie - pozostał on wokalistą, basistą i autorem muzyki do końca dni swojego "dziecka" (od 1969 roku), ale po "Thunder & Lightning" jego organizm był tak wycieńczony przez heroinę i alkohol, że tylko cud mógłby uratować życie muzyka jak i sam zespół. Co prawda, Lynott po rozwiązaniu Thin Lizzy w 1984 roku jeszcze próbował sił z Grand Slam, ale to było tylko odwlekanie końca - ostatecznie dwa lata później zmarł w szpitalnej sali, pod respiratorem, kompletnie nie przypominając rockowego herosa z gitarą basową.

Album "Thunder & Lightning" to rzecz wyjątkowa w dyskografii grupy. Irlandzka maszyna dotychczas, od 1969 roku, przez całe lata 70. wyrzucała z siebie intrygujące, albo zwyczajnie świetne krążki, ale dopiero na samym końcu drogi Phil z kolegami zabarwili swoje piosenki na bardziej heavy metalowe. Taki jest więc ten czterdziestominutowy ciąg dźwięków - znacznie ostrzejszy i szybszy niż większość twórczości, jednak mający w sobie tyle samo emocji i lirycznych momentów, do jakich zespół przyzwyczaił. Już po okładce widać, że będzie odrobinę inaczej. Rękawica z ćwiekami, zdradzająca, że spod ziemi właśnie powstaje jakiś rockowy hultaj. Być może to metafora samego Lynotta, który pogrążony w nałogu, gdzieś w głębi serca

Zelazna Klasyka

jednak wierzył, że jeszcze wszystko będzie dobrze. W oddali wbita w gle-bę gitara przyjmuje strzał pioruna z czarnego nieba, łącząc się poniekąd z tajemniczym bohaterem uwięzionym jeszcze pod ziemią, czekającego na iskrę, która go wskrzesi. Choć na chwilę… Przyjmijmy, że Phil Lynott zrzucił z siebie ostatki żwiru i kamieni, by stanąć na czele składu, jaki miał zagrać na tej płycie. Dzierżył on bas i śpiewał. Po jego obu stronach zajęli swoje pozycje gitarzyści. Scott Gorham, który przez lata zjadł zęby na partiach w Lizzy oraz świeży gniewny, pozyskany dosłownie w ostatniej chwili z Tygers Of Pan Tang, John Sykes. Za plecami lidera, otoczony zestawem perkusyjnym usiadł Brian Downey, jeden z najbardziej charakterystycznych perkusistów w historii rocka, dysponujący konkretnym czuciem gry oraz dynamiką. No i jedyny grający od początku członek grupy obok Lynotta. Gdzieś wyżej, obok perkusji, przy "parapetach" stanął sobie Darren Wharton, klawiszowiec obecny od poprzedniej płyty "Renegade" (1981), zdradzającej już lekko chęć zmiany kierunku muzyczne-go.

Dużo na tej płycie ognia. Takiego żywego, palącego do kości. Nie sposób nie dać się porwać tej muzyce. Album "Thunder & Lightning" to jakby podrasowane piosenki zespołu z lat 70. - zawierają te same, zadziorne i wymienne partie gitar oraz tę samą moc emocjonalną. Jest tutaj nawet miejsce na trochę lżejsze motywy, nawet takie stricte przejmujące i chwytające za serce, niepokojące balladowe dźwięki. Czasem zawartość zmusza do refleksji, bo lider nie zapomniał jak pisze się kapitalne teksty. W tytułowym, podsyconym mocnym riffem, przenosi nas do knajpy, gdzie w sobotnią noc musi udowodnić coś nowemu facetowi swojej byłej. Cały numer mknie niczym grzmot i trafia prosto w głowę! To niewątpliwie jeden z najszybszych numerów grupy i na pewno powoduje niemałe zamieszanie.

Kolejny - "This Is The One" - zaczyna się charakternym stukaniem Downeya, by zaatakować nośnym riffem i intrygującą ścieżką wokalu. W warstwie lirycznej bohater mierzy się z wewnętrznymi dylematami odnośnie swojej przyszłości, być może zawodowej. Sam kawałek jest jednym z ciekawszych i posiadającym fajne rozwiązania rytmiczne, zwłaszcza w refrenie. Pora na trochę wytchnienia. Magiczny i nostalgiczny "The Sun Goes Down" przynosi słuchaczowi prawie że zapętlony, kapitalny motyw, gdzie dużą rolę odgrywają subtelne klawisze Whartona Do tego punktowy, pulsujący bas i delikatnie zaznaczająca swoją obecność perkusja. Podniosłości dodaje też rozdzierające solo gitary. Całości dopełnia bardzo intrygujący tekst. Dynamiczny, bardzo melodyjny "The Holy War" przynosi przemyślenia na temat religii. W ciekawy sposób Lynott stawia nurtujące go pytania i podkreśla, że święta wojna między niebem i piekłem nigdy nie będzie rozstrzygnięta. Świetnie funkcjonuje tutaj ponownie Downey, który rzuca charakterne przejścia, a duet gitarzystów wycina soczyste riffy. To kolejny, bardzo pulsujący, ognisty numer na tej płycie, a jesteśmy dopiero na półmetku! Nie ma jednak wytchnienia, bo atakuje nas świetny riff "Cold Sweat", kiedy tylko zmienimy stronę winyla. Uwielbiam tą kompozycję! Ma ona wszystko, co musi cechować prawdziwy rockowy strzał. Ba! Czuć tutaj heavy metal, gdzie są żarłoczne par-

tie gitar, dudniące bębny i pełen pasji wokal niosący się na szarpanej linii basu. Można poczuć na karku pot od machania głową, ale na pewno odczuwać mniej stresu niż bohater tekstu, który zwierza się z tego, że obstawił potężny hazardowy zakład…

W następnym, dość hard rockowym w swoim wyrazie "Someday She Is Going To Hit Back", z właściwą sobie gracją Phil rzuca linijki o tym, jak nie należy traktować płci pięknej i czego nie lubią. Zdradza on, że pewnego dnia kobieta wróci i się zemści. W pewnych momentach nieźle poczyna sobie Wharton, a w tle niezawodny Downey trzyma całość w ryzach. Gorham i Sykes popisują się sprawnymi solówkami i po ostatnich zaśpiewach przechodzimy do "Baby Please Don't Go". Cóż, w warstwie muzycznej to soczysty, oparty na ostrej pracy gitar numer. Słychać również cudownie pulsujący bas Lynotta, wtórujący mu gdy dzieli się niezwykle smutnym tekstem. Kiedy przychodzi czas na solo gitary to na moment zapominamy o temacie, a rozkoszujemy się konkretną partią przecinającą jak nóż. Tak, to znów wyraźny posmak heavy metalu w Thin Lizzy Zbliżając się do końca albumu nasze uszy zahacza jeszcze dość frywolny "Bad Habits". Przypominający lekko "stare" piosenki grupy, z fajnymi harmoniami gitar i równo pracującą sekcją. Lynott, jak to Lynott, próbuje przekonać kobietę, że muszą się znów spotkać, mimo, że ona już z kimś jest. Tłumaczy to tytułowymi złymi nawykami i argumentuje, że "chłopcy zawsze będą chłopcami". Hm, no cóż - język typowo rockowy, ale jak tu nie kochać jego liryków?!

Ostatni, dziewiąty numer, to jednoczesne zakończenie płyty i historii zespołu. Bardzo przejmujący, mimo, że pędzący na złamanie karku, z naprawdę kapitalnymi gitarami Sykesa i Gorhama. Wszystko tutaj ze sobą idealnie współgra - dynamiczne dźwięki sekcji robią tło dla szczerych i tragicznych wyznań samego Lynotta. W "Heart Attack" zwierza się swoim rodzicom, że umiera. Żył mocno, szybko, pił i ćpał, a kobieta, którą kochał już jest z innym. Jeszcze tylko zadziorne solo, kolejne harmonie sześciu strun i Thin Lizzy milknie na zawsze… Kiedy piszę ten tekst jest dzień po 37 rocznicy śmierci Phila. Zmarł 4 stycznia 1986 roku. Chyba tak musiało być, że pochyliłem się nad nim dziś, choć cicho przepraszając, że wczoraj wyleciało mi to z głowy. Uwielbiam Thin Lizzy, uwielbiam Lynotta i muzyka grupy, w tym "Thunder & Lightning", pozostanie do końca moich dni. Dawno temu, gdy jechałem z wujem, miał w samochodzie album koncertowy "Live And Dangerous" (1978) i nigdy nie zapomnę odpalonego na pełną moc radia "Emerald" z albumu "Jailbreak" (1976) i pojedynków gitarowych Briana Robertsona i Scot-ta Gorhama. Nie da się ukryć, że większość tworzących się w latach 80. załóg czerpała z tej niezwykłej skarbnicy. Te wszystkie równo grane partie, harmonie gitar, czy też charakterystyczny styl basowy Lynotta albo pełna furii, istnie zegarmistrzowska gra Downey'a - Thin Lizzy niewątpliwie odcisnęło solidne piętno na rozwój heavy metalu. A Phil Lynott do dziś jest dla wielu niedoścignionym wzorem front mena, jak i wielkiego rozbójnika i romantyka świata rocka.

1983 Vertigo
ZELAZNAKLASYKA 140

Historia Bulldozer... i inne herezje

A.C. Wild Hereticvs

Wydawnictwo Monomaniax Production prezentuje nam dzieło arcyważne dla każdego fana obskurnego, pradawnego thrashu, speedu i black metalu. Przed nami Bulldozer! Tym razem w świat pełen ćwieków, łańcuchów i prymitywnych dźwięków wprowadzi nas muza Klio. Alberto Contini, znany szerzej jako AC Wild, napisał bowiem biografię grupy. Jest to pozycja zaskakująca. Aby to wyjaśnić muszę posłużyć się wycieczką osobistą.

Połowa lat 90. to czas dla thrash metalu straszny. Gatunek podtrzymywany był przy życiu przez raptem kilka zespołów i nie zawsze była to reanimacja, która służyła zdrowiu umierającego pacjenta. Kto w latach 80. nie zdołał zyskać na tyle dużej grupy maniaków, aby dzięki nim żyć, zawieszał lub kończył działalność i słuch po nim momentalnie ginął. Tak było z Minotaur, Exumer, Infernal Majesty. Tak było też z Bulldozer. Nic dziwnego, że Włosi momentalnie zniknęli z łamów branżowej prasy. Autor niniejszej recenzji, będąc w 1991r. świeżo upieczonym metalowcem i jednocześnie uczniem 7. klasy podstawówki robił to co kazali mu starsi kumple. A mawiali: "thrash jest fajny, ale to death metal zgniecie ci flaki!". Była to perspektywa bardzo kusząca i tak drogi moja i Bulldozer, kapeli jeszcze niedawno w Polsce kultowej, się minęły. Po pięciu latach z pomocą przyszedł black metal, zwłaszcza ta jego północnoeuropejska odmiana, której wyznawcy mieli szczególny pociąg do niekoniecznie legalnych zabaw z ogniem. Jeden z moich znajomych, bardzo mocno związany ideowo z owym ruchem, stwierdził iż to hańba nie znać Bulldozer, bo tak naprawdę to nie jest thrash, ale bardziej "pierwsza fala black metalu". Jak hańba to hańba. Kolega niedługo poszedł na detoks ale zdążyłem przegrać od niego całą dyskografię. W końcu lubiłem włoski Death SS, który w podobny sposób został na nowo odkryty przez black metalowców. Czemu nie dać szansy ich rodakom?

Pierwsze dwie płyty powaliły mnie od razu - fana Bathory i Venom "IX" zaskoczyła chamstwem i prymitywizmem, choć żaden black metal to już oczywiście nie był. Byłem zdziwiony, że w 1988r. można było grać thrash tak nowatorsko jak na "Neurodeliri" Ale co tam wyśpiewywano, w zasadzie wywrzaskiwano! Jakieś stadionowe burdy, wizyty w burdelach, bliskie, niemal… namacalne opisy ciała pewnej włoskiej deputowanej, mizoginia, pochwała pornografii. Moja słaba wówczas znajomość angielskiego nie pozwalała na wyczucie ironii, żartu, dystansu. Stwierdziłem z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, że goście z Bulldozer lubią awantury i tęgie chlanie, mieszkają pewnie na mediolańskim dworcu, utrzymując się z dorywczej dilerki, siedzą w więzieniu, a może już zmarli z przepicia. Polubiłem ich. Zupełnie inaczej niż niezbyt rozgarnięty recenzent z brytyjskiego Kerrang, którego pełną oburzenia recenzję przytacza w książce AC Wild Bulldozer, dla tak zwanej "prasy metalowej" na Zachodzie, z racji celowo prymitywnej stylistyki i obleśnych tekstów, był złem najgorszym. Ale cóż chcieć od dziennikarzy metalowego pisma, którzy programowo metalu, czyli muzyki która z definicji ma szokować i grać na najniższych instynktach, nienawidzili.

Po latach te potworne wyobrażenia nie wytrzymały oczywiście konfrontacji z wiedzą zbieraną w starych magazynach, coraz śmielej oplatającym nasz kraj Internecie, czy w wywiadach, z których jeden przeprowadziłem po reaktywacji Bulldozer, dla magazynu Heavy Metal Pages. To wtedy właśnie dowiedziałem się, iż AC Wild, ów słynny włoski antychryst, szykował się niegdyś do seminarium duchownego! Ale w biografii, którą trzymam w ręce, takich skarbów, burzących stereotypowe wyobrażenia "traszmetala po zawodówce" jest więcej. Otóż ten sam Alberto, który w listopadzie 1989r. zamienił zabrzańską halę w piekło, w liceum uczył się gry na pianinie, kolekcjonował płyty z rockiem progresywnym, chodził na koncerty hinduskiego wirtuoza sitary Raviego Shankara i jeździł z rodzicami na narty w Alpy. Czegóż w życiu przyszłego lidera kapeli nie było. Członkowstwo w lewicowych organizacjach studenckich ale i jednoczesne awantury z komunistami domagającymi się "darmowego jedzenia dla proletariatu" w stołówce. Potem, być może sprowokowana nieświadomie przez rodziców, nagła katolicka wolta, pomoc starszym i chorym pielgrzymom udającym się do pirenejskiego sanktuarium w Lourdes. To właśnie wówczas Alberto Contini nieomal został księdzem, to wtedy też został być pomocnikiem kapłana, w czasie gdy ów odprawiał egzorcyzm na jakimś opętanym. Następnie tajemnicze senne wizje, mary, wcale nie narkotyczne lub alkoholowe. Jedna pod wpływem umierającej dziewięcio letniej pielgrzymującej dziewczyny, i druga, która z katolika zrobiła antychrześcijanina i przyczyniła się do założenia Bulldozer. Ostatecznie AC Wild, zamiast filozofię na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca, skończył architekturę na politechnice. "Cóż to za życie", można by zapytać z sarkazmem. Z sali prób, zamiast na popijawę, do stołu kreślarskiego i książek. Jakże inna to droga, (złośliwi powiedzieliby, rechocząc : "kreska"), którą w tym samym czasie szedł, też przecież thrashowiec, Mustaine Przy całej tonie ciekawostek, historii nieraz śmiesznych czy ponurych, jest to dzieło nierówne, jakby zbyt pośpiesznie skompletowane, bardziej zbiór esejów powiązanych tematycznie. Jest tu zatem zrelacjonowany dwukrotny pobyt AC Wilda w PRL. Raz na Metalmanii, jako gościa, potem na jesiennej edycji Metalbattle w 89r. już z zespołem, jako główny punkt programu. Czytamy o kilku perypetiach z wopistami i celnikami, mało jednak wrażeń z samego koncertu - a tych oczekiwałem najbardziej.

Cały rozdział książki poświęcony jest pracy wydawniczej AC Wilda, którą parał się w latach 90., jego kontaktom z branżami całkowicie metalowi obcymi, jak rap czy Italodisco. Warto by owo zagadnienie wspomnieć z

czysto kronikarskiego obowiązku, lepiej jednak opisać jak historia Bulldozer wyglądała z perspektywy gitarzysty Andy Panigada czy słynnego kolekcjonera gazetek pornograficznych, perkusisty Roba Klistera. Stąd jest to bardziej swoista autobiografia AC Wilda niż historia grupy. Tym samym, gdy autor przedstawia kulisy powstania utworów, to chętniej dzieli się z nami swoją twórczością jako tekściarza, niż twórcy riffów - te wszak w większości wychodziły spod palców Andyego Panigada

Swoistego osobistego sznytu dodaje rozdział "Herezja. Moja Nowa Życiowa filozofia". Alberto opisał tu swój światopogląd, poglądy na temat religii, polityki, cywilizacji. Można się z nim nie zgadzać, zwłaszcza gdy nazwy własne lub imiona pisze małą literą, ale przyznać trzeba, iż facet jest konsekwentny, niemal symetrystyczny i całkowicie obce jest mu stosowanie podwójnych standardów w oce-nie zjawisk i nurtów, o których pisze. Mam niestety drobne uwagi do tłumaczenia. Mamy bowiem zasadę, iż tak długo jak obcy termin można odnaleźć w języku polskim, podajemy w tłumaczeniu wersję rodzimą. Wspomniana przez Alberto "naukowa szkoła średnia" to włoskie liceum matematyczno - przyrodnicze. I gorszy błąd - "Charlemagne", którego tak zawzięcie krytykował AC Wild, to nikt inny jak cesarz Karol Wielki, znany wszak i z polskich podręczników do podstawówki. Niemniej jednak - metalowcy do księgarń! Brać to.

RECENZJE 141
Jakub "Ostry" Ostromęcki

"R'Lyeh" ukazuje się ostatnio nader regularnie, tak mniej więcej raz w roku. I dobrze, bo jak wiele muzycznych treści nie oferowałaby sieć, tak taki tradycyjny, grubaśny zine - ponad 100 czarno-białych stron A4, ponownie z kolorową okładką - to jednak coś całkowicie odmiennego, jakby zupełnie inny wymiar tego samego zjawiska. Magnesem poprzedniego numeru był wywiad z Frederickiem "Freddanem" Melanderem , basistą pierwszego składu Bathory, ale w kolejnym Adrian w żadnym razie nie spuszcza z tonu, proponując jako danie główne równie ciekawych rozmówców z nie mniej kultowych zespołów. Wydanie przez Putrid Cult hołdu dla Carnivore "Thermonuclear Warriors Of The Fourth Reich" dało choćby szansę przepytania byłych muzyków tej formacji. Perkusista Louie Beateaux grał na przełomowych dla nurtu thrash/crossover albumach "Carnivore" i "Retaliation", gitarzysta Stan Pills terminował u boku Petera Steele'a w latach 1982-83, a więc jeszcze przed nagraniem pierwszego demo Carnivore - to gratka nie lada, móc poczytać o tych czasach i poznać je z pierwszej ręki. Kolejnym zespołem, który niezbyt często gości na łamach muzycznej prasy, podziemnej i oficjalnej, jest niemiecki S.D.I. Oni również zapisali się złotymi zgłoskami w historii metalu lat 80., ale rozpadli się na początku kolejnej dekady. Powrót zespołu przed kilku laty dał efekt w postaci nowego albumu "80s Metal Band" i zaowocował rozmową z Reinhardem Kruse. Do tego mamy tu pełny przegląd metalowej sceny, od klimatów doom/ hard 'n' heavy (amerykański High N' Heavy), przez thrash (niemiecki Knife), aż do death i black metalu. Z tego nurtu bardziej znaną nazwą jest Unpure, szwedzka ekipa, która po blisko 20 latach milczenia zapowiada piąty album. Ciekawostką są dwa wywiady z Atonement, ale to różne zespoły o tej samej nazwie: polski łoi black/death metal, szwedzki bardziej tradycyjny thrash/black.

Reprezentantów rodzimej sceny jest rzecz jasna więcej, z Teufelsberg i Wilczycą na czele, a do tego mamy tu również bardzo obszerne rozmowy z Erykiem (Old Temple, kolejna część cyklu "Setka z…", czyli wywiadów obejmujących sto pytań) oraz Piotrem Dorosińskim, autorem "Rzeźpospolitej" . Kolejnym mocnym punktem tego numeru są recenzje płyt, demówek i zinów z całego niemal świata, które dopełniają relacje z koncertów oraz artykuły, na przykład kolejna, czwarta już, część cyklu "Metal i X Muza", wspomnienie amerykańskiego Lordes Werre i zmarłego w roku ubiegłym perkusisty tej grupy Bena Elliota czy "Śpisz jak kamień", traktujący o godnych pogardy reakcjach, nielicznych na szczęście, oszołomów, na śmierć Romana Kostrzewskiego. Pasjonującej lektury jest tu zresztą znacznie więcej, tak więc jeśli ktoś jeszcze nie zaopatrzył się w najnowszy numer "R'Lyeh" nie powinien zwlekać, tylko pisać do Adriana: hellishband@o2.pl

wszystkim z "Rotting", gitarzystę Fábio Jhasko, grającego w Sarcófago już w latach 90., między innymi na albumie "The Laws Of Scourge" oraz kolejnego drummera Armando "Leprousa" Sampaio, który był w zespole bardzo krótko, ale jego nazwisko widnieje na przełomowej, nie tylko dla brazylijskiego metalu, kompilacji "Warfare Noise". Mamy tu więc kawał historii z bardzo odległych już czasów, w dodatku wspominanej przez jej twórców, co czyni te opowieści jeszcze cenniejszymi. Są też rzecz jasna recenzje wydawnictw Sarcófago, niekiedy tych samych, ale opisywanych przez różnych autorów, co daje znacznie szerszą perspektywę. W dodatku, mimo tego jedynego w swoim rodzaju, hołdu dla Sarcófago, ten liczący jakieś 160 stron magazyn jest równocześnie kompendium wiedzy o scenie brazylijskiej, zawierając również wywiady z Grave Desecrator, Holocausto, Vulcano , Chakal , Mutilator , Bode Preto, Insulter, Into The Cave, Genocidio, Panic czy Komando Kaos. Starsze z tych grup tworzyły z Sarcófago brazylijską i światową scenę lat 80., młodsze trudno sobie bez ich dokonań wyobrazić, tak więc ta międzypokoleniowa sztafeta wciąż trwa. Dochodzi do tego rozmowa z szefem Greyhaze Records oraz kolejnym pasjonatem, José Luisem Cano Barrónem, autorem książek "Z Hadesu do Valhalli... Bathory. Epicka historia" oraz "Cry Out For Metal!!", wielkim fanem również brazylijskiego metalu. Nie ma więc co owijać w bawełnę, ten numer to tak zwana jazda obowiązkowa, szczególnie jeśli nie ma się w kolekcji wspomnianego # VIII bądź VI, w którym Sarcófago również poświęcono sporo miejsca.

Kolejny angielski numer "Oldschool Metal Maniac" to niewątpliwy ukłon w stronę fanów ze świata, którzy nie władają językiem polskim, a wielbią Sarcófago, czy szerzej brazylijską scenę ekstremalnego metalu. W bodajże # VIII tego magazynu mieliśmy, imponujący objętością i zawartością merytoryczną, blok materiałów o grupie Wagnera "Antichrista" Moury Lamouniera, dopełniony innymi tekstami. Tu formuła jest podobna; podstawą są trzy części historii Sarcófago oraz aż sześć wywiadów. Poza "Oldschool Metal Maniac" nie ma chyba metalowego pisma, które gościłoby jednocześnie na swych łamach aż tylu muzyków grupy z Belo Horizonte. Począwszy od lidera, przez basistę Geralda "Incubusa" Minelli, który zaznaczył swą obecność na wszystkich wydawnictwach zespołu, grającego na demówkach i LP "INRI" gitarzystę Zedera "Butchera" Gonçalvesa, perkusistę Manuela "Jokera" Henriquesa , znanego przede

Po wersji anglojęzycznej Leszek Wojnicz-Sianożęcki i spółka przygotowali, tradycyjnie już, polską odsłonę "Oldschool Metal Maniac". W trakcie tych prac nie obyło się bez pewnego zgrzytu, mianowicie część redakcyjnego

składu zbuntowała się na wieść, że jednym z przepytanych na potrzeby nowego numeru będzie Rob Darken z Graveland. "Zrezygnowali z dalszej współpracy ze mną i wycofali swoje teksty z tego numeru. Nie zamierzam ulegać żadnemu naciskowi, dlatego tak czy inaczej, wywiad z Robem Darkenem opublikowałem w tym numerze" napisał Leszek we wstępniaku. Nie ma co ukrywać, że Graveland od lat ma łatkę zespołu neonazistowskiego, a jego koncerty, również poza granicami kraju, były odwoływane po protestach antyfaszystów. Jednak, jak to mówią, tylko krowa nie zmienia zdania, a sam wywiad dotyczy kwestii wyłączenie muzycznych, tak więc niczego, poza muzyką, nie propaguje - jedyne czego nie rozumiem to dziwny nieco pogląd, że Quorthon przeszedł od blacku do viking metalu na przekór lewackiej scenie metalowej, ale OK, każdy ma prawo do własnej opinii. Blackowi maniacy nie mogą też odpuścić bloku materiałów - prawie 12 stron - dotyczących Watain, w tym długiego wywiadu z Erikiem. Kolejne rozmowy nie do pogardzenia to te z liderami czy frontmanami Cro-Mags , Benediction, Lik, Barbarian, Grand Magus , Schizophrenia , Nunslaughter, Vio-lence, Exhorder, Faust, Voivod i Heathen, czyli dla każdego coś miłego, od legend do zespołów mniej znanych, ale bez wyjątku grających prawdziwy metal. Krajową scenę reprezentują w tym numerze Wij, to jest nowa nadzieja ciężkiego grania w totalnie oldschoolowym stylu oraz reaktywowane niedawno Sacriversum. Są też artykuły o Venom i Destruction, koncentrujące się na najlepszych latach tych formacji oraz rozmowa z J. Neto, czyli właścicielem Greyhaze Records, wytwórni odpowiadającej za wiele wznowień kultowych płyt sceny brazylijskiej, z Sarcófago na czele. Nie brakuje rzecz jasna relacji z Black Silesia Fest, Mystic Festiwal, Summer Dying Loud, Brutal Assault, Metal Doctine Festival oraz Wacken Open Air , wzbogaconych licznymi zdjęciami. Równie dużo jest w tym numerze recenzji, nie tylko najnowszych, ale też archiwalnych wydawnictw, a całość # XXIV "Oldschool Metal Maniac" to, bagatela, blisko 160 stron - dla każdego fana metalu to po prostu zakup obowiązkowy. Kontakt: oldschool_ metal_maniac@wp.pl

Wojciech Chamryk

R'Lyeh # XVIII
O l d s c h o o l M e t a l M a n i a c # XXIII
O l d s c h o o l M e t a l M a n i a c # XXIV
RECENZJE 142

Acid Blade - Power Dive

2022 Jawbreaker

W dziale Decibel's Storm publikujemy zawsze mnóstwo recenzji płyt reprezentujących rozmaite style muzyki metalowej. Wierzymy, że każdy Metalowiec znajdzie tu coś dla siebie. Zastanawiałem się kiedyś, jakie podejście do opisywania płyt powinienem wybrać? Koncentrować się na samych dźwiękach, zwracać baczniejszą uwagę na kontekst wydawnictw, szukać punktów wspólnych z innymi podobnymi albumami, a może próbować identyfikować emocje i refleksje twórców? Teraz wierzę, że - biorąc pod uwagę ogromną liczbę publikowanych recenzji - najlepiej starać się mieszać koncepcje, czyli dążyć do tego, by każdy kolejny tekst choć w minimalnym stopniu różnił się od pozostałych. Pojawia się przy tym dylemat autentyczności. Nie chodzi przecież o to, by na siłę wydziwiać, a raczej o swobodne popuszczenie wodzy wyobraźni, nie tylko wychodząc sporadycznie poza przyjęty kanon, ale nawet ryzykując oskarżeniem o brak dobrego smaku. W pierwszej połowie XX wieku autentyczność w muzyce rozrywkowej utożsamiało się z wiernością afroamerykańskiej tradycji bluesowej. Im więcej czarnego bluesa, tym bardziej autentycznie. W latach sześćdziesiątych Brytyjczycy zaadoptowali czarny blues i stworzyli na jego bazie własną, odrębną tożsamość. Wystarczy przypomnieć, że tak właśnie poczynili The Beatles i The Rolling Stones. Nastąpiła kluczowa zmiana. Odtąd niektórzy rozumieli autentyczność jako granie po swojemu, w przeciwieństwie do podążania za trendami. Krytycy muzyczni łapali się za głowę, ale młodzież bardziej ceniła oryginalność niż folkowe korzenie. Paul Williams z magazynu "Crawdaddy!" był jednym z pierwszych "nowożytnych rockowych recenzentów". We wstępie do pierwszego wydania "Crawdaddy!" z lutego 1966 roku, pisał on: "Nadszedł czas na inteligentne pisanie o rocku. Wierzymy, że kogoś w Stanach Zjednoczonych może zainteresować, co inni myślą o jej

Decibels’ Storm

lub o jego ulubionej muzyce rockowej" Znamienne, że w tym samym amerykańskim czasopiśmie pojawiły się cytaty z brytyjskiego pisma "Music Echo". Ewolucja następowała jednak stopniowo, a prasa nie nadążała za gwałtownie zmieniającymi się upodobaniami młodzieży. W 1969 roku zadebiutował proto metalowy zespół Led Zeppelin. Nieletni ich uwielbiali; potrafili stać na mrozie po kilkanaście godzin w kolejce do kasy biletowej przed koncertem. Dziennikarze wręcz przeciwnienienawidzili tych zaprzedających dusze diabłu demoralizatorów. Pod koniec dekady lat sześćdziesiątych i jeszcze w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych mało kto ośmielał się w ogóle pisać publicznie o fenomenie Jimmy'ego Page'a, czy też o wzbudzających zgorszenie jękach Roberta Planta. Czyżby Anglicy byli zbyt autentyczni? Przewijając suwak na osi historycznej do 2023 roku, co takiego wydarzyło się w międzyczasie, że Luke Lethal oskarża dziś zespoły na nowo odkrywające "true 80's metal" o przewidywalność? Co takiego nieprzewidywalnego słychać na debiutanckiej płycie jego zespołu Acid Blade pt. "Power Dive"? Jak Acid Blade wypada na tle legendarnych dzieł NWOBHM? Dlaczego ktokolwiek krzywi się na myśl o recenzowaniu tego albumu na łamach "Heavy Metal Pages"? Czy Niemcy przekroczyli granice dobrego smaku? Może oskarżyli innych o brak kreatywności, a sami nie dają powodu, by po przeczytaniu typowej recenzji załączać "Power Dive"? Owszem, dają, Luke Lethal sam popełnił recenzje własnej płyty w ramach odpowiedzi na pytanie w wywiadzie, który możecie przeczytać w niniejszym numerze HMP. Ja nie mam już nic więcej do dodania. A Wy posłuchacie sami, czy oddacie osąd pod wyłączność innych metalowców? (-)

nad 30 lat stażu, tylko pod tą nazwą - może to wypalenie, albo niemożność wyrwania się z gatunkowych schematów? Nowy - śpiewa od pięciu lat - wokalista Mike Slembrock jest dobry, są tu też niezłe pojedyncze numery, jak "The Judas Kiss" czy ballada "Waiting For Rain", ale to nie EP czy MLP, ale album, trzeba wypełnić czymś ciekawym te 45 minut z okładem. Brzmiące niczym automat bębny ("Deceptor" i kilka kolejnych utworów) też w niczym tu nie pomagają, odzierając te nieco ciekawsze utwory z mocy. (2,5)

Wojciech Chamryk

Anguish Force - The W8 Of The Future

2022 Wanikiya

After All - Eos

2022 Metalville

Kiedyś kibicowałem tej belgijskiej grupie, ale to dawne czasy, bowiem z każdą koleją płytą After All coraz bardziej grzęźli w koleinach przeciętności. "Eos" wpisuje się niestety w ten ciąg: niby nie można tej płycie wiele zarzucić, ale jako całość jest tylko poprawna, nie ma tu niczego, co wywołałoby efekt "wow"! 10 album, po-

Algebra - Chiroptea

2022 Unspeakable Axe

Nazwa zdawałaby się sugerować coś technicznego, ale nic z tych rzeczy; ten szwajacarski zespół, a tak naprawdę projekt, bo poza dwoma liderami tworzy go sesyjna sekcja rytmiczna, gra niezbyt skomplikowany thrash. Do tego niestety nad wyraz monotonny, bo kilka utworów zaczyna się bardzo podobnie, od pseudo akustycznych wstępów. Do tego wyraźnie słychać, że Nick Abery i Ed Nicod zafiksowali się na punkcie wczesnej Metalliki, dzięki czemu kilka utworów z ich czwartego, co podkreślam, albumu brzmi tak, jakby pochodziło z wczesnego repertuaru Jamesa, Larsa i spółki. Od doświadczonych w sumie muzyków można już jednak wymagać czegoś więcej, chyba że za wystarczający ukłon w stronę nowoczesności uznamy okazjonalne blasty czy różnicowanie partii wokalnych, od ryku do czystego śpiewu. Mnie takie granie absolutnie nie wzrusza, może jednak kogoś zainteresuje. (2)

Wojciech Chamryk

Włosi obijają się na metalowej scenie już od połowy lat 90., a "The W8 Of The Future" jest ich ósmym albumem. Od takich wyjadaczy można więc wymagać nieco więcej niż tylko solidnego heavy/power/thrashu, nawet jeśli zawartość tego albumu może się podobać. Diabeł jednak tkwi w szczegółach: w rozwleczonym ponad miarę "Birth Of A New Star" chórek w refrenie zawodzi niczym chór żebraków pod kościołem, co powtarza się niestety w "Saturn's Rings", a jeszcze dłuższy "The Kingdom Of The Hidden Planet" jest zbyt monotonny. Nie wiem też czym miał być "Metal Disco Satellite", żartem czy próbą odświeżenia metalowej formuły, ale te dyskotekowe wokale w stylu lat 70. są tu zupełnie od czapy. Mamy jednak również lepsze momenty: "Stay Away From The Black Hole" uderza i muzycznie, i wokalnie, chórki też są zdecydowanie lepsze; szybki "Pay For The Mistakes Of Others" ze skandowanym refrenem i kojarzący się z wczesnym Helloween "The Weight Of The Future" też potwierdzają, że można. Nie wiem od czego to zależy, może od wnikliwszej selekcji pomysłów już na etapie komponowania, samej aranżacji czy w końcu od braku producenta z zewnątrz, ale fakt jest fakem, jako całość "The W8 Of The Future" jest po prostu nierówna, gdzie tak pół na pół mamy świetne i takie sobie utwory. (3,5)

Wojciech Chamryk

Arkham Witch - Swords Against Death 2022 Metal on Metal

Dziesięć lat wcześniej Arkham Witch przedstawił się w utworze "We Are From Keighley" (2012) jako przedstawiciele klasy robotniczej dumni ze swego industrialnego pochodzenia. Trzon zespołu tworzy małżeństwo gitarzysty rytmicznego i wokalisty Simon Iff? oraz perkusistki Emily Ningau-

RECENZJE 143
recenzje płyt CD 1 - dno, 2 - słaba, 3 - przeciętna, 4 - dobra, 5 - bardzo dobra, 6 - wybitna

ble, a także gitarzysty prowadzącego Aldo "Dodo" Doom. Ostatnio wyciągnęli miecze, by przeciwstawić się śmierci. Wszem i wobec ogłaszają swoje poglądy i podejście do życia oraz śmierci. Robią to z lekką ironią i z pikantnym poczuciem humoru, dlatego przed wysłuchaniem płyty warto wrzucić na luz, żeby nie poczuć się urażonym. Sporo w nich takiej zaczepnej, punkowej bezpośredniości, możliwe że typowej dla mieszkańców Zachodniego Yorkshire, a może wyjątkowej tylko dla nich. Lato 2015 roku spędziłem w Manchesterze, czyli jakieś 50 kilometrów na południowy zachód od Keighley. Pamiętam, że nawet stosunkowo zamożne dzielnice straszyły post-kapitalistycznym fatalizmem. Pod sympatycznymi pozorami kryła się de-grengolada. Pod oficjalnym uniformem - pasywna agresja. Nie czułem się tam jak u siebie. Walkę na miecze z kosiarzem uznaję więc za dowcip. Co do zawartości muzycznej albumu "Swords Against Death", fajnie wyszło im dziesięć utworów składających się na tą płytę. Przyznam, że zagrano je z zyciem. Jestem pełen uznania za ich pomysłowość i unikalny styl. Słyszałem kiedyś opinię, że heavy/doom czerpie przede wszystkim z Black Sabbath, a różnice sprowadzają się do niuansów. Arkham Witch pokazuje, że niekoniecznie. Tak się ich kategoryzuje, ale z drugiej strony można polemizować, czy ich muzyka w ogóle pasuje do kategorii heavy/ doom. O ile kawałek "Yog-Sothoth" jak najbardziej tak, to już następujący po nim świetny banger "Hammerblow" oraz numer tytułowy zahaczają o thrash. Przez niemal całą długość krążka panuje o wiele żywsza atmosfera niż w archetypowym, przytłaczającym doomie. Atmosfera miejscami wręcz epicka, aczkolwiek bez popadania w kicz. Prędzej można zarzucić im zbyt grubiańskie, niż zbyt sztuczne brzmienie, co przecież dla wielu słuchaczy stanowi zaletę. Tu "Intro" znajduje swe uzasadnienie. Dziecięcym głosem proszą, by słuchać Arkham Witch odpowiedzialnie, to znaczy ostrożnie. Ostrzeżenie okazuje się uzasadnione przy słuchaniu złowieszczego "Reap Your Soul". Parodia czy powaga? (4,5)

Arrayan Path - Thus Always To Tyrants

2022 Pitch Black

Arrayan Path zawsze kojarzył mi się z epickim power metalem, gdzie melodyjny symfoniczny power metal miesza się z epickim metalem. Oczywiście jakieś inne dodatki również można było odnaleźć, chociażby progresywne. Niemniej to ten melodyjny symfoniczny power metal wydawał się, że najbardziej dominował w twórczości Cypryjczyków. Jednak na "Thus Always To Tyrants" ta przewaga przechyla się na korzyść epickiego metalu. Ogólnie wszystkie składowe osiągają na nim wyjątkową równowagę, która tylko wzmaga zainteresowanie słuchacza płytą. Być może wynika to z tematu, jaki podjęli się muzycy Arrayan Path na najnowszej płycie. Ogólnie jest to koncept, który dotyczy się króla Evagorasa z Salmi żyjącego w latach w latach 410-374 p.n.e. Epickość podkreślają również pojawiające się co jakiś czas ozdobniki orientalne i etniczne. Zresztą wszystkie są bardzo ciekawe wymyślone i wyeksponowane. Dość wyraziście podkreślone są również partie gitarowe. Wyjątkowo mocno wybrzmiewa także głos Nicholasa Leptosa. I to właśnie te czynniki malują mocne epickie rysy w muzyce na "Thus Always To Tyrants". Zresztą pozostałe elementy typu orkiestracje, czy melodyjne power metalowe tyrady pracują na korzyść epickości całego albumu. Większość utworów jest długa, jedynie trzy z nich nie dobiega do pięciu minut. Za to wszystkie są znakomicie wymyślone i skonstruowane, w dodatku są różnorodne i dzieje się w nich sporo, ale jednocześnie zawsze jest jakiś temat, który łatwo absorbuje uszy. Nad każdym można zatrzymać się dłużej i wypunktować jego dobre strony, ale mnie najbardziej pasuje bardzo epicki i majestatyczny, na początku wręcz doomowy "The King's Aegis… They Came From the Taygetos Mountains". Do tego mógłbym dorzucić bardzo hard'n'heavy "Crossing Over to Phoenicia" z ciekawie, ale incydentalnie wykorzystanymi Hammondami. Zresztą mógłbym wymieniać po kolei każdy kawałek, bo każdy ma coś, co go wyróżnia. Na albumie znakomicie wybrzmiewają gitary Socratesa Leptosa i Christoforosa Gavriela, panowie grają i współ-

pracują ze sobą jak w typowych klasycznych heavymetalowych formacjach. Oczywiście wszystko by tak nie brzmiało, gdyby sekcję rytmiczną obsługiwali mało kreatywni muzycy, a perkusiście Miguelowi Trapezarisowi i basiście Stefanowi Dittrichowi nie brakuje wyobraźni i talentu. Dopełnia to już chwalony głos Nicholasa Leptosa. Po prostu muzykom Arrayan Path wyjątkowo udało się napisać dobry materiał. Moim zdaniem warto sięgnąć po "Thus Always To Tyrants". (4)

Astral Experience - Esclavos del Tiempo - Clepsidra, Pt 1 2022 Art Gates

Astral Experience to hiszpańska formacja, która istnieje od roku 2009. Do tej pory nagrali dwa pełne albumy i dwie EP-ki. "Esclavos del Tiempo - Clepsidra, Pt.1" jest tą drugą. Hiszpanie grają progresywny power metal, czyli coś, co jest zderzeniem ambitnego power metalu spod znaku Kamelot czy Angra z progresywnym metalem, na którego czele mamy Dream Theater. Do tego muzycy Astral Experience dodają elementy współczesnego nowoczesnego metalu oraz coś z symfoniki i muzyki klasycznej. Otwierający utwór "Marionetas de cristal" jest bardzo dynamiczny i gęsty, jego moc podkreśla mocno wyeksponowane współczesne granie. Do tego w podkładzie przewija się wiele różnych symfonicznych klimatów, ale zaaranżowanych tak, aby nie przebijały się ponad przypisane im tło. Oczywiście muzycy nie zapominają o ciekawych riffach, solach oraz melodiach. "Reloj de arena" jest bardziej zwiewne i łagodne, muzyka płynie w nim od początku do końca na pełnym luzie. Mamy gdzieś w okolicach środka utworu trochę mocniejsze i współczesne gitary, ale nie są one zaakcentowane z pełną mocą. W kontraście jest modelowe solo gitarowe. "Abismo" to taka mieszanka opisanych powyżej podejść do muzyki. Mocne bardziej nowoczesne akcenty opisane są bardziej lirycznymi dźwiękami. Te mocne gitarowe partie niekiedy zagrane są z technicznym podejściem - tak jak na początku drugiej części tego kawałka - co dodaje muzyce jeszcze więcej smaku. Podobną rolę odgrywa zwolnienie z kilkoma dźwiękami gitary akusty-

cznej, choć wykorzystano tu inną estetykę i emocje. Także kontrasty to prawdziwa twarz tej kompozycji. Natomiast "Mil batallas" to taki miszmasz wszystkich atutów muzyki Hiszpanów z bardzo kreatywnym podejściem i dotykiem niezwykłego telnetu. Jedynie mogę dodać, że w "Mil batallas" te wolniejsze elementy są jeszcze bardziej liryczne oraz mamy chwilę, gdzie orkiestracja jest trochę bardziej wyeksponowana. Bardzo dobrym przewodnikiem po muzyce Astral Experience jest wokalista, ze swoim ciepłym, acz wystarczająco mocnym wokalem. Poza tym ma smykałkę do świetnych melodii oraz śpiewa po hiszpańsku, co dla mnie jest miłą odskocznią od anglojęzycznej większości materiałów. O produkcji i brzmieniu napisze jedynie, że jest doskonała. Także mamy do czynienia z kolejnym niezłym progresywnym zespołem oraz jego całkiem ciekawą artystyczną wizją. (4)

Avantasia - A Paranormal Evening with the Moonflower Society 2022 Nuclear Blast

Coraz częściej czytam narzekania na Tobiasa i jego Avantasie. Nie do końca rozumiem tę sytuację, bowiem Sammet ciągle śmiało idzie środkiem obranej przez siebie drogi. I może właśnie o to chodzi. Może poniektórzy fani znudzili się tym kierunkiem i woleliby, aby Tobias gdzieś tak na chwilę zboczył w nowe rejony. Tylko gdzie? Bo przecież Sammet w swojej muzyce miesza wiele stylów i podstylów, więc dzieje się w niej zawsze wiele ciekawego. Także co jeszcze miałby zrobić? Być może problemem jest to, że jego Avantasia skierowała się w stronę melodii łatwo wpadających w ucho, niekiedy ocierających się o stylistykę pop. No to może być problem, choć Avantasia nigdy nie uciekała od melodii. Myślę jednak, że dylemat leży gdzieś indziej, nie w formule wymyślonej i tak udanie eksploatowanej przez Tobiasa, jego kolegów i koleżanki. Po prostu niektórym przejadło się słuchanie tak dobrze wyprodukowanej muzyki z pogranicza melodyjnego power metalu i symfonicznego metalu, z elementami rock-opery, progresywnego metalu, heavy metalu itd. W tym wypadku nie dziwię się wcale, bo-

\m/\m/
\m/\m/
RECENZJE 144

wiem w tej materii jesteśmy zasypywani niesamowitą ilością propozycji i to na wysokim poziomie. Wróćmy jednak do "A Paranormal Evening with the Moonflower Society". Zaczyna się bardzo rozśpiewaną kompozycją "Welcome to the Shadows", której nigdzie się nie śpieszy, utrzymaną w stylu melodyjnego symfonicznego power metalu ze znakomitym tajemniczym klimatem. I to w zasadzie jest kierunek, który obrał ten album. Kontynuowany jest on przez chwytliwy "Kill the Pain Away" (Tobias i Floor Jansen w roli głównej), singlowy i podniosły "Misplaced Among the Angels" (znowu duet z Floor Jansen) z mniejszą dawką charakteru, wolny i rzewny "Paper Plane" (z Ronnie Atkinsem), a także żwawy, optymistyczny "Scars" (z Geoffem Tate). Natomiast "The Moonflower Society" to takie połączenie melodyjnego symfonicznego power metalu z rozbrykanym melodyjnym power metalem, ale robotę robi tu także głos Boba Catley'a. Tego rozhasanego power metalu na "A Paranormal Evening with the Moonflower Society" też trochę znajdziemy. Zacznijmy od "The Inmost Light", które jest takim melodyjnym połączeniem Edguy i Helloween, a to pewnie z tego powodu udzielania się w tym kawałku Michaela Kiske. Następnie mamy całkiem niezły "A Tame The Storm" z Jornem Lande oraz całkiem chwytliwy "Rhyme and Reason" z Erickiem Martinem. Jednak na uwagę zasługuje utwór "The Wicked Rule the Night", który zaczyna się nawet agresywnie, a tę wściekłość świetnie podkreśla głos Ralfa Sheepersa. Chwile później kawałek nieco łagodnieje i wchodzi głos Tobiasa, ale ciągle jest moc. I tu taka dygresja, może czas, aby obudził się Edguy i przypomniał się krążkiem z taką zadziorną wersją power metalu. Może to ożywiłoby fanów Avantasii oraz pozwoliło im inaczej spojrzeć na solowe dokonania Tobiasa. Na koniec tej recenzji zostawiłem sobie kompozycję "Arabesque". To jedna z tych, co można nazwać ją minisuitą. W takich utworach zawsze kotłuje się od pomysłów i miesza się w nich wszystko, czym przepełniony jest sam Sammet

Ten utwór zaczyna się potężnym i mrocznym motywem na kobzach rodem ze szkockich wzgórz, po czym przechodzi w temat orientalny. Oba te tematy przemykają przez całą suitę, utrzymując moc, przesłania tej pieśni. Nie brakuje również różnych klimatów oraz kontrastów. Natomiast całość przesłania podkreślają głosy Tobiasa oraz Jorna Lande, oraz Michaela Kiske. Całkiem niezła kompozycja o świetnej konstrukcji i z ciekawymi tematami, jed-

nak zabrakło w niej fajerwerków lub innego efektu "wow". To samo można powiedzieć o samym albumie. Tym bardziej, że jak zwykle brzmi on znakomicie, więc aż takie narzekanie na Tobiasa Sammeta mija się z celem. (4)

\m/\m/

Battering Ram - Second to None

2022 Uprising!

"Second to None" naprawdę dobrze się słucha, od pierwszego kawałka "What I've Become" poczułem, że ta płytka może mi się spodobać. Niezwykle cenie sobie melodyjność utworów i to właśnie przekonało mnie w Battering Ram, melodii nie brakuje w wokalu, nie brakuje jej też w obu gitarach, świetnie ze sobą pracują posłuchać tego można w refrenie "Too Late", ale spokojnie ciężko też jest, zachęcam do kawałka "Hold On" Battering Ram od razu skojarzył mi się z Volbeatem jednak ten pierwszy jest bardziej metalowy, cięższy. Nie chce określić kapeli metalowym popem, ale rzeczywiście, momentami jest dość schematycznie, ale myślę, że ten odłam już to do siebie ma. Moim osobistym faworytem jest zamykający "Battering Ram", nie wytłumaczę, dlaczego, po prostu numer mi się spodobał, może fakt, że początek skojarzył mi się z utworami Seether'a miał na to wpływ. "Second To None" to porządny album, jest ciężko i jest melodyjnie, mimo to brakuje mi tam duszy i charakteru samego zespołu, nie słyszę na tej płycie czegoś osobliwego dla Battering Ram. Chętnie go puszcze, aby wypełnić ciszę, czy żeby zająć czymś myśli, jednak szybko o nim zapomnę i nie wiem czy jeszcze do niego wrócę.

Francuski zespół Black Hole powstał w roku 1995 w miejscowości Miluza. Jednak intensywniejszą

działalność rozpoczął dopiero w tym wieku. Najpierw wypuścili EP-kę "Lost World" (2016), a dwa lata później wydali pełny album o tym samym tytule. Po kolejnych czterech latach możemy słuchać ich drugiego pełnego krążka zatytułowanego "Whirlwind Of Mad Men". Muzycznie Francuzi manewrują pomiędzy symfonicznym melodyjnym power metalem a melodyjnym progresywnym metalem. Od czasu do czasu można natrafić na pewne elementy neoklasyczne. Niekiedy muzyka może kojarzyć się z Angrą, Kamelot, Darkwater, Conception czy Pagan's Mind. Mimo wszystko muzycy Black Hole starają się, odcisną na muzyce własne piętno. Kompozycje są solidne, nie mają jakichś zawiłych konstrukcji, są pełne klimatu, kontrastów oraz melodii. Jednak brakuje im kropki nad i, aby mówić, że są intrygujące czy wciągające. Dla mnie wyróżniają się jedynie bardziej epicko-progresywny "Legend of Justine", balladowy i podniosły z elementami hard rocka "My Precious Dream" oraz rozhasany i pełen werwy "My Friend". Ile brakuje kawałkom Black Hole, wystarczy posłuchać coverów "Fear of the Dark" (Iron Maiden) i "Dream On" (Aerosmith), które znalazły się na samym końcu krążka. Myślę, że różnicę czuć od razu. Niemniej nie ma co narzekać, francuscy muzycy zrobili wszystko, aby ich muzyka mogła się podobać oraz sprostać wymaganiom ambitniejszym słuchaczom. Ogromny wpływ na odbiór muzyki Black Hole z pewnością miał niesamowity głos wokalisty Fabio Torrisi. Jak go słuchałem kojarzył mi się przede wszystkim z Johnnym Gioeli, następnie z Ronnie Romero, a czasami z Philem Moggiem. Może zestawienie nie jest jakieś najlepsze, niemniej mówi jakiej klasy jest sam Pan Torrisi. Chociaż przy okazji "Dream On" można zauważyć, że ciężko mu przeskoczyć umiejętności Stevena Tylera. No, ale z nim niewielu śpiewaków może się mierzyć. Ogólnie Fabio Torrisi to niesamowita ozdoba Black Hole, jak i samego albumu "Whirlwind Of Mad Men". Bardzo dobrze wypadają również instrumentaliści, świetnie wykonują swoje partie, co jest słyszalne dzięki doskonałym brzmieniom i znakomitej produkcji. Dla przykładu nie mam problemu ze śledzeniem linii basu, dobrze brzmiącego basu. Proporcje instrumentów również są dobrze ustawione, jednak ze względu na rodzaj muzyki mamy do czynienia z dość sporą ilością partii klawiszy. Myślę, że dla równowagi przydałaby się druga gitara, ale co ja tam wiem. "Whirlwind Of Mad Men" to dobry i solidny album, nie pcha się przed

szereg, a i tak daje kupę satysfakcji. Fani progresywnego melodyjnego power metalu będą mieli spory problem do rozwiązania, bo to kolejna propozycja, którą warto wziąć pod uwagę, przy kolejnych zakupach. (3,7)

\m/\m/

Blackrain - Untamed

2022 Steamhammer/SPV

Od jakiegoś czasu zainteresowanie glam/sleaze metalem ponownie wzrosło, także i do nas z rzadka coś z tej sceny trafia. Okazało się, że francuskie Blackrain też zachwyciło się takim graniem. Muzyka i kawałki na ich najnowszej płycie "Untamed" bardzo mocno nawiązują do klimatów amerykańskiej sceny rockowej z lat 80. Można powiedzieć, że wszystkie utwory są zgrabnie napisanie według starych receptur, mają w sobie niezłego zadziora, kilka fajnych riffów, jakieś trafione sola, trochę groove'u w sekcji rytmicznej i przede wszystkim sporo chwytliwych melodii i refrenów do skandowania. Także słucha się tego całkiem fajnie. Brzmienia odnotowują również fascynację dawną epoką, jednak czuć też dotyk współczesnej nagraniowej techniki, co nie jest nawet złe. Dużo gorsze są momenty gdy Francuzi decydują się na aranżacje na modę współczesnego disco-metalu. Czasami wyskakuje to niespodziewanie, jak na początku kawałka "Kiss The Sky", ale przeważnie czai się to cudo gdzieś tam z tyłu, w cieniu głównego tematu, co niestety nie daje komfortu takiemu słuchaczowi jak ja. Najgorzej jednak jest w "Neon Drift", gdzie taki specyficzny, klimatyczny disco-metal rozpanoszył się na dobre. Niemniej mam nadzieję, że "Untamed" zapamiętamy dzięki singlowemu "Summer Jesus" (o dziwo kawałek ma przesłanie), czy też "Set The World On Fire" podszytego rytmiką kojarzoną z rdzennymi Amerykanami, a nie przez wspomniany wcześniej koszmarek. Płyta brzmi przyzwoicie. Podobają mi się brzmienia gitar i basu, choć perkusji też niczego nie brakuje. Wokal jest zacny, mocny, melodyjny, ale tam, gdzie trzeba rockowo szorstki. Można gonić muzyków Blackrain, można ich chwalić, ale i tak "Untamed" zdobędzie popularność wśród współczesnych fanów glam/

B l a c k H o l e - W h i r l w i n d O f
Szymon Tryk
Mad Men 2022 Rockshots
RECENZJE 145

sleaze metalu. Ba, pewnie starsi zwolennicy tej pstrej epoki też sobie go upodobają. Ja niestety zdecydowanie wolę te stare klasyki glam metalu z lat 80. Moim zdaniem są nie do pobicia. (3)

\m/\m/

Black Rose - WTF

2022 Pure Steel

Ten zespół nigdy nie miał szczęścia do okładek, o czym przypomina nie tylko debiutancka płyta "Boys Will Be Boys", ale również najnowsza, ale pod innymi względami "WTF" udała się Black Rose nad podziw. W latach 80. mieli pecha, później zanotowali ponad 20-letnią przerwę - może teraz w końcu zła karta się odwróci?

Byłoby dobrze, bo nawet jeśli nie jest to jeden z najbardziej znaczących zespołów nurtu NWOBHM, to jednak trudno go sobie wyobrazić bez Steve'a Bardsley'a, Kenny'ego Nicholsona i Paula Fowlera, których od początku reaktywacji wspiera Kiko Rivers Od razu rzuca się w uszy, że Black Rose nigdy tak mocno nie brzmieli - starsze zespoły zwykle z wiekiem łagodnieją, oni przeciwnie, konkretnie dorzucają do pieca. Atutem tego materiału jest również jego zamierzona prostota: nikt tu nie sili się na wirtuozerię czy wielopiętrowe aranżacje, muzycy postawili na konkret lat 80. w mocarnej oprawie dźwiękowej, grając przy tym swobodnie i z wielkim czujem. Nie znaczy to, że zapomnieli o urozmaicaniu poszczególnych kompozycji, różnicując choćby refreny "Crazy Mental Bad" i "Devils Candy", albo dodając więcej melodii, tak jak w "Pain" czy "Under My Skin", ale to cały czas jest archetypowy metal sprzed lat, który równie dobrze mogliby napisać jeszcze w końcówce lat 80. Tym większa szkoda, że wtedy nie zdołali się przebić - może teraz zyskają w końcu należny szacunek i status klasyków, o ile rzecz jasna nie zmarnują potencjału "WTF", wydając kolejny album po iluś latach, tak jak to było teraz. (5)

Wojciech Chamryk

Blackslash - No Steel No Future

Jasna sprawa, bez stali, koła i kilku innych epokowych wynalazków bylibyśmy teraz jako ludzkość w zupełnie innym miejscu i z

niezbyt ciekawą przyszłością. Blackslash idą jednak innym tropem, odnosząc się tym tytułem do uwielbianych przez siebie gigantów metalu. I to tego najbardziej oldschoolowego, zero nowoczesności, co sugeruje już zresztą nawet image młodych muzyków, wyglądających tak, jakby zaczynali grać w roku 1983, nie 2007. Najwięcej słyszę tu nawiązań do Iron Maiden, przede wszystkim w warstwie gitarowej, ale Christian Haas i Daniel Hölderle musieli równie często słuchać Thin Lizzy, o czym świadczą choćby melodyjne unisona. Poszczególne kompozycje są surowe brzmieniowo, ale jednocześnie całkiem chwytliwe, a Clemens Haas wokalista o niskim, zadziornym głosie, bardzo dobrze się w nich odnajduje. Jak dla mnie najmocniejsze punkty czwartego albumu Blackslash są dynamiczny opener "Queen Of The Night", wyrazisty rytmicznie "Midnight Fire" z dynamicznym riffem oraz bardzo nośny i zarazem totalnie 80-sowy "Gladiators Of Rock", ale "No Steel No Future" zawiera znacznie więcej miłych dla uszy fanów starego metalu, równie ciekawych i dopracowanych utworów. (4,5)

Wojciech Chamryk

Candlemass - Sweet Evil Sun 2022 Napalm

Candlemass to jedna z tych kapel, które że tak to ujmę, bardzo ładnie się starzeją. Mimo upływającego czasu nie gubią nic ze swojej mocy, a doświadczenie zdobyte przez dekady potrafią przekuć w muzyczny majstersztyk. Szwedzi już po raz trzynasty zabierają nas w niezwykłą podróż. Taką, w której z jednej strony aż się roi od roi i się od posępnych, wolnych riffów, z drugiej zaś słychać rockandrollowe podejście do grania. Słychać je w bardzo melodyjnych refrenach, które nieźle potrafią się wryć w banię. Tak, że później człowiek sam się łapie na fakcie, że mimowolnie nuci to sobie pod nosem. Przynajmniej moja skromna osoba miała tak z takim "Angel Battle", czy choćby

numerem tytułowym. To jednak nie jedyne cudeńka ,jakie tu znajdziemy. Nietaktem wręcz byłoby niewspomnienie tutaj o niesamowitym "When Death Sights". Ten utwór zawiera dosłownie wszystko, co w twórczości Szwedów, jak i całym tym gatunku jest esencjonalne. Strzałem w dziesiątkę (nie po raz pierwszy zresztą) było zaproszenie do udziału znanej z grupy Avatarium wokalistki Jannie-Ann Smith. Jej głos w połączeniu ze śpiewem Johana tworzą kontrast dający wręcz piorunujący efekt. Prawdziwą bombą jest też kawałek "Scandinavian Gods"

To właśnie w tym kawałku Johan

Längquist udowadnia swą klasę potwierdza fakt, że jest on wokalistą wręcz stworzonym, by dumnie dzierżyć mikrofon właśnie w tej, a nie żadnej innej kapeli. Tak swoją drogą, słuchając omawianego albumu, zacząłem się zastanawiać, jakby potoczyła się historia Candlemass, gdyby Johan po pierwszym albumie zdecydował się na kontynuowanie współpracy z tym zespołem… Tego się nie dowiemy, ale przyznam, że już w 2018 pierwsze informacje o jego ponownym wstąpieniu szeregi tego bandu wywołały niezwykłą radochę w moim ser duchu. Żeby tu zbyt długo nie pierniczyć, podsumujmy krótko. Podobał Wam się "Epicus Doomicus Metallicus"? Jeżeli odpowiadacie twierdząco, to "Sweet Evil Sun" jest albumem zdecydowanie dla Was. Wszystko i na temat. (5)

swobodna, progresywana w formie, mająca też w sobie coś z ducha space rocka lat 70. ubiegłego wieku i do tego z gościnnym udziałem wokalisty Keatona Lyona, brata KC. Nie brakuje też jednak na tej płycie sporej dawki iście metalowego ciężaru, takjak choćby w napędzanym blastami "Fire-Eater", chociaż sound całości jest jednocześnie dość sterylny i jakby mechaniczny. Wrażenie robi też umiejętne wykorzystanie syntezatorowych partii, nierzadko dublujących gitarowe riffy, co tylko dodaje całości specyficznego klimatu. Sześć premierowych kompozycji dopełniają cztery bonusy, nowe wersje numerów znanych z "The Ultimate Multiverse". Zyskały nowe partie wokalne KC Lyona i niektóre gitarowe partie, a całość została zremasterowana, tak więc w wersji CD "A Dream If Ever There Was One" to ponad godzina urozmaiconej, skrzącej się różnymi barwami, muzyki. (6)

Chaos Over Cosmos - A Dream

If Ever There Was One

2022 Self-Released

Chaos Over Cosmos kontynuuje swą progresywno-metalową kosmiczną wyprawę w klimatach s-f. Co ważne załoga pozostała ta sama: odpowiedzialny za całość instrumentalnych partii gitarowy wirtuoz Rafał Bowman i wszechstronny wokalista/tekściarz KC Lyon. Muzyka jest już wspólnym dziełem obu panów i trudno się nią nie zachwycić, bo to faktycznie wysokie loty. Tak jak na poprzednich wydawnictwach Chaos

Over Cosmos mamy tu przede wszystkim długie, wielowątkowe i rozbudowane utwory, z "A Mantra Of Opression" oraz "Ebb And Flow(ers)" na czele. Imponuje zwłaszcza ta ostatnia, trwająca blisko 11 minut kompozycja:

Collage - Over and Out

2022 Mystic

Powrót Collage do działalności wydawniczej, to jeden z tych, o których mało kto chyba myślał w kategoriach możliwości. Wszak ostatni studyjny album "Safe" grupa wydała w 1996 roku, a potem, na wiele lat słuch o niej zaginął. Okazuje się jednak, że o takiej ewentualności cały czas myśleli sami muzycy, o czym przeczytać możecie w zamieszczonym w tym numerze wywiadem z gitarzystą, Michałem Kirmuciem Darując sobie szczegóły powstania albumu, należy zadać sobie pytanie, czy powrót ten jest udany? Zepsuję napięcie i napiszę od razu, że tak. "Over And Out" to dobry a momentami nawet porywający album, który nie odbiega za bardzo od wypracowanej przed laty przez grupę stylistyki. Choć są tu też niespodzianki, jak w moim ulubionym, najbardziej przebojowym kąsku tego zestawu, czyli "What About The Pain (A family album)". Utwór ten stanowi świetną przeciwwagę do poprzedzającego go, bardzo rozbudowanego i niezbyt przystępnego, przy pierwszych przesłuchaniach, kawałka tytułowego. Jest zwarty, konkretny i obdarzony wspaniale wwiercająca się w ucho partią chóru dziecięcego, który wyśpiewuje tytułowy refren. Po prostu cudo i

2022
Iron Shield
Wojciech Chamryk
RECENZJE 146

jeśli mielibyście sięgnąć tylko po jeden kawałek z tej płyty, niech będzie to właśnie "What About The Pain". Przy okazji, nie sposób pominąć w tym momencie wkład, jaki wniósł nowy w grupie (przynajmniej wydawniczo), wspomniany już Michał Kirmuć w muzykę. Zastąpienie gitarzysty tak charakterystycznego jak Mirosław Gil nie mogło być czymś łatwym. Dobrze więc, że Michał ani nie stara się kopiować rozwiązań charakterystycznych dla swojego poprzednika, ani również odżegnywać od jego stylu. Szuka swojej drogi, gdzieś pomiędzy tymi ścieżkami i wychodzi to bardzo zadowalająco. Muszę pochwalić też Bartka Kossowicza, również albumowego debiutanta w szeregach grupy, który pełni rolę wokalisty. Chociaż początkowo brakowało mi trochę Roberta Amiriana, szybko usłyszałem w głosie Bartka odpowiednią emocjonalność i wszechstronność, tak potrzebną wielowątkowym kompozycjom zespołu. Z sumienności wspomnę o świetnych partiach perkusji, stworzonych oczywiście przez Wojtka Szadkowskiego (chociaż w rozpoczynającym album utworze tytułowym, momentami wydają mi się nieco nadmiarowe i przeszkadzające), charakterystycznych barwach instrumentów klawiszowych, obsługiwanych przez Krzysztofa Palczewskiego (gdzie trzeba to budują atmosferę, czasem o kosmicznym, gdzie indziej filmowym charakterze, ale potrafią dostarczyć też dość odjechanego zestawu nut) czy unoszącego się gdzieś w środku tego basu Piotra Witkowskiego. To zawodowi muzycy i niczego innego niż porządnego dostarczenia się tu nie spodziewałem. "Over and Out" to pięć utworów i niemal godzina świetnego rocka o progresywnej barwie. Świetnie, że ten zespół wrócił. Świetnie też, że ponoć planuje większą serię koncertów w tym roku. Muzycy Riverside nie muszą się przejmować, że tym im zostało dzierżyć tę pochodnię dalej. (4,8)

bum "Man Made", dostępny w wersji cyforwej oraz na CD i kasecie, to jednak thrash bez cienia oryginalności, zżynka ze Slayera czy Nuclear Asaault, a wokalista

Brandon James brzmi niczym młodszy brat wokalisty tej pierwszej formacji. Nawiasem mówiąc John Araya również śpiewa, zaczynał bowiem jeszcze w latach 80. w Bloodcum, tak więc w tym kontekście twórczość Cruel Bomb wydaje się jeszcze mniej potrzebna. Szkoda, bo są tu momenty ("Dogs Of War") świadczące o tym, że stać tych młodych muzyków na coś własnego, ale skoro wolą imitować innych wolna droga. (1)

Wojciech Chamryk

Cruel Bomb - Man Made

2022 Self-Released

To amerykańskie trio najwyraźniej jest przedstawicielem coraz powszechniejszego przekonania, że albumy to przeżytek, wydając tylko krótsze materiały. Minial-

Długo zajęło Brytyjczykom z Dark Forest przebijanie się do czołówki sceny podziemnego heavy metalu, ale chyba możemy powiedzieć że te 20 lat działalności nie spełzły w tej materii na niczym. Nazwa jest rozpoznawalna, nad zespołem czuwa jedna z bardziej szanowanych wytwórni w branży, a kolejne albumy (szczególnie od czasu "Beyond the Veil") cieszą się za każdym razem całkiem sporą uwagą metalowej braci. Dodatkowo muzycy wypracowali już bardzo rozpoznawalny styl - do tego stopnia, że w zasadzie trudno zaskoczyć się muzyką prezentowaną na kolejnych krążkach. I pewnie możnaby rozpatrywać to w kategoriach zarzutu, gdyby nie fakt, że za każdym z nich idzie mniejszy lub większyale zawsze widoczny - progres jakościowy (a szczególnie songwritingowy). EPka "Ridge & Furrow" jest w założeniu wydawnictwem okolicznościowym, na okrągłą rocznicę istnienia zespołu. Panowie odstąpili jednak od pierwotnego pomysłu re-recordingu (dzięki Bogu!) i tak od utworu do utworu udało się wysmażyć 25-minutowy, niemal w całości premierowy materiał. I tak naprawdę wszystko to, co napisałem wyżej mogłoby posłużyć za jego pełną recenzję. Chciałoby się powiedzieć, że Dark Forest is Dark Forest, as it best "Ridge & Furrow" to kolejny krok na leśnym, baśniowym szlaku krainy Albionu, którym ekipa Christiana Hortona podąża kolejną dekadę. Mamy tu więc cztery nowe numery przepełnione podniosłym

klimatem i chwytliwymi (chyba jeszcze bardziej niż dotąd!) melodiami, a także jedno wznowienie starszego przeboju (bardzo zgrabnie odegrane "Under the Greenwood Tree", pięknie wpasowujące się w konwencję całości). Tym, którzy z "Ciemnym Lasem" nie mieli dotąd do czynienia, wyjaśniam: panowie po prostu kochają Iron Maiden, więc dostajemy tu charakterystyczne galopady i gitarowe harmonie ("Skylark"), "rycerskie" zaśpiewy (dosłownie w każdej piosence) czy basowe smaczki z celtyckim klimatem ("The Golden Acre"). Do tego dołóżmy sobie szczyptę power metalowego uderzenia i sporo folkowego nastroju. Odsyłam zresztą do rozmowy z Christianem Hortonem, w którym ujawnia on jak wielki wpływ na powstanie materiału miały jego długie spacery przez angielskie wsie i obcowanie sam na sam z naturą. Efektem jest bardzo spójny materiał, okraszony idealnie dopasowaną okładką, nasuwającą skojarzenia z tolkienowskimi obrazami Shire'u czy po prostu pięknymi pejzażami brytyjskiej przyrody, wyczuwalnymi niemal namacalnie. W zasadzie każdy utwór (oprócz instrumentalnego akustyka "Meadowland") ma tę hymniczną chwytliwość i podniosłość - bardzo "jasną", pozytywną, niby triumfalne pieśni kończące na wieczność czasy mroku (nomen-omen, na przekór nazwie zespołu). Nie potrafię wybrać najlepszego momentu tej płyty - każdy numer ma swoją charakterystyczność i każdy wyróżnia się na plus. Do tego za zaletę poczytuję długość materiałupoprzednie krążki Brytyjczyków bywały dla mnie po prostu za długie i pod koniec słuchacz miał prawo czuć się znużony - bo prawdą jest, że głównym zarzutem w stronę chłopaków będzie jednak dość marne zróżnicowanie kompozycji. Co tu dużo mówić, mimo wszystkich zalet, gdyby "Ridge & Furrow" trwało 20 minut dłużej, mogłoby zacząć zlewać się w przyjemną dla ucha, ale jednak zbyt jednolitą masę. Na szczęście dostajemy tu tylko esencję, która zatrzymuje uwagę od początku do końca. Słowem - Dark Forest w najlepszej, a do tego skondensowanej formie. Może i bez wielkiej finezji, może trochę monotematyczna, ale mimo wszystko ta muzyka to czysta przyjemność. (4,8)

Dead Lord - Dystopia

2022 Century Media

U Dead Lord bez zmian, wciąż są zafiksowani na punkcie Thin Lizzy . Na "Surrender" sprzed dwóch lat grali jak na "Chinatown", a na nowym MLP "Dysto-

pia" cofnęli się o kilka lat, tak do połowy lat 70., brzmiąc nieco lżej. To jednak cały czas jest granie zakorzenione w dokonaniach Lizzy tak bardzo, jak to tylko jest możliwe, co potwierdzają utwór tytułowy i "I staden som aldrig slumrar till": unisona, melodie, warstwa rytmiczna kojarzy się jednoznacznie z grupą Phila Lynnota. Do tego w niektórych przeróbkach, bo mamy tu jeszcze cztery covery, tak jak w "Sleeping My Day Away" D-A-D czy w "Hands Down" Moon Martina jest podobnie, chociaż w tym ostatnim Hakim Krim stara się odchodzić od maniery Lynnota. Dlatego, chociaż w "Moonchild" Rory'ego Gallaghera nie ma aż tak wyraźnych nawiązań do Thin Lizzy, a "Ace In The Hole" Winterhawk brzmi tak, jakby The Who próbowali grać bluesa, to jednak mając do wyboru oryginał i kopię nie będę zastanawiać się ani sekundy - Dead Lord to tylko sprawni, pozbawieni oryginalności naśladowcy swych wielkich poprzedników. (3)

Wojciech Chamryk

D e a t h g e i s t - P r o c e s s i o n O f Souls

2022 Punishment 18

Brazylijskie podziemie to niewyczerpalna kopalnia już od lat 80. ubiegłego wieku, a ekstremalny metal wciąż ma się w tym kraju lepiej niż dobrze. Deathgeist są z Sao Paulo, istnieją szósty rok i grają thrash, a "Procession Of Souls", a jest ich trzecim albumem - drugi przepadł z powodu pandemii. Przełomowy czy nie przełomowy, to ponad 30 minut solidnego, a momentami wręcz porywającego thrashu. Nawet nie w kontekście poziomu, chociaż umiejętności i warsztat jak najbardziej są; raczej w znaczeniu energii, pasji i generalnie entuzjastycznego podejścia do grania. Dzięki temu nawet te bardziej oklepane utwory w rodzaju "Morcocks" czy "Far From Reality" tylko zyskują, tym bardziej, że wokalista Adriano Perfetto staje na wyso-

Dark Forest - Ridge & Furrow 2022 Cruz del Sur Music
RECENZJE 147

kości zadania, wywrzaskując zadziornie brzmiącym głosem kolejne frazy. A mamy tu przecież utwory znacznie ciekawsze, jak choćby opener "The Greed's Inferno", "Living Dead Melody" z balladową wstawką, mocarny (kłania się Black Sabbath) "Nightmare's Chamber" i najciekawszy z nich, intensywny, ale też zarazem melodyjny i bardzo precyzyjny w warstwie rytmicznej "Depressove Thoughts" - dobrze, że włoska wytwórnia wznowiła tę płytę, bo dzięki temu będzie łatwiej dostępna. (4,5)

Wojciech Chamryk

D e a t o n L e m a y P r o j e c t - T h e

Fifth Element

2022 Progressive Promotion

Deaton Lemay Project to formacja założona przez fanów progresywnego grania, klawiszowca Roby'ego Deatona i perkusistę Craiga LeMay'a. Ich muzyka to progresywny rock/metal, który roztacza się od AOR-u, poprzez rocka, rocka progresywnego, hard rocka, heavy metal, power metal po progresywny metal. Jak odpaliłem "The Fifth Element" jej pierwsze dźwięki skojarzyły mi się z Yes z okresu "90125", ale tych skojarzeń jest więcej, bo oprócz ogólnie Yesów, niektóre dźwięki przypominają Genesis, ELP czy UK. Jednak zdecydowanie więcej powiązań znajduję w amerykańskim rocku z 70. i w takich zespołach jak Styx, Kansas, a nawet Toto. Kolejną ważną składową muzyki panów Deatona i Lemay'a dotyczy progresywnego metalu i tu możemy doszukiwać się inspiracji Symphony X czy Dream Theater. Najciekawsze w tym wszystkim jest świetne mieszanie tych wszystkich stylów i wpływów, są one w muzyce tego duetu wyraziste, ale jako całość stanowi bardzo intrygującą propozycję. W ten sposób wręcz pracują na własny styl. W ich muzyce zderzają się dynamika oraz wszelkie ckliwe i bardzo urokliwe tematy. Dużą rolę odgrywają tu melodie i głos śpiewaczki. Nie jest to typowy żeński wokal, do którego przyzwyczaiły nas wszelkiej maści divy. Jest nią irańskiego pochodzenia Hadi Kiani, a barwą głosu przypomina... Dennisa De Younga z początków jego kariery. Dość zajmująca sytuacja. Kompozycje nie są jakieś króciutkie ani strasznie długie, a nawet jak są

dłuższe to, absolutnie tego nie odczuwamy. Każda z nich jest świetnie wymyślona, zaaranżowana, i zagrana, więc w czasie słuchania płyty wciągają swoim nieodpartym urokiem oraz zarażającym optymizmem. Być może dlatego ciężko mi wytypować tą najlepszą, chociaż taki instrumentalny zagrany na fortepian "Dragonfly" może o ten tytuł konkurować. Natomiast jakiegoś słabego momentu na "The Fifth Element" nie usłyszałem. Być może melomani i najwięksi fani progresu coś tam wynajdą, chociażby może im nie podobać się ów zbyt duży optymizm. Oprócz ojców założycieli oraz wokalistki na płycie możemy usłyszeć znakomitą grę gitarzystów Ehsana Imani i Josha Marka Raja. Nieraz stanowią o wyrazistości danego utworu. Poza tym mamy dwóch basistów Johna Haddada i Charles'a Berthouda. Grono instrumentalistów uzupełnia skrzypaczka Liza Evans, która zagrała niesamowite partie w utworze "Air". Brzmienia i produkcja "The Fifth Element" utrzymana jest na dobrym poziomie. Myślę, że fani w tej kwestii powinni być usatysfakcjonowani tak jak ogólnie całą płytą. (4,5)

\m/\m/

trafią grać, nie ma co czynić im z tego powodu ujmy. Podejrzewam, że brzmienia uzyskali takie, jakie chcieli. Także zwolennicy nowoczesnego ciężkiego grania z pewnością będą zadowoleni z propozycji DevilsBridge. Natomiast ja będę starał się jak najszybciej zapomnieć o "Sense Of". No i nie oczekujcie ode mnie oceny...

\m/\m/

DevilsBridge - Sense Of

2022 Fastball Music

DevilsBridge i ich płyta "Sense Of" trafiła do mnie jako heavy metal. Jednak tego heavy metalu, tego tradycyjnego jest, jak kot napłakał. Tak samo jak hard rocka czy progresywnego rocka. Na "Sense Of" odnajdziemy te wszystkie wspomniane elementy, ale są to bardziej akcenty lub inne ozdobniki. Domeną DevilsBridge jest współczesny nowoczesny heavy metal wymieszany z podobnymi metalowymi odmianami, czyli roi się od przedrostków groove, alt, nu i innych takich. Niczego nie zmienia głos wokalistki Dani Nell, który jest mocny i stricte rockowy. Jest to w zasadzie jeden jasny promyk w całym wizerunku Szwajcarów. Także przez ponad pięćdziesiąt minut płyta przeskakuje z kawałka na kawałek i w żaden sposób nie potrafi mnie sobą zainteresować. Mojego podejścia nie zmienia również uporczywe kolejne odtwarzanie albumu w całości. Nie wiem, czy w ten sposób nawet lekko sobie nie obrzydziłem DevilsBridge. Niemniej muzycy po-

Disquiet - Instigate To Annihilate

2022 Soulseller

- Słuchajcie, już najwyższa pora wydać kolejną płytę, bo ludzie naprawdę o nas zapomną - zagaił basista. - A mamy jakieś nowe numery? - dopytywał wokalista. - Jasne, ale takie co zawsze, death/thrash - wyjaśnił perkusista. - To nic z tego, nie chwycązwątpił gitarzysta. - Nie martw się, napiszemy lepsze, takie pod małolatów, unowocześnimy brzmienie, zaprosimy wokalistki, tak jak Kreator i zrobimy z tego single - będzie dobrze!pocieszał go drugi. Niestety zawartość trzeciego albumu Disquiet zdaje się potwierdzać, że muzycy podeszli do "Instigate To Annihilate" właśnie w taki koniunkturalno/merkantylny sposób, proponując metal w wersji light. Syntetyczny brzmieniowo, z melodyjnymi refrenami zaczerpniętymi ze współczesnego popu ("Rise Of The Sycophants"), a nawet z wycieczkami w stronę rapu ("Destroyance"). To też był numer singlowy, podobnie jak mdły "Wrecked" z wokalnym wsparciem Vicky Psarakis oraz "The Final Trumpet" z udziałem znanej z Delain Charlotte Wessels. Ten drugi jest nieco ciekawszy, pomimo popowych akcentów, ale i tak najbardziej zapada z niego w pamięć wokaliza kojarząca się z "Upiorem w operze". Są tu rzecz jasna również numery na poziomie (mocarny "Sicario" z melodyjną solówką, siarczysty - blasty - "Demonic Firenado", ale jakoś dziwnie wyciszony czy instrumentalny "A Dying Fall"), jednak fani prawdziwego metalu mogą bez większej straty odpuścić tę płytę. (1,5)

Wojciech Chamryk

Distrüster - Sic semper tyrannis

2022 Ossuary "Sic semper tyrannis" to debiutancki album tej krakowskiej grupy, ale muzycy nie należą do nowicjuszy: Kosa i Uappa Terror

(znany też z Terrordome) grali wcześniej razem w Deathreat, nowy perkusista James Stewart jest powszechnie kojarzony z długoletniego stażu w Vader, zaś obecnie jest członkiem Decapitated. Po takim składzie można się więc było spodziewać czegoś co najmniej dobrego i tak też się stało. Distrüster łoi nad wyraz kompetentnie speed/thrash/death metal z punkowymi i crustowymi naleciałościami. Te ostatnie są najbardziej słyszalne w utworach najkrótszych, takich jak "Die!" czy niespełna półminutowy "A.P. O.S". W innych metalowa agresja i potężne uderzenie płynnie splatają się z prostotą punkowej ekspresji (świetny "Martyr's Game"!), albo mamy ostrą jazdę, brzmiącą tak, jakby Discharge wzięli na warsztat jakiś kipiący energią numer Motörhead i jeszcze bardziej podkręcili tempo. ("Now"). Są też rzecz jasna utwory bardziej zróżnicowane aranżacyjnie ("To Live Beautifully") czy nawet całkiem, jak na tę stylistykę, melodyjne ("Over And Over"), co czyni zawartość tego 35-minutowego albumu jeszcze bardziej urozmaiconą. Singlowe "Nobody Dares" i "Burning. Open. Wounds" też są niczego sobie. No i ten finał, czyli ponad sześciominutowy kolos "Calm Under Fire", jak dla mnie prawdziwa perełka i opus magnum tej bardzo udanej płyty. (5)

Wojciech Chamryk

Dragonhammer - Second Life 2022 My Kingdom Music

Piąty longplay rzymskiego Dragonhammer pt. "Second Life" to koncept album opowiadający o otrzymywaniu drugiej szansy w życiu. Odkrywa przed nami refleksje na temat fundamentalnych motywacji, demotywacji, wyzwań i triumfów bohatera pochodzącego z zamierzchłej przeszłości, ale kierującego się myślami i uczuciami wciąż aktualnymi w obecnych czasach. Ma wymiar uniwersalny, ale co najmniej w części odzwierciedla osobiste historie twórców. Jeśli nawet pojawiają się na

RECENZJE 148

nim jakieś wątki fantasy, zostały one poddane refleksji próbującej odnaleźć odpowiedź na pytanie, co naprawdę liczy się w życiu. Płytę zarejestrowano w nowym składzie, który wnosi Dragonhammer na poziom wyższy niż kiedykolwiek dotąd. Trzech nowych muzyków: wokalista Mattia Fagiolo, gitarzysta Alessandro Mancini oraz perkusista Marco Berrertoni wzięło aktywny udział w procesie twórczym. Pomimo młodego wieku (poprzedni wokalista i gitarzysta Max Aguzzi mógłby być ich ojcem), to właśnie dzięki ich zaangażowaniu warstwa instrumentalna Dragonhammer dorównuje dojrzałością przekazowi lirycznemu. Utwory brzmią dynamicznie, a przy tym są poukładane i mogą z łatwością zapadać w pamięć. Nie zaskakują niczym dziwnym, za to mają potencjał, by natychmiast przypaść do gustu zwolennikom gatunku i pozostać na dłużej wśród lubianych nowości. Z ciekawości sprawdziłem, jak nowy materiał prezentuje się w porównaniu do poprzedniego krążka "Obscurity" (2017). Poszczególne instrumenty są obecnie lepiej zharmonizowane, odgrywają podobną rolę w całokształcie i klawisze nie wychylają się już tak bardzo na pierwszy plan. Dźwięku perkusji nie skomentuję, bo choć wolałbym surowsze bębny, to euro - powerowa grupa docelowa niekoniecznie. Słuchając "Second Life" jestem pewien, że wszystkie pomysły mają swoje uzasadnienie i znajdują się w perfekcyjnym miejscu, włącznie z pozostawioną na sam koniec pięciominutową intstrumentalną owerturą. Z wywiadu umieszczonego dnia 25 października 2018 roku na YouTube wynika, że prace nad albumem rozpoczęły się co najmniej cztery lata przed premierą. Nie ulega wątpliwości, że na jego realizację przeznaczono mnóstwo czasu, nic nie pozostawiono przypadkowi i dołożono wszelkich starań, żeby efekt wyszedł jak najlepiej. Tym samym Dragonhammer dołączył do krajan z Secret Sphere i Trick Or Treat, którzy również wydali w 2022 roku jedne ze swych szczytowych euro - powerowych dzieł. "Second Life" korzystnie prezentuje się nie tylko na tle włoskiej sceny melodyjnego speed/power metalu. Ciekawe, że jako pierwszy promocyjny koncert Dragonhammer wskazał na polski festiwal Steel Fest 2023 Można wybrać się na ich występ 26 sierpnia w Stalowej Woli, ewentualnie jeśli komuś bliżej to zagrają również w którymś z dni 17-19 sierpnia na festiwalu Rock Castle 2023, około 36 kilometrów na południowy zachód od czeskiego Brna. Na pewno nie będą to ich jedyne występy, ale po-

twierdzili i ogłosili je w pierwszej kolejności. (4)

Emerald Sun - Metal Dome

2015 Fastball Music

Dragonland - The Power Of The Nightstar

2022 AFM

Trudno opisać słowem ten album, a raczej dzieło sztuki. "The Power Of The Nightsar" to kompozycyjna jedność, definicja power metalu i progresywnego charakteru. W niektórych momentach, kiedy odsłuchiwałem płyty, przy zamkniętych oczach, przenosiłem się do innej rzeczywistości. Myślę, że taki właśnie był zamysł twórców, płyta pozwala nam wyobrazić sobie całe nowe uniwersum. Produkcyjnie pełna przestrzeni, donośna a momentami nawet podniosła. Fakt, że brzmi jak soundtrack z filmu czy gry sci-fi raczej wiernego fana Dragonland nie dziwi, ale i tak warto o tym wspomnieć. Jakość muzyki wcale nie odstaje od całego klimatu jaki generuje, wirtuozyjne partie gitarowe czy perkusyjne. W świetny sposób wykorzystane instrumenty instrumenty elektroniczne, a do tego pięknie prowadzone melodie wokalne, nostalgiczne i momentami wzruszające. Mam wrażenie, że muzycy z Dragonland, zostali stworzenia do komponowania i grania, a "The Power Of The Nightstar" tylko to potwierdza. Nie chcę i uważam, że nie mam prawa się tutaj czegokolwiek czepiać, może tylko tego, że trzeba było na niego czekać 10 lat. Dziękuje i zapraszam w podróż do innego świata. (6)

Eleine - Acoustic In Hell

2022 Atomic Fire

Powiem wam szczerze, że parsknąłem śmiechem, gdy usłyszałem akustyczną wersję melodyjnego symfonicznego power metalu granego przez szwedzki Eleine Nieładnie z mojej strony, wręcz teraz czuję się z tym głupio, ale odarta muzyka z tej całej masy dźwięków, tego patosu i tych przeładowanych aranżacji mocno

Niedawno pisałem o ostatnim krążku greckiego Emerald Sun "Kingdom Of Gods". Płyta nie powaliła mnie na kolana, ale ujęła ogólną muzyczną solidnością. Niemniej wystarczyło to, do podjęcia się odszukania ich wcześniejszych dokonań. Na pierwszy album, na który się natknąłem, to właśnie omawiany "Metal Dome" z 2015 roku. W sumie muzykę z tego dysku mógłbym opisać podobnie jak tę z "Kingdom Of Gods". Zespół muzycznie był już w pełni ukształtowany. Ich power metal na "Metal Dome" ciążył ku stylowi Gamma Ray czy Stratovariusa z lat 90., ale też ku takim kapelom jak Iron Savior, które wystartowały bliżej nowego stulecia. Co ważne ich power metal korzeniami sięga również europejskiego oldschoolowego power metalu (w stylu Helloween z okresu Keeperów), epickiego metalu (tu kłania się Manowar), a także klasycznego heavy metalu (w tym wypadku króluje Iron Maiden). I właśnie te elementy decydują, że docenia się muzyczna solidność tej formacji. Rzetelnie jest również wśród kompozycji, są całkiem fajnie wymyślone i zaaranżowane, sporo się w nich dzieje, ale bez progresywnej przesady. Jest kilka kompozycji co wciągają słuchacza swoją powerową szlachetnością, począwszy od openera "Screamers In The Storm" poprzez "Racing With Destiny", "Dust Bones", aż do "Legacy Of Night". Jednak pozostałym utworom niewiele brakuje dla wyrazistszego wyeksponowania się na płycie. Wystarczy posłuchać "Black Pearl", "No More Fear", "You Won't Break Me Down", a szczególnie z pięknym balladowym wstępem "Freedom Call". Jednak tym utworom niewiele brakuje, aby zaliczyć wpadkę. Tak jak w wypadku "Blood On Your Name", który wybrzmiewa niczym typowy powerek z początku lat 2000. sygnowanym włosko-fińskim stemplem. Do wyróżniających się kompozycji można dodać również bardziej marszowy i epicki "Metal Dome". No właśnie, Greccy muzycy dbają również o różnorodność nie tylko w samych kompozycjach, które przeważnie są szybkie, rozpędzone, z nośnymi melodiami, ale od czasu dodają trochę odmienny kawałek. Wspomniałem niedawno o "Metal Dome", odnotować trzeba też naprawdę dobrą balladową kompozycję "Mere Reflection" oraz bardziej "bardowski "Call Of Nature", w którym wokalistę wspomaga kobiecy głos. Jeśli chodzi o wykonanie to, można powiedzieć, że wykracza ono ponad przeciętność. Znakomite są partie gitarowe, nie dość, że panowie Georgiadis i Athanasiadi świetnie współpracują przy unisonach to, też potrafią zachwycić partiami solowymi. Bardzo dobrze pracuje sekcja rytmiczna, szczególnie świetnie słucha się basowego klangu Taumanidesa przypominającego Harrisa z Ironów. Mamy też klawiszowca Gioldisisa, jego partie są słyszalne, niekiedy wyraziście, ale są to bardziej aranżacyjne ozdobniki, niż

jakaś plama bezbarwnej elektroniki. Jednak najjaśniej wybrzmiewa głos Steliosa "Theo" Tsakiridesa, bardzo klasyczny i górujący - w pozytywnym sensie - nad muzyką Emerald Sun. Brzmienie "Metal Dome" jest typowe i ciągle niezłe, choć wydaje mi się, że zaczyna zalatywać lekko "myszką". Niemniej to ciągle niezły album dla maniaków melodyjnego power metalu, ale tego z klasą. (3,5)

Emerald Sun - Under The Curse Of Silence

2018 Fastball Music

"Under The Curse Of Silence" to płyta wydana pomiędzy "Metal Dome" a "Kingdom Of Gods". Zawiera ona wszystko, na czym zespół się wzorował oraz wszystko, co sam wymyślił i zinterpretował. Jednak ten krążek wyróżnia się trochę innym podejściem do produkcji i brzmienia. Tak jak wspomniałem muzycznie ciągle mieści się to w melodyjnym o oldschoolowym posmaku power maetalu z pewnymi ambicjami. Grecy nadal bardzo poważnie podchodzą do samego pisania muzyki oraz jej odegrania. Nie ma zmiłuj także przy brzmieniach i produkcji. Niemniej w wypadku "Under The Curse Of Silence", kompozycje, aranżacje i brzmienia są mocno dopieszczone, bardziej to kojarzy się z dokonaniami Iron Savior czy Firewind Można to przyjąć za atut, ale niestety również zapewne uchybienie. Dla mnie w ten sposób muzyka Emerald Sun stała się bardziej powszednia, zwyczajna, wtapiająca się w cały nurt melodyjnego power metalu. Są oczywiście pewne wyróżniki jak dość mocno akcentujący swoją obecność, rozpędzony opener "Kill Or Be Killed" czy epicki w przekazie "Land Of Light". Wyróżnić powinno się również balladowy "Juorney Of Liffe", mimo że niekiedy melodie wpadają w popowe wibracje. Niezmiennie można zachwycać się również wykonaniem Greków, jak niesamowitym głosem "Theo" Tsakiridesa. Niemniej, jak dla mnie, to "Under The Curse Of Silence" to jak na razie najsłabsza propozycja Emerald Sun Zespół wydał jeszcze "Escape from Twilight" (Limb Music 2007) oraz "Regeneration" (Pitch Black 2011). Wydaje mi się, że te płyty gościły na lamach naszego magazynu (choć głowy nie dam sobie uciąć). Pisze się jeszcze o "The Story Begins", ale jeszcze nie natrafiłem na nic konkretnego o tym wydawnictwie. Niemniej wydaje mi się, że nazwę Emerald Sun każdy fan melodyjnego power metalu o oldschoolowych preferencjach powinien zapamiętać. Może ich muzyka wam głowy nie urwie, ale zapewni odpowiedni komfort z obcowaniem z ich muzyką. (3)

Szymon Tryk
RECENZJE 149
\m/\m/

mnie rozbawiła. Jednak, gdy ochłonąłem, zdałem sobie sprawę, że do takiego opracowania Szwedzi nie tylko musieli mieć wyobraźnię, trochę talentu i umiejętności, ale przede wszystkim niezłej wiedzy muzycznej. Nie tak łatwo, tak bogatej muzyce nadać charakteru za pomocą paru bębenków i gitary akustycznej, a muzykom Eleine to się udało. Dla mnie główną rolę odegrał perkusista, który na podstawowych bębenkach, prostymi uderzeniami wystukuje rytm. Plemienny, hipnotyczny, okultystyczny, transowy. W ten sposób wciąga słuchaczy, zatrącając ich w zniewalającej pulsacji. Gitara akustyczna przede wszystkim wspiera owe natchnione dudnienie, choć bywa, że zaczyna nadawać muzyce charakteru. Na tym tle wybrzmiewa głos Madeleine "Eleine" Liljestam. To ona kreuje melodie oraz to dzięki niej pozostajemy przy świadomości, że to muzyka Eleine, a nie kogoś zupełnie innego. Poza tym niedowiarkowie mogą zorientować się o wartości głosu tej wokalistki, bowiem głos Madeleine w tym wypadku wybrzmiewa w pełnej krasie. Typowym dla Szwedów jest wspieranie głosu wokalistki growlem. Bywa wtedy na płycie straszno i śmieszno, ale także ten głos znakomicie wpisuje się w klimaty etnicznookultystyczne tego wydawnictwa. Czasami bywa też, że Pani Liljestam towarzyszy czysty głos męski (chociażby w "Ava Of Death" czy "Hell Moon".). Płyta zawiera osiem pieśni i trwa trochę ponad pół godziny, więc nie ma możliwości znudzić się "Acoustic In Hell". I pozostając przy szczerości, wolałbym usłyszeć następną płytę Eleine w wersji akustycznej niż tej właściwej, orkiestrowej. Przynajmniej jeszcze ten jeden raz. (3,7)

\m/\m/

black metal wyszkowskiej formacji zyskał zupełnie inne oblicze, dzięki akcesowi Karoliny Matuszkiewicz i wzbogacenia brzmienia nie tylko kobiecym głosem, z białym śpiewem na czele, ale również etnicznymi instrumentami. Efekt jest nad wyraz udany, a do tego iście kompleksowy, gdyż w żadnym razie nie jest to tylko koniunkturalny zabieg aranżacyjny, mający w jakiś sposób urozmaicić poszczególne utwory. Odbieram to jako coś znacznie bardziej zaawansowanego, tym bardziej, że jest też ona autorką czysto folkowej, finałowej kompozycji "Zdążyć przed deszczem" , o której Kaman nie bez racji mówi, że to kołysanka i pogrzebowa pieśń jednocześnie: przejmująca, pełna rozpaczy, ale też jakiejś nadziei. W tym momencie trzeba już koniecznie wspomnieć, że warstwa tekstowa "Ciszy po Tobie" jest równie nieoczywista, mamy tu bowiem zestaw utworów traktujących o obecnej kondycji moralnej współczesnego człowieka, gdzie tradycyjne wartości znaczą coraz mniej, co sugeruje również bajeczna w swej perfekcji i wielowymiarowości okładka/szata graficzna autorstwa Anny Malesińskiej Mroczna, brutalna i różnorodna muzyka perfekcyjnie to wszystko ilustruje i dopełnia, czego efektem są tak udane kompozycje jak "A jeśli umrę...", "Pokocham tę ciszę po tobie" czy "Iskra pod śniegiem". Co napisawszy nie pozostaje mi nic innego jak dać "Ciszy po Tobie" (6) - otwarte w tej sytuacji pozostaje pytanie czym Faust zaskoczy nas na następnej płycie i jak ją ocenić, ale abyśmy zawsze mieli tylko takie dylematy.

Wojciech Chamryk

nież. Jednak teraz nie jestem pewien, czy są w stanie powtórzyć ten wyczyn. Szwedzcy muzycy, powracając do nagrywania, pozostali przy melodyjnym power metalu z początku lat 2000. Owszem wykonują go z zapałem, z werwą, zaangażowaniem, jest on dość ciekawie wymyślony, zagrany naprawdę dobrze, tworząc wrażenie zespołu bardziej niż solidnego. Czuć w nim też germański oldsachool w stylu Helloween. Niemniej taki power metal już nie robi na mnie wrażenia. Muzycy tych ekip muszą mnie zaskoczyć, zaintrygować, spróbować wciągnąć w swoje muzyczne opowieści. Niestety w wypadku nowej płyty Freternii w tej kwestii nic się nie dzieje. W pewnym momencie w "Flame Eternal" Szwedzi dokładają do pieca przypominając nieco Primal Fear, a to praktycznie nic w kontekście całego krążka. Są też inne plusy. Przede wszystkim są to partie gitar, niezłe riffy i sola (tych ostatnich jest więcej). Bardzo dobrze spisuje się też śpiewak Pasi Humppi, dość często brzmi klasycznie, choć czasami nie potrzebnie wyciąga swoje wokale. Jednak ciągle wszystko to mieści się w ramach: solidny przedstawiciel europejskiego melodyjnego power metalu. (3,5) \m/\m/

łem, ale jedynie solidnych. Przy takim stylu dużą rolę odgrywają wokaliści. Francuski śpiewak Sebastien Chabot ma świetny tembr, łatwo kreuje melodie, w jego głosie jest też trochę mocy, ale bardziej operuje ciepłem i promieniuje optymizmem. Na płycie jest dziesięć kawałków, ich czas trwania to 44 minuty, więc jest w sam raz, aby nie poczuć niedosytu, albo znudzić się krążkiem. Czy warto było czekać na "Endless Horizon"? Tę kwestię rozstrzygną fani Galderii oraz melodyjnego power metalu kupując płytę lub zaglądając na serwisy cyfrowe udostępniające muzykę. Nie sądzę, aby ktoś poza tej grupy zwrócił uwagę na Francuzów. (3) \m/\m/

Gravety - Bown Down

Faust - Cisza po Tobie

2022 Szataniec

Jak już podkreśliłem we wstępie do wywiadu "Wspólnotą brudnych sumień" Faust podniósł sobie poprzeczkę bardziej niż wysoko. Z tym większą satysfakcją spieszę donieść, że najnowszym albumem "Cisza po Tobie" grupa Tomasza "Kamana" Dąbrowskiego nie dość, że pokonała ją bardzo pewnie, to w dodatku ze sporym zapasem, tworząc kolejne arcydzieło. Teraz thrash/death/

Freternia - The Final Stand

2022 ROAR

Przygoda szwedzkiej Freternii rozpoczęła się w roku 1998 w miejscowości Boraz. Formacja działa do tej pory, ale między drugim albumem "A Nightmare Story", a trzecim "The Gathering" jest siedemnaście lat zastoju wydawniczego. Ponoć w roku 2009 wydali EP-kę "Age of War", ale tak naprawdę nic o tym nie wiem. Startując z albumem "Warchants & Fairytales" wydanym w 2000. roku oraz jego następcą "A Nightmare Story" z 2002 roku, zwrócili uwagę miłośników melodyjnego power metalu i nie tylko. Naszej redakcji rów-

Galderia - Endless Horizon

2022 Massacre

Niedawno recenzowałem nową płytę szwedzkiej Freternii. Ogólnie rzecz biorąc jest ona podobna do Galderii, bowiem obie kapele sprawiają wrażenie, że są z tej samej półki. Francuzi również prezentują melodyjnym power metal z początku lat 2000. oraz chętnie nawiązują do niemieckiego oldschoolowego power metalu, ale oprócz odniesień do Helloween możemy znaleźć również inspiracje Running Wild. Od samego początku czuć, że muzycy Galderii starają się, aby ich muzyka i utwory były w miarę interesujące, miały własne cechy, posiadały chwytliwe tematy i melodie, odpowiednio brzmiały oraz żeby wszystko było dobrze wykonane. Można powiedzieć, że udaje się im to wyśmienicie. Fani takiego melodyjnego europejskiego power metalu będą z pewnością usatysfakcjonowani. Niestety na "Endless Horizon" nie ma nic z efektu "wow", co raczej wprowadza w formację do grona grup z potencja-

Teoretycznie można łączyć thrash i doom metal; czemu nie w muzyce trzeciej dekady XXI wieku wszystko jest możliwe. Gravety wychodzi to jednak tak sobie, bo własnych pomysłów nie mają za wiele, co kończy się trywialnym połączeniem Metallki i Candlemass, tak jak w utworze tytułowym. Są też utwory ciekawsze, jak zróżnicowany pod względem tempa "Tower Of Ghenjei", stricte doomowy "Red Mountain" czy miarowy, surowy "Braveness Beyond Fear". Jednak najlepiej niemiecki kwintet wypada w utworach o epickim rozmachu, jak "Carry On The Flame", a i wokalista Kevin Portz zdaje czuć się w nich najpewniej. Może więc do trzech razy sztuka? (3)

Wojciech Chamryk

Green King - Hidden Beyond Time

2022 The Sign

Heavy/doom starej szkoły - niby przerabialiśmy to już setki, jak nie tysiące razy, ale w wydaniu tego fińskiego kwartetu jak najbardziej ma to sens. Od razu intryguje mocne, surowe brzmienie, idealnie pasujące do takiej stylistyki; słychać, że ktoś nad nim popraco-

2021 Metal On Metal
RECENZJE 150

wał, nie poszedł na łatwiznę. Dodajcie do tego nie tylko ciekawe riffy, ale całe oparte na nich kompozycje, gdzie zwłaszcza "Gates Of Annihilation" i "Steel Of Ice" robią bardzo dobre wrażenie. Równie korzystnie wypada Eliel Salomaa, mający zadziorny, mocny głos. Doskonale sprawdza się on w tych mocniejszych, typowo metalowych i szybszych numerach z motorycznymi bębnami, szczególnie w "Tervakiituri" i "Lifetakes". Ten drugi naprawdę zachwyca: nie tylko metalowym uderzeniem czy popisowymi solówkami, ale też odniesieniami do metalu przełomu lat 70. i 80. Udany to debiut, oby więcej takich płyt. (5)

ennie, mimo że słuchałem albumu niezliczoną ilość razy. Poszcze-gólne utwory są jednocześnie bez-pośrednie i chwytające, a przy tym wcale nie przewidywalne. Zo-stały mistrzowsko zaaranżowane. Dominują szaleńcze tempa, ale zdarzają się w nich też motywy doom metalowe ("Rise Above The Skies") czy nawet balladowe ("What Have I Become"). Ow-szem, to emocjonujące dzieło, ale stoi za nim wirtuozerski warsztat i pomysłowe harmonie, podporządkowane całokształtowi. Tu i tam słychać imponujące solówki gitarowe i wyraziste rytmy. Można zachwycać się bogactwem pomysłowych zagrywek. Debiut Hammerstar pokazuje, jak zrobić praktyczny użytek z dokładnie opanowanego rzemiosła. Uchwycono na nim indywidualną wrażliwość twórców, która emanuje istotą amerykańskiego metalu. Swobodnie wyrażono artystyczną unikalność, ale z uwzględnieniem osobistych inspiracji, składających się na wszystko to, co nazywamy true epic heavy metalem. (5)

Debiutancki album Hammerstar to gratka dla tych, którzy pamiętają zespół Skullview. Amerykanie grali niesamowicie entuzjastyczny epicki heavy metal. Zwłaszcza ich ostatni album "Metalkill the World" (2010) stanowił kwintesencję oddania dla metalowej sprawy. Szkoda, że później zrobiło się o nich cicho. Widocznie instrumentaliści nie byli w stanie pogodzić pozamuzycznych karier zawodowych z intensywnym trybem koncertowym. O żadnym projekcie wokalisty Mike "Earthquake" Quimby Lewisa też później nie usłyszałem, aż tu nagle wpadła do recenzji płytka nazwana Hammerstar. W pierwszej chwili pomyślałem, że to krzyżówka Helstara z Hammerfall. Na szczęście nie musimy bać się wampirów ani sztucznego mieszania powermetalowych odcieni. Hammerstar brzmi konkretnie, a co najważniejsze - nie mniej entuzjastycznie co Skullview. Całość zaczyna się od porywającego wrzasku, który bez ostrzeżenia wprowadza w wojowniczy nastrój. Quimby od razu daje z siebie najlepsze, co ma do zaoferowania. Jeśli ktoś zapytałby mnie o przykład najbardziej entuzjastycznego krzyku w historii epickiego heavy metalu, wskazałbym właśnie na ten. Oprócz genialnych wokali, bardzo mocną stroną płyty jest również żywiołowe wykonanie i podkreślające ekspresję brzmienie. Podoba mi się, że wszystkich muzyków roznosi, jakby chcieli wyskoczyć z głośnika. Metalowa ekscytacja udziela mi się niezmi-

Hammers of Misfortune - Overtaker

W sumie, to nie wiem, co dzieje się na tym albumie. Moim zdaniem, "Overtaker" brzmi jak heavy metal z dwukrotnie przyśpieszonym tempem. Musiałbym zainstalować sobie jakąś apkę i spowolnić nagrania, żeby je wygodnie słuchać. Ponieważ jednak muzyka może pełnić funkcję zarówno użytkową, jak i abstrakcyjną, a "Overtaker" wypada korzystnie, jeśli spojrzymy na niego pod kątem abstrakcyjnym, to pozostańmy przy oficjalnej wersji. Płyta dowodzi, że gatunek techno thrashu nie jest wcale wyczerpany i że nadal można grać w jego ramach coś nowego. Słychać, że John Cobbett wykroczył mocno poza swą artystyczną strefę komfortu, bo choć Hammers of Misfortune był już wcześniej innowacyjny, to tym razem zaproponował album nieprzystający nawet do konwencji własnego zespołu. To nie było jednak tak, że jeden utalentowany muzyk zamknął się na odludziu i doznał wizji, tylko więcej osób wzięło udział w procesie twórczym. Blake Anderson

z Vektor zagrał wszystkie blasty i partie perkusyjne w karkołomnych tempach, które znacząco wpłynęły na charakter całości. Ogromną rolę odegrała również wokalistka Jamie Myers o przerażająco - anielskim, żeby nie powiedzieć demonicznym, głosie. Bez niej też wydźwięk "Overtaker" byłby kompletnie inny. Nie wyszło im dzieło gwarantujące usatysfakcjonowanie wszystkich metalowców, ale za to oferujące sporo nietypowych wrażeń. Gdybyśmy podeszli do nowego Hammers of Misfortune ze standardowym zestawem thrashowych oczekiwań (np. fajne riffy, old schoolowy klimat) oraz standardowym zestawem thrashowych alergii (orkiestracje, klawisze), płyta nie zyskałaby zbyt pochlebnej opinii. Nie jest specjalnie old schoolowa, ciężko z tego galimatiasu wyłowić ciekawe riffy, a orkiestracje i klawisze owszem występują. Nawet jak instrumentaliści wymiatają, to poszczególne motywy wypadają przeciętnie, chociaż najbardziej podobają mi się progresy w kawałku "The Raven's Bell". Elementy składowe kompozycji są tylko środkiem do pobudzania słuchaczy, a nie celem samym w sobie. Zastanawiałem się, czy niektóre techniczne ozdobniki pełnią funkcję wyłącznie dekoracyjną, ale John Cobbett odpowiedział w wywiadzie, że każdy dźwięk jest celowy. Wobec tego "Overtaker" wymaga pełnego skupienia i lepiej nie sprawdzać go podczas jazdy samochodem. (4)

dźwięki. W tym niesamowitym brzmieniowym miszmaszu mimo wszystko sporą rolę odgrywa progresja. Myślę, że właśnie ona spaja ten cały kocioł dźwięków. Dzięki niej da się ogarnąć te blisko siedemdziesiąt minut muzyki podzielone na dwanaście dość długich kompozycji. Już skupienie tak wielu podgatunków daje wyobrażenie, że w utworach musi dziać się naprawdę wiele. W sumie Słoweńcy muszą mieć sporą wyobraźnię, żeby to ogarnąć. No i ogarniają. Bardzo dużą rolę w muzyce Hei'An odgrywają również kontrasty. Jak usłyszymy ciepłe i pełne blasku dźwięki to możemy być pewni, że za chwilę zaleje nas mrok, a może nawet strach. Gdy część kompozycji niesie pewien optymizm, albo lekką zadumę czy melancholię to za chwilę doznamy uczucia depresji, rozpaczy, a nawet może paniki. Także obok zwiewnych, lekkich i rachitycznych dźwięków swobodnie goszczą te upiorne, okropne i przerażające. Na "Imago" przeważa czysty melodyjny śpiew, ale bez blackowego skrzeku, growlu czy innego nowoczesnego krzyku też nie może się obejść. Całe szczęście nad wszystkim bierze górę melodia, to ona ostatecznie przewodzi całemu albumowi. I chyba dzięki niej mogłem z przyjemnością i zainteresowaniem przesłuchać kilkakrotnie ten krążek. "Imago" to niesamowicie ciekawa i wciągająca muzyka, którą w zasadzie cały czas poznaje się na nowo. No i płyta ta jest z tych, co słucha się w całości, ważny jest na niej każdy moment, każdy dźwięk. Zresztą za dowolnym włączeniem "Imago" tych dźwięków znajduje się coraz więcej. Wykonanie oraz zestawienie brzmień też jest obłędne. Właśnie dzięki tym wszystkim elementom, mimo że muzyka Hei'An nie należy do moich ulubionych, tak bardzo ten krążek przypadł mi do gustu. (5)

Hei'An - Imago

Słoweńcy z Hei'An określają swoją muzykę jako post-progressive/post-modern metal. Dużo w tym prawdy, bo przeważa w niej całe mnóstwo współczesnych odmian rocka i metalu. Także mamy głównie alternatywne odmiany rocka i metalu, czyli przedrostki post, modern, indie, garage migają nam w uszach niczym w kalejdoskopie. A przecież to tylko podstawa muzyczna Hei'An, bo w ich muzyce można doszukać się jeszcze elementów melodyjnego black metalu, symfonicznego metalu, melo-deathu, nu-metalu, groove metalu, progresywnego rocka i metalu, jazz-rocka, fusion itd. Słowem uczta dla wrażliwych uszu i ludzi czułych na wszelkie

\m/\m/

Helios - Touch The Sun 2022 Stormspell

Niby kolejni debiutanci, ale to bez wyjątku starzy wyjadacze, ze znanym z wielu zespołów, przede wszystkim Control Denied, wokalistą Timem Aymarem. Jego partie są bez dwóch zdań najmocniejszym punktem "Touch The Sun" : śpiewa bardzo pewnie, świetnie różnicuje partie w po-

Wojciech Chamryk Hammerstar - Hammerstar 2022
Pure Steel
Sur Music
2022 Cruz Del
Sam O'Black
2022 SAOL
RECENZJE 151

szczególnych utworach (żyleta w tytułowym, niżej w "That's What You Get", delikatniej w balladzie "You Knew It All A Long"), ale muzycznie nie jest już tak ciekawie. Za dużo mamy tu niestety ewidentnych zapożyczeń (Black Sabbath, Dio czy Judas Priest to przykłady pierwsze z brzegu), a i czystszy stylistycznie US power metal też niezbyt Helios wychodzi. Są tu rzecz jasna pewne przebłyski potencjału, zwłaszcza w "Mystery" ze świetnymi organowymi/syntezatorowymi brzmieniami, ale jak dodamy jeszcze do tego syntetycznie pykającą perkusję to wniosek końcowy jest jednoznaczny: mamy tu świetnego wokalistę, który nie za bardzo może rozwinąć skrzydła. (2)

Wojciech Chamryk

Hellspike - Dynasties Of Decay

2022 Metal On Metal

Na debiutanckim "Lords Of War" z 2020 Hellspike nieźle dali czadu, teraz też nie spuścili z tonu. Schemat niby jest ten sam, bo przeważają bardzo szybkie, utrzymane w stylistyce speed/ thrash metalu z pierwszej połowy lat 80., dynamiczne utwory, z tytułowym openerem czy "Gone To Waste" na czele. Ponownie mamy też kompozycję instrumentalną, melodyjną niczym stare numery Running Wild "On Through The Time" oraz wściekle ekstremalny numer "Ruthless Invasion", ale jednocześnie Rick Metal z kolegami zaczynają z powodzeniem poszukiwać nowych rozwiązań. I tak pięknie się rozpędzający "They Live" ropoczyna iście domowy wstęp, "Divide To Rule" to kolej-ny w dorobku zespołu, siedmio-minutowy, dopracony kolos, w którym trafiła się nawet balladowa wstawką, a "Hegemony De-fied" jeszcze bardziej czerpie z tradycyjnego metalu lat 80. I takie podejście rozumiem, tym bardziej, że grane jest to wszystko z ogromną pasją. Tyle, że odpadł element zaskoczenia, więc tym razem ciut niższa nota. (4,5)

Wojciech Chamryk

Hemesath - So Schön

2022 Echozone

Posłuchałoby się czegoś fajnego, ale nic z tego, trafiły mi się jakieś popłuczyny po Rammstein Oczywiście to w pewnym sensie uproszczenie, ale nie ma się co

czarować, bo taki "Elysium" to praktycznie żywcem ta grupa, szczególnie w warstwie wokalnej, chociaż starsi i bardziej utytułowani koledzy Hemesath grają rzecz jasna w wyższej lidze. Młodziaki za sprawą "So Schön" niczym tej ich pozycji nie zagrożą, chociaż to płyta skonstruowana w myśl zasady dla każdego coś dobrego, rozpiętego pomiędzy rockiem gotyckim, metalem industrialnym i nowoczesnym popem. Takie podejście ma też jednak zasadniczą wadę, bo grając dla wszystkich gra się jednocześnie dla nikogo, a hasło alternatywny metal nie jest już tak nośne jak w połowie lat 90. Ktoś z wytwórni płytowej doszukał się tu gdzieś nawet chwytliwego hard rocka, dobre. Jasne, można tego posłuchać, zwłaszcza "Dies eine Leben" czy ballady "Flieg", ale jeśli najlepsze na trwającej 40 minut płycie utwory są de facto klonami numerów Rammstein nie ma co zawracać sobie czymś takim głowy. (2)

Wojciech Chamryk

i ostrzejszym śpiewem lidera ("Take It All", "Razzle Dazzle", najbardziej z nich surowy "Takin' My Heart Back"), a do tego mroczne i podniosłe (świetny "Mistress Of The Dark"). Instrumenty klawiszowe nowego w składzie, znanego z Touch Marka Mangolda, często są wyeksponowane, na czym ciut progresywny "House Of The Lord" czy mający w sobie coś z ducha Rainbow (wstęp kojarzący się ze "Stargazer") "Dreamin' It All" z organową solówką. Takie brzmienia królują również w "Road Warrior", zaś "Avalanche" i "Angels Fallen" to bardziej balladowe klimaty: pierwsza z fortepianowym akompaniamentem, druga znacznie mocniejsza. Jest więc tak jak kiedyś, a może nawet i lepiej, zważywszy, że James Christian to już nie młodzieniaszek, tak więc (5) jak najbardziej zasłużone.

Wojciech Chamryk

wy numer na w sobie coś z punkowej zadziorności, a finałowy "Twilight" jest mroczny i zróżnicowany. Dlatego warto sięgnąć po tę płytę, nie tylko po to, by odbyć nostalgiczną podróż do czasów świetności nie tylko Hydra Vein, ale też Virus, Onslaught czy Xentrix, ale głównie dlatego, by przekonać się, że bohaterowie niniejszej recenzji wciąż są w formie i mają do przekazania coś ciekawego muzycznie. (5)

Wojciech Chamryk

Hypnosaur - Doomsday

2022 Revenge Of The Bat

House Of Lords - Saints And Sinners

2022 Frontiers

House Of Lords to już rzecz jasna nie ten sam zespół co w początkach kariery. Już od blisko 20 lat nie ma w składzie jego założyciela, bowiem Gregg Giuffria zajął się zupełnie innymi interesami, jednak wokalista James Christian czuwa nad tym, by zespół nie rozmieniał się na drobne. Dlatego 13 już album House Of Lords to powrót do wysokiej formy z czasów debiutu, "Sahary" czy "Demons Down" "Saints And Sinners" to melodyjny hard/ AOR rock najwyższej próby: z jednej strony zakorzeniony w latach 80., ale z drugiej świeży i porywający energią. Mnóstwo tu więc przebojowych refrenów i pięknych melodii (od utworu tytułowego czy "Roll Like Thunder" trudno się uwolnić, a to tylko przykłady pierwsze z brzegu). Są też mocniejsze, znacznie szybsze utwory z silniej zaznaczoną gitarą

Hydra Vein - Unlamented

Nagrania tej brytyjskiej formacji nigdy nie elektryzowały licznych słuchaczy, zresztą tak naprawdę nie było na to większych szans, z racji jej podziemnego statusu i krótkiego czasu istnienia. Albumy "Death Than False Of Faith" i "After The Dream" pozostały jednak we wdzięcznej pamięci fanów brytyjskiego thrashu i kolekcjonerów, zaś teraz dołączył do nich trzeci. Mogłoby wydawać się, że powrót po 20-latach milczenia, w dodatku w składzie mającym mało wspólnego z tym oryginalnym, mija się z celem, ale Hydra Vein, a konkretnie basista

Damon Maddison gitarzysta

Danny Ranger, bo tylko oni pamiętają początki grupy, wspierani przez młodszych kolegów, dokonali niemożliwego. Przede wszystkim nie mogłem sobie wyobrazić Hydra Vein bez charakterystycznego wokalisty Mike'a Keena, ale jego następca James ManleyBird sprostał wyzwaniu i jego partie są mocnym punktem powrotnego albumu grupy. Muzycznie też jest zacnie: to thrash ostry, siarczysty i bezkompromisowy, ale niepozbawiony też melodii, dzięki czemu do "Eradication Zone", singlowego "Age Of Plague" czy "Blood Eagle Dawn" chce się wracać. Dla odmiany "Does The End Justify The Means?" mógłby spokojnie trafić na którąś z pierwszych płyt Hydra Vein, tytuło-

Tytuł i okładka (Rafał Wechterowicz, a jakże) sugerujące coś tradycyjnie metalowego czy doomowego, a tu niespodzianka - warszawski kwartet pełnymi garściami czerpie ze skarbnicy nie tylko hard 'n' heavy, proponując jedyną w swoim rodzaju, wysokooktanową, rock 'n' rollową mieszankę. Bardzo dynamiczną, niekiedy faktycznie o iście metalowej intensywności ("Godfucker"), ale jednak zdecydowanie przeważa w niej hard rock/proto-metal, tak jak w tytułowym openerze czy w "Circle"). O ich oryginalności stanowią organowe partie wokalisty Bartosza Kulczyckiego i gitarowe Michała Siedleckiego, ale w tyle nie pozostaje też sekcja Marcin Jastrzębski/Marcin Szóstakowski, dzięki czemu "On The Run (Bang Bang)" czy instrumentalny "Huisuke" zapamiętujemy jako całość, a nie tylko z racji imponujących solówek. Mamy tu też wpływy punka, stoner czy nawet gotyckiego rocka, a do tego praktycznie każdy z tych 10 utworów to potencjalny przebój, gdzie refreny choćby "Desert Tornado", "The Hole" czy "Heart Of Stone" zapamiętuje się już po pierwszym odsłuchu. Muzycy deklarują: "lubimy jak jest głośno i do tego mrocznie, ale najważniejsze żeby muzyka chwytała, bujała, a refreny muszą zostawać w głowie" i na debiutanckim LP ("Doomsday" ukazał się tylko na winylu i wersji cyfrowej) zrealizowali to w 100 %. Do tego udała im się również sztuka nie lada, gdyż ten album może trafić do bardzo zróżnicowanej grupy odbiorców, lubujących się w różnych odmianach rocka, a do tego każdy ze słuchaczy może, nie bez podstaw twierdzić, że to właśnie jego muzyka jest na "Doomsday" na planie pierwszym - i nie będzie się w żadnym razie mylić, ponieważ

2022 Back On Black
RECENZJE 152

wszystko jest tu jednocześnie bardzo zróżnicowane, ale też zarazem nad wyraz spójne, a to już sztuka nie lada. (5)

Wojciech Chamryk

Idol Throne - The Sibylline Age 2022 Stormspell

Chłopaki z Indiany stąpają po grząskim gruncie. Postanowili stworzyć zespół, który będzie bazował na ich inspiracjach z młodości, jednocześnie wykorzystując umiejętności, jakich nabyli, grając w wielu metalowych kapelach. Efekt? Uzyskanie równowagi między thrashem, US powerem i prog metalem. Może i grunt grząski, ale w błocie jeszcze nie wylądowali. Receptą na taką skuteczność jest być może duża samoświadomość. Muzycy Idol Throne wiedzą, że muzyka nie jest tworzona dla muzyki, tylko do słuchania i wszelkie progmetalowe odjazdy w porę należy kontrolować, wyhamować i naprowadzić na prostsze tory. W efekcie dostajemy dy-

namiczny album, w którym jednocześnie kryją się smaczki rodem z Symphony X i jednocześnie chwytliwe melodie. Gitarowo bardzo wiele się dzieje, ale riffy, solówki czy ozdobniki w ogóle nie przesłaniają struktury kompozycji, przez co kawałki wydają się nośne i dobrze się ich słucha jako całości. A ponieważ proporcje thrashu/poweru i progu się zmieniają (np. na korzyść thrashu w "Sacred Fire" lub progu w "Crown of Fools") płyta wydaje się naprawdę różnorodna. I to mimo wielu wspólnych, spójnych elementów, takich jak ostre jak brzytwa brzmienie czy melodyjne linie wokalne. Muzycy Idol Throne mają już spore doświadczenie w innych kapelach, ale "The Sibylline Age" to debiutancka płyta pod tym szyldem. (4,5)

Strati

Incursion - Blinding Force

2022 No Remorse

EP-ka "The Hunter" z 2020 roku zapowiadała, że Incursion może przynieść fanom oldschoolowego heavy metalu dużo radości. Moim zdaniem potwierdzeniem tego jest ich najnowszy, a w sumie debiutancki, pełny studyjny album "Blinding Force". Zawarta na nim muzyka to ciągle dynamiczny i

pełen wigoru tradycyjny heavy metal utrzymany w klimacie lat 80. zeszłego wieku. Może on kojarzyć się z Jag Panzer, Omen, Riot, tylko że Incursion praktycznie w tym samym czasie prowadził swoją działalność. Po prostu chłopaki robili to co ich wtedy nakręcało. Są też echa innych wpływów, głównie kapel z Wielkiej Brytanii, typu Black Sabbath z Dio, Raven, Judas Priest, Iron Maiden itd. Amerykanie mogą też co niektórym przypominać współczesne zespoły typu Riot City, Traveler itd. Także środowisko muzyczne tej formacji jest naprawdę zacne. Podkreślają to też same kompozycje, każda inna, równie ciekawa i z potencjałem, aby zainteresować sobą swoich słuchaczy. Jest w nich zadzior, ale także mamy sporo dobrych melodii. Mnie akurat najbardziej pasują te najszybsze, czyli "Vengeance" ze świetnymi solówkami i prawie speed metalowy "Master Od Evil"

Niemniej swoich faworytów

mógłbym upatrywać również w nośnym "Running Out", "judasowskim" "The Sentinel" czy bardziej epickim, "maidenowskim" "Riot Act" . Zresztą pozostała część krążka też ma swój charakter i można wyłowić z niej dla siebie coś ciekawego. Heavy metal Incursion cechuje współczesne brzmienie, ale takie, którego korzenie sięgają w lat 80. Mnie takie podejście mużyków pasuje i jak najbardziej jest to dla mnie dużym plusem. Muzycy sprawnie używają swoich instrumentów, choć nadmierną wirtuozerią nie epatują, bowiem ogólnie Amerykanie bazują bardziej na bezpośredniości, solidności i konkretnym podejściem do tematu. Muzycy Incursion wraz z "Blinding Force" potwierdzili swój potencjał i aspiracje. Fani oldschoolu mogą już teraz cieszyć się, że na półce przybędzie kolejny udany krążek. (5)

\m/\m/

Inner Urge - Consume And Waste 2022 Self-Released

Pochodzący z Brytyjskiej Kolumbii fan Dream Theater o imieniu Matt Whitehead skomponował na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat dziewięć heavy metalowych utworów. Do ich zaśpiewa-

nia zaprosił znalezionego na You Tube tureckiego wokalistę uwielbiającego Nevermore, Berzana Önena. Celowo już w pierwszym zdaniu podałem ich główne inspiracje, ponieważ na podstawie samego słuchania powstałego albumu "Consume And Waste", nie wpadłbym akurat na te nazwy. To dobrze świadczy o kreatywnym potencjale twórców, gdy grają muzykę inną od tej, która najbardziej ich inspiruje. Płyta jest znacznie bardziej zwarta, bezpośrednia i konkretna od typowych majstersztyków Dream Theater. Nie wychwyciłem zapożyczeń z Nevermore, choć nie twierdzę, że ich tam nie ma. Moim zdaniem, warstwa instrumentalna bardziej podpada pod melodyjny heavy metal z epickim zacięciem. Nie doskwiera mi uczucie obcowania z kalką żadnego metalowego pioniera, ewentualne podobieństwa widzę w pojedynczych niuansach, np.: do Iced Earth (szczególnie masywny, z premedytacją wleczący się akompaniament w refrenie "I Am Inside", czy też nagłe zmiany temp w "Liberate Your Mind"), Black Majesty (specyficznie zamaszysta melodyka kontrastująca ze stukaniem melo-powerowego automatu perkusyjnego w "Stand Strong" oraz w "Chosen One"), lub Judas Priest (chociażby harmonie w dialogach gitarowych). Poza tym na płycie pojawia się mnóstwo tradycyjnie heavy metalowych riffów, daje o sobie znać skłonność do agresji ("Chosen One"), ale i balladowa wrażliwość (początek "Liberate Your Mind", gwizdany początek oraz końcówka "A Matter Of Time", wyjątkowo kunsztowne zwolnienie w środkowej części "Relentless Quest"; jako całość wcale nie są to ballady, ale wskazane fragmenty noszą znamiona ballad). Jeśli chodzi o wokale, kojarzą mi się one z Timem Owensem (gdzież on nie śpiewał?) oraz z Svenem D'Anna (Wizard, Feanor), na pewno nie z Warrelem Danem (Nevermore). Inner Urge brzmi na "Consume And Waste" solidnie i teoretycznie po zwerbowaniu dodatkowych osób może przekształcić się w porządny zespół heavy metalowy. Wygląda jednak na to, że już zapowiadany drugi album będzie bardziej progresywny, bo ponoć składa się z kawałków o długości 7-12 minut. W drugiej części niniejszej recenzji chciałbym odnieść się do tekstów utworów z

"Consume And Waste". Warto się nad nimi samodzielnie zastanowić, ponieważ restrykcje pseudo-kowidowskie i po-pseudoszczepienne zgony nie są jedyną oznaką dokonywanej tu i teraz zbrodni przeciwko ludzkości. "Where is too far? What stage is enough? This is where we are / There has been too much" ("Stand Strong"). Przekaz liryczny jest zatem stanowczo anty-kapitalistyczny. Nie dochodzi do źródła tego zbrodniczego systemu w postaci sabataizmu ani franksizmu, ale bardzo precyzyjnie podejmuje poważne problemy wynikające z konsumpcyjnego zacietrzewienia kapitalistów. "(You) consume and waste, destroying all the land / consumed by hate, we'll never understand" ("Relentless Quest"). Jasno mówi nam, że istnieje alternatywa, że możemy oswobodzić się z ucisku ludzkości przez archontyczną elitę. "Still we must not relent / we haven't lost. Not yet". Żeby tego dokonać, wszyscy musimy kategorycznie przeciwstawiać się złu. "We will not create violence, we'll rebuild and fill in the holes" ("Never Forsaken"). Świat fizyczny odbierany przez ograniczone ludzkie zmysły może wydawać się pozbawiony nadziei na lepsze jutro, ale tym właśnie jest - światem postrzeganym ograniczonymi zmysłami słuchu, wzroku, smaku, dotyku i węchu. "Now you put in your all but it's in the wrong place and you're suffereing's seen on your body and face" ("A Matter of Time"). A przecież ludzkie zmysły są tak ograniczone, że kompletnie nie nadają się do pełnego rozpoznania rzeczywistości. "Killing expectations makes me free again" ("Liberate Your Mind"). Wszyscy jesteśmy istotami ponadmaterialnymi, tylko musimy nauczyć się mówić kapitalistom głośne i wyraźne NIE. "The lies and hatred can be quelled from all the land / act now and don't back down, don't cower, take a stand" ("A Matter of Time"). Od momentu, gdy wszyscy zauważymy, że rzeczywistość nieskończenie wykracza poza nasze wrażenia zmysłowe, żadne ugrupowanie ucisku gatunku ludzkiego nie będzie już mieć najmniejszych szans, by zamieniać nasz świat w piekło. "We'll never bend / we'll never bow / Our revolution begins now" ("Never Forsaken"). (4,5)

Iron Allies - Blood In Blood Out 2022 AFM

Istnieją takie płyty, o których nie trzeba nic mówić ani pisać, bo bronią się same. Wystarczy je posłuchać i od razu wiadomo, że to jest to. Świetne brzmienie, rasowy styl, groove, roznosząca energia, fantastyczne riffy, urzekające

solówki, wyborne wokale, genialny feeling, chwytliwe momenty, czad - to wszystko znajdziemy na "Blood In Blood Out" . Jednym słowem: klasa. Oczywiście, za wydawnictwem stoją nieprzeciętni muzycy, ale nie nazwiska tu grają. Wręcz przeciwnie - gdybym nie wiedział, kto to zrobił, uznałbym na podstawie samych dźwięków, że jacyś ludzie o statusie mistrzów świata. Inaczej być nie może, bo tak naprawdę formuła jest typowo heavy metalowa (aczkolwiek podszyta szacunkiem do bluesująco hard rockowych fundamentów), technika niewyszukana, a jednak wykonawcza siła rażenia przeszywa na wskroś i czyni niesamowitą różnicę na tle mnóstwa zdawałoby się podobnych albumów. Teoretycznie poszczególne zastosowane patenty i rozwiązania muzyczne są często cliché, ale dzięki temu, że powstałe na ich bazie dwanaście utworów o łącznej długości pięćdziesięciu dwóch minut zostały podane na świeżo, z pewnością rezonują z gustem wielu zwolenników tradycyjnego podejścia do heavy metalu. Mało tego. Wypadają soczyście, tryskają życiem i ekscytują. Mogą sprawić mnóstwo radości tym maniakom, którym wydaje się, że wszystko już słyszeli. Mogą też zawrócić w głowie nastolatkom, które dopiero co wyrabiają sobie muzyczne upodobania. Inspirują do wzięcia udziału w zabawie. Tylko czekają, by nadać komuś wkraczającemu w dorosłość treść i sens życia. Powodują, że najbardziej nieśmiałe osoby zaczynają śpiewać i niewerbalnie okazywać euforię. To jest dojrzały metal, więc liryki naturalnie nie niosą szczególnie radosnych ani naiwnych treści, ale metalowa dusza płonie przy tym albumie pozytywnie uskrzydlającym ogniem. Mimo że mamy do czynienia z debiutanckim longplay'em nowopowstałego zespołu, który brzmi bardzo współcześnie, to moim zdaniem sound perfekcyjnie łączy najlepsze cechy nowoczesności i old schoolu. To tutaj wyznaczane są potencjalne trendy i wzorce do naśladowania dla kolejnych pokoleń heavy metalowców XXI wieku (nadzieja umiera ostatnia). Masywny i muskularny, wgniata w fotel jak analogowe produkcje nigdy by nie wgniatały, ów dźwięk nie pozwala jednocześnie zapomnieć, że pochodzi od ludzi z krwi i kości. W pewnym sensie "Blood In

Blood Out" jest organiczne, a już na pewno autentyczne. Szczerze podano na nim serce na tacy i kazano się częstować, ile zapragniemy. A jeśli nasz głód takich dźwięków jest wiecznie niespożyty, to tym lepiej. "Bierzcie i pijcie z niego wszyscy. To jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za Was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę". (6)

Iron Kingdom - The Blood Of Creation

2022 Self-Released

Już na poprzednim albumie "On The Hunt" ta kanadyjska grupa zaproponowała tradycyjny, melodyjny heavy metal na wysokim poziomie, znacznie ciekawszy niż na pierwszych płytach. Teraz, kiedy skład z nową gitarzystką Megan Merrick okrzepł, a pandemiczna przerwa dała dużo czasu na komponowanie i dopracowanie materiału, Iron Kingdom weszli na znacznie wyższy poziom. Inro jak intro, ale "Sheathe The Sword" po prostu zachwyca, łącząc wpływy starego Rainbow z epickim metalem lat 80. Równie archetypowy jest "Queen Of The Crystal Throne", "Hunter And Prey" to dynamiczny i melodyjny US power, a "Witching Hour" łączy nie tylko takie akcenty, ale też echa dokonań Iron Maiden, szczególnie w warstwie gitarowej. Mógłbym tu śmiało wymienić kolejne utwory, ale mija się to z celem, lepiej po prostu ich posłuchać. No i finał, trwający ponad 13 minut, "The Blood Of Creation", prawdziwy majstersztyk - jeśli Chris Osterman, jednocześnie świetny wokalista i Megan Merrick na kolejnych płytach pójdą tym śladem, to o dalsze losy Iron Kingdom możemy być spokojni. (6)

Wojciech Chamryk

Ironhawk - Ritual of the Warpath 2022 Dying Victims Brud, obskurność i surowizna. To pierwsze trzy słowa, jakie przychodzą mi na myśl podczas obcowania z pierwszym longplayem australijskiego Ironhawk. Grupa ta gra dość specyficzne połączenie punku, speed metalu i blacku (w jego wczesnej formie). Jeśli chodzi o proporcje, to tego pierwszego jest tu najwięcej, jednak absolut-

RECENZJE 154

nie fakt ten w żaden sposób nie zaburza metalowego charakteru. Granie tych gości (i jednej gościówy) można określić jako spotkanie archaicznego Bathory z The Exploited z okolic "Fuck The System". Dodajmy jeszcze do tej całej mieszaniny obskurną, wręcz piwniczną produkcja, która wcale nie wynika z jakichś ograniczeń kapeli, tylko jest planowanym, dobrze skalkulowanym zabiegiem. Jeśli chodzi o celowe zohydzanie własnej muzyki, to Ironhawk osiągnął w tym perfekcję, wyprzedzając tym samym nawet niekwestionowanych mistrzów w tej dziedzinie, czyli Darkthrone. Ten album brzmi naprawdę przeokropnie (i przepięknie zarazem). Jeśli chodzi o power, to "Ritual of the Warpath" można śmiało porównać do spotkania przesympatycznego pana noszącego markowe ubrania w jakiejś ciemnej uliczce. Przy czym trzeba tu zaznaczyć, że owy dżentelmen nie jest z tych, co bawią się w jakąś zbędną kurtuazję i spoufalanie się. Nie jest on ulicznym psychologiem - wolontariuszem (nie usłyszysz od niego pytania "Masz jakiś problem?"). Nie zamierza on też wchodzić w rolę darmowego przewodnika dla zbłąkanych turystów (nie masz co liczyć na pytanie "Zgubiłeś się?"). Po prostu od razu bez żadnego pardonu wali w mordę, a gdy już padniesz na ziemię, to dostajesz jeszcze parę kopniaków głowę i brzuch. Na "Ritual of the Warpath" też nie uświadczysz żadnego zbędnego pieszczenia się. Dostaniesz za to serię konkretnych ciosów. Żadnych ładnych melodyjek, żadnych ozdobników czy innych duperel. Ten album to po prostu jedna wielka cuchnąca ohyda. I tak ma k***a być!!! Amen. (5)

nie słyszymy, ale za to od razu czujemy, że muzycy tej formacji podchodzą do swojej muzyki z dużą dozą ambicji. Większość kompozycji z tej płyty bije w nas swoją bezpośredniością, która ma swoje źródła w klasycznym heavy metalu i power metalu. W takich wypadkach dla większości Brazylijczycy będą kojarzyć się z Iron Maiden czy Helloween. Ma to jakieś uzasadnienie. Czasami jednak mamy nieśmiałe wycieczki w rejony progresywnego metalu, które niosą lekkie echa Queensryche, Fates Warnig czy Symphony X. Kolejny ważnym wykładnikiem muzyki Ivory Gates są melodie, wręcz znakomite, które są podkreślane niezłym głosem Felipe Travaglini. Partie instrumentalistów są wymyślone i zagrane z naprawdę dużą wyobraźnią, acz bez nastawienia do jakiegoś zawiłego gmatwania. Pewnie dlatego perkusja pracuje konkretnie, bas miło pulsuje, a gitara kreuje świetne pasaże i niezłe sola. Ten efekt podkreśla świetne brzmienie, dzięki czemu każdy instrument ustawiony jest w odpowiednich proporcjach i słyszany jest naprawdę klarownie. Wszystko zaś oplata aura przychylności i pewnego optymizmu. Wystarczy posłuchać sobie instrumentalnego "Duality" , w który dodatkowo wpleciono fragment inspirowany latynoskim folkiem. Swoją drogą znakomity pomysł. Świadczy to, że muzycy kładli mocny nacisk na urozmaicenie swoich kompozycji i w zasadzie udało im się osiągnąć ten cel. Na pewno nie można powiedzieć, że utwory wyszły spod jednej sztancy. Dla przykładu tą różnorodność podkreśla coś na wzór ballady i wolnej klimatycznej pieśni, jaką jest "The Leaves of Winter". Album kończą dwa bonusy. "Betrayal Of The Heart" i "Devil's Dance". Pochodzą z wcześniejszych wydawnictw Ivory Gates, ale po raz pierwszy zaśpiewane zostały przez Felipe. Poza tym pierwszy z nich bardzo wyraziście zaznacza fascynacje Brazyliczyków melodyjnym progresywny metalem. Ogólnie "Behind The Wall" to całkiem niezła pozycja, tylko czy zdoła zaistnieć w takiej przepastnej masie nowości z progmetalowego świata? (3,7)

\m/\m/

Jaded Heart - Heart Attack

2022 Massacre

taki melodyjny metal (teraz określany hard rockiem) był na topie. Jaded Heart mieli jednak pecha o tyle, że na poważnie zaczęli działać pod koniec dekady, kiedy czas świetności takiego grania właśnie mijał. Nic sobie jednak z tego nie robili, wyrastając z czasem na jedną z ikon melodic rocka nie tylko w Niemczech, ale też i w Europie. "Heart Attack" bez dwóch zdań ugruntuje tę pozycję, bo to materiał kipiący energią i przy tym niesamowicie przebojowy. Co numer, to przebój - nie ma w tym stwierdzeniu krzty przesady. Do tego nie jest to jakieś mdłe pitolenie, bowiem nie brakuje tu mocnych riffów, soczystej sekcji i dynamicznego śpiewu Johana Fahlberga. Więcej, w niektórych utworach robi się naprawdę ciężko i mrocznie ("Midnight Stalker"), a "Lady Spider" to wręcz speed/thrashowa galopada. I takie podejście rozumiem - tu nikt, mimo wieku i stażu, nie rozmienia się na drobne, nie ma też epatowania dawno wyblakłymi patentami, ale jest nowa jakość oparta na świetnych wzorcach sprzed lat. (5)

Wojciech Chamryk

z biegiem lat wpada w pułapkę systemu, zaś muzycznie dopracowany i urozmaicony. Czasem, jak dla mnie, zbyt nowoczesny, podbity elektroniką ("Rise Up", "Living The Dream" czy zbyt wypolerowany brzmieniowo "Tears Of Blood"), ale numer tytułowy, mroczny i podniosły "Black Sun" czy "Desire" o mocy porównywalnej z Black Sabbath ery Ronniego Jamesa Dio sprawiają, że szybko zapominamy o tych zbędnych w sumie ozdobnikach czy niedociągnięciach, albo raczej robieniu oka do młodszej publiczności. A przecież tuż obok czają się jeszcze zróżnicowany "Tortured Soul", wzbogacony chóralną partią i z mocnym śpiewem lidera, przejmujący "Dark Night" oraz iście epicki "Requiem", balladowopodniosły finał płyty. I tak jak Turner zwykle nie schodził na swoich płytach poniżej pewnego, dość wysokiego poziomu, to na "Belly Of The Beast" zaproponował coś odmiennego i do tego ciekawego - najwyraźniej coś takiego jak druga, a może nawet i trzecia, młodość jest jak najbardziej możliwa. Hughes, Osobourne, teraz Turner - kto następny? (5)

Wojciech Chamryk

Katatonia - Sky Void of Stars

2023 Napalm

Joe Lynn Turner - Belly Of The Beast

2022 Mascot

Ivory Gates - Behind The Wall

Brazylijski Ivory Gates zaliczany jest do grona zespołów progresywnego metalu. Na "Behind The Wall" może tego bezpośrednio

Weterani melodyjnego hard'n' heavy trzymają się mocno, a ich 15, tak więc w pewnym sensie jubileuszowy, album pokazuje, że wena wciąż im dopisuje. Zespół podkreśla, że podczas nagrań nie używano sampli perkusyjnych ani komputerów, muzycznie jest to również powrót do lat 80., kiedy

Były wokalista Rainbow, Deep Purple czy Malmsteena ma już ponad 70. I nie dość, że głos wciąż mu dopisuje, chociaż śpiewa już znacznie niżej niż kiedyś, to jeszcze dojrzał wreszcie do tego, by przyznać, że praktycznie całe życie nosił perukę - łysienie plackowate dla gwiazdy rocka, szczególnie w latach 80., nie było czymś komfortowym. Jednak z włosami czy bez nie ma to żadnego znaczenia, bowiem Turner nagrał doskonałą płytę. Jeśli ktoś spodziewał się, że ten weteran sceny hard niczym już nie będzie w stanie zaskoczyć, otworzy ze zdziwienia gębuchnę: "Belly Of The Beast" to mocny, rasowy heavy metal. W warstwie tekstowej traktująca o tym, jak człowiek

Nigdy nie byłem fanem Katatonii. Nie wiem, za co podziwia się ten szwedzki zespół. Podejrzewam, że za melancholijną awangardę metalową, ale prawdopodobnie za coś jeszcze, gdyż Katatonia zdołała wybić się komercyjnie spośród silnej konkurencji i poziomem muzycznym nie odstaje od należących do tej samej estetyki formacji Leprous, Opeth oraz Astrakhan. Zapytałem kolegę, który siedzi w temacie. "W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych dominował death metal, druga fala black metalu dopiero się rozpędzała, więc takie granie jak Katatonia było świeżym powiewem. Ich początkowa twórczość była zaliczana do doom metalu, ale doskonale wplatała elementy death i black metalu. Do tego wiek, w jakim Blackheim (Anders Nyström, współza-łożyciel Katatonii) pisał ten materiał robi wrażenie - w momencie wydania debiutu "Dance of December Souls" (1993) miał 18 lat, z czego część napisał już wcześniej. Bardzo ważną rolę odegrała też demówka "Jhva Elohim Meth" (1992). Ale właśnie melancholia i mroczna atmosfera zapewniły im

2022 Green Bronto
RECENZJE 155

sukces. Większość zespołów grała bardziej doom / death metal, a Szwedzi dali swojej muzyce i swoim tekstom taki blackowy sznyt" . Czasy się zmieniały, muzycy Katatonii nie zamykali się w old schoolowych szufladkach i intensywnie eksperymentowali. Korzystając z wyjątkowej wyobraźni i czerpiąc inspiracje z obserwacji życia, pozwolili, by charakter zespołu swobodnie ewoluował. W efekcie "Sky Void of Stars" nie przypomina ich pierwszych dokonań, a wręcz bliżej mu do progresywnego rocka niż do dark metalu. Nowa Katatonia brzmi zbyt elegancko i kunsztownie, nie chcę użyć słowa "grzecznie", ale to nie jest dziki wkurw, tylko poukładana muzyka do grania w pozycji siedzącej z obowiązkowym wglądem do tabulatur. Słucham nowych utworów na świeżo i wydaje mi się, że ich wadą jest przerost formy nad treścią. Brakuje im chwytliwości, elementów natychmiast zapadających w pamięci. Brakuje w nich akcji. Miłośnicy Dream Theater do takich rzeczy przywykli, ja trochę się męczę. Nie zniechęcałbym jednak nikogo do zapoznania się ze "Sky Void of Stars". Doceniam, że ten album naprawdę fachowo zrealizowano - wykazano się na nim zmysłem do tworzenia niebanalnych struktur kompozycji, obdarzono go nietypową atmosferą i przyzwoitym brzmieniem. Całkiem możliwe, że wielu ludziom ta płyta przypadnie do gustu, a metalowcy z rockmenami będą gorąco dyskutować o niuansach poszczególnych utworów. Okazji do wymiany opinii nie powinno braknąć, ponieważ Katatonia regularnie koncertuje w Polsce. Już 24 stycznia 2023 zaprezentuje się w warszawskiej Stodole wraz z islandzkim zespołem post-metalowym Sólstafir oraz shoegaze / post-metalowym SOM. Cała trasa obejmie aż 31 występów w Europie oraz UK. (3)

K i l l R i t u a l - K i l l S t a r B l a c k Mark Dead Hand Pierced Heart 2022 Massacre

Na "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" muzycy z Kill Ritual kontynuują swoja podróż po amerykańskich odmianach heavy metalu. W swojski, oryginalny sposób łączą oni muzykę, którą próbuje się zamknąć w kategoriach amerykańskiej od-

miany power metalu, power/ thrashu i thrash metalu. Oczywiście oprócz tego jakieś inne naleciałości też się znajdą. Myślę, że nikt by się nie pogniewał gdyby użyto wobec nich definicji US metal. Ich kompozycje są przeważnie dynamiczne, ciekawie skonstruowane, dzieje się w nich naprawdę sporo, w dodatku umiejętnie poruszają się między zmianami temp i różnorodnością klimatów. Niemniej zawsze dążą do tego, aby trafiły bezpośrednio do fana oraz ozdobione są całkiem niezłymi, konkretnymi melodiami. Do tego dochodzi doskonałe wykonanie, gdzie instrumenty grają gęsto, z mocą, ale też z pewną dozą wirtuozerii. W wypadku albumu "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" jest to dziewięć różnorodnych kompozycji, utrzymanych na wysokim poziomie, przez co ciężko jest wybrać jakiś jeden, wyróżniający się fragment. Co prawda mnie wyjątkowo zauroczyła kompozycja "I Am The Night", która wyróżnia się niesamowitym i mrocznym klimatem, w dodatku bardzo wciągającym. Ogólnie dzięki tej wysoce skondensowanej integracji album znakomicie słucha się w całości, co jest dla mnie synonimem dobrej płyty. Teksty również dotykają ważnych, a nawet trudnych tematów. Wystarczy sięgnąć po singlowy "By The Hand Of God", który niby dotyczy krucjat, a jej bohater wierzy w boga i zaciekle walczy z poganami, a tak naprawdę mówi jak bardzo łatwo jest nas zmanipulować pod nośnymi i szczytnymi hasłami dotyczącymi patriotyzmu czy wiary w jedynego boga, ale wszystko jedynie dla zysku i władzy innych, niepohamowanych w swojej zachłanności ludzi. Wspominałem już o znakomitej grze instrumentalistów. Zwolennicy US metalu będą to naprawdę usatysfakcjonowani. Jednak trzeba dodać kilka miłych słów o wokaliście Chalice Blood Zresztą co ja będę się rozwodzić. Myślę, że dzięki "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart"Chalice może stanąć z podniesiona głową obok innych utytułowanych śpiewaków realizujących się w US metalu. Realizacja płyty, miks i mastrering również daje radę. Te dwa ostatnie zabiegi wykonywał sam Andy LaRocque, co samo w sobie jest już rekomendacją. Na koniec "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" ma również niezłe opakowanie w postaci okładki autorstwa Nathana Thomasa Millinera. Od początku recenzji prowadzę dość intensywne czadzenie odnośnie tego albumu, jednak US metal od lat ma już swoje ikony, które zdecydowanie trudno jest zdetronizować.

Niemniej brawa dla muzyków Kill Ritual próbują, jest to dobre dla samego US metalu, muzyków z tej sceny oraz dla fanów preferujących ten rodzaj grania. A "Kill Star Black Mark Dead Hand Pierced Heart" to po prostu mocny i bardzo solidny album, który warto znać. (4)

\m/\m/

Konquest - Time and Tyranny

Alex Rossi sam jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem. W myśl zasady, że lepiej jest pisać po swojemu i z nikim nie dyskutować, siada za sterem i pisze heavy metal. Heavy metal w stylu Heavy Load i Running Wild. Ale nie jest, jak Rolf - napisane przez siebie kawałki nagrywa sam, od gitar, przez bas, bębny, aż po wokale. Całość ubiera w naturalne, nieco oldschoolowe brzmienie w myśl kolejnej zasady, że istotą klasycznego heavy metalu jest brzmienie i to ono powinno znaleźć się w centrum płyty. Przyznam, że sama koncepcja na Konquest i pasja Alexa jest mi szalenie bliskasłuchając "Time and Tyranny" wyczuwam dużą sympatię do tego gościa. Sęk w tym, że trudno słuchać mi tej płyty z takim przejęciem i przekonaniem, jak słucham innych, współczesnych, ale klasycznie heavymetalowych wykonawców. Niby wszystko się zgadzagatunek, riffy, linie wokalne, same kompozycje doskonale spełniają "kryteria" klasycznego heavy metalu. Facet ma niesamowite wyczucie tej estetyki. Paradoksalnie, z drugiej strony to, co jest zaletą i co budzi we mnie sympatię, wpływa też negatywnie na odbiór tej płyty. Nie jestem w stanie się w nią wczuć, wkręcić, odbieram ją jako "płaską" i brakuje mi tej zbiorowej energii, jaką wytwarzają takie kapele z prawdziwego zdarzenia, jak Riot City czy Traveler Pewnie takie recenzje "od serca" i "na czuja" są ćwieka warte, ale przecież emocje to chyba jedyna rzecz, którą dziś warto w reckach przekazać (płyty możecie posłuchać niemal wszędzie za jednym kliknięciem myszki). Po cichu usprawiedliwiam się, że przy tej pasji, jaką darzę klasyczny heavy metal i przy tej ilości płyt tego gatunku, jaką przesłuchałam, chyba mogę sobie zaufać. A jak nie, to zawsze zostaje mi obejrzenie Konquest... na żywo - Alex koncertów nie gra sam. Może w wer-

sji zespołowej zespół mnie pozamiata. (3,7)

Krilloan - Emperor Rising 2022 Scarlet

Wraz ze szwedzkim Krilloan kontynuujemy podróż po współczesnej scenie melodyjnego power metalu. Formację poznaliśmy rok temu, gdy wydała EP-kę "Stories Of Times Forgotten". Odnaleźliśmy na niej melodyjny europejski power metal a la lata 2000. z przebłyskami inspiracji Blind Guardian, Gamma Ray, Helloween itd. Sporo w nim także grania w stylu włoskim, wystarczy wspomnieć o sztandarowym zespole Rhapsody (albo Rhapsody Of Fire jak kto woli). Ten że power był wtłoczony w kilka szybkich, rozbrykanych, nośnych i melodyjnych kompozycji. Nie inaczej jest teraz, bowiem podstawę nowej, pełnej płyty stanowi osiem wartkich kompozycji, plus orkiestrowe intro "Return to Melnibone" przed tytułowym utworem "Emperor Rising". Niby jest podobnie jak na EP-ce. Niby wszystkie walory muzyczny zostały zachowane. Niby brzmienia są zbliżone (znakomita selektywność), a rozhasane gitary przy akompaniamencie galopującej sekcji rytmicznej prą do przodu przez cały album. Jednak na "Emperor Rising" nie czuje tego pewnego powiewu świeżości, który był wyróżnikiem debiutanckiego wydawnictwa Krilloan. Jest tylko zwyczajnie, solidnie i nic więcej. Niby czujemy to zaangażowanie muzyków, a także ich werwę oraz zdyscyplinowane granie, a jednak muzycznie nie potrafią dodać czegoś ekstra, co pozwoliłoby spojrzeć na ich muzykę trochę inaczej niż na zwykły zespół. Jest to rozczarowujące doznanie, bo liczyłem, że to Krilloan w najbliższym czasie, przynajmniej lekko, ożywi i orzeźwi melodyjny power metal w Europie, a już na samym początku osiada na laurach. Najbardziej oddani fani tego stylu z pewnością inaczej podejdą do "Emperor Rising". Mają do tego prawo. Z pewnością znajdą parę momentów, które sprawią im satysfakcje. Natomiast dla mnie muzyka z tej płyty to typowe melodyjne power metalowe granie, którego wokół mamy pełno. (3)

Sam O'Black
2022 No Remorse
\m/\m/ RECENZJE 156

Leather - We Are The Chosen

2022 Steamhammer/SPV

Wokalistka Chastain miała bardzo długą przerwę, ale jej kariera po wydaniu przed czterema laty powrotnego albumu "II" nabrała rumieńców. Leather Leone nie zmarnowała pandemicznego przestoju, stworzyła z Vinnie Tex'em nowy album, a do tego, ciekawostka, nagrała go w Polsce, w białostockim studio braci Wiesławskich . Rozpędzony "We Take Back Control" na początek i już wiadomo, że będzie dobrze: riffy kąsają, refren jest wyrazisty, a Leather jak zawsze drapieżna. Kolejne utwory są bardziej różnorodne: "Always Been Evil" jest jeszcze ostrzejszy, a "Shadows" i "Off With Your Head" bardziej miarowe, co nie oznacza, że pozbawione mocy. Może też podobać się kompozycja tytułowa z patetycznym refrenem, a kolejnym mocnym punktem tego albumu jest mroczna, dramatyczna ballada "Hallowed Ground", zadedykowana Ronniemu Jamesowi

Dio. Żeby jednak nie było za dobrze końcówka albumu jest znowu ostra, dzięki niemal thrashowemu "Who Rules The World" oraz "The Glory In The End". W ostatecznym rozrachunku trochę doskwiera mi tu brzmienie perkusji, którą Braulio Drumond nagrał w Brazylii, ale mimo tego LeatherLeone śmiało może zapisać "We Are The Chosen" po stronie plusów. (4,5)

Wojciech Chamryk

stami. Jednak Keith Adamiak to śpiewak równie wszechstronny i obdarzony świetnym głosem (posłuchajcie "Only The Wicked"!), a do tego jedyny członek oryginalnego składu Dean Roberts zadbał o to, by nowy materiał trzymał poziom. Dlatego "Kill The Hunted" można śmiało postawić obok pierwszych płyt zespołu, skoro zawiera tak udane utwory jak: "Hit The Dirt", "Medusa", momentami balladowy "The Henchman" z gościnnym udziałem gitarzysty Whitesnake Joela Hoekstry czy surowy, powerowy "Road Rage". Są też utwory nośniejsze, bardziej przebojowe, by wymienić tylko tytułowy czy "Enslaved" - aż szkoda, że Leatherwolf przespali tyle czasu, ale może faktycznie potrzebowali go aż tyle na stworzenie materiału niczym nie ustępującego tym sprzed lat? (5)

wszej chwili zaciekawić skrzypcowo-gitarowym pojedynkiem Karen Barg - Sean Kelly, ale "wokalne" wyczyny liderki i tak w końcu wychodzą na pierwszy plan. Gdyby Lee Aaron była nauczycielką czy sprzedawczynią pewnie mogłaby już przejść na emeryturę. W show biznesie wygląda to niestety inaczej, a nie każdy jest Grzegorzem Markowskim, tak więc pewnie jeszcze przez lata będą ukazywać się jej kolejne, coraz słabsze, albumy, cieszące jednak tylko coraz mniej liczne grono najwierniejszych fanów. (1)

Wojciech Chamryk

Lost Society - If The Sky Came Down

2022 Nuclear Blast

Tak z 10 lat temu ta fińska ekipa grała oldschoolowy thrash, a jak pamiętam z takiego "Fast Loud Death" wychodziło to jej naprawdę nieźle. Z każdą kolejną płytą było jednak coraz nowocześniej, aż na najnowszym albumie Samy Elbanna osiągnął dno. Jego zespół gra więc teraz jakiś nudny, niewydarzony metalcore/nowoczesny metal. Syntetyczne brzmienia, skrecze, riffy przytłumione elektronicznym pulsem, melodyjne refreny śpiewane czyściutkim głosem - czyli standard, mający się jednak nijak do metalu w moim rozumieniu tego słowa. (1)

L i v i n g W r e c k a g e - L i v i n g

Wreckage 2022 M-Theory Audio

Leatherwolf - Kill The Hunted

2022 ROAR!

Fani heavy/power metalu pamiętają ten zespół dzięki pierwszym albumom: dwóm noszącym ten sam tytuł "Leatherwolf" oraz "Street Ready". Potem bywało już różnie, ale od roku 1999 Leatherwolf wciąż działa, zaś niedawno, po 15-letniej przerwie, wydał szósty album studyjny. W składzie nie ma już niestety wokalisty Michaela Olivieri, co jest też jednocześnie końcem firmowego znaku grupy, już w latach 80. występującej z trzema gitarzy-

Trudno nie docenić pracowitości niegdysiejszej królowej metalu, ale Lee Aaron już dawno jest na peryferiach sceny. Starzy fani hołubią płyty z lat 80., a nowi? Może kogoś zainteresują mdłe, popowe piosneczki z "Elevate", ale zwolennicy metalu czy nawet mocnego rocka nie mają czego na tej płycie szukać. Już w openerze "Rock Bottom Revolution" Aaron potwierdza bowiem, że hasełko "powerful, bluesy vocals" z promocyjnej notki jest tylko pobożnym życzeniem, zaś sam numer przy dużej dozie szczęścia może załapałby się w latach 80. na stronę B maxi singla ZZ Top. Głosową słabość i skromniutką skalę demonstruje też w balladzie "Red Dress" oraz w numerze tytułowym - starsza o blisko 10 lat Suzi Quatro gasi ją wokalnie na luzie. Są tu też zrzynki z Bad Company ("Freak Show") oraz próby mocniejszego grania ma modłę przełomu lat 60. i 70., ale o posmaku grunge'u ("The Devil U Know") czy hardrockowego ("Still Alive"), ale niezbyt udane. Przeważa jednak nudny pop, jak w "Highway Romeo" albo "Trouble Maker" - czasem tylko robi się w tych lżejszych piosenkach ciekawiej, jak choćby w zaśpiewanej wyżej "Heaven's Where We Are", ale The Bangles czy Belinda Carlisle robiły coś takiego już wieki temu i znacznie lepiej. OK, "Spitfire Woman" może w pier-

Określenie supergrupa jest ostatnio bardzo nadużywane: wystarczy, że kilku znanych z innych zespołów muzyków założy kolejny, już są tak nazywani. Jasne, Anthrax znają wszyscy fani metalu, nawet jeśli Jon Donais jest najmłodszym wiekiem i stażem członkiem tej grupy, Shadows Fall też jest rozpoznawalny. Nie znam jednak Let Us Prey czy Act Of Defiance, wymienionych na naklejce zdobiącej okładkę długogrającego debiutu Living Wreckage, tak więc podchodziłem do tej metalcore'owej supergrupy dość sceptycznie - tym bardziej, że jednym z tych jej mniej kojarzonych członków jest wokalista, a więc postać dla każdej formacji kluczowa. Jeff Gard daje jednak radę, chociaż da się wychwycić, że w tych bardziej melodyjnych partiach czuje się pewniej. Takowych zaś na albumie Living Wreckage nie brakuje: w sumie co utwór, to przebojowy refren czy jakiś charakterystyczny haczyk, który praktycznie od razu zapada w pamięć. Najefektowniej wypadają pod tym względem singlowe numery "One Foot In The Grave", "Breaking Point" i całkiem ostry "Endless War", jednak pozostałe w żadnym razie nie są jakimś tłem. Wyróżniłbym spośród nich dynamiczny "Blind Reality", momentami wręcz ekstremalny "The Voices Lied" i miarowy "Sink Below" ze świetną współpracą na linii gitarybas, ale nie jest na dłuższą metę płyta dla mnie. (4)

Wojciech Chamryk

Mad Max - Wings of Time

Nie do końca wiem czy "Wings of Time" mi się podobał, z pewnością miał kilka naprawdę dobrych momentów, jak solówka w "Rock Solid" czy refren z "A Woman Like That", ale znacznie więcej momentów które po prostu mnie nudziły, brakowało mi innowacji za zestawem perkusyjnym, wydaje mi się, że można było niektóre partie bardziej urozmaicić. Czego nie można Mad Max'owi odebrać to, pasji i klimatu lat 80-tych, ta płyta nim żyje i ocieka. Wspomniana dekada jest jej miejscem i myślę, że w tamtych czasach zaprowadziłaby Mad Max znacznie wyżej niż doprowadzi ich dziś. Melodyjność to też spory atut tej płyty, zdarzały się naprawdę porządne i wpadające w ucho refreny. Czy posłuchałbym jeszcze raz? Trudno powiedzieć, raczej wątpię, ale czy posłuchałbym kolejnej płyty Mad Max? Z pewnością, los dla tego zespołu nie był litościwy, więc podziwiam ich obecnych i byłych członków kapeli i cieszę się, że dalej chcą grać muzykę i się rozwijać. (3.5)

Szymon Tryk

Wojciech Chamryk Lee Aaron - Elevate 2022 Metalville Wojciech Chamryk
2022 ROAR!
RECENZJE 157

Magical Heart - Heartsonic

2022 Fastball Music

Na płycie "Heartsonic" zespołu Magical Heart, miałem zetknąć się z melodyjnym rockiem, a wysłuchałem całkiem niezłego melodyjnego heavy metalu, który w wykonaniu Niemców jest zderzeniem sleaze czy glam metalu w stylu Bon Jovi, Mr. Big, Def Leppard z heavy metalem Scorpions (z okresu "Blackout"), a nawet Accept z czasów z Udo Dirkschneiderem (posłuchajcie głównego riffu z "It Could Go On (Forever)". Odnajdziemy też inne wpływy, jak grunge, gothic, postpunk, melodyjny rock, ale to są zaledwie liźnięcia, niewielkie niuanse, które dodają kolorytu i tak dość fajnej muzie. "Heartsonic" to jedenaście całkiem zgrabnych, dynamicznych, bezpośrednich, niekiedy zadziornych kawałków, ze wpadającymi w ucho melodiami, znakomitymi riffami oraz całkiem nośnym groovem sekcji rytmicznej. Nad wszystkim unosi się lekko chropowaty, rockowy, ale pełny melodii głos wokalisty Christiana Urnera . Czasami przypominał mi on Jo Amore Ogólnie "Heartsonic" stało się dla mnie miłym zaskoczeniem. Myślę, że tak samo będzie z każdym innym fanem hard'n'heavy. Tym bardziej że przysłuchując się każdemu z kawałków z krążka, dochodzimy do wniosku, że jakby jakiś radiowiec trochę się przyłożył, mógłby je wszystkie spokojnie wylansować. Album ma też dobrą produkcję i brzmienia, także w tych kwestiach fan ma też sporą strefę komfortu. Jak wiadomo, aktualnie słuchacz ma całe mnóstwo możliwości wyboru wśród podobnych sobie wydawnictw. Niemniej spróbujcie dać szansę Magical Heart i ich nowej płycie "Heartsonic". (3,5) \m/\m/

Man Machine Industry - Eschaton I

2022 GMR Music Group

Mam kasetę Slapdash z roku 1996, nagraną z udziałem Jhonnyego Bergmana . Wtedy był "tylko" perkusistą, teraz śpiewa w Man Machine Industry . Nie mam zbytniego przekonania do dokonań ludzi, parających się przed laty nowoczesnym metalem czy metalem industrialnym, teraz zaś wykonującym jego bardziej tradycyjne odmiany, zaś ten mu-

zyk jest klasycznym przykładem takiej właśnie postawy. Może to naturalna ewolucja, może koniunkturalizm, nie mnie to oceniać, ale zawartość "Eschaton I" niczym mnie do siebie nie przekonała. Proste, surowo brzmiące utwory, bardzo stereotypowe, oparte na schematach, bez ciekawych melodii - dziękuję, to nie dla mnie. Fakt, że najciekawsze z nich są te z odniesieniami do industrialu, tak jak "Reckonig Day", też o czymś świadczy. (1)

Wojciech Chamryk

się zawezmą i wytrwają w postanowieniu, mogą nam zapewnić kilka fajnych albumów, a jak przy okazji wskoczą do tej czołówki to po prostu tylko ich zysk. Czego w sumie im życzę. Teraz jednak czekam na pełniaka. (3,5)

\m/\m/

bowym opłakiwaniu, a nawet wyją "u-u-u". Gitara łka na tle monumentalnej, potężnej sekcji. Ależ się porobiło. A cóż to - solówki flamenco? Ja Cię kręcę. Ciekawe, co dalej? O, cover Kansas. Rozpędzona, nieokrzesana, dzika interpretacja "Carry On Wayward Son" daje radę. Myślę, że Mechanic Tyrants potrafią rozkręcić nawet ponuraków. Czekam na dużą płytę. (3,5)

Mechanic Tyrants - Meanhattan 2022

Mantic Ritual - Heart Set Stone

2022 M-Theory Audio

W roku 2009 Mantic Ritual debiutował albumem studyjnym "Executioner" w barwach Nuclear Blast. Myślę, że każda formacja chciałaby tak wystartować. Coś jednak poszło nie tak i wkrótce kapela się rozleciała. Dopiero z rokiem 2020 muzycy z nią związani zaczęli próbować przywrócić zespół do życia. Efektem tego rekonesansu jest tegoroczna EP-ka "Heart Set Stone". Zawiera ona trzy autorskie utwory oraz trzy covery. Owe przeróbki informują nas, z czym w zasadzie mamy do czynienia, bowiem prezentują trzy różne środowiska, które najmocniej wpłynęły na muzykę Amerykanów. Tak więc mamy punk/hardcore w postaci utworu "Race Against Time" z repertuaru G.B.H., "Black Funeral" heavy metalowego Mercyful Fate oraz "Cross Me Fool" speed/thrash metalowego Razor. Natomiast słuchając autorskich kompozycji można dodać wpływy takich zespołów jak Municipal Waste, czyli ogólnie crossoveru. Te wspomniane trzy kawałki są nawet ciekawe wymyślone, trochę się w nich dzieje, potrafią też porwać, w dodatku są zgrabnie i sprawnie zagrane. Brzmi to też dobrze, także zagorzali fani thrash metalu i jego pochodnych pewnie z chęcią zapozna się z zawartością "Heart Set Stone". Nie sądzę jednak, żeby Amerykanie trafili do czołówki tej sceny, moim zdaniem jest zbyt duża konkurencja. Niemniej jak

"Meanhattan" to dopiero pierwsze EP Mechanic Tyrants, dlatego zabierając się do jego słuchania przyjąłem założenie, że nie będę zbyt wybredny i zwrócę uwagę przede wszystkim na autentyczność i pasję w grze. Natychmiast zauważyłem, że zespół ma to coś, co elektryzuje w rock'n' rollu: epatuje młodzieńczym wigorem, szaleje na całego, chce coś światu wykrzyczeć i najlepiej kwitnie w zabawowej atmosferze. Ich zagrywki nie wydają mi się szczególnie pomysłowe, ale chętnie się z nimi oswajam, bo czuję, jak wiele sprawiają im frajdy. Taka ekspresyjność z miejsca mi się udziela. Przez pierwsze trzydzieści sekund trwania EP nie wiedziałem jednak jeszcze, że czeka mnie proto - speed metalowa gonitwa. Podejrzewałem, że usłyszę raczej stylową balladę typową dla nurtu NWOBHM. Wtem numer "Denied" zaskoczył jednostajnie piłującym riffem, po którym wybrzmiały dwa mini przejścia na perkusji, zwiastujące tak ekscytujący zryw, że aż przypomniałem sobie o debiucie Metalliki. Jejku, jak ja "Kill'Em All" lubię, a wieki nie słuchałem. Cały kawałek "Denied" naszpikowano perkusyjnymi patentami zupełnie takimi, jakie zapamiętałem u młodego Larsa Ulricha (choć pamięć bywa zawodna, więc możliwe, że gary jakoś inaczej w "Whiplash" z "Motorbreathem" kopciły). Najbardziej jednak porywają spontaniczne zrywy, zawadiackie okrzyki, zawodzące solówki gitarowe i postawa: "jutro koniec świata, dziś rozrabiamy". Nic to, że gitary w drugim numerze "Granada" chodzą jakby identycznie. Szajba nadal odbija, aż lat człowiekowi ubywa od słuchania. Tytułowy "Meanhattan" musi być inny, skoro trwa sześć minut, przecież prawda? Chyba organista kościelny dołączył do parapetówy. Nieważne. Robi się tajemniczo, bije dzwon, śpiewają o jakimś pogrze-

Medival Steel - Gods Of Steel

2022 Self-Released

Medieval Steel wraz ze swoją debiutancką EP-ką z roku 1984 przeszedł do panteonu heavy metalu i generalnie stał się nieśmiertelny. Niestety mam wrażenie, że ci, co są zapatrzeni w nagrania formacji z tamtego okresu, słuchając nowej płyty "Gods Of Steel" będą bardzo rozczarowani. Wszystko przez to, że Medieval Steel na nowej płycie bardziej przypomina Judas Priest z płyt "Painkiller" i "Firepower", czyli ogólnie jest bardziej nowoczesny. Co prawda, słuchając kawałków "Soldiers of Fortune", "Stargazer" czy "Satanic Garden" można doszukać się starego Medieval Steel. Starzy fani mogą to zaakceptować, tak samo jak teksty, które dla mnie zbytnio nie odbiegają od tych z początku kariery zespołu. Natomiast utwory "Gypsy Dancer", "Great White Warrior" , "Maneater" już bardziej przypominają to co działo się na początku lat 90. w metalu w ogóle. Cięższe i ostrzejsze gitary, mocarniejsza sekcja rytmiczna. Mamy też metalową balladę "Memories", o której można powiedzieć, że jest łącznikiem starej i nowej wizji muzycznej Amerykanów. O dziwo odświeżony heavy metal Medieval Steel mnie odpowiada. Fakt, coś jeszcze mnie tam dręczy, żeby dobrze było posłuchać starego Medieval, ale wiem, że przyzwyczaję się do kolejnych nowych albumów Medieval Steel. Jeżeli w ogóle się doczekam. Bardzo dobrze wypada również wokalista Bobby Franklin Nie wyciąga tak wysoko jak kiedyś, ale generalnie daje radę i jest mocnym punktem zespołu. Całość płyty brzmi znakomicie, czuć moc, którą jeszcze podkreśla klarowność soundu. Zupełne przeciwieństwo "Dark Castle". Pewnie nie przekonam zagorzałych fanów starego Medieval Steel, ale może

Cerveza Blanca Sam O'Black
RECENZJE 158

niech się trochę wysilą i być może zaakceptują nowe oblicze i "Gods Of Steel" da im trochę radości. (4)

\m/\m/

Metalian - Beyond the Wall

2022 Temple of Mystery

Dwadzieścia lat temu kanadyjski wokalista i gitarzysta Ian Wilson uznał, że potrafi krzyczeć i jednocześnie grać harmonie gitarowe na wzór Judas Priest. Założył zespół o chwytliwej nazwie Metalian i przystąpił do tworzenia własnych utworów. Demo "Rock' n'Roll Anthems" (2005) zawierało aż dwanaście autorskich utworów, choć zostało wypalone na CD-R tuż po oficjalnym sformowaniu kapeli. Wynika stąd, że Ian Wilson nie chciał robić cover bandu i od początku chętnie komponował. Teoretycznie za oficjalny debiut Metalian uznaje się LP "Wasteland" (2009), ale trwa on prawie połowę krócej od wspomnianej demówki (7 do 12 numerów, 32 do 50 minut) i ukazał się pod szyldem MetalianMusic , czytaj: wyszedł własnym sumptem. Kapela bynajmniej nie spoczywała na laurach, zmieniała się, a poprzez EP "Metal Fire & Ice" (2015) przypieczętowała obecny skład, w którym od początku ostał się tylko Ian. Od tego momentu sprawy nabrały rozpędu. Odświeżona wersja Metalian zaczęła intensywnie wzbogacać dyskografie o kolejne płyty: "Midnight Rider" (2017), "Vortex" (2019) i "Beyond the Wall" (2022). Stylistycznie wpisują się one w NWOTHM, ale nie zyskały statusu czołowych przedstawicieli tego nurtu. Po części z powodu niechęci Iana do odbywania zbyt długich tras, ale przede wszystkim ze względu na mało wyróżniającą się zawartość. Odnoszę wrażenie, ze wszystko to już gdzieś słyszeliśmy w znacznie bardziej przekonującym wykonaniu. Moim zdaniem, "Beyond the Wall" składa się z solidnych kawałków, tylko że nie wychodzą ona poza bycie OK. Wierzę, że akurat entuzjazmu zespołowi nie brakuje. Grają, bo chcą. Nie udało się jednak tego entuzjazmu przełożyć na płytę. W każdym razie jakoś nie czuje, żeby mi się udzielało. Z typowego heavy/speed przywołującego pradawnego ducha wyłamuje się na wpół hard rockowa nuta z umiejętnie wykreowaną atmosferą pt. "Solar

Winds". Słoneczne wiatry sprawnie przełamują monotonie płyty. Podoba mi się jeszcze końcówka w postaci "Dark City", gdyż wydaje mi się, że trochę bardziej przyłożono się do jej opracowania. Jako całokształt płyta nie ma jednak mocy przebicia Metalian do wyższej ligi w swojej niszy. (2,5)

M i r r o r - T h e D a y B a s t a r d Leaders Die 2022 Cruz Del Sur Music

Jeśli szukacie jakiegoś oldschoolowego, surowego jak śledź amerykańskiego heavy metalu z epickim zacięciem to zajrzyjcie na... Cypr. Ten mroczny, ascetyczny i naturalny heavy metal wykuwa się pod słonecznym niebem jednego z najgorętszych miejsc w Europie. Aż trudno uwierzyć, że jest w nim tyle "brudu", kroczących epików (jak "Stand, Fight, Victory"), a nawet garść Manilla Road. Z drugiej strony jest też coś z hard rocka lat 70., są i maidenowe harmonie (jak w "All Streets are Evil"). Organiczny efekt potęguje celowo nieco "niechlujny" wokal Jimmy'ego Mavromatisa oraz brzmienie, które według muzyków ma intencjonalnie nawiązywać do złotej ery metalu. Według zespołu zasadza się ono jedną nogą w latach 80., a drugą w 70. i odpowiada za nie nie tylko producent, Kostas Kostopoulos, ale też sposób grania i komponowania Tasa, którego pewnie kojarzycie z Elecectric Wizard, zespołu, który kłania się wspomnianej dekadzie w pas. "The Day Bastard Leaders Die" to już trzeci krążek zespołu. Nie jest to płyta łatwa i chwytliwa, ale dzięki temu nie jest też banalna i oklepana. Więcej, jest w niej jakaś szlachetność, która wciąga słuchacza. (4)

Strati

sie i Toma Eakina na perkusji. Sam też śpiewa, gra oczywiście wszystkie partie gitar, a wokale również popełnia Stephany Dudas, czyli piękniejszy członek zespołu. Damski głos brzmi łagodnie, uzupełnia się z Michaelem Dużo na "IV" motoryki i mocnych partii, choć mieszają się one z lżejszymi motywami, wręcz lirycznymi czy nostalgicznymi. Na przykład kończący, instrumentalny "Feather", kojarzyć się mogący z "Fluff" Black Sabbath. Trójka muzyków nie rezygnuje w ogóle z ostrych, hard rockowych numerów. Kiedy nie angażuje się mocno Stephany, jest na "IV" naprawdę szybko i gęsto! Album "IV" to rzecz dość rzetelna, w miarę spójna i dynamiczna. Nie jest to album rzucający na kolana, choć zagrany solidnie. Udane łączenie melodyjności z cięższymi fragmentami. Dużo niezłych solówek serwuje nam lider, a sekcja pracuje niezwykle równo. Może podobać się elastyczność twórców, może zyskiwać krążek otwartym podejściem do mocnego grania. Szczypta nowoczesności gdzieniegdzie spada na klasyczne riffy. Chętnie również sięgają po ozdobniki klawiszowe, mające chyba dać trochę przebojowości i miłych akcentów. Sporo jest tutaj muzyki zakorzenionej w klasycznym okresie hard rocka. Naturalnie podane są te kompozycje z duchem czasu - brzmią bardzo nowocześnie. Nie są jednak złe w swojej konstrukcji. Nie razi mnie w ogóle na "IV" lekka przebojowość, ani też jakieś nawiązania do współczesności, bo produkcja jest mięsista i na szczęście nie słychać, żeby album wyglądał jak wyciągnięty z komputera. Warto posłuchać, bo to mimo wszystko granie mogące zaintrygować i przyciągnąć na dłużej.

że nawet trzeciego sortu. Nie da się nie zauważyć, że w porównaniu z "The Fifth Of Doom" sprzed dwóch lat okrzepli, poprawili warsztat, znacznie mocniej również brzmią, ale to w sumie sprawy oczywiste, szczególnie w przypadku zespołu ze znacznym już stażem i sześcioma albumami na koncie. Przypuszczam, że gdyby nie konieczność napisania recenzji nie dotrwałbym nawet do połowy tej płyty, a gdzie mowa o kilku odsłuchach. I to nie dlatego, że jest zła, raczej dlatego, że jest wtórna, przewidywalna - to łojenie na jedno kopyto z nieliczymi przebłyskami w postaci "A Moment Of Silence" i "My Prophecy" Do tego każdy z tych ośmiu utworów trwa ponad pięć minut, co jest zdecydowaną przesadą, jeśli nie potrafi się zainteresować słuchacza przez tak długi czas. (2)

Wojciech Chamryk

Mythosphere - Pathological

2022 Cruz Del Sur

MJM - IV

2020 TomAtom

Album "IV" to najnowsza propozycja grupy MJM. Skrót pochodzi oczywiście od imienia i nazwiska gitarzysty, Michaela J. Millera, który zaczynał swoją przygodę w grupie Rapid Tears jeszcze w końcu lat 70. Swoją twórczość opiera głównie na hard rocku i heavy metalu, co też słychać i w tymże albumie. Nagrał on "IV" z towarzyszeniem sekcji rytmicznej w postaci Zsolta Henczely na ba-

Mosh-Pit Justice - Crush The Demons Inside

2022 Punishment 18

U Mosh-Pit Justice bez zmian, wciąż grają thrash drugiego, a mo-

Mythosphere to formacja powołana przez gitarzystę Victora Arduini, aktualnie podpory znakomitego duetu Arduini / Balich oraz byłego muzyka Fates Warning . A także basistę R ona McGinnisa, wokalistę i gitarzystę Dana Ortta oraz perkusistę Darina McCloskey'a, których kojarzę głównie z Pale Divine. Panowie działają i działali również w innych projektach. Mythosphere nakierunkowany jest głównie na heavy/doom utrzymany w jego klasycznych formach znanych z lat 70. Jednak czasami można odnaleźć w nim opary psychodelicznego rocka, patos epickiego heavy metalu oraz wyłowić pewne odcienie progresywnego rocka. Daje to niesamowity efekt przynajmniej dla ludzi tęskniących za tą minioną epoką. A to za sprawą bardzo kreatywnego podejścia do tematu wspomnianych muzyków. Mamy więc rozmach, pasję, namiętny indywidualizm, a niekiedy po prostu magię. Już rozpoczynający "Ashen Throne" bezpowrotnie wciąga słuchacza. Natomiast wraz z kolejnymi trzema utworami "King's Call To Arms", "For No Other Eye" i tytułowym "Pathological" to zainteresowanie stopniowo wzrasta i właśnie wśród nich szukałbym tego kawałka, który miałby być najbardziej reprezentatywnym dla tego albumu. Wraz z "Walk In Darkness" zespół uzyskuje swój najwyższy pu-

Adam Widełka
RECENZJE 159

łap i utrzymuje go do samego końca płyty. Można pokusić się o tezę, że muzycy Mythosphere otarli się o pewną dozę geniuszu i perfekcji, jednak wszystko w ramach znanego nam doskonale stylu muzycznego. No cóż, nie będę ukrywał, mocno zauroczyła mnie propozycja debiutu doświadczonych Amerykanów. Bardzo podobają mi się ich klasyczne ciężkie riffy i gitarowe sola, znakomity, równie klasyczny, pełny mocy oraz melodii wokal, no i mroczna oraz hipnotyczna sekcja rytmiczna, gdzie bas czaruje swoim pulsem, a perkusja miarowo i dostojnie nadaje tempo muzyce (owszem, potrafi też przyśpieszyć). Bardzo podobają mi się kompozycje pełne werwy, klimatu, smaku, a także wyrafinowania. Oczywiście zdecydowanie pomaga produkcja oraz pełne i czyste brzmienia instrumentów. A teksty też nie należą do tych błahych. Chyba długo nie oderwę się od tego krążka. (5)

\m/\m/

chać, że Night Lord nie zafiksował się wyłącznie na graniu z ósmej dekady minionego wieku, co tylko wyszło temu materiałowi na dobre. Ale taki "Wild", "On Through The Night" i instrumentalny "Eclipse" równie dobrze mogłyby powstać właśnie wtedy, co tym lepiej świadczy o ich klasie i stylu. W sumie mógłbym tu wymienić po kolei wszystkie utwory, ale nie ma to większego sensukażdy może tej płyty posłuchać i wyrobić sobie na jej temat własne zdanie. Ja jestem za, nie ma innej opcji. (4,5)

Wojciech Chamryk

Officer X - Hell Is Coming

Night Lord - Death Doesn't Wait

2022 Ossuary

Następny debiutant w barwach Ossuary i kolejne potwierdzenie faktu, że tradycyjny heavy metal ma się w Polsce lepiej niż dobrze. Jeszcze 20-25 lat temu nie było to wcale tak oczywiste, a tu proszę, młode zespoły startują teraz od takiego poziomu, że nie ma zmiłuj. Night Lord zaczynał od krótszych, typowo niezależnych wydawnictw, z których cztery najciekawsze utwory wykorzystał również na długogrającym debiucie "Death Doesn't Wait". Dopełniły je mroczne intro "Out From The Darkness" i sześć najnowszych kompozycji, a całość to siarczysty speed/heavy z lat 80. rodem. Surowy, hałaśliwy, piekielnie dynamiczny, ale niepozbawiony też melodii, na czym szczególnie zyskują "Spirit From Hell" czy "Ostatni śmierci krzyk", jedyny w tym zestawie utwór zaśpiewany po polsku. I fajnie, bo słowa Mikołaja Reja "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają" nigdy nie przestały być aktualne. Na przeciwnym biegunie mamy bardzo intensywny w warstwie rytmicznej, ocierający się o thrash, "Power Of The Night" czy jeszcze ostrzejszy utwór tytułowy - sły-

2022 Self-Released Muzycy tej amerykańskiej grupy w żadnym razie nie wyglądają na nowicjuszy, a zawartość ich debiutanckiego albumu tylko to potwierdza. "Hell Is Coming" to ponoć heavy rock, ale nic z tych rzeczy, Officer X grają tradycyjny heavy, mocno zainspirowany nurtem NWOBHM. Stąd pewnie te odniesienia do hard rocka, bo przecież nowa fala brytyjskiego metalu nie wzięła się z niczego, ale generalnie mamy tu więcej tradycyjnego heavy, typowego dla lat 80. Jest więc jednocześnie mocno, ale też całkiem melodyjnie ("Moon Man" i "The Red Prince" nie tylko od razu "ustawiają" płytę, ale są jej świetną wizytówką), a lżejsze kompozycje ("Incandescent", "Hellfire") zyskują z kolei dzięki agresywnym partiom wokalnym. Odpowiadają za nie gitarzysta Rodrigo van Stoli i basista Peet Golan, tak więc one również są zróżnicowane. "The City And The Stars" to ballada zakorzeniona w bluesie, z kolei "Sam In Seven" jest bardziej tradycyjnie-metalowa, chociaż równie klimatyczna. No i perełka, długi, mroczny utwór "Lady Soledad" z patetycznym refrenem i aż trzema solówkami - nie miałbym nic przeciwko temu, żeby na kolejnej płycie Officer X było takich kompozycji więcej. (4,5)

Wojciech

Osyron - Momentous

2022 SAOL

Chamryk

Odpalając nową płytę kanadyjskiego Osyron liczyłem na konwencjonalną progresywną muzykę metalową. Tak kojarzyłem ten zespół do tej pory. Najwidoczniej z moją pamięcią coś nie tego, bo

"Momentous" praktycznie od razu zaatakowało mnie mieszanką nowoczesnego alternatywnego metalu i melodyjnego death metalu. W ten alternatywny metal z pewnością są dodane elementy groove metalu, nu metalu itd. Jednak otwierający płytę utwór "Anunnaki" zaczyna się mrocznym folkowo-akustycznym klimatem pięknie wpasowującym się w muzykę przygotowaną na ten album. Ciekawostką jest fakt, że te folkowe wstawki są autorstwa naszego rodzimego Percivala (to instrumentalna wersja Percivala Schuttenbacha). Kanadyjczycy wykorzystują tę kooperację jeszcze w utworach "The Deafening" oraz w tytułowym "Momentous" Wróćmy do "Anunnaki". Po tym klimacie od razu wjeżdża wspomniany collage nowoczesnego metalu i melo-deathu. Z czasem dołącza do tego raz klimatyczny, raz bardziej techniczny progresywny metal (z domieszką heavy metalu i power metalu) oraz bardziej stonowana i melodyjna wersja alternatywnego metalu. Wszystko pulsuje, mknie do przodu, zmienia się, aż trudno ustalić, kiedy jaki styl przechodzi w drugi. Także konstrukcja utworu wskazuje na progresywną złożoność. Kolejną ważną stroną "Anunnaki" są melodie, to one mimo wszystko nadają wyraz temu utworowi (całemu albumowi również). Takie kompozycje stanowią połowę albumu, a zaliczyć można do nich "Dominion Day", "The Deafening", "Beyond the Sun" i "Beacons". Oczywiście każda jest inna i ma swój charakter. Na wyróżnienie zasługuje "The Deafening", który w pewnym momencie ociera się o freejazz, co jeszcze mocniej podkreśla złożoność muzyki Osyron oraz ciekawego podejścia do niej przez Kanadyjczyków. Do tego grona zaliczyłbym jeszcze "Landslide", jednak ten kawałek jest jedynym takim bezpośrednim, na który składa się głównie mieszanka siermiężnego i rozpędzonego thrashu, groove metalu oraz melodeathu, ale zagranego tak, że wiadomo, iż grają to muzycy, którzy nie potrafią podejść w prosty sposób do grania. Jest też kilka kompozycji, które zdecydowanie są po stronie progresywnego metalu. I tak mamy klimatyczny i melodyjny "Sorrow and Extinction", troszkę mocniejszy i taki progresywno-power metalowy "Awake" oraz "Prairie Sailor" oparty na tle

wykreowany przez elektroniczne instrumenty, oraz czysty wokal (tak w tych bardziej współczesnych kawałkach wokalista potrafi się drzeć i growlować). Mamy też najdłuższy, tytułowy, dość ciekawie wymyślony "Momentous", w który w końcówce czuć wpływy nowoczesnością. Podobnie jest w "Awake", ale na mniejszą skalę. I tak przedstawia się całość najnowszej płyty Osyron. W sumie ciekawej i wciągającej. Nie wiem, czy wszyscy zdołają przedrzeć się przez te nowoczesne wpływy. Samemu nie zawsze udaje mi się docenić takie zabiegi, ale w wypadku Kanadyjczyków z czasem przyzwyczaiłem się do takiej formy progresywnego metalu. Jest po prostu trochę inaczej niż zawsze. Myślę, że sporym ułatwieniem jest również niezłe brzmienie i produkcja. Kanadyjczycy nie wyłamują się z ogólnych wysokich światowych standardów. Wspomógł ich Maora Appelbauma, który zremasterował całość nagrania. Pochwalić trzeba również muzyków, świetnie się sprawdzili na tej płycie, a szczególnie gitarzyści. No cóż, maniacy metalowego progresu mają kolejny tytuł do przesłuchania i zdecydowania co z nim dalej. (4)

\m/\m/

Pearls & Flames - Reliance 2022 Pride & Joy Music

Zauważyłem dziwną sprawę. Mam coraz cięższą przeprawę z zespołami grającymi melodyjny power metal, a z łatwością wchodzę w produkcje zajmujące się AOR-em i melodyjnym rockiem itd. Oczywiście z tymi lepszymi produkcjami. Wniosek, jaki mi się nasuwa to, że po prostu nie jestem przytłoczony takimi wydawnictwami, tylko z rzadka po coś tam sięgnę, co daje zdrowe podejście do całości takiego grania. Pearls & Flames został powołany przez cenionego szwedzkiego muzyka/twórcę/wokalistę Markusa Nordenberga. Jego stałymi współpracownikami stali się gitarzysta Sven Larsson i klawiszowiec Tomas Coox. Wkrótce dołączył też znany szwedzki gitarzysta, autor tekstów i producent Tommy Denander . W takim gronie powstał bardzo dobry debiutancki album "Reliance". Muzycy niczego nowego nie odkrywają, ale udało im się napisać kilka chwytliwych i melodyjnych kawałków rockowych, co w dzi-

RECENZJE 160

siejszych czasach nie jest niczym łatwym. Ich muzykę można kojarzyć z Toto, Journey, Asia, Survivor , Heart itd. Oczywiście szwedzcy muzycy potrafili przygotować kawałki po swojemu i z własnym brzmieniem. Najbardziej podobało mi się to, że mimo iż operują melodyjnym rockiem to, czasami potrafią przemycić hard rockowe inspiracje tak jak w songu "Wires And Frames". Zresztą chyba jedyna instrumentalna kompozycja na albumie. Pozostałe jedenaście pieśni to typowe radiowe hity lat 80. Jednak nie tylko do radia ta płyta się nadaje. "Reliance" to znakomite tło do codziennych zajęć, wieczornego wyciszenia, a o pracach przedświątecznych nie wspomnę. Oczywiście jak się lubi melodyjnego rocka. Pearls & Flames i ich "Reliance" jest tylko dla fanów AORu, ale może ktoś się trafi przez przypadek tak jak ja. Myślę, że co jakiś czas będę sięgał po ten krążek. (3,7)

\m/\m/

No i finał, mroczny i najostrzejszy "Beast With Two Backs" - nie mam pytań ani wątpliwości, zdziwię się tylko bardzo, jeśli kolejnego albumu Pursuit nie będzie firmować jakiś liczący się na metalowym rynku wydawca. (5)

Wojciech Chamryk

dna, ale generalnie Quartz nie komplikuje muzyki ponad potrzebę i nie słyszę w niej nic zawoalowanego. W związku z tym, doskonale nadaje się jako płyta wprowadzająca nowe pokolenia w świat autentycznego heavy metalu. Quartz może z powodzeniem pełnić funkcję entry-level bandu, ale w przeciwieństwie do Sabaton i Powerwolf, z niego się nie wyrasta wraz z egzaminem maturalnym. Bardziej doświadczonym słuchaczom nie ma czego tłumaczyć - ci rozpoznają się na "On The Edge Of No Tomorrow" już po wysłuchaniu dostępnej na YouTube zajawki, przygotowanej przez Classic Metal Records. (5)

Pursuit - Loose Lips

2022 Self-Released

Ha, takie granie było w Niemczech (wtedy RFN) wczesnych lat 80. całkiem popularne, a wiele grających później mocniej grup zaczynało właśnie od takiego, melodyjnego heavy rocka. Teraz historia zatacza koło i klasyczny hard'n'heavy znowu zaczyna interesować młodych muzyków. Pursuit debiutują "Loose Lips", prezentując archetypowe dla przełomu lat 70. i 80. dźwięki. Były to czasy kiedy hard rock stał się punktem wyjścia do powstania mocniej grających zespołów, jednak wciąż nie zapominających o melodii. Dlatego zawartość tej płyty jest bardzo chwytliwa: praktycznie każdy z tych ośmiu utworów mógłby wiele lat temu trafić na radiową antenę, a już szczególnie "Lovers Have Their Price" i "Your Last Kiss". Jednocześnie poszczególnym utworom nie brakuje mocy - oczywiście w znaczeniu brzmienia sprzed 40 lat. Utwór tytułowy ze zdublowaną linią wokalną jest surowszy, podobnie jak "Coins On Your Eyes": nośny ale konkretny. To samo można powiedzieć o "Roadreaper", mającym coś z ducha wczesnej NWOBHM, szybkim, chociaż ze zwolnieniami, "Porcelain" i miarowym "Hate Your Darlings", który z kolei fajnie przyspiesza.

Quartz - On The Edge Of No

Tomorrow

2022 HNE Recordings

Gdyby taką płytę nagrało teraz Black Sabbath, na całym świecie po raz wtóry wybuchłaby sabbathomania. Quartz nie jest jednak tribute bandem, a kapelą stojącą na własnych nogach. Słynny dziennikarz Martin Popoff, którego chyba tylko Wojciech Chamryk wyprzedził pod względem liczby napisanych w życiu recenzji, wymienił w książce pt. "Denim And Leather, Historia Zespołu Saxon", jednym tchem Quartz, Holocaust i Wytchfynde tuż obok wzmianki o magii NWOBHM (patrz: pierwsze wydanie polskie z marca 2021, str. 78). Nowy album "On The Edge Of No Tomorrow" też nie jest jednowymiarowy, ponieważ składa się z czternastu zróżnicowanych utworów. Zaśpiewało na nim aż pięciu wokalistów: Geoff Bate, David Garner, Geoff Nicholls, Derek Arnold i Tony Martin (w "Evil Lies"). Wszystkie numery mają tą jedną wspólną cechę, że mogą powodować niesamowity dreszcz emocji. Na ogół są prostymi rockerami, ale zagranymi z feelingiem, na który złożyło się sześćdziesiąt lat oddychania birminghamskim protometalem wszystkich zaangażowanych muzyków. To nie tylko pomysłowe kompozycje, opatrzone wpadającymi w ucho refrenami, konkretnymi riffami i old schoolowym klimacikiem. "On The Edge Of No Tomorrow" jest pozycją pozwalającą uzmysłowić sobie potęgę korzeni brytyjskiego heavy metalu, zrealizowaną w zgodzie ze współczesnymi standardami studyjnymi. Ta muzyka brzmi fenomenalnie. Bez ceregieli oferuje najlepsze, co ma do zaoferowania. Bezpośrednio, od razu, natychmiast. Kawałki "Dead Or Glory", "They Do Magic", "Master Of The Rainbow" i "World Of Illusion" (czy tylko mi ten ostatni kojarzy się z "Sabbath Bloody Sabbath"?) wymagają uważniejszego wsłuchania się w skupieniu, żeby dotrzeć do ich se-

jest numer tytułowy, który zaczyna się od dość wolnego (a jednak!), wpadającego w ucho riffu, nie tracąc przy tym ani grama razorowego, bezkompromisowego charakteru. Tak sobie przyjmujemy kolejne ciosy na mordę, aż do finalnego "King Shit", który może nas zaskoczyć fajnie intonowaną, jak na tą kapelę dość spokojną melorecytacją. Czy "Cycle of Contempt" to album, bez którego współczesna thrashowa scena byłaby znacznie uboższa? Cóż, narażę się tu pewnie sporej grupie osób, ale odpowiem, że pewnie nie… Dave i jego kumple nie tworzą kapeli, od której ktoś by oczekiwał rewolucjonizowania czegokolwiek. Jakie to ma jednak znaczenie, skoro słucha się tego materiału z jak najbardziej makabryczną przyjemnością. Amen (4,5).

Bartek Kuczak

Razor - Cycle of Contempt 2022 Releapse

Jakby na to nie patrzeć, dwadzieścia pięć lat to spory kawałek czasu. Tak spory, że przez ten okres zmienił się cały muzyczny biznes. Dave Carlo jest jednak człowiekiem, który z łatwością adaptuje się do nowej rzeczywistości. Co więcej rozumie rządzące rynkiem prawa, a jego postawa daleka jego jest od boomerskiego pierniczenia i obrażania się na cały świat niczym rozkapryszona księżniczka, która nie umie się pogodzić z otaczającymi nas zmianami. Mimo że gość zdecydowanie nie ma w życiu lekko, to jego pasja do muzyki okazała się silniejsza od wszelkich przeciwności. I tak oto w nasze ręce trafia pierwsze od ćwierćwiecza dzieło Kanadyjczyków zatytułowane "Cycle of Contempt", które zawiera czterdzieści trzy minuty thrashowej jazdy bez krzty zbędnego pieszczenia się. Zre-sztą ostrzegają nas przed tym już same tytuły takie, jak "Flames of Hatered", "Punch Your Face In" czy "King Shit". Można się zatem już w tym miejscu domyślić, iż w warstwie lirycznej nie ma co liczyć na jakiekolwiek kompromisy. Podobnie jest zresztą w muzyce. Otwierający całość wspomniany już "Flames Of Hatered" można porównać do huraganu, który niszczy zaporę w postaci bębenków usznych (muzyki słucham głównie przez słuchawki) i robi totalne spustoszenie w mózgu. Dalej chłopaki nawet nie myślą by choć na moment zwolnić. Nie oznacza to jednak, że na "Cycle of Contempt" nie uświadczymy nieco bardziej finezyjnych momentów. Przykładem takowego

Redshark - Digital Race 2022 Listenable

Kolejny konkret, heavy/speed/ thrash z Hiszpanii. "Digital Race" jest pierwszym albumem Redshark, ale tworzą go bez wyjątku doświadczeni muzycy, sam zespół również ma nielichy, blisko 10letni, staż. Słychać to w tych 10 kompozycjach: dopracowanych, stylowych, ale też agresywnych i kipiących energią. Trzy pierwsze utwory, z najciekawszym tytułowym, uderzają od samego początku - po takim wstępie od razu wiadomo, że nie będzie źle. Chwilę uspokojenia wnosi syntezatorowa miniatura "Arrival", po czym Redhark znowu wchodzi na najwyższe obroty, z kulminacją w postaci "Burning Angel". Pewnym zaskoczeniem jest klimatyczny utwór "Pallid Hands", bo chociaż wokalista Paw Correas śpiewa w nim również agresywniej, pojawia się również gitarowe wzmocnienie, to akurat w nim perkusista odpoczywa. Finałowy "I'm Falling" jest również dość zróżnicowany, bliższy tradycyjnemu metalowi lat 80., tak jakby zespół chciał pokazać, że stać go na więcej niż tylko jednowymiarowe łojenie. Udany debiut, więc: (5).

Wojciech Chamryk

Risingfall - Rise Or Fall

2022 Dying Victims Productions Po kompilacji "Arise From The Ashes", obejmującej materiał z

RECENZJE 161

singli, EP i niskonakładowych kaset, podsuwa fanom tradycyjnego metalu debiutancki album. "Rise Or Fall" ani nie zachwyca, ani nie rozczarowuje - fakt, że ten materiał pasuje do katalogu Dying Victims Productions, ale też nie będzie raczej jego wiodącą pozycją. Japończycy grają jednak sprawnie: opener "Kamikaze" to surowy speed/thrash z ostrym wokalem i melodyjnym refrenem, inspirowanany latami największej świetności nurtu NWOBHM

"English Motor Biker" jest bardziej miarowy, zaś "Rock Fantasy" najbardziej na pierwszej stronie zróżnicowany. Na drugiej wyróżnia się otwierajcy ją "Risingfall", chociaż G. Itoh trochę za bardzo zainspirował się Kai'em Hansenem. Świetny jest też finałowy, ostry i dynamiczny "Master Of The Metal", tak więc, chociaż nikt nie odkrywa tu koła na nowo, fani takich dźwięków pewnie chętnie włączą LP lub CD "Rise Or Fall" do kolekcji. (3,5)

Wojciech Chamryk

RF Force - RF Force

Gitarowe królestwo i czysta wirtuozeria, to pierwsza rzecz, która rzuca się w uszy i która zostaje ze mną do końca płyty. Prawdziwy brytyjski heavy metal, z domieszką thrash metalu i hard rocka, taki jest self titled. Osobiście, jeden z lepszych debiutów jaki słyszałem, płyta jest dopracowana do ostatniej nuty, ciekawa i różnorodna, a co dla mnie najważniejsze, zupełnie nieprzewidywalna. Trudno jest mi się czegoś czepiać, produkcja również jest świetna, mocna głośna, ale przejrzysta. Jeśli mamy mówić o inspiracjach, słychać Iron Maiden, Judas Priest i mam wrażenie, że czasem da się usłyszeć "Kill'Em All" Metalliki, ale znajdzie się też coś dla fanów wolniejszych numerów, "Will You Remmember?" jest bardziej rockowy i dość spokojny. Jako gitarzysta muszę jeszcze raz podkreślić, że praca tego instrumentu na tym albumie jest arcydziełem i sprawia, że krążek jest

tak dobry. Weźmy riffy z "Beyond Life and Death", "Fallen Angel" i oczywiście "M.O.A.B". Ten ostatni to zdecydowanie mój ulubiony numer z "RF Force", zabawa metrum i współpraca gitary z perkusją jest wspaniała. Co ciekawe można by nawet nazwać ten utwór metalową operą, żadna fraza w tej kompozycji się nie powtarza, bardzo imponujące. Jak można się domyślić krążek mi się podoba i mam wrażenie, że nie jestem jedyny, czekam ze zniecierpliwieniem na kolejną płytę formacji, było to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, polecam sobie posłuchać. (5.5)

Szymon Tryk

Roadhog - Gates To Madness

2022 Ossuary

Debiutanckim CD "Dreamstealer" Roadhog zasygnalizował, że ma ogromny potencjał. Drugim albumem "The Oppressors" potwierdził, że w żadnym razie nie był to przypadek, a teraz, po ponad pięciu latach milczenia, przypomina się kolejną, jeszcze lepszą płytą. "Gates To Madness" to ten ponoć przełomowy dla każdego zespołu album, jednoznaczne potwierdzenie, że krakowski kwartet dołączył już do europejskiej czołówki tradycyjnego heavy metalu. Kwartet z gościnnym zaciągiem, dodajmy, bowiem gościnnie udziela się na tej płycie jeszcze dwóch, poza Krzysztofem Taborem , wokalistów. Udział Tymoteusza Jędrzejczyka ograniczył się do jednego, mrocznego i bardziej agresywnego od wcześniejszych utworu "With Enemy By My Side", ale Bertrand Gramond śpiewa aż w czterech numerach, w tym w tytułowym openerze. Dzięki temu zabiegowi w warstwie wokalnej materiał jest bardziej niż zróżnicowany, bo każdy z tych śpiewaków to inny głos i inna maniera czy ekspresja, a do tego są tu też smaczki aranżacyjne, choćby dublowanie partii przez Gramonda. Udział gości w żadnym razie nie przyćmił też Lawlessa, który szczególnie w ostrym, ocierającym się o speed/thrash "Masquerade", pokazał się z jak najlepszej strony. Bertrand Gramond najbardziej zachwycił mnie w finałowym, trwającym blisko siedem minut i bardzo zróżnicowanym utworze "Be Careful What You Wish For" - i pomyśleć, że na co dzień śpiewa w niezbyt znanym poza rodzinną Francją Phoenix -

kiedyś z takim głosem zrobiłby światową karierę. To też jakiś znak czasów, ale mimo tego dobrze, że wciąż ukazują się tak udane płyty jak "Gates To Madness" : pełne pasji, cudownie archetypowe, bo większość z tych utworów mogłaby bez problemu ukazać się w latach 80., ale też jednocześnie kipiące energią i witalnością, której wiele zespołów sprzed lat, nawet tych najbardziej kultowych, z racji wieku już po prostu nie ma. Mamy tu więc 2 w 1, płytę zarazem aktualną, ale też od razu klasyczną i dojrzałą, w dodatku bez efektu zbytniego zapatrzenia w dokonania takiego czy owakiego zespołu, a to już w tej stylistyce sztuka nie lada. (6)

Wojciech Chamryk

Rook Road - Rock Road

Bywa, że trafiają do naszej redakcji płyty z hard rockiem. Jednak wśród tych propozycji ciężko jest odnaleźć coś, co by udanie odnosiło się do epoki lat 70. Myślę, że remedium na tę sytuację jest tegoroczny album niemieckiego Rook Road. Fani Deep Purple, Rainbow czy Uriah Heep powinni posłuchać sobie tego krążka, a później może i kupić. Mnie ta płyta wkręciła od samego początku, a jak mnie coś zainteresuje to, chłonę to w całości. Wtedy też pojawia się problem, którą część płyty wyróżnić, a którą nie. Przeważnie nie jestem w stanie wskazać na którąkolwiek kompozycję, czy to na plus, czy to na minus. W wypadku debiutu Rook Road moja uwaga najpierw skierowała się na utwory, w których mocno uwypuklono Hammondy, a są to znakomity kawałek "Romeo" , singlowy "Kinda Glow" oraz mocno klimatyczny "Tower". Niezgorsze są również kolejne kawałki, drugi singiel "Paradox" oraz bardziej bluesowy "Celebration (Feel Like)". Równie dużo przyjemności sprawiają, przebojowy z nutką meksykańską "Sam Rogers", subtelny z ciekawym mocnym tematem "Deny", otwierający o wydźwięku hymnu "Talk To Much", czy w klimacie lat 80. "Sick To The Bone". No i zostają znakomita power balladowa "Sometimes" oraz ballada w stylu lat 80. "Egyptian Girl", która nawet trochę zalatuje Aerosmith Wszystkie kawałki oczywiście są dokładnie przemyślane, dobrze zaprojektowane, tak samo zagra-

ne i zarejestrowane, co tylko podkreśla dojrzałość przedsięwzięcia niemieckich muzyków. Brzmienia, choć nawiązują do tych lat 70. to, bardziej mają wydźwięk współczesny. Mnie to odpowiada, bo czuć, że organizatorzy tego zamieszania nie oglądają się na cokolwiek i robią to co uważają. No cóż, lubię debiut Rook Road i bardzo go polecam fanom starego hard rocka. (4,7)

\m/\m/

Sacral Night - Le diademe d'argent

2022No Remorse

Niech Was nie zmyli okładka jak z "He-Mana", Sacral Night to nie zespół z puli bezgranicznych miłośników lat 80. Nawet nie z puli bezgranicznych miłośników heavy metalu. Chłopaki wywodzą się z różnych stylistycznie muzycznych środowisk, heavy metal nie jest ich gatunkiem pierwszego wyboru. Postanowili traktować swój zespół jako metalową ścieżkę dźwiękowa do różnych starych horrorów... i wyszedł heavy metal, ale okraszony nutą black metalu, klasycznego angielskiego gotyku, a nawet odrobinkę klimatem szwedzkiego melodeathu. Jednak to ten heavymetalowy trzon zespołu zwrócił uwagę No Remorse Records i płyta trafiła w orbitę fanów heavy metalu. W tym świetle "Le diademe d'argent", można by porównać do Portrait, ale raczej pod kątem samego nastroju czy linii wokalnych. Do tego mrocznego nastroju pasuje pewna ciekawostka. Bębniarz grupy, Mörkk, jest podobno takim perfekcjonistą i takim mizantropem, że woli nie pokazywać się na scenie. Jest stałym członkiem kapeli, ale na żywo zawsze ktoś go zastępuje. Co ciekawe, to druga płyta Sacral Night . Pierwsza, "Ancient Remains", która była we "wspólnej mowie", okazała się dużo mniejszym sukcesem niż w całości francuskojęzyczny "Le diademe d'argent". Stoi pewnie za tym idealnie spasowana wytwórnia, ale też fakt, że to nośna i rzeczywiście klimatyczna płyta. (4)

Strati

Satin - Appetition

2022 Art Of Melody Music

Pod nazwą Satin ukrywa się norweski multi-instumentalista Tommy Nilsen. Ten projekt Norweg

2022 Black Lion
2022 SOAL
RECENZJE 162

wykorzystuje do ujścia swoich fascynacji związanych z melodyjnym rockiem, AOR-em, sleaze metalem itd. Jak zawsze przy takich okazjach - "Appetition" jest trzecim albumem Satin - Tommy wykonuje wszystko sam. Pisze muzykę, teksty, aranżuje utwory, gra na wszystkich instrumentach, nagrywa to, produkuje, miksuje, masteruje itd. I nie ma co za bardzo narzekać, bo wychodzi mu to znakomicie. Wszystko utrzymane jest na najwyższym poziomie, dopracowane z pietyzmem i zaopatrzone klasyczną oraz wyrafinowaną produkcję. Co najważniejsze każdy utwór to potencjalny hit. Nawiązują one do dawnej epoki, do lat 80. zeszłego wieku, ale z wykorzystaniem tego, co daje nam współczesny świat. Przeważają dynamiczne dźwięki, ale obowiązkowo są też te delikatniejsze, nastrojowe i balladowe. Taki ogólny standard. Oczywiście rządzi tu melodia, refreny kawałków naprawdę są chwytliwe. Czasami ocierają się o stylistykę pop, ale w wypadku "Appetition" zupełnie to nie przeszkadza. Tommy Nilsen tym albumem nie odkrywa Ameryki, ale Amerykanie bardzo chętnie przytulą takie granie, to oni rozpropagowali melodyjnego rocka na świecie. Pewnie w Europie, a na pewno w Japonii, chętnie sięgną po propozycję Norwega. Ogólnie fani melodyjnego rocka muszą sprawdzić zawartość tego krążka. (3) \m/\m/

Tim Kelly, wraz z dwoma muzykami z zaciągu 2017-19 i dwoma nowicjuszami, ma Scars Of Atrophy. Jak dla mnie to co najmniej dziwna sytuacja, skoro frontman najpierw porzucił zespół, po czym z nowym składem wznowił działalność pod dawnym szyldem, nie zważając na to, że pozostawione przez niego Atrophy wciąż działa, ale muzyczny biznes widział nie takie rzeczy, a i tak najważniejsze jest to, kto ma prawa do nazwy. Kelly pewnie ich nie posiada, dlatego jego grupa debiutuje EP-ką firmowaną Scars Of Atrophy. Dawni fani grupy na pewno nie będą rozczarowani poziomem tych utworów, bo to wciąż ostry, intensywny i bardzo gniewny thrash na najwyższych obrotach. Mike Niggl niczym nie ustępuje Zimmermanowi, szczególnie w tych najbardziej brutalnych partiach w "Cross Contamination", a tę sporą dawkę sonicznej agresji równoważą miarowe zwolnienia i melodyjne solówki. Jak dla mnie najbardziej udany numer na tej płytce to zróżnicowany "DSM-6", ale pozostałe w niczym mu nie ustępują - jeśli "Nations Divide" jest zapowiedzią albumu Scars Of Atrophy warto na niego czekać, obserwując zarazem poczynania dawnego frontmana grupy i jego Atrophy. (4,5)

Wojciech Chamryk

Down") przeciągając linę estetyki to w stronę Europe, to Whitesnake. Kawałki są bardzo dobrze napisane, choć obcują z retro hard rockową stylistyką, nie ocierają się o tandetę i kicz, a same kompozycje nie są łopatologicznymi przebojami. Szwedzi naprawdę umieją pisać melodie. Miłośnikom takiej estetyki nowy Screamer pewnie się spodoba, choć ja przyznam szczerze, że jeśli chodzi o Szwecję i osadzony na melodiach heavy metal, zdecydowanie wolę Ambush. Jeśli lubicie rzeczony zespół i szukacie czegoś podobnego, to wiedzcie, że nowy Screamer choć melodyjny, w melodie Acceptowo-Judasowe nie idzie. Jeśli lubicie hardrockową stronę lat 80., być może "Kingmaker" do Was trafi. (4)

Strati

perkusistów, skoro jego zestaw wytrzymuje tę nawałnicę. Finał w postaci "Rising Evil" i "Heading For A Road" jest nieco spokojniejszy, co jednak nie oznacza, że owe utwory straciły na intensywościnic z tych rzeczy, po prostu są trochę bardziej melodyjne, co w latach 80. było normą. (4,5)

Wojciech Chamryk

Scars Of Atrophy - Nations Divide

2022 Self-Released

Trudno być fanem thrashu i nie znać Atrophy, zespołu istniejącego krótko, ale kilkakrotnie wznawiającego działalność, znanego z kultowych albumów "Socialized Hate" i "Violent By Nature". Grupa niedawno reaktywowała się po raz kolejny, ale nie zdoławszy niczego nagrać podzieliła się na dwa obozy. Wokalista Brian Zimmerman działa więc pod dawnym szyldem, perkusista

Screamer - Kingmaker

2022 Steamhammer/SPV

Nie od dziś wiadomo, że Szwecja to królowa melodii. Wraz z Abbą wprowadziła rewolucyjną jakość w muzyce pop, wraz z Europe pokazała nową twarz hard rocka lat 80., a w latach 90. niemal wymyśliła melodeath. Nic dziwnego, że muzycy ze Szwecji mają melodię we krwi i świetnie obracają się w tej stylistyce. Screamer wraz ze swoją piątą płytą wspiął się właśnie na wyżyny melodyjności w swojej karierze. "Kingmaker" to płyta miękka, przejrzysta, okraszona melodiami zaczerpniętymi z rocka, a nawet popu lat 80., z wyraźnie wysuniętym do przodu w miksie wokalem. Choć osadzona jest w estetyce heavy metalu, bardzo jej blisko do hard rocka sprzed czterech dekad. Kawałkiem, który doskonale to obrazuje jest niemal wyciągnięty za uszy z lat 80. "The Traveler". Pozostałe numery obracają się w średnich tempach (najszybszy z tego zestawu jest chyba "Burn it

Seax - Speed Inferno

2022 Iron Shield/ Diabolic Might

Nazwa jakaś taka nie wiadomo jaka, ale tytuł płyty wszystko wyjaśnia: jest ostro i konkretnie. Mimo tego, że początki Seax miał niezbyt udane, to już piąty album istniejącego od 13 lat zespołu, tak więc staż i umiejętności mają wpływ na efekt końcowy. "Speed Inferno" to speed/thrash starej szkoły - takie granie praktycznie nigdy nie było w Stanach Zjednoczonych zbyt popularne, nawet w najlepszych dla metalu latach 80., ale jego tradycje są tam nad wyraz zacne i dobrze, że kontynuują je również młode zespoły. Chłopaki łoją więc aż miło, co w sumie nie dziwi o tyle, że większość z nich zaczynała od grania death czy black metalu, mają więc wprawę. Tytułowy "Speed Inferno" podbija stawkę dość wysoko: to rzecz jasna szybki zadziorny numer na modłę germańskiej sceny speed metalu lat 80., mający też w sobie coś z buntowniczego ducha Helloween okresu debiutanckiego MLP i "Walls Of Jericho" "Radiation Overload" jest równie ostry, ale do tego całkiem melodyjny, a Helvecio Carvalho i Fife Samson nie tylko dzielą się solówkami, ale grają również unisono. Chwytliwie - oczywiście bez przesady - jest również w "New World Crucifixion" i w singlowym "Return To The Steel", ale w "Barbarians Of Doom", "Keepers Of The Blade" i "Shock Combat" wszystko wraca do normy, a Derek Jay musi mieć bębny znacznie wyższonej jakości niż większość

Seventh Station - Heal The Unhealed

2022 Self-Released

Odpalasz album "Heal The Unhealed" i wraz z początkiem kawałka "Unspoken Thoughts" rozpoznajesz dźwięki, które prowadzą cię w rejony ścieżek wydeptanych przez Dream Theater i Symphony X. Zaczynasz myśleć, że jesteś już w domu, ale za jakiś czas wpadasz w szaleńczy progresywny metal, który kojarzy się z nieprzewidywalnością Devina Townsenda (nawet growl się pojawia). I te dwie składowe stanowią o wartości tego krążka. Jednak muzycy Seventh Station potrafią ciągle zaskakiwać, wplatając co chwila jakieś ciekawe pomysły, nie koniecznie oczywiste. Sporo jest różnych melorecytacji albo w ogóle mówionych fragmentów wyciągniętych z różnych filmów i przemówień. Poza tym natkniemy się na fragmenty, które można porównać do wodewilu lub piosenek w stylu Franka Sinatry, mamy też jakieś orkiestracje, wręcz nawiązania do muzyki klasycznej, elementy fusion, czy też dość długie partie ciekawej gitary akustycznej. Mamy więc niesamowitą mieszankę, za która naprawdę ciężko nadążyć. Jednak za którymś tam razem, nawet jak nie wszystko zdołasz ogarnąć, czujesz się częścią tej muzyki. Przynajmniej ja tak się poczułem. Czy mam jakieś ulubione utwory na tej płycie? Odpowiem, że nie. Za to podobają mi się ciekawe fragmenty utrzymane w stylu progresywnego metalu, a jest ich sporo. Lubię, gdy gitarzysta dłużej wykorzystuje gitarę akustyczną oraz gdy zespół zaczyna swingować w klimatach pieśni Franka Sinatry (tak jak w utworze "Seven Digits"). Czy "Heal The Unhealed" będzie moją ulubioną płytą? Nie sądzę. Zbyt dużo na niej muzycznych zagadek, które ciężko mi ogarnąć, choć są na tyle intrygujące, że przyciągają i kuszą. Pewnie dlatego co jakiś czas chętnie

RECENZJE 163

będę wracał do tej płyty. Jak pisałem wcześniej, sporo jest na krążku przegadanych chwil lub cytujących jakieś filmy fabularne czy też propagandowe, a że pochodzą z wczesnych radzieckich produkcji, to raczej słowo propaganda jest tu uzasadnione. Ta spora ilość języka rosyjskiego ma swój sens, bowiem historia tego albumu kryje się za okresem II wojny światowej i osoby Józefa Stalina, ale podejmowane wątki nie skupiają się na kwestiach historycznych, a raczej ciemnej stronie relacji Stalina ze swoimi najbliższymi (jeżeli dobrze zrozumiałem). Muzyka i koncept "Heal The Unhealed" wypadają nieźle, równie dobrze jest z samym odegraniem partii muzycznych. Na wyróżnienie zasługuje gitarzysta Dmitri Alperovich oraz klawiszowiec Eren Basbug. Parę ciepłych słów należy powiedzieć również o wokaliście Davidavi "Vidi" Doleva z jego bogatym wachlarzem umiejętności naprawdę świetnie słucha się sporej części tego wydawnictwa. Brzmienia i produkcja mieści się w wysokich standardach wypracowanych przez muzyków tego stylu. "Heal The Unhealed" to dla mnie zagwostka, ale pewnie znajdą się tacy, którzy przyjmą album z otwartymi ramionami, nie bacząc na to, że miałem problemy z zrozumieniem muzycznego świata Seventh Station. (3,7) \m/\m/

Shemekia Copeland - Done Come Too Far

2022 Alligator

Przez wielu nazywana najwybitniejszą współczesną królową bluesa, Shemekia Copeland znów wprawiła swych fanów w głęboki zachwyt. W sierpniu 2022 roku ukazał się jej dziesiąty album studyjny z premierowym materiałem pt. "Done Come Too Far". Przez cały świat przetoczył się adoracyjny ferwor, a jedyny w Polsce kwartalnik bluesowy "Twój Blues" umieścił zdjęcie mistrzyni na okładce 89. numeru. Płyta jest przesiąknięta niesamowicie ciężkim bluesem, ale zahacza też o soul, country, rhythm'n'blues, a nawet o hard rock. Promocyjny singiel "Too Far To Be Gone" prezentował wyborny poziom i ostrzył apetet na dźwiękową wyżerkę. Ów silnie bujający numer, z potężnym groovem, prześlicznym a jednocześnie doniosłym, przeszywającym do szpiku kości wirtuozerskim śpiewem, nie tylko

rozpoczyna zestaw dwunastu utworów, ale pojawia się ponownie na początku strony B płyty, jako "Done Come Too Far", w jeszcze intensywniejszej, jeszcze bardziej druzgocącej i mocarnej postaci, wzbogaconej o dialog żeńskiego i męskiego głosu (śpiewa Shemekia Copeland ora Cedric Burnside). Ten główny motyw, hook, poznajemy natychmiast. Drugi w kolejności wałek, "Pink Turns To Red" wyróżnia się (sic!) niemalże Motörhead'ową motoryką. Przekornie zaliczyłbym go wręcz do wymyślonej na poczekaniu kategorii speed metal rock'n'blues - aż tak wyrywa do przodu. Dla kontrastu przejmujący "The Talk" ma w sobie coś z klimatu epokowych dzieł Czesława Niemena Shemekia zwraca się w nim do pięcioletniego syna Johny'ego : "porozmawiajmy, bo chcę, żebyś zawsze pamiętał, że możesz całe życie postępować słusznie, a i tak będą na Twoje życie czyhać z nożem, bo jesteś czarny; postępuj ostrożnie, zachowuj czujność i nie złam mi serca niewinnym, fatalnie zakończonym błędem" (interpretacja liryków). "Gullah Geechee" pokazuje, że Królowej do rozniecenia żarliwego ognia wolności wystarczy głos, niewyszukane brzdąkanie gitary akustycznej, nucenie i klaskanie. Traktujące o potrzebie poznania przyczyny zdrady "Why Why Why" to pod względem instrumentalnym urocza balladka (a w zasadzie cover Susan Werner), ale uwydatniająca nadzwyczajne warunki głosowe naszej bohaterki. Nie każdy tekst jest smętny, bo "Fried Catfish And Bibles" (country) w ujmująco wesoły sposób przedstawia pyszności na stole otwartego dla gości domostwa. Dalsza część płyty jest na swój sposób pozytywniejsza i nastawiona na swawolę, a w moim odczuciu - trochę mniej atrakcyjna. O ile pierwsze utwory albumu eksplodowały namiętnością graniczącą z obłędem, to w pewnym momencie zahipnotyzowani słuchacze zostają sprowadzeni na ziemię. Aby nikt nie miał wątpliwości, że tak właśnie się stało, za puentę posłużyło do znudzenia powtarzane wezwanie: "dumb it down". Na plus wyróżniłbym jeszcze "Nobody By You" za bardzo fajną, hard rockową improwizację na temat kompozycji ojca Shemekii, Johnny'ego Copelanda (4,5)

Sam O'Black

Shining Black - Postcards from the End of the World 2022 Frontiers

Shining Black to projekt amerykańsko - włoskiego duetu: gitarzysty Olafa Thörsena (Labyrinth, Vision Divine) i wokalisty Marka Boalsa (Yngwie Malm-

steen, Ring Of Fire, Royal Hunt, Iron Mask). W 2020 roku ukazał się ich debiutancki longplay "Shining Black", a w marcu 2022 następny album, o tytule tłumaczonym na polski jako "Pocztówka z Krańca Świata" (a może z końca świata?). Zawiera dziesięć kompetentnie zagranych i zaśpiewanych utworów, utrzymanych w tzw. stylistyce "melodyjny hard rock/ heavy metal", choć bliżej im do rocka niż do metalu. Obaj twórcy są w formie, ale nie roznosi ich entuzjazm. Przed odpaleniem płytki warto wziąć pod uwagę, że usłyszymy wiele przyjemnych w odbiorze, lecz nijakich melodii, w dodatku okraszonych tandetnymi klawiszami. I nie widziałbym w tym nic złego, bo zrozumiałe, że przecież wielu rockmenów też czasami potrzebuje nienachalnej muzyki tła do zrelaksowania się. Problem tkwi w tym, że z założenia wcale nie miało być miło, gładko i sympatycznie. Ironicznie, teksty na "Postcards..." eskalują stan nostalgii wynikającej z kończenia różnych aspektów i etapów życia, lecz niewykluczone, że już w listopadzie 2022 roku siła grawitacji przywoła wielu melancholików z powrotem na ziemię. Po ośmioletniej przerwie powrócił bowiem Ring of Fire z LP "Gravity" z Boalsem za mikrofonem i tak oto Shining Black straciło na aktualności. Bardzo chciałbym uczciwie stwierdzić, że jakiś utwór z recenzowanej płyty wydaje się koncertowym evergreenem, lub że zapisze się w historii jako jedno z czołowych osiągnięć Olafa i Marka. Niestety, nie mogę tego zrobić. Cały projekt kojarzy mi się z metalowym odpowiednikiem Morcheeby, bo poszczególne kawałki w równie żadnym stopniu do mnie nie przemawiają. Nie pamiętam ich słuchanych w teraźniejszości. Po Internecie krążą memy, że Bóg komuś pozwolił śpiewać, na co Rob Halford odpowiada: "nie pozwoliłem". Inne memy ukazują nastolatka demonstrującego bas na konsoli techno, na co Lemmy odpowiada: "to nie jest bas" Mark Boals teoretycznie fajnie śpiewa, ale w praktyce nie przekonuje, bo gdy np. nadaje utworowi tytuł "We Are Death Angels", Mark Osegueda równie trafnie powinien zaprzeczyć. Czepiam się, dlatego że gdyby taki longplay zaproponował undergroundowy zespół, prawdopodobnie doszukiwałbym się w nim zalet w postaci fachowej

realizacji i solidnej produkcji, ale uważam, że od profesjonalistów można i trzeba oczekiwać więcej niż przeciętności. (3)

Silent Knight - Full Force 2022 Self-Released

Ta płyta to propozycja dla każdego kto głęboko w sercu nosi zarówno thrash metal i NWOBHM, jest symbiozą tych dwóch gatunków. Z jednej strony pełny krzykliwych i melodyjnych wokali z donośnym vibrato, z drugiej naładowany energią, ciężkimi riffami i zabójczym tempem. "Full Force" niczym nie ustępuje swojemu poprzednikowi, co prawda tym razem dostaliśmy o jeden utwór mniej, jednak przy takim natężeniu i dynamice jaką serwuje nam Silent Knight, jest to wręcz idealnie. Osobiście, nie jestem największym fanem thrashu, jednak świetne riffy i ciekawe struktury dużo nadrabiały, może nie posłuchałbym na wieczornej przejażdżce, ale z pewnością na intensywnym treningu. (4)

Szymon Tryk

Sinsid - In Victory

2022 Pitch Black

Przyznam się Wam bez bicia i żadnych poważniejszych tortur, że sporą część albumów, którą otrzymuję, traktuję wyłącznie jako materiał do recenzji. Słucham kilka razy, skrobię parę słów (czasem bez jakiejś wielkiej namiętności) i często potem do tego materiału nie wracam. Jest jednak taka grupa recenzowanych płyt, co prawda znacznie mniejsza od tej pierwszej ale jednak, które na stałe zagościły w mojej play liście. Jedną z nich jest poprzednie wydawnictwo norweskiego Sinsid zatytułowane "Enter the Gates" Do dziś wracam do tego albumu z nieskrywaną przyjemnością i lubię go sobie posłuchać na luzie dla poprawy nastroju. Co ciekawe, z upływem czasu postrzegam go coraz bardziej pozytywnie. Czy "In Victory" pójdzie w jego ślady? Odpowiedź na to pytanie poznam

RECENZJE 164

zapewne za jakiś czas, jednak na ten moment wiele na to wskazuje. Wcale nie dlatego, że od ostatniego krążka Sinsid w swej muzyce oraz swym podejściu do grania heavy metalu nie zmienił praktycznie nic (zresztą po kiego grzyba miałby cokolwiek zmieniać). Na "In Victory" dalej dostajemy solidny heavy metal z jednej strony pełny chwytliwych melodii (do tworzenia których chłopaki mają bezdyskusyjny talent), zmian tempa i zabaw nastrojem, chóralnymi refrenami, momentami epickim klimatem oraz innymi takimi duperelami. Co do brzmienia, to jest ono dość nowoczesne, co jednak nie odbiera mu ciężaru, a momentami trafiają się wręcz fragmenty dość szorstkie. OK., tylko, że to co napisałem powyżej można by odnieść do jakichś osiemdziesięciu procent albumów młodych bandów heavy metalowych, które obecnie trafiają na rynek. Więc co niby w tym "In Victory" takiego wyjątkowego? Pytaj się mnie, a ja Ciebie. Ale sam powiedz drogi czytelniku, jak tu tych skurczybyków nie kochać za tak tandetny, kiczowaty, a jakże piękny zarazem hymn "Metalheads"? Jak tu nie słuchać z psychopatyczną wręcz rozkoszą hiciarskiego "Headless Grinder"? Jak tu nie doceniać faktu, że mimo iż nie grają przesadnie prostej i prymitywnej muzyki, to czuć w ich muzykowaniu tą rockendrolową wyjebkę. Jak tu nie chcieć napić się browara z Terje Sindh Sighu, facetem, który w 2022 roku dalej jest fanem nieodżałowanego Hulka Hogana "In Victory" to album, który zapewnia mi pełny serwis. Ja macham głową, ja śpiewam, ja gadam, ja latam… Dobra, kończę już. Nara. (5)

dziej, bo więcej się w nich dzieje, chociaż motoryka "The First Empire" chyba za bardzo przypomina "We Rock" Dio. Ani o cal nie odstaje od nich rozpędzony, surowy "Bloodwine", ale już "Deeds Of Honor" niczym nie zachwycił, a już szczególnie dziwnie brzmiącymi partiami wokalnymi Jasona Conde-Houstona . Mimo tego "Blood Empire" pokazuje, że Skelator jest w formie, a skład z nową basistką Leoną Hayward wciąż ma potencjał. (4)

Wojciech Chamryk

Skull Fist - Paid In Full 2022 Atomic Fire

Przyznam, że Zach Slaughter nieco mnie rozczarował, nagrywając ponownie na najnowszy album dwa starsze utwory z MCD "Heavier Than Metal" sprzed 12 lat. Jak dobrze by bowiem te numery, tytułowy i "Blackout", obecnie się nie prezentowały, to jednak jest to coś w stylu odgrzewanego kotleta, na co decydują się zwykle debiutanci, nie zespoły z kilkunastoletnim stażem. Jasne, oba utwory brzmią teraz zdecydowanie lepiej, muzycznie również zostały dopracowane, ale osobiście wolałbym zamiast nich usłyszeć coś nowego, tak dobrego jak choćby kipiący energią "Long Live The Fist", piekielnie chwytliwy "Madman" czy totalnie surowy utwór tytułowy. Trudno też oprzeć się kolejnemu singlowi "For The Last Time" czy zamykającemu płytę "Warrior Of The North", tak więc mimo wszystko nowy album Skull Fist dostanie u mnie: (5).

wszym albumie tej formacji znacznie więcej, co niemal z marszu ustawia "Ślad" wśród najlepszych debiutów rodzimego hard'n' heavy. Nie dziwi to zresztą ani trochę, skoro zespół istnieje od 2014 roku i dopiero niedawno zdecydował się wejść do studia w celu nagrania pierwszego materiału; najwidoczniej ten brak pośpiechu wyszedł mu na zdrowie. Już drugi po intro "Świt", szybki i bardzo dynamiczny "Ratuj mnie" pokazuje, że zespół świetnie czuje się w archetypowym heavy na modłę lat 80., melodyjny refren też jest niczego sobie. Równie udane są oparte na podobnym schemacie "Heaven" i kompozycja tytułowa oraz bardziej miarowe "Nadszedł czas" i "Mój los", zarazem utwory zróżnicowane i dopracowane aranżacyjnie, bowiem poza tradycyjnym metalowym instrumentarium zespół wykorzystał również flet, sopiłkę i klawisze. Nie da się nie zauważyć, że niektóre utwory, szczególnie "Zagubiona" zyskałyby po skróceniu o jakąś minutę, ale w pełni rekompensują tę chwilową monotonię te wyróżniające się ponad miarę. Pierwszy to epicki "Leonardo" , mający w sobie coś z progresywnego rozmachu, zaś kolejny to wspomniany już "W obliczu wojny"; ciekawy muzycznie, z wokalną dramaturgią i jeszcze bardziej aktualnym od 24 lutego tekstem. Grzegorz Kupczyk w żadnym razie nie jest w tym numerze osamotniony, Marta Biernacka jest bowiem jego równorzędną partnerką, zresztą "Ślad" od strony wokalnej całościowo robi bardzo dobre wrażenie, co tym bardziej wpływa na końcową notę. Liczę więc, że kolejny album Slave Keeper będzie jeszcze ciekawszy, skoro już za sprawą pierwszego pokazali się z tak dobrej strony i zasygnalizowali tak duży potencjał. (5)

Wojciech Chamryk

2LP - to bez wyjątku nagrane na nowo starsze kompozycje grupy Toma Angelrippera. I jak kultowe nie byłyby pierwsze płyty Sodom, to jednak ich brzmienie naruszył ząb czasu, zresztą jeszcze w latach 80. LP "Obsessed By Cruelty" był nagrywany dwukrotnie, co też o czymś świadczy. Tym razem nie ma w tej kwestii żadnych niedomówień, sound "40 Years At War - The Greatest Hell Of Sodom" wgniata w podłogę. Yorck Segatz i Toni Merkel oczywiście nie mogą pamiętać lat 80., ale Frank Blackfire już tak, bo to z jego udziałem powstały przecież kultowe albumy "Persecution Mania" i "Agent Orange", a zespół w początkach kariery mógł tylko marzyć o takich umiejętnościach. Poza tym wybrano nieoczywiste utwory z różnych lat - są rzecz jasna takie "szlagiery" jak chociażby "Sepulchral Voice" czy "Better Off Dead", ale sporo też nieoczywistych pozycji jak "Jabba The Hut", a do tego zabrakło "Bombenhagel" , "Ausgebombt" i kilku innych pewniaków na rocznicowe wydawnictwo. Ponieważ Sodom nie zmieniał oryginalnych aranżacji, a zawsze był wierny obranej przed laty stylistyce, nie próbując grać grunge'u czy alternatywnego metalu, dzięki temu mamy tu spójny stylistycznie, ujednolicony brzmieniowo materiał, którego słucha się niczym kolejnego albumu studyjnego grupy. Warto też sięgnąć po limitowany do 3500 kopii box, zawierający materiał nie tylko w wersji 2LP, ale też 2CD (na drugim dysku cztery bonusy, w tym premierowy numer "1982" oraz MC (również z dodatkiem, nową wersją "Equinox"). (5)

Wojciech Chamryk

Skelator - Blood Empire

Zanim pojawi się pełnoprawny następca "Cyber Metal" Skelator proponuje EP "Blood Empire"

Fani grupy na pewno nie wzgardzą tym materiałem, tym bardziej, że to nie tylko cztery premierowe numery, żadne odrzuty, ale też początek konceptu "The Kahless Trilogy" . Muzycznie mamy zaś prosty podział: dwa dłuższe, epickie utwory "Good Day to Die" i "The First Empire" oraz krótsze, bardziej dynamiczne "Deeds Of Honor" i "Bloodwine"

Te pierwsze podobają mi się bar-

2022 Self-Released

Ta lubelska grupa zaistniała szerzej stosunkowo niedawno, to jest w momencie premiery teledysku "W obliczu wojny" z udziałem Grzegorza Kupczyka, jednak w żadnym razie nie można postrzegać Slave Keeper wyłącznie przez pryzmat tego utworu. Takich perełek jest bowiem na pier-

Sodom - 40 Years At War - The Greatest Hell Of Sodom 2022

Miła dla oka starych fanów Sodom okładka skrywa nowy/stary materiał niemieckiej grupy. Nowy, bowiem jak wskazuje już sam tytuł, to wydawnictwo jubileuszowe, akcentujące 40-lecie Sodom. Stary, ponieważ nowości tu nie uświadczymy, przynajmniej w podstawowej wersji CD/

Sordid Blade - Every Battle Has Its Glory

2022 Gates Of Hell

Kolejny projekt, tym razem epicki heavy metal. Nie mam pojęcia po co Niklasowi Holmowi był potrzebny następny, ale jeden plus, że zaprosił do niego perkusistę

Micaela Zetterberga, z którym gra również w Wanton Attack

Niby nie ma się na "Every Battle Has Its Glory" do czego przyczepić, bo to i stylistyka słuszna, i klasyczna okładka, ale cały czas mam uczucie, że czegoś mi tutaj brakuje. Muzycznie wszystko się zgadza, są konkretne riffy, świet-

2022 Gates Of Hell
Wojciech Chamryk Slave Keeper - Ślad Steamhammer/SPV
RECENZJE 165

ne solówki (słychać, że liderem i twórcą materiału jest gitarowy wymiatacz), a perkusista wypełnia nawet nie 100, a 120% normy, jednak całość pozostawia niedosyt, sprawia wrażenie, że obcuje się z lichą imitacją, nie szlachetnym oryginałem. Może dlatego, że kompozycje są już co najwyżej poprawne i schematyczne, a z Holma żaden wokalista? Jeden plus, że to raptem 35 minut muzyki - może na kolejnej płycie, jeśli powstanie, będzie ciekawiej. Na razie: (2), a dla odreagowania posłucham Bathory

Wojciech Chamryk

Spell - Tragic Magic

2022 Bad Omen

Mimo niezaprzeczalnych zalet czwarty album braci z kanadyjskiego zespołu Spell pt. "Tragic Magic" nie jest czymś, co osobiście chciałbym dokładnie zgłębiać, ponieważ odnoszę wrażenie, że po prostu z tej płyty bije przykra aura. Zawarta na niej muzyka przywołuje u mnie przygnębiające wspomnienia, wywołuje smętny nastrój, zasmuca. Podczas zimowych dni brakuje mi słońca, umyślnie sięgam po syntetyczne suplementy witaminy D, przeznaczam spore pieniądze, by choć na chwilę wyrwać się do cieplejszych i pogodniejszych zakątków świata. Przytłacza mnie dziwne uczucie, jakby za chwilę miał skończyć się świat i dlatego staram się walczyć o dobry stan ducha. Właśnie sprawdziłem, że najkrótszy dzień w Warszawie trwa 7 godzin 42 minuty, w Vancouver (skąd pochodzi Spell) trwa nieznacznie dłużej, bo 8 godzin 11 minut, ale tu na Islandii, gdzie ja mieszkam, czyli pod kołem podbiegunowym, tylko 2 godziny 14 minut. Zimy w Vancouver należą do umiarkowanych, praktycznie nie pada tam śnieg, temperatury pozostają dodatnie, nieboskłon mieni się odcieniami szarości. W tym czasie u mnie jest czarno, co pozostaje nie bez wpływu na mój odbiór "Tragic Magic". Oczywiście rozumiem, że ktoś z Was może poszukiwać w muzyce mroku i lubi wisielczy heavy metal. "Tragic Magic" to zestaw dziesięciu konkretnych, nie za długich utworów, które wyróżniają się ciekawymi pomysłami, nieszablonowym podejściem do heavy metalu i niesamowicie intensywną melancholią. Trudno przejść obok nich obojętnie, gdyż mają potężną moc

oddziaływania na emocje. Są zagrane z wielką pasją. Zadbano, by nie zawierały zbędnych dźwięków, a każdy ich motyw odznaczał się apokaliptyczną siłą rażenia. Nie brzmią tak, jakby Spell na siłę starał się wymodzić coś alternatywnego, albo jakby naprędce coś dziwnego kombinował, tylko jak skondensowany efekt rozbudowanych eksperymentów. Co interesujące, nad płytą pracowały tylko dwie osoby, które wymieniały się instrumentami, chociaż można przyjąć, że za bas, gitarę rytmiczną, większość wokali oraz klawisze odpowiada Cam Mesmer, natomiast za perkusję, gitary prowadzące i niektóre wokale - Al Lester. Duet określa swoje starania mianem "hipnotyzującego heavy metalu". Miejscami charakterystycznie swingujący rytm faktycznie może lekko hipnotyzować, ale żaden kawałek nie daje słuchaczom szansy na pozostanie w stanie uśpienia przez dłuższy czas, bo tam nie ma żadnych dłużyzn, są same konkrety. Daruję sobie podawanie przykładów, natomiast jako całokształt, "Tragic Magic" uznaję za niesztampowy album z niecodzienną muzyką heavy metalową. Możliwe, że wszystkim wyszłoby na lepsze, gdyby w przyszłości ktoś na co najmniej równie wysokim poziomie muzycznym połączył siły z braćmi, a następnie stworzył inny zespół, który wyniósłby ich potencjał na całkiem nowy poziom. Szczerze chciałbym, żeby tak się potoczyło. (4)

Book czują się w takich brzmieniach jak ryba w wodzie i powiem szczerze, że są bardziej wiarygodni niż wiele innych, a nawet słynniejszych kapel z nurtu retro rocka czy też protometalu. Intro i osiem dynamicznych kawałków skrojonych jest naprawdę bardzo dobrze, a każdy różni się od siebie, acz jednakowo zachwyca. Przez co album jest na jednym wysokim poziomie. Każdy z nich porywa swoją zaraźliwą energią, uniwersalnością i luzem. Chociaż w takim "Her Spectral Armies" zakrada się też pewnego rodzaju zaduma. Czasem może zaleci jakimś schematem, ale niwelowane jest to zapałem i entuzjazmem Amerykańskich muzyków. Ciężko mi na "Deadly Charms" wyróżnić jakiś utwór, no może na minus, bo do intro mogliby się bardziej przyłożyć. Wszystko brzmi wyśmienicie, niby nawiązuje do lat 70., ale też czuć współczesne czasy. Wykonanie jest również bliskie perfekcji. Nie wiem, może mnie za bardzo poniosło przy tym krążku, ale nie bardzo chciałem rozstawać się z "Deadly Charms". Tym albumem nie tylko powinni zainteresować się fani współczesnego protometalu, ale także fani klasycznego hard rocka i heavy metalu. (5,5) \m/\m/

SpellBook - Deadly Charms

2022 Cruz Del Sur Music

Muzycy SpellBook to fani starego klasycznego rocka i początków heavy metalu. Sami przyznają się do fascynacji wczesnym Black Sabbath. Ja oprócz tego słyszę jeszcze echa Led Zeppelin , Grand Funk Railroad , Teda Nugenta, Montrose, Wishbone Ash i innych takich podobnych kapel. Na "Deadly Charms" czasami bywa też granie w stylu, chociażby Jefferson Starship albo The Doobie Brothers. Niekiedy przewinie się coś, co określiłbym jako nawiązania do glam metalu. No, ale może to tylko moja wyobraźnia. Odnajdziemy także klimaty bluesowe, progresywne, psychodeliczne itd., a wszystko głównie w nawiązaniu do lat 70. zeszłego wieku. Muzycy Spell

Spirit Adrift - 20 Centuries Go-

Spirit Adrift jest obecnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych i twórczych formacji doom metalowych. Zainstniała ona w 2015 roku w Teksasie jako solowy projekt degenerata po odwyku, wokalisty i multiinstrumentalisty o imieniu Nate Garrett. Dotychczas ukazały się jej cztery lonplay'e studyjne: "Chained To Oblivion" (2016), "Curse Of Deception" (2017), "Divided By Darkness" (2019) oraz "Enlightened In Eternity" (2020). Debiut został zagrany w całości przez Nate, ale w pracach nad kolejnymi pozycjami wzięli udział również inni instrumentaliści. W 2022 roku do składu Spirit Adrift dołączył nowy gitarzysta Tom Draper, nowy basista Sonny DeCarlo, a także nowy perkusista Mike Arellano. Latem dostaliśmy nowe EP zrealizowane przez Nate wraz Mike'm, o tytule większym niż życie: "20 Centu-

ries Gone". Wydawnictwo wypełniły dwie premierowe kompozycje autorskie i sześć coverów. Mimo, że trudno je traktować jako prawilnego następcę "Enlightened In Eternity", postarano się o porządne, masywne brzmienie. To nie jest nagrany na prędce, niedbały jam, lecz solidna porcja przyzwoitej muzyki. Własne kawałki zespołu: "Sorcerers Fate" i "Mass Formation Psychosis" nie zaskoczyły mnie, ale przyznam, że trzymają konkretny poziom. Wypadają szczególnie korzystnie pod kątem wykonawczym. Zapętlony riff "Sorcerers Fate" przechodzący w potężny marsz kojarzy mi się z grecką szkołą epic metalu. Krótka przerwa pomiędzy pierwszymi, monotonnymi partiami wokalnymi, została rozdarta przeszywającym solem gitarowym. Nieco dalej słyszymy zabawy rytmem i dynamiką, które nie grzeszą oryginalnością, ale całość wyróżnia głęboki groove. "Mass Formation Psychosis" rozpoczyna się kilkoma niewinnymi akordami akustycznymi, których zadaniem jest nadanie kontrastu następującemu po nich, monumentalnemu uderzeniu. Mimo, że nic wyjątkowego w utworze się nie dzieje, on i tak miażdży mocą. Solówka w środku znów przeszywa narząd słuchu, a po niej wkrada się melancholijna atmosferka, nagle przerwana uporczywym wierceniem dziury w głowie przez monstrualną sekcję rytmiczną. Podoba mi się, że w części przeznaczonej na covery znajdziemy kilka nieoczywistych propozycji. Wprawdzie granie Metalliki można uznać za banał, ale Nate sięgnął po jeden z najmniej komercyjnych utworów z ich pierwszego okresu, mianowicie po "Escape" (1984), i fajnie im to wyszło. Natomiast przerobienie przez doom metalowców numerów Thin Lizzy ("Waiting For an Alibi", 1979) czy też ZZ Top ("Nasty Dogs And Funky Kings", 1975), to już nie lada ciekawostka. Tutaj odkręcono bas na stówę; zadbano o ciężar dolnych rejestrów. Ostatni cover Lynyrd Skynyrd "Poison Whiskey" buja na rock'n'rollowo, w zdecydowanie imprezowym klimacie. Szkoda tylko, że EP gwałtownie się ucina. (-)

Sam O'Black

Spitfire MkIII - Shadows Phantoms Nightmares

2022 Andromeda Relix / Heart of Steel

Przedstawiciele wenecjańskiego heavy metalu ze Spitfire pamiętają początki formowania się włoskiej sceny heavy metalowej, ponieważ sami zaczynali grać w 1981 roku. I to nie tylko od kowerów, bo już w kolejnym roku ukazało się ich pierwsze demo z

ne 2022 Century Media
RECENZJE 166

trzema autorskimi utworami. Zabawnie wygląda okładka tej demówki, bo ziejąca ogniem głowa dinozaura, czcionka i zakreskowane na niebiesko tło stylizowane są na prace plastyczne typowe dla dzieci z wczesnych klas szkoły podstawowej. Historia pokazała, że Wenecjanie potrzebowali mnóstwo czasu, żeby wydać dużą płytę studyjną. Nazywała się "Time And Eternity", wyszła dopiero w 2010 roku, a jej okładka sugerowała nie mniej epickie naleciałości. Nigdy tej muzyki nie słyszałem, nie wiem, gdzie można ją dorwać i niespecjalnie się do niej garnę. Wystarczy mi longplay "Shadows Phantoms Nightmares", czyli zbiór dwunastu konkretnych numerów, trwających blisko godzinę. Zespół dopisał sobie do nazwy MkIII, aby podkreślić, że to już trzeci etap ich podziemnej kariery, ale chodzi o ten sam Spitfire z dwoma oryginalnymi muzykami: śpiewającym basistą Giacomo Giga Gigantelli oraz gitarzystą Stefano Pisani, których udanie wspiera perkusista Luca Giannotta. Brzmienie plasuje się między współczesnym Saxon a współczesnym Accept. Podoba mi się imprezowa atmosfera wydawnictwa. "Shadows Phantoms Nightmares" nie jest dopieszczone ani pod względem dźwiękowym, ani kompozycyjnym, ani też wizualnym. Nie ma tu silenia się na oryginalność, nie ma puszczania oka do mainstreamowej publiczności. Od początku do końca rządzi szczera chęć grania surowego heavy metalu. Muzycy zrealizowali najlepiej jak potrafili to, na czym im zależało, a do mniej kręcących ich aspektów nagrywania podeszli ze zdrowym dystansem. Słychać pasję, a jednocześnie brak oszlifowania. Wystarczy posłuchać fragmentu, żeby przekonać się, jaka to płyta, bo jest bardzo bezpośrednia i trafia od razu w sedno. Uważam to jednocześnie za jej wadę, jak i za zaletę. Nie gwarantuje żadnych wyjątkowych wrażeń, ale dobrze świadczy o włoskim heavy metalu. Prezentowanie takiej formy czterdzieści lat po wystartowaniu budzi szacunek. Niektóre utwory powstały już w latach osiemdziesiątych (np. "Gangs Fight", "Phantom Barrow", "Screaming Steel"), ale całość jest spójna, co oznacza, że muzycy pozostali wierni swoim młodzieńczym upodobaniom. Prawdopodobnie zespół miał pecha, że pojawił się w nieodpo-

wiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, bo gdyby pochodził z Niemiec lub z USA, to mógłby działać intensywniej i prawdopodobnie rozwinąłby się wraz z nabraniem doświadczenia w studiu z jakimś genialnym producentem. Poza tym, taki solidny heavy metal zyskał we Włoszech na znaczeniu dopiero w XXI wieku, a w latach osiemdziesiątych nie wychodził poza piwnicę. W związku z tym "Shadows Phantoms Nightmares" jest udanym uzupełnieniem dyskografii Spitfire, a zaangażowani muzycy mają powody do satysfakcji. (3,5)

przebrnąć przez ten asłuchalny gniot, żeby odnaleźć w nim cokolwiek pozytywnego. (1)

Steelover - Stainless 2022 Escape Music

Steelwings - Still Rising

2022 Pure Steel

2022 Frontiers

Historia Starchaser sięga egipskich piramid i hieroglifów - dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo nawiązuje do nich sztandarowy utwór zespołu pt. "Starchaser", a w przenośni, bo chodzi o przestarzały zabytek. Kogo muzyka Tad Morose nudzi, może sobie od razu odpuścić Starchaser, natomiast fani dostali ostatnio album "March of the Obsequious" (2022) z Markusem Albertsonem na gitarze. I tyle. Pan Kenneth Jonsson po ośmiu latach spędzonych w Tad Morose (2012-2019) stracił ochotę na zajmowanie się muzyką, jak sam opowiada nie słuchał niczego przez dłuższy okres czasu i zajmował się własną rodziną. Tak mogłoby pozostać, tylko że w pewnym momencie pomógł córce w szkolnych lekcjach muzycznych i od tego momentu wkręcił się w plumkanie na klawiszach. Z czasem coś tam zaczął komponować, aż naszła go ochota na realizację solowego projektu. Wkrótce dołączył do niego wokalista M.Ill.Ion Ulrich Carlsson, a ponieważ napisał on wiele linii melodycznych i tekstów, Kenneth Jonsson zmienił formułę z solowego projektu na regularny zespół. Później skład uzupełnili kolejni muzycy ze Szwecji: klawiszowiec Kay Backlund (Lion's Share), basista Örjan Josefsson i perkusista Johan Kullberg (Wolf, Therion, Lion's Share). A ponieważ Frontiers Records lubi lansować takie supergrupy, podpisano kontrakt i wydano chwalony z grzeczności krążek, który kompletnie mija się z moim gustem. To mdły euro power metal z irytująco - natarczywym atakiem plastiku. Ciężko mi

W pierwszej połowie lat 80. polscy maniacy mieli możliwość cieszyć się krążkiem "Glove Me" belgijskiego zespołu Steelover. Wtedy to nasza rodzima wytwórnia Pronit wytłoczyła winyle debiutanckiego albumu tego bandu na licencji nieistniejącej już Mausoleum Records . Zawierały one melodyjny heavy metal wzorowany na dokonaniach Scorpions, ale także inspirowany muzyką kapel typu brytyjskiego Mama's Boys, francuskiego Fisc, czy też kanadyjskiego April Wine. Na tegorocznym krążku, wydanym po wielu latach, "Stainless" nic się nie zmieniło, inspiracje pozostały takie same i krążek wypełnia dwanaście bardzo dynamicznych kawałków w stylu melodyjnego heavy metalu a la lata 80. z refrenami do skandowania na koncertach. Powiązania dawnego Steelover z tym współczesnym podkreślają ponowne nagrane kompozycje z debiutu. Zresztą jest ich niemała reprezentacja. Z tej konwencji wyłamują się utwory "Remember" i "What Your Love", które utrzymane są w stylu rockowych ballad. Kiedyś był taki niepisany przymus, że na krążku musi znaleźć się choć jedna taka ballada. Brzmi to nieźle, jest moc i nie ma takich wątpliwości jak przy "Glove Me". Nawiasem mówiąc, wystarczy posłuchać sobie "Give it Up", "Need the Heat" czy "Forever", czyli kompozycji na nowo nagranych, aby stwierdzić, że brzmią one zdecydowanie lepiej i soczyście niż na debiucie. W tym miejscu trzeba wspomnieć o Vince Cardillo, jego głos brzmi zdecydowanie mocniej i ostrzej i jest ozdobą Steelovera . Myślę, że trzeba cieszyć się, że Belgowie postanowili na nowo zejść się i trzeba liczyć na to, że starczy im więcej animuszu i te kilka płyt jeszcze nagrają. Może jest w tym trochę sentymentu, ale fani starego heavy metalu powinni zainteresować się najnowszą płyta Steelover "Stainless". (4)

Steelwings to szwedzka kapela działająca od 1982 roku, z dużymi przerwami, aż do czasów współczesnych. Trzon zespołu tworzą dwaj gitarzyści, Gert-Inge Gustafsson, Michael Lindman oraz wokalista Tommy Soderstrom. W 2022 roku wydali swoją, dopiero, trzecią płytę "Still Rising" . Poprzednich dwóch"Steelwings" (1989) i "Back" (2019) nie miałem przyjemności słuchać i w sumie nie wiem, czy grupa odeszła znacząco od swojego stylu czy raczej go kultywuje. Wiem natomiast, po zapoznaniu się z najnowszym materiałem, że nie jest to muzyka strasznie odkrywcza. To poprawnie zagrany hard rock. Bardzo mocno wzorowany na twórczości Deep Purple, a maniera wokalu przypomina Iana Gillana. Trochę to mierzi, bo ciężko dosłuchać ten krążek do końca. Jakby jeszcze w pewnych momentach dodali klawisze to powstałaby taka mierna kopia Purpury. Pierwszy numer też mocno z początku przypomina Judas Priest, że zastanawiałem się, czy linia wokalu nie jest jeden do jeden ściągnięta z "Hell Bent For Leather". Posypane jest to wszystko jeszcze duchem AC/DC i mamy taką nic w sumie nie znaczącą mieszankę heavy/hard rockową, która może sobie gdzieś grać w tle. Generalnie to "Still Rising" jest takim krążkiem, który kompletnie niczego nie zmieni w naszym życiu. Poznajemy te dźwięki, kończymy słuchać i kładziemy na półkę by zaraz o tym zapomnieć. Wykonawczo jest całkiem okej, ale smakuje ten album jak niedbale odsmażony kotlet. Cóż, trudno. (2,5)

t o r m h u n t e r - S t r a n g l e W i t h

Szkoda, że Stormhunter po wydaniu świetnie przyjętego trzeciego longplay'a "An Eye for an I" (2014) nie stał się intensywnie

Sam O'Black Starchaser - Starchaser
\m/\m/
2022
S
Care
G.U.C.
RECENZJE 167

nagrywającym i koncertującym po całym świecie zespołem. Wtedy uznano ich bawarskim odpowiednikiem hamburgskiego Stormwarrior, dlatego że grali podobny power metal na zbliżonym poziomie. Dziś w mediach mówi się o nie w pełni wykorzystanym potencjale. Jeśli dobrze pójdzie, ich czwarty duży album ukaże się dopiero po dziewięcioletniej przerwie (2023). Niemniej dwie EP-ki Stormhunter: "Ready for Boarding" (2020) i "Strangle With Care" (2022) zawierają łącznie trzydzieści osiem minut porządnego materiału, który prezentuje zespół jako wszechstronny team, z szerokimi horyzontami muzycznymi. Dostaliśmy bowiem dziewięć zróżnicowanych stylistycznie utworów, nawiązujących do ich wcześniejszej twórczości, a zarazem czerpiących z hard rocka, tradycyjnego heavy metalu, power metalu, a nawet z punk rocka. Poszczególne numery nie stanowią zwartej całości, natomiast mają indywidualny charakter, tzn. każdy czymś się wyróżnia i jest inny od poprzedniego. Ogólnie uważam, że "Ready for Boarding" miało więcej przestrzeni i luzu, zaś "Strangle With Care" brzmi o wiele intensywniej. Szczególnie perkusja łomocze na tym drugim wydawnictwie stanowczo zbyt gęsto. Nie wiem, po co, ani dlaczego Andreas Kiechle tak tłucze na trzy fajerwerki. Najwyraźniej chciał udoskonalić brzmienie, ale przy okazji przesunął środek ciężkości z power/heavy na power/ speed. Na początku "Mind Odyssey" jeszcze dozuje patataje, ale jak wchodzi wokal, to jego perkusja już mnie gubi. Poza tym, refren wypada tam sztucznie i nazbyt wesołkowato - nie jestem przekonany, czy faktycznie "marzenia rodzą się głęboką nocą, gdy przeszłość z przyszłością się jednoczą" ("Where future and past unite/ Deep in the night where dreams are born"). Potencjał "Headbanger's Ball" znów tłumi tępa, za bardzo wysunięta na front perkusja. Aż chciałoby się kiwnąć do pałkera, żeby trochę zluzował, bo psuje imprezowe, chóralne zaśpiewy. Najbardziej na nowej EP-ce podoba mi się epicki sznyt drugiej połówki kawałka "Remnants Of Society", przede wszystkim ze względu na atmosferę i poetycki tekst. Czy po nocy nastanie dla społeczeństwa dzień, a może pozytywne przeznaczenie okaże się zwodnicze i tańczymy po raz ostatni? (-)

Sunless Sky - Prelude To Madness

Wokalista Juan Ricardo (w wy-

wiadzie zamieszczonym na str. 56 HMP 80) podzielił się z nami następującą refleksją na temat swoich zespołów: "Wretch bardziej podpada pod euro power metal a Sunless Sky pod US power metal; Dark Arenę widzę gdzieś pośrodku". Mimo tego, że tylko Juan udzielał się na wszystkich dotychczasowych płytach Sunless Sky, a pozostali muzycy są nowi, stylistycznie nowy krążek "Prelude To Madness" obiera ten sam kierunek. Sześćdziesięciojednoletni dziś Juan śpiewa z manierą typową dla Jamesa Rivery. Jest równie wampirzy (czytaj: złowieszczy i ostry), cechuje się podobnym frazowaniem i identycznym przeciąganiem starannie wybranych sylab, a nierzadko oscyluje w jeszcze wyższych rejestrach. Na całym albumie pojawia się sporo niesamowitych screamów. Doskonale komponują się one z przeraźliwą atmosferą budowaną przy pomocy prostych środków sekcji instrumentalnej. Za największą zaletę płyty uważam mistrzostwsko wyważone aranżacje. Nie ma wiele drastycznych zmian temp - dominują średnie bądź walcowate, a każdy dźwięk wydaje się być dokładnie na swoim miejscu. Słychać, że zarówno same kompozycje, jak i ich kolejność, dopracowano z głębokim namysłem. Ta muzyka nie atakuje chaotycznie, tylko finezyjnie płynie, nawiązując przy tym do US power metalowej estetyki. Choć nie mamy do czynienia z konceptem, to poszczególne kawałki scala spójne przesłanie o zagrożeniu końcem świata w nawiązaniu do zimnej wojny. "Prelude To Madness" jest mniej chwytliwą oraz mniej intensywną płytą w porównaniu do dzieł Helstara. Nie brzmi tak gęsto, za to bardziej monumentalnie, potężniej i masywniej. W moim odczuciu Helstar nie zbudował nigdy identycznych klimatów, jakie odnajdziemy na "Prelude To Madness". Gdyby nie łudząco podobny głos, uznałbym, że Bezsłoneczne Niebo gra po prostu inaczej niż Piekielna Gwiazda. Jako swojego faworyta z recenzowanej płyty wskazałbym na "Into The Grey". Trwa niespełna cztery minuty, a wyróżnia się natarczywym groove'm, obłędnymi wokalami, a także mnogością frapujących solówek gitarowych w tle. Jest to tego typu numer, że zrazu przemyka niepostrzeżenie, a dopiero po kilku odsłuchach

robi piorunujące wrażenie. Warto dać szansę również fajnie pulsującemu numerowi "Mastodon" , który kojarzący mi się ze skrzyżowaniem dwóch ostatnich longplay'ów Metalliki ze stoner metalem. Juan robi w nim świetny użytek ze swojej nowej kochanki, czyli z gitary basowej. Cały album składa się z dwunastu zwięzłych utworów. Dobrze słucha się ich za jednym zamachem, tym bardziej dzięki udanemu zabiegowi w postaci epitfium: dwie części instrumentala "Embers To Ashes" poprzedzają "In Memoriam" o odchodzeniu ze świata oraz wieńczą bezpośrednio następujący "Eternal Sanctuary" o reflekcji już po odejściu. Sunless Sky z powodzeniem utrzymuje napięcie od początku do końca "Prelude To Madness". Gitarzysta Ed Miller wspomniał w naszym najnowszym wywiadzie, że w ostatnich sekundach tonacja zmienia się z minor na major. Sprawdziłem i ja to słyszę trochę inaczej. Jak dla mnie, w 1:25 wchodzi dodatkowa, mocno przesterowana ścieżka z przeciąganymi synkopami. Ustępuje ona w 1:45, oddając pole gitarze już w tonacji major. Zmiana nie zachodzi drastycznie, tylko płynnie, przy pomocy starannie przemyślanej wstawki. A zatem znów pojawia się finezyjne przejście, uwypuklające aranżacyjną doskonałość. (4)

Sam O'Black

ghes i spółka musieli więc zmierzyć się z własną legendą (która jak się okazuje cały czas żyła i miała się dobrze - polecam popatrzeć na frekwencje na powrotnych koncertach). Kolejna sprawa - płyta powstawała bardzo długo (od momentu ogłoszenia reaktywacji minęła ponad dekada, a mamy podstawy uważać, że proces kompozycyjny ruszył już wówczas). Mimo wszystko wygląda na to, że muzycy Sword zwyczajnie tę całą presję po prostu olali. Na tym albumie nie słychać jej ani grama - jest za to zabawa, czysta radość z grania i powrotu na scenę. "Trójka" brzmi jak naturalny następca "Sweet Dreams", więc wygodniej ją odnosić do tego albumu (przy okazji to może dobra okazja by odświeżyć ten nieco zapomniany krążek, przyćmiewany blaskiem kultowego debiutu?).

Sword - III

2022 Massacre

Zupełnie umknął mi fakt reaktywacji Sword. Gdy dowiedziałem się, że będę miał możliwość przygotowania wywiadu i zrecenzowania ich powrotnego albumu, zacząłem pośpiesznie weryfikować czy nie chodzi aby o amerykanów z The Sword albo o inną ekipę, której istnienie po prostu mi umknęło. Tymczasem powrót legendy stał się faktem! To fantastyczna wiadomość, biorąc pod uwagę, że mówimy o autorach jednego z najbardziej przebojowych, a przy tym mocno niedocenionych albumów amerykańskiego power metalu (mowa rzecz jasna o "Metalized" z 1986r.). Na pierwszy rzut oka, z takim wydarzeniem powinna wiązać się spora presja. Po pierwsze "III" to album powrotny, co zawsze budzi pewien niepokój - pamiętajmy, że mówimy tu o ponad 30 latach przerwy wydawniczej. Rick Hu-

Mamy tu sporo rock and roll'owego vibe'u i gitarowego, niemal bujającego groove (jak w "Dirty Pig" i "Unleashing Hell"), za to mniej rozpędzonego poweru (co oczywiście nie znaczy że nie ma go tu wcale). Umówmy się, galopady nigdy nie były specjalnym znakiem rozpoznawczym Sword i również tutaj równoważą się ze średnimi tempami. I tego akurat trochę szkoda, bo szybsze numery to chyba najlepsze momenty na płycie. Mam tu szczególnie na myśli agresywne "(I Am) In Kommand", a także "Took My Chances", do którego szczerze mówiąc wracam głównie dla świetnego, dynamicznego, iście maidenowego przejścia (wcześniejsze i późniejsze bujanie potrafi już trochę znudzić - a trwa grubo ponad połowę utworu). Do tych szybszych numerów zaliczymy też "Bad Blood" - jak dla mnie totalny przebój, któremu absolutnie niedaleko do klasyków w stylu "F.T.W" czy "Evil Spell" (tak stylistycznie, jak i jakościowo) - oraz zamykający "Not Me, No Way" (niby melodyjny i zapamiętywalny, ale z drugiej strony nudnawy). Tak jak na "Sweet Dreams", dużo tu spotkań typowego dla US poweru ciężaru (miałem skojarzenia nawet z Metal Church) i niemal glamowej przebojowości (tylko tej bardziej zadziornej, w stylu Skid Row albo Motley Crue) - tu dobrym przykładem będzie wspominane wyżej "Dirty Pig" oraz "Unleashing Hell" z autobiograficznym tekstem opisującym rozkręcanie sceny w Montrealu. A teraz, żeby zostać dobrze zrozumianym - "III" to dobry album. Odsłuch sprawia autentyczną, nie wymuszoną przyjemność. Nie brakuje świeżości i wyczuwalnej radości z grania. Muzycy trzymają dobrą formę, wokal Ricka Hughesa starzeje się z klasą. Ale to też najsłabszy album Sword. Nie zakwestionuję, że panowie naprawdę mogli poczuć się jak za młodu i

2022 Pure Steel
RECENZJE 168

włożyć w ten materiał maksimum energii którą dysponują - to słychać. Jednak słychać też bardzo wyraźnie, że do energii jaką dysponowali w latach 80. jest po prostu za daleko i tylko przebłyski w postaci 2-3 numerów, mogą startować do hitów, jakie prezentowali na poprzednich krążkach. Pozostałe utwory to dobrze skrojony hard rock/heavy/power metal (wybierać w zależności od momentu), przy którym chętnie potupią nóżką słuchacze EskiRock. Niektórym to wystarczy, innym nie. Mając sentyment do zespołu, uważam że "III" półki z płytami na pewno nie oszpeci, gorzej gdybym liczył na jej ubogacenie. (4)

Piotr Jakóbczyk

kilku kawałkach. Nie da się jednak zaprzeczyć, że zespół potrafi wykreować ciekawy, mroczny klimat, stworzył własny, nieporównywalny z innymi zespołami styl oraz rozdaje nam całkiem fajne rozwiązania muzyczne. Dzięki temu wciąż pozostając w estetyce heavy metalu, Tad Morose nadal jest niebanalne i nieoczywiste. (4)

Strati

Tad Morose - March of the Obsequious 2022 GMR Music Group

Tad Morose od czasów odejścia Urbana Breeda oraz Daniela Olssona, to w zasadzie drugi, inny zespół. Z takim właśnie podejściem słucham wszystkich płyt wydanych po "Modus Vivendi" Podczas gdy tamten duet odegrał swoje znakomite role jeszcze później w Trail of Murder, takim "Tad Morose - light", we "właściwym" Tad Morose zaszły znaczące zmiany w kwestii pisania kompozycji i samych linii wokalnych. Jeśli znacie którąkolwiek płytę Tad Morose z Ronnym Hemlinem na wokalu, wiecie jak brzmi "March of the Obsequious". Ten zespół wyrobił sobie specyficzną markę i charakterystyczne brzmienie na nowo, właśnie po korekcie składu. Płyta jest ciężka, masywna, o nieco dusznym klimacie, raczej unikająca chwytliwości, jaką cechowały przedhemlinowe płyty Szwedów. Tym definicjom wymyka się pogodniejszy, lżejszy i ocierający się melodiami o stary Tad Morose "Phatntasm", okraszony wyrazistymi klawiszami "Escape", czy subtelny "This Perfect Storm" .

Całość spaja rozpoznawalny wokal Ronny'ego, który tak dominuje nad całą muzyką, że trudno słuchać jej w izolacji od wokalu. Sęk w tym, że Hemlin jest nietypowy i jeśli nie jest się fanem jego maniery oraz interpretowania linii wokalnych, może męczyć. Mnie niestety właśnie trochę męczy, więc mimo chęci wgryzienia się w zupełnie przecież dobre riffy czy same kompozycje, odpadam po

Tailgunner - Crashdive

2022 Fireflash

To wydawnictwo to tylko zawierające cztery kawałki EPka. Jednak te cztery kawałki wystarczą, żeby określić, że panowie z Tailgunner są wszechstronni, czują heavy metal i wiedzą, jak pisać dobre kompozycje. Każdy numer z "Crashdive" jest nieco inny. "Shadows of War" ma nutę miękkiego true metalu w rodzaju Hammerfall , "Guns for Hire" to klasyczny "europejski" heavymetalowy kawałek, w którym inspiracje plączą się gdzieś między Helloween, Run-ning Wild, a szwedzkimi zespo-łami w rodzaju Nocturnal Rites , tytułowy "Crashdive" to połączenie melodyjnych linii wokalnych z riffami z dalekim echem Mega-deth i starej Metalliki , z kolei "Revolution Scream" brzmi "wypisz-wymaluj", jak... Enforcer. Jak się okazuje, nie ma w tym przypadku, bo EP miksował Olof Wikstrand. Odsłonięcie tej karty pozwoliło mi zresztą połączyć przysłowiowe punkty. Aha! To stąd te świetnie napisane melodie, które przewodzą każdemu z utworów. Rzeczywiście we wszystkich, wszak różnorodnych kawałkach z "Crashdive" dobrze napisane melodie są wspólnym mianownikiem. Drugim zaś jest dobre, przejrzyste brzmienie. EP Tailgunner brzmi naprawdę profesjonalnie i zapowiada w przyszłości dobry materiał. (4,5)

Talas - 1985

2022 Metal Blade

William Billy Sheehan był pięciokrotnie ogłaszany "najlepszym rockowym basistą świata" przez amerykański magazyn Guitar Player . Urodził się 19 marca 1953 roku w Nowym Jorku i zasłynął m.in. ze współpracy z gitarowymi wirtuozami Michael Schenker czy Steve Vai. Brał ponadto udział w projekcie G3, a

także wchodził w skład zespołów Mr. Big i Niacin od początku ich istnienia. Nagrywał również solowe płyty. Nie mylcie go z klawiszowcem o imieniu Derek Sherinian (Dream Theatre, Black Country Communion, Joe Bonamassa, Alice Cooper, Yngwie Malmsteen). Pierwszy znaczący zespół Billy'ego nazywał się Talas i działał jakoś na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych z bazą w Nowym Jorku. Talas pozostawił po sobie dwa longplay'e: "Talas" (1979) oraz "Sink Your Teeth Into That" (1982). W 1985 roku miał ukazać się trzeci album Talas pt. "Lights, Camera, Action", ale nagrano jedynie demo, ponieważ Billy dołączył wtedy do solowego projektu David'a Lee Rotha (wokalisty Van Halen). W sierpniu 2020 roku zapowiedziano wznowienie prac nad niewydaną płytą. Za mikrofonem stanął mało znany, bo robiący karierę głównie sesyjną, amerykański wokalista, kompozytor i producent Phil Naro, który wprawdzie spisał się w swojej roli, ale niestety zmarł w maju 2021. W związku z tym Talas dopisało dodatkowy utwór instrumentalny "7IHd h" ku pamięci Phila i umieściło go na ostatniej pozycji nowego LP pt. "1985". Taka rekomendacja powinna wystarczyć, aby część spośród Was już sięgnęła po album. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie skomentował na przekór. Podczas pierwszego odsłuchu zastanawiałem się, dlaczego nie słyszę żadnych klawiszy. Podczas drugiego odsłuchu cieszyłem się, że materiał brzmi mięsiście. Spodobał mi się potężny sound dynamicznej sekcji rytmicznej. Podczas trzeciego odsłuchu stwierdziłem, że niektóre melodie są nawet fajne i w poszczególnych utworach sporo się dzieje, mimo że wszystkie trwają poniżej czterech i pół minuty. Ogólnie "1985" jest ciekawe i przyjemne w odbiorze, ale takich płyt mamy na pęczki i głównym magnesem przyciągającym do niej słuchaczy okazuje się jednak nazwisko basisty. (3,5)

Sam O'Black

Tankard - Pavlov's Dawgs

2022 Reaper Entertainment

Tankard zasila grono kapel, którym stuka czwórka z przodu. Ileż to złotego trunku przez te wszyst-

kie lata się przelało, to tylko oni raczą wiedzieć. Zostawmy już przeszłość i cały ten alkohol, którego nadmiar zapewne został już dawno zwrócony (zarówno poprzez układ wydalniczy, jak i otwór gębowy) i zostańmy jednak w roku 2022. "Pavlov's Dawgs" to już… Poczekajcie, niech no się trochę zanurzę w skomplikowanych działaniach matematycznych i to sobie policzę… Jeden, dwa, trzy… To już kolejna płyta w dyskografii tego niemieckiego bandu. Łagodnie w jej klimat wprowadza nas poniekąd tytułowy numer "Pavlov's Dawg". Słowo "łagodnie" w tym wypadku może jest użyte trochę na wyrost, gdyż to około trzydziestosekundowe basowe intro gładko przechodzi w czysto thrash metalowy riff. Mocny jest nie tylko ten riff, ale też tekst. Zgadnijcie proszę, o czym Tankard może śpiewać. No brawo! Wszak motywy chlania i wszelkich perypetii z nim związanych to główny temat ich twórczości. Zacytujmy może: "Hear the bottle open/It takes me away/ Can't control my body/ So I must obey". Prawda, że milusio? Na szczęście nawet dla tych gości życie nie kończy się na napojach wyskokowych. Są tu też o dziwo poruszane tematy społeczno-gospodarcze w… Momencik, jak ten utwór się zwał… "Beerbarians", acha. Jakżeby inaczej. Oczywiście można sobie z całej tej otoczki śmieszkować, ale sami musicie przyznać, że ma ona pewien swój urok. Jeżeli ktoś natomiast posłuchać o nieco poważniejszych sprawach, to niech omija Tankard z daleka sprawdzi sobie na przykład "Ex-fluencer" dość dobitnie piętnującym wpływ mediów społecznościowych na dzisiejszą młodzież (i nie tylko). Jak już wgłębiliśmy się w temat liryków to warto jeszcze zwrócić uwagę na "Diary of the Nihilist" w dość intrygujący sposób opisujący wewnętrzną przemianę człowieka. Teksty tekstami, ale to muzyka jest znacznie bardziej istotna (nie każdy pewnie się tu ze mną zgodzi, ale mam to w dupie). "Pavlov's Dawgs" to jeden z tych albumów, na którym znajdą coś dla siebie zarówno miłośnicy typowo thrashowej młócki (wspomniany "Beerbarians" czy "Lockdown Forever"), jak i te osoby, które cenią nieco bardziej zróżnicowane formy (dość wolny i na swój specyficzny sposób melodyjny "Veins

RECENZJE 169

of Terra"). Mimo wszystko, nie polecam abstynentom. Oni za psiego dzyndzla nie będą potrafili się wczuć w klimat (4,5).

rzy intrygujący kontrast względem jej początku. W notce prasowej wokalistka Totta Ekebergh proponuje, żeby dosłuchać całość i spróbować odpowiedzieć na pytanie, kto tam umiera. Nie trzeba mi tego dwa razy mówić, bo bardzo chętnie słucham. Próbowałem i nie potrafię wskazać konkretnej osoby po imieniu i nazwisku, ale w sumie to chyba nie muszę; wszak mój ulubiony pisarz Ernest Hemingway zalecał, by nie pytać, komu bije dzwon, bo za każdym razem bije on Tobie. (5)

The Riven - Peace And Conflict 2022 The Sign

Przed trzema laty The Riven zadebiutował świetnym albumem studyjnym "The Riven" (ibid). Okres oczekiwania na jego następcę mógł się trochę dłużyc fanom proto metalu, choć w międzyczasie Szwedzi zagrali sporo koncertów w różnych europejskich krajach i dobrze wykorzystali dostępny czas na dopracowanie dalszej wizji artystycznej. "Peace And Conflict" został wiec przygotowany sumiennie, tak pod względem estetycznym, jak i rozrywkowym. Okładka zwraca uwagę efektownym wykorzystaniem pustej przestrzeni, symbolicznym dualizmem i geometrią piękna. Większość poszczególnych elementów grafiki sprawia wrażenie symetrycznych (romb z piramidami) lub antysymetrycznych (płomienie świeczki, logo zespołu względem nazwy albumu), lecz jeśli przyjrzymy się bliżej, wcale tak nie jest. Zespół celowo zaburzył też harmonię muzyczną, stawiając na spontan, niekontrolowany entuzjazm i graniczące z poezją szaleństwo, zamiast na jedwabistą aksamitność finezyjnego kunsztu. Pierwsze utwory: "On Time", "The Taker", "Peace and Conflict" porywają rock'n'rollowym zacięciem. Ale nie tylko one, bo nawet gdy The Riven sięga po łagodniejsze dźwięki (iberyjski instrumental "La puerta del tiempo"), to i tak słychać w ich graniu wigor. Patetyczny utwór "Fly Free" świadczy o nieco większym wyrafinowaniu wykonawczym, ale również o tym, że patetyczność nie musi być taka zła, jeśli muzycy świadomie nią operują i szczerze czuja klimat. Polemizowałbym z przypisywaniem longplay'a "Peace And Conflict" do nurtu retro, vintage bądź protometalu. W moim odczuciu płyta wcale nie pachnie antykwariatem i brzmi w miarę współcześnie, na czasie. Niewykluczone, ze ktoś skojarzy "Death" z wybrykami

Patti Smith na koniach sprzed półwiecza, ale raczej ze względu na strukturę, a nie egzekucję kompozycji. Końcówka płyty w postaci "Sundown" i "Death" jest bardziej romantyczna, przez co two-

czaruje, a to ciężkimi riffami, a to perfekcyjnie dopracowanymi popisami solowymi. Podobnie basista Steve Anderson i perkusista Johanne James ciągle zachwycają pomysłowością i po mistrzowsku dyktują rytm. Klawiszowiec Richard West ma swoje momenty, szczególnie gdy zachwyca fortepianowymi akcentami, ale przy syntezatorowych plamach niestety nie robi najlepszego wrażenia. O Glynnie Morganie już pisałem, więc wiecie, że to niesamowity kozak. "Dividing Lines" jest ciut inna, ale ciągle spójna, pomysłowa i ponadprzeciętna, jak to w wypadku Threshold bywa. Fanów nie trzeba namawiać. (4,5)

\m/\m/

czni od "Heat Wave", ale to opinia osoby, która ceni sobie, kiedy zespoły stale eksperymentują i starają się rozwijać swoje brzmienie. Niezależnie od tego uważam, że jest to warty posłuchania album, jednak przy najbliższej okazji, kiedy najdzie mnie ochota, żeby posłuchać klasycznego rocka, wybiorę Grete Van Fleet. (4.5)

Szymon Tryk

Traitor - Exiled To Surface

2022 Violent Creek

Threshold - Dividing Lines

2022 Nuclear Blast

"Dividing Lines" to już dwunasty studyjny album, gdzie zespół równie intensywnie i intrygująco obrazuje swój niezwykły progresywny świat muzyczny. Niemniej wydaje się, że tym razem zdecydowanie bardziej postawiono na bezpośredniość i melodyjność, choć o tym ostatnim Brytyjczycy nigdy nie zapominali. Zresztą mogli sobie na to pozwolić, bo mają w szeregach kapitalnego nowegostarego śpiewaka Glynna Morgana. W tym wypadku Glynn robi niesamowitą robotę. Tę przystępną część najtrafniej reprezentują otwierające "Haunted" i "Hall of Echoes", a nawet ponad jedenastominutowy utwór "The Domino Effect". Trochę gęstsze i złożone są "Silenced", "Complex" czy "King of Nothing". Natomiast w takich wypełnionych emocjami "Lost Along the Way" i "Run" bardziej wyeksponowana jest melancholia. Za to "Defence Condition" to ostatnia, ponad dziesięciominutowa kompozycja, gdzie muzycy już nie hamują swoich progresywnej wyobraźni. Tym samym komunikują, że taka muzyka jest ich właściwą bazą. Także "Dividing Lines" prezentuje bardziej melodyjne i przystępne podejście muzyków Threshold , którzy co chwilę podsuwają nam zaraźliwie brzmiące harmonie. Niemniej nie zapominają oni o swojej prawdziwej twarzy, czyli szeroko rozumianej ciężkiej progresji. Podają ją często dyskretnie, niejednoznacznie, aby w końcu, w jasny sposób zaakcentować z kim mamy do czynienia. Jak zawsze bardzo podoba mi się brzmienie formacji. Pełne, klarowne, ciepłe, a zarazem mocne i niekiedy współczesne. Niezmienny jest gitarzysta Karl Groom, który wspaniale

T h u n d e r m o t h e r - B l a c k A n d

Na początku myślałem, że Thundermother to kobiece i europejskie AC/DC i rzeczywiście tak jest, ale z domieszką lat 80-tych, brzmieniem Bon Jovi czy Def Leppard. Wyczuć to można również na nowej płycie "Black and Gold", a szczególnie w piosence o tym samym tytule, którą swoją drogą polecam. Odnoszę wrażenie, że panie ze Szwecji znalazły naprawdę ciekawy sposób na łączenie klasycznego hard rocka z glam metalem. Dzięki temu nowy krążek brzmi bardzo interesująco i może się podobać zarówno staremu rockowemu wyjadaczowi z brodą do podłogi, ale i młodszemu słuchaczowi, który po prostu lubi przyjemne dla ucha melodyjne brzmienia. Wracając do inspiracji AC/DC, momentami jest go dla mnie zbyt wiele i nie czuje się jakbym słuchał autorskich utworów, ale to szczegół, szczególnie w gatunku, w którym wiele utworów opiera się na bardzo zbliżonych schematach. Bardzo doceniam jakość produkcji "Black and Gold" płyta jest świetne nagrana i zmiksowana, potężne gitary, dobre brzmienie perkusji i niesamowity performance wokalny. Krążek też nie nudzi, utwory są całkiem zróżnicowane, jest klasycznie rockowego "Stratosphere", typowy hit song "The Light in the Sky" i mamy też dwie ballady " Hot Mess" i "Borrowed Time", z czego to tą pierwszą darzę większą sympatią. "Black and Gold" to udana płyta, jednak dla mnie jest to za mało, brakuje mi większej odsko-

Andreas Mozer z kumplami wciąż łoi thrash jak się patrzyostry, surowy, ale też całkiem melodyjny, tak jakby lata 80. wciąż trwały w najlepsze. Fakt, poszli trochę na łatwiznę, powtarzając na swym czwartym albumie cztery utwory, które pierwotnie zamieścili na rocznicowym "Decade Of Revival" przed trzema laty. Mamy tu również nową wersję numeru z albumu "Venomizer" (2015), opisaną jako "Teutonic Storm (2021)", a do tego średnio udaną przeróbkę popowego szlagieru "Careless Whisper" George'a Michaela, tak więc można by na tej podstawie wysnuć wniosek, że z nowymi pomysłami u Niemców nietęgo. Jednak jako całość "Exiled To Surface" broni się, szczególnie dzięki wściekłej kompozycji tytułowej oraz nie odstającym od niej nawet na jotę "Total Thrash" i "Zormrak" "Metroid", "Into The Nightosphere", "Space Seed" i "Decade Of Revival (Traitor Part IV)" nie są rzecz jasna od nich słabsze, ale jak wspomniałem to żadna nowość. Trudno zresztą nie mieć do Traitor słabości, bo to faktycznie maniacy, co potwierdza nie tylko zawartość tej płyty, ale też tekst "Teutonic Storm", w którym wykorzystano tytuły kilkunastu kultowych albumów Kreatora, Sodom, Destruction i innych niemieckich grup oraz pojawia się deklaracja, że thrash to ich sposób na życie. (4)

Wojciech Chamryk

Trauma - Awakening

2022 Massacre

Trauma konsekwentnie pozbywa się łatki zespołu jednego albumu, wydanego jeszcze w latach 80. "Scratch And Scream" - "Awakening" jest już trzecim długogrającym wydawnictwem Amerykanów od czasu reaktywacji przed blisko 10 laty, a w dodatku trzy-

2022 AFM
Gold
RECENZJE 170

ma poziom "Rapture And Wrath" oraz "As The World Dies". Niestety jest to pierwszy album Traumy bez zmarłego przed dwoma laty Donny'ego Hilliera, ale jego następca Brian Allen jest klasowym i doświadczonym wokalistą - choćby niemal 10 lat spędzonych w Vicious Rumors o czymś świadczy. Do tego nad wszystkim czuwa jedyny członek oryginalnego składu, perkusista Kris Gustofson, grający w sekcji z nie lada basistą, bo z Gregiem Christianem, a gitarzyści Steve Robello i Joe Fraulob również nie trafili do zespołu z łapanki. Okres pandemicznego zastoju muzycy wykorzystali na stworzenie materiału nie tylko ciekawego w sensie muzycznym, ale też znacznie mroczniejszego i mocniejszego niż wcześniejsze. Spoto tu więc thrashowej intensywności, tak jak w singlowym "Walk Away" i "End Of Everything", a utworom utrzymanym w stylistyce power/speed metalu również nie zbywa na agresywności, na czym "Death Of The Angel" czy "The River Red" tylko zyskują. Równie dobrze mógłbym wyróżnić miarowy "Meat" z chóralnym refrenem, fajnie przyspieszający "Burn" lub balladę "Falling Down", a mamy tu przecież jeszcze mroczny "Voodoo" z etnicznymi zaśpiewami i rytmami oraz finałowy, nad wyraz zróżnicowany "Death Machine" z popisami obu gitarzystów, tak więc Trauma kończy rok 2022 w wielkim stylu i liczę, że nie jest to jej łabędzi śpiew. (5,5)

wało, ani nie zachwyciło, a za to przytłoczyło swą matową, zimną aurą. Zespół istnieje od 2007 roku, ale wywiad świadczy o tym, że ludzie się w nim obijali, zamiast intensywnie rozwijać potencjał. W trakcie słuchania zastanawiałem się - a może by tak cover? Trial mógłby funkcjonować jako fajny cover band, ale jako pionierzy ewentualnej przyszłej sceny THNHM w najlepszym razie przejdą do historii na zasadzie: "aha, wykopalisko archeologiczne, no spoko się nazwali". Często metalowcy wyrabiają sobie pierwsze skojarzenie z płytą na podstawie okładki. Patrząc na tą szpecącą "Feed The Fire" wychodzi mi, że oni chyba sami nie wiedzą, jak się nazywają, bo niby używają opatrzonego przedwiasem i zawiasem akronimu kraju pochodzenia: "(Swe)", ale na frontowej grafice go nie widać. Cały obraz uważam za połączenie przerażającego komiksu z chaotyczną wariacją na temat estetyki gotyckiej. Niezbyt wiernie oddaje, czego można spodziewać się po muzyce, ale sugeruje prawie religijny kontekst liryczny. Kawałek tytułowy wyjawia: "In those foreign eyes - It takes a life to feed the fire". Nie jestem zainteresowany dalszym zgłębianiem tematu. (2)

też ciekawych solówek gitarowych, ale dużo do powiedzenia ma również klawiszowiec: nie tylko w siedmiu kompozycjach powiedzmy właściwych, ale przede wszystkim w poprzedzających je, klimatycznych introdukcjach. Nie jest to w żadnym razie jakiś nowy patent, ale w przypadku "The Forest That Grieves" sprawdził się doskonale. (5)

Wojciech Chamryk

Venom Inc - There's Only Black

balladka dla grzecznych dziewczynek, tylko dość zintensyfikowany, choć niepozbawiony melodii kawałek. Sporo niepokojącego nastroju znajdziemy też we wstępie do "Don't Feed Me Your Lies". Swoją drogą jest to chyba największy perkusyjny popis Jeramie'go Klinga ukrywającego się pod pseudonimem War Machine. Na "There's Only Black" znalazł się jeden numer, w którym Demolition Man rezygnuje na moment ze swej charakterystycznej maniery i możemy usłyszeć jak brzmi jego czysty głos. Mam tu na myśli niesamowicie rozwijający się "The Dance" Venom Inc drugą płytą udowadnia… Kurwa, czy ci muzycy naprawdę jeszcze muszą coś komuś udowadniać?! Panie Cronos, czekamy na pańską odpowiedź. Poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko. (5)

Trial (Swe) - Feed The Fire

2022 Metal Blade

Czwarty album szwedkiego Trial (Swe) jest męczącą płytą, bo choć zawiera poprawnie zagraną i wyprodukowaną muzykę, to brakuje jej feelingu, świeżości i żywej energii. Poprawność w heavy metalu jest nawet gorsza od przeciętności - po uważnym wysłuchaniu albumu zupełnie nic nie utkwiło mi w pamięci. "Feed The Fire" niczym szczególnym mnie nie por-

Upiór - The Forest That Grieves 2022 Case Studio

Dwóch muzyków gotycko/metalowego Auri Sacra wróciło po latach do grania, jednak pod zainspirowaną twórczością Adama Mickiewicza nazwą Upiór poszli w kierunku symfonicznego death/ black metalu. To w dodatku projekt międzynarodowy, bo poza Tomaszem Jaskułą (gitary) i Sebastianem Stachowiakiem (klawisze) tworzą go Brytyjczyk

Chris Bone (śpiew) i Francuz Kévin Paradis (perkusja). Na swej pierwszej, długogrającej płycie zaproponowali nad wyraz ciekawe połączeni ekstremalnego metalu z mniej oczywistymi wpływami. To choćby jazz i flamenco ("Project Maruta"), ale też momenty akustyczne ("Neural Decay") czy patetyczne i pełne rozmachu ("Dagon Sleeps"). Bardzo wiele wniosło tu zaproszenie do udziału w sesji świetnego perkusisty, bo z automatem zarówno blasty, jak też te bardziej zróżnicowane partie nie zabrzmiałyby nawet w połowie tak efektownie. Nie brakuje

Trochę byłoby przykrą sprawą, gdyby zespół Venom Inc. zdecydował się konsekwentnie realizować swe pierwotne postanowienie. Twór ten bowiem w początkowej fazie działalności miał jedynie wałkować na koncertach stary materiał Venom. Dobrze, że ostatecznie nie poszli w tym kierunku i w roku 2017 zdecydowali się wydać świetny pod każdym względem album "Ave". Przyznam, że poprzednie dzieło Mantasa i Demolition Mana (Abaddon zdążył zdezerterować) wzbudziło we mnie przeogromny zachwyt, zatem z dużymi nadziejami podchodziłem do nowej produkcji grupy. Pewne obawy pojawiły się w mojej głowie jeszcze przed zapoznaniem się z muzyczną zawartością tego krążka. W oczy rzuciła mi się zmiana logo (ciekawe, czy to jest zabieg celowy, czy też maczali w tym palce prawnicy Cronosa) i zmiana stylu grafiki okładki. Jednak już pierwszy kontakt z muzyką z tego albumu rozwiał wszelkie moje wątpliwości. Na swym drugim krążku Venom Inc. prezentuje estetykę doskonale znaną z płyty "Ave". Może miejscami jest tu nieco bardziej thrashowo niż poprzednio. Taki "Infinitum" spokojnie mógłby się znaleźć w repertuarze Slayera. To pozornie drobne stylistyczne odświeżenie tknęło jednak w tą kapelę odrobinę nowego życia. W bardzo podobnym klimacie utrzymane są otwierający ten album kiler "How Many can Die" czy bardzo agresywny w swym ogólnym wydźwięku "Come to Me". Ostre jak brzytwa riffy, intensywne solówki oraz gęsta gra perkusji to ewidentnie recepta Venom Inc. na dobry numer. Nieco większej dawki klimatu możemy się spodziewać w numerze tytułowym. Ma to miejsce za sprawą szeptanych partii Demolition Mana. Nie jest to jednak

Venus - Project Lamda 2022 Pure Steel

Grać każdy może, czy jakoś tak... Jasna sprawa, ale do wszystkiego trzeba mieć jakieś predyspozycje, a Giorgos Verginis i Antonis Avtzis wzięli się za techniczny metal, mimo tego, że wychodzi im to tak sobie. Zaispirowani dokonaniami Voivod, Vektor i tym podobnych zespołów uznali najwidoczniej, że nie będą gorsi, ale sorry panowie, to nie ta liga. Rozwleczony ponad miarę "Art Of Illusion" brzmi tak, jakby Away i Snake z kolegami postanowili grać prościutki black, "Multilingual Monstrosities" podobnie, ale co z tego, skoro najwyraźniej "pyka" tu bez mocy perkusyjny automat. Prawie 10-minutowa kompozycja tytułowa oparta jest na podobnym, bardzo już nużącym, schemacie, a do tego odpowiedzialny za czyste wokale Avtzis zupełnie sobie z nimi nie radzi. Pewnym światełkiem w tunelu jest co prawda "Helios Abandoned", ale to już nie te czasy, że zespół z jednym dobrym utworem na debiutanckim wydawnictwie dostawał kolejną szansę - zresztą już fakt, że Pure Steel Records "wydała" ten materiał tylko w wersji cyfrowej też o czymś świadczy. (1)

Wojciech Chamryk
2022 Nuclear Blast
Bartek Kuczak
RECENZJE 171
Wojciech Chamryk

Vibrant - Trying To Survive

2022 Self-Released

Vibrant pochodzi z Siedlec i działa od roku 2013. W roku 2015 zadebiutowali albumem "The Hell is Around Me", aby w roku 2022 wydać swój drugi krążek, właśnie omawiany "Trying To Survive". Ogólnie Vibrant zalicza się do formacji stoner metalowych. To nie moja bajka, a to, że jakiś czas temu napisałem coś o Death Denied wcale nie ułatwia mi zadania. Na stoner metal przeważnie składa się wiele elementów. W takim graniu znajdziemy rock'n'rolla, bluesa, southern rocka, hard rocka, heavy metal, doom metal oraz trochę współczesnego metalu, powiedzmy coś z groove metalu czy innego grunge. Tak właśnie jest na "Trying To Survive", jednak muzycy Vibrant potrafią to złączyć w jedną nierozerwalną całość, w dodatku nadać swój własny sznyt. Na tej płycie doszukamy się sporo fajnych riffów, ogólnie dobrych gitar, wspartych mocną i kreatywną sekcją rytmiczną. Także te siedem kompozycji nieźle buja, a że trwa to mniej niż pół godziny to, z pewnością nikomu się nie znudzi. Niestety wspomniane kołysanie wcale mnie nie rusza. No cóż, taki już jestem i to nie wina muzyków Vibrant czy ogólnie tego gatunku muzycznego. Po prostu brak mi tej częstotliwości, na której nadają wszystkie te stonerowe kapele. Niemniej nie mogę odebrać muzykom Vibrant, serca, talentu, umiejętności itd., bo przygotowali "Trying To Survive" z oddaniem. I to czuć. Nie znalazłem jakiejś fałszywej nuty w tym co zrealizowali dla słuchaczy. Wiele pracy włożyli również w dopieszczeniu brzmień instrumentów i ich selektywności. Muzyka ma nie tylko fajne flow, ale także klimat, także fani stonera pewnie przesłuchają z zainteresowaniem tę płytę. Być może też przyjmą ją przychylnie, ja niestety nie dorosłem do takich brzmień, więc nie powinienem poddawać "Trying To Survive" pod swoje osądy. (-)

\m/\m/

Vinodium - Involucion (Edicion DeLuxe)

2022 Art Gates

Vinodium to hiszpański zespół, który powstał w roku 2005. "Involucion" to ich drugi album z roku 2019. Tegoroczne wydanie

Art Gates to lekko podrasowana wersja tego krążka, ze zmienioną okładką i z dodatkowymi nagraniami "Aguardan" i "Bueno O Malo" Muzycy Vinodium grają siarczysty thrash metal, napompowany gniewem, który bazuje na wczesnych dokonaniach Exodus, Metalliki czy Megadeth. Niemniej często podkręcają tempa, zbliżając się wtedy do crossoveru. Sporadycznie pojawia się zdecydowanie mocny wokal (coś a la growl), jednak ciągle jest sporo melodii, a utwory mają tę płynność, dzięki której bez przeszkód przeskakujemy z kawałka na kawałek. Tą bezpośredniość podkreślają również wykrzykiwane teksty po hiszpańsku. O dziwo sporo jest w tym także techniki i oczywiście mocy. No cóż, Hiszpanie starają się, aby jednak to wszystko miało ich cechy charakteru. Także po intro dostajemy szybkie i krótkie fangi prosto w nos, w sumie seria dziesięciu uderzeń, aby po skończeniu płyty lekko oszołomieni chwilę zastanowić się, czy ponownie odpalić "Involucion". Przeważnie decyzja jest jedna, ponowne naciśnięcie przycisku "play". Trochę dziwnie jest z brzmieniem. Niby wszystkie instrumenty brzmią, mocno, selektywnie, i to mimo że pracują na najwyższych obrotach. Tak, tak, znakomicie słyszę również bas. Jednak ogólnie jakby tłamsiło ono całe brzmienie zespołu. Nie pomaga nawet zwykłe podkręcenie potencjometru. Najbardziej to słychać przy samym intro, które wydaje się głośniejsze od rozpoczynającego płytę kawałka. Co ciekawe, ponoć jest to trochę poprawiona wersja "Involucion". Co gorsza, ta kwestia może przesądzić, że o Hiszpanach szybko zapomnimy. Inni dołożą, że więcej jest kalek niż własnej inwencji i będzie po zawodach. Moim zdaniem Hiszpanie na tonie zasługują. (3,5)

2022 Sensory

Gdzieś cztery lata temu miałem przyjemność przybliżyć sylwetkę tego szwajcarsko-włoskiego zespołu. Od tamtego czasu nagrali album "Exoverse" i koncertówkę "Exoverse Live - Out Of The Shadow". Oczywiście te wydawnictw ominęły naszą redakcję. Szkoda, bo pewnie parę pochwal popły-

nęłoby w stronę Virtual Symmetry. Niemniej tegoroczne wydawnictwo dotarło do nas, a to pewnie dzięki obrotności ludzi ze sztabu promocyjnego Sensory Records. I całe szczęście! Zaczynając opowieść o tej formacji, użyłem m/w takiego zdania, że to młodsi kuzyni Dream Theater, którzy idą dokładnie tą samą drogą, lecz starają się zostawiać na niej swoje własne ślady (coraz bardziej wyraźne). I w zasadzie nic się nie zmieniło. Jedynie ich muzyka stała się bardziej dopracowana, perfekcyjna, gęstsza, a zarazem zyskała na wigorze i rozmachu. Znajdziemy w niej także więcej uwodzicielskich melodii, co zdaje się, jest w "rękach" wokalisty Marco Pastorino . Niemniej Marco nie dałby rady bez wsparcia instrumentalistów. To oni pilnują tego, aby muzyka była idealnie zbalansowana między melodią a technicznymi strukturami kompozycji. Tak jak pisałem, utwory formacji nadal są złożone, rozbudowane, wielowarstwowe, klimatycznie różnorodne, często w filmowej atmosferze, gdzie swoich sił próbują melodia i technika instrumentalistów, nostalgia i ogólna dynamika. I gdy wydaje się, że któraś z nich zaczyna przeważać to, natychmiast druga strona przejmuje inicjatywę. Kompozycje na "Virtual Symmetry" są długie albo bardzo długie, jednak ich budowa stwarza wrażenie, że słuchamy normalnych pieśni. Co ciekawe tak samo mogę potraktować utwór sztandarowy "Virtual Symmetry", który w zasadzie jest blisko dwudziestominutową suitą. Zresztą znakomitą. Także sześćdziesiąt dwie minuty tego krążka mija mi błyskawiczne. Jednak bardzo pomocne jest to, że lubię takie progresywny metal i że wykonanie tej muzyki jest na najwyższym poziomie. O znakomitym wokalu Marco Pastorino już pisałem, ale instrumentaliści też powinni być wyróżnieni. Począwszy od niesamowitej sekcji rytmicznej Alfonso Mocerino (perkusja) i Alessandro Poppale (bas), poprzez subtelnego, acz z wielką wyobraźnią klawiszowca Marka Bravi, po filar i gitarzystę Valerio Aesira Villę, który czaruje nie tylko swoją grą, ale także talentem do komponowania oraz muzyczną wyobraźnią. Brzmienia też mnie satysfakcjonują. Za to nie będę wyróżniał utworów wypełniających ten album, bowiem

takich płyt słucha się w całości i tylko takie słuchanie pozwala docenić jakość muzyki Virtual Symmetry, a ona jest znakomita. (5)

\m/\m/

Walls of Babylon - Fallen

Walls of Babylon powstało pod koniec roku 2013 we Włoszech. Do tej pory wydali albumy "The Dark Embrace" (2015) i "A Portrait of Memories" (2018). Prawdopodobnie znajdziemy tam mieszankę różnych wpływów, w tym thrash, black, punk rock, skandynawski death metal, które równoważyły power metal i progresywny metal. Przynajmniej tak piszą muzycy w swojej króciutkiej biografii. Nie mogę tego zweryfikować, bowiem nie słyszałem tych wydawnictw. W tym roku włoscy muzycy wydali krążek "Fallen", który zdecydowanie jest pod wpływem klasycznych odmian heavy metalu, power metalu, a przede wszystkim progresywnego metalu. Z tego powodu muzykę z "Fallen" można porównywać do tej z płyt Dream Theater, Vanden Plas czy Evergrey Włosi zdecydowanie czerpią wzory z wielu najlepszych tuzów z metalowej progresywnej sceny. Umiejętnie je kompilują i dodają własny talent oraz wyobraźnię. Ogólnie należą do tych, którzy fachowo balansują między technicznym aspektem ich muzyki a jej melodyjnością. Wychodzi im to całkiem-całkiem. Niestety brakuje im jeszcze jednej jednostki talentu, aby przeskoczyć do pozycji, która by ich wyróżniała. W ten sposób "Fallen" plasuje się wśród niezliczonych wydawnictw o wysokim poziomie, acz dalekich od dodatkowego zainteresowania słuchacza. Nie wystarczą bowiem znakomite kompozycje, świetne brzmienie, dobre miksy, wyśmienite odegranie swoich partii przez instrumentalistów, rewelacyjny śpiew i melodie, czy też intrygująca opowieść. Ano właśnie, "Fallen" to koncept-album o upadku społeczeństwa wywołanym ukrytym gruczołem, którego hormon wyłącza racjonalność i wyzwalający najbardziej brutalne i zdziczałe ludzkie impulsy. Teraz taki "Fallen" to jedynie szara rzeczywistość progresywnego metalu, rewelacyjna, ale zwyczajna. Myślę, że albumem będą w stanie rozkoszować się jedynie ci, którzy

i r t u a l S y m m e t r y - V i r t u a l
\m/\m/ V
Symmetry
RECENZJE 172

są jeszcze w stanie słuchać i zachwycić się taka muzą. Pozostałym propozycja Walls of Babylon może być obojętna. (3,5)

\m/\m/

Wij - Przeklęte wody

Warpath - Disharmonic Revelations

2022 Massacre

Z Warpath jest niejaki problem, bo to jeden z tych zespołów, które zaczęły łoić thrash zdecydowanie zbyt późno, wydając debiutancki album w 1992 roku, kiedy nawet w zawsze życzliwych dla takiego grania Niemczech królowały grunge i alternatywa, na wyrost zwana metalem. Można i tak podziwiać, że muzykom starczyło werwy i samozaparcia na wydanie aż czterech płyt, ale w roku 1998 Warpath był już historią. Powrót w roku 2015 przyniósł dwa następne albumy, ale zespół wciąż grał zaledwie poprawny thrash niezbyt wysokich lotów - solidność w dzisiejszych czasach to zdecydowanie zbyt mało. Już siódmy w dyskografii "Disharmonic Revelations", pierwszy efekt współpracy zreformowanego składu Warpath , również niczym szczególnym nie porywa, mimo tego, że zespół ma teraz dwóch gitarzystów. W większości z tych aż 14 utworów jest więc brutalnie jak zwykle, a momentami nawet deathmetalowo, Dirk "Digger" Weiss ryczy niczym opętany, a brzmienie jest odpowiednio surowe. Ciekawostką jest to, że Warpath zaczyna eksperymentować: pojawiają się momenty post-rockowe ("Decisions Fall") czy mroczne patenty kojarzące się z gotykiem czy The Cure ("The Unpredictable Past"), czysty thrash też starają się urozmaicać, choćby połamanymi rytmami ("Egos Aspire") czy mocarnym, doomowym riffem ("MMXX"). Do tego lider również wzbogaca wokalną paletę, brzmiąc momentami w "Digitized World" niczym David Bowie. Jako całość "Disharmonic Revelations" jest więc najlepszą płytą Warpath od lat, chociaż cały czas trzeba mieć świadomość, że to wciąż druga liga niemieckiego czy szerzej nawet europejskiego, thrashu. Na LP trafiło 12 utworów, na CD jest ich więcej: wściekły "Innocence Lost" i "MMXX" w alternatywnej, nieco inaczej zmiksowanej wersji. (3)

Wojciech Chamryk

Zaintrygowali debiutanckim "Demo 2019", pierwszym albumem "Dziwidło" błyskawicznie zdeklasowali konkurencję spod znaku retro/heavy rocka/protometalu (niepotrzebne skreślić, jeśli ktoś nie lubi wszelkich etykietek), teraz zaś zaskakują nową EP-ką. "Przeklęte wody" są z jednej strony pewnym odejściem od formuły wypracowanej na debiutanckim albumie, bowiem środek ciężkości w tych czterech numerach przesunął się w kierunku mocniejszego grania, zakorzenionego już nie w latach 70., ale w kolejnej dekadzie. Ta naturalna ewolucja w cięższą stronę dała efekt końcowy w postaci zróżnicowanego i robiącego wrażenie materiału. Już singlowy "Narwal" uderza mocarnym riffem i surowszym brzmieniem, chociaż nie brakuje mu też pewnej dozy przebojowości. "Wilczy nów" , czyli polskojęzyczny cover "Wolf Moon" Type O Negative, jest jeszcze bardziej melodyjny, a do tego niezwykle mroczny, nie tylko za sprawą tekstutakie przeróbki to ja rozumiem, nie ma bowiem nic gorszego niż odgrywanie znanych numerów jeden do jednego. "Jutra nie ma" to rzecz bardziej zwarta i jednorodna stylistycznie, do tego utwór dynamiczny i ponownie nośny, mimo surowego brzmienia. Finałowy "Metabunkier" jest jeszcze cięższy; brzmi tak, jakby Black Sabbath wzięli się za granie archetypowego doom metalu, ale również nie brakuje w nim ciekawych patentów, jak choćby refren czy nieoczywiste aranżacje partii wokalnych. Generalnie zresztą, mimo skromnego składu i takiegoż instrumentarium, w kompozycjach Wija dzieje się sporo. Atutem są też oryginalne, zdecydowanie odstające od rockowej/ metalowej średniej teksty, a kolejnym fakt, że zespół nagrywa na setkę, unikając tym samym mielizn syntetycznego brzmienia i powielani brzmieniowych patentów, co jest obecnie prawdziwą zmorą wielu zespołów. Po takim wprowadzeniu z tym większą ciekawością będę więc czekać na drugi album Wija - wygląda na to, że ten zespół może już wkrótce jeszcze bardziej namieszać, i to nie tylko na naszej scenie. (5)

Wojciech Chamryk

Witchunter - Metal Dream

2022 Dying Victims

"Back On The Hunt" był jedną z moich ulubionych płyt z tradycyjnym heavy wydanych w roku 2016, ale najnowszym "Metal Dream" Witchunter przebili ją pod każdym względem. Poprzednio tam i ówdzie było jeszcze słychać jakieś zapożyczenia czy wpływy, zaś teraz Włosi mogą już mówić o wykrystalizowaniu własnego stylu, nawet jeśli gdzieś w tle pobrzmiewają echa dokonań Judas Priest czy Mercyful Fate. Na dobrą sprawę każdy z tych utworów brzmi tak, jakby powstał gdzieś w 1984 roku - to klasyczny i archetypowy heavy najwyższej próby. Zwykle szybki, kiedy na plan pierwszy wysuwa się szaleńczy speed metal (kompozycja tytułowa, "Rolling Queen"), ale nie brakuje tu też utworów wolniejszych, osadzonych w miarowych rytmach (mroczny "Black Horror", "Devil Preacher") oraz szybszych, ale bliższych tradycyjnemu heavy ("Crimson Skies", "Legion"). Są też brzmienia klawiszowe, ale niezbyt nachalne, stosowane z wyczuciem, na czym bardzo zyskują "Restless" oraz finałowy, najbliższy brzmieniu przełomu siódmej i ósmej dekady ubiegłego wieku, "Hold Back The Flame". Przykład Witchunter potwierdza więc, że determinacja i konsekwencja w końcu dają efekty - z takim podejściem spodziewam się po nich kolejnych, równie dobrych płyt, bo wciąż stać ich na jeszcze więcej. (5)

Wojciech Chamryk

talu bardzo swobodnie odnajdzie się na "Initivm". Wszystkie z dziewięciu kompozycji uzbrojone są w mocarne riffy, ociężałe i pełzające linie basu oraz potężne groove perkusji. Nad całością króluje hipnotyczny, ale zarazem majestatyczny i podniosły wokal Con Doyle. W dodatku każda niesie ze sobą ciekawe pomysły, które zagrane są z polotem oraz technicznym zacięciem. Ta technika momentami bywa karkołomna, a niby doom to taka prosta muzyka. Dość ciężko wyróżnić jest którąś z kompozycji. W zasadzie może to być każda z osobna. Niemniej proponowałbym zwrócić uwagę na złowieszcze, ale przestrzenne "Aeons" , potężne, smoliste, ale prące do przodu "The Od Aways" , epicki, ale nośny "Raven Dawn", oraz ociężały i tłusty zamykający album doomer "Farewell". Niemniej dla mnie radości dostarczył cały album. Zresztą "Initivm" wydaje się przemyślanymi i bardzo dojrzałym albumem, który utrzymuje doom metal na wysokim poziomie. Podkreśla to znakomite wykonanie oraz świetne brzmienie. W moim przekonaniu wydaniem i promocją tego albumu powinna zająć się konkretna wytwórnia, no ale zrobili to sami muzycy. Takie czasy. W ten sposób zdecydowanie mają trudniej i muzycy, i ewentualni odbiorcy. Ci ostatni mają niesamowity problem, bo nie zawsze wiedzą, co mają wybrać z tej całej masy przeróżnych propozycji. Moim zdaniem nowy album Wolf Counsel "Initivm" jest wart zainteresowania. (4,5) \m/\m/

Xentrix - Seven Words

Listenable

2022

Wolf Counsel - Initivm

2022 Self-Released

Wolf Counsel wywodzi się ze Szwajcarii, ale chyba obecnie wylądował w Irlandii. Ich album "Initivm" skupiony jest na klasycznym doom metalu, ociężałym, powolnym, monumentalnym, epickim, z korzeniami sięgającymi do lat 70. i 80. Candlemass, Solitude Aeturnus , Trouble , Black Sabbath to chyba podstawa inspiracji muzyków tego zespołu. Także każdy fan doom me-

A to skurczybyki z tych Angoli. Po wywołującym we mnie dość mieszane uczucia "Bury The Pain" jakieś wielkiej rewelacji się nie spodziewałem. A tu moi mili Państwo dupa! Nie miałem racji. I szczerze Wam powiem, że w takich sytuacjach lubię jej nie mieć. "Seven Words" to jeden z tych albumów, które już przy pierwszym odsłuchu wywołały u mnie szerokie rozdziawienie otworu gębowego, który zresztą dość długo w owym stanie pozostawał. Niemal taka sama rekcja miała u mnie miejsce, gdy po raz pierwszy w życiu widziałem tych gości w akcji na scenie. Było to, gdy Jay Walsh był już w składzie tego bandu.

RECENZJE 173

Myślę, że facet ten swymi umiejętnościami już dawno zamknął mordy wszystkim tym, którzy dookoła opowiadali różnej maści pierdolety, że Xentrix bez Chrisa Astleya nie powinien się ową nazwą mienić. A takiego wała! Podczas słuchania "Seven Words", od razu widać i słychać, że ten album nagrał właśnie ten konkretny band. Można ich lubić albo nie, ale na pewno nie można im odmówić pewnego charakterystycznego stylu. Thrash uprawiany przez Xentrix od zawsze był przepełniony melodiami i charakteryzował się nienaganną jak na ten gatunek produkcją. Nie inaczej jest tym razem. Dostajemy tutaj bowiem prawdziwe thrashowe hity ("Behind the Walls of Teachery"), rzeczy nieco bardziej stonowane ("Everybody Loves You When You're Dead"), jak i zdecydowanie bardziej agresywne w swym wyrazie ("Kill And Protect"). Na koniec panowie serwują nam chyba najbardziej epicki i najbardziej apokaliptyczny numer w swej karierze ("Anything but the Truth"). Nie wiem, czy uwierzycie, ale wszystkie te elementy naprawdę zajebiście trzymają się kupy. W czasach, gdy wiele starych kapel thrashowych pożera własny ogon, a wiele młodych nie pokazuje nic wychodzącego poza utarte schematy, nowe dzieło Xentrix jest krążkiem tym bardziej godnym polecenia (5).

gatunki. Do wspomnianego nowoczesnego progresywnego metalu chętnie dodaje trochę melodeathu, nowoczesnych odmian metalu, od jego alternatywnych odmian po nu-metal. Jednak to nie wszystko, bo równie chętnie wykorzystuje wspomniany klasyczny rock progresywny i takiż metal. Z równą gorliwością dorzuca ciekawostki rodem z symfonicznego power metalu, melodyjnego power metalu, neoklasycznego hard rocka, klasycznego hard rocka i heavy metalu itd. Poza tym "Intergalactic Demon King" niesie również znamiona typowej produkcji gitarzysty wirtuoza. Także dzieje się na tym albumie bardzo wiele. Niestetyprzynajmniej dla mnie - nie przechodzi to w jakość. Niekiedy brzmi to sztucznie i ogólnie mało wiarygodnie, choć bywały momenty, że coś tam mi się podobało. Dla przykładu wymienię utwór "Endlessly Forever". Taka mieszanka tradycyjnego rockowego i gitarowego grania, z lekkim posmakiem nowoczesnego progresywnego metalu i rocka, z ciekawym i klimatycznym podkreśleniem refrenu. W sumie lubię, jak artyści mieszają w swojej muzyce, ale tym razem propozycja Zeke Sky nie przekonała mnie do siebie. Brzmi to przyzwoicie, mimo że Pan Sky odpowiada sam za wszystko oprócz perkusji (Adam Pierson). Jestem pewien, że ta płyta znajdzie swoich odbiorców, ja jednak do nich nie będę należał. (3)

\m/\m/

Black Sabbath - Heaven And Hell/ Mob Rules - Deluxe Edition

2022 BMG

Zeke Sky - Intergalactic Demon King 2022 Atomic Fire

Mam wrażenie, że decydenci z Atomic Fire szukają zespołu, który mógłby być ich pierwszym, własnym sztandarowym artystą. Prawdopodobnie dzięki takim przesłankom zdecydowali się na wydanie albumu amerykańskiego multiinstrumentalisty Zeke Sky Tego artystę zalicza się do grona wykonawców progresywnego rocka i metalu. Oczywiście pewne elementy tradycyjnych odmian tych stylów odnajdziemy na "Intergalactic Demon King", ale mam wrażenie, że Zeke bardziej preferuje nowoczesny, szalony progresywny metal zbliżony do tego, co robi Devin Townsend Wystarczy posłuchać kawałka "Light The Sky" aby zorientować się, o co chodzi. Zresztą Zeke Sky uwielbia mieszać ze sobą różne

Zdaje się, jakby było to raptem rok albo dwa lata temu, a to już minęło dwanaście lat, gdy mięliśmy do czynienia z reedycjami albumów "Heaven And Hell" i "Mob Rules" w wersji "Deluxe Edition" (pod redakcją Universalu). Dlatego nie wiem, czy BMG nie podeszło za szybko do ponownego wznowienia tych tytułów. Nie wiem też, czy ich bonusy będą jakimkolwiek lepem dla potencjalnego nabywcy. Na "Heaven And Hell" w wydaniu BMG mamy wszystko to, co zaproponował nam Universal, ale ich edycja rozszerzona jest o kolejne cztery nagrania z "Live at Hammersmith Odeon", koncertu z roku 1982. Jego pewna część znalazła się już jako bonus na wspomnianym wydaniu "Mob Rules" sygnowanym przez Universal z roku 2010. Myślę, że dla fanów ogólnie będzie ciekawsza wersja "Live at Hammersmith Odeon" zawierająca całość koncertu, a wydana przez Rhino Records w 2007 roku. Natomiast tegoroczna edycja BMG "Mob Rules" zawiera wszystko to, co ma wersja Universal z roku 2010, ale rozszerzona jest o nowy mix utworu "Mob Rules" (z 2021r.) oraz o koncert "Live In Portland" z roku 1982. Ten koncert to nawet ciekawa sprawa, choć na moje ucho ma pewne uchybienia jeśli chodzi o brzmienia. Niemniej wydaje się, że te nagrania nie były jeszcze publikowane i prezentują zespół w znakomitej formie, więc na te lekkie defekty można przymknąć uszy. Niestety redaktorzy tego wydania nie popisali się i podzielili ten koncert na dwie części, dwa pierwsze utwory znalazły się na pierwszym dysku, a pozostałe kawałki na drugim. Może za jakiś czas będzie sposobność to, wydadzą "Live In Portland" jako samodzielne wydawnictwo. Myślę, że byłoby warto, teraz jednak trzeba korzystać z tego, co wymyśliła sobie kierownicza świta z BMG. Mam takie wrażenie, że "Heaven And Hell" powinien mieć każdy maniak i prawdopodobnie tak jest. Podejrzewam też,

że wszyscy znakomicie znają i pamiętają o zawartości tego albumu. Mają również o nim swoje zdanie. Także co by o "Heaven And Hell" nie napisać, to każdy i tak zostanie przy swoim osądzie. Ja jedynie napiszę, że w momencie wydania krążka wywarł on na mnie ogromne wrażenie. Wiem, że nie byłem osamotniony w swoich odczuciach. Wtedy zdawało się, że epoki Sabbs z Ozzy'm nic nie zdoła przebić, a Iommi z kolegami oraz Dio właśnie to zrobili. Niektórzy zwracali uwagę, że ze względu na dopracowany muzycznie i brzmieniowo materiał stracił on na ciężarze. Ja jednak miałem i mam odmienne wrażenie, a na pewno wraz z przyjściem Dio muzyka Black Sabbath zyskała na dynamice, rozmachu, klimacie i świeżości. Ogólnie "Heaven And Hell" to jest moc, jak dla mnie nie ma na niej słabych momentów, no może leciutkie wahnięcia ("Wishing Well", "Walk Away"), jednak bez nich pozostałe kompozycje nie wybrzmiałyby tak mocno, epicko i wyraziście. Wydany rok później "Mob Rules" dla wielu był ciut gorszą kontynuacją "Heaven And Hell". Dla mnie był jedynie cieniem tego znakomitego krążka. Niemniej na "Mob Rules" znalazły się doskonałe utwory, rozpędzony "Run Up The Night" oraz pełen mrocznego epickiego patosu "The Sign Of The Southern Cross", które chyba jako jedyne z podniesioną głową mogłyby stanąć obok kompozycji z "Heaven And Hell". Owszem są jeszcze niezłe, tytułowy i dziarski "Mob Rules" oraz ociężale motoryczny "Voodoo". Może można byłoby dołączyć do tego grona instrumentalny lekko eksperymentalny syntezatorowo-gitarowy "E5150", ale nic więcej. Niestety pozostałe kawałki to już cień dotychczasowych utworów, co wzbudza spore rozczarowanie. Przynajmniej u mnie. Niemniej "Heaven And Hell" i "Mob Rules" to dla mnie nierozłączna para, jednocześnie jedne z najlepszych momentów, Dio i Black Sabbath. W sumie wstyd nie znać tych krążków. \m/\m/

Bartek Kuczak
RECENZJE 174

pewien, że będzie to za każdym razem wyjątkowa przygoda. Płyta liczy sobie 35 lat i wciąż potrafi zaskoczyć, potrafi być bezwzględna, ale i w jakiś sposób urocza tą swoją delikatną melodyjnością. Zdecydowanie polecam!

Apocalypse - Apocalypse

2022 Divebomb

Ten zespół nie należy dziś do czołówki najbardziej rozpoznawalnych, ale przecież nie pozycjami w ankietach na zakończenie roku potwierdza się swój poziom. Szwajcarzy podczas swojej krótkiej kariery wydali demo i dwa albumy (lata 1985-1993). Firma Divebomb Records w listopadzie 2022 roku wypuszcza jeszcze bardziej specjalną edycję reedycji debiutu Apocalypse - "Apocalypse" z oryginalną okładką pierwotnego winylowego wydania, przedstawiającą jeźdźców, być może, apokalipsy. Wcześniej, w maju, wyszła reedycja z nietoperzem, ta, która była dostępna na edycjach kompaktowych. Fajnie, że ten album z 1987 roku nadal u kogoś budzi emocje po ponad 30 latach od premiery. Do właściwego materiału dodano utwory z Fuckin' Demo 1985, jakby komuś było mało. Materiał debiutu to dziewięć kompozycji, niecałe czterdzieści minut muzyki. Dawka optymalna, zwłaszcza, że Apocalypse prowadzi nas w rejony naprawdę absorbującego speed/thrash metalu. Nie zawsze śmiertelnie poważnie (patrz: końcówka "Fuck off And Die!!!"), ale głównie jest to solidna instrumentalna uczta z dobrym śpiewem. Może nie przez cały czas kwintet stara się wkręcać na najwyższe obroty, ale słuchacz nie ma prawa narzekać. Krążek ładnie pędzi i wymusza na odbiorcy zachowanie czujności. Bo gdzieś pojawia się fajne solo, bo gdzieś jakaś wstawka melodyjna, a i jakieś klimatyczne zwolnienie się znajdzie. Utwory bogate są w zmiany nastrojów, dobrze napisane i odegrane z prawdziwą pasją. Czuć, że muzycy nie żartują i "Apocalypse" to zdecydowanie jedna z ciekawszych płyt końca lat 80. Odkąd pamiętam lubię ten album. Ujął mnie melodyjnością połączoną z zadziornością. Udanymi kompozycjami, nasączonymi żrącymi riffami i trudną do okiełznania sekcją rytmiczną. Jeśli pozwolimy otulić się temu albumowi, pozwolimy wejść do wnętrzna i płynąć w żyłach - jestem

Aragon - Aragon

2022 Divebomb

W oryginale wydanym w 1988 roku album ten liczył sobie… 22 minuty! Wyobrażam sobie, że słuchając go wtedy, można było czuć się niczym w rakiecie okrążając Ziemię. Reedycja, przygotowana przez Divebomb Records, została wydłużona o dziesięć kolejnych minut przez wsadzenie dodatkowych nagrań. Nie psują one jednak klimatu całości i debiut amerykańskiej formacji Aragon nadal chłoszcze po twarzy jak dziki! Jak się pyszczek cieszy w kontakcie z tak wściekłą i szczerą muzyką! Prawdziwy thrash metal, gdzie jest wszystkomoc, prędkość i tony emocji. Aragon pędzi na złamanie karku. Każdy kolejny numer to kolejny strzał w kierunku sparaliżowanego słuchacza. Nie masz się nawet siły bronić! Bach! Bach! Bach! Już leżysz na deskach, krwawi nos, a umysł zostaje wzięty do niewoli przez absolutnie absorbujący album, przez bliską śmiertelnej dawkę opętanego thrash metalu! Nawet nie wiem co mogę tutaj jeszcze napisać. Trochę też ciężko korzysta się z klawiatury, kiedy głowa lata w górę i w dół, ha ha… Przyznam się, że wcześniej z tym zespołem i ich jedyną płytą nie miałem żadnego kontaktu. Bardzo się cieszę, że mogłem poznać tak intensywny album, tak nabuzowane pozytywną energią kompozycje nowojorskiego kwartetu. Naprawdę jestem porwany i urzeczony! Cudownie zagospodarowane leciuteńko ponad pół godziny!

No i ten cytat z Iron Maiden w zamykającym oryginalnie "Aragon" kawałku "Killing The Innocent" - po prostu poezja!!!

Adam Widełka

Ayreon - Universal Migrator Pt

1 & 2 (2022 Remixed & Remastered)

W roku 2000 w odstępie miesiąca ukazały się albumy "The Universal Migrator Part I: The Dream Sequencer" i "The Universal Migrator Part II: Flight of the Migrator". Były to kolejno krążki numer cztery i pięć w dyskografii Ayreon. Aktualnie Arjen Lucassen przygotował nam odświeżoną wersję tych albumów, jako całość, gdzie ważnym uzupełnieniem płyt jest komiks. Niestety do wersji promocyjnej nie dodano komiksu w wersji pdfów, więc nie wiem, o co caman, a pliki nie wiele mi mówią o jakości pracy, jaką włożył Arjen w odrestaurowanie obu wersji "The Universal Migrator". Pozostała muzyka, wspaniała, niesamowita i potężna. Niektórych mogła nawet przygnieść, bo ciężko jest udźwignąć dwie godziny i dwadzieścia minut muzyki, nawet tej najbardziej doskonałej. Muzyka Lucassena to swoista mieszanka klasycznego rocka, rock-opery, hard rocka, rocka progresywnego i heavy metalu, która zbudowała niesamowity i oryginalny "lucassenowski" progresywny metal. Nie inaczej jest na "The Universal Migrator", gdzie w zasadzie Arjen uzyskał swoje apogeum wykonawczo twórcze. Słowem majstersztyk. Pierwsza część albumu jest bardziej melodyjna i klimatyczna, dzięki czemu na pierwszy plan wypływają różne formy progresji. Oczywiście nie brakuje tu też odniesień do klasycznego rocka, heavy metalu itd. Na tym dysku zwraca uwagę wiele momentów inspirowanych Pink Floyd, oczywiście na modę i talent Lucassena . Taki swoisty hołd dla tej grupy. Gdzieniegdzie odnajdziemy także coś związanego z The Beatles . Natomiast drugi dysk charakteryzuje się cięższą progresją. Oczywiście nadal pozostaje klimat znany z pierwszej części "The Universal Migrator", ale na pierwszy plan wysuwają się cięższe rzeczy typu hard rock czy heavy metal. Niektóre z utworów mogą przypomi-

nać takich tuzów hard rocka, jak Deep Purple, Uriah Heep czy Rainbow . Odnajdziemy także odniesienia do klasycznego rocka, ale tym razem bardziej przypominają mi one ekipę Jeffa Lynne, czyli ELO. Obie części mają niesamowite kompozycje, ciężko wymienić jakąś jedną szczególną, bowiem całość "The Universal Migrator", nie dość, że stanowi monolit to, przekaz jego w ten sposób jest zdecydowanie bardziej skondensowany. Przynajmniej teraz to tak odczuwam. Jeżeli dobrze pamiętam to poprzednich wydawnictwach Ayreon zaproszeni wokaliści wchodzili w interakcję w przestrzeni jednej kompozycji, tym razem każdy wyśpiewuje sam przez cały przeznaczony mu utwór. A propos zaproszonych gości, tym razem jest też ich spora gromadka. Wymieńmy, chociażby kilku ze śpiewaków i instrumentalistów: Bruce Dickinson (Iron Maiden), Floor Jansen (Nightwish), Edward Reekers (Kayak), Damian Wilson (Headspace/Threshold), Neal Morse (Spock's Beard/Transatlantic/Flying Colours), Russell Allen (Symphony X), Andi Deris (Helloween), Michael Romeo (Symphony X) itd. Także z pewnością jest to też atrakcja "The Universal Migrator". Oczywiście jeśli chodzi o opowieść, jest ona kontynuacją historii ostatniego żyjącego człowieka, kolonisty na Marsie i jego decyzji o użyciu maszyny Dream Sequencer, aby cofnąć się do czasów sprzed uformowania się wszechświata. Zresztą ta treść sci-fi ma też swoje odbicie w samej muzyce, która przemyca kosmiczny sound. "The Universal Migrator" ciągle tworzą oszałamiający spektakl i zupełnie nic nie stracił na swojej renomie. Absolutny fundament progresywnego metalu.

\m/\m/

Betrayel - Offerings

2022 Divebomb

Patrząc na okładkę można się uśmiechnąć. Ktoś zaraz powiehola, hola, taka konwencja, thrash metal i w ogóle. Jasne, wszystko

2022 Music Theories / Mascot
RECENZJE 175

rozumiem. Mówię jednak, że można, się, uśmiechnąć. Może to będzie jedyny ludzki odruch w kontakcie z "Offerings" grupy Betrayel? Betrayel pochodzi z Kalifornii i działał w latach 1985-1990, a po długiej przerwie powrócił całkiem niedawno, bo w 2019 roku i pozostaje aktywny. Płyta, z którą mam do czynienia ukazała się w roku późniejszym, zawiera ona zresztą dwa kawałki napisane jeszcze w starych czasach. Generalnie to całość brzmi jak taki niedożywiony Exodus. Wokal sprawia wrażenie, jakby ktoś chciał wcielić się w Zetro Souse. Riffy i praca sekcji to też takie typowe thrashowe łojenie, jednak przez większość czasu brzmiące bez siły. Te dziesięć kompozycji na "Betrayel" to poprawne numery, często utrzymane w średnich tempach, jakby grupa bała się rozpędzić. Niby wszystko jest w porządku. Jednak wieje tutaj nudą i wtórnością. Panowie coś tam grać potrafią, tylko proponują bardzo zachowawczy thrash metal, bez ikry, bez agresji. Ta muzyka sobie jest i nie wywołuje żadnych emocji. Zamiast kołnierza ortopedycznego Betrayel funduje raczej drzemkę, która przyjść może nagle jeszcze przed ostatnim dźwiękiem wystrzelonym z głośnika…

Birth Control - Jungle LifeGetting There

2013 MIG Music

Dzięki MIG Music miałem możliwość poznania muzyki niemieckiej formacji Birth Control, która swoją działalność rozpoczynała już w drugiej połowie lat 60. Ponownie dzięki MIG Music mogę poznać kolejne dwa albumy. Jednak tym razem nagrania pochodzą z końca lat 90., a chodzi o krążki "Jungle Life" (1996) i "Getting There" (1999). Mimo blisko dwóch dekad odstępu między "Count On Dracula" (1980) i "Deal Done At Night" (1981), a wspomnianymi na początku płytami, muzyka Niemców zbytnio się nie różni. Jest to ciągle specyficzne zderzenie klasycznego rocka, hard rocka i rocka progresywnego mających swe korzenie w latach 70. W zależności od spojrzenia na temat przez muzyków bywa, że jeden z tych nurtów jest mocniej wyeksponowany. Czasami muzycy dokładają kró-

ciutkie wstawki aranżacyjne, w których wykorzystują inne style, chociażby bluesa, boogie, rock'n'rolla, funky, soul, fussion, heavy metal itd. Płyta "Jungle Life" rozpoczyna się kompozycją "Valley Of Darkness Part!", która znakomicie równoważy trzy główne składowe muzyki formacji, w dodatku niesie ze sobą znakomity progresywny klimat. Druga w kolejności kompozycja "I Send My Mind On Vacation" jest zdecydowanie bardziej bezpośrednia i kojarzy się z mieszanką dynamicznego sounthern rocka oraz brytyjskiego hard rocka z Hammondami w roli głównej. Przypomina to utwory z płyty "Deal Done At Night". Jednak kreatywność niemieckich muzyków jest naprawdę spora, dzięki czemu umiejętnie, a także sprawnie potrafią budować naszą ciekawość. I tak trzeci w kolejności "Desert Storm" jest bardziej epicki i niesie ze sobą wyrazisty klimat, aby w jego drugiej części zdecydowanie uwypuklić organy, gdzie klawiszowiec popisuje się swoją biegłością, a przy okazji zahacza o pewną progresywną improwizację. "A Chance To Lern" to masywny i wolny utwór, spajający ze sobą rokową i progresywną duszę kapeli, a ich motywem scalającym jest ciężki biały blues. Oczywiście świetnie wybrzmiewają Hammondy, ale rozbudowane popisy gitarowe nie ustępują im. "Jungle City" byłoby niezłym hard rockowym kawałkiem, gdyby nie wykorzystane w środkowej części progresywne pejzaże, gdzie na równi koegzystują organy jak i syntezatory. Natomiast "Call Me" to już w pełni hard rockowy czadzior z pewnym rock'n'rollowym zacięciem. Zresztą riffy pewnie poradziłyby sobie w jakimś heavy rockowym, a może nawet heavymetalowym kawałku. "Percherman" to kolejny świetny, pulsujący hardrockowy utwór z krótkim solem na organach w stylu Keitha Emersona z ELP "Automatic World" znowu moje myśli kieruje ku heavy rockowym brzmieniom, ale pełno w nim innych muzycznych osobowości zespołu. Album kończy się drugą częścią "Valley Of Darkness". Jest to utwór w pełni instrumentalny, ma w sobie więcej elektroniki i niesie zdecydowanie bardziej rozmarzony klimat. "When The Night Falls" to pierwszy utwór z albumu "Getting There" Jest zdecydowanie bezpośredni, gdzie hard rock i rock wiodą prym. W tym wypadku progresywne elementy są jako dodatki aranżacyjne. Owszem usłyszymy w nim Hammondy, ale jest też miejsce na syntezatory i elektronikę podobną do tej, co znalazła się w ostatniej kompozycji krążka "Jungle Life". Mam wrażenie, że większość kompozycji z "Getting

There" jest przygotowana właśnie w ten sposób. Z tym że nieskończona wyobraźnia i ciągle kreatywny talent muzyków Birth Control, nie pozwala im popełnić takiego samego utworu. Także fani Niemców zdecydowanie mają komfort, że nigdy nie będą się nudzić i zawsze będą się cieszyć ciekawą muzyką w stylu Birth Control. Ta bezpośredniość i dynamika pozwala mocniej wybrzmieć takim kompozycjom, jak progresywnej i z charakterem "Love Strike", wolnej i balladowej "The Rose" , lekko monotonnej, o doomowym zabarwieniu "Will Someone Know My Name" czy też instrumentalnemu i progresywnemu "After 360 Degrees Of The Cycle". Ogólnie "Getting There" to kolejna dobra płyta tego niemieckiego zespołu, ale o dziwo muzycy popełnili też i skuchę. Jest nią dla mnie tytułowa kompozycja, instrumentalna, wolna, ale również z pewną swoją energią. Niestety wygląda dla mnie na niedopracowaną, tak jakby jej charakter z czasem trwania utworu gdzieś sobie uleciał. Niemniej nie jest to powód, aby pominąć ten album, albo nie zawracać sobie nim głowy. Po prostu pozostałe utwory zawierają zbyt wiele dobrej muzyki, aby tak postąpić. Także poza mną kolejne udane spotkanie z kapelą z niemieckiej przebogatej rockowej sceny lat 70. i nie tylko.

\m/\m/

Birth

Control - Two Eggs - Two Concerts

2013 MIG Music

MIG Music dała mi szansę poznania niemieckiej formację Birth Control, wydając reedycję dwóch płyt z lat 80. i dwóch z lat 90. Do każdego z tych albumów osoby odpowiedzialne za ich edycje dodały nagrania bonusowe, które w sporej części były nagraniami zarejestrowanymi na żywo. Stąd też wiedziałem, że scena dla Niemców to naturalne i przyjazne środowisko. Czuć było, że na koncercie muzycy Birth Control czują się wyśmienicie, grają swobodnie, na luzie, dają więcej czadu i nie unikają większej lub mniejszej improwizacji. Z tego też powodu z przyjemnością sięgnąłem po wydawnictwo "Two Eggs - Two Concerts". Zawiera ono rejestrację dwóch koncertów. Pierwszy z nich pochodzi z Stadthalle w

Korbach z roku 1977. Drugi natomiast z centrum kulturalnego Fabrik w Hamburgu z roku 1983. Inne epoki, inne składy i inne podejście do muzyki. Na pierwszym dysku przeważają opasłe kompozycje, mowa o dwóch długich suitach, ponad dwudziestodwuminutowej "Meta Vantiloator" oraz dwudziestopięciominutowej "The Work Is Done", a także minisucie blisko jedenastominutowej "Backdoor Possibilities". To akurat było typowe dla lat 70. Tak samo jak popisy solowe na basie czy perkusji. W sumie nie ma co dywagować nad zawartością tego dysku, bo muzycy Birth Control zaprezentowali się w czasie tego występu znakomicie. Co ciekawe, mimo rockowej mocy kompozycji to całość zdecydowanie wybrzmiewa progresywnie. Generalnie jest to cudowna sentymentalna podróż dla fanów rocka progresywnego, którzy kiedyś uwielbiali słuchać takich płyt jak Genesis - "Seconds Out" czy Yes "Yessongs". Koncert z Hamburga jest zdecydowanie bardziej rockowy. Utwory są też krótsze, choć mamy dwie kompozycje ponad dziewięciominutowe ("The Day Of Doom Is Coming", "Pick On Me") i jedną ponad piętnastominutową ("Gamma Ray"). Jest oczywiście sporo progresji, ale jak wspomniałem, większy jest nacisk na rocka, gdzie często pięknie wybrzmiewają organy. Zresztą zgodne jest to z pewną przemianą samego zespołu. Poza tym niesamowita jest swoboda i radość, z jaką grają muzycy tego bandu. Nie zapominają też o typowych koncertowych grypsach rodem z lat 70. czyli o solówce na perkusji i innych improwizacjach. Naprawdę można poczuć się, jak na świetnym rockowym koncercie. No cóż "Two Eggs - Two Concerts" jest kolejnym potwierdzeniem, że warto było zainwestować w poznanie Birth Control \m/\m/

Manilla Road - Atlantis Rising 2022 Golden Core

Neudi nie ustępuje i ciągle przypomina o Manilla Road. Tym razem na nowo przygotował nam album z roku 2001, czyli "Atlantis Rising". Krążek, który opublikowano po prawie dekadzie od poprzedzającego go "The Circus Maximus" . W momencie jego ukazania się podchodzono do niego ze sporą ostrożnością, ale te

Adam Widełka
RECENZJE 176

obawy dość szybko usunęły się w cień. Zespół wrócił do swoich typowych epickich klimatów. Nadal preferował bezpośredniość, ciężkie riffy, stawiał na klimat oraz na surowe i brudne brzmienie. Wszystko w stylu szeroko rozumianego epickiego metalu. Ogólnie Sheltonowi udało się przygotować jeden z bardziej przystępnych albumów Manilla Road, ale nie najlepszych. Na płycie są znakomite momenty, jak tajemniczy i złowieszczy "March of the Gods", są też chwile wręcz magiczne, jak w wypadku akustycznej i balladowej "Flight Of The Ravens". Dość dobrymi chwilami są również postępujące po sobie kompozycje, ponura i klimatyczna "Sea Witch" oraz dość potężna i posępna "Resurection" . Pozostałe utwory "Atlantis Rising" może nie są równie wciągające, ale tej płyty zawsze słuchałem w całości, bez oznak jakiegoś zniecierpliwienia czy innej dekoncentracji. Zresztą teraz gdy ma się świadomość, że Mark z ekipą nic nowego nie nagra, krążków Manilla Road słucha się zupełnie inaczej, z większą otwartością. Poza tym wydaje się, że to był dobry star po takiej długiej przerwie i solidne fundamenty pod dalszą działalność. Neudi do swojej wersji "Atlantis Rising" dołożył parę bonusów, wstępne wersje "Resurection" i "Sea Witch" oraz wersje live "March of the Gods" i ponownie "Resurection". Niby fajna sprawa, ale wołałbym, aby pozostał przy oryginalnej wersji tego albumu.

Fani Manilla Road tę płytę pewnie już dawno mają, ale może z ciekawości ktoś z nich sięgnie po odświeżone i zremasterowane wydawnictwo, nad którym piecze miał Neudi

\m/\m/

Celtic Frost - Danse Macabre

2022 Noise/BMG

W momencie ogłoszenia przez odrodzone Noise Records i BMG informacji o wydaniu boxu Celtic Frost "Danse Macabre" pewnie większość fanów Szwajcarów miało mokro. Natomiast w momencie, gdy już nabyli wspomniane wydawnictwo, szczególnie ci, co zaopatrzyli się w pudełko z winylami, z pewnością z dumą nosili żółty ślad w majtach. Nie dziwota, obie wersje mocno przyciągają wzrok i zmysły. "Danse Macabre" zawiera najważniejsze wydawnictwa Celtic Frost z pierwszego okresu ich działalności. W wersji z dyskami CD mam następujące tytuły: "Morbid Tales", "Emperor's Return", "To Mega Therion", "Into the Pandemonium" oraz "Grave Hill Bunker Rehersal". Natomiast w wersji na winylach mamy podobnie, z tym że "Grave Hill Bunker Rehersal" jest w wersji kasetowej, a dodatkowo na winylach mamy EP-ki "Tragic Serenades" i "I Won't Dance" oraz singiel "The Collector's Celtic Frost". Oczywiście do każdego pudelka są dołączone jeszcze jakieś dodatki, chociażby jest seria ze świecącymi w ciemności winylami, to muzyka jest w sumie najważniejsza. A właśnie te tytuły zadecydowały, że dzisiaj o Celtic Frost mówi się, że to formacja kultowa. Zanim jednak przejdziemy do próby omówienia muzyki, przypomnę, że Eric Ain i Tom Gabriel Fischer (vel Tom G. Warrior) współtworzyli kapelę Hellhammer kilku demówek wydali EP-kę

"Apocalyptic Raids". Tam już zdążyli zadeklarować swoje fascynacje Venom, Black Sabbath i Motörhead, oraz swoją muzykę skierowali w kierunku ekstremalnych odmian metalu, wykorzystując elementy thrashu, death, doom i black metalu. Jednak panowie wiedzeni przez swoje ambicje postanowili założyć nowy projekt, który miał być doskonalszą wersją tego wszystkiego, czego podjęli się w Hellhammer. I uprzedzając fakty, udało się im to! "Morbid Tales" było wydawnictwem, które zapowiadało to co miało wkrótce nadejść. Zawiera ono kawałki proste, bezpośrednie, dzikie, mroczne, zalatujące siarką i utrzymane w stylu bezkompromisowej ekstremalnej muzyki metalowej. Niby nie ma niczego nowego, ale wszystko jest przygotowane według wyobraźni i umiejętności Szwajcarów, które pociągnęły za sobą spore grono fanów. Na płycie atakują nas wściekłe riffy ("Into The Crypts Of Rays"), doom/death metalowe brzmienia ("Procreation (Of The Wicked)") oraz pierwsze podejścia do awangardy ("Danse Macabre"). A całość opowiedziane jest szorstkim i dzikim wokalem Toma G. Warriora. W dodatku wykonanie jest pełne zaangażowania i pasji. Pod względem przekonań również. Kolejna pozycja "Emperor's Return" to jest nic innego jak bezpośrednia kontynuacja "Morbid Tales". Jedynie co ją wyróżnia to, że Szwajcarzy testują nowego perkusistę Reeda St.Marka (zastąpił on Stephena Priestly). Z albumem "To Mega Therion" formacja ostatecznie wkracza w majestat ciemności. Muzycy ciągle wykorzystują do tego swoją surowość i prymitywną dzikość, ciężkie riffy oraz chrapliwy wokal Warriora. Dzięki czemu mrok coraz bardziej

nającym intro, pompatycznym i nieco orkiestrowym "Innocence And Wrath". Ten symfoniczny posmak można też odnaleźć w "Dawn Of Meggido" czy "Necromantical Screams". Niemniej to rozpędzone i gwałtowne kawałki (m.in. "The Usurper", "Circle Of The Tyrants", "Fainted Eyes" itd.) nadają wyrazu całemu "To Mega Therion". Kolejny album Szwajcarów "Into the Pandemonium" zamyka złotą erę Celtic Frost Płyta idealnie równoważy dotychczasową muzyczną prostotę, dzikość i brzydotę, z pewną awangardowością i klasyczną bombastycznością oraz rockową energią i chwytliwością, która do niedawna była spotykana u Szwajcarów jedynie sporadycznie. W ten sposób stworzyli coś wyjątkowego i niepowtarzalnego, co w dodatku trudno jest opisać słowami. Swego czasu krążek towarzyszył mi bardzo długo, ciągle rozpalając moją wyobraźnię. Pisząc o zawartości "Danse Macabre" nie można zapomnieć o innych dodatkowych wydawnictwach, czyli o "Grave Hill Bunker Rehersal", "Tragic Serenades" , "I Won't Dance" i "The Collector's Celtic Frost". Są to uzupełnienia, ale dają szerszą perspektywę na to, co działo się w szeregach Celtic Frost na początku ich kariery. Nie będę ukrywał, z czasem zapomniałem o zespole. Ich ponowne zejście na początku nowego wieku, czy nowa formacja Toma, Triptykon , jakoś nie zdołały mnie przekonać do przywołania sobie wspomnień o Celtic Frost W końcu box "Danse Macabre" odświeżył mi to, za co lubiłem tę szwajcarską grupę. Ogólnie to wydawnictwo jest rewelacyjnym sposobem na przypomnienie o formacji ich dawnym fanom oraz przybliżenie Szwajcarów tym, którzy dopiero co chcieliby dowiedzieć się, dlaczego tak ceniony \m/\m/

Morbid Jester - Until The Battle Is Won

Golden Core

2022

Morbid Jester to niemiecka formacja, która działa od roku 1988 roku i uparcie trzyma się podziemia. Do tej pory wydali cztery pełne albumy, gdzie "Until The Battle Is Won" to ich debiut początkowo wydany własnym sumptem w roku 1994. Aktualnie możemy na nowo cieszyć się tym krążkiem dzięki staraniom Neudiego oraz wytworni Golden Core Records/ZYX Music. Znalazłem gdzieś określenie opisujące

RECENZJE 177

G u n s N ' R o s e s - U s e Y o u r Illusion I / Use Your Illusion II

2022 Universal Music

Bardzo dawno nie słuchałem "Use Your Illusion", ani pierwszej, ani drugiej części. Jednak hity z tych wydawnictw nie dawały mi wytchnienia, bo zawsze gdzieś w eterze, jakaś z radiostacji wyemitowała któryś z tych utworów, więc ciężko było wyprzeć je z pamięci. I tak nie można było zapomnieć o "Live And Let Die", "Don't Cry", "November Rain", "Yesterdays", "You Could Be Mine" czy "gunsowej" wersji "Knockkin' On Heaven's Door" . Aktualnie promuje się zremasterowane wersje Deluxe Edition tychże wydawnictw, więc nadarzyła się okazja, aby przypomnieć sobie nie tylko przeboje, ale całość "Use Your Illusion". Zaskoczyło mnie to, że wymienione szlagiery miały niesamowite muzyczne fundamenty, w postaci pozostałych kompozycji wypełniające oba krążki. Prawdopodobnie gdyby nie one wymienione hity tak by nie błyszczały. Praktycznie wszystkie te utwory to znakomity kunszt amerykańskich muzyków tworzących zespół, przecież takie rozpoczynające pierwszą część "Richt Next Door

To Hell", "Dust N' Bones" czy też openry drugiej części "Civil War" i "14 Years" również mogłyby być przebojami. Chociaż "Civil War" faktycznie było singlem, ale nie pamiętam, aby wyładowało gdzieś wysoko na szczytach list przebojów. No cóż, chłopaki mieli wtedy jakiś przypływ talentu i kreatywności, bo wymyślić tyle wartościowej

muzyki i to w niszy już mocno wyeksploatowanej to po prostu błysk geniuszu, który zdarza się raz na całe życie. I to nie są jakieś tam piosenki z gatunku sleaze/glam metal, ale znakomite

pieśni, w których możemy odnaleźć wszystko, co amerykańskie, czyli specyficzną mieszankę rock' n'rolla, bluesa, boogie, country, klasycznego rocka, sounthern rocka, hard rocka, glam metalu, a nawet troszeczkę punk rocka.

Niby w tej muzyce jest pełno rockowego brudu, ale wszystko jest perfekcyjnie zaaranżowane, dopracowane i brzmi bardzo klarownie. Kompozycje wydają się bezpośrednie, ale dzieje się w nich sporo, na pewno nie można się przy nich nudzić. Posłuchajcie, chociażby "Double Taking' Jave" niby typowy dla Gunsów czadzior, ma świetny riff, pomysłowe solo gitarowe, no i na końcu kawałek przechodzi w akustyczny hiszpański pełen pasji balladowy temat. No właśnie, jak zawsze w wypadku takiej muzy w uszy rzucają się znakomite gitarowe riffy oraz ich solowe popisy. No i ten skrzeczący i jęczący wokal Axl Rose'a . Teraz to już klasyka. 1991 rok to nie był najlepszy czas dla glam rocka/metalu, a Guns N' Roses ponownie wprowadzili tę muzykę na salony a może nawet dalej, choć może po raz ostatni. Nie ważne, grunt, że obie części "Use Your Illusion" robią do tej pory wrażenie. Wersje podstawowe wydawnictw Deluxe Edition uzupełniają dyski z niepublikowanymi nagraniami w wersji na żywo. Zawierają one kompilacje nagrań zebranych z różnych części świata podczas trasy Use Your Illusion Tour 1991/1992. To kolejna gratka dla fanów, tym bardziej że Gunsi to istny żywioł na scenie. Jednak istnieje specjalna wersja wznowienia "Use Your Illusion", gdzie możemy odnaleźć aż siedem dysków CD i jeden Bluray. W sumie zawiera ona 97 utworów, w tym 63, których nie wydano nigdy wcześniej. Także jak ktoś jest szalony do oporu, może sięgać po to właśnie wydanie. Tak czy inaczej, tytuł ten - w takiej czy innej formie - to żelazna część każdej kolekcji fana

muzykę Morbid Jester, że to traditional true metal teutoński w charakterze. Na pewno jest coś na rzeczy, choć ja muzykę Morbid Jester bardziej kojarzę z NWO BHM z Iron Maiden na czele. Inni, opisując Niemców, sięgali po argument, że podążyli śladem epickich brzmień i melodii amerykańskich zespołów grających heavy metal w latach 80. Ja jakbym miał iść tym torem myślenia, bardziej wskazałbym na epickość kompozycji kapel, które ciążyły ku progresji i mam na myśli takie grupy jak Queensryche czy Heir Apparent. Przynajmniej tak było na początku kariery tych zespołów. Czego by się nie doszukiwać, muzyka Niemców z pewnością jest to ambitny tradycyjny heavy metal, ze znakomitymi pomysłami i doskonałymi melodiami, w dodatku wykwintnie zaaranżowanymi. Każda kompozycja to balsam dla uszu fana true metalu, znakomicie zagrana przez każdego z instrumentalistów. Niezły też jest wokalista Matthias Georg ze swoim ochrypłym głosem. Jednak dla mnie Matthias ma za mało plastyczny wokal i trochę wprowadza nim atmosferę jednostajności. Rozpoczynający utwór "In Co-Operation" jako jedyny niesie pewien posmak speed/thrashu. Pozostałe kawałki jednak są już bardziej utrzymane w tradycyjnym stylu. Riffy i melodie z "Revenge" nie mogą być bardziej oldschoolowe. Natomiast "Go Away" nabiera teutońskiego charakteru i zachęca do machania głową. W "Soul Doctor" zespół proponuje więcej melodii. Wraz z początkiem "In the Night" chłopaki rozpędzają się i jest prawie speed metalowo, ale dość szybko wracają do średniego tempa i nośnego tematu. "No Name City" za to ma coś z amerykańskiego nośnego heavy metalu z lat 80. z pewnym progresywnym posmakiem. "Another Life" jest równie nośny, ale mimo swojej surowości ma zdecydowanie najwięcej kopa na całym albumie. Za to "Warriors" niesie trochę ponurego i epickiego klimatu. Amerykańscy muzycy z 80. z pewnością chcieliby mieć takich kumpli. Tytułowa kompozycja to instrumentalna miniatura z wykorzystaniem syntezatorów. Tym utworem też kończy się oryginalny album "Until The Battle Is Won". Niemniej Neudi dorzuca jeszcze dwa kawałki "Peace And Liberty" i "There's No Place". Oba pochodzą z dema, mają gorsze brzmienie oraz są bardziej bezpośrednie i tradycyjne. Jednak fani oldschoolu powinni je docenić tak jak całość "Until The Battle Is Won" Neudi znowu zrobił dobrą robotę.

\m/\m/

Mystery - Mystery

2022 Golden Core

Debiutancki, a zarazem jedyny krążek zespołu Mystery został wydany w roku 1988. Był promowany jako produkcja muzyków pochodzących ze Stanów. Recenzent Kerrang! o albumie pisał "Mamy tutaj najciekawszy progresywny crossover/thrash, jaki kiedykolwiek słyszałem". Także sprawa musiała być intrygująca, ale świadczy też o tym, że nie bardzo wiedziano, jak podejść do propozycji Mystery. Po pierwsze okazało się, że formację tworzyli muzycy z Niemiec i nie byli powiązani ze środowiskiem metalowym, bliższe były im sceny rockowe i bluesowe. Po drugie swoją muzykę oparli na hard'n'heavy często sięgając po hard rocka rodem z lat 70. Być może dla tego co jakiś czas bywa kwadratowo. Niemniej muzycy rozruszali swoją muzykę, podchodząc do niej kreatywnie, dodając pewne elementy funky, soulu i klasycznego rocka. Z rzadka ocierają się też o pewne eksperymenty. To może przypominać ówczesne dokonania Faith No More czy Mordred (stąd też pewnie te skojarzenia dziennikarza Kerrang!). Niemniej tak jak pisałem fundamentem w muzyce Mystery jest hard'n'heavy. Płyta nie jest jakaś długa, 31 minut, osiem kawałków plus outro. Niemniej każdy utwór to niezły czad, zagrany jest z werwą i zapałem, tak że nieraz buty spadają ("Forces Of Evil"). Brzmienie jest niezłe, bliskie temu, jakie obowiązywało w ówczesnych czasach. Jednak dla mnie leciuśko trąci myszką. Dawno przestałem słuchać Faith No More, czasami sięgam po Mordred, tak samo będzie z Mystery Myślę, że od czasu do czasu warto będzie przypominać sobie o tym zespole. Także mamy za sobą kolejną udaną odsłonę zapomnianej historii hard'n'heavy.

\m/\m/

Prowler - Reactivate

2022 Hear No Evil Recordings

Prowler był jednym z pierwszych zespołów Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu (NWOBHM). Powstał w 1975 roku w Essex, czyli tuż za północno-wschodnią granicą Londynu. Istniał wiele lat, ale pozostawił po sobie jedynie singiel "Heartbreaker" / "Victim Of The Night" (1985). Dopiero kilka dekad po rozpadzie ukazało

RECENZJE 178
\m/\m/

się więcej materiału Prowler: w listopadzie 2020 roku cyfrowy singiel "Bad Child Running" / "Gotta Get Back To You", a w maju 2022 kompilacja "Reactivate". Mieszkający obecnie w Dubaju wokalista i basista Prowler, Trev Pattenden, stwierdził publicznie, że celem wydania pierwszego pełnego krążka nie było wywarcie wrażenia na znajomych, a raczej zrealizowanie życiowej ambicji i dokończenie zadania, które formacja próbowała wykonać przez te wszystkie lata. Realizatorzy płyty dołożyli starań, żeby archiwalne nagrania zabrzmiały wyraźnie, soczyście i dynamicznie. Dźwięk jest pełen, wszystko doskonale słychać, a jednocześnie wyeksponowano pierwotny żywioł. Prowler grał nieskomplikowany, bezpośredni heavy rock z pazurem. W utworach dominowały proste rytmy na cztery i barowa atmosfera. Wokal nie był operowy jak u niektórych legendarnych krzykaczy tamtych czasów, za to Trev śpiewał naturalnie, z perfekcyjną dykcją, z lekkim zadziorem i z niewymuszoną melodyką. Aż siedem spośród dziewięciu tracków pochodzi z sesji z okresu 1980 - 1981, a jedynie dwa są współczesne. Singlowy "Gotta Get Back To You" z orientalną solówką gitarową zaprezentowano zarówno w wersji starszej, jak również w specjalnej interpretacji z okazji jej trzydziestej rocznicy: 30th Anniversary Version 2010. Najnowsze podejście do "Heavy Metal Hero" nagrano zaś w ramach 40th Anniversary Version 2020. Kawałek "Rocksong Part II / Heavy" pochodzi z odświeżonej taśmy koncertowej (live 1980), tak samo jak "Samurai" (live 1981). Nie krzywię się na brzmienie, bo mimo że formalnie są to bootlegi, to zostały fachowo nagłośnione i uznaję je właśnie za bardzo sympatyczne w odbiorze. Przy okazji dopowiem jeszcze, że w okresie 1981 - 1982 Prowler działał pod nazwą Samurai, więc musiała to być jedna z kluczowych kompozycji w ich repertuarze. Przyjemnie słucha mi się "Reactivate". Nie przywołuje mi ta muzyka żadnych wspomnień ani skojarzeń, uważam ją za prostoduszną, a jednak czuję zadowolenie, gdy wypełnia ona mój pokój. Cieszę się, że na nią natrafiłem. Polecam!

Rampage - Veil Of Mourn

2022 Relics From The Crypt

Człowiek co chwile poznaje nowe płyty. W sumie nie sposób jest znać wszystko, co zostało nagrane - nawet, kurczę, z jednego gatunku. Wśród całego zalewu różnych tytułów zawsze jednak wpadnie w ręce jakiś ciekawy procent i to jest wielki plus tej zabawy. Niektóre krążki robią zwyczajnie tło dla innych, co też pomaga w weryfikacji. Relics From The Crypt wypuściło na przykład kolejną świetną reedycję - australijski Rampage i ich jedyny ślad w postaci "Veil Of Mourn" z 1988 roku. Trio pochodzące z Melbourne nie miało więcej szczęścia. Swoją karierę Bruno "Anticros" Canziani (perkusja), Dave Frew (bas)oraz George Mitrov (wokal, gitara) skończyli szybko, ale musieli odchodzić z poczuciem niedosytu, bo zostawili po sobie naprawdę ciekawy materiał. Możliwe, że dopiero po latach, wielu latach, "Veil Of Mourn" okazuje się interesującym półgodzinnym zapisem progresywnego speed/ thrash metalu, a wcześniej nikt się na grupie nie poznał. Tak czy siak - szkoda. I to wielka. To, co zarejestrowali panowie na swoim debiucie, jest jednym z ciekawszych jakie miałem przyjemność poznać. Sporo się w tych ośmiu kompozycjach dzieje. Muzycy nie zadowalają się banalnymi rozwiązaniami, choć wciąż jest to dość szybki i agresywny speed/thrash. Jedno więc nie wyklucza drugiego. Umiejętnie regulują tempo płyty, bo przy całej prędkości umieją w odpowiedni sposób zwolnić i zaintrygować. Dużo wywija gitara, co rusz pojawiają się pomysłowe riffy czy sola. Sekcja rytmiczna rozplanowana jest z dbałością o każdą sekundę materiału. Zarówno w tych "lżejszych" jak i rozpędzonych fragmentach. Płyta potrafi zaskoczyć i też nie jest tak do końca bardzo prostą w wydźwięku - fajnie jest poświęcić jej trochę więcej czasu, a na pewno na twarzy słuchacza pojawi się uśmiech.

Sacrifice - Soldiers Of Misfortune

2022 High Roller

Do wznowień popełnionych

przez High Roller Records

dwóch pierwszych albumów kanadyjskiego Sacrifice dołącza też trójeczka - "Soldiers Of Misfor-

tune" z 1990 roku. Tak samo ładnie przygotowana, zrealizowana i gotowa, by rozsadzić nam głowy. Równo chłopaki grają i album nakręca się z każdym dźwiękiem. Bardzo spójny i generalnie dobrze wyważony zestaw utworów. Naturalnie to wciąż, po poprzedniczkach, thrash wysokiej próby. Mimo, że minęło trzy lata od "Forward To Termination" to grupa nie zmieniała swojego podejścia do twórczości. Nie zapragnęła nagrać czegoś przebojowego albo wpleść do kompozycji więcej elementów, które dałyby gwa-ancję komercyjnego sukcesu. Gdyby się tak stało, byliby chyba idiotami. Dzieje się tutaj sporo choć na pierwszy rzut ucha to bardzo "wąskie" kompozycje. Po kilkuminutowym kontakcie z "Soldiers Of Misfortune" jednak wątpliwości zostają rozwiane. Riffy prują aż miło, brzmienie gitar jest pełne zaciętości, sekcja trzyma całość w ryzach i daje gazu. Wokal charakterny, pełny pasji i chcący wywalić membrany w głośnikach. Czterdzieści minut soczystego thrash metalu, pełnego energii, emocji, pomysłów oraz mocy. Może czasem jest na trójce mniej wściekłości, czy też chętniej panowie wprowadzają stonowane tempa, ale cholernie trudno wytrzymać przy tej płycie do końca nie machając głową. No i sama końcówka w postaci ostatniego, dziesięciominutowego utworu. Nie, żeby wszystko przed było jakimś preludium, bo "Soldiers Of Misfortune" to zamknięta całość, ale nie można powiedzieć, że ten numer nie przykuwa uwagi. Dużo zmian nastrojów, ciekawe i połamane partie instrumentalne, ładnie dozowane emocje i tempo. Naprawdę konkret. To jedna z tych płyt gatunku, do jakiej chce się wracać. Nie dość, że zostawia ona po ostatnich dźwiękach w osłupieniu, to jeszcze w trakcie umiejętnie zaprasza na ponowne odsłuchy. Zawsze te czterdzieści minut nastraja pozytywnie i stawia na nogi. Solidny thrash metal pukający do lat 90., wnoszący do nich klasyczne wzorce.

Adam Widełka

Sacriversum - The Shadow Of The Golden Fire - Early Days

2022 Thrashing Madness Productions

Wydana oryginalnie w roku 2001

przez Serenades Records kompi-

lacja "The Shadow Of The Gol-

den Fire - Early Days" portretuje Sacriversum z początków kariery, jeszcze jako zespół grający death/doom/thrash metal. Nic więc dziwnego, że Leszek Wojnicz-Sianożęcki zadbał o wznowienie tego materiału, bo jest on niezwykle trudno dostępny, co przekłada się na jego obecną cenę, podobnie sytuacja wygląda w przypadku oryginalnych kaset z pierwszej połowy lat 90. Debiutanckie demo "Dreams Of Destiny" po edycji własnej zespołu w roku 1993 doczekało się wznowienia przez Carnage i wtedy na rodzimym rynku to było coś. Chociaż w "fachowym" magazynie przeczytacie, że "to nigdy nie był zespół szczególnie istotny dla polskiej sceny", można tę opinię spokojnie włożyć między bajki. Te cztery właściwe numery "Revenger", "Defended Land", "Dreams Of Destiny" i "Taste Of Defeat" wciąż mają bowiem moc, a do tego nieźle brzmią. Akurat mnie najbardziej podobają się utwory łączące elementy doom i death metalu, z majestatycznymi zwolnieniami, ale niepozbawione też agresji. Szybsza kompozycja tytułowa też jest jednak niczego sobie, a do tego warto zwrócić też uwagę na znak rozpoznawczy łódzkiej formacji, to jest wykorzystywanie instrumentów klawiszowych. Debiutancki album "The Shadow Of The Golden Fire", wydany w roku 1994 przez firmę Baron tylko na kasecie, to już Sacriversum na kolejnym, znacznie wyższym etapie rozwoju. Dwa lata był to wtedy kawał czasu, szczególnie jeśli nie szczędziło się go na próby, dlatego zespół okrzepł, zarówno kompozycjnie, jak też wykonawczo. Poszczególne utwory są więc ciekawsze, lepiej zaaranżowane (Whispers"), więcej też w nich melodii ("Pure Evil") i mniej oczywistych rozwiązań ("In Emotional Garden"). Mocy też jednak nie brakuje, choćby za sprawą "Across The Dust" czy "From Your Blood", tak więc te trzy kwadranse muzyki nie są w żadnym razie tylko archiwalną ciekawostką dla 40-50-latków. Nowe wersje "Defended Land" i "Taste Of Defeat" z roku 1994 w sumie niczego nie wnoszą, może poza lepszym brzmieniem, ale w sumie lepszego miejsca dla takich rarytasów jak kompilacja nie ma.

Wojciech Chamryk

Adam Widełka
RECENZJE 179

S h a t t e r M e s s i a h - H a i l T h e New Cross 2022 MDD

Mimo, że grupa Shatter Messiah istnieje około dwudziestu lat, to nigdy nie miałem przyjemności pieścić uszy ich muzyką. Aż do teraz. W moje ręce wpadł album z 2013 roku, "Hail The New Cross". Szybki research w necie i wyszło, że grupa para się power/ thrash metalem, a ten krążek nie jest jedynym w ich dyskografii. Zajmuje on miejsce trzecie i ukazał się w momencie, gdy grupa miała parę dobrych lat stażu. Cóż więc wyniknęło z tego spotkania? Muszę napisać, że to dość osobliwe granie. Mieszanka power metalu z thrashem brzmi intrygująco. Tu i tu mamy siłę i prędkość, ale dochodzą w międzyczasie charakterystyczne wokale, które już nie do końca pasują. Takie, no wiecie, power metalowe, podniosłe… A, no właśnie! W thrash wkrada się tutaj trochę patosu, co nie dla każdego ucha będzie zdrowe. Wykonawczo jednak Shatter Messiah sprawia pozytywne wrażenie. Nie jest to jakaś wybitna płyta, ale też nie jest czymś, co stara się ewidentnie ranić zmysł słuchu. Niecałe czterdzieści minut materiału mija bez jakichś incydentów. Chłopaki dają radę, proponując swoją mieszankę stylów, do której można absolutnie przywyknąć, jeśli da się tej płycie szansę. Mnie jedynie irytowały znacznie te właśnie podniosłe fragmenty, zarówno wokalne jak i instrumentalne, bo akurat kompletnie mi się to gryzie. Jednak poza tym "Hail The New Cross" to znośny krążek. Możliwe, że nie wrócę do niego, ale też kłamstwem byłoby błagać Was, byście tego nie czynili.

ten materiał Axe Killer w 2007 roku i dziś ciężko je zdobyć! Choć i z tymi za niedługo może być podobnie, a wszystko przez bardzo ścisły limit… No, trudno, ale trzeba się cieszyć, że są! Grupa Sortilege to jedna z najlepszych francuskich ekip heavy metalowych, jakie istniały. Mimo, że w latach 1983-1986 wydali tylko EP i dwa pełne materiały, to i tak dźwięki, jakie po sobie zostawili, miażdżą po dziś dzień. Ten krążek był ostatnim przed zawieszeniem zespołu - "Larmes De Heros" ukazał się w 1986 roku (był też odpowiednik angielski "Hero's Tears", ale nie miał takiego klimatu). Nagrany został w składzie: sekcja Bob Snake (perkusja) oraz Daniel Lap (bas), gitarzyści Didier Demajean i Stephane Dumont, a wokalistą był charyzmatyczny Christian "Zouille" Augustin Czterdzieści pięć minut soczystego heavy metalu. Album zwarty, mocny i dynamiczny w swym wyrazie. W ogóle nie czuć, że za chwilę Sortilege miało przestać istnieć na wiele lat. Słuchając tych numerów ciężko usiedzieć spokojnie. Riffy, solówki i rozpędzona sekcja rytmiczna - każdy utwór przynosi kapitalne granie. Do tego jeszcze teksty wyśpiewane w ojczystym, dźwięcznym języku. Jaki to ma klimat! Nawet te spokojniejsze fragmenty, zagrane w średnich tempach, unoszą gdzieś wysoko. Niesamowicie to wszystko żre. Po 36 latach od premiery ten album nadal jest żywy i broni się w każdej sekundzie. Cóż można więcej pisać? Bezsprzeczna klasyka gatunku. Wiadomo - każdy może inaczej patrzeć, ale oddać trzeba Sortilege, że stworzyli naprawdę kapitalne krążki, a "Larmes De Heros" jest jednym z topowych nagrań w ogóle. Laczki z nóg, czapki z głów!

Sortilege - Larmes De Heros

2022 Relics From The Crypt/Dying Victims

W końcu jest! Reedycja wydana

przez Relics From The Crypt, na kompakcie i winylu. Naprawdę te nagrania są wskrzeszone z grobuostatni raz poddał wznowieniu

Stygian Shore - Ultra Psychic Nightmares

2021 Golden Core

Stygian Shore powstało w roku 1982 w Wichita (Kansas). Wydali EP-kę "Stygian Shore" w roku 1984, po czym po siedmiu latach działalności rozpłynęli się w niebycie. Do świata żywych wrócili w roku 2004 i trzy lata później na rynek wypuścili swój pierwszy pełny album studyjny zatytułowany "The Shore Will Arise" . Większość płyty była

oparta na utworach, które powstały w latach 80. Niestety od tamtej pory nie mamy żadnego nowego wydawnictwa Amerykanów, a szkoda, bo jeśli dobrze pamiętam "The Shore Will Arise" zbierało w miarę dobre opinie. Natomiast w roku 2021 pojawiło się wydawnictwo zatytułowane "Ultra Psychic Nightmares". Zawiera ono nagrania zarejestrowane w roku 1985, które miały stanowić właściwy duży debiut amerykańskich muzyków. W jego skład wchodziło dziesięć kompozycji utrzymanych w naturalnym i prostym stylu amerykańskiego metalu. Gdzieś czytałem, że Stygian Shore to bardziej bezpośrednia i mniej epicka wersja Manilla Road. I jakaś prawda w tym jest. Do inspiracji Manilla Road można dodać jeszcze Omen czy też Anvil. Poza tym nawiązań do Manilla Road jest jeszcze trochę. Jak ktoś był uważny to, wyłowił, że Stygian Shore pochodzi z tej samej miejscowości co Mark Shelton i jego ekipa. A sam Mark jest producentem "Ultra Psychic Nightmares" i nie tylko, bo bonusowych nagrań też. Utwory są proste, niezbyt długie, klasyczne w swojej budowie, z niezłymi riffami oraz wpadającymi w ucho melodiami. Nie brakuje gitarowych solówek, choć na pewno nie są to jakieś shredy, a raczej organiczne pomysły. Wokale są szorstkie, ostre, czasami krzykliwe. Podobnie jak brzmienie zespołu, takie bardzo undergroundowe. W ucho wpadają głównie klasyczne w swoim wyrazie heavy metalowe "Who Is He Now" i "Stagnant Mist". Świetnie wybrzmiewają też kawałki, które sporo przemycają w sobie klasycznego hard rocka. Mam na myśli "Branding Iron", "Can't Get Away", "Bloodbath" oraz "Just a Dream". Bardziej hard rockowe są utwory, które pochodzą z sesji zrealizowanej w roku 1989. Jest to taka swoista podróż w czasie, bo właśnie te utwory wykorzystano an płycie "The Shore Will Arise" z roku 2007. Zresztą - nie jestem tego pewien - te nagrania z 1989r. prawdopodobnie też były prezentowane pod takim samym tytułem. Ogólnie "Ultra Psychic Nightmares" to świetna i warta zachodu sprawa. Jak ktoś jest fanem starego metalu i nie ma go jeszcze dosyć, powinien poszukać sobie tego albumu Stygian Shore

\m/\m/

Sudden Darkness - A German Thrash Story - The Recordings

1985 - 1992

2022 Golden Core

Gdzieś tak rok temu recenzowaliśmy wydawnictwo zespołu Economist zatytułowane "Iceflowe-

red - Complete Works". Zawierało ono większość dorobku tej niemieckiej kapeli i było to coś na kształt progresywnego thrashu z klimatami ze środkowego okresu Voivod. Jednak wcześniej, w latach 1983 - 1993, niemieccy muzycy używali nazwy Sudden Darkness. Można powiedzieć, że była to również thrash metalowa formacja, choć zdecydowanie bardziej bezpośrednia i zadziorna. Sporo w nim było również speed metalu, ale z czasem uwidoczniały się ich techniczne preferencje. Ciekawie było też na początku kariery Sudden Darkness, bo z utworów oprócz speed metalu i thrashu często wyzierały na wierzch inspiracje tradycyjnym heavy metalem. I tak na pierwszym demo nawet znalazł się cover Judas Priest "Brekin' The Law". Od początku muzycy dbali, aby ich kompozycje były dobrze przygotowane i interesujące. Z czasem wychodziło im to coraz lepiej, aż w końcowej fazie potrafili ciekawie zaakcentować ich techniczne ciągotki. Wydawnictwo zaczyna się od nagrań, które były przygotowane na album "Fear Of Reality" (1988). Krążek miała wydać Gama Records i nawet zostały przygotowane testpressy. Zawiera on osiem kompozycji ciekawych i dopracowany, pełnych dynamiki, zadziorności oraz znakomicie opracowanych technicznie. Brzmią one nawet przyzwoicie, choć do ówczesnych najlepszych produkcji trochę brakuje. Pozostała część pierwszego dysku i drugi dysk wypełniają różne nagrania zawierające wstępne miksy kawałków z "Fear Of Reality", zawartość dem "Advanced Madness" (1987), "Fear Of Reality" (1987), "Lord Nightmare" (1986), "Iceflowered" (1992), nagrania z prób i koncertów (jakość bootlegowa). Sound tych nagrań jest różny, ale charakteryzuje je słowo: undergroundowy. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Niemniej jak w latach 80. i 90. działało się aktywnie w środowisku, to takie brzmienia to żadna nowość. Ogólnie "A German Thrash Story - The Recordings 19851992" to kolejny tytuł, który przybliża nam część zapomnianej historii. W tym wypadku ekipy Sudden Darkness

Adam Widełka
\m/\m/ RECENZJE 180

Taramis - Queen Of Thieves/ Stretch Of The Imagination

2022 Golden Core

Taramis to Australijska kapela, która działa od roku 1986. Tak naprawdę niewiadomo kiedy zakończyła swoją działalność. Prawdopodobnie był to rok 1993. Wiadomo natomiast, że reaktywowała się w roku 2017 i ponoć nadal działa. Muzycznie nawiązywali do progresywnego heavy/ power metalu, gdzie można odnaleźć inspiracje przede wszystkim

Fates Warning i Iron Maiden oraz trochę Queensryche. Jednak po prawdzie zespół działał już wcześniej w latach 1983-1985, ale używał nazwy Prowler i nawet nagrał demo "Blood & Honour" (1984). Można więc pokusić się o tezę, że Taramis wraz z Fates Warning i Queensryche współtworzył rodząca się globalną scenę progresywnego metalu. W trakcie szukania materiałów na temat zespołu znalazłem jego porównania do Mekong Delta , Realm, Anacrusis czy Psychotic Waltz. Być może takie zestawienie wynikło z tego, że drugi krążek "Stretch Of The Imagination" (1991) miał lepszą produkcję i zawierał jeszcze bardziej techniczną muzykę. Jednak thrashu słyszę tam niewiele, co najwyżej pojedyncze wstawki, które w dodatku nie można jednoznacznie określić jako thrashowe, a co najwyżej jako thrashujące. Pierwszy album Taramis "Queen Of Thieves" został wydany w roku 1987, zawiera on osiem długich kompozycji, utrzymanym w stylu progresywnego heavy/power metalu z fantastycznym technicznym zacięciem. Także w muzyce Australijczyków, dzieje się naprawdę dużo ciekawego z dość zawiłą i intrygującą mieszanką tematów muzycznych wpadających w przeróżne kontrasty i klimaty brzmieniowe. Nie brakuje w nich szalonych i nieszablonowych aranżacji. Jak ktoś lubi taką zagmatwaną muzykę, słuchając "Queen Of Thieves" poczuje się jak we własnym wariackim śnie. Pomimo zagmatwanej muzyki mamy sporą ilość melodii. W tym świecie ułatwia nam poruszanie się wokalista Shane "Joel" Southby, ale to też nie przychodzi z jakąś tam łatwością. Shane ma mocny i bardzo wysoki wokal, co wyzwala nie tylko melodyjność, ale i dzikość. Zresztą w jego głosie jest więcej emocji, a mnie najbardziej pasuje,

jak pojawia się w nim coś na kształt epickości. Śpiewak nie jest jedynym utalentowanym muzykiem Taramis. W zasadzie każdy pozostały instrumentalista jest mistrzem swojego fachu. Można tylko podziwiać, jak współgrają ze sobą gitarzyści albo muzycy z sekcji rytmicznej. Słuchając ich, ma się wrażenie, że ich wyobraźnia oraz kreatywność nie ma granic. Kolejnym wydawnictwem Taramis było demo zrealizowane w roku 1988, które zawierało cztery kolejne kompozycje. I właśnie te nagrania uzupełniają dysk z "Queen Of Thieves". Może są trochę gorszej jakości, ale muzycznie to ciągle pogmatwany, acz przepiękny świat progresywnego metalu. Na drugim dysku znalazła się wspominana już druga płyta "Stretch Of The Imagination" pierwotnie wydana w roku 1991. Jeśli chodzi o kompozycje to muzycy zdobywają kolejny poziom jeśli chodzi o trudność swojej muzyki. Coraz częściej dochodzi do wręcz jazz-rockowych albo zbliżonych do fusion aranżacji. Rozpalają one zmysły nie tylko muzyków, ale również ich fanów. Całe szczęście słucha się tego dobrze, a to dzięki znakomitym melodiom. A wybrzmiewają one tak znakomicie dzięki wyśmienitemu brzmieniu i produkcji. Choć muzyka i utwory są mocno skomplikowane to, instrumenty brzmią swoją pełnią i bardzo klarownie. Wystarczy posłuchać basu. Nie ma z tym najmniejszego problemu. Słyszymy go od razu, wyraźnie, ale jego sound i gra w ogóle nas nie rozprasza, jedynie podkreśla sens muzyki Taramis Właśnie w takiej oprawie możemy przekonać się o niesamowitej kreatywności muzyków, ich niesamowitej wyobraźni, a przede wszystkim o wyczuciu, bowiem mimo majestatu muzyki i jej karkołomności słuchamy zawartości "Stretch Of The Imagination" na luzie, choć cały czas na niej jesteśmy skupieni. Nowa, świeższa produkcja albumu uwypukliła również niesamowity głos Shane'a Southby. Jak dla mnie ten album to bardzo dobra i ważna pozycja ze świata progresywnego metalu. Powstała ona po "When Dream and Day Unite", a przed "Images and Words" wiadomego zespołu. Nie ustępuje ona tym pozycjom w żaden sposób, ale to Dream Theater zdobył światowy rozgłos. Ja jedynie żałuję, że Australijczycy nie pozyskali takiego, aby pozostali z nami na stałe. Jestem przeświadczony, że co jakiś czas raczyliby nas wyśmienitą dawką muzyki rozpalającą nasze zmysły. Jeśli ktoś jest fanem progresywnego metalu, a nie zna Taramis, czas najwyższy, aby to naprawić.

\m/\m/

UFO - High Stakes & Dangerous Man / Lights Out In Tokyo

1992

2022 HNE Recordings

Jeśli mamy w pamięci to, co znalazło się na albumie "Misdemeanor" (1986), to słuchanie "High Stakes & Dangerous Man" z 1992 roku to prawdziwa przyjemność. Album to też szczególny z powodu składu, jaki to dzieło popełnił. Wyjątkowo, tylko raz w karierze UFO, gitarzystą był tutaj Laurence Archer (współpraca m.in. z Philem Lynottem) a perkusistą, znany z Wild Horses, Cive Edwards. Bas znów, po długiej przerwie dzierżył Pete Way. Wokal - tutaj akurat niezmiennie od lat - należał do Phila Mogga. Generalnie te dwanaście kompozycji przypomina stare czasy zespołu. I fajnie. Nie jest to w żaden sposób krążek odkrywczy. Przynosi jednak sporo uśmiechu spragnionym hard rocka słuchaczom. Bez zbędnych cudów, z naprawdę odczuwalnym zaangażowaniem członków zespołu. Słychać, że UFO wtedy wracało na właściwe tory. Mimo, że jeszcze nie z młodym Schenkerem, ale z ciekawym Archerem, który nieźle sobie radzi w tych klimatach. Może odrobinę skróciłbym tą płytę, bo są małe fragmenty, kiedy odnosiłem wrażenie lekkiego rozwleczenia. Każdy jednak będzie oceniać własnym uchem, więc proszę się tym za bardzo nie sugerować. To, summa summarum, udany materiał. Teraz Hear No EvilRecordings wznawia tę pozycję dodając na drugim dysku pełny koncert z Japonii. Znany już wcześniej, choć teraz ciężko dostępny, "Lights Out In Tokyo" to świetny dodatek do studyjnego materiału. Zwłaszcza, że utwory z "High Stakes…" nieźle wypadały na żywo. To też ciekawe, historyczne wydawnictwo - nigdy później grupa nie grała koncertów w tym składzie. Brzmią one również wybornie. Słychać, że wznowienie przygotowane było porządnie, lecz pewnie ułatwiło pracę to, w jaki sposób pierwotnie występ został zrealizowany. W końcu to Japonia. Dobrze, że pojawiło się to wznowienie. Możliwe, że trochę więcej ludzi dowie się o "High Stakes…". Ukazywał się on w końcu w okresie jaki nie do końca jest kojarzony z dużymi sukcesami grupy. UFO wtedy dopiero rozkręcało się na nowo, choć na-

stępne płyty nie były też jakieś totalnie lepsze. Ja też nie wracam do tego albumu zbyt często - miło było więc znów zarzucić te paręnaście kompozycji. Ma w sobie ta płyta niezły feeling, ciekawe kompozycje i niezłe brzmienie. Spoko, nie jest to rzecz na miarę "No Heavy Petting" czy "Lights Out", ale po tak przeciętnych nagraniach (albo nawet słabych) znanych z "Making Contact" czy wspomnianym "Misdemeanor" musiała być świeżym oddechem UFO w tamtym czasie. Współcześnie nie stracił nic ze swojego wyrazu, więc można zaryzykować, że muzycznie broni się do dziś i tym bardziej zachęca. Warto go sobie przypomnieć.

Adam Widełka

Waysted - Heroes Die YoungWaysted Volume 2 2000-2007

2022 HNE Recordings

Kiedy gra się całe życie głównie w jednym zespole reprezentującym na swoich płytach podobną stylistykę to ciężko jest się od niej uwolnić. Pete Way - basista angielskiej formacji UFO odszedł z niej po wielu latach w 1982 roku, robiąc sobie przerwę na dziesięć lat. Powróciwszy na album "High Stakes And Dangerous Men" w 1992 roku grał z dawnymi kolegami aż do 2006 roku, kiedy to zrezygnował z UFO definitywnie. W międzyczasie powrócił do swojej kapeli Waysted, jaką powołał do życia w latach 80. W najnowszym boksie "Heroes Die YoungWaysted Volume 2 2000-2007" dostajemy pięć dysków z ostatniego okresu tejże formacji, bardzo zresztą bogate w muzykę bliską jego macierzystej grupie. Mamy w zestawie "Wilderness Of Mirrors" z 2000 roku, co jest w rzeczywistości materiałem sesji na trzeci album "Save Your Prayers" z 1986 roku, na nowo remiksowany przez Paula Chapmana. Trochę więc powtórka z rozrywki. Z kompilacji możemy sięgnąć po "Boot From The Dead" - czyli oficjalny pirat nagrywany podczas londyńskiego koncertu w 2005 roku. W dość krótkim zapisie nie zabrakło utworów UFO. Już zupełnie inaczej został zrealizowany kolejny koncert, tym razem z Glasgow (2005). Słychać profesjonalną robotę Robina George'a, a "Organized Chaos…Live" zawiera trochę dłuższy materiał. Dla fanów to smakowite kąski,

RECENZJE 181

więc już chociażby dla tych dwóch płytek warto poszukać "Heroes Die Young…". Są oczywiście w tym pudełeczku pełne albumy. Dwa ostatnie, jakie popełniła grupa. Mowa tutaj o "Back From The Dead" (2004) oraz "The Harsh Reality" datowany na trzy lata później. Oba to bardzo klasycznie brzmiące albumy. W żadnym wypadku odkrywcze, choć zawierające świeżą porcję hard rocka. Zrealizowane i nagrane według ponadczasowych receptur gatunku. Soczysty, żwawy rock wypełnia je po brzegi. Słychać, że zespół dobrze się bawił podczas tworzenia. Nie są to krążki drastycznie odbiegające od tego, co przez całe życie grał lider Waysted - nawet odnieść wrażenie można, że odrobinę przenikające się z tym, co w latach 20022006 prezentowało UFO. Boks

"Heroes Die Young - Waysted Volume 2 2000-2007" to rzecz adresowana dla fanów talentu Pete Way'a i jego twórczości poza najsłynniejszą formacją. Dobierał sobie ciekawych muzyków, ale też byli koledzy nie żywili urazy, by wystąpić na płytach Waysted (tych starszych). Paul Chapman, Andy Parker czy Paul Raymond dołożyli swoje trzy grosze, choć nie mogli przyćmić tych, którzy w Waysted zagrzali dłużej miejsce. Warto tu wspomnieć wokalistę Fina Muira (lata 1982-1985, 2003-2020), gitarzystę Chrisa George'a (2004-2020) czy perkusistę Paula Haslina (2003-2020) - oni głównie współcześnie dbali o brzmienie grupy. Naturalnie muzyków przewinęło się wielu, ciężko ich tutaj wszystkich wymienić. Rzecz interesująca, choć muzycznie nie wyróżniająca się na tle dziesiątek podobnych sobie albumów. Myślę, że miłośnicy hard rocka będą zadowoleni, ale też pozostałym można polecić żeby chociaż chwilę poświęcili tym współczesnym, mniej chyba znanym, płytom Waysted

nie doczekały się tak naprawdę porządnych, osobnych wznowień w formacie kompaktowym. Jedynie Japończycy robili coś w tym kierunku oraz firma Displeased Records, umieszczając po dwa tytuły na krążku. Teraz jednak nie ma co patrzeć wstecz. Dissonance Productions postanawia poddać ponownej edycji ogólnodostępny trój pak, pierwotnie przygotowany w 2020 roku przez X5 Music Group. Każdy z krążków umieszcza osobno, jednak w wspólnym opakowaniu, co może kogoś drażnić. No, ale cieszmy się, że chociaż w ten sposób "Power And Pain", "Ticket To Mayhem" i "Insult To Injury" można będzie kupić za jakieś w miarę normalne pieniądze i w oryginale, a sama muzyka prawdopodobnie odda niedogodności! Poza tym nieszczęsnym digipackiem rozkładanym na trzy, wszystko jest już w jak najlepszym porządku. Każda z trzech płyt to absolutny klasyk gatunku. Szybka, atakująca zmysły muzyka. Gęste, rwące riffy. Szorstkie wokale, drapiące słuch. Trzymająca za twarz sekcja rytmiczna. Gdzie trzeba - pokombinowane, zwolnione lub zaraz gwałtownie przyspieszone dźwięki. Okładki idealnie współgrają z tym, co zaklęto na tworzywie. Autentycznie możemy poczuć jak coś zgniata naszą głowę, albo czujemy się jak ten jegomość na wózku bezbronny przed nadjeżdżającym pociągiem - umknąć przed niszczycielską siłą Whiplash da radę tylko poprzez wyłączenie z prądu sprzętu grającego. No, ale do wtyczki też trzeba się jakoś dostać… Konkretne płyty umieszczone w jednym opakowaniu to w zasadzie duży plus tego wznowienia. Kwestią dyskusyjną jest, oczywiście, samo podanie zawartości, ale czy to jest najważniejsze? Spoko, temat na rozmowę. Natomiast bez zająknięcia naszą skórę okłada zespół Whiplash, któremu forma jest totalnie obojętna. Swoją powinność czyni z niesamowitą agresją i zaangażowaniem. Cudowna trójca! A siniaki? Jakie siniaki?

Adam Widełka

Winterkat - Winterkat

2022

Whiplash - The Roadrunner Years

2022 Dissonance Productions

Fajnie, że pewne wytwórnie chcą wydawać dawno niedostępne pozycje. Tak było dotychczas z amerykańskim Whiplash, legendą już speed/thrashu. Ich trzy pierwsze albumy, pierwotnie wydawane przez Roadrunner, nigdy

Cult Metal Classics

Winterkat pochodzi ze Stanów (Teksas), wydali tylko dwie płyty, EP-kę "Winterkat" (1983) i album "The Struggle" (1985). Zawartość "Winterkat" to taka mieszanka AOR-u i melodyjnego hard rocka, zresztą dość miła dla ucha. Wobec takiego grania używano kiedyś jeszcze terminów pomp rock, arena rock czy stadium rock. Niby każdy kawałek jest dynamiczny, ale tak naprawdę

przepełnia je melancholia i zaduma. Takie podejście może sprowokować posądzenie zespołu o pewną progresję. Jednak ostatecznie formacja nie wychodzi poza granice melodyjnego rocka. Wszystko jest fajnie wymyślone i zagrane, nie brakuje ciekawych aranżacji. Za to brakuje czegoś, co przechyliłoby szalę w stronę hitu. A w takiej muzyce to szalenie ważne. Nawet rozpoczynający "The Dreamer" pod tym względem nie daje rady. Niemniej fani takiego Journey mogą płytę Winterkat spokojnie przytulic dla swoich potrzeb. Ciekawostką tego wydania jest utwór "Cry For The King" w wykonaniu zespołu Liquid Sky, na bazie którego powstał właśnie Winterkat. Dodatkowo śpiewa w nim Steve Coopere, którego znany z SA Slayer

wpływy progresywne. Do podstawowej zawartości krążka dodano jeszcze dwa niezłe bonusy "Sympathy" oraz "Discovery". Pierwszy to cover Uriah Heep, a drugi Mike'a Oldfilda. Mamy też drugi dysk. Znalazło się na nim intro i pięć kompozycji. "Hunter In The Dar" pochodzi z debiutu "Within". Natomiast "Lost Realms", "See Tomorrow Shine" oraz "Through Within To Beyond" z drugiej płyty "To Travel for Evermore". Nowymi kawałkami są intro "Wind On The Moors" i "Nothing In Forgotten". Co ciekawe, nagrane są one współcześnie przez lidera Erika Ravna, wokalistę Nilsa Patrika Johanssona oraz perkusistę Mortena G. Sorensena. No i brzmią świetnie oraz klasycznie. Można byłoby się rozmarzyć, że to zwiastun powrotu zespołu do żywych. Jednak prawdopodobnie jest to możliwe, chyba że Erik Ravn wyleczy swoją dość poważną kontuzję. W sumie tego mu życzę.

Wuthering Heights - Salt

2022 Nagelfest Music

Erik Ravn kontynuuje swój pomysł pełnego przypomnienia swojej kapeli Wuthering Heights

Tym razem mamy do czynienia z remasterowaną wersją albumu

"Salt". Krążek ukazał się w roku 2010 i jest jak do tej pory ostatnim wydawnictwem tej formacji. Zawiera muzykę, do której Wuthering Heights nas przyzwyczaił, czyli coś z pogranicza melodyjnego power metalu oraz progresywnego power metalu, gdzie melodia została umieszczona na piedestale. Muzycy nie zapomnieli o wątkach neoklasycznych, folkowych, etnicznych, symfonicznych czy filmowych. Pomysły na utwory, jak i wykonanie jest na bardzo wysokim poziomie. Jak zawsze znakomicie brzmi wokal Nilsa Patrika Johanssona. Elementami, które wyróżniają to wydawnictwo, są pojawiające się niekiedy cięższe gitary oraz zdecydowanie najmroczniejszy klimat całości. Zdecydowanym wyróżnikiem jest również ponad szesnastominutowa suita "Lost At Sea". Zawiera ona wszystko, co najlepsze w tej kapeli oraz dobrze wyeksponowane

\m/\m/
\m/\m/ RECENZJE 182
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.