Heavy Metal Pages_No. 51

Page 88

ten zawiera pięć ponumerowanych "Aktów". Początek "Act 1" to mrocznie, organowo brzmiące instrumenty klawiszowe, jakby wyjęte z klasycznej płyty zespołu grającego progresywny hard rock jakieś 40 lat temu. Takich klasycznych nawiązań nie brakuje i później, przeważa jednak surowy, momentami nawet prymitywny black, ze śmiałymi eksperymentami formalnymi i aranżacyjnymi. - "Myślę, że na tym materiale nie ma nic przypadkowego - mówił Daren w wywiadzie dla Metal Mundus. To uchwycona forma nawiedzeń, jakich doznaję raz na jakiś czas (…). To tak silna moc wewnątrz popycha mnie do twórczego działania, to uczucie nie do opisania. (…).Teraz łapię to w muzyczny koncept, bo to umiem robić najlepiej, a wy się męczycie i jest fajnie. Po prostu jestem chory umysłowo a to forma terapii". "Kill The Posers" / "Obsesje" to dobre odzwierciedlenie odmienności obu zespołów i zarazem płyta świetnie ukazująca różne oblicza black metalu! (5). Wojciech Chamryk

Deadly Frost - The Nightstalker / Exmortum - Ritual Surgery 2011 Krew Diabła

To trzeci Split Deadly Frost wydany w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Po kasecie z Ritual Lair i CD z Daren przyszła kolej na następny krążek. Tym razem Deadly Frost dzielą go z Exmortum. Każdy z zespołów przygotował cztery własne utwory i jeden cover. Zaczyna Deadly Frost - w charakterystycznym już dla siebie stylu, będącym wypadkową klasycznego blacku z lat osiemdziesiątych i surowego, bezkompromisowego metalu późniejszych dekad. Opener "Nunfuck Rites" powala ciężarem potężnych riffów i ekstremalnym przyspieszeniem w środkowej części. Tytułowy "The Nightstalker" - choć wydaje się to niemożliwe - brzmi jeszcze ciężej. To potężny walec, w stylu najlepszych utworów Hellhammer. Z kolei "Death Reborn" ma w sobie coś z bluźnierczego klimatu starego Venom. Necronosferatus eksperymentuje tu z wokalami: obok potępieńczego ryku mamy też falsetowe okrzyki, kojarzące się z Kingiem Diamondem. "Venom In The Eye Of God" to kolejny ukłon zespołu w stronę starej szkoły brutalnego grania, nie robiący jednak absolutnie wrażenia koniunkturalnego podejścia do sprawy - ci goście po prostu uwielbiają tak grać, a metal mają we krwi. Potwierdza to ostatni numer - wściekła, zajadła wersja "Tormentor" Kreatora. Deadly Frost zagrali utwór Niemców, znany z demo i LP "Endless Pain" tak, że słuchając na zmianę oryginału i coveru zastanawiam się, która jest bardziej bezkompromisowa. Ciekaw też jestem, przy tak wyrównanym poziomie trzech splitowych materiałów Deadly Frost, co trafi na ich zapowiadany, debiutancki album. A warto na niego czekać, bez dwóch zdań! Druga część Splitu to również pochodzący z Krakowa Exmortum. "Ritual Surgery" to, wedle mojej wiedzy, ich debiut. Całość nie odstaje w żadnym stopniu od materiału Deadly Frost - to równie ostra, bezkompromisowa jazda w starym stylu. Słychać tu tylko bardziej, oprócz blackowych patentów, również death metal. Formalnie duet, wspierany przez "wypożyczony" od Running Wild automat perkusyjny, atakuje nasze uszy od pierwszych sekund "Cremator Of The Sky". Podobnie - zwolnienia skontrastowane przyśpieszeniami - jest w "DeadColdMeat". "Panzergoat" rozpoczyna się potężnym, wybrzmiewającym riffem, kojarzącym się z Black Sabbath czy Candlemass. Jednak i ten utwór przyśpiesza - termin jednostajne tempo nie jest znany muzykom, sporo w tych numerach kontrastów. "Ritual Surgery" jest równie urozmaicony, co "Panzergoat", tylko szybsze partie są nieco wolniejsze. Finałem jest zabójcza wersja "God`s Faeces" Sarcofago. Ciekawostką obu coverów z tego Splitu jest to, że gościnnie pojawili się w nich obaj wokaliści. I tak Necronosferatus wspiera Exmortum, zaś Tormentor Yuggoth, znany m.in. z Retribution, wziął udział w nagraniu "Tormentor". Ale nie tylko z powodu tych klasyków warto mieć "The Nightstalker" / "Ritual Surgery"! (5/4,5) Wojciech Chamryk

88

RECENZJE

się z celem. Przede wszystkim Szkot ma moralne prawo kontynuować granie takiej muzy. Poza tym, mimo pewnej aktywności kapel około hard rockowych z zabarwieniem dźwięków purpurową tęczą, to generalnie takiego grania jest mało. A na dodatek "As Yet Untitled" jest dobrym albumem z jednolitą, acz różnorodną muzą hard'n'heavy, gdzie obok siebie swobodnie egzystuje i melodia i czad. (4) \m/\m/ Devil's Train - Devil's Train 2012 earMusic

Ciekaw jestem co naprawdę stoi za takimi zespołami, jak Devil's Train? W kapeli udzielają się Jorg Micheal i Jari Kainulainen, kiedyś tworzyli sekcję w Stratovarius. Roberto Dimitri Liapakis, którego znamy głównie z Mystic Prophecy. Jedynym nie znanym jest gitarzysta Laki Ragazas. Czy to, że owi muzycy z niejednego pieca chleb jedli, oznacza, że stworzyli coś na miarę supergrupy? W moim mniemaniu nie, choć nazwiska odegrają bardzo dużą role, aby zwrócić uwagę na ten projekt. Muzycznie na pewno nie jest super. Cała zawartość debiutu Devil's Train to hard'n'heavy w współczesnej oprawie. Nie chodzi tu o nowomodne naleciałości muzyczne, ale o brzmienie, które nawiązuje do lat osiemdziesiątych, lecz nagrane jest z wykorzystaniem współczesnej studyjnej techniki. I ten element jest największą wygraną tego przedsięwzięcia. Wprawdzie jest jeden detal, który nawiązuje do współczesnej muzycznej estetyki, a mianowicie pewne naleciałości, które kojarzą się z dokonaniami Black Label Society. Nie stanowi to, jednak skazy na całości propozycji Devil's Train. Niestety repertuar jest zrobiony bardzo schematycznie, w kawałkach brakuje mi luzu i witalności, choć muzyka jest generalnie energetyczna i nośna. Najlepiej muzycy czują się w szybkich kawałkach, takich jak "Devil's Train", "Roll The Dice" i "Room 66/64". Widać, że panowie w takich utworach czują się lepiej i nie są tak sztywni, jak w pozostałych. Niezły jest też cover "American Woman" zespołu Guess Who, a przez większość bardziej znany w wykonaniu Lenny Kravitza. Nie wiem, z jakich powodów postał ten projekt, może w ogóle niepotrzebnie nad tym sie zastanawiam i lepiej po prostu przesłuchać albumu oraz zaakceptować zespół albo i nie. (3,5) \m/\m/

się niczym szczególnym, choć spokojnie mogą sprawdzić się w secie z tymi z początków kariery. Wydaje mi się, że w wypadku tej kapeli należy to zaliczyć na plus. Oczywiście obecne brzmienia instrumentów też przemawia na ich korzyść. Zupełnym sukcesem są dla mnie brzmienia klawiszy, które używane są w śladowy sposób, a jak wychodzą z poza tła, nie są irytujące, a wręcz puszczane są mimo uszu. Generalnie im Dragonforce starsze tym lepiej smakuje. Z tym, że trzeba być smakoszem takiej muzy, a jak pisałem wcześniej takowa przejadła mi się troszeczkę. Niemniej po przesłuchaniu "The Power Within" nie miałem objawów niestrawności. Nie przeszkodziła mi w tym nawet akustyczna wersja kawałka "Seasons". Ba, nawet wyłapałem jeden kawałek, który wydaje mi się całkiem, całkiem... A chodzi o "Give Me the Night". Czyli nie było tak źle, jak się obawiałem. Wracając do sedna. "The Power Within" to kolejny album dla fanów Dragonforce i tylko dla nich. (3,5) \m/\m/

Doogie White & La Paz - Granite 2012 MetalMind

Mr. White świetnym wokalistą jest i basta. Udowadnia to od kilkunastu lat na licznych płytach, nagranych, m.in. z Rainbow, Malmsteenem, solo czy ostatnio z Tank. "Granite" to powrót do lat 80-tych, kiedy to White śpiewał w dość popularnym lokalnie La Paz, ale nigdy nie nagrał z nim płyty. Panowie postanowili więc nadrobić zaległości - zarejestrowali garść staroci, dorzucając trzy nowe utwory. Efekt jest, mówiąc delikatnie, nie najciekawszy. Całość brzmi niespójnie, sprawiając wrażenie przypadkowej zbieraniny utworów. Mamy tu niemal wszystko: plastikowe brzmienie lat 80-tych, z wyeksponowanymi partiami instrumentów klawiszowych, hard& heavy, klasycznego hard rocka a nawet granie inspirowane bluesem. Na tle dźwiękowej konfekcji wyróżniają się - poza rzecz jasna świetnym wokalistą - nieliczne utwory. Nieźle brzmią nawiązania do estetyki Uriah Heep w "This Boy" oraz może za bardzo kojarzący się z Free i AC/DC "Just For Today". Fajnie, zadziornie brzmi też kolejny nowy numer - "Young And Restless", będący udaną reminiscencją boogie w stylu AC/DC. Powala zaś utwór finałowy, niemal dziesięcino minutowy kolos "Shame The Devil". Zaczynający się gitarowym flamenco, z partiami White'a kojarzącymi się z najlepszymi latami Coverdale'a z Whitesnake. Utwór wieńczy bardzo długie, rozbudowane i efektowne solo gitarowe i kościelne organy, splatające się z tym, co gra Chic McSherry. Majstersztyk, bez dwóch zdań. Nie zmienia to faktu, że pojedynek: nowe utwory - odgrzewane kotlety La Paz przegrali 3:6. Może następnym razem? A póki co: (4). Wojciech Chamryk

Doogie White - As Yet Untitled

Dr. Living Dead! - Dr. Living Dead 2011 High Roller

Ależ zajebista płytka! Po dwóch demach przyszedł czas na debiutancki album, który czwórka Szwedów wydała w prężnie działającej ostatnimi czasy High Roller Records. Mamy tutaj do czynienia z bardzo energetycznym crossover/thrashem, w którym słychać inspiracje klasykami takimi jak: Suicidal Tendencies, Anthrax czy Slayer. Płyta trwa 36 minut i zawiera 16 utworów dzięki czemu nie ma szans, żeby się znudziła. Ja sam przesłuchałem ją już paręnaście razy i jestem pewien, że jeszcze nie raz do niej wrócę. Kolejnym plusem są bardzo dobre wokale Dr. Ape'a, który potrafi płynnie przejść od agresywnego skandowania w zwrotkach do bardziej melodyjnego śpiewu w niektórych refrenach czy też momentami do "arayowego" falsetu, do czego dochodzą jeszcze zajebiste chórki. Jestem ciekaw ich występów na żywo, bo jest to materiał wręcz stworzony na koncerty. Już widzę ten olbrzymi kocioł pod sceną, coś pięknego. Brzmienie jest selektywne, dynamiczne i co najważniejsze, idealnie pasujące do takiego grania. Do kompletu mamy jeszcze zabawne teksty oparte w większości na filmach z gatunku SF/horror podanych w zabawny sposób. Dawno nie słuchałem tak fajnej i świeżej płyty z gatunku crossover/thrash. Od teraz będę pilnie śledził ich rozwój, bo jestem przekonany, że nie pokazali jeszcze wszystkiego na co ich stać. (4,8)

2011 MetalMind

Doogie White będzie zawsze kojarzony z barwami purpury i tęczy, a to za sprawą współpracy z Ritchie Blackmorem, który zaprosił go do zarejestrowania albumu Rainbow o tytule "Stranger in Us All" (1995r.). Swoje muzyczne fascynacje kultywował w swojej późniejszej karierze z artystami, którzy również nie kryli swojego podziwu dla dokonań Blackmora, m.in Yngwie Malmsteen i Cornerstone oraz dzięki swoim umiejętnością wokalnym, które najprościej można określić jako stara szkoła rockowej wokalistyki. Bowiem Doogie to w prostej linii uczeń takich sław, jak Gillan, Coverdale i przede wszystkim Dio. Na solowym debiucie "As Yet Untitled" pełno jest odniesień do Rainbow. Śmiało sięga się też tu po elementy znane z późniejszej epoki tj. lat osiemdziesiątych. Generalnie kawałki muzycznie porusza się w klasycznym hard'n'heavy. Doogie i koledzy nie silą się tu na odschoolową produkcję. Choć muzyka zakorzeniona jest głównie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, wszystko zostało nagrane w sposób adekwatny do współczesnej technologii. Co jest olbrzymim atutem całego krążka. Od ogólnej muzycznej koncepcji jest parę odstępstw. I tak utwory "Time Machine" i "Catrz Got Yer Tongue" mocno kojarzą się ze stylistyką AC/DC. Rozpoczynający dysk "Come Taste The Band" bardzo przypomina dokonania Whitesnake. Natomiast w wolnym kawałku "Sea Of Emotion" słyszę dalekie echa Led Zeppelin. Najwidoczniej taka muzyka gra od lat w sercu White'a. W wypadku tej płyty roztrząsanie problemu oryginalności lekko mija

Maciek Osipiak

Dragonforce - The Power Within 2012 Electric Generation

Mocno wzbraniałem się przed pisaniem tej recenzji, no bo jak w miarę rzetelnie ogarnąć temat, gdy nie ma się do niego zdrowia i chęci? Także do odsłuchania nowej propozycji Dragonforce podszedłem ze złym nastawieniem. "The Power Within" to kolejny album Anglików po czteroletniej przerwie oraz po pewnym liftingu (zespół ma nowego wokalistę). Czy to wpłynęło w jakiś sposób na muzykę zespołu? Zupełnie nie! Sercem Dragonforce jest duet gitarzystów Totman / Li, który wygrywa melodie i melodyjki głównie w zawrotnych tempach. Od nich też zależy kiedy zwalniają, a kiedy przyspieszają i jak bardzo. Pozostali muzycy przystosowują się do zachcianek tej dwójki. Poza tym zespół okrzepł muzycznie, w oczywisty sposób kontynuuje to co rozpoczął ultra szybki melodyjny power metal - lecz spontaniczność została zastąpiona wyrafinowaniem, techniką oraz cwaniactwem popartym wieloletnim doświadczeniem. Dobrze, że nie zgubili po drodze poczucia humoru. Moim zdaniem do takiego grania, a i słuchania, niezbędny jest wspomniany dystans do samych siebie, jak i otaczającego nas świata. Kompozycje na "The Power Within" nie wyróżniają

Emerald - Unleashed 2012 Pure Steel

Aż trudno uwierzyć, że szwajcarski Emerald ma już 17 lat! Od ostatniego albumu "Re-Forged" minęły już dwa lata i oto ukazał się szósty, studyjny album o nazwie "Unleashed" wydany pod szyldem Pure Steel Records. Muzyka Szwajcarów brzmi na tym krążku niezwykle energetycznie i ma niezłego kopa. Gitary brzmią potężnie jak nigdy dotąd. Całość jest szybka, żywiołowa, dość mocno "naspeedowana" jeśli chodzi o tempa poszczególnych utworów, choć siła i melodia przeplatają się tu nieustannie. Jedno jest pewne. Ta płyta brzmi zdecydowanie szybciej i z większym powerem niż poprzednie wydawnictwa, muzycznie bardziej odchodząc w stronę US Power Metalu niż stricte heavy/epic heavy metalu spod znaku Medieval Steel czy Virgin Steele jaki dane nam było usłyszeć na pierwszych trzech płytach Emerald. Choć ta zmiana była już wido-


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.